Monolit Autor: Juliusz "JuLLaSS" Sompolski Komputer
Transkrypt
Monolit Autor: Juliusz "JuLLaSS" Sompolski Komputer
Monolit Autor: Juliusz "JuLLaSS" Sompolski Fosh-lan Senok odpoczywał. Nie miał nic do roboty - był tylko nawigatorem okrętu, który doleciał już do swego celu - na naturalnego satelitę trzeciej planety "Układu Słonecznego", jak nazywała go zamieszkująca planetę prymitywna rasa. Prymitywna czy też nie, Romulanie zawsze byli gotowi każdą przeciągnąć na swą stronę. Ruchome przyczółki obserwacyjne, przestawały już wystarczać, dlatego należało zastanowić się nad budową stałych baz, na razie na powierzchni satelity. Senok mógł przez okno swej kajuty w warpsledzie obserwować pracujących naukowców i inżynierów, szukających właściwej lokacji dla bazy. Widok Wolkan nienaturalnie wysoko podskakujących w skafandrach na skraju krateru przy którym wylądowali, dla Terran gdyby tu byli, z pewnością byłby zabawny, ale Senok, świeżo jeszcze pamiętający trening kolinahr, tylko skupił swój wzrok na jednym z nich i powoli rozpłynął się w medytacyjnym transie... Lasha Terrasu, Lasha Terrasu.. - Ziemianie nadchodzą, ziemianie nadchodzą... Z nieznanych powodów szept ten nie dawał mu spokoju. Według wszelkich danych jakie Wolkanie posiadali, Terranie nie mieli technologii pozwalającej na lądowanie księżycowe, a tym bardziej na obserwacje "drugiej" strony satelity. Mimo to, jakieś telepatyczne przesłanie wciąż kołatało się w jego głowie... Ostatecznie z transu wyrwał go brzęczyk przy drzwiach. - Wejść! - powiedział nie do końca jeszcze dobudzonym głosem. Do kwatery wsunął się wysoki Wolkan - tra-lan Serek, główny oceniający miejsce pod budowę bazy pod względem naukowym. Wciąż był w skafandrze, zdjął jedynie swój hełm. W trakcie medytacji Senok nawet nie zauważył jego zniknięcia z grona osób poruszających się za oknem. - Sochya eh dif. - przybysz zaczął rozmowę od standardowego wolkańskiego pozdrowienia. - Dif-tor heh smusma. - Senok także go pozdrowił - Co cię do mnie sprowadza? - Krater ten jest technicznie idealnym miejscem na budowę bazy. Inżynierowie nalegają, aby postawić ją tutaj. Będąc jednak tyłem zwróceni do Terry, będziemy mogli obserwować przestrzeń i wypatrywać nadlatujących z niej wrogich okrętów, ale ani na chwile nie zerkniemy na jej powierzchnie. Niemożliwe będzie podglądanie kultury Ziemian. - tu Serek zrobił krótką pauzę, jakby się nad czymś zastanawiał - Przeglądając sporządzone przez Akademię Nauk mapy tego satelity, znalazłem niemalże bliźniacze miejsce, dokładnie po drugiej stronie globu. Gdybyś mógł mnie tam zabrać dla przeprowadzenia badań... - ton komandora-porucznika stawał się niemalże proszący, mimo, że zwracał się do niższego rangą. - Czy kapitan o tym wie? - Senok nie dawał się zbić z tropu. - Nie jest do tego przekonany, ale powiedział, że mogę lecieć o ile tylko znajdę dobrego pilota - tutaj znowu Serek skierował na porucznika swój wzrok. - Szczerze mówiąc, poza medytacjami nie mam nic w tym miejscu do roboty. Mały lot mógłby być dla mnie treningiem. Senok polubił Sereka już wcześniej podczas tej misji. Jeżeli kapitan nie ma nic przeciwko temu, to czemu on nie miałby mu pomóc? Śmigacze którymi mogliby wystartować stały na górnej platformie nieco zarytego w miałkim księżycowym pyle warpsleda, ale najpierw musieli udać się na dolne pokłady by zebrać sprzęt. Pojemniki na próbki skał, urządzenia do robienia odwiertów, wielkie skanery... mimo dużej siły rasy Wolkan, ledwo to wszystko wtargali z powrotem na górę. Jeszcze większy problem mieli ze zmieszczeniem tego w malutkim pojeździe, ale po jakiejś pół godzinie śmigacz wzbił się w powietrze, pozostawiając dużą dawkę promieniowania gamma ze swoich niedoskonałych silników na platformie statku - wszystko i tak zmyje się przy następnym wejściu w warp. Zza horyzontu wyłaniał się, krystalicznie czysty przy braku atmosfery, obraz Słońca. Cała podróż, mimo malutkich, ledwie kilkakrotnie przekraczających barierę dźwięku prędkości, trwała zaledwie godzinę. Wylądowali na brzegu takiego samego jak poprzedni na pierwszy rzut oka krateru, tyle że nad swymi głowami widzieć mogli cały majestat ponad osiemdziesięciokrotnie cięższej Terry. Promienie Słońca, i te bezpośrednie, i te odbite od planety oświetlały tutaj powierzchnię, rozłożenie urządzeń nie stanowiło więc problemu. Senok, pilot i nawigator, należący raczej do części dowodzącej, niż bezpośrednio pracującej, po raz pierwszy miał okazję uczestniczyć w tego typu pracach. Tym bardziej jednak szczegółowo, z początku przyglądał się, a potem nawet, jako, że Wolkanie szybko się uczą, włączył do pracy. Niemalże nie komunikując się z Serekiem, prowadził odwierty gruntu, skanerami badał skały - zawierały duże ilości cennych pierwiastków. Na prowadzeniu tych badań zleciał im cały dzień, ale mogli być zadowoleni - wyniki wskazywały na wprost idealne warunki do budowy bazy w tym miejscu. Krater posiadał też skomplikowaną sieć jaskiń, w której można było ukryć całą instalację. Komandor porucznik Serek wprost nie wiedział jak odwdzięczyć się Senokowi. Obaj siedzieli w swych skafandrach, przez których systemy dostarczana im była ciepła, wolkańska herbata. Opierając się o jedną z nóg wielkiego, z daleka mogącego przypominać monolit, urządzenia do robienia odwiertów patrzyli w górę, starając się wyróżnić na powierzchni górującej nad nimi planety poszczególne skupiska siedzib ludzkich. Wyraźnie widać było jednak jedynie długą nitkę muru, na największym z kontynentów. Senok nie był pewny, czy to "Mur chiński", czy też "Mur berliński", o których istnieniu donosiły oddziały Akademii Nauk zajmujące się Terrańską kulturą, pamiętał jednak dokładnie, że obie te budowle związane były w jakiś sposób z wielkimi wojnami. Terra wkraczała na podobną ścieżkę co T'Khasi kilka milenii temu - czyżby i jej potrzebny był ktoś na miarę Suraka? Rozmyślania te przerwało coś, co przeleciało znacznie bliżej księżyca niż Terra - jakby statek kosmiczny. W ciągu ostatnich kilku dni, przebywając na księżycu, warpsled, dodatkowo zaryty nieco za zasługą Senoka w glebę nie mógł dokonywać pomiarów, tym bardziej dwóch Wolkanów zaniepokoiło się możliwością inwazji Romulańskiej. Statek który widzieli był co prawda bardzo mały, ale mógł stanowić jakąś przednią straż całej floty. Senok, długim susem, jako że grawitacja była bardzo mała, skoczył do nadajnika w śmigaczu. Nerwowo tłumaczył sprawę oficerowi mostkowemu który odebrał przekaz. Wtedy do kabiny wskoczył także Serek. Statek podchodził do lądowania, był pochodzenia... Terrańskiego. Rozkazy z warpsleda brzmiały "ZA WSZELKĄ CENĘ zapobiec kontaktowi i przekazaniu informacji o Protektoracie na Ziemię!". Komputer | Opowiadania | Star Trek | Monolit ussocean.gwflota.com Strona 1 z 2 2001-12-13 5:24 Monolit Autor: Juliusz "JuLLaSS" Sompolski Łatwo było to mówić znajdując się kilka tysięcy kilometrów dalej. Senok szybko obliczył, że Terrańscy astronauci zdążą wylądować zanim oni złożą cały swój sprzęt, kontaktowi więc nie zapobiegnie. Trzeba zatem, ograniczyć przekaz informacji na Ziemię do minimum. Uruchomił wszelkie urządzenia na śmigaczu, które mogły stworzyć zakłócające pole magnetyczne, trzeba je jednak było jeszcze przestroić, do odpowiedniej częstotliwości radiowej, na której nadawać będą Terranie... Tymczasem lądownik zetknął się z powierzchnią księżyca. Wyskoczyło z niego dwóch Terrańskich astronautów z flagą. Na razie nie zauważyli budowli na horyzoncie. Słychać było pierwsze transmisje radiowe: "bztt... Mały krok dla człowieka, wielki krok dla ludzkości... bztt". Senok zaczął nastrajać częstotliwość, ale transmisja była zbyt krótka. Nastała krótka cisza w eterze... Tylko obraz był przesyłany na Ziemię, ale w zupełnie nie znanym Wolkanom formacie i na zupełnie innej częstotliwości. Tymczasem Terranie zobaczyli "monolit" dopiero wówczas, gdy zatknęli flagę. Jeden z nich odruchowo zakrył jakiś obiektyw na swej piersi. Z daleka widać było, jak długimi susami, nieco spanikowani podbiegają do rozłożonej radiostacji. "Teraz albo nigdy" - pomyślał Senok. Ledwo kilka milisekund trwał przekaz astronautów, a już Senok zaczął ich namierzać. Niestety, samo namierzanie zabrało zbyt dużo czasu, bo porucznik nie operował niczym profesjonalnie przystosowanym do zakłócania. Dopiero po kilkunastu minutach udało się tak ustawić wszystkie urządzenia, aby ich wzajemne pole elektromagnetyczne całkowicie blokowało sygnały, ale to i tak było niemalże na nic, bo astronauci zdołali przekazać już prawie wszystko do swej centrali. W tej trudnej chwili, tylko prawdziwy mistrz kolinahr, jakim był Senok, mógł nie stracić głowy. Podczas gdy Serek tylko siedział i dumał, Senok wpadł na, ryzykowny co prawda, ale dający większe mimo wszystko od zera szanse powodzenia, pomysł. Nikomu nic nie mówiąc zerwał się na nogi i w samym skafandrze, jedynie z podstawowym wyposażeniem, nie czekając na napełnienie butli życiodajnym tlenem, zaczął biec przez pełną miałkiego pyłu, księżycową pustynię. Dla Neila Armstronga podróż była bardzo ciężka. A teraz ta niewytłumaczalna konstrukcja, jakby monolit bądź rakieta i kręcące się wokół niej dwie osoby w skafandrach... - Cholera! Chyba Rosjanie nas uprzedzili! - rzekł do Buzza przez wewnętrzny interkom hełmu i zaczął kląć siarczyście. Buzz Aldrin nic nie odpowiedział, tylko wskazał palcem pewien zbliżający się punkt na widnokręgu. To z pewnością była sylwetka ludzka. Przyglądali się jej, czekając aż zbliży się na odległość umożliwiającą komunikację głosową przez krótkofalówki. Zanim się to jednak stało, poczuli dziwne łaskotanie i ujrzeli wiązki jak gdyby zielonego lasera. Obaj runęli nieprzytomni na ziemię. Senok przebiegł te prawie dziesięć kilometrów w rekordowym czasie. Złożyły na to się i wolkańska wytrzymałość i mała grawitacja, a także obawa, ze astronauci widząc go chcieli uciec z powierzchni satelity. W kazdym razie juz po kilku minutach zziajany padł obok ciał pionierów Terrańskich podróży na inne globy, rażonych przez niego ogłuszającym dezruptorem, służącym zazwyczaj do unieruchamiania próbek fauny, ale nie było czasu na odpoczynek - dla tak dużych "zwierząt" rażenie wystarczy co najwyżej na kilka minut. Mając przed sobą ludzi szczelnie otulonych w skafandry, tak ze nie było żadnej możliwości kontaktu potrzebnego do telepatycznego połączenia, oraz odczuwając skutki braku tlenu, Senok zawlókł ich obu do Terrańskiego lądownika. Tam przynajmniej była atmosfera zdatna do oddychania. W ciasnocie, wśród wielu kabli, przewodów, których tak łatwo można by przecież przy lepiej rozwiniętej technologii uniknąć, czekając aż ludzie się obudzą, rozmyślał. Na T'Khasi wszystkie wojny na dużą skalę rozpoczęły się właśnie od uprzemysłowienia księżyca. Wolkańskie prawa co prawda zabraniały mu wszelkich prób ingerencji, ale czuł się dosyć blisko z tą "prymitywną rasą". Senok wiedział, że emocje i stronniczość są tu nie na miejscu, ale uczestniczył już w wielu misjach związanych z ochroną tej niebieskiej planetki i nie chciałby, aby musiała przechodzić przez to samo co T'Khasi, tym bardziej, że nigdy nie jest pewne, czy gdzieś pojawi się ktoś taki jak Surak... Z chwilą gdy astronauci zaczęli odzyskiwać przytomność, Senok postanowił, że spróbuje odwieść ludzkość od zamiaru zagospodarowania księżyca. Korzystając ze swego translatora powiedział Neilowi i Buzzowi aby zachowywali się spokojnie, ale i tak nie było to konieczne. Astronauci sami zamilkli, gdy zobaczyli, że pod zdjętym hełmem kryje się twarz nie do końca podobna do twarzy człowieka. Tylko ich drgające ręce zdradzały zdenerwowanie, a bezgłośnie poruszające się usta okazywały zdziwienie: Kto to może być? Senok bez słowa przyłożył swe palce do skroni obu z nich, krótką chwilę walczył z oporem ich słabych mózgów. Wyciągał z nich wszelkie wspomnienia - rozkazy jakie otrzymali, wiedzę o planach dotyczących księżyca, a nawet, mimochodem, bo jest to nieuniknione przy zlaniu jaźni, sekrety rodzinne. Na koniec przejął zdalną kontrolę nad ich poczynaniami. Obaj Wolkani wyłączyli blokadę radiową. Kierując Buzzem i Neilem dokonywali badań gruntu, próbek skał, przekazywali też przez radio rodakom astronautów kwestie jakie znaleźli przeszukując ich głowy. Żaden Terranin nie mógł domyśleć się mistyfikacji. Ogłosili cały incydent z monolitem jako żart, a na potwierdzenie, zainscenizowali kilka innych ziemskich żartów. Przez cały czas kierowali tym tak, aby żaden z przyrządów pomiarowych nie wykrył prawdziwych bogactw naturalnych księżyca, setki razy w rzeczywistości większych od tych, o jakich człowiek zdaje sobie sprawę. Po dwudziestu jeden godzinach i trzydziestu sześciu minutach, ziemskich jednostkach mierzenia czasu, znowu wsadzili Neila i Buzza w lądownik, wymazując wszystkie wspomnienia, zamieniając je na sztuczną pamięć i zrywając telepatyczną kontrolę... Pozwolili im wraz z czekającym na orbicie, nie wiedzącym o niczym, kolegą odlecieć z powrotem na Terrę, aby przywieźli tam negatywne wyniki swych badań... Po paru ziemskich miesiącach na księżycu odbywała się kolejna ceremonia. Stała baza obserwacyjna została zbudowana dokładnie tam, gdzie zalecał to komandor porucznik Sarek. Awansowany Senok został wraz ze swym przyjacielem jej dowódcą. Przez kilka lat jeszcze, aż do kolejnego awansu na kapitana T'Plany, siedział tam, "przy okazji" stróżując, by ludzkość nie dowiedziała się prawdy o bogactwie swego jedynego satelity... Nie, dopóki nie pojawi się wśród niej filozof, na miarę Suraka... Komputer | Opowiadania | Star Trek | Monolit ussocean.gwflota.com Strona 2 z 2 2001-12-13 5:24