Polityka Powst 44

Transkrypt

Polityka Powst 44
Polityka - nr 31 (2969) z dnia 2014-07-30; s. 10-13
Temat tygodnia
Adam Krzemiński, Damien Thiriet
Niegasnący spór o powstanie
Mimo że Powstanie Warszawskie było pod koniec II wojny światowej jednym z momentów zwrotnych
polityki europejskiej, nie zapadło w powszechną pamięć historyczną. Dla Polaków jednak jest
doświadczeniem kluczowym ostatnich 250 lat.
Odysproporcjach pamięci świadczy wyszukiwarka Google. Na hasło „Warschauer Aufstand” podaje
ok. 120 tys. stron z Niemiec i w języku niemieckim. To znaczy, że w Niemczech temat jest
rozpoznawalny i budzi obecnie pewne zainteresowanie. Jednak jest ono nieporównywalne z
zainteresowaniem w Polsce, gdzie Google.pl na hasło „Powstanie Warszawskie” wyrzuca prawie 3240
tys. stron. Dla porównania: rosyjski Google dał ok. 62 tys. wskazań na hasło „Warszawskoje
Wosstanije”, a brytyjski na „Warsaw Uprising 1944” – ok. 220 tys.
Polskie powstania z XVIII, XIX i XX w. przeciwko rosyjskiej, pruskiej i austriackiej dominacji są jednym z
fundamentów polskiej świadomości historycznej. Zarazem niemal wszystkie wywołały niekończące
się debaty na temat sensu i bezsensu militarnych zrywów, moralnych zysków i materialnych strat.
Apologeci powstań twierdzili, że niezależnie od ponoszonych klęsk przekazywały one następnym
pokoleniom ducha wolności i patriotyzmu, że bez powstań Polacy straciliby swą tożsamość i
rozpłynęli się w państwach zaborczych. Krytycy natomiast zwracali uwagę, że wszystkie powstania – z
wyjątkiem wielkopolskiego z grudnia 1918 r. oraz wojny polsko-bolszewickiej w latach 1919–20 –
kończyły się klęską i śmiercią tysięcy ofiar.
Powstanie kościuszkowskie z 1794 r. zamiast uratować okrojoną, ale formalnie wciąż jeszcze
istniejącą Rzeczpospolitą, doprowadziło do jej całkowitej likwidacji. Powstanie listopadowe z lat
1830–31 doprowadziło do zniesienia ustalonej na kongresie wiedeńskim (1815 r.) autonomii
Królestwa Polskiego w ramach Imperium Rosyjskiego. To samo dotyczy powstań w zaborach
austriackim i pruskim w latach 1846–48. Powstanie styczniowe w zaborze rosyjskim (1863 r.)
rozwiało nadzieje na liberalizację polityki rosyjskiej i odzyskanie autonomii. Spowodowało drastyczną
rusyfikację terenów polskich i doprowadziło do zerwania wielowiekowej solidarności Polaków i
Litwinów.
W polskim sporze o Powstanie Warszawskie ścierają się dwa przeciwne porządki myślenia,
ujawniające się też w debatach toczonych wokół poprzednich zrywów wojskowych. Tradycja
romantyczna ogłasza: gloria victis, chwała zwyciężonym. Hojna danina krwi najszlachetniejszych
obywateli „jak kamienie przez Boga rzucanych na szaniec” – jak z patosem głosił w XIX w. Juliusz
Słowacki – to cena, którą trzeba było zapłacić za przetrwanie idei narodowej. Przykład bohaterów
miał pobudzać do pójścia – jeśli to konieczne – w ich ślady i przygotować kolejny, tym razem
zwycięski, zryw.
Z kolei zwolennicy polityki realnej, tzw. pozytywiści i ugodowcy, szydzą z – jak to ujmują –
bohaterszczyzny, uważając ją za retorykę moralnej arogancji i braku politycznej rozwagi. Według nich
bilans powstań jest ujemny: nie tylko ze względu na nieodwracalne straty ludzkie i materialne
wynikające z walk i późniejszych represji, ale również z powodu zapaści cywilizacyjnych po każdej z
klęsk, spowodowanych wieloletnią depresją podbitego społeczeństwa i zniszczeniem polskich
instytucji.
Cudzoziemcy mają kłopot
Polskie spory wokół Powstania Warszawskiego – toczące się już przed jego wybuchem, a później w
trakcie walk i po jego upadku – ciągnęły się w kraju i na emigracji przez całe dziesięciolecia i należą do
tych nigdy nierozstrzygniętych kwestii, które przekazywane z pokolenia na pokolenie budzą w
Polakach emocje, ale dla obcokrajowców są trudne do zrozumienia. Czy to powstanie miało sens, czy
było historycznym błędem? Kto jest winien klęski? Cyniczny ludobójca Stalin? To oczywiste!
Wiarołomni alianci zachodni? Oni również. A może – jak głosili nie tylko komuniści – przede
wszystkim polski rząd emigracyjny w Londynie, niepotrafiący ułożyć się ze wschodnim sąsiadem,
który w 1944 r. miał w ręku wszystkie karty? A może także bezpośrednio władze powstańcze, które
nie powinny przeć do rozpoczęcia walki, gdy brakowało podstawowego uzbrojenia?
Cudzoziemcowi początkowo trudno pojąć, dlaczego w tych polskich debatach na temat powstania
opinie wyważone, chłodne, szybko toną w morzu rozdygotanych argumentów. Jednak właśnie te
skrajne emocje polskich rozmów o bohaterstwie pokolenia „zdradzonego” przez zachodnich aliantów
czy też o nieodpowiedzialności polityków, którzy dla politycznego gestu poświęcili tysiące młodych
ludzi, sprawiają, że nawet cudzoziemiec zaczyna pojmować, dlaczego w polskiej świadomości rana
Powstania Warszawskiego wciąż pozostaje niezabliźniona. Ta trauma dotyka bowiem sedna polskiej
myśli i dążeń politycznych dwóch minionych stuleci – najpierw prób odzyskania, a potem utrzymania
niepodległości Polski w konfrontacji z dwoma wrogimi sąsiadami: Niemcami i Rosją, przy daleko
posuniętej obojętności Francji, Anglii czy USA. I właśnie dlatego nie jest to tylko wewnętrzna polska
sprawa i uboczny epizod II wojny światowej, lecz jeden z jej kluczowych momentów w Europie. To
właśnie ten europejski aspekt polskiego powstania z 1944 r. skłonił Brytyjczyka Normana Daviesa i
Rosjanina Nikołaja Iwanowa do przedstawienia warszawskiego dramatu nie jako samobójczego gestu
polskich romantyków, lecz jako oskarżenia angloamerykańskiej i stalinowskiej polityki wobec Polski w
czasie II wojny światowej.
Warszawa była ostatnim niemieckim zwycięstwem w II wojnie światowej, ale na tyle wstydliwym, że
została wyparta z niemieckiej pamięci zarówno zbiorowej, jak i indywidualnej. Zapewne również
dlatego, że przeciwnikiem nie było mocarstwo, lecz naród ujarzmiony i nietraktowany jako
pełnoprawny przeciwnik. Walki o Warszawę w 1944 r. były jedną z największych bitew o miasto w II
wojnie światowej, ale nie wpłynęły na jej przebieg jak bitwa pod Stalingradem, toczona na przełomie
1942 i 1943 r., która – stylizowana przez propagandę nazistowską na „niemieckie Termopile” –
doprowadziła do zniszczenia 6 Armii i była punktem zwrotnym całej wojny, czy bitwa o Berlin w 1945
r., która stanowiła jej akord końcowy. Warszawie, podobnie zresztą jak późniejszym walkom o
Budapeszt – równie zaciętym, choć mniej brutalnym – przypadło odległe miejsce w niemieckiej
pamięci.
Konfrontacje i negocjacje
W Polsce w czasach stalinizmu powstanie było tabu, stale funkcjonowało jednak w świadomości
politycznej jako narodowa katastrofa. Do 1948 r. mogło się wydawać, że coś się zmieni. W kraju
trwała wojna domowa. Władze spychały represjami część młodzieży akowskiej ponownie do
podziemia. Niektórzy liczyli na wybuch wojny między niedawnymi aliantami i usunięcie komunistów.
Gdy jednak zimna wojna pokazała, że przynajmniej w Europie Zachód i Moskwa respektują żelazną
kurtynę, pamięć o klęsce Powstania Warszawskiego sprawiła, że przez 40 lat rządów
komunistycznych w Polsce środowiska niepodległościowe nigdy nie brały pod uwagę możliwości
zbrojnego powstania. Nagą przemoc stosowała władza: w czerwcu 1956 r. wojsko strzelało do
strajkujących robotników w Poznaniu, w grudniu 1970 r. do demonstrantów na Wybrzeżu. W grudniu
1981 r. władze wprowadziły przeciwko Solidarności stan wojenny, który pochłonął wiele ofiar. Ale po
1948 r. opór przeciwko władzy komunistycznej nie przerodził się w działania powstańcze albo
terroryzm.
Można zaryzykować tezę, że straszliwa cena, jaką Warszawa zapłaciła w 1944 r., była w październiku
1956 r. hamulcem powstrzymującym zarówno Moskwę, jak i Warszawę przed zbrojną konfrontacją,
jaka nastąpiła na Węgrzech. W czasie dramatycznej wizyty w Warszawie Nikita Chruszczow
zaakceptował „polską drogę do socjalizmu” z autonomiczną pozycją Kościoła, zwróceniem ziemi
chłopom i dość szerokim otwarciem na Zachód, a Władysław Gomułka obiecał, że Polska pozostanie
w Pakcie Warszawskim, a komuniści nie oddadzą władzy. Kosztem akceptacji ograniczonej
suwerenności Polsce udało się w 1956 r. rozszerzyć margines swobody, który po uznaniu przez Bonn
w 1970 r. granicy na Odrze i Nysie wzmocnił środowiska opozycyjne, doprowadzając po wyborze w
1978 r. Karola Wojtyły na papieża do wybuchu Solidarności – potężnego ruchu, odżegnującego się od
przemocy.
Pozostała romantyczna frazeologia środowisk opozycyjnych i niepodległościowych. Nadal
pielęgnowano kult powstań narodowych, ale nigdy już nie brano pod uwagę powrotu do strategii
powstańczej. Zarówno w 1956 r., jak i w czasach Solidarności wybierano metody biernego oporu,
nacisku na władze i negocjacji. Prowokacje ze strony władz i morderstwa polityczne popełniane przez
tajne służby nie wywołały terrorystycznych reakcji, jak to miało miejsce w wielu krajach zachodnich.
Powstanie Warszawskie było dla opozycji antykomunistycznej w Polsce symbolem prawdziwego
patriotyzmu i postawy moralnej, ale nie pragmatyki działania. Tadeusz Konwicki – w 1944 r. w
wileńskiej AK, w czasie stalinizmu komunista, a w stanie wojennym krytyczny opozycjonista –
notował, że w młodzieży solidarnościowej widzi swoją własną podobiznę z czasów akowskich. Tyle że
tym razem podziemna retoryka konfrontacji z władzami towarzyszyła cierpliwemu czekaniu na
korzystną koniunkturę w Moskwie, co po fali strajków w 1988 r. doprowadziło do rozpoczęcia
negocjacji. W 1989 r. polskie powstanie przyjęło formę negocjacji przy Okrągłym Stole, uruchamiając
pokojową lawinę, która doprowadziła do upadku komunizmu w całej Europie.
Pamięć i polityka
Po upadku komunizmu oficjalne uhonorowanie Powstania Warszawskiego stało się jednym z
centralnych punktów polskiej oficjalnej polityki historycznej. Jeszcze 40 rocznica powstania,
przypadająca w 1984 r., była bardziej uroczyście obchodzona w USA niż w Polsce, ponieważ
prezydent Reagan osobiście odznaczył pośmiertnie komendantów głównych AK, generałów Tadeusza
Bora-Komorowskiego, Stefana Roweckiego i Leopolda Okulickiego. Choć w ostatnich latach PRL pod
wpływem wydawnictw z drugiego obiegu zaczynały padać ostatnie tabu, nadal oficjalnie
przemilczana pozostawała cyniczna rola Armii Czerwonej w czasie powstania.
Ostatnie cenzorskie bariery padły w 1989 r., otwierając pole zarówno hagiografom, jak i krytykom
powstania. W 1994 r., dokładnie w 50 rocznicę godziny W, „Gazeta Wyborcza” wywołała burzę
raportem Jana Cichego o antysemityzmie w niektórych oddziałach powstańczych. „Gazecie”
zarzucono, że w ferworze krytycznego rozrachunku z przeszłością pokalała ikonę polskiej ofiary
całopalenia, o której świat nie pamięta. Cichy niezamierzenie dotknął rany drażniącej niejednego
warszawiaka od grudnia 1970 r., kiedy to Willy Brandt ukląkł przed pomnikiem Bohaterów Getta,
spychając jakoby w cień zbrodnie niemieckie popełnione na Polakach. To podejrzenie zdawał się
potwierdzać fatalny lapsus nowego prezydenta Niemiec Romana Herzoga, który przed przyjazdem do
Warszawy na obchody 50 rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego w wywiadzie dla „Sterna”
pomylił je z powstaniem w getcie warszawskim.
Od 1989 r. obchody Powstania Warszawskiego były częścią państwowej polityki historycznej. Na
obchody w 1994 r. zaproszono prezydentów i premierów państw alianckich i zjednoczonych Niemiec.
Uroczystość miała ostatecznie zamknąć komunistyczny epizod polskiej historii. Pokazać powrót do
demokratycznej Europy. I zademonstrować polsko-niemieckie pojednanie.
Mimo to Powstanie Warszawskie nie stało się integralną częścią niemieckich miejsc pamięci, choć
niemieckie gazety opublikowały obszerne relacje z obchodów.
Obchody 60 rocznicy powstania w 2004 r. przypadły na gorący okres długiej kampanii wyborczej
przed wyborami prezydenckimi i parlamentarnymi w 2005 r. Narodowo-konserwatywne
ugrupowania obok rozrachunku z postkomunistami głównym punktem swojego programu uczyniły
„godnościową politykę historyczną”. Dumę z Okrągłego Stołu z 1989 r. i ze skutecznego kompromisu
miał teraz zastąpić ponownie ożywiony kult powstań narodowych. Jego świątynią miało być dopiero
co otwarte Muzeum Powstania Warszawskiego.
W czasie obchodów 60 rocznicy Powstania Warszawskiego znów ujawniły się w Polsce dwie
przeciwstawne postawy. Nie tyle wobec oceny samego powstania, co wobec zachodniego sąsiada. O
ile narodowo-konserwatywna partia braci Kaczyńskich, Prawo i Sprawiedliwość, programowo
zamierzała ochładzać stosunki z Niemcami i przechodzić do konfrontacji, uważając, że Polsce należą
się specjalne względy z uwagi na straty wojenne i brak wsparcia ze strony zachodnich aliantów, o tyle
urzędujący jeszcze postkomunistyczny prezydent Aleksander Kwaśniewski kontynuował politykę
polsko-niemieckiego pojednania, rozpoczętą w 1989 r., na wzór pojednania niemiecko-francuskiego
przez kanclerza Kohla i premiera Mazowieckiego. W swoim przemówieniu Kwaśniewski nazwał
powojenne Niemcy cennym sprzymierzeńcem w walce o prawdę historyczną – co było aluzją pod
adresem Rosji Putina, w której wciąż obowiązywała stalinowska interpretacja paktu RibbentropMołotow i Powstania Warszawskiego.
Zaangażowanie braci Kaczyńskich w promowanie pamięci o powstaniu nie było oczywiście
skierowane tylko na odbiorcę zagranicznego. W Warszawie zmieniono nazwy wielu ulic, nadając im
imiona dowódców czy zgrupowań powstańczych. Wiele nazw się jednak w użyciu potocznym nie
przyjęło. Nadal mówi się „rondo Babka”, mimo że teraz nosi ono nazwę rondo Radosława. Jednak
prawdziwym dokonaniem na rzecz utrwalenia pamięci o powstaniu było otwarte uroczyście pod
patronatem Lecha Kaczyńskiego w 2004 r. Muzeum Powstania Warszawskiego. Środowiska
kombatanckie czekały na nie od dawna. Jeszcze w 2003 r. Irena Grzesiuk-Olszewska pisała, że „wizja
Muzeum Powstania ciągle odsuwa się w nieokreśloną przeszłość”.
Forsowanie pamięci o powstaniu przez braci Kaczyńskich miało również bardzo przyziemny podtekst.
Podczas kampanii prezydenckiej z 2005 r. sztabowcy PiS przeciwstawili matkę braci Kaczyńskich,
sanitariuszkę AK, kaszubskiemu „dziadkowi z Wehrmachtu” kandydata PO Donalda Tuska.
Po zwycięstwie wyborczym zwolennicy PiS niemal całkowicie zawłaszczyli Powstanie Warszawskie. W
czasie obchodów rocznicowych w 2008 r. – po zwycięstwie Donalda Tuska w wyborach
parlamentarnych z 2007 r. – zwolennicy Lecha Kaczyńskiego wygwizdali swoich politycznych
konkurentów, co zresztą wywołało oburzenie kombatantów.
„Wszystko to działo się nad grobami żołnierzy »Parasola« […]. To nie jest dzień ani miejsce do
uprawiania polityki. 65 lat temu walczyliśmy o wolną Warszawę. Nie wiedzieliśmy, co to polityka, i nie
chcemy, by nas dzisiaj dzieliła. Nie życzymy sobie traktowania nas jak »kiełbasy wyborczej«” –
cytowała „Gazeta Wyborcza” słowa Zofii Łazor Zojdy z batalionu Parasol. Przed obchodami w 2009 r.
stowarzyszenia kombatanckie wystąpiły z apelem, by nie wykorzystywać powstania do walki
politycznej.
Co wie każdy kibic
Pomijając takie ekscesy, trzeba stwierdzić, że Muzeum Powstania jest odpowiedzią na autentyczne
zapotrzebowanie warszawiaków. Dowodem setki tysięcy zwiedzających i wciąż wysokie nakłady
książek o powstaniu. Niemal tysiącstronicowa monografia Normana Daviesa rozeszła się w ponad 100
tys. egzemplarzy. A legenda powstańcza stała się także częścią popkultury młodzieżowej. W 2004 r.
zespół Lao Che nagrał płytę „Powstanie ’44”, osnutą wokół losów żołnierzy zgrupowania Radosław.
Zdumienie budził fakt, że tematyka patriotyczna tak chętnie została przyjęta przez młodzież, choć
sondaże opinii wykazywały, że niezbyt interesuje się ona historią. Lao Che nie była w 2004 r. jedyną
grupą, która inspirowała się powstaniem. W obszernym reportażu z Polski, emitowanym na początku
pierwszego dziesięciolecia XXI w. przez telewizję Arte, raper z Mokotowa tłumaczył, że powstańcy
umierali po to, by on mógł żyć w wolnej Polsce.
Język użyty na płycie uprzytamnia nastolatkom, że powstańcy byli takimi samymi młodymi ludźmi jak
ci dzisiejsi, że można się z nimi utożsamiać. Czy ten podziw dla „chłopców od Radosława” to przejaw
tęsknoty za wartościami wyższymi niż indywidualizm i materializm naszych czasów? Na Zachodzie
Pokolenie ’68 miało swego Che Guevarę, a w Polsce Pokolenie 2005 ma Radosława? Trudno
powiedzieć. Po śmierci polskiego papieża nazywano je też Pokoleniem JP2, które już po pięciu latach
rozwiało się w popkulturze. Jednak Powstanie Warszawskie nadal budzi fascynację.
Stołecznym kibicom piłki nożnej, szczególnie klubu Legii Warszawa, pochodzącym często z rodzin
osiadłych w stolicy dopiero po wojnie, mit powstańczy pozwala budować tożsamość lokalną i
grupową, stwarzając w ten sposób swoistą kontrkulturę – większość społeczeństwa mówi wszak o
nich pogardliwie „kibole”. „Wielcy fanatycy stolicy”, kibice Legii Warszawa, w 2008 r. z uporem
malowali na skarpie Nowego Miasta mural powstańczy (za zgodą proboszcza, właściciela budynku). O
budowaniu własnej narracji powstania świadczy wywiad udzielony przez jednego z kibiców (z
wyższym wykształceniem) „Dużemu Formatowi”. Stwierdził, że kibic po szkole zawodowej nieraz
więcej wie o Powstaniu Warszawskim od niejednego magistra. Dodał, że wbrew
rozpowszechnionemu przekonaniu większość powstańców nie należała do inteligencji, lecz do tych
grup społecznych, które dzisiaj są piętnowane jako chuligani. Płytę Lao Che trudno porównać z
działalnością Muzeum Powstania. Ale i płyta, i muzeum niewątpliwie przyczyniły się do wzmożenia
zainteresowania tematyką powstańczą wśród młodzieży.
Metalowcy akowcom
Muzeum spotkało się też jednak z ostrą krytyką: oto świątynia romantycznej wersji polskiej historii.
Sama hagiografia. Jednostronna emocjonalizacja „kamieni na szaniec”. Żadnej dokumentacji
„pozytywistycznej”, żadnej refleksji na temat kosztów powstania. Pominięto dramatyczną debatę: bić
się czy nie bić. Nastąpiło wręcz propagandowe spłaszczenie powojennej recepcji powstania,
traktowanego wyłącznie w kategoriach peerelowskiego tabu i zafałszowań, czego dowodem jest
odcinek „Czterech pancernych i psa”. Równocześnie w innej sali ilustruje się walki powstańcze…
fragmentem peerelowskich „Kolumbów”. Zamiast rzetelnej refleksji prezentuje się mechaniczne
odwrócenie ról o 180 stopni w stosunku do peerelowskiej propagandy: teraz na proscenium są ci z
NSZ, a o tych z AL raczej się milczy. Dyrekcja muzeum próbowała ustosunkować się do tych krytyk.
Ostatni dodatek do stałej wystawy, trójwymiarowy film „Miasto ruin”, przedstawiający przelot nad
ruinami Warszawy w styczniu 1945 r., pokazuje, jakie były koszty powstania. Sam wicedyrektor
muzeum Dariusz Gawin stwierdził podczas konferencji naukowej w czerwcu 2011 r., że muzeum nie
popiera ani wizji romantycznej – przy czym przyjął zawężoną definicję tej wizji jako apologii cierpienia
– ani pozytywistycznej. Dodał również, że wewnętrzne ankiety przeprowadzane wśród zwiedzających
z zagranicy nie wskazują na to, by wychodzili z muzeum z martyrologiczną wizją powstania.
Krytyka pod adresem muzeum jest zasadna, ale rozmija się z nastrojami polskiej opinii w pierwszym
dziesięcioleciu XXI w. Według badań, postawa pozytywistyczna była wówczas w mniejszości.
Wprawdzie zarówno romantycy, jak i pozytywiści uważali, że powstańcom tak czy inaczej należy się
szacunek, ale według sondażu z lata 2009 r. na pytanie: „Czy Powstanie Warszawskie było potrzebne
czy niepotrzebne?”, 68 proc. ankietowanych odpowiedziało, że potrzebne, a tylko 14 proc., że nie. Z
ważną korektą. Większość zwolenników powstania nie mieszka w Warszawie! Świadomość
straszliwych strat i zniszczeń sprawia, że warszawiacy są o wiele bardziej powściągliwi – jedynie 48
proc. uważa, że powstanie było potrzebne. I wcale nie znaczy to, że stolica Polski jest „lewicowa”.
Zgodnymi przeciwnikami powstania są zarówno – według własnej oceny – „reakcyjny publicysta
katolicki, ultramontanin” Adam Wielomski, jak i były prezydent Aleksander Kwaśniewski. Ten
pierwszy pisał 1 sierpnia 2007 r. na swym blogu, że „[z] wielkim hukiem rządzący nami »patrioci«
obchodzą kolejną rocznicę narodowej tragedii, jaką było Powstanie Warszawskie. Tym samym mit
»powstańczy« nadal jest budowany i nadal infekuje głowy [sic!] młodego pokolenia”. Natomiast ten
drugi 10 grudnia 2009 r. przeciwstawił stan wojenny, wprowadzony 13 grudnia 1981 r., Powstaniu
Warszawskiemu. Dzięki stanowi wojennemu nie doszło do radzieckiej interwencji, a dziesięć lat
później Polacy mogli się cieszyć wolnością. Natomiast w wyniku Powstania Warszawskiego Polacy
utracili przedwojenne elity, co ułatwiło Stalinowi zniewolenie Polski.
Spór romantyków i pozytywistów toczy się jednak dalej. Jarosław Marek Rymkiewicz, w 2006 r.
zagorzały zwolennik pisowskiej rewolucji konserwatywnej, w efektownie napisanych wspomnieniach
z okupacji i powstania „Kinderszenen” (2008 r.) broni idei powstania jako jądra polskiej tożsamości.
W 2006 r. w furiackim eseju „Wieszanie” wyraził tezę, że polska łagodność – żaden król zdrajca nie
zawisł na szubienicy – była gwoździem do naszej narodowej trumny. Nie okrągłe stoły, a szubienice
powinny być powodem do dumy!
Nacisk polskiej polityki historycznej na propagowanie pamięci o powstaniu sprawia, że może się ono
jednak stać europejskim miejscem pamięci. Już znacznie rzadziej myli się je z powstaniem w getcie.
Żadna z pierwszych stu niemieckich stron internetowych, do których odsyłał Google.de na hasło
„Warschauer Aufstand”, nie popełniła tego błędu. Wzrasta też, nie tylko w Niemczech, liczba
publikacji. Wzorem Lao Che powstanie stało się również elementem popkultury. Na przykład
niemiecka grupa metalowa Heaven Shall Burn zadedykowała akowcom jeden z głównych utworów ze
swojej płyty „Deaf to Our Prayer”. Śpiewany po angielsku, opowiada o powstaniu z punktu widzenia
polskiego, z wyraźnym ukłonem w stronę interpretacji romantycznej.
W polskiej świadomości natomiast – zwłaszcza na prawicy – Powstanie Warszawskie to ciągle
otwarta rana i zawirowania interpretacji. Z jednej strony „Obłęd 44” Piotra Zychowicza, pomawiający
kierownictwo powstania o głupotę, jeśli nie wręcz o zdradę. A z drugiej hagiograficzna replika
Szymona Nowaka „Warszawa 1944. Alternatywna historia Powstania Warszawskiego”, według której
„zwycięstwo było teoretycznie możliwe”. Teoretycznie, i w legendzie…
Współautor tekstu dr Damien Thiriet jest francuskim historykiem i m.in. pracownikiem naukowym UJ.
Rozszerzona wersja tego eseju ukaże się w kolejnym tomie dwujęzycznej edycji „Polsko-niemieckie
miejsca pamięci”, wydawanej pod redakcją profesorów Hansa-Henninga Hahna i Roberta Traby,
staraniem Centrum Badań Historycznych PAN w Berlinie.
O bohaterach powstania tu i teraz czytaj s. 68.
[fot.] BE&W
Prawa autorskie © S.P. Polityka. Artykuł pochodzi z archiwum internetowego www.polityka.pl