Czemu służy ustawowy zakaz przerywania ciąży
Transkrypt
Czemu służy ustawowy zakaz przerywania ciąży
Czemu służy ustawowy zakaz przerywania ciąży Izabela Desperak Wprowadzeniu zakazu przerywania ciąży w Polsce towarzyszyły protesty, to wokół nich organizowały się ruchy kobiece, a stosunek do prawa do aborcji stanowił w swoim czasie deklarację polityczną i różnicował poglądy i partie polityczne. Po kilkunastu już latach protesty wygasły, w dyskursie publicznym mówi się wyłącznie o „kompromisie” aborcyjnym, próżno szukać w kampaniach wyborczych polityków czy partii które w programy wpisywałby niezgodę na zakaz przerywania ciąży, pojawiają się za to co i rusz pomysły by ustawę zaostrzyć. O tym, że ustawa o planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i warunkach dopuszczalności przerywania ciąży nie pełni żadnej z funkcji które pełnić miała, wiemy wszyscy – i zgodnie na ten temat milczymy. Przypomnijmy, że ustawa ta w założeniach swych zmniejszyć miała ilość zabiegów przerywania ciąży. Osiągnąć ten cel mieliśmy nie tylko przez ograniczenie prawa do aborcji do nielicznych wyjątków (prawdopodobne uszkodzenie płodu, zagrożenie zdrowia i życia potencjalnej matki oraz gdy ciąża jest efektem przestępstwa), ale poprzez upowszechnienie edukacji seksualnej oraz dostęp do środków i metod zapobiegania ciąży. Już kształt debaty przed wprowadzeniem ustawy dowodził, że nie o to w niej chodziło. Ówcześni zwolennicy wprowadzenia zakazu aborcji posługiwali się językiem, z którego zniknęła kobieta, a prymat przyznano „życiu poczętemu”. Być może jednak do uchwalenia ustawy przyczynił się pozornie logiczny jej porządek – większość z nas przyzna przecież, że skoro przerywamy niechciane ciąże, to zmniejszyć skalę tego zjawiska można przez edukację seksualną i dostępną antykoncepcję. Nie dla wszystkich było w 1993 czy 1997 roku jasne, że zapisów ustawy nie będzie się przestrzegać zgodnie z jej duchem, a pierwszoplanowy zapis o zakazie aborcji nie ma służyć zmniejszeniu liczby i skali zabiegów, tylko zakomunikować kobietom o ich nowej, podrzędnej roli, w teoretycznie demokratyzującym się państwie. Zresztą to właśnie polityka antyrównościowa kolejnych rządów przyczynia się do formułowania hipotez o pozorności demokratyzacji czy też postępowaniu procesu nazwanego przez Charlesa Tilly dedemokratyzacją . Nikt chyba nie wierzy że raportowana co roku liczba legalnie przeprowadzonych aborcji odzwierciedla skalę zjawiska. Przypadek Alicji Tysiąc czy małżeństwa Wojnarowskich dowodzi , że nawet gdy ustawa pozwala na przerwanie ciąży, to kobietom się go odmawia, i że ogranicza się dostęp do badań prenatalnych by zmniejszyć prawdopodobieństwo że ktoś się na nie powoła by ciążę przerwać w świetle prawa. Przypadek nastoletniej Agaty, której wysiłki by przerwać ciążę, która bez wątpienia była efektem przestępstwa, obserwowała i komentowała cała Polska, to kolejny wierzchołek ukrytej na co dzień góry lodowej – czyli praktyki funkcjonowania ustawy. Te nieliczne kobiety, które mogłyby ciążę przerwać zgodnie z ustawą napotykają na liczne trudności, które nie wynikają z zapisów ustawy. Taką przeszkoda są ‘zmowy’ lekarzy, którzy na danym terenie umawiają się że w żadnym nawet legalnym wypadku ciąży nie przerwą. Taka zmowa funkcjonuje właściwie w całym system publicznej służby zdrowia, a ci lekarze , którzy się z niego wyłamują, muszą się liczyć z konsekwencjami ze strony własnego środowiska. Łódzki lekarz, profesor Dec, napomknął w wywiadzie prasowym, że w jego szpitalu dokonuje się czasem przerwania ciąży ze współczucia w przypadku tragicznej sytuacji ekonomicznej kobiety – i nawet po śmierci ścigała go środowiskowa anatema. W przypadku Agaty adres placówki, gdzie zrealizowano zapis ustawy, trzeba było utajnić, by kolejnemu szpitalowi i kolejnym lekarzom oszczędzić kłopotów. Owe lekarskie zmowy nie są bynajmniej efektem masowego stosowania przez lekarzy klauzuli sumienia. Występują one na terenie konkretnego szpitala czy województwa, a raczej nieprawdopodobne jest by zatrudniano tam lekarzy na podstawie świadectwa od proboszcza zamiast dyplomu. Gdyby 1 większość lekarzy zatrudnionych w publicznych placówkach kierowała się w pracy Dekalogiem, nie dochodziłoby w nich tak często do łamania praw pacjentek, co sprzeczne jest z podstawowych chrześcijańskim nakazem miłości bliźniego, i nie miałby kto dokonywać zabiegów w prywatnych gabinetach. Ustawa nie ogranicza skali aborcji. Jak niedawno pisała w „Bez Dogmatu” Ewa Majewska, a już wiele lat temu gdzie indziej Kinga Dunin, aborcja jest problemem nie tyle etycznym, co ekonomicznym. Skutkiem ustawy są donoszone ciąże najbiedniejszych i najmniej wyedukowanych, oraz wzrost kosztu zabiegu. Delegalizacja przerywania ciąży znacząco wpłynęła na jego cenę, niektórzy twierdzą że to właśnie jest powodem dla którego lekarze podtrzymują „kompromis aborcyjny”. Według szacunków Federacji na Rzecz Kobiet i Planowania Rodziny rocznie dokonuje się w Polsce od 80 tysięcy do 200 tysięcy aborcji. Jako że nie prowadzi się regularnego monitoringu, trudno orzec czy skala zjawiska się zmienia. Raczej z obserwacji podziemia wyciągnąć można wniosek, że zmienia się jego logistyka – oprócz zabiegu chirurgicznego pojawia się aborcja farmakologiczna, co z kolei wpuszcza na rynek nie-lekarzy. Z pewnością sposób w jaki realizowane są pozostałe zapisy ustawy nie przyczynia się do zmniejszenia liczby aborcji. Od uchwalenia ustawy nie tylko nie zrobiono nic na rzecz upowszechnienia oświaty seksualnej ani udostępnienia antykoncepcji. Niewiedza, zwłaszcza młodego pokolenia, to z jednej strony skutek braku edukacji seksualnej, z drugiej zaś – bariera w dostępie do antykoncepcji. Dotyczy ona głównie młodego pokolenia, które odcięte jest od jakiejkolwiek edukacji seksualnej, często zastępowanej indoktrynacją. Wiedza o seksualności, wobec braku przedmiotu „wychowanie seksualne”, przekazywana jest zgodnie z programem nauczania jedynie na lekcjach religii, gdzie zachęca się po pierwsze do wstrzemięźliwości, po drugie, w ramach przygotowywania do małżeństwa, do „metod maturalnych”. Oprócz treści programowych, lekcje religii służą często przekazywaniu mitów i kłamstw na temat sfery życia płciowego, w tym antykoncepcji. Lekcje biologii nie zawsze stanowią przeciwwagę dla tej specyficznej indoktrynacji – edukacja seksualna także na terenie szkoły jest kwestią niezwykle kontrowersyjną, toteż szkoły i nauczyciele często chowają głowy w piasek i nic w tej kwestii nie robią. Wzrastająca ilość zakończonych porodem ciąż coraz młodszych nastolatek może być wskaźnikiem zmniejszającego się dostępu młodzieży do wiedzy o metodach zapobiegania niechcianej ciąży. Co ciekawe, porody te stanowią często niespodziankę dla rodzin nastolatek – co pokazuje po pierwsze, że również dorosłym brakuje niezbędnej wiedzy, a po drugie, że młodzież nie może w kwestii edukacji seksualnej liczyć na rodziców. Szkoła nie uczy, kościół dezinformuje, rodzice milczą. Podręczniki do edukacji seksualnej zawierają jakie oto stwierdzenia: - spośród małżeństw stosujących środki antykoncepcyjne rozchodzi się około 30-40%.; - U 40% stosujących środki antykoncepcyjne występuje oziębłość płciowa.- Przerwy we współżyciu w okresach płodnych są zgodne z naturą.- Jeśli jesteś w nałogu masturbacji, staraj się od niego uwolnić.Postawa homoseksualna jest formą zaprzeczenia własnej płciowości i wyrazem agresji wobec siebie.Spirala jest środkiem wczesnoporonnym uniemożliwiającym życie poczętego dziecka.Sztuczne zapłodnienie prowadzi do tego, że kobieta może mieć zachwianą świadomość, czuć jak gdyby nie panowała nad własnym ciałem. Efektem mogą być nawet poważne zaburzenia osobowości. Nic dziwnego, że, jak donoszą młodzieżowy edukatorzy z „Pontona”, metodą antykoncepcyjna jest użycie kostek lodu, a gazety codzienne donoszą entuzjastycznie że uczennica na szczęście nie urodziła w szkole, tylko w karetce. 2 Szkoły przyzwyczajają się i przystosowują do coraz młodszych uczennic w ciąży, choć wiele z nich ciąży by uniknęło dzięki kilku prostym informacjom, które powinny się były pojawić choćby na lekcji biologii. W ciążę zachodzą przede wszystkim te dziewczęta których rodziny nie wydedukowały w zastępstwie szkoły, a więc częściej te z gorszym zapleczem domowym, a niechciane dzieci rodzą te, których rodziny nie stać na nielegalny zabieg. Zdarza się też, że nastolatka zdaje sobie sprawę, że jest w ciąży, gdy jest za późno na zabieg. Albo też rodzice traktują dorastające dziecko jak istotę aseksualną, i dziewczynka boi się rodzicom powiedzieć o ciąży, bo nie jest w stanie sobie wyobrazić reakcji rodziców na to, że ich dziecko ma za sobą inicjację i współżycie. Ciąża wciąż jest traktowana jako kara dla dziewczyny, i rodzice czy otoczenia często wymuszą donoszenie ciąży jako karę za popełniony grzech. W ubogich rodzinach dziecko nastoletniej matki może zostać zaakceptowane z biedy właśnie, bo matka/babcia może w tej sytuacji ustanowić rodzinę zastępczą i otrzymać pomoc regularną pomoc finansową. Młodym wpadkowiczom, mieszkającym z rodzicami, nie mającym własnego źródła utrzymania, trudno jest uzbierać dwa tysiące na zabieg – ale ci mogą zwrócić się o pomoc do rodziców. Dużo trudniej jest poradzić sobie w takiej sytuacji młodym, którzy jeszcze nie samodzielni finansowo na wsparcie rodziców nie mogą liczyć – to nastolatki żyjące z renty po rodzicu, dzielące gospodarstwo domowe z babcią rencistką, to uciekinierzy z dysfunkcjonalnych rodzin, którzy próbują sami radzić sobie w życiu, łącząc układania towarów w hipermarkecie z nauką w szkole wieczorowej czy policealnej – dla nich dwa tysiące na skrobankę to kwota nieosiągalna, to oni zostaną wkrótce rodzicami z biedy. Bez wątpienia, ustawa przyczynia się do zwiększenia zasięgu dziedziczenia biedy, do pojawienia się kilkorga noworodków w „oknach życia”, i kolejnych w domach małego dziecka. Ci, co płodzą, i te co rodzą dzieci z niewiedzy i z biedy nie mieli okazji skorzystać z dobrodziejstw ustawy zapewniającej dostęp do edukacji seksualnej i antykoncepcji zamiast aborcji. Nie zawsze działa najskuteczniejsza metoda antykoncepcji – szklanka wody zamiast. Nie tylko młodzież pada ofiarą dezinformacji, nawet lekarze częsty mylą środki antykoncepcyjne ze wczesnoporonnymi, co potwierdza skuteczność propagandy pro-lajf, dla której nie istnieje alternatywa w postaci informacji. Jako że środki na receptę, a do takich należy pigułka, nie mogą być reklamowane, embarga informacyjnego nie mogą przełamać koncerny farmaceutyczne. Kolejną barierą dostępności antykoncepcji jest bariera ekonomiczna. Koszt antykoncepcji, zwłaszcza młodych, uczących się osób i w rodzinach o niskim dochodzie, okazuje się niekiedy zbyt wysoki. Nie tylko młodzież i bezrobotni mogą mieć problemy z finansowaniem antykoncepcji, rośnie grupa pracujących biednych. Następną i coraz większą, a jednocześnie pomijaną barierą antykoncepcji jest utrudniony dostęp do lekarza. W przypadku antykoncepcji hormonalnej, dostępnej jedynie na receptę, oraz wkładek domacicznych, kobiety zdane są tu na lekarza. Mimo niewydolności istniejącego systemu, nie próbuje się przesunąć części obowiązków na przykład na położne, choć w innych krajach z powodzeniem stosuje się takie rozwiązania. Czy reforma służba zdrowia zmieniła coś w kwestii dostępu polskich kobiet do antykoncepcji? Trudno jest jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie, bo nie prowadzi się szerokich badań w tym kierunku. Są jednak pewne przesłanki, świadczące o tym, że dostęp kobiet do ginekologów i antykoncepcji się nie polepszył. W okresie PRL-u, choć obowiązujące prawo pozwalało na przerwanie ciąży, i zabiegi przeprowadzały państwowe placówki służby zdrowia, prawo do edukacji seksualnej i antykoncepcji było oficjalnie zapewnione. Lekarze państwowej służby zdrowia wówczas nie powoływali się też na klauzulę sumienia. Jednak rzeczywista sytuacja kobiet różniła się od zadekretowanej. Protekcjonalny i patriarchalny stosunek lekarzy do pacjentek znany z PRL-u 3 nie odszedł w niepamięć: to lekarz decyduje, a pacjentka ma słuchać. Lekarze w poprzednim okresie odmawiali wypisania recepty na środki antykoncepcyjne dwudziestokilkuletnim studentkom „…bo są jeszcze za młode i powinny się uczyć”, a lekarze dzisiaj argumentują odmowę wypisania recepty światopoglądem i religią, pseudowiedzą lub niewiedzą, oraz prawem, powołując się na przepisy Narodowego Funduszu Zdrowia. Michalina Wisłocka opowiadając o swoich wspomnieniach z wyjazdowych podróży uświadamiających zwraca uwagę na to, że nie księża, ale właśnie ówcześni lekarze stanowili problem: Gdy jeździłam po wsiach Rzeszowszczyzny, ostrzegali, że mnie księża zjedzą. Ksiądz zjawiał się zawsze, nigdy nie było, żeby nie przyszedł. Doktor miejscowy też. I kto nas wykańczał? Doktor, nie ksiądz. Ksiądz się nie odzywał, a doktory skrobali dziewczyny i wcale takiej konkurencji jak my nie chcieli. Zarabiali pieniądze, a nagle ja przywoziłam krążki i z moją pielęgniarką kobietom dobierałam. Jeździliśmy jak pielgrzymka świadomego macierzyństwa (śmiech). Organizowała to "Przyjaciółka", zabierali nas żukiem. Lekarze zadawali publicznie złośliwe pytania, żeby wyszło na to, że głupki jesteśmy. A ksiądz siedział i tajemniczo się uśmiechał. 1 O tym, że nie tylko względy religijne służą dziś lekarzom jako wymówka lub wytłumaczenie odmowy przypisania antykoncepcji może świadczyć porównanie następujących przypadków opisanych w prasie (przypadki 2 i 3) lub pozbieranych w ramach badań autorki: 1. Lata osiemdziesiąte: dwudziestoparoletniej studentce opóźniał się okres, podejrzewała że jest ciąży. Lekarz, który przyjmował w poradni studenckiej, przypisał jej zastrzyki hormonalne, po których wystąpiło krwawienie. Poszła do niego jeszcze raz, by uniknąć podobnej sytuacji w przyszłości i zabezpieczyć się solidniej przed ciążą niż dotąd. Lekarz odmówił jej jakiejkolwiek porady w tej sprawie, tłumacząc że jest za młoda i powinna jeszcze się uczyć – mimo że wiedział że regularnie współżyje. 2. Schyłek lat dziewięćdziesiątych: pani Małgorzata, 25-letnia mieszkanka Warszawy, usiłowała uzyskać receptę na środki antykoncepcyjne. Zapytana o stan cywilny odparła, że jest panną i od lekarza usłyszała, że powinna się zacząć się szanować, a poza tym przyjmując środki antykoncepcyjne może wpędzić się w chorobę. 3. Lata dwutysięczne: pacjentce przychodni rejonowej odmówiono przypisania pigułek antykoncepcyjnych. Lekarz mówił, że z każdej recepty musi się rozliczać, a antykoncepcja jest nielegalna. Wcześniej ten sam lekarz przypisał pacjentce dwa opakowania tego specyfiku. Po odmowie zaprosił pacjentkę ze zniżką na wizytę prywatną, obiecując wypisanie choćby i pięciu podobnych recept. 4. Lata dwutysięczne: uczennica liceum dostaje od rejonowej ginekolożki receptę na pigułki antykoncepcyjne. Czuje się po nich bardzo źle, ma silne stany depresyjne, nie czuje się na siłach by dokończyć drugie opakowanie tabletek. Nie chce przerywać leku bez konsultacji lekarskich, obawia się rozchwiania hormonalnego. Wraz z matką postanawia udać się do lekarza i poprosić o zmianę środka. Dostanie się do poradni w której się leczy jest niemożliwe, zapisać się trzeba na 3 miesiące przedtem W żadnej innej publicznej przychodni nie chcą jej przyjąć, powołując się na przykład na zniesioną kilka lat wcześniej rejonizację. Wybierają (zbliża się weekend) poradnię prywatną. Wizyta kosztuje 50 lub 70 zł. Lekarka (ginekolog) zachowująca się tak jak w peerelowskiej państwowej przychodni, nie bardzo rozumie o co chodzi, zgadza się wypisać receptę, ale dodaje „…czy panie wiedzą na jaki środek, bo ona się na tym zupełnie nie zna”, a może chociaż mają panie ulotkę ze składem tamtego środka co córka brała. 5. Łódzka studentka, 22 lata, pacjentka tej samej przychodni co w przypadku nr1: Na pytanie czy miała kłopoty z uzyskaniem porady lekarskiej w sprawie antykoncepcji: „…w 1 D. Zaborek, Seksualistka. Rozmowa z dr Michaliną Wisłocką, „Duży Format”, dodatek „Gazety Wyborczej” z 20 wrzesnia2004, za http://serwisy.gazeta.pl/df/1,34467,2291497.html . 4 publicznym ZOZ pani ginekolog wręcz mi doradzała żebym nie używała antykoncepcji, była złośliwa i niemiła”. Wypowiedź ta pokazuje że przynajmniej w przypadku łódzkich studentek wiele się w kwestii dostępności antykoncepcji nie zmieniło. Ta sama respondentka wymieniała jeszcze inną przyczynę ograniczenia dostępu do porady lekarskiej: „..o 7.30 już sumie nie można zarejestrować do ginekologa”. W 2009 do ginekologa trzeba się zapisać jeszcze wcześniej lub z kilkutygodniowym wyprzedzeniem – jak donosi Aneta Karwowska (Metro, 4 stycznia 2009). Jak więc chronić się mają przed niepożądaną ciąża pacjentki publicznych gabinetów? Czy wszystkie skazane są wybór miedzy szklanką wody zamiast a nieplanowaną ciążą? Kolejna przeszkoda na drodze do świadomego macierzyństwa to bariera organizacyjna, którą napotykają nie tylko pragnące zapobiegać ciąży kobiety, ale także te, które pragną zajść w ciążę, poddać się badaniom profilaktycznym lub terapii. Mimo licznych reform zdrowia nic się nie zmienia w tej kwestii, niektórzy oceniają nawet, że na skutek reformy jest teraz trudniej dostać się ginekologa. „Rodzić po ludzku” okazuje się w Polsce już można, leczyć po ludzku i zapobiegać nieplanowanej ciąży– już się nie da. Aby sprawdzić, jak kobiety radzą sobie w tej trudnej sytuacji, przeprowadziłam kilka lat temu mini-badanie2. Badanymi były respondentkami dobrane celowo studentki, zarówno studentki studiów dziennych jak i zaocznych, młode dziewczyny mieszkające z rodzicami lub z partnerem i dojrzałe kobiety, mężatki i matki. Wiek respondentek wahał się od 22 do 43 lat.. Wyniki przeprowadzonego badania, choć próba nie była reprezentatywna, a więc nie mogą być rozciągane na szerszą zbiorowość, wiele mówią o sytuacji kobiet. Z badania tego wynika, że respondentki stosowały różne środki zapobiegania ciąży, w tym wcale nierzadko metodę naturalną – i że są takie, które ciąży nie zapobiegają, nawet, jeśli mają stałego partnera. Są też kobiety, które stosują antykoncepcję, ale nigdy nie konsultowały się w tej sprawie z ginekologiem. Najważniejszym pytaniem było to, czy i ile kobiety płacą za antykoncepcję – i co składa się na jej koszt. Spośród badanej grupy połowa płaciła za wizytę u ginekologa, druga połowa nie płaciła. W jakim stopniu na wizyty te składało się poradnictwo w dziedzinie antykoncepcji trudno ustalić. Natomiast fakt że połowa respondentek korzystała z płatnych form opieki ginekologicznej może być wskazówką, że część z nich nie mogła uzyskać porady w systemie publicznej opieki zdrowotnej, zwłaszcza że młodsze i nie mające stałego partnera respondentki tego badania nie chodziły do prywatnych gabinetów. Na jakie bariery stosowania antykoncepcji napotkały w gabinecie lekarskim? Na 106 ankietowanych kobiet takie kłopoty sygnalizowało 8 osób. Szczegółowo opisało je siedem z nich: Wspomniana 22 - letnia studentka z Łodzi opisuje: „…pani ginekolog mi doradzała żebym nie stosowała antykoncepcji”; (23 lata): „Raz lekarz odradzał, zamiast wypisania recepty udzielał porad psychologicznych” (publiczny ZOZ); (23 lata): „Polegał ten problem na „dostępności” lekarza, nawet po receptę potrzeba się umawiać z dużym wyprzedzeniem” (publiczny ZOZ); (23 lata): „Lekarze traktują pacjentów jak „idiotów”, więc nie mają ochoty rzeczowo rozmawiać, spotkałam się również z niemożnością uzyskania informacji, gdyż lekarz po prostu nie wiedział, nie znał odpowiedzi na moje pytania” (chodzi do różnych gabinetów); (23 lata) „Z kilka razy pani ginekolog, w tym na rejonie, odmówiła udzielenia jakichkolwiek rad w sprawie antykoncepcji” (obecnie chodzi do ginekologa prywatnie); 2 Badanie na próbie 106 osób, wykonane na przełomie 2003 i 2004 roku, wyniki i cytowane tu wnioski opublikowane zostały w moim artykule: Dostępność antykoncepcji a transformacja systemowa i permanentna reforma służby zdrowia. Czy coś się zmieniło dla polskich kobiet, [w:] Etyczne i finansowe dylematy reformowania służby zdrowia a jej społeczny wizerunek, [red.] D. Walczak-Duraj, Łódź 2004, Novum 5 (37 lat) „Odmówiono mi złożenia spirali w publicznym ZOZ”; (29 lat) „W publicznym ZOZ lekarz nie opiekuje się pacjentem jak należy, podchodzi do pacjenta „rutynowo”, nie reaguje na prośby o pomoc, wizyta – oczekiwanie 3-4 tygodni., Gdy lekarz nie może zbadać to każe wyznaczyć następną wizytę, co przeciąga się o następne miesiące (publiczny ZOZ)” Na trudności w dostępie i do lekarza, i do antykoncepcji, skarżyły się przede wszystkim pacjentki publicznych, opłacanych z ubezpieczenia, poradni. W jednym z wypadków odmowa porady w dziedzinie antykoncepcji spowodowała bezpośrednio decyzję o wyborze prywatnego gabinetu. Zapewne było tak nie tylko w przypadku tej jednej respondentki, badane studentki, nawet te pracujące i płacące za studia nie należą do bardzo dobrze sytuowanych i wybór prywatnego gabinetu ginekologicznego nie jest na pewno prosty – jednak aż dla połowy respondentek konieczny. Nawet przytoczone wyżej wypowiedzi dowodzą że kobiety napotykają bariery w dostępie do antykoncepcji. Nie powinno więc dziwić, że spośród Europejek Polki mają najniższy wskaźnik stosowania nowoczesnych metod planowania rodziny – stosuje je 19% Polek, 30% Rumunek i 81% mieszkanek Wielkiej Brytanii (dane World Contraceptive Use). Zapewne na tak nikły poziom stosowania antykoncecpji odpowaidają i brak edukacji seksualnej, i propaganda ‘metod naturalnych’, i opisane bariery w dostępie do lekarza. Choć jak wynika z innych badań, spośród pacjentów specjalistów z długotrwałego oczekiwania na wizytę rezygnują najczęściej właśnie kobiety nie mogące uzyskać porady ginekologa, to dla wielu z nich koszt prywatnej wizyty oraz samej antykoncepcji może być nieprzekraczalną barierą. Co z kolei prowadzi do nieplanowanych ciąż... Jak widać, żaden z zapisów ustawy zwanej „antyaborcyjną” nie jest realizowany. Niechcianą ciążę przerwać można w podziemiu, o ile dysponuje się odpowiednią ilością pieniędzy. Przed zajściem w ciążę nie chroni edukacja seksualna, a dostęp do antykoncepcji jest ograniczony przez postawy środowiska lekarskiego i poziom zamożności kobiet. Czemu wobec temu – lub komu? – służy ta ustawa? Opublikowane w kwartalniku „BEZ DOGMATU” 6