Czemu służy ustawowy zakaz przerywania ciąży

Transkrypt

Czemu służy ustawowy zakaz przerywania ciąży
Czemu służy ustawowy zakaz przerywania ciąży
Izabela Desperak
Wprowadzeniu zakazu przerywania ciąży w Polsce towarzyszyły protesty, to wokół nich
organizowały się ruchy kobiece, a stosunek do prawa do aborcji stanowił w swoim czasie
deklarację polityczną i różnicował poglądy i partie polityczne. Po kilkunastu już latach
protesty wygasły, w dyskursie publicznym mówi się wyłącznie o „kompromisie” aborcyjnym,
próżno szukać w kampaniach wyborczych polityków czy partii które w programy wpisywałby
niezgodę na zakaz przerywania ciąży, pojawiają się za to co i rusz pomysły by ustawę
zaostrzyć. O tym, że ustawa o planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i warunkach
dopuszczalności przerywania ciąży nie pełni żadnej z funkcji które pełnić miała, wiemy
wszyscy – i zgodnie na ten temat milczymy.
Przypomnijmy, że ustawa ta w założeniach swych zmniejszyć miała ilość zabiegów
przerywania ciąży. Osiągnąć ten cel mieliśmy nie tylko przez ograniczenie prawa do aborcji
do nielicznych wyjątków (prawdopodobne uszkodzenie płodu, zagrożenie zdrowia i życia
potencjalnej matki oraz gdy ciąża jest efektem przestępstwa), ale poprzez upowszechnienie
edukacji seksualnej oraz dostęp do środków i metod zapobiegania ciąży. Już kształt debaty
przed wprowadzeniem ustawy dowodził, że nie o to w niej chodziło. Ówcześni zwolennicy
wprowadzenia zakazu aborcji posługiwali się językiem, z którego zniknęła kobieta, a prymat
przyznano „życiu poczętemu”. Być może jednak do uchwalenia ustawy przyczynił się
pozornie logiczny jej porządek – większość z nas przyzna przecież, że skoro przerywamy
niechciane ciąże, to zmniejszyć skalę tego zjawiska można przez edukację seksualną i
dostępną antykoncepcję.
Nie dla wszystkich było w 1993 czy 1997 roku jasne, że zapisów ustawy nie będzie się
przestrzegać zgodnie z jej duchem, a pierwszoplanowy zapis o zakazie aborcji nie ma służyć
zmniejszeniu liczby i skali zabiegów, tylko zakomunikować kobietom o ich nowej,
podrzędnej roli, w teoretycznie demokratyzującym się państwie. Zresztą to właśnie polityka
antyrównościowa kolejnych rządów przyczynia się do formułowania hipotez o pozorności
demokratyzacji czy też postępowaniu procesu nazwanego przez Charlesa Tilly dedemokratyzacją .
Nikt chyba nie wierzy że raportowana co roku liczba legalnie przeprowadzonych aborcji
odzwierciedla skalę zjawiska. Przypadek Alicji Tysiąc czy małżeństwa Wojnarowskich
dowodzi , że nawet gdy ustawa pozwala na przerwanie ciąży, to kobietom się go odmawia, i
że ogranicza się dostęp do badań prenatalnych by zmniejszyć prawdopodobieństwo że ktoś
się na nie powoła by ciążę przerwać w świetle prawa. Przypadek nastoletniej Agaty, której
wysiłki by przerwać ciążę, która bez wątpienia była efektem przestępstwa, obserwowała i
komentowała cała Polska, to kolejny wierzchołek ukrytej na co dzień góry lodowej – czyli
praktyki funkcjonowania ustawy.
Te nieliczne kobiety, które mogłyby ciążę przerwać zgodnie z ustawą napotykają na liczne
trudności, które nie wynikają z zapisów ustawy. Taką przeszkoda są ‘zmowy’ lekarzy, którzy
na danym terenie umawiają się że w żadnym nawet legalnym wypadku ciąży nie przerwą.
Taka zmowa funkcjonuje właściwie w całym system publicznej służby zdrowia, a ci lekarze ,
którzy się z niego wyłamują, muszą się liczyć z konsekwencjami ze strony własnego
środowiska. Łódzki lekarz, profesor Dec, napomknął w wywiadzie prasowym, że w jego
szpitalu dokonuje się czasem przerwania ciąży ze współczucia w przypadku tragicznej
sytuacji ekonomicznej kobiety – i nawet po śmierci ścigała go środowiskowa anatema. W
przypadku Agaty adres placówki, gdzie zrealizowano zapis ustawy, trzeba było utajnić, by
kolejnemu szpitalowi i kolejnym lekarzom oszczędzić kłopotów. Owe lekarskie zmowy nie
są bynajmniej efektem masowego stosowania przez lekarzy klauzuli sumienia. Występują one
na terenie konkretnego szpitala czy województwa, a raczej nieprawdopodobne jest by
zatrudniano tam lekarzy na podstawie świadectwa od proboszcza zamiast dyplomu. Gdyby
1
większość lekarzy zatrudnionych w publicznych placówkach kierowała się w pracy
Dekalogiem, nie dochodziłoby w nich tak często do łamania praw pacjentek, co sprzeczne jest
z podstawowych chrześcijańskim nakazem miłości bliźniego, i nie miałby kto dokonywać
zabiegów w prywatnych gabinetach.
Ustawa nie ogranicza skali aborcji. Jak niedawno pisała w „Bez Dogmatu” Ewa Majewska, a
już wiele lat temu gdzie indziej Kinga Dunin, aborcja jest problemem nie tyle etycznym, co
ekonomicznym. Skutkiem ustawy są donoszone ciąże najbiedniejszych i najmniej
wyedukowanych, oraz wzrost kosztu zabiegu. Delegalizacja przerywania ciąży znacząco
wpłynęła na jego cenę, niektórzy twierdzą że to właśnie jest powodem dla którego lekarze
podtrzymują „kompromis aborcyjny”. Według szacunków Federacji na Rzecz Kobiet i
Planowania Rodziny rocznie dokonuje się w Polsce od 80 tysięcy do 200 tysięcy aborcji. Jako
że nie prowadzi się regularnego monitoringu, trudno orzec czy skala zjawiska się zmienia.
Raczej z obserwacji podziemia wyciągnąć można wniosek, że zmienia się jego logistyka –
oprócz zabiegu chirurgicznego pojawia się aborcja farmakologiczna, co z kolei wpuszcza na
rynek nie-lekarzy.
Z pewnością sposób w jaki realizowane są pozostałe zapisy ustawy nie przyczynia się do
zmniejszenia liczby aborcji. Od uchwalenia ustawy nie tylko nie zrobiono nic na rzecz
upowszechnienia oświaty seksualnej ani udostępnienia antykoncepcji.
Niewiedza, zwłaszcza młodego pokolenia, to z jednej strony skutek braku edukacji
seksualnej, z drugiej zaś – bariera w dostępie do antykoncepcji. Dotyczy ona głównie
młodego pokolenia, które odcięte jest od jakiejkolwiek edukacji seksualnej, często
zastępowanej indoktrynacją. Wiedza o seksualności, wobec braku przedmiotu „wychowanie
seksualne”, przekazywana jest zgodnie z programem nauczania jedynie na lekcjach religii,
gdzie zachęca się po pierwsze do wstrzemięźliwości, po drugie, w ramach przygotowywania
do małżeństwa, do „metod maturalnych”. Oprócz treści programowych, lekcje religii służą
często przekazywaniu mitów i kłamstw na temat sfery życia płciowego, w tym antykoncepcji.
Lekcje biologii nie zawsze stanowią przeciwwagę dla tej specyficznej indoktrynacji –
edukacja seksualna także na terenie szkoły jest kwestią niezwykle kontrowersyjną, toteż
szkoły i nauczyciele często chowają głowy w piasek i nic w tej kwestii nie robią. Wzrastająca
ilość zakończonych porodem ciąż coraz młodszych nastolatek może być wskaźnikiem
zmniejszającego się dostępu młodzieży do wiedzy o metodach zapobiegania niechcianej
ciąży. Co ciekawe, porody te stanowią często niespodziankę dla rodzin nastolatek – co
pokazuje po pierwsze, że również dorosłym brakuje niezbędnej wiedzy, a po drugie, że
młodzież nie może w kwestii edukacji seksualnej liczyć na rodziców. Szkoła nie uczy, kościół
dezinformuje, rodzice milczą.
Podręczniki do edukacji seksualnej zawierają jakie oto stwierdzenia: - spośród
małżeństw stosujących środki antykoncepcyjne rozchodzi się
około 30-40%.; - U 40% stosujących środki antykoncepcyjne
występuje oziębłość płciowa.- Przerwy we współżyciu w okresach
płodnych są zgodne z naturą.- Jeśli jesteś w nałogu
masturbacji,
staraj
się
od
niego
uwolnić.Postawa
homoseksualna jest formą zaprzeczenia własnej płciowości i
wyrazem
agresji
wobec
siebie.Spirala
jest
środkiem
wczesnoporonnym uniemożliwiającym życie poczętego dziecka.Sztuczne zapłodnienie prowadzi do tego, że kobieta może mieć
zachwianą świadomość, czuć jak gdyby nie panowała nad własnym
ciałem. Efektem mogą być nawet poważne zaburzenia osobowości.
Nic dziwnego, że, jak donoszą młodzieżowy edukatorzy z
„Pontona”, metodą antykoncepcyjna jest użycie kostek lodu, a gazety codzienne
donoszą entuzjastycznie że uczennica na szczęście nie urodziła w szkole, tylko w karetce.
2
Szkoły przyzwyczajają się i przystosowują do coraz młodszych uczennic w ciąży, choć wiele
z nich ciąży by uniknęło dzięki kilku prostym informacjom, które powinny się były pojawić
choćby na lekcji biologii. W ciążę zachodzą przede wszystkim te dziewczęta których rodziny
nie wydedukowały w zastępstwie szkoły, a więc częściej te z gorszym zapleczem domowym,
a niechciane dzieci rodzą te, których rodziny nie stać na nielegalny zabieg. Zdarza się też, że
nastolatka zdaje sobie sprawę, że jest w ciąży, gdy jest za późno na zabieg. Albo też rodzice
traktują dorastające dziecko jak istotę aseksualną, i dziewczynka boi się rodzicom powiedzieć
o ciąży, bo nie jest w stanie sobie wyobrazić reakcji rodziców na to, że ich dziecko ma za
sobą inicjację i współżycie. Ciąża wciąż jest traktowana jako kara dla dziewczyny, i rodzice
czy otoczenia często wymuszą donoszenie ciąży jako karę za popełniony grzech. W ubogich
rodzinach dziecko nastoletniej matki może zostać zaakceptowane z biedy właśnie, bo
matka/babcia może w tej sytuacji ustanowić rodzinę zastępczą i otrzymać pomoc regularną
pomoc finansową. Młodym wpadkowiczom, mieszkającym z rodzicami, nie mającym
własnego źródła utrzymania, trudno jest uzbierać dwa tysiące na zabieg – ale ci mogą zwrócić
się o pomoc do rodziców. Dużo trudniej jest poradzić sobie w takiej sytuacji młodym, którzy
jeszcze nie samodzielni finansowo na wsparcie rodziców nie mogą liczyć – to nastolatki
żyjące z renty po rodzicu, dzielące gospodarstwo domowe z babcią rencistką, to uciekinierzy
z dysfunkcjonalnych rodzin, którzy próbują sami radzić sobie w życiu, łącząc układania
towarów w hipermarkecie z nauką w szkole wieczorowej czy policealnej – dla nich dwa
tysiące na skrobankę to kwota nieosiągalna, to oni zostaną wkrótce rodzicami z biedy. Bez
wątpienia, ustawa przyczynia się do zwiększenia zasięgu dziedziczenia biedy, do pojawienia
się kilkorga noworodków w „oknach życia”, i kolejnych w domach małego dziecka.
Ci, co płodzą, i te co rodzą dzieci z niewiedzy i z biedy nie mieli okazji skorzystać z
dobrodziejstw ustawy zapewniającej dostęp do edukacji seksualnej i antykoncepcji zamiast
aborcji. Nie zawsze działa najskuteczniejsza metoda antykoncepcji – szklanka wody zamiast.
Nie tylko młodzież pada ofiarą dezinformacji, nawet lekarze
częsty mylą środki antykoncepcyjne ze wczesnoporonnymi, co
potwierdza skuteczność propagandy pro-lajf, dla której nie
istnieje alternatywa w postaci informacji. Jako że środki na
receptę, a do takich należy pigułka, nie mogą być reklamowane,
embarga informacyjnego nie mogą przełamać koncerny
farmaceutyczne.
Kolejną barierą dostępności antykoncepcji jest bariera ekonomiczna. Koszt antykoncepcji,
zwłaszcza młodych, uczących się osób i w rodzinach o niskim dochodzie, okazuje się
niekiedy zbyt wysoki. Nie tylko młodzież i bezrobotni mogą mieć problemy z finansowaniem
antykoncepcji, rośnie grupa pracujących biednych.
Następną i coraz większą, a jednocześnie pomijaną barierą antykoncepcji jest utrudniony
dostęp do lekarza. W przypadku antykoncepcji hormonalnej, dostępnej jedynie na receptę,
oraz wkładek domacicznych, kobiety zdane są tu na lekarza. Mimo niewydolności
istniejącego systemu, nie próbuje się przesunąć części obowiązków na przykład na położne,
choć w innych krajach z powodzeniem stosuje się takie rozwiązania. Czy reforma służba
zdrowia zmieniła coś w kwestii dostępu polskich kobiet do antykoncepcji? Trudno jest
jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie, bo nie prowadzi się szerokich badań w tym
kierunku. Są jednak pewne przesłanki, świadczące o tym, że dostęp kobiet do ginekologów i
antykoncepcji się nie polepszył.
W okresie PRL-u, choć obowiązujące prawo pozwalało na przerwanie ciąży, i zabiegi
przeprowadzały państwowe placówki służby zdrowia, prawo do edukacji seksualnej i
antykoncepcji było oficjalnie zapewnione. Lekarze państwowej służby zdrowia wówczas nie
powoływali się też na klauzulę sumienia. Jednak rzeczywista sytuacja kobiet różniła się od
zadekretowanej. Protekcjonalny i patriarchalny stosunek lekarzy do pacjentek znany z PRL-u
3
nie odszedł w niepamięć: to lekarz decyduje, a pacjentka ma słuchać. Lekarze w poprzednim
okresie odmawiali wypisania recepty na środki antykoncepcyjne dwudziestokilkuletnim
studentkom „…bo są jeszcze za młode i powinny się uczyć”, a lekarze dzisiaj argumentują
odmowę wypisania recepty światopoglądem i religią, pseudowiedzą lub niewiedzą, oraz
prawem, powołując się na przepisy Narodowego Funduszu Zdrowia.
Michalina Wisłocka opowiadając o swoich wspomnieniach z wyjazdowych podróży
uświadamiających zwraca uwagę na to, że nie księża, ale właśnie ówcześni lekarze stanowili
problem:
Gdy jeździłam po wsiach Rzeszowszczyzny, ostrzegali, że mnie księża zjedzą. Ksiądz
zjawiał się zawsze, nigdy nie było, żeby nie przyszedł. Doktor miejscowy też. I kto nas
wykańczał? Doktor, nie ksiądz. Ksiądz się nie odzywał, a doktory skrobali dziewczyny
i wcale takiej konkurencji jak my nie chcieli. Zarabiali pieniądze, a nagle ja
przywoziłam krążki i z moją pielęgniarką kobietom dobierałam. Jeździliśmy jak
pielgrzymka świadomego macierzyństwa (śmiech). Organizowała to "Przyjaciółka",
zabierali nas żukiem. Lekarze zadawali publicznie złośliwe pytania, żeby wyszło na to,
że głupki jesteśmy. A ksiądz siedział i tajemniczo się uśmiechał. 1
O tym, że nie tylko względy religijne służą dziś lekarzom jako wymówka lub wytłumaczenie
odmowy przypisania antykoncepcji może świadczyć porównanie następujących przypadków
opisanych w prasie (przypadki 2 i 3) lub pozbieranych w ramach badań autorki:
1. Lata osiemdziesiąte: dwudziestoparoletniej studentce opóźniał się okres, podejrzewała że
jest ciąży. Lekarz, który przyjmował w poradni studenckiej, przypisał jej zastrzyki
hormonalne, po których wystąpiło krwawienie. Poszła do niego jeszcze raz, by uniknąć
podobnej sytuacji w przyszłości i zabezpieczyć się solidniej przed ciążą niż dotąd. Lekarz
odmówił jej jakiejkolwiek porady w tej sprawie, tłumacząc że jest za młoda i powinna jeszcze
się uczyć – mimo że wiedział że regularnie współżyje.
2. Schyłek lat dziewięćdziesiątych: pani Małgorzata, 25-letnia mieszkanka Warszawy,
usiłowała uzyskać receptę na środki antykoncepcyjne. Zapytana o stan cywilny odparła, że
jest panną i od lekarza usłyszała, że powinna się zacząć się szanować, a poza tym przyjmując
środki antykoncepcyjne może wpędzić się w chorobę.
3. Lata dwutysięczne: pacjentce przychodni rejonowej odmówiono przypisania pigułek
antykoncepcyjnych. Lekarz mówił, że z każdej recepty musi się rozliczać, a antykoncepcja
jest nielegalna. Wcześniej ten sam lekarz przypisał pacjentce dwa opakowania tego specyfiku.
Po odmowie zaprosił pacjentkę ze zniżką na wizytę prywatną, obiecując wypisanie choćby i
pięciu podobnych recept.
4. Lata dwutysięczne: uczennica liceum dostaje od rejonowej ginekolożki receptę na pigułki
antykoncepcyjne. Czuje się po nich bardzo źle, ma silne stany depresyjne, nie czuje się na
siłach by dokończyć drugie opakowanie tabletek. Nie chce przerywać leku bez konsultacji
lekarskich, obawia się rozchwiania hormonalnego. Wraz z matką postanawia udać się do
lekarza i poprosić o zmianę środka. Dostanie się do poradni w której się leczy jest
niemożliwe, zapisać się trzeba na 3 miesiące przedtem W żadnej innej publicznej przychodni
nie chcą jej przyjąć, powołując się na przykład na zniesioną kilka lat wcześniej rejonizację.
Wybierają (zbliża się weekend) poradnię prywatną. Wizyta kosztuje 50 lub 70 zł. Lekarka
(ginekolog) zachowująca się tak jak w peerelowskiej państwowej przychodni, nie bardzo
rozumie o co chodzi, zgadza się wypisać receptę, ale dodaje „…czy panie wiedzą na jaki
środek, bo ona się na tym zupełnie nie zna”, a może chociaż mają panie ulotkę ze składem
tamtego środka co córka brała.
5. Łódzka studentka, 22 lata, pacjentka tej samej przychodni co w przypadku nr1: Na pytanie
czy miała kłopoty z uzyskaniem porady lekarskiej w sprawie antykoncepcji: „…w
1
D. Zaborek, Seksualistka. Rozmowa z dr Michaliną Wisłocką, „Duży Format”, dodatek „Gazety Wyborczej” z
20 wrzesnia2004, za http://serwisy.gazeta.pl/df/1,34467,2291497.html .
4
publicznym ZOZ pani ginekolog wręcz mi doradzała żebym nie używała antykoncepcji, była
złośliwa i niemiła”.
Wypowiedź ta pokazuje że przynajmniej w przypadku łódzkich studentek wiele się w kwestii
dostępności antykoncepcji nie zmieniło. Ta sama respondentka wymieniała jeszcze inną
przyczynę ograniczenia dostępu do porady lekarskiej: „..o 7.30 już sumie nie można
zarejestrować do ginekologa”. W 2009 do ginekologa trzeba się zapisać jeszcze wcześniej lub
z kilkutygodniowym wyprzedzeniem – jak donosi Aneta Karwowska (Metro, 4 stycznia
2009). Jak więc chronić się mają przed niepożądaną ciąża pacjentki publicznych gabinetów?
Czy wszystkie skazane są wybór miedzy szklanką wody zamiast a nieplanowaną ciążą?
Kolejna przeszkoda na drodze do świadomego macierzyństwa to bariera organizacyjna,
którą napotykają nie tylko pragnące zapobiegać ciąży kobiety, ale także te, które pragną zajść
w ciążę, poddać się badaniom profilaktycznym lub terapii. Mimo licznych reform zdrowia nic
się nie zmienia w tej kwestii, niektórzy oceniają nawet, że na skutek reformy jest teraz
trudniej dostać się ginekologa. „Rodzić po ludzku” okazuje się w Polsce już można, leczyć po
ludzku i zapobiegać nieplanowanej ciąży– już się nie da.
Aby sprawdzić, jak kobiety radzą sobie w tej trudnej sytuacji, przeprowadziłam kilka lat temu
mini-badanie2. Badanymi były respondentkami dobrane celowo studentki, zarówno studentki
studiów dziennych jak i zaocznych, młode dziewczyny mieszkające z rodzicami lub z
partnerem i dojrzałe kobiety, mężatki i matki. Wiek respondentek wahał się od 22 do 43 lat..
Wyniki przeprowadzonego badania, choć próba nie była reprezentatywna, a więc nie mogą
być rozciągane na szerszą zbiorowość, wiele mówią o sytuacji kobiet.
Z badania tego wynika, że respondentki stosowały różne środki zapobiegania ciąży, w tym
wcale nierzadko metodę naturalną – i że są takie, które ciąży nie zapobiegają, nawet, jeśli
mają stałego partnera. Są też kobiety, które stosują antykoncepcję, ale nigdy nie konsultowały
się w tej sprawie z ginekologiem. Najważniejszym pytaniem było to, czy i ile kobiety płacą za
antykoncepcję – i co składa się na jej koszt. Spośród badanej grupy połowa płaciła za wizytę
u ginekologa, druga połowa nie płaciła. W jakim stopniu na wizyty te składało się
poradnictwo w dziedzinie antykoncepcji trudno ustalić. Natomiast fakt że połowa
respondentek korzystała z płatnych form opieki ginekologicznej może być wskazówką, że
część z nich nie mogła uzyskać porady w systemie publicznej opieki zdrowotnej, zwłaszcza
że młodsze i nie mające stałego partnera respondentki tego badania nie chodziły do
prywatnych gabinetów.
Na jakie bariery stosowania antykoncepcji napotkały w gabinecie lekarskim? Na 106
ankietowanych kobiet takie kłopoty sygnalizowało 8 osób. Szczegółowo opisało je siedem z
nich:
Wspomniana 22 - letnia studentka z Łodzi opisuje: „…pani ginekolog mi doradzała żebym
nie stosowała antykoncepcji”;
(23 lata): „Raz lekarz odradzał, zamiast wypisania recepty udzielał porad psychologicznych”
(publiczny ZOZ);
(23 lata): „Polegał ten problem na „dostępności” lekarza, nawet po receptę potrzeba się
umawiać z dużym wyprzedzeniem” (publiczny ZOZ);
(23 lata): „Lekarze traktują pacjentów jak „idiotów”, więc nie mają ochoty rzeczowo
rozmawiać, spotkałam się również z niemożnością uzyskania informacji, gdyż lekarz po
prostu nie wiedział, nie znał odpowiedzi na moje pytania” (chodzi do różnych gabinetów);
(23 lata) „Z kilka razy pani ginekolog, w tym na rejonie, odmówiła udzielenia jakichkolwiek
rad w sprawie antykoncepcji” (obecnie chodzi do ginekologa prywatnie);
2
Badanie na próbie 106 osób, wykonane na przełomie 2003 i 2004 roku, wyniki i cytowane tu wnioski
opublikowane zostały w moim artykule: Dostępność antykoncepcji a transformacja systemowa i permanentna
reforma służby zdrowia. Czy coś się zmieniło dla polskich kobiet, [w:] Etyczne i finansowe dylematy
reformowania służby zdrowia a jej społeczny wizerunek, [red.] D. Walczak-Duraj, Łódź 2004, Novum
5
(37 lat) „Odmówiono mi złożenia spirali w publicznym ZOZ”;
(29 lat) „W publicznym ZOZ lekarz nie opiekuje się pacjentem jak należy, podchodzi do
pacjenta „rutynowo”, nie reaguje na prośby o pomoc, wizyta – oczekiwanie 3-4 tygodni., Gdy
lekarz nie może zbadać to każe wyznaczyć następną wizytę, co przeciąga się o następne
miesiące (publiczny ZOZ)”
Na trudności w dostępie i do lekarza, i do antykoncepcji, skarżyły się przede wszystkim
pacjentki publicznych, opłacanych z ubezpieczenia, poradni. W jednym z wypadków odmowa
porady w dziedzinie antykoncepcji spowodowała bezpośrednio decyzję o wyborze
prywatnego gabinetu. Zapewne było tak nie tylko w przypadku tej jednej respondentki,
badane studentki, nawet te pracujące i płacące za studia nie należą do bardzo dobrze
sytuowanych i wybór prywatnego gabinetu ginekologicznego nie jest na pewno prosty –
jednak aż dla połowy respondentek konieczny. Nawet przytoczone wyżej wypowiedzi
dowodzą że kobiety napotykają bariery w dostępie do antykoncepcji. Nie powinno więc
dziwić, że spośród Europejek Polki mają najniższy wskaźnik stosowania nowoczesnych
metod planowania rodziny – stosuje je 19% Polek, 30% Rumunek i 81% mieszkanek
Wielkiej Brytanii (dane World Contraceptive Use). Zapewne na tak nikły poziom stosowania
antykoncecpji odpowaidają i brak edukacji seksualnej, i propaganda ‘metod naturalnych’, i
opisane bariery w dostępie do lekarza. Choć jak wynika z innych badań, spośród pacjentów
specjalistów z długotrwałego oczekiwania na wizytę rezygnują najczęściej właśnie kobiety
nie mogące uzyskać porady ginekologa, to dla wielu z nich koszt prywatnej wizyty oraz
samej antykoncepcji może być nieprzekraczalną barierą. Co z kolei prowadzi do
nieplanowanych ciąż...
Jak widać, żaden z zapisów ustawy zwanej „antyaborcyjną” nie jest realizowany. Niechcianą
ciążę przerwać można w podziemiu, o ile dysponuje się odpowiednią ilością pieniędzy. Przed
zajściem w ciążę nie chroni edukacja seksualna, a dostęp do antykoncepcji jest ograniczony
przez postawy środowiska lekarskiego i poziom zamożności kobiet. Czemu wobec temu – lub
komu? – służy ta ustawa?
Opublikowane w kwartalniku „BEZ DOGMATU”
6