elżbieta z krasińskich

Transkrypt

elżbieta z krasińskich
PRACE
HISTORYCZNO-LITERACKIE
ELŻBIETA
Z KRASIŃSKICH
»
JARACZEWSKA
(STUDJUM Z DZIEJÓW POWIEŚCIOP1SARSTWA POLSKIEGO)
NAPISAŁ
SŁAW OMIR CZERW IŃSKI
K R A K Ó W — 1930
SKŁAD GŁÓWNY W KASIE IM. J. MIANOWSKIEGO
WARSZAWA, NOWY ŚWIAT 72
N ie pożycza się t-o cL><tu
( U l Biblioteka Główna
Uniwersytetu Gdańskiego
1100138146
1100138146
KRAKÓW — DRUK W . L.
ANCZYCA I SPÓŁKI
OD R E D A K C JI
A u to r napisał tę pracę jeszcze w ro k u 1918. Jeżeli
je j Redakcja tak długo nie w ydaw ała, to n ie ty lk o dlatego,
że m iała w tece k ilk a prac wcześniejszych, ale nadewszystko dlatego, że A u to r nie tra c ił nadziei, iż znajdzie
się w tej lub in n e j bibljotece zaginiony «U p o m in e k» Jaraczewskiej. N adzieja zawiodła. Może czyjaś szczęśliwa
ręka odnajdzie kiedyś ten z b ió r « kró tkich pow ieści m o­
ra ln y c h » — «dla dzie ci», co nie w p łyn ie zresztą na w y­
n ik i
badań nad
pow ieściam i Jaraczew skiej
n i e dla
dzieci. Ukazuje się więc stu d ju m o tych pow ieściach —
tak, ja k było napisane przed laty dwunastu — ja k o nie­
zbędne uzupełnienie studjów , poprzednio
ogłoszonych
w tern w ydaw nictw ie, o początkach pow ieściopisarstwa
jiolskiego.
SKRÓTY
TYTUŁÓW
POWIEŚCI JARACZEWSKIEJ
ZE = Zofja i Emilja
WA =?= Wieczór Adwentowy
PM = Pierwsza Młodość, Pierwsze Uczucia
Cytacje według pierwszych wydań
ELŻBIETA Z KRASIŃSKICH
JARACZEWSKA
PRACE HISTORYCZNO-LITERACKIE
1. STANISŁAW PIGOŃ. O księgach narodu i pielgrzymstwa pol­
skiego A. Mickiewicza. Wyczerpane.
2. PIOTR BAŃKOWSKI. Maurycy Mochnacki, jako teoretyk i krytyk
romantyzmu polskiego. Wyczerpane.
3. STANISŁAW SZARSKI. Mitologja klasyczna w poezji Kochanow­
skiego. Wyczerpane.
4. WACŁAW BOROWY. Ignacy Chodźko (Artyzm i umysłowość).
5. KAZIMIERZ CHODYNICKI. Poglądy na zadania historji w epoce
Stanisława Augusta.
6. WŁADYSŁAW WŁOCH. Polska elegja patrjotyczna w epoce rozbio­
rów. Wyczerpane.
7. Ks. CEZARY PĘCHERSKI. B r o d z iń s k i a Herder. Wyczerpane.
8. STEFAN HARASSEK. Kant w Polsce przed r. 1830. Wyczerpane.
9. ALEKSANDER SŁAPA. Fryderyk Skarbek, jako powieściopisarz.
10. ZOFJA GĄSIOROWSKA. Służba narodowa w Sprawie Andrzeja Towiańskiego/ Wyczerpane.
11. TADEUSZ NEWLIN-WAGNER. Słowacki wobec zagadnienia predestynacji. Wyczerpane.
12. JAN GEBETHNER. Poprzedniczka romantyzmu (Anna Mostowska).
13. IGNACY GÓRSKI. Ballada polska przed Mickiewiczem.
14. EDMUND RAPPAPORT. Wacław Potocki, jako satyryk.
15—16. ZOFJA REUTT-WITKOWSKA. Studja nad utworami dramatycznemi Korzeniowskiego. Część pierwsza i druga.
17. TADEUSZ MITANA. Religijność Skargi (studjum psychologiczne).
18. ZOFJA REUTT-WITKOWSKA. Studja nad utworami dramatycznemi
Korzeniowskiego. Część trzecia.
19. MICHAŁ DADLEZ. Pope w Polsce W X V III wieku.
20. STANISŁAW SAPIŃSKI. Badania źródłowe nad kazaniami niedzielnemi i świątecznemi Skargi.
21. ADAM BAR. Charakterystyka i źródła powieści Kraszewskiego.
22—23. STEFAN HARASSEK. Józef Gołuchowski. Zarys życia i filozofji.
24. JÓZEF ŁYTKOWSK1. Józef de Maistre a Henryk Rzewuski.
25. JULJAN KRZYŻANOWSKI. Romans pseudohist. w Polsce wieku XVI.
26. JULJUSZ KIJAS. Kaczkowski, jako współzawodnik Sienkiewicza.
27. MIECZYSŁAW BRAIIMER. Petrarkizm w poezji polskiej XVI w.
28. STEFANJA ZDZIECHOWSKA. Stanisław Brzozowski, jako krytyk
lite ra tu ry polskiej.
29. JAN DIHM. Niemcewicz, jako polityk i publicysta w czasie Sejmu
Czteroletniego.
30. EUGENJUSZ KORECKI. Ze studjów nad źródłami «Zwierciadła» Reja.
31. WŁADYSŁAW SZCZYGIEŁ. Źródła «Rozmów Artaxesa i Ewandra»
Stanisława Herakljusza Lubomirskiego.
32. WŁADYSŁAW BOBEK. «Argenida» Wacława Potockiego w stosunku
do swego oryginału.
33. STANISŁAW SPŁAWIŃSKI. «Farsalja» Lukana w przekładach pol­
skich XVII wieku.
34. IGNACY FIK. Uwagi nad językiem Cyprjana Norwida.
T RE SC
Str.
"WSTĘP. Nieco o powodzeniu powieści Jaraczewskiej. Głosy
krytyki: a) dawniejszej, b) dzisiejszej. Cel i metoda n i­
niejszej p r a c y ....................................................... ....
1
ROZDZIAŁ I. Geneza, czas i zakres twórczości. Wyznanie
autorki. Wychowanie do salonu. Szukanie celu w życiu.
Przykład Puław. Praca społeczna. Znowu przykład Pu­
ław. Pierwsza polska powieść obyczajowa. Gorączkowa,
ale krótkotrwała tw ó r c z o ś ć ...........................................
6
ROZDZIAŁ II. Materjal rzeczowy, przez autorkę do powie­
ści użyty. 1) Główne motywy kompozycyjne: a) wycho­
wanie bohatera (powieść wychowawcza); b) charakter
bohatera, jako skutek wychowania (pow. psycholo­
giczna); c) bohater w miłości (pow. erotyczna); d) bo­
hater na bezdrożach (pow. grozy); e) bohater jarzy pracy
(pow. społeczna); f) bohater wobec ojców ‘ i dziadów
(pow. tradycyjna); g) bohater w życiu prywatnem (pow.
obyczajowa). - 2) Świat ludzi i rzeczy: a) t ł o o b y ­
c z a j o w e : we dworze szlacheckim; w lokalu inteli­
gencji miejskiej; W izbie rzemieślniczej; w chacie wieśniaczej; b) p o s t a c i : ich mnóstwo; trzy pokolenia;
przedstawiciele różnych warstw społecznych . . . .
13
ROZDZIAŁ III. Ujęcie materjału i forma opowieści. Stosunek
autorki do przedstawianego świata: a) współczesnego
(błyski satyryczne), b) staropolskiego. Zasadniczy na­
strój: rzadkie objawy humoru subjektywnego, patos
dydaktyczny, spokój narracji. Opowieść: jej subjektywizm; opowieść pośrednia i bezpośrednia. Dialogi i mo­
nologi. Język i s t y l ....................................................... 29
ROZDZIAŁ IV. Szczegółowe opracowanie mdterjału. Przed­
stawienie ludzi. 1) Sposoby i środki: grupowanie po­
staci; metoda charakterystyki; analiza psychologiczna;
V III
Str.
geneza i ewolucja uczuć erotycznych; postać Henryka;
mimika, gesty i ruchy; opis powierzchowności; kostjum; dykcja. 2) Ludzie: kobiety-ideały; mężczyźni:
starsi, młodsi; «święte niewiasty»; postać Reszkowej;
czarne charaktery; damy światowe; postać starosty
Stalińskiego; służba; d z ie c i...............................................36
ROZDZIAŁ V. Szczegółowe opracowanie materjału. Przed­
stawienie rzeczy. Domy i mieszkania. Obrazy zbiorowe.
Obrazki rodzajowe. Cechy opisu Jaraczewskiej: skłon­
ność do detali; pierwiastki malarskie; efekty akustyczne.
Opisy natury: stosunek autorki do natury: sielankowy
konwencjonalizm; nastrojowość; reakcja russowskowerteryczna; refleksje filozoficzne; «pogłębione wczuwanie»; obrazy grozy; pogodne poranki i ciche wieczory 60
ROZDZIAŁ VI. Szczegółowe opracowanie materjału. Przed­
stawienie zdarzeń. Stosunek autorki do problemu fa­
buły w powieści. Dygresje i epizody. Drobne motywy
konstrukcyjne. Zasadniczy tok akcji. Poszczególne sceny:
zbiorowe, drobne scenki domowe, sceny patetyczne.
Sposoby i środki zaciekawienia czytelnika. Miłość, jako
główny motyw k o n s tru k c y jn y ...................................... 70
ROZDZIAŁ VII. «Przepisy, prawdy, nauki...» (Dydaktyzm).
Ówczesne poglądy na cele i zadania romansu. Metoda
dydaktyzmu. Wychowanie dziewcząt. «Samo-istnienie»
kobiet. Wychowanie chłopców. Sprawa położenia ludu
wiejskiego. Sprawa oświaty ludowej. Demokratyzm
a u t o r k i..............................................
81
ROZDZIAŁ V III. Wnioski. Próba definicji talentu autorki.
Jej stosunek do romantyzmu. Stanowisko w historji l i ­
teratury. Z a m k n ię c ie ...................
98
I N D E K S ......................................................................
104
W STĘP
SĄDY WSPÓŁCZESNYCH I POTOMNYCH
H abent sua fata libelli..- D o te j m e la nch o lijn e ] ko n ­
k lu z ji doszedł H ip o lit S ldm borow icz, uprzytom niw szy so­
bie losy obu w ydań powieści Jaraczewskiej. Ze szczerym
sm utkiem opowiada on (1), ja k to księgarze, aby zbyć
leżący na półkach, a przez la t osiemnaście jeszcze w han­
dlu niew yczerpany nakład, m usieli się uciekać do «figlów
podrabianych» i, zm ieniając ty tu ł oraz datę, p ró b o w a li
puścić w obieg «jakoby trzecie, świeże, wydanie». A i to
się jeszcze nie udawało. Podobne świadectwo składa Ale­
ksander T yszyński (2), k tó ry p rzypom ina sobie, że «po­
wieści pani Jaraczewskiej... w czasie ukazyw ania się
swego nie s p ra w iły w ielkiego rozgłosu».
Z tą obojętnością szerszych k ó ł czytelników w zu­
pełnej sprzeczności stoi fachowa o pinja k ry ty k ó w zawo­
dowych. Żaden z n ich nie mógł przejść obok spuścizny
lite ra c k ie j Jaraczewskiej bez szczerej, nieraz nawet b ar­
dzo gorącej pochwały.
P ierw szy nie pozbaw iony słuszności sąd o niej w y ­
dał Józef Ignacy K r a s z e w s k i . W rozpraw ie O p o l­
skich rom ansopisarzach (3), stwierdziwszy, że «wszyst­
kie powieści pani Jaraczewskiej będą zawsze dowodem
niepospolitego talen tu i trafnego oka a utorki», m ó w i:
Jako kobiecie, dałbym je j pierwszeństwo naw et przed
a utorką M a lw in y i przed w szystkiem i współzawodnicz(1) Dr. H. S(kimborowicz), Polki autorki, artystki i w dzie­
jach krajowych sławne, Bluszcz 1880. — (2) Rozbiory i krytyki,
tom III, Petersburg 1854. — (3) W izerunki i roztrząsania naukowe,
Tomik XI, W ilno 1836.
Jaraczewska
i
2
karni,..» K to wie, ja k w ysoko w swoim czasie ceniono po­
wieść ks. W irte m b e rs k ie j, ten zrozum ie, ja k w iele zna­
czyło takie porów nanie.
A rty k u ł Kraszewskiego pobudził do zabrania głosu
M ichała Grabowskiego. W obszernem studjum L ite ra tu ra
rom ansu w Polsce (1) om awia on twórczość Jaraczew­
skiej szczegółowo i w yraża się o n ie j z zachwytem . Nietylkio zgadza się z przyłoczonem porów n a niem Kraszew­
skiego, ale waży się na jeszcze inne, znacznie dalej idące:
«Dzieła p an i Jaraczewskiej są n ie w ą tp liw ie ta k dobrem
zw ierciadłem dzisiejszego narodu polskiego, ja k pisma
K rasickiego b y ły n ie m przed pięćdziesięciu laty. Jako
litw o ry poetyckie, są nawet wyższej: ceny...» G rabow ski
jest zdania, że «chlubniejszem jest dla naszej lite ra tu ry
posiadanie trzech rom ansów pani Jaraczewskiej, niż
stosy Janinów i Sue», to też dochodzi do w niosku, że
<p. Jaraczewską należy postaw ić w ró w n i z te m i k ilk u kob ie ta m i-a u ło rka m i, k tó re m i n ajba rd zie j chlubią się d ru ­
gie k ra je Europy». W zakończeniu skarży się: «Nie w ie m y
n ic p raw ie o życiu a u to rki, ani czy now ych jeszcze p ło ­
dów od je j pięknego talentu spodziewać się możemy».
Niebaw em ro zcie kaw io ny k ry ty k doczekał się od­
pow iedzi na to pytanie, otrzym awszy lis t p ry w a tn y od
brata a u to rk i (2). Z listu tego z żalem dow iedział się, że
ta k chwalona przez niego pisarka ju ż od ośmiu lat nie
żyje.
D zię ki je d na k jego p ro p o zycji i zachęcie w kró tce
(w r. 1845) ukazało się nowe zupełne w ydanie powieści
Jaraczewskiej (u B obrow icza w L ip s k u ), któ re poprze­
dza życiorys a u to rk i, skreślony przez je j kuzynkę i p rzy­
ja ció łkę , L u d w ikę Ossolińską.
Ten, ja k się zdawało, dow ód zainteresowania się
czytającego ogółu pism am i Jaraczewskiej z zadowole(1) Literatura i krytyka, W ilno 1840. — (2) List ten, Józefa
Krasińskiego, oraz odpowiedź adresata ukazały się w druku
w Korespondencji literackiej M. Gr....skiego, Cześć I, tom II,
W ilno 1843.
3
ulem p o d k re ś lił A leksander Tyszyński w swoich Rozbio­
ra ch i k ry ty k a c h (t. I l l ) (1). W powieściach a u to rk i Zof j i i E m ilji w id zi on wszystkie te cechy, któ re «miały
w kró tce odznaczyć now ych pisarzy w lite ra tu rze naszej».
Jego p orów nanie Jaraezewskiej z Miss Edgew orth, z pa­
n ią Genlis i z naszą H offm anow ą w ypada rów nież na
korzyść pierwszej.
A le p rzew idyw ania uczonego profesora nie ziściły
się. Zainteresowanie zbiorem Pow ieści n arodow ych snąć
nie bardzo w zrosło, skoro to właśnie w ydanie z r. 1845,
z przesuniętą ty lk o datą i z ty tu łe m B ib ljo te ka dom owa,
p ró bo w a no reklam ow ać jeszcze w r. 1862.
Reklam a ta m ia ła ty lk o ten bezpośredni skutek, że
w ro k u następnym (1863) redakcja Tygodnika IIlu s tro ­
wanego poczuła się do obowiązku p rzypom nienia czytel­
n ik o m zapom inanej ju ż a u to rki, co uczyniła w a rtyku le
p ió ra K. W ł. W óycickiego (2).
W r. 1871 o Jaraezewskiej znów padł głos z katedry,
m ianow icie z ust młodego naówezas profesora, Stani­
sława T arnow skiego (3).
W głosie tym m niej jest pochw ał, niż w poprzed­
n ich , ale i tu ta j czytam y, że «pani Jaraezewska oznacza
ju ż pewien postęp i pewne w yro b ie n ie powieści».
Nie za d o w o lił się tą oceną W ó y c ic k i, k tó ry trz y roz­
d zia ły w książce swojej p. t. Niewiasta polska w począt­
kach naszego stulecia (4) poświęca Jaraezewskiej i, roz­
p ły w a ją c się nad nią w pochwałach, dochodzi do w niosku,
że «żaden badacz hist o r j i lite ra tu ry p olskiej n ie może po­
m inąć je j powieści, gdyż ona m usi rozpoczynać szereg
utalentow anych obyczajow ych pow ieściopisarzy, k tó rz y
m yśl społeczną p rze p ro w a d zili w swoich utw orach».
Jako drugi gorący w ie lb ic ie l talentu tej a u to rk i, w y­
stąpił w r. 1880 H ip o lit S kim b o row icz (5). Z rozczule(1) L. c. — (2) Elżbieta z Krasińskich Jaraezewska, Tygod­
nik Illustrowany 1863. — (3) Romans polski w początku XIX wieku,
Przegląd Polski 1871; przedruk w “Niwie 1880. — (4) Warszawa
1875. — (5) Ob. wyżej.
1*
4
niem p rzypom ina on sobie, «ile to łez w yla ło sie nad je j
bohateram i i bohaterkam i», poczem k o n k lu d u je : «Dla
piśm iennictw a polskiego wczesna je j śm ierć p rzyn io sła
stratę niczern niepowetowaną».
S pokojniej, ale z tem większą uwagą zajął się roz­
b io re m pism Jaraczewskiej P io tr C h m ielow ski w sw oim
znanym c y k lu : A u to rk i polskie w ieku X IX (1). W y li­
czywszy cały szereg społecznych i lite ra c k ic h zasług p i­
sarki, stwierdza, że «Jaraczewska w yw a rła w p ły w
znaczny na nasze najbliższe chronologicznie pow ieściopisarstwo. B yła ona jedną z tych sił, co p rzyg oto w a ły
now ą jego fazę».
T yle badacze daw niejsi.
Z późniejszych h is to ry k ó w lite ra tu ry i k ry ty k ó w
o Jaraczewskiej w ypow iedzieli się:
1) Jan N i t o w s k i (2), k tó ry uznaje ją za «najwy­
bitniejszą pow ieściopisarkę w pierwszej fazie ro zw o ju
p olskiej lite ra tu ry nadobnej»;
2) H e n ryk G a I l e (3), widzący w je j powieściach
«poważny k ro k naprzód w ro zw o ju powieści p olskiej»;
wreszcie:
3) K onstanty W o j c i e c h o w s k i , k tó ry w swoich
liczn ych studjach z zakresu pow ieściopisarstw a często
w ym ien ia nazw isko Jaraczewskiej (4), a w E n cy k lo p e d ji
P o ls k ie j nie waha się powiedzieć, że plastyka w kreśle(1) Elżbieta z hr. Krasińskich Jaraczewska, Autorki pol­
skie wieku XIX, serja pierwsza; Warszawa 1885. — (2) Elżbieta
z Krasińskich Jaraczewska, w Album biograficznem zasłużonych
Polaków i Polek wieku XIX, Warszawa 1901. — (3) Jaraczewska
z hr. Krasińskich Elżbieta. W iek XIX. Sto lat myśli polskiej,
tom III. Warszawa 1910. — (4) Dwie notatki do dziejów romansu
polskiego, Pamiętnik Literacki, 1905. — Zagadnienia społeczne
w powieści polskiej w w. X V III i w początkach w. XIX, Lwów
1906. — Kilka uwag o technice obrazów u Kraszewskiego, Pa­
miętnik Literacki, 1912. — Rozwój powieści w Polsce, Encyklopedja Polska, tom XXII, str. 129. — Te studja wcielił W oj­
ciechowski do swojej książki p. t. Historja powieści w Polsce,
Lwów 1925.
5
n iu przez nią jednej z je j pow ieściow ych postaci «godna
je s t najw iększych epików». Pogłębiając spostrzeżenie
Chm ielowskiego, dodaje W ojcie ch ow ski, że «technika Jaraczewskiej w p łyn ę ła na w yro b ie nie się specjalnego stylu
polskiego rom ansu obyczajowego».
T a k oceniała tw órczość Jaraczewskiej k ry ty k a p o l­
ska. Tymczasem szersze ko ła czytelników pokolenia dawniejszego znały ją niewiele, a pokolenie dzisiejsze p ra ­
w ie n ic o niej nie wie.
K tóż w ięc ma słuszność, dziejopisow ie literaccy, czy
publiczność (jeżeli można, idąc za Słow ackim , na takie
dw ie niezawsze z sobą zgodne g ru p y podzielić ogół czy­
tających...)?
Praca niniejsza jest próbą odpowiedzi na to pyta­
nie. P rze w o dn ikie m w metodzie badania naukowego było
d la autora dzieło bardzo ju ż dzisiaj popularne i nieprzestarzałe uczonego niemieckiego, W . D ibeliusa (1). H isto­
ryczno^ porów naw czą orjentację w w ie lu zjaw iskach a r­
tystycznych, znam ionujących ro z w ó j pow ieści polskiej
w pierw szej połow ie X IX w., znacznie u ła tw iły a u to ro w i
cenne spostrzeżenia W acław a Borowego, zawarte w p rzy­
pisach do ro zp ra w y o Ignacym Chodźce (2).
(1) Englische Romankunst, Die Technik des englischen Ro­
mans im achtzehnten und zu Anfang des neunzehnten Jahrhun­
derts (I—II t.). Rerlin 1910. — (2) Ignacy Chodźko (Artyzm i umysłowość), Kraków 1914. (Prace Historyczno-Literackie, nr. 4).
•
R O ZD ZIA Ł I
GENEZA, CZAS I ZAKRES TWÓRCZOŚCI
Co s k ło n iło zamożną obyw atelkę ziemską do uję­
cia za p ió ro i w ystąpienia z; cichego d w o rk u w Lubel­
skiem na ru c h liw ą ju ż wówczas (r. 1827) i bardzo nie­
spokojną arenę literacką? Czy była to ro z ry w k a dla
zm niejszenia nudów , włóczących się po salonach w yż­
szego towarzystwa? czy może chęć przyozdobienia swej
osoby blaskiem n im b u poetyckiego? Zdaje się, że a ni
jedno, ani drugie.
P osłuchajm y n a jp ie rw , co m ó w i o tern sama au­
to rka . W przedm ow ie do pierwszej sw ojej pow ieści (1)
w yznaje ona k ró tk o , że pisze «jedynie w c h ę c i b y ć
u ż y t e c z n ą » . Znacznie śm ielej i w yra źn ie j ro z w ija tę
m yśl w swoim trzecim rom ansie (2):' «Nie p o jm u ję , czemu
nie pisać, kie d y się do tego czuje zdolność i powołanie?
Jest to d ł u g , w i n n y s p o ł e c z e ń s t w u ; nie sądzę
nawet, aby w tern m iała odsłręczyć obawa k ry ty k i lu b
bojaźń niezapelnienia z chlubą rozpoczętego zawodu,
k ry ty k a bow iem rozsądna dobroczynnem jest św iatłem
i drażliw ą ty lk o ra zi m iłość w łasną; a obawa ch w ilo w e j
nagany t c h n ą c e g o p r z e s ą d a m i c u d z o z i e m ­
s z c z y z n y t o w a r z y s t w a nie pow inna, zdaje się,
w strzym yw ać
w
pisaniu
autora,
Użyteczność
o g ó l n ą mającego na celu».
Niie poprzestając na tem, zejdźm y głębiej i w prze(1) Zofja i Emilja, powieść narodowa oryginalnie przez
Polkę napisana. Warszawa 1827 (t. I, str. 5). — (2) Pierwsza Mło­
dość, Pierwsze Uczucia, Powieść narodowa przez autorkę Zofii
i E m ilji. Warszawa 1829 (t. III, str. 61).
7
życiach duchow ych a u to rk i poszukajm y pobudek, któ re
ja s k ło n iły , że w trzydziestym siódm ym ro k u życia swego,
a ja k sama świadczy w zacytow anym wyżej wstępie,
¡ m ało oswojona z pisaniem w ojczystej mowie», zdecy­
dowała się «być użyteczną», — w łaśnie na p olu lite ra ckiem . C o fn ijm y się w ię c do tych czasów, kiedy, zdaniem
naszem, rozpoczął się ten proces m yśli i uczuć, k tó ry
w następstwie, dojrzawszy, w y tw o rz y ł w olę przelania
marzeń p oetyckich na papier i podzielenia się n ie m i
z ogółem czytających.
U rodzona w W arszawie w r. 1791 (1), ja ko dziecko
zamożnej a rystokratycznej ro d ziny, h ra bia n ka K ra siń ­
ska (2) otrzym ała w ychow anie takie, ja kie w tedy otrzy(1) We wszystkich, podanych przeze mnie na wstępie ar­
tykułach, jako data przyjścia na świat Jaraczewskiej wskazany
jest rok 1792. Data ta jest nieścisła. Na podstawie metryki, prze­
chowanej w kościele św. Krzyża w Warszawie, możemy ustalić,
że powieściopisarka nasza urodziła się w stolicy kraju dnia 10
stycznia 1791 roku. — (2) Chmielowski mówi: «Nie wiemy, w ja ­
kim stopniu pokrewieństwa zostawała Elżbieta hrabianka K ra­
sińska z ojcem sławnego Zygmunta; w każdym razie z historycz­
nego pochodziła domu» (1. c., str. 195). — Na podstawie herbarza
Bonieckiego możemy ciekawość miłośników genealogji pod tym
względem zaspokoić. I wieszcz, i nasza powieściopisarka pocho­
dzili z t. zw. lin ji kasztelańskiej starego rodu Krasińskich, ale
gdy autor Irydjona był, jak wiadomo, członkiem t. z. ordynackiej
na Opinogórze odnogi tej lin ji, autorka Zofji i E m ilji była córą
t. z. odnogi oboźnińskiej. Najbliższym wspólnym ich przodkiem
był Ludw ik Krasiński, kasztelan ciechanowski, zmarły w r. 1644.
Od niego Zygmunt Krasiński pochodził w pokoleniu szóstem, Jaraczewska zaś — w piątem. Ojcem powieściopisarki był Kazi­
mierz Krasiński, «piszący się hrabią z Krasnego, dziedzic Zegrza
i Krasnosielca, uczeń szkoły kadetów w Lunewilu, szambelan króla
Stanisława Leszczyńskiego». Był 0n ostatnim w Rzpltej oboźnym
wielkim koronnym; marszałkowa! sejmowi w r. 1782; — Matką
autorki była trzecia żona jej ojca, Anna, rozwiedziona z Józefem
Ossolińskim, wojewodą podlaskim (A. Boniecki — Herbarz Pol­
ski», Warszawa 1908; tom X II; str. 202—204). Józef Wawrzyniec
hrabia Krasiński, od roku 1829 senator-kasztelan Królestwa Pol­
skiego, w swoim czasie jeden z najbogatszych'panów w Polsce,
był rodzonym bratem naszej autorki.
8
m y w a ły wszystkie p an ie n ki z je j sfery. A b y ł to czas,
kie d y każda «starannie edukowana» panna polska uczyła
się, według określenia P a u lin y K ra ko w o w e j, «rozmawiać
po francusku, śpiewać po w łosku i tańczyć po angiel­
sku». — Czy dużo jeszcze poza tem obejm ow ał program
«starannej edukacji?» Ponoć niewiele. Jeżeli ta k w ykształ­
conej panience natura nie o dm ów iła darów w dzięku
i piękności, to, posiadając wyżej w ym ienione «talentu»,
staw ała się ona «ozdobą salonów», a w ięc i chlubą «dba­
ły c h o szczęście swego dziecka» rodziców . Ale jeżeli
m atka-natura nie była lak łaskawa?.,.
A w łaśnie ta k i w ypadek zachodził z naszą później­
szą pow ieściopisarką. S kim b o row icz na podstawie opo­
w iadania Jakóba Sokołowskiego, p rzyjaciela ro d zin y
K ra siń skich, świadczy, że panna E lżbieta nie była ładna.
P rzytem nieszczęśliwy w ypadek w dzieciństwie p rzyp ra ­
w ił ją o skrzyw ienie kręgosłupa i garb, k tó ry je j m arze­
n ia o k ró lo w a n iu w salonach (jeżeli one wogóle m ia ły
powstać k ie d y k o lw ie k ) nazawsze nierealnem i uczynił.
N ie w ie m y — bo i niepodobna wiedzieć, — czy to upo­
śledzenie fizyczne b y ło pow odem ja k ie j bolesnej, choć
głęboko na dnie serca u k ry te j tra g e d ji: w ierny natom iast,
że, m ając la t dwadzieścia trz y , h ra bianka nosiła się z za­
m ia re m w stąpienia do K anoniczek w W arszawie.
Los je dnak zrządził inaczej. Niebaw em rozpoczął
starania o je j rękę generał a rm ji K rólestw a Polskiego,
Adam Jaraczewski, i po pewnem w a haniu ze strony
panny w y w ió z ł ją, ja ko m ałżonkę, do swej m ajętności
Boirowie y w lubelskie.
Czy Jaraczewska kochała męża? Dlaczegóż o tem
wątpić? Generał b ył «urodziwy, w ysoki, postaci p ra w dzi­
w ie męskiej» (1). Czy była szczęśliwa?... T ru d n o w to
uw ierzyć. « W ojak lu b ił życie, pełne rozm aitości i wrażeń
coraz now ych; w yjeżdżał często z dom u; g o n ił za tow a­
rzystwem» (2). W o ln o w ięc przypuścić, że m łoda ko(1) Skimborowicz, 1. c. — (2) L. c.
9
bieta, pozbaw iona w dodatku tego głównego celu w ży­
ciu, ja k im dla ko b ie ty jest pospolicie w ychow anie w ła ­
snych dzieci, zbyt często czuła dookoła siebie — pustkę.
Ze 1 ja k p o tra fiła tę pustkę zapełnić, to się ju ż tłum aczy
w ie lk ie m i zaletam i je j duszy.
Zabrała się do p ra cy nad ludem . W p ra w d zie sprawa
chłopska w czasach K rólestw a Kongresowego nie była
poruszana ju ż ta k gorąco, ja k w latach, poprzedzających
u niw ersał P ołan ie cki; w praw dzie z ogólnym naó wczas
pow iew em re a k c y jn y m w E urop ie szły i na Polskę wiele
mówiące z e fir k i, skrzętnie podsycane w kancelarjach
różnych «pełnom ocnych delegatów cesarskich» i ich rzą­
dow ych k re a tu r; m im o to jednak b y ły jeszcze w K ró le ­
stwie d w ory, w k tó ry c h hasła ratow ania i odradzania się
przez lu d czystym tonem dźwięczały. Pod ty m względem
najlepszy i najszerzej p ro m ie n iu ją cy w zó r daw ały Pu­
ław y. M ieszkając w tej samej dzielnicy k ra ju , Jaraczewska mogła dobrze przyp atrzyć się puław skim urządze­
n io m ośw iatow ym i fila n tro p ijn y m , a na wyłączne je j
dob ro zapisać należy, że chciała i um iała iść za tym przy­
kładem .
«Postępując wedle zasad Staszica, zaczęła od pod­
niesienia m aterjalnego bytu włości... Dbała o dobytek
km ie cy i o zdrow ie. Dom w łasny nieraz w aptekę lub
szpital przem ieniała; odwiedzała w ieśniaków w choro­
bach, pomagała im w c h w ili niedostatku, ta k dalece, że
biednych ch ło pó w w B o ro w icy praw ie nie było... P ro ­
boszczowi swemu urządziła odpow iedni księgozbiór i aż
do swej śm ierci ciągle go powiększać nie przestawała,
prosząc parocha borow ickiego, aby z tej b ib ljo te c z k i ła­
tw o i choćby bezpow rotnie udzielał książek sąsiednim
proboszczom. Sama także n ie kied y pomagała p ro b o ­
szczowi naw racać błędne ow ieczki na bite gościńce, na
drogę praw dy, do czego w ym o w a przekonyw ująca w ie lką
dla ń była pomocą» (1). W ten sposób działaczka nasza,
(1) L. c.
10
nie będąc sama szczęśliwą, starała siię ulżyć n ie d o li in ­
nych i w ten w łaśnie sposób pragnęła «być użyteczną».
A le serce dobrej o b yw a te lki uczuciam i swemi obej­
m ow ało daleko rozleglejsze w id n okręg i, niż te, któ re się
ko ńczyły na kopcach borowickdej włości. Praca na jed­
nej w si to tak mało, a Polska taka duża. A więc?... M yśl
szukająca o parła się znów na Puławach. Oto księżna
M a rja pisze w przedm ow ie do M a lw in ij: «Rozumiem, że
i r o m a n s czasem k o r z y s t n y m b y ć m o ż e . Zdaje
m i się, że p r z e p i s y , p r a w d y, n a u k i, któ re pod
p okryw ką, zabawy w d o b rym rom ansie znaleźć można,
więcej nieraz przekonyw ają, niżeli suche m o ra ły, obna­
żone z ponęt, ciekawość wzbudzających, a do czytania
k tó ry c h m ało k to się nawet poryw a. W rom ansach zaś,
w tych s z c z e r y c h o b r a z a c h s p o ł e c z e ń s t w a ,
każdy niem al, zn ajdując zdarzenia podobne tym , k tó ­
rych doświadczał, uczucia sercu znajom e, błędy, w k tó re
w padał, nam iętności, ja kie nieraz w pożyciu spotykał,
m im o w o ln ie zajm uje się tem opisaniem , p oró w n yw a ,
rozważa i częstokroć skutkiem ty c łi rozwag, czyn io nych
bez uprzedzenia, staje się to w głębi serca przekonanie,
że w ja k ie jk o lw ie k doli, w ja k im k o lw ie k w yp a dku dzia­
łać dla cnoty jest to pew niejszym nad wszelkie inne spo­
sobem działać d la szczęścia» (1).
W id zie liśm y, że część ty c h rad, odnoszącą się do
postępowania «w każdej d o li i w każdym wypadku»,
um iała Jaraczewska z przedziw ną dokładnością realizo­
wać w swej pra cy społecznej. Zobaczymy, że z n ie m n ie jszą dokładnością w yko n a ła i część lite ra cką tego p ro ­
gram u w swej pra cy auto rskie j (2).
(1) Malwina czyli Domyślność serca, tom I, Edycja druga,
Warszawa 1817. — (2) Warto tu zaznaczyć, że cytowana przez
nas przedmowa ks. M arji daleko bardziej nadaje się do każdej
powieści Jaraczewskiej, niż do Malwiny. W tej ostatniej prawie
zupełnie nie znajdujemy tych «przepisów prawd i nauk» i bar­
dzo niewiele widzimy «szczerych obrazów społeczeństwa». Na­
tomiast i jedno i drugie stanowi zasadniczy materjał romansów
11
Jeżeli do pewnego czasu mogła ją jeszcze p ow strzy­
m ywać niepewność co do w y b o ru tła i fo rm y , w ja kie
należałoby ubrać te «przepisy, p ra w d y i nauki», to uka­
zanie się w r. 1826 naszej pierwszej pow ieści obyczajo­
w ej, t. j. Pana Starosty Skarbka, m usiało te w ą tp liw o ści
usunąć.
I zaraz w ro k u następnym, 1827, Jaraczewska p i­
sać zaczęła. A wówczas długo pow strzym yw ana fala je j
tw órczości nader w a rtk im potoczyła się prądem. W e
w spom nianym ju ż liście je j brata, hr. Józefa, do M ichała
G rabowskiego czytam y: «Mając... w z ro k m ocno osła­
biony, zmuszona była dyktować» (swoje u tw o ry ) «roz­
m a itym osobom, gdyż jedna w ystarczyć nie mogła nad­
zwyczajnej o bfito ści je j pom ysłów . D ykto w a ła bow iem
pra w ie bez p rz e rw y od godziny dziewiątej z rana do
ósmej lub dziewiątej w wieczór, a w tedy, gdy była w caiły m ogniu i zapale ko m p ozycji i gdy wysnuwała swoje
dzieła, nie ja k u ro jo n e u tw ory, ale ja k b y istotne wspo­
m nienia, te staw ały się dla n ie j rzeczywistością, a rze­
czywistość snem je d ynie p rz y k ry m i natrętnym ».
W r. 1827 w ychodzi pierwsza je j powieść Z o fja
i E m ilja w dwóch tom ach, w r. 1828 — także d w u to m o w y
W ieczór A dw en tow y; w tym że ro k u autorka d ru k u je je­
szcze swój U pom inek dla dzieci (1), wreszcie w r. 1829
ukazuje się je j największa, bo z czterech to m ó w złożona
powieść p. t. Pierwsza Młodość, Pierwsze Uczucia.
Ale też na tem kończy się je j twórczość lite ra cka.
W yb u c h listopadow y, a potem w o jn a z Rosją zapewne
Jaraczewskiej. Można więc powiedzieć, że program, nakreślony
przez ks. Wirtemberską w r. 1816, został wykonany nie zaraz,
lecz w jedenaście lat później, i nie przez nią, tylko przez Jaraczewską.
(1) W dostępnych dla mnie bibljotekach Upominku nie zna­
lazłem i dlatego w pracy niniejszej uwzględnić go nie mogłem.
Książeczka musi być dziś bardzo rzadka (jeżeli wogóle zachował
się jeszcze ja ki egzemplarz), skoro już w r. 1884 nie mógł jej od­
naleźć Chmielowski.
12
w in n y m k ie ru n k u z w ró c iły je j uczucia i m yśli. O trzy­
m awszy wiadom ość o śm ierci męża, k tó ry zm a rł w obo­
zie na cholerę, Jaraczewska niedługo go przeżyła. Już
od dłuższego czasu tra w io n a gorączką nerw ow ą i począt­
k a m i raka w piersi, zakończyła życie dnia 28 września
1832 r. w K rakow ie.
R O ZD ZIA Ł I I
MATERJAŁ RZECZOWY
1. GŁÓWNE MOTYWY KOMPOZYCYJNE
«Najpożyteczniejszy sposób udzielenia swego do­
świadczenia jest częstokroć w yja w ien ie , ja k im sposobem
się go nabyło. Dotego, każdy zw ykle m n iej więcej jest
w życiu uderzony oczywistością ja kie jś p ra w d y m o ra l­
nej, k tó rą w każdej ważnej okoliczności przytacza i stara
się d ru g im dowieść».
Te słowa, rozpoczynające pierwszą powieść Jaraczewskiej (Z E .), zaw ierają dość ścisłe określenie najw aż­
niejszych m otyw ów , około k tó ry c h snuje się kom pozycja
w szystkich trzech je j «romansów». Celem a u to rk i jest —
«udzielenie swego doświadczenia» przez w ykazanie «oczy­
w istości ja kie jś p ra w dy m oralnej». W ZE. tą praw dą m o­
ra ln ą jest «błędny kie ru ne k, daw any pospolicie w Polsce
w ych o w an iu p łc i niewieściej»; w PM. «prawdy m oralne»
o w ych o w an iu p łc i męskiej uzupełnia problem , że «cha­
ra k te r młodego człow ieka jest ta k im p raw ie zawsze, ja kie m i b y ły pierwsza jego m łodość i pierwsze uczucie»;
wreszcie w trzech «najprościejszych historjach», z k tó ­
rych składa się W A., m o tyw w ychow aw czy usuwa się na
plan drugi, a na jego miejsce m am y: w pierwszej histor j i — p ro ble m wzajemnego do siebie stosunku trzech
pokoleń: ojców , dziadów i w n u ków , w drugiej — naukę,
daną «m łodym osobom, któ re nierozsądnie, w pierw szym
momencie zaw rotnych m łodości uludzeń, ' ch cia łyb y
o losie i szczęściu całego życia stanowić» (W A . I, 13),
a w trzeciej — dowód, «ile najcnotliw sza kobieta p ow in n a
14
b y ć wybaczającą, gdyż, chociaż nie zbłądziła, którażb y
m ogła przysiąc, iż nigdy ku pograniczu złego zbliżoną
n ie była?» (W A . I, 14).
A więc. s p r a w y w y c h o w a w c z e , a obok nich
pewne z zakresu powszedniego życia zaczerpnięte
« p r a w d y m o r a l n e » , — to główne m o tyw y kom po­
zy c ji pow ieściow ej naszej a uto rki.
W iad o m o, że zagadnienia pedagogiczne w lite ra tu ­
rze p olskiej zawsze za jm o w a ły miejsce poczesne. Od po­
ło w y X V I I I w. podlegają szczególnie ożyw ionej dyskusji.
P rócz m otyw ów , płynących z w łasnych n a jpilniejszych
potrzeb społecznych, i w łasnych tak świetnych, ja k prace
K o m is ji E du ka cyjn ej, poczynań, bodźcem do d yskusji są
różne z zagranicy płynące teorje, czy to genjalne utopje
w ro d zaju E m ila Rousseau’®, czy też p ró b y stosowania
w praktyce skrajnego u tylita ryzm u w duchu Basedowa
i jego g o rliw y c h stro n n ikó w . Sprawia w ychow ania dziew­
cząt staje się bardzo aktualną od czasu, gdy Izba Edukaicyjn a Księstwa W arszawskiego, przystępując do re fo rm y
szko ln ictw a żeńskiego w państwie, pow ołała w każdem
mieście departam entów em gro no «znakom itych i sza­
n ow nych dam», k tó ry m pow ierzyła dozór nad wszelkiego
ro d za ju zakładam i naukow em i, przeznaezonemi dla k o ­
biet. W ten sposób k w ia t naszej a ry s to k ra c ji i inteligen­
c ji niewieściej zaczął brać bezpośredni udział w pracy
pedagogicznej. N ic w ięc dziwnego, że od tego czasu wiele
k o b ie t zabiera głos w sprawach w ychow aw czych; uw ień­
czeniem tego prą du są, w ostatniem przed re w o lu cją l i ­
stopadową dziesięcioleciu, ta k bardzo w swoim czasie
cenione pisma pedagogiczne K le m e ntyn y Tańskiej.
Rzecz naturalna, że ru ch um ysłow y w tej dziedzi­
nie m usiał znaleźć swój w yra z i w lite ra tu rze powieścio­
w e j. B y ł to przecie czas, kiedy powieść była «bądź przed­
n ią strażą, bądź korpusem pom ocniczym p u b lic y s ty k i
społecznej» (1). To też raczej d ziw ić się należy, że spraw y
(1) K. Wojciechowski: Zagadnienia społeczne w powieści
polskiej.
15
w ychow aw cze w pow ieści polskiej tego okresu zajm ująm iejsca stosunkow o mało. Dotyczy to szczególnie pow ie­
ści pierw szych dziesięcioleci X IX w. W okresie stanisła­
w o w skim jest pod ty m względem inaczej. K ra s ic k i całe
ro zd ziały Doświadczy ńskiego i Podstolego poświęca
w ychow aniu. Za jego p rzykładem idą jegoi naśladowcy,
ja k M. K ra je w s k i (W o jc ie c h Zdarzyński, Podolanka, w y­
chow ana w stanie n a tu ry ), F. S. Jezierski (G ow orek herbu
Rawicz, Rzepicha, m atka k ró ló w ) i in n i. W w ie ku X IX
aż do ro k u 1827 w pow ieści polskiej) o zagadnieniach w y ­
chow awczych pra w ie zupełnie głucho. Nawet ks. W ir tem berska, — k tó ra przecież należała do «rady dozorczej» departam entu warszawskiego, układającej regula­
m in pensyj i szkół p łc i żeńskiej, — w swojej M alw inie za­
ledwie jeden rozdział p. t. Kwesta, pisany w duchu
S tem e’a, poświęca w ych o w an iu niewieściemu. Zagadnie­
n ia w ychowaw cze, ja k o zasadniczy m o tyw w kom pozy­
c ji rom ansu, w w. X IX w prow adza do lite ra tu ry dopiero
Jaraczewska,
To też w p ły w ó w , które na nią pod tym względem
oddziałały, darem niebyśm y szukali w lite ra tu rze p o l­
skiej. Jej najbliższy poprzednik, Ignacy K ra sicki, b y ł ju ż
na ty le daleki, że pod względem lite ra c k im nie mógł być
je j m istrzem . P rzykła d y bezpośrednie, w zory, nadające
się do naśladowania, mogła Jaraczewska znaleźć li ty lk o
w lite ra tu rz e obcej, przedewszystkiem we fra ncu skie j,
ja k o n a jle p ie j w Polsce znanej i wówczas jeszcze n a jw y­
żej cenionej.
W ś ró d bardzo licznego grona pisarzów fra ncu skich ,
k tó ry c h dzieła bądź to w oryginale, bądź w obficie sy­
piących się przekładach w kra cza ły triu m fa ln ie do pała­
ców, d w o ró w i d w o rk ó w polskich, na pierwszem m ie j­
scu należy w ym ien ić parę lite ra cką, nietyle w p ra w ­
dzie sławną, ile popularną, i nietyle utalentow aną, ile
w ysoko naówczas cenioną. Parę tę stanowią: Jan
16
Franciszek M a rm o n tel i pani Stefan ja Felicyta de
Genlis (1).
Szczególniej ta ostatnia, a utorka A de li i Teodora,
czyli listów o edukacji, W ieczorów Zam kow ych, albo d al­
szego ciągu n au ki obyczajów, do pojęcia m ło d zi przysto­
sowanego, wreszcie ro zp ra w y O e dukacji p ub liczn e j k o ­
biet i ludu, pozatem bardzo płodna fa b ry k a n tk a ro m a n ­
sów, w k tó ry c h m oralna p ru d e rja w yraża się w silnie
podkreślonej tendencji, — m usi ściągać naszą uwagę,
gdy ro z p a tru je m y liinje zasadnicze tw órczości Jaraezewskiej. Że p an i Genlis należała do najpo p ula rn ie jszych
w ty m czasie w Polsce autorek, na to, prócz stałego i w ie ­
lo kro tn e g o przekładania je j u tw o ró w na ję zyk polski,
m am y w iele dow odów w sądach pisarzy polskich. T a k i
np. ks. K ra je w s k i w W ojciechu Zdarzyńskim ją jedną
ty lk o poczytuje za godną w zm ian ki w całej współczesnej
sobie lite ra tu rze fra ncu skie j (2). że Jaraczewska w y­
soko ją ceniła, o tem świadczą bardzo pochlebne zdania,
spotykane w je j powieściach wszędzie tam , gdzie ty lk o
sposobność się ku tem u nadarzała (ZE. I I , 70, W A. I I ,
206); o ile poddawała się je j w p ływ o w i, o ile zaś um iała
zachować samodzielność zarów no w poglądach pedago­
gicznych, ja k i w sposobie ich p op u laryzacji, będziemy
m ie li możność we w łaściw ych miejscach wykazać. Na
(1) Łączymy ich tu razem ze względu na zgodność w pły­
wów, jakie oboje w yw arli na interesującą nas tutaj autorkę, ale
bynajmniej nie chcemy przez to zaznaczyć tożsamości ich ideo­
wego czy literackiego stanowiska. Przeciwnie, pewna siebie
i skora do polemiki autorka Wieczorów Zamkowych nieraz bar­
dzo krytycznie wyrażała się o płodach literackich starszego od
niej o lat trzydzieści autora Zabawki wieczornej. — (2) Co cha­
rakterystyczne, że romansopisarkę francuską, jak się zdaje', da­
leko więcej wielbiono w Polsce, niż we własnej ojczyźnie, gdzie
krytyka wyrażała się o niej bynajmniej nie zawsze z uznaniem.
Oto naprzykład jeden z dzienników francuskich obwieścił jej zgon
następującemi słowy: «Madame de Genlis a cessé d’écrire, c’est
annoncer sa mort». (Cyt. u Scherra, Historja literatury po­
wszechnej, Warsz. 1881, I, 416).
—
17
ü
razie niech nam w ystarczy stwierdzenie, że, jeżeli Jara­
czewskiej b y ły potrzebne w zory, wskazujące, w ja k i to
sposób propaguje się w powieści ideje wychowawcze, to
m iała tych w zo ró w poddostatkiem , przedewszystkiem
w utw orach h ra b in y S tefanji Felicyty.
R ów nie p o p u la rn y i ró w n ie w Polsce ceniony M arm ontel nie p om ija w swych pism ach zagadnień w ycho­
wawczych. D la Jaraczewskiej je d na k a u to r Contes m o ­
ra u x ma znaczenie przedewszystkiem ja ko pisarz, k tó ry
w d ro bn ych w ypadkach powszedniego życia w yn a jd u je
«praw dy m oralne», podając je następnie w fo rm ie po­
w ia s tk i ku nauce i przestrodze c n o tliw y c h czytelników .
Za tym przykła de m M arm ontela Jaraczewska idzie ta k
daleko, że zgodność m o tyw ó w ko m p ozycyjn ych czasami
w prow adza ją na drogę zapożyczania . m o tyw ó w ko n ­
s tru k c y jn y c h , ja k to jest np. w Zabawce w ieczornej M a r­
m ontela a W ieczorze A dw entow ym Jaraczewskiej (1).
A le dla u n ikn ię cia nieporozum ienia godzi się ju ż tu ta j
zaznaczyć, że ta zgodność m o tyw ó w n ic nie ma w spól­
nego z niew olniczem naśladownictw em . Przedejwszystkiem , w w yciąganiu n a u k i m o ra ln ej ze zdarzeń powszed­
niego życia Jaraczewska idzie dalej od M arm ontela. Gdy
ten ty lk o n ie któ re szczególnie ważne w yp a d ki w życiu
przeciętnego człow ieka uznaje za m aterja i, mogący w y­
starczyć do w ysnucia n au ki m o ra ln ej (dlatego też w Za­
bawce W ieczo rn ej każdy z gości pani de V e rva l opo­
w iada «najszczęśliwsze lub jedno z najszczęśliwszych
zdarzeń życia swego»), — Jaraczewskiej do tego samego
celu wystarcza «najprościejsza historja» z życia każdego
człowieka. Jest jeszcze druga, ważniejsza, różnica. Oto,
gdy rom ansopisarz fra n cu ski z taką lubością naraża
swych bohaterów na zdradzieckie pokusy i w ta k ryzy(1) Tę zgodność konstrukcji słusznie podkreślił A. Słapa
w swojej rozprawie o Fryderyku Skarbku (str. 74). Należy się
tylko zastrzec przeciwko wyciąganiu stąd wniosku o daleko idą-
18
kow ne pod względem m o ra ln ym stawia ich sytuacje, że
«um oralnienie» czytelników przez le ktu rę jego pow ieści
staje się m ocno problem atycznem (1), — to powieścio­
pisarce naszej tego zarzutu uczynić nie można. Pod tym
względem p ełni ona swoje zadanie daleko lepiej od swego
francuskiego «m istrza ».
Na zagadnieniach w ychow aw czych i dotychczas
w ym ie n io n ych «prawdach m oralnych» nie w yczerpuje
się je d na k zakres głów nych tem atów pow ieści Jaraczewskiej. M ożnaby powiedzieć, że w łaściw ie dopiero się od
nich zaczyna. A u to rkę interesuje n ie ty lk o samo w y c h o ­
w anie, ale bodaj w w iększym jeszcze stopniu — jego
skutki. U siłuje nam ona pokazać tak lu b inaczej ukształcony ch a ra kte r człow ieka w jego stosunku do różnych
zagadnień życiow ych i ze szczególną starannością p ró ­
buje przedstaw ić oczom czytelnika proces uczuć i prze­
ja w ó w w o li bohatera wobec tych okoliczności, w śró d
k tó ry c h los go stawia. Postać H e n ryka K lonow skiego
w PM. od czasu jego dzieciństwa aż do śm ierci p ra w ie
w yłącznie tem u celow i służy. To też, jeżeli zechcemy
szukać zaczynów p olskiej p o w i e ś c i p s y c h o l o ­
g i c z n e j , to, prócz pierw szych rozdziałów Maluuiny ks.
W irte m b e rs k ie j oraz, do pewnego stopnia, D ziennika
F ra n c is z k i K ra siń skie j Tańskiej, największą uwagę na­
leży zw ró cić na u tw o ry Jaraczewskiej.
A nie byle ja k i p rze w od n ik p ro w a d ził m yśli naszej
a u to rk i w m eandry duszy lu d zkie j. N i m n iej n i w ięcej,
ty lk o sam m istrz W o lfg an g von Goethe ze sw ojem i C ier­
pieniam i młodego W erthera. W ja k i sposób a utorka m o­
d y fik u je c h a ra kte r niem ieckiego pesym isty, aby go móc
bez zgorszenia przeszczepić na bogobojny g ru n t p olski,
w ja k i sposób ra tu je go przed grzesznem sam obójstwem ,
o tern będzie m owa niżej. Tymczasem tych, k tó rz y b y
w ą tp ili o bezpośredniości w p ły w u Cierpień na n ie któ re
(1) Zauważyła lo już pani Genlis, która w Wieczorach Zam­
kowych oceniła Powieści moralne Marmontela, jako «wcale nie­
moralne».
19
m o tyw y tw órczości naszej a u to rki, p ro sim y o zestawienie
X X IX rozdziału PM. (szczególniej od sttr. 137) z p ie rw szemi k ilk u n a s tu stro nicam i arcydzieła Goethego. W szel­
kie w ątpliw ości znikną (1).
Jednem z najw ażniejszych przeżyć duchow ych
człowieka, szczególniej kobiety, jest miłość. Często w y­
w iera ona decydujący w p ły w na dalsze losy je d n o stki,
a praw ie zawsze jest dob rym probierzem ch arakte ru
i w artości m o ra ln ej danego osobnika. Nie mogła, natu(1) K. Wojciechowski w swojej doskonalej książce p. t. W er­
ter w Polsce, wydanej we Lwowie po raz pierwszy w r. 1904 . (po
raz drugi — 1925), nic nie wspomina o Jaraczewskiej. Musimy
tu wyrazić przypuszczenie, że albo zasłużony autor przed napi­
saniem swego dzieła nie znal jeszcze Jaraczewskiej, albo, co
prawdopodobniejsze, w ciągu pracy poprostu wypadła mu ona
z pamięci. Podobieństwo bowiem jest zbyt uderzające, aby go
można było nie zauważyć. Popatrzmy na zgodność choćby tylko
zewnętrznych, dekoracyjnych szczegółów. Henryk, podobnie jak
Werter, schyłek swego życia spędza, mieszkając w chacie pocz­
ciwych niemieckich (!) wieśniaków na Śląsku w małej wiosce, po­
łożonej w górach «o milę» od miasteczka (U Goethego: «ungefähr
eine Stunde von der Stadt»). Ulubionem miejscem rozmyślań W er­
tera jest, jak wiadomo, stoliczek w cieniu dwóch lip przed chatą
postawiony. Takiż stoliczek, ba, nawet dwa są przeznaczone dla
Henryka: jeden — «pod starą gruszką przed oknami chaty»,
drugi — «w małym obok ogródku, pod dużą rozłożystą lipą».
Przy takim stoliczku W erter pija kawę i rozkoszuje się Home­
rem, chory zaś na płuca Henryk tutaj też odżywia się — koziem
mlekiem i czyta Naśladowanie Chrystusa Pana. W erter bawi się
i rozmawia z małemi dziećmi; takich też przyjaciół i rozmówców
ma nieszczęśliwy Henryk. W erter myśli swe i uczucia wypowiada
w listach czy w pamiętniku, a o stanie duchowym Henryka w tym
okresie jego życia dowiadujemy się również z uryw ków jego pa­
miętnika, chociaż popęd do pisania go w danych okolicznościach
z trudem daje się uzasadnić. Dodajmy wjjońcu, że, jak wszystkie
uczucia Wertera krążą około ukochanej, a innemu przeznaczonej
C h a r l o t t e , tak samo myśli Henryka ustawicznie biegną ku
utraconej na rzecz przyjaciela K a r o l i n i e . (Jak gdyby dla je­
szcze wyraźniejszego podkreślenia tej tożsamości imion małą
przyjaciółką Henryka jest — młoda Lulotka, «mająca w udziale
imię i serce lubej... Karoliny»).
2*
20
ra ln ie , pom inąć tego najpowszechniejszego m o tyw u ko m ­
p ozycji rom ansopiisarskiej nasza autorka. M o t y w e m
m i ł o ś c i posługiwała się w każdej pow ieści; w świetle
tego uczucia stawia wszystkie swoje ważniejsze postaci.
A le co się tyczy ro li, jaką m iłość odgrywa w p orów na­
n iu z in n e m i siłam i duchow em i człowieka, jaraczew ska
należy do tej g ru p y pisarzy naszych, k tó ry c h dzieła są
ju ż re a kcją przeciw «podnoszeniu uczucia do godności
siły, w życiu kierującej» (1). M iłość zyskuje łaskę w oczach
a u to rk i ty lk o wówczas, gdy h a rm o n ijn ie łączy się z po­
czuciem obowiązków, z życia rodzinnego płynących,
a więc, przedewszystkiem , gdy prostą drogą prow adzi
do ołtarza.
Dlatego też ten m o tyw ściśle k o ja rz y się u Jaraczewskiej z in n ym , m ianow icie z p r o b l e m a t e m
m a ł ż e ń s t w a . P raw dopodobnie za czasów naszej au­
to r k i kw estja wstępowania w zw iązki małżeńskie z wolą
lu b w b re w w o li ro d ziców posiadała szczególnie dużo
aktualności, ł bra no ją tragiczniej, niż obecnie. B y ły to
przecież czasy, kie d y surowe poglądy o jcó w i dziadów
na pow inność pokornego poddania się dzieci w o li rodzi­
ców ścierać się ju ż zaczęły z nowszem i p ojęciam i o p ra ­
wach uczuć i osobistej w o ln o ści w w yborze ich przed­
m iotu. Stąd to zapewne pochodzi, że przy ko ja rzen iu
przez Jaraczewską p a r m ałżeńskich, prócz uczucia osób,
bezpośrednio interesow anych, p raw ie zawsze występuje
jeszcze c z y n n ik drugi, m ianow icie, zam iary i decyzje ro ­
dziców czy o piekunów kochającej się pary. Jeżeli te dwa
m o tyw y zbiegają się zgodnie, m am y w pow ieści słoneczny
obraz rodzinnego szczęścia (W ła d ysła w i E m il ja w ZE.,
Zdzisław i A niela w W A., Gustaw i K a ro lin a w P M .); roz­
bieżność ich staje sie pow odem w ie lk ic h nieraz dram a­
tó w życiow ych. (Z o fja i A d o lf w ZE., rodzice Zdzisława
w W A., tragedja pani Pelewskiej — tamże i in.). — Prze(1) K. Wojciechowski: Przyczynek do dziejów reakcji prze­
ciw wszechwładztwu uczucia po r. 1820. Pamiętnik Liter. 1905.
21
w o d n ik ie m lite ra c k im Jaraczewskiej pod tym względem
mógł być rów nież M arm onteł, u którego ten m o tyw kom ­
p ozycyjny spotykam y dość często (P ustelnicy M u rc ji,
P o ra n k i w iejskie i t. p.).
Reakcja przeciw wszecbwładztwu uczucia w yraża
się u Jaraczewskiej i w tem, że jest ona przeciw niczką
w szelkich zbyt silnych nam iętności. Za niedość opano­
wane przez rozsądek uczucie karze swoich bohaterów
bardzo surowo. Na jednych zsyła poprostu m n iej lu b
więcej nagłą śm ierć (Z o fja w ZE., W a le ry w WA., Nafałja , Teresa i W a cła w w PM .), in n ym , dla większej jeszcze
k a ry i nauki, nakazuje ro b ić przed śm iercią długi rachu­
nek sum ienia i wzbudzać żal za grzechy w postaci gorz­
kic h rozm yślań nad zm arnow anem samochcąc życiem
(H e n ry k w PM.). Na szczególnie zaś le kko m yśln ych po­
siada jeszcze in n e śro d ki pedagogiczne: oto usiłuje swo­
ich p łochych bohaterów przyw ieść do upam iętania
przez — zastraszenie ich. I tu spotykam y się z m otywem ,
którego u tak trzeźwej i realistycznie na życie patrzącej
a u to rk i w calebyśm y nie o czekiw ali. M ianow icie, aby w i­
dokiem sku tkó w nieham ow anej nam iętności w yw o ła ć
dreszcz grozy, sięga nasza pow ieściopisarka do reper­
tu a ru śro d kó w artystycznych, dobrze już znanych zagra­
n ic ą , w Polsce zaś w prow adzanych właśnie do poezji,
a w prozie m ających jedną ty lk o przed Jaraczewską
przedstawicielkę, t. j. Mostowską. Są to m o t y w y , k tó ­
rych użycie w rom ansie stw o rzyło ta k i rodzaj lite ra c k i,
ja k ie m u skorzy do k la s yfika cyjn ych określeń N iem cy
nadali m iano Schauerrom an (powieść grozy). M am y
więc w powieściach Jaraczewskiej i straszny, fantastyczne
sny (PM. I, 128 i n.), i dreszcze n ie po ko ju, w yw o łu ją ce
przepow iednie (PM. I, 195 i n .), i groźne u ltra ro m a n tyczne obrazy (PM. I I , 142).
U m o ra ln ia n ie czytelników terni środkąm i negatywnem i nie odpow iadało je d na k naturze Jaraczewskiej.
D aleko chętniej i częściej chw yta się ona śro d ków pozy­
tyw n ych, t. j. dobrego p rzykła d u w postaci czy to szła.-
22
chętnego postępowania bohatera, czy też poprostu pięk­
nie i mądrze wygłaszanego przezeń w ykładu.
T a k p rz yn a jm n ie j postępuje Jaraczewska zawsze,
gdy w prow adza do powieści p ie rw ia stki, b u jn ie rozkrzew ione w rom ansie czasów stanisław ow skich, ale zgoła
zapom niane w początkach X IX w., t. j. p i e r w i a s t k i
s p o ł e c z n e . Ściśle biorąc, p rzyp o m n ia ł je czytającej
publiczności ju ż Niem cewicz przez osnucie L e jb y i S io ry
(1821) na tle spraw y żydow skiej; sprawę jednak, któ ra
od bardzo daw nych czasów aż do c h w ili obecnej n a jb a r­
dziej zajmowała: um ysły p ub licystó w polskich, t. j. sprawę
położenia lu d u wiejskiego, porusza w ty m okresie lite ­
ra tu ry naszej pierwsza Jaraczewska. I, choć n iektóre
drobne szczegóły w przedstaw ianiu stosunku do lu d u
w skazyw ałyby znów na M arm ontela (S kru p u ł, trzecia
h is to ry jk a w Zabawce w ieczornej), a naw et na panią
Genlis (państw o de Lagaraye w A de li i Teodorze), to
je d n a k siła, z jaką Jaraczewska stawia tę kwestję przed
oczam i czytelnika,- i całkow icie własne sądy w ocenie
m o ra ln e j lu d u polskiego każą przyznać naszej autorce
zupełną w tej dziedzinie samodzielność.
W szystkie uw ydatnione dotychczas m o tyw y ko m ­
pozycyjne pochodzą, ja k w id zim y, z poglądów Jaraczewskiej na «użyteczność» rom ansów. Są je dnak dziedziny
życia, do k tó ry c h ta le n t je j podąża za samym pędem swej
n atu ry. A u to rka , często nie zdając sobie z tego sprawy,
z pobudek wyłącznie artystycznych, idzie w k ie ru n ku ,
gdzie m niej isię znajdzie «przepisów, p ra w d i nauk», ale
gdzie zato, p rz y n a jm n ie j na k ró tk ą chw ilę, triu m f odnie­
sie czysta, nieskrępow ana prozą życiową sztuka.
Taką dziedziną jest n a jp ie rw ś w i a t bardzo nie­
daw nej, bo jeszcze w oczach a u to rk i schodzącej z w i­
d o w n i — p r z e s z ł o ś c i . W a cła w B o ro w y w pracy
o Ignacym Chodźce słusznie p o d k re ś lił i bardzo jasno
w ykazał przyczyny, któ re sp ra w iły, że w tych czasach
<'usiłow ania realistyczne rom ansopisów p olskich zabar­
w ia ją się p ie rw ia stkam i tra d y c ji i wspom nienia». Z jed-
23
nej stro ny w p ły w y lite ra ckie zagranicy (W alte r-S co tt),
z drugiej stro ny c z yn n iki rodzim e, z tęsknoty k u świetnej,
a m in io n e j przeszłości płynące, sp ra w iły, że tak b u jn ie
ro zw in ę ła się wówczas fo rm a pam iętnikarska i że «fi­
g u ry z niknącego świata staroszlachetczyzny» spotykam y
we w szelkich nieom al rodzajach pow ieściow ych tych
czasów. Jest to ten sam prąd, k tó ry da nam powieści
Chodźki, Rzewuskiego, ba, k tó ry nawet nieśm iertelnem i
k re a cja m i zaludni kom edje F re d ry , a szczyt artyzm u
osiągnie w Panu Tadeuszu. Otóż p rą d o w i temu, na szczę­
ście, dała się ponieść i Jaraczewska. M ó w im y: na szczę­
ście, ponieważ właśnie ten prąd p o zw o lił nam ujrzeć je j
talen t w całym jego siln ym i n a tu ra ln ym blasku. «Ta­
k ie j postaci, ja k starosta S taliński w pierwszej części
W ieczoru Adwentowego, nie znał dotychczas rom ans
p o lski: plastyka w kreśleniu tej fig u ry godna jest n a j­
w iększych epików», pisze W o jcie ch o w ski w E ncg klo p ed ji
P olskiej.
Drugą dziedziną, w k tó re j fantazja tw órcza Jaraczewskiej najchę tniej przebywa i p raw dziw ie artystyczne
odnosi sukcesy, to ś w i a t lu d zi i rzeczy w s p ó ł c z e ­
s n y . W iele m o tyw ó w ko m pozycyjnych, w łaściw ych tej
autorce, w skazaliśm y ju ż przedtem. G dyby je dnak cho­
dziło o w ym ienienie jakiegoś jednego, bezwzględnie nad
in n e m i panującego, i gdyby koniecznie trzeba b yło okre­
ślić rodzaj tw órczości Jaraezewskiej na podstawie tego
zasadniczego m otyw u, to m oglibyśm y go sform u ło w ać
ty lk o w następującem zdaniu: Jaraczewska jest autorką
p o w i e ś c i o b y c z a j o w y c h . W te j sferze świata,
na k tó ry p atrzy w łasnem i oczyma, porusza się najsw o­
b o d n ie j; ta sfera najbardziej odpow iada naturze je j ta­
le n tu obserwacyjno-realistycznego. To też wszystkie inne
m o tyw y je j k o m p o zycji są n ie ja ko w plecione w ten jeden
g łó w n y — w artystyczne odtw arzanie pryw atnego życia
bohaterów . Na tern polu tw órczości lite ra c k ie j w Polsce
Jaraczewska bardzo n iew ielu m iała poprzedników .
W p ra w d zie pewne objaw y, zapowiadające rych łe uka­
24
zanie się p olskiej pow ieści obyczajowej, datują się od sa­
m ych je j początków, bo od satyrycznie u jętych scen oby­
czajow ych w Doświadczy ńskim i Panu P odstolim .
W M alw inie (1816) m am y ju ż pewne p ró b y świadomego
szkicowania tła obyczajowego. U ja w n ia ją cy się w tym
czasie popęd ku m alow aniu obyczajów ojcó w i dziadów
(D w a j Sieciechowie, 1815, L is ty Elżb. Rzeczyckiej, D zien­
n ik F r. K ra s iń skie j) rów nież wskazywał, że ku pow ieści
obyczajowej stopniow o k ie ro w a ły się skłonności auto­
rów . Z k o le i zjaw iają się romanse, ja k P odróżny w Poczajowie (1820) bezimiennego autora, albo E dw ard, czyli
s k u tk i niedoświaclczenia K aliksta Pawłowskiego (1823),
w k tó ry c h «pierwiastek obyczajow y jest ju ż w o ln y od
ten d en cji s a ty ry czno-dydaktycznej» (1). D opiero je d na k
ro k 1826 przynosi nam pierwszą powieść obyczajową
w calem znaczeniu tego w yrazu. Jest nią Pan Starosta
F ry d e ry k a Skarbka. W tym też ro k u ukazuje się anoni­
m ow y Pan U n te rle jtn a n t W ojciech. W o ln o przyp u ­
szczać, że te nairodowo-obyczajowe romanse odegrały
w genezie
pow ieści obyczajowych Jaraczewskiej
pewną rolę, ale o jakichś silniejszych w p ł y w a c h mó­
w ić nie w olno. Co więcej, czyni Jaraczewska na tem polu
ważny i zdecydowany k ro k naprzód. Oto, kiedy w Panu
Staroście, a tem w ięcej w Panu U nterlejtnancie W o jcie ­
chu, p ierw iastek satyryczny jeszcze przeważa nad objektyw n em m alow aniem świata współczesności, u Jaraczewa
skiej
przeciw nie: ludzie i życie ich są dla n ie j materja łe m , k tó ry sarn przez się, w sw ojej realnej prawdzie,
w swej szarej przeciętności jest przedm iotem , godnym
artystycznego odtwarzania. Pozatem nie należy zapom i­
nać, że i pod względem ilo ś c i p ie rw ia stkó w obyczajow ych
w rom ansie polskim Jaraczewska daleko pozostawiła za
sobą w szystkich w zm iankow anych pisarzy. Jeżeli więc
godzi się uznać, że Skarbek pierw szy w n ió sł do lite ra tu ry
(1)
str. 17.
A. Slapa:
Fryderyk
Skarbek
jako
powieściopisarz,
25
polskiej p o w i e ś ć o b _y c z a j o w ą, to Jaraczewskiej
trzeba przyznać tę zasługę, że ten rodzaj powieści r o zw i n ę 1a i u g r u n t o w a ł a .
2. ŚWIAT LUDZI 1 RZECZY
R am y ogólnego obrazu obyczajowego w pow ie­
ściach Jaraczewskiej są niezw ykle szerokie, sam zaś
obraz — dokład n y i naw et w d ro bn ych szczegółach sta­
ra n nie w ykończony. Rzecz naturalna, że na pierw szym
planie ukazuje się życie tej sfery, któ rą a u to rka znała
najlep ie j, z k tó re j pochodziła, t. j. życie zamożnej szlachty
w ie jskiej. Jeżeli w M alw inie wciąż jesteśmy w to w a rzy­
stwie p ra w ie samych książąt i h ra bió w , jeżeli Pan S taro­
sta chętnie u trzym u je stosunki tow arzyskie z tą sferą
średniozam ożnej szlachty, któ ra ju ż stoi na pograniczu
własnej w si a dzierżawy, to środow isko w powieściach
Jaraczewskiej stoi na szczeblu d ra b in y społecznej, znaj­
dującym się pom iędzy dwiema w ym ienioinem i w arstw am i.
Jeżeli jest hrabia, to — nie z tych najw iększych (h r. B ro n ie c k i w PM .), jeżeli jest baron, to — «świeżo upieczony»
(B a ro n K., tamże). Pozatem stary i obszerny z i e m i a ńs k i d w ó r , z władzą nad więcej, niż jedną wsią, — oto
siedziba, do k tó re j Jaraczewska śpieszy najchę tniej,
w k tó re j czuje się najsw obodniej i przebywa najdłużej.
Mieszkańców takiego d w o ru w id zim y we w szelkich
okolicznościach ic h życia. Jesteśmy u n ich na u ro d zi­
nach i na im ieninach, na weselu i na pogrzebie; w id zim y
ich i przy pra cy na ro li, i na p olow a n iu ; spędzamy z n im i
długie jednostajne d ni powszednie i obchodzim y u ro czy­
ście wszystkie ważniejsze, święta w ro k u ; w ra z z n im i
n udzim y się p rzy odczytyw aniu zeszłorocznych gazet, to
znów z zapałem urządzam y w ieczór taneczny lu b przed­
stawienie am atorskie. A jeśli tu i ow dzie,w plecie się ja k i
obyczaj stary, przez p rzo dkó w niew iadom o już którego
pokolenia w n u k o m przekazany, to patrzym y nań z uśmie­
chem może, ale z szacunkiem i ciekawością. W czasie
26
«przenosin» m łodego małżeństwa żaden woźnica nie waży
się zajechać na nowosdedliny «nową drogą», dopóki
panna m łoda nie przejedzie nią pierwsza. Jeśli podadzą
wieczerzę w ig ilijn ą , to na pierwsze danie będzie napewno
zupa m igdałow a lub barszcz z uszkam i; je śli zastawią
ucztę m yśliw ską, to nie zapomną i o w ilczej pieczeni dla
«fryców ». Jeśli m am y ka rn aw a ł, to ju ż ze szlichtadą, je­
ś li — ostatki, to z kolacją, na k tó re j k ró lu ją «pulchne,
gorące, suto napełnione k o n fitu ra m i pączki ro b o ty go­
spodyni» (PM. I I I , 182).
W iadom o, że, p om im o tych przyjem ności i rozko­
szy w ie jskich , zimą lub późną jesaenią często ucieka się
z e w s i d o m i a s t a: to na bal w Łazienkach, to do tea­
tru , to na reduty. Ale n ie ty lk o dla przyjem ności jeździ
się tam i przebywa: czasami trzeba dopilnow ać m ozol­
nie ciągnącego się sądowego procesu (ja k to ju ż IMĆ Pan
M ik o ła j Dośw iadczyński ro b ił), czasami znów edukowa­
nej w dom u panience trzeba świat pokazać, a ją poka­
zać światu, synów zaś trzeba p raw ie zawsze kształcić
w uczelniach stołecznych. Terni oto drogam i autorka
nader często w prow adza nas w życie m iejskie. B aw im y
w ięc i w m ieszkaniu P ani P ro k u ra to ro w e j w mieście prow in cjo n a ln e m ( W A .). i w m ało sym patycznym lo ka lu
niesum iennego p ra w n ika p. Tolewskiego we L w o w ie
(W A .), i w cichym , księgami i rę ko pisa m i zarzuconym
gabinecie uczonego profesora pana B lom berg w W a r­
szawie (P M .). Schodzim y i do niższych sfer mieszczań­
skich: ja kiś czas śledzim y losy nieszczęśliwego, choć
szlachetnego i pracow itego zegarm istrza (P M .), in n ym
znów razem w id zim y skrom ną wieczerzę poczciwej ro ­
dziny m ałom iasteczkowego kowala.
Prawda, że ty m obrazom i obrazkom życia m ie j­
skiego b ra k tej w yrazistości i tego bogactwa szczegółów,
k tó ry c h takie m nóstw o w id zim y w środow isku szłacheck ie m ; praw da, że tych rze m ie śln ikó w poznajem y prze­
w ażnie ty lk o w epizodach lu b p rzy nadarzającej się m i­
m ochodem sposobności; praw da wreszcie, że to codzienne
27
życie małego miasteczka najczęściej oglądam y jedynie
z wysokości szybko mknącego przez ulice eleganckiego
kocza (PM. rozdz. I I I ) : tem n ie m niej zainteresowanie
się tą sferą i tem środow iskiem w lite ra tu rze naszej tych
czasów nie należało do rzeczy powszednich.
W s i nie można sobie w yobrazić bez l u d u . Mamy
go też w powieściach Jaraczewskiej. W p ra w d zie najczę­
ściej występuje on ja ko gromada, masa; czy to w kościele,
czy na dożynkach, czy podczas in n ej uroczystości w ie j­
skiej. In d y w id u a z pośród niego poznajem y ty lk o te,
k tó re z ra c ji czy to swoich obow iązków służebnych, czy
też specjalnej łaski losu, należą do najbliższego otoczenia
«państwa». Ale są i w y ją tk i. Jeżeli w obrzędach lub zwy­
czajach lu d o w ych a uto rka n a tra fia na szczegóły w y b it­
nie charakterystyczne, od powszedniego tła b arw nie od­
bijające, to wówczas łatw o daje się w yo b ra źn i pociągnąć
w ty m k ie ru n k u . Stąd pochodzi, że w rozdziale X I PM.
czytam y ów opis obyczajów i obrzędów lu d u ruskiego
na P okuciu, opis, k tó ry , ze względu na jego praw dę i do­
kładność, śm iało możnaby nazwać stud ju m fo lk lo ry stycznem.
Naogól je d na k a uto rkę naszą interesuje przedewszystkiem c z ł o w i e k j a k o i n d y w i d u u m, jego
losy osobiste i jego charakter. Ten to prze dm iot obser­
w a c ji a uto rskie j pociąga ją głów nie i ku m ieszkaniu inte­
ligenta m iejskiego, i ku izbie rękodzielniczej. N ic też
dziwnego, że w powieściach Jaraczewskiej m am y nie­
zw ykle bogatą galerje postaci. W samej ty lk o PM. postaci
z m n iej lu b w ięcej o drę b n e m i cecham i ch a ra kte ru n a li­
czyliśm y pięćdziesiąt i sześć.
Najczęściej w ystępują przed nam i jednocześnie
przedstawiciele trzech pokoleń. G łów ni bohaterow ie to
ludzie czasów Księstwa W arszawskiego i K rólestw a K o n ­
gresowego; obok n ich — dw ie inne generacje: ich dzieci,
w ięc m łodzież tych czasów, i ich ojcowie, w śród k tó ry c h
tra fia ją się jeszcze starcy, sięgający pam ięcią epoki k ró la
Stanisława Leszczyńskiego.
28
W ie m y już, że wszystkie te p o s t a c i to ludzie
b yn a jm n ie j n i e j e d n e j s f e r y s p o ł e c z n e j . P rócz
pierw szoplanow ych, k tó re m i z reguły są przedstawiciele
bogatej szlachty, m am y przedewszystkiem je j służbę;
a więc: rządców, ekonom ów, in n ych o ficja listó w ro ln ych ,
ochm istrzynie, panny służące, m arszałków, strzelców,
p o ko jo w ych i t. d. B liżej «państwa» stoi in teligencja
d w o ru : lekarze, guw ernerzy, m etrow ie od kształcenia
różnych ta le n tó w w m łodych latoroślach i t. d. Specjalną
n ie ja ko uwagę poświęca a utorka przedstaw icielom du­
chow ieństwa, zarów no księżom rzym sko -ka to lickim , ja k
i parochom ru skim , gdyż akcja najczęściej toczy się we
w schodnich okolicach k ra ju . O przedstawicielach in te li­
gencji zawodowej oraz świata rzemieślniczego była ju ż
w zm ianka powyżej.
R O ZD ZIA Ł I I I
UJĘCIE MATERJAŁU I FORMA OPOWIEŚCI
Na c a ły ten swój świat lu d zi i rzeczy autorka patrzy
bez żadnego uprzedzenia. Jest obserw atorką o bjektyw ną
i spokojną. L u d z i zna bardzo dobrze, a ocenia ich tak,
ja k na to zasługują. Naogół, nie zachwyca się n im i.
Jej ro z u m n i bohaterow ie n ie raz są względem n ich
b liscy pogardy (por. PM. I I , 47), ale nienaw iści do nich
nie czują; raczej; ju ż — litość. W obec m ałostkow ych wad
i śmiesznostek lu d z kich pow ieściopisarka nasza ma ró w ­
nież w yrozum iałość i przebaczenie.
N ic też dziwnego, że biczem s a, t y r y posługuje się
ona dość rzadko. P rzytem satyra ta niezawsze jest rezul­
tatem samodzielnego poglądu a u to rk i ma daną rzecz: cza­
sami jest ona ty lk o lite ra c k im odgłosem tych starych za­
granicznych rom ansów, w k tó ry c h t. z. «satyra na stany»
(ständische S atire) dużą odgryw ała rolę. T a kie p rz y n a j­
m n ie j odnosim y wrażenie, gdy np. w I I I t. PM. czytam y
epizodzik o niespraw iedliw ościach sądowego a djunktałapow nika.
Czego a u to rka nie może tra kto w a ć bez iro n ji, a na­
w et bez pewnej złośliw ości, to świata sztucznej, często
obłudnej pozy salonowej. P rzy ty m tem acie — wszystko
je d no czy to będzie poza dystyngowanej h ra b in y (h r. Ryliń ska w ZE.), czy pseudo-dystyngowanej u rzędniczki
(p. P ro k u ra to ro w a w W A .), czy zgoła niedystyngow anej
«pani strażnikow ej tabacznej», — zawsze p ió ro a u to rk i
nabiera ostrości satyrycznej. A le i tu ta j nie jest to satyra
gryząca ani zja d liw a : w yw odząc swój ró d może od ka-
30
ry k a tu ra ln y c h jeszcze nieco fo rm K rasickiego, przeszedł­
szy je d na k przez «sentymentalną» iro n ję Sterne’a i jo w ja ln y h u m o r pierw szych pow ieści Skarbka, — w do­
brem sercu naszej pow ieściopisarki do reszty stępiła ona
wszystkie swoje ostre ka nty i już ty lk o w tow arzyskim
dow cipie lu b w łagodnym uśm iechu znajduje sw ój
wyraz.
Z uśmiechem także, ale innego rodzaju, tra k tu je
a uto rka ś w i a t uchodzącej w przeszłość s t a r o p o l s z c z y z n y . O ile tam tej sfery nie lu b i, o tyle tę — pra­
w ie kocha. M ó w im y: praw ie, bo nie jest to m iłość ślepa
i bezkrytyczna. A u to rka rozum ie, że postępu czasu za­
trzym a ć nie można i nie należy. Nawet na ten z lubością
przez siebie m alow any starośw iecki Stalin jest ona zdolna
spojrzeć, ja k o na «krochm alny zakonserw ow any w ize ru ­
nek daw nych przyw ar» ( W A. I, 130); ale, dodajm y, te
p rz y w a ry są przez nią tra kto w a n e jakoś tak bardzo po­
b łażliw ie, że zaczynamy ją podejrzewać... o pewną nie­
zgodę serca z rozsądkiem , o to m ianow icie, że rozsądek
ch cia ł k ry ty k o w a ć, ale uczucie nie pozw oliło — nie ko ­
chać. Ta sprzeczność nie przynosi u jm y autorce. A b y
ją przed ty m zarzutem obronić, dość będzie powiedzieć,
że ów p o b ła żliw y uśmiech, z k tó ry m p atrzy na «przy­
w ary» przeszłości, jest ty m samym uśmiechem, k tó ry m
M ickiew icz żegna «ostatni zajazd na Litw ie».
Naogół je d na k takich, czy in n ych uśm iechów jest
w powieściach Jaraczewskiej niewiele. P rzejaw y k om i z m u s u b j e k t y w n e g o czyli h u m o r u tra fia ją
się w praw dzie, ale zazwyczaj ograniczają się do p rzelot­
nych błyskó w dow cipu i nie trw a ją długo. Zdarzają się
najczęściej w tedy, gdy a u to rka w prow adza do a k c ji
dzieci, lu b poczciw ych i w ie rn ych przedstaw icieli służby,
czyli osoby, k tó re szczególną obdarza sym patją, ale k tó ­
ry c h naiw ne pow iedzenia i postępki często pobudzają do
śmiechu. Postaci kom icznych z samej sw ojej n a tu ry, w ię c
śmieszących nas czy to przez dziwaczne cechy swego cha­
ra kte ru , czy przez swoje oryginalne pojęcia lu b przy-
31
zwyozajenia, — jest w utw orach Jaraczewskiej stosun­
ko w o m ało (Szambełaństwo w ZE., B aron K. i Podczaszyna w PM.). W p raw dzie, najczęściej są one przedsta­
wione świetnie i rysu ją się w naszej w yo b ra źn i niezw ykle
plastycznie, ale zjaw iają się w powieści na k ró tk o , p ra ­
w ie zawsze bow iem w ystępują ty lk o epizodycznie.
Z drugiej znów strony, i do t r a g i c z n e g o p ar
t o s u w znosi się a utorka dość rzadko, — ty lk o wówczas,
gdy nad p ie rw ia stkie m artystycznym poczynają przewa­
żać względy dydaktyczne. Oczywiście, już samo to
w znacznej części przesądza o estetycznej w artości tego
patosu. T o też niema co żałować, że i jego jest w pow ie­
ściach zbyt m ało, aby na dom inu ją cy ton opowieści w p ły ­
nąć decydująco.
K ró tk o m ówiąc, udział p ie rw ia stkó w su bjektyw nych
w n a s t r o j u o p o w i e ś c i Jaraczewskiej możemy
określić tak: p om im o sporadycznych odchyleń czy to
w k ie ru n k u beztroskiego hum oru, czy tragicznego patosu,
naogół u trzym u je się ona na stanow isku o b je ktyw n e j
o bse rw a to rki oraz bezstronnej m a la rk i obyczajów i ty lk o
w y ją tk o w o porzuca w łaściw y sobie to n spokojnej i ró w ­
nej n a rra c ji.
Z tego je d na k nie należy w yprow adzać w niosku,
żeby i w to k u samej o p o w i e ś c i a u to rka u n ika ła u ja w ­
niania swej osobowości (ja k to powszechnie bywa dzi­
siaj w powiieściopisarstwie). Dążenie do artystycznego
efektu, polegającego na nadaw aniu przedstaw ianym zda­
rzeniom ilu z ji o bjektyw n e j p ra w d y przez u krycie in d y w i­
dualności tw orzącej, t. j. osoby autora, nie było w p ra w ­
dzie ju ż wówczas rzeczą nieznaną. P rzeciw nie, pisarze
ówcześni nieraz po dawnem u zbyt pochopnie c h w y ta li
się ta kich np. sposobów, ja k opowieść o znalezionym ja ­
ko b y rękopisie, ja k pow oływ anie się na fik c y jn e herba­
rze, mające u do w o d nić historyczność danej postaci i t. p.
32
A le jednocześnie ró w n ie w ie lu b yło naówczas pisarzów,
k tó rz y n ie ty lk o o ten efekt zupełnie nie dbali, ale, prze­
ciw nie, lu b ili p rzy każdej sposobności porozum iew ać się
z czytelnikiem bezpośrednio. Szczególniej ąutorow ie, na
k tó ry c h podziałał w p ły w subjektyw nej te c h n ik i Sterne’a,
chętnie go pod ty m względem naśladowali. Najlepszym
tego przykła de m w naszej lite ra tu rze jest Skarbek.
Otóż Jaraczewska należy rów nież do tej g ru py narra torów -sub je ktyw istó w . Z trzech je j powieści dwie (ZE.
i P M .) rozpoczynają się od p r z e m o w y (niezależnie
od p r z e d n i o w y) do czytelnika na tem at zagadnienia
m pralnego, któ re m u autorka postanawia swój u tw ó r po­
święcić. P rócz tego, nigdy nie tracąc z uwagi «użyteczno­
ści» rom ansu, także i w ciągu opowiadania występuje
Jaraczewska z niezliczonemu dygresjam i, w k tó ry c h w y­
głasza swoje własne o pinje o najrozm aitszych kw est j ach'
z dziedziny w ychow ania, m oralności, obow iązków ro ­
dzinnych, a naw et d robnych praktyczno-życiow ych za­
gadnień (np. o obow iązku zajm ow ania się przez panią
dom u gospodarstwem dom owem , ZE. I I , 164). Ten sub­
ie k ty w n y w y k ła d nie jest także pozbaw iony t. z. uwag
reżyserskich, w rodzaju np.: «teraz należy opisać dom
państwa Blom bergów» (PM. I, 25), albo bardziej subtel­
nie: «cóż się je dnak działo z tym Henrykiem?» (PM.
IV , 15). W reszcie byw a i la k{ że autorka, ja k gdyby uprze­
dzając m ożliw e zarzuty ' ze stro ny m niej łatw ow iernego
czytelnika, wszczyna z n im rodzaj p olem iki, m ówiąc, nap rz y k ła d : «niepodobnem może zdawać się będzie..., ale...
i t. d. (ZE. I, 85).
Z powyższych uwag ju ż samo przez się w yn ika , że
t r e ś ć swoich u tw o ró w Jaraczewska podaje b e z p o ś r e d n i o od siebie. T y lk o W ieczór A dw entow y, w y ją w ­
szy k r ó tk i wstęp i jeszcze krótsze zakończenie, składa się
z trzech powiastek, z któ ry c h każda jest opowiedziana
przez usta występującego' w a k c ji głównego bohatera.
W PM. k ilk a razy posługuje się autorka opowiadaniem
«naocznych świadków» (Rfeszkowa o losach H a lin y ; pani
33
Rolska o spotkaniu Teresy z ojcem ) i raz ty lk o używa
fo rm y p am iętn ika bohatera (H e n ryka w IV t. PM .), zre­
sztą w pew nym specjalnym celu (autoanalizy duchow ej).
D i a l o g i rów nież niew ielką w j ej powieściach od­
g ry w a ją rolę. F o rm ą tą nie włada jeszcze a utorka dość
biegle (ja k zresztą wszyscy owocześni romamsopisarze
polscy) (1). P ró bu je je j używać przeważnie w scenach
patetycznych (Z E . I I , 95; W A. I, 151), aby snąć słow am i
bohaterów wskazać burzę m iotających n im i wzruszeń;
ale to się je j zazwyczaj nie udaje. Każda z osób m ó w i na­
raz za dużo i za długo, przez co- dialog składa się w łaści­
w ie z k ilk u k o le jn o po sobie następujących m onologów,
i w rażenia żywości sceny, o co praw dopodobnie chodziło
autorce, czytelnik nie doznaje.
Zato m onologi są, oczywiście, częstsze i służą tym
sam ym celom, do k tó ry c h dążył a u to r Pana Podstolego,
t. j. celom dydaktycznym . B yło b y rzeczą zbędną doda­
wać, że nie p rzyczyniają się one a n i do ożyw ienia a kcji,
a n i do urozm aicenia bezpośredniej opowieści a u to rki
(np. PM. I, 1 5 3 -1 8 1 ).
J ę z y k a tej opowieści nie w o ln o tu ta j p om ijać
m ilczeniem . Zaciekawia on nas jednak wcale nie swoją po­
praw nością gramatyczną. Pod ty m wgzlędem a utorka nie
w y ró ż n ia się z pośród grona swoich kolegów i koleżanek
po piórze, k tó ry m nieraz ła tw ie j było w ypow iedzieć się
w ję zyku obcym , niż wr polskim . Zresztą słyszeliśmy już
własne je j wyznanie, że czuła się ona «mało oswojoną
z pisaniem w ojczystej mowie». To też dow ody b ra ku
w yro b ie n ia stylistycznego, w p ły w u składni fra ncu skie j
i nieznajom ości nieraz bardzo elem entarnych zasad
z dziedziny g ra m a tyki — spotykam y u niej na każdym
k ro k u . Jeszcze stosunkowo ła tw o m ożna je j wybaczyć
takie grzeszki, ja k « p r z e c h o d z i e m y s , « m u s i e m y » , « b ł o g o s ł a w i e m y » , — «tą... t a m t ą . . . » , —
«pewną rażą» (W A . I, 226), ja k b ie rn ik po przeczeniach, 1
(1) Por. Borowy, 1. c. (str. 114—115).
Jaraczewska
3
34
t. j. accusatwus tro m tad ra ticu s (W A. I, 51 i in .); możemy
naw et nie dziw ić się, że zakochany Gustaw «zaczął nie
szukać i nie widzieć, t y l k o K arolinę» (PM. I I , 84):
wszystko to grzechy, wówczas bardzo pospolite. T ru d n ie j
nieco w ybaczyć stale pow tarzający się skró t zdania oko­
licznościowego p rzy in n y m podm iocie w zdaniu głównem («nauka m iło b rzm ia ła w pam ięci jego, przejeżdża­
jąc przez zasobną wioskę») (ZE. I, 129), chociaż m iędzy
Bogiem a praw dą, i w ty m grzechu nie była Jaraczewska
osam otniona: nie ustrzegł go się nawet Jędrzej Śniadecki.
A le tru d n o nie syknąć, gdy się wpadnie na taką, nap rzykła d , relację: «Szczególne m i ro b iło wrażenie w idzieć
ta k lic z n y dw ór, do ta k małego przyw iązany tow arzystw a,
i o d k ry ć ty lu m ieszkańców pustemu w mem m n ie m a niu
pałacow i stalińskiem u» (W A . I, 38). Na dobro je d na k
a u to rk i zapisać należy, że je j «oswojenie z pisaniem w o j­
czystej mowie» ro b iło szybkie postępy, skutkiem czego
w je j ostatniej powieści, chociaż te wszystkie u ste rki
i błędy zdarzają się jeszcze, są przecież ju ż o w iele rzad­
sze, a styl bardzo zyskuje na jasności.
A le w łaśnie ów s t y l Jaraczewskiej na szczególną
zasługuje uwagę. P om im o, iż w id zim y na n im jeszcze duży
w p ły w m a n ie ry klasycznej w ypow iadania m yśli zapomocą długich, kunsztow nie budow anych okresów, to jed­
nak posiada on pewną bardzo ważną zaletę. Jest on m ia­
n ow icie nie zw ykle obrazowy. Już C h m ie lo w ski orze kł,
że, czytając PM., «można najlepszego nabrać wyobraże­
n ia o tern, ja k to się m yśli za pośrednictw em obrazów».
Istotnie, rzadko u którego naw et z późniejszych pisarzy
można spotkać tyle tra fn y c h porów nań, zręcznych prze­
nośni i ty m podobnych stylow ych dow odów n ie z w y k łe j
żywości w yo b raźn i, ja k u te j zawsze skrom nej, a dziś ju ż
zapom nianej aiutoirki. A dotego należy pamiętać, że Ja­
raczewska pisała ta k w czasie, kie d y proza nasza nie w y ­
szła jeszcze z okresu powszechnej bezbarwności1i nie po­
siadała jeszcze tych zalet, które dopiero po ro k u 1830
z poezji ro m a n tykó w p o w o li i do niej przenikać poczęły.
35
Ta cecha stylu Jaraczewskiej wycisnęła swoje piętno na
w y k o n a n iu naw et ta kich p ro ble m ó w artystycznych, przy
k tó rych , zdaw ałoby się, w łaściw ości języka pisarza nie­
w ie lkie mogą m ieć znaczenie: odegrała ona m ianow icie,
ja k zobaczymy, niepoślednią ro lę w charakterystyce po­
staci, a jeszcze większą — w opisach natury. Ta sama
wreszcie cecha sprawia, że Jaraezewska swoje zazwyczaj
bardzo tra fn e spostrzeżenia i sentencje m oralne w yp o ­
wiada nieraz w postaci zwięzłych a zawsze bardzo obra­
zowych zdań, k tó re spraw iają na nas wrażenie zręcznie
wyrzeczonych aforyzm ów . Oto k ilk a p rzykła d ó w :
«Ta tylko jest różnica między melancholją doświad­
czenia i młodości, że jedna jest ponurym zmrokiem wie­
czornym, powszechne zaćmienie poprzedzającym, a druga —
chwilową tylko mgłą, która świetnie wschodzące słońce
zaciemnia».
(pM ^ 8Q)_
«Ani zwiędła gałązka, ani stracone ułudzenia odkwilnąć już nie mogą».
n> 98y
«Bogata w miłosierdzie dusza w największem ubó­
stwie hojną jeszcze być potrafi».
^p ^ jj j g2)
«Wszystkie niebezpieczeństwa zwycięża się, walcząc
z niemi; w jednej tylko miłości ucieczka jest zwycięstwem».
(PM. IV, 62).
«Lenistwo jest poduszką grzechu».
(PM. II).
«Szych jest tylko bogactwem nędzy».
(PM. III, 50).
«Po małych miastach więcej, jak gdzieindziej, zgasłe
świetne zabawy swąd i kopeć po sobie zostawują».
(W A. II, 63).
«Ten rodzaj zajęcia urojonego pełznie dla tych, któ­
rzy już sami byli aktorami na świecie». (O t e a t r z e ) .
(WA. II, 79).
«N ajw ystępniejszy ojciec p ra g n ie jeszcze m ieć dzieci
cnotliw e, lubo się naw et nie stara, ażeby się n ie m i stały».
(PM. I, 90).
3*
t
R O ZD ZIA Ł IV
SZCZEGÓŁOWE OPRACOWANIE MATERIAŁU.
PRZEDSTAWIENIE LUDZI
1. SPOSOBY I ŚRODKI
Jak w idzieliśm y, g łó w nym przedm iotem obserw acji
Jaraczewskiej, najbardziej pociągającym ku sobie je j
w yobraźnię tw órczą, jest — ch a ra kte r człow ieka; zaznaiczyliśm y ró w n ie ż niezw ykłą liczebność i różnorodność
postaci w je j utw orach. D o d ajm y teraz, do tego, że w ty m
liczn ym i ru c h liw y m tłu m ie a u to rka a n i sama nie ginie,
a ni n ie gubi czytelnika, a to dzię ki spoistej k o n s tru k c ji
w u g r u p o w a n i u p o s l a c i.
W śro d ku obrazu i w ośro dku a k c ji stoi jeden bo­
hater g łó w ny (ta k jest w każdej z trzech części W A.),
albo też tró jc a bohaterów (ta k jest w ZE. i w PM., przyczem w pierwszej pow ieści m am y jednego m łodzieńca
wobec dwóch panienek, a w ostatniej — jedną panienkę
wobec dwóch m łodzieńców ). Obok nich a u to rka grupuje
inne postaci, posługując się dwiem a zasadami.
W ię c n a jp ie rw — zasadą rodzinną. G łów ny bohater
ma czynnych w a kcji pow ieściow ej ro d ziców lub opie­
ku nó w , swoje młodsze rodzeństwo, bliższych i dalszych
kre w n ych, wreszcie p rz y ja c ió ł i p o w ie rn ikó w . Rodzice
n a tu ra ln ie m ają także swoich p rz y ja c ió ł i znajom ych,
k tó ry c h p rz y jm u ją u siebie, albo k tó ry m składają w i­
zyty. W ten sposób (znany u nas dobrze od czasów K ra ­
sickiego) można ciągnąć szereg fig u r choćby w nieskoń­
czoność. Zresztą, gdy autorce p rzyjd zie ochota pokazać
37
jakąś z tych czy in n ych względów interesującą postać,
to, zwyczajem starych m istrzów , w prow adza ad hoc ja­
kiś m a ły epizod z takiego lu b innego powodu, albo i... bez
żadnego powodu.
D ruga zasada grupow ania osób na baczniejszą za­
sługuje uwagę. W y n ik a ona z dążności a u to rk i do kon­
tra stow a n ia postaci. W ZE. obok dobrej i rozum nie w y ­
chow anej E m ilji skupia się wszystko, co dobre i szla­
chetne: sp oko jn y i m ą d ry ojciec, poważna i rozsądna
ciotka, pani M ielińska, głęboką cześć wzbudzająca sę­
dziwa W o je w o dzina Trocka, wreszcie gospodarna i szcze­
rze do państwa, przyw iązana ochm istrzyni, panna Kunegunda. Po drugiej stronie obrazu stoi źle chowana i p ło ­
cha Zofja, otoczona gronem postaci ujem nych. Należą
do n ich : próżna i złośliw a m atka, nad grobem ju ż sto­
jąca, a jeszcze lekkom yślna babka, godny swojej żony
je j mąż, w ko ń cu — zła i fałszywa panna służąca, Rozalja.
Podobnie jest i w PM. R ozum ny i szlachetny Gustaw
ma za p rzyja cie la dobrego i inteligentnego chłopca A u ­
gusta, a przedm iotem jego pierwszej m iłości jest czysta
i n iew inna N atalja, natom iast nam iętny i słabego cha­
ra k te ru H e n ryk, u sidlony przez rozpustnego towarzysza
zabaw W acław a, plącze się w tragicznie zakończonej m i­
łostce z n ie tyle w praw dzie złą, ile ró w n ie słabą i naiw ną
Teresą.
T ak grupow ane postaci a utorka charakteryzuje,
posługując się naprzem ian w szystkiem i trzema, m ożliw erni sposobami: metodą bezpośrednią, pośrednią i m ie­
szaną. F ig u ry pierw szoplanow e ch arakteryzuje najczę­
ściej bezpośrednio, przyczem (rzecz u n ie j szczególnie
ważna) ‘c h a r a k t e r y ś t y k a jest pra w ie zawsze w ydedukow ana z ro d zaju i w a rto ści w ychow ania, ja kie dana
postać o trzym ała w dzieciństwie. Ponieważ zaś to w ycho­
wanie odbywa się najczęściej w ciągu powieści, n ie ja ko
w oczach czytelnika, o d kryw a m y tu ważną w h is to rji p o l­
skiego pow ieściopisarstwa zasługę Jaraczewskiej: przed­
38
stawienie ch arakte ró w w ich stopniow ym ro zw o ju (1).
N awet w charakterystyce postaci drugoplanow ych, które
zja w ia ją się w pow ieści ju ż ja k o osoby starsze, to a utorka
bardzo często, podając ich biografję, stara się fa kta m i
z ich życia um otyw ow ać cechy ich charakteru.
A le na te j bezpośredniej i starannie m otyw ow anej
charakterystyce Jaraczewska praw ie nigdy nie poprze­
staje. P rzeciw nie, ten pierw szy sposób służy je j nader
często zaledwie za wstęp, po k tó ry m dopiero czyny i w y ­
pow iedzi osoby ukazują na'm je j ch a ra kte r coraz wszech­
s tro n n ie j i coraz w yraziściej (P ro f. B lom berg w PM.;
P ro k u ra to ro w a w W A. i in.). A w ¡tym k ie ru n k u posuwa
się a uto rka nieraz tak daleko, że czasami n ie ty lk o nie
m am y odrazu jasnego pojęcia o charakterze osoby, ale
w y ra b ia m y sobie o n ie j o pinję fałszywą, i dopiero je j
późniejsze postępki ukazują nam je j ch a ra k te r we w łaściw em świetle (druga żona p ro f. B lom berg; macocha
p an i Jaw orskiej w W A. i in.).
Zna Jaraczewska i czystą c h a r a k t e r y s t y k ę
p o ś r e d n i ą . Najlepsza je j kreacja w zakresie m alowar
nia ludzi, starosta S taliński w W A., jest od początku do
końca pow ieści przedstaw iany tą metodą. P rócz tego,
tą samą metodą pośrednią są podane ch a ra kte rystyki
p ra w ie wszystkich dalszoplanowych, na k ró tk o w ystępu­
ją cych postaci, w czem Jaraczewska jest zgodna ze w spół­
czesnym i sobie powieściopisarzam i.
Go natom iast w ówczesnym rom ansie p olskim b y­
n a jm n ie j nie b y ło rzeczą powszechną, co w ięc w tw ó r­
czości Jaraczewskiej na osobliw ą uwagę zasługuje, —
(1) Słapa (1. c., str. 76) polemizuje z Borowym, twierdząc,
że nie Jaraczewskiej, lecz Tańskiej przypada zasługa wprowa­
dzenia do powieści polskiej stopniowego rozwoju charakterów
(w Dzień. Fr. Kras.). Pozostawiając tu na uboczu kwestję «pierw­
szeństwa», jako w danym razie mniej ważną, warto zwrócić
uwagę na różnicę pod względem głębi analizy wewnętrznej i siły
motywów wyrobienia się takich, a nie innych cech charakteru.
Różnica ta na korzyść Jaraczewskiej jest tak wybitna, że bodaj
czy za pomyłkę można uważać twierdzenie Borowego.
39
to wcale ju ż głęboka a n a l i z a s t a n ó w d u c h o . w y c h bohatera. Przedewszystkiem dotyczy to przed­
staw ienia genezy i stopniowego ro z w o ju uczucia m iłości.
P om im o znacznego ro zkw itu , a naw et w yb u jałości ero­
ty k i w pow ieści p olskiej tych czasów (Rautenstrauch ow a!), a utorow ie bardzo rzadko zadawali sobie tru d
zapoznania czytelnika ze stopniow ym rozw ojem uczuć,
k tó ry się w ieńczył gorącą, czy naw et «namiętną» m iło ­
ścią. A lb o ro zp oczyn a li powieść z bohateram i ju ż zako­
ch a n ym i, albo też początek m iłości przedstaw iali ja ko
nagły w yb u ch uczucia, którego przyczyn nie dociekali
zupełnie. M alw ina i D ziennik F r. K ra siń skie j należą pod
ty m względem do w yją tkó w . U Jaraczewskiej takie stud ju m psychologiczne jest rzeczą ju ż częstą. Oto, np.
w W A. pani Jaworska opowiada h is to rję swojej m iłości
do A lfre d a Selińskiego. N a jp ie rw — ja k b y przygotowanie
psychicznego gruntu. Bohaterka, ja k o skrom nie i w su­
ro w y c h zasadach w ychow ana m łoda kobieta, po w y j­
ściu zamąż za znacznie od siebie starszego człowieka,
którego bardzo... szanuje, p rzyb yw a z mężem do W a r­
szawy. T u jest narażona na złośliw e d o c in k i pod adre­
sem je j prow incjom alności ze strony rozbawionego sto­
łecznego tow arzystw a. Z tego pow odu ta k sama o sobie
opow iada: «wznosiło się we m nie p om im ow olne życze­
nie, ażeby w śród tak gardzącego mną świata choć jedna
istota c o ko lw ie k o m nie lepiej sądzić mogła, dla uspra­
w ie d liw ie n ia nawet w yb o ru mego męża» (t. I I , 210). N ie­
baw em pożądany a rb ite r się zjaw ia w osobie dwudziesto­
pięcioletniego A lfre da . Nawet — «nie podobał m i się z po­
czątku... m ój mąż a to li i jego b ra t bardzo go ch w a lili» .
T o też — «zaczęłam o n im lepiej trzym ać i przedsięwzię­
ła m go dokładnie poznać przed powzięciem o n im osta­
tecznego zdania». — Szczęśliwie się złożyło, gdyż: «ten
za m ia r odgadnięcia się. b y ł zobopólnym pom iędzy nam i,
bo i on się w ty m celu zdawał do m nie zbliżać. Zaczęli­
ś m y rozm aw iać o różnych przedm iotach...»
40
W k ró tc e
«Pochlebna myśl, że mu się podobam, rozwinęła we
mnie chęć i zdolność podobania się coraz bardziej... Za­
częły... następować we mnie, tak jak to zwykle bywa, kto
z początku złego nie wykorzeni, tysiączne jego rozgałęzie­
nia i odcienia. Cieszyła się moja panna, widząc mój strój,
coraz bardziej zbliżany do mody i mniej poważny. W rócił
oddalony metr do śpiewania, zaczęłam żałować, żem się
tańcować nie uczyła, i już tylko przyznawałam sobie upłynione lata, zaczętego nie rachując roku. Alfred zręcznem,
choć niepozornem politowaniem w ykrył mi tysiączne lekkie
wady mego męża i przykrości mego położenia, których daw­
niej nie spostrzegałam wcale. Wydawał mi się już tylko
ujarzmiającym i dusznym mały okręg, w którym zostawa­
łam, i nie widziałam, tylko krępujące więzy w drobnych
zatrudnieniach i obowiązkach mego położenia, które daw­
niej były dla mnie szczęściem i rozkoszą. Nauczyłam się
nie zajmować drugimi, ale pragnąć i potrzebować, aby się
mną zajmowano... Alfred bywał pospolicie u nas w wie­
czór... A kiedy herbatę wnoszono, a on nie przybył, nic
mnie już nie zdołało rozchmurzyć i wynagrodzić omyloną
nadzieję. Raz, grając z mężem w szachy w takim stanie
pomieszania, ustawicznie oczy ku drzwiom zwracałam. —
Marysiu! — odezwał się smutno pan Jaworski — ciebie
już szachy nie bawią!... — Zasępiłam się, słysząc te słowa,
gdyż mniemałam niesprawiedliwem wymagać, żeby w moim
wieku żywość uczuć i wyobraźni w ciasnym szachownicy
obrębie zawartą byja. Przyszedł Alfred... Pan Jaworski
0 niczem mi już nie wspomniał, i, chociaż często bywał
smutny, przypisując to wiekowi i słabości, nie badając jed­
nak przyczyny, nie wchodząc sama w siebie, już nie w domu
1 w sobie, ale w Alfredzie tylko żyłam» (1).1
(1) Owa historja pani Jaworskiej jako też opowiadanie
Anieli z tegoż W A , porównane z opowiadaniem hr. de Lisban
w powiastce Marmontela p. t.: Szczęściem (Powieści moralne, V I)
może nam wyjaśnić stosunek twórczości Jaraczewskiej do pism
tego poczytnego autora oraz być wskazówką samodzielności jej
talentu. Sam pomysł wysunięcia problemu jest najprawdopodob­
n ie j stamtąd zapożyczony, ale przeprowadzenie o wiele lepsze:
analiza uczucia znacznie głębsza, motywacja staranniejsza, cały
obraz plastyczniejszy. Odnosi się wrażenie, że Jaraczewska w y­
konała to, co zamierzał, ale czego nie umiał zrobić Marmontel.
41
Z rów ną starannością i podobnem stopniow aniem
przedstawia Jaraczewska rozw ój uczucia A n ie li ku hr.
K arelskiem u w tymże W A.
Czasami a uto rka świadom ie k o m p lik u je sobie roz­
wiązanie p ro ble m u psychologicznego przez ¡to, że n a j­
p ie rw k ie ru je uczucia bohatera ku jednej osobie, ażeby
je następnie, ju ż z większą siłą i na stałe, zw rócić ku in ­
nej. A u to rk a stara się pokazać, ja k w ta k im w yp a dku
na n ic się nie zdają zam iary i życzenia osób trzecich, ja k
bezsił nem pozostaje naw et postanowienie osoby zainte­
resowanej, gdyż mocniejsze m otyw y, bo m o tyw y natu­
ra ln e j, psychologicznie bardziej uzasadnionej skłonności
w ydają tu swoją bezapelacyjną decyzję. Tak w ięc w i­
dzim y, ja k w ZE. W ład ysła w W ie n ie cki pow raca z za­
granicy z postanowieniem starania się o rękę Z o fji, któ ­
re j w id o kie m początkowo jest zachw ycony, i ja k p óźniej,
po bliższem poznaniu obu sióstr, zostaje szczęśliwym
m ałżonkiem E m iljii. Podobnie w PM .: K a ro lin a od dzie­
ciństwa pra w ie wzrasta z myślą, że ma zostać żoną Hen­
ryka. I rzeczywiście, w yrósłszy na, cn o tliw ą i piękną pas
nienkę, kocha go szczerem uczuciem swego dziewiczego
serca. Nawet ju ż jest po zaręczynach. Ale jest p rzy n ie j
i d rugi m ło d y człow iek, — Gustaw, duchowo' o w iele je j
bliższy, I oto, po pew nym czasie i różnych perypetjaeh,
dzieje się z nią rzecz dziwna: ona ju ż kocha Gustawa,
chociaż sarna jeszcze o tern nie wie, i choć m yśli je j po­
zostają ciągle jeszcze przy H e n ryku (1).
Te liczne w rom ansach Jaraczewskiej m iłości i m i­
ło s tk i b y n a jm n ie j nie wszystkie są do siebie podobne.
P rzeciw nie, skała odm ian uczucia jest u niej ju ż wcale
szeroka. Mam y w ięc i sw aw olny, zm ysłow y pociąg Hen­
ry k a ku dorodnej w ie jskie j dziewoi, i czystą, starannie
u kryw a ną , a przecież tragicznie silną m iłość N a ta łji do
(1) Podobną ewolucję uczucia znajdujemy u Marmontela
w Szkole przyjaźni (Nowe Pow. mor., t. II), stopień naśladow­
nictwa jednak i tutaj niewiększy, niż wogóle u Jaraczewskiej
w stosunku do tego pisarza.
42
Gustawa, i p łytką , kapryśną, raczej pozorną, niż istotną
skłonność wzajem ną A do lfa i Z o fji, i spokojne, więcej
z przyw iązania i szacunku, niż z popędu serca powsta­
jące, a przecież praw dziw e i trw a łe , uczucie pani Jaw or­
skiej ku mężowi, wreszcie ró w n ą i szczęśliwą m iłość E m il j i i W ładysław a, Gustawa i K a ro lin y , Zdzisława i A n ie li
i t. d. (1)'.
Ta ostatnia odm iana w ystępuje u Jaraczewskiej n a j­
częściej, ja k o najzdrowsza i przez autorkę n a jm ile j w i­
dziana. Zupełnie natom iast nie spotykam y w je j ro m a n ­
sach gw ałtow nej, w ybuchow ej, wszystko pochłaniającej
nam iętności. (P ijackiego szału W alerego w W A. nie
można uważać za «odmianę m iłości»). Jest to zgodne ze
stanow iskiem a u to rki, nie aprobującej przewagi uczucia
erotycznego nad linnemi siła m i duszy. D o d ajm y jeszcze —
jest to zgodne także z naturą spokojnego obserw acyjnorefle ksyjne g o talen tu tej p isarki.
W n ik a n ie w duszę bohaterów i obserwowanie ich
poszczególnych stanów duchow ych nie ogranicza się
u Jaraczewskiej do przedstawienia ro zw o ju uczuć m iło ­
snych. Pod w p ływ e m , być może, postaci hr. de Clarence
z D w óch nieszczęśliwych M arm ontela ( P ow . m or., V I I) ,
zadała sobie nasza a utorka n ie m a ły tru d zapoznania nas,
w osobie H e n ryka K lonow skiego (P M .), z ch arakterem
człow ieka z g ru n tu dobrego, szlachetnego, pełnego ja k
najlepszych chęci, a jednak obdarzonego tak słabą wolą
i ta k ła tw o ulegającego popędom nam iętności, że on,
k tó r y m ógłby być dawcą największego dobra dla całego
swego otoczenia, w rzeczywistości sprowadza same ty lk o 1
(1) Dziwić się należy, że tak uważny czytelnik naszych po­
wieści tych czasów, jak Borowy, nie dostrzegł tego u Jaraczew­
skiej i, wspominając o Malwinie, o Dzienniku Fr. Krasińskiej
i o Damjanie Ruszczycu, powiada, że «naprawdę jednak dopiero
po roku 30 następuje większa detalizacja w przedstawianiu m i­
łości» (1. c., str. 100). Nam się wydaje, że powieści Jaraczewskiej
przeczą temu twierdzeniu, i że pod tym względem ona sama jedna
wykonała to, co Nakwaska, Jan ze Świsłoczy i in...
43
niedole, unieszczęśliwia siebie i in n ych, w ko ń cu m arn u je
sobie żyoie i z g o rzkim w yrzu te m na ustach — um iera.
A b y nam ten splot sprzeczności tern lepiej ukazać, au­
to rk a obdarza swego bohatera dużą zdolnością autoana­
lizy. On w id z i wszystkie b ra k i swej ch o re j duszy, c h w i­
la m i naw et płacze nad sobą, — a je d na k stacza się co­
raz niżej. P ro blem to ciekaw y i dla jakiegoś w ielkiego
psychologa n ie w ą tp liw ie bardzo wdzięczny. Niestety,
a u to rk a nasza była niezłym psychologiem , ale takie za­
danie b y ło — ponad je j siły. Praw da, że, aby u m o ty­
w ow ać stopniow y upadek m o ra ln y swego bohatera, na­
słała nań Jaraezewska «przyjaciela» w postaci degenerata
W acław a M onickiego, k tó ry «jak ten wąż zja d liw y in d y j­
skiej strefy... w liczne ogniwa o fia rę swoją krępuje»: cóż
z tego, k ie d y w tej m o tyw a cji są lu k i tak duże, że tru d n o
nam uw ierzyć w praw dopodobieństw o tego, co H e n ryk
przeżywa. N ic też nie pom ogło, gdy w krytyczn e j c h w ili
a uto rka w o ła ła o pom oc do samego Goethego. Nie zna­
czy to, oczywiście, że Goethe nie p o tra fiłb y je j pom óc;
cóż, kie d y a u to rk a uważała za swój obowiązek zbyt w olnom yślnego Niem ca — popraw ić!... H e n ryk, tak samo,
ja k W e rte r, coraz częściej m yśli o zakończeniu swych
cie rp ie ń m o ra ln ych przez — śm ierć, ale gdy niem iecki
filo z o f decyduje się w ko ń cu «Den V orhang aufzeheben
und d ah in ter zu treten», bohater Jaraezewskiej w oła:
«0, Boże! jakże Ci dziękuję, że w śró d ty lu gw ałtow nych
uczuć, k tó re me życie zw ą tliły, o drzuciłem zawsze, ja k
połysk św iatła piekielnego, nagłą m yśl rozpaczy odjęcia
sobie z życiem nieznośnych boleści» (IV , 156). A uto rka ,
przejęta swą m isją m oralizatorską, nie dostrzega ró w ­
nież, iż je j robota staje się av tern m iejscu lite ra cką łata­
niną, k tó re j szwy wyłażą na w ie rzch i zdradzają, że toga
filozoficzna, w k tó rą u d r apo wała swego bohatera, jest
s k ro jo n a nie z jednej sztuki m a te rji. Gdy konsekw entny
pesymista W e rte r lu b i dzieci dlatego, że one nie są je ­
szcze lu dźm i, k tó ry m i on gardzi, n ie ty lk o to rozum iem y,
ale i nie d ziw im y się tem u. Ale kie d y z tego samego po­
44
w odu kocha dzieci H e n ryk, to nie możemy odpędzić na­
trę tn e j m yśli, że pogarda dla lu d zi nie godzi się z chrze­
ścijańską wszeehmiłością, którą, według zapewnienia au­
to rk i, jest on w ty m czasie przejęty. W ogóle, w postaci
H e n ryka niebardzo dojrzeć możemy żywego człow ieka
(szczególniej w ostatnim okresie jego życia): pom ysł romansopisarza francuskiego, m yśli filo zo fa niem ieckiego
i chęć m o ra liza torska p is a rk i p olskiej — dają tu jakieś
psychiczne m ix tu m com positum , któ re pom im o w ie lk ic h
w y s iłk ó w a u to rk i a m o ra lnie czytelnika nie może, bo go
wogóle nie wzrusza.
O w iele lepiej udaje się autorce wejrzeć w poszcze­
gólne stany duchowe postaci, mniejszą odgryw ających
w pow ieści rolę, albo w ystępujących zgoła epizodycznie.
Oto, n aprzykład, w I I tom ie tejże PM. p atrzym y na cichą
tragedję, rozgryw ającą się w duszy prostej dziewczyny
w ie js k ie j (H a lin y ), uw iedzionej przez lekkom yślnego
pana. P om im o że dydaktyczny patos a u to rk i i tu ta j
psuje wrażenie, je d na k owo silne, choć starannie u k ry ­
wane cie rp ie nie m o ralne prostaezegoi serca, owo' samooskarżanie się przed własnem sumieniem , że to w ła ­
śnie je j s k ry ty grzech ściągnął na całą okolicę karę nieba
w postaci p lo n y niszczącej posuchy, — wszystko to wskar
żuje, ja k głęboko próbow ała sięgnąć analiza psycholo­
giczna Jaraezewskiej. To też w ydaje się naim, że pod tym
względem dla przyszłości pow ieściopisarstw a polskiego
Jaraczewska położyła zasługi rzetelne, i że, pom im o M alw in y i D ziennika F r. K rasińskiej, tę stronę je j tw ó rczo ­
ści z w ie lką uwagą tra kto w a ć należy.
Przedstawienie e w o lu cji uczuć i wogóle zmian, za­
chodzących w stanach duchow ych człow ieka, w ko n ­
sekw encji p ro w ad zi do u w ydatniania ich za po mocą m i­
m i k i , g e s t ó w i r u c h ó w postaci. Za czasów Jaraczewskiej dążenie w ty m k ie ru n k u w rom ansie p olskim
b yło rów nież zupełną nowością (1). Ona posługuje się
(1) W tym dziale jako poprzedników Jaraezewskiej, i to
bardzo bliskich, bo tylko o jeden rok ją wyprzedzających, można
45
\
ty m śro d kiem już z całą świadom ością jego celu a rty ­
stycznego. Zresztą m im ika w je j powieściach jest jeszcze
stosunkow o rzadka i obraca się w dość szablonowych
ogólnikach (np.: «oczy je j, w lepione w jedno miejsce,
i tw a rz poruszona ważne jakieś spom nienie okazywały»
W A. II, 26). N atom iast gesty i ru c h y są ju ż częstsze i udatniejsze:
«Wdzięk harm onji powoli go ułagodził; s t a n ą ł za
j e j k r z e s ł e m ; k o n w u l s y j n e tylko p a l c ó w na
ni m p r z e b i e r a n i e dowodziło Delfinie ostatnich mio­
tających nim burzy wzruszeń».
(ZE. I, 42).
Są także p ró b y uw ydatniania całej gamy szybko
po sobie następujących uczuć. Oto n ap rzykła d scena
gw ałtow na pom iędzy m atką a có rką :
«Wyrzekłszy mocno te słowa, jakby sama siebie o tem
przekonać chciała, patrzała Delfina wciąż na nieporuszoną
podczas czytania listu twarz Zofji, g r y z ą c w a r g i przez
ten czas i d r ż ą c e m i r ę k a m i
przerywając
t r e n d z i e o d s z a l i k a , którym się bawiła...»
Po
c ó rk i:
c h w ili, po
stanowczo
odm ow nej odpow iedzi
«Zofjo, Zof jo! — zawołała ze ł k a n i e m matka
i, p r z e c h y l i w s z y s i ę w t y ł k a n a p y , z a s ł o n i ł a
s o b i e t w a r z r ę k a m i , pragnąc, ażeby widok jej żalu
poruszył córkę».
A jeszcze w chw ilę później, po ponownej, ju ż teraz
k rn ą b rn e j i w yzyw ającej odpowiedzi Zof j i :
«Wyrodna córko! — zawołała, z r y w a j ą c s i ę na­
gle z k a n a p y i p o s u w a j ą c s i ę ku Zof j i z t w a r z ą ,
g r o ż ą c ą cał ą mocą r o d z i c i e l s k i e g o g n i e w u » .
(ZE. II, 96-98).
wymienić zaledwie Fryderyka Skarbka (Pan Starosta) i autora
Pana Unterlejtnanta Wojciecha.
46
P odobny p rzykła d m am y w PM. ( I I , 149); jeszcze
lepszy od ty ch obu, bo> za ba rw ion y nie patosem, lecz hu­
m orem , zn ajdu je m y w tym że tom ie na str. 208— 209.
N ie m a ły też postęp w stosunku do p o p rze d n ikó w
w ykazuje Jaraczewska w posługiw aniu się sposobami,
służącemi do- ch a ra k te ry s ty k i postaci zapomocą o p i s u
i ch p o w i e r z ęjh o w n o ś c i.
W p ra w d zie i w ty m w yp a dku zbyt często poprze­
staje jeszcze autorka na niew iele m ówiącem określeniu
ogólnem, («m łody mężczyzna przyje m n ej tw a rzy i po­
staci» W A. I, 2), czasami przypom inającem m anierę fizjognom istów , («tw arz je j, żyw ych nam iętności nosząca
ślady» PM. I, 152), je d na k um ie ju ż ona, ja k to dobrze
o k re ś lił B o ro w y (1. c. — 109), «roziskrzyć stary schemat
katalogów piękności zapomocą poetyckich śro d ków sty­
low ych». Oto jeden z licznych p rzykła dó w :
«Doszła nareszcie moja Halina do lat piętnastu; kibić
jej, wysmukła i giętka, j a k h o ż a n a d s t r u m i e n i e m
t r z c i n a , rumieniec, j a k p o l n a r ó ż a , modre, j a k
b ł ę k i t n i e b i o s , oczy, długie, do ziemi spływające włosy,
które tak zdobią w różnych uplotach pokuckie dziewczęta,
wszystko moją Halinę pomiędzy niemi odznaczało, j a k
p u r p u r a i k o r o n a g r a n a t u w ykrywają go z pośród
innych kwiatów».
(PM. II, 117).
Już z tego p rzykła d u w idać, że w yo b ra źn i Jaraczewskiej nie była, obca plastyka rysu n ku i barw y. U n ie j
też, po raz pierw szy w pow ieści polskiej, spotykam y
opisy pow ierzchow ności, bardzo przypom inające p o r­
tre ty w m alarstw ie. Podobieństwo to tern większe, że
a utorka opisywaną postać często umieszcza na celow o
podm alow anem tle, nadając je j p rzytem pewną pozę, lu b
ja k gdyby przez pędzel m a la rski pochw ycony pew ien mo­
m ent ruchu. P opatrzm y:
«Na połowie pola, dotąd nieużętego, bujały się lekko
od wieczornego powiewu złociste pełne kłosy;... na drugiej
połowie, jak w pracowitym ulu, widać było na wszystkie
47
strony uwijających się ochoczo żniwaków» ( tło ) . «Dalej
ujrzał Henryk nadobną niewiastę, kształtnej kibici i w bia­
łej odzieży, siedzącą na stosie snopów. Wspierała się lekko
i z niechcenia na innym, obok niej będącym (poza). W ie­
niec z bławatów wieńczył jej skronie; szkarłatny szal igrał
koło niej, jak purpurowa mitologicznej bogini draperja...
Jej postawa, jej szafirowe oczy, wijące się koło jej szyi
złociste włosów pierścienie... wszystko go zachwycało».
(PM. I, 137).
r ——
Czasami znów umieszcza Jaraezewska na je d n ym
obrazie k ilk a postaci, ja k gdyby m a lując p o rtre t zbio­
ro w y :
«Młody mężczyzna, przyjemnej twarzy i postaci, roz­
iskrzał ogień na kominie, którego światło padało na twarze
dwóch siedzących obok niego kobiet. Jedna z nich pieściła
się z ładnym czarnym pieskiem, jak lewek przy ogniu w y­
ciągniętym. Spadający nawpół szal niebieski z ciemnej sukni
zdradzał wdzięczną jej kibić i łabędzią szyi białość. Nieda­
leko niej siedziała wsunięta w kanapę... gospodyni domu.
Choć przystojna jeszcze, widać było po poważnym jej stroju,
iż oddawna się wyrzekła młodości. Wsparta na łokciu, du­
mając, patrzała w ognisko, którego unoszące się iskry ga­
sły w czarnem oddaleniu, jak nikną świetne młodości uro­
jenia, postępując w życiu. Druga młoda osoba... szczupła,
powabna i łącząca do wdzięku prawdziwej piękności cały
urok lat dziecinnych, chodziła szybkim krokiem po pokoju.
Czarne oczy dowcipem połyskujące, obfite blond włosów
pierścienie, zadarty nosek, usta do pączka róży podobne,
szeroka, błękitna na białej sukni szarfa — m iły w niej w io­
sny życia przedstawiały obraz».
(WA. I, 3 -4 ).
Ta «błękitna na białej sukni szarfa», w ym ie n io n a
razem z noskiem , w łosam i i ustami, podobnie ja k i nieco
wyżej — «szal niebieski», przynoszą nam dwie jeszcze
cechy opisu pow ierzchow ności, znam ienne dla Jaraczewskiej.
Pierwsza polega na tern, że w je j opisie z p rz y ro ­
dzonemu cechami cielesnemi danej osoby ja k najściślej
są złączone szczegóły k o s t j u m u . Te dwa rodzaje
szczegółów łączą się z sobą i w zajem nie uzupełniają
48
(szal — zdradza wdzięczną k ib ić i łabędzią szyi białość;
pow ażny stró j pani Jaw orskiej daje nam pojęcie o je j
w ie ku i t. p.).
D ruga cecha opisu posuwa Jaraczewską jeszcze da­
le j w stosunku do p rzyję tej w śród współczesnych powieściopisarzy m aniery. Oto opis nie jest już suchem katalogowem w yliczeniem m ożliw ie n ajliczniejszych szczegó­
łó w pow ierzchow ności, lecz poprzestaje na szczegółach
n ie w ie lu , ale dla danej osoby w y b itn ie charakterystycz­
nych. Rzecz jasna, że wyrazistość rysu n ku na tem b a r­
dzo zyskuje. Oto jeszcze n ie któ re p rzykła d y:
«Schodzi z góry ktoś wysoki, chudy, z włosami, do
góry zaczesanemi, w majowym fraku, w pończochach w nie­
bieskie paski, z długim łańcuchem z brelokami u zegarka».
(WA. I, 28).
A lb o :
«Głośna wrzawa wesołych i niecierpliwych myśliwych
witała rzeczywiście w tej chw ili przybywającego jedynaka:
kręcące się, zawinięte w w igilją jego włosy, liczne u ze­
garka breloki, tyftykowy szalik na szyi, pod kurtką zakrzyżowany, złotą szpilką spięty, strój i potrzeby myśliwskie
z pod igły i w najelegańciejszym guście — wszystko w nim
odznaczało pierwszy raz na taką wyprawę występującego
junaka».
(PM. II, 234).
Należy zaznaczyć, że charakterystykę młodzieńca
dała a uto rka ju ż poprzednio, w ięc tu ta j opis pow ierz­
chow ności służy do wyrazistszego uw yp ukle n ia ducho­
wego w iz e ru n ku mamusinego pupila.
K ostju m w p ojęciu Jaraezewskiej tak silnie cha­
ra k te ry z u je swego właściciela, że nieraz do wskazania
k ilk u charakterystycznych szczegółów ko stju m u spro­
wadza się u niej cały opis pow ierzchow ności. T a k np.
starościnę Stalińska z W A. znam y tylko., jako- «małą sta­
ruszkę w atłasowej m o rd e row ej sukni, w h aftow anym
k o lo ra m i szalu, w trzew ikach na ko rka ch i m a łym czepeczku na w yso kie j fryzurze» (I, 30).
49
0 wiele rzadziej, niż kostjum em , ja ko je d nym ze
śro d ków w yo d ręb n ia nia i charakteryzow ania postaci,
posługuje się a u to rka o d r ę b n o ś c i ą d y k c j i . Naogół wszystkie osoby w je j rom ansach m ów ią jednakow o,
nie w yłączając przedstaw icieli lu d u w iejskiego (np. W o j­
ciechowa w ZE., Reszkowa w PM. i t. d.). Pewne jednak
ja k gdyby zapowiedzi różniczkow ania d y k c ji, co w po­
wieści p olskiej zdobędzie sobie rozległe zastosowanie
d opiero po r. 1830, znajdujem y ju ż i u Jaraczewskiej.
Zapow iedzi tych dopatrzyć się ju ż można i w m ruczeniu
przez zęby k łó tliw e j panny służącej («m usieli sobie
plantę ułożyć»; «czysty interes, ja k fusy», W A. I I , 156),
i w poszczególnych w yrazach, w yję tych ze słow nika
gw ary lu d ow e j, a przytoczonych w skardze w iejskiego
chłopca («cóżby nas pięcioro, sierot bez m a tki zdurzyło?»
«my ty lk o m am y parę niesprzęganyeh ciołaków », t. j.
m łodych k o n i; PM. I I , 212).
Na większą nieco skalę posługuje się Jaraezewska
odrębną d ykcją w listach (np. starosty Stalińskiego, W A.
I, 121— 122). Jeden z nich a u to rka nawet um yślnie po­
daje celem, ja k sama m ów i, zapoznania czyte ln ikó w
z «dykcjnnarzem p ro w in cji» . L is t jest rzeczywiście tak
charakterystyczny, że zasługuje na przytoczenie i tu ta j.
P ani P ro ku ra to ro w a , modna dama z p ro w in cjo na ln eg o
miasta, pisze do bawiącej ch w ilo w o w W arszaw ie m ło ­
dej p rz y ja c ió łk i tak (podkreślenia — a u to rk i):
«Nie dziwuję się, moja Anielko, że, nabywszy u nas
dobrej m a n i e r y , mogłaś się i na większej p u b l i c e
p r o d u k o w a ć . Dziękuję ci za porobione sprawunki; su­
kienki dobre, stroiki tylko trochę sirnple. U nas tu karna­
wał a n i m u j ą c y . Była tu sztuka g r a j ą c a na benefis
ubogich; opera pod nazwiskiem podobno: «M o r f e u s z
1 I u r y z d y k a». Było w niej kilka u w e r t u r . Ale musi
to być coś śmiesznego, bo jakem się o to pytała młodego
Księcia, który Porucznikiem jest w konsystającym tu szwad­
ronie, śmiał się do rozpuku. Podoba on się tu zawsze wszyst­
kim, gdyż jest a t t e n c j o n i s t a i dobry d a n s e r ; nie
r o m a n s u j e , nie d e s p e r a t , a umie każdemu jakiś
Jaraezewska
4
50
d u s e r powiedzieć; bywa często u mnie; dokończony z niego
młody człowiek! Mamy także nową Pułkownikową; gra na
gitarze i śpiewa; wcale do rzeczy osoba; była u mnie z w i­
zytą. Mebluje sobie apartament, a tymczasem u l o k o w a ł a
się na p a r t e r z e . Grywam często z nią w wiska, w któ­
rym tę zmianę u nas zaprowadziła, że tylko coeur b y w a
préférence, co się Księciu bardzo podobało. Mamy także no­
wych P r e z e s o s t w a Są d u . On sam f i g u r a n t , ona
tak grzeczna, jakżeby tylko była sędziną. Nie czekając, aż
mnie będzie w i z y t o w a ć i mnie się r e k o m e n d o w a ć ,
zważając po godności, byłam pierwsza u niej en personne.
W y s t ę p u j ą bardzo: dawali tu niedawno paradny bał
z tańcami; wszędzie u nich było oświecone j a r z ą c e m i
świecami; kapela suta, wszystkie damy en gale, a mężczyźni
grand chaussée, co niemałą było dla nich ż e n a d ą . Roz­
dawano herbatę, ale tylko z dwoma gatunkami ciasta; jak
będą Prezesostwo u mnie, każę dać cztery, ażeby ich prze­
konać, że i my, choć n a p a r t y k u l a r z u , żyć umiemy.
Kolacja była z wielkim luxem, niektóre przecież były na
niej uchybienia; bo chociaż umiano osoby uszanować, i ja
siedziałam na trzeciem miejscu, półmiski jednak niekoniecz­
nie roznoszono po godności i leguminę dano przed potrawką,
co bardzo wszystkich zgorszyło. Przybyli tu również nowi
państwo komisarstwo i byli już u mnie; on ma minę ser i o z n ą i często nie d y s p o z y t ; sama zaś domatorka
i statystka».
Reszta listu p ro k u ra torow ej była w podobnym ro ­
dzaju, kończy autorka. (W A . I I , 103— 106).
2. LUDZIE
Poznawszy ś ro d k i artystyczne Ja raczę w skiej do
przedstawienia ludzi, zw róćm y teraz uwagę na re zu ltaty,
do ja k ic h , posługując się n ie m i, a u to rka dochodzi. P rzy­
p atrzm y się samym postaciom je j rom ansów.
Jako pow ieściopisarka o w y b itn ie m o ra liza to rskie j
tendencji, _na pierw szym planie stawia ona, oczywiście,
postaci idealne, żeby służyły czytelnikom za w zó r do na­
śladowania. A le z ty m i ludźm i-ideała-m i stało się u niej
to samo, co ze w szystkiem i podobnem i w zo ra m i we
51
w szystkich powieściach tendencyjnych aż do naszych
czasów: są to osoby bardzo dobre, cnotliw e, rozsądne
i przykładne, ale m ają jedną ka rd yn a ln ą wadę: są one
ty lk o — papierow e; nie czuć i nie w idać w nich — życia.
W szystkie je j m łode k o b i e t y -i d e a ł y są ta k
do siebie podobne, że ju ż podczas czytania przestajem y
je rozróżniać, i naw et m ylą się nam ic h im iona, wszyst­
kie bow iem te E rn ilje , A niele i K a ro lin y zlewają się w na­
szej w yobraźni w jedną postać cn o tliw ie i praktycznie
w ychow anej panny, k tó ra jest dosyć w ykształcona, z nar
tu ry inteligentna, bez przesady skrom na, bardzo na­
bożna i m iłosierna, lu b i czytać, ale ty lk o odpow iednie dla
swego w ie k u i p łc i książki, gra, na k la w i kordzie lu b harfie,,
ładnie śpiewa, wdzięcznie tańczy, z talentem m aluje
(o bow iązkow o!), a przytem zna się na ziołach leczni­
czych i w potrzebie um ie opatrzyć ranę lu b p ełnić inne
sam arytańskie posługi p rzy nieszczęśliwych chorych.
Jest je d na k coś, co ściąga naszą uwagę na te u n i­
w ersalnie idealne p an ie n ki i co je znacznie ró żn i zarów no
od ich poprzedniczek z pow ieści pani Genlis, ja k i tow a­
rzyszek z sen ty men t al n o-e r oity czn y c h rom ansów p ol­
skich. Oto b oh a te rki Jaraczewskiej są już ty lk o —
w m ia rę «czułe». W p ra w d zie czasami i one «mdleją bez
pamięci» nie gorzej od tam tych, ale trzeba przyznać, że
zdarza im się to ju ż o w iele rzadziej. Co więcej, bywa
nawet ta k, że k ry ją się ze swoją przyrodzoną czuło­
ścią, ponieważ m ają ta kich o piekunów i w ychow aw ców ,
ja k im jest, nap rzykła d , pan S ław iński w ZE., k tó ry
m ów i:
«Nie dziwuj się, Panie Wieniecki... mocnej chęci Emilji u t a j e n i a nam z b y t ż y w e g o u c z u c i a . T y l e
m i o b m i e r z ł a... u d a n a j e j p i c i c z u ł o ś ć lub próż­
ność, któremi się zdobią, iż od najmłodszych lat wymogłem
od mojej córki z w y c i ę ż a n i e i t a j e n i p, ile będzie mo­
gła, pomimowolnych j e j o z n a k , we wszystkich razach,
gdy spółcierpienie z nieszczęśliwym potrzebną dla niego
nie będzie ulgą».
(ZE. II, 68).
4*
52
Typ idealnego
młodego
mężczyzny
jest w powieściach Jaraczewskiej także ty lk o jeden i, po­
w iedzm y, jeszcze m niej żywy, bo m niej w yraźny. Każdy
ta k i m łodzian posiada m ożliw ie gruntow ne wykształce­
nie, w yniesione z k ra jo w y c h szkół publicznych, ale uzu­
pełnione stu d ja m i zagranicą lub p rzyn a jm n ie j dłuższą
tam odbytą podróżą; z n a tu ry swego ch arakte ru jest
w niebezpieczeństwie odważny, w ko chaniu w ie rn y
i stały, w uzew nętrznianiu uczuć pow ściągliw y, a zawsze
szlachetny i honorow y.
Gdy ta k i m łodzieniec stanie się d ojrza łym , s t a r ­
s z y m m ę ż c z y z n ą , wówczas jest idealnym gospoda­
rzem w sw ojej w si dziedzicznej. W pracy te j nie polega
na ekonom ach i podstarościch, ale osobiście dogląda go­
spodarstwa, bo wie, że «pańskie oko...» i t. d.... PrzedeWiszystkiem zaś jest bardzo d o b ry i w y ro z u m ia ły dla
swego ludu, będąc jego «nietylko panem, ale i ojcem».
Zna w ady swych poddanych, ale w id zi i przyczyny ich
i um ie je usuwać. Jako mąż i ojciec, jest w m iarę surow y
(b ro ń , Boże, nie z b ytn io !), a m iłość ku żonie i dzieciom
objaw ia n ie tyle w słowach, ile w spokojnym , ale głęboko
p rz y ja c ie ls k im do nich stosunku. Do lu d zi najczęściej
uprzedzony nie jest. M ó w im y: najczęściej, bo — nie
zawsze. H r. B ro n ie cki, naprzykład, aby scharakteryzo­
wać stopień doświadczenia życiowego swego syna, m ów i
0 n im : « z n a j u ż l u d z i , a j e s z c z e i c h k o c h a » .
Słowa te zwraca on do swojego przyjaciela z lat
dziecinnych, pana Klonow skiego. W postaw ieniu tych
dwóch starszych, idealnych mężczyzn obok siebie w idać
w ysiłek a u to rki, żeby ich określić pew nem i odrębnem i
rysa m i ch arakte ru . Niestety, odrębności te są dość n ikłe
1 w to k u pow ieści zacierają się dość szybko w w yo b raźn i
czytelnika.
Życie w ięc uczy poznawać lu d zi i rozczarow yw ać
się do nich. Bo wogóle życie, ja k tw ie rd z i autorka, rzadko
przechodzi bez bolesnych rozczarow ań i ciężkich do­
świadczeń. Ta praw da często służy Jaraczewskiej za
53
pryzm at, poprzez k tó ry patrzym y na ch a ra kte r starszych,
idealnych kobiet. Są to najczęściej pra w dziw ie « ś w i ę t e
n i e w i a s t y», ja k je za H offm anow ą nazywa W ó ycicki.
Życie o kru tn e nieraz strze liło w n ie p io run e m z jasnego
nieba, albo też długą męką doświadczało m ocy ich du­
szy. N ie padły i nie dały się złamać. Stały się ty lk o ci­
che i czasem bardzo smutne. Ponieważ zaś «wszystkie
uciechy» z n ik ły przed niem i, pozostała im ty lk o «rozkosz
jedna»: rozkosz «dobrze czynienia», która, «jak wzno­
szące się do nieba kadzidło, zawsze m ile w spom nienia
uw onia i n ig dy nie pełznie w przyszłości» (PM. I I I , 155).
Ż yją też ju ż nie dla siebie, ale w yłącznie dla drugich.
Taką jest przędewszystkiem pani Pelewska, co bez ze­
zw olenia rodziców zamąż wyszła i bardzo nieszczęśliwą
się stała (W A .); taką jest cio tk a pani Jaw orskiej po tra­
gicznej śm ie rci syńa (W A .); bardzo podobna do nich
jest wcześnie ow dow iała pani M ielińska w ZE., a nawet
stara w ie jska kobieta Reszkowa w tych ch w ila ch , gdy
u kojenie doprowadza do rów now agi je j pomieszane przez
niedolę zmysły. (P M .) (1).
Ta ostatnia je d na k osoba ukazuje się częściej w in ­
nej ro li. Jest ona w yb itn ą postacią w tych częściach opo­
wieści, k tó re noszą na sobie cechę rom ansu grozy. W ięc
nasam przód jest to rom antyczna, pełna tajem niczości po­
stać w ro d za ju tych, któ re z la k ie m m istrzostw em u m ia ł
tw o rzyć W a lte r-S co tt; ukazuje się nam ona «na cmenta­
rzu, na ro zd a rte j od p io run a w ierzbie wsparta» ( I I , 150);
tajem nicze w yra zy i groźne przepow iednie padają ż je j
ust (str. 190); grom niebios w tó ru je je j słowom (sir. 196).
A le w dalszym ciągu powieści m am y coś, co jest niezm ier- 1
(1) Takie stygmatem nieszczęścia uświęcone istoty przed­
stawia czasami i pani Geńlis (np. państwo de Lagaraye w Adeli
i Teodorze). Pomysł wprowadzenia ich do poSvieści mogła więc
Jaraczewska stamtąd zapożyczyć, wzorów jednak nie potrzebo­
wała szukać w literaturze. Jak świadczy K. Wl. Wóycicki (Niew.
poi.), mogła takich ludzi znaleźć dosyć w żywych przykładach
wśród swego pokolenia.
54
nie dla ro d zaju talentu Jaraczewskiej znamienne. R es z k o w a jest tą «wieszczką lu b sybillą» (str. 186) ty lk o
wówczas, gdy nachodzi na nią «paroksyzm obłąkania
zmysłów» (ib .). Naogół bow iem jest to ty lk o «nieszczę­
śliw a kobieta z P okucia, dla k tó re j leczyć i dobrze czynić
jest jedyną pociechą po doznanem srogiem nieszczęściu»
(tamże). To też po pew nym czasie «paroksyzmy» prze­
stają ją tra pić, i aż do śm ie rci niczem ju ż nie ró ż n i się
ona od in n ych «świętych niewiast». — W id z im y więc,
że le k tu ra i m oda współczesna pociągnęły autorkę do
tw o rze nia nie zw ykłe j, ultrarom aintycznej postaci, natura
je d n a k talen tu sprow adziła ją w kró tce na właściwszy
dla n ie j teren powszedniego życia i d obrych uczynków,
staw iając w rezultacie na miejsce groźnej wieszczki —
z w ykłą , bogobojną i m iłosierną kobietę» (1).
P raw dopodobnie te same, we właściw ościach ta­
le n tu tkwiące, przyczyny sp ra w iły, że niebardzo uda­
w a ły się Jaraczewskiej i te wszystkie charaktery, w k tó ­
ry c h chciała nagrom adzić ja k najw ięcej cech ujem nych.
Czy to będzie przebiegły i podstępny ka rcia rz i hulaka
W a cła w (P M .), czy pijamica W a le ry (W A .), czy oszukań­
czy wyzyskiwacz, adw okat T o le w ski (W A .) — każda
z tych postaci spraw ia wrażenie p rzykre , ale nie swemi
w ystępkam i, ty lk o sztucznością i zbyt w yraźną przesadą
w robocie a u to rki. To też na pochwałę je j zapisać na­
leży, że tych je d no stro nn ie ujem nych fig u r, tych atram entow o c z a r n y c h c h a r a k t e r ó w , jest w je j po­
wieściach stosunkow o mało.
Najczęstszemu i najlep ie j odmalowanemu postaciam i
są ludzie, ja k ic h i w życiu spotyka się n ajw ię cej: ani w y­
li) Już Michał Grabowski (1. c.) zwrócił uwagę na nienaturalność «figury» Reszkowej i na niekonsekwencję w przedsta­
wieniu tej postaci. Lecz przyczyny załamania się kreacji znako­
m ity krytyk szukał, zdaje się, nie tam, gdzie należało, a miano­
wicie w samej stworzonej postaci («lud inaczej czuje, inaczej
myśli, inaczej działa»), gdy tymczasem przyczyna tkwiła we wła­
ściwościach talentu autorki.
55
łącznie idealni, ani w yją tko w o p odli, z przewagą ty lk o
je dnych albo drugich cech i skłonności.
W tej najliczniejszej grupie pierwszeństwo należy
się w zro słym w konwenansach d a m o m ś w i a t o ­
w y m . Są one przeważnie niebardzo złe, najczęściej na­
w et w gruncie rzeczy dobre kobiety. P rzekonyw am y się
0 tem, gdy jakieś nieszczęście praw dziw e, nagła zmiana
losu pozw ala nam je ujrzeć bez sztucznej salonowej
pozy (D e lfin a w ZE.; macocha pani Jaw orskiej w W A.
1 in .). Zepsute one są praw ie zawsze przez w ychow anie
niem ądre.
«Wychowane podług niektórych ogólnych prawideł
dla kilku tylko chwil, czyli raczej dla odegrania1kilku świet­
nych scen w życiu, słysząc zawsze «taką okazywać się
trzeba», a nigdy «taką być należy», nie mają one wykształ­
conych władz duszy ani umysłu. Słabego przytem charak­
teru, jak zwykle ograniczone osoby, uparte, jak pieszczone
i popsute od towarzystwa dzieci, delikatnego zdrowia,
trwożliwego umysłu, nadto siebie kochają, ażeby drugich
kochać mogły».
(ZE. I, 17).
D o d ajm y, że wszystkie one są lekkom yślne, próżne,
dum ne i rozrzutne, przesądne i... głupie, ale zawsze ta­
kie, ja k ic h dużo jest na święcie realnym . W prow adzenie
do powieści p olskiej tego typ u w ychow anej w p o w ija ­
kach konw enansu, p ły tk ie j i kapryśnej kobiety, typu,
k tó ry odtąd stał się bardzo częstym gościem w utw o­
rach w ie lu późniejszych rom ansopisarzy, — jest jedną
z zasług Jaraezewskiej. A nie za po m n ijm y podkreślić, że
b y n a jm n ie j ju ż n ie wszystkie ko b ie ty tego ro d zaju są
do siebie tak podobne, ja k to w id zie liśm y np. u panienidealów . M ają i one w praw dzie w iele zasadniczych cech
w spólnych (stanowią przecież ty p !), któ re ty lk o co w y ­
m ie n iliśm y, ale przecież już nie potrzebujem y się tu ta j
silić, aby «p r o w in cjo n a łkę » P ro k u ra to ro w ą odróżnić od
żyjącej w atm osferze stołecznych salonów D e lfin y, tak
samo, ja k np. możemy w ie rzyć w uczciwość Z o fji, choć
56
w ie m y o- tajem niczych przejażdżkach starannie w takich
w ypadkach zawoalowanej Ł u c ji.
P rócz tych głów niejszych postaci w powieściach
Jaraczewskiej, ro z w ija się przed n am i cała n iezw ykle bo­
gata galer ja osób, w ystępujących k ró tk o , epizodycznie,
a p om im o to m ocno w rażających się w pam ięć niezm ier­
nie charakterystycznem i szczegółami swej duchow ej syl­
w e tki. Oto przesuwa się przed naszemi oczami goniący
ju ż ostatkam i fo rtu n y , ale tern więcej puszący się W o je ­
woda X .; tuż p rzy n im nie m niej pyszny, ale jeszcze b ar­
dziej śmieszny w swej drobiazgow ości zważania na fo rm y
tow arzyskie, dorob kie w icz — B aron K .; oto szczerze go­
ścinny dw o rek dobrodusznych państwa R olskich, a za­
raz we w si sąsiedniej zim ny, bo przez oszczędność źle
opalany, dom skąpych do obrzydliw o ści państwa D ym ick ich i t. d. i t. d.
Są je d na k w tym tłu m ie postaci, które a utorka spe­
cjalną otacza sym patją: to owe «figury z niknącego
świata staroszlachetczyzny». W ś ró d nich wysuw a się na
czoło niepospolita kreacja s t a r o s t y S t a l i ń s k i e g o .
Starzec, pam iętający czasy k ró la Leszczyńskiego, nawet
w ychow aniec L u n e w ilu , p om im o b u rzliw ych zmian, za­
chodzących w Polsce i na całym świecie, p o tra fił zacho­
wać n ie tkn ię te m ł porząd ki i zwyczaje w obrębie tego
autokratycznie rządzonego państewka, ja kie m jest jego
d w ó r staropolski. I autorka z praw dziw ą lubością m aluje
nam ten doskonale zakonserw ow any fragm ent przeszło­
ści; a czyni to poto, aby na tern tle tern W yraźniej zary­
sował się p o rtre t samej postaci. T o też p o rtre t p ra w dzi­
w ie z ram występuje. A co dziwniejsze, że n ie ty lk o w i­
dzim y tę «wysoką sylwetkę w m a te rja ln ym fra ku» , ja k
codzień po obiedzie z systematycznością ru ch u swojego
starego repetjera przechadza się po kom nacie zawsze
ty lk o na przestrzeni «od stolika do ganku», ale że w tej,
zdaw ałoby się, «mechanicznej figurze», m y jednak czu­
je m y żywego człowieka, k tó ry n ie ty lk o patrzy, w id zi
i spostrzega, ale k tó ry dużo i gorąco odczuwa.
57
Zdaje się, że właśnie ta um iejętność • zajrzenia
w serce postaci, pozornie nawet najba rd zie j sform alizo­
w anych (ja k starosta Staliński, albo znów ten pogrążony
w swoich dociekaniach naukow ych p ro fe so r B lom berg),
sprawia, że w swoich kreacjach lu d zkich Jaraczewska
do ta k w y b itn y c h dochodzi rezultatów.
A p rzy tej sposobności niech w o ln o będzie pod­
kre ślić jeszcze jeden szczegół, ch arakte ryzu ją cy je j pracę
na tem polu. Dobrze przechow ujący w pam ięci czasy Jaraczewskiej K. W ł. W ó y c ie k i stwierdza: «Jaraczewska,
ja k ze w szystkich je j u tw o ró w w id zim y, brała z żyw ych
u tw o ró w do swych powieści postacie» (Niew. p o i ) . Spo­
strzeżenie to, zdaje się, zupełnie słuszne. Postaci Jaraczewskiej to najpra w d o po d ob n ie j p o rtre ty w dosłowmem
znaczeniu tego w yrazu. W z o ry do nich brała a utorka n ie
z le k tu ry pisarzów p olskich czy obcych, ale z dobrze za­
obserwowanego własnego otoczenia. Bez obawy m ożna
to tw ie rd z ić p rz y n a jm n ie j o tych w szystkich postaciach,
któ re dziś uznajem y za kreacje najlepsze. Pospieszmy
dodać, że w łaśnie dlatego śą to kreacje najlepsze.
W id a ć to naw et na przedstawicielach s ł u ż b y .
Najlepszym w tej grupie jest typ złośliw ej, ale sp rytn e j,
zręcznie u trzym u ją cej w p ły w nad swą panią panny słu­
żącej (Rozalja w ZE., panna Szerska w W A.), t. j. typ,
k tó ry Jaraczewska przenosi do lite ra tu ry w p ro st z ży­
cia. D o b ry m również, choć ju ż z nieco zatartem i ry s a m i
jest tra d y c jo n a ln y ty p starego sługi (W in ce n ty w W A .r
Tomasz w ZE.), ale n a jm n ie j praw dziw ym i n a tu ra ln ym
jest sługa Zdzisława w WA., Fabjan, wyposażony przez
autorkę w n ie któ re cechy tego plennego w lite ra tu rz e
rodu, co to, wywodząc się od Sancho-Pansy Cervanteśa',
poprzez fi cl di n go w skieg o Patridgea i Stern owskiego LaFłeura, w osobie skarbkow skiego Pawła do P olski p rzy­
w ędrow ał, aby jeszcze, bodajże n a w e t, sienkiew iczow ­
skiemu Rzędzianowi n iektóre rysy swego znakom itego
pochodzenia przekazać.
N ie w o ln o wreszcie pom inąć często zja w iających
58
się w powieściach Jaraczewskiej d robnych s y l w e t e k
d z i e c i ę c y c h . Muszą nas one interesować tem w ię­
cej, że, porów naw szy je z takiem iż «postaciami», znanerni nam z rom ansów parni Genlis, możemy sobie w y­
ro b ić pojęcie, o ile pod n ie k tó re m i względam i autorka
nasza przewyższała swą «mistrzynię», i ja k w ie lką by­
ło b y niespraw iedliw ością oceniać ją l i ty lk o ja ko naśladow czynię fra ncu skie j m o ra listki. D zieci w utw orach
p a n i Genlis to najczęściiej papierow oddealne, głęboko
filo zo fu ją ce istoty, któ re m usim y uważać za dzieci dla­
tego ty lk o , że za takie podaje je autorka. Jej dziesięcio­
le tn i Cezar C lem ire (W ie czo ry zamkowe) to w łaściw ie
dorosły, ro zu m n y m łodzieniec; je j siedm ioletnia Pamela
d o m o d litw y w ieczornej dodaje sam orzutnie (!) takie,
n ap rzykła d , zdanie: «Spraw to, Boże, aby F rancuzi i A n ­
g lic y nienaw idzić się zaprzestali i nigdy sobie wzajem nie
nie szkodzili» (tamże).
Go jednak nąjparadniejsze, że m am y w ierzyć, iż w y­
ch ow yw an e na w si dzieci m dleją (!) na samą m yśl w y ­
jazdu z B u rg u n d ji do Paryża; (a u to rka nie lu b i miasta).
.Nie ta k u Jaraczewskiej. Znajom ość duszy dziecięcej jest
u n ie j ju ż znaczna. Jej m ała Julcia, np., w podobnej, ja k
tam te dzieci pani Genlis, sytuacji, początkow o jest za­
chw ycona podróżą w karecie, gdyż ją to baw i, ale już
w godzinę później, znudzona i senna, płacze, że podróż
trw a tak długo (PM. I I , 49). Bów nież ciekawe są jeszcze
p ró b y a u to rk i pochw ycenia ró żn icy w reagowaniu uczuć
d ziew czynki i chłopca (dzieci p ro f. Blom berg, PM.) na
szorstkie obchodzenie się z n im i m acochy (I, 80).
W ogóle ch a ra k te r dziecka interesuje Jaraczewską
przedewszystkiem ja k o m a terja ł, z którego w przyszło­
ści ma się rozw inąć taka albo inna in d yw id ua ln o ść psy­
chiczna. Ten p u n k t w idzenia jest w idoczny, kie d y np.
.obserw ujem y dwie, inaczej w ychow yw ane, w ięc też bez
pow odzenia próbujące się razem baw ić siostrzyczki —
Zosię i E m ilk ę (ZE. I, 32— 36). D odajm y, że proces w y ­
ra b ia n ia się spaczonych pojęć i złych nałogów w duszy
59
Zosi pod w p ływ e m nierozsądnej m a tki i złej panny słu­
żącej jest tu ta j oddany ta k w ie rn ie , iż w tym w ypadku
naw et ciągle w idoczna tendencja a u to rk i nie niszczy
w rażenia estetycznego.
Ponieważ je d na k a u to rka rozum ie, że nie od sa­
mego ty lk o w ychow ania zależy jakość ch ara kte ru czło­
wieka, ale że w wyższym jeszcze stopniu od p rzyrodzo­
nych cech psychicznych, w raz z życiem na świat p rzy­
niesionych, — tego dostateczny dow ód m am y w charak­
terystyce porów naw czej trzech b ra ci B ro n ie ckich (PM.
34— 42). W szyscy trz e j są w ych o w yw a n i jednakow o
i przez je dnych i tych samych ludzi, przytem wszyscy
trz e j są dobrzy i sym patyczni; a jednak każdy z nich jest
in n y. Jeżeli w o ln o się nam spodziewać, że wszyscy trzej
będą z pożytkiem p ra cow a li dla k ra ju , to jednak wierny,
że każdy z n ic h będzie to czynił w in n y sposób i na in ­
ne m polu.
R O ZD ZIA Ł V
SZCZEGÓŁOWE OPRACOWANIE M ATER IAŁU .
PRZEDSTAW IENIE RZECZY
Znaczenie Jaraezewskiej, jako a u to rk i pow ieści
obyczajow ych, wzrasta przez to, że m am y w n ich bardzo
starannie podm alowane tło realno-obyczajowe.
To, że g łó w nym przedm iotem obserw acji Jaraczewskiej jest żyw y człow iek, pospołu z je j dbałością o jego
umieszczenie na odpow iedniem tle, — pozwala się dom y­
ślać, ja k ie to nadewszystko p rze dm ioty z bogatego świata
żywej i m a rtw e j n a tu ry zw racają ma siebie uwagę au­
to r k i: te m ianow icie, któ re są n ajbliżej człowieka, a w ięc
m iejsca jego stałej siedziby — d o m y i m i e s z k a n i a
ludzkie. W ZE. m ó w i a u to rka , iż «ułożenie appartam entu najlepszym jest obrazem zamieszkałej w n im
osoby» (stor. 69). To- też opisów tych «appartamemtów»
m am y w je j powieściach dużo: oglądamy i starośw iecki
dworzec sędziwego Cześnika (ZE. I, 125), i m odnie
um eblowane mieszkanie pani P ro k u ra to ro w e j (W A . I I ,
2— 3); jesteśm y i w schludnej kom natce m łodej pan ie n ki
(ZE. I I , 70—72), i w zapylonym «appairtamencie starego
kawalera» (PM. I I , 249— 250); w ch o dzim y i do izby ekonom skiej (ZE. I I , 31— 32), i do karczm y żydow skiej (PM.
I I , 93), i do gabinetu uczonego (PM. I, 28), i do ku źni
ko w a la (PM. I I I , 121). — N ie wszystkie te opisy są zu­
pełnie udatne. Dość często w id z im y w n ich ty lk o nagro­
madzone sprzęty charakterystyczne, na ścianach w iele
różnych kopersztychów , a p o m im o to jednolitego- w ra ­
żenia obrazu nie o trzym u je m y. A le jeżeli do takiego opisu
dołączy się jeszcze ja k i specjalny sentym encik a u to rk i,
61
je że li np. będzie to opis jakiegoś po starośw iecku urzą­
dzonego p oko iku , którego w id o k budzi w autorce tk liw ­
sze uczucia w rodzaju miłego w spom nienia czasów dzie­
ciństwa, czy wczesnej m łodości, — wówczas obraz zy­
skuje na plastyce, i ciepło doznawanego’ przez a uto rkę
wzruszenia udziela się naw et jeszcze dzisiejszemu czytel­
n ik o w i. Z a jrz y jm y choćby do p o ko iku panny Kunegundy,
«starej panny w ypraw nej» nieboszczki W o je w o dziny.
«Był on zupełnie w starodawnym guście, sklepiony
i z kratami w oknach; malowanych ścian, poplamionych
wilgocią, gdzieniegdzie tylko było znać zielonkowaty kolor
z lepiej zachowanym cokolwiek naokoło figlarnym arabeskiem, w którym, dawniej pospolitym gustem, dziwacznie
widać było połączone ryby i bukiety z kwiatów, lw y i wa­
zony, bociany i altanki. — Kanapka, stołki i firanki były
z białego sycu, w duże ciągnione z piw onji girlandy. W al­
kowie stało za karmazynowym pawilonem z garnirowanemi
poduszkami wysoko posłane łóżko Panny Kunegundy,
a w głowach duży krucyfiks i Matki Najświętszej obraz.
Z jednej strony — wianek, poświęcony na Boże Ciało, na
krzyż z gromnicą, z drugiej, na haczyku z podłożoną pod
spód atłasową żółtą poduszeczką w staroświeckiej zielonej
kopercie — zegarek, od którego wisiał tombakowy łańcuch
z dewizkami. Przy łóżku stały patyczki na małym stołeczku
i dwa wyprostowane krzesła, zieloną, wypełzłą trypą obite,
na których leżały: czarna drojetowa szeroka suknia i tegoż
koloru kitajkow y półsalopek, strój żałobny za oszczędzone
zasługi, sprawiony przez pannę Kunegundę na pogrzeb Pani
i odtąd ciągle przez nią noszony. Naprzeciw łóżka (gdyż
wszystko w tym pokoju podwójną symetrją się odznaczało)
był pstry parawanik, zsuwany na żelaznym drągu z mo­
siężną u góry gałką, z za którego wyglądał kosmaty kufer,
alembik do przepędzania wódek i toczone ze słupkami
gdańskie krosienka, na czterech syrenach wsparte. Obok —
duży kaflany niebiesko malowany piec z szerokim na wierz­
chu wazonem. Naprzeciwko, z obu stron drzwi, przy któ­
rych wisiała cynowa kropielnica, była z jednej strony
szafka, w której przez drucianą kratkę można było widzieć
różne słoje z konfiturami, od likw orów oplatane słomą
butelki i pękate flaszeczki z lekarstwami; na wierzchu zaś
stał z cienką szyjką duży puhar piwem nalany, liczne już
w sobie chwilowego łakomstwa mieszczący ofiary; dalej
62
wielkie gąsiory, papierem zatkane, z octem i marcową wodą.
Suszyły się przy nich na dużych szafirowych od cukru pa­
pierach krokosz do farbowania i rzymski rumianek. Nad
szafką błyszczały w równym rzędzie na ćwieczkach zawie­
szone różne pęki kluczów, młotek do cukru, duże do kra­
wieckiej roboty nożyczki i staroświeckie od fryzur żelazko.
Z drugiej strony drzwi była komoda misternie wyrabiana,
własność panny Kunegundy, na której stały poustawiane
i najczyściej utrzymywane cztery duże saskie filiżanki, róż­
nymi czasy od fa m ilji nieboszczki Wojewodziny darowane,
skrzyneczka szklana z Gdańska i świeższy naprzeciw karlsbadzki kubek, równie w gościńcu przywieziony. Leżały tam
także, zawsze najakuratniej naprzeciw siebie, karty do marjasza, sennik, atłasowy haftowany pelami i złotem pugila­
res, kantyczki, świecący stalowy do orzechów dziadek i ko­
lorowy roratowy stoczek. Piękne tyrolskie jabłka i czer­
wone pomidory, naprzemian ustawiane, garnirowały brzeg
komody, nad którą wisiały dwie,duże w ram ki oprawne
sylwety wojewody i jego żony. Na małym stoliczku, pomię­
dzy oknami stojącym, było rozstawione małe lusterko
z zwierciadlanym brzegiem w karpiową łuszczkę na białem
z rąbku nakryciu; przed niem — dwie blaszane puszki od
pudru i pomady i haftowana we środku, różowem podwleczona poduszeczka1, na której leżały przypięte długiemi
stalowemi od fryzur szpilkami granatki, różne sygneciki
i pierścionki w oczka panny Kunegundy. Przy kominku
stała kanapka z stołeczkiem pod nogi przed okrągłym sto­
liczkiem, a na nim: koszyk, zieloną kitajką podszyty, z ro ­
botą panny Kunegundy, okulary w czerwonym futerale,
klapka od much, duża w czarną skórkę oprawna ze srebrną
klamrą do nabożeństwa książka i długa kokosowa z srebr­
nym także mentalikiem koronka».
(ZE. II, 16-21).
T a kich opisów w rom ansie p o lskim przed Jaraczewską n ie b yło zupełnie: b y ły ty lk o zarysy poszczegól­
nych sprzętów, prze dm iotó w m uzealnych (w powieści
h istoryczne j) i t. p. N aw et i Skarbek nie stanowi tu w y ­
ją tk u , sko ro opisy d w o ró w i mieszkań, ja k o «zakończone
obrazki», spotykam y d op ie ro w jego późniejszych po­
wieściach» (1).
(1) Por. Słapa, 1. c., str. 45.
63
W y d a je nam się, że przytoczony opis w yp a d ł tak
znakom icie dlatego, że sam przedm iot w zupełności od­
pow iadał najznam ienniejszej w łaściw ości talentu opiso­
wego a u to rki. P o k o ik panny Kunegundy pociąga nas k u
sobie przedewszystkiem mnogością bardzo ch a ra kte ry­
stycznych szczegółów; w id zim y go w yraźnie, głów nie
dzięki nagrom adzonym w n im drobiazgom , dzięki ty m
p om ido ro m , g a rn iru ją c y m brzeg kom ody, tym granatkom , sygnecikom i pie rścio nko m w oczka, leżącym na
haftow anej, różow em podwleczonej poduszeczce. Otóż to
właśnie zw racanie się w yo b raźn i a u to rk i ku szczegółom
i szczególikom stanowi jedną z n ajw yb itn ie jszych cech
je j opisu. Jest to cecha ważna, pomaga p rzy opisie w iele,
ale nie stanowi jeszcze wszystkiego. Prócz niej potrzebną
jest zdolność ujęcia artystycznego szczegółów' w pewną
m alarską syntezę, pokazania czyte ln iko w i całości obrazu
z pew nej perspektyw y. A to rzadko udaje się Jaraczewskiej.
Ten b ra k n a jw yra źn ie j w ystępuje wówczas, gdy
autorka p ró b u je nam przedstawić ca ły tłu m razem sku­
p io nych postaci, gdy, in n em i słowy, p ró b u je m alow ać
o b r a z y z b i o r o w e ( l ) . O to przykład.
«Nadszedł dzień urodzin Zofji. Chcąc go uświetnić,
pan Sławiński powszechną uroczystością, wybrał go na
obrzynki. Wkrótce wszyscy niemi w domu zajęci byli. Za­
kręt ogólny, duże stoły, białem płótnem przykryte, obok
ciemno-zielonych kasztanów; wzniesiony wysoki maszt
z chorągiewką, na którym powiewała różnofarbna chustka,
w nagrodę umiejącemu ją zdobyć przeznaczona; kilka be­
czek pod rozłożystą lipą, na których tymczasowo siedziała
wiejska muzyka, przegrywając wesoło, dwa kram iki, na­
pełnione wstążkami i różnemi klejnotami, które Pan Sła­
wiński swoim córkom do rozdawania przeznaczył; krząta­
jąca się z pośpiechem szafarka, stoły kurzącemi się potra­
wami zastawdająca; ogromne kosze, wypieczonym Chlebem
i białym, jak mleko, serem napełnione, które Emilka, biegnąc1
(1) Por. Iv. Wojciechowski — Pamiętnik Liter. 1912, str. 409,
i W. Borowy — 1. c., str. 99 i 113.
64
wesoło, jak młody konik, po szósty raz tam poprzedzała;
kupy gromadzących się wieśniaczek i dzieci, przypatrują­
cych się dworowi i dworskim; śpiewy, zdaleka słyszane;
dwie nareszcie przednice, kłosami uwieńczone, na czele
gromady się zbliżające; naokoło i nad wszystkiem szklniąca
światłość pięknego dnia letniego i naszego jasnobłękitnego
nieba północy — taki obraz przedstawiały obrzynki w Topolówce.
(ZE. I, 55-56).
U zu p e łn ijm y słowa autorki': istotnie, wszystko, co
d o obrazu potrzebne, jest tu rzeczywiście zebrane, sa­
mego je dnak obrazu «przedstawić» sobie nie możemy.
T o samo da się powiedzieć o opisie grom adek m łodzieży
szkolnej, śpieszącej na wycieczkę za miasto (PM. I, 49),
i o d ru gim obrazie dożynek, podanym w PM. (I, 181)
i t. d.
Czasami je d na k ta skłonność a u to rk i do detalizacji
wyświadcza je j dobrą przysługę. W id zie liśm y to już, roz­
glądając się z upodobaniem w p o ko iku panny Kunegundy. Zobaczym y to samo w opisach innego rodzaju.
«Rozpraszanie się w drobiazgach» nie psuje artystycz­
nego efektu, gdy autorka, zamiast szerzej pomyślanego
obrazu, stawia nam przed oczy zlekka zarysowany obra­
zek, naszkicowany k ilk u najznam ienniejszem i szczegó­
łam i. Stąd pow stają te liczne u niej, a nieraz rzeczywi­
ście w artościow e, choć drobne, o b r a z k i r o d z ą j o w e, k tó re m ł w sw oim czasie tak zachw ycał się M ich a ł
G rabow ski: «Co to za w yb o rn y, chociaż ja k od niechce­
nia skreślony ciąg pra w dziw ych tableaux de genre ten
opis m ieszkańców małego miasteczka.» (1)
Um iejętność obrazowania przez wysuwanie cha­
ra kterystyczn ych szczegółów przedm iotu to dopiero
jedna cecha talen tu opisowego Jaraczewskiej. A uto rka ,
o k tó re j tenże G rabow ski m ówi, że «wszystko trzebaby
w yliczać, chcąc m ó w ić o darze opisow ym pani Jaraczew­
skiej», posiada daleko więcej środków artystycznych, 1
(1) L. c.
65
tem u ce lo w i służących. W ś ró d nich bardzo ważną grupę
stanowią p ie rw ia s tk i, zaczerpnięte z dziedziny sztuki ma­
la rskie j. O n ie k tó ry c h z nich w spom nieliśm y ju ż wyżej,
m ów iąc o sposobach przedstawiania postaci ludzkich.
Już w przykładach, tam przytoczonych, w idać właściw e
Jaraczewskiej obfite u ż y c i e b a r w : «wieniec z b ł a ­
w a t ó w w ieńczył je j skronie; s z k a r ł a t n y szal ig ra ł
k o ło n ie j, ja k p u r p u r o w a m itologicznej bogini draperja...; je j szafirowe oczy, w ijące się ko ło je j szyi
z ł o c i s t e w łosów pierścienie» i t. d.
Często z użyciem b arw łączy się celowe operowa­
nie efektem św iateł i cieniów , ja k n a p rzykła d w opisie
p a rk u łazienkow skiego na parę c h w il przed rozpoczę­
ciem się balu:
«Otoczone ze wszech stron brzegi kanału różnego ro ­
dzaju widzami zdawały się jak bujna ł ą k a , k w i a t a m i
o k r y t a , którą w iatr powiewa. Spostrzegane zdaleka
młode osoby w b i e l i wśród c i e m n y c h kasztanów, lub
grupy witających się na murawie, świetnie na bal ubranych
i k w i a t a m i u w i e ń c z o n y c h nadobnych tanecznic,
wydawały się jak nimfy lub młode Grecji dziewice, zabie­
rające się obchodzić uroczystość bogini wdzięków łub kw ia­
tów... Z m i e r z c h wieczorny wszystko atoli pokrył jedno­
stajną szatą; tysiąc gwiazd z a j a ś n i a ł o na z a c i e m ­
n i o n y m niebios lazurze; z n i k n ę ł a r ó ż n o ś ć k o 1or ó w, same cienie zdawały się przechadzać po miłych eli­
zejskich polach».
(ZE. II, 116).
Są także obrazy, któ re w y w o łu ją nadewszystko w ra ­
żenia świetlne. D o ta kich należy np. opis szlichtady:
«Jechali wszyscy huczno i wesoło. Ślizgały się lekko
sanki na ś w i e c ą c y m śniegu; s z k l n i ł y s i ę złociste
szory... Ś w i a t ł o przytem pochodni, raptem niektóre czę­
ści lasu w y j a ś n i a j ą c e , drugie fantastycznemi wśród
c i e m n o ś c i napełniając utworami, gubione przez ich po­
trząsanie p ł o m i e n i s t e ślady, które i . l u m i n a c j ą na­
gle tworzyły, — wszystko malowny i pełny życia przedsta­
wiało obraz».
(PM. III, 179).
Jaraczewska
5
66
Szczególnie je d na k czułą jest w yobraźnia a u to rk i
na w r a ż e n i a a k u s t y c z n e. Byw a nieraz, że w śród
in n ych efektów one w łaśnie przeważają. Oto np. nastawamie m roźnego zimowego w ieczoru na w si:
« S ł y c h a ć było zdaleka t ę t n i ą c e po grudzie wozy
i w każdym domu przy otwieraniu drzw i wchodnich
ś w i s t mroźnego w iatru i t u p a n i e wchodzących, sta­
rannie przy wnijściu otrząsających nogi ze śniegu. Zmierz­
chało się coraz bardziej; ginął w powietrzu ostatni o dg ł o s d z w o n ó w kłossowskiego kościoła... Zaczęła się we
wsi odzywać g r z e c h o t k a nocnego s t r ó ż a i s z c z e ­
k a n i e czujnych na każden hałas p s ó w , strzeżących
domy gospodarzy».
(WA. I, 1 -2 ).
Nawet działania na węchowe w yobrażenia o d tw ó r­
cze czytelnika nie w yklucza a uto rka z re p e rtu a ru swych
środków . O pisując np. świeży wiosenny poranek, nie
zapom ina o «szerzących się naokoło w oniach odrodzo­
nych kw iatów » (ZE. I I , 126).
W reszcie, ja k o bardzo w y b itn ą cechę, przyczynia­
jącą się do ożywienia i uplastycznienia opisów Jaraczewskiej, należy przypom nieć je j niezw ykłą zdolność do
obrazowego w yrażania m yśli. Szczególniej porów naniem ,
ja k o śro d kiem stylow ym , posługuje się ona swobodnie
i z dużem pow odzeniem : sierpy błyskają nad głow am i
żn iw ia rzy, «jak złociste migające się węże» (PM. I, 135);
ro b o tn icy, w odległości grabiący siano, u w ija ją się,
«jak m ró w k i» ; stogi siana w id zi autorka to «jak cha­
łu p k i, to znów, z in n e j stro ny patrząc, «jak parasole
chińskie» (ZE. I I , 50); przejeżdżając przez miasteczko,
spostrzega, że Bachus na szyldzie przed w iniarzem sie­
dzi ma beczce, «jak na tuzie żołędmym» i t. d. (PM. I, 122).
W szystkie w ym ien io n e p ie rw ia s tk i opisowe Jaraczewskiej łączą się najczęściej, gdy a utorka przystępuje
67
i
do m alow ania obrazów, k tó ry m powieściopisarze zazwy­
czaj najw ięcej poświęcają starania, a które polegają na
artystycznem odtw orzeniu p i ę k n a p r z y r o d y . Bo­
ro w y w swej ty lo k ro tn ie ju ż tu w zm iankow anej pracy
naszkicow ał zarys historyczny tej e w olucji, ja ką w ro ­
mansie p o lskim odbyła sztuka m alow ania n a tu ry, poczy­
nając od zupełnego b ra k u tego elementu w n a jd a w n ie j-’
szych powieściach ery stanisław ow skiej aż do «ruchu
i prawdziwości» w opisach Ignacego C hodźki (str. 120—
127). P rz y jm u ją c zasadniczą h nję tej e w o lucji tak, ja k
ją n a k re ś lił autor, dodajm y, że w u tw orach Jaraczewskiej zn ajdujem y p rzejaw y pra w ie w szystkich «form
w sposobie u jm o w a nia natury», ja kie b y ły właściwe poe­
z ji p olskiej, pisanej mową niewiązaną, przed r. 1830.
M am y w ięc tu n a jp ie rw o brazki, z k tó ry c h widać,
że odczucie n a tu ry przez naszą autorkę ch w ila m i b yło
jeszcze m ocno pod w pływ em k o n w e n c j o n a l n e g o
roztkli wienia
s i e 1a n k o p i s a r z y
pseudoklasycznych. «Pieszczone baranki» i odgłos «swobodnej pa­
sterza fu ja rk i» — należą do niezbędnych na ta k im
obrazku akcesorjów . (PM. I, 205). Od siebie przy każdej
takiej sposobności a utorka dodaje jeszcze zwrócenie m y­
śli ku Bogu, ja k o dawcy tego szczęścia i dobra, któ re ona
w id z i w naturze. Jeden z takich opisów naw et kończy się
(rzecz p od w ó jn ie charakterystyczna) «pięknym śpiewem
Karpińskiego»: «Kiedy ranne w stają zorze» (PM. I, 207).
W zm ian ka o n astro ju re lig ijn y m pro w ad zi nas do
stwierdzenia n a s t r ó j o w o ś c i w opisach p rzyro d y
u Jaraczewskiej wogóle. Posługiwanie się natu rą do w y ­
w o ływ a n ia odpow iednich nastro jó w , czy to w prost, czy
też przez pośrednictw o uczuć, wzbudzanych w duszach
bohaterów , należy do efektów, często przez nią stosowa­
nych. Bzecz naturalna, że najodpow iedniejszy w tych
w ypadkach księżyc osjaniczny występuje i u Jaraczew­
skiej w swojej wdzięcznej ro li. Czasem taki «cichy w ie­
czór ze srebrzystem św iatłem księżyca» budzi w sercu
bohatera «żywe pierwszej m iłości wzruszenie» i przez to
5*
68
pomaga autorce do rozwiązania e rotyczno-inatrym on j alnego problem u. (ZE. I I , 74 i n.).
Zna także a utorka sposób, stosowany w sentymen­
ta ln y c h rom ansach «russowsko-werterycznych», w k tó ­
rych , ja k stw ie rd ził W o jcie ch o w ski, «rozmaite rodzaje
reagowania na podniety, otrzym yw ane od p rzyro d y, po­
zostają w ścisłym związku ze stanam i duchowemu, przez
k tó re bohater przechodzi» (1). Przytaczam y jeden z do­
b itn ie j szycli p rz y k ła d ó w :
Po doznanem rozczarowaniu i spadłem nagle, jak
piorun z jasnego nieba, nieszczęściu powraca pan Klonow­
ski «smutno z córką temi samemi sankami, któremi ich
tak wesoło kilka dni wprzódy powoził Henryk. W s z y s t k o
d l a n i c h p o s t a ć z m i e n i ł o i p o w l e k ł o si ę
niejako
posępnością
wewnętrznych
ich
u c z u ć : czarność drzew, pochmurność zimowego nieba,
siność wody i jednostajna białość ziemi pogrzebem niejako
natury, śmiertelnym, okrytej całunem, im się wydawały.
Milczeli oboje...»
(PM. III, 228).
Podobnie ja k Skarbka, i Jaraczewską w id o k i na­
tu ry często pobudzają do r o z m y ś l a ń f i l o z o f i c z ­
n y c h , lecz umie oma refleksje swoje wyrażać lepiej pod
względem artystycznym . Treść re fle k s y j u jm u je najczę­
ściej w. fo rm ę zw ro tu , stylow o ściśle związanego z sa­
m ym opisem, co służy ja k o jego uzupełnienie i do>daje m u poezji. «Ciemna mgła», któ rą w id zim y w oddali,
unoszącą się nad w ie lkie m miastem, m łodzieńcow i w y ­
daje się .«tajemniczą z o błoków zasłoną, za k tó rą w iele
u ro je ń i szczęścia się mieści», d o jrza ły zaś i doświad­
czony człow iek w id zi w n ie j ty lk o «gęstą mgłę z nieczy­
stych miasta w yziew ów ii liczn ych jego dymów» (ZE. I,
16); podobnie — łą k i bujne są w przedstaw ieniu Jairaczewskiej, «rozległe i kwieciste, ja k w yobraźnia p ie rw ­
szej młodości» (ZE. I I , 50), dojrzałe zaś i pełne kłosy
zboża «uginają się pod swym ciężarem tak, ja k człow iek 1
(1) W erter w Polsce, str. 16 (wyd. pierwsze).
69
dobroczynny, obciążony sw ym i skarby, czuje potrzebę
ich udzielenia». (PM. I, 135).
Naogól wczuwała się Jaraezewska w p rzyrodę i je j
piękno wcale mocno. Słusznie też wyznacza je j tu Boro w y miejsce specjalne, a nowe p ie rw ia stki, któ re w tej
dziedzinie do powieści polskiej w niosła, tra fn ie określa,
ja ko « p o g ł ę b i o n e w c z u w a n i e » (1. c., 127).
Zaznaczmy jeszcze, że p i ę k n o p rzyro d y ma ju ż
dla Jaraczewskiej wartość s a m ą w s o b i e . W pow ie­
ściach je j zdarzają się „w id o k i n a tu ry, na któ re a utorka
patrzy w yłącznie ja k o na przedm iot, dający zadowole­
nie estetyczne, i ten p u n k t widzenia p ró bu je podsunąć
czytelnikow i. W ta k ic h razach w idoczna jest staranność
o efekty m alarskie, w ięc o ko lo rystykę , a nawet o per­
spektywę:
«Płynęli przyjemnie wspaniałą Elbą. Rozweselają tam
zewsząd jej brzegi bujne łąki, na których piękne pasie się
bydło. Wznoszą się i b i e l ą tu i owdzie na z i e l o n y c h
pagórkach ładne domki, winnicami przegradzane. P a s m o
gó r , w o d d a l e n i u c i e m n y m swym b ł ę k i t e m , jak
fantastyczny obłok lub kraina marzeń, na horyzoncie od­
znaczone, służy za t ł o temu rozkosznemu obrazowi».
(PM. IV, 187).
G w ałtow ne i g r o ź n e z j a w i s k a w n a t u r z e
przedstawia Jaraezewska rzadko. W p ra w d zie m arny
w PM. (rozdz. X I) opis szalejącej burzy, ale tak poprze­
ry w a n y re ferow an ie m toczącej się jednocześnie a kcji, że
to samo ju ż wskazuje, iż nie potrzebie estetycznej, ty lk o
w yobrażeniom lite ra c k im , p łynącym z le k tu ry rom ansów
grozy, zawdzięczamy ten m otyw.
N ajw ięcej bow iem odpow iadało Jaraczewskiej m a ­
lowanie pogodnych poranków i cichych
w i e c z o r ó w , kie d y to przyjem ne «wonie, ja k kadzidło
hym n u n a tu ry, ku Bogu się wznoszą». (PM. I, 35).
X
R O Z D Z IA Ł V I
SZCZEGÓŁOWE OPRACOWANIE MATERJAŁU.
PRZEDSTAWIENIE ZDARZEŃ
Przedstawienie
zdarzeń
nie jest n a j­
większą tro ską Jaraczewskiej. P rzeciw nie, ma się w ra ­
żenie, że a utorka rozm yślnie tę część sw ojej pracy
usuwa na plan drugi, ażeby może nie narazić się na za­
rzut, ja k i sama stawia rom ansom , któ re według niej,
« r o z d r a ż n i e n i e m serca i w y o b r a ź n i niszczą
przedział pom iędzy obow iązkiem a czułością» (W A .
I I , 45).
Z tego to właśnie dawania pierwszeństwa «obo­
w iązkow i» nad «czułością», naw et w utw orze poetyckim ,
pochodzi, że w powieściach swoich łańcuch w yp a dkó w
przeryw a Jaraczewska pouczającem i d y g r e s j a m i
albo zupełnie zbędnem i dla a k c ji głów nej e p i z o d a m i .
Czasami w yra źn ie widać, ja k chętnie i św iadom ie od­
biega od głównego przedm iotu, ile k ro ć nastręczy się oka­
zja «być użyteczną». Oto np. w rozdziale X IV PM. roz­
poczyna się opis W ig ilji Bożego Narodzenia. Na wiecze­
rzę przyb yw ają goście. Oczywiście nie może w śród n ich
b raknąć i księdza proboszcza. To jest dla a u to rk i w y ­
starczającym pow odem do przerw ania a k c ji i ro zw in ię ­
cia długiej ro zp ra w y o obowiązkach społecznych ducho­
w ieństw a (dygresja), z czego znów w yła n ia się budująca,
ale jeszcze dłuższa opowieść o pew nym bardzo czcigod­
n ym parochu ru s k im (epizod). A przez ten czas na stole
w ig ilijn y m «zupa stygnie», — ja k skarży się jeden z m niej
cie rp liw y c h gości.
Może to ten b ra k dbałości o opracowanie a rty ­
styczne fa b u ły spraw ił, że w tej właśnie dziedzinie n a j­
m ocniej zadłużyła się Jaraczewska u in n ych powieścio-
71
pisarzy. W sp o m n ieliśm y ju ż wyżej, że cała ko n stru kcja
W ieczoru Adwentowego, w k tó ry m trz y osoby ko le jn o
opow iadają dzieje swego życia, najpra w d o po d ob n ie j jest
przejęta z m arm o n telo w skiej Zabawki Wieczornej. D o­
d ajm y teraz, że w romansach Jaraczewskiej jest m nó­
stwo zapożyczonych d r o b n y c h
motywów
ak­
c j i : (1), nie m ów iąc ju ż o tak powszechnie w użyciu
będących, ja k m otyw podróży lu b składania w izyt, co
w sw oim czasie już K ra s ic k i z zachodniego rom ansu
przygód» na p o ls k i g ru n t przeszczepił. Rzecz wysoce
charakterystyczna, że te zapożyczenia dla samej ak­
c ji głów nej są najczęściej zupełnie zbędne, nie popra­
w iają, lecz psują to, co jest w ytw o re m własnej fa n ta zji
a u to rk i (2 ); dow odzi to w ie lk ie j w ra żliw ości je j w y ­
obraźni na te różne efekty sztuki rom ansopisarskiej,
p rze ciw ko k tó ry m ta k się w yraźnie zastrzegała. P łynący
z rozsądku pogląd na szkodliwość «drażniących w yo ­
braźnię» rom ansów z jednej strony, a skłonności poe­
tyckie z drugiej — dały tu w y n ik nieoczekiw any: w ła ­
snych pom ysłów tego rodzaju w prow adza a utorka m ało,
n ie spostrzega jednak, że na to m iejsce w nosi dużo tego
samego m aterja łu, ale — z cudzego spichlerza.
N ie ulega wreszcie w ą tpliw o ści, że rów nież reakcja
p rze ciw ko panow aniu «romansów» przyczyniła się do
(1) Ponieważ niesposób byłoby wyliczyć tutaj wszystkie te
drobne zapożyczenia, podajemy tylko pewną ich liczbę: z Malwiny: a) pożar i bohaterskie zachowanie się ukochanego (PM.
rozdz. XXVI); b) «niespodzianki leśne» na dzień imienin (PM.
I, 232); c) turnieje rycerskie (PM. IV, 90 i n.); d) kwesta w ko­
ściele ( WA. I, 222 i n.); ze Skarbka: a) «bal na prowincji» — PM.
XIX, a w Panu Staroście — Reduty; b) «szlichtada» (PM. — 179)
także z «Pana Starosty»; z p. Genlis: przyczyna spóźnienia się
Teodora w WA., ta sama, co w liście XIV Adeli i Teodora i in.
Prócz tego wiele innych drobnych zapożyczeń wskazujemy w róż­
nych miejscach tej pracy. — (2) Jako przykład może służyć zgoła
niepotrzebnie z «romansu sensacyjnego» do ZE. wprowadzony
motyw potajemnego wręczenia listu od ukochanego przez wysłan­
nika, który przybywa przebrany w roli... wędrownego kuglarza.
(ZE. II, 83 i in.).
72
tego, iż w utw orach Jaraczewskiej darm obyśm y szukali
ja kie jś m ocniej zawiązanej in try g i, jakichś silniej napię­
tych n ic i toczącej się a kcji, albo wogóle jakiegoś ku nsztowniejszego ułożenia rozgryw ających się w ypadków .
Z a s a d n i c z y t o k a k c j i jest skonstruow any
na ro zb ra ja ją co prostej lin ji. O powiadanie z reguły za­
czyna się od czasów dzieciństwa głównego bohatera
(z uwzględnieniem p rzyn a jm n ie j k ró tkie g o życiorysu
jego ro d ziców i w ychow aw ców ) i p łyn ie ró w n o m ie rn ie
przez czas jego w ychow ania aż do c h w ili, w k tó re j au­
to rk a uzna za stosowne w ysła w ić m u tesiim onium maturitatis. W ówczas przychodzi ko le j na d ru g i m o tyw k o n ­
s tru k c y jn y — m o ty w m iłości. Ten zazwyczaj ju ż w ystar­
cza autorce, aby doprow adzić rzecz do końca, t. j.
do pogrzebu, jeżeli boh a te r b y ł w ychow any niem ądrze,
albo do wesela, jeżeli b oh a te r m ia ł o piekunów rozsąd­
nych. Czasami, dla zaspokojenia ciekawości czytelnika,
w k ró tk ie m zam knięciu podane są jeszcze in fo rm a cje
0 późniejszych losach w ystępujących w pow ieści osób.
Cały ten b io gra ficzn y szereg zdarzeń nie jest jed­
nak b io gra fją , lecz fabułą rom ansu, gdyż p om im o
wszystko, cośmy dotąd pow iedzieli, są je dnak w tej opo­
w ieści znam iona świadom ej ro b o ty autorskiej. Jednem
z n ich — w dodatku b y n a jm n ie j nie bagatelnem w ów ­
czesnej początkow ej fazie
pow ieściopisarstwa p o l­
skiego — jest p r o w a d z e n i e a k c j i w d w ó c h
ró w noległych ł a ń c u c h a c h w y p a d k ó w . Potrzeba
łączenia ty c h łańcuchów , ponownego ich rozłączania
1 t. d. w ytw arza konieczność częstego przenoszenia a k c ji
z m iejsca na miejsce, czego ró w n ie ż w ow ym czasie nie
poczytyw ano za rzecz najłatw iejszą. W p ra w d zie i nasza
a uto rka n ie je d n o k ro tn ie stara się tę tru dn o ść ominąć,
posługując się starym , zarów no w rom ansie, ja k i w utw o­
rach scenicznych, dobrze znanym sposobem, m ianow icie
opow iadaniem osoby trzeciej (np. jedną z najlepszych
scen, śm ierć Teresy w PM., opowiada Pieszkowa); ponie­
waż je d na k zdarza się to dość rzadko, a rów noległe sze-
<)
regi zdarzeń ukazują dość często (większa część a k c ji
w ZE. oraz w PM.), w ięc a utorka składa tern dowód, że
nawet pod względem lekceważonych przez siebie p ie r­
w ia stkó w kunsztu powieśoiopisarskiego b yn a jm n ie j nie
stoi na szarym końcu w śród współczesnych tw ó rcó w .
Drugą artystyczną cechą opowiadania Jaraczewskiej jest, że nie wszystkie przedstawiane zdarzenia m ają
dla niej jednakow ą wartość estetyczną. 0 jednych w y ­
padkach ty lk o w zm ianka, inne zaś ro zw ija ją się w szcze­
gółowo opracowane s c e n y .
W ś ró d ty c h ostatnich dobre przedstawienie s c e n
z b i o r o w y c h należało zawsze do tru dn ie jszych zadań
pow ieściopisarza (1). Jaraezewska do tego p ro b le m u
przystępuje śmiało, ale w zetknięciu się z n im — nie w y ­
chodzi zwycięsko. O je j scenach zb io row ych trzeba po­
w tó rzyć to samo, cośmy o obrazach zb io row ych ju ż w y ­
żej pow iedzieli: ch arakteryzując szczegóły, nie um ie ob­
jąć całości. To też w ie lkie , na szeroką skalę zakreślone
sceny są w je j powieściach w łaściw ie ty lk o sumą po­
szczególnych dro bn ych scenek, z k tó ry c h każda, oddziel­
nie wzięta, jest dobra, ale które, złożone razem , nie w y ­
w o łu ją jednolitego wrażenia. Opisy ja rm a rk ó w , nap rz y k ła d (ZE. I, 111 i PM. I I , 5), działają na w yobraźnię
czytelnika nie całą falą ru ch liw e g o i rozkrzyczanego
tłu m u , ty lk o szeregiem fragmentów', z k tó ry c h się skła­
dają. Co znamienne, że odczuwa to naw et sama a uto rka ,
skoro po je d nym i drugim opisie ta k określa wrażenie,
ja k ie w id o k ja rm a rk u czyn i na patrzących na niego lu ­
dzi: w ZE. (str. 114) — «bawiła ta r ó ż n o ś ć o - b r a z ó w
W ładysław a», i tem i samem! słowy w PM. ( I I , 8 ):
r ó ż n o ś ć tych o b r a z ó w baw iła K a ro lin ę i je j p rzy­
jaciółkę».
K ie dy a utorka taką scenę chce przedstawić w ru ­
chu i rozgwarze, ucieka się do dość pospolitego sposobu,
(1) Por. o tem K. Wojciechowski, Kilka uwag o technice
obrazów u Kraszewskiego (Pam. L it, 1912), oraz Borowy, 1. c,
str. 99 i 113.
74
m ia n ow icie do nagromadzenia czasow ników, które
swem znaczeniem semazjologicznem m ają w umyśle czy­
te ln ika to wrażenie ru ch u i hałasu w yw o ła ć (1). W ięc
n a p rz y k ła d fragm ent z ja rm a rk u :
«W rynku... r y c z a ł o bydło, r ż a ł y klacze od źre­
biąt, k ł ó c i l i s i ę pijacy, z a p r a s z a l i natrętnie ży­
dowscy kramarze...»
jj ^
A lb o scena przed polow aniem :
« C h o d z i ł wszędzie Pułkownik i uradowany jego
stary Franciszek, przyjmując gości. C z ę s t o w a l i strzel­
ców, g ł a s k a l i psy, k a z a l i w y p r z ę g a ć konie od
sanek i prowadzili myśliwych... do długiej wąskiej sali...»
(PM. II, 223).
i
Tego ro d zaju użycie czasow ników i w ty m samym
celu w ydaje u Jaraezewskiej o wiele lepsze rezultaty
tam , gdzie chodzi o przedstawienie nie w ie lk ic h skupień
lu d z i i rzeczy, ty lk o d r o b n y c h s c e n e k d o m ow y c h. Znać, że tu ta j a uto rka jest bardziej na sw oim
gruncie. — P opatrzm y:
Ukochany pieszczoch, oczko w głowie każdego ze
swych opiekunów, budzi się pierwszy raz przytomnie po
kilkutygodniowej niebezpiecznej chorobie. Chwilę tę tak
sam opisuje:
«Przebudzając się, nie mogłem się pomiarkować; by­
łem w znajomem miejscu, a jednak nie w Stalinie. Siedziała
atoli z jednej strony obok mnie poczciwa moja babka, tro ­
skliwie czytając przez okulary przywiązaną do nagotowanego lekarstwa karteczkę. Z drugiej strony ksiądz kapelan
modlił się w brewjarzu, a w tej chw ili tyłem do nas obró­
ceni przechadzali się po pokoju dziadek z panem Gotram
(lekarzem). Fabjanie! — zawołałem — otwórz okiennice! —
bo mi się to wszystko snem wydawało. Na mój głos z er w a ł s ię ksiądz kapelan, ostatnie łacińskiego psalmu gło­
śno domawiając słowa, babka z lekarstwem flaszkę u p u ­
ś c i ł a , dziadek, zastanawiając się raptem, z ł o ż y ł r ę c e ,
Bogu dziękując, a pan Gotram z głośnym śmiechem p r z y ­
b i e g ł do mnie».
I, 161).
(1) Por. B.orowy, str. 45 i 112.
75
T a kich d ro bn ych scen, przedstaw iających czy to
skutek jakiegoś nagłego w ypadku w życiu rodzinnem ,
czy też zw ykłe codziennie pow tarzające się w zaciszu doraowem zdarzenie, jest u Jaraczewiskiej dużo, i dużo do­
b ry c h (np.: kawa w Stalinie W A. I, 31; w ykroczenie
Zdzisława i w y ro k dziadka — W A. I, 56 i in .; przybycie
dzieci — PM. I I , 80; cały szereg charakterystycznych scen
w rozdziale p. t.: W iz y ty — PM. i i,n.).
Nie można tego samego powiedzieć o s c e n a c h
patetycznych,
któ re w utw orach Jaraczewskiej
ró w n ie ż są dość częste, ale k tó re udają je j się rzadko.
W p raw dzie, ja k się zdaje, była a u to rka na zupełnie do­
b re j drodze, aby móc takie sceny przedstawiać z pow o­
dzeniem. M iała najczęściej dobre pod ty m względem po­
m ysły kom pozycyjne, um iała taką scenę dobrze przygo­
tow ać przez napięcie ciekawości czytelnika, nagrom a­
dzić ko n tra s ty dla spotęgowania wrażenia, a nawet owiać
całość pew nym je d n o lity m nastro je m : a jednak, czyta­
jąc te sceny dzisiaj, czujem y w n ich coś nienaturalnego,
coś, co w y w o łu je skutek nie ten, o ja k im a utorka m y­
ślała. Zdaje się, że ten pierw iastek n ie na iu ra ln ości tk w i
g łó w nie w patetycznym tonie przem ówień, w ystępujących
w ta k ie j scenie osób. Jaraczewska jeszcze nie um ie sto­
sować d y k c ji n ie ty lk o do ch arakte ru , czy stanu społecz­
nego osoby (o czem była m ow a w yżej), ale nie um ie je j
także zm odulow ać w stosunku do psychicznego stanu
przem aw iającej w danej c h w ili osoby. U n ie j ludzie, bę­
dący ju ż na łożu śm ierci, na c h w ilę przed skonaniem je­
szcze deklam ują długie patetyczne tyra d y. (P o r. np.
śm ie rć N a ta lji, PM. I, 53). Można nawet powiedzieć w ię ­
cej : im bardziej a u to rka pragnie wzruszyć czytelnika,
im gw ałtow niejszą chce w ystaw ić scenę, tem potoczystsze
są przem ow y je j bohaterów , tem wyższy jest ich to n dekla m a to rski. E fe k t oczywiście — chybia.. Może nie zawa­
dzi tu zaznaczyć, że ten sentym entalny patos, k tó ry nie­
w ą tp liw ie ra zi czytelnika dzisiejszego, niekoniecznie m u­
siał w yw o ływ ać takie samo wrażenie w duszach w spół­
czesnego Jaraczewskiej pokolenia, kształcącego swój
smak estetyczny na uczuciach i stylu N o w e j Heloizy.
Zresztą możemy się pow ołać w tym względzie na świa­
dectwo tak nieprzeciętnego czytelnika z owych czasów,
ja k M. G rabow ski, k tó ry o scenie śm ierci N a ta lji z PM.,
a więc o scenie, któ ra nas dzisiaj wręcz razi, m ó w i do­
słownie: «Uczucia i śm ierć N a ta lji jakże wzruszają głę­
boko! »
To je dnak nie przeszkadza, że ten sam G rabow ski
c h w a li inną scenę tragiczną za to, że jest «wolna od patho-s, od przesady». Zobaczmy, czy ta k jest istotnie.
H e n ry k K., w yw o ła n y z pośród w iru balu masko­
wego, śpieszy do p ob liskie j p lebanji, gdyż doniesiono
mu, że tam w te j c h w ili kończy życie kobieta, któ rą on
o hańbę, a pośrednio i śm ierć p rzyp ra w ił. Ma się odbyć
ich ślub, aby dać nazw isko dziecku. Scenę opowiada
Reszkowa:
«Krótszą drogą przez cmentarz ciągnął mnie szybko
za sobą Henryk. Weszliśmy do plebanji. Spotkaliśmy nie­
spokojnie oczekującego naszego przybycia dziekana, gdyż
Teresa coraz bardziej słabła. — Mości dziekanie — powie­
dział mu Henryk, pierwszy raz wtenczas od wyjazdu stąd
przemówiwszy, — chrzciłeś mnie, obiecywałeś zawsze ślub
dawać, wzywam ciebie teraz: oto jestem! — I, nie słuchając
odpowiedzi, wpadł do pokoju. Spostrzegając go, slaby
krzyk wydała Teresa. Stary ojciec zbladł, złożył drżące ręce,
wzniósłszy ku niebu, a idąc ku Henrykowi: «Młodzieńcze, —
rzekł mu przytłumionym głosem, — cóżem ci był winien?
Jedną miałem córkę, cel mego życia, pociechę starości; nie­
winną i szczęśliwą była, jakeś ją poznał, jakąż mnie ją
zwracasz?... Przebaczam ci jednak, boś młody, bo płaczesz,
bo i ja nie bez w iny jestem, w niegodne powierzywszy ją
ręce. Będę cię nawet błogosławił, jeżeli, nazywając ją mał­
żonką przed śmiercią, nie odrzucisz jej syna. Daj mu tylko
ojca i prawe urodzenie; więcej od ciebie nie żądam — do­
dał starzec, rumieniąc się szlachetnie; — ja mu dam swój
majątek». — Zaledwie go słuchał Henryk, klęczący obok
Teresy, której ręce łzami oblewał, wpatrując się z okropnem wzruszeniem w blade dziecko, które konwulsyjnym
oporem nie pozwalała oddalać od wyschłej piersi. Tymcza­
sem ksiądz dziekan ubrał się w kapę; zapalono świece na
77
ołtarzyku, na którym stal Olej święty. Kościelny dziadek,
który trzymał w drżącem ręku migającą się gromnicę, za­
paloną do odprawienia modlitew przy konających, wziął
jedną ręką haftowaną niegdyś przez matkę Henryka tuwalnią; stary Grzegorz wziął za drugi jej koniec i rozcią­
gnęli ją nad głowami zaślubiających się małżonków i przy­
znanego przez nich dziecka. Ledwo było słychać przysięgę
Teresy. Na to słowo jednak — «wierność» — westchnęła,
a mówiąc, — «aż do śmierci», — uśmiechnęła się smutno
i ścisnęła rękę Henryka. Wkrótce błędny jej uśmiech za­
czął się migać konwulsyjnie, jak konającej lampy płomień.
Ręka, przyciskająca dziecko do łona, opadła, i dziadek gło­
śno kończył mówione dotąd po cichu przy konających
m0dlitWy>>-
(PM. III, 216 i n a s t.)/
Chyba dziś tru d n o zgodzić się ze zdaniem G rabow ­
skiego, że scena ta zupełnie «jest w o ln a od pathos», ale
przyznać m usim y, że stosunkowo jest tego patosu mało.
W id z im y bow iem , że ju ż nie tyle słowa, ile dobrze ma­
tow ane efekty sytuacyjne, zlekka w zm iankow ane uczu­
cia obecnych, wreszcie dobrze stopniowane m om enty sa­
mej a k c ji — m ają tu w yw ołać zamierzone przez autorkę
wrażenie. A pam iętajm y, że scena ta była' pisana w r. 18-29,
w ięc w ty m jeszcze czasie, kie d y ultrasentym entalne ro ­
manse cieszyły się najw iększem powodzeniem. To też
nie p op e łn im y chyba błędu, ponow nie podkreślając, że
zm ysł artystyczny Jaraczewskiej p ro w a d ził ją nieraz
w d o b ry m k ie ru n k u , w yzw alając ją n ie kied y z różnych
wówczas obowiązujących pseudoestetycznych m anier.
P raw dopodobnie tenże zm ysł artystyczny bez w y ­
raźnej świadom ości celu podsuwał Jaraczewskiej s p o ­
soby, s ł u ż ą c e
d O' z a i n t e r e s o w a n i a
czy­
t e l n i k a różnem i w yp a dka m i i silniejszego u trzym a ­
nia jego uwagi p rzy ro zw ija ją ce j się a kcji. O n ie któ rych
z tych sposobów w spom inaliśm y ju ż poprzednio. W ie m y
w ięc, że nie wszystkie postaci po/.najem}’ odrazu przy
pierwszem ich zjaw ieniu się w toku powieści. Ta zwłoka
niezawsze jest w yw ołana l i ty lk o względam i na charak­
te ry s ty k ę pośrednią; czasami służy ona właśnie za śro­
78
dek do zaciekawienia czytelnika. T a k np. Pieszkowa n a j­
p ie rw d w u k ro tn ie zja w ia się przed nam i w swej nie­
z w ykłe j «drażniącej wyobraźnię» postaci (I, 150, I, 185),
następnie m am y k ró tk ą wzm iankę, iż «nieszczęścia, a nie
w ystępek są, przyczyną je j bolesnej rozpaczy» (str. 187),
ale o tem, ja k ie to b y ły nieszczęścia i k im w łaściw ie jest
Pieszkowa, d ow iadujem y się d opiero w połow ie następ­
nego tomu. W podobny sposób zapoznajemy się z osobą
i h is to rją P ani Pelewskiej w W A.
W yże j n ad m ie n iliśm y ju ż także m im ochodem o starannem przyg oto w yw a niu przez autorkę tych scen, któ ­
rych czytelnik oczekuje ze szczególnem zainteresowa­
niem . Gdy ta ka scena ma nastąpić, a utorka czasem prze­
dłuża um yślnie akcję szczegółami wstępnem i, aby napiąć
ciekawość czytelnika. K iedy np. w W A. Zdzisław z ro ­
dzicam i dojeżdża do Stalina, k tó ry w jego w yobraźni,
a poczęści i w umyśle czytelnika, jest czemś, mocno in trygującem im aginację, a uto rka zatrzym uje swych bo­
haterów' «na nocleg» niedaleko od celu podróży, a i na­
z a ju trz jeszcze nie odrazu pozwala im w yruszyć .
Dość powszechnie w ty m samym celu używ anym
środkiem artystycznym (w nawiasie dodajm y, że nie gar­
dzą n im naw et n a jw ię ksi potentaci fa n ta zji tw órczej, ja k
np. W alter-S cott, albo i Szekspir), są, ja k w iadom o, w ie­
szcze sny, niepokojące przepow iednie i ty m podobne za­
pow iedzi m ających nastąpić katastrof. Jest rzeczą natu­
ralną, że autorka, k tó re j p ie rw ia s tk i artystyczne lu b u ją ­
cego się w tego ro d zaju efektach «romansu grozy» nie
b y ły obce, n ie w yrzeka się i tego sposobu. H enryka
w PM. groźne sny tra p ią jeszcze na długo przed jego
upadkiem (PM. I, 128 i n.), a postać Reszkowej wyprowa­
dziła a uto rka do pow ieści głów nie, ja k się zdaje, dla
przepow iedni.
Niezawsze je dnak b y ły je j potrzebne aż ta k ro m a n ­
tyczne akcesorja. Zna ona ju ż także sposób subtelniej­
szy, a nie gorzej do celu wiodący. Zdarza się m ianow icie,
że, doprow adziw szy jakąś gałązkę a k c ji do pewnego k u l­
79
m inacyjnego p u n ktu , Jaraczewska n ib y ją ro zw ią zu je
i kończy, ale zanim przejdzie do opow iadania o in n y m
szeregu w ypadków , w p ro st od siebie dyskretnie daje
czy te ln ik o w i do zrozum ienia, że ten ostatni w ypadek p o
pew nym czasie sprowadzi w skutkach bardzo poważne
następstwa. Gdy H e n ryk, dowiedziawszy się, że jego
o fia ra (Teresa) nazawsze porzuciła W arszawę, «ode­
tchnął, ja k b y z przykrego snu obudzony», ponieważ są­
dził, «iż u n ikn io n a przykro ść ju ż go nie doścignie», au­
to rk a pośpiesza uprzedzić czytelnika, iż czynił to «z w ła ­
ściwą m łodości i popsucia n i e b a c z n o ś c i ą» (I, 111).
Ze była to istotnie «niebaczność», to w id zim y je dnak do­
p ie ro przy końcu trzeciego to m u powieści.
W szystkie te sposoby i ś ro d ki nie m ają je d na k
w powieściach J&raczewskiej aż ta k poważnego znacze­
nia, ażeby m ogły przyczynić się czy to do napięcia uw agi
czytelnika, czy choćby ty lk o do większej zwartości głów ­
nej a k c ji rom ansu: ucieka się ona do n ich przeważnie
w opow iadaniu o zdarzeniach drugorzędnych, p rzy po­
szczególnych scenach, epizodach i t. p. K o n stru kcja
głów na pow ieści pozostaje p om im o to dość luźną. Słu­
szność je d na k nakazuje przyznać, że w tych częściach
u tw o ru , w k tó ry c h j a k o g ł ó w n y m o t y w k o n ­
strukcyjny
występuje m i ł o ś ć , budowa całości
jest silniejsza, w yp a d ki łączą się z sobą ściślej, a p ro w a ­
dzenie a k c ji zdradza cechy świadom ej i konsekw entnej
ro b o ty autorskiej. W ówczas nie w yklucza autorka z re­
p e rtu a ru swych śro d ków naw et w prow adzania czytel­
n ik a na t. zw. «błędne ścieżki», aby go później tern siln ie j
zadziwić. W ten sposób p ro w ad zi akcję ju ż w pierw szej
chronologicznie powieści. Pierwsza część rom ansu jest
ściśle wychowawcza. M im ochodem ty lk o ju ż w n ie j do­
w ia d u je m y się, że istnieje ja k iś m łodzieniec im ie n ie m
W ładysław , k tó ry tymczasem baw i gdzieś daleko zagra­
nicą, a o k tó ry m jego babka W o je w o dzina m arzy, że
w przyszłości stanie się mężem E m ilji (zapowiedź a kcji).
Przez pewien czas nic o n im w powieści nie słychać-
80
Później dow iadujem y się nagle, że pewien nieznajom y
m ło d y P olak, ujrzaw szy zagranicą portret... Z o fji, tak się
je j urodą zachw ycił, iż natychm iast pośpieszył do k ra ju
starać się o je j rękę. W k ró tc e W ład ysła w zostaje m ile
w id zia n ym ko nku re n te m p rzy boku Z o fji («błędne
ścieżki»), ale coraz bardziej jest zajęty osobą E m ilji,
k tó rą zresztą zna ty lk o ze słyszenia. O koliczności pom a­
gają mu. Pewnego dnia na ja rm a rk u u jrz a ł m łodą pa­
nienkę, k tó ra zw róciła na siebie całą jego uwagę. Nie wie,
k to ona: u jrz a ł ją ty lk o przelotnie przy m ija n iu się po­
jazdów . Po c h w ili spotyka ją znow u; już, ju ż ma się do
n ie j zbliżyć, by ją poznać, ale wypadek znów ich rozłą­
cza (celowe przedłużanie a k c ji). D opiero przy łrzeciem
w idzeniu przekonyw a się: ona — to E m ilja . Ale jest je­
szcze przeszkoda: w o la m a tki, któ ra nib E m ilję , lecz Zofję chce połączyć z W ładysław em (p u n k t k u lm in a c y jn y ).
Przeszkoda je d na k daje się usunąć dość gładko, i — ma­
rzenia starej W o je w o d zin y mogą być spełnione (rozw ią ­
zanie).
Podobną drogę w ro z w ija n iu a kcji m iłosnej w i­
d z im y także w PM., ty lk o że w tej powieści, w skutek
jednoczesnego w prow adzenia k ilk u ważniejszych m o ty­
w ó w k o n s tru kcyjn ych , akcja główna w ystępuje dość
późno, a p rzytem często schodzi na plan drugi i zatraca
się w śród in n ych artystycznych i dydaktycznych p ro ­
blem ów (1).1
(1) Tę powieść autorka sama ceniła najwyżej, a i Stanisław
Tarnowski (1. c.j pisze o niej, jako o «najlepszej może między po­
wieściami pani Jaraczewskiej». Ze stanowiska konstrukcji utworu
trzebaby się bardzo zastrzec przeciwko temu sądowi. Daleko słu­
szniejszy pod tym względem sąd wypowiedział Chmielowski, mó­
wiąc: «Pierwszy utwór (Zofja i Emilja) największe ma zalety,
jako kompozycja», a o PM.: «jest to najgorzej artystycznie zbu­
dowana powieść» (1. c.).
R O ZD ZIA Ł V I I
«PRZEPISY, PRAWDY, NAUKI,, (DYDAKTYZM)
W y rz ą d z ilib y ś m y krzyw d ę naszej autorce, gdyby­
śm y w je j utw orach zlekcew ażyli te p ie rw ia s tk i treści,
k tó re pod względem artystycznym w praw dzie nie mają
żadnej w artości, które, co w ięcej, ściśle estetycznej stro­
nie je j rom ansów n ie je d n o kro tn ie bardzo szkodzą, k tó ­
ry m je d na k sarna a uto rka przypisyw ała znaczenie n a j­
większe, nazyw ając je «testamentem swego rozum u
i serca». Marny tu na m yśli te wszystkie «przepisy, p ra w dy
i nauki», k tó re się składają na t e n d e n c j ę d y d a k ­
t y c z n ą Jaraczewskiej.
Nie potrzebujem y chyba szczegółowo odpowiadać
na pierwsze nasuwające się tu ta j pytanie, dlaczego, m ia­
now icie, pow ieści naszej a u to rk i n ie ty lk o nie są od
te j ten d e n cji w olne, ale, przeciw nie, idą w je j służbę.
P rzyp o m n im y w ię c ty lk o , że za czasów Jaraozewskiej
nie w y w o ły w a ła jeszcze ró ż n ic y zdań sprawa, co pow inn o
być głó w nym celem tego ro d zaju literackiego, którem u
nadawano m iano rom ansu czy powieści. Że celem tym
p o w in n o być nadewszysfko «oświecenie», a później do­
p ie ro — «bawienie» czytelnika, b y ło naówczas dogma­
tem, prze ciw ko któ re m u n ik t w Polsce nie śm iał wy­
stąpić (1). Jeżeli naw et tr a fia li się pisarze, k tó rz y m ie li
odwagę tw o rz y ć w yłącznie «dla zabawy», to: 1) uw ażali
za swój obowiązek bardzo się z tego pow odu przed czy­
l i ) Por. K. Wojciechowski, Przedmowy do pierwszych po­
wieści polskich XIX w. (Pam. Lit. 1905).
Jaraczewska
0
82
te ln ik ie m tłum aczyć, a 2) skw apliw ie ko rzysta li z każdej
sposobności, aby naw et w tych swoich «zabawie» po­
święconych utw orach coś dla nauki, albo p rzyn a jm n ie j
«dla przestrogi» czytelnika przytoczyć (1). Zawsze zaś
«szlachetna tendencja» uchodziła za w ie lką zaletę ro ­
mansu i w o p in ji wykształconego ogółu ona dopiero m u
nadawała praw dziw ą wartość.
Jairaczewska w swoich poglądach na cele i zadania
pow ieści od tej o p in ji nie odbiegała zupełnie. Jak w i­
dzieliśm y już, • właśnie owo przekonanie, że «i rom ans
czasem użytecznym być może», skło n iło ją do w ystąpie­
nia na arenę literacką. To też «przepisów, p ra w d i nauk»
pełno w je j powieściach. Możnaby nawet powiedzieć, że,
gdyby stopniow e zm niejszanie się ilo ści m a te rja łu dy­
daktycznego w rom ansach wziąć za p ro b ie rz postępu
w ro z w o ju pow ieściopisarstw a polskiego wogóle, to po­
ja w ie n ie się u tw o ró w Jaraczewskiej należałoby uznać za
cofnięcie się, i to znaczne, bo chyba aż do czasów księ­
cia biskupa w arm ińskiego i jego bezpośrednich naśla­
dowców.
A le żeby w te j sprawie nie popełnić błędu, należy
brać pod uwagę n ie ty lk o ilość i treść dydaktyzm u, ale
i sposób, w ja k i a u to r tendencję m oralną w sw oim utw o­
rze przeprowadza. A pod ty m względem zn ajdu je m y
wT pra cy Jaraczewskiej dow ody poważnego postępu.
W p ra w d zie posunęlibyśm y się za daleko, gdybyśm y się
np. c a łko w icie zgodzili ze zdaniem Kraszewskiego, k tó ry 1
(1) Bardzo znamiennym pod tym względem przykładem _
jest nasza najwcześniejsza autorka «romansów grozy», Anna Mo­
stowska, która rezolutnie oświadcza: «cel mój jest bawić; jeśli
ten osiągnę, już jestem kontenta i żadnej innej nie pragnę nadgrody» (w przedmowie do pow. p. t. Pokuta,- Zabawki w spo­
czynku, Wilno 1809); co pie przeszkadza, że «jej powieści są nawskróś przesiąknięte naukami moralnemi» (J. Gebethner, Po­
przedniczka romantyzmu, Kraków 1918; str. 70). — Por. także
w dziele K. Wojciechowskiego «Werter w Polsce», jak autorowie ówcześni poprawiali Goethego, aby się, broń Boże, nie na­
razić na zarzut «niemoralności».
83
uważał, że szlachetny cel w powieściach Jaraczewskiej
jest «sztucznie osłoniony, nie przebija opon, ja k ie m i być
zawsze p o k ry ty pow inien» (1. c.). Nie, tak dobrze jeszcze
nie jest: Jaraczewska zbyt często posługuje się tą samą
metodą, co a uto r Pana Podstolego, to znaczy bezpośredn ie m i ro zp ra w a m i rezomerów. (P or. np. naukę pana K lo ­
nowskiego o postępowaniu z ludem w PM. I, 155 i n.).
T ru d n o także za postęp w technice dydaktycznej uważać
celowe w prow adzanie niezwiązanych z akcją główną
epizodów, k tó ry c h szczególnie w PM. jest tak dużo.
Zasadnicze ulepszenie m etody rozpoczyna się do­
p ie ro wówczas, gdy a u to r nie wypowiada) pouczeń bez­
pośrednio i nie dorabia żadnych w trę tó w zdarzeniow ych
dla ukazania ja kie jś «prawdy m oralnej», ale kie d y idea
autora ma swój pełny w yra z w toczącej się przed oczami
czytelnika a k c ji głów nej. Otóż ten właśnie sposób Jara­
czewska ju ż zna i urnie się n im posługiwać z dużem po­
wodzeniem. O szkodliw ych skutkach niem ądrego w y­
chow ania w konwenansach dow iadujem y się w ZE. nie
ź m ądrych w yw o d ó w te j czy in n e j postaci: odsłania te
sku tk i ch a ra kte r i postępowanie głów nej b ohaterki. Po­
dobnie, losy Gustawa i H enryka w PM. są .konsekwentnem ro zw in ię cie m m oralno-wychowawczego problem u,
postawionego przez autorkę w założeniu powieści. Tej
m etody nie znali jeszcze pisarze nasi epoki stanisław ow ­
skiej, a w w. X IX jeden ty lk o Niem cewicz w Lejbie i Siorze wyprzedza pod tym względem naszą autorkę.
Treść poglądów pedagogicznych i społecznych Ja­
raczewskiej daje nam O' niej pojęcie, ja ko o kobiecie, ob­
darzonej w y b itn ą inteligencją, n iezw ykłą zdolnością tra f­
nego sądzenia lu d z i i rzeczy, a przytem posiadającej b a r­
dzo szlachetne, praw dziw ie dobre serce.
W ie m y już, że przedm iotem je j b ystre j obserw acji
b y ł w pierw szym rzędzie ten okręg świata, k tó ry ją ota6*
84
cza1 najbliżej;, t. j. życie t. z. wyższego tow arzystw a w P ol­
sce. M yśl Jaraezewski-ej nie poprzestała jednak na sa­
m em stw ierdzeniu p łytko ści tego życia. Rozum iała ona,
że w artość nadają m u ludzie, k tó rz y je prowadzą, więc,
w ludziach szukając przyczyny, znalazła ją, ja k sądziła,
(a bodajże sądziła słusznie) — w ich w y c h o w a n i u .
Stąd pochodziło je j częste, ja k sama stwierdza, zastana­
w ia n ie się nad w artością p raktykow anego za je j czasów
sposobu w ychow ania młodzieży, stąd też w y p ły n ę ły je j
poglądy na tę sprawę.
«Prawda..., nad którą się najwięcej raz zastanawiałam
i o której najlepiej sądzić mogę, jako kobieta, jest błędny
kierunek, dawany pospolicie w Polsce wychowaniu naszej
płci, którą w nadto poetycznym względzie za piękną pleć
uważając, jak płonny kwiat, troskliwie tylko pielęgnuję,
mało starając się nadać tej roślinie mocy i użytku; tak
jakby tylko do bukietu lub nietrwałego wieńca przezna­
czona, do użytecznych krzewów nie należała rzędu. I tak
najczęściej u nas najpierw myślą o rozwinięciu zwykłych
tej płci powabów, potem o nadaniu jej powierzchownego
wdzięku, ale nie istotnej podpory prawdziwych talentów;
nareszcie starając się o zakończenie jej krótkiego i błahego
zawodu jakiem korzystnem małżeństwem, jak gdyby ten
święty z-wiązek nie był, przeciwnie, istotnym tegoż zawodu
początkiem...
Tym sposobem wychowane u nas kobiety, uważane
z dzieciństwa jak miłe cacka, potem jak istoty, przezna­
czone iść niewolniczo jednym śladem, nie mając nigdy samoistnienia, później nareszcie w wieku ułudzeń, uważając się
same jako heroiny wdzięcznego młodości romansu, niezdolnemi się stają wypełnić istotne swoje powołanie. Tworzą
dla nich albowiem z życia łudzącą komedją, spuszczając za­
słonę na właściwy jego cel i obowiązki i czyniąc je obcemi
całej rozciągłości szczęścia i cnót, zawartych w zawodzie
dobrej żony, matki, pani i obywatelki, w smutnej je stawiają
konieczności odrabiania przez drugą połowę życia odebra­
nego w pierwszej wychowania».
W tej doskonałej krytyce, poza wskazówką, co po­
w in n o być w łaściw ym celem w ychow ania kobiet, za­
i
85
w iera się je d na k dopiero strona negatywna poglądów
a u to rki. Zobaczmyż, ja k wygląda stroma pozytywna.
Swój program racjonalnego przygotow ania do ży­
cia przyszłej «żony, m atki, pani i obyw atelki» ro z w ija
Janaczewska, opisując nam szczegółowo edukację dodat­
n ich ty p ó w niew ieścich: E m ilji w ZE., pani Ja w o rskie j
w WA. i K a ro lin y w PM. W program ie ty m jest w iele
rzeczy, k tó re nie ściągają tak dalece naszej uwagi. A więc,
oprócz posiadania «wiadomości, zw ykle tej p łc i udziela­
nych», pan ie n ki te są «biegłe w muzyce i m alarstwie»,
a jednocześnie — um ieją «rozmaite k o n fitu ry i soki sma­
żyć», oraz znaiją «wszystkie dom owe sposoby leczenia».
Zbytecznie b y ło b y dodawać, że wszystkie są w ych o w y­
wane bardzo re lig ijn ie i że za jm ują się le ktu rą , ale ty lk o
nader starannie dobraną. Na tych jednak dezyderatach,
nie w ybiegających poza ogólnie wówczas p rzyję ty sza­
b lo n pojęć, nie poprzestaje autorka. W ś ró d je j poglą­
dów pedagogicznych spotykam y i takie, któ re podnoszą
ją znacznie nad poziom panujących w tym Czasie opimij.
Oto np. je j pogląd na sprawę nauczania języków
obcych. N ie d ziw im y się jeszcze, kie d y autorka, któ ra
sama na sobie n ajlep ie j odczuła sku tki lekceważenia
n au ki języka ojczystego na rzecz francuskiego i in nych,
żąda pod ty m względem zm iany. Reakcja przeciw ko w y L
łącznemu panow aniu francuszczyzny już naówczas była,
p rz y n a jm n ie j w te o rji, dość powszechna. B rodzińskiego
Żal za polskim językiem (1818), Morawskiego* Mowa
polska, oraz d łu gi szereg ro zp ra w i a rty k u łó w prozą
świadczy o tern w ym ow nie. Ale Jaraczewska idzie dalej.
M ianow icie ja k najkategoryczniej w ystępuje p rzeciw ko
wczesnemu p rz y jm o w a n iu do dzieci wszelkiego rodzaju
bon i guw ernantek — cudzoziemek. W yp o w ia da ją cy je j
zdanie hr. B ro niee ki m ó w i o swojej ośm ioletniej có­
reczce:
«Nie dozwoliłem nigdy, ażeby cudzoziemka pielęgno­
wała ją w pierwszem dzieciństwie. Żadnego cudzoziemca
nie miałem równie przy moich synach, aż nadto albowiem
86
takowe wychowanie czyni obcym cnotom i szczęściu ojczy­
stej ziemi. Wprawa w obcych językach jest małą w po­
równaniu korzyścią, a smutną koniecznością — potrzeba
nabywania jej potem w narodowej mowie».
Sarnio dzielność poglądu Jaraczewskiej w tej spra­
wne uderzy nas tern siln ie j, gdy zważymy, że owa po­
wszechnie za swą m ądrość pedagogiczną w ie lb io n a pani
Genlis poleca naukę ję zykó w obcych już... w pierw szym
ro k u życia dziecka. Jej baronow a d’A lm ane sprowadza
bonę-Angielkę do swojej sześciomiesięcznej có rk i, a hr.
d’Ostalis szczyci się, że je j m ałe b liźn ią tka zaczynają
w ym aw iać n ie któ re francuskie i angielskie w yrazy —
jednocześnie (Adele i Teodor, lis t V II) .
N iem nie ¡sza różnica pom iędzy poglądam i Jaraczew­
skiej a p an i Genlis zachodzi i w za pa tryw a n iu na po­
trzebę gru nto w n ości w naukach, pobieranych przez ko­
biety. A u to rk a francuska uważa, że «gust nauk czyni ko­
b ie ty czemś osobliwszem, o d ry w a je od prostych dom u
pow inności .i tow arzystw a, którego są ozdobą» (1. c.
lis t IX ), to też w o li, gdy «kobiety bawią się roztrząsaniem
rzeczy bez zaciekania się w nie głębokiego». Inaczej —
Jaraczewska. U niej pani Jaworska ( W A . ) w dzieciń­
stwie i m łodości pobiera n a u ki według program u, prze­
znaczonego dla chłopca. To też w potrzebie umie zacy­
tować Cycerona, a w następstwie, wyszedłszy zamąż za
człow ieka uczonego, pomaga m u częstokroć w pracach
naukow ych.
Jaraczewska posuwa się naw et tak daleko, że szcze­
g ólny nacisk kładzie na potrzebę uwzględnienia nauk
ścisłych w w ych o w an iu ko biet (np. «najwyższej rachun­
kow ości»), gdyż uważa, «iż nie można dać nadto ró w n o ­
wagi le k k ie j i ła tw e j do obłakania niewieściej w yo b ra ­
źni» (ZE. I, 84).
Czy w ięc z tego należy w yp ro w a dzić w niosek, że
Jaraczewska ju ż stała na stanow isku późniejszych entu­
zjastek i jeszcze późniejszych em ancypantek, żądających
jednakowego wykształcenia dla mężczyzn i kobiet?
87
O baw ialibyśm y się odpowiedzieć na to pytanie tw ie r­
dząco. A u to rk a nasza n ie w ątp liw ie była obdarzona na
tyle w y b itn ą inteligencją, że myślą swoją sięgała nieraz
do zagadnień przyszłości, ale z tem peram entu re w o lu cjo ­
nistką nie była. T o też na w ykazane tu przez nas je j po­
glądy nie należy patrzeć, jako- na wszechobowiązujące
postulaty, któreb y, je j zdaniem, należało natychm iast za­
stosować w życiu, ale raczej ja k o na nieśmiałe p ró b y
usunięcia panoszącego się w w ych o w an iu niewieściem
dyletantyzm u. Ona nie żąda, żeby każda kształcąca się
panienka uczyła się ła cin y, — ona ty lk o sądzi, że «nie
m usi to być dla panny grzechem um ieć po łacinie» (W M.
I I , 140). M usim y je d na k stw ierdzić, że, p om im o tego ja k b y
zatrzym ania się w p ó ł drogi, Jaraczewska, ja ko w ycho­
w aw czyn i kobiet, w yprzedza wszystkie współczesne so­
bie p isa rki, zabierające głos w sprawach pedagogicznych,
nie w yłączając i najsław niejszej z pośród nich, Klem enty n y Tańskiej. Słusznie m ó w i C h m ielow ski: «Gdy Tań­
ska w nauce \Vidziała ty lk o «ozdobę» kobiety, Jaraczew­
ska uznała ją za «potrzebę». (Aut. poi., 213).
Owo uznanie n au ki za «potrzebę» w y n ik a ło u Jaraczewskiej z poglądów na życiowe zadania kobiety.
W cytow anej ju ż kry tyce sposobu w ychow ania p łc i p ię k­
nej uderza nas skarga że ko biety są tra ktow a n e ja ko
«istoty, przeznaczone iść n iew olniczo je d n ym śladem,
nie m ając n igdy s a m o A s t n i e n i a». Ze słów tych
C hm ie lo w ski w ysn u ł następujący w niosek: «Jaraczew­
ska pierwsza w ypow iedziała nader ważną w ro zw o ju
stanowiska ko biet zasadę sam odzielności czyli, ja k ona
się w yrażała, — samoisłnienjią. W ygłoszenie tej zasady,
k tó ra się następnie stała p un ktem w yjścia wszystkich
postępowych dążności w śród ko biet polskich, nadaje Jaraezewskiej doniosłe dziejowe znaczenie i u spraw ied li­
w ia zajęcie się nią po w ie lu latach, ja kie od czasu je j
w ystąpienia upłynęły» (1. c. 195).
P om im o całego pietyzm u, ja k i m am y dla w y n ik ó w
badań znakom itego h isto ryka lite ra tu ry polskiej, nie mo-
88
żerny jednak tej jego o p in ji p rzyją ć in extenso. W yd a je
nam się, że, gdyby isto tn ie «dziejowe znaczenie Jaraczewskiej» polegało głów nie na wygłoszeniu przez nią owej
zasady «samoistnienia», to «zajęcie się nią po w ie lu la­
tach» nie b y ło b y dostatecznie uspraw iedliw ione. Ale,
b ro ń Boże, n ie dlatego, aby ta zasada sama przez się nie
m iała w ie lkieg o znaczenia, ale dlatego, że o pinja Jaraczewskiej w te j sprawie n ie sięgała aż ta k daleko, aby ją
można b y ło uważać za «punkt w yjścia w szystkich postę­
pow ych dążności w śró d ko b ie t polskich». A b y się o tem
przekonać, w ysta rczy wziąć pod uwagę słowa tegoż
Chm ielowskiego, wypow iedziane w temże studjum nieco
dalej, p rzy szczegółowym rozbiorze poglądów a u to rk i na
te sprawę. Czytamy tam (str. 214), że «myśl o kroczeniu
ko biety samoistnie po drodze życia n ie mogła się prze­
jaw iać w utw orach Jaraczewsldej, gdyż samo życie nie
postaw iło jeszcze było tego zagadnienia». A więc. jak?
Czy w ygłosiła Jaraczewska zasadę sam oistnienia kobiet,
czy też je j w ygłosić nie mogła? Stało się tu z je j o pinja to
samo, co i z poprzednio przez nas wskazanym poglądem
na w ychow anie dziewcząt. Pewne znakom ite p rze błyski
m yśli b yły, nie b y ły one je d na k na tyle silne, aby pogląd
a u to rk i uniezależnić od obow iązujących współcześnie
kanonów . W rezultacie w ięc Jaraczewska pozostała p rzy
przekonaniu, że ty lk o dom i rodzina stanowią teren, dla
działalności ko b ie ty w ła ściw y; i w tem była zgodna ze
współczesnem je j pokoleniem . A le jednocześnie żądała,
aby kobieta nie była na ty m terenie ty lk o niezbędnym
przedm iotem , ale pożytecznym i tw órczym p ra co w n i­
kiem , któ re m u jego odpowiedzialna, a nie dająca się za­
stąpić ro la nadaje sankcję «samoistnienia». I w tem Jar
raczewska w yprzedzała swoje pokolenie.
Ze zrozum ienia ró żn icy pom iędzy ro lą życiową ko­
bie ty a mężczyzny pochodziło przekonanie Jaraczewskiej
o potrzebie zachowania zasadniczej odrębności w sposo­
bie kształcenia dwu płci. Odrębność ta w y b itn ie zaznacza
się ju ż w samym w yborze środow iska, w którem w ycho­
89
wanie odbywać się pow inno. W szystkie ra cjo n a ln ie w y w ychow yw ane b o h a te rki Jaraczewskiej (E m ilja , p a n i
Jaworska, K a ro lin a ) kształcą się w dom u rodziców na
w si i w cieple domowego ogniska zapraw iają się do swo­
ich przyszłych najważniejszych, bo rod zinn ych obowiąz­
ków. Z upełnie inaczej — chłopcy. A u to rk a jest zdecydo­
waną przeciw niczką domowego w ychow ania paniczyków. Jej źle przygotow any do życia H e n ryk K. «miał...
p rzyw a ry, pochodzące z w ychow ania samotnego panicza»
k tó ry sądzi się wyższym od drugich dlatego, że odosob­
n io n y m b y ł od n ich , i że, będąc je d ynym celem powszech­
nych starań i zabiegów, o swoich ty lk o zawsze słyszał
praw ach, a nigdy o obowiązkach (PM. I, 85). Z ja k ic h
przyczyn a utorka uznaje w y c h o w a n i e p u b l i c z n e
za jedynie d l a c h ł o p c ó w właściwe, o tern dow iadu­
jem y się z postępowania h r. B ronieckiego w PM. Ten
bardzo ro zu m n y ojciec nie chciał swojego syna
«w zastępstwie szkół publicznych jednemu powierzyć
nauczycielowi, sądząc niepodobnem, ażeby jeden mógł do­
kładnie posiadać wiadomości, które kilka osób użycza. Bał
się przytem, ażeby uczeń nie przejmował niewolniczo przy­
w ar nauczyciela, i żeby niechęć ku temu nie spływała na
nauki, przez niego udzielane, lub wady jego zbliska śledzone
nie niszczyły skutku jego przepisów. Pragnął także, ażeby
jego syn w towarzystwie swoich rówienników sposobił się
być użytecznym społeczeństwu. Chciał odgraniczyć nieo­
dzownie dla niego czas lekcyj i rozrywek i przyzwyczaić go
wcześnie do zamiłowania pracy, porządku i uważania obo­
wiązku (w młodości jeszcze poczęści w naukach zawar­
tego), jak niezbędną życia konieczność».
(PM. I, 22).
N ie m n ie j postępowe są zapatryw ania Jaraczewskiiej na w y c h o w a n i e f i z y c z n e. Już w w ychow a­
n iu dziewcząt jest ona w ro g ie m różnych ciasnych gorsecików, sznurówek i zbyt krę p ują cych nogę trze w icz­
ków , ja k wogóle w szystkich takich dla dzieci ubiorów,,
w k tó ry c h n ie m ożna «z wszelką w olnością na dworze,
czy w ogrodzie poigrać» (ZE. 1, 28). Ale gdy je j pan ie n ki
90
d la nabrania g ra c ji w ru ch ach co najw yżej tańczyć się
u sza, chłopcy pozatem ćwiczą się w f ech tu n k u, sztuce
p ły w a n ia i konnej jeździć, przyczem te dwiie ostatnie
um iejętności są szczególnie cenione, «jako pożyteczne».
(PM . I I I , 45).
W cale nie szablonowym jest ró w n ie ż pogląd Ja ra­
czę w.skiej na t. z. w y c h o w a n i e t o w a r z y s k i e
chłopców . Gdy hr. B roniecka, widząc «żywe i nieokrze­
sane zewnętrzne poruszenia», swych p rz yb yłych do dom u
na w akacje synów, z n ie po ko jem «przem yśliwa zawczasu
0 ic h w ejściu w świat», to mąż ją uspokaja z uśmiechem:
«Nie turbuj się o to, Konstancjo..., to się stanie samo
z siebie. Wchodząc w towarzystwo, nasze dzieci tem bar­
dziej uznają potrzebę zastosowania się do niego powierz­
chownie, im więcej będą czuli (!), że się od niego wewnętrz­
nie odróżniają... Niech się nasi synowie naprzód sposobią
być użytecznymi członkami społeczeństwa i kraju, być
ludźmi, jednem słowem, z łatwością potem nawykną prze­
stawać w towarzystwie. W niem albowiem chwilowej tylko
rozryw ki szukać będą, lecz nie tam się ich dusza i charak­
ter rozwiną; przeciwnie, owszem, może się nieco przytłu­
mią. Niech tylko pieniądz będzie szczerozłoty i dobrej próby,
a dźwięk zawsze będzie miał czysty; snadnie mu się potem
nada okólna gładka obrączka».
(PM. III, 42).
Z n ie k tó rych poglądów a u to rk i na poszczególne za­
gadnienia wychowawcze należy wnosić, że w tej dziedzi­
n ie nie b yła ona ty lk o bystrą ii inteligentną dyletantką.
P rzeciw nie, w iele przem aw ia za tem, że n ie b y ły je j obce
te ideje pedagogiczne w ie ku oświecenia, które, od L o cke ’a
się wywodząc, znalazły swych ko n tyn u a to ró w i w yko n aw ­
ców w osobach Rousseau’a, Pestalozzi’ego, Basedowa
1 im , a k tó re w Polsce w y ra z iły się w pracach K o m is ji
E d u k a c ji N arodow ej i Izb y E du ka cyjn e j Księstwa W a r­
szawskiego. Źe Jaraczewska wobec tych prądów re fo r­
m a torskich nie stała na uboczu, to w idać np. z je j po­
glądu na metodę m o r a l n e g o w y c h o w a n i a m ło­
dzieży. H r. B ro n ie cki
91
«widział, iż z a s t a n a w i a n i e s i ę n a d j a k ą
p r a w d ą m o r a l n ą uraża i wkorzenia ją niejako
w umysł i że o t y l e m u (umysłowi) t y l k o j e s t p o ­
ż y t e c z n ą , o i l e j e s t o n i e j p r z e k o n a n y m , tak
jak dobrowolnie zażyte lekarstwo jedynie skutkować może.
Cóż są w istocie n a d a n e p r z y m u s e m p r z e c i w n e
w e w n ę t r z n y m u c z u c i o m p o z o r y , jeżeli nie czczą
nadętą powierzchnią, z pod której rzeczywiste istnienie czę­
sto się niepostrzeżenie wyślizgnie, lub wetknięte w piasek
kwieciste gałęzie, które mogą na chwilę oko złudzić, ale
nie zdołają zapuścić korzenia?... P r z y s w o j e n i e w i ę c
sobie j e d n e j p o ż y t e c z n e j zasady m o r a l n e j
k o r z y s tn i e j s z e m mniemał, ani żel i sto z pa­
m i ę c i p o w t a r z a n y c h m a k s y m».
(PM. III, 46).
T ru d n o b yło b y w in n y sposób w ytłum aczyć sobie
ta k i ra cjo na listyczn y pogląd tej skądinąd bardzo pra w o ­
w ie rn e j k a to liczki, gdyby się nie przypuściło, że autorce
znane b y ły hasła Basedowa, Campego i in n ych fila n tro p in istów , k tó rzy, ja k w iadom o, taką w łaśnie ważną ro lę
w o ddziaływ aniu na kształcenie ch arakte ru wyznaczali
rozum ow em u p rzysw ajaniu zasad m oralnych.
Podobnie, ty lk o w świetle idei fila n trop iin izm u stają
się zro źu m ia łe m i zapatryw ania Jaraczewskiej na sprawę
kształcenia m łodzieży p o d w z g l ę d e m l i t e r a c ­
ie i m. F ila m lro pin iści, ja k w iadom o, g łó w n y nacisk k ła d li
na realne p ie rw ia s tk i celów i m etod w ychow aw czych.
Stąd też dawanie przewagi w w ych o w an iu sztukom p ię k­
nym , poezji i t. p, podlegało w ich o p in ji bardzo ostrej
krytyce . Pism a fila n tro p in is tó w znane b y ły w Polsce ów ­
czesnej; Campe cieszył się naw et dużą popularnością (1),
ale (ja k to często u nas byw a) ty lk o w te o rji. Bo w p ra k ­
tyce szkolnej godziny, przeznaczone na naukę «wym owy
i poezji», wciąż ceniono, ja k o szczególnie ważne, a ucz-1
(1) Nie mówiąc o wydawnictwach Campego dla młodzieży,
jak Robinson młodszy, albo Odkrycie Ameryki, w r. 1830 prze­
tłumaczono na język polski jego Väterlicher Rath an meine
Tochter.
92
niów , k tó rz y w yka zyw a li zdolności lite ra ckie , i to szcze­
gólnie w k ie ru n k u układania w ierszy, ciągle jeszcze uwa­
żano za najw ięcej obiecujących. Pogląd Jaraczewskiej
jest uzgodnieniem m yśli krytyczn ych realistów ze stoso­
waną w p ra ktyce literackością. ¡Nauce lite ra tu ry p rz y p i­
suje ona duże znaczenie. Jej dziewczęta zarów no, ja k
i chłopcy, m ają bardzo starannie dobrane b ib ljo te k i,
w k tó ry c h książki ze «wznioisłemi w ierszam i naszych
poetów» (PM. I I I , 50) szczególnie honorow e zajm ują
miejsce. A le jednocześnie daleka jest autorka: o d zachw y­
cania się ty m i «obiecującym i m łodzieńcam i», k tó ry c h
je j chw alą «z um iejętności i łatw ości do wierszy». Ro­
zum ie ona, że niejeden ta k i «umie w iele w praw dzie, ale
dla drugich bardziej, n iż dla siebie, bo ty lk o pam ięcią
o bjął, a nie umysłem p o ją ł to, czego się nauczył» (PM.
I I I , 55). T o też, «przed w p ra w ia n ie m m łodych lu d zi do
gładkiego się w ysła w ian ia w zadawanych im ćwicze­
niach, należy ro z w ija ć ich m yśli... R ozw inięcie m yśli bo­
w ie m is to tn y m jest skarbem ; dar w ysło w ie n ia zdaw kową
ty lk o monetą. Kto żywo czuje, zdro w o sądzi, z łatwością
przekona. Piękna, kwiecista, lecz czcza w ym o w a m ila
jest uchu i b aw i um ysł, ja k przyjem na harm o nja , ale gi­
nie w kró tce , ja k u la tu ją cy dźw ięk w pow ietrzu i żadnej
ko rzyści n ie przynosi r o li, na k tó rą pada» (PM. I I I , 48).
Radzi w ięc autorka, aby w ćwiczeniach, zadawanych
młodzieży, «nie dozwalać... a ni g órnych i niezrozum ia­
łyc h w ysłow ień, ani też żadnej przesadności, uważając
ten gatunek błysko te k za łudzący ty lk o fo sfo ryczn y ogień,
k tó ry ani światła, ani ciepła użyczyć n ie jest1zdolny i b ra k
ty lk o często rzeczywistego ognia w duszy dow odzi
(1. c., 50).
W ś ró d postulatów Jaraczewskiej są wreszcie i ta­
kie, k tó re jeszcze w dzisiejszej pra ktyce pedagogicznej
zaledwie za piet desideria uchodzą. Oto w w ie lu tw ierdze­
niach a u to rk i p rze bija w yraźna świadomość, że ro d zaj
kształcenia i wogóie w ychow ania p ow inien być zależny
od w rod zon ych zdolności um ysłow ych i w łaściw ości cha­
93
ra k te ru w ychow anka. Pan K lo n o w s k i w PM. odczuwa
w y rz u ty sum ienia z pow odu nieszczęść, spadających na
jego siostrzeńca, ponieważ «przyzwyczajeniem do pracy
i pełnienia obow iązków lub zam iłow aniem umysłowego
zajęcia nie zaham ował od dzieciństwa samowolnego i na­
miętnego c h a ra kte ru Henryka» (1. c., I I , 33). H r. Rronie cki naw et w ręcz powiada, że, «chcąc zabezpieczyć
szczęście swych dzieci w ja kim iko lw ie k stanie, trzeba od
m łodości badać ich zdatność i pow ołanie i ciągle je po­
tem podług tego sposobić» (1. e., I, 83).
N ie m n ie j now oczesnym jest pogląd naszej a u to rk i
na s t o s u n e k w y c h o w a w c ó w d o w y c h ó w a ńc ó w i rodziców do dzieci. Nie jest ona zw olenniczką
rozpieszczania dzieci i dogadzania im we w szelkich ich
zachciankach. (P or. PM. I, 88; IV , 73). A le o w iele czę­
ściej, niż przeciw ko zb ytn ie j łagodności, w ystępuje ona
przeciw n ad m ie rn e j surow ości w w ych o w an iu ; rozum ie
n ie ty lk o to, że «nadto pom nożone zakazy rodzą ty lk o
chęć ich przestąpienia», oraz że «w m ło d y m w ieku, skłon­
n y m do czułości serca, p rz y k re słowa p rzy kre zawsze
w zniecają uczucia (PM. I, 29), ale dochodzi (może za
Pestalozzim ) do poznania tej w ie lk ie j p ra w d y w ych o ­
wawczej, że p różnem i pozostaną wszelkie w y s iłk i peda­
gogiczne w ychow aw cy, je że li n ie p o tra fi pociągnąć ku
sobie serca w ychow anka. H r. Bcoiniecki «m iałby pow ód
lękania się», gdyby «nie posiadał zaufania» swoich sy­
n ów i gdyby «widział u n ich w strę t d o przestawania pou­
fale» z rodzicam i. Ale jest spokojny, ponieważ wie, że
«nigdzie jego dzieciom m ile j nie jest», niż w dom u ro ­
dzicielskim , i że «lepszych od swych ro d ziców nie uznają
przyjaciół» (PM. I I I , 44).
D ru g i obszerny dział dydaktyzm u, zawartego w ro­
mansach Jaraezewskiej, stanowią z a g a d n i e n i a s p oł e c z n e. I tu ła j maimy wiele tra fn y c h uwag i szlachet-
i
94
nych zaleceń. R adykalistką Jaraczewska nie jest i w tej
dziedzinie swoich rozważań. Żadnego postulatu prawnego
uregulow ania spraw y chłopskiej w Polsce nie stawia.
G łówne le ka rstw o na polepszenie d o li lu d u w iejskiego
w id z i je d ynie w napraw ie nadwerężonego je j zdaniem
patrjarcha ln eg o stosunku panów do poddanych. Trzeba,
żeby panow ie m niej polegali na swych dzierżawcach,
ekonom ach i podstarościch, żeby m n iej b a w ili w m ie­
ście i zagranicą, a więcej zato w sp ó łżyli z pracą lu d u na
ro li, z jego' radością w ch w ila ch szczęśliwych i z jego
tro ską w n iedoli. Coprawda, trzeba przyznać, że w tern
żądaniu ojcowskiego stosunku d w o ru do chaty posuwa
się a u to rk a ta k daleko, ja k ty lk o posunąć się m ożna:
w czasie, gdy we w si grasuje jakaś bardzo groźna epidem ja, m łoda dziedziczka m ajątku (w rom ansie Jaraczewskie j) nietylfcoi nie ucieka przed zarazą do in n ej m iejsco­
wości, ale staje się aniołem opiekuńczym dla swoich pod­
danych i z narażeniem własnego życia niesie im ulgę
w cierpieniu.
Na większą uwagę zasługuje pogląd na m o ra ln ą .
w artość polskiego ludu. Pod tym względem zapatryw a­
n ia a u to rk i jaskraw o o d b ija ją od zakorzenionych W gło­
wach ogółu szlacheckiego przesądów na tem at nie­
wdzięczności, nieufności, lenistw a, złodziejstw a i ty m
podobnych m niem anych dow odów p rzyrodzonej niższo­
ści «chamskiej» duszy. A uto rka , jeżeli nawet stwierdza
istnienie n ie k tó ry c h ujem nych cech n a tu ry wieśniaczej,
je d na k na tern nie poprzestaje, lecz, w skazując p rz y ­
czyny, um ie u sp ra w ie d liw ić same ułom ności. Oto do­
świadczony i id ealny szlachcic-gospodarz takie daje n a u k i
swemu obejm ującem u dziedzictwo w ych o w an ko w i.
«Dobry nasz lud, wierzaj mi, Henryku, jakkolwiek
mogą być przeciwko niemu uprzedzenia, zbliska go nie zna­
jących. Kio tylko zacznie się nim zajmować, wkrótce się
do niego przywiąże. Nieufny chłop, — mówią zwykle ofi­
cjaliści, którzy tylokrotne przyczyny mu dają do nieufno­
ści. Nieufny on jest, wprawdzie, Henryku, ale czyż się mu
95
dziwić można? Osiadły w kraju, tylą klęskami znękanym,
we wsi, rzadko kiedy zamieszkałej przez pana, od Opatrz­
ności za opiekuna mu nadanego, i którego rolę oblewa swym
potem, niepewny, czy to, co wczoraj pozyskał, jutro posia­
dać będzie, czy to, co dziś swojem mieni, nie będzie mu
później wydartem, traci przez te rozmaite przygody ochotę
do pracy i ufność w tych, którzy nim rządzą. Dlatego to
lęka się nasz kmiotek każdej zmiany, choćby najkorzystniej­
szej, gdyż mu się zawsze zdaje, że w zawartej z nim ugo­
dzie nie dla niego, ale z niego szukają korzyści... Niech się
jednak przekona, że pan, jako ojciec, szczerze jego dobra
pragnie, niech go tem przekonaniem, a nie przymusem do­
prowadza do uznawania pożytecznemi zaprowadzone przez
siebie zmiany, a doświadczenie zwolna go najlepiej z niemi
oswoi. Wdzięczny nawet za nie będzie wkrótce, gdyż, czę­
sto gnębiony, nieszczęśliwy nasz chłopek tak mało w życiu
doznawał chw il szczęśliwych, iż prawie zawsze ceni spra­
wiedliwość jak dobrodziejstwo i nietylko jest wdzięcznym
za dobre, które mu się wyświadcza, ale i za złe, którego
mu sie nie czyni».
(PM. p 153 i n.}.
Najważniejszem zadaniem dobrego pana, według
Jaraczewskiej, jest nie krzyw d zić poddanych pod wzglę­
dem m a te rja ln y m i starać się o m ożliw e podniesienie
ich dobrobytu. Pan K lo n o w ski w PM. n ie ty lk o ja k n a j­
p iln ie j przestrzega, aby nad m iarę nie obciążać ch ło p ­
kó w p ow innościam i pańszczyźnianemi, ále w dobrach
swoich u trzym u je «obfity magazyn, av k tó ry m skóry, że­
laza, soli, siekier, b ron, aż do obuwia, jednem słowem,
co ty lk o ch ło pe k potrzebow ać może, wszystko za pom ierną i niższą od b liskich miasteczek cenę w n ajlep ­
szym dostanie gatunku» (1. c., str. 168). K up u je też pan
K lo n o w ski od swoich ch ło p kó w «wszystkie ich ro ln e
p ło dy w każdym czasie i naw et drożej, n iź li je na po­
b liskich sprzedali ja rm a rka ch , i zapewnia, że zyskuje
na tem, gdyż przestali jego ch ło p i na ja rm a rk i uczęszczać,
a przeto Żydów i pijaństw a stawać się pastwą». — (D zi­
siejsi ideow cy kó łe k ro ln iczych i ko o p e ra tyw w ie js k ic h
zapewne naw et nie przypuszczają, że już w osobie au-
96
ta r k i pierw szych polskich rom ansów obyczajow ych
m ie li taką gorącą swoich haseł propagatorkę).
O bow iązki dobrego pana nie kończą się, naturalnie,
na trosce o zdrow ie fizyczne i d ob ro b yt m a te rja ln y
km ieci. I n s t y t u c j e
o ś w i a t o w e, s z k o ł y 1 ud o w e zn ajdują się w każdym z dobrze urządzonych,
a opisanych przez Jaraczewską m a ją tków ziem skich.
Rodzaj "tych szkół jeszcze raz potw ierdza to, cośmy
0 przejęciu się a u to rk i ideam i fila n tro p in is tó w wyżej po­
w iedzieli. Jest ona w ie lką zw olenniczką szkółek rzem ieśl­
niczych, przeznaczonych przedewiszystkiem dla «bied­
nych sierót, nędzy i próżnow aniu oddanych». Ale
1 w szkółkach dla przyszłych w ieśniaków poleca autorka
w ykła d ać (zgodnie z przepisam i jeszcze K o m is ji Eduka­
c y jn e j), «oprócz zw ykle w takow ych szkołach dawanych
nauk, elem entarne w iadom ości ogrodnictw a, leczenia
b ydła i potrzebnych im rzemiosł». (PM. I I I , 52). —
Dziewczęta m ają się uczyć «właściwych sobie zatrudnień
o ra z prostych i skutecznych sposobów leczenia pospoli­
tych chorób» (1. c.).
Nawet w zagadnienia z zakresu m etody nauczania
zapuszcza się czasem autorka. W szkołach rzem ieślni­
czych np. poleca ja k o najlepszą, metodę Lankastra, gdyż
najodpow iedniejszem je j się w ydaje «mechaniczne ucze­
nie dla nabycia m echanicznych um iejętności» (1. c.).
W szerzeniu ośw iaty w śród lu d u radzi jednak za­
chow ać zasadę, aby każdy o trzym a ł w ychow anie, «sto­
sowne do swego stanu, ta k rzadkie w naszym k ra ju , gdzie
się p ra w ie każdy m ie n i ró w n y m wyższemu o stopień od
siebie». (ZE. I I , 161).
Z te j ostatniej o p in ji nie należy w yprow adzać ja ­
kiegoś ogólnego w n io sku o a rystokratyzm ie poglądów
Jaraczewskiej. P rzeciw nie, w n ie któ rych kw estjach oka­
zuje się ona, ja k na swój czas wcale daleko idącą d em o k r a t k ą . Jedna z n ie liczn ych u niej satyrycznie
ośw ietlonych postaci, parni P odkom orzym i, te m i słowy
narzeka na «upadek obyczajności»: «Tak te przebrzydłe
97
F rancuzy świat popsuły sw ojem i zdaniam i q ró w ności
i godności człowieka, że ani rozpoznać pana od mieszcza­
nina, hrabinę od kupcow ej. Bodajito czasy, kiedy m ó j
nieboszczyk P odkom orzy, ściskając za nogę m atkę Pana
W o je w o dy, u k tó re j byłam na respekcie, n im za niego
poszłam, p ro s ił ją, ażeby pozw oliła, iżby nasza có rka
im ię je j nosiła; a ona odpow iedziała na to, nachylając
ty lk o zwolna głowę: — pozwalam!» (PM. I I I , 142).
W innem znów m iejscu «niejaki pan Szulewski,
nudny pedant, nędzny w ierszokleta i złej k o n d u ity czło­
wiek... nigdy nie zapom ni uczcić autorów , od siebie
w zm iankow anych, ty tu ła m i — hrabiego B uffona, baro­
now ej de Staël, nazyw ając ich p rzyn a jm n ie j w n ie d o ­
statku tych godności: pan Rasyn, pan N ew ton i t. d.»,
co a utorka ko m e ntu je od siebie: «tak jakżeby wzniesieni
własną sławą uczeni mężowie potrzebow ali tych pod­
staw, poziom ych, ty lk o lu d zi podwyższających, i jakżeby
mógł zyskać g ra n ito w y posąg na tern, żeby go ja k gips
w ybielono lu b pom alowano» (1. c., I I , 231).
W id z im y więc, że a utorka nasza w swoich przeko­
naniach społecznych i politycznych nie była w praw dzie
zwolenniczką ra d y ka ln ych p rze w ro tów , ale i nie kost­
niała w konserwatyzm ie. N a jlepiej pod ty m względem
ch arakte ryzu ją ją własne je j słowa o pew nym sympa­
tycznym Francuzie:
«Nie jest on ani z rzędu tych ludzi, którzy nie uznają
korzyści tegoczesnych ulepszeń, ani z owych, którzy, pod­
czas rewolucji zrodzeni, noszą niejako piętno zaburzenia
wtedy wszystkich żywiołów moralnych i politycznych».
(PM .
Jaraczewska
II, 43).
7
R O ZD ZIA Ł V I I I
WNIOSKI
W ra ca m y do pytania, postawionego na wstępie tej
p ra cy: czy Jaraczewska m iała talent? czy m y lili się k r y ­
tycy, w ysoko ceniąc je j u tw o ry, czy też rację m iała pu­
bliczność, niechętnie b io rąc je do ręki? Stanowczą słu­
szność przyznać trzeba — ty m razem — fachowcom .
Jaraczewska talent m iała, i to niepośledni. Dowodzą tego
zarów no liczne stworzone przez nią kreacje ludzkie
i n ie któ re świetnie przedstawione sceny, ja k zalety je j
n iezw ykle obrazowego stylu. Ale talen t ten posiadał
jedną słabą stronę, k tó ra m u nie pozw oliła rozw inąć
skrzyd e ł swobodnie: oto b ra k ło mu... samopoczucia swo­
je j własnej siły i w artości. W stępne oświadczenie a u to rki,
że, jeżeli pisze, to «jedynie w chęci być użyteczną», na­
leży rozum ieć ja k o w yraźne zastrzeżenie się prze ciw ko
ja k im k o lw ie k dalej idącym a spiracjom do sukcesów na
p o lu artyslycznem . Skrom ność, uważana zazwyczaj ja ko
chwalebna Zaleta, w yśw iadczyła tu autorce nieszczególną
przysługę. A k ry ty k a fachowa, k tó ra przez w ykazanie
.rzetelnych w a rto ści talen tu, mogła zachęcić i pobudzić
do śmielszych, swobodniejszych i lepszych kre a cyj, —
spóźniła się z w yp e łnien ie m swego' wdzięcznego w da­
n ym razie obow iązku: w ie m y już, że pierw szy głos k ry ­
tyczny o pra cy Jaraćzewskiej ukazał się w d ru k u ...do­
p ie ro w parę la t po je j śm ierci. Czytająca zaś publicz­
ność, nie zn ajdując w je j «powieściach narodow ych» ani
«drażniących wyobraźnię» fantaistyezności, ani «drażnią­
cych serce» czułych rom ansów, tern m n iej była zdolna
99
ocenić ją należycie (1). I talen t a u to rk i przez cały czas
je j tw órczości pozostał w więzach szkodliwego n ie po ro ­
zumienia. Lekceważąc bow iem te p ie rw ia stki, któ re
w n im b y ły najcenniejsze, m n iej z n ich korzystał, cho­
ciaż się czasem same o to napcaszały, w ysuw ając na ich
miejsce te, k tó re nieskończenie mniejszą przedstaw iały
wartość, ale k tó re w o w ym czasie powszechnie b y ły
znane i przez większość ogółu — uznane.
Stąd pochodzi ta dziwna u Janaczewskiej, a dla niej
samej praw dopodobnie podświadom a w alka pom iędzy
in stynkte m artystycznym a rozsądkow ą obawą popełnie­
nia niewłaściwości. W tern też zapewne tk w i źródło owych
p ozornych niekonsekw encyj w je j technice pow ieściopisarskiej: u nika n ie własnych m o tyw ó w k o n s tru k c y jn y c h
i jednocześnie w prow adzanie zapożyczonych, lekceważe­
nie fabulistycznej strony pow ieści i stosowanie środków ,
służących do ro zcie kaw ie nia czytelnika.
Najznam iemniejszym je d na k przykładem tej nie­
zgodności pom iędzy upodobaniem estetycznem a obawą
zerw ania z panującem i p ojęcia m i jest s t o s u n e k Jaraczewskiej d o bojującego naówczas r o m a n t y z m u .
Jaraczewska nigdzie n ie występuje ja k o przeciw niczka
k ie ru n k u pseudoklasycznego. P rzeciwnie, o lite ra turze
fra n cu skie j i p olskich pisarzach, ta kich , ja k K o zmian,
O siński i in n i, w yraża się nieraz bardzo pochlebnie (ZE.
I i, 70). Ale jednocześnie w pismach je j spotykam y
w zm iankę o «wdzięcznych obrazach» b allad M ickiew icza
i Odyńca i w ie lo k ro tn e śmielsze ju ż zachw yt)' nad «świeżemi pom ysłam i i w yobrażeniam i», wnoszonem i do poe(1) Nieco światła, wyjaśniającego pytanie, dlaczego utwory
Jaraczewskiej nie miały czasu nabrać rozgłosu i szerzej rozejść
się pomiędzy publicznością, rzuca zestawienie dat trzech wydań
jej powieści z datami rozgrywających się w kraju wypadków
politycznych. Pierwszy druk ostatniej powieści kończy się
w r. 1829, a więc na rok przed wybuchem powstania listopado­
wego, drugie wydanie wychodzi w r. 1845, a więc na rok przed
okresem 1846—48, wreszcie trzecie, fikcyjnie nowe, ukazuje się
w roku 1862! Zaiste — habent sua fata libelli!
7*
100
z ji przez rom antyczną lite ra tu rę niem iecką. (PM.
I I I , 112). Odczuwa się w yraźnie, że autorkę daleko sil­
n ie j pociągają te «świeże pom ysły i wyobrażenia», niż
«zastarzałe fra n cu skich o ryg ina łó w wyrazy», a przecież
nigdzie nie w ypow iada oma tego otw arcie i swoją pod
ty m względem rezerwą w prow adza w błąd k ry ty k ę , m y l­
nie ją zaliczającą do «tak nazwanej szkoły klasycz­
nej» (1).
W ogóle, w yraźne zdeklarow anie się po stronie jed­
nej z dwóch zwalczających się o p in ij nie b yło dla Jaraczewskiej rzeczą łatwą. W I I tom ie PM. w ypow iada ona
(1) Grabowski, 1. c. — Nieporozumienie w tej sprawie po­
większył jeszcze Chmielowski, który wytknął autorce, że ballady
Mickiewicza i Odyńca' określa ona jako — «naiwne». Galie w y­
ciągnął z tego nawet wniosek, że «Jaraczewska nie rozumiała ro­
mantyzmu» (1. c.). Otóż, co do tej «naiwności», to niechaj wolno
będzie wyrazić przypuszczenie, że tern istotnie niefortunnem okre­
śleniem nie chciała jednak Jaraczewska ocenić pomienionych
utworów ujemnie. Wyrazu «naiwny» użyła, zdaje się, nie w tem
znaczeniu, jakie mu się dzisiaj pospolicie nadaje, ale raczej w doslownem znaczeniu francuskiego wyrazu «naif», zawierającego
więcej treści z pojęcia bezpretensjonalnej prostoty, niż «dzieciń­
stwa». Gdyby autorka uważała ballady Mickiewicza naprawdę za
naiwne, to, będąc bardzo oględną wychowawczynią, nawet po­
średnio nie zachęcałaby swych młodych czytelników do zapozna­
nia się z niemi. Fakt zaś, że Jaraczewska nawet młodym panien­
kom poleca uczenie się języka niemieckiego, że kilkakrotnie kła­
dzie nacisk na dużą wartość poezji niemieckiej, przeczy mnie­
maniu Grabowskiego o należności Jaraczewskiej do «stronnictwa»
pisarzy klasycznych, jeżeli się zważy, jak bezwzględnie wrogie
slanowisko zajmował ten obóz wobec całej, a szczególnie nowszej
literatury niemieckiej. Zresztą, nawet w samej kompozycyjnej
pracy autorki stwierdzamy przecież pierwiastki romantyczne. To
też daleko* trafniejszem, niż zdanie Grabowskiego, Chmielow­
skiego i Gallego wydaje nam się spostrzeżenie Wóycickiego, który
powiada: «Rzecz godna uwagi, że autorka nasza, wychowana
w atmosferze klasycznej poezji, gdy takowa dla niej dostateczną
była i jest przedmiotem jej uwielbień, sama już mimowolnie
przestąpiwszy jej granice, ściśle uświęcone przepisami, w powie­
ściach swoich weszła na drogę «romantyczności», pod którą ro ­
zumiano utwory oryginalne, samodzielne». (Niew. Pol.).
101
zdanie, że «rozsądek jest zawsze pom iędzy dwom a ostatecznościami», a w W A. ( I I , 209) zn ajdujem y naw et coś
w ro d zaju hym nu pochwalnego na cześć... m ierności.
«Szczęśliwa mierności!... Ty jesteś jak te krainy,
w umiarkowanej strefie leżące, które ani burzom poniż­
szych, ani lodowatości wyższych nie podpadają; ty jesteś
w twym skromnym zakresie warownią, broniącą zarówno
cnotę i szczęście...»
T o właśnie uw ielbienie «mierności», ta skłonność
uciekania się we wszystkiem do «złotego środka», nie
p o z w o liły ta le n to w i Jaraezewskiej szukać dla siebie swo­
bodnego w yrazu w n a jb a rd zie j odpow iadających m u fo r­
mach, nie p o z w o liły m u też stw orzyć tak znacznych kreac y j, na ja k ie dzięki swej istotnej sile m ógłby się b y ł
zdobyć.
W reszcie, oceniając w artość artystyczną pow ieści
Jaraezewskiej, nie należy zapom inać jeszcze o jednej
okoliczności, towarzyszącej pow staw aniu je j utw orów .
Trzeba m ia n ow icie wziąć poid uwagę także n iezw ykłą
szybkość samego> procesu tw orzenia. Zacząwszy pisać
późno, w łaściw ie ju ż na sch yłku życia, w ju ż bardzo nadwątlomem zd ro w iu , Jaraczewska, ja k gdyby w przeczu­
ciu ry c h łe j śm ierci, pracow ała z ja kim ś niespokojnym ,
n e rw o w y m pośpiechem. S kim b o row icz na podstawie
świadectwa b ra ta a u to rki, hir. Józefa, oblicza, że na na­
pisanie w szystkich ośmiu tom ów , stanowiących całą je j
lite ra c k ą spuściznę, zużyła ona w sumie nie w ięcej, niż
dwa miesiące czasu. Rzecz n atu ra ln a, że ten gorączkow y
pośpiech nie m ógł się przyczynić do artystycznego w y ­
kończenia je j u tw orów . T y lk o że w tem tk w i jeszcze je­
den w ięcej pow ód do przypuszczenia, że to, go Jaraczew­
ska po sobie w lite ra tu rze zostawiła, nie jest jeszcze tem
w szystkiem , do czego je j ta le n t b y ł pow ołany.
A le i to, co po niej zostało, zapewnia je j w h is to rji
lite ra tu ry p olskiej trw a łe stanowisko. K orzystając z d ro b ­
nego p rz y k ła d u Skarbka, położyła ona mocne p o d w a lin y
pod przyszły ro zw ó j p olskiej powieści obyczajowej. Od­
102
rzuciw szy p ie rw ia stek sztucznego sentym entalizm u z jed­
nej strony, a pseudo-historycznej famtastyczności z d ru ­
giej, ukazała nieprzebraną skarbnicę rzetelnej poezji
tam , gdzie je j dotąd n ie dostrzegano: w szarzyźnie po­
wszedniego życia. I podała odrazu prosty, a n ie m yln y
sposób czerpania z tej skarbnicy: zw ykłą, ale bystrą ob­
serwację otoczenia; a «wprowadzenie obserw acji do pow ieściapisarstw a jest jedną z 'w ażniejszych re fo rm , ja­
kie do tego ro d za ju literackiego' zastosowano» (1). Te
pierwsze polskie pow ieści obyczajowe w yszły z pod je j
p ió ra ju ż bogato wyposażone w galerję ró żn o ro d n ych
postaci, z k tó ry c h pra w ie każda jest dość ch a ra k te ry ­
styczna, aby m óc się stać p ro to typ e m dla całego szeregu
późniejszych kre a cyj pow ieściow ych. Jaraczewska w re ­
szcie zasiliła rom ans p olski ważnym m aterjałem psycho­
logicznym , podając swym następcom do rozw iązania
nowe w te j dziedzinie zagadnienia. A że wnosząc do po­
w ieści te nowe p ie rw ia s tk i artystyczne, jednocześnie
zbyt często ulegała ten d en cji z myślą «najskuteczniejszej
pracy o koło dobra ogólnego» (PM. II, 176), w o ln o je j to
w yrzucać, ja ko artystce, ale niepodobna je j tego nie po­
chw alić, — ja k o obywatelce.
*
*
W r. 1836 M ich a ł G rabow ski pisał o powieściach
Jaraczewskiej: «Tym dziełom nie przyznano jeszcze rze­
telnej ich w artości». Słowa te do dziś dnia nie stra ciły
sw ojej w artości.
Nie łu d z im y się, aby tę lukę w polskiej krytyce h i­
storyczno -litera ckie j mogła w yp e łn ić praca niniejsza.
Swoim przeglądem porów naw czym sięga ona ty lk o do
ro k u w ydania ostatniej powieści Jaraczewskiej, czyli
m n ie j w ięcej do tego m om entu, od którego silniejszy
w p ły w a u to rk i na je j następców m ógł się dopiero roz(1) P. Chmielowski — 1. c.
począć. To też zdajem y sobie sprawę, że, jeżeli naw et w y­
czerpaliśm y tem at, to zaledwie — w połow ie zagadnie­
nia. D o piero g runtow ne zbadanie pow ieści polskiej w na­
stępnym okresie je j ro zw o ju może wykazać ilość i ja­
kość zasług, ja kie dla późniejszego ro z k w itu naszego pow i eśc i o pis a r st wa położyła Jaraczewska; wówczas dopiero
wyznaczy je j h isto rja lite ra tu ry polskiej takie stanow i­
sko, na ja k ie swą pracą i talentem szczerze zasłużyła.
INDEKS
Basedow 14, 90, 91
Bobrowicz 2
Boniecki 7
Borowy 5, 22, 33, 42, 46, 67,
69, 73, 74
Brodziński 85
Bulion 97
Campe 91
Cervantes 57
Chmielowski 4, 5, 7, 11, 34,
80, 87, 88, 100, 102
Chodźko Jan (oh. Jan ze Świsłoczy)
Chodźko Ignacy 5, 22, 23, 67
Cyceron 86
Dibelius 5
Edgeworth 3
Fielding 57
Fredro 23
Galie 4, 100
Gebethner 82
Genlis 3, 16, 17, 18, 22, 51, 53,
58, 71, 86
Goethe 18, 19, 43
Grabowski 2, 11, 54, 76, 100,
102
llolfmanowa (ob. Tańska)
Ilomer 19
Jan ze świsłoczy 42
Janin 2
Jaraczewski 8
Jezierski 15
Karpiński 67
Koźmian 99
Krajewski 15, 16
Krakowowa 8
Krasicki 15, 24, 26, 30, 33,
71, 83
Krasiński Józef 2, 7, 11, 101
Krasiński Kazimierz 7
Krasiński Ludwik 7
Krasiński Zygmunt 7
Kraszewski 1, 2, 4, 73, 82
Lankaster 96
Leszczyński 7, 27, 56
Locke 90
Marmontel 16, 17, 18, 21, 22,
40, 41, 71
Mickiewicz 23, 30, 99, 100
Morawski 85
Mostowska 21, 82
Nakwaska 42
Newton 97
Niemcewicz 22, 24, 83
Nitowski 4
Odyniec 99, 100
Osiński 99
Ossolińska Anna 27
106
Ossolińska Ludwika 2
Ossoliński Józef 7
Pan Unt. Wojciech 24, 45
Pawłowski 24
Pestalozzi 90
Podróżny w Poczajowie 24
Racine 97
Rautenstrauchowa 39
Rousseau 14, 76, 90
Rzewuski 23
Scherr 16
Sienkiewicz 57
Skarbek 11, 17, 24, 25, 30, 32,
42, 45, 57, 68, 71, 101
Skimborowicz 1, 3, 8, 101
Słapa 24, 38, 42
Słowacki 5
Sokołowski 8
Staël 97
Staszic 9
Sterne 15, 30, 32, 57, 62
Sue 2
Szekspir 78
Śniadecki Jędrzej 34
Tańska (Hoffmanowa) 3, 18,
38, 42, 53, 87
Tarnowski 3, 80
Tyszyński 1, 3
Walter-Scott 23, 53, 78
Wirtemberska ks. 2, 10, 11,
15, 18, 42, 44, 71
Wóycicki 3, 53, 57, 100
Wojciechowski 4, 5, 14, 19, 20,
23, 24, 42, 68, 73, 81, 82
SUBÍ

Podobne dokumenty