elżbieta z krasińskich
Transkrypt
elżbieta z krasińskich
PRACE HISTORYCZNO-LITERACKIE ELŻBIETA Z KRASIŃSKICH » JARACZEWSKA (STUDJUM Z DZIEJÓW POWIEŚCIOP1SARSTWA POLSKIEGO) NAPISAŁ SŁAW OMIR CZERW IŃSKI K R A K Ó W — 1930 SKŁAD GŁÓWNY W KASIE IM. J. MIANOWSKIEGO WARSZAWA, NOWY ŚWIAT 72 N ie pożycza się t-o cL><tu ( U l Biblioteka Główna Uniwersytetu Gdańskiego 1100138146 1100138146 KRAKÓW — DRUK W . L. ANCZYCA I SPÓŁKI OD R E D A K C JI A u to r napisał tę pracę jeszcze w ro k u 1918. Jeżeli je j Redakcja tak długo nie w ydaw ała, to n ie ty lk o dlatego, że m iała w tece k ilk a prac wcześniejszych, ale nadewszystko dlatego, że A u to r nie tra c ił nadziei, iż znajdzie się w tej lub in n e j bibljotece zaginiony «U p o m in e k» Jaraczewskiej. N adzieja zawiodła. Może czyjaś szczęśliwa ręka odnajdzie kiedyś ten z b ió r « kró tkich pow ieści m o ra ln y c h » — «dla dzie ci», co nie w p łyn ie zresztą na w y n ik i badań nad pow ieściam i Jaraczew skiej n i e dla dzieci. Ukazuje się więc stu d ju m o tych pow ieściach — tak, ja k było napisane przed laty dwunastu — ja k o nie zbędne uzupełnienie studjów , poprzednio ogłoszonych w tern w ydaw nictw ie, o początkach pow ieściopisarstwa jiolskiego. SKRÓTY TYTUŁÓW POWIEŚCI JARACZEWSKIEJ ZE = Zofja i Emilja WA =?= Wieczór Adwentowy PM = Pierwsza Młodość, Pierwsze Uczucia Cytacje według pierwszych wydań ELŻBIETA Z KRASIŃSKICH JARACZEWSKA PRACE HISTORYCZNO-LITERACKIE 1. STANISŁAW PIGOŃ. O księgach narodu i pielgrzymstwa pol skiego A. Mickiewicza. Wyczerpane. 2. PIOTR BAŃKOWSKI. Maurycy Mochnacki, jako teoretyk i krytyk romantyzmu polskiego. Wyczerpane. 3. STANISŁAW SZARSKI. Mitologja klasyczna w poezji Kochanow skiego. Wyczerpane. 4. WACŁAW BOROWY. Ignacy Chodźko (Artyzm i umysłowość). 5. KAZIMIERZ CHODYNICKI. Poglądy na zadania historji w epoce Stanisława Augusta. 6. WŁADYSŁAW WŁOCH. Polska elegja patrjotyczna w epoce rozbio rów. Wyczerpane. 7. Ks. CEZARY PĘCHERSKI. B r o d z iń s k i a Herder. Wyczerpane. 8. STEFAN HARASSEK. Kant w Polsce przed r. 1830. Wyczerpane. 9. ALEKSANDER SŁAPA. Fryderyk Skarbek, jako powieściopisarz. 10. ZOFJA GĄSIOROWSKA. Służba narodowa w Sprawie Andrzeja Towiańskiego/ Wyczerpane. 11. TADEUSZ NEWLIN-WAGNER. Słowacki wobec zagadnienia predestynacji. Wyczerpane. 12. JAN GEBETHNER. Poprzedniczka romantyzmu (Anna Mostowska). 13. IGNACY GÓRSKI. Ballada polska przed Mickiewiczem. 14. EDMUND RAPPAPORT. Wacław Potocki, jako satyryk. 15—16. ZOFJA REUTT-WITKOWSKA. Studja nad utworami dramatycznemi Korzeniowskiego. Część pierwsza i druga. 17. TADEUSZ MITANA. Religijność Skargi (studjum psychologiczne). 18. ZOFJA REUTT-WITKOWSKA. Studja nad utworami dramatycznemi Korzeniowskiego. Część trzecia. 19. MICHAŁ DADLEZ. Pope w Polsce W X V III wieku. 20. STANISŁAW SAPIŃSKI. Badania źródłowe nad kazaniami niedzielnemi i świątecznemi Skargi. 21. ADAM BAR. Charakterystyka i źródła powieści Kraszewskiego. 22—23. STEFAN HARASSEK. Józef Gołuchowski. Zarys życia i filozofji. 24. JÓZEF ŁYTKOWSK1. Józef de Maistre a Henryk Rzewuski. 25. JULJAN KRZYŻANOWSKI. Romans pseudohist. w Polsce wieku XVI. 26. JULJUSZ KIJAS. Kaczkowski, jako współzawodnik Sienkiewicza. 27. MIECZYSŁAW BRAIIMER. Petrarkizm w poezji polskiej XVI w. 28. STEFANJA ZDZIECHOWSKA. Stanisław Brzozowski, jako krytyk lite ra tu ry polskiej. 29. JAN DIHM. Niemcewicz, jako polityk i publicysta w czasie Sejmu Czteroletniego. 30. EUGENJUSZ KORECKI. Ze studjów nad źródłami «Zwierciadła» Reja. 31. WŁADYSŁAW SZCZYGIEŁ. Źródła «Rozmów Artaxesa i Ewandra» Stanisława Herakljusza Lubomirskiego. 32. WŁADYSŁAW BOBEK. «Argenida» Wacława Potockiego w stosunku do swego oryginału. 33. STANISŁAW SPŁAWIŃSKI. «Farsalja» Lukana w przekładach pol skich XVII wieku. 34. IGNACY FIK. Uwagi nad językiem Cyprjana Norwida. T RE SC Str. "WSTĘP. Nieco o powodzeniu powieści Jaraczewskiej. Głosy krytyki: a) dawniejszej, b) dzisiejszej. Cel i metoda n i niejszej p r a c y ....................................................... .... 1 ROZDZIAŁ I. Geneza, czas i zakres twórczości. Wyznanie autorki. Wychowanie do salonu. Szukanie celu w życiu. Przykład Puław. Praca społeczna. Znowu przykład Pu ław. Pierwsza polska powieść obyczajowa. Gorączkowa, ale krótkotrwała tw ó r c z o ś ć ........................................... 6 ROZDZIAŁ II. Materjal rzeczowy, przez autorkę do powie ści użyty. 1) Główne motywy kompozycyjne: a) wycho wanie bohatera (powieść wychowawcza); b) charakter bohatera, jako skutek wychowania (pow. psycholo giczna); c) bohater w miłości (pow. erotyczna); d) bo hater na bezdrożach (pow. grozy); e) bohater jarzy pracy (pow. społeczna); f) bohater wobec ojców ‘ i dziadów (pow. tradycyjna); g) bohater w życiu prywatnem (pow. obyczajowa). - 2) Świat ludzi i rzeczy: a) t ł o o b y c z a j o w e : we dworze szlacheckim; w lokalu inteli gencji miejskiej; W izbie rzemieślniczej; w chacie wieśniaczej; b) p o s t a c i : ich mnóstwo; trzy pokolenia; przedstawiciele różnych warstw społecznych . . . . 13 ROZDZIAŁ III. Ujęcie materjału i forma opowieści. Stosunek autorki do przedstawianego świata: a) współczesnego (błyski satyryczne), b) staropolskiego. Zasadniczy na strój: rzadkie objawy humoru subjektywnego, patos dydaktyczny, spokój narracji. Opowieść: jej subjektywizm; opowieść pośrednia i bezpośrednia. Dialogi i mo nologi. Język i s t y l ....................................................... 29 ROZDZIAŁ IV. Szczegółowe opracowanie mdterjału. Przed stawienie ludzi. 1) Sposoby i środki: grupowanie po staci; metoda charakterystyki; analiza psychologiczna; V III Str. geneza i ewolucja uczuć erotycznych; postać Henryka; mimika, gesty i ruchy; opis powierzchowności; kostjum; dykcja. 2) Ludzie: kobiety-ideały; mężczyźni: starsi, młodsi; «święte niewiasty»; postać Reszkowej; czarne charaktery; damy światowe; postać starosty Stalińskiego; służba; d z ie c i...............................................36 ROZDZIAŁ V. Szczegółowe opracowanie materjału. Przed stawienie rzeczy. Domy i mieszkania. Obrazy zbiorowe. Obrazki rodzajowe. Cechy opisu Jaraczewskiej: skłon ność do detali; pierwiastki malarskie; efekty akustyczne. Opisy natury: stosunek autorki do natury: sielankowy konwencjonalizm; nastrojowość; reakcja russowskowerteryczna; refleksje filozoficzne; «pogłębione wczuwanie»; obrazy grozy; pogodne poranki i ciche wieczory 60 ROZDZIAŁ VI. Szczegółowe opracowanie materjału. Przed stawienie zdarzeń. Stosunek autorki do problemu fa buły w powieści. Dygresje i epizody. Drobne motywy konstrukcyjne. Zasadniczy tok akcji. Poszczególne sceny: zbiorowe, drobne scenki domowe, sceny patetyczne. Sposoby i środki zaciekawienia czytelnika. Miłość, jako główny motyw k o n s tru k c y jn y ...................................... 70 ROZDZIAŁ VII. «Przepisy, prawdy, nauki...» (Dydaktyzm). Ówczesne poglądy na cele i zadania romansu. Metoda dydaktyzmu. Wychowanie dziewcząt. «Samo-istnienie» kobiet. Wychowanie chłopców. Sprawa położenia ludu wiejskiego. Sprawa oświaty ludowej. Demokratyzm a u t o r k i.............................................. 81 ROZDZIAŁ V III. Wnioski. Próba definicji talentu autorki. Jej stosunek do romantyzmu. Stanowisko w historji l i teratury. Z a m k n ię c ie ................... 98 I N D E K S ...................................................................... 104 W STĘP SĄDY WSPÓŁCZESNYCH I POTOMNYCH H abent sua fata libelli..- D o te j m e la nch o lijn e ] ko n k lu z ji doszedł H ip o lit S ldm borow icz, uprzytom niw szy so bie losy obu w ydań powieści Jaraczewskiej. Ze szczerym sm utkiem opowiada on (1), ja k to księgarze, aby zbyć leżący na półkach, a przez la t osiemnaście jeszcze w han dlu niew yczerpany nakład, m usieli się uciekać do «figlów podrabianych» i, zm ieniając ty tu ł oraz datę, p ró b o w a li puścić w obieg «jakoby trzecie, świeże, wydanie». A i to się jeszcze nie udawało. Podobne świadectwo składa Ale ksander T yszyński (2), k tó ry p rzypom ina sobie, że «po wieści pani Jaraczewskiej... w czasie ukazyw ania się swego nie s p ra w iły w ielkiego rozgłosu». Z tą obojętnością szerszych k ó ł czytelników w zu pełnej sprzeczności stoi fachowa o pinja k ry ty k ó w zawo dowych. Żaden z n ich nie mógł przejść obok spuścizny lite ra c k ie j Jaraczewskiej bez szczerej, nieraz nawet b ar dzo gorącej pochwały. P ierw szy nie pozbaw iony słuszności sąd o niej w y dał Józef Ignacy K r a s z e w s k i . W rozpraw ie O p o l skich rom ansopisarzach (3), stwierdziwszy, że «wszyst kie powieści pani Jaraczewskiej będą zawsze dowodem niepospolitego talen tu i trafnego oka a utorki», m ó w i: Jako kobiecie, dałbym je j pierwszeństwo naw et przed a utorką M a lw in y i przed w szystkiem i współzawodnicz(1) Dr. H. S(kimborowicz), Polki autorki, artystki i w dzie jach krajowych sławne, Bluszcz 1880. — (2) Rozbiory i krytyki, tom III, Petersburg 1854. — (3) W izerunki i roztrząsania naukowe, Tomik XI, W ilno 1836. Jaraczewska i 2 karni,..» K to wie, ja k w ysoko w swoim czasie ceniono po wieść ks. W irte m b e rs k ie j, ten zrozum ie, ja k w iele zna czyło takie porów nanie. A rty k u ł Kraszewskiego pobudził do zabrania głosu M ichała Grabowskiego. W obszernem studjum L ite ra tu ra rom ansu w Polsce (1) om awia on twórczość Jaraczew skiej szczegółowo i w yraża się o n ie j z zachwytem . Nietylkio zgadza się z przyłoczonem porów n a niem Kraszew skiego, ale waży się na jeszcze inne, znacznie dalej idące: «Dzieła p an i Jaraczewskiej są n ie w ą tp liw ie ta k dobrem zw ierciadłem dzisiejszego narodu polskiego, ja k pisma K rasickiego b y ły n ie m przed pięćdziesięciu laty. Jako litw o ry poetyckie, są nawet wyższej: ceny...» G rabow ski jest zdania, że «chlubniejszem jest dla naszej lite ra tu ry posiadanie trzech rom ansów pani Jaraczewskiej, niż stosy Janinów i Sue», to też dochodzi do w niosku, że <p. Jaraczewską należy postaw ić w ró w n i z te m i k ilk u kob ie ta m i-a u ło rka m i, k tó re m i n ajba rd zie j chlubią się d ru gie k ra je Europy». W zakończeniu skarży się: «Nie w ie m y n ic p raw ie o życiu a u to rki, ani czy now ych jeszcze p ło dów od je j pięknego talentu spodziewać się możemy». Niebaw em ro zcie kaw io ny k ry ty k doczekał się od pow iedzi na to pytanie, otrzym awszy lis t p ry w a tn y od brata a u to rk i (2). Z listu tego z żalem dow iedział się, że ta k chwalona przez niego pisarka ju ż od ośmiu lat nie żyje. D zię ki je d na k jego p ro p o zycji i zachęcie w kró tce (w r. 1845) ukazało się nowe zupełne w ydanie powieści Jaraczewskiej (u B obrow icza w L ip s k u ), któ re poprze dza życiorys a u to rk i, skreślony przez je j kuzynkę i p rzy ja ció łkę , L u d w ikę Ossolińską. Ten, ja k się zdawało, dow ód zainteresowania się czytającego ogółu pism am i Jaraczewskiej z zadowole(1) Literatura i krytyka, W ilno 1840. — (2) List ten, Józefa Krasińskiego, oraz odpowiedź adresata ukazały się w druku w Korespondencji literackiej M. Gr....skiego, Cześć I, tom II, W ilno 1843. 3 ulem p o d k re ś lił A leksander Tyszyński w swoich Rozbio ra ch i k ry ty k a c h (t. I l l ) (1). W powieściach a u to rk i Zof j i i E m ilji w id zi on wszystkie te cechy, któ re «miały w kró tce odznaczyć now ych pisarzy w lite ra tu rze naszej». Jego p orów nanie Jaraezewskiej z Miss Edgew orth, z pa n ią Genlis i z naszą H offm anow ą w ypada rów nież na korzyść pierwszej. A le p rzew idyw ania uczonego profesora nie ziściły się. Zainteresowanie zbiorem Pow ieści n arodow ych snąć nie bardzo w zrosło, skoro to właśnie w ydanie z r. 1845, z przesuniętą ty lk o datą i z ty tu łe m B ib ljo te ka dom owa, p ró bo w a no reklam ow ać jeszcze w r. 1862. Reklam a ta m ia ła ty lk o ten bezpośredni skutek, że w ro k u następnym (1863) redakcja Tygodnika IIlu s tro wanego poczuła się do obowiązku p rzypom nienia czytel n ik o m zapom inanej ju ż a u to rki, co uczyniła w a rtyku le p ió ra K. W ł. W óycickiego (2). W r. 1871 o Jaraezewskiej znów padł głos z katedry, m ianow icie z ust młodego naówezas profesora, Stani sława T arnow skiego (3). W głosie tym m niej jest pochw ał, niż w poprzed n ich , ale i tu ta j czytam y, że «pani Jaraezewska oznacza ju ż pewien postęp i pewne w yro b ie n ie powieści». Nie za d o w o lił się tą oceną W ó y c ic k i, k tó ry trz y roz d zia ły w książce swojej p. t. Niewiasta polska w począt kach naszego stulecia (4) poświęca Jaraezewskiej i, roz p ły w a ją c się nad nią w pochwałach, dochodzi do w niosku, że «żaden badacz hist o r j i lite ra tu ry p olskiej n ie może po m inąć je j powieści, gdyż ona m usi rozpoczynać szereg utalentow anych obyczajow ych pow ieściopisarzy, k tó rz y m yśl społeczną p rze p ro w a d zili w swoich utw orach». Jako drugi gorący w ie lb ic ie l talentu tej a u to rk i, w y stąpił w r. 1880 H ip o lit S kim b o row icz (5). Z rozczule(1) L. c. — (2) Elżbieta z Krasińskich Jaraezewska, Tygod nik Illustrowany 1863. — (3) Romans polski w początku XIX wieku, Przegląd Polski 1871; przedruk w “Niwie 1880. — (4) Warszawa 1875. — (5) Ob. wyżej. 1* 4 niem p rzypom ina on sobie, «ile to łez w yla ło sie nad je j bohateram i i bohaterkam i», poczem k o n k lu d u je : «Dla piśm iennictw a polskiego wczesna je j śm ierć p rzyn io sła stratę niczern niepowetowaną». S pokojniej, ale z tem większą uwagą zajął się roz b io re m pism Jaraczewskiej P io tr C h m ielow ski w sw oim znanym c y k lu : A u to rk i polskie w ieku X IX (1). W y li czywszy cały szereg społecznych i lite ra c k ic h zasług p i sarki, stwierdza, że «Jaraczewska w yw a rła w p ły w znaczny na nasze najbliższe chronologicznie pow ieściopisarstwo. B yła ona jedną z tych sił, co p rzyg oto w a ły now ą jego fazę». T yle badacze daw niejsi. Z późniejszych h is to ry k ó w lite ra tu ry i k ry ty k ó w o Jaraczewskiej w ypow iedzieli się: 1) Jan N i t o w s k i (2), k tó ry uznaje ją za «najwy bitniejszą pow ieściopisarkę w pierwszej fazie ro zw o ju p olskiej lite ra tu ry nadobnej»; 2) H e n ryk G a I l e (3), widzący w je j powieściach «poważny k ro k naprzód w ro zw o ju powieści p olskiej»; wreszcie: 3) K onstanty W o j c i e c h o w s k i , k tó ry w swoich liczn ych studjach z zakresu pow ieściopisarstw a często w ym ien ia nazw isko Jaraczewskiej (4), a w E n cy k lo p e d ji P o ls k ie j nie waha się powiedzieć, że plastyka w kreśle(1) Elżbieta z hr. Krasińskich Jaraczewska, Autorki pol skie wieku XIX, serja pierwsza; Warszawa 1885. — (2) Elżbieta z Krasińskich Jaraczewska, w Album biograficznem zasłużonych Polaków i Polek wieku XIX, Warszawa 1901. — (3) Jaraczewska z hr. Krasińskich Elżbieta. W iek XIX. Sto lat myśli polskiej, tom III. Warszawa 1910. — (4) Dwie notatki do dziejów romansu polskiego, Pamiętnik Literacki, 1905. — Zagadnienia społeczne w powieści polskiej w w. X V III i w początkach w. XIX, Lwów 1906. — Kilka uwag o technice obrazów u Kraszewskiego, Pa miętnik Literacki, 1912. — Rozwój powieści w Polsce, Encyklopedja Polska, tom XXII, str. 129. — Te studja wcielił W oj ciechowski do swojej książki p. t. Historja powieści w Polsce, Lwów 1925. 5 n iu przez nią jednej z je j pow ieściow ych postaci «godna je s t najw iększych epików». Pogłębiając spostrzeżenie Chm ielowskiego, dodaje W ojcie ch ow ski, że «technika Jaraczewskiej w p łyn ę ła na w yro b ie nie się specjalnego stylu polskiego rom ansu obyczajowego». T a k oceniała tw órczość Jaraczewskiej k ry ty k a p o l ska. Tymczasem szersze ko ła czytelników pokolenia dawniejszego znały ją niewiele, a pokolenie dzisiejsze p ra w ie n ic o niej nie wie. K tóż w ięc ma słuszność, dziejopisow ie literaccy, czy publiczność (jeżeli można, idąc za Słow ackim , na takie dw ie niezawsze z sobą zgodne g ru p y podzielić ogół czy tających...)? Praca niniejsza jest próbą odpowiedzi na to pyta nie. P rze w o dn ikie m w metodzie badania naukowego było d la autora dzieło bardzo ju ż dzisiaj popularne i nieprzestarzałe uczonego niemieckiego, W . D ibeliusa (1). H isto ryczno^ porów naw czą orjentację w w ie lu zjaw iskach a r tystycznych, znam ionujących ro z w ó j pow ieści polskiej w pierw szej połow ie X IX w., znacznie u ła tw iły a u to ro w i cenne spostrzeżenia W acław a Borowego, zawarte w p rzy pisach do ro zp ra w y o Ignacym Chodźce (2). (1) Englische Romankunst, Die Technik des englischen Ro mans im achtzehnten und zu Anfang des neunzehnten Jahrhun derts (I—II t.). Rerlin 1910. — (2) Ignacy Chodźko (Artyzm i umysłowość), Kraków 1914. (Prace Historyczno-Literackie, nr. 4). • R O ZD ZIA Ł I GENEZA, CZAS I ZAKRES TWÓRCZOŚCI Co s k ło n iło zamożną obyw atelkę ziemską do uję cia za p ió ro i w ystąpienia z; cichego d w o rk u w Lubel skiem na ru c h liw ą ju ż wówczas (r. 1827) i bardzo nie spokojną arenę literacką? Czy była to ro z ry w k a dla zm niejszenia nudów , włóczących się po salonach w yż szego towarzystwa? czy może chęć przyozdobienia swej osoby blaskiem n im b u poetyckiego? Zdaje się, że a ni jedno, ani drugie. P osłuchajm y n a jp ie rw , co m ó w i o tern sama au to rka . W przedm ow ie do pierwszej sw ojej pow ieści (1) w yznaje ona k ró tk o , że pisze «jedynie w c h ę c i b y ć u ż y t e c z n ą » . Znacznie śm ielej i w yra źn ie j ro z w ija tę m yśl w swoim trzecim rom ansie (2):' «Nie p o jm u ję , czemu nie pisać, kie d y się do tego czuje zdolność i powołanie? Jest to d ł u g , w i n n y s p o ł e c z e ń s t w u ; nie sądzę nawet, aby w tern m iała odsłręczyć obawa k ry ty k i lu b bojaźń niezapelnienia z chlubą rozpoczętego zawodu, k ry ty k a bow iem rozsądna dobroczynnem jest św iatłem i drażliw ą ty lk o ra zi m iłość w łasną; a obawa ch w ilo w e j nagany t c h n ą c e g o p r z e s ą d a m i c u d z o z i e m s z c z y z n y t o w a r z y s t w a nie pow inna, zdaje się, w strzym yw ać w pisaniu autora, Użyteczność o g ó l n ą mającego na celu». Niie poprzestając na tem, zejdźm y głębiej i w prze(1) Zofja i Emilja, powieść narodowa oryginalnie przez Polkę napisana. Warszawa 1827 (t. I, str. 5). — (2) Pierwsza Mło dość, Pierwsze Uczucia, Powieść narodowa przez autorkę Zofii i E m ilji. Warszawa 1829 (t. III, str. 61). 7 życiach duchow ych a u to rk i poszukajm y pobudek, któ re ja s k ło n iły , że w trzydziestym siódm ym ro k u życia swego, a ja k sama świadczy w zacytow anym wyżej wstępie, ¡ m ało oswojona z pisaniem w ojczystej mowie», zdecy dowała się «być użyteczną», — w łaśnie na p olu lite ra ckiem . C o fn ijm y się w ię c do tych czasów, kiedy, zdaniem naszem, rozpoczął się ten proces m yśli i uczuć, k tó ry w następstwie, dojrzawszy, w y tw o rz y ł w olę przelania marzeń p oetyckich na papier i podzielenia się n ie m i z ogółem czytających. U rodzona w W arszawie w r. 1791 (1), ja ko dziecko zamożnej a rystokratycznej ro d ziny, h ra bia n ka K ra siń ska (2) otrzym ała w ychow anie takie, ja kie w tedy otrzy(1) We wszystkich, podanych przeze mnie na wstępie ar tykułach, jako data przyjścia na świat Jaraczewskiej wskazany jest rok 1792. Data ta jest nieścisła. Na podstawie metryki, prze chowanej w kościele św. Krzyża w Warszawie, możemy ustalić, że powieściopisarka nasza urodziła się w stolicy kraju dnia 10 stycznia 1791 roku. — (2) Chmielowski mówi: «Nie wiemy, w ja kim stopniu pokrewieństwa zostawała Elżbieta hrabianka K ra sińska z ojcem sławnego Zygmunta; w każdym razie z historycz nego pochodziła domu» (1. c., str. 195). — Na podstawie herbarza Bonieckiego możemy ciekawość miłośników genealogji pod tym względem zaspokoić. I wieszcz, i nasza powieściopisarka pocho dzili z t. zw. lin ji kasztelańskiej starego rodu Krasińskich, ale gdy autor Irydjona był, jak wiadomo, członkiem t. z. ordynackiej na Opinogórze odnogi tej lin ji, autorka Zofji i E m ilji była córą t. z. odnogi oboźnińskiej. Najbliższym wspólnym ich przodkiem był Ludw ik Krasiński, kasztelan ciechanowski, zmarły w r. 1644. Od niego Zygmunt Krasiński pochodził w pokoleniu szóstem, Jaraczewska zaś — w piątem. Ojcem powieściopisarki był Kazi mierz Krasiński, «piszący się hrabią z Krasnego, dziedzic Zegrza i Krasnosielca, uczeń szkoły kadetów w Lunewilu, szambelan króla Stanisława Leszczyńskiego». Był 0n ostatnim w Rzpltej oboźnym wielkim koronnym; marszałkowa! sejmowi w r. 1782; — Matką autorki była trzecia żona jej ojca, Anna, rozwiedziona z Józefem Ossolińskim, wojewodą podlaskim (A. Boniecki — Herbarz Pol ski», Warszawa 1908; tom X II; str. 202—204). Józef Wawrzyniec hrabia Krasiński, od roku 1829 senator-kasztelan Królestwa Pol skiego, w swoim czasie jeden z najbogatszych'panów w Polsce, był rodzonym bratem naszej autorki. 8 m y w a ły wszystkie p an ie n ki z je j sfery. A b y ł to czas, kie d y każda «starannie edukowana» panna polska uczyła się, według określenia P a u lin y K ra ko w o w e j, «rozmawiać po francusku, śpiewać po w łosku i tańczyć po angiel sku». — Czy dużo jeszcze poza tem obejm ow ał program «starannej edukacji?» Ponoć niewiele. Jeżeli ta k w ykształ conej panience natura nie o dm ów iła darów w dzięku i piękności, to, posiadając wyżej w ym ienione «talentu», staw ała się ona «ozdobą salonów», a w ięc i chlubą «dba ły c h o szczęście swego dziecka» rodziców . Ale jeżeli m atka-natura nie była lak łaskawa?.,. A w łaśnie ta k i w ypadek zachodził z naszą później szą pow ieściopisarką. S kim b o row icz na podstawie opo w iadania Jakóba Sokołowskiego, p rzyjaciela ro d zin y K ra siń skich, świadczy, że panna E lżbieta nie była ładna. P rzytem nieszczęśliwy w ypadek w dzieciństwie p rzyp ra w ił ją o skrzyw ienie kręgosłupa i garb, k tó ry je j m arze n ia o k ró lo w a n iu w salonach (jeżeli one wogóle m ia ły powstać k ie d y k o lw ie k ) nazawsze nierealnem i uczynił. N ie w ie m y — bo i niepodobna wiedzieć, — czy to upo śledzenie fizyczne b y ło pow odem ja k ie j bolesnej, choć głęboko na dnie serca u k ry te j tra g e d ji: w ierny natom iast, że, m ając la t dwadzieścia trz y , h ra bianka nosiła się z za m ia re m w stąpienia do K anoniczek w W arszawie. Los je dnak zrządził inaczej. Niebaw em rozpoczął starania o je j rękę generał a rm ji K rólestw a Polskiego, Adam Jaraczewski, i po pewnem w a haniu ze strony panny w y w ió z ł ją, ja ko m ałżonkę, do swej m ajętności Boirowie y w lubelskie. Czy Jaraczewska kochała męża? Dlaczegóż o tem wątpić? Generał b ył «urodziwy, w ysoki, postaci p ra w dzi w ie męskiej» (1). Czy była szczęśliwa?... T ru d n o w to uw ierzyć. « W ojak lu b ił życie, pełne rozm aitości i wrażeń coraz now ych; w yjeżdżał często z dom u; g o n ił za tow a rzystwem» (2). W o ln o w ięc przypuścić, że m łoda ko(1) Skimborowicz, 1. c. — (2) L. c. 9 bieta, pozbaw iona w dodatku tego głównego celu w ży ciu, ja k im dla ko b ie ty jest pospolicie w ychow anie w ła snych dzieci, zbyt często czuła dookoła siebie — pustkę. Ze 1 ja k p o tra fiła tę pustkę zapełnić, to się ju ż tłum aczy w ie lk ie m i zaletam i je j duszy. Zabrała się do p ra cy nad ludem . W p ra w d zie sprawa chłopska w czasach K rólestw a Kongresowego nie była poruszana ju ż ta k gorąco, ja k w latach, poprzedzających u niw ersał P ołan ie cki; w praw dzie z ogólnym naó wczas pow iew em re a k c y jn y m w E urop ie szły i na Polskę wiele mówiące z e fir k i, skrzętnie podsycane w kancelarjach różnych «pełnom ocnych delegatów cesarskich» i ich rzą dow ych k re a tu r; m im o to jednak b y ły jeszcze w K ró le stwie d w ory, w k tó ry c h hasła ratow ania i odradzania się przez lu d czystym tonem dźwięczały. Pod ty m względem najlepszy i najszerzej p ro m ie n iu ją cy w zó r daw ały Pu ław y. M ieszkając w tej samej dzielnicy k ra ju , Jaraczewska mogła dobrze przyp atrzyć się puław skim urządze n io m ośw iatow ym i fila n tro p ijn y m , a na wyłączne je j dob ro zapisać należy, że chciała i um iała iść za tym przy kładem . «Postępując wedle zasad Staszica, zaczęła od pod niesienia m aterjalnego bytu włości... Dbała o dobytek km ie cy i o zdrow ie. Dom w łasny nieraz w aptekę lub szpital przem ieniała; odwiedzała w ieśniaków w choro bach, pomagała im w c h w ili niedostatku, ta k dalece, że biednych ch ło pó w w B o ro w icy praw ie nie było... P ro boszczowi swemu urządziła odpow iedni księgozbiór i aż do swej śm ierci ciągle go powiększać nie przestawała, prosząc parocha borow ickiego, aby z tej b ib ljo te c z k i ła tw o i choćby bezpow rotnie udzielał książek sąsiednim proboszczom. Sama także n ie kied y pomagała p ro b o szczowi naw racać błędne ow ieczki na bite gościńce, na drogę praw dy, do czego w ym o w a przekonyw ująca w ie lką dla ń była pomocą» (1). W ten sposób działaczka nasza, (1) L. c. 10 nie będąc sama szczęśliwą, starała siię ulżyć n ie d o li in nych i w ten w łaśnie sposób pragnęła «być użyteczną». A le serce dobrej o b yw a te lki uczuciam i swemi obej m ow ało daleko rozleglejsze w id n okręg i, niż te, któ re się ko ńczyły na kopcach borowickdej włości. Praca na jed nej w si to tak mało, a Polska taka duża. A więc?... M yśl szukająca o parła się znów na Puławach. Oto księżna M a rja pisze w przedm ow ie do M a lw in ij: «Rozumiem, że i r o m a n s czasem k o r z y s t n y m b y ć m o ż e . Zdaje m i się, że p r z e p i s y , p r a w d y, n a u k i, któ re pod p okryw ką, zabawy w d o b rym rom ansie znaleźć można, więcej nieraz przekonyw ają, niżeli suche m o ra ły, obna żone z ponęt, ciekawość wzbudzających, a do czytania k tó ry c h m ało k to się nawet poryw a. W rom ansach zaś, w tych s z c z e r y c h o b r a z a c h s p o ł e c z e ń s t w a , każdy niem al, zn ajdując zdarzenia podobne tym , k tó rych doświadczał, uczucia sercu znajom e, błędy, w k tó re w padał, nam iętności, ja kie nieraz w pożyciu spotykał, m im o w o ln ie zajm uje się tem opisaniem , p oró w n yw a , rozważa i częstokroć skutkiem ty c łi rozwag, czyn io nych bez uprzedzenia, staje się to w głębi serca przekonanie, że w ja k ie jk o lw ie k doli, w ja k im k o lw ie k w yp a dku dzia łać dla cnoty jest to pew niejszym nad wszelkie inne spo sobem działać d la szczęścia» (1). W id zie liśm y, że część ty c h rad, odnoszącą się do postępowania «w każdej d o li i w każdym wypadku», um iała Jaraczewska z przedziw ną dokładnością realizo wać w swej pra cy społecznej. Zobaczymy, że z n ie m n ie jszą dokładnością w yko n a ła i część lite ra cką tego p ro gram u w swej pra cy auto rskie j (2). (1) Malwina czyli Domyślność serca, tom I, Edycja druga, Warszawa 1817. — (2) Warto tu zaznaczyć, że cytowana przez nas przedmowa ks. M arji daleko bardziej nadaje się do każdej powieści Jaraczewskiej, niż do Malwiny. W tej ostatniej prawie zupełnie nie znajdujemy tych «przepisów prawd i nauk» i bar dzo niewiele widzimy «szczerych obrazów społeczeństwa». Na tomiast i jedno i drugie stanowi zasadniczy materjał romansów 11 Jeżeli do pewnego czasu mogła ją jeszcze p ow strzy m ywać niepewność co do w y b o ru tła i fo rm y , w ja kie należałoby ubrać te «przepisy, p ra w d y i nauki», to uka zanie się w r. 1826 naszej pierwszej pow ieści obyczajo w ej, t. j. Pana Starosty Skarbka, m usiało te w ą tp liw o ści usunąć. I zaraz w ro k u następnym, 1827, Jaraczewska p i sać zaczęła. A wówczas długo pow strzym yw ana fala je j tw órczości nader w a rtk im potoczyła się prądem. W e w spom nianym ju ż liście je j brata, hr. Józefa, do M ichała G rabowskiego czytam y: «Mając... w z ro k m ocno osła biony, zmuszona była dyktować» (swoje u tw o ry ) «roz m a itym osobom, gdyż jedna w ystarczyć nie mogła nad zwyczajnej o bfito ści je j pom ysłów . D ykto w a ła bow iem pra w ie bez p rz e rw y od godziny dziewiątej z rana do ósmej lub dziewiątej w wieczór, a w tedy, gdy była w caiły m ogniu i zapale ko m p ozycji i gdy wysnuwała swoje dzieła, nie ja k u ro jo n e u tw ory, ale ja k b y istotne wspo m nienia, te staw ały się dla n ie j rzeczywistością, a rze czywistość snem je d ynie p rz y k ry m i natrętnym ». W r. 1827 w ychodzi pierwsza je j powieść Z o fja i E m ilja w dwóch tom ach, w r. 1828 — także d w u to m o w y W ieczór A dw en tow y; w tym że ro k u autorka d ru k u je je szcze swój U pom inek dla dzieci (1), wreszcie w r. 1829 ukazuje się je j największa, bo z czterech to m ó w złożona powieść p. t. Pierwsza Młodość, Pierwsze Uczucia. Ale też na tem kończy się je j twórczość lite ra cka. W yb u c h listopadow y, a potem w o jn a z Rosją zapewne Jaraczewskiej. Można więc powiedzieć, że program, nakreślony przez ks. Wirtemberską w r. 1816, został wykonany nie zaraz, lecz w jedenaście lat później, i nie przez nią, tylko przez Jaraczewską. (1) W dostępnych dla mnie bibljotekach Upominku nie zna lazłem i dlatego w pracy niniejszej uwzględnić go nie mogłem. Książeczka musi być dziś bardzo rzadka (jeżeli wogóle zachował się jeszcze ja ki egzemplarz), skoro już w r. 1884 nie mógł jej od naleźć Chmielowski. 12 w in n y m k ie ru n k u z w ró c iły je j uczucia i m yśli. O trzy m awszy wiadom ość o śm ierci męża, k tó ry zm a rł w obo zie na cholerę, Jaraczewska niedługo go przeżyła. Już od dłuższego czasu tra w io n a gorączką nerw ow ą i począt k a m i raka w piersi, zakończyła życie dnia 28 września 1832 r. w K rakow ie. R O ZD ZIA Ł I I MATERJAŁ RZECZOWY 1. GŁÓWNE MOTYWY KOMPOZYCYJNE «Najpożyteczniejszy sposób udzielenia swego do świadczenia jest częstokroć w yja w ien ie , ja k im sposobem się go nabyło. Dotego, każdy zw ykle m n iej więcej jest w życiu uderzony oczywistością ja kie jś p ra w d y m o ra l nej, k tó rą w każdej ważnej okoliczności przytacza i stara się d ru g im dowieść». Te słowa, rozpoczynające pierwszą powieść Jaraczewskiej (Z E .), zaw ierają dość ścisłe określenie najw aż niejszych m otyw ów , około k tó ry c h snuje się kom pozycja w szystkich trzech je j «romansów». Celem a u to rk i jest — «udzielenie swego doświadczenia» przez w ykazanie «oczy w istości ja kie jś p ra w dy m oralnej». W ZE. tą praw dą m o ra ln ą jest «błędny kie ru ne k, daw any pospolicie w Polsce w ych o w an iu p łc i niewieściej»; w PM. «prawdy m oralne» o w ych o w an iu p łc i męskiej uzupełnia problem , że «cha ra k te r młodego człow ieka jest ta k im p raw ie zawsze, ja kie m i b y ły pierwsza jego m łodość i pierwsze uczucie»; wreszcie w trzech «najprościejszych historjach», z k tó rych składa się W A., m o tyw w ychow aw czy usuwa się na plan drugi, a na jego miejsce m am y: w pierwszej histor j i — p ro ble m wzajemnego do siebie stosunku trzech pokoleń: ojców , dziadów i w n u ków , w drugiej — naukę, daną «m łodym osobom, któ re nierozsądnie, w pierw szym momencie zaw rotnych m łodości uludzeń, ' ch cia łyb y o losie i szczęściu całego życia stanowić» (W A . I, 13), a w trzeciej — dowód, «ile najcnotliw sza kobieta p ow in n a 14 b y ć wybaczającą, gdyż, chociaż nie zbłądziła, którażb y m ogła przysiąc, iż nigdy ku pograniczu złego zbliżoną n ie była?» (W A . I, 14). A więc. s p r a w y w y c h o w a w c z e , a obok nich pewne z zakresu powszedniego życia zaczerpnięte « p r a w d y m o r a l n e » , — to główne m o tyw y kom po zy c ji pow ieściow ej naszej a uto rki. W iad o m o, że zagadnienia pedagogiczne w lite ra tu rze p olskiej zawsze za jm o w a ły miejsce poczesne. Od po ło w y X V I I I w. podlegają szczególnie ożyw ionej dyskusji. P rócz m otyw ów , płynących z w łasnych n a jpilniejszych potrzeb społecznych, i w łasnych tak świetnych, ja k prace K o m is ji E du ka cyjn ej, poczynań, bodźcem do d yskusji są różne z zagranicy płynące teorje, czy to genjalne utopje w ro d zaju E m ila Rousseau’®, czy też p ró b y stosowania w praktyce skrajnego u tylita ryzm u w duchu Basedowa i jego g o rliw y c h stro n n ikó w . Sprawia w ychow ania dziew cząt staje się bardzo aktualną od czasu, gdy Izba Edukaicyjn a Księstwa W arszawskiego, przystępując do re fo rm y szko ln ictw a żeńskiego w państwie, pow ołała w każdem mieście departam entów em gro no «znakom itych i sza n ow nych dam», k tó ry m pow ierzyła dozór nad wszelkiego ro d za ju zakładam i naukow em i, przeznaezonemi dla k o biet. W ten sposób k w ia t naszej a ry s to k ra c ji i inteligen c ji niewieściej zaczął brać bezpośredni udział w pracy pedagogicznej. N ic w ięc dziwnego, że od tego czasu wiele k o b ie t zabiera głos w sprawach w ychow aw czych; uw ień czeniem tego prą du są, w ostatniem przed re w o lu cją l i stopadową dziesięcioleciu, ta k bardzo w swoim czasie cenione pisma pedagogiczne K le m e ntyn y Tańskiej. Rzecz naturalna, że ru ch um ysłow y w tej dziedzi nie m usiał znaleźć swój w yra z i w lite ra tu rze powieścio w e j. B y ł to przecie czas, kiedy powieść była «bądź przed n ią strażą, bądź korpusem pom ocniczym p u b lic y s ty k i społecznej» (1). To też raczej d ziw ić się należy, że spraw y (1) K. Wojciechowski: Zagadnienia społeczne w powieści polskiej. 15 w ychow aw cze w pow ieści polskiej tego okresu zajm ująm iejsca stosunkow o mało. Dotyczy to szczególnie pow ie ści pierw szych dziesięcioleci X IX w. W okresie stanisła w o w skim jest pod ty m względem inaczej. K ra s ic k i całe ro zd ziały Doświadczy ńskiego i Podstolego poświęca w ychow aniu. Za jego p rzykładem idą jegoi naśladowcy, ja k M. K ra je w s k i (W o jc ie c h Zdarzyński, Podolanka, w y chow ana w stanie n a tu ry ), F. S. Jezierski (G ow orek herbu Rawicz, Rzepicha, m atka k ró ló w ) i in n i. W w ie ku X IX aż do ro k u 1827 w pow ieści polskiej) o zagadnieniach w y chow awczych pra w ie zupełnie głucho. Nawet ks. W ir tem berska, — k tó ra przecież należała do «rady dozorczej» departam entu warszawskiego, układającej regula m in pensyj i szkół p łc i żeńskiej, — w swojej M alw inie za ledwie jeden rozdział p. t. Kwesta, pisany w duchu S tem e’a, poświęca w ych o w an iu niewieściemu. Zagadnie n ia w ychowaw cze, ja k o zasadniczy m o tyw w kom pozy c ji rom ansu, w w. X IX w prow adza do lite ra tu ry dopiero Jaraczewska, To też w p ły w ó w , które na nią pod tym względem oddziałały, darem niebyśm y szukali w lite ra tu rze p o l skiej. Jej najbliższy poprzednik, Ignacy K ra sicki, b y ł ju ż na ty le daleki, że pod względem lite ra c k im nie mógł być je j m istrzem . P rzykła d y bezpośrednie, w zory, nadające się do naśladowania, mogła Jaraczewska znaleźć li ty lk o w lite ra tu rz e obcej, przedewszystkiem we fra ncu skie j, ja k o n a jle p ie j w Polsce znanej i wówczas jeszcze n a jw y żej cenionej. W ś ró d bardzo licznego grona pisarzów fra ncu skich , k tó ry c h dzieła bądź to w oryginale, bądź w obficie sy piących się przekładach w kra cza ły triu m fa ln ie do pała ców, d w o ró w i d w o rk ó w polskich, na pierwszem m ie j scu należy w ym ien ić parę lite ra cką, nietyle w p ra w dzie sławną, ile popularną, i nietyle utalentow aną, ile w ysoko naówczas cenioną. Parę tę stanowią: Jan 16 Franciszek M a rm o n tel i pani Stefan ja Felicyta de Genlis (1). Szczególniej ta ostatnia, a utorka A de li i Teodora, czyli listów o edukacji, W ieczorów Zam kow ych, albo d al szego ciągu n au ki obyczajów, do pojęcia m ło d zi przysto sowanego, wreszcie ro zp ra w y O e dukacji p ub liczn e j k o biet i ludu, pozatem bardzo płodna fa b ry k a n tk a ro m a n sów, w k tó ry c h m oralna p ru d e rja w yraża się w silnie podkreślonej tendencji, — m usi ściągać naszą uwagę, gdy ro z p a tru je m y liinje zasadnicze tw órczości Jaraezewskiej. Że p an i Genlis należała do najpo p ula rn ie jszych w ty m czasie w Polsce autorek, na to, prócz stałego i w ie lo kro tn e g o przekładania je j u tw o ró w na ję zyk polski, m am y w iele dow odów w sądach pisarzy polskich. T a k i np. ks. K ra je w s k i w W ojciechu Zdarzyńskim ją jedną ty lk o poczytuje za godną w zm ian ki w całej współczesnej sobie lite ra tu rze fra ncu skie j (2). że Jaraczewska w y soko ją ceniła, o tem świadczą bardzo pochlebne zdania, spotykane w je j powieściach wszędzie tam , gdzie ty lk o sposobność się ku tem u nadarzała (ZE. I I , 70, W A. I I , 206); o ile poddawała się je j w p ływ o w i, o ile zaś um iała zachować samodzielność zarów no w poglądach pedago gicznych, ja k i w sposobie ich p op u laryzacji, będziemy m ie li możność we w łaściw ych miejscach wykazać. Na (1) Łączymy ich tu razem ze względu na zgodność w pły wów, jakie oboje w yw arli na interesującą nas tutaj autorkę, ale bynajmniej nie chcemy przez to zaznaczyć tożsamości ich ideo wego czy literackiego stanowiska. Przeciwnie, pewna siebie i skora do polemiki autorka Wieczorów Zamkowych nieraz bar dzo krytycznie wyrażała się o płodach literackich starszego od niej o lat trzydzieści autora Zabawki wieczornej. — (2) Co cha rakterystyczne, że romansopisarkę francuską, jak się zdaje', da leko więcej wielbiono w Polsce, niż we własnej ojczyźnie, gdzie krytyka wyrażała się o niej bynajmniej nie zawsze z uznaniem. Oto naprzykład jeden z dzienników francuskich obwieścił jej zgon następującemi słowy: «Madame de Genlis a cessé d’écrire, c’est annoncer sa mort». (Cyt. u Scherra, Historja literatury po wszechnej, Warsz. 1881, I, 416). — 17 ü razie niech nam w ystarczy stwierdzenie, że, jeżeli Jara czewskiej b y ły potrzebne w zory, wskazujące, w ja k i to sposób propaguje się w powieści ideje wychowawcze, to m iała tych w zo ró w poddostatkiem , przedewszystkiem w utw orach h ra b in y S tefanji Felicyty. R ów nie p o p u la rn y i ró w n ie w Polsce ceniony M arm ontel nie p om ija w swych pism ach zagadnień w ycho wawczych. D la Jaraczewskiej je d na k a u to r Contes m o ra u x ma znaczenie przedewszystkiem ja ko pisarz, k tó ry w d ro bn ych w ypadkach powszedniego życia w yn a jd u je «praw dy m oralne», podając je następnie w fo rm ie po w ia s tk i ku nauce i przestrodze c n o tliw y c h czytelników . Za tym przykła de m M arm ontela Jaraczewska idzie ta k daleko, że zgodność m o tyw ó w ko m p ozycyjn ych czasami w prow adza ją na drogę zapożyczania . m o tyw ó w ko n s tru k c y jn y c h , ja k to jest np. w Zabawce w ieczornej M a r m ontela a W ieczorze A dw entow ym Jaraczewskiej (1). A le dla u n ikn ię cia nieporozum ienia godzi się ju ż tu ta j zaznaczyć, że ta zgodność m o tyw ó w n ic nie ma w spól nego z niew olniczem naśladownictw em . Przedejwszystkiem , w w yciąganiu n a u k i m o ra ln ej ze zdarzeń powszed niego życia Jaraczewska idzie dalej od M arm ontela. Gdy ten ty lk o n ie któ re szczególnie ważne w yp a d ki w życiu przeciętnego człow ieka uznaje za m aterja i, mogący w y starczyć do w ysnucia n au ki m o ra ln ej (dlatego też w Za bawce W ieczo rn ej każdy z gości pani de V e rva l opo w iada «najszczęśliwsze lub jedno z najszczęśliwszych zdarzeń życia swego»), — Jaraczewskiej do tego samego celu wystarcza «najprościejsza historja» z życia każdego człowieka. Jest jeszcze druga, ważniejsza, różnica. Oto, gdy rom ansopisarz fra n cu ski z taką lubością naraża swych bohaterów na zdradzieckie pokusy i w ta k ryzy(1) Tę zgodność konstrukcji słusznie podkreślił A. Słapa w swojej rozprawie o Fryderyku Skarbku (str. 74). Należy się tylko zastrzec przeciwko wyciąganiu stąd wniosku o daleko idą- 18 kow ne pod względem m o ra ln ym stawia ich sytuacje, że «um oralnienie» czytelników przez le ktu rę jego pow ieści staje się m ocno problem atycznem (1), — to powieścio pisarce naszej tego zarzutu uczynić nie można. Pod tym względem p ełni ona swoje zadanie daleko lepiej od swego francuskiego «m istrza ». Na zagadnieniach w ychow aw czych i dotychczas w ym ie n io n ych «prawdach m oralnych» nie w yczerpuje się je d na k zakres głów nych tem atów pow ieści Jaraczewskiej. M ożnaby powiedzieć, że w łaściw ie dopiero się od nich zaczyna. A u to rkę interesuje n ie ty lk o samo w y c h o w anie, ale bodaj w w iększym jeszcze stopniu — jego skutki. U siłuje nam ona pokazać tak lu b inaczej ukształcony ch a ra kte r człow ieka w jego stosunku do różnych zagadnień życiow ych i ze szczególną starannością p ró buje przedstaw ić oczom czytelnika proces uczuć i prze ja w ó w w o li bohatera wobec tych okoliczności, w śró d k tó ry c h los go stawia. Postać H e n ryka K lonow skiego w PM. od czasu jego dzieciństwa aż do śm ierci p ra w ie w yłącznie tem u celow i służy. To też, jeżeli zechcemy szukać zaczynów p olskiej p o w i e ś c i p s y c h o l o g i c z n e j , to, prócz pierw szych rozdziałów Maluuiny ks. W irte m b e rs k ie j oraz, do pewnego stopnia, D ziennika F ra n c is z k i K ra siń skie j Tańskiej, największą uwagę na leży zw ró cić na u tw o ry Jaraczewskiej. A nie byle ja k i p rze w od n ik p ro w a d ził m yśli naszej a u to rk i w m eandry duszy lu d zkie j. N i m n iej n i w ięcej, ty lk o sam m istrz W o lfg an g von Goethe ze sw ojem i C ier pieniam i młodego W erthera. W ja k i sposób a utorka m o d y fik u je c h a ra kte r niem ieckiego pesym isty, aby go móc bez zgorszenia przeszczepić na bogobojny g ru n t p olski, w ja k i sposób ra tu je go przed grzesznem sam obójstwem , o tern będzie m owa niżej. Tymczasem tych, k tó rz y b y w ą tp ili o bezpośredniości w p ły w u Cierpień na n ie któ re (1) Zauważyła lo już pani Genlis, która w Wieczorach Zam kowych oceniła Powieści moralne Marmontela, jako «wcale nie moralne». 19 m o tyw y tw órczości naszej a u to rki, p ro sim y o zestawienie X X IX rozdziału PM. (szczególniej od sttr. 137) z p ie rw szemi k ilk u n a s tu stro nicam i arcydzieła Goethego. W szel kie w ątpliw ości znikną (1). Jednem z najw ażniejszych przeżyć duchow ych człowieka, szczególniej kobiety, jest miłość. Często w y w iera ona decydujący w p ły w na dalsze losy je d n o stki, a praw ie zawsze jest dob rym probierzem ch arakte ru i w artości m o ra ln ej danego osobnika. Nie mogła, natu(1) K. Wojciechowski w swojej doskonalej książce p. t. W er ter w Polsce, wydanej we Lwowie po raz pierwszy w r. 1904 . (po raz drugi — 1925), nic nie wspomina o Jaraczewskiej. Musimy tu wyrazić przypuszczenie, że albo zasłużony autor przed napi saniem swego dzieła nie znal jeszcze Jaraczewskiej, albo, co prawdopodobniejsze, w ciągu pracy poprostu wypadła mu ona z pamięci. Podobieństwo bowiem jest zbyt uderzające, aby go można było nie zauważyć. Popatrzmy na zgodność choćby tylko zewnętrznych, dekoracyjnych szczegółów. Henryk, podobnie jak Werter, schyłek swego życia spędza, mieszkając w chacie pocz ciwych niemieckich (!) wieśniaków na Śląsku w małej wiosce, po łożonej w górach «o milę» od miasteczka (U Goethego: «ungefähr eine Stunde von der Stadt»). Ulubionem miejscem rozmyślań W er tera jest, jak wiadomo, stoliczek w cieniu dwóch lip przed chatą postawiony. Takiż stoliczek, ba, nawet dwa są przeznaczone dla Henryka: jeden — «pod starą gruszką przed oknami chaty», drugi — «w małym obok ogródku, pod dużą rozłożystą lipą». Przy takim stoliczku W erter pija kawę i rozkoszuje się Home rem, chory zaś na płuca Henryk tutaj też odżywia się — koziem mlekiem i czyta Naśladowanie Chrystusa Pana. W erter bawi się i rozmawia z małemi dziećmi; takich też przyjaciół i rozmówców ma nieszczęśliwy Henryk. W erter myśli swe i uczucia wypowiada w listach czy w pamiętniku, a o stanie duchowym Henryka w tym okresie jego życia dowiadujemy się również z uryw ków jego pa miętnika, chociaż popęd do pisania go w danych okolicznościach z trudem daje się uzasadnić. Dodajmy wjjońcu, że, jak wszystkie uczucia Wertera krążą około ukochanej, a innemu przeznaczonej C h a r l o t t e , tak samo myśli Henryka ustawicznie biegną ku utraconej na rzecz przyjaciela K a r o l i n i e . (Jak gdyby dla je szcze wyraźniejszego podkreślenia tej tożsamości imion małą przyjaciółką Henryka jest — młoda Lulotka, «mająca w udziale imię i serce lubej... Karoliny»). 2* 20 ra ln ie , pom inąć tego najpowszechniejszego m o tyw u ko m p ozycji rom ansopiisarskiej nasza autorka. M o t y w e m m i ł o ś c i posługiwała się w każdej pow ieści; w świetle tego uczucia stawia wszystkie swoje ważniejsze postaci. A le co się tyczy ro li, jaką m iłość odgrywa w p orów na n iu z in n e m i siłam i duchow em i człowieka, jaraczew ska należy do tej g ru p y pisarzy naszych, k tó ry c h dzieła są ju ż re a kcją przeciw «podnoszeniu uczucia do godności siły, w życiu kierującej» (1). M iłość zyskuje łaskę w oczach a u to rk i ty lk o wówczas, gdy h a rm o n ijn ie łączy się z po czuciem obowiązków, z życia rodzinnego płynących, a więc, przedewszystkiem , gdy prostą drogą prow adzi do ołtarza. Dlatego też ten m o tyw ściśle k o ja rz y się u Jaraczewskiej z in n ym , m ianow icie z p r o b l e m a t e m m a ł ż e ń s t w a . P raw dopodobnie za czasów naszej au to r k i kw estja wstępowania w zw iązki małżeńskie z wolą lu b w b re w w o li ro d ziców posiadała szczególnie dużo aktualności, ł bra no ją tragiczniej, niż obecnie. B y ły to przecież czasy, kie d y surowe poglądy o jcó w i dziadów na pow inność pokornego poddania się dzieci w o li rodzi ców ścierać się ju ż zaczęły z nowszem i p ojęciam i o p ra wach uczuć i osobistej w o ln o ści w w yborze ich przed m iotu. Stąd to zapewne pochodzi, że przy ko ja rzen iu przez Jaraczewską p a r m ałżeńskich, prócz uczucia osób, bezpośrednio interesow anych, p raw ie zawsze występuje jeszcze c z y n n ik drugi, m ianow icie, zam iary i decyzje ro dziców czy o piekunów kochającej się pary. Jeżeli te dwa m o tyw y zbiegają się zgodnie, m am y w pow ieści słoneczny obraz rodzinnego szczęścia (W ła d ysła w i E m il ja w ZE., Zdzisław i A niela w W A., Gustaw i K a ro lin a w P M .); roz bieżność ich staje sie pow odem w ie lk ic h nieraz dram a tó w życiow ych. (Z o fja i A d o lf w ZE., rodzice Zdzisława w W A., tragedja pani Pelewskiej — tamże i in.). — Prze(1) K. Wojciechowski: Przyczynek do dziejów reakcji prze ciw wszechwładztwu uczucia po r. 1820. Pamiętnik Liter. 1905. 21 w o d n ik ie m lite ra c k im Jaraczewskiej pod tym względem mógł być rów nież M arm onteł, u którego ten m o tyw kom p ozycyjny spotykam y dość często (P ustelnicy M u rc ji, P o ra n k i w iejskie i t. p.). Reakcja przeciw wszecbwładztwu uczucia w yraża się u Jaraczewskiej i w tem, że jest ona przeciw niczką w szelkich zbyt silnych nam iętności. Za niedość opano wane przez rozsądek uczucie karze swoich bohaterów bardzo surowo. Na jednych zsyła poprostu m n iej lu b więcej nagłą śm ierć (Z o fja w ZE., W a le ry w WA., Nafałja , Teresa i W a cła w w PM .), in n ym , dla większej jeszcze k a ry i nauki, nakazuje ro b ić przed śm iercią długi rachu nek sum ienia i wzbudzać żal za grzechy w postaci gorz kic h rozm yślań nad zm arnow anem samochcąc życiem (H e n ry k w PM.). Na szczególnie zaś le kko m yśln ych po siada jeszcze in n e śro d ki pedagogiczne: oto usiłuje swo ich p łochych bohaterów przyw ieść do upam iętania przez — zastraszenie ich. I tu spotykam y się z m otywem , którego u tak trzeźwej i realistycznie na życie patrzącej a u to rk i w calebyśm y nie o czekiw ali. M ianow icie, aby w i dokiem sku tkó w nieham ow anej nam iętności w yw o ła ć dreszcz grozy, sięga nasza pow ieściopisarka do reper tu a ru śro d kó w artystycznych, dobrze już znanych zagra n ic ą , w Polsce zaś w prow adzanych właśnie do poezji, a w prozie m ających jedną ty lk o przed Jaraczewską przedstawicielkę, t. j. Mostowską. Są to m o t y w y , k tó rych użycie w rom ansie stw o rzyło ta k i rodzaj lite ra c k i, ja k ie m u skorzy do k la s yfika cyjn ych określeń N iem cy nadali m iano Schauerrom an (powieść grozy). M am y więc w powieściach Jaraczewskiej i straszny, fantastyczne sny (PM. I, 128 i n.), i dreszcze n ie po ko ju, w yw o łu ją ce przepow iednie (PM. I, 195 i n .), i groźne u ltra ro m a n tyczne obrazy (PM. I I , 142). U m o ra ln ia n ie czytelników terni środkąm i negatywnem i nie odpow iadało je d na k naturze Jaraczewskiej. D aleko chętniej i częściej chw yta się ona śro d ków pozy tyw n ych, t. j. dobrego p rzykła d u w postaci czy to szła.- 22 chętnego postępowania bohatera, czy też poprostu pięk nie i mądrze wygłaszanego przezeń w ykładu. T a k p rz yn a jm n ie j postępuje Jaraczewska zawsze, gdy w prow adza do powieści p ie rw ia stki, b u jn ie rozkrzew ione w rom ansie czasów stanisław ow skich, ale zgoła zapom niane w początkach X IX w., t. j. p i e r w i a s t k i s p o ł e c z n e . Ściśle biorąc, p rzyp o m n ia ł je czytającej publiczności ju ż Niem cewicz przez osnucie L e jb y i S io ry (1821) na tle spraw y żydow skiej; sprawę jednak, któ ra od bardzo daw nych czasów aż do c h w ili obecnej n a jb a r dziej zajmowała: um ysły p ub licystó w polskich, t. j. sprawę położenia lu d u wiejskiego, porusza w ty m okresie lite ra tu ry naszej pierwsza Jaraczewska. I, choć n iektóre drobne szczegóły w przedstaw ianiu stosunku do lu d u w skazyw ałyby znów na M arm ontela (S kru p u ł, trzecia h is to ry jk a w Zabawce w ieczornej), a naw et na panią Genlis (państw o de Lagaraye w A de li i Teodorze), to je d n a k siła, z jaką Jaraczewska stawia tę kwestję przed oczam i czytelnika,- i całkow icie własne sądy w ocenie m o ra ln e j lu d u polskiego każą przyznać naszej autorce zupełną w tej dziedzinie samodzielność. W szystkie uw ydatnione dotychczas m o tyw y ko m pozycyjne pochodzą, ja k w id zim y, z poglądów Jaraczewskiej na «użyteczność» rom ansów. Są je dnak dziedziny życia, do k tó ry c h ta le n t je j podąża za samym pędem swej n atu ry. A u to rka , często nie zdając sobie z tego sprawy, z pobudek wyłącznie artystycznych, idzie w k ie ru n ku , gdzie m niej isię znajdzie «przepisów, p ra w d i nauk», ale gdzie zato, p rz y n a jm n ie j na k ró tk ą chw ilę, triu m f odnie sie czysta, nieskrępow ana prozą życiową sztuka. Taką dziedziną jest n a jp ie rw ś w i a t bardzo nie daw nej, bo jeszcze w oczach a u to rk i schodzącej z w i d o w n i — p r z e s z ł o ś c i . W a cła w B o ro w y w pracy o Ignacym Chodźce słusznie p o d k re ś lił i bardzo jasno w ykazał przyczyny, któ re sp ra w iły, że w tych czasach <'usiłow ania realistyczne rom ansopisów p olskich zabar w ia ją się p ie rw ia stkam i tra d y c ji i wspom nienia». Z jed- 23 nej stro ny w p ły w y lite ra ckie zagranicy (W alte r-S co tt), z drugiej stro ny c z yn n iki rodzim e, z tęsknoty k u świetnej, a m in io n e j przeszłości płynące, sp ra w iły, że tak b u jn ie ro zw in ę ła się wówczas fo rm a pam iętnikarska i że «fi g u ry z niknącego świata staroszlachetczyzny» spotykam y we w szelkich nieom al rodzajach pow ieściow ych tych czasów. Jest to ten sam prąd, k tó ry da nam powieści Chodźki, Rzewuskiego, ba, k tó ry nawet nieśm iertelnem i k re a cja m i zaludni kom edje F re d ry , a szczyt artyzm u osiągnie w Panu Tadeuszu. Otóż p rą d o w i temu, na szczę ście, dała się ponieść i Jaraczewska. M ó w im y: na szczę ście, ponieważ właśnie ten prąd p o zw o lił nam ujrzeć je j talen t w całym jego siln ym i n a tu ra ln ym blasku. «Ta k ie j postaci, ja k starosta S taliński w pierwszej części W ieczoru Adwentowego, nie znał dotychczas rom ans p o lski: plastyka w kreśleniu tej fig u ry godna jest n a j w iększych epików», pisze W o jcie ch o w ski w E ncg klo p ed ji P olskiej. Drugą dziedziną, w k tó re j fantazja tw órcza Jaraczewskiej najchę tniej przebywa i p raw dziw ie artystyczne odnosi sukcesy, to ś w i a t lu d zi i rzeczy w s p ó ł c z e s n y . W iele m o tyw ó w ko m pozycyjnych, w łaściw ych tej autorce, w skazaliśm y ju ż przedtem. G dyby je dnak cho dziło o w ym ienienie jakiegoś jednego, bezwzględnie nad in n e m i panującego, i gdyby koniecznie trzeba b yło okre ślić rodzaj tw órczości Jaraezewskiej na podstawie tego zasadniczego m otyw u, to m oglibyśm y go sform u ło w ać ty lk o w następującem zdaniu: Jaraczewska jest autorką p o w i e ś c i o b y c z a j o w y c h . W te j sferze świata, na k tó ry p atrzy w łasnem i oczyma, porusza się najsw o b o d n ie j; ta sfera najbardziej odpow iada naturze je j ta le n tu obserwacyjno-realistycznego. To też wszystkie inne m o tyw y je j k o m p o zycji są n ie ja ko w plecione w ten jeden g łó w n y — w artystyczne odtw arzanie pryw atnego życia bohaterów . Na tern polu tw órczości lite ra c k ie j w Polsce Jaraczewska bardzo n iew ielu m iała poprzedników . W p ra w d zie pewne objaw y, zapowiadające rych łe uka 24 zanie się p olskiej pow ieści obyczajowej, datują się od sa m ych je j początków, bo od satyrycznie u jętych scen oby czajow ych w Doświadczy ńskim i Panu P odstolim . W M alw inie (1816) m am y ju ż pewne p ró b y świadomego szkicowania tła obyczajowego. U ja w n ia ją cy się w tym czasie popęd ku m alow aniu obyczajów ojcó w i dziadów (D w a j Sieciechowie, 1815, L is ty Elżb. Rzeczyckiej, D zien n ik F r. K ra s iń skie j) rów nież wskazywał, że ku pow ieści obyczajowej stopniow o k ie ro w a ły się skłonności auto rów . Z k o le i zjaw iają się romanse, ja k P odróżny w Poczajowie (1820) bezimiennego autora, albo E dw ard, czyli s k u tk i niedoświaclczenia K aliksta Pawłowskiego (1823), w k tó ry c h «pierwiastek obyczajow y jest ju ż w o ln y od ten d en cji s a ty ry czno-dydaktycznej» (1). D opiero je d na k ro k 1826 przynosi nam pierwszą powieść obyczajową w calem znaczeniu tego w yrazu. Jest nią Pan Starosta F ry d e ry k a Skarbka. W tym też ro k u ukazuje się anoni m ow y Pan U n te rle jtn a n t W ojciech. W o ln o przyp u szczać, że te nairodowo-obyczajowe romanse odegrały w genezie pow ieści obyczajowych Jaraczewskiej pewną rolę, ale o jakichś silniejszych w p ł y w a c h mó w ić nie w olno. Co więcej, czyni Jaraczewska na tem polu ważny i zdecydowany k ro k naprzód. Oto, kiedy w Panu Staroście, a tem w ięcej w Panu U nterlejtnancie W o jcie chu, p ierw iastek satyryczny jeszcze przeważa nad objektyw n em m alow aniem świata współczesności, u Jaraczewa skiej przeciw nie: ludzie i życie ich są dla n ie j materja łe m , k tó ry sarn przez się, w sw ojej realnej prawdzie, w swej szarej przeciętności jest przedm iotem , godnym artystycznego odtwarzania. Pozatem nie należy zapom i nać, że i pod względem ilo ś c i p ie rw ia stkó w obyczajow ych w rom ansie polskim Jaraczewska daleko pozostawiła za sobą w szystkich w zm iankow anych pisarzy. Jeżeli więc godzi się uznać, że Skarbek pierw szy w n ió sł do lite ra tu ry (1) str. 17. A. Slapa: Fryderyk Skarbek jako powieściopisarz, 25 polskiej p o w i e ś ć o b _y c z a j o w ą, to Jaraczewskiej trzeba przyznać tę zasługę, że ten rodzaj powieści r o zw i n ę 1a i u g r u n t o w a ł a . 2. ŚWIAT LUDZI 1 RZECZY R am y ogólnego obrazu obyczajowego w pow ie ściach Jaraczewskiej są niezw ykle szerokie, sam zaś obraz — dokład n y i naw et w d ro bn ych szczegółach sta ra n nie w ykończony. Rzecz naturalna, że na pierw szym planie ukazuje się życie tej sfery, któ rą a u to rka znała najlep ie j, z k tó re j pochodziła, t. j. życie zamożnej szlachty w ie jskiej. Jeżeli w M alw inie wciąż jesteśmy w to w a rzy stwie p ra w ie samych książąt i h ra bió w , jeżeli Pan S taro sta chętnie u trzym u je stosunki tow arzyskie z tą sferą średniozam ożnej szlachty, któ ra ju ż stoi na pograniczu własnej w si a dzierżawy, to środow isko w powieściach Jaraczewskiej stoi na szczeblu d ra b in y społecznej, znaj dującym się pom iędzy dwiema w ym ienioinem i w arstw am i. Jeżeli jest hrabia, to — nie z tych najw iększych (h r. B ro n ie c k i w PM .), jeżeli jest baron, to — «świeżo upieczony» (B a ro n K., tamże). Pozatem stary i obszerny z i e m i a ńs k i d w ó r , z władzą nad więcej, niż jedną wsią, — oto siedziba, do k tó re j Jaraczewska śpieszy najchę tniej, w k tó re j czuje się najsw obodniej i przebywa najdłużej. Mieszkańców takiego d w o ru w id zim y we w szelkich okolicznościach ic h życia. Jesteśmy u n ich na u ro d zi nach i na im ieninach, na weselu i na pogrzebie; w id zim y ich i przy pra cy na ro li, i na p olow a n iu ; spędzamy z n im i długie jednostajne d ni powszednie i obchodzim y u ro czy ście wszystkie ważniejsze, święta w ro k u ; w ra z z n im i n udzim y się p rzy odczytyw aniu zeszłorocznych gazet, to znów z zapałem urządzam y w ieczór taneczny lu b przed stawienie am atorskie. A jeśli tu i ow dzie,w plecie się ja k i obyczaj stary, przez p rzo dkó w niew iadom o już którego pokolenia w n u k o m przekazany, to patrzym y nań z uśmie chem może, ale z szacunkiem i ciekawością. W czasie 26 «przenosin» m łodego małżeństwa żaden woźnica nie waży się zajechać na nowosdedliny «nową drogą», dopóki panna m łoda nie przejedzie nią pierwsza. Jeśli podadzą wieczerzę w ig ilijn ą , to na pierwsze danie będzie napewno zupa m igdałow a lub barszcz z uszkam i; je śli zastawią ucztę m yśliw ską, to nie zapomną i o w ilczej pieczeni dla «fryców ». Jeśli m am y ka rn aw a ł, to ju ż ze szlichtadą, je ś li — ostatki, to z kolacją, na k tó re j k ró lu ją «pulchne, gorące, suto napełnione k o n fitu ra m i pączki ro b o ty go spodyni» (PM. I I I , 182). W iadom o, że, p om im o tych przyjem ności i rozko szy w ie jskich , zimą lub późną jesaenią często ucieka się z e w s i d o m i a s t a: to na bal w Łazienkach, to do tea tru , to na reduty. Ale n ie ty lk o dla przyjem ności jeździ się tam i przebywa: czasami trzeba dopilnow ać m ozol nie ciągnącego się sądowego procesu (ja k to ju ż IMĆ Pan M ik o ła j Dośw iadczyński ro b ił), czasami znów edukowa nej w dom u panience trzeba świat pokazać, a ją poka zać światu, synów zaś trzeba p raw ie zawsze kształcić w uczelniach stołecznych. Terni oto drogam i autorka nader często w prow adza nas w życie m iejskie. B aw im y w ięc i w m ieszkaniu P ani P ro k u ra to ro w e j w mieście prow in cjo n a ln e m ( W A .). i w m ało sym patycznym lo ka lu niesum iennego p ra w n ika p. Tolewskiego we L w o w ie (W A .), i w cichym , księgami i rę ko pisa m i zarzuconym gabinecie uczonego profesora pana B lom berg w W a r szawie (P M .). Schodzim y i do niższych sfer mieszczań skich: ja kiś czas śledzim y losy nieszczęśliwego, choć szlachetnego i pracow itego zegarm istrza (P M .), in n ym znów razem w id zim y skrom ną wieczerzę poczciwej ro dziny m ałom iasteczkowego kowala. Prawda, że ty m obrazom i obrazkom życia m ie j skiego b ra k tej w yrazistości i tego bogactwa szczegółów, k tó ry c h takie m nóstw o w id zim y w środow isku szłacheck ie m ; praw da, że tych rze m ie śln ikó w poznajem y prze w ażnie ty lk o w epizodach lu b p rzy nadarzającej się m i m ochodem sposobności; praw da wreszcie, że to codzienne 27 życie małego miasteczka najczęściej oglądam y jedynie z wysokości szybko mknącego przez ulice eleganckiego kocza (PM. rozdz. I I I ) : tem n ie m niej zainteresowanie się tą sferą i tem środow iskiem w lite ra tu rze naszej tych czasów nie należało do rzeczy powszednich. W s i nie można sobie w yobrazić bez l u d u . Mamy go też w powieściach Jaraczewskiej. W p ra w d zie najczę ściej występuje on ja ko gromada, masa; czy to w kościele, czy na dożynkach, czy podczas in n ej uroczystości w ie j skiej. In d y w id u a z pośród niego poznajem y ty lk o te, k tó re z ra c ji czy to swoich obow iązków służebnych, czy też specjalnej łaski losu, należą do najbliższego otoczenia «państwa». Ale są i w y ją tk i. Jeżeli w obrzędach lub zwy czajach lu d o w ych a uto rka n a tra fia na szczegóły w y b it nie charakterystyczne, od powszedniego tła b arw nie od bijające, to wówczas łatw o daje się w yo b ra źn i pociągnąć w ty m k ie ru n k u . Stąd pochodzi, że w rozdziale X I PM. czytam y ów opis obyczajów i obrzędów lu d u ruskiego na P okuciu, opis, k tó ry , ze względu na jego praw dę i do kładność, śm iało możnaby nazwać stud ju m fo lk lo ry stycznem. Naogól je d na k a uto rkę naszą interesuje przedewszystkiem c z ł o w i e k j a k o i n d y w i d u u m, jego losy osobiste i jego charakter. Ten to prze dm iot obser w a c ji a uto rskie j pociąga ją głów nie i ku m ieszkaniu inte ligenta m iejskiego, i ku izbie rękodzielniczej. N ic też dziwnego, że w powieściach Jaraczewskiej m am y nie zw ykle bogatą galerje postaci. W samej ty lk o PM. postaci z m n iej lu b w ięcej o drę b n e m i cecham i ch a ra kte ru n a li czyliśm y pięćdziesiąt i sześć. Najczęściej w ystępują przed nam i jednocześnie przedstawiciele trzech pokoleń. G łów ni bohaterow ie to ludzie czasów Księstwa W arszawskiego i K rólestw a K o n gresowego; obok n ich — dw ie inne generacje: ich dzieci, w ięc m łodzież tych czasów, i ich ojcowie, w śród k tó ry c h tra fia ją się jeszcze starcy, sięgający pam ięcią epoki k ró la Stanisława Leszczyńskiego. 28 W ie m y już, że wszystkie te p o s t a c i to ludzie b yn a jm n ie j n i e j e d n e j s f e r y s p o ł e c z n e j . P rócz pierw szoplanow ych, k tó re m i z reguły są przedstawiciele bogatej szlachty, m am y przedewszystkiem je j służbę; a więc: rządców, ekonom ów, in n ych o ficja listó w ro ln ych , ochm istrzynie, panny służące, m arszałków, strzelców, p o ko jo w ych i t. d. B liżej «państwa» stoi in teligencja d w o ru : lekarze, guw ernerzy, m etrow ie od kształcenia różnych ta le n tó w w m łodych latoroślach i t. d. Specjalną n ie ja ko uwagę poświęca a utorka przedstaw icielom du chow ieństwa, zarów no księżom rzym sko -ka to lickim , ja k i parochom ru skim , gdyż akcja najczęściej toczy się we w schodnich okolicach k ra ju . O przedstawicielach in te li gencji zawodowej oraz świata rzemieślniczego była ju ż w zm ianka powyżej. R O ZD ZIA Ł I I I UJĘCIE MATERJAŁU I FORMA OPOWIEŚCI Na c a ły ten swój świat lu d zi i rzeczy autorka patrzy bez żadnego uprzedzenia. Jest obserw atorką o bjektyw ną i spokojną. L u d z i zna bardzo dobrze, a ocenia ich tak, ja k na to zasługują. Naogół, nie zachwyca się n im i. Jej ro z u m n i bohaterow ie n ie raz są względem n ich b liscy pogardy (por. PM. I I , 47), ale nienaw iści do nich nie czują; raczej; ju ż — litość. W obec m ałostkow ych wad i śmiesznostek lu d z kich pow ieściopisarka nasza ma ró w nież w yrozum iałość i przebaczenie. N ic też dziwnego, że biczem s a, t y r y posługuje się ona dość rzadko. P rzytem satyra ta niezawsze jest rezul tatem samodzielnego poglądu a u to rk i ma daną rzecz: cza sami jest ona ty lk o lite ra c k im odgłosem tych starych za granicznych rom ansów, w k tó ry c h t. z. «satyra na stany» (ständische S atire) dużą odgryw ała rolę. T a kie p rz y n a j m n ie j odnosim y wrażenie, gdy np. w I I I t. PM. czytam y epizodzik o niespraw iedliw ościach sądowego a djunktałapow nika. Czego a u to rka nie może tra kto w a ć bez iro n ji, a na w et bez pewnej złośliw ości, to świata sztucznej, często obłudnej pozy salonowej. P rzy ty m tem acie — wszystko je d no czy to będzie poza dystyngowanej h ra b in y (h r. Ryliń ska w ZE.), czy pseudo-dystyngowanej u rzędniczki (p. P ro k u ra to ro w a w W A .), czy zgoła niedystyngow anej «pani strażnikow ej tabacznej», — zawsze p ió ro a u to rk i nabiera ostrości satyrycznej. A le i tu ta j nie jest to satyra gryząca ani zja d liw a : w yw odząc swój ró d może od ka- 30 ry k a tu ra ln y c h jeszcze nieco fo rm K rasickiego, przeszedł szy je d na k przez «sentymentalną» iro n ję Sterne’a i jo w ja ln y h u m o r pierw szych pow ieści Skarbka, — w do brem sercu naszej pow ieściopisarki do reszty stępiła ona wszystkie swoje ostre ka nty i już ty lk o w tow arzyskim dow cipie lu b w łagodnym uśm iechu znajduje sw ój wyraz. Z uśmiechem także, ale innego rodzaju, tra k tu je a uto rka ś w i a t uchodzącej w przeszłość s t a r o p o l s z c z y z n y . O ile tam tej sfery nie lu b i, o tyle tę — pra w ie kocha. M ó w im y: praw ie, bo nie jest to m iłość ślepa i bezkrytyczna. A u to rka rozum ie, że postępu czasu za trzym a ć nie można i nie należy. Nawet na ten z lubością przez siebie m alow any starośw iecki Stalin jest ona zdolna spojrzeć, ja k o na «krochm alny zakonserw ow any w ize ru nek daw nych przyw ar» ( W A. I, 130); ale, dodajm y, te p rz y w a ry są przez nią tra kto w a n e jakoś tak bardzo po b łażliw ie, że zaczynamy ją podejrzewać... o pewną nie zgodę serca z rozsądkiem , o to m ianow icie, że rozsądek ch cia ł k ry ty k o w a ć, ale uczucie nie pozw oliło — nie ko chać. Ta sprzeczność nie przynosi u jm y autorce. A b y ją przed ty m zarzutem obronić, dość będzie powiedzieć, że ów p o b ła żliw y uśmiech, z k tó ry m p atrzy na «przy w ary» przeszłości, jest ty m samym uśmiechem, k tó ry m M ickiew icz żegna «ostatni zajazd na Litw ie». Naogół je d na k takich, czy in n ych uśm iechów jest w powieściach Jaraczewskiej niewiele. P rzejaw y k om i z m u s u b j e k t y w n e g o czyli h u m o r u tra fia ją się w praw dzie, ale zazwyczaj ograniczają się do p rzelot nych błyskó w dow cipu i nie trw a ją długo. Zdarzają się najczęściej w tedy, gdy a u to rka w prow adza do a k c ji dzieci, lu b poczciw ych i w ie rn ych przedstaw icieli służby, czyli osoby, k tó re szczególną obdarza sym patją, ale k tó ry c h naiw ne pow iedzenia i postępki często pobudzają do śmiechu. Postaci kom icznych z samej sw ojej n a tu ry, w ię c śmieszących nas czy to przez dziwaczne cechy swego cha ra kte ru , czy przez swoje oryginalne pojęcia lu b przy- 31 zwyozajenia, — jest w utw orach Jaraczewskiej stosun ko w o m ało (Szambełaństwo w ZE., B aron K. i Podczaszyna w PM.). W p raw dzie, najczęściej są one przedsta wione świetnie i rysu ją się w naszej w yo b ra źn i niezw ykle plastycznie, ale zjaw iają się w powieści na k ró tk o , p ra w ie zawsze bow iem w ystępują ty lk o epizodycznie. Z drugiej znów strony, i do t r a g i c z n e g o p ar t o s u w znosi się a utorka dość rzadko, — ty lk o wówczas, gdy nad p ie rw ia stkie m artystycznym poczynają przewa żać względy dydaktyczne. Oczywiście, już samo to w znacznej części przesądza o estetycznej w artości tego patosu. T o też niema co żałować, że i jego jest w pow ie ściach zbyt m ało, aby na dom inu ją cy ton opowieści w p ły nąć decydująco. K ró tk o m ówiąc, udział p ie rw ia stkó w su bjektyw nych w n a s t r o j u o p o w i e ś c i Jaraczewskiej możemy określić tak: p om im o sporadycznych odchyleń czy to w k ie ru n k u beztroskiego hum oru, czy tragicznego patosu, naogół u trzym u je się ona na stanow isku o b je ktyw n e j o bse rw a to rki oraz bezstronnej m a la rk i obyczajów i ty lk o w y ją tk o w o porzuca w łaściw y sobie to n spokojnej i ró w nej n a rra c ji. Z tego je d na k nie należy w yprow adzać w niosku, żeby i w to k u samej o p o w i e ś c i a u to rka u n ika ła u ja w niania swej osobowości (ja k to powszechnie bywa dzi siaj w powiieściopisarstwie). Dążenie do artystycznego efektu, polegającego na nadaw aniu przedstaw ianym zda rzeniom ilu z ji o bjektyw n e j p ra w d y przez u krycie in d y w i dualności tw orzącej, t. j. osoby autora, nie było w p ra w dzie ju ż wówczas rzeczą nieznaną. P rzeciw nie, pisarze ówcześni nieraz po dawnem u zbyt pochopnie c h w y ta li się ta kich np. sposobów, ja k opowieść o znalezionym ja ko b y rękopisie, ja k pow oływ anie się na fik c y jn e herba rze, mające u do w o d nić historyczność danej postaci i t. p. 32 A le jednocześnie ró w n ie w ie lu b yło naówczas pisarzów, k tó rz y n ie ty lk o o ten efekt zupełnie nie dbali, ale, prze ciw nie, lu b ili p rzy każdej sposobności porozum iew ać się z czytelnikiem bezpośrednio. Szczególniej ąutorow ie, na k tó ry c h podziałał w p ły w subjektyw nej te c h n ik i Sterne’a, chętnie go pod ty m względem naśladowali. Najlepszym tego przykła de m w naszej lite ra tu rze jest Skarbek. Otóż Jaraczewska należy rów nież do tej g ru py narra torów -sub je ktyw istó w . Z trzech je j powieści dwie (ZE. i P M .) rozpoczynają się od p r z e m o w y (niezależnie od p r z e d n i o w y) do czytelnika na tem at zagadnienia m pralnego, któ re m u autorka postanawia swój u tw ó r po święcić. P rócz tego, nigdy nie tracąc z uwagi «użyteczno ści» rom ansu, także i w ciągu opowiadania występuje Jaraczewska z niezliczonemu dygresjam i, w k tó ry c h w y głasza swoje własne o pinje o najrozm aitszych kw est j ach' z dziedziny w ychow ania, m oralności, obow iązków ro dzinnych, a naw et d robnych praktyczno-życiow ych za gadnień (np. o obow iązku zajm ow ania się przez panią dom u gospodarstwem dom owem , ZE. I I , 164). Ten sub ie k ty w n y w y k ła d nie jest także pozbaw iony t. z. uwag reżyserskich, w rodzaju np.: «teraz należy opisać dom państwa Blom bergów» (PM. I, 25), albo bardziej subtel nie: «cóż się je dnak działo z tym Henrykiem?» (PM. IV , 15). W reszcie byw a i la k{ że autorka, ja k gdyby uprze dzając m ożliw e zarzuty ' ze stro ny m niej łatw ow iernego czytelnika, wszczyna z n im rodzaj p olem iki, m ówiąc, nap rz y k ła d : «niepodobnem może zdawać się będzie..., ale... i t. d. (ZE. I, 85). Z powyższych uwag ju ż samo przez się w yn ika , że t r e ś ć swoich u tw o ró w Jaraczewska podaje b e z p o ś r e d n i o od siebie. T y lk o W ieczór A dw entow y, w y ją w szy k r ó tk i wstęp i jeszcze krótsze zakończenie, składa się z trzech powiastek, z któ ry c h każda jest opowiedziana przez usta występującego' w a k c ji głównego bohatera. W PM. k ilk a razy posługuje się autorka opowiadaniem «naocznych świadków» (Rfeszkowa o losach H a lin y ; pani 33 Rolska o spotkaniu Teresy z ojcem ) i raz ty lk o używa fo rm y p am iętn ika bohatera (H e n ryka w IV t. PM .), zre sztą w pew nym specjalnym celu (autoanalizy duchow ej). D i a l o g i rów nież niew ielką w j ej powieściach od g ry w a ją rolę. F o rm ą tą nie włada jeszcze a utorka dość biegle (ja k zresztą wszyscy owocześni romamsopisarze polscy) (1). P ró bu je je j używać przeważnie w scenach patetycznych (Z E . I I , 95; W A. I, 151), aby snąć słow am i bohaterów wskazać burzę m iotających n im i wzruszeń; ale to się je j zazwyczaj nie udaje. Każda z osób m ó w i na raz za dużo i za długo, przez co- dialog składa się w łaści w ie z k ilk u k o le jn o po sobie następujących m onologów, i w rażenia żywości sceny, o co praw dopodobnie chodziło autorce, czytelnik nie doznaje. Zato m onologi są, oczywiście, częstsze i służą tym sam ym celom, do k tó ry c h dążył a u to r Pana Podstolego, t. j. celom dydaktycznym . B yło b y rzeczą zbędną doda wać, że nie p rzyczyniają się one a n i do ożyw ienia a kcji, a n i do urozm aicenia bezpośredniej opowieści a u to rki (np. PM. I, 1 5 3 -1 8 1 ). J ę z y k a tej opowieści nie w o ln o tu ta j p om ijać m ilczeniem . Zaciekawia on nas jednak wcale nie swoją po praw nością gramatyczną. Pod ty m wgzlędem a utorka nie w y ró ż n ia się z pośród grona swoich kolegów i koleżanek po piórze, k tó ry m nieraz ła tw ie j było w ypow iedzieć się w ję zyku obcym , niż wr polskim . Zresztą słyszeliśmy już własne je j wyznanie, że czuła się ona «mało oswojoną z pisaniem w ojczystej mowie». To też dow ody b ra ku w yro b ie n ia stylistycznego, w p ły w u składni fra ncu skie j i nieznajom ości nieraz bardzo elem entarnych zasad z dziedziny g ra m a tyki — spotykam y u niej na każdym k ro k u . Jeszcze stosunkowo ła tw o m ożna je j wybaczyć takie grzeszki, ja k « p r z e c h o d z i e m y s , « m u s i e m y » , « b ł o g o s ł a w i e m y » , — «tą... t a m t ą . . . » , — «pewną rażą» (W A . I, 226), ja k b ie rn ik po przeczeniach, 1 (1) Por. Borowy, 1. c. (str. 114—115). Jaraczewska 3 34 t. j. accusatwus tro m tad ra ticu s (W A. I, 51 i in .); możemy naw et nie dziw ić się, że zakochany Gustaw «zaczął nie szukać i nie widzieć, t y l k o K arolinę» (PM. I I , 84): wszystko to grzechy, wówczas bardzo pospolite. T ru d n ie j nieco w ybaczyć stale pow tarzający się skró t zdania oko licznościowego p rzy in n y m podm iocie w zdaniu głównem («nauka m iło b rzm ia ła w pam ięci jego, przejeżdża jąc przez zasobną wioskę») (ZE. I, 129), chociaż m iędzy Bogiem a praw dą, i w ty m grzechu nie była Jaraczewska osam otniona: nie ustrzegł go się nawet Jędrzej Śniadecki. A le tru d n o nie syknąć, gdy się wpadnie na taką, nap rzykła d , relację: «Szczególne m i ro b iło wrażenie w idzieć ta k lic z n y dw ór, do ta k małego przyw iązany tow arzystw a, i o d k ry ć ty lu m ieszkańców pustemu w mem m n ie m a niu pałacow i stalińskiem u» (W A . I, 38). Na dobro je d na k a u to rk i zapisać należy, że je j «oswojenie z pisaniem w o j czystej mowie» ro b iło szybkie postępy, skutkiem czego w je j ostatniej powieści, chociaż te wszystkie u ste rki i błędy zdarzają się jeszcze, są przecież ju ż o w iele rzad sze, a styl bardzo zyskuje na jasności. A le w łaśnie ów s t y l Jaraczewskiej na szczególną zasługuje uwagę. P om im o, iż w id zim y na n im jeszcze duży w p ły w m a n ie ry klasycznej w ypow iadania m yśli zapomocą długich, kunsztow nie budow anych okresów, to jed nak posiada on pewną bardzo ważną zaletę. Jest on m ia n ow icie nie zw ykle obrazowy. Już C h m ie lo w ski orze kł, że, czytając PM., «można najlepszego nabrać wyobraże n ia o tern, ja k to się m yśli za pośrednictw em obrazów». Istotnie, rzadko u którego naw et z późniejszych pisarzy można spotkać tyle tra fn y c h porów nań, zręcznych prze nośni i ty m podobnych stylow ych dow odów n ie z w y k łe j żywości w yo b raźn i, ja k u te j zawsze skrom nej, a dziś ju ż zapom nianej aiutoirki. A dotego należy pamiętać, że Ja raczewska pisała ta k w czasie, kie d y proza nasza nie w y szła jeszcze z okresu powszechnej bezbarwności1i nie po siadała jeszcze tych zalet, które dopiero po ro k u 1830 z poezji ro m a n tykó w p o w o li i do niej przenikać poczęły. 35 Ta cecha stylu Jaraczewskiej wycisnęła swoje piętno na w y k o n a n iu naw et ta kich p ro ble m ó w artystycznych, przy k tó rych , zdaw ałoby się, w łaściw ości języka pisarza nie w ie lkie mogą m ieć znaczenie: odegrała ona m ianow icie, ja k zobaczymy, niepoślednią ro lę w charakterystyce po staci, a jeszcze większą — w opisach natury. Ta sama wreszcie cecha sprawia, że Jaraezewska swoje zazwyczaj bardzo tra fn e spostrzeżenia i sentencje m oralne w yp o wiada nieraz w postaci zwięzłych a zawsze bardzo obra zowych zdań, k tó re spraw iają na nas wrażenie zręcznie wyrzeczonych aforyzm ów . Oto k ilk a p rzykła d ó w : «Ta tylko jest różnica między melancholją doświad czenia i młodości, że jedna jest ponurym zmrokiem wie czornym, powszechne zaćmienie poprzedzającym, a druga — chwilową tylko mgłą, która świetnie wschodzące słońce zaciemnia». (pM ^ 8Q)_ «Ani zwiędła gałązka, ani stracone ułudzenia odkwilnąć już nie mogą». n> 98y «Bogata w miłosierdzie dusza w największem ubó stwie hojną jeszcze być potrafi». ^p ^ jj j g2) «Wszystkie niebezpieczeństwa zwycięża się, walcząc z niemi; w jednej tylko miłości ucieczka jest zwycięstwem». (PM. IV, 62). «Lenistwo jest poduszką grzechu». (PM. II). «Szych jest tylko bogactwem nędzy». (PM. III, 50). «Po małych miastach więcej, jak gdzieindziej, zgasłe świetne zabawy swąd i kopeć po sobie zostawują». (W A. II, 63). «Ten rodzaj zajęcia urojonego pełznie dla tych, któ rzy już sami byli aktorami na świecie». (O t e a t r z e ) . (WA. II, 79). «N ajw ystępniejszy ojciec p ra g n ie jeszcze m ieć dzieci cnotliw e, lubo się naw et nie stara, ażeby się n ie m i stały». (PM. I, 90). 3* t R O ZD ZIA Ł IV SZCZEGÓŁOWE OPRACOWANIE MATERIAŁU. PRZEDSTAWIENIE LUDZI 1. SPOSOBY I ŚRODKI Jak w idzieliśm y, g łó w nym przedm iotem obserw acji Jaraczewskiej, najbardziej pociągającym ku sobie je j w yobraźnię tw órczą, jest — ch a ra kte r człow ieka; zaznaiczyliśm y ró w n ie ż niezw ykłą liczebność i różnorodność postaci w je j utw orach. D o d ajm y teraz, do tego, że w ty m liczn ym i ru c h liw y m tłu m ie a u to rka a n i sama nie ginie, a ni n ie gubi czytelnika, a to dzię ki spoistej k o n s tru k c ji w u g r u p o w a n i u p o s l a c i. W śro d ku obrazu i w ośro dku a k c ji stoi jeden bo hater g łó w ny (ta k jest w każdej z trzech części W A.), albo też tró jc a bohaterów (ta k jest w ZE. i w PM., przyczem w pierwszej pow ieści m am y jednego m łodzieńca wobec dwóch panienek, a w ostatniej — jedną panienkę wobec dwóch m łodzieńców ). Obok nich a u to rka grupuje inne postaci, posługując się dwiem a zasadami. W ię c n a jp ie rw — zasadą rodzinną. G łów ny bohater ma czynnych w a kcji pow ieściow ej ro d ziców lub opie ku nó w , swoje młodsze rodzeństwo, bliższych i dalszych kre w n ych, wreszcie p rz y ja c ió ł i p o w ie rn ikó w . Rodzice n a tu ra ln ie m ają także swoich p rz y ja c ió ł i znajom ych, k tó ry c h p rz y jm u ją u siebie, albo k tó ry m składają w i zyty. W ten sposób (znany u nas dobrze od czasów K ra sickiego) można ciągnąć szereg fig u r choćby w nieskoń czoność. Zresztą, gdy autorce p rzyjd zie ochota pokazać 37 jakąś z tych czy in n ych względów interesującą postać, to, zwyczajem starych m istrzów , w prow adza ad hoc ja kiś m a ły epizod z takiego lu b innego powodu, albo i... bez żadnego powodu. D ruga zasada grupow ania osób na baczniejszą za sługuje uwagę. W y n ik a ona z dążności a u to rk i do kon tra stow a n ia postaci. W ZE. obok dobrej i rozum nie w y chow anej E m ilji skupia się wszystko, co dobre i szla chetne: sp oko jn y i m ą d ry ojciec, poważna i rozsądna ciotka, pani M ielińska, głęboką cześć wzbudzająca sę dziwa W o je w o dzina Trocka, wreszcie gospodarna i szcze rze do państwa, przyw iązana ochm istrzyni, panna Kunegunda. Po drugiej stronie obrazu stoi źle chowana i p ło cha Zofja, otoczona gronem postaci ujem nych. Należą do n ich : próżna i złośliw a m atka, nad grobem ju ż sto jąca, a jeszcze lekkom yślna babka, godny swojej żony je j mąż, w ko ń cu — zła i fałszywa panna służąca, Rozalja. Podobnie jest i w PM. R ozum ny i szlachetny Gustaw ma za p rzyja cie la dobrego i inteligentnego chłopca A u gusta, a przedm iotem jego pierwszej m iłości jest czysta i n iew inna N atalja, natom iast nam iętny i słabego cha ra k te ru H e n ryk, u sidlony przez rozpustnego towarzysza zabaw W acław a, plącze się w tragicznie zakończonej m i łostce z n ie tyle w praw dzie złą, ile ró w n ie słabą i naiw ną Teresą. T ak grupow ane postaci a utorka charakteryzuje, posługując się naprzem ian w szystkiem i trzema, m ożliw erni sposobami: metodą bezpośrednią, pośrednią i m ie szaną. F ig u ry pierw szoplanow e ch arakteryzuje najczę ściej bezpośrednio, przyczem (rzecz u n ie j szczególnie ważna) ‘c h a r a k t e r y ś t y k a jest pra w ie zawsze w ydedukow ana z ro d zaju i w a rto ści w ychow ania, ja kie dana postać o trzym ała w dzieciństwie. Ponieważ zaś to w ycho wanie odbywa się najczęściej w ciągu powieści, n ie ja ko w oczach czytelnika, o d kryw a m y tu ważną w h is to rji p o l skiego pow ieściopisarstwa zasługę Jaraczewskiej: przed 38 stawienie ch arakte ró w w ich stopniow ym ro zw o ju (1). N awet w charakterystyce postaci drugoplanow ych, które zja w ia ją się w pow ieści ju ż ja k o osoby starsze, to a utorka bardzo często, podając ich biografję, stara się fa kta m i z ich życia um otyw ow ać cechy ich charakteru. A le na te j bezpośredniej i starannie m otyw ow anej charakterystyce Jaraczewska praw ie nigdy nie poprze staje. P rzeciw nie, ten pierw szy sposób służy je j nader często zaledwie za wstęp, po k tó ry m dopiero czyny i w y pow iedzi osoby ukazują na'm je j ch a ra kte r coraz wszech s tro n n ie j i coraz w yraziściej (P ro f. B lom berg w PM.; P ro k u ra to ro w a w W A. i in.). A w ¡tym k ie ru n k u posuwa się a uto rka nieraz tak daleko, że czasami n ie ty lk o nie m am y odrazu jasnego pojęcia o charakterze osoby, ale w y ra b ia m y sobie o n ie j o pinję fałszywą, i dopiero je j późniejsze postępki ukazują nam je j ch a ra k te r we w łaściw em świetle (druga żona p ro f. B lom berg; macocha p an i Jaw orskiej w W A. i in.). Zna Jaraczewska i czystą c h a r a k t e r y s t y k ę p o ś r e d n i ą . Najlepsza je j kreacja w zakresie m alowar nia ludzi, starosta S taliński w W A., jest od początku do końca pow ieści przedstaw iany tą metodą. P rócz tego, tą samą metodą pośrednią są podane ch a ra kte rystyki p ra w ie wszystkich dalszoplanowych, na k ró tk o w ystępu ją cych postaci, w czem Jaraczewska jest zgodna ze w spół czesnym i sobie powieściopisarzam i. Go natom iast w ówczesnym rom ansie p olskim b y n a jm n ie j nie b y ło rzeczą powszechną, co w ięc w tw ó r czości Jaraczewskiej na osobliw ą uwagę zasługuje, — (1) Słapa (1. c., str. 76) polemizuje z Borowym, twierdząc, że nie Jaraczewskiej, lecz Tańskiej przypada zasługa wprowa dzenia do powieści polskiej stopniowego rozwoju charakterów (w Dzień. Fr. Kras.). Pozostawiając tu na uboczu kwestję «pierw szeństwa», jako w danym razie mniej ważną, warto zwrócić uwagę na różnicę pod względem głębi analizy wewnętrznej i siły motywów wyrobienia się takich, a nie innych cech charakteru. Różnica ta na korzyść Jaraczewskiej jest tak wybitna, że bodaj czy za pomyłkę można uważać twierdzenie Borowego. 39 to wcale ju ż głęboka a n a l i z a s t a n ó w d u c h o . w y c h bohatera. Przedewszystkiem dotyczy to przed staw ienia genezy i stopniowego ro z w o ju uczucia m iłości. P om im o znacznego ro zkw itu , a naw et w yb u jałości ero ty k i w pow ieści p olskiej tych czasów (Rautenstrauch ow a!), a utorow ie bardzo rzadko zadawali sobie tru d zapoznania czytelnika ze stopniow ym rozw ojem uczuć, k tó ry się w ieńczył gorącą, czy naw et «namiętną» m iło ścią. A lb o ro zp oczyn a li powieść z bohateram i ju ż zako ch a n ym i, albo też początek m iłości przedstaw iali ja ko nagły w yb u ch uczucia, którego przyczyn nie dociekali zupełnie. M alw ina i D ziennik F r. K ra siń skie j należą pod ty m względem do w yją tkó w . U Jaraczewskiej takie stud ju m psychologiczne jest rzeczą ju ż częstą. Oto, np. w W A. pani Jaworska opowiada h is to rję swojej m iłości do A lfre d a Selińskiego. N a jp ie rw — ja k b y przygotowanie psychicznego gruntu. Bohaterka, ja k o skrom nie i w su ro w y c h zasadach w ychow ana m łoda kobieta, po w y j ściu zamąż za znacznie od siebie starszego człowieka, którego bardzo... szanuje, p rzyb yw a z mężem do W a r szawy. T u jest narażona na złośliw e d o c in k i pod adre sem je j prow incjom alności ze strony rozbawionego sto łecznego tow arzystw a. Z tego pow odu ta k sama o sobie opow iada: «wznosiło się we m nie p om im ow olne życze nie, ażeby w śród tak gardzącego mną świata choć jedna istota c o ko lw ie k o m nie lepiej sądzić mogła, dla uspra w ie d liw ie n ia nawet w yb o ru mego męża» (t. I I , 210). N ie baw em pożądany a rb ite r się zjaw ia w osobie dwudziesto pięcioletniego A lfre da . Nawet — «nie podobał m i się z po czątku... m ój mąż a to li i jego b ra t bardzo go ch w a lili» . T o też — «zaczęłam o n im lepiej trzym ać i przedsięwzię ła m go dokładnie poznać przed powzięciem o n im osta tecznego zdania». — Szczęśliwie się złożyło, gdyż: «ten za m ia r odgadnięcia się. b y ł zobopólnym pom iędzy nam i, bo i on się w ty m celu zdawał do m nie zbliżać. Zaczęli ś m y rozm aw iać o różnych przedm iotach...» 40 W k ró tc e «Pochlebna myśl, że mu się podobam, rozwinęła we mnie chęć i zdolność podobania się coraz bardziej... Za częły... następować we mnie, tak jak to zwykle bywa, kto z początku złego nie wykorzeni, tysiączne jego rozgałęzie nia i odcienia. Cieszyła się moja panna, widząc mój strój, coraz bardziej zbliżany do mody i mniej poważny. W rócił oddalony metr do śpiewania, zaczęłam żałować, żem się tańcować nie uczyła, i już tylko przyznawałam sobie upłynione lata, zaczętego nie rachując roku. Alfred zręcznem, choć niepozornem politowaniem w ykrył mi tysiączne lekkie wady mego męża i przykrości mego położenia, których daw niej nie spostrzegałam wcale. Wydawał mi się już tylko ujarzmiającym i dusznym mały okręg, w którym zostawa łam, i nie widziałam, tylko krępujące więzy w drobnych zatrudnieniach i obowiązkach mego położenia, które daw niej były dla mnie szczęściem i rozkoszą. Nauczyłam się nie zajmować drugimi, ale pragnąć i potrzebować, aby się mną zajmowano... Alfred bywał pospolicie u nas w wie czór... A kiedy herbatę wnoszono, a on nie przybył, nic mnie już nie zdołało rozchmurzyć i wynagrodzić omyloną nadzieję. Raz, grając z mężem w szachy w takim stanie pomieszania, ustawicznie oczy ku drzwiom zwracałam. — Marysiu! — odezwał się smutno pan Jaworski — ciebie już szachy nie bawią!... — Zasępiłam się, słysząc te słowa, gdyż mniemałam niesprawiedliwem wymagać, żeby w moim wieku żywość uczuć i wyobraźni w ciasnym szachownicy obrębie zawartą byja. Przyszedł Alfred... Pan Jaworski 0 niczem mi już nie wspomniał, i, chociaż często bywał smutny, przypisując to wiekowi i słabości, nie badając jed nak przyczyny, nie wchodząc sama w siebie, już nie w domu 1 w sobie, ale w Alfredzie tylko żyłam» (1).1 (1) Owa historja pani Jaworskiej jako też opowiadanie Anieli z tegoż W A , porównane z opowiadaniem hr. de Lisban w powiastce Marmontela p. t.: Szczęściem (Powieści moralne, V I) może nam wyjaśnić stosunek twórczości Jaraczewskiej do pism tego poczytnego autora oraz być wskazówką samodzielności jej talentu. Sam pomysł wysunięcia problemu jest najprawdopodob n ie j stamtąd zapożyczony, ale przeprowadzenie o wiele lepsze: analiza uczucia znacznie głębsza, motywacja staranniejsza, cały obraz plastyczniejszy. Odnosi się wrażenie, że Jaraczewska w y konała to, co zamierzał, ale czego nie umiał zrobić Marmontel. 41 Z rów ną starannością i podobnem stopniow aniem przedstawia Jaraczewska rozw ój uczucia A n ie li ku hr. K arelskiem u w tymże W A. Czasami a uto rka świadom ie k o m p lik u je sobie roz wiązanie p ro ble m u psychologicznego przez ¡to, że n a j p ie rw k ie ru je uczucia bohatera ku jednej osobie, ażeby je następnie, ju ż z większą siłą i na stałe, zw rócić ku in nej. A u to rk a stara się pokazać, ja k w ta k im w yp a dku na n ic się nie zdają zam iary i życzenia osób trzecich, ja k bezsił nem pozostaje naw et postanowienie osoby zainte resowanej, gdyż mocniejsze m otyw y, bo m o tyw y natu ra ln e j, psychologicznie bardziej uzasadnionej skłonności w ydają tu swoją bezapelacyjną decyzję. Tak w ięc w i dzim y, ja k w ZE. W ład ysła w W ie n ie cki pow raca z za granicy z postanowieniem starania się o rękę Z o fji, któ re j w id o kie m początkowo jest zachw ycony, i ja k p óźniej, po bliższem poznaniu obu sióstr, zostaje szczęśliwym m ałżonkiem E m iljii. Podobnie w PM .: K a ro lin a od dzie ciństwa pra w ie wzrasta z myślą, że ma zostać żoną Hen ryka. I rzeczywiście, w yrósłszy na, cn o tliw ą i piękną pas nienkę, kocha go szczerem uczuciem swego dziewiczego serca. Nawet ju ż jest po zaręczynach. Ale jest p rzy n ie j i d rugi m ło d y człow iek, — Gustaw, duchowo' o w iele je j bliższy, I oto, po pew nym czasie i różnych perypetjaeh, dzieje się z nią rzecz dziwna: ona ju ż kocha Gustawa, chociaż sarna jeszcze o tern nie wie, i choć m yśli je j po zostają ciągle jeszcze przy H e n ryku (1). Te liczne w rom ansach Jaraczewskiej m iłości i m i ło s tk i b y n a jm n ie j nie wszystkie są do siebie podobne. P rzeciw nie, skała odm ian uczucia jest u niej ju ż wcale szeroka. Mam y w ięc i sw aw olny, zm ysłow y pociąg Hen ry k a ku dorodnej w ie jskie j dziewoi, i czystą, starannie u kryw a ną , a przecież tragicznie silną m iłość N a ta łji do (1) Podobną ewolucję uczucia znajdujemy u Marmontela w Szkole przyjaźni (Nowe Pow. mor., t. II), stopień naśladow nictwa jednak i tutaj niewiększy, niż wogóle u Jaraczewskiej w stosunku do tego pisarza. 42 Gustawa, i p łytką , kapryśną, raczej pozorną, niż istotną skłonność wzajem ną A do lfa i Z o fji, i spokojne, więcej z przyw iązania i szacunku, niż z popędu serca powsta jące, a przecież praw dziw e i trw a łe , uczucie pani Jaw or skiej ku mężowi, wreszcie ró w n ą i szczęśliwą m iłość E m il j i i W ładysław a, Gustawa i K a ro lin y , Zdzisława i A n ie li i t. d. (1)'. Ta ostatnia odm iana w ystępuje u Jaraczewskiej n a j częściej, ja k o najzdrowsza i przez autorkę n a jm ile j w i dziana. Zupełnie natom iast nie spotykam y w je j ro m a n sach gw ałtow nej, w ybuchow ej, wszystko pochłaniającej nam iętności. (P ijackiego szału W alerego w W A. nie można uważać za «odmianę m iłości»). Jest to zgodne ze stanow iskiem a u to rki, nie aprobującej przewagi uczucia erotycznego nad linnemi siła m i duszy. D o d ajm y jeszcze — jest to zgodne także z naturą spokojnego obserw acyjnorefle ksyjne g o talen tu tej p isarki. W n ik a n ie w duszę bohaterów i obserwowanie ich poszczególnych stanów duchow ych nie ogranicza się u Jaraczewskiej do przedstawienia ro zw o ju uczuć m iło snych. Pod w p ływ e m , być może, postaci hr. de Clarence z D w óch nieszczęśliwych M arm ontela ( P ow . m or., V I I) , zadała sobie nasza a utorka n ie m a ły tru d zapoznania nas, w osobie H e n ryka K lonow skiego (P M .), z ch arakterem człow ieka z g ru n tu dobrego, szlachetnego, pełnego ja k najlepszych chęci, a jednak obdarzonego tak słabą wolą i ta k ła tw o ulegającego popędom nam iętności, że on, k tó r y m ógłby być dawcą największego dobra dla całego swego otoczenia, w rzeczywistości sprowadza same ty lk o 1 (1) Dziwić się należy, że tak uważny czytelnik naszych po wieści tych czasów, jak Borowy, nie dostrzegł tego u Jaraczew skiej i, wspominając o Malwinie, o Dzienniku Fr. Krasińskiej i o Damjanie Ruszczycu, powiada, że «naprawdę jednak dopiero po roku 30 następuje większa detalizacja w przedstawianiu m i łości» (1. c., str. 100). Nam się wydaje, że powieści Jaraczewskiej przeczą temu twierdzeniu, i że pod tym względem ona sama jedna wykonała to, co Nakwaska, Jan ze Świsłoczy i in... 43 niedole, unieszczęśliwia siebie i in n ych, w ko ń cu m arn u je sobie żyoie i z g o rzkim w yrzu te m na ustach — um iera. A b y nam ten splot sprzeczności tern lepiej ukazać, au to rk a obdarza swego bohatera dużą zdolnością autoana lizy. On w id z i wszystkie b ra k i swej ch o re j duszy, c h w i la m i naw et płacze nad sobą, — a je d na k stacza się co raz niżej. P ro blem to ciekaw y i dla jakiegoś w ielkiego psychologa n ie w ą tp liw ie bardzo wdzięczny. Niestety, a u to rk a nasza była niezłym psychologiem , ale takie za danie b y ło — ponad je j siły. Praw da, że, aby u m o ty w ow ać stopniow y upadek m o ra ln y swego bohatera, na słała nań Jaraezewska «przyjaciela» w postaci degenerata W acław a M onickiego, k tó ry «jak ten wąż zja d liw y in d y j skiej strefy... w liczne ogniwa o fia rę swoją krępuje»: cóż z tego, k ie d y w tej m o tyw a cji są lu k i tak duże, że tru d n o nam uw ierzyć w praw dopodobieństw o tego, co H e n ryk przeżywa. N ic też nie pom ogło, gdy w krytyczn e j c h w ili a uto rka w o ła ła o pom oc do samego Goethego. Nie zna czy to, oczywiście, że Goethe nie p o tra fiłb y je j pom óc; cóż, kie d y a u to rk a uważała za swój obowiązek zbyt w olnom yślnego Niem ca — popraw ić!... H e n ryk, tak samo, ja k W e rte r, coraz częściej m yśli o zakończeniu swych cie rp ie ń m o ra ln ych przez — śm ierć, ale gdy niem iecki filo z o f decyduje się w ko ń cu «Den V orhang aufzeheben und d ah in ter zu treten», bohater Jaraezewskiej w oła: «0, Boże! jakże Ci dziękuję, że w śró d ty lu gw ałtow nych uczuć, k tó re me życie zw ą tliły, o drzuciłem zawsze, ja k połysk św iatła piekielnego, nagłą m yśl rozpaczy odjęcia sobie z życiem nieznośnych boleści» (IV , 156). A uto rka , przejęta swą m isją m oralizatorską, nie dostrzega ró w nież, iż je j robota staje się av tern m iejscu lite ra cką łata niną, k tó re j szwy wyłażą na w ie rzch i zdradzają, że toga filozoficzna, w k tó rą u d r apo wała swego bohatera, jest s k ro jo n a nie z jednej sztuki m a te rji. Gdy konsekw entny pesymista W e rte r lu b i dzieci dlatego, że one nie są je szcze lu dźm i, k tó ry m i on gardzi, n ie ty lk o to rozum iem y, ale i nie d ziw im y się tem u. Ale kie d y z tego samego po 44 w odu kocha dzieci H e n ryk, to nie możemy odpędzić na trę tn e j m yśli, że pogarda dla lu d zi nie godzi się z chrze ścijańską wszeehmiłością, którą, według zapewnienia au to rk i, jest on w ty m czasie przejęty. W ogóle, w postaci H e n ryka niebardzo dojrzeć możemy żywego człow ieka (szczególniej w ostatnim okresie jego życia): pom ysł romansopisarza francuskiego, m yśli filo zo fa niem ieckiego i chęć m o ra liza torska p is a rk i p olskiej — dają tu jakieś psychiczne m ix tu m com positum , któ re pom im o w ie lk ic h w y s iłk ó w a u to rk i a m o ra lnie czytelnika nie może, bo go wogóle nie wzrusza. O w iele lepiej udaje się autorce wejrzeć w poszcze gólne stany duchowe postaci, mniejszą odgryw ających w pow ieści rolę, albo w ystępujących zgoła epizodycznie. Oto, n aprzykład, w I I tom ie tejże PM. p atrzym y na cichą tragedję, rozgryw ającą się w duszy prostej dziewczyny w ie js k ie j (H a lin y ), uw iedzionej przez lekkom yślnego pana. P om im o że dydaktyczny patos a u to rk i i tu ta j psuje wrażenie, je d na k owo silne, choć starannie u k ry wane cie rp ie nie m o ralne prostaezegoi serca, owo' samooskarżanie się przed własnem sumieniem , że to w ła śnie je j s k ry ty grzech ściągnął na całą okolicę karę nieba w postaci p lo n y niszczącej posuchy, — wszystko to wskar żuje, ja k głęboko próbow ała sięgnąć analiza psycholo giczna Jaraezewskiej. To też w ydaje się naim, że pod tym względem dla przyszłości pow ieściopisarstw a polskiego Jaraczewska położyła zasługi rzetelne, i że, pom im o M alw in y i D ziennika F r. K rasińskiej, tę stronę je j tw ó rczo ści z w ie lką uwagą tra kto w a ć należy. Przedstawienie e w o lu cji uczuć i wogóle zmian, za chodzących w stanach duchow ych człow ieka, w ko n sekw encji p ro w ad zi do u w ydatniania ich za po mocą m i m i k i , g e s t ó w i r u c h ó w postaci. Za czasów Jaraczewskiej dążenie w ty m k ie ru n k u w rom ansie p olskim b yło rów nież zupełną nowością (1). Ona posługuje się (1) W tym dziale jako poprzedników Jaraezewskiej, i to bardzo bliskich, bo tylko o jeden rok ją wyprzedzających, można 45 \ ty m śro d kiem już z całą świadom ością jego celu a rty stycznego. Zresztą m im ika w je j powieściach jest jeszcze stosunkow o rzadka i obraca się w dość szablonowych ogólnikach (np.: «oczy je j, w lepione w jedno miejsce, i tw a rz poruszona ważne jakieś spom nienie okazywały» W A. II, 26). N atom iast gesty i ru c h y są ju ż częstsze i udatniejsze: «Wdzięk harm onji powoli go ułagodził; s t a n ą ł za j e j k r z e s ł e m ; k o n w u l s y j n e tylko p a l c ó w na ni m p r z e b i e r a n i e dowodziło Delfinie ostatnich mio tających nim burzy wzruszeń». (ZE. I, 42). Są także p ró b y uw ydatniania całej gamy szybko po sobie następujących uczuć. Oto n ap rzykła d scena gw ałtow na pom iędzy m atką a có rką : «Wyrzekłszy mocno te słowa, jakby sama siebie o tem przekonać chciała, patrzała Delfina wciąż na nieporuszoną podczas czytania listu twarz Zofji, g r y z ą c w a r g i przez ten czas i d r ż ą c e m i r ę k a m i przerywając t r e n d z i e o d s z a l i k a , którym się bawiła...» Po c ó rk i: c h w ili, po stanowczo odm ow nej odpow iedzi «Zofjo, Zof jo! — zawołała ze ł k a n i e m matka i, p r z e c h y l i w s z y s i ę w t y ł k a n a p y , z a s ł o n i ł a s o b i e t w a r z r ę k a m i , pragnąc, ażeby widok jej żalu poruszył córkę». A jeszcze w chw ilę później, po ponownej, ju ż teraz k rn ą b rn e j i w yzyw ającej odpowiedzi Zof j i : «Wyrodna córko! — zawołała, z r y w a j ą c s i ę na gle z k a n a p y i p o s u w a j ą c s i ę ku Zof j i z t w a r z ą , g r o ż ą c ą cał ą mocą r o d z i c i e l s k i e g o g n i e w u » . (ZE. II, 96-98). wymienić zaledwie Fryderyka Skarbka (Pan Starosta) i autora Pana Unterlejtnanta Wojciecha. 46 P odobny p rzykła d m am y w PM. ( I I , 149); jeszcze lepszy od ty ch obu, bo> za ba rw ion y nie patosem, lecz hu m orem , zn ajdu je m y w tym że tom ie na str. 208— 209. N ie m a ły też postęp w stosunku do p o p rze d n ikó w w ykazuje Jaraczewska w posługiw aniu się sposobami, służącemi do- ch a ra k te ry s ty k i postaci zapomocą o p i s u i ch p o w i e r z ęjh o w n o ś c i. W p ra w d zie i w ty m w yp a dku zbyt często poprze staje jeszcze autorka na niew iele m ówiącem określeniu ogólnem, («m łody mężczyzna przyje m n ej tw a rzy i po staci» W A. I, 2), czasami przypom inającem m anierę fizjognom istów , («tw arz je j, żyw ych nam iętności nosząca ślady» PM. I, 152), je d na k um ie ju ż ona, ja k to dobrze o k re ś lił B o ro w y (1. c. — 109), «roziskrzyć stary schemat katalogów piękności zapomocą poetyckich śro d ków sty low ych». Oto jeden z licznych p rzykła dó w : «Doszła nareszcie moja Halina do lat piętnastu; kibić jej, wysmukła i giętka, j a k h o ż a n a d s t r u m i e n i e m t r z c i n a , rumieniec, j a k p o l n a r ó ż a , modre, j a k b ł ę k i t n i e b i o s , oczy, długie, do ziemi spływające włosy, które tak zdobią w różnych uplotach pokuckie dziewczęta, wszystko moją Halinę pomiędzy niemi odznaczało, j a k p u r p u r a i k o r o n a g r a n a t u w ykrywają go z pośród innych kwiatów». (PM. II, 117). Już z tego p rzykła d u w idać, że w yo b ra źn i Jaraczewskiej nie była, obca plastyka rysu n ku i barw y. U n ie j też, po raz pierw szy w pow ieści polskiej, spotykam y opisy pow ierzchow ności, bardzo przypom inające p o r tre ty w m alarstw ie. Podobieństwo to tern większe, że a utorka opisywaną postać często umieszcza na celow o podm alow anem tle, nadając je j p rzytem pewną pozę, lu b ja k gdyby przez pędzel m a la rski pochw ycony pew ien mo m ent ruchu. P opatrzm y: «Na połowie pola, dotąd nieużętego, bujały się lekko od wieczornego powiewu złociste pełne kłosy;... na drugiej połowie, jak w pracowitym ulu, widać było na wszystkie 47 strony uwijających się ochoczo żniwaków» ( tło ) . «Dalej ujrzał Henryk nadobną niewiastę, kształtnej kibici i w bia łej odzieży, siedzącą na stosie snopów. Wspierała się lekko i z niechcenia na innym, obok niej będącym (poza). W ie niec z bławatów wieńczył jej skronie; szkarłatny szal igrał koło niej, jak purpurowa mitologicznej bogini draperja... Jej postawa, jej szafirowe oczy, wijące się koło jej szyi złociste włosów pierścienie... wszystko go zachwycało». (PM. I, 137). r —— Czasami znów umieszcza Jaraezewska na je d n ym obrazie k ilk a postaci, ja k gdyby m a lując p o rtre t zbio ro w y : «Młody mężczyzna, przyjemnej twarzy i postaci, roz iskrzał ogień na kominie, którego światło padało na twarze dwóch siedzących obok niego kobiet. Jedna z nich pieściła się z ładnym czarnym pieskiem, jak lewek przy ogniu w y ciągniętym. Spadający nawpół szal niebieski z ciemnej sukni zdradzał wdzięczną jej kibić i łabędzią szyi białość. Nieda leko niej siedziała wsunięta w kanapę... gospodyni domu. Choć przystojna jeszcze, widać było po poważnym jej stroju, iż oddawna się wyrzekła młodości. Wsparta na łokciu, du mając, patrzała w ognisko, którego unoszące się iskry ga sły w czarnem oddaleniu, jak nikną świetne młodości uro jenia, postępując w życiu. Druga młoda osoba... szczupła, powabna i łącząca do wdzięku prawdziwej piękności cały urok lat dziecinnych, chodziła szybkim krokiem po pokoju. Czarne oczy dowcipem połyskujące, obfite blond włosów pierścienie, zadarty nosek, usta do pączka róży podobne, szeroka, błękitna na białej sukni szarfa — m iły w niej w io sny życia przedstawiały obraz». (WA. I, 3 -4 ). Ta «błękitna na białej sukni szarfa», w ym ie n io n a razem z noskiem , w łosam i i ustami, podobnie ja k i nieco wyżej — «szal niebieski», przynoszą nam dwie jeszcze cechy opisu pow ierzchow ności, znam ienne dla Jaraczewskiej. Pierwsza polega na tern, że w je j opisie z p rz y ro dzonemu cechami cielesnemi danej osoby ja k najściślej są złączone szczegóły k o s t j u m u . Te dwa rodzaje szczegółów łączą się z sobą i w zajem nie uzupełniają 48 (szal — zdradza wdzięczną k ib ić i łabędzią szyi białość; pow ażny stró j pani Jaw orskiej daje nam pojęcie o je j w ie ku i t. p.). D ruga cecha opisu posuwa Jaraczewską jeszcze da le j w stosunku do p rzyję tej w śród współczesnych powieściopisarzy m aniery. Oto opis nie jest już suchem katalogowem w yliczeniem m ożliw ie n ajliczniejszych szczegó łó w pow ierzchow ności, lecz poprzestaje na szczegółach n ie w ie lu , ale dla danej osoby w y b itn ie charakterystycz nych. Rzecz jasna, że wyrazistość rysu n ku na tem b a r dzo zyskuje. Oto jeszcze n ie któ re p rzykła d y: «Schodzi z góry ktoś wysoki, chudy, z włosami, do góry zaczesanemi, w majowym fraku, w pończochach w nie bieskie paski, z długim łańcuchem z brelokami u zegarka». (WA. I, 28). A lb o : «Głośna wrzawa wesołych i niecierpliwych myśliwych witała rzeczywiście w tej chw ili przybywającego jedynaka: kręcące się, zawinięte w w igilją jego włosy, liczne u ze garka breloki, tyftykowy szalik na szyi, pod kurtką zakrzyżowany, złotą szpilką spięty, strój i potrzeby myśliwskie z pod igły i w najelegańciejszym guście — wszystko w nim odznaczało pierwszy raz na taką wyprawę występującego junaka». (PM. II, 234). Należy zaznaczyć, że charakterystykę młodzieńca dała a uto rka ju ż poprzednio, w ięc tu ta j opis pow ierz chow ności służy do wyrazistszego uw yp ukle n ia ducho wego w iz e ru n ku mamusinego pupila. K ostju m w p ojęciu Jaraezewskiej tak silnie cha ra k te ry z u je swego właściciela, że nieraz do wskazania k ilk u charakterystycznych szczegółów ko stju m u spro wadza się u niej cały opis pow ierzchow ności. T a k np. starościnę Stalińska z W A. znam y tylko., jako- «małą sta ruszkę w atłasowej m o rd e row ej sukni, w h aftow anym k o lo ra m i szalu, w trzew ikach na ko rka ch i m a łym czepeczku na w yso kie j fryzurze» (I, 30). 49 0 wiele rzadziej, niż kostjum em , ja ko je d nym ze śro d ków w yo d ręb n ia nia i charakteryzow ania postaci, posługuje się a u to rka o d r ę b n o ś c i ą d y k c j i . Naogół wszystkie osoby w je j rom ansach m ów ią jednakow o, nie w yłączając przedstaw icieli lu d u w iejskiego (np. W o j ciechowa w ZE., Reszkowa w PM. i t. d.). Pewne jednak ja k gdyby zapowiedzi różniczkow ania d y k c ji, co w po wieści p olskiej zdobędzie sobie rozległe zastosowanie d opiero po r. 1830, znajdujem y ju ż i u Jaraczewskiej. Zapow iedzi tych dopatrzyć się ju ż można i w m ruczeniu przez zęby k łó tliw e j panny służącej («m usieli sobie plantę ułożyć»; «czysty interes, ja k fusy», W A. I I , 156), i w poszczególnych w yrazach, w yję tych ze słow nika gw ary lu d ow e j, a przytoczonych w skardze w iejskiego chłopca («cóżby nas pięcioro, sierot bez m a tki zdurzyło?» «my ty lk o m am y parę niesprzęganyeh ciołaków », t. j. m łodych k o n i; PM. I I , 212). Na większą nieco skalę posługuje się Jaraezewska odrębną d ykcją w listach (np. starosty Stalińskiego, W A. I, 121— 122). Jeden z nich a u to rka nawet um yślnie po daje celem, ja k sama m ów i, zapoznania czyte ln ikó w z «dykcjnnarzem p ro w in cji» . L is t jest rzeczywiście tak charakterystyczny, że zasługuje na przytoczenie i tu ta j. P ani P ro ku ra to ro w a , modna dama z p ro w in cjo na ln eg o miasta, pisze do bawiącej ch w ilo w o w W arszaw ie m ło dej p rz y ja c ió łk i tak (podkreślenia — a u to rk i): «Nie dziwuję się, moja Anielko, że, nabywszy u nas dobrej m a n i e r y , mogłaś się i na większej p u b l i c e p r o d u k o w a ć . Dziękuję ci za porobione sprawunki; su kienki dobre, stroiki tylko trochę sirnple. U nas tu karna wał a n i m u j ą c y . Była tu sztuka g r a j ą c a na benefis ubogich; opera pod nazwiskiem podobno: «M o r f e u s z 1 I u r y z d y k a». Było w niej kilka u w e r t u r . Ale musi to być coś śmiesznego, bo jakem się o to pytała młodego Księcia, który Porucznikiem jest w konsystającym tu szwad ronie, śmiał się do rozpuku. Podoba on się tu zawsze wszyst kim, gdyż jest a t t e n c j o n i s t a i dobry d a n s e r ; nie r o m a n s u j e , nie d e s p e r a t , a umie każdemu jakiś Jaraezewska 4 50 d u s e r powiedzieć; bywa często u mnie; dokończony z niego młody człowiek! Mamy także nową Pułkownikową; gra na gitarze i śpiewa; wcale do rzeczy osoba; była u mnie z w i zytą. Mebluje sobie apartament, a tymczasem u l o k o w a ł a się na p a r t e r z e . Grywam często z nią w wiska, w któ rym tę zmianę u nas zaprowadziła, że tylko coeur b y w a préférence, co się Księciu bardzo podobało. Mamy także no wych P r e z e s o s t w a Są d u . On sam f i g u r a n t , ona tak grzeczna, jakżeby tylko była sędziną. Nie czekając, aż mnie będzie w i z y t o w a ć i mnie się r e k o m e n d o w a ć , zważając po godności, byłam pierwsza u niej en personne. W y s t ę p u j ą bardzo: dawali tu niedawno paradny bał z tańcami; wszędzie u nich było oświecone j a r z ą c e m i świecami; kapela suta, wszystkie damy en gale, a mężczyźni grand chaussée, co niemałą było dla nich ż e n a d ą . Roz dawano herbatę, ale tylko z dwoma gatunkami ciasta; jak będą Prezesostwo u mnie, każę dać cztery, ażeby ich prze konać, że i my, choć n a p a r t y k u l a r z u , żyć umiemy. Kolacja była z wielkim luxem, niektóre przecież były na niej uchybienia; bo chociaż umiano osoby uszanować, i ja siedziałam na trzeciem miejscu, półmiski jednak niekoniecz nie roznoszono po godności i leguminę dano przed potrawką, co bardzo wszystkich zgorszyło. Przybyli tu również nowi państwo komisarstwo i byli już u mnie; on ma minę ser i o z n ą i często nie d y s p o z y t ; sama zaś domatorka i statystka». Reszta listu p ro k u ra torow ej była w podobnym ro dzaju, kończy autorka. (W A . I I , 103— 106). 2. LUDZIE Poznawszy ś ro d k i artystyczne Ja raczę w skiej do przedstawienia ludzi, zw róćm y teraz uwagę na re zu ltaty, do ja k ic h , posługując się n ie m i, a u to rka dochodzi. P rzy p atrzm y się samym postaciom je j rom ansów. Jako pow ieściopisarka o w y b itn ie m o ra liza to rskie j tendencji, _na pierw szym planie stawia ona, oczywiście, postaci idealne, żeby służyły czytelnikom za w zó r do na śladowania. A le z ty m i ludźm i-ideała-m i stało się u niej to samo, co ze w szystkiem i podobnem i w zo ra m i we 51 w szystkich powieściach tendencyjnych aż do naszych czasów: są to osoby bardzo dobre, cnotliw e, rozsądne i przykładne, ale m ają jedną ka rd yn a ln ą wadę: są one ty lk o — papierow e; nie czuć i nie w idać w nich — życia. W szystkie je j m łode k o b i e t y -i d e a ł y są ta k do siebie podobne, że ju ż podczas czytania przestajem y je rozróżniać, i naw et m ylą się nam ic h im iona, wszyst kie bow iem te E rn ilje , A niele i K a ro lin y zlewają się w na szej w yobraźni w jedną postać cn o tliw ie i praktycznie w ychow anej panny, k tó ra jest dosyć w ykształcona, z nar tu ry inteligentna, bez przesady skrom na, bardzo na bożna i m iłosierna, lu b i czytać, ale ty lk o odpow iednie dla swego w ie k u i p łc i książki, gra, na k la w i kordzie lu b harfie,, ładnie śpiewa, wdzięcznie tańczy, z talentem m aluje (o bow iązkow o!), a przytem zna się na ziołach leczni czych i w potrzebie um ie opatrzyć ranę lu b p ełnić inne sam arytańskie posługi p rzy nieszczęśliwych chorych. Jest je d na k coś, co ściąga naszą uwagę na te u n i w ersalnie idealne p an ie n ki i co je znacznie ró żn i zarów no od ich poprzedniczek z pow ieści pani Genlis, ja k i tow a rzyszek z sen ty men t al n o-e r oity czn y c h rom ansów p ol skich. Oto b oh a te rki Jaraczewskiej są już ty lk o — w m ia rę «czułe». W p ra w d zie czasami i one «mdleją bez pamięci» nie gorzej od tam tych, ale trzeba przyznać, że zdarza im się to ju ż o w iele rzadziej. Co więcej, bywa nawet ta k, że k ry ją się ze swoją przyrodzoną czuło ścią, ponieważ m ają ta kich o piekunów i w ychow aw ców , ja k im jest, nap rzykła d , pan S ław iński w ZE., k tó ry m ów i: «Nie dziwuj się, Panie Wieniecki... mocnej chęci Emilji u t a j e n i a nam z b y t ż y w e g o u c z u c i a . T y l e m i o b m i e r z ł a... u d a n a j e j p i c i c z u ł o ś ć lub próż ność, któremi się zdobią, iż od najmłodszych lat wymogłem od mojej córki z w y c i ę ż a n i e i t a j e n i p, ile będzie mo gła, pomimowolnych j e j o z n a k , we wszystkich razach, gdy spółcierpienie z nieszczęśliwym potrzebną dla niego nie będzie ulgą». (ZE. II, 68). 4* 52 Typ idealnego młodego mężczyzny jest w powieściach Jaraczewskiej także ty lk o jeden i, po w iedzm y, jeszcze m niej żywy, bo m niej w yraźny. Każdy ta k i m łodzian posiada m ożliw ie gruntow ne wykształce nie, w yniesione z k ra jo w y c h szkół publicznych, ale uzu pełnione stu d ja m i zagranicą lub p rzyn a jm n ie j dłuższą tam odbytą podróżą; z n a tu ry swego ch arakte ru jest w niebezpieczeństwie odważny, w ko chaniu w ie rn y i stały, w uzew nętrznianiu uczuć pow ściągliw y, a zawsze szlachetny i honorow y. Gdy ta k i m łodzieniec stanie się d ojrza łym , s t a r s z y m m ę ż c z y z n ą , wówczas jest idealnym gospoda rzem w sw ojej w si dziedzicznej. W pracy te j nie polega na ekonom ach i podstarościch, ale osobiście dogląda go spodarstwa, bo wie, że «pańskie oko...» i t. d.... PrzedeWiszystkiem zaś jest bardzo d o b ry i w y ro z u m ia ły dla swego ludu, będąc jego «nietylko panem, ale i ojcem». Zna w ady swych poddanych, ale w id zi i przyczyny ich i um ie je usuwać. Jako mąż i ojciec, jest w m iarę surow y (b ro ń , Boże, nie z b ytn io !), a m iłość ku żonie i dzieciom objaw ia n ie tyle w słowach, ile w spokojnym , ale głęboko p rz y ja c ie ls k im do nich stosunku. Do lu d zi najczęściej uprzedzony nie jest. M ó w im y: najczęściej, bo — nie zawsze. H r. B ro n ie cki, naprzykład, aby scharakteryzo wać stopień doświadczenia życiowego swego syna, m ów i 0 n im : « z n a j u ż l u d z i , a j e s z c z e i c h k o c h a » . Słowa te zwraca on do swojego przyjaciela z lat dziecinnych, pana Klonow skiego. W postaw ieniu tych dwóch starszych, idealnych mężczyzn obok siebie w idać w ysiłek a u to rki, żeby ich określić pew nem i odrębnem i rysa m i ch arakte ru . Niestety, odrębności te są dość n ikłe 1 w to k u pow ieści zacierają się dość szybko w w yo b raźn i czytelnika. Życie w ięc uczy poznawać lu d zi i rozczarow yw ać się do nich. Bo wogóle życie, ja k tw ie rd z i autorka, rzadko przechodzi bez bolesnych rozczarow ań i ciężkich do świadczeń. Ta praw da często służy Jaraczewskiej za 53 pryzm at, poprzez k tó ry patrzym y na ch a ra kte r starszych, idealnych kobiet. Są to najczęściej pra w dziw ie « ś w i ę t e n i e w i a s t y», ja k je za H offm anow ą nazywa W ó ycicki. Życie o kru tn e nieraz strze liło w n ie p io run e m z jasnego nieba, albo też długą męką doświadczało m ocy ich du szy. N ie padły i nie dały się złamać. Stały się ty lk o ci che i czasem bardzo smutne. Ponieważ zaś «wszystkie uciechy» z n ik ły przed niem i, pozostała im ty lk o «rozkosz jedna»: rozkosz «dobrze czynienia», która, «jak wzno szące się do nieba kadzidło, zawsze m ile w spom nienia uw onia i n ig dy nie pełznie w przyszłości» (PM. I I I , 155). Ż yją też ju ż nie dla siebie, ale w yłącznie dla drugich. Taką jest przędewszystkiem pani Pelewska, co bez ze zw olenia rodziców zamąż wyszła i bardzo nieszczęśliwą się stała (W A .); taką jest cio tk a pani Jaw orskiej po tra gicznej śm ie rci syńa (W A .); bardzo podobna do nich jest wcześnie ow dow iała pani M ielińska w ZE., a nawet stara w ie jska kobieta Reszkowa w tych ch w ila ch , gdy u kojenie doprowadza do rów now agi je j pomieszane przez niedolę zmysły. (P M .) (1). Ta ostatnia je d na k osoba ukazuje się częściej w in nej ro li. Jest ona w yb itn ą postacią w tych częściach opo wieści, k tó re noszą na sobie cechę rom ansu grozy. W ięc nasam przód jest to rom antyczna, pełna tajem niczości po stać w ro d za ju tych, któ re z la k ie m m istrzostw em u m ia ł tw o rzyć W a lte r-S co tt; ukazuje się nam ona «na cmenta rzu, na ro zd a rte j od p io run a w ierzbie wsparta» ( I I , 150); tajem nicze w yra zy i groźne przepow iednie padają ż je j ust (str. 190); grom niebios w tó ru je je j słowom (sir. 196). A le w dalszym ciągu powieści m am y coś, co jest niezm ier- 1 (1) Takie stygmatem nieszczęścia uświęcone istoty przed stawia czasami i pani Geńlis (np. państwo de Lagaraye w Adeli i Teodorze). Pomysł wprowadzenia ich do poSvieści mogła więc Jaraczewska stamtąd zapożyczyć, wzorów jednak nie potrzebo wała szukać w literaturze. Jak świadczy K. Wl. Wóycicki (Niew. poi.), mogła takich ludzi znaleźć dosyć w żywych przykładach wśród swego pokolenia. 54 nie dla ro d zaju talentu Jaraczewskiej znamienne. R es z k o w a jest tą «wieszczką lu b sybillą» (str. 186) ty lk o wówczas, gdy nachodzi na nią «paroksyzm obłąkania zmysłów» (ib .). Naogół bow iem jest to ty lk o «nieszczę śliw a kobieta z P okucia, dla k tó re j leczyć i dobrze czynić jest jedyną pociechą po doznanem srogiem nieszczęściu» (tamże). To też po pew nym czasie «paroksyzmy» prze stają ją tra pić, i aż do śm ie rci niczem ju ż nie ró ż n i się ona od in n ych «świętych niewiast». — W id z im y więc, że le k tu ra i m oda współczesna pociągnęły autorkę do tw o rze nia nie zw ykłe j, ultrarom aintycznej postaci, natura je d n a k talen tu sprow adziła ją w kró tce na właściwszy dla n ie j teren powszedniego życia i d obrych uczynków, staw iając w rezultacie na miejsce groźnej wieszczki — z w ykłą , bogobojną i m iłosierną kobietę» (1). P raw dopodobnie te same, we właściw ościach ta le n tu tkwiące, przyczyny sp ra w iły, że niebardzo uda w a ły się Jaraczewskiej i te wszystkie charaktery, w k tó ry c h chciała nagrom adzić ja k najw ięcej cech ujem nych. Czy to będzie przebiegły i podstępny ka rcia rz i hulaka W a cła w (P M .), czy pijamica W a le ry (W A .), czy oszukań czy wyzyskiwacz, adw okat T o le w ski (W A .) — każda z tych postaci spraw ia wrażenie p rzykre , ale nie swemi w ystępkam i, ty lk o sztucznością i zbyt w yraźną przesadą w robocie a u to rki. To też na pochwałę je j zapisać na leży, że tych je d no stro nn ie ujem nych fig u r, tych atram entow o c z a r n y c h c h a r a k t e r ó w , jest w je j po wieściach stosunkow o mało. Najczęstszemu i najlep ie j odmalowanemu postaciam i są ludzie, ja k ic h i w życiu spotyka się n ajw ię cej: ani w y li) Już Michał Grabowski (1. c.) zwrócił uwagę na nienaturalność «figury» Reszkowej i na niekonsekwencję w przedsta wieniu tej postaci. Lecz przyczyny załamania się kreacji znako m ity krytyk szukał, zdaje się, nie tam, gdzie należało, a miano wicie w samej stworzonej postaci («lud inaczej czuje, inaczej myśli, inaczej działa»), gdy tymczasem przyczyna tkwiła we wła ściwościach talentu autorki. 55 łącznie idealni, ani w yją tko w o p odli, z przewagą ty lk o je dnych albo drugich cech i skłonności. W tej najliczniejszej grupie pierwszeństwo należy się w zro słym w konwenansach d a m o m ś w i a t o w y m . Są one przeważnie niebardzo złe, najczęściej na w et w gruncie rzeczy dobre kobiety. P rzekonyw am y się 0 tem, gdy jakieś nieszczęście praw dziw e, nagła zmiana losu pozw ala nam je ujrzeć bez sztucznej salonowej pozy (D e lfin a w ZE.; macocha pani Jaw orskiej w W A. 1 in .). Zepsute one są praw ie zawsze przez w ychow anie niem ądre. «Wychowane podług niektórych ogólnych prawideł dla kilku tylko chwil, czyli raczej dla odegrania1kilku świet nych scen w życiu, słysząc zawsze «taką okazywać się trzeba», a nigdy «taką być należy», nie mają one wykształ conych władz duszy ani umysłu. Słabego przytem charak teru, jak zwykle ograniczone osoby, uparte, jak pieszczone i popsute od towarzystwa dzieci, delikatnego zdrowia, trwożliwego umysłu, nadto siebie kochają, ażeby drugich kochać mogły». (ZE. I, 17). D o d ajm y, że wszystkie one są lekkom yślne, próżne, dum ne i rozrzutne, przesądne i... głupie, ale zawsze ta kie, ja k ic h dużo jest na święcie realnym . W prow adzenie do powieści p olskiej tego typ u w ychow anej w p o w ija kach konw enansu, p ły tk ie j i kapryśnej kobiety, typu, k tó ry odtąd stał się bardzo częstym gościem w utw o rach w ie lu późniejszych rom ansopisarzy, — jest jedną z zasług Jaraezewskiej. A nie za po m n ijm y podkreślić, że b y n a jm n ie j ju ż n ie wszystkie ko b ie ty tego ro d zaju są do siebie tak podobne, ja k to w id zie liśm y np. u panienidealów . M ają i one w praw dzie w iele zasadniczych cech w spólnych (stanowią przecież ty p !), któ re ty lk o co w y m ie n iliśm y, ale przecież już nie potrzebujem y się tu ta j silić, aby «p r o w in cjo n a łkę » P ro k u ra to ro w ą odróżnić od żyjącej w atm osferze stołecznych salonów D e lfin y, tak samo, ja k np. możemy w ie rzyć w uczciwość Z o fji, choć 56 w ie m y o- tajem niczych przejażdżkach starannie w takich w ypadkach zawoalowanej Ł u c ji. P rócz tych głów niejszych postaci w powieściach Jaraczewskiej, ro z w ija się przed n am i cała n iezw ykle bo gata galer ja osób, w ystępujących k ró tk o , epizodycznie, a p om im o to m ocno w rażających się w pam ięć niezm ier nie charakterystycznem i szczegółami swej duchow ej syl w e tki. Oto przesuwa się przed naszemi oczami goniący ju ż ostatkam i fo rtu n y , ale tern więcej puszący się W o je woda X .; tuż p rzy n im nie m niej pyszny, ale jeszcze b ar dziej śmieszny w swej drobiazgow ości zważania na fo rm y tow arzyskie, dorob kie w icz — B aron K .; oto szczerze go ścinny dw o rek dobrodusznych państwa R olskich, a za raz we w si sąsiedniej zim ny, bo przez oszczędność źle opalany, dom skąpych do obrzydliw o ści państwa D ym ick ich i t. d. i t. d. Są je d na k w tym tłu m ie postaci, które a utorka spe cjalną otacza sym patją: to owe «figury z niknącego świata staroszlachetczyzny». W ś ró d nich wysuw a się na czoło niepospolita kreacja s t a r o s t y S t a l i ń s k i e g o . Starzec, pam iętający czasy k ró la Leszczyńskiego, nawet w ychow aniec L u n e w ilu , p om im o b u rzliw ych zmian, za chodzących w Polsce i na całym świecie, p o tra fił zacho wać n ie tkn ię te m ł porząd ki i zwyczaje w obrębie tego autokratycznie rządzonego państewka, ja kie m jest jego d w ó r staropolski. I autorka z praw dziw ą lubością m aluje nam ten doskonale zakonserw ow any fragm ent przeszło ści; a czyni to poto, aby na tern tle tern W yraźniej zary sował się p o rtre t samej postaci. T o też p o rtre t p ra w dzi w ie z ram występuje. A co dziwniejsze, że n ie ty lk o w i dzim y tę «wysoką sylwetkę w m a te rja ln ym fra ku» , ja k codzień po obiedzie z systematycznością ru ch u swojego starego repetjera przechadza się po kom nacie zawsze ty lk o na przestrzeni «od stolika do ganku», ale że w tej, zdaw ałoby się, «mechanicznej figurze», m y jednak czu je m y żywego człowieka, k tó ry n ie ty lk o patrzy, w id zi i spostrzega, ale k tó ry dużo i gorąco odczuwa. 57 Zdaje się, że właśnie ta um iejętność • zajrzenia w serce postaci, pozornie nawet najba rd zie j sform alizo w anych (ja k starosta Staliński, albo znów ten pogrążony w swoich dociekaniach naukow ych p ro fe so r B lom berg), sprawia, że w swoich kreacjach lu d zkich Jaraczewska do ta k w y b itn y c h dochodzi rezultatów. A p rzy tej sposobności niech w o ln o będzie pod kre ślić jeszcze jeden szczegół, ch arakte ryzu ją cy je j pracę na tem polu. Dobrze przechow ujący w pam ięci czasy Jaraczewskiej K. W ł. W ó y c ie k i stwierdza: «Jaraczewska, ja k ze w szystkich je j u tw o ró w w id zim y, brała z żyw ych u tw o ró w do swych powieści postacie» (Niew. p o i ) . Spo strzeżenie to, zdaje się, zupełnie słuszne. Postaci Jaraczewskiej to najpra w d o po d ob n ie j p o rtre ty w dosłowmem znaczeniu tego w yrazu. W z o ry do nich brała a utorka n ie z le k tu ry pisarzów p olskich czy obcych, ale z dobrze za obserwowanego własnego otoczenia. Bez obawy m ożna to tw ie rd z ić p rz y n a jm n ie j o tych w szystkich postaciach, któ re dziś uznajem y za kreacje najlepsze. Pospieszmy dodać, że w łaśnie dlatego śą to kreacje najlepsze. W id a ć to naw et na przedstawicielach s ł u ż b y . Najlepszym w tej grupie jest typ złośliw ej, ale sp rytn e j, zręcznie u trzym u ją cej w p ły w nad swą panią panny słu żącej (Rozalja w ZE., panna Szerska w W A.), t. j. typ, k tó ry Jaraczewska przenosi do lite ra tu ry w p ro st z ży cia. D o b ry m również, choć ju ż z nieco zatartem i ry s a m i jest tra d y c jo n a ln y ty p starego sługi (W in ce n ty w W A .r Tomasz w ZE.), ale n a jm n ie j praw dziw ym i n a tu ra ln ym jest sługa Zdzisława w WA., Fabjan, wyposażony przez autorkę w n ie któ re cechy tego plennego w lite ra tu rz e rodu, co to, wywodząc się od Sancho-Pansy Cervanteśa', poprzez fi cl di n go w skieg o Patridgea i Stern owskiego LaFłeura, w osobie skarbkow skiego Pawła do P olski p rzy w ędrow ał, aby jeszcze, bodajże n a w e t, sienkiew iczow skiemu Rzędzianowi n iektóre rysy swego znakom itego pochodzenia przekazać. N ie w o ln o wreszcie pom inąć często zja w iających 58 się w powieściach Jaraczewskiej d robnych s y l w e t e k d z i e c i ę c y c h . Muszą nas one interesować tem w ię cej, że, porów naw szy je z takiem iż «postaciami», znanerni nam z rom ansów parni Genlis, możemy sobie w y ro b ić pojęcie, o ile pod n ie k tó re m i względam i autorka nasza przewyższała swą «mistrzynię», i ja k w ie lką by ło b y niespraw iedliw ością oceniać ją l i ty lk o ja ko naśladow czynię fra ncu skie j m o ra listki. D zieci w utw orach p a n i Genlis to najczęściiej papierow oddealne, głęboko filo zo fu ją ce istoty, któ re m usim y uważać za dzieci dla tego ty lk o , że za takie podaje je autorka. Jej dziesięcio le tn i Cezar C lem ire (W ie czo ry zamkowe) to w łaściw ie dorosły, ro zu m n y m łodzieniec; je j siedm ioletnia Pamela d o m o d litw y w ieczornej dodaje sam orzutnie (!) takie, n ap rzykła d , zdanie: «Spraw to, Boże, aby F rancuzi i A n g lic y nienaw idzić się zaprzestali i nigdy sobie wzajem nie nie szkodzili» (tamże). Go jednak nąjparadniejsze, że m am y w ierzyć, iż w y ch ow yw an e na w si dzieci m dleją (!) na samą m yśl w y jazdu z B u rg u n d ji do Paryża; (a u to rka nie lu b i miasta). .Nie ta k u Jaraczewskiej. Znajom ość duszy dziecięcej jest u n ie j ju ż znaczna. Jej m ała Julcia, np., w podobnej, ja k tam te dzieci pani Genlis, sytuacji, początkow o jest za chw ycona podróżą w karecie, gdyż ją to baw i, ale już w godzinę później, znudzona i senna, płacze, że podróż trw a tak długo (PM. I I , 49). Bów nież ciekawe są jeszcze p ró b y a u to rk i pochw ycenia ró żn icy w reagowaniu uczuć d ziew czynki i chłopca (dzieci p ro f. Blom berg, PM.) na szorstkie obchodzenie się z n im i m acochy (I, 80). W ogóle ch a ra k te r dziecka interesuje Jaraczewską przedewszystkiem ja k o m a terja ł, z którego w przyszło ści ma się rozw inąć taka albo inna in d yw id ua ln o ść psy chiczna. Ten p u n k t w idzenia jest w idoczny, kie d y np. .obserw ujem y dwie, inaczej w ychow yw ane, w ięc też bez pow odzenia próbujące się razem baw ić siostrzyczki — Zosię i E m ilk ę (ZE. I, 32— 36). D odajm y, że proces w y ra b ia n ia się spaczonych pojęć i złych nałogów w duszy 59 Zosi pod w p ływ e m nierozsądnej m a tki i złej panny słu żącej jest tu ta j oddany ta k w ie rn ie , iż w tym w ypadku naw et ciągle w idoczna tendencja a u to rk i nie niszczy w rażenia estetycznego. Ponieważ je d na k a u to rka rozum ie, że nie od sa mego ty lk o w ychow ania zależy jakość ch ara kte ru czło wieka, ale że w wyższym jeszcze stopniu od p rzyrodzo nych cech psychicznych, w raz z życiem na świat p rzy niesionych, — tego dostateczny dow ód m am y w charak terystyce porów naw czej trzech b ra ci B ro n ie ckich (PM. 34— 42). W szyscy trz e j są w ych o w yw a n i jednakow o i przez je dnych i tych samych ludzi, przytem wszyscy trz e j są dobrzy i sym patyczni; a jednak każdy z nich jest in n y. Jeżeli w o ln o się nam spodziewać, że wszyscy trzej będą z pożytkiem p ra cow a li dla k ra ju , to jednak wierny, że każdy z n ic h będzie to czynił w in n y sposób i na in ne m polu. R O ZD ZIA Ł V SZCZEGÓŁOWE OPRACOWANIE M ATER IAŁU . PRZEDSTAW IENIE RZECZY Znaczenie Jaraezewskiej, jako a u to rk i pow ieści obyczajow ych, wzrasta przez to, że m am y w n ich bardzo starannie podm alowane tło realno-obyczajowe. To, że g łó w nym przedm iotem obserw acji Jaraczewskiej jest żyw y człow iek, pospołu z je j dbałością o jego umieszczenie na odpow iedniem tle, — pozwala się dom y ślać, ja k ie to nadewszystko p rze dm ioty z bogatego świata żywej i m a rtw e j n a tu ry zw racają ma siebie uwagę au to r k i: te m ianow icie, któ re są n ajbliżej człowieka, a w ięc m iejsca jego stałej siedziby — d o m y i m i e s z k a n i a ludzkie. W ZE. m ó w i a u to rka , iż «ułożenie appartam entu najlepszym jest obrazem zamieszkałej w n im osoby» (stor. 69). To- też opisów tych «appartamemtów» m am y w je j powieściach dużo: oglądamy i starośw iecki dworzec sędziwego Cześnika (ZE. I, 125), i m odnie um eblowane mieszkanie pani P ro k u ra to ro w e j (W A . I I , 2— 3); jesteśm y i w schludnej kom natce m łodej pan ie n ki (ZE. I I , 70—72), i w zapylonym «appairtamencie starego kawalera» (PM. I I , 249— 250); w ch o dzim y i do izby ekonom skiej (ZE. I I , 31— 32), i do karczm y żydow skiej (PM. I I , 93), i do gabinetu uczonego (PM. I, 28), i do ku źni ko w a la (PM. I I I , 121). — N ie wszystkie te opisy są zu pełnie udatne. Dość często w id z im y w n ich ty lk o nagro madzone sprzęty charakterystyczne, na ścianach w iele różnych kopersztychów , a p o m im o to jednolitego- w ra żenia obrazu nie o trzym u je m y. A le jeżeli do takiego opisu dołączy się jeszcze ja k i specjalny sentym encik a u to rk i, 61 je że li np. będzie to opis jakiegoś po starośw iecku urzą dzonego p oko iku , którego w id o k budzi w autorce tk liw sze uczucia w rodzaju miłego w spom nienia czasów dzie ciństwa, czy wczesnej m łodości, — wówczas obraz zy skuje na plastyce, i ciepło doznawanego’ przez a uto rkę wzruszenia udziela się naw et jeszcze dzisiejszemu czytel n ik o w i. Z a jrz y jm y choćby do p o ko iku panny Kunegundy, «starej panny w ypraw nej» nieboszczki W o je w o dziny. «Był on zupełnie w starodawnym guście, sklepiony i z kratami w oknach; malowanych ścian, poplamionych wilgocią, gdzieniegdzie tylko było znać zielonkowaty kolor z lepiej zachowanym cokolwiek naokoło figlarnym arabeskiem, w którym, dawniej pospolitym gustem, dziwacznie widać było połączone ryby i bukiety z kwiatów, lw y i wa zony, bociany i altanki. — Kanapka, stołki i firanki były z białego sycu, w duże ciągnione z piw onji girlandy. W al kowie stało za karmazynowym pawilonem z garnirowanemi poduszkami wysoko posłane łóżko Panny Kunegundy, a w głowach duży krucyfiks i Matki Najświętszej obraz. Z jednej strony — wianek, poświęcony na Boże Ciało, na krzyż z gromnicą, z drugiej, na haczyku z podłożoną pod spód atłasową żółtą poduszeczką w staroświeckiej zielonej kopercie — zegarek, od którego wisiał tombakowy łańcuch z dewizkami. Przy łóżku stały patyczki na małym stołeczku i dwa wyprostowane krzesła, zieloną, wypełzłą trypą obite, na których leżały: czarna drojetowa szeroka suknia i tegoż koloru kitajkow y półsalopek, strój żałobny za oszczędzone zasługi, sprawiony przez pannę Kunegundę na pogrzeb Pani i odtąd ciągle przez nią noszony. Naprzeciw łóżka (gdyż wszystko w tym pokoju podwójną symetrją się odznaczało) był pstry parawanik, zsuwany na żelaznym drągu z mo siężną u góry gałką, z za którego wyglądał kosmaty kufer, alembik do przepędzania wódek i toczone ze słupkami gdańskie krosienka, na czterech syrenach wsparte. Obok — duży kaflany niebiesko malowany piec z szerokim na wierz chu wazonem. Naprzeciwko, z obu stron drzwi, przy któ rych wisiała cynowa kropielnica, była z jednej strony szafka, w której przez drucianą kratkę można było widzieć różne słoje z konfiturami, od likw orów oplatane słomą butelki i pękate flaszeczki z lekarstwami; na wierzchu zaś stał z cienką szyjką duży puhar piwem nalany, liczne już w sobie chwilowego łakomstwa mieszczący ofiary; dalej 62 wielkie gąsiory, papierem zatkane, z octem i marcową wodą. Suszyły się przy nich na dużych szafirowych od cukru pa pierach krokosz do farbowania i rzymski rumianek. Nad szafką błyszczały w równym rzędzie na ćwieczkach zawie szone różne pęki kluczów, młotek do cukru, duże do kra wieckiej roboty nożyczki i staroświeckie od fryzur żelazko. Z drugiej strony drzwi była komoda misternie wyrabiana, własność panny Kunegundy, na której stały poustawiane i najczyściej utrzymywane cztery duże saskie filiżanki, róż nymi czasy od fa m ilji nieboszczki Wojewodziny darowane, skrzyneczka szklana z Gdańska i świeższy naprzeciw karlsbadzki kubek, równie w gościńcu przywieziony. Leżały tam także, zawsze najakuratniej naprzeciw siebie, karty do marjasza, sennik, atłasowy haftowany pelami i złotem pugila res, kantyczki, świecący stalowy do orzechów dziadek i ko lorowy roratowy stoczek. Piękne tyrolskie jabłka i czer wone pomidory, naprzemian ustawiane, garnirowały brzeg komody, nad którą wisiały dwie,duże w ram ki oprawne sylwety wojewody i jego żony. Na małym stoliczku, pomię dzy oknami stojącym, było rozstawione małe lusterko z zwierciadlanym brzegiem w karpiową łuszczkę na białem z rąbku nakryciu; przed niem — dwie blaszane puszki od pudru i pomady i haftowana we środku, różowem podwleczona poduszeczka1, na której leżały przypięte długiemi stalowemi od fryzur szpilkami granatki, różne sygneciki i pierścionki w oczka panny Kunegundy. Przy kominku stała kanapka z stołeczkiem pod nogi przed okrągłym sto liczkiem, a na nim: koszyk, zieloną kitajką podszyty, z ro botą panny Kunegundy, okulary w czerwonym futerale, klapka od much, duża w czarną skórkę oprawna ze srebrną klamrą do nabożeństwa książka i długa kokosowa z srebr nym także mentalikiem koronka». (ZE. II, 16-21). T a kich opisów w rom ansie p o lskim przed Jaraczewską n ie b yło zupełnie: b y ły ty lk o zarysy poszczegól nych sprzętów, prze dm iotó w m uzealnych (w powieści h istoryczne j) i t. p. N aw et i Skarbek nie stanowi tu w y ją tk u , sko ro opisy d w o ró w i mieszkań, ja k o «zakończone obrazki», spotykam y d op ie ro w jego późniejszych po wieściach» (1). (1) Por. Słapa, 1. c., str. 45. 63 W y d a je nam się, że przytoczony opis w yp a d ł tak znakom icie dlatego, że sam przedm iot w zupełności od pow iadał najznam ienniejszej w łaściw ości talentu opiso wego a u to rki. P o k o ik panny Kunegundy pociąga nas k u sobie przedewszystkiem mnogością bardzo ch a ra kte ry stycznych szczegółów; w id zim y go w yraźnie, głów nie dzięki nagrom adzonym w n im drobiazgom , dzięki ty m p om ido ro m , g a rn iru ją c y m brzeg kom ody, tym granatkom , sygnecikom i pie rścio nko m w oczka, leżącym na haftow anej, różow em podwleczonej poduszeczce. Otóż to właśnie zw racanie się w yo b raźn i a u to rk i ku szczegółom i szczególikom stanowi jedną z n ajw yb itn ie jszych cech je j opisu. Jest to cecha ważna, pomaga p rzy opisie w iele, ale nie stanowi jeszcze wszystkiego. Prócz niej potrzebną jest zdolność ujęcia artystycznego szczegółów' w pewną m alarską syntezę, pokazania czyte ln iko w i całości obrazu z pew nej perspektyw y. A to rzadko udaje się Jaraczewskiej. Ten b ra k n a jw yra źn ie j w ystępuje wówczas, gdy autorka p ró b u je nam przedstawić ca ły tłu m razem sku p io nych postaci, gdy, in n em i słowy, p ró b u je m alow ać o b r a z y z b i o r o w e ( l ) . O to przykład. «Nadszedł dzień urodzin Zofji. Chcąc go uświetnić, pan Sławiński powszechną uroczystością, wybrał go na obrzynki. Wkrótce wszyscy niemi w domu zajęci byli. Za kręt ogólny, duże stoły, białem płótnem przykryte, obok ciemno-zielonych kasztanów; wzniesiony wysoki maszt z chorągiewką, na którym powiewała różnofarbna chustka, w nagrodę umiejącemu ją zdobyć przeznaczona; kilka be czek pod rozłożystą lipą, na których tymczasowo siedziała wiejska muzyka, przegrywając wesoło, dwa kram iki, na pełnione wstążkami i różnemi klejnotami, które Pan Sła wiński swoim córkom do rozdawania przeznaczył; krząta jąca się z pośpiechem szafarka, stoły kurzącemi się potra wami zastawdająca; ogromne kosze, wypieczonym Chlebem i białym, jak mleko, serem napełnione, które Emilka, biegnąc1 (1) Por. Iv. Wojciechowski — Pamiętnik Liter. 1912, str. 409, i W. Borowy — 1. c., str. 99 i 113. 64 wesoło, jak młody konik, po szósty raz tam poprzedzała; kupy gromadzących się wieśniaczek i dzieci, przypatrują cych się dworowi i dworskim; śpiewy, zdaleka słyszane; dwie nareszcie przednice, kłosami uwieńczone, na czele gromady się zbliżające; naokoło i nad wszystkiem szklniąca światłość pięknego dnia letniego i naszego jasnobłękitnego nieba północy — taki obraz przedstawiały obrzynki w Topolówce. (ZE. I, 55-56). U zu p e łn ijm y słowa autorki': istotnie, wszystko, co d o obrazu potrzebne, jest tu rzeczywiście zebrane, sa mego je dnak obrazu «przedstawić» sobie nie możemy. T o samo da się powiedzieć o opisie grom adek m łodzieży szkolnej, śpieszącej na wycieczkę za miasto (PM. I, 49), i o d ru gim obrazie dożynek, podanym w PM. (I, 181) i t. d. Czasami je d na k ta skłonność a u to rk i do detalizacji wyświadcza je j dobrą przysługę. W id zie liśm y to już, roz glądając się z upodobaniem w p o ko iku panny Kunegundy. Zobaczym y to samo w opisach innego rodzaju. «Rozpraszanie się w drobiazgach» nie psuje artystycz nego efektu, gdy autorka, zamiast szerzej pomyślanego obrazu, stawia nam przed oczy zlekka zarysowany obra zek, naszkicowany k ilk u najznam ienniejszem i szczegó łam i. Stąd pow stają te liczne u niej, a nieraz rzeczywi ście w artościow e, choć drobne, o b r a z k i r o d z ą j o w e, k tó re m ł w sw oim czasie tak zachw ycał się M ich a ł G rabow ski: «Co to za w yb o rn y, chociaż ja k od niechce nia skreślony ciąg pra w dziw ych tableaux de genre ten opis m ieszkańców małego miasteczka.» (1) Um iejętność obrazowania przez wysuwanie cha ra kterystyczn ych szczegółów przedm iotu to dopiero jedna cecha talen tu opisowego Jaraczewskiej. A uto rka , o k tó re j tenże G rabow ski m ówi, że «wszystko trzebaby w yliczać, chcąc m ó w ić o darze opisow ym pani Jaraczew skiej», posiada daleko więcej środków artystycznych, 1 (1) L. c. 65 tem u ce lo w i służących. W ś ró d nich bardzo ważną grupę stanowią p ie rw ia s tk i, zaczerpnięte z dziedziny sztuki ma la rskie j. O n ie k tó ry c h z nich w spom nieliśm y ju ż wyżej, m ów iąc o sposobach przedstawiania postaci ludzkich. Już w przykładach, tam przytoczonych, w idać właściw e Jaraczewskiej obfite u ż y c i e b a r w : «wieniec z b ł a w a t ó w w ieńczył je j skronie; s z k a r ł a t n y szal ig ra ł k o ło n ie j, ja k p u r p u r o w a m itologicznej bogini draperja...; je j szafirowe oczy, w ijące się ko ło je j szyi z ł o c i s t e w łosów pierścienie» i t. d. Często z użyciem b arw łączy się celowe operowa nie efektem św iateł i cieniów , ja k n a p rzykła d w opisie p a rk u łazienkow skiego na parę c h w il przed rozpoczę ciem się balu: «Otoczone ze wszech stron brzegi kanału różnego ro dzaju widzami zdawały się jak bujna ł ą k a , k w i a t a m i o k r y t a , którą w iatr powiewa. Spostrzegane zdaleka młode osoby w b i e l i wśród c i e m n y c h kasztanów, lub grupy witających się na murawie, świetnie na bal ubranych i k w i a t a m i u w i e ń c z o n y c h nadobnych tanecznic, wydawały się jak nimfy lub młode Grecji dziewice, zabie rające się obchodzić uroczystość bogini wdzięków łub kw ia tów... Z m i e r z c h wieczorny wszystko atoli pokrył jedno stajną szatą; tysiąc gwiazd z a j a ś n i a ł o na z a c i e m n i o n y m niebios lazurze; z n i k n ę ł a r ó ż n o ś ć k o 1or ó w, same cienie zdawały się przechadzać po miłych eli zejskich polach». (ZE. II, 116). Są także obrazy, któ re w y w o łu ją nadewszystko w ra żenia świetlne. D o ta kich należy np. opis szlichtady: «Jechali wszyscy huczno i wesoło. Ślizgały się lekko sanki na ś w i e c ą c y m śniegu; s z k l n i ł y s i ę złociste szory... Ś w i a t ł o przytem pochodni, raptem niektóre czę ści lasu w y j a ś n i a j ą c e , drugie fantastycznemi wśród c i e m n o ś c i napełniając utworami, gubione przez ich po trząsanie p ł o m i e n i s t e ślady, które i . l u m i n a c j ą na gle tworzyły, — wszystko malowny i pełny życia przedsta wiało obraz». (PM. III, 179). Jaraczewska 5 66 Szczególnie je d na k czułą jest w yobraźnia a u to rk i na w r a ż e n i a a k u s t y c z n e. Byw a nieraz, że w śród in n ych efektów one w łaśnie przeważają. Oto np. nastawamie m roźnego zimowego w ieczoru na w si: « S ł y c h a ć było zdaleka t ę t n i ą c e po grudzie wozy i w każdym domu przy otwieraniu drzw i wchodnich ś w i s t mroźnego w iatru i t u p a n i e wchodzących, sta rannie przy wnijściu otrząsających nogi ze śniegu. Zmierz chało się coraz bardziej; ginął w powietrzu ostatni o dg ł o s d z w o n ó w kłossowskiego kościoła... Zaczęła się we wsi odzywać g r z e c h o t k a nocnego s t r ó ż a i s z c z e k a n i e czujnych na każden hałas p s ó w , strzeżących domy gospodarzy». (WA. I, 1 -2 ). Nawet działania na węchowe w yobrażenia o d tw ó r cze czytelnika nie w yklucza a uto rka z re p e rtu a ru swych środków . O pisując np. świeży wiosenny poranek, nie zapom ina o «szerzących się naokoło w oniach odrodzo nych kw iatów » (ZE. I I , 126). W reszcie, ja k o bardzo w y b itn ą cechę, przyczynia jącą się do ożywienia i uplastycznienia opisów Jaraczewskiej, należy przypom nieć je j niezw ykłą zdolność do obrazowego w yrażania m yśli. Szczególniej porów naniem , ja k o śro d kiem stylow ym , posługuje się ona swobodnie i z dużem pow odzeniem : sierpy błyskają nad głow am i żn iw ia rzy, «jak złociste migające się węże» (PM. I, 135); ro b o tn icy, w odległości grabiący siano, u w ija ją się, «jak m ró w k i» ; stogi siana w id zi autorka to «jak cha łu p k i, to znów, z in n e j stro ny patrząc, «jak parasole chińskie» (ZE. I I , 50); przejeżdżając przez miasteczko, spostrzega, że Bachus na szyldzie przed w iniarzem sie dzi ma beczce, «jak na tuzie żołędmym» i t. d. (PM. I, 122). W szystkie w ym ien io n e p ie rw ia s tk i opisowe Jaraczewskiej łączą się najczęściej, gdy a utorka przystępuje 67 i do m alow ania obrazów, k tó ry m powieściopisarze zazwy czaj najw ięcej poświęcają starania, a które polegają na artystycznem odtw orzeniu p i ę k n a p r z y r o d y . Bo ro w y w swej ty lo k ro tn ie ju ż tu w zm iankow anej pracy naszkicow ał zarys historyczny tej e w olucji, ja ką w ro mansie p o lskim odbyła sztuka m alow ania n a tu ry, poczy nając od zupełnego b ra k u tego elementu w n a jd a w n ie j-’ szych powieściach ery stanisław ow skiej aż do «ruchu i prawdziwości» w opisach Ignacego C hodźki (str. 120— 127). P rz y jm u ją c zasadniczą h nję tej e w o lucji tak, ja k ją n a k re ś lił autor, dodajm y, że w u tw orach Jaraczewskiej zn ajdujem y p rzejaw y pra w ie w szystkich «form w sposobie u jm o w a nia natury», ja kie b y ły właściwe poe z ji p olskiej, pisanej mową niewiązaną, przed r. 1830. M am y w ięc tu n a jp ie rw o brazki, z k tó ry c h widać, że odczucie n a tu ry przez naszą autorkę ch w ila m i b yło jeszcze m ocno pod w pływ em k o n w e n c j o n a l n e g o roztkli wienia s i e 1a n k o p i s a r z y pseudoklasycznych. «Pieszczone baranki» i odgłos «swobodnej pa sterza fu ja rk i» — należą do niezbędnych na ta k im obrazku akcesorjów . (PM. I, 205). Od siebie przy każdej takiej sposobności a utorka dodaje jeszcze zwrócenie m y śli ku Bogu, ja k o dawcy tego szczęścia i dobra, któ re ona w id z i w naturze. Jeden z takich opisów naw et kończy się (rzecz p od w ó jn ie charakterystyczna) «pięknym śpiewem Karpińskiego»: «Kiedy ranne w stają zorze» (PM. I, 207). W zm ian ka o n astro ju re lig ijn y m pro w ad zi nas do stwierdzenia n a s t r ó j o w o ś c i w opisach p rzyro d y u Jaraczewskiej wogóle. Posługiwanie się natu rą do w y w o ływ a n ia odpow iednich nastro jó w , czy to w prost, czy też przez pośrednictw o uczuć, wzbudzanych w duszach bohaterów , należy do efektów, często przez nią stosowa nych. Bzecz naturalna, że najodpow iedniejszy w tych w ypadkach księżyc osjaniczny występuje i u Jaraczew skiej w swojej wdzięcznej ro li. Czasem taki «cichy w ie czór ze srebrzystem św iatłem księżyca» budzi w sercu bohatera «żywe pierwszej m iłości wzruszenie» i przez to 5* 68 pomaga autorce do rozwiązania e rotyczno-inatrym on j alnego problem u. (ZE. I I , 74 i n.). Zna także a utorka sposób, stosowany w sentymen ta ln y c h rom ansach «russowsko-werterycznych», w k tó rych , ja k stw ie rd ził W o jcie ch o w ski, «rozmaite rodzaje reagowania na podniety, otrzym yw ane od p rzyro d y, po zostają w ścisłym związku ze stanam i duchowemu, przez k tó re bohater przechodzi» (1). Przytaczam y jeden z do b itn ie j szycli p rz y k ła d ó w : Po doznanem rozczarowaniu i spadłem nagle, jak piorun z jasnego nieba, nieszczęściu powraca pan Klonow ski «smutno z córką temi samemi sankami, któremi ich tak wesoło kilka dni wprzódy powoził Henryk. W s z y s t k o d l a n i c h p o s t a ć z m i e n i ł o i p o w l e k ł o si ę niejako posępnością wewnętrznych ich u c z u ć : czarność drzew, pochmurność zimowego nieba, siność wody i jednostajna białość ziemi pogrzebem niejako natury, śmiertelnym, okrytej całunem, im się wydawały. Milczeli oboje...» (PM. III, 228). Podobnie ja k Skarbka, i Jaraczewską w id o k i na tu ry często pobudzają do r o z m y ś l a ń f i l o z o f i c z n y c h , lecz umie oma refleksje swoje wyrażać lepiej pod względem artystycznym . Treść re fle k s y j u jm u je najczę ściej w. fo rm ę zw ro tu , stylow o ściśle związanego z sa m ym opisem, co służy ja k o jego uzupełnienie i do>daje m u poezji. «Ciemna mgła», któ rą w id zim y w oddali, unoszącą się nad w ie lkie m miastem, m łodzieńcow i w y daje się .«tajemniczą z o błoków zasłoną, za k tó rą w iele u ro je ń i szczęścia się mieści», d o jrza ły zaś i doświad czony człow iek w id zi w n ie j ty lk o «gęstą mgłę z nieczy stych miasta w yziew ów ii liczn ych jego dymów» (ZE. I, 16); podobnie — łą k i bujne są w przedstaw ieniu Jairaczewskiej, «rozległe i kwieciste, ja k w yobraźnia p ie rw szej młodości» (ZE. I I , 50), dojrzałe zaś i pełne kłosy zboża «uginają się pod swym ciężarem tak, ja k człow iek 1 (1) W erter w Polsce, str. 16 (wyd. pierwsze). 69 dobroczynny, obciążony sw ym i skarby, czuje potrzebę ich udzielenia». (PM. I, 135). Naogól wczuwała się Jaraezewska w p rzyrodę i je j piękno wcale mocno. Słusznie też wyznacza je j tu Boro w y miejsce specjalne, a nowe p ie rw ia stki, któ re w tej dziedzinie do powieści polskiej w niosła, tra fn ie określa, ja ko « p o g ł ę b i o n e w c z u w a n i e » (1. c., 127). Zaznaczmy jeszcze, że p i ę k n o p rzyro d y ma ju ż dla Jaraczewskiej wartość s a m ą w s o b i e . W pow ie ściach je j zdarzają się „w id o k i n a tu ry, na któ re a utorka patrzy w yłącznie ja k o na przedm iot, dający zadowole nie estetyczne, i ten p u n k t widzenia p ró bu je podsunąć czytelnikow i. W ta k ic h razach w idoczna jest staranność o efekty m alarskie, w ięc o ko lo rystykę , a nawet o per spektywę: «Płynęli przyjemnie wspaniałą Elbą. Rozweselają tam zewsząd jej brzegi bujne łąki, na których piękne pasie się bydło. Wznoszą się i b i e l ą tu i owdzie na z i e l o n y c h pagórkach ładne domki, winnicami przegradzane. P a s m o gó r , w o d d a l e n i u c i e m n y m swym b ł ę k i t e m , jak fantastyczny obłok lub kraina marzeń, na horyzoncie od znaczone, służy za t ł o temu rozkosznemu obrazowi». (PM. IV, 187). G w ałtow ne i g r o ź n e z j a w i s k a w n a t u r z e przedstawia Jaraezewska rzadko. W p ra w d zie m arny w PM. (rozdz. X I) opis szalejącej burzy, ale tak poprze ry w a n y re ferow an ie m toczącej się jednocześnie a kcji, że to samo ju ż wskazuje, iż nie potrzebie estetycznej, ty lk o w yobrażeniom lite ra c k im , p łynącym z le k tu ry rom ansów grozy, zawdzięczamy ten m otyw. N ajw ięcej bow iem odpow iadało Jaraczewskiej m a lowanie pogodnych poranków i cichych w i e c z o r ó w , kie d y to przyjem ne «wonie, ja k kadzidło hym n u n a tu ry, ku Bogu się wznoszą». (PM. I, 35). X R O Z D Z IA Ł V I SZCZEGÓŁOWE OPRACOWANIE MATERJAŁU. PRZEDSTAWIENIE ZDARZEŃ Przedstawienie zdarzeń nie jest n a j większą tro ską Jaraczewskiej. P rzeciw nie, ma się w ra żenie, że a utorka rozm yślnie tę część sw ojej pracy usuwa na plan drugi, ażeby może nie narazić się na za rzut, ja k i sama stawia rom ansom , któ re według niej, « r o z d r a ż n i e n i e m serca i w y o b r a ź n i niszczą przedział pom iędzy obow iązkiem a czułością» (W A . I I , 45). Z tego to właśnie dawania pierwszeństwa «obo w iązkow i» nad «czułością», naw et w utw orze poetyckim , pochodzi, że w powieściach swoich łańcuch w yp a dkó w przeryw a Jaraczewska pouczającem i d y g r e s j a m i albo zupełnie zbędnem i dla a k c ji głów nej e p i z o d a m i . Czasami w yra źn ie widać, ja k chętnie i św iadom ie od biega od głównego przedm iotu, ile k ro ć nastręczy się oka zja «być użyteczną». Oto np. w rozdziale X IV PM. roz poczyna się opis W ig ilji Bożego Narodzenia. Na wiecze rzę przyb yw ają goście. Oczywiście nie może w śród n ich b raknąć i księdza proboszcza. To jest dla a u to rk i w y starczającym pow odem do przerw ania a k c ji i ro zw in ię cia długiej ro zp ra w y o obowiązkach społecznych ducho w ieństw a (dygresja), z czego znów w yła n ia się budująca, ale jeszcze dłuższa opowieść o pew nym bardzo czcigod n ym parochu ru s k im (epizod). A przez ten czas na stole w ig ilijn y m «zupa stygnie», — ja k skarży się jeden z m niej cie rp liw y c h gości. Może to ten b ra k dbałości o opracowanie a rty styczne fa b u ły spraw ił, że w tej właśnie dziedzinie n a j m ocniej zadłużyła się Jaraczewska u in n ych powieścio- 71 pisarzy. W sp o m n ieliśm y ju ż wyżej, że cała ko n stru kcja W ieczoru Adwentowego, w k tó ry m trz y osoby ko le jn o opow iadają dzieje swego życia, najpra w d o po d ob n ie j jest przejęta z m arm o n telo w skiej Zabawki Wieczornej. D o d ajm y teraz, że w romansach Jaraczewskiej jest m nó stwo zapożyczonych d r o b n y c h motywów ak c j i : (1), nie m ów iąc ju ż o tak powszechnie w użyciu będących, ja k m otyw podróży lu b składania w izyt, co w sw oim czasie już K ra s ic k i z zachodniego rom ansu przygód» na p o ls k i g ru n t przeszczepił. Rzecz wysoce charakterystyczna, że te zapożyczenia dla samej ak c ji głów nej są najczęściej zupełnie zbędne, nie popra w iają, lecz psują to, co jest w ytw o re m własnej fa n ta zji a u to rk i (2 ); dow odzi to w ie lk ie j w ra żliw ości je j w y obraźni na te różne efekty sztuki rom ansopisarskiej, p rze ciw ko k tó ry m ta k się w yraźnie zastrzegała. P łynący z rozsądku pogląd na szkodliwość «drażniących w yo braźnię» rom ansów z jednej strony, a skłonności poe tyckie z drugiej — dały tu w y n ik nieoczekiw any: w ła snych pom ysłów tego rodzaju w prow adza a utorka m ało, n ie spostrzega jednak, że na to m iejsce w nosi dużo tego samego m aterja łu, ale — z cudzego spichlerza. N ie ulega wreszcie w ą tpliw o ści, że rów nież reakcja p rze ciw ko panow aniu «romansów» przyczyniła się do (1) Ponieważ niesposób byłoby wyliczyć tutaj wszystkie te drobne zapożyczenia, podajemy tylko pewną ich liczbę: z Malwiny: a) pożar i bohaterskie zachowanie się ukochanego (PM. rozdz. XXVI); b) «niespodzianki leśne» na dzień imienin (PM. I, 232); c) turnieje rycerskie (PM. IV, 90 i n.); d) kwesta w ko ściele ( WA. I, 222 i n.); ze Skarbka: a) «bal na prowincji» — PM. XIX, a w Panu Staroście — Reduty; b) «szlichtada» (PM. — 179) także z «Pana Starosty»; z p. Genlis: przyczyna spóźnienia się Teodora w WA., ta sama, co w liście XIV Adeli i Teodora i in. Prócz tego wiele innych drobnych zapożyczeń wskazujemy w róż nych miejscach tej pracy. — (2) Jako przykład może służyć zgoła niepotrzebnie z «romansu sensacyjnego» do ZE. wprowadzony motyw potajemnego wręczenia listu od ukochanego przez wysłan nika, który przybywa przebrany w roli... wędrownego kuglarza. (ZE. II, 83 i in.). 72 tego, iż w utw orach Jaraczewskiej darm obyśm y szukali ja kie jś m ocniej zawiązanej in try g i, jakichś silniej napię tych n ic i toczącej się a kcji, albo wogóle jakiegoś ku nsztowniejszego ułożenia rozgryw ających się w ypadków . Z a s a d n i c z y t o k a k c j i jest skonstruow any na ro zb ra ja ją co prostej lin ji. O powiadanie z reguły za czyna się od czasów dzieciństwa głównego bohatera (z uwzględnieniem p rzyn a jm n ie j k ró tkie g o życiorysu jego ro d ziców i w ychow aw ców ) i p łyn ie ró w n o m ie rn ie przez czas jego w ychow ania aż do c h w ili, w k tó re j au to rk a uzna za stosowne w ysła w ić m u tesiim onium maturitatis. W ówczas przychodzi ko le j na d ru g i m o tyw k o n s tru k c y jn y — m o ty w m iłości. Ten zazwyczaj ju ż w ystar cza autorce, aby doprow adzić rzecz do końca, t. j. do pogrzebu, jeżeli boh a te r b y ł w ychow any niem ądrze, albo do wesela, jeżeli b oh a te r m ia ł o piekunów rozsąd nych. Czasami, dla zaspokojenia ciekawości czytelnika, w k ró tk ie m zam knięciu podane są jeszcze in fo rm a cje 0 późniejszych losach w ystępujących w pow ieści osób. Cały ten b io gra ficzn y szereg zdarzeń nie jest jed nak b io gra fją , lecz fabułą rom ansu, gdyż p om im o wszystko, cośmy dotąd pow iedzieli, są je dnak w tej opo w ieści znam iona świadom ej ro b o ty autorskiej. Jednem z n ich — w dodatku b y n a jm n ie j nie bagatelnem w ów czesnej początkow ej fazie pow ieściopisarstwa p o l skiego — jest p r o w a d z e n i e a k c j i w d w ó c h ró w noległych ł a ń c u c h a c h w y p a d k ó w . Potrzeba łączenia ty c h łańcuchów , ponownego ich rozłączania 1 t. d. w ytw arza konieczność częstego przenoszenia a k c ji z m iejsca na miejsce, czego ró w n ie ż w ow ym czasie nie poczytyw ano za rzecz najłatw iejszą. W p ra w d zie i nasza a uto rka n ie je d n o k ro tn ie stara się tę tru dn o ść ominąć, posługując się starym , zarów no w rom ansie, ja k i w utw o rach scenicznych, dobrze znanym sposobem, m ianow icie opow iadaniem osoby trzeciej (np. jedną z najlepszych scen, śm ierć Teresy w PM., opowiada Pieszkowa); ponie waż je d na k zdarza się to dość rzadko, a rów noległe sze- <) regi zdarzeń ukazują dość często (większa część a k c ji w ZE. oraz w PM.), w ięc a utorka składa tern dowód, że nawet pod względem lekceważonych przez siebie p ie r w ia stkó w kunsztu powieśoiopisarskiego b yn a jm n ie j nie stoi na szarym końcu w śród współczesnych tw ó rcó w . Drugą artystyczną cechą opowiadania Jaraczewskiej jest, że nie wszystkie przedstawiane zdarzenia m ają dla niej jednakow ą wartość estetyczną. 0 jednych w y padkach ty lk o w zm ianka, inne zaś ro zw ija ją się w szcze gółowo opracowane s c e n y . W ś ró d ty c h ostatnich dobre przedstawienie s c e n z b i o r o w y c h należało zawsze do tru dn ie jszych zadań pow ieściopisarza (1). Jaraezewska do tego p ro b le m u przystępuje śmiało, ale w zetknięciu się z n im — nie w y chodzi zwycięsko. O je j scenach zb io row ych trzeba po w tó rzyć to samo, cośmy o obrazach zb io row ych ju ż w y żej pow iedzieli: ch arakteryzując szczegóły, nie um ie ob jąć całości. To też w ie lkie , na szeroką skalę zakreślone sceny są w je j powieściach w łaściw ie ty lk o sumą po szczególnych dro bn ych scenek, z k tó ry c h każda, oddziel nie wzięta, jest dobra, ale które, złożone razem , nie w y w o łu ją jednolitego wrażenia. Opisy ja rm a rk ó w , nap rz y k ła d (ZE. I, 111 i PM. I I , 5), działają na w yobraźnię czytelnika nie całą falą ru ch liw e g o i rozkrzyczanego tłu m u , ty lk o szeregiem fragmentów', z k tó ry c h się skła dają. Co znamienne, że odczuwa to naw et sama a uto rka , skoro po je d nym i drugim opisie ta k określa wrażenie, ja k ie w id o k ja rm a rk u czyn i na patrzących na niego lu dzi: w ZE. (str. 114) — «bawiła ta r ó ż n o ś ć o - b r a z ó w W ładysław a», i tem i samem! słowy w PM. ( I I , 8 ): r ó ż n o ś ć tych o b r a z ó w baw iła K a ro lin ę i je j p rzy jaciółkę». K ie dy a utorka taką scenę chce przedstawić w ru chu i rozgwarze, ucieka się do dość pospolitego sposobu, (1) Por. o tem K. Wojciechowski, Kilka uwag o technice obrazów u Kraszewskiego (Pam. L it, 1912), oraz Borowy, 1. c, str. 99 i 113. 74 m ia n ow icie do nagromadzenia czasow ników, które swem znaczeniem semazjologicznem m ają w umyśle czy te ln ika to wrażenie ru ch u i hałasu w yw o ła ć (1). W ięc n a p rz y k ła d fragm ent z ja rm a rk u : «W rynku... r y c z a ł o bydło, r ż a ł y klacze od źre biąt, k ł ó c i l i s i ę pijacy, z a p r a s z a l i natrętnie ży dowscy kramarze...» jj ^ A lb o scena przed polow aniem : « C h o d z i ł wszędzie Pułkownik i uradowany jego stary Franciszek, przyjmując gości. C z ę s t o w a l i strzel ców, g ł a s k a l i psy, k a z a l i w y p r z ę g a ć konie od sanek i prowadzili myśliwych... do długiej wąskiej sali...» (PM. II, 223). i Tego ro d zaju użycie czasow ników i w ty m samym celu w ydaje u Jaraezewskiej o wiele lepsze rezultaty tam , gdzie chodzi o przedstawienie nie w ie lk ic h skupień lu d z i i rzeczy, ty lk o d r o b n y c h s c e n e k d o m ow y c h. Znać, że tu ta j a uto rka jest bardziej na sw oim gruncie. — P opatrzm y: Ukochany pieszczoch, oczko w głowie każdego ze swych opiekunów, budzi się pierwszy raz przytomnie po kilkutygodniowej niebezpiecznej chorobie. Chwilę tę tak sam opisuje: «Przebudzając się, nie mogłem się pomiarkować; by łem w znajomem miejscu, a jednak nie w Stalinie. Siedziała atoli z jednej strony obok mnie poczciwa moja babka, tro skliwie czytając przez okulary przywiązaną do nagotowanego lekarstwa karteczkę. Z drugiej strony ksiądz kapelan modlił się w brewjarzu, a w tej chw ili tyłem do nas obró ceni przechadzali się po pokoju dziadek z panem Gotram (lekarzem). Fabjanie! — zawołałem — otwórz okiennice! — bo mi się to wszystko snem wydawało. Na mój głos z er w a ł s ię ksiądz kapelan, ostatnie łacińskiego psalmu gło śno domawiając słowa, babka z lekarstwem flaszkę u p u ś c i ł a , dziadek, zastanawiając się raptem, z ł o ż y ł r ę c e , Bogu dziękując, a pan Gotram z głośnym śmiechem p r z y b i e g ł do mnie». I, 161). (1) Por. B.orowy, str. 45 i 112. 75 T a kich d ro bn ych scen, przedstaw iających czy to skutek jakiegoś nagłego w ypadku w życiu rodzinnem , czy też zw ykłe codziennie pow tarzające się w zaciszu doraowem zdarzenie, jest u Jaraczewiskiej dużo, i dużo do b ry c h (np.: kawa w Stalinie W A. I, 31; w ykroczenie Zdzisława i w y ro k dziadka — W A. I, 56 i in .; przybycie dzieci — PM. I I , 80; cały szereg charakterystycznych scen w rozdziale p. t.: W iz y ty — PM. i i,n.). Nie można tego samego powiedzieć o s c e n a c h patetycznych, któ re w utw orach Jaraczewskiej ró w n ie ż są dość częste, ale k tó re udają je j się rzadko. W p raw dzie, ja k się zdaje, była a u to rka na zupełnie do b re j drodze, aby móc takie sceny przedstawiać z pow o dzeniem. M iała najczęściej dobre pod ty m względem po m ysły kom pozycyjne, um iała taką scenę dobrze przygo tow ać przez napięcie ciekawości czytelnika, nagrom a dzić ko n tra s ty dla spotęgowania wrażenia, a nawet owiać całość pew nym je d n o lity m nastro je m : a jednak, czyta jąc te sceny dzisiaj, czujem y w n ich coś nienaturalnego, coś, co w y w o łu je skutek nie ten, o ja k im a utorka m y ślała. Zdaje się, że ten pierw iastek n ie na iu ra ln ości tk w i g łó w nie w patetycznym tonie przem ówień, w ystępujących w ta k ie j scenie osób. Jaraczewska jeszcze nie um ie sto sować d y k c ji n ie ty lk o do ch arakte ru , czy stanu społecz nego osoby (o czem była m ow a w yżej), ale nie um ie je j także zm odulow ać w stosunku do psychicznego stanu przem aw iającej w danej c h w ili osoby. U n ie j ludzie, bę dący ju ż na łożu śm ierci, na c h w ilę przed skonaniem je szcze deklam ują długie patetyczne tyra d y. (P o r. np. śm ie rć N a ta lji, PM. I, 53). Można nawet powiedzieć w ię cej : im bardziej a u to rka pragnie wzruszyć czytelnika, im gw ałtow niejszą chce w ystaw ić scenę, tem potoczystsze są przem ow y je j bohaterów , tem wyższy jest ich to n dekla m a to rski. E fe k t oczywiście — chybia.. Może nie zawa dzi tu zaznaczyć, że ten sentym entalny patos, k tó ry nie w ą tp liw ie ra zi czytelnika dzisiejszego, niekoniecznie m u siał w yw o ływ ać takie samo wrażenie w duszach w spół czesnego Jaraczewskiej pokolenia, kształcącego swój smak estetyczny na uczuciach i stylu N o w e j Heloizy. Zresztą możemy się pow ołać w tym względzie na świa dectwo tak nieprzeciętnego czytelnika z owych czasów, ja k M. G rabow ski, k tó ry o scenie śm ierci N a ta lji z PM., a więc o scenie, któ ra nas dzisiaj wręcz razi, m ó w i do słownie: «Uczucia i śm ierć N a ta lji jakże wzruszają głę boko! » To je dnak nie przeszkadza, że ten sam G rabow ski c h w a li inną scenę tragiczną za to, że jest «wolna od patho-s, od przesady». Zobaczmy, czy ta k jest istotnie. H e n ry k K., w yw o ła n y z pośród w iru balu masko wego, śpieszy do p ob liskie j p lebanji, gdyż doniesiono mu, że tam w te j c h w ili kończy życie kobieta, któ rą on o hańbę, a pośrednio i śm ierć p rzyp ra w ił. Ma się odbyć ich ślub, aby dać nazw isko dziecku. Scenę opowiada Reszkowa: «Krótszą drogą przez cmentarz ciągnął mnie szybko za sobą Henryk. Weszliśmy do plebanji. Spotkaliśmy nie spokojnie oczekującego naszego przybycia dziekana, gdyż Teresa coraz bardziej słabła. — Mości dziekanie — powie dział mu Henryk, pierwszy raz wtenczas od wyjazdu stąd przemówiwszy, — chrzciłeś mnie, obiecywałeś zawsze ślub dawać, wzywam ciebie teraz: oto jestem! — I, nie słuchając odpowiedzi, wpadł do pokoju. Spostrzegając go, slaby krzyk wydała Teresa. Stary ojciec zbladł, złożył drżące ręce, wzniósłszy ku niebu, a idąc ku Henrykowi: «Młodzieńcze, — rzekł mu przytłumionym głosem, — cóżem ci był winien? Jedną miałem córkę, cel mego życia, pociechę starości; nie winną i szczęśliwą była, jakeś ją poznał, jakąż mnie ją zwracasz?... Przebaczam ci jednak, boś młody, bo płaczesz, bo i ja nie bez w iny jestem, w niegodne powierzywszy ją ręce. Będę cię nawet błogosławił, jeżeli, nazywając ją mał żonką przed śmiercią, nie odrzucisz jej syna. Daj mu tylko ojca i prawe urodzenie; więcej od ciebie nie żądam — do dał starzec, rumieniąc się szlachetnie; — ja mu dam swój majątek». — Zaledwie go słuchał Henryk, klęczący obok Teresy, której ręce łzami oblewał, wpatrując się z okropnem wzruszeniem w blade dziecko, które konwulsyjnym oporem nie pozwalała oddalać od wyschłej piersi. Tymcza sem ksiądz dziekan ubrał się w kapę; zapalono świece na 77 ołtarzyku, na którym stal Olej święty. Kościelny dziadek, który trzymał w drżącem ręku migającą się gromnicę, za paloną do odprawienia modlitew przy konających, wziął jedną ręką haftowaną niegdyś przez matkę Henryka tuwalnią; stary Grzegorz wziął za drugi jej koniec i rozcią gnęli ją nad głowami zaślubiających się małżonków i przy znanego przez nich dziecka. Ledwo było słychać przysięgę Teresy. Na to słowo jednak — «wierność» — westchnęła, a mówiąc, — «aż do śmierci», — uśmiechnęła się smutno i ścisnęła rękę Henryka. Wkrótce błędny jej uśmiech za czął się migać konwulsyjnie, jak konającej lampy płomień. Ręka, przyciskająca dziecko do łona, opadła, i dziadek gło śno kończył mówione dotąd po cichu przy konających m0dlitWy>>- (PM. III, 216 i n a s t.)/ Chyba dziś tru d n o zgodzić się ze zdaniem G rabow skiego, że scena ta zupełnie «jest w o ln a od pathos», ale przyznać m usim y, że stosunkowo jest tego patosu mało. W id z im y bow iem , że ju ż nie tyle słowa, ile dobrze ma tow ane efekty sytuacyjne, zlekka w zm iankow ane uczu cia obecnych, wreszcie dobrze stopniowane m om enty sa mej a k c ji — m ają tu w yw ołać zamierzone przez autorkę wrażenie. A pam iętajm y, że scena ta była' pisana w r. 18-29, w ięc w ty m jeszcze czasie, kie d y ultrasentym entalne ro manse cieszyły się najw iększem powodzeniem. To też nie p op e łn im y chyba błędu, ponow nie podkreślając, że zm ysł artystyczny Jaraczewskiej p ro w a d ził ją nieraz w d o b ry m k ie ru n k u , w yzw alając ją n ie kied y z różnych wówczas obowiązujących pseudoestetycznych m anier. P raw dopodobnie tenże zm ysł artystyczny bez w y raźnej świadom ości celu podsuwał Jaraczewskiej s p o soby, s ł u ż ą c e d O' z a i n t e r e s o w a n i a czy t e l n i k a różnem i w yp a dka m i i silniejszego u trzym a nia jego uwagi p rzy ro zw ija ją ce j się a kcji. O n ie któ rych z tych sposobów w spom inaliśm y ju ż poprzednio. W ie m y w ięc, że nie wszystkie postaci po/.najem}’ odrazu przy pierwszem ich zjaw ieniu się w toku powieści. Ta zwłoka niezawsze jest w yw ołana l i ty lk o względam i na charak te ry s ty k ę pośrednią; czasami służy ona właśnie za śro 78 dek do zaciekawienia czytelnika. T a k np. Pieszkowa n a j p ie rw d w u k ro tn ie zja w ia się przed nam i w swej nie z w ykłe j «drażniącej wyobraźnię» postaci (I, 150, I, 185), następnie m am y k ró tk ą wzm iankę, iż «nieszczęścia, a nie w ystępek są, przyczyną je j bolesnej rozpaczy» (str. 187), ale o tem, ja k ie to b y ły nieszczęścia i k im w łaściw ie jest Pieszkowa, d ow iadujem y się d opiero w połow ie następ nego tomu. W podobny sposób zapoznajemy się z osobą i h is to rją P ani Pelewskiej w W A. W yże j n ad m ie n iliśm y ju ż także m im ochodem o starannem przyg oto w yw a niu przez autorkę tych scen, któ rych czytelnik oczekuje ze szczególnem zainteresowa niem . Gdy ta ka scena ma nastąpić, a utorka czasem prze dłuża um yślnie akcję szczegółami wstępnem i, aby napiąć ciekawość czytelnika. K iedy np. w W A. Zdzisław z ro dzicam i dojeżdża do Stalina, k tó ry w jego w yobraźni, a poczęści i w umyśle czytelnika, jest czemś, mocno in trygującem im aginację, a uto rka zatrzym uje swych bo haterów' «na nocleg» niedaleko od celu podróży, a i na z a ju trz jeszcze nie odrazu pozwala im w yruszyć . Dość powszechnie w ty m samym celu używ anym środkiem artystycznym (w nawiasie dodajm y, że nie gar dzą n im naw et n a jw ię ksi potentaci fa n ta zji tw órczej, ja k np. W alter-S cott, albo i Szekspir), są, ja k w iadom o, w ie szcze sny, niepokojące przepow iednie i ty m podobne za pow iedzi m ających nastąpić katastrof. Jest rzeczą natu ralną, że autorka, k tó re j p ie rw ia s tk i artystyczne lu b u ją cego się w tego ro d zaju efektach «romansu grozy» nie b y ły obce, n ie w yrzeka się i tego sposobu. H enryka w PM. groźne sny tra p ią jeszcze na długo przed jego upadkiem (PM. I, 128 i n.), a postać Reszkowej wyprowa dziła a uto rka do pow ieści głów nie, ja k się zdaje, dla przepow iedni. Niezawsze je dnak b y ły je j potrzebne aż ta k ro m a n tyczne akcesorja. Zna ona ju ż także sposób subtelniej szy, a nie gorzej do celu wiodący. Zdarza się m ianow icie, że, doprow adziw szy jakąś gałązkę a k c ji do pewnego k u l 79 m inacyjnego p u n ktu , Jaraczewska n ib y ją ro zw ią zu je i kończy, ale zanim przejdzie do opow iadania o in n y m szeregu w ypadków , w p ro st od siebie dyskretnie daje czy te ln ik o w i do zrozum ienia, że ten ostatni w ypadek p o pew nym czasie sprowadzi w skutkach bardzo poważne następstwa. Gdy H e n ryk, dowiedziawszy się, że jego o fia ra (Teresa) nazawsze porzuciła W arszawę, «ode tchnął, ja k b y z przykrego snu obudzony», ponieważ są dził, «iż u n ikn io n a przykro ść ju ż go nie doścignie», au to rk a pośpiesza uprzedzić czytelnika, iż czynił to «z w ła ściwą m łodości i popsucia n i e b a c z n o ś c i ą» (I, 111). Ze była to istotnie «niebaczność», to w id zim y je dnak do p ie ro przy końcu trzeciego to m u powieści. W szystkie te sposoby i ś ro d ki nie m ają je d na k w powieściach J&raczewskiej aż ta k poważnego znacze nia, ażeby m ogły przyczynić się czy to do napięcia uw agi czytelnika, czy choćby ty lk o do większej zwartości głów nej a k c ji rom ansu: ucieka się ona do n ich przeważnie w opow iadaniu o zdarzeniach drugorzędnych, p rzy po szczególnych scenach, epizodach i t. p. K o n stru kcja głów na pow ieści pozostaje p om im o to dość luźną. Słu szność je d na k nakazuje przyznać, że w tych częściach u tw o ru , w k tó ry c h j a k o g ł ó w n y m o t y w k o n strukcyjny występuje m i ł o ś ć , budowa całości jest silniejsza, w yp a d ki łączą się z sobą ściślej, a p ro w a dzenie a k c ji zdradza cechy świadom ej i konsekw entnej ro b o ty autorskiej. W ówczas nie w yklucza autorka z re p e rtu a ru swych śro d ków naw et w prow adzania czytel n ik a na t. zw. «błędne ścieżki», aby go później tern siln ie j zadziwić. W ten sposób p ro w ad zi akcję ju ż w pierw szej chronologicznie powieści. Pierwsza część rom ansu jest ściśle wychowawcza. M im ochodem ty lk o ju ż w n ie j do w ia d u je m y się, że istnieje ja k iś m łodzieniec im ie n ie m W ładysław , k tó ry tymczasem baw i gdzieś daleko zagra nicą, a o k tó ry m jego babka W o je w o dzina m arzy, że w przyszłości stanie się mężem E m ilji (zapowiedź a kcji). Przez pewien czas nic o n im w powieści nie słychać- 80 Później dow iadujem y się nagle, że pewien nieznajom y m ło d y P olak, ujrzaw szy zagranicą portret... Z o fji, tak się je j urodą zachw ycił, iż natychm iast pośpieszył do k ra ju starać się o je j rękę. W k ró tc e W ład ysła w zostaje m ile w id zia n ym ko nku re n te m p rzy boku Z o fji («błędne ścieżki»), ale coraz bardziej jest zajęty osobą E m ilji, k tó rą zresztą zna ty lk o ze słyszenia. O koliczności pom a gają mu. Pewnego dnia na ja rm a rk u u jrz a ł m łodą pa nienkę, k tó ra zw róciła na siebie całą jego uwagę. Nie wie, k to ona: u jrz a ł ją ty lk o przelotnie przy m ija n iu się po jazdów . Po c h w ili spotyka ją znow u; już, ju ż ma się do n ie j zbliżyć, by ją poznać, ale wypadek znów ich rozłą cza (celowe przedłużanie a k c ji). D opiero przy łrzeciem w idzeniu przekonyw a się: ona — to E m ilja . Ale jest je szcze przeszkoda: w o la m a tki, któ ra nib E m ilję , lecz Zofję chce połączyć z W ładysław em (p u n k t k u lm in a c y jn y ). Przeszkoda je d na k daje się usunąć dość gładko, i — ma rzenia starej W o je w o d zin y mogą być spełnione (rozw ią zanie). Podobną drogę w ro z w ija n iu a kcji m iłosnej w i d z im y także w PM., ty lk o że w tej powieści, w skutek jednoczesnego w prow adzenia k ilk u ważniejszych m o ty w ó w k o n s tru kcyjn ych , akcja główna w ystępuje dość późno, a p rzytem często schodzi na plan drugi i zatraca się w śród in n ych artystycznych i dydaktycznych p ro blem ów (1).1 (1) Tę powieść autorka sama ceniła najwyżej, a i Stanisław Tarnowski (1. c.j pisze o niej, jako o «najlepszej może między po wieściami pani Jaraczewskiej». Ze stanowiska konstrukcji utworu trzebaby się bardzo zastrzec przeciwko temu sądowi. Daleko słu szniejszy pod tym względem sąd wypowiedział Chmielowski, mó wiąc: «Pierwszy utwór (Zofja i Emilja) największe ma zalety, jako kompozycja», a o PM.: «jest to najgorzej artystycznie zbu dowana powieść» (1. c.). R O ZD ZIA Ł V I I «PRZEPISY, PRAWDY, NAUKI,, (DYDAKTYZM) W y rz ą d z ilib y ś m y krzyw d ę naszej autorce, gdyby śm y w je j utw orach zlekcew ażyli te p ie rw ia s tk i treści, k tó re pod względem artystycznym w praw dzie nie mają żadnej w artości, które, co w ięcej, ściśle estetycznej stro nie je j rom ansów n ie je d n o kro tn ie bardzo szkodzą, k tó ry m je d na k sarna a uto rka przypisyw ała znaczenie n a j większe, nazyw ając je «testamentem swego rozum u i serca». Marny tu na m yśli te wszystkie «przepisy, p ra w dy i nauki», k tó re się składają na t e n d e n c j ę d y d a k t y c z n ą Jaraczewskiej. Nie potrzebujem y chyba szczegółowo odpowiadać na pierwsze nasuwające się tu ta j pytanie, dlaczego, m ia now icie, pow ieści naszej a u to rk i n ie ty lk o nie są od te j ten d e n cji w olne, ale, przeciw nie, idą w je j służbę. P rzyp o m n im y w ię c ty lk o , że za czasów Jaraozewskiej nie w y w o ły w a ła jeszcze ró ż n ic y zdań sprawa, co pow inn o być głó w nym celem tego ro d zaju literackiego, którem u nadawano m iano rom ansu czy powieści. Że celem tym p o w in n o być nadewszysfko «oświecenie», a później do p ie ro — «bawienie» czytelnika, b y ło naówczas dogma tem, prze ciw ko któ re m u n ik t w Polsce nie śm iał wy stąpić (1). Jeżeli naw et tr a fia li się pisarze, k tó rz y m ie li odwagę tw o rz y ć w yłącznie «dla zabawy», to: 1) uw ażali za swój obowiązek bardzo się z tego pow odu przed czy l i ) Por. K. Wojciechowski, Przedmowy do pierwszych po wieści polskich XIX w. (Pam. Lit. 1905). Jaraczewska 0 82 te ln ik ie m tłum aczyć, a 2) skw apliw ie ko rzysta li z każdej sposobności, aby naw et w tych swoich «zabawie» po święconych utw orach coś dla nauki, albo p rzyn a jm n ie j «dla przestrogi» czytelnika przytoczyć (1). Zawsze zaś «szlachetna tendencja» uchodziła za w ie lką zaletę ro mansu i w o p in ji wykształconego ogółu ona dopiero m u nadawała praw dziw ą wartość. Jairaczewska w swoich poglądach na cele i zadania pow ieści od tej o p in ji nie odbiegała zupełnie. Jak w i dzieliśm y już, • właśnie owo przekonanie, że «i rom ans czasem użytecznym być może», skło n iło ją do w ystąpie nia na arenę literacką. To też «przepisów, p ra w d i nauk» pełno w je j powieściach. Możnaby nawet powiedzieć, że, gdyby stopniow e zm niejszanie się ilo ści m a te rja łu dy daktycznego w rom ansach wziąć za p ro b ie rz postępu w ro z w o ju pow ieściopisarstw a polskiego wogóle, to po ja w ie n ie się u tw o ró w Jaraczewskiej należałoby uznać za cofnięcie się, i to znaczne, bo chyba aż do czasów księ cia biskupa w arm ińskiego i jego bezpośrednich naśla dowców. A le żeby w te j sprawie nie popełnić błędu, należy brać pod uwagę n ie ty lk o ilość i treść dydaktyzm u, ale i sposób, w ja k i a u to r tendencję m oralną w sw oim utw o rze przeprowadza. A pod ty m względem zn ajdu je m y wT pra cy Jaraczewskiej dow ody poważnego postępu. W p ra w d zie posunęlibyśm y się za daleko, gdybyśm y się np. c a łko w icie zgodzili ze zdaniem Kraszewskiego, k tó ry 1 (1) Bardzo znamiennym pod tym względem przykładem _ jest nasza najwcześniejsza autorka «romansów grozy», Anna Mo stowska, która rezolutnie oświadcza: «cel mój jest bawić; jeśli ten osiągnę, już jestem kontenta i żadnej innej nie pragnę nadgrody» (w przedmowie do pow. p. t. Pokuta,- Zabawki w spo czynku, Wilno 1809); co pie przeszkadza, że «jej powieści są nawskróś przesiąknięte naukami moralnemi» (J. Gebethner, Po przedniczka romantyzmu, Kraków 1918; str. 70). — Por. także w dziele K. Wojciechowskiego «Werter w Polsce», jak autorowie ówcześni poprawiali Goethego, aby się, broń Boże, nie na razić na zarzut «niemoralności». 83 uważał, że szlachetny cel w powieściach Jaraczewskiej jest «sztucznie osłoniony, nie przebija opon, ja k ie m i być zawsze p o k ry ty pow inien» (1. c.). Nie, tak dobrze jeszcze nie jest: Jaraczewska zbyt często posługuje się tą samą metodą, co a uto r Pana Podstolego, to znaczy bezpośredn ie m i ro zp ra w a m i rezomerów. (P or. np. naukę pana K lo nowskiego o postępowaniu z ludem w PM. I, 155 i n.). T ru d n o także za postęp w technice dydaktycznej uważać celowe w prow adzanie niezwiązanych z akcją główną epizodów, k tó ry c h szczególnie w PM. jest tak dużo. Zasadnicze ulepszenie m etody rozpoczyna się do p ie ro wówczas, gdy a u to r nie wypowiada) pouczeń bez pośrednio i nie dorabia żadnych w trę tó w zdarzeniow ych dla ukazania ja kie jś «prawdy m oralnej», ale kie d y idea autora ma swój pełny w yra z w toczącej się przed oczami czytelnika a k c ji głów nej. Otóż ten właśnie sposób Jara czewska ju ż zna i urnie się n im posługiwać z dużem po wodzeniem. O szkodliw ych skutkach niem ądrego w y chow ania w konwenansach dow iadujem y się w ZE. nie ź m ądrych w yw o d ó w te j czy in n e j postaci: odsłania te sku tk i ch a ra kte r i postępowanie głów nej b ohaterki. Po dobnie, losy Gustawa i H enryka w PM. są .konsekwentnem ro zw in ię cie m m oralno-wychowawczego problem u, postawionego przez autorkę w założeniu powieści. Tej m etody nie znali jeszcze pisarze nasi epoki stanisław ow skiej, a w w. X IX jeden ty lk o Niem cewicz w Lejbie i Siorze wyprzedza pod tym względem naszą autorkę. Treść poglądów pedagogicznych i społecznych Ja raczewskiej daje nam O' niej pojęcie, ja ko o kobiecie, ob darzonej w y b itn ą inteligencją, n iezw ykłą zdolnością tra f nego sądzenia lu d z i i rzeczy, a przytem posiadającej b a r dzo szlachetne, praw dziw ie dobre serce. W ie m y już, że przedm iotem je j b ystre j obserw acji b y ł w pierw szym rzędzie ten okręg świata, k tó ry ją ota6* 84 cza1 najbliżej;, t. j. życie t. z. wyższego tow arzystw a w P ol sce. M yśl Jaraezewski-ej nie poprzestała jednak na sa m em stw ierdzeniu p łytko ści tego życia. Rozum iała ona, że w artość nadają m u ludzie, k tó rz y je prowadzą, więc, w ludziach szukając przyczyny, znalazła ją, ja k sądziła, (a bodajże sądziła słusznie) — w ich w y c h o w a n i u . Stąd pochodziło je j częste, ja k sama stwierdza, zastana w ia n ie się nad w artością p raktykow anego za je j czasów sposobu w ychow ania młodzieży, stąd też w y p ły n ę ły je j poglądy na tę sprawę. «Prawda..., nad którą się najwięcej raz zastanawiałam i o której najlepiej sądzić mogę, jako kobieta, jest błędny kierunek, dawany pospolicie w Polsce wychowaniu naszej płci, którą w nadto poetycznym względzie za piękną pleć uważając, jak płonny kwiat, troskliwie tylko pielęgnuję, mało starając się nadać tej roślinie mocy i użytku; tak jakby tylko do bukietu lub nietrwałego wieńca przezna czona, do użytecznych krzewów nie należała rzędu. I tak najczęściej u nas najpierw myślą o rozwinięciu zwykłych tej płci powabów, potem o nadaniu jej powierzchownego wdzięku, ale nie istotnej podpory prawdziwych talentów; nareszcie starając się o zakończenie jej krótkiego i błahego zawodu jakiem korzystnem małżeństwem, jak gdyby ten święty z-wiązek nie był, przeciwnie, istotnym tegoż zawodu początkiem... Tym sposobem wychowane u nas kobiety, uważane z dzieciństwa jak miłe cacka, potem jak istoty, przezna czone iść niewolniczo jednym śladem, nie mając nigdy samoistnienia, później nareszcie w wieku ułudzeń, uważając się same jako heroiny wdzięcznego młodości romansu, niezdolnemi się stają wypełnić istotne swoje powołanie. Tworzą dla nich albowiem z życia łudzącą komedją, spuszczając za słonę na właściwy jego cel i obowiązki i czyniąc je obcemi całej rozciągłości szczęścia i cnót, zawartych w zawodzie dobrej żony, matki, pani i obywatelki, w smutnej je stawiają konieczności odrabiania przez drugą połowę życia odebra nego w pierwszej wychowania». W tej doskonałej krytyce, poza wskazówką, co po w in n o być w łaściw ym celem w ychow ania kobiet, za i 85 w iera się je d na k dopiero strona negatywna poglądów a u to rki. Zobaczmyż, ja k wygląda stroma pozytywna. Swój program racjonalnego przygotow ania do ży cia przyszłej «żony, m atki, pani i obyw atelki» ro z w ija Janaczewska, opisując nam szczegółowo edukację dodat n ich ty p ó w niew ieścich: E m ilji w ZE., pani Ja w o rskie j w WA. i K a ro lin y w PM. W program ie ty m jest w iele rzeczy, k tó re nie ściągają tak dalece naszej uwagi. A więc, oprócz posiadania «wiadomości, zw ykle tej p łc i udziela nych», pan ie n ki te są «biegłe w muzyce i m alarstwie», a jednocześnie — um ieją «rozmaite k o n fitu ry i soki sma żyć», oraz znaiją «wszystkie dom owe sposoby leczenia». Zbytecznie b y ło b y dodawać, że wszystkie są w ych o w y wane bardzo re lig ijn ie i że za jm ują się le ktu rą , ale ty lk o nader starannie dobraną. Na tych jednak dezyderatach, nie w ybiegających poza ogólnie wówczas p rzyję ty sza b lo n pojęć, nie poprzestaje autorka. W ś ró d je j poglą dów pedagogicznych spotykam y i takie, któ re podnoszą ją znacznie nad poziom panujących w tym Czasie opimij. Oto np. je j pogląd na sprawę nauczania języków obcych. N ie d ziw im y się jeszcze, kie d y autorka, któ ra sama na sobie n ajlep ie j odczuła sku tki lekceważenia n au ki języka ojczystego na rzecz francuskiego i in nych, żąda pod ty m względem zm iany. Reakcja przeciw ko w y L łącznemu panow aniu francuszczyzny już naówczas była, p rz y n a jm n ie j w te o rji, dość powszechna. B rodzińskiego Żal za polskim językiem (1818), Morawskiego* Mowa polska, oraz d łu gi szereg ro zp ra w i a rty k u łó w prozą świadczy o tern w ym ow nie. Ale Jaraczewska idzie dalej. M ianow icie ja k najkategoryczniej w ystępuje p rzeciw ko wczesnemu p rz y jm o w a n iu do dzieci wszelkiego rodzaju bon i guw ernantek — cudzoziemek. W yp o w ia da ją cy je j zdanie hr. B ro niee ki m ó w i o swojej ośm ioletniej có reczce: «Nie dozwoliłem nigdy, ażeby cudzoziemka pielęgno wała ją w pierwszem dzieciństwie. Żadnego cudzoziemca nie miałem równie przy moich synach, aż nadto albowiem 86 takowe wychowanie czyni obcym cnotom i szczęściu ojczy stej ziemi. Wprawa w obcych językach jest małą w po równaniu korzyścią, a smutną koniecznością — potrzeba nabywania jej potem w narodowej mowie». Sarnio dzielność poglądu Jaraczewskiej w tej spra wne uderzy nas tern siln ie j, gdy zważymy, że owa po wszechnie za swą m ądrość pedagogiczną w ie lb io n a pani Genlis poleca naukę ję zykó w obcych już... w pierw szym ro k u życia dziecka. Jej baronow a d’A lm ane sprowadza bonę-Angielkę do swojej sześciomiesięcznej có rk i, a hr. d’Ostalis szczyci się, że je j m ałe b liźn ią tka zaczynają w ym aw iać n ie któ re francuskie i angielskie w yrazy — jednocześnie (Adele i Teodor, lis t V II) . N iem nie ¡sza różnica pom iędzy poglądam i Jaraczew skiej a p an i Genlis zachodzi i w za pa tryw a n iu na po trzebę gru nto w n ości w naukach, pobieranych przez ko biety. A u to rk a francuska uważa, że «gust nauk czyni ko b ie ty czemś osobliwszem, o d ry w a je od prostych dom u pow inności .i tow arzystw a, którego są ozdobą» (1. c. lis t IX ), to też w o li, gdy «kobiety bawią się roztrząsaniem rzeczy bez zaciekania się w nie głębokiego». Inaczej — Jaraczewska. U niej pani Jaworska ( W A . ) w dzieciń stwie i m łodości pobiera n a u ki według program u, prze znaczonego dla chłopca. To też w potrzebie umie zacy tować Cycerona, a w następstwie, wyszedłszy zamąż za człow ieka uczonego, pomaga m u częstokroć w pracach naukow ych. Jaraczewska posuwa się naw et tak daleko, że szcze g ólny nacisk kładzie na potrzebę uwzględnienia nauk ścisłych w w ych o w an iu ko biet (np. «najwyższej rachun kow ości»), gdyż uważa, «iż nie można dać nadto ró w n o wagi le k k ie j i ła tw e j do obłakania niewieściej w yo b ra źni» (ZE. I, 84). Czy w ięc z tego należy w yp ro w a dzić w niosek, że Jaraczewska ju ż stała na stanow isku późniejszych entu zjastek i jeszcze późniejszych em ancypantek, żądających jednakowego wykształcenia dla mężczyzn i kobiet? 87 O baw ialibyśm y się odpowiedzieć na to pytanie tw ie r dząco. A u to rk a nasza n ie w ątp liw ie była obdarzona na tyle w y b itn ą inteligencją, że myślą swoją sięgała nieraz do zagadnień przyszłości, ale z tem peram entu re w o lu cjo nistką nie była. T o też na w ykazane tu przez nas je j po glądy nie należy patrzeć, jako- na wszechobowiązujące postulaty, któreb y, je j zdaniem, należało natychm iast za stosować w życiu, ale raczej ja k o na nieśmiałe p ró b y usunięcia panoszącego się w w ych o w an iu niewieściem dyletantyzm u. Ona nie żąda, żeby każda kształcąca się panienka uczyła się ła cin y, — ona ty lk o sądzi, że «nie m usi to być dla panny grzechem um ieć po łacinie» (W M. I I , 140). M usim y je d na k stw ierdzić, że, p om im o tego ja k b y zatrzym ania się w p ó ł drogi, Jaraczewska, ja ko w ycho w aw czyn i kobiet, w yprzedza wszystkie współczesne so bie p isa rki, zabierające głos w sprawach pedagogicznych, nie w yłączając i najsław niejszej z pośród nich, Klem enty n y Tańskiej. Słusznie m ó w i C h m ielow ski: «Gdy Tań ska w nauce \Vidziała ty lk o «ozdobę» kobiety, Jaraczew ska uznała ją za «potrzebę». (Aut. poi., 213). Owo uznanie n au ki za «potrzebę» w y n ik a ło u Jaraczewskiej z poglądów na życiowe zadania kobiety. W cytow anej ju ż kry tyce sposobu w ychow ania p łc i p ię k nej uderza nas skarga że ko biety są tra ktow a n e ja ko «istoty, przeznaczone iść n iew olniczo je d n ym śladem, nie m ając n igdy s a m o A s t n i e n i a». Ze słów tych C hm ie lo w ski w ysn u ł następujący w niosek: «Jaraczew ska pierwsza w ypow iedziała nader ważną w ro zw o ju stanowiska ko biet zasadę sam odzielności czyli, ja k ona się w yrażała, — samoisłnienjią. W ygłoszenie tej zasady, k tó ra się następnie stała p un ktem w yjścia wszystkich postępowych dążności w śród ko biet polskich, nadaje Jaraezewskiej doniosłe dziejowe znaczenie i u spraw ied li w ia zajęcie się nią po w ie lu latach, ja kie od czasu je j w ystąpienia upłynęły» (1. c. 195). P om im o całego pietyzm u, ja k i m am y dla w y n ik ó w badań znakom itego h isto ryka lite ra tu ry polskiej, nie mo- 88 żerny jednak tej jego o p in ji p rzyją ć in extenso. W yd a je nam się, że, gdyby isto tn ie «dziejowe znaczenie Jaraczewskiej» polegało głów nie na wygłoszeniu przez nią owej zasady «samoistnienia», to «zajęcie się nią po w ie lu la tach» nie b y ło b y dostatecznie uspraw iedliw ione. Ale, b ro ń Boże, n ie dlatego, aby ta zasada sama przez się nie m iała w ie lkieg o znaczenia, ale dlatego, że o pinja Jaraczewskiej w te j sprawie n ie sięgała aż ta k daleko, aby ją można b y ło uważać za «punkt w yjścia w szystkich postę pow ych dążności w śró d ko b ie t polskich». A b y się o tem przekonać, w ysta rczy wziąć pod uwagę słowa tegoż Chm ielowskiego, wypow iedziane w temże studjum nieco dalej, p rzy szczegółowym rozbiorze poglądów a u to rk i na te sprawę. Czytamy tam (str. 214), że «myśl o kroczeniu ko biety samoistnie po drodze życia n ie mogła się prze jaw iać w utw orach Jaraczewsldej, gdyż samo życie nie postaw iło jeszcze było tego zagadnienia». A więc. jak? Czy w ygłosiła Jaraczewska zasadę sam oistnienia kobiet, czy też je j w ygłosić nie mogła? Stało się tu z je j o pinja to samo, co i z poprzednio przez nas wskazanym poglądem na w ychow anie dziewcząt. Pewne znakom ite p rze błyski m yśli b yły, nie b y ły one je d na k na tyle silne, aby pogląd a u to rk i uniezależnić od obow iązujących współcześnie kanonów . W rezultacie w ięc Jaraczewska pozostała p rzy przekonaniu, że ty lk o dom i rodzina stanowią teren, dla działalności ko b ie ty w ła ściw y; i w tem była zgodna ze współczesnem je j pokoleniem . A le jednocześnie żądała, aby kobieta nie była na ty m terenie ty lk o niezbędnym przedm iotem , ale pożytecznym i tw órczym p ra co w n i kiem , któ re m u jego odpowiedzialna, a nie dająca się za stąpić ro la nadaje sankcję «samoistnienia». I w tem Jar raczewska w yprzedzała swoje pokolenie. Ze zrozum ienia ró żn icy pom iędzy ro lą życiową ko bie ty a mężczyzny pochodziło przekonanie Jaraczewskiej o potrzebie zachowania zasadniczej odrębności w sposo bie kształcenia dwu płci. Odrębność ta w y b itn ie zaznacza się ju ż w samym w yborze środow iska, w którem w ycho 89 wanie odbywać się pow inno. W szystkie ra cjo n a ln ie w y w ychow yw ane b o h a te rki Jaraczewskiej (E m ilja , p a n i Jaworska, K a ro lin a ) kształcą się w dom u rodziców na w si i w cieple domowego ogniska zapraw iają się do swo ich przyszłych najważniejszych, bo rod zinn ych obowiąz ków. Z upełnie inaczej — chłopcy. A u to rk a jest zdecydo waną przeciw niczką domowego w ychow ania paniczyków. Jej źle przygotow any do życia H e n ryk K. «miał... p rzyw a ry, pochodzące z w ychow ania samotnego panicza» k tó ry sądzi się wyższym od drugich dlatego, że odosob n io n y m b y ł od n ich , i że, będąc je d ynym celem powszech nych starań i zabiegów, o swoich ty lk o zawsze słyszał praw ach, a nigdy o obowiązkach (PM. I, 85). Z ja k ic h przyczyn a utorka uznaje w y c h o w a n i e p u b l i c z n e za jedynie d l a c h ł o p c ó w właściwe, o tern dow iadu jem y się z postępowania h r. B ronieckiego w PM. Ten bardzo ro zu m n y ojciec nie chciał swojego syna «w zastępstwie szkół publicznych jednemu powierzyć nauczycielowi, sądząc niepodobnem, ażeby jeden mógł do kładnie posiadać wiadomości, które kilka osób użycza. Bał się przytem, ażeby uczeń nie przejmował niewolniczo przy w ar nauczyciela, i żeby niechęć ku temu nie spływała na nauki, przez niego udzielane, lub wady jego zbliska śledzone nie niszczyły skutku jego przepisów. Pragnął także, ażeby jego syn w towarzystwie swoich rówienników sposobił się być użytecznym społeczeństwu. Chciał odgraniczyć nieo dzownie dla niego czas lekcyj i rozrywek i przyzwyczaić go wcześnie do zamiłowania pracy, porządku i uważania obo wiązku (w młodości jeszcze poczęści w naukach zawar tego), jak niezbędną życia konieczność». (PM. I, 22). N ie m n ie j postępowe są zapatryw ania Jaraczewskiiej na w y c h o w a n i e f i z y c z n e. Już w w ychow a n iu dziewcząt jest ona w ro g ie m różnych ciasnych gorsecików, sznurówek i zbyt krę p ują cych nogę trze w icz ków , ja k wogóle w szystkich takich dla dzieci ubiorów,, w k tó ry c h n ie m ożna «z wszelką w olnością na dworze, czy w ogrodzie poigrać» (ZE. 1, 28). Ale gdy je j pan ie n ki 90 d la nabrania g ra c ji w ru ch ach co najw yżej tańczyć się u sza, chłopcy pozatem ćwiczą się w f ech tu n k u, sztuce p ły w a n ia i konnej jeździć, przyczem te dwiie ostatnie um iejętności są szczególnie cenione, «jako pożyteczne». (PM . I I I , 45). W cale nie szablonowym jest ró w n ie ż pogląd Ja ra czę w.skiej na t. z. w y c h o w a n i e t o w a r z y s k i e chłopców . Gdy hr. B roniecka, widząc «żywe i nieokrze sane zewnętrzne poruszenia», swych p rz yb yłych do dom u na w akacje synów, z n ie po ko jem «przem yśliwa zawczasu 0 ic h w ejściu w świat», to mąż ją uspokaja z uśmiechem: «Nie turbuj się o to, Konstancjo..., to się stanie samo z siebie. Wchodząc w towarzystwo, nasze dzieci tem bar dziej uznają potrzebę zastosowania się do niego powierz chownie, im więcej będą czuli (!), że się od niego wewnętrz nie odróżniają... Niech się nasi synowie naprzód sposobią być użytecznymi członkami społeczeństwa i kraju, być ludźmi, jednem słowem, z łatwością potem nawykną prze stawać w towarzystwie. W niem albowiem chwilowej tylko rozryw ki szukać będą, lecz nie tam się ich dusza i charak ter rozwiną; przeciwnie, owszem, może się nieco przytłu mią. Niech tylko pieniądz będzie szczerozłoty i dobrej próby, a dźwięk zawsze będzie miał czysty; snadnie mu się potem nada okólna gładka obrączka». (PM. III, 42). Z n ie k tó rych poglądów a u to rk i na poszczególne za gadnienia wychowawcze należy wnosić, że w tej dziedzi n ie nie b yła ona ty lk o bystrą ii inteligentną dyletantką. P rzeciw nie, w iele przem aw ia za tem, że n ie b y ły je j obce te ideje pedagogiczne w ie ku oświecenia, które, od L o cke ’a się wywodząc, znalazły swych ko n tyn u a to ró w i w yko n aw ców w osobach Rousseau’a, Pestalozzi’ego, Basedowa 1 im , a k tó re w Polsce w y ra z iły się w pracach K o m is ji E d u k a c ji N arodow ej i Izb y E du ka cyjn e j Księstwa W a r szawskiego. Źe Jaraczewska wobec tych prądów re fo r m a torskich nie stała na uboczu, to w idać np. z je j po glądu na metodę m o r a l n e g o w y c h o w a n i a m ło dzieży. H r. B ro n ie cki 91 «widział, iż z a s t a n a w i a n i e s i ę n a d j a k ą p r a w d ą m o r a l n ą uraża i wkorzenia ją niejako w umysł i że o t y l e m u (umysłowi) t y l k o j e s t p o ż y t e c z n ą , o i l e j e s t o n i e j p r z e k o n a n y m , tak jak dobrowolnie zażyte lekarstwo jedynie skutkować może. Cóż są w istocie n a d a n e p r z y m u s e m p r z e c i w n e w e w n ę t r z n y m u c z u c i o m p o z o r y , jeżeli nie czczą nadętą powierzchnią, z pod której rzeczywiste istnienie czę sto się niepostrzeżenie wyślizgnie, lub wetknięte w piasek kwieciste gałęzie, które mogą na chwilę oko złudzić, ale nie zdołają zapuścić korzenia?... P r z y s w o j e n i e w i ę c sobie j e d n e j p o ż y t e c z n e j zasady m o r a l n e j k o r z y s tn i e j s z e m mniemał, ani żel i sto z pa m i ę c i p o w t a r z a n y c h m a k s y m». (PM. III, 46). T ru d n o b yło b y w in n y sposób w ytłum aczyć sobie ta k i ra cjo na listyczn y pogląd tej skądinąd bardzo pra w o w ie rn e j k a to liczki, gdyby się nie przypuściło, że autorce znane b y ły hasła Basedowa, Campego i in n ych fila n tro p in istów , k tó rzy, ja k w iadom o, taką w łaśnie ważną ro lę w o ddziaływ aniu na kształcenie ch arakte ru wyznaczali rozum ow em u p rzysw ajaniu zasad m oralnych. Podobnie, ty lk o w świetle idei fila n trop iin izm u stają się zro źu m ia łe m i zapatryw ania Jaraczewskiej na sprawę kształcenia m łodzieży p o d w z g l ę d e m l i t e r a c ie i m. F ila m lro pin iści, ja k w iadom o, g łó w n y nacisk k ła d li na realne p ie rw ia s tk i celów i m etod w ychow aw czych. Stąd też dawanie przewagi w w ych o w an iu sztukom p ię k nym , poezji i t. p, podlegało w ich o p in ji bardzo ostrej krytyce . Pism a fila n tro p in is tó w znane b y ły w Polsce ów czesnej; Campe cieszył się naw et dużą popularnością (1), ale (ja k to często u nas byw a) ty lk o w te o rji. Bo w p ra k tyce szkolnej godziny, przeznaczone na naukę «wym owy i poezji», wciąż ceniono, ja k o szczególnie ważne, a ucz-1 (1) Nie mówiąc o wydawnictwach Campego dla młodzieży, jak Robinson młodszy, albo Odkrycie Ameryki, w r. 1830 prze tłumaczono na język polski jego Väterlicher Rath an meine Tochter. 92 niów , k tó rz y w yka zyw a li zdolności lite ra ckie , i to szcze gólnie w k ie ru n k u układania w ierszy, ciągle jeszcze uwa żano za najw ięcej obiecujących. Pogląd Jaraczewskiej jest uzgodnieniem m yśli krytyczn ych realistów ze stoso waną w p ra ktyce literackością. ¡Nauce lite ra tu ry p rz y p i suje ona duże znaczenie. Jej dziewczęta zarów no, ja k i chłopcy, m ają bardzo starannie dobrane b ib ljo te k i, w k tó ry c h książki ze «wznioisłemi w ierszam i naszych poetów» (PM. I I I , 50) szczególnie honorow e zajm ują miejsce. A le jednocześnie daleka jest autorka: o d zachw y cania się ty m i «obiecującym i m łodzieńcam i», k tó ry c h je j chw alą «z um iejętności i łatw ości do wierszy». Ro zum ie ona, że niejeden ta k i «umie w iele w praw dzie, ale dla drugich bardziej, n iż dla siebie, bo ty lk o pam ięcią o bjął, a nie umysłem p o ją ł to, czego się nauczył» (PM. I I I , 55). T o też, «przed w p ra w ia n ie m m łodych lu d zi do gładkiego się w ysła w ian ia w zadawanych im ćwicze niach, należy ro z w ija ć ich m yśli... R ozw inięcie m yśli bo w ie m is to tn y m jest skarbem ; dar w ysło w ie n ia zdaw kową ty lk o monetą. Kto żywo czuje, zdro w o sądzi, z łatwością przekona. Piękna, kwiecista, lecz czcza w ym o w a m ila jest uchu i b aw i um ysł, ja k przyjem na harm o nja , ale gi nie w kró tce , ja k u la tu ją cy dźw ięk w pow ietrzu i żadnej ko rzyści n ie przynosi r o li, na k tó rą pada» (PM. I I I , 48). Radzi w ięc autorka, aby w ćwiczeniach, zadawanych młodzieży, «nie dozwalać... a ni g órnych i niezrozum ia łyc h w ysłow ień, ani też żadnej przesadności, uważając ten gatunek błysko te k za łudzący ty lk o fo sfo ryczn y ogień, k tó ry ani światła, ani ciepła użyczyć n ie jest1zdolny i b ra k ty lk o często rzeczywistego ognia w duszy dow odzi (1. c., 50). W ś ró d postulatów Jaraczewskiej są wreszcie i ta kie, k tó re jeszcze w dzisiejszej pra ktyce pedagogicznej zaledwie za piet desideria uchodzą. Oto w w ie lu tw ierdze niach a u to rk i p rze bija w yraźna świadomość, że ro d zaj kształcenia i wogóie w ychow ania p ow inien być zależny od w rod zon ych zdolności um ysłow ych i w łaściw ości cha 93 ra k te ru w ychow anka. Pan K lo n o w s k i w PM. odczuwa w y rz u ty sum ienia z pow odu nieszczęść, spadających na jego siostrzeńca, ponieważ «przyzwyczajeniem do pracy i pełnienia obow iązków lub zam iłow aniem umysłowego zajęcia nie zaham ował od dzieciństwa samowolnego i na miętnego c h a ra kte ru Henryka» (1. c., I I , 33). H r. Rronie cki naw et w ręcz powiada, że, «chcąc zabezpieczyć szczęście swych dzieci w ja kim iko lw ie k stanie, trzeba od m łodości badać ich zdatność i pow ołanie i ciągle je po tem podług tego sposobić» (1. e., I, 83). N ie m n ie j now oczesnym jest pogląd naszej a u to rk i na s t o s u n e k w y c h o w a w c ó w d o w y c h ó w a ńc ó w i rodziców do dzieci. Nie jest ona zw olenniczką rozpieszczania dzieci i dogadzania im we w szelkich ich zachciankach. (P or. PM. I, 88; IV , 73). A le o w iele czę ściej, niż przeciw ko zb ytn ie j łagodności, w ystępuje ona przeciw n ad m ie rn e j surow ości w w ych o w an iu ; rozum ie n ie ty lk o to, że «nadto pom nożone zakazy rodzą ty lk o chęć ich przestąpienia», oraz że «w m ło d y m w ieku, skłon n y m do czułości serca, p rz y k re słowa p rzy kre zawsze w zniecają uczucia (PM. I, 29), ale dochodzi (może za Pestalozzim ) do poznania tej w ie lk ie j p ra w d y w ych o wawczej, że p różnem i pozostaną wszelkie w y s iłk i peda gogiczne w ychow aw cy, je że li n ie p o tra fi pociągnąć ku sobie serca w ychow anka. H r. Bcoiniecki «m iałby pow ód lękania się», gdyby «nie posiadał zaufania» swoich sy n ów i gdyby «widział u n ich w strę t d o przestawania pou fale» z rodzicam i. Ale jest spokojny, ponieważ wie, że «nigdzie jego dzieciom m ile j nie jest», niż w dom u ro dzicielskim , i że «lepszych od swych ro d ziców nie uznają przyjaciół» (PM. I I I , 44). D ru g i obszerny dział dydaktyzm u, zawartego w ro mansach Jaraezewskiej, stanowią z a g a d n i e n i a s p oł e c z n e. I tu ła j maimy wiele tra fn y c h uwag i szlachet- i 94 nych zaleceń. R adykalistką Jaraczewska nie jest i w tej dziedzinie swoich rozważań. Żadnego postulatu prawnego uregulow ania spraw y chłopskiej w Polsce nie stawia. G łówne le ka rstw o na polepszenie d o li lu d u w iejskiego w id z i je d ynie w napraw ie nadwerężonego je j zdaniem patrjarcha ln eg o stosunku panów do poddanych. Trzeba, żeby panow ie m niej polegali na swych dzierżawcach, ekonom ach i podstarościch, żeby m n iej b a w ili w m ie ście i zagranicą, a więcej zato w sp ó łżyli z pracą lu d u na ro li, z jego' radością w ch w ila ch szczęśliwych i z jego tro ską w n iedoli. Coprawda, trzeba przyznać, że w tern żądaniu ojcowskiego stosunku d w o ru do chaty posuwa się a u to rk a ta k daleko, ja k ty lk o posunąć się m ożna: w czasie, gdy we w si grasuje jakaś bardzo groźna epidem ja, m łoda dziedziczka m ajątku (w rom ansie Jaraczewskie j) nietylfcoi nie ucieka przed zarazą do in n ej m iejsco wości, ale staje się aniołem opiekuńczym dla swoich pod danych i z narażeniem własnego życia niesie im ulgę w cierpieniu. Na większą uwagę zasługuje pogląd na m o ra ln ą . w artość polskiego ludu. Pod tym względem zapatryw a n ia a u to rk i jaskraw o o d b ija ją od zakorzenionych W gło wach ogółu szlacheckiego przesądów na tem at nie wdzięczności, nieufności, lenistw a, złodziejstw a i ty m podobnych m niem anych dow odów p rzyrodzonej niższo ści «chamskiej» duszy. A uto rka , jeżeli nawet stwierdza istnienie n ie k tó ry c h ujem nych cech n a tu ry wieśniaczej, je d na k na tern nie poprzestaje, lecz, w skazując p rz y czyny, um ie u sp ra w ie d liw ić same ułom ności. Oto do świadczony i id ealny szlachcic-gospodarz takie daje n a u k i swemu obejm ującem u dziedzictwo w ych o w an ko w i. «Dobry nasz lud, wierzaj mi, Henryku, jakkolwiek mogą być przeciwko niemu uprzedzenia, zbliska go nie zna jących. Kio tylko zacznie się nim zajmować, wkrótce się do niego przywiąże. Nieufny chłop, — mówią zwykle ofi cjaliści, którzy tylokrotne przyczyny mu dają do nieufno ści. Nieufny on jest, wprawdzie, Henryku, ale czyż się mu 95 dziwić można? Osiadły w kraju, tylą klęskami znękanym, we wsi, rzadko kiedy zamieszkałej przez pana, od Opatrz ności za opiekuna mu nadanego, i którego rolę oblewa swym potem, niepewny, czy to, co wczoraj pozyskał, jutro posia dać będzie, czy to, co dziś swojem mieni, nie będzie mu później wydartem, traci przez te rozmaite przygody ochotę do pracy i ufność w tych, którzy nim rządzą. Dlatego to lęka się nasz kmiotek każdej zmiany, choćby najkorzystniej szej, gdyż mu się zawsze zdaje, że w zawartej z nim ugo dzie nie dla niego, ale z niego szukają korzyści... Niech się jednak przekona, że pan, jako ojciec, szczerze jego dobra pragnie, niech go tem przekonaniem, a nie przymusem do prowadza do uznawania pożytecznemi zaprowadzone przez siebie zmiany, a doświadczenie zwolna go najlepiej z niemi oswoi. Wdzięczny nawet za nie będzie wkrótce, gdyż, czę sto gnębiony, nieszczęśliwy nasz chłopek tak mało w życiu doznawał chw il szczęśliwych, iż prawie zawsze ceni spra wiedliwość jak dobrodziejstwo i nietylko jest wdzięcznym za dobre, które mu się wyświadcza, ale i za złe, którego mu sie nie czyni». (PM. p 153 i n.}. Najważniejszem zadaniem dobrego pana, według Jaraczewskiej, jest nie krzyw d zić poddanych pod wzglę dem m a te rja ln y m i starać się o m ożliw e podniesienie ich dobrobytu. Pan K lo n o w ski w PM. n ie ty lk o ja k n a j p iln ie j przestrzega, aby nad m iarę nie obciążać ch ło p kó w p ow innościam i pańszczyźnianemi, ále w dobrach swoich u trzym u je «obfity magazyn, av k tó ry m skóry, że laza, soli, siekier, b ron, aż do obuwia, jednem słowem, co ty lk o ch ło pe k potrzebow ać może, wszystko za pom ierną i niższą od b liskich miasteczek cenę w n ajlep szym dostanie gatunku» (1. c., str. 168). K up u je też pan K lo n o w ski od swoich ch ło p kó w «wszystkie ich ro ln e p ło dy w każdym czasie i naw et drożej, n iź li je na po b liskich sprzedali ja rm a rka ch , i zapewnia, że zyskuje na tem, gdyż przestali jego ch ło p i na ja rm a rk i uczęszczać, a przeto Żydów i pijaństw a stawać się pastwą». — (D zi siejsi ideow cy kó łe k ro ln iczych i ko o p e ra tyw w ie js k ic h zapewne naw et nie przypuszczają, że już w osobie au- 96 ta r k i pierw szych polskich rom ansów obyczajow ych m ie li taką gorącą swoich haseł propagatorkę). O bow iązki dobrego pana nie kończą się, naturalnie, na trosce o zdrow ie fizyczne i d ob ro b yt m a te rja ln y km ieci. I n s t y t u c j e o ś w i a t o w e, s z k o ł y 1 ud o w e zn ajdują się w każdym z dobrze urządzonych, a opisanych przez Jaraczewską m a ją tków ziem skich. Rodzaj "tych szkół jeszcze raz potw ierdza to, cośmy 0 przejęciu się a u to rk i ideam i fila n tro p in is tó w wyżej po w iedzieli. Jest ona w ie lką zw olenniczką szkółek rzem ieśl niczych, przeznaczonych przedewiszystkiem dla «bied nych sierót, nędzy i próżnow aniu oddanych». Ale 1 w szkółkach dla przyszłych w ieśniaków poleca autorka w ykła d ać (zgodnie z przepisam i jeszcze K o m is ji Eduka c y jn e j), «oprócz zw ykle w takow ych szkołach dawanych nauk, elem entarne w iadom ości ogrodnictw a, leczenia b ydła i potrzebnych im rzemiosł». (PM. I I I , 52). — Dziewczęta m ają się uczyć «właściwych sobie zatrudnień o ra z prostych i skutecznych sposobów leczenia pospoli tych chorób» (1. c.). Nawet w zagadnienia z zakresu m etody nauczania zapuszcza się czasem autorka. W szkołach rzem ieślni czych np. poleca ja k o najlepszą, metodę Lankastra, gdyż najodpow iedniejszem je j się w ydaje «mechaniczne ucze nie dla nabycia m echanicznych um iejętności» (1. c.). W szerzeniu ośw iaty w śród lu d u radzi jednak za chow ać zasadę, aby każdy o trzym a ł w ychow anie, «sto sowne do swego stanu, ta k rzadkie w naszym k ra ju , gdzie się p ra w ie każdy m ie n i ró w n y m wyższemu o stopień od siebie». (ZE. I I , 161). Z te j ostatniej o p in ji nie należy w yprow adzać ja kiegoś ogólnego w n io sku o a rystokratyzm ie poglądów Jaraczewskiej. P rzeciw nie, w n ie któ rych kw estjach oka zuje się ona, ja k na swój czas wcale daleko idącą d em o k r a t k ą . Jedna z n ie liczn ych u niej satyrycznie ośw ietlonych postaci, parni P odkom orzym i, te m i słowy narzeka na «upadek obyczajności»: «Tak te przebrzydłe 97 F rancuzy świat popsuły sw ojem i zdaniam i q ró w ności i godności człowieka, że ani rozpoznać pana od mieszcza nina, hrabinę od kupcow ej. Bodajito czasy, kiedy m ó j nieboszczyk P odkom orzy, ściskając za nogę m atkę Pana W o je w o dy, u k tó re j byłam na respekcie, n im za niego poszłam, p ro s ił ją, ażeby pozw oliła, iżby nasza có rka im ię je j nosiła; a ona odpow iedziała na to, nachylając ty lk o zwolna głowę: — pozwalam!» (PM. I I I , 142). W innem znów m iejscu «niejaki pan Szulewski, nudny pedant, nędzny w ierszokleta i złej k o n d u ity czło wiek... nigdy nie zapom ni uczcić autorów , od siebie w zm iankow anych, ty tu ła m i — hrabiego B uffona, baro now ej de Staël, nazyw ając ich p rzyn a jm n ie j w n ie d o statku tych godności: pan Rasyn, pan N ew ton i t. d.», co a utorka ko m e ntu je od siebie: «tak jakżeby wzniesieni własną sławą uczeni mężowie potrzebow ali tych pod staw, poziom ych, ty lk o lu d zi podwyższających, i jakżeby mógł zyskać g ra n ito w y posąg na tern, żeby go ja k gips w ybielono lu b pom alowano» (1. c., I I , 231). W id z im y więc, że a utorka nasza w swoich przeko naniach społecznych i politycznych nie była w praw dzie zwolenniczką ra d y ka ln ych p rze w ro tów , ale i nie kost niała w konserwatyzm ie. N a jlepiej pod ty m względem ch arakte ryzu ją ją własne je j słowa o pew nym sympa tycznym Francuzie: «Nie jest on ani z rzędu tych ludzi, którzy nie uznają korzyści tegoczesnych ulepszeń, ani z owych, którzy, pod czas rewolucji zrodzeni, noszą niejako piętno zaburzenia wtedy wszystkich żywiołów moralnych i politycznych». (PM . Jaraczewska II, 43). 7 R O ZD ZIA Ł V I I I WNIOSKI W ra ca m y do pytania, postawionego na wstępie tej p ra cy: czy Jaraczewska m iała talent? czy m y lili się k r y tycy, w ysoko ceniąc je j u tw o ry, czy też rację m iała pu bliczność, niechętnie b io rąc je do ręki? Stanowczą słu szność przyznać trzeba — ty m razem — fachowcom . Jaraczewska talent m iała, i to niepośledni. Dowodzą tego zarów no liczne stworzone przez nią kreacje ludzkie i n ie któ re świetnie przedstawione sceny, ja k zalety je j n iezw ykle obrazowego stylu. Ale talen t ten posiadał jedną słabą stronę, k tó ra m u nie pozw oliła rozw inąć skrzyd e ł swobodnie: oto b ra k ło mu... samopoczucia swo je j własnej siły i w artości. W stępne oświadczenie a u to rki, że, jeżeli pisze, to «jedynie w chęci być użyteczną», na leży rozum ieć ja k o w yraźne zastrzeżenie się prze ciw ko ja k im k o lw ie k dalej idącym a spiracjom do sukcesów na p o lu artyslycznem . Skrom ność, uważana zazwyczaj ja ko chwalebna Zaleta, w yśw iadczyła tu autorce nieszczególną przysługę. A k ry ty k a fachowa, k tó ra przez w ykazanie .rzetelnych w a rto ści talen tu, mogła zachęcić i pobudzić do śmielszych, swobodniejszych i lepszych kre a cyj, — spóźniła się z w yp e łnien ie m swego' wdzięcznego w da n ym razie obow iązku: w ie m y już, że pierw szy głos k ry tyczny o pra cy Jaraćzewskiej ukazał się w d ru k u ...do p ie ro w parę la t po je j śm ierci. Czytająca zaś publicz ność, nie zn ajdując w je j «powieściach narodow ych» ani «drażniących wyobraźnię» fantaistyezności, ani «drażnią cych serce» czułych rom ansów, tern m n iej była zdolna 99 ocenić ją należycie (1). I talen t a u to rk i przez cały czas je j tw órczości pozostał w więzach szkodliwego n ie po ro zumienia. Lekceważąc bow iem te p ie rw ia stki, któ re w n im b y ły najcenniejsze, m n iej z n ich korzystał, cho ciaż się czasem same o to napcaszały, w ysuw ając na ich miejsce te, k tó re nieskończenie mniejszą przedstaw iały wartość, ale k tó re w o w ym czasie powszechnie b y ły znane i przez większość ogółu — uznane. Stąd pochodzi ta dziwna u Janaczewskiej, a dla niej samej praw dopodobnie podświadom a w alka pom iędzy in stynkte m artystycznym a rozsądkow ą obawą popełnie nia niewłaściwości. W tern też zapewne tk w i źródło owych p ozornych niekonsekw encyj w je j technice pow ieściopisarskiej: u nika n ie własnych m o tyw ó w k o n s tru k c y jn y c h i jednocześnie w prow adzanie zapożyczonych, lekceważe nie fabulistycznej strony pow ieści i stosowanie środków , służących do ro zcie kaw ie nia czytelnika. Najznam iemniejszym je d na k przykładem tej nie zgodności pom iędzy upodobaniem estetycznem a obawą zerw ania z panującem i p ojęcia m i jest s t o s u n e k Jaraczewskiej d o bojującego naówczas r o m a n t y z m u . Jaraczewska nigdzie n ie występuje ja k o przeciw niczka k ie ru n k u pseudoklasycznego. P rzeciwnie, o lite ra turze fra n cu skie j i p olskich pisarzach, ta kich , ja k K o zmian, O siński i in n i, w yraża się nieraz bardzo pochlebnie (ZE. I i, 70). Ale jednocześnie w pismach je j spotykam y w zm iankę o «wdzięcznych obrazach» b allad M ickiew icza i Odyńca i w ie lo k ro tn e śmielsze ju ż zachw yt)' nad «świeżemi pom ysłam i i w yobrażeniam i», wnoszonem i do poe(1) Nieco światła, wyjaśniającego pytanie, dlaczego utwory Jaraczewskiej nie miały czasu nabrać rozgłosu i szerzej rozejść się pomiędzy publicznością, rzuca zestawienie dat trzech wydań jej powieści z datami rozgrywających się w kraju wypadków politycznych. Pierwszy druk ostatniej powieści kończy się w r. 1829, a więc na rok przed wybuchem powstania listopado wego, drugie wydanie wychodzi w r. 1845, a więc na rok przed okresem 1846—48, wreszcie trzecie, fikcyjnie nowe, ukazuje się w roku 1862! Zaiste — habent sua fata libelli! 7* 100 z ji przez rom antyczną lite ra tu rę niem iecką. (PM. I I I , 112). Odczuwa się w yraźnie, że autorkę daleko sil n ie j pociągają te «świeże pom ysły i wyobrażenia», niż «zastarzałe fra n cu skich o ryg ina łó w wyrazy», a przecież nigdzie nie w ypow iada oma tego otw arcie i swoją pod ty m względem rezerwą w prow adza w błąd k ry ty k ę , m y l nie ją zaliczającą do «tak nazwanej szkoły klasycz nej» (1). W ogóle, w yraźne zdeklarow anie się po stronie jed nej z dwóch zwalczających się o p in ij nie b yło dla Jaraczewskiej rzeczą łatwą. W I I tom ie PM. w ypow iada ona (1) Grabowski, 1. c. — Nieporozumienie w tej sprawie po większył jeszcze Chmielowski, który wytknął autorce, że ballady Mickiewicza i Odyńca' określa ona jako — «naiwne». Galie w y ciągnął z tego nawet wniosek, że «Jaraczewska nie rozumiała ro mantyzmu» (1. c.). Otóż, co do tej «naiwności», to niechaj wolno będzie wyrazić przypuszczenie, że tern istotnie niefortunnem okre śleniem nie chciała jednak Jaraczewska ocenić pomienionych utworów ujemnie. Wyrazu «naiwny» użyła, zdaje się, nie w tem znaczeniu, jakie mu się dzisiaj pospolicie nadaje, ale raczej w doslownem znaczeniu francuskiego wyrazu «naif», zawierającego więcej treści z pojęcia bezpretensjonalnej prostoty, niż «dzieciń stwa». Gdyby autorka uważała ballady Mickiewicza naprawdę za naiwne, to, będąc bardzo oględną wychowawczynią, nawet po średnio nie zachęcałaby swych młodych czytelników do zapozna nia się z niemi. Fakt zaś, że Jaraczewska nawet młodym panien kom poleca uczenie się języka niemieckiego, że kilkakrotnie kła dzie nacisk na dużą wartość poezji niemieckiej, przeczy mnie maniu Grabowskiego o należności Jaraczewskiej do «stronnictwa» pisarzy klasycznych, jeżeli się zważy, jak bezwzględnie wrogie slanowisko zajmował ten obóz wobec całej, a szczególnie nowszej literatury niemieckiej. Zresztą, nawet w samej kompozycyjnej pracy autorki stwierdzamy przecież pierwiastki romantyczne. To też daleko* trafniejszem, niż zdanie Grabowskiego, Chmielow skiego i Gallego wydaje nam się spostrzeżenie Wóycickiego, który powiada: «Rzecz godna uwagi, że autorka nasza, wychowana w atmosferze klasycznej poezji, gdy takowa dla niej dostateczną była i jest przedmiotem jej uwielbień, sama już mimowolnie przestąpiwszy jej granice, ściśle uświęcone przepisami, w powie ściach swoich weszła na drogę «romantyczności», pod którą ro zumiano utwory oryginalne, samodzielne». (Niew. Pol.). 101 zdanie, że «rozsądek jest zawsze pom iędzy dwom a ostatecznościami», a w W A. ( I I , 209) zn ajdujem y naw et coś w ro d zaju hym nu pochwalnego na cześć... m ierności. «Szczęśliwa mierności!... Ty jesteś jak te krainy, w umiarkowanej strefie leżące, które ani burzom poniż szych, ani lodowatości wyższych nie podpadają; ty jesteś w twym skromnym zakresie warownią, broniącą zarówno cnotę i szczęście...» T o właśnie uw ielbienie «mierności», ta skłonność uciekania się we wszystkiem do «złotego środka», nie p o z w o liły ta le n to w i Jaraezewskiej szukać dla siebie swo bodnego w yrazu w n a jb a rd zie j odpow iadających m u fo r mach, nie p o z w o liły m u też stw orzyć tak znacznych kreac y j, na ja k ie dzięki swej istotnej sile m ógłby się b y ł zdobyć. W reszcie, oceniając w artość artystyczną pow ieści Jaraezewskiej, nie należy zapom inać jeszcze o jednej okoliczności, towarzyszącej pow staw aniu je j utw orów . Trzeba m ia n ow icie wziąć poid uwagę także n iezw ykłą szybkość samego> procesu tw orzenia. Zacząwszy pisać późno, w łaściw ie ju ż na sch yłku życia, w ju ż bardzo nadwątlomem zd ro w iu , Jaraczewska, ja k gdyby w przeczu ciu ry c h łe j śm ierci, pracow ała z ja kim ś niespokojnym , n e rw o w y m pośpiechem. S kim b o row icz na podstawie świadectwa b ra ta a u to rki, hir. Józefa, oblicza, że na na pisanie w szystkich ośmiu tom ów , stanowiących całą je j lite ra c k ą spuściznę, zużyła ona w sumie nie w ięcej, niż dwa miesiące czasu. Rzecz n atu ra ln a, że ten gorączkow y pośpiech nie m ógł się przyczynić do artystycznego w y kończenia je j u tw orów . T y lk o że w tem tk w i jeszcze je den w ięcej pow ód do przypuszczenia, że to, go Jaraczew ska po sobie w lite ra tu rze zostawiła, nie jest jeszcze tem w szystkiem , do czego je j ta le n t b y ł pow ołany. A le i to, co po niej zostało, zapewnia je j w h is to rji lite ra tu ry p olskiej trw a łe stanowisko. K orzystając z d ro b nego p rz y k ła d u Skarbka, położyła ona mocne p o d w a lin y pod przyszły ro zw ó j p olskiej powieści obyczajowej. Od 102 rzuciw szy p ie rw ia stek sztucznego sentym entalizm u z jed nej strony, a pseudo-historycznej famtastyczności z d ru giej, ukazała nieprzebraną skarbnicę rzetelnej poezji tam , gdzie je j dotąd n ie dostrzegano: w szarzyźnie po wszedniego życia. I podała odrazu prosty, a n ie m yln y sposób czerpania z tej skarbnicy: zw ykłą, ale bystrą ob serwację otoczenia; a «wprowadzenie obserw acji do pow ieściapisarstw a jest jedną z 'w ażniejszych re fo rm , ja kie do tego ro d za ju literackiego' zastosowano» (1). Te pierwsze polskie pow ieści obyczajowe w yszły z pod je j p ió ra ju ż bogato wyposażone w galerję ró żn o ro d n ych postaci, z k tó ry c h pra w ie każda jest dość ch a ra k te ry styczna, aby m óc się stać p ro to typ e m dla całego szeregu późniejszych kre a cyj pow ieściow ych. Jaraczewska w re szcie zasiliła rom ans p olski ważnym m aterjałem psycho logicznym , podając swym następcom do rozw iązania nowe w te j dziedzinie zagadnienia. A że wnosząc do po w ieści te nowe p ie rw ia s tk i artystyczne, jednocześnie zbyt często ulegała ten d en cji z myślą «najskuteczniejszej pracy o koło dobra ogólnego» (PM. II, 176), w o ln o je j to w yrzucać, ja ko artystce, ale niepodobna je j tego nie po chw alić, — ja k o obywatelce. * * W r. 1836 M ich a ł G rabow ski pisał o powieściach Jaraczewskiej: «Tym dziełom nie przyznano jeszcze rze telnej ich w artości». Słowa te do dziś dnia nie stra ciły sw ojej w artości. Nie łu d z im y się, aby tę lukę w polskiej krytyce h i storyczno -litera ckie j mogła w yp e łn ić praca niniejsza. Swoim przeglądem porów naw czym sięga ona ty lk o do ro k u w ydania ostatniej powieści Jaraczewskiej, czyli m n ie j w ięcej do tego m om entu, od którego silniejszy w p ły w a u to rk i na je j następców m ógł się dopiero roz(1) P. Chmielowski — 1. c. począć. To też zdajem y sobie sprawę, że, jeżeli naw et w y czerpaliśm y tem at, to zaledwie — w połow ie zagadnie nia. D o piero g runtow ne zbadanie pow ieści polskiej w na stępnym okresie je j ro zw o ju może wykazać ilość i ja kość zasług, ja kie dla późniejszego ro z k w itu naszego pow i eśc i o pis a r st wa położyła Jaraczewska; wówczas dopiero wyznaczy je j h isto rja lite ra tu ry polskiej takie stanow i sko, na ja k ie swą pracą i talentem szczerze zasłużyła. INDEKS Basedow 14, 90, 91 Bobrowicz 2 Boniecki 7 Borowy 5, 22, 33, 42, 46, 67, 69, 73, 74 Brodziński 85 Bulion 97 Campe 91 Cervantes 57 Chmielowski 4, 5, 7, 11, 34, 80, 87, 88, 100, 102 Chodźko Jan (oh. Jan ze Świsłoczy) Chodźko Ignacy 5, 22, 23, 67 Cyceron 86 Dibelius 5 Edgeworth 3 Fielding 57 Fredro 23 Galie 4, 100 Gebethner 82 Genlis 3, 16, 17, 18, 22, 51, 53, 58, 71, 86 Goethe 18, 19, 43 Grabowski 2, 11, 54, 76, 100, 102 llolfmanowa (ob. Tańska) Ilomer 19 Jan ze świsłoczy 42 Janin 2 Jaraczewski 8 Jezierski 15 Karpiński 67 Koźmian 99 Krajewski 15, 16 Krakowowa 8 Krasicki 15, 24, 26, 30, 33, 71, 83 Krasiński Józef 2, 7, 11, 101 Krasiński Kazimierz 7 Krasiński Ludwik 7 Krasiński Zygmunt 7 Kraszewski 1, 2, 4, 73, 82 Lankaster 96 Leszczyński 7, 27, 56 Locke 90 Marmontel 16, 17, 18, 21, 22, 40, 41, 71 Mickiewicz 23, 30, 99, 100 Morawski 85 Mostowska 21, 82 Nakwaska 42 Newton 97 Niemcewicz 22, 24, 83 Nitowski 4 Odyniec 99, 100 Osiński 99 Ossolińska Anna 27 106 Ossolińska Ludwika 2 Ossoliński Józef 7 Pan Unt. Wojciech 24, 45 Pawłowski 24 Pestalozzi 90 Podróżny w Poczajowie 24 Racine 97 Rautenstrauchowa 39 Rousseau 14, 76, 90 Rzewuski 23 Scherr 16 Sienkiewicz 57 Skarbek 11, 17, 24, 25, 30, 32, 42, 45, 57, 68, 71, 101 Skimborowicz 1, 3, 8, 101 Słapa 24, 38, 42 Słowacki 5 Sokołowski 8 Staël 97 Staszic 9 Sterne 15, 30, 32, 57, 62 Sue 2 Szekspir 78 Śniadecki Jędrzej 34 Tańska (Hoffmanowa) 3, 18, 38, 42, 53, 87 Tarnowski 3, 80 Tyszyński 1, 3 Walter-Scott 23, 53, 78 Wirtemberska ks. 2, 10, 11, 15, 18, 42, 44, 71 Wóycicki 3, 53, 57, 100 Wojciechowski 4, 5, 14, 19, 20, 23, 24, 42, 68, 73, 81, 82 SUBÍ