ważna rozmowa o prostych pytaniach
Transkrypt
ważna rozmowa o prostych pytaniach
WAŻNA ROZMOWA O PROSTYCH PYTANIACH Jolanta Sokół - Jedlińska Dla wielu dorosłych pytania w rodzaju "Czy Pan Bóg istnieje?" są tak samo ważne i trudne, jak dla dzieci. Trzeba mieć odwagę poszukiwania odpowiedzi razem z dzieckiem. Nie bójmy się okazać własnej niewiedzy - mówi BARBARA SMOLIŃSKA, terapeutka zajmująca się terapią rodzin. Jolanta Sokół - Jedlińska: Skąd dzieci czerpią wiedzę o tym, jak żyć, postępować, zachowywać się? Barbara Smolińska : Zarówno z tego, co widzą, jak i z tego, co słyszą. Jednak, gdy zastanowimy się głębiej nad tym, to okaże się, że niestety – bo to jest na niekorzyść dorosłych – dzieci czerpią taką wiedzę głównie z doświadczenia, z tego, co postrzegają, jak to sobie poukładają, jak rozumieją to, co widzą. Życzeniem rodziców, nieraz nieświadomym, jest, aby dzieci nabywały tę wiedzę z tego, co im mówimy. One pewnie wiele wiedzy zdobywają i z tego źródła, ale pod warunkiem, że to, co słyszą, jest spójne z tym, co widzą. Natomiast jeśli co innego widzą, a co innego słyszą, to wtedy uczą się z tego, co widzą. Czyli przypomina to układanie własnego obrazka z puzzli. A jeśli pojawią się niejasności, znaki zapytania, czy dzieci pytają o to, jak żyć? Jak pytają? Dzieci w wieku przedszkolnym bardzo często – choć rzadko wprost – pytają o to, jak żyć, jaki jest sens, o bardzo poważne, metafizyczne sprawy, dotyczące istoty świata. Na przykład, kiedy dziecko pyta o jakieś rzeczy związane z przyrodą, np. dlaczego pada śnieg albo dlaczego mama nie może sprawić, żeby deszcz przestał padać, to w gruncie rzeczy pyta o dużo więcej, niż to wynika z tego pytania. Czasami jest tak, szczególnie ostatnio obserwuję taką tendencję, że rodzice objaśniają dzieciom wszystko dokładnie technicznie. Dochodzi do tego, że np. mały chłopiec potrafi wyjaśnić, dlaczego śnieg pada w zimie, a nie w lecie. Tyle tylko, że on po prostu mechanicznie powtarza to, co usłyszał od swojego taty, ale to mu nie daje odpowiedzi na pytanie o sens świata. Pamiętam z okresu przedszkolnego moich córek, że zadawały mi pytania, co bym zrobiła, albo co byśmy zrobili my, jako rodzina, gdybyśmy np. mieli dużo pieniędzy. Bardzo uważnie słuchały odpowiedzi i również same mówiły, co by zrobiły. Uważam, że to były przymiarki do kształtowania własnej rzeczywistości, własnego sposobu myślenia. Także własnego systemu wartości. One przecież pytały w gruncie rzeczy o to, na co warto wydać pieniądze, co jest ważne. Czy damy te pieniądze komuś, kto ich nie ma, czy kupimy najnowszy model samochodu? Czy spełnimy własne najistotniejsze pragnienia, czy pomyślimy o innych? Mój najmłodszy syn pewnego dnia po powrocie z przedszkola powiedział: „Wiesz mamo, dzisiaj mój kolega mocno mnie popchnął. Ja się rozpłakałem, ale nie popchnąłem go. Dobrze zrobiłem?” To pytanie dotyczyło oczywiście tej konkretnej sytuacji, ale również ją przekraczało, było zaproszeniem do rozmowy, jak postępować w podobnych okolicznościach. Dobrze to zrozumiałam, gdy sytuacja się powtórzyła - sama się musiałam zastanowić, czy moje dotychczasowe odpowiedzi były właściwe, czy istotnie nigdy nie należy oddawać. 1 Mam podobne wspomnienie dotyczące mojego najstarszego syna. Kiedy był mały, a my byliśmy młodzi i bardzo idealistyczni, mówiliśmy mu, że nigdy nie można nikogo uderzyć ani popchnąć. Nasz syn był potem nadmiernie bezradny, nie potrafił się obronić. Wtedy przestraszyliśmy się i zdaliśmy sobie sprawę, że życie jest bardziej zróżnicowane. Często w terapii ludzi dorosłych słyszę takie deklaracje: „Ja bym nigdy nikogo nie uderzył”. Jednak są przecież sytuacje, że ktoś może kogoś zaatakować, że mężczyzna musi obronić kogoś słabszego. Może jednak wtedy będzie się bił, a nawet jeśli nigdy nie będzie się bił, to istotne, żeby to wynikało z jego świadomego wyboru, a nie z poczucia, że tak nie wolno. Dochodzimy tutaj do tego, że w rozmowach z dziećmi warto im uświadamiać prawo do dokonywania wyborów. Nie chodzi o to, by stworzyć sztywny zespół norm: tego nigdy nie można, to zawsze trzeba. Oczywiście w ten sposób staramy się je ustrzec, ale skutek może być dokładnie odwrotny do zamierzonego przez nas, bo stworzone przez nas ramy są za sztywne. W jaki sposób kształtować w dzieciach wolność wyboru? Przez rozmowę. Przez dopytywanie się, co dziecko czuje, co myśli o danej sytuacji. Można odwołać się do naturalnego poczucia sprawiedliwości, razem zastanawiać się, jakie są możliwości różnych zachowań. Chodzi o to, żeby dziecko nie czuło konieczności wypełnienia jakiegoś sztywnego wzorca, zwłaszcza, gdy odczuwa wobec niego wewnętrzny sprzeciw. Czy można powiedzieć, że są okresy rozwojowe, w których stawianie pytań „jak żyć” jest szczególnie intensywne? Pierwszym jest wiek przedszkolny, choć pytania wówczas bywają zakamuflowane. Potem takim okresem jest wiek dojrzewania. Ten pierwszy okres, można powiedzieć filozoficzny, kończy się wraz z początkiem szkolnej edukacji nastawionej przede wszystkim na gromadzenie wiedzy konkretnej. Trzeba jednak powiedzieć, że i my, rodzice, przyczyniamy się do zamierania takiej dociekliwości. Brakuje nam bowiem dyspozycyjności i uwagi – dzieci zadają pytania często w sytuacjach dla nas niedogodnych i otrzymują wtedy odpowiedzi zbywające albo czysto techniczne. To ostatnie dotyczy często młodych i wykształconych rodziców. Mój mąż opowiadał niedawno, że kiedy prowadził zajęcia muzyczne z siedmiolatkami, dzieci zapytały, dlaczego Pana Boga nie widać. Zaczęli na ten temat rozmawiać, dzieci były bardzo zafrapowane tematem. Jedna dziewczynka powiedziała, że Pan Bóg jest jak powietrze, i my tak Nim oddychamy, jak powietrzem, a inne dziecko powiedziało po prostu: „Nie wiem”. Każde z nich dokonało ważnego dla siebie odkrycia. Mam wrażenie, że dzieci często stawiają pytania, które są w gruncie rzeczy jakimiś wstępnymi hipotezami, potrzebującymi potwierdzenia bądź skorygowania. Mój syn lubi takie swoje wstępne twierdzenie zakończyć: „Prawda, mamo?”, „Prawda, tato?”. Ostatnio podczas rozmowy o stosunku dzieci do Świętego Mikołaja powiedział: „Wszystkie dzieci są dorosłe, prawda mamo?” Po krótkiej wymianie zdań okazało się, że to pozornie nielogiczne stwierdzenie zawiera pewien dość złożony obraz: po pierwsze, że dzieci dorastają do dorosłości, mają w sobie potencjał ku niej; po drugie, że są pewne rzeczy, które widzą w sposób bardziej dorosły, zaś inne wolą widzieć po swojemu. Trzyletnia Jula i tak nie uwierzy, że to wujek przebrał się za świętego Mikołaja, choć jej to podpowie starszy brat. Na początku powiedziałam, że dzieci uczą się, jak żyć i postępować przez to, co widzą, obserwują, dalej przez to, co słyszą od nas. Teraz dochodzi jeszcze rozmowa, wspólne dociekanie, drążenie, rozszerzanie pola widzenia. To bardzo istotne doświadczenie. Czasem słyszymy echa tych wspólnych dociekań w dialogach naszych dzieci z rówieśnikami – już jako ich własne przyswojone prawdy. Natomiast, przechodząc do drugiego okresu, okresu dojrzewania, uważam, że od tego, jak wspólnie z naszymi dziećmi przebyliśmy pierwszy 2 okres, zależy, co będzie się działo w tym drugim. Może się zdarzyć, że w okresie dorastania córka czy syn w ogóle nie będzie nam zadawać takich pytań. Stanie się tak, jeśli w przedszkolnym okresie zadziwienia światem nie było rozmów, albo jeśli nasze odpowiedzi były zdawkowe, na odczepnego. Później dzieci mogą już nas nie pytać o to, jak żyć. Czyli jeśli wcześniej nie było rozmów, to w okresie dojrzewania takie próby mogą być odrzucane. Nastolatki będą szukać, bo w tym okresie istotne pytania wracają, często ze zwielokrotnioną siłą, czasem uniemożliwiającą normalne funkcjonowanie. Nie są w stanie zmagać się z codziennością, bo tak silnie stają przed nimi pytania np. o to, jaki jest sens tego wszystkiego, po co żyjemy. Zmagają się z trudnymi wyborami etycznymi, presją wzorców otoczenia i norm wyniesionych z domu. Zastanawiają się, co z tym zrobić, w którą stronę pójść. I jeżeli w domu nie ma zawiązanego sojuszu, wypracowanego wzorca rozmowy, jeśli nasze wcześniejsze odpowiedzi były na poziomie technicznym lub normatywnym – „tego nie wolno”, „to powinieneś” – wtedy nastolatek może mieć poczucie, ze nie ma po co rozmawiać. Jeśli możliwość wymiany doświadczeń z rodzicami jest zablokowana, a jednocześnie dziecko czuje głęboką potrzebę poszukiwania odpowiedzi na swoje pytania, to kiedy może ono sobie pozwolić na otwartość? Przede wszystkim w środowisku rówieśników, choć uważam, że tu jest łatwiej dziewczynom, one nie wstydzą się rozmawiać o istotnych egzystencjalnych problemach. Chłopcy często mają z tym kłopot, są bardziej konkretni, trudno im mówić o uczuciach. Czasem znajdzie się jakiś mądry dorosły, przyjaciel rodziny, dobry nauczyciel. Dużą szansę ma polonista, bo z racji materii, o której naucza, ma możliwość inicjowania rozmów o sensach, o wyborach. W młodzieży jest duża otwartość, nawet gdy dorośli są raczej zamknięci. Manifestuje się ona w różny sposób – czasem jest prowokacją, przerysowaniem poglądów. Łatwiej je w ten sposób określić. A jak to jest od strony rodziców? Co i w jaki sposób przekazują najczęściej swoim dzieciom? Przede wszystkim swój kodeks etyczny, mniej czy bardziej uświadomiony. Dotyczy to przede wszystkim rodziców zdecydowanie wierzących albo zdecydowanie niewierzących, a więc takich, którzy mają określony światopogląd. Oprócz tego jest cały bagaż nieuświadomionych przekazów. Na przykład dorosła pacjentka w trakcie terapii uświadomiła sobie, że kiedyś usłyszała od matki: „Moje życie się skończyło, kiedy ciebie urodziłam”. To jej pozwoliło lepiej zrozumieć, dlaczego sama nigdy nie zdecydowała się mieć dzieci. Podobne przekazy różnej treści mogą zaciemniać bądź obciążać przekaz świadomy. W jaki sposób rodzice mogliby pomóc swoim dzieciom w procesie szukania odpowiedzi na filozoficzno-etyczne pytania? Przede wszystkim rozmawiać. Poza tym nie bać się mówić o swoich wątpliwościach, o tym, że sami czegoś nie wiemy, że nie mamy gotowej odpowiedzi. Trzeba mieć odwagę poszukiwania odpowiedzi razem z dzieckiem. Dla wielu z nas pytania w rodzaju „Czy Pan Bóg istnieje?”, „Co się dzieje po śmierci?” są równie ważne i trudne, jak dla dzieci. Wspólne zastanawianie się może być okazją do własnej pogłębionej refleksji. My też możemy skorzystać na tych wspólnych poszukiwaniach. W rozmowach z moimi dziećmi wielokrotnie przekonywałam się, że czegoś nie wiem, albo coś sobie uświadamiałam, znajdowałam odpowiedzi na różne pytania. Taka wspólna przygoda może być pełna niespodzianek, ale pod jednym warunkiem – że nie boimy się okazać własnej niewiedzy, wątpliwości, że nie ustawimy się w pozycji wszechwiedzącego, znającego odpowiedzi na wszystkie pytania. 3 A co robić, jeśli dziecko nie chce rozmawiać mimo wcześniejszych pozytywnych doświadczeń? Na pewno nie forsować swego na siłę. Ono niekiedy potrzebuje czasu, żeby ułożyć w sobie to, co je nurtuje. Czasem to jest próba naszej cierpliwości, gotowości – wtedy warto zaczekać, nawet w sensie fizycznym, na przykład pozostać w tym samym pokoju. Byleby to nie była presja. A czasem trzeba przyjąć tę swego rodzaju odmowę, pozwolić na wolność pozostania samemu ze swoją trudnością, problemem, pytaniem. Warto jednak utrzymywać w sobie uważność na wszelkie przejawy kontaktu. W moim przypadku dobrym pomysłem okazał się list. Napisałam go do córki nocą po gwałtownej emocjonalnej wymianie zdań. Zostawiłam na biurku. Kiedy rano spotkałyśmy się, mogłyśmy znowu rozmawiać ze sobą. Myślę, że to dobry sposób na złapanie dystansu przez obie strony, zwłaszcza w stanie silnych emocji. Można także wyjaśnić nieporozumienia i wyrazić uczucia. Na co powinniśmy być wrażliwi i czego unikać, żeby czegoś nie popsuć? Powinniśmy być wrażliwi na wszystkie próby kontaktu z nami. Nawet takie, które wydają nam się niezrozumiałe. Te zaproszenia do rozmowy mogą być trudno rozpoznawalne. Czy mogą być nawet wyrażone w postaci agresywnych odzywek? Tak. Na przykład: „Ty mnie nigdy nie zrozumiesz!”? Tak. Trzeba mieć dużą czujność, otwartość i cierpliwość. Umieć odczytywać uczucia, które kryją się za słowami. Czasem pod agresją kryje się bezradność. Czego dzieci nie lubią w takich rozmowach? Na pewno nie lubią pseudo wymądrzania się, dawania do zrozumienia, że wszystko wiemy. A co je zachęca do rozmów? Właśnie partnerstwo, pokazywanie, że nie wszystko wiemy, że nie wszystko umiemy, że nie wszystko jest dla nas oczywiste. Otwarcie na inne opcje. Wspólne dociekanie, przyjmowanie innych poglądów, nawet jeśli się z nimi nie zgadzamy. I jakiś rodzaj konsekwencji. Prosty przykład: mówię dziecku, że nie należy kłamać, a potem kłamię, np. każę mu powiedzieć, że nie ma mnie w domu. To wszystko są rzeczy, które bardzo podważają naszą wiarygodność. Na pewno zachęcimy do takich rozmów, jeśli będziemy unikać określeń w rodzaju „należy” czy „powinno się”, albo sztywnego systemu recept na każdą okoliczność. Czy psychoterapeuta może pomóc w sytuacji, w której dzieciom i rodzicom trudno nawiązać ze sobą kontakt? Może. Często kłopot polega na tym, że jest zablokowana komunikacja, która źle działała już wcześniej, na przykład w okresie przedszkolnym i młodszym szkolnym. Gdy pojawiają się trudności w porozumieniu między rodzicami i dziećmi, dobrą metodą terapii są spotkania rodzinne. W ich trakcie często się okazuje, jak dzieci spragnione są rozmów, kontaktu. Na przykład nastolatek, o którym rodzice mówią: „Nie chce z nami rozmawiać”, okazuje się być kimś, kto właśnie chce rozmowy, chce być słuchany. Nie ma tylko ochoty na wysłuchiwanie kolejnych kazań. Dla rodziców jest to często odkrycie i wtedy okazuje się, że obie strony są 4 równie spragnione rozmowy. Nasze dzieci chcą z nami rozmawiać, chodzi o to, żeby to zobaczyć i wyjść ze starych schematów. Czasem trzeba szukać nowego języka. Czy Twoja praktyka terapeutyczna pomogła Ci w wychowywaniu własnych dzieci? Myślę, że tak. Dzięki mojej praktyce generalnie lepiej rozumiem ludzi, łatwiej odczytuję ich potrzebę kontaktu. Tkwi ona zresztą w prawie każdym człowieku. Uważam, że mój zawód umożliwia mi bardziej uważne, głębsze wsłuchiwanie się w to, co mówią inni ludzie. Mniej się boję tego, co będzie, jeśli nie podam sztywnych wskazań, szczególnie dotyczących tego, co uważam za najważniejsze. Kiedyś wyobrażałam sobie, że najlepiej będzie, jeśli wszystko powiem, ustawię. Ale kolejne moje dzieci uświadomiły mi, że dla nich ważniejsze jest wspólne szukanie niż dawanie im gotowych recept. Dziękuję za rozmowę. Tekst został opublikowany w miesięczniku „Charaktery”, nr 2, 2002 r. 5