OGROD NIEPLEWIONY
Transkrypt
OGROD NIEPLEWIONY
Władysław Stefanoff OGRÓD NIEPLEWIONY - historia reportaże życiorysy obyczaje sygnały Siedlce 1998 6 Motto: Bez znajomości przeszłości traci się korzyści wynikające z doświadczeń przodków. Innymi słowy - maniputbwanie przeszłością prowadzi do zacofania w przyszłości. Staraj my się więc nie unikać tematów kontrowersyjnych. Autor 7 WSTĘP Książkę tę dedykuję Januszowi Załęskiemu, byłemu preze sowi koncernu ZURN na Kalifornię i sąsiednie stany. Firma ta zajmuje się produkcją sprzętu przeciwpożarowego (14 fabryk) i montowaniem odpowiednich instalacji zabezpieczających na wieżowcach i dużych statkach, na przykład na QUEEN MARY funkcjonującej jako luksusowy hotel w porcie Los Angeles. Przeciętne kontrakty firmy wahają się od 1 do 7 milionów dolarów, a roczna sprzedaż usług i towarów w granicach jednego miliarda. Mój przyjaciel i stały korespondent Załęski przebywa już w Ameryce od 54 lat, w tym 10 w Wenezueli i 44 w Kalifornii. Poznaliśmy się podczas okupacji niemieckiej. Walczyliśmy w Powstaniu Warszawskim, on jako dowódca plutonu pod rozkazami pułk. Ziemskiego („Wachnowskiego") na Starówce, ja zaś w pułku piechoty przysłanym na Żoliborz z Kampinosu przez por. A.Pilcha („Dolinę") na pomoc Warszawie. Ostatni raz widzieliśmy się w Caracas, gdzie Załęski praco wał w Banku Londyńskim, ja zaś na placówkach Ministerstwa Zdrowia. Janusz ma dwie pasje - historię i podróże. Najlepiej zna historię Stanów Zjednoczonych. W czasie swoich wakacyj nych podróży z żoną Małgosią zwiedzili niemal cały świat. W każdym liście, a pisze co tydzień, ma coś ciekawego do opowiedzenia, jest turystą, który dokładnie przygotowuje każ dy swój wyjazd, robi przy tym notatki i setki zdjęć podczas podróży. Z jego to właśnie informacji pochodzą niektóre opowiadania zawarte w tej książce. Wspólne zamiłowania potrafią pokonać barierę czasu i przestrzeni, nawet jeżeli dwóch przyjaciół dzieli Ocean Atlantycki i pół wieku rozstania. Autor 9 Historyczne migawki z Kalifornii FORT ROSS Z Hopland do Fortu Ross jedzie się krętą i wąską drogą nad przepaściami. Zła i niebezpieczna droga zniechęca turystów do odwiedzania tego niezwykłego, pięknie odnowionego for tu rosyjskiego z lat 1812-41. Jest to zabytek wart obejrzenia. Była to najdalej na południe wysunięta rosyjska placówka wojskowa w czasach, kiedy całe wybrzeże Północnej Ameryki od Alaski do Fortu Ross znajdowało się pod kontrolą caratu. Generał Kishnov wybrał doskonałe miejsce na założenie fortu nadzorującego kalifornijską żeglugę przybrzeżną aż do San Francisco. Zadaniem fortu była opieka nad rosyjskimi traperami i osadnikami przebywającymi w Kalifornii. Fort posiadał dobrze uzbrojoną załogę z kilkoma armatami wycelowanymi w stronę oceanu. Cały teren otoczony jest palisadą, posiada własne studnie, cerkiew, obszerny dom dla dowódcy, basztę obser wacyjną, budynek dla służby i żołnierzy. Dzięki lekkomyślności Rosjan to wszystko stało się amerykańskim zabytkiem muzeal nym. W roku 1841 gen. Aleksander Gavrilovich Rotchev, za namową swojej żony Eleny Gagariny, sprzedał cały fort z ota czającym terenem, bronią, amunicją, armatami, meblami, peł nym magazynem za pięćdziesiąt tysięcy dolarów amerykańs kiemu awanturnikowi Johnowi Sutterowi. Księżniczka Elena i jej mąż woleli przebywać w Petersburgu, bawić się w weso łym towarzystwie, a nie marnować najlepsze lata swojego 10 życia na tym nudnym pustkowiu. Oboje przekonali cara, że szkoda pieniędzy na utrzymywanie tej niepotrzebnej nikomu wojskowej placówki. Jakże się mylili. Amerykanie umieli robić dobre interesy. Thomas Jefferson kupił od Napoleona w 1803 roku całą Luizjanę za dziesięć milionów dolarów. A był to obszar obejmujący nie tylko dzisiejszą Luizjanę, ale całe dorzecze Missisipi i Missouri, co powierzchniowo wynosiło więcej niż całe ówczesne Stany Zjednoczone. W roku 1867 minister spraw zagranicznych Seward kupił od Rosjan Alaskę za 7.200.000 dolarów. John Augustus Sutter (1803-1880) nie reprezentował Sta nów Zjednoczonych. Był Niemcem pochodzącym ze szwajcar skiego Baden. Po bankructwie w swoim kraju, porzucił żonę i dzieci. Pojechał dorobić się pieniędzy w Stanach. Różnie mu to wychodziło. W 1839 znalazł się w Kalifornii. Podając się za pułkownika, którym nie był, przekonał meksykańskiego guber natora, aby mu darował kawałek ziemi nad rzeką Sacramento. Zbudowany przez niego Fort Sutter stał się bazą dla amerykań skich traperów i awanturników. To on właśnie odkupił od gen. Rotcheva cały Fort Ross, ażeby pozbyć się konkurencji Rosjan na tym terenie. Ułatwiło to bardzo rządowi USA zdobycie Kalifornii. Prezydent James Polk zaproponował rządowi Mek syku kupno Kalifornii i Nowego Meksyku za dwadzieścia milionów dolarów. Oferta została odrzucona, co wywołało wojnę między tymi państwami. Wojnę wygrały Stany i za sumę piętnastu milionów kupiły to wszystko z okładem w 1848 roku. Do Fortu Sutter przyjechał gen. Fremont. Zdemaskował pułk. Suttera jako nie posiadającego żadnej rangi, unieważnił hiszpańską darowiznę i usunął go z fortu. W roku 1850 Republika Kalifornii już jako stan została przyłączona do USA. 11 Pechowy Sutter sprowadził rodzinę ze Szwajcarii i nadal robił swoje szalone interesy. Tym razem założył nad rzeką Sacramento tartak. Interesy układały się dobrze do czasu, kiedy na jego działce znaleziono złoto. Spowodowało to gold rush i zadeptanie jego własności przez hordy poszukiwaczy złota. W roku 1852 Sutter z rodziną znalazł się bez środków do życia. Domagał się zwrotu ziemi od rządu, dorabiał się i znowu wszystko tracił, aż w końcu zmarł w biedzie w 1880 roku w Waszyngtonie. Dzisiaj jego rola w rozbudowie potęgi Stanów Zjednoczo nych jest w pełni doceniana. Fort Sutter w Sacramento, stolicy Kalifornii, jest całkowicie odnowiony i stał się cennym zabyt kiem muzealnym podobnie jak i jego Fort Ross. Wejście do Fortu Ross 12 Baszta w Forcie Ross Janusz Załęski zwiedza budowle Fortu Ross 13 Fort Ross 14 W głębi cerkiew w Forcie Ross 15 ŚLADAMI BUFFALO BILLA Nazywał się William Fryderyk Cody (1846-1917). W wieku siedemnastu lat był już doświadczonym kowbojem. Podczas wojny secesyjnej zaciągnął się jako skaut do 9-ego pułku kawalerii w Kansas. Dał się poznać jako odważny zwiadowca, dzięki czemu został odznaczony Kongresowym Medalem Ho noru. Ożenił się mając dwadzieścia lat. W tym czasie wśród europejskich arystokratów stało się modne polowanie na bizo ny w Ameryce. Buffalo Bill wynajmował się często jako prze wodnik dla tych myśliwych i w ten sposób zarabiał na życie. W roku 1876 stoczył sławny pojedynek na noże, zabijając Yellow Hand - indiańskiego wodza Czejenów. Posiadając ak torskie zdolności założył wędrowny cyrk, w którym występo wali prawdziwi Indianie i kowboje odznaczający się sprawnoś cią w strzelaniu. Jego pokazy miały duże powodzenie w Sta nach, co zachęciło go do wyjazdu ze swoim cyrkiem także i do Europy. Zarobił dużo pieniędzy na tych występach obrazują cych życie na dzikim zachodzie. Osiedlił się w stanie Wyoming, gdzie wybudował piękny hotel o nazwie ,,Irma" w miasteczku traperskim noszącym jego nazwisko - Cody. Pułkownik Cody cieszył się sympatią angielskiej królowej Wiktorii, która uwielbiała jego cyrkowe pokazy, co znalazło wyraz w podarowaniu Buffalo Billowi wyposażenia baru w ho telu „Irma". Lada, stoły, krzesła i oprawy luster zostały wyko nane przez stolarzy francuskich z wiśniowego drewna za sumę stu tysięcy dolarów. Meble te zostały przywiezione statkiem 16 do Nowego Jorku, stamtąd pociągiem do Red Lodge, a na stępnie konnymi wozami do hotelu ,,lrma" w Cody. Bar i cały hotel są dostępne dla turystów i dzisiaj w stanie nie zmienio nym. Grupa kabin w stylu traperskim wynajmowana jest jako sypialnie dla gości. Legendarny Buffalo Bill stał się barwną postacią historii Stanów Zjednoczonych. Opisywany jest w wielu książkach i pokazywany na licznych filmach z dzikiego zachodu. Zmarł w biedzie w stanie Colorado w 1917 roku. Góry Bighorn w stanie Wyoming 17 Góry Bighorn w stanie Wyoming 18 Janusz Załęski w górach Bighorn w stanie Wyoming 19 Janusz Załęski z żoną Małgosią w Teton Park w stanie Wyoming 20 TRAGEDIA PUŁKU GENERAŁA CUSTERA Było to największe zwycięstwo Indian w walkach z białymi przybyszami. Na polu bitwy polegli wszyscy kawalerzyści Custera wraz ze swoimi końmi. Ocalał jedynie koń kapitana Keogha - Comanche. George Custer ukończył West Point z ostatnią lokatą w swo jej klasie. Był niesłychanie odważny i żądny sławy, jego szarże kawaleryjskie stały się przysłowiowe. Szybko awansował. Pod czas wojny domowej wziął udział we wszystkich bitwach, jakie stoczyła Armia of Potomac. Był dwa razy ranny i aż dwanaście koni zostało pod nim zabitych. Za swoje bohaterstwo otrzymał Kongresowy Medal Honoru i w wieku dwudziestu trzech lat nominację na najmłodszego generała w historii Armii USA. Po wojnie secesyjnej, w stopniu podpułkownika armii zawodowej dowodził 7-ym pułkiem przeznaczonym do walk z Indianami. W roku 1876 trzy kolumny żołnierzy z różnych kierunków posuwały się powoli, ażeby zaatakować wioskę indiańską położoną nad rzeką Little Bighorn w stanie Montana. Wioska liczyła 8000 Indian z plemienia Arapajo, Czejenów, Lakota, Sioux-Oglala i innych, w tym 2000 wojowników uzbrojonych w karabiny, łuki, tomahawki i noże. Dowodzili nimi wodzowie: Siedzący Byk i Szalony Koń. Custer, waleczny żołnierz, ale niezbyt dobry strateg, nie mając dokładnego rozeznania w układzie sił wroga, nie czekając na przybycie pułków piecho ty generała Terry, przyspieszył swój atak, chcąc okryć się sławą 21 jako jedyny zwycięzca obleganych Indian. W bitwie, po obu stronach straty były mniej więcej jednakowe: 50 zabitych i 170 rannych, z tą różnicą, że Indianie zabrali swoich rannych do wioski, a rannych kawalerzystów dobili nożami i tomahaw kami. Zginął gen. Custer, trzej kapitanowie, jedenastu porucz ników, pięciu skautów i cywili, dwóch lekarzy i dwustu podofi cerów i żołnierzy. Wśród zabitych byli także dwaj bracia Custera: Thomas, kapitan, dowódca jednej z kompanii i Boston Custer, cywilny reporter. A przecież wszyscy byli uzbrojeni w doskonałe siedmiostrzałowe winchestery. Nie mając żadnej osłony na bitewnym wzgórzu, niektórzy kawalerzyści zabijali własne konie, ażeby ochronić się przed gradem strzał i kul Indian. Pole bitwy jest dzisiaj częścią parku narodowego - Indian Crow Reservation. Na wzgórzu bitewnym znajduje się mały obelisk z nazwiskami poległych kawalerzystów. Obok niego widoczny jest cmentarz wojskowy, gdzie pochowano zabitych żołnierzy. W pobliżu inne betonowe nagrobki wskazują miejs ca, gdzie znaleziono ciała poległych kawalerzystów. Tylko niektórzy oficerowie zostali pochowani w rodzinnych grobow cach. Ciało gen. Custera zostało przewiezione do West Point i tam z honorami pochowane. To błyskotliwe zwycięstwo nie wyszło Indianom na dobre. Część uczestników bitwy uciekła do Kanady. Represje wobec Indian w Stanach zostały zaostrzone. Dopiero od połowy XX wieku sytuacja Indian w Stanach zaczęła znacznie poprawiać się. Podobnie jak Murzyni mieli już dostęp do studiowania na wyższych uczelniach. Wielu z nich stawało się lekarzami, prawnikami, nauczycielami, oficerami, artystami, inżynierami itp. Zaczęto doceniać piękno i oryginal22 ność wyrobów ludowych Indian, które chętnie kupowano. Często jałowe terytoria rezerwatów okazywały się zasobne w ropę naftową, toteż niektóre plemiona zaczęły bogacić się i żyć w dobrobycie. Obraz Ralpha Heinza „With Their Backs to the Wall' 23 Początek Snake River w Yellowstone National Park Snake River Janusz Załęski przy siarczanych gejzerach w Yellowstone National Park 24 Jezioro Yellowstone. Na pierwszym planie siarczane źródła Stado dzikich gęsi koło miasta Great Falls w stanie Montana 25 Yellowstone Park 26 KALIFORNIJSKIE STRUSIE FARMY Na północ od Santa Barbara, w pobliżu Santa Inez Mission, leży małe miasteczko Solvang założone w 1911 roku przez duńskich, luterańskich kolonistów. Dwutysięczne miasteczko jest turystyczną atrakcją, zwłaszcza dla Duńczyków, którzy czują się tutaj jak u siebie w domu. W całej zabudowie widać duńską architekturę: wiatrak, domy mieszkalne, restauracje, hotele, wszystko to budowane na modłę duńską. Odbywają się tutaj różne duńskie święta, podczas których widzi się ludzi ubranych w stroje narodowe. Tańce, śpiewy, a nawet miejs cowe rodeo mają charakter ludowy. Koło Solvang znajdują się farmy hodujące strusie. Kiedyś był to dobry interes, ale obecnie popyt na strusie pióra, mięso, jaja i pisklęta spadł. Jednak trochę farm pozostało, a właściciele nie narzekają na brak dochodów, do czego przyczyniają się także liczni turyści zwiedzający te gospodarstwa. Farmy mają od 100 do 500 ptaków. Są to strusie afrykańs kie. Australijskie emu i kazuary czy argentyńskie nandu z pampasów są drobniejsze i mniej opłacalne, dlatego strusie af rykańskie zdominowały te hodowle. Dorosły samiec ma około 240 cm wzrostu i do 150 kg wagi. Upierzenie czarne z białymi zakończeniami piór. Samica jest nieco mniejsza, koloru szaro-brązowego z czarnymi piórami koło głowy. W wieku czterech lat zaczyna znosić jaja, a prze staje być płodną około czterdziestki. Najstarsze strusie doży wają wieku około osiemdziesięciu lat. 27 Biegnący struś osiąga szybkość 70 km na godzinę. Samica znosi przeciętnie 40-60 jaj rocznie. Wysiaduje jaja przez 42 dni; samica w dzień, samiec w nocy. Jaja w gnieździe (10-20) pochodzą od różnych samic. Jajo waży półtora kilograma, jest bardzo twarde jakby zrobione z porcelany. Ażeby je ugotować, musi to trwać 90 minut. Gniazda buduje samiec, wydrapując w ziemi płytkie miskowate wgłębienie. Puste jaja Duńczycy malują na niebieskie duńskie wzory kwiatowe. Taka pisanka kosztuje 20 dolarów. Pierwsze farmy strusi zostały założone przez Burów w Połu dniowej Afryce. Teraz można je spotkać prawie wszędzie, nawet w Polsce. Najwięcej jest ich w Australii i Afryce. Strusie nigdy nie chowają głowy w piasek. Kiedy są nie spokojne, na przykład w czasie wichury, siadają przytulając głowę i szyję do ziemi. W razie napaści przez inne zwierzęta, samiec broni swojego haremu rozpościerając skrzydła i sycząc niby wąż. Mięso jest smaczne, ale drogie. Pióra ze strusi hodowlanych są bardziej dorodne niż z dzikich i osiągają wyższe ceny. 28 Na fotografiach australijskie strusie emu hodowane na farmie koło miejsowości Solvang w Kalifornii 29 Na zdjęciach strusie afrykańskie 30 INDIAŃSCY GWARANIE Guarani to jedyni Indianie, których język (należący do rodzi ny tupi-guarani) ma w Ameryce równe prawa z językiem europejskich przybyszów. Dzieje się tak w Paragwaju, gdzie guarani jest językiem urzędowym na równi z hiszpańskim. Każdego roku prezydent tego kraju wygłasza przemówienie noworoczne w tym języku. Guarani mieszkają w Urugwaju, Paragwaju i Brazylii w do rzeczach Rio de la Plata i Parany. W XVI i XVII wieku jezuici założyli na ich ziemiach kolonie rolne zwane redukcjami. Uczyli ich rolnictwa, sadownictwa, budowy domów, hodowli zwie rząt domowych, języka hiszpańskiego. Trzeba wiedzieć, że każdy jezuita ma ukończone dwa fakultety, jeden związany z wykonywaniem zawodu duchownego, a drugi świecki. Dzię ki temu byli oni bardzo kompetentni przy kształceniu Indian w różnych zawodach i w przygotowaniu ich do przyjęcia wiary katolickiej. Ażeby ułatwić sobie pracę nad Indianami, opraco wali słownik hiszpańsko-guarani, a następnie przetłumaczyli na język Indian katolickie modlitwy i cały Nowy Testament. Guara ni zaczęli spisywać swoją historię, zwyczaje, ludowe piosenki i dawne obyczaje. Nigdzie indziej nawracanie Indian nie prze biegało tak harmonijnie i przy tak chętnej współpracy neofi tów. Niestety, szlachetna działalność jezuitów napotkała na zde cydowany opór bogatych hiszpańskich i porugalskich plan31 tatorów, którzy woleli widzieć w Indianach niewolników, a nie świadomych swoich praw obywateli. Królowie Hiszpanii i Por tugalii, a także dominikanie i kapucyni opowiedzieli się po stronie plantatorów. W latach 1721-35 i 1754-57 wybuchły zacięte walki między Indianami popieranymi przez jezuitów z jednej strony, a wojskami królewskimi z drugiej. Walka była nierówna, a uzbrojenie Indian niedostateczne. Wielu Gwaranów i zakonników zginęło. W roku 1767 jezuici zostali wypę dzeni z Ameryki Południowej, a ich misje zniszczone i spalone. Niepodporządkowanie się jezuitów woli papieża doprowadzi ło w roku 1773 do delegalizacji zakonu przez Klemensa XIV. Jednak działalność jezuitów, mimo porażki, pozostawiła wśród ludu Guarani trwałe ślady. Dzięki nim piękny, śpiewny język guarani przetrwał i rozwija się. Istnieje literatura w tym języku. Na uniwersytetach w Sao Paulo, Montevideo i Asuncion powstały fakultety Guarani. Wiele nazw z języka Indian Guarani przeniknęło do hiszpańskiego i portugalskiego. I (y) oznacza wodę gua - duży, wielki na - wąż, wijący się para - na północy, w górze uru - na południu, w dole zu - z góry na dół ra ni - ludzie pampasów Stąd takie nazwy jak: Uru-gua-y, Para-gua-y, I-gua-na, Igua-zu (Wielka woda spadająca w dół, wodospady), Gua-ra-ni. Podniecająca używka yerba mate, zwana także herbatką jezuitów, stała się napojem bardzo popularnym w całej Amery ce Południowej. Skutecznie zwalcza zmęczenie i daje dobre samopoczucie. Pewną ciekawostkę dla nas stanowi fakt, że na obszarze 32 Misiones, koło wodospadów Iguazu, głównymi producentami i sprzedawcami yerba mate są dzisiaj polscy koloniści. Po przemysłowej obróbce i wysuszeniu yerby, zostaje ona zapaczkowana i rozsyłana na rynki handlowe Brazylii, Paragwaju, Urugwaju, Argentyny i innych państw Ameryki Południowej. Warto jeszcze dodać, że 90% ludności Paragwaju i 35% Urugwaju mówi biegle językiem guarani. Długoletni dyktator gen. Alfredo Stroessner był synem emigrantów niemieckich. Urodził się w Paragwaju i mówił biegle językiem guarani, równie dobrze jak niemieckim i hiszpańskim. Doszedł do władzy w 1954 roku przez zamach stanu (golpe de estado). Panował przez trzydzieści pięć lat, wybierany na to stanowisko przez siedem kadencji. W 1989 roku został obalony przez własnego wychowanka gen. Andresa Rodrigueza, który w ła godny sposób kazał mu zapakować walizki i wyjechać do Argentyny. Pewną rolę w tym obaleniu mogło odgrywać zbyt hojne udzielanie azylu przez Stroessnera hitlerowskim zbrod niarzom wojennym. NASZE KORZENIE Naród Polan uformował się w wyniku bułgaryzacji państwa Gotów króla Hermanryka. Nazwa Polanie wywodzi się ze słowa polje (pole) i jest dosłownym tłumaczeniem gockiego słowa grjót (stąd Greutungowie) na bułgarski. Po podboju nasze ziemie należały do chanów Balambera, Uldisa, Ruasa i Attyli, potem były prowincją Wielkiej Bułgarii, wreszcie 33 częścią kaganatu awarskiego. We wszystkich tych układach germańska ludność miejscowa posługiwała się językiem przy byszy tak długo, aż zapomniała o swoim własnym. Jednak podstawowe składniki puli genetycznej Polan to nie tylko Goto-Wandalowie i Bułgarzy. Zachodnie terytoria Wiel kiej Bułgarii były przez wieki oddane w zarząd Sarmatom i Massagetom. Oni także posługiwali się mową Bułgarów. Około X wieku Massageci (Bałtowie) zdołali powrócić częś ciowo do swej mowy ojczystej, czego nigdy już nie udało się dokonać Sarmatom i Goto-Wandalom. Te cztery podstawowe grupy etniczne tworzą nierozerwalny amalgamat narodowoś ciowy zwany Polską. Języki germańskie stały się dla nas nieme, a zwyczajnie obce. Dzieje Polan są nieprawdopodobnie burzliwe. Polanie służyli w straży przybocznej Attyli, w gwardii pałacowej kaganów chazarskich, w wojsku kalifa bagdadzkiego podczas walk z Ka rolem Wielkim w Hiszpanii, brali udział w wojnie przeciw Osmanom itd. Mieszkańcy naszych ziem byli czterokrotnie ochrzczeni. Pierwszy raz w IV wieku przez wizygockiego biskupa Wulfilasa w obrządku ariańskim. Drugi - przez św. Metodego w obrząd ku słowiańskim kiedy Małopolska należała do Wielkich Moraw. Trzeci - w tym samym obrządku przez bułgarskiego biskupa Jordana i czwarty - w obrządku katolickim przez św. Wojciecha i jego następców. 34 CELTOWIE Ile lat ma Kraków? Czy zawsze nosił obecną nazwę? Nie sięgając zbyt daleko w przeszłość możemy powiedzieć, żę to miasto istnieje co najmniej od okresu lateńskiego, a więc od najazdu celtyckiego na nasze ziemie (III w.pne). Nazwę Kra ków datuje się na VIII wiek, na czas ustąpienia Awarów z tego miasta. Została ona wtedy nadana przez Chrobatów (Chor watów) na cześć ich księcia, Kraka. Celtycką nazwę Karrodu non znamy tę nazwę z map Cesarstwa Rzymskiego z II w.ne. Na mapach tych istnieją zaznaczone tylko dwa nasze miasta: Calisia (Kalisz) i Karrodunon (późniejszy Kraków) oraz dwie rzeki: Vistula (Wisła) i Viadua (Odra). Wszystkie te cztery nazwy są pochodzenia celtyckiego. Opierając się na pracach wybitnych znawców przedmiotu, Anglików Myles'a Dillon'a i Nory K. Chadwick („Ze świata Celtów"), dotyczących, między innymi, różnych nazw europej skich pochodzenia staroceltyckiego, widzimy, że w wielu z tych nazw występują takie człony, jak: briga - wzgórze, dunum - forteca, magus - równina, nemeton - święte miejsce, ritum - bród, seno - stary, uindo - biały. Niektóre rzeki niemieckie nawet i dzisiaj noszą nazwy celtyckie. Są to: Neckar, Men, Lahn, Ruhra, Lippa, Isara, Inn i Tauber. Nas interesuje przede wszystkim etymologia nazwy Kar rodunon. Nazwa ta złożona jest z dwóch członów: Karro i dunon. Pierwszy człon można wiązać z nazwą plemienia 35 Karnów, ludu zamieszkującego na przełomie wieku V i IV pne północną Italię. Na ich terenach położone było miasto Aquileia. Byli oni sąsiadami Wenetów (miasta - Patavium i Hadria) i Bojów (miasta - Ravenna, Parma, Bononia). Kiedy Rzymianie odparli najazdy plemion celtyckich, doszło do przemieszczeń wyżej wymienionych plemion na północ Europy, do Bohemii i na nasze ziemie. Karnowie, jako mniej liczni, są rzadziej wymieniani przez kronikarzy niż Bojowie i Wenedowie. Drugi człon nazwy Karrodunon należałoby wywodzić od zniekształ conej staroceltyckiej nazwy dunum - oznaczającym fortecę. Nazwa ta przetrwała do dnia dzisiejszego w języku irlandzkim jako dun - fort. W sumie, nazwa Karrodunon oznaczałaby fortecę Karnów. Można się domyślać, że taka forteca mogła być zbudowana w Krakowie jedynie na Wzgórzu Wawelskim, dającym swoim położeniem dogodne warunki do obrony. Niewątpliwie z tego samego okresu lateńskiego pochodzi także podobna nazwa celtyckiego miasta Lungdunum znad Rodanu. Figuruje ona także na mapach Cesarstwa Rzymskiego z II w. (dzisiejsza nazwa Lyon), a oznacza po celtycku - fortecę (boga) Luga. Nie bez znaczenia i nieprzypadkowy jest fakt, iż Celtowie z naszych ziem prowadzili ożywiony handel (szlakiem bur sztynowym) właśnie z Aquileią, dawną stolicą Karnów. Rola Celtów w zasiedlaniu naszych ziem w okresie lateńskim jest na ogół niedoceniana. I tak, w ostatnich latach odkryto w województwie siedleckim w Garwolinie i we wsi Niecieplin (gm. Borowie) typowe cmentarzyska celtyckie - pól popiel nicowych. Przedmioty tam znalezione to wytwór kultury lateń skiej, a tamtejsza ceramika jest nie tylko podobna, ale jest wręcz identyczna z ceramiką odkrytą w miejscowości La Tene (Francja, dep. Marny), od której pochodzi nazwa okresu i kul36 tury lateńskiej. Ceramiki celtyckiej nie możemy jedynie dato wać na okres lateński czy rzymski, jak to mamy zwyczaj robić. Powinniśmy także umieć powiązać dokładnie znaleziska kul tury materialnej ze ściśle określonym ludem, w tym wypadku z Celtami. I to nawet wtedy, kiedy stare przesądy i uprzedzenia pionierów naszej archeologii nie dopuszczały Celtów do takich województw jak siedleckie. Ludzie są omylni. Wendowie, Bojowie i Karnowie zasiedlili w okresie lateńskim całą Polskę, a nie tylko jej południowy skrawek, jak pouczano nas dotych czas. Niestrudzeni archeolodzy wydobywają ze staroceltyckich warstw kulturowych coraz więcej zabytków. Dawne koncepcje dotyczące Celtów ulegają często rewizji, jeszcze niedawno uważano powszechnie, że pierwotną siedzibą Celtów w Euro pie był obszar południowo-wschodniej Francji i Szwajcarii. Ostatnio pogląd ten utracił dotychczasową aktualność, a sie dziby pierwszych Celtów umiejscawia się w Czechach i Bawa rii. We wczesnej epoce brązu pojawiają się tam nowe formy ornamentyki na broni, ozdobach, narzędziach i ceramice. Zma rłych grzebie się początkowo pod kurhanami. Potem pojawia się zupełnie nowy w Europie rodzaj obrzędów pogrzebowych. Ciała palono, popioły umieszczano w urnie, urny zaś łącznie z wyprawką składano na cmentarzach zwanych „polami popie lnicowymi". Dzisiaj coraz bardziej ewidentne są związki Celtów z ich kolebką indyjską. Cezar mówi o ich klasach społecznych jako o odpowiednikach kast indyjskich. Palenie ciał stosuje się i dzisiaj w Indiach. Druidzi celtyccy posiadali podobną mental ność i moralność jak bramini. Głosili oni także wiarę w węd rówkę dusz. Uczeni filolodzy i prawnicy dopatrzyli się w hin duskich Prawach Manu podobieństw do praw staroirlandzkich 37 i innych Celtów. Celtycki bóg trójgłowy, którego trzydzieści dwa posągi przechowały się na Wyspach Brytyjskich, ma swój odpowiednik w trójcy - Brahma, Wisznu i Sziwa w Indiach. Kalendarz galijski podobny był do kalendarza Hindusów. Wspólne było zamiłowanie obu narodów, zarówno u kobiet jak i u mężczyzn, do wszelkiego rodzaju ozdób. Jednym z ważniejszych bogów celtyckich był Lug. Praw dopodobnie był on bogiem płodności, ponieważ oddawano mu cześć 1 sierpnia w dniu dożynek. Myles Dillon wywodzi pochodzenie nazwy Legnica od imienia tego bożka. Jacy byli Celtowie? Oto co o nich pisał Strabon na podstawie relacji Posydoniusza: „Cała rasa, która nazywa się teraz galijską albo galacką, jest żarliwie rozmiłowana w wojnie, dumna i skora do walki, skądinąd zaś prawa i wolna od przywar charakteru. Kiedy się ich rozdrażni, gromadzą się w zastępach gotowych do boju, zupełnie otwarcie i bez uprzedniego namysłu, łatwo więc mogą się tymi ludźmi posługiwać ci, którzy chcą ich oszukać; kiedykolwiek bowiem, gdziekolwiek i pod jakimkolwiek pretekstem zechcesz ich poderwać do walki, zawsze ich znajdziesz gotowych do narażania się na niebezpieczeństwa, nawet jeżeli po swej stronie mają tylko własną siłę i odwagę. Ale tak samo, jeżeli skłoni ich do tego łagodna namowa, chętnie poświęcają swą energię użytecznym zajęciom i nawet oddają się studiom literackim. Siła ich polega zarówno na wielkiej mocy fizycznej, jak i na liczebności. A z powodu swej śmiałości i prostoty charakteru gromadzą się wielkimi tłumami na nieznaczne nawet wyzwanie, gotowi do solidarności z gniewnymi sąsiadami, którzy uważają, że zostali skrzywdzeni. Ogólnie stwierdzić trzeba, że we wszystkich szczepach są trzy grupy ludzi, którzy zażywają szczególnej czci: bardowie, 38 wieszczowie i druidzi. Bardowie to śpiewacy i poeci; wiesz czowie to wykonawcy obrzędu ofiarnego i badacze przyrody; druidzi zaś oprócz wiedzy o przyrodzie studiują jeszcze filozo fię moralną. Uważa się ich za najsprawiedliwszych z ludzi i dlatego powierza się im rozstrzyganie spraw dotyczących innych osób albo spraw publicznych; w dawnych czasach sprawowali oni arbitraż w czasie wojny i nieraz doprowadzali do pojednania przeciwników już mających się rozwinąć w szyk bojowy; w większości wypadków powierzano im też decyzje w sprawach o morderstwo. Kiedy jest wiele takich spraw, mniemają oni, że będzie wielki urodzaj na polach. Ludzie ci, jak i inne powagi, orzekli, że dusze ludzkie i wszechświat są niezniszczalne, chociaż w pewnych okresach ogień albo woda mogą (czasowo) zapanować. Do szczerości i śmiałości ich usposobienia trzeba dodać cechy dziecinnego samochwalstwa i zamiłowania do ozdób. Noszą ozdoby złote, naszyjniki na szyjach, bransolety na ramionach i przegubach rąk, dostojnicy zaś mają barwione szaty, obsypane złotem. Ta próżność właśnie czyni ich nieznoś nymi w zwycięstwie i tak zupełnie przygnębionymi w klęsce. Oprócz lekkomyślności cechuje ich też barbarzyńska dzikość, w szczególny sposób właściwa ludom północy; odchodząc bowiem z pola walki, przytraczają do karków swych koni głowy nieprzyjacół, a wracając do domu przybijają je na widocznym miejscu u wrót domostw. Posydoniusz powiada, że widział to w wielu miejscowościach; początkowo budziło to w nim wstręt, kiedy jednak się przyzwyczaił, mógł już na te głowy patrzeć spokojnie". Diodor Sycylijski tak opisuje obyczaje Celtów z Galii podczas uczty: ,,... możni golą policzki, ale wąsy zostawiają, by swobo dnie rosły, aż zakrywają usta. Kiedy więc jedzą, wąsy nurzają 39 się w pożywieniu, a gdy piją, napój przepływa jak gdyby przez sito. Podczas posiłku nie siedzą na krzesełkach, ale na ziemi, rozścielając pod sobą skóry wilków albo psów. Usługują im wtedy najmłodsze z ich dorosłych dzieci, zarówno chłopcy, jak i dziewczęta. Obok nich, na rozpalonych ogniskach, są kotły i rożny z wielkimi kawałami mięsa. Mężnych wojowników czczą najlepszymi porcjami mięsa, podobnie jak Homer opo wiada o Ajaksie, że czcili go inni wodzowie, gdy w pojedynku pokonał Hektora: „Uczcił Ajaksa pełnym grzbietem". Diodor tak dalej pisze o Galach: „Pod względem fizycznym Galowie mają wygląd przerażający, a głosy ich mają głębokie i bardzo ostre brzmienie. W rozmowie używają niewielu słów i posługują się zagadkami, przeważnie tylko czyniąc aluzje do spraw i wiele pozostawiając domyślności. Często przesadzają, dążąc do wywyższenia siebie i obniżenia pozycji innych. Są samochwalcami i często rzucają pogróżki, skłonni też są do patetycznego komedianctwa, a jednak nie można im odmówić bystrości umysłu i przyrodzonych zdolności do nauki. Mają także poetów lirycznych, których nazywają bardami...". Warto jeszcze zająć się dwoma nazwami mającymi pewien związek z pradziejami Południowej Polski. Są to: miasto Carnuntum 1 i plemię Lugiów. Carnuntum jest starą celtycką nazwą miasta położonego w pobliżu dzisiejszej Bratysławy. Powstało w tym samym czasie co i Carrodunum (Kraków), a oznacza w języku celtyckim - bród Karnów czyli miejsce, w którym Karnowie i inni Celtowie przeprawili się przez Dunaj. Stamtąd Celtowie udali się w III wieku pne do Czech (Bohemii) i przez Bramę Morawską na nasze ziemie. 1) Miasto leżące na szlaku bursztynowym, w którym Septimus Severus został wybrany przez legionistów cesarzem. 40 Drugą nazwą wymagającą komentarza jest nazwa plemienia Lugiów. Plemię to figuruje na mapach Strabona jako plemię celtyckie, zajmujące ziemie na wschód od górnej i środkowej Łaby. Na przełomie naszej ery plemię to, podbite przez Markomanów, weszło w skład krótkotrwałego państwa Marboda. Zarówno sami Markomanowie jak i Lugiowie byli mie szanką celtycko-germańską, z tym że Markomanów zazwyczaj uważa się za Germanów, a Lugiów za Celtów. Kętrzyński i Tymieniecki zaliczają tych ostatnich do Słowian. Jest to nieprawdopodobne, ponieważ słowo Słowianin było przez Rzymian i Bizantyjczyków nieznane zupełnie aż do czasu rozpadu państwa Attyli. Sama nazwa Lugiów ma związek z celtyckim bogiem Lugiem. Przypuszcza się, że Celtowie dostali się z Indii do Europy przez Bliski Wschód, a następnie brzegiem Morza Czarnego na Krym i w dorzecze Dunaju. Dowodzą tego niektóre wspólne motywy dekoracyjne w sztu ce celtyckiej i scytyjskiej, a także charakterystyczny, wspólny dla Celtów i Tauro-Kimerów z Krymu, zwyczaj obcinania głów wrogów i przyozdabiania nimi swoich domostw, przez wbija nie na pal lub przygważdżanie tych głów do drzwi wejścio wych. Sama nazwa boga Luga wywodzi się być może od imienia władcy Ummy, który podbił Uruk, Larsę, Ur i Lagasz, a który został z kolei pokonany przez akadyjskiego Sargona I Wielkiego. Zakładając, że Celtowie znaleźli się nad Dunajem około 2000 lat pne, jest wysoce prawdopodobne, iż przeby wali oni na terenach Mezopotamii w latach około 2350 pne, w czasie walk Akadyjczyków z Sumerami dowodzonymi przez króla Lugalzaggizi. Wędrówka Celtów do Europy mogła być ich ucieczką przed prześladowaniami ze strony semickich Akadyjczyków, ucieczką dowodzoną przez herosa Lugalzag gizi, który z czasem urósł do rangi bóstwa. 41 Stare nazwy Wiednia i Budapesztu także wydają się być pochodzenia celtyckiego. Aquincum (Budapeszt) jest chyba zdrobnieniem nazwy miasta Aquilei, a Vindobona (Wiedeń) oznacza po celtycku - Białe Miasto (od słowa uindo - biały). Dillon i Chadwick wyrażają pogląd, że Ilirowie2 to jedno z plemion celtyckich. Weszło ono w żywe kontakty z Etruskami w okresie halsztackim i przyswoiło sobie ich kulturę, jest to hipoteza godna zapamiętania, ponieważ wiele spraw dotyczą cych wiedzy o tych plemionach dałoby się wytłumaczyć w sposób logiczny. Między innymi dotyczy to zrozumienia przyczyn, dlaczego Herodot nazwał Wenetów z Italii Mirami, mimo iż byli oni Celtami. Byli oni rzeczywiście Celtami, ale ukształtowanymi w dużej mierze przez kulturę etruską (przyjęli nawet ich pismo). Tłumaczy to także zagadkę, skąd nazwy etruskie wzięły się w Niemczech i północnej Polsce (Tczew, Rozewie) podczas trwania kultury łużyckiej (iliryjskiej), dlacze go kultura halsztacka (także iliryjska) z taką łatwością dotarła do celtyckiej Galii i co łączyło Wenetów z północnej Italii z Wenetami z Armoryki. Na zachodnim wybrzeżu Półwyspu Bretońskiego leży duży port Brest. W północnych Włoszech znajduje się stare miasto Brescia. Nad Bugiem w Republice Białoruskiej istnieje miasto, zwane Brest przez Białorusinów, a Brześć przez Polaków. Na Kujawach mamy jeszcze inny Brześć, Brześć Kujawski. Co to są za miasta? Co je łączy? Pierwsze było miejscem koncentracji celtyckich plemion Brytów (wśród nich także Wenetów) przed ich inwazją na Wielką Brytanię. Działo się to w VIII - VI w. pne. Kiedy Anglowie i Sasi dokonali zajęcia 2) Ilirowie, Celtowie, Italikowie, Germanie, Grecy i Hetyci posługiwali się mową z tej samej grupy centum języków indoeuropejskich. 42 południowej części tej wyspy w V w. ne, wielu Brytów wycofało się na kontynent, dołączając ponownie do swoich rodaków z Półwyspu Bretońskiego. Dotyczyło to szczególnie Brytów z Kornwalii. Drugie z wymienionych miast to Brescia. Zostało ono założone przez Galów, należących do plemienia Cenomanów. W okolicach Brześcia nad Bugiem i Brześcia Kujawskiego znaleziono liczne zabytki z czasów kultury wenedzkiej, zabytki pozostawione przez Celtów. Mimo iż nie jesteś my w posiadaniu żadnych map starożytnych, na których figurowałyby te dwa miasta czy osiedla, mamy podstawy mniemać, iż są to dawne nazwy pochodzenia celtyckiego, nadane jeszcze w okresie lateńskim. Były to osiedla zbyt mało znaczące, ażeby Rzymianie umieszczali je na swoich mapach, a być może w ogóle nie wiedzieli oni o ich istnieniu. Nazwy te przetrwały najazdy Germanów, Hunów, Awarów i objawiły nam się w nieco zniekształconej formie. U Białorusinów za chowały one oryginalną pisownię celtycką. Profesor Kazimierz Michałowski, na krótko przed swoją śmiercią, powiedział w programie telewizyjnym te zaskakujące słowa: „Polska archeologia nie istnieje". Nie możemy lek ceważyć osądu tego wielkiego uczonego. Powiedział to prze cież słynny egiptolog, archeolog, historyk sztuki, prof. Uniwer sytetu Warszawskiego, członek PANu, kierownik wielu eks pedycji wykopaliskowych: w Edfu, Tell Atrib, Mirmeki, Alek sandrii, Palmirze, Faras, Dejr el Bahari; autor wielu prac z dzie dziny archeologii śródziemnomorskiej, człowiek uznawany przez wszystkie uniwersytety świata za znakomitość w swojej specjalności. Co spowodowało tę negatywną wypowiedź uczonego? Przecież nie brak pracowitości naszych kadr fachowych! Nie brak dbałości i staranności w wydobywaniu z ziemi zabytków 43 ani lekceważenie ważności przypadkowych odkryć tereno wych zgłaszanych do wojewódzkich konserwatorów zabyt ków, ani też brak funduszy na prowadzenie prac wykopalis kowych. Myślę, że błąd polega na czym innym, już od czasów przedwojennych pokutuje u nas wyznawanie teorii neoautochtonicznej, to znaczy poglądu wiążącego wszystkie dawne zjawiska kulturowe z ewolucją plemion miejscowych i nieuzna wanie wpływów kulturowych obcych ludów, które dokonały najazdu na nasze ziemie. Zgodnie z tą absurdalną teorią nie uznaliśmy kultury wenedzkiej za celtycką, łużyckiej za iliryjską. Woleliśmy usunąć llirów za Dunaj, a Celtów dopuścić tylko do Opola i Legnicy. Innymi słowy, wszystkie wykopaliska na terenie Polski z okresu pobytu Celtów i llirów uznaliśmy za rodzime, neoautochtoniczne. To samo dotyczy Gotów, Bur gundów, Wandali, Markomanów. Nigdy nie byliśmy częścią państwa Hunów. Wolimy używać określenia - wędrówka lu dów. Awarów też ponoć u nas nie było, a jeżeli byli, to tylko w drodze do Turyngii czy Saksonii. Ze szlachetnej nauki, zwanej archeologią, zrobiliśmy naukę wielce podejrzaną, a lu dzie o odmiennych poglądach wolą nie narażać się „uznanym autorytetom". Od tego czasu cała archeologia polska jest niespójna, zaga dkowa, zagmatwana, nielogiczna i niczego nie wyjaśniająca w sposób przekonywujący. Czas już z tym skończyć, tym bardziej że ludzi mądrych nam nie brakuje. Do tej pory tylko nieliczne wyjątki pozwoliły sobie na nieśmiałe wtrącanie swo ich słusznych poglądów w nurt wątpliwych obowiązujących kanonów. 44 ŁUŻYCZANIE A KULTURA ŁUŻYCKA Są to dwa pojęcia etniczne całkowicie różne i nie należy ich mieszać ze sobą. Nie usiłujemy np. utożsamiać ludu kultury pucharów lejkowatych z Germanami, mimo iż zamieszkiwali te same ziemie. Nie próbujmy więc identyfikować ludu kultury łużyckiej, tzn. Ilirów, ze słowiańskimi Serbo-Łużyczanami. Kulturę łużycką poprzedzała kultura unietycka. Ta ostatnia obejmowała obszar Czech, Moraw, Słowacji, NRD i Polskę Zachodnią. Istniała zaś we wczesnej epoce brązu, między XVIII a XIII wiekiem pne. Powstała w wyniku połączenia się kilku kultur, głównie kultury pucharów dzwonowatych (Iberowie) z kulturą Ilirów, być może przy pewnym udziale sznurowców. Kontynuacją tej kultury była kultura łużycka, zawarta między XIII a V wiekiem pne. Zajmowała obszar podobny do obszaru kultury unietyckiej, był on tylko bardziej rozległy. Reprezen towała zaś Ilirów i miała silne powiązania z północną Italią, a od wschodu z kulturą trzciniecką; przynajmniej takie jest zdanie olbrzymiej większości liczących się specjalistów. Nasza szkoła autochtoniczna (poznańska) nie podziela tego poglądu i rada by widzieć na tym obszarze pra-Słowian. Jest to koncepcja o tyle złudna, że nie jest oparta o żadne logiczne i dowodowe przesłanki. Okres od VIII do IV wieku pne zdominowany był na tych terenach przez kulturę halsztacką, która nie wykazuje zresztą żadnych istotnych różnic w stosun ku do kultury łużyckiej; skąd więc to dublowanie kultur na tych 45 samych terytoriach? Dodajmy, że kulturę halsztacką też re prezentowali Ilirowie. W Polsce chcemy widzieć między VIII a IV wiekiem pne kulturę łużycką, a inni Europejczycy widzą na naszych terenach kulturę halsztacką. Trzeba tu zaznaczyć, że kultura halsztacka miała olbrzymi zasięg, obejmowała część Francji, Austrię, Czechy, część Ukrainy, Polskę, Niemcy, Szwaj carię, północne Włochy, Jugosławię, Albanię. W IV wieku pne rozpoczyna się wielka ekspansja Celtów. Docierają oni niemal do wszystkich krain Europy, a nawet do Małej Azji. Do Polski docierają w III wieku pne, w wyniku klęski poniesionej razem z Etruskami w pobliżu Rzymu. Nie chcąc być niewolnikami Rzymian, niektóre plemiona celtyckie wywędrowują w kierunku północnym. Czechy zajmują Bojowie, Pol skę zaś Wenedowie, Karnowie i Lugiowie. Na Łużycach, między górną Łabą, a górną Odrą, osiedlają się Lugiowie. Wypierają Ilirów na południe i osiągają szczyt swojej potęgi. W tym czasie zmienia się na Łużycach i w Polsce prawie wszystko. Wprowadzone zostają nowe zwyczaje, nowe stroje, nowe narzędzia pracy, nowe sposoby uprawy roli, zmieniają się wierzenia, bogowie itp. Ale zapytacie może, gdzie podzieli się Słowianie? Przecież nasi uczeni ich tam usadowili. Otóż to, nie znam przyczyn tej mistyfikacji, ale faktem jest, że zaistniała. A skoro istnieje, no to trzeba było konsekwentnie brnąć dalej w fikcję. W tym celu niektórzy „uczeni" musieli czym prędzej usunąć z tych tere nów najpierw Ilirów, to znaczy usunąć ich z publikacji nauko wych i popularnych, a potem trzeba było także usunąć Celtów. Najprościej było zmienić Lugiom i Wenedom narodowość i nazwać ich Słowianami. Na przełomie naszej ery do Łużyc i całej Polski przywędrowują Germanowie: Burgundowie, Wandalowie, Goci, Mar46 komanowie, Kwadowie i inni. Siedzą tutaj cztery wieki, aż do najazdu Hunów. Co tu robić? Jak pozbyć się Germanów? A no, najlepiej powiedzieć, że wcale ich tutaj nie było, że tylko czasami przespacerowali się przez Polskę w kierunku Morza Czarnego czy Cesarstwa Rzymskiego. Germanie przemieszali się z Celtami i Sarmatami, ale nie mieli ochoty zadawać się z Hunami, tym bardziej, że Hunowie woleli Germanki i Sarmatki, a nie chcieli widzieć na podbitych terenach mężczyzn, chyba że byli oni sojusznikami, tak jak niektórzy Goci. Wielu wyżej wymienionych Germanów wywędrowało na zachód i południe Europy, pozostali zaś, głównie kobiety i dzieci, stali się jeńcami Hunów i z tej to mieszanki narodzili się dopiero pierwsi Słowianie. Kiedy pozbyliśmy się już Germanów, to jak wytłumaczyć ludziom, kto budował piece ceramiczne w Igołomii i dymarki koło Brwinowa i Kielc? Były one budowane w okresie rzyms kim, a więc w czasie kiedy mieszkali tam Germanowie, kiedy nie było jeszcze Hunów na naszych ziemiach. No cóż, trzeba było brnąć dalej w wymyślaniu mitów. „To są dymarki Sło wiańskie" - oświadczono nam autorytatywnie jeszcze w okre sie międzywojennym. Fundamentalna praca prof. Kazimierza Moszyńskiego pt. „Kultura materialna i duchowa Słowian" wprowadza nas szczegółowo w sprawy dotyczące etnografii i etnologii Sło wian. Dowiadujemy się z niej, jak wiele słów czy wytworów kultury materialnej i duchowej Słowian pochodzi lub ma powiązania z ludami azjatyckimi np.: z Kazachami, Zyrianami, Mansami, Wotiakami, Mongołami, Finami, Mordwinami, Jaku tami, Czuwaszami, Czeremisami, Gilakami syberyjskimi, Estami, Obrami, Baszkirami, Bułgarami, Ostiakami czy Chazarami. 47 W okresie najazdu Hunów na Łużycach przebywali celtyccy Lugiowie, przemieszani z Markomanami i Kwadami. Markomani przesunęli się w V wieku na tereny dzisiejszej Bawarii i stali się Bajuwarami, a następnie Bawarami. Część Kwadów wywędrowała razem ze Swebami do zachodniej części Pół wyspu Pirenejskiego. Pozostała ludność została sturczona przez Hunów i oddana w zarząd sarmackim Serbom. Jak z tego wynika iliryjski lud kultury łużyckiej nie może być utożsamiany ze słowiańskimi Serbo-Łużyczanami. W VII wieku, po powstaniu państwa Samona, Łużyce weszły w skład tego państwa. Nie przetrwało ono długo. Mieszkańcy Łużyc, podbici ponownie przez Obrów, przenieśli się do Dalmacji. Część z nich została jednak na miejscu. W IX wieku weszli w skład państwa wielkomorawskiego. Z tego też okresu pochodzą słynne Wały Śląskie. Dalsze losy Łużyczan są nam dobrze znane i nie ma potrzeby powtarzania ich historii. Geneza powstania państw słowiańskich jest dość podobna do narodzin wielkiej grupy narodów łacińskich w Ameryce. Miejscowi Indianie zostali zdominowani przez Hiszpanów. Z tej mieszanki etnicznej powstały nowe narody: Meksykanie, Peruwiańczycy, Kolumbijczycy, Argentyńczycy i inni. Językiem panującym w tych krajach jest hiszpański. Jest to język odmien ny od macierzystego, zawiera bowiem bardzo dużo słów indiańskich, szczególnie jeżeli chodzi o nazwy rzek, gór, miejscowości, roślin, potraw itp. Nie możemy nazwać Mek sykanina ani Aztekiem, ani Hiszpanem. Inwazja hiszpańska stworzyła nową rzeczywistość i nowy naród o cechach miesza nych. Rzecz się ma podobnie ze Słowianami. W V wieku powstała w Europie nowa grupa narodów, w której nastąpiło gwałtowne przenikanie się kultur i genów. Nowo powstały język ludowy 48 to swego rodzaju patois, dzielący się na gwary lokalne w zależ ności od tego, jakiej narodowości była ludność miejscowa i do jakiego plemienia należeli najeźdźcy. Mamy więc w językach słowiańskich wielkie bogactwo różnorodnych słów tureckich, gockich, celtyckich, trackich itd. Często były to słowa o miesza nej etymologii. Na przykład nazwa Wisły wyraźnie wywodzi się z celtycko-romańskiego słowa Vistula, które zostało skróco ne przez Hunów. Wykazuje ono jawne cechy tureckie, być może bułgarskie lub awarskie. Świadczy o tym obecność spółgłoski ł, dźwięku tak charakterystycznego dla języków tureckich. Słowo Moskwa jest pochodzenia mordwińskiego. Również nazwy geograficzne w Niemczech często mają po chodzenie tureckie, np. Łaba i Rostock. Ta pierwsza została z czasem przemianowana przez Niemców na Elbę, ale jej pierwotna nazwa wywodzi się niewątpliwie od rzeki Łaby, lewego dopływu Kubania. Słowa: sukmana (sukman), filiżanka (fildżan), kiełbasa, jogurt (jogurta) wywodzą się z języków tureckich. Chleb jest słowem pochodzenia gockiego, pług celtyckiego, a topór irańskiego. Rogatywka, uważana za strój głowy specyficznie polski, znana jest innym ludom słowiańs kim, a także Lapończykom, Finom nadwołżańskim, w okolicach Ałtaju, u wschodniosyberyjskich Ajnów, a nawet w Chinach. Spodnie, znane Medom i Persom, przywędrowały na nasze ziemie za pośrednictwem Celtów i Scytów. Zainteresowanym tą tematyką polecam wyżej wymienione dzieło Kazimierza Moszyńskiego. 49 TAJEMNICZA NAZWA - LICIKAVICI W pewnym okresie dziejów mieszkańcy naszych ziem nazy wali się Licikavikami. Kiedy to było? W V, VI, VII i VIII wieku, a nawet i w czasach późniejszych. Kiedy pytamy historyków o pochodzenie nazwy, rozkładają ręce i mówią, że nie została dotychczas rozszyfrowana. Dziwna sprawa. A może słyszeli o mieście Hrwat? Nie, nie słyszeli. Historia Polan rozpoczyna się w początkach naszej ery, ale podręczniki, z wyjątkiem niektórych dzieł bardzo specjalistycz nych i trudno dostępnych, pomijają milczeniem wszystko to, co dotyczyło czasów pogańskich, ariańskich i liturgii słowiańs kiej. Nie muszę dodawać, że takie podejście do sprawy jest wysoce szkodliwe i powoduje regres w naszych naukach humanistycznych. W istocie rzeczy tabu broniące ujawnienia i rozpowszech nienia znaczenia nazwy Licikavici czy Licikaviki jest po prostu śmieszne. O co tu chodzi? Po śmierci wielkiego władcy, Attyli, doszło do rozruchów i buntów wśród wasali. Zaskoczeni atakiem ze strony Gepidów (Dudlebów), a częściowo także i Wizygotów (Drewlan), Hunowie ponieśli druzgocącą klęskę w Panonii. Onogurska polityka równouprawnienia wszystkich podbitych narodów z koczow nikami nie powiodła się. To co było dobre za czasów Attyli, nie zdało egzaminu podczas panowania jego najstarszego syna. Nie miał on dostatecznej wiedzy i doświadczenia, ażeby 50 utrzymać dyscyplinę w wielonarodowym wojsku, ani też załagadzać spory między wodzami. Łuk refleksyjny nie dawał już przewagi Hunom, mieli go także wasale. W wyniku bitwy Gepidzi opanowali Panonię, a Hunowie, po przegrupowaniu wojsk, utworzyli Wielką Bułgarię ze stolicą w Sambatas nad Dnieprem. Zasłużonym wasalom - Massagetom (późniejszym Bałtom) przydzielono początkowo terytoria nad Prypecią i nad Oką, a potem nad Bałtykiem. Jeszcze bardziej zasłużeni Sar maci otrzymali olbrzymie terytoria między Łabą a Dnieprem, łącznie z Czechami, Morawami i Słowacją, jedno z najwięk szych plemion sarmackich odbudowało dawną stolicę Gotów Arheim i przemianowało ją na Hrwat. Chociaż Sarmaci już nie mówili wtedy swoim językiem, lecz mową Onogurów i Kutrigurów, to w onomastyce utrzymali swoje tradycyjne nazwy i imiona. Nazwa stolicy Wielkiej Chorwacji - Hrwat, Horwat (późniejszy Kraków) - pochodzi od nazwy plemienia przybyłe go znad Donu. Nasze ziemie nazywano w tym czasie Kujabą lub Sklawinią. Stanowiły one zachodnią prowincję Wielkiej Bułgarii. Wisła zwała się po sarmacku Licike, a mieszkających nad nią Chorwatów i Zachlumian (Serbów) nazywano Licikavikami. Stosunek tych dwóch nazw względem siebie jest iden tyczny z nazwami Wisły i Wiślan. Licikavici to po prostu Sarmaci z dorzecza Wisły. Byli wtedy superstratem etnicznym i dyktowali swoje nazwy i zwyczaje podbitej ludności. Czas zmienił potem układy międzyplemienne, rola Sarmatów zmalała, ale nie na tyle, żeby nie odgrywać żadnej roli w czasach późniejszych. Przy okazji warto poruszyć tutaj jeszcze jedno zagadnienie historyczne. Kogo mieli na myśli Rusini mówiąc: pany - Lachy? Zazwyczaj sądzimy, że chodziło o Polan. Nie myślę, żeby ten pogląd był słuszny. Rusini sami byli, w części przynajmniej, 51 Polanami i Drewlanami, toteż wątpliwe jest, żeby mówili o zachodnich Polanach - pany. Zapewne utożsamiali Lachówpanów z sarmackimi Licikavikami, podobnie jak Niemcy, któ rzy swoich Sarmatów nazywali Asami-panami, zajmującymi w hierarchii społecznej, podobnie jak w talii kart, pozycję wyższą od miejscowych królików. Czas zniwelował te wszystkie różnice etniczne i wszyscy mieszkańcy naszych ziem zwą się Polakami. Dominujące geny dziedziczą się często zespołami, toteż antropolog może zoba czyć na naszych ulicach rasy i typy antropologiczne: laponoidalny, śródziemnomorski, centralnoazjatycki, nordycki, mongoloidalny, armenoidalny, bałtycki, alpejski, czuchoński, dynarski i inne. Przeważa w naszym społeczeństwie typ subnordyczny, powstały ze zlania się cech laponoidalnych z nordycznymi. WENEDOWIE Mówiliśmy już poprzednio, że Wenedowie (Wenetowie) byli Celtami. Ponieważ plemion celtyckich było wiele, należało by dokładniej uściślić ich pochodzenie. W VIII lub VII wieku p.n.e. celtyccy Brytowie z północnozachodniej Galii przeprawili się przez kanał i podbili wyspę zwaną odtąd Wielką Brytanią. Zdobyli ją na celtyckich Piktach, których zepchnęli do Irlandii i Szkocji. Panowanie Brytów na wyspie było długie i szczęśliwe, trwało aż siedem wieków. Zostali oni z kolei podbici przez Rzymian w I wieku p.n.e., a po odejściu Rzymian, w V wieku przez Jutów, Anglów i Sasów 52 szukających schronienia przed Hunami. Po długotrwałych bo jach, opiewanych potem przez licznych bardów średniowie cza, a dotyczących walk króla Brytów, Artura i jego dwunastu rycerzy Okrągłego Stołu z Germanami, pobici Celtowie schro nili się w górach Walii i Kornwalii lub opuścili wyspę po wracając na Półwysep Armorykański (Bretoński). Brytowie dzielili się na wiele klanów i plemion, których duchowymi opiekunami byli druidzi. Trzy z tych plemion zachowały aż do dzisiaj swoje nazwy. Są to Walijczycy, Korn walijczycy i Bretończycy. Kornwalijczycy zostali prawie cał kowicie zgermanizowani i nie pamiętają już swojego celtyc kiego języka. Walijczycy mają większą świadomość swego pochodzenia i czasami jeszcze posługują się swoim celtyckim językiem . Grupa trzecia, zamieszkująca francuską Bretonię, została najmniej wynarodowiona. Są Francuzami, ale cenią swoje stare celtyckie zwyczaje i język. Wśród Bretończyków najbardziej celtyccy są Wenedowie, zamieszkujący departa ment Morbihan i Wandeę, czyli południową część Półwyspu Bretońskiego. Swego czasu walczyli zajadle z Karolem Wielkim i nie dawali się włączyć do jego państwa. W końcu udało im się uzyskać pewną autonomię, status Marchii Bretońskiej; jako wasale musieli Karolowi pomagać w jego walkach z wrogami. Przez długie lata Wenedowie nie uznawali autorytetu Napole ona, walczyli z nim zaciekle, a Cadoudai, po celtycku Ślepy Wojownik, ich przywódca był jedynym człowiekiem, którego Napoleon naprawdę się obawiał. W V wieku p.n.e. część Weneto-Brytów zajęła w północnej Italii tereny należące do llirów i Etrusków, a potem w III wieku p.n.e. wielu z nich osiedliło się na naszych ziemiach. Na uwagę załuguje fakt, że Anglików nazywa się najczęściej Brytyjczykami, że celtycka nazwa wyspy - Wielka Brytania - nie 53 uległa zmianie, mimo zwycięstwa Anglosasów nad Brytami w V wieku, że w krajach Wspólnoty Brytyjskiej nie mówi się Wspólnota Anglosaska i że wreszcie rodzina królewska w Wie lkiej Brytanii reprezentuje typy antropologiczne zbliżone do celtyckich, a nie germańskich przodków. Celtowie po przemie szaniu się z Anglosasami uzyskali przewagę w puli genetycz nej tego narodu, być może dzięki przewadze ilościowej lub dzięki dominującym cechom ich genów. Na naszych ziemiach w okresie rzymskim epoki żelaza zaszły te same zjawiska. Brytyjscy Wenedowie zostali podbici przez germańskich Wandali, Gotów, Burgundów i Markomanów. CHAN TERWEL CESARZEM BIZANCJUM Chanowie bułgarscy odegrali bardzo ważną rolę w życiu mieszkańców Bizancjum. Mam tu na myśli głównie chanów: Attylę, Sambatasa Zabergana, Kubrata, Asparucha, Terwela, Symeona, Kałojana i Asena II. Stosunki chanów z władcami Bizancjum układały się różnie, bywały bardzo dobre i bardzo złe. Attyla nie dążył do zniszczenia Bizancjum, zadawalał się raczej pobieraniem olbrzymich haraczy jako cenę za pokój. Sambatas i Zabergan, chanowie Wielkiej Bułgarii ze stolicą w Sambatas (późniejszy Kijów), najeżdżali Wschodnie Cesarst wo Rzymskie w celach łupieżczych. Ostatni chan Wielkiej Bułgarii, Kubrat, zawarł z cesarzem Herakliuszem sojusz, otrzy mał tytuł patrycjusza i ochrzcił się w Konstantynopolu. Wroga54 mi obu byli Awarowie. Za poradą Kubrata i zgodą Herakliusza część osiadłych na Zakarpaciu Serbów i Chorwatów osiedliła się na stałe na Półwyspie Bałkańskim w okolicach Dalmacji i ziem sąsiednich, tworząc państwo buforowe kładące kres najazdom Awarów na Bizancjum. Po śmierci Kubrata, jego syn Asparuch zajął Mezję i razem z tamtejszymi Słowianami rozgromił Bizantyjczyków, zakłada jąc w roku 681 nowe państwo bułgarskie ze stolicą w Plisce. Na początku VIII wieku cesarz Justynian II padł ofiarą zama chu stanu. Obcięto mu nos i zesłano na wygnanie do państwa Chazarów. Tam nie czuł się pewnie, więc zbiegł do Bułgarii, prosząc o pomoc chana Terwela. Pomoc okazała się bardzo skuteczna; po zdobyciu siłą Konstantynopola Justynian II od zyskał tron cesarski, a uzurpatorów, Leontiosa i Tyberiusza, poddano kaźni i stracono na oczach tłumów. W 707 roku odbyła się w Konstantynopolu wielka uroczystość. Wdzięczny cesarz zorganizował chanowi Terwelowi tryumfalny pochód wzorowany na tryumfach konsulów rzymskich. Chan Terwel jechał konno w pełnym rynsztunku na czele swojego doboro wego wojska jako sprzymierzeniec i zbawca bizantyjskiego cesarza. Za wojskiem szła kolumna jeńców i wozy załadowane zdobyczą. Pochód rozpoczynał się od Złotej Bramy, dalej ulicą Mese do Forum Arkadiusza, gdzie zebrany tłum zgotował bułgarskim sojusznikom wielką owację. Wszystkie okna były udekorowane zielenią, chorągwiami i obrazami świętych. Owacje powtórzyły się na Forum Wołu. U stóp Kapitolu wojska cesarskie wzniosły potrójny okrzyk - Niech żyje! Wódz bizan tyjski znalazł się u boku tryumfatora, by mu towarzyszyć w drodze do hipodromu. Wiwatom nie było końca, ułani bułgarscy patrzyli zdumieni na te nieprzebrane bogactwa na bazarach stolicy ówczesnego świata. Wszędzie złoto, purpura, 55 perły, drogie kamienie, jedwab, wonne korzenie, kość słonio wa i egzotyczne owoce. Beznosy bazileus czekał na tryum fatora w tronowej loży hipodromu. Justynian II wziął swego zbawcę pod rękę i posadził na tronie po swej prawicy, a następnie włożył na jego głowę diadem cesarza. - Niech żyje cesarz! Niech żyje! - rozległy się okrzyki tłumu. - Oto nowy cesarz Imperium Rzymskiego - zawołał donoś nym głosem Justynian II. To zbratanie Bułgarów z Bizantyjczykami miało olbrzymie znaczenie dla obu państw. Od tej pory Bułgarzy stali się gorliwymi chrześcijanami, a tytuł cesarza czyli cara przylgnął na stałe do ich władców. W XVI wieku także Iwan IV Groźny i jego następcy w Rosji posługiwali się już tym tytułem. Po ponownym obaleniu Justyniana II w 716 roku, Terwel podpisał z jego następcą Teodozjuszem III umowę określającą dokładnie granice Bułgarii, wymianę towarową, wydawanie przestępców politycznych, a także wysokość corocznej daniny wartości 30 funtów złota wypłacanej w tkaninach i skórach Bułgarom. W dwieście lat później jeden z carów Bułgarii, Symeon Wielki, został nawet bazileusem Bizancjum namaszczony na tronie przez patriarchę Mystikosa w imieniu młodocianego cesarza Konstantyna VII. 56 PROFESOR ALEKSANDER ZAKRZEWSKI Bóg, honor i ojczyzna to hasła przewodnie, którymi kierował się prof. Zakrzewski w całym swoim lekarskim życiu. Dzisiaj jest niekwestionowanym wzorcem osobowym, ale w czasach PRLu miano w stosunku do niego różne zastrzeżenia, co znalazło wyraz, między innymi, w oczekiwaniu na awans z profesora nadzwyczajnego na zwyczajnego przez okres dwudziestu ośmiu lat. Przyczyną tego była niezawisłość po glądów, odmowa zapisania się do jakiejkolwiek partii politycz nej, przynależność do Armii Krajowej, udział w Powstaniu Warszawskim i przyjacielskie kontakty z księżmi i siostrami zakonnymi. Profesor urodził się 2 kwietnia 1908r. w Oleksińcu Podleś nym, w rodzinie szlacheckiej. Zamieszkał wraz z rodzicami i dwoma siostrami w Kamieńcu Podolskim. W roku 1920 cała rodzina musiała uciekać z tego miasta przed nawałą bolszewic ką. Przenieśli się do Pleszewa, gdzie Aleksander uzyskał matu rę w 1926r. W tym samym roku rozpoczął studia na Wydziale Lekarskim Uniwersytetu Poznańskiego. Już jako student podjął pracę w Zakładzie Anatomii Prawidłowej, a po dyplomie w Klinice Otolaryngologicznej UP kierowanej przez prof. A.Laskiewicza. Studiował także filozofię na UP uzyskując dyplom magistra. W roku 1932 zostaje doktorem medycyny wszechnauk lekarskich za pracę pt. „Wyniki leczenia ozeny w Klinice Otolaryngologicznej UP". 57 We wrześniu 1939r. dr Zakrzewski zabezpiecza i ratuje narzędzia i aparaturę kliniki w Zakładzie Anatomii, co miało później znaczenie przy uruchamianiu Kliniki Laryngologicznej w 1945r. W listopadzie 1939r. doktor wraz ze swoją żoną lekarką zostaje zabrany do obozu przejściowego na Głownie w Poznaniu, a następnie wysiedlony do Warszawy, gdzie pracował aż do wybuchu powstania w Szpitalu Przemienienia Pańskiego, jednocześnie prowadzi zajęcia na tajnym Uniwer sytecie Zachodnim współpracując z prof. Wrzoskiem. W 1941 zostaje zaprzysiężony jako żołnierz ZWZ, a następnie AK. W sierpniu 1944r. udaje się do Puszczy Kampinoskiej, gdzie przyłącza się do partyzanckiego oddziału cichociemnego por. „Doliny" (A.Pilch), pełniąc w nim funkcje chirurga. Po rozbiciu oddziału pod Jaktorowem, dostaje się jako jeniec do twierdzy modlińskiej. Zachorowuje na tyfus brzuszny. Do Modlina trafia także żona doktora, Aleksandra Durska, wraz z dwojgiem dzieci i swoimi pacjentami ze wsi Jabłonna. W szpitaliku tym uratowała życie wielu powstańcom, między innymi młodemu Krzysztofowi Kasznicy, późniejszemu przeorowi generalnemu Zakonu Dominikanów na Polskę. Po wyzdrowieniu doktora Zakrzewskiego, cała rodzina prze nosi się do Skierniewic, a po odejściu Niemców do Poznania. Dr Zakrzewski organizuje Klinikę Laryngologiczną LIP w domu przy ul. Matejki 60. W 1948 klinika zostaje przeniesiona do dawnego Szpitala Diakonysek przy ul. Przybyszewskiego 49. Dr odbudowuje szpital i jest jego dyrektorem przez okres ośmiu lat, nie pobierając za tę pracę wynagrodzenia. Prof. A.Laskiewicz, poprzedni kierownik kliniki, pozostał w Lon dynie, toteż cały ciężar organizacji i prowadzenia kliniki spo czął na barkach doktora Zakrzewskiego. Wywiązał się z tego zadania znakomicie. 58 Prof. Zakrzewski opublikował około 250 prac naukowych, pod jego kierownictwem ogłoszono dalszych 270 prac, był głównym autorem i redaktorem najobszerniejszego podręcz nika laryngologii wydanego po wojnie w Polsce. Promotor 6 habilitacji, 41 doktoratów i 122 specjalizacji z laryngologii. Przez 8 lat był prorektorem AM w Poznaniu, w latach 19611962 pełniącym funkcje rektora. Prowadził ożywioną działal ność w zagranicznych towarzystwach naukowych jako członek Societe Francaise d'Oto-Rhino-Laryngologie, Royal Society of Medicine w Londynie, Collegium Orl Amicitive Sacrum oraz International Society of Audiology. Od 1964 był członkiem Zespołu Redakcyjnego ,,Excerpta Medica". Profesor nie dyskryminował nikogo. Każdy kto potrzebował jego pomocy, mógł na niego liczyć. W Puszczy Kampinoskiej z jednakowym poświęceniem udzielał pomocy rannym akow com jak i rannym Niemcom. Nie przepadał za aparatczykami państwa ludowego, ale zajmował się nimi równie troskliwie jak i kombatantami z AK. Powtarzał często, że najważniejsze w życiu człowieka jest zachowanie godności i honoru. Był autentycznym autorytetem moralnym, chlubą polskiej medy cyny. Czynny zawodowo aż do śmierci. Zmarł w Poznaniu 2 kwie tnia 1985r. w wieku 77 lat. 59 MŁODE LATA PROFESORA TADEUSZA KRZESKIEGO Prof. Krzeski urodził się 20 lutego 1922 roku w Siedlcach. Pochodził z wielodzietnej, głęboko patriotycznej rodziny. Ro dzice byli rolnikami. Miał czterech braci i dwie siostry. Najstar szy brat, lekarz weterynarii, był członkiem Narodowych Sił Zbrojnych, pozostali należeli do Armii Krajowej z wyjątkiem najmłodszej siostry. Drugi brat ukończył studia stomatologicz ne. Brał udział w Powstaniu Warszawskim razem z Tadeuszem. Trzeci został magistrem farmacji, a czwarty rolnikiem, jedna siostra jest lekarką - pediatrą, druga ekonomistką. Jako na stolatek profesor nie myślał o karierze lekarskiej. Chciał zostać sławnym malarzem lub oficerem marynarki zwiedzającym świat. W 1939 Krzeski otrzymał małą maturę w Gimnazjum im. B.Prusa. Kontynuował naukę w Liceum im. Hetmana Żółkiews kiego, w Szkole Handlowej II stopnia i na tajnych kompletach. Po ukończeniu szkoły średniej w 1941 roku, Tadeusz zapisał się do Szkoły Sanitarnej doc. Zaorskiego. Nie była to zwykła szkoła sanitarna, lecz jedyna legalna wyższa uczelnia w Polsce pod czas okupacji. Została założona z inicjatywy profesorów Wy działu Lekarskiego UW, między innymi Grzywo-Dąbrowskiego, Czubalskiego, Lotha, Paszkiewicza. Realizację projektu powierzono doc. Janowi Zaorskiemu, dyrektorowi Szpitala Elżbietanek. Miał on liczne znajomości wśród Niemców i umiał z nimi rozmawiać. Szkołę zlokalizowano na terenie Uniwer sytetu Warszawskiego, gdzie znajdowały się wszystkie po trzebne sale wykładowe i laboratoria. Oficjalnie była to prywat na dwuletnia szkoła pielęgniarska, a w rzeczywistości realizo wała program pierwszych dwóch lat medycyny. Ponieważ była uczelnią legalną, przedwojenni profesorowie medycyny nie 60 obawiali się w niej wykładać. Dla przykładu dodam, że wy kłady z anatomii prowadzili tacy sławni profesorowie jak Loth, Bochenek, Poplewski i Różycki z Poznania. Kolega Krzeski był jednym z najzdolniejszych studentów. Pracowity, oddany bez reszty nauce, nie opuszczał żadnych wykładów zdając wszystkie kolokwia i egzaminy w terminie. Skromny, małomówny, koleżeński. Był bardzo zakochany w swojej przyszłej żonie, Irenie Steckiewicz, naszej koleżance. Po ukończeniu szkoły zaczęliśmy przerabiać przedmioty kliniczne w Szpitalu Dzieciątka Jezus i na tajnych kompletach. Naukę przerwało nam Powstanie Warszawskie. Obaj należeliś my do Armii Krajowej, do tego samego zgrupowania podpuł kownika „Żywiciela" na Żoliborzu. Obaj zostaliśmy dwukrot nie ranni. Dwa najważniejsze wydarzenia na Żoliborzu w czasie powstania to przybycie z Kampinosu pułku piechoty na pomoc Warszawie i atak na Dworzec Gdański. Legendarny por. „Doli na" (A.Pilch), dowódca oddziału kresowiaków, partyzantów zaprawionych w bojach z Niemcami i bolszewikami, świetnie uzbrojonych i ubranych w polskie mundury, przysłał całą swoją piechotę, wśród której i ja znalazłem się przypadkowo, na Żoliborz. Ludność Warszawy przyjęła nas entuzjastycznie. Szkoda tylko, że w ataku na Dworzec Gdański 60%, około czterystu tych wspaniałych żołnierzy zginęło. Atak ten był poważnym błędem strategicznym. Podczas powstania profesor wyróżniał się wyjątkową od wagą. Wspominają o tym książki Kazimierza Malinowskiego („Żołnierze łączności walczącej Warszawy") i Stanisława Podlewskiego („Rapsodia Żoliborska"). Początkowo podchorąży Krzeski (ps. „Tampon") pracował w punkcie sanitarnym przy ul. Suzina, potem przeszedł do działań w patrolach telefonicz nych. W drugiej dekadzie września dowodząc patrolem telefo61 nicznym zgrupowania Żubr, wziął udział w nocnym wypadzie na placówkę nieprzyjaciela, zakończonym zdobyciem sprzętu łączności, między innymi kilku akumulatorów, które były tak bardzo potrzebne powstańcom. W końcowej fazie walk dowo dził patrolem telefonicznym plutonu 228, wielokrotnie na prawiając pod silnym ostrzałem uszkodzenia sieci telefonicz nej, jednym z trudniejszych rozkazów, jakie „Tampon" otrzy mał do wykonania, było nawiązanie łączności z ppłk. „Żywicie lem" przebywającym w trzecim dniu powstania w Puszczy Kampinoskiej. Przewodnikiem Krzeskiego była łączniczka „Ka ja". Zadaniem obojga było dostarczenie ważnego meldunku i sporej sumy pieniędzy „Żywicielowi". Po wielu perypetiach i spotkaniu z Niemcami zadanie to zostało wykonane, może dzięki temu, że „Tampon" i „Kaja" nie byli uzbrojeni. Po upadku powstania Krzeski został wywieziony do obozu jeńców wojennych Stallag XIA w Altengrabow. Tymczasem Wydział Lekarski UW, ze względu na zniszczenia lewobrzeżnej Warszawy, został uruchomiony na Pradze. Jeszcze trwały dzia łania wojenne na zachodzie kraj, a w Szpitalu Przemienienia Pańskiego prowadzone już były wykłady i zajęcia. Zgłaszają cych się ze wszystkich stron zaorszczaków umieszczono w in ternacie, który mieścił się w jednej dużej sali konferencyjnej. Krzeski powrócił do kraju w maju 1945r. Został przyjęty na V rok studiów Wydziału Lekarskiego UW. Dyplom lekarza uzyskał 16 maja 1946r. W dwa miesiące później podjął pracę na Oddziale Urologicznym w Szpitalu św. Ducha, którego ordynatorem był dr Stefan Czubalski. Tak rozpoczęła się pracowita i spektakularna pięćdziesięcio letnia kariera naukowa jednego z najwybitniejszych polskich urologów. 62 Zaorszczacy wśród lekarzy Kliniki Chirurgicznej Szpitala Dzieciątka Jezus. W środku kierownik kliniki - doc. Rutkowski. Warszawa 1943r Zaorszczacy na terenie Szpitala Dzieciątka Jezus. Trzeci od lewej Tadeusz Krzeski, obok Irena Krzeska. Warszawa 1943r. 63 Zaorszczacy na terenie Szpitala Dzieciątka Jezus. Pierwszy od lewej Tadeusz Krzeski, poniżej Irena Krzeska. Warszawa 1943r. 64 OTWARCIE ODDZIAŁU UROLOGICZNEGO W SIEDLCACH 21 grudnia ub. roku miało miejsce uroczyste otwarcie Oddziału Urologicznego Szpitala Wojewódzkiego w Siedlcach. Zebrało się około 150 osób: urolodzy z różnych miast Polski, rektor Wyższej Szkoły Rolniczo-Pedagogicznej w Siedlcach, biskup Jan Mazur, lekarze chirurdzy, dziennikarze, fotorepor terzy, personel oddziału. Bohaterem dnia był ordynator dr Andrzej Koziak. Podziękował on osobom, które przyczyniły się do powstania oddziału. Osób tych było wiele, a w pierwszym rzędzie prof. Tadeusz Krzeski, czołowy specjalista w tej dzie dzinie medycyny. To on przeszkolił personel i wystarał się o nowoczesny sprzęt, między innymi kosztowną aparaturę (milion dolarów) do kruszenia kamieni dróg moczowych. Oso bą nie mniej zasłużoną w powstaniu oddziału jest prof. Andrzej Borówka, przewodniczący Krajowego Zespołu Specjalistycz nego w Dziedzinie Urologii. Zasłużyli się także wojewodowie Wielogórski, Tchórzewski i Kowalski, bez pomocy których oddział nie mógłby powstać. Aparat do kruszenia kamieni firmy Simens jest najnowocześniejszy w kraju; nie mają takiego nawet kliniki stołeczne. Dr Koziak pokazał na slajdach różne stadia rozwoju szpitala siedleckiego. Następnie zaproszono gości do obejrzenia od działu, który przed rozpoczęciem zwiedzania został poświęco- 65 ny przez biskupa Mazura. Zwiedzający odnieśli bardzo dobre wrażenie: umeblowanie i aparatura nowoczesne, funkcjonalne, chorzy dobrze odżywieni, zadowoleni, uśmiechnięci. Po obejrzeniu oddziału błyskotliwe, krótkie przemówienia wygłosili: prof. Krzeski (notabene siedlczanin), prof. Borówka, wojewoda Wielogórski i dyrektor szpitala dr Dorota Gałczyńska-Zych. Jako, że czas był przedświąteczny, odbył się opłatek, w czasie którego zebrani mieli przyjemność wysłuchania kolęd w wykonaniu Chóru Wyższej Szkoły Rolniczo-Pedagogicznej. Uroczystość zakończył obiad w Reymontówce, dworku poło żonym w Chlewiskach koło Siedlec. Obiad sponsorowała firma farmaceutyczna Pfeizer, jedna z największych w świecie. Dawno nie widziałem imprezy tak udanej. ODSŁONIĘCIE TABLICY NA ODDZIALE UROLOGICZNYM W SIEDLCACH Dnia 20 grudnia 1997r., w pierwszą rocznicę otwarcia Oddziału Urologii w Szpitalu Wojewódzkim, miało miejsce uroczyste odsłonięcie tablicy nadającej oddziałowi imię Prof. Tadeusza Krzeskiego. W ten sposób okazano mu uznanie i wdzięczność za jego długotrwały trud w szkoleniu personelu, stałych konsultacajach i zaopatrzeniu nowej placówki w sprzęt specjalistyczny. Pomysłodawcą i spiritus movens całej uroczystości był dr Andrzej Koziak - ordynator oddziału przy wydajnej współpracy 66 dr Doroty Gałczyńskiej-Zych - dyrektorki szpitala i firmy Pfizer znanej dobrze wszystkim lekarzom. Program uroczystości został doskonale zaplanowany i zreali zowany. O godzinie 11-ej dr Koziak powitał serdecznie prof. Irenę Krzeską, która przyjechała w zastępstwie chorego męża, i pozostałych dostojnych gości. Większość ze stu dwudziestu obecnych osób to uczniowie Jubilata, urolodzy różnych szcze bli naukowych i stanowisk: profesorzy, kierownicy klinik, or dynatorzy i lekarze oddziałowi. Z miejscowych i zamiejsco wych notabli dr Koziak wymienił imiennie ks.bpa Jana Mazura, wojewodę Henryka Guta, b.marszałka Senatu prof. Stelmacho wskiego, rektora siedleckiej WSRP Lesława Szczerbę, b.wojewodę i przyjaciela prof. Krzeskiego - Jana Kowalskiego, siostrę profesora - dr Krystynę Pniewską, dra Marka Konopczyńskiego i innych. Następnym punktem programu było wykonanie pieśni Gau dę Mater Polonia przez Chór Akademicki WSRP pod kierownic twem Michała Hołowni. Dr Władysław Stefanoff, przyjaciel profesora i kolega z cza sów studiów, przypomniał obecnym młode lata Jubilata, poka zując także na dużym ekranie fotografie z jego rodzinnych albumów i z własnego zbioru zdjęć archiwalnych. Prof. Andrzej Borówka, długoletni współpracownik i uczeń Mistrza omówił wnikliwie działalność naukowo-dydaktyczną prof. Tadeusza Krzeskiego i jej wkład do urologii polskiej. Dr Andrzej Koziak zreferował szczegółowo treść pracy habi litacyjnej prof. Krzeskiego i pokazał na ekranach telewizyjnych przebieg jednej z licznych operacji przez niego wykonanych. Odsłonięcia tablicy na Oddziale Urologicznym dokonała prof. Irena Krzeska. Po krótkich okolicznościowych przemówie niach zaproszeni goście i gospodarze poszli obejrzeć wzorco67 wo prowadzony oddział dra Koziaka. Prof. Zbigniew Wolski, kierownik Kliniki Urologicznej w Bydgoszczy, powiedział, że w Polsce niewiele miast może poszczycić się placówką lecz niczą na tak wysokim poziomie. Po powrocie na salę konferencyjną obecni wysłuchali kilka naście pięknych kolęd w wykonaniu Chóru Akademickiego, a następnie w miłym nastroju podzielili się opłatkiem. Uroczystość zakończył doskonały obiad w Reymontówce, dworku położonym koło Siedlec. PROFESOR TADEUSZ KRZESKI 3 stycznia 1998r. odszedł od nas znakomity urolog - prof. Tadeusz Krzeski. O wielkości człowieka stanowi jego użytecz ność i uznanie społeczności, wśród której żyje. Mimo, iż władze PRLu nie doceniały ważnej roli lekarzy, prof. Krzeski potrafił się temu przeciwstawić i zadbać w swoim środowisku o prestiż zawodu. Nieustannie podnosił swoje kwalifikacje zawodowe, przekazując zdobyte osiągnięcia swoim uczniom. Młodzi urolodzy garnęli się do profesora, stąd tak liczna rzesza jego wychowanków. Nowatorskie techniki operacyjne i życz liwość były tymi magnesami przyciągającymi młodszych kole gów. Prof. Krzeski urodził się 20 lutego 1922 roku w Siedlcach. Pochodził z wielodzietnej, głęboko patriotrycznej rodziny. Rodzice byli rolnikami. Szkołę średnią ukończył w 1941 roku, ucząc się kolejno w Gimnazjum im. Bolesława Prusa, Liceum 68 im. Hetmana Żółkiewskiego, w Szkole Handlowej II stopnia i na tajnych kompletach. W tym samym roku zapisał się do Szkoły Zaorskiego w Warszawie. Kolega Krzeski był jednym z najzdolniejszych studentów. Po ukończeniu szkoły zaczęliś my przerabiać przedmioty kliniczne w Szpitalu Dzieciątka Jezus i na tajnych kompletach. Naukę przerwało nam Powstanie Warszawskie. Obaj należeliśmy do Armii Krajowej, do tego samego zgrupowania podpułkownika „Żywiciela" na Żolibo rzu. Obaj zostaliśmy dwukrotnie ranni. Podczas powstania Krzeski wyróżniał się wyjątkową odwagą. Wspominają o tym książki Kazimierza Malinowskiego („Żołnierze łączności wal czącej Warszawy") i Stanisława Podlewskiego („Rapsodia Żoliborska"). Po upadku powstania Krzeski został wywieziony do obozu jeńców wojennych Stallag XIA w Altengrabow. Powrócił do kraju w maju 1945r. Został przyjęty na V rok studiów Wydziału Lekarskiego UW. Dyplom lekarza uzyskał 16 maja 1946r. W dwa miesiące później podjął pracę na Oddziale Urologicz nym w Szpitalu św. Ducha, którego ordynatorem był dr Stefan Czubalski. Jednocześnie pracował jako st. asystent w Zakładzie Patologii Ogólnej i Doświadczalnej UW u prof. Juliana Walawskiego. Tak rozpoczęła się pracowita i spektakularna pięćdzie sięcioletnia kariera naukowa wybitnego polskiego urologa. Po odbyciu czynnej służby wojskowej (25.IV. 1947 30.IX.1948) podjął pracę jako asystent, później jako st. asys tent na Oddziale Urologicznym Szpitala Miejskiego nr 1 w Wa rszawie oraz jednocześnie jako st. asystent w Zakładzie Fizjo logii Człowieka UW. W styczniu 1955r. został służbowo prze niesiony do Studium Doskonalenia i Specjalizacji Kadr Lekars kich, w którym otrzymał stanowisko adiunkta Zakładu Urologii. Funkcję tę pełnił do 31 grudnia 1960r„ a po likwidacji Zakładu 69 Urologii został wolontariuszem Kliniki Urologicznej Akademii Medycznej w Warszawie u prof. Stefana Wesołowskiego. We wrześniu 1962r. zorganizował Oddział Urologiczny w Szpitalu Wojewódzkim w Warszawie, którego był ordynato rem do 30 września 1976r. 1 października 1976r. oddział ten został przemianowany na Klinikę Urologii Centrum Medycz nego Kształcenia Podyplomowego. Profesor kierował nią do 15 marca 1980r. Następnie powierzono mu stanowisko kiero wnika Kliniki Urologii Akademii Medycznej w Warszawie, na którym pracował do czasu przejścia na emeryturę 30 paździer nika 1992r. Dodatkowo profesor zatrudniony był od roku 1953 do 1997 w Lecznicy Ministerstwa Zdrowia i Opieki Społecznej, jako ordynator Oddziału Urologii do 1993r., a następnie jako konsultant naukowy. Stopień doktora medycyny uzyskał w 1951r. w Akademii Medycznej w Warszawie za pracę pt. „Zjawiska wyłączania kory nerek z krążenia i próby zapobiegania im przez dożylne wstrzykiwanie nowokainy". Stopień docenta otrzymał w roku 1965 za pracę pt. „Badania porównawcze nad wynikami operacyjnego leczenia zwężeń połączenia miedniczkowo-moczowodowego metodą ureterotomii bez intubacji oraz metodą wycięcia zwężenia i zespolenia moczowodu z miedniczką". Profesorem nadzwyczajnym został Krzeski mianowany w 1979r., a profesorem zwyczajnym w roku 1986. W 1975 powierzono mu funkcję konsultanta wojewódzkiego w War szawie i województwie oraz członka Krajowego Zespołu Spec jalistycznego w Dziedzinie Urologii. 23 grudnia 1975r. został przewodniczącym tego samego zespołu. Z funkcji tej został zwolniony na własną prośbę z chwilą przejścia na emeryturę w 1992r. W latach 1983-1987 był też członkiem Krajowego Zespołu Specjalistycznego w Dziedzinie Chirurgii Ogólnej. 70 Podczas swej działalności zawodowej i naukowej prof. Krzeski pełnił funkcje: członka Centralnej Komisji Kwalifikacyj nej do Spraw Kadr Naukowych od 31.XII.1983 do 30.XI.1990r., członka Rady Naukowej przy Ministrze Zdrowia i Opieki Społecznej od 15.IV.1981 do 30.IX.1988r., członka Komisji Leków od 12.11.88 do 9.III.1992r., członka Komitetu Patofizjologii Polskiej Akademii Nauk od 20.VI.1984r., członka Zespołu Chirurgii i Parachirurgii Komitetu Badań Naukowych od 1991 do 1994r. Od roku 1949 prof. Krzeski był członkiem Polskiego Towa rzystwa Urologicznego. W latach 1958-62 przewodniczący Koła Warszawskiego PTU, w latach 1969-73 wiceprezes Za rządu Głównego PTU, w latach 1988-92 został prezesem PTU. Od roku 1958 został też członkiem Polskiego Towarzystwa Fizjologicznego, od 1979 członkiem Polskiego Towarzystwa Chirurgów Dziecięcych, od 1975 Europejskiego Towarzystwa Urologicznego, od 1980r. Francuskiego Towarzystwa Urologi cznego, od 1980r. członkiem Środowiska Żołnierzy Armii Krajowej „Żywiciel". Prof. Krzeski jest autorem lub współautorem 268 prac naukowych, w tym: 148 prac oryginalnych, 60 rozdziałów do podręczników, 4 monografii i 33 abstraktów. Warto tu wspomnieć jeszcze o ważnej roli małżonki profe sora - Ireny Krzeskiej, prof. pediatrii, która przez 50 lat była jego prawą ręką i inspiratorką wielu naukowych inicjatyw. Nie sposób przecenić działalności naukowo-dydaktycznej prof. Tadeusza Krzeskiego, stanowiącej olbrzymi wkład dla rozwoju urologii polskiej. 71 Prof. Tadeusz Krzeski 72 ZAMUROWANI PRZY ULICY ZŁOTE] 17 marca 1945 roku w siedleckim kościele odbył się skrom ny ślub Janusza Hakenberg-Żubra i Ewy Hausman. Na ślubie było zaledwie kilka osób, między innymi kilkuletnia córeczka Ewy z pierwszego małżeństwa i dr Stanisław Kussy z żoną. To był ten happy end. Nim doszło do szczęśliwego zakończenia ich narzeczeństwa, oboje byli bohaterami niezwykłych wyda rzeń. Janusza ojciec był lekarzem. Pracował początkowo w Kijo wie, a w wyzwolonej Polsce jako dyrektor sanatorium w Bus ko-Zdroju. Pierwszą żoną Janusza była słynna aktorka - Irena Eichlerówna, z którą się rozwiódł. Przed wojną Żubr pracował w „Orbisie" jako organizator wycieczek zagranicznych. Władał biegle kilkoma językami. Ewa także miała już jednego męża poprzednio. Był nim siedlczanin Hausman, syn szefa Dyrekcji Lasów Państwowych. Małgosia była ich córeczką. Po śmierci męża, Ewa zakochała się w Januszu. I tutaj rozpoczynają się ich niecodzienne przeżycia. Narze czeni znaleźli się w powstańczym piekle Warszawy. W Szpitalu Wolskim Niemcy wymordowali wszystkich chorych i zdro wych, a także cały personel łącznie z lekarzami. Perspektywa znalezienia się w niemieckich łapach nie rokowała nic dobrego. Janusz nawiązał kontakt ze swoim starym znajomym, doc. Henrykiem Beckiem, ginekologiem ze Szpitala Dzieciątka Je zus. Należał on do grupy kilkunastu Żydów, którzy na długo przed powstaniem zamurowali się w pewnej piwnicy przy ul. Złotej. Był to obszerny magazyn sklepowy, dobrze wentylowa ny, zaopatrzony w duże zapasy wody i żywności. Podczas powstania cała ta grupa odmurowała się i zaczęła pracować 73 w powstańczym szpitalu przy ul. Złotej 22. Po kilkumiesięcz nym pobycie w piwnicy pozbawionej światła, przy zakazie prowadzenia rozmów i hałaśliwego poruszania się, ci ludzie wyglądali jak upiory. Było wśród nich kilku lekarzy i parę pielęgniarek. Pozostałych zatrudniono w szpitalu jako posługa czy i sprzątaczki. Pomoc lekarzy była specjalnie cenną, ponie waż napływało do szpitala coraz więcej rannych. Doc. Beck był świetnym chirurgiem, uratował więc życie wielu powstańcom. Kiedy losy powstania były już przesądzone, cała grupa zdecy dowała się na powtórne zamurowanie w swojej piwnicy. Dołączył do nich także Janusz Żubr. Ewa z córeczką pozostały na zewnątrz. Zamurowania dokonała Ewa. Wprawdzie otwór do piwnicy zasłonięty był starą pustą szafą, ale bezpieczniej było ten otwór zamurować cegłami i pomalować na biało, na kolor ściany. Ewa z córką trafiły jak wszyscy do Pruszkowa. Stamtąd bez większych trudności wydostała się do Milanówka. Po zajęciu stolicy przez wojska radzieckie, Ewa zgodnie z przyrzeczeniem pośpieszyła na ulicę Złotą. Dom nie został zburzony, ale niestety miał już nowych lokatorów, żołnierzy z NKWD. Nie było innego wyjścia, komendant grupy musiał się o wszystkim dowiedzieć. Kiedy otworzyli mur piwniczny, zobaczyli ludzi w stanie ostatecznego wyczerpania. Chudzi i głodni, słaniający się na nogach, z obłędem w oczach. Tych wszystkich ludzi umieszczono w domu przy ul. Fortecznej. Powoli zaczęli przychodzić do siebie. Janusz uciekł stamtąd po kilku dniach. Po zawarciu ślubu z Ewą w Siedlcach, oboje z córką wyjechali do Gdyni, gdzie pracowali przez jakiś czas w kawiarni „Pluton". Do kawiarni przychodzili marynarze szwedzcy, między innymi i tacy, którzy zajmowali się zawodo wo przemycaniem ludzi do swojego kraju. Takim statkiem 74 przemytniczym był „Iwan". Przemycał ludzi, dzieła sztuki i towary. Kucharz tego statku zaopiekował się Żubrami i za niewielką opłatą zawiózł ich do Szwecji. Żubrów poznałem w Szwecji. Pracowaliśmy razem w fab ryce „Papyrus" koło Geteborga. Wyrobiłem im wizy imigracyjne do Wenezueli. Popłynęliśmy tam w różnym czasie i na innych statkach. Spotkaliśmy się ponownie w Caracas. Ale to już całkiem inna historia. HOLOCAUST SIEDLECKICH ŻYDÓW Żydzi osiedlili się w Siedlcach w połowie XVI wieku. Począt kowo zajmowali się karczmarstwem, a później także rzemios łami i kupiectwem. W roku 1794 została wybudowana żydow ska szkoła i dom dla rabina. Poszerzono żydowski cmentarz w roku 1798. W XVIII wieku istniał tutaj mały szpital żydowski. W roku 1890 wybudowano szpital znacznie większy. Najbar dziej znanymi siedleckimi rabinami w połowie XIX wieku byli: R.Meir, autor książki o Netiv Meir i Israel Meisels (pełniący obowiązki rabina w latach 1858-67), syn Dov Berush Meisels. W drugiej połowie XIX wieku rabini siedleccy jeździli do Warszawy, gdzie pełnili funkcje religijne wśród Żydów miesz kających tam nielegalnie. W roku 1839 założono w Siedlcach ugrupowanie religijne mające na celu studiowanie Tory i Tal mudu. W końcu XIX wieku powstało Towarzystwo Bikkur Cholim. Podczas pierwszej wojny światowej otwarto żydows kie gimnazjum. Żydowskie gazety, między innymi „Siedlecki 75 Vokhnblat" wydawany przez Abrahama Gilberta, zaistniały od roku 1911. W okresie międzywojennym Jakob Tenenboim, razem z Joshua Goldbergiem i Gilbertem, wydawali tygodnik „Dos Shedletser Lebn". Prawnik Maximilian Apolinary Hartglas był stałym współpracownikiem tego pisma. Około 1900 roku rozpoczęła swoją działalność organizacja Bund. Począt kowo Polska Partia Socjalistyczna miała duże wpływy wśród siedleckich Żydów, ale Sjonizm miał jednak więcej zwolen ników. Także inne żydowskie partie polityczne były tu re prezentowane. W roku 1906 carska „Ochrana" (Tajna policja) zorganizowa ła pogrom siedleckich Żydów, podczas którego 26 Żydów straciło życie, a wielu zostało rannych. W roku 1920 Siedlce były okupowane przez czerwonych, a po odbiciu miasta doszło do ekscesów antysemickich. Ludność żydowska stano wiła w roku 1839 71,5% ludności miasta (3.727), w 1841 65% (4.354), w 1858 67.5% (5.153), w 1878 64% (8.157) i w roku 1921 47.9% (14.685). Przed wybuchem drugiej wojny światowej w Siedlcach mieszkało 15.000 Żydów. Armia niemiecka weszła do miasta 11 września 1939 roku. Od tej chwili rozpoczęły się prze śladowania Żydów. W listopadzie 1939 roku Żydzi zostali zmuszeni do zapłacenia kontrybucji w wysokości 100.000 zł. 24 grudnia tego samego roku została spalona synagoga. W roku 1940 około 1000 Żydów z Łodzi, Kalisza i Pabianic, miast włączonych do Trzeciej Rzeszy, zostało przeniesionych do Siedlec. W marcu 1941 roku żołnierze niemieccy zor ganizowali trzydniową akcję, w której wielu Żydów zostało zabitych. Rozpoczął się HOLOCAUST. W tym samym roku w sierpniu zostało utworzone getto. Zamknięcie getta miało miejsce 1 października. Sytuacja Żydów siedleckich drastycz76 nie pogorszyła się. W styczniu 1942 roku Niemcy nałożyli znowu na Żydów kontrybucję w wysokości 100.000 zł. W sier pniu 1942 roku około 10.000 Żydów deportowano do obozu śmierci w Treblince, gdzie zostali zamordowani. W zmniej szonym getcie zezwolono na pobyt tylko 500 Żydom, chociaż dalszych 1.500 przebywało w nim nielegalnie. 25 listopada 1942 roku tak zwane „małe getto" zostało zlikwidowane, a 2.000 mieszkańców deportowano do Gęsich Borek. Niemcy zgromadzili pozostałych Żydów z powiatu w mieście. Setki z nich zamordowano w Siedlcach lub w drodze do Gęsich Borek. Wszyscy inni zostali deportowani do Treblinki. Kilkuset Żydów zatrudniono w obozie pracy w pobliżu Siedlec. 14 marca 1943 roku i oni także zostali zamordowani. Podczas deportacji setki Żydów uciekło do okolicznych lasów. Stworzyli małe grupki oporu, które próbowały stawić czoła Niemcom przeszukującym lasy. Większość z nich została zabita podczas zimy 1942/43. W styczniu 1943 roku Niemcy podali wiadomość o złapaniu i zastrzeleniu 150 Żydów w róż nych miejscach powiatu siedleckiego. Niektóre grupy Żydów stawiły zbrojny opór do jesieni 1943 roku. Po wojnie społeczność żydowska w Siedlcach prawie prze stała istnieć. Organizacje żydowskie złożone z dawnych miesz kańców tego miasta powstały w Izraelu, Stanach Zjednoczo nych, Francji, Belgii i Argentynie. 77 Dr Loebel, ginekolog i prezes Gminy Żydowskiej w Siedlcach. Zginął wraz z żoną i synem podczas holocaustu. Dr Loebel z Żoną, Romek Głazowski i autor przy brydżu. Siedlce 1940r. 78 Adwokat Rubinstein został zastrzelony na dworcu kolejowym, ponieważ nie chciał wejść do wagonu bydlęcego odjeżdżającego do Treblinki Siedlce 1942r. 79 Romek Głazowski w towarzystwie przyjaciółki, pisarki Ewy Szumańskiej. Siedlce 1941r. 80 Romek Gtazowski z przyjacielem, autorem tej książki. Siedlce 1941r. 81 PRZYSPIESZONA PRODUKCJA NORDYKÓW Podczas ostatniej wojny powstała w Niemczech instytucja bez precedensu w historii świata. Instytut Polityki Rasistowskiej - Rassenpolitisches Amt miał na celu zniszczyć jedne narody, a zaryjczyć inne. Dyrektorem instytutu został prof. Walther Gross. Swoje zalecenia publikował w miesięczniku urzędowym „Raza". Polityka w rejonie słowiańskim polegała na zmniej szeniu płodności Polaków, Czechów, Rosjan, Serbów i innych Słowian uważanych przez prof. Grossa za pasożytów, jedynym wyjątkiem byli górale tatrzańscy, których uznano za czystych rasowo, ponieważ wywodzili się z germańskich Markomanów podobnie jak Bawarowie. W dowód uznania dla ich wartości rasowych wysłano dużą grupę tych kobiet do kolonii eugenicznej położonej w pobliżu Łodzi. Tam zmuszano je do współ życia z młodymi Niemcami. Węgrzy i Słowacy uznani zostali przez profesora za zdolnych do postępu rasowego. Wysłano liczne grupy młodych Skandynawek do Austrii, Węgier i Sło wacji dla wejścia w kontakt z mężczyznami tych krajów. Grupy dziewczyn węgierskich i austriackich przeznaczono na północ. Pod przewodnictwem nazistów młodzież nordycka otrzymy wała nowe wychowanie mające na celu szybsze zwiększenie indeksu płodności nordyckiej. W tym celu produkowano także pouczające filmy pornograficzne. Grupy młodych nazistów pokazywane na tych filmach wyzbyte są całkowicie pruderii, biegają nad brzegami jezior całkowicie nadzy i oddają się 82 rozkoszom cielesnym właściwym każdej płci bez żadnych ograniczeń. Polityka rasowa udawała się najlepiej we Francji. Przetrzy mywanie młodych francuskich jeńców wojennych w ilości półtora miliona, miało na celu izolowanie ich od swoich żon i narzeczonych. Nędza, głód, opuszczenie i przygnębienie zmuszały kobiety do odwiedzania kawiarń, w których nawiązy wały kontakty z żołnierzami niemieckimi. Pewne niemieckie „komisje lekarskie" badały uczennice gimnazjalne pod pretekstem zbierania danych odnośnie wyży wienia. Wkrótce potem część z nich otrzymywała rozkaz stawienia się w Niemieckim Dowództwie Sanitarnym w Pary żu. Umieszczano je w luksusowych rezydencjach, gdzie znowu badano je małymi grupami. Dziewczyny rozbierały się zupełnie nieświadome, że przez ścianę ze specjalnego szkła są obser wowane przez młodych niemieckich oficerów. Każdy oficer wybierał sobie dziewczynę, która mu się podobała. Dziewczyny po zajściu w ciążę odsyłano do domu z roz kazem stawienia się przed władzami niemieckimi. Te udzielały im opieki lekarskiej i zaspakajały ich potrzeby bytowe. Oczywi ście „wybranki losu" były sprawdzane skrupulatnie odnośnie posiadanych przodków. Każda z tych kobiet była przewidziana do urodzenia sześciorga dzieci czystej aryjskiej krwi. Zbrodnie hitlerowskie bywały różne. Najmniej znanymi były właśnie te, związane z wykorzystywaniem kobiet podbitych narodów do produkcji nordyków. 83 KLEPTOMANKI Społeczeństwo naszego miasta jest raczej zdrowe i uczciwe. Zdarzają się jednak wyjątki. Będzie tu mowa o nieuczciwości klientów sklepów samoobsługowych. Otóż trafiają się zbłąkane owce (na szczęście nieliczne), które pakują produkty żywnoś ciowe prosto do swoich siatek czy toreb z pominięciem metalowego koszyka. Kasjerki wystawiają rachunek tylko za przedmioty znajdujące się w koszykach; no i w ten sposób powstaje manko sklepowe, nie z winy sprzedawców, lecz z winy kupujących. Ten bolesny stan rzeczy zmusza ekspedientki do wzmożo nej czujności, nikomu bowiem nie jest przyjemnie płacić rachunki za cudze grzechy. Przyłapani złodzieje dzielą się na dwie grupy: tych, którzy kradną dla podreperowania swojego wątłego budżetu i tych, którzy to robią bez najmniejszej potrzeby, pod wpływem nagłego i nieodpartego impulsu. Tych drugich nazywamy kleptomanami. Kleptomania jest zaburzeniem psychicznym, którego ob jawem jest nieopanowany popęd do obiektywnie bezcelo wych, przeważnie drobnych kradzieży. Kradzież dokonywana dla zadowolenia płciowego nazywa się kleptolognią i od kleptomanii różni się głównie tym, że jest popełniana planowo i ostrożnie. 84 Nie od rzeczy będzie zaprezentowanie tego zaburzenia psychicznego na dwóch przykładach. Przypadek pierwszy. Młoda, elegancka kobieta, można po wiedzieć dama, żona dyrektora miejscowej rzeźni, matka dwóch uroczych dziewczynek. Wchodzi do sklepu samoobsłu gowego i pakuje do torby dwie czekolady i słoiczek marmelady. Do koszyka kładzie długą bułeczkę i mały serek. Ekspedientki, czujne jak żurawie, od dawna miały panią dyrektorową na oku; pozwoliły jej wyjść na ulicę i dopiero tam zatrzymały ją, a po wprowadzeniu na zaplecze, zrewidowały. Skandal jakich mało. Nie doszło wprawdzie do rozprawy sądowej, ale we wszystkich sklepach, gdzie pojawiła się pani dyrektorowa, tam natychmiast wszystkie ekspedientki patrzyły jej na ręce, wymieniając między sobą głośne i uszczypliwe uwagi: „Uważajcie na tę złodziejkę, nie próbuj kraść, bo ci się nie uda" itp. Dyrektor rzeźni przyjaźnił się z dyrektorem PSS i jakoś sprawę załagodził. Wkrótce jednak, z tych i innych powodów, został zdegradowany na niższe stanowisko i wysłany do maleńkiego miasteczka położonego na zachodzie kraju. „Da ma" skompromitowała siebie i całą swoją rodzinę, a jej córki miały nawet potem pewne trudności ze znalezieniem od powiednich mężów. Ta drobna kradzież jak niezniszczalny smród będzie się wlokła za panią dyrektorową przez całe jej życie. Co zmusiło zamożną kobietę do popełnienia tego bez myślnego przestępstwa? Czy dziedzictwo genów po złodziejs kich przodkach, czy też może choroba zwana kleptomanią. Przypadek drugi. Starsza, dystyngowana pani, żona szano wanego doktora wchodzi do sklepu, bierze z półki dwa pudełka najdroższej herbaty i chowa je do swojej torby. Do koszyka kładzie paczkę makaronu i dwie bułeczki. Zbliża się do 85 kasy, a po zapłaceniu rachunku za uwidoczniony towar chce wyjść na ulicę. Nie wiedziała „biedaczka", że ten dzień był przeznaczony na łapanie złodziei. Ekspedientkom przydzielo no do pomocy pięć uczennic, których zadaniem było patrzenie na ręce klientów. Tego dnia przyłapano już na gorącym uczynku kilka kobiet z marginesu społecznego, którymi zajęła się milicja. Przed samem czuwał postrunkowy. Wezwany sta nął przy kasie. - Proszę pokazać, co pani ma w torbie? powiedziała kierowniczka sklepu do doktorowej. Starsza pani, blada jak płótno, wyjęła z torby herbatę. Po chwili, mieniąc się na twarzy, zaczęła tłumaczyć kierowniczce, że to przez roztar gnienie włożyła herbatę do torby. Wyraziła także pragnienie uiszczenia rachunku. - Nazwisko - warknął surowo posterun kowy, chociaż doskonale wiedział, o kogo chodzi. - Waleria Gruszka - odpowiedziała cichym głosem doktorowa. Wszyscy ją znali i wiedzieli, że podane nazwisko jest fałszywe. W oczach dystyngowanej kleptomanki malował się strach i nieme błaganie. Milicjant zadumał się przez chwilę, spojrzał na kierowniczkę i nachylając się do jej ucha, powiedział szeptem - Puść pani te sklerozę. Tak też się stało. Nie zamknęło to ust ekspedientkom. Doktorowa była ich stałą klientką, wchodziła nawet często do magazynu. Nie była to jej pierwsza kradzież. Nie podobało się dziewczynom takie załatwianie sprawy i głośno opowiadały o zaszłym wydarzeniu w całym mieście. Rozgłos nadany tej aferze był dostateczną karą. Ludzie przestali kłaniać się dok torowej, przestali też bywać w jej domu. Jak na ironię losu, kleptomanka została przyłapana na gorącym uczynku na kilka dni przed jej przeprowadzką do stolicy. Staruszka nie była lubiana za plotkarstwo, intryganctwo, za nieuczciwość, inte resowność, kłamliwość i lekceważenie wszelkich autorytetów. 86 Kto jej nie lubił, mógł teraz dać upust swojej niechęci do doktorowej. Opowiadano sobie, że na każdym palcu nosi kosztowne pierścionki, że jest bardzo bogata, że jej syn Maciuś przysyła mnóstwo pieniędzy i prezentów z zagranicy, że ma kamienicę i wysoką rentę, że mąż taki porządny, a ona taka zepsuta. Przypomniano sobie jej mętne interesy, domniema nych kochanków, aferę zegarkową i masę innych spraw. Mimo wyjazdu doktorowej do stolicy, sprawa herbaty dalej zaprzątała umysły ludzkie. Misternie budowany gmach pozor nej dostojności, szacunku, kontaktów towarzyskich zawalił się i to tylko z powodu głupich dwóch paczuszek herbaty. Dok torowa pracowała także społecznie. Aktywna, zawsze dobrze o wszystkim poinformowana, inteligentna. Kleptomania zruj nowała jej życie, a popsuła także opinię i jej rodzinie. Wyżej wymienione „panie z towarzystwa" zostały surowo ukarane przez ich własne środowisko. Można się tylko litować nad nieszczęsnymi kleptomankami. W średniowieczu za podo bne wyczyny obcinano złodziejom prawą rękę. Dzięki temu w krajach skandynawskich brak jest dzisiaj rodzimych kleptomanów. Widocznie metody wychowawcze mogą tu wiele zdziałać, ale nie muszą być aż tak okrutne. Rodzice, pedago dzy, duchowieństwo i wszyscy ci, którzy wychowują młodzież, powinni wpajać dzieciom kardynalną zasadę, że kradzież po prostu nie opłaca się. Straty wynikłe z popełnienia kradzieży są wielokrotnie wyższe niż osiągnięte korzyści, nawet wtedy, jeżeli nie odsiaduje się kary więzienia, jak to miało miejsce w przypadkach wyżej wymienionych. (fikcja literacka) 87 ANGORA Była wiosna. W moim ogrodzie kwitły liczne drzewa magnoliowe, otulając jednopiętrowy domek subtelnym, unikalnym aromatem. Mieszkałem sam, bez reszty oddany sprawom miasta, a ściślej planowaniu nowych dzielnic i budynków. Następnego dnia miałem oddać do zatwierdzenia plan dziel nicy wschodniej, z jej cudownym, supernowoczesnym stadio nem sportowym. Po licznych poprawkach praca była nareszcie ukończona, mogłem kilka dni wypocząć. Chciałem ten czas wykorzystać na ulubione studia archeologiczne, na przejrzenie ostatnich pub likacji; moje zaległości w tej dziedzinie sięgały pięciu miesięcy. Stało się jednak inaczej. Spędziłem ten czas nie w towarzys twie książek. Ale zacznijmy od początku. Już od dłuższego czasu zauważyłem, że jakaś kotka łazi wieczorami po dachu i przeraźliwie miauczy. Po wydaniu serii żałosnych dźwięków, przypominających kocie gody, elegantka zeskakiwała na bal kon, a potem na parapet okna, zaglądając do mojego pokoju. - Czego ona chce? - pomyślałem. - Może jest głodna. Mam dzisiaj wolny czas, trzeba się tym zająć. Otworzyłem okno i czekając na codzienną wizytę przygoto wałem spodek pełen mleka, stawiając go na stoliku w pobliżu parapetu. Kotka zjawiła się punktualnie. Nie przejawiając naj mniejszego lęku, podeszła do spodka i bez pośpiechu wychłeptała mleko. Mogłem się jej przyjrzeć z bliska. Reprezen88 towała szczyty kociej urody. Długi, puszysty, jedwabisty włos koloru jasnoszarego okrywał jej smukłą sylwetkę. Oczy miała zielone. Na tylnej nóżce widać było znak szczególny, kępkę czarnych włosów. Angora, piękna angora. Nawiasem mówiąc, o przynależności do rasy angorskiej decyduje jakość i długość włosa, a nie kolor. Angora może być biała, ale nie musi. Kotka patrzyła na przemian, to na mnie, to na butelkę koniaku stojącą na stole. - Dziwna kocica - pomyślałem. A może by tak nalać jej? Wyjąłem z kredensu czysty spodek, napełniając go koniakiem. Wypiła swoją porcję i zeskoczyła na dywan. Patrzyłem z przerażeniem na to, co się działo, opadając bezsilnie na fotel. Kotka wydłużała się, rosła, potężniała, osią gając rozmiary młodej tygrysicy. A potem... potem jej mordka stała się twarzą dziewczyny, a łapy rękami i nogami, jedne oczy pozostały takie same - zielone. Poza tym wszystko się zmieniło. Popatrzyła na mnie swoimi ogromnymi oczami i naj spokojniej poprosiła o nową porcję mocnego napoju. - Wplą tałem się w jakieś grube tarapaty - pomyślałem z niepokojem. Stojąc naga, z kieliszkiem w ręku, wskazała na łóżko, pytając czy można się położyć? Skinąłem głową, niezdolny do wyda nia z siebie żadnego dźwięku. Dziewczyna wskoczyła pod kołdrę drżąc z zimna. Widocznie jej poprzednia skóra grzała lepiej. I tak się zaczęło. Straciłem poczucie rzeczywistości, zapom niałem o tym, że cudów nie ma, że takie historie zdarzają się tylko w bajkach, a nie w szarym, codziennym życiu. Skłonności dydaktyczne mojej Angory były wyczerpujące, nie miałem już siły na nic więcej poza nauką. Kotka przychodziła punktualnie, ale nie miauczała już i nie piła mleka. Koniak przeobrażał ją natychmiast w dziewczynę twardą, zachłanną, pragnącą nau czać. Jej repertuar był bogaty. Czułem się sułtanem wśród 89 setek kobiet. Byłem jednak coraz słabszy i to mnie niepokoiło. Musiałem wziąć urlop. - Czy u pana był ktoś wczoraj wieczorem? - zapytała posługaczka, patrząc wymownie na dwa kieliszki pozostawio ne na stole. - Przechodząc koło pańskiego domu słyszałam głos jakiejś kobiety. Posługaczka Marta była córką dozorcy z sąsiedniego domu. Miałem do niej pełne zaufanie. Sprzątała doskonale i kupowała dla mnie żywność na śniadania i kolacje. Nie mogłem powiedzieć jej prawdy, jasne, że musiałem ją okłamać. - To co pani słyszała, to był wywiad radiowy z pewną panią doktór, a te kiliszki na stole: to jeden jest od koniaku, a drugi od piwa. Marta posprzątała pokój i odeszła zamyślona. Niełatwo jest okłamać kobietę. Kiedy opanowałem z grubsza wiedzę tajemną kotki, uważa łem, że przyszedł czas na zwierzenia. Tak robią normalni ludzie. Ale widocznie koty robią inaczej. Niczego konkretnego Angora nie chciała mi powiedzieć. - Czym się zajmujesz? - pytałem. - Nie twoja sprawa - odpowiadała niegrzecznie. - Nie łazisz chyba tylko po dachach? - przymilałem się słodziutko. - Nie. - Ile masz lat? - zaczynałem z innej beczki. - Kocich czy ludzkich? - I tych i tych. - Kocich trzy, a ludzkich dwadzieścia jeden. - Kochasz mnie? - Uhu. - Zdradzasz? - A ty zdradzałeś w moim wieku? 90 - Ja, nigdy. Dawniej nie było takiej mody. Teraz to wy zaliczacie chłopaków na pęczki. Macie znacznie większą skłon ność do poligamii, niż mężczyźni. Zrównanie praw i obowiąz ków, a do tego pigułki antykoncepcyjne, przewróciły wam w głowie i zupełnie zdemoralizowały. Fizycznie jesteście w sta nie zaliczyć znacznie więcej chłopców niż chłopcy dziewcząt, no to i zaliczacie. Chłopcy są bardziej sentymentalni, wy nie macie umiaru. Słaba płeć, śmiechu warte. Odkąd macie własne pieniądze, przestałyście udawać miłość do mężczyzn. Angora nie słuchała. Mówiłem rzeczy niezrozumiałe dla niej. Przyszła ugasić swoje, a przy okazji i moje pragnienie. Mimo wszystko, mimo tej głupiej tajemniczości, byłem bliski zakochania, tego staroświeckiego uczucia nie mieszczącego się w dzisiejszych układach. Któregoś dnia szedłem w kierunku ratusza, jak zwykle rozglądałem się po dachach w nadziei zobaczenia mojej kotki. Tym razem udało mi się dostrzec Angorę. Poznałem ją po unikalnym kolorze i czarnej plamce. Ona mnie nie widziała. Schowałem się za drzewo obserwując ją z ukrycia. O zgrozo... kotka zeskoczyła na parapet. Zauważyłem w oknie sylwetkę mężczyzny. Trzymał w ręku spodek. Dalszego ciągu mogłem się domyśleć. Była godzina piętnasta. Sprawdziłem u dozorcy domu, czyje to było mieszkanie. Dostał w łapę i bez oporów wymienił nazwisko dyrektora S.E. O godzinie osiemnastej Angora przyszła do mnie. Zalatywał od niej koniak. Dogadała się widocznie z dyrektorem. Udałem, że o niczym nie wiem. Musiałem się namyśleć. Trudno mi było tak od razu zerwać z kociakiem. Angora była piękna, sprawna i mało kłopotliwa. Wystarczał lekki klaps i z dziewczyny stawała się kotką. Czułem jednak wstręt do poliandrii. Byłem niezdecydowany aż do chwili, kiedy zobaczyłem Angorę wskakującą do dwóch innych 91 okien. Jedno należało do młodego antropologa, a drugie do artysty malarza. Kiedy nadeszła godzina naszego spotkania, zamknąłem cicho okno. Nie wiem, czy kocica domyśliła się powodów mojej oziębłości. Nie wiem też, czy postąpiłem słusznie? Ah... to przeklęte staroświeckie wychowanie... to ono kazało mi zerwać z Angorą, z którą było mi przecież tak dobrze. (fikcja literacka) ŹLE DOBRANI Mariola pochodzi ze znakomitego rodu o starych tradycjach. Jej dziadek był nawet generałem, wprawdzie tylko carskim, ale bądź co bądź generałem. Męża swego, Tymoteusza, uważa za parweniusza pochodzącego z niższych warstw społecznych. Któregoś dnia dzwoni do mnie Mariola, w jej głosie przebija bezdenna rozpacz, z oczu, jak można się było domyśleć, leją się obficie łzy, wyciera nos w chusteczkę i powtarza w kółko Tymoteusz to łobuz, zwykły łobuz, łobuz. - Cóż takiego zrobił? - zapytałem uprzejmie, pragnąc ją uspokoić. - Nie można z nim wytrzymać, jest okropny, to nie człowiek, lecz zwierzę. Pod nosi rękę nawet na moją mamę - łkała zażywna niewiasta, dodając, iż jest o krok od popełnienia samobójstwa. - Nie trzeba się przejmować - perswadowałem cierpliwie. - Te sprawy jakoś się ułożą, a myślenie o samobójstwie jest wielkim grzechem. W kilka godzin później telefonuje do mnie Tymoteusz. Na moje pytanie, co słychać? Odpowiada dość powściągliwie, 92 z pewnym ociąganiem. - Wyobraź sobie, co zrobiła moja żona. Kiedy nie było mnie w domu, odebrała zamiejscowy telefon informując rozmówcę, że żadnego Tymoteusza tutaj nie ma, że należy go szukać pod takim a takim numerem. Podała przy tym numer pierwszej lepszej urzędniczki z mojego zakładu pracy. Tam jakieś dzieci odebrały telefon i wyraziły wielkie zdziwie nie, że u nich ja miałbym mieszkać. No powiedz, czy to nie jest chamstwo? Co byś zrobił na moim miejscu? - W każdym razie nie podnoś na nikogo w domu ręki - odpowiedziałem nieco wykrętnie. - Dobrze mnie znasz, wiesz że tego nigdy nie robię, to nie leży w mojej naturze. Wiesz co zrobiłem? Powiedziałem jej, że jeżeli tak bardzo kocha swego Cygana, to niech zamiesz ka razem z nim, ale nie w moim mieszkaniu. Cyganie są kastą wędrowną, więc niech się przyłączą do jakiegoś taboru cygań skiego i koczują razem z nimi. Mało ją szlag nie trafił. Potem, podczas mojej nieobecności, przeniosła telewizor z mojego pokoju do pokoju teściowej, w którym, nawiasem mówiąc, brak jest połączenia z anteną. Takie dwie kobiety to mogą człowieka wykończyć. Tymoteusz jest człowiekiem zgodnym, idącym na kom promisy, ale także stanowczym i nie dającym sobie jeździć po głowie. O cygańskim pochodzeniu Rączki dowiedział się od jego żony. Zauważył też, że kochanek Marioli ubiera się nieco ekstrawagancko; nosi kanarkowe buty do ciemnego szarego ubrania i pstrokate krawaty do bardzo ciemnych koszul. Lubi się przy tym chwalić i opowiadać o sobie. Sposób ubierania i chwalenie się potwierdzałyby raczej cygańskie pochodzenie Rączki. Tymoteusz nie jest bynajmniej uprzedzony do ludzi innych ras, ale w naszym środowisku Cygan nie uchodzi za dobrego partnera dla damy. Mariola wpada we wściekłość, kiedy wypomina się cygańskie pochodzenie jej adoratora i nie 93 panuje wtedy nad sobą. Tymoteusz, nie mogąc jej dokuczyć inaczej, wykorzystuje ten sposób upokarzania swojej małżonki. Ze swej strony zachęcałem Krasnodębskiego do jak najwięk szego umiaru i rycerskości wobec dam, z którymi przeżył jakby nie było przeszło ćwierć wieku. Pan Bóg Miłosierny jakoś tę sprawę załatwi po swojemu. Intuicja mówi mi, że troski i zmartwienia Tymoteusza niedługo się zakończą, bo Rączka, jeżeli jest prawdziwym Cyganem, to musiał już zorientować się w sytuacji i w niestosowności dalszego brnięcia w ten zgubny, być może dla niego, romans. Innymi słowy Rączka praw dopodobnie da dyla i już więcej go nie zobaczymy. Ale i w tym przypadku ktoś będzie poszkodowany. Ten ciemno skóry Casanova zostawi za sobą złamane serce Marioli. A w obu rodzinach nigdy już nie zapanuje dawna harmonia, wzajemny szacunek i miłość, bo ludzie są za mało wielkodu szni i nie umieją wybaczać. Co za czasy, co za obyczaje! Miłość, zamiast uszlachetnić Mariolę, zamienia tę do niedawna zrównoważoną matronę w prawdziwą megierę. Zadaje się ona z najgorszym elemen tem w bloku, tylko po to, ażeby mieć popleczników we wspólnej nagonce na biednego, ale jakże szlachetnego Tymo teusza. Przyjaciółki te doradzają Marioli, jakie są najlepsze metody zdyskredytowania jej męża w oczach sąsiadów. Nie rozumiejąc szkody, jaką Mariola sama sobie wyrządza, za chowuje się w sposób karczemny i niegodny. Otwiera, na przykład okno i wrzeszczy jak opętana: „Bandyta, łobuz, złodziej, cham". Robi przy tym jak najwięcej hałasu, przesuwa jąc meble z jednego kąta pokoju w drugi, tak, aby sąsiedzi odnieśli wrażenie, że dzieje jej się wielka krzywda, a być może, że jest nawet bita przez swego brutalnego męża. jak już mówiłem, Tymoteusz niezdolny jest nawet do skrzywdzenia 94 muchy, a cóż dopiero do sprawienia lania swojej połowicy. Wczoraj, kiedy zwrócił uwagę Marioli, że ich mieszkanie nie jest przecież cyrkiem i że takie wykrzykiwanie przez okno do niczego dobrego nie prowadzi, został niespodziewanie chwy cony i ugryziony w lewą rękę. Popchnięty silnie w stronę półki nad tapczanem, Tymoteusz uderzył w nią głową, w wyniku czego dorobił się wielkiego guza w okolicy potylicy. Z ręki lała mu się obficie krew, toteż zasięgnął natychmiast porady lekars kiej, chcąc się upewnić, czy nie zostanie przypadkiem zarażony wścieklizną. Innym razem żona i teściowa wyskoczyły w nocy w koszu lach na schody, lamentując przy tym głośno, tak jakby w mie szkaniu grasował jakiś dziki zwierz, który chce je pożreć. Wszystkie kieszenie zdesperowanego Tymoteusza są codzien nie skrzętnie rewidowane, w nadziei, że znajdzie się w nich coś kompromitującego. Posądza się go także o wynoszenie kos metyków z domu, celem zaopatrzenia w nie swoich rzeko mych kochanek. Krasnodębski, po powrocie z polowania, na którym zabił jedną kaczkę, zdecydował, że nie będzie nią karmił swoich domowych wrogów, lecz podaruje ją mnie. Wiedział bowiem, że od dłuższego czasu moim hobby jest sztuka kulinarna i że ja przynajmniej będę mu wdzięczny za tak miły prezent, w tych ciężkich i ubogich w mięso czasach. Żona zaś i teściowa mówiłyby z pewnością, że kaczka jest twarda i stara, i nie dałyby mu skosztować nawet kawałeczka. Na zwanie za to Tymoteusza złodziejem jest karygodne. To czło wiek o absolutnie czystych rękach, czego najlepszym dowo dem jest powierzenie mu przez władze tak odpowiedzialnego stanowiska. Tymoteusz kontroluje dochody państwowe rządu dwudziestu miliardów złotych w stosunku rocznym. Na domiar złego sąsiedzi śmieją się z Tymoteusza, że jest 95 rogaczem i że widocznie nie umie, czy nie może, zaspokoić żądnej pieszczot Marioli. Paraduje ona otwarcie i bezwstydnie, w biały dzień, ze swoim kochankiem pod rękę, w okolicy ich mieszkania, kładąc przy tym głowę na barku najdroższego mężczyzny, tak jakby miała ze dwadzieścia lat. Po intymnościach, jakie teraz zdarzają się coraz częściej w mieszkaniu cioci, Mariola wraca do domu o północy, z podkrążonymi oczyma, nie licząc się zupełnie ze smutkiem, w jaki ten stan rzeczy pogrąża jej legalnego, ślubnego męża. Wszyscy sąsiedzi, śledząc z zainteresowaniem niesnaski w rodzinie Krasnodębskich, pozakładali sobie w drzwiach okienka, zwane judaszami, kontrolując w ten sposób, z za chowaniem maksymalnej dyskrecji poczynania i godziny po wrotów do domu tej niewiernej żony, kobiety do niedawna jeszcze poważanej i szanowanej w miejscowym społeczeńst wie. Tymczasem Cygan Rączka nie daje znaku życia. Mariola spędza całe dnie na tapczanie, pogrążona w głębokiej kontem placji. Jest dziwnie poważna i spokojna. Przestała awanturować się i dokuczać Tymoteuszowi. Nie wiadomo co myśli i jakie są jej dalsze plany i zamiary. Tymoteusz pojechał do stolicy, do swojej starszej siostry, ażeby zasięgnąć jej rady. Szwagier i siostra poradzili mu rozwieść się i wyprowadzić ze swego mieszkania. Uważają nawet, że dalszy pobyt we wspólnym mieszkaniu z Mariolą może być dla niego niebezpieczny. Po powrocie ze stolicy Tymoteusz dogadał się na tyle z żoną, że zapanowało między nimi coś w rodzaju zawieszenia broni. Trudno powiedzieć na jak długo? Ale dobre i to. Gdyby oboje byli ludźmi na poziomie, to mogliby żyć w zgodzie całymi latami, nawet jeżeli separacja od stołu i łoża trwałaby 96 nadal jak dotychczas. Powinni nawet zezwalać sobie nawzajem na bliższe przyjaźnie z chwilowymi partnerami, przy zachowa niu maksymalnej dyskrecji. Ludziom mogliby mówić, że już wszystko jest w porządku, a niesnaski jakie miały dawniej miejsce, poszły już w niepamięć. Mariolę znowu pognało na spotkanie z uwielbianym Rączką. Tym razem do Łodzi, do miasta leżącego w połowie drogi między miejscami zamieszkania kochanków. Spędzą tam so botę i niedzielę na karesach, i warzeniu jadów i trucizn, którymi zechcą uraczyć Tymoteusza. Nie należy tych słów rozumieć dosłownie. Jadami będą ich myśli, słowa i uczynki mające na celu obalenie przeszkody leżącej na drodze do ich szczęścia. Teściowa otrzymała polecenie nie odzywania się do zięcia, co czyni atmosferę domową ciężką i trudną do wytrzymania. Krasnodębski włożył do mojej lodówki kawał szynki. Przy chodzi do niej codziennie i podżywia się. Udaje wesołka i optymistę, ale w gruncie rzeczy jest zmiażdżony powstałą sytuacją. Najgorsze jest to, że jest taki bezradny, nie umie po prostu walczyć ze swoją żoną, ani stosować jej perfidnej i bezwzględnej strategii. Dopóki Tymoteusz pracuje i ma kilku przyjaciół, sytuacja jego jest jeszcze znośna, ale co będzie, kiedy przejdzie na emeryturę, kiedy stanie się niepotrzebnym nikomu, niedołęż nym człowiekiem bez żadnego oparcia we własnej rodzinie? Aż strach o tym pomyśleć. Opieka państwa i domy starców niewiele mogą dać rodzinnego ciepła, są raczej złem koniecz nym w sytuacjach ekstremalnych, kiedy człowiek jest opusz czony przez wszystkie bliskie osoby. Los bywa niesprawied liwy, nawet dla tak porządnych i uczynnych ludzi jak Tymo teusz. (fikcja literacka) 97 Reportaż sprzed lat STRZAŁY NA FARMIE Godzina 8 rano. Upał nie do zniesienia. Ulice miasta Zaraza pełne błota. Szpital znajduje się za miastem. Jeep podskakuje na wybojach. Przed wejściem do budynku kobiety i dzieci stoją w kolejce. Prosimy o widzenie się z dyrektorem. Doktor Claudio Rincón Toledo patrzy na nasze torby podróżne. Myśli może, że ukrywamy w nich broń, żeby wykończyć faceta. Kiedy przed stawia się nam, widzimy, że jest wyraźnie zdenerwowany. - Doktorze, jesteśmy dziennikarzami. Chcemy porozmawiać z Jose Belisario. Przejechaliśmy pięćset kilometrów w tym celu. Doktor nie ufa nam. - Proszę się wylegitymować. Po obejrzeniu naszych dokumentów, zgadza się. - Dobrze. Pójdę sam mu o tym powiedzieć. Jeżeli on nie ma nic przeciwko temu, to możecie z nim porozmawiać. Poszedł korytarzem w głąb budynku. Pielęgniarki dowie działy się, że przyjechaliśmy zobaczyć się z Jose Belisario. Wchodzą ciekawe do gabinetu dyrektora, żeby nas obejrzeć. Matka zamordowanego Jose Tomasa Bueno nie ma dzisiaj dyżuru. Kierowcy powiedzieli nam, że 25 maja, kiedy Jose Belisario został przywieziony do szpitala po zabiciu Nicolasa Felizoli, ona zajęła się nim bardzo troskliwie. Zdjęła żałobę noszoną od dwunastu lat, a potem urządziła oblewanie tego wydarzenia. Jej syn Jose Tomas Bueno był kierowcą ciężarówki i piątą ofiarą Felizoli. 98 W sobotę 25 maja Jose Belisario, sługa Felizoli, zabił swego pana pięcioma strzałami z rewolweru. Od tego czasu przeby wa w szpitalu w mieście Zaraza. Dzienniki pisały o tym wielokrotnie, ponieważ Felizola był czowiekiem bardzo zna nym. Nazywali go tygrysem z Guarico. Miał gwałtowny chara kter i pod tym względem ustępował tylko pewnej kobiecie o nazwisku Flor Manuitt. Od tego czasu Belisario stał się sławnym. Zabił przecież najbogatszego hodowcę w tych okoli cach. Felizola zostawił spadek obliczany na dwadzieścia milio nów bolivarów. Inwentarz zrobiony przez jego naturalnego brata Gregoria Palacios wykazał 12 milionów, nie licząc 17 tysięcy sztuk bydła. Poza farmami Matas Altas, Pericocal, Laguna Alta, Hamaca, Lagunita Larga, Panteralito, Las Patillas i La Atascosa Felizola posiadał niezliczoną ilość terenów, domów i innych własności. Był kawalerem i mieszkał w hotelu Potomac w Caracas. Od czasu do czasu odwiedzał swoje farmy. Jeździł szarym cadillakiem, zawsze z kilkoma butelkami dobrego koniaku i z jakąś kobietą u boku. Dyrektor szpitala był lekarzem, który wystawił świadectwo zgonu Felizoli w Matas Altas, czterdzieści kilometrów od Zarazy. Powiedział nam, że Belisario czeka na nas. Poprowadził nas policjant. Na drzwiach pokoju położonego w końcu koryta rza zobaczyliśmy napis - Izolatka. Łóżko było puste. Zawołaliś my na niego: - Belisario! Belisario! - Idę, idę - odpowiedział. Kąpał się. Po chwili wyszedł z łazienki. Mężczyzna o ciemnej skórze, niski. Mógł mieć wzrostu nie więcej jak 1,60 m. Miał na sobie spodnie i koszulę koloru khaki. Wyglądał bardzo młodo. - Proszę tędy - zapraszał pokazując nam krzesła w rogu patio. Tutaj będzie chłodniej. 99 - Jak się pan czuje? - Rany od trzech kul już się zagoiły, ale nie czuję się jeszcze dobrze. Mam zawroty głowy i omdlenia. Pewnie z powodu dużego upływu krwi. Leżałem osiem dni nieprzytomny. Jose Belisario powiedział nam, że nie umie czytać. Tak samo zresztą jak jego bracia Castor, Canuto i Claro. Urodził się na farmie Matas Altas. Był najmłodszym z czterech braci. Ma trzydzieści lat, jest kawalerem i ma dziesięcioro dzieci, pięć z Marcoliną Maestre, kucharką w Matas Altas i pozostałe pięć z czterema kobietami, o których wolałby nie mówić. - Zacząłem pracować z Felizolą w roku pięćdziesiątym opowiadał. - Już przedtem pracowałem u innych bogaczy. Zaproponował mi pracę brygadzisty na sawannie. Był dobry dla mnie. Musiałem wstawać o 5 rano i pracować do 9 wieczo rem. Ja lubię tę pracę. Kiedy powiedziałem mu, że mało zarabiam, zaproponował mi jako dodatek do płacy dwie jałówki każdego roku. Czasami kłóciliśmy się. Zabierałem wtedy moje rzeczy i odchodziłem. Przychodził po mnie i mó wił: - Jose, nie przejmuj się tym, co mówię. Wiesz, że cię szanuję. Ja dobrze cię znam. Wracaj do mnie. I ja wracałem. Ostatnio zarabiałem 300 bolivarów miesięcznie. Z Erazmem Fajardo i Vincentem Pulido chwytaliśmy bydło na lasso. Do moich obowiązków należała także sprzedaż bydła. Panowie wiecie, jaki on był. Jak nie pił, był dżentelmenem, jak popił, to szalał. Zawsze zapraszał mnie do picia. Towarzyszyłem mu w jego wyjazdach do Zarazy i innych miejscowości. Piłem trochę i mówiłem: Nicolas, ja nie mogę dużo pić. Nie piję więcej. On odpowiadał, żeby jeszcze chwileczkę na niego zaczekać. Jak robił awantury w lokalach, zawsze uspokajałem go: Nicolas, nie rób draki, chodźmy do domu. W październiku 100 zeszłego roku zwymyślał mnie i ubliżył. Jak zawsze wrzeszczał, że mnie wyrzuci, żebym szedł precz. Powiedziałem mu, że nie jestem uwiązany do jego farmy i że nie chcę pracować z niewdzięcznikiem ani chwili dłużej. Osiodłałem konia, zabrałem dzieci i pojechałem do mojej chałupy, którą zbudo wałem na terenach innego bogacza. Znowu przyszedł mnie prosić o powrót na farmę. Przez miesiąc nie chciałem o niczym słyszeć, ale jak zwykle wróciłem. W Matas Altas takie historie powtarzały się stale. Czasami strzelał do pomarańczy na drze wach. Któregoś dnia chciał się założyć, że nie trafię w głowę ptaka tordito siedzącego na drzewie. Wziąłem sztucer. Trafia łem dobrze, ścinając główki biednym ptakom. Widząc to powiedział: - Słuchaj Jose. Tobie najbardziej ufam. Któregoś dnia zabiją mnie. Chcę, żebyś był moją obstawą. Podaruję ci rewolwer. Podziękowałem mu i od tej pory zawsze nosiłem rewolwer w kieszeni. - Opowiedz nam o walce. Opowiadał szczegółowo. Jest inteligentny. - Strzelaliśmy do siebie 25 maja. To była sobota. Nicolas przyjechał z Caracas w piątek. Przywiózł ze sobą jakąś ciemno skórą dziewczynę, której dotychczas nie widzieliśmy. Po dro dze popił zdrowo, a po przyjeździe położył się spać. To wszystko zaczęło się w sobotę rano. Była godzina dziewiąta. Dziewczyna nazywała się Marcolina. Poszła do kuchni. Smażyła paszteciki, które on jej kazał przygotować na śniadanie. Zawołał na dziewczynę kilka razy. Coraz głośniej i coraz wścieklej. Wyzywał ją, ponieważ nie przynosiła mu pasztecików. Był naprawdę wściekły. Dziew czynie zbierało się na płacz. Bała się wejść do pokoju. Znając Nicolasa i widząc, że można go tylko uspokoić mówiąc do 101 niego jak do równego sobie, wszedłem do jego sypialni i zobaczyłem go siedzącego na łóżku z rewolwerem w ręku. Nicolas, maleńki - powiedziałem. Odłóż ten rewolwer. Zabijesz mnie. Na to on: Nie ciebie chcę zabić Jose, tylko tę k... I zaczął wymyślać najgorszymi słowami. Uspokój się Nicolas powtarzałem. W dalszym ciągu wołał ją. Kiedy odłożył rewol wer, dziewczyna weszła . Znowu był wściekły. Chciał ją uderzyć, ale przytrzymałem go. Poradziłem mu, że najlepiej będzie, jak ona sobie pójdzie. Po co ma stać się jakieś nieszczęście. Dziewczyna płakała. Nicolas wrzeszczał, że nie chce jej widzieć na oczy. Ona płacząc odpowiedziała, że nie ma pieniędzy na drogę powrotną do Caracas, skąd on ją przywiózł. Z dziką wściekłością wrzeszczał: Zapłacisz tym, na czym siedzisz ty k... . Dziewczyna zrozumiała, że nie dostanie pieniędzy na drogę. Była prawie martwa ze strachu. Nicolas kazał mi natychmiast ją zabrać i wyrzucić na szosę. Zgodziłem się i powiedziałem dziewczynie, żeby mi dała swoją walizecz kę. I tak ja na koniu, a ona piechotą odeszliśmy z kilometr drogi. Płakała. Ja nie mogłem biedaczki posadzić na koniu, bo koń był dziki i niespokojny. Zostawiłem ją w domu u jednego przyjaciela, żeby zaczekała na jakiś samochód. Sam wróciłem na farmę. Jak wróciłem, to od razu zobaczyłem, że Nicolas nie jest wcale w lepszym humorze. Moja najstarsza córka Zoraida płakała. Inne dzieci: Jose, Ines, Malbella bawiły się gdzie indziej. Nicolas złościł się w dalszym ciągu. Podszedł do mnie i zaczął mi wymyślać. Milczałem, wszedłem do kuchni i powie działem Zoraidzie, żeby nie płakała. Ona szlochając mówiła: Tatusiu, don Nicolas zastrzeli cię. Mówił to kilka razy. Nie pokazuj mu się na oczy. Uspokoiłem córeczkę. Nicolas był jeszcze w piżamie. Prze102 niósł się na hamak. Krzyczał w dalszym ciągu. Jak zwykle kazał mi się wynosić. Odpowiedziałem mu tylko, że nie jestem głuchy i że pójdę sobie. Założyłem ostrogi. Zoraida znowu zaczęła płakać, musiałem jej przyrzec, że nie przejdę koło Nicolasa. Rewolwer miałem w kieszeni. Odbezpieczyłem go i przeszedłem za plecami Nicolasa. Nie wiem, czy zauważył, że zrobiłem to specjalnie. To że nic nie mówiłem, rozwścieczyło go jeszcze bardziej. Kiedy wsiadałem na Guacharaca, konia na którym i on czasami jeździł, krzyknął: Jedziesz już do cholery, czy nie. Odpowie działem, że jadę, ale nie w tej chwili, ponieważ zaczął padać deszcz. Jak miałem jechać z dziećmi w taki deszcz? Mój domek był daleko na farmie Santosa Hernandeza. Nicolas obrażał mnie, jak tylko mógł. Wyzywał moją matkę, co zabolało mnie najbardziej. Ja go nawet lubiłem. Gdyby mi powiedział: Słuchaj Jose, będziemy się strzelać, ja wiedziałbym czego mam się trzymać. Nie lubię sporów i kłótni, przeniósł bym się gdzie indziej. Jestem młody i nie zabrakłoby mi miejsc do pracy. Wszystko to przez dziewczynę. Gdybym pozwolił mu ją zabić, nie stałoby się to, co się stało. Zostawiłem lejce konia i wróciłem na korytarz, żeby mu powiedzieć, że nie ma prawa tak mnie obrażać. Stanąłem przy drewnianej kolumnie. Wtedy Nicolas podniósł się z hamaka i usłyszałem strzały. Poczułem pieczenie w żołądku, tak jakby ktoś wyrwał mi go z brzucha. Ten człowiek ma mnie zabić, caramba, ja przecież też umiem strzelać. Upadając i przytrzymując się kolumny, wyrwałem rewolwer z kieszeni. Drzazgi z kolumny uderzyły mnie w oczy. Nawet go nie widziałem. Strzeliłem pięć razy w jego kierunku, a potem dowiedziałem się, że wszystkie kule trafiły. On trafił mnie trzy razy. Płacz Zoraidy bolał mnie więcej niż rany, Zoraida podbiegła i zapytała mnie, jak się czuję? 103 Nicolas zabił mnie, córeczko, nie ma na to żadnej rady wyszeptałem. Potem nie wiem, co było dalej. Powiedzieli mi, że zatrzymali jakiś samochód i poprosili kierowcę, żeby mnie zawiózł do szpitala, do Zarazy. Kiedy byłem już w szpitalu, rozniosła się wiadomość, że Felizola już nie żyje. Postawili koło mnie policjanta, żeby nikt nie mógł się do mnie zbliżyć. Dostałem dużo krwi. Czasami przychodził tutaj adwokat Jose Ines Flores z Valle de la Pascua. Ofiarował się bronić mnie, ale ja nie dałem mu żadnej odpowiedzi. Marcolina z dziećmi przeniosła się do moich rodziców. Stamtąd przychodzą mnie odwiedzać co piętnaście dni. To jest daleko. Tutaj zajęli się mną bardzo dobrze. Nie mogę się na nic skarżyć. Co do kary jaka mnie czeka, to wolę o tym nie myśleć. Zostawiam to czasowi. Czas pokaże, jak to się skończy. Wszystko było tak, jak opowiadam. Mówi się, że strzeliłem, ponieważ zastałem Nicolasa celujące go w Zoraidę. To nie prawda. Gdybym pozwolił zabić tamtą dziewczynę, to on by się uspokoił. Zawsze zmieniał dziew czyny. Trzymał je przy sobie dwa, trzy dni, a potem wyrzucał do Caracas. Miał dużo kobiet, ale wszystkie nudziły go. Za całą moją pracę zostało mi tylko dziesięć krów. - Czy prawdą jest, że Felizola zabił pięć osób? - Tak mówią. On też tak mówił, jak chciał kogoś prze straszyć. Czasami mówił, że zabijał ludzi, a potem płacił za to stu krowami tej samej maści. Chyba tak sobie żartował. - Czy pamiętasz nazwiska zabitych? - Nie pamiętam dobrze. Pierwszą ofiarą była pewna kobieta. Mówią, że strzelił jej w szyję. To było dawno. Potem ranił kierowcę Zurita. Strzelił do niego na placu w Zarazie. Umarł dopiero po trzech latach. Trzeci to był pewien Niemiec. Jeżeli dobrze pamiętam, nazywał się Carlos Heinz. Był urzędnikiem 104 państwowym. Robił wiercenia na sawannie w poszukiwaniu nafty. Niemiec zaprosił Nicolasa do strzelania do celu. To było w San Juan de los Morros. Zawody zakończyły się szybko, kiedy Niemiec dostał kulę w kręgosłup. Nie umarł od razu. Mówi się, że dostał 50 tysięcy bolivarów. Ale nikt nie wie napewno, jak to było. Panowie wiecie, jak ludzie przesadzają. Czwarty został zabity na miejscu, na rynku w Ciudad BoIivar. Nicolas zaczepił jakąś ładną kobietę. Kobieta poszła do męża na skargę. Mąż nie wiedząc kim jest zaczepiający, przyszedł na rynek i trzasnął pięścią Nicolasa, rozkładając go na ziemi. Chociaż był całkiem pijany, upadając strzelił i kula przebiła tamtemu głowę. Kula weszła mu przez oko. Piąty to był Jose Tomas Bueno, dwanaście lat temu. Za tamtych Nicolas był aresztowany przez krótki czas, za tego ostatniego dostał duży wyrok: siedem lat i siedem miesięcy. Opowiadała mi o tym moja matka. Nicolas wracał z Caracas i przejeżdżał koło miejsca, skąd kierowca wydobywał żwir. Miał na to zezwolenie od brygadzisty Nicolasa. Nicolas zabił go w kabinie samo chodu. Za to morderstwo siedział w więzieniu do 1953 roku. - Był pan obecny przy jego niektórych wyczynach? - Raczej nie. Wolałem nie być przy nim, jak szedł na hulanki. Nie chciałem mieć nieprzyjemności. Wiem, że lubił chodzić do baru „Jauri" i że jego przyjacielem i towarzyszem hulanek był Miguel Ryan. Ostatnio, po wypadku samochodowym, kiedy Nicolas złamał sobie nogę, był spokojniejszy. Osiem miesięcy temu strzelił do niego Alfonso Rojas. Byli razem w barze „Jauri". Rojas wyciągnął rewolwer i strzelił. Ale nie trafił. Mówią, że zaraz uciekł przełażąc przez mur pełen szkła. Poharatał się szkłem. Jakaś kobieta dziwiła się, co on tam robi? Rojas odpowiedział, że strzelił do Felizoli i nie trafił. - On mnie zabije - dodał. 105 Nicolas krzyczał za nim. - Łazęgo, chodź, nauczę cię strzelać. - Tyle lat pracowałeś z nim, może słyszałeś jeszcze coś ciekawego? - Dużo słyszałem, ale myślę, że nie wszystko było prawdą. Pewnym jest, że kiedy raz jechał do Caracas w towarzystwie jakiegoś kierowcy, zatrzymali się w Zarazie. Tam dał kierowcy dwadzieścia bolivarów na benzynę. W nocy Nicolas pił i szofer też pił. Następnego dnia niedaleko Valle de la Pascua samo chód zaczął stawać. Kierowca wyszedł z samochodu i podniósł klapę. Powiedział, że musi poszukać kawałek patyka, żeby zobaczyć co jest w karburatorze. jak już oddalił się trochę, to krzyknął: Nicolas, ten samochód nie ma benzyny. Nicolas zrozumiał, że kierowca przepił te dwadzieścia bolivarów, które dostał na benzynę. Zszedł z samochodu i zaczął strzelać. Ale nie trafił, tamten już był daleko. - Czy to prawda, że Felizola ranił wielu ludzi? - Nie wiem. Myślę, że nie było rannych. Strzelał celnie. Był bardzo uparty. Opowiadają, że pewnego razu chciał wjechać do baru na koniu. To było w Zarazie. Koń nie chciał wejść. Zatrzymał się w drzwiach i żadna siła nie mogła zmusić go do wejścia. Wtedy Nicolas zszedł z konia i zastrzelił go. Taki on był. Alkohol robił z niego szaleńca. - A co on pił? - W domu zawsze pił piwo. Jak przyjeżdżał z Caracas, przywoził także koniak. Wiedział, że jest nielubiany i dlatego często był rozgoryczony, jak był w dobrym humorze, roz mawiał ze mną o wszystkim. Teraz podobno wiele kobiet twierdzi, że żył z nimi od dłuższego czasu. Chcą wyłudzić trochę pieniędzy. Ja wiem, że odkąd pracowałem u niego, 106 żadna długo nie zagrzała miejsca. Wszystkie wyrzucał. Dla braci też nie był dobry. Ma kilku braci i kilka sióstr. Nie wiem, czy wszyscy jeszcze żyją. Siostry nazywają się: Irma, Carmela, Blanca, Rosa. Bracia: Guillermo i Victor. Rodzeństwo naturalne to: Gregorio, Domingo, Paula, Catalina, Ana Teresa, Guillermo. Najczęściej odwiedzali go Gregorio i Victor. - Czy synowie odwiedzali go? - Najczęściej widziałem Jose Gregoria. To był syn, którego on uznał oficjalnie za swego. Przyjeżdżał do farmy na wakacje. Czasami dostawał takie lanie, że musiałem interweniować. Chłopiec bardzo mnie lubił. Innych widywałem rzadko. Ale na pewno to są jego dzieci. Nikt w to nie wątpi. - Pomagał mu pan w interesach? - Miał do mnie zaufanie, ale załatwiał swoje transakcje w Caracas. Ja tylko wręczałem bydło. - Jak pan myśli? Ile zostawił pieniędzy? - Mówił mi nieraz, że ma miesięcznie sto tysięcy bolivarów z samych procentów. - Czy chwalił się, że zabił tych ludzi? - Jeszcze jak. Mówił to każdemu, kto chciał słuchać. - Czy pan się go bał? - Nie. Moi znajomi radzili mi, żeby go rzucić, ale ja uważa łem, że jest dobrym człowiekiem ze złym charakterem. - Czy myśli pan, że jego bracia będą prosić sąd o surową karę dla pana? - Jeżeli są uczciwi i szczerzy, to myślę że nie. Oni wiedzieli, że któregoś dnia ktoś go zastrzeli. Nigdy nie przypuszczałem, że mnie wypadnie to zrobić. Wiem tylko, że gdybym tego nie zrobił, on zrobiłby to ze mną. Z nabitym rewolwerem nie ma żartów. 107 Rozmawialiśmy przeszło półtorej godziny. Belisario był zmęczony. Był rekonwalescentem i więźniem. Pilnowała go policja. Victor Manuel Reinoso, ,,Elite" Caracas 7.VIII.'63 Tłumaczył Władysław Stefanoff Jose Belisario 108 Nicolas Felizola BARBADOS I WENEZUELA NIEBEZPIECZNE DLA TURYSTÓW Departament Stanu z Waszyngtonu ostrzega turystów pla nujących spędzić wakacje na Barbados. Ilość zbrodni i prze stępstw popełnianych na turystach znacznie wzrosła, szczegól nie w stolicy Bridgetown i na plażach. Incydenty miały miejsce nawet na zatłoczonych ulicach i to w biały dzień. Wyrywanie portfeli, napady na tle seksualnym i kradzieże kieszonkowców to przestępstwa najczęściej popełniane. Należy zachować ostrożność na drogach o małym ruchu pojazdów, zdarzały się bowiem wypadki blokowania drogi i rozboje z bronią w ręku. Spacery na plażach i miejscach atrakcyjnych dla turystów nie należą do bezpiecznych. W Wenezueli podróżny powinien unikać przebywania w po bliżu antyrządowych demonstracji, które dość często mają miejsce w Caracas i innych większych miastach po nieudanym zamachu stanu w dniu 4 lutego. Najbezpieczniejsze miejs cowości to Wyspa Margarita i Puerto la Cruz na wybrzeżu, a w interiorze Puerto Ayacucho i Ciudad Bolivar. W pobliżu granicy kolumbijskiej panuje cholera. Podróżni powinni spoży wać wyłącznie gotowane pożywienie i owoce, a także nie pić surowej wody i nie butelkowanych napoi. Według ostatnich doniesień ilość zbrodni i przestępstw popełnianych w Caracas gwałtownie spadła. Jest to niewątp109 liwą zasługą byłej Miss Universum wybranej na stanowisko prezydenta miasta, jej energiczne działania okazały się skute czniejsze niż dotychczasowych hombres machos na tym stano wisku. Także epidemia cholery została już opanowana, chociaż w dalszym ciągu zaleca się turystom gotowanie wody do picia i dokładne mycie owoców. ŚMIERTELNA ZASADZKA W SERENGETI Rzeka Grumeti położona jest w Narodowym Parku Serengeti należącym do Tanzanii. Częste burze wrześniowe wypełniają jej koryto wodą. W następnych miesiącach tej wody jest coraz mniej, a w sierpniu nie ma jej prawie wcale. Koryto rzeki zamiast wodą wypełnione jest wtedy piaskiem. W czerwcu jest jeszcze tej wody sporo. Woda wprawdzie nie płynie, ale znajduje się w sadzawkach i rozlewiskach. Dla przybywających spragnionych antylop gnu, tych dziwnych zwierząt o głowie krowy, a tułowiu, grzywie i ogonie jak u konia, jest jeszcze tej wody dosyć. Zwierzęta, które przebywają w pobliżu rzeki, na przykład antylopy impalas, pawiany czy guźce nauczyły się już ostroż ności przy zbliżaniu się do wody, ale wielkie stada gnu, wśród których jest wiele cieląt nie znających jeszcze krokodyli, brak jest tej ostrożności. Cielęta hałasują, beczą, wchodzą głęboko do wody, a tam czekają na nie olbrzymie krokodyle, ważące często nawet pół tony. Wielkie paszcze, pełne ostrych zębów, 110 atakują nagle, rozpoczynając doroczną ucztę. Na brzegu rzeki tłoczą się antylopy. Miażdżące szczęki zaciskają się na ciele przerażonego cielęcia. Te gigantyczne krokodyle atakują także sztuki dorosłe ważące około dwieście kilogramów. Chociaż zęby gadów są imponujące, to mogą one jedynie chwytać i rozrywać ofiarę, a nie przeżuwać. Śmierć zdobyczy, za zwyczaj po długim szamotaniu, następuje z powodu wciąg nięcia na głęboką wodę. Mimo iż krokodyle są bardzo silne, to łatwo się męczą, dlatego wolą atakować sztuki młode, łatwiej sze do utopienia i rozerwania. Kawałki ścierwa łykane są przez gady w całości, bez przeżuwania. W tydzień lub dwa później niespokojne stado powraca znowu do rzeki, ażeby napić się wody i złożyć nowe ofiary na ucztę dla krokodyli. Opr. (ws) wg „National Geographic" IV / 93 ZŁOTE ŚLADY ŚREDNIOWIECZNYCH WĘDRÓWEK Znalezienie złotych monet w jordańskim porcie Akaba po zwala na lepsze poznanie tras średniowiecznych podróżników. „Monety wyglądają jakby wyszły prosto z mennicy" - powie dział Donald Whitcomb, archeolog z Uniwersytetu w Chicago, o zbiorze 32 złotych monet znalezionych przez niego na peryferiach portu Akaba. Te monety mają prawie tysiąc lat, a ich odkrycie rzuca nowe światło na jedenastowieczny handel i podróże na Środkowym Wschodzie. 111 Większość tych monet była wyprodukowana w mennicy miasta Sijimassa w Maroku, położonym około 2.500 mil (4.000 kilometrów) na zachód. Ayla, jak wówczas nazywano Akabę, była miejscem postoju dla Muzułmanów odbywających pielg rzymkę do Mekki. To miasto znajdowało się także w tamtym czasie na handlowych szlakach powiązanych z Chinami, Środ kowym Wschodem i Europą, co jest faktem potwierdzonym przez glazurowaną ceramikę i porcelanę znalezioną w tym samym miejscu. „Jedenasty wiek był dla Aylii okresem trudnym" - dodał Whitcomb, który prowadzi tam badania wykopaliskowe od 1986 roku. „Działo się tu wiele podczas dominacji egipskiej, powstań Beduinów i trzęsienia ziemi, które zniszczyło miasto". Podróżny, prawdopodobnie pielgrzym lub kupiec, mógł zako pać swoje monety podczas któregoś z tych dramatycznych wydarzeń. Warto dodać, że Akaba leży na uskoku jordańskim, oddzielającym arabską płytę tektoniczną od płyty synajskiej, co sprzyja częstym trzęsieniom ziemi. Opr. (ws) wg „National Geographic" II / 93 POMOCNA DŁOŃ DLA SPARALIŻOWANYCH Chorzy po krwotoku mózgowym cierpią zazwyczaj na para liż lub niedowład połowy ciała. Podobne objawy mogą wy stąpić w guzach i uszkodzeniach wypadkowych mózgu. Elekt112 ryczny stymulator nerwów może im pomóc w otwarciu spara liżowanej dłoni. Przyrząd ten jest często stosowany w Stanach Zjednoczonych. Kiedy chorzy chcą wykonać jakiś ruch, u większości osób po wylewie ruch ten jest niepełny, a ręka pozostaje bezwładna. Bezpośrednio po wylewie ręka jest wiotka, ale potem dłoń może pozostać zaciśnięta na stałe, jeżeli nie zrobi się niczego, ażeby rozprostować palce. Patrick Crago i jego koledzy z Centrum Rehabilitacji w Ohio uzyskali otwarcie zaciśniętych dłoni u siedmiu chorych. Ulep szyli oni elektryczny stymulator nerwów i spowodowali pobu dzanie nerwów przedramienia elektrodami przymocowanymi przylepcem do skóry. Ażeby wywołać otwarcie dłoni, przyrząd powinien pobudzać jednocześnie dwa nerwy kontrolujące mięśnie ręki - nerw działający na mięśnie prostujące palców i na nerw łokciowy. W przeszłości stosowano podobne techniki przy leczeniu chorych po urazach rdzenia kręgowego. Metoda ta pozwoliła im na częściowe odzyskanie władzy w rękach i nogach, co napawa pewnym optymizmem dla tej nowej metody leczenia. Carl Billian, specjalista od rehabilitacji pacjentów po krwoto kach mózgu, brał udział w tych pracach i mówi, że otwarcie dłoni elektrodami wydaje się „poniekąd sztuczne". „Ale me toda ta umożliwia doprowadzenie ręki do większej sprawności przy chwytaniu i podnoszeniu przedmiotów oraz do pomaga nia zdrowej ręce". Opr. (ws) wg „New Scientist" 19 / VI / '93 113 ROŚLINNE PURYFIKATORY POWIETRZA Uczeni pracujący nad skutecznymi sposobami oczyszczania powietrza na stacjach orbitalnych, doszli do wniosku, że nie wymaga to skomplikowanej technologii. Najlepiej bowiem do tego celu nadają się rośliny domowe. Podczas doświadczenia, wstawiono trzy rośliny doniczkowe do pomieszczenia zawierającego formaldehyd, gaz otrzymy wany z alkoholu metylowego, będący jednym z najpospolit szych zatruwaczy powietrza w mieszkaniach. W ciągu sześciu godzin koncentacja gazu spadła o 50%, a po 24 godzinach ilość gazu zmniejszyła się o 90%. Formaldehyd jest jednym z najważniejszych surowców w przemysłowej syntezie organicznej żywic, włókien kazeino wych, barwników i butadienu. Używany jest między innymi przy wyrobie parkietów i pilśni wiórowych; często więc znaj duje się w gospodarstwach domowych, w których powoli ulatnia się i zanieczyszcza powietrze. W fotosyntezie, procesie asymilacji dwutlenku węgla przez rośliny przy użyciu energii słonecznej, rośliny, jak się okazuje, potrafią zneutralizować i zużytkować zanieczyszczenia spowo dowane formaldehydem. Opr. (ws) na podst. „Organic Gardening" 114 RODZINNY GROBOWIEC KAJFASZA Józef zwany Kajfaszem był arcykapłanem żydowskim, który wg Ewangelii spowodował wydanie wyroku śmierci przez Piłata na Synu Bożym, Chrystusie. Czy ozdobna wapienna skrzynka z pieczary odkrytej przez robotników podczas prac ziemnych w Jerozolimie zawiera kości Kajfasza? Zvi Greenhut, archeolog miejski Jerozolimy, prowadzący prace wykopaliskowe w pieczarze, nie jest cał kiem tego pewny. - Wśród znalezionych 12 skrzynek zawiera jących ludzkie kości, jedna może zawierać kości dziadka arcy kapłana, wuja lub jego samego - oświadczył Greenhut. „Nie ulega jednak wątpliwości, że grobowiec należał do tej rodzi ny". Podobne grobowce były używane przez bogate rodziny żydowskie od I wieku przed Narodzeniem Chrystusa do roku 70 po Chrystusie. Napisy wyryte w języku hebrajskim na skrzynce, wymieniają imię ,,Qafa" - aramejski odpowiednik imienia Kajfasza. Badana skrzynka zawiera kości sześciu osób, wśród nich jedne odpowiadające mężczyźnie zmarłemu w wieku 60 lat, co według oceny historyków zgadzałoby się z wiekiem zmarłego arcykapłana. O Kajfaszu mówi Ewangelia, a także żydowski historyk z I wieku, Józef Flawiusz. Jedna z inskrypcji na wspomnianej skrzynce została odczytana jako „Józef, syn Kajfasza". Kajfasz został arcykapłanem po swoim teściu Annaszu. W roku 37 został usunięty z zajmowanego stanowiska przez władze rzymskie. Opr. (ws) wg „National Geographic" 1 / 93 115 TE OKROPNE WYDRZYKI Jest coś podłego w zachowaniu się wydrzyków. „Niczym nie usprawiedliwiona, bezlitosna żarłoczność i okrucieństwo zmusza je do nieustannego czatowania na nie pilnowane przez rodziców młode pingwiny, rozszarpywanie ich ciał na części i porzucanie zdobyczy". Ornitolog Robert Cushman Murphy potępia bez ogródek zachowanie się wydrzyków, tych skrzyd latych wściekłych furii, które zabijają znacznie więcej ptaków, niż jest im to potrzebne do wyżywienia. Wydrzyki rozmnożyły się i opanowały wybrzeża Arktyki i Antarktyki. Można spotkać te wielkie ptaszyska na wyspach północnego Atlantyku, na południowym wybrzeżu Chile, na Antarktydzie i Wyspach Falklandzkich. Podobnie jak mewy podążają za statkami pozostawiającymi za sobą jadalne odpady. Te zachłanne drapieżniki mają hako wate dzioby i sierpowate szpony. Ich ofiary: mewy, petrele, pingwiny czy nawet nowo narodzone jagnięta widzą na chwilę przed śmiercią olbrzymie skrzydła o rozpiętości 4-5 stóp i wielkie dzioby uderzające w ofiarę jak trzyfuntowy pocisk armatni. Ornitolog, Roberi Furness, autorytet i znawca zwycza jów ptaków, zapytany o jakieś osobiste wrażenia ze studiów nad wydrzykami, powiedział, że kiedyś sam został zaatakowa ny przez te agresywne, drapieżne ptaki. Opr. (ws) wg „National Geographic" XI / '93 116 NAGŁA ŚMIERĆ SPORTOWCA W 1990 roku Hank Gathers, obiecujący młody koszykarz z Los Angeles, upadł i zmarł na boisku podczas koleżeńskiego meczu. W wieku 23 lat był już bliski uzyskania zawodowego kontraktu wartości miliona dolarów rocznie. Kilka miesięcy wcześniej dostał niebezpiecznej arytmii serca, ale po otrzyma niu betablokerów praca serca wróciła do normy; w sumie nie wziął udziału tylko w trzech meczach. Śmierć Gathersa ożywiła dyskusję nad zagadnieniem ochrony sportowców przed tego rodzaju ryzykiem. Zgon sportowca z powodu ataku serca zdarza się rzadko. Specjaliści oceniają, że może się to przydarzyć 1 na 200.000 sportowców, ale są to przypadki szokujące, ponieważ dobrze wyszkoleni sportowcy, mężczyźni i kobiety, uchodzą w społe czeństwie za ludzi najzdrowszych. „Wydaje się teraz prawdopodobnym, że Gathers cierpiał na zapalenie mięśnia sercowego. Gdyby nie był wschodzącą gwiazdą sportu, jego lekarze nie zezwoliliby prawdopodobnie na tak szybki powrót na boisko" - twierdzi Barry Maron z Instytutu Zdrowia w Minneapolis. „Przy olbrzymim uznaniu ze strony publiczności i wielkich pieniądzach wchodzących w grę, elita sportowców widziana jest jako cenny towar, a nie jako pacjenci". Według Annę Kenny i Len Shapiro ze Szpitala Papworth koło Cambridge, wrodzone wady serca są główną przyczyną 117 nagłych śmierci u młodszych sportowców, podczas gdy u star szych (powyżej 35 lat) ataki serca występują głównie z powo du ukrytej choroby wieńcowej, kiedy to arterie mięśnia ser cowego zostają zablokowane przez cholesterol. Niestety, me tody badań nie są dostatecznie dokładne, ażeby dało się wyłowić sportowców zagrożonych atakiem, jeżeli brak jest u nich objawów chorobowych. Starsi sportowcy mogą jednak odczuwać sygnały ostrzega jące, na przykład bóle w klatce piersiowej podczas ćwiczeń. Te bóle nie powinny być nigdy lekceważone, mimo iż pozornie sportowiec taki jest zdolny nawet do udziału w maratonie. Opr. (ws) wg „New Scientist supplement" 9 / X /'93 JADOWITE PTAKI Wystrzegajcie się ptaka pitohui z powodu zawartej w nim trucizny. Pitohui kapturkowy jest ptakiem pospolitym na No wej Gwinei. Kiedy John Dumbacher, pracownik naukowy z Uni wersytetu w Chicago, uwalniał z sieci tego ptaka, został przez niego podrapany i podziobany w rękę. Dla uniknięcia infekcji, badacz wyssał krew z zadrapań, co spowodowało natychmias towy obrzęk i odrętwienie jego ust. Wywołało to zdumienie Dumbachera, a następnie chęć zbadania przyczyn tego zjawis ka. Dumbacher wysłał pióra, skórę i inne tkanki ptaka do Narodowego Instytutu Zdrowia, gdzie zostały poddane anali118 zie. Okazało się, że w tych tkankach zawarty był jad - neurotoksyna, znana jedynie u pewnego gatunku plujących jadem żab z Ameryki Centralnej i Południowej. Dalsze badania wykazały, że dwa inne gatunki ptaka pitohui także produkują tę toksynę. Dumbacher pragnął się dowie dzieć dalszych szczegółów o tej truciźnie, a także otrzymać odpowiedź na pytanie, czy jaskrawe kolory ich upierzenia mają na celu ostrzeganie potencjalnych drapieżników, że są dla nich niebezpieczne? Dumbacher pojechał do Nowej Gwinei w towarzystwie innego specjalisty - Bruce Beehlera. Koszty tych badań zostały subwencjonowane przez Towarzystwo National Geographic. „Mamy tu do czynienia z jednym z najlepiej znanych ptaków na Nowej Gwinei, a nie wiedzieliśmy o nim tego, co jest najważniejsze" - powiedział zadumany Beehler. Opr. (ws) wg „National Geographic" IV / 93 PAJĘCZYNA - PRZĘDZĄ PRZYSZŁOŚCI Mocniejsza niż stal, bardziej elastyczna jak nylon, wytrzyma lsza niż kamizelka kuloodporna, pajęcza nić może stać się tworzywem służącym do wyrobu nowej tkaniny, jeżeli tylko zdoła się wyprodukować ją syntetycznie. Od roku 1988 biolog molekularny Randy Lewis usiłuje zbadać tajemnicę pajęczych gruczołów na Uniwersytecie w Wyoming. Lewis używa zazwyczaj do swoich badań długo119 nogie, wielkości dłoni pająki, które produkują nić jedwabną w siedmiu odmianach z siedmiu różnych gruczołów. Ażeby uzyskać pajęczą przędzę, Lewis chwyta kleszczykami nitkę z gruczołu znieczulonego pająka i nawija ją na szpulkę. Pająki są „dojone" trzy razy tygodniowo. Za każdym razem uzyskuje się około stu jardów przędzy. Lewis ma nadzieję wyizolować kluczowy gen odpowiedzial ny za produkcję przędzy, przenieść go przy pomocy inżynierii genetycznej na hodowlę bakteryjną i wyprodukować w ten sposób pajęczy jedwab. Za jakieś pięć lat, jak przypuszcza, syntetyczny pajęczy jedwab będzie mógł być użyty do produk cji wiązadeł, nici chirurgicznych, zderzaków samochodowych, a nawet na liny zaporowe używane na lotniskowcach przy lądowaniu samolotów. „Pajęczy jedwab wymaga więcej siły, ażeby go rozerwać niż jakiekolwiek inne tworzywo" - twierdzi Lewis. Opr. (ws) wg „National Geographic" XI / '93 120 NOSOROŻCE BEZ ROGÓW Operacja pozbawienia nosorożców rogów ma na celu zape wnienie im bezpiecznej przyszłości. Rogi tych zwierząt są bardzo cenione na Dalekim Wschodzie za ich własności lecz nicze, a na Środkowym Wschodzie używane są do produkcji luksusowych rękojeści sztyletów. W związku z tym nasila się alarmująco kłusowanie na te olbrzymy. Ażeby temu zapobiec, pracownicy stojący na straży ochrony dzikiej zwierzyny w Zim babwe i Namibii odpiłowują nosorożcom rogi. Około 500 zwierząt pozbawiono już rogów, które odrastają zresztą po kilka cali w ciągu roku. Akcja trwa od roku 1989 i już dają się zauważyć jej pozytywne skutki. Bezrogie nosorożce nie mają bowiem wartości dla kłusowników. Jak donosił National Geographic w marcu 1984 roku, ilość afrykańskich nosorożców spadła wówczas poniżej 20.000 sztuk. Nieustanna masakra trwająca od tego czasu zmniejszyła ich ilość do 8.200. „Czarne nosorożce ucierpiały najbardziej" oświadczył Richard Emslie, afrykański badacz tego problemu. Obecnie ich ilość ocenia się tylko na 430 sztuk, w porównaniu z 1.500 w roku 1984. „Wydaje się, że nosorożce pozbawione rogów w niczym nie ucierpiały i czują się dobrze. Jednak dalekosiężne skutki tych operacji są jeszcze nie znane" - powiedział Joel Berger z Uniwersytetu Nevada w Reno. Studiuje on życie tych olb rzymów w Namibii na zlecenie i za pieniądze Towarzystwa National Geographic. Opr. (ws) wg „National Geographic" IV / 93 121 DROBNOUSTROJE NISZCZĄ AKROPOL Od lat zanieczyszczenie powietrza uważane było za główną przyczynę korozji starożytnych dzieł pomnikowych Grecji i Rzymu. Niemiecki uczony, Wolfgang Krumbein, twierdzi jednak, że prawdziwym wrogiem starych marmurów są drob noustroje: glony, porosty i grzyby, które pojawiają się i znikają w zależności od zmian klimatycznych. Gorący, suchy klimat przeważający w połowie XIX wieku zabarwił ateński Akropol na kolor rdzawy. Zależało to od wzmożonego rozmnażania się porostów, których ekskrementy spowodowały ten rdzawy nalot - powiedział Krumbein, geomikrobiolog, członek grupy doradczej UNESCO zajmującej się konserwacją Akropolu. W końcu zeszłego wieku, glony i grzy by zaczęły gwałtownie rozmnażać się w chłodnym i wilgotnym klimacie, co spowodowało zmianę barwy Akropolu na ciemnawozieloną. W ostatnim dziesięcioleciu pogoda w Grecji była bardziej zmienną, drobnoustroje ukryły się pod powierzchnią marmu rów, czyniąc Akropol prawie całkiem białym, ale jednocześnie bardziej podatnym na zanieczyszczenia od wewnątrz. Krum bein poszukuje teraz sposobu usunięcia tych drobnoustrojów w taki sposób, ażeby przy tym nie uszkodzić marmurów. Opr. (ws) wg „National Geographic" IV / 93 122 MAMUCIE CIOSY NA SPRZEDAŻ Syberyjscy Rosjanie znajdują wiele włochatych mamutów zakonserwowanych w wiecznej zmarzlinie 10.000 - 40.000 lat temu. Te ogromne zwierzęta przetrwały na ozdobach wyrabia nych z ich ciosów. Pomimo zakazu handlu kością słoni - ich krewniaków, mamucie źródło surowca jest w dalszym ciągu legalne i nie znajduje się na żadnej liście zwierząt, którym zagraża wytępienie. Wyginęły już bowiem w plejstocenie. „Syberyjska zamrażarka może zawierać ponad 600.000 ton kości mamutów" - mówi Ed Espinoza z Państwowego Labora torium Rybołówstwa i Dzikiej Zwierzyny. Cena ciosów z ma muta waha się od 150 do 400 dolarów za funt, w zależności od jakości i koloru. Kość brązowawa jest tańsza, a biała osiąga nawet cenę kości słoniowej. Wiele rzeźb z kości zbadanych w portach Stanów Zjed noczonych zeszłego roku, to rzeźby z ciosów mamuta dopuszczone do handlu, co jest dobrą wiadomością dla słoni. Ale jest także zła wiadomość dla innych gatunków zwierząt. „Ilość zębów hipopotama i kłów afrykańskiego guźca w obro tach handlowych wskazuje na ich wzmożony popyt" - twierdzi Espinoza. Opr. (ws) wg „National Geographic" I / 92 123 ZAGROŻONE BORSUKI Umiłowane przez Brytyjczyków borsuki znalazły się w po ważnym niebezpieczeństwie. Przyczyną tego jest ich choroba. W południowo-zachodniej Anglii myśliwi polują na nie z przy czyn sanitarnych. Niektóre z 80.000 borsuków przebywających na tym obszarze są nosicielami prątków gruźlicy bydła rogate go. Od roku 1975 ponad 20.000 tych zwierząt zostało zabi tych, mimo żywych protestów Narodowej Federacji Miłoś ników Borsuków. Ażeby zakończyć to zabijanie na oślep, zaproponowano ostatnio chwytać borsuki i badać ich krew. Te, które są zarażone, prawdopodobnie jakieś 15%, należałoby zabić, a po zostałe uwolnić. Wyniki testów są jednak dyskusyjne, co może narazić na niepowodzenie planowany program. Badania dowodzą, że około 350 sztuk bydła zostaje rocznie zakażonych bakteriami gruźlicy przez borsuki, jak na ironię, bydło nabawiło się tej choroby już bardzo dawno i praw dopodobnie przekazało ją borsukom, które teraz obdarowują nią angielskie krowy. Opr. (ws) wg National Geographic" IX / 93 124 DNA OSKARŻA MORDERCĘ W zeszłym miesiącu pewien mężczyzna z Arizony został uznany winnym popełnienia morderstwa. Dowodem winy były nitki DNA uzyskane z dwóch nasion drzewa palo verde. Mark Bogan został oskarżony o zamordowanie kobiety lekkich oby czajów i o porzucenie jej zwłok w opuszczonej, nie zamiesz kanej fabryce. Strączki z drzewa palo verde, gatunku ros nącego w miejscu zbrodni, zostały znalezione w ciężarówce Bogana. Tim Helentjaris, genetyk z Uniwersytetu w Arizonie, oświadczył, że DNA z nasion odkrytych w ciężarówce pasował idealnie do DNA (kwas dezoksyrybonukleinowy) jednego z drzew rosnących w miejscu zbrodni. Bogan twierdził, że nigdy nie był w tamtej okolicy. „Nie myślę, żeby jakakolwiek rozprawa sądowa była możliwa bez tych nasion" - powiedział Bill Clayton, zastępca prokuratora dystryktu. „Szukaliśmy jakiegoś dowodu obecności Bogana w miejscu zbrodni i szczęśliwie udało się nam go zdobyć". Opr. (ws) wg „New Scientist" 19 / VI / '93 125 ZATOKA WIELORYBÓW Lodowcowej Zatoce Wielorybów na Alasce zagraża nad mierna ilość odwiedzających statków. Widok licznych wielo rybów humbaków 1 jest magnesem przyciągającym turystów do tego narodowego rezerwatu. W zeszłym roku było ich 216.000. Większość z nich przybywa na statkach turystycz nych, w związku z czym trzeba było zwiększyć o 72% ilość zezwoleń na wpływanie statków do zatoki, ze 107 do 184 podczas jednego sezonu. Spowodowało to także większe zapotrzebowanie na przewodników - pilotów po zatoce. „Hałas powodowany przez statki i jego negatywny wpływ na wieloryby i lwy morskie Stellera jest bardzo niepokojący" powiedział Kevin Apgar, pracownik rezerwatu, „jesteśmy tak że zatroskani zanieczyszczeniem powietrza wywoływanym przez kominy parowców. Zanieczyszczenie takie utrzymuje się przez kilka godzin, co między innymi odbija się także i na wyglądzie lodowca". Obsługa rezerwatu przywiązuje także wagę do ograniczeń w połowach ryb i przestrzegania zakazu połowów siecią ryb łososiowatych, zwyczaju praktykowanego od wieków przez Indian z plemienia Tingit. Tradycyjne połowy dla celów hand lowych, mimo zakazów, były dość długo tolerowane, jednak procesy sądowe wytoczone ludziom łamiącym prawo przez zwolenników ochrony przyrody mogą zahamować tego rodza ju praktyki. Opr. (ws) wg „National Geographic" V / 93 1) Humbak, dtugoptetwiec; Megaptera novaeangliae, Megaptera nodosa, humpback whale. 126 BOBRY OGRYZAJĄ AMERYKĘ PÓŁNOCNĄ Wyłapane prawie całkowicie sto lat temu, bobry powróciły tryumfalnie na swoje dawne ziemie, jest ich tak dużo, że farmerzy i właściciele domów w Stanach i Kanadzie zgrzytają zębami, kiedy bobry ścinają im drzewa, niszczą groble powo dując zalanie plonów, blokują drogi wodne czy tamują odpływ ścieków. „W Kanadzie jest ich sześć do dziesięciu milionów" - mówi Milan Nowak z Ministerstwa Zasobów Naturalnych prowincji Ontario. Głównym czynnikiem regulującym ilość bobrów jest w dal szym ciągu traper, ale niewielu z nich wysila się obecnie w pracy, ponieważ skórki bobrów warte są tylko 15 dolarów, co spowodowane jest zmniejszeniem zapotrzebowania na ten towar. W Stanach Zjednoczonych jest tych gryzoni co najmniej dwa miliony. Trzydzieści cztery stany domagają się pomocy federalnej dla opanowania szkód wyrządzonych przez bobry. Niektórzy uważają, że powinno się opracować jakiś skuteczny plan kontroli urodzin tych zwierząt. Opr. (ws) wg „National Geographic" I I 93 127 SZMUGLOWANE PAPUGI Nielegalny handel dzikim ptactwem w Stanach Zjednoczo nych napotyka na coraz większe trudności. Niedawno agenci z FBI skonfiskowali w Brownsville, w stanie Teksas dużą ilość pięknych amazońskich papużek, z czerwoną plamką między oczami, przemyconymi z Meksyku. Policjanci aresztowali szmuglerów, a ptaki wypuścili na wolność. Handluje się na tym targowisku głównie papugami, między innymi Amazonami o żółtych główkach, które osiągają wysoką cenę 125 dolarów za sztukę. Każdego roku wiele dzikich ptaków, w większości papug, jest przywożonych nielegalnie z Ameryki Łacińskiej. Zdumiewająca jest skala światowa tego handlu. Od 5 do 20 milionów ptaków zostaje co roku wyrwanych ze swego natura lnego środowiska, ażeby zaspokoić popyt na ten towar. Około pół miliona ptaków jest przywożonych legalnie do Stanów, ale setki tysięcy innych jest importowanych bez odpowiedniego zezwolenia. Co najmniej połowa z nich ginie w transporcie z powodu nieodpowiednich warunków przewozu. Wysiłek władz w kontrolowaniu tego nagannego handlu daje już pierwsze owoce. W stanach Nowy Jork i New Jersey handel importowanymi dzikimi ptakami jest całkowicie zakaza ny. Zostały już opracowane projekty ustaw dla uchwalenia przez Kongres. Większość sklepów z ptakami sprzedaje już tylko te, które narodziły się w niewoli. Wszystkie większe linie lotnicze odmawiają przewożenia dzikich ptaków. ,,Są to syg128 nały optymistyczne" - mówi Stuard Strahl, ornitolog z Nowo jorskiego Towarzystwa Zoologicznego, który głównie inte resuje się papugami pochodzącymi z Wenezueli. „Wydaje nam się, że poparcie linii lotniczych w tej materii będzie dobrym przykładem dla innych entuzjastów ochrony przyrody". Opr. (ws) wg „National Geographic" IX / '92 SZCZEPIENIE DZIKICH SŁONI Tylko 80 słoni utrzymało się przy życiu na pustyni Kaokoveld w Namibii. Jest to jedna z dwóch pustyń w Afryce, na których jeszcze można napotkać słonie. Kiedy pracownik zatrudniony przy ochronie dzikiej zwierzyny znalazł ostatniego lata w rzece Hoanib padłe zwierzę dotknięte wąglikiem, lekarze weterynarii obawiali się, że choroba może stać się przyczyną zagłady całego tamtejszego stada. W związku z tym zmobilizowano środki zaradcze na miarę akcji wojskowej. Najpierw samolot zlokalizował miejsce pobytu stada. Na stępnie wezwano helikopter. Z unoszącego się w powietrzu helikoptera, załoga oddała strzały do słoni. W strzałkach zawar ta była szczepionka. W ten sposób zaszczepiono 19 słoni. Kilka miesięcy później u zaszczepionych zwierząt nie stwierdzono objawów choroby. Poprzednio nie znany na pustyni Kaokoveld wąglik, jest obecnie rozpowszechniony w całej Afryce. Często rozprze129 strzenia się drogą wodną, zakażoną przez chore zwierzęta. Choroba atakuje każdego roku 20 - 30 słoni w Narodowym Parku Etosha w Namibii, i to mimo prowadzenia tutaj sys tematycznych akcji szczepiennych. Susza spowodowała wy schnięcie wielu zborników z wodą, w związku z czym istnieje obawa, że stado słoni znad rzeki Hoanib będzie uzależnione jedynie od wody zawierającej laseczki wąglika. Opr. (ws) wg „National Geographic" III / '93 Z AMERYKI DO DANII Czy amerykańskie mięczaki przybyły do Europy na statkach wikingów? - zastanawiają się duńscy uczeni. Te ulubione amerykańskie owoce morza, Mya arenaria, dostarczają nowych dowodów o odkryciu Ameryki przez wikingów. Tej wiosny, na północnej plaży Danii uczeni znaleźli muszle mięczaka - Mya arenaria, które pochodziły z 1245 roku. Tę datę określono na podstawie zbadania zawartego w nich węgla radioaktywnego C14. Mięczaki te nie przywędrowały do Danii same, ponieważ są niezdolne do przyczepienia się do jakichkolwiek przedmiotów pływających po wodzie ani do przetrwania w larwalnym stadium dłużej niż trzy tygodnie, a więc niedostatecznie długo, ażeby być przeniesionymi przez Atlantyk przez powolny prąd oceaniczny. Ale szybkie łodzie wikingów pokonywały Atlantyk w rejsach trwających często zaledwie trzy tygodnie - powie130 dział Kaj Strand Petersen z Duńskiego Urzędu Pomiarów Geologicznych. Uważa on, że mięczaki przybyły do Europy na statkach wikingów bądź jako pożywienie, bądź jako larwy na dnie drewnianych statków, skąd trafiły na piaszczyste dno duńskiego morza. Opr. (ws) wg „National Geographic" IV / 93 GRZEJNIKI RYBICH MÓZGÓW Właściciele domów wiedzą dobrze, że ogrzanie jednego pokoju wymaga mniej energii cieplnej niż ogrzanie całego domu. Niektóre ryby wiedzą to także i oszczędzają energię przez ogrzewanie jedynie swoich mózgów. Większość ryb, ponad 30.000 gatunków, to ryby zimno krwiste. Nieliczne, zamieszkujące oceany, na przykład tuń czyki, są w pełni ciepłokrwiste. Zaś ryby z grupy billfish, wśród nich marliny, mieczniki i ryby latające nie muszą ogrzewać całego swojego ciała, ażeby dostosować się do zmian tem peratury wody. Specjalny mięsień, przymocowany do każdego oka, reguluje temperaturę mózgu ryby w zależności od zaist niałych warunków. „Ryby z tej grupy mają swoje piecyki w tej jednej narośli mięśniowej nie służącej jak inne mięśnie oka do poruszania nim" - mówi Barbara Block z Uniwersytetu w Chicago, która bada te zadziwiające grzejniki. Mieczniki, o których tutaj mowa, znoszą wahania temperatury w granicach 60 stopni F. Spędzają one połowę czasu w głębokiej, zimnej wodzie, 131 a resztę w pobliżu ciepłej powierzchni oceanu. W ten sposób zyskują bogatszy jadłospis w oceanicznej „restauracji". „Jest to klasyczny przykład przystosowania się gatunku do środowiska" - twierdzi Block. „Większa ilość nisz ekologicz nych do wykorzystania zwiększa ilość i rozmaitość pożywie nia". Opr. (ws) wg „National Geographic'' III / 93 NOWY GATUNEK NACZELNYCH Ozdobny w puszyste uszy, długi ogon i pasy jak u zebry, nowy gatunek naczelnych został odkryty w brazylijskiej Ama zonii. Ważąca mniej niż pół funta małpka została nazwana Rio Maues marmoset (Callithrix mauesi). Odkrył ją szwajcarski specjalista od naczelnych, Marco Schwarz, nad rzeką Maues. Po raz pierwszy zobaczył tę małpkę w kwietniu 1985 roku, ale nie została ona uznana za nowy gatunek aż do października 1992 roku, kiedy to odkrycie opublikowali trzej fachowcy: Schwarz, brazylijski ekolog Jose Marcio Ayres i Russel Mittermeier, prezes Międzynarodowego Rezerwatu. „Znalezienie nowego gatunku tropikalnego chrząszcza nie jest żadną sensacją" - powiedział Mittermeier, „ale naczelne są dobrze znane i dokładnie przestudiowane - a mimo to są jeszcze nadal odkrywane. Jest to bardzo ekscytujące i wskazu je, jak mało wiemy o różnorodności tropikalnych zwierząt". Dodał także, że marmosety nie wydają się być zagrożone, 132 ponieważ ta część Amazonii nie znajduje się aktualnie na etapie jakiegokolwiek rozwoju. jest to już trzeci nowy gatunek małpy odkryty od roku 1990 w Brazylii, kraju będącego domem największej ilości naczel nych, bo aż 68 gatunków. Opr. (ws) wg „National Geographic" III / 93 HINDUSKIE KŁOPOTY ZE SZCZURAMI Gryzonie, w tym głównie duże indyjskie szczury jadalne, niszczą w Indiach czwartą część zebranego ziarna. Trutki na szczury nie są dość skuteczne w zwalczaniu tej plagi. Niewiele też pomaga zwyczaj konsumowania szczurów przez sporą część społeczeństwa. W pewnym okręgu na południu kraju znaleźli się mistrzowie w polowaniu na te szkodliwe gryzonie. Należą do plemienia Irula. Trzystu z nich, najlepszych, zaan gażował rząd Indii do pracy akordowej. Ci łapacze szczurów są bardzo sprawni. Zabijają gryzonie przy pomocy pałek lub chwytają je przy użyciu duszącego dymu. Ta stara metoda zwalczania tych szkodników jest dużo tańsza niż użycie trutek. Dzielna brygada szczurołapów zlik widowała w ciągu ostatniego roku sto tysięcy gryzoni. Część upolowanej zwierzyny została spożyta przez członków plemie nia Irula, reszta zaś posłużyła za pokarm dla hodowanych na farmie krokodyli. Opr. (ws) 133 PREZERWATYWY DLA ALERGIKÓW Pustynna roślina ze Stanów Zjednoczonych może stać się pożyteczna dla osób cierpiących na świąd narządów płcio wych. Guayule - to nazwa krzaku, który wydziela lateks podobny pod wieloma względami do lateksu, z którego produkowane są prezerwatywy. Guayule była uprawiana przez krótki okres czasu podczas II Wojny światowej, ale potem przestano się nią interesować. Obecnie odkryto w tej roślinie nową cenną właściwość - hipoalergiczność. Niektórzy ludzie reagują alergią na zwykły lateks. Może on u nich spowodować kłopotliwe swędzenie i obrzęk, a także stan zapalny skóry i śluzówki. Doświadczalne kondomy z lateksu guayule nie wywołują tych przykrych objawów. Opr. (ws) wg „New Scientist" 19 / VI / '93 134 ' TAJEMNICZY POSĄŻEK Został znaleziony na pokładzie wraku statku z późnej epoki brązu. Ta piękna statuetka wyobraża młodą kobietę. Została odkryta u wybrzeży Turcji, w pobliżu Ulu Burum, między szczątkami rozbitego statku. Kim ona jest i skąd się tam wzięła? Nurkowie dowodzeni przez Georga F.Bassa z Instytutu Archeologii Morskiej przy Uniwersytecie Teksaskim znaleźli zeszłej jesieni 16 centymetrową figurkę z brązu, częściowo pozłacaną, po dziewięciu sezonach badań wykopaliskowych przy wraku statku handlowego z XIV wieku przed Chrystusem. Wynik badań określił jedynie przypuszczalne pochodzenie posążka; ta kobieta może wyobrażać Kananejkę. „Nie znam żadnej podobnej figurki" - powiedział Bass. „Inni żeglarze z tego okresu wozili prawdopodobnie posążki kultowe dla zabezpieczenia się przed wypadkami i chorobami. Jeżeli ta hipoteza jest słuszna, to figurka powinna nam dostar czyć klucza do lokalizacji kraju, z którego pochodził statek, co może mieć doniosłe znaczenie w rekonstrukcji dziejów mors kich tego okresu". Opr. (ws) wg „National Geographic" V / 93 135 CO OBALIŁO MURY JERYCHA? Wszystkim znana jest biblijna opowieść o tym, jak to Jozue rozkazał swoim kapłanom zadąć w trąby, a ludowi Izraela wznieść potężny okrzyk, co spowodowało obalenie murów Jerycha i otwarcie Izraelitom drogi do miasta. - Mogło tak być - powiedział Amos Nur. - Ale bardziej prawdopodobnym jest obalenie murów przez trzęsienie ziemi. Nur, geofizyk z Uniwersytetu Stanforda w Kalifornii, prze studiował dziesięciotysięczną historię trzęsień ziemi w Ziemi Świętej i oświadczył, że trzęsienia wielokrotnie niszczyły Jery cho, ostatnio także i w 1927 roku. Nic w tym dziwnego. Miasto położone jest na jordańskim uskoku, który odziela arabską płytę tektoniczną od płyty synajskiej. - Archeolodzy stwierdzili, że mury Jerycha zawsze prze wracały się w jednym kierunku, jak to zwykle bywa przy trzęsieniach ziemi, a nie we wszystkich kierunkach, jak to zdarza się w miastach zdobytych przez wojsko. Archeolodzy znaleźli ziarno i wysuszone mięso w ruinach; to także potwier dza fakt, że przyczyną obalenia murów było trzęsienie ziemi uzasadnił Nur, uczony urodzony w Izraelu. Powracając do przekazu biblijnego, Jozue powiedział, że „rzeka Jordan przestała płynąć, pozwalając Izraelitom przejść przez rzekę". - Jest to typowe zjawisko występujące w strefie granicznej między płytami tektonicznymi w okolicy Morza Martwego - dodał Nur. - Brzegi Jordanu zapadły się i na krótki czas zagrodziły wodzie jej normalny bieg. Opr. (ws) wg „National Geographic" 136 DŁUGOWIECZNE BAKTERIE Jest tu mowa o bakteriach, które przetrwały żywe w żołądku mastodonta przez tysiące lat. Przed śmiercią mostodont prze żuwał bagienne rośliny na brzegu jeziora położonego w po bliżu Newarku, w stanie Ohio. Wygląda na to, że został upolowany przez ludzi, którzy zmagazynowali jego mięso i kości w jeziorze, jezioro to stało się z czasem chłodnym bagnem. Szczątki mastodonta leżały tam do roku 1989, kiedy ekipa zakładająca w tym miejscu stawik na użytek pola gol fowego, znalazła stertę kości. Późniejsze badania przyniosły szereg nieoczekiwanych rezu ltatów. „Najbardziej zadziwiającym, prawie na granicy fikcji naukowej, było znalezienie we wnętrznościach mastodonta bakterii" - powiedział jeden z uczonych. Kiedy Gerald Gold stein, mikrobiolog z Uniwersytetu Wesleyan w Ohio, umieścił bakterie na odpowiedniej pożywce, zaczęły one rozmnażać się. Przetrwały w wolnym od tlenu bagnie przez 11.600 lat, jak to wykazały badania znalezionych kości przy pomocy Cl4. Oznaki ćwiartowania mięsa i oddzielne położenie kości, świa dectwo działalności ludzkiej, są oczywistym dowodem, że ludzie polowali nigdyś w Ameryce Północnej na mastodonty oświadczył Bradley Lepper, członek Stanowego Towarzystwa Historycznego, przewodniczący komisji badającej szczątki olb rzyma. 137 Wnętrzności zawierały także ostatni posiłek mastodonta, stwierdziła Dee Annę Wymer z Uniwersytetu Bloomsburg w Pensylwanii, ekspert od dawnej flory. Mastodonty zazwyczaj odżywiały się świerkowymi gałęziami, ale nie tylko. Ten miał w żołądku lilie wodne, rdestnicę i bagienne trawy. ,,Była to bogata i pożywna dieta" - dodała Wymer. Opr. (ws) wg „National Geographic" IV / 93 HURAGANY Koliste sztormy z silnymi wiatrami, jak na przykład Andrew, mają różne nazwy w zależności od części świata, gdzie wy stępują. Mogą nazywać się huraganami, tajfunami, cyklonami. Gdzie najczęściej występują? Huragany biorą początek tam, gdzie powietrze jest wilgotne i gorące. Na północnym Atlan tyku huragany pojawiają się zazwyczaj między czerwcem a listopadem. Najbardziej niszczącą strefą huraganu jest jego część centralna, zwana okiem. Ale ulewne deszcze i niebez pieczne wiatry pokrywają powierzchnię znacznie większą rozciągającą się przeciętnie na sto sześćdziesiąt kilometrów od oka. Zakreślając koło o promieniu 160 km od centrum huraga nu, możemy mieć przybliżone pojęcie o wielkości zagrożone go obszaru Zdjęcie satelitarne zrobione z wysokości 832 km pokazuje wściekły atak huraganu Andrew na południową Florydę. Poni żej wirujących chmur szybkość wiatru w porywach dochodziła do 280 km na godzinę, wyrywając drzewa i niwelując domy. Opr. (ws) wg „National Geographic" IV / 93 138 GINĄCE ŻABY Populacja żab i ropuch przeżywa poważne kłopoty na pięciu kontynentach. Senne rechotanie żab stawowych jest coraz słabsze. Żaby i ich krewniacy znikają w tajemniczy sposób. Uczeni podejrzewają, że to ludzka działalność uszkadzająca ekosystemy jest częściowo za to odpowiedzialna. W dziewięt nastu krajach stwierdzono masowe wymieranie tych ziem nowodnych zwierząt. „Żaby są dobrym wskaźnikiem zmian środowiskowych. Mając wysoce przepuszczalną skórę, są bardzo wrażliwe na substancje toksyczne znajdujące się zarówno na lądzie jak i w wodzie" - powiedział James Vial, międzynarodowy koor dynator zajmujący się tym problemem. Kostarykańskie ropuchy złociste, niegdyś gromadzące się masowo na zbiorowych godach, od roku 1989 są niewidocz ne. Być może przyczyną tego zjawiska są zmniejszające się opady deszczu. Odkryty w 1973 roku, jeden z dwóch gatunków australijs kich żab wylęgających się w przewodzie pokarmowym matki, zniknął siedem lat później, a drugi w 1985 roku. Samiczki tych żab połykają swoje zapłodnione jaja i wychowują potomstwo w żołądku do chwili, kiedy małe żabki wyskoczą z ich jamy ustnej. Podczas wylęgu żaby te przestają wydzielać kwasy żołądkowe, co zwróciło uwagę i wywołało zainteresowanie lekarzy specjalizujących się w leczeniu wrzodów żołądka. 139 Ilość północnych żab lampartowych gwałtownie się zmniej sza od czasu wzmożonego wysychania wilgotnych obszarów na północnoamerykańskich preriach. W New Jersey habitat żab drzewnych z sosen Barrensa jest także zagrożony. Uczeni studiują te wszystkie przypadki. Na zlecenie Towa rzystwa National Geographic, Andrew Blaustein ze Stanowego Uniwersytetu w Oregon prowadzi badania w celu upewnienia się czy narastająca ilość promieni ultrafioletowych docierają cych na ziemię, spowodowana uszczupleniem warstwy ozono wej, zabija ropuchy na zachodzie kraju na Kaskadach Range. Zeszłego roku zbadał 2.5 miliona jajeczek tych ropuch; w 95% ich zarodki były martwe. Opr, (ws) wg „National Geographic" IV / 93 140 SPIS TREŚCI 1. Fort Ross 10 2. Śladami Buffalo Billa 16 3. Tragedia pułku gen. Custera 21 4. Kalifornijskie strusie farmy 27 5. Indiańscy Gwaranie 31 6. Nasze korzenie 33 7. Celtowie 35 8. Łużyczanie a kultura łużycka 45 9. Tajemnicza nazwa - Licikavici 50 10. Wenedowie 52 11. Chan Terwel 54 12. Profesor Aleksander Zakrzewski 57 13. Młode lata Profesora Tadeusza Krzeskiego 60 14. Otwarcie Oddziału Urologicznego w Siedlcach 65 15. Odsłonięcie tablicy na Oddziale Urologicznym w Siedlcach 66 16. Profesor Tadeusz Krzeski 68 17. Zamurowani przy ul. Złotej 73 18. Holocaust siedleckich Żydów 75 19. Przyspieszona produkcja nordyków 82 20. Kleptomanki 84 21. Angora 88 22. Źle dobrani 92 23. Strzały na farmie 98 24. Barbados i Wenezuela niebezpieczne dla turystów 109 25. Śmiertelna zasadzka w Serengeti 110 26. Złote ślady średniowiecznych wędrówek 111 27. Pomocna dłoń dla sparaliżowanych 112 28. Roślinne puryfikatory powietrza 114 29. Rodzinny grobowiec Kajfasza 115 141 30. Te okropne wydrzyki 31. Nagła śmierć sportowca 32. Jadowite ptaki 33. Pajęczyna - przędzą przyszłości 34. Nosorożce bez rogów 35. Drobnoustroje niszczą Akropol 36. Mamucie ciosy na sprzedaż 37. Zagrożone borsuki 38. DNA oskarża mordercę 39. Zatoka Wielorybów 40. Bobry ogryzają Amerykę 41. Szmuglowane papugi 42. Szczepienie dzikich słoni 43. Z Ameryki do Danii 44. Grzejniki rybich mózgów 45. Nowy gatunek naczelnych 46. Hinduskie kłopoty ze szczurami 47. Prezerwatywy dla alergików 48. Tajemniczy posążek 49. Co obaliło mury Jerycha? 50. Długowieczne bakterie 51. Huragany 52. Ginące żaby 142 116 117 118 119 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139