Pobierz plik
Transkrypt
Pobierz plik
Andrzej Madeła Trzecia rzesza w niemieckiej (nie)pamięci 19 7 8 – 2 0 1 3 Kiedy dłonie kanclerza i prezydenta splotły -Belsen. W 40. rocznicę zakończenia działań się w jedno nad grobami poległych, w me- wojennych w Europie przywódcy państw, dialny świat wyszły z wojennego cmentarza które jeszcze w II wojnie toczyły ze sobą zaw Bitburgu dwa – wprawdzie ze sobą po- cięta walkę, podjęli bowiem w Bitburgu dalekrewne, aczkolwiek niezupełnie nietożsame kosiężna reinterpretacje epoki wojennej. – przesłania. Pierwsze z nich, proweniencji amerykańskiej, pozostawało stosunkowo Dotychczasowa tradycja uroczystości zakońprzejrzyste: „Wybaczamy i przyjmujemy do czenia wojny domagała się uwydatnienia wspólnoty”. W subtelnym kontraście drugie alianckiego wysiłku w wyzwolenie Europy z nich prezentuje się w sposób bardziej zło- od hitlerowskich Niemiec. Jednakże na bitżony: „Przystępujemy do wspólnoty – i nie burskim cmentarzu akt ten przeistoczył się zgoła nieoczekiwanie w symbol pokojowej prosimy o wybaczenie”. jedności aliantów i Niemiec. Miast świętować zwycięstwo aliantów nad Niemcami uświadamiał on zdumionemu światu poliUŚCISK W BITBURGU tycznemu fakt integracji Niemiec z polityczDla publicznej pamięci schyłkowej Republice ną i militarną wspólnotą Zachodu, której Federalnej właśnie tamten dzień – porywi- fundamentem pozostawał wówczas reaktysty i chłodny 5 maja 1985 roku – stanowił wowany za prezydentury Ronalda Reagana chwile narodzin (późno-)założycielskiego wyrazisty antykomunizm. mitu. Kanclerz Helmut Kohl celebrował akt rehabilitacji powojennych Niemiec w obec- Do tego ostatniego przyznawała się takności przywódcy zachodniej wspólnoty i nad że chadecko-konserwatywna elita władzy grobami żołnierzy Wehrmachtu i Waffen-SS. ówczesnej Republiki Federalnej. W jej roRewolucyjności tego przekazu nie mogła zumieniu stanowił on spoiwo łączące kraosłabić nawet – zaimprowizowana na ten je zachodniej wspólnoty, a równocześnie sam dzień – wizyta obydwu przywódców kryterium pozwalające odróżnić jej wolnow byłym obozie koncentracyjnym Bergen- ściową tradycję od tej, z której czerpał zso- 174 PRESSJE 2013, TEKA 34 wietyzowany świat Europy Wschodniej. Ta antykomunistyczna (i antysowiecka) wersja dziejów ułatwiła bońskiej elicie politycznej lat osiemdziesiątych sugestię nowej ciągłości historycznej. W takowej bowiem niemiecki udział w II wojnie światowej jawił się przede wszystkim jako przedmiot działań antysowieckich, pozwalał przeto reklamować swoje udziały „wolnościowe” w walce z komunizmem. Wehrmacht i Waffen-SS dekontaminowały się w ten sposób ze swej nazistowskiej tradycji. Trzecia Rzesza zaś, stając się teraz częścią historii społecznej Zachodu, „broniła” jego cywilizacji przed „azjatycką” pożogą, natomiast w końcowych akordach wojny awansowała do rangi „ofiary” sowieckiego najazdu. Symboliczne pojednanie w duchu wojującego antykomunizmu miało zatem sfinalizować powrót do upragnionej normalności, której centrum nie stanowiłby już neurotyczno-(s)kurczowy syndrom Trzeciej Rzeszy. Wprost przeciwnie: nowa interpretacja zapewniała późnej Republice Federalnej ideową ciągłość „wolnościowej” antysowieckiej tradycji, od 1933 roku po czasy współczesne, i umiejętnie zaszeregowała spadkobierców hitlerowskich Niemiec do ekskluzywnego grona zwycięzców historii. W jej perspektywie zbrodnie wojenne Trzeciej Rzeszy musiały siłą rzeczy zmarginalizować się wobec zasług, jakie wynikały z funkcji przedmurza okcydentalnego antysowietyzmu. WOJNA HISTORYKÓW Na tle torsji, jakie wstrząsały Europą Wschodnią w przededniu rozpadu sowieckiego imperium, elita polityczna Republiki Federalnej mogła reklamować dla siebie wolnościową tradycję, polityczną stabilność i gospodarczą prosperitę: trzy koronne argumenty przemawiające za „normalizacją” przeszłości. W tym przedsięwzięciu dzielnie sekundował jej konserwatywno-narodowy nurt historiografii, który już znacznie wcześniej, bo najpóźniej od opublikowania marginalizującej zbrodnie Trzeciej Rzeszy Geschichte der Deutschen Hellmuta Diwalda (1978), wszedł na drogę renacjonalizacji niemieckiego dziejopisarstwa. A jednak zarówno spektakularny akt w Bitburgu, jak i wiążąca się z nim wielka debata historyczna lat 1986–1988, dotycząca znaczenia nazizmu dla tożsamości i świadomości historycznej współczesnych Niemiec, znana jako „wojna historyków”, zakończyły się klęską ich powierników. O ile jednak fiasko „Bitburga” było przewidywalne (akt pospiesznego przypisania Trzeciej Rzeszy do wolnościowej tradycji antykomunizmu niósł w sobie zbyt wiele historycznej nachalności i politycznej hucpy, by zostać uznany przez liberalną większość w kraju i zagranica za własny), o tyle porażka konserwatywno-narodowych historyków w narodowej debacie o związku miedzy nazizmem a współczesnością nie nosi znamion jednoznaczności. Spór dziejopisarzy dowiódł wprawdzie, że nurt ten pozostaje izolowany wewnątrz zdecydowanie przeważającej większości: politycznie liberalnej, a warsztatowo krytycznej wobec narodowej przeszłości. Dowiódł on równie dobitnie, że miażdżąca większość (zachodnio-)niemieckich historyków nie zgadzała się ani na marginalizacje Trzeciej Rzeszy w świadomości współczesnych odbiorców, ani na reaktywację TRZECIA RZESZA W NIEMIECKIEJ (NIE)PAMIĘCI • ANDRZEJ MADEŁ A 175 pozytywno-integrującego obrazu przeszłości we współczesnej historiografii. Liberalni historycy (wśród nich wielkości tej miary jak Hans-Ulrich Wehler, Karl Dietrich Bracher, Hans Mommsen, Wolfgang Mommsen, Eberhard Jäckel, Jürgen Kocka i Martin Broszat) odrzucili zdecydowanie ofertę adwersarzy, by właśnie z niemieckiego cierpienia, z bombardowań, ucieczek, wypędzeń i gwałtów zbiorowych stworzyć nową narodową perspektywę narracji o wspólnocie losowej Niemców połowy XX wieku. Projekt „normalizacji” historii narodowej, oczyszczonej z odium nazizmu, okazał się konserwatywnym niewypałem, historiograficzna niezgoda zaś na inny niż „sprawczy” autoportret Niemców – (niemal) powszechna. Mówiąc bardziej kolokwialnie: inteligenci z profesorskimi tytułami sabotowali misterny plan „normalizacji”, mozolnie utkany w zaciszu chadecko-ministerialnych sekretariatów. Liberalna niezgoda na „Bitburg” pozostała źródłem zaciekłych – wzajemnych – uprzedzeń między polityczną a intelektualną elitą późnej Republiki Federalnej, które owocowały między innymi paradoksem, że wygrywający cztery kolejne wybory kanclerz nigdy nie znalazł większości wśród elit refleksyjnych, jaka zapewniłaby mu rząd dusz. Uniwersytecka elita, reprezentowana w późnofederalnej „wojnie historyków” między innymi piórem koryfeusza filozofii Jürgena Habermasa, w artykule Eine Art Schadensabwicklung (Rodzaj regulacji szkody) zarzucała swoim konserwatywno-narodowym adwersarzom, że dążą do „wyzbycia się hipoteki gruntownie odmoralnionej przeszłości” i pragną stworzenia na nowo „jednomyślnie 176 i bezrefleksyjnie wyznawanej tożsamości” (Habermas 1987: 73, 75). Czyniła to zaś używając – w przejrzystej aluzji do żargonu sfery asekuracyjno-ubezpieczeniowej – języka sugerującego jak mało który syntezę sprawnej technicznie i usługowo nowoczesności z wyzutą ze świadomości historycznej pamięcią społeczeństwa wchodzącego w posthistorię. ŹRÓDŁA MEDIALNEGO REWIZJONIZMU Pokonany nurt konserwatywno-narodowy pozostawił wszak po sobie coś, do czego dzisiaj nawiązuje kultura zjednoczonych Niemiec. Ostatnich 25 lat twórczości o znamionach historycznych zmieniło bowiem gruntownie pojmowanie losów niemieckości w połowie XX wieku. Szczególna rola w tym procesie przypadła kinu i telewizji, w których obraz niemieckiego cierpienia zmiótł wszelkie proporcje stosowności w odniesieniu do Zagłady. Piśmiennictwo historyczne coraz śmielej domaga się otworzenia takiego bilansu wojny, w którym i nieniemieckie zbrodnie zostaną opisane jak najszczegółowiej. Szczególnie wśród młodszych pokoleń rośnie przekonanie, ze i Niemców należy zaszeregować do ofiar hitleryzmu. Ten przełom w pojmowaniu niemieckiej przeszłości byłby wszak niemożliwy bez naruszenia tabu, które dokonało się pięć lat przed zjednoczeniem Niemiec. Każdy z konserwatywno-narodowych historyków pozostawił bowiem ofertę integracyjną, jaka równocześnie stanowiła pomost miedzy epoką liberalnej dominacji lat osiemdziesiątych a współczesnością, która nie pragnie już uznawać tradycyjnych zobowiązań niemieckiej historiografii. W wypadku Ernsta PRESSJE 2013, TEKA 34 Noltego oferta ta skupiała się wokół kwestii „wtórności” nazizmu wobec jego domniemanego – bolszewickiego – oryginału. Do dzieła tego historyka nawiązują współcześnie przede wszystkim prawicowe elity interpretacyjne, skupione wokół czasopism „Junge Freiheit”, „Sezession”, „Hier & Jetzt”, „Deutsche Militärzeitschrift” i (do roku 2002) „Wir Selbst”. Na Ernsta Noltego powołują się dzisiaj przede wszystkim prawicowi publicyści i historycy (wśród nich zaś Alfred Schickel, Gerd Schulze-Rhonhof, Franz Uhle-Wettler, Franz Kurowski, Heinz Nawratil, z młodszych zaś – Stefan Scheil), zainteresowani odciążeniem konta zbrodni Trzeciej Rzeszy przez wskazanie na przestępstwa jej domniemanych prekursorów lub „współwinnych” wybuchowi II wojny (przy czym poczesna cześć „współwiny” przypada w tych elukubracjach Polsce). W swoim sztandarowym dziele Der europäische Bürgerkrieg 1917-1945: Nationalsozialismus und Bolschewismus (1987), rok wcze- Zgoła inaczej ma się rzecz w przypadku Miśniej zaś w zamieszczonym w „Frankfurter chaela Stürmera. W Dissonanzen des FortAllgemeine Zeitung” artykule Vergangenhe- schritts: Essays über Geschichte und Politik it, die nicht vergehen will” (Przeszłość, która in Deutschland (1986) dominuje – w przecinie chce przeminąć) z 6. czerwca 1986 roku wieństwie do wspomnianej wyżej rozprawy Nolte położył podwaliny dla rewizji trady- – technika uniku: gdzie Nolte bez żenady cyjnego obrazu Trzeciej Rzeszy: zbrodnie wskazuje na bolszewicką primogeniturę lunazistów uznał za „wtórne” i wynikające dobójstwa, tam Stürmer wstydliwie obchoz egzystencjalnego strachu przed bolszewi- dzi kłopotliwe kwestie antydemokratycznej kami. Tym ostatnim przypisał prawa „ory- i dyktatorskiej tradycji niemieckiej polityki, ginalności” do zbrodni przeciw ludzkości miast tego apelując o pozytywny przekaz w XX wieku (sumując pod tym pojęciem przeszłości. Przedmiotem jego troski powojnę domową w Rosji, kolektywizację rol- zostają podziały niemieckiej społeczności nictwa, klęski głodowe lat trzydziestych, rodem późnych lat sześćdziesiątych. W nich epokę Gułagu i Wielką Czystkę lat 1935– – szczególnie zaś w ich pacyfistycznym, an1939), kategoryzując je jako czyny „azja- tyautorytarnym i kontestacyjnym (w dotyckie”; ludność pochodzenia żydowskiego myśle: antynarodowym) nurcie – postrzega opisał zaś jako potencjalnych antyniemiec- bowiem zarzucenie narodowej perspektywy. kich „kombatantów”, pozostających pod Deklarujac wierność wolnościowym i demowpływami Światowej Organizacji Syjoni- kratycznym ideałom (prezentując się jako stycznej. We wspomnianej wcześniej de- zwolennik idei „atlantyckiej”) i akceptując bacie historyków artykuł z „Frankfurter europejski status quo lat osiemdziesiątych, Allgemeine” odegrał rolę probierza: nikt sugeruje on pilną potrzebę odbudowy pobowiem z uczestników debaty nie mógł zytywnego obrazu narodowej przeszłości. przejść obojętnie wobec próby racjonaliza- W takowym oczywiście Trzecia Rzesza – jako cji nazizmu w kontekście wielkich ruchów swoisty „wypadek przy pracy”, zatem: jako totalitarnych XX wieku, nikt też nie mógł absolutny wyjątek na tle tysiącletniej histopominąć próby zdegradowania go do pozio- rii narodowej – zajęłaby miejsce jej stosowne, przeto: marginalne. mu reakcji na bolszewickie zagrożenie. TRZECIA RZESZA W NIEMIECKIEJ (NIE)PAMIĘCI • ANDRZEJ MADEŁ A 177 Najciekawszym wszak (aczkolwiek w Polsce prawie zupełnie nieznanym) reprezentantem nurtu narodowo-konserwatywnego pozostaje (zmarły w 1989 roku) koloński historyk dyplomacji Andreas Hillguber. Do jego bowiem prac nawiązuje przede wszystkim medialno-historyczna fala ostatnich piętnastu lat. Swoje inspiracje czerpie ona przede wszystkim z rozprawy Zweierlei Untergang: Die Zerschlagung des Deutschen Reiches und das Ende des europäischen Judentums (Dwa upadki: zniszczenie Niemieckiej Rzeszy i koniec europejskich Żydów) (1986). W pracy Hillgrubera jak w soczewce ogniskują się wszystkie kompleksy emocjonalne, które u progu nowego tysiąclecia wybuchną z nową siłą i zmiotą dawny, republikańsko-federalny konsens niemieckiej historiografii. Zweierlei Untergang odwraca bowiem tradycyjne (właśnie republikańsko-federalne) kryteria oceny II wojny. W perspektywie konserwatywno-narodowej Trzecia Rzesza została „zniszczona” (po wojnie zaś – „rzucona na pastwę” Stalinowi), podczas gdy europejscy Żydzi dotarli jedynie do swojego – polityczno-historycznego – „końca”. Praca Hillgrubera (pod tym względem rewolucyjna) sugeruje także, że to właśnie upadek Niemiec (a nie zagłada europejskich Żydów) obfitował w tragiczniejsze skutki. Dla ich uzasadnienia zaś przywołuje utratę narodowej jedności, sowiecko-aliancką okupację Niemiec, zimnowojenny status quo oraz stabilizację sowieckiego imperium na terytoriach byłej Rzeszy. Istotniejszy wszak od ujęcia warsztatowego (które stawiało na głowie konsens liberalno-krytycznej historiografii RFN) pozostaje aspekt empatii, sugerowany wyraziście 178 w Hillgruberowskiej rozprawie: w atmosferze klęski i chaosu na niemieckim Wschodzie współczucie i żałoba znajdują u kolońskiego historyka zgoła nieoczekiwany adres zwrotny. Lokuje on je bowiem nie u ofiar rasistowskiej polityki, nie u rozstrzeliwanych masowo i gazowanych Żydów, Polaków, Ukraińców, Rosjan i Białorusinów, lecz właśnie u niemieckiej ludności na Wschodzie, chronionej przez Wehrmacht „przed orgiami zemsty ze strony Armii Czerwonej, przed masowymi gwałtami, samowolnymi mordami i dzikimi deportacjami” (Hillgruber 1986: 19–21). Do tej właśnie empatii – skoncentrowanej nie na niemieckich zbrodniach, lecz na (wynikających z końcowych miesięcy wojny) ofiarach – literatura i film ostatnich 15 lat nawiązują najsilniej. Jest to oczywiste z wielu powodów. Po pierwsze, Hillgruber jak nikt inny skoncentrował uwagę niemieckich czytelników na niemieckiej „ofierze”, ogniskując jego uwagę na ostatnich, chaotycznych miesiącach wojny, w których ucieczki, wypędzenia, głód, naloty, deportacje, gwałty i terror stawiały (cywilnych) Niemców w roli ofiar sowieckiej inwazji. Po drugie, obszar jego zainteresowań dotyczył przede wszystkim Europy Wschodniej, zatem: tradycyjnie „misyjnego” terenu niemieckiej dynamiki kulturowo-politycznej. Po trzecie, sugerował, iż załamanie się właśnie tej wschodnioeuropejskiej „misji” w połowie XX wieku stanowiło punkt zwrotny w historii niemieckości, przekreślając sensowność tysiącletnich wysiłków między Odrą a Niemnem. Po czwarte, wedle Hillgrubera właśnie owa utrata sensowności „misji” stawiała pod znakiem zapytania także ogólną orientację „środkowoeuropejską” tradycyjnej niemieckiej orientacji duchowej. Współczesna historiografia narodowa PRESSJE 2013, TEKA 34 zobligowana była przeto do określenia na nowo niemieckiej tożsamości. Wskazując na „środkowoeuropejską” spuściznę, konserwatywno-narodowy historyk stawał się powiernikiem „misji”, której tysiącletnie trwanie dominowało zdecydowanie nad ledwie czterdziestoletnią przynależnością do „atlantyckiej” wspólnoty. WOJNA POWIETRZNA I LITERATURA Współczesny rewizjonizm medialny czerpie pełną garścią z konserwatywno-narodowej spuścizny. Zarówno formy jego samoświadomości, metody autoprezentacji, jak i techniki narracyjne stanowią kombinacje motywów z lat osiemdziesiątych. Marginalizacja i banalizacja (à la Stürmer – dominująca na politycznej prawicy) mieszają się w nim subtelnie z uwypukleniem (à la Nolte) sowieckiego i alianckiego udziału w okrucieństwach II wojny; technika uniku (widoczna szczególnie dobrze w najnowszych filmach traktujących o wojnie) łączy się z „humanizacją” codzienności Trzeciej Rzeszy; rozpoznawalna w większości dzieł empatia (à la Hillgruber) dla wypędzonych i uciekinierów wiąże się z kolei z wyrazistą koncentracją nad problematyką dawnego niemieckiego Wschodu. Ponad wszystkim góruje zaś perspektywa ofiary. Wszelki „przełom memorialny” rozpoczyna się od stwierdzenia dezyderatu: od opisu nieobecności, wykazania niepamięci, obrysowania terenu historycznego tabu. W wypadku niemieckiej literatury pozjednoczeniowej symboliczna rewolucja wybuchła na przełomie tysiącleci, kiedy to pracujący w Wielkiej Brytanii filolog i pisarz Winfried Georg Sebald opublikował w 1999 roku w zbiorze Luftkrieg und Literatur. Mit einem Essay zu Alfred Andersch (Wojna powietrzna a literatura. Z dodatkiem eseju o Alfredzie Anderschu) cykl wykładów, wygłoszonych dwa lata wcześniej na Politechnice w Zurychu. Tom Sebalda łączył w sobie kunsztownym chwytem artystycznym dwa przedsięwzięcia: rozpoznawalny doskonale na tle nurtu historiografii lat osiemdziesiątych opis (domniemanego) deficytu z usiłowaniem odrzucenia ograniczeń etycznych, na jakie skazywał niemiecką literaturę wynik przegranej wojny. Pierwszy z nich – nieistniejąca zdaniem Sebalda w powojennej literaturze niemieckiej deskrypcja katastrofalnych alianckich nalotów bombowych na niemieckie miasta – została przez niego klarownie ujęta jako „niezdolność całej generacji niemieckich autorów do zapisania i wniesienia do zbiorowej pamięci tego, co zobaczyli” (Sebald 1999: 7). Kwestia druga z kolei – nieobecność niemieckich cywilnych ofiar wojennych we współczesnej świadomości medialnej – dotyka bezpośrednio kondycji literatury przedzjednoczeniowej. Jak sugeruje autor, odwołując się do biografii jednego z jej sztandarowych (wcześniej zaś głęboko uwikłanych w nazizm) reprezentantów, jakim był Alfred Andersch, narzuciła ona powojennemu społeczeństwu fatalne zobowiązania etyczne, utrwalając w świadomości narodowej autoportret „sprawcy”, pomijając zaś obraz „ofiary”. Milczenie pisarskiej elity wynikało bowiem, jak pisze Sebald, z jej moralnego zniewolenia: współsprawcy nazizmu nie nadawali się do podnoszenia złożonej moralnie kwestii niemieckiego cierpienia. TRZECIA RZESZA W NIEMIECKIEJ (NIE)PAMIĘCI • ANDRZEJ MADEŁ A 179 O ile diagnoza Sebalda o rzekomej nieobecności wojny powietrznej w obrazie II wojny nie wytrzymała konfrontacji z historią literatury (autor skwapliwie pominął wczesną twórczość Ericha Nossacka, Gerta Lediga, Heinricha Bölla, a z jemu współczesnych – Dietera Forte i Alexandra Kluge), o tyle sama publikacja Luftkrieg und Literatur trafiła w czuły punkt niemieckiej kondycji pamięciowej. Nie relatywizując i nie marginalizując rozmiarów niemieckiej zbrodni (co odróżnia ją wyraźnie od usiłowań nurtu lat osiemdziesiątych), potrafiła przeforsować w świadomości elit interpretacyjnych przesunięcie punktu ciężkości z pozycji „sprawcy” ku statusowi „ofiary”. Przemyślany wybór (zbiorowego i straumatyzowanego) bohatera przesądził o sukcesie tomu, w którym na pierwszy plan wysuwają się postaci kobiet, dzieci i starców, zatem: nieuzbrojonej, nieumundurowanej, nieskoszarowanej i odległej od wszelkich działań wojennych części niemieckiej społeczności, dla której cierpień czytelnicza empatia rodzi się wszak w sposób naturalny. Wielki sukces, jaki odniosła publikacja Sebalda, wiązał się wszelako także z jej kostiumem etycznym. Dla wykształconej części tutejszego społeczeństwa nie jest bowiem obojętne, dlaczego nowsza przeszłość pozostała nieobecna w republikańsko-federalnej literaturze. Odrzucenie etycznego kanonu tej ostatniej, zadeklarowanie go jako specyficznej formy zniewolonego umysłu, podważenie jego normatywnej ewidentności wychodziło naprzeciw oczekiwaniu czytelnika ze zjednoczonych Niemiec, dla którego dawna bońska Republika Federalna stanowi zanikająca już przeszłość. Rekonstrukcja „nieobecnej” przeszłości mogła teraz udrapować 180 się w szaty moralnego zobowiązania wobec świata nieprzedstawionego. Równocześnie w tym wolnym od marginalizacji i banalizowania Trzeciej Rzeszy dziele zapowiadał się gruntowny przełom świadomościowy, jaki wkrótce już miał niepodzielnie zapanować nad czytelniczą świadomością, spragniona wykazu deficytów różnych od tych tradycyjnie przypisywanych niemieckiej niepamięci. Najpóźniej tam, gdzie Sebald pisze o „bezprzykładnej” w historii połowy XX wieku „akcji unicestwienia” (1999: 12) – sięgając swoją retoryką do tradycyjnego języka warsztatowego historiografii Holocaustu – zwrot w niemieckiej świadomości staje się namacalny. W przeciwieństwie jednak do nurtu lat osiemdziesiątych „normalizacja” lat współczesnych będzie dążyć nie do pomniejszenia i banalizacji niemieckich zbrodni, ale do powiększenia obrazu własnego cierpienia. I – co niezwykle ważne – przełamie ściśle przestrzegane jeszcze w czasie „wojny historyków” językowe tabu: będzie prowadzić narracje o autowiktymizacji (własnej ofierze) w dykcji przysługującej dotychczas jedynie narracji o Zagładzie. NOWA ODDOLNA HISTORIA Prekursorski charakter Luftkrieg und Literatur objawił się wszak nie tylko w sferze formalnej, gdzie Sebald sięgnął po niekonwencjonalny zgoła język prezentacji. Esej o wojnie powietrznej przełamywał bowiem także pewną wyrazistą konwencję treściową, która do końca minionego tysiąclecia pozostawała niechętna indywidualizacji niemieckiego losu w II wojnie. PRESSJE 2013, TEKA 34 Nieufność autorów tej konwencji do personalizacji (a tym bardziej – wiktymizacji) niemieckich biografii z lat 1933–1945 była oczywista. Jej twórcy, przede wszystkim liberalni historycy tacy jak Wehler, Jäckel, Broszat, Bracher czy bracia Mommsenowie, przeczuwali w owym parciu ku indywidualizacji próbę odciążenia konta niemieckich zbrodni. Dlatego preferowali mówienie o niemieckich zbiorowościach (NSDAP, Wehrmachcie, SS, SA, nazistowskiej administracji, dyplomacji, organizacjach branżowych, zawodowych czy regionalnych), których cel, status i funkcja nie pozostawiały wątpliwości co do ich rzeczywistego charakteru. Z tej też pozycji, która sugerowała, że indywidualizacja niemieckiego losu równa się próbie marginalizacji zbrodni Trzeciej Rzeszy, prowadzili „wojnę historyków”. Przełamanie tej konwencji w książce Sebalda ma zatem nie tylko polemiczne, ale wprost polityczne znaczenie: zarzucenie mówienia o niemieckiej zbiorowości jako jedności pozwala nie tylko na indywidualizacje jej prezentacji, ale stwarza też autorom możliwość podjęcia narracji „ofiarnej” tam, gdzie do tej pory możliwy był jedynie jej wariant „sprawczy”. Zwycięzcy „wojny historyków” ukształtowali swój kolektywny wariant nowszej historii jeszcze w latach sześćdziesiątych jako akademiccy rebelianci. Nieufni wobec przejętej z warsztatów intelektualnych Trzeciej Rzeszy historiografii uprawianej w latach 1945–1960, a skupionej na historycznych „wydarzeniach” i skoncentrowanej na wielkich postaciach narodowej polityki, młodzi buntownicy dokonali akademickiego przewrotu. Idąc za impulsami napływającymi z nauk społecznych zza Oceanu i Wielkiej Brytanii, odrzucili perspektywę skupioną na indywidualnych losach cesarzy, kanclerzy i ministrów. Miast niej preferowali badanie ledwie wówczas rozeznanych kolektywów: partii politycznych, grup nieformalnego nacisku, organizacji związkowych, zjednoczeń branżowych, reprezentacji regionalnych i lokalnych. Miast opisywać spektakularne wydarzenia polityczne, koncentrowali się na niespektakularnych procesach społecznych, które ku tym pierwszym wiodły. Miast badać losy elit polityki, dyplomacji i administracji, zagłębiali się w dzieje dołów społecznych, opisując ich warunki życia, zarobki, możliwości kariery, aspiracje materialne i duchowe. Miast analizować przebieg wizyt na najwyższym szczeblu, mozolnie odtwarzali listy placowe, premie, wysokość czynszu i wydatki na konwencjonalną edukację. Na koniec zaś: miast traktować Trzecią Rzeszę jako „wypadek przy pracy” w przebiegu niemieckiej historii forsowali własny model mentalno-politycznej ciągłości, który sięgał głęboko w wiek XIX i w tym ostatnim dopatrywał się początków wielu prawicowo-radykalnych nurtów, jakie w latach XX minionego stulecia miały współformować nazizm. Nieprzypadkowo właśnie Bismarck und der Imperialismus (1967) oraz Das Deutsche Kaiserreich 1871–1918” (1973) – dwie wczesne prace Hansa-Ulricha Wehlera – stanowiły wizytówkę szkoły strukturalno-socjalnej. Od początku lat 90. ubiegłego wieku ta ostatnia popada wszak w defensywę. Jej kognitywna wydajność zdaje się wyczerpywać w konfrontacji z biografiami nie podpadającymi pod wzorzec kolektywnej reprezantatywności. Przełomowa okazała się w tym TRZECIA RZESZA W NIEMIECKIEJ (NIE)PAMIĘCI • ANDRZEJ MADEŁ A 181 względzie publikacja Christophera R. Browninga Ordinary Men z 1992 roku (Browning 2000). Równocześnie z nią pojawiły się spektakularne dzienniki Josepha Goebelsa – Joseph Goebbels. Tagebücher 1924-1945, wydane przez Ralfa Georga Reutha. Wkrótce po tych dwóch publikacjach weszły na rynek czytelniczy: biografia Wernera Besta pióra Ulricha Herberta (1996), tom Durchschnittstäter. Handeln und Motivation (Przeciętni sprawcy. Czyny i motywacje) (2001) pod redakcją Christiana Gerlacha oraz monografia Michaela Wildta Generation des Unbedingten. Das Führungskorps des Reichssicherheitshauptamtes (Pokolenie bezwarunkowości. Korpus dowódczy Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy) (2002). Punkt kulminacyjny tego nurtu, koncentrującego się na „zwyczajnych Niemcach”, stanowiła rozprawa Götza Aly Hitlers Volksstaat. Raub, Rassenkrieg und nationaler Sozialismus (Hitlerowska demokracja. Grabieże, wojna rasistowska a narodowy socjalizm) z 2005 roku. Wspomniane wyżej pozycje stanowią – wewnątrzbranżową – polemikę z „reprezentatywnym” modelem ujmowania nowszej historii Niemiec. Ukazując ścisły związek między nazizmem a jego – zgoła niesfanatyzowanymi – „odbiorcami” z dolnych warstw społecznych, wydobywają na światło dzienne postawy dotychczas mało zauważane, którym daleko zarówno do ideologicznej zaciekłości, jak i do wzorców rezystencji. „Zwykli” Niemcy to zazwyczaj pomniejsi beneficjenci akcji „aryzacji” gospodarki, drobni sympatycy nazistowskiego egalitaryzmu, korzystający z socjalnego i politycznego awansu statyści, denuncjatorzy z sąsiedniej klatki (zawistni o mieszkanie, stanowisko lub wczasy), interesowni przedstawiciele elit 182 funkcyjnych z drugiego i trzeciego szeregu. Ich pojawienie się w literaturze naukowej stanowiło przed dwudziestu laty istne novum – i zostało przyjęte z uznaniem przez krytykę i czytelników. DZIADEK NIE BYŁ NAZISTĄ Nowszej daty indywidualizacja ujęcia społeczeństwa Trzeciej Rzeszy odwołuje się zatem (podobnie jak Wehler, Bracher i Broszat 40 lat wcześniej) do perspektywy „oddolnej”, badanej narzędziami zaawansowanej historii społecznej. Równocześnie jednak odrzuca model kolektywnej reprezentatywności w przekonaniu, że nie pozwala on dostatecznie precyzyjnie ująć szarej strefy (mentalnej i socjalnej) tej epoki. Ta nowa nieufność do obowiązującego dotychczas modelu uprawiania historii (jakże podobna w swojej strukturze do poprzedniczki rodem z lat sześćdziesiątych) ma swoje konsekwencje także dla sposobu mówienia o hitlerowskich Niemczech. Nowa nieufność nie ma już bowiem ambicji archeologicznego odtworzenia makrostruktur socjalnych minionej epoki, nie rekonstruuje mozolnie jej protagonistów, adresatów, statystów i ofiar. W przeciwieństwie do monumentalnych, zakrojonych zazwyczaj na kilka tomów monografii niespektakularnej codzienności życia społecznego i regionalnego w Trzeciej Rzeszy (takich jak Bayern in der NS-Zeit Martina Broszata i Lebensgeschichte und Sozialkultur im Ruhrgebiet 1930-1960 Lutza Niethammera) dąży ona do ujęcia mikroskopijnego, prywatnego, jednostkowego. A i te ostatnie na jej warsztacie okazują się postrzępione, nieciągłe, w najlepszym wypadku: fragmentaryczne. PRESSJE 2013, TEKA 34 Nowa nieufność nie pyta już o przedmiot historycznego przekazu (na przykład o charakter wojny prowadzonej przez Trzecią Rzeszę), lecz o strukturę samego przekazu, zapisanego w narracjach jej uczestników. Swoją uwagę przenosi z treści biograficznych doświadczeń na formę ich prezentacji. Z makrostrukturalnych ujęć maszynerii wojennej (tak charakterystycznych dla lat 1960–1990) przechodzi do mikrostrukturalnych opisów jednostkowej pamięci, która tę maszynerię odtwarza i przekazuje pokoleniu dzieci i wnuków. Stąd też coraz rzadziej w niej mowa o kognitywnej „historii” jako naukowej dyscyplinie z właściwymi jej metodami, warsztatem i przedmiotem badań, coraz częściej zaś o „świadomości historycznej” jako emocjonalno-subiektywnym fenomenie, którego zakres działania ogranicza się przede wszystkim do prywatności (szczególnie tej rodzinnej). Sztandarowym przykładem tak właśnie zasklepionej socjologii historycznej jest opublikowany w 2002 roku tom Opa war kein Nazi. Nationalsozialismus und Holocaust im Familiengedächtnis (Dziadek nie był nazistą. Narodowy socjalizm w pamięci rodzinnej). Jej autorzy – Harald Welzer, Sabine Moller i Karoline Tschuggnall – stworzyli dla swojej publikacji pokaźną bazę materiałową, na jaką złożyły się 142 wywiady indywidualne i 40 rodzinnych, przy czym te ostatnie zostały zaaranżowane trójpokoleniowo: oprócz uczestników i świadków wojny brały w nich udział pokolenia ich dzieci i wnuków. Wyniki badań stanowiły przed jedenastu laty istny szok dla liberalnej sfery życia publicznego w Niemczech, nie mogły jednak zaskoczyć nikogo, kto zdaje sobie sprawę z przełomu, ja- ki właśnie dokonuje się w niemieckiej pamięci, gdzie do dominującej dotychczas (i powszechnie niekwestionowanej) wersji „sprawczej” przenikają coraz silniej wątki „ofiarne”. Te ostatnie, najczęściej wydatnie zindywidualizowane, emocjonalnie wiarygodne i stwarzające bazę tożsamościowej empatii, przebijają się na plan pierwszy przez upadające wzorce szkoły strukturalno-socjalnej. Najważniejszym ustaleniem płynącym z Opa war kein Nazi była właśnie forma międzypokoleniowego przekazu obrazu Trzeciej Rzeszy: prawie 70 proc. opowiadań o przeżyciach w latach 1933–1945 przybrało charakter narracji „ofiarnych” lub „heroicznych”. Generacja świadków przekształca opowiadania o swoich postawach w czasach nazizmu w narracje o subiektywnych cierpieniach lub krytycznym dystansie, dopasowując ex post meandry własnej biografii do współczesnych standardów rodem z poprawności politycznej, jaka – naiwnie, ale przemożnie – wymaga etycznie nienagannego curriculum vitae także w odniesieniu do czasu Zagłady. Z kolei pokolenia młodsze heroizują (i wiktymizują) narracje świadków nazizmu powodowane przede wszystkim pragnieniem rodzinnej harmonii i personalnej lojalności – również tam, gdzie faktyczna narracja ma charakter świadectwa o współuczestnictwie w zbrodniach. Na tym nie dość: młodsi nagminnie odmawiają współuczestnictwa w rodzinnym dialogu, którego efektem miałby stać się przekaz ukazujący biograficzną niekonsekwencję, etyczną wieloznaczność i skwapliwe współuczestnictwo starszego pokolenia w dziele Trzeciej Rzeszy. Tam, gdzie w biografii świadków pojawiają się rysy, pęknięcia TRZECIA RZESZA W NIEMIECKIEJ (NIE)PAMIĘCI • ANDRZEJ MADEŁ A 183 i niejasności, pamięć lojalnych wobec nich młodszych pokoleń przeformowuje je niezwłocznie na materiał rezystencyjno-heroiczny, stwarzając w ten sposób wzorzec „kumulatywnej heroizacji”. Do elementów tej ostatniej należy również fakt, że pokolenie świadków opowiada o ucieczce i wypędzeniach posługując się materiałem językowo-symbolicznym, jaki w publicznym dyskursie przysługuje wyłącznie narracji o Holocauscie. To właśnie świadkowie (przede wszystkim zaś kobiety) mówią o „nieludzkich warunkach transportu w bydlęcych wagonach”, „górach trupów złożonych przede wszystkim z ciał kobiet i dzieci” i „dzikich hordach aliantów strzelających jak oszalali do bezbronnych cywilów”. Opowieści te często uzupełniane są (zaczerpniętymi z kulturowej rekwizytorni fantazji) „zapychaczami” rodem z filmów o tematyce wojennej – przede wszystkim z Die Brücke (Most), Im Westen nichts Neues (Na zachodzie nic nowego) i Des Teufels General (Generał diabła). Rzeczą wielce charakterystyczną pozostaje, że akurat te fragmenty biograficznej narracji powszechnie przyjmowane są niemal zupełnie bezkrytycznie, pobrzmiewające zaś w niej elementy antysemickie przechodzą w większości do retorycznego arsenału młodszych pokoleń. Narracja świadków chętnie sięga do pustosłowia, aluzyjnej niejasności, ucieczki od historycznego detalu i zapełnia nimi świadomość młodszych, którzy wnioskują z tego, że ich rodzice i dziadkowie nic nie wiedzieli o Zagładzie, bo sterroryzowane niemieckie społeczeństwo nie miało jakoby do wiedzy o niej dostępu. Ale nawet 184 tam, gdzie tej naiwnej konstrukcji nie da się utrzymać, pamięć rodzinna wygładza i wyszlifowuje co ostrzejsze kanty ponadpokoleniowego przekazu. W konflikcie, jaki powstaje wówczas kognitywną „historią” a subiektywną „świadomością historyczną” większość sięga po wyjście kompromisowe. Nie będąc w stanie podważyć stanu wiedzy o zbrodniach Niemiec, przyjmuje się je do wiadomości, a równocześnie wypiera do podświadomości współudział własnej rodziny w systemie Trzeciej Rzeszy. Powstaje w ten sposób paradoksalny krajobraz historyczny bez sprawców, w którym wśród milionów sympatyków, statystów i protagonistów nazizmu nie istnieje nikt, kto ponosiłby zań współodpowiedzialność. ZAPOMNIANY HOLOcAUST NIEMCÓW Opa war kein Nazi prezentuje historię z drugiej ręki, w której jej protagoniści uciekają od współodpowiedzialności za nazizm, kunsztownie unikając historycznego detalu, za to umiejętnie uwypuklają „heroizm” i „ofiarność” własnej biografii w Trzeciej Rzeszy. Autorzy zachowali wszak krytyczny dystans zarówno do rozmówców, jak i prezentowanych przez nich narracji, nie pozwalając na powstanie naskórkowej empatii szczególnie w sferze retorycznej, gdzie owa różnica pozostaje najbardziej wyrazista. Mimo tej zalety także i Opa war kein Nazi pozostaje nieodrodnym dziecięciem drugiego pozjednoczeniowego dziesięciolecia. Nadając tę samą rangę narracji o wojnie co samej wojnie, podnosząc (samoodciążające) opowiadania do rangi obiektu godnego naukowego PRESSJE 2013, TEKA 34 wysiłku, odżegnując się od strukturalno-socjalnego modelu historii narodowej, w końcu: dopuszczając (implicite) równowartościowość prezentowanych „prawd”, dzieło to jawi się jako świadectwo postmodernistycznej dowolności, jaka zalewa ostatnio rynek publikacji historycznych, epatując „wielopostaciowością” prezentowanych opcji (i denuncjując en passant pojecie „prawdy”) jako dowodem na „demokratyczność” własnego warsztatu. Inaczej ma się rzecz w wypadku monumentalnego eseju Jörga Friedricha Der Brand. Deutschland im Bombenkrieg 1940–1945 (Pożoga. Niemcy w wojnie powietrznej 1940– –1945). Już sam tytuł prowadzi na manowce: Jörg Friedrich nie opisuje bynajmniej aktywnego wkładu Trzeciej Rzeszy w eskalację wojny – od bombardowania Wielunia, Warszawy, Rotterdamu i Londynu począwszy – lecz (wstydliwie ledwie napominając o nich na stronach 64–73) koncentruje się na roli Niemiec jako „ofiary” alianckich nalotów. Zgodnie z tą naczelną zasadą dzieło obejmuje przede wszystkim lata 1943–1945, zatem tę fazę wojny, w której Niemcy utraciły swoja inicjatywę i przewagę w wojnie lotniczej, stając się zaś jej przedmiotem. Friedrich nie przedstawił w swojej pracy nowego, nieopracowanego dotychczas materiału, nie odkrył niepostrzeżonych do tej pory związków miedzy różnymi teatrami wojny. Tajemnica wielkiego sukcesu Pożogi tkwi w specyficzności autorskiego języka, w sposobie prezentacji materiału, w jego emocjonalizująco-sensacyjnej obróbce, w maksymalnym przybliżeniu (narratorskiej) perspektywy do protagonistów wojny: bombardowanych, konstruktorów bunkrów i projektantów schronów przeciwpożaro- wych, żołnierzy obrony przeciwlotniczej, strażaków, niekiedy zaś także: twórców alianckiej strategii i taktyki wojny powietrznej oraz załóg lotniczych realizujących dyrektywy moral bombing. Również Friedrich mógł reklamować dla siebie postmodernistyczną wielopostaciowość prawdy, ale sukces Pożogi zasadzał się na czymś zupełnie innym: mianowicie na jednoznacznej, aczkolwiek nigdzie nie wypowiedzianej expressis verbis sugestii, że alianckie moral bombing stanowiło formę specyficznie niemieckiego Holocaustu – pisanego głównie ludności cywilnej, niemieckiej cywilizacji i kulturze. To dlatego właśnie alianckie naloty szufladkuje on jako „wojnę na wyniszczenie” (Vernichtungskrieg); to z tego właśnie powodu kategoryzuje ofiary nalotów jako „wytępione” (ausgelöscht) przez brytyjskie „grupy operacyjne” (Einsatzgruppen); to dlatego właśnie płonące schrony przeciwpożarowe wyrastają u niego na „krematoria” (Krematorien), duszący zaś się w piwnicach Niemcy giną „zagazowani” (vergast). Analizując aliancki entuzjazm, jaki wynikał z sukcesów w wojnie powietrznej, autor nie omieszka odnotować „upojenia wyniszczeniem” (Vernichtungsrausch) oraz „rozkazów mordowania” (Mordbefehle). Bulwersujący w eseju Friedricha był przeto nie sam temat (ten sam nota bene, którego domniemaną nieobecność podnosił kilka lat wcześniej Sebald w Luftkrieg und Literatur), lecz sposób jego ujęcia. Sięgając rozmyślnie do słownictwa, jakie nazistowski żargon stworzył dla opisu eksterminacji Żydów i Słowian („grupy operacyjne”, „unicestwić”, „wytępić”, „zagazować”), podniósł on niewątpliwe cierpienia cywilnej ludności TRZECIA RZESZA W NIEMIECKIEJ (NIE)PAMIĘCI • ANDRZEJ MADEŁ A 185 niemieckiej do rangi równej Zagładzie, nadał im (by tak rzec) wyższe święcenia i postawił w jednym szeregu z hitlerowskim projektem unicestwienia Żydów w całej Europie. Wojna powietrzna nad Niemcami (które tę pierwszą rozpętały i doprowadziły do jej eskalacji) znalazła w ten sposób swój pas transmisyjny ku prymitywnej metafizyce, jaka pozwalała teraz abstrahować od kontekstu historycznego, za to zaś dopuszczała pytanie, czy Holocaust aby rzeczywiście może reklamować dla siebie uznaną powszechnie wyjątkowość. Komercyjny sukces Der Brand (dwieście tysięcy sprzedanych egzemplarzy w ciągu dwóch lat po publikacji pierwszego wydania) byłby niemożliwy, gdyby obok wyrafinowanie rewizjonistycznych motywów, kwestionujących wyjątkowość Zagłady, nie znalazły się w nim także inne wątki, adresowane do szerszej publiczności, która niekoniecznie musiała wyznawać się w finezjach mitów założycielskich RFN. Należą do nich wypady w przestrzenno-historyczną przeszłość zbombardowanych miast; należy do nich rozległy opis „przemyślnie unicestwionej” substancji architektonicznej; w końcu także, oddanie głosu jej twórcom, przywołanym z odległej przeszłości architektom, malarzom, rzeźbiarzom, projektantom przestrzeni. W wirtualnej rekonstrukcji zniszczonej metropolitalnej struktury reaktywuje Friedrich rzewno-lokalny patriotyzm, który otrzymuje tutaj okazję do antyalianckiej mobilizacji. Nie bez uzasadnienia krytycy Der Brand wskazywali na sentymentalno-nostalgiczną prezentację i volkistowski kicz jako fundament utożsamiania się i empatii czytelnika z ofiarami alianckich nalotów. W odległej już 25 lat „wojnie historyków” konserwatywno-narodowy historyk Andre- 186 as Hillgruber domagał się stworzenia „normalizującej” historiografii narodowej w oparciu o narracje „cierpienia”, w której pierwsze skrzypce grałyby doświadczenia bombardowanych, wygnanych, uciekających, gwałconych i rozstrzeliwanych Niemców. Próbkę takiej narracji przedstawił właśnie Der Brand, przebijając przy tym mistrza, który jeszcze ćwierćwiecze temu nie miał odwagi opisać niemieckiej klęski w kategoriach Zagłady (sugerując jedynie enigmatycznie, że niemieckie doświadczenie klęski było równie brzemienne jak żydowskie). Jego adept nie zna już takich zahamowań: nie tylko opisuje niemiecką klęskę w kategoriach Zagłady, ale też stawia en passant wyjątkowość tej ostatniej pod znakiem zapytania. Czyni to zaś, nie kwestionując samego Holocaustu (to odróżnia go od Hellmuta Diwalda, który jeszcze w 1978 roku twierdził, że Zagłada jest przedstawiana w niemieckiej historiografii w sposób zamierzenie przesadzony), lecz rozszerzając postmodernistyczny „dyskurs historyczny” o narracje cierpienia tych, którzy dotąd uchodzili wyłącznie za sprawców. MEDIALNY REWIZJONIZM Wśród udziałowców obrazowej relatywizacji Trzeciej Rzeszy prym wiodą dzieła ostatnich lat: Stalingrad (Stalingrad, 1993, reż. Joseph Vilsmaier), Der Untergang (Upadek, 2004, reż. Oliver Hirschbiegel), Dresden (Drezno, 2006, reż. Roland Suso Richter), Die Flucht (Ucieczka, 2007, reż. Kai Wessel), Die Gustloff (Gustloff: Rejs ku śmierci, 2008, reż. Joseph Vilsmaier), Anonyma – Eine Frau in Berlin (Kobieta w Berlinie, 2008, reż. Max Färberböck), Jud Süß – Film ohne Gewissen (Żyd Süß, 2010, reż. Oskar Roehler), z najnowszych PRESSJE 2013, TEKA 34 zaś – Unsere Mütter, unsere Väter (Nasze matki, nasi ojcowie, 2013, reż. Philipp Kadelbach). O ile rewizjonizm medialny w literaturze znajduje swoją silną przeciwwagę w postaci nurtu racjonalno-rozrachunkowego (Dieter Forte, Uwe Timm, Tanja Dückers, Marcel Bayer, Maxim Biller, Arnold Stadler, Günter Kunert), o tyle w filmie – telewizyjnym i kinowym – panuje niepodzielnie. Z kinowych i telewizyjnych ekranów spływają na nas dzisiaj perfekcyjne estetycznie obrazy cierpienia uciekających, wypędzonych, tonących, głodujących, rozstrzeliwanych, bombardowanych i gwałconych Niemców. Literatura (często też ta najwyższych lotów) epatuje nas obrazami katastrofalnych nalotów, niszczących pożarów, traumatycznych ucieczek, przemilczanej ofiarności i „ludzkiego” oblicza codziennego nazizmu. Publicystyka i historiografia coraz śmielej domagają się bilansu wojny, w którym i niemieckie krzywdy znalazłyby swoje poczesne miejsce. Jeśli szukać differentia specifica niemieckiego filmu rewizjonistycznego nowszej daty, nie sposób pominąć jego pokrewieństwa z Heimatfilmem: nostalgiczno-słodkawym gatunkiem odwołującym się do idealnej, nienaruszonej tożsamości regionalnej. W tak zdominowanej niemieckiej tożsamości Heimat (w przekładzie na nowopolszczyznę: „mała ojczyzna”) stanowi wszak stały punkt odniesienia. Tradycja regionalnej tożsamości, wyrastającej z ponad trzystu państw i państewek, które u schyłku XVIII wieku tworzyły Niemiecką Rzeszę, przetrwała bowiem usiłowania unifikacyjne. Stad też w filmie łatwiej dzisiaj odwołać się do tradycji wschodniopruskiej (kojarzonej jeszcze z liberalnym wiekiem XVIII) niż do ogólno- niemieckiej (podpadającej pod hitlerowski centralizm, który owe regionalizmy w mocnym stopniu ograniczył). Nie jest zatem dziełem przypadku, że medialny rewizjonizm czerpie z wyidealizowanej tradycji niemieckiego regionalizmu: sugeruje on wszak w ten sposób istnienie tożsamości, która sięga daleko wstecz poza tradycje niemieckiego państwa centralistycznego. Nowoczesny Heimatfilm łączy w sobie świadomość nienaruszonego ideowo świata regionalnego z zagrożeniem, jakie wychodzi od świata zewnętrznego. Pod tę ostatnią kategorię bez trudu podpaść może centralistyczny nazizm, który w tych warunkach można zaprezentować jako siłę „obcą” duchowi konkretnego regionu. Z wyrafinowaną strategią „oddalonej” w ten sposób od nazizmu przestrzeni koresponduje koncepcja (głównych) postaci, które także pozostają w ideowym dystansie do brunatnej władzy. W Ucieczce uosabia go spadkobierczyni ziemiańskiej tradycji wschodniopruskiej – wyemancypowana, liberalna potomkini szlacheckiego rodu, jakiej daleko zarówno do nazistowskiej polityki, jak i rasistowskiego żargonu. W Dreźnie reprezentuje go dla odmiany spadkobierczyni wielkomiejskiej arystokracji naukowej, córka profesora medycyny i dyrektora jednego z wielkich miejskich szpitali, na dodatek zaś kochanka ukrywającego się (przy jej wydatnej pomocy w tymże szpitalu) amerykańskiego pilota. Gustloff, gdzie dominują postaci mężczyzn (dla których chociażby z racji obowiązku służby wojskowej o mniemany dystans było trudniej), również nie stanowi tutaj wyjątku: bohaterem filmu jest bowiem cywilny kapitan tytułowego statku pasażerskiego. Jud TRZECIA RZESZA W NIEMIECKIEJ (NIE)PAMIĘCI • ANDRZEJ MADEŁ A 187 Süß przedstawia z kolei historię aktora ożenionego z Żydówką i ukrywającego w swoim domku letniskowym przyjaciela Żyda. Nasze matki, nasi ojcowie oferują losy generacji bez możliwości wyboru: bohaterami filmu jest bowiem piątka przyjaciół z pokolenia, którego wejście w dorosłość zlało się w jedno z początkiem wojny niemiecko-sowieckiej. Nawet najwybitniejsze dzieło tego nurtu, jakim pozostaje bezapelacyjnie Upadek, nie zawahało się przed stosownym unikiem: jedna z osobistych sekretarek Hitlera, której obserwacje i przeżycia w berlińskim bunkrze Kancelarii Trzeciej Rzeszy stanowią osnowę historii bohaterki filmu, w czołówce filmu przekonuje widza, że była wtedy „niedoświadczoną dziewczyną”, która „nie miała jakichkolwiek ambicji” znalezienia się w politycznym centrum i bezpośrednim otoczeniu Hitlera. Ofiarami tego ostatniego zaś są przede wszystkim Niemcy. Fala medialnego rewizjonizmu spycha bowiem ofiary rasistowskiej polityki Niemiec na margines głównych wydarzeń. Pojawia się w nich z racji uciążliwego kronikarskiego obowiązku jako klasyczny „upychacz”: w Ucieczce jako rozstrzeliwani przez SS – ale i jako „ludzko” traktowani robotnicy przymusowi w ziemiańskich posiadłościach. W Dreźnie prawdziwa katastrofa doświadcza również Niemców (z niejakim zakłopotaniem wątek główny czyni na chwilę miejsce dla miniaturowego epizodu, traktującego o tym, że ofiarami stali się także Niemcy wyznania żydowskiego). Podobnie postępuje Rejs ku śmierci: zatopienie statku, który wiózł na swoim pokładzie ponad dziesięć tysięcy bezbronnych rannych i uciekinierów, stawia torpedujących Gustloffa Sowietów w sytuacji zbrodniarzy. Także Stalingrad 188 nie pozostanie dłużny: z perspektywy jego narracji ofiarami bitwy nad Wołgą pozostają przede wszystkim „zdradzeni” i pozostawieni własnemu losowi żołnierze 6. Armii. Zupełnie bezkonkurencyjny okaże się – ponownie – Upadek, w którym ofiarami (egzekucji, rozpaczliwych samobójstw, sowieckiego ostrzału i ostatnich dni dyktatury) staną się wyłącznie Niemcy, zaś reżysersko mistrzowsko sterowana empatia obejmie wkrótce także Führera, który będzie budzić współczucie jako schorowany, oszukiwany przez swych generałów, zapędzony w polityczną matnię, niesuwerenny i słaby przywódca. Gdyby nie historiograficzny zapis (dokonany głównie przez szkołę strukturalno-socjalną), widz Upadku nie dowiedziałby się nawet, że w ogóle miała miejsce niemiecka eksterminacja Żydów i Słowian. Medialny rewizjonizm stanowi zatem efekt fuzji szkoły strukturalno-socjalnej z nurtem konserwatywo-narodowym, przy czym przewagę zdobywa ten ostatni. Podstawowe dzieła filmowego rewizjonizmu prezentują bowiem świat, w którym Niemcy stali się ofiarą ostatniej wojny, jaka w formie katastrofy dotknęła przede wszystkim „niewinną” część niemieckiej społeczności. Również w tej dziedzinie twórczości potwierdza się generalna zasada niemieckiej (nie)pamięci o Trzeciej Rzeszy: nie kwestionować niemieckich zbrodni, powiększać rozmiar własnego cierpienia. POKUSA WIARY W PRZEŁOM PAMIĘCI Anna Wolff-Powęska w wydanej przed rokiem rozprawie Pamięć – brzemię i uwolnienie. Niemcy wobec nazistowskiej przeszłości (1945–2010) PRESSJE 2013, TEKA 34 próbuje opisać zmiany, jakie zaszły w niemieckim postrzeganiu Trzeciej Rzeszy. Publikacja byłej dyrektor Instytutu Zachodniego w Poznaniu – wiodącej instytucji badawczej w kwestiach niemieckich – została przyjęta z uwagą, w większości także pochlebnie. Recenzenci zgodnie podkreślali ogrom prezentowanego w książce materiału, jego klarowne uporządkowanie i wyrazistą argumentację autorki, dla której (zjednoczeniowy) rok 1990 stanowi ewidentną cezurę w niemieckiej interpretacji historii współczesnej. mitów założycielskich Republiki Federalnej; dawna marginalizacja zbrodni Trzeciej Rzeszy ustąpiła powszechnej świadomości odpowiedzialności za nie; współczesna elita polityczna Niemiec radykalnie odrzuciła wszelkie próby ratowania spuścizny Trzeciej Rzeszy, a rok 1990 wyzwolił Niemcy z okowów zimnowojennej retoryki; autowiktymizacja niemieckich doświadczeń z polowy XX wieku nie oznacza marginalizacji Zagłady, stanowi jedynie jeden z dowodów na suwerenną normalizację własnych postaw wobec hitlerowskich Niemiec; prezentacja niemieckiego cierpienia nie nosi charakteru resentymentu wobec innych nacji ani nie stanowi próby otwarcia nowego bilansu II wojny. Ale właśnie w tym ostatnim tkwi niemały problem. W bezkrytycznej ufności w głębię niemieckiego przełomu z 1990 roku (Wolff-Powęska 2012: 442–458), w naiwnym braniu za dobrą monetę wyświechtanych Kto tej iluzji ulega, wierzy także w skuteczi stanowiących dawno już własną konwen- ność aktów symbolicznych w polityce. Wówcję prezydenckich przemówień o końcu czas, miast koncentrować się nad retuszami wojny jako niemieckim „wyzwoleniu” (tam- obrazu Trzeciej Rzeszy we współczesnej liteże: 437–441), w krótkowzrocznej wierze raturze niemieckiej i jego intensywną obróbw oczyszczająco-pokutną moc niemieckiej ką w historiografii, opisywać będzie rytualne intelektualnej elity jako reprezentacji vox otwarcia konwencjonalnych wystaw (Niemcy populi (tamże: 151–156), w końcu także i Polacy – 1. września 1939 – Otchłań i naw infantylnym zaufaniu w symboliczną moc dzieja, 2009), rocznicowe ceremonie na Wepublicznych artefaktów – pomników pomor- sterplatte, stosowne przemówienia szefów dowanych Żydów, wystaw o zbrodniach We- rządów i przewodniczących parlamentów hrmachtu, spektakularnych publikacji książ- albo mniej lub bardziej nieistotne wspólne kowych o eliminatorskim antysemityzmie oświadczenia obydwu Episkopatów w kweNiemców, niemiecko-żydowskiego dialogu stii pielęgnowania pamięci w duchu prawdy (tamże: 337–393) autorka sama ulega pew- i pojednania (Wolff-Powęska 2012: 507– nej iluzji, którą od 1990 roku sugeruje także –510), zapisując uzyskaną w ten sposób magiczną całość jako aktywa na konto „dialogu niemiecka polityka historyczna. pamięci” i „wspólnoty odpowiedzialności”. Kompaktowa wersja owej iluzji (którą była dyrektor Instytutu Zachodniego wyraźnie Krótkowzroczna wiara w zadeklarowany podziela) brzmi mniej więcej tak: przełom „przełom” ma jednak dla nauki dalekosiężne w niemieckiej pamięci nastąpił właśnie konsekwencje. Jeśli bowiem rok 1990 stanowraz ze zjednoczeniem; pozwolił on na de- wił rzeczywiście zwrot zarówno w polityczfinitywne wejście narracji o Zagładzie do nej, jak i historiograficznej tradycji Niemiec, TRZECIA RZESZA W NIEMIECKIEJ (NIE)PAMIĘCI • ANDRZEJ MADEŁ A 189 wówczas nie ma potrzeby sięgać w odleglejsza już przeszłość. Ufanie w „przełomowość” uwalnia bowiem badacza od weryfikacji tezy zgoła przeciwnej: tej opartej na założeniu, że – mimo deklarowanego na zewnątrz „przełomu” – niemieckie piśmiennictwo (w nim zaś szczególnie literatura i historiografia) pielęgnuje pod wieloma względami właśnie „ciągłość”; że czerpie pełną garścią z tradycji, przez badacza naiwnie uznanych za nieistniejące, bo „przedprzełomowe”; że intensywna praca nad mnogością obrazów niemieckiego cierpienia (aż do sugestii tylko Niemcom pisanej drugiej „Zagłady”) stanowi jak najbardziej odciążenie konta niemieckich zbrodni; że wzmożona praca nad sentymentalizacją i „uczłowieczeniem” obrazu Trzeciej Rzeszy naturalnie otwiera nowy bilans II wojny; na koniec zaś: że nowa hierarchizacja ofiar (Żydzi, Cyganie, homoseksualiści) pozwala ponownie wykluczyć z niemieckiej pamięci tych, którzy i w jej starszej wersji pozostawali tylko marginalnie obecni: Polaków, Białorusinów, Ukraińców i Rosjan. Christoph Kleßmann, Peter Reichel, Klaus Zernack, Michael G. Müller, Christian Lübke, Rudolf Jaworski i Norbert Frei. Z kolei poza gronem filmowców kreujących cierpiętniczą wersję Trzeciej Rzeszy pozostali Heinrich Breloer, Alexander Kluge, Horst Königstein, Volker Schlöndorff i Edgar Reitz. Niezwykle skomplikowana pozostaje też kwestia naszkicowanej wyżej „ciągłości” między renacjonalizacją niemieckiej historiografii z późnych lat siedemdziesiątych, jej apogeum, jakie przeżyła w latach 1986–1988, a jej zmodyfikowanymi, złożonymi i przetworzonymi przez współczesnych twórców kontynuacjami. Nie chodzi tutaj bynajmniej o prostą (by nie rzec: prostacką) ciągłość w duchu odciążenia hitlerowskich Niemiec, jakim w późnych latach siedemdziesiątych nasycona była Geschichte der Deutschen Hellmuta Diwalda. Współczesny rewizjonizm medialny nie stanowi też prostego nawiązania do pozycji, jakie w „wojnie historyków” w przededniu zjednoczenia prezentowali Ernst Nolte, Michael Stürmer, Klaus Hildebrand, Michael Stürmer czy Andreas Hillgruber. WINA CZY CIERPIENIE Niniejszy artykuł pozostanie z natury rzeczy niekompletny. Nie obejmuje on bowiem tej części niemieckiej literatury, eseistyki ani historiografii, która nie uległa pokusie retuszu historycznej pamięci ani krzykliwej modzie odwirowania wojennych przeżyć w narracyjnych filtrach „ofiarniczej” memuaryzacji. Stąd też w rozdziałach poświęconych literaturze nie zostali uwzględnieni między innymi Stephan Wackwitz, Tanja Dückers, Monika Maron, Marcel Bayer, Dieter Forte, Günter Kunert i Arnold Stadler, w rozważaniach zaś nad historiografią – Heinrich August Winkler, 190 W przeciwieństwie do swoich prekursorów, medialni rewizjoniści nie sięgają do strategii odciążeniowych przez pomniejszenie niemieckiej winy, lecz przez powiększenie niemieckiego cierpienia. Dlatego nawet w najbardziej kontrowersyjnych dziełach mniemanego nurtu czytelnik nie znajdzie próby podważania historycznych faktów, dotyczących zbrodniczości Trzeciej Rzeszy (aczkolwiek – z racji oczywistych – to nie one właśnie znajdują się tutaj w centrum stosownych narracji). W odróżnieniu od poprzedników współczesny rewizjonizm nie próbuje też zamknąć dyskusji w wąskim, PRESSJE 2013, TEKA 34 elitarnym kręgu uniwersyteckiej fachowości. Wprost przeciwnie: na potęgę szuka on możliwości wejścia na publiczną arenę, bo w nowych, pozjednoczeniowych warunkach tylko tam ma możliwość ściągnięcia na siebie odpowiedniej uwagi. Od prekursorów odróżnia go także metoda przedstawiania wojennego losu. Ci pierwsi – mimo zdecydowanie konfrontacyjnej postawy wobec liberalnej większości zachodnioniemieckich historyków – pozostawali „uwięzieni” w tych samych metodach badań, sposobach weryfikacji i technikach prezentacji co ich przeciwnicy. Hillgruber, Stürmer i Nolte nie mogli uciec od kolektywnego wzorca narracyjnego, w którym tylko w wyjątkowych przypadkach znajdowało się miejsce dla jednostkowości prezentowanych biografii. Zupełnie inaczej wszak rzecz ma się dzisiaj. Dyskusja o niemieckich losach w wojennej zawierusze dawno już opuściła konwencjonalne ramy specjalistycznej akademickiej debaty; weszli do niej socjolodzy, pisarze, eseiści, publicyści, filmowcy, historycy mediów. Efekt tej przewagi frakcji „artystycznej” nad „naukową” w dyskusji o Trzeciej Rzeszy pozostaje doskonale rozpoznawalny: są nim właśnie niezwykle silna indywidualizacja biograficznego materiału, ewidentna subiektywizacja przedstawionych wydarzeń i radykalna memorializacja samej formy prezentacji. Za oczywistość może zatem uchodzić przeniesienie punktu ciężkości z historyzacji, jaka obowiązywała jeszcze niepodzielnie w latach „wojny historyków”, na antropologizację wojny – wraz ze wszystkimi skutkami ubocznymi również dla codziennej niemieckiej mentalności, w której „zrewidowany” obraz ujmowany jest zazwyczaj w zdaniu: „A jednak nie wszystko było złe w Trzeciej Rzeszy.” Berlin, 12 maja 2013 r. Co dalej? Ten waży tekst uznajemy za uzupełnienie naszej dyskusji o kulturze pamięci w 26–27 tece „Pressji”. Swoją drogą, Jakub Moroz (2012) stosował kategorie Sebalda do analizy tego, w jaki sposób (nie)pamiętamy o Polskim Londynie! 191