Na mrozie. Rozważanie tygodniowe.
Transkrypt
Na mrozie. Rozważanie tygodniowe.
Nr. 49 BEZPŁATNY DODATEK Na mrozie. Opadły zżółkłe z drzew gaju listeczki, Ścieląc murawę warstwami swojemi, Zwarzone mrozem przecudne kwiattozki Smutnie swe główki zwiesiły ku ziemi. Błękity niebios znikły skryte chmurą, Wiatr zimny, ostry zaświszczał po lesie A w Bożym świecie tak strasznie ponuro, To zima idzie i śmierć z sobą niesie. Nie brzęczą roje owadów w przestrzeni Nie słychać drobnych ptasząt świergotania W pięknych ogródkach nie widać zieleni, Płowa powłoka przyrodę osłania. Puchowych ptaków, tysiące miliony, Sypie się, kręci, ulata i wije, Czarnych przestrzeni zalega wygony, To śnieg, oo ziemię w całun śmierci kryje. Za nim w północy skrzypiący, »sztywniały Idzie mróz, wody krysztaląc swem tchnieniem, W uścisku jego, świat martwieje cały I milkną twory zdjęte przerażeniem. Ciągną w szlak długi ziemne kruków stada, Czarne ich skrzydła w powietrzu szeleszczą Na stepie wilków zgłodniała gromada, Wyje żałośnie swą pieśnią złowieszczą. Napróżno biedne zziębnięte ptaszyny Kłują po śniegu zrozpaczone głodem, Nigdzie ni muszki, ni ziarna kruszyny Ni roślinności z swym ożywczym płodem, 0 jeśli wtedy drogie mi dziateczki Przyfrunie ptaszek pod wasze okienka, Rzućcie mu okruch chleba małuteczki 1 z darów Bożych posypcie ziarenka. Nte stawcie sideł, ludzie, zdradnie Biednym, co od was pomocy żądają; Wszak one proszą tak czule, tak ładnie, MoänaJi zdradzać tych, którzy ufają? Bok 1928 Rozważanie tygodniowe. Matka Boża wzorem najlepszej matki. (Dokończenie.) Najserdeczniejszy troską macierzyńską serce Mat ki Bożej, napełniły te bolesne godziny, kiedy to Pa na Jezusa niewinnie na śmierć krzyżową skazano na górze Kalwar 1. Choć wszyscy uczniowie z wyjąt kiem św. Jana, opuścili swego mistrza, Najświęt sza Matka szła za Nim po krwawej drodze krzy żowej. Ani szyderstwa, ani wyzwiska, ani klątwy nie zdołały odpędzić Matki od ukochanego Syna. Ewangelia o tern głosi wielce znaczącemi słowami: „Stała pod krzyżem Jezusa Marja, Jego Matka“. Pragnęła Jeszcze w ostatnich dhwilach posłużyć Mu po raz ostatni, a gdy to było niemożliwem, choć pocieszyć Go swą obecnością. Po Jego śmierci Mat ka Boża wśród łez pomagała drugim kobietom, któ re razem z Nikodemem i Józefem z Arymatei, na maszczały ciało Pana Jezusa drogiemi wonnościa mi i otulała je białemi płachtami, jak tego nakazy wał zwyczaj żydowski. Jakiej nagrody doczekała się Najśw. Matka Bo ża za swe wierne usługi, okazywane Boskiemu Sy nowi swojemu w nieporównanej miłości macierzyń skiej? Ongiś Zbawiciel każdemu, któryby ostatnie mu z uczniów Jego z miłości ku Niemu użyczył, choć kubka świeżej wody, obiecywał sowitą nagro dę. A gdy Marja Magdalena, nogi Mu umyła, i namaść ła, to Zbawiciel jej ten czyn bogatą i nad zwyczaj obfitą dał nagrodę mówiąc przytem: „Ta oto dobry uczynek mi wyświadczyła“. Zaprawdę, powiadam wam, gdziekolwiek opowiadana będzie Ewangc'Ja ta po wszystkim świecie i co ta uczyniła, powiadać będą na pamiątkę jej. ( św. Marka rozdz 14 wiersz 9.) Jak n eskończenie bogatej nagrody dozna Matka Boża, która Boskiemu Synowi swemu od dnia na rodzenia aż do godziny śmierci niezliczone wyświad czgła usługi miłości macierzyńskiej]? Niezmiennie wielkie było uznanie, która owa kobieta z Ewangelji św. w słabych słowach wyraziła, gdy pełna po szanowania i z głęboką czcią zawołała: „Błogosławiony żywot, który Cię nosił i błogo sławiona piers', które ssałeś!“ Niejedna matka gotowa zazdrościć Matce Bożej zasług, które zyskała przez staranie się o Dziecię Jezus. A przecież każda kobieta, której Bóg uży czył dziecka, dużo na sposobności do podobnych uczynków, jakie spełniała Najświętsza Matka Boża Każda z nich może wspierać biednych, przyjść z po- 194 mocą chorym i opuszczonym, gdyż do każdej sto sują się słowa Zbawiciela: „Coście uczynili naj mniejszemu z braci Moich, Mniescie uczynili" Wedle nauki Chrystusowej każde dziecko jest beatem Dzie ciątka Jezus. Stąd Pan Bóg wszystkijm chrześcijań skim matkom udzieli znacznej nagrody, jeśli z mało ści ku Niemu będą pielęgnowały i kochały swe dzie ci. Z La wicie! wsz.jc uroczyście przyrzeka; „Kto jed no z tych maluczkich w imię Moje przyjmie, Mnie przyjmuje“. Pan Jezus wszystko kiedyś nagrodzi, bądź to kęs chlefca, który matka dziecku użyczy w imię Zbawiciela, bądź to łyk wody, którym je po krzepia, bądź też odzież, którą okrywa nagość dziec ka. Niezliczone dobre uczynki może każda matka dziecku swemu uczynić od rana już, kiedy je ubiera aż co wieczora, kiedy do snu znów kładzie. A gdy jeszcze zajdą choroby, wtedy podwoją się jej stara nia. Wielorakie bywają zachody, które dzieci wy magają za dnia, a częstokroć jeszcze bywają i w no cy. Zaledwie matka zdołała uspokoić pierwsze dziec ko płaczące, a one od nowa rozpocznie biadać i znów je matka musi utulać. Gc'y zaś w rodzinie więcej jest dzieci, oczywiście przysparzają one matce pracy. Ile i co ona zdziała całemi dniami i nocami przy wychowaniu i pielęgnacji dzieci, ile ofiar po nosi, ile wymaga się od niej eerpliwości, o tern wie ten jedynie, który wszystko widzi w ukryciu. Nie zapomni on też o niczem Najmn ejszy nawet uczynek udzielany Boskiemu Zbawi cielowi w osobie małego dziecka, dozna też olbrzy miej nagrody od Tego, który wedle słów Apostoła każdego nagrodzi stosownie do jego pracy. Stąd łatwo pojąć można zdanie mędrca, który orzeka, że matka, która wiele dziec; zrodzi i wychowuje je z m łości ku Dzieciątku Jezus, błogosławioną się sta li e przez swe dzieci. Debry cztowiek. Pitawdziwy listopad mocno może dokuczyć,; a zwłaszcza temu, który nie posiada ani ciepłych rę kawiczek, ani też ciepłej czapki. Wojciech Rozmus, młody rzemieślnik z Rajczy, należał do tych, którzy ani rękawiczek, ani ciepłej czapki nie posiadają, ale Wojciech nie dlatego tych przedmiotów nie posiadał, że był ubogim, bynaj mniej! Wojciech posiadał domek pod lasem, zimą zajmował się rzeźbiarstwem i stolarstwem, a w lecie pracował w lesie przy spuszczaniu drzewa. Zara biał wcale piękny grosz, pomimo tego Wojciech nie zaoszczędził sobie niczego, winę czego ponosiło je go dobre, wprost bezgranicznie dobre serce. Piękną rzeczą jest być dobrym i miłosiernym, de wszystko w pewnych granicach. Tymczasem za sadą Wojciecha Rózmusa było dawać więcej, ani żeli sam posiadał, gdyż mniemał, że gdyby na świę cie było więcej małości i więcej dobroci", wtedy nie byłoby tyle nędzy na ziemi! Zasadę tę swoją też w czyn wprowadzał. Wojciech Rozmus dopiero liczył lat 20, a od 3 lat był wyuczonym Stolarczykiem, a gdziekolwiek napotkał kogo, potrzebującego pomocy, zawsze mu jej chętnie udzielał. Czy dziecko jakie zgubiło trzy grosze, czy też wdowie zabrakło mą ki w garnku — Wojciech.zawsze dawał pełnemi rę koma. Albo, ktoś może zaciągnął dług u Icka Lewjego i zań miał być fantowany, albo leżał obłożnie chory, Wojciech zawsze się zjawiał i pomagał. Je śli p:eniądze na to nie starczyły, pożyczał od in nych, a gdy mu nkt nie chciał pożyczyć, sprzeda wał swe świąteczne ubranie lub harmonijkę i uzyska ne ze sprzedaży pieniądze, oddawał potrzebującym. Jeśli zaś me miał już nic do sprzedania, pracował przez 14 do 15 godzin nh dzień jak wół, a po wy płacie tygodniowej zanosił zarobek temu, komu chciał pomóc. Przyiem był doskonałym pracownikiem, Sto larczykiem, jak mało który i każdy majster w sto licy, chętnie go zatrudniał. Chyba dostatecznie opisałem, jakim był Wojciech Rozmus, Ksiądz proboszcz wioski nazywał go zac nym człowiekiem, a przyjaciół to miał bez liku we wsi. Inni znów ludzie obrachowani i samolubni, — a tych dziś wielu jest na święcie, — zwali go głuptasem, rozrzuinikiem, mówiąc, że Wojciech w życiu swojem do niczego nie dojdzie. A jednak Wojciech doszedł do czegoś, a zawdzięczał to „Gó rze Śpiewnej“ i pierwszej niedzieli adwentowej. A stelo się to w ten sposób; listopad zawitał ze wszystkimi swymi towarzyszami, jako to: mgłą, ostrym wiatrem, gradem i rozsiadł się po całej oko licy. Wojciech Rc«:mus siedział sobie w swoim domku i pracował nad wspaniałą skrzynią zamówioną przez bogatą siodłaczkę dla córki swej do wypra wy ślubnej. Noa szła Wojciechowi jakoś robota od ręki, coś go, Jjrapiło, a myśli jego uciekały po za ściany domu do wdowy Końdkowej, kobiety w star szym wieku, zniRzczonej długoletnią walką o kawa łek chleba. Zajmowała się dotąd ręcznym haftem, ale od kilku miesięcy nawiedził ją gościec, więc po padła w nędzę, nie mogąc w schorzałych wykrzy wionych rękach igły utrzymać przy pracę ręcznej. Brakło jej więc pieniędzy na zapłacenie uroków od hipoteki, ciążącej jeszcze na jej małem gospodarst wie. W pierwszą niedzielę adwfentu właściciel hi poteki spodziewał s ę zapłaty, a gdy jej nie otrzyma groził wystawień jem domostwa na publiczną sprze daż przymusową. Potrzeba było 260 złotych, — a Wieśka to była suma dla kogoś, który jej nie posia dał. Wojciech z duszy rad by był pożyczył, tych p'en'edzy, dlii zachowania jej własności. Ale 260 złotych, to nie byle co! Tyle pieniędzy nie sposób zarobić w przeciągu tygodnia. Nie sposób też sprze dać me" łe i naczynia domowego, bo za wszystko, co posiadał, zaledwie dałby żyd 60 złotych. Dn a poprzedniego udał się więc do wszystkich swych przyjaciół z prośbą' o pożyczkę dla siebie, ale po żal się Boże, n kt mu nie pożyczał. Przekonał się przy tej sposobności o tern, jak kruchą była ich rzekoma przyjaźń, gdyż ci, którym nieraz się przy służył, najgorzej się z nim obeszli. Jednem słowem — Wojciech poraź pierwszy musiał sobie powiedzieć, że nie może pomóc, pomimo najlepszej chęci. Bo lało go to, że właśnie owej staruszce schorowanej i steranej pracą, nie może zachować dachu naci gło wą, że n e zdoła odwrócić od niej przymusowej sprzedaży w dzień po pierwszej niedzieli Adwentu. Żm OK już zapadł — k:edy Wojciech w sobotę, prze ' pi-1 wszą niedzielą adwentu, siedząc zaduma ny, wpadł na następną myśl. Jak wszyscy wieśnia cy, Wojciech wierzył w zabobony. Przypomniał so bie dawne podanie o „ Śpiewnej górze“. W głęoi, pobliskiego lasu znajdowała się dość stroma góra o k órej lud sobie opowiadał, że kio bez obawy uda s - w pierwszą noc adwentową o pomocy pod tj górę, ten usłyszy cudowną jakąś wieść. — W środ ku góry rozpoczyna się o tej porze cichy śpew, a kto go usłyszy i kogo smutek jakiś przygniata, te mu śp ew ten obwieści, jak pozbyć się smutku i zgryzoty. Woüech Rozmus, przejęty smutkiem o los wdowy, Końdkowej, udał się w noc dżdżystą i ciem ną w drogę do cudownej „ śpiewnej góry". Głowę 195 owinął zniszczonym szalem, gdyż swoją czapkę dnia poprzedniego podarował biednemu robotnikowi, tłu kącemu kamienie na szosie; ręce swe przed zimnem ukrył w kieszeniach spodni, bo rękawiczkami okrył w poprzednim tygodniu zmarznięte i zsiniałe ręce druciarza Mrozika. Wojciech nie znał, co to strach, szedł więc ostrym krokiem ku górze, a gdy do niej doszedł przykucnął pod jałowcem1 i wyczekiwał pół nocy. Z doliny dochodził szum rzeczki, a szeroką szosą ze swym zgiełkiem nie przeszkadzała ciszy le śnej. We wsi była północ i Wojciech natężał słuch, by dosłyszeć cichego czarownego śpiewu. Dłuż szy czas minął, a nic s{ę nie ruszało! W tern — nagle doszły go w istocie ciche, cichu tkie głosy jak z wielkiej odległości. Wojciech wy ciągnął szyję, aby lepiej dosłyszeć. Ale cóż to? Toć to nie był śpiew, tylko łkanie, takie żałośliwe łka nie, jakie się słyszy u dzieci cierpiących. Wtedy Wojciech podskoczył — idąc za głosem pła czu, doszedł do szosy, gdzie znalazł zawiniątko na samym brzegu drogi, a w rowie przydrożnym wóz przewrócony i pod nim ciężko jęczącego woźnicę i kobietę bezprzytomną. Podniósł zawiniątko i oto —- dojrzał w niem śpiącą dziecinę, która widocznie n'e odniosła żadnego okaleczenia. Podszedł więc do wozu i z pod niego wyciągnął dery, których tam było mnóstwo, okrył jedną dziecko, a na drugich, ułożył zemdloną kobietę otulając ją ciepło. Dodać wypada, że księżyc właśnie wychylił się z poza chmur i przyświeca, temu zgrożnemu widokowi. Ko nie stały drżące w rowie i spoglądały przerażone i jakby świadome, że one to zawiniły wypadek. Jed na myśl, ogarnęła Wojciechem: pomóc, pomóc z ca łych sił! Konie nasamprzód przywiązał cuglami do drzewa, potem podniósł dziecinę, płaczącą żałośłiwie i oddalił się szybkim krokiem w stronę domu. Dotarłszy tam dotąd, rozwinął zawiniątko i znalazł w n:em dwu'etnią śliczną dziewczynkę, która spo glądała na niego dużemi, czarnemi oczkami, buźkę skrzywiła i płukać rozpoczęli. Młodzieniec jednak umiał złemu zaradzić! Wyjął ze szafki kawałek lo dowatego cukru, wsunął go maleńkiej do usteczek, a gdy s:ę uspokoiła, ułożył ją cło swego łóżka i od czekał aż zasnęła. Szybko wtedy zabrał się do wyjść a w ciemną noc adwentową, pobiegł do burmistrza do wsi, zbud ił następnie żandarma, lekarza i kierownika pogo towia sanitarnego, krótko opowiadając wszystkim powód swego postępowania, tak, że w niespełna godzinę, kobieta leżała już w gościnnym pokoju le karza, kon'e znajdowały się w stajni młynarza wiej skiego, a woźnicę, mocno okaleczonego, odnieśli sa li tarjusze do lecznicy najbliższego miasteczku. ; Tymczasem dniało już, gdy burmistrz dowiedział się, że powóz był własnością przemysłowca Wen dli na, zaś kobieta nieprzytomna jego siostrą, która je go córeczkę Urszulkę, ową dziewczynkę, znajdującą się w łóżku Wojciecha, — zawieść miała do matki — dz'ecka, oczekującą je w pobliskiem mieście. — Kiedy pierwszy dzień Adwentu, zawitał, Wojciech czuwał przy łóżku dzieciny z podwójną troską w sercu, nasamprzód z troską o domek wdowy Końdkowej, a potem z nową troską o obce dziecko, śpią ce w łóżku, gdyż nie wiedział, czyją jest własno ścią. W tern zastukano do drzwi i weszło przez nie dwóch mężczyzn, mianowicie burmistrz miejscowy i jakiś obcy pan, który odezwał się w te słowa: „Dzień dobry! Nazywam się Wendelin! Dziecko, którem zajęliście się, taką pieczołowitością, jest mo ją córką, a kobieta, którą tak troskliwie otuliliście, w lesie, chroniąc ją otl zmarznięcia niewątpliwego, to moja siostra, a woźnica zaś, długoletni i sumien ny mój sługa, przez wasztą obrotność też doznał opieki dostatecznej. Mówił mi o wszystkiem p. bur mistrz, Dziękuję wam serdecznie za wasz uczynek, dobroczynny. Opcwiedźcie mi, proszę was, w ja kiem położeniu zastaliście cały wypadek!“ Wojciech, w krótkich słowach wypowiedział, co zaszło w lesie... „Panie Rozmus, coście o tej porze nocnej robili w lesie? zapytał się cokolwiek niedowierzająco pan Wendelin. „Opowiem całą prawdę“, odrzekł Wojciech zaw stydzony i opowiedział, że wiara w cudowną silę „śpiewnej górze" zawiodła go do lasu. Gdy skoń czył, przemysłowiec dorzucił pytanie: Jaki macie zawód? „Zimą jestem stolarzem, a w lecie ciągnie mnie do lasu i nie wytrzymałbym wprost w czterech ścia nach, i wtedy idę do lasu, gdzie zbieram grzyby i jagody i ścinam drzewo“. „Mój pan e Rozmus, podobacie mi się, będę o was pamiętał! Nasamprzód proszę przyjąć odemnie te oto banknoty za wasz trud i za wasz dobry uczy nek“. Przy tych słowach wyjął dwa banknoty po 100 złotych, które położył na stole z zapytaniem: „Jesteśce zadowoleni“? Błyskawicznie myśl przemknęła Wojciecha: Te raz lub nigdy ne zdołasz uratować wdowy Końctkowej“, więc śmiało zawołał: „Gdyby pan jeszcze dołożyć zechciał 50 złotych, wtedy naprawdę byłbym zadowolony“! „Wojciechu, nie weź mi tego za złe, ale jesteś już wprost bezczelnym“! wtrącił gniewnie burmistrz. „Niech pan da spokój!“ uspokajał pan Wendelin, wyjął sakiewkę i dołożył żądane 50 złotych. — No,: teraz zgoda, panie Rozmus!“ rzekł ze śmiechem. „Całkiem! I dziękuję też z całego serca!“ zawołał Wojciech zagarniając pieniądze z tak uszczęśliwionym wyrazem twarzy, że. ofiarodawca nie mógł powstrzy mać pytania: „Zapewne bardzo wam potrzeba tvch pieniędzy?“ „Mnie ich n e potrzeba, tylko wdowa Końdkowa — która bez tych pieniędzy utraciłaby dziś cały swój majątek“. Dobrodusznie opowiedział, że pie niądze te zaraz, zaniesie wdowie, zanim roznocztiie się sprzedaż publiczna. „Rachunek się nie zgadza, boć wdowie potrzeba 260 złotych, jak mówiliście, a ja tylko 250 dałem“.’ „Już dobrze, panie Wendelin, 10 złotych jeszcze po siadam i je dołożę. Bo co się posiada, tego nie na leży ani pożyczać, ani nie żądać w podarunku , Pan Wendel n poklep Wojciecha po ramieniu i rzekł: „Dobry z was człowiek! Tego rodzaju ludzi już dawno szukam, i potrzeba mi ich w fabryce“. Pan Wendelin, po wywiadzie o poczciwym Woj ciechu, przyjął go na głównego dozorcę swych' ogromnych zasobów drzewa, potrzebnych mu de wyrobu celulozy. Tym razem nie mieli słuszności ci, którzy przed wcześnie Wojciechowi prorokowali, że do niczego nie dojdzie, bo uzyskał dobrą posadę i poważanie swego pracodawcy. Co rojku w pierwszą niedziele adwentową bywa jako gość u właściciela fabryki Wendelina, a pod koniec obiadu kładzie mu mała Urszulka dziś iuż podrosła dziewczynka, połowę swego jabłka ńa talerz, mówiąc przytem: „To za to, że pan mi wówczas pozwolił spać w swojem łóżku, panie Rozmus“. 196 Po południu tego samego dnia Wojciech udaje się do wdowy Końdkowej na podwieczorek, składa jący. się z do <rej kawy i jeszcze lepszego pVacka. Staruszka wdzięczna, kładzie mu na talerz najlepsze i największe kawałki, i cienkim swym głosem do daje: „Wojciechu, to za to, że mi wówczas matowia łeś dcm mój od sprzedania“. On odpowiada za każdym razem: „Mnie- nie dziękujcie, matko Końdkowa, tylko „ śpiewnej górze“, ta to sprawiła!" Wiem jednak ty le, że gdybf/m kiedy znów był w biedzie jakiej, na pe wn o poszedłbym w pierwszą północ Adwentu, znów pod „Śpiewną górę“, a ta nie zawiodłaby ivhv> w moim frasunku?1 Wychowanie. Skutki niewłaściwego wychowania. Dobrze wychować dzieci to nie fraszka, więc też częściej się zdarzy, że dzieci są źie wychowane. Dzieci ostro uważają co się w koło nich dzieje i nieraz podziw budzi w dorosłych ich bystrość po jęcia, zwłaszcza, gdy o nie chodzi. Kto z dziećmi przestaje, ten wie, że podziwianie budzi w dzieciach tylko próżność. Przywołuje się n. p. chłopca trzy letniego, aby się popisał przed gośćmi swojemi sztuczkami. Podziwiają go, chwalą i cieszą się z jego popisów. Skutek jest taki, że wywołuje się w nim nietylko próżność, ale i upodobanie w sobie. Dzieci nie powinne być przy gościach i stanowić środowiska wszystkich rozmów i wtrącać się do starszych. Kto to jednak czyni, ten źle wychowuje swe dzieci. Oczywiście łatwo wyrozumieć kocha jącej. matce, że chciałaby się pochwalić zdolnościa mi swego dziecka. Gdybyż tylko skutki nie były tak zgroźne. Bezwiednie wychowuje się dziecko na samoluba i skończonego aktora, jeśli mu się swą miłość i podziw zbyt otwarcie okazuje. Wykorzy sta ono to przy każdej sposobności, gdyż tą bronią będzie rządził całym domem wedle swego upodo bania. Jeśli coś nic pójdzie wedle jego woli, będzie udawało chorego, ponieważ wie, że pieczołowita matki wtedy każde jego życzenie spełni. Im więk sze takie dziecko, tern też bardziej rośnie jego sztu ka udawania i pomimo podejrzenia rodziców co do istnienia choroby będzie się starało przeprowadzać swą wolę. Rodzice wcale nie przypuszczają, do ja kich rozterek dojść może, gdy zajdą jakie ważne postanowienia w późniejszem życiu dziecka! Kilka wskazówek dla ułatwienia pracy przy pieczeniu z innej pracy domowej. Gospodynie dzisiejsze nie powinne się już mę czyć wyrabianiem wielkiej ilości ciasta i ciężkiego cia sta ręką lub warzechą, tylko używać maszynki, tzw. miski do wyrabiania ciasta, za pomocą której ciasto .yszełkiego rodzaju przerobi się w 10 do 15 minu tach. Maszynka taka nie wiele kosztuje, a zaoszczę*4 8*ę nią dużo sił i czasu. żej, którą za jednym razem można .12 pierników lub ciastek wykrawać. Odpadki ciastka tworzą znów wcale kształtne pfierniki, przez co oszczędza się po nowne zagniatanie i wykulanie ciasta. Kto nie ma Zamiast pojedynczych małych foremek do wy krawania ciasta na pierniki lepiej używać formy dutyle sił, aby formę głęboko mocno wgnieść do cięż kiego ciasta, niech do tego użyje wałka do wykulania ciasta i nim kilkakrotnie przejadzie po formie aż dojdzie do samego spodu. — Żmudne wypiekanie wafli (andrutów) żelazkiem dotychczas znanem, ułatwić można sobie przez uży wanie żelazka na tuzin wafli. — Obwarzanek dziś też już nie potrzeba ręką skręcać, można je wykra wać odpowiednią foremką. — Dobry sposób na przerobienięnie zeschniętego ciasta piernikowego polega na pokrajaniu ciasta w kilka dużych kawałków, które się przepuszcza przez maszynkę od krajania mięsa. Osięga się wtedy w krótkim czasie gładkie ciasto, do ktorego z łatwo ścią dodawać można przyprawy i proszek pędzący ciasto. Nie należy też migdałów tłuc w moździeżu, ani trzeć na tarce, narażając paznokcie i końce palców na skaleczenie. Małe maszynki do mełcia migdałów, drobniejszego, czy grubszego, ułatwiają tę żmudną pracę. Nawet zwykły wałek do wykulania ciasta uległ już manie. Istnieją bowiem wałki z wtłaczanemi foremkami, któremi raz wystarcza przegwałtować cia sto, ?oy w mein wygnieść najróżniejsze figurki. W końcu podajemy jeszcze kilka tanich przepi sów różnego rodzaju pieczywa gwiazdkowego. Orzeszki piernikowe. 1 iunt mąki pszennej zmieszać z 1 gramem utar tych goździków, 5 gramami cynamonu i 3 gramami kardamonu, również tartego." Zemleć na maszynce 50 gramów migdałów, lub orzechów i rozkwirlać je dwoma caiemi jajami. Zagotować tymczasem 150 gramów cukru, 50 gramów masła, 150 gramów mio du i 1 łyżkę gęsiego smalcu, dosypać do tych pły nów powyższą ilość mąki i wygnieść doskonale. Gdy cokolwiek ostygire dolać 5 gramów pótaszu rozpu szczonego w wodzie różanej i dosypuje 2 Oetkera proszki do pieczenia. Jaja z migdałami lub orze chami dodać na samym końcu i wygniatać ciasta doskonale, bądź maszynką, bądź warzechą. Ciasto podzielić na kilka części, wykulać każdą wałkiem, formować orzeszki lub innego kształtu ciastka, i upiec je w piecu niezbyt gorącym. Po upieczeniu po'ulcrowac orzeszki. Amerykańskie cukierki owocowe. 1 funt obranych orzechów włoskich pokrajać dro bno, zmieszać z 1 funtem cukru (pudru) i wcisnąć sok z 5 do 6 pomarańczy, przerobić doskonale i uformować małe placki okrągłe, które się wystawia przez noc na zimno. (Nazajutrz pokrajać wszystko w małe kostki, i cukierki gotowe. Bliźnięta australskie. 1 funt cukru (pudru) zagnieść z jedbiem biał kiem, sokiem z 1 pomarańczy, a skórką z pół poma rańczy lub całej mandarynki i z tego ukulać gałeczki. Spłaszczyć cokolwiek boki i przycisnąć po obu stronach po połówce orzecha, wyjętego z twardej łupiny, wystawić na zimno, aby wyschło. Powyż sza ilość wyda 30 gałeczek.