Śp. Jan Blajda. Dla większości z nas Pan Jasiu. Nigdy nie zapomnę

Transkrypt

Śp. Jan Blajda. Dla większości z nas Pan Jasiu. Nigdy nie zapomnę
Śp. Jan Blajda. Dla większości z nas Pan Jasiu.
Nigdy nie zapomnę jego uśmiechu, jego opowieści, jego śpiewu przy ognisku. Był
człowiekiem o wielkim sercu. Za każdym razem jak spotykaliśmy się na turnieju brydżowym,
na treningu czy nawet przez przypadek gdzieś w centrum Krakowa miał czas, aby zatrzymać
się na krótką pogawędkę. Zawsze pytał co u mnie, doradzał, podnosił na duchu. Nie znam
drugiego człowieka, który byłby tak zaangażowany jak on. Człowieka, który z takim
oddaniem organizował wydarzenia zarówno kulturalne jak i te brydżowe. Który swoją
obecnością sprawiał, że chciało się w tym uczestniczyć. Pamiętam swój pierwszy poważny
turniej, który organizował. Nikogo nie zdziwi, że był to turniej z okazji 70-lecia urodzin
Elvisa Presleya. Pamiętam jak dziś, że przyjechała cała młodzież z Małopolski. Nie obyło się
oczyiscie bez problemów. Siadaliśmy gdzie popadnie nie zwracając uwagi na nic, byle tylko
wziąć karty do rąk i porozmawiać o czymkolwiek z ludźmi, których widywaliśmy tylko przy
brydżowym stoliku. Wielu by się zdenerwowało, że rozbiliśmy turniej bodajże dwukrotnie.
Ale nie Pan Jasio. On się z nas śmiał, cieszył się, że spędzi z nami co najmniej 8 godzin
zamiast 4. To było coś pięknego.
Na początku kariery [czasy gimnazjalne] brydż to było całe nasze życie. Czekaliśmy tylko aż
pojawi się komunikat o turnieju młodzieżowym. Nie przeszkadzało nam, że trzeba jechać
gdzieś 14 godzin w 12 osób w przedziale 6 osobowym. Brydż to nie tylko karty, to także
pierwsze miłości, pierwsze rozstania, pierwsze porażki i sukcesy. Wiele przyjaźni przetrwało
nawet do dziś. Zawsze miałam wrażenie, że starszym od nas [opiekunom, trenerom]
kompletnie nie zależy na tym jak spędzamy wolny czas, jak czujemy się po źle rozegranym
turnieju czy po obelgach skierowanych w naszą stronę. Jednak nie Pan Jasiu. On zawsze
starał się rozwiązać problem, wspierał. Zadziwiającym był fakt, że nieraz wiedział co się
dzieje, nawet gdy nie powiedziałam do niego słowa. Czuło się oparcie. Mogę śmiało
stwierdzić, że był przyjacielem na zawsze każdego młodego człowieka, który tego przyjaciela
potrzebował. A nawet jak nie potrzebował, to i tak miał swojego Anioła Stróża gotowego do
pomocy.
Był jednym z nielicznych trenerów, którzy naprawdę chcieli czegoś nauczyć. Prowadził
treningi z zapałem i pomysłem. Zapraszał gości. Nie było treningu bez kilku andegdot z jego
życia. Był człowiekiem pełnym pasji i energii, którą zarażał.
Gdy odchodzi ktoś, kogo lubimy, szanujemy, wtedy umiera jakaś cząstka nas. Czegoś
zaczyna brakować. Mam nadzieję, że Pan Jasio wiedział kim dla nas jest, jak go szanujemy i
podziwiamy. Pozostanie w naszych sercach na zawsze.
Agnieszka Szczypczyk

Podobne dokumenty