Pobierz w pdf - CzytajZaFREE.pl

Transkrypt

Pobierz w pdf - CzytajZaFREE.pl
Tajemnica Fochville
Publikacja na extrastory.czytajzafree.pl
Autor:
Kamestix
Cała historia rozpoczęła się jesiennego popołudnia, gdy z pociągu na stacji we wsi Fochville wysiadł pewien
mężczyzna. Był wysokim, brązowookim brunetem, i choć w średnim wieku, to jednak nadal przystojnym. Na wietrze
powiewał jego czarny płaszcz, a w lewej ręce trzymał swój bagaż, o który stale ocierały się opadłe, fruwające, dębowe
liście. Pieniędzy mu nie brakowało, był bowiem bogatym właścicielem kopalń węgla pod Worksop. Bał się natomiast,
że nie zdąży ponownie zaznać spokojnego życia, znaleźć swojego miejsca, że już więcej nie będzie mógł doświadczyć
prawdziwej miłości.
Fochville znana była z malowniczych krajobrazów, zielonych łąk zalanych morzami najprzeróżniejszych,
różnobarwnych kwiatów. Z pięknych, starych dębów, buków i klonów, które o tej porze roku, choć gubiące już
wyschnięte, brązowozłote liście, wciąż wyglądały zdumiewająco. Z wielkiego jeziora, rozciągającego się na kilka
kilometrów, w którym bez problemu można było łowić ryby, żeglować czy skakać z pomostu i pływać, gdyż woda była
wyjątkowo czysta i głęboka. Wieś zamieszkiwali w większości ludzie starsi, więc, biorąc pod uwagę ciszę i spokój,
była ona wprost idealnym miejscem na wypoczynek. W samym centrum mieścił się kościół, mały targ i pensjonat
rodzinny Blyde. Właśnie tam postanowił zatrzymać się Pan Lydenburg. Gdy wszedł już do środka, prawą ręką sięgnął,
by zdjąć swój elegancki, ciemny kapelusz, po czym ukłonił się uprzejmie. Na skroniach i czubku jego głowy nie
trudno było zauważyć siwiejące włosy. Siwizna, niezbyt często widywana u mężczyzn w jego wieku, była wynikiem
traumatycznych przeżyć, których doświadczył przed kilkoma laty, kiedy to w wyniku nieszczęśliwego wypadku śmierć
poniosła jego ukochana żona i pięcioletnia wówczas córeczka.
Zarezerwowawszy pokój numer 32 i opłaciwszy go w recepcji za najbliższy miesiąc, udał się schodami na górę,
mijając przy tym stoliki, na których leżała aktualna prasa oraz fotele i kanapy obite malachitowym zamszem,
ozdabiające wnętrze mahoniowego hallu. Zdążył tylko odwiesić swój płaszcz i kapelusz, gdy wraz ze stukotem
metalowych obić walizki o ułożoną z klepek podłogę, uchyliły się skrzypiące, drewniane drzwi jego nowego pokoju.
Wystawała zza nich ciemna, wysoka, średniej postury, i co przy takiej budowie ciała mogło wydawać się nieco dziwne
- nieśmiała i nieufna postać. Gdy Robert przyglądał się jej uważnie, marszcząc przy tym swe wysokie czoło, odezwała
się grubym, męskim głosem. Mężczyzna ten przedstawił się jako Mpumalanga - sprzątacz pensjonatu i zaproponował
rozpakowanie bagażu. Robert odburknął, że ze wszystkim sam sobie poradzi, a czarnoskóry lekko przymknął za sobą
drzwi, jakby chcąc przeprosić za przeszkodzenie gościowi.
Kolejne dni mijały Lyndenburgowi na łowieniu ryb w pobliskim jeziorze, na zwiedzaniu wsi, która wbrew pozorom
okazała się całkiem spora oraz na pogaduszkach z miejscowymi. Najwięcej czasu spędzał jednak z właścicielką
pensjonatu - Panną Jane Blyde, która przejęła rodzinny interes w wieku dwudziestu dwóch lat, gdy zmarła jej matka,
co miało miejsce niespełna pięć lat temu. Dziewczyna była piękną, niebieskooką blondynką, raczej niewysoką i
całkiem szczupłą. Doskonale znała Fochville, mieszkała tutaj od dziecka. Była kontaktowa, towarzyska i bardzo
przyjazna wobec miejscowych. Uwielbiała przebywać z ludźmi, a większość z mieszkańców wsi doskonale ją znała i
lubiła. Niestety, od czasu, gdy zatrudniła czarnoskórego Mpumalangę, który już na samym początku nie został
pozytywnie przyjęty przez miejscową ludność, część mieszkańców odwróciła się od niej, zaczęła jej unikać.
Staruszkowie zamieszkujący wieś nie byli bowiem zbyt tolerancyjni. Mpumalanga wiele razy chciał wyjechać, ale
Blyde wciąż przekonywała go, że wszystko się zmieni, że ludzie go zaakceptują. On zaś zostawał ulegając jej prośbom.
Sytuacja nie zmieniła się od przeszło trzynastu lat, jednak Panna Blyde była jedyną osobą, jaką znał Mpumalanga,
która była dla niego tak życzliwa, a on sam czuł ogromną potrzebę odwdzięczenia się za jej dobroć.
Strona: 1/4
Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl
Oprócz poznawania wsi, Pan Lydenburg rozglądał się też po budynku pensjonatu. Był on dość duży, choć nie
przebywało tu nigdy więcej niż kilkanaście, nie licząc personelu, osób jednocześnie, więc przestrzeni był aż nadmiar.
Mieściła się w nim duża jadalnia połączona z kuchnią, które oddzielone były od siebie bufetem. Na parterze była
również świetlica, dwie duże łazienki - damska i męska oraz obszerny salon z kominkiem. Pokoje mieszkalne
znajdowały się w dwóch dwupiętrowych skrzydłach, po dwadzieścia w każdym. Niestety lewe skrzydło było zamknięte
z powodu pożaru, który miał miejsce około siedmiu lat temu. Drzwi prowadzące do skrzydła były zaryglowane, a obok
nich wisiała informacja - "Zakaz wstępu - sufit i podłogi grożą zawaleniem". Od frontu okna lewego skrzydła również
były zabite deskami tak, że nic nie dostawało się do środka ani nic nie wychodziło na zewnątrz. Za pensjonatem
ciągnął się las, który był również naturalną granicą mieszkalnej części wsi.
Robert i Jane spędzali ze sobą coraz więcej czasu. Początkowe zauroczenie z każdym dniem nabierało na sile, powoli
zaczynało rodzić się między nimi uczucie. Oboje wiedzieli, że coś ich łączy, lecz nie umieli zdobyć się na odwagę i
wyznać sobie miłości. Wszystko wydawało się być w porządku, ale jedna rzecz niepokoiła Roberta. Każdego dnia, gdy
spędzali ze sobą wolny wieczór, Jane dość wcześnie opuszczała jego towarzystwo. I nie były to pojedyncze incydenty.
Nigdy nie tłumaczyła dlaczego to robi, nie chciała słuchać próśb Pana Lydenburga, by została jeszcze sekundę.
Zawsze uciekała około godziny dwudziestej, gdziekolwiek by nie byli. Robert widząc, że utrzymuje ona dobry kontakt
także z Mpumalangą, próbował wydobyć z niego trochę informacji na temat ciągłego znikania Panny Blyde ze
spotkań. Przyuważył, że podobnie jak on, czarnoskóry lubi łowić ryby, więc gdy tylko nadarzyła się okazja, przysiadał
się i wędkowali razem rozmawiając. Robert był jedyną osobą, nie licząc Jane, która odzywała się we wsi do
Mpumalangi. Wiedział, że może mu zaufać. Wierzył w prawdomówność czarnoskórego, który niestety nie potrafił
odpowiedzieć na pytanie przyjaciela. Co więcej - sam ciekaw był co też takiego ważnego porabia panna Blyde
wieczorami.
- Co pan powie na mały eksperyment? - zapytał nagle ożywiony Lydenburg. - Znamy się nie od dziś... To jak, co Pan
powie? - ciągnął nadal nie uzyskując odpowiedzi.
- Jaki eksperyment? - odpowiedział pytaniem wciąż skupiony na łowieniu ryb Mpumulanga.
- Pan jest przyjacielem Panny Blyde, ja natomiast jestem w niej zakochany. Mamy w tym, można powiedzieć, wspólny
interes... I mam nawet pewien pomysł... Niech Pan słucha. Jutro, jak to zwykle bywa w czwartki, będę z Panną Blyde
spacerował wieczorem po mieście. I jak to zwykle bywa - koło dwudziestej siedzieć będziemy na ławce przy fontannie.
Wtedy Panna Blyde będzie musiała wracać. Pan natomiast, o dwudziestej w dniu jutrzejszym, będzie czekał jak
zwykle w hallu, jednak tym razem, gdy Jane odprawi mnie już do pokoju, Pan pójdzie za nią. Niech Pan o nic nie pyta,
wszystko jest obmyślone w najdrobiejszych szczegółach. Chciałbym Pana tylko prosić, aby przyuważył Pan gdzie
udaje się Panna Blyde. To dla mnie naprawdę bardzo ważne, dla Pana zresztą też, jak mniemam.
Czarnoskóry wysłuchał Roberta uważnie i wydawało się, że zrozumiał jakie jest jego zadanie. Zapewnił go, iż da sobie
ze wszystkim radę, a jak tylko dowie się co robi Jane po dwudziestej, da o tym Lydenburkowi znać natychmiastowo.
Usatysfakcjonowany Robert wstał, podał Mpumulandze dłoń, dziękując mu przy tym serdecznie, a jednocześnie
wyrażając radość ze współpracy, i udał się odstawić na miejsce swój sprzęt rybacki. Czarnoskóry również długo nie
zabawił nad jeziorem, bowiem robiło się już ciemno. Ryby nie brały, a jednocześnie zbliżała się pora kolacji, więc
musiał zbierać się do pracy.
W czwartek o dwudziestej, jak już wcześniej ustalili, Mpumulanga czekał w hallu. Robert zamknął się szczęśliwy w
swoim pokoju, położył wygodnie na łóżku i oczekiwał najnowszych informacji. Już za kilka minut Mpumalanga
zapukał do jego drzwi, lecz wiadomości wybiły go z radosnego nastroju. Jak wynikało z relacji czarnoskórego, Panna
Blyde przepędziła go i dobrze dopilnowała, aby ten nie wiedział gdzie poszła.
Robert nie dawał za wygraną. Codziennie obmyślał inny plan i codziennie po dwudziestej czekał na wiadomości od
czarnoskórego. Codziennie jednak Mpumulanga wracał z innym problemem, a Lydenburg wciąż nie wiedział gdzie
wieczorami podziewa się jego wybranka.
Pewnego dnia Robert nie wytrzymał. Dość miał już czekania. Zaczynał wątpić w wiarygodność Mpumulangi. Zaraz po
rozstaniu powiedział swej ukochanej, że chciałby się dla odmiany przebiec, tak dla zdrowia. Popędził następnie do
pensjonatu, by dotrzeć na miejsce przed nią. Udał się, jak to zwykle bywało, na pierwsze piętro, lecz zamiast pójść do
swojego pokoju, ukrył się za poręczą i wyczekiwał Panny Blyde. Wyczekując tak na nią uświadomił sobie, że wcale nie
musiał angażować w to wszystko Mpumulangi. Mógł przecież już na samym początku zrobić to, co robi w tej chwili
zupełnie spontanicznie, bez wielkich planów czy wyliczeń. Zaśmiał się w duchu, gdy wreszcie zjawiła się. Zamknęła
za sobą drzwi wejściowe i skierowała się w stronę lewego skrzydła. Zaryglowane drzwi okazały się jedynie atrapą.
Panna Blyde otworzyła je bez problemu i weszła do środka. Przerażony, choć nie chcący się ujawnić Pan Lydenburg,
podążał za nią niezauważony. Chował się za kolumnami podtrzymującymi sufit, za resztkami ocalałych z pogorzeliska
Strona: 2/4
Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl
mebli, za nadpalonymi, materiałowymi, ciemnozielonymi storami. Wydawało mu się, że te kilka sekund będzie trwało
wiecznie. W końcu Jane uchyliła drzwi jednego z pokojów i weszła do niego. Zaciekawiony Pan Lydenburg podszedł
do owych drzwi, wytężył wzrok i słuch, by następnie przez szparę zajrzeć do środka. Jego oczom ukazał się
niepokojący widok. Jego wybranka rozmawiała i bawiła się z jakimś dzieckiem. Mówiła do niego czule, obejmowała go,
głaskała. "Jane i dziecko? Przecież to niemożliwe!" - pomyślał Robert. Oprócz nich spostrzegł tam również nianię,
która spoczywała na krześle u wezgłowia łóżka. Choć pokój oświetlony był jedynie nikłym światłem lampy naftowej,
Robert dostrzegł, że dziecko jest całe poparzone. Zauważył również, że skóra malca jest nieco ciemniejsza od skóry
Panny Blyde. W jego głowie wszystko zaczęło układać się w logiczną całość. W tym momencie jego wybranka
odwróciła się, a gdy spostrzegła Roberta, ten natychmiast zerwał się i pobiegł wyjściem ewakuacyjnym w stronę lasu.
Jane za nim.
Padał deszcz, było ciemno, pochmurno i chłodno. Znacznie utrudniało to przedzieranie się przez gęstwiny. Poza tym,
kondycja Pana Lydenburga pozostawiała wiele do życzenia i choć był człowiekiem zdeterminowanym, wkrótce dostał
jednak zadyszki i zmuszony był oprzeć się o jedno z pobliskich drzew. Za chwilę dobiegła do niego Panna Blyde.
Zaczęła się tłumaczyć, przepraszać, że o niczym mu nie powiedziała, że to był wypadek. Potok jej słów przerwało
pytanie Roberta.
- Ty i... Mpu... Mpumalanga? To... to wasze dziecko? - zapytał ledwo składając zdania w spójną całość. Był równie
wyczerpany fizycznie, co psychicznie.
Jane ze łzami w oczach pokiwała głową przytakując. Znowu zaczęła się usprawiedliwiać i przepraszać Roberta. Ten
jednak wciąż jej nie słuchał. Stał tylko i rozmyślał. W jego głowie kłębiły się miliony myśli, a wszystkie zmierzały ku
jego wybrance. Nie umiał sobie wyobrazić życia bez Jane. Robert ponownie jej przerwał, nastała cisza. Po chwili
odezwał się z dziwnym spokojem w głosie.
- Wcześniej nie potrafiłem Ci tego wyznać, ale kocham Cię. Kocham Cię i nie chcę, aby cokolwiek nas poróżniło. Nie
mógłbym z tym żyć. Znalazłem miłość mojego życia i tylko to się teraz dla mnie liczy, nic innego nie jest ważne.
Dotychczas ciche szlochanie Jane przerodziło się w prawdziwą rozpacz. Rzuciła się w jego czułe ramiona i również
wyznała mu swoją miłość. Nie trzeba było więcej słów. Przemilczeli razem drogę powrotną do pensjonatu. Gdy weszli
już do środka, zajęli miejsce przy jednym ze stolików w hallu. Po chwili podszedł do nich Mpumalanga, który czuł, że
wydarzyło się coś złego. Nietrudno było to wywnioskować widząc zalaną łzami twarz Panny Blyde. Usiadł więc obok
niej, naprzeciw Pana Lydenburga, i czekał aż któreś z nich wreszcie się odezwie.
Po chwili Jane rozpoczęła całą opowieść. Okazało się, że 13 lat temu zakochała się z wzajemnością w nowo przybyłym
do Fochville Mpumalandze. Nie zyskali jednak poparcia ani rodziny, ani społeczności. Próbowali ukrywać się ze swoją
miłością, ale plotki szybko się rozchodziły. Po kilku miesiącach wszyscy mówili już tylko o ich związku. W tym samym
czasie Jane zaszła z nim w ciążę. Bardzo chciała dziecka i wciąż liczyła na to, że wszystko się zmieni i będzie mogła
związać się z czarnoskórym bez strachu, bez wytykania palcami. W 1817 roku na świat przyszło nieślubne dziecko
Jane i Mpumalangi - Karru. Panna Blyde nie chciała pogarszać sytuacji, czekała aż wszystko ucichnie, dopiero wtedy
zamierzała się ujawnić. Mijały lata, a dziecko zmuszone było dorastać w ukryciu, w nieużywanej części pensjonatu lewym skrzydle. Fochville nigdy bowiem nie gościło tylu turystów, by była potrzeba udostępniać ponad 40 pokoi.
Karru był odwiedzany po kilka razy dziennie przez Jane i Mpumalangę. Gdy osiągnął wiek 3 lat wydarzyło się coś
strasznego. Z do dziś niewyjaśnionych przyczyn, w pensjonacie pojawił się ogień. Momentalnie zajął on całe lewe
skrzydło. Nim udało się ugasić pożar, Karru doznał bardzo poważnych obrażeń. Przeżył, ale ogień doszczętnie
zniszczył jego ciało. Trudno było go rozpoznać, trudno było się z nim porozumieć. Jane i Mpumalanga ukrywali swój
smutek, ukrywali też swojego syna przed całym światem. Dwa lata po tym makabrycznym zdarzeniu zmarła matka
Jane. Umarła nie wiedząc o istnieniu Karru. Znając jej nastawienie, pewnie nigdy nie oddałaby swej córce pensjonatu,
gdyby miała pojęcie o jej związku z Mpumalangą. Tym bardziej wiedząc o bękarcie.
Robert słuchał uważnie opowieści swej wybranki. Był zszokowany. Nie mógł wykrztusić z siebie słowa. Zapadła
niezręczna cisza. Mpumalanga zaproponował, że przyprowadzi Karru. Podczas jego nieobecności Pan Lydenburg
wreszcie odzyskał mowę. Obiecał Jane, że od tej pory będą razem prowadzić pensjonat, że wszystkim się zajmie.
Zadeklarował także, że będzie traktował Karru jak własnego syna, a Mpumalundze pozwoli się z nim widywać o
każdej porze dnia i nocy. Zastrzegł tylko, że nie mógł i nie potrafiłby z nią zostać, jeśli ta nadal kochałaby
Mpumalangę. Panna Blyde zapewniła go, że to już przeszłość, że między nimi nic już nie ma. Pogodziła się z tą
sytuacją już kilka lat temu i ustaliła wszystko z ojcem Karru. Zapewniła też Roberta, że w innym przypadku nie
robiłaby mu nadziei. Czarnoskóry sprzątacz chciał zresztą, aby Jane odnalazła prawdziwą miłość. Był jej bardzo
wdzięczny za dom, za opiekę, za rozmowy. W tym momencie Mpumalanga wrócił z Karru za rękę, a Robert
natychmiastowo złapał kontakt z małym Mulatem. Rozmawiał z nim, bawił się. Miał przed oczami swą pięcioletnią
córkę, za którą tak bardzo tęsknił, a której brak rekompensował mu Karru. Wygląd chłopca się dla niego nie liczył,
Strona: 3/4
Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl
nie wstydził się go. Przeciwnie - był dumny, że może uważać za syna tak odważnego i walecznego człowieka.
Była już późna noc, więc niebawem wszyscy udali się do swoich łóżek, aby przespać się z myślami, zastanowić się "co
dalej?". Wszyscy jednak poszli spać szczęśliwi - wszyscy czuli bowiem, że są już bezpieczni, że nie mają się czego bać,
że jednak wszystko będzie dobrze.
Strona: 4/4
Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl

Podobne dokumenty