Co pan powie na mały eksperyment, Voltaire?

Transkrypt

Co pan powie na mały eksperyment, Voltaire?
Co pan powie na mały eksperyment,
Voltaire?
Publikacja na extrastory.czytajzafree.pl
Autor:
Marie-Claire
„Co pan powie na mały eksperyment, Voltaire?”
Nigdy nie sądziłam, że przeżyję jeszcze coś pięknego w moim niewesołym życiu, gdy
pewnej listopadowej nocy na zachwaszczonym podwórcu, przylegającym do mej lichej
chatynki, zjawił się mężczyzna w czarnej pelerynie. Nie widziałam nigdy kogoś równie
eleganckiego- "obcy" był odziany w purpurę oraz czerń, co sprawiało, że nie spostrzegłam
go od razu, doskonale się maskował, jakby chciał tylko mnie obserwować. Nie wiedziałam,
dlaczego siedzi w ciemnościach sam jeden, co nie znaczy, że miałam ochotę z nim
rozmawiać. Nie ufam ludziom, ale.... Ten na człowieka specjalnie nie wyglądał, a na....No
właśnie, na kogo?
Mimo panujących wokół ciemności, wyraźnie dostrzegałam niezwykłą bladość JEGO twarzy i
dłoni, zupełnie jakbym patrzyła na biel śniegu.... A oczy..... Oczy miał najbardziej dziwne,
jakie dotychczas widziałam- lodowate, chłodne i żarzące się jak dwa węgielki. Tyle, że
węgiel nie przyjmuje lazurowej barwy, gdy płonie w palenisku.....
-Hej, ty!- zawołałam do niego, wychylając się z dziurawego okna mojej "twierdzy".- Czego tu
szukasz? Idź swoją drogą, nie mam nic, co mógłbyś korzystnie sprzedać, nieznajomy!
-To się jeszcze okaże- nawet nie zauważyłam, kiedy znalazł się tuż przy dziurze po oknie.
Musiał poruszać się naprawdę szybko i bezszelestnie, mimo zapewniania samej siebie, że
nic mi nie grozi, odczuwałam coraz większy niepokój. Patrzył na mnie tym swoim
hipnotyzującym wzrokiem, a ja czułam, iż nie mogę się mu sprzeciwić. Przenikał moje myśli
na wskroś, byłam pewna, że tylko ktoś bardzo niezwykły może posiąść taką umiejętność. Na
przykład, czarownik.
-Nie jestem czarownikiem- uśmiechnął się nagle, a ja zadrżałam.
On rzeczywiście czyta w myślach! Przeraziłam się jeszcze bardziej- zrobiłam się blada na
twarzy i cofnęłam pod ścianę, byłam pewna, że wkrótce pożegnam się z życiem. Jego oczy
błysnęły- tym razem czerwono- a potem chyżo przeskoczył przez otwór po oknie i już był w
środku mego lichego domostwa.
Im bardziej zbliżał się do mnie, tym bardziej ja cofałam się "pod ścianę", aż poczułam, że
już nic nie mogę zrobić, jedynie czekać na najgorsze- własną śmierć. Moje ręce drżały jak w
malignie, zacisnęłam je bezwiednie w pięści i zamknęłam oczy. Nie mogłam nawet
krzyczeć- strach całkowicie mnie sparaliżował, nie mogłam się ruszyć i na chwilę
wstrzymałam oddech, będąc pewną, że za moment wszystko się skończy. Pomyślałam o
Strona: 1/9
Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl
matce- odeszła do Boga dawno temu, musiałam sobie radzić sama, często kradłam albo
żebrałam na ulicy, aby przeżyć kolejny dzień. Nigdy nie zniżyłam się jednak do
sprzedawania własnego ciała, miałam tyle dumy w sobie przynajmniej na tyle, żeby tego
nie robić! Na ojca nie mogłam w ogóle liczyć, bo zostawił moją mamę, gdy była w stanie
błogosławionym. Przepadł jak kamfora, a mama została sama ze swym "małym
problemem", jak często to określała. Nazywała mego ojca niebezpiecznym łajdakiem,
czemu wcale się nie dziwiłam, sama nienawidziłam go jeszcze bardziej niż ona, chociaż
rzadko go wspominała, szczególnie przy mnie. Nic o nim nie wiedziałam i nie chciałam
wiedzieć, nie w tym życiu! Po jego odejściu, jeszcze przed moimi narodzinami, po
urągliwych przezwiskach ze strony rówieśników, wśród których określenie "bękart" było
najłagodniejsze. Nie miałam ochoty go poznać. A teraz ten "wysłannik piekieł", tajemniczy
nieznajomy, przychodzi do mnie i.... Umrę młodo, jestem o tym przekonana, powtarzałam
sobie, ale w końcu otworzyłam oczy, gdy nic się nie działo. Nieznajomy stał kilka kroków
ode mnie i patrzył wprost w moje oczy- badawczo i z zaciekawieniem.
-Ludzie wciąż mnie zadziwiają- powiedział cicho, tak cicho, iż ledwie go usłyszałam.- Twój
ojciec....
-Nie chcę o nim mówić- rzekłam do nieznajomego, uprzejmie, aczkolwiek stanowczo.
-Co macie z nim wspólnego, panie? Czy to on wam kazał tu przyjść i mnie nastraszyć?
-A nawet gdyby?- mężczyzna uśmiechnął się, odsłaniając lśniąco białe zęby i.... nastała
ciemność.
Gdy odzyskałam świadomość , leżałam na wielkim łożu w całkowicie nieznanym mi miejscu.
Zastanawiałam się w myślach, gdzie też jestem. Pokój albo raczej mała komnata, była
wspaniała. W świetle słońca prezentowała się znakomicie.... W świetle dnia.... Dnia!,
pomyślałam przerażona. A co z nocą? Przecież zemdlałam w nocy, zatem musiało minąć
kilka godzin od tego momentu! W pobliżu mojej chatki nie stało wiele domostw, najbliższe
znajdowało się w odległości kilku mil.
Więc jeżeli nieznajomy mnie uprowadził, mogło pozostać to nie zauważone. Przestraszyłam
się. Dlaczego przyniósł mnie akurat tutaj? Nie zmęczył się? Co planuje? Różne pytanie
kłębiły mi się w głowie, lecz brakowało odpowiedzi. Westchnęłam i powoli podniosłam się na
łokciu. Mój wzrok spoczął na miękkiej i wzorzystej kapie na łożu, gdzie leżałam i na
puchowych piernatach. Nigdy nie widziałam takiego luksusu. A te dywany na podłodze i
stare meble! Wstałam. Skierowałam się ku najbliższej szafie, bo nie mogłam znaleźć swej
sukni, co prawda starej i bardziej łacha niż porządnego ubrania, ale mojego łacha!
Na sobie miałam jedwabną halkę, biały gorset i resztę bielizny, takiej, o której niechętnie
się mówi, ale którą każdy musi mieć. Mojego ubrania nigdzie nie było widać, a przecież nie
mogłam paradować roznegliżowana!
Otworzyłam drzwi szafy i oniemiałam na widok niezliczonych ilości damskich fatałaszków,
pudeł na kapelusze, trzewików i innych dodatków.
-Czy można?- usłyszałam za swymi plecami melodyjny głos, należący z pewnością do
młodej kobiety lub dziewczyny.
-Można- powtórzyłam zdziwiona, odwracając się w stronę skąd dochodził.
Ujrzałam dziewczynę w biało- czarnym stroju pokojówki, nie mającej więcej niż czternaście
lat. Uśmiechnęła się do mnie, wyjmując jakąś suknię z szafy i po chwili potrzebne do niej
dodatki.
-Gdzie ja....? Gdzie ja jestem?- zapytałam ja bezradnie, wpatrując się w szczere oblicze
dziewczyny.- Kto jest twym pracodawcą? Panem?
-Pracodawcą?- służąca roześmiała się wesoło, a ja straciłam poczucie spokoju i
bezpieczeństwa, o ile kiedykolwiek takie miałam.....- Pan Crane to nie mój chlebodawca, o
nie.
Pomyślałam, że może kochanek, ale zaraz zrobiło mi się niewyobrażalnie głupio i niemal
natychmiast przestałam roztrząsać ową kwestię. Taka młoda dziewczyna nie....,
Strona: 2/9
Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl
powiedziałam sobie w myślach. Musiałam mieć niezbyt pewną minę, bo służąca zapytała
mnie, czy stroje przypadły mi do gustu, jakby w geście pojednania. Ja również oddałam
uśmiech.
-Kim zatem jest pan Crane? To imię czy nazwisko?- zapytałam ją w przypływie śmiałości.
Zazwyczaj unikałam ludzi, szczególnie tych wielkodusznych, bo wtedy zawód bywa o wiele
bardziej bolesny niż w wypadku zwyczajnych. Tymczasem nawet nie znałam jej imienia, a
pomimo tego zaczynałam ją lubić. Wzbudzała moje zaufanie- szczere spojrzenie szarych
oczu, swoboda z jaką się zachowywała i ogólnie, że nie nazywała mnie "bękartem". Choć to
ostatnie jest prawdą....
-Nie powiedziałam panience, że od dziś będę jejmościance usługiwać. Nazywam się MaryMargaret i jestem panienki pokojówką.
-A ja...- nie wiedziałam, czy warto kłócić się z nią o to ciągłe "panienkowanie", czy lepiej od
razu przejść na "ty", ale uznałam, że nie lubię, gdy czuję dystans wobec kogoś tak dobrego
jak Mary.- Nazywam się Kamelia i dziwnie czuję się taka.... rozebrana!
-Pomogę pani, panno Valois, przy odziewaniu się- Mary znowu się uśmiechnęła łagodnie,
jakby z przyzwyczajenia.
-Mów do mnie po imieniu- zażyczyłam sobie, równie łagodnie.- Nigdy nikt nie traktował
mnie z taką..... taką...
-Atencją?- podsunęła usłużnie pokojówka.- Pan Crane nie byłby zadowolony, gdyby było
inaczej! Lepiej mu się nie narażać- ostrzegła mnie szeptem.
-Jest.... okrutny?- wyszeptałam bez tchu, ze zdenerwowania zdrętwiały mi palce.- Mam
nadzieję, że.... nie.
-Jak każdy, ma gorsze dni, lecz lepiej nie wchodzić mu w paradę!- Mary- Margaret nie
chciała powiedzieć mi nic więcej, chociaż nalegałam, więc w końcu dałam za wygraną.Zresztą, pan sam wszystko panience wyjaśni. Jak tylko pani się ubierze, mam ją
zaprowadzić do sali audiencyjnej, gdzie będzie czekał.
-A ten nieznajomy o czerwonych oczach?- zapytałam z ciekawości.
-Który?- Mary- Margaret nie zrozumiała mojego zapytania.
-A jest ich więcej?- serce zaczęło bić mi jak oszalałe.- Znaczy się, tutaj? Co to za miejsce?
-Wszystkiego dowie się panienka w swoim czasie i od pana Crane'a- powtórzyła i pomogła
mi przy zasznurowaniu gorsetu.
Fiszbiny gorsetu boleśnie wpijały mi się w żebra, ledwo mogłam oddychać- Mary- Margaret
mocno ściągnęła sznurówki, jakby chciała ukarać mnie za te wszystkie moje pytania. Nie
rozumiałam jednak, dlaczego. Kim jest pan Crane?, zastanawiałam się w myślach, a nie
mogąc znaleźć odpowiedzi na pytania, powróciłam do ponurej rzeczywistości i skupiłam się
na bajecznie pięknej sukni, którą usiłowałam na siebie wcisnąć. Nie było to takie trudne,
zważywszy na fakt, iż gorset sprawił mi niespodziankę w postaci talii cienkiej jak u osy.
-No, teraz jeszcze pantofle- zarządziła Mary i znowu posłała mi nieśmiały uśmiech.
Zdążyłam już zauważyć, że ten uśmiech jest jakby jej nieodłączną częścią, czymś, czego nie
można zauważyć oddzielnie. Zresztą, na pierwszy rzut oka, wyglądała z nim na wargach,
jak uosobienie łagodności. Mówię "na pierwszy rzut", bo w jej oczach czaiło się coś
dziwnego, jakby złowrogiego. Nie chciałam poznać drugiej strony natury Mary, intuicja
podpowiadała mi, że tak będzie lepiej. Oczywiście mogłam się mylić, lecz wolałam tego nie
sprawdzać....
Mary- Margaret prowadziła mnie przez pogrążony w ciemnościach korytarz. To również
mnie zastanowiło- przecież był dzień, a tu tak ciemno.... Liczyłam, że pan Crane, kimkolwiek
jest, wszystko mi wyjaśni. No więc szłyśmy tym korytarzem, zdawało się, że nie ma on
końca. Po obu jego stronach znajdowały się niezliczone masywne drzwi, których nie
byłabym w stanie sama otworzyć. Wzdrygnęłam się, gdy zza jednych z nich rozległ się
śmiech, naprawdę upiorny i złowieszczy. Przeszył mnie dreszcz strachu. Spojrzałam
Strona: 3/9
Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl
pytająco na Mary, ale jej twarz nie zdradzała żadnych uczuć. Byłam pewna, że i tak mi nic
nie powie, ponieważ boi się sprzeciwić woli swego pana.
Ostatecznie mogłam poczekać, za chwilę dowiem się wszystkiego, poznam odpowiedzi na
każde moje pytanie. Tak to sobie wtedy przynajmniej tłumaczyłam. Mimo panujących
ciemności, doskonale widziałam szczegóły wystroju wnętrza twierdzy czy gdzie się tam
znajdowałam. Na ścianach obitych brokatową tapiserią, wisiały niezliczone portrety kobiet i
mężczyzn w niemodnych strojach i z dziwacznymi fryzurami. Gapiłam się na nie tak
bezczelnie, że twarz Mary zrobiła się nienaturalnie blada. No, może nie aż tak, lecz
zainteresowały mnie swoim urokiem do tego stopnia, że aż się zatrzymałam, ażeby
przyjrzeć się im uważniej.
-Nie mamy czasu, panienko!- Mary- Margaret ponagliła mnie, wyraźnie okazując mi
zniecierpliwienie.- Pan Crane.....
-Te obrazy.....- zaczęłam cicho, nie mogąc znaleźć odpowiednich słów- są takie... inne!
Mary- Margaret uśmiechnęła się i odpowiedziała wesoło:
-Jego Wy.... Pan Crane jest z nich bardzo dumny. Nikt nie ma takiej kolekcji sztuki jak on!
-Nie wątpię- odrzekłam i drgnęłam, gdy zatrzymałyśmy się przed jednymi z drzwi.- To tutaj?
Mary nie odpowiedziała, tylko zastukała w masywne wierzeje i czekała, aż ktoś je otworzy.
Nie czekałyśmy zbyt długo- po krótkiej chwili usłyszałyśmy władczy głos, który powiedział:
-Wejdź, Mary i pokaż nam naszego gościa!
-Skąd on...?- aż zachłysnęłam się powietrzem z wrażenia, lecz nie miałam czasu na
rozmyślanie.
Bowiem wierzeje otworzyły się z głośnym skrzypieniem na oścież, nie pozostawiając mi
czasu do namysłu. Moje oczy- co bardzo mnie dziwiło- doskonale radziły sobie i w tej sali,
przy zasłoniętych grubą kotarą oknami. I tu panowały egipskie ciemności, ale zdążyłam
zauważyć, że sala jest niewiarygodnie obszerna. Skupiłam się na podziwianiu tej przestrzeni,
która była najwyraźniej używana jako coś w rodzaju sali tronowej w królewskim pałacu albo
komnaty audiencyjnej w posiadłościach wielkich panów.
-Możesz odejść, Marie- znowu usłyszałam ten sam mocny głos, co przed chwilą, ale nie
wiedziałam , skąd dochodzi, dopiero teraz- zupełnie nieoczekiwanie- przypomniało mi się,
że ten cały "pan Crane" nosi nazwisko Valois.
Król jakiś czy co? I przecież ja też noszę jego nazwisko- a przynajmniej tak mówiła do mnie
Marie... Czyżbym była arystokratką? Nie wiedzieć czemu, ta myśl mnie rozbawiła. Pewnie
dlatego, że nigdy nie zaznałam szacunku od ludzi. No, ale Francja nigdy nie była dla mnie
zbyt życzliwa, pomyślałam ze smutkiem. W dodatku teraz, gdy szalała Rewolucja, zupełnie
nie miałam na kogo liczyć. Coś mi jednak mówiło, że w jakiś pokrętny sposób jestem ważna
dla Crane'a.
-A ty, Kamelio, podejdź bliżej- głos Crane'a brzmiał bardzo melodyjnie, zupełnie inaczej od
tonu, którego używał wobec Marie.
-Bliżej?- powtórzyłam bezmyślnie, daremnie wypatrując go w ciemnościach.
Drań potrafi się dobrze kamuflować, pomyślałam z niepokojem i po chwili usłyszałam jego
śmiech, który dźwięczał jak srebrne dzwoneczki. Nie mogłam się nie roześmiać!
Nawet nie spostrzegłam, kiedy do mnie podszedł- poruszał się bez najmniejszego szelestu,
ale jego obecność można było wyczuć, nawet wtedy, gdy milczał. Zastanawiałam się, czy
"mój tajemniczy znajomy" o czerwonych oczach też znajdował się pod rozkazami Crane'a.
-Voltaire to dalszy krewny- usłyszałam tuż przy własnym uchu i aż podskoczyłam ze strachu.
Crane roześmiał się znowu. Miałam ochotę udusić go za to maskowanie się i ukrywanie
przede mną, ale zrozumiałam, iż on jest taki a nie inny z jakiegoś powodu, lecz zrobiłabym
wtedy wszystko, żeby zostawił mnie w spokoju i nie mówił, co wie o mej mamie i o mnie.
Nie chciałam poznać tej gorzkiej prawdy.
-Nie jestem czarownikiem- Crane uprzedził moje pytanie, które chciałam mu zadać mimo
wszystko.- I tak, potrafię czytać w myślach. Dawno to umiałem, niemal od zawsze.
Strona: 4/9
Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl
-Od zawsze.....- westchnęłam ciężko.
Mój gniew narastał we mnie, grożąc katastrofalnym w skutkach wybuchem. Potrafił
odgadywać tajemne myśli danej osoby zawsze? I bez przeszkód? Więc gdzie był, gdy cała
wioska pomiatała mną i mamą? Gdzie był, gdy słyszałyśmy różne niemiłe epitety pod
własnym adresem? Gdy cierpiałyśmy głód i ogólnie niedostatek?! Czemu wezwał mnie
dopiero teraz? Pewna niemiła myśl zaświtała mi w głowie- on czekał na śmierć mojej mamy.
Zdrętwiałam, gdy skinął wolno głową. Za to ja nie słyszałam jego myśli, więc uważałam, że
to trochę nie fair i niesprawiedliwe, stałam na straconej pozycji... Miałam pewność, że jest
moim ojcem- chociaż nie powiedział o tym ani słowa. Widocznie mu też nie było łatwo ze
mną rozmawiać, ale nie wiedziałam wtedy jeszcze, że się mylę i to bardzo.... Dopiero potem
miałam się dowiedzieć, że Crane'owi zależy tylko na sobie samym i że zniewolił moją matkę,
aby zapewnić sobie potomstwo, i jeszcze to, że..... Gdy go poznałam wzbudzał we mnie
irytację, miało okazać się, że przeczucia rzadko mnie mylą.
-Porozmawiajmy- zaproponował, odwracając mnie twarzą do siebie, chociaż się zaparłam.
Zupełnie, jakbym ważyła dla niego mniej niż piórko. Nie widziałam, żeby się zmęczył czy
choćby złapał zadyszkę. Kompletnie nic.
-Kim dla pana jestem?- zapytałam go, choć przecież znałam odpowiedź.- Mary- Margaret
mówiła przecież, że...
-Co ona ci powiedziała?- zapytał mnie Crane, z pozoru tonem bez znaczenia i bezbarwnie.
-Nic i to mnie martwi- odparłam, równie spokojnie.- Niczego nie rozumiem z tego, co się
zdarzyło wczoraj. I dzisiaj.
-I nie dowiesz się....- jego ciemne oczy wypełniały czarnymi plamkami oczodoły.Przynajmniej dopóki nie zdławię tej cholernej rebelii.... Wtedy będziesz miała dużo czasu,
aby zrozumieć...
-Co zrozumiem?- byłam rozczarowana, że niczego się nie dowiem, niczego nie ogarnę swym
umysłem.
-To- znowu się uśmiechnął i...
Dostrzegłam, że w tym przerażającym uśmiechu obnażył dwa długie kły, błysnęły bielą w
ciemnościach. Czekał, aż połączę wszystkie fakty w jedną całość, a ja....
-Kły, ciemności, czerwone oczy, Voltaire...- recytowałam w kółko.- Coś łączy to wszystko,
nieprawdaż?
-Wy ludzie myślicie strasznie wolno- podsumował mnie szybko i bez mrugnięcia okiem.Odłóżmy tę rozmowę do wieczora- zaproponował, nagle ziewając.
-Albo lepiej do nocy- odpłaciłam się mu tą samą monetą, co on mi.
-A żebyś wiedziała- wziął mnie pod rękę i poprowadził w stronę tajemnego przejścia, które
znał jedynie on i, może, Voltaire.- Teraz jestem nieco.... zmęczony. Długo czekałem na twe
przebudzenie, ale to jeszcze nie koniec... Przeklęta rebelia!
-Gdzie jesteśmy?- ponowiłam pytanie.- W końcu....
-Nie- położył mi palec na mych ustach.- Tutaj panuję ja, Kamelio. Nikt inny.
-A Voltaire?- podsunęłam usłużnie, na przekór irytującemu mężczyźnie.
Pytanie zostało bez odpowiedzi. Miałam przed oczami jego twarz, znaczy się, twarz Crane'a,
gdy rozstaliśmy się pod jego komnatą. Twarz wampira... Skrzywiłam się- słowa na pewno
nie były moje, zupełnie jakby ktoś buszował po moim umyśle i wypowiedział je na głos.
Modliłam się, aby Crane nic nie usłyszał- skoro potrafił bez problemu rozszyfrować moje
własne myśli, mógł je po prostu słyszeć i wtedy nic by mnie nie uchroniło przed jego
gniewem....
-Dobranoc- powiedział sennie i znikł za drzwiami swego pokoju.
Zostawił mnie samą, licząc, iż bez problemu znajdę drogę powrotną do siebie alboprzynajmniej- zajmę się samą sobą. Rebelia..... Znowu zadźwięczało mi w głowie.
Przestraszyłam się, ale pomyślałam, że muszę znaleźć Voltaire'a. Mimo wszystko mnie nie
skrzywdził, mógł ponadto posiadać wiele przydatnych mi informacji.....
Strona: 5/9
Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl
Wieczorem straciłam wszelką nadzieję, że go odnajdę- wszystkie drzwi wyglądały
identycznie, wszystkie korytarze również były podobne do siebie. Voltaire mógł być za
każdymi z nich!
-Czy można?- Marie zapukała do moich drzwi zaraz wsunęła głowę do środka.
Mogłabym przysiąc, że wręcz świdruje mnie wzrokiem, ale pewności nie miałam, bo gdy
tylko ją łapałam na przyglądaniu się, zaraz spuszczała oczy. Na pewno szpiegowała dla
Crane'a- mego pożal się Boże ojca! A szkoda, bo jej szare oczy wydawały mi się takie
szczere....... Chociaż mogłam się mylić. Zupełnie jakby czuła się zagrożona, ale przez kogo?
Może... Zapytam ją o Voltaire'a, powinna coś o nim wiedzieć. Jednak po jej minie odgadłam,
że zadałam niepożądane pytanie. Wyglądała, jakby piła sok z cytryny, tak się skrzywiła na
twarzy.
-Wejdź, Mary- odpowiedziałam, z całym spokojem, na który było mnie stać.
-Będzie bal na sto par- stwierdziła poważnie.
-Podczas jakiejś.... rebelii- mruknęłam cicho, lecz słuch miała dobry.
-Nie powinna się panienka w to mieszać- przykazała mi surowo.- Pan Crane nie byłby
zadowolony...
-Chciałabym dowiedzieć się więcej o rebelii- poprosiłam, z nadzieją, że coś mi powie, ale
zawiodłam się srodze.
-To tylko kłopoty- usłyszałam.- Nie będę o tym mówić i nie z panienką!
Zasznurowała usta i zrobiła obrażoną minę, więc nie nalegałam. Pomyślałam, iż znowu zada
mi tortury za pomocą tasiemek gorsetu, ale nie. Przez cały czas milczała, pomagając mi w
ubieraniu, a to było gorsze niż gdyby krzyczała, bo naprawdę nie lubię nikogo smucić...
Sama wiem, jak to jest, gdy słowa ranią.
-Opowiedz mi o balu- poprosiłam cichutko, w myślach prosząc Boga o przywrócenie
dobrego nastroju Mary.- Z jakiej okazji Cra.... tata go wyprawia?
-Powrót panienki do domu jest wystarczająco dobrym powodem do tańców- wyjaśniła mi z
lekką ironią.
-A czy Voltaire będzie? Ojciec mówił, że to krewniak....- zapytałam znowu.
-Nie wiadomo, ostatnio niezbyt się dogadywali...- Mary odezwała się z niechęcią.
A to z kolei nasuwało mi na myśl, że coś jest nie w porządku.... Ale co? To, jak zachowuje
się Mary-Margaret. Crane. Voltaire. Musiałam z nim porozmawiać, więc włożyłam serce w
przygotowywanie się do balu. Posłusznie zakładałam tą czy inną rzecz, pozwoliłam nawet,
aby Mary-Margaret przypudrowała mi lekko twarz i dobrała odpowiedni do okazji styl
uczesania.
-A teraz proszę spojrzeć.....- Mary, zdawało się, nie dostrzegła, że udaję zaaferowaną i
pokorną.- I jak, panienko?
Bo i nie musiała widzieć, skoro potrafiła zaglądać do moich myśli jak do księgi....
-Dziękuję, spisałaś się doskonale, Mary- pochwaliłam służącą.- Widać, że masz rękę do
upiększania innych.
Mary roześmiała się, wyraźnie zadowolona pochwałą- jej szare oczy przybrały dziwnie jasny
odcień, a karminowe usta rozciągnęły się w szczerym uśmiechu. Miałam ochotę
wykorzystać ten jej dobry humor, ale widziałam, że to nic nie pomoże. Znowu zamknęłaby
się w sobie albo- Boże broń- zaczęłaby manipulować przy sznurówkach gorsetu i naprawdę
wyglądałabym jak osa!
-Już pora- powiedziała, jakby opędzała się ode mnie i pytań, które chciałabym jej zadać.
-Pora? Zatem chodźmy!- postanowiłam wziąć byka za rogi.
Sala balowa była jasno oświetlona wspaniałymi kandelabrami, których światło pełzało po
ścianach i posadzce, sprawiając wrażenie złocistej powodzi. Stąpałam ostrożnie po
marmurowej podłodze, wyglancowanej do połysku. Pomyślałam, że ktoś musiał się bardzo
namęczyć, żeby doprowadzić ją do porządku, bowiem sala balowa była naprawdę ogromna!
Strona: 6/9
Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl
Musiałam zręcznie lawirować pomiędzy licznymi zaproszonymi gośćmi, bowiem całe ich
tabuny defiladowały w tę i z powrotem. Ryzykowałam, że potknę się o któregoś z nich,
bowiem gdziekolwiek bym nie spojrzała, dostrzegałam wpatrzone we mnie pary lodowatych
oczu. Myślałam, iż nie stanowię aż takiej sensacji, lecz najwyraźniej się myliłam.... A może
ONI patrzyli tak na mnie z ciekawości? W końcu byłam tu chyba jedyną obcą spoza ich
grona. Wszyscy wyglądali na zaznajomionych ze wszystkimi, a ja.... czułam się jak wyrzutek.
No i bezpiecznie też nie było, zważywszy na nagromadzenie tylu wampirów w jednym
miejscu.... Co prawda, jeżeli wierzyć Crane'owi, ja również byłam "w połowie jego", więc
stałam na uprzywilejowanej pozycji i nic mi nie mogły zrobić, ale.... Strach pozostał.
Odetchnęłam głęboko, gdy w barwnym tłumie ujrzałam Voltaire'a. Już chciałam do niego
podejść, lecz w tym samym momencie u jego boku zjawiła się śniadolica piękność o
hebanowej skórze i sarnich oczach. Te dwie cechy sprawiały, iż wyglądała zjawiskowo i
niemal jej zazdrościłam, że jest urodziwa. O sobie tego powiedzieć nie mogłam. Gdzież mi
tam do niej?, pomyślałam z rezygnacją. Ale musiałam z nim porozmawiać- tyle pytań
zostało jeszcze nierozwiązanych.... Chciałam wiedzieć w s z y s t k o.
Zebrałam się na śmiałości zaczęłam torować sobie drogę do niego poprzez hałaśliwy tłum.
Zauważył mnie z daleka, lecz nie zareagował, zajęty rozmową ze śniadolicą. Za to ona
zareagowała od razu- spojrzała na mnie z pogardą, która była widoczna w każdym jej geście,
ruchu i słowie. Parsknęła gardłowym śmiechem, miałam wielką ochotę spoliczkować
zuchwałą, zdawałam sobie jednak sprawę, iż nie chcę stać się jak ona- -prawdziwą częścią
tej zamkniętej społeczności.
Kto to jest?- zmierzyła mnie wzrokiem, jakby miała przed sobą robaka.- Voltaire, znasz ją?
-Ucisz się, Sybil- odparł nieoczekiwanie i skinął mi głową z wielkim szacunkiem.- Wasza
Wysokość czegoś sobie życzy?
Przez moment myślałam, że ironizuje, ale nie- jego oczy o niespotykanym odcieniu błękitu i
zieleni patrzyły szczerze i uważnie prosto na mnie.
-Musimy porozmawiać- szepnęłam.
-Odejdź, Sybil- Voltaire polecił dziewczynie o śniadej cerze, aby mu nie przeszkadzała.
Złapałam się na tym, że s ł y s z ę jego myśli, tak jak on wcześniej słyszał moje... Nowa
umiejętność wzbudziła we mnie wielki lęk i on to chyba wyczuł, ponieważ łagodnie ujął moje
ramię i poprowadził ku tarasowi wychodzącemu na ogród. Ogród? Wiedziałam, że tam jest
kwietny ogród, bo dostrzegałam zarysy klombów i rabatek. Rozejrzałam się wokół i
dostrzegłam jak Sybil kieruje się do wyjścia na korytarz.
-Nie wróci zbyt prędko- stwierdził Voltaire.- Bądź spokojna, Kamelio.
Znasz moje imię.
-Tutaj wszyscy wiedzą wszystko o wszystkich- wzruszył ramionami, jakby strząsał z nich
niewidzialny ciężar.- To normalne.
-Jakoś nie mogę się do tego przyzwyczaić- westchnęłam ciężko.- Nie chcę tobie sprawiać
żadnych kłopotów....
-Jesteś tu dopiero drugą dobę, zatem nie ma się czemu dziwić.
-Sprawiasz wrażenie, że to ciebie obchodzi....
-Bo obchodzi- usiedliśmy na balustradzie okalającej budynek łagodnym łukiem.- W końcu to
ja cię tu sprowadziłem. Ale... nie o tym chcesz rozmawiać, prawda?
-Nie o tym- potwierdziłam nerwowo, nie wiedząc, od którego pytania powinnam zacząć.
Wszakże miałam ich całe mnóstwo!
-Musisz się pospieszyć z namyślaniem się, bo zaraz przyjdzie Crane.
-Chodzi mi o to, że.....- zaczęłam nerwowo, ale po chwili słowa popłynęły same, jak
wezbrana rzeka na wiosnę.- Nie wiem, kim jest pan Crane, ty, ja czy Mary-Margaret i
dlaczego właśnie teraz sprowadzono mnie tutaj! Nic nie wiem, lecz jedno jest pewne....
Wytłumacz mi Voltaire, dlaczego Crane ciebie nienawidzi? Mary mówiła, że nie
dogadywaliście się ostatnimi czasy.... No i jakaś rebelia!
Strona: 7/9
Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl
-Co wiesz o rebelii?- oczy Voltaire'a zabłysły czerwonym blaskiem, a jego dłonie zacisnęły
się wokół mej szyi.- Co ci powiedziała Marie?! Zabiję ją!
-Nie można zabić kogoś, kto od dawna nie żyje- wycharczałam.
Puścił mnie natychmiast i wpatrywał się w podłogę, jakby się zawstydził, że jest łowcą....
-Crane nie może już mieć dzieci- rzekł powoli.- Dlatego ciebie sprowadził, bo nie miał na
podorędziu żadnego.... nieślubnego potomstwa oprócz ciebie.
-A ty?- nie mogłam się powstrzymać.- Kim ty dla niego jesteś?
-Zaledwie synem jego kuzyna. Dziesiąta woda.....- oczy Voltaire'a znowu zmieniły barwęteraz miały w sobie coś zagadkowego, ale nie pozbawionego niemal... życzliwości.- Moi
rodzice zostali zabici.
-Na Boga, przez kogo?
-On myślał, że nie wiem, dlaczego i kto to zrobił....- mówił do siebie, jakby myślami
przebywał gdzie indziej.- Crane nie chciał bynajmniej dzielić się swą władzą z kimkolwiek.
Voltaire musnął moje usta palcem wskazującym. Ta niewinna pieszczota sprawiła, że
wszystko we mnie zawrzało. Nie wiedziałam, kiedy, ale faktem było, że się stało- otoczył
mnie ramionami i przyciągnął mnie do siebie.
-Pachniesz lawendą- powiedział tym swoim zmysłowym głosem, a mnie przeszył dreszcz
oczekiwania.- Nie... Nie mogę ciebie zhańbić, tak jak on tego chciał!
Niczego nie rozumiałam- jak ja nienawidziłam tych wszystkich niedomówień!
-Crane...- kontynuował dalej i się odsunął ode mnie na bezpieczną odległość- Crane'a
zaatakował mój ojciec.
-I zranił...tam?- spłoniłam się jak pensjonarka.
-Na tyle, że spłodzenie następnych dzieci jest niemożliwe, więc Crane sprowadził ciebie.
Liczył, że mordując mego ojca i wstawienie ciebie na jego miejsce.....
-I uczynienie ciebie zakładnikiem wystarczyłoby w zupełności- dokończyłam, a on
przytaknął.
Nagle, za naszymi plecami, rozległy się czyjeś kroki i po chwili ktoś odciągnął Voltaire'a na
bok, a potem wywlókł mnie z tarasu, nie pozwalając się obejrzeć w stronę "zakładnika".
-Nie wierz mu, Kamelio!- usłyszałam tylko.
-Wyprowadźcie łajdaka!- to był głos Crane'a, donośny i mocny, a jednocześnie złowieszczy.
W tamtej chwili sądziłam, że już nigdy nie zobaczę Voltaire'a, nie porozmawiam z nim przed
jego śmiercią.... Ale czy wampira można zabić? Byłam niemal pewna, iż Crane zaradzi i
temu "problemowi", udowodnił, że zawsze można liczyć na jego zwyrodniałą pomysłowość.
-Zawiodłaś mnie, córko- Crane potrząsał mną jak zabawką, zaczęło mi się kręcić w głowie.Widać niedaleko pada jabłko od jabłoni. Twoja matka również była dzi...
Naplułam mu w twarz- jakoś nigdy go nie obchodziłyśmy, zostawił moją mamę samej sobie.
Pozwolił, żeby ludzie jej urągali, zmieszali z błotem, mnie również traktowali niewiele lepiej,
ale najbardziej bolało mnie, gdy dręczyli ją. Nigdy na to nie pozwalałam- nikomu i nigdzie,
więc Crane- mimo że ojciec- też nie będzie tego czynił!
Córka łajdaczki!- Crane starł ślinę z policzka.
Ktoś powinien pokazać zuchwałej, gdzie się znajduje- powiedział niejeden wampir w
barwnym tłumie postaci, zgromadzonych na balu Crane'a.
-Co proponujecie?- Crane rozciągnął usta w demonicznym uśmiechu, przyglądając się mi
spod wpółprzymkniętych powiek.
Posypały się różne propozycje, ale nie chcę ich wymieniać, bo żadną do pięknych
zdecydowanie nie należała- w każdym razie, zawsze, niemal zawsze, pojawiało się słowo
"tortury" lub "śmierć"..... Nie chciałam umierać, nie pośród tych wampirów i nie teraz, ale
widocznie Bóg chciał inaczej. Nie bałam się śmierci, wierzyłam, że istnieje coś takiego jak
życie pozagrobowe, ponieważ mama wpajała mi to przekonanie od wczesnego dzieciństwa.
Mówiła tak pięknie o naszym Zbawcy i aniołach, iż zapragnęłam uwierzyć, że wraz ze
śmiercią ciała życie się nie kończy, że nie zawsze będę doświadczała jedynie bólu i
Strona: 8/9
Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl
cierpienia. Wierzyłam mimo okrucieństwa ze strony innych ludzi. A wtedy miałam się o tym
przekonać. Bałam się jednego, a mianowicie tego, że Crane zniszczy Voltaire'a, że go...
zabije. Wprawdzie nie wiedziałam, jak można zabić kogoś martwego, ale nie byłam ciekawa
poznania odpowiedzi na to pytanie.
-Zaprowadźcie ją do Księżycowej Sali!- Crane w końcu się zdecydował, co powinien i chce
zrobić.
-Księżycowa Sala?- usiłowałam wyrwać się dwóm rosłym strażnikom, należącym do świty
mego ojca.- Jesteś zwykłym łotrem, ojcze!
Jeden ze strażników szarpnął mnie za ramię, tak, że niemal upadłam na kamienne płyty
posadzki. Księżycowa Sala. Mimo, że przebywałam tu dopiero od kilku dni, zdążyłam się
dowiedzieć, co to za miejsce. Pomieszczenie miało szklaną kopułę zamiast sufitu, za
pomocą skomplikowanej maszynerii, otwierała się, a powódź światła wlewała się do
komnaty. Wampir mógł umrzeć, nie wiedziałam tylko, co się stanie ze mną, więc nigdy tu
nie zachodziłam. Słyszałam, że Sala służyła też jako miejsce tortur dla niepokornych. Nagle
doznałam olśnienia: mnie zamęczą na śmierć, zanim umrę, zobaczę śmierć Voltaire'a.
Umrzemy oboje. Pojedyncza łza spłynęła po mym bladym policzku, lecz nikt nie zwrócił na
to uwagi. Barwny korowód wampirów szedł za nami- mną, strażnikami i Crane'em, ciekawy,
co się stanie. Przywlekli też Voltaire'a- na jego widok zabolało mnie serce, plecy "mojego
wampira" były poznaczone razami bata, koszula wisiała na nim w strzępach, brudna od krwi.
-Voltaire!- krzyknęłam przeraźliwie.- Zostawcie go, to ja nakłoniłam go do rozmowy, nie
odwrotnie! Crane! Zrób coś, to twój krewny, jak możesz zabić kogoś bliskiego?!
-Ona błaga o przebaczenie- zarechotała gawiedź. - Córka dziwki! Diabelski pomiot!
-Nie słuchaj ich- głos Voltaire'a dobiegł mnie jakby zza zasłony.- To nie twoja wina, nie
obwiniam cię o nic.....
-Jesteś mi bliski- popłynęły kolejne łzy, gdy widziałam, jak przypinają go do słupa na środku
Sali.- Nie chciałam, żeby nasza historia tak się skończyła!
-Ja też, myślałem, że gdy poznamy się lepiej..... Nie poczujesz już strachu na mój widokpowiedział Voltaire, słabo i niewyraźnie z bólu, ale i tak usłyszałam jego słowa.
-Bat!- zarządził Crane, zbliżając się do mnie.
Zaraz dostał to, co chciał. Zrobił z tego użytek. Po dwóch kwadransach nie miałam nawet
siły wstać- bolały mnie plecy, żebra, całe ciało od razów, które wymierzył mi ojciec. Voltaire
przeklinał Crane'a za krzywdę, którą mi wyrządził- nie dbał o siebie, bardziej przejmował się
moim cierpieniem, moim bólem niż swym własnym.
-Ty łajdaku, to twoja córka!- krzyczał Voltaire, gdy Crane szarpnął mnie za włosy, zmuszając
do uniesienia głowy i spojrzenia na Voltaire'a.
-Zaraz zajmę się tobą- Crane zaśmiał się zgrzytliwie, a wraz z nim wszyscy jego goście.
-Słońce....- szepnęłam, gdy zrobiło się nieco jaśniej, a światło zaczęło wędrówkę po
posadzce.
Jeszcze tylko kilka kroków. Dwanaście, dziewięć, siedem.... Zostawili nas samych,
obserwując nas z bezpiecznego miejsca czyli zza otworów w ścianie. I tak nie mieliśmy
dokąd uciec. Pięć, cztery, trzy....
Podczołgałam się bliżej Voltaire' a, chcąc być przy nim w takiej chwili, nie dbałam o siebie, o
to, że mogę umrzeć. Znaczył dla mnie więcej niż Crane i Mary-Margaret!
-Ty musisz żyć, nie tego chciałem dla ciebie....- szepnął Voltaire, gdy nasze dłonie splotły
się w uścisku.
-Nie martw się o mnie, najważniejsze jest, że jestem blisko ciebie!- odszepnęłam.
Pochłonęła nas wielka światłość, nie czułam już niczego...
Strona: 9/9
Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl

Podobne dokumenty