Tchista rouzrifka - Recenzje | Portal Teatralny.pl

Transkrypt

Tchista rouzrifka - Recenzje | Portal Teatralny.pl
REGIONY
Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »
ZAREJESTRUJ SIĘ
AKCEPTUJĘ
ZALOGUJ SIĘ
Szukaj w serwisie
Jesteś tutaj:
Strona główna
Recenzje
Tchista rouzrifka
Tchista rouzrifka
JULIUSZ TYSZKA
Profesor Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, doktor habilitowany. Teatrolog, kulturoznawca, performatyk, kierownik Zakładu Performatyki Instytutu Kulturoznawstwa
UAM. Autor, redaktor, współredaktor książek z zakresu historii teatru i teatru współczesnego, twórca wielu artykułów opublikowanych w Polsce (m.in. w „Teatrze” i „Dialogu”), a także
za granicą.
Panie i Panowie! Ladies and Gentlemen! Meine Damen und Herren! Mesdames et Messieurs! Hi presto! Voilá! Hokus pokus,
abrakadabra, bęc! Gramy dla Was Akompaniatora!
A nie jest to błaha rzecz! Albowiem obejrzycie „cudowną, finezyjną zabawę relacją »damsko-męską«. Bez emocjonalnych
dłużyzn, uczuciowych »ochów« i »achów«”. (To dla miłośników i miłośniczek relacji damsko-męskich). Poza tym jest to
„błyskotliwa, świetnie napisana groteska, gdzie wyznanie miłości zamienia się w groźbę, a strach przed uczuciem w manipulację”
– to dla tych, co lubią psychologiczne groteski-makabreski. Nie zawiodą się, gdyż zawarte niewątpliwie, ewidentnie oraz
integralnie w Akompaniatorze „dryfowanie” dwojga bohaterów „pomiędzy obnażaniem własnych pragnień, a chęcią zemsty za
odrzucenie i strachem przed porażką” jest „genialnie śmieszne i autentycznie przerażające, pełne meandrów i zaskoczeń”. (A
więc przyszykujmy się na liczne zwroty akcji, śmieszne i straszne, meandrujące i dreszczujące). A w owej akcji-pojedynku
uczestniczą (Achtung, Achtung, bejbi!): „kochanek-morderca, akompaniator” i „diva operowa”, czyli (jak to pięknie jest ujęte!)
„»mroczny przedmiot pożądania« kontra błahy podmiot odrzucenia”. Jednym słowem, czeka nas „doskonała rozrywka dla osób,
które lubią mistrzowskie pojedynki aktorskie, muzykę poważną w najlepszym wydaniu oraz inteligentny humor”. Baczmy
bacznie, oglądajmy w skupieniu i nie przegapmy niczego, bo przecież w każdej chwili „zwykłe spotkanie przy fortepianie może
przeobrazić się w prawdziwą psychodramę, a niespełnione uczucie doprowadzić do granic absurdu. Demony wyobrażeń, skrytych
pragnień bez skrępowania mogą nas wywieść na rozkoszne manowce naszej percepcji, na które podświadomie zezwalamy”.
(Damy się wywieść, damy! I zezwolimy też na wywiedzenie nas na te rozkoszne manowce! Przecież po to przychodzimy do
teatru, płacimy za bilet, żeby się dać i zezwolić!).
Przed nami bowiem czai się „autentyczny miłosny thriller w najlepszym gatunku”, który nami wstrząśnie i poprowadzi przez
meandry rozedrganych emocji oraz głębokich, bardzo filozoficznych refleksji, które nawiedzą nas choćby w formie pytań: „Czy to
udawanie może z czasem stać się bardziej realne, niż rzeczywistość? (...) Czy aby miłość nie jest najbardziej absurdalnym
doświadczeniem człowieka?”.
I jak tu nie ulec i nie dać się wywieść?
Akompaniator Anny Burzyńskiej to prawdziwy hicior. Można go bez obaw umieścić na równych prawach obok Szalonych nożyczek,
Maydaya, Ciao, ciao bambiny oraz Kota w butach i nie zawiedzie. Można nim przyozdobić Winobraniowe Spotkania Teatralne w
Zielonej Górze – bez obaw, że nie zgra się z winnogronną, beczko-toczeniową atmosferą, ale można go też przywieźć np. do
Kruklanek i do Szczytna w ramach akcji Teatr przy stoliku, by z satysfakcją móc zapełnić biblioteczne sale miłośnikami
„finezyjnych zabaw relacją »damsko-męską«”, „mistrzowskich pojedynków aktorskich” oraz „inteligentnego humoru”. Mamy sto
converted by Web2PDFConvert.com
procent pewności, że „wypróbowana metoda dramaturgów” polegająca na „zestawieniu dwojga niespełnionych istot” w „temacie
wielkiej namiętności”, co jest w dodatku jeszcze uczynione „w przewrotny, ironiczny sposób”, zadziała bez pudła i tu, i tam, i
wszędzie!
Po przytoczeniu tak natchnionych, dzielnie wysmażonych zapowiedzi mistrzów teatralnego pijaru wypada nam tylko
niecierpliwie czekać na Akompaniatora, którego obejrzenie przyniesie nam Artystyczne Doznania Istotne, zanurzone w okrasie
wyśmienitej zabawy, podlane sosem dobrego humoru, bo przecie bez nich nigdzie, nigdy, w żadnym wypadku, bezwarunkowo
nic nie ma dziś szans. Hej!
W połowie lat siedemdziesiątych dwudziestego wieku miałem okazję uczestniczyć jako zaproszony widz w przedpremierowym
pokazie filmu Żądło George’a Roya Hilla. Zorganizował go nieistniejący już konsulat amerykański w Poznaniu, w jedynym
wówczas stereofonicznym poznańskim kinie „Apollo”. Przed seansem słowo wstępne wygłosił sam konsul. Po polsku. Na całe
życie zapamiętałem następujące sformułowanie z owej przemowy (podaję je w formie dającej wgląd w specyfikę pronuncjacji):
„Proshe panstfa! To nye yest zhadna philosophiya, to yest tchista rouzrifka!”.
Nic dodać, nic ująć. Nie ma się co czepiać, można jedynie podworować sobie z bombastycznego stylu teatralnych pijarowców,
converted by Web2PDFConvert.com
którzy swe niewątpliwe talenta literackie (piszę to bez ironii) muszą oddawać w pacht reklamowej tandecie. A spektakl w
poznańskim Teatrze Muzycznym był po prostu „tchistą rouzrifką” w dobrym wydaniu, z ciekawym rozwiązaniem tytułowej roli
Akompaniatora-operowego korepetytora, zaproponowanym przez reżysera Grzegorza Chrapkiewicza oraz aktora i śpiewaka
Wiesława Paprzyckiego (który tym razem zbyt wiele nie wyśpiewał, chyba że ująć to słowo w przenośni). Paprzycki
ucharakteryzował i aktorsko uformował swą postać wedle stereotypowych wyobrażeń safanduły, znacznie bardziej „dulskiego”
niż „fikalskiego”, przez co powolne, acz systematyczne wnikanie w jego intrygi i destrukcyjne manewry – okrutne, wredne i
dokumentnie rujnujące życie osobiste oraz karierę śpiewaczki – było dla nas-widzów serią nieoczywistych, bardzo zaskakujących
odkryć. I tak być powinno. Owe mnożone przez Burzyńską, a dobrze, z nerwem wygrywane przez Paprzyckiego zaskoczenia
pomagały trzymać nas wciąż w napięciu – najpierw mieliśmy dziwną, ale jeszcze w miarę mieszczącą się w normie sytuację
miłosnego wyznania Akompaniatora safanduły i oczywistego, brutalnego odrzucenia jego awansów przez ambitną diwę. Potem
jednak okazywało się krok po kroku, że ten, wydawałoby się, niezaradny, niezadbany, życiowo niepozorny, niezauważalny,
brzydki, śmieszny facecik jest sprytnym, upartym, zabójczo konsekwentnym manipulatorem. No i – jak to zwykle bywa w
„miłosnych thrillerach”, będących w dodatku „błyskotliwymi, świetnie napisanymi groteskami” – diwa-myśliwa zamieniała się w
zaszczutą zwierzynę, a wnyki zastawione przez Akompaniatora-kłusownika okazywały się zabójczo skuteczne. Oczywiście do
czasu, bo… Cóż, nie ma co dalej opowiadać o ostatecznym rozwiązaniu tej „cudownej, finezyjnej zabawy relacją »damskomęską«”, bo zastępy potencjalnych, nieświadomych niczego widzów czekają na kolejny zwrot akcji oraz na kolejną, finalną
dawkę „inteligentnego humoru”!
Ważne jest to, że właśnie ten „facecikowaty”, życiowo niepozorny Paprzycki świetnie wypada w chwilach przełomowych, gdy
okrutne, a nawet zbrodnicze praktyki jego Akompaniatora-korepetytora wychodzą na jaw. Nic nie traci ze swego gadulstwasafandulstwa, staje się li tylko po prostu wcieleniem „banalnego zła”, które przecież każde z nas w sobie posiada (procesy choćby
Stroopa w Warszawie czy Eichmanna w Jerozolimie dowiodły tego ponad wszelką wątpliwość), tyle że, na szczęście, rzadko je w
tak skrajnej postaci uruchamiamy. Bo przecież, jak powszechnie wiadomo, „człowiek hołduje chętniej dobru niźli złu,/ ale
warunki nie sprzyjają mu” (Brecht).
Czy system feudalnej hierarchii panujący w operowych ansamblach mógłby zrodzić tak dziwaczną, groteskową, zbrodniczą
postać, jak Akompaniator-korepetytor ze sztuki Anny Burzyńskiej? To jest ciekawe (także bardzo filozoficzne) pytanie.
Poznańska inscenizacja została zrealizowana przez reżysera, który już raz, stosunkowo niedawno, bo w listopadzie 2009 roku,
zainscenizował ten dramat w warszawskim Teatrze Syrena (w koprodukcji z Teatrem im. Osterwy w Gorzowie Wlkp.). Główne (i
jedyne) role grali tam Hanna Śleszyńska i Jan Jankowski. Nie mają tu jednak sensu żadne porównania, a to dlatego, że w
inscenizacjach tej sztuki zbyt wiele zależy od aktorów – ich wyglądu, temperamentu, osobowościowych specyfik i predyspozycji,
by nawet blade i nieśmiałe porównanko się sprawdziło bez popadania w banały, komunały i teatralne klisze rodem z epoki
aktorskiego „rollenfachu”. Wystarczy, że popatrzymy na zdjęcie Jankowskiego w okularach z wydatną, ciemną oprawką i
przylizaną, zaczesaną do tyłu czupryną i już wiemy, że to zupełnie inny człowiek niż ten „nieudacznik przy fortepianie”
Paprzyckiego, który na naszych oczach zamienia się w podstępną, zbrodniczą bestię, przywodzącą na myśl osławionych
domowych gwałcicieli-morderców ostatnich lat – Marca Dutroux i Josefa Fritzla. A przecież wystarczy nam to, że Paprzycki
nastroszy okalające łysinę włosy na skroni i troszkę zgarbi swą wydatną postać (tak uczynił w reklamowym klipie spektaklu), a już
zamienia się w niewydarzonego, niezgrabnego facecika, za którego nie damy trzech marnych groszy.
Lucyna Winkel-Sobczak miała trudniejsze zadanie, bo to nie ona prowadziła przez większą część akcji tę grę, a w dodatku jej
postać z dramatu Burzyńskiej dopiero pod koniec wyłamuje się ze stereotypu operowej diwy. Zagranie śpiewaczki-ofiary szaleńca
Wyprodukowany przez Teatr Muzyczny Akompaniator Anny Burzyńskiej grany na
deskach Sceny na Piętrze jest dobrą „tchistą rouzrifką”.
było niewątpliwie godnym uhonorowaniem dwudziestopięciolecia pięknej, różnorodnej, twórczej pracy tej aktorki, w której
osobiście cenię zwłaszcza jej udział w licznych pracach eksperymentalnego Studia Blum, grającego dla dzieci i pracującego z
dziećmi, oraz kilka ról w Teatrze Polskim, na czele z Córką w Szklanej menażerii Williamsa. Jednak cóż ona biedna mogła zrobić z
tą postacią, zaplątaną w sieć intryg swego partnera, ponad przybieranie „zjawiskowych” póz, robienie rozkapryszonych min i
ozdabianie swej scenicznej obecności licznymi wtrętami śpiewaczymi (dobrze, profesjonalnie wykonanymi – a przecież jest z
wykształcenia aktorką dramatyczną!).
Dopiero gdy dochodzi do momentów kulminacyjnych, gdy zagrożone są życie i wolność jej postaci, Winkel-Sobczak może się
zdobyć na inicjatywę, a także na precyzyjnie odmierzane dawki zwykłej, codziennej, kobiecej normalności, z krótkimi wypadami
w stronę „diwowatych” (ale jak na diwę to słabo już kontrolowanych) ataków szału. Po odpowiednim wyważeniu relacji z
converted by Web2PDFConvert.com
partnerem, które przecież zawsze ustala się na dobre w trakcie kilkunastu pierwszych prezentacji spektaklu, Lucyna WinkelSobczak z pewnością znajdzie antidotum na zaborczą agresywność Paprzyckiego-Akompaniatora i „postawi mu się” nieco
szybciej i bardziej zdecydowanie.
Na koniec: gnębi mnie przy okazji tego spektaklu poważny problem (oczywiście, bardzo filozoficzny): czemu skłonny jestem aż
tak pastwić się nad reklamową retoryką pijarowców, skoro uważam, że wszystko jest w porządku i że wyprodukowany przez Teatr
Muzyczny Akompaniator Anny Burzyńskiej grany na deskach Sceny na Piętrze jest dobrą „tchistą rouzrifką”? I dochodzę do
wniosku, że nie, nie wszystko tu jest w porządku, bo tego typu repertuar sytuuje się jednak zbyt blisko kiczu, a ześlizgnięcie się w
kicz jest tu bardzo łatwe i spowodowane być może w każdej chwili przez: 1) nieprzemyślane, prymitywne chwyty, zalecone
aktorom przez reżysera w celu jeszcze większego podkręcenia emocji „publiczki onej sobaczej”, wobec której twórcy
przedstawienia nie żywią większego szacunku (poznańskiego Akompaniatora to na szczęście nie dotyczy); 2) ześlizgnięcie się
aktorów w odmęty kiczu sprowokowane przez „publiczkę” autentycznie „sobaczą”, oczekującą tylko i wyłącznie łatwej rozrywki –
a takiej „publiczki” przecież u nas nie brakuje. Nie brakuje też w tekście Burzyńskiej momentów, które ją mogą prowokować do
łatwych, wybuchowych reakcji. Nie spodziewam się, co prawda, po poznańskiej publiczności ekscesów w rodzaju tego, jaki
przeżyłem na widowni broadwayowskiego Winter Garden Theatre w marcu 1993 roku, na iluś-tam-tysięcznej prezentacji
legendarnych Kotów (premiera 1982), gdy po prześlicznym, superlirycznym i do bólu profesjonalnym odśpiewaniu przez jedną z
aktorek słynnego songu Memory pani na widowni wykorzystała chwilę rozanielonej ciszy i wydała głośne westchnienie: „Oh, that
was beautiful!”, a potem dopiero rozległy się „burnyje apładismienty”. Mam jednak nadzieję, że w przyszłości (oby niedalekiej)
zdarzy się prezentacja poznańskiego Akompaniatora, podczas której najdłuższą i najburzliwszą śmiechowo-oklaskową reakcję
widzów wywoła kwestia inna od tej, która zwyciężyła w tej konkurencji na premierze w piątek, 12 grudnia 2014 roku. Kwestia ta
brzmiała: „Wali pan konia!”.
29-12-2014
Teatr Muzyczny w Poznaniu
Anna Burzyńska
Akompaniator
reżyseria: Grzegorz Chrapkiewicz
konsultacja wokalna: Robert Nakoneczny
efekty multimedialne: Olaf Tryzna
obsada: Lucyna Winkel-Sobczak, Wiesław Paprzycki
premiera: 12.12.2014
TAGI:
0
Grzegorz Chrapkiewicz, Anna Burzyńska, Robert Nakoneczny, Olaf Tryzna, Poznań,
Udostępnij
S
K
O
M
E
N
T
U
Like
6
J
Autor
lub zaloguj się
Treść komentarza
Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
dwa plus trzy jako liczbę:
converted by Web2PDFConvert.com
K
O
M
E
N
T
P
A
R
R
Z
T
Z
E
E
E
C
Z
Ż
Gustaw Ziegenhagen
Rywalizowali
Polski rewizor w wersji kaliskiej: powiatowy i farsowy
ZNAJDŹ REPERTUAR W SWOIM REGIONIE
Wpisz nazwę miasta
Wpisz nazwę spektaklu
K
A
05
"Machiavelli" - premiera Teatru Muzycznego w Toruniu
07
"Okno na parlament" - premiera Teatru Kwadrat w Warszawie
08
"Idiota" - premiera Teatru SOHO w Warszawie
L
E
N
D
I
2015
I
2015
I
2015
B
B
Ą
I
D
E
Ź
Ż
Ą
N
C
converted by Web2PDFConvert.com
REDAKCJA
O NAS
PATRONATY
WSPÓŁPRACA
PRAKTYKI
SZKOŁA
REGULAMIN
KONTAKT
RSS
ALL RIGHTS RESERVED TEATRALNY.PL
converted by Web2PDFConvert.com