Dla dobra barona
Transkrypt
Dla dobra barona
Mapa królestwa Pikkland © Michał Ścibura Więc mówisz, że to istnieje? Prawdopodobnie tak... Jednak to tylko stara legenda. Starsza nawet ode mnie... odrzekła wiekowa kobieta, znachorka z Glen Moor. – Musicie to znaleźć. Dla dobra nas wszystkich... Czy mamy jakiekolwiek wskazówki gdzie szukać... tego... czegoś? Według legendy wychodzi z jeziora Loch Oich tylko wtedy, kiedy jest gęsta mgła... Ale w noc świętojańską wychodzi zawsze... Musicie się dobrze przygotować. Został wam tylko tydzień... Dźwięk dud rozchodził się po wielkim dziedzińcu. Cała wioska zebrała się pod zamkiem, by świętować rozpoczęcie lata, koniec wiosennej słoty. Ustawiono długie stoły pełne prostych, lecz smacznych potraw. Ludzie rozmawiali, jedli, pili, słuchali dudziarzy i tańczyli w ludowych, szkockich spódniczkach. Wiedzieli, że to ostatni dzień, w którym mogli sobie pozwolić na rozpustę i zabawy. Lato równało się pracy na polach, która już niebawem miała się rozpocząć. Korzystali więc z ostatnich chwil „wolności”... Nikt nie zauważył, kiedy dwaj wysocy, przystojni mężczyźni przyjechali konno, mocno spóźnieni na ucztę. Dosiadali dwóch dużych, czarnych koni. Ubrani byli w jasne, lniane koszule, kontrastujące z ich ciemnymi włosami, i brązowe spodnie. Zaprowadzili wierzchowce do przyzamkowej stajni i w zamyśleniu skierowali się w stronę starego dębu, pod którym mogli w spokoju porozmawiać. Dostrzegła ich młoda kobieta. Czy panowie usiądą z nami? Jest jeszcze wystarczająco dużo jadła, a i do picia coś się znajdzie zaproponowała z uśmiechem. Nie trzeba, potrzebujemy spokoju odpowiedział nieco gburowato Acair. Dziewczyna odeszła lekko zawiedziona i trochę obrażona na mężczyznę. Znała jednak jego charakter i wiedziała, że był on nad wyraz poważny, jak na prawdziwego rycerza i doradcę władcy przystało. Chwilę później mężczyźni rozmawiali w skupieniu, szeptem. Widocznie nie udzielił im się wesoły nastrój wieśniaków. Być może dlatego, że tylko oni wiedzieli o ciężkiej przypadłości barona. Możliwe też, że czuli się przytłoczeni obowiązkiem, którym obarczyła ich baronowa Audrey. Martwiła się o swojego męża, to jasne. Do tego, w wypadku śmierci barona Dunham’a, władzę nad zamkiem Sutherland objąłby jego młodszy brat, niedoświadczony i nieumiejętny jako władca. Audrey przestudiowała wszystkie księgi z zamkowej biblioteki o tematyce chorób. Prosiła o radę najlepszych lekarzy, lecz ci rozkładali ręce. Odwiedziła większość zielarek i znachorek z Królestwa. Dopiero u jednej z nich, starej Grizel z Glen Moor, otrzymała nadzieję na upragnioną pomoc. Wysłała więc do niej swoich dwóch zaufanych pomocników, Acair’a i Wallace’a, by dowiedzieli się, jak pomóc baronowi. Rada staruszki okazała się bardzo zaskakująca... Nadal nie wierzę, że to istnieje. Nie uważasz, że ona po prostu zrobiła z nas głupków, opowiadając nam tę bajeczkę? odezwał się sceptycznie Wallace, kryjąc twarz w cieniu dębu. Tego nie wiem. Ale masz inny pomysł? Musimy spróbować... Lepsze niepewne lekarstwo, niż żadne... odpowiedział, jak zawsze mądrze, Acair. Więc... jutro wyruszamy nad Loch Oich i czekamy na... na to „coś”? Nie „coś”, tylko kelpie. Nie słyszałeś, co mówiła babka? Kelpie to legendarny wodny koń, nawiedza jeziora Szkocji, wychodzi z nich tylko w czasie mgły. Jednak jest nam potrzebny w noc świętojańską, bo tylko wtedy jego włosy są bardzo liche i łatwo wypadają... Regeneruje je, spożywając kwiat paproci, dlatego Grizel jest pewna, że zobaczymy go w tę noc... Musimy więc go złapać, albo chociaż wyrwać mu z grzywy kilka włosów... Potrafi zmieniać swą postać, więc nie możemy dać mu się omamić! Grizel obiecała przyrządzić lekarstwo dla Dunham’a... Jeśli on umrze, to biada naszemu zamkowi... Przecież jego brat nie nadaje się na władcę! Zginiemy przy nim, to pewne! Zgadzam się z tobą... Wyruszmy teraz, do Loch Oich długa droga zarządził Wallace. Weź swój łuk, tak... na wszelki wypadek. Nie wiadomo, co może się zdarzyć rzekł Acair podnosząc z ziemi swój miecz. Nie chcesz chyba zabijać kelpie? Wolę żywego Dunham’a, niż jakieś tam mityczne zwierzę... Była wyjątkowo mglista pogoda. Co prawda nad jeziorem Loch Oich mgła była dość częstym zjawiskiem, jednak tej nocy była wyjątkowo gęsta, zdawało się, że można by ją pokrajać sztyletem. Acair i Wallace ogrzewali się przy ognisku. Przyglądali się wspaniałemu krajobrazowi. Ciemne wody jeziora w połączeniu z mlecznobiałą powłoką tworzyły niepowtarzalny nastrój grozy i tajemniczości, który udzielił się mężczyznom i przez to nie byli skorzy do rozmów. Im dłużej tak siedzieli, tym bardziej wyczuwali obecność czegoś paranormalnego. Ich konie były wyjątkowo niespokojne, tak jakby bały się swojego upiornego „kuzyna”. Zachowanie wierzchowców zaintrygowało Acair’a. Przecież na pewno nie rozumiały i nie wiedziały kim, lub czym, jest kelpie. Przyczyną nie mogła być mgła. Mężczyzna zbyt dobrze je znał, wiedział, że zjawiska pogodowe nie niepokoją koni... „A więc... czyżby ta wiedźma miała rację?” pomyślał z niepokojem Acair. Coraz bardziej przerażała go możliwość spotkania z wodnym koniem. Ale wiedział, że innego wyjścia nie ma... Wallace natomiast starał się nie myśleć o strachu, lecz zajmował umysł tym, co zrobi, kiedy już kelpie się pojawi. Wiedział, że muszą zdobyć włos. Sporą część jego myśli zajmowała też rodzina. Jego żona, pięcioletni synek… Co zrobią, jeśli nie wróci…? Rozmyślania mężczyzn przerwał cichy plusk wody. Momentalnie zerwali się na równe nogi, jednocześnie nasłuchując. Do ich uszu nie doszedł już żaden niepokojący dźwięk, ale za to wzrok zaczął płatać im figle. Zdawali się widzieć jasnoniebieskie rozbłyski tuż nad taflą jeziora, aż nagle... tuż przy brzegu, we mgle, zajaśniała bladoniebieska sylwetka ogromnego konia. Kroczył powoli, dostojnie. Po kilku sekundach zniknął w gęstych krzakach porastających Loch Oich. Czy to był on? zapytał Wallace ledwo słyszalnym głosem. Tak mi się wydaje, ale gdzie zniknął? Myślę, że powinniśmy go poszukać... Jeszcze zje ten chwast i nam ucieknie... W pośpiechu zasypali ziemią dogasające ognisko, włożyli na siebie lekkie zbroje i udali się w stronę małego zagajnika. Mała gałązka pękła z trzaskiem pod nogą Wallace’a. Kelpie uniósł swój majestatyczny, śnieżnobiały łeb i popatrzył przed siebie. Mężczyźni zamarli w bezruchu, próbując wtopić się w ścianę drzew. Zwierzę pasło się na małej polance na początku lasu, wyraźnie odczuwali jego bliskość. Mimo całej swojej potworności był zdumiewająco piękny. Całe jego ciało porastała, długa jak na konia, lekko niebieskawa sierść jaśniejąca nieziemskim światłem w czasie nocy. Łeb kelpie był podłużny, a oczy bystro patrzące, niczym ludzkie. Acair’a najbardziej jednak zdumiały kopyta zwierzęcia, które zdawały się być szczerozłote. W jego wykalkulowanym umyśle zaczęły się pojawiać możliwe zyski, gdyby udało mu się je zdobyć. Szybko jednak przypomniał sobie słowa Grizel, która twierdziła, że dusza człowieka wykorzystującego piękno kelpie dla swoich korzyści, nigdy nie zazna spokoju. Co do istnienia konia, znachorka miała rację, więc Acair nie zamierzał wystawiać na próbę jej prawdomówności po raz drugi... Kelpie patrzył przed siebie rozumnymi oczami i mężczyznom wydawało się, że już zostali zdemaskowani. Jednak koń wodny spokojnie opuścił głowę i jął dalej posilać się trawą. Mężczyźni odetchnęli z ulgą, przygotowani na rychły pojęcia, jak taki atak miałby wyglądać. Kelpie nie zdawał się być porywczy, wręcz można by go określić mianem bellaterreno.com atak paranormalnego rumaka. Właściwie nie mieli flegmatycznego. Z opowieści Grizel wynikało jednak, że kelpie wykorzysta umiejętność zmiany swojego wyglądu, by ich skusić, a w końcu utopić. Teraz Acair zdał sobie sprawę, że kolejny raz babka miała rację. Pod inteligentnym spojrzeniem kelpie z pewnością nie kryła się zapowiedź nieprzemyślanej szarży... Musimy podejść bliżej stwierdził Acair logicznie, przerywając ciszę. Nie było możliwości wyrwać włosów z tej odległości. Niekoniecznie... rzekł w zamyśleniu Wallace, sięgając powoli po swój łuk. Nie możesz go zabić! Klątwa, nie pamiętasz?! wzburzył się rycerz widząc ruch przyjaciela. Spokojnie... Nie chcę go wcale zabijać... Widzisz, że jego włosy wyglądają, jakby spowite czymś śliskim? Więc... Może... Gdyby wystrzelić we włosy konia strzałę, teoretycznie kilka włosów mogłoby na niej zostać...Czyż nie? szeptem objaśnił swój plan Wallace. Owszem... Nie mam najmniejszej ochoty podchodzić bliżej, więc... możemy spróbować... Na te słowa Wallace, trzymając łuk w jednej ręce, drugą zręcznym ruchem sięgnął do kołczana i dosłownie w jednej sekundzie założył strzałę na cięciwę łuku. Ustawił broń w odpowiedniej pozycji do strzału i spokojnie naciągnął cięciwę. Wystrzelił. Strzała pomknęła łagodnym łukiem, z lekkim świstem przeleciała kilka centymetrów nad grzywą kelpie i wbiła się w ziemię kilka metrów dalej. Łucznik wycelował idealnie, jednak w tej samej chwili zwierzę schyliło głowę jeszcze niżej po nową partię trawy. Całe szczęście, że nie zdało sobie sprawy z zagrożenia i dalej, jak gdyby nigdy nic, przeżuwało pokarm. Zdenerwowany Wallace zaklął pod nosem. Był zły na tego mitycznego konia i nie miał najmniejszej ochoty powtarzać strzału. Najchętniej wróciłby do ciepłego łóżka w swojej komnacie na zamku, jednak poczucie obowiązku wzięło nad nim górę. Zebrał się w sobie i przygryzając wargę, podniósł łuk. Już po wypuszczeniu strzały wiedział, że nie chybił. Strzała przeszyła grzywę rumaka i wbiła się z cichym hukiem w młodą brzózkę nieopodal polany. Kelpie podniósł łeb i ujrzał Wallace’a opuszczającego broń. W jego oczach pojawił się błysk złości. Mężczyźni zerwali się do ucieczki, mając nadzieję, że dotrą do swoich wierzchowców zanim dopadnie ich wściekłe widmo konia. Po chwili wystrzelili z lasu niczym strzały z łuku Wallace’a. Mgła już opadła, ale niewiele widzieli w ciemności. Obejrzeli się za siebie, by ocenić odległość pomiędzy nimi a kelpie, który sadził ogromne susy nogami, które powiększył już do grubości małej brzozy. „Być może rzekoma zmiana wyglądu ogranicza się tylko do powiększania swoich rozmiarów?”- zadał sobie pytanie Acair, jednak nie miał czasu na szukanie odpowiedzi, gdyż bieg w całkowitej ciemności zajął wszystkie miejsca w jego myślach. Skacz! krzyknął Wallace, sam wykonując potężny skok na swojego konia, w jednej chwili popędzając go do ucieczki. Acair, który został nieco z tyłu, powtórzył skok przyjaciela, lecz jego koń się zbuntował. Przerażony widokiem monstrualnego kelpie, którego oczy ziały krwistą czerwienią, zaparł się kopytami i stanął w miejscu. Mężczyzna nie miał najmniejszego zamiaru wylądować w głębinach Loch Oich. Z całej siły uderzył otwartą dłonią w zad konia. Wierzchowiec, przekonany, że to już dotyk paszczy jego paranormalnego „kuzyna”, dał wielkiego susa nad wygasłym ogniskiem, i pognał w ślad Wallace’a, w stronę najbliższej wioski... Zatrzymali się przy starym budynku, gospodzie „Pod Złotą Kaczką”. Nieludzko zmęczeni odprowadzili przestraszone konie do stajni znajdującej się przy zajeździe, zapłacili za pokoje, rzucili się na łóżka i w jednej sekundzie zasnęli... Obudził ich gospodarz z pytaniem, czy zechcą zejść na obiad. Nie byli jeszcze w stanie nic przełknąć, przeżycia z ubiegłej nocy wciąż żyły w nich, a widok kelpie ściskał gardło. Podziękowali, napoili konie i ruszyli nad Loch Oich na poszukiwania strzały, z nadzieją, że znajdą na niej chociaż strzępek włosa... Wystarczy tyle? Tak... Wystarczająca ilość... Teraz zostawcie mnie samą, wróćcie pod wieczór... Lekarstwo będzie gotowe. Szybko opuścili jej dom, schylając się przy wyjściu w niskich drzwiach. Jutro pod wieczór... Zdążymy zajechać do Sutherland, poinformować Audrey i wrócić? Chyba nie... Nie wiem jak ty, ale ja mam ochotę przespać jeszcze całe jutro. Ciekawe, czy w Glen Moor jest jakaś gospoda? Musimy odpocząć. W Glen Moor gospody nie było, z racji tego, że w tak małej wiosce nie była ona potrzebna. Acair i Wallace zadowolili się jednak wypoczynkiem na sianie w starej stodole. Przed zachodem słońca ruszyli do Grizel, całą drogę zachodząc w głowę, jak będzie wyglądać lekarstwo, które mają dostarczyć. Staruszka podała im małą, wykonaną z grubego szkła i widocznie wielokrotnie już używaną buteleczkę, w której pływał gęsty, jasny płyn. Tutaj macie dokładny opis stosowania leku. Nie zgubcie tego! przestrzegła wojaków kobieta. Dziękujemy ci w imieniu całego Sutherland, babciu. Ratujesz nas wszystkich! rzekł Acair ze szczerym uśmiechem. Acair i Wallace stali w drzwiach sali audiencyjnej. Po powrocie od babki byli zbyt zajęci, by móc porządnie odpocząć, nie mieli chwili dla siebie. Wallace jednak nie marzył o niczym innym jak o odwiedzeniu swojej rodziny. Sala była ogromna, mieściła się w największej części zamku. Tutaj odbywały się wszystkie najważniejsze uroczystości, apele. Na drugim końcu pomieszczenia, na małym tronie, w uroczystych szatach siedział baron Dunham, który niesamowicie szybko ozdrowiał. Władca Sutherland wstał i przywołał bohaterów do siebie. W podziękowaniu za uratowanie mi życia i za wasze bohaterskie czyny, pragnę nadać wam tytuł szlachecki. Od dzisiaj zwracacie się do nich sir Acairze oraz sir Wallace! wykrzyknął z radością do zebranych gości. Przepełnieni dumą Acair i Wallace spojrzeli po sobie. Wiedzieli, że zasłużyli na ten zaszczyt. Acair z umiarkowanym zainteresowaniem przyglądał się wystawie amuletów i innych niby to magicznych przedmiotów. Nigdy nie wierzył, by miały one jakąkolwiek moc, by obronić ich właściciela przed złymi mocami, ba, nie wierzył nawet w owe złe moce. Z doświadczenia wiedział, że można dać wiarę tylko rzeczom namacalnym i widocznym gołym okiem. Zdziwił się więc, że przy stoisku wygi z wioski Aice Loch ustawiła się dosyć długa kolejka. Zabobonny tłum to dobry biznes - pomyślał gorzko. Pozostając na uboczu, wsłuchiwał się w przeznaczenie przedmiotów kupowanych przez ludzi z miejscowych wiosek. Zestawy do polowania na wampiry, amulety przeciwko zjawom, sygnety rzekomo przedłużające życie, magiczne kamienie, które po wrzuceniu do jeziora sprawiały, że nie zalęgały się w nich najady... Och, co za bzdura. Nigdy nie sądził, że poddani są tak zabobonni. W zamyśleniu odszedł od stoiska i udał się do swoich komnat. Nawiedzony kupiec i jego specyfiki wprowadziły go w melancholijny nastrój. Ponuro spoglądał z okna na zachód słońca, szykujących się do odjazdu ludzi i jezioro roztaczające się nieopodal zamku. Kolejne Święto Plonów dobiegło końca. Ten dzień i widok toni jeziora przypomniały Acairowi o wydarzeniach z przeszłości. Minął już prawie rok od pamiętnej nocy nad Loch Oich, jednak on nie zapomniał. Inni ludzie być może tak, ale jego wspomnienia były wciąż żywe. Oczy potwornego konia wciąż i nasenne, co skutecznie blokowało złe nawiedzały go w koszmarach. Nie było się bez ziół uspokajających… Jednak na jawie wracało wrażenie, że kelpie wciąż ma ochotę wciągnąć w odmęty. Nie wiedział, ile czasu zwierzę może pozostawać poza wodą, więc żył w ciągłym strachu, że kiedyś zdecyduje się po niego przyjść. Niezbyt pocieszający był też fakt niewyjaśnionej śmierci znachorki Grizel. Mimo zaawansowanego wieku miała się dobrze i wszystko wskazywało na to, że miała też szansę na to, by zostać najstarszą kobietą w Sutherland. Jednak tydzień przed Świętem znaleziono ją przed chatą, leżącą z przerażeniem wymalowanym na twarzy. Nie miała na ciele żadnych ran, nic nie wskazywało też na to, by została otruta. Najlepsi specjaliści królestwa nie potrafili wyjaśnić przyczyn zgonu. Acaira bardzo to zmartwiło. Teraz bardzo przydałoby się mu towarzystwo babki, którą już zdążył polubić. W kolejnych dniach odnotowano też zniknięcia wieśniaków. W miarę zbliżania się do Nocy Świętojańskiej zaginięć było coraz więcej i wojownik podświadomie czuł, że to jest sprawka demona. Trenuje - pomyślał z trwogą. Wreszcie zrozumiał. - Przygotowuje się na nas... Jego rozmyślania przerwało pukanie do drzwi tak gwałtowne, że niemal podskoczył. Kątem oka dojrzał jeszcze coś jasnoniebieskiego daleko za oknem, jednak natychmiast odwrócił się, bo do komnaty wszedł jeden ze służących. Panie, wybacz porę, ale kazał się Pan informować o kolejnych zaginięciach. Nic nie szkodzi odparł roztargniony szlachcic No, dalej. Powiedz mi, ten ktoś miał jakieś imię prawda? Jak się nazywał ten nieszczęśnik? Panie... to sir Wallace… ciąg dalszy nastąpi