Niezwykły dar natury

Transkrypt

Niezwykły dar natury
Niezwykły dar natury Nie zna nut, nie uczył się śpiewu, ale gra w musicalach Janusz Radek, lat 35, Baran, mgr historii, sam mówi o sobie, że jest najlepiej śpiewającym w Polsce... historykiem. Kiedy kończył studia na Uniwersytecie Jagiellońskim, zafascynował się poezją śpiewaną. Wystąpił na Olsztyńskich Spotkaniach Zamkowych, na których zdobył I nagrodę. Później, gdziekolwiek śpiewał, wszędzie był nagradzany. W tym roku zwyciężył w 24. Przeglądzie Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu, gdzie poza Grand Prix, przyznano mu Nagrodę Dziennikarzy i Nagrodę Publiczności (brawurowe wykonanie piosenki „Ja jestem wamp”). Na 40. KFPP w Opolu rewelacyjnie zaśpiewał przebój wylansowany przez Czesława Niemena „Dziwny jest ten świat” i... otrzymał Nagrodę Dziennikarzy. W ten sposób zdobył przepustkę na Sopot Festival, na którym usłyszymy go 22 sierpnia. Na co dzień śpiewa i gra w pięciu musicalach w teatrach Gdyni, Chorzowa, Wrocławia i Krakowa. Jest po premierze spektaklu „Królowa Nocy”, z którym jeździ po kraju. 13 czerwca był z nim w Warszawie w Teatrze Małym, gdzie zgotowano mu owacyjne przyjęcie. Jak widać i słychać, jest obecnie jednym z najlepszych męskich głosów nie tylko musicalowym w Polsce. ‐ Dlaczego wybrał pan historię na UJ, a nie śpiew klasyczny w Akademii Muzycznej? ‐ Nigdy nie myślałem, żeby studiować śpiew klasyczny, bo nie interesował mnie taki rodzaj sztuki wokalnej. Wywodzę się z rock and rolla, który śpiewałem już jako mały chłopiec. Pochodzę z dobrej, porządnej robotniczej rodziny ze Starachowic, dla której w latach 80. wybór drogi zawodowej dla syna był inaczej ukierunkowany. Najpierw zacząłem studiować prawo na Uniwersytecie Jagiellońskim, na którym spędziłem rok, później przeniosłem się na historię. ‐ Podobno pana niezwykły głos to kontratenor i może pan nim wyśpiewać najwyższe dźwięki kobiecego sopranu. Ale na co dzień śpiewa pan techniką musicalową. Jak pan to robi? ‐ Śpiewam bardzo wysoko. W ciągu roku mój głos poszedł o oktawę do góry. Jeżeli chodzi o śpiewanie musicalowe, to wypośrodkowałbym między typowym śpiewem musicalowym a rockandrollowym, co szczególnie słychać w musicalu „Jesus Christ Superstar”, gdzie wykonuję partię Judasza. Z jednej strony śpiewam mocno i dynamicznie, z drugiej szukam w swoim głosie szerszej, bardziej pełnej barwy, z długimi, ładnymi dźwiękami. Tak naprawdę to biorę udział bardziej w eksperymentach teatru musicalowego, aniżeli w klasycznych musicalach. Typowych arii kontratenorowych nigdy nie śpiewałem. Moja wędrówka po skali głosu, jego badanie, rozpoczęło się wraz ze spotkaniem śpiewaczki i pedagoga Olgi Szwajger, która powiedziała, że powinienem śpiewać. Była to dla mnie bardzo ważna opinia, bo inni pedagodzy śpiewu orzekli, że nie. Pani Szwajger zrewolucjonizowała moje myślenie o wydobywaniu dźwięku. ‐ Czyżby nikt nie kształcił pana głosu? ‐ Nikt. Przez dwa tygodnie uczęszczałem na intensywne warsztaty muzyczne, prowadzone właśnie przez Olgę Szwajger. Teraz co pół roku chodzę do lekarza foniatry i badam swoje struny. Ostatnio pani doktor orzekła, że mogę nimi spokojnie orać asfalt. Z kolei profesor Ewa Mentel utwierdziła mnie w przekonaniu, że mogę śpiewać w taki sposób, w jaki to robię. Była bardzo zaskoczona, że mogę śpiewać bez zmęczenia dwie godziny. ‐ Po kim odziedziczył pan głos i muzykalność? ‐ Po ojcu, który doskonale śpiewał i przez miesiąc był w „Mazowszu”, ale zaangażowany ideowo, wybrał szkołę górniczą. Po mamie odziedziczyłem powściągliwość, która też przydaje się na scenie. Dzięki niej nigdy nie daję z siebie stu procent, zostawiając pewną rezerwę. ‐ Co sądzi pan o wokalistach, którzy dają z siebie wszystko? ‐ Sto procent dają ci, którzy nie kontrolują swojego głosu i siebie samych. Są tak zakochani w swoim głosie, w swojej kreacji, że tracą dystans do publiczności. Mając 10 procent w zapasie, można spojrzeć na siebie z boku, krytycznie. ‐ Czy jednak nie odczuwa pan braku pedagoga? ‐ Tak, mam taką potrzebę. Mam wielką pokorę i szacunek dla ludzi po szkołach aktorskich. Obserwując ich, staram się podpatrzeć, co mają najlepszego. Scena jest bezlitosna, wymaga wcześniejszego rozśpiewania, rozgrzania, bo jeżeli się tego nie robi, to wychodzą wszystkie braki. ‐ Czy pan zna nuty? ‐ Bardzo słabo, ale jestem w stanie rozczytać partyturę. ‐ W jaki więc sposób przygotowuje pan bardzo trudne partie musicalowe? ‐ Korzystam z nagrań radiowych, z materiałów przygotowywanych w komputerze razem z linią melodyczną lub pracuję bezpośrednio z kompozytorem. ‐ W ilu musicalach aktualnie bierze pan udział? ‐ Gram i śpiewam w pięciu musicalach: „Jesus Christ Superstar” w chorzowskim Teatrze Rozrywki, w Teatrze Ludowym w Krakowie (Scena pod Ratuszem) gram Kacpra Beyla w „Opowieściach 11 katów, czyli berlińskiej rewii kabaretowej”, z kolei w Teatrze Muzycznym w Gdyni występuję w roli Puka w „Śnie nocy letniej”. Wystąpiłem na tegorocznym Przeglądzie Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu w widowisku „Kombinat”, poświęconym twórczości Grzegorza Ciechowskiego. Zagrałem śpiewaka podwórzowego w „Operze za trzy grosze” oraz w muzycznym show „Gorączka”, poświęconym pamięci Elvisa Presleya, oba spektakle na scenie Teatru Muzycznego we Wrocławiu. Teraz gram w „Królowej Nocy”, w kameralnym widowisku, które prezentuję w całej Polsce. ‐ Wynika z tego, że jest pan ciągle w podróży? ‐ Dużo jeżdżę. Na szczęście moja rodzina dzielnie to znosi. Żona jest sędzią karnym i przewodniczącą składu sędziowskiego. Córkę, czteroletnią Zuzię, zabieram często ze sobą, jest obecna na większości moich spektakli. Cudownie śpiewa. Świetnie się porusza. Ma bardzo dobrą pamięć muzyczną i niesamowicie wysoki głos. ‐ Dlaczego tak rzadko śpiewa pan w Warszawie? ‐ Nie wiem. Nigdy nie otrzymałem żadnej propozycji z Warszawy. Może dlatego, że mieszkam w Krakowie? Tylko raz zaprezentowałem spektakl „Królowa Nocy” w Teatrze Małym. Teraz mam się pokazać w Teatrze Muzycznym „Roma”. ‐ Teatr Muzyczny „Roma” w Warszawie przygotowuje musical „Koty”. Czy widziałby pan w nim rolę dla siebie? ‐ Tak. Chętnie zagrałbym szefa śmietnika, chociaż śpiewa tylko jedną arię musicalową. Ale za to jaką! ‐ Dlaczego nie śpiewa pan za granicą, gdzie musicale są w modzie? ‐ Nie znam żadnego języka. Dopiero teraz zacząłem się uczyć języka angielskiego. ‐ Ma pan 35 lat, a dopiero teraz stał się znany. Czy nie za późno? ‐ Zdarzają się kariery ludzi 19‐letnich, które kończą się, gdy mają lat 25. Chciałbym podziałać dłużej. Od kiedy zacząłem zajmować się teatrem, wiem, że nie wyjdę na scenę, jeżeli nie jestem do tego do końca przygotowany. Chciałbym przekroczyć próg rzemiosła, aby stać się artystą i gdyby tak się stało, byłby to dla mnie największy sukces. Mam w sobie dużo energii i siły. Scena musicalowa nie jest szczytem moich marzeń. ‐ A co nim jest? ‐ Jestem za stworzeniem czegoś, co łączy różne gatunki muzyczne oraz rozmaite sposoby śpiewania. Dostrzegam na świecie kompilacje wszystkiego, co tylko daje się łączyć. Szukam ludzi, którzy myślą podobnie i z którymi mógłbym zrealizować swoje plany. ‐ Na początku tego roku wygrał pan bezapelacyjnie Przegląd Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu. Był pan jego największym odkryciem. Co zadecydowało o tym sukcesie? ‐ We Wrocławiu śpiewałem kabaretowo‐rewiową piosenkę „Ja jestem wamp”, która powstała na początku wieku, a została napisana przez dwóch niemieckich Żydów. Wydaje mi się, że nagrody otrzymałem za to, że zrealizowałem ideę festiwalu – aktorską interpretację piosenki. ‐ Czym zaprocentował panu później ten sukces? ‐ Zaproszeniem na festiwal piosenki do Opola. ‐ Na tegorocznym 40. KFPP w Opolu został pan owacyjnie przyjęty przez publiczność i dziennikarzy. Ci ostatni przyznali panu swoją nagrodę. Wystąpił pan dzięki temu na bis w „Superjedynkach”. Co wydarzyło się po tym sukcesie, znacznie bardziej spektakularnym i masowo zauważonym, aniżeli ten we Wrocławiu? ‐ Zwiększyło się zainteresowanie moją osobą ze strony kilku firm fonograficznych. Prowadzimy rozmowy, co powinno zaowocować nagraniem płyty. Chciałbym na takiej płycie zaprezentować różną muzykę, więc najchętniej nagrałbym kilka płyt. Pomysłów mam dużo. Podpisując umowę, będę chciał zachować swoje kontrakty z teatrami. Chcę być wolny w podejmowaniu decyzji. Zainteresowała się mną także TVP. Wystąpię w Operze Leśnej na tegorocznym Sopot Festival. ‐ Który z wokalistów szczególnie zwrócił pana uwagę? ‐ Michael Ball, najwybitniejszy obecnie artysta scen musicalowych w Europie, a może na świecie? Przesłuchałem jego płytę i oniemiałem. Ja tak nie śpiewam, ale nie mam kompleksów. Podoba mi się także Robby Williams i Tom Jones. ‐ Rewelacyjnego i absolutnie doskonałego Michaela Balla nie znamy w Polsce, bowiem gusta masowego odbiorcy w naszym kraju są ukierunkowane w stronę komercji, bezgłosia, nawet kiczu i bezguścia... ‐ Dlatego nagrywając płytę, będę musiał zrobić taki wybieg repertuarowy, żeby była atrakcyjna dla słuchacza, ale zadowalająca mnie samego. Takim wybiegiem jest po części spektakl „Królowa Nocy”, w którym jest miejsce dla moich popisów wokalnych, które zachęcą, być może, nawet najmniej wybrednego widza do obejrzenia i odczytania tego, co jest zawarte w tym widowisku. ‐ Facet śpiewa rejestrem kobiecym i tak wysoko, że wydaje się to wręcz nierealne, a jednak... ‐ Jest tam dużo atrakcyjnych figur wokalnych oraz piosenek podporządkowanych charakterowi i koncepcji reżyserskiej. Śpiewam „Boskie Buenos”, „Ja jestem wamp”, „Mechaniczną lalkę” i „Pocałunek ognia”. ‐ Czy to pan jest ową Królową Nocy? ‐ To ja. Jestem postacią całkowicie wykreowaną z półfabrykatów współczesności. Śpiewam piosenki wykonywane przez piosenkarki, ale nie przebieram się za kobietę. Robię to w innym spektaklu – „Opowieści 11 katów”. ‐ W jakie kostiumy pan się tam przebiera? ‐ Wkładam olbrzymią suknię na stelażu, buty na 15‐centymetrowych koturnach, 18‐centymetrową perukę rokoko i wjeżdżam na scenę w półmetrowym torcie. W nowej wersji tego widowiska jestem przebrany za sufrażystkę‐aktywistkę. ‐ Lubi pan artystyczne wyzwania? ‐ Uwielbiam. Kiedyś było nim powierzenie mi arcytrudnego utworu z repertuaru Ewy Demarczyk, „Ballady o narodzinach Bolesława Krzywoustego”, a teraz zaśpiewanie piosenki Czesława Niemena „Dziwny jest ten świat”. ‐ Podobno Niemenowi nie podobało się pana fantastyczne wykonanie piosenki „Dziwny jest ten świat”, ale niech się pan nie przejmuje, bo Niemen zawsze podziwiał tylko siebie... ‐ Czesław Niemen jest doskonałym wokalistą i ma pełne prawo, żeby słuchać tylko siebie. ‐ Jest pan wyrozumiały dla ludzkich słabości. W co najbardziej pan wierzy? ‐ W wiarygodność na scenie. ‐ Czy ktoś pomaga panu i wspiera w działaniach artystycznych? ‐ Moja rodzina. Nie mam agenta. Sam jestem odpowiedzialny za to, co robię. ‐ Co sądzi pan o takiej oto złotej myśli: „Idź swoją drogą, a ludzie niech mówią co chcą”? ‐ Uzupełnię ją: „Jeżeli będziesz konsekwentny w tej drodze, to nigdy o tobie nie powiedzą na tyle źle, żebyś nie mógł dalej iść tą drogą”. Nie mówię, że chciałbym być kryształowy, bo nigdy tak nie będzie. Ale poprzez to, że będę odpowiedzialny i konsekwentny, niektóre popełniane błędy nie będą mnie eliminowały i nie strącą mnie z obranej drogi. źródło: Angora 2003 rozmawiał Bohdan Gadomski