BIBLIOTEKA WARSZAWSKA.

Transkrypt

BIBLIOTEKA WARSZAWSKA.
BIBLIOTEKA WARSZAWSKA.
O G Ó L N E G O Z B I O R U T O M 1 8 7.
BIBLIOTEKA
WARSZAWSKA.
1888.
Tom t r z e c i .
W A R S Z A W A .
A d r e s R e d a k c y i: N O W Y - Ś W I A T N r. 41.
1888.
t
o
o
c
.
-
Ou
^osnojieBo Ueaaypoio.
Bapmaoa, 25 Iaiun 1886 rOAa.
Druk W. Katyńskiego (dawnićj J. Bergera), Elektoralna Nr. 14 w W arszawie.
BITWA POD GRUNWALDU.
(dnia 15-go lipca 1410 r.)
p rz ez
K onstantego G-orsłsiegr©„Nessun maggior dolore
„ Che recordarsi del tempo felice
„Nella miseria
D a n t e A l l i g i e r i . L a davina
Commedia. Infem o. Canto
quinto. Vers. 121—123.
W stęp. R zut oka na dziejowe znaczenie bitwy pod Grunwaldem wraz z przeglądem
źródeł i m atcrynłu bibliograflczno-litorackiego. — I . P o g ląd historyczny na dzieje
sadowienia się Krzyżaków w Ziemi prnskiój. — I I . Organizacya wojskowo-politycz­
na Z akonu niemieckiego w Prusach. — I I I . Liczba wojska zakonnego w ogóle
a w szczególności w bitwie pod Grunw aldem . — I V . Przegląd sił polskich. — V .
Rzut oka na stosunki historyczne, poprzedzające bitwę pod Grunwaldom.
Przyspo­
sobienie sił bojowych. — V I. Przebieg bitwy grunwaldzkiój i Zwycięstwo W ładysła­
wa Ja g ie łły . — V II. Zakończenie. Znaczenie bitwy grunwaldzkiej w historyi
wojennój.
*** B itw a pod G runw aldem n ależy do tych w ypadków hi­
storycznych, k tó re n iety lk o w dziejach rozw oju państw a polskie­
go w w iekach średnich; a le i w polityce ogólno-europćjskiej prze­
w ażnego są znaczenia. Z w ycięstw o P o la k ó w i Litw inów pod wo­
dzą J a g ie łły stw orzyło w k ra ja c h n ad b a łty c k ic h stan rzeczy, k tó ­
rego w pływ u na dalsze k o le je stosunków eu ropćjskich, a m ianow icie
n a asp iracy e idei u niw ersalnych p ap iestw a i cesarstw a rzym sko-niem ieckiego, w stosunku do organ izu jący ch się now szych państw i naroTorn III.
Lipiec 1888.
1
dów w Europie północno w schodniej zaprzeczyć nie można. Mimo j e ­
d n a k w ielkićj doniosłości tego faktu historycznego, nie posiadam y w li­
te ra tu rz e polskiej dzieła, k tó reb y w sposób ja sn y i k ry ty czn y przedsta­
w iało isto tn y p rzeb ieg tudzież d o k ład n y obraz owych niestrudzonych
zapasów zb ro jn y ch m nichów niem ieckich n ietylko z ludnością lechick ą i p ru sk ą , p ra g n ą c a w ojczystych siedzibach pielęgnow ać sam o ­
dzielnie sw oje in te re sa społeczne; ale i z państw em p o lsko-litew skiem , k tó re praw swoich historycznych i politycznych w k ra ja c h n a d ­
b ałty ck ich bronić m usiało. *** D la badacza h istoryi pań stw a polskiego
zasłu g u je b itw a g ru n w ald zk a jeszcze i z tego w zględu n a pilniejszą
uw agę, że je s t to n ajd aw n iejsza nasza b itw a, o k tó re j w spółczesne
św iadectw a p rzechow ały w iadom ości o bszerniejsze i dokładniejsze,
b itw a, k tó ra nieco w yraźniej aniżeli k tó rak o lw iek in n a z bitew ś re ­
dniow iecznych, ilu stru je sta n sztuki w ojennej P o la k ó w owej epoki,
św iadcząc zarazem o świeżości i rzeźkości ow oczesnych ry cersk ich za­
stępów szlachty polskiej, w alczącćj pod chorągw iam i pospolitego ru ­
szenia. P o sp o lite ruszenie bowiem i szlach eckie chorągw ie panów,
odniosły n a polach grunw aldzkich to św ietne zwycieztw o n ad ry ­
cerstw em średniow iecznem , zadufanem w sw ej sile, i pyszniącćm się
ze sw ojej zew nętrznej okazałości; a było to to sam o pospolite ru sze ­
n ie, k tó re później zepsute przez ła tw y d o b robyt i przeróżne roz­
kosze lekkom yślnego, bo niekłopotliw ego życia, do tego stopnia
zm ieniło n a tu rę sw oję, że w y stęp u jąc n a w ojnę razem z w ojskiem
zaciężnćm , stanow iło w obec postępu o rg an izacyi w ojskow ej p ań stw
sąsied n ich ty lk o zaw ad ę w reg u larn y m pochodzie w ojsk R zeczyposp o litćj, g d y przez b ra k poszluszeństw a i przez zb y tn ią niesforność
sw oich szeregów tw orzyło najniebezpieczniejszy czy nnik dem oralizacy jn y w śród obozu i n a jstra sz n ie jsz ą p lag ę ludności sw ojskićj
w k raju .
P rz y stę p u ją c do p rzed staw ien ia obrazu bitw y g ru n w ald zk ić j,
n ie pochlebiam y sobie, abyśm y z c a łą d o k ład n o ścią zdołali k ry ty c z ­
n ie w yśw ietlić w szystkie szczegóły tego k rw aw eg o starcia Z akonu
k rzy żack ieg o z państw em polakiem , poniew aż źródła, którem i ro z p o ­
rządzam y, nie z a s p a k a ja ją w szechstronnie w ym agań nau k i. P o d ­
staw ę relacy i historycznej o bitw ie g ru n w ald zk ićj stanow i dotych­
czas opow ieść J a n a D ługosza '), k tó ry ja k o dziejopis najbliższy w ie­
k iem tego w y p a d k u p o siad ał n a jw ię k sz ą możność zgrom adzenia
w iadom ości n ajau ten ty czn iejszy ch ju ż to od św iadków najbliższych
tej w ojny ju ż też ze źródeł w spółczesnych, dzisiaj niedostępnych,
z któ ry ch znakom ity nasz h isto ry k m ógł je d n a k korzystać. Oprócz
D ługosza czytam y w S a rn ieck ieg o „K sięgach h etm a ń sk ic h " 2),
')
Ilistorya Polaka. K sięga X I. W yd. krakowskie. 1 8 7 7 . T . IV .
2)
Dzieło to, kryjące się dotychczas w rękopisie, znajduje się w Bibliotece
Jagiellońskiej oraz w Bibliotece Ossolińskich we Lwowie i w bibliotece podhoreckićj.
je d e n z n ajstarszy ch opisów bitw y g ru n w ald zk iej. A utor re la cyi u S arn ick ieg o o p iera się w ogóle n a tern, co znam y z D łu ­
gosza, ale oprócz tego przy tacza swój opis ja k o p rz y k ła d sposobu
w ojow ania P o lak ó w , chociaż bitw y pod G runw aldem nie m ożna uw a­
żać za w zór ja k ić jś w yłącznćj ta k ty k i p olskiej. Uwagi, które S arn ick i
o bitwie g ru n d w ald zk iej w ypow iedział, nie p ły n ą z krytycznego zb a ­
dan ia d anych faktów , ale są rem iniscencyą uczoności autora, o p ierają ­
cego się n a dziełach G reków i R zym ian, w ogóle n a dziełach ty ch p isarzów , k tó rzy przed nim pisali k siążk i o sztuce w ojennej. D la tćj
przyczyny, opis bitw y g ru n w ald zk ió j, podany przez S arnickiego, ja k o
nie o p ie ra ją c y się na faktycznym stan ie rzeczy, n ie m a też pożądanej
w artości naukow ćj i nie m iał je j naw et i d la w iek u X V I-go, bo i n a ­
kreślonego przez niego hierogliticznie p lan u bitw y nie możemy u w a­
żać za jó j ilu stracy ą, skoro się bliżćj w placu boju rozpatrzym y.
Opisem sam ej b itw y g ru n w ald zk ió j zajm u ją się k ro n ik i n a ­
stępujące:
1) „C hro n ica M agni Conflictus W lad islai R egis P oloniae cum
cru ciferis". W zbiorze źródeł w y d aw an y ch przez S tre h lk e ’go, T oeppena i H irsc h a , pod tyt. „S crip to res reru m P ru ssica ru m ". B erol,
1864 r. T . I I I .
2) „C hronica Job. v. P o silg e (L in d e n b la tt)“ . SS. re r. P russ.
ibid. T . H I . J e st to je d y n e źródło k rzy żack ie, d o ty k a ją c e bliżej s a ­
m ego a k tu bitw y, ale trzym a się zan ad to n a stan o w isku ogólnćm , n a
którem n ik n ą szczegóły pojedyncze.
0) Jo an . D ługossii „ B a n d e ria P ru th e n o ru m “ . Ib id . T . I V .—
siebie-7
zw raca^ P °S rom prusaków także i uw agę poetów n a
. .
-*-■ U l o / 0 —374. P o d a n a przez L eo na br. Rzyezczew skiego ze Z biorów je g o p rzy a rty k u le : „Szczegół do życia Z bigniew a
O leśnickiego1').
b ) J a n a z W iślicy: D e bello P ru th e n o ". W yd. K ruczkiew icz
w „Z biorze pism J a n a z W iślicy". K ra k . 1887 r.
Z pom iędzy opracow ań now szych pisali o bitw ie grunw aldzkiój
w ogólniejszych swoich dziełach:
1) Ja n \o i g t : „G eschichtc P re u sse n s von den aeltestcn Z eiten
bis zum U n terg au g e d e r H e rrsc h a ft d es D eutschen O rdens". K oe-
Składa się ze 1 *2O arkuszy pism a.
W iadom ość o niem i niektdre wyjątki umiesz­
czono w „Czasopiśm ie naukowem księgozb. Ossolińskich4* na rok 1 8 3 0 , oraz
w ^Starożytnościach4* i
Oj czystych Spom inkach*4 A m br, Grabowskiego. K ra k ,
1 8 4 5 T . I. Str. 8 — 2 2 6 .
n ig sb erg . 1827— 39. W tom ie Y H -y m .—V o igt pow ołuje się n a liczne
źró d ła archiw alne; lecz ro zw lek łćj je g o relacyi, zabarw ionej aro ganc y ą g ierm anizatora, p reten d u jąceg o do monopolu cyw ilizacyi i k u l­
tury , nie możemy sp raw dzić, ani też sk ontrolow ać z całością pow oła­
nych przez niego św iadectw . Ł atw o w iern y , nie troszczący się bynajm n ićj o k ry ty czn e zb ad an ie przedm iotu h istorycznego, głośny j e ­
dn a k w swoim czasie dziejopis Litw y, T eo d o r N a rb u tt pow tórzył do­
słow nie w swoich „D ziejach starożytnych n aro d u lite w sk ieg o " (W il­
no. 1835— 1841. T . IX ). opowieść Y o ig ta .— 2) K arol S zajnocha,
w dziele: „ J a d w ig a i Ja g ie łło ". W arsz. 1877. T . V, sk re ślił barw nćm
piórem p ięk n y opis bitw y g ru n w ald zk iej, z w idocznem sta ra n iem
o p rzed staw ien ie ta k tu w edług relacy i źródeł, ja k ie mu były dostę­
pne, przy czem je d n a k nie potrafił u n ik n ąć błędów , k tóre nie pozw a­
la ją nam tej pięk n ej opow ieści podnieść do znaczenia naukow ego
stu dy um w oj enno-history cznego, ja k się to, po zb adaniu stan u rzeczy
okazuje. — 3) J . K ohler, g e n e ra ł p ru sk i, zasłużony au tor obszernego
dzieła pod ty t. , D ie E n tw ick elu n g des K rieg sw esens und d e r K riegfu h ru n g in d e r R itterzeit". B reslau . 1886 T . I I I . ogłosił w osobnem
u stęp ie studyum o bitw ie pod G runw aldem , w którym poznajem y
w p raw d zie pióro w ojskow ego, ale i K . nie u n ik n ą ł błędnych po g lą­
dów , ja k to poniżej okażem y.
O sobną p ra c ę poświęcił tem u przedm iotow i uczony niem iecki
T h u n e rt.g d y w „Z eitschrift des W estpreussischen G eschichtsvereins".
R. 1887. Zesz. X Y I w y d ru k o w ał rozpraw ę, sw oję pod tyt. „ D e r g ro s­
se K ric g zw ischen P olen und dem D eutschen O rden 1410 bis 1 F e b ru a r 1411.“ , w k tó rćj je d n a k mimo n ajlepszej chęci, nie potrafił
sk o rzy stać d o k ład n ie ze znanych dziś źródeł, g d y n iek tó re naw et
m ylnie tłóm aczy, j a k się to n a w łaściw em m iejscu w ykaże. P o śle ­
dniejszego d aleko znaczenia je s t a rty k u ł p. B arabaszew : „T an n e n b ersk a ja b itw a ", d ru k o w an y w Z u rn alu M inisterstw a ośw iecenia w P e ­
tersb u rg u , (C zaśt C C L IV .) P eters. 1887 str. 151 — 194, k tó ry tylko
ja k o curiosum bibliograficzne w skazujem y, gdyż ro zp raw iać się z p.
B., nie m am y potrzeby.
P rz e g lą d ten w y czerp u je cały zap as głów nych źródeł, d o star­
czający ch nam w iadom ości o bitw ie g ru n w ald zk iej, bo okolicznościo­
w e w zm ianki w „L ista c h J a g ie łły " (P ro h ask a), w ierszykach u k ła d a ­
n ych z rozkazu k ró la, rozm aite d ro b n e uryw ki z kro n ik , w sk azan e
w m ie jsc a c h w łaściw ych, nie w p ły w ają na zm ianę ani zew nętrznej
fizyognom ii tej bitw y an i n a ducha, k tó ry ogrzew ał w alczących.
A utorow ie d o ty k a ją c y tego faktu w sw oich w iększych dziełach j a k
np . J a n D ługosz, opo w iad ają częstokroć n ad to drobiazgow o o rzeczach,
które n a p rzebieg i los ostateczny bitw y żadnego w pływ u nie m iały,
n pom ijają za to szczegóły, które w śród ak cy i sam ej w ielkiego były
znaczenia, a prócz tego n ie k rę p u ją opow ieści sw ojej ani w a ru n k a ­
m i czasu an i m iejsca. — Z byteczną byłoby rzeczą nadm ieniać, żeśm y
d la lepszego poznania w ew nętrznych stosunków ziem pru sk ich , nie
zaniedbali korzy stać z odnośnych p rac. Dr. W . K ętrzyńskiego ( 0 lu ­
dności polskiej w P ru sa c h n iegdyś K rzyżackich. Lwów. 1882), Joacb.
L e le w e la (P o lsk a w ieków średnich) i i.
D alek i je ste m od zarozum iałości, ja k o b y m ta k trudnem u z a d a ­
niu, ja k ie p rzed staw ia d o k ła d n y obraz bitwy gru n w aldzkiej w szech­
stronnie zadość uczynić potrafił; ale zupełnie nagrodzonym będę, j e ­
żeli spraw ied liw a k ry ty k a nie odm ów i mi św iadectw a, żem do k ład ał
w szelkiego sta ra n ia , a b y z d ostępnych mi źródeł u jaw n ić w szystkie
n iew ątpliw e faktyczne szczegóły, przyczem brałem tak że na uw agę:
ów czesny stan sztuki w ojennćj, praw dopodobieństw o tak ty czn e przy
każdym szczególe, niem niej i w aru n k i m iejscow ości, k tó rą osobiście
zw iedziłem , p lan je j odrysow ałem i z najnow szem i k a rta m i w o jsk o wemi porów nałem .
• i P ° zm a' t e b y w ają pow ody w ojen: słuszne i niesłuszne, pow ażne
i blachę, w zniosie i poziom e, rzeczyw iste i urojone. W ybuch w alki
spro w ad za częstokroć am bicya, żąd za sław y lub chciw ość zaboiow ; a le i pobudki w yższe, h u m an itarn e, u żyw ają n iek ied y w ojny, za
narzęd zie do osiągnięcia zam ierzonych celów dziejow ych. B itw y ro z ­
strz y g a ją losy w ojen, a k rw aw e zw ycięztw o nie zaw sze je s t tryum fem
spraw iedliw ości. W y g ry w a często nie ten, po czyjćj stronie słuszność
i spraw iedliw ość, ale ten, kto się o p atrznie w y b ra ł w pole, kto sił tuziez środków , ja k ie m ! rozporządza, tra fn ie i zręcznie użyć potrafił,
nii?
a ? n? e, P °d n°si ta k d alece d ucha, n ie z a sp a k a ja w tym stopw i ? , '™ V a ,
8Ci' 1 w y m agań etycznych człow ieka ja k zw ycięztw o,
ne n u ? r 0 (1-¾ sPraw ę. T akiem w łaśnie było zw ycięztw o odniesioI J
t , V ^ ak am i Przez P olak ó w pod G runw aldem ') d n ia 15
lip ca 1410-go r.
% * W obec niebezpieczeństw , grożących cyw ilizacyi zachodniej
i państw om chrześciańskim w w. X [ I I - y m od T a taró w , Mongołów
1 P?Fan Północy P ru s k ie j, K onrad książę M azow iecki, zatrudniony
w a ą o lo m o rz e i o praw o opieki n a d B olesław em W stydliw ym
przeciw H en ry k o w i B rodatem u n a S zlązku 2), wezwał r. 1228 rycerzow Z akonu niem ieckiego, w sław ionego podczas w ojen krzyżow ych
n a ualekim w schodzie,—ja k o obrońców g ran ic m azow ieckich prze­
ciw ko najazdom dzikich, pogańskich Prusów . „ K rzy żacy " podjęli się
V) Dzisiejsze G r d n o f e l d e , wieś w p-cie Ostrddzkim (O steroden) w P ru­
sach wschodnich na t. zw. M azurach, s/ t mili od Dąbrówna, a '/4 od Tannenberga
czyli Sztym barka.
1
~)
1 8 8 7 r.
Zob. Frańciszek Zych: „P ow ołanie K rzyżaków do P o lsk i,"
Przem yśl,
m issy i, k tó rej zakon rycerzów D obrzyńskich, utw orzony przez K on­
ra d a pod o p iek ą b isk u p a p ru sk ieg o K ry styana, sprostać nic mógł.
K rzy żacy w zięli się do w alki z pogaństw em pruskiem pod w pływ em
uniw ersaln ćj idei obrońców chrześciaństw a przeciw pogaństw u. D la
bezpieczniejszego atoli p u n k tu oparcia, d la pew niejszego pow odze­
n ia sw ojej m issyi d ążyli do posiadania pew n ych tery to ry a ln y ch g r a ­
nic sw ojego w ładztw a, k tó re K onrad p rzyw ilejam i jak o b y Z akono­
w i zapew nił, a papież i cesarz, ja k o w idom i zw ierzchni w ładzcy
un iw ersaln ćj potęgi chrześciaństw a, sankeyonow ać i zatw ierdzić mieli.
Szczegóły tych aktów , uznanych zresztą dziś za falsyfikaty ') , nie
n a le ż ą do zad an ia naszego, — nadm ieniam y tylko, że o w rogim a n ­
tagonizm ie narodow ym w sadow ieniu się K rz y ża k ó w w P ru sach , histo ry a w iek u X I I I m ówić nie pozw ala. T a k ic h m otywów w ow ej
chw ili nie było! *.**
Z akon niem iecki rycerzów N ajśw . M aryi P an n y , znany rozgło­
śnie pod n azw ą K rzyżaków , d ąży ł od sam ego początku stale i n ie­
zm iennie do urzeczyw istnienia sw ej m yśli przew odniej: do u g runtow a­
n ia potężnej w ładzy tery to ry aln ej, ja k o n ajsilniejszej w arow ni w w alce
z poganam i, a nie szczędząc w tym celu żad nych trudów , przy czyn­
nej i dzielnej pomocy ry cerstw a zachodniego, szybko osiąg n ął to cze­
go pożądał. Ju ż w r. 1283, szeroki pas ziem i, ponad morzeni b ałty c kiem , od W isły do N iem na stał się w łasnością K rzyżaków . Z n aczniej­
sza liczba upornycb pogan została w ytępioną; m iejsce ich zajęli kolo­
niści, o dznaczający się w yższą k u ltu rą . K raj dziki, porosły lasam i,
przerżn ięty m nóstwem rzek , jezio r i bagien, zm ienia pod ich rę k ą
szybko sw ą postać. O tw ierają się tu przestrzenie pól upraw nych,
pow stają dobrze zabudow ane w sie ' i m iasta, u trw ala się porządek
społeczny, bezpieczeństw o osoby i m ienia. W m iarę k u ltu ry i za­
lu d n ien ia k ra ju , w zrasta też i siła zakonu; o d b iera jąc bowiem zie­
m ię, koloniści przyjm ow ali na siebie obow iązek służby zbrojnej w sz e ­
reg ach rycerzów . Z tą d potęga K rzyżaków od końca X I I I w iek u
w zm aga się z każdym rokiem , a z prześw iadczeniem o sile rodzą się
p ra g n ie n ia now ych zdobyczy. N areszcie Z akon zapom ina o sw ej
m issyi i w r. 1310 przyw łaszcza sobie częścią zd rad ą i podstępem
częścią silą już nie p o g ań sk ą, ale ch rześcijańską ziemię: — P o m o ­
rze z G dańskiem .
S tosunki m iędzy P o lsk ą a K rzyżakam i nie m iały w sobie nic
drażliw ego, dopóki P olacy byli rozdzieleni i obezw ładnieni dom ow emi w aśniam i Piastow iczów a Z akon zatrudniony nie tyle n a w ra c a ­
niem , co ujarzm ieniem pogan. N ajbliżsi zaś sąsiedzi Z akonu, k s ią ­
żęta M azowieccy, chociaż u tracili ziem ię C hełm ińską, uzyskali za to
spokojne sąsiedztw o. N a szerzenie się zaś panow ania Zakonu, w po-
■) Dowiódł tego Perlbacb (D ie aeltosten prcussischen
untersucht.
Koenigtberg 1 8 7 3 ) i F r. Zych 1, c.
U rkunden. Kritisch
gań sk ich P ru sach , ja k o ziemi sobie w rogiej, p atrzeli okiem dosyć
obojętnćm . B y w a ły w p raw d zie g ran iczn e zatarg i, ale te kończyły
się polubow nie. D opiero zaw ład n ięcie P o m o rza przez Z akon dało
uczuć niebezpieczeństw o sąsied ztw a m nichów -rycerzy. N ie m iała
w praw dzie P o ls k a jeszcze dosyć siły, ażeby w y rw ać zakonow i sw ą
w łasność, zdrad zieck o z a g a rn ię tą, a w ojny W ładysław a Ł o k ietk a ,
prow adzone w celu je j o d zyskania w la ta c h 1330, 1331 i 1332, ścią­
gnąw szy n a k ra j srogie spustoszenie i k lęsk i straszliw e, przyw iodły
P o lsk ę p raw ie do tego, źe za n ie d b a ła zupełnie i z czasem i opuściła
ziem ię pom orską. Lecz k lę sk i i straty , na ja k ie Z akon P o lsk ę n a ra ż a ł,
poczucie k rz y w d y i żąd za zem sty budziły w sercach P olaków chęć od­
w etu n a najezdniczycli m nichach. W ięcej uspraw iedliw ionem i zdaw a­
ły się pozornie dążności k rzy żak ó w w szerzeniu podbojów n a L itw ie ,
ja k o na ziem i p ogańskiej; ale tu postęp oręża k rzy żack ieg o okazał się
nie ta k ła tw y j a k w P ru sach ; gdyż tu w y p ad ło toczyć w alk ę z siłą
ju ż nieco zorganizow aną i sk u p io n ą w jed n y m rę k u , a przy tern
k ie ro w a n ą przez ta k ic h w odzów ja k : M indow e, G edym in, O lgierd
i K iejstut. To też w szystkie pochody k rzy żak ó w w te ogrom ne,
dzikie, rzad k o zaludnione przestrzenie, podejm ow ane nieustannie
i p raw ie ro k -ro czn ie w ciąg u długiego la t p asm a nie prow adziły do
żadnych rezultatów stanow czych. N iszczenie zaś k ra ju , uprow adza­
nie do niew oli m nóstw a ludu, zab ieran ie stad b y d ła i koni w yw oły­
w ało w plem ionach litew sk ich tylko za p a m ię tałą nienaw iść i żądzę
zem sty n a najeźd źcach .
N a stą p iła je d n a k w k ońcu chw ila bardzo niebezpieczna dla
L itw y, a to z pow odu ro zterek , zaszłych m iędzy książętam i litew skiun po śm ierci O lg ierd a, z p oczątku m iedzy K iejstutem i Ja g ie łłą
& później m iędzy J a g ie łłą i W itoldem . U ciek an ie się k sią ż ą t litew , *.c , Wsród sw oich w aśni dom ow ych do ry cerzy pruskich i inflanc len o pomoc, o tw ierało Z akonow i szerokie pole do in try g i poda­
w ało n aw et w idoki zaw ład n ięcia w ielkiem księztw em , g d y niespo­
dzianie n astąp ił fak t niezm iernie doniosły d la historycznej przyszłości
w szystkich trzech państw , są siad u jący ch z sobą, m ianow icie: d la Z a­
konu, L itw y i P o lsk i, m ów im y o poślubieniu przez w ielkiego księcia
i ew skiego, Ja g ie łłę , królow ej polsk iej Ja d w ig i, co zapow iadało zje­
dnoczenie w przyszłości L itw y z P o lsk ą. D w ie potęgi, k tó re po jed y n ­
czo były jn ż w stan ie m ierzyć się z Z akonem , połączyw szy się w je d e n
OTganizm polityczny m ogły n iety lk o położyć tam ę dalszym zaborom
rzyżaków , ale n aw et zagrozić pow ażnie dalszem u rozw ojowi tej o r­
g anizującej się w państw o tery tory aln e potęgi Z akonu niem ieckiego,
rzew idyw ane zjednoczenie tych potęg pozbaw iało Z akon naw et grunu m oralnego i racy i bytu, g d y ż m issyą naw ró cen ia L itw y b ra ł ju ż J a ­
giełło z polakiem duchow ieństw em na siebie. S taw ały się też zbytecznem i dalsze pielgrzym ki gości eu ropejskich, który ch pomoc ta k dziel­
n ie się p rz y c z y n ia ła do w zrostu tery to ry aln ej siły k rzy żack iej, w y ra 8tającej n a potencyą, p rzy p o m in ającą m argrabiów G eronów , W ickm a-
nów , A lbrech tó w N iedźw iedziów i t. p. N ow y ten stosunek m iędzy
P o lsk ą a L itw ą mocno przeraził K rzyżaków . Zaproszenie n a ślub
J a g ie łły p rz y ją ł M istrz za u rąg an ie, i nie przybył. P rę d k o je d n a k
ochłonął Z ak o n z p rzerażen ia i poszedł dalćj d aw n ą d ro g ą szerzenia
swego p an o w an ia z k rzy w d ą sąsiadów ; niebezpieczeństw o bowiem
unii nie było w pierw szej chw ili ani ta k grożnem , ani ta k niechybnem ,
ażeby odeprzeć i zażegnać się n ie dało. L itw a b y ła podów czas ro z d a r­
ta n a liczne k sięstw a, zostające w ręk u w ielu potom ków G edym ina, w pośród k tó ry ch znajdow ali się i ‘ am bitni i żądni p an ow ania.
Z tą d połączenie w ładzy i utrzym anie je j w je d n y m rę k u było n a L i­
tw ie rzeczą niezm iernie tru d n ą. P ró cz tego, un ia L itw y z P o lsk ą
b y ła w pierw szych latach tylk o fo rm alną. Ani n aro d y a n i naw et
w yższe ich sta n y n iedojrzały jeszcze do zrozum ienia solidarności in ­
teresów w obec w spólnego śm iertelnego w roga. Sam o naw rócenie
L itw y potrzebow ało długiego czasu, ab y odpow iedzieć m issyi, k tó rą
h isto ry a narodom tym staw iała. W p ierw szych zaś latach , ochrzcze­
ni nom inalnie L itw ini mogli być uw ażani za daw niejszych po g an ,
k tó ry ch przed E uropą, a m ianow icie w oczach p ap ieża i cesarza „ n a ­
w ra c a ć " nie p rzestaw ano. Z tąd też i w alk a z tym i niepopraw nym i
poganam i, m ogła uchodzić za słuszną a p rzypływ rycerzów z zachodu
za niezb ęd n y , za apostolski, za cyw ilizacyjny.
Z d ru g iej strony Z akon, pod w zględem k u ltu ry stal o w iele
w yżej od sw ych sąsiadów . M iał rz ą d silnie uorganizow any, rozpo­
rzą d z a ł absolutnie siłam i i śro d k am i podbitego k ra ju , p o siad ał sk a rb
b o g aty i d o statek w szelkiego ro d zaju zasobów w ojennych. W yzy­
sk iw a ł też Z ak o n , ile ty lk o m ógł, te p rzy jazn e d la siebie w aru n k i.
S ta ra ł się odosobnić L itw ę od P o lsk i i Ja g ie łłę , ja k o w ielkiego k się­
cia, od now ćj je g o Ojczyzny. S iał niezgodę m iędzy k siążętam i lite­
w skim i, a tym czasem nie u sta w a ł w n a ja z d a ch n a L itw ę, ta k , że
w dw óch w ielkich w y p raw ach o m ało W ilna nie z a g a rn ą ł. P o la cy ,
ja k o n aró d p atrzeli na to obojętnie, i źad n ćj pom ocy L itw inom nie
okazyw ali. W alczyły w praw dzie hufce polskie w szeregach litew ­
skich, ale to byli najem n icy na służbie W iclkoksiążęcćj.
Z dru g ićj strony, K rzyżacy nie tylko n ab y li w tym czasie z a sta ­
w em ziem ię D obrzy ń sk ą, a le ubiegli ta k ż e P o lak ó w w k u p n ie N o­
w ej M archii, k tó rzy bez pom ocy L itw y oprzeć się tem u nie śm ieli.
K rzy w d y je d n a k w y rząd zan e przez K rzyżaków obu n aradom popy­
ch ały je coraz h ard ziej do tym silniejszego zw iązku a stałość, pględność, rozw ag a J a g ie łły tudzież en erg ia, p rzedsiębiorczość i ru c h li­
wość W ito ld a n iety lk o szczęśliw ie p o k o n ały w szelkie zaw ady i t r u ­
dności w ew nętrzne w tern dziele, ale coraz silnićj zacieśniały w ęzeł,
łączący oba n aro d y i w końcu odniosły try u m f n ad p rzeb ieg łą i p o d ­
stę p n ą p o lity k ą i d y p lo m acy ą Z akonu. W obec tego, przy n ie­
u stający ch , pomimo zm ienionych w arunków , dążnościach za b o r­
czych krzyżaków , godzących n a całość p aństw ow ą P o lsk i i L itw y,
zw ady m iędzy sąsiad am i rosły , p o w ięk szając w zajem ną nienaw iść,
a równocześnie g ro m ad ziły się pow ody do ostatecznego orężnego roz­
strzygn ięcia sporów . G dy ju ż K rzyżacy stra c ili n adzieję opanow ania
całej L itw y, chcieli p rzynajm niej zdobyć most, za pom ocą którego d a ­
ły b y się w każdej potrzebie łączyć siły i środki rycerzów p ru sk ich
i inflanckich. Mostem tym b y ła Żmudź. G dy ted y w szelkie usiło­
w an ia jć j podboju ro z b ija ły się o upór n aro d u i o przeciw działanie
w ielkich k sią ż ą t litew skich, u ciek li się K rzyżacy do polityki. P rz y
sp rzy jający ch z k ą d in ą d okolicznościach udało im się w r. 1398 uzy­
sk ać u W . k sięcia W ito ld a ustąp ien ie ta k gorąco pożądanej Żm udzi.
D arow iznę tę w r. 1404 n a zjcździe w R aciążu, k ró l Ja g ie łło potw ier­
dził. N aznaczony w ójtem Żm udzi M ichał K u chm ejster zab ra ł się
zaraz energicznie do ostatecznego u jarzm ien ia i asym ilacyi tego
f r m * państw ow ym organizm em Z akonu. K siążę W itold z począku p o k ątn ie a potem otw arcie zaczął m u je d n a k staw iać rozm aite
przeszkody. P rzyszło ztąd do nieporozum ień n ajp ie rw z w ojew o­
dam i w. k sięcia litew skiego a potem i z nim sam ym .
R ów nocześnie w adzili się K rzyżacy z P o lakam i. Przedm ioem niezgody był tu taj d aw n y spór o D rezdenko, jeszcze w X III-y m
w ieku m iędzy b ran d en b u rczy k am i a W ielkopolanam i w y n ik ły ,
a z nabyciem N ow ej M archii przez k rzy żak ó w odziedziczony. Do­
póki je d n a k k iero w ał spraw am i Z akonu m iłujący pokój w ielki m istrz,
vonrad Ju n g in g en , sp o ry te z L itw ą i P o lsk ą zostaw ały n iejak o
w zaw ieszeniu. L ecz postać rzeczy zm ieniła się zupełnie z w stąp ie ­
niem n a u rząd w ielkiego m istrza b ra ta je g o , U lry k a . B ył to czło­
w iek czynnego, energicznego, przedsiębiorczego i śm iałego c h a ra k te ­
ru, ale m iernych zdolności; ztąd en e rg ia , ruchliw ość i poryw czość
0 Czyn u błogich owoców w ydać nie m ogła. P ierw sza n ieprzyje? a wieść, j a k ą otrzym ał m istrz po sw ej instalacyi, (26 czerw ca 1407
1 !jO' h y ła w iadom ość o sk a rd z e Żm udzinów . Ż alili się oni przed
uchow nym i i św ieckim i panam i E n ro p y n a to, źe, p rzyjąw szy
. rzcścijaństw o, zostali pozbaw ieni wolności, że k rzyżacy za b ierają
!ch synów i że h an d el ich zupełnie zniszczony został. "W odpow iedzi
n a to, ro z k a z a ł m istrz kończyć ja k n a jśp ie sz n ić j fortyfikacye zam tow i budow anych n a Żm udzi.
P o lacy ze swój strony dob ijali się o D rezdenko a w łaściciel
onego, von O stcn, n aleg ał n a Z akon o kupno tego zam ku. Mistrz,
( a. przedsięw zięcia ja k ic h ś stanow czych kro k ó w , i n ad an ia swój
I™ ■ ,ce Pew nego k ie ru n k u , chciał zb ad ać usposobienie i zam iary
oich sąsiadów i za pośrednictw em W itolda w y jed n ał w tym celu
-jazd w K ow nie, n a k tóry p rzy b y ł 6 stycznia 1 4 0 8 r. Jag iełło
e sw ym i panam i, W ito ld z bojaram i i m istrzow ie pruski i inflancki,
v orszaku sw ych w yższych u rzęd n ik ó w i rycerzów . O ddano tu
pod rozstrzygnięcie w -go k się c ia sp raw ę o D rezdenko; który osąuził, ze p raw o polaków do tego zam ku było je g o zdaniem słuszniejsze.
Mistrz energicznie przeciw tem u zaprotestow ał, p rz y rz e k ł je d n a k
uie m ieszać się w sp raw y o S antok, n ależący do rycerzów ś-go Ja I o któ ry tak że p reten d o w ali P o lacy .
P rzek o n aw szy się o w rogiem usposobieniu obu sąsiadów i o możebności w ojny, zw rócił teraz w. m istrz całą uw agę sw oję n a obronę
k raju . O bjechał zam ki pograniczne d la naocznego przek o n an ia się
0 ich stanie obronnym . R o zk azał, co trzeb a było p o n apraw iać tu ­
dzież n ależy cie o p atrzy ć w żywność, am u nicyą i działa, k tórych
d ziało łejn ia w M alborgu, ciągle czynna, w w ielkiej ilości d o starcza­
ła. P o zaw ierał um ow y z niektórym i rycerzam i co do służby w ojsko­
w ej, w razie potrzeby. W szedł w porozum ienie z k siążętam i po­
m orskim i i królem w ęgierskim . R agnitę i D ubissę k a z a ł ja k n a j­
sta ra n n ie j ufortyfikow ać i opatrzyć. A g d y czuł się gotowym do
staw ien ia czoła (ku końcowi lipca 1408 r.), n ietylko D rezdenko k u ­
pił, lecz za naleganiem swoich doradców i S an to k n a rzecz zakonu
z a ją ł; o czem posłał Ja g ie lle uw iadom ienie w n ajuprzejm iejszych
w y rażen iach , z załączeniem podarunków . K ról polski nic n a to
nie odpow iedział; ale oburzenie P o lak ó w doszło do najw yższego sto­
p nia. D la każdego było jasn e, że to oznaczało rzucenie ręk aw icy
1 w yzw anie n a w ojnę. J a k b y w odw et za ten postępek krzy żak ó w ,
tłu m y L itw y, Kusi i T ataró w p rzeciąg n ęły po Żm udzi, ra b u ją c i nisz­
cząc k raj cały. Potem zaczęły w p ad ać n iew ielkie hufce litw inów ,
k tó re aż do R a g u e ty docierały. W ójt żm udzki ze sw ej strony chw y­
ta ł i ucisk ał lud litew ski i odb ierał zboże, k tó re on (?) na Żm udzi ku­
pow ał. S ta ra ł się tak że p rzeciąć w szelkie stosunki m iędzy Ż m udzią
a L itw ą.
D la w y jaśn ien ia i ułag o d zen ia tych zatargów posłał m istrz do
W ito ld a m a rszałk a Z akonu i kom tura b ran d en b u rsk ieg o . P osłow ie
ci p rzy b y li do W ilna 21 k w ietn ia 1409 roku, i prosili w ielkiego k się ­
cia, ażeby L itw ini przechodzili do Żm udzi ty lko za w yraźnem szcze­
gółow ym pozw oleniem i ażeby z a b ra ł sobie 250 żm udzinów, w ym ów io­
n ych na zjeździć w R aciążu. T e k ateg o ry czne w y m ag an ia oburzyły
W itolda, a szczególnie g d y posłow ie przypom nieli mu o zd radach po­
p rz e d n ic h w zględem Z akonu i dołączyli pogróżki o zem ście. P ro ­
w adzona w ta k ostry sposób m isya m usiała się źle skończyć. N a ­
stą p iła potem d rażliw a k o resp o n d en ey a m iędzy M istrzem a W itol­
dem , k tó ra stosunki jeszcze w ięcćj zaogniła.
W m aju 1409 r. k rzyżacy zatrzy m ali w R aguecie sta tk i ze zbo­
żem, k tó re Ja g ie łło , za zgodą m istrza, n a L itw ę posłał. W odpo­
w iedź n a to (?) wojew oda R am bult przekroczył N iew iążę i z a ją ł dw a
zam ki i d w a pow iaty żm udzkie. Bunt szerzył się n a Żm udzi. A g e n ­
ci W ito ld a obiegali po n iej, ro zk azy w ali, a b y przekopyw ano drogi
i gotow ano się do w ojny. N areszcie cała Żm udź pow stała. B oja­
ro w ie W itoldow i połączyli sw e siły i zajęli cały k ra j n a im ię w iel­
kieg o księcia. B o jar R a m b u lt został kasztelanem Żm udzi i poosadzał w szędzie sw oich podkom orzych.
W czasie tych zaw ichrzeń n a Ż m udzi, z którem i zakon nie w ie­
dział jeszcze j a k m a sobie po stąp ić, p rz y b y ła do M alborga 9-go
czerw ca d ep u tacy a z Polski ze sk a rg a m i n a krzyw dy, w yrzą-
♦
dzane P o lak o m ze strony Z akonu, ja k o to: że rozszerza się z D rezden­
k a w ziem ie polskie, że w yzy sk u je dla siebie rybołów stw o na rzek ach
p o lsk ic h , że nie przepuszcza statków do T o ru n ia, że zabija flisaków ,
p rz eślad u je kupców i t. d. N a to w szystko m istrz obiecał odpow iedzieć
piśm iennie, a tym czasem prosił opow iedzieć królow i o zdradzie, ja k a
zaszła na Żm udzi, oraz o w staw ieniu się do Ja g ie łły , aby zdrajców
nie bronił. G dy je d n a k n a Ż m udzi ostatecznie w ybuchło pow stanie,
posłał sani do J a g ie łły kom turów toruńskiego i starogrodzkiego, którzy przybyw szy w e czw artek przed św iętym Ja n em do Obor­
n ik, gdzie k ró l naów czas p rzeb y w ał, zanieśli sk a rg ę n a W itolda, że
w zniecił pow stanie w poddanej Z ak o n o w i Żm udzi, że chce j ą o d er­
w ać od Z a k o n u i prosili, ab y nie w sp ierał w ielk iego księcia litew ­
skiego, w przeciw nym razie grozili w o jn ą. K ról odpow iedział, źe
w ta k w ażnej spraw ie, bez n arad zen ia się z panam i koronnym i nic
stanow ić nie może i że d a ostateczną odpow iedź w dniu św. A leksego.
W P olsce, pomimo ciągłych n ag ab y w ań i gw ałtów ze strony
Z ak o n u , pom imo w d zieran ia się jeg o w g ran ice ojczyzny, nie w szys­
cy byli za w ojną. Czy to b ra k znajom ości daw niejszych stosunków
z krzyżakam i i nierozum icnie interesów państw ow ych, czy to strach
przed ofiaram i, ja k ie w ojna pociąga, czy nieufność we w łasne siły
i niedow ierzanie siłom zjednoczonej L itw y , dość żc znalazło się w ie­
lu panów, k tórzy, w ażąc s ta ra n n ie losy w ojennego starcia, chcieli
załagodzić przeciw ieństw o, ab y unik n ąć w ojny. J e s t to pierw szy
fakt, w k tó ry m d a je się z dostateczną pew nością stw ierdzić owa w i­
doczna i później ociężałość p olska, owo zam iłow anie pokoju, cho­
ciażby z pośw ieceniem n ajżyw otniejszych interesów i naw et całości
państw a. M istrz postanow ił ju ż w myśli sw ej w ojnę, stoi od stóp
do głów u zbrojony i szu k a zaczepki, a panow ie żyw ią ja k ie ś n a ­
dzieje w możność pokoju i załagodzenie sporów, a o pogotow iu do
w ojny na w szelki p rz y p a d e k ani pom yślą. O bjaw tej opiesza­
łości w ojennej pow tarza się niezm iennie w całej h istoryi P o lsk i.
N a zjeździć w dzień ś-go A leksego 17 lip ra 1409 r. w Ł ęczycy,
obradow ano n ad odpow iedzią, k tó rą zam ierzono dać w. m istrzow i.
Z ja z d naznaczył do tego trzech n ajp rzed n iejszy ch panów i w ich
liczbie a rc y b isk u p a gnieźnieńskiego M ikołaja z K urow a, którzy 1-go
sierpnia, zjechaw szy do M alborga, ośw iadczyli, że poniew aż w. k sią ­
żę litew ski, W itold, niety lk o że je st b ratem k ró la, ale jem u i K ró­
lestw u P o lsk iem u podległy, niepodobna w ięc go w niebezpieczeń­
stw ie opuścić; prosi je d n a k i proponuje król pow strzym anie się od
w o jn y i p o d d an ie sporów do ro zp atrzen ia albo je m u albo obu­
stro n n ie w y b ran y m sędziom polubow nym . M istrz odpow iedział: że
poniew aż Ż m udź należy do Z a k o n u a król i W itold p ra w a do niej
n ie m ają, nie pow inno to ich obchodzić, że Z a k o n ukarze zd rad ę
Zm udzinów i d la tego z c a łą p otęgą zam yśla n a Ż m udź uderzyć.
Oburzony zuchw ałą m iną U lry k a b iskup K u row ski rzek ł, na
sw oję odpow iedzialność: „M istrzu, p rzestań nas straszyć w ojną. P o ­
ciągniesz ty n a Żm udź, n aten czas obaw iam się, aby król nie ch ciał
stan ąć po stronie k sięcia W itolda, w k tó ry m razie byłbyś o w łasny
k ra j w niepew ności i obaw ie.“
„D zięk u ję ci, n ajp rzew ieleb n iejszy ojcze, odpow iedział m istrz,
że nie u taiłeś p rzed em n ą zam iarów króla. O strzeżony ob ecn ie—raczćj n a głow ę niż n a członki cios mój w ym ierzę... Czy w asz k ró l
m oże ręczyć, że Z ak o n , nic obaw iając się Ż m udzinów może sw e zam ­
k i n a Ż m udzi w esprzeć i opatrzyć?11
,.N a ta k ie pytanie nie m am y w in stru kcyi naszćj odpow iedzi,“
rz e k li posłow ie i odeszli.
W y g lą d a to tak , ja k gdy b y w yrzeczone przez arcy b isk u p a, na
w łasną tylko je g o odpow iedzialność nieostrożne słowo, w y w ołało w ojnę;
ale b y ła to tylk o isk ra, w rzucona do beczki prochu. I s k r a ta w y p a d ła
z ust K urow skiego, czy to w uniesieniu gniew u, czy to ja k o pogróż­
k a, a w ięc m ożna pow iedzieć p rzy p ad k o w ie; lecz przyczyną w y ­
buchu było to, że p ad ła n a g ru n t zap aln y , przy stosunkach
naprężonych z powodu d alek o zaszłych zatargów . P rzy czy n a zaś za­
targ ó w zaw ierała się w zaborczej polityce Z akonu, zag rażającej by­
tow i sąsiadów i w koniecznćj z ich stro n y sam oobronie.
M istrz dotrzym ał przyrzeczenia. 6-go sierp n ia posłał P o la ­
kom w ypow iedzenie w ojny, a 14-go k ról otrzym ał w K orczynie
o tć m w iadom ość razem z doniesieniem o oblężeniu D obrzynia przez
K rzyżaków . Mogło to n astąp ić ta k szybko d la tego ty lko, że
K rzy żacy byli zupełnie gotow i do w ojny, i to nie z L itw ą i Ż m u ­
d z ią , ale i z P o lsk ą, gdyż w ojsko ich stało w gotowości rozcią­
g n ię te po n ad je j granicam i, zaczy n ając od N ow ej M archii, gdzie
zajm ow ał stanow isko tam tejszy w ójt A rn o ld v. B aden z H enrykiem
von G iin terb erg i Ilen n in g em von W edel; d alej kom turow ie Głu­
chow ski i T ucholski stali po n ad g ra n ic ą ziemi, „ K ra in ą " zw anćj.
W C hełm iuskiem leżały z m arszałk iem głów ne siły zakonu. Od stro ­
n y M azowsza znajdow ali się kom turow ie najbliższych kom turstw .
G ranic zaś ze strony L itw y m iał bronić k o m tu r B agnety z w o j­
sk iem innych poblizkich k o m turstw ; lecz że w zam kach ta m te j­
szych p anow ały choroby, przeto siły, w ystaw ione przeciw ko Ż m u ­
dzi, w oczekiw aniu posiłków zaciąganych: w gzczecińskicm , Miśnii,
T u ry n g ii, B runśw iku i L uneb u rg u , były słabe.
P o lsk a do w ojny w cale przygotow ana nie była, i d a ła się u p rze­
dzić niep rzy jacielo w i, któ ry od razu w ta rg n ą ł ze w szystkich stron w jć j
granice. P o w ta rz a się to stale w h istoryi tego k ra ju od chw ili, w k tó ­
re j o w ojnie zaczęła rozstrzygać w spólnie z k rólem ra d a k oronna.
B olesław ow ie zawsze w czas u przedzali najeźdźców . P o stępy K rzy­
żaków b y ły nad zw y czaj szybkie, g dyż m ieli z sobą d ziała burzące,
zam ki zaś polskie m usiały być źle opatrzone i załogi słab e a przed ew szy stk iem do obrony nie gotow e. D obrzyń został zdobyty po
k ró tk im oporze, L ipno i B ypiu sp londrow ane i zniszczone, a B obro­
w n ik i, po czterech d n iach szturm u w zięte. W tern p rzybył do o b o ­
zu krzyżack ieg o pod B obrow nikam i arc y b isk u p gnieźnieński z in n y ­
m i panam i polskim i d la w y je d n a n ia pokoju. M istrz n a przełoże­
n ia ich odpow iedział, ze za poniesione koszta i stra ty w inien być
w ynad g ro d zo n y i d la tego zatrzy m a sobie k ra j i zam ki zabrane;
je śli mu zaś i Z ło to ry ą u stą p ią Polacy, gotów je s t ich ziem ią opuś­
cić i zgodzić się n a pokój. N ie m ając pełnom ocnictw a do z aw ar­
cia tak iej ugody, poselstw o opuściło obóz krzyżacki.
M istrz tym czasem ru szy ł z wojgkiem pod Z łotoryą. O strzeli­
w ano 8 dni ten zam ek i zdobyto go, załogę zaś do P ru s odprow a­
dzono; w ięk sza je j je d n a k część przy b o m b ard o w aniu i szturm ie po­
leg ła. Jednocześnie w ojsko k rzy żack ie i n a innych pun k tach nie po­
zostaw ało bezczynne. W ójt n ow ontarchijski w y k onał k ilk a n a p a ­
dów n a p rz y le g ły k ra j polski; szczególnie zaś s ta ra ł się oczyścić terytoryum D rezd en k a. K om turow ie C złuchow ski i T ucholski znisz­
czyli w ciągu 8 dni k ra in ę p olską, w perzy n ę obrócili m iasteczka
Z em pclbu rg i K am in, n ależące do a rc y b isk u p a gnieźnieńskiego,
zdobyli zam ek B ydgoski i sp alili m iasto. K om turow ie ostrodzki
i b ran d e n b u rsk i splondrow ali ziem ię k się c ia J a n a M azow ieckiego
i uprow ad zili b o g atą zdobycz w k o n iach i stad ach b y d ła. D o po­
tyczki z p olakam i nigdzie nie przyszło; ty lk o J a n , ks. m azow iecki,
z rusinam i i ta ta ra m i w p a d ł do ziem i Z ak o n u koło D ziałdow a (Soldau) i sp a lił 14 w iosek.
O królu J a g ie lle żad n ej w iadom ości nie było. W itold ty lk o
robił postępy. Z dobył zam ek F ry d b u rg , i zapędził się aż do Memla, a chociaż zdobyć go nie m ógł, sp alił m iasto, w iele ludu pozabi­
j a ł i do niew oli zab rał. W ójt źm udzki, znacznie przez p a n u jąc e
w D ubisie i B ag n ecie choroby osłabiony n a siłach, nie w idząc m o­
żności staw ić oporu n iep rzy jacielo w i, k a z a ł sp alić D ubissę i Żm udź
opuścił. K om turow ie B algi i B ra n d e n b u rg a s ta r a li się w szelkiem i si­
łam i, aby zebrać koło Iła w y i ICreuzburga w ojsko i przeciw staw ić je
W itoldow i; lecz w ilgotna p o ra i choroba w ielu k om turów b y ły nie­
zw yciężoną p rzeszkodą o siągnięcia p ożądanego celu.
T ym cza­
sem w szczęły się u k ład y o pokój, rozpoczęte n a nowo przez a rc y ­
b isk u p a g n ieźnieńskiego, M ikołaja i d z ie k a n a frau en b u rsk ieg o B a r­
tłom ieja w zam ku rad zy ń sk im , gdzie w ów czas m istrz przebyw ał.
Położył on w aru n k i pokoju tej osnowy: sta re K azim ierzow skie przy­
m ierze m iędzy Z akonem a P o lsk ą m a być odnow ione, król obow iązuje
się nie pom agać W itoldow i i poganom , ja k o w rogom Z akonu, to się,
co Z akon obecnie zdobył, m a przy nim pozostać aż do rozstrzygnię­
c ia sędziów polubow nych.
A rcy b isk u p o d jech ał d la otrzym ania pozw olenia n a te w a ru n ­
k i od k ró la i ju ż w ięcej n ie wrócił. J a g ie łło tym czasem ogłosił po­
spolite ruszenie. T e rm in w y p raw y w yznaczył na 9 w rześnia, a za
m iejsce zbioru W olborz. W itoldow i zaś zalecił przez listy, ab y z w o j­
skiem sw em połączył się z nim u g ran icy p ru sk iej. Po zebraniu się
chorągw i ziem: K rak o w sk iej, S andom ierskićj, L ubelskiej, B uskiej,
P o d o lsk iej, w yruszył k ró l w Ł ęczyckie. W szóstym d n iu m arszu
stanęło w ojsko w B ydgoszczy, odpierając w szędy p ierzch ający ch
krzyżaków . 30-go w rześnia zdobyty został zam ek B ydgoski, k tó re g o
załodze dozw olono sw obodne w yjście.
D ow iedziaw szy się o przybyciu króla pod Bydgoszcz, pośpie­
szył m istrz n a spotkanie; lecz ju ż po przybyciu tlo G niew u, otrzy­
m ał w iadom ość, że K onrad O leśnicki z synem , n a czele po­
se lstw a k ró la czeskiego, przybyli do polskiego obozu dla pośred­
n iczen ia o zaw arcie pokoju. G dy je d n a k król, pomimo zaleconego
m u zaw ieszenia broni, rzekę B rd ę przeszedł, i poza n ią w iele w io­
sek, należący ch do Z akonu zniszczył, a przytćm silnie n a p ie ra ł n a
k o m tu ra św ieckiego, ruszył przeciw ko niem u. Lecz g d y ju ż był i W .
m istrz dw ie tylko m ile od w ojska polskiego, pom iędzy Św ieciem a B y d ­
goszczą, zaw iązały się w skutek n aleg an ia poselstw a stanow cze ro ­
k o w an ia o pokój, i doszły do skutku, za zgodą n a polubow ny są d
k ró la czeskiego, pod nastepującem i w arunkam i: do najbliższego ś-go
J a n a m a panow ać m iędzy stronam i nienaruszony pokój, oparty na
stary m przym ierzu k ró la K azim ierza z Z akonem ; w szystkie sk a rg i
i w szystkie sp raw y sporne m ają być pod dane pod sąd polubow ny
k ró la W acław a i jeg o radzców lub kogo od siebie przeznaczy n a
zjeżdzie, który się odbędzie około w ielkiego postu w P radze; k aż d a
stro n a pozostaje aż do w yrzeczenia w yroku w posiadaniu zajm ow a­
n y c h przez siebie ziem, m iast i zam ków ; k ró l ślubuje, że żmudzinom i żadnym innym poganom an i ra d y nie poda, ani po­
m ocy nie udzieli an i k iero w n ictw a ich spraw am i nie przyjm ie
i w żaden sposób zastępow ać ich n ie będzie, tudzież z zaw artćj
obecnie ugody ich w yłącza.
K ról i m istrz, d la w iększej pew ności i poręczenia pokoju, w y ­
d a li sobie po 9 zak ład n ik ó w i zobopólnie zgodzili się na to, że w r a ­
zie złam ania przez je d n ę ze stro n pokoju, k ró l czeski będzie m iał
p raw o o kazać pomoc d ru g iej stronie, d la przyw rócenia naruszonego
przym ierza.
8 p a ź d z ie rn ik a p rzy stąp ił do tćj ugody ks. J a n m azow iecki
i po je j podpisaniu, w o jsk a n iep rzy jacielsk ie rozeszły się do domów.
Z a to przym ierze obrzucono radzców k ró lew skich obelgam i. Szcze­
g óln ie zaś bodło to, że król opuścił W itolda. G łów nym je d n a k po­
w odem do ta k u p a k a rz a jąc e j ugody b y ła spóźniona pora a najw ięcćj to, że W itold z pom ocą nie przybył. W. książę litew ski p rz y ­
s ła ł gońca z oznajm ieniem , że n a posiłek żadną m iarą w term inie zd ą­
żyć nie m ógł; prosił ted y o zaw arcie tym czasow ego ro z ejm u a żd o p rz y ­
szłego lata, d o tąd bowiem p rz y rz e k ał przysposobić się należycie
i w y stąp ić z w ie lk ą po tęg ą. P o k ó j te n zapew niał je d y n ie K rz y ż a ­
kom w szystkie korzyści. P o lacy tyle ty lk o w y g rali, że się uw olnili
od najazd u . M istrz obw arow ał sw oje zdobycze m atery aln e i d y plo­
m atyczne, ile tylko m ógł, zapom niaw szy o tern, że sam ą d y p lo m ae y ą pokonać n iep rzy jaciela nie m ożna. P o lsk a u tra c iła niew ielk ą
przestrzeń sw ej ziemi; ale siły je j m ało b y ły nadw erężone i m ogła
jeszcze okazać potężny opór najeźdźcy.
W . m istrz zam iast posuw ać zniszczenie polskiego k ra ju , ile
mógł, n a jd a le j w g łą b i trzym ać skupione siły w pogotow iu, n a w y ­
p a d e k zbrojnego w y stąp ien ia P o lak ó w , ro zciąg n ął swe w ojsko p o ­
n a d g ra n ic ą kordonem a zdobyw szy ziem ię D o b rzyńską, spoczął n a
laurack. D ow iódł przez to, że pomimo energicznego i ruchliw ego
tem peram entu b y ł bardzo m iernym w odzem i nieprzezornym poli­
tykiem . J e d n a k n ie ty lk o niezadow oleni polacy, ale i try u m fu jący
pozornie Z akon, pom im o solennych upew nień i ubezpieczeń w zajem ­
nych nie ufali pokojow i, ta k , że zaraz po je g o zaw arciu, zaczęli się
sposobić do now ćj wojny.
Nim się do nićj zab io rą, rozejrzyjm y się w system atach w o­
jen n y ch , w śro d k ach i zasobach stron obydw óch w y stęp u jący ch do
w alki.
II.
Z akon rycerzów niem ieckich N ajśw iętszej M aryi P an n y , k tó re ­
go głów nem pow ołaniem było n a w racan ie pogan, p osiadał organizacy ą w ojenną d o sk o n alszą an iżeli k tó re k o lw ie k z w spółczesnych
państw św ieckich E urop y zachodniej.
D ożyw otni rząd zca Z akonu, zw any w ielkim m istrzem (der Hochm eister) był zarazem w ład zcą k rajó w jeśli jeszcze nie naw róconych,
to podbitych, oraz najw yższym naczelnikiem siły zbrojnej Zakonu. N ie
był to w p raw d zie m o n arch a nieograniczony, zależał bow iem od r a ­
d y i k ap itu ły , m usiał się ta k ż e stosow ać do u staw zakonnych; ale
przy tern w szystkiem n a d a w a ł im puls i k ie ru n e k polityce i spraw om
bieżącym i rep rezen to w ał całkow icie w ład zę w y k o naw czą. W sp ra ­
w ow aniu sw ego najw yższego urzędu posługiw ał się W . m istrz po­
m ocnikam i, sk ła d a ją c y m i n ie ja k o ra d ę n ie u sta ją c ą. D oradzcy ci
piastow ali różne d o stojeństw a z w ła d z ą p o lity czn ą zw iązane; ale za­
razem dzielili pom iędzy sobą gałęzie ad m in istracy i w ojennej. T a ­
kim i w yższym i u rzęd n ik am i (hóchste G ebietiger) byli: W ielki kom tur (d e r G rosskom thur), zastępca w ielkiego m istrza, posiadał
w razie je g o nieobecności i grożącego niebezpieczeństw a, praw o
p ow oływ ania siły zbrojnćj n a obronę państw a. Z aw iadyw ał
w czasie pokoju a rse n a ła m i (grosse Schiitzhaus) bronią, a rm a ­
tą , am unicyą, oraz m agazynam i zbożowemi, a w czasie w ojny
o bow iązany był zao p atry w ać a rm ią zakonną w żyw ność i po­
trzeby w ojenne. Z tąd w szystkie śro d k i tran sp o rtu lądow ego i w o­
dnego sta ły pod je g o dyspozycyą. W spraw ow aniu tych różnoro­
dnych funkcyi p o sługiw ał się w ielk i kom tur podrzędnym i o rg a ­
nam i, sk ład ający m i się z braciszków i w spółbraci zakonnych
*)
V oigt B. V I , s. 4 4 2 , K ohler t. I ł
s. 6 5 8 .
W ie lk i m arszałek (O berstm arsckall) był hetm anem zakonnym ,
a w nieobecności w. m istrza i wodzem naczelnym w ojska. W ładzy
je g o p o d leg ali w szyscy b ra c ia rycerze św ieccy, rów nie ja k w spół­
b ra c ia i n ajem n icy . O bow iązkiem jeg o było dbać o ich dzielność
i w ykształcenie w ojskow e. Jem u ż p rzynależał i sąd n ad nim i.
W czasie w ojny czynił on podział n a hufce, u stan aw iał p o rząd ek
w m arszu, k ie ro w a ł w ojskiem w bitw ie, w y b ie ra ł obozow iska, z a ­
rząd zał straż i zw iady, a w razie potrzeby zw oływ ał ra d ą w ojenną.
N ie m iał je d n a k p ra w a w obecności m istrza, bez jeg o zezw olenia
rozpoczynać bitw y *). W ielki szatn y (O b crsttra p icr) zaw iadyw ał
u m undurow aniem i uzbrojeniem b raci rycerzów ł ). W ielki sz p ita ln ik (O b erstsp itler) zarządzał s z p ita la m i3). W ielki sk a rb n ik (O rdenstre ssle r) prow adził rach u n k i i kasą, k tó re j dozór należał ta k ­
że do w ielkiego m istrza i w ielkiego kom tnra 4). Było to, j a k
w idzim y, m inisteryum w ojny w zaw iązku. S iła zb ro jn a owych cza­
sów, w sw ych prostych form ach w iecej skom plikow anej adm inistracyi nie potrzebow ała.
P om iędzy braćm i rycerzam i św ieckim i zn ajd o w ała się n ie ­
w ie lk a liczba braci ze św ięceniem k ap łańskim , k tó rz y pełnili obo­
w iązki k ap elanów w ojskow ych i przew odniczyli braciom św ieckim
w p ra k ty k a c h relig ijn y ch 5). D o sk ła d u korp o racy i zakonnej n a le ­
żeli jeszcze w spółbracia czyli b ra c ia połowiczni (lia lb b ru d e r-T u rc o P o len -S arian ten ), zwani tak że braćm i służebnym i (d iencnde Briid er), albo poprostu sługam i zakonnym i (D iener). B yli oni dw oja­
k ieg o rodzaju, m ianow icie: ślu b u jący służbę w zakonie czasowo
lub w iecznie, bez w ynagro d zen ia, i pełniący służbę n a żołdzie.
Różnili się ci b raciszkow ie od braci rzeczyw istych m undurem ; g d y
bow iem b ra c ia ry cerze nosili płaszcze białe z czarnym krzyżem , bra­
cia służebni przyw dziew ali płaszcze szare z połow ą krzyżów . N adto
b ra c ia ślu b u jący zapuszczali brody, n a w zór braci rycerzów , zo stają­
cy zaś n a żołdzie b ro d y golili. S łudzy pochodzenia pruskiego t. j.
z tubylców zw ali się „w itin g am i“ c).
R ycerze i b ra c ia służebni sk ła d a li w ojsko stale zakonu, a w łaś­
ciwie k a d ry , w k tó re w le w a ła się c a ła s iła zb ro jn a w ład zetw a k rz y ­
żackiego, czasowo pow oływ ana n a w ojnę. Prócz tego w czasie pokoju,
n a braci zakonnej i słu g ach polegał zarząd cyw ilny i w ojskow y
państw a, k tó re się dzieliło n a o k ręg i czyli kom turostw a, a te ostat­
nie n a m niejsze dzielnice — pow iaty, ad m in istro w an e przez w ójtów
i opiekunów (V o ig t i P fleg er). W każdym kom turstw ie sta ł na
czele kom tur, k tó ry jed n o czy ł w sobie w szelką w ładzę ciw ilną
i w ojskow ą, a w czasie w ojny b y ł dow ódzcą siły zbrojnćj sw ego
okręgu. W szystkie z n ajd u jące się n a tery to ry u m kom turostw a zam-
')
KOhler, 6 5 9 .
° ) KOhler, 6 6 0 .
2) tam że.
3) tam że. ł ) V oigt, 4 5 6 .
5) tam że, 5 0 8 .
k i (B urg-H aus), co do ich stan u obronnego, u zb ro jen ia i zaopa­
trzen ia zostaw ały n a ich pieczy '). Toż sam o znaczenie p o siadali
w ójci n a ziem iach b iskupich 2).
•
Członkow ie rad y w ielkiego m istrza byli zarazem k o m tu ra mi: w ielk i k o m tu r — kom turem M alborga, w ielki m arsz ałe k —
K rólew ca, w ielki szp italn ik — E lb ląg a, w ielki szatny — C hrystburg a 3). W całej ad m in istracy i zakonnej p an o w ała najsurow sza d y s­
cyplina. W sz y stk ie rozpo rząd zen ia i ro zk azy w y k o n y w ały się z szyb­
kością i a k u ra tn o śc ią w ojskow ą. U rzęd n icy b y li ty lk o czasow y­
mi m a n d a ta ryuszam i w ład zy im pow ierzonej, i mogli być każdocześnie zm ieniani; a d la osiąg n ięcia w yższych urzędów , k aż d y po­
w inien b y ł przechodzić niższe stopnie i dać dow ody należytego uzdol­
nienia. P oczta i służba zw iadow a, ustanow iona do zb ieran ia w iadom o­
ści o tern, co się działo u sąsiad ó w , b y ły doskonale urządzone. Obo­
w iązki i pow inności w ojenne ludności b y ły ściśle określone i sp isa ­
ne. P row ad ziły się tak że spisy i tab ele w szelkich zasobów w ojennych,
żyw ności i sk a rb u . B racia i w sp ó łb racia zak o n n i stanow ili k a d ry , ja k
pow iedziałem , w k tó re w stępow ali żołnierze b ra n i z ludności podbi­
tego k raju . Z obaczm y teraz, k tó re k lasy podd an y ch p o d legały pow in­
ności w ojskow ej.
Z ak o n niem iecki przyniósł do P ru s system feodalny, a uw aża­
ją c ziem ię za sw ą w łasność, odd aw ał j ą rów nie osiadłym ju ż tu b y l­
com, j a k i sadow iącym się kolonistom zaw sze z obow iązkiem od­
b y w an ia służby w ojen n ej. O bow iązek ten o dpow iadał ilości o trzym anej ziemi. Początkow o, kto otrzym ał 40 lub w ięcej włók,
ten pow inien b y ł staw ać n a w ojnę w zupełnem uzbrojeniu i n a
zbrojnym stosow nej w artości koniu, z dw om a przynajm niej cze­
ladzi. P o sia d a ją c y zaś m n iejszą ilość ziem i obow iązany był staw ić
się tylko w blacie żelaznym (in ein er P la tte ), i innej le k k ie j zbroi,
n a odpow iednim k oniu 4). P ierw szy ro d zaj służby nazyw ał się
służbą ciężk ą (schw erer R o ssd ien st), d ru g i zaś le k k ą, czyli blatow ą
(P latten d ien st). Później obow iązek ciężkićj służby w ym agany był
od posiadaczy ty lk o znaczniejszej ilości ziem i, d o sięg ającej 60 i n a ­
w e t 100 w łók. Z w y k le p ełn ili j ą ci, k tó rzy nosili m iano rycerzów , w apnerów (gierm ków ) lub k n e c h tó w ;5) reszta ludzi sw obodnych
w y k o n y w ała le k k ą służbę. Do tej k a te g o ry i należeli: 1) W sz y st­
k a szlachta (milites te r r a e —die F re ie n ) t. j. w ięksi posiadacze ziem ­
scy. 2) L iczna k la sa ziem ian (kleine F re ie , freie K olm er), ludzie
w olni, siedzący n a m niejszych działach ziemi, od 4 — 30, a przeciętnie
n a 1 5 —16 w łókach. Do tejże k a te g o ry i zaliczali się także sw obo­
dni ludzie z tubylców czyli pru sak ó w ; lecz d ziały ich ziemi za je -
')
V uigt, 4 5 7 . 2) KOhler 6 5 7 .
3) tamżo, 6 5 8 . 4) V oigt, 6 7 4.
3) KOhler, 6 6 4, K orzyński 2 5 5, W apneram i i knechtam i bywała szlachta niopasowana n a ryccrzów.
♦ Tom HI. Lipiec 1888.
2
d n ę służbę b y ły jeszcze m niejsze, od 1— 4 w łók 3) Z iem ianie, trz y m a­
ją c y ziem ię praw em w ieczystćj d zierżaw y od w iększych w łaścicie­
li (Lehnsm iinner), którzy o dbyw ali służbę w ojenną ze sw ym i p a n a ­
mi, n a ich koszcie. 4) Sołtysi, k tó rzy ja k o lo k atorow ie, czyli
kolouizatorow ie otrzym yw ali sołectw a, t. j.
część ltolonizow anćj
ziem i. Sołtysi w d o b rach szlach eck ich pełnili pow inność w o jen ­
n ą w spólnie ze swymi panam i ').
L u d z ie niesw obodni, d an n icy czyli chłopi, sied zący n a zie­
m iach n ależący ch bezpośrednio do Z akonu rów nież j a k i na p a ń ­
sk ich n ie byli też wolni od służby w o jen n ćj. Z p o c zą tk u byli oni
obow iązani ty lk o do obrony k r a ju i czynsz płacili, później za­
częto ich p o ciągać do szarw ark ó w i b u d o w an ia fortec, a od poło­
w y X I V w ieku m usieli przyjm ow ać u dział w w y p raw ach w o jen ­
n ych przeciw poganom . W s ie dannicze d o starcza ły n a te n ie­
w ielk ie stosunkow o w y p raw y je d n e g o człow ieka ze wsi, lub s k ła ­
d a ły p ieniądze, za k tó re Z akon najm o w ał zastępcę. S tały ch i ści­
śle o kreślonych przepisów co do pow inności w ojennćj w si danniczych, zd aje się, nie było 2). W każdym razie d an n icy stanow i­
li piechotę zakonną i używ ani byli do óbrony zam ków i taborów .
M ieszczanie osiadli i m ajętni p ełn ili służbę w o jen n ą odpow ie­
dnio do swój zamożności, d la tego u trzym yw ano listę, w y k a z u ją c ą
m a ją te k i dochody o raz pow inności, do k tó rch byli obow iązani.
Z am ożnićjsi w łaściciele tudzież obyw atele, należący do klasy h a n ­
d lu jącej, sk ła d a ją c y p a try c y a t m iejski, dostaw iali ciężkozbrojnych
żołnierzy, a n aw et n ie k ie d y cale glew enia czyli k opije, z 3 —4
ludzi. Ubożsi zaś, liczący się w cechach rzem ieślniczych, daw ali
piechotę i strzelców a rb aletn ik ó w (A rm brustschutzen). R a d a m iójsk a kom binow ała pojedynczych jeźdźców w glew enia, po 4-ch w je dnem , a piechotę w tak ież glew en ia, w każdóru po 10 ludzi, dzieli­
ła potćm swój k o n ty n g en s n a M aje —(M aiha znaczy p e w n ą ku p ę
lub gro m adę ludzi), w y zn aczała d la nich k a p ita n a, i w y p raw ia­
ła n a m iejsce p rzeznaczenia 4). Służba w ojenna b y ła w n ie k tó ­
ry c h prow incyach z początku ograniczona, to je s t odnosiła się g łó ­
w nie do obrony w łasnego tery to ry u m , ja k np. w C hełm ińskiem ,
k tó re w p o czątk ach było obow iązane ty lk o do służby, w g ran ic ach
swój ziem i: do W isły, O ssy i D rw ęcy; później je d n a k pow inność ta
rozszerzoną została i nie b y ła ograniczoną ani m iejscem ani czasem 5).
U zbrojenie żołnierzy, j a k pow iedziano w yżćj, było ciężkie
i lek k ie. C iężkie sk ła d a ło się z hełm u z p rzyłbicą, k iry su czyli
zbroi i ochronnego u zb ro jen ia rą k i nóg. U lek k o -z b ro jn y c h k iry s
zastępow ały b lach y żelazne, służące do ochrony piersi i piec, a m i-
l) Kętrzyński 2 6 2 , 2 6 3 , 2 6 8 , 2 7 3 , 2 7 8 , KShler, 66 7. 2) V oigt,
K ętrzyński 2 7 3 .
3) V oigt.
4) K ohler 6 6 8 ,
s) Kętrzyński 2 5 4 , 2 7 8 ,
KOhler 6 6 6 ,
s iu rk a (H u n d sk o g el) lub k ap elu sz żelazny (E isen b u t) zajm ow ały m iej­
sce hełm u. Broń zaczepną stanow iły m iecze, k o p ije, m łoty i to pory
bojow e (S attib il, S attelbeil)
U rodow itych prusaków uzbrojenie
różniło się nieco. Z am iast blatów używ ali bow iem broni (b ru n ia,— brun e a i lorica). Co to b y ł za rodzaj ochrony, — niew iadom o z pew no­
ścią. N azw a w sk azu je n a słow iańskie i praw dopodobnie ru sk ie po­
chodzenie. M ogły to być ipancerze, w ro d zaju g reck ich łuskow ych.
Z am iast kopii w alczyli oni sulicam i 2). N azw a tej broni m ogła po­
chodzić od słow a suw ać. Z tąd suw ice albo sulice. W każdym r a ­
zie m usiały to b y ć prostego w yro b u piki, może n aw et zaostrzone d r ą ­
g i bez okucia.
A rty lle ry a u krzy żak ó w b y ła liczna. M istrze przyw iązyw ali
do niej w ielką w agę, a m ając ła tw e stosunki z zachodem , sprow adzi­
li biegłych m ajstrów , k tó rz y założyli działolćjnię w M alborgu oraz
fab rykę prochu. D ziała b y ły dw ojak ieg o rodzaju, m ianow icie: strze­
la jąc e kulam i kam iennem i i ołow ianem i (Stein- und L oth-biichsen).
K ażdy z tych rodzajów a rm a t m iew ał po k ilk a k alib ró w 3). D ziała
te je d n a k były jeszcze bardzo n iedoskonałe, m ało ruchom e, przew o­
żono je razem z łożem na w ozach, niezręcznie b y ły o bsługiw ane, n ie­
odpow iednio używ ane i ta k ty k a ow oczesna nie b y ła do ich użytku z a ­
stosow ana. M ogły one być pom ocne p rzy szturm ach zam ków i ich
obronie; ale w bitw ach potow ych, j a k tego i bitw a G ru n w ald zk a do­
wodzi, żadnego nie p rzynosiły pożytku. G otow ość w o jenna u K rzy­
żak ó w dochodziła do tego stopnia doskonałości, że po w y d an iu wo­
je n n eg o okrzy k u czyli wici, w ojsko m ogło w k ilk a dni być zebrane.
P rzy tein k a żd y żołnierz w ychodził, podług p rzepisu, należycie uzbro­
jo n y i opatrzony 4). D la podtrzy m an ia tej gotowości, kom turow ie obo­
w iązani byli od czasu do czasu czynić popisy. N a czele zebranego
z kom turstw a ludu staw ał kom tur, i p row adził go n a w ojnę. M iejsce je g o w zam ku zastępow ał n am iestn ik — kom tur zam kowy (H au sc o m th u r)5).
^ '
^ O liczbie w ojska zakonnego w ogóle, rów nie j a k i o liczebnej sile
arm ii zakonnej pod G runw aldem , m ożna sąd zić ty lk o przez p rz y b li­
żenie, gdyż d o tąd an i u k ro n ik a rz y w spółczesnych a n i W źró d łach
archiw alny ch bezpośrednich w iadom ości w ty m przedm iocie nie
znaleziono.
III.
Sam ych rycerzów liczy K asp er Scbiitz (Ilist. re r. prus. S. 100 b.)
pod G runw aldem 3162, a braci służących i służby dw orskiej W . M istrza
6,200. P o d łu g T ó p p en a m iało b y ć w P ru sa c h w r. 1311-ym — 1000 do
')
KOhlor 6 7 5 . 2) V oigt. 3) K ohler 67 7. 4) tamże 67 1 .
8) V oigt 5 5 7 .
1200 ry cerzy , a nieco później i w ięcej. Je n e ra ł K ohler u trzy m u je,
że w bitw ie pod G runw aldem , liczba rycerzów , w yłączając tych, co
z pow odu choro b y lub starości w zam kach pozostali, nie przenosiła
800, że tej ilości o d p o w iad ają i straty w bitw ie poniesione, k tó re po­
d łu g rocznika dom u Z akonnego w M astrychcie d o sięg ają 203 ry c e ­
rzów '). L o th ar W eb er (P re u sse n vor 500 J a b re n D anzig 1878, S. 661)
ra c h u je rycerzów w spólnie z braciszkam i, służącym i w bitw ie pod
G ru n w ald em n a 3000.
Z ró w ną niepew nością obliczam y siłę m ilicyi czyli pospolitego
ru szen ia p ruskiego.
W spo m n ian y tylko co W eber, zasad zając sic n a księgach czyn­
szow ych, liczy 774 służby, na C hełm ińskiem i M agdeburskićm praw ie
974 sołtysów i 2820 służby polskich i p ruskich ziem ian, co uczyni r a ­
zem służby 4568, z sam ych ziem bezpośrednio zakonnych. T rz y bi­
sk u p stw a d aw ały podług niego 1300 konnych; w szystkiego więc d o sta r­
czała ziem ska w łasność służby albo koni 5868. Z apom ina przy tern W e­
b e r, że zam ożnie jsi posiadacze ziemscy pełnili służbę n a k ilk u koniach *).
M iasta w y staw iły n a tę w ojnę; G d ań sk 100 kopii', 400 koni; T o ru ń
200 koni; tyleż zapew ne K rólew iec. Z elbląskiego kontyngeusu
p oległo 550 n a polu bitwy, z których zapew ne połow a t. j. około 250
było konnych. Z ebraw szy to w szystko, otrzym am y 1050 jez d n y ch ,
do nich w y p ad a dodać kon ty n g en s 5-u w iększych i 80-u m niejszych
m iast, k tó re m ogły w ystaw ić p rzynajm niej 300 konnych oraz 3000
ry cerzy , otrzym am y sam ego p ruskiego w o jsk a 10,210 koni 3).
W arm ii k rzy żack iej pod G runw aldem w alczyły p o siłk i k s ią ­
ż ą t O leśnickiego i Szczecińskiego, w liczbie 600 koni, 7 chorągw i g o ­
ści, k tó re m ogły zaw ierać do 1000 jezd n y ch i nareszcie żołnierze żoł­
dow i, k tó ry c h podług „Soldbuchów " m iało się znajdow ać 2777. Co
w szystko razem z poprzednim i uczyni, podług K o h lera 14,595 koni.
Z tych p o trąca g e n e ra ł 500 koni, pozostaw ionych na lew ym brzegu
W isły i otrzym uje cyfrę około 14,000 arm ii krzy żack ićj pod G ru n ­
w ald em 4). L iczby te można by jeszcze spraw dzić i w inny sposób.
J a z d a k rz y ż a c k a szy k o w ała się w owe czasy w 4 szeregi, ta k
że za każdym ciężkozbrojnym staw ało po trzech blatow ych żołnie­
rzy a n iek ied y i arb u le tn ik , co stanow iło g lew enią czyli kopią. W r.
1414, w obozie pod B rau n sb erg iem znajdow ało się 200 koni G dań­
szczan, k tórzy s k ła d a li 45 kopii, a było prócz tego 63 strzelców »).
Pom nożyw szy n a tej zasadzie liczbę rycerzów , przez W eb era p rz y ję ­
tą — 3000 przez cztery, otrzym am y pruskiego ziem skiego w o jsk a
12,000, nad m ien iając, że nie w yłączyliśm y tu rycerzów i knechtów
ziem skich.
') Ktihlor 6 6 2. Jakby to m ożna ustanowić jak ą ś sta lą proporcyą dla
stra t w bitwach.
3) K ohler 6 7 2, 3) U K ohlera przez pom yłkę 9 ,7 1 8 koni.
*) KOhler 6 7 3: 1 4 ,0 9 5 . ł ) T am że 6 6 9.
Co do m iast, to widzimy z „ B a n d e ry !" D ługosza, że G dańsk w y ­
staw ił 100 k o p ii—400 koni, T o ru ń 80 k o p ii— 320 koni. Jeżeli Elblągw y p raw ił n a w ojnę tyle, co G dań sk , a K rólew iec ty le, co T oruń, to ty l­
ko n a te 4 m iasta p rzy p ad ło b y 1440 koni. Pozostały zatem jeszcze
m iasta pom niejsze, n a które gen. K ohler liczy w ogóle 300 jeźdźców ,
w ed łu g naszego zd ania za m ało. L iczb ę gości szacuje g e n e rał n a 100
koni, tak że za nisko, bo chorągw i tych było podług „ B a n d e ry i" 7,
a z nich n ad re ń sk a n iem iecka m iała 60 kopii, a m iśn ijska 80. P rz y ­
puszczając, że w k ażd ej z gościnnych cho rąg w i było przeciętnie po
70 kopii, a razem w e w szystkich siedm iu *490, to liczba koni goś­
cinnych w yniesie 1960. Doliczywszy do 12,000 w o jsk a rycersk ieg o
kontyngens w iększych m iast 1440 koni, m niejszych —300, gości 1960,
książęcych 600 i najem ników 2777 otrzym am y 19,707 koni. a po­
trąciw szy z tych 500 kopii, k tó re m istrz n a lew ym brzegu W isły zo­
staw ił t. j. 2000 jeźdźców , zn ajdujem y, że a rm ia k rz y żac k a po d
G runw aldem m ogła dosięgnąć w o k rą g ły c h cy frach 16,000 żołnierzy.
D la skontro lo w an ia te j liczby m ożem y użyć jeszcze je d n e j próby.
W szystkich chorągw i k rzy żack ich było 51. N iek tó re z nich podług
,,B a n d ery i“ zaw ierały po 00, po 80 i naw et 100 kopii. P rzy jm u ją c
przeciętnie 80 kopii, t. j. 320 jeźdźców w chorągw i, otrzym am y ogól­
n ą liczbę w o jsk a k rzy żack ieg o pod G runw aldem p ra w ie ró w n a ją c ą
się poprzed n iej, m ianow icie 16,320 koni. Co do p iechoty ziem skiej
i m iejskiej, k tó rej połow ę k rzy żacy w ypro w ad zili w pole a połow ę
pozostaw ili n a załogach po zam kach, to siłę jć j zbyteczną rzeczą b y ­
łoby obliczać, gdyż ona podczas bitw y z o staw ała w obozie, nie w y ­
w ie ra ją c żadnego w pływ u na je j re z u lta t ostateczny.
W sposobie w ojow ania i w sztuce w ojennćj nie u jaw nili K rzy­
żacy żadnego osobliw szego k u n sztu a n i co do k om binacyi ogól­
n y c h w prow adzeniu w ojny ani też w użyciu w o jsk a na polu bitw y.
N ie w ydal też Z akon p rzez cały czas sw ego istn ienia ani je d n e ­
go talen tu w ojennego ani je d n e g o znaczniejszego w odza. C ała ich
m ądrość w ojenna p o leg ała n a w aleczności osobistćj i dzielności d ło ­
ni. D la rycerzów i w ojska istn iały pew ne przepisy: ja k się zachow y­
w ać w w yp raw ach w ojennych, w pochodach, w obozie i na leżach.
K ażdy żołnierz w inien b y ł pilnow ać sw ych szeregów i stać przy
sw ojej chorągw i. T y lk o za pozw oleniem starszeg o w olno było opu­
ścić i to n a czas k ró tk i swe m iejsce. U cieczkę z p ola bitw y uw aża­
no za najw yższą zbrodnię i ja k najsurow iej k arano. P rz y m ar­
szałk u znajd o w ał się h ero ld (K ufer), k tó ry o głaszał rozkazy. Co
by ło obw ołane m usiało być ściśle spełnione, g dyż posłuszeństwo
w w ojsku zakonnem ju ż z sam ej re g u ły , było absolutne ')• Szyko­
w ali się K rzyżacy w linie chorągw iam i. K ażd a zaś chorągiew w 4
szeregi, z k tó ry ch pierw szy s k ła d a ł się z ciężko- a n astępnie z lek k o uzbrojonych żołnierzy.
*) V oigt, 5 1 0.
IV .
W P olsce spoczyw ała o brona k ra ju n a pospolitćm ruszeniu.
N ależeli do niego ci, którzy podlegali ta k zw anem u praw u w o je n n e­
m u (ju s m ilita re ), ro zciąg ającem u się n a w szystkich, k tó ry ch zie­
m ie nie pod leg ały żadnym daninom i służebnościom , a m ianow icie:
szlach ta, ziem ianie i sołtysi. P o tw ie rd z a to rów nie statu t W iślicki *)
j a k i pom nik praw a polskiego, pochodzący z X IV w ieku (po ro k u
1340), znaleziony w M alborgu w odpisie P io tra Ilo ltzw asck era 2). ■
B ył w ięc sk ła d pospolitego ruszenia polskiego p raw ie tenże sam co
i m ilicyi ziem skiej Z akonu. M iasta polskie p rz y k ła d a ły się przy
obronie k ra ju je d y n ie do obrony sw ych m urów 3). P a n n ic y zaś czyli
chłopi daw ali tylk o podw ody. C zęstokroć uw alniały ich i od podw ód przyw ileje, zastrzeg ające je je d n a k w czasach w ojennych,
w k tó ry ch k ażd y , w ed łu g m ożności i sposobności, do obrony k ra ju
p rz y k ła d a ć się był pow inien 4).
W uzbrojeniu, j a k tego pieczęcie i inne św iad ectw a dow odzą,
naślad o w ali polacy niemców. B yli w ięc ciężkozbrojni czyli k iry śnicy i lekkozbrojni, w y stę p u ją c y n a w ojnę w blatach, n a co ju ż
sam o słowo ,,p ła tn e rz 41 w sk azu je. W pełnej zbroi m usiała w y stę - j
pow ać szlachta, ja k o bogatsza, ziem ianie zaś i sołtysi w ychodzili z a ­
pew n ie w blatach.
Miedzy szlachtą p olską było w ielu rzeczyw istych i n aw et zna­
k om itych rycerzów , doskonale ćw iczonych w użyciu broni; g d y ż j
w ow e czasy szlach ta polska, ja k o b ęd ąc a n a dorobku, szu k ała
k a ry ery po za g ran icam i ojczyzny i w y sługiw ała się u postronnych
panów . U k ró la w ęgiersk ieg o Z ygm unta było n a dw orze, ja k po­
w ia d a W apow ski („D zieje11 str. 202) w ielu Rożyców, N ałęczów , W ieniaw czyków , G rzym alczyków , N ieczujów , H abdanków , m łodzieńców
znakom itych rodzin polskich. W ielu też ich znajdow ało się na słu ­
żbie u w ielkiego k się c ia litew skiego W ito ld a.
W Polsce n ie b y ło tej gotow ości w ojennćj, co w k ra ju pod rzą ­
d am i Z akonu. W rzeczach w o jn y i p okoju król n a ra d z a ł się z p a n a ­
m i; a g dy w ojna b y ła postanow iona, w y d aw ał w ici i dopiero za
trzeciem i w i c i a m i rycerstw o zb ierało się do sw ych kasztelanów
i w ojew odów , k tórzy je prow adzili n a m iejsce zbioru, w yznaczone
p rz e z k ró la.
P ró cz chorągw i w ojew ódzkich, w ystaw iali całe ch o rąg w ie n a
■wojnę znakom itsi i możniejsi panow ie ja k o to: w ojew odow ie, k aszte­
la n i i biskupi, nic m niej i b racia jed n eg o herbu, j a k ich P a p ro c k i n a - j
ży w a— „S try jco w ie h erb o w i."
') Lelewel, Polska wieków średnich, t. I I I , 2 7 9. ł ) Kętrzyński, 3 6 .
Szaj­
nocha Jadw iga i*Jagiełło t. V , s. 6 7 . *) Lelewel 2 7 9 , St. wisi. I, 6 5 , I I 4 3 .
P ospolite ruszene b y ło w łaściw ie przeznaczone tylko do obrony.
W razie, g d y b y nieprzyjaciel n a k ra j n ap ad ł, szlach ta w in n a b y ła go
bronić swoim kosztem ; ale je ślib y zag ran icą w ojnę prow adzić w y p a d ­
ło, k ró l rycerstw o o to prosić m usiał, i k ażdem u w y d a te k n a w ojnę
p o d jęty w ynagrodzić b y ł obow iązany.
T a k ie praw o w y jed n a ła
sobie szlachta, idąc za p rzy k ład em szlach ty czeskiej i niem ieckiej.
P ojm any ch n a w ojnie obow iązany b y ł k ró l w y k u p y w ać z niew oli,
je śli zaś pojm anie n astąp iło w w ojnie poza g ra n ic ą k ra ju , to w inien
był i szkody w ynagrodzić ').
D la w o jsk a istn iały pew ne przep isy , ja k o to: stać pod sw oją
chorągw ią n a m iejscu w yznaczonćm , a je ś lib y k to tego nic dopeł­
nił, podkom orzy m iał staw ić go p rzed k ró la , zatrzy m u jąc sobie
konia przestępcy 2). W pochodzie zachow yw ać karność, n a o d p o ­
czynek staw ać w polu, lasu cięciem nie niszczyć, p a stw isk a i obroku
dla koni nie nadużyw ać, b ra ć ty le tylko, ile istotnie potrzeba, bo
inaczej w łasne w ojsko sta je się uciążliw sze aniżeli n ie p rz y jac iel­
skie. Z a żyw ność i o b ro k w inien był k a ż d y p odług ta k sy płacić;
a jeślib y kto przeciw ko tem u przepisow i w ykroczył, m usiał w yna­
grodzić szkodę i u le g a ł k a rz e p iętnadziesty 3).
R ów nie j a k o w o jsk u krzy żack iem m ożem y i o liczebnej sile
w o jsk a polskiego w nosić ty lk o przez przypuszczenie; w iadom ości
bowiem bezpośredniej źró d ła nam w cale nie p odają.
W jeździe p olskiej podobnie ja k w p ru sk ić j, chorągw ie liczy­
ły się n a k o p i e , z czterech jeźdców złożone 4). Jeśli przyjm iem y
za m inim um 50, a za m aksim um 100 kop ii w chorągw i, to liczba
w o jsk a polskiego pod G runw aldem , k tó re się z 52 chorągw i s k ła ­
dało, w y p ad łab y od 10,400 do 20,800. P o niew aż zaś chorągw ie
zaw ierały n iejed n ak o w ą ilość koni i m usiały b y ć w iększe i m n iej­
sze, to p rzy jąw szy w przecięciu 300 ludzi w chorągw i, otrzym am y
liczbę w o jsk a polskiego w ynoszącą 15,600 koni; co je s t prędzćj za
w iele niż za m ało, gdyż w późniejszych czasach n ajw ięk sza liczba
koni w rocie uie przenosiła 200, n a jz w y k le jsz ą zaś była liczba 100
koni. T ra d y e y c zaś utrzy m y w ały się w w ojsku polakiem ze sta ło ­
ścią zadziw iającą.
O sposobie w ojow ania P olak ó w w ow e czasy m ało wiadom o;
praw dopobnic i u nich sz tu k a w o jen n a p o leg ała głów nie n a dzielnem starciu p ierś z p ie rsią o raz n a sile i zręczności osobistej.
O kazuje się je d n a k z tej w ojny, żc p anow ały u nich rów nie w pro­
w adzeniu w ojuy ja k i w staczan iu bitew bardzo zdrow e pojęcia.
C horągw ie podobnie j a k u niem ców szy k o w ały się w 4 szeregi, z któ-
ł)
1, 6 5 ,
Szlązka,
kopijam i
Lelewel 2 7 9, Stat. wiśl. I I , 18. 2) tam że I,
ł ) W apowski Dzieje; 1 6 4 „Cesarz W acław
z tern żeby mu Jag iełło na każde zawołanie
zwanych, licząc po 4 na każdego jeźdźca t.
3 , 6 5 .3 ) Lewcl, Stat. wis.
zgodził sio ustąpić Jagielle
posyłał po 4 0 0 kiryśników ,
j . 1 ,6 0 0 jeźdźców u .
rycli w pierw szym ciężko- a w innych lekko-zbrojni. Do bitw y
w ystępow ali w k ilk a hufów , czyli linii bojow ych, co daw ało m o­
żność chorągw iom i pojedynczym liniom w spierać się w zajem nie.
Jeszcze mniej m ożem y pow iedzieć o w ojsku litew skićm .
Było ono ogólnie lichsze od polskiego, gdyż nigdzie w o tw artym
polu czoła k rzyżakom staw ić nie m ogło, ta k że W itold d la
w zm ocnienia sw ych arm ii m usiał się ciągle uciekać do n ajem ników
polskich. Mniej było u litw inów żołnierzy, opatrzonych w zbroję,
słabsze konie i chorągw ie m niej licznie obsadzone. S tan w ojenny
sk ła d a li tam k siążęta i bojarow ie i zapew nie oni to stanow ili jazd ę;
lecz zdaje się, że i chłopi od pow inności w ojennej w yłączani nie
byli; ale form ow ali piechotę ')• W iadom o jeszcze, że w ojsko
litew sk ie używ ało szabel i łuków , k tó re przejęło praw d o p o d o b n ie
od T a ta ró w *).
Co do liczby litw inów pod G runw aldem , to p rzyjm ując w ich
chorągw iach, ja k o słabiej obsadzonych, po 200 koni, otrzym am y
w 40 chorągw iach W itoldow ych 8,000 jeźdców . ltazcm w ięc pod
G runw aldem , w obu połączonych arm ijach , m ogło być podług tego
rach u n k u 23,000 koni.
Co do tataró w , to n iek tó re k ro n ik i a za niem i i h istorycy
późniejsi p o d ają ich liczbę n a 30,000. D ługosz liczy w szystkiego
300, a z tego, że ks. W itold utrzym yw ał C hana a w łaściw iej M irzę
tatarsk ieg o z je g o d ru ż y n ą przez c a łą zimę, w nosić w y p ad a, że
nie m usiała ona być tak liczną. B iskup poznański, A ndrzej, w liście
do P olaków , znajd u jący ch się w B zym ie na dw orze papiezkim ,
u trzym uje, że to byli ta ta rz y p oddani W itoldow i, których w. k sią żę
w w ojnach poprzednich p odbił, (t. j. osiedleńcy ta ta rsc y n a L itw ie).
Z p orów nania sil i zasobów , g o tujących się do w ojny P a ń stw
i ludów oraz z ich urządzeń w ojennych, m ogliśm y się p rzekonać,
że org an izacy a, uzbrojenie, szyk i ta k ty k a w ojsk stron obydw óch b y ły
do sieb ie bardzo zbliżone. A rty lery i zap ew ne posiadali K rzyżacy
w ięcej. P o rząd k iem , d y scy p lin ą, gotow ością bojow ą i zasobnością
tak że przew yższali P o lak ó w . W innych za to w zględach m ieli
p rzew agę P o la c y .
') KOhlor s. 5 7 0 , przyp. 3, powiada: „P o d łu g wiadomości, zaczerpnię­
tych z kronik ruskich, pierwszy huf, czyli pierwszą liniją bojową składała u L itw i­
nów piechota, drugą zaś jazda.
Piechota, jeśli okoliczności nie pozwoliły urządzić
zasieki, form owała się w ten sposób, że żołnierze z pikam i i tarczam i zajm owali
miejsce w pierwszym szeregu, za nim i zaś stawali łucznicy.
Dopiero po bitwie
pod Rudawą, w r. 1 3 7 0 , Litwini przyjęli szyk wojska, używany u Krzyżaków, t. j .
w trzy bufy:— „m ore Prutonorum in tres turm as dividentes". 2) W apowski
1 9 2 : kiedy (wojsko) polskie w 1 4 10 r. powracało z P ragi, „straż polska, między k tó ­
rą było wielu jeźdzcych Litwinów zwyczajom tatarskim w luki i strzały uzbrojo­
nych, rozwinąwszy się, w otwartym polu, z krzykiem nagle na Czechów n a ta rli.“
A im ija polska i litew ska, z w y ją tk ie m nielicznych najem ników
i tatarów b y ły praw ie je d n o lite . O żyw iały j e w spólne uczucia nie
naw iści i zem sty przeciw ko n ajezdniczem u w rogow i, a w w o jsk u
polakiem prócz tego panow ało m iędzy szlach tą braterstw o, tak , iż
s ta ł jed e n za w szystkich i w szyscy za je d n e g o '). W w ojsku k rz y żackiem brak o w ało tej jednolitości; gdyż oprócz rycerzów zakonnych
i ich poddanych w iejsk ich i m ićjskich, sk ła d a ło się ono z Gości, P o ­
siłków książęcych i N ajem ników ; a obok tego d u ch - w ojow niczy,
podsycany u K rzyżaków nienaw iścią zag rzew ał tylko rycerstw o z a ­
konne. G o ś c i e szukali w w ojnie w rażeń i w zruszeń bojow egożyci&l k s i ą ż ę t a i n a j e m n i c y pełnili ty lk o p rzy jęte n a siebie obowią­
zki; różnych zaś stopni p o d d a n i nie poczuw ali się do żadnej so lidar­
ności ze sw ym i w ładzcam i, p rzeciw nie byli d la nich w rogo usposobieni;
w idzieli bowiem w sw ych p an ach przybyszów obcych, k tó rz y e k sp lo ­
atow ali k ra j je d y n ie n a w łasn ą korzyść, pom iatali nimi i nieprzypuszczali ich do żadnego udziału w rządach. Szczególnie k lasy w yżćj
w ykształcone, ja k szlach ta w w iększej części pochodzenia polskie­
go, zn ająca położenie, znaczenie i w pływ y pobratym czej szlachty
pod berłem królów polskich; ja k duchow ieństw o, ogołocone ze
znaczenia i dochodów , i n a reszcie M i a s t a osobliwie nadm orskie
praw ie pozbaw ione korzyści handlow ych, k tó re Z akon sobie p rz y ­
w łaszczył przez m onopol h an d lu zew nętrznego,— czuły najd o tk liw ićj
jarzm o k rzy żack ie i gotow e b y ły z każdej okoliczności korzystać,
ażeby je zrzucić ze sw ych k ark ó w . Z a ja s n y dow ód tw ierdzenia
naszego może służyć szy b k ie p o d d aw an ie sic ziem i m iast Ja g ie lle
po zw ycięztw ie pod G runw aldem .
■ v ? rzy ta H w rogiem usposobieniu w łasnych p o d dannych, Z akon,
j a o insty tu cja, n ie m ająca p od sobą tw ard eg o gruntu, staw iał
° Pa je d n e k a rtę , g d y się w tej chw ili n a w ojnę decydow ał;
z„ P°™lm o to, zaufany w sw ej w yższości raso w ej i stan o w ćj,
szed ł oślep n a ja w n ą zgubę.
<Dok. nast.)
') Szajnocha Jadw , i J a g . t. V , 2 9 2 przypiski— Paprocki: „Ogród kró­
lewski" C L X III: „jest i był przedtem takowy w Polsce obyczaj i miłość między
rycerstwem a Pany, £e herbowi Stryjcowie wszyscy jeden o drugiego krzywdę,
ja k o bracia właśni um ierali i w potrzebach, na nieprzyjaciół/ koronne ze wszystkich
państw pod jeden się proporzec albo chorągiew zjeżdżali, w potrzebach bywało
rotmistrze sobie obierali a ich słuchaliw.
o z is r w o z E is r iT J
W PAŃSTWIE
ROSYJSKIEM.
PRZEZ
<2. c H e M < z w s fiic y o .
(U staw a o ochronie lasów. — Komisya rolnicza.— Elewatory i w arrunty.— Zalicz­
ki kolejowe, postanowienia m inisterium dóbr państw a).
Stoim y w obec faktu, zapow iadającego pow ażną zm ianę k ie ru n ­
ków państw ow ej polityki ekonom icznej. D o niedaw na usiłow ania
fiskusa zm ierzały do otoczenia n a jsz e rsz ą opieką przem ysłu, a p rą d
p ro tek cy jn y w ty m duchu, ta k dalece zap anow ał n ad położeniem , że
inne przem ysły, rolnictw o przede wszy stkiem , zeszły na d ru g i, je śli
n ie dalszy p lan gospodarki ekonom icznej.
N ie będziem y się bliżej zastan aw iać n a d jedn o stro n n o ścią po­
dobnej ta k ty k i, k tó ra dziś ju ż fa ta ln ie zaciąży ła n a d rolnictw em , gdyż
obecne zm iany i postanow ienia praw odaw cze św iadczą, że słu szn a rew indykacya p raw rolnictw a w eszła w p ro g ram działalności sfer d e ­
cydujących, że zatem , acz późno, przem ysł ten częściowe choć s tra ty
pow etow ać może a przyszłość w jaśn iejszy ch zapow iada m u się
b arw ach .
D la K ró le stw a P olsk ieg o zw łaszcza, reform y, któreśm y zazn a­
czyli tern są donioślejsze, że przem ysł w ielki, uw ażany chwilowo za
łódź zbaw ienia ekonom icznego k ra ju , nie odpow iedział p o k ład an y m
w nim nadziejom . Z b ra k ło m u podstaw kierow nictw a i k ap itałó w
rodzinnych, lekcew ażona zdolność przem ysłow a w ielko-rosyjskich g u ­
b e rn ii p o kazała się przeciw nikiem groźnym , daleki wschód, owa m nie­
m a n a d la n as k o p aln ia, albo sam p otrzebom swym w ystarcza lub po­
siłk u je się przew ażnie w yrobam i ro syjskiem i, a ry n k i zb y tu d la tu te j­
szej w ytw orności coraz ciaśniejsze, coraz tru d n iejsze się sta ją .
N ie p rzecen iając przyszłości, k tó ra z czasem może bard ziej
p rzyjaźnie d la naszego p rzem ysłu fabrycznego się ułoży, w inniśm y zro ­
zum ieć, że u łatw ien ia, ja k ie postanow iono w celu p o p arcia naszego
głów nego i przyrodzonego przem ysłu, to je s t rolnictw a, należą bez
zaprzeczenia do środków ogrom nej doniosłości, a ich zastosow anie
i uzupełnienie może znów n a pierw szem m iejscu postaw ić daw ny
„Spichlerz E u ro p y ".
O statn ie postanow ienia praw odaw cze m a ją dla n as dw ojakie
znaczenie. J e d n e w k raczają w dziedzinę spraw społeczno-ekono­
m icznych, d ru g ie tylk o in te re sa ekonom iczne m a ją n a celu.
C h a ra k te r refo rm y społeczno-ekonom icznej posiada B a n k wło­
ściański, świeżo d la K ró le stw a P olskiego zatw ierdzony '), cechę praw
ekonom icznych noszą na sobie: U staw a o ochronie lasów, wzm ocnio­
n a praw em o k a ra c h leśnych, m ianow anie kom isyi rolniczej, m ającej
pod przew odnictw em p. P lew ego obm yśleć środki p rzyjścia z pom o­
cą rolnictw u, u staw a o w a rra n ta c h i elew ato rach , wreszcie, po stan o ­
wienie o udzielan iu zaliczek bankow ych n a zboże dostaw iane do stacyi kolei żelaznych.
B ankow i w ło ściań sk iem u — ja k o pierw szorzędnego znaczenia
instytu cy i, pośw ięcim y osobną p racę, obecnie zaś zajm iem y się pozna­
niem duch a i w pływ u praw , k tó re d o ty k a ją tylko ekonomicznej stro ­
ny rolnictw a.
I.
U staw ę „o ochronie lasó w ", w inniśm y p ow itać słowem: „n ar e s z c i e ! " Cokolw iekbądź zarzucićby bow iem m ożna praw u, k r ę p u ­
jącem u do pewnego stopnia pojęcie o w łasności, jak k o lw iek oburzać
się będzie nasza d o b ra w iara w d o jrzało ść i d ziałaln o ść k ra ju p rz e ­
ciwko praw u, b io rącem u n a p asek niem ow lęcy część tutejszeg o
społeczeń stw a,— U sta w a o ochronie lasów pozostanie ak tem n ie ­
zm iernej doniosłości i w ielkich korzyści. N ie my pierw si wzięci
zostaliśm y w surow ą k u ra te lę państw ow ą, bo dużo w cześnićj po­
szły tą d ro g ą rządy n iek tó ry ch p ań stw E u ro p ejsk ic h , w idząc, że
odw oływ anie się do przezorności indyw idualnej w łaścicieli lasów,
zachęcanie do praw idłow ej gospodarki leśnej, będzie głosem w o łają ­
cego na puszczy, w obec ponęty ja k ą dla żyjących a nie pom nych
n a następców w łaścicieli lasów je s t ów złotodajny i poczciwy
„ stry j", d o starczający upragnionego „n erv u s re ru m ".
Tym czasem ów las, będący przedm iotem ta k gorączkow ej eksploatacyi, m a rn ia ł i zm niejszał się z krzyw dą ekonom icznych w a­
runków b y tu rolnictw a. D oszliśm y do n ajfataln iejszeg o stan u go­
spod ark i leśnej.
L asy p ry w atn e zniszczono przez nieo p atrzn ą
sprzedaż, wycinki i halizny nie są o dm ładzane, służebności p a­
stw isk a i w rębu niszczą drzew ostany, a po n a d w szystkim i des-
tru k cy jn y m i w pływ am i g ó ru je zupełny b ra k znajom ości o prow adze­
n iu i ochronie lasów .
N ow a w ięc U staw a m a rabunkową, g o spodarkę naszę u k ró cić ,
m a w prow adzić pewien system i ła d w p rzedsiębiorstw ie i m a zachęcać
do rozum nej i u m iejętnej k u ltu ry leśnśj.
Z an im poznam y się z U staw ą, rz u t oka na p rzed m io t je j d z ia ­
łalności, nie będzie bez in teresu . J a k ą je st p rzestrzeń lasów , ja k im
stosunek lasów do ogólnśj i upraw nej przestrzeni i do ludności, p o sta ­
ram y się ocenić n a podstaw ie uzupełnionej tablicy atla su leśno-statystycznego r. 1873. N adm ieniam y, że przy opłakanym stan ie naszej
sta ty sty k i, cyfry nie m ogą być uw ażane za d o k ładne, staraliśm y się
ty lk o posiłkow ać źródłem do tej p ory najpoważniejszemu.
R ozległość lasów naszego k ra ju i sto sunek ich p rzestrzeni do
ogólnej przestrzen i gruntów i zalu d n ien ia, z podziałem na lasy p ry ­
w atn e i rządow e, ta k się przedstaw ia: (P a trz ta b e lk a str. 29).
T a b lic a powyższa odpowie nam n a dw a p y ta n ia:
1-e Czy przestrzeń lasów naszych znajduje się w odpow iednim
sto su n k u do ogólnej p rzestrzen i g ru n tu .
2-re Czy zalesienie obecne w ystarcza n a pokrycie potrzeb b u d o ­
w lanych i opałow ych ludności.
Co do I-go. W e d łu g ogólnie przyjętych zasad obszar lasów
powinien zajm ow ać % p rzestrzen i ogólnej. In stru k c y a Tow . K r.
Ziem skiego zezwala n a zm niejszenie pow ierzchni leśnej do ' / a ogólnej
przestrzen i, lecz tylko ta m , gdzie m a ją te k p o siad a to r f lub w ęgiel,
w innych w arunkach stosunek 1 : 4 pow inien być utrzym any. P o n ie ­
waż ogólna p rzestrzeń lasów wynosi u n as 2 7 % , a lasów czystych
23.2 ogólnej p rzestrzen i, nie odbiegliśm y zbytecznie od norm y dla sto ­
sun k u lasów do gruntów ornych p rzy jętej.
Co do 2-go.B erg (,,S ta a ts -fo rs tw irth s c h a ftsle h re “ ) oblicza, że
głow a ludności zużywa 50 stóp sześciennych drzew a opałow ego rocz­
nie, więc przy bardzo dobrym stan ie lasów , po trzeb a 0.75 pruskich
m orgów , przy zw yczajnym 1.7 m. p ru s., do czego doliczając 2 0 % n a
budow le, w ypadnie p o trzeb a 0.90 do 2 m or. prus. n a głowę ludności.
Z w racam y uw agę, że cyfry p rzestrzen i lasów i zalu d n ien ia podane są
z 1873 r., że zatem od te j epoki p rzy ro st ludności n a s tą p ił znaczny,
sk ą d łatw o w yprow adzić wniosek, że przestrzeń lasów do liczby lu dno­
ści i je j potrzeb, zupełnie je s t w teoryi nie w ystarczającą; tu je d n a k
wziąć należy pod ra ch u n ek coraz w iększe zastępow anie drzew a w ę­
glem , co nietylko upew nić n a s może, iż obecny sta n lasów w p ra k ty ce
w ystarcza n a p o trzeb y opałow e i budow lane m ieszkańców , lecz n ad to
przy u m iejętnej g ospodarce, lasy nasze d o starczać m ogą sporo m atery a łu eksportow ego.
D la porównawczego zestaw ienia, p rzy patrzm y się jeszcze zale­
sieniu i stosunkow i p rzestrzen i leśnych do ludności, w n iektórych g u ­
b e rn ia c h północno i południow o-zachodnich C esarstw a. I tak:
•A lp iU O U l
o8a)eX zo nso[ «pud
X zjd p y o n p n i S avo^ pnj
A ipfU oui o8 o jh X zd
n s « i tr p e d X z id i u o z j j s
o z j d f p n ip a o 'U l ))0t u k
co
UO
O
O
o
iM
co
1
<N
ID
o
o
co
O
r-4
Ci
-h
cc
co
CC
CO
of
o
C l*
iO
CO
cT
o
lO
"Tfl
CC
CO
O
CO
co
co
LO
o
cc
MO
co
co
cc
b-
Ci
CD
CD
CD
rH
CO
co
M pgjom
ns«] vpvdXzad
‘p ło u p n i &m.o{3 « m
•MpSjorn
ntroi nptidXzjd ‘jn o z a p
.ozad fpaipSo -in oot «M
CD
O
lO
co
o
o
có'
ii
£3
co
uo
‘3 9
(N
o"
El
j-g
co
:
CO
co
uo
co
CO
O
O
i—l
(N
©
co
©
©
lO
©
O
o
>o
-di
©
©
©
co
co
03
co
<N
Ci
MO
05
10
X
CO
CO
co
b-^
b-
10
CO
--di
O
MO
CD
CC
IO
CC
co
co
c—
iO
\a>
QO
C i'
co
iO
cc
©
b-
GO
©"
*n
©
Ci
b~
<M
iO
lO
CO
b05
MO
CM
<N
©
©
©
CM
00
©
©
co
O
lO
CO
©
CM
<M
(M
©
to
b©
©
©
©
GC
©
©
co
CO
10
©
*0
-di
©
kO
©
©
©
Th
©
b»
CO
CO
©
©
©
©
©
iQ
xh
t-
03
UO
Th
©
CM
©
kO
r—1
©
CO
©
ko
b-h
©
©
Th
r-t
(M
co
CO
t<M
co
CD
©
(M
CO
cn
«M
cT
Ci
CM
CM
CM
CO
Lr —i
1^.
<M
CO
ar
00
IO
cT
tr.
co
cS
co
©
©
IG
Th
©
to
©
cT
©
kO
oT
©
©^
co
co
b-
CO
(M
ic f
©^
—I
co
©
©
00
Th
00
of
cT
o
CM^
oT
©
©
©
co
co
Th
to
CO
©
co*
co
©
b-
©
co
©
co
co '
©
b-
CD*
cT
Tf
©
CD
co
©
r—
1 <M
©
cm
O
to
O
to
Th
co
©
co
oT
8
O
cQ~
O
X>
©
©
©
©
CO
CO
to
Ol
o
xO
co
o .
cT
o
<3*
CM
to
to
00
CM
co
to
co
©
ic r
co
CL
<M
uO
O
CO
co
uo
LO
$
8
Ci
O
Ci
CO
s
iO
©
©
©
t-H
t-
TT
©
crT
CO
x
r—
1
ir T
rH
CM
X
io
co
co
co
©
co
CTj
ic
O
10
CD
00
Ci
©^
O
o
o
co
Ol
CO
1—1
o
Ci
o
b^
CO
CD
co
co
©
©^
o
CO
CO
CO
CO
co
co
Ci
r-l
10
Xh
cc
iC>
IG
O
Ci
O
lO
O
co
co
t-H
co
©
to
to
©
X
Th
tO
|
t
9 b-
Ci
O
•—i
©
GO
©
CO
©
° 1
o
co
co
cc
o
lO
o
o
X
t>T
co
o
io
o
—1
rcc
<M
co
o
cc
0O
H
CD
Ci
cT
l :a
Ci
CD
CO I 10
00
CO
s
CM ©
to co
©^
X
cT bT
©
©
CM ©
-h '
co ©
o
bco
Tfl
tS
CN
CM
©
b-^
■-■h
©
it
CS
1
.5
&
©
©^
©
1
p-t
tO
Th
©
<N
Th
iO
a
s
CD
&
M
©
©
©
©
CO
bCM
X
©
(M
-di
©
iO
©
00
b-
CO
CM
Th £2
CD
©
«—i
tO
£2
T
h
o
I
M
02
O
©
to
I
Lf^
CO
to
to
0-1
©
ita
ci
%
P5
G ub. K ow ieńska, p o siad a około 550,000 dziesięcin lasu, więc n a
głow ę w ypada około '/ 2 dziesięciny (1 m orga). G ub. W ileń sk a
1,156,000 dzies. i n a głow ę 1 dzies. lasu; G rodzieńska 958,000 (w tern
rządow ych doskonale zagospodarow anych 462,100 dz.), n a głow ę
1 dzies.; M iń sk a 2,600,000, n a głowę 2 */2 dzies.; W o ły ń sk a 2,733,000,
na głow ę 1.6 dzies.; P o d o lsk a 445,000, n a głow ę 0.2 dzies.; K ijo w sk a
771,000, n a głowę 0.4 dzies.
B io rą c pod uw agę cyfry powyższe, tern bard ziej okaże się U s ta ­
w a d la przyszłości g ospodarstw a leśnego zbaw ienną. P osiadam y
dość jeszcze m a te ry a łu , byle pow strzym ać zdołano trzebież lasów ,
w yw ołaną bądź to przez zły s ta n interesów w łaścicieli ziem skich, bądź
przez n ag an n ą ich lekkom yślność. C hociaż n arzek an ia n a niszcze­
nie lasów, oddaw na należą do faktów pow szechnych, to nadm ienić
m usim y, że nietyle lasom zaszkodziło w ycinanie ich, ile b ra k praw i­
dłow ej gospodarki, nied b ało ść w zadrzew ianiu w yciętych przestrzeni
i służebności. P rz e strz e n ie lasów nie zm niejszają się znów w sto su n ­
k u ta k gw ałtow nym , bo oto co m ówią cyfry:
W
,,
„
1827 było p o d lasam i
1840 „
„
1873 „
„
6,400,625 m orgów
6,333,720
„
5,955,350
„
P o 1873 r. nie m am y cyfr odpow iednich pod ręk ą, ale stosunek
zbytnśj zm ianie nie uległ, tem b ard ziej, że w o statnich la ta c h zaczęły
się przejaw iać d ążen ia b ard ziej usilnej k u ltu ry leśnej.
U staw a o ochronie lasów, z k tó rą zapoznać się m am y, p o prze­
dzona je s t N ajw yżej zatw ierdzoną o p in iją R a d y P a ń stw a , z k tó re j
widzimy, źe moc w ykonaw cza p ra w a n ie stosuje się do gubernij i po­
w iatów R osyi b ard ziej zalesionych, za to w K ró lestw ie obow iązuje
w całości. N iem niej z lasów do k tó ry ch d z ia ła n ie p raw a nie roz­
ciąga się „tym czasow o", w yłączają się lasy t. z. „ o c h ro n n e ", p o d le­
g ające przepisom U staw y.
W s tę p U staw y ob jaśn ia, że p rzed sięb ran e środki m a ją n a ce­
lu : zapobieżenie w yniszczeniu i trzebieży lasów i dążenia rlo w pro­
w adzenia w posiadłościach leśnych gosp o darstw a racyonalnego i za­
k ła d a n ia now ych lasów. N ie możemy pun kt po punkcie iść za tekstem
U staw y, z k tó rą intereso w an i zapoznać się z łatw o ścią m ogą, w sk a­
żem y tylk o głów ne zasad y praw a.
G łów ny n acisk położono tu na lasy „o ch ro n n e", to j e s t lasy
w strzym ujące lotne piaski, zab ezpieczające brzegi rzek i rosnące na
g órach. L a sy te bez u łożenia planu, gospodarstw a nie m ogą być wy­
rębyw ano, a n aw et m im o istn ie n ia tak iego planu pewne ogranicze­
n ia mogą w zbronić cięcia, karczow ania i p asan ia bydła, oraz z b ie ra ­
n ia ściółki leśnój. Je d n o c z e śn ie je d n a k , praw o z astrzeg a, że o g ra ­
niczenia używ alności nie m ogą w niczem n aruszać p raw se rw itu to ­
w ych w łościan, w K r. Polakiem ....
J e ś li w celu zabezpieczenia lasów ochronnych, okaże się ko­
nieczność nakładów , a w łaściciele ty c h lasów nie zgodzą się n a p rzy ­
ję c ie tych w ydatków n a w łasn y rachunek, m inisterium dó b r p aństw a
lasy te nabyw a n a rzecz sk a rb u , p ozostaw iając w łaścicielow i poprze­
dniem u przez la t 10 praw o odkupu ty c h lasów , za zw rotem sum y
k u p n a i nakładów poczynionych i doliczeniem odpow iednich p rocen­
tów. ^ C iężki to w aru n ek d la posiadacza lasu, k tó ry w skazanych wy­
datków nie je s t w stan ie ponieść, d la tej p ro stej przczyny, że odpo­
w iednim nie rozp o rząd za k a p ita łe m . M ożność zaś odkupu po la ta ch
dziesięciu, należy do rzęd u ulg, k tó ry ch spełnieniem ty lk o w teoryi cie­
szyć się możemy i o wiele łagodniejszym by b y ł w arunek, m ocą k tó ­
rego, na m elioracye lasów ochronnych, sk a rb p ań stw a w ydaw ałby
odpowiednie pożyczki am ortyzacyjne. N a to m ia st, lasy ochronne
k o rz y sta ją z w ażnego przyw ileju, mianowicie, zwolnione zo stają od
w szelkich państw ow ych i ziem skich podatków .
P ra w o swobodnego ro zporządzania lasam i nie zaliczonem i do
ochronnych, o wiele je s t łagodniejsze, choć i tu k o n tro la kom itetów
gubernialn y ck wiele zaw aży n a d w łaścicielem .
W tej k ateg o ry i lasów, dozw ala się zam iana gruntów n a inne
użytki w yw ołane p o trzeb am i k u ltu ra ln e m i lub podziałem m ają tk u ,
koniecznością zaokrąg len ia granic, zniesienia szachow nic i t. p. pod
w arunkiem pow iadom ienia o tern k o m itetu ochrony lasów, k tó ry
stosowne zezwolenie w ydaje. C ięcia w edług planów leśnych, przez
k o m itet zatw ierdzonych, nie są niczem krępow ane.
O bszerny zakres staw ia praw o d ziałalności kom itetów ochron­
nych, w k u ltu rze i hodow li drzew ostanów n a p u stk a ch i w ydm ach
piaszczystych. R ządow i rew izorow i leśni są jednocześnie in s tru k to ­
ram i, w celu p rzyjścia z pom ocą pryw atn em u w łaścicielowi- T a k i
rew izor, n a żądanie, zjeżdża n a g ru n t, d aje ra d y w kw estyach
gospodarstw a leśnego, k ie ru je różnem i ro b o tam i zarządzanem i
w tak ich posiadłościach, a leśn ictw a skarbow e obow iązane są w yda­
w ać wy sadki i nasio n a drzew ne, w edług rozm iarów przez m in i­
steriu m d óbr pań stw a określonych.
N a d to rz ą d d a je p re m ia za p racę i postępy w zaprow adzeniu
lasów , a prócz m edali i listów pochw alnych d la służby leśnej w la ­
sach p ry w atn y ch i w łościańskich, udzielan e b ęd ą n ag ro d y pieniężne
ze specyalnych funduszów zarządu leśnego.
O rganizacya zarząd u ochrony lasów , przez praw o określona,
pozwala ocenić ja k w ielka w ład za spoczywa w ręk u kom itetów gubernialnych i ja k w ażnem będzie pow ołanie do ic h sk ła d u ludzi kom pe­
tentnych , znających potrzeby dan ej okolicy i pow odujących się nie
p ry w atą lecz poczuciem in te re su ogólnego. P ró cz urzędników p a ń ­
stwowych do sk ład u ko m itetu , ja k np. w K ró lestw ie, należyć będzie
trzech członków w ybranych z pośród miejscowych w łaścicieli lasów.
K o m ite t k ategoryzuje lasy, zatw ierdza p lan y gospodarcze, decydu­
je o cięciach i ich rozm iarach, w strzym uje lub zak azuje cięć, jed n em
słowem, w zak resie swych zajęć posiada w ładzę szeroką a apelacya
od je g o wyroków tylk o bezpośrednio do m inisterium d ó b r p a ń stw a
służy.
W uzupełnieniu p raw a, któ reg o głów ne zarysy podajem y, ogło­
szone zostało surow e postanow ienie o k a ra c h za k o n tra b a n d ę i r ą ­
b an ie cudzego lasu. P o d tym w zględem praw o naznaczając k a ry
b ard zo wysokie, szło w myśl U staw y o ochronie lasów , z k tó re j wi­
dnieje p rag n ien ie sum iennej i rzeczyw istej opieki n a d częścią gospo­
d a rstw a krajow ego, do tej pory skazanej n a dowolność i lekkom yśl­
ność jedn o stek .
Ja k k o lw ie k działalność U staw y o ochronie lasów, w edług nas,
p araliżo w an ą będzie tam gdzie istn ie ją c e służebności w rębu i p a st­
w iska uniem ożliw iają prow adzenie praw idłow ej gosp o d ark i leśn ej,—
jak k o lw iek dobre re z u lta ty p ra w a zależne będą wielce od sposobu
prow adzenia spraw przez kom itety g u b ern ialn e, w zasadzie ustaw ę
leśn ą uw ażam y za rzecz zbaw ienną d la przyszłości gospodarstw a
krajow ego.
Z am ach w ykonany n a j u s u t e n d i e t a b u t e n d i , u sp ra ­
w iedliw ia konieczność położenia tam y n ieo p atrzn em u niszczeniu la ­
sów. B eż przykładów uczy nas, że tępienie lasów w w ielu k ra ja c h
było pow odem upadku k u ltu ry rolnej i zubożenia ludności. S k u t­
kiem w yniszczenia lasów , aż do czasów M ehm eda-A lego p u stynią
był E g ip t, daw ny spichlerz R zym u, u p a d ły rolnictw a G recyi, Sycy­
lii, H isz p a n ii, a z b ra k u lasów stepow e g ubernie południow ej R osyi
narażone są n a ciąg ły nieurodzaj i klęski.
N iech zatem praw o niew ygodne d la żyjących pokoleń, stanie
się przyczyną powodzeń i bezpieczeństw a dla przyszłości.
II.
D ru g im , ze w zględu n a jeg o znaczenie, św iadectw em zwróce­
n ia uw agi w ładzy n a in te re sy rolnictw a, je s t pow ołanie k o m i s y i
r o l n i c z e j , pod przew odnictw em p. P lew ego o b ra d u jąc śj w P e te rs ­
bu rg u , n ad przyczynam i obecnego p rzesilenia rolniczego.
Z pierw szych w iadom ości sądzić należało, że kom isya zajm ie
się zbadaniem ogółu przyczyn k tó re na przesilenie rolnicze w płynę­
ły , a w konkluzyi nie połow icznie lecz całkow icie w skaże środki, ja kiem iby groźny sta n d a ł się popraw ić.
R o zesłan y przez kom isyą kw estyonariusz do tow arzystw ro l­
niczych w C esarstw ie, d a ł nam ocenić p u n k t w yjścia ja k i kom isya
o b ra ła d la swych b ad ań i przypuszczalnych postanow ień. J e d n o ­
cześnie kom isya o g ło siła swe zdanie o przyczynach kryzysu i naw et
przyczyny te sform ułow ała.
N a podstaw ie ty ch dwóch dokum entów , wolno nam wywnios­
kow ać pew ną ich sprzeczność. Sądzić bowiem należało, że kom isya
wyrobiw szy sobie pojęcie o przyczynach kryzysu, weźmie je za przed­
m iot kw estyonariusza. T ym czasem , te n o statn i dokum ent zam yka
się w p y tan iach dotyczących głównie h a n d lu zbożowego i ułatw ień
jak ie b y w nim przeprow adzić należało.
N a sześć p y ta ń k w estyonaryusza, cztery m ówią o ry n k a c h exportow ych i w ew nętrznych d la zboża, o ta ry fa c h kolejowych, u rz ą ­
dzeniu elew atorów i t. p ., a dw a ty lk o pobieżnie d o ty k ają obecnych
w arunków prod u k cy i i sposobów pod n iesien ia in tra ty gospodarstw
w iejskich.
N a to m ia st opinia kom isyi o przyczynach kryzysu sięg a przy­
czyn głębszych, ogólniejszych i liczniejszych. K om isy a przyczyny
te widzi:
1) W ogólnym u p a d k u cen zboża n a ry n k a c h m iędzynarodo­
wych, skutkiem głów nie k onkurencyi am ery k a ń sk iej, australsk iej
i indyjskiej i udoskonalonych kom unikacyi.
2) W b ra k u dobrych kom unikacyi w B.osyi i sztucznej po lity ­
ce taryfow ej.
3) AV bezbronności interesów ru sk ich n a ry n k ac h eu ro p ej­
skich i b ra k u organizacyi i k o n tro li rz ą d u w w ew nętrznym i zew nę­
trzn y m h an d lu .
4) W nadzw yczajnej drożyznie k re d y tu hypotecznego ta k rz ą ­
dow ego ja k i pryw atnego.
5) W o bdłużeniu w łasności ziem skiej i znacznćm zm niejsze­
niu się funduszów obrotow ych u gospodarzy w iejskich.
6) W p rzeciążaniu p o d a tk a m i ludności rolniczej, n a korzyść
przedsiębiorstw handlow o-przem ysłow ych.
7) W cłach n a n arzęd zia i m aszyny rolnicze.
8) W częstych n ieu ro d zajach , w yw ołanych zm ianą w arunków
klim atycznych ja k o n astęp stw em niszczenia lasów.
9) W podniesieniu się kosztów p rodukcyi i podrożeniu p rze d ­
m iotów , stanow iących pierw szą p o trzeb ę gospodarzy.
G dybyśm y do powyższych punktów dod ali b ra k c e n tra ln e j
w ładzy czuw ającej n a d sp raw am i p rzedsiębiorstw a i ześrodkowyw u- '
jąc ej w swern łonie zarząd , opiekę i p otrzeby rolnictw a, łatw o dojść
do przekonania, że e x p o s c e kom isyi rolniczej obejm uje ogół przy­
czyn przesilenia, a kom isya tak iem i z a p atry w an iam i kierow ana, mo­
że rzeczywiście opracow ać p ro je k t reform zgodny z p o trzebam i ro l­
nictw a. Czy je d n a k kom isya p o p rzestan ie n a platonicznem zazn a­
czeniu głów niejszych przyczyn kryzysu a p racę swą ograniczy do
reform h an d lu zbożowego, ja k to zdaje się w skazyw ać kw estyonaryusz, czy też zap ro je k tu je cały szereg zm ian i u zu p ełnień rdzennych,
wiedzieć nie m ożem y.
AV pierw szym razie b ę d ą to paliatyw a,
w drugim — sku teczn a reform a. J a k ik o lw ie k będzie re z u lta t p o sta ­
nowień kom isyi, z j§j poglądów w yciągnąć m ożna wniosek, o zasa­
dniczych zap atry w an iach ludzi upow ażnionych przez w ładzę do
pracy n a d u trw alen iem b y tu przedsiębiorstw a rolnego. P rz e b ija
w nich w ybitny k ierunek ja k ie g o fiskus p ra g n ie się trzym ać w po­
lityce rolnej. N iezw rócono tu uw agi n a inieyatyw ę p ry w atn ą, n a
Tom III.
Lipiec 1888.
3__
śro d k i podn iesien ia przed sięb io rstw a w ew nętrznem i jeg o siłam i,
nie pow iedziano rolnictw u: „fara d a se!”; lecz głów ny położono n a ­
cisk n a w spółudział pań stw a we w szystkiem co dotyczy interesów
rolnictw a, środków ek sp lo atacy jn y ch i stanow iska przed sięb io rstw a
w szerszem jeg o znaczeniu. F a k t to doniosły.
Czy uw ażać go m am y za dodatni? W sz a k kornisya zd aje się
ignorow ać znaczenie p racy a raczój inteligencyi rolników i w prost
m ów iąc o położeniu dotyka tych je g o s tr o n — k tó rych zm ian a i po­
p ra w a leży w sferze działalności państw ow ej. J e s t to w ystaw ienie
św iadectw a m ałoletności ludziom , k tó rzy o swej dzielności i in te li­
gencyi b ard zo wysoko trzy m ają. Czy św iadectw o to je s t słusznem ?
P o części— a przynajm niej zasłużonem . W ię c z z a p atry w a ń k om isyi w ypływ a, że fiskus zaniepokojony losam i przedsiębiorstw a, n a
k tó re m państw o b y t swój ekonom iczny opiera, a p o w ątpiew ając
o zdolności zawodowej rolników , zam ierza w ła sn ą inicyatyw ą i d zia­
łalnością poprzeć i zreform ow ać stosunki ag rarn e.
N a ra z ie —środek to k to wio czy nie n ajsk u teczniejszy, ale czy
w następstw ie nie pociągnie on za sobą większego jeszcze z a m a rc ia
inicyatyw y i sam odzielności, n a p asek w ziętych pupilów?
III.
Z kolei m ówić n am p rzy ch o d zi o in sty tu cy i elew atorów i w ar­
ian tó w , również pom ieszczonej w najnow szych reform ach ag ra rn y ch .
Z pow odu w ielkiego zn aczenia kwestyi, p o staram y się n a jtre ś ­
ciwiej czytelnika o b jaśn ić z c a łą m a n ip u la c ją .
Z inicjatyw y, ja k tym razem państw ow ej, p o w stają sk ład y
p rzy jm u jące tow ary i w ydające stosow ne o tern. św iadectw a.
J e ż e li np. p ro d u c e n t lub handlujący, w łasnych składów nie p o sia d a ­
ją , lub we w łasnych m agazynach to w aru trzym ać nie chcą, dla j a ­
kichkolw iek bądź przyczyn, o d d a ją go do publicznego sk ła d u i
w zam ian o trzy m u ją św iadectw o z w ym ienieniem ja k o śc i i ilości t o ­
w aru , n a mocy k tó reg o w każdym czasie zw rotu je g o dom agać się
m ogą. J e s t to pierw sza zatem m an ip u lacya dogodna d la stro n y ,
św iadectw o czyli w a rra n t z astęp u je w obiegu sam to w ar. W ła ś c i­
ciel bowiem w a rra n tu może go zbyć lu b zastaw ić; zbyć, jeżeli p rze d ­
staw ia m u się to na razie korzystnem , zastaw ić, je śli sądzi, że cena
tow aru pójdzie w górę.
W innych p aństw ach, tego ro d zaju urządzenia od pew nego
czasu ju ż zaprow adzono, a poznanie odnośnych praw odaw stw , n a jle ­
p iej n as objaśni, k tó ry system je s t najodpow iedniejszym . I s tn ie ją
bowiem pod ty m względem dw a odm ienne praw odaw stw a; jed n o obo­
w iązujące w N iem czech i A u stry i, d ru g ie we F ra n c y i B elgii i W ło ­
szech. T u je d n a k i tam , za zasad ę p rzyjęto, że w ar ra n ty w ystaw ia­
ne i ustępow ane być m ogą n a zlecenie, a w ylegitym ow any przez in­
dos posiadacz w a rra n tu m a zupełne praw o rozporządzania objętym
p rzezeń tow arem .
Praw odaw stw o je d n a k N iem iec i A u s try i, nie ro zrżó n ia d o sta ­
te c z n ie zastaw u od zupełnego u stą p ie n ia i u znaje tylko proste u s tą ­
pienie w a rra n tu . J e s t to zatem zasad a niew ygodna, częstokroć d la
jednej ze stro n krzyw dząca. J e ś li bowiem um ow a m iędzy w ierzycie­
lem a dłużnikiem nie może być ujaw nioną, a opiera się tylko n a ja lem s ustnem zapew nieniu, d łu żn ik zn a jd u je się w rę k u w ierzyciela,
en ostatn i bowiem, n a mocy posiadanego w a rra n tu , może to w ar
sprzedać i nie zw rócić dłużnikow i reszty szacunku, p ozostałego po za ­
spokojeniu w szystkich należności. P rz y tern d łu żn ik , wydawszy w ar­
i ant , pozbaw iony je s t m ożności sp rzed an ia to w aru w czasie, k tó ry za
właściwy d la siebie uzna, choćby naw et sum ę d łu ż n ą ch ciał zap łacić
lub złożyć j ą do depozytu.
N ato m ia st praw odaw stw o francuzkie i włoskie w a rra n t zupeł­
nie lznaczej rozum ie, staw iając go na rów ni z w ekslem a naw et wy­
żej od niego. M ianow icie, zarząd sk ła d u p rzyjm ującego to w ar wy­
daje dwa św iadectw a, z k tó ry c h jed n o je s t św iadectw em składu,
właściwym w a ria n te m . N a m ocy p osiadanego w a rra n tu ,
w łaściciel może n ań zaciągnąć pożyczkę, z oznaczeniem je j wysokoci i term in u zw rotu, w ierzyciel zaś rów nież przez indos może odstąPlc,i=0, 080 , le trzeciej. P o trz e b n ą je s t tylko do d o p ełnienia fo rm aln p o, y pierw otny posiadacz w a rra n tu , n a św iadectw ie sk ład u uczyni wzm iankę o nazw isku w ierzyciela, o wysokości zaciągnionśj poźycz 1 1 term in ie jś j zw rotu. Szczegóły te z arząd sk ła d u za strz e g a
w księgach depozytow ych. W term in ie w ym agalności pożyczki d łu ż ­
ni obow iązanym je st w a rra n t w ykupić, czego je ś li nie uczyni, w ie­
rzyciel to w ar przez publiczną licy tacy ą sp rzed aje, a ew en tu aln a nadwyz a przypada oddającem u na sk ła d lub też posiadającem u świa= ^ , 1 ^1° a
,"
posiadacz św iadectw a c h c ia ł tow ar wcześniej
wo no m u to uczynić, pod w arunkiem zdeponow ania w zalządzie sk ład u sum y zastaw nej n a w a rra n t zaciąg n iętej, k tó ra w ie­
rzycielow i za zgłoszeniem w ypłaconą zostaje.
Istn ie je przytem jed en jeszcze ważny przepis, reg u lu jący od­
pow iedzialność poprzednich posiadaczy w a rra n tu . Z d arzy ć się bo­
wiem może, że sum a ze sprzedaży osiąg n ięta, n ie pokryw a należno­
ści w arran to w ej. W tym w ypadku praw o czyni w szystkich indosenow so lid arn ie odpow iedzialnym i w zględem posiadacza, za nieuzysm ną przy sprzedaży kw otę zastaw u. P oniew aż w poszukiw aniu regiesow em , stosow ane je s t praw o wekslowe, w a rra n t sta je się papiele m o wiele wyższym n a d weksel. P o sia d a on bowiem podw ójne
zabezpieczenie: rzeczowe, o p a rte n a w artości to w aru i osobiste, n a
so lid arn ej odpow iedzialności indosentów . T en o sta tn i w arunek, czyni
w a rra n t p ap ierem kredytow ym pierw szorzędnej w artości.
P ra w o m ające obowiązywać u n as, zbliżone je s t do wzorów
francuzkich i z tego w zględu uw ażam y je za odpow iadające n a tu rz e
stosunków handlow ych i m iejscowym potrzebom .
Co do elew atorów , budow a ich postanow ioną z o stała przedeNvszystkiem w m iastach portow ych i w ażniejszych stacyach kolejo­
wy cli. Pierw szy ta k i elew ator m a sta n ą ć w Je le ń , następ n y n a d ro ­
dze nadw iślań sk iej, m ia sta zaś portow e nie są jeszcze oznaczone.
Z naczenie elew atorów łatw o ocenić m ożna ze w zględu ułatw ień, j a ­
kie w h an d lu zbożowym pow odują, dozw alając han d lu jącem u lub
producentow i przechow yw ać w nich to w ar do chwili, w k tó rśj sprze­
daż jego u zn a za odpow iednią. Z e elew atory są urządzeniem w y­
soce p rak ty czn em , świadczy ich rozpow szechnienie w A m eryce. T am
elew atory znajd u ją się nietylko w większych p u n k ta ch handlow ych,
lecz praw ie n a każdej stacyi kolei żelaznych, k tóre zboże przew ożą. T a m
kom isyonerzy pszenicę so rtu ją , w ażą i do elew atora zab ierają; w łaś­
ciciel zaś dostaje czek, że tyle to — a tyle i takiej klasy pszenicy w ele­
w ato rze złożył. Czekiem tym , czyli w a rra n te m ja k każdym p a ­
pierem w artościow ym w łaściciel operow ać może. Ceny bieżące ko­
m u n ik u ją się codziennie w szystkim elew atorom i są ogłaszane w g a ­
zetach. E le w a to ry są w łasnością ju ż to tow arzystw kolei żelaznych,
ju ż tow arzystw p ry w atn y ch , k tó re, p o b ierając bardzo nieznaczne
składow e, z tern w szystkiem ro b ią dobre interesy. W C hicago
zn a jd u je się obecnie 28 elew atorów , m ogących w sobie pom ieścić
7,122 m ilionów m etrycznych centnarów pszenicy. J e d e n z nich (nie
najw iększy) mieści w sobie 435,400 m etrycznych centnarów , m a
240 oddziałów i może dziennie w yładow ać 400 w agonów , czyli
40,000 korcy zboża, a 10 wagonów w 5 m inut. Ł adow anie ze spi­
chrzów idzie jeszcze pręd zej, p rzy czem k o n tro la je s t p ro sta, koszt
nieznaczny, gdyż w ym aga do obsługi 15 — 20 ludzi.
In sty tu c y ą elew atorów i w aria n tó w staw iam y w rzędzie n a j­
pow ażniejszych reform , ja k ie w o statn ich czasach weszły w p ro g ra m
polityki ekonom icznej p aństw a. W p ro w ad zając organizacyą h a n ­
d lu zbożowego, w yzw alając go z ucisku m onopolistów lub pokątnych spekulantów , n a budżecie narodow ym do d atn io odbić się
one m uszą. G dyby p ro d u cen t nie więcej nad 5 pro cen t zyskiw ał,
m ając m ożność w yczekiw ania z tow arem i nie znaglony do p o d d a­
w an ia się w arunkom h andlarzów , rolnictw o m iliony z tego ty tu łu n a
swój dochód roczny zapisze. O gólna w artość rocznych zbiorów ro l­
niczych w państw ie rosyjskiem wynosi 1,214,064,000 ru b li, z czego
n a K ró lestw o w ypada 153,015,000 ru b li, od k tó rej to ostatniej su­
my pięcioprocentow y zysk d a nam około 8 milionów rocznie.
D o te j pory o praw idłow ej o rg anizacyi h a n d lu zbożowego
u n as nie m ogło być mowy, gdyż w szelkie usiłow ania n a tu ry p ry w at­
nej ro z b ija ły się o b ra k k ap itałó w , walczyć m usiały z je d n ej strony ze
złu w olą m onopolistów , z drugiej z b rak iem term inow ości, ja k ą n i e ­
stety , odznacza się większość rolników . Dom y zleceń, domy kom i­
tetów i t. p., po p a ru la ta c h kłopotliw ej egzystencyi, m usiały się
likw idow ać, gdyż ich klien ci b ard zo łatw o przystępow ali do b ra n ia
zaliczeń, bard zo tru d n o do sp e łn ia n ia innych w arunków umowy.
"W arranty z niedorzeczną zasad ą zaliczeń na niżej podpisanego nie
m a ją nic w spólnego, d a ją zaliczenia do wysokości 80 pro cen t w ar­
tości, ale n a tow ar zm agazynow any. L ik w id a c ja im zatem n ie g ro ­
zi, a przyuczyw szy naszych rolników do „p orządnego prow adzenia
in te re su ,1* dadzą możność najzyskow niejszego spieniężania owoców
p racy całorocznej, d o sta rc z ą pod pew nym względem tyle p o trzebnego krótkoterm inow ego k re d y tu .
IV .
Z innych reform d ru gorzędnej n atu ry , wyliczyćbyśm y mogli
pow ażną ilość środków pożytecznych, w k tó ry c h rzędzie n a wyróż­
n ienie zasługuje, zw rócenie uw agi sfer w yższych n a zbożowe tary fy
kolejow e, k tó re swą niepropo rcy o n aln ą w ysokością ta m u ją sw obodną
cyrkulacyą produktów roln y ch . J e s t to je d n a k p ro je k t dopiero,
k tó reg o ocenę staw iać będzie m ożna w tedy, gdy ja k o praw o w pro­
w adzi ła d w polityce taryfow ej.
N a to m ia st zaznaczyć tu należy praw o o zaliczeniach zbożowych
n a kolejach żelaznych, k tó re ja k o rzecz przejściow a do chwili roz­
pow szechnienia się wszędzie in s ty tu c ji w a rra n tó w i elew atorów , je s t
■ważnym bardzo środkiem podniesienia h an d lu zbożowego. N a r a ­
chunek ^ b an k u pań stw a drogi żelazne w ydaw ać b ęd ą pożyczki do
wysokości 60°/„ w artości tow aru, n ajd alej w trz y d n i po złożeniu go
n a odpowiedniej stacyi. T erm in zw rotu pożyczki n a zastaw iony to ­
w a r je s t k ró tszy — dw um iesięczny i dłuższy— sześciomiesięczny, po
upływ ie których, je śli pożyczka zw róconą nie będzie, kolej sp rzed aje
zastaw przez licytacyą. P ró c z p ro c e n tu od pożyczki, zastaw ia­
j ą
p ła c i ' / 3 % ja k o zw rot w ydatków koniecznych przy operacyi po­
życzkowej i y^o/o od wysokości pożyczki, w celu utw orzenia specyalnego d la każdej d ro g i funduszu rezerw ow ego. T en o sta tn i w alu n e k , co n ajm niej dziwnym nam się w ydaje, tem bardziej że nie
ws vazano, ja k ie po pewnym czasie n a d a się przeznaczenie fu n d u ­
szowi p i zez klientów złożonem u i stanow iącem u ich niezaprzeczoną
własność...
N ie m n ie j zastan aw ia ożywienie, ja k ie sp o strzeg ać się d aje
w m inisteryum d óbr p aństw a, sp ełn iającem zastępczo obowiązki nie
istniejąceg o a ta k p o trzebnego m in iste riu m rolnictw a. K a ż d y ty ­
dzień praw ie przynosi nam w iadom ość o postanow ieniach w spom nia­
nego m in isteriu m , bądź to w k ieru n k u zachęty do podniesienia pe­
wnych odłam ów p rodukcyi rolniczej, b ąd ź b a d a ń n ad niew yjaśnionem i spraw am i k u ltu ry rolnej. R uchliw ość ta k a św iadczy o rozbu­
dzonych d ążen iach w celu u lepszenia stosunków a g rarn y c h , k tórych
sta n pom yślny znakom icie może podnieść d o b ro b y t ekonom iczny
państw a.
P rz y z n a ją c postanow ieniom państw ow ym obecnej chwili pierw ­
szorzędne znaczenie, rad zib y śm y by rolnicy nasi z rów ną en erg ią
i um iejętn o ścią w spółd ziałali w reform ie p rzedsiębiorstw a n ajw aż­
niejszego i n ajsym patyczniejszego.
O BAJKACH J. U. HEZCEWICZA.
STUDIUM inSTOKYCZNO-KRYTYCZNE.
S ta-n io taw a OfCowińs-kizyo *)„
V.
Ziem ia igraszką bogów. Krwiożerczość ludów.
W olka o łup blachy. Tępienie się
wzajemne.
M onarchowie i m inistrowie.
Sprawiedliwość jowiszowa. Bezsenność
m onarchów. Obowiązek m inistra dobrze radzić monarszo, przestrzegać praw.
M onarcha winien czuwać nad postępowaniem ministrów. W ychowanie następcy tro­
nu. Dworactwo.
S to su n k i polityczne św iata budziły w N iem cew iczu, w edług
okoliczności uczucia ironii, goryczy lub zgrozy. W bajce „O lim p
i ziem ia* (oryg. z 9 czerw ca 1815) ') syn Jo w isza spuszcza się dla
igraszk i n a ziemię i p rz y p a tru je się tutejszym stosunkom . M ia ł ze
sobą cudow ną perspektyw ę, za pom ocą k tó rej m ógł widzieć w szyst­
ko, co się tu niegdyś d ziało i co się w przyszłych w iekach dziać
będzie. N apatrzyw szy się bojom , rzeziom i głupocie ludzi, id ący ch
rozm yślnie pod jarzm o , ta k się zn u d ził tern w szystkiem , źe co prędzśj u ciek ł do n ieb a. O pow iadaniem swojem u b aw ił cały O lim p,
a Jo w isz rz e k ł m u, źe g dzieindziśj są św iaty zaludnione lepszem i
i m ądrzejszem i isto tam i, ziem ia zaś służy tylko bogom do igraszki.
O b u rzał się N iem czew icz krw iożerczością ludów wojow ni­
czych. O d b ija się to w bajce je g o oryginalnej „Szczupak" (10 listop1 8 0 8 )ł ). Człowiek łow iący ryby, schw ytaw szy szczupaka, ła je go z a
łakom stw o i żarłoczność. S zczupak odpow iada:
I mnie to tak srodze wini?'
Stokroć człowiek gorzej czynią
Gdy nie z potrzeby, nie dla pożywienia,
D la pustćj chwały lub tćż z przywidzenia,
* ) Dokończenie— Zob. zeszyt na mies. czerwiec r. b.
') T . I I , 8 2 .
2) T . I , 5 7.
_
Nie plotki, własnych swych braci
Męczy, zabija i traci,
A gdy tysiące srodze zam orduje,
Cieszy się dum ny i Bogu dziękuje,
W ierzaj m i, człeku wyrodny,
P rzy takim — tygrys łagodny.
1
■ v l ce
a strz ą b i k ro g u le c ” (oryg. bez d a ty ) ') z iro n ią
w skazuje N iem cew icz częste przyczyny wojen. D w a p ta k i drap ieżn e
m ją się z sobą zawzięcie i ro z d z ie rają naw zajem o to, k tó ry z nich
m a zjeść gołębia.
T o , co się działo między ptaki tem i,
N ieraz się pono przytrafia na ziem i.
U staw iczne wojny i rzezie, n a k tó re p a trz y ł, pobudziły go
tez do n ap isan ia b a jk i p. n. „W ołyu (oryg. z 8 listop. 1812 2). W ó ł,
przeznaczony n a rzeź, pod b u rza w spółbraci swoich do b u n tu przeciw
cz owiekowi, ale inny w ół, pow ażny wiekiem , o d ra d z a te n k ro k
rozpaczliw y, czyniąc uw agę, że człow iek i ta k ju ż
Sam plemię swoje zagładza
Przez mordy, rany i guzy;
On nas przewyższa swą nędzą.
I czćmżo nasze szlachtuzy
P rzy tych, na któro go pędzą?
Sam ych ludzi srogie hordy,
Pow etują nasze mordy,
w alkach, wśród których się biedzą,
I w których wiecznie się krwawią,
Sam e siebie w krótce zjedzą,
I świat zwierzętom zostawią.
w
T u należy b a jk a „ T rz y p a ją k i i m ucha" (oryg. bez d a ty ). 3)
T rzy p ająk i schw ytały m uchę, ro z d a rły j ą i p o żarły. Ł u p ro zd, ra
. ż n ił ich żarłoczność. Z a c z ę ły n a jp rz ó d krzyw o p a trz e ć n a sie­
bie po tem dwóch rzu ciło się n a trzeciego. Z d a w a ło się, źe p o ­
żarłszy go
Syte pastwy i krwawego boju
Żyć będą w zgodzie i długim pokoju;
TOioV=a *e ffdzieżtam ; im b ard zćj każdy ró sł w pow agę, siły . tym
w iększą w zbudzał w d ru g im nienaw iść, gniew i zapalczywość. Ż a d e n
“ „ ' f . 1 S16 bezpiecznym i oba p ostanow iły ra czej ledz tru p em niż
n o io b /0 r y
a : . Stoczyły z sobą bój zacięty. M ocniśjszy z dw óch
w’ zSn §biwszy n iep rzy jaciela, u jr z a ł się panem sam ow łanym. Z aślepiony powodzeniem , m ów ił sam do siebie:
Świat się uciszył pod m ojćm ram ieniem
Kędy się izba kończy i zaczyna,
Gdzie spojrzę, wszystko m oja pajęczyna.
I cóż p o ło ży potędze mej tamę?
Kiczem przedemną nawet bogi sam e.
J a m jeden tylko i m ądry i dzielny
Niezwyciężony — nawet nieśmiertelny.
W tem sp o jrz a ło n ań oko rządzącej św iatem o patrzności,
w postaci pokojów ki. U jrzaw szy n ad ęteg o p ają k a, z g n io tła go p rę d ­
ko m io tłą i w yrzuciła przez okno na śm ieci.
P om im o w yrozum iałości a n aw et szacunku d la władzy m o ­
n arszej, w yszydził Niem cewicz tkliw ość i spraw iedliw ość k ró la bo­
gów w b ajce „Poselstw o osłów do Jo w isz a ” ') (z w łoskiego R o b e rti),
(12 listo p a d a 1711). O sły przychodzą do Jo w isza skarżyć się n a
człow ieka, poniew aż je bije. Jo w isz odpow iedział, że n a mocy
w yroków przeznaczenia słyży człowiekowi praw o b icia osłów, k tó re ­
go on zm ienić nie może. L ecz nie chcąc puścić ich bez dow odu
ła sk i, d a ł im skórę ta k tw a rd ą , ab y razów nie czuły. O sły zaryczały n a podziękow anie h ym n n astępujący:
Jow iszu, ty panie nad pany,
T a k bardzo m ądry i nierozum iany,
Zawsze potężny i zawsze szczęśliwy
A co większa, litościwy!
Ja k i twdj dowcip, j a k rozum głęboki.
Głosić tak m ądro wyroki.
W bajce „ S u łta n i d erw isz” (naśl. z franc. 8 sierpnia 1811
w W ilan o w ie) 2) derw isz p raw i k azan ie sułtanow i, dręczonem u w y­
rzu tam i sum ienia i z tego pow odu nie m ogącem u zasnąć:
Możeś czasom w złym hum orze
U m ieścił głupca jakiego na dworze?
O cudze państwo możeś się pokusił?
Ściął niewinnego lub może udusił?
Innych podobnych fraszek
Lub krwawych wojen igraszek
Pozw alał sobie? wszystkich takich rzeczy
Strzedz się potrzeba i mieć w czułćj pieczy,
Bo chociaż wezyr inaczćj doradza,
W ierz m i, zgryzota bardzo spać przeszkadza.
P o e ta nie d o d aje, czy ra d a derw isza sp raw iła dobry sk u tek .
Z a to w innej b ajce su łta n i w ezyr (z w łosk. Z 9 g ru d n ia 1813) 3)
d a je n a m wzór m onarchy, k tó ry nabroiw szy wiele złego, w strzy ­
m a ł się w końcu n a przełożenie m in istra . S u łta n , k tó ry ch w ałę
w ojow nika p rz e k ła d a ł n a d szczęście sw ojego ludu, k tó ry ju ż wiele
k rajó w zaw ojow ał i spustoszył, m iał w ezyra rozum iejącego mowę
ptaków . R az, w ra c a ją c z łowów, u jrz a ł ów s u łta n n a drzew ie dw ie
sowy, ja k b y gw arzące z sobą i z a p ra g n ą ł wiedzieć o czem ro zm a­
w iają. W e z y r, upew niw szy się, że go nic złego nie sp o tk a, gdy
powie praw dę, w yjaw ił sułtanow i tre ść p o d słu ch an ej rozm ow y sów.
U m aw iały się z sobą, ile se t wsi i m iast spalonych d ad zą naw zajem
dzieciom swoim w posagu. P ow ieść ta z ro b iła n a su łta n ie głębokie
w rażenie. O dbudow ał wsi i m iasta spalone i o d tąd
^
W e wszystkich dziełach przedsiębranych
M iał za cel szczęście poddanych.
J a k widzim y nie b y ł N iem cew icz uprzedzonym naw et do wo­
jowniczych m onarchów . Owszem, w ierzył, że do ich pow ściągnię­
cia p o trze b a tylko, aby m inistrow ie um ieli zręcznie zaprow adzić
ich n a d o b rą d rogę i w spierali ich m ą d rą ra d ą .
W bajce „P o ręcze11 (oryg. bez d a ty ) ') kalif, ja d ą c przez
m ost, zobaczył po je d n e j i po drugiej stro n ie poręcze, k tó re m u się
zdaw ały niepo trzeb n e. P rz y w o ła ł więc w ezyra i k a z a ł je rozrzucić,
gdyż nie lu b ił spotykać przeszkód. W e z y r je d n a k w ytłóinaczył m u,
ze dopóki poręczy nie było, i ludzie pospolici i kalifow ie k a rk i
tu ta j kręcili. K a lif słu c h a ł cierpliw ie i uw ażnie, m in ister zaś z a ­
kończył rzecz n a stę p u ją c ą perorą:
Racz tedy przyjąć, N ajjaśnićjszy panie,
T o szczere moje wyznanie,
Ze g d y — czyli to rządzący,
Czy lad pod nim zostający,
Z granic rozsądku wybiegą,
To ich poręcze od zguby u strz eg ą .
Oczywiście chce i tu N iem cew icz powiedzieć, że nie b y ło b y
niespraw iedliw ych m onarchów , gdyby się zawsze zn alazł ktoś, coby
im przypom niał, że p raw a są n ietylko d la rządzo nych, lecz i d la
rządzących.
W ogóle p rzy zn aw ał zawsze m onarchom popędy
sz achetne, m iłość spraw iedliw ości, troskliw ość o p oddanych, a tylzJe W sam ow o^ i bezsum ienności m inistrów w idział przyczynę
W bajce „P aw ian " (naśl. z ang. poety G a y a , 14 stycznia
1814) 2) sk re ślił w izerunek m in istra, k tó ry d la w łasnej korzyści n a ru ­
sza sk a rb publiczny, w sk u tek czego tra c i u rz ą d i cześć.
W b ajce „Lew spraw ied liw y ” (z w łoskiego, bez d a ty w B are u th ) 3) p rzed staw ił k ró la , k tó ry w p rz e b ra n iu w ciska się pom ięv
- p rzek o n an ia się o je g o p o trzeb ach . T u dow iaduje się,
ja k okropnie oszukują go m inistrow ie, ja k ic h dopuszczają się n a ­
k r y ć i okrucieństw . Schw ytaw szy n ajgorszego n a gorącym uczynu t daje się poznać i ivym ierza w innym zasłużoną k arę . J e s t w tej
bajce kilk a pięknych, p ełn y ch życia ustępów . L a m p a rt m in ister,
zobaczywszy tłu ste cielę, za kro w ą biegnące, ch ciał je zjeść. T rz e ­
ba je d n a k było upozorow ać a p ety t. U d a ł, iż się o b raz ił je g o b ek iem
i w ydał surow y rozkaz:
‘) T . I I . 5 1 .
2)
t
. I. 75 .
ł ) T . I . 98 .
Niech jo zaraz do m ego wiodą legowiska
T am je nauczę z bliska
J a k z bestyą m ego znaczenia
I m ojego urodzenia
K ażde zwierzę, całości jeśli chce używać,
Powinno się zachowywać.
Zlękniona m atka głową i ogonom
Chce cielę zakryć i choć cichym tonem ,
J a k gdyby króla pomocy wzywała
Święte lwa im ię wspomniała.
„C o słyszę", krzyknie bostya zagniew ana,
Obracając się do straży:
„K row a podła i wzgardzona
W mćj przytomności króla wspominać się waży?
Chce zuchwalcm i wargi
Przeciw mnie do lwa zanosić skargi?
H ćj komiszarze! czyli nie słyszycie?
W eźcie i m atkę i dziecię."
B a jk a t a kończy się p rzy ła ta n ą nie b ard zo zgrabnie ap o strofą
do wychowawców dzieci królew skich, w któ rej p o eta przypom ina
im , ja k ie cnoty w pajać m a ją w ich serca. T oż sam o je s t tre śc ią
b a jk i „W ychow anie lw a“ (z F lo ry a n a ) ł). Lew zwołał w szystkich
m inistrów , a b y się z nim i n a ra d z ić w ważnej spraw ie, kom u p o ­
w ierzyć w ychow anie syna. T ygrys ra d z ił nie wychowywać go
n a m ędrca, bo dość, ab y u m iał zabijać; niedźw iedź p rz y d ał, aby
ochm istrz w p a ja ł w królew icza dzikość i popędliw ość; lis ra d z ił
k sz ta łc ić go w polityce, aby um iał n ie dotrzym yw ać tego, co p o d p i­
sze, sięgać po cudze, zaw ierać k o rzy stn e tra k ta ty . P ie s zaś dowo­
d ził, że królew iczow i trz e b a zap raw iać się do cnoty, i przyzw ycza­
ja ć do szanow ania praw , zabezpieczających pow agę tro n u i swobody
naro d u . S zlachetnem u lwu sp o d o b ała się n a jb a rd z ie j ra d a psa, j e ­
m u w ięc pow ierzył w ychow anie syna. P ie s w ychow yw ał królew icza
ta k , ja k b y w cale n iebył królew iczem . Z a ta ił n a w e t przed nim jeg o
ró d i godność. P o n ie ja k im czasie w y brał się z nim w podróż, aby
go zapoznać z nędzą ubogich, z nadużyciam i m ożnych i z w szystkiem i
teg o św ia ta niespraw iedliw ościam i. L ew ek p y ta ł co krok, czy k ró l
wie o tóm w szystkiem , co się tu dzieje... W te m ty g ry s rzu cza się
n a m en to ra, ab y go pożreć. L ew ek przyszkakuje, zag ry za ty g ry ­
sa i w tedy dopiero, gdy p oczuł w sobie siłę i odw agę lwią, dow iadu­
j e się od swego m istrza, źe je s t isto tn ie lwem . Z ostaw szy królem ,
b y ł p rzy stęp n y d la pod d an y ch i nie w ierząc nig d y m inistrom n a sło­
wo, sam się naocznie przek o n y w ał o w szystkićm .
D o dw orów m onarszych nic nie nęciło poety naszego, a w szyst­
kim , k tó rzy p ra g n ą się ta m w cisnąć, o k a z ał p o g ard ę w bajce „Szpak,
niedźw iedź, m a łp a i w ąż” (z francuz. 20 m a ja 1813 w P ra d z e ) ').
N iedźw iedź p y ta , ja k się wchodzi do dw oru: pokornie? czy śm iele?
W raz dawać rady jęli przyjaciele:
M ałpa m u rzekła: s k a c z ą c , p o d r z o ź n i a j ą c ,
Szpak zaś powiedział: wchodzi się ś p i e w a j ą c ,
Jeśli prawdziwym życzysz być dworakiem
W ąż go ostrzega: w c h o d ź n a b r z u c h u , r a k i e m .
V I.
Ostatnio lata rzeczypospolitej.— U m izgi P ru s.— Gadulstwo i niezgoda w chwilach
niebezpieczeństwa.— Intrygi Tnrgow iczandw .— Zarzucanie winy tym , ktdrzy chcieli
o nie mogli uratować całości.— P arafraza dziojdw rozbioru.— Przym ilenia zwycięzcdw.— N apoleon.— W ygnanie Prusakdw .— A utor szydzi z fanatyzm u, ktdry korsysykanin rozbudził.— T akże m u ulega.— Księztwo warszawskie.— A utor postrzega,
że rząd jeg o nieodpow iedni.— Łudzi się je d n a k .— Poezya jedyną pociechą.—
Fakcyo w kraju , ich niezgoda i intrygi.— K rzyki na rz ą d .— N ędza powszechna.—
Krdlestwo kongresow e.— Lepszy rydz ja k n ic .— Odwoływanie się do wspaniało­
myślności rządzących.
B a jk i historyczne zaczął pisać N iem cew icz podczas sejm u czte­
roletniego. J e d n ą z n ajdaw niejszych jeżeli nie n ajp ierw szą je s t
b a jk a „Sowa, ziem ba i k ro g u lec,” um ieszczona przy dru g iem w yda­
n iu „P ow ro tu p o sła" (1791) 2). Tyczy się o n a n iew ątpliw ie sto su n ­
ków rzeczypospolitej z P ru sa m i podczas rozpraw n a d K o n sty tu c y ą 3-o
m aja. Sowa prześladuje ziem bę i tysiączne w yrządza je j przykrości.
P s u je gniazdo, z a b ie ra żywność, dzieci w yrzuca i w łasne po d k ład a.
W id zą c to krogulec, w ysyła do ziemby słow ika z ośw iadczeniem
przyjaźni:
Pełniąc swoje obowiązki,
Siadł poseł na brzegu gałązki,
Gdzie było ziemby m ieszkanie
I tam przez słodkie śpiewanie
Je j się niedoli lituje,
Pom oc pewną obiecuje.
Sowa zobaczywszy to, zaczyna w rzeszczeć i zżym ać się, że
ziem ba chętniej słu ch a słow ika, niż jć j. Z ie m b a tłóm aczy się:
M oja ty pani m iła ...
K to się nadem ną lituje,
K to m ię wspierać usiłuje,
113.
')
B ajki i powieści Ju l. U rsyna Niemcewicza. W arsz. 1 8 1 7 .
B ajkę tę opuszczono w wydaniu z r. 1 8 2 0 . ®) Str. 10 7.
T . I , str..
K to przyjemnićj do mnio gada,
Togom wdzięczniej słuchać rada.
P isz ą c tę b ajk ę snąć w ierzył N iem cew icz w szczerość ośw iadczeń
k ró la pruskiego.
W bajce „ B r a t i sio stra " ') n ag an ia nasz poeta rozpraw ianie,
gadulstw o i sprzeczanie się o teo ry e w chw ili, gdy społeczeństw u za­
g ra ż a niebezpieczeństw o, w ym agające doraźnego d ziałan ia. N a j a ­
kiejś wyspie fataln e były stosunki.
Kto zręcznie um iał ludowi dogodzić,
M ógł go potćm ja k chciał wodzić.
Otóż:
Niewiasta jed n a nadobna,
Z ręczna, obrotna, sposobna
D o tego przyszła swą siłą,
Żo ję ła rządzić narodom .
Sław na była dawnym rodem ,
Uczony dzieła jć j chowa,
Z nana w A tenach i Rzymie,
W szędzie wolność czci jej im ię,
Nazyw ała się W ymowa.
G d y ju ż w szędzie ro zciąg n ęła swoje panow anie, n ie zrobiono
nic, ty lk o rozpraw iano, bo każdy w olał g ad ać niż czynić. Ź le więc
d ziało się n a wyspie. W końcu przecież poznali m ieszkańcy, że nie
dość je s t g ad ać i przyzw ali do rządów b r a ta W y m o w y , k tó ry n a ­
zyw ał się R o z s ą d e k .
Szkodliwość zbytniej wymowy a raczej zap am ię tałeg o g a d u l­
stw a, k tó re przodków naszych ty le razy zgubiło, n a g a n ił N iem ce­
wicz tak że w bajce „ O k rę t" 2). M a ona być przełożona z francuzkiego, lecz je st ja k b y um yślnie d la n as n ap isan a. O k rę t b y ł z a g ro ­
żony rozbiciem . R ozsądniejsi więc m ajtkow ie zachęcali drugich do
rato w an ia. A le ci, „w ym ow ni," z a b ra li się n ajp rzó d do z b a d a n ia
p o czątk u w iatrów , podnoszenia i o p ad an ia wód. G d y się o teo ry e
sprzeczają, ro zb ił się o k rę t i wszyscy zginęli: sm utne ofiary wymowy.
N iem cew icz kończy:
Czemuż przykładu togo nie użyj om?
P otrzeba nag li, moi przyjaciele;
W ierzcie, rozum u m am y nadto wiele,
Czas próżno tracim , o brzeg się rozbijem ...
B a jk a „ K re ty " 3) p rzypom ina in try gi Targow iczanów . O g ro d ­
n ik, odziedziczywszy b o g aty , ale zniszczony ogród, chciał przyw ieść
go do dobrego sta n u i z zapałem j ą ł się pracy. A le za raz zjaw iły
się k re ty i dalejże psuć jego dzieło. D o ty ch czas żyły w niezgodzie,
‘)
Ibid. str. 1 1 6 .
a) Ibid. str. 1 2 8 .
3) Ib id . str. 1 2 4 .
lecz pojednały się n aty chm iast, ja k tylko zobaczyły, źe się n a d a rz a
sposobność zniw eczenia uczciw ych zabiegów. N a d a re m n ie p rz e d sta ­
w iał im ogrodnik:
Slopo prawdziwie, nie wiecie,
Czego chcecie, co robicie.
R yły wciąż, oczekując północnego w iatru , k tó ry m ia ł dokoń­
czyć dzieła zniszczenia. W końcu zwyciężyły. O grodnik zniechę­
cony zap rzestał p racy i ogród zam ienił się w krótce w las dziki.
K to chciał, to w nim polował,
Niszczył, wycinał, plądrow ał.
H isto ry ą o statn ich n iefortunnych usiłow ań około popraw y R z e ­
czypospolitej, k tó ry c h przyw iedzeniu do sk u tk u póty spory sta ły n a
przeszkodzie aż w końcu ru n ę ła n a d w ą tla ła budow a, nie doczekaw szy
się pomocy, sk reślił w b ajce „G m ach podupadły" '). D ziedzice tego
gm achu, w idząc, że grozi zw aleniem , ję li m yśleć o popraw ie. Z g o ­
dzili się, że n a jp rz ó d trz e b a przyw ołać m ularzy. A le, zanim ich
sprow adzili, pokłócili się n a d planem . Z am iast rozpocząć napraw ę
od fundam entów , chcieli klecić na d rąg ach , k tó rem i ru d e ra b y ła p o ­
podpierana. K łó cili się potem o fraszki. J e d e n ch ciał okna p o p ra ­
wiać, d ru g i piece przenosić gdzieindziej, ów o kom inku m yślał, ta m ­
ten upom inał się o drzw iczki sekretne. N ik t nie m ó gł sporów uśm ie­
rzyć i sta ło się, że nim m ularze przyszli
Gm ach <5w nadwątlały
Nic doczekawszy pomocy,
W pośród okropnćj nocy,
W pośród grom ów przeraźliwych
Spadł na głowy nieszczęśliwych.
W tenczas przy ostatnim zgonie
Z płaczem wszyscy narzekali,
Że gabinety stawiali,
Gdy trzeba było myśleć o dom u obronie.
B a jk a „ P o ż a r" 2), pośw ięcona je s t sam olubom , k tó rzy , u sunąw ­
szy się od spraw y publicznej w najniebezpieczniejszej chwili, szydzą
potem z poczciw ych, k tó ry ch u siłow ania i najheroiczniejsze ofiary
nie zo stały uw ieńczone pom yślnym skutkiem . P odczas p ożaru, gdy
wszyscy rzucili się do ra to w a n ia , je d e n z m ieszkańców płonącego d o ­
m u, opasawszy się trzosem , u ciek ł do sąsiedniego b u d y n k u i z okna
przy p atry w ał się spokojnie okropnem u w idow isku. D om zgorzał do
szczętu. N aten czas sam olub w yszedł ze swojej kryjów ki, s ta n ą ł
w śród ty ch , k tó rzy budow ę rato w ali z n arażen iem życia i do ty ła b y ł
bezw stydny, że się jeszcze p rzechw alał ze swego sam olubstw a. W je ­
go oczach głupcem je s t każdy, kto się pośw ięca d la ogólnego dobr&
n ie m ając pew ności, że się przedsięw zięcie uda, on zaś rozum em
swoim p rzen ik n ął, że ro b o ta będzie darem na. I nie dość n a tern:
jeszcze kry ty k o w w ał tych, k tó rzy się w ogień n a oślep rzucali.
G a n ił, że je d n i biegali p rzed d ru g im i bez ła d u i p o rz ąd k u tam ,
gdzie najw iększe widzieli niebezpieczeństw o. „W yrodku!" odpow ie­
dziano mu:
Nie chciałeś z nam i rzeczy publicznej zasłaniać
Nie masz dziś prawa naganiać
Ni zam ysłu ni sposobu.
Zginęliśmy, lecz z sobą poniesiem do grobu
Czuło poczciwych wspom nienia,
Spokojność i świadectwo własnego sum ienia.
T y , coś zakładał szczęście swojo w złocie,
Żyj z nićm , żyj razom w hańbie i zgryzocie.
P a r a fra z ą dziejów rozb io ru P o lsk i je s t b a jk a „Szczury” ').
Szczury, zwyciężone przez koty, poniew aż były za słabe do walki
a myszy i^łasice odm ówiły im pomocy, gdy je prow adzono do więzie­
nia, je d e n z ich przewódzców ta k się odezw ał do zwycięzców: Z a ­
rzu caliście nam n ierząd, zaprow adziliśm y rzą d praw ie sam ow ładny.
P o niew aż i to się wam nie podobało, wróciliśmy do konstytucyonalizmu. L ecz i przez to w am nie dogodziliśm y. Cóż m am y czynić?
D ajcież nam k o ta za p ana; niech n as zjad a, byle nas b ro n ił od in ­
nych nieprzyjaciół. „ P o d li buntow nicy,” odpow iedział kanclerz koci.
„D o Spiżarni waszój m am y od wieków praw o, bierzem y j ą więc
a w dowód n iep rzeb ran y ch względów przyjm ujem y w as za niew olni­
ków." Szczur zw rócił się ted y do łasic i myszy i zaw ołał:
Niech nasz upadek będzie wam pam iętny,
P odobna naszej i was kolćj czoka.
Zw ycięzcy wolno czynić w szystko, co tylko w sum ieniu swojem
uzna za p o trzeb n e do u g ru n to w an ia swego panow ania, a choćby uży­
w ał do tego n aw et nieludzkich sposobów , zwyciężeni zniosą w szystko
z uległością, bo w iedzą, że je d y n e m ich dobrem je s t wyrzeczenie się
wszelkiój nadziei, niespodziew anie się niczego dobrego, przygotow a­
n ie się n a w szystko n ajgorsze. M iłości tylko dać nie m ogą zwycięzcy.
W y m a g a n ie tego uczucia byłoby z jeg o stro n y nujsroższem ok ru cień ­
stw em , cóż dopiero, gdyby się do niego p rzyłączyło szyderstw o. Tę
m yśl w yraża b a jk a „C hińczyk” 2). P o u jarzm ien iu C h in , T a ta r,
ujrzaw szy na cm en tarzu kryjąceg o się ta m m a n d a ry n a, p ro sił go,
a b y go k o c h a ł i usiło w ał w ytłóm aczyć m u, że u jarzm ien ie je g o oj­
czyzny w cale tem u nie przeszkadza.
P raw da, żem twoje prawa powywracał,
Dzieci twoje powytracał,
T o fraszka, cdż ci to szkodzi?
To ci się nowych narodzi.
C hińczyk w skazał rę k ą n ajp rzó d n a groby, a potem n a niebo
i rzekł: „ T u koniec sm utnej i pom yślnej doby, a tam k a ra lub n a ­
g roda. N ie pow iększaj u rąg an iem mego stra p ie n ia . W k ró tc e sta n ie ­
my u m ęty, k tó ra będzie k resem mojej rozpaczy i tw oich tryum fów .”
W odświeżonej u d atn em swem piórem b ajce „O w ca i s a rn a ”
(20 lip ca 1817) 'I, szydzi poeta nasz z ziomków, k tó rzy ślepo w ierzyli
w N apoleona. Owca, zaprzyjaźniw szy się z sa rn ą , prow adzi j ą ku
oborze, aby się p rz y p a trz y ła, ja k ie j troskliw ości dośw iadczają zwie­
rz ę ta od ludzi. T u widzi sa rn a , ja k owce d o ją i dow iaduje się, że
człowiek ledw ie k ilk a k ro p li m leka zostaw ia w w ym ionach d la j a ­
g n iąt. P o tśm w idzi strzyżę i dow iaduje się, że człow iek z a b ie ra
owcom w ełnę, nie żeby im było chłodniej, lecz ab y siebie m ia ł czem
okryć. N areszcie postrzeg a skopy pędzone n a rzeź. O w ca p rzyzna­
je, że b ęd ą zab ite, lecz dodaje, że w tern nie m a o k ru cieństw a an i
zdrady, bo zw ierzę, o d b ierając ty le łask Od człow ieka, chętnie um ie­
r a za swego p an a. Z a niego dać się zarzn ąć każdem u baranow i m iło.
Och ja k ą chlubą, jak im to hum orom
L ać krow pod nożem albo toż toporom!
S a rn a
i w oła:
w ysłuchaw szy teg o w szystkiego
uchodzi
Co prędzej
Lepsza puszcza dzika
Nie masz tam wygód, lecz nie masz rzoźnika.
W e w stępie do tej b ajk i mówi a u to r, że ułożył ją do rym u po­
d łu g opow iadania pew nej P o lk i, z k tó rą po pow rocie z A m e ry k i
sp o tk ał się był w S t. G erm ain , i rozm aw iał o sta n ie rzeczy w ojczy­
źnie. Zapew nie ta k należy rozum ieć m yśl poety, że ow a d am a c h lu ­
biła się z pośw ięcenia się P olaków d la N apoleona, on zaś w idział
w nim tylko despotę i nie w ierzył przypisyw anym m u zam iarom ,
a więc też nie podzielał szału, k tó ry o g a rn ą ł w iększą część n a ro d u .
P rzecież i N iem cew icza w krótce oczarow ał N apoleon, ja k wi­
dać z b a jk i „ I s k r a ” (oryg. 16 w rześnia 1807 w D re źn ie ) 2). Z a cza­
sów P o p iela zag asł ogień św ięty w św iątyni pogańskiej i n a s ta ła
ciem ność grobu. W tern rycerz
Co wiolkiemi dał się poznać czyny
I świat napełnił słowy swej odgłosem ,
C iągnął z hufcam i przez owo krainy
Ulitow ał się nad nieszczęsnych losem.
W szedłszy do św iątyni b u ła te m u d erzy ł w kam ień, w y padła
isk ra, on ją podniósł i rzekł:
W aszą pomocą i mojćm ram ieniem
T a iskra z czasom stanie się płomieniem ,
N ajp o ch leb n iejszo uiści nadziejo,
I dawnym blaskiem znowu zajaśnieje.
R z ą d k ra ju pow inien być zastosow any do jeg o zam ożności i po­
trz e b . O to ja k tę p raw d ę w ypow iedział Niemcewicz w bajce „R ząd
s u ty ” (oryg. 2 sty czn ia 1808) ').
K o ń dzielny ale dziki i ta k za­
zdro sn y o swoję wolność, że ustaw icznie zrzu c ał w ędzidło, póty b u jał,
h a s a ł, dokazyw ał po stepie, aż przez tę swaw olę p o stra d a ł siły.
P rzeszed łszy w ręce niem ieckich furm anów z ru m a k a s ta ł się szłapakiem . W tym sm utnym sta n ie w rócił do dawnego p an a , on zaś
czyto z wielkiej radości, czyli też dla tego, że ta k a b y ła m oda, p rzy ­
ozdobił go z a ra z w spaniałem siodłem i w łożył n a niego ciężki rząd.
S złap ak , przypom niaw szy sobie daw ne czasy, z a rż a ł w esoło, ale nie
d łu g o cieszył się ozdobą. Z ach w iał się b iedak pod ciężarem , u p a d ł
i zd ech ł. P o e ta kończy b a jk ę n astęp u jącym sensem m oralnym :
Niech rząd dla konia ja k o toż dla k raju
Stosowny będzie do sił i zwyczaju.
K oniem dzielnym je s t oczywiście ta część daw nej P o lsk i, k tó rą
N apoleon o d e b ra ł P ru sa k o m i ozdobił ty tu łem księstw a w arszaw skie­
go. J a k w idać z b ajk i przew idyw ał N iem cew icz, co w krótce stan ie
się z tern księstw em .
C hociaż je d n a k p o eta nasz tra c ił w iarę czy to w N apoleona,
czyli też w je g o politykę, nie ch ciał o d b ierać jój rodakom , wiedząc
ja k d alece om am ienie osłodzić może gorycze losu. O kazuje to b ajk a
„ N a d z ie ja k a rm ią c a C h im e rę ” (oryg. 10 m aja 1810 w A rk a d y i) *).
N a d z ie ja k a rm iła n ajp rzó d M iłość, lecz t a j ą zd rad ziła. W z ię ła
B ogactw o i D ostojność, lecz one w krótce sp raw iły jej przesycenie i z a ­
w ró t głowy.
B ierze więc O tu ch ę, co cieszy narody; ale i ta nie do­
trz y m a ła obietnic.
U ciek a się do P rz y ja ź n i— n iestety P rz y ja ź ń
u m a rła . W id ząc, że n a niczśm polegać nie można, p rz y g a rn ę ła do
siebie U ro jen ie a to
Choć jost tylko zwodnym cieniom,
Oddala sm utek labom omamieniom,
T om gdy się trudzi serce i myśl żywo,
Nieznacznie życie upływa.
B a jk a „S łow ik w u rn ie ” (oryg. 20 m aja 1810 w P u ła w ac h ) 3),
św iadczy także, iż losy ówczesne k ra ju sm utkiem przejm ow ały N iem ­
cew icza i ledw ie w dalekićm polu u k azy w ała się m u n ad zieja. B a jk a
ta je s t ja k b y echem rozm ow y, k tó ra toczyć się m ogła pod m uram i
św iątyni Sybilli. Słow ik gnieździ się w u rnie źało b n śj. Z a p y ta n y
przez pliszkę, d la czego w ta k sm utnem m iejscu o b ra ł m ieszkanie, od-
')
T. II, 58.
*) T . 1 1 , 7 1 .
3) T . I, 6 9 .
pow iada, że gdy w icher s trz a sk a ł drzew o laurow e, n a k tó rem w przód
m ieszkał, nie m iał się gdzie podzieć, ale jeżeli drzewo puści od ko­
rzen ia now ą lato ro śl, to n aten czas i on u rn ę opuści i osiądzie n a jeg o
gałązkach .
•
U cisk ówczesny k r a ju m aluje w b ajce „ K u k aw k a" (oryg. 15
m a ja 1810) '). K u k a w k a w ypędza ziem bę z gniazda, znosi ja ja
i ucieka. O d tą d b ie d n a ziem ba żywić m usi sw oich pięcioro i dwoje
cudzych dzieci. Z d e c h ła , w ycieńczona tru d a m i a w net po nićj zginę­
ły i je j i k ukaw ki dzieci. T ak ie są sk u tk i g w ałtu i przem ocy:
Możesz najechać ubogą chudobę,
Nieść w dom n i e w i n n y nędzę i żałobę,
L ecz gnębiąc słabych, sam się nie zbogacisz
Co wydrzesz, wkrótce nikczem nie utracisz,
Bo to prawda oczywista,
Że ten, co krzywdzi, nigdy nie korzysta.
B a jk a „ P ie s lęgowy i p rzep ió rk a" (tłóm . 8 lip c a 1811) 2), o d n o ­
si się może do ty c h rodaków , k tó rzy w spierali politykę przeciw nego
p rąd u . P ies u k ład n y m krokiem , schylaniem się, czołganiem u ła tw ia
człowiekowi zastrzelenie przep ió rk i. T a , sp a d a ją c n a ziem ię, mówi:
Że groty z ręki człeka m ię przebodły,
T o m ię bynajm nićj nie dziwi:
On się tylko śm iercią żywi.
Ale ty, coś jest tak w i e r n y i tkliwy,
T y, coś losem zbyt szczęśliwym
M iał honor psom się urodzić,
M dgłżeś się płaszczyć, żeby tylko zwodzić?
B a jc e te j odpow iada in n a „O rzeł i sro k i” (oryg. z tegoż cza­
su) 3), w ym ierzona ja k się zdaje przeciw ko tym , k tó rzy udaw ali
się do N ap o leo n a ze sk a rg a m i n a w łasnych przew ódzców. O rzeł,
ujrzaw szy n a północy sępów szarpiących biedne ptastw o, odpędził
sępów i p rz y ją ł ptastw o pod swoję opiekę. R ad o ść je d n a k nie d ługo
trw a ła , bo między p ta k a m i było dużo złych, zazdrosnych i k łó tli­
wych, k tó re la ta ły ustaw icznie do o rła ze sk a rg a m i n a tych, co sta li
u steru . S łysząc ciąg łe obw inienia, o rzeł w yw ierał srogi gniew na
biedne ptastw o, aż g o łąb p rzestrzeg ł go, że to wszystko były ty lk o
plotki i d o rad ził zapłacić za nie p o g a rd ą a ptaszków strzedz ja k do­
tą d od sępów.
W bajce „Pszczoły i tr u te ń " (oryg. 1 lipca 1811 w A dam ko­
wie) 4), gani tych, co lu b ią krytykow ać mężów u ste ru stojących,
a gdy zostaną przypuszczeni do spółpracow nictw a, z d rad z ają n a jz u ­
p ełn ie jsz ą nieudolność. T ru te ń n a g a n ia ł postępow anie pszczół:
W szystko nio dobrze, źle i niegodziwie,
Bo zacząwszy od krdlowy,
K tóro do rządu wcale nie ma głowy,
Jakież jć j ministry płatne?
lłozlazlc, głupie, niezdatne.
Jak że dziwować się temu,
Żo ju ż, Bdg wie, po jakiem u,
Idą u nas wszystkie rzeczy,
W jakiej całość nasza pieczy,
W szystko to pszczoły zagubią,
Jak b y się rzeczy inuczćj szczęściły,
Gdyby to trutnie m inistram i były!
Słysząc to pszczoły, wezwały go, aby im pokazał, ja k m ają ro ­
bić, lecz p rzek o n ały się niebaw em , że zgoła nic nie potrafi.
W bajcó „ K u n d le ” (oryg. bez d a ty ) '), porów nyw a w rzaski p u ­
bliczności n a rz ą d z szczekaniem psów w iejskich. P sy szczekają dla
tego tylko, że słyszą szczekanie innych. P od o b n ie rzecz się m a z naszem i krzykam i. N ie je d e n ła je , szkalu je, a sam nie wie dla czego.
P o tw a rz e , kończy a u to r, są zg u b ą ojczyzny.
Moi panowie, widzicie przykłady,
Nie posądzajcie cnotliwych o zdrady,
Ojczyzna na tern najwięcej szkodujo,
W y się gryziecie, któż j ą poratuje?
.
B a jk a „Ś lim ak " (oryg. 1 czerw ca 1812) 2), przypom ina nędzę,
ja k ie j wówczas doznaw ał nasz n aró d . Dowiedziawszy się od ślim aka,
że zw ierzątka te d la tego noszą dom ki swoje na grzbiecie, ażeby im
niep rzy jaciele nie m ogli ich w ydrzeć, chciałby radzić rodakom , aby
czynili ja k ślim aki. L ecz próżno, pow iada:
rady nio będziecie prosić,
Bo już podobno nie m acie co nosić.
P o d o b n ież b a jk a „ K o ty ” (z niem ieckiego, Pfefela, 5 m aja
1812) 3), odnosi się n iew ątpliw ie do rekwizycyj francuzkich podczas
przechodu wielkiej arm ii. G o spodarz, nie m ogąc ochronić Spiżarni
p rzed szczuram i, sp row adza n a ich za g ła d ę kotów. L ecz te, zam iast
n a szczurów , rz u c a ją się n a jp rz ó d n a szynki i sery.
A ż pan zaw ołał: bestye nakarm ione,
Precz z domu m ego, widzę, że służycie
J a k gdyby jak ie w o j s k o s p r z y m i e r z o n e .
Z epoki pokongresow ej k ilk a ty lko m am y bajek. W bajce
„S er i k a rto fe l” (oryg. 15 m a ja 1815) *), w yszydził przybyszów , co
oddać m usieli sp łach eć ziemi, n a k tó ry m się byli rozgospodarow ali.
R o b ak i siedziały n a k arto flu i były z niego chude. Zoczywszy k a w a ­
łe k sera, przeniosły się n a niego i w krótce u ty ły , aby zaś im n ie za ­
rzucano, że tu niepraw nie siedzą, nazw ały ser kartoflem (P ru s y po­
łudniow e, N ow a G alicya). A le ser o k azał się w krótce dla nich
szkodliwym. Z a ra z a między niem i w ybuchła. S zu k ając przyczyny
tego, poznały, że
Tom u, który do kartofla wprawny,
Ser będzie zawszo niestrawny,
Że lepiej, choćby robak się wygłodził,
Żeby tam siedział, kędy się urodził,
Nie zjadał cudzych przysmaków,
Bo to niepięknio dla słusznych robaków.
U tw orzenie K ró le stw a kongresow ego p o w itał N iem cew icz b a j­
k ą „M row isko” (oryg. 20 czerw ca 1815 w W ilanow ie) '). B u rz a
zniszczyła m row isko, m ieszkanki je g o u szły lub w iodły nędzny ży­
wot. P o n iejakim czasie te n sam w icher, co zniszczył mrowisko,
zadął z przeciw nśj stro n y n a rozpierzchłe m rów ki i spędził je
w daw ną siedzibę. L ecz one poczęły n arzek ać, że m rowisko nie t a ­
kie ja k było niegdyś. A ż je d n a m rów ka m ąd rzejsza od innych, prze­
m ów iła do sió str, aby się i tern cieszyły, co m ają.
•
D ługośm y się puszczali w niepewne bezdroże,
Czas niesławy dzielnemi zaprzątnąć się czyny,
U przątajm y zwaliska, podnośmy ruiny,
Niech każda pracowicie znosi z okolicy
Kolce z jod eł, ździobołka, kaw ałki żywicy,
P ra c ą tylko mrowisko podniesie się w górę.
W ypogodźm y więc czoło, zbyt długo ponuro,
Nie w m arzeniach, zkąd dla nas wiatr ju ż nie zawieje,
W cnocie, rozsądku, męztwie, są nasze nadzieje.
N ajp ó źn iejszą b a jk ą tego d ziału a zarazem o statn im tego ro ­
dzaju utw orem , k tó ry m N iem cew icz zam k n ął zaw ód b ajk o p isa rz a
je s t „Lew , niedźw iedź i kom ary" (oryg. bez d a ty ) 2). P o e ta g an i
w niej m etodę zb y t surow ego k a ra n ia d ro b n y ch przew inień i odw ołu­
je się do w spaniałom yślności k arzących. L ew , w idząc niedźw iedzia,
m achającego łap am i, p y ta o przyczynę tego. M yślał, że chce ro z ­
d zierać tygrysy albo la m p a rty , tym czasem dow iaduje się, że niedź­
wiedź tylko kom ary z a b ija ł. J a nigdy nie m szczę się n a d robakiem ,
rzekł mu, w strząsnę grzyw ą i uleci;
Lecz każdy podług siebie postępuje,
Pastwi się dziki, wspaniały daruje.
KRONIKA PRZYRODNICZA.
Z E S T A W IŁ
91Loti^cm S im w u l.
Słowo wstępne. — Z astronom ii: Oznaczenie wieku gwiazd za pomocą spektrosko­
p i i.— Nowo wyjaśnienie błękitu niebios. — Z geografii: W ypraw a Stanley'a. —
Z chemii: O trzym anie pierw iastku fluoru w stanie czystym . — Zbadanie chem iczne­
go składu chloroazotu. — Z fizyki: Postępy fonografii.— Elektryczność ciała ludz­
k ieg o .— Z medycyny: Nowe odkrycie z dziedziny terapii suchot.— O istocie odpor­
ności ustroju względem chorób zakaźnych.— Źródło powstawania m alarii.— Z fizyologii: Znaczenie białych ciałek krwi w ustroju zwierzęcym. — Z higieny: Judow itość cyny.— Czyszczenie kanałów za pomocą prądu elektrycznego.
W ezw any przez Sz. R e d a k c ją „ B ib l. W a r s z .“ p ra g n ą łb y m
w form ie kroniki k w a rta ln e j, zdaw ać spraw ę z nowych zdobyczy i b a ­
d a ń w dziedzinie n a u k przyrodniczych, k tó re z a słu g u ją n ie ty lk o n a
zaznaczenie, ale i n a ro zb ió r b ard ziej szczegółowy. N ie lekcew ażę
przy tern je d n a k pow ażnych tru d n o ści, ja k ie się ta k ie j p ra c y n a ­
strę c z a ją. P rzed ew szy stk iem obaw iam się, czy p o tra fię dorów nać
w szechstronnej w ytraw ności p ra c naukow ych, ja k ą odzn aczają się
a rty k u ły „B ib lio tek i W a rsz a w sk ie j” , — oprócz teg o obaw iam się
czy p o trafię d ostroić się do w ym agań czytelników polskich w za ­
k re sie n a u k przyrodniczych pod w zględem tre ści i formy, — w re­
szcie: czy zdołam p rz y tłu m ić w łasn ą skłonność do z aciek an ia się we
w szystko, co n a u k a zdobyw a, co d la p rz y ro d n ik a z zaw odu m a r ó ­
w ną doniosłość, czego je d n a k w g ra n ic ac h p rzeg ląd u ogólniejszego
w całej obfitości pom ieścić n ie m ożna, czyli innem i słowy: pojm uję
tru d n o ści nie tylko w w yborze m a te ry a łu k ronikarskiego; a le i w odpow iedniem je g o p rzedstaw ieniu.
W obec tru d n o ści pierw szej sta ję z tern, co zdobyłem za p o ­
m ocą m oich dotychczasow ych studyów , przyczem liczę n a w yrozu­
m iałość czytelników „B ibl. W a r s z .“ , — co zaś do drugiego w zględu
ch ętn ie sk orzystam z każdej w skazów ki i uw agi R e d a k cy i „B iblio­
te k i W arszaw sk iej" i jej przyjaciół. T rz e c ią tru d n o ść zam ierzam
pokonać w te n sposób, iż z n aw ału w iadom ości o b a d an iac h czynio­
nych we w szystkich dziedzinach wiedzy p rzyrodniczej, w ybierać i po­
daw ać będę w iadom ości o ty c h zdobyczach i p o stę p a ch nauk, k tó re
wiedzę człow ieka o w szechistnieniu p osunęły rzeczyw iście naprzód,
k tó re wzbogaciły j ą i s t o t n i e , a więc postępy ze wszech m ia r stw ier­
dzone, ju ż to sam e przez się w oczyw istych fak tach , już to przez pow a­
gę ciał i ludzi nau k i, a więc zdobycze zarów no ważne d la um iejętno­
ści ścisłej ja k i d la jej zastosow ania i znaczenia w życiu praktycznem . O dk ry cia drobniejsze i zdobycze n azb y t ściśle fachowego z n a ­
czenia podaw ać zam ierzam tylko w tenczas, gdy przyczyniać się b ę ­
d ą do ro z ja śn ie n ia kw estyi żyw otniejszych i ogólniejszych, uzu p eł­
n iając obraz p o stęp u wiedzy w pew nym okresie czasu. O bok od­
k ry ć i zdobyczy stw ierdzonych, obok faktów i p ra k ty k i postępu um ie­
ję tn e g o , w ypadnie może wspom nieć niekiedy tak że i o kw estyach
z dziedziny czystej teo ry i, z dziedziny hipotez naukow ych, ale i w tym
k ie ru n k u będzie n a m drogoskazem : isto tn y w pływ ty ch kw estyi n a
p o stęp n au k i, rzeczyw iste św iatło now ych poglądów , kry jący ch
w sobie zarody u jed n o sta jn ie n ia , uharm onizow ania, ośw ietlenia i ro z­
św ietlen ia niejasn y ch , ciem nych, luźnych działów wiedzy człowie­
k a. W podaw aniu ty ch w iadom ości będziem y się s ta ra li być t r e ­
ściwymi i sum iennym i spraw ozdaw cam i,— u n ik a ją c n a razie k ry ty k i
obcesowej lu b ten d en cy jn ej. W ogóle przeto sta ra n ie m naszem b ę­
dzie: przed staw iać treściw e obrazy peryodycznego po stęp u n a u k
przyrodniczych, wolne od frazeologii i stylistycznych dekoracyi fra n cuzkich ,,R e v u e ’s;” ale z d ru g iej stro n y wolne ta k że od oschłości
szk olarsk iej, od system atyczności i drohiazgow ości niem ieckich „B eric h te ” . Z am ierzam y p isać p ro ste i zw ięzłe p rzeg ląd y z rozw oju
w iedzy z dziedziny przyrodoznaw stw a, pom nąc zaw sze n a to, by nie
pom inąć niczego, co godne uw agi w ykształconego i z postępem n a u k i
kroczącego czytelnika, a co godne pow agi m iejsca w piśm ie tego po­
k ro ju , co „B ib lio te k a W arsz a w sk a.”
R o zpoczynając p racę naszę, musim y przedew szystkiem zwró­
cić uw agę czytelnika n a objaw bardzo w ażny w h istoryi b a d a ń przy­
rodniczych o statn ich czasów, objaw , k tó ry dzisiejszym pracom p rzy ­
rodników n ad aje pew ne c h a ra k te ry sty cz n e p iętn o i w yw iera w ielki
w pływ n a dalszy kierunek b a d a ń przyrodniczych. M ów im y o h isto ­
rycznej m etodzie b a d a n ia zjaw isk przyrody, k tó ra d o bija się coraz
większego u zn an ia i zn ajd u je ju ż dzisiaj zastosow anie we w szystkich
dziedzinach b ad ań , sta je się p o d staw ą dzisiejszych poglądów n a
przeszłość, n a s ta n teraźn iejszy i na przyszły rozwój poszczegól­
nych działów stw orzenia. W y chodząc z zasadniczego pojm ow ania
zad ań um iejętności, k tó re d ążą do w szechstronnego w ytłóm aczenia
każd eg o zjaw isk a n a tu ry i o dczytania z niego p ra w w szeckistnych,
w ład ający ch św iatem , zw raca się ta m etoda b a d a n ia zawsze do p ie rw ­
szych zarodów istn ie n ia , o ile one zm ysłom i rozm ysłow i człow ieka
są do stęp n e, i śledzi za ich rozw ojem w kolei czasów i w arunków ze
ścisłością, k tó ra najm n iejszej nie pom ija d robnostki, gdyż u znaje
w n iśj posiew w y d arzeń w ażnych na przyszłość. Owo zw racanie się
k u pierw szym iskierkom b y tu sta ło się w ytyczną dzisiejszych b a d ań
p rzyrodniczych, co coraz szersze z a k re śla jąc k ręg i, w prow adzają
w iedzę naszę o w szechśw iecie w pew ną ściśle z w a rtą je d n o litą
całość.
W p ro w ad zen ie m etody historycznej do b a d a ń przyrodniczych
j e s t je d n ą z z a słu g ty c h badaczy, co stw orzyli nowoczesną teo ry ą
ew olucyjną, a k tó rć j w pływ o b jaw ił się w postępie i w zrozum ie­
n iu h isto ry i rozw oju św iata organicznego i nieorganicznego, a po
części i w zrozum ieniu h isto ry i ludów i ich cywilizacyi, czyli w ogó­
le w zrozum ieniu zjaw isk z każdej dziedziny bytu, któ rem u z z rz ą ­
dzenia O patrzności jak ik o lw iek rozwój przypadł w udziale.
N ow oczesny te n k ieru n ek d ociekań naukow ych w kroczył także
w sferę wiedzy o tej dziedzinie zjaw isk, w której przyw ykliśm y u p a ­
try w ać ja k najm niej objawów rozw oju, k tó rą uw ażaliśm y zwykle za
odblask w iekuistej stało ści, w dziedzinie c ia ł niebieskich, rozsianych
bez m iary w przestw orzu nieskończoności. R zecz p ro sta, źe docie­
k a ją c w szystkiego w zagadkow ej sferze tych ciał bez końca, m u sia­
ła się w reszcie n asu n ąć m yśl, ażali w m nóstw ie ciał kosm icznych
nie d a się przecież w yczytać tych sam ych p ra w , ja k ie w yczytujem y
z objaw ów b y tu naszego m ałego w hisnego św iata, co zaledw ie a to ­
m em je s t w nieskończoności?... G F ^ istn ie je też ja k i sto sunek lub
zw iązek pom iędzy rozw ojem isto ty organicznej a rozw ojem gw iaz­
dy?... Czy b y t gw iazdy m usi być tak że podległy praw u w szechistnej
zm ienności? i czy tok istn ie n ia c ia ła kosm icznego sk ła d a się także
z szeregu skojarzonych ta k ściśle skutków i przyczyn, ja k szereg,
stanow iący isto tę rozw oju tw o ru organicznego?...
Częściową odpow iedzią z zakresu ty ch pytań b y ł m iany n ieda­
wno przez J a n n s s e n a przed zgrom adzeniem pięciu A k ad em ii pary s­
k ic h odczyt o „w ieku g w iazd ”.
W y ra z „w iek" m ieści w sobie pojęcie jak ieg o ś b y tu o p o czątku
i końcu, jak ieg o ś szeregu zjaw isk rozpoczynających się i n a stę p u ją ­
cych po sobie w kolei co do czasu. To, co w iekuiste, nie m a w ieku.
P o ję c ie w ieku gw iazd w iąże więc z sobą pojęcie ja k ie jś zaw isłości
gwiazd od p raw b y tu i rozw oju podobnego do rozw oju isto t o rg a n i­
cznych. „ T e gwiazdy, rz e k ł J a n n s s e n , których św iatło m a w sobie
ty le d la n as nadziem skiego, k tó ry c h rzekom a stało ść ta k często by­
w a b ra n ą za sym bol niezm ienności, te gw iazdy, o k tó ry ch w ychow a­
nie i trad y cy a przyzw yczaiły n as sądzić, ja k o o ogniskach w iecznie
g o rejący ch n a n ieb ie,— te gw iazdy są p odległe ta k sam o ja k nasze
/
isto ty praw om n aro d z in i śm ierci, i one są zaw isłe od czasu i zm ien­
ne, ta k ja k w szystko, co żyje jakiem kolw iek życiem .“
N a u k a w stą p iła więc ju ż dzisiaj n a tę drogę, iż mówi o „w ie­
ku gw iazd ,” jak k o lw iek niejednem u jeszcze brzm ieć będzie ten wy­
ra z ta k sam o p arad o k saln ie, ja k niedaw no tem u b rzm iały rozpraw y
n a d „wiekiem g ó r” ja k o n ad logiczną konsekw encyą nieu stan n y ch
zm ian i rozw oju globu ziem skiego w znaczeniu geologicznein.
M yśl sam a o czasowości istn ien ia gw iazd nie je s t now ą. Ś lad
je j tkw ił ju ż w w ypow iedzeniu D e s c a rte s a , iż ziem ia je s t oskorupionem słońcem , w jeszcze daw niej, bo przez G alileusza w yrażonych za­
p a try w an iach o jed n o lito ści system u p lan etarn eg o , w cudow nie pięk ­
nej hipotezie o pow staw aniu św iatów K a n ta -L a p la c e ’a i w teo ry i
zgęszczania się m gław ic H ersc h e lla . B ra k ło tylko dotąd po tw ier­
dzenia tej m yśli, udow odnienia jś j w sposób ścisły, co w obec nied o ­
stateczności przyrządów astronom icznych, d la k tó ry ch gw iazda zaw ­
sze jeszcze je s t m ało czem więcej ja k p u n k tem mniej lu b więcej
świecącym , zdaw ało się niem ożebnem do urzeczyw istnienia. T o też
nie drogą bezpośredniego sp o strzeg an ia d o ta rto do celu, lecz drogą
pośredn ią spektroskopii, k tó ra dozw ala analizow ać św iatło w ysłane
z gwiazdy i n a tej analizie opierać w nioski o u stro ju fizykalnym
i chemicznym ciał kosm icznych. R ozpocząw szy an alizą atm osfery
i fotosfery słonecznej, stw ierd ziła sp ek tro sk o p ia w k ró tk im sto su n ­
kowo czasie tożsam ość m a te ra ln ą czyli tożsam ość chem icznego sk ład u
w szechśw iata, w ykryła, że to, co n a globie ziem skim , na słońcu i in­
nych słońcach, i w ogóle w wszechświecie je s t niezm iennego, niezdol­
nego sam o przez się do rozwoju, bez w zględu na to, czy ono u jęte je s t
chwilowo w służbę b y tu organicznego czy nieorganicznego, je s t
zawsze tylko jed n em ogniwem ła ń cu ch a p ierw iastków chem icznych,
a być może, że bliskim ju ż czas, gdy sp ek tro sk opia będzie m ogła
wykazać, ze i pierw iastk i są niczem innem , ja k różneini form am i
stru k tu a ln e m i jednego jakiegoś d o tą d nieznanego nam p rap ierw iastku, któreg o atom y, g ru p u ją c się rozm aicie w edług w arunków tem p era­
tu ry i ciśnienia, tw orzą ciała zwane dziś przez nas p ie rw ia stk o w an i
d la tego tylko, iż ich żadnym sposobem rozłożyć jeszcze nie um ie­
my. Z an im je d n a k do tego przyjdzie, uw ażać m usi n au k a pierw ia­
stk i chem iczne za je d y n e ciała sam e przez się niezm ienne, niepodle­
głe żadnem u praw u ew olucyjnem u.
M uggins, k tó ry użył m etody sp ek tro śk o p ijnej do b ad an ia
m gław ic kosm icznych, nie d ający ch się rozeznać i rozebrać n a sk ła ­
dające je gw iazdy, stw ierd ził, iż m gław ice m a ją znam iona św ietlne
gazów rozżarzonych do białości. B arw n e widmo, pow stałe przez roz­
szczepienie p ro m ien ia św ietlnego gw iazdy pryzm atem szklannym ,
w ykazuje n am ja k b y w yraźnem pism em skreślony sta n chem iczny
i fizykalny c ia ła , k tó re prom ień rzu ciło w bezdeń przestw orza,
a skreślony ta k szczegółowo, iż zdaje się, jak o b y nic do niego dodać
nie było p o trzeb a. W id m o to poucza n as ta k ż e dokładnie o tem pe­
ra tu rz e c ia ła , k tó reg o prom ień św ietlny rozszczepiam y. C iało b o ­
wiem ro zgrzane bardzo m ocno, ale nie do stopnia białości ża ru g a ­
zów, d aje św iatło, w któ reg o widm ie b ra k u ją te części, co d a ją nam
w yjaw inocy czysto św ietlnej. C iało n ato m ia st, rozpalone do b ia ło śc i
ż a ru gazów , uw idocznia to w w idm ie swego p rom ienia w ystąpieniem
ty ch częśći w idm a, k tó re nazyw am y św ietlnem i, fotograficznem i, spek­
tro sk o p y nym fioletem . Im ż a r te n sta je się większym, tern w iększą
ta k ż e sta je się część fioletu widm a, a przy bardzo wysokiej ciepłocie
zjaw iają się te części widm a nieuchw ytne przez w zrok człow ieka, co
leżą za fioletem , t. zw. sk ra jn o - czyli ultra-fioletow y d z ia ł w idm a.
C iała o najw yższej ciepłocie d a ją w w idm ie w łaśnie tylko owe działy
pozafioletowe, uchw ytne tylko d la fotografii, fluorescencyi i term oskopii. N a spektroskopijnej sk ali te m p e ra tu r, każde ciało ro z ż a rz a ­
ją c e się zaznacza się n ajp ierw ja k o tak ie, co d aje widmo nieuchw y­
tn e d la oka, dalej w m iarę zw iększania się ż aru ja k o ta k ie , co d aje
w idm o uchw ytne d la oka w różnych odcieniach barw nych, a wreszcie
z w zm ożeniem się jeszcze większćm żaru, d aje widmo znowu d la
wzrokii n ie d o strz e g a ln e.
Siedząc n a tej podstaw ie za pomocą spektroskopu św iatło gw iazd,
doszedł J a n n s s e n i in n i b adacze do w niosku, źe i gw iazda m a tern wyż­
szą te m p e ra tu rę, im bogatszy je s t w je j w idm ie dział fioletowy. G w ia­
zdy o b ard zo obfitym dziale fioletu i u ltrafio letu w idm a, m ają przeto
te m p e ra tu rę białości ż a ru gazów albo jeszcze wyższą, a św iatło ich
w ydaje się oku białem lub niebieskaw em . D o grupy tego ro d z a ju
gw iazd należy z pom iędzy więcej znanych S iriusz, gw iazda olbrzym ia,
o k rążo n a a tm o sferą wodorow ą. T u należy także Y ega z konstelacyi
L iry i t. d. Z g o d n ie z hipo tezą o pow staw aniu c ia ł niebieskich przez
zgęszczanie się m gieł kosm icznych od stanu skupienia gazowego aż
do stałego, przy rów noczesnem ro zżarzaniu się a względnie oziębianiu,
gwiazdy ta k ie o bardzo wysokiej te m p e ra tu rze nazyw a J a n n s s e n —
m ł o d e m i c o d o w ieku.
In n e gw iazdy o nieco m niejszej te m p e ra tu rz e niż pierw sze,
d a ją widmo o m niej obfitym dziale fioletu, a n ato m iast obficićj w y stę­
p ujących innych działach . N ale ż ą do nich ze znanych nasze słońce,
A ld e b a ra n w kon stellacy i B yka, A r k tu r i t. p.
Id ą c dalej w b a d a n iu gw iazd, znachodzim y tak ie, co m ają co­
ra z m niejszy d z ia ł fioletu a n a to m ia st coraz więcej lin ii i w stęg
ciem nych w widmie, zw iastunów te m p e ra tu ry atm osfery oziębiającój
się; gw iazdy tego ro d zaju św iecą pom arańczow o, czerwono, p u rp u ro ­
wo, a więc co do wieku są s t a r s z e od poprzedzających.
T a k na podstaw ie widm św ietlnych, doszedł J a n n s s e n do u s ta ­
w ienia gw iazd w je d e n szereg, klasyfikujący je co do wieku. Szereg
te n nie je s t jeszcze zupełnym i jeszcze nie całkiem ścisłym , — tę c z o ­
w a w stęga w idm a zaw iera ty le jeszcze tajem niczych znaków, że spo­
ro p o trzeb a p racy celem zupełnego rozsn u cia św ietlnego wyja w u zag ad k i b y tu gw ieździstego. B a d a n ie więc ich i w nioski stą d
m ożna jeszcze snuć w nieskończoność, gdyż żadne widmo nie je s t t a ­
kie sam e ja k dru g ie, gdyż k ażda g w iazda p rzed staw ia o b raz ja k o b y
odrębnego w łasnego bytu, co je d n a k nie sprzeciw ia się p rzy p u szcze­
niu nasuw ającem u się mocą konsekw encyi logicznej, iż w szystkie one
przechodzą te sam e fazy rozw oju, różnie długie co do czasu trw a n ia
stosow nie do m asy i chem icznego składu, ale o p a rte n a jednych
i ty ch sam ych p r a w a c h rozw oju.
Z dziedziny b a d a ń zjaw isk w szechstw orza, m am y do zanotow a­
n ia i nowość in n ą jeszcze. W lutow ym zeszycie am erykańskiego cza­
sopism a: „ F o r u m ” , o głasza znany tizyk an gielski prof. T y n d a ll no­
we w yjaśnienie b a r w y n i e b i o s i przyczyn tego zabarw ienia. S łynny
te n badacz o p iera swój wywód n a znanem ju ż daw niej dośw iadczeniu:
że skoro rozczyny różnostopniow e gum y m astyksow ej w alkoholu
w tryskujem y do wody b ełk o tan ej żywo ły żk ą szklanną, to d ro b n iu tk ie
cząsteczki gumy roztw orzą się (nie rozpuszczą!j w wodzie sposobem
zawieszenia czyli suspensy i fizykalnej, a w oda ta o g lądana n a tle
ciemnćm, fioletowem lub czarnem , w yda n am się całkiem niebieską.
T akie sam o zjaw isko p rzed staw iają tłu s te d ro b in ki m leka ro zpu­
szczonego obficie w odą, ta k ie sam e też p rz e d sta w ia ją oczy niebieskie,
id e ał poetów i zakochanych, a w edług prof. T y n d alla — m ętne, zam ­
glone soczewki...
N ie co innego je s t tak że przyczyną b łę k itu niebios. T rze b a so­
bie ty lko w yobrazić znaczną część naszej atm osfery — zam ąconą nie­
co m aluchnem i dro b in k am i ja k ie jś m ateryi n. p. jed n em z tych p o łą ­
czeń chem icznych, k tó ry ch elem en ta ro z k ła d a ją się za w pływem tego
lu b owego ro d zaju ru c h u d rg ająceg o fal św ietlnych,— a m am y wobec
czarnśj bezdeni p rzestw orza, te sam e dan e, co w powyższem do­
św iadczeniu.
W iad o m o też rzeczyw iście, że wiele płynów , u la tn ia ją c się, d aje
pary, k tó re m ieszają się z pow ietrzem , a w szedłszy w sferę wpływu
słońca lu b elektryczności atm osferycznej, ro z k ła d a ją się, zaw ieszając
d robinki swych pierw iastków w strefie atm osferycznej pod ty m w pły­
wem się zn ajd u jącej. R uchow i d rg ającem u fal św ietlnych słońca
o rozm aitej mocy a n ieprzerw anej ciągłości, co p rzen ik a n a wskroś
atm osferę ziem ską i w ytw arza jasn o ść dzienną, zaw ieszone w pew­
nych w arstw ach pow ietrza drobinki m atery aln e, są przeszkodą, s ta ­
w iającą pew ien opór jego falom. O p ó r ten , rzecz p ro sta, dotknie
najsilniej najsłab szy ch części fali św ietlnej, a w ięc niebieskich i fioł­
kowych fal prom ienia św ietlnego,—sk u tek s tą d ten , iż w rażenie prze­
stw orza n a oczy nasze je s t b łęk itn e.
W ra ż e n ie tego b łę k itu nie je s t je d n a k zawsze jed n o stajn e i czy­
ste: z g ra n ic w idnokręgu je s t słabszem , niż ze śro d k a niebios, albo
czasam i odw rotnie i t. d. T o cieniow anie tła b łę k itu pochodzi stąd,
w edług T y n d alla, że n a mocy p ra w a ciężkości, najw iększe dro b in k i
m ate ry i zawieszonej u k ła d a ją się w dolnych w arstw ach atm o sfery ,
najdrobniejsze zaś w górnych, i że skutkiem teg o wpływ ich n a ru ch
d rg a ją c y fal św ietlnych n iebieskich, doznaje także różnych odcieni co
do swej mocy. Ł a tw o s tą d zrozum ieć, dlaczego przy w spinaniu się
n a w ysokie góry blednie nam w oczach szafir niebios tśm bard ziej,
im wyżej się wznosimy: rzednieje bowiem m nogość dro b in ek zaw ar­
tych w coraz wyższych w arstw ach atm osfery. G dy b y a tm o sfe ra do­
k o ła ziem i znik ła w raz z drobinkam i znajdującem i się w niej w za­
w ieszeniu, niebo w ydałoby się nam całk iem czarnem , a n a tern czarnem tle u jrzelibyśm y w praw dzie błyszczące gw iazdy, ale błyszcząco
niem o,nieruchom o, ja k tarcze pozbaw ione wszelkiej migotliw ości, k tó ­
r a je s t zjaw iskiem tak że czysto atm osferycznem .
S ta n zaw ieszenia drobinek w atm osferze ziem skiej tłóm aczy
n am tak że św ietność zjaw isk wschodu i zachodu słońca. P ro m ien ie
słońca, w ychodząc z g ra n ic w idnokręgu, p rze n ik ają — zanim d o stan ą
się do naszego oka — znaczniejsze przestrzenie atm osfery, p rze n ik ają
j ą bowiem wskos, aniżeli w czasie zenitu, gdy przecin ają j ą pionowo;
n a te j dłuższej drodze n a p o ty k a ją też w iększą ilość drobinek. N a j­
k ró tsz e lale prom ienia św ietlnego — w łaśnie barw y niebieskićj i fio­
letow ej — w strzym yw ane są najsilniej tem i licznem i drobinkam i ja k o
p u n k ta m i oporu, św iatło więc, k tó re wtedy do nas dochodzi, je s t najobfitszem w fale dłu g ie t. j. barw y czerw onej. W teiu tkw i także
przyczyna b arw istości lodowców i pól śnieżnych n a wysokich g ó ra ch
w chw ilach w schodu i zachodu słońca, kiedy sam w ierzchołek góry
k ąp ie się ju ż w całej p ełn i blasków słonecznych, to niższe części góry
pogrążone są w cieniu szaraw ym , a śnieg kry jący jej sto k i lśni się
i iskrzy blaskiem rubinów .
P rzech o d ząc z dziedziny b a d ań sfery nadziem skiej do b a d a ń
naszego globu ziemskiego, m usim y przedew szystkiem zwrócić się do
p ra c w k ieru n k u najo g ó ln iejszeg o jeg o pozn ania t.j. g e o g r a f i c z n e g o ,
a tu należy się w obecnej chw ili pierw sze m iejsce badaczow i, co im ię
swe z ap isał ju ż n a k a rta c h rozw oju wiedzy i dlatego tóm żywsze
w zbudza zajęcie się swym losem w k ołach naukow ych, — S ta n le y ’owi. B ra k w iadom ości w iarygodnych o losie je g o w ypraw y w yw ołał
n ajro zm aitsze przypuszczenia, k tó re b łą k a ły się z dziennika do dzien­
n ik a, ale niczego nic w yjaśniły. U p a rte m ilczenie sam ego S ta n le y ’a
p rzypisyw ano ju ż to je g o zam iarow i u rząd zenia św iatu niespodzianki
jak iem ś odkryciem , ju ż to uw ażano je za dowód jeg o śm ierci— zw ykłe­
go losu podróżników , w dzierających się zb y t śm iało w dzikie u stro n ia
c e n tra ln e j A fry k i.
O becnie ogłosiła, „ P a l l M a 1 G a z e t t e ” a rty k u ł p ió ra fa­
chowego, w ykazujący z w ielkiem i przez św iat naukow y przyznanem
p raw dopodobieństw em , że celem w ypraw y S ta n le y ’a nie było tylko
z a o p a trz en ie w żyw ność E m in a baszy, lecz dzieło nierów nie donioślejszćj wagi: politycznśj i h u m a n ita rn e j.
Celem tym było: skonfederow anie szczepów A fry k i ce n tra ln śj
w w ielkie państw o, zaw isłe od pań stw a Congo. P ierw sza w iadom ość
n a d e sz ła o losie w ypraw y od S tan ley a, w skazała tóż, że z a m iar ten
m a w szelkie widoki pow odzenia. P o p ieran y przez E m in a baszę, dobrze
zaopatrzonego w wojsko i am unicyą i przez T ip p u T ib a , sam odzierżcę w wyższem Congo, donosił S tan ley „że m a wszelkie n adzie­
je ostatecznego urzeczyw istnienia m arzeń G o rd o n a t. j. do w ta rg n ię­
cia do głów nego siedliska h a n d lu niew olnikam i, stłu m ien ia tego
han d lu i zaszczepienia cyw ilizacyi w sam óm sercu A fryki."
Dowodem tego u k ry teg o zam iaru w ypraw y S ta n le y ’a m a być
u s t G ordona, p isan y do S tan icy ’a z B ru k se li w r. 1884 treści n a stę ­
pującej: „ K ró l (b elgijski) zap ro sił m nie, abym p rzyłączył się do
p ań sk ieg o zam iaru, a j a to czynię z całego serca. Z am ierzam w siąść
n a o k rę t w L isbonie 5-go lutego. B ęd ę się czuł szczęśliwym służyć
z panem i pod pańskim i rozkazam i. M am n ad zieję, że p an u się
rzecz u d a, i że z pom ocą B ożą zdusim y h an d larzy ludzkich w środku
ich gniazda."
J a k wiadom o zam iar G o rd o n a nie ziścił się. P ow ołany przez
iz ą d angielski celem u d an ia się do S u d an u , z m arł G o rd o n w 18 m ie­
sięcy później. S tan ley , w spom inając o jeg o śm ierci w M a n s i o n
o u s e (stowarzysz, m isyi chrześc.) odezw ał się m iędzy innem i te mi
Sl
• »Z1Wię S'^ ’ LQ n*e poczuw acie się do obow iązku prow adzenia
c a ej dzieła rozpoczętego przez G o rd o n a i pozostaw iacie biedne szcze­
p y B a h re l G azhalu n a pastw ę nieszczęściu... i t.d . A b y się do stać w te
u stro n ia, istn ieją dwie drogi: je d n a k an ałem Suezu, n a Suakim ,
G erb er i górny N il,— ta d ro g a je s t je d n a k zam k n ięta, sk u tk iem p a­
nujących w tych k ra ja c h w aśni w ew nętrznych,—d ru g a d ro g a je s t
rze k a Congo i jeg o dopływ B ije rre czyli A ruvim i. D o tarłsz y do
p u n ktu, gdzie żegluga n a A ru v im i sta je się niem ożliwą, trz e b a wysią c n a ląd i oświecaniem a raczej n aw racan iem krajow ców do wiaiy c uześcian sk iej torow ać sobie drogę n ap rzó d . J e s te m p rze k o n a­
my) ze wsi od wędrówki w g łą b k ra in y sp o tk a ć m ożna będzie rozm ai­
ty ch rozbitków arm ii egipskiej, zbiegów z niej rzuconych przez losy
aż w te dalekie zak ątk i, poddanych egipskich i abisyńskich. K a ż d y
ta k i pow ita europejczyka z zap ałem i sta n ie n a jeg o usługi z ta k ą
ochotą, iż zebraw szy ich razem m ożna będzie utw orzyć z nich rd zeń
a rm ii, służącej do zgniecenia k ra m a rz y niew olniczych.” J e d n y m
z takich rozbitków je s t ja k wiadomo, E m in basza, d ru g im szeik
w a h r el G azhal, A b d u lah , niegdyś chrześcianin, zwiący się L u p on-beyem . Z ich pom ocą będzie m ożna ow ładnąć krajem U g an d a
i wszystkiem i ziem iam i, graniczącem i z dwom a wielkiem i jezioram i,
ziem iam i najbogatszem i w A fryce, a być może n a świecie, i ziem ie te
przyłączyć do p a ń stw a Congo, co u d a się tern łatw iej, że plem iona
zam ieszkujące te ziem ie są łagodnego c h a ra k te ru , i chętnie pom ogą
do w ydobycia się z ja rz m a swych despotycznych szeików. ,,Z a u w a ­
żyć je d n a k muszę, rzek ł S tan ley , że ab y ten cel osiągnąć, trz e b a
uciec się niety lk o do zło ta, ale i do— prochu, m imo bowiem, że n a
żołdzie angielskim je s t nie m niej ja k 460 naczelników plem ion, to
je d n a k są oni tylko dopóty ulegli, póki otrzym ują swój żołd m ie­
sięczny za to , że nic nie ro b ią złego..."
W y konaniem tego p lan u zajm u je się więc w tej chw ili n a j­
praw dopodobniej— S tan ley . Być może też, że niedługo ju ż n a d e j­
dzie odeń wieść o założeniu p a ń stw a U g a n d a lub konfederacyi centra ln o -a fry k ań sk iej. D okonanie tego d zieła byłoby godne dzieł
daw niejszych S tan ley a i je g o nieporów nanej energii.
Z w racam y się do dziedziny tej nau ki, k tó re j zadaniem je s t ja k
najściślejsze poznanie w łaściw ej isto ty m ateryalnój w szystkich ciał
t. j . do c h e m i i .
O sta tn ie czasy w zbogaciły tę nau k ę przez rozw iązanie jed n eg o
z n ajtru d n iejszy ch i najciekaw szych problem atów , n ad k tó ry m n a j­
znakom itsi chem icy kilku pokoleń m ęczyli się napróżno. O to che­
m ikowi francuzkiem u, H enry k o w i M oissan, udało się po w ieloletnich
mozolnych p racach otrzym ać w sta n ie czystym p ierw iastek f l u o r .
T ru d n o ść otrzy m an ia tego p ierw iastk u w stan ie odosobnio­
nym , p o leg ała na nadzw yczaj nem jeg o powinowactwie chem icznem
z w szystkim i innym i p ierw iastkam i. N ie je s t w praw dzie tru d n o wy­
dzielić fluor z jeg o połączeń, ale tej sam ej chwili, kiedy w ydziela się
z jed n eg o zw iązku chem icznego, w stępuje fluor n a ty ch m iast w inny
zw iązek chem iczny. W b ra k u innego p ie rw ia stk u łączy się fluor
z krzem em , zaw artym w szkle naczyń, w których dośw iadczenie.czynim y, (na te j w łasności polega w ytraw ianie szk ła za pom ocą fluoru)
lu b z m etalem , jeżeli te naczynia są z m etalu. J a k wiadomo, tw orzy
fluor ze znanym i chem ii w sta n ie odosobnionym p ierw iastkam i: ch lo ­
rem , brom em i jodem osobną g ru p ę system u nieorganicznego. N a j­
w ybitniejszym przym iotem tych czterech pierw iastków , je s t nadzw y­
czaj w ielka łatw o ść łączen ia się ich z w odorem i m etalam i. Stopień
te j łatw ości najsilniejszym je s t u ch lo ru, słabszym nieco u brom u
i jo d u , ta k , ż e b r o m w ypędza ze związków jo d , a chlor w ypędza ze
związków b ro m a w ięc i jo d .
N ajnow sze b a d a n ia L o th a ra M ey era i M endelejew a w ykazały,
że pom iędzy ciężarem atom ow ym pierw iastków a ich w łasn o ściam i,
istn ieje ścisły w ew nętrzny związek. W y ra z tego zw iązku, ta k zw any
szereg peryodyczny z o sta ł spraw dzony w czasach o sta tn ic h w sposób
stw ierdzający jeg o słuszność całkow itą. W e w szystkich p o d rę cz ­
nikach n au k i chem ii, w ydanych p rzed r. 1886 zn ajd u je się w ta b e li
zestaw iającśj pierw iastki w edług ciężarów atom ow ych, pom iędzy
krzem em (c. a t. 28) a cyną (c. a t. 118) um yślnie pozostaw ione m iejsce
próżne t. j. m iejsce, w k tó rś m ciężar atom ow y pod an y je s t ja k o 72
(śred n ia ary tm ety czn a z 28 i 118), ale k tó re nie zaw iera nazw iska m e­
ta lu o tym ciężarze atom ow ym a to d la tego, iż takiego pierw iastku
o c. at. 72— chem ia do tego czasu nie zn ała. A utorow ie podręczników
dali je d n a k ty m sposobem do poznania, że nie je s t niepraw dopodobnern, żeby kiedyś nie m ógł być jeszcze o d kryty pierw iastek, k tó ry po­
siada ciężar atom ow y 72, k tó ry co do swych w łasności chem icznych
zbliża się do cyny i krzem u, a więc w ypełni pozostaw ioną lu k ę w sze­
regu peryodycznym . P ie rw ia ste k ten w ykrył też rzeczyw iście sask i
chem ik W in k le r ( w A rg y ro d y cie) i nazw ał go g e r m a n i u m . P ie r ­
w iastek ten p o siad ał n iety lk o ciężar atom ow y 72, ale w szystkie te
w łasności, ja k ie n a mocy je g o stanow iska w szeregu peryodycznym
z góry określili M endelejew i M eyer. D w a inne p ierw iastki, przepo­
w iedziane a później w ykryte, są g a l l i u m i s k a n d i u m .
O w łasnościach fluoru w iedziano też do n ied aw na ty lko tyle, iż
p ierw iastek te n je s t gazem bezbarw nym , i że p o siad a najw iększe
z w szystkich pierw iastków pow inow actw o chem iczne. In n e w łasno­
ści fluoru nie były znane, oznaczano je je d n a k n a m ocy je g o sta n o ­
w iska w szeregu peryodycznym . C iężary atom ow e fluoru, chloru,
brom u i jo d u są: 19, 35,5, 80, 127. C hlor, brom i jo d , znane ju ż
od daw ua w sta n ie odosobnionym , mają, pow inow actwo chem iczne
z wodorem i m etalam i tern większe, im m niejszym je s t ich ciężar a to ­
mowy, a więc najw iększe chlor, d alśj brom , jo d ,— w konsekw encyi
zaś, poniew aż fluor m a ciężar atom ow y jeszcze m niejszy od chloru,
przypuszczano, iż fluor m usi m ieć powinowactwo chem iczne z wo­
dorem i m etalam i jeszcze większe niż chlor.
W ydobycie fluoru w stan ie odosobnionym b y ło w edług chem ii
możliwem w dw ojaki sposób. A lb o zapom ocą procesu czysto c h e ­
m icznego w yw iązyw ania z p o łą c z e ń , albo zapom ocą ro zło żen ia
związków fluoru przez p rą d elektryczny. O biedw ie m etody zastosowywano bardzo często, ale tylk o z ty m rezu ltatem , iż p rzek o n a­
no się, iż łatw iej do celu będzie m ożna dojść sposobem drugim ,
la k ż e i M oissan próbow ał m etody d ru g iej, ale pierw sze próby nie
u d a ły się d la tego, że, ja k ju ż F a ra d a y zauw ażył, fluorow odor je s t
bardzo złym przew odnikiem elektryczności, o p iera się bowiem d z ia ła ­
niu b a te iy i o 50 elem entach B u n sen a. M oissan p ró b o w ał innych
związków fluorowych, ale rów nież bez sk u tk u ( A n n a l e s d e c h i m ie ), p rzek o n ał się jed n ak , że d o d an a do fluorow odoru m a ła przy­
m ieszka fluoroarsenu i fluoropotasu podnosi moc przew odnictw a che­
m icznego fluorowodoru. A p a ra t, ja k ie g o M oissan używ ał do swoich
doświadczeń, sk ła d a ł się z ru rk i platynow ej k s z ta łtu lite ry u o r a ­
m ionach zatk an y ch k o rk am i z flusspatu. E le k tro d a m i b y ły p rą tk i
p laty n y zaw ierającej irydyum , przechodzące przez k o rk i z flusspatu.
yw iązane e lek tro lizą gazy uchodziły bocznem i ru rk a m i platynow e m i‘ i no o n zapobieżenia u la tn ia n iu się fluorow odoru, k tó ry w rze ju ż
p rzy 1 j °4°( j , r u rk a cała b y ła zam rażan ą chlorkiem m etylow ym , w rzą­
cym w tem p eratu rze — 23°C. P r ą d przepuszczany w ypływ ał z 20
elem entów B unsena.. N a anodzie zb ierał się w odor, n a katodzie fluor,
k tó ry w k ró tk im czasie niszczył p rą te k platyny.
W łasn o ści p ierw iastk u fluoru, stw ierdzone przez M oissana po
w ielokrotnych dośw iadczeniach, są takie:
F lu o r j e s t gazem bezbarw nym o przenikliw ej i nieprzyjem nej
woni, p rzypom inającej nieco woń kw asu podchlornego. N a ru sz a
m ocno tk a n k i śluzowe. P o sia d a powinowactwo chemiczno z w szyst­
kim i pierw iastkam i, przew yższające znacznie wielkie powinowactwo
ch lo ru . W szy stk o , co wchodzi z nim w zetknięcie, zostaje zniszczo­
nym w śród objawów ognia. T w ard y sk rystalizow any krzem , p ali się
j a k wióry, su bstancye organiczne z a p a la ją się płom ieniem a m etaloidy i m etale łą c z ą się tak że z nim w śród objaw ów ognia. J a k
przew idyw ano na mocy jego stanow iska w system ie peryodycznym ,
w ypędza fluor w szystek chlor z tegoż związków i łączy się z w odorem
n aw et w ciem ności (ch lo r tylk o w św ietle słonecznem ) w śród huku
ju ż w te m p e ra tu rze — 2310. Z tlenem i azotem bezpośrednio nie
łączy się. Ciekawem je s t, że d z ia ła ją c na wodę w niskiój te m p e ra ­
tu rze, ro z k ła d a j ą fluor, wiąże się z odebranym je j wodorem , a tle n
k tó ry się w yw iązuje, wywiązuje się zaw sze w form ie zgęszczonćj—
ozonu.
D ru g ą w ażn iejszą zdobyczą chem ii z czasów o statn ic h , je s t wy­
krycie chem icznego sk ład u c h l o r o a z o t u , najstraszliw szego ciała wy­
buchow ego, ja k ie chem ii je s t znanem . C iało to zostało odkryłem
ju ż w r. 1812 przez D ulonga, k tó ry to odkrycie okupił p o stradaniem
o k a i dwóch palców . M ało też było badaczy, co pow ażali się docie­
k a ć chem icznego sk ła d u tego ciała, a i ich usiłow ania nie pow iodły
się, częścią skutkiem doznanych obrażeń, częścią skutkiem chem icz­
nych tru d n o ści w b a d a n iu . W ied zian o też d o tą d o ciele tern tylko
ty le , iż sk ła d a się z ch lo ru i azotu, a być może i wodoru, a to dla
tego, iż ciało to p ow staje z ch lo ru i salm iaku ( N H tCl) ale w ja k im
wzajem nym stosunku, nie zdołano w ykryć. U d a ło się to niedaw no
d r. G atterm an o w i w G etyndze, k tó ry zabezpieczywszy n a wszelkie
możliwe sposoby osobę swą p rzed sk u tkam i w ybuchu, s ta r a ł się
przedew szystkiem przeprow adzić chem iczne oczyszczenie badanego
c ia ła celem d o k ład n ej analizy. P o d łu g ich p ró b ach u d ało m u się
też o trzym ać ciężki, żółty, w wodzie n a spód opadający płyn oleisty,
ja k o czysty chloroazot. P o d d an y an alizie jakościow ej i ilościow ej,
okazał się związkiem je d n e g o ato m u azotu i trzech atom ów chloru,
m a więc fo rm u łę chem iczną NC13 analogicznie do am oniaku N H 3.
C h lo ro azo t je s t więc am oniakiem , w k tó ry m w szystek w odor z a stą ­
piony je s t chlorem . J e s t to ciało n ajsiln iej w ybuchające z wszystkich
znanych m atery i eksplodujących, w ybucha bowiem ju ż za w ystaw ie­
niem go n a w pływ ś w ia tła słonecznego i m agnezyowego.
Z dziedziny f i z y k i zastosow anej, m am y do zaznaczenia nowe
po stęp y w dziale fonografii, o k tó rej ju ż dłuższy czas nic słychać nie
było w świecie naukow ym . G dy w r. 1878 pierw sze fonografy po­
znano w E u ro p ie, zajm o w ał się nim i przez chw ilę św iat cały ja k o
ciekaw ą nowością, ale w krótce zapom niano o nim ja k o o przyrządzie
nieprzy d atn y m do sp ełn ian ia pożytecznej u słu g i w życiu codziennćm .
Pow szechnie znany je g o w ynalazca, T om asz E d iso n , nie spoczyw ał
lecz z m rów czą skrzętnością p ra c u ją c d alej, s ta r a ł się o zrołednak,
lienie z fonografu p rz y rz ą d u —użytecznego.
Z a d a n ie to u d ało mu sią rozw iązać.
P ierw o tn e fonografy o d tw arzały w ym aw iane słow a głośno, ale
n ie w y ra ź n ie ,— popraw iony obecnie przez E d iso n a fonograf odtw a­
rz a je w dźw iękach słabszych co do mocy, ale za to całkiem w yraź­
nych i zrozum iałych, u stró j też ulepszonego fonografu je s t bardziej
zaw iły niż u fonografów pierw otnych. D aw niej mówiono w trą b k ę ,
k tó ra b y ła zam knięta przeponą o p atrzo n ą w śro d k u rylcem ; rylec
te n każde d rg n ien ie przepony znaczył p u n k tem n a cynowym pasku
(staniolu) naw iniętym naokoło w alca obracan eg o dowolnie za pom ocą
umieszczonćj n a zew nątrz korby. W ygłosiw szy ja k ie ś zdanie w t r ą b ­
kę przeponow ą, n astaw iało się w alec z paskiem cyny nap o w ró t do
p u n ktu, gdzie pierw sze drgnienie przepony podczas m ów ienia zosta­
ło naznaczone rylcem , o b ra c a ło się w alec za pom ocą korbki, a rylec
w padając w wyżłobiony p rzed tem system punktów w praw iał się sam
i przeponę w d rgnienia słyszalne ja k o echo tonów przed tem w ygła­
szanych ustam i. Z a s a d a ulepszonego obecnie fonografu je s t ta sa­
m a, tylko budow a je s t w ydoskonaloną. W a le c nie je s t naw inięty
paskiem cynowym lecz w arstew ką m ieszaniny w oskowej, p rzed w a l­
cem zaś posuwa się rodzaj dw uram iennych obcążek, k tó ry ch jed n o
ram ię obejm uje walec ta k , iż w ytyka posuw ającym się obcąźkom
Im ię poprzecznego k ierunku podczas o b ro tu w alca, zaś ram ię d ru g ie
m a n a sobie dwie przepony d rg ające, k tó re m ożna zm ieniać naw za­
jem . P ierw sza p rzep o n a służy do ch w y tan ia i re je stro w a n ia słów,
d ru g a do p o w tarzan ia ich, różnią się między sobą tylko stopniem
wrażliwości. P rz e d p rzep o n ą um ieszczony je s t g ład z ik p rasu jący
w arstew kę woskową podczas o b ro tu w alca. M iejsce korby o b ra ca ­
nej ręk ą, zajm uje m ały m otor elektryczny o jednym stosie, zao p a­
trzo n y bardzo tkliw ym re g u la to re m , służącym d o u trz y m a n ia ściśle
je d n o sta jn e j ehyżości o brotu w alca i posuw ania rylca. N ie d o k ła d ­
ność w chw ytaniu słów skutkiem słab ej w rażliw ości p ask a cynowego
i niejedn o stajn eg o o b ro tu w alca, w łaściw a fonografow i pierw otnem u,
została więc usuniętą. W a rs te w k a wosku chw yta każde najlżejsze
drgnienie rylca.
U m ieściw szy obcążki u jed n eg o k ra ń c a w alca,
przybliża się przeponę chw ytającą dźw ięki, pociska się guzik p rz y ­
rz ą d u elektrycznego, k tó ry w praw ia w o b ró t w alec, i w ygłasza się
zdanie jak ieś. Skończyw szy, posuw a się obcążki n azad do p u n k tu
ich w yjścia, w m iejsce przepony chw ytającej w staw ia się przeponę
w ydzw ięczającą i puszcza się znowu w o b ró t walec, słu c h a ją c w ygła­
szanych słów za pom ocą trą b k i akustycznej.
W a lc e woskowe, n a k tó ry ch ry ją się znaki, m a ją 10 centim .
średnicy a długość dow olną. K a ż d y p asek szeroki n a 25 m ilim .
zdoła zaregestrow ać 200 słów. W a le c d a je się łatw o w yjąć, zap a­
kow ać i przesłać pocztą.
W rażliw ość tego fonografu je s t nadzw yczajna.
N ajlżejszy
szep t i chichot chw yta i o ddaje z c a łą w iernością w odcieniach głosu.
Z astosow anie p rak ty czn e tego fonografu może być rozm aite.
P rzedew szystkiem d la zaoszczędzenia czasu, gdy chodzi o nagłość za­
w iadom ienia, zam iast pisać tre ść w ygłaszanej mowy, m ożna j ą będzie
chw ytać fonografem n a w arstw ę wosku i przesłać n aty c h m iast pocztą
dziekolw iek, gdzie istn ieje ta k i sam fo n o g raf i może być o dczytaną,
lapisaną fonograficznie w arstw ę w osku m ożna odlew ać w k ilk u
egzem plarzach.
E d iso n w prow adził dalej do tego fonografu rodzaj pedałow ego
p rzy rząd zen ia, k tó ry przeryw a w ydźw ięczanie słów przez fo n o g raf
co dziesięć wyrazów. F o n o g ra f tego rodzaju może być zastosow any
w re p o rte ry i d ziennikarskiej: w iadom ość podana fonograficznie t. j.
n a w arstw ie w osku, p rzesy ła się do d ru k a rn i dziennika, gdzie zecer
w k ład a j ą w fonograf, a ten w ygłasza mu pierw szych dziesięć w y ra ­
zów, a po złożeniu ich w czcionki, dziesięć słów dalszych i t. d.
W ogóle fo tografuje te n ulepszony przez E d iso n a fo n o g raf w szelkie
odm iany co do mocy i barw y dźw ięków z d o k ład n o ścią fotografii
obrazów św ietlnych.
Z innego d ziału fizyki: e le k try k i, m am y rów nież do z ap isan ia
jed n ą ciekaw ą wiadom ość.
J a k wiadom o od daw na, w ytw arza ciało lu dzkie rów nież
elektryczność. Ź ró d łe m tego w ytw arzan ia je s t ru c h i ta rcie, a więc
k urcze m ięśniow e, ta rc ie i n acisk krw i n a ściany tę tn ic i żył i inne
funkcye m echaniczne u s tro ju organicznego.
E lek try czn o ść ta k
w ytw orzona nie z b ie ra się je d n a k w organizm ie, w chw ili gdy pow sta­
je , n a ty c h m ia st uchodzi z cia ła , k tó re je s t dobrym je j przew odni­
kiem . Szczególniej obfitćm je s t w ytw arzanie elektryczności w ty ch
częściach ciała, k tó re chwilowo m ało m a ją wilgoci, wówczas bowiem
n a jsła b sz y ich ru ch w ytw arza elektryczność. W n iektórych naw ie­
d zanych posuchą okolicach A m ery k i południow ej, w ystarczy przecią­
g n ąć b ro d ę lu b w łosy grzebieniem , by je ustaw ić całkiem pionowo,
przyczem uczuw a się lekkie trzeszczenie, zw iastujące odpływ elek­
tryczności. Z n a n e m je s t tak że zd arzające się często zjaw isko, iż dw ie
osoby uczuw ają przy uściśnieniu rą k lekkie w strząśniecie, a n aw et
w idziano ju ż ukazujące się przy tćm błyski iskier elektrycznych. W y ­
s ta rc z y też n ieraz przyłożyć rę k ę do m etalow ej klam ki, by ujrzeć
sła b iu c h n ą niebieskaw ą iskierkę. Z ja w isk a teg o ro d z a ju m ożna ob­
serw ow ać szczególnićj w okolicach górskich, naw iedzanych dłu g o ­
trw a łą posuchą.
Ż e n a w ytw arzan ie elektryczności w organizm ie, w pływ ać
m usi sta n je g o zdrow ia, je s t rzeczą ja s n ą -Stosunek i ro dzaj tego
w pływ u je s t nam je d n a k d o tąd nieznany. O becnie ogłasza d r. F e r ć
ciekaw y fa k t, k tó ry rz u c a na tę kw estyę nieco św iatła, a rzecz god­
n a tak że uw agi, iż obserw ow any przez dr. F e re objaw dotyczy oso­
by d o tk n ię te j, ta k wiele zagadkow ego kry jący m w sobie, stan em
chorobliw ym h istery i. K o b ie ta obecnie 32 la t licząca, okazuje od
14-go ro k u życia dziw ne objaw y elektryczne. D ość przeciąg n ąć rę k ę
G
przez jej w łosy, by w yw ołać isk ry . O d 6 la t zjaw iska te spotęgo­
w ały się jeszcze b ard ziej. P a lc e jej p rzy ciąg ają lekkie przedm ioty:
p ap ierk i, skraw ki tk a n in i t. p. K tokolw iek się do niej zbliży, wy­
w ołuje i uczuwa lekkie trzeszczenie, co w edług je j zapew nienia s p ra ­
w ia jej na calćm ciele lekkie sw ędzenie.
G o d n ą uw agi je s t w objaw ie tym ta okoliczność, iż w zrost n a ­
prężenia elektrycznego stoi w ścisłym sto su n k u do intensyw ności
iunkcyi organicznych. O spałości i znużeniu tow arzyszy zm niejsze­
nie się n ap rężen ia elektrycznego. R odzaj elektryczności w y tw arza­
nej w organizm ie je s t zawsze d o d atn i, pozytyw no-elektryczny. K o ­
b ie ta m a syna, obecnie 14 la t liczącego, rów nież histerycznego
i rów ne okazującego objaw y elektryczne.
D r. F e re stw ierd ził za pom ocą h y g ro m etru , że sk ó ra u tych
dwóch osób je s t nadzw yczajnie sucha, szczególniej po lewej stro n ie
ciała. L ew a rę k a kobiety położona n a elek tro m etrze w ykazuje zbo­
czenie od 70 do 95 volt, rę k a syna m usi być p o ta r ta nieco suknem ,
by w yw ołała to zboczenie. P rz e z p ocieranie r ą k m ożna u obudw u
osób doprow adzić zboczenie skazów ki e lek tro m etru do zadziw iającej
siły 500— 600 v o lt t. j. do n ap rężen ia elektrycznego, ja k ie d a ją 600
elem entów stosu D an iela. G dy d r. F e re p osadził te osoby celem
izolacyi n a ta b u re ta c h szklannych, wówczas zboczenia skazów ki
elek trom etru dochodziło i p rzek raczało n aw et granicę podziałki in­
stru m en tu . N ajm niejszy ruch, podniesienie rę k i i t. p., w prow adza­
ły skazów kę w gw ałtow ne w ahanie.
Z jaw isk a te , w yw ołały, rzecz ja s n a , żywe zainteresow anie się
uczonych. D r. V igouroux, fizyk francuzki, uw ażany za pow agę
w bad an iach tego ro d zaju , ośw iadczył odnośnie do fa k tu powyższe­
go, że elektryczność c ia ła ludzkiego nie m a ź ró d ła w sąm ym u stro ju
organicznym , lecz je s t pochodzenia zew nętrznego. P rzew ażn a część
fizyologów podziela też to zdanie, uw ażając za źró d ło teg o ro d zaju
objawów chorobliw ą suchość skóry i ocieranie się je j o suknie. U lu ­
dzi zdrowych, o skórze norm alnie w ilgotnej nie m ożna znaleźć nigdy
większego zboczenia elek tro m etry czn eg o , niż n a je d n ą voltę. Zbocze­
nie ta k nadzw yczajne ja k u chorych bad an y ch p rzez d -ra F e re , może
więc mieć przyczynę ty lk o w nadzw yczajnśj, chorobliw ej suchości
skóry i w istnieniu pew nych w ydzielin podskórnych, w pływ ających
n a rozdrażniony, w rażliw y a w ytw arzaniu elektryczności sp rzy jający
stan n ask ó rk a pew nych części organizm u.
W dziedzinie h i g i e n y i t e r a p i i p an u je w o statnich cza­
sach olbrzym i postęp. N ie u sta n n e b ad an ie n a tćrn polu w ykryw ają
praw ie codziennie niespodziew ane, nieznane d o tąd fa k ta z isto ty ży­
cia organizm u ludzkiego, i w pływ ają n a zrozum ienie jego w arunków
i potrzeb. T o , co coraz w ybitniśj w ystępuje ja k o re z u lta t najnow ­
szych dociekań naukow ych w zakresie poznania naszego cielesnego
u stro ju , je s t przedew szystkiem zasad a ta, iż podstaw ą najgłów niejTom III.
Lipiec 1888.
<
5
S
szą zachow ania zdrow ia a zarazem je d y n ą zasadą rozum nej te ra p e u ­
ty ki je s t — higieniczny sposób życia.
B a d a n ia o statn ich czasów stw ierd zają tę zasadę niezbicie m ię­
dzy innem i w zastosow aniu do je d n śj z chorób poryw ającej najw ię­
cej ofiar z pośród żyjącej w zw ykłych w aru n k ach ludności, t. j. su­
ch o t czyli gruźlicy płuc. N ajnow sze prace w tym zakresie w ykazują
bow iem , że ta k ja k głów nym czynnikiem w nabyciu tej choroby,—
ta k samo głów nym czynnikiem w pozbyciu się je j, je s t przedew szystkiera rodzaj pow ietrza, k tó re m się oddycha. P ow ietrze zakażone
rozm aity m i wyziewami w yw ołuje suchoty,— powietrze czyste u z d ra ­
w ia z nich. W m iarę, ja k zaludnienie pewnego m iejsca staje się
gęstszem , w zm aga się także liczba organizm ów d o tk n ięty ch gruźlicą.
K o sz a ry , w ięzienia, pracow nie fabryczne, szkoły, są źródłem zaka­
żenia gruźlicznego. W e d łu g d -ra B ały, stosunek zakażonych g ru ­
źlicą osób wolno żyjących je s t 3 n a 1000, zaś osób żyjących w w ię­
zieniach (w A n g lii) je s t 13 na 1000. Z jaw isko to je s t łatw em do
w ytłóm aczenia od czasu, kiedy stw ierdzono, że przyczyną gruźlicy
je st obecność i rozwój pew nego ro d zaju m ikroskopijnych bakcylów ,
k tó re za pom ocą pow ietrza ła tw o się przenoszą, a z sobą przenoszą
i chorobę z jed n eg o organizm u n a dru g i.
W ja k ie j m ierze w pływ a przepędzanie życia n a świeżem pow ie­
trz u na zdrow ie, w yk azały ju ż kilk u letn ie dośw iadczenia znanego fizyologa prof. B row n -S eq u ard a, czynione n a królikach i m orskich
św inkach. W strz y k iw a ł on pew nej liczbie królików pod skórę ja d
gruźliczy t. j. rozczyn zaw ierający w sobie bakcyle gruźliczne, i część
tychże puszczał na wolne pow ietrze do zam kniętego szczelnie a le
w śród w ybornych w arunków higienicznych położonego ogrodu, d ru g ą
zaś część trz y m a ł w zam kniętej k latce w izbie. Z królików ż y ją ­
cych w ogrodzie, ani je d e n nie uległ zakażeniu, zaś króliki żyjące
w k la tc e u leg ły w szystkie gruźlicy. D ośw iadczenia te podane do
wiadomości A k ad em ii n a u k w P a ry ż u , zo stały spraw dzone w C o l ­
l e g e d e F r a n c e i w Szkole m edycznej, przyczem w ykryto także,
że i z zakażeniem krw i t. zw. septichem ią, m a się rzecz ta k sam o,
ja k z gruźlicą. T en zbaw ienny w pływ czystego pow ietrza w ykazały
dalej dośw iadczenia d -ra D uclau x , stw ierdzające zabójcze d z ia łan ie
tle n u i św iatła n a m ikroby zakaźne w ogóle, a dalej b a d a n ia d-rów
D e la fo n t i B ou rg u ig n o n czynione n a psach o zakażonej krwi, k tó re
b ę d ą c ju ż w o statn ich d rg n ien iach , w racały do życia za w ystaw ie­
niem ich n a d ziałan ie świeżego pow ietrza i św iatła.
W p ły w świeżego p o w ietrza n a g ruźlicę u człow ieka je st tak że
stw ierdzonym dośw iadczeniam i nowszem i. N a je d n śm z o sta tn ich
posiedzeń A k ad em ii m edycznej w P a ry ż u , odczytano m iędzy innem i
spraw ozdanie d-ra Stokes z D u b lin a , o m łodym człow ieku, k tó ry
w szczytach płucnych m ia ł ju ż pięć sporych ja m gruźlicznych, a k tó ­
ry oddech ając za p o ra d ą d -ra S to k es b ezustannie pow ietrzem św ie­
żem (ta k iz n aw et w zim ie m ia ł okna pom ieszkania zawsze pootw ie-
ran ę, sam zaś b y ł "naturalnie ciepło odziany), po dwu latac h tak ieg o
życia pow rócił do zdrow ia, a ra n y gruźliczne całkiem się zagoiły i za­
b liźniły. D -r B lake z K alifo rn ii opisuje podobny w ypadek uzdro­
w ienia suchot ze swej p ra k ty k i. Sam B row n S e q u a rd wyleczył z su ­
chot tym sposobem jed n eg o ze swoich krew nych. Spraw ozdania
A kadem ii m edycznej w P a ry ż u zawierają, liczne podobne p rzykłady.
Z ciekaw ych szczegółów i w skazówek hygienicznych, ja k ie
B ro w n -S e q u a rd naw iązuje do swej rozpraw y o tym przedm iocie, za­
sługuje na uw agę to, co badacz ten mówi o łóżkach w sypialniach
naszych. P o tę p ia on stanow czo zwyczaj staw ian ia łóżek w najciem ­
niejszym i najustro n n iejszy m kącie pokoju, albo wcale w a lk ierzu
czyli alkow ie, tłum acząc b ard zo słusznie, iż w około łóżka ta k u s ta ­
wionego, a szczególniej pod niern, utrzy m u je się ciągle je d n a i ta sa­
m a w arstw a zgęszczouego i zepsutego pow ietrza, k tó re tern szkodli­
wiej d ziała n a zdrow ie śpiącej osoby, że d z ia ła podczas snu. U w aża
więc za w arunek niezbędny hygienicznego snu ustaw ianie łóżka
w m iejscu ośw ietlanem obficie przez św iatło dzienne i dozw alające
z wszystkich stro n na p rzy stęp pow ietrza, a więc pośrodku pokoju
w ten sposób, aby tylko nagłów ek łóżka p rzy p ierał do ściany. W sz e l­
kie osłanianie łóżek ciężkiem i oponam i i k o taram i, określa ja k o nieliygieniczne tak sam o ja k zam ykanie wolnego wstępu pow ietrza i św ia­
t ł a dwoistem i p o rty eram i, sto ram i etc. okien o tw ieranych zazwyczaj
zaledwo na p a rę godzin codziennie.
W ra c a ją c do przyczyn zakażenia grużlicznego t. j. do w prow a­
dzenia w organizm pew nych w łaściw ych m ikrobów w yw ołujących swą
obecnością i rozwojem chorobę gruźlicy, m usim y zaznaczyć, że isto ta
zakaźności i odporności o rganizm u względem pew nych chorób nie
je s t właściwie dokład n ie zn an a um iejętności. Szczególniej isto ta od­
porności je s t d o tąd jeszcze zagadką, n a d k tó rej rozw iązaniem tru d z ą
się najpow ażniejsi fizyolodzy i m ikropatolodzy dzisiejsi. D laczego
osoba d o tk n ię ta ra z ch orobą zakaźną: ospą, błonicą, o d rą, durem itp.
staje się niew rażliw ą przez pew ien czas n a wpływ zakaźny tej sam ej
choroby, organizm je j zachowuje się względem tej choroby odpornie,
ta k , że rzadko kiedy ulega je j po raz d r u g i? ... D laczego wszczepie­
nie w organizm za ra z k a chorobliw ego robi go odpornym n a wpływ
zakaźny tej sam ej choroby przez czas dłuższy?
J a k im je s t m echanizm n ab yw ania odporności w u stro ju orga­
nicznym ?
Is tn ie ją w nauce co do tej kw esty! dw a przypuszczenia:
A lb o m ikroby w yw ołujące pew ną chorobę, ro zw ijając się w o r­
ganizm ie, spotrzebow ują do swego rozw oju pewne właściwe substancye w organizm ie, a więc skoro zapas tych su b stan cy i zostanie w y­
czerpanym , nietylko giną sam e, ale także uniem ożebniają n a pewien
czas tw orzenie z organizm u ogniska rozw oju tym zakaźnym m ikro­
bom, k tó re później, po nich, d o stan ą się do organizm u, — albo też,
m ikroby rozw ijając się w organizm ie w y tw arzają sam e pew ne su b -
s ta n c je , k tó ry ch nagrom adzenie z ab ija j e w reszcie, podobnie, ja k po­
w ietrze zepsute, oddychaniem może w reszcie z a tru ć tego, k tó ry niem
oddychał.
K tó re z tych przypuszczeń odpow iada praw dzie, może wykazać
ty lk o dośw iadczenie.
P a ste u r, ze sw ych studyów n ad p ro p hylaksią w ścieklizny, w yniósł
przekonanie, że d ru g ie przypuszczenie je s t praw dziw szem , — prace
je d n a k rozpoczęte w tym k ieru n k u p rz e rw a ła m u choroba. G dy je ­
d n a k n ie u sta n n e p o stęp y chem ii biologicznej, a m ianow icie p race
prof. C hauveau i D -ra C h a rrin ( C o m p t e s r e n d u s 1880) stw ierd zi­
ły, źe m ikroby zakaźne w ydzielają rzeczyw iście pewne su b sta n c je
rozpuszczalne w sokach organicznych, zabójcze dla nich sam ych, ję to
się b ad ań ściśle w tym k ieru n k u , a P a s te u r zdając z nich niedaw no
spraw ę A k ad em ii pary zk iej, stre ś c ił ich wynik w tych słowach: „ O d ­
p orn o ść organizm u przeciw chorobom zakaźnym opiera się na w pro­
w adzeniu doń s u b s ta n c ji w ytw arzanych życiem m ikrobów , k tó re
ty c h chorób są powodem. J e s t to fa k t nadzw yczajnej w agi, rz e k ł
P a s te u r, i d umny je ste m , iż B óg dozw olił mi być św iadkiem tego
o d k ry c ia ” . W ypow iedzenie to P a s te u r a opierało się zaś głów nie n a
fak cie następującym : D w aj profesorow ie l ’E c o l e n o r m a l e w P a ­
ryżu, pp. R o u x i O ham berland, o b ra li sobie za czynnik dośw iadczeń
m ik ro b a septycznego, żyjątk o w ykryte ju ż daw niej przez P a ste u ra ,
a żyjące we w n ętrzu b y d ła , owiec i koni. M ikrob ten dostawszy się
do k ró lik a lub świnki m orskiej w yw ołuje osobny rodzaj zakażenia
krw i: septichem ii, zab ijający je nadzw yczaj ry ch ło . T e n sam m i­
k ro b w yw ołuje tak że w edług G a tfk y ’ego i A rlo in g ’a b ard zo złośliwo
w yrzuty i zgorzelinę gazow ą.
R o u x i O ham b erlan d w strzykiw ali św inkom m orskim po 50
centigram m ów sześciennych roztw oru rozwojowego m ikrobów septycznych, ogrzew anego do 110° celem zabicia w szystkich znajdujących
się w nim żyjątek. Św inki m orskie okazyw ały zrazu n ie k tó re o b ja ­
wy septichem ii, lecz w krótce przyszły do zdrow ia i okazu ją te ra z c a ł­
kow itą odporność przeciw tem u zakaźnem u m ikrobowi i wywoływanćj je g o obecnością zabójczej chorobie. W strzy k n ięty św inkom
roztw ór rozwojowy m ikrobu, ogrzany do 110° nietylko nie zaw ierał
w cale m ikrobów żywych, ale naw et d y astazy i cia ł białkow atych
w nim nie było, sk ąd wniosek, że ja d o w ite wydzieliny m ikrobów nie
są ciałam i białkow atem i.
D rowie C hantem esse i W id a l w strzykiw ali podobnie myszom,
ogrzew any do 100° ro ztw ó r rozwojowy bakcyli tyfoidalnych i wywo­
ływ ali rów nież odporność u stro ju tych zw ierząt przeciw chorobie,
k tó re j z reg u ły p a d a ją ofiarą.
O d k ry cia te sp row adzą w ażny przełom w poglądach te ra p e u ­
tycznych, gdyż prow adzą n a drogę do stw ierdzenia ostatecznego, że
n ie wszczepienie sam ego m ikrobu zakaźnego, ja k dotychczas sądzono
w b a k te ry o te rap ii, — zapobiega silnem u napadow i choroby i w ytw a­
rz a odporność organizm u, nie stw orzenie żyjące sam o przez się, lecz
w ytw ór tych stw orzeń, ich w ydzieliny żywotne, substancye chem iczne
rozpuszczalne. Z b a d a n ie tych substancyi co do istoty i w ynalezienie
sposobu otrzym ania ich d ro g ą sztuczną, celem zao p atrzen ia o rg an i­
zmów odpornością przeciw chorobom zakaźnym — je st jeszcze z a d a ­
niem m ikropatologii.
In n e ciekaw e odkrycie z tej dziedziny wiedzy, zaw iera spraw o­
zdanie kom isyi lek arsk iśj T o w arzy stw a k a n a łu Suezkiego, przedłożo­
ne A kadem ii n a u k przez F e rd y n a n d a L essep sa. R zecz przedstaw ia
się w krótkości tak: M iasto Ism aila, położone n a brzegu je z io ra Tim sah, n a drodze do K a iro i A le k sa n d rii, siedlisko głów ne a d m in is tra cyi Tow arzystw a, słynęło z daw ien daw na ze swych w ybornych w a­
runków zdrow otnych i często też było odw iedzane przez chorych
i rekonw alescentów . N agle w r. 1877, zjaw iły się liczne w ypadki
zim nicy bło tn ej t. zw. m alarii, k tó ra ra z zagnieździwszy się poczęła
poryw ać coraz więcej ofiar, szczególnie w o statn ich trze ch m iesiącach
roku, w okresie wylewów N ilu . O ddział le k a rsk i T ow arzystw a Suez<iego postanow ił w ykryć ź ró d ła tej nowej choroby i stw ierdzono rzecz
n astęp u jącą: D o r. 1877 t. j. do pierw szego w y stąpienia choroby, ka1 1
słodkiej t. j. odpływ ów Nilowych łączy ł się z jeziorem Tirasa i tylko za pom ocą wązkiego p rzepustu, służącego zaledwie kom unii.acyi rybackiej krajow ców . G dy te n k a n a ł później powiększono,
rz ąd egipski k azał też rozszerzyć p rzep u st łączący go z jeziorem T im ­
sah, ta k , że od chw ili o tw arcia powiększonego p rzep u stu poczęło
w pływ ać do jezio ra przeciętnie 140,000 m etrów sześcien. wody słod­
kiej dziennie, zaś w okresie wylewów N ilu do 1,200,000 m etrów sześć.
Je zio ro całe m a 60 m ilionów m etrów sześcien. pojem ności t. j. pięć
razy zaledw ie tyle, ile w nie w pływ ało codziennie z k a n a łu . W oda
w jeziorze była zawsze sto jącą, słoność je j b y ła w iększą od słoności
wody M orza Śródziem nego; żyły też w niem do r. 1877 czysto w ielkom orskie rodzaje ry b i skorupiaków . W p ły w ające po pow iększeniu
p rzepustu kanałow ego wody słodkie w yw ołały, rzecz p ro sta, zniszcze­
n ie w arunków b y tu tych zw ierząt, skutkiem czego w yginęły zupełnie
a szczątki ich zaległy dno je z io ra . Z g n iła ta m asa ciał s ta ła się wybornem ogniskiem rozwoju d la rozm aitych zw ierząt m ikroskopijnych,
a więc i m ikrobów m alarii.
D b a ją c o zdrow ie swych w spółpracow ników , Tow arzystw o
Suezkie u d ało się z przedstaw ieniem rzeczy do rząd u egipskiego, żą­
d a ją c zam knięcia pow iększonego p rzep u stu kanałow ego, a to celem
w strzym ania napływ u wód słodkich do jezio ra T im sah. P o długich
też w ahaniach zgodził się rząd egipski n a odprow adzenie wód N ilu
zam ia st p rzepustem kanałow ym , innym k an ałem do Szeik E u n ed ek .
W ykończone z pośpiechem roboty około nowego k a n ału , ukończono
w r. 1887, i sk u tek b y ł ten , że wody je z io ra T im sah odzyskały sw ą
zdrow otność, wpuszczone rod zaje ry b i skorupiaków m orskich rozgnieździły się n a nowo a w ypadki m alarii poczęły się gw ałtow nie
zm niejszać co do ilości.
D o d ać tu m usim y, że biologia uw aża w ogóle w szelkie zmie­
szanie wody m orskiej ze sło d k ą, za źródło zim nie, a to dla tego, i ż
m ieszanina ta k a niweczy w aru n k i b y tu stw orzeń żyjących w wodzie
m orskiej i tych co żyją w wodzie słodkiej, sprow adza ich śm ierć,
ro z k ła d ciał, który znow u je s t ogniskiem rozw oju ro zm aitych m ik ro ­
bów zakaźnych.
In n y m bard zo ważnym zarów no d la biologii, ja k i fizyologii,
faktem , je s t całkiem nowe a wiele praw dopodobieństw a za sobą m a­
ją c e w ytłóm aczenie roli i znaczenia b iały ch ciałek krwi w u s tro ju
zwierzęcym . A n ato m ia co ro z e b ra ła krew n a w szystkie z aw arte
w niej ślady pierw iastków , połączeń i tworów organicznych, mówi,
że prócz gazowej i płynnej zaw artości naczyń krw istych, ja k o sk ła d ­
ników krw i, istn ie ją w niej c ia łk a czerw one i c ia łk a b iałe. C ia łk a
czerwone są co do isto ty , znaczenia i funkcyi w organizm ie zbadano
i poznane praw ie całkiem dokładnie. Z adaniem ich je s t m ianow i­
cie: roznoszenie i zaopatryw anie w szystkich tk an e k organizm u w tlen,
a funkcyę tę sp ełn ia przedew szystkiem su b stan ey a z ab a rw ia jąc a je
n a czerwono, hem oglobin w zględnie oxyhem oglobin. C ia łk a białe,
k tó ry ch w krw i je s t znacznie mniej niż czerwonych, znane są um ie­
ję tn o śc i tylko pod względem anatom icznym . N a to m ia st fizyologia
n ic o nich d o tąd stanow czego pow iedzieć nie umie. P rzy p uszczano
z pewnym pozorem słuszności, iż białe ciałka krwi są m atę ry a łe m ,
z którego tw orzą się powoli i w m iarę potrzeby ciałka czerw one.
M niem anie to istn ieje do dzisiaj u przew ażnej części fizyologów.
J e s t tem u zaledwie dni kilkanaście, ja k znany profesor u n i ­
w ersy tetu londyńskiego, R a y L a n k e ste r, nowe a bardzo ciekaw e roz­
w in ą ł w tej kw esty i poglądy.
W ychodząc z założenia, że b ia łe c iałk a krw i są kom órkam i
pro to p lasm aty czn em i zaw artem i we krw i, przypisuje im ten badacz
w łasność indyw idualnego, odrębnego życia, a więc rodzenia się, od­
żyw iania, rozw ijania i u m ieran ia ta k ja k u każdej innej isto ty
organicznej, a funkcyą ich w łaściw ą w organizm ie określa ja k o czyn­
ność cliłonienia w siebie elem entów tru jący ch czyli jadow itych, ja k ie
się d o sta ją w gran ice obiegu krwi. T a k więc, jeżeli się ra n a goi
i zabliźnia, to zdaniem R a y L a n k e s te r ’a d zieje się to d la tego, że
b ia łe c iałk a krw i dochodzą aż do uszkodzonej części tk an k i o rg a ­
nicznej t. j. do ra n y , i w ch łan iają w siebie wywiązujące się w ra n ie
nieczyste, jad o w ite wytwory. T a k sam o też, gdy m ikroby zakaźne do­
sta n ą się do organizm u, b ia łe c ia łk a krw i ch ło n ią je i niszczą, przyczem n a tu ra ln ie : albo sp e łn ia ją to zadanie praw idłow o, co znowu m o­
żliwe je s t wówczas, gdy organizm i krew są praw idłow o zdrow em i,
i wówczas organizm u w aln ia się przez te funkeye cliłonienia ciałek krwi
od choroby, k tó rej m ikroby były zarzew iem ,— albo też m ikroby ilo ­
ścią swą i m ocą rozw oju w organizm ie pokonują zgubny d la nich
w pływ ciałek biały ch (co u d aje im się wówczas, gdy te c ia łk a b ia łe
nie są praw idłow o zdrow e i odpow iednio liczne), i wówczas choroba
w yw ołana rozw ojem m ikrobów postępuje i zakaża organizm coraz
b ard ziej. W niek tó ry ch razach , tw ierd zi L a n k e ste r, b iałe c ia łk a
krw i niby z heroizm em sp e łn ia ją tę oczyszczającą czynność, kosz­
tem w łasnego bytu, gdyż w chłoniw szy tru cizn ę, ja k a d o sta ła się do
krw i, giną i w ydzielają się sam e z organizm u. Zjaw isko to tłó m aczy często stw ierdzaną tożsam ość b iały ch ciałek krw i z ciałk am i
ropnem i.
P rof. L a n k e s te r idzie w swych w nioskach jeszcze dalej, tw ierdzi
bowiem, że człow iek może w pływ ać dowolnie n a rozwój i ukształcenie
się białych ciałek w swej krw i. Z ażyw ając ja k ą ś truciznę stopnio­
wo od daw ek najm niejszych do najw iększych, w ykształca człowiek
w b iały ch c iałk ach krw i swej zdolność chłonienia i unieszkodliw ia­
nia tak ich ilości danej trucizny, ja k ie zażyte odrazu przez człow ie­
k a nienaw ykłego do niej, sprow adzają śm ierć niechybną, albow iem
ta ilość tru cizn y z a sta je c iałk a b ia łe krw i za sła b e do pokonania je j
t. j. do w chłonięcia je j w siebie. N a tej podstaw ie tłóm aczy prof.
L a n k e ste r isto tę w pływ u szczepienia przeciw chorobom zakaźnym:
w szczepiając w organizm pew ien ja d chorobliw y np. ja d ospi, przy­
zw yczaja się b ia łe ciałk a krw i do tej tru cizn y i w ykształca się w nich
zdolność pokonyw ania je j do tego stopnia, że n a przyszłość, ja d te n
chociażby stokroć m ocniejszy zastaje b ia łe c iałk a krw i przygotow a­
ne do zwalczenia go t. j. do w chłonięcia w siebie i unieszkodliw ie­
nia. D la tego ludzie oddający się nałogow i zażyw ania arszeniku
(styryjczycy) m ogą znosić ta k ie ilości tej trucizny, ja k ie sta rcz ą do
zabicia sześciu ludzi nie o d d ający ch się tem u nałogowi.
T eorya ta , m a ją c a wiele wspólnego z poglądam i rosyjskiego
fizyologa M . E . M ecznikow a, rozw iniętym i w ,,T h eo rie des P k a g o cytes“ ( C o m p t e s r e n d u ) m a wiele za sobą praw dopodobieństw a,
św iat naukow y p rzy jął j ą z w ielkiein zajęciem , ale do tąd je s t jeszcze
tylko— teoryą.
Z dziedziny h i g i e n y p u b l i c z n e j m am y do zanotow ania
rzecz b a rd z o ciekaw ą i w ażną. U w ażan a dotychczas za nieszkodli­
wą, c y n a , nie je s t w istocie ta k niew inną, za ja k ą j ą uw ażano. D w aj
chem icy niem ieccy, E m il U n g a r i G u id o R o d lań d er, ogłaszają w ła­
śnie (Z eitsch ift fu r H ygiene) ciekaw e w tej m ierze spostrzeżenia.
S ta ra li się oni przedew szystkiem zbadać, czy puszki blaszane, p o ­
bielane cyną, używ ane do przechow yw ania ro zm aitych konserwów ,
ja k sardynek, ja rz y n , owoców, m a ry n a t i t. p. nie w yw ierają żadne­
go w pływ u n a p rzed m io t w nich przechow yw any, a m ianowicie, czy
nie zm ieniają go w sposób d la zdrow ia szkodliwy?... P o b u d k ą do
tego b a d a n ia , był zd arzający się często fak t, że konserw y z ta k ic h
puszek w yw ołują rzeczyw iście dość często dolegliwości organów tr a ­
w ienia. W y n ik iem dośw iadczeń podjętych w ty m celu je s t też stw ier­
dzenie, że cyna tworzy rzeczywiście z płynnem i częściam i konserw
połączenia chem iczne, k tó re zdrow iu szkodzą. N iektóre z nich są
gryzące w w ysokim stopniu, inne w prost jad o w ite. W strz y k iw a n e
pod skórę lub zadaw ane w pokarm ie królikom , kotom , psom , sp ro ­
w adzają śm ierć ty ch zw ierząt. P ie s o w adze 4 '/ 2 k ilogram a, który
dostaw ał w m leku po dw a razy dziennie n ajp ierw po 2 ce n tig ra m y
ch lo rk u cyny, później stopniow o coraz w ięcej, aż do 51 centigr.
dziennie, u ty ł zrazu, lecz po 4 m iesiącach objaw iło się u psa sp a ra ­
liżow anie nóg p rzednich, po ośm iu m iesiącach sparaliżow anie nóg
ty ln y ch i gw ałtow ne schudnięcie. Pom im o zm niejszenia daw ki, p a ­
raliż nie u stą p ił, lecz postępy w al d alej, z a ją ł mózg i pies zdechł po
443 d n iach dośw iadczenia.
W e d łu g wywodów wyżej przytoczonych badaczy, w prow adza­
nie do organizm u cyny, chociażby w d aw k ach b ard zo m ałych, może
z czasem sprow adzić z a tru c ie chroniczne. Z e w zględu n a jadow itość, sta w ia ją p rzeto cynę obok ołow iu, antym onu, arsenu. P u szek
pobielanych cyną, nie należy w edług tychże, nigdy używać do p rz e ­
chow yw ania konserw , k tó re zaw ierają kw as w inny, octowy, sól m o r­
sk ą i zw yczajną, sa le trę i alk alia, gdyż w szystkie te substancye we­
d łu g b a d a ń prof. H offm ana w B erlin ie, d z ia ła ją n ajsiln iej na cynę
i w yw ołują tw orzenie się zw iązków je j d la zdrow ia szkodliwych.
In n y m ciekaw ym z hygieny pom ysłem czasów o statn ich , je s t
czyszczenie wody w k a n a ła c h za pom ocą p rą d u elektrycznego. In icyatorem jeg o je s t n iejak i W e b ste r w L ond y nie, k tó ry tam tejszem u
zarządow i sa n itarn em u (M etro p o litan B o a rd of W o rk s) m iasto u ż y ­
wanego dotychczas chem icznego sposobu czyszczenia wody ścieko­
wej i kan ało w ej, p rzed ło ży ł p ro je k t czyszczenia je j za pom ocą elek ­
tryczności. In sty tu c y a powyższa przeznaczyła bowiem obecnie 25
m ilionów franków na zbudow anie w C rossness za k ład u chem icznego
czyszczenia wód kanałów londyńskich. P ro je k t W e b ste ra w strzy­
m ał w ykonanie tego dzieła, pozw ala bowiem osiągnąć te n sam cel
d ro g ą nierów nie tańszą.
Szczegóły p ro je k tu W e b s te ra trzy m an e są d o tąd w tajem n icy ,
po dstaw ą ich je d n a k je s t ta zasada: n ie używ ać chem icznych substan cy i do czyszczenia wody k anałow ej, lecz częścią w ytw arzać te
substan cy e oczyszczające w p ro st w w odzie kanałów za pom ocą elek­
trycznego p rąd u , częścią za pom ocą w pływ u m echanicznego tegoż
p rą d u skupiać zaw arte w wodzie k a n a łu części sta łe około pew nych
punktów lub n a pow ierzchni, zkąd łatw o m ogą być zeb ran e i od­
dzielone. M e to d a ta nie je st połączo n a z wywiązyw aniem ja k ie j­
kolw iek woni, a je s t znacznie tańszą, gdyż kosztow ać m a dla L o n ­
dynu rocznie 600,000 franków , wobec p rojektow anych 750,000 f ra n ­
ków na oczyszczenie chem iczne, t. j. 450,000 fr. n a żelazo i w apno,
a 300,000 fr. n a kw as nad m anganow y.
A d o lf a S m o rc z e W ó k ie g o , *)
Z początkiem czerw ca ożywiło się b ard zo m iasteczko A ix ,
po przybyciu znacznej liczby rodzin w łoskich i francuzkich, osiedla­
ją c y c h się tu ta j ju ż n a całe lato.
S zlach ta fran cu zk a równie ja k w łoska m ieszka przez c a łą zi­
mę w m iastach, n a lato zaś, po zwiedzeniu swych m ajątków ziem skich,
zb iera się znów u wód i kąpieli.
N ie uczęszcza'jednak do ty c h s ła ­
wnych, k tó re sta ły się zbiegow iskiem całego św iata i gdzie podrożo­
ny pobyt nie odpow iada ani przyjem nościam i tow arzyskiem i a n i k o ­
rzy ścią d la zdrow ia w ielkim w ydatkom , ja k ie się ta m ponosi. P r a ­
wdziwa w yższa ,,so cieta“ P a ry z k a w prow adza w m odę nowe m iejsco­
wości i póty się ta m zw raca, aż n a tło k am erykanów , anglików i ro ssian nie podroży zbytecznie ty ch wód m ineraln y ch lub k ąpieli m o r­
skich. F ra n c u z i są z n a tu ry rachunkow i a fo rtu n y s ta re j szlachty
nie pozw alają n a dw oiste w ydatkow anie zim ą w m ieście, a latem
u przesław nych wód eu ropejskich. W ło sk a szlach ta ta k sam o n a ­
w iedza przew ażnie miejscowości m niej jeszcze wsławione.
K ąp iele w A ix -le s-b a in s w chodziły dopiero w m odę r. 1850
i jakkolw iek znane i wielce cenione niegdyś przez R zym ian, ta k po­
szły były w zapom nienie, że m a lu tk i z a k ła d z parow em i łaźniam i n a
bardzo obfitych n a tu ra ln ie gorących ź ró d łach siarczanych, nie posia­
d a ł w anien do zw ykłej kąpieli, a l e j e n o siła słu żb a kąpielow a do m ie­
szkań, a za w anną noszono w kubłach g o rą c ą wodę nieponętnego żółto-
*)
Ciąg dalszy. — P atrz zeszyt za miesiąc czerwiec 1 8 8 8 rok.
b ru d n eg o koloru, n a p e łn ia ją cą pokój okropnym odorem. Ł aźnie p a ro ­
we b y ły daw ne, przez R zy m ian jeszcze zbudow ane, podziem ne, silnie
sklepione. W każdej b y ła ja k b y rzeczu łk a p ełn a gorącej wody, n ad
k tó rą się siad ało w krześle- G dy tra n sp ira c y a się obudziła, po słu g a­
cze kąpielow i ta rli p acien ta, rozcierali m u staw y ta k , ja k się to
p ra k ty k u je w T u rcy i, potem staw iali pod silnym w odospadem , z k tó ­
reg o przez ru ry szpagatow e, o p atrzo n e d u rszlakiem , puszczał je d en
z opraw ców n a p rzem ian u k ro p i wodę zim ną, k tó ra k łu ła niby tysiące
szpilek. O statecznie ow ijano p a c ie n ta w gorące p rześcieradło, n a to
k ła d z o n o koc g ru b y w ełniany, nogi i głow ę pow ijano w gorące ręczn i­
ki. T a k ą mum ię w sadzano do wysokiego k rzesła trzcinow ego w łaściwej
form y, m ającego k a p tu re k duży płócienny, k tó ry p o k ry w a ł głowę.
U spodu k rz e sła były d rążk i ju k u lektyki. D w óch silnych tra g a rz y
p oryw ało i odnosiło p acy en ta prędkim krokiem do m ieszkania. W y ­
jąw szy z lek ty k i pow itą p o stać kładziono w łóżko i okryw ano dobrze
k o łd rą . „D orm ez bien m on sieu r" było zw ykłem życzeniem, i to nie
darem nie, bo się sp a ło snem kam iennym po ta k iem w ym acerow aniu.
B ie liz n a i u b ra n ie p a c ie n ta w raz z w szystkiem i drobiazgam i,
choćby najkosztow niejszem i znajd o w ały się a k u ra tn ie obok łóżka, p o ­
św iadczając re p u ta c y ą ścisłej uczciw ości służby sabaudzkiej.
W a n n y używ ało się co dzień i po niej tak że pacy en ta okręcano
w g orące p rześcierad ło i koc, poczem kładziono go w łóżko i sen b y ł
obowiązkowy. K ą p ie le p aro w e rzadziej b yły przepisyw ane przez
lekarzy.
P oniew aż rad b y m , ab y m oje opisy m iały w artość in form a­
cyjną d la kierujących się do W łoszech, rozszerzam cokolwiek szcze­
gółow iej mowę o w odach m ineralnych w A ix-les-bains, ja k o wielce
skutecznych, a uczęszczanych przew ażnie przez sąsiedzką w łoską
i fran cu zk ą lndność. Sposób użycia wód rów nie ja k try b życia ro ­
dzin najdystyngw ow ańszych w łoskich i francuzkich, a n aw ęt mod n iś słynnych, gdy się zn ajd u ją w m ało-m iasteczkow em u stroniu,
m oże być przy tern ilu stra c y ą niezbyteczną, gdy się porów na p ro ­
sto tę tam tejszego życia z p re te n sy a m i niejednych kółek, p a m ię ta ją ­
cych zawsze o swem znaczeniu pow iatow em i chcących, żeby je u zn a­
w ał św iat cały.
Z w yczaje, rząd zące społeczeństw em więcej znaczą aniżeli sam e
p raw a, gdyż w pływ ają stanow czo n a ła d domowy, n a m ienie rodzin
i n a trw a ło ść bogactw n abytych. W tow arzyskich też stosunkach wiel­
kieg o są znaczenia, w pływ ając n a zgodę, a przynajm niej n a zbliżenie
obyw ateli. Z tej uw agi w ychodząc, chcę dać poznać w drobnych
n aw et szczegółach życie domowe i tow arzyskie W lochów , ja k się
ono objaw ia w rozm aitych prow incyach, w chodzących w sk ła d te ­
go p ań stw a. Ja k k o lw ie k życie m iejskie w szędzie we W ło szech
przem aga, gdy je d n a k ro zm aite wpływy m iejscow e się w niem od-
■bijają, nierów nom ierna je s t w artość ludności poszczególnych p ro ­
w in cji, a te elem enta składow e stanow ią przew ażnie o wpływie, j a ­
ki wy w iera dane m iasto lu b p ro w in c ja n a losy m onarchii w łoskiej.
Z ważności porów naw czej tych czynników wnioskować będziem mo­
gli o przyszłości świeżo sklejonego państw a. P ro sz ę więc o wy­
rozum iałość d la tego opisu zw yczajów m iejscow ych. P ow ołać się
bowiem mogę n a przy k ład M o n te sq u i’ego, k tó ry w swych dziełach
pi zy wodzi spostrzeżenia obyczajowe, ja k o dowody najgłębszych swych
piaw niczych rozum ow ań i wniosków o źró d łach potęgi i upadku
państw .
T ra fiła m i się rz a d k a sposobność p rz y p a trz en ia się życiu co­
dziennem u wyższego tow arzystw a w łoskiego przez czas trzech m ie­
sięcznego pobytu w m ałej m ieścinie sabaudzkiej, gdzie zjechano
się dla kąpieli a więcej d la w ypoczynku. S rogie rządy A u stry i,
dław iącej w ro k u 1850 L o m b a rd y ą i T o sk an ią, jednoczesne o k rucień­
stw a F e rd y n a n d a , k ró la obojga Sycylii, w yw ołały liczną e m ig ra c ją
W łochó w do P iem o n tu i sp raw iły , że praw ie całe W ło ch y były re ­
prezentow ane p rze typow e, znaczące postacie; m ożna przeto było
zauważyć te w spólne uczucia, k tó re przygotow ały jedność, równie
ja k i te słabostki, którym górow ać pozw alały naw yknienia, nab y te
w mieście rodzirm em . N ie rad b y m pom inąć tych chwil, w których
ioznałem k ilk a w ybitnych postaci, odzw ierciedlających uczucia caych tłum ów i d ających pojęcie o ich w artości. P o b y t mój w śro d ­
kowych i południow ych W łoszech, trw a ją c y całe zimy, złączony
z k ró tk iem i zawsze ponaw iancm i odw iedzinam i w T u ry n ie i okoli­
cach G enui u daw nych znajom ych, d a ł mi poznać w ciągu la t czter­
dziestu, że m ałe zm iany zaszły w zw yczajach i usposobieniach p ro ­
w incjonalnych i że ich różnorodność silnie w pływ a n a sk ła d i n a
siłę rządu centralnego w łoskiego, gdy coraz to in n e pro w in cje przem ag a ją w skład zie m inisteryów i re p re z e n ta c ji narodow ej.
P rzy w io d ę w obecnym dziale studyów n ad W ło ch am i tegoczesnem i trz y postacie wielce wpływowe, któ re jednocześnie poznałem
w A ix , a k tó ry c h w ybitne cechy okazyw ały ja sn o różnice prow in­
c jo n a ln e tudzież w ynikające z krw i i pochodzenia. W szy stk ie te
trz y ty p y są w zięte z w ielkiego św iata i z w ielkich rodów h isto ­
rycznych, o d zw ierciadlają je d n a k w iernie uczucia i sposób pojm o­
w ania p atry o ty zm u w każdym z ty c h działów ludności w łoskiej.
G orącość se rc a i w ytrw ało ść lom bardzkiej i weneckiej ludności
p ized staw i G iorgio P allavicini; il p u n to d ’onore h id alg a H isz p ań ­
skiego T onio P io F a lc o rów nie ja k żona je g o i syn. M iękką n atu rę ,
sk o rą do przem ijający ch entuzyazm ów d a poznać W ło c h południowy, S e rra di F a lc o , m iły, uczynny, ale nie zdający sobie spraw y
z doniosłości swych słów i d ziałań .
M a rg ra b ia G iorgio P allav icin i— T rivulzio, potom ek jed n ej
z najdaw niejszych rodzin lom bardzkich b y ł jedynakiem . Liczono
jego dochody n a dw a k ro ć sto tysięcy franków pewnej ren ty . O jciec
f
je g o o d u m arł go m łodo. P o ukończeniu s ta ra n n e j bardzo edukacyi,
w y słała go m a tk a w podróż po E u ro p ie , k tó rą ca łą zw iedził, bo
był naw et w L ap o n ii, by w idzieć zorzę pó łnocną. Z pow rotem do
W ło ch , p rzy jął u d ział w zw iązku ta k zw anych C arb o n ari, dążących
do zjednoczenia W ło c h całych. U w ięziony w raz z G onfalonierym
i Silvio P ellico, skazany zo sta ł na dożywotnie ciężkie w ięzienie.
D w udziestoletniem u zaledwie m łodzieńcow i odczytano w yrok są­
dów w yjątkow ych A u stry a c k ic h , przew ieziono W ło ch a en tu ziastę
do B ru n w M oraw ii i zam knięto w celi w ięziennej w cytadeli zwanej
S zpilberg. Siedem la t pierwszych pozostaw ał G iorgio sam jeden,
przez n astęp n e siedem dodano mu w drodze ła sk i tow arzysza, a tym
b y ł p ro sty zbrodzień, g a le rn ik z T rie stu . K siążki dostarczano we­
dle w yboru w ięźnia i pończochę daw ano do roboty. P rzyborów do
pism a odm aw iano stanow czo a listów od rodziny i od znajom ych nie
dopuszczano w cale, ta k że więzień b y ł u trzym yw any w zupełnój niew iadom ości o losie najbliższych mu osób.
G iorgio, gdy w chodził do w ięzienia b y ł m łodzieńcem rzeź kim,
zdrowym . C ztern aście la t celkowego w ięzienia nab aw iły go bole­
snego a rtry ty z m u , zestarzy ły go ta k , że s tra c ił zupełnie zęby i wy­
ły siał kom pletnie. Z m iłow ał się wreszcie M e ttern ic h n ad zniedołężniałym , ja k m n iem ał, nieprzyjacielem i na prośby ustaw iczne m atki
ułask aw ił więźnia.
N a zap y tan ie, ja k ie z przebytego czasu w w ięzieniu zo stały mu
w spom nienia, o d p o w iad ał G iorgio, że p a m ię ta dzień w trącenia i ten
o sta tn i, w którym drzwi się nagle o tw arły i u jrz a ł w nich daw ne­
go znajom ego z M ediolanu. „C ofnąłem się w g łąb celi, ja k przed
widm em , ale on zaw ołał, żyją, żyją wszyscy, tw oja m atk a i ci i tam ci,
recy to w ał mi w szystkich drogich m em u sercu, a o k tó ry ch spytać
się nie śm iałem ."
Z długiego w ięzienia w ciasnych m urach zostało G iorgiow i
naw yknienie do bliższych w yłącznie przedm iotów i w idoków, ta k że
p rz e strz e ń w iększa u jrz a n a , choćby p łaskiego k ra ju sp ra w iła mu
zaw rót głowy (le vertigo) ta k ja k gdyby ua wysokiej wieży się n a ­
gle znalazł.
K ą p ie le czeskie, do k tó ry ch się G iorgio u d a ł po wyjściu z w ię ­
zienia podziałały zadziw iająco dobrze n a o rg an izm .— C hoć m łodości
nie w róciły, odżył w nim je d n a k z pow rotem do zdrow ia ogień d a ­
wnej nienaw iści do A u stry a k a . P o p ie ra ł w ydaw nictw a dzienni­
k a rsk ie B ian q u i G iovani. W z ią ł u d z ia ł czynny w w ypadkach w ło­
skich r. 184# i 1849, a p rzebyw ając n astęp nie za g ra n ic ą L o m b a r­
dy!, korespondow ał zaw zięcie z M aninem , obrońcą W enecyi, z G iob erty m i innym i wychodźcam i. W ta k ie j go fazie najpierw p o zna­
łem , ożenionego z m iłą bard zo i w ykształconą osobą, k tó rą w C ze­
chach poślubił i k tó ra podziela je g o uczucia d la W łoch, ja k k o l­
wiek te n k ra j był p rz y b ra n ą tylk o ojczyzną.
D ob rze w idziani oboje w E lizśe, rezydencyi ówczesnej L u d w i­
k a N apoleona, zaprzyjaźnieni z jego poufnym , H r. A rre z e , p o ru ­
szali w szystkie sprężyny, aby pozyskać dla idei osw obodzenia
W ło c h tego, k tó ry m ia ł się stać cesarzem F ran cu zó w i w yrocznią
E u ro p y . J a w n e ta k ie działan ie em igracyi lom bardzkiej w yczerpa­
ło cierpliw ość A u stry ak ó w , u d ający ch od r. 1849 konstytucyona. zm w całej m onarchii; zastosow ali więc ja k iś ry g o r lom bardzki
i w r. 1862 położyli sekw estr n a dochody w szystkich wychodźców
ta k ściśly, że m atce G io rg ia P a lla v ic in i zatrzym ali jej wdowią opra­
wę 60,000 fr. rocznie wynoszącą, aby synowi nie m o g ła pieniędzy
posyłać. W ró cić m ożna było bez niebezpieczeństw a osobistego do
L o m b ard y i i odzyskać dochody, ale po p odpisaniu najpoddańszej
deklaracy i, w k tó rej trz e b a było wyrzec się w szelkiej nadziei wyzwo­
len ia W ło c h i p rzysiądz na w ierność czarn o -żó łtej chorągw i.
G iorgio P allav icin i, a z nim znaczna liczb a znakom itych L o m ­
bardów , odm ów ił p o dpisania takiej d ek laracji. Z am ieszkiw ali oni
praw ie wszyscy T u ry n aż do roku 1859. G io rg io P allavicini pozba­
wiony przez la t osiem dochodu z swych m ajątków , żył praw ie ubogo
w T u ry n ie, w yrzekłszy się w raz z żoną św iatow ych stosunków .
Je d y n y sługn, k tó ry nie opuszczał swych państw a, daw ny k a m e r­
dyner, p rzy rząd zał im obiady n a w ygnaniu.
Skrom ne pom ieszkanie P allav icin ich ożyw iała obecność je d y ­
nej córki, dziew częcia bardzo sta ra n n ie w ychow anego, a podzielają­
cego entuzyazm p atry o ty czn y rodziców. Z L o m b ard y i m ieli wywie­
zionych k ilk a potretów fam ilijnych pędzla T yciana i G iorgione ogro­
m nej w artości, oprócz tego M adonnę L e o n a rd a d a V inci, d la ic h rodzi­
ny p rzed wieki m alow aną. Obok ty ch m ajestatycznych pam iątek prze­
szłości w id n iał na ścianie p o rtre t m ałej N ini, siedm ioletniej dziew ­
czynki, w kolorach narodow ych zjednoczonych W ło c h , zielony,
czerwony i biały, z kaszkiecikiem wojskowym, bijącej z zapałem
w bęben, ja k o m ały patryo ty czn y dobosz.
G iorgio nie tr a c ił nic na hum orze w czasie swego w ygnania,
a p a rla m e n t piem oncki w T u ry n ie, w którym zasiad ał, będąc wy­
b ran y posłem , d aw ał mu dużo zajęcia, bo w alki w nim sta c z a ł z p a rty ą C av o u ra za m etodycznie i niezrozum iale d la niego po stęp u jącą.
M am eluki, ja k zwano czterd ziestu urzędników , zasiadających w S e j­
m ie a w etujących za w skazów ką C avoura, rozbijali wszelkie zak u ­
sy p a rtji krańcow ych, do k tó ry ch G iorgio, ja k o niecierpliw y wychodziec n a tu ra ln ie n a le ż a ł.—O dw iedzałem M arg: P allavicini w tej
fazie ich życia i podziw iałem w ytrw ałość. N ik t nie ro zu m iał wów­
czas kom binacyi C avoura, a w ysyłka wojsk piem onckich w r. 1854 do
K ry m u b y ła ganio n a we W łoszech najogólniej. N a stę p stw a dopie­
ro w yjaśniły d aleko sięgające zam iary C av o u ra. D zielne staw ienie
się w ojsk piem onckich w bitw ie n a d rz. C zernaia, kończącej wojnę,
podniosło anim usz arm ii piem onckiej i znaczenie m ilitarn e n aro d u
w łoskiego, ja k ie m u o d tą d przyznaw ać m usiano. G łów ną je d n a k korzy­
śc ią tej krw aw ej ofiary było dopuszczenie W ło c h do kongresu P a -
ryzkiego, gdzie C ovour u pom niał się silnie i wymownie o p raw a
W ło c h całych, poniew ierane przez A ustryaków , zajm ujących naówczas oprócz L o m bardy! i W enecy aó sk iego c a łą T o sk an ią i L egacye. D ru g im pełnom ocnikiem w łoskim na k o n g resie b y ł M arg:
V ilia m a rin a , m a jo r p u łk u dragonów „ P ie m o n t R o y al“ , ja k b y d la ucz­
czenia a rm ii piem onckiej.
P allav icin i i inni wychodźcy L o m b ardzcy pojęli w ówczas d ą ­
żenia C avoura i w przęgli się stanow czo w je g o d ziałan ie. Z a sa d a
„ u n itis v irib u s" dopiero zrozum ianą we W ło szech z o stała. N ierozw a­
g a A u stry i, nachodzącej zbrój no P ie m o n t w r. 1859 i chcącej tam
stłu m ić o sta tn i p rz y tu łe k wolności w łoskiej, w yprow adziła wreszcie
N ap o leo n a I i i- g o z pow ściągliw ości i w yw ołała interw encyą fracuzką.
Zw ycięztw a połączonych w ojsk francuzkich i w łoskich pod
M a g e n ta i Solferino w ypchnęły A u stry ak ó w z L o m b a rd y i i d ały
G iorgiow i P alav icin i m ożność pow rotu tryum falnego do swych m a­
ją tk ó w . U żył on w krótce odzyskanych dochodów na subwencyonow an ie w ypraw y G ary b ald eg o do Sycylii. C avour, k tó ry n a stro ił u p ad e k
B urbonów N eap o litań sk ich i połączenie południow ych W ło c h z P ie ­
m ontem , użył bard zo zręcznie aw anturniczej postaci G ary b ald eg o p o ­
c iąg ającej do siebie żywioły rew olucyjne. D a ł mu G io rg ia P a lla v icin i
do u rząd zen ia zdobytej Sycyili, a n a stę p n ie N eapolu. J a k o prodyktato r i zastęp ca G ary b ald eg o obejm ow ał P allav icin i zarząd krajów zre­
w oltow anych; tłu m ił an arcliy ą, o g a rn ia ją c ą bardzo łatw o południow e
kończyny W ło c h , obud zął w p rzestraszonych zam ożniejszych obyw a­
telach pewność, że a w a n tu ra dobrze się skończy i że m ożna śm iało się
d eklarow ać przeciw B urbonom . U G ary b ald eg o zaś ham ow ał budzącą
się pychę i rep u b lik ań sk ie zachcianki, a przekonyw ał, że jed y n ie
poddanie W ło c h południow ych pod berło dzielnego W ik to ra E m a ­
nuela może d ać tw ałość dziw nie p ręd k im zdobyczom. G roźne,
oh onne stanow isko między G a e tą i K a p u ą silnej jeszcze liczebnie
a rm ii n eap o litań sk iej, zreorganizow anej przez szw ajcarskich i nie­
m ieckich oficerów; porażka G ary b ald eg o pod K a z e rtą p rzek o n ały
go, że nie podoła sam B urb o n isto m ; u słu c h ał więc rad y G io rg ia
P allav icin i, k tó reg o szczerej m iłości ojczyzny w łoskiej podejrzywać nie m ógł i czyniąc p ięk n ą ofiarę z możliwej osobistej am bicyi,
p o d d a ł zdobyte, ro zleg łe, najbogatsze w łoskie krain y pod w ładzę
nielubianych przez siebie osobiście Piem ontczyków , k tó ry ch c h ło ­
d n y te m p eram en t był m u w strętny. Z ręczny C av au r nie sprzeciw ił
się u b ó stw ianiu za to G a ry b a ld e g o przez W łochów . G io rg io P a lla ­
vicini, choć bardzo p rzy d atn y , gdy trz e b a było łącz n ik a z G a ry b a ldym , o dsunięty zo stał niedługo cichutko od wszelkiej akcyi, ja k o
niep o trzeb n e ju ż narzędzie.
N im to je d n a k n a stą p iło P a n i M a rg ra b in a A n n a P la la v ic in i—
T riv u lzio m ia ła zaszczyt przyjm ow ać k ró la W ik to ra E m a n u e la
w P alerm o urzędow nie, ja k o żona w ielkorządcy O b ojga Sycylii.
T y siącletn i p a ła c , gdzie R o b e rt G w isk ard, książę N orm andy!, zdo­
byw ca Sycylii, pozostaw ił mozajkowe na ścianach obrazy, w yobra­
żające jeg o zw ycięstw a n a d S aracen am i, otw orzył swe ogrom ne
salony i galerye rzęsiście ośw ietlone na pow itanie k ró la W ło c h
zjednoczonych i nowo ro zpoczętej w ielkiej ery narodow ej. W o ń
u p a ja ją c a o taczających sadów pom arańczow ych p rzen ik ała zam ek
P a le rm ita ń sk i w ysunięty n a zew nątrz m iasta. Sycylia je s t niem y 1nie tym ogrodem H esp ery d , k tó ry czarow ał w yobraźnię G reków .
N ie b ra k ta m też piękności, kobiecych łączących „graciozność" w łoską
z dum ną „ g ra n d e c ą “ hiszpańską, po d ługiem panow aniu liiszpańskiem
i związkach krw i pow stałą. B ry lan tó w też n ie b rak w sta rej kastylskiej opraw ie, k tó re się bierze w tedy tylko, gdy w arto w nich
w ystąpić.
U jm u jąca i bardzo szykow na m a rg ra b in a A n n a P a lla v icini
p rezentow ała królow i kolejno zb liżające się Sycylianki, a źe one,
wedle zwyczaju przez hiszpanów zostaw ionego, noszą k a żd a inny
ty tu ł i nazw isko, choćby b y ły za rodzonym i b raćm i, je d n a z ,,duches“
m iejscow ych najśw iadom sza co każdej d am ie się należy, podpow ia­
d a ła M ark izie na głos p ro zap ię i ty tu ły , a m a rg ra b in a dopiero
urzędow nie i z cerem onialnym p ó łukłonem królow i po w tarzała.
B a n ia zaś sycylijska s k ła d a ła swój głęboki, najw dzięczniejszy ukłon
nowemu m onarsze.
P o tern cerem onialnem oddaniu rz ą d u i hołdów przez arystok rac y ą S ycylijską w rócili M arg rab stw o P allav icin i skrom nie do
W ło c h północnych i zam ieszkiw ali zwykle zim ą w N ervi, ła d n ćj
nadm orskiej miejscowości na w ybrzeżu genueńskiem po stro n ie
w schodniej, „ R iv ie ra d i L e v a n te “ zwanej. O dw iedziłem ich tam w r.
1878 n a wiosnę, ja d ą c do R zym u. N adzw y czajna ju ż wówczas
zaszła zm iana w um yśle G io rg ia. O n e n tu z ia sta , pośw ięcający życie
swe i byt rodziny d la idei wyzwolenia i zjednoczenia W ło ch , obrzy­
d ził sobie w łasne dzieło, gdy cel dopięty został. N ie ch ciał widywać
nikogo z w yjątkiem żony swój i domowników. G dy w yjeżdżał
n a spacer spuszczał zupełnie firanki, żeby nie zobaczyć tw arzy ja k iś j
znajom ej w łoskiej. W szy stk o to pochodziło z eksaltacyi, w ja k 'e j
p rzed tem pracow ał. M a rz y ł on o ja k im ś cudownym naro d zie boha­
terów i cnotliwych K atonów , a n ato m iast zobaczył w ylęgającą
się po zwycięztwie nieprzeliczoną zg raję nizkich spekulantów i aźioterów , którzy d o stali się do p a rla m e n tu i urzędów , a odsunąw szy
i wyszydziwszy p atry o tó w czystej wody, puścili wodze chciwości,
frym arkom i ngitacyom , m ającym na celu doprow adzenie do m inisteiyów albo ich sam ych albo figury podatn e. R ab u n e k finansów
krajow ych, w ciśnienie się ta k zw anych lib eraln y ch do zarządów
m iejskich, aby ta m m arnow ać m ienie m unicypiów mozolnie przed­
tem zebrane, ciężar podatków coraz to nieznośniejszych dla ludu,
to w ynikło z tak ich rządów . S k an d ale niezliczone, a przytem rozkiełznanie p rasy , szarpiącej n ajznaczniśjsze im iona, byle usunąć prze­
szkody łupiezkim zam iarom , ta k zohydziły G iorgiow i P a lla v ic in i no­
w ą niespodzianą d la niego fazę W ło c h , że zerw ał wszelkie stosunki,
a b y go nie d o sięg ła w iadom ość o nowych objaw ach zepsucia, ogarnia­
ją c e g o najwyższe sfery i sam naw et p a rlam e n t w łoski. G ro m ad ził
swoje daw ne pism a, u z u p ełn iał je p ra c u ją c dnie całe, licząc się z pode­
szłym ju ż w iekiem i cierpieniem , ja k ie uczuw ał, pow oływ ał co w ie­
czór rodzinę i domowników do siebie i żegnał się z nim i uroczyście.
Z a trz y m a łem się znów w N erv i, w racając z R zy m u po w stą­
p ien iu L eo n a X I I I - g o n a stolicę apostolską. P ozostaw ałem d łu ­
żej u P allav icin ich , opow iadając com w idział w R zym ie. G iorgio
pow oływ ał ustaw icznie żonę, żeby m u p o w ta rz a ła dosłow nie moje
opow ieści—ale nie w yszedł do m nie, m ów iąc przez żonę „Qa ne lui
fe ra it pas p laisir de m e voir te l que j e su isu, nie byłoby mu m iło
widzieć mnie w tym stan ie.
P rzyw iozłem b y ł z R zym u różan iec i krucyfiks po b ło g o sła­
wiony przez nowego P a p ie ż a . T e upom inki w skazyw ały moje n a ­
dzieje i p rzy jęte zostały bardzo mile. P rą d y więc rew olucyjne nie
odw iodły poczciw ej rodziny P a lla v ic in ic h od w iary katolickiej ta k
w rodzonej W ło ch o m , m im o antagonizm ów stro n n ic tw te n k raj dzie­
lących.
Z N erv i p ojechałem do T u ry n u i ta m odw iedziłem córkę
M a rg ra b stw a P allav icin ich , zaślubioną piem ontczykow i H r. d ’A ngrogn a, synow i g e n e ra ła tegoż nazw iska. P rz y ja z d mój b y ł zapow ie­
dziany listem m a rg ra b in y P allav icin i. W saloniku P a n i d ’A n g ro gna zw rócił m oję uw agę b iu st P iu s a I X n a pokaźnem m iejscu,
a przed nim b u k ie t św ieżych fiołków. N ie wiem czy zawsze te ozna­
k i n ab o żeń stw a go o ta c z a ją, czy chciano tylko d ać m i poznać, źe
cześć d la wzniosłej postaci P iu s a I X go, niezaprzeczenie w łoskiego
p a try o ty , trw a w ich rodzinie, jak k o lw iek p o tę p ił on stanow czo śro d ­
ki rew olucyjne, k tó rem i się posługiw ano.
G iorgio P a lla v ic in i u m a rł pod koniec ro k u 1878. W dow a
za m ieszk ała o d tą d s ta le w T u ry n ie, gdzie ich córka, M a rg ra ­
b in a d ’A n g ro g n a P allav icin i, w ychow ała b ard zo troskiw ie dwóch
synów, n a k tó ry ch przechodzi nazw isko P a lla v icin i — T rivulzio, j a ­
ko o sta tn ic h z tej g ałęzi historycznego rodu.
W ielb iciel sta ły G io rg ia P allav icin i, cavaliere M ain eri, dziel­
ny genueńczyk, se k re ta rz m in isteriu m ro b ó t publicznych, w ydał
o g ro m n ą korespondencyą Palav icin ig o z G iobertym , je d n y m z blizkich
pow ierników P iu sa IX -g o i z M aninem , obrońcą W enecyi. C zyste
dusze ty ch ludzi o d b ijają się w ty ch listach poufnych.
Ż ało w ać należy, źe G iorgio P allav icin i nie dożył oznak p o p ra ­
wy obyczajow ej, ja k ie w idnieją we W łoszech. J u ż C airoli, daw ny
żołnierz rodem z L om b ard y !, srogi d la frym arczących mieniem p u blicznem , b ęd ąc k ilk a la t prezesem m in istery u m u k ró cił wiele n a­
dużyć.
N ie u k ry w a ł on p o g ard y , k tó rą czuł dla licznych figur
rządow ych i członków p a rla m e n tu . C hcąc to pokazać m iał zawsze
n a ręk a c h świeże, ściśle zapięte rękaw iczki, aby b ru d z r ą k in nych
n ie przeszedł n a niego przy ty m obowiązkowym u ścisku d łoni, k tó ry
tra p i te ra z w szystkich p a rla m e n ta rn y c h wodzów a k tó ry m to uści­
skiem szczodrym być trzeb a. M in iste r finansów M ag lian i, kolega
C airolego, zadziw iająco popraw ił sta n kas państw a, wprowadziwszy
ła d w w ydatkach i uczciwy pobór podatków . R e n ta w łoska, k tó ra
byw ała po p ięćdziesiąt k ilk a za sto, p o d n io sła się o 3 0 % . Z ło to
w róciło do obiegu i p ap ier rządow y zró w n ał się z niern w cenie, a b y ł
czas, że traco n o 2 0 % . T a k to uczciwy zarząd podnosi prędko zau ­
fanie w siłę i zasobność k ra ju .
J a k o ulgę w ielką d la najuboższej ludności zacytow ać należy
przeprow adzone przez C airolego zniesienie p o d atk u od m iew a, k tó ry
p o d ra ż a ł wielce cenę chleba i innych m ącznych pokarm ów , stanow ią­
cych głów ne pożywienie ludności w łoskićj. C airoli je s t lom bardczykiem , dwóch jego b raci zginęło od kul au stry ack icb, w alcząc za nie­
podległość W łoch.
Jed n o cześn ie z d ziałan iem uczciwego i stanow czego C airolego
n a sfery rządow e i n a p a rla m e n t, objaw ił się w całych "Włoszech ru c h
opinii w m u nicypiach przeciw wyzyskiwaczom i łupieżcom , którzy
wcisnęli się byli do zarządów m iejskich. K o ła wyborcze m iejskie za­
cząwszy od dem agogicznie usposobionej G enui i od zepsutego w ielce
obyczajowo N eap o lu pow yrzucały do m iejskich zarządów tych k rzy ­
kliw ych p atry o tó w , k tó rzy n a pięknych słow ach robili duże m a ją tk i
a w ybrano całe zarządy z ta k zwanych klerykałów , nie schlebiających
ludow i, ale uczciw ych. D w a polityczne ek strem a, lew ica z C airolim
i k le ry k a ln i—p rzyłożyły jednocześnie rę k ę do ra tu n k u W ło c h m o­
raln eg o i finansowego. P rę d k ie pow odzenie św iadczy, że we W ło ­
szech je s t dużo elem entów zdrow ych i że szacherce pseudo-patryotów
tam ę tam położyć łatw o.
W śró d ary sto k racy i w łoskiej, przeb y w ającej w A ix-les-B ains
r. 1850, ro d zin a P io T alco była, rzec m ożna, typow ą pozostałością
daw nych rodów rycerskich, u który ch s ta ra francuzka zasada: „fais que
dois, advienne que p o u rra “ m iało całe swe znaczenie. K siąż ę A n ­
tonio P io F alco , g ra n d h iszp ań sk i i dziedzic m nóstw a tam tejszych
ty tu łó w oraz rozległych pustych ziem w K ró lestw ie M urcyi, gdzie
ju ż wówczas 100,000 drzew oliw nych zasadził, nie z rażając się
pronuncy am en tam i i a w a n tu ra m i krajow em i, był przez swoje koligacye posiadaczem m ajątków w L om b ard y ! i liczył się do r a ­
dy tam ecznej, k tó rą w ielkorządzca arcyksiążę au stryacki, R a in e r,
m ia ł sobie do d an ą. Solidaryzow ał się książę T onio z opinią n a j­
zacniejszych ludzi w L o m b ard y i, że tem u krajow i, stojącem u zawsze
wysoko w kultu rze umysłowej i w p racy m atery alnie pro d u k cy jn ej,
należą się rządy autonom iczne. Przeciw tem u staw ali generałow ie
au stry ack icb garnizonów , tw ierdzący, że siłą tylko pandurów kroackich i w ytresow anej policyi M etternichow skiej m ożna u trzy m ać
Tom III.
Lipiec 1888.
6
w posłuszeństw ie p ro w in c je w enecyańskie i L om b ard y ą. U n ia oso­
b ista K oro n y żelaznej lom bardzkiej z rodem odwiecznym H a b s b u r­
gów nie m o g ła się utrzym ać, wedle R adeckiego, H a in a u a e tu tti q u a n ­
ti, bez pomocy bagnetów i p o strach u dei piombi ').
P io F a lc o uczył przeciw nie arcyksięcia, żo n a m iłości i przy­
w iązaniu lom bardów do rodu H ab sb u rg ó w rów nie i mocniej naw et po­
leg ać m ożna an iżeli na sile dzikiego żoldactw a, byle w rócić do d a ­
w nej rozum nej polityki p ro to p lasty rodu, słynnego h r. R u dolfa,
uw ieńczonej w zrostem potężnym św iętego, ja k go zwano, cesarstw a,
w którego g ran icach za K a ro la Y -g o słońce nigdy nie zachodziło.
N aów czas szanow ano w obrębie m onarchii ,,fuerosy“ hiszpańskie
i swobody m iast bogatych N id erlan d ó w holenderskich rów nic ja k
i udzielną cy w ilizacją w łoską, stan o w iącą kw iat i ozdobę tej w ielo­
języcznej a zgodnśj m onarchii, zn ajdującej od A zyi wówczas wielkotu reck iej osłonę w W ę g ra c h , C zechach i N iem cach. N ie używano
zaś tych żołnierskich narodów do g n ębienia południow ych i zacho­
d n ich k ra in w łasnych, gdzie ludy w ykształceńsze potrzebow ały w w ię­
kszej m ierze swobód i poszanow ania delikatnych uczuć osobistej
godności.
A rcy k siążę R a in e r zacnego c h a ra k te ru i dobrych chęci ja k
wielu H ab sb u rg ó w , skrępow any b y ł u rząd zen iam i centralistycznem i
i rozkazam i z W ie d n ia , gdzie M e tte rn ic h był złym geniuszem c e sa r­
stw a a ro zg ałęzio n a przez niego b iu r o k r a c ja n ak az y w ała zaprow a­
dzenie wszędzie ścieśnień, tam ujących wszelkie życie. N ie dziw, źe
najg o rętszy tem p e ra m e n t włochów i węgrów ta k silną pow ziął n ie ­
n aw iść do system u au stry ack ieg o , m ogącego tylko uszczęśliw iać
ślim aczy ró d , m nożący się w k a n c e la ry ac h au stry ack ich .
P od czas tych n ieo p atrzn y ch d z ia ła ń zaciekłego b iu ro k ra ty zm u
au stry ack ieg o , w stąp ił na stolicę p apiezką k a rd y n a ł M a sta i F e r r e ti,
b isk u p Im oli, gdzie d a ł się poznać z łagodności z arz ąd u i uczuć włosko-p atry o ty czn y ch . M ia ł on w um yśle swoim id e a ł raczej fe d e ra ­
cyjny a nie istn iejący ch dziś stosunków a w G iobertym , M am ianim
i w ielu p rzedstaw icielach ówczesnego ru ch u w łoskiego znajdow ał
jaw n y c h zwolenników. J a k o papież, P iu s I X rozpoczął pow rót do
daw nych, zupełnie w olnych insty ty cy i m u nicypalnych ustanow ieniem
konsul ty czyli rad y m iejskiej R zym u, k tó rej posiedzenia z w ielką
okazałością o tw arte zo stały w r. 1847.
U znanie ta k dostojne p ra w a W ło ch ó w do autonom icznych swo­
bód nie zostało bez w pływ u n a L o m b a rd y ą , gdzie m łodzież m ęzka
przez zarzucenie su k n a niem ieckiego a przyw dzianie aksam itów i in ­
nych jedw abiów w łoskich oraz przez za p rz e stan ie p alen ia cygar rząd o ­
wych a u stry a c k ic h —najciszej m anifestow ała swe oddzielenie od niem -
')
Ołowiane dachy więzień na pałacu dożów Wonocyi, parzące od gorąca
latom a przepuszczające w zimie całą srogość mrozów.
ców. D la rozzuchw alonych A u stry ak ó w było to w ielką obrazą. O fice­
rowie, chcąc pokazać, co um ieją, zapalali dwa cy g ara jednocześnie
i dym ili niem i prow okacyjnie pod nos m łodzieży w łoskiej po k aw iar­
niach. W P aw ii je s t ogrom na k a w ia rn ia P ed ro q u i zawsze tłu m n a
z powodu u niw ersytetu mocno uczęszczanego. T a m zaszła pierw sza
zw ada, gdzie zniecierpliw ieni włosi porw ali się za k rzesła i porozbi­
ja li niemcom tro ch ę nosów. B u rd ę zw ykłą kom endant placu zakoń­
czył rzezią studentów , k tó ry ch w k aw iarni w ojskiem otoczywszy, wy­
kłu ć bagnetam i kazał. R ad a, o taczająca arcyksięcia R a j n era, zażą­
d a ła przykładnego u k a ra n ia k o m en d an ta Paw ii, lecz osłonił go „gen e ra lite t." N aów czas książę P io F a lc o złożył arcyksięciu swe po­
danie o dym isyą i zarazem ozdoby złotego ru n a , otrzym ane od ce­
sarza austry jack ieg o , mówiąc, że ich nosić nie chce, jak o zbroczo­
ne bezkarn ie krw ią w łoską.
K siąże A n to n io P io F a lc o m iał z pierw szej swej żony m arg ra b ia n k i A d d a trzech synów i jed n ę córkę. Owdowiawszy w póź­
nych ju ż latach , poślubił n ajm ło d szą z sió str p ierw szej—osiem nasto­
letn ią dorodną pannę. B y ła to osoba szczególnie odpow iednia jego
stanow isku i godności im ienia. D ość powiedzieć, że od w yjścia za
m ąż nie tań czy ła nigdy, uczęszczała je d n a k n a n ajśw ietniejsze bale
i odpow iadała, że dostając o d razu trzech dorosłych synów i córkę n a
w ydaniu nie uw aża za w łaściw e staw ać do tańca. ') U w aga n a pię­
knego jeszcze, a le podżyłego m ęża m u siała być powodem istotnym
tego postanow ienia. N ie tam ow ało ono p rzy sto jn ej tow arzyskości,
an i ujm ow ało przyjem nego hum oru, a w chodzące razem n a salę
balow ą niewiele m łodsze siostrzenice i inne pod jej opiekę o d d a ją­
ce się piękne dam y, tern milej w idziały w niej wzór ,,decorum 11
należytego, im mniej on im ponow ał swym w iekiem . P ięknej po­
staw y, wielkich w yrazistych oczu, nieco dum nego, spokojnego wy­
razu, po zostaw iała często n a w łosach swą czarn ą koronkę, ogro­
m ny w achlarz z szelestem użyty, odgraniczał jeszcze lepiej tę
praw dziw ą księżnę od reszty zeb ran ia. M iędzy je j p ry ncypiam i
było także, że nie śmie k ła ść kapelusza, gdy u d a je się do kościoła
i w dom u Bożym uw aża, że tylko osłona z koronek lub wedle po ry
i w ieku kapiszqp z jedw abnej m antyli może nie ubliżać św iętości
m iejsca. N ie przesądzam tej teologii, ale w yrażę otw iarcie zdanie,
że księżna m iała racy ą pod względem estetyki, bo lekkie n ak ry ­
cie głowy koro n k ą stro i isto tn ie więcej aniżeli kapelusz i do
') Niedawno zm arły kardynał Borrom eo, który r. 1 8 8 1 przyjm ował wytwor­
nie w pałacu Alfiery pielgrzymów, czcicieli Metoda i Cyryla, był jednym z siestrza­
nów księżny Pio Falco. Muzyczna koncerta, zwano akadem ie, co wieczór u kardy­
n a ła w ówczas dawane, były najwyższą włoską oznaką szacunku i sympatyi dla
przybyłych, a zabawą w czysto rzymskim poważnym stylu.
każdej kobiecej tw arzy m oże się nadaw ać, gdy preten sy o n aln e
edyficya, zw ane kapeluszam i, często są w przeciw ieństw ie z kształtem
tw arzy i u w y d a tn ia ją tylko niebarm onijnośó rysów.
O dw ażną b y ła księżna A n n a P io F a lc o w oznakach swego
w łoskiego patry o ty zm u . O n a to, ja k m ówiłem w I-ym dziale tych studyów, p rz e sła ła au stry a c k ić j księżnie C lary pod swą pieczęcią
w szystkie bilety wizytowe dam M edyolańskich, w odpow iedzi n a
w izyty tej d yplom atki i w zięła głów nie na siebie przeszkodzenie n a ­
w iązaniu n a nowo stosunków a ry sto k ra c y i lom bardzkiej z przeżytym
rządem M etternichow skim . K sią ż e F ick elm ont, stry j księżnćj C la­
ry, oprócz natych m iasto w ej banicyi księstw a P io , zem ścił się jeszcze
przez to, że z a ją ł n a swą kw aterę w r. 1849 p a ła c tej rodziny w M edyolanie i u w ażał go za swą własność, wywożąc naw et do W ie d n ia
p o r tr e t p ro to p la sty tej rodziny, m arg r. C astel K odrigo, pędzla słyn­
nego m a la rz a hiszpańskiego V elazquesa. K się ż n a P io d um na b y ła
z odzyskania tego p o rtre tu za pośrednictw em rz ąd u hiszpańskiego,
k tó ry się u ją ł za p raw am i grandezzy ta k silnie, że w ładze a u stry a ckie zm usiły F ick elm o n ta do o d d an ia p o rtre tu . N am ieniam tu, że
p o r tr e t pędzla nadw ornego królew skiego m alarza V elazquesa je s t
n ajcenniejszą p a m ią tk ą rodzin n ą, bo k ró l ówczesny nie pozw alał
tem u ż p o rtreto w ać ja k za swym osobistym rozkazem i dla C astel
K o d rig ’a, ja k o u lubieńca swego d a ł to wielce zazdroszczone po­
zwolenie.
M łody P io F alco , k tó ry tow arzyszył ojcu do A ix, słu ży ł w bersag lierach piem ionckich, k tó rzy pod g en erałem L a m a rm o ra zdobyli
g rack o — & 1’esc a ln d e — najw ażniejszy fo rt genueński, w d rapując się
po d ra b in a c h n a p ro sto p a d łe praw ie sk ały i p a ra p e ty . P ozycya t a
dość o d k ry ta i o strzeliw ana z innych fortów, w ystaw iła bersaglierów
n a znaczne s tra ty , ale u trz y m a n ą przez nich została. W śró d tój za­
w ziętej k an onady kula a rm a tn ia u d erzy ła w sk ałę blisko m iejsca,
gdzie s ta ł m łody P io . O dłam ki kam ieni, którym i z boku zo stał ob­
sypany, zadały mu dw adzieścia kilka ra n , a jed en okruch w ybił m u
oko. W yleczony z ra n przybyw ał w łaśnie z P a ry ż a z w praw ionśm
ta k u m iejętn ie szklannem okiem , że p o ru szało się w raz z dru g icm za­
czepione o w łaściw e ścięgno kątow e. D orobione było ta k d okładnie,
że nie u d e rz ała żadna różnica. U k ła d o ka hiszpanów , m ających
zw ykle ru ch potoczysty, pow olny, p om agał do u k ry c ia kalectw a.
R y sy m łodego P io choć w ychudłe i zbiedzone były rów nie ja k u o j­
ca je g o h arm o n ijn e i typowo hiszpańskie. N os delikatny, p ro sty
ja k b y klasyczny grecki, brw i n a d oczam i wysoko w łu k podniesione,
gdy włoskie więcej są pro sto zakreślone, u s ta dro b n e z m ocno wy­
p u k łą dolną w arg ą, ład n eg o je d n a k k sz ta łtu ja k b y wiśni. Oliwkowa
cera i b ard zo ciem ne włosy d o pełniały tego typu. O jciec m ia ł jeszcze
ry sy g ła d k ie i czerstw ość w tw arzy.
T aki typ h iszp ań sk i pom iędzy osobam i, k tó re w idziałem , p rzed ­
sta w ia ł n ajp ięk n iej g e n e ra ł karlistow ski E lio, m ieszkający w G enui,
gdyśm y tam byli. Śliczne re g u la rn e rysy, oczy przepyszne, spokoj­
ne, zo stały m i stale w pam ięci. W ąsy siwe i tak aż hiszpanka pom iarkow anej w ielkości, d o p ełn iały fizyognomii tego g e n erała , h id alga kastylskiego.
W szyscy h iszpanie w spom inali g en e ra ła E lio
z wdzięcznością, gdyż on pierw szy p rz e sta ł rozstrzeliw ać w ziętych
krystynistó w i zm usił przez to przeciw nika swego E sp a rte rę do z a ­
p rz e sta n ia tych okropnych odwetów. R o d zin a P io F a lc o trz y m a ła
z krystyn istam i, u nich to je d n a k słyszałem n ajpiękniejsze pochw ały
d la g en e ra ła E lio , wodza przeciw nej p a rty i.
J e d e n z synów księcia P io F a lc o dorodny, więcej włoskiego an i­
żeli hiszpańskiego typu, żenił się roku 1850 z córką ostatniego księ­
cia F e rn a n d N u n es i m iał przy b rać nazw isko, oddzielną grandezzę
i ty tu ły swej żony, wedle ustalonych praw hiszpańskich, nie dozw ala­
jący ch zaginąć nazw iskom rodzin. W id z ia łe m tylko fotografią teg o
m łodego człow ieka, któ reg o pow odzeniem się głośno w rodzinie cie­
szono, bo nazw isko F e rn a n d N unes m iało sw ą oddzielną chlubną
sław ę w dziejach H iszpanii.
M iasteczko A ix -les-B ain s w r. 1850 m iało nie wielki placyk,
obudow any kam ienicam i i k ilk a p rzytykających do niego uliczek.
W ielka liczba piętrow ych domków, rozsianych w śród ogrodów, s ta ­
n ow iła najm ilsze m ieszkania, w ynajm ow ane przybyłym rodzinom .
H o te l Y e n a t najw iększy w A ix i d ru g i G u illa rd zwany, m iały tab led ’koty bardzo uczęszczane. R ozm aitość tow arzystw a w yw oływ ała za­
baw ne rozm owy i interpelacye, gdy kogoś pow oływano n a sędziego
w sporach żartobliw ie wszczętych '). W noszącym ta k ie kw estye by­
w ał najczęściej Bironzo, szlachcic w łoski, nie wiem ju ż z ja k ie j prowincyi. P rz y tym że stole w hotelu G u illa rd obiadow ał zwykle książę
S e rra di F alco , sycylijczyk, ulubieniec niegdyś dworów a pod koniec
życia wychodziec skom prom itow any w obec n eap o litańskich B urbonów. „Bironzo,“— w ołają nag le na niego, „Signor duca, k tó ry je s t r e ­
publikaninem , poświadczy.” Podnosi się na to sta ry dw orak z oburze­
niem nieudanem i odpow iada „ J o republicano! que ho un d ici g ran d i
decorazioni e tre n ta piccoli, que c a rte g g ia v a eon 1’im p erato re di
R u ssia, io republicano!” O to p ró b k a p rzekom arzań zręcznych, które w yprow adzały n a jaw g łą b m yśli interpelow anego i baw iły tych,
')
Usposobienie było dobro przy ta b le -j’hotacb i dla spraw poważniejszych
P am iętam kwestę na szarytki przy szpitalu w A ix. Powołany zostałem przez panią
Pallavicini do towarzyszenia jćj z tacą w około stołu;— 6 0 0 franków się zebrało
przy jodnćm obejściu— a przeszło trzy tysiące w calem miasteczku, gdzie inne damy
również się tern zajęły.
Nie potrzeba było specyalnyclt balów ani koncertów, żeby
zapomódz biedny szpital.
Ictórzy znali, z ja k różnorodnych elem entów sk ła d a ło się wychodźtwo
"włoskie po aw a n tu ra c h r. 1848.”
K ró tk i życiorys księcia S e rra di F alco p rzedstaw ia obrazek
o ryginalny. N ajm ożniejszy pan sycylijski, prezes sen a tu tam eczne­
go, używ ający 300,000 franków pewnego z m ajątków swoich dochodu,
spędził m łodość n a dworze królew skim neapolitańskim i liczył się do
m a ry n ark i, bo to b y ła p asya k ró la. N a stę p n ie, łak n ąc poważnej sła ­
w y uczonego, w ydał przepysznie h isto ry ą i pam iątk i a rc h itek to n ic z­
n e Sycylii z czasów greckich. T om rozłożysty zaw ierał więcej lu ­
stro w an eg o p ap ieru aniżeli dru k u , ale m iał piękne sztychy, p rzed sta ­
w iające zw aliska św iątyń S ełinontu, obfitujące w śliczne kolum nady,
tu d zież pozostałości słynnego A g rig e n tu . N ad aw ało się to w ydanie
w ybornie na prezentu d la m onarchów , zw iedzających Sycylią, którzy
te ż nagrodzili a u to ra je d e n a stu wielkiem i i trzydziestu m niejszem i
o rd eram i, wedle tego, co k tó ry m ia ł do rozdania. C esarz M ikołaj
p o lu b ił n a praw dę księcia S e rra di F alco , w którego ślicznej willi za­
m ieszkał; łą c z y ła się w illa F alco n ieg o ogrodam i z willą księżnej B ute ra , w k tó rej cesarzow a p rzeb y ła k ilk a zim z rzędu. S e rra dodany
b y ł sta le cesarzowi na przew odnika w przechadzkach ran n y ch , k tó re
n a osiołkach wedle m iejscowego zw yczaju przez różne przy m iejskie
z a u łk i wykonywali w głąb k ra ju lub po n ad m orze, żeby użyć cudnych
ta m te jsz y c h poranków .
O pow iadał S e rra , ja k król F e rd y n a n d „en m auvais p la isa n t
q u ’il e ta it“, uszykow ał ra z cały g arn izo n P a le rm u i m anew row ał
z nim bard zo ran o u zejścia z góry P ellegrino, żeby zrobić siurp ryzę dostojnem u gościowi, o k tó ry m w iedział, że tegoż ra n k a wy­
b ra ł się na tę górę, k tó ra była niegdyś cytadelą K artag iń czy k ó w .
Z ja z d stro m y wije się m alowniczo i zstęp uje po a rk a d a c h n a ro zle­
g le błonie. In n e zejścia, wiodące m iędzy ogrody, są przepaściste
i tylko d la pieszych możliwe, „vrais casse cou“ .
C esarz sp o strzeg ł z pierw szego z a k rę tu drogi przygotow ania
n eap o litań sk ieg o F e rd y n a n d a , B e bom ba zwanego, i nie chcąc po­
k azać się u b ran y m po cyw ilnem u i n a nieodpow iednim wierzchowcu,
zeskoczył z niego i pow iada o stro do S e rra di F a lco : „y a t ’il une
a u tr e descente d ’ię i."— „O u i— odpow iada stropiony S e rra , m ais c’e st
a n casse cou.” P e u im porte, o d rzek ł cesarz i zaczął zaraz zstępow ać
p o skalistych odłam ach, a S e rra poprow adził oba osiołki n a dół, gdzie
go w itał w ielkiem bębnieniem garnizon, a król się śm iał z swego fi­
gla. D ow cipy R e bom by były zwykle dokuczliw e i gam ina neapoli­
tań sk ieg o godne. W C a z e rta baw iono się np. w dobyw anie m in ia tu ­
row ego zam eczku, k tó reg o b ro n iła królow a ze swe mi dam am i a poci­
sk i były d elik atn e. G dy try u m fu jące dam y wyszły na balkon po oda rciu napastników , il B e F e rd in a n d o , k tó ry ze swymi dw orzany
ył atak u jący m , użył nagle ogrom nej pożarnej pom py, u k ry tej p rzed ­
tem w k ląb ach i z m altreto w ał zupełnie królow ą jejm ość i jś j cały
frau cy m er.
E
C esarz M ikołaj, pam iętn y gościnności S e rra di F alco , zaszczy­
cił go swą korespondencyą. P o takiej najw yższej sankcyi d łu g o le t­
niego lojalizm u swego, znalazł się niespodzianie sta ry S e rra b u n ­
tow nikiem , w ygnańcem , a szyderca Birouzo śm iał go naw et zaliczać
m iędzy republikanów . O burzenie księcia było niezm iernie zabaw ne.
Pow odem jeg o em igracyi i ucieczki p rzed R e bom ba było, że gdy
zrew oltow ała się Sycylia r. 1848 i o brano tam że królem księcia
G enui b r a ta W ik to ra E m an u ela, s ta ry dw orak uw ierzył, że to rzecz
skończona i na czele świetnój d ep u tacy i ja k o prezes sen atu pow iózł
koronę sycylijską księciu G enui.
K r ó l F e rd y n a n d nie żartow ał;
w łasnych k o nstytucyjnych m inistrów Poerio i S ep tem b rin i pokuł b y ł
do taczek ja k galerników . Tern bardziej bać się m ógł teg o S e rra
di F alc o , gdy po porażce Sycylianów o ck n ął się wychodźcem w P ie m ioncie. M iły m b y ł zawsze w salonach i n a tu ra ln ie wesołym , ale
zaliczanie go do rew olucyonistów i republikanów burzyło daw ną
dw orską n a tu rę kom icznie.
Zwykle z P aw łem B ielskim w yjeżdżał S e rra di F a lco n a osioł­
kach, p rz y b ran y w szpencer g ranatow y ze złotem ! guzikam i, pozo­
sta ły z epoki m orskiej jego służby, a że był szczupły, wysokiego
w zrostu i ściąglej mocno tw arzy g ład k o ogolonej, tw orzył z otyłym ,
w ąsatym , rum ianym P aw łem B ielskim , u branym od stóp do głów
w n an kin y , p a ra d n ą p a rę tury stó w . N ie nudzili się oni nigdy z sobą,
oba wesołej nie frasobliw ej n a tu ry i w racali zawsze zadowoleni
z przejażdżki.
J e d n ą z cech ch arak tery sty czn y ch ludności włoskiej jest po­
przestaw an ie spokojne n a przyjem nościach i w ygodach możliwych.
P odczas gdy F ra n c u z i a szczególniej P ary żan ie ła k n ą ciągle zm iany
i z nudów d rażn ią się w zajem nie, W ło si u rz ą d z a ją się ja k m ogą
i nie tra c ą c n a hum orze o d stęp u ją wiele ze swych wygód i zw ykłych
widowisk, pośw ięcając to wszystko ja k ie jś myśli wyższej.
M i­
mo sm utków i niepowodzeń zachow ują stosunki między sobą i jeśli
nie są uposobieni do rozmowy, p a trz ą je d n a k z przyjem nością n a
tych, którzy zachow ali w esołość um ysłu. U szczypliwości, przeko­
m arzań zupełnie n ie m a w rozm owie w łoskiej, ż a rt nie je s t nigdy
bolesny a obrazy osób się unika, bo to je s t g rą arcy niebezpieczną.
W ło c h je s t bardzo p am iętn y na dobre i złe z nim wychodzenie.
D ow cipu nie odeprze z lekkością fran cu zk ą, ale zachow a w pamięci
u razę, a nagrom adzenie lekkom yślnych słów ek m ożna srogo przy­
płacić. F ran cu zi p rzy zn ają, że byli pow ściągliw si w mowie i grzecz­
niejsi, gdy b y ł zwyczaj nosić szpadę przy boku. W łosi są zawsze
i dziś rów nie grzeczni ja k daw niśj, choć nie chodzą z ostrym roźenkiem , bo w zrok seryo, zimno przeszyw ający, ja k i n a tra fia każdy, co
konfindencyi zacznie nadużyw ać, je s t ostrzeżeniem groźniejszem od
szpadki francuzkiej.
W p racach swych i p ro jektach zostaw iają
W ło c h y wiele czasowi, niecierpliw ość w ięc ich nie o g arn ia, a złe szan­
se obecne nie o d w racają od zam iarów raz pow ziętych.
T e różnice c h a ra k te ru W ło ch ó w i F ran c u zó w d a ły się wielce
widzieć n a pograniczu w S abau d y i, gdzie miejscowość lecznicza,
w chodząca w modę i w ypadki polityczne, p o ruszające po raz pierw szy
W łochów z ich siedzib, d ały mi poznać w yraźnie, że usposobienia
dw óch sąsiedzkich narodów wielce się różnią, a zatem przyszłość
ty c h k rajó w m usi być in n ą. N adzieje, ja k ie p o kładam we w łoskiej
ludności co do pow rotu do stosunków daw nych m iędzynarodow ych
i dob ry ch tra d y c y i renaissan su , k tó ry w X V I stuleciu u nas b y ł n a j­
św ietniejszą epoką dziejów i ośw iaty, uspraw iedliw ią może w oczach
czytelników drobiazgow ość studyów i wspom nień w łasnych piszącego.
A ix -les-B ain s nie m iało jeszcze europejskiej sław y w r. 1850,
m a ła więc liczba cudzoziem ców nie k ręp o w ała zwyczajów w łoskich
w p rzyjęciach p ry w atn y ch rów nie ja k w z e b ra n iach kasynowych.
N a jp rz ó d w ięc b y ło obowiązkowe uczęszczanie n a „conversazioni,“
dzienne p rzy jęcia u księżnej P io F alco , dam y dom inującej w śród em ig racy i lom bardzkiej. N a stę p n ie w ypraw y na jezio ro dużem i b a r k a ­
m i, m ieszczącem i po kilkanaście osób. T u były uznane ogólnie r z ą ­
d y m arg rab in y A n n y P a lla v ic in i ład n ej i szczególnie ujm ującej żony
dzielnego p atry o ty lom bardzkiego.
M im o 14 letniego w ięzienia
w au stry ack iej fortecy, G iorgio P allavicini, b y ł w czasie pobytu w A ix
tow arzyski, w esół, rozm ow ny, dobrze o przyszłości W ło ch zawsze
trzy m ający . T a p a ra g ro m ad ziła około siebie c ałe ruchliw sze to ­
w arzystw o. S ia d a li z nimi do łodzi n aw et dum ny, posępny g ra n d
h iszpański, książę P io F alco , rów nie ja k dziecinnie zawsze wesół s ta ­
r y książę S e rra di F a lc o , w ygnaniec sycylijski, prezes tam ecznego
sen atu . D am nigdy nie b ra k ło w w ypraw ach n a jezio ro i m łodych
oficerów piem ionckich. J e d e n z nich ro tm istrz B ru n e tta d ’U ssaux
obdarzo n y ślicznym bary to n em , śpiew ał nam chętnie w jed n ej b arce,
a n a to odpow iadał z drugiej s ta ra n n ie w yrobionym ład n y m tenorem
p a n D o u cet, m łody, poczciwy, n iep reten syonalny p ary żan in , k tó ry
się p rzy łączy ł stale do tow arzystw a w łoskiego, a b y ł dobrze w idzia­
ny w Elisee, ówczesnej rezydencyi p aryzkiej księcia p rezydenta,
późniejszego cesarza F ran cu zó w . W y b itn e osobistości włoskie były
m ile przyjm ow ane w E lisee i tam się zaw iązyw ały stosunki z otocze­
n iem N apoleońskiem .
K siężn ej P io szkodziło czasem pow ietrze n a jeziorze, szło więc
w to m ia st całe tow arzystw o słoneczną d ro g ą po szosie. P ro m en a d ę
tę przyjm ow ano p a r deference, lub zasiad ano n a m ałym placyku m iej­
skim , tak że m ocno ogrzanym od słońca. B y ła ta m m a lu tk a k a w ia r­
nia, ciu p k a ciem na, p rzed k tó rą ustaw iano stoliki.
P o słu g aczem
był słynny J a c o te a u zawsze uśm iechnięty, którego naiw ność a ra -
')
Coute E nrico Brunetta d’Ussaux byt w trzydzieści lat późnićj r. 1 8 8 3
Capo Com ando V III corpo d arm i Nopoli.
zem sp ry t chłopski w praw iali w akcyę L a m a rtin e i A lek san d e r D u ­
m as w pow ieściach, k tó re m iały za tło A ix, a widownią n ajefektow ­
niejszych scen było jezio ro du B o u rg et, uroczo spokojne lub szalenie
burzliw e. W ypadki z g ro ty R afaela, gdzie to p ią się kochankow ie
i inne podobne d ra m a ta opow iadano Ja c o to w i tyle razy, że to, co n a
karb jeg o b y ło ułożone przez ro m au so p isarza lub słynnego poetę,
p rz y ją ł ja k o swój w ielki u d ział w tych aw an tu rach , co bardzo baw iło
znających tre ść tych powieści. G dy przeczył czasem ja k im szczegó­
łom, powoływano się n a opowieść D u m a sa albo L a in a rtin a , ludzi
w iarogoduych.
D yliżanse ogrom ne tow arzystw a B onafou, obsługujące tr a k t
główny m iędzy W ło c h a m i i F ra n c y ą , zatrzym yw ały się też przed
kaw iarnią Ja c o te a u w godzinach poobiednich i należało do rozryw ek
wysokiej „Society" w łoskiśj p rzy p atry w ać się śm iesznemu nieraz debarkow an iu nowych kąpielow ych gości.
B ard zo sta ry , p o n u ry zam ek m arg rab ió w A ix, których ty tu ł
nosił w ów czas g e n e ra ł tego nazw iska m a piękny cienisty ogród,
w którym n ik t nie używ ał przechadzki. M ianow icie W ło si nie lu ­
bili teg o ogrodu, mówiąc, że je s t posępny, a kto się odezw ał z p o ­
chw ałą ogrodu zam kowego, otrzym yw ał nazw ę człow ieka sentym en­
talnego.
C echą W łochów je s t upodobanie w słonecznych w ystaw ach,
w uczęszczanych wielce spacerach , w licznych zebraniach; nie koniecz­
nie d la rozmowy, ale dla w idzenia więcej ludzi.
W ieczory spęd zało tow arzystw o w łoskie codziennie w Casino,
gdzie tańczono zwykle tro c h ę w m niejszej sali, a w niedzielę i czw art­
ki oświetlano rzęsiście bardzo p ięk n ą salę balow ą i tow arzystw o
zwiększało przybycie szlachty sabaudzkićj z pobliskich zam ków,
a tez znacznej p a rty i oficerów p u łk u dragonów N icei, k tó ry konsystow ał w C ham beri. S ala m ia ła ściany o tw arte arkadow e, w ystępo­
w ała w ogród K a sy n a i okrążona b yła szerokim balkonem ta k , że
gorąco nigdy nie dokuczało.
Z m łodzieży, przybyłej z T u ry n u uczęszczali stale n a te z ab a ­
wy h r. P u lig en , późniejszy se k retarz am basdy w P a ry ż u , hr. M oro,
a d ju ta n t księcia A m ad eu sza i elegancik conte M a n n o ritto . O kazy­
w ał się dość często h r. R o b ila n t, dobrze zbudow any, przystojny
męzczyzna, ale nie tańczący, bo m iał u rw an ą od k a rta c z a dłoń c a łą
u piaw ej ręk i w bitw ie pod N o v ara. J a k o p o seł w W ied n iu a n a ­
stępnie m in ister w łoski spraw zagranicznych, zaw iązał pierw szy
przym ierze z A u stry ą i N iem cam i. D ło ń , stra c o n a od kuli au stry ackiój, zastąp io n a sztuczną, p o d p isała u kłady, zacierające odw ieczną
nienaw iść i łączące in te re sa pań stw w rogich sobie niedaw no.
S ta ry dowódzca p u łk u dragonów „ P ie m o n t R o y al“ , hr. M ontevecchio, uczęszczał do K a sy n a , i p a trz y ł z przyjem nością n a tań cżącą
młodzież. W cztery la ta później dowodził on ja z d ą w łoską w K r y ­
mie. P o leg ł w bitw ie n a d rz. C zern aja, prow adząc dzielnie szarżę ja z ­
dy, k tó ra wraz z a rty le ry ą piem ioncką w strzy m ała głów ny massowy
a ta k i z je d n a ła zwycięztwo w bitw ie tćj m orderczej.
S ta rsz y jeszcze w iekiem i ra n g ą g e n e ra ł d ’A rsin e , przyjeżdżał
n a każdy bal z córką, choć d ro g a b yła bardzo uciążliw a, a zam e­
czek, będący jego w łasnością w yglądał w dali ja k jaskółcze gniazdo,
przyczepione do strom ej góry.
W początku zabaw y w prow adzał zwykle do sali balowej m a rg ra ­
b ia P a lla v ic in i o k azałą księżnę P io F alco , uzbrojoną w w ielki w ac h ­
la rz hiszpański z szelestem się sk ła d a ją c y . M a rg ra b ia , choć daw ny
w ięzień S zpilbergu i a g ita to r polityczny włoski, a n aw et p ro te k to r
jaw n y G ary b ald eg o , sp e łn ia ł z c a łą dw orską g ala n te ry ą obow iązki
C avaliero serv an to . M a rg ra b in a tern się nie frasow ała, gdyż p e łn ił
znów ktoś uprzyw ilejow any tę rolę przy n iej. K ilk a p a r m łodszych
im tow arzyszących „gracioznie" to czyniło. Zaw sze te n w stęp n a salę
b y ł ja k b y o degraniem eleganckiej sceny.
Cudzoziem cy, gdy widzą to sta łe asystow anie i o tw a rtą g a la n te ­
ry ą , w yobrażają sobie najopaczniej i najpotw orniój stosunki rodzinne
wyższych sfer włoskich. S ą to zaś tylk o zab ytki ry cerskich adm iracyi
i hołdy wdziękom i cnocie niewieściój ja w n ie oddaw ane. A sy sta
ta k a uw aża się ja k o oznaka wyższej pozycyi .tow arzyskiej. P rz y to ­
czę tu świeżą c h a ra k te ry sty cz n ą h isto ry ą. Ż o n a m in istra ośw iaty,
d r a Bacelli, zarząd zająceg o jeszcze r. 1885 tym w ydziałem w R z y ­
m ie, k a z a ła sobie tow arzyszyć w powozie na spacery starem u C avaliere B onaini, poczciw em u toskańczykow i, któregośm y znali. K to ś
się p y ta, po co go ona wozi z sobą. N a to odpow iada poważny uczo­
n y b ib litek arz sen atu , Signore J a c in to M enozzi: „W iecie przecież, źe
ona je s t dum na, bo je s t u rodzona C ontessa, toż nie może jech a ć n a
spacer, nie m ając przyzw oitego C av aliere do p o dania jej rę k i przy
w y siad an iu .” T a k najnow szy św iat urzędow y W ło c h zjednoczonych
sądzi. W id a ć , źe zw yczaje się nie zm ieniają i m ają powody już n ie ­
zn an e w reszcie E u ro p y .
B onaini m iał blisko 70 la t, n ależał do k o n fra tery i S-go Ł u k a ­
sza i oddany entuzyastycznie kultow i religijnego m alarstw a, ry to w ał
n a stali. N ajsły n n iejsze M adonny w łoskiego pędzla odw zorow ał on
ta k w iernie i z poczuciem id eału , że znaw cy staw iali te jego p race
w pierw szym rzędzie, a sztych każdy płacono 100 fr. złotem w tych
o statniej! latach , kiedy ju ż w zrok osłabiony nie pozw alał B onainiem u p rzed sięb rać nowych ro b ó t. R ozm aw iał chętnie tylko o m a la r­
stw ie i rytow nictw ie.
D am y w szystkie rów nie włoskie ja k francuzkie, należące do św ia­
ta eleganckiego, u b ie ra ły się w A ix ra n o w jedw abie nie farbow ane
soie ócrue, lub fu lary nie bijących w oczy kolorów. T a k ie suknie
znoszą n ajlep iej kurz spacerow y. W ieczo rem ukazyw ały się w świe­
żych toaletach z m uślinu i ta rla ta n u bez żadnych kosztowności. C ięż­
kie jed w ab ie lśniące nie uw ażano za w łaściw e, i gdy m a rg ra b in a D o-
ria-S y riae , p ięk n a wysoka blondyna w ta k ic h to a le ta c h się okazy­
w ała, gdyż je j były do tw arzy, inne dam y mówiły, że przew ietrza
swe zimowe sukcesa.
Szczytem elegancyi letniej n a południu
je s t świeżość lekkiej sukni, choćby do jednorazow ego tylko użycia
zd atn ćj. K o sz tu ją one b ard zo nie wiele, ale p o trz e b u ją troskliw ego
ułożenia; u m iejętn ej g ard ero b ian y i dużo m iejsca w podróży. To
też eleg an tk a p aryzka, k tó ra się zjaw iła w A ix , księżna la T rem oille,
zaślubiona bogatem u holendrow i, baronow i F ik e rsz lu t, m iała w po­
dróży oddzielny furgon z ogrom ną s ta lą pak ą, w k tó rą wsuwały się
z ty łu nizkie szuflady ta k d łu g ie i szerokie, źe c a ła lek k a suknia
z kunsztow nem i falbankam i le ż a ła ro z p o sta rta . N a przedzie furgonu
był wygodny k ab ry o let, w którym zajm ow ała m iejsce w yborowa g a r­
derobiana, a obok niej b aron, g ru b y F ik e rsz lu t, przeznaczony do p il­
now ania ty ch skarbów . K siężn a, bo ta k się zawsze kazała tytułow ać,
je c h a ła n ap rzó d oddzielną w łasną k a re tą . M alow ała się ja k p astel
portretow y , ale przyw iędłe wdzięki odżywić się nie dały; h a ła śli­
wa za to b y ła ja k pensy o n ark a i biedny b aro n m ałżonek zw ierzał się
zabaw nie, że najw ięcej m u dokucza głośny pow rót z balu jeg o księż­
nej, gdy tę odprow adza grono paryźanów i swych rozmów i śm ie­
chów skończyć p ręd k o nie mogą. T a sylw etka, paryzko-holenderska
służyć może za ilu stracy ą pew nych sfer ary sto k ra c y i francuzkiej, od­
żyw iającej się zlotem byle jak ieg o pochodzenia Ś w iat włoski tego
ro d zaju rozrzuconych egzystencyi nie miewa.
O rk ie stra w kasyno b y ła dw oista. W ieczorow a dy sk retn a, zło­
żona z pięciu smyczków z konserw atoryum paryzkiego, zapłaconych
n a sezon letni 25,000 fran ., g ra ła do ta ń c a w ybornie, lekko z wyconczeniem artystycznem . O rk ie stra dzienna wojskowa produkowa a się w kiosku ogrodowym kasy n a, ale o d su n ięta znacznie, aby
nie razi a m asą dętych instrum entów , użytych z furyą praw dziw ie
iian cu zk ą. S ta ry m arszałek R eille, w ojak z czasów N ap o leo n a I-go,
siadyw ał tylko z swym a d ju ta n te m pod sam ym kioskiem. O dżyw ia­
ły go w idać te surm y w ojenne. A ix m a sław ę, źe leczy z głuchoty.
Z n ający tę specyalność wnioskowali, że posłuży sta re m u m arszałkow i
do odzyskania słuchu, ale że m łody a d ju ta n t u tra c i swój napew no
pod n aw ałą tonów o rk ie stry wojskowej.
N a zachodzie rów nie we F ra n c y i ja k we W łoszech nie używa
się dętych instru m en tó w w salach balow ych dystyngow anego towarzys wa, lecz zostaw ia się je d la balów niższego stopnia.
( C . d. ?z.).
PRZYGODY S T A C H A .
PO W IE Ś Ć .
PR ZEZ
Józefa Ignacego K raszew skiego *).
W ieczorem M arcelin a nie w y szła do salonu, chociaż O b d o rsk i,
o czek u jąc n a n ią, n iesp o k o jn y cały w ieczór tu przepędził. H ra b ia
nie pow iedział m u nic, sm utny był ty lk o i zadum any.
D osyć późno, g d y ju ż m iał odchodzić k r. H en ry k , służąca M ar­
celiny p rzy b ieg ła go prosić, a b y ju tro p rz y b y ł około południa...
O bdorski nic się nie d o m y ślał jeszcze... P rz ek o n a n y , iż szło
o coś tyczącego się u rządzeń w eseln y ch — o d anćj godzinie, w yśw ieżony staw ił się h ra b ia , a le sp o jrzen ie n a M arcelinę, k tó rą sied ziała
b la d a w fotelu, trzy m ając w rę k u z d ję ty pierścionek zaręczyn... Ob­
d o rsk i uczuł trw ogę... W y ro k swój czy tał w jć j tw arzy...
— P a n ie h ra b io —o d ezw ała się pow itaw szy go lek k iem głow y
poruszeniem i nie p o d ając m u rę k i. — S ta ra ła m się przez posłuszeń­
stw o d la o jca w m ów ić w siebie, iż potrafię bez przy w iązan ia o d dać
w am ręk ę. L iczyłam n a inne uczucia, k tó re j e zastąpić m ogły. W i­
dzę żem się om yliła... O to je s t pierścionek... Ż o n ą w aszą być nie
m ogę i nie będę.
O bd o rsk i o słupiał z gniew u i boleści... N igdy nic przy p u sz­
czał, a b y go to sp o tk ać mogło. D la niego nie ty lko o b e lg ą było ode­
pchnięcie, ale ruiną.
W strz ą sn ą ł się cały...
— J a k k o lw ie k p rzygotow any byłem n a w iele... — rz e k ł stłu­
m ionym g ło sem —to przechodzi m iarę i w iarę.
Cóżem popełnił?
*)
C iąg dalszy— patrz zeszyt za mieś. czerwiec r. b.
— S p y taj pan siebie — o d p a rła dum nie M arcelina.— P o sta n o ­
w ienie m oje je s t nieodw ołalne; ale i sobie i p an u ra d a oszczędzę
przykrości. Jeżeli znajdziesz h ra b ia śro d k i u czy n ienia tej spraw y
naszej j a k n ajm nićj g łośną i n a jn a tu ra ln ie jsz ą — n a w szystko m ożli­
w e się godzę.
— J a nie m ogę uw ierzyć tem u nieszczęściu! — zaw ołał h ra ­
b i a . — Mam słow o p ani, b ęd ę czek ał n a sp ełn ien ie go, ale nie
ustąpię.
Zapow iadam to z góry, — d o d ał dum nie, — że p raw a m ojego
bronić b ęd ę i gotów je ste m — n a w szystko...
— J a też m ojego p ra w a ro zporządzania sobą potrafię bronić—
o d p arła M arcelina z ró w n ą dum ą, — rzu cając n a stół pierścio n ek ,
k tó ry potoczył się, p a d ł n a podłogę i zn ik ł gdzieś w fałd ach d y w a­
nów. O bd o rsk i an i n ań sp o jrzał. S tał b lad y i drżący.
— N ajw ięk szeg o w inow ajcę k a rz ą c — odezw ał się, — zw ykle
mu w inę je g o w ypow iada w yrok, który go sk azu je.. N iechże wiem ,
za co m nie to spotyka...
N ic m ów iąc sło w a M arcelina w stała i w y p ro stow ana' szła do
drzw i, g d y O bdorski d ro g ę jć j zastąpił.
— D om agam się p raw d y .... toś mi p an i p rzynaj mniój w in­
n a ...— zaw ołał.
Zam yślona, z brw iam i ściągniętem i sta ła h ra b ia n k a .
— Jeżeli m asz sum ienie, ono p anu pow iedzieć pow inno, d la
czego w olę sk an d al i potw arze niż podanie mu rę k i do ołtarza...—
rz e k ła głosem cichym ... — O ddalenie ztąd K o rczak a je s t sp ra w ą w a ­
szą. O braża ono m nie, a je g o krzyw dzi... Ż egnam pana...
O bdorski stal jeszcze, nie zebraw szy się n a odpow iedź, gd y
M arcelina odw róciła się od niego k u drzw iom drugim i w yszła n ie­
mi, za trz a sk u jąc je za sobą.
Chw ilę postaw szy h ra b ia H e n ry k b ieg ł n aty chm iast do ojca,
k tó ry przew id y w ał d n ia tego scenę n ie m iłą i czek ał n a niego.
— P a n ie h ra b io ,— zaw ołał w p ro g u rozpaczliw ym głosem .—
S p o tk a ła m nie w jego dom u, od jeg o córki obelga, n a k tó rą nie za­
służyłem . P a n n a M arcelina rzuciła mi p ieścionek pod nogi, zry w a
ze m ną. W iesz h ra b ia o tern! S tało się to za je g o zezw oleniem ?
— O niczem nie w iem ,— o d p a rł zim no h ra b ia .—N ie w p ły n ą ­
łem n a córkę; g d y w am p rz y rz e k ała , b y ła p a n ią sw ojej w oli i dziś
jestem rów nież bezsilnym ...
Obdorski rozśmiał się namiętnie i szydersko!
f — Przecież się to tak skończyć nie m oże!—zaw ołał.— N ie mo­
g ę pójść precz, nie uzyskaw szy zadośćuczynienia... T o rzuca n a m nie
plam ę.
Hr. S aturnin, k tó rem u n a k rw i zim nej i m ęztw ie nie zbyw ało,
sk ło n ił się tylko i zam ruczał:
— Służę mu.
O bdorski dopiero te ra z postrzegł się, że w yzw anie o jca w ca-
leb y spraw y je g o w oczach św iata nie n ap raw iło , ale ją tylko z a w iklało...
— N ikczem na in try g a ja k a ś! — zaw ołał, w którćj w ierzę b a r ­
dzo, że h ra b ia nie m iałeś u d z ia łu —je st przyczyną zniew agi, ja k ió j
doznałem . H ra b ia mi m ożesz dopom ódz do w yśw iecenia je j, to je s t
je d y n e zadośćuczynienie, ja k ie g o żądam od niego.
— P o w tarzam , że nie w iem o niczem — odezw ał się hr. Satn rn in .
— A leż to się ta k skończyć n ie może — począł O bdorski. —
W tern drzwi się otw orzyły i b lad a, pow ażna, dum na w eszła M ar­
celina.
— P rzeb acz, ojcze,— zaczęła, z w ra c a ją c się k u niem u —W iem
j a k ą ci to przy k ro ść spraw i. W in a tego, co się stało nie ciąży na ni­
kim oprócz m nie i j a ty lk o pokutow ać pow innam ... W in teresie
h rab ieg o i naszym je s t, a b y gw ałtow nem zerw aniem nie w zniecić d o ­
m ysłów i plotek...
Mówmy, że ślub je s t o dłożony—i ta k się to powoli nieznacznie
rozchw ieje. Je ste m chorą, w y jed ziem y za g ran icę. W szystko po­
zostanie m iędzy nam i...
C zerw ieniejąc, b led n ąc słu ch ał O bdorski ze spuszczonem i
oczym a, g niew ny i zburzony. M arcelina u d a w a ła uspokojoną.
— Z d a je m i się że to je d y n y śro d ek u n ik n ięc ia sk a n d a lu —
szepnął h ra b ia , zw racając się k u O bdorskiem u.
— Cóż m nie sk a n d a l obchodzi! j a się go nie obawiam ! — w y ­
b u ch n ął h ra b ia .—N a w szystko, co przeciw ko m nie pow iedzieć m oż­
n a, z n ajd ę odpow iedź i potrafię odpłacić. Owszem proszę, a b y się
w szystko w yśw ieciło...
— W szystko! — z a p y ta ła M arcelina z ta k ą pew nością, że O b ­
d o rsk i zam ilkł n ag le. P rzyszło mu n a m yśl, że K o rczak tak że m ógł
się pom ścić i m ia ł go w ręk u .
Z łag o d n iał... G niew zastąp ił w y raz stra p ie n ia — i niedoli; uczy­
n ił się o fiarą nieszczęśliw ą i pokrzyw dzoną... N ie odpow iadając
M arcelinie, podał h rab iem u rę k ę i szepnął.
— M ajor b ędzie m iędzy nam i pośrednikiem ...
S kłonił się i odszedł.
M arcelina u cało w ała ojca i m ilcząc w ysu n ęła się do sw ego
pokoju.
C zekano n a D roh o staja, k tó ry w istocie przyszedł p rz ed wie­
czorem , ta k zn ęk an y i przy b ity , że żal b rał, p atrzą c n a niego. S ia d ł
w zd y ch ając i p o ruszając ram ionam i.
— P ię k n e g o nam p iw a n a w a rz y ła p an n a M arcelina— odezw ał
się. — Co tu teraz począć! H rab ia w rozpaczy... je s t to d la niego
ru in ą ... ludzie sobie b ę d ą tłóm aczyli zerw anie w sposób obelżyw y
d la niego... N ie m a w yjścia...
— R adźm y, — rz e k ł h ra b ia , k tó ry się ju ż b y ł przy g o to w ał—
radźm y, m ajorze...
N aprzód d la ludzi, d la św iata m ałżeństw o nie je s t zerw ane,
M arcelina chora, ju tro jed ziem y do w ód, za gran icę. Z w łoka w ięc
tylko... choroba j ą tłum aczy.
To m ów iąc, h ra b ia w stał, ręce w łożył w k ieszenie i przyszedł
stanąć naprzeciw M ajora.
— Mów otw arcie, ile m am dać, ab y się w ykupić?
Z m ieszany D rohostaj ram io n a tylko ściągnął.
— A lbo j a wiem! rzekł. W dług ach po uszy siedzi. — Z b an ­
k ru tu je jeśli mu kto n ie pomoże.
— Ile m am dać! pow tórzył h ra b ia . D rohostaj gow ę potarł.
— N iepodobieństw o rz e k ł, ta k rzecz z trak to w ać. O w ykupie­
n iu ni mowy niem a, O bdorski m a m iłość w łasn ą. W iele mi nie mó­
w ił o pieniąd zach , ale j a n ajlep ićj w iem ja k stoi. P iętn aście ty się ­
cy ru b li ledw ie starczy, ab y go uratow ać.
S k rzy w ił się S aturnin.
— D obrze w ięc, pożyczę mu je d n a k , i może być spokojnym , źe
się upom inać nie będę... choć z nim.
M ajor siedział skło p o tan y .
— D elik atn a m aterya! w estchnął.
— N ajp ro stsza w św iecie rzecz, d o d ał h ra b ia , d a ję m u n a r a ­
chunek posagu, w szak m ałżeństw o zw ać się będzie odłoźonem tylko.
— No — i może p a n n a M arcelin a — począł M ajor.
— O! tego się nie spodziew ajcie — żyw o zaw ołał S a tu rn in .—
Ona co raz postanow i — tego dotrzym a zawsze...
Mów z hrab ią...
W k ilk a dni potem d ow iedziała się M arcelina od ojca, źe j ą —
w ykupić m usiał i z pogardliw ym p rz y ję ła to uśm ieszkiem .
, ~ K och an y ojcze, rz e k ła po cichu — w idzisz sam, że ten
człow iek b y ł niemożliwym".
O m yłka nie na m nie cięży.
W m ieście rozeszła się w ieść, źe h rab ian ce d oktorow ie rad zili
koniecznie zm ianę pow ietrza i że z tego pow odu ślub być m usiał od­
łożony, w yjazd postanow iony naty ch m iast, a narzeczony późnićj m iał
podążyć za nią.
N ik t m ocniej n ie uczuł doznanego od M arceliny upokorzenia
hrabiego, n ad k u zy n k ę S ew erę. D la niej nie było tajem n ic ą ani zu­
pełne zerw anie a n i św ietne je g o następstw a.
U boga, w alcząca przez całe życie, a b y godność sw ą utrzym ać,
chociaż żle p ojętą, baronów na — g d y je j O bdorski przyznał się do
tego, iż pożyczkę z a ciąg n ął u h rab ieg o , p o b la d ła , długo m ówić nie
m ogła i ro z p ła k a ła się w końcu.
N ie pojm ow ała filozoficznćj obojętności ku zy n a, k tó ry n a sm u­
tn ą tę sp raw ę p atrzał zupełnie obojętnie.
— J a k ż c ś ty m ógł zgodzić się n a to i z aw o łała — co do m nie,
w olałabym b y ła głodem m rzeć niż się ta k poniżyć!
— A lłons donc! zaw ołał O bdorski, ram ionam i ru szając. P o
k obiecem u to bierzesz i nie rozum iesz w cale interesów . G dyby mi
m a ją te k zlicytow ano byłbym niepow rotnie zgubionym , o ca lając go
ra tu ję w szystko. Ludzie w yb aczą bardzo w iele, je d n ć j tylko ruiny
i ubóstw a n ig d y nie m ogą darow ać. P o k ilkuleciecb ślad u nie będzie
całej spraw y, k tó ra i dziś n a w e t, g d y b y tra n sp iro w ała , zostanie w ą t­
pliw ą... P ożyczka mi nie uw łacza.
Chociaż m iała być ona tajo n ą, rozgłosiło się w szystko w prędce.
H ra b ia S atu rn in z c ó rk ą w y jech ali naty chm iast, O bdorski zn ik n ą ł
ja k b y w p ad ł w w odę, b aronów na o dchorow ała, na ostatek nasz K o r­
czak, począł się w y b ierać ju ż n a now e m iejsce przeznaczenia, g d y
naczeln ik b iu ra oznajm ił mu, iż może się w strzym ać, bo czynił s ta r a ­
n ia o to, ab y rozporządzenie co do osoby je g o zm ienione zostało.
P rzestan o nalegać, j a k się okazało, i po n iejakim czasie K or­
czak dow iedział się, że stanow czo ju ż przeniesionym nie będzie.
I on i m a tk a u rad o w an i tern byli, g dyż oboje nic życzyli sobie
zm ieniać obyczaju try b u życia i na nowo p rz y w y k a ć do nieznanego
m iejsca.
Od p a n i W aw ro w sk iej, sp o tk an ćj n a ulicy, dow iedział się S ta ­
n isław o w yjeździć M arceliny z ojcem za g ranicę, i dom yślić się
mógł, iż coś zaszło, co to n ag łe postan o w ienie ściągnęło. S ta ra W aw rosia nie m ów iła w y raźn ie, ale się w iele d o zw alała dorozum iew ać.
— Mam d la p a n a ukłon i pożegnanie od M arceliny, rz e k ła mu,
m usiała z ojcem pojechać n a p a rę m iesięcy do w ód. H ra b ia utrzy­
m uje, że to uczynił d la córki, a ona, że d la ojca. T ru d n o w iedzieć
co w tern p raw d y . Z ap ew n e pow rócą w krótce.
— A ślub? zap y ta ł K orczak .
— N ic nie w iem — po n am yśle d o d ała staru szk a, ale d la n ie ­
go M a rc e lin a spieszyć się pew no nie będ zie— i — może się to jeszcze
całkiem rozchw ieje?
— D o p raw d y ? zaw ołał żywo K orczak. B yć żeby to mogło?
W aw ro w sk a d y sk retn y m odpow iedziała uśm iechem .
Z tą w iadom ością p o b ieg ł do dom u S tan isław , dzieląc się n ią
z m atk ą, k tó ra w ięcej d alek o w niej w idziała niż syn. S taru sz k a
m iała od początku ja k ą ś w iarę u p a rtą w to, że jć j S taś powinien b y ł
koniecznie zyskać serce i rę k ę h rab ian k i. S ą czasem ta k ie dziw ne,
prorocze m acierzy ń sk ie przeczucia.
S ta ra K orczakow a nic zn ała bliżćj ani dom u, ani stosunków ,
an i p a n n y . — N ad zieje jć j nie o p ie ra ły się w łaściw ie n a niczem, ale
były dziw nie u p arte. N ie m ów iła ju ż o nich synow i, żyw iąc je w so­
bie p otajem nie.
Ż ycie znowu daw nym poszło try b em , ciche, je d n o sta jn e , p r a ­
w ie szczęśliwe.
S tan isław , chociaż m atk a go z dom u w ypędzała, m ało w ycho­
dził, w olał sp ęd zać w ieczory u siebie. Z asiad ała ona z pończoszką
lub ro b o tk ą przy synu, k tó ry czasem czytyw ał je j głośno lub opow ia­
d a ł coś czytanego. Z bardzo poufałych tow arzyszów przychodzili
niektórzy i K orczakow a, n a k tó rą S tan isław o to naleg ał, w ychodzi­
ła do nich. Schodziły godziny w sposób bardzo przyjem ny, a żadne
z nich zm iany nie pragnęło.
S ta ru sz k a bojaźliw a i n ielu b iąca ludzi tro sz k ę się z niem i osw o­
iła i p rzejed n ała. Staś n ie k ie d y do saloniku n a w et przy kolegach
w prow adzał w u ja M ichała, g d y p rzy b y w ał do m iasta, sadzał go w j e ­
go kapocie i d ługich butach za stół, w cale się nie żenując.
Rodziny sw ej w cale się w y p ierać nie m yślał.
Z początku zaw sze K o rczak o w a sam a się w y k rad ała do kościo­
ła bez syna... nam ów ił j ą i zm usił Staś, żeby w niedzielę sobie to w a­
rzyszyć dozwoliła, i była tego potrzeba, bo się tłum u o baw iała, a nie
m iała sił w ielkich.
T a k ra z od Ś. K rzyża p o w ra c a ją c ą K o rczakow ą z synem spot­
k a ła w ulicy, n ied alek o od sw ego m ieszkania W aw row ska. D nia te­
go sta ru sz k a b yła zm ęczona, w kościele gorąco je j zaszkodziło, m u­
sia ła się w ięc sp ierać n a ram ieniu syna. S tan isław m usiał pozdro­
w ić znajom ą, k tó ra się n aty ch m iast k u nim zbliżyła — i z w ie lk ą
trw o g ą K orczakow ćj, zażądała, ab y j ą S taś poznał ze sw ą m atką.
P ro sto ta W aw row skićj i n a tw arzy je j w y ry ta dobroć w p ręd cc ośm ieliły staruszkę... P oniew aż sk a rż y ł się n a zm ęczenie S ta n i­
sław , W aw ro w sk a zm usiła go niem al, ażeby z m a tk ą zaszedł spocząć
u nićj. — Było to o d w a k ro k i.
W ym aw iała się ja k um iała i m ogła sta ru sz k a , strojem ... czasem,
ale W aw ro w sk a się mocno u p a rła i z a b ra ła ich oboje do siebie.
K orczakow a w praw d zie n ie b y ła p rz y w y k ła do salonu, w ycho­
w a n ia w ykw in tn eg o nie m iała, ale obejście się ta k m iłe, sw obodne,
przyzw oite, że sobie całkiem serce W aw ro w sk ićj pozyskała, a n a ­
w zajem pow zięła d la niej niem al uw ielbienie.
M a ła ta okoliczność p o ciąg n ęła za sobą następstw a w ielkie.
W aw ro w sk a n azaju trz p rzy szła odw iedzić K orczakow ą i zasiedziała
się u niej p a rę godzin, ta k sobie do se rc a p rz y p a d ły .— K orczakow ćj
zbyw ało n a tow arzystw ie, było dobrodziejstw em w yrw anie jć j z tej
tęsk n ć j sam otności lub nudnego p ap la n ia z Ilan d zią.
Staruszka przypomniała sobie czasy lepsze, odżyła... odmłodniała — a i Wawrowska była rada mieć taką protegowaną miłą ko­
biecinę, której jednem niczem przynosiła życie...
O S tanisław ie m ówić n aw et nie p o trzebujem y ja k dalece czuł
dobroć Wawrowskićj i j a k jćj b y ł w dzięcznym .
Z nanem je s t to usposobienie se rc a ludzkiego że się ra d e p rzy ­
w iązu je do tych, którym dobrego coś uczynić mogło, tych, k tó ry ch
pokrzyw dziliśm y, zw ykle nienaw idzim y. W aw row ska rozkochała
się w K orczakow ej i pisząc do M arceliny, w listach sw oich szeroko
się o niej rozpisyw ała, w najpoch leb n iejszy ch b arw ach m alu jąc tę
sw oję now ą d o b rą przy jació łk ę.
W p ły n ęła znajom ość ta n a zm ianę try b u życia S tanisław a, bo
W aw ro w sk a z a p raszała się do niego n a h e rb a tę i naw zajem je g o
z m a tk ą z a b ie ra ła do siebie.
Mówiono tu często o M arcelinie, n ig d y o O bdorskim , ja k b y go
w cale n a św iecie nie było i S tan isław się mógł ju ż dom yśleć, że z nim
stosunki b y ły bezpow rotnie zerw ane.
N a zim ę hr. S atu rn io , k tó ry w ciąg u podróży n ap isał d ra m a t
i p a rę kom edyi — obiecyw ał się z pow rotem do W arszaw y. M arce­
liny listy b y ły p raw ie w esołe.
P rzyczy n iało się do d a n ia jć j sw obodnej m yśli i to, że O b dorski
się żenił. Je g o w ięc obw iniano o zerw anie i opow iadano, że to uczy­
n ił przez rach u b ę. N arzeczona je g o cudzoziem ka z n ad E enu, spo­
k rew n io n a z R otszildam i, rodem z F ra n k fu rtu , p rzy padkiem w od­
w iedziny do fam ilii dalszćj przybyw szy do W arszaw y, poznała tu p a ­
n a hrabiego. N ie p ięk n a, trochę ułom na, chociaż się to w idzieć n ied ało z pod p ary zk ieg o gorsetu, p rzy n o siła posagu j a k m ów iono m i­
lion talarów ...
B aronów na S e w e ra b y ła w rozpaczy, ale pocieszało j ą to, że...
O bd o rsk i m iał św ietne w zory i nie b y ł przecie odosobnionym . U trzy ­
m y w ała uparcie, że mimo m ilionów się żenił, nie p a r c e q u e , ale
q u e i q u e . i że się k o c h a ł w p annie, m ającćj być znakom itą a r ty ­
stk ą i a u to rk ą dzieł k ilk u i t. p. N a le g a ła ty lk o n a je d n o , to je s t,
ażeb y H e n ry k pożyczoną sum m ę h r. S aturninow i w yp łacił, co —
w zasadzie udzielonem zostało.
P o ogłoszeniu zaręczyn O bdorskiego, po k tó ry c h n aty c h m iast
m iał ślub n astąp ić i nic ju ż nie staw ało na przeszkodzie do pow rotu
M arceliny i, prędzej niż się je j spodziew ano, u k a z a ła się w W a rsz a ­
w ie, odm łodniała, odśw ieżona — w esoła i szczęśliw a... Ojciec d a ł
jć j najuroczystsze słowo, że w cale za m ąż w y d aw ać nie będzie i zu­
p e łn ą je j zostaw ia sw obodę.
P rz e z W aw ro w sk ą dow iedział się i S tanisław o przybyciu
M arceliny, o k azu jąc w ięcej obaw y niż radości.
G dy się to w szystko działo g a rb u s nasz, chociaż boleśnie o d ­
czuw ał w szystko, co zaszło a n a co nie m ógł oddziaływ ać — nie w y­
rz e k ł się w cale zajęcia S tan isław em i je g o losem . B yć bardzo mo­
gło, że w p ły n ął na to, a b y się W a w ro w sk a zbliżyła do staruszki.
D rohostaj po nieszczęśliw ym ew encie sw ojego pośred n ictw a
d a ł sobie słowo, że n igdy do podobnych interesów m ięszać się nie b ę ­
dzie. N ag ry zł się, n am artw ił, n aw sty d ził i w n ag ro d ę m iał oziębłość
S a tu rn in a , a w idoczną niechęć O bdorskiego, z k tó ry m się ju ż n a w e t
nie w idyw ał.
G arbus zaś, w cale n ie zrażony... n ie spuszczał z oka ludzi i g ry
ich uczuć... nie z rz e k a ją c się pom ag an ia losowi.
R ach o w ał n a W aw row ską wiele.
K orczakow a, dowiedziawszy się od niej o przybyciu M arceli­
n y —zlęk ła się i postanow iła nie pokazyw ać się ju ż u swej p rzy jació ł­
ki, aby z h ra b ia n k ą się nie spotkać.
P o k ró tk im wypoczynku, h ra b ia i ona rozpoczęli odwiedziny
u znajom ych i dom swój otw arli ja k daw niej. Co najm niej raz w ty ­
dzień h ra b ia daw ał obiad, raz też przyjm ow ali w ieczoram i.
W szyscy daw ni przyjaciele i znajom i staw ili się n a zaw ołanie.
Z najdow ano p an n ę M arcelinę piękniejszą, weselszą, swobod­
niejszą niż b y ła . N a w e t baronów na Sew era p rz y b y ła ją pozdrow ić
i nie m o g ła w ytrzym ać, aby nie w yrazić oburzenia swojego przeciw
kuzynkow i, k tó ry ta k sm utnie kaw alerskiem u żywotowi koniec
położył.
O pisała p annie M arcelin ie najdo k ład n iej nietylko hrab in ę Obd orską, ale w szystkie jś j klejnoty, k tó re w m ieście daleko w iększą
sensacyą w yw ołały niż m łoda pani.
S tan isław nie śpieszył do hrabiego S a tu rn in a i nie przyszedł
aż zaproszony w spraw ie procesu owego, k tó ry zawsze jeszcze się
ciągnął.
S p otkanie z p a n n ą M arcelin ą było b ard zo przyjacielskie i po u ­
fa łe . P o d a ła mu rę k ę z uśm iechem i w idząc go zm ieszanym m ocno,
s ta ra ła się ośm ielić w esołem opow iadaniem o podróży.
— W ie lk ą rozkosz spraw iło m i w idzenie W ło c h — d o d a ła
w końcu — ale proszę mi w ierzyć, w ty m k ra ju czarów żyć-bym nie
m ogła, ta k mój w łasny wielki ma u ro k d la m nie. Cieszę się, że znowu
tu jestem , ja k b y m po d ługiem la ta n iu sia d ła w gnieździe odpocząć.
U pły n ęło k ilk a tygodni. W aw ro w sk a n a le g a ła n a swą p rzy ja­
ciółkę, aby j ą odw iedziła. K o rczakow a się w ym aw iała. W ie d z ia ła
od syna, że M a rc e lin a ta m b yw ała często, a spo tkać się z nią lę k a ła
okrutnie. B y ło to je d n a k praw ie nieuniknionćm i jednego w ieczora,
gdy staru szk a sied ziała sam n a sam z W aw row ską, otw orzyły się
drzw i—w eszła h ra b ia n k a . M ożna było posądzić gospodynię, że to
spo tk an ie przygotow ała i d a ła znać M arcelinie.
Z e stra c h u zan iem iała b ied n a sta ru sz k a ta k , że w początku nie
w iedziała co począć z sobą. M arcelin a choć c h ciała się uczynić ja k
n a jp rzy stęp n iejszą,— skrom ną, m ia ła w sobie coś ta k pańskiego, m a ­
jestaty czn eg o , iż czyniła w rażenie kobiety dum nej.
M ało m o g ła poznać K orczakow ą, k tó ra tym razem gorzej się
w ydać m u siała niż zwykle, bo stra c h je j o d ją ł swobodę, uczynił n ie­
zręczną i zbiedzoną. N ap ró żn o W aw ro w sk a s ta ra ła się je zbliżyć
do siebie, sta ru sz k a p o zo stała m ilczącą i zm ieszaną.
W y szła też prędzej niż zwykle. P o oddaleniu się jej sp o jrzały
n a siebie z W aw row ską. H ra b ia n k a b y ła zasępioną.
— J a k ż e ś j ą zn a la z ła? — z a p y ta ła gospodyni.
— B ard zo b iedna,— i jeżeli ta k ą je s t zawsze.
— Z lę k ła się ciebie, nie naw ykła do ludzi — o d p a rła W aw row ska — i zm ieniła rozmowę.
K orczakow a do dom u jeszcze powróciwszy, po doznanóm w ra ­
żeniu, nie m o g ła przyjść do siebie. N ie spow iadała się z niego sy­
nowi. B yło ono sm utne. T a n ad zieja śm ieszna, ja k ą dotąd m iała,
że syna ożeni z M arc e lin ą ,— zup ełn ie j ą te ra z opuściła.
O grom na p rzestrzeń , ja k a d zieliła biednego S tasia od ary sto ­
kratycznego zjaw iska te g o — teraz dopiero d a ła się jej uczuć. W i­
d ziała, że to było niemożliwem, że syn je j m usiałby zostać tam słu g ą
ch y b a... a tego nie c h c ia ła d la niego.
Z g ry zła się tem b iedna i sp ła k a ła tej nocy. T a k ą sobie nie
w yobrażała M arceliny, an i żony syna nie chciała mieć do niej podobną.
Stanisław ow i nie pow iedziała o tern, lecz w k ilk a dni później— napo­
m ykać zaczęła, że powinien był sobie poszukać skrom niejszśj ja k ie jś
p an ien k i średniego stanu. K o rc z a k ośw iadczył m atce otw arcie, że
się żenić w cale nie m yślał.
— D la czego? — sp y ta ła .
— Sam się z tego w ytłóm aczyć nie p o trafię,— nie m am ochoty.
T a k ja k je ste m dziś — dobrze mi, nie p ra g n ę zm iany żadnej.
— M oje dziecko, n a staro ść stary m kaw alerem pozostać... w iel­
k ie sieroctw o. Bez rodziny nie m a życia.
— M am m atkę! — od p arł, c a łu ją c j ą S ta ś wesoło.
N a tem się skończyło.
W k ilk a tygodni po pow rocie h ra b ia n k i wieczorem z astu k a ł do
drzw i S ta s ia p an Salezy, którego z d alek a tylko w idyw ał.
P rzy ch o d ził n a zwiady.
— N o, M arcelin a p rz y je c h a ła — rzek ł — O bdorski j ą wyswo­
bodził, wziąwszy okup...— o tw arte szranki.
— N a ry cerzach nie zab rak n ie — o d p arł K o rczak . O n iektó­
ry ch ju ż naw et słyszałem .
— J a o nikim nie wiem — rz e k ł g a rb u s - - a o tem przekonany
jestem , że—p anna, nie zw ażając n a nic, kogo sobie w ybierze sam a,
tem u ręk ę poda. Cóż p an n a to?
;>
— N ic — odpow iedział S taś.
— J a k to n ic—przecież jaw nóm je s t i oczywistem , że M arcelin a
p a n a S ta n isła w a w yróżniała i b y ła d la niego b a rd z o —życzliwą. D la
czego nie chcesz z tego korzystać.
K o rc z a k sp o jrz a ł m u w oczy.
— Ż a rtu je sz pan c h y b a — r z e k ł— bo nie możesz nie widzieć
tego, co n a s dzieli. N ig d y w świecie nie m ógłbym się ośm ielić s ta ­
ra ć o p a n n ę M arcelin ę. M ogę się w niej kochać... ale żenić!!!
— N ie rozum iem — zaw o łał garb u s.
— N ie może być, ażebyś nie obrachow ał, coby m nie c zek ale
w tym najszczęśliw szym razie — począł S ta n isła w .— U bogi był­
bym upokorzonym z a w sz e .. i sm utnśj zależności, k tó ra mężowi nie
p rz y sta ła . N a jg o rę tsz a m iłość, czem u nie zaprzeczysz, z czasem
p rz era d za się w inne uczucie i to, co ona w początku osłan iała, w y­
stęp u je dopiero widocznem, rażącćm . W boju nie czuje się ra n ,—
dopiero po bitw ie się j e widzi. J a z m oją m a tk ą składam y nierozdzielną całość, a w salonie h r. S a tu rn in a onaby b y ła bardzo biedną,
j a cierp iałb y m za nią, h ra b ia n k a może najw ięcej. N akoniec zdaje
m i się, że przypuszczając w p an n ie M arcelinie życzliwość pew ną dla
m nie— m ylisz się pan w diagnozie. Je ste śm y sobie sym patyczni, ale
p an n a M arcelin a kochaćby nie p o tra fiła ani m nie ani może nikogo.
G a rb u s p o ru szy ł plecam i i główę w n ich zanurzył.
— R ach m istrz z w aćpana dobry —ale wiele cyfr nie wchodzi
u niego w rach u ek — odezw ał się.— J e s te m przekonanym , że—gdy­
byś się s ta r a ł p anna-by za ciebie poszła.
— A le j a sta ra ć się nie mogę! — pow tórzył K orczak.
— N ie chcesz!
— N ie godzi mi s i ę — d o d ał S ta n isła w .— D ajm y tem u pokój.
B ędę zawsze najżyczliw szym i najg o rętszy m z przyjaciół panny M a r­
celiny, ale po za tę g ran icę nie wyjdę.
— P rzekonyw am się te ra z — rz e k ł garb u s, — iż w istocie za­
szła om yłka, nie kochasz się w niej. M iłość je s t ślepą, a w aćpan aż
n a d to widzisz ja sn o w szystko.
— N ie mogę inaczej.
— S zkoda! — dokończył Salezy... ale., q u i v i v r a v e r r a !
N a z a ju trz po tej rozm ow ie, g a rb u s b y ł u h rab ia n k i.
— N ie zn ajd u je p an i, że K o rc z a k się bardzo zm ienił? — za­
p y tał.
— W czem?
— D ziw nie je s t ostygły i rozum ny.
D aw niej więcej było
w nim polotu i poezyi, dziś ch łó d od niego wieje straszny, p a rę razy
z nim rozm aw iałem i aż mi się sm utno zrobiło. T eorye życia m a —
niem al przerażające.
— W czem? jak ie? — sp y ta ła p rz y sia d a ją c się i okazując z a ­
jęcie pew ne M arcelina.
— N a swój wiek— p r i m a v e r a d e l l a v i t a — rz e k ł Salezy,
za zim nym i sceptycznym m i się w ydaje, w ludzi i serca nie w ierzy,
nie chce się przyw iązyw ać do n ich,— n a o sta te k nie lubię w nim tego
zbytniego poszanow ania klasyfikacyj społecznej... k tó ra odstręcza
jed n y c h od drugich. G dzież je s t ab so lu tn a rów ność i gdzie dusza
i w ykształcenie nie je st ekw iw alentem innych pierw iastków , n a k tó ­
ry ch zbywa? J a K orczakow i dobrze życzę, rad b y m go dźw ignął,
podniósł, a on się zam yka w ta k ciasnem k ółku dobrow olnie ja k b y
był skazany w niem pozostać.
M arcelin a słu c h a ła z uw agą.
— T ro ch ę w tóm je s t uczciwej dum y — rzekła, — k tó rej m u
za złe b ra ć n ie można. J a go muszę bronić, bo pan wiesz, że b a r ­
dzo lubię p a n a S tanisław a.
— P ow innaś p an i dodaw ać m u m ęztw a — o d p a rł g arb u s.—
S zkoda będzie fego człow ieka, gdy się zakopie w tś m swojem biurze,
nie m am y w naszym świecie ludzi do zbytku. J a k o rodzina, K o rc z a ­
kowie nikom u nie u stę p u ją , nie w inien on, że dziad i ojciec pracow ali
n a to, żeby nic nie m iał. Szczęściem d a li mu wychowanie. P rz e z
litość i przez d o b rą rach u b ę nie trz e b a dopuszczać, aby się zm ar­
now ał.
H ra b ia n k a słu c h a ła nie okazując gniewu, owszem z widocznem
w półczuciem .
— W zyw asz p an m nie — o d p a rła śm iejąc się — abym p o m a­
g a ła do u rato w an ia K o rc z a k a od przy sy p ania papieram i. A le, mój
d rogi p an ie Salezy... nie zapom inaj, że je stem w dom u i pod w ładzą
ojca i że nie zawsze m ogę... choćbym chciała.
— P rz e p ra sz a m — zaw ołał g a rb u s— mam najm ocniejsze p rz e ­
konanie, iż pani zawsze możesz to, czego zechcesz.
Iro n iczn y uśm ieszek przeb ieg ł u sta panny M arceliny.
— N ie rozum iem y się — rz e k ła .— P a p a d la m nie je s t w isto ­
cie niezrów nanie dobrym ... ale to w łaśnie zm usza mnie nie nad u ży ­
w ać jego powolności. K o ch am y się z nim bardzo, a stosunek nasz
dziwny. O jciec obchodzi się ze m ną z ostrożnością, obaw ą, oszczę­
d zan iem —jak b y m b y ła obcą, którój sobie n arazić nie chce, ja też m u­
szę b ra ć wzór z niego i m enażować. N ie śmiem zbytnio gospodaro­
w ać w dom u, oglądam się n a to, co może m u zrobić przykrość!
— Sądzisz p ani, że p rzygarnięcie łaskaw e, ośm ielenie K o r ­
c zak a — odezw ał się Salezy — m ogłoby h ra b iem u być przykrem ?
H ra b ia n k a zro b iła m inkę dw uznaczną.
•
— M nie się zdaje — d o d ał g a rb u s — i m am pewne podstaw y,
że h ra b ia , gdyby ra z był przekonany, iż to pan i robi przyjem ność—
n ieb y nie m iał przeciw —obłask aw ian iu dziczejącego K o rczak a.
D ziw na ta rozmowa, k tó rej M arcelina nie zd aw ała się un ik ać
i p rz e d łu ż a ła ją , okazując żywe zajęcie, ośm ieliła g arb u sa . P o
chw ili począł znowu o swoim S tanisław ie.
— J a go kocham ja k b y mi b y ł najbliższym — odezw ał się —
a że nie m am rodziny i je ste m z n a tu ry mojej wścibskim , że z n a ­
łem i kochałem ojca jego... ta k zacnego człow ieka ja k syn,— czasem
m u dokuczać muszę. Ścigam go aż w je g o cichem gniazdku.
N ie p rzery w ała i te ra z M arcelin a, słu ch ając z uw agą.
— N ie uw ierzy p a n i — c ią g n ą ł dalej — co to za śliczny o b ra ­
zek ta staru szk a, m a tk a jego, nadzw yczaj m iła i d o b ra... skrom na...
sy m p aty czn a,— z pończoszką przy stoliku, tu ż syn, k tó ry jej czyta
i baw i j ą w ieczoram i. P rzy w iązan ie je g o do niej, a je j uw ielbienie
d la dziecka.
— P a n znasz bliżój m atk ę je g o ? — poczęła h ra b ia n k a .— W i ­
d ziałam j ą ra z przyp ad k iem u W aw row skiej, ale zobaczywszy m nie,
p rz e lę k ła się i słow a praw ie nie rzek łszy u ciekła. J a k ż e ona jest?
G a rb u s z a ła m a ł ręce.
— Z ad ajesz mi p a n i p y tan ie, n a k tó re odpowiedź je s t n ie­
zm iernie tru d n a ... N ie wiem, czy pani wierzysz w to, że są isto ty ,
k tóre się ro d zą z pew ną d ystynkcyą i m ają w sobie coś szlachetniej­
szego nad inne. W e d łu g m nie do tych w ybranych należy K orcza kow a. W iadom o, że mąż je j w ziął j ą ubożuchną i bez w ychowania,
ale on i jeg o przyw iązanie uczyniło z niej isto tę wyjątkową! W p ra w ­
dzie ani języków ani w ystępow ania eleganckiego nie nauczyła się
sta ru sz k a , ale coś w niej je s t ta k czcigodnego, ta k szlachetnego,
ta k m iłego...
C zasem godzinam i siedzę u n ich , rozmowy byw ają różne, n i­
gdy nie u słyszałem z je j u st jednego słowa, k tó reb y raziło czem...
w yw ołało uśm iech, je s t skrom ną i bojażliw ą, ale ta k t ma nadzw y­
czajny, zadziw iający. J e s te m pew ny, że w żadnem naj ś w ietniej szóm tow arzystw ie, gdyby zo stała zm uszoną w nie wejść, nie ra z iła ­
by niczem , u m iałab y zastosow ać się do jeg o tonu. Szanuję w niej
m atron ę ja k b y tych daw nych czasów, o któ ry ch tradycye tylko p o ­
zostały... b ab k i nasze ja k ona nie um iały żadnego języka i sam e zw i­
ja ły nici n a k łę b k i.. czy też przeciw nie—ale to były wielkiego rozu­
m u i wielkiego serca niew iasty...
K ilk a p y ta ń rz u c iła jeszcze panna M arcelin a i g arb u sa u tw ier­
d ziła w tern p rzekonaniu, że — spraw a p a n a S tan isław a wcale tu
zrozpaczoną nie była. P . Salezy u fał w to, że, nie pokazując się,
nie ustęp u jąc widocznie— potrafi j ą p opchnąć na tory, którem i doj­
dzie do szczęśliwego końca.
B r a ł poniekąd—ja k sam pow iadał, n a kieł. U płynęło dni kil­
k a. Z naleźli się po obiedzie w pokoju h rab ieg o S a tu rn in a , k tó ry
był w dobrym hum orze.
G a rb u s rozpoczął od pochw ał i uw ielbień d la panny M arceliny.
O jciec m u w tórow ał.
M a jed n ę w adę ty lk o ,— w trą c ił—to, że za mąż nie wycho­
dzi i tru d n ą je s t w wyborze.
P rz e p ra sz a m cię, kochany h rab io , — zaprzeczył g arb u s. — P a ­
trz ę od la t kilku n a was, słowo ci daję, że nie m iała w czem w ybie­
gać, bo je j się stręczy ły sam e w ybiórki.
— Ale! ba!! — zaw o łał h rab ia.
~ D a jż e mi choć jedn eg o z ty ch , co tu bywali, po którym by
p ła k a ć w a r to było!— sp y tał garb u s.
H ra b ia się zam yślił, pom ilczał— i nie odpow iedział nic.
— A te ra z — dodał g arb u s — n aw et w ieczoram i, oprócz nas
stary ch , nikogo nie widać.
B o m łodzieży w ogóle b ra k — rzek ł hrabia.
— N ie — tylko d la tego, że u was się zaczyna m łodzież od tych,
któ rzy m ają ty tu ły i sto tysięcy dochodu...
— J a nie jestem w ym agający,— o p a rł się hr. S a tu rn in — słowo
ci d aję. M arcelin a m a swobodę zupełną.
— A le je j nie używ a, bo się wam n arazić nie chce — i o k ru t­
nie się nudzi.
— Sądzisz?— w trą c ił niespokojnie ojciec.
— N io m a w ątpliw ości — śm iał się Salezy, — m ów iłem z nią
0 tern. N a w as, h rabio, ja k o gospodarza i ojca spada obow iązek od­
żyw ienia czem ś dom u.
— J a k ? czern?— rzek ł chm urno h ra b ia .— N ie um iem .
G a rb u s w stał nagle, ja k b y m yślą ja k ą ś rzucony i s ta n ą ł p rzed
h ra b ią .
Chcecie bym wam podał m yśl?—z a p y ta ł.
— B ard zo proszę.
— J e s t ona ta k p ro sta , ta k n a tu ra ln a — m ówił Salezy, iż się
dziw uję, żeście n a nią od daw na nie w padli. C ały św iat wie, że p i­
szecie kom edye, boć są przecie drukow ane, i wszyscy też boleją nad
tern, że te głu p ie dyrekcye te a tró w mówią sobie, iż— ty tu ł h rab io w ­
ski e s t u n c a s r e d l i i bi t o i r e . . .
Tak! tak! m im o F re d ry ! k tó ry przecież b y ł także h rab ią!—ży­
wo i gorąco podchw ycił S a tu rn in .
— J a k ż e ci n a m yśl nie przyszło, że u siebie w dom u m ógł­
byś u rządzić te a trz y k am ato rsk i. C órkęby to baw iło, my wszyscy
byśm y ci służyli i pom agali... w am by zrobiło przyjem ność, dało b y
poznać ludziom , że m ożna być razem h ra b ią i mieć wiele dow cipu...
a koszta...
H ra b ia się zerw ał z kanap k i.
— A! nie mówże mi o k o sztach —k rzy k n ął.— N a to nas prze­
cie stało . Pow iem ci otw arcie, że sto razy mi n a myśl przychodziło...
alem nie śm iał... słow o daję. —B oję się śm ieszności...
— Cóż znowu!— o d p a rł S alezy.— A le h ra b ia sobie w ybierzesz
1 akto ró w i słuchaczów ; a ręczę, że M arcelinę to ożywi, zajm ie...
— Sądzisz, że onaby c h c ia ła grać?
— D la czegóż nie.
— A re sz ta artystów ?
— Je ż e li w re p e rtu a rz e m asz g a rb a te g o —j a ci służę — d o d a ł
Salezy, i ręczę ci, że się z roli tś j nieźle wywiążę, bo ja g ra m od p ó ł
w ieku .. Z re sz tą i k ilk u inn y ch am atorów ci zbiorę; tylko nie pow inieś p rz e b ie rać w ludziach...
— B yle dobrze grali! byle byli in telig en tn i — zaw ołał h ra b ia ,
cały p rz e ję ty tą m yślą, k tó ra m u do serca tra fiła .
N a półce s ta ł tuż prześlicznie opraw ny egzem plarz, na w elinie
od b ity całego zbioru kom edyi hrab ieg o , począwszy od pierw szej p r ó ­
by n iefortunnej i bezim iennej, do o statn ieg o d ra m a tu w pięciu a k ­
ta c h , ośm iu odsłonach i t. p.
H ra b ia z ferw orem w ielkim rzu cił go na stó ł i sch y lił się nad
nim , szukając zaraz czegoś, coby się n ajlep iej do te a tr u a m a to rsk ie ­
go n adaw ało. G a rb u s p ro m ien iał uradow any.
— J a k ci się zd a je ,—p o czął żywo h ra b ia , p rzew racając k a rty
z szelestem .— T a kom edyjka „P ro sto z m o stu 11? C zytałem ci ją ?
— T ak , m oże—nie, dobrze sobie przypom inam —rzekł g arb u s,
a le h ra b ia już m u p rz e rw a ł.
— N ie— nie, są sceny drastyczne.... m asz słuszność. (S chylo­
ny szukał dalej). Z n asz ,,D zieci w ieku”?
— Z n am , ale —o d p a rł Salezy, ale d la czegobyś h ra b ia , który
m asz ta k nadzw yczajną łatw o ść.....
— P ra w d a — rozśm iał się S a tu rn in — isto tnie m am łatw ość
nadzw yczajną. Scenerie ułożyć d la m nie — niczem ... a gdy ra z je
m am ,— w ykonanie pioru n em idzie.
— M ógłbyś więc bardzo, zastosow ując się do arty stó w swych,
do s ił,—m ówił g arbus, um yślnie coś napisać... N ap rzy k ład : P r o v e r b e m ałe, ja k o l e v e r d u r i d e a u , i kom edyą we dwu ak ta ch .
— W e dwu! nie! P a rz y s ta liczba nie idzie, trz y być m uszą
— o d p a rł h ra b ia dogm atycznie, rozum iesz mnie: ekspozycya, a k t
pierwszy... zaw iklanie, a k t drugi rozw iązanie, a k t trzeci...
H ra b ie m u się oczy paliły, począł p aląc cygaro i ciągnąc dym
kłębam i ogrom nem i, ro zp raw iał chodząc.
— N ap iszę chętnie... napiszę, to mi zrobi p rzy jem n o ść—m ó­
wił, byle M arcelin a g ra ć się zgodziła, a więcej kto?
— Tym czasem , dam jed n eg o ja k o k o ch an k a— i 1 a 1 e p h i s i ę u e d u r o l e — n o — Kor c z a k, — mówił zimno niby Salezy, p a n n a
M arcelin a go znosi... ty go dosyć lubisz... a chło p ak in teligentny.
— Sądzisz, że g ra łb y ? —sp y tał h ra b ia niespokojnie.
— J e s te m pewny, że go n a m ó w ię ,— ciąg n ął dalej S alezy.—
S tarego wojskowego, gdybyś go w sztuce um ieścił D ro h o staj. W iem ,
ze w ystępow ał ja k o rycerz średniow ieczny w żywych obrazach... od
tego łatw e k ro k i do te a tru ...
S a tu rn in milcząco u d erzy ł się palcem w czoło, d ają c do zrozu­
m ienia, że może tam czegoś b rak ło , ale g arb u s gorąco b ra ł spraw ę
do serca...
— M y go w ystylizujem y przy repetycyach, ja biorę na siebie.
Z a tern posypali się kandy d aci i k a n d y d a tk i do am ato rsk ieg o
te a tru . Salezy zn ał doskonale jed n eg o z najdośw iadczeńszych a r­
tystów wielkiej sceny, k tó ry — b y ł pewien gotów się podjąć reżyserstw a;
dalej zdaniem g a rb u sa w szystko iść m usiało ja k z p łatk a... T ru d n o ­
ści m e w idział.
R ozm aw iali z godzinę i w końcu hr. S a tu rn in ta k się okrutnie
p rze ją ł tym te a tre m am atorskim , iż m u się zdaw ało, że on sam pierw ­
szy w padł na myśl je g o i że m usiało się to koniecznie spełnić.
G a rb u s z całych s ił b ębenka p o d b ijał, m yśląc o K orczaku.
— W ię c — proszę cię, mój d rogi Salezy, ty co masz ta k rozle­
głe stosunki — zaw ołał h ra b ia ściskając go — powoli zapewnij się
o artystó w — j a tym czasem pom yślę o sztuce... a zaczekam z konte k stu rą je j aż będę m iał am atorów ... agituj... przygotow uj... pomów
z Oho . . . . będę ci wdzięczen. R eży ser będzie ze ranie kontent,
choć ja m u połow ę p racy oszczędzę... bo sam się znam n a tórri...
— K to z n as m a o tera pierw szy powiedzieć pannie M a rc e li­
n ie — sp y ta ł S alezy.— M nie się zdaje, że wam w ypada... uczynić inicyatyw ę. J a was poprę, jeśli będzie potrzeba..
— K o rc z a k a bierzesz n a siebie?— p rzerw ał h ra b ia .— Id zie mi
wielce o pozyskanie go, pow ierzchow ność nadzwyczaj sym patyczna,
głos m iły, no i ch ło p ak dobry...
— D odaj i to — co znaczy nic m ało, że p an n a M arcelin a n ie
m a do niego w strętu...
S a tu rn in głowy ruchem p o tw ierdził to.
— L u b i go n aw et,— dołożył Salezy.
I na to się zgodził m ilcząco, p rzejęty m yślą am atorskiego te a ­
t r u h rab ia...
N ajzabaw niejszem było, że teraz, gdy ju ż m yśl rzucona p rzy jętą
z o sta ła z zapałem , kr. S a tu rn in c h ciał ją Salezem u wytłómaczy.ć j a ­
ko ofiarę, k tó rą czynił dla córki.
— K ło p o tu z tern będzie dosyć— rz e k ł, spuszczając oczy sk ro ­
m nie— lecz d la dziecka, d la ro zerw an ia je j, żad n a ofiara m nie kosz­
tow ać nie będzie... W istocie to ją może zabawi, rozrusza, ożywi.
— N iezaw odnie,— zam knął Salezy, żeg nając go.
— W ieczorem było osób k ilk a. H r . S atu rn in o w i z tr u d n o ­
ścią przychodziło dłużej zachow ać tajem n icę. C ały był ju ż p rz e ję ­
ty tą m yślą i u k ła d a ł plany kom edyi i przysłow ia. Przysłow ie m iało
nosić ty tu ł: „N ie mów hoc!“ K om edyi idea jeszcze b y ła m ętną... ale
zw olna się w yjaśniała...
P rz y h erb acie z n ie n a c k a zdziw iona M arcelin a u sły sza ła z u st
ojca, iż niezm iernie n a niego nalegano, aby u rz ą d z ił te a tr am a to rsk i...
— O pieram się tem u, — rzekł, sp o g lądając n a córkę z u d an ą
obojętnością, ale nie wiem praw dziw ie czy m nie do tego nie zmuszą.
M arcelin a zrozum iała bardzo dobrze, iż ojciec sobie m ógł tego
życzyć a że p ra g n ę ła go zabaw ić— odezw ała się, że rzecz nie b y ła
ta k tru d n ą do w ykonania, byle się znaleźli am atorow ie.
— Al będzie z pew nością więcćj k an d y d ató w niż ró l— o d p arł
h ra b ia ...
N aty ch m iast h ra b ia n k a , w chodząc w myśl ojca, zaproponow a­
ł a w ielką salę balow ą p rzerobić n a ła d n ą m aleńką scenę. S a tu rn in
się z n ią zgadzał. P ierw sze lody zo stały skruszone.
N ie śm iał jeszcze ojciec zaprosić do w spółudziału M arceliny,
ale zdaw ało m u się, że to m usiało w ypaść sam o z siebie. H ra b ia n ­
k a b a w iła się tśm , iż m ogła ojcu uczynić przyjem ność.
T ym czasem Salezy b ie g ł do K o rc z a k a. Z a s ta ł go w dom u
po p o łu d n iu .
— P rzychodzę do ciebie z p ro śb ą ,— odezw ał się przygotow any
s k ła m a ć —z p ro śb ą od ta k pięknćj i m iłej panienki, iż pewnym j e ­
ste m , żo odm ówić jś j n ie możesz.
K o rc z a k p a trz a ł mu w oczy.
— H ra b ia n k a M arcelin a chce ojcu zrobić przyjem ność i ode­
g r a ć jed n ę z jego kom edyjek, rozum ie się, n a pryw atnym a m a to r­
s k i m teatrze... J e s te m w ysłany, aby cię wyrozumieć i z góry zarę­
czyłem za w as....
— Z a co?
— B ędziesz z n ią graćl
— J a ? ale nigdy w życiu nie próbow ałem i w cale pow ołania
nie czuję, — rozśm iał się S ta ś. — J e s te m pewnym , że będę najnędz­
niejszym ak to rem w świeuie! S kom prom itow ałbym tylko tych, co
w ystąpią ze m ną.
— A le! j a biorę n a siebie tw oję g rę i odpow iedzialność za nią
— zaw ołał poryw czo Salezy. B ylebyś chciał, a dla panny M arceli­
ny powinieneś chcieć— będziesz najdoskonalszym kochankiem .
— J a k to? kochankiem ? — w yk rzy k n ął K o rczak . — N igdy
w świecie!
Od tego się poczęła d łu g a w alka, w k tó rej S ta ś został poko­
nany. P ro s iła p an n a M a rc e lin a , ż ą d a ł tego h ra b ia — K o rc za k n a
żaden sposób odm aw iać nie m ógł.
S kłopotany zam ilkł wreszcie. G a rb u s sied ział ta k długo, ta k
żywo spraw ę p o p ierał, iż n a pierw szy a ta k uczynił wiele. W yłom
był gotowy.
P o tra fił sobie pozyskać zresztą staru szk ę, k tórej podszepnął,
że to było z korzyścią d la stosunków je j syna. O n a też zaczęła go
nam aw iać, ażeby się n ie dziczył.
— N ie idzie ci pew nie o ok lask i,— odezw ała się, będziesz g ra ł
ja k potrafisz, a uczynisz tern przyjem ność drugim . M ożesz tę m ałą
z siebię ofiarę zrobić... T o cię rozerw ie... Z b y t m ało m asz n a twój
wiek rozryw ek, n a d to żyjem y zam knięci...
Ż a łu ję , że widzieć cię nie będę...— d o d a ła —ale je ste m pew ną,
że gdy zechcesz, g rać będziesz doskonale.
— J a tak że jestem tego najpew niejszym — potw ierdził S ale­
z y — i ja k n a Zaw iszę rachuję.
Z tern odszedł.
(Bok. nastąpi).
PIŚMIENNICTWO
K R A J O W E
I
Z A G R A N I C Z N E .
H istorya literatury polskićj, na tle dziejów narodu skreślona przez M aryana Du­
bieckiego. T om . I, str. 4 5 7 , 1 8 8 8 . N akład Maurycego O rgelbranda. 1 8 8 8 .
B a d a n ia arch iw aln e i k rytyczne opracow yw anie źródeł stanow i
bez w ątp ie n ia królew ską drogę, w iodącą do w ykrycia praw dy dziej ow śj; nie w ynika ztąd przecież, by tylko tego rodzaju p rac e w obecnej
chwili były jed y n ie pożyteczne i możliwe, ja k to niedaw no w ygłosił
je d e n z m łodych adeptów ta k zwanej szkoły historycznej k ra ­
kow skiej. Ż e w ykrycie i ogłoszenie drukiem źródeł nieznanych, rz u ­
c ają c nowe św iatło n a ja k ą ś osobistość dziejow ą lub n aw et c a la
epokę, może spraw ić w ielką rad o ść szczupłem u gronu badaczów , to
każdy łatw o zrozum ie, nie trz e b a je d n a k zapom inać, że poza nim i
sto ją całe rzesze, dla k tó ry ch h isto ry a m a znaczenie la ta rn i elek try ­
cznej, ro zjaśn iającej n a d alek ą p rz e strz e ń niepew ne d ro g i p rzyszło­
ści. G dzie b ra k tak ieg o ośw ietlenia, tam społeczeństw o m usi k ro ­
czyć o m aćkiem . P ojm ow ali to dobrze J . Szujski i M . B obrzyński,
g d y pierw szy d a ł c a ło k s z ta łt dziejów w X I I księgach, w praw dzie
bezbarw ny i suchy, ale streszczający wyniki dotychczasow ych b ad ań
n a tern polu p odjętych, — d ru g i zaś, gdy w swych „D ziejach P o lsk i
w zary sie" u siłow ał ro zjaśn ić przeszłość ze stanow iska zasad no­
wożytnej polityki. P o dobnego c a ło k sz ta łtu oddaw na dom aga się
i h is to ry a lite ra tu ry polskiej ')• J a k o ż z każdym rokiem w sku­
te k w yk ry cia nowych ź ró d eł lub krytyczniejszego poznania d zieł j a ­
kiegoś p isa rz a , zm ieniają się poglądy n a je g o stanow isko i znacze­
nie w lite ra tu rz e ; z każdym rokiem w y stępują n a ja w nieznane, z py-
')
Okoliczności, potrącone tutnj ogólnie przez sz. autora, rozbierano wie­
lostronnie w r. 1 8 8 4 -y rn na zjeździć im ienia J a n a Kochanowskiego w Krakowie.
Zob. P am iętnik tego zjazdu. K rak. 188 6 r.
Red.
łu bibliotecznego w ydobyte zabytki piśm iennictw a, k tó re n a sta n
um ysłow y danej epoki nowe rz u c a ją św iatło lub do badań lingw i­
stycznych d o sta rc z a ją obfitego m a te ry a łu . „R o zpraw y i spraw o­
zd an ia " w ydziału filologicznego A kadem ii um iejętności w K ra k o ­
wie, „A rchiw um dziejów lite ra tu ry " , n a k ła d e m tejże A k adem ii
w ydaw ane, „A rcliiv fu r slavische P h ilo lo g ie" J a g ić a , „ P ra c e filologi­
czne," w ychodzące w W arszaw ie, oraz w iele monografii, ogłasza­
nych bąd ź oddzielnie, bądź w czasopism ach naukow ych, dostarcza
m nóstw a w ażnych szczegółów , k tó re w każdej nowej historyi lite r a ­
tu ry uw zględnione być pow inny, jeżeli piszący chce w niej sta n ąć na
gruncie naukow ym i rozwój m yśli narodow ej ja k najw ierniej p rzed ­
staw ić. N ic też dziwnego, iż ogłoszony w końcu ubiegłego ro k u
p ro sp ek t w ydania H isto ry i lite ra tu ry , opracow anej przez p, M aryan a D ubieckiego, któ reg o m onografia ,,K u d a k “ zjed n ała nag ro d ę
A k ad em ii um iejętności w K rak o w ie, pow szechne oczekiw anie obu­
dził. B y ło ono tern więcej uspraw iedliw ione, iż a u to r zapow iadał, że
dzieło swe u ło ży ł „d la m łodocianych, choć nieco ju ż do jrzały ch po­
koleń." Co p raw d a, tylko tak ie pokolenia m ogą odnieść korzyść
z w y k ład u histo ry i lite ra tu ry , ale też w łaśnie zbyw ało n a podręcz­
niku, któ ry b y , obuk naukow ej ścisłości, odznaczał się i zaletam i, j a ­
k ie m ają cechować każdy podręcznik, jeżeli ten m a odpow iadać po­
trzebom um ysłow ym m łodzieży. N a d to zapow iedział au to r, iż do
swej książki w prow adza nowość '), bo „ tło z dziejów p o lity czn y ch ";
jakoż um iejętne roztoczenie działalności p isarza n a tle wypadków
i dążeń n aro d u , ściśle z osnową jego dzieł zw iązanych, je s t zawsze
Cennym dla histo ry i lite ra tu ry podkładem . W szy stko w ięc dobrze
*) P ' Dubiecki przecenił tę m niem aną swoję nowość, ponieważ wszycy j e ­
go poprzednicy opierali praco swoje na tle historycznym.
Z lekceważenia tćj zasłu­
gi poprzedników wynikło u p. Dubieckiego to niefortunne zjawisko, że m a­
my przed oczami pierwiastki historyczne, pomieszane chaotycznie z literackiem i, bez
wykazania wzajemnego wpływu jednych na drugie.
Z zapowiedzi p. D . można
się było spodziewać, że książka jego wykaże wpływ, ja k i wywierały nie tylko wy­
padki historyczne na literaturę, ale i dzieła literackie na rozwój naszych sto­
sunków historycznych, czy to w obradach sejmowych, czy w dziełach polity­
cznych, wojennych, prawodawczych, ekonomicznych i t. p. P rzy tćm ujaw nił­
by się silny wpływ literatury obcej nie tylko w epoce odrodzenia (hum aniści), ale
i w wieku X V III-y m (klassycyzm francuz k i) nie mniej i w dobie rom antyzm u (Byron, Szylor, G oethe).
Z metodologicznego postępowania autora na tćj
drodze dowiedziałby się równocześnie czytelnik, że nietylko literatura cudzoziem­
ska, ale i wypadki krajowe wpływały na wyrabianie się zasad i opinii literatów pol­
skich w rozm aitych epokach naszego rozwoju umysłowego. Z książki p. Dubiec­
kiego (o ile z 1-go tom u sądzić m ożna) czytelnik nauki tćj nie odniesie, a co jesz­
cze sm utniejsza, że, ja k dowodzi niniejsza recenzya, nie może ona służyć za po­
dręcznik przy nauce szkolnćj tego ważnego w edukacyi naszćj przedm iotu, bo n ie
rachuje się wcale z zasadam i, którem i się dydaktyka dzisiejsza rządzi i nie korzysta
z rezultatów najnowszych badań krytycznych na polu historyi i literatury.
Red.
o pracy p. D ubieckiego w różyło. Tym czasem okazuje się, że co in­
nego u p raw iać dzieje, a co innego p isać histo ry ą lite ra tu ry . J u ż po
p rzeczy tan iu w stępu, doznajem y nieprzyjem nego zdziwienia. A u to r,
uzasadniw szy zależność p iśm iennictw a od dziejów politycznych n a ­
ro d u i w krótkości zaznaczywszy, n a ile okresów h isto ry ą lite ra tu ry
p o p rzed n icy jeg o dzielili, sam p rzy jm u je ich cztery, zapew niając, źe
one w zupełności w y rażają „cztery p rzedniejsze chw ile zw rotne," w ro ­
zw oju umysłowości naro d u . I jak ież to są okresy? O to I-szy, trw a jący
od r. 9 6 5 — 1386; I l - g i od 1336— 1600 (d la czego nie 1588)?; II I - ę i od
1600— 1772; nakoniec IY -ty od 1772 do d n i naszych!! Z k ą d te n
podział? pytam y. O to z tą d , że a u to r, zam ierzywszy rozw inąć h isto ­
ry ą lite ra tu ry n a tle dziejów politycznych, poddał j ą w zupełną od
nich należność, nie bacząc, że w łaśnie owe dzieje są tylko wytwo­
re m uczuć, m yśli, dążeń i psychicznych w łaściwości narodu, k tó ry ch
lite r a tu r a je s t najw iern iejszem odbiciem . Słow em , co prof. Do­
brzyński w yraził, ja k o p o stu la t we w stępie do swych „D ziejów P o l­
sk i w zary sie," to p. D u b ieck i z pew nem i odm ianam i, bez należytego
z g łę b ie n ia rzeczy, zastosow ał w swem dziele. Czy je d n a k w ypadki
dziejow e te sam e w yw ierają wpływy n a życie polityczne, co i n a zja­
w iska, należące do sfery lite ra tu ry ? B ynajm niej! W sza k sam a u ­
t o r przyznaje, „że d la um ysłow ego rozw oju n aro d u doba podziałów
b y ła pom yślną" (str. 47), a przecież w ątpim y, by tę epokę za szczę­
śliw ą pod w zględem politycznym uw ażał. T a k sam o reform a re lig ij­
n a w w ieku X V T -y m b y ła pod w zględem politycznym najm niej u nas
pożądanym w ypadkiem : zry w ała bowiem w narodzie jedność, k tó ra
m u ta k p o trzeb n ą b y ła do skonsolidow ania różnorodnych ziem, nie
dość jeszcze silnie w je d n o ciało z R zecząpospolitą spojonych; a po­
m im o to w płynęła dodatnio n a w ykształcenie języ k a. N ajście K a ­
ro la X I I w wieku X V I I I , wobec zniszczenia k raju , wobec rozdw o­
je n ia w narodzie i w pływ u, ja k i w skutek tego n a P olskę sąsiednia
p otencya zdobyła, h isto ry ą poczytuje za klęskę; kiedy tym czasem
w n astępstw ie w ypadek te n p rzyczynił się głów nie do um ysłow ego
odrodzenia n aro d u . D zieje zre sz tą po-rozbiorowe pod w zględem po­
litycznym są tylk o szeregiem porażek i zawodów, a przecież sta n o ­
w ią najśw ietn iejszą dobę w rozw oju lite ra tu ry . T ak ich sprzeczności
m ożnaby daleko więcej w ykazać. W y p ad k i przeto polityczne nie
zawsze stan o w ią o w zroście lu b u p ad k u lite ra tu ry , a tern sam em
n ie m ogą w pływ ać ja k o zasa d a n a ustanow ienie po d ziału n a okresy.
Z a s a d ą ta k ą może być tylko idea, p a n u ją c a w pewnym przeciągu
czasu, p rz e n ik a ją ca wszystkie społecznego życia stosunki i z n ajd u ją ca
swój w yraz w d ziełach pojedynczych pisarzy, lub pom nikach p iś­
m iennych, na k tó re sk ła d a ją się zbiorow e siły naro d u , ja k np. w s ta ­
tu ta c h . K to przy jm u je in n ą zasadę, te n musi dojść do ta k ic h po­
tw orności, ja k utw orzenie okresu, obejm ującego przeciąg czasu od
r . 1772 do dni obecnych, ja k pom ieszczenie w nim dwóch idei w ręcz
sobie przeciw nych, w yłączających się w zajem nie. Bo i co może mieć
wspólnego lite r a tu r a epoki Stanisław ow skiej, trz y m a jąc a się n iew ol­
niczo wzorów francuzkich, ta lite ra tu ra , k tó rej glów nem znam ieniem
b y ł krytycyzm , p rzew aga zimnego rozsądku n a d w yobraźnią, b ra k
uczuć religijnych, cynizm, chorobliw y a zmysłowy sentym entalizm ,
a po u p ad k u k ra ju , zw ątpienie n aw et o życiu n aro d u (Ż ale S a rm a ty
n a d grobem Z y g m u n ta. Z w ro tk a 3, w 17— 18); z lite ra tu rą epoki
rom antycznej, zap atrzo n ą we wzory w szechśw iatow ej lite ra tu ry , sta ­
now iącą swą religijnością najw ym ow niejszy p ro te st przeciw filozofii
X V I I I stulecie, p oryw ającą p o tę g ą uczucia i w yobraźni i k tó ra , ufna
w m łodzieńcze siły, ufna w odrodzenie społeczne, chce tam sięgać,
gdzie w zrok nie sięga, łam ać, czego rozum nie łam ie? T a k różno­
ro d n e kieru n k i w tłaczać w ra m y tego sam ego okresu, znaczy, dopusz­
czać się jednego z zasadniczych błędów logicznych. C zuł też sam
a u to r niew łaściw ość podobnego podziału, skoro w okres U i I V - ty
w prow adził jeszcze poddziały (str. 15). Czy więc nie lepiej było od­
r a zu przyjąć podział n a sześć okresów, n a k tó re się istotnie histo ry a
lite ra tu ry polskiśj ro zp ad a, niż rzeczy sam e z siebie ja sn e zaciem ­
niać? A le autorow i koniecznie chodziło o przeprow adzenie tła h i­
storycznego, więc d la u w y d atn ien ia tego now ego, w edług siebie pom ysłu, zadanie głów ne podrzędnym celom pośw ięcił.
Zobaczmy teraz, czy i owo tło historyczne ma grunt naukowy
pod sobą.
A u to r, mówiąc o w prow adzeniu chrześcijaństw a do P olski, nie
w ykazuje, ja k ie z niem pierw iastki cyw ilizacyjne duchowieństw o p rzy ­
niosło. O praw ie kanonicznem , reg u lu jącem w szystkie tam toczesnego życia stosunki, o urząd zen iu szkół, ich c h arak terze, n ajzu p ełn iej
przem ilcza. R ów nież nie o k reśla c h a ra k te ru średniow iecznej ła c i­
ny, ta k , iż m niej św iadom i rzeczy, m ogą m niem ać, że nie ró ż n iła
się niczem od łacin y z epoki odrodzenia. W p raw d zie n a str. 91
a u to r nadm ienia, że ja k wszędzie n a zachodzie, ta k i u nas w zorow ą
ona nie była, że dopiero studyow anie klasyków rzym skich oczyściło
j ą z barbaryzm ów , ale z tern napom knieniem spotykam y się dopiero
w okresie drugim . Co dziw niejsza, że owo tło h istoryczne nie za­
w ie ra ani c h a ra k te ry s ty k i duchow ieństw a, do czego przecież p o s ta ­
now ienia synodów d o starczają rysów n a d e r ciekaw ych, an i o b razu
w zrostu m ożnow ładztw a świeckiego i duchow nego, an i też spotęgo­
w ania się po m iastach niem ieckiego żyw iołu, k tó ry pod koniec X I I I
w ieku dąży jaw nie do narzucenia narodow i zniem czałych, lubych so­
bie szlązkich książątek i staw ia czoło zarów no m oźnow ładcom , ja k
i panującym , skoro tylko ci chcą się oprzeć n a narodow ym żywiole.
Tylko po tak iem w yjaśnieniu stosunku tych obcych przybyszów do
naro d u , n a b ra ła b y znaczenia „ P ie śń o A lb ercie w ójcie," k tó rą a u to r
całk ie m luźnie m iędzy pieśn iam i, przełożonem i przez Syrokom lę,
pom ieścił. N a d to owo tło nie w yjaśnia, n a ja k ic h w arunkach niem cy osiedlali się w Polsce, jak iem się praw em rządzili, pod ja k im w zglę­
dem w pływ ali n a ję z y k krajow y. To bowiem, co a u to r mówi n a str.
43 o postanow ieniach synodalnych w X I I I w., ja k o b y w yw ołanych re ak cy ą duchow ieństw a polskiego przeciw wpływom cudzoziem skim , nie
w yjaśnia rzeczy d o k ład n ie. Z jeg o bowiem redakcyi wypływa, ja k gdy­
b y uchw ały synodów w. X I I I - g o były w ym ierzone przeciw duchownym
w łoskim lu b fraucuzkim , którym k rajow cy zazdrościli bogatych beneficyów. T ym czasem szło tu o niem ców i o wpływ ich na język krajow y.
S potykam y tu zresztą i inne fa k ta , k tó re a u to r nie ze w szystkiem zgo­
dnie z p raw d ą h isto ry czn ą p rzed staw ia. N a str. 46 np. czytam y,
iż „B o lesław K rzyw ousty b y ł o sta tn im z P iastó w , k tó ry p o d a w a ł
r ę k ę p o m o c n ą , zagrożonym zupełną z a g ła d ą L u ty k o m i O botryto m . Z e im N iem cy pochłonięciem grozili, to fakt; ale czy ową r ę ­
kę O botryci i L u ty cy uw ażali za ta k pom ocną d la siebie, skoro ich si­
łą oręża do przyjęcia chrześciaństw a, w brew ich woli, zm uszała? to
jeszcze wielkie p ytanie. P o p ro stu , w ypraw ę p o d ję tą w duchu wo­
je n krzyżowych, a u to r zabarw ia ideą antagonizm u plem iennego, k tó ­
rego w tej epoce jeszcze nie było. W każdym razie fa k t ten n a le ­
żało pow iązać z podbiciem P o m o rza i z działalnością ap o sto lsk ą św.
O tto n a , któreg o trzy żywoty, przez trzech różnych pisarzów skreślo­
ne, ja k o p race źródłow e, z o stają w bliskim zw iązku z naszą lite ra tu rą
histo ry czn ą. T ło o kresu drugiego, choć go a u to r podzielił n a dwie
doby: D łu g o sza i K ochanow skiego, o wiele m niej stosunkow o zajm uje
m iejsca, niż w okresie poprzednim . Z a głów ne, podstaw ow e w ypad­
ki, n a k tó ry ch się rozwój P o lsk i Ja g ie llo ń sk ie j opiera, a u to r p rz y j­
m uje: zjazd w H o ro d le, zwycięztwo G rundw aldzkie i założenie u n i­
w ersy tetu w K rak o w ie. Pom inąw szy, źe w ypadki te n ależało wy­
m ienić w odw rotnym , chronologicznym p orządku, to pierw szy z nich
nie zo staje n aw et w żadnym zw iązku z lite ra tu rą ; co się zaś tyczy
d rugiego, w ypadało coś więcej o nim pow iedzieć n a d to, co a u to r
za w a rł w ogóln ik ach n a 82-ej stronicy. P o g ro m bowiem g ru n d w a ldzki nietylko p otęgę P o lsk i w obeo E u ro p y u jaw n ił, ale swój ślad
i w lite ra tu rz e w dw óch u tw o rach zaznaczył. P ierw szy z nich, n a ­
cechow any w ielką obrazow ością i s iłą — to „ P ie ś ń o porażce p ru s ­
k ie j" („ B ib lio te k a W a rsz a w sk a 11 1843, t. I I I , str. 3 7 0 — 374);
dru g im poem at łaciński J a n a z W iślicy „d e B ello P ru th e n o 11,
0 czem je d n a k a u to r najm niejszej w zm ianki nie robi. R ów nież
1 o uniw ersytecie krakow skim n a d e r szczupłe w iadom ości pom ieścił.
N ik t z jeg o p ra c y nie dowie się, ani o organizacyi tej rep u b lik i
n a u k , an i o życiu naukow em , w ew nętrznem . W p raw d zie mówi on
o dw óch, panujących n a nim w ciągu tego okresu k ieru n k ach : filo­
zofii scholastycznej i hum anizm ie; ale wszystko to zbyt ogólnikowo
tra k tu je . N apróżnobyśm y np. chcieli się dow iedzieć, ja k ic h to scho­
la sty k a n a zachodzie m ia ła przedstaw icieli, n a czem polegała je j
tre ść , form a i m etoda; ja k ie były stro n y je j ujem ne lub dodatnie;
w ja k i sposób o d d ziały w ała n a k ieru n ek um ysłów ; co to b y ł w resz­
cie nom inalizm , realizm , tom iści i skotyści. Ju ź ciż, u k ła d a ją c podręcznik
d la d o ra sta ją c śj m łodzieży, nie n ależało ta k w ażnych, zasadniczych
kw estyi bez w yjaśnienia pom ijać. T ru d n o bow iem bez tego d ać ko-
m uś pojęcie o um ysłow ości wieków średnich n a zachodzie i u nas
w X V stuleciu.
_
.
T oż sam o w ypada i o hum anizm ie powiedzieć. Lodzie pow stał,
n a czśm polegał, ja c y ludzie n a zachodzie torow ali mu drogę, ja k ie
p ierw iastk i przeciw staw iał filozofii scholastycznej, pod ja k im w zglę­
dem spowodował nowy zw rot w um ysłowości ludów zachodnich i w j a ­
kim zakresie przyjęto go n a uniw ersytecie krakow skim ?—nic o tem
a u to r nie mówi. A przecież połow iczny u nas je g o c h a ra k te r, wyni­
kający z zacieśnienia go w yłącznie do lite ra tu ry rzym skiej, najw ięcej
przyczynił się do szybkiego rozszerzenia się u nas reform y: w śród h u ­
m anistów bowiem, nie znających źródłow ych języków P ism a św.,
kościół na razie nie m ógł znaleźć obrońców. N ic tu zresztą nie
sły ch ać o głuchej owej walce, ja k ą hum aniści ze scholastykam i p ro ­
w adzą, nic o „S o d alitate V is tu la n a ,” założonej przez K o n ra d a Celtc sa i całej reak cy i przeciw kierunkow i nowemu, ja k a n a stą p iła ponagłym przez niego opuszczeniu K rak o w a. P ró c z tego a u to r n ie
w y jaśnił różnicy pom iędzy hum anizm em z doby D ługosza, w yrosłym
n a szczupłej grzędzie u niw ersytetu krakow skiego, a im portow anym
n a w ielką skalę z zag ran icy , ja k to w dobie K ochanow skiego w idzi­
my. W reszcie co do reform acyi, choć o niej mówi się wiele, nie
m ożna przecież w yrozum ieć, ja k ie m i d ro g am i p rzen ik ała do P olski,
na ile sek t się ro z p a d ła i o co z nich każdej chodziło. A przecież i to
do tła wieku należy.
Ja k ż e te ra z na niem w ystępują celniejsi przedstaw iciele lite ra ­
tu ry? Przedew szystkiem n ależało każdego z n ich w edług w łaści­
wej mu fizyognomii przedstaw ić. O sięga to h isto ry k lite ra tu ry przez
u m iejętn e streszczanie dzieł w sposób, k tó ry b y w ykazyw ał ideę ich
przew odnią, w y jaśn iał u k ła d , d aw ał pojęcie o zaletach stylow ych
i o tycli znam ionach charak tery sty czn y ch p isarza, k tó re zależą od epo­
ki, w jak iej żyje, oraz od indyw idualnego jego uzdolnienia i um ysłow ych
zasobów. T ym czasem w p racy p. D ubieckiego wszyscy p isarze wy­
stęp u ją, albo ja k o nieoznaczone ilości, albo też bez odpow iedniej ch a­
ra k te ry sty k i i krytycznej oceny. I ta k , m ów iąc o b ibliografach i h i­
sto ry k ach lite ra tu ry p. D ubiecki w ylicza całe szeregi ich nazw isk n ie
oznaczając, co w ich p racach się mieści. J e s tto lita n ija , nie m ająca
n aw et inform acyjnego znaczenia. D a le j, p rzechodząc do k ro n ik arzy
przekonyw am y się, że a u to r nie k o rzy stał a n i z krytycznych w ydań
A . Bielow skiego, J . Szlachtow skiego i A d . M ułkow skiego, a n i też
z p ra c krytycznych Al. T yszyńskiego, Z eissberga i innych. G allusa
bow iem chrzci po daw nem u M arcin em i w skrzesza M ateu sza h. Cho­
lew a z krzyw dą m istrza W in cen teg o , k tó rem u n a rz.ecz tam teg o ,
pierw sze trzy księgi bez cerem onii zabiera! K ro n ik ę znów W i e l ­
k o p o l s k ą rozdziela pom iędzy trzech osobników: B oguchw ałę, B a szkona i M ierzw ę, ja k b y mu co do pierw szego obce były poglądy M .
W iszniew skiego, A l. h r. P rzezdzieckiego i M osbacha, a co do w szyst­
kich najnow sze p race K ętrzy ń sk ieg o i W arm sk ieg o. Co zaś dziw ­
niejsza, że k ro n ik a rz e ci, poczynając od G allu sa aż do J a n k a , archidyakona gnieźnieńskiego, pom im o, iż do różnych epok należą, m ają
w yg ląd dziwnie bliźnięcy. O tern, ja k ie k tó ry o g arn ia dziejowe
przestw ory, ja k ie zasady, ja k i duch go ożywia, ja k i m a sposób p isa­
nia, n a ile zresztą ksiąg dzieli swą kron ik ę i co z nich k ażd a zaw iera,
a u to r nie d aje w skazówek. N a to m ia st pełno tu b a łam u ctw a i fa ł­
szów, w ynikających z nieznajom ości p rzedm iotu. K ro n ik a np. J a n ­
k a m a być w edług a u to ra „w ybornem źródłem dziejowem do epoki
L eszk a C zarnego” (str. 57); gdy tym czasem w rzeczyw istości poczyna
się dopiero od śm ierci Ł o k ie tk a i z czasów panow ania K a z im ie rz a
W . ty lk o pobieżne w iadom ości p odaje. N a to m ia st a u to r przem ilcza
o spraw ie wytoczonej J a n k o w i przez E lżb ietę, królow ą-m atkę, oraz
M ik o ła ja Z aw iszę i M ik o ła ja z K ó rn ik a , z pow odu rzekom ego p rzy ­
w łaszczenia sobie przez niego skarbów po zm arłym K az im ierzu W .,
gdy w łaśnie opow iadanie o ty c h m ach in acyach n a d aje kronice je g o
ożywienie i barw ność, w yróżniające j ą od kronik poprzedników . W yt e l a znowu p. D ubiecki po s ta re m u C i o ł k i e m nazyw a, choć bezza­
sadność tój denom inacyi od la t k ilk u d r. K unze w ykazał. M ówiąc
d alej o kronice M a rc in a P o la k a , a u to r n adm ienia, iż M arcin „zazna­
jo m ił sfery naukow e ówczesnego św iata z P o lsk ą X I I I w ieku, sła b ą
politycznie i um ysłow o n a d e r nisko stojącą!" J e ż e li s ta ła ta k nisko,
to d la owych sfer nie b y ła w cale ciekaw ą. Z resztą, czy w tern m ia ła
pośredniczyć jeg o K ro n ik a P apieżów i Cesarzów , czy też M a rg a rith a
d ecreto ru m , k tó rą a u to r pom inął?..
K ów nieź zab y tk i piśm iennictw a p. D ubiecki po d y letan c k a tr a k ­
tu je , bez uw zględnienia dokonanych n ad nim i przez innych studyów .
Z a je d e n z n ajstaro ży tn iejszy ch pom ników uw aża P są lm 50, zn ajd u ­
ją c y się w bib lio tece m edyckiej; kiedy dziś ju ż wiadom o, że to je s t
falsy fik at, dokonany n a początk u bieżącego stulecia, w edług należą­
cego do Sw idzióskiego a dziś zagubionego, zabytku (oh. A ltpolniscbe
S p ra c h d e n k m iile r v. d r. N e h rin g . 1887 s tr, 97— 100). Z re sz tą wszel­
kie pom niki mowy nie w innym w h isto ry i lite ra tu ry p rzy ta czają się
celu, ty lk o by n a nich w ykazać stopniow y rozwój języka. Tym czasem
stro n ę tę p. D u b ieck i pom ija. P s a ł t e r z o w i f l o r y a ń s k i e m u za­
ledw ie k ilk an aście wierszy poświęca, nie d o ty k ają c złożonych w nim
p ra s ta ry c h form języ k a. K s i ą ż e c z k ę N a w o j k i uw aża za zb ió r
p i e ś n i (sic!) relig ijn y ch i m odlitw , zeb ranych przy końcu X V w ie­
ku , a sięgających początk iem swym X I V stulecia (?); b i b l i j ą k r ó ­
l ó w ój Z o f i j i za u r y w k i p rzek ład ó w biblii, k tó rą u wozi Rakoczy!!
(str. 84— 85. Czyżby a u to r nie zn ał w ydania tego pom nika i ro z ­
p raw y , w j a k ą go z a o p a trz y ł prof. M ałecki? Co zresztą znaczy
„ P ie ś ń o p racu jący ch k m ie c ia c h ", pom ieszczona w ty m okresie
(str. 87), skoro znowu w n astęp n y m (s tr. 139) pow iedziano, źe po­
w sta ła w dobie zm ieniających się stosunków pom iędzy panem i km ie­
ciem , a zatem pod koniec X V stu lecia?
A lbo i owa „ P ie ś ń o p ó l­
k u I g o r a " — n a ja k ió j zasadzie może być zaliczona do pom ników poe-
zyi polskiej? Co najw yżej, m ożnaby o niój zrobić w zm iankę, m ów iąc
o p rzek ład ach , dokonanych w X I X stuleciu. A le p. D ubiecki, a n n e ktu jąc obce pom niki, nie d aje pojęcia o calem bogactw ie naszych
w łasnych zabytków . N ie idzie tu o ich szczegółowe rozbiory, gdyż
d la w ykazania zm ian, ja k im języ k w tej epoce podlega, kilk a typo­
wych pomników n ajzu p ełn iej w p o dręczniku w ystarczy, ale o za ­
znaczenie w szystkich treściw ie d la d a n ia w skazówek, chcącym się
z nim i zapoznać.
W okresie d ru g im znajdujem y rów nież podobne nied o k ład n o ­
ści, ko n trad y k cy e i b łęd y , w ynikające z nieznajom ości opraco­
w ań źródłow ych. M ów iąc np. o „A g e n d a c h ," drukow anych w oficy­
nie H a lle ra i dodanej do nich powieści o „ U rb a n ie p apieżu", a u to r
ubolew a, iż te „in k u n ab u ły obecnie zatracen iu u legły" (str. 98);
tym czasem nie tylko nie zaginęły, ale owszem istn ie ją w pięciu egzem ­
plarzach, z k tó ry ch je d e n p o siad a B ib lio tek a O rdynacyi K ra siń ­
skich w W arszaw ie i w łaśnie z tego egzem plarza p. A d . A u . K r y ń ­
ski te k st owej powieści, zaopatrzony w g runtow ne studyum , w „ P r a ­
cach filologicznych" pom ieścił. (W a rsz a w a , 1885 T . I , 5 9 —90).—
C h a ra k te ry z u jąc znowu pisarzów reform y, pow iada a u to r, iż „ ż a ­
den nie zasły n ął, ja k o pierw szorzędny prozaik, mówca, p o ryw ają­
cy siłą n a tc h n ie n ia lub p o eta g órujący n a d innym i (str. 165)," a p o ­
mimo to, w dalszym ciągu czytam y, iż M aciej R ybiński, kalw in,
w ydał P s a łte rz , „w yróżniający się wśród ówczesnych tłórnaczeń
poetycznym ta le n te m " (str. 185); iż J a ro s z M oskorzew ski „w ład ał
znakom icie językiem polskim " (str. 187), nie mówiąc ju ż o C ypryanio
Bazy liku, o G rzegorzu z Ż arn o w ca (którego a u to r p om inął), a głó­
wnie o B eju , ta k w ybitnym przedstaw icielu reform y. Słowem, pełno
sprzeczności. J e ż e li je d n a k podobne niekonsekw encye m ożna a u to ­
row i wybaczyć, gdy te odnoszą się do d ru g o rzęd nych pisarzów , to
tru d n o rozgrzeszyć go z fałszów, gdy mówi o głównych p rz e d sta ­
w icielach lite ra tu ry X V I stulecia. I ta k , te n sam R e j, w edług
a u to ra um iera w r. 1577-ym, kiedy p. F e lik s R y b arsk i, op ierając
się n a a k ta c h ziem skich od la t kilku d atę jeg o śm ierci u sta lił (A te ­
neum , 1882). N ic tak że a u to r nie pow iedział o jego zapożyczeniach
z P alingeniusza, k tó re zarów no w „ W iz e ru n k u " ja k i w „Żyw ocie
człow ieka poczciwego" oddaw na w ykazane zostały. W życiorysie
znowu J . K ochanow skiego nie m a n aw et w zm ianki o jeg o stosunku
do P io tra M yszkow skiego, k tó ry przecież ta k w ażną rolę w życiu
poety odgryw a; nie m a d a t, odnoszących się ani do w stąpienia n a
u n iw ersy tet krakow ski, a n i do pobytu zagranicą, ani wreszcie do rezygnacyi z p osiadanych beneficyów, w ta k ścisłym związku zostającej
z jego ożenieniem . N ależało też w ykazać wpływ, ja k i na jego
utw ory w yw arła lite r a tu r a g recka, rzym ska i w łoska, a w każdym
razie p rzynajm niej ta k im arcydziełom , ja k : „ P s a łte rz " , „O d p raw a
posłów g reck ich " i „ T re n y " więcej krytycznych uw ag poświęcić. N ie
wiemy także, d la czego a u to r, p rzy taczając pieśń I l- g ą ksiąg w tóryok,
dowolnie te k s t 14-go w iersza odm ienił. W e w szystkich bowiem
p o p rą w niejszych w ydaniach, a tem bardziej w „ p o m n i k o w e r a 11
c z y ta m y : N a u c z o n e j białej-głow ie; tym czasem a u to r w ydru­
kow ał: n i e u c z o n e j , co zupełnie sens przeinacza. Gzem zresztą
w ytłóm aczyć zu p ełn e praw ie pom inięcie utw orów łacińskich poety,
b ez k tó ry ch nie m ożna ocenić an i jeg o w szechstronnej działalności,
a n i poznać osobistych stosunków ? P rzytoczenie bezładne sam ych ty tu ­
łów bez uw zględnienia treści nie może ju ż dziś w h isto ry i lite ra tu ry
w ystarczać.
M ikołajow i S zarzyóskiem u każe znowu p. D ubiecki um ierać
26-ciu letn im m łodzianem , kiedy p o d łu g M e try k i un iw ersy tetu lip­
skiego, wydanej przez d r. Tom kow icza, je s t w niej wymieniony, ja k o
słuchacz pod rokiem 1565 (ob. A rc h . dziej. lit. i ośw. w P olsce.
T . I I , 433). Je ż e li isto tn ie d o k o n ał życia w 1581 r., to m usiałby
stu d y a rozpoczynać, m ając la t dziesięć, co żad n ą m ia rą być nie m o­
gło. W e d łu g a u to ra on pierw szy tak że do lite ra tu ry polskiej wpro­
w adza form ę S onetu i aż do M ickiew icza nie zn ajduje n a tem polu
naśladow ców , kiedy pow szechnie wiadom o, iż w jeg o przysw ojeniu
w yprzedził go J . K ochanow ski i że p rzed au to rem G rażyny, Ję d rz e j
M orsztyn p isał tak że S onety. C hoć jed n ak zasługę w prow adzenia
tej form y do poezyi polskiej p. D ubiecki S zarzyóskiem u przyznaje,
przecież najm niej się jeg o sonetam i zajm uje, bez w zględu na to, że
w n ich s ta n ą ł najw yżej, '^ k o m yśliciel i p oeta. J a k o ż zaledw ie
cztery w iersze jed n eg o z.’nich p rzytoczył, nie troszcząc się b y n a j­
m niej o w ykazanie w nim m yśli przew odniej.
O K lonow iczu również dziw nych dow iadujem y się rzeczy. P o ­
m iędzy innem i i rokosz Z ebrzydow skiego zatruw a m u życie!!! (str.
253). A le bo, p o d łu g a u to ra , przychodzi on na św iat w r. 1541,
a u m iera w 1608, a przecież dziś n aw et niem cy ju ż wiedzą z a r ty ­
k u łu prof. N e h rin g a (ob. A llgem eine E n cyklopaedie d e r W issensc h a fte n und K iinste. X X X V I I , 136), że p o d łu g dokum entów przez
p. D etm ersk ieg o w ykrytych (A ten eu m , 1882) u m a rł w r. 1602,
a uro d ził się w 1545. N ic tak że a u to r nie nadm ienia o je g o stosun­
k a c h z J . Zam oyskim , k tó ry go pow ołał n a kierow nika załoźonój
przez siebie akadem ii w Z am ościu, a co w ażniejsza, że może i w pływ
w yw iera n a tendencye p o e m a tu ,,V ic to ria deorum !'1 P rzechow any
z w ielkiem poszanow aniem w łasnoręczny m an u sk ry p t poety w B ib lio ­
tece ordynacyi Z am oyskich widocznie w skazuje, iż K a n cle rz W .
przyw iązyw ał w ielką wagę do teg o utw oru, że go może za odbicie
w łasnej m yśli uznaw ał. P . D u b ieck i, k tó ry wie, że w tej biblio­
tece zn ajd u je się rękopism S t. S er. Jag o d y ń sk ieg o , obejm ujący p rz e­
k ła d y P e tr a r k i, (str. 411), pow inien był zwrócić i n a rękopism K lo now icza uw agę. N ie szlachcie też, ja k to m niem a, rz u c ił w nim
ręk aw icę K lonow icz, lecz m oźnow ładzcom , k tórych B a to ry z pom o­
cą Zam oyskiego chciał złam ać. O ni to są owymi G igantam i, którzy
z Jow iszem -królem w alkę prow adzą. D ziesięć la t zresztą pośw ię­
conych n a pisanie tego u tw o ru i ro k 1587 jeg o w ydania, je s t nieo­
m ylną wskazówki},, jak ieg o to ro d zaju i czyją m ia ł ilustrow ać p o li­
tykę. A cóż pow iedzieć o biografii Szym ona Szymonowicza! A u to r
widocznie nie m iał w rę k u gruntow nej p racy o tym poecie A . B ielow skiego, pom ieszczonej w „R o zp raw ach i spraw ozdaniach11 a k a ­
dem ii um iejętności w K rakow ie. Inaczćj nie byłby tw ierd ził, iż ca­
łe swe w ykształcenie zaw dzięczał uniw ersytetow i K rakow skiem u,
a n i go ja k o ograniczonego d o m ato ra p rzed staw iał (s tr. 270). A
przecie, któż nie wie, że te n d ru g i po J a n ie K ochanow skim poeta -a rty s ta X V I-g o stu lecia był uczniem S calig era w P a ry ż u , biegłym
zarów no w n au k ach h u m an itarn y ch ja k m atem atycznych i m e­
dycznych. Cóż? kiedy a u to r n ajkategoryczniej zapew nia, że „stu dyów żadnych zag ran icą nie o d b y ł" (str. 270). D opraw dy, czyta­
ją c ledwie oczom się wierzy! Z drugiej znowu strony a u to r niepo­
trzebnie przecenia rodzaj jego ta le n tu . P o w iad a, „że nie był n a śla ­
dow cą" (str. 271), że stoi w szeregu sam odzielnych pisarzów. T y m ­
czasem rzecz się m a całkiem przeciw nie. N aślad ow ał bowiem, co
p raw d a po m istrzow sku, idylistów greckich, a naw et W ergilyusza; ale
oryginalnych sielanek zaledwie trzy lub cztery n a p isa ł.
Podobnie p. D ubiecki nic nie wie o najnow szych stu d y ach nad
Ł . G órnickim podjętych. P o d łu g niego „D w o rzan in ," to n ajw iern iej­
szy obraz obyczajów z epoki Z y g m u n ta A u g u sta; podczas gdy studya R a p h a e la L oew en feld a (Ł u k asz G órnicki, sein L eb en und seine
W e rk e . B reslau , 1884) najdow odniej w ykazały, bo przez zestaw ie­
nie te k stu „ D w o rzan in a" z dziełem C astig lio n e’go, iż z m ałym i od­
m ianam i je st to dosłow ne tłóm aczenie jego „ I I C o rteg ian o ". D w o­
rz a n in a m ożna je d y n ie uw ażać ja k o usiłow anie szczepienia w P olsce
włoskiej k u ltu ry , w reszcie ja k o obraz dw oru Z y g m u n ta A u g u sta,
ale nigdy powszechnego obyczaju naro d u . Ż e n aw et te dążenia d la
zwolenników daw nej prostoty były w strętn e, widzim y to z „Ż yw ota
człow ieka poczciw ego," k tó ry przeciw tym nowościom najw ym ow niej­
szy p ro te st stanow i. G dy bowiem G órnicki, ja k o h u m anista, zam i­
łow any we wszystkiem, co włoskie, id e a ł doskonałości widzi jed y n ie
w „D w orzaninie"; R ej tym czasem życie dw orskie potępia, a n ato ­
m iast podnosi życie żo łnierskie i swobodne, niezależne, ziem iańskie.
N ie je s t to p ro sty przypadek, iż „Ż y w o t człow ieka poczciwego" zaraz
w następ n y m roku po D w orzaninie się pojaw ił! T en G órnicki z re ­
sztą zajm uje ważne m iejsce w rozw oju i udoskonaleniu języ k a. N ie
zaprzecza mu w praw dzie p. D ubiecki tej zasługi, ale niew yjaśnia,
n a czem ona polega. A je d n a k n ależało zaznaczyć, iż on pierw szy
bezw zględnie stosuje do niego sk ład n ią ła c iń sk ą i sadzi się n a arcykunsztow ną budow ę zdań i okresów, n a śla d u ją c to k cycerońskiego
w ysłow ienia, k tó re w S k ard ze dopiero w łaściw ą sobie n a tu ra ln o ść
i pro sto tę zdobyło. Rów nież c h a ra k te ry s ty k a O rzechow skiego, z a ­
w a rta w sam ych ogólnikach, bez p rzytoczenia szczegółów, odnoszą­
cych się do je g o życia, nie d aje poznać człow ieka, k tó ry je s t typem
te g o m oralnego złam an ia, jak iem u wiele osobistości w epoce reform acyi ulega; n a to m ia st n iefortunne porów nanie go z B ohdanem Chm iel­
nickim!! (str. 295) może kom uś przypuszczenie nasunąć, że co n a jmnićj s ta l n a czele jak ieg o ś rokoszu. Z e wszystkich zresztą d z ie ł je g o
a u to r streszcza tylko „P o licy ą i Q u in cu n xa“ — i trzebaż w łaśnie t a ­
kiego tra fu , że to, co stanow i osnowę pierw szej, przyznaje drugiem u
i przeciw nie (str. 296). M ów iąc znowu o A n d rzeju F ry c z u M odrzew ­
skim , pom ija ta k w ażną jeg o p ra c ę ja k „D e poena hom icidii11, a z tego,
co p rz y ta c z a z książki „O n ap raw ie rzeczy p o sp o litśj11 nie d aje znowu
poznać doniosłości żądanej przezeń reform y. N ie m a tu bowiem n a­
w et w zm ianki an i o potrzeb ie u stanow ienia try b u n a łu , an i o sk a rb ie
i ta k ściśle zw iązanśj z nim reform ie obrony krajow ej, an i wreszcie
o owych cenzorach obyczajów, k tó rzy właściwie m ają w ładzę wyko­
naw czą stanow ić. "W każdym razie nie widzim y w owym F ry c z u
śm iałego p ro p a g a to ra kościoła narodow ego, co przecież jeg o dąże­
niom n a d a je cechę bardzo w ybitną. O A n d rzeju N ideckim pow iada
znowu au to r, że oprócz C ycerona, o b jaśn iał jeszcze C ezara, Liw yusza i T erencyusza (str. 314); tym czasem d o tą d w iadom o tylko, że
w ydał krytyczne opracow anie F ra g m e n tó w C ycerona (O b. A n. P a ­
try c y N id eck i, jeg o życie i d zieła p. K az im ierz a M oraw skiego.
K r a k ., 1884).
Je ż e li je d n a k czyje stanow isko a u to r tra k tu je bez dokładnego
zrozum ienia'rzeczy, to bez zaprzeczenia M ik o łaja K o p e rn ik a , k tó ry
rozpoczyna nowy zw rot w um ysłow ości Z achodu. J a k o ż K o p e rn ik
nietylko system P to lem eu sza obalił, ale, podając w w ątpliw ość c a łą
wiedzę starożytnego św iata, stanow i p u n k t w yjścia dla nowożytnej
filozofii, k tó ra , odrzucając pow agę A ry sto tele sa i P lato n a , zaczyna
się opierać o d tąd bądź n a prześw iadczeniu o rzeczyw istości b y tu
z pew ności podm iotow ego m yślenia, ja k R en e D escartes, bądź n a
dośw iadczeniu i m etodzie indukcyjnej, ja k B acon. N a d to przez swe
odkrycie K o p e rn ik nietylko s ta ł się tw órcą „now ej astronom ii11, ale
n a d to zapew nił n a zachodzie postęp i przew agę naukom m atem a ­
tycznym nad w szystkiem i innem i um iejętnościam i przez cały ciąg
X V i l i X V I I I stulecia; n arzu cił n a d to m etodę geom etryczną
w szystkim scyentyficznym dowodzeniom i u ra b ia ją c odpow iednio
um ysły całych pokoleń, w ycisnął n aw et n a poezyi właściwe piętno,
k tó r a zasadnicze swe p ra w a sprow adza do czysto ilościow ych pojęć
jed n o ści rzeczy, m iejsca i czasu. W ła śn ie ta okoliczność, że geniusz
je g o u nas nie był oceniony i uznany, w yjaśnia ta k szybki up ad ek
n a u k i lite ra tu ry w X V I I i pierwszej połowie X V I I I stulecia. G d y
refo rm ę ostatecznie stłum iono, gdy uniw ersytet krakow ski, o d rzu­
ciwszy pełny hum anizm , zasklepił się po starem u w filozofii sch o la stycznej; wtedy nie było idei, k tó ra b y zelektryzow ała i n a nowo
w ru ch w praw iła um ysły. W ła ś n ie tu je s t klucz do zrozum ienia c a­
łego m akaronicznego o kresu. W odkryciu bowiem K o p e rn ik a tk w i­
ła idea wszechśw iatow ego p ostępu; skoro się zaś n a ró d n a niej
n ie o p arł, m usiał pozostać za tym i, k tó rzy ją podjęli i rozw inęli
w szechstronnie. P . D u b ieck i nie d o p a trz y ł tej idei i, sz u k ając p rz y ­
czyn u p ad k u lite ra tu ry w czysto politycznych stosunkach rozszerza
do tego stopnia w okresie trzecim tło historyczne, że poczynając od
Z ygm unta I I I , k reśli panow ania w szystkich królów kolejno aż do
A u g u sta I I I w łącznie. O tóż tego tła , to ju ż chyba za wiele. N a ­
to m iast nic nie mówi o szkołach jezu ick ich , ich urządzeniu, m etodzie
i panującym u nich duchu, k tó ry przecież w skazuje, w jakim społe­
czeństw o pod w zględem um ysłowym rozw ijało się kierunku. Co do
pojedynczych pisarzów tego okresu, to przyznać trzeb a, że ich ch a­
ra k te ry sty k a i ocena o wiele je st trafn iejszą, niż pisarzów X V I s tu ­
lecia. P rzecież są i tu pewne niedo k ład n o ści. T a k np. c h a ra k te ry ­
sty k a H iero n im a M orsztyna prędzej d a ła b y się odnieść do A n d rzeja,
który isto tn ie, zn ając lite ra tu rę fran cu zk ą i w łoską, bierze z nich to,
co rzeczywiście było godne przysw ojenia, podczas gdy H ieronim ,
przejm u jąc to, co nie m iało żadnej w artości, bo aw antury z ro m a n ­
sów rycerskich, do reszty kazi sm ak w narodzie i zabija rozsądek.
A u to r wszakże z dzieł jeg o przy tacza tylko Ś w i a t o w ą r o z k o s z
i H i s t o r y ą o B a n i a l u c e , a przem ilcza P h i l o m a c h i ą , w której
znajdujem y ta k ie np. historye, ja k o A l f o n s i e ks. a r a g o ń s k i m
i O r y s t e l l i , k r ó l e w n i e k r e t e ń s k i e j , c ó r c e M i n o s a i in­
ne. N ato m ia st utw ory A n d rz e ja n ie dość należycie ocenia. A prze­
cież sam o przetłóm aczenie C y d a , jednego z arcy d zieł K o rn e la, s ta ­
nowi w epoce dyalogów jezuickich, nie m a łą z jego stro n y zasługę.
R ów nież P s y c h e , jeżeli je s t naśladow nictw em , to tylko w p o cząt­
kowych pieśniach, w dalszym bowiem ciąg u je s t całkiem oryginal­
nym i tym w ażniejszym utw orem , że w ystępuje w nim żywioł zupeł­
nie nowy w naszej lite ra tu rz e , bo kobieta, stanow iąca główny p rze d ­
m iot utw oru, k tó rej p oeta sk ła d a hołdy w duchu galan tery i czysto
francuzk iej. N ajg o rzej się autorow i u d ało ze Z bigniew em M orszty­
nem. Id ą c bowiem za M ałeckim , k tó ry jeszcze w r. 1859 drukow ał
arty k u ł o M orszty n ach w P i ś m i e z b i o r o w e m J . O hryzki, po­
w iada, iż ów Zbigniew , ja k o poeta, wcale nie istn ia ł (str. 385). T ym ­
czasem trzy la ta tem u J a n R zepecki ogłosił bardzo gruntow ną roz­
praw ę: „O n i e z n a n y c h d o t ą d p o e z y a c h Z b i g n i e w a M o r ­
s z t y n a , ” w k tó rej dowiódł, że i jem u należy przyznać m iano poety
(oh. B ib lio tek ę warsz. 1885, t. I , str. 38, 388; t. I I , 40).
Sym patyczną E lż b ie tę D ru ż b a c k ą nie wiemy znowu dla czego
a u to r po ks. Bace pom ieścił. P isząc bowiem czystą i popraw ną pol­
szczyzną, w czasach najw iększego skażenia sm aku i języ k a, ju ż tym
samym zasłu g u je, by się w lepszem znajdow ała sąsiedztw ie. Je ż e li
zaś ks. B a k a m iał być przedstaw icielem owego dziw aczenia form ą,
w łaściw ego jezuickiej szkoły pisarzom , to znowu nie daje on pojęcia
ani o skażeniu języka, an i o tern poniżeniu m oralnem , do ja k ieg o do­
chodzą tam tocześni m akaroniczni i panegiryczni pisarze. N ie jed n o
z kazań, przyw iedzione w w yjątkach, lub dedykacya „ W o jsk a afek­
tów zarek ru to w an y ch ” dalekoby n a s więcej w tajem niczyła w ówcze­
sny n astró j duchow y społeczeństw a, niż to wszystko, co a u to r w ogól­
n ik a c h o c h a ra k te rz e piśm iennictw a owej epoki pow iedział (str.
3 6 5 —368). Ja k ie g o ż to bowiem w yrzeczenia się w łasnej godności
p o trz e b a było, by w owej dedykacyi ta k i p an eg iry k n a h e rb ks. M i­
c h a ła W iszniow ieckiego het. w. lit. napisać:
Trzy książąt W iszniowieckich co krzyże dyktują?
W ielki ich przeciw Bogu afekt eksprym ują:
Że dla miłości zawsze książęta Jezusowi
Nie na jedne (sic) locz na trzy krzyże iść gotowi.
Pięknie Jezus nadgrodzil (sic) punkt afektu tego,
Gdy do krzyża przypuścił Jezus herbu swego.
Słusznie tedy w r e s p e k c i e b o s k i m s i ę l o k u j ą ,
G d y t y m h e r b e m , co J e z u s , k r z y ż o m p i e c z ę t u j ą .
I to p isał duchowny! A ileż podobnych panegiryków wyszło
z pod p ió ra taintoczesnych pismaków! N a le ża ło w ykazać ich źródło
w zaw isłości politycznej szlach ty od panów, w d o b ro d ziejstw ach
św iadczonych przez n ich zgrom adzeniom duchow nym ;
wreszcie
w zw yrodniałej in sty tu cy i obyczajow ej d w orzaństw a, k tó ra zam iast
by ć szkołą, w d rażającą ludzi m łodych do posług obyw atelskich
i państw ow ych, s ta ła się szkołą pochlebstw a. R ów nież d z ia ł h isto ­
ryczny a u to r nie dość naukow o tra k tu je . J u ż h istorycy X V I stu le ­
cia, zerw aw szy nić, łączącą ich z D ługoszem , tra c ą ów szeroki p o ­
g lą d n a spraw y św iata, k tó ry cechuje dziejopisa z X V stulecia. J e ­
go krytycyzm zastęp u je K ro m e r panegiryzm em . H isto ry a z a m iast
być surow ą nauczycielką, sta je się pochlebnicą naro d u . Cóż dopiero
mówić o dziejopisach z epoki m akaronicznej, gdy n a ró d um ysłowo
u p a d ły i podzielony na p arty e, jeszcze mniej był zdolny w ydaw ać
z siebie jednostki, k tó re b y um iały niety lk o wznieść się n a d n a m ię t­
ności stronnicze, ale i ogół spraw narodow ych o g arn ąć i n ad niem i
w ypow iedzieć sąd spraw iedliw y, 1
1 "
' m '
1----------» - i—*
zdolną tylko do subjektyw nego
tłu m p am iętn ik arzy w ydaje. B a rd z o też tra fn ie a u to r n a pierw szem
m iejscu ic h postaw ił, ale p o p ełn ił b łąd , że nie przeprow adził sto p ­
niowo owych zm ian, ja k ie zachodziły w pojęciach o zad an iu dziejo­
pisarstw a, poczynając od D łu g o sza do historyków X V I stulecia
i od tych o statn ich do historyków jezuickiego o k resu . N a d to a u to r
wielu z p a m iętn ik arzy pom in ął. N ie znajdujem y np. w jeg o dziele
w zm ianki o S tan isław ie Ż ółkiew skim , o J a n ie A n t. C hrapow ickim ,
M ik. D yakow skim i wielu innych. Co zaś w ażniejsza, że dopiero po
załatw ien iu się z nim i przechodzi do ta k zw anych S i l v a e r e r u m ,
kiedy w łaśnie one, podobnie ja k K a ta lo g i kronikom , d ały p a m ię tn i­
kom początek. M ów iąc znowu o E ncyklo pedyach, n a p ier wszem
m iejscu staw ia Szym ona S tarow olskiego, ja k o najpłodniejszego p isa ­
rza; tym czasem zaledwie cztery je g o dzieła w ym ienia, choć p rzy zn a ­
je , że ich do 60-ciu n a p isa ł. A n d rz e ja M aksym iliana F r e d r ę tr a k ­
tu je tylko ja k o a u to ra P rzy słó w i K ousyderacyj około p o rządku wo­
jen n eg o ; przemilcza zaś o jego pedagogicznym tra k ta c ie p. t. „V ir
consilii,” o którym przecież m ógł był powziąć w iadom ość z a rty k u łu
p. P . Chm ielow skiego, pomieszczonego w zeszycie 4, tom u IV . „ E n cyklopedyi wychowawczej". W reszcie w dziwnie chaotycznym n ie ła ­
dzie zszeregow ał a u to r w szystkich p isarzy, używ ających ję zy k a ła ­
cińskiego, nie troszcząc się o ich zgrupow anie, stosow nie do p rzed ­
miotów, którym pośw ięcali swe pióro.
Zobaczm y te ra z , o ile dzieło p. D ubieckiego odpow iada celom
pedagogicznym , ltz e c z p ro sta, iż k ażd a książka, przeznaczona do
kształcen ia m łodzieży pow inna się odznaczać system atycznym u k ła ­
dem treści, ja sn o śc ią i porządkiem w m yślach, d o kładnością w wy­
słowieniu. O tóż tych przym iotów nie możemy się w dziele p. D u ­
bieckiego d opatrzeć. J u ż samo określenie lite ra tu ry w tej form ie,
że o n a j e s t wyobrazicielką życia umysłowego narodu,
nie odpow iada w ym aganiom naukow ym . M oże się bowiem stosow ać
zarów no do a rc h ite k tu ry , ja k i do innych sztuk pięknych. Budowy
E g ip tu , ru in y P a la n k i, średniow ieczne kościoły i k a te d ry gotyckie,
d a ją rów nie, ja k k ażd a lite ra tu ra , o myśli narodow ej św iadectwo.
Słow em b rak tu c e c h y g a t u n k o w e j , bez k tó rej nie m a logiczne­
go określenia. N ależy koniecznie powiedzieć, iż życie to w lite ra tu ­
rze ujaw nia się w utw orach, w yrażonych w mowie ustnej lub p isa ­
nej, jeżeli j ą chcem y od innych objawów życia um ysłow ego wyróż­
nić. O bok tego dziwny tu zam ęt w rozkładzie treści panuje. A u to r
gw ałci nietylko logiczny, lecz i chronologiczny porządek. I tak: pieśń
„B ogaro d zica” pom ieścił w okresie pierw szym , kiedy, ja k sam przy­
znaje, n ajstaro źy tn iejszy je j zabytek piśm ienny pochodzi z 1408 r.
W y stę p u je więc poza ram y , w podziale na okresy, przez siebie przy­
ję te . Poczem znowu n a s tr. 73 do pieśni relig ijn ych pow raca. Ń a
str. 83 podaje wiadom ość o P s a ł t e r z u f l o r y a ń s k i m , a dopie­
ro n a 99 mówi o pisow ni tego zaby tk u . P rzech o d ząc znowu k ro n i­
k a rzy kolejno, po G odzisław ie-B aszkonie w prow adza bezpośrednio
J a n k a z C zarnkow a i znowu po nim rzecz dalej o B aszkonie prow a­
dzi (str. 57— 58). J a k b y zaś p ra g n ą c czytelnikow i spraw ić jeszcze
w iększą niespodziankę, posunąw szy się z Ja n k ie m n ap rzó d w w iek
X I V , nag le n aw raca do X I i X I I i mówi o N esto rze i D ytm arze!
N aw iasem mówiąc, ze względów chronologicznych, N esto r żadną m iarą
n ie pow inien b y ł poprzed zać D y tm ara. D alej n a stro n icach 115—
116 a u to r o bjaśnia znaczenie filozofii scholastycznej i hum anizm u,
a o przedstaw icielu u n as pierw szej — J a n ie z G łogow a mówi dopie­
ro n a 125, o rep rezen tan tach zaś drugiego n a 122— 127 str.
Z powyższych przykładów m ożna chyba powziąć w yobrażenie
o porząd k u pan u jący m w rozb ieran ej przez n as historyi, a zarazem
o tym zam ęcie, ja k i m usi pow stać w każdej młodej głow ie, k tó ra
z ta k bezładnie nagrom adzonych faktów m a zdobywać pojęcie o lite ­
ra tu rz e ojczystej.
W każdej n ad to historyi, a tern b ardziej przeznaczonej za pod­
ręczn ik d la kształcącej się m łodzieży, należy sta ra ć się o w ykazanie
zależności je d n y c h faktów od d rugich, gdyż tylko tym sposobem
m ożna w drożyć um ysły do praw idłow ego m yślenia i szukania przy­
czyn i skutków w każdym społecznego życia objaw ie. Tym czasem
ta k logicznego zw iązku tru d n o się w pracy p. D ubieckiego dopa­
trzeć, gdyż rozstrzelen ie zależnych od siebie um ysłow ych zjaw isk,
nie pozw ala ich n a je d n ę nić naw iązać.
O bok tego i języ k a u to ra ra z i takiego rodzaju rusycyzm am i, ja k :
p r z y K a z i m i e r z u W ., zam iast: za K azim ierza W .; w p a t r u ­
j ą c s i ę w k o l e j e p o l i t y c z n e g o r o z w o j u , zam iast: rozw a­
żając koleje, a co niestety, z b y t często się pow tarza. W ogóle H isto ry a lite ra tu ry p. D ubieckiego, o ileśm y ją z tom u pierw szego po­
znali, nie stoi n a wysokości naukow ych w ym agań, ani odpow iada
celowi, ja k i sobie a u to r założył. G dyby też nie ów cel, ta k w yraźnie
zapow iedziany w przedm ow ie, gdyby nie poświęcenie te j pracy:
„M atkom , strażniczkom ognisk rodzinnych," może nie bylibyśm y je j
poddaw ali ta k szczegółowej ocenie. W ied ząc je d n a k z dośw iadcze­
n ia , j a k bezkrytycznie kierow nicy ognisk rodzinnych odnoszą się do
dzieł, k tó re d a ją w ręce m łodzieży, poczytyw aliśm y za obowiązek
p ra c ę p. D ubieckiego w św ietle właściwym przedstaw ić.
Roman Plenkiewicz.
Nędza Galieyi w cyfrach i program energicznego rozwoju gospodarstwa krajow e­
go. Napisał Stanisław Szczepanowski.
W e Lwowie, nakładem autora, drukiem
Filiera i Spółki, 1 8 8 8 , str. X X I, 2 nl., 2 18 in 4 -to * ).
W poprzednich u w ag ach zapuściłem się nieraz może za daleko
w szczegóły, m niej zajm u jące nie fachow ego czytelnika, k tórego za
to n ajm ocniej przep raszan i. Z m ojego p u n k tu widzenia uw ażałem
to je d n a k za niezbędne, aby w głów nych d ziała ch , do których odno­
si się m a te ry a ł cyfrowy p. S. (produkcya, wyżywienie ludności, d o ­
chody społeczhe, obciążenie względem p ań stw a i w obec zagranicy,
i n ied o b ó r życiowy) w ykazać, ja k dalece chw iejnem i są nieraz pod­
staw y wywodów a u to ra i tw ierd zeń z całą stanow czością wypow ia­
d anych i ja k dalece p rzesadnem przedstaw ienie stosunków w ta k
rozpaczliw em świetle. P . S. zupełnie tra fn ie w skazuje głów ne u jem ­
ne stro n y n aszych stosunków ekonom icznych: za m a łą produkcyę
rolniczą, zajęcie przem ysłow e w słab y ch p o czątkach rozwoju, n a d ­
m ierne pokryw anie p o trzeb n aw et najcodzienniejszych pozakrajow y­
m i fa b ry k a ta m i, z b y t częste złe użycie k re d y tu pryw atnego. S k u t­
*)
Dokończenie— patrz zesz. za mieś. czerwiec r. b.
kiem tego w szystkiego nasze siły ekonomiczne są za słab e cło ponosze­
n ia ciężarów publicznych i pryw atnych. W szy stk o to prawdziwe,,
a jakkolw iek nieraz ju ż było podnoszonem , to je d n a k nie m ożna te ­
go dość często przypom inać naszem u społeczeństw u i isto tn ą
zasłu g ą p. S. a w łaściw ą z a le tą jeg o książki jest, że uczynił to znowu
i z tym talen tem p isarsk im i z tą w erw ą, k tó re nie om ieszkały wy­
wrzeć w rażenia w szerokich k ołach. Z a ta ić je d n a k nie można, że
p rzesad a, jak iej się p. S. p rzy tem dopuścił, sprow adza sk u tek u je ­
m ny w dw ojakim k ieru n k u : N ajp ierw p su je nam rep u ta cy ą i kred y t
poza krajem , gdzie nie pow inniśm y chcieć się przedstaw ić lepiej niż
w rzeczyw istości, ale nie m am y in te re su i nie pow inniśm y p rz ed sta ­
w iać się gorzej, tem b ard ziej, że p otrzebujem y pozakrajow yeh kapiłów n a w kłady, bez któ ry ch nie postąpim y n ap rzó d, ja k to p. S. słu ­
sznie podnosi. P rze d sta w ia n ie stosunków naszych w zbyt ciem nych
b arw ach poza k rajem je s t częstą u nas w adą, z k tó rą się łączy nieraz
naiw na, w sk u tk ach ato li szkodliwa i brak iem godności grzesząca chęć
w zbudzenia litości lub w spółczucia '). T ej chęci oczywiście stanow ­
czo nie m a u p. S. k tó ry p rzesadza w k ieru n k u przeciw nym , bo że­
b ra n in ą nazyw a dopom inanie się o odpow iedni u d z ia ł G alicy i w wy­
d a tk a ch z b u d żetu państw ow ego. D alszy zaś ujem ny sk u tek p rz e ­
sadnie czarnego odm alow ania naszych stosunków ekonom icznych n a
tern polega, że o słab ia ono w iarę we w łasne siły, szerzy zw ątpienie
i niechęć do p racy n ad p opraw ą stosunków , obezw ładnia sła b ą i ta k
inicyatyw ę i energią a służy za w ygodną wymówkę egoizmowi, k tó ry
jak n ajw ięcej d la siebie chce u rato w ać z rozbicia i lekkom yślności,
k tó ra znajd u je w tern p oparcie d la swego h asła: „ap ró s nous le deluge.“ W iem b ard zo dobrze i u zn a to każdy uw ażny i głębszy czytel­
nik, że p. S. w skazanych tu skutków w cale nie zam ierzał. Owszem,
ożywia go silna w iara w przyszłość, podnosi on, że to, co u nas d o tą d
zrobiono, świadczy, że m ożna k ra j dźw ignąć ekonom icznie i zgodnie
z tern staw ia „ p ro g ra m energicznego rozw oju gospodarstw a k ra jo ­
w ego.” N ie godzi się p rzeto staw iać książki p. S., gdyby naw et
nie m iała poważnej objętości i z a le t pisarsk ich , ja k ie m i się odzna­
cza, obok pospolitych n arzek ań n a biedę galicyjską, w szakże owe
niezam ierzone sk u tk i ujem ne w k r a j u —poza k rajem są, j a k się o tern
niew ątpliw ie przekonałem , a przeto nie mogę nie obciążyć niem i
zarzutu przesady, ja k i p. S. uczyniłem 2). P rz e sa d ą grzeszy też
obraz stosunków na polu społecznem i politycznem , ja k i p. S. p o d a ­
je , cbociaż tu stopień przesady je s t znacznie m niejszy, a n ato m iast
')
W tym kierunku nagrzeszono u nas dużo przy rozmaitych sposobno­
ściach, a w ostatnim czasie także w sprawie podatku wddczanego, według m nie
z niewątpliwy szkodą dla kraju.
')
Nie wiem o ile prawdziwą jest wiadomość dziennikarska, jakoby p. S .
zam ierzał wydać książkę swoję w języku niem ieckim . Nie mogę tem u wierzyć.
więcej w ystępuje b ra k szczegółowej znajom ości naszych stosunków ,
łatw y do zrozu m ien ia u człow ieka, k tó ry nie ta k daw no w k ra ju
m ieszka i d o tą d w yłącznie je d n e j g ałęzi produkcyi b y ł oddany.
N ajw ięcej przesadzonem je s t tu ta j, co p. S. mówi o panow aniu
b ió ro k racy i. W o b ec chw iejności przychodu z ziem i, zależnego od
k lim a tu i od konkurencyi zag ran iczn ej, w obec b ra k u zajęć przem y­
słow ych, k tó reb y daw ały lepsze w idoki powodzenia a nizkiego s ta ­
n u k upiectw a i rzem iosł, nie m ożna n iestety zbytecznie się dziwić,
że ta k przew ażna część m łodzieży g arn ie się do służby publicznej
w u rzędach, że bardzo skrom ne pod w zględem inateryalnym , lecz
pewne i eskontow anym i z góry widokam i aw ansu w yposażone sta n o ­
wisko u rzęd n ik a, nie p sujące pozycyi socyalnćj tem u, który je za j­
m uje (o ty le ju ż od dw udziestu kilku la t zm ieniły się w yobrażenia
społeczne) je s t poszukiw anśm , choćby kosztem 4 —6 la t bezpłatnej
służby, a zatćm u bard zo przew ażnej liczby kandydatów kosztem n a j­
cięższej biedy, k tó ra podkopuje siły-*-a czasem i m oralność. P ra w ­
d ą je s t d alej, że dochody wyższych posad urzędniczych w k ra ju , ja k ­
kolw iek m niejsze niż w wielu innych p aństw ach w obec w skazanych
dopiero co stosunków , m ogą w ydaw ać się większym i i tro c h ę w iększe
nadaw ać znaczenie tym , którzy je p o b ie ra ją , niżby to m iało m iejsce
gdzieindziśj. J e d n a k ż e stanow czo nie je s t p raw d ą, żeby w G alicyi
k la sa urzędnicza stan o w iła z w a rtą k a stę , k tó ra góruje nad w szystkiem i innem i w arstw am i społeczeństw a liczbą, dochodem , w ykształ­
ceniem i organizacyą i k tó rej panow anie w społeczeństw ie je s t przy­
czyną p an o w an ia fałszyw ych poglądów ekonom icznych i błędnej po­
lity k i w gospodarstw ie krajow em .
A żeby przew agę b iórokracyi p rzedstaw ić n a jb a rd z ie j w ydat­
nie, p. S. dolicza do niej wojsko, duchow ieństw o, urzędników i słu ż ­
bę gm in, pow iatów , k ra ju i nauczycielstw o całe, oraz służbę kolejo­
w ą i dochodzi do liczby 200,000 osób (z rodzinam i) z dochodem 34
m ilionów rocznie. Przedew szystkiem należy w yłączyć tu w ojsko,
w k tó rem najw iększa część sk ła d a ją c y c h je osób, pochodzących
z wszystkich w arstw społecznych bez różnicy, sp ełn ia czasowy i przy
pow szechnej służbie wojskowej stosunkow o k ró tk o trw ający obow ią­
zek służby p u blicznej, w ystępując n a te n czas ze w zględu n a w yż­
sze w ym agania społeczne z szeregu producentów , w ażąc na szali sto ­
sunków ekonom icznych tylko w c h a ra k te rz e konsum entów , a z a ra ­
zem ja k o ręk o jm ia bezpieczeństw a i porządku społecznego, a ta k
sam o ja k wojskowi z pow o łan ia nie m ając żadnego czynnego w pły­
w u n a k ie ru n e k k rajow ej polityki ekonom icznej. Z innych znowu
powodów nie należy tu ta j duchow ieństw o, a przynajm niej część jego
najzn aczn iejsza i w naszych stosu n k ach n ajbardziój wpływowa. P .
S. przeoczył, iż praw ie wszyscy proboszczowie katoliccy, bez różnicy
obrządku, m ają dotacye w ziem i i stanow ią odręb n ą kategoryę około
2,500 dożyw otnich posiadaczy g o spodarstw rolniczych, przew ażnie
średniej w ielkości, k tó re nie m ogą być a n i pozbywano ani odłuźane
i w tyra w zględzie w ykazują niejak ie podobieństw o do am ery k ań ­
skich h o r a e s t e a d , a k tó ry ch posiadacze raz stale zam ianow ani nie
m ogą być dowolnie usuw ani lub przenoszeni. G ospodarstw a te są czyn­
nikiem ekonom icznym nie bez znaczenia zw łaszcza w pewnych oko­
licach k ra ju , a ich posiadacze są naw et poza obrębem czysto kościel­
nych czynności, w ażnym czynnikiem społecznym , ale nie w kierunku
biórokraty czn y m , ja k p. S. tw ierdzi. N iech p. Ś. weźmie n a uw agę
m ianow icie duchow ieństw o unickie, z któreg o —licznem potom stw em
pobłogosław ionych rodzin wyszła ta k znaczna część urzędniczej i nieurzędniczej inteligencyi rów nie rusk iej ja k i polskiej.
P o m ijam p ytanie, czy ro zm aite kategorye urzędników sam o­
rząd n y ch , czy urzędników sądow ych i nauczycielstw o m ożna uw a­
żać za czynnik polityczny zupełnie je d n o lity z ad m in istracy ą poli­
ty czną i skarb o w ą i zap y tu ję, czy m ożna karcone przez p. S. ta k
słusznie (choć i tu nie bez p rzesady), fałszyw e p oglądy ekonomiczne,
a m ianowicie: w strę t do podatków i do gospodarki nakładow ej n a
podstaw ie wyższego opodatkow ania się n a cele krajow e, pow iatow e
i gm inne, przy p isać opanow aniu opinii publicznej przez b ió ro k ra cyę i w ogóle je j przew adze w społeczeństw ie galicyjskiein? W sz a k ­
że p. S. m usi być wiadom em , że u rzędnicy publiczni w szelkich kategoryi oraz duchow ni (co do kongruy) i nauczyciele publiczni, są w G a­
licy! wolni od w szelkich dodatków do podatków , rów nie ja k od p restacyi publicznych, zatem n ałożenie wyższych ciężarów n a po trze­
by krajow e, pow iatow e lu b gm inne w cale nie d otyka ich płac i in ­
nych poborów . Toż, gdyby b ió ro k racy a k rajo w a, ja k j ą p. S. sobie
w yobraża, b y ła owem je d n o lite m ciałem , m ającem stanow czą prze­
w agę w społeczeństw ie i w pływ ającem n a politykę ekonom iczną k r a ­
ju , powinnibyśm y raczej widzieć daw no zrealizow anem to, co p. S. do
pewnego sto p n ia słusznie staw ia ja k o p o stu la t polityki ekonomicz­
nej, podniesienie d o d atk u krajow ego w celu n akładów p ro d u k cy j­
nych, w celu zw iększenia zyskanym i śro d k am i sił ekonom icznych
k ra ju . Toż sam o z pew nością nie od b ió ro k racy i w ychodzą sk arg i
na b ra k ludności, a raczej ro b o tn ik a, k tó re o ile nie są n arzekaniem
bez podstaw y, poleg ają n a generalizow aniu czysto lokalnych lu b
chwilowych stosunków , sk a rg i n a em igracyę i t. d. Sam p. S. zre­
sz tą na innem m iejscu p rzyznaje szlachcie, posiadającej m a ją tk i
ziem skie, ste ru ją c e stan o w isk o w społeczeństw ie i w polityce k ra jo ­
wej a b iu ro k ra c y ą p rzed staw ia tylk o ja k o je j podporę.
B ard zo słusznie p. S. w ystępuje przeciw k ró tk o w idzącemu za­
patry w an iu , k tó re część naszych ludzi politycznych podziela, choć te ­
go jaw n ie nie w yznaje, źe m aszynerya ad m in istracy jn a w ręk u k ra ­
jowców może sam a u trzy m ać k ieru jące w arstw y społeczeństw a przy
znaczeniu politycznem w ew nątrz k ra ju , a k ra j p rz y w pływ ie w ra d z ie
p ań stw a i u rz ą d u centralnego. W y g o d n e to , lecz ze w zględu n a
przyszłość n a d e r fa ta ln e złudzenie tych, k tórzy lęk ają się w ytężeń
i ofiar przy poruszeniu głębszych reform w ew nętrznych i doniosłej-
szych zad ań ekonom icznych, a k tó rzy nie w iedzą lub nie chcą wie­
dzieć, że ja k p. S. bard zo dosadnie wywodzi, tylko siła ekonom iczna
i ośw iata szerokich w arstw społeczeństw a, a łącznie z tern w yrobienie
w nich poczucia obyw atelskiego, są w sta n ie n a trw ały c h podstaw ach
o przeć nasze stosunki polityczne w ew nątrz k ra ju i n a zew nątrz. J e ­
dnakże p. S. m yli się stanow czo, tw ierdząc, że owe zap atryw anie,
k tó re zup ełn ie niew łaściw ie nazyw a praw nopolitycznym kierunkiem ,
n a d a je ton naszej polityce od la t 20, zatem od r. 1867. W r. 1867
s ta ł sejm g alicyjski p rz e d dylem atem praw nopolitycznym : w ysyłania
lu b nie w ysyłania do izby deputow anych ra d y państw a, złożonej
podówczas z delegatów sejmów krajow ych, i zam iast w stąpić n a d ro ­
g ę zasadniczej barw y opozycyi, i zużywać siły swoje w w alce praw no­
politycznej, w olał zw rócić te siły ku p ra c y n a d sam orządem w danych
choć zb y t ciasnych g ran icach , n ad ośw iatą i podniesieniem dobroby­
tu a bio rąc u d z ia ł w rad zie p ań stw a, dom agać się ta m pom yślniej­
szych w arunków rozw oju. S k u te k okazał, że sejm w tedy dobrze z ro ­
b ił. Je d n a k ż e ci, k tó rz y rzecz zdecydow ali, nie m ieli bynajm niej te ­
go n a m yśli, aby nic nie ro b iąc u trzym yw ać się przy znaczeniu politycznem , p rzy sterze spraw krajow ych, za pom ocą m aszyneryi w yborczo -ad m in istracy jn ej. C hodziło im w łaśnie o m ożność p ra cy około
nap raw y wiekowego zaniedbania: o rozwój u rządzeń pow iatow ych
i o spełnienie zad ań , ja k ie im staw iano, o organizacyą w ładz szkolnych
w k ra ju tudzież szkół ludow ych i średnich, o spełnienie rozm aitych
z a d a ń ekonom icznych, między k tó rem i wówczas n a pierw szem m iej­
scu s ta ło rozszerzenie i p opraw a sieci kom unikacyi.
N ie przeczę, że w ciąg u owych la t 20 nie zrobiono w Gralicyi
n a polu stosunków ekonom icznych i społecznych tyle, ile zrobić n a le ­
ż a ło a naw et tyle, ile zrobić było m ożna, lecz każdy zn ający sto ­
sunki krajow e ówczesne i teraźn iejsze przyzna, a i p. S. to w k ilk u
u stę p a c h p rzyznaje, że nie je d n o u nas w tym czasie zrobiono '), a n a ­
stę p n ie że w ty m czasie m usieliśm y się dopiero przyuczać do pracy
n a d rozw ojem stosunków społecznych, a w szczególności ekonom icz­
n ych, k sz ta łc ić i w praw iać ludzi fachow ych i rozpoznaw ać k ie ru n k i
p ra c y ekonom icznej i środki, m ogące j ą dźw igać, a p rzytem k rę p o ­
w ani byliśm y i zaw ikłanem podziałem kom petencyi ustaw odaw czej,
m iędzy sejm a ra d ę p ań stw a, i ustaw am i państw ow em i, nieraz obliczonem i n a odm ienne sto su n k i i potrzeby, w końcu zaś także w adliw ą
o rg an izacy ą a d m in istra c y jn ą tudzież skrom nem i siłam i podatkow emi k ra ju , doznającego częstych klęsk elem entarnych. O koliczności
te o sła b ia ją wielce zarzu t, że nie zrobiono tyle, ile zrobić było m ożna
n a polu ekonom icznem , z a rz u t zaś bezczynności je s t stanow czo nie­
słusznym .
')
D at wykazujących postępy, jak ie uczyniliśmy w tym czasie, nie przyta­
czam tutaj, bo byłby to m ntcryal na osobną obszerniejszą pracę.
Z ap atry w an ie owo, przeciw k tó rem u p. S. słusznie walczy, wy­
s tą p iło w naszych sferach politycznych, i to nie ta k pow szechnie ja k ­
b y z słów p. S. wnosić m ożna, dopiero po r. 1881, kiedy daw niejszy
klub reform y połączył się z odcieniem ta k zwanym podolskim i utw o­
rz y ł w iększość sejm ow ą n a zasadzie p a k tu , w k tó ry m zobow iązał się
do n iety k an ia donioślejszych reform w ew nętrznych. N ie tu p o ra
rzecz tę om awiać, in n a może po tem u n ad arzy się sposobność.
P- S. podnosi, że złe położenie ekonom iczne najb ard ziej w pły­
wowej w arstw y społeczeństw a galicyjskiego, t. j. w łaścicieli dóbr t a ­
bularn y ch czyli niegdyś szlacheckich, czyni tę w arstw ę niezdolną do
inicyatyw y politycznej i sp rzy ja owej teoryi bezczynności w spraw ach
zasadniczej reform y. J e s t w tern wiele p raw dy i zgadzam się z p. S.,
że owa w arstw a społeczna je s t w tej chwili n ajb ard ziej zachw iana
w swoim bycie. Św iadczą o tern i p ostępy zad łu żenia i zbyt częste
przechodzenie m ajątków z jednych rą k do dru g ich w drodze sp rzeda­
ży ta k swoim ja k i obcym. Je d n a k ż e , ja k nie m ogę uw ażać za u za ­
sadnione tw ierdzenie p. S., że „każdego roku około 4 miliony m ają tk u
chrześciańskiego, przechodzi w ręce żydow skie, około 6— 10 m ilio­
nów w ręce za g ra n ic y ” (str. 203), ta k też nie uw ażam za praw dziw e
tw ierd zen ia, cytow anego przez p. S., w ytraw nego znawcy stosunków
galicyjskich, „że zaledw ie l°/0 w łaścicieli d o ra b ia się, że może 2 0 %
m niej więcej w ychodzą n a swojem, t. j. nie z ad łu żają się w ięcej, a b li­
sko 8 0 % co ro k u nowe d łu g i zaciąga. Z ach o d zi tu znowu częsty
w ypadek zbyt pospiesznego zgeneralizow ania faktów spostrzeganych
w pewnej okolicy lub w ypadków więcej w pad ających w oczy. O ile
n a podstaw ie dotychczasow ych m atery ałó w s ta ty sty k i w łasności t a ­
b u la rn e j, k tó rą zajm uje się w łaśnie bióro staty sty czn e krajow e, p o ­
w iedzieć mogę, rzeczy się m ają następnie:
Z całego obszaru w łasności ta b u la rn e j w G alicyi, wynoszącego
5.500.000 morgów nizko au stry ack ich ') czyli ok o ło 4 0 % całej powierz­
chni k ra ju , znajd u je się w p o siad an iu p ań stw a, funduszów publicz­
nych, benehcyów kościelnych i fundacyi, wreszcie gm in (przew ażnie
m iejskich) 728500 morgów czyli 13 '2 4 % całego obszaru tab u la rn eg o ,
w czem 580300 m orgów lasu. T a część w łasności ta b u la rn e j nie
przechodzi z rą k do rą k i m a zupełnie o d rębne znaczenie. D alszą
k ateg o ry ą stanow ią w ielkie m ajątk i, ta k zw ane klucze dóbr, w m ałej
tylko części b ędące fideikom issam i, lecz przew ażnie via facti nie u lega­
ją c e działom spadkow ym . Je ślib y śm y ja k o g ran icę od dołu dla tej
k ateg o ry i przyjęli obszar 10,000 morgów, to m ajątków z obszarem
p o n ad 10000 m orgów je s t obecnie 38, z obszarem razem przeszło
1.100.000 m orgów, czyli 2 0 % całej w łasności ta b u la rn e j, w czem
728000 m orgów lasu. Z ty ch m ajątków dw a są w posiadaniu człon-
')
M org niższo-austryacki, używany dotąd w Galicyi przy pom iarach k a ta ­
stralnych, równa się 0 5 7 5 hektara.
Łów rodziny C esarskiej, sześć m ajątk ó w w posiad an iu niekrajow ców ,
re sz ta w p o siadaniu przew ażnie rodzin m agnackich, z w yjątkiem
trzech , k tó re n a b y te zostały przez żydów. D o tej k ateg o ry i n ajw ięk ­
szych pod w zględem rozległości m ajątków zbliża się dość znaczna
ilość m ajątk ó w ta b u la rn y c h z obszarem m niejszym , przew ażnie je ­
d n a k wyżej 4000 morgów, k tó re położone w okolicy uro d zajn ej m ają
więcej roli i więcej przynoszą przychodu, niż niejeden górski m ają­
te k wyżej 10000 m orgów . O tóż co do owej k ateg o ry i m ajątków
najw iększych (wyżej 10000 morgów), rów nie ja k co do bardzo prze­
w ażnej liczby m ajątków z m niejszą ro zleg ło ścią, k tó re je d n a k zbliża­
j ą się do ta m ty c h obszarem ró l i w ysokością przychodu, (ilości i o b ­
sz a ru tych m ajątków n ie je ste m w stan ie dziś podać), m ożna z c a łą
pew nością pow iedzieć, że w ogóle stanow isko ekonom iczne ich w ła­
ścicieli je s t pom yślne, zadłużenie n a d e r m ierne, a ten d en cy a do po­
działu tych m ajątków w cale nie w ystępuje, przew ażnie zaś widoczną je s t
ten d en cy a do dalszego ich w zrostu, je d n a k ż e więcej przez za o k rąg la­
n ie istn iejący ch ju ż w ielkich m ajątków , niż przez tw orzenie no­
wych m ajątków tej k ateg o ry i w sk u tek złączenia w jednem rę k u m a­
ją tk ó w drobniejszych.
N a odw rotnym k rań cu w łasności ta b u la rn e j są znowu posiadło­
ści obejm ujące po sto lu b nieco w ięcej, po kilkadziesiąt, kilkanaście,
a n aw et k ilk a m orgów. O tej kategoryi, k tó ra obecnie wcale szybko
w z ra sta w liczbę, zw łaszcza w zachodnićj i środkow ej części k raju ,
w skutek parcelacyi lub odprzedaży d robniejszych części m ajątków
większych, mogę dziś pow iedzieć tyle, że ilość posiadłości z obszarem
do 200 m orgów przenosi ju ż dość znacznie cyfrę 2000, a obszar ich
w całym k ra ju może dochodzić do 100000 m orgów przew ażnie ró l
i łą k . N a jd ro b n ie jsi z tych posiadaczy ta b u larn y c h , nie ró żnią się
niczem od w łościan, z któ ry ch pochodzą, resztę m niej liczną stan o ­
w ią bądź daw niejsi posiadacze cząstek ta b u la rn y c h , bądź nowi n a­
bywcy rozm aitej k ateg o ry i. B ard zo przew ażne są to, bez w zględu
n a w ielkość posiadłości, ludzie d o rab iający się, którzy wolą nabyw ać
części m ajątk ó w tab u larn y ch , niż g ru n ta w łościańskie raz z powodu
lepszśj arondacyi tak ich części, a n astęp n ie d la tego, że posiadłości
ta b u la rn e wolne są od podatków gm innych, podatki zaś szkolne po­
noszą tylk o w stosunku je d n e j trzeciej części tego, coby ponosiły,
gdy b y n ależały do gm iny. W najnow szym czasie ustaw a k rajo w a
(z 21 m a rc a 1888 N r. 41 dzień. ust. k ra j.) w cieliła do zw iązku gm innego
w szystkie posiadłości ta b u la rn e , po dniu 8 g ru d n ia 1868 pow stałe, od
k tó ry c h roczna n ależytość w rządow ych p o d atk ach realn y ch t. j .
gruntow ym i domowym nie dochodzi do 25 z łr. S k u tk iem tego przem ag ać będzie obecnie dążność do n ab y w an ia posiadłości tab u la rn y c h ,
przenoszących tę m iarę, zatóm m niej więcej z obszarem wyżśj 30
m orgów , co je s t poźądanem , gdyż w te n sposób w zra sta ć będzie w ła­
sność ziem ska, od k ilk ad ziesiąt do 200 morgów obejm ująca, k tó rś j
u nas ta k b ard zo p o trzeb a, a k tó rej d o tą d m am y za m ało.
P o m iędzy najw iększym i a owymi drobnym i m a jątk a m i ta b u la r­
nym i m am y w Gralicyi około 2000 do 2200, (ja k w skazuje s ta ty s ty k a
wyborów) posiadaczy, k tó ry c h posiadłości ta b u la rn e obejm ują w yżśj
200 aż do 4 lub 5000 m orgów , zatem obszerną sk alę m niejszych,
średnich i znaczniejszych m ajątk ó w szlacheckich, bądź będących j e ­
szcze w p o siad an iu szlachty, bądź przeszłych w inne ręce. N ie je ­
stem w stan ie dziś pow iedzieć ilu niekrajow ców , a następ n ie ilu żyd ó w jest w łaścicielam i d óbr tab u la rn y c h tej k ateg o ry i w całym k ra ju '),
co do ty ch o sta tn ic h m ogę rzec tylko, że cyfra przeszło 300 w łaścicie­
li ta b u la rn y c h żydów, ja k ą przyjm uje p. S., mieści ju ż stosunkow o
licznych posiadaczy n ajdrobniejszych cząstek ta b u la rn y c h , ta k , źe n a
ową k ate g o ry ą p o śred n ią w łasności ta b u la rn e j n aw et 200 posiadaczy
żydow skich zpew nością nie w ypadnie.
W szy stk o co p. S. mówi o u p ad k u ekonom icznym w łasności t a ­
b u la rn e j odnosi się do tej pośredniej kateg o ry i, k tó rą i j a uw ażam
za zachw ianą ekonom icznie a przeto zachw ianą w przyszłości w swem
znaczeniu społecznem i politycznem . W te j to głów nie kategoryi
tra fia ją się parcelacy e i odprzedaże parcel, k tó re ze stanow iska go­
sp o d arstw a społecznego w śród naszych stosunków przew ażnie jeszcze
korzystn ie się p rzed staw iają, a i d la sp rzedającego są w zględnie n a j­
korzystn iejszy m sposobem ra tu n k u . B o tś j k a te g o ry i odnosi się też
p o stę p zadłu żen ia hipotecznego, k tó re je d n a k nie je s t dziś jeszcze
ogólnie ta k znacznóm , ja k je p rzed staw iają d a ty urzędowe. D aty te,
p o leg ają n a obliczeniu ciężarów hipotecznych, nie w ykreślonych z h i­
po tek i, przeprow adzonem z końcem r. 1881, a o d tą d uzupełnianem
przez doliczanie ciężarów nowych, a strą c a n ie pozycyi um orzonych.
T ym czasem pozycye spłacone w całości lub w części a mimo to figu­
ru jąc e w h ipotece w pierw otnych kw otach są b ard zo częste, ta k sam o
j a k częstem i są h ipoteki, ta k zwane rów noczesne, n a kilku n a raz m a­
ją tk a c h d la tćj sam ej sum y, sum y posagowe, k tó re nie obciążają p rzy ­
chodów o p ła tą procentów , in tab u lacy e podw ójne w czasie n iedokona­
nej konw ersyi i t. p., ta k , iż sum a ciężarów hipotecznych na ta b u la r­
n y c h d o b rach , w ynosząca w edług d a t urzędow ych z końcem r. 1885
— 188 m ilionów , je s t w rzeczyw istości przynajm niej o trzydzieści k il­
k a do czterd ziestu m ilionów za w ysoką ł ).
') Co do obwodu sądowego Tarnopolskiego, czyli Podola galicyjskiego, po­
dałem daty całkiem szczegółowo w broszurze: , , 0 stosunkach własności tabularnej
W G alicyi". Lwów. ] 8 8 8 .
ł ) D ługi zaciągnięte n a dobra tabularne w instytucyach kredytowych i k a ­
sach oszczędności, a dotąd niespłacone, wynoszą obecnie około 12 0 milionów. P rzy­
puściwszy, żo wszystkie obdłużalne hipoteki tabularne są obciążone temi długam i do
5 0 ° /0 wartości, i ie ciążą na każdój z nich jeszcze dalszo długi, wynoszące 2 0 ° /o
w artości, to dochodzimy dopiero do 168 milionów. Tym czasem , według zdania tych,
którzy z sprawam i hipotecznemi ciągle m ają do czynienia w najgorszym razie ledwie
J e ż e li w tej k ateg o ry i w łasności ta b u la rn e j w ypadki ru iu y m a­
ją tk o w e j i w yw łaszczenia są stosunkow o daleko częstsze niż w o b rę­
bie każdej innej k a te g o ry i w łasności ziem skiej w G alicyi, choć i tu
nie b ra k d o rab iający ch się, a tacy, k tórzy u trz y m u ją się n a d o ty ch ­
czasowym poziom ie m ajątkow ym nie są ta k nieliczni, ja k przypuszcza
cytow any przez p. S. znawca, to s k ła d a ją się n a to, obok innych po­
m niejszych, dwie głów nie przyczyny: n ajp ierw zb y t wysokie w poró­
w naniu do dochodu w ydatki osobiste, dyktow ane bądź przez w yobra­
żenia o w ym aganiach stan u , bądź przez przyzw yczajenia m ęża lub żo­
ny, n ab y te w domu rodzicielskim , w k tó ry m nie podzielony lub nie za­
dłużony m a ją te k n a to pozw alał, bądź przez stosunki tow arzyskie
i sąsiedzkie, n astęp n ie zaś i to jeszcze pow szechniej b rak fachowej wie­
dzy, k tó ra b y u c h ro n iła od p rób kosztow nych, od bezużytecznych
w kładów , a w skazała, ja k a w danych w aru n k ach najodpow iedniejsza
dro g a do p o d n iesien ia dochodu, obok tego zaś często łączący się
z b rak iem wiedzy fachowej a p rz e to zam iłow ania— b ra k dozoru i śc i­
słego ra c h u n k u w gospodarstw ie.
W in teresie g o spodarstw a społecznego i społeczeństw a w ogól­
ności leży, aby ta środkow a k ateg o ry a w łasności rolniczój i gospoda­
rzy rolników istn ia ła i n a d a l i u trzy m y w ała się w sile, tw orząc po­
średnie ogniw o między w łasnością najw iększą a w łasnością m niejszą
rozm aitego sto p n ia i ażeby je j kosztem nie zw iększał się odstęp m ię­
dzy obydw om a tem i k ateg o ry am i a zw łaszcza obszar w łasności n a j­
w iększej. T a p o śred n ia w arstw a rolników sp e łn ia w naszem społe­
czeństw ie funkeye ekonom iczne i społeczno, w k tórych nie może je j
z a stą p ić an i w łasność najw iększa, z liczbą posiadaczy zbyt m ałą, zbyt
oddaloną od m iejscow ych stosunków i nie m ogącą’ w yw ierać n a nie
bezpośredniego w pływ u, an i w łasność d ro b n a, k tó ra naw et przy wyż­
szym stopniu ośw iaty nie p o trafi dźw igać w szystkich tych obowiąz­
ków publicznych, bo h o ry zo n t je j za ciasny, a siły za słabe. O becnie
położenie ekonom iczne te j p ośredniej w arstw y w łaścicieli ziem skich
pop raw ić się może przez przyspieszenie w ykupu propinacyi, byleby ze
sprow adzonego p rzez to ulżenia ciężaru hipotecznego należycie sko­
rzy stan o . Z tern w ykupnem je d n a k lub też bez niego, pow odzenie
ekonom iczne a p rzeto i trw ałe znaczenie społeczne i polityczne tej
w arstw y zależy przedew szystkiem od niej sam ej: od jój wiedzy i p r a ­
cy i od odpow iedniej po tem u reform y w ychow ania domowego, nie
dość jeszcze w idocznej.
O położeniu ludności w łościańskiej w G alicyi w spom niałem ju ż
po części przy om ów ieniu d a t p. S., odnoszących się do wyżywienia
ludności. P rzy to czo n a tam p ra c a prof. K leczyńskiego, k tó ra o p isała
szczegółowo sto su n k i ludności w łościańskiej z r. 1877 z poglądem n a
czwarta część m ajątków m a po zakładach kredytowych dalsze długi hipoteczne, wy­
noszące 2 0°/o lub więcej wartości całej hipoteki.
szereg la t poprzednich, w ykazała ju ż wówczas w przew ażnśj części
k ra ju postęp w porów naniu z przeszłością, choć zapewne zb y t p o ­
wolny jeszcze, ta k w upraw ie ja k w m ieszkaniu, sp rzę tac h i innych
potrzebach , k tó ry ch rozw ój je s t bodźcem do pracy, a zatem pod­
staw ą p o stęp u ekonomicznego. O d r. 1877, k tó ry oznaczyłem ja k o
p u n k t kulm inacyjny przesilen ia kredytow ego, ja k ie w łasność w ło­
ściańska w G alicyi p rz e b y ła w la ta c h 18(58— 1880, stosunki ludności
w łościańskiej zm ieniły się n a lepsze. W skazałem ju ż ja k o przyczy­
ny tej zm iany otw arcie now ych źródeł zaro b k u przez bardzo znaczne
rozszerzenie sieci kolejow śj i przez rozwój przem ysłu naftowego, z d ru ­
giej strony zm niejszenie ciężaru lichwy przez rozwój tow arzystw z a ­
liczkowych, u staw y przeciw lichw ie i p ijań stw u oraz u p ad e k banku
w łościańskiego. W y p a d a tu ta j dodać fa k t dalszy, nie wszędzie dość
widoczny, ale w bardzo w ielu okolicach k ra ju niew ątpliw ie stw ierdza­
ny przez tych, k tó rzy z ludem są w styczności, to je s t trw ałe podno­
szenie się poziomu um ysłowego ludności w iejskiej, w którem udział
m a ją i szkoły ludowe coraz liczniejsze i coraz lepsze i instytucye sa­
m orządne, w k tó ry c h lud ten zasiada. U tru d n ie n ie odbytu i obniże­
nie cen zboża w o sta tn ic h czasach d otknęło ludność w łościańską ty l­
ko pośrednio i to nieznacznie, ludność t a bowiem po naj większój czę­
ści sam a spożyw a to, co zb iera, a resztę potrzeb pokryw a zarobkiem .
S ym ptom atam i zaś w skazującym i n a pow olne podnoszenie się bytu
ekonom icznego ludności w łościańskiej są: nabyw anie parcel z g ru n ­
tów dw orskich a naw et czasem całych obszarów dw orskich w wielu
okolicach k ra ju coraz częstsze, zm iany w m ieszkaniach i sposobie ży­
cia, w zrost konsum cyi, k tó rej dowodem w szędzie p ow stające sklepiki,
n a najniższe w arstw y ludności obliczone, w zrost konsum cyi ty to n iu
(k tó rą w raz z p. S. uw ażam za n iep o żąd an ą), w zrastający pokup n a
książeczki i pism a ludowe i t. p. P ołożenie ludności w łościańskiej
w G alicyi m a je d n a k ż e znaczne ujem ne strony, k tó ry m w in teresie
i te j ludności i całego
społeczeństw a koniecznie zarad zać potrzeba.
T a k ą ujem ną stro n ą je s t przedew szystkiem b ra k dostatecznego zajęcia
i zarobku d la w zrastającej ciągle ludności rolniczej.
W łasn o ść ziem ­
sk a w łościańska lub m ałom iejska, obejm ująca (po odliczeniu w ięk­
szych gm in m iejskich oraz wspólnej w łasności gm innej) około 7 m ilio­
nów morgów, czyli tro ch ę m niej niż połowę całej pow ierzchni k ra ju ,
je s t w przew ażnej części G alicyi nad m iern ie ro zd robnioną i to w ła ­
śnie najb ard ziej w okolicach podgórskich, m niej uro d zajn y ch w zachodnićj a tu i owdzie też we w schodniej części k ra ju '). G łów ną
przyczyną tego stan u rzeczy, k tó ry tam , gdzie z powodów klim atycz-
’) Świadczą o tćm daty zebrana przy regulacyl podatku gruntow ego. N a
podstawie tych matoryałdw podałem w X roczniku W iadomości Statystycznych prze­
gląd szczegółowy podziału własności z iemski dj w 2 4 9 gm inach, wybranych z wszyst­
kich okolic kraju .
Mych lub innych n ie je s t możliwą w yłączna u p raw a ogrodowizn lu b
ro ślin handlow ych, je s t stanow czo niekorzystnym d la g o spodarstw a
krajow ego, są d z ia ły spadkow e, przy których każdy dąży do o trz y m a­
nia k a w a łk a ziemi ja k o jedynego sposobu u trzy m an ia i użycia sw ojej
pracy . W okolicach, w k tó ry ch nie m a przem ysłu rolniczego (go­
rzelni, brow arów , m łynów w iększych) lub znaczniejszych ro b ó t leś­
nych, zarobek n a posiadłościach dw orskich tra fia się tylko 'p rzez
czas ograniczony, w którym cena ro b o tn ik a w zrasta, aby spaść znowu
do m inim um . N ie może ted y u trzy m ać się liczniejsza klasa zaro b n ików w iejskich, k tó rz y m ając ch ału p ę i ogródek żyliby z ciągłego z a ­
ro b k u . T ym stosunkom zaradzić może w części parcelacya w iększych
obszarów i przesiedlenie ludności z okolic n adm iernie zaludnionych
w okolice, gdzie b ra k ro b o tn ik a rzeczyw iście zachodzi (część P o d o la,
B rzeżań sk ie), a gdzie pow iększenie ludności pozw oliłoby zwiększyć
b a rd z o znacznie upraw ę i pom nożyć folw arki, zm niejszając ich z b y t­
n ią rozległość '). Przedew szystkiem zaś może tu pom ódz rozwój z a ­
ję ć przem ysłow ych, k tó ry ja k ju ż w spom niałem , w okolicach m a ją­
cych n a d m ia r ludności rolniczej je s t dziś p ilną u nas potrzebą.
D alsze okoliczności, w pływ ające u jem nie na położenie ludności
w łościańskiej w G alicyi są: rozw lekłe i form alistyczne postępow anie
w spraw ach spadkow ych i opiekuńczych tudzież uciążliw e o p łaty od
spadków , tra fia ją ce rodziny w łościańskie w tenczas, kiedy z u b y tk ie m
ojca siła ich ekonom iczna je s t n a jb a rd z ie j osłabioną, w adliw e w Wie­
lu w zględach sądow nictćw o,yw i lne b ra k kom m asacyi gruntów , b ra k
przym usow ej asek u racy i od ognia tudzież policyi ogniowej należycie
spraw ow anej, a n a d b rzegam i rzek klęsk i pow odzi w sk u tek zanied­
b an ej regulacyi wód i b ra k u zalesien ia g ó r i innych ro b ó t ochron­
nych w górnym biegu wód. W e w szystkich ty ch k ieru n k a ch sejm
k rajo w y s ta r a ł się o sprow adzenie zm ian n a lepsze a koło p o lsk ie
w rad zie p ań stw a rów nież podejm ow ało w tym w zględzie s ta ra n ia .
N ie m ogę tu mówić o k ażdśj z owych sp raw , wspom nę tylko, że n a j­
dotkliw sza sp raw a uw olnienia d robnych spadków po rodzicach od
o p ła t spadkow ych świeżo poruszoną zo stała n a nowo przez w niosek
deputow anego C ham ca i tow arzyszy w rad zie p ań stw a, sp raw a zaś kom usacyi w niesioną zostanie n a najbliższej sesyi sejm u krajow ego
z inicyatyw y rządu. O b o k tych reform ustaw odaw czych m usi iść
rów nocześnie p ra c a n ietylko n ad ośw iatą, ale tak ż e n a d w ychow a­
niem relig ijn o -m o raln śm i obyczajow em m łodych pokoleń ludności
w iejskiej, p ra c a w pierw szym rzędzie p rzy p ad ająca szkole, k tó rą
a ta ra n n e m w ychow aniem nauczycieli trz e b a do tego przysposobić
*) W obwodzie sadowym T arnopolskim jest, według cytowanej broszurki
folwarków z obszarom gruntów (bez lasów) wyłój 5 0 0 — 1 0 0 0 m orgów au•tryackich 2 4 7 , z obszarom gruntów (bez lasów) wyłój 1 0 0 0 morgów 9 9 . M igdzy
łym i folwarkam i są takie, któro m a jł nad 2 0 0 0 morgów.
m o jó j,
i duchow ieństw u, k tó rem u dzisiejsze urządzenie szkół ludow ych
o tw ie ra szerokie w tej m ierze pole d ziałan ia, lecz w ym agająca też
w sp ó łdziałan ia innych żywiołów w ykształceńszych, k tó re z ludem zo
s ta ją w styczności.
,leszcze słów p a rę o program ie ekonom icznym , ja k i p. S. sta y 1?",, y ^y te ln ik z niecierpliw ością odczytuje częstsze ku końcowi
siąz 1 ygresye od w łaściw ego p rzedm iotu, aby dowiedzieć się, ja QfnnF;>^la if , i& knia p. S. staw ia, co radzi n a tę.n ęd zę, k tó rą przedw ta k straszn em św ietle. Przeczytaw szy ro zd ział końcowy
z napisem „p ro g ram rozw oju ekonom icznego,” w którym je s t jeszcze
< y g iesy a o B ism arcku i P o lak ach , przew ażna część czytelników do­
z n a je pewnego rozczarow ania; spodziew ali się czegoś więcej. Ci, któiz y liczyli n a to, źe p. S. wskaże ja k ie ś nieznane panaceum n a nasze
bieay , nie m ają p raw a się żalić, bo tak ieg o nieznanego przez nas
środka uniw ersalnego nie ma i p. S. tego w cale nie obiecyw ał. J e d ­
nakże 1 ci, k tó rzy czegoś podobnego w cale nie oczekiwali, zn ajd u ją,
ze ws azam e sposobów podniesienia g o spodarstw a krajow ego wypa( o w stosunku do całości zbyt szczupło, że au to r, będąc sam przemys owcom, powinien b y ł powiedzieć, o ile to, co u n as dotąd zrobio­
no u pionow ano robić, zw łaszcza n a polu rozw oju przem ysłu, uw a­
ża za odpowiednie pod względem wyboru drogi i środków. K sią ż k a
p. K atow skiego, n a k tó rą a u to r się odw ołuje co do sposobu pracow a­
n ia n a d rozwojem przem ysłu, a k tó ra dorad za d la G alicyi przedew szystkiem u lg i podatkow e d la przedsiębiorstw now opow stających
1 organizacyą k red y tu , je s t z r. 1883, a od tego czasu zebrano u nas
n a tern polu nie jed n o doświadczenie. Co do rolnictw a, a u to r u zn a­
ją c się sam m niej kom petentnym , podnosi zupełnie słusznie jeszcze
ia z wielką w ażność ta r y f kolejow ych i korzyści bardzo znaczne
z podniesienia m leczarstw a, z czem oczywiście każdy zgodzić się
musi, a wspom niawszy o m elioracyach i o p arcelacyi, do d aje d la zbyt
rozdrobnionych gospodarstw w łościańskich rad ę, aby zam iast trz y ­
m ać inw entarz o b rab iali ziem ię rydlem . R a d a ta je s t n a m iejscu
ta m , gdzie bliskość m iast pozw ala prow adzić gospodarstw o ogrodo­
we i kupow ać nawóz, lecz do ogółu drobnych gospodarstw w łościań­
skich nie da się zastosow ać. W reszcie co się tyczy gospodarki n a ­
kładow ej ze stro n y k ra ju celem podniesienia p rodukcyi krajow ej
a w szczególności przem ysłu, to pozwolę sobie zauważyć, że akcya
w tym k ierunku, do k tó rej zwolenników otw arcie się zaliczam , m usi
się u nas liczyć z dwom a okolicznościam i, k tó re nie pozw alają zbyt
szybko iśc naprzód: n ajp ierw z granicam i, ja k ie n a p o ty k a k re d y t
krajow y ze względu n a nasze siły ekonom iczne dzisiejsze i n a opinią,
ja k ie j używam y u zagranicy, której to opinii nasze n arzek an ia i m a ­
low anie naszych stosunków n a czarno nie polepszają, a następ n ie
musi się liczyć z b rak iem ludzi fachowych w ro zm aitych kieru n k ach ,
których to ludzi dopiero musimy sobie w ykształcić kosztem publicz­
nym za g ran icą lub sprow adzić z poza k ra ju w tym celu, aby tu od
n ich uczyli się inni.
J e ż e li w p ro g ram ie p. S. u p a tru ję n ie d o sta tk i a zw łaszcza
zn ajd u ję go z b y t skąpym co do w skazów ek, ja k d z ia ła ć , to n a to m ia st
godzi mię z nim stanow czo podniesienie potrzeby odrodzenia m o ral­
n eg o naszego społeczeństw a, podniesienia poziom u m oralności sp o ­
łeczn ej, odw rócenia um ysłów od nadm iernego zajm ow ania się b łachostkam i, w śród k tó ry ch m a rn ie ją siły potrzebne d la dźw igania spo­
łeczeństw a, n ad an ia pow ażniejszego n a stro ju um ysłom i zw rócenia
szczególnej uw agi n a spraw y w ychow ania. W k a rta c h , k tó re o tćm
tr a k tu ją , może nie je d e n zn ajd zie tro chę za wiele frazeologii lub
uczuciow ości, m nie one u jm u ją ciepłem praw dziw ego uczucia i siln ą
w ia rą w lepszy b y t społeczeństw a naszego w przyszłości.
Tadeusz Piłat.
Karespandeneya
W iadom ości statystyczne o ,, W ła sn o śc i zie m skie j w K r ó le s tw ie P o lskićm " p rostujące obw ieszczenie , , D n iew n ika W a rsza w skieg o .1'
Szanow na Redalccyo !
W ie le b a rd z o d zien n ik ó w w a rs z a w s k ic h pow tórzyło a rty k u ł
„ D n ie w n ik a W a rsz a w sk ie g o ," o w ła sn o śc i z iem sk iśj w K r ó le s t­
w ie P o lsk iśm .
P u n k te m w y jśc ia R e d a k c y i „ D n ie w n ik a " b y ła p rz y sz ła d z ia ­
ła ln o ś ć B a n k u w ło śc ia ń sk ie g o , k tó rć j p rz y p u sz c z aln e ro z m ia ry
ch cąc p o zn ać, „ D n ie w n ik " z e s ta w ił d a n e s ta ty s ty c z n e o tu tejszó j
w ła sn o śc i z ie m sk iśj. U w zg lęd n io n o w n ich sto su n e k g ru n tó w
u p ra w n y c h do n ie u p ra w n y c h , w ła sn o śc i p ry w a tn ś j do p u b lic z n śj,
sk a rb o w ó j, k la s z to rn ś j i w ło śc ia ń sk iśj do s z la c h e c k ie j, tu d z ie ż
w ie lk iś j w ła sn o śc i do m a łśj.
I m y z a te m pó jd ziem y z a c y fram i p rz e z „ D n ie w n ik " n a g ro m adzonem i, z a s trz e g a ją c ty lk o , że p rz y ją ć ich z d o b ro d z iejstw em
in w e n ta rz a n ie m ożem y.
O to co m ó w i,,D n ie w n ik ."
R z e c z g o d n a uw ag i, że p rz y g ęstó m z a lu d n ie n iu K ró le stw a ,
sto su n e k ziem i u p ra w n ś j do le ż ą c śj o d ło g iem (?) w ynosi ty lk o
52 .2 % , S to su n e k te n w gub; w a rsz a w sk ió j i p ło ck iśj w y n o si n a j­
w ięcej (61.2% ), w gub. ło m ż y ń sk iśj najm uiój (49.2% ).
...„ P o d a je m y poniżój w d z ie się c in a ch (d z ie się c in a ró w n a się
1.951 m o rg a ) o b sz a r ogólny g ru n tó w w K ró le s tw ie P o lsk iem
i o b sz a r g ru n tó w upraw n y ch :
G u b e rn ia :
O b s z a r g ru n tó w :
G r u n ta u p raw n e:
L u b e ls k a
140,400
72,700
S ie d le c k a
124,300
61.900
W a rs z a w s k a
1 2 0 .6 0 0
74,900
S u w a lsk a
1 0 4 ,6 0 0
54,200
' P io trk o w s k a
103,300
58,900
K a lis k a
98,400
58,800
G u b e rn ia :
O b s z a r g ru n tó w :
G r u n ta u p ra w n e :
R a d o m sk a
95,000
53,900
P ło c k a
94,500
57,800
Ł o m ż y ń sk a
88,800
43,700
K ie le c k a
85,800
96,300
„ W p o rz ą d k u p ro p o rc y o n a ln y m g u b e rn ie K ró le s tw a ta k po
so b ie n a s tę p u ją : gub. w a rsz a w s k a 6 1 ,2 % , p ło c k a 6 1 ,2 % , k a lis k a
5 9 ,8 % , p io trk o w s k a 5 7 % , ra d o m s k a 5 6,7% , k ie le c k a 5 8 % , s u w a łk o s k a 5 1 ,8 % , lu b e lsk a 5 1,6% , sie d le c k a 4 9 ,8 % , ło m ż y ń sk a
4 9 ,2 % .
„ B e z w zg lęd u n a to , że p rz y u w ła sz cze n iu w ło ścian p rz y ję to
w K ró le s tw ie B oiskiem w y ż sz ą n o rm ę n iż w C e s a rs tw ie , g r u n ta
w ło śc ia ń sk ie s ta n o w ią 3 9 ,8 % . W K ró le s tw ie P o lsk iśm g r u n t n a ­
d a n y w ło ścian o m w y n o sił n a jw ię c ś j 7.2 d z iesięc in y , n ajm n iśj 4.9
d z ie się c in y ."
N a s tę p n ie „ D n ie w n ik 11 p rz e c h o d z ą c do w ła sn o śc i z ie m sk iśj
w C e s a rs tw ie i w y k a z u ją c ta m ż e p rz e w a g ę w ła sn o śc i w ło śc ia ń s­
k i ój n a d d w o rsk ą , mówi:
„ N a to m ia s t w K ró le s tw ie B o isk iem w ła sn o ść o b y w a te lsk a
g ó ru je n a d innem i, g d y ż sta n o w i 5 0 .1 % , g d y g r u n ta w ło śc ia ń sk ie
s ta n o w ią 3 9 ,8 % , sk a rb o w e , sp ó łek , m ia s t i t. d. 10.1% .
W ia d o m o , że je d n ą z n a jb a rd z ió j k u le ją c y c h u n as n a u k j e s t
s ta ty s ty k a , że s ta ły c h i p ew n y ch c y fr o u sto su n k o w a n iu w łasn o śc i
w y p o śro d k o w a ć tru d n o , sk o ro je d n a k a r ty k u ł „ D n ie w n ik a " m a b y ć
p u n k te m w y jśc ia w ocenie p o d sta w y , n a ja k ió j ro z w ija ć się b ę d z ie
p rz y s z ła d z ia ła ln o ść B a n k u w ło śc ia ń sk ie g o w K ró le s tw ie P o ls k iś m ,
p o s ta ra m y się o lic z b y b a rd z ie j zbliżo n e do rz e c z y w isto śc i, p o słu ­
g u ją c się w ty m celu n a ja u te n ty c z n ie jsz e m i źró d ła m i.
P rz e d e w s z y s tk ie m n ie z ro z u m ia łą j e s t d la n as u w ag a o s to ­
s u n k u ziem i u p ra w n ś j do le ż ą c śj odłogiem , o cen io n śj n a 5 2 % , d la
c a łe g o o b sz a ru K ró le s tw a . W id o c z n ie „ D n ie w n ik " p o d c ią g n ą ł
L a sy pod k a te g o iy ą odłogów iw te n sposób d o sz e d ł do b a rd z o n ie ­
p o c h le b n y c h d la tu te jsz ó j k u ltu r y w niosków .
Co do ogólnego o b sz a ru g ru n tó w K ró le stw a , c y fry o z n a c z a ­
j ą c e go n a 21,113,756 m orgów , z a zu p ełn ie śc is łą u w ażać n ie
m ożem y. J a k a z a ś p o d ty m w zględem p a n u je dow olność, ocenim y
p o ró w n y w a ją c ro z m a ite ź ró d ła , z a s łu g u ją c e n a u w z g lę d n ien ie .
I ta k : ogólny o b sz a r K ró le s tw a P o lsk ie g o , p o d ają:
Z a łę s k i ' ) ........................................n a 20,601,652 m orgów .
„ D n ie w n ik W a r ." w cy t. a r t.
„ 21,113,756
„
B ib lio te k a W a r s z a w s k a *)
. ,, 22,071,271
,,
')
„W łasność ziemska w K r. P olskiem " (podług ostatnich źródeł urzędo­
w ych), przez W . Załęskiego.
,,N iw n,“ 1 8 8 7 r .
Zeszyt 3 0 1 .
*) „U posażenie włościan w K r. Polskićm w r. 1 8 7 0 ,“ napisał Al: B oasakiowicz. „B iblioteka W arszaw ska" I 8 8 3 r. Tom IV .
Zeszyt X I.
B liz k o d w u m iljo n o w a ró ż n ic a m ięd zy p ie rw sz ą a d ru g ą po­
z y c ją , p ra w ie m iljo n o w a m ięd zy d ru g ą a trz e c ią , z b y t s ą ra ż ą c e ,
by nie n a le ż a ło z b a d a ć po czy jśj s tro n ie słusznosć?
W ty m celu odw o łać się nam p rz y jd z ie do najn o w szy ch ź r ó ­
d e ł, n ie w olnych, co p ra w d a , od błędów , a le o p a rty c h n a d an y ch
u rz ęd o w y c h . M ówim y, tu o w y d a w n ic tw ie C e n tra ln e g o b ta ty s ty c z n ego K o m ite tu M in is te rs tw a S p ra w W e w n ę trz n y c h . W e d łu g ze­
b ra n y c h p rz e z K o m ite t w iad o m o ści, *) o b sz a r K ró le s tw a P o lskiego
w 1886 r., w y n o sił 2,305 m il k w a d ra to w y c h , co w ed łu g obliczeń K o ­
m ite tu sta n o w i 20,601,592 m orgów .
P o w y ż sz a c y fra m orgów z d a je się nam b łę d n ą. B y ła k o n n sy a
R z ą d o w a P rz y c h o d u i S k a rb u p rz y ję ła za z a sa d ę o b liczeń m ie rn i­
cz y ch o b ra c h o w a n ie K . H e n k e g o , g e o m e try rząd o w eg o , w e d łu g
k tó re g o je d n a m ila k w a d ra to w a obejm u je 9,959,96 m orgów k w a ­
d ra to w y c h . Z a s a d a ta , o p a r ta n a o b liczen iach ścisły ch i p o w a ­
żnych, n ie m oże b y ć p o m in ię tą i b e z w z g lę d n ie n a u z n a n ie z a słu g u ­
j e . J e ż e li w ięc p rz e s trz e ń K ró le s tw a p rz y jm iem y ja k o ró w n a ją ­
cą się = 2,305 m il. kw ., to sto so w n ie do z a sa d y obliczeń b. K o m i­
s j i P r z y eh. i S k a rb u , o g ó ln a p rz e s trz e ń K ró le stw a w 1887 ro k u
w y n o s i .................................................... 22,257,711 m orgów .
C y fry zatem , p o d a n e w „ B ib lio t. W a r s z ." w 1883 ro k u , b y ły
n a jb liż sz e m i rz e c z y w isto śc i.
T y le co do o b sz a ró w g ru n tó w w K ró le s tw ie . O d n o śn ie zaś
do p rz e s trz e n i g ru n tó w z n a jd u ją c y c h się w p o siad a n iu w ielkiój
i m ałej w ła sn o śc i, sto su n e k 39 ,8 % k tó r y o z n a c z a ,,D n ie w n ik “ ja k o
p r z e s tr z e ń w p o sia d a n iu tś j o s ta tu i ój b ę d ą c ą , m usim y ró w n ież
u z n a ć z a c y frę n ie o d p o w ia d a ją c ą isto c ie p o ło żen ia . O p ie ra ją c
się n a w sp o m n ian y ch ju ż w y k a z a c h K o m ite tu S ta ty sty c z n e g o , w i­
dzim y, że n a ogó ln ą p r z e s trz e ń 20,601,662 m orgów , obejm ują:
g r u n ta w ło śc ia ń sk ie . . . 8,570,113 m r. czyli 4 1.60%
,, 4 4 .0 3 %
„
s z l a c h t y ....................... 9,071,628 ,,
J e s t to sto su n e k o d m ienny a n iż e li w C e sa rstw ie , g d zie w ło ­
ś c ia n ie p o s ia d a ją w 33 g u b e rn ia c h od 4 2 % do 7 6 % w łasn o śc i g r u n ­
to w ej, a le p rz e s trz e ń ziem i d ziś ju ż b ę d ą c a w p o sia d a n iu w ło śc ia n
K ró le s tw a z n a c z n ie j e s t w y ższą od p odanój p rz e z ,,D n ie w n ik ;“ co
z a ś do s z la c h ty , to t a znów zn ac z n ie m n iśj g ru n tó w p o siad a, a n i­
ż e li w sp o m n ian e pism o o blicza.
, . .
R ó w n ież b łę d n śm j e s t o zn aczen ie p rz e c ię to ój w łasn o ści w ło śc ia ń sk ió j, n a 12 m orgów . T a bow iem k a te g o ry a w ła sn o ści p o ­
sia d a :
*)
Statisticzoskij W rem iennik Rosijskoj Im perii.
18 8 6 .
Ser.
III.
W yp.
K a te g o r ja w ielk o ści
Ilo ś ć o sad
P rz e s trz e ń m org.
m n iśj n iż 10 m o rg ó w
247,403
1,335,399
od 10 do 20 „
230,646
3,381,356
„ 20 „
30 „
93,519
2,238,115
„ 30 „
40 „
25,878
870,222
po n a d
40 „
13,582
730,596
b ez o z n a c z en ia w ła śc ic ie li
14,445
R a z e m 611,028
8,570,133
czy li p rz e c ię tn ie n a o sad ę 14 m orgów .
O zn aczen ie sto su n k u ziem i u p ra w n śj do n ie u p ra w n ó j (a n ie
„le ż ą có j o d ło g ie m 1') w y m a g a ta k ż e s p ro s to w a n ia .
N a 8,570,133 m r. w p o sia d a n iu w ło śc ian b ę d ą c y c h , g ru n tó w
o rn y c h j e s t 6,090,560 czyli 71.07% ; że zaś sto su n e k te n d la w ła ­
sn o śc i w ię k sz śj o d m ien n ie się p rz e d s ta w ia , d a ją c ty lk o 4 7 ,4 0 %
g ru n tó w u p ra w n y c h , ła tw o w y ja śn im y so b ie te n n ie k o rz y s tn y s to ­
s u n e k doliczeniem do g ru n tó w u p ra w n y c h 2 3 % lasów i z a ro śli,
k tó r e p od m iano g ru n tó w „o d ło g iem le ż ą c y c h " p o d p a d a ć n ie m ogą.
W k ażd y m zaś r a z ie g r u n ta o rn e, do w ła sn o ści zie m sk iśj w K r ó le ­
s tw ie n a le ż ą ce , sta n o w ią 5 5 % o gólnśj p rz e s trz e n i, n ie zaś 5 2 % ja k
to ,,D n ie w n ik “ o blicza. ')
W o b e c w ażności, j a k ą p rz e d s ta w ia obecnie p o z n a n ie sto su n ­
k u w ła sn o śc i w ię k sz śj do n m ie jsz śj, n in ie jsz e s p ro s to w a n ie u w a ­
żam y z a k o n ieczn e.
W arszaw a, dnia 2 0 Czerwca 1 8 8 8 r.
P.
')
W edług „ S tatist. W ro n i." na 2 0 ,6 0 1 , 6 5 2 m r. przestrzeni ogólndj,
wypada 1 1 . 8 2 5 , 7 8 4 m r. gruntów ornych, czyli 5 4 , 9 8 % .
KRONIKA MIESIĘCZNA.
Główniejsze wypadki bieżąco z kroniki politycznój.— Położenie Niemiec po śmierci
Fryderyka I I I . — Znaczenie hegem onii Niomioc, proklamowanćj przez ces. W ilhelm a
ł raneya.— Reforma prawodawstwa karnego we W łoszech.— A ustro-W ęgry.
A nglia.— Sprawa bułgarska. Rosya. Ustawa banku włościańskiego wobec prze­
sadnych nadziei pragnących , , kurczyć ojcowiznę1,1 i wyidealizowanych wniosków
, , opiekunów ludu.11— Z ruchu naukowego: a ) Posiedzenie W ydziału historyczno-filozofleznego A kad. Um iejętn. w Krakowie w kwietniu r. b,, b) Posiedzenie komisy!
flzyograficznej A k. Urn. z dn. 2 2 -g o m aja i 4-go czerwca, c) Posiedzenie komisy!
antropologicznćj dnia 8-go czerwca.— Z Towarzystwa imienia Kopernika we L w ow' e " K onkurs W arszawskiego Tow, muzycznego na napisanie libretta do opory.—
Konkurs Redakcyi „G łosu" na powiastkę historyczną dla ludu.— Wiadomości z Tow.
Zachęty Sztuk Pięknych w Król. Polakiem. — Z ekonomiki: „W ystaw a inwentarza11
na placu Ujazdowskim. — W ystawy w Muzeum Rolnictwa i Przemyślu: W ystawa
nasion (w październiku r. b.), W ystawa przomysłowo-rzemieślnicza (listopad i gru­
dzień r. b j. — Ośmiowickowy jubileusz uniwersytetu w Bononii.— Pom nik Krzysztofa
K olum ba w Barcelonie.
P r z e z c a ły n iem al je sz c z e m ie sią c c zerw iec z w ra c a ła się u w a ­
g a p u b lic z n a p rzew ażn ie k u B e rlin o w i, g d z ie d o g o ry w a ł w s tr a s z ­
n y ch m ę c z a rn iac h c e sa rz F r y d e r y k I I I , p o zb aw io n y ju ż od k ilk u
m iesięcy teg o n a jsło d sz e g o d a ru duchow ego, ja k im , mimo zak azó w
i przep isó w h ig ie n istó w p o lity c z n y c h n ie ty lk o d la n a ro d u , ale i d la
cz ło w ie k a pojedy n czeg o n ie p rz e s ta je b y ć s w o b o d n a M o w a .
O k o ło te g o ciężko d o św iad czo n eg o „ m ę c z e n n ik ą -h u m a n isty " n a
tro n ie p ru sk im z w ie lk ą z ja d liw o śc ią s w a rz y ły się ze so b ą a m ­
b ic je p o lity c z n e p rz e ró ż n y c h s tro n n ic tw rz ą d o w y c h i dw o rsk ich ,
z okiem p iln ie zw ró co n śm n a in te n e y e n a d to daw niój g ad a tliw e g o
n a s tę p c y tro n u W ilh elm a. N a d p ien iącem i się n ieśm ia łe m i je sz c z e
fa la m i ty ch n am ię tn o śc i chw ili u n o siła się b a rd z o w d zięc zn ie p o ­
s ta ć e n e rg ic z n śj cesa rz o w śj W ik to ry i, o d ry w a ją c e j w zro k sw ój od
c ie rp ią c eg o m ałż o n k a — c e s a rz a ty lk o o ty le , o ile p o trz e b a b y ło
o trz e ć łz ę lu d n o śc i bied n ó j, d o tk n ię tó j sro g o k lę s k ą pow odzi. —
P o lity k a e u ro p e jsk a n ie m o g ła tó ż zm ien ić sw ojego ta k tu t y m ­
c z a s o w o ś c i , k tó r a od 3 m iesięcy o b e z w ła d n ia ła b ieg w szelk ich
in te re só w pow szech n y ch . D n ia 15-go cze rw c a u m a rł c e sa rz F r y ­
d e ry k I I I w cichym zam k u k ró lew sk im pod P o czdam em , p rz e z co
p o ło ż y ł k r e s g o rszący m szam o tan io m się ju n k ró w p ru sk ic h o ra z
ic h sa te litó w w stro n n ic tw ie t. zw. „ n a ro d o w o -lib e raln śm ,11 tru c h le ­
ją c y c h w ch w ili u p a d k u m in is tr a P u ttk a m e r a o p rz e w a g ę sw oich
w p ły w ó w w R z ą d z ie . R z ą d y F r y d e r y k a I I I go b y ły ty lk o epizo d em
k ró tk o trw a ły m i p ró cz rz u c o n y c h lep szy ch idei w m a n ife sta c h n ie
p o z o s ta w ią re a ln y c h plonów , bo p ró cz s k a rc e n ia k o ru p c y i a d m in is tr a c y i p rz y w y b o ra c h w u w o ln ien iu d e k o ro w a n eg o P u ttk a m e r a ,
p ró c z z a p ro w a d z e n ia o b o strz e ń p a sz p o rto w y c h w A lz a c y i i L o t a ­
ry n g ii, o b o s trz e ń co do sw o b o d y u c z e n ia ję z y k a p o lsk ieg o w p ro w in c y a c h p o lsk ic h n a w e t w z a k re s ie n a u k i p ry w a tn ś j, u su n ię c ia n a ­
p isó w p o lsk ic h ze słu p ó w d ro g o w y ch , p ró c z n ie k tó ry c h u d o g o d n ień
w u m u n d u ro w a n iu ż o łn ie rz a i t. p. n ie m oglibyśm y w ty c h rz ą d a c h
w sk a z a ć fa k tó w re a ln ie jsz y c h . M im o to o d czu ła c a ła E u ro p a b o le ­
śn ie zgon „ m ę c z en n ik a ,“ bo p o p rz e s ta ją c na o b ie tn ic a c h m a n ife s tu ­
ją c e g o się sło w a c e sa rsk o -k ró le w s k ie g o , ta k sp o n ie w ie ra n e g o n ie ­
daw n o p rz e z ks. B is m a rk a , sąd zo n o , że rz u c e n ie w śró d n a ro d u n ie ­
m ieck ieg o z w y so k o ści tr o n u id e i h u m a n ita rn y c h i p o stęp o w y ch
s ta n ie się tern zia rn e m , k tó r e n a w e t w g le b ie, tra to w a n ó j tw a r d ą
s to p ą k rz y ż a c k ic h epigonów , m oże się s ta ć z a ro d k ie m i źró d łem
re a k c y i n a k o rz y ś ć p o stęp u i w olności. T ego z n a c z e n ia h is to ry a
n ie odm ów i epizodow i rz ą d ó w F r y d e r y k a I i i - g o .
P o F r y d e r y k u I l l - c i m n a s tą p ił p o rz ą d k ie m su k c esy jn y m
W ilh e lm I l - g i i z a m a n ife s to w a ł sw oje a s p ira c y e m ilita rn e p rz e d e w sz y stk ie m O d ezw ą „d o W o js k a " i O d e z w ą „do m a r y n a rk i," poczóm n a s tą p iła O d e z w a „do N a ro d u ," a w re szcie O rę d z ia , tc h n ą c e
o tw a r to ś c ią sło w a m łodego m o n arch y ,-o d czy tan e p rz y o tw a rc iu p a r ­
la m e n tu rz e s z y n iem ieck ió j (d n ia 2 5 -go czerw ca) i sejm u p ru sk ieg o
(d n ia 27-go c z erw ca). W ra ż e n ia , w y w o ła n e w obydw óch ra z a c h
p rz e z o rę d z ia m łodego c e sa rz a , z o s ta ły b a rd z o p rz y c h y ln ie p rz e z
c a ł ą p ra s ę e u ro p e js k ą p rz y ję te ,p o n ie w a ż p ie rw sz e , d o ty c z ą c e w ięc śj p ra w m ięd zy n aro d o w y ch , z a p o w ia d a ło m ocną in te n c y ą u tr z y ­
m a n ia p o k o ju , o k tó re g o b ez p ie c ze ń stw o w szyscy je d n a k tru c h le ją ;
d ru g ie zaś, o d n o szące się p rz e w a ż n ie do k ie ru n k u rz ą d ó w w e w n ę ­
trz n y c h , u b e z p ie c za ło w o ln o ści k o n s ty tu c y jn e , p ły n ą c e w P r u s a c h
je d y n ie i w y łą c z n ie z k ry n ic y w sz e c h w ła d z y m o n arch iczn ó j, u ie m niój w a ro w a ło ta k ż e i ró w n o u p ra w n ie n ie k o śc io ła k a to lic k ie g o .
N a ty m g ru n c ie m ó g łb y r z ą d n a p ra w ić w iele k rz y w d la t o sta tn ic h ;
a le p rz y a d m is tra c y i tc h n ą c ó j duchem n a m ię tn o śc i k rz y ż a c k ic h n ie
sp o d z ie w a m y się z tą d ż a d n y c h ow oców p o m y śln iejsz y ch .— O rę d z ie
k o ro n y , o d c z y ta n e p rz y o tw a rc iu p a rla m e n tu R z e sz y n iem ieck ió j,
p o ło ż y ło w y b itn y n a c is k n a lig ę p o k o jo w ą N iem ie c z A u s tr y a
i W ło c h a m i, k tó r a s p ra w ia c e sa rz o w i W ilh elm o w i I I p rz y je m n o ść
p rz e z to , że p o z w a la m u u trz y m a ć d o b re s to su n k i z R o sy ą , w y p ró ­
b o w a n ą p rz y ja c ió łk ą od l a t b a rd z o w ielu. A n i z F r a n c y ą a n i z A n ­
g lią , a n i z T u rc y ą , lic z ą c ą się p rz e c ie je sz c z e do w ielk ich m o c a rstw
e u ro p e jsk ic h , n ie ra c h u je się c e sa rz W ilh e lm I I . A k t te n j e s t niety lk o w y razem , a le i d o k u m en tem h e g e m o n i i N ie m ie c w E u ro p ie ,
p o w sta łó j zw o ln a n a r u in a c h daw nego ś-g o P rz y m ie rz a , a p rz e z
W ilh e lm a I l- g o o s te n ta c y jn ie p ro k la m o w a n ó j. H e g e m o n ia ta z w r a -
ca w zg lęd n ą u w ag ę sw oje ty lk o je sz c z e n a R o s j ą i to ty lk o w im ię
w spom nień h isto ry c z n y c h ; n a r e s z tę p a ń stw sp o g ląd a z w ysoka"
S tan o w isk o ta k ie n ie z a p o w ia d a trw a łe g o pokoju, bo p rz e w a g a
je d n e g o p a ń stw a w y w o łu je k o n ie c z n ie w in n y ch p a ń stw a c h d ą ż n o ­
ści do sz u k a n ia now y ch k o a lic ji, do w y tw o rz e n ia s y tu a c ji p o lity ­
cznej i z o rg a n iz o w a n ia s ił m a te ry a ln y c h , k tó re b y tę o g ro m n ą
o b rę cz p o lity c z n ą i ekonom iczną, n a ło ż o n ą p rz e m o c ą n a k a rk i lu ­
dów i p a ń stw e u ro p e jsk ic h ro z e rw a ć i p o k ru sz y ć m ogły. H is to r y a
uczy, że p an o w a n ie ta k ic h h e g e m o n i i j a k n iem ieck a nie było n i­
g d y d łu g o trw a łó m i w tó m w ła śn ie leży g ro ź b a d la trw a ło ś c i po­
k o ju eu ro p ejsk ieg o .
T ym czasem g ie łd y zadow olone: k u rs ru b la s ta n ą ł b a rd z o k o ­
rz y s tn ie , co się a to li odbiło n a zn iżce cen n aszy ch p ro d u k tó w ro l­
nych.
F r a n c j a n ie w y sz ła z k ło p o tó w , w ja k ie j ą c o raz now sze d o k ­
tr y n y rz ą d u re p u b lik a ń sk ie g o w trą c a ją ; w idm o a to li c e z a ry z m a
w sk o m p ro m ito w an y m B o u la n g e rz e p ra w ie z u p e łn ie ju ż znikło.
R efo rm a p ra w o d a w stw a k a rn e g o w e W ło sz ec h p o ru sz y ła
znow u siln iśj a n ta g o n iz m j u r y s d y k c ji św ie c k iśj i duchow nój,
z czego ła tw o m oże się w y ro d z ić w a lk a o ta k z w a n ą „ k u ltu rę ," n ie
z a m k n ię tą je sz c z e z u p e łn ie w P ru s a c h , a to n ie p rz y c z y n i się do
u sp o k o je n ia n a m ię tn o śc i p o lity czn y ch i sp o łeczn y ch .
R z ą d A u s tr o -W ę g ie rs k i p rz e p ły n ą ł sz częśliw ie „ w ó d c za n ą <L
S cy llę i C h a ry b d ę i p o z y sk a ł od d e le g a c ji a p ro b a tę n ie ty lk o
k ie ru n k u sw ojój p o lity k i, ale i k r e d y tu n a w zm o cnienie sił m ili­
ta rn y c h .
G a b in e t S a lis b u ry ’ego w A n g lii b ro n i u p a rc ie swój d ra k o ń skiój p o lity k i w I r la n d y i, p rz e d s ię b ie rz e re fo rm y Iz b y lo rd ó w
w duchu p o stęp o w y m i za m y śla n ib y tro sz c z y ć s ie o w zm o cn ie n ie
s ił o b ro n n y c h k ra j u.
S p ra w a b u łg a rs k a , b u rz ą c a się p rz e z c a ły m ie siąc pod w p ły ­
w em stro n n ic tw n ie ty le p o lity czn y ch co o so b isty ch , z d a je s ię
śm ielśj podn o sić g łow ę, lecz n ie w y s tą p iły je sz c z e d o ty ch c za s ż a ­
d n e fa k ty , k tó re b y o k ie ru n k u dalszego ro z w o ju tój k w e s ty i w n io ­
sk o w a ć po zw alały .
W R o sy i p rz e w a ż a ły w dalszym c ią g u sp ra w y ek onom icznofinansow e, z pom iędzy k tó ry c h z a słu g u je opró cz ro z b ie ra n y c h n a
innóm m iejscu szczegółow o, k w e s ty a „ B a n k u w ło śc ia ń sk ie g o “ n a
p iln ie jsz ą u w ag ę ju ż w „ K ro n ic e " n in iejszó j. —
P rz e s a d z o n e n a d z ie je i p ły n ą c e z tą d w n io sk i, to w a rz y sz ą c e
o g ło sz en iu U s ta w y B a n k u w ło śc ia ń sk ie g o d la K ró le s tw a P o ls k ie ­
go, św ia d c z ą o o sła b ie n iu n aszeg o zm y słu k ry ty c z n e g o i o ła tw o ­
ści z a p a la n ia się o pinii, ro z d m u c h u ją c ej rz e c z y trz e c io rz ę d n e d o
z n a c z e n ia p ie rw s z o rz ę d n ś j re fo rm y . W B a n k u w ło śc iań sk im w ię ­
k sz a w łasn o ść u p a tr u je g e n e ra ln e le k a rs tw o n a w sz y stk ie sw e do­
le g liw o ści,—ta k z w an i „ p rz y ja c ie le lu d u " w id z ą w nim p ro s tą d ro ­
g ę do w y trz e b ie n ia z n ie n a w id z o n śj sz la c h ty i ś ro d e k ra d y k a ln e g o
u sp o łe c z n ie n ia w a rs tw n iższy ch . S ło d k im tym m elodyom w tó ru je
p ra s a , k tó r a p o w ie rz c h o w n ie o c e n ia ją c z n a c z e n ie in s ty tu c y i, m ów i
0 tś m co B a n k m a z r o b i ć , a n ie z a s ta n a w ia się n a d tśm , co z r o ­
b i ć może.
O tó ż po p rz e c z y ta n iu U s ta w y B a n k u , n a b ie ra m y p rz e k o n a n ia ,
ze p rz y s z ła je g o d z ia ła ln o ść w b a rd z o ty lk o m a łśj c z ąstce p rz y ­
c z y n i się do p o p ra w y ek o n o m iczn y ch i sp o łe cz n y ch sto su n k ó w
k ra ju . Z a s a d a , j a k a k ie ro w a ła p ra w o d a w c ą w chw ili g d y B a n k
w ło śc ia ń sk i w K ró le s tw ie do ż y c ia po w o łał, g o d n ą j e s t n a jz u p e ł­
n iejszeg o u z n a n ia , a le ś ro d k i jak iem i B a n k ro z p o rz ą d z a są ta k
sk ro m n e , że z a le d w ie częściow o p o tra fi on z a sp o k o ić p o k ła d a n e
w nim n a d z ie je . P o n ie w a ż m o ra ln y i m a te rja ln y w p ły w tój in s ty ­
tu c y i o p rz e się n a p o d w a lin a c h czy sto finansow ych, z ic h z ate m
ro z m ia ró w o cen iać n a le ż y d o n io sło ść sp o d ziew an eg o p o ż y tk u .
W n a s tę p n y m zeszy cie n aszeg o p ism a szczegółow o z a s ta n o ­
w im y się n a d U s ta w ą B a n k u w ło śc ia ń sk ie g o , w tój chw ili p r a g n ie ­
m y ty lk o o stu d z ić w y g ó ro w a n e p rz y p u sz c z e n ia i a s p ira c y e z a ró ­
w no w ię k sz śj w ła sn o śc i, ja k i „ p rz y ja c ió ł lu d n '4 B a n k ro z p o rz ą ­
d z a ją c y d z ie s ią tk a m i m ilionów ru b li, ta m g d z ie ich s e tk i p o tr z e ­
bne, b a rd z o ty lk o n ie z n a c z n ie w n a sz y c h sto su n k a c h e k o n o m icz­
n y c h się zaz n a cz y . A n i w ła sn o śc i w ię k sz śj on n ie p o d źw ig n ie, a n i
m a łśj ż ą d a ń n ie zasp o k o i. P ra w o d a w c a , sta n o w ią c I n s ty tu c y ą
B a n k u w ło śc ia ń sk ie g o , w sk a z u je ty lk o d ro g ę, k tó r ą do u p ra g n io n e ­
go celu dojść m ożna, p o z o sta w ia ją c g łó w n ą cz ęść z a d a n ia in ic y a ty w ie i sam o d zieln o ści sp o łe c z e ń stw a , n a k tó ró m c ią ż y o b o w iąz ek
p o p ra w ie n ia sto su n k ó w sw ego b y tu ro ln iczo -ek o n o m iczn eg o .
J e s z c z e w k w ie tn iu r . b. n a p o sie d ze n iu A k a d e m ii U m ie ję ­
tn o śc i u ch w alo n o d ru k o w a ć p r a c ę p. P o tk a ń s k ie g o w p u b lik a c y a c h
w y d z ia łu h isto ry czn o -filo zo ficzn eg o . P ro f. S m o lk a z d a w a ł z n iśj
s p ra w ę , ja k o r e f e r e n t. T y tu ł: „ Z a g ro d o w a sz la c h ta i w ło d y cze
ry c e rs tw o w w o jew ó d ztw ie k ra k o w s k iś m w X I V i X V w ie k u 16.
M ło d y a u to r d o chodzi do w n io sk u , że s z la c h ta z a g ro d o w a p o w sta ­
ła z ro z ro d z e n ia się s z la c h ty h e rb o w ś j. R y c e rs tw o w ło d y cze zaś
b y ło s ta n e m z u p e łn ie o d ręb n y m od szlach ty ; najlep szy m dow odem
ró ż n ic y tś j są p ra w a , i ta k np. z a z a b ic ie w ło d y k i p ła c iło się k a r ę
nflniejszą, n iż z a z a b ic ie szlach cica; w ło d y c y nie p o sia d ali h e rb ó w
1 zaw o łań , w ło d y c y n ie m ieli p rz y w ile ju d zie się c in y sw o b o d n śj,
w ło d y c y n ie m ieli p ra w a p ia s to w a n ia u rz ęd ó w , p ró c z n a jn iż sz y c h ,
j a k w oźn y ch , słu ż e b n ik ó w sąd o w y ch . S to su n k i ekonom iczne X V
i X V I w ie k u s p rz y ja ły r o z d ra b n ia n ia się m ienia, p o niew aż zie m ia
b y ła w śró d sp o łe c z n o śc i z ie m sk iśj je d y n y m k a p ita łe m i słu ż y ła za
ś ro d e k o p ła t i w y p ła t w d z ia ła c h i ró żnego ro d z a ju tra n z a k c y a c h .
K o lo n iz a c ja ziem ru sk ic h s k ła n ia ła w ło śc ia n do o p u szczen ia g ru n ­
tów , k tó re p rz e c h o d z ąc w r ę c e sz la c h ty , słu ż y ły do re g u lo w a n ia
in te re só w m a ją tk o w y c h p rz y d ziałach , w y p o sażen iu i t. d.
R e fe re n t są d z ił, że p r a c a t a je s t cennym p rz y c z y n k iem do r o ­
z ja śn ie n ia danego p rz e d m io tu , z ro b ił je d n a k d w a z a strz e ż e n ia co
do o sta te c z n y c h jó j w niosków .
M ian o w icie p o ło ży ł n a c isk n a to ,
że w ojew ództw o K ra k o w s k ie , w k tó rś m sz la c h ta zag ro d o w a b y ła
rz a d k ió m zjaw isk iem , n ie m oże d o sta rc z y ć m a te ry a łu do z a sa d n i­
czego ro z s trz y g n ię c ia te g o z a g a d n ie n ia . P o w tó re szczegółow e
b a d a n ia a u to ra n ie w y k a z u ją dow o d n ie, ja k o b y w sie, z a m iesz k ałe
p rz e z ro z ro d z o n ą sz la c h tę h e rb o w ą , n ie obejm o w ały ró w n ież i lu ­
dn ości w łod y czó j.
Z d a n ie m re f e r e n ta , k w e s ty a z o sta je zaw sze
o tw a rta jeszcze; k to w ie, czy n a fo rm a c y ą sz la c h ty zag ro d o w ćj n ie
zło ży ły się oba elem en ta? P ra w d o p o d o b n ie w ro z m a ity c h ziem iach
p o k a z a ły b y się ró żn e sto su n k i. K o r e f e r e n t tó j p racy , dr. P ie k o siń sk i, z g a d z a ł się w zu p e łn o śc i z z a sa d n ic z em i p o g lą d am i p. P o tk a ń sk ie g o , dow odząc, że w w ie k a c h śre d n ic h n ie is tn ia ła ta k z n a ­
cz n a ró ż n ic a m ięd zy M a ło p o lsk ą a in n em i d zieln icam i, ja k ą późniśj
zn ajd u je m y . Z ie m ia K ra k o w s k a je s t z atem ró w n ie dobrym t e r e ­
nem do b a d a n ia sto su n k ó w s z la c h ty z a g ro d o w ćj, j a k k a ż d a in n a
d zieln ica. D o p ie ro g d y sz la c h ta m ało p o lsk a, r o b ią c fo rtu n y n a
K u si, p o cz ę ła sk u p o w ać d ro b n e d z ia ły około g n ia z d sw oich ro d o ­
w ych, a sk u p io n y ch zag ro d o w có w i w ło d y k ó w p rz e sie d la ć n a R u ś
w celach k o lo u izacy jn y ch , z a c z ę ły się w M a ło p o lsc e fo rm ow ać
fo rtu n y m a g n a c k ie a g in ą ć zw o ln a z a s tę p y zag ro d o w ćj sz la c h ty
i w łodyków .
W A k a d e m ii U m ie ję tn o śc i w K ra k o w ie odbyło się d n ia 22
m a ja b, r, p o sie d z e n ie a d m in is tra c y jn e k o m isy i flzyograficznćj
ak ad e m ii. P rz e w o d n ic z ą c y p ro f. d r. R o sta fiń sk i w sp o m n iał o d o ­
tk liw y c h s tr a ta c h , p o n iesio n y ch p rz e z k o m isy ą w cią g u u b ieg łeg o
ro k u p rz e z śm ie rć p rz e w o d n ic z ąc e g o seltcyi ch em icznćj, p ro f. dr.
C z y rn ia ń sk ie g o , tu d z ie ż członków : ks. S z czep an a B u c h w a ld a i L e ­
ona S c h r e itte r a , zasłu ż o n y c h p rz e z d łu g o le tn ie p ro w a d z e n ie spo­
s trz e ż e ń m ete o ro lo g ic z n y ch . — Z d a ją c s p ra w ę z czy n n o ści k o m isy i
w r. z. zaw iad o m ił p rz e w o d n ic z ąc y , że to m X X I sp ra w o z d a ń w y ­
da n o w k o ń c u r. 1887, to m X X T T j e s t n a u k o ń czen iu , a za cz ęto
d ru k o w a ć to m X X I I I . Z e s z y t I A tla s u g eo lo g icznego G a lic y i
w y d an o w r. z., z e sz y t I I w k ró tc e w y d an y m b ęd zie. S p ra w o z d a ­
n ia z p o sie d z e ń k o m isy i b ę d ą o d tą d d ru k o w a n e n ie ja k d o ty c h ­
czas w R o zp . i S p ra w o z d. W y d z ia łu m a t.-p rz y r., ale w S p ra w o zd .
k o m isy i. P rz e w o d n ic z ą c y z a ją ł się z a le g łe m i o d d a w n a zo b o w ią­
z a n iam i w zględem kom isyi, m ięd zy in n em i m a p ą le ś n ą G a lic y i,
k tó r ą d la k o m isy i p r z y r z e k ł w y k o n ać p. H . S trz e le c k i; k o m isy a
n ie o trz y m a ła d o ty c h c z a s w tć j sp ra w ie o d pow iedzi, n ie w ą tp i j e ­
d n a k że p rz y rz e c z e n ie d o c z e k a się w y k o n an ia.
W A k a d e m ii u m ie ję tn o śc i w K ra k o w ie odbyło się d n ia 4 - g »
c z e rw c a b. r. p o sie d z e n ie k o m isy i fizy o graficznój, n a k tó re m p o ­
ru sz o n o sp ra w ę z b ie ra n ia k o p a lin i m in e ra łó w . W tój o sta tn ió j
s p ra w ie p rz e w o d n ic z ą c y k o m isy i o d w o łu je się do w sz y stk ic h jó j
c zło n k ó w , ż eb y p od ty m w zględem p rz y sz li k o m isy i z c h ę tn ą po­
m ocą, ju ż to w p ro st, ju ż to z a c h ę c a ją c in n y c h do n a d s y ła n ia do
z b io ró w k o m isy i k ra jo w y c h m in e ra łó w i k o p a lin . K a ż d y d a r
b ę d z ie m ile p rz y ję ty i k a ż d y n ie o b o ję tn y , bo ty lk o p rz e z lic z n e
n a d s y łk i ze w sz y stk ic h o k o lic P o lsk i m oże te n d z ia ł zb io ró w k o ­
m isy i, k tó r y d o ty c h c z a s b y ł p ra w ie w z a n ie d b a n iu , n a le ż y c ie się
ro z w in ą ć .
N a s tę p n ie p rz e d s ta w ił p. M . R a c ib o rs k i licz n e w z n ak o m i­
ty c h o k a z a c h z e b ra n e o d cisk i p a p ro c i i sagow ców z g lin e k o g n io ­
tr w a ły c h k ra k o w sk ic h . N a p o d sta w ie z n a jd u ją c y c h się w ty c h
g lin k a c h c h a ra k te ry s ty c z n y c h g a tu n k ó w o k a z u je się, że d o ty c h ­
c zaso w e m n ie m a n ia geologów : Z e is z n e ra , S u essa, R o e m e ra , F a lla u x a i S tu ra , o w iek u ty c h w a r s tw s ą m ylne. G lin k i k ra k o w s k ie
s ą s ta r s z e od b ru n a tn e g o j u r a a m ło d sze od k a jp ru , a flo ra ic h m a
po części c h a r a k te r flo ry d olnego lia s u z e S te y e rd o rf, H a lb e r s ta d t
i H e tta n g e n s , a po cz ę śc i p rz y p o m in a flo rę r e ty c k ą o k olic B ey ru th u . P r z y tój sp o so b n o ści m ów ił p r e le g e n t o iła c h o r n a to w ych
w G ró jc u ; sk a m ie lin y w n ich z n a le z io n e z o s ta ły p rz e sła n e do o p ra ­
c o w a n ia d r. T e isse y re m u , k tó r y z ło ż y ł ju ż w y n ik i sw o jśj p ra c y ,
p rz e z n a c z o n e do sp ra w o z d a ń z p o sie d z e ń kom isyi.
D n ia 8 cze rw c a r. b. o d b y ło się p o sied ze n ie k o m isy i a n tr o p o lo g iczn ó j A k a d e m ii U m ie ję tn o śc i w K ra k o w ie , n a k tó re m p r z e ­
w o d n ic z ą c y d r. M a je r o d c z y ta ł o trz y m a n e za p o śre d n ic tw e m red a k c y i „ P rz e g lą d u le k a rs k ie g o " z a w ia d o m ien ie o o tw a rc iu p rz y
u n iw e rs y te c ie p e te rs b u rs k im T o w a rz y s tw a a n tro p o lo g ic z n e g o .
S e k r e ta r z d r. K o p e rn ic k i z aw iad o w ił, iż z a p o w ie d z ia n a d a w n iśj
p r a c a d r a H ry n c e w ic z a ju ż z n a jd u je się w d ru k u ; że do u ż y tk u k o ­
m isy i p rz e s ła li: p. K . M a ty a s, d r. p ra w , z b io re k p o d a ń lu d o w y ch
o T a tr a c h z o k o lic Ł ą c k a i Z a w a d y w pow . n o w o ta rsk im i now o­
są d eck im ; p W ł. W e ry h a , z W a rs z a w y , z b ió r 41 p ie śn i b ia ło ru ­
sk ic h p o w a ż n ie jsz y c h i 6 6 w eseln y ch , z G łę b o k ie g o , pow . lid z k ie go. M a te ry a ły te z o s ta n ą w sw oim czasie p rz e z k o m isyę z u ż y tk o ­
w an e. — C z ło n e k k o m isy i p. G . O sso w sk i p rz e d s ta w ił ro z p ra w ę
k s. S ia rk o w sk ie g o : „O z a b y tk a c h p rz e d h is to ry c z n y c h w o k o lica ch
P iń c z o w a ," tu d z ie ż ro z p ra w ę p. T . D o w g ird a: „O c m e n ta rz y sk u
p rz e d h is to ry c z n y m n a S ta w o g ó rz e w pow . m ław sk im g u b . p ło c k i ś j ,“ o p a trz o n ą liczn em i ry s u n k a m i i p la n a m i. — T e n ż e z ło ż y ł
w d a rz e od p. L e o k a d y i M ie ro sła w sk ió j b ra n s o le tę b ro n z o w ą , z n a ­
le z io n ą w o k o lic a c h P ło c k a p od Ł ą c k ie m , tu d z ie ż p rz e d s ta w ił k il­
k a n a ś c ie o k a z a ły c h n a rz ę d z i k rz e m ie n n y c h i k a m ie n n y c h z W o ły ­
n ia , n a b y ty c h tam że ze ź ró d ła z u p e łn ie pew n eg o , k tó r e k o m isy a
'
w u zn a n iu ich w a rto ś c i i ceny w ielce u m ia rk o w a n e j p o s ta n o w iła
n a b y ć do w łasn y ch zbiorów . — W końcu z d a ł te n ż e sp ra w ę z w ła ­
sn y ch b a d a ń w ro k u p rz e sz ły m d o k o n an y ch n a c m e n ta rz y sk a c h
p rz ed h isto ry c z n y ch w e w sia c h B ęczk o w icach i Ł o ch y ń sk u g u b .
p io trk o w sk ie j, o ra z w ja s k in i W ie rz c h o w sk iśj d oliny O jc o w sk iśj,
p rz e d sta w ia ją c z y sk a n e w obu ty c h m iejscach lic z n e w y k o p a lisk a ,
7. pow odu k tó ry c h z a b ie ra li g ło s w d y sk u sy i pp. N . S ad o w sk i, t u ­
dzież przew o d n iczący i s e k r e ta r z kom isy i. —
T o w a rz y stw o im. K o p e rn ik a w e L w o w ie, z ajm u jące się b a ­
d aniem n a u k p rz y ro d n ic z y ch , n a o s ta tn ic h sw oich po sied zen iach ,
o d b y ty c h p o d p rz e w o d n ic tw e m pro f. R e h m a n a , d n ia 22-go m a ja
i 5-go cze rw c a r. b. zajm o w ało się ro z b io re m k w e stji, k tó re , w n o ­
sz ą c z re la c y i „ G a z e ty lw o w sk ie j,“ z a słu g u ją n a u w ag ę sze rsz eg o
k o ła in te lig e n c y i po lsk ió j. N a p ie rw sz śm z ty c h posiedzeń pro f.
W itk o w s k i m ów ił „o szy b k o ści ro z c h o d z e n ia się d z ia ła ń e le k tro ­
dyn am iczn y ch ." P o w sz e c h n ie w iadom óm j e s t , że p rą d p o w s ta ją ­
cy albo z n ik a ją c y w dan y m p rzew o d n ik u , w zb u d za w in n y ch p r z e ­
w o d n ik a c h p rą d y in d u k o w an e. O zy z m ian y p rą d u w p rz e w o d n i­
k u p ierw szy m i p o w sta w a n ie p rą d ó w in d u k o w a n y c h w in nych
p rz e w o d n ik a c h —są to z ja w isk a w sp ó łczesn e, czy n ie — oto k w e s tja /
k tó r a zajm o w a ła fizyków . S ły n n y fizyk a n g ie lsk i M ax w ell o b ra ch o w ał, że d z ia ła n ia e le k tro d y n a m ic z n e ro z c h o d z ą się w p o w ie ­
trz u z ch y żo ścią ś w ia tła , że p rz e to z ja w isk a w yżój o p isan e n ie s ą
w sp ó łczesn e, a le w zw y k ły c h w a ru n k a c h p rz e d z ie lo n e b a rd z o k r ó t ­
k im o d stęp em czasu. Z e w zg lę d u w ła śn ie n a to tru d n o te ż b y ło
ra c h u n e k M ax w ella stw ie rd z ić p rz e z d o św iad czen ie. U d a ło się to
n a p o c z ą tk u b. r. m łodem u a g e n ia ln e m u fizykow i n iem ieck iem u
H e rtz o w i. P o p rz e d s ta w ie n iu te g o s ta n u rz e c z y , opisuje p ro f.
W . W itk o w s k i m eto d ę p o m ia ru H e r tz a . P ro f. T y n ie c k i w y k ła d a ł
„o k o łtu n a c h d rz e w ."
K o łtu n y s ą to ch o ro b y d rzew , p ro w a d z ą c e
do ich zeszp ecen ia. P r e le g e n t p o d z ie lił j e n a p o z o rn e i p ra w d z iw e;
u c z y ł ic h ro z p o z n a w a n ia, o p isa ł w re sz c ie k o łtu n y poszczeg ó l­
n y c h d rz e w i d e m o n stro w a ł swój in te re s u ją c y w y k ła d liczn em i
o k azam i. P ro f. P a w le w sk i zak o m u n ik o w a ł re z u lta ty p ra c y o „ T io ­
fe n ie ," p rz e d ło ż o n śj A k a d e m ii u m ie ję tn o śc i w K ra k o w ie ). R e ­
z u lta ty te są: te m p e r a tu r a k ry ty c z n a tio fe n u je s t 217.3 O., c iśn ie ­
n ie k ry ty c z n e 47 .G a tm o sfe r. P ie rw s z y to r a z w sz e re g u liczn y ch
je g o p o szu k iw ań n a d te m p e ra tu ra m i k ry ty c z n e m i u d a ło się p. P a w lesk iem u z a ra z e m i ciśn ien ie k ry ty c z n e w y m ierzy ć.
W re s z c ie pro f. d r. P e te le n z p o k a z a ł a tla s ry b k ra jo w y ch ,
w y d a n y p rz e z p ro f. N o w ick ieg o w K ra k o w ie , a o d z n a c z ają c y się
b a rd z o p ięk n em w yko ń czen iem i n ie z m ie rn ie n is k ą ceną.
N a p o sied zen iu zaś d n ia 5 -go c z e rw c a m ów ił p ro f. D y b o w sk i
„o te o ry i p o w sta n ia i k s z ta łc e n ia się zębów zło ż o n y ch ", do k tó ry c h
Tom III.
Lipiec 1888.
"
10
n a le ż ą np. zęb y trz o n o w e z w ie rz ą t k o p y to w a ty c h . P r e le g e n t
z oko liczn o ści b a d a ń , p o d ję ty c h w celu o p ra c o w a n ia opisu z w ie rz ę ­
c ia , n ależąceg o do ro d z in y piżm ow ców do ro d z a ju „ H y d ro p a te s ,"
k tó re m u n a d a ł n azw ę „ H id r o p a te s K a lin o w sk i", p rz y sz e d ł do
p rz e k o n a n ia , że te o r y a d o ty c h c z a sw a o p o w sta n iu i w y k sz ta łc e ­
n iu się zębów , p o d a n a p rz e z R iitim e y e ra i p r z y ję ta p rz e z ogół n atu ra lis tó w , n ie je s t w s ta n ie o b ja śn ić w szy stk ic h z ja w isk o b s e r­
w o w an y ch n a zęb a c h trz o n o w y c h z w ie rz ą t ssą cy c h i n a zęb a ch in ­
n y c h z w ie rz ą t, np. n a z ęb ach ja d o w ity c h u żm ii etc. Z teg o p o w o ­
d u d r. D y b o w sk i p ro p o n u je w ła sn ą te o ry ą , k tó ró j z a sa d y z g ro m a ­
d zonym n a p o sie d z e n iu w y ło ż y ł i n a liczn y ch o k a zac h o b jaśn ił.
P ro f. R e h m a n o p isa ł o g ó re k ja p o ń sk i. J e s t to ro ślin a w ie­
lo le tn ia , ro ś n ie w ysoko j a k chm iel, liś c ie m a ła d n e i m oże słu ży ć
do p o k ry w a n ia a lta n . O w oc k u listy , w m łodym w ieku p rz y d a tn y
n a m iz e ry ą . R o ślin a t a je s t w tern zn a c zen iu w ie lo le tn ią , że w y ­
tw a r z a bulw y. P r e le g e n t p o d a ł s z e re g c iek aw y ch u w a g o teg o
ro d z a ju ro ślin a c h , w sp o m n iał o G e ra rd a n tu s ie , ro ślin ie p o d obnćj
do b luszczu, k tó re j b u lw ę o śre d n ic y jed n e g o m e tr a p rz y w ió z ł
z południow ój A fry k i i z a pom ocą n iśj ro ślin ę z a a k lim a ty z o w a ł
w o g ro d z ie b o ta n ic z n y m w K ra k o w ie ; n a k o n ie c o k a z a ł o g ó re k j a ­
p o ń sk i, w y ch o w an y p rz e z p ro fe s o ra D y b o w sk ieg o . P ro fe s o r S p ilin an n o k a z a ł owoc p alm y , p o c h o d zący z In d y j W sch o d n ich (u ży w a­
n y do sp ę d z a n ia tasiem có w ), zn iszczo n y p rz e z ow ady, k tó ry o d d a ł
zoologom do b liższeg o z b a d a n ia .
K o m ite t w a rsz a w sk ie g o tow . m u zycznego o g ła sz a k o n k u rs
n a n a p is a n ie lib r e tta do o p e ry p o d n a stę p u ją c e m i w a ru n k am i:
1 ) L ib r e tto w ję z y k u p o lsk im w inno w y p ełn ić c a ły w ieczór p rz e d ­
s ta w ie n ia te a tra ln e g o . 2) T re ś ć lib r e tta m oże być p o w a żn ą lub
ko m iczn ą, z w y łączen iem w sz a k ż e ro d z a ju o p e re tk o w eg o . 3) W y ­
b ó r p rz e d m io tu p o zo staw io n y j e s t w zu p ełn o śc i a u to ro w i z z a ­
strz e ż e n ie m w sz a k ż e w y m a g a ń ce n z u ra ln y ch . 5) U tw ó r p re m io ­
w a n y o trz y m a n a g ro d ę ru b li 2 0 0 , n a s tę p n e zaś n a jle p sz e d z ie ła
z a sz c z y tn e w z m ia n k i
5) P r a w a a u to rs k ie p o z o sta ją p rz y a u to ­
rz e . 6 ) T e rm in n a d s y ła n ia u tw o ró w oznaczony z o sta ł n a d zień
1 g ru d n ia b. r., poczem w y ro k sęd zió w n iezw ło czn ie o g ło szony
b ęd zie. 7) D z ie ła w in n y być n a d s y ła n e do tow . m uzycznego,
po d z w y k łem i w a ru n k a m i k o n k u rso w em i.
R e d a k c y a „ G ło s u " o g ła sz a k o n k u rs n a „ p o w ia stk ę " d la ludu
h is to ry c z n ą lub o b y czajo w ą, z k ie ru n k ie m o b y w a te lsk o -sp o łe c z ny m . W obu ra z a c h a k c y ja odb y w ać się w in n a w sfe rz e n a szeg o
lu d u w iejsk ieg o i z g łów nym je g o u d ziałem . R ze c z m a być o ry g i­
n a ln a , n ig d z ie n ie d ru k o w a n a , n a p is a n a zajm u jąco , ję z y k ie m p ro ­
sty m , zro zu m iały m d la lu d u , a le lite ra c k im . O b ję to ść 3 — 4 a r ­
k u sz y d ru k u w 16-ce. Z a 2 p o w ia stk i, u zn a n e p rz e z są d k o n k u r­
sow y za b e z w z g lę d n ie d o b re i o d p o w ia d a ją c e w a ru n k o m k o n k u r­
su, p rz e z n a c z a się rs. 2 0 0 — d w i e n a g r o d y : po rs. 1 0 0 , p rz y
ró w n śj w a rto ś c i p o w ia ste k , lub je d n a 1 1 0 rs., d ru g a 80 — p rz y
w a rto ś c i ic h n ie ró w n śj; poczem , b ez osobnego w y n a g ro d z e n ia , z o ­
s ta n ą one je d n o ra z o w o w y d a n e w W a rsz a w ie .
T e rm in k o n k u rsu u p ły w a z dniem 1 -ym s ty c z n ia 1889 r.
R ę k o p is y w ra z z zap ie c zę to w a n e m i k o p e rta m i, z a w ie ra ją c e m i w e ­
w n ą trz ^nazw isko i a d re s a u to ra , n a d s y ła ć n a le ż y do R e d a k c y i
,,(x ło su “ . N a k o p e rta c h i rę k o p is a c h w in n y b y ć um ieszczone je ­
d n ak o w e g o d ła.
Komitet Towarzystwa Zachęty Sztuk Pięknych
w K r ó l e s t w i e P o l s k i ó m z a w ia d a m ia p o n o w nie d o z o ry k o ­
śc ie ln e i osoby p ry w a tn e , iż j a k d aw niój ta k i obecnie p o ś re d n i­
c z y bez ż a d n y c h w y n a g ro d z e ń w d o s ta rc z a n iu d la ś w ią ty ń o b ra ­
z ó w , rzeźb , p lan ó w a rc h ite k to n ic z n y c h ; p rz e s y ła n a ż ą d a n ie
a d r e s y a rty s tó w , m a la rz y , rz e ź b ia rz y i b u d o w n iczych, z k tó ry m i
in te re s o w a n i p ra g n ę lib y w ejść w b e z p o śre d n ie p o ro zu m ien ie
w p rz e d m io ta c h p ow yższych, n ie m n iśj p rz e s y ła o b jaśn ien ia , d o ty ­
czące k o n se rw a c y i i o d n a w ia n ia ob razó w . R ó w n o cześn ie, p o w o ­
łu ją c się n a p o p rz e d n ie o k ó ln ik i, z a w ia d a m ia K o m . T ow . Z a c h ę ty
S z tu k P ię k n y c h w K ró l. P o lsk . iż w m. P a ź d z ie rn ik u r. b. u rz ą d z o ­
n ą b ę d z ie w lo k a lu T o w a rz y s tw a co ro czn a „ W y s ta w a K o n k u rs o ­
w a s z tu k i O rn a m e n ta c y jn śj i D e k o ra c y jn ó j“ , a m ianow icie: m in ia ­
tu r , em alii, m a lo w a n ia n a szk le, p o rc e la n ie i fa ja n sie , szty ch ó w
i a k w a re l, d rz e w o ry tó w , lito g r a f ii i w sz e lk ic h re p ro d u k c y i r ę c z ­
n y c h niem n iej w szelk ieg o ro d z a ju o rn a m e n ta c y i. T e rm in p r z y j­
m o w an ia d e k la ra c y i o zn acza się do 1-go P a ź d z ie rn ik a , n a d s y ła n ia
p rz e d m io tó w do 10-go P a ź d z ie rn ik a , o tw a rc ie W y sta w y 15-go
P a ź d z ie rn ik a . T r z y n a g ro d y po r u b li 100 i tr z y n a g ro d y po ru b .
50, w yzn aczo n e z o s ta ją z a d z ie ła b e z w a ru n k o w o o d z n a c z ają c e się.
O p ró cz te g o w y d a w a n e b ę d ą lis ty po ch w aln e.
U rz ą d z a n a co ro c z n ie sta ra n ie m T o w a rz y s tw a w y ścigów k o n i
„ W y s t a w a i n w e n t a r z a ” w W a rs z a w ie o d b y ła się ta k ż e
i w r. b. w m iesiącu czerw cu . W ie le o k o liczn o ści w p ły w a n a to ,
że c o ro czn e „ W y sta w y in w e n ta r z a ” n ie m o g ą czy n ić zad o ść w ym a­
g aniom , k tó r e n a si „ k ry ty c y n a polu n a u k sp o łe c zn y c h " (!?) s ta w ia ­
j ą W y sta w o m ro ln ic z o -p rz em y sło w y m w ogóle. T e g o ro c z n a W y s ta ­
w a in w e n ta r z a n a p lacu U ja z d o w sk im n ie im p o n o w ała ilościow o
p u b lic z n o śc i w a rsz a w sk ió j, ale z a s p a k a ja ła d o s ta te c z n ie p o trz e b y
g o sp o d a rz y , p ra g n ą c y c h u le p sz y ć swój in w e n ta rz ; u ła tw ia ją c zaś
z b y t sz tu k d o b o ro w y c h in w e n ta rz a , z a c h ę c iła z ab ieg liw sz y c h g o sp o d a rz y -h o d o w c ó w do w y trw a n ia w p ra c y n a obranój d ro d z e.
Zarząd Muzeum Rolnictwa i Przemysłu podobnie jak lat
p o p rz e d n ic h u rz ą d z a i w r. b. w y s t a w ę n a s i o n i w sz e lk ic h
ro ś lin g o sp o d a rsk ic h , k tó r a o tw a r tą z o s ta n ie d n ia 5 go p a ź d z ie r­
n ik a i tr w a ć b ę d z ie p rz e z dni d ziesięć, o b ejm u jąc 14 działów ,
m ianow icie: Z b o ż a , b u r a k i cu k ro w e, chm iel, d rz e w a i k rz e w y ,
ro ś lin y o lejn e, p a ste w n e , w łókno daj ne, fa b ry c z n e , k o rz e n n e , f a r b ie rs k ie , le k a rs k ie , w a rz y w n e i k w ia to w e ozd o b n e. P ra g n ą c y
w z ią ć u d z ia ł w w y sta w ie w in n i n a d e sła ć do k o m ite tu W y sta w y
w M uzeum d e k la ra c y e p rz e d dniem 15 go w rz e śn ia r. b.; sam e zaś
p rz e d m io ty z a d e k la ro w a n e p o w in n i d o sta w ić n a tr z y d n i p rz e d
o tw a rc ie m w y sta w y t. j. n ajp ó źn ió j l-o p a ź d z ie rn ik a . T y lk o o k a ­
zy, w y m a g a ją c e p rz y w ie z ie n ia w s ta n ie św ieżym p rz y jm o w a n e
b ę d ą do d n ia 4 -o p a ź d z ie rn ik a w łą c z n ie .— W y sta w c y z a g ra n ic z n i
d o p u szczen i są poza k o n k u rsa m i.
W M uzeum P rz e m y s łu i R o ln ic tw a w W a rs z a w ie w o s ta t­
n ic h dw óch m iesiącach r. b. u rz ą d z o n ą b ę d z ie W y s t a w a w y r o ­
bów z drzewa, metali, wyrobów ceram iczn y ch i wy­
r o b ó w h u t n i c z y c h o r a z z a b a w e k d z i e c i n n y c h , k tó r ś j p ro g ra m z a słu g u je n a u w ag ę n ie ty lk o sam ych w ystaw ców ,
a le i p u b liczn o ści, p ra g n ą c ś j p o zn ać p o stęp , ja k i w ty m k ie ru n k u
p ra c y w k r a ju naszym zro b io n o . P r o g r a m w zm ian k o w an y op iew a:
Część Ogólna. § 1. W ystawa otwiera się dnia 1-go listopada i trwać
będzie do dnia 3 1-go grudnia 1 8 8 8 roku włącznie.
§ 2. Colom wystawy jest za ­
poznanie publiczności ze stanom fabrykacyi krajow ćj przedmiotów program om obję­
tych. § 3. W ystawa podzieloną będzie na pięć działów, tytułem objętych, z odpoWiedniom! poddziałam i, niżćj w części spocyalnój niniejszego program u wsknznnomi.
§ 4. Deklaracye celem przyjęcia udziału w wystawie, m ają być przez ewentualnych
wystawców nadesłane do Zarządu Muzeum, poczynając od dnia 2 0 sierpnia najpóźnićj do dnia 20 października 1 8 8 8 r.
Po szomaty doklaracyi należy się zg ła­
szać do Zarządu Muzeum (Krakowskie-Przedm ieścio, N r. 6 6 ), osobiście lub piś­
m iennie, z nadesłaniem m arki pocztowej. § 5. Zadeklarowano przedm ioty mają.
być dostarczone do gm achu M uzeum, poczynając od 20 do 3 0 października
r. b., gdyż w przeddzień otwarcia wystawy żaden przedm iot na wystawę przyjętym
nie będzie, § 6. Po zamknięciu wystawy, przedm ioty m ają być przez wystawców
zabrane w przeciągu dni pięciu; w przeciwnym razie przechodzą na własność M u­
zeum .
§ 7. M iejsca, zajmowane przez wystawcę na jego okazy, opłacane będą
Zarządow i Muzeum w stosunku 1 rs. za łokieć kwadratowy. § 8. Dla osądzenia
względnćj wartości przedstawionych okazów, Zarząd Muzeum zaprosi komplety sę ­
dziów, złożone z odpowiednich spocyalistów, a na zasadzie ich piśmiennych wym otywowanych sprawozdań, Kom itet Muzeum przyzna odpowiednio nagrody.
§ 9.
Nagrody przyznawano będą w dyplomach zasługi; w dyplomach uznania; w m eda­
lach: złotych, srebrnych i bronzowych, i w listach pochwalnych. § 10. W ystaw ­
com Zarząd Muzeum wyda imienne bilety wolnego wejścia na wystawę przez cały
czas jćj trwania.
Osobie zaś wskazanćj przez wystawcę do utrzym ania porządku
piilnowania jeg o wystawy, wydawano będą specyalno znaki zewnętrzne, bez których
w żadnym razie na wystawę dopuszczaną nie będzie. § 11. Przedm ioty znajdują—
-co się na wystawie nie będą mogły być przez nikogo ani przerysowane, ani kopio­
wane, bez pozwolenia właściwego wystawcy i Zarządu Muzeum.
§ 1 2 . Do kon­
kursu kwalifikują się wyroby jodynie krajow e, przez wystawców wytworzone.
W y­
roby zaś zagraniczne m ogą być ua wystawę przyjęto, locz tylko poza konkursem .
C zęść s p e c ja ln a . D z ia ł I.
W yroby z drzewa. W yroby stolar­
skie, rzeźbiarskie i tokarskie.
l ) Meble salonowo, gabinetowo, buduarowe, biblio­
teczne, stołowe, garderobiane i sypialne, wraz z instrum entam i muzyczneml, ja k
fortepiany i pianina.
2 ) Moblo gięto.
3 ) W yroby stolarskie budowlano, ja k :
drzwi, oddrzwia, szalunki fram ug okiennych, wewnętrzne okiennice, posadzki i t. p.
4 ) W yroby galanteryjne drzewne.
5) Naczynia i sprzęty kuchenne i gospodarcze.
6) W yroby koszykarskie, a mianowicie: wózki dziecinno, kołyski, etażerki, ja r d inierki i m niejsza galantorya koszykarska.
Z większych garniturów mebli, m ają
być przedstawiono w jednym lub dwóch okazach każdego rodzaju. Moblo w ogdlo
odznaczać się m ają poprawnością rysunku i dobrom wykończeniom.
Instrum enta
zaś muzyczno salonowo prócz tego i wewnętrznemi swomi zaletam i.
D z ia ł I I . Wyroby Z m eta li, l ) Narzędzia i przyrządy fabryczne, uży­
wane do zwykłych potrzeb, ja k : barom etry, areom etry, term om etry, oorometry, m a ­
nom etry.
N arzędzia dissokcyjno, ja k m ikrotom y.
3 ) Narzędzia chirurgiczna
i opatrunkowe.
4) W yroby nożownicze do użytku domowego i ogrodnicze; nożo,
widelce, nożyczki, brzytwy, sekatory, i t. p.
5 ) W yroby pieczętnrskio i graw erskie,
fi) W yroby ślusarskie zwyczajno, ja k różnego rodzaju okucia, zam ki wewnętrzne,
kłódki, zasówki, wędzidła, strzem iona, obrączki, i t. p.
W yroby ślusarskie g a la n ­
teryjne.
8) W yroby z drutu, ja k różne tkaniny, igły, szpilki, wędki, k latk i, i t. p.
9 ) Sprzęty domowo zo wszelkich metali i naczynia kuchenne, pralnio, polewaczki,
sam ow ary, czajniki, tace, kandelabry, lichtarze, lam py, żyrandole, zegary i t. p.
1 0 ) Wyroby puszkarskio: broń palna i sieczna.
l l ) Modolo m aszyn, motorów
i konstrukcyj budowlanych, wyrobiono z motali.
D z ia ł I I I , W y ro b y ceram iczne. l) Porcelana zwyczajna i ozdobna,
g ład k a i m alowana, wraz z m atoryalem , do nifij użytym (kaolinom ).
2) F ajan s
zwyczajny i ozdobny wraz z m atoryalem z którego został wyrobiony. 3 ) M ajoliki,
4 ) T errakoty. 5) Okazy ozdobnych kafli oraz gzomsów i ozdób do pieców. 6) N a­
czynia kamienno i gliniano do użytku domowego.
7) Amplo i doniczki do roślin.
■8) C egła, dachówka i rury drenowe.
D z ia ł IV . W yroby hutnicze. l ) Okazy szkła zwyczajnego i kolo­
rowanego w taflach, wraz z m atoryalem , do wyrobu użytym.
2) Okazy szkła lu­
strzanego i samo lustra.
3) Naczynia szklanue wszelkiego rodzaju, proste szlifo­
wano i rżnięto, biało i kolorowo.
D z ia ł V. Zabawki dziecinne. Zabawki dziecinne wszelkiego rodzaju.
W sz e c h n ic a b o n o ń sk a , ow a k o le b k a n a u k i p ra w a n o w o ż y t­
nego, o g n isk o o św ia ty w w ie k a c h śre d n ic h , z k tó re g o od p o c z ą t­
k u w iek u X I I - g o ro z c h o d z iły się p ro m ie n ie ś w ia tła n a w sz y stk ie k ra ń c e E u ro p y , o b c h o d z iła z n a d z w y c z a jn ą o s te n ta c y jn ą o k a z a ­
ło śc ią św ie c k ą ju b ile u s z o śm iow iekow śj sw o jśj pożytecznój d z ia ­
ła ln o śc i p rz e z c a łe sześć dni (o d 9-go do 14 go c z erw c a w łą cz n ie ).
Z u ro c z y sto śc ią tą , k tó ra , w obec d zisie jsz y c h p rąd ó w , w obec
k rz y k liw y c h a g ita c y i p rzy w ó d zcó w b ezw y znaniow ości w śró d m ie ­
szczań sk ich m as w ło sk ich , n ie m o g ła się obejść bez m a n ife sta cyi an tik o śc ie ln ó j '), — łą c z y ła się d ru g a u ro c z y sto ść o d k ry c ia
w B o n o n ii p o m n ik a W ik to r a E m a n u e la , tu d z ie ż u ro c z y sto ść
o b chodu n a cześć G a lv a n ie g o n a p lacu G-alvani. O b ecność o b o j­
g a k ró le s tw a w ło sk ieg o z n a s tę p c ą tro n u , o k a z a łe d e p u ta c y e
s tu d e n tó w ró ż n y c h u n iw e rs y te tó w e u ro p e jsk ic h (u c z e stn ic zy li ta k ­
że d e le g a c i u n iw e rs y te tu ja g ie llo ń sk ie g o i lw ow skiego) z c h a ­
ra k te ry sty c z n e m u poch o d am i i fe sty n a m i — zaćm iły n iem al z u ­
p e łn ie s tro n ę n a u k o w ą te j u ro c z y sto śc i a k a d e m ic k iśj. F r a t e r n iz o w a n ie ja k n a jg o rę ts z e s tu d e n tó w niem ieck ich i w ło sk ic h
z fra n c u z k im i b y ło pięk n y m n a tu ra ln y m sym ptom em se rc m ło ­
d zień czy ch ; a le p o lity k a p o tra fi u g asić te n z a p a ł za pom ocą
sw o jśj liczn ej s tr a ż y p o ż a rn ó j. S tro n ę n a u k o w ą św ie tn y ch ty c h
u ro c z y sto śc i ilu s tro w a ły p rz e m ó w ie n ia p ro f. P a n z a c c h ie ’go dn.
1 0 -go c z erw ca), p o e ty J o z u e g o C arduccV ego, (12-go) prof. G e­
n e r ego (13-go) i prof. A lb e r to n i’ego. — N ie m ały w pływ , ja k i
u n iw e rs y te t b o n o ń sk i w y w ie ra ł n a rozw ój o św iaty w P o lsce n iety lk o w w iek ach ś re d n ic h , a le i w epoce p rz e w a g i h u m a n istó w
w K ra k o w ie — z a słu g iw a ł n a to , że p ra s a p o lsk a zajm o w ała się
dosyć sz e ro k o u ro c z y sto śc ia m i b o n o ń sk iem i. Z ob. „ K ło sy " N r.
1198, 1199 i 1200 z r . b . O pró cz te g o a r ty k u ł M a th ia s a P e r s o ­
n a p. t. „ O śm io se tle tn ia ro c z n ic a ." — M a te ry a łu do p o z n a n ia
dziejó w u n iw e rs y te tu w B o n o n ii o ra z sto su n k u je g o do u n iw e r­
s y te tu J a g ie llo ń s k ie g o i o św ia ty w P o lsc e d o s ta rc z a ją : 1) M ic h a ł
W isz n ie w sk i, H is t. lite r. T . I I , 2) A lek s. P rz e z d z ie ck i: „O P o la ­
k a c h w B o n o n ii i P a d w ie ." W a rs z . 1853. (D ru k . ,,G a z e ty co d zien n ó j"; w b ib lio g ra fii a to li E s tr e ic h e r a p o d an e m ylnie ja k o o d b itk a
.,B ib l. W a rs z " ., j a k fo w y k a z a ł p. A . P łu g w „ K ło sa c h " 1. c.),.
3) S ta n is ła w W in d a k ie w ic z: „ P o ls k a i B o lo n ia." 4) d r. A d . O sto ­
j a O sta sz e w sk i (w S zk icach n au k o w y ch i lite ra c k ic h ). W C z a so ­
p iśm ie w łoskiem „ S e ttim a n a C a tto lic a " J ó z e f W ag a , ło m ż y n ia n in ,
w y d ru k o w a ł z pow odu 800-ćj ro c z n ic y w szechnicy bon o ń sk ićj, m o­
n o g ra fią te g o u n iw e rs y te tu z u w zg lęd n ien iem P o lak ó w , k tó rz y si%
w B o n o n ii k sz ta łc ili.
D n ia I go C z e rw c a r. b. o d sło n io n y z o s ta ł w B a rc e lo n ie po­
m n ik K r z y s z t o f a K o l u m b a z n a d z w y c z ajn ą u ro c z y s to ś c ią ,
n a k tó r ą p ró cz k ró lo w e j-re g e n tk i h is z p a ń sk iśj, p rz y b y ła d e p u ta c y a z G e n u y , ro d z in n e g o m ia s ta K o lu m b a, z b u rm istrz e m n a cze­
le. P o m n ik , w ysokości w ogóle 5ti m etró w , dźw iga na sw oim szczy-
')
Podczas prezentacji studentów rzym skich, niemieccy powitali ich doby­
łem! szablami wśród głośnych okrzyków: „ N iec h żyje Rzym nietykalny!11— C a ła
wreszcie uroczystość odbyła się bez... Boga.
cie posąg K o lu m b a, 5.2 m e tró w w y so k i, zb u d o w an y je s t w tr z e c h
k o n d y g n a c y a c h i p rz e d s ta w ia się b a rd z o im p o n ująco. N a o k r ą ­
g łym p ie d e s ta le u m ieszczone s ą h e rb y p ro w in c y i h isz p a ń sk ic h
i osiem p ła sk o rz e ź b , p rz e d s ta w ia ją c y c h n a jb a rd z ie j z n a n e ep izo d y
z ż y cia K o lu m b a. C o k ó ł o ta c z a ją lw y w lic z b ie ośm iu. N a r o ­
g ac h um ieszczo n e s ą p o są g i c z te re c h sła w n y c h K a ta lo ń c z y k ó w ,
k tó rz y p rz y c z y n ili się do o d k ry c ia A m e ry k i: z a k o n n ik a B o y l de
M o n s e rra t, P i o t r a M a g a r it, J a k ó b a de B la n e s i L u d w ik a S a n ta n gel. N a p o d sta w ie teg o o d d z ia łu s to ją c z te ry fig u ry a le g o ry cz n e,
W y o b rażające K a ta lo n ią , K a s ty lią , A ra g o n ią i L a o n . T rz e c ią
część p o m n ik a sta n o w i k o lu m n a, k a p ite l i p o sąg . K o lu m n a j e s t
że la z n a i z a o p a trz o n a w m ed alio n z n a p ise m , n a k a p ite lu z n a jd u ją
się sy m b o liczn e fig u ry c z te re c h części ś w ia ta , z n a n y ch za czasów
K o lu m b a i z a k o ń c z o n a je s t k o ro n ą , w k tó re j znów sp oczyw a k u la
ziem sk a z b ły szczącó j m iedzi, a n a n iśj sto i K o lum b, w sk a z u ją c y
p ra w ą r ę k ą n a m orze.
WIADOMOŚCI BIBLIOGLUFICZiNE.
N ak ła d e m ks. ks. C zarto ry sk ich w K rakow ie w yszedł 2 -gi ze­
szyt k atalo g u „ B ib lio te k i ks. ks. C za rto ry sk ich " w opracow aniu
J . K orzeniow skiego pod ty t. „C atalo g u s Codicum m an uscriptorum
M usei prin cip u m C z a rto ry sk i C racoviensis ed id it D r. Jo se p h u s K o ­
rzeniow ski. C racov. 1888. F a sc ic u lu s II-d u s E d itio n u m M usei C zartorysciani C racoviensis N r. 1 .“ Z eszy t ten, nie różniący się w niczem
od Z eszy tu I-go (zob. o nim w zm iankę w B ib l. W arsz. 1887. Zesz.
K w iecień s tr. 156 i 157), zaw iera szczegółowy dosyć przegląd tre śc i
kodeksów bibl. ks. C zarto ry sk ich od N r. 439 do 603. K o d ek sa pom ienione obejm ują po większej części m a te ry a ły historyczne do pan o ­
w ania A u g u sta Ii-g o , tu d zież do In te rre g n u m , (od N r. 559), k tó re
po jeg o śm ierci n a stą p iło .
K ilk a kodeksów w ykazuje bezładne m a ­
te ry a ły z różnych epok pod ty t. „ V a r ia " n p . N r. 439 i 570.
K się g a rn ia G e b e th n e ra i W olffa w y d ała nowy obszerny „ K a ­
talo g dzieł nakładow ych i w większej ilości n a b y ty c h ." K a ta lo g ten,
podzielony w edług przedm iotów , np. D ział religijny, H isto ry a , P r a ­
wo, Poezye, Pow ieści, T e a tr, N a u k a języków i t. p., sp ełn ia dosko­
nale zadanie podręcznika inform acyjnego d la kupujących lub c z y ta ­
jący ch książki. W raz z ogólnym skorow idzem k atalo g ten obejm uje
48 stro n drobnego druku.
J . E m .k s . k a rd y n a ł Ledóchow ski ofiarow ał U niw ersytetow i J a ­
giellońskiem u książkę, k tó rą b ib lio te k a w aty k ańska w ydała n a cześć
ju b ileu szu O jca św. D zięk i w spaniałom yślności L eo n a X I I I , biblio­
te k a w aty k ań sk a, m ieszcząca najw iększe bibliograficzne i naukow e
sk a rb y n a świecie, zo stała w o statn ich la ta c h zreorganizow aną odpo­
wiednio do w ym agań nau k i. M ężowie, stojący n a je j czele, ja k k a r ­
d y n a ł P itr a , ja k uczony o p a t benedyktyński Cozza-Luzzi, ja k w resz­
cie B a p ty sta de R ossi, najgenialniejszy z dzisiejszych arch eo lo ­
gów i tw ó rca archeologii staro ch rześciań sk iej, św iadczą w całym
szeregu w ielkich i uczonych p ublikacyi o tym duchu, k tg ry oży­
w ia p o n ty fik at dzisiejszy. W chwili, w k tó rej z całego św iata pły­
n ę ły d a ry d la O jca św., uczeni, sk ła d a ją c y zarząd biblioteki, w ydali
m on um entalną książkę, k tó ra zbiorow ą ich działalność w jed n ć j p u b li­
kacyi odzw ierciedla i równie form ą sw oją, ja k tre śc ią godną je s t prze­
znaczenia swego. K sią ż k a ta s k ła d a się z dziew ięciu rozpraw , po­
święconych n ajcenniejszym zabytkom sam ej b ib lio tek i w atykańskiej
oraz tym , k tó re do niej p ierw o tn ie n ależały a dziś gdzieindziej się
zn ajd u ją.
R e d a k c y a „ P rz e g l. k a to l." o g ło siła to m Y II-m y obszernego
d zieła H o lz w a rtb a p. t. „ H isto ry a pow szechna." J e s t to część I-sza,
o b ejm ująca blisko 800 str. druku, w k tó re j doprow adzono opow iada­
nie od pokoju w estfalskiego aż do rew olucyi fran cu skiej. D uch d zie­
ła, znany czytelnikom B iblioteki, odpow iada pow ażnem u stanow isku
Ite d . „P rz e g l. K a to lic k ie g o " i dla tego możemy zalecić dzieło to m ło­
dzieży. T łóm acz, ja k zwykle, tom te n w zbogacił oryginalnym w stę­
pem , dotyczącym dziejów ojczystych.—
P o d ty tu łem „D om B oży" u k a z a ła się obszerna książka, obej­
m ująca prak ty czn e w skazów ki budow ania, n a p ra w ia n ia i utrzym y­
w ania kościołów. D ziełko to skreślił znany w lite ra tu rz e pod p se u ­
donim em G w iaździca ks. A n to n i B rykczyński, przeznaczając do­
chód n a w ykończenie kościoła w Goworowie. S tro n ę techniczną obro­
bił G erson.
K s. J a n P r u s a ła jty s przetłu m aczy ł książkę E lia sz a M e r i c a
jgzyk polski i w ydał pod ty t. ,,B tędy społeczne obecnych czasów ."
W arsz. 1888. K siążk a M erica, d alek a od system atycznego w ykładu
etyki, rozb iera dorywczo wiele kw esty! n a dobie będących, w ystępując
przeciw ko t. z w. m oralności nowoczesnej, k tó rą odłączono od nauki
w iary i religii, postaw iono n a stanow isku, nie m ającem żadnego w pły­
wu ani na cało ść i nietykalność rodziny, ani n a zasady wychow ania.
E ty k a chrześciańska w książce M erica sta je po stro n ie w iary, nierozw iązalności m ałżeństw a, m oralności w szkole i wychowywaniu i zazna­
cza swoje stanow isko w obec najnow szych prądów filozoficznych. K siąż­
ka dzieli się n a k ilk a rozdziałów , m ianowicie: o rozw odach i wycho­
wywaniu, o kw estyi robotniczej, o w alce o byt, będącej wynikiem fa ł­
szywych teoryi ekonom icznych i n au k i bez B o g a i bez zasad ch rze­
ścijańskich i t. p. Tłum aczow i należy się uznanie za dobry w ybór
książki i za sum ienny p rzek ład w pięknym języku.
Z.
AV o statn im czasie wyszły z d ru k u dw a nadzw yczaj t a n i e wy­
d a n ia „P o ezy i A d am a M ickiew icza": je d n o we Lwowie staran ie m
księgarni P o lsk iej w 4 -ch tom ach, liczących 1 0 0 arkuszy d ru k u ko­
sztuje 80 centów; d ru g ie w W arszaw ie, n akładem kryjącego się
szlachetnego opiekuna lite ra tu ry polskiej, rów nie w 4-ch tom ach, od­
dane na sk ła d k sięg arn i G e b e th n e ra i W olffa, kosztuje kop 80. M ogą
się teraz spełnić życzenia wieszcza, wyrażone we w stępie do „ P a n a T a ­
deusza":
,,0 1 gdybym kiedyś dożył tdj pociechy,
Żeby to księgi zbłądziły pod strzechy!"
O bydw a w ydania zalecają się zarów no u k ładem ja k i stro n ą zewnę­
trz n ą . W y d an ie lwowskie oprócz utw orów poetycznych, opatrzonych
o b jaśnieniam i i w ary an tam i, zaw iera: „ K się g i n aro d u polskiego,“
„K się g i p ielgrzym stw a“ i „K o n fed erató w B a r s k ic h /1 W w ydaniu
w arszaw skiem , o b e jm u ją c ś m i g ru b e tom y, ng, papierze b ia ły m i g ru ­
bym , w d ru k u czytelnym i popraw nym , czytam y obszerny i w yczerpu­
ją c y życiorys w ielkiego naszego poety p ió ra P io tra Chm ielowskiego
tu d zież znachodzim y p o rtre t wieszcza, rysow any przez H orow itza. E d y cya ta je s t nietylko n ajtań sza, ale i ze w szystkich w arszaw skich n a j­
zupełniejsza. W tom ie pierw szym , prócz życiorysu znajdujem y: b a la d y i rom anse, sonety erotyczne, sonety krym skie, erotyki i elegie,
przem ow y, ody i pieśni, a wreszcie poezye religijno-gnom iczne. D o ­
łączone do tego tom u dw a d o d atk i zaw ierają: „W iersze w ątpliw ej
au ten ty czn o ści oraz pow iastkę prozą z dziejów litew skich p. t. „ Ż y ­
w iła.11 — W tom ie d ru g im czytam y poem aty: „G raży n ę,11 „D ziadów 11
część I - ą , I l - ą i IY -ą , K o n ra d a W a le n r o d a /1 poezje dydaktyczne,
b a jk i i pow iastki rym ow ane. — T om trzeci w ypełnia dw anaście ksiąg
„ P a n a T ad e u sz a .11 — W tom ie czw artym prócz m istrzow skich p rz e ­
kładów z B yrona, S zekspira, S zy llera i innych, oraz k ró tk ic h ro z­
praw ek literack ich , m ieszczą się p race, żadnym z dotychczasow ych
zbiorów nieobjęte, a m ianowicie p rzek ład y utw orów poety, pisanych
po fran cu sk u oraz jego a rty k u ły polityczne. — Z przeglądu tre śc i
w idzim y, że w w ydaniu w arszaw skiem znajdujem y niem al wszystko,
co może ja k najszerszym kołom czytelników ujaw nić w szechstronnie
geniusz A d a m a M ickiew icza. W y d a n ie to znaleźć się powinno w k a­
żdym dom u polskim . B yłby to najpiękniejszy pom nik, ja k i dz.ś wiel­
k ie m u poecie w ystawić możemy.
„ P ie śn i i legendy dziejow e11 d la m łodego w ieku przez P o d o la n kę. — św. S tan isław . K rak ó w , 1886, w 8-ce, str. 94.— A u to rk a „ P ie ­
śni o Sobieskim ,11 „O brazków z życia J a n a K ochanow skiego,11 „P ie śn i
0 królow ej J a d w id z e 11 i „ K a lw a ry i Z e b rz y d o w sk iej/1 p a n n a M a r y a
S a n d o r , pow zięła szczęśliwą myśl p rzedstaw ienia żywotów P a tr o ­
nów św iętych P o lsk i w pieśniach i legendach i już dwa pierwsze to ­
m iki te j p u blikacyi w yszły z d ru k u ku nauce i zbudow aniu nietylko
m łodego wieku, d la którego są głów nie przeznaczone, ale i d la s ta r ­
szych pokoleń. D w om a zale ta m i o dznaczają się „P ieśn i i legendy.11
O żyw ia je d uch szczerze kato lick i i szczerze polski — a za tło służy
im podanie historyczne i b a d an ie n a m iejscu przechow anych m iędzy
ludem legend o naszych św iętych. W iele z tych legend zacierających
się ju ż w pam ięci u ra to w a ła au to rk a od zniszczenia. O dpow iednio
do te m a tu pisze a u to rk a stylem legendowym , pięknym , sw ą p ro sto tą
wznoszącym się niekiedy do rzew nej elegii lub gorącej m odlitw y.
P ie ś n i je s t 22 — ośm pierw szych opiew a dziecięce la ta S ta n isław a
1 jeg o stu d y a w G nieźnie i P a ry ż u ; pieśni 9 do 16 przed staw iają w spa­
n ia ły zawód biskupa-m ęczennika; pieśń 17 i n astę p n e k re ślą apoteozę
Św iętego; historyczne fa k ta p rze p la ta n e ludow ą legendą.
„ P ie ś n i"
P o d o la n k i polecam y m atkom ro d zin i nauczycielkom , gdyż n a d a ją
się doskonale ja k o n ag ro d a pilności w z a k ła d a ch naukow ych i p e n s jo ­
n ata ch ; w ydane sta ra n n ie i ozdobnie, zdobić m ogą podręczną biblio­
tekę salonu.
s. Z.
O grodow nictw o może się w o statn ich dziesięciu latac h poszczycić
u nas niezaprzeczonym postępem , dzięki energicznej p rac y doskonale
wykw alifikow anych m łodszych ogrodników . N ie tylko rozw ija się
działalność p rak ty czn a n a tern polu; ale bogaci się tak że i lite ra tu ra ,
ja k tego pięknym je s t dow odem książka, w ydana przez p. E . J a n k o ­
wskiego w 2 - cli tom ach z ilu stracy am i pod ty t. „O gród przy dworze
w iejskim .“ W arsz. 1888. W dziele tern znajdzie każdy gospodarz i ka­
żda gospodyni pełno wiadom ości pożytecznych, k tó re w tym podręcz­
n ik u powinny być w y starczającą in stru k c y ą d la zajęć całorocznych
d la upiększenia m iejsca zam ieszkania wiejskiego. T om I-sz y w y k ła­
d a rzecz o ogrodzie warzywnym . Poczynając od w iadom ości ogólnych
po stępuje do n au k i specyalnej o w arzyw ach ogrodowych, o spółce
owocowej, o sadzie i o zużytkow aniu owoców, przy czein uczy, ja k owo­
ce suszyć, cukrow ać, ja k w yrabiać pow idła, ciasto i ser owocowy, marm eladę, g alarety , n ap o je z owoców, ja b łeczn ik , wino z ja g ó d i t. p.
- L o l u drug i, „o ogrodzie ozdobnym czyli spacerow ym ,“ je st od pierw ­
szego obszerniejszy, gdyż mówi o przedm iocie d o tąd zaniedbanym
w piśm iennictw ie naszem ; bo o zasad ach u rząd zan ia ogrodu sp acero ­
wego nie przem aw iano u nas d o tą d z książki, dalej w ykłada rzecz
0 drzew ach ozdobnych i ich upraw ie system atycznej rów nież ja k
1 wiadom ość o budow aniu szklarni, odpow iadających praktycznej p o ­
trzeb ie i t. p. T ej p o t 1zebie czyni zadość dzieło p. Jan k ow skiego.
U n iw ersy tet Jag iello ń sk i otrzy m ał, ja k się dow iadujem y z „ G a ­
zety w arszaw skiej“ od p. A d o lfa Skrzyszew skiego, m ajo ra głów nego
sztabu, m ieszkającego w G ra tz u , w darze dw ie m apy przez n ieg o
w ykonane: 1) M apę wzniesień T a tr w edług w arstw poziem nych; 2)
M ap ę T a t r z przek ro ju przez głów ne szczyty T a tr z w idokiem i p ro ­
filem geologicznym T a tr. J e s t to dzieło pożyteczne d la nauki g e o ­
logii i orografii G alicyi, ze w zględu n a sposób d em o nstracyjny w iel­
kiej w artości. M ap a pierw sza je s t ry su n k iem odręcznym dw ukrotnie
powlększonój m apy bypsom etrycznej T a tr , wydanej poprzednio przez
wojskowy z a k ła d geograficzny w W ied n iu .
W y k o n a n a w skali
1:50,000 w yobraża linie różnych wysokości, t. j. w arstw ice w odle­
głości co 50 m etrów za pom ocą kilku tonów pięciu różnych barw ,
przez co m apa sta je się bardzo p lastyczną, d ając w ierny obraz
u k ształto w an ia teren u w T a tra c h .
D ru g i rysunek w yobraża prohl
głów nych szczytów T a tr w skali 1:50,000, razem z ogólnym w idokiem
i profilem geologicznym T a tr , zestaw ionym na podstaw ie daw niej szych p ra c P u sc h a i Z ejszn era. Specyaliści cenią wysoko w arto ść te ­
go dzieła zw łaszcza z pow odu ścisłego i wzorowego ry su n k u i zo
w zględu, że d o tąd nie istn ieje w d ru k u żadna hypsoinetryczna m apa
T a t r w tej skali.
W ydaw nictw o d zieła Ch. Seignobosa p, t. „ H is to ry a cyw ilizac y i,“ wychodzącego zeszytam i w przek ład zie polskim p. A dolfa D y ­
g a siń sk ie g o a n a k ła d e m k sięg arn i T eo d o ra P aprockiego i Ski, zo sta­
ło ukończone. W ła śn ie wyszedł z pod prasy o statn i zeszyt, obejm u­
ją c y dziesięć arkuszy dru k u , od str. 641 do 8 l6 -e j. C ałość zaw iera
p rz e sz ło 51 ark u szy i p rzedstaw ia się w dobrem tłum aczeniu bardzo
o k a z a le . K siążk ę zdobi 177 pięknych drzew orytów w tekście.
N ak ład em G eb e th n e ra i W olffa wyszedł spory tom nowel, obraz­
ków i szkiców W ik to ra G-omulickiego pod ogólnym ty tu łem : ,,R óże
i osty." M ieści się tu razem 14-ście drobniejszych prac tego u ta le n ­
to w a n e g o poety. K sią ż k a w ydana w K rakow ie (w d ru k a rn i A n czyc a i Ski), posiad a bardzo ponętne d la oka szaty.
W P a ry ż u pod honorow ą prezydencyą J u le s Sim on a pod fa k ­
ty c z n ą F ra n c k a , członka in sty tu tu , zaw iązało się T ow arzystw o pod
nazw ą „L igi narodow ej przeciw ko a teizm ow i" — i postanow iło d la
skuteczniejszej swej d ziałalności w ydaw ać czasopism o, p. t. ,,L a p a ix
so c ia le ," któ reg o 1-szy n u m er ju ż się u k a z a ł.
P ism o to m a n a celu
w alk ę z ateizm em i m ateryalizm em , któ re zaw ładnęły F ra n c y ą .
W liście J . Sim ona do re d a k to ra m ieszczą się w yrazy tch n ące
n ad zieją, że młodzież znów zwróci się do religii i że nie c a ła jeszcze
F ra n c y a znajduje się w szponach m ateryalizm u. A u to r w ykazuje,
że najw iększe um ysły F ra n c y i: Y o lta ire i R ousseau byli deistam i, że
w P a n te o n ie nie m a ani jedn eg o ateu sza, że k u lt rozum u przeciw sta­
wiony religii, p a n o w a ł tylko pięć d n i w czasie rew olucyi. F ra n e k ,
re d a k to r pism a, w a rty k u le w stępnym obiecuje prow adzić polem ikę
z ateuszam i.
W dziale przeznaczonym do um ieszczania c y ta t
z dzieł wielkich ludzi, fig u ru ją Y o lta ire i V . H ugo ja k o zwolennicy
w y k ształcen ia, opartego na religii. YY felietonie rozpoczęto ro m an s
p. B erton Ja in s o n „ L ’am our d ’un hom m e la id ." A u to rk a zapew nia,
że sły n n y rom ans Z o li „U n e page d ’am o u r," je s t plagiatem je j ro ­
m ansu.
N a k ła d e m „ W ia d o m . farm ." w yszedł z d ru k u „ Z b ió r n a jw ię ­
cej używ anych nazw łacińskich, k tó re pow inien poznać uczeń, w stę ­
pujący n a p ra k ty k ę do a p te k i."
P . D ąb sk i, w ydrukow ał w K rólew cu pracę w języku niem iec­
kim p. t. „M ontaigne und Y o ltaire, ein B e itrag zu r G eschichteder
Entw ickelung d er franz. Sin ta x ." Koenigsb. 1888.
N i ©k r @l ) @g i a e
t
W M iechowie zm arł w początku czerw ca— przyrodoznaw ca
J ó z e f Sapalski. ś - p J ó z e f urodził się w r. 1815-ym w B aszow ie,
n a P odolu; pierw otnie k sz ta łc ił się w H u m a n iu , następ n ie w u n i­
w ersytecie kijow skim , poczern w stąpił do służby rządowej w b iu rz e
pow iatu kieleckiego, u rzędow ał dalej w R adom iu, w reszcie w pow.
miechowskim . P o za obow iązkam i b iu ra cały czas wolny pośw ięcał
nauce i pracom literack im , któ re d rukow ał w „Przeglądzie n au k o ­
wym" i „B ibliotece w arszaw skiej," od r. 1847-go aż do 1852-go. Z od­
dzielnych książek jeg o wym ieniam y: „O kom etach i teoryi b ie g u
ciał" r. 1843 go w dwóch sery ach; „O trzęsien iu ziem i," p rzeró b k a
z autorów niem ieckich, r. 1856 go, wyszły w W arszaw ie; „ P o g ląd n a
h isto ry ą n a tu ra ln ą guD. radom skiej w K ie lc a c h " r. 1862 go; „ B a d a ­
n ia o jestestw ach , organicznych" w K rak o w ie r. 1872-go. N a d to
w ydał „F izy k ę" ło c h o w sk ie g o w 2-ch tom ach r. 1842-go
W wy­
cieczkach naukow ych zeb rał liczną kolekcyą okazów geologicznych
i m inerałów , z k tó ry ch badacze p rzyrody k ra ju naszego sk o rzy stać
powinni. O prócz tego zostało po nim k ilk a w ażnych rękopisów
w zakresie etnografii. Cześć pam ięci dobrego obyw atela!
t D n ia 21 czerw ca 1888-go r. u m a rł w W arszaw ie Adam
Goltz, R a d z c a K o m ite tu Tow. K r . Z-go, szlachetny i wzorowy oby­
w atel, jed e n z piękniejszych czynnych um ysłów p olskich w o sta tn ic h
czterech dziesiątkach naszego wieku Ż yciorys obyw atela, dow odzą­
cego przez w ielostronną cichą działalność swoję n a każdym kroku gorą c śj m iłości d o b ra publicznego, byłby p o żądaną p o d n ietą d la ty ch ,
którzy w obec p rzerażający ch w arunków chw ili — opuszczają ręce,
za p a d a ją w coraz szkodliwszą a p a ty ą — ab d y k u ją nietylko z z a jm o '
w anego stanow iska, ale i z najśw iętszych obowiązków względem imteresów pow szechnych k ra ju . Ż ału jem y , ze w tern w spom nieniu
nekrologicznem m usim y p o przestać n a krótkiej kronice tego m iłością
ojczyzny zaszczytnego żyw ota obyw atelskiego. — Ś. p A dam u ro d ził
się dn ia 12 go paźdz. 1817-go r. w Sieniaw ie, w obwodzie P rzem y ślskim w G alicyi, gdzie ojciec jeg o i dziad pochodzenia Szlązkiego
byli lekarzam i u ks. ks. C zartoryskich. O trzym aw szy w dom u rorodzicielskim w P u ła w a c h doskonałe początki n auk i w ychow ania
m oralnego, w stąpił do szkół publicznych w W arszaw ie (do Szkoły
prakty czno-pedagog. n a L eszn ie,— w r. 1832-im przeszedł do liceum ),
k tó re ja k o celujący uczeń, licząc zaledw o 19 la t wieku u k o ń czy ł.
W r. 1836-ym w yjechał za gran icę dla dopełnienia swoich stu dyów , gdzie z a trz y m a ł się n a jp rz ó d n a uniw ersytecie w B e rlin ie , po­
tem w G ry fu (G reifsw ald) i P a ry ż u . P o dobnie ja k większość ów czes­
nej młodzieży olśniony zo sta ł i G oltz w ykładam i filozofii H e g la ; lecz
wszczepione w m łodości zasady katolickie okazały się silniejszem i od
późniejszych zapalczyw ych naleciałości i pozostały gw iazdą przew o­
d n ią w życiu nieboszczyka aż do ostatn iego jeg o tchnienia. W tej
rów now adze rozum u i serca leżał cały sek ret pożytecznej d ziałaln o ści
ś. p . A d am a n a każdem polu jego skrom nej p racy publicznej, bo ś. p .
A d a m nie cisn ął się nigdy naprzód, ale ochoczo staw ał w szeregu,
ja k o ro b o tn ik niezm ordow any i chętny, k tó ry nie znał aro g a n c k ie ­
go: „ J a tego nie zrobię!” — P o skończeniu studyów uniw ersyte­
ck ich osiadł ś. p. G oltz na wsi i o d d ał się gospodarstw u, k tó re
z rożnem pow odzeniem prow ad ził n ajp rzó d w gu b ern ii Suw ałkoskiej
a potem Siedleckiej, u jaw n iając skłonność do szerszej działalności
obyw atelskiej. W Zeszycie Styczniow ym „B iblioteki W a rs z .” z r .
1842-go ogłosił d rukiem pierw szą swoję p ra cę pod ty t. „W ieś i m ia ­
sto w ich społecznem do siebie stan o w isk u ” (T . I , str. 9 1 —123),
w k tó rej zam ierzył: 1 -sze zbadać konieczność, k tó ra dw oistą cechę
wsi i m iasta spow odow ała z ujaw nieniem ich isto ty obecnćj; 2 -re)
w ykazać w ja k i sposób dw oistość ta w dziejach się k szałto w ała aż
n a obecnśm zn alazła się stanow isku; 3-ci) rozw inąć stro jn ą przy­
szłą h a rm o n ią wsi i m ia sta .— Z apow iedzianego dokończenia (a d
3 -cium) nie pozw oliły ogłosić ówczesne w arunki prasy.
Id e a ły i my­
śli w te j pierw szej p ra c y ś. p. G o ltz a spow ite przenikają niby n a j­
szacow niejsza n ić zło ta szlach etn ą działalność o byw atela-filantropa
od chwili u d z ia łu jego w założeniu w r. 1842-im „B oczników gospo­
d a rs tw a krajow ego," n astęp n ie b. „T ow arzystw a rolniczego,“ członka
„R a d y wychowania publicznego,“ członka „Tow. przem ysłu i h a n ­
d lu " aż do o statn ich „L istów o k onserw atyzm ie".— „ D o stra ja ją c"
(ulubione, ch arak tery sty czn e w yrażenie nieboszczyka) wszelkie usi­
ło w an ia swoje ku tym ideałom , b r a ł też czynny u d ział w przyspo­
sab ian iu spraw y uw łaszczenia w łościan niotylko w b. Tow . rolniczem (od r. 1857-go); ale ja k o R ad zca K o m ite tu T -a K re d . Z-o,
w któ ry m , od r . 1854-go wciąż był w ybierany. Z ajm ow ał się tą kwesty ą tak że przy p racach K o m ite tu n a d spraw ą „Skupu czynszów w ło ­
śc iań sk ich ” za pom ocą L istó w zastaw nych w łościańskich, m ających
się opierać n a funduszu użyteczności publicznej. A k ta K o m ite tu
św iadczyć b ę d ą o tern, źe nie było ważniejszej spraw y, w której by
ś. p. G oltz nie b ra ł u d z ia łu .— P ow ołany w r. 1862-im przez m a g ra biego W ielopolskiego do R a d y w ychow ania publicznego, istniejącej
p rzy ówczesnej K om isyi rząd . oświecenia i wychów, publ. o d d a ł się
spraw ie ośw iaty z właściw ym sobie zapałem . D o tej epoki należą
stu d y a ś. p. A d am a, drukow ane w „B ibliotece W ąrszaw skićj:" „K orespondencya" do R ed. B ib l. W a rsz . w spraw ie szerzenia ośw iaty
pom iędzy ludem w iejskim " (1862. T . I, str. 406). „O w ychow aniu
początkow em " (1865. T . I , str. 3 25— 349.—T . I I , str. 8 1 — 104);
„O kształceniu nauczycieli d la szkół początkow ych w P ru sach " (1869.
T . I I I , str. 217). N ie możemy n a tern m iejscu roztaczać pełnego
o b razu w szechstronnej działalności ś. p. G oltza, n a k tó rą ś my od r.
1862-go patrzeli. Pow iem y tylko, że staw ał on wszędzie do „roboty,"
gdzie tylko ■podejm ow ano ja k ą ś nową p ra c ę w w idokach d o b ra p u ­
blicznego czy to na polu publicystycznem czy ekonom icznem , społecznem , filantropijnem ; poniew aż p o siad ał te n szacowny przym iot d u ­
szy i serca, że nie klasyfikow ał ludzi p o d łu g głoszonych o stentacyj­
nie „haseł" lub zachw alanych im ponujących „sztandarów ," ale „sze­
re g o w a ł” i szanow ał ich p o d łu g zacności czynów obyw atelskich;—
sta w ał zawsze w szeregu p ra c y z tern nam aszczeniem , aby w razio
szkodliw ych dyssonansów „dostroić" tę lu tn ię pracy obyw atelskiej de
dobrze zrozum ianych p o trzeb kraju! Z tą d też poszło, że imię ś. p.
G o ltza znajd u je się n a licznych k a rta c h p iśm iennictw a naszego,
gdzie nie u g a n ia ł się an i za erudycyą, k tó ra b y im ponow ała, an i za
teoryam i i doktrynam i, k tó re b y zadziw iały, ale daw ał inicyatyw ę
spraw om p raktycznym i pro sto w ał drogi tym , k tórzy czynnymi być
chcieli. „B iblioteka W arszaw sk a," „R oczniki gospodarstw a k ra jo WCS°>“ „Niwa" i „K ro n ik a rodzinna," m ieszczą dużo p ra c ś. p. A d a ­
m a, nie m ówiąc o w ielu porozrzucanych w różnych w ydaw nictw ach,
ja k np. w „E ncyklopedyi rolniczej," „E ncyklopedyi W ychow aw czej"
(a rt. „Czyn." T . 3, s tr. 191— 198), w „P am iętn ik u T ow arzystw a K r e ­
dytowego Z iem skiego w K ró l. Polakiem " i w. i. D la ch ara k te ry sty k i
p isarza pow ołujem y oprócz ju ż w skazanych niek tóre ty tu ły ro zpraw
ś. p. A d a m a w ich porząd k u chronologicznym . W „R ocznikach go­
spo d arstw a krajow ego," prócz spraw ozdań z o b rad T ow arzystw a ro l­
niczego, drukow ał: „O p o trzeb ie bliższego b a d a n ia i opisania gospo­
darstw krajow ych oraz o korzyściach, ja k ie z tego d la ogółu wy­
niknąć mogą" (1842 T. I). „O nieodzownej potrzebie p o praw ienia
spław ów w naszym k ra ju " (1843 T . I I I ) . „O popraw ieniu b y d ła
i koni krajow ych" (1884 T . V). „K ilk a słów o północnych p o w ia­
ta c h g u b ern ii A ugustow skiej" (1847 T . X ) . „W iadom ość o g u b e r­
n ii P o d la sk ie j, z częścią pow iatu B ialskiego" (1848 T . X I I I ) . „ W ia ­
dom ość o dziele E d m u n d a Staw iskiego: P o szu kiw ania do h isto ry i
rolnictw a krajow ego" (1858 T . X X X I I ) . Osobno w ydał: „R ady
gospodarskie d la u żytku w łościan ziem i naszej," W arszaw a 1861.
Toż sam o w drugiem w ydaniu z r. 1862 „O położeniu obecnem w ła­
ścicieli ziem skich,” W a rsz a w a 1863. „O ch ro n k i w iejskie,“ W a r ­
szaw a 1869 r. „R efo rm a w w ychow aniu k o b iet i w użyciu ich czasu
i p ra cy .” (O d b itk a z „ K ro n ik i R o d zin n ó j”). O sta tn ią w reszcie je g o
p ra c ą były „ L isty o konserw atyzm ie," drukow ane przed paro m a m ie­
siącam i w „ S ło w ie /1— G d y po o statn ich w strząśnieniach k ra ju za ­
w iedziona w yobraźnia m łodzieńcza, szukając w inowajców nie w so­
bie, ale po za sobą, obw ieściła h asło rek rem in acy i i nienaw iści „ m ło ­
d y c h " przeciw „ s ta ry m " i g ro ziła społeczeństw u, pogrążonem u
w ciężkiej niemocy, jeszcze większem rozbiciem , ś. p. G oltz nie prze­
sta w a ł zabiegać, aby uciszyć rozsierdzone nieopatrznie nam iętności,
am bicye i arogancye, depczące lekkom yślnie daw niejsze trad y cy e
i ideały. G łęboko religijny, nie p o tę p ia ł nikogo, ale sam , ile sił
starczyło, p ra g n ą ł przekonać przeciw nie m yślących,— d z iała ją c zawsze
z pom ocą m iłości i w yrozum iałości ja k najszerszej. J a k o skrom ny
i cichy apostoł praw dy i pokoju w ierzył w to, że każda p rac a pu­
bliczna, p o d ję ta z m iłością d o b ra publicznego jeżeli nie dla nas, to
d la późniejszych pokoleń pożytek przynieść musi i dla teg o nie u s ta ­
w a ł w pracy do ostatn iej chwili swego obyw atelskiego żywota. Cześć
zacnej pam ięci dobrego ch rześcian in a k ato lik a, cześć pam ięci n ie­
strudzonego obyw atela!
y D n ia "22 go czerwca zgasł po d łu g ich cierpieniach w Dowbo­
row ie pod R adoszkow icam i, w powiecie W ilejsk im ś. p. Je rz y L a s k a r y s , u talen to w an y p o eta i p ublicysta. U rodzony w roku 1825,
w okolicach T ro k podw ileńskich, z możnej niegdyś i szeroko skoligaconej rodziny, szukającej p oczątku od P alcologów greckich, o trzy ­
m a ł s ta ra n n e i w ykw intne wychowanie domowe i gim nazyalne, k tó re
później u z u p e łn ia ł w uniw ersytecie m oskiew skim . P o skończeniu
u n iw ersy tetu przebyw ał w W ilnie lub n a wsi, najczęściej u pow ino­
w atych swoich Z aleskich, z k tórym i łączy ły go węzły nietylko po­
k rew ieństw a, lecz i głębokich p rzekonań i zam iłow ania sz tu k i.
U siadłszy w W iln ie zasilał z tn in tą d d ziennikarstw o w spółpraco wnictw em swojem . T łó m aczy ł z talen tem „P o d ró że hum orystyczne"
H o u ssa y s’a, dzieła p ani B iard , „O pis J a p o n ii 11 F ra issin e ta , „Nowo
św ia ty ” N ib o y etn , pod aw ał a rty k u ły do „P ism a" D zikow skiego i do
„ B ib l. w arsz . 11 (1850— 1859), do „T yg. ilu st." poezye („ A n u la " i „ N ę ­
d z a "), tłó m aczy ł z pow odzeniem Sarbiew skiego i pisyw ał ja k o zdolny
recen zen t korespondencye z W iln a .
P ierw szą jego p ra c ą były
„ K a r tk i z życia," w ydaw ane w 1856 r. Z je g o w iększych utw orów
należy w ym ienić poem aciki: „L u d zie p ro śc i” 1858 r. i „ R a ro g i,”
p rz e d ru k z „W olnych żartów " 1861 r.; n a d to z poezyj: „ P ię ć h y m ­
nów " i „U ryw ek z rozm ow y" wreszcie różne tek sty pod m uzykę.
N a stę p n ie udaw szy się n a czas dłuższy za g ran icę, przebyw ał w P o ­
zn an iu i P a ry ż u , gdzie p ra c ą z a ra b ia ł n a życie. W r. 1872 im p rzy ­
b y ł z ro d zin ą do W arszaw y i m ieszk ał tu n ajprzód n a N ow ej P r a ­
dze, a n astęp n ie w kolonii pod W aw rem , dzierżaw ionej od zarządu
d ó b r W Janow skich. O sta tn ie la ta życia ja k o nauczyciel pryw atny
spędził z rodziną w B o b ru jsk u , zkąd dla lepszego pielęgnow ania g a ­
snącego zdrow ia u d a ł się b y ł do u stro n i w iejskiej D ow borow a. L a sk ary s był p o e tą niepow szedniej m iary, z zacięciem satyrycznśm ,
a w ielką sw obodą i p ro sto tą w sztuce p isan ia. P ró c z wielu drobnych
poezyj i kilku w iększych utw orów , pisyw ał stu d y a a rty sty cz n e, ko­
respondencye, tłó m aczy ł powieści i opisy podróży, tudzież k re ślił
p rozą i wierszem obrazy z o sta tn ie j wojny fran cu zk o -p ru sk iśj, w któ-
rej czynny m iał udział. Pessym izm b y ł przew ażającą n u tą w poglądach i pism ach tego szlachetnego m arzyciela. K o c h a ł ludzi, szcze­
gólniej lg n ą ł do biednych. W ła sn y c h synów k ierow ał n a rzem ieślni­
ków, lecz ja k o człow iek złam any niepow odzeniem przez szkło pessymizmu p a trz a ł n a wszystko. Ż e je d n a k u m ia ł panow ać n ad sobą,
dowiódł w swoich p rz e ró b k a ch P a s k a , Soplicy i W o jn y O kocim skiej
dla dzieci. K siążk i te pisane w ostatn ich la ta c h , kiedy L ask a ry s
listy swoje z B o b ru jsk a do pism w arszaw skich zap raw ia ł niew y­
mowną g o ry c z ą — ja ś n ie ją wdziękiem dobrego h um oru a naw et we­
sołości dziecinnej. T ra p io n y ideą P aleologów p o zo stał do zgonu n a
dnie isto ty swojćj duchem rów nie pięknym , ja k za la t m łodzieńczych
1 wioku m ęzkiego. Cześć je g o pam ięci.
O O Ł O S Z E I S T I
.A ..
N r. 25-ty „ K r a j u “ z d n ia 29 C zerw ca r. b. zaw iera tre ść n a ­
stęp u jącą: A rty k u ł w stępny: N ie k tó re kw estye, pow stałe przy in te rpretacy i U staw y b an k u w łościańskiego w K rólestw ie P o ls k .—A rty k u ły
i korespondeneye: R o b o tn icy rolni na Ż m udzi.— D yskusye przed wy­
rokiem .— N ad u ży cia sądowe. — O dczyty d la ludu w W iln ie.— D ział
korespondencyi zagranicznych .— D z ia ł bieżący. P rz e g lą d prasy.
W iadom ości ogólne. K ro n ik a P e te rsb u rsk a . Ż W arszaw y. L isty
z prow incyi. — K u ry e r praw ny. E konom ista: Z chwili obecnćj.
A g e n tu ra kom isow o-handlow a dróg żel. południow o-zachodnich
w O desie. J a r m a r k n a w ełnę w W a rsz a w ie etc. — P r z e g l ą d l i t e ­
r a c k i : S tu d y u m o K raszew skim Chm ielowskiego p. J . T re tia k a .
Z daw nych w spom nień (Z P a ry ż a p rzed r. 1869) p. J e ż a . (c. d .) —
U k ra in a (w iersz) L e o n a rd a Jak u b o w sk ieg o.— O tto v. B ism arck p. J .
Tokarzew icza. I I I . — W nocy (now ela z serbskiego).— R e n a n a : Co
to je s t n a ró d ? (tłóm . B ek erm an ).— K ro n ik a lite ra c k a i artystyczna.
T reść pism peryodycznych. B ibliografia.
N r. 27-my „ P r z e g l ą d u k a t o l i c k i e g o " z dnia 5 -go lip c a r. b.
zaw iera tre ść n astęp u jącą: P o c z ą tk i cywilizacyi chrześciańskićj. K o ­
ściół (dok.).— Ż yw ot L eo n a X I I I . L eo n X I I I i P ersy a, Chiny i J a p o ­
nia.— Z przeszłości. F a k t z żyw ota księdza B a rtło m ie ja T a rły .— No­
ta tk i z p ra sy p er jo d y cznćj . U piory a um iejętność.— P rz y g a n a
now em u cesarzow i niem ieckiem u.— K ro n ika kościelnakrajoioa.
Z m ian y zaszłe w dyecezyach K ujaw sko-K aliskiej i S an d o m iersk iej.—
Z P o łu sz. — Śp. O ktaw jusz H ilch en . — Z Sachalina. — K ro n i­
ka kościelna zagraniczna. A m e r y k a . T e sta m en t śp. ks.
F ra n c isz e k C ieszka. — 2. Położenie kam ienia węgielnego uniw er­
sy te tu katolickiego w W aszy n g to n ie. — A u s t r y a . W iadom ości
K a to lic k ie o ju b ileu szu O jca św. — B e l g i a . P o w tó rn e wybory
w B ru k seli! i rozw iązanie się „ L ig i lib e ra ln ej". — F r a n c y a. D z i­
siejszy rz ą d fran cu zk i.— I r l a n d y a. K w esty a irla n d zk a.— N i e m c y
Z ja z d w alny katolików saskich.— 2 . R elikw ie akw izgrańskie.—P r u s y .
1 . S p raw a pow rotu zakonów .— 2 . R e d a k to r sem inaryum poznańskie­
go.— R z y m 1. P ro te s t przeciw projektow i nowego koęleksu k a rn e ­
go.— 2. W y staw a w aty k ań sk a.— 3. Z ło ta róża.— 4. N ajnow sze od­
k ry c ia w k a ta k u m b a c h .— Bibliografia. Z powodu stu letn ieg o j u ­
bileuszu ro k u 1789,— N ow ości k sięgarskie.
STANOWISKO
KAZIMIERZA JARO GHOWSKIEGO
w
b is to r y o g r a fli
p o ls k ie j .
STUDYUM
WładgółaWa Smoleńókiego.
W czw artem i p iąłem dziesięcioleciu bieżącego wieku W . K s.
P o zn ań sk ie nie m a łą około b udzenia ru c h u um ysłowego u jaw nia
skrzętność. D zięki w zględnćj łagodności rządów k ró la F ry d e ry k a W il­
h elm a II I-g o in telig en cy a po zn ań sk a, niepozbaw iona m ożności d z ia ­
łan ia, w różnych k ieru n k ach p racy um ysłow ej zabiega żywo; od roku
1840, zasilona przez zniesienie konw encyi k artelow ej m iędzy P r u s a ­
m i i R o sy ą e m ig ra n tam i od ściany w schodniej, natężenie p ro d u k ­
cyjności swojej pod w zględem ilościow ym i jakościow ym doprow adza
do szczytu. Jedn o czy ło w tenczas W . K s . P o zn ań sk ie społeczność
w szystkich obszarów pokrew nych i streszczało w sobie je j ducha;
nie w ch a ra k te rz e szczupłego skraw ka, lecz m yślało i przem aw iało
za całość. B yło ono po w stąpieniu n a tro n F ry d e ry k a W ilh elm a
IV -go „uprzyw ilejow aną, c e n tra ln ą ja k o b y w idow nią obecności nietylko ju ż ludzi w szystkich stro n P o lsk i, ludzi n ajro zm aitszy ch prze­
konań, dążności i w yobrażeń, ale, co w ażniejsza może... uprzyw ile­
jo w an ą chwilowo w idow nią cen traln eg o sp o tk an ia w szelkich n a m ięt­
ności, dążeń, prądów i stro n n ictw ..." '). D ość zaznaczyć, że p rze ­
byw ali i d z ia ła li w tej dobie w poznańskiemu E d w a rd B aczyński
z Józefem Ł ukaszew iczem i A n to n im P o p liń sk im , A n to n i W o j ko wski, Ję d rz e j M oraczew ski, K a ro l L ib e lt z R y szardem B erw ińskim ,
R om anem Z m o rsk im , E d w ard em D em bow skim , P io tre m D ah lm a-
')
L iteratura poznańska w pierwszej połowie bieżącego stulecia.
1 8 8 0 , str. 9 5 . ■
Tom I II.
Sierpień 1888.
Poznań,
11*
nem; że gdy pierw si w „ P rz y ja c ie lu lu d u ” i „O rędow niku naukow ym "
bronili zasad konserw atyw nych,— d rudzy w „T ygodniku literackim ,"
„ D zien n ik u dom ow ym *1 i „ R o k u " propagow ali hasło postępu. N a j­
lepsze głowy i n ajp ięk n iejsze ta le n ta stro n różnych ciążą ku P o z n a ­
niowi i z a sila ją o rg an a tego lub owego obozu: T ren to w sk i n ad syła
rozpraw y filozoficzne, T rip p lin opisy podróży, K raszew ski i M ich ał
C zajkow ski pow ieści, Siem ieński i E d m u n d W asilew ski poozye.
G łów nym nerw em owego ru ch u było poczucie p o trzeby zrealizow a­
n ia pewnych, rozm aicie zresztą pojm ow anych ideałów polityczno-spo­
łecznych. S łu ż y ła tem u celowi poezya i powieść, p o trą cają c o s tr u ­
ny uczuć; p raco w ała d lań filozofia L ib e lta , Cieszkowskiego i T re n tow skiego, u siłu ją c a zbudow ać system zgodny z duchem i pow oła­
niem n aro d u . Ż e w śród ta k ic h okoliczności zawsze i wszędzie zwy­
k ła z ry n sztu n k iem swoim w ystępow ać czynnie h isto ry a, nie dziw
przeto, że i je j obecność da się stw ierdzić na widowni poznańskiej.
P rzo d o w ał w zabiegach około dziejów E d w a rd R aczyński, k tó ­
ry przez grom adzenie źródeł rękopiśm iennych i przedsięw zięcie licz­
n ych a kosztowny ch w ydaw nictw niespożyte położył zasługi. J e g o
sta ra n ie m pom iędzy r. 1836 a 1845 u k azały się w Poznaniu: p a m ię t­
n iki P a sk a , O tw inow skiego, księcia S ta n isław a A lb re c h ta R ad zi­
w iłła , K itow icza, k an o n ik a P stro k o ń sk ieg o, g e n e ra ła D ąbrow skie­
go; obfite m a te ry a ły do dziejów Sasów i S tan isław a A u g u sta p. t.
„ O b ra z P olaków i P o lsk i;" h isto ry a p an o w ania J a n a K azim ierza
K ochow skiego, k ro n ik a W ig a n d a z M a rb u rg a , dzieła Czackiego, do­
k u m en tu do in surekcyi K ościuszki, opis m edalów , kodeksy dyplom a­
tyczne W ielk o p o lsk i i L itw y i t. p. Sam dzieł historycznych nie
p isa ł, d aw ał przecież folgę w łasnym n a przeszłość poglądom ja k o
w ydaw ca w przedm ow ach. M anifestow ał w nich upodobanie tej
idei raonarchicznej, k tórej pierw szym w dziejopisarstw ie naszem wy­
znaw cą b y ł N aruszew icz, po nim epigonowie jego z T ow arzystw a w ar­
szaw skiego p rzy jació ł nauk, a po r. 1831 kółko A d am a C zarto ry s­
kiego w P a ry ż u . C h ło sta ł R aczy ń sk i szlach tę za niesforność i zu­
chw alstw o względem m onarchów ; pozyskał zaś w alnego na tern polu
sojusznika w Józefie Ł ukaszew iczu, źródłow ym badaczu spraw dysydenckich i s z k o l n i c t w a polskiego, sk rzętn ym m onografiściekościo­
łów , klasztorów i kap lic. Ł ukaszew icz z niechęcią do ruchów szla­
checkich łączy ł nienaw iść jezuitów , przez co a n i z m onarchiczną,
lecz k lery k aln ą k o tery ą p ary zk ą, an i z wolnom yślnym , lecz z re p u b li­
k ań sk im obozem postępow ców poznańskich w zgędzie być nie mógł.
P om im o stanow iska an ti-kościelnego Ł ukaszew icz z R aczyńskim re ­
p rezentow ali konserw atyzm polityczny „ P rz y ja c ie la lu d u " i „ O rę d o ­
w nika;1* W ojkow ski znowu, L ib e lt i M oraczew ski, ja k o zwolennicy
przew ro tu , w yrażali postęp „T y g o d n ik a literack ieg o ," „D ziennika
dom ow ego" i „ R o k u ." Ś ró d w alki o id eały polityczno-społeczne
przeciw ko k ierunkow i m onarchicznem u Ł ukaszew icza i R aczyńskie­
go w y stąp ił z ry n sztu n k iem historycznym „ P a n Ję d rz e j."
O dm ienność poglądów n a przeszłość w y raził M oraczew ski n aj­
p rzó d w żywem słow ie—w w ygłaszanych w r. 1841 w p a ła c u D ziałyńskich odczytach, k tó re d a ły początek doprow adzonym do ab dykacyi J a n a K azim ierza dziewięcio-tom owym „D ziejom R zeczypospo­
litej polskiej (1 8 4 3 —55). W b re w szkole m o narchicznśj, zw alaj ącćj przyczynę u p ad k u P o lsk i n a l i b e r u m v e t o , złotą wolność,
tron elekcyjny i sejmy; u p a tru ją c e j w przeszłości b u n t chroniczny
szlachty swywolnej przeciwko bezsilnem u królow i,— p o d ją ł M o ra­
czewski re h a b ilita c y ą R zeczypospolitej przez podniesienie w yróbioocgo w niej p ierw iastk u republikańskiego, leżącego w obyczajach, ch a­
ra k te rz e i ustaw ach narodu. Równość słow iańska, k tó ra w edług opinii
M oraczew skiego naukow o nie uzasadniona, za czasów pogańskich
1 pierw szych P iastów b y ła w łasnością ogółu, zm onopolizow aną z o sta ła
z czasem przez duchow ieństw o, m ożnow ładztw o świeckie, a w części
1 przez m ieszczaństw o n a praw ie niem ieckiem ; pom im o tego tkw ią­
cy w naro d zie duch rep u b lik ań sk i naleciałości ośw iaty rzym skiej
2 wycięztwo przem ógł, nie dopuścił im rozw inąć się w znaczeniu
zachodniem . N ie dozw olił on rozpaść się P olsce n a konglom erat
włości feudalnych, ujaw nił się zaś w ograniczeniu w ładzy królew ­
skiej w gm inow ładztw ie i rów ności szlacheckiej. I byłby z biegiem
czasu przez otw ieranie szeregów szlachectw a d la klas plebejskich
odniósł zwycięsko zupełnie; w róciłby tam , zkąd go w yparły w pływ y
zachodnie t. j. do zrów nania politycznego w szystkich m ieszkańców ,
gdyby nie s ta n ą ł n a zaw adzie u padek państw a. Prześw iadczony
o wysokićm posłannictw ie szlachty, sta je M oraczew ski w obronie
w ojny kokoszej, rokoszu Z ebrzydow skiego i L ubom irskiego,— wszel­
kich jój ruchów w ym ierzonych przeciw ko m ożnow ładztw u i królom .
W działalności m agnatów i m onarchów głów ną w idzi przeszkodę,
tam u jąc ą urzeczyw istnienie gm inow ładztw a powszechnego; nie prze­
bacza przecież i szlachcie; że pogrążyw szy się w stuleciu X V I I w syb arytyzm ie i pryw acie, z a n ied b ała daw nych wysiłków i haseł. „ I n ­
ne w tym czasie n aro d y europejskie— p isa ł M oraczew ski,—ja k o de­
spotyczne m iały za pierw iastek żyw otny postrach; inne, ja k o m onarchiczne, żyły honorem t. j . ukw ieconym egoizm em klasy wyższej
w społeczeństw ie.... P o lsk a , ja k o R zeczpospolita, sto jąca tylko n a
cnocie, zw ątliw szy cnotę, odrazu sam rdzeń swego drzew a z a ra żała
zgnilizną i próchnieć poczęła... T o pewne, że odm łodzi się dopiero
po spróchnieniu w szystkiego, co b u ja ło do g ó ry ."
S ta n ą ł M oraczew ski n a gruncie pom ysłów Lelew elow skich,
szerszśj publiczności naów czas nieznanych. N a jp rz ó d odczytam i,
później dziełem , w ydaw anem pojedyńczem i tom am i, budził w po­
wszechności zaciekaw ienie, a w h isto ry k a c h obozu przeciw nego za­
c ię tą niechęć. G ro m ił go w „O rędow niku" Łukaszew icz, c h ło sta ł
W a c ła w A le k sa n d e r M aciejow ski, zasłan iali znowu i zachęcali do
p racy pisarze zasad pokrew nych.
W ła ś n ie w dobie najw iększego w rzenia um ysłowego n a d W a r -
166
STANOW ISKO
tą K azim ierz Jaro ch o w sk i zasiad ał n a ław ach gim nazyum św. M a ­
ry i M agdaleny w P o z n a n iu (1839—46). W czesność dojrzałości
um ysłow ej stw ierd ził sied m n asto letn i m łodzieniec w r. 1846 p o k u tą
w w ięzieniu politycznem ; pochop do poszukiw ań historycznych u ja ­
w n ił ry ch ło po pow rocie ze studyów praw niczych z B erlin a. Z a t­
m osfery św ietnych czasów P o z n a n ia zaczerpnął nietylko z a p a ł do
racy, lecz i gotowy kierunek. J a k Łukaszew iczow i R aczyński, ta k
arochow skiem u ojcem m oralnym był a u to r ,,D ziejów R zeczypospolitś j polskiej, kontynujący, rzec m ożna, działalność swoję przez ucznia
aż do r. 1888. U czeń solidaryzow ał się z nauczycielem z m ałem i
w ahaniam i przez cały ciąg życia. W dwóch sk rajn y ch co do czasu
pism ach: „"W spomnieniu pośm iertnem M oraczew skiego ' 1 (1855)
i „ D ziejach lite ra tu ry poznańskiej 11 (1880) zarzuca Ja ro ch o w sk i m i­
strzow i wadliw ość form y, lecz jego myśli przew odniej broni. G rz e ­
szy naw et przeciw ko ścisłości, gdy, zapom niaw szy o L elew elu, nazy­
w a a u to ra „D ziejów R zeczypospolitej p o lsk iej 11 „pierw szym i n a j­
znam ienitszym rep rezen tan tem nowej naszej historycznej szkoły 11 ').
R ozpoczął Ja ro ch o w sk i zawód h isto ry k a w r. 1854 od ogłosze­
n ia pierwszego tom u „T eki G a b ry e la Ju n o sz y P odoskiego, arc y b is­
k u p a gnieźnieńskiego,11— obfitego zbioru dokum entów , ogarniających
całe niem al panow anie A u g u sta I I . T om drugi u k a z a ł się w roku
następ n y m , trzeci i czw arty w 1856, p iąty w 1857; ostatni, obejm ują­
cy m a te ry a ł do dziejów stosunku R zeczypospolitej z R osyą, u jrz a ł
św iatło dopiero w r. 1862. M ło d ziu tk i historyk nie m iał fachow e­
go przygotow ania do publikacyi tego rodzaju: kopii z oryginałam i
nie porów nał, błędów nie sprostow ał, żadnych do tek stu nie d a ł ob­
ja śn ie ń . P ierw sze dw a tom y o strą B artoszew icz w „D zienniku w ar­
szaw skim ” d o tk n ą ł n ag an ą, k tó rą Jaro ch o w sk i u z n a ł za słuszną.
„ P rz y z n a ją c — p isał w przedm ow ie do tom u szóstego—w szelką słusz­
ność czynionym w ydaniu naszem u zarzutom , pragniem y tylko, aby
p rzy p isu jąc je ówczesnemu naszem u w w ydaw nictw ach tego rodzaju
niedośw iadczeniu, uznano przecież niezaprzeczoną w artość podanego
choćby ju ż naw et w niedom agającej form ie m a te ry a łu .” I n ie w ąt­
pliw ie „T ek a Podoskiego , 11 w yparłszy z historyografii polskiej b a ła ­
m u tn e inform acye P a rth e n a y a, F assm an n a, N o rd b e rg a, do w y jaśn ie­
n ia spraw publicznych za A u g u sta I I przyczyniła się wiele i na długo
jeszcze szacownem do owych czasów nie p rzestanie być źródłem .
W c ią g n ę ła też ona Jaroch o w sk ieg o w dobę saską, zaw ażyła niew ąt­
pliw ie w w yborze przedm iotu do studyów. Z g łęb ien ie pom ijanego
przez poprzedników okresu u p ad k u Rzeczypospolitej uw ażał J a r o ­
chow ski za głów ną i konieczną potrzebę teraźniejszości polskiej, „je­
żeli p raw da, źe n au k a dziejów je s t dośw iadczeniem czasów później­
szych i w skazówką postępow ania w życiu publicznóm . 11
J
J) Jędrzej Mornczcwski.
1 8 5 5 , str. 3 0 .
W spomnienie pośm iertne.
Poznań, M erzbacbr
J u ż w listopadzie r. 1854 m iał Jaro ch o w sk i gotowe „D zieje p a ­
now ania A u g u sta I I od śm ierci J a n a I I I do chwili w stąpienia K a r o ­
la X I I na ziem ię p o lsk ą", ogłoszone w dw a la ta później bezim iennie
nakładem Ż u p ańskiego w P o zn an iu ( 8 -a stro n . X L i 395). P ie rw ­
sze swe dzieło zag aił dw udziesto-pięcioletni dziejopis obszernym
"wstępem—rodzajem w yznania historyozoficznego, a zarazem p ro te ­
stu zarów no przeciw ko m onarchistom , ja k i skrajnym dem okratom
2 okazji ich pessym izm u w zapatry w an iach na przeszłość.
P o lsk a P iasto w sk a bój św ietny toczy z N iem cam i, w yrzuca
2 siebie, ja k każdy k rzep k i i zdolny do życia organizm , obce pier­
w iastki, by „silna, choć o nie rozległych g ranicach, zaopatrzona
^ p raw a i ustaw y... skoncentrow anego w sobie św iatła udzielić resz­
c e otaczającej j ą północy." P o lsk a Ja g ie lo ń sk a „najw znioślejsza
i najp ięk n iejsza z całej p rzeszło ści” tw orzy ogrom tery to ry aln y , annek sa w ew nętrznie zespala i rów na. T rzeci wielki ustęp przeszło ­
ści, stanow iący epokę w y rab ian ia w ew nętrznego P o lsk i, na dwa się
dzieli odłam y: w pierwszym od unii lubelskiej do śm ierci Sobieskie­
go, urzeczyw istnia się ideał u stro ju państw ow ego; w drugim od p ie r­
wszego S asa począwszy, d z ia ła ją pierw iastki upadku.
U staw a p o lsk a,— pisze Ja ro c h o w sly — cokolwiek je j zarzucić
m ożna i jakkolw iek przykre dośw iadczenia jedynego kozła ofiarnego
naszśj niedoli z niój zrobiły, je s t przecież i pozostanie zawsze w iel­
kim i szczytnym pom nikiem naszej zbiorowej dojrzałości i naszego
rozum u politycznego w tych czasach, kiedy inne narody rządzą się
bądź to wolą ab so lu tn ą m onarchy, bądź zachciankam i panów feudal­
nych, bądź tćż przypadkow ą b ard zo i nieczęstą dzielnością indyw idu­
aln ą. Tylko A n g lia i P o lsk a , każda n a tu ra ln ie w edług swego ch a­
ra k te ru narodow ego, swych p o trzeb i widoków, zdobyły się w tedy n a
m yśl, aby w ciągnąć cały n aró d zbiorow y w rz ą d y k ra ju , ograniczyć
w ładzę panującego, napisać sobie w yraźny i w szystkie szczegóły
obejm ujący system postępow ania w życiu publicznćm . T ru d n o z a ­
przeczyć, że czas u zn an ia całej wielkości i głębokości ustaw y naszej
nie nadszed ł jeszcze; zaciekły m onarchizm o brzucił j ą m ianem a n a r­
chii; kosm opolityzm i niw elująca w szystko dem okracya, p o tęp iła ją_
ja k o dzieło półśrodkow e i niespraw iedliw e, bo odpychało od u d ziału
w rządach pań stw a i obyw atelstw ie większą część swych m iast, a c a ­
ły sta n w łościański. P ierw si grzeszą niepojęciem tego, co w łaściw ie
i w yłącznie całą wielkość i godność polityczną n aro d u stanowi; d ru ­
dzy p o p ełn ia ją niem niej grzeszny anachronizm . Ż ą d a ć od polskiej
szlachty X V I i X V I I w ieku urzeczyw istnienia filozoficznych w y o b ra­
żeń X V I I I i X I X wieku, k tó re bądź to po krwawój rewolucyi fran cuzkiej i dw udziesto-sześcio-letnich wojnach w życie weszły, bądź
te ż w sporśj jeszcze części w tekach swych wyznawców spoczyw ają,
je s t w najlepszym razie naiw ną śm iesznością, z k tó rą się w cale ro z ­
praw iać nie w arto. L ecz jeżeli za to, wychodząc ze stanow iska, że
n a ró d m a praw o rząd zen ia samym sobą, a dalej, że głów nem z a d a ­
niem politycznej ustaw y k ra ju je s t dobro, swoboda i bezpieczeństw o
każdego jeg o członka, obejrzym y się po E u ro p ie X V I wieku i sp o ­
strzeżem y F ilip a I I , pływ ającego we krw i m iast aragońskich i N i­
derlandów ; W ło c h y n a łasće trucizny i sztyletów Borgiów , M edicich
i Sforzów lub paszczy lwiej w eneckiśj; F ra n c y ę , w ypraw iającą n a
rozkaz dw oru rzeź św. B a rtło m ie ja , z a p e łn ia jącą bastyllę i rusztow a­
n ia d la tego, źe t e ł e t a i t l e b o n p l a i s i r panującego; zacznie­
m y szanow ać powoli swą R zeczpospolitą, k tó ra rzą d ziła się praw am i
przez w szystkich i w śród białego d n ia uradzonem i, k tó ra n ap isała
w ielkiem i literam i n a czele swój ustaw y: N e m i n e m c a p t i v a b i m u s ,
n i s i j u r e v i e t u m i k tó ra an i bastyll, ani l e t t r e s d e c a c h e t nie
zn ała. B ąd ź ja k chcesz tedy, u staw a polityczna nasza, równie ja k
angielska, b y ła wyższą n ad w szystkie współczesne europejskie, z tą
jeszcze tylko różnicą, źe kiedy zaciętość p a rty jn a angielska niweczy­
ła często d obre stro n y swej ustaw y, przyrodzona charakterow i pol­
skiem u łatw ość przebaczenia i niezdolność krw iożerczości w y n a g ra ­
d za ła zawsze b łę d y i u sterk i w łasnej. W A n g lii po buncie M onm o u th a i w ypraw a p retendentów w ciągu X V I I I w ieku, n a p e łn ia ły
się rusztow ania i więzienia; w P olsce po rokoszu Zebrzydow skiego
i L ubom irskiego, po konfederacyi tarn o g ro d zk iej i wojnie za b ezk ró ­
lew ia po A uguście U nie p ły n ę ła krew inaczśj, ja k na polu bitw y.
P o lsk a więc, p ielęgnując i k ształcąc wciąż tę ustaw ę sw oją, p rz e ­
trw a ła choć nie bez wojen i klęsk ale i szczęśliwie m niejszą część
X V I a cały praw ie w iek X V I I .
N ie ustaw a sprow adziła po śm ierci Sobieskiego upadek, lecz
przyczyny n a tu ry innej.
Z końcem X V I I i początkiem wieku X V I I I rozw ija się w E u ro ­
pie system ab so lutno-m ilitarny.— P o lsk a tylko i A n g lia — u trzym ały
się przy daw nój organizacyi. A n g lia b y ła w yspą i ła tw ą m iała ob ro ­
nę; P o lsk a, niezabezpieczona przez n a tu rę , w ciężkiem się zn alazła
położeniu, gdy p rą d współczesnych w yobrażeń europejskich bić za­
cz ą ł o je j k ra ń c e i szukał tylko wyłom u, którym by ją w imię nowego
system u politycznego m ógł zalać. P o śm ierci Sobieskiego wziął się
ogó ł polslki instynktow o do obrony i szukać począł w E u ro p ie sprzy­
m ierzeń ca przez pow ołanie n a tro n tak iej osobistości, k tó ra b y , sza­
n u ją c ustaw ę krajow ą, b y ła zarazem kotw icą zbaw ienia. Sprzym ie­
rzeniec ta k i sam się n astręczał: był nim książę C onti, a raczej F r a n cya, p o trzeb u jąca zresztą P olsk i do zapasów z N iem cam i. O gół n a ­
ro d u ośw iadczył się za k an d y d atem francuskim , m agnaci posadzili
n a tro n ie S asa. Z w yrodniałe m ożnow ładztw o pierwszy ra z złam ało
wolę narodow ą, pierw szy raz w ustaw ie, a tern sam em w trw ałości
R zeczypospolitej zro b iło wyłom. Od tego czasu uczciwa wola n aro ­
dow a ciągłych od u padłego m oralnie d y g n itarstw a polskiego dośw iad­
czać będzie przeciw ieństw i to w połączeniu z niebezpieczeństw em
zew nętrznem od ściany zachodnićj i wschodniej głów ną stanow i przy­
czynę ro zstro ju . A b so lu tn o -m ilitarn e dążności A u g u sta I I nie zna­
lazły poparcia w nikim ; lecz za jego następ cy spotykam y się po raz
pierw szy ze stronnictw em polskićm , przem yśliw ającem o reform ie
politycznej Kraju, o wywróceniu dotychczasow ej ustaw y. C z a rto ry ­
scy pod wpływem osobistej am bicyi i w rażenia, ja k ie absolutny tro n
k ró la francuskiego spraw iał; przy tein p o p arci niem ało znajdującą,
odg os w k ra ju książką K o n arsk ieg o „O skutecznym ra d sposobie” ,
zryw ają sejm y, sta c z a ją zacięte w alki z p a rty ą dw orską, zam ierzają
zizucic z tro n u zaczynającego nabyw ać popularności k ró la, korzystaJią z pomocy wojsk obcych.
Jed n ocześnie z w targnięciem obcego
zo nierza zbiera się n ad P o lsk ą d ru g a burza, jeszcze groźniejsza.
” as schyłku panow ania A u g u sta I I I je s t zarazem czasem pierw ­
szego wpływowego w ystąpienia encyklopedystów i filozofów fra n cu s­
kich X V I I I wieku. K ie ru n e k te n a n ti-k a to lic k i, a lepiej pow ie­
dziawszy i an ti-ch rześcijań sk i, szczytny wszakże mimo to śm iałem
w ystąpieniem w obronie zdeptanych p ra c człowieka, o w ład n ął opi­
n ią publiczną całej E u ro p y , stał się w cale nie o sta tn ią potęgą... J a v b y ł stosunek tej nowej potęgi do Polski?... B ohaterow ie św ia­
tła i hum anizm u X V I I I wieku... nie znali i rlie sta ra li się poznać
ani ducha ustaw y polskiej, ani je j dziejów, an i je j obecnego położe­
nia, a zresztą czyż ich system sam przez się nie m u siał wejść w u p a r­
ty konflikt z narodem , k tó ry w swym składzie m iał przew ażny ele­
m en t teokratyczny i rząd ził się w edług ich rozum ienia oligarchicznoszlacbecką ustaw ą, w yłączającą chłopa i m ieszczanina od udziału
w obyw atelstw ie i politycznem życiu k raju ? P o lsk a k ato lick a i P o l­
ska szlachecka nie m ogła znaleźć łask i u filozofów X V I I I wieku;
a ponieważ filozofowie i encyklopedyści rząd zą naów czas opinią p u ­
bliczną eu ro p ejsk ą, widzim y k ró tk o przed r. 1772 P o lsk ę okrzy­
czaną, ja k o kraj barbarzyńców i Irokezów , ja k o p rzy b y tek ciem no­
ty i idyotyzm u, któreg o zniszczenia filozofia, hum anizm i potrzeba
ośw iaty w ym aga.
F ry d e ry k i K a ta rz y n a k o respondują grzecznie
z filozofami francuskim i, sypią im pensyam i i orderam i, puszczą ra z
po raz ironiczną w zm iankę o Iro k e z a ch polskich; a filozofowie piszą
przeciw P olsce tra k ta ty i listy, n a trz ą s a ją się z je j cierpień i zabijaJą ją m oralnie w oczach łatw ow iernej E u ro p y , a co gorzśj i we w łas­
nych... O świeceńsza k la sa ludzi w Polsce, co o dbiera w rażenia z za ­
chodu, zna język francuski, a może i sam ych encyklopedystów : wlaśoie owi C zartoryscy, P oniatow scy i dw ór ich zaczynają wierzyć, że
P olska to Irokezy, b arbarzyństw o i ciem nota i w zdrygają ram ionam i
n a zabobonną i w stary ch p rzesąd ach tkw iącą szlach tę. A w łaśnie
cnota, rozum narodow y, uczciwość, zrozum ienie obowiązków w zglę­
dem siebie i k ra ju tk w iały tylko i jedynie w tej, p raw da że ciem nej,
ale większa praw da, że uczciwej i poczuw ającej się do godności pol­
skiej szlachcie...“ D ow odem tego n iepoparty ani przez S tan isław a
A u g u sta, an i przez m agnatów ruch barski; dowodem stanow isko
Szlachty podczas sejm u wielkiego. „P o pierw szym podziale sp ostrze­
gamy n a drodze w ew nętrznćj regen eracy i polskiej po raz dru g i re fo r­
m atorów i to tak że refo rm ato ró w , zostających pod wpływem w yobra­
żeń X V I I I wieku; ale gdy C zarto ry sk im i pow odow ała egoistyczna
am b icy a,—je s t w idoczną p o budką d ziałan ia A n d rz e ja Z am ojskiego,
S ta n isła w a M ałachow skiego, Ig n aceg o Potockiego, K o łłą ta ja i innych
— dobro k ra ju . Uczciwy i nigdy niegrzeszący in sty n k t ogółu szlachty,
p odaje z pośw ięceniem w łasnych korzyści, rę k ę ich usiłow aniom i obadwa zbawcze k ieru n k i w ew nętrzne narodow e: reform atorów i szlachty
łączą się w pośpiesznie i niew ykończenie rzuconem , ale cennem wszakże,
bo w edług czasow ych pojęć rozszerzającem ustaw ę daw nej P o lsk i dziele
k o n sty tu cy i 3-go m aja. L ecz rów nocześnie praw ie, gdy ta głow a
i ta d ło ń P o lsk i w zgodzie iść poczynają, dopędza swej szkaradnej
m ety zgangrenow ana od czasów S asa pierw szego urzędow ość.,. S ta ­
nisław A u g u st z Z a b ie łła m i, Rzew uskim i, Sułkow skim i, R aczy ń sk i­
mi, G urow skim i, P onińskim i... m ieli jeszcze dość w ładzy i dość
czasu, ab y k ra j, zostający oddaw na w ich sidłach i u legający we
w szystkich szczegółach zarząd u w ojska, sk arb u , spraw iedliw ości ich
k reatu ro m , w ydać bezbronnny i zw iązany sąsiadom ...“
Ś m iało i szczerze wypow iedział Jaro ch o w sk i zap atryw ania
swoje n a przeszłość. J a k o szlachcic-rep ublikanin n a w stępie zawo­
du naukow ego sp a lił m osty pom iędzy sobą a m o narchistam i i dem o­
k ra ta m i; w reh ab ilitacy i przeszłości z ro b ił posunięcie olbrzym ie.
Z n a ć w m łodym dziej opisie powiew d uch a reakcyi, o garniającej
E u ro p ę po klęsk ach dem okratów w 1846 i w r. 1848; ja k o w ielbi­
ciel s ta re j organizacyi R zeczypospolitej, ja k o rzecznik zdrowego
zaw sze in sty n k tu grom ady szlacheckiój, a grom iciel m agnatów i k ró ­
lów, sta je się Jaro ch o w sk i w yznawcą zasad, k tórych najlepszym wyobrazicielem w „Słowie dziejów p o lsk ich ” (1 8 5 8 —60) s ta ł się w krótce
W róblew ski. J u ż nie re h a b ilitu je pew nych stro n szlachty, ja k M oraczew ski; lecz raczej idealizuje z c a łą je j ortodoksyą katolicką,
ciem notą i m oralnem lenistw em . „O gół szlachty może był, według
Jarochow skiego, ciem nym , ale złym nigdy nie b y ł,” stanow ił zaś
jedyny w narodzie, rozum nie d ziałający pierw iastek.
Poniew aż
tru d n o b y było pogodzić d ziałan ie ta k ie z ciem notą, odkrył przeto
Ja ro ch o w sk i w szlachcie i n s t y n k t , rodzaj nieśw iadom ego parcia
do celów rozum nych.
W samym w ykładzie ,,D ziejów panow ania A u g u sta I I ” pom y­
sły przedm ow y pow tarzają się ciągle. O rg a n izacya Rzeczypospolitej
„ b y ła wyższą n ad czas sw ój" (str. 144). W y b ó r C onti’ego, ja k o
k ró la, nie m ającego p oparcia z zew nątrz, zapew niał nienaruszalność
in sty tu cy i polskich i pow agę woli narodu; pow ołanie znów N iem ca,
m ogącego la d a chw ila w prow adzić do k ra ju swe w ojska, groziło wy­
w rotem n a korzyść absolutyzm u (117). P obudki działan ia panów
polskich, czy to w bezkrólew iu po Sobieskim , czy w początkach p a ­
now ania A u g u sta I I , niskie były i podłe. S ą szach rajam i i h a n d la ­
rzam i uczciwości i sum ień własnych; in teres osobisty sta je się dla
nich jedynym i w yłącznym bodźcem postępow ania w życiu publicznem; służalstw em swojem ośm ielają A u g u sta I I do zam achów n a
wolność (3, 6 6 , 173). K ied y je d n a k dygnitarze sp rz ed ają głosy
i sum ienia swoje za pierścionki, kolczyki i pensye, —szlachta chociaż
nie odznaczała się polorem i n au k ą, a przedew szystkiem rozum em
politycznym w ieku X V i X V I , „jakkolw iek często b łę d n ie,— kiero­
w ała się przecież w życiu publicznem w zględam i d o b ra kraj owego,“
a przez to uczucie m oralności zm uszało panów do zakryw ania jak iemikolwiek pozoram i przyzw oitości ich brudów (3). N a tu ra ln y m
kierow an a instynktem , p o pierała k an d y d atu rę C o nti’ego ( 6 6 , 271)
„uczciw ieiz d o b rą w ia rą " b ro n iła sta ry c h R zeczypospolitśj urząd zeń
(163). K iedy m agnaci, k onszachtując z P o lig n a c ’em, m a ją n a w idoku
w łasne tylko kieszenie, szlach ta p ru sk a p rzy rzek a p o pierać k a n d y d a tu ­
rę księcia francuzkiego jed y n ie pod w arunkiem o d ebrania K am ieńca,
w ykupu zastaw ów R zeczypospolitej i d o trzy m an ia pactów convento w
(73). W yw rotow e dążności A u g u sta niegodziw ością były, albow iem
o brażały wolę powszechną. „ J e d e n system , a to system , w skazany
insty n k tem narodow ym ; je d n a wola, a to wola, objaw iona ze stro n y
opinii publicznej, choćby n a pozór najszkodliw sza; m niej bez w ątp ie ­
n ia zaszkodzą, aniżeli najzbaw ienniejsze reform y i zm iany, w prow a­
dzone wbrew chęci ogółu... N arodow i nie m ożna odbierać ani daw ­
nych nienaw iści, an i narzucać nowych sy m p aty k .. Sum iennem u
królow i polskiem u nic nie pozostało, ja k uszanow ać daw ną ustaw ę
k ra ju , nienaw idzić z narodem ..., podać ręk ę razem z narodem T u r ­
kowi i Szwedowi, coby m u jednakow oż, jeżelib y b y ł praw dziw ie w iel­
kim człowiekiem, bynajm niej nie przeszkadzało do zaprow adzenia
zbaw iennych reform ... N a ró d poszedł z całym swym dytychczasowym system em , u staw ą i zw yczajam i w praw o, k ró l w lewo. N ie ­
podobna, ab y tak i stan rzeczy nie był m ia ł sprow adzić strasznej
walki między obydwoma k ieru n k am i" (272, 273).
O p a rł Ja ro ch o w sk i opow iadanie swoje na listach Z ałuskiego
( E p i s t o l a e h i s t . f a m. ) , p am iętnikach O tw inowskiego, p ra c a c h
L en gnich a, P a rth e n a y ’a, B iz a rd ie re ’a, N o rd b e rg a , F assm a n n a; ko­
rzy sta ł nieco z a k t m etryki koronnej, zużytkow ał do dziejów b ezk ró ­
lew ia po Sobieskim udzieloną mu przez L e o n a rd a Chodźkę z biblio­
te k i a rse n a łu w P a ry ż u korespondencyą L u d w ik a X I V z P o lig n ac’em, ogłoszoną w spółcześnie (1854) przez K a lin k ę w „ P rz e g lą ­
dzie poznańskim ." W y k ła d żywy i ja sn y , dość system atyczny, choć
m iejscam i k ro n ik arsk i nie odznacza się d o stateczn ą pełnością treści.
B ra k zupełnie w dziele tł a czasu, o b rach u n k u sił m atery aln y ch
i m oralnych naro d u ; nie m a w niem wcale c h a ra k te ry sty k i organizacyi R zeczypospolitśj, chociaż k ażd a niem al k a r ta opiewa jej do­
skonałość, a tchnie niechęcią d la wywrotowych dążności A u g u sta .
T ra k tu je Jaro ch o w sk i swój przedm iot na s ta rą m odłę: wciela się
w zatarg i dyplom atyczne, in try g i dw orskie, krw aw e s ta rc ia p a r ty j­
ne; nie w yprow adza n a widownię ludzi, lecz sam e ich nazw iska,— nie
kusi się n a w e t o c h a ra k te ry sty k ę naczelnych osobistości, ja k n p .
p ry m asa R adziejow skiego lub A u g u sta. D zisiaj książka ta k a , pom ija­
ją c je j historyozofią, u z n an ą by zo stała przez krytykę za niepozbawioną w artości, lecz słab ą; przed trzy d ziestu laty zn a laz ła przyjęcie
względniejsze. B ąd ź co bądź, ja k o d eb iu t d w u d ziesto p ięcio letn ieg o
m łodzieńca zapow iad ała w autorze b adacza n a skalę rozległą i pełne­
go przyszłości.
W r. 1860 o głasza Jaro ch o w sk i (zawsze bezim iennie) „O p o ­
w iad an ia h istoryczne . 11 (P o zn ań , Ż u p ań sk i, 8 - 0 , stro n 368): 1 ) K r o ­
nik a H elm o ld a, 2) W zięcie P o z n a n ia przez konfederatów tarnogrodzkich w dniu 24 lip ca .1716, 3) N iew ola F ra n c isz k a P o n ió sk iego, stoln ik a poznańskiego, sta ro sty kopanickiego n a Sonnensteinie
w r. 1734, 4) P ow stanię K ościuszki w K u rlan d y i, 5) W spom nienia
z czasów P ru s południow ych.
W 1863 w ydaje,tom drugi p. t. „O p o w iadania i studya h is to ­
ry c z n e 11 (P o z n a ń , Ż u p ań sk i, 8 -0 , stro n 450): 1) O h an d lu g d a ń ­
skim za czasów Z akonu, 2 ) P o rw an ie J a k ó b a i K o n stan teg o S obie­
skich, 3) S p raw a to ru ń sk a z r. 1724, 4) „ G az eta-b e rliń sk a” (Yossa),.
jak o m a te ry a ł do dziejów polskich w X V I I I wieku, 5) W ycieczka
G rudzińskiego do P o lsk i r. 1712, 6 ) O Sobieskich.
O ddzielnie wychodzi w r. 1 8 6 2 '„ C a r P io tr i carew icz A leksy . 11
(K ra k ó w , 8 - 0 , stro n 59); w r. 1864 „ W ie lk o p o lsk a w czasie pierw szej
wojny szwedzkiej od r. 1655 do 1657.11 (P oznań, Ż u p ań sk i, 8 - 0 ,.
stro n 1 0 2 ).
M onografie z tego dziesięciolecia w artości są różnćj: z wybie­
g ający ch p o z a dobę sask ą jed y n ie W i e l k o p o l s k a wagę m a
w iększą. R zecz o H elm oldzie nie je s t an alityczną, lecz tylko stresz ­
czeniem k ro n ik i proboszczabozow skiego, zakończonem sensem m oral­
nym o drapieżności niem ieckiej. W iadom ość o pow staniu K ościuszki
p o d a ł Jaro ch o w sk i z w ydanśj w r. 1795 w A ltonie broszurki nie­
m ieckiej. O sn u te n a czasopism ach wspom nienie z czasów P ru s po­
łudniow ych, bard zo b ogate pod w zględem faktycznym , je s t suchą,
bez organicznego pow iązania szczegółów k ro n ik ą w ydarzeń. O h a n ­
dlu gdańskim p o d ał Jaro ch o w sk i z dzieła niem ieckiego T e o d o ra
H irs c h a ; a rty k u ł o gazecie b erlińskiej zaw iera w części p rzek ład ,
w części streszczenia w iadom ości, dotyczących spraw polskich; rze cz
o Sobieskich je s t spraw ozdaniem z w ydanych w r. 1860 przez H e lc ia
listów J a n a I I I do żony. R ozpraw ki, tra k tu ją c e epizody z czasów
saskich , stanow ią b a d a n ia o skrom nym pod względem treści zak re­
sie, lecz sam odzielne; opracow anie sp raw y to ruńskiej, do k tó reg o
d o p isa ł później epilog, w artość m a głębszą.
B y ł Jaro ch o w sk i z tra d y c y i i p rzek o n an ia katolikiem ; jezuitów
je d n a k nie lu b ia ł,— nam iętność ich n aw racan ia gw ałtow nego róźnowierców i interw encyą do spraw publicznych poczytyw ał za jed n ę
z przyczyn ro zk ład u '). B rzydził się nietolerancyą; gw ałty, zm ie­
rzające do unifikacyi religijnej potęp iał; będąc przecież zw olenni­
kiem ścisłości historycznej i praw dy, zżym ał się n a jednostronność
dziejopisów, ja k Łukaszew icz, k tó rzy prześladow ców u p a try w ali wy­
łącznie w k ato lik ach , w dysydentach zaś sam e widzieli ofiary. „S taw iać
się
Pjsał
na stanow isku w yłącznie protestanckiem , mówić ty lk o
o prześladow aniach dysydentów przez katolików z jezu itam i i je z u i­
ty zmem n a czele; zapom inać, że dzieje reform y religijnej w całej
°pie i w Polsce są objaw em ogrom nej i dw ustronej walki; że po
prądzie reform y n a stę p u je p rą d reakcyi kato lick iej, której jezuici są
wynikiem; że dzieje owe p rzed staw iają obraz dziejow ego z a ta rg u ,
wzajem nych prześladow ań w edług kolejnych faz przew agi i zwycię­
stw a jed n ej lub drugiej strony; że np. p rześladow ania dysydentów
polskich za J a n a K azim ierza są następstw em poprzedniój ich zdrady
k ra ju i prześladow ań katolików przez dysydentów w czasie i pod p a­
tro n a tem inw azyi szw edzkiej,— przepom inać wszystko to je s t grze­
chem jedn o stro n n o ści, k tó ra bez fałszow ania faktów przeinacza p rze ­
cież gruntow nie praw dę oblicza owej epoki"... 2). W y k a z a ł w łaśnie
w rozpraw ie o pierwszej wojnie szwedzkiej zbyteczną pobłażliw ość
dziejową d la dysydentów ; dowiódł, że pod względem tolerancyi
lepszym i od katolików nie byli; że, co gorsza, w iązali się przeciw ko
narodow i ze Szwedem. Je szcze p rz e d rozpoczęciem wojny porozu­
m iew ają się kalw ini wielkopolscy z królem szwedzkim i elektorem
bran d eb u rsk im , n a ja z d K a ro la G u staw a w ita ją z zapałem , pod
osłoną jego dopuszczają się zbrodni. P o k ap itu lacy i ujskiej „gw ał­
ty i bezczeszczenie kościołów, św iętości księży k atolickich, grabieże
pryw atnej w łasności katolików były rzeczą codzienną w śród nie­
uniknionej asystencyi Szwedów. Co je d n a k ż e n a d to gorsza, to, że
gdy tylko W ielk o p o lsk a zaczęła się ruszać przeciw Szwedowi, uw a­
żali się za policyą nieprzyjaciela; szpiegow ali szlachtę, spieszącą do
szeregów konfederackich; n aprow adzali na nich Szwedów; odstaw iali
ich kom endantom szwedzkim do m iast, a w razie, jeźli ich nie zastali,
rabow ali i palili domy, m ordow ali rodziny i czeladź w alczących
w obronie ojczyzny . 11 Z w łaszcza w łaściciel m iasteczka Skoków, M i­
k ołaj K ej, sm u tn ą po sobie w licznych p ro testacy ach , w niesionych
przez gnębioną ludność k ato lick ą do k siąg grodzkich, zostaw ił p a­
m ięć -1). W y k a z u ją c n ieto leran cy ą ze stro n y dysydentów , o sła b ia
jednocześnie Ja ro c h o w sk i zarzu ty , w ym ierzone przeciw ko k a to li­
kom; łagodzi i odpow iedzialność n aro d u za g ło śn ą k a ta stro fę to ru ń ­
ską. ^ O pinia p u b liczn a — dowodzi — tum u ltem to ruńskim i w ykro­
czeniam i pospólstw a poruszoną b y ła do głębi; kom isya śledcza i sąd
')
2)
L iteratura poznańska, str. 1 2 6 .
T am to , str. 12 7.
asesorski, d ziałając w idocznie pod je j wpływem, w ydały w yrok może
za surowy, literze przecież p ra w a ówczesnego nie sprzeciw iający się
niczem . N a tórn je d n a k kończy się dzieło fanatyzm u polskiego,
a rozpoczyna zim na g ra A ugustow ego m achiaw elizm u. „Srogość
w yroku toruńskiego, spełnionego we wszystkich o k rutnych szczegó­
ła c h , a w zniecająca w owej epoce rozdrażnionych nam iętności re li­
gijnych źarzew ie oburzenia i gniew u przeciw Polsce ze stro n y p ro te­
stan ck ich m ocarstw , m iało zarazem hyć dotykalnym , praktycznym
środkiem p rzekonania ich o nieuleczoności ówczesnych stosunków
polskich i o potrzeb ie co prędszej ich zm iany. K ró l m a związane
ręce, król nie może nic zrobić przeciw fanatykom barbarzyńcom , ja k
P o lacy ; pozwólcie m u zm ienić dotychczasow ą ustaw ę, pozwólcie z a ­
prow adzić rząd y absolu tn e, a w tenczas będzie m iał wolę i środki r a ­
to w an ia zagrożonego w Polsce p ro te sta n ty z m u " *).
N ie p rz e sta ł Ja ro ch o w sk i i w m onografiach owego dziesięcio­
lecia reh ab ilito w ać przeszłości: p o d jął np. oprócz kw estyi w yzna­
niow ej obronę konfederacyi ta rn o g ro d zk iej ze względu n a kierujące
jć j krokam i pobudki uczciw e i czyste 2); u trzy m ał je d n a k w łaściw ą
w ocenianiu wypadków m iarę, o p a rtą n a poczuciu spraw iedliw ości
i praw dy. S tw ierdza stępienie w n arodzie m yśli m oralnej, a czułość
je d y n ie n a nędzę i biedę; w idzi zanik trad y cyi rozum u politycznego,
u p ad ek ch arak teró w , znużenie i senność śród decydujących o p rz y ­
szłości w ypadków 3).
W la t ośm naście po pierw szym ogłosił Ja ro c h o w sk i, z odsło­
n ię tą ju ż w ystępując p rzy łb icą, tom d ru g i głów nej swej pracy: .,D zie­
je panow ania A u g u sta I ł od w stąp ien ia K a ro la X I I n a ziem ię p o l­
sk ą aż do elekcyi S tan isław a Leszczyńskiego, 1702— 1704. (P o zn ań ,
M erzbach, 8 -o, stro n X X I , 646). Przeciągow i la t dwóch pośw ięcił
tom dw a razy obszerniejszy od poprzedniego, co się tłum aczy nie tyle
większem skom plikow aniem zdarzeń, ile obfitością użytych źró d eł.
N ie ogran iczając się n a d ru k ach polskich i obcych, przew ertow ał
archiw a: drezdeńskie, kopenhagskie, sztokholm skie i upsalskie; nie
z a n ie d b a ł też i m atery ałó w rękopiśm iennych krajow ych. S tw orzył
dzieło b ard zo szczegółow e, niekiedy zbyt drobiazgow o o d słaniające
spraw y dw ulecia, zarów no pod względem pełności ja k i usto su n k o ­
w ania treści nieskończenie przew yższające tom pierwszy. W praw dzie
za n ie d b a ł znowu zb ad an ia n a tu ry tej m achiny państw ow ej, której
k ó ł uczepili się walczący z sobą królowie; znowu przy całej obfitości
m a te ry a łu nie pokusił się o c h a ra k te ry sty k ę głównych b o h aterów
d ra m a tu ; pom im o tego w ykonał p ra c ę arcy-gruntow ną, stro n ę p o li­
') E pilog sprawy toruńskiej, w wyd. Cassiusa str. 9 7, 1 0 3 .
ł ) W zięcie Poznania przez konfederatów tarnogrodzkich, str. 8 5.
a)
W ycieczka Grudzińskiego, str. 3 2 4 w przyp. Niewola
nińskiego, str. 14 5.
Franciszka P o -
ty czn ą z a ta rg u w yczerpującą praw dobodobnie zupełnie. P od w zglę­
dem precyzyi opow iadania a u to r zciężał; co je d n a k ch a ra k te ry sty cz niejsze—k azał faktom sam ym przem aw iać za siebie, osobę swoję za
nim i ukry ł. ^ O w ładnąw szy m atery ałem , rozszeregow ał go i szyk m u
n a d a ł właściwy: nie zg in ął przeto w m orzu wypadków, lecz ty lk o ,
nie n ak lejając na ścianach i kopule gm achu ety k iet, po doko n an iu
ro b o ty konstytucyjnej u su n ą ł się n a bok. N ie w nosił w chaos w y p ad ­
ków idei apriorystycznej, lecz się od nich sam ych u siło w ał czegoś do­
wiedzieć; zam knął u sta w łasnej historyografii, a n a d sta w ił ucha wym o­
wie faktów. Ije d y n e m przem ów ieniem h isto ry k a w tern badaw czem m il­
czeniu je s t w yrażony od czasu do czasu ję k , źe nic więcśj nie znachodzi n a d — próżnię. „ H isto ry k tej epoki — tłóm aczy Ja ro c h o w sk i we
w stępie stanow isko swoje względem badanych w ypadków —z n a jd u je
się w położeniu w ędrow ca, zb łąk an eg o w ciemnym lesie w śród noc­
nej zawiei. B ia d a m u, je śli się puści przed b rzaskiem późnej ju ­
trze n k i ja k ą b ą d ź d rogą, jeśli b łędny ognik weźmie za przew odnie
św iatło, je śli we fantasty czn y ch k s z ta łta c h zacnych cieni d o p atrzy
się łatw ow iernie bezpieczne schronienie zap o w iad ającśj ch aty le śn i­
k a . P o z o sta je mu tylko odczekać z rezygnacyą św itu, by przy pewnem św ietle b iałeg o d n ia p rzekonać się o m ylności dróg, ja k ie m u
nocna niecierpliw ość ra z po ra z w skazyw ała... H istorykow i owej
epoki pozostaje, j a k naocznym św iadkom w strząśn ięć n a tu ry i do­
puszczeń bożych, ja k T ucydydesow i, sk reślającem u obraz ateń sk iej
dżumy; ja k P liniuszow i, opisującem u w ybuch W ezuw iusza i o sta tn ie
dni P om pei, ro la opow iadacza, serca i rozum u narodow ego nie m a
z kim zespolić. K a ż d a do k try n a, k a ż d a m yśl, każdy człowiek, każ­
dy wypadek p rzedstaw i się, niestety , p rzy bliźszem o p atrzen iu w c h a ­
ra k te rz e nie św iatła, lecz b łędnego ognika...
A u g u st uw aża P o l­
skę nie za ojczyznę, k tó rą m u nie była; nie za pole d o b rą wolą i ży­
czliwością nacechow anej królew skiej działalności, czem m u być po­
w inna była; nie za widownią rozległej w ojennśj i politycznej am bicyi, czem m u bez szkody d la siebie być m ogła; lecz za przedm iot d y n a ­
stycznej spekulacyi i terytoryalno-pieniężno-politycznego fry m a rk u .A więc podać może rękę jego przeciw ieństw u, przerzucić się sym patyam i w obóz m łodego, b o haterskiego k ró la szwedzkiego, p ro te k to ra
wolności polskiej, ja k go niejedni nazyw ają, opiekuna L eszczyńskie­
go, p rzy jaciela Polski?... P o lity k a zbiorow a narodow a nic z tym i
in te re sa m i w chwili jego inw azyi w spólnego nie m a... Je s tż e w epo­
ce inwazyi K a ro la X I I podobny, św iadom y sw ych celów i swego
stanow iska spad k o b ierca i re p re z e n ta n t m a je sta tu narodow ego, ta k i,
ja k im b y ła np. k o n fe d e ra c ja Tyszowieoka, ja k im i byli S tefan C z a r­
niecki i L ubom irski za J a n a K azim ierza?...
W szystko to pigm eje,
któ rzy nie p a trz ą poza w idnokrąg swego p arty k u larn eg o in teresu ,,
swój m ałćj nam iętności lub mniejszój jeszcze am bicyi... Czyż, postęp u ją c dalej w lu s tra c ji czynników i ludzi owej sm utnej epoki,.
w poszukiw aniu m oralnego i politycznego d la h isto ry k a jć j sp rzy ­
m ierzeńca, znajdujem y może człow ieka niezrozum ianego przez w spół­
czesność, pasującego się n iefo rtu n n ie z zaw iścią losów, z ciem notą
czy niecn o tą ziomków, pojm ującego czego w Polsce trz e b a , cz u jące­
go i łak n ąceg o d ziałać po p olsku d la P olski? P ró żn o , niestety!
szukalibyśm y takiego w naszej w łaśnie epoce fenom enu. W la sa ch
m yszenieckich i o strołęckich, w b ag n istej okolicy N u ra , C iechanow ­
ca, D rohiczyna grom adzą się dzielni strzelcy i bartnicy, legendow i
K u rp ie ; zb iera się w o d d ziały szlach ta, by walczyć z rozbójniczym i
Szwedami K las-B ondego. Czyż może do legow isk biednych K u r­
piów, czyż może do pow stańczych oddziałów nurskiej i drohickiej
szlachty sc h ro n iła się w ypędzona zew sząd, zap om niana m yśl naro d o ­
wa? — N ie łudźm y się: to tylko k rw aw a b u rd a o uprow adzane bydło
i w y p rzątan ą ze zboża stodołę... Czyż żyje więc w tej epoce p r z y ­
najm niej myśl, czyż żyje id ea polska? Odezwie się raz po raz, s k ą ­
po i z rzadka, ja k pieśń bez słow a... P o z o staje przecież ty lk o m yślą,
nie s ta je się ciałem , nie szereguje około siebie a n i głów , an i d ło n i.
N ie w cielając się swego czasu w żaden zastęp ludzi, nie p rzem aw ia­
j ą c żadnym głośniejszym i w yraźniejszym czynem, nie d aje też
historykow i owej epoki, ani m ożności, a n i sposobności korzy stan ia
ze swych rzad k ich , sporadycznych pojawów, ja k o z przew odniej nici
w zajęciu stanow iska, w w yborze sym patyi dziejowych!...”
Z a sło n ił więc Jaro ch o w sk i u s ta swej historyozofi z koniecz­
ności, d la tego, że nic do u zasad n ien ia jej w bad an y m okresie n ie
z d o ła ł znaleść. N ie idzie zatem , żeby zupełnie z n ią zerw ał. N ie
ta i swego rep u b lik an izm u , gdy z okazyi hazardow nego— wbrew zd a­
n iu najpow ażniejszych doradzców w targ n ięcia— K a ro la X I I do P o l­
ski, pow iada: „widoczny, przekonyw ający dowód, ja k dalece z dwóch
ostateczności: despotyzm u, nieograniczonego żadnem w ędzidłem p u ­
blicznego p raw a i w ybu jałej, ja k w P olsce, wolności, pierw sza w cale
m niej niebezpieczną od drugiej nie je s t" (17); albo gdy z okazyi
p ro jek to w an eg o w r. 1702 przez A u g u sta rozbioru R zeczypospolitój
zaznacza: „n iech aj okoliczność ta p o słu ży za p o u czającą w skazów kę
d la w szystkich, co w apo sterio ry czn y m zapale, dla m o n arch ii absolu tn śj nie m ogą darow ać szlachcie z pierw szej połowy X V I I I w ieku
j e j n ieu b łag an ej opozycyi przeciw królow i" ( 2 0 0 ). P ielę g n u jąc je d ­
n a k id e a ł rep u b lik ań sk i, — dla s ta re j ustaw y, k tó rą w p o czątkach
swego zaw odu ad m iro w ał gorąco, ochłódł: ówczesną organizacyą
R zeczypospolitej poczytuje za p ró ch n iejącą i chorą (74). B olące
ra n y widzi w n ieto leran cy i i ucisku chłopstw a, sprow adzających
b u n t kozacki P a le ja (131); w uśpien iu m oralnem szlach ty wobec in ­
try g i domowej m agnatów , n ajazd u S asa i Szweda. G dyby n aw et
m yśl ta odżyła, zrealizow aniu jó j nie p odołałoby ram ię szlacheckie.
S k u te c z n a rozp raw a z dom ow ą in try g ą , z Sasem i Szwedem niepobieństw em była „bez p o ru szen ia m artw ych w arstw lu d u " (178).
N ie zry w ał Jaro ch o w sk i z upodobaniem rep u b likańskiem , zro­
zum iał tylko w adliw ość s ta re j organizacyi i zrezygnow ał z pietyzm u
d la szlachty. N a zm oderow anie poglądu o d d ziałały może re z u ltaty
o statn ich poszukiw ań historycznych, głównie przecież i niew ątpliw ie
sam odzielne a gruntow ne, wolne od uprzedzeń i d o k try n ery i b a d a ­
nie. D o jrz a ły objektyw izm nie opuszcza Jaroch o w skiego i w p r a ­
cach późniejszych.
W ro k u 1877 w ychodzą „O pow iadania i stu d y a histo ry czn e",
(W arszaw a, Cassius, 8 a, stro n 183): 1) P rzyczynek do dziejów bez­
królew ia po M ichale W iśniow ieckim i pierw szych m iesięcy panow a­
n ia J a n a Sobieskiego. 2 ) K a n d y d a tu ra d u ń sk a w czasie bezkróle­
w ia po M ich ale W iśniow ieckim , 3 ) J a n S ta n isła w Jab ło n o w sk i,
wojewoda ru sk i i z a ta rg jeg o z królem A u g u stem I I , 4) E p ilo g sp ra ­
wy toruńskiej, 5) N a p a d B randeburczyków n a k lasztor P a ra d y sk i
w r. 1740, 6 ) Z am ach A u g u sta I I na W a rsz a w ę w r. 1704.
W 1882.- „N ow e opow iadania i stu d y a h isto ry czne" (W arszaw a,
G eb e th n e r i W olff, 8 -o, stro n . 443): 1 ) Z am ach y A u g u sta I I na L e ­
szczyńskiego, 2 ) K a ta s tro fa P a k tu la , 3) K o n iec R adziejow skiego,
4) B ra n d e b u rg ia i P o lsk a w pierw szych la ta c h po tra k ta c ie oliwskim, 5) P o lity k a b ra n d e b u rsk a w pierw szych la ta c h wojny K a r o ­
la X I I i m isya Przebendow skiego do B e rlin a w r. 1704, 6 ) P ró b a
em ancypacyjna polityki A ugustow ej i in try g a Posadow skiego, r e ­
zy denta p ruskiego w W arszaw ie r. 1720, 7) O blężenie m iasta P o z ­
n an ia przez P a tk u la w r. 1704.
W 1884: „O pow iadania i stu d y a historyczne" (P oznań, P io ­
trow ski, 8 -a, stro n . 413): 1) W y p ra w a i odsiecz w iedeńska, 2) W y ­
p ra w a w iedeńska ze stanow iska in te re su politycznego P o lsk i, 3) R a ­
d a se n atu w yszogrodzka i zabiegi polityczno-dyplom atyczne po za­
ję ciu W arszaw y w m iesiącu w rześniu r. 1704, 4) W ielkopolskie L e ­
szno w r. 1707, 5) P o lity k a sask a i a u stry a c k a po tra k ta c ie a ltra n sztadzkim , 6 ) B itw a w schow ska d. 13 lutego r. 1706, 7) S tan isław
Leszczyński po P u łta w ie , 8 ) S tosunek B ra n d e b u rg ii do kościoła
katolickiego w ziem iach polskich od r. 1640 do 1740, 9) K am ieniec
i P o zn a ń po A ugustow ej re sta u ra c y i, 10) P o ty c z k a K arg o w sk a i k a ­
p ita n W ięckow ski.
W 1886: „Z czasów saskich spraw w ew nętrznych, p o lity k i
i w ojny" (P o zn ań , P io tro w sk i, 8 -a, stro n 544): 1 ) L a u d a połączo­
nych województw k aliskiego i poznańskiego za panow ania A u g u ­
s ta I I , 2) D w ie m isye F ra n c isz k a P on iń sk ieg o sta ro sty kopanickiego do c a ra P io tr a w ia ta c h 1717 i 1718, 3) E p izo d R akoczow y
w dziejach panow ania A u g u sta I I od r. 1703— 1717, 4) B itw a pod
Poniecem dn. 9 listo p a d a r. 1704, je j przeddzień i następstw a,
5 ) B itw a k alisk a dn. 29 p aźd ziern ik a 1706, 6 ) O blężenie G d ań sk a
w r. 1434.
W sk ła d zbiorów powyższych nie w eszła „ S p raw a K a lk s te in a ”
(„A ten eu m " z r. 1877, t. I ) , „ L ite ra tu ra poznańska w pierw szśj po-
Iowie bieżącego stulecia" (P oznań, Ż upański, 1880, 8 - 0 stro n I9 5 )r
oraz m nóstw o drukow anych w „A ten eu m ,“ „P rzew odniku naukow ym
i literack im , „N iw ie," „ P ra w d z ie 11 i „ K r a ju 11 streszczeń, sp raw o ­
z d a ń i k ry ty k , ja k : „K o resp o n d en cy a polityczna F ry d e ry k a W -go , 11
,,P a m ię tn ik i D u p o n fa iM e tte rn ic h a ," , .L isty W itzth u m a^i.w . innych.
Z trzydziestu rozpraw , zaw artych w czterech zbiorach o sta t­
nich, sześć łącznie z opow iadaniem o spraw ie K a lk s te in a dotyczy
stu lecia X V I I , je d n a („P o ty czk a k arg o w sk a”) roku 1793, reszta
zaś, z g łęb iająca różne w ypadki po elekcyi Leszczyńskiego, stanow i
niejako ciąg dalszy bad ań n a d dobą saską. M etodę Jaro ch o w sk i
u trz y m a ł daw ną: ta k sam o, ja k poprzednio, k ry ją c się za faktam i,,
każe sam ym przem aw iać za siebie; ta k sam o, ja k w drugim tom ie
„D ziejów panow ania A u g u sta I I , " nie zespala się z nikim i z niczem ,
albow iem wszędzie zn ajd u je próżnię. Z abójczy po wojnie szwedzkiej
kw ietyzm , nieobecność złej czy dobrej myśli politycznej, k tóraby
zd o ln ą b y ła zszeregow ać ludzi i popchnąć ich w ja k im b ąd ź k ieru n k u
do czynu, stanow i głów ne czasów tych znam ię *). M ęzkiej energii,
żywego zerw ania się do czynu szuka h isto ryk darem nie 2). W przed­
dzień bitw y pułtaw skiej obiecuje szlachta k alisko-poznańska nieszćzędzić d la p o p arcia L eszczyńskiego zdrow ia swego i fortun;
w dw a m iesiące później taż sam a szlach ta bezcerem onialnie z k u ltu
S tanisław ow skiego p rzerzu ca się n a sa s k i,— przyrzeka um ierać za
spraw ę A u g u s ta 3). B iją się n a ziemi naszej, krw aw ią się pod mura m i m iast Sasi, Szwedzi i inni, obecności zaś polskiej nie widać n i­
gdzie *). S zlach ta czułą je s t tylko n a przechody wojsk obcych,
z ciasnój sfery domowego k ło p o tu w szerszą widownię polityczną tęp em okiem n ie sięg a 5). P o d c z a s oblężenia G d a ń sk a w r. 1734,
w m om encie decydującym o losach R zeczypospolitej, świecą n ie­
zrów nanym blaskiem N iem cy, S zw edzi, F ra n c u z i, jednych tylko P o ­
laków , choć o ich spraw ę tu id zie, nie widać. L e szc zy ń sk i um ie
tylk o m odlić się o zwycięztwo; obecny podczas oblężenia b o h a ter
K a la b a lik u , S tan isław P oniato w sk i, an i żadne im ię polskie nie od­
znacza się niczem . „ I s tn e — pow iada Jarochow ski — społeczeństw o
karłów , niezdolne udźw ignąć m iecza i zbroi dzielniejszych przod­
ków. N ie rozum iejąc, nie k o rzy stając z ostatniej tej sposobności,
ste ru je P o lsk a n ieu b łag an ie ku nieszczęsnej przystani r. 177211 6).
W pogoni za środkam i ra tu n k u , oprócz p rzy jazn eg o m om entu
w r. 1734, znajd u je a u to r inny, wcześniejszy, zm arnow any równie
')
ł)
3)
4)
ł)
6)
W yprawa wiedeńska, str. 6 3.
Bitwa wscliowska, str. 2 2 1.
L anda połączonych województw, str. 3-1.
Oblężenie m iasta Poznania przez P atknla, str. 4 3 9.
Dwie misye F r. Ponińskiogo, str. 18 2.
Oblężenie Gdańska w r. 17 3 4 , str. 54 2.
ja k tam ten . P ośw ięcił mu rozp raw ę p. t. „ P ró b a em ancypacyjna
polityki A u g u sto w ej," w k tó rej rozgoryczenie swoje doprow adził do
abdykacyi z w szelkich iluzyi co do rozum u i uczciwości re p re z e n ta n ­
tów naro d u .
A u g u st I I był, w edług c h a ra k te ry s ty k i Jaro ch o w sk ieg o , cyni­
kiem w życiu p ryw atnem i publicznem , sy b a ry tą i rozpustnikiem ,
ale u m ia ł się chw ilam i podnieść do en erg ii niezw ykłej w tego r o ­
d zaju m oralnych i fizycznych o rganizacyach. W głowie jego pali się
ciągle, am bicya nie pozw ala m u spocząć, przed m iot je j i widownia
obojętna, wszelkie środki d obre. P rz y m ie rz a nie m a ją dlań żadnej
w artości i w iary; rzuca niem i, ja k p iłk ą . N ie m a sprzym ierzeńca,
któregoby każdej chwili nie b y ł gotów pośw ięcić widokowi pozyska­
nia nieprzyjaciela; nie m a w roga, k tó rem u h y w danym m om encie nie
ro b ił ofiar przyjaźni. P o lsk a b y ła w jeg o rę k u przedm iotem d y n a ­
stycznego fry m ark u ; zd arzały się przecież chwile, w k tó ry ch wi­
doki A u g u sta zbieg ały się z interesem R zeczypospolitej, w k tórych
kap ry śn y m o n arch a robił się mimowolnie je j nienaruszalności rzecz­
nikiem . M om ent ta k i p rzy p ad ł w trzechleciu po „sejm ie N iem ym .”
W całym stosunku swoim do P io tra nie m iał A u g u st innych
zam iarów , ja k zużyć go n a swoję korzyść; tym czasem we w łasne w padł
sid ła, sam s ta ł się jeg o narzędziem . N ie zw racał P io tr P o lsce wy­
danych n a u trzy m an ie w ojsk jeg o pieniędzy, nie w yprow adzał z je j
krajów w ojsk swoich, konfederatów tarn o g ro d zk ich w sp ie ra ł p rz e­
ciwko królow i. Bezowocność podjętych w tych spraw ach usiłow ań
ze stro n y R zeczypospolitej n a urzędow śj drodze dyplom atycznej s ta ­
ła się A ugustow i p o d n ietą do szukania saty sfak cyi ta k w ew nątrz,
ja k za g ran icam i P o lsk i n a drodze in n e j. D la w ydobycia się z pod
opieki P io tr a w ew nątrz R zeczypospolitej zam ierzył A u g u st wzmocnić
siłę zb ro jn ą polską we w łasnem swem rę k u : porozum iaw szy się z het.
Wieniawskim, u su n ął w ojsko a u to ra m e n tu cudzoziem skiego z pod d y ­
sp o zy c ji hetm anów , a o d d a ł je pod dowództwo feld m arszałk a F lem m inga. Zyskaw szy w te n sposób siłę do akcyi w ew nątrz, rozpoczął
jednocześnie u k ła d y dyplom atyczne. W p rzeciągu ro k u 1718 kom binacye aliansow e n a dobrej są drodze; w styczniu 1719 p rze d staw i­
ciele A u stry i, A n g lii i A u g u sta I I p o d p isu ją w W ie d n iu tajem n y
tr a k ta t przym ierza, w skazujący, m iędzy innem i, ja k o w yraźny c a ­
s u s f o e d e r i s w ypadek, gdyby „R zeczpospolita i K o ro n a polska
w raz z wszystkiem i posiadłościam i, a więc z K u rla n d y ą i E lblągiem ,
zn alazła się w ystaw ioną n a o brazy, zaczepki, krzyw dy bądź to pu­
bliczne, b ąd ź d ro g ą sk ry ty ch m ach in acy i i f akcyi, w spieranych przez
zag ran icę; gdyby przez L itw ę i P o lsk ę odbyw ały się przem arsze ja kichbąd ź wojsk do krajów rzeszy niem ieck iej."
Z atry u m fo w ała
przeto p o lity k a A u g u sta; pierw szy raz od w stęp ienia n a tro n polski
op ierał się k ró l n a bezpiecznej i szerokiej podstaw ie. In te re s je g o
polityczny s ta n ą ł w zgodzie z dobrem , godnością, a może n aw et
i przyszłą R zeczypospolitej po tęg ą. D ob rze zrozum iany in te re s P o l­
ski n akazyw ał je j trzym ać w te j chwili z królem p rzew rotnym .
W ta k im stan ie rzeczy p rzedstaw iciel P io tra , D o łg o ru k i i rezy d en t
pru sk i, Posadow ski, zam ierzyli nie dopuścić do raty ń k a cy i tra k ta tu
w iedeńskiego na sejm ie, k tó ry w końcu r. 1719 z asiad ł w W a rsz a ­
wie. P ien iąd ze i owa kom enda F lem m in g a n ad w ojskiem a u to ra ­
m entu cudzoziem skiego s ta ły się w ich rę k u n ajskuteczniejszą b ro ­
nią d la unicestw ien ia usiłow ań A u g u sta.
Z d o ła li zjednać "sobie
h e tm a n a poi. lit. D enhofa, b isk u p a kujaw skiego Szaniaw skiego i kilku
pom niejszych. D ość było poruszyć hasło d o m i n i i a b s o l u t i , za ­
grożenia praw R zeczypospolitej, aby cały tu m an podejrzliw ości obu­
dzić i w szlachcie. 21 lutego r. 1720 p o seł bracław sk i M ichałow ski
w tow arzystw ie czterech kolegów z okrzykiem : p r o t e s t o r ! izbę
sejm ow ą opuścił.
„M iałem j a — kończy Ja ro c b o w sk i swoję ro zpraw ę — więcej,
niż ktokolw iekbądź inny, sposobności d o tk n ą ć się słabych i złych
stro n , szkaradzieństw , podstępów i z d ra d polityki A u g u sta przeciw ­
ko Polsce. P o d o b n ie jed n ak że, ja k języ k praw niczy zna term in te ­
chniczny d i l u c i d a i n t e r v a l l a , mówiąc o szaleńcach czy m arn o ­
traw cach , m ających św iatłe m om enta zastanow ienia i rozum u; ta k
też je s t ta k im św iatłym m om entem , ta k ie m d i l u c i d u m i n t e r v a l ­
l u m w dziejach k rę te j i in try g an ck iej polityki A u g u sta I I trz ec h le­
tn i epizod panow ania je g o po tra k ta c ie w arszaw skim z r. 1717. A u ­
g u st pom yślał wówczas, m niejsza z ja k ic h powodów, o em ancypacyi
siebie i R zeczypospolitej z pod p rz y g n ia ta ją cej i upokarzającej p rze ­
w agi sąsiednich m ocarstw , p o słu g u jąc się ja k o środkam i do tego ce­
lu n a w ew nątrz stw orzeniem siły zbrojnej polskiej we w łasnem rę ­
ku, n a zew nątrz przym ierzem z A n g lią i A u s try ą . P rz y szczypcie
rozum u i jasnow idzenia politycznego, było obow iązkiem szlacheckie­
go n aro d u kupić się około k ró la, w spierać szczerze i gorliw ie, jeźli
nie je g o sam ego, to ta k ą je g o politykę. P ry w a ta i am bieya h e tm a ń ­
sk a, poziomy egoizm szlachecki, obaw iający się zam iany tłu sty c h
garnków obecnej pokojow ej drzem ki n a b az ard y nowej może wojny;
cia sn o ta inteligencyi p olitycznej, k o rz y stają ca dalej z tego w szyst­
kiego zręcznie obca in try g a i dob re a w cale nie h o jn ą naw et rę k ą
sypane pieniądze, zd o łały zw ichnąć zdrow y poryw polityki A u gustow ej, nie dopuścić owej u pragnionej a te ra z ta k potrzebnej i słusznej
zgody i n t e r m a j e s t a t e m e t l i b e r t a t e m ; pozostaw ić Polskę
bez p rzy m ierza n a łasce sąsiadów ... B rz m ia ły frazesy o wolności,
0 nadw erężonych praw ach i przyw ilejach R zp lte j n a sejm ie w arszaw ­
skim , zap łaco n e, niestety , brzęczącą m onetą b a ro n a Posadow skiego
1 je g o kolegi. S m utny w tern, ale i o strzeg ający zarazem dowód,
ja k m ało m ożna w ierzyć słowom i frazesom naszych sejm owych ko­
ryfeuszów w ciągu dziejów X V I I I w ieku.”
S ą d ta k i o n arodzie w ysnuł znowu Jaro c b o w sk i nie z p red y lekcyi do A u g u sta , którego w artość m o raln ą zn a ł dobrze; nie z do k ­
try n y m onarchicznej, albow iem wyznawcą rep u b lik an izm u być nie
p rz e sta ł; nie z usposobienia pessym istycznego, gdyż ludzi godnych,
j a k np. sta ro sta K o p an ick i, z upodobaniem p o d n osił a m om entów
św iatły ch szu k ał skw apliw ie, lecz z objektyw nego b a d an ia w ypad­
ków i p o g łęb ian ia sądu przez poznanie tajem nic archiw ów . T a k s a ­
mo, rozejrzaw szy się w korespondencyi politycznej F ry d e ry k a II,
zm ienił pogląd n a potępione w r. 1856 stro n n ictw o fam ilii. G dy ta k
zwani „p atry o ci” słu żą za narzęd zie interesow i obcem u,— C zartoryscy
w połączeniu z dw orem chcą stw orzyć w Polsce siłę, aliansow e sto ­
sunki, lepszy organizm w ew nętrzny, m a ją w ogóle p rogram dodatni.
N aczelnicy ta m ty c h w każdym norm alnym organizm ie politycznym
skończyć pow inni, zdaniem Jarochow skiego, n a rusztow aniu lub
w jak im „cu ck th au zie,“ a tym czasem uczciwy, pow odujący się wzglę­
dam i d o b ra krajow ego, zm ysł narodow y akcyą fam ilii k a z a ł popie­
ra ć '). D a ł Jaro ch o w sk i p rz y k ła d dowodny, że ty lk o obfitość in io rm acyi w połączeniu z d o b rą w olą badacza, o d słan ia prawdziwe obli­
cze przeszłości i pozw ala sąd o n iej w ydać b ezstronny.
*
*
«•
W b re w naw oływ aniom politykow -historyków , Ja ro c h o w sk i do
ta k zwanej szkoły historycznej krakow skiej zaliczyć się nie da. O bjektyw izm Jaro ch o w sk ieg o nie je s t w łaściw ością szkoły krakow skiej;
z jej znowu d o k try n e ry ą a u to r „D ziejów p an ow ania A u g u sta 11“ nic
nie m a wspólnego. N ie m ierzył p rzeszłości sk a lą w łasnych p rzek o ­
n a ń politycznych i to w łaśnie dziełom jego n ad aje ten spokój objektyw ny, któ reg o prace szkoły krakow skiej nie m ają; nie m ógł z a b a r­
w iać dziejów w łaściw ą uczonym podw aw elskim d o k try n ą m onarchiczną, albow iem nig d y w yznaw cą je j nie był. Im p o n o w ał m u u stró j
federacyjny, robiący w rażenie w iekotrw ałych, bez sztucznego k le je ­
n ia wzniesionych p iram id egipskich 2); p rzem aw iała do p rzek o n an ia
o rganizacy a sejm ikow a w P olsce, w k tó rej w idział id ea ł sam orządu,
„ja k i sobie zaledw ie n iep rzestan n ej swobody używ ające społeczeń­
stw a w ypracow ać zd o łały " 3). U p ad ek R zplitój n iety le przypisyw ał
instytucyom , ile dem oralizacyi m ożnow ładztw a, ciem nocie m as szla­
checkich a głów nie popełnianym błędom politycznym ; ra tu n e k w i­
d z ia ł w obudzeniu poczuć obyw atelskich, lecz przedew szystkiem
w korzystnych przym ierzach. N ienaw idził B randeburczyków , k tó ­
ry ch przew rotność w m nóstw ie okazał rozpraw ; szczególniejszy m iał
pociąg do F ra n c y i. P rz y k la sk u je k a n d y d a tu rz e C o n tie g o i L esz­
czyńskiego po śm ierci A u g u sta I I , wielbi ro lę F ra n c y i w kon fed eracyi b arsk iej, czcicielem je s t N ap o leo n a I. Z a jm u ją c się w yłącznie
praw ie stro n ą dziejów politycznych, d a ł się Ja ro c h o w sk i unieść p e ­
')
A rt. , , Potoccy i Czartoryscy1* w „ K r a ju " z r. 1 8 8 7 , N r. 3 1 i 3 2 .
2)
3)
„S praw a K alkstoina,'1 str. 2.
„L a u d a połączonych w ojewództw," str. 7 9 , 8 0 .
wnej jednostronności: doniosłość kom binacyi aliansow ych przecen iał,
a p rzynajm niej zap o m in ał o ich zależności od w ew nętrznego u stro ju
państw a. P rzez w iarę w p rzym ierza i F ra n c y ą , w yobraża p o lity k u ją c ą generacyą szlachty z czasów niedaw nych. M ożnow ładztw o n ieu ­
stan n ie w swych d ziełach piętn o w ał h ańbą; a ry sto k ra cy i porozbiorow ej p rzyznaw ał jed y n ie ra c y ą b y tu „tow arzy sk o -trad y cy jn ą,11—
m a te ry a łu w niej n a stw orzenie osobnego zastęp u w sensie p o lity cz­
nym : ani na torysów angielskich, an i na grandów hiszpańskich, ani
choćby naw et n a ju n k ró w niem ieckich, nie w idział ■). P rzeciw n ik
m onarchii absolutnej i ary sto k racy i, b y ł Jaro ch o w sk i d em o k ratą,
ale herbow ym : w zruszał ram io n am i n a „jak iś nowom odny, obcy tra dycyom , ch arak tero w i i usposobieniu polskiem u republikanizra francu zk o -angielsko-am erykański;" w żywotność sz la c h ty w ierzył niezło ­
m nie. P o d R acław icam i a b d y k u je— pow iada—z herbów i przyw ile­
jów szlachcic, a s z l a c h c i c przecież, K o śc iu sz k o 2). K ościołow i
k ato lick iem u przyznaw ał zasługi, ja k o in s ty tu c ji wychowawczej 3),
lecz klerykalizm em pism swych nie b arw ił. W reszcie ruchy prze­
szłości m iał za burze, zm ia ta ją c e zw ierzchnią skorupę m artw oty, bu­
dzące z u śpienia zasoby c h a ra k te ró w i m y ś li4).
Człow iek tak ieg o odlewu, ze szkołą h istoryczną k rakow ską nic
wspólnego m ieć nie m ógł. O dm ienne m iał ideały polityczno-społe­
czne, inne niż ona, z a p a try w a n ia n a zadanie historyi. I Ja ro c h o w ­
ski sz u k a ł w d ziejach pożytku, lecz u ty litaryzm jego polegał nie na
stw ierdzaniu za pom ocą faktów historycznych pew nych teoryi polity­
cznych, nie n a przystosow yw aniu przeszłości do interesów chwili
b ieżącej,—o g ran iczał się w yłącznie n a poszukiw aniu praw dy, bez
względu n a sm ak je j i barw ę. In d y fe re n ty stą w obec faktów nie był:
w olałby m ieć do czynienia z cno tą i b ohaterstw em , nie w ahał się je ­
d n a k dem askow ać ohydy. „ P ra w d a — g ło sił— nigdy nic nie szkodzi,
a późniejszym generacyom tylko zbaw ienną być m oże" 5). P o d aw ał
za p rz y k ła d S p a rta n , w prow adzających n a swe uczty pijanych helotów d la o d stra sz e n ia synów od ohydy rozpusty.
T endencyjność polityczną H aiissera, D roysena, T reitsclik e’go
p o tę p ia ł; liczne też u stęp y swojćj „ L ite ra tu ry poznańskiej" zw rócił
przeciwko d oktryneryi szkół historycznych polskich. „W szelki —
p isa ł (str. 129) — doktryneryzm w historyografii, ja k w prak ty czn ej
polityce, uw ażam y za b łąd , prow adzący w prostej a nieuniknionej
konsekw encyi do historycznego i politycznego fałszu. D zieje lu d z­
kości i narodów nie rozw ijają się w edług filozoficznego czy politycz-
')
2)
3)
4)
s)
L iteratura poznańska, str. 8 1 .
Tam że, str. 1 3 0 , 17 0.
T am że, str. 12 3.
T am że, str. 5 5 .
W spom nienia z czasów Prus południowych, str. 2 0 7.
nego id eału , lecz w edług po trzeb , pojęć, nam iętn o ści i prądów chwi­
li, w w aru n k ach , ja k ie pew nem u społeczeństw u zak reśliły tra d y c ja ,
okoliczności, położenie geograficzne, stosunki wreszcie otaczającego
św iata. U chw ycić oblicze i d u ch a pewnej społeczności w chw ili, czy
w chw ilach, ja k ie sobie za p rzed m io t swego opow iadania o b ra ła n a
podstaw ie tak ich w arunków i ta k ic h danych, otóż zadanie n au k i h i­
storycznej i dziejopisarskiego kunsztu. J e d y n ą zaś d o k try n ą jego
m ogą i pow inny pozostać ogólne p raw dy m oralności ludzkiej i po lity ­
cznej, w o brębie k tó ry ch dw óch zd ań m iędzy ludźm i sum ienia i uczci­
wości nie m a i być nie może. O w a konieczność u su n ienia jak ie j bądź d o ­
k try n y z rzęd u czynników d ziejo p isarstw a je s t przecież konieczno­
ścią niem niej w obec szkoły m onarchicznej, ja k rep u b lik ań sk iej. A n i
jed n a, ani d ru g a nie m a p ra w a doszukiw ania się w przeszłości p o l­
skiej czy ja k ie j bądź innej stw ierd zen ia dzisiejszych teoryi; an i je ­
dna, a n i d ru g a nie m a p raw a w ytaczania przeszłości ze stanow iska
takichźe teo ry i p ro c e s u ..”
N ie u p a try w a ł znam ion rozw oju n a u k i h istorycznej polskiej
w czasach o statn ich w tym lub innym k ieru n k u poglądów ; w idział je
raczej w dokonyw anej re w iz ji re z u lta tó w p racy poprzednich dziej opisów za pom ocą w ydaw nictw źró d eł °). Z k u n sztu dziej opisarskiego k w a d ra tu ry k o ła nie ro b ił; za najw ażniejszy je g o w arunek poczy­
ty w ał um iejętność w iązania faktów , czyli ta k zw aną k o n s tru k c ją ')•
Sam w opow iadaniu dziejów w ykw intnym nie je s t. F orm ę m a cięż­
k ą i m onotonną, języ k skażony nieco niem czyzną. P rz ez zb y t pilne
trzy m an ie się chronologii i zaw racanie do w ydarzeń daw niejszych,
uw agę niekiedy nuży. W ad y form y hojnie w y n ag rad za zaczerpnięte m z archiw ów bogactw em tre śc i.
N ie przez genialność, lecz pracow itość i sum ienność w b a d a ­
niu z a ją ł Ja ro c h o w sk i w historyozofii polskiej stanow isko w ybitne.
N ie dokonał w nauce przew ro tu , lecz g runtow nem i studyam i w sp a rł
j ą potężnie. O s ta tn i podobno epigon L elew ela pod w zględem bezna­
m iętneg o w n ik an ia w przeszłość, a w ięc zrozum ienia w łaściw ego z a ­
dan ia n a u k i— zaszczytnie w yprzedził rep rezen tan tó w szkół innych.
°) A rt. o pismach Korytkowskiego w ,,Przeglądzie polskim " z r. 1 8 8 2,
t. 6 5, str. 9 2.
’)
L iteratura poznańska, str. 12 6.
O OBECNYM STANIE FILOZOFII.
fyVinccnteyo Zu-tosfiaws-hizyo.
W niezam kniętej jeszcze epoce polem iki o,,w ierzenia" i „ p rz e k o ­
n a n ia ," w ypełniającej w szystkie praw ie pism a polskie, tru d n o zacząć
mówić o filozofii, bez odpow iedzi uprzedniej n a p y tan ie „o ja k ie j filo­
zofii mowa?" Pozytyw iści b ęd ą się obaw iali zm artw ychw stania p o ­
grzebanego w ich m niem aniu upio ru daw nej m etafizyki, m ateryaliści
zaw iłych form ułek idealizm u, idealiści w szystko niw elującej ignorancyi
m ateryalizm u, pobożni b luźnierstw a, ateiści dowodów istn ie n ia B oga.
W y ra z y f i l o z o f i a i f i l o z o f ta k często są nadużyw ane
i w potocznej rozm owie i w publicznych dyskusyach, że je śli sp oty­
kam y je w ty tu le jak ieg o ś a rty k u łu lub książki, rzad k o kiedy może­
my się dom yśleć, czemu one b ęd ą w oczach a u to ra odpow ia­
d ały . T o też rozpoczynając spraw ozdanie z obecnego sta n u filozofii,
spraw ozdaw ca w inien przedew szystkiem określić, co uw aża za filo­
zofią, k tó ry z pom iędzy historycznych kierunków za zbliżony do jeg o
sposobu m yślenia, któyą filozofią za praw dziw ą.
Czy są różne filozofie? Czy koniecznie jed n ę z pom iędzy nich
w ybrać należy i uznać j ą za praw dziw ą? T o są py tan ia, w k tó ry ch za­
w arte są w szystkie te zagadki dziwne, dręczące filozofów, poetów i wię­
kszość m yślących ludzi. Z k ą d i dokąd idziem y? J a k i je s t cel życia,
człow ieka, n aro d u , ludzkości, św iata? Czy istnienie m iało kiedy począ­
tek i czy będzie m iało koniec? Z k ą d się b iorą nasze m yśli, p rag n ie­
nia, wierzenia, czyny, na czem poleg ają nasze uczucia, szczęście lu b
rozpacz, m iłość lub nienaw iść? T a k ic h p y ta ń nierozstrzygniętych s ta ­
wia cały szereg n a m ię tn a i z a p alająca się łatw o m łodzież, a starzy
słu c h a ją ich z uśm iechem i od sy łają do dośw iadczenia, k tó re m a podob­
ne zap ały ostudzać i d ziałaln o ść lu d zk ą ku bliższym celom kierow ać.
T ylko bardzo szczupła g a rs tk a ludzi istn ieje, w k tórych ani wiek
an i dośw iadczenie ciekaw ości nie o ch ład za i k tó rzy aż do końca ży­
cia n ad podobnem i kw estyam i dum ając, często o bliższych celach,
ja k np. o bogactw ie, o stosunkach, w pływ ach, zaszczytach, sław ie —
zapom inają. T a k ic h ludzi, naw et je śli nie m ieli okazyi do system a­
tycznych studyów — nazyw ają filozofami. O g ó ł tra k tu je ich z pew nem
politow aniem , a n aw et b io rąc m ałow ażną oznakę zew nętrzną za isto­
tn ą cechę, często uw aża w łaśn ie ową obojętność względem bliższych
celów, za głów ną zaletę filozofa. Z tą d słyszym y ta k ie zdania: „zno­
si nieszczęście filozoficznie", „ u m a rł filozoficznie", przy czem „ f il o z of i c z n i e ” m a znaczyć: o b o j ę t n i e . Ż e nie wszyscy filozofowie są ta k
o b ojętni n a bliższe osobiste cele, o tern jaknajw ym ow niej św iadczy
h isto ry a filozofii: z niej łatw o się przek o n ać, że tacy bezinteresow ni
ludzie ja k Spinoza, k tó ry w olał szlifowaniem sz k ła n a życie z arab iać
niż być profesorem uniw ersytetu, są rzad k im i w yjątkam i.
P o z a tą filozofią obojętności, zna jeszcze ogół k ilk a dźwięcz­
nych nazwisk sław nych filozofów, ja k n p . P la to n a , A ry sto tele sa , K a rtezyusza, L eib n ica, K a n ta lub H egla. Filozofom tym nie odm aw ia
ogół w ielkiego pow ażania, p rzy zn aje im p otęgę um ysłu; cóż kiedy
b ard zo m ało są czytane ich dzieła, bardzo m ało znane ich po g ląd y —
a naw et n iezb y t daw no, gdy profesor S tru v e rozpoczął wydawnictwo
polskich p rzek ład ó w arcy d zieł filozoficznych, zn alazły się głosy
w p rasie ubolew ające n a d tern, że n a coś „pożyteczniejszego" nie
obrócono funduszu publicznego kasy M ianow skiego.
N ajg o rzej zaś w ychodzą filozofowie w oczach ogółu n a tera, że,
ja k wieść pow szechna głosi, nie m a n ig d y m iędzy nim i zgody. K a ­
żdy z nich m niem a, że praw d ę wie lepiej niż inni, lekcew aży i k ry ty ­
k u je swoich poprzedników i przeciwników, ta k , że św ia tła publicz­
ność nie wie za którym głosow ać i gotow a naw et uznać filozofią z a
obłęd, ciążący na n iek tó ry ch um ysłach, niezdolnych do praktycznych
zad ań życia. Szczęśliwi ci ludzie, co n a podobny obłęd nie cierpią,
bo im nie b ę d ą przeszkadzać w używ aniu rozkoszy żyw ota te p y ta ­
n ia filozoficzne, n a k tó re odpowiedzi nie m a. „S koro sam i filozofo­
wie różnią się w swoich zd aniach i wieczne p row adzą spory o z a s a ­
dnicze podstaw y swych p rzekonań, to żaden z nich praw dy posiadać
nie m oże" — ta k tw ierd zi zdrow y rozsądek, nie wiedząc że w tym
w niosku o p iera się n a je d n śj z najw ażniejszych zasad wszelkiej filo­
zofii, m ianow icie n a tern, że to sam o nie może zarazem B yć i N ie-—być.
J u ż w staro ży tn o ści to rozum ow anie doprow adziło niektórych
do zaprzeczenia w szelkiej filozofii, a w now szych czasach p o z y t y ­
w i z m w znow ił tę w alkę z m etafizyką.
Cóż, kiedy pozytywiści,
przy całym zasobie w iadom ości swych i pięknie ułożonych rozum o­
w ań, w p a d a ją sam i w tę odwieczną p u ła p k ę ludzkiego rozum u i do
tw ierdzeń „ n a fa k ta c h " oparty ch , d o d a ją inne tw ierd zen ia zupełnie
m e t a f i z y c z n e j n a tu ry . N a pozór kręcim y się więc zawsze w tern
sam em b łęd n em kole: nie możemy się obejść bez filozofii, a jed n ak
żad n a filozofia w zupełności i trw ale nas, ludzi, nie zadaw alnia, bo
w krótce in n a pow staje, k tó ra nowych znajduje zwolenników. Z w ię k ­
sza jeszcze tru d n o ść to, że n iektórzy z pom iędzy najznakom itszych f i­
lozofów, np. P la to n i L e ib n ic nie zb y t system atycznie w yrażali swe
poglądy i n atrafiam y w ich d ziełach n a różne sprzeczności bardzo
tru d n e do w ytłóm aczenia. O d wieku toczy się spór m iędzy uczony­
m i o to, czy P la to n w ierzył w n ieśm iertelność duszy, czy n ie—i sp ó r
te n jeszcze nie je s t rozstrzygnięty.
W obec ta k ic h sprzeczności, w obec niejasności w ielu filozo­
fów, rzeczywiście n ajłatw iej je s t oddać się zupełnem u s c e p t y c y z ­
m o w i , ja k nieśm iertelny M o n t a i g n e . D o tego je d n a k trz e b a
w ielkiej m iary tej obojętności, k tó rą w praw dzie o g ó ł uw aża za
filozoficzną, k tó ra je d n a k w istocie rzeczy w cale filozoficzną nie je s t
i w cale w ielkim filozofom nie b y ła w łaściw ą, bo przeszkodziłaby im
w utw orzeniu tych system ów filozoficznych, o k tó re w śród m niej­
szych m yślicieli ciągły bój się toczy.
J e ś li k to nie m a tak iej obojętności i ta k spokojnego te m p e ra ­
m entu j a k M ontaigne, będzie zm uszony do wyboru jednego z is tn ie ­
jący ch kierunków , albo do stw orzenia nowego, który zależnie od
um ysłu a u to ra , p ręd k o u to n ą łb y w falach powszechnego zapom nie­
nia, lub tuż trw a łb y d łu ż e j,— nowy m ate ry a ł d ając do sporów. C hęć
tw o rzen ia nowych system ów bardzo często polega n a próżności i n ie ­
znajom ości h isto ry i filozofii— i wiele z tych niby nowych dró g m yśli
ludzkiój ju ż daw no zostały w ydeptane i opuszczone, ja k np. pozyty­
wizm, k tó reg o tw ierdzenia, podaw ane za nowe, w znacznej części
m ożna znaleźć u g reck ich sofistów.
J e ś li k to nie czuje odw agi i- skłonności do nowego system u,
w tedy najczęściej w ybiera je d e n w śród istniejących i w pada we
w szystkie te zaw ik łan ia i niepew ności, ja k ie za sobą pociąga je d n o ­
stro n n o ść w ybranego m istrza.
A le istn ieje jeszcze in n a d ro g a niż w szystkie powyżej w skaza­
ne, d roga tru d n a b ard zo i w ym agająca w ielkiego zam iłow ania do fi­
lozofii. D ro g ę tę w skazyw ali też n ieraz najw ięksi je j m istrzow ie.
Id e a lis ta A ry sto te le s zawsze zaczynał swoje wywody od h isto ry czn e­
go p rzeg ląd u m niem ań swoich poprzedników i z m niem ań te w ybie­
ra ł, k tó re uw ażał za słuszne, zb ijał zaś fałszywe. M etoda ta , isto tn ie
naukow a, p an u je dziś we w szystkich n a u k a c h bez w yjątku. Ż a d e n
uczony nie odważy się pisać o jakiejkolw iek kw estyi naukow ój, nie
zbadaw szy poprzednio lite ra tu ry p rzedm iotu, to je s t tego, co o tym
przedm iocie przed nim n apisano. C zęsto je s t to p ra c ą bardzo m ozol­
ną: to też d la u łatw ien ia jej obm yślono t. zw. „R oczniki naukow e."
W każdej nauce, grono uczonych k o m p etetn y ch rozdziela między siebie
dzieła i pism a wychodzące w ciągu jed n eg o roku, i pisze o nich roczne
spraw ozdanie, ta k , że co ro k wychodzi spraw ozdanie, obejm ujące
w szystkie prace, k tó re w ciągu jed n eg o ro k u wyszły. T akie „R o czn ik i,"
opatrzon e alfabetycznym w ykazem treści, a po la ta ch kilkudziesięciu
znow u alfabetycznym skorowidzem za te k ilk ad ziesiąt la t— niezm ier­
nie u ła tw ia ją spraw dzenie co kiedy o jakim kolw iek przedm iocie d a ­
nej nauk i napisano. N p . je śli chcę dowiedzieć się, co chemicy kiedy­
kolw iek pisali o żelazie, p o trzeb u ję tylko poszukać a rty k u łu „E ise n ”
w alfabetycznym wykazie „ J a h re s b e ric h t iiber die F o rts c h ritte der
C hem ie,” a zn ajd ę w rocznikach tych od 1820 roku aż do czasu b ie ­
żącego streszczenie wszystkich p rac naukow ych o żelazie. J e ś li zaś
dalej p rag n ę w iedzieć co p rzed 1820 rokiem o żelazie m yślano,
znajdę to w w ielkich d ziełach tego ro d zaju ja k K o p p ’a „ H isto ry a
chem ii" lub L i e b i g ’a i P o g g e n d o r f f a „ H a n d w o rte rb u ch der
C hem ie." C hem ia więc tak im ludziom ja k B e r z e l i u s z , L i e b i g ,
K o p p , P o g g e n d o r f f , zawdzięcza jasne uporządkow anie swej
bibliografii i swych wyników naukow ych. P o m y sł zaś podobnych
roczników , słow ników naukow ych i podręczników historyi każdćj
nauki w yszedł od filozofa L eib n ica, ale dotychczas d la samej filozo­
fii urzeczyw istnionym nie został. D otychczas filozofia nie posiada „R o­
cznika" swych postępów , ja k im szczyci się chem ia, fizyka, m ineralogia
i w iększa część n au k przyrodniczych. D opiero od 14-tu la t istnieje
podobny „R o czn ik filologii klasy czn ej," obejm ujący tę część b ad ań
filozoficznych, k tó ra się do staro ży tn y ch filozofów odnosi. Poniew aż
je d n a k w N iem czech ciągle pow stają nowe roczniki innych nauk, więc
je s t nad zieja, że i filozofia doczeka się zupełnego in w en tarza swych
posiadłości i łatw iej w tedy będzie m ożna iść za A ry stotelesem
w jego m etodzie b a d a n ia m niem ań poprzedników , p rzed ustaleniem
w łasnych przekonań. Tej m etody, k tó rą możemy nazw ać h isto ­
ryczno-naukow ą, los dopraw dy b y ł bardzo dziwny. P rz e z filozofa
stw orzona, coraz to mniej b y ła używ aną w filozofii, a w nau k ach przy­
rodniczych zaledwie zaszczepiona, w spaniałe w ydała owoce. O lbrzy­
mie postępy chem ii i fizyki bezw ątpienia sto ją w zw iązku ze zwyczajem,
w prow adzonym i ułatw ionym przez ta k ic h ludzi j a k B e r z e l i u s z
i L i e b i g , zwyczajem uw zględniania ja k najsum ienniejszego wyników
p rac y naukow ej poprzedników . Ż a d e n chem ik nie zaczyna budow ać
nowego system u chem ii, tylko każdy opiera swe wnioski na pracach
i dośw iadczeniach ju ż daw niej dokonanych, u zu p ełn iając je nowemi
dośw iadczeniam i i pracam i, staw iając zawsze w nioski i teo ry e w ten
sposob, aby n ietylko jego w łasne, ale też dośw iadczenia poprzedni­
ków wyjaśnione i w ytłóm aczone zostały. N ajw iększe rewolucye
m niem ań w fizyce i chem ii dokonane zostały d ro g ą pokojową, bo
zawsze um iano w nowych teoryach k o rzy stać z daw niejszych. Z u p e ł­
nie inaczej rzecz się m iała w filozofii nowszej.
Z w ielkich filozofów o statn ich wieków pierw szy K a r t e z y u s z
zupełnie zerw ał z tra d y c y ą i szukał niezależnego od swych poprzed­
ników p oczątku filozofii. W k ró tce po nim ta k sam o i S p i n o z a z a ­
czął od d e f i n i c y i, ta k ja k b y przed nim żadnych filozofów nie b y ­
ło i ja k b y poprzednicy żadnego fu n d am en tu nie pozostaw ili, n a którym by można budow ać.
L e i b n i c , jakkolw iek szanow ał b ard zo
trad y cy e naukow e, zb y t oryginalnym i tw órczym był um ysłem , aby
nie dać filozofii zupełnie innej podstaw y niż poprzednicy. N a ­
reszcie K a n t znalazł p u n k t jed en przed tem zaniedbany i znowu
bez żadnego użytkow ania daw niejszych m niem ań n a p isa ł k ry ty k ę
czystego rozum u, zupełnie niezależnie od w szystkich dzieł przedtem
pisanych. Czyżby więc m eto d a naukow o-historyczna, przez filozofa
A ry sto te le sa stw orzona, przez filozofa L eib n ic a ro zw in ięta i gorąco
zalecona, w sam ej filozofii n ie m ia ła żadnego zastosow ania?
Czyżby w filozofii każdy w ielki geniusz m usiał od początku za­
czynać, ta k że m ógłby tylko tyle zrobić, ile zdąży w przeciągu jed n e­
go krótk ieg o życia ludzkiego? Czy żaden postęp nie je s t n a tern
polu możliwy i czy m am y wciąż błądzić w śród lasu różnych syste­
mów bez widocznej drogi, w skazującej kierunek przyszłości?
G d yby ta k było, filozofia w cale nie b yłaby n a u k ą i zasługiw a­
ła b y n a p o g ard ę i lekcew ażenie, k tó re je j o kazują profani. N a szczę­
ście nasze, n ajtru d n iejsze p y ta n ia ludzkie nie m ają wiecznie pozo­
stać bez odpowiedzi, a H eine, nazyw ający głupcem tego, co się p y ta
o cele życia ludzkiego—je s t w błędzie. Filozofia nie je s t wym ysłem ,
fantazyą, obłędem jednego człow ieka, tylk o n auką, do któ rej rów nie
ja k i do innych n a u k m ożna jed y n ie z pożytkiem zastosow ać m eto­
dę h istoryczną, w ym agającą, aby k ażd a nowa p ra c a s ta ła w związku
z poprzedniem i, aby nigdy p race poprzedników nie były ignorow ane
przez zarozum iałych w spółczesnych. P o zorem tylko i złudzeniem
je s t w alka systemów, naiw nością m niem anie, jak o b y którykolw iek sy­
stem rozpoczynał filozofią od początku. P oczątek filozofii je s t rów nie od­
legły, ja k p o czątek astronom ii. F ilozofią spotykam y w starożytnych
księgach Chin i In d y i; ju ż u G reków dochodzi ona do wysokiego
stopnia rozwoju, a później ciągle dalej się rozw ija, z każdym nowym
system em osiąga nowe postępy i dziś, jak k o lw iek w filozofii równie
ja k i w innych n a u k ach więcćj pozostaje do zrobienia niż zrobionem
zostało, p o siada ona wiele p raw d ta k sam o niezachw ianych ja k i praw ­
dy n a u k ścisłych. A b y te praw dy wyliczyć, trzeb ab y nap isać tego ro ­
d zaju podręcznik filozofii, ja k i dotychczas istnieje tylko w prag n ien iach
w ielu m yślących ludzi, m ianow icie trz e b a b y napisać dzieło, k tóreby
ograniczyło się na ściśle dow iedzionych p raw dach, pom ijając wszyst­
ko to, co jeszcze podlega dyskusyi. T u ta j w ystarczy, jeśli k ilk a takich
p raw d niezachw ianych ja k o p rzy k ład przytoczym y. N p . w zakresie
lo g ik i— P la to n dowiódł, że w szelkie poznaw anie je s t i n d u k c y j n e m
albo d e d u k c y j n e m . T ego żaden z późniejszych filozofów obalić
nie zdołał, jak k o lw iek je d n i więcej się do indukcyi, drudzy do dedukcyi sk łan iali. In n ą ta k ą p raw d ą je s t tw ierdzenie K arte zy u sz a,
że istn ien ie w łasnego „ja” je s t pew niejsze niż istnienie czegokolwiekbądź innego. Rów nież K a n t sw oją k ry ty k ą czystego rozum u ra z n a
zawsze dowiódł, że św iat w rażeń zm ysłow ych nie m a istn ie n ia po za
nam i. T ak ich praw d filozoficznych je s t bardzo wiele;— te, k tó re są,
najdaw niejsze, spotykam y we w szystkich system ach bez zm iany. D la
tego z naukow ego p u n k tu w idzenia istn ieje właściwie je d n a ty lk o
filozofia, m ianow icie ta filozofia, k tó ra jak k o lw iek tkw i we w szyst­
kich sy stein atach , n ajm niej je s t w idoczną i w ydatną, w skutek
tego, że ju ż p rz e s ta ła być przedm iotem dyskusyi i sporów. P o za
t ą je d n ą p r a w d z i w ą f i l o z o f i ą istn ieje wiele m n i e m a ń ró ż­
nych filozofów, k tó re dotychczas ostatecznie i stanow czo dow iedzionem i nie zostały, ale k tó re przecież je d n e w zględem d ru gich stan o ­
w ią pewien postęp. N p . i d e a l i z m i m a t e r y a l i z m jak o
w ielkie system aty filoficzne, tylk o n a pozór sto ją w sprzeczności z sobą,
dla tego, że w y rażają pewne k ieru n k i myśli jed n o stro n n e. I d e e r ó ­
wnież ja k i m a t e r y a m ają swoje istnienie, ale nie je s t to istn ie ­
nie w yłącznśm . M a te ry a je s t tylko zjaw iskiem i tylko za pom ocą
zm ysłów może być p o ję tą — więc istn ieje tylko w zm ysłam i posłu­
gującej się w yobraźni człowieka. W tej w yobraźni m a ona istnienie
zupełnie pewne i niezachw iane. N ik t nie w ątpi o istn ie n iu d 1 a
z m y s ł ó w ziem i, po k tó rej chodzi, pow ietrza, k tó rem oddycha,
chleba, k tó ry zjad a. A le też tylko d la z m y s ł ó w zew nętrznych
istnieje m a te ry a ;—skoro zaś kto zechce to niezaw odne istnienie m ateryi
czem m nem niż zm ysłam i stw ierdzić, w padnie w sprzeczności n ieu n i­
knione. T o też uczuć, m yśli ludzkich— a naw et sam ych w rażeń zm y­
słow ych nigdy nie m ożna będzie w ytłóm aczyć za pom ocą ru ch u a to ­
mów, bo te uczucia, te m yśli są d la nas czem ś bezpośredniej szem,
więcej niezaw odnem niż sam o istnienie m atery i. T a k sam o się dzie­
je z głów ną tezą idealizm u, głoszącego, że idee są isto tą rzeczy. Id e e,
rów nie ja k i m atery a, m ają swoje istnienie, ale r ó w n i e ograniczone
istnienie. E g z y stu ją one tylk o w naszym um yśle, i bez m yślącego um y­
słu nie byłoby a n i jed n ej idei. Id e a więc je s t p roduktem naszego „j a '‘
i żadnego oderw anego istn ie n ia mieć nie może. J e d n a k istnienie
je j w um ysłach ludzkich je s t rów nie stałem , pew nem i niezaw od­
nem , ja k istnienie m atery i d la zmysłów. M ateryalizm więc podobnie
ja k idealizm nie są k ieru n k am i przeciw nym i, tylk o dopełniającym i
się oddziałam i je d n e j filozofii, ta k ja k g eom etrya i an aliza są częś­
ciam i m atem aty k i, pomimo tego, że w h isto ry i n au k i znane są kollizye, dyskusye i spory geom etrów z an ality k am i, m ateryalistów
z idealistam i. D alszy postęp filozofii pozostaw i do rozw iązania nie­
k tó re tw ierdzenia m atery alistó w równio ja k i idealistów , mianowicie
te , k tó re się w yłącznie tyczą m atery i lu b idei.
M eto d a h i s t o r y c z n o - n a u k o w a pozw ala n am ocenić bez­
stronnie zasługi je d n e j szkoły rów nie ja k i d ru g iej, z w yrozum iało­
ścią d la błędów i zboczeń, k tó re jed n o stro n n o ść założenia m usiała
p ociągnąć za sobą. P o z o rn a niezależność i sprzeczność system ów
polega na tern, że każdy z w ielkich system atów rozpoczynał nowy
d z ia ł nauki filozoficznej, a p rzeceniając znaczenie tego działu d la ca­
łości, w chodził w kollizye z tym i, co inne działy upraw iali. P odobnie
ja k w innych naukach, ta k i w filozofii, wiele fałszyw ych w yobrażeń
0 każdym przedm iocie m usiało u p aść, nim pow stało pojęcie rzeczy
ja s n e i sta łe . P rzypom nijm y sobie, ile teoryi w chem ii i fizyce po
kolei u padło, ja k ie spory m iędzy n ajsław niejszym i przedstaw iciela­
m i tych n au k b y ły wiedzione. S po ry więc i dyskussye nie są w łaś­
ciw ą filozofii cechą, tylko koniecznym w arunkiem w szelkiego nauko­
wego postępu. W filozofii jed y n ie d la tego te spory więcej n a wi­
dow nią w ystęp u ją, że p rzed m io t te j n auki ogólniejszy — zachę­
ca w ielu niekom petentnych do b ra n ia u d ziału w dyskussyi. P o d ­
czas kiedy żaden p raw n ik nie odw ażyłby się wyrokować w kw estyach
chem icznych, często chem ik lub p raw n ik u w ażają się za kom peten­
tnych w kw estyach filozoficznych, dla tego, że pojęcia, stanow iące
przedm iot filozofii, są ta k ogólne, że nietylko chem ik lub praw nik, ale
praw ie każdy m yślący człow iek m a z niem i do czynienia.
N a p ytanie, ja k ą filozofią m am y uw ażać za praw dziw ą, odpo­
w iedzieliśm y, że tylko j e d n a filozofia istn ieje, a różne jej system aty są albo o d d z i a ł a m i , albo bezwiednem n a ś l a d o w a n i e m
ju ż pokonanych w historyi błędów , albo w reszcie—je śli weźmiemy pod
uw agę te system aty zaściankow e i indyw idualne, o których h isto ry a
m ilczy— z ł u d z e n i e m , o p arłem n a b rak u wiedzy i w ykształcenia.
P ow inniśm y te ra z określić, czem je s t filozofia, ja k ie je j są
d ziały , cele, zad an ia, m etody i środki. W y ro zu m iały ato li czytelnik
niech nie sądzi, że m u tu podajem y subjektyw ne nasze urojenia,
gdyż zarów no określenie praw dziw ej filozofii, ja k o też d efin icja je j
treści je s t wynikiem p o stęp u ogólnego filozoficznego w o statn iem
stuleciu, je s t w yrazem w łaśnie o b e c n e g o j e j s t a n u , z k tó ­
rego zam ierzyliśm y zdać spraw ę.
I.
O k r e ś le n i e n a u k i filo z o fii.
Filozofia je s t n au k ą — to je s t pierw sza część d efinicji. J a k o
n au k a, filozofia m a ten sam c e l , m ianow icie poznaw anie p raw d j,
1 te sam e ś r o d k i co i inne n au k i, m ianowicie in d u k c ją i d ed u k ­
c ją . P o s tę p filozofii je s t podobny do p o stępu innych nauk: w poszu­
kiw aniu p raw dy człow iek często wchodzi na fałszyw e drogi i to co
d ziś je s t przezeń uw ażanem za p raw d ę, czasem było wczoraj lub j u ­
tr o będzie fałszem . W y ją tk i te nie uspraw iedliw iają atoli scep ty ­
cyzmu, o k tó ry b y n as pomówić m ożna, gdyż w śród w szystkich prze­
w rotów m niem ań jeszcze o staje się pewna ilość praw d, k tó re zawsze
były za praw dziw e uw ażane. N aw etw ted y , kiedy napozór zupełnie się
p rzekonania uczonych zm ieniają i teorya ja k a ś d aw n a stanow czo zo­
sta je odrzuconą, w nowej teoryi tkw i dośw iadczenie, zebrane za pom ocą
daw nej. N a jle p iśj to widzimy w n au k ach przyrodniczych. N p. w ze­
szłym wieku myślano, że p rzy paleniu ciał w ychodziła z nich tajem n icza
m atery a zw ana flogistonem . P ó źn iej przekonano się, że przy paleniu
nie n a stę p u je w ydzielanie żadnego flogistonu, tylko połączenie p a lą c e ­
go się c ia ła z tlenem , znajd u jący m się w pow ietrzu. N a pozór dwie te
„p raw d y 11 dwóch n astęp u jący ch po sobie wieków sto ją z sobą
w sprzeczności zupełnej. Tym czasem w cale ta k nie je st, bo zarów no
te o ry a flogistonu, ja k i te o ry a u tle n ia n ia się ciał, m a ją w sobie to n a j­
ważniejsze i w spólne, że pewien szereg zjaw isk je s t tem i teoryam i objęty, a zjaw iska tego szeregu są uzn an e i rozpoznane ja k o
do siebie podobne. T ak ie porządkow anie zjaw isk i pojęć je s t w łaś­
nie jednćm z głów nych zad ań wszelkiego naukow ego b ad ania. D la
tego też n aw et w fałszyw ych tw ierdzeniach w spółczesnej nauki tkw i
wiele praw dy, p raw dy może dotychczas ja sn o nie w yrażonej, ale
z czasem coraz to w yraźniej w y łan iającej się z fo rm u łek czasowej
term inologii naukow ej. P o d tym względem filozofia zupełnie je s t
podobną do innych n auk, i w niej często w ielkie praw dy k ry ją się
w fałszyw ych i źle zrozum ianych form u łk ach . N p. ta w ielka p ra w ­
da, że w łasne „ ja " je s t d la n as najpew niej istn ie ją c ą su b s ta n c ją
tkw i ju ż w form ułce K a rte z y u sz a „C ogito ergo su m “— potem jaśn ie j
w yraża się w filozofii L eibnica, k tó ry duszę lu d zk ą uw aża za m onadę,
a św iat cały jed y n ie z m onad złożony. A le dalsze konsekw encye
ty ch k iełk u jący ch w yobrażeń zostały dopiero rozw inięte przez filo­
zofów X I X w ieku. T a k sam o znajdujem y ju ż w dziełach A ry sto te ­
lesa ustępy, z k tó ry ch m ożnaby w yprow adzić k ry ty k ę czystego ro zu ­
m u K a n ta : je d n a k A ry sto teles nie doszedł do ch arak tery sty czn y ch
w ielkich wniosków filozofii k rytycznej.
Z re sz tą obok p raw d n iezachw ianych i tych form ułek źle zro­
zum ianych, którym dopiero późniejsze pokolenia n a d a ją tre ść g łę b ­
szą, istn ie ją w każdej nauce, a więc i w filozofii, ta k ie tw ierdzenia
k tó re są rzeczyw iście fałszyw e. M ożnaby ich się w yprzeć, tw ierdząc,
ze do idealnych g ran ic n au k i tylko p raw d a n a le ż y —wszelki zaś fałsz
je s t wynikiem ułom ności pojedyńczych um ysłów i do nauki, w ścisłem
słow a znaczeniu, zaliczonym być nie może. T ak ie określenie w p ra ­
wdzie oczyściłoby n a pozór n au k ę z fałszu, ale też u tru d n iło b y nam
określenie je j granic, bo w szak n a u k a ty lk o istn ieje w um ysłach ludzi,
którzy j ą u p ra w ia ją i oderw anego istn ien ia poza um ysłam i pojedyn­
czych ludzi nie m a. L ep iej je s t więc przyznać, że k ażda n auka, ja k k o l­
wiek obejm uje w szystkie nasze dążenia do praw dy, nie we wszystkiem cel swój osiąga. Z tą d n aw et pochodzi pew ne ślepe lekcew a­
żenie te o ry i przez praktyków : słyszym y często, je śli obracam y się
w kołach prak ty czn y ch ludzi, że te o ry a n a nic się nie zdała, że p ra k ­
ty k a za w szystko starczy , a teo rety cy n ajprostszych rzeczy p ra k ty ­
cznie w ykonać nie u m ieją.
N ietylko powszedni p rak ty cy bez w ykształcenia w ten sposób
się odzyw ają— naw et przenikliw y um ysł S w ift’a w ystaw ił teoryi i teo ­
retykom pom nik ośm ieszający, w podróży Grullivera do k ra ju m ędrców
i teoretyków . A le to lekcew ażenie teoryi, to ośm ieszanie teoretyków
polega je d y n ie n a w yjątk ach , przy czem p ra k ty c y za p o m in a ją żo
błędy, om yłki, nieosiągnięcie celu daleko częściej się zd a rz a ją
w p rak ty ce niż w teo ry i, zdarzać się zaś m uszą tu i tam , ze w zględu
n a zbyt n iedoskonałą n a tu rę człow ieka. Filozofia w rzędzie nau k
w y jątk u nie stanow i, a naw et przyznać należy, że błędy filozofów
zwykle d alej sięg ają w sw ych sk u tk ach niż błędy i om yłki innych
uczonych, a to d la tego, że przedm iot filozofii je s t ogólniejszy a b a ­
danie tego p rzed m io tu tru d n iejsze.
O k reślając filozofią ja k o n au k ę, daliśm y tylko część definicyi:
trz e b a oprócz tego o dgraniczyć j ą od innych nauk, i po przed staw ie­
n iu podobieństw , oznaczyć różnice dzielące j ą od nich. W iem y, że
n au k i ró żn ią się m iędzy sobą przedm iotem badania. P y tam y tedy, co
je s t p rzedm iotem filozofii?
N im p rzystąpiem y do odpowiedzi n a to pytanie, m usim y się
zastanow ić nad tern, co w ogóle je s t przedm iotem nauki. N ie k tó ­
rzy zap alen i obserw atorow ie sądzą, że przedm iotem nau k dośw iad­
czalnych są zjaw iska i c h rą w ten sposób ustanow ić n ie p rz e p a rtą
różnicę m iędzy n au k am i dośw iadczalnem i a filozofią. Ł a tw o je s t
p rzekonać się, że podobne tw ierdzenie polega n a złudzeniu. W eźm y
k ilk a przy k ład ó w . A n a to m ia i fizj ologia dążą do poznania budowy
i funkcyi organicznych człow ieka; ale gdzie je s t te n „człowiek"
ogólny, norm alny, nie P io tr ani P a w e ł an i żaden z pojedynczych łu ­
dzi, k tó ry ch sekcye ro b ią się w salach anatom icznych? A natom ow ie
i fizyologowie zg ad zają się n a to, że takiego człow ieka norm alnego
w świecie zjaw isk n ie m a —je s t on tylko ab strak cy jn em p o j ę c i e m ,
otrzym anem przez indukcyą. T ak ie p o j ę c i e norm alnego czło­
w ieka je s t w łaśnie przedm iotem ty ch n au k. T o p o j ę c i e czyli
id e a człow ieka, je s t za pom ocą rozum ow ania w prow adzone w pewien
logiczny zw iązek z innem i pojęciam i rzeczy, również tylko idealnych.
N a u k i więc an ato m ii i fizyologii m a ją z p o j ę c i a m i do czy­
n ien ia, a sam o utw orzenie pojęć w ynika w prawdzie z obserw acyi zjaw isk, ale w wielkiej części poprzedza naukow e badanie. N im
p o w sta ła an ato m ia, pojęcie człow ieka było gotowe; sam o utw orzenie
w yrazu „człow iek" świadczy, że ludzie używ ający tego w yrazu, czuli
p o trzebę nazw ania pojęcia odnośnego. Je szcze ja śn ie j w ystępuje ta
i d e a l n o ś ć nauki w n au kach ścisłych. C hem ia np. tyczy się ele­
m entów i ich połączeń oraz m olekuł. Sam e je d n a k atom y i m olekuły
nie są zjaw iskam i, gdyż ich zm ysłam i żadnem i dostrzedz nie może­
m y— atom y i m olekuły są p o j ę c i a m i naszego rozum u, odpowiad ającem i pew nym istniejącym p rz e d m io to m — ale my nie możemy
znać sam ych przedm iotów , ja k K a n t dowiódł, tylko m am y p o j ęc i a o tych przedm iotach. T a k sam o pierw iastki chem iczne istn ieją
ty lk o w rozum ow aniu, gdyż naw et p rzy n n jstaranniejszem oczyszcze­
niu jakiegokolw iek bądź pierw iastku, ro ztro p n y chem ik nie zaręczy,
źe m ożna te n p ierw iastek o trzym ać i u trzym ać bez najm niejszej do­
m ieszki, choć kilku atom ów n a kilogram , innego pierw iastk u . N a j­
dokładniejsze an alizy chem iczne ja k ie dotychczas były dokonywane,
są słynne analizy S tasa, d la oznaczenia w agi atom ow śj sre b ra i chlo­
ru —je d n a k i te analizy, ja k ra c h u n e k przek o n ał, nie były zupełnie
bez b łęd u , gdyż każde dośw iadczenie je s t niedoskonalem — i trz e b a
zadowolnić się ty m wielkim tryum fem nauki, że jesteśm y w stan ie
określić w przybliżeniu b łęd y naszych dośw iadczeń. P odobnie i w fizyce,
rozum ow ania nasze nie ty czą się zjaw isk, tylk o idealnych pojęć tych
zjaw isk. N ie istn ieje n a świecie w aga zupełnie d o k ła d n a — a je d n a k
m am y teoryą w agi, odnoszącą się do tej n ieistn iejącej, idealnej, d o ­
skonałej w agi — czyli do pojęcia wagi. O p ty k a je s t n a u k ą , d o p ro ­
w adzoną do bardzo wielkiej doskonałości, a je d n a k nie m a i nie mo­
że być w świecie ani je d n e j soczewki, k tó ra b y zupełnie b y ła d o k ła ­
dną; bo gdy by m ożna zbudow ać je d e n doskonały teleskop, to gw iazdy
nie m ogłyby ju ż m ieć żadnej d la n a s tajem nicy. A stronom ow ie
dobrze w iedzą o g ran icach dokładności ty c h w spaniałych swych in ­
strum entów , k tó re każdego p ro fan a w zdum ienie w praw iają i w yda­
j ą się nieprześcignionem i. B yć może, że rę k a ludzka dojdzie kiedyś
do granicy doskonałości w w ykonaniu instru m en tó w , ta k że ich ż a ­
den w ynalazek ulepszyć nie będzie w stan ie, ale r o z u m człow ieka
zawsze wyżej będzie się g a ł i więcej w ym agał, bo p o siada idealne
swe norm y.
D w óch listków r ó w n y c h nie m a n a m ilionach
drzew, dwóch ziarnek piasku r ó w n y c h n a dnie oceanów — a je d ­
n a k pojęcie rów ności istn ieje w um yśle ludzkim . Z k ą d się wzięło?
P o w sta ło w nas jed nocześnie z obserw acyą liści praw ie rów nych,
ziarn ek p iask u praw ie rów nych, w szystkich ty ch przedm iotów , k tó re
w potocznej rozm owie nazyw am y rów nem i, k tó re naw et przy p o ­
w ierzchow nej obserw acyi w ydają się n am rów nem i — a k tó re je d n a k
przy dokładniejszem b a d a n iu w ykazują różnice. D o piero zupełnie
d o jrzały , zupełnie św iadom y rozum tw orzy to ab solutne pojęcie
b e z w z g l ę d n e j r ó w n o ś c i , k tó rem u nic w świecie zjaw isk
nie odpow iada.
W idzim y p rzeto, że w szystkie n a u k i m ają za przedm iot p o j ęc i a i stosunek tych pojęć do siebie. Sam e pojęcia m ają znowu p e­
wien sto su n ek do zjaw isk rów nież ja k i do faktów św iadom ości. N a przy k ład : je ś li m am psa, k tó ry się nazyw a P lu to n , to pies ten n a
m nie w yw ołać może cały szereg w rażeń: inaczej w ygląda w tedy, kiedy je, inaczej w tedy, kiedy pije lu b kiedy poluje. M ożna naw et po­
wiedzieć, że gdybyśm y byli w sta n ie zu p ełn ie d o k ład n ie o k reślić
w rażenie, ja k ie ro b i n a oko ten pies, w ciągu la t nie znaleźlibyśm y
dwóch w rażeń zupełnie rów nych. G dyby odfotografow ać P lu to n a
1000 razy, w różnych pozycyach znalazłoby się wiele pozycyi n a po­
zór identycznych, ale żad n a z nich przy dokładniejszem zbadaniu nie
zg ad załab y się zupełnie z k tórąkolw iek inną. P om im o tej w ielkiej
rozm aitości w rażeń, ja k ic h m i P lu to n do starcza, łączę je w szystkie
w pojęciu P lu to n a . „ P lu to n " n ie oznacza ju ż d la m nie tego psa,
k tó reg o widzę te ra z lu b tego, którego w idziałem przed chw ilą,— ty l­
ko odnosi się do tej nieznanej istoty, k tó ra je st przyczyną w szystkich
wrażeń m ających m iędzy sobą pew ne podobieństw o. J e ś li P lu to n
uciekł i pow raca, n ie m ogę w iedzieć n a pewno, czy to je s t ten sam
pies, bo może być in n y niezm iernie do niego podobny. N a mocy
tylko a b strak cy jn eg o pojęcia łączę te w szystkie w rażenia i określam
je je d n e m słowem „ P lu to n 1'. T o je d n o słowo odpow iada ju ż ogro­
m nem u szeregow i w rażeń i służy jeszcze d la wielu in nych osobników,
oznaczonych przez to sam o nazw isko— a je d n a k je s t dopiero pierw ­
szym szczeblem w h ie ra rc h ii pojęć; bo je ś li P lu to n je s t ch a rtem , to
pojęcie „ c h a rt" obejm uje w raz z nim wiele jeszcze innych psów ;—
w yraz „pies" oznacza dalej n ietylko ch artów , ale i wiele innych od­
m ian jed n eg o g atu n k u . W te n sposób tw orzę coraz to ogólniejsze
pojęcia, k tó re się coraz to więcej o d d alają od pierw otnych wy­
obrażeń zm ysłowych. D ośw iadczenie zmysłowe nie je s t jedynem
źródłem pojęć— bo tak że m am p o jęcia od zmysłów niezależne, n a ­
w et zm ysłam i w cale nie u ję te . N a p rz y k ła d rad o ść, sm utek, od­
czuw am y w sobie sam ych, nie bierzem y ich ze św iata zewnę­
trznego. O łow iana k ula ra n i m i rę k ę — czuję b ó l—a je d n a k ból ten
nie istn ia ł ani w ołow iu, ani w ru ch u k u li— ból ten nie je s t żadną
m atery ą, k tó ra b y p rzeszła od kuli do m ojego „ja." K u la zerw ała nie­
k tó re tk a n k i mego ciała, zd ru zg o tała k ości—to w szystko jeszcze nic
nie znaczy,— bo gdybym b y ł zachloroform ow any, pom im o zerw ania
tk a n e k i zd ru zg o tan ia kości bólubym nie czuł — więc ból n a czemś
innem polegać m usi. W ra ż e n ie zm ysłowe ru c h u kuli zgadza się ze
św iadom ością bólu co do czasu, i p o p rzedza tę św iadom ość—ale to
jeszcze nie dowodzi, ab y te n ruch był je d y n ą przyczyną bólu, gdyż
w pew nych w aru n k ach te n sam ru c h nie w ystarcza d la .wzniece­
n ia b ó lu .
D la tego oprócz w rażeń zmysłowych czerpiem y także pojęcia
z faktów naszej św iadom ości, z uczuć i p ra g n ień naszych. W sz y st­
kie te pojęcia— ta k sam o zw ierzę, ru ch , m a te ry a —ja k i piękno, d o b ­
ro, istn ien ie, m ogą stanow ić p rzed m io t nauki. N au k i przyrodnicze
o bejm ują p ojęcia, wytworzone pod w pływ em w rażeń zm ysłowych —
a w śród tych nauk, n au k i ścisłe o g ran iczają się do pojęć bardzo
ogólnych ru ch u , m atery i, siły, czasu i p rzestrzeni.
W szeregu pojęć ludzkich zachodzi różnica stosownie do tego,
czy d an e pojęcie odnosi się do w rażeń zmysłowych, czyli ta k zwa­
nych faktów objektyw nych, czy też do innych faktów św iadom ości
czyli subjektyw nych. D o pierw szych n ależą ta k ie pojęcia ja k zwie­
rzę, pies, ru c h , m atery a. D o d ru g ic h ta k ie ja k radość, uczucie
piękno, dobro, praw da. R ó żn ica ta je d n a k nie je s t decydującą d la
podziału n a u k , gdyż n ie k tó re subjektyw ne p o ję c ia , n ap rzy k ła d
p raw d a, istn ien ie, siła, w chodzą do n au k , pośw ięconych objektyw nym pojęciom , czyli ta k zw anym fak to m dośw iadczenia.
D la o d g ran iczen ia więc pojęć, będących przedm iotem filozofii,
m usim y zw rócić naszę uw agę n a in n ą właściwość pojęć, k tó ra nam
u ła tw ia ich uporządkow anie.
P o ję c ia je d n e obejm ują drugie, ta k
ja k np. pojęcie p sa obejm uje pojęcie c h a rta , pojęcie zw ierzęcia obej-
mu je pojęcie psa i wiele innych. J e ś li ta k będziem y się posuw ać do
pojęć coraz to ogólniejszych, dojdziem y do najogólniejszego pojęcia,
mianow icie do pojęcia „ b y tu " czyli istn ien ia a . to w łaśnie pojęcie
stanow i przed m io t je d n e j części filozofii — m ianow icie M e t a f i z y k i .
T a k sam o inne najogólniejsze p o jęcia oraz ich w zajem ny stosunek,
stanow ią p rzed m io t innych działów filozofii. P o jęcie praw dy i za­
leżności od siebie pojęć, zależności, n a k tó re j myśl je s t o p a rta —s ta ­
nowi przed m io t L o g i k i . P o jęcie p ięk n a— E s t e t y k i . P o jęcie do­
b r a — E t y k i . T o są głów ne działy filozofii, a do nich p rzyłącza się
i stanow i niejako w stęp i podstaw ę n auk filozoficznych P s y c h o l o ­
g i a , czyli n a u k a o św iadom ości ludzkiej. Psychologia je d n a k szyb­
ko dąży do niezależności i dziś ju ż zajm u je osobnych specyalistów .
N ie m a w tern nic dziwnego, gdyż ju ż p rzed tem wyłoniły się z fi­
lozofii n au k i sam odzielne, osobne, daw niej upraw iane przez filozofów,
dziś zaś zupełnie w rę k u specyalistów będące. D o ta k ic h nau k filozo­
ficznych, k tó re w skutek w łasnego rozw oju uzyskały niezależne stanow i­
sko, należy M a t e m a t y k a . W staro ży tn o ści P la to n filozof b y ł wiel­
kim m atem atykiem i uw ażał m atem aty k ę za n au k ę zupełnie filozoficzną.
P o te m K artezy u sz, L eibnic także byli jednocześnie geniuszam i m a­
tem aty k i i filozofii. K a n t naw et w y k ła d a ł w uniw ersytecie je d n o ­
cześnie nauki filozoficzne i m atem atyczne. P o d o b n ie i nauki p rzy ro d ­
nicze daw niej były upraw ian e przez filozofów i n ależały do filozofii—
dziś nietylko niezależne, ale naw et po części wrogie zajęły stanow i­
sko względem m atk i sw ej, w zględem M etafizyki.
W idzim y więc że filozofia, określona ja k o n a u k a n ajo g ó ln iej­
szych pojęć, stanow i niejako pień sta ry , z któreg o wciąż nowe w yra­
s ta ją g ałązk i now ych nauk. P ochodzi to ztąd, że rozum ludzki się
rozw ija i te pojęcia, k tó re kiedyś były najogólniejszem i, dziś ju ż wy­
m a g a ją bard zo szczegółowych b ad ań . Z re s z tą są dw a ro d zaje od­
m ienne pojęć ogólnych. Dziecko, k tó re nazyw a „ b e " i to, co mu się niepodoba i to , co zabronione, albo k tó re jed n y m w yrazem „ l a l a " ozna­
cza i lalkę i inne żywe dziecko mniejsze — ta k ie dziecko m a swoje
ogólne pojęcia uw arunkow ane n iedostatecznie rozw iniętą zdolnością
odróżniania. Uczony, k tó ry nazyw a s o l ą substancye n a pozór nic
w spólnego z sobą nie m ające, najróżniejszych kolorów , płynne, s ta ­
łe, gazy i t. d .— ta k i uczony łączy w jed n em pojęciu rzeczy n a pozór
różne, w łaśnie d la tego, że um ie dokład n ie oznaczyć, ja k a różnica
oddziela te p rzedm ioty od innych, tern sam em pojęciem nie obję­
tych. W rozw oju naszym um ysłow ym zaczynam y od ogólnych po­
ję ć w sk u tek b ra k u św iadom ości różnic m iędzy rzeczam i— późniśj
coraz to konkretniejszych dążym y pojęć, o d n ajd u jąc coraz to więcej
różnic, nareszcie klasyfikujem y różnice i tw orzym y pojęcia ogólne
z praw dziw ą znajom ością rzeczy. Co n a tym pierw szym , dziecięcym
szczeblu świadom ości do najogólniejszych pojęć zo stało zaliczone,
później rozprysnęło się n a wiele pojęć k o n k retn y ch i w ten sposób
usunięte zostało z zak resu n au k i o p ojęciach najogólniejszych. N p .
daw ni greccy filozofowie uw ażali za stosowne podaw ać tłum aczenia
n atu ra ln y c h zjaw isk a p rio ri — d la tego, że ich naiw ne pojęcie mate ry i jeszcze nie odróżniało tych w szystkich p ierw iastków , k tó re
w m atery i zm ysłow ych zjawisk o d k ry ła n a u k a nowoczesna. D zisiaj
zjaw iska przyrody w ym agają odrębnej nauki, bo pierw otne, elem en­
ta r n e pojęcie m atery i zostało rozłożone na wiele pojęć Subtelniej­
szych, ja k np. atom , m olekuł, ru ch , te m p e ra tu ra , ciśnienie i t. d.
W sk u tek tego p ostępu m yśli ludzkiej zdarzyło się też, że niektórzy
p rzyrodnicy, sądząc powierzchownie o rzeczy, której gruntow nie w ca­
le nie zbadali, zaczęli w ątpić o w artości wszelkich filozoficznych
rozum ow ań, d la tego, że daw ni filozofowie pom ylili się w niektórych
kw estyach, tyczących się przyrody. A le w szak tak ie om yłki nie ty l­
ko filozofom się z d a rz a ły — a zresztą niech ci, co o w artości filozoficz­
nych rozum ow ań w ątpią, przeczytają K a n ta ,,K ry ty k ę czystego ro z u ­
m u,“ lub A ry sto te le sa „O rg an o n ," a p rzek onają się ja k w ielka praca
i p raw d a tkw i w tych dziełach, k tó re nie op ierają się na żadnych
eksperym entach, tylko jedynie na analizie w łasnej świadomości.
T a k sam o ja k m atem atyka i nauki przyrodnicze, ta k sam o i exp ery m en taln a psychologia leży dziś po za granicam i filozofii; — ale
zasadnicze pojęcia ty ch n auk, pojęcia ilości, ruchu, czasu, p rz estrze ­
ni, świadomości, zawsze b ęd ą rozbieran e w m etafizyce lub logice.
M iędzy filozofią a innem i n aukam i zawsze też z n a tu ry rzeczy b ę ­
dzie zachodził ten stosunek, że każdy filozof, powinien, o ile tylko m o­
że, z azn ajam iać się z m etodam i i ostatecznym i w ynikam i szczegóło­
wych n a u k — a specyaliści, je śli chcą rzeczyw istych dokonać postę­
pów w swych n aukach, powinni m ieć filozoficzne ogólne w y k ształ­
cenie.
II.
W sp ó łczesn e w y d a w n ic tw a peryodyczne, p o ś w ię ­
c o n e filo z o fii.
P o określeniu ogólnego celu i c h a ra k te ru współczesnej filozofii,
m ożemy przejść do w łaściw ego spraw ozdania z obecnego je j stanu. S ta ­
w iając filozofią n a rów ni z innem i n au k am i i uznając zależność je j
postępu od z b i o r o w e j p racy w ielu uczonych i od usiłow ań, s to ją ­
cych w c i ą g ł y m z w i ą z k u z usiłow aniam i poprzedników ,
m usim y przyznać, że nic ta k nie u ła tw ia rozwoju filozofii, ja k peryo­
dyczne w ydaw nictw a, w k tó ry ch g rom adzą się w szystkie zasoby i zdo­
bycze nauk filozoficznych, — czyli specyalne c z a s o p i s m a f i ­
lozoficzne.
C zasopism a specyalne są w ogóle c h a ra k te ry sty cz n ą cechą n a ­
szego wieku: każdy specyalista ab o n u je sobie pism o, tyczące się wy­
łącznie je g o specyalności: m am y p ism a d la myśliwych, dla gim n asty ­
ków, rzem ieślników , rolników , techników , welocypedystów, sp o rtsm enów, naw et d la am atorów w alki byków. N a tu ra ln ie istn ieją ta k ­
że specyalne czasopism a dla uczonych, a ro czniki ty ch czasopism p o ­
k aźne zajm u ją m iejsce w każ dój u n iw ersyteckiśj bibliotece; ilość ich
wynosi setki.
K tokolw iek chce poznać sta n obecny ja k ie j nauki, przedew szystkiem p o trzebuje wiadom ości o je j specyalnych czasopism ach.
P o czątek tego ro d zaju w ydaw nictw stanow ią spraw ozdania z posie­
dzeń akadem ii, ale od tak ich spraw ozdań, k tó re ju ż w X V I I w ieku
weszły w użycie, do dzisiejszych czasopism naukow ych postęp j e s t
bardzo wielki. T reść spraw ozdań ak ad em iczn y ch z a le żała od p rz y ­
pad k u i od zajęć akadem ików . D zisiejsze zaś pism a naukow e tern
się odznaczają, że szu k ają sobie w spółpracow ników tak ich , któ rzy
0 w s z y s t k i c h p racach n a polu danej n au k i dokonanych piszą
spraw ozdania. P rz y te m daw ne spraw o zd an ia z posiedzeń akadem ii
zaw ierały tre ść bardzo m ieszaną i tyczyły się w ielu różnych p rz e d ­
miotów. D ziś zaś k ażd a sp ecy aln a n a u k a m a swoje pism a, w yłącz­
nie tej nauce poświęcone.
Ś pecyalne pism a filozoficzne u k azyw ały się sp o radycznie
'w X V I I I w ieku — ale najdaw niejszem z obecnie istniejących cza­
sopism w yłącznie filozofii pośw ięconych, je s t „Z eitsch rift fiir Philosoph ie und philosophische K r itik .” Pism o to wychodzi od 1847 roku;
w pierw szych dziesiątk ach la t swego istn ien ia było więcej teologicznóm niż filozoficznem. W N iem czech pierw szem pism em peryodycznem
poświęconem c a ł e j f i l o z o f i i , bez różnicy kierunków , są „ P h i­
lo so p h isch e M o n a tsh e fte ,” w ychodzące od 1868 roku. P ism o to
oprócz różnych arty k u łó w tre śc i specyalnej, zaw iera spraw ozdania
z ru c h u filozoficznego w różnych k ra ja c h , z dzieł filozoficznych
w spółcześnie w ydaw anych, streszczenia innych w ydaw nictw filozofii
pośw ięconych, b ib lio g rafią zu p ełn ą w szystkich w ychodzących książek
filozoficznych nie tylko tych, k tó re są re d a k c y i n ad sy łan e, ale tak że
1 tych, o k tó ry ch red ak cy a zkądinąd pow ziąść m ogła wiadomość.
N ajw ięk szą zasługę około bibliografii filozoficznej w tern piśm ie m a
F . A scherson, b ib lio tek arz uniw ersyteckiej b ib lioteki b erliń sk iej.
AV reg u larn y ch bibliograficznych sp raw ozdaniach podaje on syste­
m aty czn e zestaw ienie d zieł filozoficznych, o k tó ry c h się dowie, __
a rzadko k tó re ujdzie jego uw agi, ta k , że wolno je s t te bibliograficz­
ne spraw ozdania A sch erso n a uw ażać za doskonałe źródło przyszłej
ogólnej bibliografii b a d a ń filozoficznych.
W ś la d za N iem cam i n a polu piśm iennictw a filozoficznego po­
szła F ra n c y a i m ożna śm iało powiedzieć, że je p rześcig n ęła.
P o w ojnie francuzko-pruskiej 1870 — 71 roku, obudziło się we
F ra n c y i silne dążenie do dokładniejszego pozn ania N iem ców , któw
wyższość, n ietylko w ojenną, F ra n c u z i m ieli sposobność ocenić.
W zakresie filozofii dążność t a zn a la z ła wyraz w założeniu pism a
„lteyue p h ilosophique,“ k tó re od 1876 ro k u w ychodzi co m iesiąc
i d a je publiczności corocznie dwa g ru b e tom y objętości około d zie­
w ięćdziesięciu ark u szy dru k u , treści w yłącznie filozoficznej. O d p o ­
czątk u aż do czasu obecnego głów nym re d a k to re m je s t T . R ib o t,
znany z wielu p ra c n a polu historyi filozofii i ze sw ych d zieł z z a k re ­
su psychologii. T . R ib o t odznacza się sum iennością w naukow ych
p racach swoich i pow ażaniem wyników b ad ań pracow ników n a ­
rodowości obcych, niefrancuzkich. T o też d la swego pism a wy­
b r a ł sobie grono w spółpracow ników ta k ie , ja k ie m żadne in n e
pism o filozoficzne poszczycić się nie może.
C zytam y w „ R evue philosophique" a rty k u ły niety lk o F ran cu zó w , ale N iem ców,
A nglików , W łochów , P olaków ; a w idnieją wśród innych nazw iska
w szystkim znane ja k np. W u n d t , J a n e t , H a r t m a n n , S p e n ­
c e r , L e w e s , M i l i , T a i n e , D a r w i n , F e r r i , L o t z e i t. d.
Z pism a tego dow iadujem y się o tre śc i dzieł filozoficznych nie tylko
tych, k tó re wychodzą w Z achodniej E u ro p ie, ale też i dzieł, wycho­
dzących w R ossyi i w A m eryce. „R evue philosophique11 nietylko pod
w zględem treści, ale też i co do objętości przo d uje w szystkim innym cza­
sopism om filozoficznym obecnie istniejącym . J e s t to w ydaw nictw o
praw dziw ie naukow e i objektyw ne, b o n ie służy żadnem u w yłącznem u
kierunkow i, uznaj e zasłu g i w szystkich. Ja k k o lw ie k w iększa część a rty
kułów odnosi się d o psychologii, pism o n a tern swego ogólno-filozoficznego i m iędzynarodow ego c h a ra k te ru nie tra c i, gdyż nie pom ija
a n i h isto ry i filozofii od najdaw niejszych czasów aż do najnow szych,
an i m etafizyki, an i etyki, an i estetyki, a n i logiki, an i pedagogiki.
Z n a jd u je m y tam a rty k u ły i sp raw o zd an ia z dzieł o zaw iłych i szcze­
gółow ych kw estyach b a d ań h istorycznych n a d filozofią grecką —
o b o k biografii i c h a ra k te ry s ty k i najw ybitniejszych z pom iędzy filo­
zofów żyjących; dyskusye teoretyczne o g ranicach p ra w a przyczynowości w świecie — obok p rotokułów z eksperym entów psychologicz­
n ych n ad osobam i m agnetyzow anem i; k om entarze n iejasnych u stę ­
pów P la to n a — obok bezstronnój k ry ty k i w spółczesnych filozofów;
te o ry e estetyczne — obok obserw acyi n ad życiem um ysłow em nowo­
narodzonych dzieci i przypuszczeń o życiu psychicznem m ik ro o rg a­
nizmów; streszczen ia pow ażnych dzieł, p isanych w różnych ję z y k ac h ,
obok arty k u łó w oryginalnych, tra k tu ją c y c h n a jtru d n ie jsz e zagad n ie­
n ia nauki; sp raw ozdania o w y k ład ach filozoficznych w różnych uni­
w ersy tetach E uro p y i A m ery k i, o pracow ania cały ch system atów filo­
zoficznych przeszłości od filozofii indyjskiej aż do filozofii S pencera;—
m ożna powiedzieć, źe znajdujem y tam praw dziw y obraz ru c h u filo­
zoficznego doby bieżącej.
P om im o tak iej w szechstronności, m usi „R evue philosophique"
ustąpić pierw szeństw a niem ieckim „P h ilosophische M o n atsh e fte " pod
w zględem bibliografii: gdyż ,,R ev. p h .‘‘ wylicza je d y n ie te dzieła no­
w ow ydane, któ ry ch autorow ie nadeszlą ekzem plarz do redakcyi. J e s t
to zwyczaj zupełnie przeciw ny naukow ej m etodzie, ale p rzy ję ty od
w ydaw nictw lite ra c k ic h i politycznych.
Podczas dw u n astu la t swego istn ien ia, „R ev u e philosophique,ogłosiła najw ięcej p ra c o m agnetyzm ie i hypnotyzm ie. P o c h o
dzi to ztąd , źe ta część psychologii najw ięcej je s t obecnie we F rań *
cyi upraw iana: głów nie d la tego ro d zaju b a d ań zostało utw orzone
w P a ry ż u „Tow arzystw o psychologii dośw iadczalnój" pod kierun­
kiem C h a rc o fa . W y n ik i ty ch b a d a ń nad m agnetyzm em są, n a d e r
ciekaw e i niespodziew ane, ale wyliczać ich tu ta j niepodobna, gdyż
w ym agają one osobnego spraw ozdania.
P raw ie jednocześnie z „R evue philosophique“ pow stało w A n ­
glii pism o „M in d .” ') poświęcone rów nież całej fdozofii, ale z aw ie ra ją­
ce mniej spraw ozdań niż „R ev u e p h ilosophique," a więcej artykułów
oryginalnych. „M in d " zaw dzięcza swoje istn ien ie profesorow i Gr.
Croom R o b e rtso n w L ondynie, i rów nie ja k „R evue philosophique"
i „P hilosophische M o n a tsh e ft" uw zględnia różne k ieru n k i.
O prócz tych pism głów nych istn ieje jeszcze k ilk a innych, k tó ­
r e odpow iadają pojedyńczym a jed n o stro n n y m kierunkom w filozofii.
P ism a te są w łaściw ie skazane na zag ład ę, gdyż filozofia, ja k o n au ­
k a, coraz to więcej s ta je się pow szechną i m iędzynarodow ą, i d la
tśj przyczyny nie znosi kierunków odosobnionych i jed n o stro n n y c h .
K aż d y z tych kierunków m a niezaw odnie pewne znaczenie d la nauki,
ale nie pow inien być w yłącznym i jedynym . Ci co sądzą, źe ju ż p ra w ­
dę c a łą znaleźli i jed y n ie p ro p ag an d ą swoich m niem ań filozoficznych
się zajm ują, zaniedbując dalsze badanie, nie za słu g u ją wcale n a m ia­
no an i uczonych, a n i filozofów.
N ajw ięcćj ch arak tery sty czn y m z pom iędzy ta k ic h je d n o stro n ­
nych kierunków w spółczesnych je s t p o z y t y w i z m . R a początku
tego wieku przez A u g u sta C o m te ’a (ur. 1798— um . 1857) wznowiony,
(początku pozytyw izm u trz e b a szukać aż w starożytności greckiej)
zyskał bardzo licznych zwolenników, d la tego, że dla przy jęcia go
za sztan d ar nie trz e b a wielkich w ysiłków sam odzielnej m yśli, ale wy­
sta rc z a skrom na doza łatw ow ierności i nieznajom ość h isto ry i filozofii.
P ow odzenie swe w naszym w ieku zaw dzięcza pozytywizm tak że tem u,
że w obec rozw oju n auk przyrodniczych i w oboc poznaw ania p rz y ro ­
d y za pom ocą z m y s ł ó w , uzbrojonych w różne in stru m en ty , w iele
ludzi naiw nie zapom ina o istn ien iu tego obszaru zjaw isk, k tórych
z m y s ł a m i obserw ow ać niepodobna. N a j pospolitszym w yrazem tak ie j
naiw ności je s t zdanie, że „pom im o n ajstaran n iejszy ch sekcyi ciał lu d z ­
kich, duszy w n ich znaleźć nie m ożna było." Z d an ie to polega n a b łęd nem przypuszczeniu, jakoby dusza ludzka czyli nasze „ ja " było
p rzedm iotem widzialnym . T a k ie p rzesadne cenienie dokładności
i praw dziw ości w r a ż e ń z m y s ł o w y c h , przez K a n ta ju ż obalone,
m a i zawsze m ieć będzie w ielu wyznawców, bo opiera się n a ta k
zw anym „zdrow ym ro zsąd k u ," — k tó ry u w iększości ludzi p a ­
n u je n a d r o z u m e m . T o tćż nie trz e b a się dziwić, że ta k ro zsąd ­
n i i in telig en tn i ludzie, ja k L ittr ś , stali się p ro p a g ato ram i p o ż y ­
t y w i z m u. D oprow adziła ich do tego nieśw iadom a obaw a przed
w szystkiem tern, co ogół uw aża za n a d p r z y r o d z o n e .
Pozytyw izm , po zniesieniu wszelkiej religii, pow rócił je d n a k
')
wyrazić.
D uch, my41, umysł
trudno słowo to angielskie po polsku dokładnie
do form religijnych, m ia ł podług nauki C onte’a swoich kapłanów ,
św iątynie i nabożeństw a. P rz y tak iej skłonności do propagandy p u ­
blicznej nic dziwnego, że d a ł początek różnym pism om peryodycznym . N ajpow ażniejsze z czasopism pozytyw istycznych je s t „ P h i­
losophi e positive11 w ydaw ane przez E . L ittr e i Gr. W yrubow a od 1867
ro k u . Pism o to, k tó re nietylko propagandzie, ale też i praw dziw ie
naukow ym badaniom poświęcone było, przestało ju ż od k ilku la t wy­
chodzić.
Pozytyw izm daleko za g ran icam i F ra n c y i się rozpow szechnił,
przy czem pierw otny swój c h a ra k te r zachow ał, ale w szczegółach
często się zm ieniał. W N iem czech pow stało w 1877 roku pism o
„ V ie rte lja h rs c h rift fiir w issenschaftliche P h ilo so p h ie ” w ydaw ane
przez A v e n a riu s’a . P ism o to sam ym ty tu łe m swoim zarzucało „nienaukow ość11 innym kierunkom filozofii. W prospekcie swego wy­
daw nictw a A v e n a riu s słusznie p o d aje za p rzed m io t filozofii: n a jo ­
g ólniejsze pojęcia n a u k specyalnych, ale chce ty lko ta k ą filozofią
uw ażać za naukow ą, k tó rej tre ść i rozum ow ania są o p arte n a doś­
w iadczeniu z m y s ł o w e m. P rzez to ograniczenie w pada on w ten
sam b łąd , co pozytyw iści i d la tego m ożna pism o jeg o uw ażać za po­
zytyw istyczne. Z a ra z n a w stępie wydaw nictw o to wywołało bardzo
o s trą polem ikę. U lrici, re d a k to r „ Z e itsc h rift fu r P h ilosophie u n d
philosophische K r it i k 11 najdaw niejszego z dziś istn iejący ch czasopism
filozoficznych, zapro testo w ał przeciw ko tem u, ja k o b y inne kieru n k i
filozofii, stojące poza pozytywizm em , nie m iały c h a ra k te ru naukow ego.
A v en ariu s m u znowu odpow iedział, przy czem w ypłynęły n a wierzch
p o d ejrzen ia osobiste, ubliżające d la stro n obydwóch. W a lk a z ao strzy ła
się przez to, że i S ch aarsch m id t, re d a k to r drugiego i naj bezstronniej szego pism a filozoficznego, „P hilosophische M o n atsh e fte ,'1 w y stą p ił
przeciw ko A venariusow i. A v en ariu s zaś w y raził ja sn o swój w stręt do
m etafizyki, z d ra d z ił się p rzed swymi czytelnikam i z tern, że nie p o j­
m uje w łaściw ego a b ard zo ju ż daw nego z ad an ia tej nauki, m ianow i­
cie zb ad an ia p o jęcia B y tu czyli Istn ie n ia . P om im o tego krańcow ego
zaślepienia naczelnego swego re d a k to ra , „ Z e itsc h rift fur w issenschaftli­
che P hilo so p hie,11 dzięki ta k im w spółpracow nikom ja k W u n d t, z a ­
w iera wiele p ra c isto tn ie filozoficznych, wiele przyczynków do p ra ­
wdziwego postępu naszej nauki. W 1881 ro k u W u n d t sam za ­
czął w ydaw ać pism o „ P h ilo so p h isch e S tu d ie n ,“ pośw ięcone prze­
w ażnie dośw iadczalnćj psychologii i wolne od deklam acyi pozyty­
wistów. Z a to wiele ta k ic h deklam acyi m ożemy znaleźć w pozytyw istycznem piśm ie portu g alsk iem „O positivism o, Iie v is ta de philo­
sop h ia11 *), w ydaw anem od 1878 ro k u przez znanego h isto ry k a lite ra ­
tu r y p o rtu g alsk iej, Teofilo B ra g a .
P o dobnie i we W ło szech pozytywizm m a licznych przedstaw icie-
')
Pozytywizm, przcgltjil filozofii.
li, który ch grono w ydaje pism o „ R iv ista d i filosotia scientifica,“ »)
i walczy z pow ażniejszym kierunkiem fiilozofii w łoskiśj narodow ej,
w nowszych czasach głów nie reprezentow anej przez T . M am iani.
M am iani je s t bezw ątpienia najw ybitniejszym z filozofów w łoskich
o statn ich la t dziesiątków . Z ało ży ł on ju ż w 1870 ro k u pismo, poświę­
cone filozofii włoskiej p. t. „ L a filosofia delle scuole ita lia n e 11 (F ilo ­
zofia szkół włoskich), w ychodzące dziś pod zm ienioną nazw ą „ R iv ista
ita lia n a di fiilosofia" *), pod kieru n k iem L u d w ik a F e r r i, profesora
uniw ersy tetu rzym skiego i a u to ra w ielu p ra c szczególniej z zakresu
historyi filozofii i psychologii. P ism o to doszło ju ż obecnie do zna­
czenia m iędzynarodow ego i m ożna j e postaw ić obok „R evue philosophique,“ „Philosophische M o n atsih efte,“ i „M ind,“ bo zaw iera
nietylko a rty k u ły oryginalne o przedm iotach filozoficznych, ale też
i spraw ozdania z dzieł filozoficznych, w ychodzących w E u ro p ie
i A m eryce.
Z pom iędzy jedn o stro n n y ch kierunków filozoficznych żaden ta k
w ielkiego rozgłosu, ta k wielkiego znaczenia i pow odzenia nie doznał,
ja k idealizm H eg la. N iety lk o sam H eg el za życia się doczekał
w szechw ładnego w B erlin ie stanow iska naukow ego i wpływu poli­
tycznego, nie tylko, że jego filozofia z o sta ła p o n iekąd uznaną za oficyalną w P ru s a c h i może przygotow ała obecny wpływ P ru s n a całe
N iem cy — ale i po śm ierci H e g la system jeg o rozpow szechnił się
i z n a la z ł zwolenników praw ie we w szystkich k ra ja c h cyw ilizow a­
nych, od M oskw y do N ow ego-Y orku, od N eapolu do U psali.
W p ły w ten absolutnego idealizm u H e g la przedew szystkiem
trz e b a p rzypisać ścisłej jego konsekw encyi i um iejętnem u pożytkow aniu p racy poprzedników . H eg el wszystkie inne system y u m iał
przedstaw ić ja k o „m om enty przygotow aw cze11 do jeg o własnej filozo­
fii; sam zaś zn ał dobrze h isto ry ą tej n au k i i um iał w ykazać logiczny
związek swych zap atry w ań z tra d y c y ą naukow ą. A b so lu tn y idea­
lizm m ia ł obok tego jed n ę w łaściw ość w spólną z pozytywizm em , bo
H eg el rów nie j a k i Com te byli p rzekonani, że ich system zam yka roz­
wój filozofii i w ypow iada o statn ie słowo praw dy, ja k ą rozum lu dzki
osiągnąć może. T a k a pew ność siebie sp rzy ja niezm iernie p ro p a­
g andzie d la tego, że w iększość ludzi p rz e k ła d a nieuzasadnioną n a ­
w et stanowczość zdań nad w ątpliw ości i ograniczające zastrzeżenia.
Idealizm nowoczesny stw orzył k ilk a w ydaw nictw filozoficznych,
k tó re m iały w swoim czasie powodzenie. O statniem w N iem ­
czech było pism o, w ydaw ane od 1861 roku przez profesora berlińskie­
go uniw ersytetu M ic h e le fa pod ty tu łe m „ D e r G e d an k e". D ziś
abso lu tn y idealizm praw ie w całej E u ro p ie u p a d ł;—za to w p r a k t y ­
c z n e j A m eryce, k tó ra p ro d u k u je ty le innych rzeczy do życia po-
')
2)
Przegląd filozofii naukowćj.
W łoski Przegląd filozofii.
trzebnych, że nie stać je j na w łasn ą filozofią, kw itnie dotąd niem iecki
idealizm i m a swój osobny organ w piśm ie, w ychodzącem od 1867 r.
pod ty tu łem „ T h e jo u rn a l of speculative philosophy“ '). J a k b y
am erykanom nie w ystarczało jed n o pismo, poświęcone idealizmowi,
pow stało w 1881 ro k u drugie, służące idealizm owi P la to n a , pod ty ­
tu łem „ T h e P la to n is t" a w ychodzące w S t.-L o u is.
O prócz pozytyw izm u i idealizm u k ilk a innych kierunków filo­
zoficznych w yłącznych m iało lu b m a jeszcze swoje pism a. R ealizm
H e r b a r ta tu r. 1776 um. 1841), system filozoficzny, k tó ry może się
poszczycić w ielom a sum iennym i i w ytrw ałym i pracow nikam i w śród
swych wyznawców, w ydał tak że czasopism o filozoficzne wychodzące
od 1861 roku do 1875 pod ty tu łem „ Z e itsc h rift fu r exacte Philosoph ie" *). W sp ó łp raco w n icy tego pism a s ta ra li się dowieść, że H e rb a r t n ajlep iej z pom iędzy w szystkich filozofów oznaczył cele ogólne
filozofii i pojedynczych n a u k filozoficznych.
Jeszcze zasłu g u je na w zm iankę pism o ,,C ritiq u e philosophiqu e,“ służące filozofii krytycznej francuzkiej, redagow ane w yłącznie
praw ie przez dwóch dzielnych przedstaw icieli tego kierunku, R enouvier i P illo n , w ydaw ane od r. 1872 roku.
N a zakończenie tego p rzeglądu czasopism filozoficznych z a ­
znaczyć w ypada, że dw a k ieru n k i filozoficzne nadzwyczaj rozpo­
wszechnione w dzisiejszych czasach, m a t e r y a l i z m i p e s y ­
m i z m nie w ydały żadnego pow ażniejszego czasopism a filozoficzne­
go, podobnego do wyżej w ym ienionych. P rzyczyny tego faktu trz e ­
b a szukać w tśj okoliczności, że zarów no m ateryalizm ja k i pe­
symizm g rzeszą wielkiemi niekonsekw encyam i i do poważnej p r a ­
cy n a d zagadnieniam i filozoficznemi nie zachęcają: w praw dzie d a ­
j ą m a te ry a ł do wielu p o p u larn y ch frazesów i dźw ięcznych wy­
krzykników , ale b ra k im jasn eg o o k reślen ia zasadniczych pojęć,
bez czego żadna filozofia trw a ć i rozw ijać się nie może. Z re s z tą dla
m ateryalistów rów nie ja k i d la nowoczesnych pesym istów m a łą m a
w artość to, co stanow i podstaw ę dzisiejszego rozwoju filozofii, m iano­
wicie b adanie histo ry czn e przeszłości.
T o b adanie historyczne ta k w ażną g ra rolę w dzisiejszśj lite ­
ra tu rz e filozoficznej, że nie tylko w ielka część artykułów i p rz e ra ża ­
ją c a większość dzieł filozoficznych pośw ięconych h istoryi filozofii
niem się zajm uje, ale pow stało niedaw no (w p aździerniku 1887 ro k u )
nowe pism o w yłącznie d la tego przedm iotu przeznaczone, wycho­
dzące w B erlinie pod ty tu łem „A rch iv fur G esch ich te der P h ilo sophie." P ism o to je st, zupełnie m iędzynarodow e, bo na w sp ó lp ra')
2)
Dziennik filozofii spekulatyw nćj.
Czasopismo filozofii scisłćj.
cowników w N iem czech, F ra n c y i, A n g lii i W łoszech, i d ru k u je a r ­
tykuły, p isan e w głów nych europejskich językach. Pierw sze to czaso­
pismo n a polu filozofii, k tó re w te n sposób uznaje form alnie rniędzynarodowość n au k i i p otrzebę ścisłego w spółpracow nictw a w szyst­
kich narodów n a tem polu. P ierw szy jego zeszyt zaw ierał arty k u ły
w językach: niem ieckim , angielskim i francuzkim . „A rch iv fur G eschichto d er P h ilo so p ie" m a n a celu nietylko bezpośredni postęp
n auki za pom ocą p ra c oryginalnych;— ale i u łatw ien ie poszukiw ań
przyszłym pracow nikom przez streszczenie w szystkiego tego, co
współcześni piszą w zakresie h isto ry i filozofii. W tym celu ro zd zie­
lono całą h isto ry ą filozofii między k o m p etentnych w spółpracow ni­
ków: D iels pisze re g u la rn e sp raw ozdania z p rac, tyczących się h is­
to ry i filozofii od czasów n ajdaw niejszych aż do S okratesa; Ż e lle r
z b ad ań n a d filozofią od S o k ra te sa aż do A ry sto te le sa w łącznie;
S tein ocenia p race n ad filozofią średniow ieczną; B . E rd m a n n m a
sobie pow ierzoną nowszą filozofią do K a n ta w łącznie; D d th e y filo­
zofią najnow szą. W szy stk ie te nazw iska profesorów uniw ersytetów
niem ieckich są ta k pochlebnie znane, że w ątpliw ości nie podlega, iż
spraw ozd an ia ich b ęd ą d o k ład n e i spraw iedliw e.
O prócz tych w spółpracow ników niem ieckich m a jeszcze „ A r ­
chiv fur G eschichte d e r P h ilo so p h ie" w spółpracow ników w A n g lii
we F ra n c y i i we W łoszech . T ak ie pism o niezaw odnie szybko posu­
nie naprzód b a d a n ia n a d h isto ry ą filozofii i pozwoli w te n sposób
zbudow ać podstaw ę przyszłego system u filozoficznego, o p artego n a
w ynikach w szystkich szkół poprzedzających.
III.
G łó w n e k ie r u n k i w s p ó łc z e s n e j p r a c y tllo z o flc z n ś j.
Z powyższego p rzeg ląd u czasopism filozoficznych w ynika, źe
w ciągu o statn ich la t 20 nie tylk o ru c h n a polu tej nauki się zn acz­
nie ożywił, ale oczywistą je s t rzeczą, że i w ydaw nictw a filozoficzne
p rzy b ierały c h a ra k te r m iędzynarodow y, coraz to b ardziej pow szech­
ny. Pośw ięcone osobnym , pojedynczym system atom poupadały, słu ­
żące zaś całćj filozofii, bez różnicy kierunków , nie tylko się u trzy m ały ,
ale i liczba ich jeszcze w zrosła.
l ozostaje nam te ra z p rzedstaw ić głów ne k ieru n k i w spółczesnśj
p ra c y filozoficznej i objaśnić ich znaczenie. B ezw ątpienia naj w ażniej­
szą rolę w bieżącej lite ra tu rz e zajm uje h i s t o r y ą f i l o z o f i i . P o ­
budki, k tó re sk ła n ia ją uczonych do zajm ow ania się przew ażnie tym
przedm iotem są liczne i godne uw agi choćby ze względu n a to, że history a innych n a u k je s t daleko m niej upraw ian ą. P osiadam y w praw dzie
prace o historyi, chem ii, fizyce i o n aukach przyrodniczych w ogóle:
ale ilość tych p ra c je s t ta k szczupłą, źe m ożna przejść k ilk a roczni­
ków najpow ażniejszych pism przyrodniczych i nie n atrafić n a jed en
a rty k u ł historyczny; tym czasem w czasopism ach filozoficznych n a j­
m niej połow a arty k u łó w odnosi się do h isto ry i filozofii. Z k ą d p o ­
chodzi to zam iłow anie? M ożna je w ytłóm aczyć w różny sposób:
n ajw ażniejszą je d n a k przyczyną zajęcia się badaniem historyi filo­
zofii je s t u p ad ek głów nych systemów jednostronnych, k tó re d a ­
wniej panow ały n a d um ysłam i ludzkiem i: idealizm u, m ateryalizm u
i panteizm u. W obec tego fa k tu p o w stała kw estya naukow a niezm ier­
nie in te re su ją c a a daw niej nieznana: ja k i dla czego pow stają, w ja k i
sposób ro zw ijają się przekonania filozoficzne? D zieła Scholastyków ,
Spinozy, K a n ta lub H e g la n a b ie ra ją w obec tej kw estyi znaczenia
m atery łó w do p oznania istoty d u ch a ludzkiego. In te re su j ącem je s t
poznać rozwój pewnego w yobrażenia lub przekonania filozoficznego,
ta k ja k je s t in teresu jącem śledzić za rozw ojem dziecka lub rośliny.
J e s t ta m coś, co d ziała, ja k a ś siła , wywołująca postęp i zm iany,
z a słu g u ją c a n a uw agę b adacza n a tu ry ludzkiej. Z upełnie obojętnem
m oże być d la tak ieg o badacza, o ile przejaw y rozw oju m yśli, które b a­
d a, cel praw dziw y swój osiągnęły. J e ś li patrzym y n a histo ry ą filozofii
ja k o n a środek p oznania n a tu ry ludzkiej, będziem y zastanaw iać się
z rów nem upodobaniem n a d system am i, k tó re uw ażam y za fałszywe
j a k i nad tem i, k tó re część praw dy w sobie zaw ierają; bo wszak we
w szystkich nich w yraża się um ysł ludzki, je s t to przedm iot obserw acyi
ta k zm ienny, ta k rozległy ja k żaden przed m iot nau k przyrodniczych.
P sycholog będzie w ięc uw zględniał w historyi filozofii w szystkie
ja k n ajróżnorodniejsze p rzek o n an ia różnych epok i narodów . T e
p rzek o n an ia, te d zieła filozofów, są d la niego tern sam em , co dla bo­
ta n ik a rośliny, d la an a to m a tru p y . N iek tó rzy anatom ow ie z lekce­
w ażeniem i p o g ard ą w y rażają się o dziełach, których przedm iotem
są znowu inne d zieła i porów nyw ają pisanie dzieł ta k ich z przeżuw a­
niem ciągle tego sam ego ja d ła . „ M y — mówią oni — badam y to, co
rzeczyw iście istn ie je —i o tern piszem y"— „wy zaś, filozofowie, b aw i­
cie się pisaniem o tern, co pisano, o cudzych widzimisię, a nie o rze­
czach praw dziw ie istn iejący ch .” A natom ow ie ci zapom inają o tern, że
zd an ia ludzkie m a ją d la l u d z i daleko niezaw odniejsze i s t n i e ­
n i e niż zjaw iska obserw ow ane zm ysłam i. N ic dla człowieka nie
może być więcśj zajm ującem n a d poznanie swej w łasnej n a tu ry lu d z ­
k ie j;— staro ży tn a zasad a „poznaj sam ego siebie" nie napróżno też by­
ł a przypisyw ana je d n e m u z siedm iu najw iększych m ędrców . P o z n a ­
nie zaś człowieka bez znajom ości zdań i przekonań, przez ja k ie prze­
chodził, zawsze będzie niezupełnem , więc psychologiczne studya n a d
h isto ry ą filozofii i n a d rozw ojem pojęć filozoficznych zawsze b ęd ą
jed n y m z najw ażniejszych działów nauki.
A le nie tylko ta psychologiczna ciekawość prow adzi do b a ­
d ań historycznych. S ą jeszcze inne przyczyny, d la których obec­
nie szczególniej h isto ry ą filozofii je s t u praw ianą. H eg el zw rócił
uw agę n a to, że h istoryczne n astęp stw o po sobie system ów filozofi.
cznych odpow iada logicznem u związkowi myśli. Jak k o lw iek je d n o stro n ­
n a przesad a w stosow aniu tej zasady prow adzi do błędów, nie m ożna
je d n a k zaprzeczyć, że w w ielu szczegółach rozwój m yśli filozoficznej
w ludzkości odpow iada rozw ojow i myśli w jed n o stk a ch , podobnie m niej
więcej ja k rozwój gatunków odpow iada em bryologicznem u rozwojowi
jed n o stek . K tokolw iek więc p rag n ie dojść d opraw dy, u ła tw i sobie d ro ­
gę przez poznanie przebiegu rozwoju m niem ań ludzkich w przeszłości.
Z najom ość historyifilozofii staw ia filozofa n a wysokości, z k tó re j, obćjm u jąc okiem w ydeptane ju ż ścieżki, łatw iej może dojrzeć b łęd y po­
przedników i ich uniknąć. System filozoficzny, k tó ry w przyszłości
zaw ładn ie um ysłam i, praw dopodobnie o ty le będzie o p ie rał się n a
poprzedzających, o ile każdy z system ów ju ż zn an y ch m iał sw oje
ź ró d ła w przeszłości. Z tego więc podagogicznego p u n k tu w idze­
nia, znajom ość h isto ry i filozofii je s t n iezbędną d la każdego, co chce
się przygotow ać do sam odzielnej p racy filozoficznej, D la tego też
w uniw ersytetach żaden przed m io t filozoficzny nie je s t ta k często wy­
k ła d a n y c o h isto ry a filozofii i n a żaden ty lu nie uczęszcza słuchaczów .
O prócz względów psychologicznych i pedagogicznych, zachę­
cających do studyum h isto ry i filozofii, istn ie ją jeszcze względy m e ta ­
fizyczne, k tó re k ażą się spodziew ać bogatego plonu z historycznego
k ieru n k u b a d a ń w filozofii. Z achodzi ta k i sto su n ek między dawnem i a obecnem i m niem aniam i ludzkiem i, źe często zdania, m ające s łu ­
żyć d la obrony teoryi, później obalonej, zaw ierały w sobie część
praw dy, ale nie były właściwie p ojęte. M ożna powiedzieć, że czło­
wiek praw d ę w yraża nieśw iadom ie i przypadkow o, intuicyjnie, zanim
dojdzie do św iadom ego je j poznania za pom ocą ścisłego rozum ow a­
n ia . T a k ic h p raw d nieśw iadom ie w yrażonych, praw d, k tó ry ch do­
niosłości i znaczenia sam i ich autorow ie nie pojm ują, znajdujem y
b ard zo wiele w dziełach daw nych filozofów. Je d n y m z najw ięcej
interesu jący ch p rzykładów takiego proroczego n iejako w yrażenia
praw d y jeszcze nie dow iedzionej, je s t pogląd E p ik u ra n a przyrodę,
pogląd system atycznie nam opisany przez L u k recy u sza w poem acie:
„O n atu rz e rzeczy." W dziele tern znajdujem y w śród innych m nie­
m ań dawno ju ż obalonych, w yraźny zary s trzech te o ry i naukow ych,
k tó re dopiero w X T X stuleciu zo stały rozw inięte i udow odnione: te ­
oryi atom istycznej, te o ry i pochodzenia gatunków i m echanicznej t e ­
oryi ciepła. W iadom o ja k wiele argum entów w y m agają te teorye, w ia^ 2,000 la t tem u nasze arg u m e n ta nie były znane, a je d n a k
jeśli D a lto n , D arw in lub J . K . M ayer czytali L ukrecyusza, w nim
mogli znaleść myśli przew odnie swych teoryi. L ukrecyusz, w y raż a­
ją c te myśli, nie m ia ł w yobrażenia o ich doniosłości, o licznych ich
zastosow aniach,
polem ice, k tó rą w X I X ym w ieku m iały wywo­
ła ć w śród uczonych. T a k sam o i inne p raw dy są w yrażone pobież­
nie przez różnych filozofów i czekają u k ry te w ich dziełach aż
kto ś je zta m tą d wydobędzie, oświeci, udowodni i cały św iat do
przyjęcia ich zm usi. K a ż d a idea, nim zupełnie jasn o w um ysłach
ludzkich wzejdzie, k ie łk u je n a pół nieśw iadom ie w duszy najlepszych
m yślicieli i zn ajd u je w yraz w ich dziełach. D la tego dzieła ta k ic h
filozofów ja k P la to n , L eib n ic, K a n t, H egel, n aw et gdy ich system y
z o sta n ą odrzucone, zawsze b ę d ą zaw ierały sk arb y p raw d ukrytych,
a raczej b ęd ą pobu d zały do o dkrycia p raw d nowych.
W szy stk ie te pobudki psychologiczne, pedagogiczne i m etafi­
zyczne, w zm acnia jeszcze dzisiaj ta okoliczność, że b ra k obecnie j e ­
dnolitego system u, w ładnącego um ysłam i współczesnych. Z tą d po
u p a d k u dwóch krańcow ych system ów, m ateryalizm u i idealizm u, k tó ­
r e k ilk ad ziesiąt la t tem u wielki wpływ w yw ierały, w ynika to zwięk­
szenie się ru c h u n a polu h isto ry i filozofii; ru ch ten przejaw ia się
nietylko w szczegółowych badaniach, zap ełn iających czasopism a filozo­
ficzne, ale i w dziełach, k tó re wyniki szczegółowych b a d a ń łączą
w je d n ę całość, d a ją c nam obraz całej h isto ry i filozofii lub też n a j­
w ażniejszych je j części. Z dzieł, k tó re całość filozofii p rzed staw iają,
przedew szystkiem trz e b a wymienić: F r . U e b e r w e g : „ G r u n d r i s s
d e r G e s c h i c h t e d e r P h i l o s o p h i e ”.
D zieło to, w trze ch to ­
m ach, d aje nam treściw y, n a źró d łach o p arty , a bezstronny pogląd
na w szystkie p ra c e filozoficzne, od najdaw niejszych do najnow szych
czasów , z bard zo licznem i w skazów kam i bibliograficznem i, z danem i
biograficznem i o filozofach z uw zględnieniem całej lite ra tu ry p rz e d ­
m io tu o tyle, o ile przy objęto ści tak ieg o podręcznika było możliwem. N ic też dziwnego, że w ciągu la t dw udziestu od 1863 do 1883
ro k u , doskonały te n p o d ręczn ik doczekał się sześciu w ydań, co raz
to dokładniejszych i lepszych; h isto ry a filozofii U eberw ega s ta ła się
ta k dalece n iezbędną d la każdego, co się filozofią zajm uje, że po
śm ierci a u to ra d o czek ała się w ydań popraw ianych wciąż i w zbogaca­
nych przez sum iennego wydawcę, p rofesora filozofii lipskiego un iw er­
sy te tu , H e i n z a.
Szczęśliwszym od U eberw ega je s t Z e 11 e r , profesor uniw ersyte­
tu berlińskiego, k tó ry za życia doczekał się czw artego w ydania do­
sk o n ałeg o swego d zieła „O filozofii greckiej," w ydanego p o r a ź
pierw szy czterdzieści la t tem u. T en sam Z e lle r je s t au torem dzieła
o nowszej filozofii niem ieckiej, rów nież gruntow nego i odznaczające­
go się jasn o ścią w ykładu. Z pom iędzy niem ieckich historyografów
filozofii, obok Z e lle ra i U eberw ega, słynie K u n o F i s c h e r , p ro ­
fesor H eidelberskiego u n iw ersy tetu . D zieło jeg o „ G e s c h i c h t e
d e r n e u e r e n P h i l o s o p h i e“ w ydane po ra z pierw szy tr z y ­
dzieści la t tem u, doczekało się ju ż trzeciego w ydania.
W e F ra n c y i, za najlepsze dzieła ostatniego d ziesiątk a la t o h i­
sto ry i filozofii m ożna uw ażać: A l f r e d F o u i l l e e „ H is to ire de
la philosophie" i W e b e r „H isto ire de la philosophie euro p śen ne," k tó re tak że doczekały się kilk u wydań w ostatn ich latach , ale
nie m ogą się m ierzyć z wyżej w ym ienionem i dziełam i niem ieckich
uczonych a n i co do gruntow ności, ani co do objętości. W ogóle,
jakkolw iek we F ra n c y i, A nglii i W łoszech ta k sam o ja k i w N ie m ­
czech dążność do b a d an ia histo ry i filozofii w yraża się w n a d e r
licznych m onografiach, d zieła obejm ujące całość filozofii są dotych­
czas przew ażnie niem ieckie. T łóm aczy się to urządzeniem un iw er­
sytetów niem ieckich, gdzie k o n kurencya uczonych je s t daleko w ięk­
sza niż gdzieindziej, a liczne bardzo prelekcye ogólne i specyalne
zm uszają profesorów do p ra c y n a d h isto ry ą w ykładanej przez siebię nauki.
P o historyi filozofii najw ięcej obecnie u p raw ianą n a u k ą filozo­
ficzną je s t P s y c h o l o g i a . D ążenie to o p ieran ia w szelkiej filozofii n a
psychologii wyszło ju ż w zeszłem stuleciu od K a n ta — a n a początku
bieżącego wieku głównie H e r b a r t i B eneke skierow ali siły sw ych
uczniów ku tej nauce. K ie ru n e k psychologiczny obecnej doby stanow i
zupełną reak cy ą przeciw ko daw niej p anującym system om m a te ry a lizm u i idealizm u. Filozofowie pojęli, że nim zd o łają przystąpić do
rozw iązania zaw ilszych zad ań św iata zew nętrznego za pom ocą lu d z ­
kiego rozum u, pow inni w przódy zapoznać się dobrze z sam em n a rz ę ­
dziem b ad ań , z rozum em i innem i w ładzam i duszy. T o też psycho­
logia dziś zajm uje praw ie tyle pracow ników , co i h isto ry ą filozofii.
W spom nieliśm y ju ż o tern, że n iek tó re pism a, ja k W u n d t a „Philosophische S tudien," praw ie tylko psychologii są poświęcone. N a tern
polu p rac u ją zgodnie p rzedstaw iciele różnych kierunków , pozytyw i­
ści rów nie ja k idealiści lub zwolennicy innej m etafizyki. W y n ik i
b a d a ń psychologicznych są ta k ciekaw e i ta k liczne, że w y m agają
osobnego i bardzo obszernego spraw o zd an ia. T u ta j tylko z a z n a ­
czymy, że najw ięcej psychologów b a d a stan y an o rm aln e św ia d o ­
m ości ludzkiej. Szczególniej hypnotyzm j e s t p rzedm iotem b a rd z o
licznych eksperym entów we F ra n c y i, A n g lii, N iem czech i W ło sze ch .
O prócz tego z n a la z ł i spirytyzm uczonych, którzy pow ażnie b a d a ją
jeg o objawy. N areszcie rozw inął się nowy dział psychologii, obserw acya budzącej się świadom ości w dzieciach podczas pierw szych
miesięcy ich życia. N iem ow lęta p rzechodzą z rą k n ianiek i m a m e k
pod dozór uczonych profesorów u n iw ersy tetu .
Jak k o lw iek psychologia i h isto ry ą filozofii głów ną odgryw ają ro ­
lę we współczesnój lite ra tu rz e filozoficznejf inne n au k i filozoficzne m a­
j ą także swoich przedstaw icieli. N ależy zw rócić tu ta j uw agę na to,,
ze m etafizyka w cale nie z o sta ła p o g rzeb an ą, ja k to przepow iadał oj­
ciec pozytywistów, A . C om te .N iek tó rzy z pom iędzy najw ybitniej­
szych filozofów w spółczesnych próbow ali w ciąg u o statn ich d z ie sią t­
ków la t na gruzach daw niejszych system ów utw orzyć nowe. P rz e d e w szystkiem m usim y zaznaczyć u siło w an ia genialnego p rz y ro d n ik a
i filozofa, H e rm a n a L o t z e, k tó ry odznaczył się n a polu m edycyny
równie ja k i filozofii i w y k ła d a ł przedm ioty z obu tych n a u k w u n i­
w ersy tetach lipskim i getyngskim przez czterdzieści dw a la ta , dopóki
kilka m iesięcy przed śm iercią nie zo sta ł pow ołany w 1881 r. do B e r­
lina, gdzie n a w ykłady jeg o o psychologii uczęszczało aż 185 słu ch a­
czów. L otze w 1841 roku, m ając wówczas zaledwie 24 la t, w ydał po
ra z pierw szy swoję m etafizykę; po w ielu la ta c h naukow ej pracy, d a ­
lej rozw in ął i popraw niej w yraził swój pogląd na istnienie św iata
i ludzkości w dziele pod ty tu łem „M ikrokosm os. Id ee n zur N a tu rgeschichte u nd G escbichte d e r M en sch h eit.“ 1856— 1864. D zieło
to , dzięki treści g łęb o k iśj i św ietnśj form ie, za życia a u to ra doczeka­
ło się k ilk u w ydań, a naw et ruskiego tłó m aczenia— k tó re cenzura za­
b ro n iła. N areszcie n a dw a la ta p rzed śm iercią, w 1879 roku, ogło­
sił L o tze, ja k o d o jrz a ły owoc rozm yślań całego swego życia „S y ­
stem filozofii." D zieło to, jed n o z najlepszych, ja k ie filozofia w yda­
ła w o statn im dziesiątku la t, zostało doskonale przetłom aczone n a
języ k i angielski i fran cu zk i i pozyskało sobie powszechne u z n a ­
nie w świecie filozofów. O prócz L o tz e g o w N iem czech, T eichm iiller, B e rg m a n n i w ielu innych budow ało nowe system y — we
W ło szech M am ian i, w Szwecyi B o stró m , w A nglii H odgson, zyskali
zw olenników d la swych m etafizycznych spekulacyi. M ają te system y
wiele p raw d w spólnych i zasłu g u ją n a uw agę w szystkich m yślących
ludzi. T u ta j m usim y poprzestać n a zaznaczeniu ich istnienia, o d k ła ­
d a ją c do osobnych arty k u łó w szczegółowy ich rozbiór. Sam o zaś
istn ien ie d zieł z z ak resu m etafizyki, rów nie ja k i bardzo licznych
p ra c n a polu logiki, etyki, estety k i, p edagogiki, świadczy o ciągłych
u siłow aniach, podejm ow anych w celu rozw iązania n ajtru d n ie j szych za­
g a d n ie ń b y tu i n au k i. D o p iero s z c z e g ó ln y rozbiór tych prac, przeko­
n a czytelnika, że u siłow ania te nie są bezpłodne, że nauki filozoficz­
ne obecnie k w itn ą, rów nie j a k i n au k i przyrodnicze. W tern ogólnem , w stępnem spraw ozdaniu z obecnego stan u filozofii z a m ierz ali­
śm y je d y n ie p rzed staw ić ilość i ogólny kierunek ruchu, nim p rzy stą ­
pim y do ocenienia ja k o śc i i w artości teg o ru ch u filozoficznego, k tó ry
w o statn im d ziesiątk u la t p rz y b ra ł ta k ie rozm iary, ja k nigdy p rzed ­
tem .
D rozdow o 1 lipca 1888 r.
O
Z IS T A C Z E 2 S T IT J
POSTANOWIONYCH REFORM AGRARNYCH
w Cesarstwie rosyjskiem i Królestwie polskiem. *)
n a p isał
II.
Bank w łościań sk i.
E le m e n t ludow y, n ie b ę d ą c y je sz c z e siłą , lecz n o szą cy w so­
b ie za ro d y p rz y sz łe g o społeczn eg o z n aczen ia, z y sk u je obecnie w aż­
n ą pom oc w in s ty tu c y i, m ającćj z z a sa d y z a ją ć się sto su n k a m i m a te ry a ln e m i ludu, ty c h w a rs tw je g o z w łaszcza, k tó re , n ie p o sia d a ją c
w łasn o śc i, z n a jd u ją się w n iep o m y śln y ch w a ru n k a c h b y tu i tw o rz ą
p ie rw sz e z a ro d y ty le n ieb ezp ieczn eg o p r o le ta r y a tu ro ln eg o . W o s ta ­
tn ic h la ta c h szczególniój, sk u tk ie m znaczn eg o p rz y ro s tu lu d n o ści
w ie jsk iśj, w idm o p r o le ta r y a tu c o ra z b a rd z iś j n ie p o k o ić zaczęło
u m y sły d b a łe o u trz y m a n ie h a rm o n ii sp o łe c z n śj, a obm yślenie
śro d k ó w m og ący zap o b ied z n ie b e z p ie cz e ń stw u , n a le ż a ło do n a jw a ż ­
n iejszy c h z a d a ń p ra w o d a w stw a .
Z a ta k i ś ro d e k u w a ż a ją o g ó ln ie B a n k w ło śc ia ń sk i, k tó r e ­
go o tw a rc ie d la K ró le s tw a P o lsk ie g o N a jw y ż śj z a tw ie rd z o n śm
z o sta ło . Z a d a n ie m B a n k u b ę d z ie u d z ie la n ie p o życzek n a kupno
g ru n tó w osobom p o ch o d zen ia w ło śc ia ń sk ie g o — p o d sta w ą je g o
o p e ra c y i w ła sn o ść w ię k sz a , k tó ró j p rz e s trz e n ie za zg o d ą w ła śc ic ie ­
la n a sp rz e d a ż p rz e z n a cz o n e , tw o rz y ć m a ją p rz e d m io t tra n z a k c y i
bankow ych.
Z an im p oznam y się z te c h n ic z n ą s tr o n ą in s ty tu c y i, p r z y jrz ś ć
się n ależy w a ru n k o m społecznym i ek onom icznym , k tó re z a s ta je
B a n k , m ający p od pew nym w zględem w y cisn ąć sw e p ię tn o o d m ien ­
n e i n a p ie rw sz y c h i n a d ru g ich . J a s n e m j e s t bow iem , że B a n k ,
p o w o łu ją c y do ży cia w a rstw y lu d n o ści z a jm u ją c e do tś j p o ry w sto ­
su n k a c h m iejscow ych n iez n a c zn e sta n o w isk o , p rz y c z y n ia ją c y się
*)
Zob. zeszyt za m ieś. lipiec r. b.
p o śred n io do u sp o łe c z n ie n ia n o w y ch o b y w ateli, w sz e c h stro n n ie n a ­
leży ocenić: z a d a n ia zaś je g o , cele i d a lsz ą d z ia ła ln o ść g ru n to w n ie
p o zn ać pow inniśm y.
P rz e d e w s z y stk ie m w in n iśm y zazn aczy ć z a p a try w a n ia p ra s y
ro s y js k iś j, k tó r a z ch w ilą p o ja w ie n ia się p o g ło se k o o tw a rc iu b a n ­
k u w ło śc ia ń sk ie g o d la K ró le s tw a , n ie o m ie sz k a ła z a o p a trz y ć ich
w p o g lą d y w ła śc iw ą c e c h ą z a b a rw io n e . G łosow i p ra s y ro s y js k iś j
d la te g o p o św ięcam y p ie rw sz e m iejsce, by u p o raw szy się z je g o
„ celam i p o lity c z n y m i” , n ie z a m ą c ać d alszeg o ro z u m o w a n ia z w a l­
czaniem d ziw aczn y ch z a p a try w a ń .
D la pew n eg o o d łam u p ra s y ro s y js k iś j, w iadom ość o z a ło ­
ż en iu B a n k u w ło śc ia ń sk ie g o u nas, b y ła p o żądanym k o n ik iem do
ro z w o ż e n ia ro z m a ity c h in sy n u a c y i i p o d su w an ia p ro je k tó w , k tó ­
ry c h p ra w o d a w c a z p ew n o ścią n ie m ia ł n a celu. P rz e są d z o n o
z g ó ry , że w ło n ie p rz y sz łe g o z a rz ą d u B a n k u s p ra w a „ n a s a d z a ­
n ia ” k o lo n istó w „ w ie lk o ro sy jsk ic h ” w zach o d n ich k re s a c h p a ń stw a
ro sy jsk ie g o , z n a jd z ie g o rą c y c h i e n e rg ic z n y ch w ykonaw ców , że
p rz e p is, cz y n ią c y w y d a w a n ie p o życzek z ależ n śm od op in ii k w a lifik acy jn ó j m iejscow ych k o m isa rz y w ło śc ia ń sk ic h n a d a je w y b it­
n ą cech ę p o lity c e k o lo n iz a c y jn śj B a n k u , że w p ew nych częściach
g u b e rn ii sie d le c k iśj i lu b e ls k iś j, k tó re e tn o g ra fic zn ie b a rd z iś j m a ­
j ą b y ć zb liżo n e do k r a ju zach o d n ieg o niż do K ró le stw a , n ale ża ło b y
z a b e z p iec z y ć p rz e w a g ę ży w io ło w i ru sk ie m u , że u su n ię c ie żydów
i niem ców od d z ia ła ln o śc i B a n k u , d a je m ożność ro b ie n ia pew nego
w y b o ru z p o śró d osób p o ch o d zen ia p o lsk iego, a m ian o w icie u su ­
w a n ia ty c h , u k tó ry c h z n a jd ą się „ p rz e s z k o d y ” i t. p.
T e i in n e p rz y p is k i, ja k ie m i o p a try w a n o d o m niem ane p rz e p i­
sy d z ia ła ln o śc i B a n k u , n a sz c zęście n ie z n a la z ły u w zg lęd n ien ia;
te k s t bow iem o g łoszonego p ra w a o B a n k u w ło ściań sk im w K r ó ­
le stw ie , n ie z a w ie ra w sk azó w ek , p o z w a la jący c h p rz y p u sz c z a ć , że
d z ia ła ln o śc i in s ty tu c y i w sk a z a n o in n e a n iż e li ek o nom iczne ce ­
le... P ra w o d a w c a , m ając z a m ia r p rz y jś ć z pom ocą m a te ry a ln ie n p o śled zo n śj tu z ie m c z śj lu d n o ści, ro z u m ia ł, że s ta n j ś j li­
c z e b n y d o ść j e s t zn aczn y , b y z a c h o d z iła p o trz e b a p o siłk o w a ­
n ia się k o lo n ista m i g u b e rn ii w ie lk o -ro sy jsk ic h — n ie p rz e lu d n io ­
n y c h p rz e c ie . N ę d z y tu m am y dosyć, p o trz e b y n iezliczo n e, w ięc
in s ty tu c y a lo k a ln a —lo k a ln e ty lk o in te r e s y w in n a m iść n a c e ­
lu . W re sz c ie p r a s a ro s y js k a p rz e m a w ia ją c a ta k g o rą c o za kolon iz a c y ą K ró le s tw a p rz e z w ło śc ia n w ie lk o -ro sy jsk ic h n ie z a s ta ­
n o w iła się, że w obec w a ru n k ó w m iejscow ych, k o lo n iz a c y a ta k a
n ie m a r a c y i b y tu . O c e n ia ją c w ysoko p rz y m io ty c h ło p a r o s y js k ie ­
go, ta m g d z ie id z ie o je g o w sp ó łu d z ia ł w p rze m y śle dom ow ym (k u s ta rn y j p ro m y sł), p rz y z n a ją c m u z m y sł aso cy acy jn y , czego lu d
n a sz n ie p o sia d a , m usim y je d n o c z e śn ie u z n ać w y ższość ch ło p a
p o lsk ieg o n a d ru sk im p od w zg lęd em ro ln iczy m . W y ż śj s to ją ­
ca k u ltu ra ro ln a w K ró le s tw ie , p rz y c z y n ia się do w y ższego w y ro ­
b ie n ia fachow ego tu te js z e g o ch ło p a, do ła tw ie jsz e g o z n o sz en ia cię-
żarów g ru n to w y c h i u m iejętn ió jszeg o w y tw a rz a n ia re n ty g ru n to w śj. M n iśj w y ro b io n y ro ln ik , z w ła sz c z a w obec ciężaró w , k tó r e
o b a rc z a ć b ę d ą p rz y sz ły c h k lie n tó w B a n k u , w k ró tk im b a rd z o c z a ­
sie znaleźć się m usi w k o n ieczn o ści lik w id a c y i, co w żadnym ra z ie
n ie m oże b y ć p o ż ą d a n ą p e rs p e k ty w ą d la B a n k u w ło ściań sk ieg o .
N a le ż y p rz y tó m w ziąść p od ra c h u n e k fa n a ty c z n e p rz y w ią z a n ie
ch ło p a p olskiego do ziem i; w id z ą c p rz y b y sz ó w obcych, u tr u d n ia ją ­
cych im m ożność p o sia d a n ia n a jd ro ż sz e g o s k a rb u , z n ie c h ę c ią n a j­
w y ż szą sp o g lą d a ć b ę d ą i n a przy b y szó w i n a in s ty tu c y ą , o p ie k u ­
ją c ą się nim i. W re sz c ie, chłop p o lsk i zło ż y ł dow ody, że n a p ó r np.
ta k ió j k o lo n iz a c y i n ie m ie c k iśj o d e p rz e ć p o tra fi, w ięc tóm b a r d ziśj k o n k u re n c y a k o lo n istó w w ie lk o -ro sy jsk ic h , u p a ść b y m u sia ła
i u s tą p ić p rzed k o n k u re n c y ą k m ie c ia p o lsk ieg o . S ąd zim y n akoniec, że k r ó tk a n a w e t p r a k ty k a d z ia ła ln o śc i B a n k u —je ś li on ty lk o
ściśle sto so w a ć się b ę d z ie do p rz e p isó w p r a w a —w y k aże, ja k w d zię ­
czne i o b sz e rn e pole d la sw y ch o p e ra c y i z n a la z ł on n a g ru n c ie
i u k ró c i a s p ira c y e , n ie m a ją c e z ekonom icznem i z a d a n ia m i B a n k u
żadnego zw iązku.
Ż e g n a ją c w ięc k rz y ż y k ie m p ra g n ie n ia p r a s y ro sy jsk ió j, p r z e j­
dziem y do r o z p a trz e n ia pogląd ó w , ja k ie się w y tw o rz y ły w ło n ie n a ­
szego sp o łe c z e ń stw a , te j je g o części m ian o w icie, k tó r a sta w ia ją c
n a p ierw sz y m p la n ie in te re s y lud u , o św ia d c z a się z g o rą c ą d la ń
m iło ścią, ba! n a w e t ra d z i p o d p o rząd k o w y w ać in te re s y w a rstw
in n y ch in te re so m ludu. W y z n a w c y te g o k u ltu , p rz e ję c i n ie c h ę c ią
d la w ię k sz śj w ła sn o śc i, a m ianow icie d la sz la c h ty , z o k rzy k ie m
ra d o ś c i w ita ją in s ty tu c y ą , m a ją c ą się p rz y c z y n ić do o g ra n ic z e n ia
s fe ry d z ia ła n ia zn ien aw id zo n eg o ży w io łu i do sto p n io w eg o u s u n ię ­
c ia p ie rw ia s tk u in te lig e n tn e g o ze w si.
N ie tu m iejsce d la o b a la n ia ty c h śm ieszn y ch i n ie p ra k ty c z n y c h
h a se ł, z uw agi ty lk o n a d o m n iem an y z w ro t w sto su n k ach a g ra rn y c h
k ra ju , n a le ż y nam się z a sta n o w ić n a d tóm , o ile o g ra n ic z e n ie w iększój w ła sn o śc i, p rz y je d n o c z esn ó m ro z s z e rz e n iu sta n o w isk a w a rstw
lu dow ych , m oże b y ć d la k r a ju re fo rm ą p o ż ą d a n ą i zb aw ien n ą.
S ta w a ć w o b ro n ie w ięk szej w ła sn o śc i, z n a cz y ło b y to sam o,
co p rz y z n a w a ć r a c y ą b y tu z a rz u to m , k tó r e od pew nego czasu
p rz e s a d z a ją się w d o w o d zen iu b e zsiln o ści, r o z k ła d u i szk o d liw eg o
w p ły w u in te lig e n c y i w iejsk iej n a in te re s y k ra ju . T ego ro d z a ju
śm ieszn e w y cieczk i D o n k isz o tó w d e m o k ra ty z m u , n ie z a słu g u ją n a
p o w a ż n iśjsz e o d p a rc ie i je d y n ie d ążn o ść, j a k a się ob jaw ia w samóm ło n ie z ie m ia ń stw a do o p u sz c z a n ia z ajm o w an y ch stan o w isk ,
s k ła n ia n as do w y k a z a n ia sm u tn y ch n a s tę p s tw , ja k ie w y n ik n ąć m o­
g ą z n ad m ie rn e g o z m n ie jsz e n ia się g o s p o d a rstw w ię k sz y ch — b ę d ą ­
cych p e p in ie rą cy w ilizacy i i p o s tę p u —n a rzecz g o sp o d a rstw m a ­
ły ch , e k s p lo a tu ją c y c h ziem ię bez żadnój zn ajo m ości zaw odow ój,
z d n ia n a dzień a z w ie lk ą k r z y w d ą ek o n o m ik i k ra jo w śj.
W em pirycznym k ie ru n k u , w p ie rw o tn e j e k sp lo a ta c y i, ja k ą
p ro w a d z ą g o s p o d a rs tw a w ło śc ia ń sk ie , sp o czy w a głów nie n ie b e z ­
p ie c z e ń stw o , k tó re m u p o d le g a c a ło k s z ta łt sto su n k ó w a g ra rn y c h ,
z ch w ilą, g d y w p ły w g łó w n y w y w ie ra n a n ie su ro w y i w szelk ich
p o d sta w n au k o w y ch p o zb aw io n y sy stem ro ln iczy . A n i u d o sk o n a ­
lo n a k u ltu ra , a n i in te n sy w n a h o d o w la lub e k s p lo a ta c ja d ru g o rz ę d ­
n y ch g a łę z i p rz e d s ię b io rs tw a ro ln e g o , n ie m ogą w y stą p ić tam ,
g d z ie b r a k p rz y k ła d u z g ó ry , n ie z a c h ę ca do p o stępu, n ie w sk a z u ­
j e d o b ro c z y n n y c h je g o n a s tę p s tw . W ie ś, po zb aw io n a p ie rw ia stk u
in te lig e n tn e g o — z a m ie ra i ro ln ic tw o s ta je się rzem iosłem , trw o n ią cćm p rz y ro d z o n e s k a rb y ziem i. N ie p o trz e b a daleko sięg a ć, by
p rz e k o n a ć b e z w g lę d n y c h zw o len n ik ó w p a rc e la c y i, ja k ie n a s tę p ­
stw a p o c ią g a z a so b ą sk a so w a n ie g o s p o d a rstw fo lw arczn y ch .
N ie c h b y ch w alcy c h ło p sk iśj g o s p o d a rk i p rz y jrz e li się np. dobrom
G u lczy ń sk im w gub. p o d o lsk iśj, k tó re w sz y stk ie g r u n ta d o m in ial­
n e ro z d a ły n a w ie c z y ste czy n sze i u d z ia ły . W sz a k la t k ilk a d z ie ­
s i ą t p r a k ty k i, n ajlep ió j o b jaśn i, czóm s ta ć się m oże ro ln ic tw o p o ­
w ierzo n o w y łą c z n ie g o sp o d a rc e ciem nych m as. T u lc zy n , ów w n a j­
b o g a tsz e j ziem i p o d o lsk iśj położony, sły n n y ze swój żyzności i b a ­
je c z n y c h plonów , dziś j e s t u b o g ą i m a rtw ą okolicą. Z n ik li d z ie ­
rż a w c y , o ficyaliści, d w ó r n a d a ją c y św ie tn o ść i ż y c ie —p o z o sta ł lu d
ciem ny, b e z ra d n y i ubogi. M ia s te c z k a u p a d ły , p rz e m y sł zn ik ł,
a sam o m iasto T u lczy n , s ły n ą c e n ie g d y ś n a P o d o le i U k ra in ę
z o żyw ionego h a n d lu i b o g a ty c h sk lep ó w , dziś j e s t n ę d z n ą o sad ą ,
k tó ró j n a w e t ży d z i się n ie trz y m a ją . T u ż obok w z n o szą się k łę b y
dym u z kom inów fa b ry k cu k ro w y c h i g o rz e ln i, w a rc z ą k o ła m ły ­
nów i ta rta k ó w , zn a ć życie, ru c h i zam ożność m ieszkańców , a w tu lc z y ń sk ic h d o b ra c h ro z d ro b n io n a ziem ia, n ie j e s t w s ta n ie w yżyw ić
lic z n śj i w y n ę d z n ia łśj lu d n o ści. A n a lo g ic z n y f a k t w idzim y w K r ó ­
le stw ie , w p ó łn o c n o -w sc h o d n iśj części p o w ia tu ra d o m sk ie g o , g d zie
s k u tk ie m n a d m ie rn śj p a rc e la c y i, g o s p o d a rstw a d w o rsk ie z n ik ły
i k o lo n iśc i-c h ło p i, b a rb a rz y ń sk o e k sp lo a tu ją ziem ię, n a d a ją c c a łśj
o k o lic y p ię tn o p u sty n i. I n ie d o ty k a ją c e ty c z n y c h i m o ra ln y c h
w zględów , w p ro s t ze s ta n o w isk a ekonom icznego, za za b ó jcz y u z n a ­
lib y śm y s ta n rz e c z y , w k tó ry m w y łączn o ść g o sp o d a rk i c h ło p sk iśj
p ro w a d z iła b y n ie u n ik n ie n ie do z u p ełn eg o zu b o żen ia k ra ju .
Co się ty c z y sam śj lu d n o ści w ie jsk iśj, d la k tó rś j p o sia d a n ie
ziem i m a być t a k w y so k iśm d o b ro d z ie jstw em , i tu zachow ać n a le ż y
p e w n ą trz e ź w o ść pog ląd ó w , n ie p o z w a la ją cą nam w p a d ać w o s ta te ­
czność. Z a p e w n e , p ołożenie, w k tó rś m k a ż d a ro d z in a w ło śc ia ń sk a
p o sia d a ć b y m o g ła n a d z ia ł g ru n tu , w y s ta rc z a ją c y n a jś j p o trz eb y , b y ­
ło b y u p ra g n io n śm ro z w ią z a n iem k w e sty i so cy aln śj, g d y b y nie w zg ląd
n a in n e o k o liczn o ści m o ra ln śj i sp o łeczn śj n a tu ry . C h a r a k te r y ­
sty c z n y m j e s t chłop p o lsk i ze swóm b a łw o ch w alczśm p rz y w ią z a ­
niem do ziem i, a le z a ch o d zi p y ta n ie , czy o b ow iązkiem j e s t sp o łe ­
c z e ń stw a u m acn iać i p o d n iecać to uczucie, czy tś ż o stu d z a ć do pew n śj m iary , k ie r u ją c siły i d z ia ła ln o ść te g o lu d u k u innym ta k ż e
g a łęzio m w y tw ó rczo ści, k tó ry c h o d p o w ied n ia e k sp lo a ta c y a p o zw o li
s ię o p rz e ć n a w ie lo stro n n o śc i k ie ru n k ó w p r a c y sp o łe c z n śj, nie
o g ra n ic z a ją c się d o je d n ś j—b e z w ą tp ie n ia k o rz y s tn ś j —lecz n ie w y ­
s ta rc z a ją c e j p ra c y ro ln iczó j. C hłop p o lsk i, z a m k n ą w sz y sw ój id e a ł
w jed n ó m ty lk o p ra g n ie n iu z d o b y c ia z a g o n a „ św ię tśj z ie m i11,
ta m u je swój rozw ój e ty c z n y i fizyczny, w p a d a w p ew ien ro d z a j m a ­
n ii, s ta je się o fiarą lich w y i w łasn ó j p o ż ą d liw o śc i. Z tą d ta je d n o ­
s tro n n o ś ć p ro d u k c y i k ra jo w ś j, te n b r a k p rz e m y słu w iejsk ie g o i z a ­
c iem n ien ie um ysłów , k tó r e w d e p ta k u p ra c y n a je d n ę m o d łę d la
w sz y stk ic h u sta n o w io n śj, c z y n ią j ą e k o n o m ic z n ie -n ie p ro d u k ty w n ą ,
m o ra ln ie -o g łu p ia ją c ą .
M u sieliśm y p o p rz e d z ić te m i u w ag am i p o g lą d n a sz n a k o r z y ­
ś c i i p ra g n ie n ia , k tó r e łą c z y m y z p o w stan iem B a n k u w ło ścia ń sk ieg o
w K ró le s tw ie . N ie z a le ż n ie od te g o , że ja k n ieb aw em zobaczym y,
z a k r e s d z ia ła ln o śc i B a n k u j e s t o w iele szczu p lejszy a n iż e li so b ie
w y sta w ia m y — to choćby n a w e t in s ty tu c y a t a ro z p o rz ą d z a ła
p o tę ż n iś js z e m i śro d k a m i, w żad n y m ra z ie n ie m ożem y p ra g n ą ć
ta k ie g o u k ła d u sto su n k ó w , w k tó ry m b y w ła sn o ść m a ła, g o s p o d a r­
stw a d ro b n e i n ie u m ie ję tn ie e k sp lo a to w a n e , g ó ro w a ły lic z e b n ie
n a d g o sp o d a rstw e m fo lw arczn śm .
Z an im p o znam y U sta w ę B a n k u w ło śc ia ń sk ie g o w K ró le stw ie ,
n a le ż y zo b aczy ć, co je g o s ta rs z y p o p rz e d n ik w O e sa rstw ie z d z ia ła ł,
j a k bow iem w iadom o B a n k i w C e s a rs tw ie są pierw <nvzorem d la
te g o ro d z a ju in s ty tu c y i u n as, i je d y n ie p ra w o d a w c a pew ne u z u p e ł­
n ie n ia z ro b ił d la K ró le s tw a w U s ta w ie , o b o w iązującój w R o sy i.
M ó w iąc zató m o U s ta w ie tu d z ia ła ć m ającó j, u z u p e łn ia ć j ą m usi­
m y ogólnem i z asad am i, k tó r e ta k tu ja k i tam o b ow iązyw ać b ę d ą .
P rz e d e w s z y s tk ie m zaś p o znam y j a k ą b y ła d z ia ła ln o ść B a n k ó w
W C e sa rstw ie od ic h z a ło ż e n ia a ż do chw ili o b ecnśj.
O d d z ia ły B anku w C e sa r, p o w s ta w a ły stopniow o: w 1883 r .
o tw a r te z o s ta ły o d d z ia ły w l l - u g u b e rn ia c h , w 1884 r. w 8-u g u b .,
w 1885 r. w 8 -u g u b ., w 1886 r. w 8 -u gub. i w 1887 r. w 3 -ch g u b .,
ra z e m w ięc is tn ie je o d d ziałó w 38. W s z y s tk ie te o d d z ia ły p rz y z n a ły
w łościan o m 5,460 p o ży czek n a sum ę 51,122.304 rs., w tój cy frz e
m ieści się 1.692 g ro m a d w iejsk ich i 3,017 sp ó łe k w ło śc ia ń sk ic h ,
k tó r e lic z ą 194,877 g o sp o d a rstw i 621,796 lu d n o ści p łc i m ęzkiój;
767 pożyczek o trz y m a li p o jed y ń czy w ło ścian ie. Z a te p ie n ią d z e
w ło śc ia n ie n a b y li 1,332,054 dzies. ziem i, d o p ła c a ją c do pożyczek,
w y d a n y c h p rzez B a n k 11,119,214 rs . z w ła sn y c h funduszów .
W szczeg ó łach , d la n ie k tó ry c h g u b e rn ii c y fry te p rz e d s ta w ia ją się
j a k n a stę p u je :
W o ły ń s k a
K ijo w s k a
Rok
ilość
Hość
zało żen ia
oddziału
k u n u iae
goapod
ziem i
knpionój
3 108
8,213
20,899
30,836
1883
1883
P ozyczki
B anku
696,422
2,662,280
D opłata
kupu jący ch
247,272
837,00¾
M o h y lew sk a
P o d o ls k a
W ile ń s. iK o w .
G ro d z ie ń s k a
M iń s k a
W ite b s k a
1883
1883
1884
1885
1886
1886
10,089
5,542
381
800
2,613
446
89,812
19,754
4,260
9,798
43 874
4,888
1,142,093
1,630,723
132,528
250,787
591,717
83,546
579,037
420,691
80,072
114,292
274,819
60,369
W g u b e rn ia c h zach o d n ich ilość ziem i n a b y w a n a p rze z w ło ś­
c ia n p rz y pom ocy pożyczek b an k o w y ch , b y ła w ogóle zn acz n ie
m n ie jsz a an iż e li w C e sa rstw ie .
O to s ą d a n e z p ięcio letn iej d z ia ła ln o śc i B a n k u w ło śc iań sk ie g o
w C e sa rstw ie . P r z y s tę p u ją c do oceny k ry ty c z n ó j U sta w y w K ró le ­
stw ie o b o w iązu jącśj, ro z d z ie la m y p ra c ę n a tr z y części, z k tó ry c h
p ie rw s z a d a nam p o zn ać d u ch a U sta w y , d ru g a p rz e d sta w i m a te ry a ł,
n a k tó ry m ro z w ija ć się b ę d z ie d z ia ła ln o ść B a n k u , trz e c i w re sz cie
o ceni ja k ie b ę d ą dom niem ane k o rz y śc i z is tn ie n ia tej in s ty tu c y i
w k ra ju .
U s ta w a d la K ró le s tw a o g ło szo n a j e s t u z u p e łn ie n iem p ra w a
j u ż w C e sa rstw ie obow iązu jąceg o i z a w ie ra V I I ro z d zia łó w i 17
p a ra g ra fó w .
J a k b y w z a p rz e cz e n iu a s p ira c y i t a k g o rliw ie p rz ez p ra s ę
r u s k ą u ja w n ia n y c h , p a r a g r a f 2 -g i U sta w y n ie ro b i ż ad n y ch w y łą ­
czeń n aro d o w o ścio w y ch i p o w iad a w p ro st, że pożyczki m ogą być
p rz y z n a n e osobom p o ch o d zen ia po lsk ieg o , ru sk ie g o i litew sk ieg o ,
m a ją c y m p ra w o do n a b y w a n ia g ru n tó w , p o d ch o dzących pod moc
N a jw y ż sz e g o U k a z u z d n ia 2 m a rc a (19 lutego) 1864 r. W ię c p r a ­
wo do k o rz y s ta n ia z p o ży czek m a lu d w iejsk i i ty lk o b a rd z o p r o ­
b le m a ty c z n ie w y g lą d a d ru g a część pow yższego p a ra g ra fu , w k tó ­
ry m po w ied zian o , że ci w ło śc ia n ie b ę d ą m ieli p ra w o do u z y sk a n ia
poży czk i, k tó rz y o trz y m a li św ia d e c tw o m iejscow ego k o m isa rz a
do s p ra w w ło śc ia ń sk ic h , o n ie istn ie n iu p r z e s z k ó d do u d z ie le n ia
im pożyczki. R o zu m iem y p o b u d k i, k tó re k ie ro w a ły p ra w o d a w c ą,
sta w ia ją c y m to z a s trz e ż e n ie . C hodziło tu o m o ra ln e a i m a te ry a ln e k w a liń k a c y e k a n d y d a ta i chociaż z a strz e ż e n ie to w w ielu r a ­
z ach j e s t słu szn e, n a w e t k o n ieczn e, są d zim y je d n a k , że z b y t
w ie lk i z a k re s n ad a n o tu w ła d z y k o m isyi w ło ścia ń sk ich , k tó r e
w zasto so w an iu d o b ro d z ie jstw p ra w a są in s ta n c y ą d ecy d u jącą...
O gó ln e o rzeczen ie, że p ra w o do pożyczek m a ją osoby pocho­
d z e n ia w ło ściań sk ieg o , n a su w a w iele p o w ażn y ch u w a g co do w y ­
b o ru , ja k i ro b ić b ę d ą w ła d z e w k a n d y d a ta c h . Z p o czątkow ego ju ż
sto so w a n ia te g o w y b o ru ocen ić b ęd ziem y m ogli, czy m y ślą p ra w o ­
d aw cy b y ło p ćzy jście z pom ocą p rz e d e w sz y stk ie m ludności b e z ro l­
nej i m ało ro ln e j K ró le s tw a czy te ż m yślano o o g ra n ic z e n iac h ,
z o sta w ia ją c w szy stk o dow olnem u n ap ły w o w i k a n d y d a tó w . T u
spoczyw a ją d r o k w e sty i. N a sz śm zdan iem , sp o łeczn e i ekonom i­
czne z a d a n ie B a n k u p o leg a n a u su n ięciu n ie b e z p ie c z e ń stw a , k tó r e
z a g ra ż a k ra jo w i z pow odu spieszn eg o p rz y ro s tu lu d n o śc i w ie jsk iśj
a zm n ie jsz a ją cy c h się śro d k ó w jś j u trz y m a n ia . Z k a ż d y m ro k ie m
p o m n a ż a się lic z b a b e z ro ln y c h m ieszk ań có w w si, o sad y zaś w ło ś­
cia ń sk ie , m im o p rz e p isu p ra w a w z b ra n ia ją c e g o d z ie le n ia ich n iż śj
sze ściu m orgów , k ra ja n e n a p a sk i i p a se c z k i p rz e c h o d z ą w po­
s ia d a n ie sp a d k o b ie rc ó w . T u i ow dzie w y ła n ia ją się k o lo n ie z a ­
m ożniejszy ch km ieci, w śró d k tó ry c h ż y ją albo m a ło ro ln i, lub w szel­
kiej w łasn o ści p o zb aw io n e je d n o s tk i, k tó ry c h catśm źró d łem z a r o b ­
k o w a n ia j e s t c o ra z tru d n ie js z y n ajem do ro b ó t d w o rsk ic h . J e ś li
z a tśm B a n k n ie zw ró ci u w ag i n a k o n ieczn o ść w y b o ru k a n d y d a tó w
z rz ę d u lu d n o ści m a ło ro ln śj i b e z ro ln śj, ła tw o p rz e w id z iść , że z do­
b ro d z ie js tw a p o ży czek k o rz y s ta ć b ę d ą g łó w n ie k o lo n iści zam ożni,
k tó ry c h k o n k u re n c y a u n iem o żeb n i d o stę p p ra w d z iw ie p o trz e b u ją ­
cym . N ie m o żn a rów nióż w iele ra c h o w a ć n a n a b y w a n ie g ru n tó w
p rz ez c a łe w sie i g ro m ad y , ja k to w id zim y w C e sa rstw ie, gd y ż c h a r a ­
k te r ch ło p a p olskiego w ręcz je s t o d m ien n y od c h a ra k te ru m ie sz k a ń ­
ca w ie lk o ru sk ic h g u b e rn ii. D u ch a so c y a c y i zu p ełn ie nie w y ro b io ­
ny, nieu fn o ść zob o p ó ln a w ie lk a i ch ło p n asz n a jsz czę śliw sz y je s t,
g d y p ra c u je sam i z y sk am i z n ik im się n ie d zieli. W ię c n a tu r a l­
n ie w p ie rw sz śj lin ii n ab yw ców s ta n ą zam o żn i k o lo n iści i je ś li k o ­
m isa rz e w ło śc ia ń sc y n ie s k o rz y s ta ją z p rz y w ile ju z a z n a c z a n ia
,,p rz esz k ó d ” , g r u n ta d w o rsk ie n a p a rc e la c y ą p rz e z n a cz o n e , p r z e j­
d ą do b o g a tsz y c h m ieszk ań có w w si, re d u k u ją c p o ż y te k B a n k u
w ło ścia ń sk ie g o do re z u lta tó w b a rd z o d ro b n y c h i p rze ciw n y ch z a ło ­
żen iu in sty c y i.
U sta w a d la K ró le s tw a n ie zm ien ia w niczem prz e p isó w is tn ie ­
ją c y c h w C e s a rs tw ie co do te rm in u a m o rty z a c y jn e g o p o ży czek ,
n a to m ia s t o g ro m n ą zm ian ę w p ro w a d z a w ich w ysokości. P o d c z a s
g d y w C e s a rs tw ie B a n k u d z ie la p o ż y c z k ę do w y so k o ści 7 5 % ,
sza cu n k u , u n a s n o rm ę t ę p o d n iesio n o do 9 0 % , z czego z fu n d u ­
szów p a ń stw o w y c h 7 5 % i z fu n d u szu u ż y te c z n o śc i publicznój 15% .
R e sz tę t. j. 1 0 % p ła c i n ab y w ca. J e s t to b e z p rz e cz n ie n a d z w y c z a j
w a ż n e u d o g o d n ien ie, d o z w a la ją ce rz e c z y w iśc ie b ie d n iśjsz y m s t a ­
w ać do k u p n a p a rc e li. I tu je d n a k n a s trę c z a się n ab y w cy p o tr z e b a
p o sia d a n ia pew nego k a p ita łu . K u p iw sz y p u sty g ru n t, m u si n a ­
b y w ca p o siad ać k a p ita ł, o d n o śn ie do je g o p o ło ż e n ia m ateryalnegodość w ysoki. P o s ta w ie n ie ch o ćb y sz a ła so w y m sposobem dom u
m ieszk aln eg o i szopy d la in w e n ta rz a , k u p n o k o n ia, n a rz ę d z i, n a ­
sion i t. p. p o c ią g n ie za so b ą w y d a te k , p rz e n o sz ą c y z p ew n o ścią
2 5 % sum y n a b y c ia g ru n tu . M ało ro ln i, tó m b a rd z ie j km iecie, w tś j
w y so k o ści w y d a tk u ponosić n ie b ę d ą , p o s ia d a ją bow iem o sia d ło ść
i z a o p a trz e n i są w in w e n ta rz , k tó r y n a p o c z ą te k w y sta rc z y . C hoć
i tu zw ró cić n a le ż y u w a^ę, że n ie w k ażdój w si, w k tó r ś j s ą b e z ­
ro ln i i m a ło ro ln i, z n a jd ą °się g ru n ta n a p a rc e la c y ą b a n k o w ą p r z e z ­
naczo n e, że z a tś m n a b y w a n ie g ru n tó w p rz e z lu d n o ść n a p ły w o w ą
w si lub o k o lic są sie d n ic h , w y m ag ać b ę d z ie p o sia d a n ie p rz e z n ią
k a p ita łu n a k ła d o w e g o i e k sp lo a ta c y jn e g o . Ż e a m a to ro w ie p a r ce la c y i fu n d u sz ta k i z n a jd ą , n ie u le g a w ą tp liw o śc i. W iad o m o
n am , że ju ż d ziś p o tw o rz y ły się k o n so rc y e sp e k u la n tó w -ż y d ó w ,
k tó r z y z u słu ż u śm sw śm p o śre d n ic tw e m now ym ko lonistom p rz y jś ć
p r a g n ą . A le p o śre d n ic tw e m ta k ie m cieszyć się nie m ożem y, bo
p rz y s z ło ś ć k o rz y s ta ją c y c h z u słu g lich w y z b y t j e s t k r ó tk o tr w a łą
i sm u tn ą , b y śm y sp o k o jn ie p a tr z ś ć m ogli n a sieci, ja k ie z a sta w ia
n a lu d n o ść w ie jsk ą w y zy sk b a lo to w y c h fin an sistó w . P o z o s ta je
za tó m c h y b a t a n a d z ie ja , że sk o ro w k r a ju n aszym o s ta tn ie czasy
p o k a z u ją nam ty lu „ p rz y ja c ió ł lu d u ", p o s ta r a ją s ię ci p rz y jść z p o ­
m o cą sw ym u k o ch an y m pupilom . N ie c h oni p o sp iesz ą z d o s ta rc z e ­
niem ludow i p o trz e b n e g o k r e d y tu n a z a g o sp o d a ro w an ie, a w te d y
s tw ie r d z ą p ra k ty c z n ie , w ie lk o ść sw ych te o ry ty c z n y c h idei...
P ró c z g ru n tó w , p o d ch o d zący ch p o d U k a z 1864 r . n ie m o g ą
"być ró w n ie ż p rz e d m io te m p o ży czk i g r u n ta ob ciążo n e słu ż e b n o śc ią m i, c h y b a k ie d y słu ż e b n o ś c ite u sta n o w io n e są n a k o rz y ść sa m y ch że n abyw ców . S z k o p u ł to n ie m ały . P o ło w a bez m a ła g ru n tó w
d w o rsk ic h w K ró le s tw ie , o b c iążo n a j e s t je s z c z e słu żeb n o ściam i, te
w ię c alb o z u p e łn ie n a p a rc e la c y e n ie b ę d ą m o g ły być p rz e z n a c z o ­
ne. lub tś ż s p rz e d a d z ą g r u n ta w łasn y m k o lo n isto m z s e rw itu tu
u ż y tk u ją c y m , a ci k o r z y s ta ją c z w y ją tk o w e g o p o łożenia, p o tra fią
w y z y sk a ć szczególne, w ja k ic h się z n a jd u ją , w a ru n k i. D la ty c h z a ś
w ła śc ic ie li, k tó r z y się o s e r w itu t u ło ż ą , p rz e s trz e ń o d d a n a n a s e r ­
w itu t, o b n iży sto su n k o w o cenę z a g r u n t ro z p a rc elo w a n y o trz y m a n ą .
B a rd z o w ażn y m j e s t p a r a g r a f 4 -y U sta w y , o p ie w a jący , że po­
ż y c z k i s ą p rz y z n a w a n e n a z a sa d z ie oszaco w ań sp ecy aln y ch , d o k o ­
n y w a n y c h p rz e z o d d z ia ły B a n k u w ło ściańskiego. P o d c z a s g d y
w C e sa rstw ie sz acu n ek b y w a n o rm a ln y , u sta n o w io n y z g ó ry p rz ez
m in is tr a s k a rb u d la p e w n y c h okolic, u n a s k a ż d y g r u n t p o d le g ać
b ęd zie szacu n k o w i sp ecy aln em u . Z m ia n ę tę u w ażam y za b a rd z o
w ła śc iw ą , g d y ż w ie lk a ro z m a ito ść k u ltu ra ln y c h i ek o n om icznych
w a ru n k ó w g o sp o d a rstw w K ró le stw ie , n ie p o zw a la n a u sta n a w ia n ie
„ a p r io r i" cen y , k tó ra b y m o g ła b y ć w dan ym r a z ie fik cy jn ą. A le
z U s ta w y tru d n o w y w n io sk o w ać ja k im b ę d z ie te n szac u n e k i k to
go o s ta te c z n ie u stan o w i? N a le ż y p rz y p u sz cz ać, że p o d sta w ą tu
b ę d z ie d o b ro w o ln y u k ła d s tr o n k o n tra k tu ją c y c h , że B a n k p ró c z
te g o z a s trz e g a so b ie ocenę is to tn ś j w a rto ś c i g ru n tu , sk o ro do do­
k u m e n tó w sk ła d a n y c h p rz e z osoby p ra g n ą c e n a b y ć g ru n ta , p o le ca
d o łą c z y ć k o p ią ta k s y T o w a rz y s tw a K re d y to w e g o Z iem sk ie g o
i św ia d e c tw o m iejscow ego n a c z e ln ik a p o w iatu o w y so k o ści p ła c o ­
neg o ze s p rz e d a w a n e g o g ru n tu p o d a tk u g ru n to w e g o , o ra z in n y ch
p o d a tk ó w i o p ła t gm in n y ch . D o łą c z a n ie ty ch d o k u m en tó w św ia d ­
czy, że B a n k s k ru p u la tn ie o cen iać b ę d z ie w a rto ść g ru n tó w p rz e d a ż n y c h i w z a sa d z ie n icb y śm y p rz e c iw k o te m u m ióć n ie m ogli,
g d y b y n ie o b aw a, że fisk aln o ść n ie je d n o k ro tn ie ta m u je p ra w id ło ­
w y p rz e b ie g in te re só w . T a k np . z p rz y k ła d ó w ju ż w idzim y, ż e
w w ielu m iejscow ościach C e sa rstw a , tra n k z a c y e o kup n o g ru n tó w
b a rd z o są o g ra n ic z o n e z w in y sam eg o B a n k u . Z d a r z a się, że w łoś­
cia n ie um ów iw szy się d o b ro w o ln ie i z w ła sn śj in ic y a ty w y ze s p r z e ­
d ają cy m o w yso k o ść i o te rm in y w y p ła ty sum y szacu n k o w śj, lic z ą
n a pew n e p rz y z n a n ie p rz e z B a n k p o ży czk i; ty m czasem B a n k
z w ra c a p a p ie ry i z ezw ala n a w y d a n ie p o ży czk i pod w aru n k iem , że
u m ó w i o n a s u m a z o s t a n i e p r z e z s p r z e d a j ą c e g o obniż o n a , a te rm in y s p ła t p ro lo n g o w an e. N a tu r a ln ie u k ła d n ie docho­
dzi do sk u tk u , a lu d n o ść n a b ie r a z n ie c h ę c e n ia do in sty tu c y i, k tó r a
sk u tk iem n a d m ia ru fisk aln ej opieki, n ie p rz y s p a rz a sobie k lie n tó w .
F o rm a ln o śc i p rz y z n a n ia p o ży czk i s ą w ielce d ro b ia zg o w e
i kło p o tliw e. W ła śc iw ie d z ia ła ln o ść m iejscow ych o d d z iałó w B a n ­
ku, n ie m a żad n eg o zn a c z en ia . F ilie te d o k o n y w a ją je d y n ie czynno­
ści p rz e d w stę p n y c h , p rz y g o to w a c z y ch . P rz y jm u ją one m ianow icie:
p ro śb y o u d z ie le n ie p o ży czk i o ra z u d z ie la ją osobom z a in te re s o ­
w an y m w szelk ich p o trz e b n y c h w iadom ości. D e c y z y a w szakże
co do p rz y z n a n ia k ażd ó j p ożyczki, z a le ż y od c e n tra ln e j r a d y b a n kow ój, z a s ia d a ją c ś j w P e te r s b u r g u . P o n a d e jś c iu decyzyi" p rzy chylnój, s tro n y z a w ie ra ją u n o ta ry u s z a w e w łaściw ój k się d z e h y p o te czn śj a k t k u p n a i sp rz e d a ż y , a k o p ią a k tu znów p rz e s y ła ją do
P e te r s b u r g a . J e ś l i r a d a B a n k u a k t z a a k c e p tu je , w te d y d o p iero
te n ż e a k t id z ie p od z a tw ie rd z e n ie w y d z ia łu h y p o teczn eg o , poczóm
tr e ś ć a k tu w p isu je się do w y k a z u n a p ie rw sz y n u m e r i d o p iero fi­
lia m iejsco w a w y p ła c a p rz y z n a n ą p o ży czk ę w g o tow iznie. J a k
w idzim y w ięc, j e s t to w ią z a n k a fo rm aln o ści, a ra c z ś j c a ły b u k ie t
o fiskalnym o d o rze, k tó re g o z a p a c h dłu g o d a się czuć in te re s o ­
w anym .
D la w ła śc ic ie li w y s ta w ia ją c y c h część sw ych fo lw ark ó w n a
sp rz e d a ż , p ra w o sta n o w i p rz e p isy , p o łą c z o n e z tru d e m i znacznym
w y d a tk ie m . P rz e d e w s z y s tk iś m g r u n ta d la p a rc e la c y i p rz e z n a c z o ­
n e, m u szą p o sia d a ć o so b n ą k s ię g ę h y p o te c z n ą i w ła śc ic ie l p o w i­
n ie n d o sta rc z y ć : 1) opis m a ją tk u albo sp rz e d a w a n ó j je g o części;
a je ś li m a ją te k o b ciążo n y je s t p o ż y c z k ą T ow . K re d . Z iem . k o p ią
ta k s y T o w a rz y stw a ; 2) p la n sp rz e d a w a n eg o g ru n tu z re g e s tre m
p o m iaro w y m i k lasy fik acy jn y m ; 3) w y k a z h y p o teczn y ; 4) św ia d e c ­
tw o m iejsco w śj w ła d z y p o w ia to w śj o w y so k o ści p ła c o n y c h p o d a t­
ków . Z w ła sz c z a u re g u lo w a n ie h y p o te k i p rz e d s ta w ia tu n ie m a łe
tru d n o ś c i, g d y ż część n a sp rz e d a ż p rz e z n a c z o n a , m usi b y ć w o ln a
od w sz e lk ic h h y p o te c z n y c h w pisów , a w ię c d łu g i, z n a tu r y p ra w a
h y p o te c z n e g o n a cało ści m a ją tk u c ią ż ą c e m u s z ą p rz e d d o k o n a n ą
h y p o te c z n ie s e g re g a c y ą w ejść w c a ło śc i do now o o tw ie ra ją c y c h
się h y p o te k , s p ła ta t ś ż ow ych części, k tó r e w sk u te k u k ła d u c ią ­
żyć b ę d ą n a części do ro z p a rc e lo w a n ia p rzezn aczo n ó j, u su n ięc ie
w pisów D z ia łu I I I - g o , ja k o to c ię ż a ró w w ie c z y sty c h , r e n t do ży ­
w o tn ich , o strz e ż e ń , słu ż e b n o śc i i t. p., w szy stk o to, je ż e li się
z w sz e lk ą p ra w id ło w o ś c ią h y p o te c z n ą p rz e p ro w a d z ić pozw oli, p o ­
c ią g n ie z a so b ą w y d a tk ó w b a rd z o w iele. J e s t to je d n a k to r -
m alność nie u n ik n io n a , k tó re j tru d n o śc i n ie zaw sze zd o ln ą b ę ­
dzie łag o d zić, d o b ra w ola w ła d z h y p o te c z n y c h niem niej i w ła d z
T ow . K r . Z iem sk ieg o .
P o n ie w a ż U s ta w a d la K ró le s tw a n ie m ów i nic o sposobie
a m o rty z a c y i p o ży czek i o w y so k o ści p ro cen tó w od nich o p łacan y ch ,
p o d ajem y odnośne w y ja śn ie n ie , sto so w n ie do p rz e p isu p ra w a w C e ­
s a rs tw ie obow iązującego, a u n as w n ic z śm niezm ienionego. O tó ż
p o ży czk i u d z ie la n e b ę d ą sto so w n ie do ż y cz en ia pożyczających,
albo n a la t 24*/a n a 8 '/» % ro czn ie, albo n a l a t 3 7 '/, n a 7 '/ , ro c zn ie
łą c z n ie z a m o rty z a c y ą i k o sztem a d m in is tra c y i. O p ła ty te w no­
szo n e b ę d ą w dw óch r a ta c h p ó ł r o c z n y c h , a m ianow icie k a ż d a
r a t a w y n o sić b ęd zie: a) p rz y p o ż y c z k a ch n a la t 2 4 n a p ro c e n t
23/4°/o , n a a m o rty z a c y ą 1 % i n a a d m in is tra c y ą o ra z n a fu n d u sz r e ­
zerw o w y '/,% ; b) p rz y p o ży czk ach n a la t 3 7 na p ro c e n t 33/ 4% ,
n a a m o rty z a c y ą '/ ,% i n a k o sz ta a d m in is tra c y i i fundusz re ze rw o w y
'/2% . Co p o w ied zieć o w ysokości p ro c e n tu p rz e z d łu ż n ik a p ła c o ­
nego B an k o w i? W chw ili, g d y w ię k sz a w ła sn o ść , e k sp lo a to w a n a
u m ie ję tn iśj, u w a ż a 5 % re n ty g ru n to w ó j ja k o sk a lę w ysoką, ile
osiąg ać m oże n ie zag o sp o d a ro w a n e je sz c z e g o sp o d arstw o w ła śc i­
c ie la p a rc e li? W p ra w d z ie ro ln ik w k ła d a w n ią p ra c ę o so b istą,
a tś m sam śm k o s z ta p ro d u k c y i w y p a d a ją m u ta n iś j i z y sk w y ż ­
szy, n iem n iśj 7 '/ ,% ro czn ie, p łaco n e p rz ez d łu ż n ik a B an k o w i,
w n aszy ch sto su n k a c h są p ro c e n te m znacznym .
N ie ro z ja ś n io n ą j e s t k w e s ty a w y so k o ści pożyczki, ja k a m oże
b y ć u d z ie lo n ą p rz e z B a n k w ło śc ia ń sk i. U s ta w a z a sa d n ic z a d la
C e s a rs tw a w a rty k u le 17 o rz e k a , że w y so kość ta w żadnym ra z ie
i w ż a d n śj m iejsco w o ści n ie m oże p rz e n o sić 125 ru b li n a głow ę
m ę z k ą p rz y w ła d a n iu w spólnóm , a 500 ru b li n a je d n e g o g o sp o d a ­
r z a p rz y w ła d a n iu in d y w id u a ln śm , ch yba że (a rt. 20) g ru n ty po­
sia d a ją w a rto ś ć w y ją tk o w ą , a w te d y sz a c u n e k w y k ry ty p rz e z t a ­
k s ę sp e c y a ln ą sta n o w i o w y so k o ści p o ży czk i. U s ta w a zaś d la K r ó ­
le s tw a w a r ty k u le 6-m w p ro s t ty lk o m ów i, że po ży czk i b ę d ą u d z ie ­
la n e do w yso k o ści 9 0 % sz acu n k u . P ra w o w ię c nie z a s trz e g a tu
m aksim um z a d łu ż e n ia w B a n k u p o jed y n czego d łu ż n ik a , p rz y p u sz ­
czać w ięc n ależy , że o g ra n ic z e n ia p od tym w zględem u n a s n ie
b ę d z ie , co w re sz c ie p rz e p is o sz a c u n k u sp ecy aln y m z d a je się
w sk azy w ać.
J a k iś m b ęd zie p o stę p o w a n ie e k z e k u c y jn e w zględem z a le g a ­
ją c y c h w o p ła c ie r a t d łużników , u s ta w a n ie w spom ina, p o le c a ją c
ty lk o m in is tro w i s k a rb u o p ra c o w a n ie o d n o śnych p rzepisów .
— T a k ą j e s t w g łów nym z a ry s ie U s ta w a d la B a n k u w ło ś ­
cia ń sk ie g o w K ró le s tw ie P o lsk iśm . O d d a ją c z a sa d z ie tój in sty tu c y i n a le ż n e u z n a n ie , z a z n a c z y liśm y ty lk o n ie d o k ła d n o śc i, n a szem zd an iem , p a ra liż u ją c e d o b re jó j stro n y , a n a k tó ry c h u su ­
n ię c ie p r a k ty k a w p ły n ą ć pow inna.
Z a ją ć się nam o becnie p rz y c h o d z i p o znaniem g ru n tu , n a k tó ­
rym B a n k o w i w ło śc ia ń sk ie m u d z ia ła ć p rz y jd z ie , a ra c z e j, m a te ry a łe m p o d a tn y m d la je g o o p e ra c y i.
W e d łu g n a jśw ieższy ch obliczeń s ta ty s ty c z n y c h o g ólna p r z e ­
s tr z e ń g ru n tó w w K ró le s tw ie P o ls k iś m w ynosi:
G ru n tó w w ło śc ia ń sk ic h . . 8,570,133 m or. czy li 4 1 ,6 0 %
In n ó j w łasn o ści p ry w a tn e j
. 9,943,955 „
„
4 8 ,2 7 %
G ru n tó w n a le ż ą c y c h do
rz ą d u , in n y c h in s ty tu c y i p u b lic z ­
n y ch i s t o w a r z y s z e ń ........................ 2,087,564 „
1 0 ,1 3 %
Ilo ść ty c h g ru n tó w , w ed łu g k a te g o ry i w ie lk o ści o ra z ilo śc i w ła ­
ścicieli, p rz e d s ta w ia się ja k n a stę p u je :
Drobna
Kategorya wielkości.
własność:
Ilość posiadłości.
m n iej n iż 10 m orgów .
od 10 do 20
„
„ 20 „ 30
., 30 „ 40
„
w ięcej n iż 40
„
b e z o z n a c z en ia w ła śc ic ie li
R azem .
247,403
230,646
93,519
25,878
13,582
. 611,028
Własność
K ategorya wielkości.
D o b ra w ła sn . do 100 m.
W ie lk a w łasn.
w ięcó j n iż
„ 100 „
Przestrzeń m orgów.
1,335,399
3,381,356
2,238,115
870,222
730,596
14,445
8,570,133
szlachty:
Ilość posiadłości.
Przestrzeń m orgów .
45,586
860,479
7,062
8,211,149
R a z e m . . 52,648
9,071,628
C udzoziem ców , m iesczan ,
......................................... 872,327
k u p có w i in n y c h sta n ó w
O g ó łem w ła sn o śc i w ię k sz śj . . . 9,943,955
M a ją c p rz e d oczam i pow yższe c y fry , m ożem y w p rz y b liż e n iu
ozn aczy ć: a) j a k a p r z e s tr z e ń g ru n tó w w ię k sz śj w ła sn o śc i m oże
b y ć p rzed m io tem p a rc e la cy i? b) j a k a ilo ść lu d n o śc i w iejsk iej k o ­
rz y s ta ć m oże z u słu g B a n k u w ło śc ia ń sk ie g o i w ja k ic h ro z m ia ­
ra ch ?
O b s z a r g ru n tó w do w ła sn o śc i p ry w a tn ś j w ię k sz śj n a le ż ą ­
cych, d o się g a b ez m a ła 10,000,000 m orgów . Z tś j p rz e s trz e n i,
ciekaw em b ęd zie p o z n a n ie , j a k a ilo ść g ru n tó w d w o rsk ich m oże
b y ć p rz e d m io te m p a rc e la c y i, zg o d n ie z rz e c z y w istem i p o trz e b a m i
g o sp o d a rs tw i bez n a ru s z e n ia h a rm o n ii m ięd zy m n iśjsz ą a w ię ­
k s z ą w ła sn o śc ią , k tó r ś j to o s ta tn iś j k o n ie c z n o ść is tn ie n ia w y k a ­
za liśm y . —
Z a s a d ą , k tó r ś j się trz y m a ć w in n i w ła śc ic ie le fo lw ark ó w , j e s t
p a r c e l a c y a c z ę ś c i o w a , ja k o ś ro d e k u lż e n ia c ięż aró w , k tó r e
p o d fo rm ą długów h y p o te c z n y c h i p ry w a tn y c h z o b o w ią za ń , do
te g o s to p n ia o b c ią ż a ją w ła sn o ść w ięk szą, że n ie je d n o k ro tn ie
po jed y n cze d o m in ia o b a rc z o n e są d łu g am i do
w a rto śc i m a­
ją tk u .
G d y b y śm y w ie rz y ć m ieli ta k p ow szechnym obecnie n a r z e ­
k a n io m n a p o ło żen ie w łasn o ści z ie m sk iśj w K ró le stw ie , p rz y p u sz czaćb y n a le ż a ło , że o b ciążen ie d łu g a m i do 3/A w a rto śc i m a ją tk ó w
j e s t p o w szech n e i że zatem p rz e w a ż n a w ięk szo ść d ó b r p o w in n a
w p a rc e la c y i sz u k a ć d ro g i p o zb y cia się u g n ia ta ją c y c h je ciężaró w .
N a szczęście, po ło żen ie n ie j e s t je sz c z e ta k g ro źn śm a ro z p a c z li­
w e n a w o ły w a n ia o „ u p a d a ją c ś j w łasn o ści w ię k sz śj” są w y raz em
z n ie c h ę ce n ia p o jed y n czy ch je d n o s te k , k tó ry c h głosów u w z g lęd n ia ć
n ie m o żn a a n a w e t p o tę p ia ć je n ależy . —
G d y b y śm y n ie p o w strz y m a li p rą d ó w , k tó r e c o ra z o g ó ln iśj
op an o w y w u ją obóz z iem iań sk i, sp ieszn ie p r a g n ą c y się w yzb y ć z ie ­
m i, b ęd ącó j sp u śc iz n ą naszój p rz e sz ło śc i a z a d a tk ie m p o w odzenia
p rz y sz ło śc i, g d y b y śm y p o b ła ż liw ie sp o g lą d a ć m ieli n a zn ie c h ę ce ­
n ie, b ę d ą c e n a stę p stw e m s k a rle n ia c h a ra k te ró w , p rz y k ła d a lib y śm y
r ę k ę do ru in y k ra ju , do z a t r a t y sk a rb u , k tó re g o s tr a ż p o w ie rz y ła
n am u czciw a tr a d y c y a i o b o w iązek u trz y m a n ia ró w n o w a g i sp o ­
łe c z n e j. Z e sm u tk iem w yznać n ależy , że g d y b y B a n k w ło śc ia ń ­
sk i r o z p o rz ą d z a ł o d p o w ied n iem i śro d k a m i, a o p in ia do p ew nego
s to p n ia n ie czu w ała n a d lek k o m y śln y m i sp rze d aw czy k a m i, w k r ó t­
k im b a rd z o czasie, w ięk szo ść fo lw a rk ó w d w o rsk ich z „lek k iśm
se rc e m " i g o rliw o śc ią n ie p o w strz y m a n ą , p r z y s tą p iła b y do s p rz e ­
d a ż y , bez w zg lęd u n a to k to k u p u je , bez p oczu cia ciężk iej k rz y ­
w dy, j a k ą się p rz e z to k ra jo w i w y rz ą d z a . A le ta k ic h n a g a n n y c h p r a ­
g n ie ń to le ro w a ć n ie m ożna, bo ro z d ro b n ie n ie całej w łasn o ści je s t
z g u b ą , o d p rz e d a ż zaś części g ru n tó w d w o rsk ic h d la o cale n ia r e ­
sz ty , j e s t d o b ro d z ie jstw e m , k tó r e z a le c ać i p o p ie ra ć należy .
N ie b ęd ziem y z a te m b ra ć w ra c h u n e k ilo ści g ru n tó w , k tó r e
ro ln ic y s p rz e d a ć b y ra d z i, ale tę ty lk o , k tó r ą ro z p a rc elo w a ć p o ­
trz e b u ją .
J u ż p rz e d dw om a la ty b a rd z o g ru n to w n y o b ra c h u n e k p. J .
J e z io r a ń s k ie g o (p a trz „S ło w o " za r. 1887) o b lic z a ł ilość g ru n tó w ,
z a g ro ż o n y c h w p o sia d a n iu , to j e s t o b d łu żo n y ch n a d m ie rn ie i g o sp o d a ro w a n y c h n ęd zn ie, n a '/ , ogólnój p rz e s trz e n i ziem i we w ła ­
d a n iu w ię k sz śj w ła sn o śc i b ę d ą c ó j.
N a jz u p e łn ió j po d zielam y to
o b liczen ie, d a ją c e nam 3 '/3 m il m orgów g ru n tu , p o d a tn y c h do u r e ­
g u lo w a n ia i m o g ący ch być ocalo n em i ek onom icznie. G r u n ta te
częścio w o p rz e z n a c z o n e b y ć p o w in n y n a p a rc e la c y ą , częściow o
u tw o rz y ć o b c ię te g o s p o d a rs tw a fo lw a rc z n e d o ty ch cza so w y c h w ła ­
śc ic ie li, k tó ry c h p o ło ż e n ie o ty le n a lep sze się zm ieni, że z w o ln ie ­
ni od k rę p u ją c y c h ic h ciężaró w , n a uszczu plonśj p rz e s trz e n i po­
tr a f ią sw o b o d n iśj i z w ię k sz ą k o rz y ś c ią g o sp o d a ro w a ć d la sieb ie.
G d y b y śm y w ięc l ‘/ 3 m ilionów m o rg ó w o d łączy li, ja k o ilość p o tr z e ­
b n ą d la d o ty c h c z a so w y c h w ła śc ic ie li, p o z o sta je nam 2 m ilio n y
m orgów , k tó r e z k o rz y śc ią i p o p ro stu z k o n ie c z n o śc i n a p a rc e la ­
c j ą p rz y pom ocy B a n k u w ło śc ia ń sk ie g o p rz e z n a cz o n e b y ć w in ­
ny. Ż e je d n a k k rę p u ją c e słu ż e b n o śc i n ie pozw o lą całój te j ilo śc i
g ru n tu s p rz e d a ć B a n k o w i, n a le ż y 2 5 % o d s tą p ić ja k o n ie p o d p a ­
d a ją c e p a r c e la c ji, ze w zg lęd u n ie u re g u lo w a n y c h lub u re g u lo w a ć
się n ie d a ją c y c h se rw itu tó w . P o z o s ta je n am z a t ó m m i l j o n p i ę ć k r o ć s t o t y s i ę c y m o r g ó w , n a k tó ry c h n a b y c ie B a n k w ło ­
śc ia ń sk i ra c h o w a ć m oże.
J a k ą zaś b ęd zie ilo ść k a n d y d a tó w r z e c z y w i ś c i e p o t r z e ­
b u j ą c y c h k o rz y s ta ć z u słu g B a n k u i to nam w sk a ż e p rz y b liż o n y
ra c h u n e k . —
S ta ty s ty k a , n ie k a te g o ry z u ją c szczeg ó ło w ićj p o w iad a, że
osad w ło śc ia ń sk ic h , p o sia d a ją c y c h m niój n iż 10 m orgów g ru n tu ,
m am y w k r a ju 247,403. G d y b y śm y z a p o d sta w ę w o zn aczen iu
ilo ści g ru n tu , p o trz e b n e g o d la w y ż y w ie n ia je d n ó j ro d z in y w ło śc ia ń sk ió j, p rz y ję li śc isłe o b lic z e n ia ek o n o m istó w za g ra n ic z n y c h ,
7 'A m orgów b y ło b y n o rm ą k o n ie c z n ą d la ro d z in y . Ż e je d n a k
in te n sy w n o ść n aszój k u ltu r y ro ln ó j z n a c z n ie j e s t niższą, p rz y ją ć
nale ży , że p rz y n a j mniój 10 m orgów g r u n tu sta n o w i n o rm ę, m o g ą ­
cą p o k ry ć n a jk o n ie c z n iśjsz e i n a jsk ro m u ió jsz e p o trz e b y ' ro d z in y
w ło ściań sk ió j. Z ogólnój lic z b y osad m a ło ro ln y c h p o siad am y
p rz y p u sz c z a ln ie poło w ę, m a ją c ą n iżej 5-ciu m o rgów n a o sad ę, co
cz y n i koniecznóm u z u p e łn ie n ie ich p rz e s trz e n i do ilości 10-cio
m o rg o w ćj, p rz y ję tó j p rz e z n a s z a n o rm ę m in im a ln ą.
W ię c
125,000 o sa d m a ło ro ln y c h słu sz n ie ż ą d a ć od B a n k u m oże u ła tw ie ­
n ia im n a b y c ia po 5 m o rg ó w n a o sadę, czy li ogółem s z e ś ć k r o ć
d w a d z i e ś c i a p i ę ć t y s i ę c y m o rg ó w .
L u d n o ść b e z ro ln a , to j e s t ż a d n śj w ła sn o śc i nie p o sia d a ją c a ,
a p rze d e w sz y stk ió m p o trz e b u ją c a pom ocy ze s tro n y B a n k u , w y ­
n o si u n a s około 2 m ilionów głów , czyli 333,000 ro d z in . Z n a t u ­
r y z a ję ć i u trz y m a n ia tój k a te g o r y i lu d n o śc i w iem y, że p ra w ie
p o ło w a ty c h ro d z in m a zap ew n io n e u trz y m a n ie , ja k o s ta li ro b o tn ic y
i n iż si o fic ja liś c i, rz e m ie śln ic y i t. p. p rz y g o s p o d a rstw a c h fo l­
w a rc z n y c h .
R a c h u n e k p o w y ższy s ta w ia m y n a z a sa d z ie n a s tę p u ­
ją c e j: 7,062 fo lw ark ó w w ię k sz śj w ła sn o śc i, p r z e c ię tn ś j p r z e s tr z e ­
n i 1,163 m o rg i, d a je u trz y m a n ie po 15 ro d z in n a fo lw a rk , 105,940
ro d zin o m , zaś 39,640 o sa d w ło śc ia ń sk ic h po n a d 3 0 -ci m orgów
p rz e s trz e n i, d a je u trz y m a n ie je d n ó j ro d z in ie ro b o tn ik ó w n a je d n ę
o sadę, czyli 39,640 rod zin o m ; ra z e m 145,460 ro d z in lu d n o śc i bezro ln ó j m a b y t zap ew n io n y ja k o ro b o tn ic y w iejscy.
P o z a tóm
z o sta je je sz c z e około 180,000 ro d z in .
Z a p e w n ie n ie im choć
cząstk o w eg o p o s ia d a n ia ziem i, z a ż e g n a n ie b e z p ie cz eń stw o ju ż d zi­
siaj istn ie ją c e g o p r o le ta r ia tu ro ln eg o . P o w ia d a m y „ c z ąstk o w eg o "
z te g o w zg lęd u , że lu d n o ść ta o b ecn ie ży je w n ęd zy , lecz n ie
u m ie ra z g ło d u ; p o sia d a w ięc ja k ie ś źró d ło m izern eg o u trz y m a ­
n ia i ch cąc p o d n ie ść s ta n m a te ry a ln y ty c h b ie d a k ó w , n a le ż y ich
p o sta w ić choćby w k a te g o ry i d zisiejszy ch m a ło ro ln y c h , d a ją c im
po 5 m orgów n a ro d z in ę . J e s t to m ało, a le i ta k ju ż p r z e k ro ­
czym y p rz e z to s k ro m n e ż ą d a n ie g ra n ic e m ożliw ości i g d y b y choć
c z ą s tk a ty c h b e z ro ln y c h s ta ła się w ła śc ic ie la m i d ro b n y c h p a rc e li,
ja k o w o ln i n ajem n icy lub lu d n o ść p rz e m y słe m w ie jsk im z a ję ta ,
z n a la z ła b y d o d a tk o w e ź ró d ła u trz y m a n ia . C hcąc w ięc 180,000 r o ­
d zinom b e z ro ln y m zap ew n ić p o sia d a n ie 5-ciu m orgów n a ro d z in ę ,
p o trz e b n ś m b ę d z ie za pom ocą p o ży czek b an kow ych n a b y c ie d z i e w i ę c i u k r o ć s t u t y s i ę c y m orgów .
P o sia d a m y z a tś m d an e ilo ści g ru n tó w , m ogących b y ć r o z p a r ­
celow anym i i ilo ść k a n d y d a tó w , d la k tó ry c h u ła tw ie n ie n a b y c ia ty c h
g ru n tó w , b ę d z ie n a jw d z ię c zn ie jsz śm z a d a n ie m B a n k u w ło śc ia ń ­
sk ie g o , o ty le , o ile in s ty tu c y a t a p o d o ła pow yższem u za d an iu .
P o z n a n ie zató m z a k re s u m ożliw śj d z ia ła ln o śc i B a n k u , b ęd zie
o s ta te c z n śm k ry te riu m w ocen ie in te re s u ją c ó j n a s k w esty i.
— J u ż w zało żen iu n in iejszó j p ra c y pow ied zieliśm y , że
B a n k w ło śc ia ń sk i m a z n a c z e n ie sp o łeczn e i ekonom iczne, sk o ro
je d n a k sp e łn ie n ie ty c h celów B a n k o p ie ra n a p o d sta w ie fin ansow śj, ocena je g o zaso b n o ści ła tw o n a s d o p ro w ad zi do z ro z u ­
m ien ia, czy i o ile in s ty tu c y a o d p o w ie p o k ła d a n y m w niej n a ­
dziejom .
W e d łu g p a r a g r a f u 7-go u sta w y , 7 5 % pożyczek B a n k w y d aje
z fun d u szó w p a ń stw o w y c h a 15% z fu n d u szu u ży teczn o ści p u b licz n śj. Ż e zaś z te g o o sta tn ie g o fu n d u szu p rz e la n o do dy sp o zy cy i
B a n k u 2 m iliony ru b li, ogół k a p ita łu zak ład o w eg o B a n k u stan o w i
su m ę 12 m ilionów ru b li. O zw ię k sz e n iu teg o k a p ita łu z in n y ch j a ­
k ic h k o lw ie k ź ró d e ł n ie m a m ow y, ow szem fu n d u sz i d z ia ła ln o ść fi­
n a n so w a B a n k u śc iśle je s t o g ra n ic z o n a p rzez 15% d o p ła ty z fun d u szu
u ż y te c z n o śc i p u b liczn ej, k tó ry , ja k w iad o m o, w cało ści p ra w ie zo­
s ta ł w z c z e rp a n y i p o w ięk szy ć tą d ro g ą k a p ita łu dysp o zy cy jn eg o
B a n k u n ie m ożna. W C e sa rstw ie , k a p ita ł te n n ie je s t o g ran iczony:
B a n k p ła c i poży czk i g o tó w k ą; o trz y m y m a n ą za pom ocą em isyi
p a p ie ró w p ro c e n to w y c h .n a z y w a n y c h „rząd o w eu ii św iad ectw am i
w ło śc ia ń sk ie g o B a n k u Z ie m sk ie g o .” U n as o k reślo n o ściśle w yso­
k o ść k a p ita łu , po za k tó r ą u ro s n ą ć on n ie b ę d z ie m ógł, z tś j p ro s tś j p rz y c z y n y , że fu n d u szu u ży teczn o ści pu b liczn ó j po n a d 2
m ilio n y ru b li n ie ma. M o żn ab y w p ra w d z ie s ta w ia ć ro z m a ite p rz y ­
p u sz c z e n ia co d o k o m b in acy i ja k ie B a n k ro b ić b ęd zie w celu pom no­
ż e n ia sw ego k a p ita łu , co n a tu ra ln ie s ta ło b y się k o n ieczn śm , g d y ­
b y B a n k c h c ia ł p o k ry ć z a p o trz e b o w a n ia , ale b ę d ą to ty lk o h y p o te z y i to s p rz e c z n e z te k ste m U s ta w y i z a c ie m n iając e p o g lą d co do
isto tn y c h ro z m ia ró w d z ia ła ln o śc i in sty tu cy i.
B a n k zató m p rz y k a p ita le d y spozycyjnym w w ysokości
12,000,000 ru b li, w e d łu g o b liczeń pow yżój sta w ia n y c h m a p o k ry ć
n a s tę p u ją c e p o trz e b y :
"W ła sn o ść w ięk sza p rz e d s ta w i do p a rc e la c y i 1,500,000 m o r-
gów . P om im o o b n iż e n ia się sz a c u n k u ziem i w o sta tn ic h la ta c h ,
s ta n u p ra w y g o s p o d a rs tw fo lw arczn y ch i n a jo g lę d n iśj s ta w ia n y
ra c h u n e k p rz e k o n a n as, że w p rz e c ię c iu B a n k n ie b ę d z ie m ógł ta n iśj n a b y ć g ru n tó w j a k po 75 rs. m o rg a, czyli 2,250 rs. w łó k a.
C y fra to n ie w y g ó ro w a n a , a le ja k o p rz e c ię tn a , z p e w n o śc ią n a j­
n iż sza .
Z atem :
1,500,000 m o rg ó w g r u n tu po 75 rs. m o rg a,
c z y n i ...............................................................E s . 112,500,000=
Ż e zaś B a n k d y sp o n u je funduszem . . .
„
12,000,000
D o p o k ry c ia o fe rt w ięk szej w ła sn o śc i b r a k E s. 100,500,000
S aldo to j e s t o d p o w ied zią n a n a d z ie je , ja k ie p rz y w ią z u je w ię ­
k sz a w ła sn o ść do pom ocy B a n k u ; te r a z zaś zo b aczy m y ro z m ia r
ż ą d a n ia i p o k ry c ia m ałój w łasn o ści:
a l 125,000 osad m a ło ro ln y c h , d la z a o ­
k r ą g le n ia sw ych p o sia d ło śc i do w ysokości
10-ciu m o rg ó w n a o sad ę p o trz e b o w a ć b ęd zie
625,000 m orgów po 75 rs . m o rg a . . . .
. E s.
46,875,000
b) 180,000 ro d z in b e z ro ln y c h , chociaż
p o trz e b o w a ć b ę d z ie n a ro d z in ę po 5 m orgów ,
że je d n a k w ła sn o ść w ię k sz a p o sia d a do d y sp o zy cy i ty lk o 875,000 m orgów , w ięc tę t y l ­
ko ilość p o sta w im y w ra c h u n e k , a w te d y
w y p a d n ie nam p o d łu g sz a c u n k u 75 rs. m o r­
g a, z a m orgów 875,000 .....................................................E s .___ 6 5,625,000
E a z e m . . E s . 112,500,000
Ż e zaś B a n k p o sia d a . . .
„
12,000,000
B ra k u je n a p o k ry c ie p o trz e b lu d n o śc i
m ało ro ln ó j i b e z r o l n ó j .........................................E s .
100,500,000
S ąd zim y , że c y fry p ow yższe są d e c y d u ją c ą o c en ą ro z m ia ró w ,
do ja k ic h p o su n ą ć się m oże d z ia ła ln o ść B a n k u i o d p o w ie d zią n a
n a d z ie je , ja k ie s fe ry in te re s u ją c e się s p ra w ą ży w iły.
N ie chcem y w n ic z śm o sła b ia ć z a s a d y in s ty tu c y i, k tó r a
ja k n a js y m p a ty c z n iś j i ze szczerćm u z n a n iśm p rz e z ogół p r z y ję tą
z o sta ła . C a ły kyaj je d n o m y śln ie o c e n ił z n a c z en ie B a n k u , ty lk o
p o w ierzc h o w n y p o g lą d n a rzecz, k a z a ł s ta w ia ć w n io sk i i cieszy ć
się n adziejo m , k tó ry c h B a n k w ro z m ia ra c h sp o d ziew an y ch , w ż a - .
dnym r a z ie sp e łn ić n ie m oże.
P o w in n o zatóm sp o łeczeń stw o , n ie z w ła śc iw ą nam le k k o ­
m y śln o ścią, lecz z trz e ź w y m n a sp ra w ę p o g ląd em , p o lic zy ć s ię
z w łasn em i p o trz e b a m i i ze śro d k a m i, k tó r e B a n k d la ich k o r z y ś ­
ci p rz e d s ta w ia . J e s t to tś m k o n ieczn ió jsze, że w y tw o rz y liśm y
so b ie w y g ó ro w a n e p o jęcie o zn a c z en iu B a n k u i w e d łu g n ic h w y -
k re ś lili ju ż c a ły p ro g ra m p rz y sz ło śc i. W ła s n o ś ć w ię k sz a m a w ięc
zap ew n io n eg o k u p c a do w y so k o ści o fe rt sta w ia n y c h ; lu d n o ści
w ie jsk ió j n ie g ro z i w idm o p r o le ta r ia tu , bo B a n k d o sta rc z y znacznój
lic z b ie ro ln ik ó w p o trz e b n y c h fun d u szó w n a n a b y c ie kolonii....
O to j e s t n asz p o g lą d n a rz e c z y ’..
W d u ch u zatóm o p ty m isty c z n y c h w niosków u ło żyliśm y p lan ,
c z y n ią c y zaw ód w y g ó ro w an y m n ad z ie jo m . B a n k w ło śc ia ń sk i je s t
in s ty tu c y ą bez z a p rz e c z e n ia p o ż y te c z n ą , ale żeby m ógł zasp o k o ić
n a sz e sp o łeczn e i ek o n o m iczn e p o trz e b y , do teg o b a rd z o daleko!
A n i w ła sn o śc i w ię k sz śj n ie u ła tw i on o d p rz e d a ż y g ru n tó w w celu
ra to w a n ia re s z ty m a ją tk u , a n i b e z ro ln y c h i m a ło ro ln y c h w ziem ię
n ie z a o p a trz y , n a tu ra ln ie w ro z m ia ra c h , ja k ie z ch w ilą z a ło ż e n ia
t ś j in s ty tu c y i sta w ia m y . W p ew n śj ty lk o części u ła tw i k o lo n iz a c y ą
d w o rsk ic h p rz e s trz e n i, a po d w u d z ie stu pięciu la ta c h , g d y k a p ita ł
je g o się podw oi, nieco pow ażn iejszśm b ę d z ie stan o w isk o in sty tu c y i.
N im je d n a k czas te n n a s tą p i, sp o łe c z e ń stw o pow inno w cz eśn iśj
s z u k a ć śro d k ó w , m o g ący ch w p ły n ą ć n a p o p ra w ę sto su n k ó w a g r a r ­
nych. A rz e c z to p iln a i w ażn a.
J e ś l i c z y te ln ik u w ażn ie z a s ta n o w ił się n a d c y fram i, k tó re ś m y
p o d a li, oceni, że częścio w a p a rc e la c y a g ru n tó w d w o rsk ic h j e s t
rz e c z ą nieo d zo w n ą. R a tu je m y t ą d ro g ą */5 w łasn o ści w iększój
od n ie u n ik n io n śj z a g ła d y , usu w am y m ożność spieszn eg o ro z ro s tu
p r o le ta r y a tu ro ln eg o . D o p o k ą d n ie p o zn aliśm y U sta w y B a n k u
w ło śc ia ń sk ie g o d la K ró le s tw a , m o żn a b y ło p rz y p u szc zać, że in s ty tu c y a t a za jm ie m iejsce p o ży teczn eg o p o śre d n ik a w k w e sty i u r e ­
g u lo w a n ia sto su n k ó w a g ra rn y c h . D z iś w idzim y, że B a n k w b a r ­
d zo ty lk o m ały m sto p n iu w p ły n ą ć m oże n a p o p ra w ę p o ło że n ia ,
rz e c z ą zatóm s p o łe c z e ń stw a je s t w y sz u k an ie in n y c h je sz c z e d ró g
ra tu n k u ...
G d zie d ró g ty c h szuk ać?
P r z e d p a ro m a la ty w iele m ów iono u n a s o p o w sta ć m ając y m
b a n k u p a rc e la c y jn y m , co ze w zg lęd u n a daw no ju ż o d c zu w an ą p o ­
tr z e b ę częściow ój p a rc e la c y i w ię k sz śj w łasn o ści, ze w szech m ia r
b y ło p o ż ą d a n śm . S k o ń czy ło się je d n a k , j a k zw y k le u n a s, n a p r o ­
je k ta c h , a d ziś o rg a n iz o w a n ie ta k iś j in sty tu c y i, w obec is tn ie ją ­
cego ju ż B a n k u w ło śc ia ń sk ie g o , n ie d a ło b y się u sk u te c z n ić . M o ­
ż n a ty lk o k o rz y s ta ć z u słu g in s ty tu c y i ju ż istn ie ją c y c h i n a tu r ą
sw y ch o p e ra c y i p o w o łan y ch do p rz y c h o d z e n ia z pom ocą w łasn o śc i
ziem sk ió j.
M ów im y tu o T o w a rz y s tw ie K re d y to w śm Z iem sk ió m w K ró ­
le s tw ie P o ls k iś m , k tó re je d y n ie m oże u zu p ełn ić z a d a n ie p a rc e la c y jne w k ra ju , d z ia ła ln o ś c ią B a n k u w ło śc iań sk ieg o n ie d o sta te c z n ie
zasp o k o jo n e.
N a m ocy o b o w ią z u ją c śj T o w a rz y stw o K r . U sta w y , pow inno
ono i m oże ro z s z e rz a ć d z ia ła ln o ść sw o ję w k ie ru n k u sto so w a n ia d o ­
b ro d z ie js tw p o ży czek do d ro b n śj w łasn o ści ziem skiój. P r z y p o ­
m n ieć tu zató m p o w in n iśm y c a ły s z e re g p ro je k tó w i p ra w , k tó r e
o d daw n eg o ju ż czasu w ło n ie tój in s ty tu c y i d ą ż y ły do ro z sz e ­
rz e n ia k ie ru n k u jś j o p e ra c y i, do u re g u lo w a n ia sp ra w w ło śc ia ń ­
s k ic h .
Sam fu n d u sz u ż y te c z n o śc i p u b lic z n ó j, sta n o w ią c y dziś część
k a p ita łu z a k ła d o w e g o B a n k u w ło śc ia ń sk ie g o , n ie z in n ą m y ślą
b y ł n a g ro m a d z o n y , j a k w celu sk u p u czynszów w ieczy sty ch . W y ­
soce ro z u m n a i p ra w id ło w a z a sa d a , j a k ą się k ie ro w a ły W ła d z e
T o w a rz y s tw a od 1849 r. w u re g u lo w a n iu sto su n k ó w w ło ściań ­
sk ich , z n a jd u je n a le ż n ą ocenę w w y b o rn śj p ra c y b, ra d c y T o w a ­
rz y s tw a J . K . P le b a ń s k ie g o p. t.: „ P r o je k t p ra w a o sk u p ie c z y n ­
szów w ie c z y sty c h ” , ') k tó ry m ów iąc o z a p a try w a n ia c h T o w a rz y s t­
w a w k w e sty i o sta te c z n e g o ro z w ią z a n ia sp ra w y p ań sz cz y ź n ian ó j,
ta k je o k re śla : „S p o łeczeń stw o n a sz e n ie sp u szc zało a n i chw ili
z tro sk liw e g o sw ego o k a tój w ażnój k w e sty i, a le o rg a n a je g o , k tó re
się n ią zajm o w ać m ogły, są d z iły , że p o stę p u ją c o rg a n ic z n ie n ie
n a le ż y ró ż n y c h m om entów , ja k ie się w niój m ie szcz ą, c h a o ty c z n ie
m ącić, a n i g w a łto w n ie p rz e c in a ć ; że p rz e z o czy nszow anie o ra z
p rz e z d o k ła d n ą s e p e ra c y ą i re g u la c y ą g ru n tó w w ło śc ia ń sk ic h
i dw o rsk ich , n ie m n iśj i p rz e z u re g u lo w a n ie słu żeb n o ści, w re sz c ie
p rz ez sk u p czynszów , n a le ż y s ta le i w y trw a le d ą ż y ć do w ielk ieg o
d z ie ła n o r m a l n ó j w ła sn o śc i m n ie js z ś j.”
W sło w ach ty c h m am y o c zy w isty dow ód, że T o w arzy stw o ,
n ie o g ra n ic z a ją c swój d z ia ła ln o śc i w s fe rz e in te re só w w iększój
w łasn o śc i, p o stan o w iło u m ie ję tn ie i stopniow o p rz y ło ży ć się do po­
p ra w y sto su n k ó w w ło ściań sk ich , n a d a ją c im stan o w isk o odpow ie­
d n ie z w y m a g a n ia m i c y w ilizacy jn em i i ekonom icznem i n a sz y c h
czasów .
U kaz z d 10 (22) m a ja 1860 r. o z n a c z a ją c w ysokość k a p ita łu
u ży teczn o ści ogólnój, ja k o cel tój u ż y te c z n o śc i w y k a zu je „ u ła ­
tw ie n ie w ieczy steg o o czy n szo w au ia w ło ścian w d o b ra ch p ry w a t­
n y c h .” W 1861 r. w ład ze T o w a rz y stw a p rz e d s ta w ia ją B a d z ie A d m in istra c y jn ó j K ró le s tw a p ro je k t o sk u p ie czynszów w ło śc iań sk ich ,
za pom ocą em isy i „ listó w z a sta w n y c h w ło śc ia ń sk ic h ,” k tó re słu ży ć
m ia ły w łościanom do s p ła c e n ia z a p o śre d n ic tw e m T o w a rz y stw a
k a p ita łu , o d p o w iad ająceg o czynszow i. G d y je d n a k U k a z z 1864 r.
w z n an y sposób p rz e c ią ł re g u la c y ą w ło ścian w K ró le stw ie , a fu n ­
duszow i u ży teczn o ści p u b liczn ej n a d a n o p rz e z n a cz e n ie p rz e ­
ciw ne życzeniom je g o tw ó rcó w , T o w a rz y stw o o d su n ię te od d z ia ­
ła n ia w pow yższój s p ra w ie , p o sta n o w iło in n ą d ro g ą zazn a czy ć
sw ój w sp ó łu d z ia ł w ek onom icznych sto su n k a c h w ło ścia ń stw a.
P u n k te m w y jśc ia b y ło p raw o z 1825 ro k u , k tó re g o a r ty k u ł
') Pam iętnik Towarzystwa Kredytowego Ziemskiego w Królestwie Polakiem ,
'Część I I , stron. 2 4 9 i następne.
2 -gi s ta w ia z a sa d ę , że k o rz y s ta ć z d o b ro d z iejstw pożyczki m oże
k a ż d y w ła śc ic ie l p ła c ą c y z d ó b r sw ych n a jm n iśj sto złp . p o d a tk u
o fiary . W 1836 r . ó w czesny p re z e s D y re k c y i Grłównśj I. M o ­
r a w s k i, o p ie ra ją c się n a p ięk n ó j z asad zie, „że n a dobrórn pow o­
d z e n iu ro z d ro b n io n y c h w ła sn o śc i ziem skich, p ra w d z iw e dobro
o g ó ln e z a s a d z a s i ę / ’ w nosi p rz y jśc ie z pom ocą drobnym w ła śc ic ie ­
lom ziem skim , o p ła c a ją cy m o d 30 do 100 złp . p o d a tk u ofiary.
Z g o d n ie z ty m w n io sk iem i po w p ro w a d zen iu w nim pew nych
zm ian i u zu p ełn ień , do p ra w a z 1838 r . w szed ł a r ty k u ł 21-szy,.
m ocą k tó re g o dozw olonśm z o sta ło p rz y z n a w a n ie pożyczek dobrom
p ła c ą c y m od 50 do 100 złp . p o d a tk u ofiary, je ś li d o b ra te m a ją
u re g u lo w a n ą o so b n ą k s ię g ę h y p o te c z n ą i p o sia d a ją ro z le g ło śc i
n a jm n iś j sześć w łó k w je d n ś j w si.
W 1850 r. r a d c a D y re k c y i Grłównśj T rz e trz e w iń s k i sta w ia
w n io sek , b y a r t. 21 p ra w a z 1838 r. ro z s z e rz y ć w te n sposób, iż b y
do u d z ia łu w T o w a rz y stw ie d o p u śc ić w sz y stk ie re a ln o śc i ziem skie,
p ew n e i łą c z n e z so b ą g ra n ic e m ają c e , k tó ry c h sza cu n ek z ta k s y
w y n o siłb y rs. 1,000 i k tó ry c h ro z le g ło ść , w ed łu g p o m iaru u r z ę ­
dow ego, w y n o siła b y p rz y n a jm n iś j w łó k tr z y . W uw ag ach n a d
w n io sk iem pow yższym ra d z c a Ł u sz c z e w sk i dochodzi do zd an ia: „by
T o w a rz y stw o n ie u d z ie la ło pożyczek n iższy ch n a d 150 rs., b y do­
s ta w a ły j ą d o b ra, p o s ia d a ją c e h y p o te k ę g u b e rn ia ln ą , w a rto ś c i h y p o te c z n śj 300 r s .“ P o m im o , że w ła d z e T o w a rz y stw a w y ra z iły się
z u zn an iem o u w a g a c h r a d z c y Ł u sz c z e w sk ieg o , w n io sek p T r z e ­
trz e w iń s k i ego z y s k a ł w ię k sz o ść głosów , a g ra n ic ą u d z ie la n ia po­
ży c z e k m ia ł być sz a c u n e k re a ln o śc i 1,000 rs. w ynoszący.
J e d n a k ,,
ze w zg lęd u „że w p ro w a d z e n ie ra d y k a ln y c h zm ian w u stro ju i z a ­
sa d a c h T o w a rz y stw a , ja k ie w n io se k obejm ow ał, n ie było n a cz a­
s ie ,” p ro je k t z 1850 r. p ra w e m się n ie s ta ł. —
D o p ie ro w 1864 r. postan o w io n o w p rz ed m io c ie pożyczek n a
w ła sn o ść m n iśjsz ą , że do T o w a rz y s tw a dopuszczone b y ć m ogą
o sad y w łó k 6 ro z le g o śc i n ie m ają c e , b y le b y je d n ę łąc z n o ść sta n o ­
w iły i ab y n a ta k iś j o sad zie b e z p ie c ze ń stw o pożyczki T o w a rz y ­
s tw a p rz y n a jm n iśj do 300 rs. u d o w odnionśm było, z z a s trz e ż e ­
n iem , iż w ła d z e T o w a rz y s tw a zach o w u ją sobie m ożność p rz e d s ta ­
w ie n ia w sw oim czasie w n io sk u do R z ą d u w zględem o b n iż a n ia tś j
o s ta tn iś j g ra n ic y do 150 rs.
O sta te c z n ie w d n iu 12 lip c a 1869 r.
s a n k c y ą N a jw y ż sz ą z a tw ie rd z o n o p raw o , że po ży czk i T o w a rz y ­
s tw a u d z ie la ją się n a d o b ra ziem sk ie, m ające h y p o te k ę g u b e rn ia l­
n ą; je d n a k ż e p o sia d ło śc i, m n iśj niż 90 m o rg ó w ro z le g ło śc i m ające,
w ta k im ty lk o r a z ie z p o ży czek T o w a rz y stw a k o rz y s ta ć m ogą,
je ż e li m a ją g ra n ic e u s ta lo n e i je ż e li n ie są p rz e d z ie lo n e obcą w ła ­
sn o ścią; n a d to z a tw ie rd z o n o d o d a te k do p ra w a K o m ite tu do sp ra w
K r . P o lsk ie g o , o rz e k a ją c y , że n ie z a le żn ie od pow yższego p raw a,
p o ży czk i b ę d ą u d z ie la n e n a w ła sn o śc i ziem sk ie, m ają c e o k r ę g o­
w e h y p o t e k i , o ra z n a o s a d y w ł o ś c i a ń s k i e , a to p o d łu g
p rze p isó w szczegółow ych.
O sta te c z n ie , w sz y stk ie p o sta n o w ie n ia i p ro je k ty o ro z sz e rz e ­
n iu d o b ro d z ie jstw a p o ży czek Tow . K re d y to w e g o do w łasn o ści
m a łśj, z n a jd u ją swój w y ra z w p ra w ie 1871 r., do tś j p o ry obo­
w iązujący m . N a m ocy teg o p ra w a , w ła sn o ść ziem sk a w naszym
k ra ju , bez w zg lęd u n a je j ro z m ia r i szacu n ek , d o pu szczo n ą j e s t do
k o rz y s ta n ia z p o ż y c z e k T o w a rz y s tw a K r . Z ie m sk ie g o , b y le o sad y
p o sia d a ły h y p o te k ę g u b e rn ia ln ą , u s ta lo n ą g ra n ic ę , b y leb y z n a j­
d o w ały się w jed n ó j g o sp o d a rc z e j c a ło śc i, obcem i w łasn o ściam i
n ie p rze d z ie lo n śj i je d y n ie g ra n ic a m in im aln a pożyczki o zn aczo n ą
z o s ta ła n a rs. 100, t. j. n a su m ę, n a j a k ą w e d łu g p ra w a z 1869 r.,
n a jm n iśjsz e lis ty z a sta w n e w y sta w ia n e b y ć m ogą. O d d o b ro ­
d z ie jstw pow yższego p ra w a u su n ię to je d n a k w łasn o ści, p o d p a d a ją ­
ce pod u k az 1864 r., z a w ie ra ją c e m n iśj a n iż e li 90 m o rg ó w p rz e ­
s trz e n i a to ze w zględów , ta m u ją c y c h sw o b o d ę sp rz e d a ż y ty c h
g ru n tó w .
O b jaśn iliśm y p raw a, o b o w iązu jące n a sz ę p ie rw sz o rz ę d n ą in s ty tu c y ą k re d y to w ą z t ą m y ślą, b y w y c ią g n ąć k o n se k w e n tn y
w n iosek , że p o trzeb o m , k tó r e is tn ie ją , to j e s t częściow śj p a rc e la c y i w łasn o ści w ię k sz śj w p odw ójnym celu — p rz y jśc ia z pom ocą
g o sp o d a rstw o m d w o rsk im i u ła tw ie n ia lu d n o ści ro ln śj n a b y w a n ia
ziem i— n a jsk u te c z n ió j odpow ied ziećb y m ogło T o w a rz y stw o K r e ­
d y to w e Z iem sk ie. B ez zm ian ja k ic h k o lw ie k w d o tychczasow ej
u sta w ie , o p ie ra ją c się w p ro st n a duchu p ra w a z 1871 i\, T o w a rz y ­
stw o m oże s p e łn ić w ie lk ie z a d a n ie ch w ili, k tó re m u s p ro s ta ć n ie
j e s t w s ta n ie B a n k w ło ś c ia ń sk i.— D o p rz e p ro w a d z e n ia p a rc e la c y i
w sz e rsz y c h ro z m ia ra c h , p o trz e b a ty lk o , żeb y ogół n a le ż y c ie z ro ­
z u m ia ł p raw o , u ła tw ia ją c e o d p rz e d a ż g ru n tó w w łościanom d ro b n em i p a rc e la m i, a T o w a rz y stw o żeb y m ogło u p rz y s tę p n ić w łaścicielom
m ożność ta k ió j p a rc e la c y i. J e ś l i bow iem do tś j p o ry , mimo n a ­
gi ą c śj k o n ieczn o ści, n ie k o rz y s ta n o z u słu g T o w a rz y stw a , p rz y p i­
sać to n a le ż y p rzep iso m , k tó r e u tr u d n ia ją s ta le ro z sz e rz e n ie d z ia ­
ła ln o śc i in sty tu c y i w duchu je j is to tn y c h z a d a ń . — U re g u lo w a n ie
h y p o te k i d la części m a ją tk u , m a ją c śj b y ć ro z p a rc e lo w a n ą i s p ła ta
ciążącó j j ą p o ży czk i T o w a rz y stw a , p ró cz fo rm aln o ści p o ciąg a z a
so b ą k o sz ta . O tóż T o w a rz y stw o w a ż n ą pod ty m w zględem m o­
g ło b y b y ć pom ocą, n ie o sła b ia ją c w niczóm a n i p rz y w ile jó w sw o­
ich, an i p r a w n iższy ch w ie rz y c ie li h y p o te c z n y c h , sk o ro b y w ła d z a
h y p o te c z n a o d p o w ied n ie b ezp ieczeń stw o d la w pisów częściow ych
z n aleść m o g ła ')
')
Je st to przypuszczenie niemożliwo do spełnienia przy obowiązującym
prawie hypotecznćm, które nie dopuszcza usunięcia najm niejszego kaw ałka nieru­
chomości, stanow iąc^ ogólną i poszczególną gwarancyą dla wszystkich zobowiązań na
Z p o stan o w ień p ra w o d a w c zy c h , k tó re śm y w yżśj z a cy to w a li,
w y p ły w a ja s n o , że T o w a rz y stw o od p o c z ą tk u p ra w ie sw ego is tn ie ­
n ia w z a sa d z ie n ie m iało w y łą c z n ie n a m yśli sam ych in te re só w w ię
k sz śj w łasn o ści, lecz za n a jp ię k n iśjs z y cel sta w ia ło sobie u re g u lo ­
w a n ie w o g ó 1e k w e sty i a g r a r n ś j i p rz y c h o d z e n ie je j ze s ta łą pom o­
cą. Ś w ia d c z y o tśm p o d jęcie s p ra w y „ s k u p u c z y n s z ó w ,“ n a s tę p ­
n ie o b n iżen ie sk a li p o d atk ó w , sk a li, stan o w iącó j no rm ę w p rz y z n a ­
w a n iu pożyczek. S k o ro s p ra w a p ie rw sz a n ie m ogła być siłam i T o w a ­
rz y s tw a p rz e p ro w a d zo n ą , n a s trę c z a się o b ecnie sposobność s p e ł­
n ie n ia niem niój w ażnego z a d a n ia , m ianow icie: częściow ój p a rc e la cy i za g ro ż o n y c h w sw em istn ie n iu g o sp o d a rstw dw o rsk ich .
N a tu ra ln ie w y s o k o ś ć p o ż y c z e k u d ziela n y ch p rzez B a n k
w ło śc ia ń sk i a m o g ący ch być p rz y z n a n e m i p rz ez T o w a rz y stw o p r z e ­
m a w ia na k o rz y ś ć p ierw szeg o . N a to m ia s t s to p a p r o c e n t ó w , o p ła ­
can y ch T o w a rz y stw u b ęd zie n iż sz ą a n iż e li w B an k u .
P rz y te m
n a s tą p ić tu m oże b a rd z o h a rm o n ijn y p o d z ia ł czynńości, m ia n o w i­
c ie , B a n k w ło śc ia ń sk i u d z ie la ć w in ie n p o ży czek b e z ro ln śj lu d n o ś­
ci w ie jsk ie j, T o w a rz y stw o z a ś K re d y to w e m ało ro ln y m i k m i e - ciom , k tó rz y , o trz y m u ją c n iż sz ą p o ży czk ę w T o w a rz y stw ie , s p ła tę
re s z ty szacu n k u ła tw ie j w ła sn e m i ś ro d k a m i d o p e łn ić m ogą,
a p rz y te m n ie p o trz e b u ją k a p ita łu n a z a g o sp o d aro w a n ie i b u d o ­
w le w now o n a b y ty c h p a rc e la c h .
Z p o łą c z e n ia dopiero d z ia ła ln o śc i ty c h dw óch in sty tu c y i,
k ra j o trz y m a ć m oże sum ę śro d k ó w , w y s ta rc z a ją c y c h n a p rz e p ro ­
w ad z e n ie d z ie ła r a tu n k u w ięk szćj w łasn o ści i zap ew n ie n ia lu d o ­
w i p o d sta w b y tu , to j e s t g w a r a n c y i h a r m o n i i s p o ł e c z n e j .
niej ciążących. Dopóki segregacya tych zobowiązań nie nastąpiła, wpisów żadne­
go działa hypotecznego ani I II- g o ani I V - g ° , pochodzących z hypoteki całości
dóbr, nie m ożna usunąó z hypoteki projektowanej parceli.
Nastąpić to dopiero
może po utworzeniu osobnćj, samodzielnej jednostki hypoteczućj i gospodarczój.
Red.
B I T W A POD G R U N W A L D E M .
(dnia 15-go lipoa 1410 r.)
p rz e z
Konstantego Gł-órslsziegro *).
V.
Stosownie do zaw artej pod B ydgoszczą umowy, zaraz ze zjazdu
w N iepołom icach, w ypraw ił J a g ie łło poselstw o do P ra g i; lecz król
W a c ła w , przekupiony za 60,000 złotych, w ydał w spraw ie J a g ie łło
przeciw K rzyżakom sąd do tego sto p n ia jed n o stro n n y i niespraw iedli­
wy, że o załagodzeniu sporu n a drodze u kładów myśleć już nie by­
ło m ożna. N ie uw zględniając wcale słusznych praw oraz in te ­
resów p ań stw a P olsko-litew skiego ro zstrzy g ał W ac ław , c a łą spraw ę
w yłącznie na korzyść K rzyżaków . N ie tylko bowiem Ż m udź, D re z ­
denko i S antok, ale i S udaw ią, ja k o b y orężem czeskiego k róla J a n a
luksem b u rczy k a (1327-o) zdobytą, p rzy sąd ził Z akonow i. D obrzyń
w praw dzie m iał być pow rócony Polsce, lecz dopiero po spełnieniu
w szystkich w arunków zaleconej przez W a c ła w a ugody. Posłow ie polscy
w ysłuchali z oburzeniem takiego niespraw iedliw ego rozstrzygnięcia
sporu i pod p retek stem zaw iadom ienia k ró la o całej spraw ie, odjecha­
li. W te n sposób nie było ju ż innego śro d k a rozstrzygnięcie tego za­
ta rg u , ja k uciec się do broni. P o lacy przekonali się ostatecznie, że
poczucie p raw a i sprawiedUwości nie istn ia ło w Z akonie i że bezpie­
czeństw o nietylko granic, ale i przyszłości P o lsk i jed y n ie od siły o rę­
ża zależy. D la obydw óch zaś stro n stało się jasn em , że przy szła n a ­
reszcie chw ila porach o w an ia się m iędzy sobą z w szystkich krzyw d
i p reten sy i, nagrom adzonych przez dw a wieki. Obydwie strony z a ­
częły się też od te j chwili energicznie do wojny sposobić.
J a g ie łło u d a ł się do B rześcia, gdzie w spólnie z W ito ld e m u ło ­
żyli p lan przyszłśj wojny. P ostanow iono nietylko gdzie i k ied y p o ­
łączyć m ają swe siły, ale i k tó ręd y je skierow ać; nie mniój obm yślono
*)
Ciąg dalszy. — Zob. Zesz. za m. Czerwiec r. b.
sposób przepraw y przez W isłę . D o tajem nicy przypuszczono jedynie
podkanclerzego królestw a, proboszcza od S-go F lo ry a n a , M ik o łaja
T ro m b ę. P o ciąg n ięto do związku C hana, a raczej M irzę ta ta rs k ie ­
go, k tó ry po tej n arad zie odjechał z W ito łd em do W iln a ; pozosta­
w iając drużynę swoję n a u trzym aniu W . księcia litew skiego, aż do
rozpoczęcia wojny *).
K r ó l polski w yjechał z B rześcia do K am ie ń ca litew skiego,
a zta m tą d do B iałow ieżskiśj puszczy, gdzie zabaw iając się przez 8
dni Iow am i, w ielką ilość zwierzyny u b ił i posoloną w beczkach, sp u ­
śc ił N a rw ią i W is łą do P ło c k a , ja k o zapas n a p rzy szłą wojnę 2), n a
k tó r ą tą sam ą d ro g ą w ypraw ił tak że w 50 beczkach cały plon o d p ra ­
w ionego późniśj w lasach Przyszow ieckich polow ania 3). A le n ie ty lk o o przysporzeniu żywności n a wojnę m yślał Ja g ie łło : ja k o znako­
m ity m ąż sta n u , p rzy swoim nieco flegm atycznym , ale skutecznym
i w ytrw ałym usposobieniu, nie czynił on nic połow icznie, lecz p rzed ­
sięwzięte zam iary z n ieu g iętą konsekw encyą do skutku doprow a­
dzał 4). T o też i w postanow ionej w ojnie k rz ą ta ł się stale i wszech­
stro n n ie o zapew nienie je j pom yślnego końca.
Z le c ił tedy D obrogostow i C zarnem u, staroście radom skiem u
przysposobienie m ostu n a W iśle pod K ozienicam i, n ad którego zbu­
dow aniem p raco w ał c a łą zimę w w ielkiśj tajem nicy, biegły w swem
rzem iośle m istrz J a r a sław 3). P rz e d się b ra ł też kroki n a polu dyplom atycznem . R ozpisał i ogłosił sk arg ę n a K rzyżaków do królów ,
k sią ż ą t św ieckich i duchow nych, u jaw niając krzyw dy w yrządzone
przez nich Polsce. S ta r a ł się pociągnąć na swoję stronę księcia
szczecińskiego, S w entobora, odnowił (6-go lutego 1410 r.) przyjaźń
h o m ag ialn ą z J a n e m M irzą, wojewodą bessarabskim .
R o z esłał
agentów : do cesarza rzym skiego, tudzież do królów francuzkiego
i angielskiego z p ro śb ą o pomoc i posiłki. N ie odniosły je d n a k te
zabiegi żadnych skutków , poniew aż na Z achodzie sp rzy jan o więcói
K rzy żak o m aniżeli Polsce; król angielski, H e n ry k IV , odpow iedział
w yraźnie, że je s t synem Z ak o n u °).
N ajw ażn iejszą było rzeczą zabezpieczyć się od stro n y W ę g ier,
z k tó rem i zaw arty n a la t 16 pokój, kończył się ju ż za cztery la ta .
P o s ła ł tedy J a g ie łło w m arcu ks. W ito ld a w orszaku panów p o l­
skich na zjazd do K o szm ark u d la rokow ań z Z ygm untem , k tó ry
ato li ju ż poprzednio obiecał posłom krzyżackim , że za 40,000 zło­
tych, ogłosi wojnę przeciw ko Polakom . O św iadczył też wręcz, że
>) D ługosz, T . IV , -2 — 6 . *) tam że. 3) K ohler, 7 0 8 , przyp. 4.
*) Caro, T . I I I , 2 70: „A lle U nternehm ungen Jagollos, m it einem Fornblick in die VerhSltnisse und m it einer so sorgfflltigcn Erwflgung allor Umstflnde
vorbereitet worden sind, dass m an fflr diesen Zeitpnnkt, in wolchem ItOnig vor
der grCssten und entscheidenston Aufgabe aeines Lebens stand, einen noch weit hOhcren Aufwand von Klugheit und Beherrscbung wird voraussotzon dflrfon.“
w razie wojny pom iędzy P o lsk ą i Z akonem , stan ie po stronie Z a k o ­
nu; dodając jed n ak że, że dołoży wszelkich sta ra ń , aby pow aśnione
s tro n y przyprow adzić do zgody i że w tym celu wyszle osobne do
M a lb o rg a poselstwo. W końcu je d n a k zapom niaw szy o dobrodziej­
stw ach, ja k ie m u w yśw iadczył Ja g ie łło , zach ęcał ks. W ito łd a do
zdrady.
W . ks. litew ski, powróciwszy do W ielkiego Sącza, gdzie k ró l
W ła d y sła w na niego czekał zd ał spraw ę ze swego poselstw a, a po
odbytej ostatn iej n arad zie co do prow adzenia wojny, u d a ł się
spiesznem i podw odam i n a L itw ę i po przybyciu do B rześcia, wezwał
w szystkie ziemie w ładzy swojej podległe do sposobienia się n a wy­
praw ę przeciw ko K rzyżakom . T oż sam o uczynił Ja g ie łło , pow ołu­
ją c n a wojnę w szystkich panów i rycerstw o, oraz ich poddanych n a
530 czerw ca do W olborza. A że od stro n y Z y g m u n ta nie było zu­
pełnej pewności, przeto polecił Ja n o w i ze Szczekocin, aby przed ru ­
szeniem z W ielkiego Sącza o p a trz y ł s tra ż n ad g ran icą w ęgierską,
n akazu jąc staro sto m i wszystkiej szlachcie pow iatów: Sądeckiego
i Gzyrzyckiego oraz ziemi B ieckiej, ażeby ściśle je g o pełnili rozkazy.
Z S ącza u d a ł się król polski do K ra k o w a , gdzie 23 k w ietn ia
stanąw szy rozpuścił do dom u obecnych przy sobie rycerz ów i dw o­
rza n , aby się d o stateczn ie przysposobili do w ypraw y p ru sk ie j.
Rów nocześnie zaciągnął n a żołd um ówiony z Czech i M oraw y zaciężnych i dobrze wyćwiczonych w wojnie rycerzów , którzy um ieli
szańcow ać obozy, prow adzić hufce i stosow ne d la w ojska obierać
stanow iska. P rzed n iejszem i byli tu Sokoł, Z oław a (Scholaw a), Zbisław , K o stk a , S tan isław ek i wielu innych. B yło to pierw sze najem ne
wojsko na służbie polskiej. W ie lu z pom iędzy nich, a między inny­
m i J a n z T arn o w a, sprzeciw iało się tem u zaciągow i najem ników ,
p rze k ład a jąc w łasnych krajow ców , przychylniejszych ojczyźnie; ale
w zględy ekonom icznej n atu ry , przez m a rsz a łk a Z bigniew a z B rzezia
przytoczone, że w razie zwycięztw a będzie m ógł król koszta u trzy ­
m an ia tego żołnierza złożyć na pokonanego nieprzyjaciela; w razie
zaś przeciw nym , zaciężni bądź poginą, bądź dostaw szy się w niewolę,
żołdu dopom inać się nie b ę d ą ,— przew ażyły.
P rzy b y ło też na tę
wojnę wielu dzielnych rycerzów , k tórzy n a dworze Z y g m u n ta k ró la
w ęgierskiego służyli, ja k o to: Z aw isza C zarny i J a n F a ru re y b ra cia
rodzeni, dziedzice G arb o w a, T om asz K a lsk i, W ojciech M alski, D o­
biesław P u c h a ła , J a n u s z Brzozogłow y, J a k ó b z G ó r i inni, porzu­
ciwszy d o b ra i m a ją tk i, pozyskane od k ró la n a W ęg rzech i w zg ar­
dziwszy w szystkie mi jego d aram i i obietnicam i. W ró cili tedy w szys­
cy do swego rodow itego k ró la, ażeby walczyć z nim wspólnie przeciw
nieprzyjaciołom ojczyzny. Byli też łask aw ie p rzyjęci i godnem i d a ­
ram i w ynagrodzeni. Je d n e m u z nich, m ianow icie Ja n u szo w i z B rz o ­
zogłowy o d d ał k ró l W ład y sław zam ek bydgoski, z obowiązkiem b r o ­
nienia go p rzed n ajazdem nieprzyjaciela. W y s ła ł też do innych
m iast, ja k : B rześć kujaw ski i Inow rocław konnych nadw ornych
rycerzy, ja k o zało g ę i obronę g ra n ic królestw a.
N areszcie w początkach czerw ca n ad jech ało zapow iedziane
przez Z y g m u n ta poselstw o w ęgierskie w orszaku 200 koni. Przew od­
niczyli poselstw u M ikołaj G ary , wojewoda w ęgierski i S cihor ze
Ś ciborzyc, wojew oda siedm iogrodzki, szlachcic polski, z przydadanym im tow arzyszem szlązakiem J e rz y m G ersdorfem . P rz y ją ł ich
łask aw ie król W ład y sław , u d aro w ał upom inkam i i do M alborga wy­
p raw ił.
Poczyniwszy w ten sposób wszelkie przygotow ania do wojny
i zostawiwszy w zam ku krakow skim , arc y b isk u p a gnieźn. M ikołaja
K urow skiego, k tó ry w czasie jego nieobecności, m iał nam iestniczo
piastow ać w ładzę, w yruszył J a g ie łło w niew ielkim orszaku m łodych
rycerzów do N ow ego M ia sta K o rczy n a, gdzie obchodził św ięta:
D u c h a Ś-go, Ś-tej T ró jcy i Bożego C iała. Z K orczy n a u d a ł się do
§ łu p i, zkąd odbył pieszo pielgrzym kę n a Ł y są G órę do k laszto ru
§-go K rzyża, a poleciwszy tam siebie i, c a łą spraw ę boskiej K rzy ża
Ś-go obronie, przez B odzęcin, B liżyn, Ż arnów i Sulejów p rzybył do
W olborza.
B y ło to w sam dzień Ś-go J a n a , t. j. w dzień, w k tó ry m u p ły ­
w ał term in przym ierza w Bydgoszczy z K rzyżakam i zaw artego. J a ­
giełło m iał p rzy sobie tylko część sił swoich i m ógł b y ł to opóźnienie
w ypraw y srodze przypłacić, gdyby m istrz rozpoczął działan ie w ojen­
ne; ale n a szczęście on uw ażał siebie za niegotowego do wojny, cho­
ciaż k rz ą ta ł się energicznie, ażeby się do niej przysposobić. R ozpi­
sa ł bowiem listy do cesarza rzym skiego, oraz znaczniejszych k sią żą t
niem ieckich, w ystaw iając im potęgę nieprzyjaciela, k tó ry w połącze­
n iu z poganam i i rusin am i zag rażał zgubą chrześciaństw u i p ro sił ich,
ażeby rycerzom , ciągnącym n a pomoc Z akonow i przejścia nie w zbra­
n iali. W iadom o też, jak iem i ofiaram i s ta r a ł się pozyskać przyjaźń
k ró la czeskiego, W acław a, i k ró la w ęgierskiego, Ż ygm unta, otrzym ał
je d n a k tylko obietnice, k tó re go mocno zaw iodły. K s. szczecińskie­
go u d ało m u się je d n a k pozyskać ju ż daw niej; te ra z zaś za jego po­
średnictw em p rz e c ią g n ął na swą stro n ę i ks. m eklem burskicgo, k tó ­
rem u przyobiecał 1000 kóp groszy i żołd d la każdego z jego rycerzów .
W ezw ał też do służby żołdowej Z a k o n u k sią żą t S łupia i B rzegu.
P o s ła ł dalej rozkaz m istrzow i inflanckiem u, aby nie tylko zerw ał po­
kój istniejący między nim i ks. W ito ld em , ale, żeby gdy przyjdzie n a
to pora, n a je c h a ł jego ziemie. W y p ra w ił także rozkazy do biskupów
R y g i, R ew ia i E zela, ażeby swe hufce w ysłali zakonowi n a pomoc
W ew n ątrz zaś k ra ju zbrojono się energicznie we w szystkich zam ­
kach . D ziałolejnie i m łyn prochow y pracow ały bez u stanku. N a
W ie lk a n o c z a rz ą d ził m istrz liczne zm iany w adm in istracy i zamków
i k om turstw , wyznaczywszy do pogranicznych najdzielniejszych kom ■j
V oigt, Posilge.
turów i wójtów. D o ziem i C hełm ińskiej, ja k o najw ięcej zagrożonej,
w ysłał rozkaz, ażeby, skoro będzie podany okrzyk wojenny, każdy
spieszył na wojnę. N ie samo C hełm ińskie, ale w szystkie inne prowincye, czy to bezpośrednio czy pośrednio do w ładzctw a Z a ­
konu należące, obowiązywały się w ystaw ić n ietylko kontyngensy
w pewnej oznaczonej liczbie żołnierzy, ja k to czyniły na w ypraw y
przeciw poganom , ale p rzy rzek ały w yprow adzić c ałą siłę zbrojną, n a
ja k ą się zdobyć mogły.
W przew idyw aniu te j wojny ogłoszono ju ż w r. 1409 rozkaz,
m ocą k tó reg o ze wsi danniczych, z każdych 5 włók m iał być wy­
słany jed en rolnik, odziany w d obrą ju p k ę z tarczą, spisą lub kopią.
Z m iast zaś, ci co m ieli dochodu 10 m arek , powinni byli staw ać
w jupce, a ci co 20 m arek dochodu otrzym yw ali, w ju p ce, pan cerzu
i kapeluszu żelaznym '). Połow ę piechoty z m iast i wsi przeznaczano
d la obrony zam ków , d ru g a zaś połow a, rów nie ja k w szystka ja z d a
m iała w yruszyć w pole. T ylko kom turow ie A lth a u su i S tra sb u rg a
(B rodnicy), tudzież K e lle rm e iste r toru ń sk i i w ojt b ra ty a ń sk i, m ieli
pozostać w dom u, wszyscy zaś inni, zdawszy zam ki n a pieczę swym
zastępcom (hau sco m th u r) i przydaw szy im rycerzy, którzy d la s ta ­
rości lub dla słabości zdrow ia w wojnie u d ziału przyjąć nie m ogli,
pow inni byli w yruszyć przeciw ko nieprzyjacielow i. W ziemi C h eł­
m ińskiej zarządzono p rzegląd sił zbrojnych (okazyw anie). W N iem ­
czech w erbow ano najem ników , a kom tur to ru ń sk i o trzy m ał rozkaz,
aby zaciąg n ął w C zechach 300 kopii, k tó re około Z ielonych Ś w iątek
pow inien był do P ru s sprow adzić 3).
VI.
W id zim y z tych szerokich zabiegów , że obydw ie stro n y w ytę­
żały w szystkie siły, ażeby się należycie przysposobić do tej stanow ­
czej i solennej chw ili, w k tó re j losy ich ro zstrzygnąć się m iały.
K rzy żacy je d n a k popełnili ten wielki błąd, że zaufali zanadto przy­
ja ź n i dwóch m onarchów , z k tó ry ch niedołęztw o jednego a p rze w ro t­
ność drugiego pow inny im były dobrze być znane. S tracone bezo­
wocnie n a ich pozyskanie 109,000 złotych, gdyby były użyte n a za­
ciąg żołnierza, więcej by im pożytku były przyniosły.
N a wieść, że silne załogi polskie p rzybyły do Bydgoszczy i in ­
nych m iast, i że W ito ld zam ierza do P ru s w targ n ąć, w ydał M istrz
13 m a ja rozkaz, aby za danym hasłem wszyscy byli gotowi stan ąć
pod chorągw iam i swemi s). O zam iarach Polaków żadnych pew­
nych wiadom ości nie m iano. S ły ch ać było, jak o b y mieli rozpocząć
w ojnę od zdobycia D rezd en k a, jak o b y k ró l z S00 kopii baw ił w K o r­
*) KOhler, 6 7 0. W iadom ość z archiwum gdańskiego: „Samm elhand L t. 1 ,
der A rchivbibliothek.” N r. 3 . BI. 3 1 .
2) V oigt.
3) Ser. B er. Prus. — Posilge: „Wissontlich sy alben erbaren lutlien, wy w ir
czynie, gdzie m iał w ytknąć wielki obóz i że w, żadnym razie nic z a ­
m ierzał rozpoczynać d ziałań w ojennych przed S-tym J a n e m *).
N astęp n ie, gdy ju ż znaczna liczba G ości rycerzów i żołdowego
żołnierza z M isnii, Szlązka, F ra n k o n ii i z n a d R en u się zeb rała, inni
zaś w pochodzie ju ż byli, gdy i ks. szczeciński w ysłał z posiłkam i
swego syna, opuścił W . M istrz M a lb o rg ,i w yjechał n ajp rz ó d do E n g elsb u rg a (P okrzyw na), a z ta m tą d do Sw iecia, koło którego zgro­
m adziło się w ielu kom turów ze swymi hufcam i, oraz „N ajem nicy*1
i „G oście” z N iem iec *).
T u w ydał W . M istrz rozporządzenie co do op atrzen ia g ran ic
państw a. W ó jt N o w om archijski, M ich ał K u c h m e jste r v. S te in b e rg ,
o trzy m ał rozkaz bronić te j prow incyi a zarazem pilnow ać w niej po­
rząd k u , gdyż wielu jeszcze z tam tejszej szlachty okazyw ało nieprzychylność względem Z a k o n u i sp rzy jało P olakom . O bok K u ch m e js tr a zajął k o m tu r Słuchow ski, J o s t v. H o h en k irch , stanow isko koło
F ry d la n d u . W odległości kilku mil od niego znajdow ał się k o m tu r
T ucholski, H en ry k v. Schw elborn. G ra n ic P o m o rza strz e g ł z 3,000
ludzi h r. H e n ry k v. P lau en . T o ru ń w raz z p rzyległą okolicą po n ad
W is łą ubezpieczał k o m tu r B a g n e ty , E b e rh a rd v. W ellenfels. D alej
k u wschodowi ziemię D o b rzy ń sk ą i M ichałow icką zasłan iał ze znacznem i siłam i k o m tu r B irgelow ski, P aw eł R ollm an v. D ad en b erg .
G ra n ic y od L itw y zaczynając od puszczy Jo h a n isb e rsk ie j aż do
P re g la , pilnow ał k o m tu r v. R ein. T u nareszcie sty k ał się z nim Ulry ch v. Z enger, k o m tu r M em la, m ający pod swemi rozkazam i lud
z okręgów B a g n e ty , T ylży i L a b ia w y 3).
W ta k i sposób u rząd zo n a b y ła o brona p aństw a pruskiego od
Now ej M arch ii aż do M em la. Siły P ru sak ó w rozłożone były n a ta k
długiej linii, że w chwili stanow czej, nie m ożna ich było zebrać dla
przedsięw zięcia silniej szśj akcyi, ta k że np. kom turow ie: P a w e ł R o ll­
m an, v. R ein i Z e n g e r u d z ia łu w bitw ie pod G runw aldem przyjąć
nie mogli. N ie uczestniczyli w niej także: v. K u c h m e jste r i v. P lau en ;
ale oni mieli p rzed sobą n ie p rz y ja c ie la 1).
W ie lk i obóz K rzyżaków pod Św ieciem naprow adza n a myśl,
że W . M istrz oczekiw ał w tym k ie ru n k u d ziała ń arm ii polskiśj; nie
przypuszczał bowiem, ażeby P o lacy z tab o ram i mogli się przepraw ić
przez W isłę.
K u końcowi rozejm u w ydano rozkazy wielu rozproszonym o d ­
działom , ab y się połączyły razem w w ielkim obozie. Sam zaś M istrz
w yjechał około S-go J a n a do T o ru n ia, żeby ta m w pobliżu gran icy
przysposobić wszystko k u skuteczniej szśj obronie 3).
P o d czas p o b y tu M istrza TJlryka w Toruniu, gdy się rozejm
m ehre haben, dass W ituwt mit cym grosin hoero in das land will sprengcn hflte
oder morne, hirum bitte wir floislich das jelicbor sich boroito ezu czu jag o n , wo
m an In heiset, wen sich die m ehre isfolget.1*
')
V oigt. *) T bunert przyp. 9.
a) V oigt. ł ) tamże.
ł)
V o ig t.
skończył, w sam dzień Ś-go J a n a C hrzciciela, połączone załogi pol­
skie: Inow rocław ia i B rześcia u k ry ły się ja k o zasadzka w losie Służew skim , blisko T o ru n ia i po zachodzie słońca podpaliły wioski w zdłuż
brzegów W isły , należące do Z ak o n u , ja k : N ieszaw ę, M urzynowo
i inne '). B y ła to n iep o trzeb n a ju n a k ie ry a tych daleko naprzód wy­
suniętych posterunków arm ii polskiej, w obec bliskości obozu nie­
przyjacielskiego pod Świeciem i niejak o przedw czesne wezwanie
do rozpoczęcia kroków w ojennych. Skończyła się je d n a k bez szkody
ta lekkom yślna swawola. W id o k łu n y p ożarnej, rozpostartej n a d
posiadłościam i Z a k o n u zasm ucił i oburzył niezm iernie W -o M istrza;
a le zam iast pom ścić się i w targ n ąć w ziem ię n ieprzyjaciela, ażeby
skorzystać z chw ili, n im te n zdołał połączyć siły swoje, zgodził się
raczej n a zaproponow ane przez posłów w ęgierskich zaw ieszenie
broni n a dni 10, t. j. do 4 lipca wieczorem , zobow iązując się do tego
aktem piśm iennym 2). W ten sposób opuścił m istrz U lry k najprzyjaźniejszą d la siebie sposobność łatw ego zw ycięztwa. T łóm aczą go
w prawdzie n iektórzy przez to, że nie był jeszcze gotów do wojny,
gdyż ja k się z doniesienia k o m tu ra G łuchow skiego z dn. 25 czerw ca
okazuje, zacięźni, któ ry ch k o m tu r T o ru ń sk i m ia ł przyprow adzić
i oprócz tego innych jeszcze 2,000 koni, dopiero co do N ow ej M a r­
chii przybyli 3). O koliczność ta nieuspraw ieliw ia je d n a k m istrza
U lry k a; gdyby bowiem trz y m a ł siły w kupie, b y łb y bezw ątpienia
o wiele silniejszy od Ja g ie łły , k tó ry m iał przy sobie tylko chorągw ie
m ałopolskie, ru sk ie i podolskie. P olakom zaś było to zaw ieszenie
broni bardzo na ręk ę, gdyż n iety lk o zabezpieczało pograniczne zie­
m ie od n ajazd u , ale co najw ażniejsza d aw ało im możność skupienia
wszystkich sił swoich. W ieść tę pom yślną o d e b ra ł J a g ie łło w W o l­
borzu przez posłań ca baronów w ęgierskich, z p rośbą, aby ściśle za­
chow ał ten rozcjm i nie dozw alał podczas niego krajó w zakonnych
najeżdżać i pustoszyć 4).
P od czas pobytu k ró la polskiego w W o lb o rzu połączy ły się ze
sobą w szystkie chorągw ie: m ałopolskie, ruskie i podolskie. P rzybyły
też tabo ry w ojenne, żywność, d z ia ła i am unicya, a Czech, Sokoł, przy­
prow adził najem ników czeskich.
M ógł więc J a g ie łło wyruszyć
w pochód i isto tn ie w yruszył też 26 czerw ca z p o łu d n ia i tegoż dn ia
nocow ał w L ubochni 3). 2 7 -go a rm ia polsk a s ta ła obozem w W ysokienicach, a 28-go przyszła do ru d n i żelaznej biskupiej i wielkiego
staw u, zwanego Sejm ice.— 29-go, w sam dzień P io tra i P a w ła p o m k n ął
się król polski n a czele swego wojska do K ozłow a, wsi, należącej do
biskupa poznańskiego n a d B zurą położonej. T u przybył goniec od
J) Długosz, T . I V , s. 13. *) Ibid. *) V oigt, V II, a. 73 przyp. 2 i 74
przyp. 2. Kohler, 7 0 6 . *) Długosz, 1. c. 13.
ł ) Patrz M apkę pochodu wojsk.
"W. księcia W ito ld a z doniesieniem , że on ze swą L itw ą i ta ta ra m i
s ta n ą ł ju ż n a d N arw ią i prosił, aby m u k ró l podesłał k ilk a chorągw i
polskich d la osłonienia przepraw y. J a g ie łło w ypraw ił 12 ch o rą­
gw i ') . 30-go czerw ca ruszywszy k ró l z K ozłow a, zdążył nad W isłę .
T u nieco powyżej k lasztoru C zerw ińskiego, w m iejscu przez kępę
Śladow ską zwężonem, gdzie rzek a w szystkiego 1,300 stóp szerokości
m ia ła , a brzeg przeciw legły k arczam i b y ł pokryty, naprow adzono
m ost n a łyżw ach pod K ozienicam i przysposobiony, po którym król
W ła d y sła w tegoż dnia przeszedł. Z a nim przepraw iało się wojsko
w raz z pociągam i, d ziałam i i czeladzią obozową. P rzy stę p u do mo­
stu broniły g ru b e z drzew a opory, kobyleniam i zw ane, w ybrani zaś
rycerze doglądali, ab y n a p rzep raw ie nie było n a tło k u i niepo­
rząd k u .
Tegoż d nia n a d c ią g n ą ł i W ito ld ze swym ludem i wodzem ta ­
ta rsk im , m ającym tylko 300 ta ta ró w w swoim zastęp ie 2). P rz y łą ­
czyły się też chorągw ie w ielkopolskie, tudzież książęta mazowieccy
J a n u s z i Z iem ow it z posiłkam i. P rzez trz y dni zostaw ał król polski
n a tern m iejscu, dopóki n ieprzeciągnęły chorągw ie w szystkich ziem
K ró le stw a Polskiego; gdy zaś p rzep raw a ukończoną zo stała, kazał
m ost ro zeb rać i do P ło c k a odprow adzić, aby go mieć do użytku n a
w ypadek odw rotu 3).
T o praw ie jednoczesne zejście się w szystkich części arm ii k ró ­
lew skiej pod Czerw ińskiem godne je s t ja k najw iększego podziwu.
M ając w zgląd n a to, że w owych czasach nie było m ap, n a p o d sta ­
wie k tó ry c h m ożnaby ustanow ić m arszru ty , przypisać m ożna tę akura tn o ść ruchów tylk o dokładnej znajom ości k ra ju i ścisłości w wy­
konyw aniu nakreślo n eg o plan u . N ie m niejszy też zaszczyt wodzom
połączonych arm ii przynosi skupienie w szystkich sił w jed n ę m asę,
gdy w ojsko krzyżackie było rozciągnione n a niezm iernie długiej lin ii
po n ad g ra n ic ą . Z tego pok azu je się, że w głow ach naczelnego do­
w ództw a polsko-litew skiego panow ały zdrow e pojęcia o sztuce wo') Długosz, 15. T hunert s. 4 7 przyp. 5 niewierzy temu, ło .Jagiełło wy­
sła ł posiłki, dla ułatwienia przeprawy Witoldowi; przypuszcza on, że Długosz
chciał w ten sposób umniejszyć siły W . ks. litewskiego, który nie m iał potrzeby,,
obawiać się Krzyżaków, było bowiem z nim i zawarte zawieszenie broni, mające
trw ać do Ś-go Ja n a . Ale Ś-ty J a n już m inął, o nowćm zaś przymierzu m ógł W i­
told nie wiedzieć, a niewiadomo też, czy był nim objęty. M ógł więc potrzebować
posiłków dla bezpiecznej osłony swej przeprawy. Przykład ton może służyć za d o ­
wód, j a k pochopni są Niemcy do stawienia zaprzeczeń i to z taką pewnością, jakby
wcale m iejsca dla wątpliwości nie było.
2)
V oigt, T . I I I , s. 7 5 liczy tatarów na 4 0 ,0 0 0 , ale niewiadomo zkąd tę
liczbę wziął. Niemcy posługują się Długoszem, gdzie im trzeba, a gdzie świadectwo
je g o nie przystaje im do sm aku, to je odrzucają. A przecież hordy 4 0 ,0 0 0 tatarów
nie zgodziłby się W itold utrzymywać na swym koszcie przez całą zimę,
3) Długosz, T . IV , 1 6.
je n n e j. P ośw iadcza to i obrana lin ia o peracyjna, skierow ana w prost
n a stolice K rzyżaków —M alb o rg , złam an a w praw dzie pod C zerw iń­
skiem , bo tego w ym agało dogodne m iejsce na p rzepraw ę; ale odtąd
dążąca prosto do p u n k tu przeznaczenia.
D o obozu pod C zerw ińskiem p rzy b y ł do k ró la D obiesław Skoraczow ski w poselstwie od panów w ęgierskch, znajdujących się
w obozie krzyżackim z zapytaniem co do czasu i m iejsca, gdzieby m o­
gli trakto w ać o pokój. S koro w rócił z odpow iedzią, p y ta ł go się W .
M istrz przede w szystkiem o to, gdzieby się znajdow ał obóz królew ski,
czy złączy ł się z nim ks. W ito ld i czy w idział m ost, który, ja k m u
m ówiono, n a pow ietrzu m iał być zbudow any. G dy mu D obiesław n a to
szczerze odpow iedział, M istrz U lryk, odezwawszy się z p o g ard ą o w oj­
sku litew skiem , w którem jak o b y więcej byw ało ludzi do łyżki niż do
zbroi, nie c h ciał dać w iary w istnienie u P olak ó w m ostu, doniesiono
m u bowiem , że król polski po nad W is łą się b łą k a i u siłu je, ale nie
może przepraw ić się przez rzekę i że wiele je g o ry cerstw a, sz u k ają c
b ro d u , potonęło, a ks. W ito ld sto i n ad N a rw ią , lecz nie śmie jej p rz e ­
kroczyć.
P o k azu je się ztąd, że pom im o bliskości w o jsk a królew skiego,
K rzy ż a c y nie m ieli o poruszeniach jeg o żadnych ja sn y ch w iadom ości;
a że Z akon m iew ał zwykle doskonałych szpiegów i byw ał dokładnie
pow iadom iany o wszystkiem , co się u nieprzy jaciół działo, w ypada
zaniedbanie to policzyć n a k a rb M istrz a U lry k a . A przecież gdyby
się zaw czasu dow iedział o budow aniu m ostu, niezb yt daleko od sw ych
g ranic, m ógłby go b y ł zniszczyć i tym sposobem m ógłby był nabaw ić
P olakó w wielkiego kłopotu, a może i c a łą w ypraw ę zd o łałb y b y ł
zwichnąć.
N a z a ju trz po N aw iedzeniu N ajśw iętszej P a n n y , t. j. 3-go lipca,
ru sz y ł k ról z n ad brzegów W isły , a ,d ą ż ą c "ku granicom n ie p rzy ja ­
cielskim , sta n ą ł obozem pod wsią Zochow em . T u mu doniesiono
o porażce, ja k ą J a n u s z z B rzozogłow y z a d a ł K rzyżakom . W trz y
dni po upłynionym term in ie ro zejm u ,,ch ciw y sp o tk an ia z n iep rz y ja­
cielem , p o b ieg ł J a n u s z pod zam ek Św iecki, wziąwszy z sobą dość
liczny zastęp ry cerstw a, k tó re ja k o zasadzkę u k ry ł w m iejscu sposobnem ; sam zaś z g a rs tk ą ochotniejszśj drużyny rozpuścił w pobliżu
Św iecia łupieztw a i pożogi. K rzyżacy, spostrzegłszy niep rzy jaciela,
nie widząc sił pow ażniejszych puścili się n a ty c h m ia st w pogoń za
Ja n u sz e m , k tó ry udaw szy ucieczkę, cofał się i nap ro w ad ził ścig a­
jąc y ch go w zasadzkę. W ów czas u k ry ci P olacy w ypadli niespodzia­
nie i otoczyli d okoła K rzyżaków , k tó ry c h jed n y ch pozabijano a d r u ­
gich do niewoli wzięto. P om iędzy tym i je ń c a m i znalazło się tak że
pięciu braci zakonnych. B y ł to d o b ry początek i niejako pom yślna
w różba rozpoczynającej się wojny. O ile to szczęśliwe zajście doda­
ło serca Polakom , o tyle zasm uciło K rzyżaków ').
J a g ie łło , wyruszywszy dn. 4 lipca z Ż ochow a, nocował na ł a ­
n ach ja k ie jś nieznanej wioski, a 5 go lipca sta n ą ł obozem pod wsią
Jeżow ein. T u przyjechali do niego posłow ie w ęgierscy z prośbą
o w arunki, n a ja k ic h zgodziłby się zawrzeć pokój. K ró l d a ł dnia
n astęp n eg o kategoryczną odpowiedź, że za jed y n e spraw iedliw e w a­
ru n k i do zaw arcia trw ałeg o pokoju, uważa: ustąpienie P olakom D o ­
b rzynia, a L itw ie Ż m udzi. Posłow ie ośw iadczyli, że uw ażają wy­
m ag an ia co tylko objaw ione za słuszne, lecz m uszą się z niem i od­
n ie ść do swego p a n a i do W -o M istrz a . J a g ie łło tym czasem po
obiedzie, n a k tó ry z a p ro sił tak że posłów w ęgierskich '), u d a ł się
w d alszą drogę i d o ta rł do wioski ja k ie jś nad rzek ą W k rą położo­
nej. T u książę W ito ld u rz ą d z a ł w ojsko litew skie, a podzieliwszy
j e n a chorągw ie, w każdej z n ich, stary m obyczajem przodków , lu ­
d z i na lichszych koniach siedzących albo niedostatecznie u zbrojo­
nych, pośro d k u um ieścił, ab y ich zasłaniali jeźdźcy w ybrańsi, n a
tęższych kon iach i w lepszej zbroi.
C horągw ie te postępow ały
ściśnionem i rzędam i, u n ik a ją c w ew nątrz przedziałów i odstępów ,
w znacznym je d n a k między sobą oddaleniu. Chorągw iom w yznaczył
ks. W ito łd dowódzców i ro z d a ł im znaczki czyli proporce, w liczbie
40 . W sp ó ln ie z w ojskiem litew skiem odbyło popis i wojsko polskie,
podczas któ reg o przed królem , stojącym wraz z panam i w ęgierski­
m i n a wyniosłym wzgórzu, chorągw ie poruszały się okazale, przecią­
g a ją c po rozleglej rów ninie porządnem i s z y k i2). Tegoż dnia zatrw o ­
żono obóz zm yśloną w ieścią o zbliżaniu się nieprzyjaciela, w sk utek
czego w szystko wojsko sta n ę ło porządnie pod bronią. W ten spo­
sób chciał król przyuczyć swych żołnierzy do gotowości bojowej 3).
O puściw szy swoje stanow isko, przy b y ł J a g ie łło dn. 7-o lipca do wsi
B en d zin a, n ad rz. W k rą położonej i ta m przez dw a dni obozował.
L itw in i i ta ta rz y , uw ażając pow iat przez rz. W k rę przerżnięty za
k ra j krzyżacki, pustoszyli go po b a rb a rz y ń sk u , popełniając wielkie
okrucieństw a. W sk u tek czego k ról ogłosił k a rę śm ierci n a tych,
k tó rz y b y się podobnych srogości dopuszczali 4). 9 go .lipca w kro­
czyło w ojsko królew skie do ziemi n ieprzyjacielskiej przebyw szy las,
rozciągający się n a dwie m ile długości, za którym ro z p o sta rła się rów ­
nina, n a w szystkie strony o tw a rta . T u podniesiono chorągw ie królew ­
sk ie i książęce, tudzież k sią ż ą t mazow ieckich i panów polskich, z niezm iernem serc w zruszeniem i zapałem pow szechnym . K ró l W ła d y ­
sław , ująw szy za chorągiew wielką, n a której m isternie wyszyty był
o rzeł b iały z rozciągniętem i skrzydłam i, dziobem otw artym i w koro­
nie na głow ie, ja k o h erb i godło całego K ró lestw a P o lsk ieg o , odmó­
w ił stosow ną modlitwę, a gdy rozw inięto w szystkie chorągw ie, woj­
sko zaśpiew ało ojczy stą pieśń „B ogarodzico, D ziew ico!" ).
') Tam że, 19.
ł ) W nosząc ze szczegółów miejscowości, m ogło to być m ie­
dzy wsiami Zgliczynem a Gałuszynem . 3) Długosz, 1 9 , 2 0 . W idać ztąd, ja k dawno
praktykują się w wojskach zmyślone alarm y. 4) Ibid. 2 0 , 2 1. ł ) Długosz, 1. c.
21, 22.
W o jsk o polskie nie m iało dotąd wodza; albow iem król, b ęd ący
osobiście w obozie, chociaż p o siad ał wysokie zdolności polityczne,
i dokazał w ielką zabiegliw ość i przezorność w rozporządzeniach przy­
gotow awczych do wojny, nie czuł się uzdolnionym do prow adzenia
swych żołnierzy n a polu bitw y. C hciał więc z początku u rz ą d te n
polecić kom ukolw iek z przytom nych w w ojsku Czechów lub M oraw czyków, słynnych za najbieglejszych w sztuce w ojennej; lecz żad en
z nich nie chciał p rzy jąć n a siebie tych tru d n y c h obowiązków, z oba­
wy aby n ań nie p a d ła w ina w razie niepom yślnym , zw łaszcza, że lu d
trz eb a było pro w ad zić liczny i kierow ać n ielad a w ypraw ą. P ow ie­
rzył tedy k ró l rząd i dowództwo n ad w ojskiem polskiem Z yndram ow i
z M aszkow ic, m iecznikow i krakow skiem u, mężowi m ałej w praw dzie
postaw y, ale serca w ielkiego i znanej w sp raw ach w ojennych biegło­
ści *). W o jsk o litew skie spraw ow ał osobiście W . książę litew ski
W ito łd . O n też ja k się zk ąd in ąd okazuje pow inien być uw ażany z n
w odza naczelnego połączonego wojska.
P o uskutecznieniu tego w szystkiego, poszło wojsko w d alszą
d ro g ę i tegoż d nia stan ęło obozem, m iędzy jeziorem C h e łst i T rz c i­
no, w bliskości L u dzborza (L a u te n b u rg ), ju ż złupionego i spalonego.—
10-go lipca ru szy ł k ró l z tego stanow iska i uszedłszy dwie m ile,
sta n ą ł u wielkiego je z io ra K upkow a, pod zam kiem i m iasteczkiem
K u rz ętn ik ie m (K a u e rn ik ) n a d D rw ęcą położonym 2).
N a przeciwnej stro n ie rzeki leżeli K rzyżacy. W . M istrz zrozu­
m ia ł nareszcie d okąd zm ierzało wojsko polskie, nie m ógł je d n a k od­
gadnąć, ja k ą m ianow icie drogę obierze. Z tą d skierow ał n a jp rz ó d
W . m arszałk a z kom turam i O strodzkim i B ro d n ick im , tudzież w ójtam i B raty ań sk im i Tczew skim , przydaw szy im k ontyngens b isk u p a
Sam landzkiego, k u górnej D rw ęcy. Z ta m tą d w ypraw ił m a rsz a łk a
do D ziałdow a (Soldau) 3J, a dowiedziawszy się, że nieprzyjaciel ju ż
je s t tylko 3 mile od D ziałd o w a oddalony, w ydał 8 go lip ca ro z k a z ,
żeby wojsko sk u p iło się do K u rz ę tn ik a , dokąd ściągnęły też oddzia­
ły z D ziałd o w a i N ied zb o rk a (N e id en b u rg a) *). T u , rozkazaw szy o b a
brzegi D rw ęcy wysokiem i o stro k o ły obw arow ać, sprow adził o g ro m n ą
liczbę dział z M alb o rg a i innych zamków tudzież znaczne zasoby
') Ibid. Co do urzędu Maszkowskiogo może wprowadzać w błąd najprzód
to, źc przywodząc wyjaku polskiemu, w radzie wojennćj nie zasiadał i że sprawi­
wszy szyk pod Grunw aldem , stanął na czele chorągwi. Ale był on tylko m iecz­
nikiem krakowskim , a do rad zwykle powoływano wojewodów i kasztelanów, że zaś.
stanął na czele chorągwi, pochodziło to z obyczaju. W ódz w owe czasy m usiał
osobiście przywodzić wojsku.
Za dowód może służyć to, że co do Jagiełły uradzili
„żeby ani w szyku nie stawał, ani do żadnćj chorągwi nie należał." W każdym r a ­
zie za wodza naczelnego połączonego wojska powinien być uważany W . ks. litewski,.
W itold.
Maszkowski pełnił jakoby urząd hetm ana polnego.
2) Długosz, 1. c. 2 3 . Jezioro Rupkowo dziś nieistniejące.
3) V oigt, 7 7, prz. 4 .
4) tamże.
ży wności i zam ierzał, ja k w idać, położyć tam ę, dalszem u pochodo­
wi k ró la ').
Skoro żołnierze polscy po przybyciu na obozowisko p o strz e g li
że K rzyżacy ta k blisko stali, zaraz część ich w ybiegła n a h arc, przyczem z a b ra ła 50 koni nieprzyjacielskich, k tó re w D rw ęcy pław iono,
powaliwszy z nich jeźdźców . R eszta zaś ry cerstw a, w śród k tó reg o
je d n i spoczywali, drudzy się posilali ujrzaw szy kurzaw ę, przez owe
konie do obozu prow adzone spow odow aną i m yśląc, że to niep rzy ja­
ciel nadchodzi, rz u c iła się do koni i broni, porzuciwszy sen i jadło;
lecz sp raw a się p rędko w y jaśniła i wojsko się w calem obozie n ieb a­
wem uspokoiło.
W obozie pod K u rz ę tn ik ie m ustanow ił król W ła d y sła w ra d ę
w ojenną z ośm iu panów rad n y ch , pod przewodnictwem b r a ta swego
W . K s. L itew skiego, W ito ld a . W eszli do niej: K ry sty n z O strow a,
k asztelan i J a n z T arn o w a, wojew oda krakow scy, Sędziwój z O stro ­
rogu, wojewoda p o zn ań sk i,, M ikołaj z M ichałow a, W -d a S andom ier­
ski, M ik o łaj, proboszcz u S-go F lo ry a n a , podkanclerzy, Zbigniew
z B rzezia, m arszałek królestw a i P io tr S zafraniec z Pieskow ej S k a ­
ły , podkom orzy krakow ski. O bow iązkiem ich było, n arad zać się
w tajem n icy n a d tera w szystkiem , co się odnosiło do prow adzenia
w ojny, m ianowicie: k tó ręd y prow adzić wojsko, w których m iejscach
staw ać obozem, aby mieć pod dostatk iem wody, żywności i drzew a,
gdzie obierać stanow isko d la sp o tk an ia nieprzyjaciela, w ogóle, ja k
postępow ać w różnych p rzy p ad k ach , k tó re wojna n astręcza. P o d
rozkazam i ra d y znajdow ało się dw óch przew odników , św iadom ych
wszelkich d ró g i przesm yków w k ra ju pruskim , T ro ja n z K ra sn e g o staw u i J a n G rynw ald, wójtowie Parczew scy, w P ru sa c h urodzeni,
k tó rz y podczas n a ra d y , stali na zaw ołanie u w rót nam iotu, gdy
o dalszym pochodzie i stanow iskach n a rad z ać się m iano. W ta k i
sposób, otoczony siedm iu radzcam i, spraw ny i dzielny książę W i­
to ld , n a ra d z a ją c się, ro zp y tu jąc przew odników , zarząd zał k tó rę d y
iść, gdzie staw ać, słowem, k ierow ał w szystkiem i ru cham i i d z iała n ia­
m i w ojska, p e łn ił więc funkcyą naczelnego wodza 2).
W y d a n o zaraz najsurow sze rozkazy, aby n ik t się nie w ażył
w ystępow ać z obozu, dopókiby m arszałek K rólestw a Polskiego, Z b i­
g niew , chorągw i królew skiej m niejszej czyli proporca nie podniósł.
Z a nim dopiero wszyscy wychodzić m ieli i nikom u nie wolno go b y ­
ło w yprzedzać. N iem niej zastrzeżono, żeby n ik t h a s ła w ytrąbyw ać
nie śm iał, prócz (jego) trę b a c z a królew skiego, na którego pierwsze za­
g ra n ie p rzed św item albo na zaran k u lub w jakim kolw iek innym
czasie, wojsko pow staw ało i b ra ło się do broni, za drugiem zaś w t r ą ­
bę uderzeniem sio d łało konie, a za trzecióm w yruszało z obozu, po­
s tę p u ją c za m arszałkiem i ze swym znakiem , do którego każdy
n ależał.
') Poailge: „do lis (M eistor) czufuhren mai, fleisch, und trank, harnisch, goschoss in dus lieer.” 2) Długosz, 1. c. 2 3, 2 4 .
P rz e d postaw ieniem dalszego kroku, w obec nieprzyjaciela,
■stojącego n a przeciw ległym brzegu rzeki, uw ażał sobie kró l polski
za obowiązek, uczynić o sta tn ią próbę, czyby się nie udało zaw rzeć
z nim pokoju i p o słał w tym celu rycerza swego P io tr a K orczboga,
do panów w ęgierskich, znajd u jący ch się ciągle w obozie K rzyżaków ,
żąd ając od nich stanow czej odpow iedzi co do układów pokojowych
z zakonem . M istrz je d n a k na uczynione m u w tym przedm iocie py­
tan ie, odpowiedział, że w obecnem położeniu sp ó r m iędzy nim a k ró ­
lem polskim i W . ks. L itew skim może być tylko mieczem rozstrzygniony.
P o tak iem ośw iadczeniu ze stro n y krzyżaków , trzeb a było m y­
śleć o dalszych k rokach w ojennych, n ara d z a n o się więc co czynić.
U derzyć n a n ieprzyjaciela, zajm ującego stanow isko za rzeką, obw a­
row anego o strokołam i, zab item i po obu je j brzegach, tudzież opa­
trzonego w liczną a rty le ry ą i strzelców , było zupełnem niepodobień­
stw em . N ie m niśj m ógł nieprzyjaciel, jeżeli nie u d arem n ić zu­
p ełn ie, to w każdym razie wielce u tru d n ić przepraw ę i n a innem j a kiem ś m iejscu przez D rw ęcę. A żeby więc nie n a ra ż ać się n a za ­
wód i w ojska n a n iep o trzeb n e s tra ty , postanow iono obejść rzekę
D rw ęcę u jej ź ró d ła '). B y ł to pom ysł b ard zo oryginalny, w d a ­
nym je d n a k razie można go było zastosow ać J). R z e k a D rw ęca bie­
rze początek koło wsi D robnicy i płynie z początk u k u północnem u
zachodowi do je z io ra D rw ęckiego, a w ypłynąw szy z tegoż jez io ra ,
biegnie z północnego wschodu n a południow y zachód. B ieg więc
je j m a k sz ta łt h a k a ze zgięciem u jezio ra D rw ęckiego. A żeby obejść
rzekę u źró d ła, trz e b a było sięgnąć aż do ni. H o h e n ste jn u , k tó re
ju ż poza nim się znajduje. P r o s ta d ro g a, w iodąca do tego celu, p rz e ­
chodziła przez T ylice, L ondzin; M erw alde i Gręjerswalde. L ecz
i dziś ta droga, p row adząca przez okolice w zgórzyste, p o p rzerzynane rzeczkam i, stru m ien iam i i jezioram i, b yłaby d la a rm ii, obciążo­
nej tab o ram i i a rty le ry ą tru d n ą do pochodu, w owe zaś czasy m u sia­
ła być niepodobną do przebycia. P ochodzi to ztąd , że rzek i w tej
')
W r. 1 3 3 0 , gdy W ładysław Łokietek najachał Chełm ińskie krzyżacy
podobnież zajęli stanowisko za Drwęcą.
Król, widząc trudność przeprawy w obec
nieprzyjaciela, pociągnął niby ku Brodnicy, zostawiwszy kilka rot w ukryciu n a ­
przeciw przeprawy; a gdy wojsko zakonne, uwiedzione poruszeniem Polaków, poszło
za nimi drugą stroną rzeki, roty ukryte przeprawiły się przez rzekę i dymem dały
znak królowi, aby natychm iast zawrócił i przeprawę ubiegł.
Być m ole że poraź
drugi Krzyżacy tym fortelom złapaćby się nie dali (K rom er). 2) T hunert (s. 50
przypisek ż ) powiada, że W ładysław nie prosto, ale na około przez Działdowo do
Dąbrówna poszedł, dla tego, żo w innym razie Krzyżacy poszliby za nim i odcięliby go od Polski. A przecież mogliby oni uczynić to samo, ścigając go, pod­
czas cofania się do Działdowa. T ak w pierwszym, j a k w drugim razie, zm iana
kierunku na północ, w obec nieprzyjacielskiej arm ii, znajdującej się z tyłu, lub obok,
wystawiałaby na niebezpieczeństwo odcięcia go od Ojczyzny.
okolicy i w całych P ru sa c h p ły n ą przew ażnie albo z północy n a po­
łu d n ie (należące do system u W isły ), albo z p o łudnia na północ (na­
leżące do spływ u m orza Bałtyckiego). Je z io ra m ają też przew ażnie
form ę w ydłużoną w tym że kieru n k u . K o m unikacya więc i lepsze
d ro g i przechodzą głównie z południow ych ku północnym stronom ,,
a więc i pochód w ojska łatw iejszy j e s t w edług biegu rzek, aniżeli
w poprzek. Z n a jd o w a ła się w praw dzie d roga w pożądanym k ie ru n ­
k u z zachodu n a wschód, n a B ra ty ja n i Lubaw ę, ale z tej k ró l
oczywiście korzystać nie m ógł.
U radzono tedy, m iasto zm iany
linii o p eracy jn śj, za pom ocą m arszu niejako bokowego, cofnąć się do
D ziałdow a, a ztam tąd dążyć ju ż prosto do H oh en stejn u . W ym aga­
ło to w praw dzie znacznego n a k ła d u drogi i znacznej stra ty czasu,,
lecz tu chodziło o u niknienie nieprzebytej zapory i o uniknienie
boju w niekorzystnych w arunkach.
Stosow nie do powziętego postanow ienia, ru szy ła a rm ia królew ­
ska 11 lipca, o pierw szym b rzasku po w y trąb ien iu hasła; a cofając
się tą ź sam ą d rogą, k tó rą szła poprzednio, p rz y b y ła n a daw ne sta ­
nowisko swoje p od m. L udzborz. T u w ytchnąw szy pociąg n ęła ku
D ziałdow u, i nie dochodząc m iasteczka tego, pod W sią W ysoką (H o h e n d o rf) s ta n ę ła obozem. P o ta k d łu g im i trudnym pochodzie, zro­
biwszy 6 m il praw ie w d n iu lipcowym, żołnierz potrzebow ał wy­
poczynku; zatrzy m an o się więc n a tern stanow isku cały dzień n a ­
stępny.
Do obozu pod W ysoką W sią , przybył w poselstw ie od panów
w ęgierskich sziązak, F ry c z z R e p tk i, i n a tajem nem posłuchaniu
u k ró la doręczył m u list, w ypow iadający w ojnę i przez Z y g m u n ­
ta cesarza. S zep n ął je d n a k n a stro n ie Ja g ie lle , ażeby nic sobie z tej
d e k laracy i nie robił; gdyż cesarz wcale nie m yśli wszczynać wojny
z P o lak am i; ale chodzi mu tylko o w yłudzenie od K rzyżaków pienię­
dzy. L is t te n je d n a k k a z a ł k ró l W ła d y sła w zachow ać w ta jem n i­
cy, aby na ta k ą w iadom ość serce rycerstw u nie upadło.
G dy m istrzow i donieśli o cofnięciu się P olaków , p rzy jął on
z początk u m anew r ten za ucieczkę. T ru d n o je d n a k było pogodzić
się z tą m yślą; ab y tuk liczna a rm ia o d stąp iła z podobną łatw ością
od swego przedsięw zięcia. Z o sta ją c ted y w niepewności, co do z a ­
m iarów królew skich, w ah ał się m istrz U lry k , co m a począć, chociaż
i k to inny na jego m iejscu, byłby w ciem niejszym kłopocie. N areszcie
zdecydow ał się przeprow adzić swe wojsko do B ra ty ja n u , gdzie k azał
12 mostów n a D rw ęcy zbudow ać, z czego się pokazuje, że myśl
o p lan ach nieprzyjaciela nie b y ła m u zupełnie obcą.
P oniew aż przew idyw ano, że la d a dzień może n a stą p ić starc ie
z K rzy żak am i, p rz y ją ł k ró l W ładysław z calem w ojskiem S a k ra ­
m e n t P rzen ajśw iętszy i po w ysłuchaniu M szy Ś -tśj, w dzień św.
M ałg o rzaty , 13-go lipca, zw inął obóz, a w ysław szy dwie godziny
w cześniej pociągi wojenne, ru sz y ł z w ojskiem ku D ąbrów nie. N ie
dochodząc je d n a k do m iasteczk a o pół m ili praw ie s ta n ą ł n a noc­
leg nad jeziorem D ąbrow skiem ').
Słońce w ty m dniu lipcowym niezm iernym d o p iekało skw a­
rem . G dy ku wieczorowi nieco ocbłodło, w ielu rycerzy z obozu
królew skiego pobiegło d la obejrzenia m iasta ku D ąbrów nu; ale z n a j­
dująca się tu załoga krzyżacka, obaw iając się napadu, w ystąpiła
przeciw nim zbrój no i w net żwawe n astąp iło spotkanie, k tó re w ta k
zaciętą urosło bitw ę, że polscy rycerze, poraziw szy nieprzyjaciół,
i zmusiwszy ich do odw rotu, sam i rzucili się n a m iasto. B yło ono
opasane niety lk o wysokim i g rubym m urem z kilku w ieżami, ale
i położeniem sam em bvło silne, gdyż z dwóch stro n om yw ała je w oda
dwóch jezior, obok siebie leżących; ze strony zaś ląd u był do nie­
go je d e n tylko w ązki i ciasny p rzy stęp , głębokim rowem zam ­
knięty 2). K r ó l dowiedziawszy się o tern zajściu, k a z a ł przez podwojskiego zaw ołać n a rycerstw o polskie, aby odstąpiło od m iasta,
z obawy, iżby przy jego dobyw aniu nie poniosło klęski. M łódź a to ­
li ochocza, nie zw ażając n a zakaz królew ski, rz u c iła się na m ury i po­
m im o zaciętego oporu obrońców zdo b y ła m iasto. Z naleziono w nim
bogate łupy, gdyż ludność okoliczna i szlach ta, z obawy nieprzyjacie­
la, sch ro n iła się tu z d o statk am i i zasobam i żywności k tó re j o k az ała
się ta k a obfitość, że niem al całe w ojsko królew skie, naładow ało nią
swe wozy. Spraw ili tu polacy rzeź stra sz n ą , nikogo nie oszczędza­
ją c , przez zem stę za przeszłe o krucieństw a krzyżackie, i w końcu
podpalili m iasto.
W tym że dniu doznało rycerstw o polskie n a innem miejscu
porażki. Z ostaw iony d la strzeżen ia g ran ic od strony P om orza wo­
jew oda k alisk i, M aciej z W ąso sza, zebraw szy szlach tę pom iędzy
rzek ą W e łn ą i g ra n ic ą pom orską o siadłą, w ta rg n ą ł zbrój no n a P o ­
m orze i rozpuścił szeroko grabieże i pożogi. P rzy w o łan y z Nowej
M arch ii d la pow strzym ania tej napaści, M ic h a ł K u c h m e jste r wy­
s tą p ił przeciwko wojewodzie M aciejow i i stoczył z nim bitw ę, a lubo
szlach ta polsk a sta w a ła m ężnie, gdy dow ódca, (ów wspom niony M a ­
ciej) z pola pierw szy u m k n ą ł, wojsko poszło w rozsypkę. O tśj je ­
dn ak klęsce zam ilczano przed królem i rycerstw em , ażeby nie o sła­
biać duch a 3).
N iespodziew ane zdobycie D ąb ró w n a zm usiło k ró la do pozosta­
n ia 14 lipca n a m iejscu. T rz e b a bowiem było pozbierać resztę żyw­
ności, pochow auśj po d o łach i piw nicach, nie m niej trz e b a było
rozporządzić pojm anym i jeńcam i, z k tó ry c h zatrzym aw szy m ni­
chów krzyżackich i szlachtę, w szystek gm in m ieszczański i wiejski
kazano puścić do dom u.
')
Długosz 1. c. 8 2 , 3 3 , 2) Z m uru, którym Dąbrowno było niegdyś opa­
sane, pozostały jeszcze kaw ałki, ułożone grubo z ogrom nych kam ieni polowych.
Stoi jeszcze jedna wieża i ,,h a u s " czyli zamek krzyżacki.
3) D ług. 8 4 .
W nocy z 14 go na 1 5 -ty lip ca p ad ałd eszcz ulewny wśród grzm o­
tów i błyskaw icy; po tern zerw ał się w iatr gw ałtow ny. K ró l, k tó ry
swoim zwyczajem ch ciał przed w yruszeniem w pochód w ysłuchać
M szy Ś te j, k azał jeszcze przed św item rozbić nam iot, służący do
o dpraw ian ia nabożeństw a; lecz gdy z powodu zbyt silnego w iatru
uczynić tego żadną m iarą nie m ożna było, wojsko, za ra d ą ks. W ito l­
d a, ju ż za dnia w yruszyło w d rogę. Tu znowu deszcz się puścił
i nie u sta w a ł podczas pochodu, co było powodem, że wojsko p o l­
skie, uszedłszy tego d n ia tylko p ó łto ry mili, stan ęło obozem. Grdy
się chm ury rozeszły i słońce zaśw ieciło, ro zkazał J a g ie łło u sta ­
wić n a górze n a d jeziorem L u b eń kaplicę obozową, aby przez ten
czas, gdy rycerstw o ro z k ła d a ło się n a stanow isku, m ógł w ysłuchać
nabożeństw a.
W y p a d a nam tu rozw iązać pytanie, gdzie m ianowicie obozowa­
ł a tego d n ia t. j. 15 lipea, a rm ia królew ska; gdyż g en e ra ł K o h le r m iej­
sce obozow iska w ojska polskiego i litew skiego wyznacza n a północ od
wsi Ł ogdow a (L ogdau) 2). R zeczą zdaje się n a tu ra ln ą , że wojsko m u­
siało spoczywać tam , gdzie postaw iono kapliczkę królew ską a raczej
koło niej, a więc n ad jeziorem L u b eń . Przypuszczenie to d aje się
uspraw iedliw ić innem i jeszcze względam i.
P ow iedzieliśm y w yżśj, że d la obejścia źródeł rzek i D rw ęcy,
pochód m u siał być skierow any na H ohenstein, O d m iejsca obozo­
w ania pod D ąbrów nem m ożna się dostać do tego m ia sta dwom a
drogam i: albo na Leszcz (H esch lich t), O strow ite (O strow it), L u d ­
wiko wo, (L udw igsdorf), S ztam b ark (T a n n e n b erg — nazwa R u d a, w p a­
m ięci ludu zaginęło), M tihlen; albo na O strow ite, Logdowo i L i­
nowo, a potem po za jeziorem L ubeńskim także na M uhlen. D ługość
obu d róg je s t zupełnie jednakow a, — w iorst 11; lecz gdy pierw sza
z nich nie d otyka wcale L ubeńskiego jeziora, d ru g a przechodzi obok
niego. J e ś li więc u D łu g o za je s t w zm ianka o jeziorze L ubeńskim ,
w ypada ztąd , że arm ia królew ska w y b rała drogę n a Linow o, i obozo­
w a ła w okolicach tej wioski, a w łaściw ie n a północ od niój, n ad je')
Generał KOhler, n a s . 7 1 4 mówi: „ A m 1 5-en, hałd nach T agesanbruch, wnrde der M arsch von Soi ten der Polen in der R ichtung auf Ho—
henstein fortgesetzt.
Der W og ftthrte Ober Logdau, Tannenberg links lassend, auf M u h len ." Obozy polski i litewski umieszcza na planie między Ł ogdowem i Ludwikowem, a nam iot kościelny stawia na wysokiej górze 7 4 0 stóp wyso­
kości m ającćj, w odległości przeszło 2 ,0 0 0 kroków od jeziora Lubeń, na tćj zasa­
dzie, że z tćj wyniosłości m ógł się łatwo przezierać w wodach jeziora, podług tego ja k
mówi Długosz: „tabernaculum capellae supra collem editiorem lacum Luboń spectan­
tem , locari... praecepit" (1. c. 3 6 ). Naprzód z wyniosłości, na którą KOhler wskazuje,
nam iot kościelny w wodach jeziora przeglądać się nie m ógł, o czćm generał łatwoby się przekonał, gdyby się udał na miejsce. Co zaś do obozów, to w miejsco­
wości dalckićj od wody, tćj piorwszćj potrzeby ludzi i koni, tak liczne wojsko roz­
kładać się nie m ogło. Od przypuszczalnego obozowiska Litwinów do jeziora L u-
ziorem L u b eń . N a d to ze stanow iska n a placu boju w ojska polskiego
i litew skiego przychodzim y do wniosku, źe pierwsze leżało bliżej, a d ru ­
gie dalej, czyli więcej posunięte na północ od wsi U lnow a. M ogło
to z tąd wyniknąć, że wojsko litew skie było tego dnia w m arszu n a
przedzie. D zisiaj podczas pochodów oddziały wojska wspólnie m aszeru­
jącego zachow ują kolej w w ystąpieniu z m iejsca noclegu, lżej bowiem
je s t tym , którzy wcześniej w yruszają, bo nie czekając n a innych,
pierw ej przychodzą n a obozowisko; tym czasem gdy w yruszający n a
o sta tk u m uszą czekać, nim poprzedni nie w yciągną, i dla tego póź­
niej przychodzą na nocleg. B yć bardzo może, że te n obyczaj za
chowy w ał się i w a rm ii królew skiej ').
P raw ie jednocześnie z P o lak am i i L itw inam i albo niewiele co
pierw ej, przybyli K rzyżacy w okolice T a n n e n b e rg a 2). W . M istrz
przeniósł się 13 lipca z B ra ty a n u do L ub aw y (L o b au ) 3); w czem nie
m a nic dziwnego, m ógł się bowiem w czas dowiedzieć o pochodzie P o ­
laków do D ąb ró w n a, z a jął więc stanow isko u L ubaw y n a prostej drodze,
prow adzącej z D ąb ró w n a do M alb o rg a, ażeby ich do tego m iasta nie
dopuścić. J e s t je d n a k rzeczą n iep o jętą, d la czego wyruszył w d ro ­
g ę z 14-go n a 15 lip c a w nocy, u p rz e d z a jąc n iep rzy jaciela w k ie ru n ­
k u dalszego m arszu arm ii królew skiej. C hybaby m iał ja k im ś nie­
znanym sposobem wiadom ość o dalszych zam iarach k ró la lub też dom y­
ślnością p rzen ik n ął jego plany.
G dy w ojsko królew skie zajęte było u rządzeniem obozu i w sk u ­
te k tego znajdow ało się w zupełnym nieładzie— sine lege et sine
o rd in e, ja k pow iada D ługosz, a k ról, po u staw ieniu kaplicy obozo­
wej, udaw ał się n a nabożeństw o, zaczęli przybiegać do niego p o ­
słań cy od straży, k tó rą utrzym yw ała chorągiew nadw orna, z wie­
ścią, że widzieli n ieprzyjaciela. N a zap y tan ie ile go było, je d e n
odpow iadał, że je d n ę a drugi, że dwie chorągw ie w idział. B y­
ły to bezw ątpienia podjazdy, w ysłane przez K rzy żaków d la zabed będzie do 3 -ch wiorst drogi i prawie tyleż do obozu polskiego. Nawet n aj­
bliższo wsio Logdowo i Ludwikowo odlegle są od obozów około wiorsty drogi.
Rzecz dziwna, że generał pruski m dgł w podobnym miejscu przypuszczać obóz woj­
ska. Jest to grzech przeciwko artykułom służby polowćj (Felddienstroglem cnt).
K ierunek drogi pochodu, przez p. KGhlora wskazany, jest także nieokreślony. D roga
do Hohenstejnu prowadzi albo na Tannonberg, albo na Ulnowo; we wskazanym zaś
przez ICOhlcra kierunku i dzisiaj żadnej drogi nie ima.
') Porządek ton spotyka­
my i w przepisach o ciągnieniu wojska w Tarnowskiego ,,Consilium rationis belli­
c ae" wydanie Turowskiego, Krakdw, 1 8 5 8 r. s. 2 4 .
3) Posilge 3 1 5, powiada:
„ u n d ezogin m it cintrechtigom Mute und willin dem Konigo enkegen von der Lubow
czum T annenberga."
Długosz 34 pisze: że m istrz ściągnął do wsi Grunwaldu;
ale Posilge, jak o stronnik Krzyżakdw musiał o tćm lepićj wiedzieć. Być przytćm może, iż mistrz spodziewając się, że wojsko krdlewskie pójdzie na Hohensteiq
przez T annonberg, dotarł do tćj wsi, aby m u drogę zagrodzić. Zobacz piań
bitwy.
3) K ohler, 7 16.
sięgnięcia wiadom ości o nieprzyjacielu. Rzecz n a tu ra ln a , że do­
póki one nie w róciły i nie doniosły, w k tó re j stronie i w j a ­
kim stan ie znaleźli a rm ią królew ską, nie m iało wojsko k rz y ż a c ­
k ie a n i ra c y i a n i potrzeby staw ać w szyku; a chociaż skupione n a
odpoczynku, którego po uciążliw ym czterom ilow ym m arszu po trze­
bow ało '); to w każdym razie nie w tym stanie, ażeby n aty ch m iast
n a niep rzy jaciela nieprzygotow anego n apaść. N ie m a więc racyi
P o silg e , gdy zarzuca M istrzow i, że nie sk o rzy sta ł z chwili i nie u d e­
rz y ł n a w ojsko królew skie w tenczas, kiedy ono znajdow ało się w n a j­
w iększym nieład zie, będąc zajęte urządzeniem obozu 2), tśm więcej
że n a ty c h m ia st po u k azan iu się chorągw i krzyżackich, rycerstw o
polskie siadło n a koń a k ró l ro zk azał posłać m arsz ałk a z 4 — 6 cho­
rągw iam i przeciw nieprzyjacielow i 3).
P rzy b y ło tśź -w o jsk o krzyżackie do T a n n e n b e rg a niewiele
wcześniśj od królew skiego. P olacy w yruszyli z noclegu ju ż za dn ia
i uszli tylko 1*/a mili. J e ż e li więc rozpoczęli pochód o 6-tej, m ogli
być w U lnow ie około 8 '/;. K rzy żacy m ieli do p rzejścia niem al 4
m ile, i ażeby przybyć do T a n n e n b e rg a o 6 -ej, m usieli wyjść z L u ­
baw y p rzynajm niej o 2-giej po północy, a jeżeli z odpoczynkiem to
o 12-tej w nocy. W y n ik a ztąd , że i w uszykow aniu arm ii ob u stro n ­
n y ch do boju nie m ogło być wielkiej różnicy co do czasu. L ite w ­
skie w ojsko spraw ow ał W ito ld a polskie Z yndram z M aszkow ic.
W tern m iejscu zwrócić m usim y uw agę czy teln ik a n a pozycye,
k tó re zajęły obydwie arm ie, w ystępujące w tej chw ili do boju, po­
niew aż p anuje pod tym w zględem w ielka różnica zdań pom iędzy
dziejo p isarzam i tś j bitw y ł ).
{Dole. nast.).
*) T bunert, s. 52 przyp. 4 Concilbericht: , , Populus tum ex arm is, quam
ex itinere fatigatus.11 2) Posilge: „U n d die Polen woren gar ungewarnet. Hotten
sy (Krzyżacy) den K ouig von stand an angegriffen, sy m ochtin ere und gut
habin irworten.*4 T oż samo wypowiada Długosz, nie zgadza się jednak to wszystko
z położeniem rzeczy.
3) Cronica conflictus.
‘)
U V oigta na planie, załączonym przy t. V II , szyk Krzyżaków przed­
stawiony rozciągniętym z północnego wschodu na południowy zachód, od T annenberga
do SchOnwSldchen, na przestrzeni 6 kilometrów, Polacy m ają czoło zwrócono
w tymże kierunku na odpowiednią długość, T hunert stawia zakonne rycerstwo
między Tnnncnbergiem i Grunwaldem, czołem na południowy wschód, a przeciwko nim
równolegle polaków. Nareszcie K óhler umieszcza szyki obu wojsk między L udwigsdorfcm i Grunwaldem, Polaków czołem na południowy zachód, a przeciwko nim
równolegle Krzyżaków.
v u t/a .
m
g A #
I M
p
m
m
m
w
m
',yjcn>0ut
MCO
i : ir e c e
m
»
MAPKA
dJot/oJ/o/jwcwotsfwc/toeki- wa/jA, /rrd/ptvjAtcA
/ kyxct/fae/v/mtm) śtfu>ai^
/70? lJr/**ut//X tJes7ts
AMŁNBURC
.2*i
t ■ r.
X £ to
> V / tn - jJ tf w
£ ,0 // 4 4 / O tw f*
a
/fv'o/e*vjAf»er4 yx «x»
'*^2- asASeyo „ . _ , ----
aHt>hutsit!n/
^■aDnó.-jJJz
. X » « a Ą .
(M urzcntnik.J /% v+
^
*
'A
e ftjp in , £ tt„a/x; £ L
Q2 uronun
wa'
$5irfni/<
clificĄc.
<3 Ciechanów
'Cura
j,
Zoc/,-ono
oPfoni
KPiOCK
erw/us
I Ufri u m o
'Oczetr
'eiToH'J37j/tu3
'Hjer/ijewre
'H AfJfiltlcriia?
'JioOWCL
żLu& otfttut
>,o rt
PIO TR IW O
KRONIKA PABYZKA,
LITERACKA, H U K O W I
I ARTYSTYCZNA.
^ T o u te la lyre:” Zbiór niewydanych pośmiertnie poozyi W iktora H ugo.— W ystawa
obrazów i rzeźb na polach elizejskich. — „Sen żołnierzy" p. Dotnille.— „G łosy
dzwonu” p. M aignan. — Płótna dekoracyjne do Sorbony: pp. Flam ong, Duez,
Beniam in C onstant.— Pessymizm w sztuce.— Nędza w rozmaitój form ie.— „S iero­
ty " Juliusza Lefebure.— „Obrazy z życia wiejskiego ludu" Juliusza Bretona, L ’Herm itta, Kolia i in n y ch .— Portrety Bonnata i Carolusa D uran.— Rzeźby: „Ślepy i pa­
ralityk" p. T urcan. — Posągi: H om era, J . J . Rousseau, J . B. D um asa. — Pom niki
grobowo hr, Chambord i greckiego bankiera Z aryfi.— Utwory polskich artystów:
„M orderstwo Przem ysława I-go, dokonane przez m argrabiów brandoburskich w Ro­
goźnie" pana G ersona.— „Spotkanie na V ia a p p ia ,” i portret p. Styki. — „R ezygn acy a" i portret p. K rzeszą.— Portrety: p. Bilińskiej, pp. W itkowskiego, Axentowicza, Zawiskiego, Roszczewskiego, pani Szeligi. — Krajobrazy pp. Karbowskiego
i Gąsowskiego.— „ W id o k W enecyi" p. Ziem . (Ziem ięckiogo). — Rzeźby: „Geniusz
W zapasach z siłą brutalną" p. Godebskiego.— Popiersia: pp. Barącza, B ogdańskie­
g o, M arcinkowskiego, W oydygi.— Statuetki: pana Kossowskiego, panny Certowicz.—
A quaforty: p. Feliksa Jasińskiego.— Rysunki, akwarello i t. p. pp. Górskiego,
Iłajh an a , Loevy, Brzeskiego, Bielewieckiego, panien Płużańskićj i D uchyńskiój.—
A rchitektura: p. Lew ickiego.— Pam iętniki p. Nizarda. I rzemówionia Juliusza Si­
m o n .— Powieść „N ieśm iertelny" Alfonsa Daudet. — Jubileuszowy obchód L a Perouse a. — Nowe dzieła o Am eryce. — Encyklopedya Japońska,
1 rasa w Ja p o ­
n ii.— Historya sztuki w opoce odrodzenia.
O d t a t trzech w k ażd ą rocznicę śm ierci W ik to ra H ugo, w y­
d aw ca Q u an tin , z w olą spadkobierców , o g łasza drukiem jedno z dzieł,
pozostałych po słynnym poecie. D w a la ta tem u wyszedł „ T e a tr
w olny,” w ro k u zeszłym „W spom nienia ludzi i rzeczy widzianych*
(„D es choses vues” ), w tym roku „Z biór poezyi* w dwóch w ielkich to ­
m ach pod ty tu łem „T o u te la L y re." S am ty tu ł zd aje się zapow ia­
dać o sta tn ią ju ż publikacyą. J e d n i u trz y m u ją , że to zbiór uryw ków
poetycznych, k tó re poeta sam odrzu cił różnem i czasy z pom iędzy
pism swoich, ja k o niegodne d ru k u , inni znów p rzypom inają, że n a trz y
czy cztery la ta przed śm iercią W ik to ra H ugo, czytano ogłoszeniedzieła pod tym że ty tu łe m . W p raw d zie z pom iędzy dziesięciu tysię­
cy wierszy, świeżo w ydrukow anych bardzo wiele odrzucićby w ypada­
ło, a m ianow icie to, co w o statn im d ziesiątku la t wybiegło z pod
p ió ra poety, nie przypuszczam y je d n a k , ab y on sam m ia ł lekcew ażyć
te utw ory, w któ ry ch widzim y najw ierniejszy obraz jeg o myśli z te g o
okresu la t, a k tó re pod względem bogactw a form y i kolorytu nie
u stę p u ją w niczem daw niejszym je g o pracom .
N ie wiemy czy sam p oeta za życia, czy też wydawcy pośm iertnej
publikacyi rozdzielili dzieło n a siedem części, ja k o b y na osobne podźw ięki siedipiostrunnej liry , w yrażające: ludzkość, przyrodę, filozo­
fią, sztukę, domowe ognisko, m iłość, fan tazyą. D o tych poeta do­
d a ł jeszcze lirę spiżową, p io ru n u ją c ą gniew em .
P ie śń w stępna głosi, że p o e ta w inien być żywą antitezą: „ N ie ­
b a d a ją ci dw a całuny: jed en czarny, u tk a n y gw iazdam i, d ru g i lazu­
rowy; odziewaj się niem i na p rzem ian, rozrzucaj ludziom ciem ność
i św iatło, bądź nocą i bądź słońcem !"
P ierw szą część rozpoczyna poem at pod ty tu łem ,,1’śeh afau d .^
H u g o w sześciuset w ierszach tłóm aczy, że rew olucya m ogła tylko za­
tryum fow ać przez gilotynę. „Człow iek, aby zwalczyć potw ory, m u si
sta ć się potw ornym ." W ylicza p o eta cały szereg najstraszliw szych
zbrodni, spełnionych w paśm ie wieków, aż przyszły nakoniec „ty ­
grysy litościw e i straszliw e b a ra n k i" i doko nały wielkiego przew rotu.
„ Z a trz y m ała się w tedy k lep sy d ra wieków; k to um ie patrzyć zobaczył
ja k tajem nicza rę k a odw róciła k a rtę w księdze czasu. D ziś ju ż ro z ­
lew krw i n iep o trzeb n y " (!).
Z obaczm y ja k poeta sk re ślił obraz D antona: „ P o d n ió sł g ło s,
cały prom ienisty; w strząsły się m ury, d rg n ę ły serca, ja k pod tu rk o ­
tem rozpędzonego rydw anu. Słowo jeg o w ybiega z u st niby szalony
potok: słowo nadludzkie, pyszne, w yryw a się ja k burza, spływ a n a
ukorzone tłu m y . Czyż on buduje? Nie! raczej wali! Czy niszczy?
nie, on kładzie fu n d a m e n ta ." W tym obrazie D a n to n a H ugo od­
m alow ał sam siebie; o k reślił p otęgę w łasnego geniuszu; ta k rzecz
zrozum ieli krytycy.
W poem acie: „ P o obu stro n a c h w idnokręgu," pokazuje H u g o
dw a św iaty: sta rą E u ro p ę i A m erykę; p a trz y ja k je d e n rozsypuje
się w gruzy, ja k d ru g i błyszczy życiem . P o e ta rozżalony ta k prze­
m aw ia do B oga: „Panie! pomówm y z sobą jasno; mów, d la czego
skazujesz R zym n a z a tra tę , a pozw alasz u ra sta ć A m eryce bez d u ­
szy, ro botnicy zlodow aciałej? czyż duch ludzki nie zaśnie i m rok
nie o garnie ziemi, je śli zam iast sło ń ca m a je j przyśw iecać b la d y
księżyc?"
W innej znów pieśni do L ou ise M ichel, słynnej a n a rc h istk i,
p o e ta przez sploty wężów, sp ad ające z głow y M eduzy, widzi prom ie­
n isty odblask an io ła (?).
D ru g a stru n a liry podzw ania na cześć przyrodzie. „O to je ­
stem! to ja! — w oła p o e ta ,— ro zstąp cie się lasy, roztoczcie łą k i, ten ,
którego dusza je s t lirą, przychodzi śpiew ać z wami!"
O brazy to najrozm aitsze: tu oświecone słońcem rów niny Szam ­
panii, tam strom e P iren ee powleczone m głą siną, tu znowu żyzna
N orm andy a, tam wyspa G uernsey, w ybiegająca z fal oceanu. P o e ta
w rozm aitych porach d n ia ro ztacza swe k rajo b razy , to w m roku no­
cy, to w blasku południow ym . N o c w yobraża siły złow rogie, w strzy­
m ujące pochód ludzkości, zorza zapow iada postęp i przyszłość.
W śró d tych an tite z spotykam y niekiedy p ełn ą wdzięku piosenkę;
je d n ę z nieb dajem y w przek ład zie:
M rok wieczorny po cichej roztacza się łące,
Siądźmy tu, córko m o ja,— już zorze gasnące
Czerwieni swym odblaskiem ściany chaty i ploty.
Dzwon uderza— w dalokićj kuźni biją m łoty.
Anioł chwyta ze spiżu, a człowiek z kowadła
Dźwięk pełny, uroczysty,— i gdy noc zapadła,
Gwiazda błyska na niebie, ognisko na ziemi,
Nasz los ścisłemi węzły jednoczy się z niem i.
Dwa głosy tajem nicze, dźwięk spiżu, huk m łota
W skazują nam wśród ciemnych manowców żywota
W ielki cel, ku którem u myśl wiecznie się zwraca,
Dzwon powtarza: m odlitw a,— m łot powtarza: praca.
, W trzeciej części dzwoni s tru n a filozoficzna. P o e ta zap ytuje
n a różne tony i ziem ię i niebo o w yjaśnienie tajem niczej zagadki
życia. N iebo milczy, ziem ia mówić nie chce czy też nie może. P o e ta
odpow iada sam: wielbi B oga, chłoszcze kapłanów , p rzedstaw ia św iat
dobrym i złym , pięknym i bezecnym, stosow nie do pryzm atu, przez
ja k i n a ń p o gląda. „N asze zw ątpienia — w oła — ja k tu m an żałobny,
zb ija ją się w niebo c z a rn ą ch m u rą, sp ad ają błyskaw icą i piorunem!"
W czw artćj części p o eta d o ty k a lite ra tu ry .
O pow iada ja k
pierw otni poeci um iłow ali przyrodę, ja k ona p rzem aw iała do nich,
ja k k arm iła H ezyoda i H o m era. K ry ty k ó w grom i ostro, w ym ierza
przeciw nim nie je d n ę ja d o w itą strzałę. „ I j a t e ż — m ó w i— w dzie­
cinnych la ta c h wziąłem się do kry ty k i, ale poznałem niedorzeczność
teg o rzem iosła. L a h a rp e , L e b u tte u x i inni, to po p ro stu osły i wie­
prze. W szyscy wielcy ludzie i słynni m yśliciele znosili zniewagi:
M azzini od T h iersa, W a sh in g to n od P itta , Ju v en a lis od N iz a rd a ,
H o m er od Z o ila i t. p. P oeci to przew odnicy rodu ludzkiego, nie­
bezpieczeństw o grozi tem u k to sta n ie n a szczycie, może dostać z a ­
w rotu głowy. B ia d a w ielkim ludziom , są to kow adła, n a k tó ry ch
B óg wykuwa now ą duszę d la ludzkości! Strzeż się w ybiegać n a wy­
żyny: T asso pow raca z ta m tą d szaleńcem , a M ilton niewidomym!"
H u g o w ybucha nienaw iścią przeciw ko bibliotekom , tym zaplesniałym foliałom , rozsiew ającym nudy i atęchliznę, gdzie „indyki
i gęsi przechw alają się wzajem, gdzie trz o d a chlew na c ału je nogi
osłom .1*
W śró d tych niesm acznych a n tite z p rzeb łyskuje niekiedy ja sn y
prom yk. P o e ta ubolew ał n ad ogólnym upadkiem ducha.
„D ość
A jaksów , dość A ohilesów —w ołała u p a d a ją c a G recy a;— ten sam głos
pobrzm iew a dzisiaj wszędzie:
Skrzydeł do lotu wąż nie roztoczy,
Niewiasta łzam i zalewa oczy,
N a myśl o synu zaciska dłonie,
Rum ieńcem wstydu czoło jćj płonie,
W idnokrąg mętne chmury przyćmiły.
Hej myślicielu! wytężaj siły!
W skaż ja k a wiedzie ku niebu droga
T em u co zagrzązł w zwątpieniu cały,
Co widzi przyszłość pustą, bez chwały,
Świat widzi pusty, bez Boga.
P ią ta s tru n a liry podzw ania n u tą osobistych wspom nień. P o e ­
ta p rzypom ina sobie daw nych p rzy jació ł i daw ne lepsze czasy. „K ie­
dy byłem dzieckiem — opow iada w nuczętom — F ra n c y a b y ła wielką;
praw em ram ieniem się g a ła R enu, lewóm P ireneów , u stóp jej ryczał
ocean, głow ę w sp ierała o A lp y . P rz e d oczyma je j przebiegały ogni­
ste m eteory: A u ste rlitz , J e n a , F rie d la n d . D ziś inaczej, niestety
in aczśj!u W id o k dom owych w aśni przejm uje go boleścią. „G dyby
się wszyscy rozum ieli, wszystko byłoby n a świecie harm onią, b łę k i­
tem bez chm ury, chw ałą, rad o ścią nieskończoną, m iłością, bo i czemże chaos? N ieporozum ieniem !" U siłu je pojednać dwóch przyjaciół
swoich n iep rzebłag an y ch w gniewie je d e n przeciw drugiem u. „ P o ­
gódźcie się!— w oła —- wyście obaj wielcy, aby nienaw idzieć się w za­
je m .
H o ra c y m iłow ał W irg ile g o i b y ł od niego miłowany. Ic h
głow y pochylone k u sobie, doty k ały się ta k blisko, że obce oko
dojrzeć nie m ogło, z którój w ykw itał w aw rzyn, k tó rą upow ijały
bluszcze."
„Mówisz, żem się odm ienił — pisze H u g o do L udw ika B lanc, —
ja m zawsze te n sam , p ra g n ę zawsze widzieć lud mój wielkim a F ra n cyą szczęśliwą; tyle tylko, żem dziś sm utniejszy. J a m p rz ecie rp iał
ta k wiele, byłem w ygnańcem i tułaczem !” P ieśń je d n ę pośw ięca
p o e ta pam ięci zm arłej D elfiny G ira rd in . „O dbiegła dusza sk rzydla­
ta, milczy, ju ż nie zaśpiewa! T łu m nie pojm uje w ielkich dusz i j a
rad b y m ju ż odejść. M yśl m oja bieży w ślad um arłych, widzę ich
zawsze przed oczyma. J a m znużony, siła ta je m n a budzi m nie nocą,
w oła n a mnie: nuże, idź dalej!"
S tru n a szósta dzwoni na ton m iłości: te dźwięki m ącą tu ogólną
harm onią. G am m a tych pieśni nadzw yczaj rozległa, obejm uje p ó ł ,
w ieku. P ierw szą z nich w yśpiew ał m łody stu d en cik do gry zetk i p a ­
ryskiej; o sta tn ią siedem dziesięcioletni p o eta z siw ą b rodą, do o s ta t­
niego id eału . S p adkobiercy p rzez poszanow anie d la s ta rc a pow inni
byli usunąć ze zbioru te zw rotki niesm aczne a częstokroć swawolne.
Siódm a nakoniec s tru n a pobrzm iew a fantastycznie; tru d n o ją p o ­
chwycić i określić. S ą tu sceny dyalogow ane, w ystępuje w nich ko­
b ieta, ja k o w ietrzna isto ta , puszek m arn y , gotowy ulecieć za la d a
powiewem; są tu p ró b k i w ierszy, d o stra ja n y c h do najrozm aitszej
m iary, sztuczne łam igłów ki, sw obodne rz u ty p ió ra, św iadczące o mistrzow skiem w ładaniu formą," ale niegodne d ru k u .
D o tych siedm iu stru n W ik to r H u g o naw iązał jeszcze ósm ą,
stru n ę spiżową. T a ju ż nie dzwoni, ale grzm i, p iorunuje, m io ta
p rzekleństw a. T o poryk zranionego lw a, straszliw y, p rzerażający .
P o e ta chłoszcze szaleńców, k tó rzy pow alili kolum nę napoleońską n a
placu Y endórae; kolum na ta w y rażała bowiem chw ałę n a ro d u , w ie­
kopom ną chw ałę F ra n c y i.
P o tę p ia zarów no tych, co m ordow ali
zakładników ja k i tych, co krw ią fran cu zk ą zagasili pożar ro ztlo n y
przez kom unę. R zu ca szydercze pociski n a k ró la Belgów , k tó ry
śm iał zabronić pobytu w swem m aluczkiem królestw ie, „temu, co wy­
ty k a drogę na przyszłość, co strzeże kołysek i grobowców, co w po­
goni za pięknem i p raw dą, idzie d alej, nie zw ażając n a m aleńkich
m ocarzy." N ajstraszliw szą chłostę w ym ierza H u g o tym bezm yślnym ,
k tó rzy z poklaskiem rad o ści i z pieśnią n a u sta c h przyjęli wieść
o oswobodzeniu tery to ry u m .
„ J a m nie oswobodzony — w oła — kiedy czołem p o trąc am
o sklepienie grobow e, kiedy nocą p a trz ą mi w oczy dw a okropne wi­
d z ia d ła: M etz i S trasburg!"
Nędzny kto się mieni
Oswobodzeń, gdy czoło hańba m u rum ieni,
Gdy Francyi kęs płaszcza odcięto przemocą!
Gdy A lzat z Lotaryngiom w bdln się szamocą,
Gdy ku nam wyciągają z m iłością ramiona!
Kiedy na szkolnych ław ach w grom adkę skupiona
D rohniuchna dziatwa nasza podnosi głos słaby:
Bok dziewięćdziesiąt— drugi układa w sylaby,
Gdy pojm uje zawczasu ja k i zapał szczery
Ożywiał niegdyś Hosze i dzielne Klebery,
Gdy się uczy ja k w one chwały naszej lata,
W alczył lud bohaterski dla pokoju świata.
Myśl o was w sercu mojem wznawia rany świeżo,
W y groźne wały Mctzu, wy Strasburga wieże,
Pruski orzeł, ptak nocy, zatopił w was szpony.
T ak ściśle z bytem naszym wasz byt zespolony,
Pierś nasza tak się zrosła, że z tych klęsk powodzi
Metz tylko z Strasburgiem Francyą oswobodzi,
Inne oswobodzenie kłam stwem jest i sromem,
T o cień, co czarne skrzydła rozpostrze nad domem,
T o plam a, co splugawi naszych dziejów karty,
Co? my oswobodzeni? o kraj nasz rozdarty,
A naród nogą jedną w ciemnej uwiązl trum nie,
A m iasta nasze w zgliszczach! O! dopóty u mnie
V erdun okuty w pyta, a Belfort ofiarą,
Póty Paryż świetnością nie odkwit ńe starą.
Póki Strasburg w niewoli a Metz dźwiga pęta,
N ad nam i wisi chm ura ohydy przeklęta!
K ilk a h arm o n ijn y ch dźwięków, brzm iących tu i owdzie, nie
ocali tśj liry od zapom nienia. D ziesięć tysięcy wierszy, ja k ie zaw ie­
r a w sobie, są po p ro stu p a ra fra z ą tego, co W ik to r H ugo wyśpiewał
różnem i czasy. K ry ty c y zg ad zają się na to jednom yślnie: wszyscy
pod ziw iają w poecie niesłychany d a r słow a i wielkie bogactw o fantazyi, obok ubóstw a w pom ysłach i chłodu, którego cały blask frazeo­
logii zam askow ać nie zdoła.
N ik t, zdaniem naszem , w łaściw iej nie sch arakteryzow ał W ik to ­
r a H u g o , ja k J u liu s z L e m a itre , pierwszy k ry ty k dzisiejszy. P rz y ta ­
czam y tu jeg o słow a, aby pokazać z ja k ie j to głów nie stro n y F r a n ­
cuzi oceniają geniusz poety, któ reg o im ię bądź co bądź rzuci b lask
n a lite ra tu rę fran cu zk ą X I X wieku. L e m a itre więcej nierów nie
widzi praw dziw śj poezyi w u tw orach L a m a rtin a i M usseta. „D usza
W ik to ra H u g o — mówi on — n azb y t je s t mi obcą; jeg o pojęcia
o św iecie i h isto ry i za n a d to ró żn ią się od moich, abym je m ógł
zrozum ieć. K ie d y po tysiąc razy pow tarza: „ja m yśliciel,u kiedy
m ieni się „rozszalałym m agiem ,u kiedy w ystępując obok lwów i or­
łów , wyzywa do w alki ciem ność nocną, słow a jeg o ra ż ą ludzi sk ro m ­
nych, k tórzy p ra g n ą rozw ijać m yśl spokojnie. K ied y w ygłasza
z pom pą, że kolanem n a stą p ił n a p ierś Sfinksa, że w ydarł mu ta ­
jem n icę, pow tarzam w duchu: ja k szczęśliwy! i obw iniam go tro c h ę
o nieszczerość. C złow iek dzisiejszy, k tó ry p ro ro k u je bez u stan k u
n a wzór Iz a ja sz a i E zech iela, ja k b y żył n a pu sty n i, ja k b y k a rm ił
się szarań czą i rozm aw iał z Bogiem n a górze, w ydaje się dziwacz­
nym w oczach moich. O bu rza m nie to, że poeta, żyjąc w w ieku, k tó ­
ry p o jął głęboko h isto ry ą, w idział tylko pow ierzchow ną je j stro n ę ,
że w szystkich bez w y jątk u m ocarzy św iata m ieni trzo d ą lub ty g ry ­
sam i. Z ach w y t jeg o razi m nie zarów no ja k pogarda. Człow iek,
k tó ry nazyw a olbrzym em R o b esp iera i M a ra ta , potw orem B ossueta,
N iz a rd a niedołęgą, człowiek te n może m ieć geniusz pisarski, ale nie
m a p ojęcia duszy ludzkiej, nie rozum ie w arunków życia, tak roz­
m aitego w objaw ach swoich."
L e m a itre odm aw ia W ik to ro w i H u g o tw órczej siły w pom y­
słach, pokazuje, że idee i p rzedm ioty przychodziły mu z zew nątrz.
P o e m a ta A lfre d a de Y igny i ,,U p a d e k a n i o ł a “ L a m a rtin a , d ały
m u pobudkę do „ L e g e n d y w i e k ó w “ ; G a u tie r i B auville, dw aj
zaw ołani heleniści, zwrócili go do pięknej form y greckiój. P o p is­
m ach M icheleta, G eorges S an d i innych, przyszła m u nagle ta k
w ielka litość d la nędznych i uciśnionych, ta k a cześć d la rewolucyi, ta k a
nienaw iść królów , ta k a m istyczna hum an itarn o ść, ja k ą przepełnione
późniejsze je g o p race. „H u g o b y ł echem cudzych m yśli, potęgow ał
j e niesłychaną siłą słow a, ciągnie L e m a itre , pod tym w zględem je s t
on nieporów nany. Ż a d e n p oeta, an i w starożytności, ani w czasach
now ożytnych nie p o siad ał do takiego stopnia, z ta k ą siłą , precyzyą
i blaskiem , rów nej zdolności do w y n ajdyw ania form nowych. P r z e ­
szedł on n ajsłynniejszych reto ró w łacińskich: L u k a n a , Ju w e n alisa,
Senekę, przeszedł w szystkich fran cu zk ich m istrzów słowa.
„B ędzie n a zawsze chw ałą W ik to ra H u g o , że pięknością form y
odśw ieżył w yobraźnię w spółczesnych, a nadew szystko, że odrodził
język. Potom ność osądzi, ile w tym względzie zawdzięcza mu F ra n cy a .“
W y sta w a rzeźb i obrazów , zam k n ięta ju ż od kilku tygodni, nie
godzi się je d n a k pom inąć je j m ilczeniem . N ie m ogliśm y mówić o niej
w przeszłej kronice naszej, gdyż zaledw ie że b y ła otw artą, a w chao­
tycznym naw ale p ięciu tysięcy pięćset d zieł sztuki, p o trzeb a czasu
n a ich rozpatrzenie.
Salon tegoroczny, zdaniem pow szechnśm , dobrze p rz ed sta w ił
sztukę francuzką. N ie m a tu zapew ne owych olbrzym ich pom ysłów ,
stanow iących epokę, ale życie w y try sk a silnym p rąd em a biegłość
techniczna do wysokiego doprow adzona stopnia.
N iep o d o b n a dziś rozdzielać obrazów n a kategorye: d z ia ł re li­
g ijn y bardzo ubogi, historyczny k rąży w yłącznie około un iw ersy tetu
sorbońskiego, którego ozdobienie rząd pow ierzył pierw szorzędnym a r ty ­
stom . O brazy rodzajow e zapanow ały liczbą n ad innem i, obok nich
k w itn ą p o rtre ty i k rajobrazy.
K ró tk ie spraw ozdanie nasze rozpoczynam y od a rty sty , zaszczy­
conego m edalem honorow ym ; je s t nim D e ta ille , sły n n y m alarz scen
wojskowych, k tó re tra k tu je w sposób rodzajow y. O braz jego, pod ty ­
tu łe m „S en,‘‘ p rzed staw ia śpiących żołnierzy po bitw ie, w przeddzień
now ych zapasów . N oc ro z p o sta rta n a d szero k ą doliną, od wschodu
niebo rozjaśnione, zapow iada brzask dzienny. N a całej przestrzen i
żołnierze obwinięci w d ery i płaszcze, z asy p iają snem tw ardym ;
gdzieniegdzie d o p alają się ogniska; b roń złożona w kozły; przy śp ią­
cych oficerach z a tk n ię ta w ziemię szpada.
P o d czas gdy śpią tw ardo, a r ty s ta na tle szarych obłoków od­
m alow ał ich senne ro jen ia. W idzim y tu w skrzeszone tryum fy J e n y
i A u ste rlitz u : zastępy u d e rz a ją n a siebie; w śród m gły snadno ro zp o ­
znać typow ą p o stać N apoleona. S ąd odzn aczy ł te n dziw nie poetycz­
ny utw ór, ale kryty cy z a rzu cają arty ście, dla czego ten sen m glisty
i niewyraźny? ja k b y sen m ógł być innym! W roku zeszłym zarzu ca­
no przecież M atejce, czem u św ięte postacie, unoszące się nad J o a n - ,
ną, n ie toną w m gle a przez to nie różn ią się od rzeczyw istych osób.
N iep o d o b n a w szystkim dogodzić.
O bok tego obrazu postaw im y inny, niem niśj poetyczny, A l­
b e r ta M aignan: w yraża on grozę w dziwnie wymowny i o ry g in aln y
sposób. N oc, opodal n a ziem i b u cha pożar, krew roztacza się stru g ą .
N a pierw szym planie olbrzym i dzwon b ije n a trw ogę. Sym boliczne
p o sta c ie czepiają się sznurów , m io ta ją niem i n a gw ałt, z głębi dzwo­
nu w ybiega g ru p a zrozpaczonych niew iast: to głosy dzwonu, rozno­
szące d okoła p rz e stra c h .
R ozległe m iejsce w salonie zajm u ją obrazy, przeznaczone do
odbudow anego świeżo gm achu Sorbony. J e s t ich k ilk a: rozpocznij­
m y od wielkiej honorow ej sieni. W id zim y przygotow any do n iśj
try p ty k , pędzla F ra n c is z k a F lam en g . Środkow y obraz p rzedstaw ia
k a rd y n a ła R ich elieu w chwili, gdy z a k ła d a w ęgielny kam ień pod k o ­
śció ł sorboński. N a pierw szym planie w znoszą się m ury uniw ersy­
teckiego gm achu, p o k ry te rusztow aniem ; p ra cu ją tu cieśle i m ularze.
K a rd y n a ł ze św ietnym orszakiem u su n ięty n a plan d ru g i, z czego
k ry ty k a czyni zarzu t artyście. O sobistość R ichelieu’go— m ów ią— zb y t
silnie w ypiętnow ana w dziejach tej epoki, aby ją pokazyw ać zm niej­
szoną. Z tego powodu skreślono tak i dwuwiersz:
Nie wiemy ja k potom ni osądzą te dzieje:
Dziś, kiedy m ularz rośnie, kardynał maleje.
N a lewem skrzydle u grupow ani lite ra c i z epoki odrodzenia:
M a ro t, R ab elais, E stien n e, M ontaigne, R o n sa rd i inni. N a praw em
skrzy d le re k to r Sorbony p o d aje zapaloną świecę H enrykow i IV -m u
w dniu N P a n n y G rom nicznej. H e n ry k przyrzeka m u zreform ow ać
u n iw ersy tet.
B e n ja m in C o n sta n t w ykonał ogrom ny try p ty k do sali o b rad
a k a d e m ic k ich . W p o śro d k u ciągnie się kolum nada z m arm uru czer­
wonego, uw ieńczona w górze kopułą. N a ław ie m arm urow ej siedzą
zw róceni do publiczności dostojnicy uniw ersytetu, re k to r i d ziekani
p ięciu fakultetów . M a la rz w ziął za model żyjące osobistości; w po­
śro d k u głów ne m iejsce zajm uje G re a rd w todze czarnej z fioletem;
in n i u b ran i w togi różnokolorow e, j a k zwykle n a uroczyste w ystąpie­
nia; rysy ich u d e rz a ją podobieństw em ; w głębi, po za kolum nadą, w i­
d a ć kościół sorboński n a pogodnśm tle nieba. N a lewem sk rzydle
try p ty k u sym boliczne p ostacie niew iast przed staw iają lite ra tu rę ,
poezyą, h isto ry ą; za tło służy m ały w zgórek w pełnym wiosennym
rozkw icie. N a praw em skrzydle g ru p a mężczyzn uosabia n au k i ści­
słe . B lade niebo i liście pożółkłe n a drzew ach zapow iadają jesień.
Siedząc dłu g o na ław eczce naprzeciw tego w spaniałego o b razu
p rzeb ieg aliśm y oczym a te sym boliczne i rzeczyw iste p o stacie i myśl
n a s z a odbiegła d aleko do sta re j wszechnicy jagiello ń sk iej. N a ścia-
nach jej w w yobraźni naszej rysow ały się pyszne grupy: tu J a d w i­
ga J a g ie łło — dw aj Z ygm unci, A n n a i Stefan B ato ry, oprom ienieni
zorzą swej epoki; ta m dostojnicy kościoła, słynni opiekunow ie naszćj
a l m a M a t e r : P ad n iew sk i, M aciejow ski, H ozyusz, tam znów
wielcy pisarze i mówcy: B ielski, G órnicki, Rey, D ługosz, S k a rg a .
W śró d poetów świeci ja k słońce J a n z C zarnolasu, wśród uczonych
M ikołaj K opernik! Z ap raw d ę pyszne g rupy — godne pędzla g e n ia l­
nego m istrza krakow skiego, p rz e d którym g asn ą i F la m e n g i C o n sta n t
i cała p lejad a historycznych m alarzy francuzkich.
A le powróćmy do salonu. D w a powyższe try p ty k i ogólny zy­
skały poklask; inaczej się rzecz m a z wielkim obrazem , przeznaczo­
nym do sali fak u ltetu filologicznego pęd zla p. D uez. W y o b ra z ił on
W irgilego w lesie. S toi zadum any, szuka widocznie n atch n ien ia.
A b y odróżnić wieszcza od zw ykłych śm iertelników , m alarz o p a sa ł
m u czoło zło tą p rzep ask ą. O gół nie ż ału je sarkazm ów . „S łow ik
M an tu ań sk i, mówią, nie w ym yśliłby G eorgik, a tern mniej E n e jd y
w pośród tych chudych i k arło w aty ch sosen; uciekłby ztąd znudzony,
ta k samo, ja k publiczność ucieka od o b ra z u !“
C horoba pesym izm u, ta k dziś rozpow szechniona w społeczeń­
stwie francuzkiem , ta k silnie g ra su ją c a w lite ra tu rz e , m u sia ła z k o ­
nieczności odbić się i w sztuce m alarskiej. W iele obrazów p o k azu je
nam nędzę ludzką w całej okropności swojej. O brazy te, mimo że
biegłym w ykonane pędzlem , oddziaływ ają na nas, ja k głos c m e n ta r­
nego puszczyka. Z obaczm y oto wielki try p ty k H u m b e rta : M a c i e ­
r z y ń s t w o . N a środkow śm p łó tn ie widzim y wieśniaczkę z dw oj­
giem dzieciątek n a ręk u : chłopczyk m a rok, dziew czynka dw a la ta .
M a tk a p a trz y n a ich śm iejące się tw arzyczki, n a ich rą c z ę ta , w ycią­
gnięte ku niej z m iłością i w m yśli tej m atk i s ta ją dw a sm utne o b ra ­
zy. Pochw ycił tę m yśl a rty s ta , u w ydatnił j ą n a dwóch sk rz y d ła c h
try p ty k u . N a jednym w idzim y poległego w boju żołnierza; leży z ce­
rą tru p ią , z p iersią p rzeszy tą postrzałem . T a k i będzie los owego r u ­
m ianego chłopięcia z płowem i kędziorkam i! J a k a ż będzie przyszłość
dzieweczki? N a drugiem skrzydle widziem y j ą d o ro słą w ieśniaczką,
ogorzałą od skw aru, kopie na zagonie kartofle. D ziw nież to ch o ro ­
bliwy pom ysł: czyliźby kopanie karto fli m iało być ta k w ielkiśm n ie ­
szczęściem d la dziew czyny, zrodzonej w chacie, zapraw nej od dziec„ -b ra z p rzed staw ia topielców , w ydobytych z wody; sz czą t­
ki okrętu pokazują, źe się ro zb ił o sk ałę. T a m znów sm utny d ra m a t
n a poddaszu: n ieludzki gospodarz wypędza biedaków , k tó rzy nie
m ieli czem zapłacić kom ornego. T u w nuczka p łacze u łoża u m ie ra ją ­
cej babki; tu znów k ona m łody such o tn ik ; żona p odaje m u ziółka;
dalej p ija k przy tap czan ie u m arłej żony: głodne siero tk i w ła c h m a ­
n ach w o łają o kęs chleba. T o u m arły , to konający, to znowu sam o­
bójca i nigdzie prom yka otuchy, nigdzie p rom yka balsam u, gojącego
te rany. P a trz ą c n a pięćd ziesiąt tak ich obrazów, przyszły n am n a
myśl prześliczne zw rotki L en arto w icza, o statn ie, ja k ie w tych cza­
sach n ak reślił:
Gospodarz świata do dnia nas goni.
Z chaty zacisznej wypędza,
— Ruszaj, nie pytaj, nadzieja dzwoni,
A gdzie jćj nie m a, tam nędza.
A gdzie jćj niem a— złe się rozsiada,
A gdzie jć j niem a— tam trwoga,
A gdzie jćj niem a— obraza Boga,
A gdzie jćj niem a— tam zdrada.
A le są i obrazy, ożywione nadziem ską otuchą, a w ykonane rę ­
k ą m istrzów . W eźm y oto cudne S i e r o t y Ju liu sz a L efebura. W k ą ­
ciku skrom nego w iejskiego kościółka klęczy s ta ra k o b ieta w żałobie;
obok niej płonie św ieca woskowa, snać pogrzeb odbywa się w ko­
ściółku. Z a nią siedzi skulona dziesięcioletnia dziew czynka w czarn śj, nędznej sukience. B iedna siero tk a nie m a już ojca ani m atki,
sam a z b a b k ą pozostała na ziem i— i to-zgrzybiałe ram ię usunie się
niebawem ! C a ła o tucha je j w B ogu, je d y n a , ale nieom ylna! D o tą d
L efeb u re m alow ał m itologiczne przedm ioty; słynna „ D y a n a “ z je d n ała
m u zaszczytny m edal. P o raz pierw szy w ziął p rzedm iot z życia
i stw orzył arcydzieło.
B ezecna powieść Z o li, ,,Z iem ia," rozbudziła werwę w m ala­
rzach . W ie lu z nich i to m istrzów pędzla, pom ściło godnie sponie­
w ierany lud w ieśniaczy, pokazując go w prawdziwem św ietle. N a
czele ich sto ją dw aj przew odnicy szkoły ludowej Ju liu sz B reto n
i L ’H e rm ittc . B reto n w ystaw ił dw a cudnie piękne obrazy. N a
pierw szym , w ja sn y p o ran ek wiosenny, g ru p a dziew cząt otw iera procesyą. U b ran e biało , w długich welonach, ze zło tą g ałąz k ą w ręk u ,
schodzą ze w zgórza, za k tó rein u k ry ty jeszcze orszak: pierw sza m a­
leń k a rozsypuje kw iaty; k ilk a starszych postępuje za nią, je d n a n ie­
sie chorągiew . H o że tw arzyczki tych w ieśniaczek połyskują ra d o ­
ścią. R y sy ich odm ienne, w yraz inny, we w szystkich je d n a k widocz­
ny ty p krzepkiej dziewoi w iejskiej, o gorzałćj n a w ietrze i słońcu.
Ś liczny k rajo b raz, pełen pow ietrza i prom ieni słonecznych, dopełnia
h arm onijnie całości.
D ru g i obraz nosi ty tu ł „G w iazda w ieczorna." Słońce chyli się
za w idnokrąg, pierw sza gw iazda b ły sk a w pom roku. P o ukończonej
p racy dziennej, k rzep k a w ieśniaczka w raca z pola do dom u, dźw iga
n a b a rk a c h w ór kartofli; idzie p ro sto , śm iałym krokiem , gotow a na
tru d , ra d a z uzbieranego plonu. B reto n ukochał lud wiejski, żyje od
la t w ielu w śród niego, widzi w nim podw alinę społeczeństw a; tę myśl
uw y d atn ia od la t trzydziestu w swych obrazach.
L 'H e rm itte , zam ieszkały również n a wsi pom iędzy ludem ro ­
boczym , w ystaw ił „Spoczynek południow y." P o le zasłane snopam i
tylk o co zżętego zboża, część ich ju ż pow iązana, z boku kłosy je sz ­
cze falu ją na pniu. P o d cieniem snopów spoczyw a w ieśniak w bluzie
n
a-
%e;
o-
r-
a
ta
ia
3-
a
Q
a
>-
l,
b łęk itn ej; na garści słom y siedzi m łoda żona, karm i dzieciątk o ró ­
wnie ja k ona hoże. P ra c a widocznie im nie cięży; m atk a uśm iecha
się do dziecka, ojciec sp ogląda na nich rozprom ienionem okiem.
B iegły m alarz R oli, k tó ry d o tąd m alow ał przew ażnie k a ta stro ­
fy, powodzie, grew y górników i t. p., w ystąpił w tym roku z pięknym
obrazem fe rm e rk i norm andzkiej: tylko co w ydoiła krow ę, niesie
w ręk u szkopek pełen m leka; krow a tym czasem skubie traw ę pod
rozkw itłą w sadzie ja b ło n ią .
,
M nóstwo tu obrazów w tym ro d z a ju ; w spom nijm y je d e n jesz­
cze. A im e P e r r e t p rzed staw ił „ Z ło te w esele.” P rz e d chatą, w podw ór­
ku, d łu g i stó ł n a k ry ty bielizną, zastaw iony farfurera; przy nim zasie­
dli staruszkow ie, otoczeni gronem dzieci, w nucząt i kumów. G ospo­
sia w czepku b retońskim i w ielkiej kryzie b ia b
krzepko jeszcze
w ygląda, gospodarz nieco k u ziem i pochylony.
'■tn w iejski wn,,si
zdrow ie jub ilató w ; obecni podnoszą kielich w g
Iłodzież pogląd a wesoło. XV rogu sto łu siedzi p a ra narzeczonych; zda sie szepczą
d o siebie: może i n am P a n B ó g pozwoli doczekać tak ich godów!
G rajkow ie tym czasem p rzygryw ają, sto jąc n a beczkach dnem do gó­
ry zwróconych.
Z iem ia, ta k niedaw no pokrzyw dzona w pow ieści Z oli, odkwit ł a pod pędzlem m alarzy; praco w ite życie wieśniaków ukazało się
w całej praw dzie, ożywionej w iarą i nadzieją.
Pow iedzm y te ra z słów ko o p o rtre ta c h . W iadom o, ja k wysoko
podnieśli m alarze francuzcy ten w ydział sztuki, ta k lekcew ażony
w czas ich panującego klasycyzm u. S łynni m istrze pędzla, przed la ­
ty kilkudziesięciu, nie rad zi byli zstępow ać n a ziem ię z olim pijskich
wyżyn; woleli stokroć m alow ać bez modelu, w edług przy jęty ch fo r­
m u ł, J u n o n y i XVenery, an iżeli chw ytać podobieństw o z żywych wzo­
rów , dalekich najczęściej od idealnej doskonałości. W y p a d a ło je ­
dn ak czynić n ieraz ustępstw o d la bogaczów, któ rzy w izerunek swój,
odtw orzony rę k ą m istrza d la potom ności, obsypyw ali garśćm i z ło ta
i t a konieczność m alow ania z żywych wzorów, ocaliła m alarzy; zm u­
sz a ła ich bowiem do sp o ty k an ia się oko w oko z p raw d ą, o której
ta k bardzo zapom nieli. R om antyzm d o p ełn ił reszty: godło: b r z y ­
d o t a p i ę k n e m ,— sta ło się p o budką i dla artystów pędzla, n a u ­
czyło ich sięgać tan i, gdzie w zrok nie sięga, wydobywać życie z du­
szy ludzk iśj i tą isk rą ożywiać m artw e płótno.
Z w ro t te n podniósł znaczenie p o rtretów ; znaleźli się we F ra n cyi m istrze w tym dziale sztuki. D w aj sto ją obecnie n a ich czele:
B o n n a t i C arolus D u ra n . B o n n a t w ystaw ił p o rtre t byłego m in istra
Ju liu s z a F e rry i d ru g i nierów nie sym patyczniejszej osobistości, k a r­
d y n ała L avig erie, słynnego dziś cyw ilizatora A fryki, następcy Ś-go
A u g u sty n a w K a rta g in ie . C arolus D uran, m istrz kolorytu, w ykonał
cudny p o rtre t szesnastoletniej córki swojej i niem niej piękny, por­
t r e t sław nego pejzażysty F ra n ę a is, rum ianego staru szk a, z białym
.ja k m leko włosem.
O k ra jo b ra z ac h powiemy tyle tylko, że biegli arty ści ja k F ra n -
ęais, P e le z i inni, idą w iernie śladem C o ro ta i innych m istrzów , któ
rzy podnieśli ta k wysoko sław ę pejzażystów francuzkich.
P rzejd źm y teraz do oszklonego ogrodu, zapełnionego utw oram i
rzeźby. W iadom o, ja k ta g ałąź sztu k i wysoko dziś rozw inięta we
F ra n c y i, m ianow icie pod względem technicznśj biegłości w w ykona­
niu. S alon tegoroczny nie u stę p u je wcale poprzednim . H onorow y
m edal przyznano p an u T u rc a n za p iękną grupę: Ś l e p y i p a r a ­
l i t y k . W idzieliśm y ju ż tę g ru p ę przed dwoma czy trz e m a laty, od­
la n ą z gipsu; dziś w ykuta z m arm u ru k a rrary jsk ieg o przedstaw ia się
w całej piękności. Ś l e p y , k rzep k i m łodzian, w pełnej sile wieku,
niesie na b a rk a c h sparaliżow anego starca, który dotknięciem ręk i
uk azu je m u drogę. M u sk u larn e członki ślepego stanow ią sprzecz­
ność obok bezw ładnych nóg schorzałego przew odnika. S m utek w r y ­
sach niew idom ego oddany z głębokiem poczuciem praw dy.
W przedm iotach relig ijn y ch w ielkie ubóstw o; przyczyną tego
z je d n e j strony, sm utny s ta n um ysłów , nie zdolnych sięgnąć w id eal­
ne wyżyny św iata nadzm ysłow ego, z drugiej strony b ra k wszelkiego
p o p a rc ia w tym kieru n k u . P o p ę d dzisiejszy wiedzie do uczczenia za­
słu g i i p racy ludzkiej, to też m nóstw o widzimy n a w ystaw ie posągów
i popiersi, zam ów ionych przez rz ą d lub przez p ryw atne stow arzysze­
nia. J e s t tu olbrzym i ojciec poetów, H om er, d łu ta D ela p la n c h e ’a,
przeznaczony n a fronton Sorbony, je s t kolosalny J e a n J a c q u e R o u s­
seau, ze spiżu, n a ozdobę placu panteoóskicgo, je st słynny chem ik
J . B . D um as, że pom iniem y wiele innych.
W pośród grobow ych pom ników, p an u je nad innym i m onum ent
d łu ta słynnego rzeźb iarza M ercie, w ykonanego do K o n stan ty n o p o la
d la zm arłeg o b a n k ie ra greckiego Z arifi. B y ł to F a n a rjo ta , sław ny
zarów no z ogrom nego m a ją tk u , ja k i z dobroczynności. R ozsypyw ał
złoto p ełn ą rę k ą , w sposób um iejętn y i p rak tyczny. U rz ą d z a ł szkoły
d la lu d u , zapew niał pracę robotnikom . Śm ierć jeg o w K o n stan ty n o ­
polu b y ła k lęsk ą pub liczn ą; c a ła ludność odprow adziła do grobu fanarjo ck ieg o bogacza. A r ty s ta w ykonał pom nik w edług idei greckiej.
Z arifi p rzedstaw iony ja k im był za życia, spoczyw a n a sofie p o trz ą śniętej kw iatam i, trzy m a książkę, czyta j ą z uśm iechem n a u stach ,
z tw arzą rozpogodzoną.
In n y pom nik grobow y d la h rab ieg o C h am bord, przeznaczony
n a cm en tarz w pobliżu T ro tsd o rf, u derza szczególniej ogrom em . N a
szerokim p ied estale klęczy o sta tn i potom ek L udw ika X I V . W c z te ­
re c h ro g ach p o d p ierają p ie d e sta ł cztery kolosalne figury: Ś -ta G eno­
wefa, J o a n n a d ’A rc , B a ja rd i D uguesclin. P o m n ik w ykonał rzeź­
b ia rz C arav an n ier.
O sobne w spom nienie pośw ięcam y artystom naszym . W pośród
trzydziestu im ion polskich, zapisanych w k atalogu, spotykam y imio­
n a nowe, d o tą d nieznane, szukające m iejsca pod słońcem . W ita m y
je z nadzieją. J u ż to samo, że utw ory arty stó w naszych, pozbaw io­
nych poparcia, nie skorych do n ag in a n ia k a rk u , p rzy jęte zostały n a
wystawę, kiedy sąd o d rzu cił k ilk a tysięcy utw orów francuzkich, ju ż
to sam o świadczy o ich w artości, nie zapom inajm y bowiem , że F r a n cya, ta k niegdyś sły n n a z gościnności d la cudzoziemców, zam yka się
dziś w sam olubstw ie i w yrzeka daw nych sym patyi.
D ow ód tej niegościnności widoczny nasam przód w pom ieszcze­
niu pięknego obrazu p a n a G ersona. Z aw ieszono go ta k wysoko, że
szczegóły n ik n ą przed okiem naszem , gdy tym czasem inny obraz,
m niejszej nierów nie w artości, zajm u je pod nim pierw sze m iejsce.
O braz p an a G erso n a p rzed staw ia d ra m a t historyczny: „M orderstw o
dokonane na P rzem y sław ie przez m arg rab ió w b ra n d e b u rsk ic h w R o ­
g o ź n ie / W strzy m u jem y się od o p isan ia obrazu, znanego i oddaw na
ocenionego w W arszaw ie, powiemy tylko, że w dziale historycznym
zajm uje on pierw szorzędne m iejsce na w ystaw ie paryzkiej.
In n y d ra m a t p rzed staw ił pan J a n S ty k a, krakow ianin, uczeń
M atejk i. P o k a z u je nam R o m ę w czasie u p adku. R o m a kona, puls
je j bije gorączkow em tętn em , gasn ące życie o bjaw ia się jeszcze
w szalonych orgiach: okrzyk P a n e m e t c i r c e n s e s , d rg a roz­
paczliw ie w pow ietrzu. N a d k o n ającą w schodzi now a zorza, idea
chrześcijań sk a w ybiega z k a ta k u m b , objaw ia się w m iłości b ra tn ić j.
D w a sprzeczne p rąd y o d d ał z talen tem nasz a rty s ta . P rz e b y w a ł on
w R zym ie, zna dokładnie m iejscowość; do o d d an ia c h a ra k te ru epoki
staro ży tn ej posłużyły mu archeologiczne zabytki w L uw rze. T yle co
do tła obrazu, d ra m a t zaś odczuł duchem .
B rza sk ran n y ośw ieca w zgórza, zam ykające w idnokrąg. W szerokićj ulicy V i a A p p i a, sp o ty k a ją się dw a orszaki; każdy w prze­
ciw ną dąży stro n ę. J e d e n , złożony z p ó ł obnażonych kobiet i p ija ­
nych patrycyuszów , pow raca z szalonej orgii, d ru g i, złożony z g a rstk i
chrześcian. N a p rz ó d idzie pow ażny d iak o n z p ło n ą cą lam pką w rę ­
ku, za nim kilku pobożnych niesie n a b a rk a c h o tw a rtą tru m n ę. Z pod
p rzejrzy stej zasłony w idać b lad e oblicze zm arłej.
T rzeci obraz historyczny w ykonał p an K rzesz, m łody m alarz
z K rak o w a, ta k ż e uczeń M a te jk i. P ierw sze to jeg o w ystąpienie
w P a ry ż u , wiele zapow iadające n a przyszłość. R zecz dzieje się
w siedm nastym w ieku, podczas p am iętnych w dziejach zapasów
z T u rk am i. W k ru żg an k u klasztornym sto i n a pierw szym planie do­
ro d n a dziew ica, w ysm ukła ja k topola, w ja sn e j sukni, przy sło n ięta
czarną zasłoną, ja k b y w różbą ry c h łe j żało b y . P rz e d nią klęczy r y ­
cerz, okuty w zbroję; przybyw a z pola bitw y, sk ła d a u stóp jć j cho­
rągiew z półksiężycem i zd ru zg o tan ą szablę. T a szab la w ypadła
z rą k drogiego je j sercu m łodziana; tę chorągiew w ydarł on z rą k
T u rk a , zanim p a d ł ugodzony.
P a n ie n k a o słu p iała. W rysach je j w idoczna boleść, połączona
z rezygnacyą. N arzeczo n y p a d ł w obronie ojczyzny, d la niej pozosta­
ła tylko k la sz to rn a cela. U fu rty n a pół o tw artej stoi sio stra za k o n ­
na, u k azu je nieszczęśliwej je d y n ą u stro ń , gdzie znajdzie pokój, ja ­
kiego św iat dać je j nie może.
P rzejd źm y do p o rtretó w . P a n n a B iliń sk a w ystaw iła piękny
p o rtre t podeszłej p ani M . W szy stk o tu tw orzy do sk o n ałą harm o n ią
i głęboki spokój w rysach m odelu— i u k ła d i u b ió r pełen powagi.
P a n i M. w czarnej aksam itnej sukni z pow łoką, siedzi w s ta ro d a ­
wnym fotelu o dębowych poręczach. P o k ó j w ybity gobelinow ą m ak a­
tą w wielkie drzew a, nieco ju ż w ypłow iałą. Siwe włosy, m iękie i po­
łysk u jące, oddane biegłym pędzlem . R y sy wymodelowane wybornie.
U d erza tu w ielka przezroczystość tonów w półcieniach, ta k tru d n a
do osiągnięcia, cech u jąca w ytraw ny artyzm . P rz y k lask u jem y szcze­
rze utalen to w an ej m alarce naszej. In n y p o rtre t (swój w łasny), w yko­
n any p astelam i, w ysiała p a n n a B iliń sk a na w ystaw ę do L ondynu,
gdzie nab y ty z o sta ł do p ry w atn ej gal ery i. W idzim y jeszcze w salo­
nie jć j akw arellę: w nętrze w łasnej pracow ni, urządzonej z w ytw or­
nym sm akiem .
P a n S ty k a n a wielkiem p łó tn ie w ykonał dw a p o rtre ty w całkow itćj postaw ie, swój i m łodej żony swojej; oba u d e rz a ją ta k podo­
bieństw em rysów, ja k biegłem i śm iałem w ykonaniem i tą pieczęcią,
co za pierw szym rzu tem oka cechuje narodow ość m odelu.
Z asłu g u ją rów nież n a uw agę dw a piękne p o rtre ty pędzla p an a
A xentow icza, jed en kobiety w czarnej sukni, d ru g i męzki, w ykonane
z praw dziw em poczuciem artystycznem . D w a inne w oddziale p a s te ­
lów , o dznaczają się też w śród wielu: pierw szy przedstaw ia S a rę
B e rn h a rd w roli T eo d o ry , z włosem złocistym , odrzuconym ja k lw ia
grzyw a; d ru g i p o rtre t m ęzki u d erza podobieństw em .
L iczb a p o rtre tó w znaczna: m łodzi m alarze nasi znaleźli w fr,ancuzkich a rty s ta c h biegłych m istrzów i um ieją korzy stać z nauki.
P . K rzesz w ykonał u d atn y p o rtre t p a n a O rsctteg o , h ra b ia M niszech
p ięk n y p o r tr e t m ęzki, p. W itk o w sk i ze L w ow a w łasnym p o rtre te m
śc ią g n ą ł uw agę znawców, p a n Z aw isk i w ystaw ił też swój p o rtre t,
p a n R oszczew ski b ard zo u d a tn y p astel, p a n i Szeliga dwa p o rtre ty
kobiece.
W dziale dekoracyjnym ściąg a pow szechną uw agę wielki k r a ­
jo b ra z p. K arb o w sk ieg o ( p a n e a u d e c o r a t i f ) , p rzed staw iający
la to , w ykonany lekkim pędzlem , pełen pow ietrza i prom ieni słonecz­
nych. P a n G ąsow ski, biegły p e jz a ż y sta , p rzed staw ił poran ek je sie n ­
ny w południow ej F ra n c y i. D o d ajm y tu jeszcze obraz p a n a P rz e piórskiego: E w ę zry w ającą ja b jk o z drzew a wiedzy.
W chw ili, gdy to piszem y, dow iadujem y się, że jed en z pierw ­
szorzędnych m alarzy tutejszych, F elik s Ziem , pochodzi z rodziny
polskiej. O jciec jeg o Z iem ecki (zapew ne Z iem ięcki), słu ży ł w arm ii
N ap o leo n a I . P o u p adku cesarstw a o siad ł w mieście D ijon. T a m
p o ją ł w m ałżeństw o fran cu zk ę i założył w ielki sklep b ław atn y . Syn
jeg o , F e lik s, odbył św ietnie n a u k i w szkole sztu k pięknych w tóm źe
m ieście, przybył n astęp n ie do P a ry ż a , gdzie z a ją ł w krótce zaszczyt­
ne m iejsce pom iędzy a rty sta m i. Pierw szy m edal przyznano m u w r o ­
k u 1851, n astęp n ie o trz y m a ł dw a inne. O zdobiony krzyżem legii ho­
norowej w r. 1857, przed la ty k ilk u podniesiony z o sta ł n a stopień
oficera.
A rty s ta odbyw ał dalekie podróże, przebyw ał dość d ługo w W enecyi, zwiedził K o n stan ty n o p o l. W ty ch podróźaoh w ykonał m nó­
stwo obrazów , odznaczających się i m istrzow skim rysunkiem i św iet­
nością kolorytu. P rz e d k ilk u n astu la ty , zachw yciły znawców słonecz­
ne widoki Bosforu. N iek tó rzy k ry ty cy zarzu cali n aw et a rty śc ie zby­
tec zn ą jask raw o ść, utrzym yw ali, że n a palecie je g o zbyt wiele je s t
zło ta i p u rp u ry . In n i silnie stan ęli w obronie m alarza, dowodząc, że
k o lo ry t jeg o w ybornie harm o n izu je z m iejscowością. N azw ano go
tw órcą m ary n a rk i m orza Ś ródziem nego. N ajlep szą odpow iedzią n a
za rz u ty sta ły się obrazy m łynów holen d ersk ich i przystani w S chevening, pełne m glistej atm osfery i sreb rzy sty ch tonów, ja k arcydzie­
ła szkoły h o len d ersk iej. O brazy te w ykonał Z iem za pobytu swego
pod przyćm ionem niebem północy. W ciągu trzydziestoletniego za ­
wodu w ym alow ał przeszło trzy tysiące obrazów i szkiców. O ddaw na
n ie w y staw iał nic w salonie; w tym roku w y stąp ił z prześlicznym
obrazem p rzy stan i w eneckiej. W idok zd jęty od stro n y ogrodu p u ­
blicznego; w g łę b i, na ja sn e m tle nieb a ro zw ija się w ybrzęże d a g l i
S c h i a v o n i , a dalej różowe m ury pałacu dożów, kopuły S-go M a r­
k a i dwie g ran ito w e kolum ny P ia z e tty . N a lewo wielki k a n a ł otoczo­
ny wieńcem gm achów . N a bliższym p la n ie ry b acy w y ciągają sieć
z wody. Ic h różnobarw ne k aftan y , zarów no ja k czerwone i żó łte ż a ­
gle łódek, p rzy p arty ch do brzegu, m alow niczo o d b ija ją się w wodzie,
kołysanej w ietrzykiem . P o w ietrze czyste, persp ektyw a w ybornie
zachow ana, św iatło rozsiane u m iejętnie. O b raz ten p rzy g asił w szyst­
kie m a ry n a rk i n a wystaw ie tegorocznej, słusznie też pow iedziano
że łu n a od niego ro zjaśn ia c a łą salę, w k tó rej je s t pomieszczony.
O prócz tego, Z iem w y staw ił jeszcze kaw ony w K ad yksie. O braz ten,
zapew ne w ykonany n a m iejscu, zapow iada nam c a łą seryą widoków
. hiszpańskich.
P rzejdźm y do rzeźby. T u u derza w oczy w sp an iała g ru p a p a ­
n a G odebskiego, w yk uta z k arra ry jsk ie g o m arm u ru . P rzed staw io n y
w niój geniusz w zapasach z s iłą b ru ta ln ą . Skrzy d laty m łodzian wy­
d z ie ra się z uścisków śm iertelnych olbrzym a; rysy potw oru p rze raża ­
ją c o dzikie, żyły rozd ęte, m uskuły oddane po m istrzow sku. P a n G o ­
debski w ykonał tę g ru p ę do luksem burskiej g aleryi; dyrekcya tegoż
m uzeum zam ów iła d ru g ą, jako p e n d a n t : będzie to try u m f geniuszu
a zarazem try u m f G odebskiego.
P . B arącz ze L w ow a n a d e sła ł popiersie p. C. z d łu g ą b ro d ą
i w yrazistem okiem; p. W o y d y g a z K rak o w a, głow ę b ard zo c h a ra ­
kterystyczn ą; p. B ogd ań sk i, popiersie księdza S eineneńki, p ełne ży­
cia; n. M arcinkow ski z P o z n a n ia , popiersie panny B ilińskiej; p. K o s ­
sowski z K rak o w a, sta tu e tk ę p ła tn e rz a z X V I I wieku; pan n a C e rto -
wicz, sym boliczną p o stać kobiety, w ykonaną z niepospolitym w dzię­
kiem .
W dziale sztychów , rysunków , akw areli! i t. p., spotykam y r ó ­
wnież utw ory polskie. Z a słu g u je tu n a szczególną uw agę sztych p a ­
n a F e lik s a Ja siń sk ie g o z obrazu H o lb ejn a: A r c y b i s k u p z K a n ­
t u a r y i. T a a q u a fo rta , oceniona przez znawców, otw orzyła m łode­
mu arty ście w spółpracow nictw o w p ublikacyi, poświęconej sztukom
pięknym (G a z e 11 e d e s B e a u x A r t s ) . W o statn im num erze
tego pism a z n a jd u ją się p race p. Ja siń sk ie g o : sztych z o b razu B onn u ta p o r t r e t k a r d y n a ł a L a v i g e r i e .
R ed a k cy a powo­
ł a ła ziom ka naszego n a stałego w spółpracow nika.
P a n S ta n isła w G órski, rodem z W arszaw y, uczeń K o ssak a, wy­
s ta w ił drzew o ry t z w ojny trz y d z ie sto le tn iśj, — pp. R e jc h a u i L oevy
ry su n k i do dzieł ilustrow anych, p. B rzesk i m in iatu ry , p. B ielew icki
z N an cy p o rtre t em aliow any; p a n n a P łu ż a ń sk a litografią; p an n a H e ­
len a D ucbyńska, ła d n ą akw arellę n a p orcelanie; widzimy tu ośm ioro
dzieci L essepsa, tań cu jące m en u eta w m alow niczych kostium ach
ośm nastego wieku.
W dziale a rc h ite k tu ry znajdujem y p racę p. E d w a rd a Lew ic­
kiego; rysu n ek odtw orzonego z gruzów zam ku, w okolicy C alvados.
W p a rę m iesięcy po śm ierci N iz a rd a , członka A k a d em ii fra n ­
cuzkiej, u k a z a ły się w dwóch tom ach je g o p am iętniki, pod ty tu łe m
S o u v e n i r s et n o t e s b i b l i o g r a p h i q u e s .
U czony te n
e ru d y ta , a u to r ważnego d zieła o lite ra tu rz e francuzkiej, n ależał do
ludzi n ajp o p u larn iejszy ch we F ra n c y i. Co było powodem teg o pow ­
szechnego chłodu, tych jad o w ity ch żądeł, jak iem i ranili go ci n aw et,
k tó rzy cenili je g o sąd krytyczny, je g o ro z le g łą n au k ę? byłyż to wy­
stą p ie n ia przeciw ko szkole ro m an ty czn ej, w epoce bujnego je j roz­
kw itu? A leż N iz a rd p o tę p ia ł ty lk o n ad u życia szkoły i w yśm iew ał
zagorzałych now atorów , ależ sta w a ł tylko w obronie K o rn e la i K a ­
syna, k tó ry ch przyw ódzcy rom an ty zm u odrzucali bezw zględnie, g ło ­
sząc się tw órcam i francuzkiej lite ra tu ry , z rów ną pychą, z ja k ą wie­
lu historyków dzisiejszych głosi, że dzieje F ra n c y i rozp o czy n ają się
od wielkiśj rew olucyi 1789 roku!
W szy stk o to w płynęło zapew ne n a niepopularność N iz a rd a ,
zw łaszcza, odkąd W ik to r H u g o , k o p n ął go nogą „ O sła " swego •) zow iąc go nieznośnym pedantem . W gruncie je d n a k i obojętność p r a ­
sy i niechęć sam ego W ik to ra H ugo, in n ą m iała przyczynę. N iz a rd
b y ł g orącym N apoleonistą; nie ta ił nigdy uczuć swoich dla u p a d łe ­
go cesarstw a. Czul on w dotkliw y sposób ciążącą nad nim k lątw ę,
J) W poemacie pod tytułem O s i o ł , W iktor H ugo wystąpił ostro przeciw
stk o ln ćj n auie. Nad Nizardem pastwi się z szczególną zawziętością.
ta k republikanów , ja k orleanistów i legitym icznego stro n n ictw a.
Z b y t dum ny, aby za życia odw oływ ać się do bezstronnego sądu p u ­
bliczności, nie o d p ie ra ł nigdy zarzutów , ale pracow ał w ytrw ale,
przekonany, że w ybije d lań godzina zadosyćuczynienia. N ie p o p u la rność ta poch leb iała niejako jeg o miłości w łasnej. „ P rz y k la sk u ją ci!
m aw iał, to dowód, że nie w ytk n ąłeś głowy n a d poziom, żeś gotów
pośw ięcić surow ą praw dę d la upow szechnionych przesądów , dla cza­
sowych nam iętności!"
Spisyw ał je d n a k starzec w spom nienia sw oje, w o statn ich la ­
ta c h pracow itego życia. C zy n ił to, gdyż b y ł ojcem i dziadkiem . C zuł
on z boleścią, że je g o w nuki, otworzywszy kiedyś księgę W ik to ra
Hugo, n ap isa n ą w G uernsey, zn ajd ą tam im ię d ziad k a sponiew ierane,
posta,wione p od pręgierzem opinii publicznej, — p ra g n ą ł więc u p rze­
dzić ich o tśm , w yjaśnić pow ód tój nienaw iści i tych jadow itych po­
cisków. D la nich więc n a k re ślił te w spom nienia. U czucie godności
osobistej, nie pozw ala mu w ystępow ać przeciw ko w rogom , od p ierać
rzuconych m u potw arzy, opisuje więc ty lk o d łu g i bieg życia swego,
u n ik a ją c w szelkich polem icznych sporów.
Z aczy n a N iz a rd od la t dziecinnych, przypom ina, że ojciec jeg o
n ależał do najgorliw szych zwolenników pierw szego cesarstw a. W y ­
chow any w tych uczuciach m łodzian, p a trz y ł z n iechęcią n a rządy
B urbonów , n a nieposzanow anie k a rty ko n sty tu cy jn ej. W y stą p ił też
z b ro n ią w ręk u n a ulicę w roku 1830, a potem przez la t dw adzie­
ścia służył lipcowej m onarchii.
W ie rn y rodzinnej tradycyi, z rad o ścią N iz a rd pow itał nowe
cesarstw o. A le nietylko, że m iłość d la B o n a p a rty c h dziedziczną b y ła
w jeg o rodzie, ocenił on niem niej osobiste zalety N ap o leo n a I I I - g o .
W id z ia ł w nim człow ieka, k tó ry zatrzy m ał F r a n c y ą n a d brzegiem
p rzep aści w chw ili, kiedy m ia ła stoczyć się w n ią do głębi. W ie lo ­
k ro tn ie też nazyw a N ap o leo n a zbaw cą k ra ju , przypom ina n ieraz, że
C esarz zapew nił ludziom p ió ra pokój i sw obodę p racy , że zabezpie­
czył im przyszłość.
K o rz y s ta ją c z wpływów swoich, N izard u siłow ał zjednać opie­
kę rządu d la pow ażnych pracow ników , do ja k ic h sam należał. S łu sz­
ność w ym agała, ab y w ytrw ali erudyci znaleźli poparcie u rząd u , sk o ­
ro bezm yślna publiczność w sp iera w yłącznie lek k ą lite ra tu rę . Z tego
pow odu p rzy tacza w p a m ię tn ik a c h c h a ra k te ry sty cz n ą rozm ow ę
z Ju liu sz e m J a n in ; słynnym felieto n istą. O dw iedzał go raz w pysz­
nym ap artam en cie, z a sta ł go przy śn iad an iu , w gronie k ilk u n a stu
podochoconych tow arzyszów pióra.
— Z n am j a cię dobrze —zaw ołał wesoło J a n in —■znam cię, ty
przedstaw icielu tru d n e j lite ra tu ry . P rag n iesz zaszczytów lite ra ck ich ,
zapew ne k rzesła w A kadem ii. O trzym asz je , nie w ątpię o tern.
Co do m nie, wolę to, co mi d aje b e lle try sty k a . I w yliczył w szystko,
co m u przynosi.
Słow a te z a p a m ię ta ł z goryczą N izard i tern gorliw iej usiło-
■wał zapew nić d o b ro b y t pracow itym badaczom , ta k b ard zo przez
ogół zaniedbanym .
O ile przeciw nicy cesarstw a sypali na N iz a rd a gradem pocis­
ków, zapraw nych żółcią i sarkazm em , o tyle znów ludzie bezstro n n i
daw ali m u dowody szczerej życzliwości i przyjaźni. Liczba, ty c h
m niejszą b y ła stosunkow o. N iz a rd o d p ła c a ł im się serdeczną w za­
jem n o ścią, mówi o nich z najżyw szym zap ałem . W długim szeregu
w spółczesnych p o rtretó w , oddanych z życiem i praw dą, są i n iep rzy ­
ja z n e osobistości; te a u to r m alu je z godnym pochw ały um iark o w a­
niem . Świeżo w ydane p am iętn ik i przyczynią się do zniszczenia w ie­
lu uprzedzeń i w sym patycznem św ietle p rzed staw ią postać zm arłego
akad em ik a.
N iep o d o b n a wyliczyć nam w szystkich dorocznych wystaw , p o ­
pisów i uroczystych posiedzeń, odbytych tu w ciągu ostatn ieg o m ie­
siąca. W paw ilonie m iasta P a ry ż a w idzieliśm y w pysznym zbiorze
kw iatów , o statn i w yraz dzisiejszej sztuki ogrodniczej, sztuki, pow ta­
rzam y, gdyż te okazy, przechodzące pięknością w szystko, co do tąd
znano, je śli są dziećm i przyrody, ogrzanej podzw rotnikow em sło ń ­
cem, zaw dzięczają je d n a k piękność swoję biegłym m istrzom , którzy
u m iejętn ą hodow lą n a d a li im cudne barw y i formy. N ie będziem y
opisywać ty ch prześlicznych róż, w rozm aitych odcieniach, począw­
szy od śnieżno b iałej do ciemno m orderow ei, graniczącej nieom al
z czarną. D la osobliwości w spom nim y tylko królow ę wystawy, oce­
n io n ą 10,000 franków . P rz e z ciąg tćj w ystawy profesorow ie o g ro d ­
n ic tw a m iew ali codziennie w ykłady; między innymi w ystępow ał zio­
m ek nasz, p. J a n D ybow ski, profesor szkoły rolniczej w G rignon.
Z e b ra n ia filantropijnych tow arzystw odbyw ają się najczęściej
pod prezydencyą Ju liu sz a Sim ona. N a każdem z nich, znakom ity
m istrz słow a um ie głęboko poruszyć um ysły a nieraz wycisnąć łz ę
słuchaczom . Z obaczm y oto ja k zakończył mowę n a zeb ran iu T o w a­
rzystw a zachęty do dobrego.
„ In sty tu c y a ta, rzekł, m a przedew szystkiem c h a ra k te r m iłości
b ra te rs k ie j. Pow iedziano niedaw no za P e n e m , że F ra n c y a je s t p rze d ­
m iotem nienaw iści pow szechnśj, bo tchnie c a ła nienaw iścią dla in ­
nych ludów. N ig d y nam w oczy nie rzucono ostrzejszej i sprzeczn iejszój z p ra w d ą zniewagi. W ą tp ię , ab y inne n aro d y m iały d la nas nie­
naw iść,— ale zaręczyć mogę, że my je kocham y, że m iłujem y s p ra ­
w iedliwość, że p ragniem y je j d la w szystkich ludów , żeśmy jś j n a u ­
czali w książk ach naszych i rozsiew ali j ą orężem , czyż nie w ystępow ali­
śmy ja k o zapaśnicy p raw a, w każdej w ielkiej epoce dziejów naszych,
że nie ra z pośw ięcaliśm y w łasny in te re s d la d o bra E u ro p y , słowem ,
że sz ta n d a r nasz, n a g ran icach cyw ilizacyi, je s t do tąd rękojm ią bez­
pieczeństw a.
„ T rw a jc ie w szlachetnej dążności, idźcie dalej o b ra n ą d ro g ą ,
ciągnie Sim on, u m iłu jcie ludzkość w tern, co m a praw dziw ie wiel­
kiego, to je s t w m aluczkich i pokornych, u m iłu jcie j ą w ubogich,
upodobajcie sobie m iłość w aszę. Z m iło ścią dźw igajcie ich z u p a d ­
ku, w spierajcie chw iejące ich kroki, z m iłością d ajcie im sk arb droż­
szy nad złoto, poczucie godności osobistej i obowiązku; u siłu jcie
w zm acniać lub rozbudzać w nich w iarę. T ow arzystw o wasze w ielkiein je s t, bo nie w stydzi się w yznaw ać Boga! D la tego to wszyscy
uczciwi ludzie, w szystkie zacne serca przychodzą ku wam z m iłością
i otuchą. “
Je szcze w sercu P a ry ź a n dzw oniły słowa, p rzypom inające p ię ­
k n ą niegdyś dew izę narodow ą: „ g e s t a D e i p e r F r a n c o s ” ,
aż tu głos innego ak ad em ik a z ab rzm iał im n a d uchem złowrogo,
istn y głos cm entarnego puchacza. B yło to z powodu mowy m in istra
w ęgierskiego Tiszy, odm aw iającego u d z ia łu w w ystawie P ary zk iej
1889 roku.
„C zytam y gdzieś, w yrzekł J o h n Lem oine, że ja k a ś część W ę ­
grów chce zaprotestow ać przeciw słowom m in istra swego i objaw ić
sy m paty ą dla F ra n c y i. Nie! nie! w im ię nieba, precz z sym patyą! nie
m am y czćm za nią zapłacić; oddaliśm y ju ż w szystko, i wiemy ja k a
z tego p rzy szła nam korzyść. D ość m am y D onkiszotyzm u, dość m a ­
łych P o lsk , dość ludów b ra tn ic h , dość cyganów, ułanów , huzarów ,
estudyantów , dość włóczęgów i gitarzystów , co nam pod oknem śpiew ąją serenady, by n as w yciągnąć z dom u. Z o stań m y u siebie! chcą
n as odgrodzić, odosobnić, rozstaw iono żarłoczne dogi na k resach n a ­
szych. N iech aj-że psy szczekają, a kiedy otw orzą paszczę i pokażą
zęby, w tedy każdy niechaj m yśli o sobie!"
T a k sprzeczne głosy ro d zą z a m ę t w u m ysłach. O gół nie wie,
po której stro n ie p raw d a, szamocze się, p rzerzu ca z jed n ej o statecz­
ności w d ru g ą . A leż w około tysiące now ych ponęt: tu w ielkie wyści­
gi konne, z n ag ro d ą s tu tysięcy, pole szeroko o tw arte do zakładów ,
ta m gonitw y kw iatow e, w ystaw y, kon certa, hypodrom y! W pośród
szalonój w rzaw y letn ieg o k a rn a w a łu m ilkną zarów no h u m a n ita rn e
głosy, ja k złow rogie kw ilenia puszczyków. P a ry ż się bawi, szaleje,
ja k h u la ła R o m a, kiedy A lla ry k w ykuw ał m ło t żelazny, kiedy A ty lla n a o strz a ł tw ard y topór.
J e d e n z najgło śn iejszy ch pow ieściopisarzy, A lfons D a u d e t,
w ydrukow ał w illu stracy i francuzkiej, powieść pod ty tu łem „1T in­
ni o r t e 1”, „N ie śm ie rte ln y ." J e s t to cyniczny paszkw il na n ajpow a­
żniejszą in sty tu cy ą naukow ą we F ra n c y i, n a A k a d e m ią czterdziestu.
T ych nieśm iertelnych, p rzedstaw ia a u to r z najśm ieszniejszej strony:
są to w szystko, zdaniem jego, pedanci, niedołęgi, kościotrupy,
z okiem zgasłem , cerą pergam inow ą. N iem iło siern ie szydzi tśż z k a n ­
dydatów , u b ieg ający ch się o w akujące krzesła, którzy ja k k ru k i,
w ietrzą tru p a w pośród żyjących i niecierpliw ie w yglądają, rychło
śm ierć zam knie oczy je d n em u z grono, aby zająć czem prędzej jeg o
m iejsce. D o n ajw strętn iejszy ch obrazów , należy tu pogrzeb stareg o
ak ad em ik a i defilada za tru m n ą kolegów, tw orzących razem śm iesz­
n ą i sm u tn ą p aro d y ą ty tu łu nieśm iertelnych. A u to r bez poszanow a­
n ia d la siwych włosów i długoletniej pracy, m aluje w okropny sp o ­
sób ty ch starców , zgiętych pod la t brzem ieniem . „Z grzybiali, z łam a­
n i we dwoje, pokrzyw ieni ja k sp ró ch n iałe drzew a owocowe, z ołow ia­
nem ! nogam i, z oczyma m ru g ającem i, ja k źrenice nocnych owadów,
je d n i wloką się w sparci o ram ię m łodszych, inni idą sam i, z rękom a
w yciągniętem i nap rzó d , ja k b y m acali drogę. T łu m p o w tarzał ich n a ­
zw iska, p rzy po m in ał d zieła oddaw na zm arłe i pogrzebione.”
N ie raz ju ż A kadem ia b y ła przedm iotem sarkazm ów , przypo­
m inających b ajk ę L a fo n ta in ’a o lisie, k tó ry nie mogąc dosięgnąć win o gradu, pociesza się m yślą, że n ied o jrzały; n ik t je d n e k nie w ystąpił
z tak im cynizmem , ja k A lfons D au d et; łatw o tćż zgadnąć, że nie
p rz y stro i się nigdy w zielone palm y, ta k ośmieszono ostrem i ja d o w item piórem .
A kad em icy żywo odczuli zniew agę, zam knęli się je d n a k w pełnem godności m ilczeniu. G ło s publiczny odzywa się za nich w im ię
spraw iedliw ości. Czytam y w p rzeg ląd ach niejednę surow ą p ro te stacyą.
A lfons D a u d e t, m ów ią, złą w y b rał chwilę n a rzucenie w św iat
pam fletu swego, nigdy bow iem w ciągu la t trzy stu , odkąd istnieje
A k ad em ia, żyw otność czterdziestu je j członków nie o b jaw iała się
z ta k ą siłą, ja k za dni naszych. D osyć tu wyliczyć różnostronne
p race dzisiejszych akadem ików .
K siążę A u m ale w ykończa w łaśnie p ią ty tom „ H isto ry i K ondeuszów .” R o z d z ia ł świeżo drukow any w „P rzeg ląd zie dwóch św ia­
tó w ", o początkach F r o n d y , o bejm uje pełn e życia w izerunki M azaryniego i k a rd y n a ła de R e tz a zarazem rzu c a nowe św iatło n a
zaw ikłane dzieje tej epoki.
K siąże de B roglie, a u to r ważnych dzieł o F ry d e ry k u I I i M a ­
ry i T eresie, prow adzi dalej p racę swą n ad h isto ry ą X V I I I wieku. G asto n B oissier w ydaje uczone i zajm ujące studya n a d C yceronem ,
W irg ilim , H o racy m i św iętym A ugustynem . R o usset pisze dzieło
0 podbiciu A lg ery i. M aksym du C am p i O thenin H aussonville, b a ­
d a ją do g ru n tu życie P a ry ż a i o d k ry w ają cuda m iłosierdzia, s p e łn ia ­
n e p o tajem n ie. E rn e s t L egouve w ydaje raz po ra z nowy tom c ie k a ­
w ych wspom nień z życia literack ieg o w ciągu la t sześćdziesięciu.
W ik to r D u ru y ciągnie dalej historyczne prace o staro ży tn ej G recy i.
C herbuliez rzu ca w św iat coraz nowe powieści, A le k sa n d e r D u m a s,
F e u ille t, S ard o u i P a ille ro n , zasilają b ezu stan k u te a tr. L u d w ik
H alevy, w przeglądzie literack im d ru k u je p ełn e werw y n o ta ty
1 w spom nienia. A d m ira ł J u r ie n de la G ra v iere wzbogacił h isto ry ą
m ary n a rk i nowem dziełem o C yprze i bitwie pod L ep an tem . F r a n c i­
szek Coppee ukończył nowy d ra m a t i w ydal tom lirycznych utw orów .
Sully P ru d h o m m e n a p is a ł obszerny poem at „ S zczęście/1 J u liu s z
Sim on przew odniczy n a w szystkich zebran iach i zagrzew a serca p ełnem żaru i miłości słowem. N akoniec niezm ordow any L esseps prze­
biega wciąż z E u ro p y do A m ery k i, rozkopuje lądy, połączą oceany,
i to ru je nowe drogi żeglarzom . W szy stk o to świadczy o niesłychanej
żywotności czterdziestu akadem ików , ta k niesłusznie ośm ieszonych
w opowieści A lfo n sa D au d eta.
T ow arzystw o geograficzne obchodziło w tym roku stu le tn ią p a ­
mięć skonu słynnego m ary n arza L a P erouze, zam ordow anego n a
wyspie Y an ico ro przez dzikich tubylców P olinezyi w roku 1788.
L a P ero u ze, na żądanie L u d w ik a X V I-g o przedsięw ziął w ypraw ę
w celu po szukiw ania nowych lądów n a oceanie In d y jsk im . D w a
sta tk i, sk ła d a ją c e tę w ypraw ę, B u s s o l a i A s t r o i a b , z a p ę ­
dzone b u rz ą n a skały, ro zb iły się u brzegów ; z ało g a p rz e p a d ła bez
wieści. K o g o woda n ie p o ch ło n ęła, p a d ł ofiarą dzikich b a rb a ­
rzyńców.
P ró żn o we F ra n c y i w yglądano pow rotu L a P e ro u z e ’a; w rok
potem , rew olucya w strząsn ęła do g ru n tu społeczeństw em francuzkiem . W obec w ypadków , n a stę p u ją c y c h po sobie, w obec gw ałtów
konw encyi i stru m ien i krw i, stoczonej pod gilotyną, zapom niano
o zatraco n ej w ypraw ie, przy jaciele tylko m a ry n a rz a p am iętali, że
kiedy w yb ierał się w podróż, sły n n y C ag lio stro zapow iedział m u
śm ierć niechybną.
W ciągu d łu g ich wojen N apoleońskich nie czas było m yślćć
o nowćj ek sp ed y cji; przedsięw zięto j ą dopiero w ro k u 1826; ad m irał
D u m ont d U rville puścił się nowo zbudow anym A s t r o l a b e m ,
w celu w yszukania śladów poprzednika. M im o niezliczonych tru d n o ­
ści,— żó łta feb ra bowiem zdziesiątk o w ała służbę o krętow ą— dzielny
d 'U rv ille d o ta rł n a m iejsce, w ynalazł szczątki zatopionych statków ,
zbudow ał pom nik poświęcony ro zb itk o m i pow rócił szczęśliwie do
F ra n c y i. P rzyw iózł z sobą liczne a u to g ra fy i ciekawe okazy e tn o g ra ­
ficzne z wyspy Y anicoro. Do tej w ypraw y należał m łody podchorąży,
dziś ośm dziesięcioletni a d m ira ł, P a ry s, konserw ato r m uzeum m a ry ­
n a rk i w L u w rze. J e g o to sta ra n ie m u rząd zo n ą b y ła w ystaw a przy
stuletnim obchodzie. P rzez k ilk a dni publiczność tu te jsz a og ląd ała
p o rtre ty L a P e ro u se a i je g o tow arzyszów , ja k niem niej ra p o rta
urzędow e i etnograficzne zab y tk i z wysp P olinezyi.
P o sta ć L a P ero u se’a p ięk n a i dziw nie sym patyczna. U rodzony
w okolicach T aim y w r. 1741; od dziecinnych la t nadzw yczajną
okazyw ał en erg ią. R azu jednego, w szkole za w ażne jak ie ś u ch ybie­
nie skazany był n a chłostę; przyw ołano odźw iernego dla sp ełn ien ia
w yroku: „on m a ręce żelazne, rz e k ł chłopiec, ale mój g rz b ie t ze spii u ; “— i p o d d ał się spokojnie eg zek u cji.
W m łodych la ta c h zaciąg n ął się do m ary n ark i. M ia ł la t trz y ­
dzieści, kiedy poznał i u k o ch ał m ło d ą panienkę, E leo n o rę B oudron,
córkę k o m isarza m ary n ark i, pozyskał je j w zajem ność, przyrzekł, że
j ą zaślubi, skoro o trzy m a błogosław ieństw o rodziców. W yznaje m a t­
ce swój zam iar, prosi o pozwolenie n a związek, ale n ap o ty k a nie­
złom ny opór. E le o n o ra b y ła ubogą, m a tk a tym czasem w ynalazła m u
inną, posażną pannę— zak lin a pod błogosław ieństw em , aby u leg ł jej
woli. D o b ry syn nie śm ie sprzeciw iać się rodzicom , z ro zd arte m se r­
cem pisze do ojca E leonory: b ła g a przeb aczenia za mimowolne przeniew ierstw o; aby choć w części w ynagrodzić zawód, ofiaruje panience
znaczny posag: 80,000 franków .
P a n n a B ou d ro n nie p rz y ję ła posagu, zam k n ęła się w k la sz to ­
rze, rozpoczęła now icyat. N a wieść o tern, L a P ero u se w pada
w gw ałto w n ą rozpacz. Z przyzw oleniem rodziców kołacze do fu rty
k laszto rn ej. E le o n o ra nie w yrzekła jeszcze ślubów zakonnych: szczę­
śliw a p a ra w krótce się połączyła.
Szczęście to nie m iało długo potrw ać. L a P ero u se p a d ł ofiarą
w p ełnej sile m ęzkiego w ieku, m ia ł zaledw ie la t czterdzieści siedm .
Co się s ta ło z żouą? niewiadom o; d om yślają się tylko, że zakończyła
życie w ty m sam ym klasztorze, w k tó ry m przed k ilk u n a stu la ty od­
b yw ała now icyat.
W ie le w tych czasach wyszło dzieł, dotyczących A m ery k i p ó ł­
nocnej, wym ienim y tu w ażniejsze. P o d ty tu łem „ Z M o n tre a l do
W a sh in g to n a ," k się g a rn ia P lo n N o u rrit w ydała zajm ujący opis
podróży po S ta n a c h Z jednoczonych i K a n a d zie. O dbył świeżo i opi­
sa ł tę podróż ksiądz V igueron; czyni w niej bardzo ważne uw agi, do­
ty czące polityki i ekonom ii. Z godną pochw ały bezstronnością, sądzi
tę pięćdziesięcio-kilko m ilionow ą ludność Y ankesów , pokazuje w ady
je j, ale obok tego d aje poznać w ielkie zalety: religijność, poszanow a­
n ie w ładzy, gorący patry o ty zin , w ytrw ało ść w pracy , niezm ordow aną
e n e rg ią i zaufanie w w łasnych siłach. Z pom iędzy obcych narodów ,
Y a n k e s m a głów nie oczy zw rócone n a A nglią i n a N iem cy; n a a n g li­
ków p a trz y z nienaw iścią, n a niem ców z trw ogą i niedow ierzaniem .
Z d an iem podróżnika, nowy ten św iat w czasach o statn ic h p rz e­
istoczył się do g ru n tu ; a ta k szybko rozw inął się n a polu h an d lu
i przem ysłu, źe d alek o pozostaw ił za sobą s ta rą E u ro p ę i grozi jej.
niebezpiecznem w spółzaw odnictw em .
P od o b n e uw agi znajdujem y i w innych świeżych publikacyach,
j a k w książce p. t.: „ C z t e r y t y s i ą c e m i l p o S t a n a c h
Z j e d n o c z o n y c h " przez p a n a de B iancond; w dziele b a ro n a
H u lo t, p. t.: „Z A t l a n t y k u d o P a c y f i k u " i w p racy F r y ­
d e ry k a M oreau: „W S t a n a c h Z j e d n o c z o n y c h . ’ W szyscy
ci p isarze w ykazują jednom yślnie nadzw yczajną działaln o ść A m e ry ­
kanów , ich rozum p rak ty czn y , połączony z duchem inicyatyw y i wiel­
k ą śm iałością w przed sięb io rstw ach .
Z a c z ę ła tu wychodzić zeszytam i bardzo ozdobna p u b lik a cy a
p o d ty tu łe m : „ J a p o n a r t i s t i q u e . ” B ędzie to encyklopedya
sztuki japo ń sk iej w różnych epokach i rozm aitych objaw ach swoich.
W ydaw ca B ing pow ołał do u łożenia te k stu najpierw szych k ry ty ­
ków sztuki, ja k M antz, B u rty i inni.
M ów iąc o J a p o n ii, dodajm y, że cyw ilizacya eu ropejska szerzy
się tam z n iesły ch an ą szybkością. J a k ie owoce w yda ta obca p łonka,
wszczepiona w s ta ry pień odrębnej całk iem n a tu ry , przyszłość to
najlepiej pokaże. N ie p rz esąd zając rzeczy, podajem y tu dla osobli­
wości, statystyczny wykaz p rasy jap o ń sk iej. P ierw sza gazeta co­
dzienna, u k a z a ła się w J a p o n ii w ro k u 1874; w dziesięć la t p otem ,
w r. 1884, ogłoszoną została wolność d ru k u , o d tą d p erjodyczne p is­
m a, poczęły się sypać ja k z rogu obfitości. D ziś w mieście T okio
wychodzi szesnaście pism codziennych i sto o śm dziesiąt sześć peryodycznych (całe cesarstw o posiada ich dwieście siedm dziesiąt trz y ).
W iększa część tych pism, d ru k o w an a c h a ra k te re m chińskim . N a j­
więcej czytany ze w szystkich „A zaclii C him boune" (dziennik ra n n e ­
go słońca), m a do 30,000 p ren u m erato ró w , „ R e fo rm a ” liczy ich
20,000. N a czele prasy popu larn ej stoi „ L a ta rn ia lib eraln a." N a u k i
ścisłe m ają cztery o rgana. U n iw ersy tet w T okio w ydaje w łasny p rz e ­
gląd; inny p rzeg ląd o g łaszają ekonom iści; osobny znów d ru k u je n a u ­
kowe T ow arzystw o niem ieckie. P rofesorow ie niem ieccy, ja k w iado­
mo, zastąp ili dziś w w y k ładach profesorów fran cu zk ich.
F irm a H a c h e tte rozpoczęła pom nikow e w ydaw nictw o p. t.:
„H isto ry a sztuki w epoce o d ro d zen ia.“ A u to r te k stu , znany estetyk
E u g en iu sz M ń n tz, zam ierza w ykazać h istoryczny rozwój tśj sztuki
w rozm aitych k ra ja c h europejskich, od pierw szego je j przedśw itu do
ostatniego zm ierzchu. W ram y tego dzieła w nijdzie obraz życia um y­
słowego, religijnego i politycznego w każdym k ra ju . C ałość obejm ie
w szystkie gałęzie sztu k pięknych, począwszy od a rc h ite k tu ry , rzeźby
i m alarstw a aż do wyrobów szklarskich i ślu sarsk ich. Słow em , a u ­
to r chce odm alow ać żywy obraz cyw ilizacyi X V i X V I w ieku.
P ierw szy tom poświęcony W łochom . C ałość obejm ie pięć w ielkich
tom ów , ozdobionych d rzew o ry tam i i chrom olitografiam i.
P RZYGODY S T A C H A .
P O W IE Ś Ć .
PRZEZ
Józefa Ignacego Kraszewskiego *).
Szczęśliw szego pom ysłn n ig d y w życiu nie m iał g arb u s n ad
te n te a tr am atorski. P ew nym być n ie m ógł, że on go d o prow adzi do
celu , w każdym razie je d n a k h rab ieg o S a tu rn in a cudow nym sposo­
bem w yw iódł z ap aty i, w lał w niego życie nowe, uczynił go innym
człow iekiem . M arcelina nie przy p o m in ała sobie, ażeb y ojca kied y
w id ziała ta k w esołym , ta k m iłym , ta k szczęśliw ym i p rag n ący m
w szystkim uczynić przyjem ność. On. co czasam i po całych dn iach
d rzem ał znudzony w sw oim g ab in ecie n a d porozrzucanem i ręk o p ism am i, te ra z nie m iał chw ili pokoju.
Co ch w ila p rz y b ie g a ł do k a n to rk a , rę k ą gorączkow o d rż ąc ą,
n o tu ją c nazw isk a osób i pom ysły do scen. B ileciki la ta ły do S a le z e go , do D ro h o staja, do znajom ych arty stó w ... N a tw arzy n aw et h ra ­
b ia w y g ląd ał odm łodzony... D la h ra b ia n k i m iało to ty lko w artość
tę, że ojcu sp raw iało przyjem ność,—bo nie lu biła te a tru a doskona­
le w iedziała, co za kłop o ty i p lotki c ią g n ą za sobą te a tra a m ato rsk ie
i ja k ie po sobie m ęty i fasy zostaw iają.
Może m a le ń k ą pociechą d la niej było, iż K o rcz ak a znowu
częstszym sp odziew ała się gościem — a i ona dosyć b y ła znudzoną,
a b y p ra g n ą ć ja k ić jś ro zry w k i. N ic sp rzeciw iała się w ięc, ale nie
u n o siła zbytecznie n ad pom ysłem g arb u sa.
W domu o d d aw n a się ta k nic k rzątan o , nie stukano, nie b ie ­
g a n o ja k teraz. U rządzenie m ałej scen y w sali balow ej, w ym agało
najró żn o ro d n iejszy ch ro botników ... N a strychu m alow ał d ek o rato r
k u lisy , d e k o ra c y e i m a le ń k ą k o rty n ę. S a tu rn in chciał, a b y to w y ­
g lą d a ło św ieżo i e le g a n c k o .. Z ab ieg ał sam p rz y g lą d a ć się przy bo­
rom , ale g łó w n ie i przew ażnie dzień i noc był z a jęty obm yślaniem
m ałćj sztuczki i w ielkićj k om edyi... W strzym yw ało go ty lk o to, że
S alezy jeszcze am ato ró w w erb o w ał, a nie w szyscy się łatw o w cią­
g n ą ć dali. M yśl w p ro w ad zen ia do sztuki starego w iarusa, k tó ry m
*)
Dokończenie— patrz zeszyt za mieś, lipiec r. b.
być m iał D ro h o staj, nadzw yczaj się h rab iem u uśm iechała... M iał za
w zór—„D am y i H u zary ...“ .
P o w o łan y zaw czasu D roh o staj, staw ił się, nie w iedząc o co
idzie.
H ra b ia go od przedp o k o ju zaraz w tajem n iczył w pom ysł— k tó ­
ry on p rz y ją ł ozięble, ale g dy m u h ra b ia , ś c is k a ją c m ocno je g o r ę ­
k ę , ośw iadczył, że on m a ta k ż e g rać, p rzeżeg n ał się i odskoczył:
— A to mi się podoba!— k rz y k n ą ł — ja , na scenie! panie h r a ­
bio... Ż artu jesz, czy co.
— B ynajm niej!
D rohostaj, z n a jd u ją c to z u jm ą d la pow agi sw ej, ani słu ch ać
nie chciał o niczem . P o trz e b a było n iesły ch an y ch zabiegów , g ła sk a ń ,
próśb, zachodów , ab y w reszcie sk ło n ić go do bardzo w a ru n k o w ć j
zgody. A le tak sk w a śn ia ł i posm utniał zaraz, iż w idać było, co go to
kosztow ało.
N a nieszczęście p otrzebow ał h ra b ie g o i akom odow ać się m usiał.
S tanisław ju ż uprzedzony, sta w ił się n a w ezw anie, w y m a w ia ­
ją c skrom nie, że nie g ra ł nigdy, źe nie m iał ta le n tu i t. p. H ra b ia
sam naprzód niezm iernie grzecznie go p rzyjąw szy, odesłał do córki.
P a n n a M arcelina, u k tó rej w łaśnie b y ła W aw row ska, p rz y ję ła
go wesoło i zaczęła od tego, iż d la ojca prosi o pow olność—ab y nie
odm aw iał.
M iano m ów ić o te a trz e , a tym czasem rozm ow a n aty ch m ia st sic
zw róciła ku innym przedm iotom . S tan isław się ożywił, h ra b ia n k a
r a d a mu b y ła , a źe nic nie p rzeszk ad zało , spędzili z sobą p a rę g o ­
dzin sw obodnych, k tó re K o rczak gotów był liczyć do n ajszczęśliw ­
szych w życiu.
N ic te ra z n ie przeszk ad zało , choćby co d ru g i dzień, a n a w e t
codzicń się w idyw ać, bo K orczak się m usiał d o w iadyw ać o rolę swo­
j e — a sztuki nic b y ły jeszcze gotow e. O prócz tego, obiecał h ra b ie ­
m u znalćźć kogoś, coby p rz e p isa ł ro le d la arty stó w ... i m nóstw a
dro b n y ch p o d ją ł się posług.
Z daw ało się, że w szelka o b aw a ze stro n y ojca o zbliżanie się
S tan isław a do c ó rk i— u stała...
C odziennym p raw ie gościem począł być Salezy, k tó ry w łasn e­
go dzieła z o k a spuścić nie m ógł i p o trzeb o w ał je d o g lądać... W pa­
d ał z coraz now em i w iadom ościam i i do S a tu rn in a i do pan n y , n ie ­
zm iernie będąc czynnym .
W istocie szło m u o śled zen ie postępów , ja k ie K o rczak pow i­
nien był uczynić w sercu p an n y M arceliny. Z arazem m yślał i o tern,
ja k b y treść przyszłej sztu k i uczynić ta k ż e n arzędziem i nią podzia­
łać n a p a n n ę i n a k a w a le ra . Z h ra b ią , g d y ra z m ógł pisać, w iedział,
że w ielk ich trudności nie będ zie— i że m u wmówi, łc ch ta jąc je g o m i­
łość w łasn ą, co zechce.
Stanęło w iec n a tern, że g d y pom ysł sztuk będ zie d o jrz a ły ,
złożą w e dw u n a ra d ę ... S a tu rn in tym czasem nie je d e n , ale k i l k a
planów o pracow ał i był w tw órczej gorączce, k tó rą ham ow ać n ieu ­
stan n ie było potrzeba.
P ierw sza sesy a z g arbusem w y p a d ła bez— stanow czego rezu l­
tatu . H ra b ia obm yślił tem at z b y t m elodram atyczny, nie w esoły i dla
am ato ró w za tru d n y . S alezy rad ził coś lżejszego... N a drugiem p o ­
siedzeniu okazało się, źe osnow a d rażliw ą raziła treścią. Coś w ięcśj
salonow ego d o rad zał garb u s, ale że n a pom ysłach nie zbyw ało h r a ­
biem u, łatw o sobie d a w a ł n arzu cać w szelkie w arunki.
D w a razy ju ż po godzin k ilk a się ta k sprzeczali, g d y g a rb u so ­
w i, j a k pow iadał, p rzy szła m yśl orygin aln a.
— K ochany h rab io — rzek ł — przynoszę ci do istotnie salono­
w ej, tylko ary sto k raty czn y m artystom , j a k nasi, dostępnćj sztuki, k tó ­
r a d elik atn o ścią odcieni (a t y w n i c h c e l u j e s z ! ) odznaczać się
m oże,— plan d o sk o n ały i o ryginalny.
Salezy ciąg le w m aw iał w S atu rn in a, że w nieskończonej licz­
b ie scen i rodzajów celow ał... h ra b ia uśm iechał się, u znając trafność
je g o sądów .
— J a — m ów ił g a rb u s — n a tu ra ln ie , ty lko z g ru b a ci opowiem
sam tem at, a ty dopiero z w p ra w ą i um iejętnością d ra m a tu rg a o p ra­
cujesz..
Ś m iał się S atu rn in .
— B o h a te rk ą niech będzie śliczna p an n a, w ielkiej ro d z in y ..
w ychow ana staran n ie... p ełn a talen tó w — mówił S alezy — bohaterem
m łodzieniec tak że d obrej fam ilii, ale zubożały... i ubóstw em onie­
śm ielony...
M iędzy niem i rodzi się m iłość, ale m łodzieniec nie śm ie jć j
ani okazać, ani w yznać... P a n n a go kocha, rodziceby się nie sp rze ­
ciw iali — trudność je s t w tern, że dum ny chłopak nie może się
ośw iadczyć...
P o trzeb a, ażeb y p a n n a dow cipna, zręczna, doprow adziła go do
tego...
H ra b ia potrafisz to w ycieniow ać... a nasi arty ści zrobią śliczność z tej k o m ed y jk i. D rohostaj może być kuzynem m łodzieńca,
niecierp liw iący m się nieśm iałością je g o i t. d.
— Hm, m yśl d o b rał myśl d o b ra...— o d p arł h ra b ia —ale trzeb a
coś dodać d la ożyw ienia jć j, n a trzy a k ty tego nie stało... R y w al
być musi... p rzeszkoda...
— A! proszę cię! to są ju ż do ciebie należące szczegóły w yko­
n a n ia — zaw ołał g a rb u s —j a przynoszę tylko m otyw... P ra w d a , źe do­
bry? d la tego, że w ym aga cieniow ania, j a ci pow iadam , w c ien io w a­
niu sentym entów celujesz...
C ieniow anie pochlebiało h rab iem u i zaczęli rozpraw iać o scenario.
Salezy o k a z a ł się ta k pow olnym , a razem ta k się unosił nad
k ażd y m pom ysłem S atu rn in a, źe go zupełnie pozyskał dla tem atu.
— T y lk o proszę cię — rzek ł w końcu — p rzed nikim się nie
zw ierzaj, że j a ci ten m otyw przyniosłem ... N iech całkow icie będzie
twoim, bo istotnie nim jest.l. C ała je g o w arto ść— w w ykonaniu.
N az a ju trz p an n a M arcelina dow ied ziała się przy obiedzie od
o jca o treści przyszłej kom edyi, k tó rą zaraz pierw szego w ieczora
pisać zaczął.
Z n adzw yczajnem zdum ieniem , zarum ieniona w ysłuchała je j
i na ja k iś czas o słupiała, n ie w iedząc, co to znaczyć m iało.
— Czyjże to p o m y sł?—sp y ta ła nieśm iało.
— J a k to ? czyj?— ale mój w łasny, bo j a nig dy się cudzem i nie
posługuję— o d p a rł h rab ia.
D la M arceliny m iało to ogrom ne znaczenie, zdaw ało się jć j, źe
ojciec nie bez celu w y b ra ł tę tre ść i w łaśn ie je j ze Stanisław em
przeznaczał dw ie głów ne role. A n alo g ia biła w oczy. H ra b ia n k a
w yo b raziła sobie, że ojciec j ą czuć i w idzieć m usiał, źe um yślnie je j
szukał.
N ie śm iała w ięc ani ro ztrząsać, ani się przeciw ić, ani d o tk n ą ć
ta k drażliw ego przedm iotu. W sta ła od stołu zadum ana, tro ch ę
sm utna...
M yślała, co K orczak w nosić może z n ad an ej mu ro li, co p o ­
w iedzą ludzie...
Tym czasem k o m ed y a im petycznie się p o su w ała coraz dalćj
i drugi a k t rozpoczynał pisać h ra b ia , g d y n iespokojny D ro h o staj,
p rag n ą c y się uw olnić od roli stry ja sz k a , p rzyszedł się dow iedzićć,
czy nie m ogą się obejść bez niego.
S atu rn in nie m iał nic pilniejszego n a d opow iedzenie mu treści
i odczytanie scen głów nych.
M ajor był z nim otw artym .
— Ale, zm iłuj się hrabio, taż to ja k b y ś palcem po k azy w ał
K orczakow i, k tó ry g ra rolę kochan k a, a b y się o p an n ę M arcelin ę
ośw iadczył. Czyś oszalał... j a k B oga kocham .
H ra b ia o słu p iał i zam ilkł. D opiero te ra z się do p atrzy ł, że
w istocie coś było... coś...
— Ale, cóż znowu!— o d p a rł— to ci się przyw idnje. W łaśnie d la
tego, że oni te role g ra ć b ę d ą otw arcie, ja w n ie , zaprzeczy się w szel­
kim aluzyom . Czyż nie rozum iesz tego.
— Ba! a cóż p a n n a M arcelina n a to ? —zap y ta ł m ajo r.
— Jeszcze je j nie czytałem , ale tre ść w iadom a!— zaw ołał h r a ­
b ia —a m nie ona n ad zw y czajn ie p rz y p a d a do sm aku... d la d e lik a t­
nych odcieni... rozum iesz...
M ajor ram ionam i poruszył.
W łasn a je g o ro la, w k tó rej m iał w ystępow ać w pierw szym a k ­
cie, rubaszna, kom iczna, zuchow ata — p o d o b ała mu się. P o c z ą ł się
śm iać... i pow iedział sobie — a co m nie do tego, że on je s t ślepy...
Z re sz tą , może m a słuszność, ta k a b r a w a d a —kto w ie — onieśm ieli
plo tkarzy .
S atu rn in ted y p isał d alej, nie w ychodząc n aw et do stołu i do­
sia d a ją c po nocach. C zytał potćm S alezem u, k tó ry w sk a z a ł p a rę
zm ian, zaczął popraw iać, k a z a ł p rzepisać sw ojem u sk ry p to ro w i—
i postanow ił naprzód e n p e t i t c o m i t ć córce, Salezem u, D ro h o stajow i, K orczakow i, p rzed staw ić now onarodzone arcy d zieło .
M ówiąc o niem , h ra b ia p ow iadał o sobie, że m iał ten przym iot,
co St. Beuve, iż najłatw iej i najszczęśliw iej tw orzył, gdy był zmuszo-.
n y i spieszył się.
Z żadnej z kom edyi sw oich nie b y ł ta k ra d , ja k z tej... którćj
p rzy zn aw ał n iezm iern ą w erw ę.
M arcelina bardzo nieśm iało, je d n a k u sprosiła ojca, ab y je j rękopism pozw olił w przódy przerzucić... C zytając go i staw iąc siebie
w m iejsce b o h aterk i a S tan isław a ja k o k o ch an k a, rum ien iła się cią ­
gle. W końcu zdało się jć j, że g ra ć było d la niej niepodobieństw em .
K ończyła w łaśn ie le k tu rę i cała od nićj jeszcze sta ła w p ło ­
m ieniach, g d y n ad szed ł S alezy. ‘
— Czy ojciec panu czytał kom edyą sw oję?— z ap y ta ła go.
— Znam ją ...
— I cóż mówisz?
— Z e je s t pew nie n ajlep szą ze w szystkich, ja k ie n apisał.
— A treść?
— B ardzo szczęśliw a...
H ra b ia n k a w p a trz y ła się w niego— ani d rg n ął.
— P a n w iesz, że j a to m am g rać, a K orczak... A lfred a...
— N atu raln ie...
— I nie obaw iasz się pan... ażeby...
Choć śm iała p an n a M arcelina, sp u ściła oczy i dokończyć nie
m ogła.
— A le... ja w tern nic a nic n ic w idzę...— rzek ł obojętnie S alezy.
— W iesz, j a k ludzie są złośliw i...
— Są je d n a k w y p ad k i, g d y niem i być nie m ogą,— w łaśnie dla
tego, że się ich braw uje. N ik t nie przypuści...
— J a te j roli g ra ć nie m ogę!— z a w o łała M arcelina.
— A ja sąd zę, że p ani w łaśnie m ogłabyś j ą g rać do sk o n ale —
rz e k ł S alezy — ch y b a K orczak pani niew łaściw ym się w y d a je ?
— P a n w iesz, że j a go lubię i że mi je s t sym patycznym , ale
publicznie mu się ośw iadczyć...
R um ieniec tw arz jć j okrył.
— P ro sz ę pana, mów o tćm z ojcem ... N iepodobieństw o!— ode­
zw ała się M arcelina.
S alezy m ilczał.
— P a n i zn a jd u je ta k w ie lk ą analogię położenia?.. Mówmy
o tw arcie...
— A nalogii nic m a w isto cie—rz e k ła h ra b ia n k a tro c h ę ostygają c — a le d la obcych ona w stosunkach zew nętrznych zn aleźć się mo­
że. P a n S ta n isła w w cale się n ie k o ch a we m nie.
— No, ja b y m za to nie ręczy ł — odezw ał się g a rb u s pow oli—
i w istocie teraz... zaczynam pojm ow ać...
W stał n ag le g a rb u s i podał rę k ę h rab ian ce.
— Z aszczyć m nie pani sw ojćm zaufaniem — rz e k ł z uczuciem .
— Masz pani ja k ie uczucie d la K orczaka, c z y n ie ? P y ta m j ą o to,
ja k o p rzy jaciel, choć najm niejszego nie m am p raw a.
D ługi czas nic M arcelin a odpow iedzićć nie mogła. S p o jrz ała
mu w oczy.
— P a n je s te ś nielitościw y! - o d ezw ała się.
— To m a znaczyć, że... serce je j nie byłoby d a le k ie ...— począł
Salezy.
Z am ilczała M arcelina.
— M iejże p ani o d w ag ę szczęście sw e p rzyszłe zdobyć, n ie
o g lą d a ją c się na nic. O jciec się nie sprzeciw i, ale S tanisław , k o c h a ­
ją c cię szalenie, n igdy w św iecie ośw iadczyć się nie będzie m iał od­
w agi, jeśli go czemś do tego nie ośm ieli m i nie pod budzim y. Komed y a hrab ieg o je s t ja k b y stw orzoną n a ten cel.
— A le g ra ć j ą publicznie... - p rz e rw a ła M arcelina.
— Z d aje mi się, że o bejdzie się bez tego— d o d ał g a rb u s —do­
syć będzie p a rę prób, odczytu i usposobienia, ja k ie z ról tych w y n i­
k n ą ć musi. Je ż e li się pod w rażen iem ich nie ośw iadczy K orczak...
ha! to ju ż chy b a j a za niego będę m usiał...
H ra b ia n k a w m ilczeniu rę k ę p o d a ła g arbusow i, k tó ry j ą g o rą­
cem! o k ry ł p o cału n k am i— i w yszła, n a p rogu rzuciw szy:
— A le g rać nie będziem y...
S tanisław w cale nie m iał p o jęcia o przeznaczonej mu roli, g d y
go pow ołano do pierw szego odczytania.
K om edya nie była arcy d ziełem , a n a jsła b sz ą je j stro n ą w ła­
śnie się okazyw ało to cieniow anie, w którem m iał h ra b ia celow ać.
B y ła try w ialn ą i szablonow ą, a le p rzy dobrem czytaniu i grze, po
odcięciu długich do zbytku d ek lam acy i, sta w a ła się znośną. S atu rn in czy tał niegodziw ie, chociaż m iał się za znakom itego le k to ra . S a ­
lezy z w ie lk ą tru d n o ścią potrafił mu wm ówić, ab y przyw ołał stareg o
Cho..., k tó ry doskonale czytał.
Sproszeni goście usiedli w k ó łk o za stołem , au to r sta n ą ł przy
poręczy odczytującego, p a n n a M arcelina o b ra ła m iejsce w cieniu,
ta k , ab y je j tw arz nie bardzo b y ła w idoczną.
P rzyniesiono w odę z cu k rem , pozam ykano drzw i... rozpoczął
się a k t pierw szy, scena pierw sza. T e a tr p rz e d staw ia salonik w y ­
tw ornie um eblow any, drzw i w głębi, okno na praw o, dru g ie w yjście
w lewo i t. d. W tej ekspozycyi zaled w ie się zary so w y w ały stosunki
osób i w idz zap o zn aw ał się z niem i... S alezy i D ro h o staj, n a d k o ­
m icznym stry jem A lfre d a unosić się zaczęli... W ogóle, w rażenie
było szczęśliw e, au to r bard zo u rad o w an y . Z n a jd o w a ł ty lko, że Cho...
nie dosyć d o b itn ie podnosił m iejsca efektow ne.
W drugim a k c ie w szystko w y p ły w ało n a w ierzch... m ilczenie
dziw ne, p rzy k re, panow ało w salonie. S tanisław , k tó ry słuchał
z u w agą w ie lk ą , p ło n ął ja k piw onia, pot mu o k ry w a ł czoło, nie
śm iał oczów podnieść, był j a k n a m ęk ach ...
P a n n y M arceliny w cieniu w cale w idać nie było. A utor coraz
to n a K o rczaka sp o g ląd ał, z n a jd u ją c , że ta k ą mu p ię k n ą stw orzył
rolę, iż choć na podziękow anie zasługiw ał.
Aż do końca tego a k tu potęgow ało się ta k uczucie, że S ta n i­
sław , czując się nadzw yczaj zm ieszanym , pod pozorem g o rąca, po
cichu w stał i cofnął się nieco od św iatła. S erce m u biło i w głow ie
się m ąciło... nie śm iał ju ż oczu podnieść.
G dy n ao statek scena ro zw iązu jąca n ad eszła i czytający, o cie­
ra ją c pot z czoła, rękopism o d su n ął — w szyscy siedzieli m ilczący
i n ik t n ie śm iał się odezw ać.
S alezy się ty lk o odezw ał z pochw ałą, za nim lektor. M arcelina
u su n ęła się, nie m ów iąc nic, a K orczak ta k jeszcze był zm ięszany, że
się n a słowo zdobyć nie mógł.
H ra b ia S atu rn in , rzecz szczególna, pisząc kom ed y ą n a podany
p rzez g a rb u sa tem at, w y k o ń czając ją , ro z d ają c role, nie w idział
w tern nic rażąceg o i ślepym był n a an alo g ią d o ty k aln ą położenia —
a le teraz, g d y obcy ktoś czytać począł, a on sta ł się słuchaczem w ła ­
snego u tw o ru —drażliw ość p rzedm iotu w y stąp iła dopiero ja sn o i po
ra z pierw szy zaniepokoiła. S p o jrzał n a có rkę i d o strzegł, że się s k r y ­
ła ... a zatem — zrozum iała!!
Z aczy n ał żałow ać, że się bftcznićj n ie zastanow ił w przódy i—
przyszło mu na m yśl, że g a rb u s ch y try , przebiegły, mógł um yślnie
go w prow adzić w tę p u łap k ę. Z apóżno się ju ż było z aw ra cać—n ieste­
ty i k ielich w ypić m usiał do dn a.
— Ba!— m ów ił w d u c h u —je ż e li tej g ra ć nie b ędzie m ożna, n a ­
piszę d ru g ą.
C hw alono półgębkiem , h ra b ia się zasępił... w szyscy powoli za­
częli przechodzić do salonu.
M arcelina w y su n ęła się pierw sza, a K orczak, p ra g n ą c y u k ry ć
co się z nim działo, bezm yślnie w yszed ł za nią.
*— J a k ż e p an zn ajd u jesz k o m ed y ą m ojego ojca? — z a p y ta ła
h ra b ia n k a , o d w ra c a ją c się ku niem u.
S tan isław b y ł jeszcze ta k zburzony, że się zbytnio z tern, co
m ów ił, rach o w ać n ie mógł.
— A! p a n i— z a w o ła ł—to tylk o w iem , że j a roli mi w yznaczon ćj w żad en sposób p o d jąć się i g ra ć nie mogę. P an i to n a jlep iej
zrozum iesz...
— D la czego?— z a p y ta ła M arcelina.
K o rc z a k powoli o sty g a ł i sta w a ł się ostrożniejszym .
— H ra b ia zapew ne - odezw ał się — zna lepićj w aru n k i scenicz­
n e i w ie, co n a te a trz e zrobić może w rażenie, d la m nie położenie
w k om edyi odm alow ane w y d a je sic ta k niem ożliw ćm , iż się w gló-
"Wną rolę w cielićbym nie potrafił. N a św iecie d zieje się w cale in aczćj...
— A le są w y ją tk o w e w y p a d k i — o d p ow iedziała h ra b ia n k a ,
w y zy w ając n a rozm ow ę i p ro w ad ząc go za sobą. — Położenie, k tó re
słu ży za tem at, je s t może rząd k iem , ale n ie je s t niem ożliwćm .
— J e s t w nićm p rzecie sprzeczność, a w c h a ra k te rz e p. A lfre ­
da, k tóreg o ro la mi przeznaczona, p ew n a nielogiczność. A utor w i­
docznie chciał go uczynić idealnym , p ięk n y m i d ał mu szlachetny
c h a ra k te r, a razem dopuszcza n a końcu, że u le g a ją c uczuciu, ten du­
m ny sw ćm poczciw em ubóstw em m łodzieniec, się g a po rę k ę pan n y ,
u którćj o jca m ógłby zaledw ie b y ć oficyalistą. W ta k szlachetnym
ch a ra k te rz e pow inna być k o n sek w en cy a do końca.
— Z d a je m i się, że p an go ch y b a źle nazyw asz, szlachetnym —
poczęła M arcelin a— b y łb y on dum nym egoistą, k tó ry d la swój m iło­
ści w łasnej, pośw ięca n iety lk o w łasn e szczęście, a le ko b iety , k tó ra
go kocha? Mnie się zdaje, że kto kocha, ten może pośw ięcenie sw e
p o su n ą ć aż do ofiary miłości w łasn ćj.
Stan isław , nie o d p o w iad ając n a ten zarzut, d o d ał n aty chm iast:
— T a k sam o w c h a ra k te rz e kobiety j a zn a jd u ję nieloiczność...
P a n n a ta k w ychow ana, ta k n aw y k ła do w yższego tow arzystw a, nie
może ani się przyw iązać do niepoczesnego ch ło p ak a, a n i n aw et, przy­
puściw szy k a p ry s czy fan tazy ą, posunąć się ta k d alek o ...
M arcelina sp o jrz a ła n a niego z pew nćm podziw ieniem .
— W e d le p ań sk ich w y o b rażeń w ięc— rz e k ła — m ałżeństw aby
się k o ja rz y ć nie m ogły, ty lk o pod m iarą i w ag ą, a b y ż ad n a z osób
przeznaczonych d la siebie, n a d d ru g ą nie m ia ła w ięcój. T ym czasem
w idziem y codzień, że się bogaci żen ią z ubogiem i i— odw rotnie.
— A le w tak im ra z ie — o d p a rł K o rczak — są pew ne k o m p e n sa cye. Je śli ktoś n iem a m a ją tk u , przynosi im ię, stosunki lub nad zw y ­
czajny ta le n t, sław ę i t. p.
T e k o m p e n sa c y e —zap rzeczy ła h ra b ia n k a — nie o g ra n ic z a ją się
w yrach o w an em i przez pan a. M ogą one b y ć niedostrzcżone d la św ia­
ta a poczute ty lk o przez tych, co je o cen iają. In n i m ogą w skrom ­
nym tak im m łodzieńcu nie w idzieć n ic —a ta, co go kocha, spostrzeże
nieocenione sk a rb y ...
— A le to będzie chw ilow e złudzenie i h a lu c y n a c y a — odezw ał
się żyw o S tan isław .— N iechże pani powie, co potem czeka tego, k tó ­
r y z d a le k a się w y d aw ał id eałem , a zb lizk a ó k aźe pospolitą i sła b ą
istotą!
— N ie w idzę konieczności, ab y m iłość zaw sze śle p ą być m iała
— dodała, cią g n ą c d alćj M arcelin a.—M iłość n a z y w a ją ślepą, ale te n
przy m io tn ik n ależy n ie jć j, a nam iętności; owszem , z d a je mi się, że
ona je s t niezm iernie b y strą i w id zącą d alek o . N ajrunićjsza sk a za ,
n ajlżejszy dysonans ją razi.
W ciągu tćj w ym iany spostrzeżeń, S tan isław się pow oli ośm ie­
lił i o ch ło n ął— zdaw ało m u się, źe analogii, k tó rą on tak uczuł, n ik t
może nie dostrzegł.
— H ra b ia w k o m ed y i— d o d a ł—k obiecie narzu cił rolę, n a k tó ­
r ą n ig d y ż ad n a z nick b y się nie w ażyła, n aw et przypuszczając p rz y ­
w iązan ie n ajgorętsze... J a k ż e to być może... żeby się p an n a zd rad zi­
ła aż do... ośw iadczenia p raw ie w y branem u... T o niepodobieństw o!
— J e s t zagrożoną tćm , źe m a uciec i odpłynąć do A m eryki, że
m oże go stracić na zaw sze —poczęła M arcelina.— Sądzisz pan, że k o ­
b ieta, u m iejąca pływ ać dosko n ale, ja k an g ielk i, w idząc tonącegom ężczyznę, nie ra to w a ła b y go, a b y się nie skom prom itow ać?
— N ie słyszałem p rzy n ajm n iej d o tąd — rozśm iał się K o rczak —
a b y j a k a m iss a n g ie lsk a albo n aw et a m e ry k a ń sk a w y rato w a ła...
isto tę płci b rzy d k ićj...
— O czćm państw o ta k żyw o ro zp raw iacie — w trą c ił n a d c h o ­
d zący S alezy, k tó ry z d a le k a p atrzy ł n a ich rozm ow ę i dom yślał się
tre śc i, bo dosłyszćc nie mógł.
— N a tu ra ln ie o kom ed y i m ojego ojca — śm iejąc się odpow ie­
d z ia ła h r a b ia n k a .—P a n S tan isław sądzi j ą nadzw yczaj surow o, ale
k ry ty k a je g o nie n a p raw id łach sztuki d ram aty czn ej się opiera, ty l­
k o n a m otyw ach praw dopodobieństw ... i n a sto sunkach naszych po­
w szednich...
— W łaśn ie to zaleta kom edyi; że nie pow szednie a le w y ją t­
k o w e położenie m a lu je — zaw o łał Salezy.
— I d a je mu rozw iązanie id e a ln e —dołożył K o rc z a k —ja k ie się
n ig d y n a żyw ym św ięcie nie trafia.
— W ystaw p an sobie — p rz e rw a ła M arcelina w esoło— źe j a
w obronie płci m ojćj sta n ą ć m usiałam ... P rzecież my także kochać
i pośw ięcać się um iem y.
— W ierz mi p a n i—w y rw ało się K orczakow i n a g le— źe łatw iój
je s t czasem sam em u się pośw ięcić, niż p rz y ją ć ofiarę. Co za sm utna
ro la tego b ied ak a, k tó ry w szystko o trzym uje, nic dać w zam ian nie
m ogąc.
— Ja k to ? n ic?— w y b u ch n ął S a le z y —alboż m iłość, p rz y w iąz a­
n ie, n ie je s t n ajdroższym sk arb em ? W aćpan bluźnisz...
S tan isław spuścił głow ę m ilczący.
— J a się m ojćj ro li— rz e k ł po ch w ili—nie m ogę po d jąć d la te ­
go, że w n ią się w cielić i w nik n ąć nie potrafię.
G arbus sk rzy w ił się, sp o jrzał n a p an n ę M arcelinę i nieznacz­
n ie się w ysunął do g ru p y , w k tó rć j h ra b ia żyw o ro zp raw iał z a rty ­
stą Cho. T en cytow ał z ogrom nego re p e rtu a ru , k tó ry pam iętał, sztu­
k i, w k tó ry ch podobne sy tu a c y e sp o ty k a ł i przem aw iał za g raniem
k o m ed y i, k tó ra mu się w y d a w a ła bardzo szczęśliw ie pom yślaną.
D ro h o staj ju ż p rz y b ie ra ł pozy i p róbow ał tonu, ja k im m iał się
o d zyw ać w swój roli k a p ita n a .
— Co mówi M arcelina?— szepnął do ucha nadchodzącem u S a lezem u h ra b ia .— P rzyznam ci się, źe dopiero teraz mi się oczy otw o-
Tzyły... B y ła chw ila, gdy... posądzano ją , że dosyć łask aw ćm okiem
p atrz ała na K o rczak a... rozum iesz... Będzie żenow aną g ra ć z nim??
— N ie w idzę tego d o tą d — rz e k ł Salezy, u d ając naiw nego.—
W łaśnie i m nie dopiero teraz coś podobnego na m yśl przyszło... ale
h ra b ia n k a nie d o p a trz y ła się nic.
— H m !— o d p arł S a tu rn in — a S tan isław ?
— T en p ro testu je p rzeciw ko sw ej roli.
— Jak to ? on?— k rz y k n ą ł hrabia.
— Z n a jd u je j ą n iep ra w d o p o d o b n ą —odpow iedział Salezy.
— Sądziłem , że się n ią u rad o w ać pow inien — dodał h ra b ia zi­
mno i bystro sp o jrzał n a g arb u sa.
— K oniec końcem — rzek ł po chw ili — z d a je mi się, że po
uczynieniu m ałych zm ian i popraw ek, k tó re mi w sk azał poczciw y
sta ry Clio..., będziem y m usieli czytać razem pow tórnie.
Podniósł głos au to r tak , a b y był słyszanym przez córkę i S ta ­
nisław a, k tó ry n a razie nie zaprotestow ał. P a n n a M arcelina odw ró­
ciła się, p o p atrzy ła i obojętnie odpow iedziała:
— Z apew ne, że n ależałoby czytać raz jeszcze i dobrze rozw a­
żyć, czy nasze siły p o d o ła ją tem u...
— T y lk o d ru g ą le k tu rę urządziem y t a k — dorzuci! h ra b ia — a b y
k a ż d y z przyszłych arty stó w , czytał sam sw oję rolę. Zgoda?
N ik t nie sp rzeciw ił się, n aw et S tan isław , k tó ry w głow ie j e ­
d n a k ż e sz u k a ł sposobu, ja k b y się m ożna było od g ry i te a tru
uw olnić.
W ciąg u w ieczora p rzy su n ął się do Salezego, d a ł mu znak,
i w yprow ad ził go do d ru g ieg o salonu.
— Cóż p an m ówisz n a tę k o m e d y ą — zaw ołał, g d y byli sa m i.—
J a k to być może, ażeb y p a n n a M arcelin a godziła się na g ra n ie j e j,
a ojciec d aw ał mi w niej ro lę biednego kochanka?* Czyż pan nie
przew idujesz, ja k ie to w rażenie uczyni n a słuchaczach? do ja k ic h
szy derstw i p rzek ąsó w d a p retek st?
— P ro szęż cię, jeżeli h ra b ia i p a n n a M arcelina nie w id zą
w tćm nic zdrożnego, czyż ty b y ś m iał p ro testo w ać?— sp y tał g arb u s.
— W najlep szy m razie będę m iał m inę kogoś, co ju ż ta k je s t
m aleńki, że się n a niego zw ażać n aw et nie raczy , bo oczyw ista anal° g ja położenia— do niego się zastosow ać nie daje.
— N a to je s t ty lk o je d e n sposób— rz e k ł zimno S alezy.
Stanisław słuchał zniecierpliwiony.
— J a k i?
— P ow inieneś się p annie M arcelinie ośw iadczyć w przód, nim
te a tr g ra ć będziecie.
— B olesne żarty !—zaw ołał K orczak, o d stęp u jąc niem al o b ra ­
żony.
— N iep o jęta ślep o ta— rzek ł zimno g a rb u s.— Ż e tćż ty tego n ie
chcesz zrozum ićć, iż panna, k tó ra nie p ro testu je p rzeciw ko ta k ie j
kom edyi, mówi ci w yraźnie, iż m ożesz i pow inieneś się jć j ośw iadczyć.
S tan isław zarum ienił się i zm ięszał.
— P a n m asz przyjem ność m nie d ręczyć — o d p a rł żywo. — T o
s ię nie godzi.
— M ówię n ajzu p ełn iej sery o — dodał, zbliżając się S alezy — i
a b o n e s c i e n t . . . N am yśl się. M ówiąc o sw ćj roli z p an n ą M arce­
lin ą , b ędziesz m iał d o sk o n ałą zręczność, odkryć jć j stan sw o je g o
se rc a . Ń ie bądź-że dzieckiem i tchórzem ...
T o m ów iąc u ścisk ał go.
— P a tr z — rz e k ł—oto tam w k ą tk u stoi tw ój kapelusz, w eż g o r
w y m k n ij się, ochłodź św ieżem pow ietrzem , rozm ów się z m a tk ą ,
a ju tro , g d y nieoch y b n ie cię h rab ia w ezw ie — o b urącz odw agę
i... niech się to szczęśliw ie skończy.
S alezy p raw ie nieprzytom nego K orczaka poprow adził do d rzw i,
o d em k n ął mu j e i w y p raw ił.
N a gw ałt dano k o m ed y ą do przepisy w ania. S tanisław , pom im o
n a le g a ń g a rb u sa , an i nazaju trz, an i dni następnych, nie m iał odw agi
pójść za je g o rad ą.
Je d n a k ż e w rozm ow ach z h ra b ia n k ą coraz b y ł śm ielszym
i dziw nie się jó j w oczy w p a try w a ł, n ie zn ajdując, ab y ona mu to z a
złe m iała. t*o k ilk a k ro ć zdaw ało się ju ż , że się zdradzi w uniesieniu,
— zawsze je d n a k strw ożony m usiał um ilknąć.
P rz e d m a tk ą o tćm w szystkićm nie m ów ił ta k ja k nic. S ta ­
ru sz k a n ie b a d a ła go, może się czego i dom yślała, bo chodził w zdy­
c h a ją c , p o g rążony w sobie. Salezy się o k ru tn ie n iecierpliw ił i b u r­
czał...
N ad szed ł ten w ieczór d ru g ieg o czytania.
N im się w szyscy zebrali, a h ra b ia poznosił role, u sadow ił,
u rz ą d z ił i d a ł znak rozpoczęcia, zauw ażono, że p a n n a M arcelina z e
S tan isław em p o została w salonie i żyw ą z nim prow adziła rozm owę.
G arbus, nie p rz e sz k a d za ją c je j, szpiegow ał... pod k o n ie c —w i­
d ział, że stan ęli oboje, K o rc z a k pochw ycił za rę k ę pannę M arcelinę,
d ru g ą p rzy cisn ął do piersi... i szep tali coś długo.
— N areszcie!— szep n ął odchodząc.
N a d an e hasło, p a n n a M arcelina w eszła pierw sza, mocno z a ru ­
m ieniona i poruszona w idocznie, ale na czole jó j i w oczach ja ś n ia ł
spokój i radość tłum iona.
,
S tan isław , choć w chodząc silił się na to, aby u k ry ć co się z nim
działo, b y ł ta k rozprom ieniony dziw nie, ośm ielony ja k iś , w y e k za lto w an y , ja k g d y b y z T y ta n a m i za b ie ra ł się do niebios szturm ow ać.
W y ra z je g o tw arzy ta k się niezm iernie różnił od przyniesionej sk rom nćj n a p ierw sze czytanie, iż n iczyjego nie m ogło to ujść oka...
P ra w ie z zap ałem za b ie ra ł się do czy tan ia roli — i gd y kolej n a n ie ­
go przyszła, ta k gorąco się w yw iązyw ał z w yrazów w łożonych m u
W u sta, że S a tu rn in nie m ial w yrazów n a pochw ałę.
t
— A le co to je s t tro ch ę w p raw y d la człow ieka z in te lig e n c ją !
— zaw ołał, do Salezego się z w racając. — P roszę posłuchać j a k ten
no w icju sz, tro ch ę się p rzejąw szy rolą, deklam u je.
— C ala rzecz w istocie na przejęciu się ro lą — do d ał szydersko
nieco garb u s.
P a n n a M arcelina czy tała zimno, z g ó ry ośw iadczyw szy, iż
w tej chw ili do w y razu nie p rzy w iązu je w agi, bo nie je s t usposo­
bioną.
Z tćm w szystkiem k ied y n ie k ie d y o żyw iała się i dopiero, j a k ­
by sobie coś p rzypom niała, w ęacała do tonu obojętniejszego.
Autor niew ypow iedzianie był ra d w szystkiem u i w ybaczał n a ­
w et D rohostajow i, k tó ry żle czy tając, posiłkow ał się nieosobliw szemi do d atk am i im prow izow anem u
— K ochany m a jo rz e —rzek ł je d n a k po drugim akcie, ściskając
go—ja k ono je st to je st, ale m usisz w iern iśjszy m być sw ej roli i te ­
mu co w niej stoi. D o d atk ó w cen zu ra te a tra ln a i j a bronim y.
D rohostaj zapew niał, że się ich nie dopuści.
O dczyt d obiegł ta k do końca, lecz— szczególna rzecz, o g ran iu ,
0 term in ie p rzed staw ien ia m ow y nie było.
U w ażano tylko, że M arcelina w yprow adziła o jca do drugiego
pokoju i zatrzy m ała go tam d o b re pół godziny. H ra b ia pow rócił j a ­
k iś inny, trochę zm ieszany... i dopiero przy w ieczerzy się rozruszał
znowu.
S alezy z tego w szystkiego w nosząc, że coś zajść m usiało, po­
został d łużćj i g d y się w szyscy rozeszli, o d p ro w adził hrab ieg o do
je g o pokoju.
L ed w ie się drzw i za nim zam k n ęły , g d y S a tu rn in zw rócił się
k u niem u.
*
— P rzy jacielu ! w iesz co się stało? — zaw ołał, k ła d ą c mu ręce
n a ram ionach.— W iesz? K orczak się ośw iadczył M arcelinie... czy'—
pan B óg ich wie, za nic nie ręczę, może ona się je m u ośw iadczyła.
K oniec końcem ...
— A ty rozw iązaniem k om edyi tw ojej w y k az ałeś im j a k m ieli
postąpić— dorzucił g a rb u s .—T y ś to zrządził, a ja ci w ięcej tego, niż
doskonałćj zresztą k om edyi w inszuję.
— Ba!—odparł hrabia—a kto mi poddał treść? Ty zdrajco!
M ów iąc to, śm iał się S atu rn in , chociaż po uśm iechu zaraz
w estch n ien ie n astąp iło . U siad ł n a k a n a p c e .
— P ro szęż cię! T a M arcelin a—rz e k ł po cich u —k tó ra ta k w y­
soko p atrzy ła i m iała praw o w ym ag ać w iele... p ięk n a, bogata, w y ­
kształco n a, rozum na...
— W ychodzi za poczciw ego, zacnego, m iłego, ale ubogiego
m łodzieńca — dokończył Salezy. — Zaw szem się tego po je j se rcu
1 umyśle spodziewał, że wybór uczyni, który godnym jćj będzie.
Drżałem, gdy Obdorski się o nią starał i zaręczył—cud ją ocalił.
— K om edyi g rać n ie p o d o b n a —dołożył S atu rn in .— N apisze in ­
ną... ale mój Salezy, g dy się rozejdzie w iadom ość o tym m arjaźn...
co ludzie pow iedzą?
— Ż e p an n a m iała rozum i sm ak d o b ry — zaw ołał g arb u s, po­
d a ją c m u ręk ę. —J a ci w inszuję.
Jed n eg o d n ia S tan isław pow rócił do dom u ta k w zruszony, iż
m atce w ychodzącćj naprzeciw niego, rzu cił się n a szyję i rozpłakał.
A le łzy to b y ły — szczęścia.
U k lą k ł p rzed nią.
— P o błogosław m atuniu!
Z kolei s ta ru sz k a teraz p ła k a ć zaczęła. W eszli ta k trzy m ając
się za ręce do saloniku.
— S taszku m oja — poczęła K orczakow a — je ste m n a d w yraz
szczęśliw ą, ale pozwólże, ab y mi nic nie zatruw ało tój szczęśliwości.
J a czuję, że w am będę zaw adą... że m nie trz e b a się od w as oddalić.
S tach podskoczył do g óry i pochw ycił je j ręce.
— M atusiu, ani mów o tem... bo j a zryw am w szystko... S am a
M arcelina o św iadczyła mi, że tobie się odd alić nie pozwoli. O na to
kład zie za w aru n ek ... Ju tro zobaczysz j ą tu sam ą, p rzyjedzie z W aw row ską. Z łote to serce, k tó re ciebie ocenić potrafi...
P rz e stra sz y ła się K orczakow a zapow iedzianą w izytą... ale m u­
siała synow i ulegać.
N azaju trz staru szk a, ze strach u , ab y j ą nie zastali zapow iedzia­
ni goście nie u b ran ą, zaczęła r. H an d zią od ra n a m yśleć o sw oim
stroju... Sukien w iele do w yboru nie m iała, ale c zarn a je d w a b n a b y ­
ła jeszcze w cale św ieżą... a zarzu tk ę na n ią niedaw no S tach k u pił
i przyniósł. Białe m a n k ie tk i i k o łn ierzy k i, czepeczck skrom ny....
i K orczakow a w y g lą d a ła ja k b y do stareg o flam andzkiego p o rtretu .
P rz e b ie ra ją c paciorki różańca, sied ziała c a ła drżąca, p atrząc w okno,
zaczy n ając pacierze, zapom inając się i p o w tarzając coraz od po­
c z ą tk u .
O koło p ołudnia z a je c h ał powóz bardzo sk rom ny i W a w ro w sk a
z h ra b ia n k ą w y sia d ły z niego. K o rczak o w a czek ała n a nie w salo ­
nik u , lecz nie w ytrzym aw szy, w y b ieg ła do sieni i ro zp łak an a, nie­
m al na k o la n a paść chciała przed M arceliną, d zięk u jąc je j za szczę­
ście syna, ale t a j ą pochw yciła w czas, p o cało w ała w rę k ę i z n a la ­
zła się ta k serdecznie, tak pokornie, iż sobie od razu serce m a tk i
pozyskała.
W losach ludzkich są czasem ta k ie serye czerw one i czarne,
ja k w g rze h azard o w n ćj p iek ieln eg o b an k u w Monaco; je d n e m u
w szystko się w iedzie szczęśliw ie, d rugiem u w szystko w rę k a c h się
kru szy i w niw ecz idzie.
S tan isław m iał szczęście w je d n e m i se ry a p o ciągnęła się d a ­
lej. W y g a s ła n a P o d o lu linia K orczaków , do tejże rodziny należą­
ca , bezpotom nie, najbliższym sp a d k o b ie rc ą b y l on. S p a d e k n a d w e ­
rężony, obarczo n y długam i, n ie był ta k znacznym , ja k w p o czątku
głoszono, lecz uczynił K orczak a n iezależnym , a n aw e t m ajętnym .
M arcelina m ia ła w ięcćj d aleko, ale on tćż nie b y ł pozbaw iony m a ­
j ą t k u i n ie potrzebow ał żyć n a jć j łasce.
P oniew aż hr. S a tu rn in d la sw ej m onom anii dram atu rg iczn ej
m iasta potrzebow ał, zatrzy m ał w ięc dom tu taj n a zimę, chociaż
znaczniejszą część ro k u m łodzi państw o sp ęd zali n a wsi, albo w do­
b ra ch M arceliny lub u S ta c h a n a Podolu.
O statni K o rczak w części znacznej zru jn o w ał się b y ł n a p a ła c
i ogrody, w zięli w ięc po nim w sp ad k u aż nadto w sp a n iałą re z y d e n cy ą, k tó rą M arcelin a ta k p o kochała, iż n ajlep iej jć j tu było.
S ta ra K orczakow a p rzeniosła się też n a P o d o le i m ia ła dum ek
osobny z m aleńkiem gospodarstw em .
H r. S atu rn in zd aw ał się z tego w szy stk iego bardzo szczęśli­
w ym , a g a rb u s u trzy m y w ał, że je m u to był w inien.
G dy po raz p ierw szy p. Salezy w y n u rzy ł się z tćm h rabiem u,
iż um yślnie p o d d ał mu treść sztuki, ab y ona p osłużyła ja k o sw a ty
i u ła tw iła ro zw iązan ie— h ra b ia śm iać się począł ironicznie.
— N ie przeczę, mój d ro g i S alezy — rz e k ł — źe ty je ste ś u n e
t r ć s f i n e m o u c h e — al e proszęż cię, za ja k ie g o ty m nie m asz
d u d k a, g d y ci się zdaw ać może, iż od razu nie dojrzałem analogii?
U d aw ałem , że jć j nie w idzę, że się niczego nie dom yślam , bo mi
z tćm było dogodnićj... ale w ierz mi... dosk o n ale p rzew id y w ałem n a ­
stęp stw a. Z d aw ało ci się, żeś ty m nie podszedł, a w istocie j a oszu­
kałem ciebie.
A ni je d e n ani d ru g i u stąp ić n ie chciał, w iedli spór o to a g a r­
bus dow odził, że S a tu rn in p o s t f e s t u m dopiero się o p atrzył...
i sp ra w a została nierozsądzoną.
H ra b ia d o tą d ani tej kom edyi, k tó rą w y d ru k o w ać k az ał, a n i
żadnej innćj n ie m ógł d la in try g i zazdro sn y ch know ań w prow adzić
n a d esk i, lecz n a d z ie ja go n ie opuszcza.
KONIEC.
1884 Drezno.
PIŚMIENNICTWO
K R A J O W E
D on
I
Z A G R A N I C Z N E .
Pedro Calderon de la Barcn. D ram aty w przekładzie E dw arda Porębo wieża W arszaw a, 1 8 8 8 . N akład S. Lew entala.
N ie je s t rzeczą n a z b y t przyjem ną d la k ry ty k a pisać dw a razy
o je d n e j książce; to też proszony przez „G azetę P o ls k ą ” o spraw o­
zd an ie z p rzekładów p. P oręb o w icza postanow iłem , z uw agi, że m i
ta ro la z u r z ę d u w „B ibliotece W a rsz a w sk ie j” przypaść m u siała,
ro z e b ra ć część książki w je d n ć m piśm ie i część w drugiem , n a całość
bow iem złożyło się k ilk a kom edyj C ald ero n a. P oniew aż w każdej
z kom edyj są m niej więcej te sam e b łęd y i zalety; przeto, nie szko­
dząc k rytycznej ch a ra k te ry sty ce , m ogę tym sposobem uniknąć do
pew nego sto p n ia p o w tarzać... sam ego siebie...
J e d e n z pisarzów b ard zo pow ażnych, po przeczytaniu oceny
m ojej w „G azecie P o l s k i e j " m ó w i ą c ze m ną o tern, zrobił mi z a rz u t,
że rozebraw szy szczegółow o b łę d y p rz e k ła d u , zbyt pobieżnie m ówiłem
o z a le ta ch . Z e w zględu n a zasadniczość tej kw estyi, chciałbym słów
p a rę o niej pow iedzieć. K ry ty k a m a cel podwójny: zaznajam ia czy­
teln ik ó w pism a z bieżącą lite ra tu rą i podaje przytem , ta k ze w zględu
n a publiczność ja k na autorów , pew ne w skazówki o w artości danego
d z ie ła . C zytelnik, przew ażnie obojętny d la danej spraw y (bo tych
najw ięcej) zadow oli się łatw o podaniem treści utw oru i sum aryczną
oceną bez dowodów, że d a n a k siążk a je s t z ła lub dobra. I a u to r ta k ­
że pow ita m ile k ażd ą k ry ty k ę sam eini w ydętą ogólnikam i, lecz w tedy
ty lk o , gdy one w szystkie, ry czałtem , n a korzyść je g o p rzem aw iają.
N ie b y ło chy b a w ypadku, żeby a u to r z ap ro testo w ał kiedykolw iek
przeciw ko pochw ałom bez motywów. R zecz inna, gdy k ry ty k gani,
a zarzutów nie w spiera dow odam i. W ów czas to a u to r w ym awia k ry ­
tykow i swemu i często słusznie, albo niedostateczne w czytanie się
1
Nr . 1 0 0
101
i 102 z r. b.
w dzieło albo też stronność, pow ierzchow ność lu b nieuctw o. Z tą d
też, m ojem zdaniem , spraw ozdaw ca g aniąc, pow inien za rz u ty swoje
j a k n a jsk ru p u la tn ie j motywować, o d o d atn ich zaś stro n ac h m o ż e
pow iedzieć ogólnikowo i w tedy ch yba sięgnie do c y ta t i przykładów ,
gdy n a ń o ddziała w yjątkow a p o tęg a tre śc i lu b form y danego dzieła.
J e s t jeszcze i in n a racy a tak iej m etody. J e ś li k ry ty k a m a uczyć,
a in n śj całkiem nie u zn aję, au to ro w i ted y trz e b a w ykazać i u z a ­
sadnić nie to bynajm niej co zro b ił dobrze, ale to w łaśnie czem u nie
sp ro sta ł. D opiero po tak iem p rzedstaw ieniu rzeczy, k tó reg o korzyść
u w y d atn ia się n ieraz ju ż w n astęp n ej p ra c y a u to ra , k ry ty k m a o b o ­
w i ą z e k zaznaczyć w rysach ogólnych i d o d atn ie strony utw oru.
T a k też zrobiłem .
Jeszcze jedno. Sam ton k ry ty k i zależy bardzo... od to n u d z ie ­
ła rozbieranego. G d y spraw ozdaw ca m a p rzed sobą książkę naw et
i sła b ą , ale b ez p re te n sjo n aln ie n ap isan ą, gdy k ry ty k w idzi, że
a u to r wcale swej pracy nie p rzecen ia i n a to czem nie je s t pozować
nie chce, wówczas p o trafi (jeśli nie je s t specyalnie od „ rą b a n ia ” )
sąd n aw et b a rd zo surow y przyoblec w form ę n ajłag o d n iejszą. A le,
gdy w idać w książce ja k n a dłoni, że a u to r albo przep isu jąc żywcem
u n ik a c y ta t i gw ałtem zm usza do w iary w swą oryginalność, albo
b re d z ą c „ trz y po trz y ” z w łasnej głow y m niem a, że tw orzy arcydzie­
ło, lu b też ry m u jąc lad a ja k o p rzy jm u je n a się rolę wieszcza, wów­
czas k ry ty k pom im ow oli, p rzy zachow aniu całej objektyw ności swe­
go są d u , oblec go m usi w form ę ja sk ra w sz ą , t. j. n ad a ć odm ienny to n
spraw o zd an iu .
O tóż p. Porębow icz do pew nego sto p n ia o d d z ia ła ł n a m nie
w ta k i sposób. R ozm iłow any w arc y d z ie łac h d ram atu rg ó w h iszpań­
skich złotego w ieku p rzeczy tałem b ard zo uw ażnie świeży ten p rz e ­
k ła d C ald ero n a i ju ż m iałem , poznaw szy w tłó m aczu p isa rz a dużych
zdolności, w ytknąć m u błędy w t o n i e n ajprzyjaźniejszym , gdy oto
w stęp do p rzekładów , k tó ry n a koniec zostaw iłem , sk łan ia m nie...
do zm iany tonu.
W owym w stępie p. P orębow icz, zaznaczając
w strę t swój do p o w tarzan ia cudzych sądów i p rz y rz e k ają c „p ró b ę "
sam odzielnej c h a ra k te ry s ty k i C ald ero n a, p o d aje nam w form ie bardzo
n ie d b a łe j rzeczy albo znane z każdego p o d ręcznika, albo w p ro st
naiw ne lub sprzeczne z sobą. N ie dość na tóm . P on iew aż „w Sło­
w ackim , zg in ął K a ld e ro n ” pom im o „że p o eta nasz nie z a tra c ił
jed n eg o poetyckiego o b razu ,“ a innych p rzek ład ó w p. P orębow icz
nie uznaje; przeto „chcąc być tłóm aczem -filologiem ” postanow ił „ r a z
n areszcie d ać czytelnikow i w i e r n e co do form y o ry g in a łu o d bicie,
bo pisze się o niej i mówi a l e s i ę j ś j d o t ą d n i e w s k a z a ł o
p r z y k ł a d e m ” (str. 17).
Czy ta k i t o n i ta k ie zaprzepaszczenie swych poprzedników n a
polu tej sam ej p racy i ta k a w iara w sw oje siły n i e m u s i usposobić
k ry ty k a do p o dniesienia skali w ym agań? Czy p. P orębow icz, nie
w idząc K a ld e ro n a u S łow ackiego a p rzek ład o m B alińskiego i B u -
dzińskiego odm aw iając zupełnie racy i by tu , nie zm usza spraw ozdaw ­
cy, rozczarow anego nowym p rzekładem , do większej względem niego
surowości?... P . P o r. tw ierdzi, że do K a ld e ro n a w ara brać się t a ­
k iem u tłum aczow i, „któ reg o w yobraźni b ra k poetyckiego i a rty sty cz ­
nego p o d k ła d u ,” bo „d ając jed y n ie treść, z d r a d z i odrazu w szystkie
w ady d ra m a tu a nie będzie zdolny p o d n i e ś ć g o wykazaniem za­
le t" i d alśj pisze, źe „gdzie u K a ld e ro n a wierszowanie sta je się j a ło ­
we do zn u d zen ia" tam „tłóm aczow i dostaje się mozolne z ad an ie
p o e t y z o w a ć o ry g in a ł." I niechże tu k to w ybrnie z ty ch sp rz e ­
czności 1...
S łyszeliśm y p rzed chwilą, że daw ne p rzek ład y dla tego nic nie
w arte, iż nie są „w ierne co do form y11 i to w łaśnie zm usiło p. P o rę bow icza do „w skazania tej form y p rzy k ład em ” aż oto cokolwiek n i­
żej spotykam y te o ry ą w prost o d ręb n ą. J e ż e li tłóm acz C ald e ro n a
m usi być p o e tą (i słusznie) a celem jego: t a i ć wady, p o d n o s i ć
zalety i p o e t y z o w a ć ory g in ał, gdzie grzeszy prozaicznością, (co
je s t b łęd n e) to w tak im razie p rz e k ła d y Słow ackiego i B alińskiego
w zupełności celowi odpow iadają. I albo C elderon w nich nie za ­
g in ą ł,— albo p. Porębow icz sam nie wie o co mu idzie w pu sty ch
frazesach .
I znów je ż e li tłó m acz m iał zam iar „zpoetyzow ać” prozaiczne
u stę p y C ald ero n a, to czyż ta k i p rzek ład będzie „odbiciem w iernórn
ory g in ału ?...” A le m niejsza o to co p. P orębow icz zrobić zam ie­
r z a ł — zobaczm y n areszcie co zro b ił.
L a d e v o c i o n d e l a c r u z (U w ielbienie do krzyża), C a s a
e o n d o s p u e r t a s m a l a e s d e g u a r d a r (D w oje b ram tr u d n a
stra ż ), E l m e d i c o d e s u l i o n r a (L ek arz swego honoru), E l
a l c a l d e d e l a Z a ł a m e a (A lk a ld z Z alam ei) i A m a r d e s ­
p u e s d e l a m u e r t e (M iło ść za g ro b e m )— oto pięć dram atów ,
k tó ry c h p rzek ład p. P orębow iczow i zaw dzięczam y. O bszerne stu dyum o C alderonie, um ieszczone przezem nie w „B ibliotece" ') przed
kilkom a laty , uw alnia m nie ta k od c h a ra k te ry sty k i „księcia d ra m a ­
tu rg ó w ” hiszpańskich ja k i od bliższśj oceny w zm iankow anych wyżej
utw orów . P rzy p o m in am więc tylko, że należą one do najlepszych.
W „G azecie P o ls k ie j” ro zeb rałem p rz e k ła d dwu pierw szych, tu p o d ­
d a m ocenie ty lk o trzecią, całości bowiem pośw ięcićbym m usiał zb y t
w iele m iejsca.
N ie tw ierdzę bynajm n iej, że ty lk o p rzek ład y , d b ające o w ielką
zgodność z o ryginałem są w artościow e, choć takie staw iam najw yżej.
Owszem, u zn aję w artość p rzekładów i sw obodniejszych, zw łaszcza,
je ż e li tłóm acz j e s t w zgodzie z tern co zam ierzył, a nadew szystko j e ­
żeli pew ien b ra k ścisłości n a g ra d z a form ą n atch n io n ą i w ykw intną.
P . Porębow icz do żadnej z tych k ategoryj nie należy. O biecał „ w ie r­
ność o ry g in a łu ” a je s t n ie ś c is ły , p rzy rzek ł „spoetyzow ać prozaiczność" a często szczerą poezyą obleka w form ę prozaiczną. P ró c z te ­
go sz. tłóm acz w wielu m iejscach oryginał sk raca a w wielu n iep o trze
bne robi d o d atk i. O to dowody:
O ry g in ał:
T łóm aczenie dosłowne:
L legad & osa quinta boUn,
Que osta dei camino al paso
Don Arins, a ver, si ncaso
Recogido un poco on ella
Ochra salud cl Infante.
T odos os quedad aqui,
Y dndme un caballo a mi
Quc ho dc pasar adolanto;
Quo nunquo esto horror y m ancilla
Mi rcm ora pudo ser
No me quiero dotener,
H asta llogar a Sevilla
Idź do tego pięknego domu,
Który loży tuż przy drodzo,
Don Aryasio, może przypadkiem
Wypocząwszy w nim trochę
Infant odzyska zdrowie.
Wszyscy zoslancie tutaj,
A podajcie mi konia
Bo j a muszę jechać dalej;
A jakkolw iek ten wypadek i ta przykrość
M ogła m nie opóźnić
Nie chcę się zatrzymywać
Dopóki nie stanę w Sewilli
P rz e k ła d p. P o rębow icza:
Spiesz, Don Aryasio bezzwłocznie
Do tćj kwinty (?!) niedalokićj,
T rudno mi tutaj zostawać
lżłużćj, bo choć w tdj potrzebie
Gdzie nam naleiuój opieki
N ie odmówią; infant spocznie
Winienien bym a i się przesili
Stan ten nad brata węzgłowiem
I nad tern szacownem zdrowiem
P o upadku, przyszedłszy do siebie (?)
Mnie zaś zaraz konia dawać
Czuwać, dziś chcę być w Sewilli (s. 2 16).
W tym u stęp ie w idzim y, że w iersz szósty tłóm acz opuścił, choć.
b y ł potrzebny, a pięć wierszy, (k tó re p o d k reśliłem ) dodał, choć nie­
p o trz e b n e , w d o d atk u dom letn i n azw ał tłó m acz bez cerem onii kw in­
tą a w iersz o p atrzony zn ak iem z a p y ta n ia p rzeło ży ł nied o k ład n ie.
A ry a s dziwi się, że b r a t m ógł ta k opuścić b r a ta w objęciach
śm ierci (E n los brazos de la m u erte), co d a je n am pojęcie o sile w y­
pad k u , a u tłó m acza zn ajd u jem y „kiedyż ta k b r a t nieludzko i n ie łaskaw ie odchodzi b r a ta " (str. 216). N a s tr. 217, dw a głosy D ieg a
i A ry asa zla ł w je d e n a zdanie: „ N ie c h żyje H enryk! N iczego więcśj od losu nie żą d a m " (V iv a E n riq u e y otro h ien la su e rte no me
conceda) p rzetło m aczy ł „Chciałbym rzec: niech św iał przepada, g d y
mój pan do życia w ró ci* To i n ie d o k ła d n e i nieloiczne! W orygi­
n a le M encya zobaczyw szy, że księcia niosą ku je j domowi, p y ta :
„A leż z nim przybyli do naszej w illi" (M as que eon e ia n u e s tra q u in ­
ta han llegado?) a tłu m a c z pisze: „Jakiś we m nie strach się budzi,
niosą go ludzie nieznani“ (s tr. 218) M encya mówi: „W e jd źcie do tej
kom naty, gdzie je s t łoże pokry te dyw anem tu reckim i k w ia ta m i"
(E n tra d en ese re tre te , donde e sta un c a tre cubierto de u n cuero
tu rc o y de flores) a tłó m acz pisze: „D o sąsiedniej kom naty, gdzie
damasceński kobierzec na dywanie w złote kw iaty nieść go." A lbo:
O ry g in ał:
T łum aczenie dosłowne:
Los dos, m entras se adoreza,
Aqui al Infanto dexem os,
Y a su remedio acudamos
Si hay on dosdichas rem edio
Obaj, podczas przygotow ań,
Zostawiwszy tn infanta,
Pospieszymy szukać leku,
Jeśli je st lok na nieszczęścia.
a u p. P orębow icza:
In fan ta twojćj opiece
Oddaję pani; sam lecę
N a skrzydłach w Don Diega ilady
Szukać loków, szukać rady. (a. 2 1 9 )
D w a w iersze zastąp io n e całk iem innem i; w praw dzie g łó w n a
m yśl ta sam a, ale je stż e to p rz e k ła d „filologiczny? •< A lb o d a le j:
No lo deseo
Nie pragnę tego
Que si estoy vivo, y te m iro
Gdyż jeśli żyję i patrzę na cię
Y a muyor dicha no espero,
W iększego szczęścia nie żądam
Ni m ayor dicha tam poco
I nie chcę większego również,
. Si te m iro, estando m uerto;
Gdy patrzę na cię um arły:
Pues es fuorza que sea gloria,
Bo tam przecież raj być musi
Donde vive angol tan bollo
Gdzie żyje anioł tak piękny.
A tłóm acz: Nie chcę, bo czar się rozplecie
Gdy żyję i patrzę w ciebie
Dość szczęścia, bo jestem w niebie
Dość szczęścia, bom dobył nieba
G dy p ra w d ą je s t tem za grobem,
C h w a ły i jeszcze szukać trzeba
G d z ie ż y ją a n ie li ta c y ? ... (s tr .
.J a k i e to dow olne a w odniste!...
22 l).
A d alej:
Estoy tan bueno
Jestem tak dobrze
Que nunca ostuve m ejor
Żem nigdy nie m iał się lopićj
Solo en esta pierna siento
Tylko w tćj nodze odczuwam
' Un dolor.
Ból.
A tłóm acz: N igdy się nie m iałem lepiej
Ból w nodze gdy się ukrzopi,
Zniknie (?!) (str. 2 2 2 ).
B ag atela! A w łaśn ie gdy się „ u k rz e p i“ to nie zniknie!...
Estase T roya ardiendo
Y Eneas de mis sentidos
He de librarios del fuego
A lb o dalej:
P łonie T ro ja
I, Eneasz swych zmysłów,
M am je od pożaru zbawić.
Co się stało z tem ład n em porów naniem , k tó re T łó m acz ta k
zkoszlaw ił; „ P ło n ie T ro ja duszy mej: j a k Eneasza, strachem pożaru,
w ypłasza“ (I) (str. 223). A lbo co T łó m acz zro b ił z tym u stęp e m ?...
W ysłu ch aw szy , krzyw dzących j ą , j a k m niem ała, uroszczeń k sięcia,
M en cy a ta k odpow iada:
Y yo ahora,
P o r si acaso llevo el vionto
C abal alguna razon,
Sin que en partidos aocontos
La troncase, responder
I j a teraz
Jeśli przypadkiem w iatr poniósł
W yraźnie jakow ąś skargę,
N a dźwięki jó j oderwane
Nie rozbiwszy, odpowiedzieć
■A tanto agravios quiero,
N a tyle zarzutów pragnę,
1’orque donde fueron quojae,
Aby tam , gdzie biegły skargi
Vayan eon el mierno aliento
Z tern eamdm pobiegła tchnieniem
Dosongańos, V uestra A lteza,
Obrona.
W asza wysokość
■Liberał do sus deseoa,
Swobodny w pragnieniach sw oich,
Generoso de sus gustos,
Szlachetny w upodobaniach
Prodigo de sus afectos,
A szczodry w swoich uczuciach,
Puso los oj os en m i,
Zwróciłoś na mnie swe oczy;
E s vordad, yo lo confloso:
T o prawda. J a to przyznaję:
Bion sahe do tantos ańos
Znasz dobrze po tylu latach
D e oxporioncias el respeto,
Doświadczeń— cześć,
Con que constanto mi honor
Przez którą stały mój honor
F uć una m ontańa de hielo
B ył górą lodu,
■Oonquistad» do las flores
Zdobywaną przez kwiecisto
Escadrones, que arm a ol tiem po.
Z astępy, które czas zbroi.
Si me casó do quo ongańo
Gdym żoną, na jakiż zawód
80 quoja, siondo sugeto
Skarżysz się, jeślim istotą
Imposible a sus pasiones
*Dla żądzy twój niemożliwą,
Beservado a sus intentos.
Od pragnień twoich daleką.
A Oto tłóm acz: Jeśli w iatr, co je rozproszył (wieści krzywdzące)
Szumem dźwięków nie przygłuszył (?)
1 coi na i wiat się uroni (?)
Niech je ma odpowiedź zgoni (sic!)
Z zarzutem w jednej byi cenie (!)
W inno usprawiedliwienie.
Książę w uczuciach swych hojny
I w swym wyborze łaskawy (?/)
Jeśli mnie duma nie mroczy (?)
Baczyłoś obrócić oczy
Swe na m nie. Dobrej mi sławy
N ie odmówił twój szacunek
Doświadczywszy, żo cześć m oja
B yła zawsze górą lodu,
Od której kwietnia armata (?!)
Grzeczności skrzepła śród lata (sic!)
Z jakiegoż więc dziś powodu
Wiedząc, ieś szukał daremnie
Przedmiotu swych chęci we mnie (?!)
Bom im nigdy nie schlebiała
Żalisz się i skarżysz książę?.,.
W szy stk ie w iersze podkreślone w oryginale nie istn ieją, a w do­
d a tk u z a ta r ł tłó m acz porów nania n aju d atn iejsze: o „rozbiciu się
s k a r g na dźw ięki;" o locie „obrony w ślad za sk a rg ą ." N a to m ia st
tw ierdząc że „w rów nej cenie m a być sk a rg a i o b ro n a " każe o d p o ­
wiedzi M encyi „zgonić z a rz u ty " oraz m iłość księcia, k tó ry kochał d łu ­
go, zaw iesza n a k o łk u podczas zimy, skoro m niem a, że wobec lodo­
wej obojętności k o chanki ,,a rm a ta " zapałów księcia „ m a r z ła śró d
la ta ." Czyżby to b y ło filologiczne?... P ójdźm y dalej:
Demo los pies vuestra A lteza
Si pnedo de tanto sol
T ocar o rayo espańol.
Pozwól mi objąć swe nogi
Je łe li mogę takiego słońca
Dosięgnąć, o piorunie hiszpański.
A tłóm acz:
Do stóp waszej wysokości
Gnę się, jeśli mnie nie zrani (?)
Twój blask, o słońce Hiszpanii
I Sław o hiszpańskioh w łości (str. 2 2 ó ) .
G u ttie re , mówiąc, że go p rzejm u je sm utek i radość, w yjaśnia:
T risteza de la caida
Sm utek z wypadku,
Que puso eon tristo cfeto
Który przejął bolesnćm wrażeniem
A Castilla en tanto aprioto
Kastylią wobec tej klęski
T alegria de la vida,
I radość z życia,
Que vuelve restituida
Które wraca, odzyskane,
A su pom pa, a su belloza.
Do blasku swego i piękności.
A tłóm acz: Sm utna (dusza) z owego zdarzenia
Co osłoniło w tej chwili
Ż ałobą ziemię Kastylii
A wesoła z ocalenia
I z tego ie się nie zmienia
Jasność, coć siada nad czołem ( t f ) str 22 6.
G u ttie re rad zi księciu szanow ać życie „p rzezn aczo n e do ty lu
tryum fów (que previene ta n to s aplausos) a p. P o r. tłóm aczy: „ to cen­
n e życie, k t ó r e w p o ś w i a c i e p o g o d y niech la u r stro i wiecznie
m ło d y ” (str. 227).
D ow odząc konieczności swego w yjazdu książę mówi o zdradzie
p rzy jaciela, k tó rem u pow ierzył swą u k o chaną i ta k kończy z c a łą
p ro sto tą:
Pues a otro dueńo le dió
Otóż d ał innem n pann
Llaves de aquel albedrio:
Klucze do je j serca;
A l pacho, que yo lo fio,
Do piersi, które m u pow ierzyłem
Introduco otro seńor,
W prow adził innego władzcę;
Otro goza su favor;
Inny cieszy się jej łaską.
P odrą nn hombro enam orado
Możeź człowiek rozkochany
Sosogar eon tal cuidado,
Spać spokojnie z taką troską,
Descansar eon tal dolor?
Z takim bólem odpoczywać?..
A tłpm acz: Innego zrobił panem
W sercu mnie dotąd oddanem
Inny teraz w niem gości
Ona teł w zachwycie cała
Weń się j u ł tylko wsłuchała ( t l )
1 m ołeż nie trysnąć z p o d pow iek ( / )
Ł zam i kochający człowiek (?!)
Serca nie w ykrw aw ić z ciałaf.. (str. 2 2 7 ).
Sam e im p ro w izacje a tryw ialne!.. A lb o np. książę, mówiąc źe
z powodu zgryzot, k tó re m a ciągle p rzed oczam i, w yjechać prag n ie,
ta k kończy:
Que aunque van conmigo, creo
Que se han de quedar aqui
Choć ptfjdą ze m ną, zda mi się,
Że tutaj pozostać m ają.
a tłóm acz ta k zaprzepaszcza psychologiczną myśl o ry g in ału :
Ot znowu stoi przodemną (zazdrość)
I'recz goniąc— toi choć w otchłanie
S kryjf sit, choć i zostanie
Ona, je j cień pogoni za mną (str. 2 2 8 ).
N ib y to sam o, a przecież z g ru n tu co innego! M encya mówi:
„C hcę być, rad ząc ci, pocieszycielką tw o ją .'1 (Q uiero ser, si os consejo , quien os de consuelo), a tłó m acz pisze:
N iech przysłowiu książę wierzy
I tćj, której na m nie spada
Mus przestrodze (?Il) (str. 2 2 8).
J a k a d okładność i co za szyk gram atyczny!... G u ttie re mówi,
że m a „ k o n ia p ięknego" (U n a p ia h erm o sa y b e lla ) a tłóm acz gwoli
rym om pisze: „ J a łagodności ja gnięcśj m am w sta jn i konia srokacza
B łazen K o k in , tłóm acząc księciu, d la czego dzień te n uw aża za
dzień jeg o im ienia, mówi:
Cnyendo seńor en et
Y paro que se publique
E n quantos lunerios hay
Desde hay dire: a tantos cay
Son Infante don E nrique
Boicie Panie w nim upadli
1 aby stało się jawnćm
W e wszystkich kalendarzach
Będę m ówił, że dnia tego
Święty Infant Henryk spada.
T łó m acz ta k z a tra c a dow cip K okina:
Przeto, żeście padli weń
Mówię, ja k kalendarz gada
Jeili się w nim tak nie czyta
Bo ma odtąd stać i kwita;
W dnia tym Don Henryk przypada, (str. 2 3 0 ) .
Albo'.
E scucha me nn argum ento:
Posłuchaj tego dowodu.
U na Hama en noche obscura
Płom ień śród nocy ciemnćj
A rde herm osa, luce pura,
Goreje światłem pięknem , czystćm,
Cny os rayos, cnyo aliento
Którego promienie i blask
Dulce ilum ina dcl viento
Ł agodny oświeca wiatrów
L a esfera; sale el farol
Sferę; wschodzi latarnia
Del cielo, y a su arrebol
Nieba i przy jćj świetle
Todo a sombra se reduco,
W szystko cieniem się staje
Ni arde, ni alum bra, ni luce
Ni goreje, ni lśni, ni świeci,
Que es m ar de rayos el sol
Bo m orzem promieni — słońce!..
Aplicolo ahora: yo am aba
W ywodzę teraz: kochałem .
Porque hasta que sale el sol,
Parcee herm osa una estrella.
Bo zanim słońce wystąpi,
Gwiazda się piękną być zdaje.
A oto tłó m aczen ie z dodatk am i podkreślonem u
Słuchaj, jakie mi się wtrąca ( f )
W mój argum ent porównanie
Świćci w noc na niebios stropie
P ochodnia w lazurów zatopię
J a k iagiel na oceanie (?//)
1 wraz ciemność się rozgarnie ( t )
Księiyc mroczy się i mieni
Bo śród słonecznych promieni
świecić nie wolno bezkarnie (?/)
T ak mnie ona omamiła (f)
....................................................................
Bo przy słonecznej poświacie
Gwiazda najtywsza się chowa (t l ) str. 2 3 2 ) .
Rozmajaczy się zaranie
Niebo zapala latarnie
Czy tu choć jed n o porów nanie ocalało?.. N a to w szystko M encya odpow iada:
Que lisonjero os escuchol...
Muy meta lisico estais
Co za pochlebstwa słyszę!
Jesteś wielkim metafizykiem,
a p. Porębow icz: Tak twych gwarzeA słuchać lubię
Lecz, poeto, hamuj wodze!., (str. 2 3 2 ).
I gdzież tu oryginał!!. M encya mówi, zaznaczając sw ą d e lik a t­
ność w zględem męża:
Pienso que la desais mucho
P o r eso cobarde lucho
Conm igo.
Sądzę, ie bardzo tego pragniesz,
W ięc walczę trwożliwie
Z sobą.
A p. Porębow icz im prow izuje, zm ieniając tre ść oryginału:
Żądasz zbyt wiele; w tej próbie
Siłę mą i wolę zgubię (str. 2 3 2 ).
A lb o ja k m ożna było z a tra c ić ta k śliczne porów nanie:
Puede en los dos
H aber engańo, si on vos
Quodo yo, y vos vais en mi?
A W tłóm aczeniu:
N a cóż takie
Czyż możemy we dwoje
N ie ufać sobie, gdy w tobie
J a zostanę, a ty pójdziesz we mnie?..
niepokoje
Myślą będziemy oboje
Razem: ja w tobie— ty we mnie (str. 2 3 2 ) .
Ż e te n p rz e k ła d j e s t całkiem w adliw y, św iadczą piękne, a bę­
dące w zw iązku z p oprzedniem słow a M encyi, k tó ra mężowi odpo­
wiada-.
Pues como os qnedais aqui
A Dios, Don Gutierre
Skoro zostajesz tu ,—
Bądź zdrów Gutierre.
co n iestety zginęło w przekładzie: „ J u ż opierać się darem nie, bądź
zd ró w 1' (s tr. 232). I ja k ie ż to poetyzow anie K alderona!...
I jeszcze n a tej sam ej stronicy: H ia c y n ta w idząc p a n ią sm utną,
mówi:
No se que nueva ocasion
Nie wiem co za nowy powód
T e ha suspendido y turbado
W zruszył cię tak i zasępił;
Que u n a inquietud, un cuidado
J a k a troska czy niepokój
T e ha divertido.
Z aw ładnął tobą
N iby ja k iś ła l okrutny...
Ach, p a trz , łza się za łzą toczy
J a k p erełk i... Co cię tłoczy ( /)
P a n i masz troski?., (str. 2 3 2).
N a to p an i odpow iada ja s n o i krótko:
Qnieres vor, si de ti fio
Mi vidn y cl honor mio?
A p.
Chcesz wiedzićć czy ci powierzę,
Swe życie i cześć swoję?..
Porębow icz:
Chcesz zntem,
Bym się wydała z mym światem
Duszy, czcią i niepowrotnie
Straconim szczęściem1}., (str. 2 3 3 ).
L eo n o ra mówi:
Lograro mi osperanzn
Si repite mi agravio la venganza
Urzeczywistnię swą nadzieję,
Jeśli m a zniewaga wywoła zem stę,
a u tłó m acza ta k i dziw oląg:
Niech się nadzieja święci
Zemsty. Powtarzam krzywdę mą w pam ięci,
(tli)
A lbo co to za w ykoszlaw ienie o ry g in ału :
E l Alcayde, qne conmigo
U sta, os mi deudo y amigo;
Y quitnndome prisiones
A l cuerpo, me las hochd
Al alm a, porque me ha dado
Ocasion de haber llogado
A san grandę dicha yo,
C om o es a verle.
Dozorca, ktdry ze m ną
B y ł— to krewny mdj i drnh
I uwalniając mnie z więzów
C iała, skrępował niemi
M a duszę, gdyż dał mi
Sposobność osiągnięcia
T ak wielkiego szczęścia
Ja k im jest twdj widok.
a p. P o ręb o w icz:
Uwięziono mię; dozorca
Dawny drnh, w ybrany z korca
(!)
M aku, w yjść pozw olił z w ieiy
N a słowo; uwolnił ciało,
A uwięził za to duszę
Bo go wiecznie kochać muszę (sic!)
Nam iętną (!) pędziłem strzałą (?!)
(str. 2 5 4 ).
D w a o statn ie w iersze w yglądają w obec o ry g in ału w prost na
drw iny! .. B o przecież, gdyby tłóm acz m ia ł jak ąkolw iek w ątp li­
wość czy te nowe więzy m a ją oznaczać m iłość d la żony czy d la dozor­
cy, to z błęd u w yprow adziłyby go n astę p n e słow a G u ttie ra , k tó ry po­
przednią, m yśl rozprow adza. A oto ja k tłóm acz im prowizuje:
Pues si vivin
Y o sin alm a en prision,
P o r estar en ti, mi bien.
P a ra quo en esta ocasion
A lm a y vida eon razon
O tra vez se viose unida.
Bo jeśli żyłem
Bez duszy w więzieniu,
Będąc w tobie, mdj skarbie;
Dzięki tem u uwolnieniu
Dusza i życie
Poraź drugi się złączyły.
a p. Porębow icz:
Tam bez duszy moje łono
S ta ło niby puste krw i
Trzeba było tej przysługi
Ażeby mi poraź drugi
Ciało, co zakrzepło j u i
(?!)
O grzał zaplot naszych dusz
B ędąc z tobą, w tym zachwycie
Więźniem jestem , lecz na szczycie
Szczęicia. (str. 2 5 5).
Ile ż w tym jednym u stęp ie niedokładności!... N ap rzó d zam a­
z a ł tłóm acz pierw sze porów nanie, k tó re objaśnia d la czego G u tie rre
b y ł „bez duszy w w ięzieniu". N ie d la tego więc, żeby jeg o łono b y ło
„ p u ste krw i" lecz, że duszę zostaw ił w ięzień w ukochanej. D alej
zap rzep aścił, a n aw et ośm ieszył tłóm acz n a stę p n e porów nanie.
A u to r bowiem mówiąc o „drugiem złączeniu się duszy z życiem11przez ucieczkę w ięźnia do żony m ógł je porównyw ać tylko z przyj­
ściem n a św iat b o h atera, k tó re było pierw szem „złączeniem duszy
z życiem .1' T łóm acz zaś mówi o „d ru g iem zakrzepnięciu ciała , ogrza­
nego zaplotem (?) dusz", co w żadnym razie nie w ytrzym uje analogji
z przyjściem n a św iat. A wreszcie całe trz y o sta tn ie wiersze u stęp u
zaczerp n ął tłóm acz... z głow y. P . P orębow icz w ta k i sam sposóbw zm acnia i hum or poety. K o k in mówi: „Czyż z grzeczności n ie
podasz p an n a chwilę ręk i więźniowi?" (Y no le d a ra s, seńora, p o r
u n m om ento. A u n preso de cum plim ento);
a p a n P orębow icz pisze:
U racz że go Pani trocka
Ust miodowych cukrem trunku (co aa szyki)
D aj rączkę do pocałunku.
„Spodziew a się — dodaje K o k in — swej śm ierci, nie w iedząc
k ied y i d la czego." (Y e sta su m u erte esperando, sin sa b er p o r
q ue, n i quando) a p a n Porębow icz ta k dowcipkuje:
1 czeka śmierci
N ie wiedząc kiedy wywierci
Dziurę w brzuchu!!!...
G dyby tłóm acz m iał więcej zm ysłu d ram atycznego,t nie pozwo­
liłb y sobie n a skrócenie, k tó re je s t z krzyw dą dla akcyi. Ż o n a, chcąc
czelnością ocalić k ochanka w oła do m ęża: „ G u ttie rz e r a tu j." „ N a
B o g a co się sta ło ? "—p y ta mąż. „M ężczyzna..." „ P rę d z e j...11—w oła
m ałżonek. P . Porębow icz opuszcza to „p ręd zej", k tó re po tęg u je ro z­
budzoną ciekaw ość w idza i każe M encyi n a pierw sze zap y tan ie w ygłosić
jed n y m tchem całą odpowiedź. A dalej, gdyby tłóm acz b y ł lepszym p sy ­
chologiem nie byłby p rzek ształcił słów G u tie ra po odpow iedzi M encyi,
Czyż gdy żona sam a śród nocy z p rzestrach em oznajm ia mężowi, że w je j
pokoju je s t mężczyzna, on w nim , w ierząc żonie ja k B ogu, będzie się
zaraz w pierw szej chwili d om yślał zam achu n a cześć swoję? J a k o ż
w oryginale G u tie re odpow iada: ,,Co mówisz, n a m iłość B oga, m ęż­
czyzna w dom u?..." P . Porębow icz w brew praw dzie psychologicznej
tłóm aczy: „ N a ta k ą zeszłern (?) srom otę?" (str. 258). G dy zaś żona
p ow tarza: „ W id z ia ła m g o " a mąż już pod wpływem złego przeczu­
cia, mówi: „W lód się zam ieniam (Todo soy hiolo), B ierz św iatło ,"
KRONIKA MIESIĘCZNA.
S ytuacja polityczna.— Niemcy i Rosya.— A nglia.— F ra n c ja i W łochy— 90 0 -le tnia uroczystość przyjęcia Chrztu Ś-go przez Ruś Kijow ską.— Pom nik B . C hm iel­
nickiego w Kijowie.— Reforma szkół realnych.— Sprawozdanie Kasy im ienia J .
Mianowskiego za r. 188 7.— Pom nik M acieja K azim ierza Sarbiewskiego w koście­
le po-pijarskim w W arszaw ie.— T ablicy pam iątkow a braci Śniadeckich w arcykatedrzo gnieźnieńskićj.— Posiedzenie wydziału filozoBczno-historycznego A kad. O m .
w Krakowie d. 11 czerwca (prof. Sm olka
„O dziejach cerkwi wschodnićj w P o l­
sce ). Konkurs K ochm ana we Lwowie, — Z jazd Towarzystwa pedagogicznego
w Rzeszowie w Galicyi. — Z jazd lekarzy i przyrodników we Lwowie.— Z ekonom i­
ki: Wywóz zboża z R osji do A nglii w 1-szej połowie r. 1 8 8 8 -g o , porównany
z wywozom r. 1 88 7-go w tymże przeciąga czasu.
U w agę publiczną p rasy europejskiej w m iesiącu lipcu p o c h ła ­
n ia ły nieom al w yłącznie pierw sze k ro k i m łodego k ró la p ru sk ieg o
i cesarza niem ieckiego W ilh e lm a I i- g o n a are n ie antagonizm u in te ­
resów m iędzynarodow ych. Spraw y publiczne w E u ro p ie, w strzym ane
w swoim szybszym rozw oju przez śm ierć cesarza W ilh e lm a I-g o
i obezw ładnione przez idealistyczne zapow iedzi ciężką chorobą z ła ­
m anego F ry d e ry k a I I I - g o , nie m ogły się długo ułożyć w zgotow anóm im przez to uniw ersalnem położeniu, a w skutek tego nie
m ogły się tak że zdobyć na żaden śmielszy k ro k w śród tćj zbyt dlugićj t y m c z a s o w o ś c i , k tó ra sta w a ła się z każdym dniem nie­
znośniejszą.
N ie je ste śm y do tego sto p n ia w tajem niczeni w a r c a n a n a j­
nowszej polityki p ru sk iśj, aby módz stanow czo pow iedzieć o ile wy­
cieczka W ilh e lm a I i - g o je s t w yrazem sam odzielnej inicyatyw y m ło­
dego m onarchy a o ile w ynikiem ra ch u b y politycznśj ks. B ism arcka;
ale w każdym razie przyznać trz e b a , że pierw sze k ro k i m łodego ce­
sa rz a N iem iec, k tó ry z ta k ą sam ow iedzą p roklam ow ał niedaw no h e­
gem onią m onarchii prusko-niem ieckiej w E u ro p ie, były b a rd z o
zręcznie obm yślane i z niem niejszą zręcznością wykonane. M ożliw ym
drażliw ościom zew nętrznym dano pew ną satysfakcyą i znaleziono
sposobność n aw iązania świeżych stosunków ja k b y n a zupełnie n o ­
wym gruncie, z k tó reg o wszelkie chw asty daw niejszćj n i e u f n o ś c i
w yrw ano i w yrzucono n a pole tych społeczeństw i tych państw , z którem i się przem ożny m ilitaryzm p ru sk i albo wcale nie liczy, albo też
k tó re do reszty zdław ić prag n ie. U p rzed zające pierw szeństw o złoże­
n ia wizyty przedew szystkiem N a j. cesarzow i rosyjskiem u zaim pono-
walo do tego stop n ia prasie rosyjskiej, że g łucha n a rów noczesne
przekąsy gadzinów ek b erlińskich i kolońskich, zapom niała o żywot­
nych in teresach słow iańskich, które, przy niem niej ostentacyjnej se r­
deczności m onarchy niem ieckiego względem państw skandynaw skich,
chyba nie m ogły zyskać n a zb y t szerokich asp iracy ach swoich.
Ż ad en mąż sta n u nie może dotychczas w yrazić uzasadnionej
opinii o politycznem znaczeniu w izyt W ilh elm a Ii-g o w P e te rs b u r­
gu, Sztokholm ie, K o p en h ad ze i... F rie d ric h sru h e u ks. B ism arck a,
bo dopiero zam kną te n łań cu ch rach u b y politycznej, pragnącej m o­
narchów europejskich oddać na ła sk ę N iem iec, zapow iedziane od­
wiedziny W ied n ia i R zym u, z zachow aniem względów dla delikatnego
sto su n k u W a ty k a n u do K w iry n a łu , przy praw dopodobnem sp otka­
niu się okolicznościowem z królem Belgów . R ycerskie niem al grzecz­
ności władzcy stojącego na czele ta k potężnej siły m ilitarn ej, ja k ą
ro zporządzają P ru sy i N iem cy, nie m ogą nie im ponow ać naw et
pierw szorzędnym m onarchom . M ając też wzgląd na w szystkie ogni­
w a tego zbyt subtelnego łań cu ch a grzeczności sąsiedzkich dla sp rzy ­
m ierzeńców i dla dotychczas jeszcze poza „ligą pokoju” stojących
m onarchów , nie p o dobna odmówić ty m wizytom m onarszym , a m ia­
nowicie p etersb u rsk iej znaczenia politycznego, którego je d n a k isto ­
ty a n i doniosłości dotychczas n ik t określić nie potrafił, ponieważ
chaotyczne wieści choćby najoficyalniejszych dzienników są je sz ­
cze raczej probierzem asp iracy i ludów europejskich, ale nie wy­
razem dokonanych faktów politycznych. P rz y rozbiorze tych g ło ­
sów ufać m ożna tylko tym poglądom , k tó re się o p ierają n a
organicznym n a tu ra ln y m rozwoju wypadków, zazwyczaj silniejszym
od dyplom atycznej roboty. T ro sk a o pożądane „w interesie pokoju
europejskiego" rozw iązanie kw estyi b u łg arsk iej, usiłow anie w ykre­
ślenia g ran icy m iędzy sferą w pływ u rosyjskiego a austro-w ęgierskiego n a półw yspie bałk ań sk im , to są p u n k ta w ytyczne d la roboty poli­
tycznej danej chwili na wschodzie. O sam otnienie szarp iącśj się
u siebie R zp litej fran cu zk iej, stropionej w zbytnich swoich a s p ira ­
cyach co d o „idealnej koalicyi” z R o sy ą i zaniepokojonej nietylko śm ia­
łe m występow aniem W ło c h w A fryce, ale i groźnem bezrobociem
robotników w P a ry ż u i n a p ro w in cy i—to p u n k ta wytyczne dla ro b o ­
ty polityków niem ieckich w danej chw ili n a Zachodzie. Czy obok
ty c h interesów w ystąpiły z pretensyam i swemi w P e te rsb u rg u u p o ­
śledzone, ja k m niem ają politycy niemieccy, ekonom iczne i finansowe
interesy p ru sk ie,— to fa k ta dni najbliższych okazać powinny, choćby
naw et nie przyszło do zaw arcia tr a k ta tu handlow ego m iędzy R o sy ą
a P ru sam i, n a coby dłuższego czasu było po trzeba.
W R ossy i z a ję ła uw agę n ietylko sfer rządow ych ale i ludow ych
9 0 0 -letn ia rocznica p rzy jęcia C h rztu Ś-go przez R u ś K ijow ską, ob­
chodzona z nadzw yczajną okazałością oprócz w głów nych sto licach
C esarstw a, szczególniśj w K ijow ie, gdzie zjec h ała się pow ażna licz­
b a najw yższych d y g n itarzy duchow nych nietylko z E u ro p y , a le
tłóm acz, ja k b y n a przekór, w k ład a mężowi w u s ta b an aln e : ,,H a !.„
mam ochotę... weź św iatło ." (str. 258).
N ieszczęsne „p o ety zo ­
w anie" o ryginału prow adzi tłó m acza n a manowce. O to m onolog
G u ttie ra :
Quo osta daga, quo halle, cielosl
C on soppochas y rezelos
Previono mi muerfco en si
Mas no es os to para a q n i...
a tłóm acz:
Ton sztylet, który znalazłem , o nieba!
Przez zazdrość i podejrzenia
Śm ierć mi w sobie przynosi,
Ale nic o tćm w tej chw ili...
Przebóg! z twarzy moj i j b i a ł i j \
Pozna łacno, ie j i j kłamię
)
.g tQ jo s t ? _
Bo znalazłem ten puginał,
Go się odtąd będzie wrzynał
W serce me a i je wyłamie (?)
N a teraz niech milczy ramię (?) (str. 2 6 l ) .
I pytam y p. P orębow icza: z ja k ie j racy i zaim prow izow ał dw a
wiersze, nic w spólnego z tre śc ią n ie m ające, a n a to m ia st w yrzuć ił
dw a wiersze, k tó re w łaśnie m iały objaśnić d la czego „ p u g in a ł b ę d zie
się w rz y n a ł" oraz p y tam dalój, ja k to m ożna serce „w y łam ać" i co to
je s t „m ilczenie ram ien ia." M ówi się „m ilcz serce," „m ilcz sum ie­
n ie ," bo je d n o i d ru g ie mówi do n as głosem tajem nym ale „m ilcz
ram ię"?...
K ró l mówiąc o swych w ycieczkach nocnych po Sewilli, w celu
poznania obyczajów m ia sta , dodaje:
Y deseo
1 pragnę
Desta m anera inform arm e
W ten sposób przekonać się
Do todo, para saber
O wszystkićm, żeby wiedzieć
X.0 que convenga
Co się w ydarzy,
a tłóm acz: Chciałem mieć fakta naoczne,
N im się nam yilę co pocznę,
Iły tę szeroką naturę (?)
Okiełznać i loty bujne (?!) (str. 2 6 3 ) .
Z u p e łn a im prow izacya z d o d atk iem pojęcia „szerokiej n a tu ry "
obcego zachodniej cywilizacyi. A lb o np.: co to za gadulstw o i w j a k ićj formie! H e n ry k mówi:
E l Boy mi Seńor de mi
Porque humilde le pedi
V uestras vi das este dia
Estas amistades fi a.
Król i pan m ój,
Pokornie proszony przezornie
Dzisiaj o wasze życie,
Powierza m i wasze pojednanie,
a p. P orębow icz: Król— niechaj go nieba stroją
W laury — wzrnszon prośbą m oją
K u wieczystej nierozłące
— Cieszę się, ie dzień ten iwięcę —
Uwalnia was (str. 2 6 8).
G o n g o ra m ógłby sz. tłóm aczow i pozazdrościć tego ustępu!...
A ry a s, ja k p rzy stało na rycerza, godząc się z wrogiem, mówi:
„ N iec h a j te n uścisk u trw ali naszę p rzyjaźń" (U onfirm en estos abrazoa:
firm e am istad desde aqui), a p. P orębow icz kwili niesm acznie:
„N iechaj nieprzyjaźń odtajenasza, niby wiosną lody“ (str. 268).
A lbo jeszcze G u ttie re w m onologu swoim prawi:
A y Dios! quien supiera
R educir solo a un discurso,
Medir cou sola una idea
T antos generos de agrarios
T antos linages de penas,
Como cobardes me asaltan,
Como atroridos me cercan!...
a W tłóm aczeniu p . p .:
01 Boże, któżby um iał
Z am kną* w jedndj tylko mowie
Zmierzyć jedną tylko myślą
Tyle zniewag różnych,
Tyle m ąk rozlicznych,
Co trwożliwie pełzną ku mnie.
Co zuchwale m ną m iotają!...
O Boże, któż będzie zdolny
W jednym wyrazie pomieścić
W jednem małem zdaniu streicii
T akie krzywd i cierpień roty
I takie amie srolnoty
Co ja k węże do ócz skaczą (?!)
J a k kruki nad głową kraczą (?) (str. 2 6 9).
O tóż drugi i trzeci wiersz przek ład u są całkiem b łęd n e. G u ttierow i bowiem niechodziło oto, żeby z n alazł ta k i „jeden w yraz" czy
ta k ie , je d n o m ałe zd an ie," w k tó rem m ógłby streścić ogrom swych
zniew ag i cierpień, lecz owszem boleje n a d tem , że w jednej tylko
rozm ow ie z sam ym sobą nie zd o ła zam knąć swych bólów i je d n ą
ty lk o m yślą ich nie zm ierzy. Co się zaś tyczy owych „kruków n a d
gło w ą" a nadew szystko „wężów do oczu skaczących" to... chyba one
nie n a miejscu!...
Nie!., dosyć ju ż tego... C hciałem ro zebrać cały d ram at, lecz,
ze w zględu, że i ta k spraw ozdanie urosło n ad potrzebę — p o przestać
m uszę na dwu ak ta c h . Sądzę, że to com podał w ystarczy do prze­
k o n an ia czytelników , iż p rz e k ła d p. P orębow icza nie stoi n a ty ch
w yżynach, do ja k ic h tłóm acz ro ścił preten syę. A ta w łaśnie p re tensyonalność staw ia go względem krytyki w położeniu znacznie
trudniejszem . P . Porębow icz posiada ta le n t niezaprzeczony i ł a t ­
wość pió ra w idoczną, ale niem a zapew ne w ytrw ałości, żeby swej p ra ­
cy n ad ać arty sty czn e wykończenie. Z tą d też nierówności p rzek ład u
są ogrom ne. Obok ustępów pięknych, zw artych i potoczystych, czy­
te ln ik sp o tk a tu form ę kaleką, n iepraw idłow ą i wszelkiego arty z m u
pozbaw ioną. T oż samo zupełnie i z językiem . Z n ać że tłó m acz
k s z ta łc ił się n a dobrych w zorach: je g o słowa, zw roty i w yrażenia
p rzypom inają niekiedy polszczyznę pisarzów złotego wieku; a je d n a k
co chw ila spotk ać się trz e b a z dziw olągiem językow ym lub ze z d a ­
niam i całk iem bez sensu. T łóm acz bowiem zdaje się nie sp ra ­
wdzać tego co n ap isał. J a k łatw o przyszło—niech ta k idzie. T łó m aczow i żad n a się sk ład n ia złą nie w ydaje, więc też spotykam y t a ­
k ie kw iatki: „Czyż na m ą zm arszczoną brew patrząc w oczach wam
n ie ciem no" albo: „ N ie o g ląd ałem c ia ła mego w fali. W y kąpanego
koloru k o ra li," albo: „D obrze, że ta k czci swój strzegłeś, dzielną s tra ż ą
ro zsądk u oblekłszy k iry s" (286) albo, „ N ie sp rzy ja szczerze. I z d r a ­
dliw e to kochanie. R ad zić n a złe " (str. 275) albo „Człow iek, co h o ­
n o r uzdrow i ta lą , m ilczenia nie sp rzed a" i t. p. Z rym am i i rytm em
obchodzi się tłó m acz bez cerem onii.
Ż a d n e d la niego p ra w id ła
w tym względzie nie istnieją.
B ądź co bądź, pom im o ty ch w szystkich u ste re k i n ied o k ład n o ­
ści, p rzek ład y p. P orębow icza m ają w artość głów nie z tego względu,
że dość w iernie o dzw ierciedlają ducha oryg in ału i rzadko pozw alają
sobie n a amputacye lub oczyszczenia, który ch się inni tłóm acze do­
puszczali. N ie w ątpim y, że p. Porębow icz p rzy talencie swoim zaj­
mie pow ażne m iejsce śród tłum aczów naszych, byle tylko rachow ał
się więcej z w ym aganiam i arty z m u rzeczyw istego i w ziął ro z b ra t
z blagą, k tó ra pisarzom poważnym nie przystoi.
J, A . Śwęcicki.
W ynik doświadczeń leczniczych, dokonanych przez p. J Ochorowicza w klinice te­
rapeutycznej wydziałowej. Podał dr. W itold Szum lański. Odbitka z czasopisma
„Z drow ie." 1 8 8 8 .
W ostatn ich czasach lecznicze zastosow anie hypnotyzm u z a ­
częło zw racać n a siebie uw agę nietylko uczonych i lekarzy, ale
i szerszych kół społeczeństw a. C ierp iąca ludzkość, złudzona a rty k u ­
łam i ludzi niepow ołanych i niekom petentnych, p rzy szła do p rzek o ­
n an ia, iż hypnotyzm je s t panaceum n a wszelkie dolegliwości ludzkie,
iż n auk a, po d łu g ich p ró b ach i w ahaniach się, zdobyła nakoniec ś r o ­
dek wszechpotężny, wobec którego cierp ien ia ludzkości sta n ą się
m ytem .
D ro g ę zastosow ania hypnotyzm u do leczenia, wskazali lekarze
francuzcy a m ianow icie L ie b a u lt i B ernheim . B ernheim uw aża hy­
pnotyzm , rów nie ja k sen n atu raln y , za środek potęgujący w yobra­
źnią i czyniący mózg p rzystępniejszym d la pod d aw ania (suggestyi).
W śnie hypnotycznym w yobraźnia przyjm uje i u zn aje za rzeczyw i­
ste te w rażenia, k tó re jś j są poddane. Je ż e li więc w śnie hypnotycz­
nym możemy w kogoś wmówić (możemy mu poddać), iż ten lub ów
członek je s t sparaliżow anym lub znieczulonym , to m ożemy przez
oddaw anie osiągnąć sku tek w prost przeciw ny, t. j. możemy obuzić czucie i ru c h w o rganach znieczulonych i porażonych, n a tu r a l­
nie, jeżeli organy te lub nerw y niem i zaw iadujące, nie uleg ły zm ia­
nom anatom icznym . P ro f. B ernheim k ład zie p rzy tern nacisk n a to,
iż ja k niem a p ły n u m agnetycznego ani specyalnych zdolności do
u s y p i a n i a , ta k niem a też żadnego o ddziaływ ania hypnotyzera
n a hypnotyzow anego, k tó ry zasypia w skutek podnieconej w yobraźni
i w łasnej w i a r v, że sen m usi n a stą p ić .
Z d a n ie p. O chorow icza różni się w tym względzie od przeko­
S
nań innych ścisłych badaczów ; przyjm uje on bowiem oddziaływ anie
fizyczne m agn ety zera n a m agnetyzow anego, ta k , iż m agnetyzujący
może przez d otyk swej rę k i udzielić zdrow ia i sił m agnetyzow anem u.
P rz e d przyjazdem p. O chorow icza do W arszaw y, pism a b ru k o ­
we w licznych a rty k u ła c h zaczęły głosić cudowne wyniki ku racy i,
stosow anych przez naszego m agnety zera i to głównie w w ypadkach
chronicznych chorób nerw ow ych; p. Ochorowicz zw rócił n a sie­
bie uw agę ju ż p rzed tem św iata lekarskiego przez a rty k u ły swoje
„O cholerze,11 drukow ane w ielietonie ,,K u ry e ra W a rsz aw sk ie­
go," w który ch p o d d ał b a d a n ia bakteryologiczne głośnego uczo­
nego niem ieckiego K o c h a nie ty le w yczerpująco-naukow ej, ile
raczej żartobliw ej k ry ty ce i uzn ał cholerę za chorobę pow stającą
nie w skutek inw azyi laseczników cholerycznych K ocha, ale za ,,za ­
razę nerw ow ą," w ynikłą w skutek wpływów psychicznych. J u ż w ten­
czas podniosły się poważne głosy przeciw ko człowiekowi, któ ry nie
na zasadzie spraw dzonych przez dośw iadczenie faktów , ale jed y n ie
n a drodze rozum ow ania a p rio ri śm iał budow ać teorye i pow staw ać
przeciw ko ludziom , będącym ch lu b ą n au k i lek arskiej, k tó ry ch cały
św iat czci i uznaje.
P . Ochorowicz w swym o statn im w ykładzie w sali ratuszow ej
ozn ajm ił lekarzom , iż p rag n ie zaznajom ić ich bliżej z m etodą sw oją;
wszyscy więc przedstaw iciele m edycyny p rzyjęli wiadomość z wielkiem zadow oleniem , iż p. O. rozpocznie swe dośw iadczenie w klinice
prof. L am b la. P o sied zen ia te rozpoczął p. Och. w dniu 28-ym m a rc a
r. b. w obec prof. L am b la, o rdynatorów kliniki i wielu lek arzy
z m iasta; n a jed n em b y ł też obecny dziekan w ydziału lekarskiego.
D la p rzekonania się, czy dane indyw iduum w rażliw śm je s t n a
hypnotyzm , t. j. czy d a się uśpić, p. Och. używa w ynaleziony przez
siebie p rzy rząd , zwany h y p n o s k o p e m ; , j e s t to kaw ałek s ta li
nam agnesow anej, zgiętej w k sz ta łc ie ru rk i, ta k je d n a k , iż m iędzy
brzegam i pozostaje w olna p rzestrzeń około 1 ctm ., długość ru rk i
wynosi około 5 ctm ., objętość zaś je s t o tyle duża, iż ru rk ę m ożna
swobodnie w prow adzić n a p a le c ." W e d łu g p. Och., ci m ają być w ra ­
żliwym i n a czynniki hypnotw órcze, k tórzy, trzy m ając hypnoskop na
palcu, doznają w nim uczucia sztyw nienia lub drętw ien ia lub u k tó ­
ry c h czucie w palcu się zm niejsza. K ry te ry u m to je d n a k nie w y trzy ­
m ało w p rak ty ce ogniowej próby, gdyż wiele osób niew rażliw ych n a
hypnoskop doskonale d ało się uśpić. U sypiania dokonyw a p. O ch.
albo przez trzym anie ręk i n a kości czołowej i pocieranie w ielkim
palcem g ład zin k i albo przez trz y m a n ie w ielkich palców obu rą k n a
zam kniętych pow iekach lub też p o p ro stu przez poddanie, m ówiąc
chorem u: „ Ś p ij." U osób nie d ających się uśpić, stosuje p. O. ta k
zw any „m agnetyzm zw ierzęcy," t. j. p rzy k ładanie rą k do m iejsca,
gdzię zn ajd u je się siedlisko choroby oraz pociągania w zdłuż całego
ciała lub pewnej je g o (chorej) części. Z innych środków leczniczych
stosuje p. O. tylko m etalo terap ią, t. j. p rzy k ład an ie m etali i blaszek
n a chory o rgan. M etodę tę stosuje p. O. do w szystkich chorób, t. j .
dających się uśpić hypnotyzuje, a niew rażliw ych na hypnotyzm le­
czy m agnetyzm em . P ra k ty k a je d n a k w ykazała zupełnie co innego;
dow iodła m ianow icie ja sn o , co ju ż p rzed tem podnieśli inni badacze,
iż nieostrożne stosow anie hypnotyzm u, bez odpow iedniego w yboru
indywiduów, n i e p o m a g a a r a c z e j s z k o d z i , zw iększając
znacznie wrażliwość system u nerwowego. Z 9-ciu przypadków , leczo­
nych przez p. O., w jed n y m zaledw ie n a s tą p iła bardzo nieznaczna
popraw a subjek ty w n a, w innych n a to m ia st żadnej popraw y nie było,
a w dwóch naw et sta n chorych, w skutek stosow ania hypnotyzm u,
znacznie się pogorszył, co sk ło n iło prof. L a m b la do przerw ania do­
świadczeń.
C horzy p. O. w szp italu Sw. D u ch a byli dotknięci po większej
części cierpieniam i nerw ow em i, ja k h istery ą, histero-epilepsyą, wiądem m lecza pacierzow ego i t. d ; liczba w praw dzie tych spostrzeżeń
j e s t za m ałą, by z nich o skuteczności hypnotyzm u wnioskować m o­
żna. T yle tylko n a pewno d a się pow iedzieć, iż hypnotyzow ania nie
m ożna uw ażać za panaceum n a w szelkie dolegliw ości ludzkie; ś ro d ­
ka uniw ersalnego w m edycynie nie m a i być nie może.
W przyszłości badacze hypnotyzm u pow inni d o k ładnie określić
form y chorobow e, kw alifikujące się do leczenia hypnotyzm em .
W szak gorliw y p ro p a g a to r leczenia hypnotyzm em , prof. B ernheim ,
nie stosu je go bez w yboru u wszystkich indywiduów; owszem, przy­
znaje, iż w w ielu w ypadkach hypnotyzow anie nie sk u tk u je i w ym aga
ścisłej naukow ej k o n tro li n ad leczniczem stosow aniem tej m etody.
Ja k k o lw ie k p. O. ro z g ła sz a ł u rb i e t orbi, że leczy w szystko
i w szystkich i naśm iew ał się z bezsilności m edycyny, to dośw iadcze­
n ia w szp italu w ykazały, że m etoda jego nie pom aga a raczej sz k o ­
dzi: dwie bowiem z hypnotyzow anych chorych doznały stanow czego
pogorszenia. D opro w ad za to stanow czo do p o stu latu , by nadużycia
hypnotyzerów poskrom iło praw o i że p ra k ty k ę h ypnotyczną wyko­
nyw ać należy z odpow iednim w yborem osobników . U osobników n ie ­
w rażliw ych n a hypnotyzm stosuje p. O. m agnetyzm ; i ten nie d a ł
również żadnych pom yślnych wyników; otrzym ana bowiem w jednym
p rz y p ad k u popraw a b y ła czysto sub jek ty w n ą i zaledw ie chwilową,
co zaiste nie przynosi zaszczytu te ra p ii m agnetycznej. Co zaś do
p rz y k ła d a n ia b laszek z m etalu, n a k tó re d an y osobnik je s t w rażli­
wym, to n a u k a ścisła w ykazała, iż m e ta lo te ra p ia pom ocną je s t je d y ­
nie w znieczuleniach pochodzenia histerycznego; p rzy k ła d an ie więc
blaszek w chorobach ze zm ianam i anatom icznem u nie m a żadnej
podstaw y naukow ćj. Co do osoby sam ego p. O., to obecni przy d o ­
św iadczeniach lek arze przyszli do w niosku, iż n ie m a on konieczne­
go przygotow ania naukow ego i że obce m u są n ajelem en tarn iejsze
wiadom ości z an ato m ii i fizyologii.
Spraw ozdanie całe n ap isan e z ta k te m i spokojem , w arte odczy­
ta n ia .
D r. W l. Chodeclci.
Korespondencja
O tem peraturze używ an ych pokarm ów i napoi.
C iep ło ta używ anych przez nas pokarm ów i napoi, niepośledni
w pływ w yw iera n a spraw y traw ien ia w żołądku i kiszkach; to tćż
m ając n a uw adze p rak ty czn ą doniosłość tej kw estyi, d r. Uffelm ann
pośw ięcił je j gruntow ny ro zb ió r (w C zasop. niem . W ie n e r K lin ik .
Zesz. 9-ty z r. b.), z którego tre śc ią prag n iem y zaznajom ić czytelni­
ka. D r. U. każe szczególniej zw racać b aczną uw agę n a ciepłotę m leka
przy karm ien iu sztucznśm noworodków. P raw id łem je st, by p o ­
k a rm podaw any noworodkom m ia ł te m p e ra tu rę kobiecego m leka;
najm niejsze odstąpienie od podanej reg u ły wywołuje praw ie zawsze
o stre lu b przew lekłe zab u rzen ia w traw ien iu . M atk i nie p o sia d a­
ją c e wiadomości hygienicznych dziw ią się, d la czego dziecko mimo
najlepszego m leka d o staje boleści w brzuszku, rozw olnienia, staje
się niespokojnem , a co głów niejsza n ie p rzy b iera n a w adze. O tóż
wiedzieć d o k ład n ie należy, iż u stró j dziecięcy je s t w wysokim sto p ­
niu w rażliw ym n a ciepłotę podaw anego pokarm u: zbyt gorący po­
k a rm ro zd rażn ia dzieci, nie sypiają wtedy dobrze, s ta ją się niespokojnem i a zbyt zim ny sprow adza znowu w ymioty, boleści brzuszka
i rozw olnienie.
I u ludzi dorosłych oddziaływ a, jakkolw iek ju ż w mniejszym sto ­
pniu, ciep ło ta podaw anego pokarm u; s ta łe spożywanie chłodnych
pokarm ów pociąga za sobą w ogóle u p a d e k o d ż y w i a n i a , po­
chm urny n astró j psychiczny i chęć do napojów wyskokowych. U ro ­
botników spożyw ających tylko chłodne pokarm y obserwow ać m oże­
m y zm ęczenie, ociężałość, niechęć do p racy i niezwalczony popęd
do napojów alkoholicznych.
W iele osób m a złe przyzw yczajenie spożyw ania zb y t gorący ch
pokarm ów a szczególniśj zupy. Z n ak o m ity profesor niem iecki L a u be, któreg o p race o procesie tra w ie n ia i chorobach żołądka m a ją
w iekopom ne znaczenie w nauce, w ykazał, iż zb y t gorące p o k a r­
m y w yw ołują bóle żo łąd k a, przek rw ien ie jeg o błony śluzowej,
a przy ciąg iem spożyw aniu zb y t gorących pokarm ów w skutek
pow tarzającego się d rażn ien ia rozw ija się chroniczny k a ta r żo­
łąd k a, ch oroba obecnie ta k częsta. P oniew aż ciepło rozszerza n a ­
czynia krw ionośne i wyw ołuje zw olnienie w napięciu m ięśni, częste
więc spożyw anie zbyt gorących pokarm ów wywołać m usi w końcu
osłabienie traw ien ia i żo łą d k a , a naw et jego rozszerzenie i stan hem oroidalny.
Z n an y m je s t od daw na szkodliw y wpływ zb y t gorących lub
z b y t zim nych p o traw i n ap o i n a zęby. Ciekaw e i pouczające są pod
tym względem dośw iadczenia sam ego U ffelm an’a, k tó ry k ła d ł zęby
do wody 60°— 61° C., a n a ty c h m ia st po w yjęciu do wody 6U O., i spo­
s trz e g a ł p ęk n ięcia em alii podobne do rysów n a porcelanie. M ogą
więc przekonać się ci, k tó rz y po gorącej p o traw ie w ypiją szklankę
zimnój wody, iż sam i sobie zęby, ów naj pierw szy w arunek dobrego
traw ien ia, ru jn u ją .
Je ż e li więc, o pierając się na b ad an iach dośw iadczalnych i n a
ścisłem rozum ow aniu, uznaliśm y zbyt gorące lub zbyt zim ne p o k a r­
m y za szkodliw e d la naszego u stro ju , w ypada nam teraz oznaczyć cie­
p ło tę pokarm ów najw łaściw szą d la naszego organizm u i najw ięcej
sp rz y ja ją c ą traw ieniu. N ie k tó re ferm enty, w ydzielane w sokach
traw iennych ja k np. pty alin a, z a w a rta w ślinie i pepsyna, z aw arta
w soku żołądkow ym , niezbędne d la traw ienia: p ierw sza— ciał m ączkow atych a d ru g a - azotowych, p rz e s ta ją zupełnie d ziałać przy w y­
sokiej te m p e ra tu rze a o dzyskują dopiero swoje d ziałanie traw iące
p rz y te m p e ra tu rze krw i.
N ależy rów nież liczyć się z faktem , spraw dzonym w o s ta t­
nich czasach, iż zim ny pok arm lub napój w prow adzony przez u sta
do organizm u, oziębia nie tylko m iejscowo, ale całe ciało. F a k t
te n może mieć zastosow anie terap eu ty czn e w g orączkach, gdzie do­
sta rc z a ją c organizm ow i znacznej ilości zim nego napoju, możemy n a­
w et o 1° obniżyć je g o te m p e ra tu rę . O ziębienie to trw a p arę godzin
i da się sk o nstatow ać za pom ocą term om etru.
J a k ju ż wyżej zaznaczyliśm y, p rzy spożyw aniu zbyt zim nych
lu b zbyt gorących pokarm ów traw ien ie bywa upośledzonem ; dla
tra w ien ia ciał białkow atych w żołąd k u najodpow iedniejszą je s t te m ­
p e ra tu ra 35° C — 50° O; przy 10° C zam iana b ia łk a n a pepton s ła b ­
nie a p rzy 0° C zupełnie ustaje.
J a k wiadom o z fizyologii, p okarm y m ączkow ate pod w pły­
wem śliny, zaw ierającśj fe rm e n t ptyalinę, zam ien iają się n a cukier;
otóż ferm en t śliny p rz e sta je d ziałać p rzy 60° O, a najsilniej działa
p rzy 39° C.
N a d to w iem y z doświadczenia, iż gorące p okarm y w yw ołują
poty, a zimne pow odują dreszcze i kaszel; b a d a n ia naukow e dowio­
d ły , że zim ne p okarm y zw aln iają działaln o ść serca i tę tn a , d z ia ła ją
w ięc u s p a k a j a j ą c o , gdy ciepłe przy śp ieszają ją , d z ia ła ją więc
pobudzająco.
Z tego w yciągniem y ważny praktyczny w niosek, iż w chwili
osłab ien ia, lub w yczerpania sił, szklanka gorącego napoju najprędzej
n as wzmocni; n ad to poniew aż zim ny napój w ywołuje miejscowy
skurcz naczyń i bezkrw istość tudzież nagro m ad zenie się krw i w o rg a ­
nach oddalonych, pojm iem y więc łatw o, iż wypicie szklanki zim nej
wody przy rozgrzanem ciele, pow odując napływ krw i do p łuc, może
wywołać zapalenie tego organu.
C iepłota p o k arm u lu b n ap o ju w yw iera rów nież wpływ znacz­
ny na jego sm ak; ugasić p ra g n ie n ie m ożna rów nież tylko napojem
od 10° C do 20° C.
W idzim y więc z pouczającej p racy d -ra U ffelm an’a, iż chcąc
m ieć zdrowy żołądek, należy przy spożyw aniu pokarm ów baczn ą
zw racać uw agę na ich ciepłotę a najw łaściw szym dla żo łąd k a je s t
pokarm , posiadający ciep ło tę krw i. Z b y t gorące lub zbyt zim ne po­
karm y d ziałają zawsze szkodliwie. Z im ą należy przyjm ow ać p o k a r­
m y 10° C wyższe od te m p e ra tu ry krwi, latem zaś takie, k tó re i przy
nizkiej ciepłocie nie p su ją się i dobrze tra w ią ja k : mleko słodkie
i kw aśne, owoce, g alarety , sa ła ty i t. d.
P rz y k aszlu należy w ystrzegać się zim nych pokarm ów i n ap o ­
jów , gdyż one p o b u d zają do kaszlu; w stanie rozdrażnienia, nie­
pokoju i bezsenności najw łaściw szym je s t chłodny n ap ó j. P o n ie­
waż zimno obniża pobudzalność nerwów czuciowych i u sp a k a ja
przez rozdrażnienie błony śluzow ej, w chw ilach więc wymiotów,
n udności i t. d. woda selcerska oziębiona najlepiej je uspokoi.
G o rączkującem u, cierpiącem u n a napływ y krwi do głow y, b ę ­
dziem y podaw ać pokarm y i n apoje chłodne; o słabionem u— ciepłe.
W lecie nie należy je d n a k używać napojów zbyt zimnych, gdyż
ła tw o m ogą one wywołać bóle i rozw olnienie. O to w iązanka p ra k ­
tycznych wniosków, m ających znaczenie d la każdego w życiu codziennem ; n a u k a bowiem czuwa i rzu ca snopy olśniew ającego świa­
t ł a na n ajdrobniejsze w ypadki naszego życia pow szedniego.
Dr. Gh.
W arszawa, dnia 20 kwietnia 1 8 8 6 r.
i z A zyi i A fry k i— oraz znani apostołow ie cerkwi praw osław nej
w śród Czechów, Serbów , B ułg aró w , R usinów i t. d. Z tą. uroczysto­
ścią cerkiew ną i ludową, połączono w K ijow ie uroczystość wyłącznie
polityczną, m ianow icie uroczystość odsłonienia pom nika dla znanego
z dziejów R zp litej szlachcica polskiego, h e tm a n a kozackiego, B o h d a­
n a C hm ielnickiego. P o m n ik ten przysposabiano z wielkim nak ład em
ju ż od la t 17-tu.
W A n glii, po załatw ieniu bilu co do sam orządu lokalnego, nie
przestaje kw estya irlan d zk a coraz bardziej się znowu zaogniać, ta k
dalece, że k ręp u je naw et do pewnego sto p n ia swobodę ruchów g a b i­
n etu w stosunkach polityki m iędzynarodow ej.
D yplom atyczny dotychczas sp ó r W ło ch z F ra n c y ą , prow adzo­
ny przez p. C rispi'ego w form ie wcale niedyplom atycznej, świadczy
0 wysokim stopniu rozgoryczenia stosunków politycznych, ja k ie
w obecnśj chwili p a n u ją we W ło szech i we F ra n c y i.
P o ustanow ieniu szkół przem ysłow ych czyli technicznych i rz e ­
m ieślniczych (Z ob. Z b ió r praw i postanow ień rządow ych z r. 1888
N r. 36) nie m ogła się dłużej o stać dotychczasow a organizacya szkół
realn y ch w państw ie rosyjskiem z r. 1872, p o d łu g k tó re j szkoły re a l­
ne m iały n a celu d o starczen ie ogólnego w ykształcenia przygotow aw ­
czego do po trzeb praktycznych lub do n abycia wiadomości te ch n ic z ­
nych, bo to je s t dzisiaj zadaniem specyalnych szkół profesyonalnych.
U sunąw szy tedy z p lan u szkół re aln y ch daw niejsze w zględy p ra k ­
tyczne, podniósł M in ister ośw iaty szkoły realn e do rzędu ogólno-wychowawczych średnich zakładów naukow ych, przez częściową re fo r­
m ę daw niejszych szkół realnych, k tó ra zatw ierd zo n a przez N a j. P a ­
n a dnia 9 (21) czerw ca r. b. zaw iera przepisy n astęp u jące: Szkoły
rea ln e posiad ają po sześć k las, k ażd a k la sa z kursem rocznym , oraz
k la sę przygotow aw czą, je ż e li może być utrzy m y w an a kosztem o p ła t
szkolnych lub z funduszów specyalnych m iejscowych. G dzie je d n a k
ję zy k ie m pow szednim większej części ludności nie je s t języ k ro syjski,
ta m klasy przygotow aw cze b ę d ą utrzym yw ane kosztem skarbu.
W zględnie do p o trzeb m iejscow ych, klasy V i V I m ogą sk ła d ać się
z dw óch oddziałów: zasadniczego i handlow ego lub tylko z oddziału
zasadniczego albo tylko z o d d ziału handlow ego. P rz y oddziale zasa­
d niczym może się jeszcze znajdow ać je d n a wyższa k la sa dodatkow a,
k tó re j zad an iem b ędzie przygotow yw ać uczniów do w stąpienia do
w yższych zakładów naukow ych specyalnych.
D o szkół re a ln y c h m a ją w stęp wolny dzieci w szystkich w yznań
1 stanów ; jedynie w szkołach, utrzym yw anych kosztem stanów lub
osób pryw atnych, m ogą być za zgodą m in istra ośw iaty w prow adza­
n e ograniczenia.
D o klasy w stępnej przyjm ow ane b ę d ą dzieci, liczące nie m niej
niż 8 i nie więcej niż 10 la t w ieku, um iejące głów niejsze m odlitw y,
czytające i piszące po rosyjsku, oraz um iejące liczyć, dodaw ać i od ej­
m ow ać do 1,000.
D o klasy pierw szej przyjm ow ane b ęd ą dzieci nie m łodsze od
la t 10 i nie starsze nad la t 13. W y m ag ana je s t od nich: znajom ość
głów nych m odlitw i w ażniejszych wypadków z h istoryi S tare g o i N o­
wego T estam en tu , czytanie p ły n n e po rosyjsku, opow iadanie łatw ych
przeczytanych ustępów , ro zb ió r etym ologiczny, pisanie po rosyjsku
pod dyktandem bez p rzeinaczania wyrazów, średniej wielkości pismem,
nauczenie się na pam ięć w dom u w ierszyka, czytanie po cerkiew nosłow iańsko i znajom ość czterech d zia ła ń arytm etycznych z liczbam i
całem i.
W ciągu ty g o d n ia we w szystkich sześciu klasach je s t 174 go­
dzin lekcyi, m ianow icie religii 12 godzin, języ k a rosyjskiego 24, nie­
m ieckiego 27, innego języ k a cudzoziem skiego (francuzkiego, angiel­
skiego, w łoskiego lub now ogrockiego) 18, geografii 10, historyi 10,
m atem aty k i ‘28, fizyki 8, h isto ry i n a tu ra ln e j 7, rysu n k u 26, k a ­
ligrafii 4. W oddziale handlow ym języ k i cudzoziem skie są wy­
k ła d a n e w większym zakresie tudzież je s t w ykładana koresponden­
t a handlow a i b u ch ałtery a (po 8 godzin tygodniow o). G im nastyka,
m uzyka i tań ce są rów nież udzielane w szkołach realnych, dwie
ostatnie za osobną d o p ła tą . L ekcya jed nego przedm iotu nie może
trw ać dłużej niż 1 godzinę, z w yjątkiem rysunku.
W ysokość o p łaty szkolnej, wnoszonej w ra ta c h półrocznych,
o kreśla ra d a pedagogiczna szkoły a zatw ierd za m in ister wychowa­
n ia publicznego.
D łużej niż dwa la ta w jed n ej k lasie szkoły realn ej przebyw ać
uczniom nie wolno.
Ci, k tó rzy ukończą szkołę re a ln ą lu b złożą w niej egzam in j a ­
ko ek stern i (za o p ła tą jednorazow ą 10 rub.), m ają praw o w stąpienia
do wyższych zakładów naukow ych specyalnych, po złożeniu egzam i­
n u spraw dzającego. P o d w zględem służby w ojskowej, posiadający
św iadectw o z ukończenia sześciu k las szkoły realnej k o rzy stają z praw
dwóch pierw szych k ateg o ry j, p o siad ający zaś św iadectw o z ukończe­
nia czterech klas k orzystają z praw , ja k ie n a d aje ukończenie szkoły
powiatowej lub innej tegoż sto p n ia.
R eo rg an izacy a szkół realn y ch zacznie się z nowym rokiem
szkolnym 1888— 1889. W szkołach, p osiadających k ilk a oddziałów
specyalnych, będzie zostaw iony tylko jed en : ogólny albo m echaniczno-techniczny.
S zkoły realn e m ogą być utrzym yw ane przez ziem stw a, T ow a­
rzystw a, sta n y i osoby p ry w atn e i k o rz y stają ze w szystkich praw
naukow ych i służbow ych szkół rządow ych. —
T a refo rm a szkół realn y ch m ogłaby w tedy tylko w ydać pożąda­
ne owoce, gdyby rów nocześnie p o w stała obok nich odpow iednia ilość
szkół specyalnych, k tó re ostatecznie przygotow yw aćby m ogły m ło­
dzież do zawodów p raktycznych. Szkoły rea ln e nie to ru ją drogi do
uniw ersytetu, ale ja k słusznie zau w aży ła o sta tn ia k ro n ik a „K ło só w 11
u ła tw ia ją prędsze w yrobienie sam odzielności produkcyjnej m łodzie-
ży. W dzisiejszych w aru n k ach naszych nie o tw ierają też najw yższe
zak ład y naukow e d ro g i do p racy w dziedzinie zawodów niezależ­
nych. „ W obec tak ieg o położenia, nie może być korzystnśm dla k ra ­
ju fabrykow anie inteligencyi n a e x p o r t. M łodzież, k tó ra opuszcza
m iejsce rodzinne w ch a ra k te rz e inżynierów , sędziów , nauczycieli,
techników , je s t w praw dzie siłą p ro dukcyjną, ale stra c o n ą dla k ra ju
i potrzeb m oralnych i m atery aln y ch społeczeństw a. Tym czasem k r a ­
jow i naszem u b ra k bardzo owej rzeszy dobrych i średnich praco­
wników przem ysłow ych, handlow ych i technicznych, k tó rz y zawsze
na m iejscu zn ajd ą pole działalności użytecznej."
Szóste spraw ozdanie z czynności kom itetu, zarządzającego ka^
są pomoCy d la osób p racu jący ch n a polu naukow em im ienia d-ra m e­
dycyny J ó z e f a M i a n o w s k i e g o z a r o k 1 8 8 7 -y podaje n a s tę ­
p u jące godne uw agi dane: członków założycieli było 81, (w ciągu
ro k u przybył 1), członków honorow ych 96 (przybyło 6), członków
rzeczyw istych 1402 (przybyło 124); z liczby członków rzeczyw istych
daw nych (oprócz now o-przybyłych), opłaciło sk ładkę tylko 617,
a więc naw et nie połowa; co św iadczy b ard zo niek orzystnie o naszej
sile poczuw ania się do sum iennego sp ełn ian ia obowiązków publicz­
nych. Społeczeństw o nasze powinno je d n a k dobrze pojm ow ać znacze­
nie społeczne i naukow e K a sy M ianow skiego, k tó ra dostarcza pom o­
cy m atery aln ej ludziom poważnej n a u k i,— a ta n auka m ilknie coraz
bardziój w o b e c aro g an cy i d y letan ty zm u — ta k , ja k to ju ż przed r.
1862-im ku w ielkiem u naszem u nieszczęściu było! Z apisy i ofiary
w płynęły: po ś. p. g enerale O ktaw iu szu A ugustynow iczu rs. 16,020;
po zm arłym doktorze m edycyny W ła d y sła w ie W ilczyńskim rs. 5000;
od profesora W ierzbow skiego d zieł do sp rzed an ia za sumę rs. 666.
W doćhodach tow arzystw a fig u ru ją w kłady: od członka założyciela
rs. 150, 6-ciu członków honorow ych rs. 600, od 74 członków rzeczy­
w istych rs. 4089, ofiar jednorazow ych rs. 584, z odczytów p u blicz­
nych rs. 606 kop. 82; procentów od zapisów ś. p. Jaśk o w sk ieg o rs.
700 kop. 61, z zapisu J a k ó b a N a ta n so n a rs. 1622 kop. 65, ogółem
n a sum ę rs. 15,345 kop. 18. Jed n o cześn ie udzielono pożyczek i z a ­
pom óg n a sum ę rs. 10,051 kop. 90, w ydatkow ano n a ad m in istrac y ą
rs. 279 kop. 65, zakupiono listów zastaw nych m. W arszaw y za sum ę
rs. 4995 kóp. 37, p o zostaje w gotow iźnie rs. 68 kop. 26. Z apisy na
rzecz tow arzystw a poczynili oprócz wyżej w ym ienionych pp.: Ig n a c y
B agieński, W ła d y sła w Bonaszew icz, J ó z e f D robiszew ski, J a n Ja śkow ski, L eo n L a n d e , J a k ó b N a ta n so n i L u cy an W ojniłłow icz.
W dniu 5 go lipca r. b. z ra n a w kościele p o -pijarskim z o sta ł
o d słonięty pom nik M acieja K az im ie rz a S a r b i e w s k i e g o , poety
łaciósko-polskiego i k aznodziei k ró la W ła d y sła w a IV -go. Je szcze
w r. 1884 z inicyatyw y K ed. „T ygodnika Z ilustrow anego" ogłoszony
z o stał ko n k u rs n a wyżej w spom niany pom nik, a kom itet, sk ład a ją cy
się z pp. Jen ik eg o , G erso n a i ks. C hełm ickiego, jednogłośnie w ybrał
p ro je k t z godłem „M inim um ." P o otw orzeniu koperty okazał się on
utw orem p. J a n a K ryńskiego, a rty sty -rzeźb iarza.
Spraw ozdanie
artystyczne w „Słow ie" p rzed staw ia dzieło p. K ry ń sk ieg o w tych
słow ach: „C ałość pom nika, k tó reg o wysokość dochodzi 6 łokci,
u trzy m an a je s t ściśle w stylu odrodzenia — części a rch itek to n iczn e
w ykonane są z czarnego krajow ego m arm u ru , arty sty czn e zaś rzeź­
b ia rsk ie — z bronzu. B ronzy odrobione są we w łasnej pracow ni a r ty ­
sty, a części arch itek to n iczn e w fabryce k am ieniarskiej pp. N o rb lin
i H a u rte u x .
Ś rodkow ą część p om nika zajm uje podobizna K . Sarbiew skiego,
t. j. całe popiersie z bronzu, a w ykonane podług w spółczesnych: m i­
n ia tu r, sztychu i m edalu, bitego za S tan isław a A u g u sta. P o piersie
umieszczone je s t n a m arm urow ej ściętej kolum nie. N a d popiersiem
n a m arm urze, w około b iu stu i pod spodem umieszczony je s t n a stę ­
p u jący polski napis:
„K sięd zu M. K . Sarbiew skiem u, słynnem u poecie polsko-łaciń„skiem u, uw ieńczonem u w R zym ie przez U rb a n a V I I I papieża.
„U rodzonem u w Sarbiew ie 24 luteg o 1595 r., zm arłem u w W a rs z a ­
wie" 2 k w ietn ia 1640 r .”
N a dolnej części pom nika, w płaskorzeźbie z bronzu, a rty sta
pom ieścił scenę uw ieńczenia n a K a p ito lu naszego poety przez U rb a ­
n a V I I I P ap ieża; w p łaskorzeźbie tej pomieszczone je s t dw adzieścia
figur. D alej na postum encie kolum n herby: z je d n e j stro n y jezuicki,
a z drugiej h erb Sarbiew skiego „ P raw d zie." U sam ego zaś dołu
p ły ta m arm urow a ozdobiona je s t pięknym w ieńcem z liści dębowych,
ta k ż e z b ronzu i w płaskorzeźbie, w k tó rej środku pomieszczony ła ­
ciński napis, ułożony przez J . E . ks. A rcy b isk u p a P opiela:
M a th ia e C asim iro Sarbiew ski
N a to S arb iev iae in M asovia d. 24 febr. 1595
V ita functo V arsaviae d. 2 ap r. 1040
L a d isla i I V R egis o ra to ri a sacris
P o e ta e inclyto la u re a U rb a n i V I I I P . M .
m anu coronato
Q uod a rte H o ra tio p a r, m ente excelsior,
F id e m resq u e m oresque m ajorum
C arm in ib u s latin is p e rp u lc h ris extollendo
G en tis suae nom en m ire ap u d exteros a u x e rit
P o s te ri m em ores.
M D C C C L X X X V III.
K a ż d e m iejsce p om nika je s t tre śc ią sw oją a rty sty c zn ą ściśle
zw iązanem z ideą m o num entu d la K . Sarbiewskiego, ta k , że tru d n o
byłoby coś dodać lub ująć, bez szkody d la całości. D odać tu nam
jeszcze w ypada, że pom nik p o w stał z ofiar dobrow olnych."
W P o zn an iu w ykonano z inieyatyw y IV -go, Z jaz d u lekarzy
i przyrodników polskich tab lic ę pam iątkow ą obu Ś niadeckich, uro-
"dzonych w Ż n in ie w W . K s. P oznańskiem . W m iesiącu lipcu um iesz­
czono j ą w k ated rze gnieźnieńskiej w kaplicy Ś-go J a n a N apom uceu a , zwanćj także d o k to rsk ą. N a tab licy czytąiny n apis w yryty złotem i literam i: „Ja n o w i i Ję d rz e jo w i braciom Śniadeckim , w ielce za­
służonym w obec n a u k i n aro d u polskiego, w dzięczni rodacy."
D n ia 15 czerw ca r. b. o dbyło się posiedzenie w ydziału h isto ­
ryczno-filozoficznego A k ad em ii U m iejętn o ści w K ra k o w ie pod p rz e­
w odnictw em d y re k to ra d ra Z o lla, n a k tó rem prof. Sm olka p rz e d sta ­
w ił u stęp obszerniejszej p ra c y swojej p. n. „ S p raw a m etropolii
w pierwszych la ta c h panow ania J a g ie łły ." P ism a krakow skie p rz ed ­
sta w ia ją rzecz tę w n astęp u jącem streszczeniu: W końcu X I I I - g o
w ieku m etropolici kijow scy przenieśli sw ą rezydencyą do W ło d z i­
m ierza nad K la m z ą w Suzdalszczyźnie. W p ły n ę ło to niepospoli­
cie n a w zm ocnienie politycznej potęgi w ielkich k siąż ąt Suzdalszczyzny (w łodzim ierskich, n astęp n ie m oskiew skich). W obec te ­
go k siążęta K usi Czerw onej sta ra li się usilnie o ustanow ienie
odrębnej m etropolii w H aliczu. S ta ra n ia te uwieńczone zosta­
ły przelotnie pom yślnym skutkiem dopiero po w ygaśnięciu ro d zi­
m ych k sią ż ą t R u s i Czerwonej w r. 1345, w skutek zabiegów L u b a rta
D y m itra ; w r. 1347 zniósł je d n a k p a try a rc h a t carogrodzki nowo
utw orzoną m etropolią h alick ą, odnow ił j ą zaś dopiero w ro k u 1371
pod naciskiem K azim ierza W ielk ieg o .
Tym czasem przew ażna część ziem ru sk ich d o s ta ła się pod p a ­
now anie O lgierda, k tó ry ze względów politycznych nie ch ciał dozwo­
lić m etropolicie, zależnem u od w ielkich k siążąt moskiewskich, w pły­
wu n a spraw y kościelne swego pań stw a, s ta r a ł się zatem o utw orze­
n ie odrębnej m etropolii d la L itw y. P a tr y a r c h a t caro g ro d zk i zajm o­
w a ł w obec jeg o żąd ań odporne, lecz chw iejne stanow isko. W ro k u
1352 O lg ierd w y jed n ał u p a try a rc h y b u łg arsk ieg o (tirnow skiego)
wyświęcenie m etro p o lity d la L itw y (T eo d o reta). P o jego zgonie p a ­
tr y a r c h a t carogrodzki u stą p ił o tyle, źe o d d a ł ziem ie litew skie pod
ju ry zd y k cy ą kościelną R o m an a, k tó reg o O lgierd w y słał do C arogrodu. D opiero w ro k u 1376, gdy K ijow szczyzna p rzeszła rów nież pod
panow anie O lg ierd a, p a try a rc h a t carogrodzki u stan ow ił C y p ry an a
m e tro p o litą kijow skim i litew skim z praw em n a stę p stw a po A le k ­
sym , k tó ry od la t 22 b y ł m etro p o litą wszech R usi i rezydow ał w M o­
skwie.
R oku 1377 u m a rł O lgierd, w ro k później A leksy-O ypryan s ta ­
r a ł się przedew szystkiem o u znanie N ow ogrodu; tam postaw iono w a­
ru n e k , ażeby go w przód u z n a ła M oskw a. U znanie M oskw y z w aru n ­
k iem przesiedlenia się W ło d zim ierza, byłoby zniw eczyło c a łą w ar­
tość zdobyczy O lg ierd a. P o stęp o w an ie wielkiego księcia m oskiew­
skiego, D y m itra D ońskiego, ilu stru je dosadnie draźliw ość ówczesne­
go położenia. C y p ry an a nie uznaje i sam ow olnie wynosi n a godność
m e tro p o lita ln ą swego k a p ła n a M itjaja. W y s y ła go do C aro g ro d u ; po
drodze M itjaj u m iera, a je d e n z tow arzyszy jego, P im in, nadużyw a­
ją c b lankietów wielkiego księcia, danych M itjajow i, w yjednyw a u p a try a rc h y w yświęcenie siebie n a m etro p o litę. Tym czasem w M oskw ie
n a stę p u je zw rot niespodziew any. D y m itr pow ołuje C ypryana, który
w dzień W niebow stąpienia P ań sk ieg o (23 m aja) 1381 r. przybyw a
do M oskwy i zasiad a n a stolicy m etropolity. F a k t ten m a w ielkie
znaczenie. W ziem iach ru sk ich w ażył się wpływ w ielkich k sią żąt
L itw y i M oskw y. W ro k u poprzednim J a g ie łło , p ragnąc zgnieść
M oskwę, sprzym ierzył się z chanem M am ajem , D y m itr je d n a k od­
niósł n a K ulikow skiśm polu św ietne zwycięztwo. Z n aczenie J a g ie łły
n a R u si było podkopane, niem niej i wobec litew skiego żywiołu, w sku­
te k jeg o ruskiej p o lity k i i ta jn y c h związków z K rzy żak am i. Cyp ry a n zatem opuszcza stanow isko m etropolity, o p artego o Litwę,,
ja k o straco n y p osterunek. N ie om ylił się też w rachubie; w dwa
bowiem m iesiące później J a g ie łło u p ad ł, a K ie js tu t, przyw ódca
s ta re j pogańskiej L itw y z a sia d ł na tro n ie w ielkoksiążęcym . W te ­
dy M oskw a odzyskała znaczenie kościelnego ogniska w szystkich
ziem ruskich. P im in w tym czasie pow rócił do M oskwy, ja k o
m etro p o lita świeżo wyświęcony przez p a try a rc h ę. W obecnych oko­
licznościach b y ł tylko zaw adą; D y m itr w trącił go zatem do w ię­
z ien ia.— W jesieni r. 1382 nowy zw rot n astęp u je. C ypryan uchodzi
z M oskw y i zajm u je daw ną rezydencyą w K ijow ie, a D y m itr wy­
puszcza P im in a z w ięzienia i u znaje go m etro p o litą. Z naczenie tego
zw rotu ja sn e : w sierp n iu tegoż ro k u J a g ie łło pokonał K ie js tu ta ,
a sprzym ierzyw szy się z Z akonem i poświęciwszy m u Ż m udź, ogni­
sko starolitew skich dążności, pow rócił znów n a to ry swej daw nej p o ­
lity k i ru sk iej. D opiero po chrzcie J a g ie łły , gdy L itw a p rz y ję ła k a to ­
licką w iarę, C ypryan pow rócił do M oskw y i w stąpił w ślady swych po­
przedników , oddanych bezwzględnie wielkim książętom m oskiew skim .
Z fundacyi K o c h m a n a we L w ow ie rozpisano nowy k o n ­
k u r s z term in em ostatecznym n a d. 31 M a rc a ro k u 1890, n a dw a
prem ia, jed n o w kwocie pięciuset (500) zł., a dru g ie w kwocie ty sią ­
ca zł. w. a. d la dwóch dzieł w języ k u polskim , za najlepsze uznanych.
W m yśl s ta tu tu fundacyi, znanego czytelnikom B ibl., m ogą
być dopuszczone do kon k u rsu wszelkiego ro d z aju płody autorów pol­
skich w języ k u polskim , z w yjątkiem dzieł treści religijnej i teolo­
gicznej. M ogą to być utw ory zarów no autorów żyjących, ja k i ju ż
z m arły ch , w tym drugim je d n a k razie z zastrzeżeniem , że je śli to są
d zieła ju ż drukow ane za życia a u to ra , to im tylko w ciągu trzech
pierw szych la t od je g o zgonu praw o do k o nkursu służy; jeżeli p rz e ­
ciwnie są to p ra c e jeszcze nie ogłoszone drukiem , to przy zn an a im
n a g ro d a przedew szystkiśm n a w ydrukow anie dzieła uży tą być po­
w inna. Z p ra c autorów jeszcze żyjących, jedynie książki d ru k iem
ju ż ogłoszone m a ją praw o do k onkursu. D aw niejsze je d n a k publika< y e niż z roku 1880-go, w m yśl postanow ienia sta tu tu , nie b ęd ą m o-
g ły być przyjm ow ane. W łasn o ść d zieła w ynagrodzonego służy au to ­
row i i n ad al. N a g ro d a p rzy zn an a dziełu drukow anem u a u to ra ju ż
z m arłeg o , p rz y p a d a n a rzecz jego spadkobierców , gdyby zaś ta k ic h
nie było, orzecze kom isya konkursow a, na ja k i cel n a g ro d a ta m a być
n ź y tą .
N a dorocznem Z jeździe p e d a g o g i c z n e m nauczycieli
szkół ludow ych w G alicy i, k tó ry się r. b. odbył w R z e s z o w i e
oprócz kw estyi dotyczących polepszenia b y tu m ateryalnego nauczy­
c ieli i ich rodzin, rozb ieran o spraw ę w ydaw nictw pedagogicznych,
a p. S t. R osoł p rzed staw ił Z jazdow i obszerną rozpraw ę „O szkołach
przem ysłow ych w G a lic y i.” P . R osoł przyszedł w końcu do wniosku,
że d la podniesienia p rzem ysłu i rzem iosł w G alicyi, potrzebnem je s t
żeby d ro g ą praw odaw czą oznaczonem zostało, k tó rą klasę szkoły l u ­
dowej pow inien uczeń ukończyć, zanim do p ra k ty k i będzie m ógł
przystąpić. Z e b ra n i p rzek azali w niosek p. R o so ła Z arządow i głó­
w nem u T ow arzystw a pedagogicznego do ro zb io ru i dalszego z nim
p ostąpienia.
W e Lwowie odbył się V -ty Z ja z d lekarzy i przyrodników przy
licznym w spółudziale naszych uczonych. O tw a rta w tym że czasie
W y sta w a h igieniczno-lekarska i dydaktyczno-pi zyrodnicza we L w o­
wie, któ rej p lan zn ają czytelnicy B ibl. (Z ob. zesz. na mies. m arzec
r. b. str. 480) u z u p e łn ia ła bardzo w dzięcznie całą tę uroczystość.
P ow ażny szereg rozp raw naukow ych zasłu g u je n a spraw ozdanie
szczegółowe, k tó re czytelnicy B ibl. z n ajd ą w jed n y m z najbliższych
zeszytów B ib lio te k i W arszaw sk iej.
W e d łu g sp raw ozdania „ W ie s tn ik a finansów 11 zm niejszył się
ogólny przyw óz pszenicy do A n g lii w pierwszej połow ie r. b. w po­
rów naniu z tym że peryodem r. z., ale dowóz z R osyi, przy słabszym
w pływ ie konkurencyi Stanów Z jednoczonych A m ery k i i In d y i, o k a­
zuje się w iększym w roku bieżącym . R o sy a dostaw iła do A nglii nietylko ilość rów ną dostaw om In d y j, lecz niem al zrów nała się z A n ie ­
l s k ą P ółnocną, co się ju ż daw no nie zdarzało, a co się tłóm aczy przez
tę okoliczność, iż zbiory w S ta n a c h Z jednoczonych w r. 1887 b y ły
m niej niż śred n ie, w R osyi zaś św ietne. Przyw óz pszenicy do A n g lii
w czasie od 1 stycznia do 1 lip c a r. b. w yraża się w n astęp u jący ch
cyfrach:
ilość cen tn aró w
w artość w f. szterl.
od ' / , — '/ 7
od '/ , — '/;
1887 r. — 1888 r.
1887 — 1888
S ta n y Z jednoczone
P ó łn o cn . A m e ry k i
17,528,000 8,367,000
7,165,000 3,143,000
In d y e W sch o d n ie
3,603,000 1,897,000
1,371,000
667,000
R o sy a
1,491,000 7,569,000
585,000 2,701,000
I n n e pań stw a
3,121,000 4,112,000
1,244,000 1,491,000
W zro sły rów nież w r. b. dowozy jęczm ienia i owsa z R osyi,
jakkolw iek ogólna ilość ty ch zbóż oraz kukurydzy dow ieziona do A n ­
glii, zm niejszyła się znacznie w pierw szem półroczu b. r.
W a rto ść dowozu do A n g lii wywiezionych zbóż i m ąki pszennej
w ciągu okresu spraw ozdaw czego p rzed staw iają n astęp u jące cyfry
porównawcze:
Jęczm ień
Owies
K u k u ry d z a
M ąka
2,657,382
2,016,598
3,234,497
4,708.199
1,235,825
673,912
833,681
346,597
WIADOMOŚCI BIBLIOGRAFICZNE.
Z nanego dzieła K. E s t r e i c h e r a „B ib lio g rafia p o lsk a" T om u
I X - g o (K rak . 1888-go) w yszły ostatnie trzy zeszyty (V , V I i V II), zam y­
k a ją c e p rzeg ląd zab y tk ó w literack ich w ieku X V I I I niem niej i dopeł­
nienia do w ieku X V —X V II. Po 20-tu latach niep rzerw anego dru k u ,
do k o n ał p. E streich er, dzięki pom ocy m atery aln ćj A kadem ii U m ie­
jętności w K rak o w ie tudzież w sp arciu k a sy im. M ianow skiego (Tom
X -ty K rak ó w 1885, z a w ie ra jąc y „S p is chronologiczny literatu ry w ie ­
ku X IX -g o ," k tó rą w p orządku alfabetycznym przedstaw i! T . I, I I ,
I I I , IV i V, K rak ó w 1872— 1880) dzieła, stanow iącego n ietylko fak ­
tyczny d o kum ent naszój żywotności cy w ilizacyjnćj w śród ośw ieco­
n y ch narodów eu ro p ejsk ich , ale b ęd ącego zarazem niew yczerpanym
źródłem w iadom ości bibliograficznych d la badaczów w szystkich ga­
łęzi w iedzy ludzkiej. D zieło tej treści, co „B ibliografia" p. E stre i­
chera, p rz e d sta w ia jąc e obraz staty sty czn y dokum entów literack ich
blizko pięciu w ieków (od 15 go do 19 go) nie m ogło u n ik n ą ć n iektó­
ry ch om yłek w pojedy n czy ch d atach (chociaż z radością przyznać
trzeb a, że w stosunku do ogrom u p racy dosyć rzad k ich ) — i p o trze­
bow ało w śród sam ego w y k o n a n ia „D o p ełn ień ," k tóre przygodnem u
czytelnikow i u tru d n ia ją p rzeg ląd ogólny; ale przy tćm w szystkićm
pozostanie ono zaw sze chlubnym dow odem w ysokiej n au k i, n ie stru ­
dzonej p racy i g o rąceg o zam iło w an ia rzeczy ojczystych, k tóre sz.
A u to ro w i za w szelką in n ą starczą n ag ro d ę. — Z radością tśż nic
m ałą w yczytaliśm y w „P rz e d m o w ie " do tego tom u IX -go, że sz.
profesor, „ sy ty osiągniętego celu ," nie m yśli usuw ać się od d a l­
szej pracy , ale „n ie p rzestan ie się i n a d a l n a p rz y k rz ać " czytelnikom
lite ra tu ry p olskiej. M ateryał zeb ran y przez p. E s tre ic h e ra m ógłby
podw oić i potroić w y d an ą całość dziesięciotom ow ą. D o m ag ają się
przedew szystkiem ogłoszenia: 1) S pis chronologiczny od ro k u 1871.
2) U zupełn ien ia alfab ety czn e i bibliografia od r. 1882; nadew szystko zaś: 3) B ibliografia ab ecad lo w a (z odsyłaczam i nazw isk i p rz e d ­
miotów) od w ieku 15 go do koń ca 18 go stulecia. O by P a n Bóg uży­
czył sz. autorow i ja k najdłuższego czerstw ego zdrow ia do w y k o n an ia
ta k pożytecznych zamiarów!
A k ad em ia U m iejętności w K rakow ie pow zięła zam iar w yda­
w an ia p rzedruków rzad k ich utw orów lite ra tu ry w ję z y k a c h polskim
lub łacińskim pisan y ch , celem u p rzy stęp n ien ia ich w ykształconem u
społeczeństw u a szczególnie uczonem u św iatu polskiem u. Z ad an ie to
p rz eję ła istn ie ją c a p rzy tejże A kad em ii k o m isy a b a d ań historyi lite ­
ra tu ry i ośw iaty w Polsce i u ch w ałą sw ą z d n ia 11-go czerwca b. r.
p o stano w iła z a m ia r powyższy w ja k n ajk ró tszy m czasie w prow adzić
w życie. U chw alono m ianow icie że:
1) „B ib lio tek a pisarzów polskich w ydania A kadem ii U m ie­
ję tn o śc i w K rak o w ie" będzie obejm ow ała p rzed ru k i rz ad k ich utw o­
rów lite ra tu ry , w języ k ach polskim lub łacińskim pisanych, p rz e d e w szystkiem X V I wieku i przew ażnie tak ich, k tó re nie były wydane
w B ibliotece P olskiej T urow skiego, oraz dawne zab y tk i polskiej lite ­
ra tu ry dochow ane w rękopisach.
2) W ychodzić będzie w form acie i n a w zór B ib lio tek i T urow ­
skiego w zeszytach, obejm ujących je d e n tylko utw ór bez względu n a
je g o obszerność, lub k ilk a utw orów , ale b ądźto tego sam ego au to ra ,
b ądźto odnoszących się do tego sam ego przedm iotu.
3) W y d aw ca pewnego utw o ru (polskiego) powinien przygoto­
wać rękopis do dru k u , m odernizując pisownią, zachow ując je d n a k
j a k n a jsk ru p u la tn ie j w szystkie w łaściw ości językow e, o b jaśn ia jąc
w odsyłaczach w yrazy p rz e sta rz ałe oraz p o d ając n a końcu spis a lfa ­
betyczny tych, k tó ry ch nie m a w słow niku L indego.— W olno wydaw­
cy poprzedzić rzecz w stępem , k tó ry w żadnym razie nie może być
osobną rozpraw ą an i przechodzić obszernością kilku stron dru k u .
W y d aw ca d o sta je zw rot kosztów przepisyw ania i ma praw o do honorary u m , w edług norm p rzyjętych w kom isyach akadem ickich.
N a tem że posiedzeniu w ybrano k om itet red akcyjny, m ający
kierow ać całem wydawnictwem . P rzew odnictw o n a d nim o b jął prof.
d r. S tan isław hr. T arnow ski, se k re ta rz gen eralny A kadem ii U m iejęt­
ności. W sk ła d kom itetu weszli n astęp n ie pp. dr. M ich a ł B obrzyński, prof. U niw ersy tetu Jag iello ń sk ieg o , członek zwyczajny A k ad e­
m ii U m iejętności; d r. J ó z e f R o stafiński, prof. U niw . Jag ie ll. członek
zwycz. A k ad em ii U m iejętności; dr. W ła d y sław W isło ck i, kustosz
B iblioteki Jag ie llo ń sk ie j, członek zwycz. A k ad e m ii U m iejętności,
ja k o rep rezentan ci trzech w ydziałów A kadem ii, oraz pp. K s. dr.
W ła d y sła w C hotkow ski, prof. U niw ersy tetu Jag iello ń sk ieg o i d r.
S tan isław Tom kow icz, członkow ie kom isyi literackiej.
P . d r. J ó z e f K orzeniow ski, ja k o se k retarz tegoż k o m itetu za­
p ra sz a wszystkich uczonych polskich do w zięcia u d z ia łu w powyżćj
objaśnionem przedsięw zięciu A k ad em ii, a m ianow icie o łaskaw e
i spieszne doniesienie m u, jak ieg o a u to ra d zieła zechciałby k to zo­
sta ć w ydaw cą. K a ż d a w iadom ość o jakiem kolw iek dziele, m ogącem
wejść w ram y tego w ydaw nictw a, będzie dla kom itetu pożyteczną
w skazówką. P o żąd an ą je s t w reszcie ja k n ajrychlejsza odpowiedź ze
w zględu na potrzebę w czesnego u g ru p o w an ia i przygotow ania m atery a łu . O dnosić się trz e b a do p. d r. Jó z e fa K orzeniow skiego, w K r a ­
kowie. U l. Sm oleńska N r. 13, I I p iętro.
800 letn i ju b ileu sz istn ien ia u n iw ersytetu B olońskiego przy­
spieszył szczęśliwie ukazanie się w d ru k u dwóch dzieł profesorów
u niw ersytetu jagiellońskiego, któ reg o ożywione stosunki z wszech­
n icą w łoską w epoce odrodzenia n au k n astręczały A k adem ii krakow ­
skiej pożądaną sposobność złożenia h o łd u owej W skrzesicielce n a u ­
k i p raw a rzym skiego. Profesorow ie S tan isław hr. T arnow ski i P ry -
deryk Z oll, zgodnie z uchw ałą S e n a tu akadem ickiego U niw ers. J a ­
giellońskiego, dedykow ali w ydane w łaśnie dzieła swoje U niw ersyteto­
wi B olońskiem u.
P ro f. S t. h r. T arn o w sk i w ydał pod ogólnym tytułem : „S tudya
do h isto ry i lite ra tu y p o lsk iej. W iek X V I , ” m onografią p. nap. „ J a n
K ochanow ski." N a k ła d a u to ra . W K ra k . 1888. S tr. 467. P r z e ­
m ówienie do A kad em ii bolońskiej napisane w języ k u łacińskim ,
przed staw ia treściw y rz u t oka n a wpływ, ja k i w yw ierała A kadem ia
bolońska na rozwój ośw iaty w ogóle a U niw ersytetu Jag iello ń sk ieg o
w szczególności. W spom niaw szy k ró tk o o wpływie lite ra tu ry ła c iń ­
skiej na K ochanow skiego zreg estro w ał w końcu sz. a u to r pism a J .
K ochanow skiego. W n astę p u ją c e j potem przedm ow ie polskiej okre­
śla sz. au to r szczegółowiej zadanie swoje. M ając wzgląd na to, że
w o statn im czasie zajm ow ano się dużo K ochanow skiem (Z jazd
w K rako w ie na p a m iątk ę 300-letniej rocznicy śm ierci K ochanow skie­
go,— W yd an ie pom nikow e pism J . K ochanow skiego w W arszaw ie;—
wiele szczegółowych tra k ta tó w o pojedyńczych pism ach K ochanow ­
skiego), postanow ił prof. T arn o w sk i zebrać razem , co nam d o tą d
z p ra c szczegółow ych o K ochanow skim w iadom e i na podstaw ie tego
ułożyć książkę, k tó ra b y była i opow iadaniem je g o żyw ota i ocenie­
niem pism jego. Z a d a n ie to w ykonał sz. profesor um iejętnie i w fo r­
mie popraw nej n aw et pow abnej w V I I I iu ro zdziałach swojej pięknśj
książki.
P ro f. F ry d e ry k Z ull w ydał książkę pod ty t. „ P a n d e k ta czyli
N a u k a rzym skiego p ra w a pryw atnego, z k ró tk iem uw zględnieniem
historycznego rozw oju pojedyńczych jeg o insty tu cy i." Tom I. Część
ogólna i praw o rzeczowe. (P ierw sza połow a) K ra k . 1888. S tr. 224.
P rzedm io t, k tó rem u prof. Zoll pośw ięcił dzieło swoje je s t jeszcze
w lite ra tu rz e naszej wielce zan iedbany, bo prócz książki prof. Z i el o n a c k i e g o , n iew ystarczającej ju ż dzisiaj przy postępie nauki p r a ­
wa od r. 1861-go, nie m am y dzieła odpow iedniego. P ro f. Z oll za­
m ierzył najprzód sporządzić 3-ie w ydanie „ P a n d e k tó w “ Z ielonackiego; ale przekonaw szy się, że oneby nie odpow iadały postępom n au ­
ki, postanow ił n ap isać w łasne dzieło, k tó re b y tak że zastąp ić mogło
do pewnego p rzynajm niej sto p n ia h isto ry ą i insty tucye praw a rz y m ­
skiego i d a ło m łodzieży akadem ickiej sposobność czy tan ia źródeł tu ­
dzież przygotow ania się do wykładów obow iązującego w A u stry i p r a ­
w a cywilnego. D zieło prof. Z o lla stanow ić będzie bardzo szacowny
przyczynek do naszej lite ra tu ry naukow ej.
P . K azim ierz B ronikow ski w y d a l w osobnej odbitce rozpraw ę
sw oję .,0 foricoeniach J a n a K och an o w sk ieg o ,“ k tó rą poprzednio
um ieścił w „Spraw ozdaniu G im nazyum I ii- g o w K rak o w ie." K ra ­
ków 1888. A utor z astan aw ia się n ajp rzó d n a d znaczeniem w yrazu
, foricoenia," którego nie zna łacin a klasy czn a. P . B r. uw aża go za
utw ór K ochanow skiego, o d p o w iad ający starożytnym „biesiad o w a­
n ie m poza dom em ." R ozbiera dalej znaczenie i h isto ry ą w yrazu „fo-
ric o e n ia ,11 z astan aw iając się n a d tem , czy m ożna kłaść „fo rico en ia“ "
n a rów ni z epigram am i, przychodzi do w niosku, źe choćby K ochano­
w ski sam sw ych Foricoeniów nie n a z w a ł epigram am i, to one po w ięk ­
szej części na tę nazw ę zasłu g u ją. P o ogólnćj i szczegółow ej ch a­
ra k te ry sty c e treści tych biesiadniczych w ierszyków i piosnek J. Ko­
chanow skiego, w skazuje a u to r ich chronologiczny porządek i uw y ­
d a tn ia rem in isceu cy e z pisarzów starożytnych (A lceusz, A n ak reo n ,
K atullus, M arcyalis, P ro p ercy u sz, Iloracyusz). P ra c a p. B r. nie na­
stręcza pow odu do u w ag pod w zględem m etodologicznym , n a u k o ­
w ym ; ale razi w w ielu m iejscach pod w zględem form alnym (str. 8-ma
w iersz 8 do 10 z dołu, str. 11-ta wiersz 9 z góry: w ięcej często zna­
czy, j a k obszerne... str. 17-ta w iersz 2 od dołu: M ożnaby w p raw dzie
jeszcze inne lcryteryum za podział o brać...). R ozpraw y profesorów
w sp raw o zd an iach szkolnych pow inny być pisane stylem popraw nym
z zachow aniem czystości ję z y k a , żeby uczniowie szkoły m ieli w nich
w zór, j a k to po polsku pisać trzeba.
T ow arzy stw o politechniczne w e L w ow ie pośw ięciło bardzo po­
ż y teczn ą p u b lik a c y ą „ P ią te m u zjazdow i lekarzów i przyrodników
p o lsk ich ," k tó ry się w łaśn ie o dbył w stolicy n ad p ełtew sk iej. U czeni
p olitechnicy lw ow scy w ydali z o k azy i Z jazdu podręcznik p. t. „ W a ­
dy i ulepszenia naszych pom ieszkam " P o d ręczn ik ten zaw iera n a ­
stęp u jące rozdziały: 1) W aru n k i zdrow ych pom ieszkać. 2) O gólne
z asad y u k ła d u pom ieszkać z uw zględnieniem u rządzeń w ew n ę trz ­
n ych, ze stan o w isk a zdrow otnego. 3) Ś ro dki osuszania i zabezpie­
czania m ieszkać od w ilgoci. 4) G rzyb d rzew ny i w y k w it ścienny. 5)
Z abezpieczanie części drzew n y ch przeciw gniciu. 6) O grzew anie
pom ieszkać. 7) W en ty lacy a czyli p rzew ietrzanie m ieszkań. K sią ­
żeczka obejm uje 7 '/ 2 ark u szy d ru k u z 35 drzew orytam i w tekście.
K w esty a zdrow otności pom ieszk ać je s t niezaprzeczenie pierw szo­
rzęd n ej doniosłości; od p om ieszkania bow iem zależy przedew szystk iem rozwój fizyczny i m oralny cały ch g e n erac y j. N adm ieniona p u b lik a c y a w zięła sobie za zad an ie p rzed staw ić urządzenie pom iesz­
k a ć nietylko w edług najnow szego postępu n au k i, ale i z uw zględnie­
niem naszych rodzim ych stosunków . Jeżeli nadto dodam y, że „ P o d ­
rę c z n ik " j e s t nadzw yczaj przy stęp n ie i zajm ująco nap isan y , to sp o ­
d ziew ać się m ożna, że znajdzie się w ręk u każdego ojca rodziny,
d b ałeg o o u rządzenie sw ego o g n isk a dom ow ego. C ena „ P o d rę c z n i­
k a " 60 ct. w e w szystkich lw ow skich k sięg arniach.
C zytelnikom „B ib l. W a rsz ." przypom nieliśm y ju ż w zeszycie
m arcow ym r. b. (T. I , str. 493) z pow odu szeregu pam iętniczych a r ­
tykułów „K ło só w ," źe w roku bieżącym m inęło la t trzy sta od chw ili,
k ie d y n a sejm ie 1588-go r. w prow adzoną została do k ra ju naszego
albo raczćj u rząd zo n ą i o k reślo n ą w drodze praw o d aw czćj iu sty tu c y a h ypoteki. Jed nocześnie p rz y p a d ła w ro k u bieżącym d ru g a rocz­
nica, a m ianow icie 70-lecie u staw y hypotecznćj z 1818-go ro k u .
C hcąc uczcić należycie dw ie te doniosłe d la k ra ju naszego d a ty ,
„G azeta są d o w a " pośw ięciła cały n um er o statn i (29-ty z d. 20 łip ca
r. b.) rozpraw om o hypotece i przyznać trzeba, że w y stąp iła z dobo­
rem arty k u łó w naukow ych pierw szorzędnej w artości. R ozpoczyna
szereg a rty k u łó w znan y w szerokich k o łach praw niczych prof.
O sw ald B alzer ze Lwowa, arty k u łem „o hypotece w dow nem u staw o ­
daw stw ie polsk iem ", w k tó ry m k re śli p oczątki tej instytucyi i zasady
ustaw y z 1588-go r. N iestrudzony p raco w n ik n a niw ie naukow ćj,
W ł. N ow akow ski, p o d aje „ R y s historyczny u staw hypotecznych
z 1818 i 1825 r .“ o d tw a rz a ją c ich h isto ry ą z obrazem przebiegu ro z ­
p raw sejm ow ych. Z k o lei n astęp u je grun to w n e, aczkolw iek zw ięzłe
streszczenie „Z asad ustaw y hypotecznćj p o lsk iej", p ióra F e lik sa Jez io ­
rań sk ieg o , oraz „ H isto ry ą k sią g h ypotecznych byłego w olnego m iasta
K ra k o w a ", opow iedziana przez prof. M aurycego F ie ric h a . W reszcie
* szereg ty ch doborow ych p ra c hypotecznych z a m y k a a rty k u ł uczone­
go cyw ilisty naszego, prof. W ł. H olew ińskiego, ,,0 różnicach z a sa ­
dniczych pom iędzy h y p o te k ą p ru sk ą, a u stry a c k ą , fran cu zk ą i pol­
s k ą ." Całość, złożona z ta k ic h arty k u łó w , stanow i m ateryał bogaty
i ja k n a jb a rd z ić j o dpow iada zam iarow i uczczenia rocznicy doniosłych
ustaw hypotecznych.
C zasopism a geograficzno-etnograficznego „W i s ł a " w yszedł
tom u 2-go zeszyt 2-gi. (K w iecień, m aj i czerw iec 1888 roku) i za ­
w ie ra n a stę p u ją c e arty k u ły : Podróż N iem nem p. Z. G logera (dok.).
P ie rw sz y d o d a te k do przysłów ludu w ks. C ieszyńskiem p. A. C inciałę. T e k s ty szlachty żm udzkiej p. M. D ew ojno S ylw estrow icza.
N ie k tó re zw yczaje podczas Bożego N aro d zen ia w okolicy D ąbrow y
G órniczej p. J . Ziem bę. N ieco ze staty sty k i p. A n d rzeja S. Pieśń
dziadow sk a o bitw ie pod W iedniem p. B r. G rabow skiego. W ieśniacz­
k a z pow. n o w o -alek san d ro w sk ieg o p. A. R om era. P oszukiw ania,
k ry ty k a , bibliografia i w iadom ości bieżące. W ycinki.
W d ru k a rn i W . R aty ń sk ieg o (dawniej J . B e rg e ra ) u k a za ła się
b ro sz u rk a p. t. „ T eo rety czn a p o p raw a grafiki polskiśj, oraz p ra k ­
tyczne rozw iązanie n iek tó ry ch tru d n o ści naszej ortografii, na p o d sta ­
wie b a d a ń syntetyczno-porów naw czych popularnie sk reślił F ilo g raf."
Z eszy t I . Przedm ow a. W stęp : historyczny p ogląd na g rafik ę polską
— nowy p ro je k t popraw y tejże grafiki z 2-m a tab licam i. W arsza w a
1888. str. 30. A u to r nie stoi w praw dzie n a stanow isku dzisiejszych
b a d a ń lingw istycznych, (zob- B ibl. W a rsz . 1888. T . I, str. 120— 129)
ale s ta ra ł się korzy stać z tego, co w naszej lite ra tu rz e d la tego
przedm iotu od w ieku X V I-g o aż do ś. p. K s . F r . M alinow skiego
przed sięb ran o . A u to r p ro jek tu je w system ie graficznym polskim p e ­
wne zm iany (nie powiem y, żeby b y ły szczęśliwe lu b potrzebne), za­
chow uje zaś co do re sz ty grafikę dzisiejszą n ie tk n ię tą , co s ta r a ł się
unaocznić n a 2-ch tab licach , k tó re do p ra c y sw ojśj dołączył. P o n ie ­
w aż a u to r zapow iada w te j m atery i obszerne dzieło, przeto poprze­
stajem y n a razie tylk o n a tej wzmiance, nadm ieniając, że nie uw aża­
m y p ra c y tego ro d z a ju za gw ałtow nie p o trzeb n ą, a to tym b ard z iśj,
gdy je j b rak podstaw y, opierającej się na ścisłej naukow ej m etodzie.
S ą kwestye, których p o p u la rn ą gaw ędą o b jaśniać nie m ożna.
W ie rsz p. M ary i K ono p n ick iej p. t. „ W piw nicznej iz b ie"
u k a z a ł się w handlu księgarskim . W y d an y ozdobnie, z rysunkiem
W . G ersona, pośw ięciła a u to rk a w ierszyk te n „B iednym dzieciom
W a rsz a w y " i o p a trz y ła n a stę p u ją c ą przedm ow ą: „ N ie mam swego
pola, a n i łą k i, an i swego lasu, nie mogę więc żadnem u z was, k o ch a­
ne dzieci, dostarczyć słońca i ożywczego prom ienia wioski. D a ję
w am , co mogę: m ały w ierszyk, a jeżeli go się k tó re z was nauczy,
a powie tym , co m a ją lasy, łą k i i pola, to ręczę, źe w as nie zostaw ią
przez całe lato w w aszych dusznych, ciasnych izbach. J a już ich
znam ! zobaczycie! B ądźcie zdrow e kochane dzieci!.." J a k w iadom o,
d o chód z rozprzedamy tego u tw o ru (15 kop. za egzem plarz) p rze zn a ­
czony j e s t na rzecz kolonii letn ich d la ubogich a słabow itych dzieci.
I w artość poetycka u tw oru i in ten cy a a u to rk i, każe się spodziew ać
pow odzenia m ateryalnego tego w ierszyka.
W P a ry ż u pojaw iło się ciekaw e dzieło historyczno-polityczne
p. A . W a d d in g to n ’a pod ty t. „ L ’acq uisition de la couronne ro y ale
de P ru sse p a r les H ohenzollern. P a ris . L ero u x . 1888. (C ena fr. 7.50).
W K a rls ru h e wyszła k siążka p. t. „ S t. J e a n L ebensbeschreib u n g des F iirste n G re g o r A lex an d ro w icz P o tem k in des T a u rie rs ais
B e itra g zu d e r L eb en sg esch ich te d e r K a ise rin K a th a r in a I I von
R u ss la n d ." H e ra u sg e g e b en v. F . R o th erm el. K a rlsru h e 1888. (C e­
n a 5 m.).
P . Schm iele, nauczyciel p rzy gim nazyum W ilh elm a w B erlin ie
ogłosił w program ie tegoż gim nazyum na r. 1888-my rozpraw ę cie­
k a w ą d la naszych dziejów pod ty t: „ Z u r G eschichte des schw edischpolnischen K rie g e s von 1655 — 1660. G r a f C hristoph K a r l von
S c h lip p e n b a c h 11. B eri. 1888. str. 26.
W L ip sk u w k sięg arn i I . C. H in ric h s’a wychodzi od mies. kw iet­
n ia r. b. czasopism o, poświęcone bibliografii, geografii i etnografii
p. ty t. „ C e n tra l— A n z e ig e r fur E r d — u n d V oelkerkunde, W egw eise r durch die gesam m te g eo g rap h isch e L i te r a tu r a lte r und n eu er
Z e it. W y d a je D r P a w e ł B uchholz. (Cena półroczna 3 m arki).
W W ie d n iu w zakładzie H a rtle b e n a wychodzi pojedyńczem i
zeszytam i (po 50 fen. zeszyt) pod ty t. „L udow y A tla s geograficzny,"
(A . H a rtle b e n ’s V o lk satlas e n th a lte n d 72 K a rte n in 100 K a rte n se iten . Zesz. 2— 5), czyniący zadość najrozleglejszym potrzebom niety lk o nauki geografii, ale i staty sty k i. W ykonanie pod względem ty ­
pograficznym wzorowe!
t D n ia 11 czerw ca r. b. u m a rł w W adow icach w G a lic ji
A lb e r t G ą sio row ski, prof. g im n azju m tam tejszego, je d e n z lepszychprzedstaw icieli lite ra tu ry ojezystśj.
Ś. p. A lb e rt urodził się w r .
1840 w J a ś le , gdzie ojciec je g o był urzędnikiem m iejskim . U częsz­
czał do g im n azju m w S am borze, Rzeszow ie, Nowym Sączu i K r a ­
kowie. P rzerw an e przez w ojnę w łoską stu d y a dokończył w r. 1861
w K rak o w ie i u d a ł się n a u n iw ersy tet w iedeński d la pośw ięcenia się
studyom lek arsk im . W y p ad k i 1 86T go ro k u p rzerzuciły go n a wy­
d z ia ł filozoficzny u n iw ersy tetu lwowskiego, gdzie (od 1864— 1866)
s łu c h a ł w ykładów h isto ry i powszechnej, lite ra tu ry polskiój i języków
klasycznych, p ró b u jąc ju ż i sił w łasnych n a polu p ra cy lite ra c k ie j
pod pseudon. G órow skiego. D ru k o w a ł w „ P o stę p ie " (wyd. p. O sie ­
ckiego w W ie d n iu od 1859— 1864) poem at p. t. „W y p ra w a W ie d e ń ­
sk a" (w osobnej odbitce 1864), w „D zienniku lite ra ck im " (red. D o ­
brzańskiego) pow ieści p. t. „R ask o ln ik " i „W ychow anica" (ta k że
w odbitkach). J u ż ja k o nauczyciel g im n a z ja ln y d rukow ał, oprócz
licznych d ro b n y ch rozp raw , obszerniejsze stu d y um p. t. „ A d am
M ickiew icz i pism a je g o do r. 1829" w gazecie „ K ra j," k tó ra
w ychodziła w K rak o w ie 1869 — 1871. (W osobnej odbitce 1872).—
P rz y sum iennem pełnieniu obowiązków nauczycielskich nie zaniedby­
w ał lite ra tu ry . W r. 1874 w y d ał w W adow icach 1) „A d am M ickie­
wicz od w yjazdu z P e te rs b u rg a i P a n T ad eu sz." 2) „N auczyciel
dzieci początkujących." P ra k ty c z n y p o rad n ik d la nauczycieli, tom
I-szy. Ś. p A lb e rt zajm ow ał się je d n a k n a jc h ę tn iej b ele try sty k ą ;
sp o ra też liczba now elek, powieści i kom edyi, ro zrzu co n a po pism ach
peryodycznych z podpisem „A . T ristisa ," odznacza się p o p raw n ą
form ą i g łębszą myślą. W y m ien iam y ich ty tu ły : „G łos ro z są d k u ”
(N ow a R efo rm a, 1885); „C zarne trzew iki” (K u ry e r warsz. 1886);
„ B e rm u d e r” (T ygodnik ilu str. 1887), „ J a k o żona zam k n ęła m ęża d o .
piw nicy” (G a z e ta narodow a, 1888); „ N a służbie u m ły n a rz a F i r ­
k a ” (A teneum , 1888).— W rękopisie p o zostały nowele n astęp u jące:
„P rzy g o d y P . F ilip a p rzed ślubem ,” „ W k ra in ie p iram id ;” „C zerw o­
n a Sukienka;" „L ejb i C h a ja ;’’ „ Z aręczy n y w hotelu;" „B aśń o z a ­
m ierzchły ch czasach ;” dalej fraszki sceniczne: „Sen M ag d alen y ;” ’
„ L e k c ja tańców .” Czysty c h a ra k te r i łago d n o ść w pożyciu to w arzy skiem zjed n ały ś. p. A lb erto w i wielu p rzy jació ł, k tó rzy cenili w nim
zacnego obyw atela i dob reg o przew odnika m łodzieży. Cześć j e g o .
pam ięci!
t Ś. p. d r. A lfred B ra n d o w sk i, profesor uniw ersytetu J a g ie l­
lońskiego, u m a rł w K rak o w ie w pierw szych dniach lipca r. b.
8 . p. B ra n d , u ro d ził się 1835 r. w W ilkow ej pod Jaro c in em w W .
K s. P oznańskiem . U kończył nauki gim nazyalne i studya uniw ersy­
teckie w "W rocławiu. P ozyskaw szy w r. 1860 stopień d o k to ra filo­
zofii i kw alifikacyą nauczyciela filologii klasycznej w zakresie gim nazyalnśm rozpoczął p ra k ty k ę nauczycielską w gim nazyum w W a łc zu ,
zkąd w r. 1861 przeniesiono go n a nauczyciela gim nazyalnego do P o ­
zn a n ia . W r. 1864 m ianow any profesorem zwyczajnym filologii kla­
sycznej (z w ykładem polskim ) w U niw ersytecie Jag iello ń sk im , ro z­
począł 1865 r. w ykłady, o b jął kierow nictw o sem inaryum filolog,
i przez p ó łtrzecia ro k u reprezentow ał sam jeden w U niw ersytecie
Ja g ie llo ń sk im wszystkie gałęzie n au k filologicznych. B r. w nau cza­
niu był praw ie drobnostkow y, co było d o b rą b ro n ią przeciw pew nej
nied b ałej powierzchowności, wielu uczniom w łaściw ej, a zapraw iało
przyszłych nauczycieli do zw racarfia uw agi na najm niejsze trudności
przek ład an y ch tekstów , w ym agające objaśnienia w gim nazyach; ale
nie b rak o w ało i tak ich , k tó rzy w tein tylk o dziwactwo widzieli. B y ł
członkiem T o w arzystw a N aukow ego krakow skiego i nadzw yczaj­
nym członkiem A kadem ii U m iejętności, lwowskiego T ow arzystw a
A rcheologicznego i poznańskiego T ow arzystw a P rzy jac ió ł N a u k .
P ro f. B randow ski uwolniony został od obowiązków profesora d n ia
31 m a rc a 1887 r. n a w łasn ą prośbę z pow odu stanu zdrow ia. Z po­
m iędzy p ra c B r., nie przek raczający ch drobniejszych rozm iarów wy­
m ieniam y: 1) D e S ta n isla i O xii O richovii A n n alib u s C om m ent.
B e ri. 1861 (dyssert. na stopień d o k to ra filoz.). 2) Z biór p rz y k ła ­
dów do tłóm aczen ia z łac. n a polskie i z polsk. n a łac. Pozn. 1863.
3) W y k ła d budowy wierszów Owidyusza, W irg ileg o i H oracego. K ra k .
1868. 4) O pom ysłach lęchickich p. A u g . Bielowskiego w obec filo­
logii klasycznej. (O d b itk a z R oczn. archeolog.) K ra k . 1868. 5) R o z­
bió r treści o rtograficznej n ajstarszeg o rękop. K ro n ik i W in cen teg o
bisk. k ra k . K ra k . 1868 (tak że O db. z R oczn. T. N . K .). 6) Z a ło ­
żen ie U niw . K ra k . w r. 1364 sk reślił n a podstaw ie dyplom atycznej.
(O d b itk a z R oczn. archeolog.) K ra k . 1874. 7) R ozbiór d zieła
W ilc h . F re u n d a „ T rie n n iu m philologicum .’’ (O dbitka z „ W a r ty ” )
P o zn ań 1875. 8) Filozofia Seneki p. K ruczkiew icza ro z eb rał B r.
(O d b itk a z S p raw ozdań A k ad .) K ra k . 1875. 9) O gram aty ce j ę ­
zyka łacińskiego d r. Z ygm . Sam olew icza. (O d b itk a z Gaz. N a r .)
Lwów 1876. 10) E tn o lo g d r. K o rn eli F lig ie r. (O d b itk a z „ W arty ")
P o z n a ń 1878. 1 1) D . litte ra ris c h e T h a e tig k e it des D r. L ad . D aisen b erg , K ra k . 1878. 12) O łacinie M ik o łaja K o p ern ik a. Lw ów,
1878. 13) O różnicy, k tó ra zachodziła w złotym wieku lite ra tu ry
rzym sk. m iędzy łac. językiem gm innym a popraw nym czyli klasycz­
nym. K ra k . 1880.— N a d grobem kolegi przem ów ił profesor dr. M o­
raw ski.
f D n ia 10 lipca r. b. u m a rł w W arszaw ie ś. p. S t a n i s ł a w
Janicki, zasłużony niety lk o w k ra ju , ale i poza jego gran icam i inży­
n ie r, odznaczający się pierw szorzędną zdolnością.— Ś. p. S tan isław
u ro d z ił się w W arszaw ie d n ia 26 go m a rc a 1836 ro k u z ojca S ta n i­
sła w a Jan ic k ie g o , d ra filozofii, p rofesora Szkoły politechnicznej
i kursów dodatkow ych w W arszaw ie, d y re k to ra kasy oszczędności
i w ydaw cy znanych k alen d arzy , k tó re w prow adziły reform ę do tego
ro d za ju w ydaw nictw . W W a rsz a w ie uczęszczał do b. gim nazyum
rea ln eg o i ukończył w niem chlubnie w ydział m echaniczny 1854 r.
P o n iew aż w k ra ju nie było żadnej wyższej szkoły specyalnej, u d a ł
się za g ran icę, gdzie uczęszczał n ajp rzó d do politechniki w H a ­
now erze, a potem ukończył chlubnie szkołę c e n tra ln ą w P a ry ż u .
Z po czątk u p raco w ał w swym zawodzie we F ra n c y i w zakładzie kole­
jo w y m budow y lokom otyw i m ostów żelaznych, a następnie przybył
do k ra ju i tu b ra ł u d ział w budow ie m ostu sta łe g o n a W iśle pod
W a rsz a w ą . F e rd y n a n d L esseps, p rzy stęp u jąc do kolosalnej pracy
p rzekopan ia k a n a łu Suezkiego, pow ołał Ja n ic k ie g o do E g ip tu w r.
1864 i pow ierzył m u stanow isko jed n eg o z naczelnych inżynierów .
Z E g ip tu pisyw ał ciekaw e korespondencye do „T ygodnika ilu s tro ­
w anego.” P o ukończeniu k a n a łu Suezkiego, J a n ic k i n ależał ja k o
w spólnik firmowy do jed n eg o z najznakom itszych przedsiębiorstw ro ­
b ó t publicznych we F ra n c y i. W e d łu g jego też planu w ykonano
p o rt w F iu me n a m orzu A d ry aty ck iera. W r. 1876 przeniósł się do
M oskw y, gdzie o trzy m ał stanow isko d y re k to ra żeglugi parow ej, pod
jego też kierunkiem dokonano regulacyi rzeki M oskwy. W r. 1879
z a ją ł się sp raw ą podniesienia przem y słu węglowego w gub. południo­
w ych C esarstw a, a działaln o ść jeg o w tym k ie ru n k u objaw iała się aż
do r. 1883. On b y ł też jed n y m z założycieli francuzkiego T ow arzy­
stw a eksplo atacy i ru d żelaznych w K rzyw ym R ogu, a członkiem te ­
go T ow arzystw a b y ł do końca życia. O d k ilk u miesięcy złożony b y ł
ciężką chorobą, k tó ra go o śm ierć p rzy p raw iła. S. p. J a n ic k i p r a ­
cow ał szczerze n a polu piśm iennictw a technicznego, a arty k u ły jego
pojaw iały się w czasopism ach specyalnych nietylko krajow ych, ale
i zagraniczn y ch . Z m a rły pozostaw ia po sobie żal powszechny, b y ł
to bowiem człowiek znakom itych zdolności, zacny i praw y obyw atel
k ra ju . Cześć je g o pam ięci.
j- D n ia 12 lipca 1888 r. u m a rł w P oznaniu W ład y sła w
Wierzbiński, obyw atel zasłużony n a polu publicystyki i jak o poseł
w sejm ie pru sk im . Ś. p. W ła d y sła w u ro d z ił się we wsi Ściborzu na
K u ja w a c h w W . K s. P o zn ań sk iem d n ia 13 stycznia 1831 r. U k o ń ­
czywszy gim nazyum poznańskie pośw ięcił się n a uniw ersytecie b e r ­
lińskim nauce p raw a i po złożeniu egzam inów w stą p ił n a linią pracy
sądow niczej. W r. 1863 porzu cił ato li to pole p racy i o siadł n a wsi,
zk ąd je d n a k niebaw em p rzen ió sł się n a s ta łe m ieszkanie do P o z n a ­
n ia i p raco w ał w spokoju i rozw adze n a polu publicystyki nietylko
w P oznaniu, ale i ja k o
dzielnicach polskich.
pow iaty gnieźnieński,
z gorliw szych posłów ,
Cześć je g o pam ięci!
koresp o n d en t do pism wychodzących w innych
O d r. 1868-go sta le w ybierany posłem przez
m ogilnicki i wągrow iecki b ro n ił, ja k o jed en
praw narodow ości polskiej w sejm ie pruskiem .
•}• D n ia 24-go lip c a 1888-go u m a rł w W arszaw ie Jó z e f Bełza,,
m a g iste r filozofii, p raw a i a d m in is tra c ji, znany przyrodnik, pisarz,
i pedagog. S. p. J ó z e f B ełza u ro d z ił się w r . 1805 we wsi M asłow i­
cach, w daw nem województwie K alisk iem ; początkow e nauki p o b ie ra ł
w szkole kks. P ijaró w w Piotrkow ie, a n astęp n ie w W arszaw ie; późniśj uczęszczał na u n iw ersy tet w arszaw ski, gdzie ukończył n ajpierw
w yd ział filozoficzny a później p raw a i ad m inistracyi. W ro k u 1827
został ad ju n k tem przy pracow ni chem icznej un iw ersy tetu w arszaw ­
skiego; po ro k u 1830 w y k ład ał chem ią i technologią w gim nazyum
w arszaw skiem ; od czasu zaś założenia in sty tu tu gospodarstw a w iejskie­
go i leśnictw a aż do r. 1859 był profesorem chem ii w pom ienionym
instytucie. W r. 1835 z o sta ł członkiem ra d y lekarskiej K ró le stw a
Polskiego, a późniój p rzy czy n ił się do założenia byłej szkoły fa rm a ­
ceutycznej w W arszaw ie. W r. 1869, stru d zony p racą, opuścił służbę
rządow ą, do koń ca życia je d n a k zajm ow ał się spraw am i naukow em i.
O prócz licznych p ra c , zam ieszczanych w czasopism ach, m iędzy innem i i w „B ibliotece W a rsz a w sk ić j44 od r. 1841 aż do 1863,
w ydał zm arły: „C hem ią p o licy jn o -p raw n ą” (r. 1844), „D o d atek do
chem ii” (1854), „ K ró tk i ry s chem ii14 (1852), „O wodach m in eraln y c h 44
(1829), „O w yrab ian iu cukru z b u ra k ó w 44 (1837), „Z asad y technolo­
gii ch em icznej,” oraz „R ys życia A rm iń sk iego.44 Cześć jeg o pam ięci!
*
KAZIMIERZ WŁADYSŁAW WOYCICKŁ
(1807 — 1879) ').
W lite ra tu rz e n aszej, zw ątlonej dłu g iem naśladow nictw em
obcych, m iała w net uderzyć godzina odrodzenia. M łodzi atleci, k tó ­
ry m nie pow iodło się „zdusić C e n ta u ry ”, p o trafili przynajm niej wy­
tk n ą ć n a przyszłość drogi nowe; rozproszeni ato li po szerokich obsza­
ra c h nic dotychczas wzajem nie w iedzieli o sobie. Spiżowy głos po­
budki: „Z estrzelm y myśli w jed n o ognisko i w jed n o ognisko duchy!"
leżał jeszcze zak lęty w piersi najgenialniejszego z ty ch atletów . M ic­
kiew icz słu c h a ł w W iln ie w ykładów G ró d k a i Lelew ela; m ały J u lju sz Słow acki w tym że grodzie nadniem eńskim b ła g a ł B oga o pro­
m yk sław y, choćby m ia ł b ły sn ąć mu z poza grobu.
B ohdan
Z a lesk i z G oszczyńskim i M ich ałem G rabow skim uczyli się
w H u m a n iu , pod k ieru n k iem Ojców B azylianów . W W arszaw ie
ty lk o , w tern gnieździe francuzkiego klasycyzm u, rozkw itłego n a
dw orze S ta n isła w a A u g u sta , odezw ały się nag le dźw ięki ludo­
wej liry, niby p o ra n n a p ieśń skow ronka. T ym zw iastunem wiosny
b y ł śpiew ak W iesław a, K azim ierz B ro d ziń sk i, k tó rego w la t k ilk a
potem M ickiew icz k a z a ł uw ażać u nas za tw órcę szkoły ro m an ­
tycznej, to je s t ludow ej, praw dziw ie narodow ej *).
P r ą d czasu w strząsn ął um ysłam i; w szystko zapow iadało nową
dobę w lite ra tu rz e naszej. P o jaw ili się w tedy żarliw i pracow nicy,
któ rzy z gruzów przeszłości poczęli zb ierać złom y n a budow ę wiel­
kiego gm achu. W ty m sam ym czasie, kiedy B ro d ziński w yśpiew ał
pierw sze zw rotki, w yrw ane z serca lu d u w ieśniaczego, Z o ry an C ho­
dakow ski (A d am C zarnocki) rozkopyw ał k u rch an y nad g ó rn ą W is łą
i n ad D n iep rem , a pod strzech ą km iecą zb ierał sk rz ętn ie owe pieśni
i.pow ieści, zw ane później przez wieszcza naszego „ a rk ą przym ierza,
w k tó rą n a ró d sk ła d a swych m yśli przędzę i sw ych uczuć k w iaty ".
')
A rtykuł niniejszy stanowi pożądano uzupełnienie wiadomości biograficzno-literackich, podanych w Bibl. W arsz. 1 8 7 9 . T . 3.
Red.
s)
Mickiewicz przebywający w Petersburgu w roku 1 8 2 9, na proźbg ro­
syjskiego poety Żukowskiego, ktdry wyjeżdżał do W arszaw y, nakreślił notatę o li­
teratach warszawskich, w ktdrdj nazywa Brodzińskiego naczelnikiem szkoły rom an­
tycznej w Polsce. (Korespondencya A dam a Mickiewicza, tom IV Paryż. 1 8 8 6 r .) .
Tom I II. W rze sień . 1888.
21
P o b u d k a Z o ry a n a z n a la z ła oddźw ięk w sercach. P o sły szał
j ą m łodzian, zrodzony n ad W is łą w m u rach W arszaw y , ro z m iło w a­
n y od dziecka w tr a d y c ja c h domowych. N a głos tej pobudki krew
z a k ip ia ła w p iersi m łodej. Je szcze nie opuścił szkolnśj ław y, a ju ż
p o stanow ił puścić się to rem Chodakow skiego; jak on znosić odwiecz­
n e p ły ty i rum ow iska n a budow ę narodow ego gm achu.
P rz e z
la t z g ó rą pięćdziesiąt szedł on w ytrw ale o b ran ą przez siebie d ro ­
g ą.
Z licznych w ędrów ek swoich po różnych stro n ac h k ra ju
zno sił do lite ra tu ry naszej drogocenny zasób przysłów , podań i p ie ­
śni ludow ych. Z arów no ja k B ro d ziń ski d a ł poznać wyższem w a r­
stw om społecznym te n lu d zbyt długo w zgardzony i zapoznany,
od k ry ł sk arb y zaklęte w jego duszy, sk arb y , k tó re tylko cud m iłości
z n ich w ydobędzie. Z rów nem zam iłow aniem , z ja k ie m w ytrw ały
b adacz p rz e b ie g a ł wioski i ła n y nasze, p rz eb ie g ał on niem niej sze­
rokie pole lite ra tu ry ojczystśj; sk rz ę tn ą rę k ą zb ierał n a niem ro dzi­
m e kło sy i k w iaty , a zebrane z nich snopy rozw inął przed oczym a
n a ro d u w histo ry i lite ra tu ry p olskiej. N iezm ordow any pracow nik,
należy do ty c h narodow ych pisarzy , k tó rzy w zbudzają głębokie po­
szanow anie, w tych naw et, co nie u m ieją dopatrzyć w ich dziełach
k ry ty k i, ja k m ówią, odpow iedniej dzisiejszym w ym aganiom . A leż
W oycicki przedew szystkiem b y ł budow nikiem ; u n ik a ł on wszelkich
polem icznych sporów , nie w ykazyw ał n iedostatków w lite ra tu rz e
polskiej, jakkolw iek zn ał je doskonale. B y ł to człowiek pokoju; p r a ­
g n ą ł zasiew ać w u m y słach te n pokój, dowód głębokiej m ądrości, po­
kój co nie usypia, ale raczej ro zb u d za do życia, co k arm i społeczeń­
stwo w iarą, nadzieję i m iłością. O tak im to człow ieku p ra g n ę p o ­
w iedzieć tu słów kilka.
K azim ierz W oycicki p rzyszedł n a św iat w chwili w ielkiej p rz e ­
m iany w k ra ju naszym , w ro k u 1807, w k ilk a m iesięcy po zwycięztw ie N apo leo n a pod J e n ą i po o rg a n iz a c ji księstw a W arszaw skiego.
P ierw sze w rażen ia dziecka najściślej też łączą się z w ypadkam i te j
w ażnej epoki. L edw ie że cośkolw iek pojm ow ać zaczął, ucho jego
p o trą c a ły bezustanne o pow iadania rodziców o przybyciu F ra n c u z ó w
do W arszaw y , o n ag łej ucieczce P ru sa k ó w n a wieść o szybkim p o ­
chodzie try u m fu jącej a rm ii. Ile ż to ra z y m a tk a w spom inała ów
w ieczór listopadow y, kiedy do te a tr u pełnego publiczności w pada
k to ś nagle, w oła n a głos: F ran cu zi! F rancuzi! I w oka m gnieniu
te a tr opustoszał. T łu m y z b ijącem sercem pędzą k u stro n ie zam ku,
w idzą pod k olum ną Z y g m u n ta do c ztery stu konnych dragonów .
P ru sa c y u m y k ają by w ichrem gnani... m iasto gore od św iateł. Z a ­
dyszany ojciec w p ada do dom u.
— Zosiu! w oła, F ran cu zi! F ran cu zi! illum inuj dom cały.
Czy opowieści m atk i połączyły się w w yobraźni dziecka z tern,
co n a w łasne oczy w idział, czy też w rzeczy sam śj głębiej sięg a ł p a ­
m ięcią niż się to zwykle zd arza, tru d n o b y sądzić o tern. W sp o m in ał
on n ieraz pierw sze w rażenie, ja k ie w trzecim ro k u życia sp raw iła n a
nim bitw a z a u stry a k a m i pod R aszynem , gdzie wojskiem księztw a
dow odził książę Jó z e f. P a m ię ta ł ja k znajom i schodzili się do dom u,
ja k opow iadali m atce w ypadki krw aw ej bitw y, k tó rśj przyglądali się
z wieży ew angielickiego kościoła.
O d tą d p rz e rw a ła się sła b a n itk a dziecięcych wspomnień. P a ­
m ię ta ł tylko ja k ą ś illum inacyą w 1812 ro k u i w ąsatych grenadyerów .
W następ n y m ro k u dopiero w szystko jasn o pojm ow ać zaczął.
Silnie w p am ięci je g o o dbiła się postać s ta re j sługi Leonów ki
z tw arzą zw iędłą i pom arszczoną, z okiem czarnem , w w ielkiem cze­
pcu na głowie, w zielonej ju b ce, o k ład an ej lisam i, n a kw iacistej sp ó ­
dnicy. T a kob ieta k ochała go ja k w łasne dziecko, ło p a tą o d g a n ia ­
ła od niego suchoty i p iek ła je w piecu od chleba, a przekonanie, że
w ątły chłopczyk zaw dzięcza je j życie, nad aw ało przyw iązaniu je j
ja k iś m acierzyński c h a ra k te r. W ięcej zapew ne niż to zam aw iania
poczciwej sługi, przyczyniły się do o d eg n an ia suchot ra d y dośw iad­
czonego ojca. J a n W oycicki bieg ły m był lekarzem ; — w m łodych
la ta c h z aciąg n ął się do służby w ojskowej, był w bitw ie pod D u ­
bienką, gdzie K ościuszko zjed n ał sobie im ię i zyskał pierwszy
rozgłos. W róciw szy z wojny, W o y cick i d o sta ł się n a dw ór S ta ­
n isław a A u g u sta i o d tąd w iernie podzielał losy k róla, nie m a ­
ją c serca opuszczać go w nieszczęściu. N a je g o rę k u um arł k ró l
w P e te rs b u rg u w r. 1796. N a ty c h m ia st po pogrzebie, w yrzekłszy
się znacznej należytości i ofiarow anego m u m iejsca, pow rócił do k ra ju
i rozpoczął p ra k ty k ę le k a rsk ą w W arszaw ie.
P rz e d wyjazdem jeszcze dó P e te rs b u rg a , m łody lekarz poznał
d orodną p anienkę Zofią Zienkiewiczównę: u p o d o b ał j ą sobie i po­
stanow ił poślubić skoro tylko uw olni się od ciężkich obowiązków.
Zofia tym czasem d o sta ła się ja k o p a n n a respektow a n a dw ór k aszte ­
lanowej krakow skiej. W siedm la t po pierw szem poznaniu, W oycic­
k i p o ją ł w m ałżeństw o hożą Z osię. W ów czas to z a k u p ił g ru n t przy
ulicy Podw al; w ybudow ał dom, w którym p rzeży ł z żoną do śm ierci.
T am B óg pobłogosław ił im tro jg ie m d ziatek ; m łodszym od dwóch
sió str był K azim ierz.
R odzice serdecznie kochali je d y n a k a , ale surow y ojciec, p o lak
sta re j d aty , trzy m ał go w ścisłych k arb ach , tk liw a m a tk a ty m c za ­
sem dobrocią i słodyczą n a g ra d z a ła tę ojcow ską surowość. W sp o m n ie­
nie je j w yciskało zawsze łzy z oczu syna; z n a jg łę b szą czcią w yraża
się o tój ukochanej m atce w pozostaw ionych zapiskach. „W ycho­
w anie je j, mówi, było zaniedbane, p isa ła źle i niew yraźnie, ale cnoty
domowe ja k o żony i m atki nieporów nane były. — J a m je j wszystko
w inien, co um iem , bo ona nigdy nie odm aw iała mi zasiłk u n a książki
an i n a nic, co m ogło przyczynić się do u k ształcenia mego, p o ­
kochałem j ą też serdecznie, ona b y ła aniołem stróżem pocieszycie­
lem m oim ".
C hłopczyk ró sł i ro zw ijał się szybko pod słodkim w pływ em tej
atm osfery domowej. N a d s ta w ia ł pilnie ucha, kiedy ojciec opow ia­
d a ł doświadczone w życiu przygody. D ługo ocierając się w świecie
ja k o lekarz, będąc do tego n a królew skim dworze, m iał bardzo wiele
stosunków z ludźm i, o g a rn ia ł pam ięcią czasy wielkich w k ra ju prze­
w rotów . O pow iadał też ch ętn ie o K azim ierzu P u ław sk im i innych
k o n fed eratach b arsk ich , k tó ry ch zn ał osobiście, o K ościuszce i k się­
ciu Józefie, z któ ry m i ja k o lek arz wojskowy, znajd o w ał się pod D u ­
b ie n k ą i Z ieleńcam i. W y ja śn ia ł różne przygody z czasów S ta n is ła ­
w a A u g u sta , spełnione pod je g o bacznem okiem. O dw iedzali go ra&
po raz dawni znajom i i przyjaciele: z nim i przy lam pce m iodu lub
w ina, w spom inał sta ry c h ludzi i sta re czasy. K azim ierz p rz y słu ch i­
w ał się tym gaw ędkom , k a rm ił niemi um ysł, a pod ich wpływem uk o ­
c h a ł przeszłość i przesiąkł n a w skroś domową trad y c y ą. W p ły w
m a tk i rozbudził znów w sercu m łodziana poszanow anie dla cn ó t nie­
w ieścich i tę cześć d la domowego ogniska, ja k a odbiła się we wszy­
stk ic h jego p racach literack ich a w paśm ie długich d n i ożyw iała jeg o
domowe progi.
U kształco n y ojciec ro zu m iał p o trzeb ę i ważność n au k i, d o b ra
m a tk a odczuw ała j ą m acierzyńskiem sercem . M ieszkając stale
w W arszaw ie, ja k o ludzie zam ożni, znajdow ali środki dostateczne
do staran n eg o wychow ania je d y n a k a . O ddali go nasam przód na
p ensyą p a n a A u sty n , a w ro k potem do kolegium księży pijarów ,
gdzie b y ł najm łodszym uczniem klasy drugiej.
J a k a ż to b y ła radość, kiedy po odbytym popisie, przyniósł ro ­
dzicom 1a u r ę czyli pochw alny list i prom ocyą do klasy trzeciej!
„B ez tch u p rzybiegłem do dom u, pisze on w swych w spom nieniach,
m a tk a m nie p o g łask ała i rzew nie z a p ła k a ła : ojciec ze łzam i w oczach,
pow iedział tylko „dobrze!" A le w zm ienionym jego głosie poznałem
g łęb o k ie wzruszenie.
„Z achęcony pochw ałą, znowu d alej, po w akacyach z now ą
energią z a b ra łe m się do pracy. W y k ła d a ł polski języ k k siąd z S a ­
w icki, k a z a ł nam p rzerab iać w ierszem sielankę N aruszew icza „ P a c i e ż S t a r u s z k a " . W yw iązałem się ja k mogłem . G dym odczytał
ćwiczenie m oje profesorow i, w yrzekł zadowolony: ,,S nać ro d zą się
poeci!'' T o mi w yrobiło im ię pom iędzy uczniam i, lubo śm ieję się
szczerze, kiedy w spom nę ów dziw otw orek".
P o w ołanie p isarsk ie wcześnie objaw iło się w K azim ierzu .
B ę d ą c w klasie trzeciej, w ścisłej ży ł przyjaźni z m łodym K w iatkow ­
skim , synem znanego h isto ry k a, a u to ra dziejów W ład y sław a IV -go.
D la obu chłopców k siążka n ajm ilszą b y ła zabaw ą. W chw ilach
1
rzeczach, u k ła d a li plany przy,
i-------------------- - przeczytanych
szłvch nrac literackich.
ócił pierw szy m yśl n a przysłow ia narodow e,
w yjaśn ił znaczenie kilku historycznych, w edług uw ag usłyszanych od
o jca; rzucone ziarno p ad ło n a d o b rą ro lę, m iało w net zakiełkow ać.
O d tąd m łody K azim ierz począł pilnie uw ażać mowę sta ry c h polonu-
sów, którzy odw iedzali często dom rodzicielski, i spisyw ał p rzy sło ­
w ia, zachow ane w ich źywem opow iadaniu. W ciągu roku z e b ra ł ich
do czterechset. B a d a ł ich znaczenie, i uw agi swoje zapisyw ał w „T y­
godniku” , k tó ry z K w iatkow skim w rękopiśm ie w ydaw ał. W yszło
sześć num erów owego T ygodnika; p rz e rw a ła go ch oroba a następ n ie
śm ierć K w iatkow skiego. K azim ierz rzew nie opłakiw ał kolegę. W i ­
dok leżącego na k a ta fa lk u , otoczonego k w iatam i i dymem k ad z id e ł,
głębokie sp raw ił na nim w rażenie. P o ra ź pierw szy myśl o nicości
człow ieka o g a rn ę ła m łody u m y sł i na dłu g o w nim pozostała.
Uczniow ie kochali profesorów: K azim ierz z uczuciem wspom i­
na te czasy, a lubo k siądz P olito w sk i n ieraz w y ta rg a ł go za ucho,
lubo ksiądz C iastow ski wsadził go nieraz do kozy za szkolne brew erye, lubo z rozkazu p re fe k ta , dozorca szkolny, K a n a re k , sm ag n ął go
nie raz dyscypliną, nie chow ał w sercu u ra z y do przełożonych, ale
m iłość ich serdeczną o d p ła c a ł m iłością. Z trzeciej do czw artej k la ­
sy przeszed ł z nowym tryum fem , z nową la u rą i n agrodą oblaną
znów łzam i kochanej m atki.
W czw artej klasie u m ysł chłopca w idocznie się rozw ijał. P r o ­
fesor polskiego ję z y k a , ksiądz Szelewski, czytyw ał n a lekcyach cel­
niejsze utw ory nowych poetów . B y ła to chw ila rom antycznego
przedśw itu. M ickiew icz nie w ystąp ił jeszcze na widownię; B o h d a n
Z alesk i s k ła d a ł ju ż zw rotki w H u m an iu , lecz te nie wyszły jeszcze
za obręb m urów szkolnych. N ow y zw rot p o jaw iał się je d n a k w p ie r­
siach m łodych poetów, k tó rzy ja k ja sk ó łk i zapow iadali ry c h łą w ios­
nę. D o tak ich należał Tym on Z aborow ski, śpiew ak „D um P odolskich."
U stęp y z je g o poem atu „B olesław C h ro b ry pod K ijow em "; — ,,B łu d
czarow nik i inne," poryw ały K azim ierza, kiedy profesor c zy tał je
częściowo z k a te d ry . Z w ro tk i te p ełne świeżej woni, zasłyszane po
tkliw ych w ierszach N aruszew icza, zachw ycały m łodych słuchaczów .
P o d każdem ćwiczeniem W oycickiego profesor zapisyw ał po­
chw ały; nie jed n o z nich k a z a ł n a głos odczytyw ać w klasie i staw iał
na w zór uczniom . Z a te m poszedł szacunek ich dla pracow itego to ­
w arzysza; w nim zaś, w m iarę uzn an ia, ro sł coraz większy zapał do
książek. „ T a nam iętność ta k b yła silna, mówi on, że choć lu b iłem
szalenie tan iec, zam ykałem się n a klucz w sypialni m atk i, a lubo no­
gi d rg a ły mi, słysząc ja k drudzy h u lają, w olałem czytać niż ta ń ­
cow ać".
Zobaczm y ja k ie to były książki, co ta k zachw ycały m ło d zian a.
On sam w ciekaw ych w spom nieniach z la t szkolnych w ym ienia p rz e ­
k ła d y francu zk ich rom ansów , z k tó ry ch sk ła d a ło się wówczas b ie ­
żące piśm iennictw o. Z łakniony um ysł p o ż e ra ł w szystko, co n a p o tk a ł,
a le p rz e sią k ły n a w skroś domową trad y cy ą, odczuł odrazu żyw otny
pow iew w o d radzającej się lite ra tu rz e i porw any tym prądem , o trz ą ­
s n ą ł się całkiem z obcych wpływów.
„Z acząłem , mówi on, zbierać bibliotekę. P rz y kościele księży
piarów b y ł s tra g a n z książkam i Nowoleckiego: tu k u piłem M ag ielo -
nę i A lad y n a, a potem J u l ią p ani O ottin i rzewne mi oblałem j o
łzam i.
A le nic silniejszego nie spraw iło n a m nie w rażenia, ja k rom ans
„ R in a ld o R in a ld in i". P o przeczytaniu go, zacząłem pisać kom edye,
d ra m a ta , powieści wierszem i prozą. Ileż to kajetów z ab azg rałem
a n astęp n ie spaliłem : R o m an se F lo ry a n a i pani G-enlis w przekładzie
polskim , w ybór rom ansów , przek ład u G odebskiego z czasów p ru sk ich ,
p ołykałem i p ła k a łe m n a d niem i, rów nież ja k n a d Paw łem i W ir g i­
n ią. L osy G a la te i i innych p a ste re k w yciskały mi łzy rzewne, a nie
było ta m an i kropli męzkiego h a rtu , k tó ry m usiałem później doby­
w ać sam z siebie w tw ard y ch zapasach z losem i ludźm i".
A le um ysł m łodziana potrzebow ał coraz to silniejszego p o k a r­
m u, i z n alazł go niebaw em . Z achw yciły go „ P ie śn i M a d a g a sk a ru "
p rz e k ła d u B rodzińskiego, a b ard ziej jeszcze p rz ek ła d Tem plaryuszów .
Cóż dopiero powiedzieć o oryginalnych utw orach, ja k „ P a n S ta ro ­
s ta " S k arb k a, „ P o y a ta " B ernatow icza, a szczególniej „ W ie sła w ”
i „ J a n z T enczyna", gdy te z ab ły sły na w idnokręgu literackim .
U k azały się wreszcie dwa pierw sze tom iki M ickiewicza, d ru k o ­
w ane w W iln ie. „ C z y ta ją c je , pisze W oycieki, w padałem w n ie ­
p ojęty zachw yt. B y ł to d la mnie św iat nowy, nieznany, była to u ro ­
cza k ra in a , k tó rą p o eta otw ierał przed duszą m oją. P a m ię ta m ja k
zalew ałem się łzam i, czytając jego „D ziad y "; ja k ą nienaw iść ku
niem com ro zb u d ził we m nie swą G ra ż y n ą ". W godzinach w ol­
n ych czytyw ałem n a głos kolegom te utw ory M ickiewicza. N ie ­
podobna opisać potężnego w rażenia, ja k ie poeta w yw ierał na
m łode um ysły. Je g o słow a u derzyły ja k piorun, przylgnęliśm y doń
c a łą duszą.
„N ie sypiałem po nocach, d odaje nasz a u to r, napisałem ze
dw adzieścia b allad i cały poem at n a k s z ta łt „D ziadów .“ B yły to nie­
udolne płody. N a szczęście ta m an ia w ierszopisarska opuściła
m nie w szóstej k la sie ." D o b ra ł się w tedy m łodzian do s ta ro ­
żytn y ch kronik naszych i od razu w nich zasm akow ał. P o z n a ­
n ie ich u ła tw ia ł m u anty k w ary u sz G ecel, k tó ry jakkolw iek sam
czytać nie um iał, zn ał się w ybornie n a książkach i przystępnym
h an d lem rozszerzał zam iłow anie ich pom iędzy studentam i. W oycicki odw iedzał codzień sklepik G ecla, za każdy grosz, otrzym any
od m atk i, kupow ał książki lub ja k i św istek.
„ Z k ronik, mówi
on, począłem w ypisyw ać chciwie u stępy, k tó re p o kazyw ały ży­
cie ojców naszych, ale były to zaledw ie okruszyny! B ędąc w p ią ­
te j klasie przeczytałem od deski do deski B ielskiego, G w agnin a , Stryjkow skiego, K ro m e ra i cały w ybór pisarzy M ostow skie­
go. Z K ochanow skiego z a ją ł m nie szczególniej „ P ro p o rz e c ," „ S a ­
t y r " i „ S o b ó tk a ." R ó sł mi coraz b ardziej zbiór n o ta t zwłaszcza
kiedym ja k o uczeń szóstej klasy, po Liw iuszu i Cyceronie, d o b ra ł się
do K lim a k te ró w K ochow skiego i do dzieł O rzechow skiego, po
łacin ie pisanych.
P raco w ałem , B óg widzi, ogrom nie i szcze­
rze, ale n ie m iałem tej skrom ności, te j b o jaźn i i tej nieufności
w w łasne siły, ja k ie później n ab y łem ."
Z w ierzch n icy szkolni ocenili m łodziana, pochw ały ja k ie ra z po
ra z o d b ie ra ł d o d aw ały m u bodźca. P ra c o w a ł szczególniej n ad wy­
robieniem stylu; odczuw ał uchem brzm ienie każdego peryodu, a je ­
den wyraz słab y lub niew łaściw y ra z ił go m ocno ja k b y fałszywy to n
w m uzyce. P o z n a li się n a tern zw ierzchnicy. W y so k i dowód uzna­
n ia o d e b ra ł m łodzian od ówczesnego re k to ra . Z obaczm y ja k W oycicki opisuje w ielki swój try u m f szkolny.
„B y ł w tedy rek to rem ksiądz K am ionow ski, pow ażnej postaci,
a wielce kochany od uczniów. K sią d z Szelewski, ja k w idać, m u siał
mów ić m u o m nie, bo ra z z p rz e stra c h em o trzy m ałem wezwanie,
aby po lekcyi poobiedniej być u księdza R ek to ra! Z bojaźnią wcho­
dzę do celi, aż tu z w ielkiem podziw em moim, R e k to r prosi m nie
siedzieć. S to ję ja k tru s ia , ale n a pow tórne w ezw anie siadłem n a
sam ym rożk u k rzesła. P a trz ę n a stół, stoi b u te lk a w ina i dwa k ie ­
liszki. Czyżby to było d la m nie? pom yślałem w duchu. W tern
ksiądz R e k to r bierze rękopism : b y ła to rozp raw a o P olsce, k tó rą
świeżo zredagow ał do biografii S tejn a, zaczyna mi czytać p rac ę swo­
ją i żąda z d an ia mego, p o d ając m i kieliszek dobrego wina! O! gdy­
by zacny R e k to r, co daw no spoczyw a ju ż w ziemi, w iedział ile m i
sp raw ił rozkoszy, ja k ą n a p e łn ił m nie rad o ścią, byłby p ła k a ł w raz
ze m ną. Oczyw iście żem chw alił. N a z a ju trz c a ła szkoła w iedziała
o tern, i ów m ały W oycicki b y ł celem szacunku i zazdrości kolegów.
N a b ra łe m tro c h ę dum y i zarozum ienia."
Z te j w ady ta k szkodliwej uleczyło go poznanie Lelew ela. K sią d z
Szelewski zalecił m łodzieńca słynnem u ju ż historykow i. O pisuje W oy­
cicki to w ażne dla niego spotkanie.
„Lelew el, mówi on, m ieszkał w w łasnym dom u przy ulicy D ł u ­
g iej, w prost dom u paulińskiego. W ie lk i pokój cały zastaw iony był
szafam i pełnem i książek. R y to w a ł przy oknie m apki, kiedy m nie
u jrz a ł w chodzącego p o rzu cił robotę, p ro sił siedzieć i zaczął swobod­
ną gaw ędkę. Czciliśm y m łodzi uczonego w nim m ęża, ale o p rzy ­
godach, ja k ie p rzeszed ł w U niw ersytecie w ileńskim nie wiele wiedzie­
liśm y. W śró d rozm ow y wielce ośm ielającej, u d erzy ła m nie szcze­
gólniejsza L elew ela skrom ność. O czem m ów ił, d o daw ał zawsze:
„ta k ie m oje zdanie, może się m ylę, ta k sądzę, ta k m yślę.” K ilk a ­
k ro tn e odw iedziny dom u L elew ela sp raw iły n a m nie te n skutek, że
w rodzona skrom ność w całej sile dziewiczej w róciła m i napow rót,
a pew na bojaźliw ość, k tó rej się d o tąd nie pozbyłem i pozbyć nie
p ra g n ę , zagnieździła się w sercu i głow ie m ojej. P a trz ą c n a jego
pracę, n a jego skrom ność, m iałem p rz e d oczym a cudny i budujący
przykład."
T ak iż sam p rz y k ła d skrom ności d a w a ł W oycickiem u uczony
T om asz Św ięcki, zn ak o m ity a u to r staro ży tn ej P o lsk i. P o lu b ił on
szczerze g arn ąceg o się do n a u k i m łodzieńca, d rukow ał naw et całe
ustępy jeg o p ió ra w drugiem w ydaniu dzieła swego. C zytyw ał m u
chętnie w łasne p race, m ianow icie uryw ki z „H isto ry i znakom itych
domów w P o lsc e ” . Pom im o różnicy wieku szczera przyjaźń zaw iązała
się m iędzy zasłużonym pisarzem a m łodzieńcem , rozpoczynającym
swój zawód.
C ią g ła p ra c a w yczerpała siły ucznia, kończącego ju ż szóstą
klasę; zachorow ał n a p iersi. Stosow nie do woli ojca w yjechał na
dłuższy czas w P o d lask ie. Ojciec pożyczył niegdyś księciu D om ini­
kowi R adziw iłłow i 40,000 złotych, za co o trzy m ał w zastaw p a rę fol­
w arków , należących do B iałej. O d k ilk u już la t p a rę miesięcy szkol­
nych w akacyi sp ęd zał uczeń z m a tk ą we wsi Słow acinku n a d rzek ą
K rz n ą pod m iastem , n a d którein panow ał otoczony w ałam i zam ek
R adziw iłłów , cały jeszcze, choć opuszczony. W owym zam ku przeżył
o sta tn ie la ta słynny z tra d y c y i P a n i e K o c h a n k u , a te om sza­
łe m iiry tc h n ę ły jeszcze źywem jego wspomnieniem. W ie ż a zam ko­
w a zam ienioną b y ła w więzienie: b rzęk k a jd a n wychodzących n a ro ­
b o tę krym inalistów , m ącił tylko grobow ą ciszę tych m iejsc, pełnych
niegdyś hulaszczego gw aru. W kom n atach zam kowych w szystko po­
z o sta ło n ietknięte; adam aszkow a k o ta ra p rz y sła n ia ła łoże, n a które m książę skonał; sk ó ra niedźw iedzia zaścielała podłogę. Z okien
sa li balow ej cudny widok ro ztaczał się na rzekę i ciem ną puszczę,
k tó ra c ią g n ę ła się o m il kilk a. „U roczo w yglądał ów zam ek, mówi
nasz au to r, w pogodną noc m iesięczną — gw ar ucichł, milczenie
w około; b lask k siężyca o d b ijał się w ogrom nych oknach zamkowych,
a m u ry gm achu i stu le tn ie drzew a posępny cień rzu cały . To uspo­
sab iało m ło d ą duszę m oję do rozp am ięty w ania przeszłości, ta k ściśle
zw iązanej z tern m iejscem .”
N a w ałach zam kow ych sp o ty k ał często nasz m łodzian p o w a­
żnego i m ilczącego dowódcę u łanów konsystującego z pułkiem w B ia ­
łej. Ile k ro ć go sp ostrzegł, u ch y lał p rzed nim z poszanow aniem g ło ­
wę: b y ł to słynny leg io n ista K ozietu lsk i, k tó ry bohaterskiem zdoby­
ciem wąwozu Som o-Śierra u n ieśm ierteln ił im ię swoje.
K ie d y slab y n a p iersi m łodzian, zm uszony przerw ać naukę,
w yjechał na dłuższy czas w P o d lask ie, nie zam ieszkał ju ż w S łow a­
cinku; ojciec bowiem, ukończywszy spraw ę z m assą radziw iłow ską,
n ab y ł w zam ian zastaw u dwie wioski pom iędzy B ia łą a M iędzyrze­
cem , położone w śród osad ruskich. P rzeb y w ając tam , przyszły etn o ­
g r a f nasz m ia ł sposobność zżyć się bliżej z tym ludem ; poznał jego
mowę, je g o pieśni, p ełne rzew nej tęsknoty, z b a d ał jeg o zwyczaje i ob­
rzęd y . U krzep io n y n a zdrowiu żyw iczną w onią poblizkiej puszczy
b ialskiej, pow rócił m łodzian do szkoły księży P ija ró w , w krótce potćm z d a ł o sta tn i egzam in, o trzy m ał św iadectw o m a tu rita tis. Chciw y
ró żn o stro n n śj w iedzy, za p isa ł się w tedy do szkoły politechnicznej,
gdzie chodził ja k o te c h n ik wyższy. Z zapałem o d d ał się chem ii, p r a ­
cow ał pod przew odnictw em B ełzy. N ie zryw ając je d n a k z filologią,
słu c h a ł na uniw ersytecie oprócz p ra w a i ad m in istracy i, w yk ład u historyi B entkow skiego, lite ra tu ry polskiej B rodzińskiego i O siń sk ie­
go. D y re k to r p o litechniki Głarbiński, w idząc postęp jeg o w n au k a c h
ścisłych, n am aw iał go usilnie, ab y porzu cił pióro a założył fabrykę;
silniejszy je d n a k pociąg w iódł go do b ad ań etnograficznych i dziejo­
wych.
W r. 1827 u k a z a ły się po ra z pierw szy w d ru k u „R o zp raw k i hi­
sto ry czn e" W oycickiego i zw róciły odrazu uw agę pow szechną n a au to ra .
W tych czasach o b ją ł po M aurycym M ochnackim re d a k c y ą „D zien n ik a
W arszaw sk ieg o " K azim ierz O rdyniec, tylko co p rzy były z L itw y do
W arszaw y . P r a g n ą ł on zgrom adzić w koło siebie zastęp m łodych
u talentow an y ch p isarzy, a oceniwszy zdolność W oycickiego z w y k ra­
dzionych mu przez kolegę rękopism ów , otw orzył m u szeroko kolum ny
poważnego czasopism a. T u m łody nasz a u to r drukow ał nap rzó d
w spom nienia z przeszłości o G rudczyńskim , Szm igielskim , S tańczyku
i P a tk u lu , n astęp n ie pełn e życia „O brazki staro ży tn ej W a rsz aw y ,”
do k tó ry c h z asięg ał ra d y Lelew ela; nak o n iec opisy świeżo odbytych
przejażd żek po k ra ju , w któ ry ch u d e rz a n as ja k o najw ydatniejsza
ich cecha, b a d an ie lu d u w iejskiego, jeg o p o d ań i obyczajów.
N ajp ierw sza z ty ch wycieczek w P o d la sk ie o p isana przez ośmnastoletniego ucznia, zaw iera ciekaw e szczegóły o Ja d źw in g ach , d a ­
wnych m ieszkańcach P o d la sia , k tó rz y ta k zacięcie trw a li przy swej
przeszłości, że w oleli raczej dać się do jed n eg o w ytępić naszym P ia ­
stom , niźli p rz y ją ć cudzy obyczaj. W id zim y tu rów nież zajm ujące
w spom nienie B ia łe j R ad zi wiłowskiej, a co w ażniejsza, w yborną ch a­
ra k te ry sty k ę rusinów podlaskich, zarys ich zw yczajów i zab a w o ra z
tra fn e ich p orów nanie z innym i m ieszkańcam i P olski.
W opisie późniejszój p rzejażdżki po M azow szu i W ielkopolsce
w roku 1828, m am y żywy obraz m azurów i W ielkopolan. Z w ied ził
W oycicki P o zn ań , K u rp ik i część Szlązka. P u szczając się w podróż,
w ziął za god ło słow a Sw ięckiego: „n ie m asz stopy ziemi w P o lsce,
k tó ra b y nie nosiła pam ięci przew ażnych dzieł ojców naszych, nie
masz m iejsca, k tó reb y nie przypom inało daw nej potęgi i d o statk ó w .”
Z m yślą k u tem u skierow aną, szuka p iln ie śladów przeszłości w W o ­
li, słynnój obiorem królów , w Łow iczu, d ru g iej stolicy prym asow skiej,
w K a liszu , odwiecznym grodzie P iastó w . B a d a m ogiły i zgliszcza
przedhistoryczne, ale p ilniej jeszcze b a d a życie ludu naszego, jeg o
obrzędy i zrękow iny, wesela i pogrzeby, je g o ubiór, pieśni i tań ce,
z głębokiem przekonaniem , że to najpew n iejsza w skazów ka do z b a d a ­
nia daw nych obyczajów naro d u . U k o c h a ł on te n lud, o k tó ry m ta k
p ię k n ie w y raził się K azim ierz B rodziński:
Z wołkiem on w pokoju
Oprawia nam błonie,
N a koniku w boju
Pospiesza w obronie.
T e warowne grody,
To pańskie pałace,
Jogo to zachody
I jeg o to proce.
W pomoc kraju bieżał
Z panam i, w ich ślady,
W szędzie on należał
Prócz zysku i zdrady!
T rzecią wycieczkę o d b y ł nasz a u to r w Sandom ierskie, K r a ­
kow skie i część L ubelskiego: zw iedził po kolei Ł y są G órę i P uław y.
T u p o zn ał księżnę Iz a b e llę z F lem ingów C zarto ry sk ą, przyjrzał się
drogim z ab y tk o m , przechow anym w S ybilli. U stęp tćj przejażdżki
drukow any w „D zienniku W arszaw sk im ,” daje poznać odwieczne
opactw o B enedyktynów na górze Św iętokrzyzkiej i trad y cy e p rzyro­
słe do m iejsca.
M iędzy je d n ą a d ru g ą przejażd żk ą po k ra ju , W oycicki p rzeby­
w a ł w domu rodzicielskim , uczęszczał n a k u rsa uniw ersyteckie.
Bliższe stosunki z kołem m łodych poetów i publicystów , z których
nie je d e n m iał zostaw ić p rom ienisty ślad w lite ra tu rz e ojczystej, rozm a g a ły ż a r w p ie rsi krzepkiej. C odziennie odw iedzał kaw iarnię
w p ałacu T ep p era, gdzie zbierało się liczne grono literató w . „S poty­
k ałem tu , mówi on, M aurycego M ochnackiego, Sew eryna G oszczyń­
skiego, N a b ie la k a , B o h d an a Z aleskiego, O dyńca, B ronikow skiego
i ty lu innych. Życie kipiało tu potężnie. P om nę razu jednego B oh­
d an Z alesk i w biega w niezw ykłem uniesieniu; opow iada że tylko co
d o sta ł nowy u tw ór P a d u ry . S ta je w pośrodku nąszego koła, d ek la­
m uje z zapałem :
Nicz hula tem nn, witor z nyw szerokych
Z łystinm w doliny kotyw czorni chm ary,
A misiac czasom z pid nebes wysokych,
Liczył nad Bohom siediaszczy Tatary!
„ T rz e b a b y ło w idzieć i słyszeć B o h d an a, z jak im zapałem de­
klam ow ał, ja k się u n o sił n a d tym utw orem . W szyscy obecni gorąco
p rz y k la sn ę li.14
W oycicki nie tra c ił czasu, krew w rz a ła w p iersi m łodej, p r a ­
g n ą ł dorzucić cegłę swoje do gm achu lite ra tu ry odradzającej się pod
tch n ien iem geniuszów. W m iejsce w yschłych do dna zdrojów hipok ren y , p o trzeb a było żywych krynic, w k tó ry ch b y wieszczy z astęp
orzeźw ił pierś sp rag n io n ą i sk ą p a ł sk rzy d ła do tw órczych polotów.
A gdzie było znaleźć te zdroje żywej wody, ja k nie w piersi lu d u niezam ąconej obcym wpływem. O d la t ju ż kilku, wprzód nim zabrzm ia­
ł a chórem narodow a p o b u d k a wieszczów, przeczuł Z o rja n C hodakow ­
ski m yśl k ie łk u ją c ą w czasie. P ieszo, z w ędrow nym kijem w ręku
przeb ieg ał wsie i zagrody rozrzucone n a d D nieprem , B ugiem , Sanem
i g ó rn ą W is łą , k o ła ta ł w progi c h a t w ieśniaczych, a co więcej um iał
za k o ła ta ć do serc km ieci, zjednać m iłość i zaufanie prostaczków , wy­
ciągnąć ich n a słowo. I ze b ra ł plon bogaty, ogłosił go w słynnej
ro zp raw ie o słow iańszczyznie p rzedchrześcijańskiej. W oycicki zro ­
zum iał c a łą w ażność tej pracy . „N ie p am iętam w te j porze, mówi
on, żadnego utw o ru , k tó ry b y ta k z a ją ł um ysły m łodego pokolenia.
Chodakow ski d a ł nam h asło do b a d ań etnograficznych i pobudził go­
rętszy ch do zb ie ra n ia pieśni, podań i powieści ludow ych, k tó re
w krótce d la nowej szkoły poetów , m iały się sta ć sk arb em n ie p rz e­
branym . “
Z rozum iało nowy p rą d T ow arzystw o P rz y ja c ió ł N au k , w yzna­
jem y to n a jeg o chw ałę; nie ugrzęzło w w ięzach ru tyny ja k ówczesna
A k ad e m ia fran cu zka, k tó r a z p o g a rd ą o d trą c a ła w szelką nowość,
w idząc w rom antyzm ie pow rót do barb arzy ń stw a, a w m łodych poe­
ta c h burzycieli odwiecznego p o rząd k u , nowych W andalów i L om ­
bardów . W rz a ła i u nas w alka klasyków z rom antykam i, ale obroń­
cy stareg o O lym pu d ziałali n a w łasn ą rękę. O siński, rzu c ając z k a te ­
d ry pociski na M ickiew icza, nie z a sła n ia ł się bynajm niej pow agą
T ow arzystw a, d z ia ła ł z w łasnego popędu. K ie d y A rnoldow ie i L o rm iany przezw ani s ta re m i perukam i, ch ło sta li biczem szyderstw a p a ryzkich now atorów , W arszaw skie Tow arzystw o P rz y ja c ió ł N au k , pod
wpływem B rodzińskiego i N iem cew icza, ogłosiło w ro k u 1828 kon­
k u r s n a rozpraw ę „O zw yczajach i obyczajach w P o lsce." P r z y ta ­
czam y dosłow nie zadanie T ow arzystw a:
„P ierw o tn e obyczaje pom iędzy ludem zachow ują się n a jd łu ż ej,
a w iadom ość o nich do poszukiw ań naszych starożytności, wielce
p rz y d a tn ą być może. Z tego w zględu pragnie T ow arzystw o, aby się
zajęto spisaniem obrzędów , ja k ie się między ludem polskim w czasie
zaręczyn, w esela, chrzcin, pogrzebów , św iąt i w szelkich zabaw d o tąd
przechow ują, lu b m ało co przed tem używ ane były, zw racając uw agę
n a ich rozm aitość w różnych okolicach. N ie w ypada pom ijać i pieśni
ty m uroczystościom w łaściw ych, lu b inne ja k ie historyczne p o dania
w sobie m ieszczących. N ależy rów nie dow iadyw ać się o p rzesąd ach
i zabobonach, słowem zgrom adzać w szystko ja k n a j troskliw iej p o trz e ­
ba, co sposób życia i zwyczaje lu d u w yjaśnić zdoła. T e opisy, ile być
może, n a ró d cały a p rzynajm niej część jego obejm ow ać pow inny.
T e rm in do złożenia rozp raw w ty m w zględzie, n a dzień 1-go stycznia
1829 ro k u .”
Serce m łodego a u to ra silnie uderzy ło , kiedy odczytał tę odezwę.
M ia ł on ju ż w tece swojej znaczny zasób zebranych m ateryałów do
w ym aganej pracy. U ryw ki z nich d ru k o w ał już w czasopiśm ie O r­
dy ńca; p o trzeb a było tylko uporządkow ać te zasoby, dopełnić je nowemi, ułożyć z nich sy stem atyczną całość. R o k cały zbiegł mu n a
tern. Z kijem w ędrow nym j ą ł n a nowo p rzeb ieg ać różne części k ra ­
ju , przy domowych ogniskach kmieci, szu k ał pilnie sk a rb u n aro d o ­
w ych pam iątek. W sp a rty n au k ą, p rz e ję ty m iłością rodzinnych rze­
czy, u m ia ł on chw ytać uryw any w ątek podań, łączyć j ą w je d n ę
w iązkę, u m ia ł porów nyw ać żywe słowo tra d y c y i z m artw ą lite rą k ro ­
nik, ożywiać i dopełniać je d n o drugiem . B o k te n b y ł d la niego ro ­
kiem wielkiej p ra c y i obfitego żniw a. Z pod cienia strzech w iejskich
w yniósł n ie p rz e b ran e sk arb y , k tó re m iały rzucić św iatło n a w e­
w nętrzne dzieje narodu, a d la przyszłych poetów i arty stó w sta ć się
żywym zdrojem rodzim ej poezyi. Słowem u d ało m u się odszukać ów
cudowny k w ia t p ap ro ci, k tó ry w edług podania kw itnie tajem niczo
w ciszy leśn ej, dostęp n y ty lk o w ybranym , zapew niający im sław ę
i bogactwo.
W ie lk a rozpraw a, przyg o to w an a do k onkursu, obejm uje n a j­
ciekaw sze rysy c h a ra k te ry s ty k i lu d u naszego. Z n ajd u jem y tam o k ru ­
chy staroży tn eg o b ałw ochw alstw a przechow ane w obrzędach, ja k „ T o ­
pienie śm ierci" i „ S o b ó tk i;11 m am y ciekawy opis pogrzebu u rusinów
p odlaskich, porów nany z odwiecznym pogrzebem u Słow ian, pozna­
jem y ślady sta ry c h bożyszcz przechow ane d o tą d w mowie i pam ięci
ludu; dziw ne spotykam y podan ia o w ielkoludach, d jab ła ch , zm orach,
czarow nicach, upio rach , to p ielcach z w łaściw em objaśnieniem , wy­
mowny dowód fa n ta z y i ludow ej. S ta je nam tu przed oczy w ierny
o b raz polskiego ludu, zdjęty żywcem z n a tu ry w rozm aitych k ra ju
z ak ątach . W y stę p u ją przed nam i P o d h alan ie, K rak o w iacy , L u b li­
n ian ie, M azury, K u jaw iacy i K u rp ie , ta k podobni do siebie w g łó ­
wnych rysach, a przecież ta k odm ienni sk u tk iem różnych zew nętrz­
n y ch wpływów, ja k ie d z ia ła ły n a ich m oraln e i fizyczne usposobienie.
W idzim y te n lu d w śród zabaw y lub pracy, w chw ilach rad o ści lub
żałoby, z pieśn ią w eselną lub o racy ą ż a ło b n ą n a u stach , przy chrzcie
niem ow lęcia albo zeb ran y g rom adnie n a cm en tarzu , porzucający
g a rść ziem i n a tru m n ę zm arłego d ru h a.
M łody pisarz, p ełen otuchy, w listo p ad zie 1828 ro k u p o słał do
T ow arzystw a P rz y ja c ió ł N a u k rozpraw ę sw oją, obejm ującą do sześć­
dziesięciu ark u szy : wziął do niej za godło słow a M ak sym iliana F r e ­
dry: „C udze rzeczy wiedzieć ciekawość je st, a swoje p o trzeb a." U czo­
ne grono w ybrało z pom iędzy siebie do ocenienia tej p racy dwóch
członków : B rodzińskiego i R akow ieckiego. K o n k u rs nie doszedł j e ­
d n a k do sku tk u , n a g ro d a om inęła sk rzętn eg o pracow nika, z po­
wodu źe zasad a w y m ag ała p rzy n ajm n iej dwóch w spółzawodników,
by p rzyznać jed n em u pierw szeństw o. Z aw iedziony w nadziejach,
u ch y lił w m ilczeniu głow ę p rzed w yrokiem , ale ciężko przebolał,
k ied y nieco później w dziele jed n eg o z poważnych członków T o ­
w arzystw a, u jrz a ł całe u stęp y z p racy sw ojej, zebranej ta k mo­
zolnie. Z a p ro te sto w a ł w pism ach przeciw tak iem u nadużyciu. A u ­
to r nasz o d e b ra ł rękopism z rą k B rodzińskiego; rzuciwszy nań
okiem , sp o strzeg ł m iejsca ołów kiem zakreślone.
— Co to znaczy?—zap y ta nieśm iało.
— M ój d ro g i p an ie — o d rzek ł B ro d ziń sk i z łagodnym u śm ie ­
chem — zaznaczyłem w szystkie m iejsca, gdzie zn alazłem sty l p rz e sa ­
dny i w yrażenia n ien atu raln e. W a m się m łody m zdaje, że to piękność
owe kw iaty stylowe, a j a ci pow iadam , że praw dziw a piękność a rty ­
sty czn a, potrzebuje tylko praw dy i prosto ty , do k tó ry c h dochodzi się
d łu g ą p ra c ą i dośw iadczeniem . Później ocenisz należycie moje zdanie.
„O ceniłem je i zrozum iałem , mówi W oycieki; na szczęście
uch o w ału m nie się rękopism tej rozpraw y, znać jeszcze zakreślenia
ołówkiem . P a tr z ę n ań ja k n a relikw ią, po k ilkudziesięciu la ta c h , ho
mi przypom ina i wiosnę m ego życia i człowieka, któregom czcił
i ukochał. “
O trząsnąw szy się nieco ze sm u tk u doznanego przy pierw szym
w stępie n a dro g ę lite ra c k ą , z a b ra ł się m łody a u to r do ostatn ieg o
zredagow ania przysłów narodow ych, częściowo ju ż drukow anych
w „D zien n ik u W arszaw sk im ." P r a c a ta żywo go zajm ow ała. Śle­
dząc głęb o k o znaczenie przysłów , rozp o zn ał w nich nietylko okrasę
mowy, ale co więcej d ro g ą spuściznę wieków, dzieło zbiorowe c a łe ­
go n a ro d u , tudzież nieocenione źró d ło do jeg o dziejów w ew nętrz­
n y ch , o k reślające żywo przez sądy i zabobony ojców naszych, ich
re lig ijn e uczucia, ich rozum praktyczny, ich w spom nienia i upodo­
b a n ia . R ozdzieliw szy j e w edług historycznego lub filozoficznego
znaczenia, w ydał je w trzech tom ach ze stosow nśm objaśnieniem .
W słowie w stępnem porów nyw a a u to r bezbarw ny języ k obec­
ny, om dlały pod w pływ em n aśladow nictw a i sztucznego poloru,
z m ow ą praojców ta k świeżą, ta k obrazow ą i ż zapałem przem aw ia
do współczesnych:
„C zas n am rzucić to jarzm o cudzoziem czyzny, przez k tó re ty ­
leśm y ju ż u tra c ili; czas odrodzić się n a nowo w języ k u i w skrzesić n a ­
rodow e w spom nienia, k tó re tym sposobem p rz e trw a ją dłużej niż
wszelkie pom niki. Czas porzucić w łasn ą godność (?!) i um iłow ać raczej
języ k ojczysty, niż ram o tam i obcemi szpecić n ajd roższą spuściznę po
naddziad ach . W szy stk o znikło cokolw iek oni chcieli dla potom ków
uchow ać. W sp a n ia łe zam ki leżą w rum ow iskach, bogactw a sp ełzły
zbytkiem , szablę zaśn ied ziałą p y ł pokryw a a rd z a pożera, zwyczaje
i obyczaje sami w ytępiliśm y; je d e n tylko języ k p rz e trw a ł krw aw e ko­
leje n a ro d u i o p a rł się niszczącym wiekom , a my nie szanujem y go
ja k należy."
W ydaw cy H u g u es e t K e rm e n zakupili rękopism przysłów n a ­
rodow ych, w y p łacili autorow i 300 z ł. pols: gotów ką i trz y sta książka­
m i w cenie katalogow ej.
„T ru d n o w yobrazić sobie m oję rad o ść i podziw, mówi W oycicki, gdym poczuł w rę k u trz y s ta złotych. S um a zdaw ała m i się nie­
w yczerpaną, a h o noraryum krezusow e. D o tą d bowiem do „D zienni­
k a W arszaw sk ieg o " pisyw ałem darm o, otrzy m u jąc za to jed en jeg o
egzem plarz. W szy stk ie pism a odezw ały się z pochw ałam i o tój p r a ­
cy. Jak k o lw ie k dzieło napisan e bez sy stem atu , za czasów stu d en c­
kich, zaw ierało przecież nowę szczegóły, k tó re m u pew ną wziętośó
n adaw ały .
Szczęśliwy z odniesionego try u m fu , m łody a u to r pospieszył do
K ra k o w a latem 1830 roku. Z sercem bijącem od radości, u jrz a ł
zdaleka wieże P a n n y M ary i, zam ek i k a te d rę w aw elską. K ra k ó w
b y ł w tedy w olnśm m iastem . W id o k g renadyerów w w ielkich n ied ź­
w iedzich berm ycach, odgłos ich bojowej przygryw ki przy p o m n iał
m u d ro g ie w spom nienia księztw a w arszaw skiego; ro z p ła k a ł się rze w ­
nie ja k dziecko.
Z a przybyciem do stareg o grodu, a u to r nasz w y b rał się z od­
w iedzinam i do uczonych mężów krakow skich. Z ło ży ł n ajsam przód
uszanow anie podeszłem u w la ta Sam uelow i B andtkem u. Z a n ió sł
m u w darze swoję p racę. S ta ru sz e k nizki, przygarbiony, p rz y ją ł go
dosyć o b ojętnie, ale rzuciwszy okiem n a ofiarow ane dziełko, w lepił
w a u to ra wzrok badaw czy.
— A więc to pan n apisałeś?— zapytał.
— T a k p an ie— o d p a rł W oycicki.
— W iele p an m asz la t?
— D w adzieścia dwa.
— P a n p o lak ?
— T a k je s t
— P a n polak! ta k m łody, a n a p isa ł trz y tom y rzeczy użytecz­
nej d la języka, toć muszę p an a kochać!
R zek łszy to B a n d tk e u ścisn ął serdecznie m łodzieńca, p rz e d sta ­
w ił go żonie, oprow adził po bibliotece Jag iello ń sk iej, u k a z a ł mu
w szystkie jej sk arb y i prosił, ab y go jak n ajczęścićj odw iedzał. W o y ­
cicki k o rz y sta ł z ta k zaszczytnego w ezw ania, przychodził praw ie codzień do B andtkego, g ry w ał z nim w szachy i takie w końcu pozy­
sk a ł je g o w zględy, że uczony starzec sam p ostanow ił przew odniczyć
m u przy zw iedzaniu k a te d ry i grobów królew skich. Ł atw o pojąć ile
m łodzian sk o rz y sta ł p o d ta k ie m przew odnictw em . W id o k grobów n a
W aw elu i ty lu innych pom ników , przem ów ił do pełnej z ap a łu duszy
i w yrył się w niej n ie z a ta rtem i zgłoskam i.
P o z n a ł w K rak o w ie W oycicki i innych jeszcze zasłużonych l u ­
dzi i dozgonną zaw iązał z nimi p rzyjaźń. D o nich n ależ ał A m broży
G rabow ski, k sięgarz i staro ży tn ik , k tó ry dopom ógł mu wiele do po­
znania zabytków ojczystych, w odw iecznym grodzie Jagiellonów .
Z K rak o w a m łodzian nasz p iech o tą z kijem w ędrow nym w r ę ­
ku, d o sta ł się do W ę g ie r przez stro m e sto k i B abiej G óry. B aw ił
czas ja k iś pom iędzy Słow akam i, w yuczył się ich języka, po zn ał ich
pieśni, z d e p ta ł większą część K a r p a t, w d a rł się n a w ierzchołek K r y ­
w ania i Ł om nicy; z ta m tą d przez spisk ą ziem ię pospieszył do k ra ju
M ad jaró w , odw iedził P e s z t i B u d ę, step debreczyuski i w ęgierską
S erb ią.
J e s ie n ią pow rócił do k ra ju . T u nowe czekały go tru d y i obo­
wiązki. R o k ten stanow czym b y ł w życiu naszego a u to ra . Z p om ię­
dzy towarzyszów uniw ersyteckich, u k o ch ał on szczególniej u ta le n to ­
wanego poetę D om inika M agnuszew skiego. Je d n o ść uczuć i p ragnień
zbliżyła dw a m łode, p ełn e zap ału serca. Silniejszy jeszcze w ęzeł
m ia ł je w krótce połączyć. M agnuszew ski, siero ta po ojcu i m atce,
chow ał się z dw om a m łodem i sio stram i w dom u d ziad k a D om inika
B órakow skiego, sędziego najw yższej in stancyi. W styczniu 1830 ro ­
k u , p rz e d sta w ił on p rzy jaciela dziadkow i. P ow ażny sędzia, P o la k
staró j d aty , w kontuszu i p asie, odrazu u p o d o b ał sobie pracow itego
m łodzieńca, z a p ra sz a ł go uprzejm ie do domu. Z rad o ścią p rz y ją ł
W o y c ic k i to w ezw anie, serce jego bowiem silnie uderzyło n a widok
pełnej w dzięku H a n n y , najm łodszej z tro jg a w nucząt sędziego. Z a ­
częła dziew eczka ro k p ię tn a sty . W tym ro zkw itającym ledw ie pącz­
ku, o d g ad ł przeczuciem nieporów nane sk a rb y serca i rozum u. D u sz ą
c a łą u k o c h a ł sw oję H a n n ę i naw zajem pozyskał je j m iłość.
B o k n astęp n y bardziej jeszcze p ołączył m ło d ą p arę. Czynność
W oycickiego w ty ch czasach b y ła niezm ordow ana. O bok służby
w ojskow ej, k tó rą s p e łn ia ł gorliw ie, o czem św iadczy krzyż v i r t u ­
t i m i l i t a r i , nie p orzucał bynajm niej p ió ra; w ydaw ał broszury,
pisyw ał do dzienników . W a ż n e w ypadki tej epoki, niepew ność ju tr a ,
obaw a ro złączenia, w szystko to p o d n iecało jeszcze uczucie dwóch
se rc zakochanych. T o też w końcu roku, kiedy m łodzian zmuszony
b y ł opuścić W arszaw ę, w chw ili pożegnania d ali sobie oboje słowo,
że prędzej czy później połączą się n a zawsze, iż najdalsza przestrzeń
rozłączy ć ich nie zdoła.
W końcu 1831 ro k u w raz z D om inikiem M agnuszew skim z n a ­
la z ł się W oycicki w S ta ry c h P ru sa c h w E lb lą g u . S m utny po ro złą ­
czeniu z rodzicam i i narzeczoną, po ty lu doznanych zaw odach, nie
op u ścił przecież r ą k bezczynnie. K o rz y sta ją c z pobytu w P ru s a c h
Z ach o d n ich , p rzeb ieg ł k ra j n ad m o rsk i w zdłuż i w poprzek, W id o k
B a łty k u silnie u d erzy ł je g o w yobraźnię; p o zn ał d o k ład n ie G d ań sk ,
T o ru ń , Czczewo i inne p ru sk ie grody, d o p a tru ją c wszędzie śladów
przeszłości polskićj.
M agnuszew ski tym czasem zachorow ał w E lb lą g u . M ia ł on
blizkich krew nych w G alicy i. W ujo w stw o jego, B acib o rscy m ieszkali
we wsi Z a łu c z u , w o k ręg u K ołom yj skim . W oycicki, k tó ry m ia ł za­
m ia r puścić się z E lb lą g a do F ra n c y i, wezwany ich listem , odwiózł
ju ż słab eg o p rzy jaciela, a p rzy jęty serdecznie z a trz y m a ł się w ich
dom u. W k ilk a m iesięcy potem , p a n i B a c ib o rsk a , oceniwszy m ło­
dziana, w idząc sta łe je g o przyw iązanie do b ra ta n k i, postanow iła
uszczęśliw ić m łodą p arę. W y je c h a ła zatem do W arszaw y, przyw io­
z ła narzeczoną. M łodziuchna H a n n a m ia ła ro k siedm nasty, K a z i­
m ierz W oycicki skończył ro k dw udziesty czw arty. Ślub naznaczono
n a 10-go listo p a d a , m ia ł się odbyć w unickiej cerkw i w Z ału czu , po­
łożonej n a drugiej stro n ie P r u tu . B zek a tym czasem ta k gw ałtow nie
w ezb rała w nocy, że p rzep raw a s ta ła się niepodobną. O brzęd d o p eł­
niony zo stał w obeśj, dość odległej parafii.
Ż ycie bezczynne nie m ogło w ystarczyć W oycickiem u, w ziął z a ­
te m w dzierżaw ę wioskę od p a ń stw a B a c ib o rsk ich . J a k niegdyś
J a n z C zarnolasu, o siad ł z H a n k ą sw oją w cichej zagrodzie, p rz e p la ­
ta ją c k siążką i piórem m ozoły gospodarskie. I dni sn u ły się m łodej
parze, ja k b y w ianek z kw iatów , ale niestety! k ró tk o to m iało potrw ać.
N ag le w yszedł rozkaz w ydalenia z G alicy i w szystkich przybyszów .
P o u silnych s ta ra n ia c h , przez w zgląd n a sła b ą żonę, pozwolono
W oy cick iem u zam ieszkać czasowo we Lwowie. T u w doryw czo ulepionem gniazdeczku, nowy prom yk ro z ra d o w ał serca m ałżonkom :
p rzy szed ł n a św iat pierw szy ich syn Z y g m unt, co znów opóźniło
term in w yjazdu. K ok przebyty we Lw ow ie najm ilej odbił się w p a ­
m ięci W oycickiego. T u rozpoczynający zawód a u to r zaw iązał sto ­
su n k i literack ie z c a łą inteligencyą lwowską, k tó ra podówczas świe­
c iła n iepospolitym b laskiem . S k ła d a li ją dwaj b ra c ia Borkow scy,
zm arły p o eta J ó z e f i żyjący dotychczas L eszek, A u g u sty n B ielaw ski,
L u cy an S iem ieński, J ó z e f D zierzkow ski, Sew eryn G oszczyński i w ie­
lu jeszcze innych. D om ek m łodej p ary zalecał się ju ż tą serdeczną
gościnnością ja k ie j przez całe życie W oyciccy daw ali piękny przy­
k ła d . U ogniska ich zb ierali się tow arzysze p ióra, odczytyw ali
utw ory swoje, zasięgali ra d w spólnych. C zęsto przyjeżdżał tu ,—za ­
m ieszkały dalej D om inik M agnuszew ski. P a m ią tk ą ty ch zeb rań
pow stał now orocznik Z iew onia, w ydany sta ran ie m B ielaw skiego
i W oycickiego.
N a d sz e d ł tym czasem nieodw ołalny czas w yjazdu. L iczne g ro ­
no p rzyjaciół odprow adziło w yjeżdżających za m iasto. B olesne n a ­
s tą p iło pożegnanie, a najboleśn iejsze z b ra te m , k tó re m iało być
o statn iem ju ż n a ziemi!
N ie p rędk o W oycieki d o sta ł się do W arszaw y , nie pręd k o p o ­
w ita ł u tęsknionych rodziców. P o p rz e d z iła go żona z dzieckiem .
O pis rozlicznych przygód, ja k ie przeb y ł, zaprow adziłby nas zbyt d a ­
leko, pow iem y tylko, że uw olniony z Z am ościa schorzały, z nogam i
bezw ładnem i, o p a rty n a dwóch kulach, pow itał rodzinne strony
w L isto p ad zie 1834-0 roku. O siad ł n a czas ja k iś w podlaskiem . Z n ę ­
k an y chorobą, traw iony bezsennością, niezdolny do p racy um ysłow ej,
bliżśj jeszcze zżył się z ludem w ieśniaczym . W d łu g ie w ieczory zi­
mowe z a sia d a ł przy kom inkow ym ogniu; w słuchiw ał się pilnie w op o ­
w iad an ia p rząd ek i starszej dw orskiej czeladzi, k tó ra dla rozryw ki
słabego p an a, z b ie ra ła się u o gniska i późno w noc gw arzy ła m u od­
wieczne gadki. W ów czas przyszło m u n a myśl, zebrać te opowieści
i ogłosić je drukiem . J a k o ż w p a rę m iesięcy potem , ukrzepiony
nieco, przenosił je żywcem na p ap ier. U z u p e łn ił zbiór ich innem i,
k tó re w daw niejszych zasły szał czasach. W y o b raźn ia podniecona
g orączką, żywo o d tw arzała słow a ludu, tcb nące w onią rodzinnej p o ezyi: wiele z tych klechd podniósł urokiem rytm u, co bez wiedzy
a u to ra , sam n asu w ał się pod je g o pióro.
„Klechdy** W oycickiego, to drogocenny pom nik odwiecznych
podań, przechow any pod cieniem strzech w iejskich. J a k ie ż tu bo­
gactw o typów , stw orzonych fan ta z y ą lu d u naszego, ja k g łęb o k a sym -
b o listy k a u k ry ta w prostej bajce. T u oto d iab eł B o ru ta w stro ju
polskiego szlachcica, w karm azynow ym źupanie, złotolitym pasie,
z długim wąsem, z k a ra b e lą u boku, w rogatyw ce, z pod której w yglą­
d a ją m ałe rożki; pilnuje w lochach łęczyckiego zam ku skarbów , po­
zostały ch od czasu k sią ż ą t m azow ieckich; tam m istrz T w ardow ski,
chciw y wiedzy, podpisuje c y ro g ra f n a w łasn ą duszę, krw ią s e rd e c z ­
nego palca. T u znów, n a głos zak lętej p iszczałki, p o w stają z grobu
dusze zm arły ch w pełni życia i krasy; oczy urocze rozsiew ają dokoła
niedolę i śm ierć, grzechy M ad eja, o p łak an e łzam i pokuty, u la tu ją
w górę ja k b y stad o biały ch gołębi, szerokim gościńcem przeciąg a
H o m eu, straszliw y orszak m ar, przy odgłosie bębnów i gruchotek,
a w śród nich siedzi n a wozie b lad a D żum a. O b razk i te pow tórzone
w iernie z u s t lud u , pośw ięcił a u to r b ra tu i przyjacielow i M ag n u szewskiem u; poprzedził je rzew nem przypisaniem .
„ J a sk ó łk a , mówi on, przypom ina wiosnę, te klechdy niech ci
przypom ną przyjaciela, niech ja k ten p ta k rodzim y, co ulepia
gniazdko pod tw ą strzechą, „K le c h d y “ moje z n a jd ą słodkie przyjęcie
pod tw ym dachem . Posyłam ci owoc m oich w ędrówek, plon la t
wielu, u zb ieran y to n a w ątły ch tra tw a c h flisów, to w śnieżnych gó­
rac h , to n a piasczystem M azowszu lub w czarn ej glebie krakow skiej,
to w leśnych siedzibach naszych ku rp i. One w dym nej chacie, s k ra ­
ca ły m i dłu g ie wieczory, rodzone sio stry pieśni ludu, więcej niż ta m ­
te, p rz y sia d łe do zimowych w ieczornic.
„Spojrzyj na te k o ła w iejskich słuchaczy i n a opow iadacza.
N a dworze ciemno, zim ny w ia tr pogw izduje, śnieżna zam ieć wszyst­
ko pokryw a, a w chacie, koło kom ina, nie czuć zim na, przy ciepłym
ogniu, nie sły ch ać w ichru, słu c h a ją c bajek i powieści. B o te powie­
ści, pełn e cudów i dziwów, p rz e stra sz ają , zachw ycają i silniej niż do
naszych przem aw iają do serc prostych sielan, gdyż dla nich żyją cu ­
d a, jeszcze je widzą, jeszcze w nie w ierzą, w prostocie i szczerości
serca. D o b ry opowiadacz, budzi w nich p rzestrach i radość n a
przem iany. O to noc, z ę b a ta S trz y g a piszczy na dachu. U p ió r wy­
chodzi z m ogiły. W ilk o ła k w yje za płotem , a całe koło drży z trw o­
gi, z bijącem sercem g arn ie się coraz bliżej do siebie, ja k gro m ad k a
trw ożliw ych owiec. A tu książę mocny w ypraw ia wesele; huczą g ra j­
ki, m iody le ją się po podłodze, wszyscy klaszczą w ręce z rad ością,
snać o p rzestrach u zapom nieli, ju ż nie słyszą ani S trzy g i n a dachu
ani W ilk o ła k a za p ło tem .“
K lech d y pow szechne obudziły zajęcie: poeci zrozum ieli w ielką
ich doniosłość. J e d e n z nich, W ielkopolanin B erw iński, w listach
z pielgrzym ki po k ra ju , w ysław ia ich bogactw o i podnosi m istrzow ­
skie pióro a u to ra . Z d o b y ły one niem niej rozgłos po za obrębem
P o lsk i. P rz e k ła d ich całkow ity n a język niem iecki przez F . H . L e w estam a, tłum aczone w części na języ k fran cu sk i i w yjątki ogłoszo­
n e po czesku św iadczą o wysokiej ich w artości.
Ł atw o pojąć ja k te klechdy p rz y p a d ły do serca B rodzińskieTom III.
Wrzesień 1888.
22
m u, kiedy za przybyciem do W arszaw y , odczytyw ał m u nasz a u to r
obszerne z nich ustępy. W ciągu la t czterech od w yjazdu do P ru s
a n astęp n ie do G alicyi, W oycicki nie w idział B rodzińskiego; z rzewnem uczuciem opisuje sp o tk an ie z nim w W arszaw ie: „B yło to w r.
1835; pow staw szy z d łu g iej słabości, w sp arty jeszcze n a kulach, sze­
dłem K rakow skiem -przedm ieściem . K ie d y stan ą łem zm ordow any,
aby odetchnąć, i podniosłem oczy n a kolum nę Z y gm unta, k tó rą wi­
ta łe m ja k b y daw ną znajom ość, n agle czuję uścisk ręki: sta je przedem ną B rodziński. S p o jrz a ł n a zch o rzałą moję postać; w oku jeg o
łza b ły sła.
— P rzecież cię spotykam , zagadnie, dawnożeś w rócił? O z d ro ­
w ie nie p y tam bo widzę... i to rzekłszy w skazał na moje kule.
„O pow iedziałem w k ró tk o ści k ilk o letnią przeszłość od czasu
ostatn ieg o w idzenia. B rodziński obiecał m nie naw iedzić, jakoż n a ­
z a ju trz staw ił się o naznaczonej godzinie. P o k azałem m u zbiory
m oje, ta k pom ników przeszłości, ja k o też szczegółów z życia dom o­
wego. Z rad o ścią je p rzeg ląd ał, cieszył się niem i i przyrzekł częste
odwiedziny, dopóki nie będę m ó g ł wydobrzawszy naw zajem go od­
w iedzić."
Tym czasem zachw iane ju ż zdrow ie B rodzińskiego p o gorszało
się z dniem każdym . P rz e sta ł ju ż wychodzić praw ie z dom u. P r o ­
zą p isał jeszcze ale ja k m ówił, m uza śpi, choć tę sk n o ta często ku
niej przebudza. „ P ra g n ę jeszcze— dodaw ał— choćby jeszcze je d n e ­
go ro k u życia, żebym go m ógł w yłącznie pośw ięcić poezyi. B yłoby
to b ab ie la to życia mojego, ale czy się to kiedy uda? B óg sam wie!"
L a te m tegoż roku, lekarze w ypraw ili go do wód. N a k ilk a
dni przed odjazdem , odw iedził W oycickiego i zap ro sił n a poga­
dankę.
„D łu g o rozm awialiśm y, mówi W oycicki, o słab y m ru c h u lite ­
rack im , ja k i się wówczas pokazyw ać zaczął: B rodziński rz ek ł ze łzą
w oku głęboko wzruszony:— „G dybym dożył kiedyś tej chwili, żebyś­
m y przy wspólnem ognisku zasiedli wieńcem, a każdy rzu cił snop
u zb ieran eg o plonu w iadom ości i rozw iniętego ta le n tu , cóżby to b y ła
za rozkosz d la serca mojego! O dżyłbym choć n a k rótko, a śm ierć
b y łab y mi lek k ą i błogąl
„T o były o statn ie słow a B rodzińskiego do m nie w yrzeczone.
W k ilk a m iesięcy potem ju ż nie żył. N a w ieść o je g o skonie, z a p ła ­
kałem rzew nem i łzam i!”
W k ró tc e W oycicki odzyskał zdrow ie, otoczony tro sk liw ą r o ­
d z in ą i gronem życzliwych p rzy jació ł. M łodość przem ogła nad cho­
ro b ą . Z a b r a ł się wówczas z now ą gorliw ością do pracy i d o św iad ­
czył dobroczynych je j owoców. P rz y ja c ie le przyszli m u te ż w po­
moc, je d e n z nich w y ro b ił m u z a rz ą d cegielni bankow ej w J a c h r o n ce n a d N a rw ią w okolicach P u łtu s k a , tu la t p arę p rzem ieszkał.
W ty ch czasach snu i odrętw ienia, kiedy g łęb o k a cisza z a le g ­
ła pole lite ra tu ry , W oycicki był n ajsk rzętn iejszym pracow nikiem n a
leżącej ugorem niwie. Pisy w ał sta le do „M uzeum D om ow ego," k tó ­
re w ydaw ał F . S. D m ochow ski, a oprócz tego p rzysposabiał coraz
now e d zieła treści czysto narodow ej. W y d a ł nasam przód znaczny
zbiór „ P ie śn i L u d u 11 w dwóch tom ach, z m uzyką Jó z e fa D o b rz y ń ­
skiego. B yły to pieśni B ia ło chrobotów , M azurów i B usinów z n a d
Bugu, z e b ran e w daw niejszych w ędrów kach. D ołączył do nich od­
pow iednie w ary an ty ruskie, czeskie, serbskie i słow ackie.
W y d a ł n astęp n ie „ S taro ży tn e przypow ieści", stanow iące cz w ar­
ty tom przysłów . W ydobył je z zapom nianych zbiorów K n a p sk ie go i Salom ona B ysińskiego, k tó rzy przechow ali w ażne pom niki pol­
skiego języ k a. B y siń sk i zw łaszcza wielkie położył w tern zasługi;
on to, ja k mówi nasz a u to r, „przechow ał w całej sile jęz y k p ra d ziadow ski, w yrazisty, pełen życia, słow em ję z y k historyczny, oddający
w iernie życie żelazne X V -g o w ieku".
M ieszkając n a d N arw ią, niezm ordow any b ad acz odw iedzał
osady K u r p i w cienistej puszczy Skaw skiej, p oznał ten lud i jego
obyczaje. N a tc h n io n y w pływ em m iejscowości, n ap isa ł p ię k n ą po­
wieść historyczną w dwóch tom ach p od ty tu łe m „ K u rp ie ." W ą te k
do niej w ysnuty z p o d ań tego lu d u , k tó ry w czasach najazdów szwe­
dzkich, b ro n ił ta k zaw zięcie ognisk swoich.
W z ią ł później W oycicki w dzierżaw ę d o b ra G ó rę w okolicach
M odlina m iędzy N a rw ią a W isłą ; tu przem ieszkał la t cztery. B yły
to d la niego la ta ciężkich k lęsk i bolesnych udręczeń. N ie dość że
bezu stan n e zalewy N a rw i i W isły , p o w ta rz a ją c się rokrocznie, p rzy ­
p ra w iły do s tr a t niczem niepow etow anych, boleśniejsze stokroć ciosy
d o tk n ę ły k o ch ające serca m ałżonków . Ż a ło b a szła je d n a za d ru g ą .
J e sz c z e nie oschły ich łzy po stracie ukochanej m atk i, w net sędziwy
ojciec zstą p ił za nią do grobu. J znów ja k pio ru n d obiegła ich wieść
o śm ierci drogiego b ra ta D om inika, zm arłeg o w G alicyi, w pełni la t
m ęskich w całym rozkw icie poetycznego ta le n tu . A le niezm ącony
pokój domowy, m iłość rodzinna, widok rosnących zdrowo dziatek,
w szystkie te słodkie wpływy, u k o ły sały boleść skrzętnego pracow ni­
k a i nie d ały m u upaść. W G órze n a p isa ł p iękne czterotom ow e dzie­
ło: „ S ta re G aw ędy i O brazy .11
W y k a rm io n y od dziecka opow ieściam i sta ry ch Polonusów ,
W o y cick i je d e n z pierw szych, w prow adził do lite ra tu ry form ę gaw ę­
dy, ta k później upow szechnioną i prozą i w ierszem . P rzem aw ia on
przez u s ta zgrzybiałego dziadka, k tó ry zasiadłszy z w nukiem w g a n ­
ku, o w ieczornej dobie, opow iada m u o daw nych czasach i stary ch
ludziach, zagrzew ając p ie rsi lam p k ą sta re g o m iodu. P rzy taczam y
słow a pom ieszczone n a w stępie, te d ad zą nam poznać języ k pom ni­
kowy p isarza naszego, jak o b y w ykuty z g ra n itu , w yrobiony n a wzo­
ra c h starożytnych, w zbogacony całym zasobem skarbów zam knię­
ty c h w mowie naszej.
„P o w iad ap ism o : U d e r z y s z w o p o k ę a w y n i j d z i e z n i e j
w o d a , a b y l u d p i ł . Owóż tą w odą, k tó rą p ił lud nasz szlachec­
ki. byw ała n a dworze szlachcica i na zam ku p a n a G aw ęda. B yle
gdzie zjechało się co p rzy jació ł i m iłych sąsiadów , zasiadaliśm y spo­
łem, a dobywszy z piwnicy sta re g o m a d ia ra alb o li sw ojskiego m io­
du, p rzy jaciela zdrow ia ludzkiego, dalejże w gaw ędę. W niej to
m iałeś n aukę, oj byłoż co posłuchać! T en swój żywot rycerski o p i­
syw ał, tam ten, ja k o byw ał dw orzaninem u pana, co w idział, gdzie
p rzeb y w ał, jak ie cuda i k raje o g ląd ał, je śli gdzie z panem za g ra n i­
cą jeździł. M yśliw iec uczy ł sokoły ćwiczyć, chować przez zimę ra ro g i i drzem liki, u k ła d a ć psy do ła p a n ia niedźwiedzi, osadzania
w kniei odyńców. W reszcie szły n a stó ł rozmowy w ażniejsze o do­
b ru pospolitem . A ta k m łodzieniaszek nie potrzebow ał być niernalciem. a w y k ształcał się n a człow ieka. B y ła g aw ęda ta k a a k a d e ­
m ią i szkołą zw łaszcza przy owem życiu przyjacielskiem ziemianów
naszych. Oho! b y ła ona i stra sz n ą b ro n ią na złe obyczaje, zły Czło­
w iek je j się k a ja ł, aby im ię jeg o w gaw ędzie sąsiadów nie zabrz­
m iało niesław nie, bo w onczas n a zaw sze b y ł zgubiony!
„ W gawędzie m iałeś d o kładne dzieje każdej rodziny i w ypad­
ków naw et w rodzinie; a gdyby k to b y ł sp isał co się gaw ędziło od
la t m łodych czytałobyś, moje pachole, rzeczy w ażniejsze i ciekawsze,
niż kiedy suche przew ertujesz k ro n ik i. M oże kiedyś potom kowie
b ęd ą żałow ać, ile żyw ota przodków nie poznali dobrze bo nie słyszą
naszych gaw ęd, onego w iernego zw ierciadła swojego czasu. A toć
było je s t i będzie, że gaw ęda u naszej szlachty, ja k o chleb i sól, je s t
p o trzeb ą codzienną. B yle św ięta, im ieniny, a w zimie wesołe kuligi,
to ju ż śpiew ek wesołych, powinszowali pełno, by kaw ek na słotę. —
G aw ęda jen o lu b iła kom inek i śniegi, ale niech tylko szary skow ro­
n e k zaśpiew ał, z a k u k a ła k u k u łk a , niech się w polu otw orzą roboty,
to siej by. i orania, to n a w ołanie przepiórki: „pójdźcie żąć!" niech się
rozpocznie żniwo, u c ie k a ła ona razem z m rozam i; bo wonczas każdy
ziem ianin nie m ia ł czasu wolnego, a pracow ać m u siał n a ro li" .
W czterotom ow ym zbiorze „S tary ch G aw ęd ”, uderza nas te n ję ­
zyk dosadny a żywotny, d la któ reg o T ren to w ski m ieni W oycickiego
„pierw szym prozaikiem dzisiejszych czasów ". Z a godło do d zieła
swego, w ziąłem piękny czterow iersz poety:
I oni w grzechach na ziemi tu żyli,
P o falach czasu przemknęli po cichu,
W rżały ich głowy chwilę, a po chwili
Głucho i pusto, ni śladu ni słychu.
Z synow ską m iłością podnosi a u to r w ielkie a niepożyte cnoty
zm arły ch pokoleń, nie k re śli je d n a k panegiryku, ale je śli zmuszony
pokazać cień obok św iatła i wówczas jeszcze nie urąg a, nie szydzi,
nie p o tę p ia , boleje raczej n a d zaślepieniem praojców , a ja k o syn m i­
łu jący , kocha w nich n aw et wady, odnosząc je do tego sam ego źró d ła,
z k tó reg o w ypływ ały najszczytniejsze cnoty i ofiary.
C ztery la ta spędzone w G órze, w śród klęsk i mozołów, jeśli
zubożyły m atery aln ie gospodarza, przyczyniły za to nie m ało plonów,
pracow nikow i n a niwie literack iej. T u w ro k u 1841, w ykonał ważne
dzieło o ,,T e a trz e staro ży tn y m 1' w Polsce. O b ją ł w niem przeciąg
sześciu wieków, od chw ili kiedy sztuka d ra m a ty c z n a zakiełkow ała
w k ra ju naszym i pierw sze w y d ała owoce. W oycicki w ydobył z nie­
pam ięci zapiski k ro n ik arzy o najdaw niejszych przedstaw ieniach te a ­
tralnych : o dyalogu odegranym w r. 1194, d la u tu len ia żałoby po
śm ierci K azim ierza Spraw iedliw ego, o w idow iskach, w ypraw ianych
za L eszk a B iałeg o po kościołach, za k tó re g ro m ił surowo papież
In o ce n ty I I I ci, wreszcie o sark asty czn ej sztuce, w ystaw ionej w obec
k ró la P rz e m y sła w a po śm ierci L u d g a rd y , w której na u rąg an ie opie­
w ano zbrodnię królew ską. W długim szeregu p rzytacza potem re li­
g ijn e i historyczne dyalogi, zacząwszy od żyw ota Józefow ego R e ja ,
do dyologów odgryw anych po kolegiach Je z u ic k ic h w epoce saskiej.
W ydobyw szy z przeszłości te pom niki, pokazuje a u to r ja k ą d ro g ą
szła i k sz ta łc iła się sz tu k a d ra m a ty c z n a w P olsce. W ielk a w tern
zasługa; on pierw szy podniósł przedm iot całk iem d o tą d nieznany
i nietknięty.
W oycicki nie spoczywał ani chw ili. Z aledw ie ukończył jed n ę
p racę b ra ł się sk rzętn ie do drugiej. P o d wpływem ciszy w iejskiej,
otoczony ludem w ieśniaczym , tym w iernym p iastunem domowych
tradycyi, n a p isa ł w G órze czterotom ow e dzieło „ Z a ry sy D om ow e".
J e s t to zbiór rzeczy sw ojskich, dziw nie zajm ujący dla każdego, kto
chce zbad ać życie n aro d u we w szystkich jeg o w arstw ach, nieocenio­
ny zw łaszcza d la artystów , k tó rzy z n a jd u ją tu bogaty zasób podań
rodzinnych, zebrany z m iłością, przedstaw iony żywo z c a łą ich barw ą
poetyczną. Z a ry sy te podzielił a u to r n a historyczne, bibliograficzne,
biograficzne i opisowe, czerpane z życia rodzinnego, z podań szla­
checkich i ludowych. W szy stk ie stanow ią drogi skarbiec ojczystych
p a m iąte k .
W roku 1843 w ydał tu jeszcze „ O b ra z y staro d aw n e" w dwóch
tom ach, z drzew orytam i Sm okow skiego. W tych obrazach stawia,
nam przed oczyma szereg postaci oddaw na zapom nianych. J a k b y
n a dźw ięk zaklętej fu ja rk i w y stęp u ją z pod całunów grobow ych, owi
sław ni husarze na tu reck ich b a c h m a ta ch , z krzyw ą szablą u boku
i długim koncerzem u siodła, z kopią w praw icy, z sążnistem i n a b a r ­
k ach skrzydłam i, odziani lwią albo lam p arcią skórą; widzimy tu
cw ych rycerzy turniejow ych, w h artow nych zbroicach dam asceńskich
w pióropuszu n a głow ie w śród orszaku d udarzy, surm aczy i k arłów ,
w idzim y owych pątników w pielgrzym iej szacie nalepionej koncham i
z koszturem w ręk u , w ędrujących do Jero zo lim y , R zym u lub K o m postelli, owych dw orskich hajduków , stro jn y ch z w ęgierska w p u r­
p u rę i srebrne, pętlice, w ja rm u łk a c h ze strósiem i pióry; owe ch m ary
krakow skich Ż aków , skorych do pieśni i krotochw ili. W y h itn e to
postacie, pełne barw y, żywe św iadectw o daw nych obyczajów, wpólnych w szystkim ludom cyw ilizacyi europejskiej, ale nacechow anych
u nas fan ta z y ą narodow ą.
Z rażo n y ciągłem i zalew am i W isły i N arw i, opuścił W oycicki
G ó rę a zadzierżaw ił wioskę Ł o sią W ó lk ę pod M odlinem . T u in n e
sp o tk ały go klęski i zniszczyły całą jeg o chudobę. W ów czas to po­
rzu cił gospodarstw o, przeniósł się n a sta łe m ieszkanie do W arszaw y .
Z c a łą en erg ią w ziął się do p ra c y literack iej, aby utrzy m ać liczną
ju ż rodzinę. N ie w ypuszczał z rą k pióra, daw ał p rzytem lekcye
lite ra tu ry polskiej. Z n a la z ł tu ludzi serca i dobrej woli, którzy po­
k rzep iali go w duchu i szczerem uznaniem rozbudzali w nim energię.
D o tak ich zaliczał głów nie L eo n a L ubińskiego i M ichała B aliń­
skiego.
D ow odem tego u zn an ia, b y ł p u ch ar sreb rn y ofiarowany m u
w dniu im ieniu z napisem : „Pisarzow i rzeczy ojczystych".
W tym że czasie A n to n i W yczechow ski, d y re k to r spraw iedliw o­
ści ofiarow ał m u posadę archiw isty i b ib lio tek arza se n atu w roku
1845. — W k ilk a la t potem oddano pod zarząd jeg o d ru k a rn ię ko­
m isy i spraw iedliw ości. N a w a ł coraz nowych zajęć i obowiązków,
ro zb u d zał nowe siły w dzielnym pracow niku. W tym że czasie o b ją ł
R ed ak cy ą „B ib lio tek i W arszaw sk iej," k tó rej b y ł jed n y m z pierw szych
założycieli i skrzętnych w spółpracow ników .
W oycicki zam ieszkał sta le w dom u po-pijarskim przy ulicy M io­
dow ej, niegdyś w łasność k siędza K o n arsk ieg o . S tarsi z g rona lite ­
ra tó w p a m ię ta ją te gościnne p ro g i szeroko o tw arte dla w szystkich,
k tó rzy p ra g n ę li choć n a chw ilę odetchnąć ożywczą atm osferą.
W szy stk o tu tch n ęło swojakiem życiem . G dzie rzuć okiem , to ja k iś
o braz z zapom nianej przeszłości, to ja k iś spiżowy odlew: grobow iec
z W aw elu , popiersie lu b m edalion zasłużonego w k ra ju męża; to za­
w ieszona n a ścianie zard zew iała kolczuga, pod k tó rą biło dzielne
serce; to m isiu rk a p rzesiąk ła krw ią i potem ; to w reszcie bogaty k się­
gozbiór, k tó ry obok nowości lite ra c k ic h obejm ow ał praw dziw e b ia łe
k ru k i. A ja k tu określić ten wpływ żywego słow a, ja k ie m wymo­
wny nasz a u to r, p oryw ał m yśli i uczucia słuchaczów! J a k ż e on
u m ia ł n ajpow ażniejszą rozmowę ożywić wesołym żartem , rozbudzić
najleniw szy um ysł, w ydobyć słowo z ust m ilczących. A cóż tu po­
w iedzieć o staropolskiej gościnności obojga gospodarstw a, o tym cza­
rodziejskim wpływie, ja k i roztacza w około siebie, rodzina zespolona
najściślejszym węzłem , oddychająca je d n ą myślą. D om W oycickich
zap raw d ę n a le ż a ł do tych ognisk, z k tó ry ch płom ień rozbiega się
n a zew nątrz, ożywia, pociesza, dobyw a nowe siły, przy k tó ry m w ed­
łu g słów P o la , m a się ogrzać to, co w życiu zakrzepło!
I któż z n as nie p a trz a ł ze zbudow aniem , n a grono pokrew nych
s iśro t, p rzy g arn ięty ch do tego ogniska, ja k rosło i rozw ijało się swo­
bodnie, rodzicielską otoczone opieką, któż nie w idział m łodych lite ­
rató w , ja k tłu m n ie o k rążali dośw iadczonego pracow nika, a on nigdy nie
odm aw iał im rad y , gotów zaw sze u d zielać im książek i n o ta t, a co
w iększa— poświęcać im czas drogocenny. A le co tu m ówić o d rugich,
ja k k o lw ie k u nikam w szelkich osobistych wspomnień, niech mi dziś
wolno będzie o d stąp ić od przy jętej zasady, skoro uczucie w dzięczno­
ści w yryw a się samo z p ie rsi mojej i k ieru je m em piórem .
B y ła m jeszcze dzieckiem , kiedy m ieszkając czasowo z m atk ą
w dom u rodziców W oycickiego, w idyw ałam go niekiedy. A u to r d ru ­
kow anych przysłów i luźnych rozpraw bud ził we m nie ja k iś m im o­
wolny p rzestrach . W y ch o w an a w zaciszy w iejskiej, w w ielkiem po­
szanow aniu książek, w yobrażałam sobie tych, k tó rz y je pisali, ja k o
isto ty nadprzyrodzone, niepodobne w cale do zw ykłych ludzi. P a ­
trz ą c n a W oycickiego nie m ogłam się wydziwić, że an i postaw ą,
a n i ubiorem , nie ró ż n ił się od innych, nie zm niejszało to je d n a k mej
b ojaźn i. U p ły n ęło la t kilkan aście, im ię a u to ra klechd i gaw ęd sta ło się
p o p ularn em . C h w y tałam chciwie k ażd ą nową je g o książkę: w szyst­
ko co pisał najżyw iej m nie zajm ow ało, a p rzy tem rozbudzało w spo­
m nienie la t dziecięcych. P o sły sz a ła m wreszcie, że zam ieszkał z ro ­
d zin ą w W arszaw ie, źe d aje lekcye lite ra tu ry . W iadom ość ta b y ła
d la m nie błyskaw icą. Bez chwli n am ysłu; n a p isa łam do niego z proźb ą,ab y c h c ia ł być d la m nie przew odnikiem w p o znaniu skarbów o j­
czystych i rzu cił prom yk św ia tła w te n chaos, ja k i pozostać m u sia ł
w głow ie mojej z niesystem atycznego czytania ta k polskich ja k
i francuzkich książek. W szy stk o to w ypisałam w liście ja k m ogłam
n a jsta ra n n ie j. L is t te zw rócił uw agę W oycickiego i odpisał mi n a ­
tychm iast. W e dw a dni potem , p rzyszedł ju ż n a lekcyą.
Z a p y ta ł m nie nasam p rzó d ja k i je s t cel m ojej nauki.
— Chcesz-li pani, rz e k ł, poznać lite ra tu rę polską dla swojej
przyjem ności, czy też zam ierzasz w ykształcić się gruntow nie, aby
poprobow ać sił w łasnych n a tern polu.
Z a p ło n iła m się n a te słow a, serce mi uderzyło.
— P ra g n ę przedew szystkiem w ykształcić się ja k m ożna n ajg runto w n iej, nie pożału ję n a to czasu ani mozolnej pracy, odrzekłam ,
ale nig d y m yśl ta k zu chw ała n ie p rzeb ieg ła mi przez głow ę, abym
m o g ła sam a pochwycić pióro.
— Z listu pani, o d p a rł W oycicki, wnoszę, iż to z czasem n a­
stą p ić może.
R ozpoczęła się lekcya. O bdarzony niepospolitym darem wy­
mowy, m istrz mój sk re ślił ogólny obraz lite ra tu ry naszej, zaryso­
w a ł je j epoki, w sk azał ich o d ręb n e znam iona. S łu ch a ła m go z wy­
tężoną uw agą.
— P a n i mi spiszesz to w szystko, com pow iedział, rz ek ł po
skończonej lekcyi. N ie trzym aj się słów m oich, pisz z w łasnego
n atch n ie n ia , co ci przez m yśl przebiegnie.
U czy n iłam ja k kazał: n a lekcyi n astęp n ej od czy tał m oje wy­
p raco w an ie.
— P a n i pisać będziesz, w yrzekł w stanowczy sposób. P o trz e ­
b a nam grom adzić w szystkie siły: ktokolw iek zdoła udźw ignąć ce­
giełkę, niech j ą podejm ie śm iało i przynosi n a ogólny pożytek...
P a n i pracow ać m usisz.
P o d d a ła m się bez oporu. R ozkaz jego b y ł d la m nie praw em ;
z rozkazem d ał m i silę.
L ekcye p o w tarzały się system atycznie p arę razy n a tydzień.
P o d kieru n k iem m istrza m ego odczytałam w szystkich pisarzy złotej
epoki Z ygm untow skiej, ro zb ierałam ich p race, w ydobyw ałam d ro g o ­
cenne perły z poezyi J a n a z C zarnolasu, K lonow icza, P ia sk o w sk ie ­
go, zb ierałam żyw otną barw ę z pism R e ja i tylu innych prozaików
ówczesnych; chw ytałam z uniesieniem prorocze słowa S k arg i. P o d
chropaw ą n ieraz form ą tych olbrzymów, W oycieki uk azy w ał m i p o ­
łyski geniuszu narodow ego, o dkryw ał m i tajem nicę tej siły podzw aniającej w ich słowie, jak o b y ułanem z w iecznotrw ałego spiżu. A j a ­
kiż to św iat czarodziejski ro ztoczył przedem ną w pieśniach i pow ie­
ściach ludowych; ja k ą ż to m iłość w lał w duszę ipoję ku złotym plo­
nom , co w yrosły sam odzielnie z rodzinnej gleby, wy k arm iły ty le p o ­
koleń, zażegnały tyle złow rogich wpływów, i w edług słów wieszcza
sto ją n a straży dom owych w rót, i b ęd ą n a wieki a rk ą przym ierza
m iędzy daw nem i a przyszłam ! laty!
O śm ielona przez W oycickiego, popróbow ałem sił m oich w li­
te ra tu rz e . J a k ż e on troskliw ie p o p raw iał nieudolne moje utw ory,
z ja k ą delik atn o ścią u d zielał ra d , nie chcąc zrazić mnie w p o czątkach
m ozolnego zawodu; ja k dzielną p odtrzym yw ał zach ętą, ja k ła g o d z ił
rany, zad an e przez ty ch , co ostrym sarkazm em chło stali p race m oje,
rad ząc, abym złożyła pióro, któ reg o utrzym ać nie um iem .
K a ż d a lekcya jego b y ła d la m nie praw dziw ą u cztą duchow ą,
po każdej czułam w sobie nową siłę, nowej n a b ierała m odwagi; po
każdej pozostał w duszy m ojej te n niew ysłow iony u rok, ta k cudnie
określony przez poetę.
T o, co zostaje nam po wiecznćm słowie.
P o łzach, po rosie, po pieśni w dąbrowie.
Lekcye te przeciągnęły się d łu g ie la t p iętnaście (1845 — 1862)
i byłyby dłużej trw ały, gdyby n ie p rz e p a rta siła nie oderw ała m nie
od drogiego m i przew odnika.
J e ś li lekcyom W oycickiego, zawdzięczam poznanie i ocenienie
piękności lite ra tu ry oj czy stój, to znów przy jaźni zacnej jeg o m ałżon­
k i w inna je s te m najm ilsze chwile w życiu m ojem . B ęd ąc przez d łu ­
gie la ta św iadkiem ich pożycia i w zajem nśj m iłości, śm iało pow ie­
dzieć m ogę, źe je śli W oy cieki w tru d n y c h w arunkach m ógł ta k do­
brze zasłużyć się krajow i, wielce do tego przyczyniło się to n iezm ą­
cone szczęście domowe, jakie zn alazł przy H an n ie sw ojej, k tó rą ra d
przyrów nyw ał do owej D o ro ty z C zarn o lasu , nazw anej przez m ęża
podporą dom u, koroną jeg o głowy.
P o d w pływem tej ożywczej atm osfery domowej pracow nik
nasz, od k ąd osiad ł w W arszaw ie nie w ypuszczał z rą k pióra. W y ­
d a ł tu naprzód „B ib lio tek ę S tarożytnych pisarzy polskich" w sześciu
tom ach, zaw ierającą wiele ważnych zabytków bibliograficznych. N a ­
stęp n ie ogłosił d ru k iem pam iętn ik i do p an ow ania Z y g m u n ta I I I - g o
W ład y sła w a I V i J a n a K azim ierza. P o d jeg o red ak cy ą wyszło
w r. 1845 „A lbum W a rsz a w sk ie ” z d rzew orytam i Smokowskiego.
O bok tych p rac erudycyjnych n a p isa ł piękny zary s historyczny p. t.
„N ie w ia sta p olska".
„D zieje pośw iadczają, mówi we w stępie, źe je śli w ielkie cnoty
ja śn ia ły w całej przeszłości naszej, w inniśm y to naszym niew iastom .
One to wychowywały te wielkie pokolenia, n a d k tó rem i ze czcią s ta ­
nie kiedyś h isto ry k i podziw iać je będzie z najw yższym zapałem .
O ne to w ypiastow ały tych bochaterów sław nych; im cześć za cnoty,
ja k ie w poiły, a których oni nabyć inaczej nie mogli ja k przez nauczanie
słowy z przykładem m atek. Gzem się dziś n aró d nasz chlubi, ja k ie
cnoty ro zw ija w domowych p rogach, ja k i m a h a r t duszy i uczucia
se rc a , w inien to swym niew iastom . One sta ły ja k wierne k a p ła n k i
u o łta rz a , n a k tó rem g o rzał św ięty ogień, ch ro n iły go od burzy i n a­
w ałnicy, i nie d a ły zblednąć płom ieniow i pośw ięconem u w ierze, n a ­
dziei i miłości!"
W r. 1845 ogłosił W oycieki „ H isto ry ą lite ra tu ry polskiej w za­
ry s a c h ” , obszerne dzieło, obejm ujące cztery tom y. D zieło to ułożone
z treściw ym poglądem historycznym , m iało z astąp ić w ydaw ane od
la t w ielu „W ypisy polskie”, a tern sam em służyć k u nauce młodzieży.
J a k o ż odpow iedziało w ybornie założeniu, staw iając obok im ienia
i k rótkieg o życiorysu każdego au to ra , ustęp y z dzieł je g o dob ran e
z w ytw ornym sm akiem i g ru n to w n ą znajom ością rzeczy. D owodem
w artości tego d zieła zupełne jeg o w yczerpanie w h andlu księg arsk im
i po trzeb a nowego w ydania. D o k o n ał go a u to r, m iędzy rokiem
1859 a 1861, rozszerzyw szy znacznie pierw otny zakrój d zieła, a m ia­
nowicie d o p ełn iając je w spom nieniem nowych pracow ników n a niwie
lite ra tu ry . W ciągu la t k ilk u n astu sąd jego d o jrz a ł, u p rzedzenia
znikły, p raw d a w jaśn iejszy ch barw ach p rzed staw iła się oczom jego:
bez w ah an ia też zm ienił zdanie o n iek tó ry ch a u to ra ch , niegdyś
zbyt pobieżnie rzucone. W s tę p do ostatn ieg o o k resu n a szczególną
zasłu g u je uw agę: obejm uje on przeciąg la t trzy d ziestu od r. 1830;
żyw otnie a treściw ie w skazuje bujny w zrost wszystkich gałęzi lite ra ­
tu ry polskiej, nie tylko n a całej p rzestrzen i ziemi naszej, lecz i za je j
obrębem , od brzegów Sekw any i Tam izy, po k rań ce S yberyi i szczyty
K a u k a z u . P ię k n y te n obraz kończy a u to r słowem pełnem g łęb o ­
kiego znaczenia. „D ziękow ać Bogu, że z a p a ł szlachetny i poświęce­
n ie obyw atelskie, nie opuściły n a chwilę serc ty c h w iernych stra ż n i­
ków jedynego ogniska narodow ego życia, k tó re ja ś n ia ło ty lko w lite ­
ra tu rz e i ję z y k u ojczystym . W idoczna rę k a opatrzności za że g n ała
s m u tn ą ziemię naszę, aby w p racy żaden roln ik duchow ny nie u sta ­
w ał, a u p raw iając w pocie czoła żyzny zagon domowy, rz u c a ł ziarn o
posiewu n a b u jn y plon dla przyszłych pokoleń".
W k ró tc e potem wydane „D om ow e p o w iastki”, w dw óch tom ach,
są ja k b y now ą sery ą sta ry c h G aw ęd i obrazów; posłużyły do nich z a
osnowę liczne podania, zeb ran e n iegdyś w G alicyi. W tych pow ia­
stk a c h rów nie ja k w późniejszych tego rodzaju utw orach W oycickiego: „D om ow śj pow ieści", „D w o rk u i p a ła cu ", oraz „P ow iastkach
M azow ieckich", powiewa tchnienie rodzinne, niezm ącone obcem n a ­
śladow nictw em , o dbija m yśl zacn a i poczciwa, serdeczna m iłość k r a ­
ju , słowem: duch sta ro p o lsk i. Z a le tą w szystkich język czysty, m alo­
wniczy, w yrobiony n a w zorach złotej epoki Z yginuntow skiej.
Skrzętny badacz starożytności naszych, nie u sta w ał w w yda­
w nictw ie historycznych pom ników . W ro k u 1847 n a p ię ćse tle tn ią
p am iątk ę ogłoszenia praw W iślickich, w ydał „ S ta tu ta P o lskie k ró la
K az im ie rz a W ielkiego"; n astęp n ie zaś „ P a m ię tn ik J a n a S te fa n a
W y d żg i, spisany podczas wojny szwedzkiej 1650 — 1660 ro k u ,
„ K ro n ik ę Jo a c h im a J e r liczą", a nakoniec „A rchiw um Dom owe do
dziejów i lite ra tu ry krajow ej z rękopisów i dzieł najrzad szy ch ". Z a j­
m ow ał się p rzy tem re d a k c y ą Życiorysów znakom itych ludzi, z k tó ­
ry c h najw ażniejsze jeg o w łasnego pióra, i w ydaw nictw em „A lbum u
lite ra c k ie g o ” w dwóch tom ach w r. 1848.
O bok ty lu z a tru d n ie ń biurow ych, ty lu p ra c litera ck ich , przez
l a t dziesięć stałeg o p o b y tu w W arszaw ie, przem yślał W oycieki
0 wielkiej pom nikow ej publikacyi i postanow ił opisać C m en tarz P o ­
wązkowski, skreślić życiorysy zasłużonych ludzi, którzy tam , po cięż­
k ic h tru d a c h życia, znaleźli wieczny spokój. U rodzony i w ychow a­
ny w W arszaw ie, zn ał osobiście w iele typowych postaci przyrosłych
do g ro d u naszego, postanow ił ożywić ich pam ięć: czuł się w obow ią­
zku przekazać trąd y cy e, k tó re m ogły zaginąć z jego śm iercią. W y trw a ­
le tśż p raco w ał n a d tern dziełem , w ertow ał księgi, z b ie ra ł z u s t s ta r ­
ców n ie z a ta rte w spom nienia, u k ła d a ł p cm ału życiorysy, i p ra c a je g o
ro sła do w ielkich rozm iarów , zw łaszcza podczas letn ich m iesięcy,
spędzanych zazwyczaj z ro d zin ą w okolicach W arszaw y a najczęściej
w M okotow ie. Ile k ro ć czas n a to pozw alał, zw iedzał on Pow ązki
1 szu k ał n atch n ien ia w pośród m ilczących grobów , które ta k p rzem a­
w iały do niego. Owe d u m an ia sk re ślił we w stępie do swej księgi.
P o w tarzam y tu je g o słowa:
„ W pogodny wieczór, g d y księżyc zaświeci jasno, cudny p rz e d ­
staw ia o braz C m en tarz Pow ązkow ski, i to w łaśnie chw ila uro cza do
sm ętnej zadum y, d la duszy co przeczuw a, że niezadługo n adejdzie
p o ra wyzwolenia je j z c ia ła . W śró d tego ogrodu, p rzy strojonego
w krzyże i kam ienie grobowe, co b ie le ją ja k w idm a, osłonione w g ro ­
bowe p ła c h ty , na tle zieloności, rz u c a ją c d łu g 

Podobne dokumenty

Hiszpańscy anarchiści - podpalacze Trzy irnpy w izbie napełnione

Hiszpańscy anarchiści - podpalacze Trzy irnpy w izbie napełnione d z ie n n ik i k a to lic k ie . wiaduje się, źe w kotach politycznych W ładze rządowe zarzucają duchowień­ rozważana jest możliwość k o n fis k a ty d o ­ stw u katolickiemu oraz dziennikom za­ m...

Bardziej szczegółowo