Horror blok
Transkrypt
Horror blok
Horror blok Kiedyś myślałam, że moje życie jest normalne, przebiega bez specjalnych zwrotów akcji i generalnie jest nudno, ale stabilnie. Otóż nie jest. Od czasu, gdy zamieszkałam w pewnym blokowisku. Mawiają, że sąsiadów się nie wybiera i to jest rzecz jasna racja, ale nie przestrzegają, że czasami trafiają się bloki z horroru. Nie mówię o moim. Mojemu nic nie dolega (na szczęście), ale tuż po sąsiedzku stoi dziesięciopiętrowy potwór, relikt minionej epoki, dla niepoznaki ocieplony i pomalowany. Mruga do mnie figlarnie brzoskwiniową w kolorze fasadą i popołudniowymi refleksami słońca odbitego w szybach o zróżnicowanym stopniu domycia. Na pozór sielanka. Zacne osiedle z japońskimi stawikami, rybami i innymi gustownymi pierdołami, ale teren zamkniętego osiedla się przecież zawsze gdzieś kończy, prawda? A jego zewnętrzne flanki wyznacza, między innymi, mój balkon. Oraz okno kuchenne. Choćby z tego powodu, sąsiedni wieżowiec ciężko zignorować. Najpierw doprowadzał mnie do szału samym faktem istnienia. Był i przesłaniał widok (by nie wspomnieć o słońcu przydatnym balkonowym roślinom). Napierał, taki wielki i obleśny na moje okno kuchenne. Niech wam za dowód upierdliwości wystarczy to, że przy projektowaniu kuchni pogoniłam projektanta, który nie zrozumiał, że przy oknie nie będzie stał zlewozmywak. Chłopina chciał dobrze, ale nie zrozumiał, że widok z okna jest nieakceptowalny w takim stopniu, że nie planuję umyć choćby jednej marchewki, w nowej kuchni, z widokiem na horror blok. Latka lecą, zlew jest po drugiej stronie kuchni, choć w sumie mogę przyznać, że znaczenia to większego nie miało, bo zmywarka załatwia temat niezależnie od moich doznań estetycznych, ale niech Wam uświadomi mój dylemat jedno: zaprojektowałam CAŁĄ kuchnię tak, by nie oglądać sąsiedniego bloku I teraz zapytacie, o co chodzi z tym blokiem? Tuż po tym, gdy się po sąsiedzku wprowadziłam, dorwała mnie na klatce sąsiadka. – Pani wie, co tam zeszłej wiosny było w tym bloku obok? – zapytała scenicznym szeptem. – Nie wiem, a co? – A tam młoda matka wyskoczyła z balkonu! – Dlaczego? Aż mi się wstyd zrobiło, że zadałam takie durne pytanie, ale sąsiadka najwyraźniej nie miała tego typu dylematów. – To przez klątwę! – odparła i ze stęknięciem dźwignęła siatki. Po chwili zniknęła na wyższym piętrze, a ja zapomniałam o całej sprawie. Na jakiś czas Internetu nie było, czasu na zgłębianie historii z sąsiedztwa również. Blok po prostu trwał i za każdym razem, gdy na niego spojrzałam zwyczajnie wnerwiał. Nic nadprzyrodzonego. Trochę się zdziwiłam, gdy ponownie spotkałam sąsiadkę, która dopadła do mnie i odstawiła siaty na ziemię. – Słyszała pani? – szepnęła scenicznie, a jej głos poniósł się po klatce. – Ale co? – Zarąbał żonę siekierą! – Jezu, kto? – Tam obok, w tamtym bloku… Podobno krew na klatce schodowej jest… – Co pani mówi? – No to niech pani wyjdzie na balkon i zobaczy! Sąsiadka złapała siaty i zniknęła na wyższym podeście schodów. Weszłam do mieszkania, rzuciłam siatki na kuchenny blat i wyszłam na balkon. Pod sąsiednim blokiem stała karetka i radiowóz. Następnego dnia polazłam tamtędy do warzywniaka i zapuściłam żurawia do klatki. Niczego podejrzanego tam nie znalazłam, ale i tak ciarki przebiegły mi po plecach. Horror blok trwał tuż obok, zabierając słońce i generując kolejne przerażające zdarzenia. Szerokim echem odbiła się w sąsiedztwie sprawa piwnic. Podobno ich nie było. Tylko dlaczego podobno powiesił się w nich listonosz i pewien chłopak? I dlaczego spec od instalacji gazowych rzucił mimochodem, że w tamtym bloku coś blokuje wejście do piwnic (których rzekomo nie ma)? I że podobno są tam gigantyczne karaluchy, które do nas (na szczęście) nie przejdą, bo nie dzielimy żadnych rur. Nie wiem. Starałam się ignorować opowieści sąsiadów. Potem nadeszła zima, zamarzł przed mieszkańców, policja się zjechała… blokiem jeden z W swej ogromnej naiwności myślałam, że to tylko takie zbiegi okoliczności. Do czasu, gdy ponownie spotkałam sąsiadkę z siatami na schodach. Po raz pierwszy przyjrzałam się jej bardziej wnikliwie. Ubrana jak zwykle na zielono, dość wysoka, brunetka przed czterdziestką. – Słyszała pani? – zapytała a ja od razu wiedziałam, że w horror bloku znów coś się wydarzyło. – O czym miałam słyszeć? – Teraz jakiś chłopak przez okno wyskoczył. Mówią – ściszyła głos – że ktoś mu pomógł. – Czyli zamordował go ktoś? – Niezupełnie. Podobno zobaczył ducha listonosza, tego co się powiesił i on mu kazał… Ale ja myślę – kontynuowała sąsiadka – że to raczej nawiedził go duch, tego co zamarzł… Ta, jasne! I biedny chłopak pewnie o tym opowiedział sąsiadce. Spadał i przelatywał koło jej balkonu, jak wieszała pranie. I na chwilę zahamował. A potem tonem niezobowiązującej pogawędki wyjaśnił jej, że właśnie leci na dół, ponieważ wyskoczył z okna, bo nakazał mu to duch listonosza. Nie zdradziłam sąsiadce swoich przemyśleń, ale za to odpaliłam w domu komputer, w końcu podłączony do internetu. Dosłownie po kilku minutach znalazłam artykuł i nawet reportaż o horror bloku. Podobno był nawiedzony przez ducha byłego właściciela działki, na której stoi. I to jest rodzaj zemsty na komunistach, którzy ziemię zabrali i blok postawili. W bloku, ciągle ktoś popełnia samobójstwo, ponoć część mieszkańców widywała duchy (temu to się nie dziwię, bo horror blok ma najwyższą w okolicy średnią zużycia alkoholu, w przeliczeniu na mieszkańca ) i zdarzają się w nim ponure historie, także morderstwa. Blok podobno odwiedzali radiesteci i twierdzili, że jest tam zła energia i jakieś żyły wodne, które mogą ludziom z mózgów sieczkę robić. Coś tam owi specjaliści poczarowali i faktycznie długo nic się nie działo. I pewnie zapomniałabym o sprawie, gdyby nie pewna, wyjątkowo kochliwa, mieszkanka horror bloku. Najwyraźniej ma sprawnego chłopa, bo jej miłosne jęki niosą się nocą po całym osiedlu. Raz aż wyszłam na balkon, bo myślałam, że kogoś znowu mordują Na balkonie horror bloku stał jakiś dresiarz i palił papierosa. W pewnym momencie baba zawyła, jakby faktycznie ktoś ją siekierą ugodził. – Namordnik jej kup! – wrzasnął dresiarz, pstrykając niedopałkiem i cofnął się do swojego mieszkania. Następnego dnia spotkałam sąsiadkę. Nie brunetkę w zielonym. Inną. Oczy miała czerwone, wyraźnie niewyspana. – Pani też nie spała, przez tę „śpiewaczkę” z sąsiedniego bloku? – zapytała zrezygnowanym głosem. – Owszem – odparłam. – Ale lepsze to, niż kolejna wiadomość o kobiecie zatłuczonej siekierą… – Jaką siekierą? – No nie wie pani? Tam różne rzeczy się dzieją… – odparłam i poczułam się jak osiedlowa sensatka. – Skąd pani to wie? – zapytała, wyraźnie zaciekawiona. – A od naszej sąsiadki. Nie wiem pod którym numerem mieszka i prawdę mówiąc dawno jej nie widziałam. Być może już się wyprowadziła… Taka brunetka. Zawsze się na zielono ubierała. – Wie pani co? – zamyśliła się sąsiadka. – Mieszkam tu od czasu, gdy wybudowano nasze osiedle i nie kojarzę, by mieszkała tu jakaś ubierająca się na zielono brunetka…