Show publication content!

Transkrypt

Show publication content!
OD REDAKCJI
,
Spis tresci
AKTUALNOŚCI
4
WYWIAD
6
Sławomir Iwasiów
Dobrotliwy uśmiech historii
Rozmowa z Wojciechem Borosem, gdańskim poetą
6
Katarzyna Bielawna
Dobre zamiary. O „Złych zamiarach” Wojciecha Borosa
7
Refleksje oświatowe
8
Ewa Mrówka, Maria Twardowska
Nowa edukacja wczesnoszkolna
Bernadetta Darska
Wirtualnie i realnie? Przegląd czasopism kulturalnych
Anna Kondracka-Zielińska Lektury a sprawa polska
Agnieszka Gruszczyńska Rzetelnie, bez uprzedzeń Aleksandra Mielniczek
Spotkanie z pisarzem
Sławomir Iwasiów
Prasa coraz bardziej potoczna
Małgorzata Bzdręga
Wcześniejsza edukacja?
Joanna Białobrzeska
Niezwykła szkolna codzienność
Sławomir Iwasiów
Biografia i uzależnienie. O filmie Clinta Eastwooda „Bird”
Clint Eastwood. Dobry, zły i kontrowersyjny
Anna Musiał-Gąsiorowska
Wspólna przestrzeń
Paula Wiażewicz
Wariacja na temat ślepoty
Lucyna Kowalczyk
Biblioteki też mają swoje święto…
Danuta Krzaczkowska
Więcej niż biblioteka
Romualda Stefanowicz
Nowoczesna biblioteka
Sylwia Komorek, Aldona Kłosińska
Polubić bibliotekę
Sławomir Iwasiów
Obłędna prasa
Andrzej Wiśniewski
Dobry zawód czy modna fanaberia?
Błażej Gruszczyński
W świecie gier komputerowych
Piotr Lachowicz
Miasto, historia, ludzie
Mirosław Krężel
Analiza potrzeb w zakresie
doskonalenia zawodowego nauczycieli
Barbara Keller
Laurka na Dzień Matki
Małgorzata Błędkowska-Matias
Mistrzynie życia
Zderzenie czasopism kulturalnych ukazujących się w wersji
tradycyjnej, a więc papierowej, z czasopismami, które wydawa­
ne są w internecie nie jest zestawieniem przypadkowym. O ile
po roku 1989 boom związany z czasopiśmiennictwem kul­
turalnym dotyczył powstawania nowych tytułów, o tyle pod
koniec pierwszej dekady XXI wieku można mówić o zde­
cydowanym zwrocie w kierunku mediów elektronicz­nych.
Wirtualnie i realnie? (str. 9)
8
9
12
13
16
17
20
21
22
23
24
25
26
27
Kultura popularna nie bywa zazwyczaj kojarzona z edukacją,
co więcej, oba pojęcia wydają się nawet być wobec siebie
rozłączne. Edukacja wszak, w powszechnym mniemaniu, ma
na celu przygotować młodzież do odbioru tekstów uznawanych
za kanoniczne, reprezentatywne dla kultury jak najbardziej
elitarnej.
Rzetelnie, bez uprzedzeń (str. 13)
Nowy tom esejów Eustachego Rylskie­go zatytułowany Po
śniadaniu to prawdziwa czytelnicza uczta. Rasowym pochła­
niaczom literatury książka ta z pew­nością sprawi niemal
fizyczną przyjemność. Rylski dostarcza nam rzadkiej przy­
jemności poznawania osobistych sądów o literaturze. Praw­
dziwość owych sądów nie ma nic wspólnego z facho­wymi
wypowiedziami samych pisarzy (bo któż le­piej od nich ma wie­
dzieć, co w literaturze jest godne uwagi?) lub z sądami litera­
turoznawców. Podejrzewam, że podobnie jak mnie, większość
czytelników fascynują zupełnie osobiste, subiektywne
i irracjonalne poglądy na pisarstwo.
28
Spotkanie z pisarzem (str. 16)
29
Potoczność tekstów prasowych wychodzi naprzeciw ocze­
kiwaniom czytelnika, jednak nie zawsze udaje się uchronić
te teksty od błędów. Z drugiej strony, przynajmniej nie­któ­rzy czytelnicy chcieliby w prasie szukać potwierdzenia dla
po­prawności swojego języka, a o to trudno wśród licznych
niezgodności z normą ogólną.
30
31
32
33
34
38
39
FELIETON
40
Sławomir Osiński
„Reszta zależy od nauczyciela”
40
CIERNIE I GŁOGI
41
Warto przeczytać
42
W ZCDN-ie
44
Rozmaitości
46
Prasa coraz bardziej potoczna (str. 17)
Z raportu Parlamentu Europejskiego opublikowanego
w drugiej połowie stycznia bieżącego roku wynika, iż gry
komputerowe oraz gry wideo nie są szkodliwe dla dzieci.
Eksperci, którzy go opracowali, stwierdzili, że argumenty,
których powszechnie się używa, są nieprawdziwe. Raport
stwierdza, że gry w pozytywny sposób wpływają na psychikę
młodych ludzi, zaś ich potencjalne skutki uboczne są trudne
do zdiagnozowania.
W świecie gier komputerowych (str. 32)
maj/czerwiec 2009 • nr 3
AKTUALNOŚCI
podsumowanie
konkursów
Uroczyste podsumowanie konkur­
sów interdyscyplinarnych i przedmioto­
wych dla uczniów szkół podstawowych
i gimnazjów ze Szczecina, Świnoujścia
oraz powiatów: choszczeńskiego, gole­
niowskiego, gryfickiego, gryfińskiego,
kamieńskiego, myśliborskiego, polickie­
go, pyrzyckiego, stargardzkiego, wałe­
ckiego i łobeskiego odbędzie się 8 maja
2009 r. w Szczecinie, w Szkole Podstawo­
wej nr 35 przy ul. Świętoborzyców 40.
Uczniowie szkół podstawowych są za­
proszeni na godzinę 10, gimnazjów zaś
na godzinę 12.30.
Podsumowanie dla laureatów z mia­
sta Koszalina oraz powiatów: koszaliń­
skiego, białogardzkiego, kołobrzeskiego,
sławieńskiego, szczecineckiego, świdwiń­
skiego i drawskiego odbędzie się w Kosza­
linie, w Szkole Podstawowej nr 18 przy
ul. Stanisława Staszica 6. Uroczystość,
zarówno dla laureatów ze szkół podsta­
wowych, jak i dla finalistów z gimna­
zjów, rozpocznie się o godzinie 11.
Zachodniopomorski Kurator Oświa­
ty zaprasza na uroczystość wszystkich
laureatów wraz z wspierającymi ich na­
uczycielami i rodzicami.
źródło: www.kuratorium.szczecin.pl
NOWY PORTAL
Wydawnictwo Young Digital Planet
udostępniło pierwszy w Polsce portal
z interaktywnymi zasobami edukacyj­
nymi – Nauczyciel.pl. Zarejestrowanie
się w portalu umożliwia bezpłatne ko­
rzystanie zawartych w nim zasobów
(ponad 10 000 plików multimedialnych
pomocnych w codziennej pracy nauczy­
ciela) przez 30 dni.
Prostota i intuicyjny interfejs portalu
Nauczyciel.pl gwarantuje łatwy dostęp
do nowoczesnych środków dydaktycz­
nych. Pedagodzy mogą z pomocą witry­
ny bez trudu przygotować scenariusze,
prezentacje oraz zadania dla uczniów do
wykorzystania podczas zajęć lekcyjnych.
Autorzy portalu oddają do dyspozy­
cji nauczycieli bogaty zbiór zasobów
multimedialnych, do których należą:
gry, wysokiej jakości zdjęcia, trójwy­
miarowe animacje, symulacje, pokazy
slajdów, ćwiczenia interaktywne. Wi­
tryna zapewnia również możliwość do­
dawania własnych ekranów i rysunków.
źródło: www.nauczyciel.pl
maj/czerwiec 2009 • nr 3
www.6latki.men.gov.pl
Powstał nowy portal internetowy adre­
sowany do rodziców, nauczycieli, dyrekto­
rów oraz organów prowadzących szkoły
i przedszkola. Znajdują się na nim prak­
tyczne informacje na temat możliwości
wynikających z reformy oświaty.
Przygotowana przez resort oświaty
strona www.6latki.men.gov.pl, poza in­
formacjami na temat praw rodziców,
zawiera także wskazówki dotyczące or­
ganizacji edukacji wczesnoszkolnej. Wi­
tryna internetowa dostarcza również
informacji na temat edukacji przed­
szkolnej oraz możliwości, z jakich będą
mogli skorzystać w tym zakresie rodzi­
ce w najbliższych latach.
Istotnym elementem portalu jest za­
kładka „Dobre praktyki”. Prezentuje
ona, zgłaszane przez użytkowników
portalu, przykłady szkół, które są już
doskonale przygotowane na przyjęcie
najmłodszych uczniów. W ten sposób
resort chce zachęcić rodziców i lokalną
społeczność do bliższego przyjrzenia się
szkołom i wskazania tych placówek,
które ich zdaniem są warte naśladowa­
nia. Umożliwi to aktywne włączenie się
rodziców i nauczycieli we wdrażanie
pozytywnych zmian. Zgłoszenia szkół
mogą mieć charakter prezentacji multi­
medialnych, zawierać zdjęcia i filmy.
Ma to służyć zarówno promocji szkół,
jak i zachęceniu dyrektorów oraz samo­
rządowców do większej aktywności we
wdrażaniu pozytywnych zmian. Obec­
nie w zakładce można przyjrzeć się szko­
łom wytypowanym przez wojewódzkie
zespoły szkoleniowe do prezentowania
jako przykłady dobrych praktyk w trak­
cie ponad 400 powiatowych konferencji
szkoleniowych upowszechniających no­
wą podstawę programową wśród dyrek­
torów szkół, które odbywały się w listo­
padzie i grudniu 2008 r.
Poprzez stronę rodzice i nauczyciele
mogą także zadawać pytania. Eksperci
Ministerstwa Edukacji Narodowej po­
starają się wyjaśnić wszelkie wątpliwo­
ści w zakładce „MEN odpowiada”. Obec­
nie w zakładce zamieszczone są odpo­
wiedzi na najczęściej zadawane pytania,
dotyczące obniżenia wieku obowiązku
szkolnego, podręczników oraz kwalifi­
kacji nauczycieli, którzy będą uczyć
sześciolatki.
Dyrektorzy szkół i samorządowcy
za pośrednictwem strony www.6-latki.
men.gov.pl dowiedzą się także, jakie za­
dania stoją przed nimi i jak powinni się
do nich przygotować. Znajdą tam rów­
nież wszelkie informacje wynikające
z rozporządzeń dotyczących sposobu
organizacji pracy szkół podstawowych
od września 2009 r.
Stworzenie portalu internetowego
nie jest jedynym działaniem, które ma
pomóc szkołom w przejęciu nowych
obowiązków. Zgodnie z zapewnieniami,
złożonymi przez minister edukacji na­
rodowej Katarzynę Hall, w MEN konty­
nuowane są prace, których celem jest
znalezienie możliwości wykorzystania
środków Unii Europejskiej na dofinan­
sowanie szkół podstawowych, przygoto­
wujących się do przyjęcia uczniów sześ­
cioletnich do klas pierwszych.
W wyniku rozmów przedstawicieli
MEN, MRR i Komisji Europejskiej pla­
nowane jest zrealizowanie zadań mają­
cych na celu lepsze dostosowanie szkół
podstawowych do potrzeb dzieci sześcio­
letnich w ramach obecnej perspektywy
2007–2013, czyli Priorytetu III Programu
Operacyjnego Kapitał Ludzki. W Mini­
sterstwie Edukacji Narodowej trwają
prace nad nowym projektem systemo­
wym ułatwiającym wprowadzenie zmian
w edukacji wczesnoszkolnej, w tym
również doposażenia szkół. Ze względu
na specyfikę sytuacji, szczegóły dotyczą­
ce poszczególnych zadań będą przed­
miotem dodatkowych uzgodnień z Ko­
misją Europejską i zostaną upublicznio­
ne dopiero po ich wynegocjowaniu.
MEN zamierza wprowadzić nowy
projekt do Planu Działania na bieżący
źródło: www.men.gov.pl
rok. Szkoły i samorządy
„Samorząd to bardzo ważny partner
w prowadzeniu działań oświatowych.
Dlatego właśnie od tego środowiska za­
częliśmy szerokie konsultacje przy przy­
gotowywaniu zmian w prawie. Teraz
mogę razem z Państwem cieszyć się, że
tak wiele postulatów przedstawicieli sa­
morządów zostało przyjętych. Rząd
i parlament, tworząc prawo, starają się
uwzględniać potrzeby i możliwości
tych, którzy są odpowiedzialni za pro­
wadzenie działań oświatowych” – mó­
wiła Katarzyna Hall, minister edukacji
narodowej, podczas XII Zgromadzenia
Ogólnego Związku Powiatów Polskich,
2 kwietnia w Warszawie.
W zgromadzeniu sprawozdawczym
wzięło udział kilkuset przedstawicieli
AKTUALNOŚCI
członków Związku Powiatów Polskich.
Ze względu na to, że w tym roku obcho­
dzona jest 10. rocznica utworzenia po­
wiatów, spotkanie miało szczególnie
uroczysty charakter. Wręczono nagrody
dla zwycięzców w organizowanym przez
ZPP rankingu powiatów, miast na pra­
wach powiatu i gmin oraz nagrody dla
starosty dziesięciolecia.
można przesyłać na adres e-mail: zdro­
[email protected] lub drogą poczto­
wą (Katarzyna Okulicz-Kozaryn, Insty­
tut Psychiatrii i Neurologii, ul. Sobie­
skiego 9, 02-957 Warszawa). Formularze
zgłoszeniowe są dostępne na stronie
internetowej www.ipin.edu.pl/zdro­
wiepsych.
źródło: www.ipin.edu.pl
źródło: www.men.gov.pl
konferencjA
Szczególnie polecamy uwadze na­
uczycieli udział w III Ogólnopolskiej
Konferencji „Promocja Zdrowia Psy­
chicznego”, która odbędzie się w dniach
17–19 września br. w Sandomierzu. Or­
ganizatorem konferencji jest Zakład
Psychologii i Promocji Zdrowia Psy­
chicznego Instytutu Psychiatrii i Neu­
rologii w Warszawie we współpracy
z: Państwową Agencją Rozwiązywania
Problemów Alkoholowych, Krajowym
Biurem ds. Przeciwdziałania Narkoma­
nii, Centrum Metodycznym Pomocy
Psychologiczno-Pedagogicznej.
Celem konferencji jest przedstawie­
nie aktualnego stanu badań w zakresie
promocji zdrowia psychicznego, podsu­
mowanie dyskusji na temat roli i miej­
sca promocji zdrowia psychicznego we
współczesnym świecie, a także integra­
cja środowisk zajmujących się promocją
zdrowia psychicznego w Polsce: bada­
czy, praktyków, przedstawicieli samo­
rządów lokalnych i instytucji oświato­
wych.
Organizatorzy proponują następują­
ce grupy tematyczne:
• umacnianie osób chorych psychicz­
nie,
• promocja zdrowia psychicznego
w szkole,
• promocja zdrowia psychicznego
w rodzinie,
• promocja zdrowia psychicznego
w miejscu pracy,
• promocja zdrowia psychicznego
w służbie zdrowia,
• promocja zdrowia psychicznego
w społeczności lokalnej,
• kształcenie w zakresie promocji
zdrowia psychicznego,
• psychospołeczne czynniki związane
ze zdrowiem psychicznym,
• ewaluacja programów promocji zdro­
wia psychicznego i profilaktyki.
Zgłoszenie uczestnictwa oraz stresz­
czenia wystąpień (do 200 wyrazów)
edukacja
matematyczna
i informatyczna
Poszukiwaniu nowych rozwiązań
wspierających rozwój edukacji matema­
tycznej i informatycznej poświęcone by­
ło spotkanie w Ministerstwie Edukacji
Narodowej, w którym wzięli udział
przedstawiciele Kancelarii Prezesa Rady
Ministrów, szkół wyższych, dyrektorzy
szkół ponadgimnazjalnych oraz nauczy­
ciele matematyki i informatyki, opieku­
nowie olimpijczyków. Odbyło się ono
8 kwietnia br.
Bodźcem do zorganizowania spotka­
nia była, przedstawiona m.in. w „Ra­
porcie o Kapitale Intelektualnym Pol­
ski” przygotowanym przez Kancelarię
Prezesa Rady Ministrów w 2008 r., diag­
noza stanu gospodarki opartej na wie­
dzy, jak również wnikliwa analiza moż­
liwości rozwojowych Polski. Wykazały
one, że kształcenie w zakresie wiedzy
matematycznej i informatycznej jest
jednym z obszarów, w którym Polska
od lat odnosi spektakularne sukcesy na
poziomie międzynarodowym.
„Polska może stać się krajem znanym
w Europie i na świecie z najwyższej ja­
kości edukacji matematycznej i infor­
matycznej, co może przełożyć się na
szybszy rozwój gospodarczy. Aby tego
dokonać, należy upowszechniać najlep­
sze praktyki, które w ostatnich latach
umożliwiły naszym uczniom osiąganie
sukcesów w międzynarodowych kon­
kursach matematycznych i informatycz­
nych” – podkreślił Zbigniew Marciniak,
podsekretarz stanu w Ministerstwie
Edukacji Narodowej.
„Należy utrwalać i upowszechniać
dobre praktyki nauczania, a jedno­
cześnie eliminować bariery, które stoją
na drodze skutecznego kształtowania
umiejętności matematycznych i infor­
matycznych” – dodał Paweł Bochniarz
z Kancelarii Prezesa Rady Ministrów.
nowe plany nauczania
Akt prawny zmieniający rozporzą­
dzenie w sprawie ramowych planów na­
uczania w szkołach publicznych wpro­
wadza zmiany dla I i III etapu edukacyj­
nego w szkołach publicznych, w związ­
ku z wdrożeniem od 1 września 2009 r.
trybu pracy zgodnego z zapisami nowej
podstawy programowej.
Najistotniejszą zmianą w ramowym
planie nauczania dla wszystkich typów
szkół gimnazjalnych jest nieokreślanie
liczby godzin tygodniowo przeznaczonej
na poszczególne obowiązkowe zajęcia
edukacyjne. W to miejsce określone zo­
stały minimalne ogólne liczby godzin
przeznaczone na realizację podstawy
programowej z poszczególnych obo­
wiązkowych zajęć edukacyjnych w ca­
łym cyklu kształcenia. Dyrektor szkoły
odpowiada za to, aby łączne sumy go­
dzin w ciągu trzech lat zajęć z danego
przedmiotu były nie mniejsze niż wy­
mienione w ramowym planie naucza­
nia, a efekty określone w podstawie pro­
gramowej zostały osiągnięte. Realizacja
podstawy programowej z poszczegól­
nych przedmiotów będzie podlegała
kontroli kuratora oświaty w ramach spra­
wowanego nadzoru pedagogicznego.
Dzięki takiemu opisaniu godzin na­
uczania poszczególnych przedmiotów
pojawia się możliwość innego planowa­
nia roku szkolnego niż do tej pory. Dy­
rektor szkoły może planować rok szkol­
ny również nierytmicznie, decydując
o różnej organizacji pracy szkoły w nie­
które dni czy tygodnie.
Nową podstawę programową będzie się stosować począwszy od roku
szkolnego 2009/2010 w przedszkolach,
w klasie pierwszej szkoły podstawowej i w klasie pierwszej gimnazjum;
w związku z powyższym od nowego ro­
ku szkolnego zmiana obejmie ramowe
plany nauczania dla tych oddziałów.
Zmiany w ramowych planach nau­
czania w klasach I–III szkoły podstawo­
wej i w gimnazjum przewidują:
• w klasach I–III szkoły podstawowej
niezmienioną tygodniową liczbę go­
dzin obowiązkowych zajęć eduka­
cyjnych w cyklu kształcenia (60 go­
dzin),
• w gimnazjum wzrost o 6 (z 82 do 88)
godzin tygodniowo obowiązkowych
zajęć edukacyjnych w cyklu kształce­
źródło: www.men.gov.pl
nia. źródło: www.men.gov.pl
opr. ag
maj/czerwiec 2009 • nr 3
WYWIAD
Dobrotliwy
uśmiech historii
z Wojciechem Borosem, gdańskim poetą, rozmawia Sławomir Iwasiów
Fot. Julia Lena Boros
W twojej poezji istotną rolę odgry­
wa miasto – czasami inspirujesz się
skomplikowanym dziedzictwem histo­
rycznym Gdańska, a czasami po prostu
jego topografią. Na ile jesteś związany
z miastem?
Moi rodzice, jak większość obecnych
mieszkańców Gdańska, przyjechali
tutaj po wojnie. Dla mnie, urodzonego
w szpitalu przy Klinicznej, włóczącego
się po plaży w Jelitkowie i grającego ca­
łymi dniami w nogę na Piastowskiej,
Gdańsk jest już w pełni moim miastem.
W tej chwili w ogóle nie wyobrażam so­
bie życia poza jego obrębem. Obecnie
mieszkam przy Kartuskiej – starym
trakcie wiodącym do Kartuz, dość ru­
chliwej ulicy – i jest mi z tym dobrze.
Czasami rozmyślam nad ewentualną
zmianą miejsca zamieszkania i wówczas
dochodzę do wniosku, że w rachubę
wchodziłyby Toruń, Wrocław i Kraków.
Ten wybór wiele mówi. Gdańsk ma
w sobie dużo różnych miast, jego prze­
strzeń jest zmienna i zaskakująca. Tak
naprawdę do końca nie wiesz, co spot­
kasz za rogiem kolejnego domu.
Kiedy rozmawialiśmy w Szczecinie
podczas I Festiwalu Literackiego „Her­
maj/czerwiec 2009 • nr 3
bert. Reaktywacja”, powiedziałeś, że
często słyszysz chichot historii. Niesie
się echem w Gdańsku?
Historia jaka jest, każdy widzi –
zwłaszcza, gdy mieszka w Szczecinie
albo Gdańsku. Im bliżej centrum, tym
bardziej słychać ten chichot. Może na­
wet nie nazywałbym tego chichotem –
to słowo ma charakter pejoratywny. Dla
mnie jest to dobrotliwy uśmiech babci,
która widząc dokazującą wnuczkę, pa­
trzy na nią z życzliwym pobłażaniem.
Kiedy mieszkałem na potężnych
osiedlach, Przymorzu i Zaspie, otaczają­
cych historyczny rdzeń Gdańska, histo­
rią były bunkry w nadmorskich sosno­
wych laskach i pas startowy na Zaspie.
Potem „zaliczyłem” Chełm – gdzie do
dziś żyją moi rodzice – który na przeło­
mie XVIII i XIX wieku był prężnym
miastem z własnym herbem, ratuszem,
klasztorem i licznymi browarami, a te­
raz jest zwykłym osiedlem, kupą bloków
na wzgórzach. Większość mieszkańców
zapewne nie ma zielonego pojęcia o jego
historii.
Obecnie mieszkam w stuletnim do­
mu – dawnym przydrożnym zajeździe.
Jak mówi moja sąsiadka, jeszcze w la­
tach siedemdziesiątych nad bramą wjaz­
dową na podwórko widniał niemiecki
napis, który przykryto tynkiem podczas
generalnego remontu. Obok domu jest
mały park ze starymi kasztanowcami,
który okazał się byłym cmentarzem
Emaus. Tak samo było przy Kurkowej,
gdy budowano biurowiec na dzikim
parkingu koło Sądu Wojewódzkiego.
Przyjechali archeolodzy i wykopano ca­
ły niewielki cmentarz katolicki: frag­
menty cynow ych obić do trumien
i ze czterdzieści czarnych worków kości.
Piszczele i czaszki przebijały folię, przy­
glądały się żywym.
Pisarze z Gdańska i Szczecina są chy­
ba w podobnej sytuacji – piszą z per­
spektywy pogmatwanego zaplecza hi­
storycznego i niepewnej tożsamości.
Czujesz taki ciężar?
Nie – po prostu przyjmuję zaplecze
historyczne takim, jakie jest. Nad Mot­
ławą przenikają się światy, kultury, języ­
ki. Myślę, że to mnie wzbogaca – jako
człowieka i poetę. Problemów z tożsa­
mością kulturową nie mam. Zawdzię­
czam to zapewne studiom historycznym
na Uniwersytecie Gdańskim i kilku
książkom, które przy okazji przeczyta­
łem. Życzliwy dystans do świata, bez
zbędnych egzaltacji i zacietrzewienia.
Obserwacja i wyciąganie wniosków.
Stefan Chwin i Paweł Huelle przy­
pominali, że z historii Gdańska nie
można wymazać niemieckiego dziedzi­
ctwa – ono zawsze będzie obecne, choć­
by w postaci starych gazet znajdowa­
nych pod podłogą.
Ostatnio zrywaliśmy podłogę w du­
żym pokoju – znalazłem tylko na wpół
zbutwiały stary bilet miesięczny, bodaj
z 1972 roku, w plastikowej okładce.
Liczyłem po cichu na panzerfausta, któ­
rego ukryłbym w komórce na podwórku
albo porcelanową zastawę. Nic z tych
rzeczy. Pozostaje mi wierzyć wielkim
kolegom, że u nich były fajniejsze znale­
ziska. Dziedzictwo niemieckie rzeczy­
wiście jest silnie obecne w Gdańsku, ale
nie można zapominać, że miasto two­
rzyli też Holendrzy, Anglicy, Szkoci, Ży­
dzi, Polacy, Kaszubi i Bóg wie, kto jesz­
cze. Osobiście odnosiłbym się raczej do
dzie­dzictwa hanzeatyckiego, tym bar­
dziej, że moment, w którym Gdańsk
stał się częścią Prus, rozpoczął degra­
dację i upadek miasta. Gdańszczanie
wcale nie byli zadowoleni z takiego ob­
rotu spraw.
W „Złych zamiarach”, twoim ostat­
nim tomie poezji, pojawiają się postaci
związane z II wojną światową – mię­
dzy innymi komandor Ernst Linde­
mann, dowódca pancernika „Bis­
marck” i pułkownik Stanisław Dąbek,
dowódca sił broniących Gdyni podczas
kampanii wrześniowej. W twoich wier­
szach więcej ich łączy niż dzieli.
Ludzi stojących w obliczu ostatecz­
nych wyborów zawsze więcej łączy, niż
dzieli. Z perspektywy czasu ostateczne
wybory są niepokojąco intrygujące. Stąd
teksty o Lindemannie, Dąbku, Ragini­
sie, córeczce Himmlera, Gudrun, czy
jak w „Jasnym i Pełnym” o ORP „Orzeł”.
Uwielbiam wynajdywać takie przykłady
i przetwarzać je poetycko. Poeci po­
winni grzebać w zbiorowej niepamięci
i przywracać zapomniane do życia.
Dziękuję za rozmowę. WYWIAD
Szczupły, czterdziestowierszowy za­
ledwie tomik poetycki Wojciecha Bo­
rosa, zatytułowany cokolwiek preten­
sjonalnie Złe zamiary, o okładce balan­
sującej na granicy artystycznego aktu
i miękkiej pornografii, przy pierwszym
czytaniu – nie będę ukrywać – raczej
mnie zniechęcił. Poeta/podmiot lirycz­
ny (pozwalam sobie zrównać te katego­
rie, jako że tomik przybiera postać swo­
istego pamiętnika) zdaje się nie móc
zdecydować, kim jest: czy wzorowym
mężem i ojcem, czy też jest „niezabija­
ny/po siedmiu piwach”. Chłodny obser­
wator świata zewnętrznego przemienia
się to w komentatora wydarzeń histo­
rycznych, to w bohatera narodowej hi­
storii, to w kobietę, we własną córkę,
dobrze przy tym bawiąc się nawiązania­
mi literacko-kulturalnymi od Sasa do
Lasa (czy raczej od Różewicza do Twin
Peaks), licząc na to, że czytelnik z uśmie­
chem będzie mu w tych intertekstual­
nych zabawach towarzyszył, albo że
ukorzy się przed oczytaniem autora.
Po zawrocie głowy spowodowanym
wielością wcieleń i tematów przychodzi
jednak refleksja. Mamy przecież do czy­
nienia z poetą dojrzałym, a nie z nie­
opierzonym debiutantem, którego przy­
słowiowe młodzieńcze pióro z lekkością
opisuje każdy, dowolnie skomplikowany
i kontrowersyjny temat. Wojciech Boros
jest poetą na tyle wytrawnym, że przy­
puszczać należy, iż chaos tematyczny
nie wynika z braku pomysłu na zwarty
tomik, ale jest zamierzonym chwytem
poetyckim. Wielość spojrzeń na świat
została prawdopodobnie podyktowana
codziennym doświadczeniem, tym, że
tak naprawdę nie obserwujemy świata
nigdy z jednej perspektywy, lecz wciela­
my się lub jesteśmy wcielani w przeróż­
ne role. Wiersz pisany z punktu widze­
nia trzylatki (*** Mam prawie trzy lata
i dwa imiona) jest nie tylko poetycką za­
bawką, ale próbą spojrzenia na siebie
także od zewnątrz; zrozumienia siebie
poprzez ogląd innych.
Trudno powiedzieć, by którykolwiek
z tematów poruszanych przez autora
zniewalał swą oryginalnością. Moder­
nistycznie chciałoby się westchnąć, że
„wszystko już było”, ale postmoder­
nistycznie trzeba się z tym pogodzić.
A jednak Boros potrafi zaskoczyć.
Wśród pamiętnikowych wyznań i opi­
sów świata, jednym z bardziej nieocze­
kiwanych wątków przewijających się
przez tomik jest temat II wojny świato­
Dobre zamiary
O Złych zamiarach Wojciecha Borosa
Katarzyna Bielawna
doktorantka na Wydziale Filologicznym Uniwersytetu Szczecińskiego
Obraz poety kreowany w wierszach Borosa jest
autoironiczny i autokreacyjny, przywodzący na myśl inne
poetyckie autoportrety, choćby Świetlickiego czy Wojaczka.
wej. Bohaterami/podmiotami wierszy
są odbierający sobie życie pułkownik
Dąbek, oczekujący na zatonięcie swego
okrętu dowódca „Bismarcka” Ernst Lin­
demann, wydający ostatnie rozkazy
(przed popełnieniem samobójstwa) ka­
pitan Raginis, zbierający kwiaty Hein­
rich Himmler. Sięgając po tematykę wo­
jenną, która – mimo upływu znacznej
ilości czasu – wciąż jest tematyką duże­
go kalibru, poeta postarał się, by nazwi­
ska, które zwykle są dla nas tylko hasła­
mi wywoławczymi dla pewnych patrio­
tycznych wydarzeń, nabrały ludzkich
rysów. Dlatego pokazał swych bohate­
rów w tych momentach życia, w których
ujawnia się ich człowieczeństwo, w któ­
rych te wielkie postaci historyczne jak­
by rozłamują się na pół, gdy bo­haterowie
mają niezbyt bohaterskie, bo prywatne
myśli – o żonie, o córeczce. Historyczni
herosi (czy to pozytywni, czy negatyw­
ni, bo trudno wszak Himmlera zaliczyć
do grona zasłużonych) są dla Borosa
ludźmi, ale AŻ ludźmi, gdyż z ich czło­
wieczeństwa wynikły jednak wiekopo­
mne wydarzenia (na które i my mamy
szansę, co podkreśla poeta w Krótkim
wierszu historycznym). Dzięki przyjęciu
tej humanistycznej perspektywy, wojna
w widzeniu Borosa przestaje być odreal­
nioną sprawą dotykającą mitycznych
„milionów ludzi” czy „narodów”, a staje
się sprawą jakoś niepokojąco bliską i ta­
ką naszą, ludzką; czytelnik może do­
strzec w niej nie tyle coś realnego, na
wyciągnięcie ręki, ale właśnie rzecz nie­
uchwytną, a jednak dotykającą.
Bo być może – wbrew moim pierwot­
nym wrażeniom – z wierszy tych wcale
nie przemawia do nas tłum ludzi prze­
różnych, lecz jedna osoba, bo przecież
(jak mówi do nas sam poeta) „choćbyś
próbował ukryć się (…)/ wystajesz
z wiersza kochasiu”. Wobec tego i żona,
i Lindemann także są autorem, a autor
nimi. Bo wydaje się, że – mimo całej
nowoczesności formy i treści wierszy –
poeta nadal hołduje credo renesansu, że
„człowiekiem jestem” i że to bycie czło­
wiekiem wyraża się w wielości doświad­
czeń. Na dodatek, doświadczeń często
przypadkowych. W wierszu My Way
poeta, zdecydowanie chcący być Złym
– mającym tytułowe złe zamiary – przy­
padkiem „wdeptuje” w dobro, co oczy­
wiście psuje jego plan na życie, ale
z drugiej strony jest paradoksalnym
ocaleniem. Zresztą obraz poety kreowa­
ny w wierszach Borosa jest autoironicz­
ny i autokreacyjny, przywodzący na
myśl inne poetyckie autoportrety, choć­
by Świetlickiego czy Wojaczka. Ten za­
bieg ukrywania się za wieloma twarza­
mi/maskami i jednocześnie samoświa­
domość autora powodują, że czytelnik
może poważnie zastanowić się nad swo­
im własnym byciem i tożsamością.
Ostatecznie doszłam do wniosku: so­
lidna poetycka produkcja. Można się,
oczywiście, spierać, że te wszystkie
chwyty już znamy w wykonaniu innych
poetów, że awangardowy styl pisania
Borosa stał się już dla poetów klasycz­
nym i nie robi takiego wrażenia, jakie
w zamierzeniu powinien… I takie za­
rzuty nie byłyby zwykłym czepianiem
się, bo wszak do zadań poezji nie należy
wyważanie otwartych drzwi. Ale w koń­
cu przecież tomik daje do myślenia,
każdy wiersz (a zwłaszcza ostatni) jest
dla czytelnika niespodzianką, bo nie
wiadomo nigdy, czego po poecie się
spodziewać. A to się w poezji przede
wszystkim liczy.
Wojciech Boros: Złe zamiary, Gdańskie Towarzystwo Przyjaciół Sztuki, Gdańsk 2008 maj/czerwiec 2009 • nr 3
NOWA PODSTAWA PROGRAMOWA
Nowa edukacja
wczesnoszkolna
Ewa Mrówka, nauczyciel konsultant ds. kształcenia elementarnego ZCDN
Maria Twardowska
wicedyrektor ds. doskonalenia nauczycieli i informacji pedagogicznej ZCDN
Od września 2009 roku nauczyciele klas pierwszych szkół
podstawowych będą realizowali nową podstawę programową
kształcenia ogólnego. Powstanie tego dokumentu wiązało się,
między innymi, z planami Ministerstwa Edukacji Narodowej
dotyczącymi obniżenia wieku obowiązku szkolnego. Dziś już
wiadomo, że obowiązek ten wejdzie w życie dopiero w 2012 roku.
Zatem należy przypuszczać, że od nowego roku szkolnego
do klasy pierwszej uczęszczać będą przede wszystkim dzieci
w wieku lat siedmiu i nieznaczna grupa dzieci w wieku lat sześciu.
Czym skutkuje taka sytuacja? W no­
wej podstawie programowej edukacja
wczesnoszkolna opisana jest poprzez
wykaz wiadomości i umiejętności ucz­
nia kończącego klasę pierwszą i klasę
trzecią. Powodem wyodrębnienia klasy
pierwszej jest ciągłość procesu edukacji
przedszkolnej i wczesnoszkolnej, wyni­
kająca z możliwości rozwojowych dzie­
ci. Czy zawarty w podstawie zakres wie­
dzy i umiejętności, jakie ma posiąść
uczeń klasy pierwszej, a w konsekwencji
wydłużenie okresu wprowadzania liter,
zminimalizowanie treści wchodzących
w skład edukacji polonistycznej, mate­
matycznej, przyrodniczej i innych
przedmiotów, muszą skazać siedmiolat­
ka na powtarzanie „zerówki”? Na pew­
no nie! Nauczyciel po dokonaniu diag­
nozy swoich uczniów powinien podjąć
decyzję o poziomie kształcenia dostoso­
wanym do ich możliwości. Twórcy pod­
stawy programowej mówią wyraźnie, iż
znajdujące się w niej wymagania są
przewidziane na miarę dziecka prze­
ciętnie zdolnego. Nic zatem nie stoi na
przeszkodzie, aby podwyższyć wyma­
gania wobec swoich pierwszoklasistów.
Ponadto nauczyciele i uczniowie zyskują
dzięki temu czas np. na doskonalenie
umiejętności czytania, rozwijania za­
miłowania do czytelnictwa, myślenia
maj/czerwiec 2009 • nr 3
matematycznego czy rozumowania na­
ukowego.
W nowej podstawie programowej
dotyczącej pierwszego etapu edukacyj­
nego pojawia się dość istotna nowość –
funkcjonujące dotychczas „kształcenie
zintegrowane” zastępuje się pojęciem
„edukacja wczesnoszkolna”. Co to ozna­
cza w praktyce? Edukacja wczesno­
szkolna w dalszym ciągu powinna być
realizowana w formie kształcenia zinte­
growanego – szczególnie w pierwszej
i drugiej klasie. Dopuszcza się jednak
możliwość nauczania przedmiotowego
w klasie trzeciej z zachowaniem korela­
cji treści wszystkich obszarów eduka­
cyjnych, zgodnie z założeniem, iż pod­
stawowym zadaniem tego etapu naucza­
nia jest stopniowe i łagodne przeprowa­
dzenie dziecka z kształcenia całościo­
wego do nauczania przedmiotowego.
Na tym etapie uczniowie realizować bę­
dą następujące zajęcia obowiązkowe:
edukację polonistyczną, muzyczną, pla­
styczną, społeczną, przyrodniczą, mate­
matyczną oraz zajęcia komputerowe
i techniczne, wychowanie fizyczne i ję­
zyk obcy. Wszystkie te zajęcia powierza
się jednemu nauczycielowi, ale jest przy­
zwolenie na wyodrębnienie z kształce­
nia zintegrowanego takich przedmiotów,
jak: muzyka, plastyka, zajęcia kompute­
rowe, wychowanie fizyczne, język ob­cy,
i realizowanie ich przez specjalistów po­
siadających odpowiednie kwalifikacje.
Ustawodawca określił dla tych ob­
szarów liczbę przewidzianych do reali­
zacji godzin w trzyletnim cyklu kształ­
cenia. Wszystkie decyzje dotyczące or­
ganizacji zajęć w klasach I–III podejmu­
je jednak dyrektor wraz z nauczyciela­
mi. Najbardziej optymalnym rozwiąza­
niem wydaje się wprowadzenie specjali­
stów, czyli nauczycieli muzyki, plastyki,
informatyki, dopiero w klasie trzeciej.
Coraz więcej nauczycieli wczesnej edu­
kacji zdobywa uprawnienia do nauki
języka obcego, co umożliwia nauczanie
tego przedmiotu w formie zintegrowa­
nej. Zajęcia komputerowe również nie
muszą być prowadzone przez specjali­
stę. Jeśli nauczyciel kształcenia zinte­
growanego posiada wystarczające umie­
jętności, aby zrealizować wymagania
zawarte w podstawie programowej, ist­
nieją zalecenia, aby zajęcia te włączył
w swój czas zajęć – najlepiej w pracowni
komputerowej. Należy pamiętać, iż
przygotowanie uczniów do życia w spo­
łeczeństwie informacyjnym jest jednym
z ważniejszych zadań szkoły. Nauczy­
ciele edukacji wczesnoszkolnej są rów­
nież przygotowani do prowadzenia za­
jęć z wychowania fizycznego. Planując
zajęcia ruchowe w systemie nauczania
zintegrowanego, nie powinni jednak
traktować ich jako krótkich 10- czy 15minutowych fragmentów tematycznych,
lecz jako metodycznie przygotowaną
jednostkę lekcyjną, w celu pełnej reali­
zacji treści programowych.
W wielu publikacjach pedagogicznych
i metodycznych słyszy się krytyczne
głosy odnośnie sposobu nauczania ma­
tematyki w młodszych klasach. Eduka­
cja matematyczna, która ze względu na
swój liniowy charakter jest trudna do
integrowania z innymi treściami, może
być wyodrębniona jako samodzielny
przedmiot przy zachowaniu integracji
organizacyjnej, co oznacza, że należy ją
trafnie wkomponować w dzień nauki.
Niezwykle istotny wydaje się zapis
dotyczący realizacji zajęć z edukacji
przyrodniczej. Według twórców pod­
stawy powinna ona być, w miarę możli­
wości, realizowana w naturalnym śro­
dowisku i w oparciu o poznawanie róż­
nych ekosystemów, a nie wyłącznie na
podstawie pakietów edukacyjnych i in­
nych tego rodzaju źródeł. Eksperymen­
ty, doświadczenia, obserwacje przyrod­
REFLEKSJE
nicze, hodowla roślin i zwierząt – to
podstawowe formy i metody pracy
z dziećmi, których stosowanie pozwoli
na pełną realizację wymagań zawartych
w podstawie programowej.
Doceniając rolę edukacji zdrowotnej,
autorzy podstawy programowej treści
z tego zakresu umieścili w wielu obsza­
rach kształcenia, np. w obszarze wycho­
wania fizycznego, edukacji przyrodni­
czej i społecznej. Sugerują również, aby
realizować te zajęcia z udziałem specja­
listów z zakresu dietetyki, zdrowia publi­
cznego, udzielania pierwszej pomocy itp.
Duże kontrowersje wśród nauczycieli
budzi zapis dotyczący warunków i spo­
sobu realizacji zajęć w młodszych kla­
sach, związany z zagospodarowaniem
przestrzeni klasowej. Zakłada się, że
w salach lekcyjnych powinny być wyod­
rębnione dwie części: edukacyjna i re­
kreacyjna, wyposażone w pomoce dy­
daktyczne, sprzęt audiowizualny, kom­
putery z dostępem do internetu, kąciki
tematyczne i biblioteczkę. Pierwsze ze­
tknięcie się dziecka (szczególnie sześcio­
letniego) ze szkołą ma bowiem istotne
znaczenie wychowawcze i motywacyjne.
Wielu psychologów podkreśla, że do­
świadczenia z tego okresu edukacji wpły­
wają na przyszłą postawę dziecka wobec
pracy, ludzi, własnej osoby oraz na sto­
sunek do osiągnięć i poziom aspiracji.
Stąd tak ważne jest, aby były one pozy­
tywne. Wyczulenie na potrzeby dzieci
i ich realizowanie powinno stać się waż­
nym zadaniem nie tylko dyrektorów,
nauczycieli, ale również samorządów
lokalnych oraz pracowników nadzoru
pedagogicznego, bowiem od ich aktyw­
ności zależeć będzie, czy polskie szkoły
staną się przyjazne dla ucznia.
Bez względu na to, jakie rozwiązania
organizacyjne podejmie szkoła, jakimi
środkami dydaktycznymi będzie dyspo­
nować, wszystkich na tym etapie eduka­
cyjnym obowiązuje: realiza­cja progra­
mu nauczania skoncentrowanego na
dziecku oraz na jego indywidualnym
tempie rozwoju, rozwijanie pre­dys­po­
zycji i zdolności dziecka, kształtowanie
u dziecka pozytywnego stosunku do
nauki, zapewnienie dziecku przyjaznych
warunków do nauki i zabawy, rozwi­
janie ekspresji plastycznej, muzycznej
i ruchowej, aktywności badawczej oraz
działalności twórczej, a także respekto­
wanie trójpodmiotowości oddziaływań
wychowawczych i kształcących: uczeń
– szkoła – dom rodzinny. Wirtualnie i realnie?
Przegląd czasopism kulturalnych
Bernadetta Darska, krytyczka literacka, redaktor naczelna „Portretu”
Zderzenie czasopism kulturalnych ukazujących się w wersji
tradycyjnej, a więc papierowej, z czasopismami, które
wydawane są w internecie nie jest zestawieniem przypadkowym.
O ile po roku 1989 boom związany z czasopiśmiennictwem
kulturalnym dotyczył powstawania nowych tytułów,
o tyle pod koniec pierwszej dekady XXI wieku można mówić
o zdecydowanym zwrocie w kierunku mediów elektronicznych.
Redaktorzy pism zdają się mieć świa­
domość, iż współczesny odbiorca słowa
pisanego, niezależnie od tego, jak bar­
dzo jest wyedukowany, za medium pod­
stawowe uważa internet. Nie chodzi,
oczywiście, o zamykanie się na inne ro­
dzaje przekazu, ale przede wszystkim
o dostępność i szybkość zdobywania in­
formacji. Szukając tytułu, autora, kon­
kretnego tekstu i wielu innych niezbęd­
nych wiadomości, korzystamy z wyszu­
kiwarki, dzięki której nasz dostęp do
danych ulega powiększeniu, a my wie­
my, gdzie znaleźć to, co jest przedmio­
tem naszego zainteresowania. Stawiając
obok siebie publikowanie na papierze
i w internecie, mam więc raczej na my­
śli uzupełnianie się, dopowiedzenie, ot­
wieranie na nowe, istotne tropy, a nie
przeciwstawienie dążące do hierarchi­
zacji. Zwłaszcza że teksty znajdujące się
w sieci traktowane są obecnie dużo bar­
dziej pozytywnie niż jeszcze kilka lat
temu. Ten, kto poszukując danego tytu­
łu, trafi na profesjonalnie przygotowaną
stronę internetową, na której ciągle coś
się dzieje, informacje są uaktualniane,
pojawiają się nowe teksty i zapowiedzi
tego, co dane pismo planuje, prawdopo­
dobnie sięgnie po wersję drukowaną
czasopisma, nie rezygnując z wpisywa­
nia jego adresu www i śledzenia na bie­
żąco tego, co w internecie się pojawia.
Podobnie czytelnik, który trafi na dobre
wydanie papierowe, prawdopodobnie
zajrzy także do internetu i – jeśli tytuł
znajdzie jego uznanie – będzie śledził
dalsze poczynania pisma. Nie dziwi
więc fakt, iż większość najbardziej zna­
nych tytułów dba również o zaistnienie
w świecie wirtualnym, proponując czy­
telnikom serwisy informujące o wyda­
rzeniach z czasopismem powiązanych,
alternatywne wydania online, fotore­
lacje ze spotkań, zapowiedzi i nowości
wydawnicze, wypisy z recenzji lub wer­
sje statyczne, dokumentujące jedynie
fakt ukazania się kolejnego numeru
oraz jego spis treści.
Istotną bazą informacji dla tych, któ­
rzy nie tylko interesują się czasopi­
śmiennictwem kulturalnym, ale kulturą
w ogóle, jest Witryna Czasopism, istnie­
jąca od 1999 roku. Projekt kierowany
przez Konrada Cezarego Kędera (naczel­
nego „FA-artu”) to nie tylko zgromadze­
nie w jednym miejscu tytułów pogru­
powanych tematycznie, ale też archiwi­
zowanie spisów treści oraz okładek ko­
lejnych numerów. Czytelnik znajdzie tu
czasopisma ciągle się ukazujące oraz te,
których wydawania zaprzestano. Poza
tym w wychodzącej dwa razy w miesią­
cu „Gazecie Witryny Czasopism” moż­
na przeczytać recenzje wybranych tytu­
łów, felietony dotyczące życia kultural­
nego, a także przedruki tekstów. Witry­
na Czasopism to zatem nie tylko miej­
sce, w którym archiwizowane jest cza­
sopiśmiennictwo kulturalne, ale też
przestrzeń umożliwiająca wymianę opi­
nii, dyskusję, wyrażanie własnego zda­
nia. Wyraźnie dostrzegalny jest charak­
ter popularyzatorski tekstów. Poza tym
trzeba zaznaczyć pionierski wydźwięk
idei przyświecającej powstaniu portalu.
maj/czerwiec 2009 • nr 3
REFLEKSJE
Cezary Konrad Kęder jako jeden z pierw­
szych dostrzegł możliwości tkwiące
w internecie i korzyści dla kultury wy­
nikające z obecności w świecie wirtu­
alnym. Dzisiaj Witryna Czasopism sta­
nowi główne źródło informacji i jedno
z czołowych mediów dotyczących cza­
sopiśmiennictwa kulturalnego.
Naczelny „FA-artu” jest nie tylko po­
mysłodawcą opisywanego wyżej projek­
tu, ale też twórcą miesięcznika ukazują­
cego się w wersji sieciowej. Katowickie
pismo wydawane jako papierowy kwar­
talnik i – równolegle – jako internetowy
miesięcznik stanowiło, co widać z per­
spektywy czasu, zapowiedź tego, co
obserwujemy współcześnie. „FA-art”
w formie internetowej ukazywał się
od maja 1998 do grudnia 2006 roku.
W okresie tym opublikowano w sieci
sto wydań. Zwykle część materiałów
z internetu była później przedrukowy­
wana w kwartalniku (np. felietony).
Wydania internetowe prowadziły
przez pewien czas także katowickie
„Opcje” i krakowski „Ha!art”. Niestety,
w przypadku obu tytułów ich aktualne
strony nie posiadają odnośnika do ma­
teriałów archiwalnych.
O ile „FA-art”, przygotowując wyda­
nia papierowe, często korzystał z mate­
riałów publikowanych wcześniej w in­
ternecie, o tyle poznańskie czasopismo
„Pro arte” (dwutygodnik, ostatnio nie­
regularnik) czy olsztyński „Portret”
(miesięcznik) dodatkowo proponują
czytelnikom teksty, które ukazują się
tylko w wersji online.
Większość redakcji czasopism lite­
rackich stara się informować o tym, co
dzieje się wokół pisma, jakie projekty są
realizowane, jak wyglądają plany wy­
dawnicze. Ostatnio strony internetowe
uaktualniły i odświeżyły np. ta­kie tytu­
ły, jak szczecińskie „Pogranicza”, po­
znański „Czas Kultury” czy krakowski
„Ha!art”. Niektóre z czasopism próbują
uatrakcyjniać własną obecność w sieci,
publikując nie tylko informacje o wyda­
rzeniach, ale też wywiady, które można
odsłuchać lub/i obejrzeć, fo­torelacje
z organizowanych imprez kulturalnych,
uruchamiane są fora dyskusyjne, umoż­
liwia się czytelnikom komentowanie
wpisów, zamieszczane są ruchome ba­
nery reklamujące publikacje lub akcje
promocyjne. Takie formy znajdziemy
na stronach internetowych „Krytyki
Politycznej”, „Ha!artu”, „Portretu”, „Pro
arte”, „FA-artu” czy „Frondy”.
10
maj/czerwiec 2009 • nr 3
Warto w tym miejscu wspomnieć, że
internet umożliwia zachowanie cyklicz­
ności przy stosunkowo niskim zaanga­
żowaniu finansowym. Jednocześnie jest
ważnym elementem promocji wydarzeń
i wydawnictw ukazujących się w formie
papierowej. Wydaje się również szansą
na przetrwanie dla tych pism, które bo­
rykają się z problemami finansowymi
lub logistycznymi. Kto wie, czy takie
tytuły, jak np. „Kartki”, „Megalopolis”,
„Nowy Wiek”, „Secesja”, nie przetrwa­
łyby, gdyby zdecydowały się na wyko­
rzystanie możliwości tkwiących w in­
ternecie.
z częściej popełnianych błędów. Przy­
czynia się bowiem do zmniejszenia ilo­
ści wejść i powoduje, że strona tak na­
prawdę zamiera. Jeśli nic na niej się nie
dzieje, wpisy nie są aktualizowane, czytel­
nik szybko rezygnuje z jej odwiedzania.
Warto zauważyć, że w przypadku
wydań internetowych można mówić nie
tylko o zachowaniu cykliczności, ale też
o zwiększeniu częstotliwości ukazywa­
nia. To w sieci możemy spotkać dwuty­
godniki, miesięczniki, czy serwisy aktu­
alizowane prawie codziennie. Wersje
papierowe zwykle ukazują się rzadziej.
Miesięczniki to głównie czasopisma pa­
Mimo wielu niewątpliwych zalet
i ułatwień, przygotowywanie publikacji
internetowej wymaga dużo pracy re­
dakcyjnej, zaangażowania, systematycz­
ności i determinacji. Pozytywnym przy­
kładem rozwoju i umacniania pozycji
na rynku czasopism kulturalnych jest
przypadek internetowego dwutygodni­
ka „artPapier”. Katowickie pismo jest
obecnie jednym z bardziej opiniotwór­
czych tytułów, ukazuje się terminowo
co dwa tygodnie, proponuje czytelni­
kom profesjonalny przegląd tego, co
w różnych dziedzinach kultury najcie­
kawsze. Zupełnie inaczej prezentuje się
np. sytuacja takich tytułów jak „UNI­
GENDER” czy „Interalia”. Pisma te,
choć zapowiadały swoją silną obecność
w sieci oraz zachowanie cykliczności
pojawiania się, okazały się – póki co –
efemerydami. Ich częstotliwość wyda­
wania trudno nawet określić mianem
nieregularnika. Brak systematyczności
jest w przypadku internetu jednym
tronackie, stale dotowane przez Mini­
sterstwo Kultury i Dziedzictwa Narodo­
wego (np. „Twórczość”, „Nowe Książki”,
„Dialog”). Nie ma nazbyt wiele dwu­
miesięczników (np. „Pogranicza”, „Czas
Kultury”, „Dekada Literacka”), więk­
szość tytułów to kwartalniki (np. „FAart”, „Opcje”, „Zadra”) czy nieregular­
niki (np. „Rita Baum”). Mimo etykiety
sugerującej, jak często numery pisma są
wydawane, zwykle mamy do czynienia
z dużymi opóźnieniami. Jest to efekt
problemów finansowych oraz opiesza­
łości, którą wykazują różne instytucje
w przekazywaniu dotacji. Pisma próbu­
ją nadrabiać czas w bardzo różny spo­
sób. Zwykle czytelnik otrzymuje nume­
ry podwójne – np. zarówno w 2007, jak
i w 2008 roku ukazały się po dwa nume­
ry „Zadry”, będącej kwartalnikiem.
W 2001 roku wydano sześć numerów
podwójnych „Dekady Literackiej”, na­
ówczas miesięcznika. „Studium”, które
w 2008 roku przestało się ukazywać,
REFLEKSJE
bardzo często proponowało czytelni­
kom numery podwójne, a nawet potrój­
ne. Zdarza się też, że pisma rezygnują
z walki z czasem i zaczynają ukazywać
się rzadziej, np. „Opcje” z dwumiesięcz­
nika stały się kwartalnikiem, „Dekada
Literacka” ewoluowała od tygodnika,
przez dwutygodnik, miesięcznik do
dwumiesięcznika.
O ile w internecie dostrzegalne są
próby uatrakcyjnienia przekazu, o tyle
w przypadku papieru tradycja ma się
dość dobrze. Wiele tytułów pozostaje
przy tej samej szacie graficznej, traktu­
jąc jej szablonowość jako znak rozpo­
tów komercyjnych, jeśli już – choć jest
to rzadkość – są to zapowiedzi wydaw­
nictw lub wydarzeń artystycznych (np.
„Czas Kultury”, „Lampa”, „Zadra”).
Niektóre tytuły proponują czytelnikom
numery ofoliowane, gdyż dodatkiem
do pisma jest np. tomik poetycki (np.
„RED”, „Opcje”, „Topos”). Część z cza­
sopism prowadzi także szerszą działal­
ność wydawniczą, sygnując nazwą pis­
ma serie książkowe. Warto w tym miej­
scu wymienić, „Ha!art”, „Krytykę Poli­
tyczną”, „Portret”, „Frazę”, „Topos”,
„Ritę Baum” oraz nieistniejące już „Stu­
dium”.
znawczy (np. „Twórczość”, „Nowe Książ­
ki”, „Kresy”, „Fraza”). Inne stawiają na
rozpoznawalną kreskę (np. okładki
„Lampy”, „Czasu Kultury” czy „Krytyki
Politycznej”) lub eksperymentowanie
z formą (np. „Portret”, którego jeden
z numerów był modlitewnikiem, a inny
zeszytem). Zdarzają się jednak też takie
sytuacje, że tytuły bardzo przywiązane
do stałego projektu graficznego decy­
dują się na odświeżenie formuły (np.
„Znak”, „Więź”). „FA-art” prezentuje
np. w kolejnych wydaniach prace współ­
czesnych artystów, które znajdują się
zarówno na okładce, jak i wewnątrz nu­
meru. W czasopismach kulturalnych
dominują barwy czarno-białe. Kolor
znajduje się zwykle jedynie na okładce.
Zdarza się również kolorowa wkładka
z pracami artysty, rodzaj galerii poleca­
nej przez dany tytuł (np. „Opcje”, „Rita
Baum”). W „Lampie” z kolei natkniemy
się na komiks. W czasopismach kultu­
ralnych nie znajdziemy reklam produk­
Internet umożliwia dotarcie do więk­
szej liczby czytelników. Nie tylko dzięki
informowaniu, archiwizowaniu, doku­
mentowaniu życia literackiego, ale także
poprzez możliwość zakupu pisma w sie­
ci. Ponieważ nadal podstawowym miej­
scem, w którym możemy nabyć pisma
kulturalne, są salony EMPiK-u, internet
ułatwia nabycie tytułu tym osobom,
które mieszkają w mniejszych miejsco­
wościach lub tym, którzy co prawda
mogą odwiedzić EMPiK, ale oferta
miejscowego salonu jest ograniczona
(nie w każdym salonie dany tytuł jest
dostępny).
Jak zatem wygląda stan czasopi­
śmiennictwa kulturalnego w 2009 roku?
Co można powiedzieć o pismach kultu­
ralnych w czasie, kiedy ogłaszany po
1989 roku „zanik centrali” (za Januszem
Sławińskim) zastąpiono „powrotem
centrali” (za Przemysławem Czapliń­
skim)? Z pewnością trzeba zaakcento­
wać wzrost roli internetu oraz szanse na
przetrwanie wynikające z funkcjono­
wania w sieci. Redakcjom czasopism
jest jednak coraz trudniej utrzymać się
na rynku. Heroiczne borykanie się
z problemami finansowymi trwać bę­
dzie do czasu; w pewnym momencie
zaczniemy odnotowywać znikanie ko­
lejnych tytułów. Niestety, nie działa to
w drugą stronę – nowych czasopism po­
wstaje bardzo mało. Z pewnością warto
tu wskazać np. krakowskie „Fragile” czy
katowickie „Re:presje”. O ile w latach
dziewięćdziesiątych mocno akcentowa­
no młodoliterackość niektórych tytułów
(np. „Ha!art”, „Portret” czy „Studium”),
o tyle teraz bardzo mało inicjatyw syg­
nowanych jest przez ludzi młodych. Nie
twierdzę, oczywiście, że studenci w ogó­
le się nie angażują. Mam raczej na myśli
niechęć do akcentowania młodego wie­
ku i wynikających z tego tropów – po­
tencjalnego buntu w stosunku do „sta­
rych”, kontestowania rzeczywistości,
proponowania tego, co określane jest
jako „nowe”. Obecnie właściwie nie ma
czasopism młodoliterackich, są jedynie
pisma po prostu literackie. Warto za­
uważyć silną pozycję tytułów zoriento­
wanych społeczno-politycznie, zwłasz­
cza deklarujących się jako środowiska
lewicowe – np. „Krytyka Polityczna”,
„Bez dogmatu”, „Recykling Idei”. Cie­
kawe wnioski można też wysnuć, przy­
glądając się dodatkom do prasy wyso­
konakładowej, określanym jako kultu­
ralne. Szczególnie istotne byłoby przyj­
rzenie się „Kulturze”, ukazującej się ra­
zem z piątkowym wydaniem „Dzienni­
ka”. Można by spróbować ją porównać
np. z „Ex Librisem”, pamiętnym dodat­
kiem do „Życia Warszawy”. Można by
wreszcie zapytać, komu tak naprawdę
czasopisma kulturalne są potrzebne, kto
jest ich czytelnikiem i kto jest ich twór­
cą? Z pewnością okazałoby się, że pozy­
cja bycia na marginesie, bycia wyklu­
czonym i nieistotnym nie jest sytuacją
komfortową. Tyle że nie o komfort tutaj
chodzi. I nie o walkę z popkulturą. Ra­
czej o zachowanie przestrzeni otwartej
na dyskusję, na wymianę poglądów, na
przeżywanie i tworzenie kultury. O pod­
trzymanie aktywności społeczeństwa
obywatelskiego (nie zapominajmy, że wy­
dawcami czasopism kulturalnych są zwy­
kle organizacje pozarządowe). O wiarę,
że na dłuższą metę pozorna nieistotność
odsłoni swoją ważność. A wtedy zarów­
no obecność w internecie, jak i na pa­
pierze okaże się tym, co warto ocalić. maj/czerwiec 2009 • nr 3
11
REFLEKSJE
Lektury
a sprawa polska
Anna Kondracka-Zielińska
I Liceum Ogólnokształcące im. Marii Skłodowskiej-Curie w Szczecinie
W trakcie obecnego roku szkolnego można się było
dowiedzieć z mediów i na nielicznych w Szczecinie warsztatach
dla polonistów licealnych, że w niedługim czasie grozi
nam kolejna zmiana. Tym razem skróceniu miałaby ulec lista
lektur obowiązkowych, w tym wypadku czytanych
w całości, z dodatkową propozycją listy lektur „do wyboru”
(te mogłyby być czytane we fragmentach). Czy to dobrze?
Lista lektur spędza sen z powiek na­
uczycielom języka polskiego, szczegól­
nie w liceach (bo matura…). Główną
tego przyczyną są wprowadzane co ro­
ku zmiany – a to odnoszące się do obec­
ności lub braku pewnych książek w spi­
sie, a to proponujące odmienne nazew­
nictwo (kształcenie w zakresie podsta­
wowym/rozszerzonym – Rozporządze­
nie z 2006 i 2007; lektura obowiązkowa/
przykładowa – Rozporządzenie z 2008).
Jako polonistka z kilkunastoletnim
doświadczeniem, a zatem zaczynająca
swą pracę jeszcze w tzw. starym liceum,
mam możliwość porównania nowej li­
sty lektur do tej sprzed kilku lat. To po­
równanie powinnam jednak zacząć od
tego, że w „starym” liceum mieliśmy do
dyspozycji cztery lata, w ciągu których
udawało się nie tylko zrealizować pro­
gram, ale jeszcze poświęcić nieco czasu
na szeroko pojętą „edukację kulturalną”
(wyjścia do kin, teatrów, muzeów) czy
też powtórki materiału (głównie drugi
semestr ówczesnej klasy IV). Pozwolę
sobie przeanalizować Rozporządzenie
MEN-u podpisane 29 sierpnia 2008 ro­
ku, w którym znalazły się lektury za­
proponowane dla liceum. Z literatury
polskiej znajdziemy tam (w kształceniu
podstawowym): Bogurodzicę w kontek­
ście poezji średniowiecznej; w wyborze
– pieśni i treny J. Kochanowskiego, poe­
zję baroku, satyry i listy I. Krasickiego;
Pana Tadeusza i 3 cz. Dziadów A. Mi­
12
maj/czerwiec 2009 • nr 3
ckiewicza; wybrane – sceny z dramatów
romantycznych J. Słowackiego i Z. Kra­
sińskiego, poezje romantyczne (A. Mi­
ckiewicz, J. Słowacki, C.K. Norwid).
Znajdziemy tam również: Lalkę B. Pru­
sa, fragmenty Nad Niemnem E. Orzesz­
kowej, nowele pozytywistyczne, wybra­
ną powieść pozytywistyczną H. Sien­
kiewicza, Wesele S. Wyspiańskiego,
Chłopów W.S. Reymonta (na szczęście
jedynie t. 1.), Ludzi bezdomnych i Przed­
wiośnie S. Żeromskiego, fragmenty pro­
zy W. Gombrowicza oraz wybrane –
utwory prozy XX wieku (Z. Nałkowskiej
i M. Dąbrowskiej), dramat z XX wieku
(S. Mrożka i T. Różewicza), opowiada­
nia T. Borowskiego, Inny świat G. Her­
linga-Grudzińskiego, wybór poezji XX
wieku (B. Leśmian, L. Staff, J. Tuwim,
M. Pawlikowska-Jasnorzewska, Cz. Mi­
łosz, K.K. Baczyński, T. Różewicz,
Z. Herbert, M. Białoszewski, S. Barań­
czak, W. Szymborska, ks. J. Twardow­
ski), wybrane fragmenty prozy doku­
mentalnej. W zakresie literatury po­
wszechnej mamy do omówienia wybra­
ny dramat starożytnej Grecji, pieśni
Horacego, wybrany dramat W. Szekspi­
ra, komedię Moliera, Cierpienia mło­
dego Wertera J.W. Goethego, a także
wybraną powieść XIX wieku, utwór
J. Conrada i powieść XX wieku.
W jaki sposób dokonać wyboru teks­
tów, które z nich omówić? Pomocą mo­
że być wykaz lektur nazwanych „przy­
kładowymi”, dzięki którym uściślono,
że np. wybrany dramat J. Słowackiego
i Z. Krasińskiego mamy rozumieć kon­
kretnie jako Kordiana i Nie-boską ko­
medię. Jednak małe zamieszanie wpro­
wadzają propozycje, takie jak: Przestrogi
dla Polski S. Staszica (fragm.), Noce
i dnie M. Dąbrowskiej, wybrane opo­
wiadania B. Schulza ze Sklepów cyna­
monowych, Pożoga Z. Kossak-Szczu­
ckiej, Pamięć i tożsamość Jana Pawła II,
Zapiski więzienne kardynała S. Wyszyń­
skiego, Będziecie moimi świadkami ar­
cybiskupa K. Majdańskiego, Listy stare­
go diabła do młodego C.S. Lewisa czy
Zbrodnia i kara F. Dostojewskiego.
O kształceniu w zakresie rozszerzo­
nym w ogóle trudno mówić, gdyż oprócz
wymienionych powyżej należałoby
jeszcze zrealizować np. Cudzoziemkę
M. Kuncewiczowej, Szewców S.I. Witkie­
wicza, Proces F. Kafki, Mistrza i Małgo­
rzatę M. Bułhakowa, z uwzględnieniem
lektury przykładowej, jak: Pamiątki So­
plicy H. Rzewuskiego, Zasypie wszystko,
zawieje W. Odojewskiego, H. Malew­
skiej Sir Tomasz More odmawia…
Z poczucia obowiązku przypominam
jedynie, że na zapoznanie młodzieży
z tym „koncertem życzeń” mamy w li­
ceach aż/jedynie (niepotrzebne skreślić)
trzy lata, przy pięciu godzinach tygo­
dniowo, co w kl. I–II daje rocznie ok.
150 godzin przedmiotu, w kl. III mniej,
z racji końca edukacji już w kwietniu.
Przywołana tak szczegółowo lista lektur
jest jednocześnie w tym samym stopniu
ambitna (znajdziemy na niej pozycje
z klasyki rodzimej i obcej), co nierealna.
Pracując od 1995 roku w oświacie, nie
spotkałam nikogo – a dane mi było po­
znać i współpracować z naprawdę bar­
dzo dobrymi nauczycielkami – kto był­
by w stanie w pełni realizować zmienia­
jące się co roku zestawy lektur (warto
pamiętać, że przy tak przeładowanych
programach normą stało się przekłada­
nie niektórych lektur z kl. I do II lub z II
do III).
Gdy przeanalizować tematy prac pi­
semnych nowej matury, widać kolejną
prawidłowość – dominują w nich lektu­
ry z kl. II (romantyzm, pozytywizm,
Młoda Polska; sporadycznie z XX-lecia
międzywojennego, a zatem pierwszego
semestru kl. III). Co więcej, niektóre
lektury lubią „pojawiać się i znikać”; tak
było np. z Ferdydurke W. Gombrowicza,
Konradem Wallenrodem A. Mickiewi­
cza czy Lordem Jimem zamiast Jądra
REFLEKSJE
ciemności J. Conrada. Jako żart należy
chyba potraktować pomysł z omawia­
niem Robinsona Crusoe D. Defoe w lice­
um, gdy rezygnuje się, lub omawia jedy­
nie we fragmentach inne, bardziej „do­
rosłe” lektury (np. Cesarza R. Kapuściń­
skiego, Rok 1984 G. Orwella). Jak ośmie­
lamy się mniemać my, polonistki uczące
w liceach, nad listą lektur pochylają się
tęgie głowy – szkoda tylko, że w tych
spisach można znaleźć błędy rzeczowe
(jak np. imię poety i dramaturga Tadeu­
sza Różewicza, zmienione na „Stani­
sław”). Jest to jednak drobny problem
w porównaniu z naprawdę poważną
niedogodnością, jaką jest zbytnia czę­
stotliwość rozporządzeń (co roku nowe,
zatem dla każdej klasy I nieco inne, co
nie oznacza, że dla kl. II zmian się nie
wprowadza).
Gdy na początku obecnego roku
szkolnego do szkół dotarł komunikat
CKE, informujący o lekturach obowiąz­
kowych dla tegorocznych maturzystów,
zastanawiałam się, co właściwie powin­
no być dla przejmującego się swą pracą
polonisty ważniejsze: wskazówki CKE
czy MEN? Korzystniejsza dla praktyki
szkolnej okazuje się lista CKE, gdyż
zamieszcza zdecydowanie mniej lektur
i wymienia te rzeczywiście obowiązko­
we. Można przyjąć, że CKE z niej właś­
nie wybierze teksty, do których powoła­
ny zespół ułoży zadania maturalne czę­
ści pisemnej. Co zatem zrobić z rozpo­
rządzeniami MEN? Cierpliwie poczekać
do września na kolejne, które powinno
być lepsze niż dotychczasowe: krótsze/
dłuższe, mniej/bardziej ambitne (niepo­
trzebne znów skreślić).
W trakcie obecnego roku szkolnego
można się było dowiedzieć z mediów
i na nielicznych w Szczecinie warsztatach
dla polonistów licealnych, że w niedłu­
gim czasie grozi nam kolejna zmiana.
Tym razem skróceniu miałaby ulec lista
lektur obowiązkowych, w tym wypadku
czytanych w całości, z dodatkową pro­
pozycją listy lektur „do wyboru” (te mo­
głyby być czytane we fragmentach).
Rzeczony wybór zależałby całkowicie
od realizującego program nauczyciela.
Czas pokaże, jakie będą tego efekty.
W tym momencie roku szkolnego polo­
niści póki co walczą z oporną niekiedy
materią uczniowską o spełnienie wymo­
gów maturalnych (terminowe oddanie
bibliografii i konspektów do egzaminu
ustnego). „The rest is silence”, jak ma­
wiał ustami Hamleta Szekspir. Rzetelnie, bez uprzedzeń
Agnieszka Gruszczyńska, Zachodniopomorskie Centrum Doskonalenia Nauczycieli
Kultura popularna nie bywa zazwy­
czaj kojarzona z edukacją, co więcej,
oba pojęcia wydają się nawet być wobec
siebie rozłączne. Edukacja wszak, w po­
wszechnym mniemaniu, ma na celu
przygotować młodzież do odbioru teks­
tów uznawanych za kanoniczne, repre­
zentatywne dla kultury jak najbardziej
elitarnej.
„To pierwszy i najważniejszy krok, by
demona, jeśli ten w ogóle istnieje, zro­
zumieć i opanować” – pisze o kulturze
popularnej Bernadetta Darska w arty­
kule Podejrzliwie, bez uprzedzeń1. Tra­
westacja tytułu, na którą sobie pozwoli­
łam, jest nie tylko sygnałem nawiązania
do przemyśleń literaturoznawczyni, sta­
nowi również próbę przeniesienia pew­
nych idei badaczki na grunt praktyki
szkolnej. Należy wszak, jak radzi Darska,
„przyglądać się literaturze popularnej
z dużą podejrzliwością, by nie przegapić
po prostu literatury dobrej”2. W szkole zaś
powinno się czynić to w sposób jak naj­
bardziej rzetelny, by, napawając się sta­
łymi elementami kanonu, które w sensie
literackim bywają nie zawsze najbar­
dziej wartościowe, znaleźć czas na „po­
pularne”, co wcale nie znaczy gorsze.
Po co nam w ogóle pop?
Jak nie trudno dostrzec w podstawie
programowej kształcenia ogólnego dla
gimnazjów i szkół ponadgimnazjalnych,
których ukończenie umożliwia uzyska­
nie świadectwa dojrzałości po zdaniu
egzaminu maturalnego, kultura popu­
larna stanowi istotny element rozważań
na zajęciach z języka polskiego – zarówno
na III, jak i IV etapie edukacyjnym, lek­
cjach wiedzy o kulturze oraz godzinach
poświęconych zgłębianiu wiedzy z za­
kresu języka mniejszości narodowych.
Uczeń gimnazjum zobowiązany jest
do zapoznania się z tekstami kultury,
z zakresu literatury młodzieżowej i po­
pularnej, odpowiadającymi charaktery­
stycznej dla jego wieku wrażliwości.
Powinien również poznać wyznaczniki
gatunkowe literatury popularnej oraz
umieć odnaleźć w tekstach współczes­
nej kultury pop nawiązania do trady­
cyjnych wątków literackich i kulturo­
wych, a także wskazać przykłady prze­
nikania konwencji gatunkowych3.
Na zajęciach z wiedzy o kulturze, na
IV etapie edukacyjnym, nauczyciel mu­
si zmierzyć się z wyjaśnieniem takich
pojęć, jak: kultura popularna, ludowa,
wysoka, narodowa, zglobalizowana, czy
subkultura. Co więcej, uczeń winien
używać tych pojęć w kontekście inter­
pretowanych dzieł sztuki oraz praktyk
kulturowych4.
Jednym zaś z wymagań szczegóło­
w ych w zakresie nauczania języka
mniejszości narodowej jest wykształ­
cenie u ucznia umiejętności rozpozna­
wania odmian gatunkowych literatury
popularnej. Ustawodawca wymienia
następujące odmiany: powieść lub opo­
wiadanie obyczajowe, przygodowe,
utwory fantasy5.
Szkoła zatem ma za zadanie przede
wszystkim wprowadzić ucznia w świat
kultury wysokiej, ucząc go poważnej,
kompetentnej i otwartej na rozmaite
sensy analizy tekstów elitarnych. Ma
ona jednak inspirować również do doj­
rzałej refleksji wynikającej z rozpozna­
wania dzieł rozmaitych obiegów i stylów
kultury, zwracając szczególną uwagę na
kulturę współczesną, z jej podzbiorem,
jaki stanowi kultura popularna, oraz na
nowoczesne środki i formy przekazy­
wania treści.
Ciekawe jednak jest, że ustawodawca
nie dokonuje wyboru tekstów kultury
popularnej, wskazując jedynie pewne
tropy. W związku z tym, o ile teksty od
zawsze obecne w kanonie lektur szkol­
nych, znacznie niedawno przetrzebio­
nym, stanowią doskonałą próbkę kultu­
ry elitarnej, o tyle z popularnymi treś­
ciami możemy mieć niejaki problem.
Najkorzystniejszym rozwiązaniem jest
zatem pozostawienie decyzji dotyczącej
wyboru tekstów w gestii uczniów, wów­
czas jednak z pewnością niełatwo bę­
dzie nam dokonać kompetentnej i jed­
noznacznej analizy. Na problem napot­
kamy bowiem już w momencie, w któ­
rym przyjdzie nam udzielić odpowiedzi
na pytanie, czy ów wybrany utwór właś­
ciwie należałoby zaliczyć do tekstów
popularnych, czy może jednak maso­
maj/czerwiec 2009 • nr 3
13
REFLEKSJE
wych. Nim jednak spróbujemy pokusić
się o jakąkolwiek jednoznaczną odpo­
wiedź, dopadnie nas wątpliwość, kwe­
stionująca zasadność i trafność takiego
rozgraniczenia.
Między elitarnym a masowym
Warto zapytać, czym tak naprawdę
jest kultura, a co za tym idzie i literatu­
ra, popularna. Czy stanowi ona szczebel
pośredni na drabinie obiegów, usytuo­
wany między elitarnym a masowym?
Czy może podział taki wobec powszech­
nej tendencji kwestionowania wszelkich
prostych klasyfikacji stracił swą aktual­
ność i zasadność?
Piotr Michałowski w artykule wstęp­
nym wydania Szczecińskiego Dwumie­
sięcznika Kulturalnego „Pogranicza”
poświęconego kulturze popularnej stara
się zarysować wyznaczniki współczes­
nej heteronomicznej kultury, której jas­
na i prosta dywersyfikacja staje się właś­
ciwie niemożliwa. W tekście „Pop i kul­
tura bez przymiotnika”6 analizuje moż­
liwość podziału kultury na popularną
i wysoką. Wielu – pisze autor – broni
stanowiska egalitarystycznego moni­
zmu kulturowego, twierdząc, że między
dwoma sferami nie ma żadnej granicy,
toteż należy je traktować równopraw­
nie. Czy istotnie możliwe jest zatem cał­
kowite zniesienie granic i wypracowanie
modelu kultury jednolitej, syntetycznej,
„bezprzymiotnikowej” – pyta Piotr Mi­
chałowski? Wszak nie możemy zaprze­
czyć, że popularyzacja kultury wysokiej
wymusza na niej pewne uproszczenia,
zaś kultura popularna nieustannie szuka
dla siebie pewnych „utrudnień”, by móc
się odświeżyć, wzbogacić o niezużyte
jeszcze schematy. Konsekwencją oby­
dwu zjawisk jest zazwyczaj powstanie
tekstu kultury naszpikowanego intelek­
tualną ornamentyką, która „zaspokaja
snobizm konsumenta” masowej papki.
Michałowski, w kwestii podsumowania,
pisze: „Obustronne inspiracje wydają
się być zatem nieszczere i powierzchow­
ne, obie kultury raczej pozorują sojusz
niż doń dążą”7. Nie są one skoncentro­
wane na integracji, ale na własnym oca­
leniu przez kompromis.
Piotr Michałowski sygnalizuje zatem
konieczność weryfikacji trafności po­
działu, bowiem równie niezasadna jest
wiara w „beprzymiotnikowy” monizm
kulturowy, jak i opisywanie różnorod­
nych zjawisk za pomocą uniwersalnej
dychotomii: elitarne – masowe8.
14
maj/czerwiec 2009 • nr 3
Podobny tok myślowy prezentuje
Krzysztof Uniłowski w artykule zatytu­
łowanym Z popem na ty, w którym
przeciwstawienie kultury popularnej
i wysokiej nazywa on „nieszczęsnym”,
choć niezmiennie i tak silnie funkcjo­
nującym w naszej świadomości, że nie­
podobna z niego zrezygnować 9. Nie­
mniej jednak, kiedy odwołujemy się do
tych kategorii, odnosimy wrażenie, jak
byśmy popełnili pewną niestosowność
– twierdzi Uniłowski. Autor przywołuje
więc, za Jerzym Jarzębskim, wizję „kul­
tury sieci”. Pojęcie to jest owocem re­
fleksji dostrzegającej mnogość i prowi­
zoryczność obowiązujących hierarchii
oraz płynny charakter wszelkich roz­
graniczeń. „Kultura współczesna, uzna­
jąc różnorodność za swoją konstytuan­
tę, jest dużo bardziej otwarta, eklektycz­
na, nieprzywiązana do własnych roz­
strzygnięć aksjologicznych”10 – podsu­
mowuje Uniłowski. Dodaje on jednak,
że granica między dziedziną kultury
wysokiej i popularnej nie jest zacierana,
lecz swobodnie przekraczana na rozma­
itych poziomach komunikacji kulturo­
wej, a nawet na różnych poziomach tego
samego dzieła.
Wobec zbliżonych, choć nie do końca,
konkluzji obu badaczy, trudno odważyć
się na wytyczenie jednoznacznego po­
działu kultury współczesnej na kon­
kretne style bądź typy. Niemniej jednak,
idąc za tropem Krzysztofa Uniłowskiego,
który owych nie unieważnia, lecz wska­
zuje na pewne skomplikowane relacje
między nimi, warto sięgnąć do prac so­
cjolożki, badaczki kultury – Antoniny
Kłoskowskiej. W książce pt.: Socjologia
kultury prezentuje ona bardzo czytelny
podział kultury na elitarną i egalitarną11.
Kultura elitarna tworzona jest pod
kontrolą elit działających w ramach
określonej estetycznej i intelektualnej
tradycji. Elity te zajmują naczelne miej­
sce w systemie oświaty, sztuki i rozryw­
ki, realizują wartości naczelne i dostar­
czają normatywnych modeli działania
w ich obrębie – pisze autorka. Kryteria
odbioru tekstów kultury elitarnej po­
chodzą nie od odbiorców, ale od twór­
ców, bowiem ów styl kultury zognisko­
wany jest w relacji twórców i wysoko
wykwalifikowanych krytyków.
Kulturę egalitarną dzieli Kłoskowska
na trzy typy: popularną, masową i ludo­
wą. Problem rodzi się w momencie ko­
nieczności rozróżnienia kultury popu­
larnej i masowej, które często bywają
utożsamiane, jednak socjolożka broni
stanowiska postulującego uwzględnie­
nie w opisie podziału na dwie odrębne
formacje.
Konstytuantę kultury popularnej, we­
dług Kłoskowskiej, stanowi szeroka cyr­
kulacja odbioru, która jest konsekwen­
cją swoistego standaryzowania treści,
bez przesądzania o ich charakterze, kla­
sowej proweniencji, adresie oraz o ideo­
logicznym obliczu. W skład kultury po­
pularnej wchodzą przekazy kulturowe
zyskujące szeroką aprobatę, między in­
nymi dzięki zapewnionemu nieskom­
plikowanemu procesowi odbioru. Kło­
skowska zwraca uwagę, że pewne formy
kultury popularnej, pojawiające się u jej
zarania w obrębie kultury mieszczań­
skiej, widoczne są we współczesnych
formach „nowomieszczańskich”12.
Kulturę masową definiuje Kłoskow­
ska jako kompleks norm i wzorców za­
chowań o bardzo rozległym zakresie
znaczeniowym przekazywanych wiel­
kim masom odbiorców w formie iden­
tycznych lub analogicznych treści pły­
nących z nielicznych źródeł generują­
cych jednolite formy rozrywkowej ak­
tywności mas. Dzięki ujednoliceniu
procesu nadawczego, realizowane są
dwa kryteria kultury masowej: ilość
i standaryzacja. Kultura masowa jest
zjawiskiem mieszczącym się w ramach
kultury symbolicznej13.
Gdzie zatem usytuować wybrany
przez uczniów utwór literacki? Czy za­
sadne jest zaklasyfikowanie go do jakie­
gokolwiek spośród wymienionych przez
Kłoskowską typów, wobec faktu kwe­
stionowania podziału przez wielu bada­
czy? Jeśli jednak można byłoby, w celu
uzyskania klarowności metodologicz­
nej, pokusić się o przychylność dla pro­
stego podziału, należałoby uplasować
ów w gronie tekstów masowych, czy
jednak popularnych? Te i wiele innych
pytań nasuwa się w momencie podjęcia
próby przypisania tekstu do danego
obiegu bądź stylu kultury.
Krzysztof Dymitruk w haśle ze „Słow­
nika literatury popularnej” syntetyzują­
cym stan badań nad zjawiskiem kultury
popularnej14 wskazuje na obligatoryj­
ność rozróżnienia kultury masowej i po­
pularnej. Wymienia on również pewne
cechy tekstów z obiegu pop, takie jak:
„odwołanie do wspólnych, ogólnie zna­
nych kodów, brak ograniczeń rzeczo­
wych (niska cena uczestnictwa, dogod­
ny sposób udostępniania, łatwość prze­
REFLEKSJE
chowywania), respektowanie powszech­
nych potrzeb i nawyków, niezbędny po­
ziom standaryzacji”15. Co więcej, Dymi­
truk podkreśla, że kultury popularnej
nie można uznać za monolit, bowiem
zawiera ona w sobie rozmaite poziomy
i odmiany, spełniając tym samym wiele
funkcji i zaspokajając rozmaite potrze­
by16. W opozycji do niej definiuje ten
sam autor kulturę masową, jak tę, która
ujednolicając, homogenizując i sympli­
fikując, ma do zaoferowania jednolity
przekaz dla masy. Masy biernie uczest­
niczącej w procesie komunikacji, nie
przejawiającej żadnej reakcji zwrotnej17.
Wspierając się podsumowaniem Dy­
mitruka, można pozwolić sobie na, być
może symplifikujące, aczkolwiek w mia­
rę jednoznaczne przypisanie wybranego
przez uczniów tekstu do grupy utworów
popularnych czy masowych, ufając, że
próba umotywowania zasadności kwa­
lifikacji danego dzieła literackiego mię­
dzy elitarnym a masowym okaże się wy­
starczająco wiarygodna i przekonywają­
ca zarówno dla naszych wychowanków,
jak i dla nas samych.
Bez uprzedzeń
Analizując wybrany przez uczniów
tekst, który udało nam się zakwalifiko­
wać jako reprezentatywny dla kultury
popularnej, musimy wystrzegać się
pewnych nieświadomie podejmowa­
nych wartościujących aktów interpreta­
cyjnych, które to są częstymi manka­
mentami wielu rozpraw o kulturze po­
pularnej pisanych nawet przez ważne
osobistości nauki. Anna Ziedler-Jani­
szewska zwraca uwagę na takie właśnie
zagrożenie, pisząc: „Uznanie kultury
popularnej za pełnoprawny, niezwykle
dziś ważny obszar zabiegów pedago­
gicznych wymaga istotnych przemian
w systemie wartości i kompetencji pe­
dagogów zorientowanych dotąd głównie
na reprodukowanie kulturowego kano­
nu. Wymaga też umiejętności analitycz­
nych, wrażliwości połączonej z goto­
wością włączenia tego, co odmienne,
a często traktowane jako marginalne
czy gorsze, w obręb aktywności eduka­
cyjnej, a z drugiej strony – krytycznego
dystansu wyzwalającego talenty dema­
skatorskie”18.
Należy zatem obrać sobie punkt od­
niesienia, z perspektywy którego byli­
byśmy skłonni dokonać rzetelnej oceny
kultury popularnej. Dziennikarz, felie­
tonista i publicysta Krzystof Teodor To­
eplitz w wydanej w 1975 roku książce
pt. Kultura w stylu blue jeans prezentuje
trzy stanowiska oceny kultury popular­
nej. Pierwsze z nich, akademickie, ce­
chuje niechęć do produktów tej warstwy
kultury, dyktowana przez przeświad­
czenie o ich miałkości, wulgarności,
niższości artystycznej i myślowej. Zwo­
lennicy owego punktu odniesienia uwa­
żają, że z tą kulturą należy walczyć,
przeciwstawiać jej świat prawdziwych
wartości. Kolejny pogląd, charaktery­
styczny dla awangardy artystycznej,
szczyci się całkowitą ignorancją wobec
kultury popularnej. Trzecie stanowisko,
liberalne, przyjmuje do wiadomości ist­
nienie kultury popularnej i masowej ja­
ko zjawiska nieodwracalnego, niezby­
walnego w dobie cywilizacji przemysło­
wej. Reprezentanci tego punk­tu widze­
nia postulują jednak, że skoro owe war­
stwy już istnieją i nie da się ich wyma­
zać z mapy kultury, należy nasycić je
wartościami kultury wyższej, które to
stanowić będą o ocenie danego dzieła,
jako przydatnego do autentycznej edu­
kacji masowej19.
Rozważania sprzed ponad 30 lat sta­
nowią źródło obecnej oceny kultury po­
pularnej, która dokonywana może być z
rozmaitych perspektyw, tj. szkoły frank­
furckiej, strukturalistycznej, marksistow­
skiej, feministycznej, czy np. z punktu
widzenia feminizmu akademickiego.
Wszystkie one są wartościowymi i cie­
kawymi ścieżkami interpretacyjnymi20.
Strinati jednak ostrzega, by przy inter­
pretacji tekstów kultury popularnej nie
wpaść w dwa ślepe zaułki, którymi są: eli­
tarna teoria kultury, krytykowana przez
Levinasa, oraz krytyka kultury masowej
jako dominująca teoria oceny kultury po­
pularnej. Elitarystyczny punkt widzenia
nie traktuje bowiem poważnie ani alter­
natywnych interpretacji kultury popu­
larnej, ani wartości przez nie reprezen­
towanych, narzucając punkt widzenia
elit, jako najlepszy jedyny właściwy spo­
sób badania tekstów pop, oparty wszak
na zespole niesprawdzalnych obecnie war­
tości21. Refleksje zaś stworzone z punktu
widzenie krytyki kultury masowej obar­
czone są koniecznością ujednolicenia
masowego i popularnego, ku czemu jed­
nak na byłabym się skłonna przychylić,
co więcej z utożsamienia owego wynika
przypisanie grupie tekstów zawartych
w jednym zbiorze wspólnych cech,
w większości negatywnych oczywiście,
co jest podstawowym błędem22.
Pedagog stający zatem wobec wyzwa­
nia analizy tekstu kultury popularnej
staje przed ogromnym wyzwaniem, któ­
rym jest przede wszystkim wybór podej­
ścia metodologicznego, który jest kon­
sekwencją oszacowania podziałów mię­
dzy kulturami – wysoką i niską, elitarną,
popularną i masową. Trzeba pamiętać,
iż jest to niemożliwe bez wzięcia pod uwa­
gę zmieniającego się historycznie cha­
rakteru relacji między grupami społecz­
nymi i kategoriami estetycznymi, leżą­
cymi u podstaw takiego rozróżnienia.
Kultura nieelitarna przestaje być bo­
wiem jednorazowa i związana z jednym
nadawcą, masa nie jest już anonimowa
i bezrefleksyjna a interaktywność arte­
faktów, zarówno w momencie ich po­
wstawania, jak i istnienia, zaburza pro­
ste prawidła komunikacji kulturowej.
Kultura popularna staje się wobec te­
go bardzo ważną sferą konstruowania
znaczeń, nadających sens ludzkiej toż­
samości. Trzeba zatem mówić o peda­
gogicznych aspektach kultury popular­
nej. Tekst ów jest kolejną próbą zabrania
głosu w ważnej dyskusji nad kulturą
środka i jej miejscem w edukacji. Staje
się zbiorem refleksji dotyczących roz­
maitych teorii, pojęć i metafor pozwala­
jących lepiej zrozumieć kulturę popu­
larną, a warto ją rozumieć coraz lepiej.
Wszak, jak pisze Zygmunt Bauman,
„wszyscyśmy w niej po uszy zanurzeni”.
B. Darska, Podejrzliwie, bez uprzedzeń, „Pograni­
cza”, nr 2, Szczecin 2004, s. 18−34.
2
Ibidem, s. 34.
3
Podstawa programowa kształcenia ogólnego dla
gimnazjów i szkół ponadgimnazjalnych, których
ukończenie umożliwia uzyskanie świadectwa doj­
rzałości po zdaniu egzaminu maturalnego, s. 6−8.
4
Ibidem, s. 40.
5
Ibidem, s. 208.
6
P. Michałowski, Pop i kultura bez przymiotnika,
„Pogranicza”, nr 2, Szczecin 2004, s. 5−6.
7
Ibidem, s. 5.
8
Ibidem, s. 6.
9
K. Uniłowski, Z popem na ty, „Pogranicza”, nr 2,
Szczecin 2004, s. 18.
10
Ibidem, s. 27.
11
A. Kłoskowska, Socjologia kultury, Warszawa
1981.
12
Ibidem, s. 460–461
13
Ibidem, s. 271–274, 461–462
14
Słownik literatury popularnej, pod red. T. Żab­
skiego, Wrocław 2006, s. 290−293.
15
Ibidem, s. 291.
16
Ibidem, s. 291.
17
Ibidem, s. 289.
18
A. Ziedler-Janiszewska, Szanse pedagogiki w po­
nowoczesnym świecie [w:] Z. Melosik, T. Szkudla­
rek, Kultura, tożsamość i edukacja – migotanie
znaczeń, Kraków 1998, s. 114.
19
K.T. Toeplitz, Kultura w stylu blue jeans, Warsza­
wa 1975, s. 171−172.
20
D. Strinati, Wprowadzenie do kultury popularnej,
przeł. W.J. Burszta, Poznań 1998.
21
Ibidem, s. 42−43.
22
Ibidem, s. 44−49. 1
maj/czerwiec 2009 • nr 3
15
REFLEKSJE
Spotkanie z pisarzem
Po lekturze zbioru esejów
Eustachego Rylskiego Po śniadaniu
Aleksandra Mielniczek
Zespół Szkół Ponadgimnazjalnych nr 2 w Gryfinie, doktorantka na Wydziale Filologicznym Uniwersytetu Szczecińskiego
Nowy tom esejów Eustachego Rylskie­
go zatytułowany Po śniadaniu to praw­
dziwa czytelnicza uczta. Rasowym po­
chłaniaczom literatury książka ta z pew­
nością sprawi niemal fizyczną przyjem­
ność. Rylski dostarcza nam rzadkiej
przy­jemności poznawania osobistych
sądów o literaturze. Prawdziwość owych
sądów nie ma nic wspólnego z facho­
wymi wypowiedziami samych pisarzy
(bo któż le­piej od nich ma wiedzieć, co
w literaturze jest godne uwagi?) lub
z sądami literaturoznawców. Podejrze­
wam, że podobnie jak mnie, większość
czytelników fascynują zupełnie osobi­
ste, subiektywne i irracjonalne poglądy
na pisarstwo. Właśnie to możemy zna­
leźć w zbiorze Po śniadaniu – szczere
zwierzanie się z sympatii literackich.
Rylski podaje własne powody każące
mu niektóre postaci literackie zachować
na zawsze w swojej pamięci.
Czytanie tego tekstu można porów­
nać do przypadkowego spotkania nie­
znajomego, który potrafi inteligentnie
rozprawiać o kochanych i przez nas
książkach. Prawdziwy dreszcz emocji
pojawia się ze świadomością, że owa
chwilowo-literacko-bratnia dusza ma
zupełnie inne powody do fascynacji niż
my. Daje to pewne poczucie wyjątkowo­
ści naszej indywidualnej lektury (która
nie ma jednak nic wspólnego z dziwny­
mi pomysłami teoretyków literatury).
Wybory Eustachego Rylskiego nie są
oczywiste. Obok tekstów na temat He­
mingwaya i Błoka, umieszczony został
też esej o Śniadaniu u Tiffany’ego Tru­
mana Capote. W dodatku ten ostatni
wydaje się najbardziej nostalgiczny i in­
tymny. Pojawia się jako ostatni w zbio­
rze, wyjaśniając jakby cel tego przedsię­
wzięcia. Tytuł Po śniadaniu nawiązuje
właśnie do powieści Capotego, która
Rylskiemu wydaje się słaba, nadęta i pu­
sta, posiadająca jednak nieodparty urok.
16
maj/czerwiec 2009 • nr 3
Na czym polega magnetyzm tego utwo­
ru? Jest nim oczywiście czar młodości.
Amerykański prozatorski kicz niesie ze
sobą oży wczy powiew wspomnień
osiemnastoletniego Rylskiego, czytają­
cego o przygodach Holly Golithly po
raz pierwszy. Niezobowiązująca atmo­
sfera życia prostych i luzackich nowo­
jorczyków zapadła w duszę pisarza głę­
boko, stała się symbolem czasu mło­
dości, naiwnego optymizmu i wiary
w udane życie. Starzejący się autor spra­
wia wrażenie nieco rozczarowanego so­
bą i swoim życiem, aczkolwiek ironicz­
nie pogodzonego z tym rozczarowa­
niem. Wspominając siebie sprzed lat,
używając przy tym Śniadania u Tif­fa­
ny’ego niczym zaklęcia, przywraca życiu
intensywne barwy i niezapomniane
wrażenia zmysłowe odchodzące od lu­
dzi na zawsze z chwilą przekroczenia
granic dorosłości (lub raczej dojrzało­
ści). W tej perspektywie Po śniadaniu
jest wyrazem głębokiej nostalgii za tym,
co przed śniadaniem, czyli młodością.
Nad zbiorem, tuż obok ducha amery­
kańskiej prostytutki, króluje supermę­
ska postać Ernesta Hemingwaya. Roz­
poczynający tom tekst dominuje zdecy­
dowanie nad pozostałymi czytelniczymi
wyznaniami. Już od pierwszych stron
orientujemy się, że nie o same literackie
wrażenia tu chodzi, lecz o moment,
w któ­rym się ich doznaje. Wszyscy do­
brze wiemy, jak skutecznie zapachy po­
trafią cofnąć nas w czasie do ważnym mo­
mentów naszego żywota. Książki równie
skutecznie konserwują wspomnienia,
czego najlepszym przykładem jest właś­
nie Po śniadaniu. Samcze przygody
Hemingwaya stanowią cenny skarb, bo
przywodzą na myśl realne postaci, zna­
ne autorowi. Niektórzy, jak np. jego kie­
rownik przy zwożeniu drewna, są jakby
napisani w duchu Zielonych wzgórz
Afryki, co robi na pisarzu ogromne wra­
żenie. Ciekawy jest też zabieg porówna­
nia zagranicznych wojen, polowań i ro­
mansów, z ich polskimi odpowiednika­
mi. To bardzo odświeża lekturę.
Rozważania Rylskiego biegną czasem
dziwnymi torami, jak w przypadku Za­
pisków myśliwego Turgieniewa. Po prze­
czytaniu tego fragmentu czuję się zobo­
wiązana do ponownej lektury opowia­
dań Rosjanina. Jego uwagę zwraca Arina
Timofiejowna, postać ledwo naszkico­
wana, z którą jednak autor odczuwa
głęboką osobistą więź. Jest zafascyno­
wany mistrzostwem, z jakim Turgie­
niew delikatnie szkicuje portret owej
żony młynarza, który okazuje się praw­
dziwą, zmysłową, estetyczną sensacją.
Na szczególną uwagę zasługują
wreszcie słowa poświęcone Dżumie Ca­
musa, które, moim zdaniem, niezwłocz­
nie trafić powinny do podręczników
szkolnych i wstępów do nowych wydań
tej powieści. Esej zatytułowany Doktor
Rieux pokazuje nowe, uwspółcześnione
spojrzenie na zadżumione miasto. Ryl­
ski pokazuje podobieństwa dotkniętego
zarazą Oranu ze współczesną kulturą
masową, również zbyt szybką, żywotną
i pociągającą, by znalazło się w niej
miejsce na chorobę, śmierć czy choćby
duszę. Śmiercionośna zaraza jest próbą
moralności obywateli, ekstremalnym
sprawdzianem, o czym już od dawna
wiedzieliśmy. Jest również pewnego ro­
dzaju zbawczą i oczyszczającą siłą dają­
cą duszę konsumpcyjnym wydmusz­
kom. Do tego autor eseju wygłasza zu­
pełnie niemodny (przez co bardzo in­
trygujący pogląd) o wyższości moralno­
ści, szlachetności, honoru i człowieczeń­
stwa nad zezwierzęceniem, jakie przy­
noszą symboliczne i realne kataklizmy.
Zdanie „Nie wzbogacimy pustyni żadną
naszą zaletą, a jednak należy je w sobie
wyostrzać i pogłębiać, szlifować do bla­
sku, zaprawiać się w nich od młodości,
dla samej z nich dumy” niesie ze sobą
stare jak świat przesłanie, błyszczące tu­
taj jednak jakimś nowym blaskiem.
Książka Po śniadaniu z pewnością
warta jest przeczytania. Po pierwsze,
czytelnikom, wkraczającym dopiero
w świat literatury, odpowie na najważ­
niejsze pytanie: „Dlaczego warto czy­
tać?”. Po drugie, doświad­czonym i oby­
tym czytelnikom przypomni, jak wielką
przyjemność potrafi sprawić lektura.
Eustachy Rylski: Po śniadaniu, Świat Książki,
Warszawa 2009 REFLEKSJE
Język potoczny jest z natury bardzo
dynamiczny, kierunki jego rozwoju nie­
przewidywalne lub przewidywalne tyl­
ko do pewnego stopnia, a wpływ na
kształt polszczyzny duży. To skłania do
podejmowania badań w zakresie od­
działywania języka potocznego na inne
odmiany stylistyczne polszczyzny. Po­
lem szczególnej ekspansji potocznej od­
miany języka jest prasa codzienna: to
właśnie dzienniki mogą być odzwier­
ciedleniem szybkich przemian stylu
publicystyczno-dziennikarskiego; to w
gazetach, niestety, najczęściej pojawiają
się błędy i rażące odstępstwa od normy.
Prasa – główne źródło rozpatrywanych
tu przykładów niezgodności z normą –
jest polem szczególnej ekspansji potocz­
nej odmiany języka. Duża liczba tytu­
łów dostępnych na rynku bywa ogrom­
nie zróżnicowana pod względem funk­
cji, tematu czy potencjalnego odbiorcy,
dlatego przytoczone przykłady i ich
analizy będą dotyczyły jedynie prasy
codziennej. Nie zamierzam tu ustalać
zakresu takich pojęć, jak norma czy
uzus; będę traktował je dość elastycznie,
z pewnymi tylko zastrzeżeniami. Ale
już na wstępie warto zaznaczyć: norma
językowa jest punktem odniesienia, tak­
że w tych odmianach języka, które skła­
dają się na styl wypowiedzi dziennikar­
skich. Badając rozmaite odstępstwa od
normy w tym konkretnym stylu, być
może uda się ten styl scharakteryzować
i wyznaczyć, chociaż w przybliżeniu, je­
go obecny kształt.
Nie wykluczam także pewnych od­
wołań do innych dziedzin badań nad
językiem, niekoniecznie zajmujących się
kwestiami poprawnościowymi, i choć
może się to wydawać dziwne przy obra­
nym temacie, to jednak funkcjonowanie
w świecie tekstów zmusza do takiego
właśnie działania.
Mowa a pismo
Rozróżnienie języka mówionego i pi­
sanego jest konieczne dla wprowadza­
nia dalszych podziałów. Te fundamen­
talne pojęcia są pierwotnym źródłem
większości napięć, które towarzyszą
rozwojowi języków narodowych, ich
odmian i stylów. Współczesna kultura
to pierwszeństwo pisma: „Głębsze rozu­
mienie oralności wczesnej lub pierwot­
nej pozwala nam lepiej zrozumieć nowy
świat pisma, to, czym on jest naprawdę
oraz czym rzeczywiście są ludzie piś­
mienni: ludzie, których proces myślenia
Prasa coraz
bardziej potoczna
Sławomir Iwasiów Zachodniopomorskie Centrum Doskonalenia Nauczycieli
Potoczność tekstów prasowych wychodzi naprzeciw
oczekiwaniom czytelnika, jednak nie zawsze udaje się uchronić
te teksty od błędów. Z drugiej strony, przynajmniej
niektórzy czytelnicy chcieliby w prasie szukać potwierdzenia
dla poprawności swojego języka, a o to trudno wśród
licznych niezgodności z normą ogólną.
nie wyrastał w sposób naturalny, lecz
został ukształtowany czynnikami pod­
porządkowanymi, bezpośrednio lub po­
średnio, technologii pisma. Bez pisma
umysł piśmienny nie funkcjonowałby,
nie mógłby myśleć tak, jak to czyni; i to
nie tylko w trakcie czynności pisania,
lecz nawet wówczas, gdy zwyczajnie od­
daje się myślom w postaci oralnej. Pis­
mo przekształciło ludzką świadomość
znacznie bardziej niż jakikolwiek inny
wynalazek”1.
Możemy ująć to w skrócie: współ­
czesny człowiek, wykształcony w kultu­
rze piśmiennej, przenosi większość cech
tej kultury do codziennej komunikacji.
Myślimy za pośrednictwem pisma, po­
nieważ wykształciliśmy procesy myśle­
nia na jego podstawie. Pismo wpłynęło
na język człowieka tak bardzo, że jego
mowa stała się w pewien sposób uboż­
sza: tekst mówiony nie jest tak precyzyj­
ny i nie ma takich możliwości jego ob­
róbki, jak w przypadku tekstu pisanego.
Ong podsumowuje to w ten sposób: „Ję­
zyk i myśl natury oralnej nie imponują
precyzją analityczną”2.
Wnioski są oczywiste: prasa to zbiór
tekstów pisanych, to znaczy takich, któ­
re są poddawane licznym zmianom, za­
nim trafią do druku, zatem ich popraw­
ność musi stać na jak najwyższym po­
ziomie. Tak się jednak nie zawsze dzieje,
ponieważ, pomimo nadrzędności pisma
i naturalnego dążenia do jego precyzji,
język mówiony ma coraz silniejsze od­
działywanie na teksty dziennikarskie.
Niektóre rodzaje piśmiennictwa zostały
tak przekształcone, że trudno je odróż­
nić od mowy codziennej. Te tendencje
przenikają też do stylu dziennikarskie­
go: coraz mniejszą wagę przykłada się
do spójności tekstów prasowych, coraz
częściej pojawiają się w nich błędy cha­
rakterystyczne dla stylu potocznego.
Czy możemy, w ramach tych dwu stylów,
wyodrębnić cechy wyróżniające, czy
może oba uzupełniają się wzajemnie?
Styl potoczny
a styl dziennikarski
Na pewno jest tak, że język mówiony
(uściślając – jego potoczna odmiana)
i styl dziennikarski polszczyzny wpły­
wają na siebie, wzajemnie tworzą swój
kształt, przy czym trudno stwierdzić,
który z nich ma pierwszeństwo.
Styl, rozumiany jako ponadgatunko­
wa i ponadtekstowa struktura znako­
wa3, powstaje w wyniku zderzenia wielu
czynników, m.in. funkcji w sytuacji na­
dawczo-odbiorczej czy korespondencji
z innymi stylami. Nie jest w swojej for­
mie zamknięty na wpływy zewnętrzne,
jednak w jego obrębie muszą istnieć
normy, które będą redukowały niepo­
trzebne zmiany.
W tym sensie styl dziennikarski nie
jest strukturą dookreśloną: przypomina
raczej worek, do którego wrzucane są
poszczególne odmiany stylistyczne pol­
szczyzny. Czy taką mieszaninę można
w ogóle nazywać stylem? Zgadzam się
w tej kwestii z twierdzeniem Marty
maj/czerwiec 2009 • nr 3
17
REFLEKSJE
Wójcickiej: nie ma jednorodnego stylu
publicystyczno-dziennikarskiego, nie
istnieje takie pojęcie, jak język prasy. Są
natomiast różne języki wypowiedzi pra­
sowych, które próbują realizować model
stylistyczny będący na pograniczu od­
mian ogólnej, potocznej i specjalistycz­
nej i być może w ten sposób, na drodze
ciągłego zderzania, wyłoni się kształt
tekstu dziennikarskiego4. Trudno więc
czasem mówić o błędach, bo trudno od­
nosić się do norm, które istnieją dla róż­
nych odmian polszczyzny. Należy przy­
jąć taką strategię: wypowiedź prasowa
musi spełniać przynajmniej te reguły,
którymi rządzi się polszczyzna ogólna.
Tylko na tej podstawie można elimino­
wać niezgodności z normą.
Styl potoczny to taka odmiana języka
ogólnego, którą przeciętny użytkownik
języka posługuje się w codziennych sy­
tuacjach komunikacyjnych. Charakte­
ryzuje się pewną swobodą w wyborze
leksyki, dialogową formą, zmienną pre­
cyzją wypowiedzi, częstymi kłopotami
ze składnią. Nie zwracam uwagi na to,
jaki ten styl powinien być, ale jaki,
w moim odczuciu, jest naprawdę: raczej
chaotyczny, podatny na wpływy obcych
języków, nacechowany emocjonalnie.
Właśnie w stylu potocznym najwy­
raźniej widać zderzenie tych odmian
polszczyzny: dziennikarze starają się
być jak najbardziej komunikatywni, jak
najbardziej przyjaźni czytelnikom.
I często, podobnie jak czytelnicy, bywa­
ją niefrasobliwi, zapominają o głównych
cechach publicystyki, do których nama­
wiał Jan Miodek: „W Rzeczy o języku
apelowałem już niejednokrotnie o pro­
stotę i naturalność środków wypowie­
dzi używanych w najrozmaitszych sytu­
acjach dnia codziennego. I dziennika­
rzom powtarzam, że każde odejście od
zwyczajności grozi posądzeniem o drę­
twą mowę”5.
Rozważania nad procesem przejmo­
wania przez styl dziennikarski tych
cech potoczności, których wymaga ta
specyficzna sytuacja komunikacyjna,
możemy zamknąć stwierdzeniem: po­
toczność tekstów prasowych wychodzi
naprzeciw oczekiwaniom czytelnika,
jednak nie zawsze udaje się uchronić te
teksty od błędów. Z drugiej strony,
przynajmniej niektórzy czy telnicy
chcieliby w prasie szukać potwierdzenia
dla poprawności swojego języka, a o to
trudno wśród licznych niezgodności
z normą ogólną6.
18
maj/czerwiec 2009 • nr 3
Eklektyzm
czy błędy stylistyczne?
Już wcześniej zwróciłem uwagę na
różnorodność językową w obrębie stylu
dziennikarskiego wynikającą z funkcji
i przeznaczenia tekstów prasowych: ina­
czej formułuje się wiadomości politycz­
ne, inaczej wywiady; styl rubryki spor­
towej będzie mniej rygorystyczny niż
wiadomości gospodarcze czy prawnicze.
We wszystkich jednak odmianach arty­
kułów dziennikarskich spotykamy silne
wpływy potocyzmów. Przyjrzyjmy się
następującym przykładom: „Z urzędu
wojewódzkiego lecą ludzie SLD.” („Głos
Szczeciński”, 13.01.2006); „Mam gdzieś
takie zakazy.” („Głos Szczeciński”,
6.01.2006); „Szkoda tylko, że Straż Miej­
tak, że przy opracowaniu poważnego
tematu pojawiają się zwroty żargonowe:
„Profesor Józef Hozer ze szczecińskiego uniwerku zaniżył wartość działek
w Stargardzie.” („Kurier Szczeciński”,
6.01.2006).
Tekst dotyczył z pewnością sprawy
istotnej, z którą związek miał nauko­
wiec, a więc osoba poważna, pracująca
w państwowej instytucji. Żargonowy
rzeczownik „uniwerek” nie pasuje do
takiej wypowiedzi, musi być traktowa­
ny jako błąd stylistyczny.
Eklektyzm w obrębie tekstów dzien­
nikarskich jest zjawiskiem powszech­
nym i na razie trudno ocenić, w jakim
kierunku zmierza. Pewne jest, że częste
nadużywanie swobody stylistycznej
prowadzi do ewidentnych błędów, które
Eklektyzm w obrębie tekstów dziennikarskich jest
zjawiskiem powszechnym i na razie trudno ocenić, w jakim
kierunku zmierza. Pewne jest, że częste nadużywanie
swobody stylistycznej prowadzi do ewidentnych błędów,
które kształtują świadomość odbiorcy o języku.
ska, zamiast duperelami, nie zajmie się
karaniem takich właśnie brudasów, jak
szefostwo Steru.” („Głos Szczeciński”,
6.01.2006); „Pod oknami mają taki
śmietnik, że głowa boli.” („Głos Szcze­
ciński”, 6.01.2006).
Silne nacechowanie emocjonalne
tych wypowiedzi uwydatnione jest
przez używanie wyrażeń dosadnych
(„mam gdzieś’), niekiedy obraźliwych
(„brudasy”) albo takich, które klasyfi­
kujemy po prostu jako potocyzmy
(„śmietnik, że głowa boli”, „duperele”,
„lecą”). W tych wypowiedziach, doty­
czących spraw związanych z życiem
w mieście, pojawia się styl potoczny,
który ma przybliżyć autora i czytelnika
przez używanie tych samych obszarów
językowych. Problem polega na tym, że
nie każdy czytelnik identyfikuje się
z takim sposobem wypowiedzi. Jasne
jest, że redagujący artykuł prasowy nie
powinien posługiwać się zwrotami
obraźliwymi, ale wybierać język, na ile
to możliwe, neutralny. Oczywiście nie­
które cechy potoczności są jak najbar­
dziej wskazane (np. dialogiczność wy­
powiedzi), ale takie jak w powyższych
przykładach muszą pozostać poza obrę­
bem tekstów dziennikarskich i należy je
eliminować jako błędne. Często jest też
kształtują świadomość odbiorcy o języ­
ku. Kazimierz Michalewski komentuje
to zjawisko w ten sposób: „Kształtowa­
niu przez media nowej, eklektycznej
polszczyzny trzeba się przede wszyst­
kim przyglądać. Nie można wykluczyć,
że pojawi się nowa, interesująca odmia­
na języka narodowego, ale tymczasem
obserwuje się tylko przypadkowe łącze­
nie w jedną niespójną całość elementów
pochodzących z różnych odmian do­
tychczasowych”7.
Niestaranność
czy swoboda językowa?
Przytoczę kilka kolejnych przykła­
dów: „Alternatywą do mechanicznego
oczyszczania skóry są ultradźwiękowe
oczyszczanie cery.” („Głos Szczeciński”,
13.01.2006); „To miejsce ma przede
wszystkim pozwolić młodym ludziom
poszukać i poczuć sztukę.” („Głos
Szczeciński”, 11.01.2006); „Jeżeli liczą
na to, że dzięki temu będą oni ponosili
z tego korzyści w biznesie, to są
w wielkim błędzie.” („Głos Szczeciński”,
11.01.2006); „Małe ognisko tuż przy
obok garażu?” („Głos Szczeciński”,
25.11.2006); „System elektrofizjologicz­
ny do diagnostyki zaburzeń rytmu serca
używamy, gdy ten organ serca nie pra­
REFLEKSJE
cuje jak trzeba.” („Głos Szczeciński”,
11.01.2006); „Podwójny bilet do kina
otrzymuje pana Andrzeja Kasprzyka
ze Szczecina.” („Głos Szczeciński”,
09.5.2006).
Autorzy tych fragmentów wyjątkowo
niefrasobliwie potraktowali reguły po­
prawnościowe. Już pierwszy przykład
zaskakuje nieznajomością podstawo­
wych związków wyrazowych („alterna­
tywa do...”) i nieodpowiednim użyciem
zaimka („są”). Drugi przykład jest skła­
dniowo niepoprawny („poszukać i po­
czuć sztukę”), właściwie nie wiadomo,
czy ktoś ma szukać sztuki i ją poczuć,
czy szukać czegoś innego, żeby poczuć
sztukę. W trzecim przykładzie zauwa­
żamy niepotrzebne, a dość powszechne,
użycie zaimka osobowego („oni”). Przy­
kład czwarty to z kolei użycie zaimków
oznaczających podobną relację w sto­
sunku do tego samego przedmiotu
(„przy” i „obok”). Dwa ostatnie zdania
są rażąco niepoprawne składniowo
(„system” i „pana Andrzeja Kasprzy­
ka”).
Te błędy można wytłumaczyć tylko
w ten sposób: autor był na tyle niesta­
ranny, że nie sprawdził swojego tekstu,
zachował się tak, jak w przypadku ko­
munikacji mówionej: bez zastanowienia
sformułował wypowiedź. O ile w przy­
padku mowy takie użycie języka jest do
pewnego stopnia dopuszczalne (biorąc
pod uwagę czynniki zewnętrzne, np.
zdenerwowanie), tak w piśmie musi być
eliminowane. Niewłaściwie rozumiana
swoboda prowadzi także do dowolnego
przekształcania stałych związków wy­
razowych.
Błędy frazeologiczne w prasie
Posłużę się ciekawym przykładem
z rubryki sportowej: „Swoje pięć groszy
do krytyki polityki klubu dorzucił
wczoraj Eric Cantona.” („Metro”,
23.11.2005). Wiemy, że w tradycyjnym
związku frazeologicznym chodzi o trzy
grosze (nad przekształceniem czasow­
nika „wtrącać” na „dorzucać” można się
zastanowić, chociaż słowniki nie podają
takiej formy jako poprawnej). Autor
zmienił postać utartego połączenia wy­
razowego, które oznacza mniej więcej
„odzywać się, nie będąc pytanym”, co
musimy potraktować jako błąd. Może­
my przypuszczać, że albo nie znał po­
prawnej formy tego związku, albo wpro­
wadzając tę zmianę, chciał wzmocnić
znaczenie tego zdania. Jest to również
cecha języka mówionego: często prze­
kształcamy, pod wpływem chwili, pew­
ne utarte elementy wypowiedzi, ponie­
waż pasuje to do jakiegoś kontekstu, ma
wymiar sytuacyjny, nierzadko humory­
styczny. W piśmie takie zabiegi są do­
puszczalne jedynie w celach estetycz­
nych, literackich8. Trudno przyjąć, że
autor przykładowego sformułowania
znał podstawową formę tego związku,
ale uznał, że pięć groszy, to więcej niż
trzy, więc to wzmocni jego przekaz. Ra­
czej chodzi tutaj o przesadne próby „od­
świeżania” języka, które w wiadomoś­
ciach sportowych są bardzo częste i pro­
wadzą raczej do śmieszności.
Hybrydy leksykalne jako
przejaw mody językowej w prasie
Przypomnę słowa profesora Kazi­
mierza Długosza: „We współczesnej
polszczyźnie istnieje dość silna tenden­
cja do hybrydyzacji słownictwa różnych
odmian, zataczająca coraz szersze kręgi.
Jakkolwiek jest to zjawisko od dawna
znane w polszczyźnie, to jednak dziś je­
go rozmiary mogą trochę niepokoić.
Tendencja ta wynika z działania innych,
wcześniejszych tendencji, stanowi nieja­
ko ich punkt styczny. Przede wszystkim
jest jednak kulturowo warunkowana
snobizmem, modą na obcość, przedziw­
ną anglomanią czy może nawet jakąś
chorobliwą ksenofilią, która wyraża się
nieusprawiedliwionym, bezkrytycznym
umiłowaniem wszystkiego, co obce,
niepolskie”9.
Opisywane zjawisko powstaje także
wśród licznych odmian języka młodzie­
żowego, który jest bardzo podatny na
wpływy i chłonie wszystkie nowości –
nawet te, które mają status błędu języ­
kowego. Z drugiej strony, gazety starają
się nadążyć za zmianami w języku czy­
telników (o czym pisałem wyżej) i po­
wielają te niepoprawne konstrukcje.
W przypadku poruszanego tutaj tematu
jest to o tyle ważne, że w prasie codzien­
nej pojawiają się takie wyrazy i zwroty,
które świadczą o coraz silniejszym
wpływie mowy. Zalew łacińskich i gre­
ckich przedrostków, o których wspo­
mina profesor Długosz (m.in. „super-”,
„hiper-”, itp.), jest ostatnio rozszerzony
przez przedrostek „mega-”, który wystę­
puje w rozmaitych konfiguracjach
(„megapromocja” to chyba najbardziej
powszechna hybryda). Nie dziwi zatem
fakt, że poziom językowy wielu tekstów
dziennikarskich jest niski, ponieważ
autorzy korzystają z wzorców, które nie
dość, że nie są utrwalone, to prawdopo­
dobnie nie uzyskają akceptacji języko­
znawców. Jeżeli takie konstrukcje poja­
wiają się w prasie codziennej, to należy
je eliminować, uznając, że są złym prze­
jawem wpływu mody językowej na styl
publicystyczno-dziennikarski10.
Podsumowanie
Z przytoczonych przykładów i obser­
wacji wyłania się obraz stylu dzienni­
karskiego, który jest zróżnicowany i nie
do końca określony. Nietrudno zatem
o błędy w prasie, bo nie ma normatyw­
nego wzoru tego stylu; błędów jest dużo,
bo piszemy, nie zwracając uwagi na swój
język. Jedynym sposobem na zachowa­
nie poprawności jest trzymanie się nor­
my ogólnej, ale ta jest często omijana
przez uzus: w tym miejscu widać naj­
większe oddziaływanie mowy na pismo
w tekstach prasowych. Niefrasobliwość
dziennikarzy nie może być usprawiedli­
wieniem dla błędów leksykalnych, skła­
dniowych i stylistycznych, w które cza­
sami trudno uwierzyć. Nie może być też
przyzwolenia na dowolne wymieszanie
stylów i przekształcanie tradycyjnych
związków frazeologicznych – to wpły­
nie na stopniowe zatracanie ich funkcji
i znaczenia. Moc przekazu dziennikar­
skiego nie wyraża się w modnych zwro­
tach i niepotrzebnych pożyczkach z ob­
cych języków, ale w wartościach mery­
torycznych, które często giną w nawar­
stwionych błędach.
W. Ong, Oralność i piśmienność. Słowo poddane
technologii, przeł. J. Japola, Lublin 1992, s. 113.
2
Ibidem, s. 144.
3
J. Bartmiński, Derywacja stylu, W: Pojęcie dery­
wacji w lingwistyce, Lublin 1981, s. 33.
4
M. Wójcicka, Czy istnieje styl publicystyczny?
w: Współczesne odmiany języka narodowego, pod.
red. K. Michalewskiego, Łódź 2004, s. 205.
5
J. Miodek, Odpowiednie dać rzeczy słowo. Szkice
o współczesnej polszczyźnie, Wrocław 1987, s. 37.
6
K. Michalewski, Eklektyzm tekstów medialnych,
w: Współczesne odmiany języka narodowego, op.
cit., s. 93.
7
Ibidem, s. 98.
8
Przekształcenia związków frazeologicznych są
częste w poezji, np. w wierszach Stanisława Ba­
rańczaka.
9
K. Długosz, Ksenofilia – moda, snobizm czy nowy
sposób komunikacji? w: Współczesne odmiany ję­
zyka narodowego, op. cit., s. 11.
10
Inne podejście proponowałbym w odniesieniu do
tekstów zamieszczanych w wydawnictwach alter­
natywnych w stosunku do prasy wysokonakła­
dowej: np. język fanzinów (często modny i niepo­
prawny) wyraża przynależność do pewnej grupy
społecznej i pozwala na identyfikację jej człon­
ków. 1
maj/czerwiec 2009 • nr 3
19
REFLEKSJE
Wcześniejsza edukacja?
Małgorzata Bzdręga, Przedszkole Publiczne nr 80 w Szczecinie
Prawie od roku wrze w prasie i tele­
wizji, na stronach internetowych, wśród
zatroskanych rodziców, nauczycieli i dy­
rektorów. Wszystko z powodu wcześ­
niejszej edukacji dzieci. Od 1 września
2012 roku do szkoły obowiązkowo tra­
fią już wszystkie sześciolatki.
Nadal jest wiele niejasnych kwestii,
ale wiemy – tekst piszę w marcu br. – że
od 1 września 2009 r. obowiązywać bę­
dzie nowa podstawa programowa za­
twierdzona przez Katarzynę Hall, mini­
ster edukacji narodowej (rozporządze­
nie w tej sprawie zostało opublikowane
w Dz. U. nr 4, poz. 17, w dniu 15.01.2009).
Zgodnie z projektem, przez trzy kolejne
lata decyzję o posłaniu sześcioletniego
dziecka do szkoły będą podejmowali ro­
dzice. Warunkiem przyjęcia dziecka do
szkoły w tym okresie będzie za­gwa­­
rantowanie odpowiednich warunków
organizacyjnych przez szkołę a także ob­
jęcie dziecka wychowaniem przedszkol­
nym w roku poprzedzającym rozpoczę­
cie nauki w szkole. Jeśli dziecko nie
chodziło do przedszkola, wymagana bę­
dzie opinia poradni psychologiczno-pe­
dagogicznej, dotycząca możliwości roz­
poczęcia spełniania obowiązku szkolne­
go przez dziecko sześcioletnie. Odstą­
piono od różnicowania sytuacji dzieci
sześcioletnich w zakresie możliwości
wcześniejszego przyjęcia do szkoły pod­
stawowej ze względu na miesiąc urodze­
nia. Rodzice wszystkich sześciolatków
urodzonych w danym roku będą mogli
się ubiegać o przyjęcie dziecka do szko­
ły podstawowej na jednakowych zasa­
dach. Ponadto posłowie przyjęli zapis
gwarantujący dzieciom pięcioletnim
prawo do rocznego przygotowania
przedszkolnego. 1 września 2011 roku
prawo to przekształci się w obowiązek.
Wszystkie sześciolatki, które w latach
2009–2011 rozpoczną naukę w pierw­
szej klasie, zostaną – zgodnie z obowią­
zującymi przepisami – objęte subwencją
oświatową.
W punkcie 14. nowej podstawy, Kształ­
towanie gotowości do nauki czytania i pi­
sania, czytamy, że dziecko rozpoczyna­
jące edukację w szkole podstawowej
„interesuje się czytaniem i pisaniem”
20
maj/czerwiec 2009 • nr 3
lub jest „gotowe do nauki czytania i pi­
sania”. Z tych predyspozycji będzie na­
szego sześciolatka rozliczać nauczyciel
w przedszkolu i w klasie zerowej, ale gdy
dziecko trafi do pierwszej klasy na
wniosek rodzica, sytuacja ulegnie zmia­
nie. Wtedy nauczyciel będzie mógł się
spodziewać, że uczeń już „zna wszystkie
litery alfabetu, czyta i rozumie proste,
krótkie teksty” oraz „pisze proste, krót­
kie zdania: przepisuje, pisze z pamięci;
dba o estetykę i poprawność graficzną
pisma (przestrzega zasad kaligrafii)”.
Chyba tylko papier potrafi przyjąć te
założenia, bo sześciolatek raczej nie –
w toku nauczania musimy i tak narzucić
dziecku wiele dodatkowych zadań, jak
choćby tempo pisania. A co z rozwojem
małej motoryki sześciolatków? W tym
czasie dopiero rozpoczyna się proces
kostnienia nadgarstka. Zbyt wczesne
i długotrwałe przeciążanie mięśni dłoni
i palców może powodować późniejsze
problemy lub wręcz niechęć do pisania.
Wątpliwości pojawiają się również
przy trudnym zadaniu, jakie spada na
dyrektorów szkół, polegające na przygo­
towaniu i wyposażeniu sal. Co prawda
klasy „0” funkcjonują w szkołach pod­
stawowych od 20 lat, więc dyrektorzy
wiedzą, jak powinno wyglądać zaplecze
dla dziecka sześcioletniego i w większo­
ści szkół jest ono dostosowane do po­
trzeb dzieci (sale z przewagą miejsca na
zabawy, stoliki dopasowane do wzrostu
dzieci, wydzielone place zabaw, możli­
wość skorzystania z posiłków w szkolnej
stołówce, przerwy w innym czasie niż
dzieci z klas starszych, świetlice czynne
od 7 do 17). Problem pojawia się, gdy
dyrektor musi otworzyć 4–6 oddziałów
„0”, gdy do tej pory funkcjonowały
w szkole 2–3. Faktem jest, że ze szkoły
odchodzą dzieci z wyżu demograficzne­
go i klas jest coraz mniej, ale są szkoły,
w których zawsze jest duża liczba dzieci
ze względu na dobrą lokalizację i atrak­
cyjne warunki.
Nowa ustawa uelastycznia przepis
dotyczący kwalifikacji do nauczania na
wczesnym etapie edukacyjnym. W no­
wym stanie prawnym kwalifikacje do
zajmowania stanowiska nauczyciela
w przedszkolach i klasach I–III szkół
podstawowych posiadać będzie osoba,
która ukończyła studia wyższe na kie­
runku pedagogika w specjalności przy­
gotowującej do pracy z dziećmi w wieku
przedszkolnym lub wczesnoszkolnym.
Problem więc stanowić może zjawisko
przenoszenia się nauczycieli do szkół
podstawowych z przedszkoli, w których
nadal są bardzo potrzebni, ze względu
na konieczność przygotowania do szko­
ły dzieci 5-letnich (obowiązek przed­
szkolny).
Kolejny dylemat to zamykane – z róż­
nych powodów – placówki oświatowe,
starzejące się osiedla, zły stan technicz­
ny budynków itp. Jakimś rozwiązaniem
tej sytuacji jest prywatyzacja, ale nie dla
rodzin niżej uposażonych.
Pracuję w przedszkolu od 15 lat i od
dawna słyszę o niżu demograficznym,
który miał się przełożyć na komfort
pracy nauczyciela i dziecka, mniejsze
grupy, by dziecko czuło się bezpiecznie.
Jednak nikogo nie stać na taki luksus,
a w szczególności samorządów lokal­
nych, które naciskają na zwiększanie
liczby przyjmowanych dzieci, przy jed­
noczesnym zmniejszaniu etatów pra­
cowników technicznych. Powinno dziać
się wręcz odwrotnie, gdyż dzieci są co­
raz bardziej wymagające i absorbujące
uwagę, źle znoszą pobyt licznej grupy
na małej przestrzeni, co jest normalne,
gdyż ruch i zabawa jest naturalną po­
trzebą rozwojową, a niezaspokojone po­
trzeby powodują frustracje, a potem
agresję, na którą wydawane są kolejne
ministerialne pieniądze (programy prze­
ciw przemocy i agresji, Bezpieczna szko­
ła, Agresji stop, itp.). Koło się zamyka.
Ilu ludzi, tyle pomysłów i zdań na te­
mat edukacji (nie tylko tej wczesnej).
Nie mnie decydować o jej reformowa­
niu – to tylko kilka refleksji i dylematów
nauczycielki. Moim zadaniem jest praca
z dziećmi; chciałabym, aby czuły się
wyjątkowe, silne i jednocześnie wrażli­
we na drugiego człowieka. To trudny
sprawdzian dla nas wszystkich – o jego
wynikach zaświadczą nam 26-letni ludzie za lat 20. Dziś w duchu mówimy:
„szkoda dzieciństwa”, ale z drugiej
strony wiemy, że dziecko musi przebywać z rówieśnikami. A czy to będzie
przedszkole czy szkoła, chyba nie jest
istotne; ważna jest przestrzeń dostosowana do wieku rozwojowego dziecka
i osoba, która w mądry sposób otworzy
kolejne drzwi przed sześciolatkiem. REFLEKSJE
„Życie dziecka jest jak kartka
papieru, kto po niej przechodzi,
zostawia na niej ślad.”
Drogi Nauczycielu, możliwe, że we
wrześniu pójdę do szkoły, możliwe, ale
nie jestem tego pewny. Tata mówi, że
powinienem, bo czas najwyższy wziąć
się do roboty, mama – raz mówi, niech
idzie, a innym razem, że mnie szkoda.
Babcia zdecydowanie odradza – niech
się biedactwo jeszcze pobawi, całe życie
będzie się uczył, dziadek macha tylko rę­
ką, mrucząc pod nosem, że dość ma tego
bałaganu i jedzie na ryby. W domu o ni­
czym innym się nie mówi, tylko o tym.
Tomek, mój kolega, jest ode mnie starszy
o rok i on na pewno idzie do szkoły, mo­
że będziemy w jednej klasie. Tylko że To­
mek nauczył się w zerówce czytać, a na­
wet pisać. Ja potrafię napisać swoje imię
– znam tylko kilka liter. Nie wiem, jak go
dogonię, bo Tomek nigdy nie chce na
mnie czekać, nawet, kiedy bawimy się na
podwórku, a co dopiero w szkole. Jak
Krysia, moja siostra, szła do szkoły, to
w domu było święto. Dostała tornister,
piórnik, ale najciekawsze były książki –
piękne, kolorowe i pełne zdjęć. Też
chciałbym mieć takie. Trochę się mar­
twię, że moje takie nie będą, bo pani
w telewizji mówiła, że książki powinny
być przede wszystkim lekkie. Szkoda, że
nie powiedziała, że mają być kolorowe,
mądre, ciekawe, zabawne, bo one są
przecież dla nas, dla dzieci. Ale o nas się
nie mówi, szkoda, i bardzo się złoszczę,
teraz chyba mnie rozumiesz. Dlatego
proszę Cię, jeżeli trafię do Twojej klasy,
postaraj się o najlepsze książki na świe­
cie, o rakietach, samochodach, zwierzę­
tach, podróżach, a więc o nas i dla nas,
i wymyśl, co zrobisz, kiedy w mojej klasie
będzie Tomek, bo ani on ani ja nie lubi­
my się nudzić. Ty pewnie też, dlatego po­
myśl o nas.
W Księdze Przysłów znalazłam pięk­
ne zdanie: „Gdy nie ma widzenia, naród
się psuje”. Kiedy popatrzymy na to, co
się dzieje w świecie, który dotyczy nas
– nauczycieli, śmiało można dodać:
gdy nie ma widzenia w edukacji, naród
się psuje! Już od dłuższego czasu nie
ma klarownego widzenia w edukacji.
W tym gąszczu sprzecznych informacji,
rozporządzeń, politycznych przepycha­
nek, my, pedagodzy, gubimy się, lecz to
nie tylko my przegrywamy tę batalię…
Najgorsze jest to, że ofiarami tych tarć
są dzieci.
Niezwykła
szkolna codzienność
Joanna Białobrzeska, autorka podręczników
Już od 15 lat piszę podręczniki dla dzieci. Zawsze
na pierwszym miejscu stawiałam dobro dziecka, nie ulegałam
naciskom rynku, nie zgadzałam się z infantylizacją
nauczania. Kierowałam się szacunkiem do dziecka, broniłam
jego prawa do mądrej edukacji, dostrzegałam i ceniłam
jego potencjał, a przede wszystkim ciekawość świata.
Walczyłam również o szacunek dla nauczyciela…
Chociaż to nie my rozdajemy te kar­
ty, to przecież nie możemy się zwolnić
z odpowiedzialności za edukację dzieci.
Problem polega na tym, że ci najważ­
niejsi najczęściej widzą tylko przepisy,
statystyki, natomiast to przed nami sto­
ją ciekawe świata dzieci i to nam, a nie
im, w rezultacie zarzucą słabe efekty.
Coraz częściej spotykam się z takim
oto podsumowaniem moich obaw: „Mą­
dry nauczyciel sobie poradzi, mądry
nauczyciel dopasuje, mądry nauczyciel
będzie wiedział, jak uczyć – kiedy z pod­
ręcznika i ćwiczeń dla sześciolatków bę­
dzie korzystała znaczna grupa siedmio­
latków”. Mądry nauczyciel… Czy pod
hasłem „modry nauczyciel” nie kryje się
bezradność twórców tego programu?
Już od 15 lat piszę podręczniki dla
dzieci. Zawsze na pierwszym miejscu
stawiałam dobro dziecka, nie ulegałam
naciskom rynku, nie zgadzałam się
z infantylizacją nauczania. Kierowałam
się szacunkiem do dziecka, broniłam
jego prawa do mądrej edukacji, dostrze­
gałam i ceniłam jego potencjał, a przede
wszystkim ciekawość świata. Walczy­
łam również o szacunek dla nauczyciela,
doceniałam i podkreślałam istnienie
licznej grupy dobrych pedagogów – nie­
dostrzeganych i niedocenianych przez
środowisko oraz media.
Nie przypuszczałam, że stanę wobec
wyzwania stworzenia podręczników,
które muszą być dostosowane do tak
sprzecznych założeń. Nie ukrywam, że
nie było mi łatwo pisać książki do nowej
podstawy i być wierną temu, o co wal­
czę od wielu już lat, gdyż nie zgadzam
się z wieloma zagadnieniami. Miałam
świadomość, z jakimi umiejętnościami
przyjdą dzieci do klasy pierwszej i z ja­
kim trudem spotka się nauczyciel.
Było dla mnie oczywiste, że podręcz­
nik dla dziecka musi poruszać ciekawe
tematy, mieć nowoczesną szatę graficz­
ną i zawierać twórcze ćwiczenia. Musi
inspirować, zachęcać do czytania i pisa­
nia. Zarówno sześcio-, jak i siedmiolat­
ków.
Taka jest nowo przygotowana przeze
mnie seria „Od A do Z”. Miałam jednak
przed oczami nauczyciela, który – czy
tego chce, czy nie – poniesie odpowie­
dzialność za poziom i efekty nauczania,
bo to właśnie on, a nie twórcy rozporzą­
dzenia, będzie rozliczany z poziomu
i efektów nauczania, bo przecież „mą­
dry nauczyciel…”.
Dlatego po raz pierwszy, pisząc pod­
ręczniki dla dzieci, z równym zapałem
i zaangażowaniem piszę podręcznik
dla nauczycieli, czyli również dla siebie.
„Od A do Z – Nauczycielska Księga Ży­
cia” będzie zawierała informacje: jak
uczyć, żeby nauczyć. Będzie to meto­
dyczny, praktyczny, psychologiczny po­
radnik, motywujący do pracy i dodający
otuchy w codziennych zmaganiach.
Mam nadzieję, że zarówno podręcz­
niki dla dzieci, jak również poradnik
dla nauczycieli będą dowodami na
słuszną tezę Glenna Domana mówiącą
o tym, że „uczenie się jest najwspanial­
szą i dającą najwięcej radości grą na
świecie”. maj/czerwiec 2009 • nr 3
21
REFLEKSJE
Biografia i uzależnienie
O filmie
Clinta Eastwooda Bird
Sławomir Iwasiów
Zachodniopomorskie Centrum Doskonalenia Nauczycieli
Kiedy długo patrzysz w otchłań, otchłań zaczyna patrzeć w ciebie.
Fryderyk Nietzsche
Analizując filmy o uzależnionych
artystach – choćby niezłego Pollocka
Eda Harrisa, Raya Taylora Kackforda
(o Rayu Charlesie) i Spacer po linie Ja­
mesa Mangolda (o Johnnym Cashu),
można zauważyć pewną schematycz­
ność w przedstawianiu ich losów: obie­
cujący początek kariery, nadużywanie
alkoholu i narkotyków jako element ży­
cia twórczego, sukces poprzedzony lata­
mi niepowodzeń, aż wreszcie upadek
spowodowany nadmiernym zatrace­
niem w używkach. Trudno powiedzieć,
czy taka konstrukcja fabularna wynika
z przewidywalnego życiorysu człowieka
uzależnionego, czy zwyczajnie opiera
się na hollywoodzkim wzorcu drama­
tycznej biografii artysty (ten wzorzec
dotyczy filmów biograficznych w ogóle
– koncentrujących się na destruktyw­
nych postawach nie tylko ludzi sztuki,
ale także znanych przestępców albo
sportowców). Skoro tragedia na ekranie
dobrze się sprzedaje, czemu nie powie­
lać jednego modelu scenariusza? Tak
dzieje się dosyć często, ale wśród fil­
mów, które przełamują ową linearności
fabularną, umieściłbym właśnie Birda
w reżyserii Clinta Eastwooda.
W filmie Eastwooda główną oś
biografii Charliego Parkera tworzą
dwie, po­wracające kilkakrotnie sceny.
W pierwszej, młody Parker ma zagrać
w klubie muzycznym z doświadczonym
zespołem jazzowym. Czeka za kulisami
na swoją szansę w towarzystwie kilku­
dziesięciu innych saksofonistów. Jego
kompan daje mu dobrą radę przed wy­
stępem: „Graj standardy i schodź ze sce­
ny!”. Charlie nie słucha. Kiedy staje
w świetle reflektorów, zaczyna grać je­
dyne w swoim rodzaju połamane akor­
22
maj/czerwiec 2009 • nr 3
dy. Doświadczeni muzycy milkną, bo
to, co jeszcze nieporadnie tworzy Char­
lie, nie pasuje do ich melodii. Poiryto­
wany perkusista odkręca czynel i rzuca nim pod nogi Parkera. Młodzieniec
prze­rywa solo, wystraszony hukiem
upadającej blachy. Ujęcie lecącego tale­
rza perkusyjnego widzimy w filmie
jeszcze kilka razy, przeważnie w mo­
mentach, gdy Bird znajduje się w trud­
nym momencie życia i musi podejmo­
wać ważne decyzje. Widz ma wrażenie,
że muzyk przez cały czas słyszy w gło­
wie brzęk upadającego talerza – dźwięk
kompromitacji. Druga scena dotyczy
również epizodu z młodości Parkera:
rzecz dzieje się w kostnicy, a Charlie pa­
trzy na ciało zmarłego mężczyzny, he­
roinisty z pokłutymi przedramionami.
Pracownik kostnicy mówi: „Widzisz, to
ty za dwadzieścia lat!”. Ten obrazek
przewija się przez umysł muzyka i two­
rzy kompozycyjną całość ze sceną
w klubie: spadający talerz i trup narko­
mana to motywy przewodnie pogma­
twanego życia Birda.
Cały film został skonstruowany na
wzór jazzowej improwizacji. Eastwood
bez przerwy krąży wokół wybranych
momentów z biografii artysty i obrabia
na różne sposoby jeden temat – Parkera
bezustannie dręczy świadomość utraty;
niepokojące przeświadczenie, że w ży­
ciu trzeba więcej rzeczy odrzucać, niż
udaje się zdobyć (symptomatyczna jest
scena, w której Bird kradnie saksofon
i grając, zadaje pytanie: „Czy na tym moż­
na zagrać jednocześnie więcej niż jedną
nutę?”). Głównym źródłem udręki mu­
zyka staje się uzależnienie od leków, al­
koholu i heroiny. Eastwood przedstawia
ten problem dość nowatorsko.
Po pierwsze, właściwie nie oglądamy
Charliego podczas przyjmowania hero­
iny (jest tylko jedna scena, w której wi­
dać jego posiniaczone przedramię i roz­
stawione na stoliku przybory typowe
dla heroinisty: biały proszek, łyżeczkę,
strzykawkę). Reżyser nie skupił się na
samym procesie brania, ale pokazuje
jego fatalne sutki – problemy ze zdro­
wiem (Charlie bierze leki na wrzody
i wątrobę, ale nietrudno zgadnąć, że co­
raz większe dawki środków przeciwbó­
lowych i alkoholu tylko te dolegliwości
pogłębiają), rozpad więzi rodzinnych
(żona Chan i tak jest bardzo wyrozu­
miała wobec wybryków Parkera – żony
artystów-narkomanów to chyba osobny
temat, którym warto się zająć), porażki
na polu zawodowym (Parker opuszcza
przesłuchania, spóźnia się na koncerty,
często nie ma przy sobie instrumentu
i musi grać na pożyczonym) i finanso­
wym (z zarobionych pieniędzy nie ma
wielkiego pożytku, bo nie potrafi nimi
gospodarować).
Po drugie, w tym kalejdoskopie nie­
powodzeń nie znajdziemy chyba ani
jednej pozytywnej strony uzależnienia
– nie ma mowy o tym, że Parker bierze,
bo to daje mu twórczą inspirację (ina­
czej jest w filmie Ray Hackforda, gdzie
uzależnienie Raya Charlesa przeradza
się, przynajmniej początkowo, w wybu­
chy ekspresji scenicznej). Odkryjemy
natomiast u Eastwooda zaskakującą ge­
nezę heroinowego nałogu Parkera. Bird
w pewnym momencie przyznaje (w roz­
mowie z Dizzym): „Gdyby ktoś mi nie
powiedział, że jestem ćpunem, to bym
o tym nie wiedział”. Wygląda na to, że
heroina jest częścią życia Birda: podob­
nie jak muzyka, jest jedną z najważniej­
szych cech artysty (Chan, w rozmowie
z psychiatrą, który pyta, czy ta wolałaby
mieć męża, czy muzyka, odpowiada:
„To jedna i ta sama osoba”). O ile Char­
lie wie, dlaczego jest genialnym muzy­
kiem (wspomina o tym w rozmowie
Redem, kolegą z zespołu, któremu opo­
wiada o nowatorskich zmianach akor­
dów), to zupełnie nie ma pojęcia, dla­
czego stał się zatraconym narkomanem.
Najłatwiej byłoby powiedzieć: tak żyli
znani jazzmani, takimi prawami rządzi
się życie bohemy. Chan mówi, że zna
wszystkie ciemne strony życia mu­
zyków, ponieważ została wychowana
w takim środowisku – usprawiedliwia
w ten sposób nałóg Parkera, jakby
chciała mu powiedzieć: „Godzę się na
REFLEKSJE
to, bo wiem, że nie może być inaczej”.
Działa tutaj podobny mechanizm jak
w przypadku szaleństwa: człowiekowi
choremu psychicznie trudno ocenić
swój stan.
Trzecią figurą uzależnienia Birda jest
jego zakłamana postawa. Muzyk sam
siebie oszukuje: z jednej strony nie
dopuszcza myśli o głębokim nałogu,
z drugiej popada w stany schizofrenicz­
ne, gdy przypomina sobie o szkodliwo­
ści heroiny. Pyta retorycznie pogrążo­
nego w nałogu Reda: „Chcesz dożyć
czterdziestki?”. Na to Red odpowiada
tym samym pytaniem: „A ty chcesz?”.
Bird tylko się uśmiecha i w tym ironicz­
nym grymasie odzwierciedla całą praw­
dę o życiu heroinisty: właściwie jest mu
wszystko jedno. Nie mówi o swoim na­
łogu, który staje się tabu jego egzysten­
cji (nie mówi o nim także w domu). Że­
by wywołać potwora, trzeba wypowie­
dzieć jego imię; Charlie doskonale zdaje
sobie z tego sprawę. Chwilowe przebły­
ski świadomości dają o sobie znać tylko
na odwyku (tutaj powracają sceny z tru­
pem w kostnicy i lecącym talerzem pod­
czas koncertu).
Mimo że film Eastwooda wypełnia
w dużej części refleksja na temat nałogu
Parkera, ważniejsza jest oczywiście mu­
zyka jazzmana. Patrząc z takiej perspek­
tywy, obie wcześniej przywołane sceny
ulegają przewartościowaniu. Birdowi
udało się przezwyciężyć niepowodzenie
sceniczne (w rzeczywistości takie zda­
rzenie miało miejsce – załamany Parker
ćwiczył potem przez kilka lat po kilka­
naście godzin dziennie, aż opanował
zadowalająco instrument), ale poniósł
porażkę w walce z narkotykami. Można
oczywiście wątpić w zmagania muzyka
z nałogiem – jeżeli nie liczyć kilku od­
wyków, po których i tak wracał do he­
roiny albo zastępował ją alkoholem,
oraz problemów z policją, Parker nie
okazywał zdecydowanej chęci zerwania
z narkotykami.
Na zakończenie warto wspomnieć
o słowach Scotta Fitzgeralda, które ot­
wierają film i pozwalają lepiej zrozu­
mieć życiorys Birda: „W życiu Amery­
kanina nie ma drugiego aktu”. Bird za­
grał swój dynamiczny pierwszy akt naj­
lepiej, jak potrafił, a drugi, chyba jeszcze
bardziej intensywny, rozpoczął zaraz po
swojej śmierci. W scenie nad morzem
Dizzy mówi do niego: „Ludzie będą pa­
miętali o takich męczennikach, jak ty”.
Wątpię, żeby Birdowi na tym zależało.
Clint Eastwood.
Dobry, zły i kontrowersyjny
Urodził się 31 maja 1930 roku w San
Francisco, USA. W młodości chciał
być sportowcem. Służył w wojsku,
gdzie był instruktorem pływania.
Trenował lekkoatletykę, aktorstwo
traktował jako źródło utrzymania.
Początkowo grywał role epizodyczne (Zemsta potwora, Franek marynarz, Nigdy nie mów do widzenia).
Popularność przyniosły mu występy
w serialu Rawhide (1958–1966). Przełomem w karierze aktora była rola
rewolwerowca w westernie Sergia
Leone Za garść dolarów (1964). Wykreowana przez Eastwooda postać
Człowieka Bez Imienia stała się
kwintesencją jego stylu aktorskiego: oszczędnego, powściągliwego i sugestywnego (Leone zwykł mawiać, że
Eastwood ma dwie miny: „tę w kapeluszu i tę bez kapelusza”). W 1971 roku wcielił się w postać inspektora Harry’ego Callahana w kryminale policyjnym Dona
Siegela Brudny Harry. W tym samym roku wyreżyserował swój pierwszy film,
chłodno przyjęty przez krytykę thriller Zagraj dla mnie Misty. Od tego czasu łączył wiele funkcji na planie filmowym: oprócz gry aktorskiej i reżyserowania,
pisał także scenariusze (wspomniane Za garść dolarów), komponował muzykę
(m.in. Co się wydarzyło w Madison County i Za wszelką cenę) oraz produkował kolejne filmy. Odnosił duże sukcesy kasowe, chociaż często był pomijany w rywalizacji o najważniejsze nagrody. Dopiero w 1993 roku otrzymał Oscary za western
Bez przebaczenia – Akademia przyznała Eastwoodowi statuetki za reżyserię i dla
najlepszego filmu.
Mimo wieloletniego doświadczenia na planie i nieco jednowymiarowego
modelu postaci, jakie kreował głównie w filmach akcji, Eastwood wciąż potrafi
zaskoczyć widzów. Jego ostatnie kinowe produkcje dotyczą spraw ważnych
społecznie: eutanazji (Za wszelką cenę), rasizmu (Gran Torino) czy przemocy wobec dzieci (Oszukana). Niektórzy twierdzą, że Eastwood im starszy, tym lepszy.
I coraz bardziej kontrowersyjny. Dowodem na to może być choćby rola w dramacie Gran Torino (polska premiera odbyła się pod koniec marca), gdzie zagrał Walta Kowalskiego – cynicznego i zmęczonego życiem rasistę (oczywiście Kowalski
ujawnia w końcu resztki empatii, pomagając młodemu sąsiadowi azjatyckiego
pochodzenia w walce z ulicznym gangiem). Eastwood lubi podejmować niewygodne, często niepoprawne politycznie tematy. Jak sam mówi: „Jestem na najlepszej drodze, by robić filmy, których wszyscy inni się boją”. (si)
maj/czerwiec 2009 • nr 3
23
REFLEKSJE
Wspólna przestrzeń
Anna Musiał-Gąsiorowska
doktorantka w Zakładzie Edukacji Plastycznej i Wychowania Estetycznego Instytutu Pedagogiki Uniwersytetu Szczecińskiego
Amerykański filozof Nelson Good­
man, zajmujący się tematyką muzeów
sztuki, autor książki Of Mind and Other
Matters1, poprzez zestawienie dwóch in­
stytucji kultury jasno określił funkcje
muzeum: „biblioteki i muzea podobnie
kolekcjonują i konserwują dzieła i udo­
stępniają je publicznie. Personel biblio­
teki i muzeum posiada więc w swoim
władaniu niezwykle ważne czynniki,
które odmieniają nas i nasze środowi­
sko. Zarówno biblioteki, jak i muzea
pełnią przede wszystkim funkcję edu­
kacyjną, nie zaś rekreacyjną”2 . Porów­
nując muzeum z biblioteką, Goodman
zwrócił uwagę na zasadniczą różnicę
pomiędzy tymi dwoma instytucjami,
która niewątpliwie powinna być deter­
minantą działań muzeum. Autor za­
uważa, iż użytkownicy bibliotek posia­
dają umiejętność czytania, natomiast
większość odwiedzających muzeum nie
potrafi patrzeć 3. Muzeum musi zatem
stawić czoła brakom doświadczenia
w oglądzie sztuki i wiedzy odbiorców
sztuki oraz znaleźć sposób na to, jak te
braki zniwelować.
Odpowiednio przygotowane pro­
gramy edukacyjne i odpowiednie zago­
spodarowanie przestrzeni edukacyjnej
wydają się trafną odpowiedzią na po­
wyższe problemy. Rozwiązanie, które
posłużyć może naszym rodzimym mu­
zeom za przykład próby poradzenia so­
bie z taką sytuacją, znalazło się wśród
postulatów raportu rządowego pod
tytułem: Wspólne Dobro: Muzea i Edu­
kacja w Zjednoczonym Królestwie, po­
wstałego w 1997 roku w Wielkiej Bry­
tanii. Celem tego programu było wska­
zanie na muzeum jako instytucji usta­
wicznego kształcenia oraz zwrócenie
uwagi na to, iż dalsze funkcjonowanie
muzeum zależy w ogromnej mierze od
samej instytucji, ponieważ to muzeum
musi wyedukować społeczeństwo do
uczestnictwa w przestrzeni sztuki. Dla­
tego warto skierować rozważania doty­
czące widza na dzieci w wieku wczesno­
szkolnym, gdyż to właśnie one będą
24
maj/czerwiec 2009 • nr 3
przyszłymi odbiorcami sztuki. Eduka­
cja muzealna powinna przygotować
młodego widza do możliwie szerokiego
odbioru różnorodnych zjawisk arty­
stycznych i rozwijania postaw twór­
czych. Zajęcia organizowane w prze­
strzeni muzealnej powinny przede
wszystkim mieć charakter inicjacji kul­
turalnej, która wykształci w dziecku
otwartą postawę na ogólnoludzkie dzie­
dzictwo4.
Niewątpliwie przestrzeń muzeum
wzbogaca rozwój dziecka zarówno dzię­
ki temu, że może ono ją eksplorować
i sprawdzać, jak również dzięki temu,
iż interakcja ze środowiskiem moderuje
proces uczenia się różnych zdolności,
umiejętności i postaw. Aby to środowi­
sko było optymalnym stymulatorem
rozwoju dziecka, przede wszystkim mu­
si być dostępne i logicznie zaprojekto­
wane, gdyż dziecko jest zorientowane
na obiekty gwarantujące rozwój jego
aktywności5.
Wyposażenie wnętrza w eksponaty
muzealne jest więc o tyle istotne, o ile
stymuluje dziecko do działań i daje
możliwość realizacji własnego potencja­
łu. Te kontakty powinny być przyczyn­
kiem do realizacji programu edukacyj­
nego, który angażuje dziecko, motywuje
do działania i wzbudza potrzebę pozna­
nia muzeum jako środowiska zabawy
i nauki. Często niewielu zabiegów po­
trzeba do realizacji takiego programu,
ponieważ już sama obecność w określo­
nej przestrzeni podnosi jej aspekty edu­
kacyjne – na przykład wtedy, gdy muze­
um to dawny pałac czy zamek lub kiedy
ekspozycja muzealna jest labiryntem,
przez który dziecko musi się przedzie­
rać. Psychologia środowiskowa zwraca
uwagę na to, iż jakość środowiska,
z punktu widzenia wspomagania roz­
woju i edukacji dziecka, wzrasta wraz
z pojawieniem się dobrze zdefiniowa­
nych obszarów, logicznie wydzielają­
cych zagadnienia i wprowadzających
granice między przestrzeniami funk­
cjonalnymi. Obszary aktywności dzie­
cka w muzeum mogą być zdefiniowane
przestrzennie na kilka sposobów, tj. za
pomocą podziału otoczenia na części
lub strefy czy wprowadzenia różnic wi­
zualnych (np. odmienna kolorystyka sal
ekspozycyjnych). Bardzo ciekawe dzia­
łania podjęto w Museum of Modern Art
w Nowym Jorku, gdzie dla dzieci w wie­
ku wczesnoszkolnym wprowadzone zo­
stały zajęcia oparte na wyznaczeniu
różnych zadań, podporządkowanych
określonym przestrzeniom. W Sali Ró­
żowej, nawiązującej do specyficznego
okresu twórczości Pabla Picassa, dzieci
wykonały ćwiczenie polegające na ze­
braniu jak największej ilości puzzli sta­
nowiących elementy obrazu Wielkie ką­
piące się. W Sali Niebieskiej, w wielkich
baliach zanurzone zostały reprodukcje
jego obrazów, a zadaniem dzieci było
przerysowanie ich poprzez delikatnie
falującą taf lę wody. Następnie dzieci
przechodziły do sal z wieloma lustrami
i próbowały narysować swój portret,
uwzględniając widok ze wszystkich lu­
ster równocześnie6. To zadanie ułatwiło
recepcję stylu Picassa: zrealizowany
w ten sposób program działań eduka­
cyjnych, w połączeniu z wyraźnymi
podziałami wizualnymi przestrzeni,
ilustrującymi poszczególne okresy
w malarstwie artysty, pozwolił dziecku
zrozumieć bardzo trudne zagadnienie
malarstwa abstrakcyjnego.
Zaangażowanie małych uczestników
przestrzeni muzealnej do samodziel­
nych działań ma o wiele lepszy efekt,
niż przysłuchiwanie się monologowi
nauczyciela i bierne patrzenie na dzieło
sztuki. Przestrzeń edukacyjna powinna
być tak ukształtowana, by pobudzać
proces uczenia się poprzez umożliwia­
nie dostępu do różnych ścieżek zdoby­
wania wiedzy, polegających właśnie na
angażowaniu widza do aktywnego ba­
dania i samodzielnego eksplorowania
przestrzeni muzeum.
N. Goodman, Of Mind and Other Matters, Camb­
ridge, MA: Harvard UP, 1984.
2
N. Goodman, Koniec Muzeum, w: Muzeum sztu­
ki. Antologia, pod. red. M. Popczyk, Kraków
2006, s. 124.
3
Ibidem, s. 125.
4
I. Wojnar, Sztuka i wychowanie, w: Encyklopedia
pedagogiczna, pod. red. W. Pomykały, Warszawa
1993, s. 809–810.
5
A. Bańka, Społeczna psychologia środowiskowa,
Warszawa 2002, s. 68.
6
A. Musiał-Gąsiorowska, Muzeum jako przestrzeń
edukacji w psychologii środowiskowej, w: Psycho­
logiczne konteksty problemów pedagogicznych,
pod. red. T. Rzepy, Szczecin 2008, s. 63. 1
REFLEKSJE
Nadchodzący rok szkolny będzie ro­
kiem kolejnych zmian w polskiej eduka­
cji. Szczególnie interesujące wydają się
decyzje związane z wykształceniem
muzycznym i plastycznym.
Od dłuższego czasu planowane są
duże zmiany, mające na celu poprawie­
nie stanu edukacji artystycznej w szko­
łach na wszystkich poziomach: podsta­
wowym, gim­nazjalnym i licealnym.
Zeszłoroczne wypowiedzi ministrów
Katarzyny Hall i Bogdana Zdrojew­
skiego zapowiadały zwiększenie liczby
godzin przedmiotów artystycznych. Jak
zwykle jednak, wbrew wcześniejszym
obietnicom, zamiast dodać – odebrano.
Rachunek za te niefortunne (moim zda­
niem) posunięcia zapłacą dzieci uro­
dzone w latach 1996–2000, którym od­
górnie, na każdym poziomie zdobywa­
nia wiedzy, redukuje się zajęcia arty­
styczne do liczby godzin poniżej mini­
mum wprowadzonego reformą w 1999
roku.
W roku ubiegłym minister Bogdan
Zdrojewski otrzymał od zespołu eks­
pertów Polskiej Rady Muzycznej naj­
nowszy raport dotyczący kompetencji
muzycznych polskiej młodzieży. Dzięki
szybkiej reakcji środowiska muzyczne­
go, które nagłaśnia problem dotyczący
złej sytuacji edukacji muzycznej w Pol­
sce, udało się wyegzekwować przynaj­
mniej część zmian na korzyść nauczania
muzyki w szkole. Między innymi środo­
wisko muzyczne wyegzekwowało za­
trudnianie na stanowisku nauczycieli
muzyki tylko osób posiadających pełne
kwalifikacje zawodowe.
Gorzej ma się sprawa z edukacją
plastyczną. Sytuacja nauczania plastyki w szkole w dalszym ciągu pozostaje
nierozpoznana i traktowana jest mar­
ginalnie. Mimo powstania świetnych
programów i podręczników, stan nie
ulega poprawie, gdyż wciąż pokutuje
przekonanie, że rysunku uczyć może
każdy.
W bieżącym roku szkolnym przepro­
wadziłam diagnozy: kompetencji mu­
zycznych i plastycznych 130 pierwszo­
klasistów dwóch szczecińskich rejono­
wych gimnazjów. Wyniki i porównanie
tych diagnoz wskazuje na występowanie
ewidentnych błędów w nauczaniu, dając
jednocześnie możliwość odnalezienia
skutecznych środków naprawczych.
Część z nich została już z powodzeniem
zastosowana przez ekspertów dydaktyki
muzycznej.
Wariacja
na temat ślepoty
Paula Wiażewicz
doktorantka w Instytucie Pedagogiki Uniwersytetu Szczecińskiego
Badania zostały przeprowadzone
w oparciu o testy z zadaniami, które we­
dług podstawy programowej powinny
być zrealizowane w szkole podstawowej.
Zarówno test muzyczny, jak i plastyczny
sprawdzały poziom wiadomości oraz
praktycznego wykorzystania nabytej
wiedzy.
Test muzyczny koncentrował się na
znajomości podstawowych zasad zapisu muzycznego (nazw solmizacyjnych
i literowych nut, ich położenia na pię­
ciolinii, odróżnianiu wartości nut od
ich wysokości) oraz sprawdzał zasób
wiedzy na temat polskich tańców naro­
dowych. Część praktyczna polegała na
nazwaniu nut podanego utworu mu­
zycznego. Test został rozwiązany na po­
ziomie 52%, przy czym warto podkre­
ślić, że średni wynik części badającej
poziom wiadomości teoretycznych
osiągnął 74%, natomiast umiejętność
wykorzystania tych wiadomości w prak­
tycznym czytaniu teksu muzycznego
wyniosła tylko 30%. Dysproporcja uzy­
skanych wyników wskazuje na całkiem
pokaźny zasób wiadomości, który nie­
stety nie przekłada się na umiejętność
ich praktycznego wykorzystania. Moż­
na więc wywnioskować, że przekaz
wiadomości jest skuteczny, natomiast
brakuje ćwiczeń. Przyczyną może być
zbyt mała liczba lekcji.
Test plastyczny badał znajomość
pojęć plastycznych dotyczących podsta­
wowych technik, narzędzi i terminów
związanych ze sztukami wizualnymi.
Na potrzeby części praktycznej wyko­
rzystano dwa ćwiczenia przeznaczone
dla dysgrafików. Pierwsze ćwiczenie
polegało na odręcznym narysowaniu
drogi wyjścia z labiryntu; w drugim na­
leżało wskazać wśród znajdujących się
na kartce liter te, które są napisane pra­
widłowo, a następnie starannie obryso­
wać je konturem i pokolorować. Dodat­
kowe punkty można było uzyskać za
estetykę i staranność pracy. Test został
rozwiązany na poziomie 38%, przy
czym wynik testu badającego poziom
wiadomości teoretycznych sięgnął 32%,
natomiast zadanie praktyczne zostało
wykonane na poziomie 46%. Wynik ba­
dania kompetencji plastycznych ucz­
niów zarówno w sferze zadania teore­
tycznego, jak i praktycznego nie osiąg­
nął 50%. Dzieci nie tylko nie znają
słownictwa plastycznego, nie posiadają
podstawowych wiadomości o techni­
kach plastycznych, ale również mają
bardzo słabo rozwiniętą motorykę ręki,
co może sprzyjać pojawianiu się dys­
funkcji graficznych.
Porównanie obu diagnoz wskazuje,
że średni wynik testu badającego po­
ziom wykształcenia muzycznego absol­
wentów szkoły podstawowej jest o 14%
wyższy niż średni wynik testu określa­
jącego poziom ich wykształcenia pla­
stycznego. Test umiejętności praktycz­
nego wykorzystania posiadanych wia­
domości ujawnia, że uczniowie radzą
sobie lepiej z zadaniami plastycznymi
niż muzycznymi, mimo znacznej prze­
wagi poziomu kompetencji muzycznych
nad poziomem kompetencji plastycz­
nych. W związku z tym, że testy złożone
były z zadań zgodnych z podstawą pro­
gramową, oczywiste jest, że o tyle samo
procent lepiej została zrealizowana pod­
stawa programowa z muzyki niż z pla­
styki. Błąd może leżeć po stronie kwali­
fikacji nauczycieli prowadzących zajęcia
z plastyki w szkołach podstawowych,
źle skonstruowanym programie naucza­
nia lub niewystarczającej liczbie godzin
przeznaczonych na realizację podstawy
programowej. Jeżeli więc w zeszłym ro­
ku na podstawie raportu muzycznych
ekspertów martwiliśmy się grożącą pol­
skiej kulturze „głuchotą”, to w tym roku
– w obliczu zaproponowanych zmian
w edukacji artystycznej – zadrżyjmy
o „ślepotę”, coraz silniej odciskającą
swoje piętno na polskiej edukacji arty­
stycznej. maj/czerwiec 2009 • nr 3
25
REFLEKSJE
Biblioteki też mają
swoje święto…
Międzynarodowy Dzień Bibliotek Szkolnych, ustanowiony
przez International Association of School Librarianship,
jest obchodzony od 1999 roku. Głównym celem
przedsięwzięcia jest propagowanie wiedzy o roli i znaczeniu
bibliotek szkolnych. Od bieżącego roku szkolnego czas
trwania akcji został mocno poszerzony i Dzień został zastąpiony
Międzynarodowym Miesiącem Bibliotek Szkolnych.
Z okazji Międzynarodowego Miesią­
ca Bibliotek odbył się też apel, w trakcie
którego wręczono dyplomy i nagrody
zwycięzcom konkursu plastycznego.
Podczas wszystkich godzin lekcyjnych
głośno czytano oraz przeprowadzano
różne zabawy związane z tekstem.
Kulminacyjnym punktem obchodów był wieczorek literacki w bibliotece
z udziałem uczniów nagrodzonych
w konkursie literackim i ich rodziców.
Zaproszono również dyrektora szkoły
oraz pedagoga szkolnego. Przy poczę­
stunku i muzyce zgromadzeni goście
wysłuchali utworów napisanych przez
dzieci. Pan dyrektor wręczył każdemu
z młodych autorów dyplom oraz nagro­
dę. Następnie rodzice mogli obejrzeć
przygotowane wystawy i w miłej atmo­
sferze wymienić wrażenia.
Wierzymy, że wszystkie przedsię­
wzięcia związane z promocją książek
Tegoroczne obchody w naszej szkole
były szczególnie uroczyste. Intensywne
przygotowania rozpoczęliśmy od ogło­
szenia okolicznościowych konkursów.
Konkurs plastyczny, zatytułowany „Mój
ulubiony bohater książkowy”, skierowa­
ny był do dzieci z klas I–II; natomiast
literacki, przeznaczony dla uczniów klas
III–VI, nosił tytuł „Mój zwierzęcy przy­
jaciel…”. W przygotowania obchodów
włączyli się także gimnazjaliści, wyko­
nując ulotki, plakaty i rekwizyty. Uczen­
nice gimnazjum przygotowywały się do
głośnego czytania baśni, a laureaci kon­
kursu literackiego do publicznej prezen­
tacji własnych dzieł.
W przeddzień głównych obchodów
bibliotekę udekorowaliśmy kolorowymi
balonami, bibułą i plakatami. Przygoto­
wana została także wystawa prac pla­
stycznych na temat „Mój ulubiony bo­
hater książkowy” oraz prac literackich
„Mój przyjaciel…” i „Przyroda w litera­
turze”. Szkolny korytarz ozdobiliśmy
plakatami wykonanymi przez uczniów.
Nazajutrz kilka uczennic gimnazjum
przyszło do szkoły przebranych za po­
staci z baśni. Podczas przerw przebrane
dziewczęta spacerowały po korytarzu
szkolnym i rozdawały ulotki propagują­
ce czytelnictwo; stroje uczennic wzbu­
dzały ogromne zainteresowanie wśród
młodszych dzieci. W czasie lekcji dziew­
częta wraz ze mną wchodziły do klas
0–I, by poprowadzić dzieci do bibliote­
ki. Tam odczytywałam malcom przygo­
towane wcześniej zagadki dotyczące
i czytelnictwem organizowane w naszej
szkole przynoszą dzieciom wiele radości
i korzyści. Już od najmłodszych lat war­
to je oswajać z literaturą, pokazując, że
obcowanie ze słowem pisanym może
być wspaniałą przygodą, a nie uciążli­
wym obowiązkiem.
Myślę, że obchody Międzynarodo­
wego Miesiąca Bibliotek Szkolnych są
do tego idealną okazją – warto zachęcać
uczniów do czytania. Pamiętajmy, że
społeczeństwo pozbawione kontaktu
z książką, nigdy nie stanie się społe­
czeństwem wiedzy. Lucyna Kowalczyk
nauczyciel bibliotekarz w Zespołe Szkół nr 13 w Szczecinie-Wielgowie
26
maj/czerwiec 2009 • nr 3
bohaterów znanych baśni. Ich zadaniem
było również odgadnięcie, za kogo prze­
brały się gimnazjalistki. Następnie wy­
świetlałam dzieciom baśnie, za pomocą
rzutnika. Było to wielką atrakcją, gdyż
maluchy nigdy wcześniej nie widziały
takiego urządzenia i nigdy nie oglądały
wyświetlanych w ten sposób bajek.
Gimnazjalistki przeczytały młodszym
kolegom wybrane baśnie, a na koniec
odprowadziły każdą grupkę dzieci z po­
wrotem do klasy. Wszyscy uczestnicy
zabawy zostali obdarowani drobnymi
upominkami.
REFLEKSJE
Biblioteka w szkole pełni rolę pracow­
ni ogólnoprzedmiotowej i jest nieroze­
rwalnie powiązana z całym systemem
nauczania i wychowania. Wspomaga re­
alizację zadań dydaktyczno-wychowaw­
czych szkoły, a jej zbiory służą zarówno
dydaktyce, jak i rozrywce.
Poprzez właściwie dobrany i opraco­
wany księgozbiór oraz pracę dydaktycz­
no-wychowawczą biblioteka przyczynia
się do rozwijania zainteresowań i za­
miłowań czytelniczych uczniów. W tej
funkcji mieści się też działalność biblio­
terapeutyczna. W tabeli przedstawiam
sposoby jej realizacji w powiązaniu
z funkcjami biblioteki szkolnej.
Funkcja kulturalno-rekreacyjna
Funkcja opiekuńczo-wychowawcza
Funkcja kształcąco-wychowawcza
Funkcja biblioteki szkolnej
Więcej niż biblioteka
Danuta Krzaczkowska
Społeczna Szkoła Podstawowa
Społecznego Towarzystwa Oświatowego w Szczecinie
Bibliotekarz szkolny, chcący pełnić
również rolę biblioterapeuty, powinien:
• wnikliwie obserwować i poznawać
swoich uczniów, w celu dobrania od­
powiedniej „terapii czytelniczej”;
• podczas dyskusji w bibliotece dawać
Aspekt terapeutyczny
Rozbudzanie i rozwijanie potrzeb
czytelniczych związanych z nauką szkolną i zainteresowaniami pozaszkolnymi.
Pomoc w wyrobieniu u użytkownika
przekonania, że w literaturze i materiałach
bibliotecznych można znaleźć:
– odpowiedzi na nurtujące pytania,
– wzorce osobowe,
– materiał do refleksji nad sobą i tym, co czytelnika otacza.
Kształtowanie postaw moralnych uczniów.
Umacnianie ich przekonania o korzystnym
wpływie literatury na własny rozwój.
Rozwijanie różnych form samodzielności.
Wyrabianie u dzieci, dzięki konkretnemu
programowi czytelniczemu, przeświadczenia:
„ja też mogę”, „ja też potrafię”.
Współdziałanie z nauczycielami,
wychowawcami, pedagogiem szkolnym w rozpoznawaniu uzdolnień, zainteresowań i trudności edukacyjnej uczniów.
Zapewnienie ucznia, że w szkole są osoby,
które mogą pomóc rozwiązać trudne
problemy; osoby, które mogą służyć radą i pomocą.
Wspieranie prac mających na celu
wyrównywanie różnic w intelektualnym
rozwoju dzieci i młodzieży z różnych
środowisk społecznych.
Ugruntowanie uczniów w przekonaniu, że w szkole można otrzymać pomoc bez
względu na status społeczny i materialny.
Okazywanie zrozumienia uczniom mającym
kłopoty w nauce i tym, którzy sprawiają
kłopoty wychowawcze, oraz udzielenie
pomocy w odnalezieniu drogi do samego
siebie, poprzez odpowiednio dobrane
programy stymulacji czytelniczej.
Wyrobienie u uczniów przekonania, że w każdej trudnej sytuacji życiowej można
znaleźć kogoś, kto pomoże z niej wyjść.
Wyrabianie u uczniów nawyku
uczestniczenia w zajęciach kulturalno-
-rekreacyjnych proponowanych przez szkołę
i lokalne środowisko.
Nabycie przez uczniów pozytywnych
doświadczeń (estetycznych, moralnych) z kontaktów ze sztuką upowszechnianą w różny sposób, dających przeświadczenie,
że kontakty te stwarzają możliwość
odreagowania negatywnych stanów
emocjonalnych.
Wspieranie procesu kształtowania się u uczniów umiejętności odbioru dzieł sztuki,
doszukiwania się w nich uniwersalnych
wartości.
Nabycie przez uczniów przekonania, że zbiory biblioteczne mogą się stać inspiracją
do tworzenia.
Zapewnienie uczniom pomocy w tworzeniu
własnego warsztatu artystycznego, np. koła
zainteresowań.
Wyrobienie u uczniów przekonania, że w bibliotece szkolnej zawsze można
uzyskać wsparcie w wyborze konkretnej
formy spędzania wolnego czasu, lub otrzymać wiarygodną informację o propozycjach kulturalno-oświatowych i społecznych w danym środowisku lokalnym.
Terapeutyczna funkcja biblioteki szkolnej
szansę wypowiedzi wszystkim ucz­
niom, a szczególnie zachęcać do za­
bierania głosu uczniów ze słabymi
wynikami w nauce;
• kierować rozmową tak, aby dysku­
tanci nabierali wiary we własne siły
i możliwości oraz rozwijali umiejęt­
ność posługiwania się słowem mó­
wionym i tekstem literackim;
• poprzez odpowiednio dobrany ze­
staw literatury (adekwatny do sytua­
cji terapeutycznej) stymulować zain­
teresowania czytelnicze uczniów,
kształtować ich umiejętności radze­
nia sobie z różnymi problemami;
• zwracać uwagę na sposób czytania
i na stosunek czytelnika do czyta­
nych książek;
• wykorzystywać każdą okazję do na­
wiązywania rozmów o charakterze
wspierającym.
Jednym z podstawowych elementów
właściwie rozumianej atmosfery tera­
peutycznej w biblioterapii jest całkowita
dobrowolność uczestnictwa w zajęciach.
Warunkuje to „sukces” rozumiany jako
możliwość otwarcia i zbliżenia się do
ucznia, do jego wnętrza i problemów.
W pierwszych kontaktach bibliotekarza
z czytelnikiem powinno więc nastąpić
pewne porozumienie, które wzbudzi
chęć dalszych kontaktów. Jest to bardzo prawdopodobne, gdyż nauczyciel
bibliotekarz funkcjonuje w szkole nieco
inaczej niż pozostali nauczyciele. Jest on
z reguły korzystnie postrzegany przez
uczniów, którzy darzą go większym za­
ufaniem niż innych nauczycieli i dość
często powierzają mu swoje troski czy
tajemnice.
Warto jednak pamiętać, że tak jak
nie każdy nauczyciel może i powinien
być bibliotekarzem, tak nie każdy szkol­
ny bibliotekarz może i powinien zostać
biblioterapeutą. Może nim zostać tylko
ten, kto potrafi wzbudzić sympatię, za­
ufanie, kto autentycznie rozumie troski
i kłopoty swoich uczniów oraz dzięki
swojej wiedzy i umiejętnościom stara
się im pomóc. maj/czerwiec 2009 • nr 3
27
REFLEKSJE
Nowoczesna biblioteka
Romualda Stefanowicz
kierownik Oddziału Zamiejscowego ZCDN w Świnoujściu
Sztuka bibliotekarska od wieków poddawana jest tym
samym prawom; rozwój cywilizacji wpływa jednak na zmiany
narzędzi, którymi posługuje się bibliotekarz, by okiełznać
zalew informacji. Czy prawa, które sformułował wybitny
bibliolog indyjski Ranganathan, wpisują się w przestrzeń
współczesnego bibliotekarstwa?
Pierwsze prawo:
„Książki służą do użytku”
Do kogo skierowane jest to prawo?
Do bibliotekarza, czytelnika czy też
osób decydujących o finansowaniu bi­
bliotek wszelkiego typu? Otóż dla mnie
jest to oczywiste – do wszystkich. Książ­
ka ma wartość użytkową, musi być więc
dobrze opracowana i ustawiona w od­
powiednio zaaranżowanym wnętrzu, by
mogła służyć czytelnikowi. W to pierw­
sze prawo wpisuje się hasło tegorocz­
nych obchodów „Tygodnia bibliotek”
(8–15 maja), które brzmi: „Biblioteka to
wet te nieujawnione. Rozpoznawanie
potrzeb czytelniczych można rozpocząć
już na etapie zapisu do biblioteki, na
podstawie okazanych dokumentów
i poprzez rozmowę. Bibliotekarz, anali­
zując zgromadzone informacje, kupuje
książki, czasopisma, gromadzi zbiory
multimedialne, opracowuje bazy biblio­
graficzne, adresowe, dziedzinowe i te­
matyczne. Dobrze gromadzony księgo­
zbiór ułatwia spełnienie wymagań róż­
nych czytelników: uczniów, studentów,
nauczycieli, rodziców. Ponadto 12
czerwca „uwalniamy” książki z biblio­
Indyjski bibliolog Shiyali Ranganathan (1892–1972),
twórca nowego systemu klasyfikacji bi­bliotecznej Colon
Classification (z 1933 roku) uwzględniającego w układzie
działów ewolucyjny porządek nauk od przyrodniczych
do społecznych, uzależnił prawidłową działalność biblioteki
od stosowania pięciu podstawowych praw opublikowanych
w książce: The Five Laws of Library Science.
plus”; jest to również nawiązanie do
projektu rządowego „Biblioteka+”, ma­
jącego znacznie poprawić bazę i funk­
cjonowanie bibliotek w gminach i ma­
łych miastach.
Drugie prawo:
„Każdy czytelnik ma mieć swoją
książkę”
Jak interpretować to prawo? Wszyscy
bibliotekarze starają się, aby czytelnik,
który odwiedza bibliotekę, dotarł do
swojej książki. Bibliotekarz próbuje roz­
poznać potrzeby czytelnika, czasem na­
28
maj/czerwiec 2009 • nr 3
tek, w ramach Ogólnopolskiego Święta
Bookcrosing. Chodzi o to, żeby każdy
czytelnik miał swoją książkę.
Trzecie prawo:
„Każda książka ma mieć swego
czytelnika”
Pięknym dopełnieniem tego prawa
są słowa Heleny Radlińskiej: „Skarby
książek żyją jedynie życiem czytelnika”.
Wszelkie działania, które bibliotekarz
podejmuje w swojej pracy, zmierzają za­
wsze do celu, jakim jest udostępnianie,
czyli wypożyczanie książek. Populary­
zacja czytelnictwa, pracy z książką trwa
przez cały rok. Bibliotekarze organizują
wystawy, konkursy, spotkania autor­
skie, włączają się w kampanię „Cała
Polska Czyta Dzieciom”, a każdego roku
w Światowy Dzień Książki i Praw Au­
torskich (23 kwietnia) szczególną troską
otaczają także mniej popularne książki,
aby żadna z nich nie pozostała bez czy­
telnika.
Czwarte prawo:
„Oszczędzaj czas czytelnika”
W XXI wieku nie ma nic cenniejsze­
go niż czas. Szanowanie go należy więc
do obowiązków każdego bibliotekarza.
Czasochłonne, powtarzające się czyn­
ności przy opracowaniu książek, gro­
madzeniu, opracowaniu informacji zo­
stały w sposób radykalny skrócone
dzięk i zastosowaniu komputerów.
Oprogramowanie biblioteczne, lepsze
lub gorsze (w zależności od kondycji fi­
nansowej biblioteki), pozwala na na­
tychmiastowe udzielenie wszelkiej in­
formacji bibliotecznej. Obecnie czytel­
nik, bez wychodzenia z domu, może
przeglądać bazy bibliotek na całym
świecie, przez własne konto biblioteczne
zamówić dowolną książkę i odebrać ją
następnego dnia. By oszczędzić czas
czytelnika, bibliotekarze podjęli się
wprowadzenia do komputerów tysięcy
opisów książek i artykułów z czasopism,
nadając im hasła przedmiotowe. Dzięki
temu po podaniu hasła przez użytkow­
nika program wyświetla listę z literatu­
rą na zadany temat.
Czas czytelnika jest oszczędzany bez
względu na jego wiek. Już w szkole pod­
stawowej nauczyciel bibliotekarz, by
pomóc uczniowi, przeszukuje katalogi
i podaje do ręki żądaną książkę. Później,
w gimnazjum, bibliotekarze wspólnie
z nauczycielami realizującymi ścieżkę
czytelniczą i medialną próbują pokazać
młodzieży, jak szybko i sprawnie prze­
szukiwać różne bazy. W szkole ponad­
gimnazjalnej uczeń już sam bez kłopotu
przegląda katalogi i kartoteki, by odna­
leźć, pogrupowane wcześniej przez bi­
bliotekarzy, tematy do prezentacji (np.
„motyw domu w literaturze” lub „boha­
ter romantyczny”). Studenci i nauczy­
ciele już sami szybko i bez kłopotu od­
najdują literaturę na różnorodne, nawet
najrzadziej poszukiwane zagadnienia,
bo przecież bibliotekarz, przewidując
potrzeby nieuświado­mione, zgromadził
o nich informacje w swojej bazie.
REFLEKSJE
Piąte prawo:
„Biblioteka jest żywym
organizmem”
Wszelkie zmiany zachodzące na
świecie – rozwój nauki, pojawianie się
nowych dziedzin wiedzy – nie omijają
bibliotek. Nowoczesne technologie wraz
z informatyzacją procesów bibliotecz­
nych dotarły do nich już dawno. Digita­
lizacja zbiorów bibliotecznych (choć ze
względu na poszanowanie praw autor­
skich będzie realizowana przez długie
lata) dowodzi, że biblioteka to nie skan­
sen. Kolejnym wyznacznikiem dyna­
micznego rozwoju bibliotek jest aktuali­
zacja zbiorów przy ciągle rozrastającym
się rynku wydawniczym oraz umiejęt­
ność wyszukiwania i pozyskiwania cen­
nych i wartościowych książek. Prowa­
dzenie różnych form pracy z czytelni­
kiem, od tych indywidualnych, aż do
grupowych, takich jak: spotkania autor­
skie, wystawy, szkolenia dla czytelników
(którzy niejednokrotnie wchodząc do
biblioteki, mają syndrom library anxie­
ty, tzn. lęku przed biblioteką 1) – to
wszystko dowody na to, że w bibliote­
kach dużo się dzieje i dziać się będzie.
W zgodzie z własnymi przekonania­
mi, a także aby nie dopuścić do sytuacji,
którą opisał Umberto Eco w swoich
Zapiskach na pudełku od zapałek 2 –
„Bibliotekarz winien uważać czytelnika
za wroga, nieroba (w przeciwnym razie
byłby bowiem w pracy). (…) W sytuacji
idealnej czytelnika powinien obowiązy­
wać zakaz wstępu do biblioteki, należy
zniechęcać do wypożyczania, nie ma
potrzeby wypożyczać więcej niż jedną
książkę na raz” – bibliotekarze bibliote­
ki pedagogicznej uważnie wsłuchują się
w zasady S.R. Ranganathana.
Literatura
1. Eco U.: Zapiski na pudełku od zapa­
łek, Wyd. „Historia i Sztuka”, Poznań
2005.
2. Świgoń M.: „Library anxiety”, czyli
lęk przed biblioteką, Bibliotekarz, nr 4,
2002.
Niepokój związany z korzystaniem z biblioteki
jest zjawiskiem opisywanym w literaturze świa­
towej z zakresu bibliotekoznawstwa i informacji naukowej. Za twórcę tego terminu uważa się
Constane A. Mellon z Uniwersytetu w Greenville
(USA), która jako pierwsza przeprowadziła bada­
nia w tym zakresie i sformułowała główne założe­
nia teorii.
2
Eco U.: Zapiski na pudełku od zapałek, s. 21–23.
1
Polubić bibliotekę
Sylwia Komorek, Aldona Kłosińska
nauczyciele bibliotekarze Zespołu Szkół Sportowych
im. Sportowców Ziemi Szczecińskiej w Szczecinie
Czy biblioteka szkolna to odpowied­
nie miejsce do organizowania imprez?
Jak najbardziej, ale rzecz jasna imprez
bibliotecznych. Osobom, które nie bar­
dzo wierzą w taki wizerunek biblioteki,
postaramy się udowodnić, że to możli­
we. Zrobimy to na przykładzie naszej
biblioteki szkolnej.
Wśród imprez i akcji, które już na
stałe weszły do naszego kalendarza pra­
cy, najciekawsze to: pasowanie ucznia
klasy pierwszej szkoły podstawowej na
czytelnika, Ogólnopolskie Urodziny
Książkowego Misia połączone z urodzi­
nami Kubusia Puchatka, Dzień Pluszo­
wego Misia, andrzejki, mikołajki, wa­
lentynki, Ogólnopolskie Tygodnie Czy­
tania.
Dla dziecka, dopiero co wkraczające­
go w szkolne progi, pasowanie na czy­
telnika jest bardzo podniosłym wyda­
rzeniem. Aby stworzyć wyjątkową atmo­
sferę, na pasowanie zapraszamy pierw­
szoklasistów razem z wychowawcami
i przedstawicielami dyrekcji. W przy­
stępny sposób informujemy dzieci, co
znajduje się w naszej bibliotece i jak ko­
rzystać ze zgromadzonych tu książek.
Potem następuje najprzyjemniejszy mo­
ment – układanie tytułów bajek z rozsy­
panek wyrazowych, głośne czytanie itp.
Momentem, na który czekają wszystkie
dzieci, jest wypożyczenie pierwszej
książki.
Zapraszając dzieci na Ogólnopolskie
Urodziny Książkowego Misia, połączo­
ne z urodzinami Kubusia Puchatka,
proponujemy im zabranie ze sobą swo­
ich ulubionych pluszaków. Na uroczy­
stych urodzinach czytamy fragmenty
książek opowiadających o misiach, ry­
sujemy dla nich laurki i wymyślamy ży­
czenia. Stałym elementem jest również
zabawa „Stary niedźwiedź mocno śpi”.
W październiku można również wypra­
wić urodziny Pluszowemu Misiowi (na­
szym zdaniem te dwie imprezy można
robić zamiennie).
W listopadzie organizujemy biblio­
teczne andrzejki, czyli typowe zabawy
andrzejkowe połączone z poszukiwa­
niem informacji o tradycjach wróżb.
Imprezę można zacząć od poszukiwań
w słownikach i książkach popularno­
naukowych, a skończyć na laniu wosku
czy wróżbach z imionami.
Mikołajki są doskonałą okazją, aby
napisać list do św. Mikołaja. Można też
poszukać informacji na stronach inter­
netowych o jego wiosce, współpracow­
nikach, a pod koniec spotkania ucznio­
wie mogą losować aforyzmy.
W lutym przychodzi czas na walen­
tynki, które w naszej bibliotece są bar­
dzo literackie i… charytatywne. Razem
z uczniami wycinamy serduszka walen­
tynkowe i do każdego z nich doklejamy
aforyzm o tematyce miłosnej. Serduszka
sprzedajemy razem ze Szkolnym Kołem
Caritas na przerwach. Kupują je zarów­
no uczniowie, jak i nauczyciele. Dochód
ze sprzedaży przeznaczamy na cele
Szkolnego Koła Caritas. Dodatkowy
wymiar tej akcji, który nas bardzo cie­
szy, to spore zainteresowanie uczniów
aforyzmami i złotymi myślami różnych,
mniej lub bardziej znanych, autorów.
Kolejną dużą akcją biblioteczną or­
ganizowaną w naszej szkole są Ogólno­
polskie Tygodnie Czytania. Do udziału
w niej zachęcamy uczniów z trzech
szkół mieszczących się w naszej placów­
ce – szkoły podstawowej, gimnazjum
i liceum. Uczniów gimnazjum i liceum
zachęcamy do aktywnego uczestnictwa
w akcji i zapraszamy do czytania młod­
szym kolegom i koleżankom.
W naszej opinii imprezy biblioteczne
w szkole podstawowej spełniają bardzo
ważną rolę. Pokazują, że biblioteka jest
miejscem, w którym można zarówno się
uczyć, jak i bawić. Ukazują przyjazny
wizerunek biblioteki, który, mamy na­
dzieję, nie zmieni się na późniejszych
etapach edukacji. Ogromną rolę w two­
rzeniu wizerunku biblioteki pełnią na­
uczyciele bibliotekarze, dlatego dbamy,
aby pierwsze kontakty z książką i bi­
blioteką szkolną były dla dziecka przy­
jemnością i zachętą do czytania. maj/czerwiec 2009 • nr 3
29
REFLEKSJE
Obłędna prasa
Sławomir Iwasiów, Zachodniopomorskie Centrum Doskonalenia Nauczycieli
Przeglądając analizy dotyczące współczesnych mediów
(szczególnie prasy codziennej), zauważyłem pewną tendencję:
często bywa tak, że autorzy dopatrują się w aktywności
medialnej trudnej do zdefiniowania misji. Ta „misja” (czasami
nazywana „ideą” lub „służbą”) występuje w dwóch
rodzajach, które, moim zdaniem, są zupełnie przeciwstawne
i mogą prowadzić do konfliktu interesów.
Kiedy myślę o roli i kondycji współ­
czesnych mediów, przypomina mi się
scena otwierająca film Costy-Gavrasa
pt. Miejski obłęd. Oto widzimy operato­
ra kamery, który przygotowuje sprzęt
do pracy (przykręca mikrofon, ustawia
ostrość obiektywu, rozkłada statyw,
wkłada kasetę). Scena została tak nakrę­
cona, że budzi skojarzenia z filmami
akcji, w których zabójca przygotowuje
się do oddania strzału z karabinu snaj­
perskiego (nakręca tłumik na lufę, usta­
wia lunetę, rozstawia trójnóg, wprowa­
dza nabój do komory). I faktycznie – po
chwili okazuje się, że dziennikarze ru­
szają na łowy, a ofiarą pada znany poli­
tyk, którego atakują niewygodnymi py­
taniami. Trudno powiedzieć, co kieruje
ich agresywnym podejściem (dowiadu­
jemy się tego w miarę rozwoju akcji), ale
przypuszczamy, że mogą mieć przynaj­
mniej dwa powody: albo są bardzo za­
angażowani w swoją pracę, albo robią to
dla zysku.
Przeglądając ana lizy dot yczące
współczesnych mediów (szczególnie
prasy codziennej), zauważyłem pewną
tendencję: często bywa tak, że autorzy
dopatrują się w aktywności medialnej
trudnej do zdefiniowania misji. Ta „mi­
sja” (czasami nazywana „ideą” lub
„służbą”) występuje w dwóch rodzajach,
które, moim zdaniem, są zupełnie prze­
ciwstawne i mogą prowadzić do kon­
fliktu interesów.
Pierwszy wariant to idealistyczny
pogląd na postawę dziennikarza, który
wykonuje swoją pracę zgodnie z reguła­
mi etyki zawodowej. Nie jest uwikłany
w polityczne spory, nie czerpie korzyści
30
maj/czerwiec 2009 • nr 3
z kryptoreklamy, pozostaje, na ile to
możliwe, neutralny wobec różnych grup
nacisku. Zdobywając informacje nie
stosuje chwytów niezgodnych z prawem
(na przykład nie narusza godności oso­
bistej). Wypełnianie „misji” jest dla ta­
kiego dziennikarza codziennym dostar­
czaniem odbiorcom prawdziwych i zwe­
ryfikowanych informacji.
Druga formuła „idei” pracy dzienni­
karskiej odwołuje się do ekonomicznej
prawdy rządzącej rynkiem mediów –
wytwarzanie informacji jest odpowie­
dzią na podstawowe potrzeby współ­
czesnego społeczeństwa. Informacja
staje się w takim ujęciu towarem, pożą­
danym przez konsumentów na takiej
samej zasadzie jak nowy samochód lub
telewizor. Skoro tak, to nie bez przesady
można przypuszczać, że właściciel ga­
zety (albo jakiegokolwiek innego me­
dium), zrobi wszystko, żeby ten towar
sprzedać.
Za szczególny przypadek dzienni­
karstwa informacyjnego można uznać
jego odmianę prasową – posługiwanie
się słowem pisanym jest ciągle wśród
odbiorców uważane za bardziej wiary­
godne niż na przykład wiadomości tele­
wizyjne (inna sprawa, że przeciętny od­
biorca nie zwraca uwagi na to, że każda
informacja musi być wcześniej napisana
– nieważne czy trafi do gazety, czy bę­
dzie odczytana przez prowadzącego
program telewizyjny).
Powyższy pogląd dotyczy przede
wszystkim czytelników dużych dzien­
ników ogólnopolskich (jak „Gazeta Wy­
borcza”, „Rzeczpospolita” czy „Dzien­
nik”), które mają status opiniotwór­
czych i rzetelnych źródeł informacji.
Jeżeli pojawiają się jakiekolwiek zarzuty
(z reguły przedstawiane przez kolegów
z konkurencyjnego tytułu), to dotyczą
nadmiernego przechylenia linii progra­
mowej gazety na jedną ze stron sceny
politycznej. Tak było w przypadku
„Rzeczpospolitej”, której zarzucano do­
pingowanie rządów Prawa i Sprawiedli­
wości; podobne reakcje wywoływały
zmiany w strukturach „Dziennika”,
które pozwalały przypuszczać, że gazeta
przeszła na stronę Platformy Obywatel­
skiej.
Drugim problemem wiodących tytu­
łów prasowych jest ich przynależność
do dużych koncernów (Agory, Mecomu
czy Axel Springer), dążących do kon­
centracji mediów. Im więcej mediów
w ręku jednego wydawcy, tym większa
pokusa, żeby tę samą wiadomość „sprze­
dać” wielokrotnie, pod trochę tylko
zmienioną postacią. Koncentracja me­
diów wpływa negatywnie na jakość
przekazywanych informacji, które są
przerabiane, transformowane albo po
prostu przepisywane bez uwzględnienia
formuły, w jakiej się ukazują (wystarczy
porównać te same wiadomości w wyda­
niach papierowych i internetowych).
Trzecia sytuacja, z pogranicza etyki,
to częste uleganie wpływom reklamo­
dawców. Najlepszym przykładem mogą
być dodatki do „Gazety Wyborczej”,
w których trudno odróżnić tekst rekla­
mowy, od tekstu dziennikarskiego (zda­
rza się, że są podobnie redagowane, ale
mają na przykład nieznacznie zmienio­
ną czcionkę, przez co formalnie speł­
niają wymóg graficznego odróżnienia
tekstów reklamowych). Wątpliwości
można mieć także, przeglądając działy
poświęcone nowościom technicznym –
nie wiem, czy zdjęcie nowego samocho­
du zajmujące pół strony i otoczone trze­
ma linijkami tekstu zasługuje na miano analizy technicznej produktu. Ale to
są przypadki mgliste, trudne do uchwy­
cenia.
Inna sprawa, że wskaźniki czytelni­
ctwa pokazują także inną tendencję –
coraz częściej wybieramy tabloidy, które
każdego dnia osiągają bardzo wysokie
nakłady (jak „Fakt” i „Super Express”).
Tutaj nie ma żadnych wątpliwości. Ot­
wierając „Fakt”, widzimy, że wydawca
za wszelką cenę próbuje sprzedać swój
produkt. Używając rozmaitych chwy­
tów (duże zdjęcia i mało tekstu, krzykli­
wa kolorystyka, sensacyjna tematyka,
REFLEKSJE
„wyrazistość” poglądów), przyciąga kil­
kaset tysięcy czytelników każdego dnia.
Etyka? Wątpię, czy ktokolwiek pracują­
cy w redakcji takiej gazety myśli o etyce.
Trudno mówić nawet o wiarygodności,
bo przecież – takie jest moje podejrze­
nie – większość materiałów w „Fakcie”
bądź „Super Expresie” jest najzwyczaj­
niej w świecie wymyślona. To chyba no­
wy gatunek prasowy – fantastyka dzien­
nikarska. Po co więc czytać „Fakt”?
Zapytałem o zdanie kilka osób kupują­
cych tę gazetę i uzyskałem łatwą do
przewidzenia odpowiedź: dla rozrywki.
A żeby rozrywka była zadowalająca,
dziennikarze muszą posługiwać się
technikami, które trudno uznać za
etyczne. Zrobią wszystko, aby zdobyć
wystarczająco sensacyjny materiał. Na­
ruszenie miru domowego, brak posza­
nowania godności osobistej, obrażanie
lub, jak w filmie Miejski obłęd, „polowa­
nie” na temat należą do codziennych
obowiązków dziennikarzy tabloidów.
Jeżeli nawet takie osoby trafiają przed
sąd za naruszenie etyki dziennikarskiej,
to przeważnie wyroki są stosunkowo
niskie. Uniewinnieniem zakończyła się
np. sprawa dziennikarza polskiego tab­
loidu, który naruszył mir domowy ro­
dziny. Dziennikarz i jego fotoreporter,
zbierający materiały do artykułu o po­
strzelonym w policyjnym pościgu męż­
czyźnie, wtargnęli do domu matki po­
szkodowanego. Dziennikarz podszył się
pod psychologa policyjnego i podstę­
pem uzyskał informacje. Uniewinniono
go, ponieważ sąd uznał, że został wpusz­
czony przez kobietę dobrowolnie – je­
dynie zaznaczono, że jego zachowanie
może budzić „wątpliwości pod wzglę­
dem moralnym”.
Moje obawy względem prasy co­
dziennej dotyczą właśnie tych niejas­
nych sytuacji, w których nie wiadomo
czy chodzi o chłodną kalkulację ekono­
miczną, czy rzetelność dziennikarską.
Dodatkowe utrudnienie stanowi prze­
starzałe prawo prasowe, które słabo wy­
jaśnia status mediów telematycznych,
powoli wypierających niektóre tytuły
„papierowe”. Definicja informacji pra­
sowej (i każdego tekstu dziennikarskie­
go) powinna zostać doprecyzowana
w prawie prasowym i rozszerzona o ce­
chy ściśle towarowe, podlegające pra­
wom ekonomii. Wtedy nie będzie prob­
lemu z „misją” dziennikarską, która
czasami przypomina pracę płatnych
morderców. Dobry zawód
czy modna fanaberia?
Andrzej Wiśniewski, szczeciński dziennikarz
W ciągu ostatnich kilku lat coraz
częściej w szkołach powstają klasy
dziennikarskie. Tworzy się je w podsta­
wówkach, gimnazjach i szkołach śred­
nich. Czym są klasy dziennikarskie, ja­
kie funkcje spełniają? Są drogą do zdo­
bycia zawodu, uatrakcyjnieniem zajęć
szkolnych czy trendem, który z dzienni­
karstwem ma niewiele wspólnego?
Od kilku lat, jako praktykujący
dziennikarz, współpracuję z nauczycie­
lami przy tworzeniu i prowadzeniu klas
dziennikarskich, organizuję także ćwi­
czenia ze studentami. Praca z młodymi
ludźmi „zainteresowanymi” dzienni­
karstwem i obserwacja środowiska skło­
niły mnie do poczynienia pewnych spo­
strzeżeń.
Często klasy dziennikarskie są budo­
wane na solidnych podstawach tradycji
klas wcześniej istniejących, z pokaźnym
dorobkiem w postaci gazetek szkolnych,
publikacji materiałów w prasie lokalnej
i regionalnej, czy udziałem w konkur­
sach dziennikarskich. Tutaj zagrożeń
nie ma. Jeśli nauczyciel prowadzący ta­
ką grupę zna specyfikę działań dzienni­
karskich, ma praktykę w prowadzeniu
i wydawaniu gazetek szkolnych a także
publikowaniu materiałów prasowych
poza szkołą, istnieje duża szansa, że
z takiej grupy wyłonią się przyszli stu­
denci wydziałów dziennikarskich czy
też dziennikarze bez wykształcenia
dziennikarskiego. Znakomita bowiem
większość dziennikarzy to ludzie bez
wykształcenia stricte dziennikarskiego,
którzy pierwsze kroki w zawodzie sta­
wiali właśnie w klasach lub kołach
dziennikarskich.
Problem pojawia się, gdy takie grupy
powstają w szkołach bez tradycji two­
rzenia klas dziennikarskich. Rozbudzo­
ne, bez szans na zrealizowanie, marze­
nia rodziców i dzieci, zajęcia prowadzo­
ne bez pomysłu i byle jak, a co najgorsze
– tworzenie materiałów dziennikarskich
„do szuf lady”. Takie zjawiska budzą
najpierw zniechęcenie u dzieci i mło­
dzieży, a po pewnym czasie takie klasy
tracą swój charakter. Jak pracować z ta­
ką grupą, jak rozwijać zainteresowanie
uczniów?
Przede wszystkim należy się zasta­
nowić, gdzie można publikować mate­
riały uczniów. Zapewniam, że pojawie­
nie się nazwiska pod artykułem w prasie
lokalnej, szczególnie w małych mia­
stach, spowoduje, że uczniowie zaczną
inaczej podchodzić do pracy. Koniecz­
nie należy znaleźć kontakt z profesjo­
nalnym dziennikarzem, który choćby
kilka razy pojawi się na zajęciach i pora­
dzi, jak tworzyć materiały prasowe, po­
może wybrać formę twórczości dzienni­
karskiej, opowie o etyce zawodu, ele­
mentach prawa prasowego czy też au­
torskiego. Dlaczego tak? Często redagu­
jąc gazetki szkolne czy też wysyłając
materiały do gazet, radia czy telewizji,
młodzież nie wie, jak poprawnie napi­
sać notatkę prasową, zgodną z regułami
i zasadami. Dobre jej napisanie zwięk­
sza szanse, aby nie została odrzucona
przez redakcję jako zbyt długa i po pro­
stu nieciekawa.
Klasa dziennikarska jest miejscem,
gdzie młodzi ludzie nie tylko się uczą
poprawnego czytania, pisania i mówie­
nia, ale również wypowiadania swoich
myśli na forum grupy. Uczą się także
autoprezentacji, co jest nie bez znacze­
nia dla ich przyszłości.
Jak wynika z tych rozważań, klasa
dziennikarska może być miejscem,
gdzie swoje pierwsze kroki postawią
przyszli dziennikarze, a może i plastycy,
rysownicy czy fotograficy. Może być też
miejscem, w którym młody człowiek,
dzięki otwarciu się na zjawiska nas ota­
czające, stanie się śmielszy, będzie lepiej
mówił, czytał i pisał, a co najważniejsze,
będzie rozumiał, co pisze i czyta. Zatem
dla pożytku młodych ludzi, których
szkoła ma wykształcić na porządnych
i światłych obywateli Rzeczypospolitej
Polskiej, warto spróbować – jednak roz­
ważnie i bez hurraoptymizmu. maj/czerwiec 2009 • nr 3
31
REFLEKSJE
W świecie
gier komputerowych
Błażej Gruszczyński, nauczyciel doradca ds. informatyki
Zachodniopomorskie Centrum Doskonalenia Nauczycieli
Gry komputerowe –
dobrodziejstwo czy przekleństwo?
Z raportu Parlamentu Europejskiego
opublikowanego w drugiej połowie
stycznia bieżącego roku wynika, iż gry
komputerowe oraz gry wideo nie są
szkodliwe dla dzieci. Eksperci, którzy
go opracowali, stwierdzili, że argumen­
ty, których powszechnie się używa, są
nieprawdziwe. Raport stwierdza, że gry
w pozytywny sposób wpływają na psy­
chikę młodych ludzi, zaś ich potencjal­
ne skutki uboczne są trudne do zdiag­
nozowania.
Powyższa opinia współgra z wynika­
mi badań eksperymentalnych przepro­
wadzonych przez szkockich naukowców wśród uczniów szkoły podstawowej
w Dundee. Grupa uczniów codziennie
po lekcjach przez dziesięć tygodni grała
przez dwadzieścia minut w grę, której
celem było rozwiązywanie różnorod­
nych zagadek z wykorzystaniem logicz­
nego myślenia. Następnie naukowcy
przeprowadzili test, w którym ucznio­
wie biorący udział w projekcie uzyskali
wyniki lepsze o kilkadziesiąt procent
niż pozostali uczniowie. Wyniki badań
utwierdziły naukowców w przekonaniu,
iż odpowiednio dobrane gry kompute­
rowe pomagają dzieciom w uzyskaniu
lepszej koncentracji i tym samym umoż­
liwiają szybsze rozwiązywanie zadań.
Nasuwa się pytanie: skoro jest tak
dobrze, to dlaczego spotykamy się
z alarmującymi opiniami na temat
szkodliwości gier komputerowych? Czy
rzeczywiście powodują one demoraliza­
cję i deprawację naszych dzieci i nasto­
latków? Czy mogą być iskrą, która skło­
ni normalne dziecko do popełnienia
przestępstwa?
Podstawę do zadawania tego typu
pytań stanowią treści zawarte w brutal­
nych, krwawych i bardzo często bezsen­
sownych grach, z jakimi mogą się ze­
tknąć nasze dzieci. Gry, w których ma­
32
maj/czerwiec 2009 • nr 3
my możliwość wcielenia się w psycho­
patycznego mordercę, którego głównym
celem jest zabicie jak największej liczby
osób, nie należą, niestety, do rzadkości.
Co gorsza, cieszą się one sporą popular­
nością. Zwolennicy tego typu gier twier­
dzą, iż pozwalają one dzieciom wyłado­
wać się, przeciwnicy zaś, że wywołują
agresję, powodują alienację społeczną,
co w dorosłym życiu może skutkować
wyobcowaniem, zaburzeniami komuni­
kacji z drugim człowiekiem, samotnoś­
cią, nieumiejętnością ułożenia sobie
normalnego rodzinnego życia.
Czy możliwa jest weryfikacja opinii
przedstawionych przez zwolenników
i przeciwników brutalnych gier kompu­
terowych? Raczej nie. Naukowcy musie­
liby bowiem przeprowadzić badania
dotyczące psychiki dzieci i młodzieży,
a to – w cywilizowanych i demokratycz­
nych państwach – jest nie do zaakcepto­
wania. Spór będzie trwał nadal. Prze­
ciwnicy gier będą nas przekonywali
kolejnymi przykładami krwawych egze­
kucji na ekranie monitora, zaś zwolen­
nicy komputerowych „strzelanek” spy­
tają po raz kolejny, czy Adolf Hitler też
grywał w dzieciństwie na komputerze,
i będą dowodzili, iż dziecko wychowu­
jące się w normalnej, zdrowo myślącej
rodzinie, nigdy nie powieli w rzeczy­
wistym życiu zachowań bohaterów ze
świata wirtualnego.
PEGI – Pan European
Game Information
Co w tej sytuacji mają zrobić rodzi­
ce? Badania wskazują, że ponad połowa
dorosłych nie kontroluje, ile czasu dzie­
ci spędzają przed komputerem, i nie
ingeruje w treści zawarte w grach. Aż 75
procent rodziców nie dostrzega zagro­
żenia wynikającego z faktu nieodpo­
wiedniego dla wieku dziecka rodzaju
gry. Do dyskusji w tej sprawie włączyła
się, jeszcze pełniąc funkcję senatora,
Hillary Clinton. Określiła wówczas za­
dania rodziców – biorąc pod uwagę po­
ziom brutalności i naszpikowanie gier
seksualnością – jako szalenie trudne.
Aby wspomóc rodziców, dystrybuto­
rzy gier zaczęli zamieszczać na opako­
waniach informacje na temat występo­
wania potencjalnie niebezpiecznych
treści, wykorzystując znaki europejskie­
go systemu klasyfikacji gier PEGI, który
został opracowany przez ISFE (Inter­
active Software Federation of Europe).
System ten, wprowadzony na początku
2003 roku, powstał w wyniku współ­
pracy ISFE z największymi producenta­
mi gier, jak Nintendo, Sony i Microsoft.
PEGI ostrzega konsumenwtów przed
występowaniem szkodliwych treści
i określa grupę wiekową, dla której prze­
znaczony jest dany produkt. System ra­
tingu wiekowego uzyskał aprobatę Ko­
misji Europejskiej i z powodzeniem jest
stosowany w krajach całej Europy. Ra­
ting gry komputerowej jest informacją
i jednocześnie potwierdzeniem, że gra
jest odpowiednia do wieku dziecka.
Znajdujący się na opakowaniu gry sym­
bol „7+” oznacza, że jest ona przeznaczo­
na dla dzieci siedmioletnich i starszych.
Gdy zaś napotkamy symbol „18+”, mo­
żemy być pewni, że jest to gra przezna­
czona wyłącznie dla osób dorosłych.
Innym elementem systemu PEGI są
piktogramy umieszczane na okładkach,
których zadaniem jest opis treści wystę­
pujących w grze. Warto zapoznać się
z ich znaczeniem:
PRZEMOC
WULGARYZMY
STRACH
TREŚCI SEKSUALNE
UŻYWANIE NARKOTYKÓW
DYSKRYMINACJA
HAZARD
Na stronie internetowej PEGI (www.
pegi.info – strona dostępna w języku
polskim) znajduje się wiele cennych in­
formacji. Szczególnie przydatna może
okazać się zakładka „Szukaj gier”, dzię­
ki której istnieje możliwość odnalezie­
nia klasyfikacji wybranej gry i szybkie
REFLEKSJE
uzyskanie informacji, czy jest ona od­
powiednia dla naszego dziecka.
Czyja wina?
Dzieci często zapominają o nauce,
odrabianiu lekcji na rzecz wielogodzin­
nego operowania myszką i wpatrywania
się w migający ekran. Rodzice tymcza­
sem reagują przerażeniem, widząc swo­
je pociechy bezustannie siedzące przed
monitorem. Pytanie brzmi: jak często je
zauważają? Dzieci zapominające o bo­
żym świecie podczas wielogodzinnych
sesji komputerowych są bowiem dowo­
dem na to, jak bardzo są zaniedbywane
przez swoich opiekunów. Śmiesznie
więc brzmią tłumaczenia rodziców, któ­
rzy „dla świętego spokoju” pozwalają
swoim dzieciom na wszystko, a potem
winą za całe zło obarczają producentów
gier komputerowych. Nie, to nie produ­
cenci są winni, lecz sami rodzice! To na
nich spoczywa obowiązek interesowania
się wszystkim, czym zajmują się ich dzie­
ci. Dopóki rodzice tego nie zrozumieją,
na nic zdadzą się wszelkie zabezpiecze­
nia gier czy naklejki informacyjne.
Polskie Towarzystwo
Badania Gier
Problematyką gier komputerowych
zajmuje się pierwsze w Polsce naukowe
towarzystwo ludologiczne – Polskie To­
warzystwo Badania Gier (www.ptbg.
org.pl). Celem organizacji jest popula­
ryzowanie i rozwijanie wiedzy o grach.
Doktor Jerzy Szeja, prezes PTBG, jest
orędownikiem prowadzenia zakrojo­
nych na szeroką skalę badań wpływu
wszelkiego typu przekazów medialnych
na rozwój dziecka. Nie sposób nie zgo­
dzić się z jego opinią, że w naukę odbio­
ru gier, filmów i programów telewizyj­
nych powinny się również włączyć pol­
skie szkoły.
Bibliografia
1. Raport europarlamentu: gry kompu­
terowe nie są szkodliwe, „Gazeta Wy­
borcza”, 23.01.2009.
2. Gry komputerowe nie są szkodliwe,
Portal Interkl@sa, 02.11.2007.
3. W co gra twoje dziecko?, „Gazeta Wy­
borcza”, 27.12.2005.
4. Dziecko w bezpiecznej sieci, a nie
w matni, „Biblioteka w Szkole” nr 5
2007 r.
5. www.pegi.info
6. www.ptgb.org.pl
7. www.sieciaki.pl Miasto, historia, ludzie
Piotr Lachowicz , Zachodniopomorskie Centrum Doskonalenia Nauczycieli
Renata Radłowska: Nowohucka telenowela, Czarne,
Wołowiec 2008
Przyznam, że dla mnie istnieją dwie
Nowe Huty – ta „prawdziwa”, dzielnica
Krakowa o złej sławie, i ta na swój spo­
sób historyczno-mityczna pozostałość
po próbie stworzenia robotniczej utopii,
miasto-pomnik realnego socjalizmu.
Która z nich jest prawdziwsza – nie
wiem, ale na pewno silniej zakorzenio­
na w świadomości (mojej) jest ta druga,
funkcjonująca w podręcznikach historii
czy wspomnieniach z tamtych lat, której
trwanie skończyło się wraz z przeło­
mem 1989 roku. Nowa Huta zniknęła
z mapy mentalnej, chociaż wciąż można
ją wyśledzić na mapie geograficznej. Nie
pełni już jednak swojej funkcji, a jako
nieudany eksperyment poprzedniej epo­
ki została wyrzucona poza margines.
Właśnie z tego miejsca pozwala mó­
wić „swoim” bohaterom Renata Rad­
łowska, autorka tomu reportaży litera­
ckich Nowohucka telenowela. Radłow­
ska opowiada dzieje mieszkańców No­
wej Huty ich własnym, potocznym,
często prostym – ale niezaprzeczalnie
autentycznym – językiem.
Zbiór Radłowskiej to zapis wspo­
mnień ludzi, którzy nie mieli prawa do
jednostkowości. Ich dyskurs musiał być
dyskursem publicznym, masowym −
nowohuckim. Głos dobiegający z kom­
binatu miał być głosem ludu, a nie po­
jedynczego pracownika. Domy budo­
wane były nie „dla siebie”, lecz „dla
wszystkich” i według tego kolektywne­
go klucza przyznawane. Autorka pisze
o jednym z nowohuckich pionierów,
Franciszku, który pracował przy budo­
wie miasta: „Nabawił się też dorosłości,
która wcale już nie wierzy w to, że jak
się buduje domy w nowym mieście, to
ten wybrany dom będzie później do­
mem do swojego w nim zamieszkania”.
Paradoksalnie, na tle dyskursu zbio­
rowego, prywatne historie mieszkańców
miasta brzmią donośniej, wyraźniej.
Jednocześnie daleko im do tragizmu
i patosu. Słychać w nich raczej ironiczny
dystans do przeszłości. Nowa Huta jest
ich wspomnieniem, do którego wraca
się po latach. Nie wstydzą się swojej
przeszłości, swojego zapału w budowa­
niu Polski Ludowej, nie żywią żalu do
tych, którzy zabrali im ich wiejskie cha­
ty, stawiając w zamian bloki. Zdają so­
bie sprawę, że ich życia są tylko (aż!)
anegdotami Nowej Huty.
Jednak Radłowska nie chce pozwolić
odejść w zapomnienie swoim bohate­
rom. Ich historiom nadaje status swego
rodzaju legend, a oni sami stają się świę­
tymi – „Franciszka od domu dla Zosi”,
„Elżbieta od przenoszonego domu”,
„Albert od zdobywania Irlandii” itd.
Nowohucka telenowela jest więc księgą
nowohuckich żywotów zwykłych ludzi,
którym w rzeczywistości daleko było do
świętości. Radłowska ocala pamięć po
„bohaterach” poprzedniej epoki, two­
rząc z nich ojców i matki nowej społecz­
ności. To także próba stworzenia mitu
założycielskiego (czy raczej całej mito­
logii) Nowej Huty, która konstytuowa­
łaby jej funkcjonowanie.
Ta książka może być więc czytana
jako głos w dyskusji nad historią. Jest
opowieścią o „tamtych” czasach opo­
wiedzianą z perspektywy placu budowy,
bloku, mieszkania – przestrzeni pry­
watnej czy wręcz intymnej. Radłowska
wskrzesza do życia tę dawną Nową Hu­
tą, przywracając jej miejsce na rzeczy­
wistej mapie Polski. maj/czerwiec 2009 • nr 3
33
REFLEKSJE
Analiza potrzeb
w zakresie doskonalenia
zawodowego nauczycieli
Mirosław Krężel, nauczyciel konsultant
Zachodniopomorskie Centrum Doskonalenia Nauczycieli
Przedstawiony materiał empiryczny
pochodzi z badań ankietowych prze­
prowadzonych wśród 1169 nauczycieli
uczestniczących w 2008 roku w kon­
ferencjach metodycznych. Diagnoza ta
stanowi kolejny etap realizowanego
w ZCDN-nie (wcześniej: CDiDN-nie)
projektu badawczego, którego celem jest
rozpoznawanie potrzeb doskonalenio­
wych klientów placówki i dostosowy­
wanie do nich oferty, składającej się
z różnego rodzaju form dokształcania
i doskonalenia zawodowego nauczycieli.
Charakteryzując diagnozowaną po­
pulację, należy odnotować występującą
już od kilku lat tendencję wzrostową
liczby nauczycieli dyplomowanych
uczestniczących w konferencjach meto­
dycznych. Świadczy to zapewne o inten­
sywnym w ostatnich latach rozwoju za­
wodowym tej grupy, przekładającym się
na zdobywanie kolejnych stopni awansu
zawodowego. Uczestnictwo tych nau­czy­
cieli w konferencjach świadczy o tym,
że mimo uzyskania najwyższego stop­
nia awansu zawodowego, chcą oni nadal
pogłębiać swoje kompetencje zawodowe.
Analiza deklarowanych przez bada­
nych nauczycieli potrzeb w zakresie do­
skonalenia powinna być poprzedzona
stwierdzeniem, że zebrane opinie wyni­
kają z określonego poziomu samowie­
dzy oraz motywacji nauczycieli do
udziału w szkoleniach, co niekoniecznie
musi korelować z rzeczywistymi potrze­
bami uzupełniania wiedzy i doskonale­
nia umiejętności respondentów.
Prezentacja zgromadzonego materia­
łu empirycznego zostanie rozpoczęta od
przedstawienia preferowanej przez ba­
daną populację nauczycieli tematyki
szkoleń indywidualnych (patrz tabela).
Na pierwszym miejscu znalazło się do­
skonalenie poświęcone „metodom pra­
cy dydaktycznej”, w tym głównie meto­
34
maj/czerwiec 2009 • nr 3
dom aktywizującym, na drugim „prob­
lematyce wychowawczej”, na trzecim
„pracy z uczniem o specjalnych potrze­
bach edukacyjnych”, a na czwartym –
„technologii informacyjnej”. Zarówno
w 2005, jak i w 2007 roku wspomniane
tematy także cieszyły się uznaniem spo­
rej – choć nieco mniejszej w porówna­
niu do roku 2008 – grupy respondentów.
Tylko nieznacznie wzrosło też (w po­
równaniu do roku 2007) zainteresowa­
nie szkoleniami dotyczącymi problema­
tyki „sprawdzianu i egzaminu zewnętrz­
nego” oraz „pracy z uczniem zdolnym”.
Nieznacznie natomiast zmniejszyło się
zainte­resowanie doskonaleniem doty­
czącym „współpracy z rodzicami”.
Porównując uzyskane wyniki z da­
nymi z lat poprzednich, można zauwa­
żyć rosnące zainteresowanie nauczycieli
wzbogacaniem swojej wiedzy i dosko­
naleniem umiejętności w zakresie me­
todycznym. Stwierdzone prawidłowości
mogą z jednej strony dowodzić nasilają­
cej się potrzeby podnoszenia w szkołach
efektywności kształcenia, z drugiej zaś
mogą wynikać z niedostatecznego wspar­
cia, jakie nauczyciele otrzymywali w tym
zakresie w ostatnich latach.
Wzrosła również – choć w nieco
mniejszym stopniu – potrzeba dosko­
nalenia w obszarze wychowawczym
i pracy z uczniem o specjalnych potrze­
bach edukacyjnych. Stale utrzymujące
się zainteresowanie nauczycieli dosko­
naleniem w obszarze wychowania jest
rzeczą naturalną. Po części jest to efekt
niew ystarczającego przygotowania
w tym zakresie w trakcie studiów, a po
części – pojawienia się nowych pro­
blemów i trudności wychowawczych
w pracy z dziećmi i młodzieżą.
Analiza wskazywanych przez na­
uczycieli tematów doskonalenia w kon­
tekście ich miejsca pracy pokazuje róż­
nice w dokonywanych wyborach, które
należy uwzględnić zarówno przy pro­
jektowaniu różnego rodzaju form szko­
lenia (zewnętrznego i wewnętrznego),
jak i udzielaniu wsparcia metodycznego
(przez doradców i konsultantów) dla na­
uczycieli z określonych szkół i placówek.
Różnice przy wyborze tematyki do­
skonalenia przez poszczególnych na­
uczycieli pojawiają się także, gdy weź­
Tematyka doskonalenia zawodowego preferowana przez badanych nauczycieli
Tematyka szkoleń
Liczba
%
Metody pracy dydaktycznej
166
14,20
Problematyka wychowawcza
90
7,70
Praca z uczniem o specjalnych potrzebach edukacyjnych
68
5,82
Technologia informacyjna i multimedia
64
5,47
Sprawdzian i egzamin zewnętrzny
55
4,70
Praca z uczniem zdolnym
54
4,62
Współpraca z rodzicami
21
1,80
Podstawa programowa
20
1,71
Terapia pedagogiczna
20
1,71
Motywowanie uczniów do nauki
17
1,45
Diagnoza i ewaluacja
11
0,94
Ocenianie, system oceniania
8
0,68
Praca z uczniem „słabym”, z trudnościami w nauce
7
0,60
Prawo oświatowe
5
0,43
Poprawa wyników kształcenia, konstruowanie programów rozwojowych
4
0,34
Nadzór pedagogiczny
3
0,26
Inne
102
8,73
Brak danych
454
38,84
Razem
1169
100,00
REFLEKSJE
miemy pod uwagę nauczany przez nich
przedmiot (realizowane zajęcia eduka­
cyjne). Występujące w tym zakresie róż­
nice dotyczą jednak raczej kolejności
oczekiwanych tematów, niż wyboru zu­
pełnie innych obszarów tematycznych.
Analiza kolejnej zmiennej różnicują­
cej – stażu pracy badanych nauczycieli
– pozwala dostrzec rysujące się pra­
widłowości. Zainteresowanie najczęściej wybieraną tematyką doskonalenia
indywidualnego – „metody pracy dy­
daktycznej” – wyraźnie maleje wraz
z rosnącym stażem pracy, w przeciwień­
stwie do zainteresowania obszarem
„technologie informacyjne”. Z uzyska­
nego rezultatu badań wynika, że dla na­
uczycieli z różnym stażem pracy nale­
żałoby opracować odrębne programy
szkoleń, dostosowane do specyfiki da­
nej grupy.
Znaczenie kolejnej zmiennej różni­
cującej – stopnia awansu zawodowego
badanych nauczycieli – w kwestii for­
mułowanych przez nich priorytetów
tematycznych było we wcześniej pro­
wadzonych diagnozach (w roku 2004
i 2005) niewielkie. Sytuacja ta zmieniła
się jednak w przypadku badań realizo­
wanych w roku 2007 i 2008. Pojawiły się
pewne prawidłowości: np. „metody pra­
cy dydaktycznej”, jako najbardziej ocze­
kiwaną tematykę szkoleń indywidual­
nych, wskazywali częściej nauczyciele
stażyści niż dyplomowani, a odsetek
ten malał wraz z rosnącym poziomem
awansu zawodowego badanych. Analo­
gicznie do stażu pracy, doskonalenie
z zakresu „technologii informacyjnej”
wy­bierali najczęściej nauczyciele mia­
nowani – a zatem ci z dłuższym, lecz
nie najdłuższym stażem pracy.
Pewne różnice w zakresie preferowa­
nych szkoleń można również zaobser­
wować w zależności od miejsca za­
mieszkania nauczycieli. Co prawda wy­
stępujące w tym zakresie różnice nie są
tak duże, jak np. w przypadku poziomu
awansu zawodowego nauczycieli, lecz
być może łatwiej je uwzględnić przy
projektowaniu doskonalenia, pod wa­
runkiem, że szkolenia będą się odbywa­
ły na poziomie np. powiatu.
Niepokoi natomiast fakt, że o ile
w zrealizowanej w 2005 roku diagnozie
swoich preferencji nie określiło w za­
kresie oczekiwanej tematyki szkoleń
23,4% respondentów, to w 2007 – już
31,0%, a w 2008 roku odsetek ten wy­
niósł 38,8%. Sytuacja ta może świadczyć
o występującym wśród nauczycieli sto­
sunkowo niskim poziomie samoświa­
domości swoich potrzeb doskonalenio­
wych, „odłożeniu” własnych decyzji
dotyczących określania tematyki indy­
widualnego doskonalenia do czasu uzy­
skania dodatkowych informacji (priory­
tety ministra edukacji narodowej, kura­
tora oświaty, dyrektora szkoły/placów­
ki), lub narastającej wśród nauczycieli
niechęci do udzielania odpowiedzi
w badaniach ankietowych.
Planując formy realizacyjne różnego
rodzaju szkoleń, należy brać pod uwagę
fakt, że zainteresowanie warsztatową
formą zajęć wykazała 1/3 nauczycieli,
co w porównaniu do poprzednich lat
wska­zuje na wyraźną tendencję spadko­
wą. Wzrosło natomiast zainteresowanie
studiami podyplomowymi/kursami
kwalifikacyjnymi. Być może dobrym
rozwiązaniem tego problemu będzie
stosowanie kilku form w czasie jednego
szkolenia. Wskazuje na to wybór nowej
kategorii: „wykład + warsztaty”, przez
nauczycieli formułujących oczekiwania
wobec zbiorowej formy swojego dosko­
nalenia (szkolenia rad pedagogicznych).
Analizując oczekiwany przez bada­
nych nauczycieli termin szkolenia, moż­
na zauważyć występowanie pewnych
tendencji. Po pierwsze, spadł do pozio­
mu z roku 2005 odsetek badanych wy­
bierających „godziny popołudniowe”
jako najkorzystniejszy, ich zdaniem,
czas planowanych szkoleń. Po drugie,
na podobnym poziomie występowały
deklaracje nauczycieli opowiadających
się za „piątkami i sobotami” jako naj­
lepszym terminem szkoleń, a także „go­
dzinami przedpołudniowymi w ciągu
tygodnia”, oraz „sobotami i niedziela­
mi”. Po trzecie, utrzymała się niewielka
tendencja spadkowa w przypadku „ferii
i wakacji” jako optymalnego terminu
indywidualnego doskonalenia. „Piątki
i soboty” najbardziej odpowiadały na­
uczycielom pracującym w klasach I–III
szkół podstawowych, najmniej zaś na­
uczycielom zatrudnionym w technikach
i zasadniczych szkołach zawodowych,
przy czym 1/3 nauczycieli z tych ostat­
nich szkół nie wskazała w ogóle opty­
malnego dla nich terminu szkoleń.
Analogicznie zachowało się też (nie wy­
raziło w tym względzie swojej opinii)
78,0% respondentów z placówek i 62,8%
z przedszkoli. „Godziny popołudniowe”
szkoleń najczęściej wybierali nauczycie­
le z gimnazjów, zaś przedpołudniowe –
nauczyciele ze szkół podstawowych
uczący w klasach IV–VI.
Ze zgromadzonych danych wynika,
że od kilku lat stosunkowo liczna grupa
badanych deklaruje też chęć uczestni­
ctwa w różnego rodzaju formach do­
skona­lenia w godzinach przedpołudnio­
wych w ciągu tygodnia. Fakt ten nie
może być tłumaczony udziałem w diag­
nozie licznej populacji nauczycieli pra­
cujących głównie w godzinach popołu­
dniowych: w roku 2005 uczestniczyło
w niej bowiem 1,2%, w 2007 – 0,8%,
a w 2008 – 1,3% respondentów zatrud­
nionych w pla­cówkach opiekuńczo-wy­
chowawczych. Utrzymująca się spora
grupa nauczycieli deklarujących chęć
udziału w szkoleniach w godzinach
przedpołudniowych może świadczyć
o braku przekonania nauczycieli co do
efektywności zajęć doskonalących od­
bywających się po wielu godzinach pra­
cy w szkole/placówce i trwających do
późnych godzin wieczornych. Kwestię
tę należałoby dokładniej zbadać.
Kolejna analizowana kwestia badaw­
cza to preferowana przez nauczycieli
długość szkolenia. Analiza zgromadzo­
nych danych oraz ich porównanie z in­
formacjami uzyskanymi w diagnozach
wykonanych w 2005 i 2007 roku pozwa­
la na konstatację, iż zmniejszyła się po­
pulacja nauczycieli, którym najbardziej
odpowiadałyby jednodniowe, stosunko­
wo krótkie szkolenia. Tendencja spad­
kowa dotyczy również zainteresowania
długim doskonaleniem.
Oczekiwania nauczycieli dotyczące
długości doskonalenia różnicowało
miejsce pracy badanych, nauczany przez
nich przedmiot, straż pracy, posiadany
stopień awansu zawodowego i miejsce
zamieszkania. Z tym że poziom tych
różnic nie był jednakowy. Na przykład
krótkich, trwających do 8 godzin zajęć
oczekiwali przede wszystkim nauczy­
ciele zatrudnieni w technikach i zasad­
niczych szkołach zawodowych, gimna­
zjach oraz liceach ogólnokształcących.
Najrzadziej wybierali tego rodzaju krót­
kie doskonalenie nauczyciele z placówek
opiekuńczo-wychowawczych i przed­
szkoli. Ci ostatni (nauczyciele z przed­
szkoli) częściej niż pozostali opowiadali
się z kolei za długimi szkoleniami, trwa­
jącymi od 8 do 10 godzin lub od 10 do 20
godzin. Z kolei na te najdłuższe (powyżej
30 godzin) wskazywali najczęściej na­
uczyciele uczący w szkołach podstawo­
wych, zwłaszcza w klasach I–III, a naj­
maj/czerwiec 2009 • nr 3
35
REFLEKSJE
rzadziej – nauczyciele pracujący w gim­
nazjach. Nauczyciele zatrudnieni w pla­
cówkach publicznych, częściej niż ich
koleżanki i koledzy z placówek niepub­
licznych, opowiadali się za krótszym
czasem szkoleń.
Dość duże różnice zauważymy też,
analizując preferowaną przez badanych
nauczycieli długość szkoleń w kontek­
ście nauczanego przez nich przedmiotu.
Niestety, analiza wskazywanej przez
badanych długości szkoleń w zestawie­
niu z ich stażem pracy napotyka na po­
dobne, jak w przypadku tematyki czy
terminu doskonalenia, trudności. Otóż
83,5% respondentów ze stażem pracy do
1 roku, ponad połowa ze stażem do 5
i 10 lat oraz około 30% ze stażem do 20
i powyżej 20 lat – nie sformułowało
w tym względzie swoich opinii. Mimo
wszystko można jednak dostrzec, iż na­
uczyciele pracujący w szkołach/placów­
kach najdłużej, opowiadali się najczęś­
ciej za najkrótszym czasem szkoleń.
Uczestniczący w omawianej diagno­
zie nauczyciele mieszkający na wsi rza­
dziej niż pozostali wybierali krótkie
formy szkoleń, częściej natomiast opo­
wiadali się za formami dłuższymi. Na­
tomiast powiat, w którym mieszkali
badani, w niewielkim tylko stopniu róż­
nicował ich opinie na temat długości
szkoleń, choć można dostrzec pewną
tendencję do wyboru dłuższych szkoleń
przez mieszkańców powiatu szczeciń­
skiego.
W wykonanej w 2008 roku diagnozie
zapytano nauczycieli także o studia po­
dyplomowe lub kursy, w jakich wzięliby
udział, gdyby były one dofinansowane
ze środków Europejskiego Funduszu
Społecznego. Największym zaintereso­
waniem nauczycieli cieszyły się studia
podyplomowe/kursy kwalifikacyjne
z „terapii pedagogicznej”, „technologii
informacyjnej”, „języka angielskiego
w klasach I–III”, „zarządzania oświatą”,
„oligofrenopedagogiki” i „etyki”. We
wskazywanych studiach podyplomo­
wych i kursach chcieliby uczestniczyć
nie tylko nauczyciele, którzy pragnęli
wzbogacać swoją wiedzę i umiejętności
(doskonalenie kierunkowe), ale też i ci,
którzy planowali zdobycie nowych kwa­
lifikacji lub umiejętności. Co ciekawe,
rodzaj placówki, w której byli zatrud­
nieni badani, oraz miejsce zamieszkania
w niewielkim tylko stopniu różnicowa­
ło ich deklaracje, w przeciwieństwie do
osiągniętego przez nauczycieli stopnia
36
maj/czerwiec 2009 • nr 3
awansu zawodowego. Na przykład na­
uczyciele stażyści i kontraktowi częściej
– w porównaniu do nauczycieli miano­
wanych i dyplomowanych – wyrażali
gotowość doskonalenia językowego na
studiach/kursach podyplomowych. Na­
uczyciele stażyści też znacznie rzadziej
niż pozostali deklarowali chęć udziału
w studiach/kursach z zakresu „techno­
logii informacyjnej”. Należy także
zwrócić uwagę na deklaracje uczestni­
ctwa nauczycieli w studiach podyplo­
mowych w kontekście nauczanego przez
nich przedmiotu lub prowadzonych za­
jęć edukacyjnych. Na przykład chęć
uczestniczenia w studiach/kursach z za­
kresu „terapii pedagogicznej” wyrażali
nie tylko pedagodzy szkolni, czy na­
uczyciele wychowania przedszkolnego
i kształcenia zintegrowanego, ale też na­
uczycie religii, bibliotekarze, uczący ję­
zyka polskiego i matematyki. Ciekawie
rozłożyły się też deklaracje badanych
nauczycieli w kontekście ich stażu pracy
w placówce. Otóż w językowych stu­
diach podyplomowych (kursach) chcia­
łoby wziąć udział więcej nauczycieli
z krótkim stażem pracy. Natomiast
w przypadku „terapii pedagogicznej”,
„technologii informacyjnej”, czy „oligo­
frenopedagogiki” – ci ze stażem naj­
dłuższym.
Podobnie jak w roku 2005 i 2007,
w badaniach zrealizowanych w roku
2008 na pierwszym miejscu oczekiwa­
nej przez nauczycieli tematyki szkole­
niowych rad pedagogicznych znalazła
się „problematyka wychowawcza”, na
drugim miejscu – „praca z uczniem
o specjalnych potrzebach edukacyj­
nych”, a na trzecim – „metody pracy
dydaktycznej”. Pozostałe tematy szkole­
niowych rad pedagogicznych, takie jak
np. „praca z uczniem zdolnym”, cieszyły się podobnym zainteresowaniem.
Zmniejszyło się natomiast zapotrze­
bowanie na problematykę dotyczącą
„współpracy z rodzicami”. W porówna­
niu do roku 2005 i 2007 zwiększyła się
grupa nauczycieli, którzy nie sformuło­
wali oczekiwanej przez nich problema­
tyki doskonalenia rady pedagogicznej
(rok 2005 – 37,8%, rok 2007 – 55,9%,
rok 2008 – 58,6%). Być może część na­
uczycieli uważa, iż ma ograniczony
wpływ na to, co będzie tematem szkole­
nia rady pedagogicznej. Jeśli bowiem
porównamy oczekiwaną przez nauczy­
cieli na radach szkoleniowych proble­
matykę z preferencjami dyrektorów
w tym zakresie, to okazuje się, iż ocze­
kiwania te są odmienne.
Największe zainteresowanie realiza­
cją rad pedagogicznych poświęconych
„problematyce wychowawczej” wystę­
powało wśród nauczycieli pracujących
w przedszkolach i szkołach ponadgim­
nazjalnych, a najmniejsze – wśród pe­
dagogów z placówek opiekuńczo-wy­
chowawczych. Ci ostatni z kolei najchęt­
niej wzięliby udział w doskonaleniu
poświęconym „pracy z uczniem o spe­
cjalnych potrzebach edukacyjnych”. Do­
skonalenie z zakresu „metodyki pracy”
było wyraźnie preferowane przez na­
uczycieli zatrudnionych w przedszko­
lach, a „współpraca z rodzicami” – przez
nauczycieli uczących w klasach I–III
szkół podstawowych.
Rodzaj placówki, w której byli za­
trudnieni badani, różnicował ich prefe­
rencje dotyczące szkoleniowych rad pe­
dagogicznych głównie w dwóch przy­
padkach – „problematyki wychowaw­
czej”, na którą wskazało 13,5% ba­danych
z placówek publicznych i 5,9% z niepub­
licznych oraz „współpracy z rodzicami”,
którą wybrało 2,5% nauczycieli z pla­
cówek publicznych, a żaden z placówek
niepublicznych.
Interesująco rozłożyły się deklaracje
nauczycieli odnośnie oczekiwanej przez
nich tematyki doskonalenia rad peda­
gogicznych w kontekście ich stażu pracy
w placówce. Otóż nauczyciele z najkrót­
szym stażem pracy (do 1 roku) i najdłuż­
szym (powyżej 20 lat) znacznie rzadziej
niż pozostali wybierali „problematykę
wychowawczą”. Rzadziej też wskazywa­
li na potrzebę doskonalenia całej rady
w zakresie „pracy z uczniem o specjal­
nych potrzebach edukacyjnych”. Ani
jeden nauczyciel ze stażem pracy do
1 roku nie wybrał też doskonalenia rady
pedagogicznej dotyczącego metod pracy
dydaktycznej.
Podobnych tendencji nie zauważymy
natomiast w przypadku kolejnej zmien­
nej różnicującej – stopnia awansu zawo­
dowego badanych nauczycieli – z wyjąt­
kiem zajmującej pierwszą pozycję na li­
ście preferowanej tematyki szkoleń rad
pedagogicznych „problematyki wycho­
wawczej”, którą wybrało 10,2% nauczy­
cieli stażystów, 11,6% nauczycieli dyplo­
mowanych oraz 16,3% kontaktowych
i 13,5% mianowanych.
Miejsce zamieszkania nie miało du­
żego znaczenia (poza nauczycielami ze
środowisk wiejskich) odnośnie formu­
REFLEKSJE
łowanych przez nich oczekiwań w za­
kresie tematyki szkoleniowych rad pe­
dagogicznych. Nie dotyczy to jedynie
doskonalenia „pracy z uczniem o spe­
cjalnych potrzebach edukacyjnych”,
które wybierali rzadziej nauczyciele
mieszkający w dużych i średnich mia­
stach, częściej zaś mieszkający w ma­
łych miastach i na wsi.
Warto też odnotować fakt, że najwię­
cej tematów szkoleniowych rad peda­
gogicznych (proporcjonalnie do liczby
osób biorących udział w badaniach)
sformułowali nauczyciele pracujący na
wsi. Oni też częściej – w stosunku do
koleżanek i kolegów ze środowisk miej­
skich – deklarowali potrzebę doskona­
lenia w takich obszarach, jak: „spraw­
dzian i egzamin zewnętrzny”, „dosko­
nalenie umiejętności wychowawczych”,
„diagnoza i ewaluacja”, „prawo oświa­
towe”, „praca z uczniem słabym”, „mo­
tywowanie uczniów do nauki”, „ocenia­
nie” i „praca z uczniem o specjalnych
potrzebach edukacyjnych”.
Należałoby się zatem nieco dokład­
niej przyjrzeć tej grupie nauczycieli. Być
może sytuacja finansowa małych, wiej­
skich szkół (niewielki odpis na dosko­
nalenie) nie pozwala dyrektorom w peł­
ni zaspokoić występujących w tym za­
kresie potrzeb szkoleniowych. Ten re­
zultat badań powinien być wzięty pod
uwagę zarówno przez przedstawicieli
organów prowadzących i nadzoru peda­
gogicznego, jak i zarządzających pla­
cówkami doskonalenia, ze względu na
konieczność organizowania płatnych
a zwłaszcza nieodpłatnych form dosko­
nalenia w tym środowisku.
Analogicznie do zrealizowanych
w 2005 i 2007 roku badań, także w wy­
konanej w 2008 roku diagnozie ponad
połowa badanych nauczycieli oczeki­
wała głównie warsztatowej formy szko­
leniowych rad pedagogicznych, przy
czym w ostatnim kwestionariuszu an­
kiety pojawiła się nowa kategoria: „wy­
kład i warsztaty”, którą wybrała zdecy­
dowana większość badanych nauczycie­
li (67,0%). Potwierdziła się zatem wystę­
pująca już wcześniej tendencja spadku
zainteresowania nauczycieli „czystą”
forma warsztatową. Nie oznacza to jed­
nak powrotu do formy wykładowej:
w roku 2005 wskazało na nią 25,8%,
w roku 2007 – 28,7%, a w roku 2008 –
14,7% respondentów. Wykłady połączo­
ne z warsztatami, jako najlepszą formę
szkoleniowej rady pedagogicznej, wy­
bierali najczęściej nauczyciele pracujący
w szkołach podstawowych i gimnazjach,
najrzadziej – w placówkach i przedszko­
lach.
Ponad połowa biorących udział
w prezentowanej diagnozie nauczycieli
oczekiwała, że szkoleniowe rady peda­
gogiczne będą trwać od 2 do 4 godzin.
Wzrosła zatem, w stosunku do roku
2005 i 2007 (o około 39%), grupa na­
uczycieli wybierających średni czas
trwania doskonalenia rad pedagogicz­
nych. Jednocześnie jednak zwiększył się
odsetek respondentów (zwłaszcza w sto­
sunku do roku 2007 – 14,8%) opowia­
dających się za bardzo krótkimi szkole­
niami (do 2 godzin – 37,6%), a także
wyraźnie zmniejszył się odsetek tych,
którzy wybierali dłuższe szkolenia,
trwające powyżej 4 godzin. Średniej
długości szkolenia rad pedagogicznych
odpowiadały najbardziej nauczycielom
pracującym w szkołach podstawowych,
najmniej – zatrudnionym w placówkach
opiekuńczo-wychowawczych i przed­
szkolach.
Analizując opinie badanych nauczy­
cieli odnośnie długości szkoleń rad pe­
dagogicznych w porównaniu z ich sta­
żem pracy, można zauważyć, że szkole­
nia trwające najkrócej (do 2 godzin)
częściej wybierali nauczyciele z dłuż­
szym stażem pracy (powyżej 10 lat).
Z tym że prawie 3/4 nauczycieli ze sta­
żem pracy do 1 roku i po około 1/3 ze
stażem powyżej 1 roku i powyżej 5 lat
nie udzieliło na to pytanie odpowiedzi.
Z podobnym problemem (brak od­
powiedzi) spotykamy się, analizując
preferowaną przez nauczycieli długość
szkolenia rad pedagogicznych, w świetle
stopnia awansu zawodowego badanych.
Można jednak zaryzykować stwierdze­
nie o występowaniu tendencji narasta­
nia odsetka osób opowiadających się za
najkrótszymi szkoleniami rad pedago­
gicznych (do 2 godzin) wraz ze wzro­
stem stopnia awansu zawodowego.
Analizując natomiast preferowany
przez badanych nauczycieli czas trwa­
nia szkoleniowych rad pedagogicznych
w zestawieniu z ich miejscem zamiesz­
kania, należy zauważyć, że najkrótsze
szkolenia znajdowały zwolenników
przede wszystkim wśród nauczycieli
mieszkających w dużych miastach,
a odsetek takich osób malał wraz ze
zmniejszaniem się liczby mieszkańców
miejscowości, w której mieszkali bada­
ni. Najkrótsze szkolenia wybierali naj­
częściej nauczyciele mieszkający w po­
wiecie szczecińskim. Te nieco dłuższe
i najdłuższe wskazywali natomiast
nauczyciele mieszkający w innych (niż
szczeciński) powiatach.
Podsumowując zebrany w tym za­
kresie materiał empiryczny, należy pod­
kreślić, że prawie połowa (48,7%) bada­
nych nauczycieli opowiadała się za krót­
kimi (do 8 godzin) szkoleniami rady
pedagogicznej, a 1/3 (33,7%) – za szkole­
niami dłuższymi.
Uczestniczący w prezentowanych ba­
daniach nauczyciele czerpali informacje
o proponowanych przez ZCDN (wcześ­
niej CDiDN) formach dokształcania
i doskonalenia przede wszystkim z in­
ternetu (33,2%) i informatora (27,8%).
Przy czym, po raz drugi od czasu roz­
poczęcia realizacji omawianego projek­
tu badawczego (rok 2004), na pierw­
szym miejscu znalazł się internet, zma­
lała zaś znaczenie liczba osób korzysta­
jących z informatora. Taki sam odsetek
nauczycieli jak w roku 2007 szukał in­
formacji o prowadzonym przez ZCDN
(CDiDN) doskonaleniu u dyrektora
szkoły (14,3%). Nieco zmniejszył się
natomiast udział koleżanek i kolegów
z pracy w informowaniu o ofercie
ZCDN-u (CDiDN-u): z 13,5% w roku
2007 na 12,3% w roku 2008.
W roku 2007 pojawiły się dwa nowe
źródła informacji o proponowanych
przez placówkę formach dokształcania
i doskonalenia nauczycieli: plakat/ogło­
szenie (wskazało na nie zarówno wów­
czas, jak i obecnie 6,0% badanych) oraz
czasopismo „Refleksje” (rok 2007 – 3,9%
wskazań, rok 2008 – 4,2%).
Kończąc podsumowanie zebranego
w trakcie konferencji metodycznych
w 2008 roku materiału empirycznego,
dotyczącego preferencji badanych na­
uczycieli odnośnie ich doskonalenia, raz
jeszcze należy podkreślić fakt, że spora
populacja biorących udział w diagnozie osób unikała (nie potrafiła lub nie
chciała) udzielenia odpowiedzi na po­
stawione w ankiecie pytania. Tego ro­
dzaju sytuacja utrudnia dokonywanie
syntez i uogólnień, rodzi też wiele pytań
i wątpliwości, które mogą zostać zwery­
fikowane wyłącznie poprzez przepro­
wadzenie w tym zakresie pogłębionych
badań jakościowych.
Szczegółowe dane stanowiące podstawę opracowania prezentowanego artykułu zawarte są w raporcie: M. Krężel, J. Olczak, Potrzeby w zakresie doskonalenia zawodowego nauczycieli i dyrektorów
z województwa zachodniopomorskiego, ZCDN 2009.
maj/czerwiec 2009 • nr 3
37
REFLEKSJE
Laurka na Dzień Matki
wybrała i wstępem opatrzyła Barbara Keller,
nauczyciel bibliotekarz Publicznej Biblioteki Pedagogicznej ZCDN
Tym razem zamiast aforyzmów będzie opowiadanie nie
wolne od poezji, skłaniającej do zapoznania się z całym do­
robkiem pisarskim jego autorki.
Daruję sobie pornografię wszelkich wynurzeń, wspomnę
tylko niewinnie o „Pani Wyroczni” i „Opowieści Podręcznej”
– pozycjach do wytropienia w księgarniach; i zrobię to naj­
prawdopodobniej z litości wobec tych, którzy już za chwilę
popadną w obsesję na punkcie Margaret Atwood. Jej ponie­
„Przywróćcie mamę: inwokacja”
Przywróćcie Mamę,
piekącą chleb Mamę,
w wykrochmalonym fartuszku w kratkę
takim, jak fartuszki, które szyliśmy dla niej
na zajęciach praktycznych
i wręczaliśmy jej jako niespodziankę
na Dzień Matki –
Mamę, która nie miała pracy,
bo i po co miałaby mieć,
która szykowała nam śniadanie do szkoły –
kanapkę z tuńczykiem, jabłko,
owsiane ciasteczka zawinięte w pergamin –
okręcone gumką, którą trzymała schowaną w słoiku;
która zawsze była w domu, gdy się wracało,
akurat prasowała
albo robiła coś równie nudnego,
która uśmiechała się słabym uśmiechem wołu na uwięzi,
gdy przemykaliśmy koło niej,
idąc do telefonu,
przepełnieni pewnością i pogardą,
i silnym postanowieniem, by nigdy nie być jak ona.
Przywróćcie Mamę,
która chciała być pianistką koncertową,
ale nigdy nie miała szans
i kazała nam chodzić na lekcje pianina,
których nie cierpieliśmy –
Mamę, której zimne nóżki
I słodkie galaretki zajadaliśmy, aż nam się uszy trzęsły,
choć potem je wyśmiewaliśmy –
duszącą mięsa Mamę, ekspertkę od cebuli
choć ostrożnie podchodzącą do czosnku,
która dostawała od nas nowiutkie patelnie
na każdą Gwiazdkę –
właśnie takie, jak chciała –
Mamę z jej karminową szminką,
uśmiechającą się z czarno-białych
38
maj/czerwiec 2009 • nr 3
kąd autobiograficzny „Moralny nieład” też jest jak najbardziej
wart zachodu wiążącego się z przeczytaniem, a może nawet
zakupieniem go. Przestrzegam tylko przed obciążaniem pisar­
ki winą za bezsensowne krzątanie się mamy po kuchni i ży­
ciu. To nie jej wina, że równowaga we wszechświecie okupio­
na jest faktem, iż niebo jednych stanowi piekło dla drugich.
Margaret Atwood przedstawia swoją prawdę tak, że ni­
czym nie różni się ona od naszego piękna i dobra.
reklam mydła, reklam aspiryny, reklam proszku do prania,
Mamę, z jej sekretnym życiem pełnym
bólów głowy i poplamionego prania,
i podrażnionych śluzówek –
Mamę, która wiedziała, co to brud,
ukrywała brudy i była od brudnej roboty,
i nigdy ani ona sama, ani my
nie byliśmy dla niej dostatecznie czyści –
i która uważała,
że istnieje też inny rodzaj brudu,
o którym nie powinno się mówić dzieciom
i nie mówiło się o nim,
który zagrażał dopiero później.
Brak nam ciebie, Mamo,
chociaż besztano cię z niezłym zyskiem
w czasopismach i książkach
za kompletne psucie swoich dzieci
– czyli nas –
nie dość mocnym ich kochaniem,
kochaniem ich zbyt bardzo,
zbyt silnym domaganiem się, by cię kochały,
jakąś dysfunkcją w kochaniu –
(Mamę, którą mąż rzucił
dla sekretarki i płacił alimenty,
Mamę, która piła w samotności
popołudniami, przed telewizorem,
która farbowała włosy na niemożliwy
odcień rudego, która na przyjęciach
flirtowała z mężami przyjaciółek,
starając się ile sił,
by nie zapaść się poniżej linii
między głową do góry a rozpaczą –
i którą odwieziono karetką
i zamknięto, ponieważ pewnego dnia
zaczęła krzyczeć i nie chciała przestać,
i zrobiła coś bardzo złego
kuchennymi nożyczkami –
REFLEKSJE
Ale to nie byłaś ty, nie ty, nie
Mama, którą mamy w pamięci, to była
ta stuknięta pani kilka domów dalej –
po prostu jakaś pani,
która padła ofiarą
niedostrzeżonych wypadków,
a potem brukowej historii...)
Wróć, ach wracaj, Mamo,
z szaleństwa lub śmierci
lub z naszych ułomnych wspomnień –
objaw się nam jak wtedy:
Królowa gofrownicy,
hojna szafarka pasty do zębów,
czarodziejka jodyny,
brydżystka z zadymionych sal,
wygrywająca kuchenne ściereczki jako drugą nagrodę,
dumająca nad drewnianym jajkiem do cerowania,
z którego wykluwały się jedynie skarpetki,
gotująca koszmarną owsiankę –
wracaj na paczkę ciasta w proszku,
wyglądaj dziarsko i kompetentnie, jak kiedyś –
Gdybyśmy tylko mogli do ciebie zawołać –
Tutaj, Mamo, tutaj
a ty przyszłabyś klapiąc klapeczkami
na szerokich obcasach,
pachnąc zlewem i bzem
(z pupą zamkniętą w sznurówce,
którą odklejałaś wieczorem
z westchnieniem jakby oddychało mokradło),
pytając, Co się znowu stało,
a my moglibyśmy schwytać cię
w sieć i zamknąć cię w domku, gdzie twoje miejsce,
i żebyś już tam została –
Wtedy wszystko byłoby dobrze,
jak wtedy, gdy mogliśmy w wiosenne wieczory
bawić się na dworze nawet po zmroku,
a potem zasypiać bez lęku,
bo ty rzucałaś się przed ten lęk
i powstrzymywałaś go własnym ciałem –
Będziesz więc z powrotem, w bawełnianej podomce,
trzymając w zębach drewniany
spinacz, a pranie powiewa
na sznurze, na którym kiedyś przez chwilę
chciałaś się powiesić –
ale to już nieważne! Będziesz z powrotem,
śpiewając pieśń naszej własnej młodości
jakby czas wcale nie upłynął
i będziemy znowu mogli być nieostrożni
i zażenowani tobą,
i nie zwracać na ciebie uwagi jak kiedyś,
i dziury tego świata będą załatane*
* Margaret Atwood, Przywróćcie Mamę: Inwokacja, w: Namiot, Warszawa
2007, s. 71–75.
Mistrzynie życia
Małgorzata Błędkowska-Matias
nauczyciel konsultant ds. wychowania i profilaktyki
Zachodniopomorskie Centrum Doskonalenia Nauczycieli
Rozpamiętywanie urazy jest jak przywiązanie
jednej nogi do słupa. Jeżeli nie możemy jej ruszyć z miejsca,
jak możemy biec? Nie sposób. Trzeba rozwiązać Pętlę.
(fragment Sekretów kobiet)
„Bardzo trudno być kobietą” – tak autorka rozpoczyna książ­
kę, która jest wycieczką po mrocznych sekretach kobiet. Mogą to
być: lęk, depresja, samotność, nierówność, złość, niskie poczucie
własnej wartości. Dlaczego „mrocznych”? Bo to one są powodem
popełnianych przez nas – kobiety – błędów.
Ewa Woydyłło zaprasza nas do swojego gabinetu, gdzie dys­
kretnie podpowiada, w jaki sposób można zmienić pewne zacho­
wania, a także radzi, kiedy sytuacja wymaga pomocy psychotera­
peuty. Pokazuje jednak przede wszystkim, że większość proble­
mów, z którymi borykają się kobiety, wynika z faktu, że trudno
nam wyrażać swoje uczucia, potrzeby i pragnienia. Często nawet
ich nie znamy. Żyjemy „pod publiczkę”, a nie w zgodzie ze sobą.
Rzadko zadajemy pytania: Kim jestem? Co jest dla mnie ważne?
Na czym polega dojrzałość charakteru, ducha i osobowości?
To książka o kobietach i dla kobiet. Pełna ciepła i zrozumienia.
Autorka w sposób pewny i konkretny, a zarazem serdeczny na­
mawia do pozytywnej metamorfozy – zmiany życia na lepsze.
Bez względu na wiek, a może właśnie ze względu na wiek. Można
w niej znaleźć odpowiedź na wiele pytań. Jak sobie poradzić
z bulimią? Jak sobie poradzić, gdy córka choruję na anoreksję?
Co mogą zrobić rodzice, aby ustrzec dzieci przed uzależnieniem
od alkoholu, odchudzania…? Dlaczego kobiety sięgają po alkohol?
Czym różni się alkoholizm u mężczyzn od alkoholizmu u kobiet?
Kobiety, według autorki, są mistrzyniami adaptacji. Jednak
efektami ubocznymi są: brak docenienia przez najbliższych, re­
zygnacja z siebie na rzecz rodziny, bycie posłusznym, trudność
z mówieniem „nie”, niewymaganie dla siebie zbyt wiele, ciągłe
uważanie, by nie zranić czyichś uczuć… To tylko niektóre powo­
dy często pojawiających się problemów.
Jedną z ciekawszych kwestii podejmowanych w książce jest
problem starzenia się. Czy słysząc życzenia stu lat, zastanawiamy
się, że oto nasz czas starzenia wydłuża się? Jak się do tego przy­
gotować? Zdaniem autorki nie można przede wszystkim zaprze­
czać, że starość nadejdzie. Ale należy zadbać, aby ciało jak
najdłużej funkcjonowało, i ciekawie żyć.
Druga część książki to opowieść o tym, jak można uratować
swój związek. Jak się do tego zabrać? „Pierwszym krokiem do
poprawy wspólnego życia powinno być wzbudzenie w sobie we­
wnętrznej siły, aby samej stać się kimś lepszym, dojrzalszym
i mądrzejszym”. Autorka namawia do wnikliwego wejrzenia
w siebie, w nasze oczekiwania, pragnienia, uczucia, przyczyny
niezadowolenia… i pracy nad sobą. Pracy rzetelnej i mądrej.
A kolejne rozdziały? To kroki sklejania „rozbitego dzbanka”.
Ewa Woydyłło: Sekrety kobiet, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2008 maj/czerwiec 2009 • nr 3
39
FELIETON
„Reszta zależy
od nauczyciela”
Sławomir Osiński
dyrektor Szkoły Podstawowej nr 47 im. K. Makuszyńskiego w Szczecinie
„Kanon jest elementem tradycji –
dno jest zmieniać tradycję. Mówienie
o tak zwanych dydaktycznych wartoś­
ciach lektur szkolnych zawsze stwarza
wątpliwości, czy rzeczywiście wpływ
wychowawczy jest autentyczny. Myślę,
że chodzi raczej o obraz kolejnych epok
w dziejach kultury polskiej, o wartości
estetyczne, a także zwyczajnie o dobrą
literaturę, którą polski inteligent znać
powinien. Reszta zależy od nauczycie­
la.” (Anna Radziwiłł)
„Kanon jest dziś, w moim przekona­
niu, wyłącznie martwym obiektem
wzdychań inteligentów, dlatego uwa­
żam, że nie istnieją książki, które po­
winni przeczytać wszyscy. (…) Literatu­
ra była dla mnie zawsze czymś niszo­
wym, elitarnym, i to jest drugi powód,
dla którego nie uważam, że cały naród
powinien znać jedno i to samo.” (Mi­
chał Witkowski)
Przymierzając się do tego felietonu,
wewnętrznie bulwersowałem się, jak
chomik zniewolony przez zajęczycę, al­
bowiem mnogość tematów przez mój
wymęczony łeb przepływała, aliści ża­
den nie wydawał się na tyle skondenso­
wany, aby go w felietonie godnie i spra­
wiedliwie zmieścić.
40
maj/czerwiec 2009 • nr 3
Zacząłem od nierozwią­
zywalnego i absurdalne­
go w świetle wieloletniej
dyskusji problemu kano­
nu lektur, stąd dwa cyta­
ty, które jakoś dla inspi­
racji pozostawiłem, a re­
szta tekstu dowiedzie, że
słusznie. Jednakże dysku­
sja na temat zestawu lek­
tur nic już nikomu nie
daje poza przedstawie­
niem jakiejś swojej kon­
cepcji, która dla innych
może być nie do przyję­
cia, więc niezwykle w tej
materii łatwo o syndrom
błędnego koła.
Potem wykluł mi się pomysł matu­
ralny, gdyż to, co niektórzy niewydarze­
ni poloniści z ustną częścią matury wy­
prawiają, woła o pomstę do sił wszela­
kich. Skonstatowałem jednak, że prob­
lem jest powszechny, czyli ogólnokrajo­
wy, poważny i wymaga szerszego opra­
cowania.
Stało się coś wielce paskudnego – no­
wa ustna matura może być (i tam, gdzie
są mądrzy poloniści, jest) ostatnią deską
ratunku, żeby młodego człowieka prze­
konać do czytania i spotkania z litera­
turą; w wielu wypadkach jest, niestety,
ostatnim zabiegiem ostatecznie i sku­
tecznie odstręczającym od jakiejkolwiek
lektury.
Zakompleksieni i leniwi belfrzy, nie­
potrafiący wyjść poza schemat dzie­
więtnastowiecznej szkoły, wmuszają
młodzieży tematy womitatywne typu:
„Czym różni się ujęcie tematu miłości
u romantyków i pozytywistów? Wykaż
na podstawie Lalki, Nad Niemnem, Po­
topu.”, „Sen o Polsce w twórczości pol­
skich romantyków. Przedstaw temat na
podstawie wybranych dzieł literackich”,
„Obraz wsi w literaturze różnych epok.
Omów zagadnienie na w ybranych
przykładach”. Nic dziwnego, że uczeń,
zwłaszcza nieprzejawiający zamiłowań
filologicznych, kompiluje coś przykrego
z internetu i recytuje bez przekonania
stek prawidłowych i wzniosłych fraze­
sów. Jeżeli już pojawi się temat atrakcyj­
ny, oparty na tekstach interesujących
maturzystę, na siłę wpycha tam taki
profesorek nijak niepasujące lektury, bo
one muszą być, wymagając przy tym li­
sty opracowań jak do pracy magister­
skiej. O żałosnej niewiedzy dotyczącej
norm skróconego opisu bibliograficzne­
go już nie wspomnę. Nie daj też Boże,
żeby uczeń przygotował coś kontro­
wersyjnego, trącącego brzydotą lub ero­
tyzmem albo niepoprawnego politycz­
nie – nie! Praca musi być elegancka
i obłudnie piękna, a poza tym, po co ma
mi opowiadać o czymś, na czym się nie
znam.
Motyw matur wywołał pojawienie
się kolejnej refleksji, która – z przykroś­
cią to mówię – jest też reakcją na zjawi­
sko od parunastu lat obserwowane.
Otóż na sensownych konferencjach po­
lonistycznych obfita frekwencja dotyczy
nauczycieli podstawówek, średnia uczą­
cych w gimnazjum, śladowa zaś lub
żadna państwa profesorstwa z liceów.
Prawidłowość powyższa w jakiś sposób
potwierdza zjawiska poprzednie –
i znów wymaga gruntowniejszego po­
dejścia.
Fascynujące jest także, dlaczego
w szkołach ponadgimnazjalnych wystę­
pują superbelfrzy, innowatorzy i pasjo­
naci oraz całe stado gnuśnych zblazo­
wanych indywiduów niezwykle szkodli­
wych społecznie, a dzięki Karcie Na­
uczyciela prawie nienaruszalnych, mało
zaś solidnych rzemieślników. Co cieka­
we, sytuacja ta nie zmieniła się od za­
mierzchłych czasów, kiedy sam chodzi­
łem do szkoły.
Jak widać, poszturchałem patycz­
kiem parę obszarów polonistyczno-edu­
kacyjnych w aspekcie dostrzegania zja­
wisk mało przyjemnych, ale ani satys­
fakcji nie czuję (boć to moi bracia polo­
niści, choć zakały rodu nauczycielskie­
go), ani chęci do zmian poza wyjątkami
nie widzę. Faktem też jest, że postawy
takowe wynikają z niedobrej tradycji,
którą warto zmieniać. I niezależnie od
tego, czy jest kanon, czy go nie ma (tu
jestem zwolennikiem opcji Witkow­
skiego), czy szkoła ma renomę, czy nie,
„reszta zależy od nauczyciela”. A to jest
wielka odpowiedzialność, o której nie
wszyscy pamiętają. CIERNIE I GŁOGI
Podczas przeglądania czasopism z okresu międzywojennego natknęłam się na ciekawy cykl artykułów w ty­godniku „Głos
Nauczycielski”, które przybliżają warunki pracy nauczycieli w pierwszej połowie XX w. Teksty te, przenoszące czytelnika
w inny, być może już dawno zapomniany świat, z jednej strony przyciągają uwagę melancholijnym charakterem, a z drugiej,
zupełnie poważnie pokazują trudności zawodu nauczycielskiego.
Poniższy tekst rozpoczyna cykl przedruków z „Głosu Nauczycielskiego” z lat 1928–1931. Ciernie i głogi będą, jak sadzę,
ciekawą lekcją historii dla nas – belfrów XXI w. Z pewnością wzbudzi ona wiele podziwu dla hartu ducha pedagogów przed­
wojennej szkoły, którzy, mimo tylu zewnętrznych przeszkód, wypełniali swoje nauczycielskie powołanie. Mam także nadzie­
ję, że polszczyzna minionego stulecia przywróci nam uśmiech na twarzach i pozwoli spojrzeć na nauczycielską codzienność
z przymrużeniem oka. Beata Filus, nauczyciel bibliotekarz Publicznej Biblioteki Pedagogicznej ZCDN
Moje
początki
Pierwsze moje kroki na niwie pracy pedagogicznej przed
10 laty. Pierwsza rozmowa z inspektorem szkolnym. Pierwsze „urzędowe” srogie jego pytanie: „A dlaczego pan tak
młodo wygląda? I zdążył pan już ukończyć studja? I dlaczego pan chodzi w tem wojskowem ubraniu?”
Zachęcające początki!
Pada polecenie: „Zorganizuje pan szkołę w miejscowości
H… – gmina dopomoże”. Rozkaz!
Jazda pociągiem, a potem jeszcze furmanką 12 km. Drepcze powoli w piachu mały poleski konik, ciągnąc wąski,
skrzypiący wóz o drewnianych osiach. Wkoło szare niebo,
pokryte ciężkiemi ołowianemi chmurami, szara, piaszczysta
ziemia, szaro-brudne stroje miejscowej ludności. (…) Ma
się wrażenie, że ciężka, kamienna pły­ta grobowa przytłacza piersi, dusi, przygniata. Jedzie się z rodzimego środowiska miejskiego pełnić swój obowiązek w zapadłej poleskiej wsi. (…)
Zbliżam się do wyznaczonej mi wsi. Na tle szarego nieba widnieją jakieś niebielone, napół rozwalone chaty
i połamane burzą wojenną drzewa. Jestem już we wsi. Co 3.
lub 4. dom zamieszkały. Zaledwie kilku gospodarzy, którzy
nie wyjeżdżali do Rosji, posiada zamożniejsze nieco gospodarstwa. Połowa ludności, która niedawno powróciła
z Rosji, zbiedzona, obdarta, nędzna, głodna, żywiąca się
chlebem, sporządzonym z wrzosu, trocin i obierzyn z ziemniaków. Druga połowa ludności jeszcze nie powróciła
z Rosji – domy ich puste, zrujnowane, pola zarosłe chwastem i młodą brzeziną.
Znalazłem sobie mieszkanie u miejscowego Żyda. W sąsiedniej izbie huczy całemi nocami maszyna do czesania
wełny, słychać głośne, nieraz drastyczne rozmowy mieszkańców okolicznych wsi, którzy przyjechali tu czesać wełnę.
Organizuje się szkołę. Znajduje się dom pusty bez podłogi, okien, drzwi i pieców, z przeciekającą strzechą, o
izbie, mającej 20 m2 pow. – i tu ma być szkoła. Lecz samo
znalezienie tej chaty – to jeszcze nie zorganizowanie
szkoły. Trzeba dać okna, drzwi, piec, ławki, stół i tablicę, naprawić strzechę… A z jakich funduszów? Rząd nie
da – bo to nie jego obowiązek, gmina da pieniądze – lecz
w przyszłym roku, wieś przymiera sama z głodu, nauczyciel
oczekuje na swą pierwszą pensję, by spłacić długi za wyżywienie. A jednak szkołę musi się zorganizować i naukę
prowadzić. Więc zaczęło się tworzyć szkołę z niczego. (…)
Była już szkoła o szarych, niebielonych ścianach bez
napisu i bez podłogi. Zaczęto naukę. Umieszczono w tej
izdebce 2 komplety po 35 dzieci zgłodniałych, obdartych,
częściowo wychowywanych już w szkole bolszewickiej innym
systemem i metodą. Przyszedł również niebawem z pomocą
tej ludności P. A. K. Pomocy dzieciom i uchronił ludność
od tyfusu głodowego. Prowadziło się naukę szkolną wedle
sił i możności z porywem pierwszego zapału pedagogicznego.
Aż przyszło znienacka nieszczęście: obłożna choroba nau­
czyciela – przewlekle zapalenie mięśni lewej nogi, spowodowane przeziębieniem nóg w wilgotnej, bez podłogi sali
szkolnej – choroba, która przykuła nauczyciela na przeciąg 5 tygodni do łoża boleści. Władze szkolne, zawiadomione o tym wypadku, zdobyły się tylko na przysłanie
koleżanki na zastępstwo, pozostawiając nauczyciela jego
losowi. Od czasu do czasu któryś z kolegów odwiedził chorego, niosąc mu choć chwilową pociechę. Zdrowiem nauczyciela zajął się zupełnie bezinteresownie, jedynie z dobrej woli i poczucia samarytańskiego obowiązku, poczciwy
felczer z sąsiedniej wsi – Rosjanin. Dzięki jego troskliwej opiece i szczęśliwie przeprowadzonej operacji zdrowie
nauczyciela zaczęło w 5-ym tygodniu choroby poprawiać się.
Wreszcie podniecająca wiadomość: przyjazd inspektora
szkolnego do wsi i wizytacja szkoły. Zebranie wszystkich
sił przez nauczyciela-rekonwalescenta na powstanie z łoża
i przywdzianie pierwszy raz po 5 tygodniach odzieży z tą
myślą, że władza wstąpi do mieszkania, i przystojniej będzie, gdy spotka nauczyciela, choć zbiedzonego, lecz
dzielnie zwalczającego zmorę choroby. Słaby promyk nadziei: może współczucie władzy choć teraz, skoro przedtem
nic nie uczyniła? może uznanie za wykonaną pracę? Kto
wie…? Wreszcie wizyta inspektora, przywitanie się z nauczycielem bez podania mu ręki, sroga mina i groźne pytanie: – A, dlaczego taka długa choroba?! Następne pytanie: – A dlaczego tablica szkolna wisi na ścianie, a nie
stoi na sztalugach? A potem gniewne ostre słowa: „Urlop
płatny ponad 4 tygodnie panu nie przysługuje!” (…)
Jednym jasnym promykiem tych pierwszych początków to
wspomnienia o tych małych istotach dziecięcych, które
o zmroku niejednego wieczoru zimowego zbierały się samorzutnie w mieszkaniu nauczyciela-rekonwalescenta i srebrnemi swemi głosikami nuciły mu ulubione swe polskie
i rosyjskie piosenki, rozpraszając ciężkie chmury jego
smutku. Na zawsze w sercu i w pamięci pozostaną mi te
głosiki dziecięce, proszące mnie o pozostanie nadal w tej
wsi, straszące mnie w swojej naiwności dziecięcej wilkami, które mnie zagryzą, gdybym odważył się wyjechać do
innej szkoły. I jakby to było dziś, widzę oczyma pamięci
z rozrzewnieniem tę gromadę dzieciaków, która w czasie
pauzy zauważyła odjeżdżającego cichaczem boczną drożyną
nauczyciela i która wielkim wrzaskiem i wołaniem zmusiła
go do zatrzymania się, przebiegła pół km. w pole, prosząc
z płaczem o nieodjeżdżanie z tej wsi. (…)
Dopiero tego dnia ugruntowało się we mnie przekonanie
o prawdziwie wartościowej zapłacie i najrzetelniejszem
uznaniu, jakiego może doczekać się nauczyciel za swoją
pracę.
źródło przedruku: „Głos Nauczycielski” 1932, nr 32
maj/czerwiec 2009 • nr 3
Józef Woliński
41
WARTO PRZECZYTAĆ
Nowości w zbiorach
rekomendują
Regina Czekała
kierownik Publicznej Biblioteki Pedagogicznej ZCDN
Halina Kwiatkowska
nauczyciel bibliotekarz, Publiczna Biblioteka Pedagogiczna ZCDN
Adresatami pracy może być szeroki
krąg odbiorców. Przede wszystkim będzie
pomocna nauczycielom mającym kon­
takt z rozmaitymi zaburzeniami w za­
chowaniu się ucznia. Książka może też
z powodzeniem służyć rodzicom. Jest na­
pisana językiem zrozumiałym dla osób
o różnym poziomie wykształcenia. Za­
mieszczone w pracy testy mogą być po­
mocne w rozpoznawaniu patologicznych
zachowań u własnych dzieci i w stosowa­
niu profilaktyki oraz leczenia.
AGRESJA
Agresja w szkole; diagnoza i profi­
laktyka / pod red. Marii Libiszowskiej-Żółtkowskiej i Krystyny Ostrowskiej.
– Warszawa: Centrum Doradztwa i In­
formacji Difin, 2008. – 271 s.
Sygn.: 165709
Książka stanowi kompendium wiedzy
w zakresie najnowszych interdyscypli­
narnych teorii wyjaśniających przyczyny
agresji w szkole; prezentuje wypróbowa­
ne programy zapobiegania i skutecznego
zmniejszania negatywnych społecznie
skutków zachowań agresywnych mło­
dzieży. Istotnym walorem prezentowanej
publikacji jest przystępna, a zarazem
przekonująca forma wypowiedzi, co na
pewno przyczyni się do rozszerzenia krę­
gów jej czytelników poza profesjonalnych
praktyków.
KOZAK, Stanisław
Patologie wśród dzieci i młodzieży:
leczenie i profilaktyka / Stanisław Ko­
zak. – Warszawa: Centrum Doradztwa
i Informacji Difin, 2007. – 264 s.
Sygn.: 165708
42
maj/czerwiec 2009 • nr 3
dzieży w sytuacjach kryzysowych, wią­
żących się z występowaniem ciężkiej cho­
roby somatycznej, jest konieczne, dlatego
też autorzy skupiają się między innymi
na zagadnieniu terapii, oddziaływań
wychowawczych, a także rehabilitacji
i odpowiedniego wsparcia dla chorych.
NOLTING, Hans-Peter
Jak zachować porządek w klasie /
Hans-Peter Nolting. – Gdańsk: Gdań­
skie Wydawnictwo Psychologiczne,
2009. – 155 s.
KRYZYSY
Kryzysy rozwojowe wieku dziecięco-młodzieżowego a możliwości społecz­
nego wsparcia / pod red. Bożeny Groch­
mal-Bach i Anny Knobloch-Gali. – Kra­
ków: Oficyna Wydawnicza „Impuls”,
2005. – 203 s.
Sygn.: 165710
Problemy z dyscypliną na lekcjach to
chleb powszedni nauczycieli, pedagogów
i osób pracujących z grupami. Potęgują
je nierozstrzygnięte konflikty w klasie,
obciążenie, poczucie muru między pro­
wadzącym zajęcia a dziećmi, a często
także agresja z ich strony. Autor podaje
praktyczne sposoby opanowania grupy,
uczy, jak urozmaicić zajęcia, by nie do­
chodziło do problemów z porządkiem,
i dowodzi, że praca w klasie z trzydzie­
stoma nawet uczniami może być satys­
fakcjonująca.
Sytuacje kryzysowe są przede wszyst­
kim rozumiane jako nierozwiązywalne
dla osoby wyzwania, którym nie może
ona podołać znanymi sobie sposobami.
Udzielenie pomocy psychologicznej
i społecznego wsparcia dzieciom i mło­
PANKOWSKA, Dorota
Pedagogika dla nauczycieli w prakty­
ce: materiały metodyczne / Dorota Pan­
kowska. – Kraków: Oficyna Wydawni­
cza „Impuls”, 2008. – 260 s.
Sygn.: 165697
„Pedagogika dla nauczycieli w prak­
tyce” to propozycja przede wszystkim
metodyczna: zawiera ponad 100 sytuacji
dydaktycznych – ćwiczeń i zadań do zre­
alizowania w ramach nauczania peda­
gogiki.
WARTO PRZECZYTAĆ
Przedstawione w książce zadania
i sytuacje dydaktyczne są propozycją,
z której Czytelnicy mogą skorzystać, sto­
sując je in extenso, modyfikując bądź
traktując jedynie jako inspirację.
ROGGE, Jan-Uwe
Agresja a wychowanie: czy dzieci
mają prawo do agresji? / Jan-Uwe Rog­
ge. – Kielce: Wydawnictwo „Jedność”,
2007. – 296 s.
Sygn.: 165704
Poczucie własnej wartości jest podsta­
wą umiejętności rozwiązywania konflik­
tów i radzenia sobie z frustracją. Kto
akceptuje siebie jako człowieka, ma
wsparcie i wskazaną drogę, ten radzi so­
bie w sposób konstruktywny z konflikta­
mi, szanuje i respektuje w sporze innych,
przestrzega zasad, uczy się radzić sobie
z agresją i nie udaje, że jej nie ma.
gów i socjologów, podzielona została na
dwie części. W pierwszej znalazły się
opracowania dotyczące przejawów za­
chowań z obszaru patologii społecznej,
natomiast w drugiej części zawarto pro­
pozycje wskazujące na niektóre możliwo­
ści przeciwdziałania tym zjawiskom
i ograniczania ich zasięgu.
Wśród propozycji dotyczących prze­
ciwdziałań zjawiskom patologii społecz­
nej wskazano m.in. na możliwości wyko­
rzystania w tym zakresie pomocy psy­
chologicznej online, a także form opieki
zastępczej, która może stanowić istotny
czynnik sprzyjający zmniejszaniu zagro­
żenia uwikłania się w zachowania pato­
logiczne przez młode pokolenie.
chowawczych i oświatowych. Byłoby rze­
czą pożyteczną dla pracy w rodzinnych
formach opieki nad dziećmi i młodzieżą,
gdyby sięgnęli po nią także rodzice za­
stępczy, adopcyjni, opiekunowie z ro­
dzinnych domów dziecka i podobnych
środowisk opiekuńczych.
ZJAWISKA
Zjawiska patologiczne wśród mło­
dzieży i możliwości przeciwdziałań /
pod red. Teresy Sołtysiak i Małgorzaty
Kowalczyk-Jamnickiej. – Bydgoszcz:
Wydawnictwo Uniwersytetu Kazimie­
rza Wielkiego, 2007. – 231 s.
Sygn.: 165701
Niniejsza publikacja, zawierająca
opracowania m.in. pedagogów, psycholo­
Autor niniejszej książki nie tworzy
nowych teorii pedagogicznych, ale pro­
ponuje kilka takich właśnie ścieżek, które
z pewnością pomogą odnaleźć się w gąsz­
czu problemów związanych z tematem:
„Agresja i przemoc”.
WĘGIERSKI, Zbigniew
Opieka nad dzieckiem osieroconym:
teoria i praktyka / Zbigniew Węgierski.
– Toruń: Wydawnictwo Edukacyjne
„Akapit”, 2006. – 226 s.
Sygn.: 165685
Książka adresowana jest przede
wszystkim do studentów studiujących
pedagogikę (różnych specjalności) oraz
wychowawców i nauczycieli pracujących
w różnych placówkach opiekuńczo-wy­
ZWOLIŃSKI, Andrzej
Sekty w Internecie / Andrzej Zwoliń­
ski. – Kraków: Wydawnictwo SALWA­
TOR, 2009. – 168 s.
Sygn.: 165693
Internet, ale także gry komputerowe,
film czy muzyka stały się współcześnie
doskonałymi narzędziami dla sekt do
pozyskiwania nowych wyznawców. Po­
szukują one sposobów dotarcia do szero­
kich grup społecznych i stąd bierze się
ich zainteresowanie nowymi środkami
przekazu. Dzięki nim treści satanistycz­
ne, okulistyczne, magiczne, pseudoreli­
gijne zdobywają pełne prawo do prezen­
tacji, bez względu na wynikające z tego
szkody społeczne.
Książka zawiera dogłębną analizę
zjawiska występowania sekt oraz wska­
zuje na metody uniknięcia ich destruk­
cyjnego wpływu na współczesnego czło­
wieka. maj/czerwiec 2009 • nr 3
43
W ZCDN-ie
Doskonalenie bez granic
Podpisanie listu intencyjnego
Agnieszka Gruszczyńska
Zachodniopomorskie Centrum Doskonalenia Nauczycieli
Ministerstwo Oświaty,
Nauki i Kultury Meklemburgii
i Pomorza Przedniego
Zadaniem Ministerstwa Oświaty,
Nauki i Kultury jest zapewnienie sprzy­
jających warunków dla edukacji szkol­
nej, przyswajania wiedzy i kształcenia
ustawicznego, a także ciągłe podnosze­
nie poziomu badań naukowych, przy
jednoczesnej intensyfikacji wymiany
doświadczeń pomiędzy ośrodkami na­
ukowymi a gospodarką. Ważną rolą,
jaką pełni instytucja kraju związkowe­
go, jest również efektywne wspieranie
rozmaitych inicjatyw kulturalnych.
Do zakresu działalności Minister­
stwa należą także kompetencje dawnych
instytucji DDR, takich jak: Centrala
Kraju Związkowego ds. Kształcenia Po­
litycznego czy Pełnomocnik Kraju
Związkowego ds. Służby Bezpieczeń­
stwa Publicznego.
Komisja ekspertów „Przyszłość wy­
chowania i kształcenia w kontekście na­
uczania przez całe życie w kraju związ­
kowym Meklemburgii i Pomorza Przed­
niego”, zgodnie z postanowieniem
Landtagu z 28 czerwca 2006 roku, prze­
analizowała najistotniejsze aspekty
związane z kształceniem umiejętności
i wychowaniem, tworząc na podstawie
uzyskanych wniosków koncepcję pracy
Ministerstwa.
Zadania Wydziału
ds. Szkolnictwa i Kształcenia
Dorosłych
Najistotniejszym zadaniem Wydzia­
łu jest sprawowanie nadzoru pedago­
gicznego i administracyjnego nad insty­
tucjami oświatowymi Meklemburgii
i Pomorza Przedniego oraz koordynacja
działań związanych z kształceniem do­
rosłych. Zakres kompetencji tegoż dzia­
łu obejmuje również wszystkie inne
istotne kwestie związane z działalnością
placówek edukacyjnych kraju związko­
wego, to jest: wspieranie działalności
żłobków, przedszkoli, zgromadzeń oraz
instytucji zapewniających dzieciom
opiekę dzienną, kwestie prawne związa­
ne z oświatą oraz ustawodawstwo
oświatowe. Do zakresu odpowiedzial­
Od lewej: Doris Lipowski, Ministerstwo Oświaty, Nauki i Kultury Meklemburgii i Pomorza Przedniego;
Witold Jabłoński, Wicemarszałek Województwa Zachodniopomorskiego; Heidrun Breyer, kierownik
Referatu ds. Rozwoju Szkolnictwa, Kształcenia i Doskonalenia Nauczycieli; Urszula Pańka, dyrektor ZCDN
44
maj/czerwiec 2009 • nr 3
ności Wydziału zalicza się również wy­
kształcenie i doskonalenie nauczycieli.
Głównym zadaniem Wydziału Oświaty
i Kształcenia Dorosłych jest usamo­
dzielnienie i uzdrowienie szkół, demo­
kratyzacja oświaty oraz dbałość o za­
pewnienie jak najwyższego poziomu
w zakresie merytorycznej działalności
instytucji edukacyjnych.
Zachodniopomorskie Centrum Do­
skonalenia Nauczycieli odwiedzili 23
marca następujący przedstawiciele Wy­
działu ds. Szkolnictwa i Kształcenia
Dorosłych: Heidrun Breyer – kierownik
Referatu ds. Rozwoju Szkolnictwa,
Kształcenia i Doskonalenia Nauczycieli,
Jana Hausenblas-Rehn – kształcenie do­
rosłych, zapobieganie aktom przemocy
w jednostkach oświatowych, edukacja
polityczna oraz szkolnictwo zawodowe,
Doris Lipowski – współpraca między­
narodowa i koordynacja programów
unijnych w zakresie edukacji.
Spotkanie miało charakter roboczy
– jego celem było zarysowanie ogólnych
obszarów współpracy pomiędzy Za­
chodniopomorskim Centrum Dosko­
nalenia Nauczycieli a Ministerstwem
Oświaty Nauki i Kultury Meklemburgii
i Pomorza Przedniego.
Podczas trwania obrad wyartykuło­
wane zostały wzajemne oczekiwania,
plany i propozycje dotyczące współpra­
cy. Do najważniejszych z nich należą:
w ymiana doświadczeń nauczycieli
kształcenia przedszkolnego oraz zinte­
growanego w zakresie nauczania języ­
ków państw partnerskich, edukacji eko­
logicznej, kształtowania kompetencji
społeczno-politycznych oraz przeciw­
działania przemocy; doskonalenie war­
sztatu metodycznego nauczycieli języ­
ków obcych; edukacja regionalna w za­
kresie poznawania historii, kultury,
tradycji i geografii państw partnerskich;
współpraca ośrodków doradztwa zawo­
dowego.
Ukoronowaniem wizyty była konfe­
rencja prasowa oraz podpisanie listu
intencyjnego o wzajemnej współpracy.
Dokument został złożony na ręce
Heidrun Breyer, Kierownika Referatu
ds. Rozwoju Szkolnictwa i Doskonale­
nia Nauczycieli w Ministerstwie Oświa­
ty, Nauki i Kultury. List został przeka­
zany Ministrowi Henryemu Teschowi,
który odesłał podpisany dokument do
Zachodniopomorskiego Centrum Do­
skonalenia Nauczycieli wraz z podzię­
kowaniami za inicjację współpracy. W ZCDN-ie
„MOJA MAŁA OJCZYZNA”
W sobotę, 7 marca 2009 roku odbyły
się eliminacje wojewódzkie konkursu
z zakresu edukacji regionalnej „Moja
mała ojczyzna. Moja miejscowość, mój
region”. W konkursie wzięło udział 98
uczniów szkół podstawowych i gimna­
zjalnych z województwa zachodniopo­
morskiego.
Uczniowie klas I–III szkół podstawo­
wych rozwiązywali test opracowany
w oparciu o zbiór legend Pomorza Za­
chodniego, natomiast ich starsi koledzy
– test sprawdzający znajomość historii
oraz aktualnych problemów politycz­
nych, społeczno-gospodarczych i kultu­
ralnych regionu, ze szczególnym uw­zględ­
nieniem dziejów i współczesnej roli Za­
mków Książąt Pomorskich w Szczecinie
i Darłowie.
Zwycięzcy etapu wojewódzkiego we­
zmą udział w Wielkim Finale, podczas
którego walczyć będą o tytuł laureata
konkursu oraz miano „Bajarza Roku”,
„Dziennikarza Roku” lub „Historyka
(em)
Roku”. DZIESIĄTA „PRZYGODA”
W dniach 20 i 21 marca 2009 roku
odbyły się po raz dziesiąty zachodnio­
pomorskie eliminacje Szkolnej Giełdy
Turystycznej „Przygoda”. Konkursy, jak
co roku, zostały zorganizowane w dwóch
modułach: 20 marca „Kraje świata”
(dla uczniów szkół podstawowych) i 21
marca „Regiony Polski” (dla uczniów
szkół gimnazjalnych i ponadgimnazjal­
nych). Pierwszego dnia przeprowadzo­
no konkursy „Świat w zmysłach” oraz
„Żywioły kultur”; drugiego dnia „Za­
chodniopomorskie w zmysłach” i „Pasje
regionu”.
Na „Świat w zmysłach” składały się
prezentacje wybranych krajów na stoi­
skach wystawienniczych. Poprzez od­
wołanie do wrażliwości zmysłów,
uczestnicy konkursu mogli w pełni
ukazać walory turystyczne i kulinarne
określonego kraju, a przy tym rozsze­
rzyć własną wiedzę. Udział wzięło 11
szkół. Wyłoniono następujących laurea­
tów:
• I miejsce – Szkoła Podstawowa nr 7
w Goleniowie,
• II miejsce – Szkoła Podstawowa
w Do­brej,
• III miejsce – Szkoła Podstawowa
w Karlinie.
Ponadto jury postanowiło przyznać
cztery wyróżnienia: dla Szkoły Podsta­
wowej nr 4 w Stargardzie Szczecińskim,
Szkoły Podstawowej w Gościnie, Szkoły
Podstawowej w Dobropolu oraz Szkoły
Podstawowej w Krzęcinie.
„Żywioły kultur” to z kolei prezenta­
cja kultury wybranego kraju na scenie,
w formie przedstawienia o charakterze
teatralnym, tanecznym, kabaretowym
etc. W konkursie udział wzięło 9 szkół.
Po najwyższe laury sięgnęły szkoły:
• I miejsce – Szkoła Podstawowa z od­
działami integracyjnymi w Golenio­
wie,
• II miejsce – Szkoła Podstawowa nr 7
w Koszalinie,
• III miejsce – Szkoła Podstawowa
w Gościnie.
Konkurs „Zachodniopomorsk ie
w zmysłach” polegał na zaprezentowa­
niu własnego regionu (miejscowości) na
stoisku wystawienniczym. Przygotowa­
nie do konkursu było nie tylko okazją
do pogłębienia wiedzy na temat swojej
miejscowości, ale również sposobem na
jej promowanie. Konkurs został dofinan­
sowany przez Unię Europejską w ramach
projektu „Przygoda z turystyką…” (in­
formacje o projekcie: www.przygoda.
forumturystyki.pl). Udział w tym kon­
kursie wzięły zespoły z 24 szkół. Rywa­
lizacja była zacięta, a zwyciężyli:
• I miejsce – Gimnazjum w Cedyni,
• II miejsce – Zespół Szkół Ponadgim­
nazjalnych w Kamieniu Pomorskim,
• III miejsce – Zespół Szkół nr 1 w Py­
rzycach.
Jury przyznało również cztery wyróż­
nienia: Gimnazjum w Dobrej, Gimna­
zjum w Wolinie, Gimnazjum w Chosz­
cznie oraz Zespołowi Szkół Ponadgim­
nazjalnych nr 1 w Chojnie.
Konkurs „Pasje regionu” przypomi­
nał koncepcją „Żywioły kultur”. Ucz­
niowie w podobny sposób prezentowali
swoją miejscowość lub region – w for­
mie przedstawienia scenicznego. Wy­
stąpiło 19 zespołów, a na podium stanę­
ły szkoły:
• I miejsce – Gimnazjum nr 10 w Szcze­
cinie,
• II miejsce – Zespół Szkół w Mrzeży­
nie,
• III miejsce – Publiczne Gimnazjum
w Barlinku.
Wyróżnienia otrzymali: Zespół Szkół
nr 2 w Koszalinie, Zespół Szkół w Tucz­
nie, a także Gimnazjum nr 1 w Golenio­
(gh)
wie. edukacja globalna
w polskiej szkole
Sympozjum wojewódzkie „Edukacja
globalna w polskiej szkole” odbyło się
1 kwietnia 2009 roku w sali konferen­
cyjnej Zachodniopomorskiego Centrum
Doskonalenia Nauczycieli. Uczestnika­
mi konferencji byli nauczyciele wiedzy
o społeczeństwie oraz osoby zaintereso­
wane tematyką i formami edukacji glo­
balnej. Prelegentami byli: Janusz Korze­
niowski (Zachodniopomorskie Centrum
Doskonalenia Nauczycieli), dr Piotr
Klafkowski (Uniwersytet Szczeciński),
Marcin Wojtalik (Polska Akcja Huma­
nitarna), Barbara Rakicka (Centrum
Edukacji Obywatelskiej) oraz nauczy­
ciele i uczniowie lokalnych szkół. (jk)
maj/czerwiec 2009 • nr 3
45
ROZMAITOŚCI
NAUCZYCIEL ROKU
Od kilku lat w Szkole Podstawowej
nr 61 im. Michała Kmiecika w Szczeci­
nie odbywają się spotkania pod hasłem
„Akademia Nauczycielska”. Dyrektor
Bogdan Chęć zaprasza do rozmowy
znane osoby związane z nauką, kulturą
i oświatą. Rozmowy prowadzi Michał
Kawecki. Gościem ostatniej jak dotąd
„Akademii” (24 marca 2009 roku) był
Dariusz Kulma – matematyk, zdobywca
tytułu Nauczyciela Roku 2008, przyzna­
wanego przez MEN i tygodnik „Głos
Nauczycielski”.
Dariusz Kulma pracuje w Gimna­
zjum Miejskim nr 3 im. Jana Pawła II
w Mińsku Mazowieckim. Zasłynął no­
watorskim podejściem do prowadzenia
lekcji. Wymyśla zadania z nietypowym
tłem narracyjnym – ich akcja rozgrywa
się w „Kwadratolandii”, krainie za­
mieszkanej przez bajkowe postaci. Każ­
de zadanie to osobna przygoda bohate­
rów. W historii o długo przygotowywa­
nej randce ślimaków – pana Pędziwiatra
i jego ukochanej, pani Powolnej – zada­
niem ucznia jest obliczenie, kiedy zako­
chane ślimaki muszą wyruszyć, aby
zdążyć na schadzkę.
Najlepszy nauczyciel minionego roku
jest osobą bardzo skromną. Podczas
rozmowy z Michałem Kaweckim przy­
znał, że nauczycielem został przez przy­
padek, ale praca w szkole szybko stała
się jego pasją. Nagroda była dla niego
dużym zaskoczeniem. Dlaczego został
wyróżniony? – W każdej pracy ważne
jest to, żeby być sobą. Ten konkurs po­
kazuje, że najważniejsze jest podejście
do wykonywania zawodu nauczyciela:
wszechstronność, zaangażowanie i spo­
sób, w jaki przekazuje się wiedzę – mó­
wił. Oprócz uczenia matematyki, Kul­
ma zajmuje się muzyką. – Najbardziej
lubię poezję śpiewaną. Czasami kompo­
nuję utwory i piszę teksty, prowadzę
także prywatne lekcje muzyki dla mło­
(si)
dzieży. 46
O ZNACZENIU
MUZEÓW TECHNIKI
W kwietniu rozpoczął się remont za­
jezdni tramwajowej przy ul. Niemie­
rzyńskiej, która jest częścią Muzeum
Techniki i Komunikacji – Zajezdnia
Sztuki w Szczecinie. O projekcie dyskuto­
wano na konferencji „O znaczeniu mu­
zeów techniki”, która odbyła się 26 mar­
ca br. w sali sesyjnej Rady Miasta. – Mam
nadzieję, że jesienią przyszłego roku bę­
dziemy mogli cieszyć się nowym obiek­
tem – mówił otwierający konferencję
Piotr Krzystek, prezydent Szczecina.
Ważnym aspektem działalności Mu­
zeum Techniki i Komunikacji będzie
praca edukacyjna z dziećmi i młodzie­
żą. Oprócz tradycyjnych wystaw, peł­
niących funkcję uzupełniającą proces
dydaktyczny we wszystkich rodzajach
szkół, z czasem w muzeum zobaczymy
nowoczesne ekspozycje interaktywne.
Twórcy koncepcji Zajezdni Sztuki chcą
uatrakcyjnić zwiedzanie muzeum, za­
angażować młodych odbiorców i uświa­
domić im kulturowe znaczenie rozwoju
techniki. Wystawy stałe i czasowe, które
powstaną we współpracy z partnerami
z Polski i zagranicy, będą poświęcone
zarówno tematyce motoryzacji, komu­
nikacji publicznej, infrastrukturze tech­
nicznej ośrodków miejskich, jak i szcze­
gółowym zagadnieniom z dziedziny fi­
zyki (ze szczególnym uwzględnieniem
zjawisk ruchu). Eksponowana będzie
także motoryzacyjna historia Szczecina,
czyli dzieje kultowego motocykla „Ju­
nak”, ale także produkcja przedwojen­
nych samochodów „Stoewer” oraz mo­
tocykli „Alba”.
Otwarcie muzeum zaplanowano na
wrzesień 2010 roku. Po remoncie obiekt
będzie posiadał zaplecze magazynowe,
biurowe i konserwatorskie. Dla zwie­
dzających będą dostępne punkty gastro­
nomiczne, sklepy z literaturą i pamiąt­
kami. Muzeum zostanie przystosowane
(si)
dla osób niepełnosprawnych. O WOLONTARIACIE
Jak wynika z najnowszych badań, po
nagłym wzroście liczby wolontariuszy
w Polsce od kilku lat dominuje spadko­
wa tendencja zarówno wśród dorosłych,
jak i młodzieży. Trudno stwierdzić co
jest przyczyną takiego stanu rzeczy. Jed­
nym z możliwych wyjaśnień jest słaba
znajomość umocowania prawnego wo­
lontariatu w Polsce, którego podstawą
jest ustawa o działalności pożytku pub­
licznego i o wolontariacie z 24 kwietnia
2003 roku (obecnie trwają prace nad
projektem zmian przepisów). Innymi
aktami regulującymi tę kwestię są Roz­
porządzenia Ministra Pracy i Polityki
Społecznej określające warunki anga­
żowania wolontariuszy w placówkach
opiekuńczo-wychowawczych oraz Mi­
nistra Edukacji Narodowej i Sportu
określające tryb angażowania wolonta­
riuszy w pedagogicznych poradniach
psychologicznych. Nieścisłości pojawia­
ją się już w momencie próby zdefinio­
wania pojęcia wolontariusza i wolonta­
riatu. W myśl ustawy jest to „osoba,
która ochotniczo i bez wynagrodzenia
wykonuje świadczenia na zasadach
określonych w ustawie”. Nie jest to jed­
nak każda czynność wykonywana bez
pobierania wynagrodzenia, o czym jas­
no informuje treść ustawy (np. bezpłat­
na praktyka nie może być nazywana
wolontariatem). Kolejna kwestia, która
budzi niepokój, dotyczy ubezpieczenia
wolontariuszy. Ubezpieczeniu od na­
stępstw nieszczęśliwych wypadków
podlegają wolontariusze świadczący
usługi do 30 dni oraz na czas nieokre­
ślony (tylko przez pierwszych 30 dni).
Ubezpieczenie to jest nieobowiązkowe,
jeśli korzystający decyduje się przyjąć
wolontariusza na czas dłuższy niż 30
dni. Ubezpieczenie od odpowiedzialno­
ści cywilnej, podobnie jak zdrowotne,
jest ubezpieczeniem dobrowolnym.
23 marca br. w szczecińskim hotelu
„Novotel” odbyło się seminarium doty­
czące niejasnych kwestii prawnych wo­
lontariatu. Prelegenci (Centrum Wolon­
tariatu przy Stowarzyszeniu „POLITES”
w Szczecinie – organizator seminarium,
Centrum Wolontariatu w Warszawie,
Kancelarii Radców Prawnych i Adwo­
katów „Kubicki Komosa Śmiełowski”)
mówili m.in. o: umocowaniu prawnym
wolontariatu w organizacjach pozarzą­
dowych, wolontariacie w szkole oraz
(pl)
ubezpieczaniu wolontariuszy. Temat przewodni następnego numeru
maj/czerwiec 2009 • nr 3
EKOLOGIA I TURYSTYKA

Podobne dokumenty