Werner Herzog: Woyzeck (1975) Fakultet: Zagadnienia dylematu

Transkrypt

Werner Herzog: Woyzeck (1975) Fakultet: Zagadnienia dylematu
Werner Herzog: Woyzeck (1975)
Fakultet: Zagadnienia dylematu moralnego i egzystencji w kinie światowym (5.06.2013)
Małgorzata Bogaczyk-Vormayr: Głos w dyskusji
„Woyzeck” Georga Büchnera i tym samym „Woyzeck” Wernera Herzoga to opowieść
najprostsza z możliwych, opowieść, od jakiej ludzie w swych przypowieściach, gawędach,
pouczeniach, w tradycji mówionej i pisanej, nigdy się nie uwolnią. To rodzaj historii
odnawianej w kolejnych narracjach. Woyzeck to figura w kulturze późnej nowożytności,
jakieś miejsce orientacyjne naszej zbiorowej moralności, podobnie jak jest nią Don Kichot,
Nathan Mędrzec czy książę Myszkin. Bohaterowie ze świata upadku, na pograniczu
szaleństwa, dokonujący wyboru szaleństwa przed dokonaniem aktu wykluczającego ich ze
wspólnoty, bohaterowie zranieni ale nie słabi. Bohaterowie wykorzystani i ukarani, a jednak
silni. Historia, która rozgrywa się w małym miasteczku nad spokojnym stawem jest historią
także jego sąsiednich miasteczek.
Są w „Woyzecku” Herzoga dwie sceny genialne, które wyrażają ten uniwersalizm
historii, opowiadając wprost o władzy i poddaństwie. Są to sceny traktujące o wypaczeniu
moralności i wypaczeniu nauki. W uprawianiu cnoty oraz w przeprowadzaniu eksperymentu
wyraża się ta sama pogarda dla innych istot, uznanych za materiał/obiekt, nie za podmiot. W
pierwszej scenie Woyzeck wysłuchuje natrętnego wykładu swego kapitana na temat życia
cnotliwego (pada tu słowo Tugend odpowiadające sokratejskiej czy Arystotelesowej cnocie),
w drugiej scenie słucha on tyrady lekarza na temat zdrowia, czyli utrzymania najlepszych
warunków dla przeprowadzanego eksperymentu. Oba wykłady są dziewiętnastowieczną
wersją małomiasteczkowego rasizmu, z jego biologicznym zredukowaniem części istot oraz
kulturowym wywyższeniem innych.
Cnota jako moralność jest atrybutem dobrze odżywionych, kontrolujących popędy,
umytych i ogolonych, pretendujących nawet do społecznego awansu i do sfer mieszczańskich.
Nieprzystosowanie, nieopanowanie, popędliwość (lepiej: „popędowość”) Woyzecka ma
symbolizować zarzucany mu wielokrotnie pośpiech. Pośpiech, roztargnienie, odmienność,
naznaczenie jakaś wiedzą czy przeczuciem, są tym, co drażni u Woyzecka, drażni
przyzwoitych, uczciwych, opanowanych, właśnie: cnotliwych, obywateli.
Woyzeck tymczasem, który biegnie przez plac miejski, który w gorączce biegnie przez
pola, który nie ma spokojnego snu, jest samym zaangażowaniem w życie, w prawdziwe,
bolesne i doświadczające doświadczanie życia. Jest wszystkim, tylko nie kalkulacją,
dystansem, obojętnością. I być może najważniejsze słowa, jakie padają z jego ust to te
właśnie: „Piekło jest zimne”. Tym, co w Woyzecku zostaje napiętnowane jako Inność, co
rzeczywiście jest nieakceptowalne z perspektywy używających go władczych jednostek, jest
jego refleksyjność. Jego umysł jest kruchy. Umysł człowieka doświadczonego w życiu
skrajną biedą, poddaństwem, brakiem edukacji, wojną, odrzuceniem. Sieroctwo jest kondycją
Woyzecka. Bez domu, na wiecznej służbie w koszarach, bez rodziny, odtrącony i zdradzany
przez matkę (być może) swego dziecka. To właśnie ten umysł ma zdolność nazwania sytuacji,
że piekło jest miejscem zamarznięcia, miejscem bez serca, miejscem na ziemi, a „każdy
człowiek to czeluść”. Woyzeck nie jest tzw. poczciwym głupcem, jest tylko kimś, kto ze swej
wiedzy nie robi użytku, nie niszczy innych. Woyzeck ma niejako dwutorową strategię:
schronienie się we własną wrażliwość, umysłowość, a zarazem wzięcie swego losu w jego
dosłowności – głos biedaka, który nie rozprawia o cnotliwym życiu, lecz stara się
równoważyć uczciwość i nieuczciwość, z którymi życie go konfrontuje. Dopiero kląska w
tym obszarze jego życia, które sam idealizował – aby w tym życiu mieć coś świętego,
nieskalanego – powoduje pożar jego zmęczonego umysłu, totalne rozbicie schronienia, które
sobie obmyślił. Zerwana zostaje jakby jakaś dla innych niewidzialna, a Woyzecka trzymająca
przy życiu, w równowadze, linia po której Woyzeck kroczy, albo: której się trzyma, idąc przez
życie. Mówiąc inaczej, słowami Kazimierza Wyki, rozbija się jego własne pole grawitacyjne:
„Jesteśmy wszyscy, my, ludzie, w tym do ciał niebieskich podobni, że każdy
wokół siebie nosi własne pole grawitacyjne i wszystko w nim rozgrywa i doznaje
według praw owego pola. I dopóki to pole nie zostanie definitywnie rozbite,
chroni ono i pozwala przetrwać.”1
Tym co mnie chroni, trzyma przy życiu, co jest moją strategią ,może być człowiek,
miejsce, jakaś aktywność – np. modlitwa, np. praktyki religijne albo duchowe – jest to obszar,
do którego powracam i z którego czerpię siły – dosłownie: do życia. Sceny z kapitanem oraz z
lekarzem są zapowiedzią i zarazem kwintesencją tego, co w filmie zostanie opowiedziane.
Woyzeck, który popełnia zbrodnię ma być potwierdzeniem tez kapitana o moralności – o
braku moralności ludzi prostych – i tez lekarza o zdrowiu, o barierze między kreaturą a tzw.
człowiekiem ucywilizowanym. Widzimy wyraźnie w obu tych scenach: moralność kapitana
jest manipulacją i arogancją, szalony jest nie Woyzeck, lecz lekarz-naukowiec. Dopiero ich
1 K. Wyka, Wędrując po tematach, t. I: Czasy, Kraków 1971, s. 211-212.
wkroczenie w sferę jego intymności, manipulowanie uczuciami, jakie ma dla kobiety i jej
dziecka, rozbija Woyzecka wewnętrznie i pozwala im go pokonać. Cierpienie zadane tak
wprost, inną konkretną ludzką ręką, doprawdy nie uszlachetnia, lecz wyniszcza.
Woyzeck jest nie tylko prostolinijny (jak powiada kapitan), ale wierzy w to, że
podstawowa wiedza o człowieku jest nam dostępna, że prawda jest samą adekwacją, tym, co
ewidentne, transparentne. Dlatego patrząc na Marię, która go zdradziła, powtarza zdziwiony:
„Nic nie widać, nic nie widać”. A przecież – jak wykłada moralizator-kapitan – człowieka
cnotliwego od razu poznać... po manierach. Zbrodnia tymczasem, tak jak i kumoterstwo czy
dwulicowość (kapitan), tak jak sadyzm (lekarz), nieszczerość i interesowność (Maria), agresja
i prostactwo (młody oficer), może być ukryta, może być przebrana w mundur oficerski,
tłumaczona tytułem naukowym czy mianem eksperymentu, zasłonięta urodą i zaślepiającą
miłością. Tylko człowiek taki jak Woyzeck, doprowadzony przez innych do zbrodni, nie
dokonujących zbrodni cudzymi lecz własnymi rękoma, będzie w poplamionym krwią ubraniu
błąkał się po mieście, siadał półprzytomny wśród ludzi w gospodzie.
Słuchamy w filmie Herzoga muzyki niczym z pozytywki, która pojawia się na
początku filmu – symbolizuje jakaś przypowieść, legendę – i powraca po dokonaniu zbrodni.
Śledczy nad ciałem Marii poruszają się jak figury na pozytywce, w spowolnieniu, jak aktorzy
właśnie, w tak tej muzyczki, nie muzyki nawet, symbolizującej jakąś prowincjonalność tej
opowieści, to znaczy jednak: jej powtarzalność, wszędzie, w każdym miejscu, i zawsze,
wstrząsająca małą społecznością, a jakże, gdyż jest to społeczność ludzi cnotliwych,
zapytujących: jak i dlaczego do tego doszło?
Woyzcek zadawał sobie inne pytanie: „Dlaczego człowiek jest?” – to pytanie,
metafizyczne. Co ważne – pytania i refleksje, które formułuje Woyzeck nie są wypowiadane
w zamyśleniu, nie są bowiem salonowymi roztrząsaniami na temat sensu życia; w tym
pytaniu – „Dlaczego człowiek jest?” – wyraża się pewien archaizm: ludzkiego zadziwienia
stanowiącego nie spekulacje, ale samą czystą formułę zdziwienia, sytuację konfrontacji z
pytaniem, na które nie ma odpowiedzi, które jest pytaniem przekraczającym ludzką naturę,
pytaniem, które zatem przeraża. Woyzeck pyta z przerażeniem, bo jest tym, kto widzi i
przeczuwa. Pytanie po pierwsze nie kieruje się ku spekulacji: po co, w jakim celu człowiek
jest, co uczynić ma ze swego losu, lecz jako pytanie natury ontologicznej dotyczy owego
„dlaczego” i „być” – dlaczego taka istota, z jej pełnym sprzeczności wnętrzem,
nieograniczenie piękna i nieograniczenia straszna, tragiczna w swych pozytywnych i
negatywnych mocach, jest wśród innych stworzeń, funkcjonujących w pewnej harmonii, czy
przynajmniej w pewnym dopełnieniu. Zadając to pytanie, Woyzeck zarazem definiuje istotę
ludzką, gdy powiada, że człowiek jest tym, kto kieruje się „potrzebą samouśmiercenia”.
Wydaje się, że człowiek jest jedyną istotą, której witalnością, której samym pędem
życiowym, jest samozniszczenie. Zniszczenie człowieka w ogóle (np. przemocą zastosowaną
wobec innych, negującą zasadę człowieczeństwa), zniszczenie człowieka niejako w sobie,
(znowu: człowieka w rozumieniu zasady, wartości, poprzez własne niemoralne czyny,
stawiające to, co ludzkie pod znakiem zapytania).
Świat panowania jednych istnień nad innymi jest tematem całej twórczości Herzoga.
Pomyślmy o zabiegu narracyjnym, jaki zawsze stosuje Herzog – o zabiegu przesunięciu
znaczenia jednej sceny na kolejną, w filmie „Woyzeck”, na przykład, po scenie niby-badania,
upokarzania Woyzecka u lekarza, następuje scena cyrkowa z małpką. Inny przykład: Kot,
żywe i czujące stworzenie, zostaje wyrzucony z okna i złapany przez przywołanego (jak do
aportu) Woyzecka. Kot zmoczył się ze strachu, co jest reakcją zagrożonego organizmu.
Dokładnie jako taki organizm, który przyjmuje pokarm, trawi, wydala, śpi i kopuluje,
postrzegany jest przez lekarza Woyzeck. Pseudonaukowa fascynacja stanem zdrowia
człowieka u kresu wytrzymałości psychicznej nie jest ani przez chwilę podstawą do zachowań
empatycznych, ochronnych, leczących.
Dlaczego, przykładowo, Stroszek, trochę błazen, trochę filozof, ten uliczny śpiewak,
po wszystkich swych perypetiach, podróżach, trafia ostatecznie do miejsca, które jest tyle
samo miejscem schronienia dla outsidera, co miejscem wykluczenia, czyli do rezerwatu
Indian? Bo to jest miejsce, w którym inni nie zburzą jego wewnętrznej konstytucji. Dlaczego
Kaspar Hauser staje się symbolem wiedzy, oświecenia, wolności? Bo na początku jego
doświadczeniem jest totalne wykluczenie, które człowiek jednak przekracza, pokonuje. Ci
trzej bohaterowie Herzoga doświadczają podobnego momentu: w chwili klęski czy
zwątpienia przypominają sobie swoja tożsamość, tę prywatną, wewnętrzną grawitację, to, co
trzyma przy życiu. Co oznacza: Nie jestem tylko tym, czym określili mnie inni. Woyzeck w
pewnej scenie wypowiada swoje imiona, nazwisko, datę i miejsce urodzenia – tym jest, to jest
coś pewnego, jakieś schronienie dla kruchego umysłu i ciała, starszych, bardziej zmęczonych
niż wskazuje na to metryka urodzenia. Ten moment odniesienia jest momentem
doświadczenia pewnego bólu, ale i godności. Głos, który nie opuszcza jego umysłu (serca,
sumienia) jest głosem z zewnątrz, już po tym jak rozpadło się jego schronienie, to, co
Kazimierz Wyka nazwał polem grawitacyjnym. Nie ma liny, nie ma twardej ziemi, po której
się stąpało, nie ma oparcia w tym jednym, wybranym miejscu i człowieku. Woyzeck pyta:
„Kto dzisiaj gdzie ułoży głowę na spoczynek albo zakończy życie?” Jest to odwrócenie
pytania, jakie w pierwszej scenie stawia niby-filozofujący przy goleniu kapitan: czym jest
czas, czy życie jest tylko chwilą? Jakie ta chwila ma znaczenie? Woyzeck odwraca to pytanie,
czyni je fundamentalnym: kto będzie miał miejsce na spoczynek i da radę odgonić swoje
demony, lęki, kto zaśnie, a czyje życie dobiegnie do końca, i to nie dlatego, że życie jest
przysłowiową chwilą, lecz dlatego, że człowiek uśmierca siebie i innych. „Kto dzisiaj gdzie
ułoży głowę na spoczynek albo zakończy życie?” Nie ten, co sieje wiatr, zbiera burzę, lecz
prawdą naszego współżycia, prawdą społeczną, jest to, że jeden sieje wiatr a innego pochłania
burza.