Pobierz plik

Transkrypt

Pobierz plik
316
darstw są bardzo umowne, nadmiar gromadzonych rzeczy i odpadów wychodzi
poza ich obręb. Jak wskazuje Rakowski, jest tak dlatego, że zbieracze traktują
jako swój dom całe otaczające ich środowisko. „Sposób gospodarowania, który dom-oikos rozciąga na pozostały, najbliższy obszar obrazuje – do pewnego
stopnia – jedną z kondycji «przedneolitycznych», łowiecko-zbierackich rzeczywistości bycia-w-środowisku” (s. 297-298). Dla nich kopalnia nie stanowi − jak
dla wielu ich sąsiadów − orbis exterior, tajemniczej i wszechmocnej siły zastępującej w świecie chłopskich wyobrażeń przyrodę (s. 266), lecz orbis interior, sferę
rozszerzonego domu (s. 309). Zupełnie dosłownie zbieracze czują się w niej jak
u siebie, znają − lub wyobrażają sobie, że znają − jej tajemnice, wewnętrzne życie
i ukryte zasoby, co daje im poczucie bezpieczeństwa i panowania nad sytuacją.
Innym świadectwem zbieracko-łowieckiej mentalności bełchatowskich
bezrobotnych jest zbieranie przez nich kopalnianych osobliwości. Gromadzenie przedmiotów w obejściach ma w tym wypadku nie tylko instrumentalną,
lecz także ekspresywną funkcję. Ci ludzie urządzają prawdziwe muzea, stanowiące konkretny, przedmiotowy zapis ich świata przeżywanego. W ten sposób
zbieracze próbują „poznać i opanować kopalnię, zmieścić ją w swojej głowie,
w swoim podwórku, szopie, domu” (s. 326). Jest to oczywiście przykład opisywanej przez Lévi-Straussa myśli nieoswojonej, wyrażającej znaczenia na zasadzie bricolage (1969: 31-32). Nie jest to więc − tak jak poprzednio − po prostu
przerabianie przedmiotów, lecz myślenie, opanowywanie otoczenia i samego
siebie za ich pomocą (s. 350).
Analizę Rakowskiego można uzupełnić porównaniem dwóch opisywanych
przez niego zjawisk – „uwolnienia” kopalni węgla kamiennego przez kopaczy
w Wałbrzychu i „udomowienia” kopalni węgla brunatnego przez zbieraczy
w Bełchatowie. Dawniej miejsce pracy wałbrzyskich górników było wyraźnie oddzielone od miejsca odpoczynku. W dole pracowało się „na brudno”,
z kopalni wychodziło się „po czystemu”. Symboliczną granicę dwóch światów stanowiła kopalniana łaźnia. W biedaszybach natomiast cały proces
technologiczny odbywa się na oczach ludzi, jak gdyby na wolności (s. 207).
Kopacze po skończonej pracy wracają do domu „na brudno”, z oskardami
i w kaskach, dopiero na progu domu ściągają zabrudzone ubranie, które natychmiast trafia do prania; nie wolno im wejść do mieszkania w roboczym stroju (s. 35-36). Widać wyraźnie, że granica między pracą a domem
została zachowana, lecz znacząco przesunięta. W Wałbrzychu doszło więc
dokładnie do odwrotnego procesu niż w Bełchatowie: tu poszerzyła się
strefa pracy, tam − strefa domowa. Dlatego właśnie bełchatowscy zbieracze traktują swoje środowisko jak własne gospodarstwo, natomiast wałbrzyscy kopacze traktują swoje miasto jak nadające się do rozbiórki zakłady. Jak pisze Rakowski, w Wałbrzychu „część bezrobotnych mieszkańców
zaczęła w pewnym momencie rozbierać własne klatki schodowe, wycinać
dębowe schody, fragmenty kalenic, drewnianych filarów i wsporników, rozbierać wszystko, co tylko można. Domy te zaczęły grozić częściowym albo całkowitym zawaleniem” (s. 139). Być może było to konsekwencją traktowania
swojego otoczenia jako przedłużenia zamkniętej kopalni, a nie − jak w Bełchatowie − traktowania terenu kopalni jako przedłużenia własnego domu.
Książka Tomasza Rakowskiego − choć sam autor nie wyciąga takich wniosków − jest wielkim oskarżeniem zarówno polskiej polityki, jak i polskich nauk
społecznych. Na okładce znajduje się wstrząsające zdjęcie przedstawiające
zniszczonego, bezgłowego Orła Białego w opuszczonym budynku administracji kopalni w Wałbrzychu. Trudno zrozumieć, jak mogliśmy tak łatwo pozwolić
na powstanie obszarów tak wielkiej biedy i jak mogliśmy ich tak długo nie zauważać. Dwadzieścia lat istnienia III RP wielu ludzi cofnęło o dziesięć tysięcy
lat ewolucji społecznej. Książka jest też wspaniałym przykładem rzetelnej i zaangażowanej etnografii. Tomasz Rakowski jest z wykształcenia nie tylko etnografem, lecz także lekarzem, i być może tym można wyjaśnić jego szczególną
wrażliwość i wyczucie dla ludzkich spraw. Tak jak istnieje specyficzna, humanistyczna literatura tworzona przez lekarzy, tak też być może istnieje specyficzna
uprawiana przez nich etnografia.
Paweł Rojek
Murray Newton Rothbard
Wielki Kryzys w Ameryce
America’s Great Depression, 1963
przeł. Marcin Zieliński i Witold
Falkowski
Instytut Ludwiga von Misesa
Warszawa 2010
307 stron
oprawa twarda
cena 68,00 zł
Dominująca opinia o Wielkim Kryzysie jako porażce liberalizmu znalazła godnego
adwersarza. Murray Rothbard atakuje ten pogląd, krytykując przy okazji wszystkich, którzy mówią o pozytywnej roli interwencji rządu w procesy rynkowe.
Rothbard może wzbudzać pewną nieufność. Ten słabo znany w Polsce amerykański ekonomista, filozof polityki i etyk miał skłonność do bezkompromisowości wobec ludzi wyznających odmienne poglądy ekonomiczne i polityczne.
Nie podejmuję się odpowiedzi, na ile bezkompromisowość ta była spowodowana poglądami, a na ile charakterem. W każdym razie Rothbard był amerykańską, akademicką wersją Janusza Korwin-Mikkego. Ponieważ opinia przyjaciół
o człowieku może być prawdziwsza (i szkodliwsza) niż wrogów, przypomnę
słowa ucznia Rothbarda, Hansa-Hermana Hoppego, który we wstępie do Etyki wolności chwalił swego mistrza za ukazywanie historii nauki jako walki dobra
ze złem, prawdziwych teorii z fałszywymi, starcia bohaterów z intelektualnymi
Kompressje
317
niedołęgami (Hoppe 2010: 42). Rothbard, twórca i animator ruchu libertarian, nie
przebierał w słowach, a pracę naukową traktował bardziej jako misję nawracania
niewiernych niż spokojną dyskusję w zacisznym gabinecie czy w sali wykładowej.
Ktoś, kto czytał jego książki wcześniej przetłumaczone na polski, może być jednak zaskoczony. Nie licząc paru dodanych chyba z przyzwyczajenia ostrych słów,
Wielki Kryzys jest rzetelnym studium z zakresu historii gospodarczej, przedstawiającym teorię wyjaśniającą opisywane procesy. Dodatkowo, można dzięki tej książce poznać pokaźną ilość faktów, dotyczących amerykańskiej polityki wewnętrznej i starć personalnych w latach dwudziestych i trzydziestych.
Książka dzieli się na dwie części − teoretyczną i historyczną. Pierwsza jest
w zasadzie wstępem, przygotowującym do analizy następującej później znacznej
ilości danych dotyczących kredytów, podaży pieniądza, regulacji finansowych etc.
Druga część, zajmująca większość tomu, szczegółowo ukazuje mechanizmy gospodarcze i działania amerykańskiej administracji w latach poprzedzających kryzys, a następnie podejmowane przez nią próby jego złagodzenia i skrócenia.
Część teoretyczna jest po prostu wykładem teorii cyklów koniunkturalnych,
stworzonej przez ekonomistów należących do szkoły austriackiej. Teorię tę zapoczątkował Ludwig von Mises, a jego dzieło kontynuowali między innymi Friedrich von Hayek i sam Rothbard. Ten pierwszy otrzymał za jej rozwinięcie nagrodę Banku Szwecji im. Alfreda Nobla. Teoria Austriaków podkreśla rolę kredytu
318
W każdym razie Rothbard był amerykańską, akademicką
wersją Janusza Korwin-Mikkego.
bankowego w tworzeniu cyklu koniunkturalnego. W skrócie: cykl koniunkturalny
może powstać dzięki bankom, które działając w systemie pieniądza fiducjarnego
(bez pokrycia w złocie), tworzą coraz więcej pieniędzy przez kredyty, co prowadzi do sztucznego zwiększenia ilości inwestycji. Duża część takich inwestycji jest
alokowana nie tam, gdzie istnieje realne zapotrzebowanie, przez co gdy kończy
się boom, indukowany przez niską stopę procentową i politykę inflacyjną banku
centralnego, większość takich inwestycji okazuje się niepotrzebna oraz nierentowna, co prowadzi do kryzysu (s. 8). Przyjmując takie wyjaśnienie mechanizmu
cyklu, Rothbard widzi głównego wroga w samej instytucji banku centralnego,
która umożliwia istnienie pieniądza bez pokrycia. Konsekwencją jest jego postulat likwidacji bankowości centralnej i powrót do pieniądza z pokryciem w kruszcu,
na przykład w złocie. Rothbard nie poprzestaje na przedstawieniu własnej teorii,
lecz zajmuje się również analizą konkurencyjnych wyjaśnień genezy cyklów koniunkturalnych, w tym teorii Johna M. Keynesa, którą oczywiście krytykuje najostrzej, a także teorii innego Austriaka, Josepha Schumpetera.
W drugiej części książki autor opisuje fiasko polityki gospodarczej administracji prezydentów Hardinga, Coolidge’a, Hoovera i Roosevelta. Fiasko to świadczyć
ma o poprawności teorii Rothbarda, nie jest jednak jej źródłem, ponieważ sama
teoria nie jest prostym uogólnieniem obserwacji. W metodologii Rothbarda,
tak samo jak w całej szkole austriackiej, fakty empiryczne nie decydują o po-
prawności teorii ekonomicznej, która musi mieć charakter aprioryczny (s. 67).
Statystyki i dane mają dla niego wartość tylko historyczną, gdyż odzwierciedlają
zbyt wielką liczbę sił i przyczyn, by można było je od siebie oddzielić i ocenić.
Mimo to, Rothbard przedstawia je niezwykle rzetelnie i drobiazgowo, opisując
zwłaszcza ingerencje w rynek Rezerwy Federalnej i rządu. Pokazuje, jak polityka
inflacyjna, prowadzona od 1921 roku, zakończyła się w końcu Czarnym Czwartkiem 24 października 1929 roku. Rothbard wskazuje wiele czynników, przez
które wzrastała podaż pieniądza (w okresie od czerwca 1921 roku do czerwca
1929 roku wzrosła ona o 63%), wśród nich: próbę wdrażania polityki „stabilnych
cen”, powiększanie kredytu, zwiększanie ilości „pustego pieniądza”, pożyczki zagraniczne i manipulację własną walutą w celu pomocy Wielkiej Brytanii
(s. 120). Rothbard obala twierdzenie o rzekomym amerykańskim izolacjonizmie
w polityce zagranicznej lat dwudziestych − przeczą mu działania rządu w sferze
finansów, jak na przykład współpraca między prezesem Banku Anglii Montagu
Normanem i gubernatorem nowojorskiego oddziału Rezerwy Federalnej Beniaminem Strongiem. W ogóle bankowcy są czarnymi charakterami tej książki,
a jeden z nich, Ralph Hawtrey, współpracownik wspomnianego prezesa Banku Anglii, zasłużył sobie nawet na określenie „geniusz zła” (s. 145), oczywiście
z racji swojej działalności na rzecz stabilizacji cen.
Dalszą część książki stanowi opis działań prezydenta Hoovera i jego administracji po październiku 1929 roku. To Hoover, a nie Roosevelt, przedstawiany jest
jako autor programów interwencyjnych, mających pomóc Ameryce i jej gospodarce, zaś osławiony New Deal miał być tylko kontynuacją i niewielkim rozszerzeniem
środków podjętych już przez Hoovera. Hoover, będący wcześniej przez siedem
lat sekretarzem handlu, był innowatorem w dziedzinie interwencji, dokonywał
rzeczy, na które wcześniej nikt się nie poważał (s. 265). Nie jest to oczywiście pochwała Hoovera, który w oczach Rothbarda jest po prostu bardzo kreatywnym
zbrodniarzem. Rothbard wszelkie środki podejmowane przez administrację obu
Ralph Hawtrey, współpracownik prezesa Banku Anglii,
zasłużył sobie na określenie „geniusz zła”.
prezydentów uważa za chybione i przeciwskuteczne. Roboty publiczne, zasiłki,
regulacje rolnictwa, przemysłu, handlu, banków etc. spowodowały tylko przedłużenie i pogłębienie kryzysu. Źródeł tych regulacji, monopoli czy przywilejów autor doszukuje się zarówno w modnej wówczas chęci do zwiększania regulacji, jak
i w realizacji interesów grupowych, zwłaszcza sektora rolniczego.
Wielki Kryzys w Ameryce może zainteresować nie tylko ekonomistów, lubujących się w heterodoksyjnych szkołach ekonomicznych. Alternatywne,
ale kompleksowe i logiczne, wyjaśnienie cykli koniunkturalnych, zawarte na
pierwszych stronach książki, powinno pomóc zrozumieć niektóre mechanizmy ekonomiczne także zainteresowanym innymi dyscyplinami nauki. Zaś
druga część książki, oprócz pokazania konsekwencji teorii Austriaków i konfrontacji jej z danymi pochodzącymi z analizowanej epoki, obfituje w przy-
Kompressje
319
kłady funkcjonowania mechanizmów władzy z międzywojnia, jej działań
i reakcji ludzi na nie. Rothbard wykonał potężną pracę, znajdując wypowiedzi
różnych osób z tamtego okresu, zaangażowanych w jakimś stopniu w rządowe
machinacje. Dają one świadectwo zmiany mentalności i podejścia do procesów
rynkowych i społecznych. Choćby przykład organizacji społecznej, która odmówiła
przyjęcia pieniędzy od rządu. Dyrektor amerykańskiego Czerwonego Krzyża w 1931
roku oświadczył przed komisją Kongresu, że nie chce przyjąć pieniędzy, które chciał
mu przekazać Senat, ponieważ mogłoby to osłabić motywację do dobrowolnych
darowizn (s. 223). Albo wypowiedź pracownika socjalnego, który wspomina opinię wielu ludzi, uważających, że kryzys zaczął się nie w Stanach Zjednoczonych, ale
w Anglii, a winny był mu system ubezpieczeń od bezrobocia, czyli zasiłków.
Na praktyczne pytanie, jak uniknąć powtórki z 1929 roku, Rothbard odpowiada jasno − należy zlikwidować bankowość centralną i zaniechać wszelkich
rządowych interwencji. To one bowiem są według Rothbarda jedynym istotnym
źródłem cyklów koniunkturalnych. Wielki Kryzys nie jest świadectwem niedoskonałości rynku, jak głosi mit powtarzany przez lorda Keynesa i jego uczniów,
lecz ma „rzeczywistych winowajców”: „polityków, biurokratów i rzesze «oświeconych» ekonomistów” (s. 278).
Miłosz Ślepowroński
Magdalena Grochowska
320
Jerzy Giedroyc
Do Polski ze snu
Seria „Autorytety”
Świat Książki
Warszawa 2009
686 stron
twarda oprawa
cena 54,90 zł
Zwolennik pluralizmu i silnego państwa, demokrata oraz elitarysta zarazem,
prometejczyk, ale pozbawiony złudzeń co do natury polityki. Niemożliwe? Zapewne, choć nie w wypadku księcia redaktorów − Jerzego Giedroycia. Magdalena Grochowska stara się ukazać różnorodne oblicza najważniejszego powojennego emigracyjnego redaktora. Efekt jest bardzo interesujący, choć czasami
brakuje poważnego, wolnego od dzisiejszych sporów namysłu nad istotą polityki oraz kreowanych przez nią typów ludzkich.
Jerzy Giedroyc, będąc przedstawicielem dość typowej dla Polski na wpół ziemiańskiej inteligencji, łączył w sobie wszystkie jej cechy. Syn zubożałego ziemianina, który przeszedł do stanu urzędniczego, żeromszczyk, co również typowe dla
mającej szlacheckie korzenie lewicowej inteligencji i elity administracyjnej. Sama
„Kultura” miała zresztą rys romantyczny, oczywiście skonstruowany w sposób
polemiczny i refleksyjny, lecz nie można zaprzeczyć, że idea prometejska czy pojednanie narodów były osadzone w tradycji romantycznej. Romantyczne korzenie polskiej lewicy niepodległościowej nie są zresztą niczym zaskakującym.
Nosił on w sobie także silny uraz antyszlachecki, mówił, że nie interesuje się
historią swojego rodu, choć jednocześnie zbierał na ten temat różne materiały.
Jak pokazuje Grochowska, Giedroyc ewidentnie miał problem ze swoją tożsamością, twierdził, że jest typowym wydwiżeńcem. Trudno to jednak uznać za coś innego
niż pozę. Mocno związany z Litwą oraz całymi Kresami, podobnie jak wielu jego
współpracowników z „Kultury”, ponieważ kresowe dzieci były solą II Rzeczpospo-
Nie można zaprzeczyć, że idea prometejska czy pojednanie narodów były osadzone w tradycji romantycznej.
litej. Grochowska nie kładzie jednak nacisku na fakt, że większość lafitów posiadała
kresowe korzenie, czyli nie tylko mieszane, ale i w najlepszym znaczeniu polskie.
Mówiąc o korzeniach oraz drodze życiowej Giedroycia należy wspomnieć
o karierach ludzi kręgu „Kultury” ukształtowanych przed wojną, kiedy zdecydowana większość z nich pracowała w administracji państwowej. Zaangażowanie
wybitnych piór i umysłów w sprawy państwa pokazuje jak wysoki poziom reprezentował wówczas stan urzędniczy. Role myśliciela i urzędnika nie uchodziły
za zupełnie niezgodne. Było to oczywiście wynikiem zapóźnienia cywilizacyjnego Polski w stosunku do nowoczesnych państw biurokratycznych, ale również
uznania, jakie żywiły elity tamtych czasów, dla spraw państwa.
Wracając jednak do samego Redaktora, chciałbym zwrócić uwagę na podtytuł książki Magdaleny Grochowskiej. Jest on niezwykle wymowny, gdyż jak
powiedział kiedyś Tomasz Jastrun, Giedroyc bał się spotkania z prawdziwą Polską. Potwierdzają to słowa Stefana Kisielewskiego, zarzucającego Giedroyciowi
brak kontaktu z robotnikami, których po okupacji uznawał za „miazgę ludzką”,
jednocześnie trafnie przewidując ich współdziałanie z inteligencją w procesie
obalenia komunizmu.
Można postawić pytanie, czy jest to postawa gabinetowego polityka,
a może wyraz zniechęcenia i zgorzknienia? Mąż stanu powinien nie tylko o kraj
walczyć, ale także umieć stawić mu czoła. Z drugiej strony Giedroyciowi zdarzało się cytować słowa Piłsudskiego, że kiedy nie ma nic lepszego, i z g… Polskę robić trzeba. W wielu momentach był on niewątpliwie piłsudczykiem pod
względem ideowym (świadczy o tym choćby odwołanie do idei federacyjnej),
ale też praktycznym (przekonanie do silnego państwa).
Niewykluczone, że postawa Giedroycia w późniejszym okresie podyktowana była goryczą. Nieraz mówił, że chciałby się wypisać z tego narodu, zwłaszcza
za przedwojenną politykę wobec mniejszości. Trudno nie uznać błędów II RP
pod tym względem, ale Grochowska opisując ten aspekt wykazuje się słabym
rozumieniem ówczesnego położenia Polski, a także zależności między Polską
Kompressje
321