Inna planeta w kosmosie

Transkrypt

Inna planeta w kosmosie
30 III 2013
michalsiedlaczek.wordpress.com
w ksi˛egarni przy Dabrowskiego.
˛
..
Policjant odniósł si˛e do przypadkowego spotkania, które miało miejsce tego dnia w rzeczonej lokalizacji. Edward
przegladał
˛
ksiażki.
˛
Zawsze przeglada.
˛
Tym razem odwiedził dział popularno-naukowy. Studiował intrygujacy
˛ tytuł
o astronomii, gdy usłyszał cichy głos.
– Maa kem – zdawał si˛e słyszeć. Oderwał wzrok od
ksiażki.
˛
Na podłodze obok regału siedział ośmioletni chłopiec. W raczkach
˛
trzymał ilustrowana˛ ksiażeczk˛
˛
e. – Maa
kem. – Niemożliwe, pomyślał Edward, a chłopiec powtórzył: – Maa kem. – Nie było watpliwości,
˛
że chodzi mu o rysunek sympatycznej małpki, któremu przygladał
˛ si˛e z wielka˛ uwaga.
˛
Edward zbliżył si˛e do chłopca. – Jak si˛e masz? – zapytał przyjaźnie. W odpowiedzi otrzymał jedynie uśmiech. –
Jak masz na imi˛e?
– Na imi˛e ma Kuba – odpowiedział ktoś w imieniu
chłopca. Był to wysoki, elegancki m˛eżczyzna. U swojego
boku miał równie elegancka˛ kobiet˛e. – I prosz˛e si˛e nie trudzić zadawaniem pytań. Chłopiec nie mówi. Nie jest w pełni rozwini˛ety. Rozumie proste polecenia, ale odpowiada
sporadycznie, i nigdy nie da si˛e go zrozumieć. Nie udało si˛e nam nauczyć go j˛ezyka. Ogromna szkoda. Wygla˛
da na to, że pozostanie taki do końca. . . Roman Zieliński
– przedstawił si˛e m˛eżczyzna, podajac
˛ r˛ek˛e Edwardowi. –
A to moja małżonka Jadwiga.
– Ed Edward. – Ed odwzajemnił uścisk dłoni. – Państwa
syn?
– Przybrany – odparł Zieliński. – Przygarn˛eliśmy go
dwa lata temu. Już wtedy wydawał si˛e być w tyle za rówieśnikami. Teraz wiemy, że to nie była kwestia wychowania i niedostatecznej edukacji. Mimo wszystko z całych
sił staramy si˛e przygotować go do życia w społeczeństwie.
– Mamy nadziej˛e, że kiedyś si˛e w nie wpasuje – dodała
małżonka. – Przynajmniej w jakimś stopniu. Czasem mamy wrażenie, jakby nie był stad.
˛ Jakby pochodził z innej
planety w kosmosie. Kompletnie obcej. . . Kubuś. . . – zwróciła si˛e do chłopca. – Musimy już iść. Odłóż ksiażeczk˛
˛
e.
Chłopiec wykonał polecenie i podał r˛ek˛e kobiecie. Na
chwil˛e jeszcze odwrócił si˛e w stron˛e Eda. – Fenn pah thia
– wymamrotał w nieznanym j˛ezyku. – Pah thia.
– Sam pan widzi – odparł Zieliński. – Do widzenia, panie Edward.
Fenn pah thia, dudniło w głowie Edwarda przez nast˛epne dni. Pah thia. W j˛ezyku Aliannu oznacza to z grubsza
ch˛eć powrotu do domu. Te same słowa odbijały mu si˛e
w głowie echem, kiedy siedział naprzeciwko wrogo nastawionego detektywa w pokoju przesłuchań.
– Wiemy dokładnie, co działo si˛e w ksi˛egarni – ciagn
˛ ał
˛
policjant. – Zielińscy twierdza,
˛ że już wtedy zachowywał
si˛e pan podejrzanie, Edward. Ale co mogli zrobić wtedy?
Nie pomyśleli o tym dwa razy. Ale nie ty, Edward. Ty myślałeś o tym wielokrotnie. Coś zaintrygowało ci˛e w chłopcu.
Postanowiłeś sprawdzić co. Nast˛epnym razem spotkaliście
si˛e w willi Zielińskich. . .
Zielińscy mieszkali w pokaźnej willi poza miastem.
Dzień po wydarzeniach w ksi˛egarni Edward znalazł jej adres w internecie. Wieczorem pojawił si˛e tam osobiście z na-
Inna planeta w kosmosie
Michał Siedlaczek
A
LIANN to niewielka kraina położona na południowy wschód od Wyżyny Tybetańskiej. Jej mieszkańcy, których liczba nie przekracza paru tysi˛ecy, żyja˛ według kilku prostych zasad. Nie stanowia˛ one prawa.
Nie sa˛ cz˛eścia˛ wewn˛etrznego statutu. To serdeczne wskazówki, przekazywane ustnie z pokolenia na pokolenie. Oto
one:
Po pierwsze: słuchaj.
Po drugie: myśl.
Po trzecie: dyskutuj.
Po czwarte: wyciagaj
˛ wnioski.
Po piate:
˛ słuchaj.
Stosowanie si˛e do tych zasad sprawia, że Aliannczycy
sa˛ wolni; wolni mimo umysłowego reżimu, który sprawuje
władz˛e nad ich wioskami. Reżim nie wie, jak ich ugryźć,
wi˛ec obchodzi si˛e smakiem. Reżim ślini si˛e, warczy, ale pozostaje nienasycony.
Choć niemal na krańcu świata, Aliannczycy nie żyja˛
w zupełnej izolacji. Trudne do zdobycia wzgórza Aliannu
regularnie odwiedzaja˛ podróżnicy z całego świata. Cz˛eść
z nich zostaje. Cz˛eść dotychczasowych mieszkańców wyjeżdża. Ale rdzeń, oparty na pi˛eciu zasadach, trwa. Na
rdzeniu tym wznosi si˛e Aliann. Po pierwsze: słuchaj. . .
Pierwszymi przybyszami, którzy nawiedzili krain˛e, byli bodaj starożytni Grecy. Przyjeżdżali również Rzymianie
i Bizantyjczycy. Na poczatku
˛
dwudziestego wieku wielkie
pi˛etno na umysłach całej społeczności odcisnał
˛ August James, który aż do śmierci razem z tubylcami piel˛egnował
swoja˛ autonomi˛e. Ciepło przyj˛ety został także Carl Joseph,
samotny podróżnik zza oceanu. Z przełomu wieków Aliannczycy zapami˛etaja˛ pewnego przybysza z centralnej cz˛eści
Europy. . .
Ed Edward odwiedzał Aliann wielokrotnie. Za każdym razem, gdy wyjeżdżał, życzył sobie, by wrócić. Zawsze wracał. Tylko raz w jego duszy zasiano watpliwość,
˛
czy jeszcze kiedyś dane mu b˛edzie ujrzeć pi˛ekne, zielone wzgórza Aliannu i spotkać wesołe stadko rezusów, którym tutejsi mieszkańcy nadali imi˛e maa kem. Był wówczas
przesłuchiwany przez policj˛e w sprawie znikni˛ecia małego Jakuba Zielińskiego, uprowadzonego tydzień wcześniej
z willi jego przybranych rodziców.
– Gdzie jest chłopiec? – zapytał krótko policjant.
– Chłopiec? – zgrywał głupiego Edward.
Detektyw uderzył ze złościa˛ w stół. – Nie zgrywaj głupiego, Edward! Mamy na ciebie wi˛ecej, niż potrzebujemy.
Wsadzimy ci˛e na długie lata za kraty. Tam jest twoje miejsce. Opowiedz nam wszystko, a może jeszcze ugrasz coś
dla siebie. Co zrobiłeś z chłopcem? Mamy zeznania świadków. Wiemy, że nawiazałeś
˛
z nim kontakt szóstego czerwca
1
30 III 2013
michalsiedlaczek.wordpress.com
dzieja,
˛ że dowie si˛e czegoś wi˛ecej o tajemniczym chłopcu.
Choć w gł˛ebi duszy wiedział już wszystko. Zadzwonił domofonem i przedstawił si˛e. Wpuszczono go do środka. Gospodarz nie był zachwycony z powodu wizyty.
– Co chciałby pan wiedzieć, Edward? – pytał Roman
Zieliński, na wpół zdziwiony, na wpół zniecierpliwiony.
– Panie Zieliński. . . – zaczał
˛ Edward niepewnie. – Ten
j˛ezyk, którym posługuje si˛e pański syn. . .
– J˛ezyk? O czym pan mówi, do stu diabłów i dwustu
czortów? Jaki j˛ezyk! Ładnie to tak stroić żarty z biednego
dziecka?
Edward próbował tłumaczyć; usiłował wyjaśnić. To j˛ezyk, to mowa. Starożytna i czysta. To dar, nie brzemi˛e. Pozwólcie mu mówić. Pozwólcie mu słuchać. Po piate:
˛ słuchaj. . . Zieliński, wkurzony, zatrzasnał
˛ drzwi przed nosem
intruza. Nie chciał słuchać. Nie chciał myśleć. Ani myślał
dyskutować.
Edward wyciagn
˛ ał
˛ wnioski.
Po tym spotkaniu – co trafnie wychwycił przesłuchujacy
˛ go funkcjonariusz – stracił cierpliwość. Wział
˛ sprawy
w swoje r˛ece.
– Wtedy straciłeś cierpliwość – zauważył policjant. –
Sprawy wziałeś
˛ we własne r˛ece. Czy nie tak, Edward?
– Nic z tych rzeczy – zarzekał si˛e podejrzany.
– Chcesz zaprzeczać?! Świadkowie widzieli ci˛e, jak nast˛epnego wieczora skradasz si˛e podejrzanie w okolicach
willi. Jak przez płot skaczesz, widzieli. . . Co powiesz na
to?!
– Musiał to być ktoś inny. Ktoś do mnie bardzo podobny, ale ktoś inny z pewnościa.
˛
W rzeczywistości nie był to nikt inny jak Ed Edward.
Ubrany na czarno, zakradł si˛e pod will˛e i, jak myślał, niepostrzeżenie przedostał si˛e na teren posesji. Wszedł do domu tylnym wejściem. Ukradkiem dotarł do pokoju Kubusia.
– Onee bann pah thia erhu – poinformował chłopca. –
Tu ia.
Pr˛edko opuścili will˛e, pobiegli do zaparkowanego nieopodal samochodu i odjechali. Do domu. W stron˛e Aliannu.
Niespełna tydzień później w pokoju przesłuchań policjant wyjał
˛ z dossier arkusz z wydrukowanym zdj˛eciem.
– Jestem pod wrażeniem, Edward. Nie zaj˛eło ci wi˛ecej
niż dwa dni załatwienie lewych dokumentów dla siebie
Inna planeta w kosmosie
i dla chłopca. Bardzo imponujace.
˛ Oto dowód rzeczowy
numer jeden. Wasze wspólne zdj˛ecie z przejścia granicznego. – Policjant wstał z krzesła i nachylił si˛e nad Edem,
opierajac
˛ dłonie o stół. – Pozostaje tylko jedno ważne pytanie: gdzie jest chłopiec? Dokad
˛ pojechaliście. . . ?
– W nieznane – odparł Edward. – Wybraliśmy si˛e
w pi˛ekna˛ podróż, która˛ opisać da si˛e tylko słowami. . . –
wyjaśnił. Zignorował czerwona˛ ze złości twarz policjanta i pomyślał o małym chłopcu, który otrzymał od niego
dar słuchania, słuchania, myślenia, mówienia i wyciaga˛
nia wniosków.
Kiedy Ed odpowiadał na pytania policji, mały Jakub
Zieliński dorastał wśród swoich krajanów na wzgórzach
Aliannu. Słuchał, myślał, dyskutował i wyciagał
˛ wnioski,
a w czasie wolnym – wspinał si˛e na drzewa i rzucał orzechami w grupki ciekawskich rezusów.
Po szóste: wspinaj si˛e na drzewa.
Edward zamknał
˛ oczy. Powrócił pami˛ecia˛ do dnia,
w którym opuszczał Aliann. Rzucił wówczas pożegnalne
spojrzenie na panoram˛e urokliwej górskiej wioski. Ceglane domki stały pewnie wśród otaczajacych
˛
je skał i roślinności. Lasy w dolinie wyrzucały z siebie bezustannie setki
ptaków, nucacych
˛
pełna˛ gam˛e melodii.
– Din a buh – powiedział ośmioletni chłopiec, stojacy
˛
u jego boku. Pomachał pożegnalnie r˛eka˛ i pobiegł w stron˛e wioski.
– Din a buh – odpowiedział Edward.
– Co takiego? – zapytał policjant. – Din-a-co?
Edward otworzył oczy. – Din-a-nic. Zupełnie nic.
– Skończmy te gry, Edward. Masz ostatnia˛ szans˛e. Jesteś w złej sytuacji, ale możesz sobie pomóc. Wystarczy, że
powiesz, co stało si˛e z chłopcem.
Ed zamyślił si˛e gł˛eboko. Gdy si˛e ocknał,
˛ spojrzał prosto w oczy policjanta. – Nie uwierzy pan, jak panu powiem. Nigdy nie dojechaliśmy do celu. Nieważne, czym
był, bo nigdy go nie osiagn˛
˛ eliśmy. Trzeciego dnia podróży stan˛eliśmy na ogromnym, pustym placu. Na czarnym
niebie ujrzeliśmy wielki spodek. Zbliżył si˛e niepozornie do
powierzchni Ziemi. Wtedy z samego środka uderzyła w nas
wiazka
˛
oślepiajacego
˛
światła. Zanim zdażyłem
˛
si˛e zorientować, nieziemska siła wciagn˛
˛ eła chłopca do środka. Uniosła go do góry. Zabrała na zawsze. – Ed pochylił si˛e łagodnie nad stolikiem i dokończył szeptem: – To byli kosmici.
Z innej planety w kosmosie. „
2

Podobne dokumenty