Jestem kobieta pracująca

Transkrypt

Jestem kobieta pracująca
Jestem kobieta pracująca
"Echo" rozmawia z Markiem Borowskim, byłym marszałkiem Sejmu,
kandydatem do Senatu RP popieranym przez Platformę Obywatelską i SLD
- Rozmawialiśmy miesiąc temu. Wówczas m.in. mówił Pan o swoich zamierzeniach, o tym, że
50% energii poświęci Pan na sprawy lokalne. Ostatnio dużo jeździł Pan po prawobrzeżnej
Warszawie. Mógłby Pan w kilku słowach podsumować tę kampanię?
- Była bardzo pracowita i będzie trwała aż do ciszy wyborczej. Poświęciłem ją na spotykanie się z ludźmi,
na rozmowy i poznanie oczekiwań pod adresem moim i władzy publicznej. Te oczekiwania można włożyć do
kilku szuflad.
Jeśli zostanę wybrany, to przeprowadzę akcję
zachęcającą mieszkańców do przekazywania
1% podatku na rzecz organizacji lokalnych.
Pierwsza to potrzeby indywidualne. Na przykład trudności z wykupem mieszkań na własność. Nie chodzi
tylko o roszczenia spadkobierców przedwojennych właścicieli gruntów. Wiadomo, że gdy się one pojawiają, to w
danej nieruchomości wykup jest niemożliwy. Te same problemy są w spółdzielniach mieszkaniowych, ale z
innych powodów. Spółdzielnie nie mogą sprzedać mieszkań, bo są wieczystymi użytkownikami swoich terenów.
Najpierw muszą je odkupić od miasta, a miasto żąda 100% wartości. To wymaga nowelizacji przepisów, bo
żadnej spółdzielni nie stać na takie wydatki, by potem sprzedać mieszkania z bonifikatą. Kto by pokrył różnicę?
Problemy mieszkaniowe wiążą się z koniecznością rewitalizacji starej zabudowy. Miasto musi przyjąć i krok
po kroku realizować taki program.
Druga szuflada to infrastruktura, głównie drogowa. Po prawobrzeżnej Warszawie jeździ się bardzo źle.
Zdecydowanie należy przyspieszyć budowę nowych dróg po tej stronie Wisły, nawet kosztem innych inwestycji.
Trzecia szuflada - szkoły, edukacja, dzieci. W wielu miejscach na Pradze czy Targówku mieszka dużo ludzi o
bardzo niskich dochodach, którzy żyją w fatalnych warunkach mieszkaniowych, na przykład cała rodzina w
jednym pokoju. Ich dzieci nie mają równych szans. Wiadomo, że z dnia na dzień nie powiększymy wszystkim
mieszkań, ale żeby dać dzieciom równe szanse w edukacji należy tworzyć świetlice, stołówki, budować boiska,
dbać o każdą formę zajęć pozalekcyjnych, a także lepsze wyposażenie szkół.
To wszystko wiąże się z czwartą szufladą, czyli działalnością organizacji pozarządowych. One bowiem w
znakomity sposób są w stanie zapewnić dzieciom i młodzieży zagospodarowanie czasu wolnego na ciekawych
zajęciach, wycieczkach czy np. spływach kajakowych. Pilnują lepiej niż instytucje publiczne interesu ludzi
zagrożonych wykluczeniem. Niestety największym problemem stowarzyszeń i fundacji jest pozyskiwanie
pieniędzy na działalność, zwłaszcza w czasie drastycznych cięć budżetowych. Jest na to sposób. Jak wiadomo,
każdy płatnik PITu ma prawo przekazać 1% swojego podatku zamiast do urzędu skarbowego - na konto
wybranej przez siebie organizacji pożytku publicznego. Jeśli zostanę wybrany, to przeprowadzę akcję
zachęcającą mieszkańców do przekazywania 1% podatku na rzecz organizacji lokalnych. Po pierwsze wiele osób
w ogóle nie przekazuje jednego procenta, a po drugie większość przekazuje na rzecz najbardziej znanych
fundacji: TVN, Polsat, Owsiaka, Anny Dymnej, bo o nich słyszeli w telewizji. Tymczasem taka świetlica na
Brzeskiej nie jest znana, a prowadzi bardzo pożyteczną i potrzebną mieszkańcom działalność.
Kolejna szuflada to spojrzenie na problemy od strony samorządu, pod adresem którego formułuje się wiele
oczekiwań, a samorząd, zwłaszcza dzielnicowy, podlega zbyt wielu ograniczeniom. Warto nie tylko walczyć o
janosikowe, lecz także o większą decentralizację władzy w Warszawie.
- Jak się ma pański program do programów pańskich kontrkandydatów?
- To dobre pytanie, ale niewiele mogę powiedzieć, bowiem zabrakło mi w tej kampanii przede wszystkim
dyskusji i starcia poglądów. Pan Zbigniew Romaszewski unikał spotkań, poinformowano mnie, że odmówił
udziału we wspólnym programie telewizyjnym.
Mnóstwo spraw wynika z nieskuteczności
dzielnicowych urzędów, z kolei ich władze
skarżą się na brak możliwości podejmowania
decyzji. To trzeba zmienić.
Co do pana Piesiewicza, to wiele osób pytało mnie "czy to ten Piesiewicz". Odpowiadam - nie. Były
senator Krzysztof Piesiewicz w tych wyborach nie startuje, kandyduje natomiast Radosław Piesiewicz, ale
to zupełnie inna osoba. To jakaś tajemnicza postać, nie miałem okazji nawet go zobaczyć i chyba mało
kto wie, jak wygląda. Dwukrotnie miałem natomiast okazję wymienić poglądy z panem Krzysztofem
Rybińskim.
- I jak pan ocenia jego program? To chyba dość poważny przeciwnik.
- Dyskusja była ciekawa, obaj sporo wiemy o ekonomii. Szanuję każdego przeciwnika, ale przyznam, że
nieco zdziwiłem się, gdy usłyszałem, w jaki sposób pan Krzysztof Rybiński zamierza realizować swoje
zamierzenia. W trakcie kampanii składał liczne obietnice, a to doprowadzenia gazu do jednego z bloków, a to
uruchomienia linii autobusowej - to sprawy na kampanię samorządową. Rzecz jednak nie w tym - senator może
i powinien zajmować się również takimi sprawami. Problem polega natomiast na tym, że w pojedynkę żaden
senator niczego ważnego nie załatwi - ani w Senacie, ani w Radzie Warszawy. Skuteczne reprezentowanie
wyborców wymaga umiejętności współpracy z przedstawicielami innych partii, aby w efekcie zgromadzić
większość dla swoich inicjatyw. Co do mnie, to mam wieloletnie doświadczenie w porozumiewaniu się ze
wszystkimi partiami, marszałkowanie w Sejmie było znakomitą szkołą. Fakt, że popiera mnie Platforma
Obywatelska i SLD (również PSL nie wystawił kontrkandydata) sprawia, że z natury rzeczy łatwiej mi będzie
znaleźć wspólny język z innymi senatorami, gdyż te ugrupowania zapewne razem będą miały większość w
Senacie. To samo dotyczy władz Warszawy, w których dominującą rolę odgrywa Platforma Obywatelska.
Tymczasem pan Krzysztof Rybiński podpisał się pod apelem, domagającym się postawienia Donalda Tuska
przed Trybunałem Stanu za katastrofę smoleńską... To absurdalne żądanie - pasujące jedynie do Prawa i
Sprawiedliwości - całkowicie wyklucza możliwość współpracy pana Rybińskiego z senatorami PO i PSL oraz z
Radą Warszawy i czyni obietnice tego kandydata nierealnymi.
- Czym Pańskim zdaniem będą się w tych wyborach kierować wyborcy? Wiele Pan mówi o
patriotyźmie lokalnym, ale o wyniku chyba jednak zadecydują sondaże?
- Większość wyborców w niewielkim stopniu kieruje się programami, które są opasłe, ale nie ma w nich
wyraźnie zarysowanych priorytetów. Wyborca nie wie, co dana partia przeprowadzi na sto procent, a co być
może. Obietnice opozycji w ogóle nie uwzględniają stanu finansów publicznych.
Problemy
mieszkaniowe
wiążą
się
z koniecznością rewitalizacji starej zabudowy.
Miasto musi przyjąć i krok po kroku realizować
taki program.
Najbardziej skromne, a przez to pewnie i najbardziej realne, są plany Platformy Obywatelskiej. Nic
dziwnego - ma szansę rządzić nadal, więc z obietnic będzie rozliczana. Część wyborców będzie się
kierować przywiązaniem do "swoich" partii politycznych, część - wiarą w lidera, a jeszcze inni zagłosują
nie tyle "za", ile "przeciw" (tak zbiera głosy Janusz Palikot). W końcowym rachunku o tym, kto wygra,
może zadecydować frekwencja, czyli ci, którzy zostaną w domu. Dlatego nie należy zostawać w domu i
jeśli nie można zagłosować na "większe dobro", to przynajmniej trzeba na "mniejsze zło". Inaczej inni
wybiorą za nas.
- Wspomniał Pan o konieczności decentralizacji władzy w Warszawie. Kiedy takie pytanie zadaję
kandydatom na posłów z PO, krzywią się, wymigują od odpowiedzi lub odpowiadają wymijająco. Nie
przeprowadzą decentralizacji.
- Powtarzam - trzeba o to walczyć. Znajdą się argumenty. Podczas tej kampanii przeprowadziłem dziesiątki
rozmów ze zwykłymi ludźmi. Mnóstwo tematów wynika z nieskuteczności dzielnicowych urzędów, z kolei ich
władze skarżą się na brak możliwości podejmowania decyzji. To trzeba zmienić.
- Czy ogrom problemów Pana nie przeraża?
- Jak mawiała Irena Kwiatkowska - jestem kobieta pracująca i żadnej pracy się nie boję.
- Dziękuję za rozmowę.

Podobne dokumenty