Wywiad z Panem Andrzejem Bachledą – Curusiem 1. Sięgnijmy do
Transkrypt
Wywiad z Panem Andrzejem Bachledą – Curusiem 1. Sięgnijmy do
Wywiad z Panem Andrzejem Bachledą – Curusiem 1. Sięgnijmy do czasów Pańskiej młodości – jak zaczęła się Pana przygoda z narciarstwem, kto sprawił, że stawiał Pan pierwsze kroki na dwóch deskach? Ojciec był Mistrzem Polski, Mama – rownież, Ciotka też stawała na najwyższym podium w tych zawodach. Do tego miałem aż 19 zawodników i instruktorów w najbliższej rodzinie, śnieg pod nartami, 7 mocnych klubów sportowych dla młodzieży do wyboru, mimo panującej ogólnie biedy. Pamięć o Wielkich Mistrzostwach Świata w 1939 też zrobiła swoje, nasłuchałem się opowieści o wielkich narciarzach, od małego uczestniczyłem w pewnej formie takiej narciarskiej religii... 2. Kiedy dokładnie objawił się Pański talent do narciarstwa i co było pierwszym znaczącym sportowym sukcesem? Wygrywałem od początku główne zawody sezonu zimowego dla dzieci – Puchar Koziołka Matołka organizowane z inicjatywy Kornela Makuszyńskiego – którego jako sąsiada mam w słodkiej pamięci ponieważ zawsze przechodząc podrzucał nam, dzieciom, garść cukierków. 3. Który ze swoich sukcesów sportowych uważa Pan za najważniejszy? Były to pierwsze znaczące sukces jakie odnosiłem – jako 14 – 15latek dobijałem do ówczesnej polskiej czołówki narciarstwa alpejskiego. 4. Która duża impreza sportowa była dla Pana najbardziej znacząca? Którą wspomina Pan najlepiej? Najbardziej znaczącą imprezą sportowa był dla mnie niewątpliwie Puchar Świata, czyli cykl zawodów od grudnia do marca na najwyższym poziomie. Najlepiej wspominam PŚ w Kitzbuehel, gdzie było blisko do hotelu, zawsze w miarę ciepło, zawsze kilkadziesiąt tysięcy Austriaków, kibiców rozumiejących i znających naszą dyscyplinę. 5. Jak wspomina Pan rywalizację z największymi legendami narciarstwa alpejskiego – takimi jak Jean Claude Killy czy Gustavo Thöni? Miał pan okazję poznać ich bliżej? Jean Claude’a Killy’ego poznałem lata, lata temu w Mariborze, podczas Mistrzostw Europy Juniorów, kiedy jako wschodząca gwiazda dwukrotnie z kretesem przegrał z Jurkiem Woyną – Rolewiczem zwanym „Piratem”. Spotykaliśmy się w Val d’Isere, bowiem tam zawędrowała jego rodzina. Nasze kontakty były ocieplone przez Ojca Jean Claude’a, który podczas wojny, jako pilot latał w eskadronie z naszymi, polskimi pilotami. Stąd jego stosunek do mnie był bliski, bez barier wytworzonych przez Jałtę. Od niego też, Ojca Jean Claude’a, dostałem jako 18latek pierwsze, prawdziwe skórzane rękawiczki zawodnicze, z ochroną na nadgarstki! To było coś! Jean Claude’a, mogę powiedzieć znałem i znam blisko – sportowo fantastyczny, trudny do doścignięcia. Tajemnicę Jego sukcesu odkryłem kilka lat później, kiedy przeszedł na zawodowstwo po kilku latach przerwy. Wówczas przygotowywaliiśmy się wspólnie do sezonu zimowego; po prostu niesamowicie dużo trenował, najczęściej oddzielnie od innych zawodników. Za jego sukcesami stała naprawdę wielka robota, bowiem nie posiadał wyjątkowych cech fizycznych. No, może poza stałymi kłopotami z żołądkiem, zwłaszcza po służbie wojskowej w Algierii, gdzie nabawił się trudnej do wyleczenia ameby.. Gustav – kilka lat młodszy ode mnie wkroczył w pewnym momencie ze swoją specyficzną techniką. Miły kumpel, bardzo zamknięty w sobie, nad wyraz spokojny, zresztą taki jest do dzisiaj. Żyliśmy w okresach jesienno-zimowych dość blisko ponieważ nasz trener – Andrzej Gąsienica Roj – przyjaźnił się z trenerem reprezentacji Włoch – słynnym Oreste Peccedi i dzięki temu z moim bratem Janem mogliśmy uczestniczyć we wspólnych treningach i zgrupowaniach. 6. Startował Pan w bardzo wielu imprezach sportowych wysokiej rangi – być może z którąś wiąże się jakaś ciekawa zakulisowa historia? Wbrew pozorom, historii zakulisowych jest raczej mało, podobnie jak tajemnic alkowy. W sumie dość duża kilkunastoletnia wołga z porządną dawką adrenaliny, radości czy smutków. Ot, takie życie w skondensowanej formie. 7. Wiemy, że nadal pozostaje Pan aktywnym narciarzem... Jestem aktywnym narciarzem, dbam mimo wszystko o formę, do slalomowych tyczek jednak się nie zbliżam. Czekam na stworzenie regulaminu zawodów dla starszych kategorii wiekowych, który zabraniałby uderzania w tyczki. W pewnym wieku walenie rękami czy kaskiem po plastiku uważam za zajęcie mało estetyczne, a zwłaszcza ubieranie się w opływowe narciarskie stroje, upodabniające nas coraz bardziej do E.T. z filmu Spielberga. 8. Jakie widzi Pan różnice w podejściu zawodników do wyczynowego narciarstwa dzisiaj i w czasach Pańskich startów? Jako zawodnik, a później wieloletni trener muszę skonstatować, że kilka elementów takie jak siły fizyczne, konstrukcja człowieka, śnieg – nie zmieniły się od tysięcy lat. Czyli biorąc je pod uwagę i przenosząc na nasz specyficzny, zawodniczy teren – nie da się jeździć szybko nie spełniając podstawowych kryteriów wyznaczonych przez naturę. Różnicę widzę w przejściu z ilości w moich latach na jakość obecnie, wspartą nauką. Nie mam tu jednak na myśli naukowych szarlatanów, przyklejających się natychmiast, jak rzep do psiego ogona, do delikwenta o wyjątkowym talencie. 9. Gdzie widzi Pan słabe strony polskiego narciarstwa alpejskiego? Przecież mamy w Polsce aż 3,5 mln entuzjastów tego sportu. Hmmm... słabe strony.... Żeby o nich mówić czy krytykować to muszą one gdzieś istnieć. Osobiście widzę je jedynie oczyma wyobraźni, schowane za horyzontem. Dzisiaj wyczynowe narciarstwo alpejskie jako system nie istnieje. Od lat przyglądam się wręcz heroicznym wysiłkom rodziców wspierających niebywałym kosztem własnego czasu i pieniędzy dzieciaki, które są prowadzone często bardzo dobrze przez trenerów i opiekunów, ale najczęściej tylko do 14 – 15go roku życia. Później, mimo istnienia Szkół Sportowych mamy raczej czarną dziurę. Papierek lakmusowy określający poziom sportowy czy szanse na wysokie wyniki to Mistrzostwa Świata Juniorów. Od dłuższego czasu jednak nasi młodzi zawodnicy osiągają którąś tam dziesiątkę. Nie daje to jakichkolwiek szans i rokowań na choćby przybliżenie się do poziomu Pucharu Świata – a to przecież musi być naszym wspólnym celem. Wtedy dopiero możemy dać frajdę i możliwość utożsamiania się milonom polskich narciarzy. 10. Dlaczego zdecydował się Pan podjąć trudną próbę odbudowy polskiego narciarstwa razem z TAURON Polska Energia? Po latach pseudo-satysfakcji, że nikt nie potrafi osiągnąć mojego poziomu, po latach (mimo pobytu we Francji) narciarskiej roboty ku chwale Ojczyzny postanowiłem jeszcze raz spóbować. Wyobrażałem sobie odbudowanie wyczynu w oparciu o mojego zięcia Stefana Exartier, którego przeciągnąłem z francuskiej do polskiej kadry, oraz mojego syna Jędrka. Z planów tych jak widzimy nic nie wyszło ale ciągle wierzę, że da się to zrobić. Projekt ze Stefanem i Jędrkiem – jako końmi wyścigowymi był naprawde wyjątkowy – cóż jednak z tego, kiedy uzależniony był od średniaków naładowanych dużą dozą zawiści. Istniejąca i trwająca do dzisiaj w naszych władzach pochwała średniactwa robi swoje. Jedyną szanse upatruję w spokojnej, rozłożonej na kilka lat normalnej, sportowej robocie wspartej finansowo przez TAURON i przez mnie – jako coacha – czyli fiakra odpowiedzialnego za „przewóz” zawodników do realnie wyznaczonego celu. Próba trudna, ryzykowna dla nas wszystkich, łącznie z gromami z jasnego nieba – ja liczę na realne gromy ale od TAURONA. 11. W jaki sposób TAURON Polska Energia może pomóc wskrzesić narciarstwo alpejskie w naszym kraju? Projekt podparty TAURONEM ma na celu stworzenie takich warunków treningowych dla młodzieży, aby w końcu ktoś pokonał moje wyniki. Musi złożyć się na to kilka elementów, których zrealizowanie nie byłoby możliwe bez pomocy takiego partnera. Seria zawodów dla młodzieży wspierana przez TAURON ma na celu wybranie najzdolniejszych z nich. Stworzona w ten sposób niewielka grupa musi zostać dobrze poprowadzona przez trenerów przez kilka sezonów. Wtedy będziemy mogli zacząć myśleć o dobrych wynikach w narciarstwie alpejskim na światowym poziomie. Dodatkowo, w mecenacie TAURONU nad szeregiem imprez rozgrywanych w kraju, widzę dużą szansę na zainteresowanie jazdą zawodniczą nowych rzesz narciarzy. Z całą pewnością pośród braci narciarskiej firma postrzegana będzie z tego powodu bardzo pozytywnie. 12. Wybiegnijmy kilka lat w przyszłość – jakiej rangi sukces sportowy musieliby odnieść polscy narciarze młodej generacji, aby akcję uznał Pan za sukces? Zakładam min. 4-5 lat na osiągnięcie wyznaczonego celu. Jest nim uczestnictwo w Mistrzostwach Świata od roku 2016 z wynikami w pierwszej piętnasce. Marzeniem – jeśli ktoś z naszej grupy wystapi jako reprezentant Polski na Igrzyskach Olimpijskich w Sochi. Zobaczymy co z tego wyjdzie. Czasem bywam marzycielem. To bardzo ważna cecha w życiu a zwłaszcza w sporcie.