Pobierz plik

Transkrypt

Pobierz plik
Z Michałem
Łuczewskim
rozmawia
Jan
Maciejewski
mobilizacja,
w s p ó l n o ta ,
konflikt
Postawmy na potrzeby tej rozmowy roboczą tezę, że syndrom postkolonialny
pojawia się tylko tam, gdzie wcześniej
wytworzyła się pewna próżnia. Próżnia, która występuje na poziomie tożsamości, tożsamości narodu. Czy w tym
kontekście wydaje ci się, że Odwieczny
naród, książka właśnie o tym, o wytwarzaniu, produkowaniu tożsamości
narodowej, jest dziś wciąż aktualna,
inspirująca na poziomie praxis, czy jej
wartość wynika raczej z walorów historycznych i naukowych?
Pisałem Odwieczny naród tak, żeby to zawsze
była aktualna książka. Żeby nie było wiadomo, czy pisze ją socjolog-materialista, czy
Polak-katolik. Miała to być po prostu książka prawdziwa, która w sposób integralny
wyjaśnia i opisuje rozwój tożsamości narodowej od I do IV RP. Pokazuję w niej, że podmiotowość narodu jest czymś, co rodzi się
w konflikcie. Spór nie jest czymś, co polskość
niszczy. Przeciwnie, im spór jest szerszy, im
więcej ludzi kłóci się o Polskę, tym jest ona
silniejsza.
Próżnia pojawia się tam, gdzie o naród przestajemy się spierać. Na szczęście, o Polskę
spieramy się przez ostatnie stulecia, co czyniło naszą tożsamość żywą – nawet pod zaborami polskość była atrakcyjnym projektem
dla naszych sąsiadów: Niemców, Austriaków
i Rosjan. Oni usiłowali nas skolonizować politycznie, a my ich kolonizowaliśmy kulturowo.
Paradoksalnie, dziś polskość jest wciąż silna,
może nawet silniejsza, mocniej ugruntowana
niż jeszcze kilka lat temu. Najpierw narodowcy tak mocno wyartykułowali swoją wizję, że
wszyscy musieli się wobec niej opowiedzieć.
Widziałeś przemówienie ks. Jacka Międlara
z ostatniego Marusz Niepodległości?
Chyba nie ma kogoś, kto tego nie widział. To było akurat dość okropne.
To była teologia polityczna w praktyce. „Nie
islamska, nie laicka. Wielka Polska katolicka!” Całość zakończyła się modlitwą tysięcy
kibiców do Matki Bożej, Królowej Polski. Na
tak radykalną i mobilizującą wizję polskość
odpowiadało Prawo i Sprawiedliwość własnymi marszami, Bronisław Komorowski
mobilizacja, wspólnota, konflikt • m. łuczewski, j. maciejewski 147
– oficjalnym pochodem, a lewica – Kolorową
Niepodległą itd. W ostatnich miesiącach swoją ideę polskości artykułuje Komitet Obrony
Demokracji. Wielu członków KOD-u, którzy
wcześniej byli polonosceptykami, podatnymi
na kulturową kolonizację z Zachodu, naraz
stało się polskimi patriotami. Mój dobry znajomy po którejś antyrządowej demonstracji
umieścił arcypolski wpis: „Nie wiem jak na
Was, ale na mnie ten moment, w którym
zaczęliśmy śpiewać hymn i nagle cały ten
radosny rozgardiasz w jedną sekundę zamienił się w coś uroczystego… na mnie zrobiło
to olbrzymie wrażenie”. Tak samo działo się
podczas strajku w Stoczni Gdańskiej, kiedy wspólne odśpiewanie hymnu pozwalało
robotnikom tworzyć wspólnotę. Myślę, że
dla kodowców musiało to być niesamowite
przeżycie – ta wypierana polskość nagle, może nawet trochę wbrew nim, do nich wróciła.
Taki proces powrotu wypartej tożsamości
ciekawie przedstawiła ostatnio Natalia Korczakowska w Wyznawcy w Teatrze Studio.
Historycznym przykładem takiego twórczego konfliktu, o którym piszę w Odwiecznym
narodzie, jest spór między Gomułką a Wyszyńskim, spór o to, czy naród jest zbudowany w oparciu o Kościół, czy o państwo.
W tym sporze chwilami mógł tracić Kościół,
chwilami państwo, ale zawsze wygrywała
polskość. Boję się chwili, w której przestaniemy spierać się o polskość, o to, czym ona
jest. Bałbym się takiego momentu.
Praktycznym wnioskiem z lektury Odwiecznego narodu mogłaby być obserwacja, że skuteczna ideologia narodowa musi być integralna. Żeby zmobilizować wspólnotę, musi
być związana zarówno z jej wartościami, jak
i jej interesami. Nam nie zawsze udaje się
148
łączyć te dwie przestrzenie, często skupiamy się tylko na jednej z nich. Tymczasem te
najpiękniejsze, największe ideologie, jak Solidarność, miały właśnie tę cechę. Czasami
mam wrażenie, że aby zrozumieć Polaków,
trzeba być materialistą i mesjanistą zarazem,
kimś w rodzaju Waltera Benjamina, Ludwika
Królikowskiego, Stanisława Brzozowskiego
czy Ryszarda Bendera. Trzeba rozumieć, że
na bramie Stoczni im. Lenina wisiał portret
Jana Pawła II, że chodzi nam o chleb i Boga,
o „podniesienie wynagrodzenia zasadniczego każdego pracownika o 2000 zł na miesiąc
jako rekompensaty dotychczasowego wzrostu cen” i o „jeden drugiego brzemiona noście i tak wypełniajcie prawo Chrystusowe”.
A może po prostu chodzi o chrześcijaństwo,
w którym prosimy naszego Ojca, żeby dzisiaj
dał nam chleba powszedniego.
Jednym z kluczowych pojęć, jakich używasz dla wytłumaczenia procesu narodzin tożsamości narodowej, jest kategoria „ideologów narodowych”, na czele z ks.
Stanisławem Stojałowskim, który był ideologiem narodowym par excellence. Właśnie na jego przykładzie widzimy warunki, jakie musi spełniać projekt narodowy,
„narodowotwórczy”. Z jednej strony musi
on być modelem rzeczywistości, być zgodny z doświadczeniem grupy, do jakiej jest
skierowany, ale z drugiej powinien też
spełniać kryteria modelu dla rzeczywistości – być wizją, projektem opisującym
świat, który dopiero może zaistnieć. Stojałowski przypomniał mi się w kontekście
tego, co mówiłeś o tych wszystkich konkurencyjnych wizjach polskości – czy one
naprawdę spełniają oba te warunki? Czy
rzeczywiście z jednej strony dotykają jakiegoś istotnego doświadczenia Polaków,
PRESSJE 2015, TEKA 43
a z drugiej proponują wizję, która może
porwać, szarpnąć polskością?
To jest w ogóle kluczowe pytanie. Polskość,
w której się odnajduję, to polskość, która
mnie porywa. A porywa mnie nie sam opis
tego, jak wygląda Polska, ale przede wszystkim wizja jej zmiany. Taka wizja nie ma racji
bytu bez wymiaru moralnego i wyraźnego
rozróżniania dobra od zła. Zupełnie nie rozumiem, o co chodzi w stwierdzeniu „Nie
wolno dzielić Polaków” albo „Prezydent
wszystkich Polaków”. Dzielmy się! Wykluczajmy! Kłóćmy się o to, kto jest lepszym
Polakiem. Na tym przecież polega istota
mobilizacji społecznej, przejście od opisu rzeczywistości do opisu dla rzeczywistości. Nigdy
nie dokonamy tego przejścia, jeżeli nie włączymy do naszego opisu kategorii moralnych,
a te w sposób konieczny pociągają podział
i wykluczenie, określenie kto jest bohaterem,
a kto zdrajcą, co jest dobrem, a co złem. Od
podziału, konfliktu nie ma ucieczki. Wykluczamy zawsze. Możemy jedynie udawać, że
tego nie robimy, ale wtedy wykluczamy subtelniej, a przez to głębiej i skuteczniej. Takie
subtelne wykluczanie pod pretekstem walki
z wykluczaniem jest czymś w Polsce bardzo
powszechnym. Najbardziej dzielą nas ci, którzy mówią, że nie wolno nas dzielić.
Kiedy Kaczyński wyklucza z polskości, kiedy
mówi o gorszym sorcie Polaków (pomijając
fakt, że ten cytat został wyjęty z kontekstu),
to on tylko „depolonizuje” swoich przeciwników, ale nie odbiera im człowieczeństwa.
Natomiast jego przeciwnicy idą o krok dalej
i dehumanizują go. To podstawowa różnica.
Nawet jeśli odmawia mi się prawa do bycia
Polakiem prima sort, to przecież pozostaję
jeszcze człowiekiem, który posiada swoją
przyrodzoną godność i niezbywalne prawa.
Jeśli natomiast odmawia mi się człowieczeństwa, to tracę podstawowe prawa i staję
się homo sacer. Można mnie wyeliminować
– najpierw w teorii, a potem w praktyce, jak
pokazał to przypadek Ryszarda Cyby. Kiedy
wykluczamy w sposób tak głęboki i tak subtelny, przestajemy wiedzieć, co czynimy. Taki
konflikt przestaje być twórczy, przestaje nas
unaradawiać, a zaczyna odczłowieczać. Tam,
gdzie pojawia się dehumanizacja, nie ma
miejsca na przykład na debatę o tym, jakie
obowiązki nakłada na mnie przynależność
narodowa – debatę, która jest jedną z najważniejszych dla ukonstytuowania wspólnoty. Podstawową zasadą w tym sporze musi
być jednak wykluczenie ze wspólnoty politycznej, a nie ludzkiej. Musimy się nauczyć
wykluczać „po ludzku”, w debacie publicznej,
na podstawie racjonalnych argumentów.
Cały geniusz Stojałowskiego, o którym mówiłeś, polegał natomiast na wzajemnym
uzupełnianiu i wzmacnianiu tożsamości
chłopskiej, katolickiej i w końcu narodowej,
a przede wszystkim na wywodzeniu z tych
tożsamości konsekwencji, pokazywaniu,
że każda z nich nakłada na nas obowiązki.
Polskość, której nie lubię, to taka, która nie
mówi mi, co mam robić, polskość ironiczna,
lekka. Stojałowski pokazywał, że tylko przekraczanie naszych danych tożsamości może
doprowadzić do zbudowania siły. Jeżeli jako
Polacy nie dążymy do przekroczenia samych
siebie, bardzo szybko staniemy się plemieniem podatnym na kolonizację.
Czy widzisz we współczesnym polskim
katolicyzmie potencjał do przeprowadzenia pracy, jaką wykonał w przeszłości nie tylko Stojałowski, ale i przecież
mobilizacja, wspólnota, konflikt • m. łuczewski, j. maciejewski 149
kard. Wyszyński? Czy w Kościele jest
świadomość potrzeby mobilizowania
społeczeństwa, mówienia mu o jego
obowiązkach?
wypowiada takie zdanie w najgorszym miesiącu najgorszego roku w tysiącletniej historii
polskiego Kościoła. A 25 lat później ten człowiek zostaje papieżem.
Musimy spojrzeć na tę sprawę w szerszej perspektywie. Pamiętajmy, że Kościół katolicki
był instytucją odpowiedzialną za pierwsze
i największe ruchy społeczne w Polsce: w wieku XVIII konfederację barską, najdłuższe i najbardziej masowe polskie powstanie, w XIX w.
– ruch abstynencki, który objął swoim zasięgiem całe parafie. W XX w. nadeszła największa akcja mobilizacyjna polskiego Kościoła,
czyli obchody tysiąclecia chrztu Polski. Niesamowity jest list Wyszyńskiego z 4 czerwca
1956 r. (dlatego można tę datę spokojnie świętować) do paulinów, pisany przez niego jeszcze w Komańczy, gdzie nakreśla plan działań
Kościoła do 1966 r. Człowiek, który od trzech
lat jest w odosobnieniu, który – wydawałoby się – poniósł absolutną klęskę, po prostu
pisze: „Wyobrażam to sobie tak” i następnie
opisuje krok po kroku działania na najbliższą
dekadę, które po wyjściu realizuje z żelazną
konsekwencją. Kiedy czytałem ten list, zastanawiałem się, skąd ten człowiek się wziął. To
jest zupełnie jak w Dziadach, kiedy Duch mówi
do Konrada: „Ludzie! każdy z was mógłby, samotny, więziony, / Myślą i wiarą zwalać i podźwigać trony”. Jaką ten człowiek musiał mieć
siłę woli, bo on rzeczywiście tym listem z więzienia zwalał i podźwigał trony. I tak samo
zresztą jest z Wojtyłą. W 1953 r., kiedy Wyszyński jest już w więzieniu, trwa proces kurii
krakowskiej, zapadają wyroki śmierci i wieloletniego więzienia, Wojtyła spotyka znajomego i mówi do niego: „Śruba dociska się, a walka
wchodzi w coraz ostrzejszą fazę. Jaki będzie
jej rezultat, wiadomo z góry. Zwycięstwo może być tylko po naszej stronie”. Rozumiesz, on
Jeżeli dzisiaj myślimy o polskim Kościele, to
musimy przede wszystkim zadać sobie pytanie, czy jest w nim ktoś, kto byłby w stanie
powiedzieć, że kolejną dekadę „wyobraża
sobie tak” i „zwycięstwo może być tylko po
naszej stronie”. To jest, innymi słowy, pytanie o to, czy Kościół jest w stanie tworzyć
model dla rzeczywistości, czy pozostanie tylko na poziomie opisu, trwania, zachowania
substancji – lekcji religii w szkołach i optymistycznych statystyk, według których 95%
Polaków to katolicy. Ale też może ważniejsze
pytanie jest skierowane do mnie i do ciebie:
co my możemy zrobić, żeby pokazać, że Kościół daje najpełniejszy, najlepszy projekt na
życie, na realizowanie naszego człowieczeństwa? Jak wyobrażamy sobie kolejną dekadę? Jak widzimy nasze zwycięstwo?
150
Nasz problem polega na tym, że przez ostatnie dwadzieścia kilka lat nie musieliśmy się
mobilizować, a Polacy żeby istnieć jako podmiot potrzebują mobilizacji. W przeszłości
Kościół bardzo często zastępował państwo
w mobilizowaniu, stawianiu wymagań przed
Polakami. Współcześnie, co widać najlepiej
na przykładzie Europy Zachodniej, to państwo zaczyna sobie rościć pretensje do decydowania o moralności, o sposobie życia
obywateli, wypychając Kościół z tej sfery. To
proces sakralizowania państwa – w wielu
wymiarach państwo staje się po prostu Kościołem i zaczyna decydować o tym, co jest
dobre, a co złe. Zaczyna definiować kluczowe
pojęcia z obszaru moralności, określa, czym
jest małżeństwo i czym ma być religia.
PRESSJE 2015, TEKA 43
Kluczowy w kontekście społecznej,
wspólnototwórczej roli Kościoła jest
problem języka. W Przesileniu Andrzeja Horubały jeden z głównych bohaterów przeżywa nawrócenie. I zaczyna
on w tym momencie posługiwać się językiem, który jest kompletnie niezrozumiały dla ludzi „z drugiej strony”. To
jest jakaś dziwna mieszanka ewangelicko-oazowo-egzaltowanej nowomowy;
nowomowy, która jest zupełnie równoległa w stosunku do języka potocznego
– nie ma z nim żadnych punktów wspólnych. Już mniejsza z tym, skąd ten język w ogóle się wziął, ale jak zbliżyć te
dwie przestrzenie: wiary i codzienności.
A może nie ma co ich zbliżać, tylko język
wiary, tak jak np. w czasie karnawału
Solidarności, musi skolonizować, zawładnąć językiem potocznym.
Nie wiem, czy Horubała w Przesileniu nie
potrafił opisać nawrócenia, czy świadomie
chciał oddać jakąś sztuczność tego aktu. Samo zjawisko nawrócenia jest fundamentalne
dla naszego rozumienia rzeczywistości i tego,
co się wokół nas dzieje. Czy umiemy jeszcze
nawracać się i wierzyć w Ewangelię? Polska
lewica umiała się nawrócić i uwierzyć, choć
przyjmowała Ewangelię jako słowo Człowieka, a nie zawsze Boga. W czasie Solidarności
przejęła język Kościoła, razem z jego kluczowymi pojęciami: sumienie, przebaczenie,
etos, miłosierdzie. Dla Davida Osta to był
błąd, dla mnie najlepsza – i jedyna – droga.
Dziś w obliczu starcia z islamem nawrócenie
znów znajduje się w centrum rzeczywistości.
Michel Houellebecq pierwszą wersję swojej
ostatniej książki chciał zatytułować Nawrócenie – Conversion, a ostatecznie dał jej jednak
tytuł Soumission – Uległość. W pierwotnej
wersji miała to być historia kogoś takiego
jak Joris-Karl Huysmans, historia drogi od
dekadentyzmu do katolicyzmu, w którym
nota bene ma swój udział polski aktor, który
recytował Słowackiego Janowi Pawłowi II.
W pewnym momencie Houellebecq stwierdził jednak, że nie jest w stanie napisać czegoś takiego, że zamiast nawrócenia potrafi
opisać jedynie konformizm. Lekarstwem na
zachodnią dekadencję nie jest nawrócenie
na katolicyzm, ale poddanie się islamowi. Tę
literacką diagnozę potraktowałbym bardzo
serio, bo pokazuje, jak na placu boju pozostaje zachodnia dekadencja i wschodni islam. Te
dwie formacje nawzajem się napędzają, systematycznie dokonując ekspulsji chrześcijaństwa. Z jednej strony, kultura dekadencka nie
widzi różnicy pomiędzy (teologiczną) konwersją a (politycznym) podporządkowaniem,
pomiędzy chrześcijaństwem a islamem, dla
niej „nawracanie, tresowanie i oswajanie” to
jedno i to samo. Z drugiej strony islam nie
widzi różnicy między wolnością dekadentów
i wolnością chrześcijan. Chrześcijaństwo jest
nierozumiane i wykluczane przez obie strony,
które obsadzają je w roli odpowiedzialnego
za współczesny kryzys. Jedyną odpowiedzią
na to może być nie opowiedzenie się po którejś ze stron, ale pokazanie, jak w czasach Solidarności, że jedyną drogą jest nawrócenie.
We fragmencie Uległości, który opowiada o podróży głównego bohatera śladami Huysmansa, wyczuwamy z jednej
strony jakąś bardzo wyraźną potrzebę
konwersji, a z drugiej niezdolność jej
dokonania. Tam właśnie widać, jak bardzo jego praca naukowa jest nieanalogiczna w stosunku do jego życia, widzimy, że on to wszystko wie, ale zupełnie
nie potrafi tego doświadczyć. Bohater
mobilizacja, wspólnota, konflikt • m. łuczewski, j. maciejewski 151
Houellebecqa snuje się po tym klasztorze, w którym nawrócił się Huysmans,
i chciałby jak on doświadczyć jakiegoś
przebłysku transcendencji, a jedynie
doświadcza głodu nikotynowego.
Tutaj bohater Hoeullebecqa znajduje się na
antypodach polskiej inteligencji, która nawrócenia doświadczała. Dla mnie historia
Polski w ostatnich kilku wiekach jest nieustannym procesem nawracania się. Popatrz
na Przybyszewskiego, który w swoim dekadentyzmie był takim polskim Huysmansem.
Zresztą dla całego polskiego modernizmu
Huysmans, ze swoim opisem wewnętrznego
rozpadu, ale też rozpadu związków z ludźmi,
z Bogiem i światem, był bardzo ważną postacią. Dziejowe znaczenie Przybyszewskiego,
choć zupełnie dziś niedostrzegane, polega
na tym, że bezpośrednio ukształtował całe
pokolenie autorów, które z kolei stworzyło
nowoczesną Polskę: Stanisława Brzozowskiego, Tadeusza Boya-Żeleńskiego, Adolfa
Nowaczyńskiego czy Emila Zegadłowicza.
Dla każdego z nich przeżyciem, które nadawało dynamikę ich myśli, było przezwyciężanie
rozpadu nowoczesnego podmiotu, nawracanie się z dekadentyzmu, reprezentowanego
przez ich mistrza. Brzozowski nawrócił się
początkowo na ideę klasową, jego nawrócenie w tym okresie polegało na odkryciu, że
istotą człowieczeństwa jest służenie wyklętemu ludowi ziemi; Nowaczyński nawrócił się
na naród, Boy – na jednostkę, a Zegadłowicz
na coś, co moglibyśmy nazwać lokalnością
czy regionalizmem. W każdym z nich ujawnił
się realny głód nawrócenia polegający na odbudowywaniu relacji. W ich życiu pojawiała
się również łaska, która pozwala pojednać im
się nie tylko z innymi ludźmi, ze wspólnotą
wokół nich (klasową, narodową, lokalną),
152
ale też z samymi sobą i Bogiem. Widzimy
to w Pamiętniku Brzozowskiego, pisanym
w ostatnim roku jego życia. Taki sam proces
następuje u Nowaczyńskiego w jego ostatniej
książce poświęconej Bratu Albertowi, której
podtytuł brzmiał Najpiękniejszy człowiek naszego pokolenia. Oczywiście inny był punkt
dojścia Boya i Zegadłowicza, którzy ostatecznie okazali się kontynuatorami polskiej
dekadencji i wielbicielami idei komunizmu.
Ich przypadek świadczy o tym, że nawrócenie
jest darem, tzn. nie jest dane, ale – mówiąc
klasykiem – jest nam zadane. W ten sam sposób powinniśmy myśleć również o polskości.
Tylko wtedy, kiedy są to projekty, które wykraczają poza daną nam naturę, są w stanie
zbudować prawdziwą wspólnotę, rzeczywistą
jedność. Nie ma prawdziwej tożsamości bez
nawrócenia, bez stałego ruchu przekraczania
samego siebie. Na końcu jednak zawsze musimy modlić się o dar łaski, żeby zwieńczeniem procesu nawracania się był Kościół.
Dobrze, ale jak w takim razie mówić o nawróceniu? W jaki sposób uruchomić tę dynamikę przekraczania samego siebie tak,
żeby z jednej strony nie powstał z tego
produkt coachingopodobny, a z drugiej
nie osunąć się w katolicką nowomowę,
która nie odpowiada na doświadczenie
tragiczności egzystencji, tylko zamyka
w temat okrągłymi formułami?
O nawróceniu powinniśmy mniej mówić,
mniej o nim myśleć, a bardziej go doświadczać. Żeby się nawracać, potrzebujemy kogoś, kto nam nie tyle powie, ale pokaże, jak
to zrobić. Każdy z nas potrzebuje mistrza,
kogoś wobec kogo będziemy się definiować,
komu będziemy starali się dorównać. Myślę,
że dla naszego pokolenia kimś takim mógł-
PRESSJE 2015, TEKA 43
by być Karol Wojtyła. Jednak brązownicze two dawali i Brat Albert, i Wojtyła senior
podejście do niego sprawiło, że przestaliśmy – był Chrystus, który „przeszedł w poprzek
rozumieć, jaką drogę on przeszedł. Przecież wszystkich nurtów mijania i zmienił kieruWadowice, gdzie „wszystko się zaczęło”, obok nek pola, w którym przemija każdy”. To piękswej pięknej strony, miały też ciemną. Były na definicja nawrócenia z Rozważań o śmier– jak przedstawiał je brutalnie Zegadłowicz – ci: nawrócenie powoli zmienia kierunek
nędzną, prowincjonalną i chamską dziurą, po naszego przemijania, a jego zwieńczeniem
której snuł się kloaczny fetor, duszną mieści- jest zmartwychwstanie. Chrystus w pełni poną urzędników i żołnierzy, burdeli i tawern, kazuje, czym jest nawrócenie i życie, bo sam
gdzie jedynie mundur mógł nadać człowie- jest nawróceniem i życiem.
kowi godność. Nie musimy zresztą wierzyć
Zegadłowiczowi na słowo, który w Zmorach Pytanie, czy we współczesnej Polsce
chciał wyrównać ze swym miastem rachunki. najbardziej wpływowej grupy dekadenBiograf o. Rafała Kalinowskiego, osiadłego tów nie stanowią rodzimi konserwatypod koniec życia w Wadowicach, pisał, że ści? W swoim czasie toczyłeś spór z Ry„brakowało [tam] wielu rzeczy, nie brakowało szardem Legutką, którego Esej o duszy
jednak szynków. […] Karczmarze dla obsłu- polskiej może być spokojnie uznany za
gi gości zatrudniali młode dziewczęta, które, manifest historiozoficznej dekadencji
nie mogąc znaleźć gdzie indziej pracy, odda- polskiej prawicy.
wały się prostytucji”. Dopiero dziś Wadowice
opisywane są jako „naturalne środowisko Zgadzam się, ale pamiętaj, że dekadentyzm,
świętości”, jakby każdy mógł tam zostać ta- również dekadentyzm prawicowy, jest,
kim Wojtyłą. Właśnie nie, Wojtyła potrafił a w każdym razie może być bliski mesjanizbudować siebie, swoje człowieczeństwo zmowi. Zawsze tam, gdzie jest najwięcej zła,
i świętość pomimo tego wszystkiego. On wie- gdzie pozornie najtrudniej o nawrócenie,
dział, jak się nawracać, bo sam wokół siebie a twoje życie się rozpada, tam też możesz
miał świadków nawrócenia. Przede wszyst- być najbardziej podatny, „chłonny” na wizję
kim swojego ojca, którego każdego dnia wi- dobra i zbawienia.
dział, jak klęczy na modlitwie. Wojtyła senior
był zawodowym urzędnikiem i żołnierzem, Dość apokaliptyczna optyka.
który swój mundur – stanowiący o człowieczeństwie Galicjanina – w ciężkich latach Tak, z jednej strony apokaliptyczna, ale też po
przerabiał na ubrania dla swojego syna. Jest prostu ludzka. To przecież nie jest tak, że bęw tym coś z symbolu: oto ojciec ofiarowuje dziemy odczuwali potrzebę nawrócenia, kiedy
szatę, która kiedyś czyniła zeń człowieka, nasze życie będzie spokojnie upływało w trójswojemu synowi. Kolejnym mistrzem dla kącie wyznaczanym przez rynek, rodzinę
Wojtyły był Brat Albert – nota bene Adolf No- i rozsądek. Dopiero wtedy, kiedy świat wokół
waczyński, który o nim pisał, uczęszczał do nas zaczyna się rozpadać, odczuwamy potrzewadowickiego gimnazjum i bronił je przed bę nawrócenia. Niesamowite jak dużo w poatakami Zegadłowicza. Jednak najważniej- ezji Wojtyły jest śmierci, upadania i nicości.
szym mistrzem – tym, któremu świadec- On cały czas mierzył się, żył w perspektywie
mobilizacja, wspólnota, konflikt • m. łuczewski, j. maciejewski 153
upadku i lęku. Doświadczenie śmierci i rozkładu towarzyszyło mu od najwcześniejszego dzieciństwa, w którym nie było ani rynku,
ani rozsądku, ani rodziny. Ale im bardziej
doświadczał rozpadu świata, tym mocniej
i bardziej radykalnie się nawracał. Przed jego
oczami otworzyło się „teatrum zniszczenia”,
które uświadamiało każdego dnia, że „ciało
ludzkie w historii umiera częściej niż drzewo, umiera wcześniej”. Wojtyła nie bronił
się przed tym negatywnym doświadczeniem,
nie wypierał go, ale wychodził z niego do
konwersji: „Coraz większej pożądam nicości
/ aby serce nakłonić do tchnienia”.
To doświadczenie upadku Wojtyła odnajdywał też w ciemnym, bliskim mu romantyzmie i modernizmie: u Słowackiego, Huysmansa (bohatera swojego niedokończonego
poematu) czy Zegadłowicza. Z tym ostatnim
Wojtyła – jako swym pierwszym literackim
mistrzem – był bardzo blisko związany. Zegadłowicz był najsławniejszym mieszkańcem
Wadowic, poetą, który opiewał piękno Beskidu, religijności i sztuki ludowej, ale w połowie lat trzydziestych to wszystko przekreślił,
publikując Zmory. Była to powieść z kluczem,
być może pierwsza polska powieść queerowa,
w której znalazły się werystyczne opisy rozchwianych tożsamości seksualnych i rozpadu
życia rodzinnego, jakie znamy z Przybyszewskiego. Wywołała ona niewyobrażalny skandal, który rozlał się na całą Polskę. W Wadowicach odebrano Zegadłowiczowi honorowe
obywatelstwo, ulicę jego imienia oraz salę
w gimnazjum z jego popiersiem (dłuta Wincentego Bałysa, najlepszego przyjaciela
Wojtyły). Wojtyła nie był Zmorami zanadto
zgorszony, bo jeszcze po latach ku ogólnej
wesołości z Mieczysławem Kotlarczykiem cytowali z niej smakowite passusy.
154
Napięcie między upadkiem a nawróceniem
jest zresztą stałym motywem u praktycznie
wszystkich polskich mesjanistów. Krasiński,
Słowacki, Mickiewicz – przecież ich życie
prywatne było bardzo dalekie od miłości
i odpowiedzialności, nawet mierząc je naszymi dzisiejszymi standardami. A mimo to,
a może właśnie dlatego, jest tak mocno w ich
twórczości wyczuwalna dynamika nawrócenia, walki duchowej.
Czyli tam, gdzie największy grzech, tam
i najobficiej rozlała się łaska. To gest
jak z Fiodora Dostojewskiego albo Lwa
Szestowa. Ale musisz przecież widzieć
również niebezpieczeństwo, jakie się
tu kryje. Po pierwsze, można, właśnie
za Szestowem, zapytać, czy droga do
prawdy musi wieść przez podziemie?
Czy każda głębina jest podziemiem, tak
jak je rozumiał Dostojewski? Ten balans
jest w końcu bardzo kruchy i bynajmniej
nie dany na zawsze. Kiedy to napięcie,
o którym mówisz, zniknie, wraz z nim
odejdzie nie tylko energia życiowa czy
siły twórcze, lecz i szansa na świętość.
Czy twoim zdaniem to nie jest właśnie
przypadek współczesnych polskich konserwatystów?
Z nimi jest ten podstawowy kłopot, który
złośliwie ujął Tomasz Merta: jesteśmy konserwatystami od pasa w górę i od 9 do 15.
Ludzie, którzy bronią rodziny, sami żyją w jakichś patchworkowych związkach.
A kiedy patrzymy na polskich lewicowców,
to widzimy tę samą żonę od 30 lat. Wiesz,
tu nie chodzi o obnażanie hipokryzji. Raczej
o to, że nowoczesność jest tak ekspansywna
w rozbijaniu nas na kawałki, że nawet ci ludzie, którzy chcą żyć wiarą, chcą prowadzić
PRESSJE 2015, TEKA 43
dobre życie, budować swoje człowieczeń- nieskolonizowanym głosem. Hoene-Wroństwo, są zagrożeni tym rozbiciem. Powie- ski, Mickiewicz i Cieszkowski wprowadzali
działbym wręcz, że zwłaszcza konserwatyści własne pojęcia do światowego obiegu insą na to podatni. Natomiast co do Legutki, telektualnego. Zwieńczeniem tej pracy był
to mi zawsze przeszkadzało to pesymistycz- Wyszyński, Wojtyła i Solidarność, którzy
ne, zupełnie nie „janopawłowe” myślenie w czasie, gdy państwo zostało przejęte przez
o rzeczywistości. Brak tego zawierzenia, któ- komunistów, zglobalizowali i unieśmiertelre pozwoliło Wojtyle w 1953 r. być pewnym, nili polskość.
że zwycięstwo może być tylko po naszej
stronie. Legutko postrzega rzeczywistość Kluczem do ich wielkości było połączenie
wyłącznie z perspektywy państwa, granic, wizji realistycznej z metafizyczną, materiainstytucji, elit. I w tej perspektywie rzeczy- listycznej z mesjanistyczną, ciała z duszą.
wiście nie ma miejsca na nadzieję: obcięto Pozwalało im to z jednej strony być znacznam granice, zabrano cały wschód, wymor- nie bardziej krytycznymi wobec własnego
dowano inteligencję. Tylko że to jest bardzo narodu niż patrioci krytyczni, a z drugiej
materialistyczna optyka. Paradoksalnie Le- – bardziej afirmującymi naród niż narodowgutko myśli bardzo podobnie do Jana Sowy, cy. Gdy np. Jan Józef Lipski ograniczał się
który w Fantomowym ciele króla poszukiwał do rytualnego ganienia polskiej ksenofobii
źródeł naszego skolonizowania i odnajdywał i megalomanii narodowej, Wyszyński z Wojje w braku państwa i niedostatkach instytu- tyłą szli dalej i walczyli ze znacznie poważcjonalnych. Podobnie jak Sowa, Legutko nie niejszymi wadami narodowymi: lenistwem,
napisał eseju o duszy polskiej, ale esej o pol- lekkomyślnością, marnotrawstwem, pijaństwem, rozwiązłością, łamaniem Dekalogu.
skim ciele, a raczej o polskich zwłokach.
Lipski w sposób przewidywalny ślizgał się
Mimo że Legutko cytuje Platona, a Sowa po powierzchni, oni uderzali mocno i nieLacana, to ukryte źródło ich myśli jest – jak spodziewanie. Robili to nie dla samej krytyki
sądzę – jedno. To szkoła krakowska, która (wtedy krytyka jak u Lipskiego stałaby się
została skolonizowana przez niemiecką Sta- kiczem), ale dla nawrócenia, żebyśmy „stali
atslehre, skupiającą się na państwie i pomi- się nowymi ludźmi w Chrystusie”. To jest
jającą naród. Ja zawsze starałem się patrzeć prawdziwa afirmacja narodu – pokazanie, że
na Polskę z perspektywy narodu, ludu. Kiedy bierzemy udział nie tylko w ziemskich walrozmawiasz z ludźmi ze Żmiącej, czy w ogóle kach, ale w ostatecznej rewolucji. Chodziło
z Polakami spoza Warszawy i Krakowa, to o to, żeby – wedle formuły Wojtyły – pusty,
zaczynasz widzieć nie ciało polskie, ale du- homogeniczny czas, automatycznie mijająszę polską, której nam nie zabiorą. Polska ce „godziny przeszły w psalm nieustających
kultura nie potrzebowała państwa, żeby po- nawróceń”.
kazać swoją siłę i żywotność. To w I RP, która okazała się państwem nienowoczesnym, To ważny motyw w jego poezji: świadomość
stworzyliśmy własny, republikański język. upadku, zła i skończoności świata, a jednoTo podczas rozbiorów stworzyliśmy mesja- cześnie spokój i pewność, bo poza tym ponizm, to właśnie wtedy mówiliśmy własnym, wszechnym rozkładem jest coś większego.
mobilizacja, wspólnota, konflikt • m. łuczewski, j. maciejewski 155
Zdumiewający fragment z Pieśni o Bogu
ukrytym: „Więc w takiej ciszy ukryty ja-liść,
/ oswobodzony od wiatru, / już się nie troskam o żaden z upadających dni, / gdy wiem,
że wszystkie upadną”. Wojtyła nie martwi
się upadkiem dnia, przeciwnie – w upadku
wszystkich dni odnajduje ukojenie, wręcz
pragnie tego upadku jak nicości, przyspiesza
go. Bo ponad nami rozpościera się większa
156
cisza i większa wolność. Wojtyła nie myśli
w kategoriach granic państwa, tylko granic
duszy. Wszystkie nasze klęski były obiektywnie tragedią, ale one mogą mieć też swój
sens, wskazywać na coś, co jest poza i ponad
tym wszystkim. Dlatego nie powinniśmy
nad nimi lamentować. Istnieje jakiś większy
projekt. Projekt, którego częścią jest nasze
pojedyncze przemijające życie.