praca konkursowa
Transkrypt
praca konkursowa
__________________________________________________________________________________ Detektyw Radish na tropie Stojąc na samej krawędzi dachu najwyższego biurowca dokładnie widział betonową głuszę wieczornego miasta. Mogłoby się wydawać idealnego miasta. Miejsca, gdzie wszyscy ludzie dbali o siebie, pamiętali o zróżnicowanej diecie i aktywności fizycznej. Gdzie nikt nie słyszał o nałogach, pracoholizmie, chemii spożywczej ani nawet fast foodzie. Ale on zbyt dobrze wiedział, że zło nie może tak po prostu zniknąć. Sokoli wzrok lustrował wszystkie budynki i nawet najmniejsze zaułki napędzany świadomością, że w każdym z nich może czaić się niebezpieczeństwo. Promienie zachodzącego słońca rozlewały po zmęczonych ulicach światło o barwie świeżej krwi. Choć w dole wciąż nie ustawał ruch i hałasy metropolii, czuł się jak samotnik nad otchłanią cementowego pustkowia. Silny, zimny wiatr szarpał jego pogrążonymi w nieładzie włosami. Było to uczucie, jakby zaraz miał dać się porwać zaborczym przestworzom i wzlecieć nad plątaniną asfaltowych dróg. Nie cieszył się jednak pięknem tamtej chwili. Zbyt dobrze wiedział, że każda następna sekunda może wszystko zmienić..... * * * Słońce właśnie chyliło się ku zachodowi, gdy zamyślony detektyw Radish po raz piąty pogładził nierówny zarost na swoim podbródku. Wciąż milczał, odchylając się do tyłu na oparciu wygodnego czarnego fotela na kółkach, podczas kiedy młody mężczyzna po drugiej stronie biurka kończył swoją szokującą opowieść. Raz po raz wycierał tkwiącą w drżących dłoniach chusteczką, spocone czoło. Radish nie dziwił się jego stresowi, nikt wcześniej nie chciał uwierzyć w tę niesamowitą historię. On sam również uznałby to za rozpaczliwe, irracjonalne próby wytłumaczenia sobie tragicznych wydarzeń, gdyby nie fakty z przeszłości, o których ostatnio usłyszał. - Czego pan ode mnie oczekuje? – spytał w końcu detektyw. POLSKIE TOWARZYSTWO DIETETYKI Ul. Nowoursynowska 159 C, 02-776 Warszawa Tel: +48 22 59 370 21, e-mail: [email protected], www.ptd.org.pl __________________________________________________________________________________ - Ktoś musi to powstrzymać! – wyrzucił się z siebie młodzieniec, zrywając się niespodziewanie z drewnianego krzesła. Wpatrywał się w Radisha błagalnym spojrzeniem desperata. - Będzie bardzo trudne powstrzymanie czegoś, czego zwyczajnie nie ma. – w tym momencie z cienia wyłoniła się postać asystenta, Marco Bataty w czarnym, eleganckim garniturze. Ciemne oczy i cała twarz Marca o południowo europejskiej, oliwkowej skórze płonęła pogardą dla gościa. – Zmarnował pan nasz cenny czas. Oczekuję, że pójdzie pan natychmiast po pomoc do specjalisty adekwatnego do pańskiego przypadku. - Niech pan liczy się ze słowami, panie Batata – rzekł Radish stanowczym gestem dłoni powstrzymując klienta od opuszczenia biura – Jak inaczej wytłumaczysz ten łańcuszek anomalii, o których wiemy, że naprawdę miały miejsce? Marco wzruszył sztywnymi ramionami. - Na pewno nie uwierzę w te bzdury. Ludzie już od dawna nie mieli w rękach barwionych słodyczy albo musztardy z tartrazyną. Tamten gorszy świat miał już swój koniec! Ja obstawiałbym raczej pojawienie się jakiegoś nowego wirusa czy innego diabelstwa. - Masz bardzo zamknięty umysł, Marco… - westchnął z rozczarowaniem detektyw spoglądając w skąpane w czerwonym blasku okno. – Widziałeś kiedyś wirus, który powodowałby u dzieci przyrost masy ciała, zespół nadpobudliwości psychoruchowej i zaburzenia koncentracji? - Przepraszam, ale nie bardzo rozumiem, w którym miejscu opowieści mieliśmy do czynienia z otyłością?!… - asystent wbił dłonie w kieszenie spodni. Gość z wielkim zainteresowaniem obserwował jego odważną wymianę zdań z szefem. - A niby jak inaczej wytłumaczysz to, co stało się z braciszkiem obecnego tu… - Adama. – podpowiedział klient. - tu Adama? – dokończył pytanie Radish. Batata spuścił wzrok i zastanawiał się przez chwilę. - No dobrze… - powiedział wreszcie dużo bardziej pokornym tonem – Ale niby skąd zwykli ludzie mieliby wziąć skażoną reliktami przeszłości żywność? Kto normalny zacząłby nagle zapominać o pięciu porcjach owoców dziennie albo ni z tego ni z owego jeść za dużo tłuszczów zwierzęcych? Przyzwyczajeń nie da się tak po prostu zmienić! - Właśnie, Marco… - powiedział cicho Radish i nagle w pokoju zrobiło się zimno. – Dlatego sądzę, że bracia Baddieter powrócili… POLSKIE TOWARZYSTWO DIETETYKI Ul. Nowoursynowska 159 C, 02-776 Warszawa Tel: +48 22 59 370 21, e-mail: [email protected], www.ptd.org.pl __________________________________________________________________________________ * * * Było już ciemno, gdy Sara wracała do domu. Wiedziała, że nie powinna iść samotnie o tak późnej porze, czuła to w każdej komórce zmarzniętego ciała. W centrum miasta nikt nie przejmował się doniesieniami z jej ulicy, wszyscy śmiali się z nich jak z historii wymyślanych przez znudzone dzieci, ale Sara nie była naiwna. Wiedziała, gdzie mieszka i co się w tej okolicy dzieje. Wiedziała, o czym tak naprawdę rozmawiają staruszki, kiedy milkną, gdy wchodzi do osiedlowego sklepiku. Wiedziała, co tak naprawdę oznaczają złowieszcze napisy na murach. Wiedziała, nazbyt dobrze wiedziała, co stało się z biedną żoną Roberta. Pamiętała każde słowo z jego zeznań na komisariacie. Pewnego dnia ukochana weszła do domu przynosząc dziwaczne kolorowe kulki w plastikowej torebce, których Robert nigdy wcześniej nie widział. Nie potrafiła określić, skąd właściwie je ma, ale zarzekała się, że są przepyszne, słodkie i że kiedy się już jedną z nich zje, język ma śmieszny, nienaturalny kolor. Cukierki stały się przedmiotem jednej z ich poważniejszych kłótni, ale następnego dnia rano nie było już śladu ani po nich, ani po nie ekologicznej torebce. Życie toczyło się dalej. I tylko z kobietą od czasu do czasu działy się bardzo dziwne rzeczy. Najpierw w domu zaczęło brakować warzyw i owoców. Potem Robert miał coraz mniejsze szanse na wspólne posiłki z żoną, która jadła w pośpiechu podczas wypełniania dziennych obowiązków – coraz rzadziej, coraz częściej i coraz bardziej nieregularnie. Paznokcie często miała ubrudzone tłustym sosem i pikantnymi przyprawami, co powodowało wątpliwości co do świeżości i wartości odżywczych jej posiłków. Coraz szybciej się męczyła, mniej się wysypiała, na siódme piętro dochodziła zlana potem. Jej skóra straciła swój zdrowy kolor, a nawet pojawiła się na niej nieładna wysypka. Wreszcie zwolniono ją z pracy, tak bardzo nie dawała sobie rady. Robert nie wiedział, co mógłby zrobić. Ale było już za późno, kiedy zaczął działać. Jego żona nie wiedzieć kiedy, zniknęła i już nie powróciła, tak jak wszyscy inni, których łóżka rankiem zastawano puste i którzy wryli się w pamięć okolicznych mieszkańców jak ofiary dawno niewidzianych "zbrodniarzy". A teraz Sara szła w zupełnej nocnej ciszy, w ciemności, której nie było w stanie zwyciężyć skąpe światło latarni potęgowanej przez nieobecność księżyca. Odgłosy jej kroki niosły się wokół zlęknionym echem, znikąd nie mogąc doszukać się odpowiedzi. I jeszcze to okropne uczucie, palące jej plecy, że ktoś skądś bacznie ją obserwuje. I czeka. Dotyk torebki, w której nosiła gaz pieprzowy dodawał jej otuchy. Mówiła sobie, że z każdym krokiem jest bliżej domu, że przecież nic nie ma prawa się POLSKIE TOWARZYSTWO DIETETYKI Ul. Nowoursynowska 159 C, 02-776 Warszawa Tel: +48 22 59 370 21, e-mail: [email protected], www.ptd.org.pl __________________________________________________________________________________ stać. Nie jej, nie kilka dni przed awansem. A oto i znajome skrzyżowanie wyłaniające się spośród nocnych cieni, od zaniedbanego ronda do jej domu było o rzut beretem. Sara przyspieszyła swój marsz i zaraz znalazła się przed przejściem dla pieszych. Sygnalizacja mrugała leniwie żółtym światłem. I zdawać by się mogło, że nic więcej już się tej nocy nie zdarzy, kiedy nagle miażdżąca siła niepodobna do czegokolwiek, co było Sarze znane rzuciła nią o szorstki asfalt, a coś lub ktoś wyrwało z dłoni torebkę. Choć nie wiedziała co się dzieje, wstała na tyle, na ile pozwoliły jej własne stłuczone kolana i rzuciła się do ucieczki na oślep, oszołomiona upadkiem. Jednak kilka sekund później znów znalazła się na ziemi, niezdolna do obrony przed przeciwnikiem, którego nawet nie widziała. Żółte światło wciąż łypało na tę scenę upiornie obojętnym wzrokiem. Nic więcej nie pamiętała. Nazajutrz obudziła się obolała we własnym łóżku. A obok lampki nocnej leżało otwarte i do połowy puste opakowanie z dziwacznych, kolorowych cukierków. * * * Samochód zatrzymał się cicho w samym sercu brudnej ulicy. Ciasno rozmieszczone budynki o elewacji nadgryzionej niełaskawym zębem czasu pięły się posępnie w górę. U ich stóp przysiadł mały supermarket, wokół którego kręcili się równie ponurzy mieszkańcy dzielnicy. Ale wszyscy wyglądali na zdrowych. Szczupli i wysportowani, z mocnymi lśniącymi włosami na głowach. Marco pomyślał, że chyba trafili pod zły adres. że to nie tutaj jest ognisko choroby, która jak donosili niektórzy niedługo strawi całe miasto. - To tutaj. – powiedział, jakby czytając w jego myślach detektyw Radish, zaciągnąwszy hamulec ręczny – Właśnie to miejsce wskazał mi mój informator. - Prezentuje się raczej… niepozornie. - Jak wszystko zło na tym świecie, mój drogi Marco. Zapadła niezręczna cisza przerywana stłumionymi okrzykami zza samochodowej szyby. Marco nie wiedział na co konkretnie czekają, ale wolał sprawiać wrażenie profesjonalisty, więc nie zamierzał się dopytywać. Kilka osób z nie do końca życzliwym zainteresowaniem obrzuciło wzrokiem ich drogi samochód. Czyżby wcale nie potrzebowali kamuflażu? Może to już ten czas, kiedy Radish powinien przejść na emeryturę… - Czytałem ostatnio o tym, jak odżywiali się ludzie z tamtych gorszych czasów. – Na szczęście szef także nie lubił ciszy. Marco spojrzał nań ze szczerym zainteresowaniem. POLSKIE TOWARZYSTWO DIETETYKI Ul. Nowoursynowska 159 C, 02-776 Warszawa Tel: +48 22 59 370 21, e-mail: [email protected], www.ptd.org.pl __________________________________________________________________________________ - Niech pan sobie wyobrazi, panie Batata, że przeciętny człowiek spożywał rocznie ponad dwa kilogramy chemii spożywczej. - Nieprawdopodobne… Przecież to, co jemy wpływa na samopoczucie, wygląd… Nie zauważali tego, jak bardzo narażone są ich organizmy? - Mało, kto się nad tym zastanawiał – westchnął smutno Radish – zależało im tylko na czasie lub na przyjemności. Nie szanowali swojego zdrowia, mówiąc delikatnie. - Coś potwornego… - Najbardziej zdumiało mnie to – kontynuował detektyw – jak bardzo niezróżnicowana była ich dieta. Przecież nikt nie lubi się nudzić, a oni cały czas praktycznie jedli to samo… Zero jakiekolwiek urozmaicenia. Nic dziwnego, że otyłość była w tamtych czasach prawdziwą plagą. Marco pokręcił głową myśląc o zasadach dla niego zupełnie naturalnych, a ignorowanych przez pokolenia przed nim. O piramidzie zdrowego żywienia, o której wtedy mało kto pamiętał. O barach fast food uwielbianych przez zapracowanych ludzi. I aż poczuł, jak robi mu się niedobrze. - Jest... - syknął nagle przez zaciśnięte zęby Radish. Marco Batata obrócił się ku niemu zaskoczony i podążył za jego wzrokiem. Z jednej z wychodzących na plac absurdalnie wąskich uliczek wynurzyła się postać. Był to niski mężczyzna z naciągniętym na głowę szarym kapturem znoszonej bluzy. Ręce trzymał w kieszeniach, ale poruszał sie bardzo nerwowo i szybko. Co więcej, gdy tylko dojrzał ich błyszczący nowością samochód. Marco na chwilę napotkał jego stremowane spojrzenie wodnistych oczu, lecz zaraz potem nieznajomy odwrócił wzrok. Im bliżej był ich wozu, tym bardziej detektyw zdawał się wchodzić w swoje rolę. Oparł się wygodnie o fotel, łokieć wystawił zza uchylone okno, pozwolił sobie nawet na śmieszny uśmiech ulicznego cwaniaka. Kiedy mężczyzna w szarej bluzie znalazł się tuż przy nich, Radish przyciskiem otworzył mu tylne drzwi i obojętnie patrzył, jak tamten rozgląda się wokół, zastanawiając się, czy wsiąść do środka. Wreszcie westchnął i wsunął się na tylne siedzenie. - Dzień dobry, czy jest pan zainteresowany zakupem innowacyjnej pralki firmy... - zaczął nieśmiało dukać hasło, jak udało się domyślić Batacie, ale nie zdołał dokończyć, bo właśnie w tym momencie silnik ruszył, a Radish nagle wcisnął pedał gazu. Samochód zerwał się wściekle, napędzone biopaliwem tłoki ryknęły i cztery koła runęły w dół ulicy wzbijając w powietrze tumany pyłu. Kilka osób krzyknęło za nimi coś zgoła niemiłego, ale supermarket i jego klienci zaraz zniknął z tylnego lusterka, a oni pędzili przed siebie, nie wiedzieć gdzie. A więc Radishowi należało odebrać nie tylko prawo wykonywania zawodu, ale i POLSKIE TOWARZYSTWO DIETETYKI Ul. Nowoursynowska 159 C, 02-776 Warszawa Tel: +48 22 59 370 21, e-mail: [email protected], www.ptd.org.pl __________________________________________________________________________________ prawo jazdy, przemknęło przez myśl Batacie, kiedy siła odśrodkowa rzuciła nim o skrzynię biegów. Nowy pasażer wydawał się być jeszcze bardziej przerażony. Nie zdążył nawet zapiąć pasów, więc miotało nim po całej kabinie. Krzyczał coś niezrozumiałego o porwaniu i o tym, że on zaraz wysiada i wszystko zgłosi szefowi, ale Radish zamknął wszystkie drzwi i gnał naprzód jak opętany, łamiąc wszelkie przepisy kodeksu drogowego, a także przyzwoitości. Ulice stawały się coraz bardziej opustoszałe. Marco poczuł, że jak jego wnętrzności zaczynają się buntować przeciwko swemu anatomicznemu porządkowi. Jednak nie zdążyły dokonać większego przemeblowania, bo jego szef zatrzymał się równie nagle jak ruszył gdzieś pomiędzy obskurnymi garażami, których Marco nigdy wcześniej nie widział. Imponujące metody śledcze, doprawdy. Radish delikatnym ruchem wyłączył silnik i pogładził z nabożeństwem kierownicę. Nie spiesząc się, odwrócił głowę do swojego gościa i uśmiechnął się, niemal przyjaźnie, gdyby nie drapieżne spojrzenie jego oczu. Jego ofiara, dźwigała się z podłogi, na którą spadła przy jednym ze szczególnie ostrych zakrętów. Mężczyzna rozmasowywał właśnie nabyty okropny guz na czole, ale ani szok, ani siniec, którego się nie nabawił, nie przeszkodził mu w przeraźliwym wrzaśnięciu prosto w twarz Radisha: - Niczego wam nie powiem! Nie liczcie na to! Detektyw tylko uśmiechnął się szerzej, tak, że nawet Batata poczuł się nieco niekomfortowo, i wskazał na paczuszkę, która wypadła z kieszeni porwanego. Wystawały z niej dziwacznie skręcone w rurki papierki. - Prześliczny rekwizyt. - powiedział. - Na co ci to, hę? Facet spojrzał nań z zaskoczeniem. - Podobno dokonaliście zamówienia. Ja miałem tylko dostarczyć towar. Przedniej jakości nikotyna... Radish pokiwał głową, obrzucając paczuszkę zdegustowanym wzrokiem. - Dla kogo pracujesz? - Nic wam nie powiem! - Kto daje ci zlecenia?! Bracia?! Marco pomyślał, że w ten sposób nigdy do niczego nie dojdą, ale wtedy przesłuchiwany ze szczerym rozbawieniem parsknął nieprzyjemnym śmiechem. - Wy naprawdę myślicie, że tu chodzi o coś tak banalnego, że mogłaby kierować tym ledwie dwójka szaleńców? Zabawne, doprawdy zabawne. Śmiał się serdecznie, a Radish i Batata spojrzeli po sobie, nie kryjąc zdumienia i niechęci do tego odpychającego typka. Nagle broń, którą Batata nosił pod marynarką, zaczęła wręcz łaskotać go, by wyciągnął ją i wycelował prosto między błyszczące złowieszczym humorem oczy mężczyzny. Zrobił to POLSKIE TOWARZYSTWO DIETETYKI Ul. Nowoursynowska 159 C, 02-776 Warszawa Tel: +48 22 59 370 21, e-mail: [email protected], www.ptd.org.pl __________________________________________________________________________________ szybko i bez zastanowienia, dziwiąc się samemu sobie odbezpieczył pistolet. Facetowi momentalnie zmienił się nastrój. - Gadaj. - wycedził Marco. - Gadaj wszystko, co wiesz. - Nie wiem wiele... - tamten uniósł dłonie w obronnym geście - Ale wiem, że chodzi o coś więcej niż kasowe imperium Braci Baddieter i to, że ktoś tam przestanie jeść owoce. Ci, którzy to przygotowali, chcą uzależnić od siebie całe społeczeństwo, rozumiecie? Zabrać ludziom ich wolność, zniszczyć ich ciała. Popchnąć ich w uzależnienia, w lenistwo, zmarnować im czas na zbyt długie przesiadywanie przed komputerem, obrzydzić wysiłek fizyczny i naszpikować niezdrowym jedzeniem. A kiedy zaczną już chorować i przemienią się w bezmyślne, powolne zombie, przejmiemy władzę nad światem - uśmiechnął się diabolicznie - A może chcecie poczęstować się cukierkiem? * * * Sara była całkiem sama w domu. Pracę kończyła tego dnia wcześnie, a że szef nie powierzył jej żadnych dodatkowych zadań, mogła wrócić do domu, kiedy słońce wciąż jeszcze dryfowało leniwie nad horyzontem. Ale chociaż nikt jej nie widział, ukryła się w łazience i dopiero tam odważyła się otworzyć zawiniątko, które zakupiła dziś nielegalnie w szemranym, obskurnym lokalu. Było jej okropnie wstyd przed całym światem, ale czuła, że nie dało się postąpić inaczej, że mogła tylko bezradnie patrzeć, jak z dnia na dzień staje się tym wszystkim, z czym przez całe życie starała się walczyć. Ku jej nozdrzom sięgnął dziwny, słodko - pikantny zapach smażonych plasterków ziemniaków. Elektroniczny zegarek na jej nadgarstku wyskamlał pojedynczy sygnał i Sara przełknęła ślinę. To była pora, kiedy wraz z serdeczną przyjaciółką wybierała się pobiegać w parku. Jakaś jej część już prawie rzuciła o ścianę zakazanymi chipsami, ale nie mogła jej powstrzymać i zrozpaczona Sara sięgnęła do torebki, i brudząc palce tłuszczem wyciągnęła suchy kąsek. Pozostawiał on na języku ostry posmak i sprawił, że zaraz zachciało jej się pić. Westchnęła. Tak bardzo chciała, żeby ktoś przerwał tę okropną passę porażek w walce z samą sobą. Kolejny płatek zbliżył się do ust, ale Sara niespodziewania kichnęła. Ostatnio bardzo pogorszyła się jej odporność i o wiele łatwiej wpadała w różnego rodzaju infekcje i przeziębienie. Wytarła nos i juz miała powrócić do niedozwolonej czynności, kiedy usłyszała huk i brzęk tłuczonego szkła w pokoju obok. Przerażona zerwała sie i pobiegła tam, skąd doszedł ją niepokojący hałas. Szyba została wybita. Kwiecisty dywan pokrywały lśniące odłamki szkła, które rozprysły na całą powierzchnię pomieszczenia. Na szczęście żaden z mebli nie ucierpiał, a zniszczenia ograniczały się do feralnego okna. Sara zasłoniła POLSKIE TOWARZYSTWO DIETETYKI Ul. Nowoursynowska 159 C, 02-776 Warszawa Tel: +48 22 59 370 21, e-mail: [email protected], www.ptd.org.pl __________________________________________________________________________________ dłonią usta, gdy zobaczyła postać w pomarańczowym kostiumie, powoli, dumnie podnoszącą się z podłogi. Zaskoczenie, jak ten ktoś dostał się aż tak wysoko, sprawiło, ze nawet nie przyszło jej do głowy wszczynanie awantury o wandalizm. Nieproszony gość okazał się być wysokim mężczyzna od stóp do głów odzianym w ten sam wyrazisty kolor, który miała również peleryna, majestatycznie spływająca z jego ramion. Choć właśnie z wielką prędkością zderzył się z szybą, nie wyglądało, by cokolwiek mu się stało. Tylko rozczochrane włosy spadały niesfornie na jego twarz. Spojrzał na Sarę z zatroskaniem w zielonych oczach i rzekł: - Nie musisz tego robić. Sara zdała sobie sprawę, że nie obmyła palców z tłuszczu i momentalnie pobladła. Czyżby ten facet był dziwacznie przebranym policjantem? - Nie musisz też się mnie obawiać. Nazywam się Carrot. Captain Carrot. Jestem po to, by pomagać takim jak ty. - Dlaczego nigdy wcześniej o tobie nie słyszałam? - Nigdy wcześniej to miasto mnie tak nie potrzebowało. - Jesteś super bohaterem? Takim jak w dawnych komiksach? - spytała Sara, obrzucając wzrokiem jego strój i wyobrażając sobie nieprawdopodobny sposób, w jaki mógł dotrzeć na dziesiąte piętro. Captain Carrot zaśmiał się krótko, choć serdecznie. - Nie, kochana. Ja nie jestem tu po to, by walczyć z zatrważającym ucieleśnionym złem. Ja pomogłam ludziom walczyć z tym, co mają w sobie. Sara nie do końca zrozumiała. Wszystko było takie trudne do pojęcia. Skąd Carrot wiedział, że to właśnie ona potrzebuje jego pomocy? Czy to nie było kolejne oszustwo. Wtedy drzwi wejściowe do jej mieszkania uchyliły się i przeklęła w myślach swoje roztrzepanie, przez które zapomniała je zamknąć. Jej rozmówca natomiast wcale nie wyglądał na speszonego, z zaciekawieniem wyczekiwał, aż nowy intruz wyjdzie z cienia korytarza. - Saro? Wszystko w porządku? - dziewczyna rozpoznała głos swojego sąsiada z naprzeciwka ,przystojnego młodzieńca, Marco Bataty, z którym właściwie się nie znała. Był to jednak miły gest, że hałas zmartwił go na tyle, by przyszedł sprawdzić czy nic się jej nie stało. Szkoda, że była to ostatnia sytuacja, w jakiej nie chciała, by ktokolwiek ją oglądał. Marco wszedł do pokoju i na widok Captaina Carrota aż go zamurowało. - Kim pan jest? Co pan tutaj wyrabia? - Marco... - zaczęła niepewnie Sara - To jest Captain Carrot... I wszystko jest naprawdę w porządku. On... przyszedł mi pomóc... Marco wodził oczami od jednej osoby do drugiej, jakby chciał zweryfikować na ile słowa Sary są szczere, a na ile wymuszone szantażem nieznajomego szaleńca. Ale tamten postanowił uspokoić jego obawy. POLSKIE TOWARZYSTWO DIETETYKI Ul. Nowoursynowska 159 C, 02-776 Warszawa Tel: +48 22 59 370 21, e-mail: [email protected], www.ptd.org.pl __________________________________________________________________________________ - Niech pan się nie obawia, panie Marco Batata, stoimy po tej samej stronie barykady. Wiem dużo o śledztwie pana Radisha. Mam nadzieję, że mogłem się przydać podczas strzelaniny pod garażami. - To pan wtedy nam pomógł? - oczy Marco zrobiły się wielkie jak spodki. - A więc... a więc to wszystko prawda! - zrozumiał nagle. - Pan naprawdę jest superbohaterem! Może połączymy siły i wspólnie oczyścimy to miasto? - Nie działam w ten sposób - uśmiechnął się Captain Carrot. - Ja tylko pokazuję ludziom, że są dwie drogi, że mogą wybrać pomiędzy zdrowiem a byciem uzależnionym od używek zombie. - Nie rozumiem. - zamrugał powiekami Batata. - Kiedyś pan zrozumie. - skłonił się Carrot - Ale proszę, niech pan pamięta, że aby mógł pan ufać swojemu ciału, pańskie ciało musi móc ufać panu. Jeżeli wszyscy w tym mieście pamiętaliby o tym, ani ja, ani śledztwo detektywa Radisha nie byłoby potrzebne. Saro, mam coś dla ciebie - powiedział i wyciągnął z pomarańczowej torby świeży sok pomidorowy, po czym wycofał się kilka kroków ku wybitemu oknu. - Tak naprawdę wszystkie zmiany zaczynają się tutaj - wskazał ręką swoje czoło. Trzymajcie się zdrowo, Marco i Saro! Wyskoczył. Jego peleryna załopotała na wietrze, by za chwilę zniknąć za jednym z bloków. Niesamowite, pomyślał Marco Batata.............c.d.n :) POLSKIE TOWARZYSTWO DIETETYKI Ul. Nowoursynowska 159 C, 02-776 Warszawa Tel: +48 22 59 370 21, e-mail: [email protected], www.ptd.org.pl