historię postaci

Transkrypt

historię postaci
Sir Archibald Roderyk de Valsoy h. Pęk Strzał Zagrzmiało. Za oknem łany zbóż kładły się pod porywistym wiatrem. Korony drzew przygięły się ku ziemi, tracąc liście, które w wirującym, szaleńczym tańcu pofrunęły pod chmury. Zygzak błyskawicy przedzielił zachmurzone niebo, a ogłuszający grom przeraził bydło spędzane przez pastuchów z łąk do obór. Lunęło z nagła, ściana deszczu w kilka sekund ograniczyła widoczność do zaledwie parunastu kroków. Wieśniacy w popłochu uciekali do niskich, zapadłych Rysunek 1 Archibald Roderyk de Valsoy, lat 69.
chat krytych strzechą. Siedzący na ganku mężczyzna zarechotał, widząc jak jeden z chłopów wyciął na krowim łajnie malowniczego kozła i jak długi wyłożył się na błocie: ‐ Bierkat, ty ośli synu, trza było tak gnać? Ot, deszczu się boisz? – mężczyzna, niemłody już, trzymał się za pokaźny brzuch, śmiejąc się donośnie. – Pewnikiem tak, mawiają, że myjesz się jeno na Święto Powtórnie Powracającego. Bierkat zbierał się niemrawo na nogi cały utytłany w błocie: ‐ Ależ szlachetny panie łeż to straszliwa, którą sieją ci z Koziej Skórki, bo mnie nie znoszą, odkąd na ostatniej zabawie kości porachowałem sztachetą miejscowemu kowalowi! Mężczyzna pokiwał głową, nadal się śmiejąc: ‐ Idźżesz już, i zetrzyj błoto, bo cię twa Andzia za jakiegoś utopca weźmie i warząchwią żebra połamie. ‐ A juści panie, ma krzepę moja baba. Sama jedna cetnarowy wór żyta na plecy zarzuca i biegnie do stodoły. ‐ No idź, idź… Deszcz nie przestawał padać. Mężczyzna jednak niewiele sobie z tego robił. Ganek przed dworem miał okazały, a gont na nim dobrze położon był. Ni kropla nie przedostawała się przezeń. Właściciel dworu budził zaufanie, ale i respekt swym wyglądem. Choć pod gankiem, jako rzekłem pierwej, miejsca było sporo, swą potężną sylwetą zapełniał je niemal całkowicie. Może nie tyle wysoki co szeroki w barach był i wielki w brzuchu, który zdawał się mieć pojemność solidnej beczułki piwa. Sir Archibald Roderyk de Valsoy pieczętujący się Pękiem Strzał był mężczyzną w podeszłym wieku. Jeszcze kilka miesięcy i na Świętego Adherta, kiedy zwykle lute mrozy Rysunek 2 Archibald Roderyk de Valsoy, lat 38. ziemię skuwały, przejdzie mu siódmy krzyżyk a zacznie się ósmy. Kto wie, pewnie za kilka lat, może wcześniej będzie musiał pójść w Inny Świat i Wierzeje do Krain Powracającego samemu otwierać, jak to prawią kapłani? Śmierci się nie bał, zbyt wiele jej wiedział, niejednokrotnie samemu ją zadając. Śmierć musiała nadejść prędzej lub później, w przypadku rycerza zwykle prędzej i Archibald z całego serca był wdzięczny Powracającemu, że dał mu tyle lat życia. Deszcz osłabł, teraz jednostajnie szumiał, a przepiękna kraina, jaką przecież było Arish stała się ponura i pełna melancholii. Ten sam nastrój grał w duszy rycerza de Valsoy. Potoczył zmęczonym wzrokiem po zamglonym zarysie łagodnych wzgórz ozdobionych linią lasu i podjął decyzję. Jeśli ma odejść, to teraz. Wyruszy na smoka! *** Tydzień zajęły przygotowania. Teraz Archibald opuszczał majątek a wraz nim jego giermek i dwie obozowe ciury. Wszyscy niewiele młodsi od de Valsoya. Cała czwórka pełną piersią wdychała woń kwitnącego kwiecia. Łąki pokryte różnobarwnymi kwiatami żegnały ich słodkim zapachem, a oni jechali w stronę gór, gdzie wedle legend smoki bywają. Dederich – niski, krępy i żylasty giermek de Valsoya podrapał się pod pachą, gdzie zeszłej nocy ukąsiło go wyjątkowo wredna pluskwa: ‐ Panie, a ten smok, w górach? – zapytał, by podróż rozmową umilić. ‐ A gdzie ma być? Pod spódnicą Jagody z Psich Worów? A w górach, górach Drapaczu. Tak, Dederich często się drapał. Sam twierdził niezmiennie, że to z powodu zjadliwego robactwa, ale niemal każdy, czując smród niemytego ciała, znał właściwą przyczynę. ‐ A jak my go w tych górach dojrzymy to w łeb? Rysunek 3 Dederich, jakieś dwadzieścia lat temu.
‐ A w łeb, choć wy to pewnie jak zwykle spierdolicie i poczekacie, czy mnie przypadkiem poczwara nie zeżre. Jak w dziewięćdziesiątym czwartym. Dederich żachnął się: ‐ Krzywdzicie mnie panie tymi słowy. Dawno to było, ponad 40 wiosen temu. Młodym był, głupim i niedoświadczonym. ‐ I poza tym, żeś stary cap niewiele się zmieniło. Tak, smok w łeb dostanie, jeszcze udowodnię, co de Valsoy umie. Dederich pocmokał szczerze zaniepokojony: ‐ Ale panie, to już nie te lata. W kościach cię łamie, hemoroidy łupią, jeno z Rysunek 4 Arish, widok na Psie Wory.
dwa pacierze na siodle pojeździsz, a z ranka i podagra złapie, bo wina i piwa nadużywasz… Archibald wstrzymał konie i surowo spojrzał na giermka: ‐ Ale duch wciąż ten sam i honor. A wojny z ludźmi i bitwy ze smokami nimi się właśnie wygrywa, a nie zdrową dupą i młodymi kośćmi. – wyrecytował tonem godnym barda i ponownie wyjechał naprzód niewielkiej kawalkady. Przez chwilę jechali w milczeniu. Ost i Radost, od blisko czterdziestu lat ciury Archibalda, spierali się, czy deszcz lunie wieczorem czy już po południu. Jak zwykle przy tym obrażali własne matki, co mogło dziwić, skoro byli rodzonymi braćmi. De Valsoya to nie dziwiło. Od wielu lat spory braci kończyły się przynajmniej wyzwiskami Rysunek 5 Słynny turniej w Ville‐de‐Clee z 1109 roku. Wielka wygrana Archibalda. godnymi całego szewców. ‐ Dederich!? ‐ Tak, panie? – giermek nadstawił ucha. ‐ A maści wziąłeś, na hemoroidy i… ‐ A jakże panie i herbatkę, co by kuśka… ‐ Dobra, zmilcz szelmo, bo cię wybatożyć każę. ‐ Tak, panie. Już nic nie mówię. Wjechali na wzgórza Dieudonne, z których rozciągała się panorama niemal na całą nizinną część hrabstwa. Rysunek 6 Wzgórza Arish, nieopodal Warowni "Miecz". cechu Dostatnia i piękna była to kraina. Mogli podziwiać małe, malowniczo wciśnięte w kotliny miasteczka zewsząd otoczone gęstym borem. Rozległe wsie zdobne szachownicą pół, nizinne, wyniosłe kasztele lokalnych władyków. De Valsoy zostawił za sobą swe włości. Trzy nieduże wioszczyny – Kozią Skórkę, Psie Wory i Zadni Dech. Wjeżdżał w świat, który od dwudziestu lat go nie gościł, odkąd udał się na dobrowolne wygnanie, przyjmując książęcy prezent – baronią nazwaną od miana jego rodu Valsoy. Zszedł z konia, stękając przy tym straszliwie. Fakt, w tyłku palił go żywy ogień. Dederich czym prędzej zaczął szperać w jukach za maścią. Znał dobrze swego pana i wiedział, że choć słynie z miłosierdzia, to w gniewie niezbyt nad sobą panuje. A Archibald, chrzęszcząc kolczugą usiadł wysokiej w trawie i kontemplował piękny widok. Ledwie trzy staje dalej na południe masywna Rysunek 7 Górska ścieżka w Arish. wznosiła bryła „Gromu” – jednej z dwu bliźniaczych fortec ryglujących nizinę Arish. A dalej wioski, farmy, osady. Po wstążce gościńca jeździły tam i z powrotem kupieckie karawany. Niektóre ochraniane i przez kilka tuzinów wojska – pewnie ze złotem z Tardnicy. Na niebie zbierał się burzowy front, ogromne chmury zbijały się w masywną ścianę o szarej barwie. Uszu Archibalda dobiegł odległy grom. Wiatr zaczął mocniej hulać: ‐ Zbierać się psubraty, jedziem do „Gromu”. Może zastaniemy mego dobrego druha – setnika Lokotzoya. Wszyscy wśród jęków i stęknięć wdrapali się na konie i zjechali po łagodnym zboczu w kierunku fortecy. *** Dowódca warowni – komendant Olivander‐Maria Stackhom raz jeszcze począł cierpliwie wyłuszczać de Valsoyowi, że setnik Lokotzoy od dziesięciu niemal lat na zasłużonej emeryturze książęcej siedzi, pierdzi w stołek, pije piwo i na młódki się gapi. Komendant początkowo nawet zadowolony był niezmiernie, widząc zapomnianego już niemal bohatera Arish. Sam de Valsoy, pogromca Trolla z Hammeren, mistrz turniejów i rycerskich szranek, Mistrz Zakonu Smutnej Damy, zabójca Wiedźmy z Hackelt i Piekielnego Psa z Ullen odwiedził jego warownię. Ten sam, który z rąk samego ojca obecnego hrabiego odbierał Order Arish i Krzyż Powracającego, na cześć którego cała armia wznosiła okrzyki po bitwie na Leuktyjskiej Równinie z barbarzyńcami z Ziem Niczyich. Ale już po kwadransie rozmowy zobaczył, że ma przed sobą stetryczałego starca, który konieczne chce się widzieć z setnikiem, który do jasnej i wszechmocnej cholery od lat siedzi w Devis! ‐ Dlaczego nie ma Lokotzoya? – Archibald zapytał po raz kolejny. ‐ Ale Panie de Valsoy, jest na emeryturze, przecież mówiłem. Rysunek 8 Archibald de Valsoy zawsze starał się okazale wyglądać, gdy jechał na wyprawę. De Valsoy syknął, przygryzł wąsy w tłumionej furii: ‐ Na jakiejże, do psiej maci, emeryturze. Czemu na emeryturze?! Komendant zirytował się; ‐ Bo stary jest i do służby niezdatny. ‐ Przecież on młodszy o 4 wiosny ode mnie!! Komendant spojrzał przeciągle na starego rycerza i z satysfakcją rzekł: ‐ No właśnie! Jest stary. Nie nadaje się. De Valsoy oklapł. Tak go widzieli? Jako starca, który z rzadka zdąża siku zrobić do nocnika, a częściej w pory wali? Stary był? Do służby niezdatny? Komendant ujrzał w starych oczach rycerza zmęczenie i jakby łzy. I smutek. ‐ Tak, panie Stackhom. Czas na nas. Spokojnej służby… ‐ Panie… ‐ Nie trzeba nic mówić, nie trzeba. Na nas czas. Na dziedzińcu czekały już na niego osiodłane konie i Dederich: ‐ I jak panie? Mości Lokotzoy jest? De Valsoy ruszył w stronę bramy warowni, nie spoglądając na Dedericha: ‐ Nie ma. Będzie trzeci rok od jego śmierci. Zginął w boju, z hydrą. Dedrich pokiwał głową. ‐ Ot, rycerska rzecz, panie, rycerska rzecz. *** Góry towarzyszyły im od kilku dni. Ani nie malały, ani nie rosły. Jechali na południe w kierunku Ville‐de‐
Clee – siedziby Arish. rodowej hrabiego Gościniec, dobrze utrzymany i szeroki, biegł przez gęstą Wysokie puszczę. drzewa łączyły się koronami ponad nimi, tworząc mroczny, ciemnozielony tunel. Rysunek 9 Skalne zbocza w Arish. Ost i Radost jechali po obu stronach Archibalda, ponuro milcząc. Pod lewym okiem Osta rósł fioletowy siniak, niemal identyczny jak ten pod prawym ślepiem Radosta. ‐ I co żeście się poczubili, hę? – zagadnął de Valsoy. Stary Ost splunął na ziemię i spojrzał nienawistnie na brata. Radost odwdzięczył mu się tym samym. ‐ No mówcie do jasnej cholery, bo za łby chwycę i tę wredną, złą gorączkę z was wytrząsnę. Radost sarknął i zaczął coś pod nosem burczeć. Zniecierpliwiony rycerz rzucił grubszym słowem i zamachnął się na ciurę. Od razu pomogło: ‐ Bo ten psi syn w dupie był i gówno widział. Twierdzi, że ten trakt niebezpieczny, zbójów pełen i przypomniał jak to w szesnastym, wtedy co lato było wyjątkowo upalne, jechaliśmy ze szlachetnym panem gościńcem i wataha wściekłych banitów nas opadła. Pamięta pan? De Valsoy rozpogodził się: ‐ A co mam nie pamiętać. Takie żeśmy im manto sprawili, że jeno kłaki z tyłków im leciały. A herszta do Devis powiodłem, gdzie za niego sakwę pełną geutrińskich Rysunek 10 Góry jesienią. dukatów wypłacili. Ale to nie tu było? Radost uśmiechnął się, prezentując liczne przerwy w uzębieniu: ‐ I to też temu łotrowi starałem się wytłumaczyć. Ale on uparty niczym muł kanaryjski. Wreszcie nie zdzierżył i w pysk mnie strzelił, no to ja może spokojny człek, ale takiego łajdactwa to ja nie zniosę i na odlew prasnąłem bękarta w pysk… ‐ A jakże! – Ost wpadł bratu w słowo, krzycząc, że jeno ślina pryskała mu z ust – Prasnąłeś. Od razu! Poczekałeś chwilę i żeś mnie dębową pałą zdzielił. To i oddałem w ten sam sposób. A jak trza będzie, to w imię mamusi, co to w niebie siedzi, skórę ci solidnie wygarbuję! ‐ Radost, bo mnie szlag trafi! Ty se mamusią ryja nie wycieraj, bo kaprawy i parszywy! Powiedz jeno jeszcze słowo, a… ‐ No co!? No co?! Bracia znów rwali się do bitki, a de Valsoy się tylko temu przyglądał z rozbawieniem. Podróż nudna była, każda rozrywka była na wagę złota. Wtem jednak wokół zaroiło się od uzbrojonych i zarośniętych obszarpańców. Jeden z nich, wielki chłop o rudej czuprynie i takiej brodzie chwycił za uzdę wierzchowca Archibalda i ryknął: ‐ Dawaj złoto dziadu. I wszystko co masz! I… i… i spierdalaj póki ci życie miłe. Wagę słów podkreślał, wymachując solidną pałą nabijaną krzemieniami. Kamraci rudego zarechotali i zacieśnili krąg wokół podróżnych. ‐ Na co dziadu czekasz? Tacy starcy w domu siedzieć powinni, czekając na kostuchę, a nie po trakcie się szwendać. Nie chopcy? „Chopcy” żarliwie potakiwali i szczerzyli zęby w złych uśmiechach. Archibald Roderyk de Valsoy nie raz się spotykał ze zbójami, ale nie z takim ostentacyjnym chamstwem: ‐ A więc stary jestem, tak? – po czym dobył miecza. Wspaniałe otrze Frexeneta zalśniło błękitnym, metalicznym blaskiem. Na ten znak Ost i Radost dobyli dębowych pałek, a Dederich uderzył kordem najbliższego zbója. De Valsoy złożył dłonie na długiej rękojeści i z pełnego zamachu ciął rudego. Herszt banitów zasłonił się maczugą. Głownia Frexeneta lekko przecięła maczugę, ręce i rozrąbała twarz herszta na dwoje. Wytrenowanym przez lata ruchem de Valsoy kopnął zewłok w tułów i fontanna krwi trysnęła w górę, ni kroplą nie ochlapując rycerza. Zbóje rzucili się z rykiem na Archibalda. Ciosy odbijały się od blach pancerza, a de Valsoy potężnymi cięciami kawałkował przeciwników. Wreszcie poczuł ten sam ogień, który lata temu ożywiał jego ciało. Topornym cięciem odjął chudemu zbójowi rękę wraz z barkiem i powrotnym ciosem zdjął innemu głowę z karku. Kolejny cios wylądował na naramienniku, inny na folgowym fartuchu. Archibald zaśmiał się radośnie, machnął Frexenetem młyńca i nagle stęknął. Coś strzyknęło mu w kręgach, a plecy przeszył straszliwy ból. Znów mu dysk wypadł! Jak mawia przysłowie z Arish: „I Herkules dupa, gdy go w kościach łupa”. Gdyby nie giermek i ciury rycerz de Valsoy zginąłby zapewne, walcząc z bandą zbója Edwina. Szczęśliwie jednak ciosy Dedericha przepędziły ocalałych, a ci wolniejsi padli pod ciosami pałek Osta i Radosta. Teraz cała trójka starała się pomóc rycerzowi, który na przemian jęczał z bólu i klął potwornie. ‐ Jeszcze chwileczkę panie i będzie po … ‐ głuchy trzask oznajmił wszystkim, że dysk wskoczył na właściwe miejsce. Archibald wrzasnął z bólu, wszyscy jak na komendę odskoczyli od niego, jednak giermek był zbyt wolny. Cios pięści wylądował na jego podbródku. Dederich wyskoczył po nim niemal z butów, a potem widowiskowo wylądował na ziemi. De Valsoy stał i masował dłoń. *** Ville‐de‐Clee – przepiękny zamek hrabiego, którego cztery, białe wieże, symetrycznie rozłożone na planie kwadratu pięły się triumfalnie w górę, sięgając niemal chmur. Od trzech dni podróżowali przez najgęściej zaludnione tereny Arish i tu właśnie rozpoznawali go miejscowi. W Deult stary wójt poznał w nim rycerza, który uratował wioskę od Dzika z Lasu Born; w Rysunek 11 Frexenet. młynie nad rzeką Leu nadal żył stareńki młynarz, który niegdyś był świadkiem epickiej walki de Valsoya z Upiorem Le Mannet. Stary bohater powracał. Teraz przejechał przez ogromną bramę i zatrzymał się na dziedzińcu, gdzie zgromadzonych było wojów, rycerzy, ale także zwykłych najemników i oberwańców. Widać smocze wici dotarły daleko. Pozdrowił uniesioną dłonią rycerza, na którego tarczy pysznił się srebrny gryf – ród Saxengriff. Skinął głową młodemu rycerzowi ze znakiem Mottensów – szkarłatna różą w złotym polu. Czułby się jak u siebie w domu, gdyby nie doskwierające hemoroidy i kręgosłup. Zsiadł z konia, wydał służbie rozkazy i ruszył w stronę rycerskiej halli, gdzie miał nadzieję spotkać się z którymś ze starych znajomych. Dotychczasowa podróż jednak nauczyła go, że nie wszyscy go rozpoznawali, a tak między Powracajacym a prawdą, mało kto wiedział, że ów siwy starzec to słynny Archibald Roderyk de Valsoy herbu Pęk Strzał. Wygląd: 185 cm, 114 kg, 69 lat. Archibald to stary człowiek. Jesień jego życia właśnie się kończy, przed nim zima – mroźna, zła, ponura. Mimo to trzyma się nad podziw dobrze. Nadal bez trudu zarzuca sobie na plecy dwa worki ziarna i idzie z nimi bez zadyszki. Mieczem robi jak dawniej, może nieco wolniejsze ciosy zadając. Oczy jego, choć otoczone siatką zmarszczek i lekko przyblakłe, wciąż mają ten niepokojący kolor błękitnego lodu. Usta szerokie, wydatne zarówno skore do śmiechu jak i do pogardliwych prychnięć i machnięć. Pierść potężna, szeroka, a pod nią okazały brzuch o kształcie i rozmiarach antałka. Łapska wielkie i sękate, sękate a dłonie spracowane o skórze twardej jak rzemień. Na twarzy jak i na tułowie krzyżują się blizny po ciosach mieczem, pazurami, po kłach i rogach. Widać, iż Archibald szmat życia spędził z mieczem w dłoni. Na co dzień nosi się po rycersku, szaty jego jednak nie podążają za współczesną modą. Nadal ceni sobie obcisłe skórznie i luźne tuniki rycerskie, które w Arish dawno zostały wyparte przez wamsy i kaftany. Mało go to jednak obchodzi. O zbroję swą dba. Choć liczy sobie blisko 30 lat i nieco odstaje od współczesnych geutrińskich białych zbroic, to wygląda imponująco i co najważniejsze jest w pełni praktyczna. Swego czasu zapłacił za nią równowartość dwu wsi płatnerzowi z dalekiej Konerii. Mentalność: Jak przystało na starego człowieka, Archibald bywa marudny i męczący, co gorsza lata, kiedy był niemal narodowym bohaterem Arish uczyniły go nieco apodyktycznym i autorytarnym. W ciągu dwudziestu lat dobrowolnego wygnania na północy hrabstwa ta cecha nieco osłabła, jednakże nie do końca. A tak poza tym de Valsoy jest naprawdę dobrym człowiekiem. Nieco porywczym, lecz zawsze skłonnym pomóc słabszym. Choć dawno poza Zakonem, nadal pozostaje wierny kodeksowi. Nie zostawi słabszego bez pomocy, nie obróci się tyłem do potrzebującego. Choć nie umie okazywać uczuć, to doskonały z niego kompan, wierny przyjaźni i zawsze będący w zgodzie z własnym honorem. Taki typowy przeżytek. Odchodzący relikt epoki, gdy wojny toczyło rycerstwo, a broń palna nie było w ogóle znana. De Valsoy jest tradycjonalistą do szpiku kości, który ma jasno rozrysowaną hierarchię społeczną: chłop ma uprawiać ziemię, baby rodzić i chować dzieci, hrabiowie rządzić a rycerze dbać, by zło się na świecie nie pleniło. Podświadomie zdaje sobie sprawę, że jako starzec powinien siedzieć na zapiecku i bajki wnukom opowiadać. Lecz jaki to koniec dla rycerza. No właśnie Archibald nie obawia się śmierci, bo wie, że tak naprawdę czeka go ona w ciągu kilku lat. Boi się jednak, że odejdzie zapomniany, umrze w barłogu, a ostatnią posługę odda mu stary giermek. To nie jest koniec dla Rysunek 12 Glacier ‐ rumak Archibalda. rycerza! natomiast Jaki jest? Z mieczem w dłoni i pieśnią na ustach, z ułomkiem kopii pod pachą, plując własną krwią. I też nie jest tak, że szuka śmierci. Raczej się jej spodziewa. Ze smokiem wszak nigdy nie walczył, nawet gdy był młody i pełen sił. Myśli jedna, iż może kiedy stanie do walki z gadem, jak za dawnych dobrych czasów, to może ktoś wspomni o nim, napisze balladę i wieść o Starym Lecz Dzielnym Rycerzu de Valsoy przetrwa pokolenia. Historia: A raczej jej zarys. Wszak pamiętajmy, że na tym padole Archibald jest już od prawie siedemdziesięciu lat. Wiele przeżył, jeszcze więcej widział, choć nauk niewiele z tego wyniósł. Pasowano go na rycerza w wieku 20 lat, czyli stosunkowo późno i w zasadzie ów fakt rzutował na całe późniejsze życie de Valsoya, albowiem starał się wciąż udowodnić, iż jest godzien miana rycerza. Pod koniec wieku XI przemierzał Arish wzdłuż i wszerz, a że okazał się sprawnym wojownikiem, to dość szybko zdobył reputację sprawnego rębajły. Wszędzie gdzie trafił starał się pomagać innym. Dość szybko zaczęło być głośno o młodym rycerzu z pękiem strzał na tarczy, który nie waha się rzucić w najgorszą rzeźbę. Przeminął wiek XI, rozpoczął się XII – wiek, w którym rozpowszechnił się proch i broń palna. Czasy rycerstwa powoli zaczynały przemijać. Nie dla Archibalda, dla którego najwyższymi wartościami nadal był honor i szlachetność, a nie pieniądz i siła. W wieku trzydziestu pięciu lat przyjęto go w szeregi Zakonu Smutnej Damy. Ponownie późno, ponownie pomijano go, mimo osiągnięć, a może właśnie z ich powodu. Wtedy już był znany wszem i wobec ludowi Arish, a przez możnych nazywany pogardliwym „Miles Pauperi” – Rycerz Ubogich. Jednak z każdym kolejnym czynem jego sława rosła, a ci, którzy ongiś opowiadali o nim anegdoty, zaczęli zapraszać go na bale i turnieje. Szczytem osiągnięć Archibalda było z pewnością pokonanie Olbrzyma z Wrzosowisk Moorhei, piętnastostopowego giganta, z którym Archibald stoczył epicki pojedynek. Miał już wtedy niemal 40 lat, był u szczytu sławy. Sam hrabia udekorował go Złotą Wstęgą Arish i innymi orderami, awansował w zakonie do stopnia Mistrza. Czy to zmieniło de Valsoya? Może trochę, nie stał się bardziej pyszny, raczej bardziej naiwny. Wierzył lada szlachcicowi, który gładkim uśmiechem przekonywał o swojej dozgonnej przyjaźni. Tak jak de Valsoy był niepokonany w walce na miecze, topory czy choćby i pięści, tak i okazał się wyjątkowo kiepskim intrygantem. Nie dorobił się przy dworze, nie zdobył majątku, ale też i nie za bardzo dbał o to. Wciąż wierzył, że siłą ducha i honoru może zmienić świat. Dalej wędrował po świecie, stawszy się żywą legendą Arish. Czemu więc odszedł? Dlaczego udał się na dobrowolne wygnanie, przyjmując od hrabiego w darze 3 wioszczyny na północy kraju, dwa młyny i niewielką stadninę? Sam nie do końca to rozumiał. Wiedział, że jest zmęczony, czuł również nadchodzącą starość. W tamtej chwili był szczęśliwy, wiedząc, że wkrótce zawiesi Frexeneta na kołku. Lud przyjął go dobrze a i on czuł się doskonale w dzikich ostępach północnego Arish. Podświadomie jednak wciąż marzył o powrocie na szlak przygód, o wielkich czynach. Pragnął udowodnić, że choć stary, wciąż jest coś wart. Wici, które rozesłał hrabia dały mu ostatnią szansę. Co ma?: Można by sądzić, że w ciągu długich lat życia de Valsoy dorobił się niezłego majątku. Niewiele jednak ma to wspólnego z prawdą. Owszem, otrzymał trzy wioski z dochodem, który pozwala mu żyć na stosownym poziomie, nie zapominajmy wszakże, iż mamy do czynienia z bohaterem! Natomiast z majątku ruchomego warto wspomnieć o tym, co zabrał, wybierając się na smoka. Frexenet – Słynny miecz Archibalda. Wielkie, groźnie wyglądające narzędzie mordu. Archibald utrzymuje, iż otrzymał je od plemienia górskich skrzatów, które w podziękowaniu za pokonanie wiwerny wykuły to ostrze z doskonałej rudy, która rośnie w samych trzewiach gór. Czy prawda to, czy jeno konfabulacja nie wiadomo. Ważne, że miecz ów jest naprawdę dobrą bronią, ostrą i świetnie wyważoną. Dzięki temu rycerz de Valsoy może nią władać zarówno jedną jak i dwoma rękoma. Ostatnio najczęściej dwoma, bowiem coraz częściej łamie go w prawym łokciu. Glacier – Piękny, zimnokrwisty rumak hodowany w stadninie de Valsoy. Ma już ponad 10 lat, lecz Rysunek 13 Zbroja Archibalda. to nadal wspaniały rumak. Zwierzę spokojne, wręcz flegmatyczne. Doskonale daje się prowadzić i idzie tam, gdzie go jeździec powiedzie – nawet w najgorszą bitwę. Zbroja – pełen garnitur białej zbroi, nieco przestarzały względem młodszych rycerzy, lecz nadal spełniający doskonale swoje zadanie. Archibald preferuje hełmy typu łebka ze stałą wizjerą. Dół twarzy jest wówczas chroniony przez osłonę podbródka na stałe przymocowaną do napierśnika. Tarcza naramienna jest na stałe przymocowana do lewego naramiennika (jako ochrona przed atakiem kopią). Charakterystyczny jest długi fartuch folgowy pod napierśniku. W Arish już niemodny od 20 lat. Służba: Dederich – 170 cm, 90 kg, 60 lat. Od czterdziestu lat giermek Archibalda, toteż trudno tu mówić o zwykłej służbie, prędzej o przyjaźni. Dederich jest absolutnie lojalny wobec de Valsoya, dzieli z nim wszelkie trudy, a w kryzysowych sytuacjach pomaga nalewkami, maściami i ziołami. Bo to zielarz‐samouk. W walce posługuje się ciężkim kordem. Dederich choć podstarzały jest sprawniejszy od Archibalda, co ten ostatni zdaje się coraz częściej zauważać. Ost i Radost – 185 cm, 100 kg, 57 lat. Obaj wielcy, równie prości, by nie rzecz głupawi i wierni Archibaldowi. Podobnie co Dederich służą Archibaldowi od 40 lat. Rodzeni bracia‐bliźniacy, a mimo to ciągle się żrą, nierzadko leją, a w kłótni regularnie obrażają swoich rodziców. W bijatykach stają po obu stronach swego pana i leją wrogów okutymi, dębowymi pałkami (w gorszej potrzebie toporami). Znajomi: Warto wymienić ledwie kilku z nich, bowiem od prawie 20 lat Archibald nie utrzymywał kontaktów z ludźmi (poza okazjonalnymi spotkaniami, gdy jechał na targ ze źrebakami ze swej stadniny). Wielu z nich pewnie zmarło, inni poszli w odstawkę. Zwykłe dzieje. Setnik Lokotzoy – w podobnym wieku co Archibald (niewiele młodszy). Swego czasu dowódca setki kawaleryjskiej armii Arish, a teraz? Archibald tyle się dowiedział, że jego kompan siedzi na emeryturze w Devis. A swego czasu w niejednej bitwie wzięli udział, w niejednej potrzebie sobie pomogli. Prawdziwa, męska przyjaźń. Baron Sigurd le Dottir – może nie tyle przyjaciel co konkurent de Valsoya. Baron również słynie w całym Arish z rycerskich czynów. To człek szaleńczo odważny, a przy tym mądry. Z pewnością lepiej dba o własne interesy, bo siedzi przy samym Hrabim w Ville‐de‐Clee. Samuel – kupiec z Devis, u którego zaopatrywał się regularnie Archibald. Człek jak na kupca uczciwy. Wzajemnie się z Archibalda lubią. Wic, Pic i Sztyc – Trzech słynnych wśród plebsu łowców potworów. Wredni, niehonorowi i niezwykle skuteczni. Każdy włada inną bronią od ciężkich toporów, poprzez korbacze po gizarmy. W walce z bestiami nie wahają się użyć prochu czy ognia. Paskudne typy, ale na swój sposób godne szacunku. Dziesiętnik Wender – swego czasu dowódca jednej z wart w zamku Ville‐de‐Clee. A teraz? Kompan de Valsoya do bitki i wypitki, a przy tym zawołany jebaka, znany z jurności i siły. Anna‐Liza de Belle – Prawdziwa piękność Arish. 30 lat temu. Dziś? Tego Archibald nie wie. Swego czasu dama serca naszego rycerza. Delikatna, subtelna, piękna.