Nauka – nowe szaty cesarza Nauka – nowe szaty cesarza

Transkrypt

Nauka – nowe szaty cesarza Nauka – nowe szaty cesarza
Nauka – nowe szaty cesarza
Nauka – nowe szaty cesarza*
W majowym numerze DŻ (s. 6) redakcja podjęła ciekawą kwestię roli i statusu nauki w świecie
współczesnym, a w szczególności problem wykorzystywania autorytetu nauki dla uzasadniania
eksploatacji i nieszczenia przyrody. Temat jest niebłahy, bo po pierwsze w Polsce nauka ma olbrzymi
i rzadko (jeszcze) kwestionowany autorytet, po drugie ów autorytet wykracza znaczniepoza obszar,
na którym podporządkowywanie sie jumu jest zasadne, a po trzecie sytuacja taka nie ulegnie zmianie
dopóty, dopóki znacząca (i ta bardziej aktywna) grupa obywateli nie uzyska rzetelnego wykształcenia
filozoficznego, które pozwoli na umieszczenie nauki we właściwym miejscu w całokształcie życia
społecznego i świadome, odpowiedzialne, a nie bałwochwalcze korzystanie z jej owoców, które nie
zawsze mogą być tak dobre na jakie wyglądają.
Nie bez racji napisałem o wykształceniu filozoficznym, bowiem właściwie wszystko o czym napisałem
poniżej jest czymś trywialnym dla każdego studenta filozofii po kursie epistemologii i filozofii
współczesnej, tak samo zresztą jak dla studentów innych kierunków (i uczniów dobrych liceów) po
solidnie poprowadzonym kursie filozofii, którego nie przespali.
Aby przekonać się o tym, że bezkrytyczna wiara w naukę przyjęła współcześnie formę nieomal
nawiedzenia religijnego, a naukowcy już od dawna wcielili się (nie bez satysfakcji) w rolę kapłanów
w białych szatach liturgicznych (mam na myśli fartuchy i kitle) nie trzeba wcale wychodzić z domu.
Co druga reklama proszku do prania, wybielacza, pasty do zębów i cud-pigułek głosi z przejęciem, że
wszystkie rzekome zalety wciskanego nam produktu zostały naukowo wymyślone i potwierdzone, a
czuwali nad tym właśnie ci uśmiechający się przymilnie do Ciebie faceci w okularkach i białych
uniformach sfilmowani obowiązkowo obok monitora komputerowego1. W kultowym serialu Archiwum
X nieprawdopodobne wprost bzdury wygłasza naukowym żargonem dwójka agentów FBI, którzy
razem mają z pięć doktoratów. I co najciekawsze nie jest to wcale serial komediowy. Nawet, co
zakrawa już na paranoję, nawiedzający cię w domu świadkowie Jehowy dla uzasadnienia prawd
wyznawanej wiary podpierają się w swoich książeczkach „naukowymi dowodami”. Księża katoliccy
robią zresztą to samo i to nie tylko w kwestiach aborcji, antykoncepcji czy pornografii. Oczywiście
jedni i drudzy traktują i rozumieją naukę mniej więcej tak samo jak agenci Fox Moulder i Dana
Scully2 czyli magicznie, a nawet gorzej. Jak wiadomo magia bywa silniejsza lub słabsza, a czasami
może wcale nie działać. W przeciwieństwie do niej nauka działa zawsze i wszędzie, potoczne
wyobrażenia przypisują metodom naukowym jakąś nadzwyczajną moc docierania do prawdy
absolutnej, niezawodność i skuteczność w każdych okolicznościach. Nie dzieje się tak bez przyczyny,
takie a nie inne poglądy wpajane są każdemu z nas metodycznie przez kilkanaście lat nauki szkolnej,
a utrwalane na co dzień przez niezliczone programy telewizyjne, komputerowe, filmy i książki. Nie
ma w tym złej woli (choć wina jest) nauczycieli, wykładowców czy twórców, oni także zostali tak
„wykształceni”, a teraz odtwarzają tylko to czym sami „nasiąknęli” za młodu. Dzieje się tak mniej
więcej od czasów oświecenia, kiedy to tzw. naukowy światopogląd zapanował powszechnie i
nieodwołalnie.
Wcześniej nie było tak łatwo i prosto, ludzie wprawdzie od zawsze mniej lub bardziej świadomie
eksperymentowali, liczyli i wyciągali wnioski, ale jakoś do głowy im nie przychodziło, że w życiu liczy
się jedynie to co można zmierzyć, zważyć i policzyć w powtarzalny i zorganizowany... (metodyczny)
sposób, czyli naukowo. Dopiero długotrwałe, połączone wysiłki różnego autoramentu
Nauka – nowe szaty cesarza
1
„intelektualistów” bełtających popłuczyny po przemyśleniach Bacona, Galileusza, Kartezjusza3
rozpowszechniły mniemanie, że metoda naukowa jest „dobra na wszystko”. Owszem, nauka była i
jest skuteczna, często zabójczo skuteczna, bo zarówno kilka wieków temu jak i teraz służyła głównie
wynajdywaniu coraz to lepszych narzędzi do przenoszenia bliźnich na tamten świat, ale z tego
jeszcze nie wynika, że ma jakieś szczególne predyspozycje do kierowania naszym życiem. Młotek też
jest skuteczny w wielu sytuacjach, ale nie słyszałem aby ktoś pytał go o zdanie. Na nieszczęście z
nauką sprawa jest nieco bardziej skomplikowana niż z młotkiem, bowiem sama nauka jest tak
skomplikowana i zawiła, że nie łatwo oddzielić ją od innych aspektów naszego życia. Znalazło się
jednak paru upierdliwych facetów (o których więcej za moment), którzy spróbowali jednak tego
dokonać i efekt był dość zaskakujący. Okazało się, że nauka wcale nie dysponuje jakąś wyróżnioną,
specjalną, niezawodną metodą badania rzeczywistości. Jest tak samo jak inne dziedziny życia
uwarunkowana historycznie, kulturowo, społecznie, a co najważniejsze jest uwikłana w zwyczajne
ludzkie błędy i słabości jakie bywają udziałem każdego z nas.
Niestety z czasem skuteczność nauki zaczęła być błędnie rozumiana jako pewność, obiektywność,
prawda i tak już zostało do dziś. Być może dlatego, że pojęcia te dość sensowne na gruncie
matematyki i logiki (nierozłącznie splecionych z nowożytną nauką, ale przecież nie tożsamych)
przydawały nauce czegoś, czego jej zawsze brakowało, a co jej apologeci, być może nieświadomie,
chcieli zamaskować. Ukoronowaniem tych tendencji było powstanie na początku obecnego stulecia
tzw. Szkoły Wiedeńskiej czyli towarzyskiej grupy filozofujących matematyków, logików i fizyków
głoszących tzw. logiczny pozytywizm (znany także pod nazwą logicznego empiryzmu,
neopozytywizmu lub naukowego empiryzmu), który uzyskał dużą popularność i w praktycznie
niezmienionej formie pokutuje w świadomości potocznej do dziś, kształtując obraz nauki.
Otóż według logicznego pozytywizmu poznanie naukowe wspiera się na niezmiennych faktach4, które
opisują naukowcy za pomocą pojedynczych zdań języka5, tzw. zdań protokolarnych lub
obserwacyjnych (nazwa od dokumentów, protokołów z doświadczeń). Z takich zdań opisujących fakty
zaobserwowane bezpośrednio w świecie, bądź podczas zamierzonych eksperymentów można
stosując reguły wynikania logicznego wyciągać wnioski i przewidywać nieznane fakty, a jak dobrze
pójdzie można nawet stworzyć teorię, która wyjaśnia badany fragment rzeczywistości. Poprawność
wyjaśnień potwierdzają lub nie dalsze eksperymenty zaprojektowane na podstawie teorii. Oczywiście
potwierdzone teorie łączy się potem ze sobą uzyskując ogólną i logicznie spójną wizję świata. Nauka
jawi się zatem jako jednolity system zdań wywiedzionych z obserwacji, logicznie powiązanych.
Ludzka wiedza ma w tym ujęciu charakter kumulatywny, nowe teorie rozwijają się na bazie starych
wypierając je, ponieważ wyjaśniają ściślej szerszy zakres zagadnień. Krótko mówiąc nowożytne
poznanie naukowe to udany mariaż empirii i logiki, które na przemian pełnią względem siebie
funkcję inspirującą i kontrolną.
Nie będę zanudzał czytelnika wieloma filozoficznymi problemami, które pociąga za sobą i musi
wyjaśnić tak wydawałoby się prosta i oczywista koncepcja. Poprzestanę tylko na jednej uwadze, że
ważny jej element zasadza się na pomyśle Wittgensteina6, który wpadł mu ponoć do głowy gdy czytał
o pewnej rozprawie sądowej, gdzie za pomocą planu i modeli odtwarzano przebieg wypadków.
Mianowicie chodzi tu o wyjaśnienie stosunku między językiem a światem, który przyjęli pozytywiści
logiczni. Skoro ze zdań języka wyprowadza się nowe zdania o nieznanych jeszcze faktach, to musi
istnieć między nimi jakaś korelacja. Zdaniem Wittgensteina zachodzi tu zgodność struktury. Myśl,
którą wyrażamy w języku jest logicznym obrazem faktów, co znaczy, że zdania mają analogiczną
strukturę do faktów i są ich odwzorowaniem, podobnie jak mapa jest odwzorowaniem świata
rzeczywistego. Pomysł fajny, ale rychło okazało się, że jest wręcz odwrotnie, język rządzi się swoimi
prawami słabo przejmując się stanem świata, a nasza wizja świata jest bardzo, ale to bardzo
Nauka – nowe szaty cesarza
2
uzależniona od tego swawolnego języka7.
Już w chwili powstawania poglądy Koła Wiedeńskiego poddane zostały druzgocącej krytyce przez co
mądrzejszych przedstawicieli Homo sapiens w osobach Karla Poppera i Gastona Bachelarda, co w
najmniejszym stopniu nie zaszkodziło szerzeniu się prostackich poglądów neopozytywistów na naukę,
a dzieła Poppera i Bachelarda popadły w zapomnienie na kilkadziesiąt lat. Dopiero całkiem niedawno,
bo w późnych latach 60-tych gmach klasycznej metodologii nauki zaczął się chwiać w posadach.
Najpierw za sprawą Poppera, który w oświeceniowej intencji obrony wyróżnionego statusu nauki
mimowoli swoim falsyfikacjonizmem wykruszył, jak się obrazowo określa, z niego kilka cegiełek,
potem przyszła teoria rewolucji naukowych Thomasa Kuhna, która podkopała fundamenty tak, że
budowla zaczęła się walić, aż w końcu Paul Feyerabend zatknął na gruzach czarny sztandar
anarchizmu metodologicznego. Ale nie uprzedzajmy wypadków.
Zaczęło się wszystko niewinnie, od przyjrzenia się, co tak naprawdę robią naukowcy. Wszystkim
wydawało się, że naukowiec to taki facet, który łazi po świecie lub siedzi w laboratorium i spisuje
wszystko co zobaczy, usłyszy, wywącha itp., czyli prowadzi obserwacje faktów, których wyniki
zapisuje w formie zdań obserwacyjnych (protokolarnych). Potem siedzi na tymi zapiskami i używając
swego światłego intelektu (a ściślej tzw. indukcji lub dedukcji logicznej8) wyprowadza prawa i teorie
naukowe. Okazało się, że jest nie całkiem tak, a może nawet całkiem nie tak.
Przede wszystkim to co naukowiec widzi i zapisuje zależy od tego co na ten temat sądzi zanim
przystąpi do obserwacji czyli od teorii, którą ma już w głowie zanim coś zobaczy (i... musi ją mieć aby
w ogóle cokolwiek zobaczyć). Historia sztuki, psychologia percepcji9, antropologia kulturowa i
historia nauki pokazały, że taki sam obraz układu elementów padający na siatkówkę jest rozmaicie
opisywany w zależności od tego z czyim okiem mamy do czynienia 10. Widzimy bardziej mózgiem
(właściwie jego zmiennym historycznie i kulturowo „oprogramowaniem”) niż okiem. Inaczej mówiąc
padł mit nieuprzedzonej, obiektywnej obserwacji niezmiennych faktów, który głosili neopozytywiści,
to raczej teoria powołuje fakty do życia niż odwrotnie. Metoda indukcji zaś jest niezawodna tylko
wtedy gdy dokonamy nieskończonej liczby obserwacji, a to raczej trudne do wykonania. W tej
sytuacji Popper zaproponował następujące wyjście: a może lepiej uznać, że naukowcy nie badają
faktów, a rozwiązują problemy za pomocą śmiałych hipotez, które jeśli nie uda ich się łatwo obalić
stają się teoriami naukowymi, prawdziwymi przynajmniej do czasu wymyślenia czegoś lepszego. Te
właśnie próby obalenia teorii nazwano falsyfikacją, stąd nazwa jego programu – falsyfikacjonizm.
Teorie, których nie można sfalsyfikować (nawet teoretycznie), tzn. nie można podać warunków,
których zaistnienie przeczy teorii, nie zasługują na miano naukowych. Na przykład teorię
względności obaliłoby zaobserwowanie przypadku przenoszenia informacji z prędkością większą niż
prędkość światła, dlatego mieści się w kanonach nauki, z kolei dla psychoanalizy nie można opisać
ściśle konkretnej sytuacji w której zawiedzie, dlatego na miano naukowej nie bardzo zasługuje.
Program Poppera był śmiały i atrakcyjny, wydawało się, że nauka znalazła pewny punkt oparcia.
Jednak szczegółowe historyczne badania Thomasa Kuhna nad rzeczywistymi badaniami naukowymi
pokazały, że prawdziwy rozwój nauki poważnie odbiega od wyidealizowanej wizji popperowskiego
falsyfikacjonizmu. Historycznie rzecz biorąc okazało się, że gdyby uczeni ściśle przestrzegali
falsyfikacyjnej metodologii Poppera, to najlepsze teorie naukowe nigdy by się nie rozwinęły,
ponieważ zostałyby odrzucone z chwilą ich ogłoszenia. Pech chciał, że dla każdej właściwie
klasycznej teorii naukowej Kuhn i jego zwolennicy potrafili znaleźć takie ówczesne, powszechnie
uznane obserwacje, które ją obalały już na wejściu. Dotyczy to nawet tak znanych i uznanych, jak
teoria Kopernika, teoria grawitacyjna Newtona, model atomu Bobra czy teoria kinetyczna gazów
Maxwella. Inną nie rozwiązaną kwestią był problem tzw. bazy empirycznej, czyli zbioru powszechnie
Nauka – nowe szaty cesarza
3
uznanych zdań obserwacyjnych, na podstawie których można ewentualnie falsyfikować teorię. Jak
pamiętamy, fakty dość mocno zależą od teorii przez pryzmat której na nie patrzymy. Z jakich więc
pozycji niezależnych od jakichkolwiek założeń oceniać daną teorię, skoro punkt widzenia Boga nie
jest nam dany. Na te trudności nakłada się problem złożoności rzeczywistych sytuacji
eksperymentalnych. Polega on na tym, że prawie nigdy nie testujemy jednej teorii, ale ich zespół
złożony z kilku lub kilkudziesięciu, jeżeli nie kilkuset. A to dlatego, że używane w badaniu
instrumenty, urządzenia, metody obliczeń, zakładane warunki początkowe wnoszą ze sobą całe
mnóstwo praw, teorii, założeń. Teraz jeżeli przewidywane wyniki okazują się fałszywe, trudno
jednoznacznie stwierdzić co właściwie było błędne, falsyfikowana teoria czy jedna z wielu
pomocniczych.
Kuhn dla rozwiązania tych i innych (o których nawet nie wspominam aby nie komplikować i tak
niełatwego tematu) trudności wprowadził pojęcie paradygmatu, który jest megastrukturą, w której
mieszczą się nie tylko znane ówczesne obserwacje, teorie, prawa naukowe, poziom techniki, ale
nawet ukryte i nieświadome założenia metafizyczne, światopoglądowe, preferowane przez
społeczność naukową sposoby stawiania i rozwiązywania problemów, metody edukacji, drogi
robienia kariery itd. Dopiero na tak szerokim, zmiennym historycznie tle można w miarę zasadnie
dyskutować co jest, a co nie jest naukowe. Według Kuhna paradygmaty (np. mechanika Newtona) w
trakcie ich rozwijania napotykają na różne trudności, niewyjaśnione w ich ramach zjawiska tzw.
łamigłówki. Dostateczne ich nagromadzenie plus wywrotowa działalność zdeterminowanych
zwolenników jakiegoś konkurencyjnego, lepiej (ich zdaniem) wyjaśniającego świat paradygmatu
powoduje kryzys i rewolucję naukową, która obala stary paradygmat i wprowadza na jego miejsce
nowy, obiecujący i pozbawiony na pierwszy rzut oka ograniczeń. Z biegiem czasu ten nowy popada w
takie same kłopoty jak poprzednik i historia się powtarza.
Najważniejszym dokonaniem Kuhna jest wykazanie, że za procesem zmiany paradygmatu nie kryją
się żadne racjonalne czy metodologiczne przesłanki, które usprawiedliwiałyby stwierdzenie, że ten
oto paradygmat jest bardziej naukowy, obiektywny, prawdziwszy niż inny. Zmiana ma charakter
czysto społeczny i kulturowy i przypomina z jednej strony religijne nawrócenie, jeżeli chodzi o
głębokość psychologicznego oddziaływania, a z drugiej zjawisko tzw. gestalt switch11 jeżeli chodzi o
jej nieodwracalność. Zaś o tym co uznać za naukowe bądź nie, decyduje na bieżąco społeczność
naukowców, a nie jakieś niezmiennie historycznie kryteria racjonalności.
Jak wspominałem, kropkę nad „i” postawił Paul Feyerabend, który nie tylko wyciągnął wnioski z prac
poprzedników, ale poszedł znacznie dalej w krytyce skostniałej i nieprawdziwej, ale za to wygodnej
dla wielu „uczonych” wizji nauki, Swoimi prowokacyjnymi, wręcz skandalizującymi stwierdzeniami
na temat nauki narobił sobie sporo wrogów, ale zyskał też wielu zwolenników, do których mam
przyjemność także się zaliczać. Dlatego też poświęcę mu nieco więcej miejsca. Otóż zdaniem
Feyerabenda nie istnieje nic takiego jak metoda naukowa, która obejmowała by „stałe, niezmienne i
absolutnie wiążące zasady uprawiania nauki”12, a wszelkie „osiągnięcia naukowe można ocenić
dopiero po fakcie”13. Na uzasadnienie tej tezy Feyerabend przytacza mnóstwo argumentów
odwołując się do swojej doskonałej znajomości zarówno historii nauki jak i współczesnych jej
osiągnięć. Są one w dużej mierze zbliżone do tych, o których już wspominałem, np. zależność
obserwacji od teorii, niezgodność uznanych teorii z obserwacjami. Ponadto stawia i rozwija tezę o
niewspółmierności, która głosi, że nie jest rzeczą logicznie możliwą porównanie dwóch
konkurencyjnych teorii naukowych (np. mechaniki klasycznej i mechaniki kwantowej), a tym bardziej
logiczne wywiedzenie jednej z drugiej, jak to utrzymywali pozytywiści. W wielu przypadkach nie
udaje się nawet sformułować podstawowych pojęć jednej teorii w terminach drugiej, co powoduje, że
żadne zdanie obserwacyjne nie będzie dla nich wspólne. Na jakiej zatem racjonalnej podstawie
Nauka – nowe szaty cesarza
4
można by je porównywać, a tym bardziej bronić modelu nauki jako ciągu następujących po sobie
teorii wynikających jedna z drugiej? Nie ma takiej racjonalnej podstawy, ale „Pozostają wszakże sądy
estetyczne, sądy dotyczące smaku, uprzedzenia metafizyczne, pragnienia religijne, krótko mówiąc
pozostają nasze subiektywne pragnienia”14. Czyli właściwie takie same kryteria jakimi posługujemy
się przy wszelkich innych życiowych wyborach.
Czym więc wobec tego jest nauka według Feyerabenda?
„Nauka jest jedną spośród wielu tradycji i zapewnia poznanie prawdy jedynie tym, którzy
dokonali stosownych wyborów kulturowych. W społeczeństwie demokratycznym powinno
się ją oddzielić od państwa, tak jak to obecnie uczyniono z religią. Ani fakty, ani standardy
nie są w stanie zagwarantować jej najwyższej doskonałości.”15
„Byty postulowane przez naukę nie są odkrywane ani nie wyznaczają żadnego
„obiektywnego” stadium rozwoju wszystkich kultur i historii jako całości. Kształtowane są
przez poszczególne grupy, kultury, cywilizacje; są kształtowane z materiału, który w
zależności od sposobu potraktowania wytwarza bogów, duchy i naturę będącą raczej
partnerem ludzi niż laboratorium dla ich eksperymentów, lub też wytwarza kwarki, pola,
molekuły, płyty tektoniczne. Stąd też społeczna monotonia pociąga za sobą kosmiczną
monotonię – lub „obiektywność”, jak obecnie zwie się tą drugą.”16
Zatem nauka jako jeden z wielu równoprawnych sposobów „oswajania” rzeczywistości, w której
przyszło nam żyć nie może sobie uzurpować prawa do dokonywania wyborów za ludzi, którzy sobie
tego nie życzą. „To prawda, że nauka zachodnia sprawuje obecnie nieograniczoną władzę na całej
kuli ziemskiej; nie jest to jednak wynikiem rozpoznania „nieodłącznie z nią związanej racjona1ności”,
lecz walki o władzę (kolonizatorzy narzucali swój styl życia) i zapotrzebowania na broń: nauka
zachodnia stworzyła dotąd najskuteczniejsze narzędzia śmierci. [...] Nauka „przodującego świata”
jest jedną wśród wielu; utrzymując, że jest czymś więcej, powodujemy, że przestaje być ona
narzędziem badań, a staje się (polityczną) grupą nacisku.”17. Powracając do mojej metafory
nauki-młotka oznacza to, że każdy ma prawo zamiast młotka używać np. kamienia albo zamiast
wbijania gwoździ może mieć ochotę wiązać sznurkiem: Zazwyczaj młotek i gwoździe sprawdzają się
przy budowie domu, ale jeśli ktoś ma chęć zbudować bambusowy szałas, wykopać ziemiankę, to już
nie bardzo. Wielbiciele młotka często o tym zapominają i z uporem godnym lepszej sprawy nakłaniają
(a raczej zmuszają) wszystkich wokół żeby używali właśnie takich narzędzi jakie oni sami preferują
niezależnie od tego co chcą budować i czy w ogóle chcą, bo przecież ktoś może chcieć w ogóle nic
nie robić. Co gorsza, rzeczywista nauka jest znacznie mniej przewidywalna niż użycie młotka, jak
pisze Feyerabend „Naukowcy są jak architekci, wznoszący budynki zróżnicowane pod względem
wielkości i kształtu, których oceniać można dopiero po fakcie, tzn. dopiero po skończeniu przez nich
gmachu. Może on stać, może się przewrócić – nie wiadomo”18.
Wynikają z tego wszystkiego dwa bardzo ważne wnioski:
1. „osiągnięcia „nauki” nie mogą służyć jako argument na rzecz traktowania w standardowy
sposób problemów jeszcze nie rozwiązanych [...] Ponadto wynika z tego, że za pomocą
argumentacji nie można odsunąć „nienaukowych” sposobów postępowania.”19
2. „Skoro osiągnięcia naukowe można oceniać dopiero po fakcie i jeśli nie istnieje abstrakcyjny
sposób zapewnienia sobie z góry powodzenia, nie istnieje więc także specjalny sposób oceniania
wagi naukowych obietnic – naukowcy nie są w tych sprawach lepsi niż ktokolwiek inny, znają
jedynie więcej szczegółów. Oznacza to, że społeczeństwo może uczestniczyć w tej dyskusji,
Nauka – nowe szaty cesarza
5
nie niszcząc istniejących sposobów osiągania sukcesu (nie ma takich sposobów). W
przypadkach kiedy praca naukowców wywiera wpływ na społeczeństwo, jego uczestnictwo jest
wręcz wskazane.”20
W przełożeniu na sprawy ekologii oznacza to, że naukowcy (eksperci, specjaliści) są taką samą
stroną w dyskusji o naszym „padole łez” jak wszyscy inni. Autorytet nauki, który za nimi stoi
podtrzymywany jest wcale nie przez osiągnięcia, które zawdzięcza ona jakimś nadzwyczajnie
skutecznym, jednolitym, powszechnym i powtarzalnym procedurom (takowe nie istnieją), ale przez
ideologiczne i polityczne formy nacisku. Skoro takie niezawodne procedury nie istnieją, nie mamy
żadnej pewności, że proroctwa naukowe co do przyszłości poszczególnych gatunków, ich siedlisk czy
całych ekosystemów są trafne. To się dopiero okaże, ale akurat w tych sprawach dotyczących
przyszłości całej planety nie możemy ryzykować i być może staroświecka „nienaukowa” ostrożność i
dmuchanie na zimne jest bardziej na miejscu. Umiejętność zbudowania bomby wodorowej jak na
razie nie przekłada się na odtworzenie choćby jednego zgładzonego gatunku i dopóki tak jest, żadne
tytuły magistra, inżyniera, doktora, docenta, profesora nie będą robiły na mnie wrażenia.
Dariusz Liszewski
Dla zainteresowanych bliżej tematem, poza książkami wymienionymi w przypisach, polecam do
przeczytania:
●
●
●
●
●
●
Jan Maria Szymański, Rozmowy o biosferze. Myślenie alternatywne początek epoki, Zielone
Brygady nr 8 (110), 16-30 kwietnia 1998.
A. Chalmers, Czym jest to, co zwiemy nauką?, Siedmioróg 1993.
A. Chmielewski, Filozofia Poppera, Wydawnictwo Uniwersytetu Wrocławskiego 1995.
H.Buczyńska-Garewicz, Koło Wiedeńskie, Wydawnictwo COMER 1993.
zbiorek pod red. B. Barnes i D. Bloor, Mocny program socjologii wiedzy, akurat wydawcy nie
pamiętam.
autobiografia P. K. Feyerabenda, Zabijanie czasu, Znak 1996.
* Mam nadzieję, że wszyscy znają tę bajkę Andersena.
1. Swoją drogą jak ten Einstein wymyślił i opracował swoją teorię bez komputera, ponoć wszystko
przeliczyła za niego żona, którą nawiasem mówiąc potem rzucił, a co by było gdyby miał żonę
feministkę.
2. Dla mniej zorientowanych, są to bohaterowie serialu Archiwum X.
3. Można wymienić jeszcze kilku znamienitych myślicieli, choćby Leibniza, ale pozostanę przy tych
trzech, jako że są najbardziej znani.
4. Fakt oznacza tutaj pewien obserwowany układ przedmiotów i ich cech.
5. Np. ten liść ma zielony kolor, woda wrze w temp. 100 st. itp.
6. Który wprawdzie do koła nie należał, ale miał nań ogromny wpływ. Oczywiście mam na myśli
wczesne poglądy Wittgensteina, z których się wycofał na rzecz tezy o niewspółmierności języka i
świata. Językiem rządzi nie tyle jakaś logika co reguły analogiczne do reguł gier towarzyskich (tzw.
teoria gier językowych) gdzie wiele, prawie wszystko, zależy od umowy graczy – tu użytkowników
języka. Dodam, że w odróżnieniu od gier są to reguły bardzo zmienne i często niepisane, uczymy się
ich nieświadomie już w młodym wieku, a potem wydają się nam „przezroczyste”, aż nie zetkniemy się
z inną kulturą i innym językiem, a nawet tylko specyficznym środowiskiem, np. wojsko, grupa
religijna.
7. Dla zainteresowanych bliżej jak mocno język. kształtuje nasz obraz świata polecam książkę B. L.
Nauka – nowe szaty cesarza
6
Whorfa, Język, myśl i rzeczywistość, PIW 1982. Powinni ją też przeczytać wszyscy wielbiciele Indian,
wiem, że jest ich wśród czytelników DŻ sporo.
8. Gwoli przypomnienia rozumowanie indukcyjne polega na uogólnieniu wielu przypadków
jednostkowych w formę zasady, prawa. Rozumowanie dedukcyjne zaś odwołuje się nie do
rzeczywistości, ale do przesłanek już znanych, z których możemy wydedukować (mocą prawideł
czystej logiki) nieznane jeszcze wnioski. Po szczegóły odsyłam do jakiegokolwiek podręcznika logiki
albo ksiątek o Sherlocku Holmesie.
9. Niedowiarkom polecam książki, np.: P. H. Lindsay i D.A. Norman, Procesy przetwarzania
informacji u człowieka, PWN 1991 lub R. Arnheim, Sztuka i percepcja wzrokowa, WaiF 1978 i E. H.
Gombrich, Sztuka i złudzenie, PIW 1981.
10. Artyści wszystkich epok z powodzeniem wykorzystywali wiedzę o tym.
11. Znane zjawisko, opisywane w przez szkołę psychologii postaci, jak nagła zmiana tzw. stałości
spostrzeżeniowej: oglądamy jakąś specjalną figurę i po zasugerowaniu, że przedstawia coś innego,
nagle widzimy to i dziwimy się jak do tej pory mogliśmy tego nie dostrzegać. Niestety z przyczyn
technicznych nie mogę zamieścić przykładu takiego obrazka i znów odsyłam do książek z przypisu 9.
12. Paul K. Feyrabend, Przeciw metodzie, Wyd. Siedmioróg, Wrocław 1996, s. 201.
13. Tamże, s. 23 i 11.
14. Tamże, s. 201.
15. Tamże, s. 239.
16. Tamże, s. 242.
17. Tamże, s. 12.
18. Tamże, s. 11.
19. Tamże, s. 11.
20. Tamże, s. 11.
Nauka – nowe szaty cesarza
7

Podobne dokumenty