memu jest społecznie akceptowane. W ięc kiedy pracuję

Transkrypt

memu jest społecznie akceptowane. W ięc kiedy pracuję
4
Bieganie pomaga.
Oczyszcza umysł. Zmniejsza napięcie. A bieganie samemu jest społecznie akceptowane. W ięc kiedy pracuję
nad ważną sprawą albo mam za sobą cały dzień w sądzie,
nawet gdy jest to W aszyngton czy jakiekolwiek inne
miejsce, wkładam dres i biegam.
Kiedyś grałem w squasha. T o jednak wymaga pewnych
dodatkowych umiejętności. T akich jak elokwencja, żeby
powiedzieć: „Ładne uderzenie” albo „Jak myślisz, rozłożymy w tym roku Y ale?”. A to dalece przekracza moje
obecne możliwości. W ięc biegam. Ćwicząc w Central
Parku, nigdy nie muszę z nikim rozmawiać.
— Hej, Oliver, ty skurczybyku!
Pewnego popołudnia zdawało mi się, że usłyszałem
swoje imię. T o tylko wyobraźnia. Nikt nigdy nie zawołał
do mnie w parku po imieniu. W ięc pobiegłem dalej.
— T y zakichany harwardzki snobie!
Choć świat pełen jest facetów, których można określić
tym mianem, wyczułem jakoś, że naprawdę ktoś mnie
woła. Odwróciłem się i ujrzałem mojego kolegę z pokoju
w akademiku, Stephena Simpsona, absolwenta z sześć26
dziesiątego czwartego roku, który właśnie mnie wyprzedzał na rowerze.
— Hej, coś z tobą nie tak, do cholery? — rzucił na
powitanie.
— Simpson, czemu uważasz, że masz prawo powiedzieć, że coś ze mną nie tak?
— Po pierwsze, jestem dyplomowanym lekarzem, po
drugie, jestem niby twoim przyjacielem, a po trzecie,
zostawiam ci wiadomości, a ty nigdy nie odpowiadasz.
— Zdawało mi się, że studenci medycyny nigdy nie
mają czasu...
— Barrett, faktycznie byłem zajęty, ale znalazłem czas,
żeby ożenić się z Gwen. Dzwoniłem... nawet wysłałem
do twojego biura telegram z zaproszeniem... a ty się nie
pokazałeś.
— Rany boskie, przepraszam, Steve, ta wiadomość
nigdy do mnie nie dotarła. — Cóż, minąłem się trochę
z prawdą.
— Taak? Więc jak to możliwe, że dwa tygodnie później
przysłałeś mi prezent ślubny?
Jezu Chryste, ten Simpson powinien był zostać prawnikiem! Ale jak miałem mu wyjaśnić, że jedyne, czego
potrzebuję, to urlop od ludzkiej rasy?
— Przykro mi, Steve — powiedziałem z nadzieją, że
sobie pojedzie.
— Nie jest ci przykro, jesteś żałosny.
— Dzięki. Pozdrów Gwen. — Nie odjeżdżał.
— Słuchaj, nie wiem dlaczego, ale Gwen bardzo chciałaby się z tobą zobaczyć — rzekł Simpson.
— To ciężki przypadek masochizmu. Była z tym u lekarza?
— U mnie. Powiedziałem jej, że zbzikowała. Ponieważ
nie stać nas na chodzenie do teatru, spotkanie z tobą
27
będzie najtańszym sposobem zapewnienia sobie rozrywki.
Co byś powiedział na piątek wieczorem?
— Jestem zajęty, Simpson.
— Tak, wiem. Wieczorem zawsze są posiedzenia sądu.
W każdym razie przyjdź o ósmej.
Przyspieszył, tylko raz oglądając się za siebie.
— Dwudziesta wieczór, piątek — rzekł, jakby zwracał
się do człowieka o ograniczonej inteligencji. — Jesteśmy
w zasranej książce telefonicznej, więc żadnych wymówek.
— Zapomnij o tym, Steve. Nie przyjdę!
Udał, że nie usłyszał mojej zdecydowanej odmowy. Co
za cholerna arogancja... myśleć, że można sobie kimś tak
pomiatać.
∗ ∗ ∗
Facet w sklepie Sherry-Lehmann twierdził, że château
lynch-bages, choć tłoczone z winogron zbieranych dopiero
od pięciu lat, jest bardzo niedoceniane i należy mu się
miejsce wśród najlepszych win bordoskich („Urzekający,
zaokrąglony i błyskotliwy smak”). Wziąłem więc dwie
butelki (rocznik sześćdziesiąty czwarty). Jeśli nawet Simpsonowie zanudzą się do łez, będą mieli inteligentne wino
na pociechę.
Udali radość na mój widok.
— Oliverze, nic a nic się nie zmieniłeś!
— Ty też, Gwen!
Zauważyłem, że ich plakaty również się nie zmieniły.
Andy Warhol w najbardziej popkulturowym wydaniu.
(„Kiedy byłam mała, naoglądałam się tyle zupy Campbella, że za żadne skarby nie powiesiłabym jej na ścianie!”,
oznajmiła moja żona, gdy odwiedziliśmy Simpsonów
wiele lat temu).
28
Usiedliśmy na podłodze. Z kolumn w rogach pokoju
Paul i Art pytali łagodnymi głosami, czy wybieramy się
na targ w Scarborough * . Stephen otworzył butelkę białego
wina Mondavi. Chrupałem nieskończone ilości precelków,
drążąc z Simpsonami głębokie kwestie metafizyczne. Na
przykład, jaka to mordęga być stażystą podyplomowym,
jak rzadko Gwen może spędzić spokojny wieczór ze
Steve’em. I, rzecz jasna, czy uważam, że w tym roku
Harvard ma szansę rozłożyć Yale? Gwen nie określiła
dokładnie, w jakiej dyscyplinie. Równie dobrze mogłaby
zapytać, czy jin rozłoży jang. Ale nie czepiajmy się.
Chodzi o to, że próbowali mi pokazać, że mogę się
rozluźnić. Nie było nawet w połowie tak źle, jak sobie
wyobrażałem.
Nagle zadzwonił dzwonek, a ja zamarłem.
— Co to? — spytałem.
— Nie spinaj się — odparł Steve. — To tylko reszta
gości.
Słusznie węszyłem spisek w tonie tego dzwonka.
— Jakich gości?
— Właściwie to gość w liczbie pojedynczej — sprostowała Gwen.
— Chcesz powiedzieć: gość, który jest bez pary,
tak? — dociekałem, czując się jak osaczony zwierz.
— Tak się składa — powiedział Steve i ruszył do drzwi.
Cholera, właśnie dlatego nigdy nie chodzę do domów
innych ludzi! Nie cierpię przyjaciół, którzy próbują „pomóc”. Znałem już cały scenariusz. To będzie koleżanka
* Mowa o piosence duetu Paul Simon i Art Garfunkel Scarborough Fair, zaczynającej się od słów: „Are you going to Scarborough Fair...”, co w wolnym tłumaczeniu znaczy: Czy wybierasz
się na targ w Scarborough...
29
z pokoju w akademiku lub z klasy, albo starsza siostra,
która właśnie bierze rozwód. Jeszcze jedna zasadzka, niech
to szlag!
Kipiąc w środku, chciałem powiedzieć „Kurwa mać”.
Ale ponieważ nie znałem dość dobrze Gwen, zdobyłem
się tylko na „cholera”.
— To miła osoba, Oliverze.
— Przykro mi, Gwen. Wiem, że oboje chcieliście dobrze, ale...
W tej samej chwili Steve wrócił ze swoją ofiarą całopalną.
Druciane okulary.
Pierwszą rzeczą, którą u niej zauważyłem, były okrągłe
druciane okulary. I to, że właśnie zdejmuje ubranie. To
znaczy żakiet. Biały.
Simpson przedstawił mi Joannę Stein, stażystkę na pediatrii, z którą studiował medycynę. Obecnie harowali niewolniczo w tym samym szpitalu. Byłem tak nieobecny myślami, że nawet nie wyrobiłem sobie zdania, czy jest ładna.
Ktoś powiedział: siadajmy i napijmy się, co też zrobiliśmy.
Potem było dużo gadania o niczym.
Po jakimś czasie zauważyłem, że Joanna Stein, lekarz
medycyny, oprócz okrągłych drucianych okularów ma
łagodny głos. Jeszcze później zauważyłem, że myśli wyrażane tym głosem charakteryzują się dobrocią i wrażliwością. Z przyjemnością mogę powiedzieć, że nikt nie
wspomniał o moim „przypadku”. Simpsonowie pewnie ją
uprzedzili.
— Do dupy jest to życie — usłyszałem głos Steve’a
Simpsona.
— Wypiję za to — oświadczyłem. Wtedy uprzytomniłem sobie, że cała trójka użala się nad ciężkim losem
stażysty podyplomowego.
30
— Co robisz, kiedy chcesz się rozerwać, Jo? — zapytałem. Jezu Chryste, żeby tylko nie pomyślała, że chcę ją
gdzieś zaprosić.
— Kładę się do łóżka — odparła.
— Ach tak?
— Nic nie mogę na to poradzić — ciągnęła. — Wracam
do domu taka zmordowana, że po prostu rzucam się na
łóżko i śpię przez dwadzieścia godzin.
— Aha.
Zaległa cisza. Kto przejmie piłkę konwersacji i spróbuje
ją podać albo z nią pobiec, zdobywając teren? Wydawało
się, że siedzimy w milczeniu sto lat. Wtedy Gwen Simpson
poprosiła wszystkich do stołu.
Pozwolę sobie rzec z absolutną szczerością, że choć
Gwen jest uroczą istotą, nie została obdarzona talentem
kulinarnym. Czasem zagotowana przez nią woda smakuje
jak przypalona. Ten wieczór nie był wyjątkiem. Można
by nawet pokusić się o stwierdzenie, że... przeszła samą
siebie. Mimo to jadłem, żeby nie musieć mówić. Miałem
świadomość, że mój żołądek może później wymagać
nagłej pomocy, ale na szczęście byłem w obecności
dwojga lekarzy.
Siedzieliśmy tak i rozkoszowaliśmy się — uwierzyłby
kto — sernikiem smakującym jak pieczony węgiel drzewny, gdy nagle Joanna Stein powiedziała:
— Oliver?
Dzięki doświadczeniu w przesłuchaniach sądowych
zareagowałem błyskawicznie.
— Tak?
— Lubisz operę?
Podchwytliwe pytanie, cholera, myślałem, gorączkowo
zastanawiając się, do czego Joanna zmierza. Czyżby
chciała porozmawiać o dziełach, takich jak Cyganeria
31
lub Traviata, w których, tak się przypadkowo składa,
bohaterka na końcu umiera? Może chce mi umożliwić
katharsis? Nie, niemożliwe, aby była taka gruboskórna.
Tak czy owak, wszyscy zamilkli w oczekiwaniu na moją
odpowiedź.
— Nie mam nic przeciwko operze — odparłem, a potem, przebiegle kryjąc wszystkie bazy, dodałem: — Tylko
nie trawię niczego, co jest włoskie, francuskie albo niemieckie.
— Dobrze — powiedziała Joanna, całkiem niezrażona.
Czyżby chodziło jej o chińską operę?
— W piątek wieczorem Merritt śpiewa Purcella.
A niech to, zapomniałem wykluczyć również angielski!
I pewnie będę musiał ją zabrać na jakąś angolską operę.
— Sheila Merritt to tegoroczna gwiazda sopranu — wyjaśnił Stephen Simpson, osaczając mnie z drugiej strony.
— Śpiewa w Dydonie i Eneaszu — dodała Gwen,
i teraz była to już potyczka troje na jednego. (Dydona to
jeszcze jedna dziewczyna, która umiera, bo chodziła
z facetem, co to okazał się egoistycznym draniem!).
— Wspaniale — powiedziałem, kapitulując. Chociaż
w duchu przeklinałem Steve’a i Gwen. A najbardziej
wino Château Lynch-Bages, bo osłabiło mój pierwotny
zamiar, którym było oświadczenie, że każda muzyka
przyprawia mnie o mdłości.
— Och, tak się cieszę — rzekła Joanna. — Mam akurat
dwa bilety...
No to pięknie.
— ...ale Steve i ja jesteśmy na dyżurze. Miałam nadzieję, że ty i Gwen moglibyście je wykorzystać.
— Gwen mogłaby to strawić, Oliverze — odezwał się
Steve, tonem głosu dając do zrozumienia, że jego żona
potrzebuje trochę odmiany.
32
— No dobra — zgodziłem się. Nagle uprzytomniłem
sobie, że powinienem okazać nieco więcej entuzjazmu. —
Wielkie dzięki, Joanno.
— Cieszę się, że możesz pójść — odparła. — Przekaż
moim rodzicom, że mnie widziałeś i że jeszcze żyję.
Co jest grane? Wzdrygnąłem się, oczyma wyobraźni
widząc miejsce obok napastliwej matki Joanny Stein
(„Podoba się panu moja córka?”).
— Są w smyczkach — dodała i szybko wyszła ze
Steve’em.
Siedząc z Gwen, myślałem o tym, jaką karę sobie
wymierzyć za moje absurdalne zachowanie. Postanowiłem
przeżuć jeszcze jeden kawałek węglowego sernika.
— Gdzie, do jasnej cholery, są „Smyczki”? — zapytałem.
— Zwykle na wschód od instrumentów dętych. Matka
Joanny jest wiolinistką, a ojciec gra na wiolonczeli w Operze Nowojorskiej.
— Aha — mruknąłem, biorąc do ust kolejną porcję
pokuty.
Pauza.
— Poznanie Joanny aż tak mocno bolało? — zapytała
Gwen.
Spojrzałem na nią.
— Mhm.

Podobne dokumenty