Wieczna kobiecość

Transkrypt

Wieczna kobiecość
Buty na białym obrusie
Dawny warsztat szewski. Niski stolik zasłany przyborami, nad nim nisko zwisająca silna
żarówka z blaszanym kloszem, dookoła zydle. Półki za plecami pracującego szewca,
zapchane drewnianymi kopytami, stwarzają pewną przytulność i mają znaczenie może
bardziej dekoracyjne niż praktyczne. Tak czy inaczej mogłeś sobie wtedy obstalować obuwie
na miarę; po dobraniu odpowiedniego kopyta sporządzano ci buty pasujące jak ulał.
Właściciel nazywał się Stasio Boczkowski i był zaprzyjaźniony z moimi rodzicami. Miał na
policzku znak szczególny: gładka, bezwłosa narośl w kształcie płaskiego guzika. Ale to nie
raziło w tej twarzy okrągłej jak księżyc w pełni i tłustej, podobnie jak cały tułów utuczony
z racji tego przesiadywania na zydlu.
Stoimy z ojcem po zewnętrznej stronie kontuaru, a ja, nie zwracając uwagi na rozmowę
dorosłych przyglądam się tej narośli. Jest wieczór i blask zapalonej żarówki odbija się
w łysinie pana majstra, który tkwi w swoim zydlu tak statecznie, jak medytujący Budda.
Drzwi się otwierają i wchodzi nieznajomy dając znać właścicielowi, że chciałby z nim
załatwić poufny interes. Zaczyna przechadzać się w tę i z powrotem, gotów czekać,”
aż klienci, opuściwszy sklepik, pozwolą mu rozmówić się z majstrem w cztery oczy.
Pan Stasio zachęca go do mówienia oświadczając, że nie ma tajemnic przed obecnymi tu
osobami. Wówczas przybysz rozpina płaszcz, marynarkę i koszulę, by spod tych trzech
warstw tkaniny wydobyć warstwę świńskiej skóry.
Były to późne lata czterdzieste, trudne pod względem zaopatrzenia w surowce, toteż kwitła
tego rodzaju kontrabanda.
Pan Stasio, człek wytrawny, chcąc zająć dogodną pozycję przetargową, nie okazał
pożądliwości. Przeciwnie, obrzuciwszy towar spojrzeniem obojętnym, lekceważącym:
– To marny gatunek – zaopiniował. – Będzie przepuszczać wodę.
Nieznajomy z miejsca wycelował palcem w kąt, gdzie stało wiadro z wodą.
– Niech pan włoży, proszę bardzo, sprawdzimy.
– E, co będę wkładał. Wiem z góry, że będzie pić wodę jak gąbka.
– Niech pan moczy – gwałtownie domagał się właściciel skóry – niech pan całkiem zanurzy.
Na moją odpowiedzialność!
– Nie będę moczył, bo bym panu zniszczył.
– Niech pan moczy!
Przypuszczam, że ta przekomarzanka trwała jeszcze długo po naszym z ojcem wyjściu.
Raz pan Stasio obrzucił zawodowym spojrzeniem moje stopy. Byłem obuty w nowomodne
trampki. Ten tandetny fabryczny wyrób nie podobał się mistrzowi dratwy i kopyta.
– Poproś tatę, żeby ci sprawił sandałki. Guma jest niezdrowa.
Milczałem. Nie śmiałem wyjawić swoich myśli, takich oto: sandałki to dobre dla maluchów,
a ja już prawie „kawalerka”. A zresztą do kopania piłki sandały się nie nadają.
Zdarzyło się coś, co mogło narazić na szwank przyjaźń pomiędzy Boczkowskim a moimi
rodzicami. Na skutek pożaru warsztat spłonął. Z dymem poszło wyposażenie i buty przyjęte
do naprawy, wśród których były buciki mojej matki. I to nie byle jakie; jej najlepsza para
obuwia. Z ciemnoniebieskiego zamszu, na wysokim obcasie. Ten obcas także ze skóry,
z kilkunastu warstewek skóry ściśle do siebie przylegających. To nie to, co dzisiejsze damskie
obcasy, z drewna lub aluminium (o ile mi wiadomo). Zupełnie inne, przypuszczam, było
stąpanie na skórzanych obcasikach; chód elastyczny, nie męczący łydki.
No i przepadły eleganckie buciki. Matka była niepocieszona.
Jak to zwykle bywa, nasz zły humor skrupia się na osobie Bogu ducha winnej. Matka
w rozmowie z ojcem sarkała na Stasia Boczkowskiego. On, jako ubezpieczony, weźmie
odszkodowanie i wyjdzie z katastrofy obronną ręką, ale jej matczynej straty nic już nie
powetuje. Drugiej takiej ładnej pary już sobie matka nie sprawi.
Na szczęście wiadomości o zniszczeniach okazały się przesadzone. Pożar nie był taką klęską,
jak się początkowo wydawało, i buty się odnalazły. Pan Stasio przyniósł je do naszego domu,
by osobiście oddać właścicielce. Ugoszczono go i oto pojawia się przed mym wewnętrznym
wzrokiem ostatni obrazek. Wszyscy troje przy flaszeczce, przyjazna pogawędka, a na stole,
pośród pełnych kieliszków i zakąsek, pyszni się starannie naprawiona, odświeżona,
wychuchana para damskich bucików.