Ludzie zainspirowani przez bajki
Transkrypt
Ludzie zainspirowani przez bajki
Po wielu dniach oczekiwań, tygodniach pracy i miesiącach przygotowań - oto jest! Początkowo funkcjonujące jako Piórko, potem roboczo jako Skryba, by ukazać się Wam w pełnej krasie jako Proliteracja – czasopismo, którego tematyką będzie pisanie, literatura, słowo i wszystko, co się z tym wiąże. Sama nazwa jest pełnym dwuznaczności neologizmem – jego interpretację pozostawiam Wam, drodzy Czytelnicy. Wydanie pierwszego numeru w dniu 23 kwietnia też ma swoje znaczenie. Jak pewnie większość z Was doskonale wie, tego dnia obchodzimy Światowy Dzień Książki i Praw Autorskich. UNESCO organizuje to coroczne święto, by promować czytelnictwo, edytorstwo, a przede wszystkim ochronę własności intelektualnej. Sama ochrona praw autorskich jest w chwili obecnej niezwykle skomplikowana; zwłaszcza dziś, w dobie wszechobecnego Internetu. Nie dziwić powinien fakt, że polskie prawo – i nie tylko polskie – jest zupełnie nieprzystosowane do nowej, wirtualnej rzeczywistości; problem kopiowania jest wierzchołkiem góry lodowej. Pozostaje więc tylko czekać i bacznie obserwować, jak toczy się na naszych oczach historia - a na najbliższy czas zachęcam do lektury pierwszego numeru Proliteracji. Jako że tematem naszym przewodnim stały się inspiracje, mam nadzieję, że i Was zainspirujemy do twórczego działania. PROLITERACJA, NR 1 I N S P I R A C J E A nazwał go Pan Tadeusz… Paulina Anna Peycka 3 Małe inspiracje, czyli o sposobach na efektywne pisanie Iwona Izabela Jarząb 4 Czy to inspiracja… czy już plagiat? Dagmara Bator 6 Historie inspirowane życiem Iwona Izabela Jarząb 8 Ludzie zainspirowani przez bajki Iwona Izabela Jarząb 10 I ty możesz zostać czyjąś inspiracją J. A. Zguba 12 Inspiracja w nas samych J. A. Zguba 13 Nasze inspiracje Iwona Izabela Jarząb 14 Nordcon 2011: 25 lat inspirowania polskich fantastów Miłego czytania! Paulina Anna Peycka D. Galaktycznie i kulinarnie z Mają Lidią Kossakowską Paulina Anna Peycka 16 18 „Grillbar Galaktyka” Mai Lidii Kossakowskiej Paulina Anna Peycka 20 „Bajki genialnego umysłu” Leonarda da Vinci Piotr Mrok 20 „Jedz, módl się, kochaj” Elizabeth Gilbert Iwona Izabela Jarząb 21 „Zimowy monarcha” Bernarda Cornwella Anna Pakieła 22 „Zgred” Rafała A. Ziemkiewicza J. A. Zguba 23 PROLITERACJA ul. Mikołajska 2, 31-027 Kraków Redaktor naczelny: Dagmara Bator Redaktorzy: Iwona Izabela Jarząb (IIJ), Paulina Anna Peycka (PAP), J. A. Zguba (JAZ) Gościnnie: Anna Pakieła (AP), Piotr Mrok (PM) Korekta: Paulina Anna Peycka Projekt okładki: Agnieszka Rogało Skład: Dagmara Bator Wydawca: Dagmara Bator, ul. Mikołajska 2, 31-027 Kraków © Kraków, 23.04.2012 fot. Anna Pakieła -2- A n a z w a ł go Pan Tadeusz... Zapamiętujemy w naszym życiu wiele rzeczy. Jedne z przymusu, jedne z własnej woli, zaś inne wpadają nam do głowy same i nie chcą z niej wyjść. Trzymamy w pamięci całe zasoby słów, zdań, cytatów, tekstów piosenek, dowcipów… i tytułów. Jak kiedyś usłyszałam od mojej Babci K., „nie sztuką jest namalować obraz, sztuką jest go nazwać”. I coś w tym jest. To znaczy, nie wiem, czy jest w przypadku obrazów, bo wszystkie, które sobie przypominam, mają tytułu zgoła opisujące to, co zostało namalowane, jak np. „Dama z gronostajem” czy „Słoneczniki”. Ale w przypadku prozy (i dramatu, i poezji też) dobranie odpowiedniego tytułu wymaga nierzadko tyle samo inspiracji, co proces tworzenia samego dzieła. Nie wiem, jak inni podchodzą do sprawy nadawania tytułów swoim tekstom. Osobiście nie potrafię zacząć pisać, jeśli nie znam tytułu. Bo muszę w swojej głowie jakoś o danym tekście myśleć – jakoś inaczej niż „to opowiadanie o dziewczynie imieniem X, której się przydarzyło A, B i C”. Mogę rozwijać historię w wojej głowie aż do samego końca, lecz jeśli wordowska kartka, a także wordowski plik, nie mają żadnego tytułu, pisanie jest dla mnie rzeczą niezwykle trudną. Nie niemożliwą, bo oczywiście, że mogłabym pisać – ale jak bym później zapisała plik? Jaką nazwą go opatrzyła? I wtedy wracam do punktu wyjścia. Nadawanie tytułów tekstom literackim powinno być uznane za sztukę samą w sobie. W końcu tytuł jest swoistego rodzaju esencją tekstu, jego całym sednem zaklętym w słowie lub kilku. Powinien zapadać w pamięć, powinien przykuwać uwagę, powinien kusić nas niczym najlepszy diabeł, uchylając rąbka treści na tyle, by światło dotarło do naszych oczu, lecz nie dość, byśmy mogli cokolwiek zobaczyć, a nie daj Bój przewidzieć całą fabułę. No bo zastanówmy się, czy mając przed nosem książkę pod tytułem z rodzaju „Niewinna osoba oskarżona o morderstwo”, sięgnęlibyśmy po nią? Przecież wiemy już, o czym jest i mamy pięćdzie- fot. Dagmara Bator siąt procent szans odgadnąć scenariusz zakończenia. Osobiście przechowuję w pamięci kilka tytułów, które uważam za szczególnie intrygujące i liczę, że los się do mnie uśmiechnie i kiedyś (najlepiej wkrótce) będę mogła przeczytać także dzieła kryjące się pod tytułami. „Płyńcie łzy moje, rzekł policjant” oraz „Stąd do wieczności” należą chyba do moich ulubieńców, stanowią dla mnie kwintesencję dobrego tytułu. Chciałabym móc się dowiedzieć, jak autorzy tych powieści zdecydowali się właśnie na te tytuły. Czy doznali objawienia? Czy spędzali czas tuż przed snem na myśleniu tylko o swoich tworach i o tym, jak je nazwać? Czy może wymyślili sobie tytuły robocze, po czym tak do nich przywykli, że nie mieli serca tytułów zmieniać? Czy może jednak ktoś im podpowiedział, rzucił wskazówką, słowem, zdaniem, wskazał coś podczas czytania, co zapaliło w autorskiej głowie lampkę i pozwoliło mu zakrzyknąć „Eureka! Mam tytuł”? Chyba jeszcze trudniej mają pod tym względem poeci. Owszem, nikt poecie tytułować swoich wierszy nie każe ani nie narzuca mu takiego obowiązku, co więcej, podejrzewam, iż fantastyczny wiersz mówi sam za siebie i nie potrzebuje do szczęścia tytułu. Lecz jednak wspominamy co poszczególne poezje, najczęściej wymieniamy te, które jednak jakoś się nazywają. Jak pośród nierzadko kilku linijek, kilkunastu, może kilkudziesięciu słów znaleźć tytuł naszego wiersza? W ten sam sposób, w jaki tytułujemy prozę czy dramaty? Czy może jednak jakoś inaczej? Jedno w tym wszystkim jest pewne: jakkolwiek byśmy nie pisali, nadając tytuł na początku lub na końcu, jakkolwiek byśmy go nie wymyślali, dobry tytuł to podstawa, dzięki której możemy całe opowiadanie posłać ku gwiazdom… lub pozostawić je porażce. PAP -3- Małe inspiracje, czyli o sposobach na e f e k t y w n e pisanie Mam trochę takie wrażenie, że inspiracje (bo jest ich wiele!) są w pewnym sensie prawą ręką weny. Wena jest – czyli chcemy pisać, ale nie wiemy o czym, więc potrzeba nam inspiracji. Z kolei kiedy inspiracja jest, a weny nie ma, problem obraca się nam o 180 stopni – wiemy o czym pisać, ale nie jesteśmy w stanie. fot. Dagmara Bator -4- Gwoli wyjaśnienia: jak dla mnie, efektywne pisanie to kwestia inspiracji. Bo efektywne pisanie nie polega na napisaniu dzieła nad dziełami, które za rok (może dwa) stanie się bestsellerem i będzie popularne wśród młodzieży jak dzisiejszy „Zmierzch”. Nie, efektywne pisanie absolutnie nie polega na tym, że napiszemy coś fajnie, bo mamy inspirację, ot. Efektywne pisanie polega na stworzeniu czegokolwiek w, zazwyczaj, dużych ilościach; czegoś, co za kilka dni może niekoniecznie przypaść nam do gustu, co więcej, może wydać się nam kompletnie bezsensowne, a my sami będziemy się wstydzili, żeśmy coś takiego spłodzili. No, ale na tym rzecz polega. Piszemy, żeby pisać, żeby napisać, żeby się wypisać do końca, zużyć całkowite pokłady inspiracji, weny i młodzieńczego zapału – żeby w końcu stać się człowiekiem piszącym wartościowo, bo tak już jest, że trzeba popełniać błędy, żeby potem przestać je popełniać. I do tego właśnie potrzebne są nam te inspiracje! istniejącym już pomysłem. Znajoma po prostu chciała napisać coś równie dobrego, równie fascynującego, co dorównywałoby swojej wspaniałości wyżej wspomnianemu filmowi. Fakt faktem, inspiracja niezbyt efektywna, ale zawsze jakaś, prawda? No i zapału przy tym co niemiara. Szkoda tylko potem tego zapału, jak się jest sangwinikiem… Pięć minut ekstazy, a potem przychodzi gorzki zawód. „Tfu”, „beznadzieja”, a nawet popularny ostatnio „żal”. Ostatnio usłyszałam od mojej znajomej piszącej duszy, że w przypływie nagłej inspiracji zaczęła tworzyć coś niezwykłego z ciekawym konceptem, z tym że… był to koncept wykorzystany w pewnym filmie. I ona nie wie, czy to tak można, czy to nie głupio z jej strony tak sobie w pewnym sensie plagiatować czyjeś pomysły tylko dlatego, że wydawały się nam idealnym materiałem na własne opowiadanie. Plagiat czy nie plagiat – ja tu pracy twórczej nie widzę. Inspiracja postarała się za bardzo i zainspirowała do stworzenia tego samego. A koleżanka potem mi się przyznała, że to wcale „taka” inspiracja nie była – ona po prostu zafascynowała się samym filmem, który to ją właśnie zainspirował (i zmusił!), by zaczęła w końcu coś tworzyć. Wcale nie na jego podstawie, wcale nie będąc jakimś kiedy ktoś wyprowadzi ją z równowagi na lekcji czy nawet z rozmowy dwóch skąpo ubranych pań, czekających na okazję gdzieś w centrum miasta. Inspiracja nie ma skrupułów, więc zapędza się nawet w najciemniejsze zakamarki tego naszego codziennego życia. W takim razie może muzyka? Muzyka od wieków inspirowała wszystkich i wszystko. Osiemdziesiąt pięć procent ankietowanych PeeFowiczów na pytanie: „Słuchacie muzyki podczas pisania?”, odpowiedziało twierdząco. Jednym pomaga muzyka „agresywna”, inni miewają zawroty inspiracji przy dźwiękach nieco spokojniejszych – jednak praktycznie każdemu z nas towarzyszy jakieś pomrukiwanie w czasie tworzenia. Sporo z nas, członków, stwierdziło, że muzyka faktycznie ich inspiruje – i nie to, że od razu po włączeniu Mam trochę takie wrażenie, że inspiracje (bo jest jakoś tak wszystko i piosenka, i melodia pasują do syich wiele!) są w pewnym sensie prawą ręką weny. We- tuacji czy opowiadania, że dają pomysł… Zazwyczaj są to pojedyncze, niewiele znaczące na jest – czyli chcemy pisać, ale nie W sumie, z i n s p i r a c j ą (no dobrze, zależy dla kogo!) fragwiemy o czym, więc potrzeba nam to j e s t taki p r o b l e m , menty tekstów lub chociażby charakinspiracji. Z kolei kiedy inspiracja że m o ż n a znaleźć ją jest, a weny nie ma, problem obraca w s z ę d z i e i n i g d z i e. terystyczne brzmienie gitary w konkretnej piosence, które pasuje klimasię nam o 180 stopni – wiemy o czym pisać, ale nie jesteśmy w stanie. Z tym, że inspiracja tycznie do tego, co tworzymy. Uwaga, uwaga, KLIjest wartością mniej przez pisarzy pożądaną; pisarze MATYCZNIE! Ktoś nawet przyznał, że niedobrana mają wenę, więc już nic im do szczęścia nie potrzeba, muzyka nie tylko nie pomaga, a właściwie to nawet a nawet jeśli przydałaby się jakaś malutka inspiracja, to przeszkadza w tworzeniu – z kolei dobrana działa jak poradzą sobie nawet z jej brakiem – bo mają wenę. porządna dawka inspiracji. Broń więc Boże od muzyki Niepotrzebna i zapomniana inspiracja zostaje więc niedobranej! w kącie i bawi się swoimi zabawkami do wieczora, Ktoś też powiedział mi, że trzeba mieć „wszystkie a czasem nawet do rana, jak się nam pisarz zapędzi zmysły szeroko otwarte”, bo wtedy najefektywniej i prześlęczy całą noc nad produkcją dzieła swojego czerpie się inspirację z życia codziennego: z tego, życia. No, ale nie o tym mieliśmy mówić! co robią na ulicy ludzie, z zachowania pani od matmy, W sumie, z inspiracją to jest taki problem, że można znaleźć ją wszędzie i nigdzie. Można ją znaleźć, nie szukając, albo szukać bez efektów… A na koniec, googlując słowa „Gdzie szukać inspiracji?”, natknęłam się na bardzo interesujące stwierdzenie ciekawego osobnika z pewnego forum, że „w wódce można też szukać, tak jak czyniło to tysiące ludzi, zanim wynaleziono komputery”. Pozostawię to jednak bez komentarza bo, hmm… kto wie, może ma człowiek i rację? IIJ -5- Czy to i n s p i r a c j a … czy już plagiat? O tym, czy coś jest plagiatem, czy nie jest, decyduje sąd. Nie da się jednoznacznie plagiatu zdefiniować. Nie można określić, że fragment tekstu będzie plagiatem, jeśli 55% treści to elementy nie naszego autorstwa. Co zatem o plagiacie wiadomo? Istnieje kilka form wykorzystania cudzej twórczości do swojej własnej pracy, które plagiatem nie nazwiemy - dla przykładu, adaptacje filmowe czy tłumaczenia. Istotny jednak jest fakt, że autor dzieła musi wyrazić na to zgodę. Inny fakt, że prawo można obejść, tworząc parodię – ale tutaj sprawa jest o wiele bardziej skomplikowana. Samą istotę praw autorskim w tym tekście zaledwie naszkicuję, ba!, dotknę ledwo. (Warto zauważyć ponadto, że na ten temat tworzą się doktoraty i poważne dyskusje na skalę światową). Autorowi przysługują, jak powszechnie wiadomo, prawa autorskie: majątkowe oraz osobiste, których zrozumienie przybliża nas do pojęcia “plagiat”. Istotne są dwa elementy podane w ustawie. Autor ma prawo do, po pierwsze, oznaczenia swojego utworu (nazwiskiem, pseudonimem, anonimowo), a po drugie: nienaruszalności treści i formy utworu oraz jego rzetelnego wykorzystania. Są to rzeczy oczywiste, niemniej jednak „oczywistości” czasem się zacierają, dlatego warto je przytoczyć. Warto zaznaczyć, że w Polsce utwór chroniony jest od chwili stworzenia - nawet, jeśli ma formę szkicu, już podlega ochronie prawnej. Zupełnie inaczej jest w USA: tam utwór jest chroniony dopiero wtedy, gdy zostanie zarejestrowany. (Takim to sposobem, jeśli chcielibyśmy tworzyć bloga, to, chcąc uniknąć kopiowania naszych notek, musielibyśmy wpisać swój blog do rejestru). Osoba decydująca się na plagiat narusza fundamentalne prawa twórcy, ingeruje w jego sferę dóbr osobistych. Problem plagiatu zaczyna się u samych jego podstaw. Bo to, że ktoś podpisze się pod czyjąś pracą wiadomo, plagiat, nikomu udowadniać nie trzeba. Ale co jeśli mamy do czynienia z czymś nie tak prostym na pierwszy rzut oka? demotywator z dn. 21.02.2012, autor: markens -6- Z boku tego artykułu znajduje się obrazek pewnego demotywatora umieszczonego w lutym 2012r., który celnie ukazuje problem: kiedy tak naprawdę nazwiemy coś plagiatem? Jak to w naszym świecie bywa, wszystko rozstrzyga się w sądzie, a im lepszy adwokat, tym większa możliwość zwycięstwa. Sprawiedliwość to wartość subiektywna. Prawdopodobnie eksperci szukaliby unikalnych podobieństw wskazujących jednoznacznie na utwór; który jednak byłby to etap, trudno powiedzieć, można jednakże tworzyć wiele na ten temat teorii, a nawet badań. Nie byłoby to zresztą aż tak trudne: wybrać grupę eksperymentalna i pokazywać jej obrazki, od początku do końca. Zadaniem uczestnika byłoby jak najszybsze wskazanie, co na obrazku się znajduje. Opinia większości byłaby na pewno cenną podstawą do wydania osądu przed sędzię, a eksperci z pewnością opracowaliby na temat badania cenne wnioski. Określeń i kategorii dotyczących plagiatu jest stosunkowo niewiele. W wyroku sądu z lat 80. czytamy: „zarzut plagiatu jest prawdziwy nie tylko w przypadku plagiatu jawnego, ale także ukrytego (przeróbka cudzego utworu podana za utwór własny) lub częściowego (wykorzystanie tylko niektórych części, partii utworu cudzego)”. I tu już zaczynają się schodki, bo wkracza nam kolejne prawo, prawo cytatu. Cytat powinien być dokładnie oddzielony od tekstu, podpisany, należy podać źródło i, najważniejsze: powinien być uzupełnieniem tekstu. Cytat może być myślą przewodnią, celnym spostrzeżeniem (może nawet jedynym w pracy), ale nigdy nie powinien zajmować większą część pracy i nie może stanowić jego trzonu tak, by sam w sobie był tekstem osobnym, a dopisany tekst autora stanowił niepotrzebne i nic nie wnoszące zdania. Cytat nie musi pełnić tylko roli tekstowej – można uznać, że swoistym „cytatem” do tego artykułu jest dołączony demotywator: podaję źródło, autora, a przede wszystkim: sam obrazek nie jest sam w sobie najważniejszy, ale stanowi cenne dopełnienie. Ważne jest zawsze podanie nazwiska, pseudonimu twórcy, kluczowy element. Nie tylko w przytoczeniu cytatu, ale na przykład w opracowaniu, utworze zależnym. Z tym, że, jak to często lubi się powtarzać, „utwór musi mieć cechy indywidualnej twórczości”! Istnieje też zależność między utworami, pomiędzy pracą późniejszą a pierwowzorem. Oprócz jednak zapożyczeń świadomych występują zapożyczenia nieświadome, które jest zjawiskiem ciekawym z punktu widzenia psychologii. Istotny jest tutaj termin kryptomnezja, który oznacza ni mniej, ni więcej, iż wspomnienia traktujemy jako teraźniejszość. Innymi słowy, zacierają nam się granice i skłonni jesteśmy przypuszczać, że to, co tworzymy, to dzieło twórcze i oryginalne, choć tak naprawdę zakodowane jest w podświadomości, a nasz umysł wymieszał nasze pomysły z pomysłami już zasłyszanymi. Spotkaliście kiedyś się z tym, że wpadliście na genialny, absolutnie genialny pomysł, a potem okazało się, że ktoś Was ubiegł? Sama pamiętam taką sytuację, gdy w głowie obmyśliłam wspaniałą fabułę, miałam nawet zarys bohaterów, ba!, niektóre wątki – a potem okazało się, że pan Kieślowski myśli podobnie. W prawie istnieje natomiast pojęcie „twórczości równoległej”. Sąd Administracyjny w Warszawie w 1995 roku stwierdził, iż: „nie jest plagiatem dzieło, które powstaje w wyniku zupełnie odrębnego, niezależnego procesu twórczego, nawet jeżeli posiada treść i formę bardzo zbliżoną do innego utworu”. Dalej dodaje także: „Możliwe są sytuacje, w których dwóch twórców, niezależnie od siebie, wykorzystuje w utworze ten sam pomysł i opracowuje go przy użyciu bardzo zbliżonych środków artystycznych, zwłaszcza jeżeli dzieła dotyczą tego samego tematu albo tematów bardzo zbliżonych”. Plagiatorowi, zgodnie z ustawą, grozi grzywna, ograniczenie wolności demotywator z dn. 21.02.2012, autor: markens -7- lub jej pozbawienie do lat trzech. Z ściśle prawnego podwórka można powiedzieć, że problem mają z tym przykładowo wydawcy, którzy źle sformułowali swoje umowy. Przy jej podpisywaniu warto dodać punkt, który mówi, że dana osoba jest twórcą dzieła i ma do niego pełnie praw, a w przypadku jej kłamstwa wszelakie konsekwencje z mówienia nieprawdy ponosi ona. W przeciwnym wypadku nieprzyjemności może mieć wydawca, nie zaś pseudoautor. Można być jednak plagiatorem legalnym – i tu rozumiem „plagiat” jako podpisanie się pod czyjąś twórczością. „Plagiatobiorcami” są bowiem politycy. Ludzie, którzy piszą dla nich mowy, zrzekają się praw osobistych (co jest ewenementem, bo o ile praw majątkowych zrzec się można, osobistych – nie). Jest jednak solidny argument za tym przemawiający – to politycy będą ponosili odpowiedzialność za wypowiedziane słowa, nie osoby, które je napisały – niemniej jednak pamiętajcie, by być ostrożnym w stwierdzeniach, że jakiś-tam polityk używa wspaniałego słownictwa i tworzy niesamowite zdania. Co więcej, my sami możemy być plagiatorami… siebie samych. Jeśli publikujemy gdzieś swoje dzieła (zakładam, że mamy do nich pełnię praw), trzeba podać miejsce pierwszej publikacji – stąd można czasem w gazetach czy czasopismach zauważyć adnotację, która informuje nas, że dany tekst jest przedrukiem z takiegoa-takiego-tytułu. Pomimo zalążka przekazanej teoretycznej wiedzy, w praktyce wygląda to zgoła różnie. Jednym z zabawniejszych przykładów może być sytuacja Johana Cage’a. Znacie utwór „4,33”? Klasyka – jeśli nie kojarzycie, koniecznie poszukajcie. Radio zdecydowało się zaprezentować ten utwór słuchaczom; co więcej, w skróconej formie. Cage zaskarżył się do sądu, a w ostateczności podpisano ugodę. Co jest w tym dziwnego? Utwór ten składa się z samych pauz i nie wydobywa się żaden dźwięk. Idąc tym tropem, możemy dojść nawet do swoistych paradoksów – nagle się okaże, że każdy z nas jest plagiatorem cageowskiej ciszy. DB Historie inspirowane ży cie m Dlaczego tak często decydujemy się na opisanie czegoś, czego sami doświadczyliśmy, czego byliśmy co najmniej świadkami? Czy stworzenie oryginalnej fabuły do dobrej opowieści lub też interesujący koncept w wierszu mają większe prawo bytu, jeśli są „sprawdzone” przez nas samych? Czy historie, które zostały zainspirowane życiem, są l e p s z e od tych c a ł k o w i c i e zmyślonych? fot. Dagmara Bator -8- „Ludzie od wieków pisali autobiografie, a te służyły później za cenne źródła informacji historycznej. No bo skąd wiedzielibyśmy, że Duńczycy mieli łóżka w ścianach, skąd zaczerpnęlibyśmy wiedzę o ówczesnym życiu polskiej szlachty, gdyby Pasek nie opisał tego wszystkiego w swoich „Pamiętnikach”? Każda historia jest inspirowana życiem – jedna bardziej, druga mniej, ale zawsze wkładamy w twórczość jakąś cząstkę nas samych. Czasem jednak inspiracja przychodzi nam bez najmniejszego problemu, bo decydujemy się na opisanie czegoś, co znamy chyba najlepiej – własnego życia. Ze wszystkimi jego wadami i zaletami. Pisarze, tworząc bohaterów, często nadają im cechy własne, cechy swoich bliskich. Niekiedy opisują sytuacje nie tylko z życia wzięte, ale takie, które przydarzyły się im samym – wdając się przy tym w takie szczegóły, których nie byliby w stanie opisać, nie doświadczając wszystkiego osobiście. Bo, wiadomo, łatwiej jest dobrze opisać coś, kiedy się miało z tym styczność, niż kiedy ma się dopiero zamiar doświadczyć (nie, to nie była żadna delikatna aluzja do dwunastolatek piszących o przeżywaniu prawdziwej miłości!). Młody pisarz, który stawia swoje pierwsze kroki w kierunku publikacji dzieła, uważa, że koncept, który został już przetestowany w naszym życiu codziennym, będzie idealnym materiałem na dobre opowiadanie bądź też ciekawy wiersz. Celebryci czy osobistości, których życie prywatne zazwyczaj jest (a przynajmniej próbuje być) owiane tajemnicą, publikują masę autobiografii – a te są niekiedy i dla niektórych z nas o wiele ciekawszą lekturą niż niejedna powieść obyczajowa. Dla przykładu, Waris Dirie, światowej sławy modelka, postanowiła spisać swoją historię, którą wydała później w autobiograficznej książce pt: „Kwiat pustyni”. Nie musiała troszczyć się o ciekawą fabułę w swojej książce – wystarczyło jedynie, że opisała, jak w wieku czterech lat została zgwałcona, a już po trzynastu latach życia uciekła z rodzinnego kraju, Somalii. Wystarczyło wtrącić słówko o kulturze obrzezania, które z pewnością wzbudza niemałe kontrowersje wśród odbiorców. Z kolei Zoja, bohaterka książki pt: „Wszystkie jesteście niewierne!”, doskonale przedstawiła wstrząsającą rzeczywistość dziewczynki, a później także kobiety, żyjącej w Afganistanie. Nie musiała niczym ubarwiać opowieści; koloru nadały jej jedynie fakty, a piekło, przez jakie przeszła, posłużyło za wstrząsającą fabułę. Takich książek jest tysiące, a każda opowiada inną, choć równie niesamowitą (tym razem w negatyw- nym tego słowa znaczeniu) historię. Nie wspomnę już nawet o tysiącach książek podróżniczych, które zyskują coraz większą sławę – bo są prawdziwe. Bo człowiek, mając świadomość, że gdzieś tam na drugim końcu świata istnieją jeszcze ludzie oraz zwyczaje opisane w owych książkach, jest zafascynowany jego „innością”. Uświadamia sobie, że poza jego mieszkaniem przy ulicy Piłsudskiego i nudnym życiem księgowego istnieje też druga, o wiele ciekawsza strona życia. Ludzie od wieków pisali autobiografie, a te służyły później za cenne źródła informacji historycznej. No bo skąd wiedzielibyśmy, że Duńczycy mieli łóżka w ścianach, skąd zaczerpnęlibyśmy wiedzę o ówczesnym życiu polskiej szlachty, gdyby Pasek nie opisał tego wszystkiego w swoich „Pamiętnikach”? Czy mielibyśmy świadomość tego, że kiedy Karol Wojtyła został wybrany na papieża, dokładnie tego samego dnia, tylko pięćdziesiąt osiem lat wcześniej, miał się lada chwila pojawić na świecie? Gdyby sam nie wspomniał nam o tym na początku swojej autobiografii, pewnie nawet nie zwrócilibyśmy na ten fakt najmniejszej uwagi, ot co. Nawet z pozoru fikcyjne historie mają często w swojej treści nutkę prawdziwego życia. Goethe z pewnością nie napisałby „Cierpień młodego Wertera”, gdyby nie poznał żony Johanna Kestnera, w której zakochał się równie nieszczęśliwie, co bohater jego dramatu epistolograficznego. Nie napisałby również „Kaprysów zakochanego” i wielu, naprawdę wielu wierszy, w których zawarł historię swojej pierwszej, nieszczęśliwej miłości. Nawet słynne „Kamienie na szaniec” nie są jedynie przykładem książki opisującej życie ludzi w czasie wojny – one opisują fakty, są lekturą, której bohaterami byli prawdziwi ludzie. Historie pisane życiem wzbudzają w nas większą ciekawość. Utwierdzają w przekonaniu, że – nawet jeśli każda lektura ma w sobie nutkę prawdy – to akurat w tej konkretnej książce rzeczywistość została odwzorowana „aż za bardzo”, że „to kiedyś zdarzyło się naprawdę”. Co prawda, autor lub autorka opowieści typowo biograficznej ma zazwyczaj więcej z gawędziarza aniżeli z pisarza, ale… kto by się tam tym przejmował. IIJ -9- Ludzie zainspirowani przez Jaś, Ania, Iza czy Maciuś – wszyscy nosimy jakieś imię, czasem nawet dwa. Czasem nam się podoba, czasem niekoniecznie. Czasem rodzice nadają nam imię przypadkowo, a czasem… no właśnie? Sama do niedawna sądziłam, że fakt posiadania imienia, które wiąże ze sobą jakieś skojarzenia z postaciami z bajek czy filmów, to wyłącznie czysty przypadek. Po chwili zastanowienia i drugiej chwili na przeszperanie zakamarków Internetu stwierdziłam jednak, że moje myślenie może nie być do końca poprawne… fot. Dagmara Bator - 10 - bajki Najpopularniejsze imiona w Polsce przez kilkanaście ostatnich lat to m.in. Piotr, Krzysztof, Tomasz, Jakub, Mikołaj, Natalia, Anna, Gabriela, Alicja i Maria. Niby nic, niby jakieś imię dziecku trzeba nadać, a wertując Internet w poszukiwaniu ciekawej alternatywy czy też nawet przeglądając kalendarz z imieninami, możemy natrafić na wszystkie, które wymieniłam wyżej… jednak czy aby na pewno rodzice nazywają swoje dzieci akurat tak, a nie inaczej, bo „imię jest ładne”? Czy nie inspirują się przypadkiem w dużej mierze imionami postaci ze swoich ukochanych bajek z dzieciństwa? Ha! Pamiętacie Misia Tymoteusza, przyjaznego niedźwiadka, który najbardziej na świecie pragnął przygarnąć bezdomnego pieska? A teraz zastanówcie się, czy gdyby jego historia nie miała racji bytu, czy w naszym kraju spopularyzowałoby się tak rzadkie imię jak Tymoteusz? Czy mamy zdecydowałyby się na każdym kroku wołać na swoje dzieci „Tymek, Tymuś, wyjdź z piaskownicy, idziemy do domu!”? Fakt faktem, Tymoteusz nie stał się imieniem co drugiego dziecka na podwórku, jednak nagły wzrost populacji Tymków wokół mnie zmusił mnie do zastanowienia się, czy aby na pewno wyżej wspomniana bajka nie ma z tym nic wspólnego. Albo, wydawałoby się banalne, popularne imię – Jakub. O tak, pan Alan Alexander Milne musiałby czuć wielką dumę, gdyby dowiedział się, że najprawdopodobniej przyczynił się do wysypu Kubusiów (i Krzysiów!) w Polsce po wydaniu „Kubusia Puchatka” oraz drugiej części tej opowieści. Kubuś, w dzieciństwie ukochany miś naszych rodziców i dziadków, pozostał w ich pamięci do dziś, co znacznie powiększyło grono entuzjastów wszystkich Jakubów. Niewiele gorszy był Krzyś. Sympatyczny chłopczyk z opowieści A.A. Milne spodobał się wielu Polakom! A teraz… Imię bohaterki, która stała się ikoną Krainy Czarów, też nie wydaje mi się jakieś szczególnie popularne. Dlatego chyba każda Alicja może być z siebie dumna, bo nie dość, że jej imię widniało na wszystkich elementarzach z napisem „Ala ma kota”, to jeszcze zrobiono z niej marzycielkę, bujającą w obłokach dziewczynkę, która pokazała nam cienką granicę pomiędzy snem a jawą. Hmm, przypadek? Wysyp Tomków można by przypisać popularnej baśń braci Grimm pt: „Tomcio Paluch”. Co prawda, z pewnością nie każdy Tomcio mógłby się pochwalić filigranową budową ciała (a przynajmniej nie aż tak filigranową co bohater owej baśni), ale imię z pewnością spodobało się większości społeczeństwa. Ot, pro- ste i miło się kojarzy – bo Tomcio to w końcu całkiem sympatyczny i kochany spryciarz był! A Piotruś Pan? Kto nie pamięta uroczego i sprytnego chłopca, który za nic w świecie nie chciał dorosnąć? Bohater powieści Jamesa Barriego stał się nie tylko świetnym przykładem zaradnego młodego człowieka – jego imię z dumą nosi wielu Piotrów i Piotrusiów. I mimo że nie każdy z nich byłby w stanie utożsamiać się z rozbrykanym chłopczykiem w zielonym kubraku, to wielkim prawdopodobieństwem jest, że ich rodzice byli fanami „Piotrusia Pana”. Każdy z nas na pewno kojarzy też historię sierotki Marysi, czyli polską baśń napisaną przez Marię Konopnicką. Co prawda nie wiadomo, czy imię autorki zostało specjalnie umieszczone w owej baśni, czy też jest to wyłącznie przypadek… Wiadomo jednak, że po wydaniu przygód sierotki Marysi i krasnoludków, Maria stała się jednym z popularniejszych imion polskich. Niezwykłą popularność zyskało też imię Natalia. Ni stąd ni zowąd, Natalie zaczęły rodzić się w zastraszającym tempie w naszym kraju. Przypadek? A może to wina musierowiczowej „Jeżycjady”, gdzie jedną z głównych bohaterek była właśnie Natalia? Zakładając, że książki z owej serii zostały wydane w latach osiemdziesiątych, to nagły wysyp Natalii wydaje się być oczywisty. I, powracając do tematu „Jeżycjady”, oprócz Natalii, zadziwiająco wzrosła także liczba Gabryś, Patrycji, a nawet Laur… Więcej przykładów? Choćby tytułowy Tytus oraz Roman z bajki „Tytus, Romek i Atomek”. Choćby Mikołajek, którego chyba nie trzeba przedstawiać nie tylko francuskiej, ale i polskiej młodzieży. Albo Tadeusz, które to imię – choć teraz nadawane zdecydowanie rzadziej – kiedyś było popularniejsze prawdopodobnie dzięki Adamowi Mickiewiczowi. Choćby Małgorzata, która zyskała ogromną popularność nie tylko dzięki słynnej bajce „Jaś i Małgosia”, ale również dzięki powieści Michaiła Bułhakowa pt: „Mistrz i Małgorzata”. Albo Łucja z „Opowieści z Narnii” – a te przecież, zanim doczekały się wersji filmowej, zostały spisane w formie książki. Na koniec – słynna Ania z Zielonego Wzgórza, która za żadne skarby nie chciała być nazywana Andzią. Można by wynajdować i wymieniać bez końca, bo choć w wielu bajkach imiona bohaterów są na tyle niezwykłe, że nie wypada nadawać ich własnym dzieciom, to jednak w dużej mierze to, jak mamy na imię, spowodowane jest… spopularyzowaniem się danej bajki czy wiersza w okresie młodości naszych rodziców. Zdziwieni? Sami ich zapytajcie! IIJ - 11 - I ty możesz zostać czyjąś inspiracją Swój wywód zacznę od cudzych słów należących do W. J. Tomsa, które przyświecały mi przy pisaniu poniższego tekstu: „Dla niektórych ludzi twoje życie może być jedyną Biblią, jaką przeczytają”. Jakiś dłuższy czas temu czytałam wpis na blogu, którego treść zapisała się mocno w mojej pamięci. Była to historia o znajomym z pracy autora zapisu, zwykłym człowieku, który wyróżniał się jedynie swoją postawą wobec świata – był zawsze pogodny i radosny, zawsze podnosił na duchu wszystkich dookoła i promieniował świetnym humorem. Kiedyś mieli okazję dłużej porozmawiać, wtedy autor tekstu zapytał o powód i sposób jego pogody ducha. „Ty to musisz mieć beztroskie życie”, skwitował. Wtedy usłyszał mrożącą krew w żyłach historię o chorobach, wypadkach i śmierci, które się działy w kręgu najbliższych jemu ludzi. O tym, jak sam wpadł w depresję, z której długo nie mógł wyjść oraz o tym, jak mu się to udało i udaje po dzień dzisiejszy. Ten człowiek miał bardzo prostą receptę – codziennie rano zadawał sobie podobne pytanie: Chcę mieć dzisiaj wspaniały humor czy nie? I zawsze wybierał tę pierwszą opcję. Ten człowiek pokazał bardzo prosty sposób jak można zmienić swoje życie na lepsze i – co więcej – codziennie udowadnia, że jest on możliwy. Miło również obserwuje się dzieci (najlepiej nie swoje) z nie zabrudzonym przez świat umysłem i niesamowitymi pomysłami. Świeżym okiem z fascynacją patrzą na rzeczy, które często nam spowszedniały i nierzadko są już dla nas niedostrzegalne. Wypowiadają zdania mądrzejsze niż niejeden dorosły byłby w stanie wymyślić. Poza tym można wiele się nauczyć, próbując odpowiadać na niby oczywiste pytania. Z pewnością sami potraficie przywołać w myślach jakąś zaobserwowaną sytuację z działem dzieci, kiedy zaskoczyły was swoją elokwencją. Jest wiele programów telewizyjnych i radiowych wykorzystujących ich pomysłowość. W tym momencie jestem w stanie przytoczyć jedną, której byłam świadkiem w ubiegłym miesiącu. Miało to miejsce w szatni w dojo, gdzie uczęszczam na treningi sztuk walk dalekowschodnich. Przed moją grupą ćwiczy grupa dzieciaczków i jedną dziewczynkę już pamiętałam, bo poprzednim razem prosiła mnie o pomoc przy składaniu kimona. Tym razem w szatni była również jej mama. Najwidoczniej mieli wcześniej jakiś specjalny trening z nagrodami, gdyż właśnie od tego zaczęła się rozmowa, że dziewczynka pytała mamę, dlaczego takiej nie dostała. Mama zaczęła wyjaśniać, że ćwiczy dla siebie, a nie dla nagrody, że ona jest mamą i nie fot. Dagmara Bator - 12 - potrzebuje nagrody za to, że jest dobrą mamą. I nikt jej za to nie nagradza. Dziewczynka z całą powagę odparła: „A mógłby. A czego ty mamo potrzebujesz?”. Niestety matka ucięła całą rozmowę zwykłym „grzecznych dzieci”. Jednak, niestety, istnieją również osoby demobilizujące, deprawujące czy też „wampirujące” cudzą energię. Osobiście jestem podobnego zdania, co Werter, zanim zaczął cierpieć – smutek jest grzechem wobec ludzi, ponieważ psuje krew wszystkim dookoła. Często czyjeś słowa, zachowanie potrafią wprowadzić w zły nastrój, nawet jeśli bezpośrednio nas nie dotyczy. Nie muszę sięgać daleko, podając przykład chociażby wczorajszej sytuacji z autobusu. Starsza zakonnica była bardzo niezdecydowana co do przystanku, na którym ma wysiąść. Kiedy wyszło już kila ludzi i drzwi zaczęły się zamykać, nagle podjęła decyzję i zaczęła wciskać przycisk otwierający drzwi. Oczywiście bezskutecznie, gdyż są zablokowane poza przystankami. Kiedy próba się nie udała, zaczęła narzekać ludziom dookoła, że kierowca świńsko postąpił, że przecież naciskała i że będzie teraz musiała iść półtora kilometra przez tego człowieka. Wszystko było jawnym oszczerstwem i naginaną prawdą. Wtrącił się pan, siedzący niedaleko drzwi, że jak to tak, siostra nosi habit i tak kłamie? Nawiązała się żywa dyskusja, aż w końcu kierowca zatrzymał autobus i zapytał, co się stało. No dobrze, zakonnice mają smutne życie i mogłam jej wybaczyć użalanie się nad „przeciwnościami losu”, ale żebym miała się przez nią do pracy spóźnić?! Staliśmy tak przez chwilę, w końcu kierowca otworzył drzwi i zakonnica wysiadła z pojazdu, zapewne i tak wielce niezadowolona. Pozostał tylko niesmak po niezbyt przyjemnej sytuacji. Wniosek stąd taki, że ludzie wokół, nawet nieznajomi spotykani zupełnie przypadkiem, mogą nas inspirować lub demobilizować. I również my, swoim zachowaniem, chociażby w niewinnych sytuacjach, możemy wpływać na ich życie. Przykładem człowieka-inspiratora może być nasza kochana Założycielka, która entuzjazmem i chęcią do działania sprawiła, że chociażby piszę ten artykuł. Na koniec pozostała mi tylko jedna rada, w której jest zawarta cicha prośba: Bądźcie mili i uśmiechajcie się do ludzi, bo nawet nie wiecie, ile jest to w stanie uczynić dobrego! JAZ Inspiracja w nas samych Z pewnością wpadłeś kiedyś na genialny pomysł, z którego byłeś ogromnie dumny i nie mogłeś nadziwić się swoim geniuszem – lecz później okazało się, że nie jesteś pierwszą i jedyną osobą, która to wymyśliła. Co gorsza – twój poprzednik już dawno opublikował i opatentował „swój” twór, zbierając za niego gażę i zaszczyty. Dziwne uczucie? Pewnie. Bo niby jak to możliwe, żeby taka sama myśl przyszła do kilu różnych ludzi? Jednak tak się zdarza. Naukowcy już na początku poprzedniego wieku odkryli zadziwiający fakt – kiedy chociaż jedna osoba coś odkryje, wymyśli czy zdobędzie niezwykłą umiejętność, to inni ludzie, choćby na drugim końcu świata, częściej wpadają na ten sam pomysł. Tym łatwiej przyswoić daną umiejętność, im więcej ludzi ją posiada. Można by dojść do wniosku, że istnieje jakaś ogromna baza danych zawierająca wszelkie ludzkie myśli (te nieludzkie pewnie też), do której mamy dostęp, jednak, zgodnie z prawem prawdopodobieństwa, najczęściej trafiamy na te, których jest najwięcej (lub są największe). Taką mniej więcej wizję przedstawiał Jacek Dukaj w „Czarnych oceanach”. Czy to oznacza, że nic nie pochodzi od nas? Jesteśmy jedynie masą, przez którą przepływa fala myśli-cząsteczek i w zasadzie nic nie jest nasze – żaden pomysł, zachowanie, czy umiejętność? Tak na szczęście nie jest, mamy jednak tutaj coś do powiedzenia i to my podejmujemy świadome decyzje. Joseph Murphy w swojej słynnej książce „Potęga podświadomości” tłumaczy to w następujący sposób: nasz umysł stanowi jedność, jednak pełni dwie zasadniczo różne funkcje, zajmuje się zupełnie innymi obszarami. I tak rozróżnia się świadomość i podświadomość (lub umysł obiektywny i subiektywny). Podświadomość jest nieograniczoną mądrością i wiedzą, nie istnieje dla niej czas i przestrzeń, zawiera w sobie wszystkie pomysły i inspiracje, a działa na nas i nasze życie podług świadomości, tego co myślimy, czujemy, chcemy lub nie chcemy. Sterując świadomością, możemy wpłynąć na podświadomość, by nas natchnęła, podrzuciła pomysł czy rozwiązanie jakiegoś problemu. Wiedzieli o tym wielcy ludzie i chętnie z tej mocy korzystali. Robert Louis Stevenson, głównie kiedy pustoszało mu konto, prosił swoją podświadomość o pomysły na nową książkę. Mówił do niej słowami: „Postaraj mi się o dobrą, wciągającą powieść, która będzie się dobrze sprzedawać i da mi dużo pieniędzy”. Odpowiedzią były historie, które dla niego wymyślała i podpowiadała podczas snu. Co ciekawe – przedstawiała mu je po kawałku, jakby powieść w odcinkach, trzymając do końca w napięciu nawet samego autora. fot. Dagmara Bator Mark Twain opowiadał każdemu, kto pragnął słuchać, że przez całe życie nie kiwnął nawet palcem, by wymyślić historie; wszystkie pomysły i cały humor jego powieści zawdzięczał podświadomości. Mistrz Goethe miał na to swój własny sposób. Jak najdokładniej wyobrażał sobie najlepszego przyjaciela, wraz z jego wyglądem, gestykulacją i głosem. Wtedy zaczynał z nim rozmawiać i zadając pytania, otrzymywał konkretne wskazówki i najlepsze rozwiązania. Z takiej inspiracji korzystali również wielcy naukowcy, jak na przykład Nikola Tesla, który każdy wynalazek rozwijał najpierw w swojej wyobraźni, wiedząc, że podświadomość da mu potrzebne wskazówki. Wynalazek dojrzewał w jego umyśle, aż konstrukcja, którą dyktował inżynierom, nie potrzebowała żadnych ulepszeń. Skomentował to kiedyś w następujący sposób: „Wszystkie moje wynalazki w ciągu dwudziestu lat spełniały wszelkie oczekiwania, jakie stawiałem im ja oraz inni”. Jednak nie zawsze musimy korzystać z podświadomości, żeby napisać własne dzieło, nawet jeśli inspiracja ma pochodzić od naszego wnętrza. Równie udana może być powieść (czy też wiersz bądź dramat), której autor skupił się w głównej mierze na obserwacji własnych uczuć i myśli. Zamiast wpływania na swoje wnętrze – zwyczajne mu się przyglądać, czytać siebie. Takie obserwacje, odpowiednio oprawione w formę, mogą być ogromnie ciekawe, pouczające i inspirujące zarówno dla innych ludzi, jak i (a może przede wszystkim) dla nas samych. Właściwie nie jest ważne, czy korzystasz ze świadomości czy podświadomości, ze swojego wnętrza czy też czerpiesz inspiracje z zewnątrz. Natchnieniem może być zarówno pragnienie, lęk, jak i zjawisko atmosferyczne czy wypowiedziane słowa. Kiedy już wpadniesz na wspaniały pomysł i będziesz chciał z niego zrobić użytek, dobrze jest, abyś wiedział, po co chcesz to napisać i czemu ma to służyć. Idea może przyjść do każdego. Kto wie, ile z nich nie było i nie będzie nigdy wykorzystanych? JAZ - 13 - Nasze inspiracje Choć inspiracja nie jest czymś stałym, co możemy sobie ot tak, kupić czy znaleźć, to jednak większość z nas ma przynajmniej jakiekolwiek pojęcie, gdzie jej szukać. Jednych inspiruje cudza twórczość, innych ta sama twórczość demotywuje (bo „nigdy mi się tak napisać nie uda”). Jeszcze kolejnym wystarczy po prostu dobra piosenka, pasująca nastrojem do naszego. A Tobie, na przykład, wystarczy samo życie. Judy Reeves pisze, że „pisanie to w 20% inspiracja, a w 80% pot”. No dobrze, wszystko jasne, tylko skąd ją czerpać? Postanowiłam zapytać o to kilku zainteresowanych i trochę poszperać w Internecie… „Ja nie czekam na inspirację”, twierdzi z przekonaniem jedna z moich najbliższych znajomych z internetowego grona. „Bo jak na nią czekam, to ona wtedy specjalnie nie przychodzi. Staram się więc „dostarczać” sobie jakąś porcję wiedzy, nowych wrażeń… Wtedy automatycznie dostaję jakiegoś kopa i pomysły same przychodzą mi do głowy”. Na pytanie, o jaką wiedzę jej chodzi, odpowiada: „O każdą! Przykładowo, czytam coś na Wikipedii, bo, dajmy na to, wymaga tego ode mnie zrobienie pracy domowej z przykładowej biologii. Dowiaduję się czegoś nowego i (o ile nie jest to ilość chloroplastów w mitochondriach) czasem pojawia się u mnie jakaś iskierka inspiracji. Nie zawsze, ale czasem tak właśnie jest”. fot. Dagmara Bator Jednak co jeśli dostajemy olśnienia w miejscu niekoniecznie przypominającym nasze własne biurko i przez to nie mamy dostępu do Worda? Sprawdza się popularne noszenie ze sobą notesiku i złamanego ołówka, by to w nim zapisywać wszelkie inspiracje, jakie znajdą nas w najmniej oczekiwanym miejscu i czasie? Pytam więc, a odpowiedź dostaję błyskawicznie: „Ja tam żadnego notesiku nie noszę. Pewnie zabrzmi trochę tak, jakbym nie mogła już żyć bez elektroniki, ale wystarczy, że mam pod ręką telefon. Noszę go ze sobą zazwyczaj wszędzie, więc nie mam z tym problemu. W takim wypadku żaden ciekawy pomysł nie ma szans na szybkie zgubienie się w czeluściach mojego umysłu!”. - 14 - No dobrze, Wikipedia może i jest ciekawym źródłem inspiracji, ale z pewnością istnieje jeszcze wiele innych nietypowych miejsc, gdzie możemy znaleźć jej tony. Na przykład nasz własny umysł. Właśnie tak! „To może zabrzmieć nieco głupio, ale inspirują mnie moje własne sny. Nie wszystkie, oczywiście, bo niektóre są po prostu bezsensowne, ale jako że bardzo często pamiętam, co mi się śniło, to czasem wychodzą z tego niezłe pomysły. Często udaje mi się »wyłapać« z nich coś interesującego. Poza tym, nawet jeśli nie są one jakąś szczególnie wielką inspiracją, to po spisaniu ich, samo czytanie przynosi masę nowych pomysłów!” Nie umiem tego wytłumaczyć, to jest zwyczajnie siła inspiracji jakimś utworem. Rozumiesz, bardzo subiektywna sprawa”. Jedna ze stałych bywalczyń forum Piórem ma na ten temat nieco inne zdanie: „Inspiracji w sumie nie szukam. Same mnie znajdują. Jeśli już to w muzyce. No wiesz – zamykasz oczy i pod powiekami przesuwają się najrozmaitsze sceny. W ogóle jestem bardzo sensualistycznym stworzeniem – reaguję na bodźce zmysłowe, więc inspiracje pojawiają się w zapachach, obrazach, dotyku, dźwięku. Poza tym… może książki, teksty amatorskie – ale nie bezpośrednio, po prostu A życie? Życie powinno być naszą największą in- czasem ktoś ma taką siłę przekonywania w swoim styspiracją. Kolejna młoda pisarska dusza też tak uważa: lu bądź historii, że aż zmusza mnie do napisania cze„Ja czerpię inspirację z życia. Mam jakiś problem, pró- goś. Ale generalnie staram się, by to inspiracje znajdowały mnie”. Skoro tak, to czy buję go opisać. Coś ciekawego cała chęć znalezienia inspiracji dzieje się w moim życiu – próbusamemu jest bezcelowa? No bo ję to opisać. Czasem wzoruję się Nie siadam nad pustą skoro inspiracje są w stanie znana znajomych, czasem nawet na kartką papieru »z mocnym leźć nas, to po co mamy ich szuobcych ludziach. Oni wszyscy są postanowieniem napisania kać? Z tą opinią nie zgadza się moją największą inspiracją”, móczegoś«. Wychodzę na ulicę jednak inna forumowiczka: „Na wi. Podobne zdanie ma też pei idę. (…) Rzecz w tym, że pewno nie jest tak, że ja sobie wien blogger, Jacek, którego słozamiast szukać inspiracji – siedzę na, za przeproszeniu, tyłku wa pozwolę sobie zacytować: pozwalam się zainspiroi czekam na jakieś inspiracje, jak„Najwięksi malarze nigdy nie wać. Ludziom, zdarzeniom, by miały do mnie przyjść nieszukali tematów do swoich obraś w i a t u . . . ”. wiadomo-skąd. Zawsze próbuję zów. Oni je po prostu widzieli jakoś sobie pomóc, nie wiem, wszędzie. Z pisaniem może – a nawet powinno – być podobnie (…). Nie siadam nad choćby czytając Pudelka. Inspiracji na historię życia to pustą kartką papieru »z mocnym postanowieniem napi- może bezpośrednio tam nie znajdę, ale nie o to przesania czegoś«. Wychodzę na ulicę i idę. Wracam do cież chodzi…”. domu i przeważnie mam w głowie mnóstwo pomySzukając opinii w czeluściach Internetu, natknęłam słów. Oczywiście nie wszystkie, ba, większość z nich się na kilka indywidualistycznych wypowiedzi. Jedna nigdy nie przeradza się w coś konkretnego, ale nie z użytkowniczek literackoskrzywionych pisze: w tym rzecz. Rzecz w tym, że zamiast szukać inspiracji „Wypijam dwa, może trzy litry wody, puszczam muzy– pozwalam się zainspirować. Ludziom, zdarzeniom, kę, albo sama gram, gapię się za okno… Czasem trafia światu…”. mnie na spacerze i wracając do domu, mam już ułożo- „ Wielu z nas preferuje też tak zwane „kończenie scenariuszy”. Przeczytamy jakąś dobrą książkę czy obejrzymy ciekawy film i choć jesteśmy pod jego wielkim wrażeniem (a może właśnie dlatego?), zainspirowani, postanawiamy sami dopisać dalsze losy czy koniec historii. Według naszego pomysłu. Bo dlaczego by nie? „Dokładnie tak”, zgadza się ze mną kolejna młoda pisarka. „Mam za sobą… trzy fanficki, każdy z nich był inny i w każdym historia zakończyła się inaczej”. Zapytana o powód, dla którego stworzyła tyle wersji swoich własnych historii, odpowiada: „Rany, jest tyle pomysłów na zmianę fabuły, że sobie nie wyobrażasz! Masz gotową historię i piszesz. Świat przedstawiony jest stworzony, do ciebie należy tylko nowy pomysł. ne poszczególne zdania. Właśnie, spacer. Cichy, samotny, najlepiej w pełnym słońcu lub po deszczu (…)”. Zadziwiająca ilość młodych twórców przyznaje, że najlepiej pisze się im w godzinach wieczornych, czasem nawet w środku nocy. Inspiracją jest coś niematerialnego, coś, czego nie da się określić – po prostu atmosfera. „Chyba coś w tym jest, że godzina trzecia nad ranem to godzina artystów…”, stwierdza jedna z forumowiczek. A na koniec przykład niezawodnego sposobu na znalezienie inspiracji autorstwa młodego pisarza z wyżej wspomnianego forum: „Na kibelku lub w wannie myśli się najlepiej. Znany fakt”. Ot, co! IIJ - 15 - Nordcon 2011: 25 lat inspirowania polskich fantastów W dniach 7-11 grudnia 2011 roku jeden z popularniejszych konwentów miłośników fantastyki obchodził ćwierćwiecze istnienia. Tak, organizowany przez Gdański Klub Fantastyki Nordcon jest z nami już od dwudziestu pięciu lat. Zorganizowany pod hasłem „Jubileusz 25-lecia habitatu Babilon 25” – a więc science-fiction we wszelkich możliwych odmianach – Nordcon już na wejściu robił wrażenie. Wielkie Gwiezdne Wrota ustawione tuż za drzwiami przenosiły przybyszy z wczesnozimowego chłodu Jastrzębiej Góry wprost do habitatu. Jednak organizatorzy podjęli wszelkie środki ostrożności: wpierw należało odbyć prześwietlenie w poszukiwaniu wszelakich form obcych (przede wszystkim biologicznych, aczkolwiek nie tylko), zaś skażonych prędko odsyłano po pomoc medyczną, którą stanowił uniwersalny trunek odkażający działający na każdy rodzaj obcych. Dopiero odkażeni uczestnicy mogli przejść dalej po tradycyjne regulowanie płatności, odbieranie programów i znaczków oraz witanie się z pozostałymi przybyszami. Przyznaję, iż widywałam Nordcony bogatsze programowo, bardziej w stylu „mamy praktycznie każdy slot zapchany i dostaniesz bólu głowy, próbując się zdecydować, na co pójść, skoro nie możesz być w pięciu miejscach naraz.” Ale z drugiej strony nie sposób powiedzieć, jakoby program był ubogi – bo nie był. W sam raz, jak rzekłaby zapewne Złotowłosa. Co zdecydowanie wyszło na dobre, gdyż i można było zaliczyć wszystko (a przynajmniej większość), i mieć czas świętować jubileusz. A warto było we wszelkiego rodzaju prelekcjach czy konkursach uczestniczyć z dwóch powodów. Po pierwsze – i mam nadzieję, najważniejsze – wszystkie były naprawdę ciekawe i interesująco poprowadzone. Konkurs potterowy przyciągnął uczestników w każdym wieku (wygrany został przez grupę Dementorów i tylko profesor Trelawney może nam powiedzieć, cóż to wróży). Na prelekcji pod tytułem „Niezbędnik konwentowy” Rafała Kosika mogliśmy dowiedzieć się, czy jesteśmy właściwie przygotowani i w co jeszcze musimy się zaopatrzyć na rok następny. Później Maja Lidia Kossakowska opowiedziała nam, iż „Goście z kosmosu już dawno wrócili do domu”, podając co ciekawsze i być może mniej znane przykłady, jak na fot. Piotr Derkacz przykład wiedza afrykańskiego plemienia Dogonów na temat Syriusza czy znajomość takich rzeczy jak skafandry kosmiczne przez pewne plemię z Puszczy Amazońskiej, które od wieków zyskuje dzięki wiedzy pozyskanej przez tajemniczego przybysza spoza Ziemi. Zaś w sobotę Rafał Nawrocki, z subiektywnego punktu widzenia, opowiedział o aktorach dalszych planów, bez których filmy fantastyczne (a także wszelkie inne, lecz trzymajmy się tematyki) nie pociągną. Jedynie spotkanie autorskie Roberta Szmidta się nie odbyło, gdyż wyjechał dwie godziny przed nim, lecz przy takiej ilości jedno spotkanie mniej, moim zdaniem, uczyniło wielkie szkody tylko bardzo zainteresowanym, którzy specjalnie na tę 11-stą rano wstali. Zaś po drugie – za wpisanie swojego imienia oraz numeru identyfikatora na „listę obecności” pod koniec punktu programu uczestnicy otrzymywali walutę habitatu, Kometki Galaktyczne Babilonu (KGB), które można było wymienić w barze na piwo lub później, w księgarni, na dobra drukowane. Świętować można tak dostając, jak i dając. - 16 - Od którego to dawania habitat Babilon oraz organizatorzy Nordconu nie stronili. Co dzień w programie znajdował się przynajmniej jeden punkt przypominający, z jakiej okazji się zebraliśmy. Tradycyjnie opatrzone happeningami otwarcie i zamknięcie to tylko wierzchołek góry lodowej. W czwartek mieliśmy okazję usłyszeć „zeznania świadków i obwinionych” oraz obejrzeć „dowody na taśmach i zdjęciach” w ramach punktu pt. „25 lat Nordconu”, a wieczorem udać się na raut 25-lecia, gdzie organizatorzy uraczyli nas występami artystycznymi oraz tortem. Z kolei piątkowy wieczór umilały migawki filmowe z poprzednich 24-ech Nordconów, ponad dwugodzinny film, gdzie starzy bywalcy mogli powspominać (tak wydarzenia, jak i modę), zaś młodsi zobaczyć, jak to drzewiej wyglądało i posłuchać opowieści zaczynających się od „Onegdaj na Nordconie…”. Lecz osobiście uważam, iż najbardziej jubileuszowym punktem programu w swej niejubileuszowości było przedstawienie w wykonaniu ekipy z białostockiego klubu fantastyki „Ubik”, pt. „Babajagin, jakiego nie znałeś/aś”. Przedstawienie było częścią kampanii promującej książkę Artura „p.Ek” Panka pod tym samym tytułem, którą wydał własnym sumptem i której kopię nabyć można było w nordconowej księgarni. Czemu zaś uważam, iż był to najlepszy jubileuszowoniejubileuszowy punkt programu? Ponieważ miejscem akcji przedstawienia był właśnie Nordcon (nieokreślony czasowo, aczkolwiek z kilkoma wskazówkami). Ilość nawiązań do nordconowego życia oraz tradycji, od znanych postaci pokroju Jarosława Grzędowicza, Jacka Komudy czy Rafała Kosika poczynając, a na corocznych sesjach fotograficznych na plaży tudzież ogólnonordconowej biesiadniej atmosferze kończąc. Humoru w bród, a i wykonanie zasługuje na uznanie. Chyba trudno o lepszy zbieg okoliczności niż przedstawienie typowo nordconowe wystawione w jubileusz 25-lecia konwentu. Co prawda, o książce (jeszcze) nie jestem w stanie się wypowiedzieć, lecz jeśli jej treść oraz przedstawienie nie są dwoma różnymi bajkami, spodziewałabym się niezłej gratki dla by- fot. Piotr Derkacz walców Nordconu. Oczywiście, Nordcon nie byłby Nordconem bez stałych elementów: sala kinowa duża, gdzie wyświetlano przede wszystkim tegoroczne filmy, w znacznej większości odpowiadające tematyce konwentu; sala kinowa mała poświęcona przede wszystkim na Festiwal Filmów Unikalnych (dawniej: Szmatławych); sala gier RPG, planszowych i karcianych; sala gier komputerowych; nocny klub Piekiełko, główne miejsce również tradycyjnego Pidżam Party… Niestety, nie przyszło mi uczestniczyć w żadnym z powyższych za wyjątkiem krótkiego szaleństwa na parkiecie Piekiełka, toteż tę kwestię zakończę tu. Innymi słowy, jubileuszowy Nordcon z pewnością można zaliczyć do całej gamy jego równie udanych poprzedników. Jak orzekł na stronie Nordconu jego koordynator, Krzysztof „Papier” Papierkowski, „Nordcony mają to do siebie, że są dobre lub bardzo dobre. W moim subiektywnym przekonaniu NORDCON 2011 plasuje się gdzieś między tymi dwoma ocenami”. Zgadzam się z nim w stu procentach. Pomimo wielu niewątpliwych plusów, pamiętam Nordcony o wiele bardziej wyjątkowe, aczkolwiek ten nie sposób określić mianem złego. Ot, kolejne kilka dni konwentu obfitujące w przednią zabawę oraz fantastyczne atrakcje. PAP - 17 - Galaktycznie i kulinarnie z Mają Lidią Kossakowską Fanom polskiej fantastyki nie trzeba tej pani przedstawiać. Od czasu jej debiutu w 1997 roku Maja Lidia Kossakowska stała się jedną z czołowych figur gatunku w Polsce. W październiku powróciła z nową powieścią – o dziwo, nie fantasy – pod tytułem „Grillbar Galaktyka”. (Paulina Anna Peycka) Co Cię zainspirowało do znać: faktycznie chyba największe wrażenie na mnie zrobiły książki i programy takiego… to już właściwie książki „Grillbar Galaktyka”? (Maja Lidia Kossakowska) To jest tak że ja bardzo bardziej jest w tej chwili dziennikarz i pisarz niż szef, lubię hobbystycznie sobie gotować. To jest takie hob- Anthony Bourdain. Jest bardzo cięty humor, bardzo by, które dzielę ze swoim mężem, Jarkiem Grzędowi- ciekawie pisze i pomyślałam sobie, że wystylizuję boczem, też pisarzem, i ponieważ bardzo często lecą u hatera na takiego zabawnego, mam nadzieję że błyskonas programy kulinarne, oglądamy je z przyjemnością, tliwego szefa kuchni. żeby się odstresować, no to w pewnym momencie zaczęło mnie interesować, jak wygląda życie takiej wiel- A jak się zrodził cały pomysł na świat? Galaktyka kiej restauracji. To wcale nie jest tak łatwe, słodkie jest jednak dość obszernym pojęciem. i sielankowe, jak by się wydaOczywiście! To znaczy, ja po wało. Jak się zachowują wielcy prostu zaczęłam sobie wymyślać szefowie, zaczynają być celeposzczególne scenki, które moNie chciałam, żeby to była brytami znanymi na świecie, gły tam mieć miejsce, a także tylko i wyłącznie książka występować w programach istoty które mogły mieć taki lub o kuchni i gotowaniu, tylko mytelewizyjnych, pisać książinny stosunek na początku do ślałam sobie, że warto byłoby ki…? I w pewnym momencie gotowania, a później właściwie tam wprowadzić jakąś zabawwydawało mi się, że to może do całego życia i świata. Trobyć fajny pomysł na taką zaszeczkę, oczywiście, czerpałam ną intrygę, żeby się coś jeszcze bawną space operę, żeby zroz takich wzorców klasycznej, ciekawego działo i dlatego jest bić jakąś opowieść o szefie starej space opery i wszystkich to też c z ę ś c i o w o międzygalaktycznej kuchni, że stworzeń, które tam są. Nie to może być bardzo nośne, powiem, Mackarze to oczywiście z wątkiem nieważ różne stworzenia, różne takie straszne istoty z mackami, istoty z różnych zakamarków Pluszaki to coś w rodzaju takosmosu mogą mieć zupełnie inne podejście do jedze- kich… bo ja wiem, no nie Ewoków, ponieważ są więknia i że to może być coś bardzo fajnego. Nie chciałam, si, raczej może jak Wookie wyglądają, Jaszczury, żeby to była tylko i wyłącznie książka o kuchni i goto- oczywiście, wiadomo, czym są. No i z tego wszystkiewaniu, tylko myślałam sobie, że warto byłoby tam go zrobił się taki świat, w którym te stworzenia mają wprowadzić jakąś zabawną intrygę, żeby się coś jesz- swoje charakterystyczne zachowania, wiadomo. Jaszcze ciekawego działo i dlatego jest to też częściowo czury są bardzo merkantylne, którym zależy na pieniąksiążka z wątkiem kryminalnym. A potem była to po dzach, na zysku, Pluszaki są raczej bardziej sympaprostu fajna zabawa dla mnie, wymyślanie wszystkich tyczne i takiego łagodnego charakteru i tak dalej, i tak tych dziwnych stworzeń, dziwnych istot i różnych dalej. Po prostu sobie zaczynałam budować, wymyślać śmiesznych odniesień, które miały być do współcze- cały ten świat i ponieważ mi się spodobało, to potem snej rzeczywistości, tego świata w którym żyjemy dzi- zaczęłam dużo wprowadzać innych osób, jak, posiaj, taka trochę humoreska, trochę groteska. Ale z cze- wiedzmy, mieszkańcy Duriana, czy Denebolanie, któgoś takiego zrodził się właśnie pomysł, właśnie od rzy są przezroczyści jak duchy i wszystkie ich pokaroglądania programów kulinarnych. my są wyłącznie płynne. No i takie różne śmieszne, myślę, rzeczy, żeby było bardziej i żeby było śmieszniej, bo ta książka przede wszystkim jest humoreską. Jakichś konkretnie czy ogólnie wszystkich? Ogólnie różnych, natomiast generalnie muszę się przy- „ książka kryminalnym. - 18 - Czy pisząc, częściej tworzysz pod wpływem na- własnej literaturze, ale też o wszystkich innych pasjach, które mają, o wszystkich rzeczach które ich zatchnienia czy jednak trzymasz się jakiegoś planu? Jak już kiedyś powiedziałam, pisarz zawodowy nie ma ciekawiły, zainteresowały i to się po prostu wymienia. natchnienia, ma terminy. (śmiech) Oczywiście jest tak, Pewne rzeczy, które Jarek mi opowiedział, mnie się że już w tej chwili sobie nie mogę pozwolić, żeby pi- przydają w książkach, a pewne rzeczy, które ja mu sać, kiedy mi się nagle zachce i wena się pojawi. Sta- opowiadałam, nagle znajdują się gdzieś tam w jego ram się zawsze te książki przemyśleć, staram się zaw- fabułach. Wiadomo, że tej wymiany się w żaden sposze je najpierw dobrze wymyślić, osadzić w jakiejś sób nie da uniknąć i ona na pewno będzie. rzeczywistości, wymyślić intrygę. Wszystkie moje historie Dobrze, w takim razie słonajpierw są pięć razy opowiewem już zakończenia, gdybyś moje historie dziane w mojej własnej głomiała udzielić aspirującym wie, a dopiero potem siadam pisarzom paru cennych rad, najpierw są pięć razy opowiedziane i piszę, i robię sobie jakiś staby to przede wszystkim w mojej własnej g ł o w i e, co ranny plan w punktach, które było? później realizuję. No i przyJest to oczywiście bardzo baa dopiero siadam i piszę, znam: także dlatego, że inaczej nalna rada, ale chyba jedyna i robię sobie jakiś staranny p l a n zapomniałabym połowy posłuszna, tak naprawdę, przyw punktach, które później r ea l i z u j ę. wieści, gdybym poszła na żynajmniej ja tak sądzę: czytajwioł. cie. Czytać książki trzeba, moCzy wierzysz w inspirację pochodzące ze snów albo im zdaniem, nie tylko z dziedziny, w której się pracuje, na przykład nie tylko w fantastyce, ale także różne inne różnego rodzaju używek? Nie, pod wpływem używek absolutnie nie! W moim pozycje i jak ich najwięcej. Dużo klasyki, klasyki XX przypadku pisać pod wpływem absolutnie się nie da, wieku, a nawet warto czasem poczytać jakieś znacznie w grę wchodzi co najwyżej piwo lub dwa, ale to jest starsze dzieła. Jeżeli ktoś myśli o tym, żeby w ogóle takie trochę ryzykowne. Dość poważnie podchodzę do świadomie w jakikolwiek sposób pisać czy nawet wiąroboty, po prostu mam pracę i tą pracę wykonuję, a dopiero potem jest czas na zabawę. Stronię od wszel- zać przyszłość z pisaniem, to musi najpierw czytać. I, kich używek bardziej twardych niż piwo, między inny- oczywiście, jak się czyta książki, to się je dzieli na te, mi dlatego że zawsze się śmiertelnie bałam, że coś się które są fajne, które nam się podobają i które się nie stanie, bo jestem alergiczką. Nawet nigdy nie zapali- podobają. Wpierw należy się zastanowić, dlaczego. łam ani jednego skręta z marychy, bo zawsze się Dlaczego jedna mi się podoba, a druga nie, i umieć to strasznie bałam, że wyląduję w szpitalu. Natomiast sobie jakoś samemu uzasadnić, bo to nie ma być takie jeśli chodzi o sny, to rzeczywiście, parę takich motyszkolne wyjaśnienie, wów różnych dziwacz„podobało mi się, co nanych i bardzo rozbudowa(…) jeśli chodzi o sny, to , pisał pisarz, albowiem nych, które czasem miewam, pojawiło się a to w parę takich m o t y w ó w różnych dziwacznych podobało mi się”. Trzeba moich książkach, a to w i bardzo rozbudowanych, które czasem miewam, po prostu dojść do tego, książkach Jarka. Dlatego czemu tamta scena czy pojawiło się a to w moich książkach, że czasem mu opowiadaksiążka mi się podobała, a a to w książkach Jarka. (…) łam jakieś barwne obrazpotem, oczywiście, zaki, które mi się przyśniły cząć myśleć o tym, jak to i ponieważ mu się to ”. jest zrobione. Jak ten auspodobało, to gdzieś je potem wykorzystywał. tor, którego lubimy, daną Ale są to przede wszystscenę zrobił, z jakiej perspektywy, czy emocjonalnie kim właśnie obrazki, raczej chodzi o jakąś ładną rzecz, czy jakąś taką chłodną kamerą filmową, czy to jest opiktórą można by potem fajnie opisać, na przykład. Jasane przez narratora z zewnątrz czy poprzez bohatera, kieś takie bardzo konkretne fabuły, no to już nie, to czy to jest bardzo emocjonalne czy wprost przeciwnie, bohaterom wymyślam już w jakiś inny sposób. kilkoma słowami zarysowana jest cała sytuacja, i tak Wspomniałaś, że niektóre z Twoich snów zainspiro- dalej, i tak dalej. Po prostu trzeba zanalizować, co rowały Jarka, a czy on zainspirował z kolei Ciebie? bią inni i dlaczego to jest fajne albo dlaczego nie jest. Oj, wielokrotnie! Myślę, że to w ogóle jest tak, że jeże- No i oczywiście druga rzecz, podstawa, po prostu próli mieszka pod jednym dachem dwoje pisarzy, którzy bować. Pisać, pisać i pisać. PAP są małżeństwem i dzielą ze sobą tę pasję, no to oczywiście gadają ze sobą o wszystkim, nie tylko o swojej „Wszystkie potem „ rzeczywiście Ale są to przede wszystkim właśnie o b r a z k i - 19 - „Bajki genialnego umysłu” „Grillbar Galaktyka” Mai Lidii Kossakowskiej Znana nam dotychczas z powieści fantasy, Maja Lidia Kossakowska powraca do Czytelników z czymś niespodziewanym – space operą z kulinarnym twistem! „Kosmos jest pełen żarcia” – wedle tej życiowej nauki od jednego ze swych mentorów żyje Hermoso Madrid Iven, zany szef kuchni, celebryta, właściciel restauracji „Płacząca Kometa”, która uzyskała dwie kometki w „Przewodniku Plejadzkim”. I sięgając po książkę „Grillbar Galaktyka”, to właśnie o jego przygodach będziecie czytać. Nie dajcie się zwieźć – wbrew pozorom to nie jest książka kulinarna. Nie wierzycie? Sięgnijcie po nią i przeczytajcie pierwszy cytat na tylnej okładce: „To nie jest książka o gotowaniu. To nie jest książka o kuchni. To fantastyczna przygoda, szalona podróż przez cały kosmos, to szok, dowcip, inteligencja i zagadka kryminalna.” I, tak naprawdę, nie sposób ująć „Grillbaru” lepszymi słowy. Książka wciąga już od pierwszych stron, urzekając ciętym niczym nóż do filetowania humorem godnym prawdziwego szefa kuchni oraz wachlarzem wszelakich przypraw: przygód, emocji, napięcia i wielu innych. Wystarczy kilka stron na przekonanie Czytelnika do dalszej lektury, po czym już nie sposób się oderwać, gdyż przepadamy, zaczytani w porywającej akcji. Myślicie, że życie kucharzacelebryty to sielanka, że w kuchni i poza nią nie spotyka go nic ciekawego? To nie mieliście jeszcze do czynienia z Ivenem, nie czytaliście o jego walce z zieloną odżywczą papką wprowadzaną przez Unię Międzygalak- Leonarda da Vinci tyczną ani o potworach czających się w magazynach, ani o restauracyjnym morderstwie, ani o urazach wszelkiej maści („nic, czego nie można się nabawić w kuchni”), ani o żadnej z jego przygód przez kosmos. Nie jest to książka wyłącznie dla miłośników fantastyki. Owszem, jej fani z pewnością ukochają sobie aluzje oraz nawiązania do kanonicznych motywów czy postaci, lecz jest w niej znacznie więcej. Nie jest to także książka wyłącznie dla aspirujących kucharzy tudzież wielbicieli restauracyjnego życia. Kosmos jest pełen żarcia, lecz nasza Ziemia musi jeszcze na wiele z tych wykwintnych dań poczekać. Parafrazując samą autorkę, „Grillbar” jest przede wszystkim humoreską i groteską ze sporą dawką zapierających dech przygód. Moim zdaniem każdy, kto lubi emocjonujące przygody, nawet (a może zwłaszcza) te nie-do-końca-serio, znajdzie coś dla siebie, gdyż pod płaszczem space opery odnajdziemy wiele odniesień do współczesnej rzeczywistości, które za pomocą tego płaszczyka stają się jeszcze zabawniejsze. „Grillbar Galaktyka” jest napisany lekko i z humorem, dzięki któremu powiew szybko przewracanych stron podwiewa grzywkę, po czym kończy się nagle na tylnej okładce. I nie zapomnijcie zaopatrzyć się w zakąski na czas lektury! Zapewniam: obojętne czy czytacie o hamburgerze prosto z grilla z frytkami, czy o zielonym zwilcu szczurzopyskim na płatkach czarnotrufli z Jugot – ślinka cieknie z ust. PAP - 20 - Geniusz to istota, której z łatwością przychodzą rzeczy nieziemsko trudne, a z drugiej strony czasem gubi się w najprostszych sytuacjach, typu założenie dwóch identycznych skarpetek. Leonardo Da Vinci jest niewątpliwie człowiekiem genialnym. Malarz, wynalazca, rzeźbiarz, odkrywca, geolog, anatom. To niewyobrażalne, że jeden człowiek może być aż tak wszechstronny, i nie chodzi o to, że miał wiele zainteresowań. Zdumiewa, że był perfekcyjnie doskonały we wszystkim, czego się dotknął. Projektował maszyny latające, gdy nikomu się o tym na poważnie nie śniło, chciał przebijać góry tunelami, łączyć rzeki za pomocą kanałów, odkrył zastosowanie pary jako motoru żeglugi, od niego wyszła idea prawa grawitacji, tarcia. Wszyscy znamy wspaniałe obrazy, które malował, takie jak Mona Lisa czy Ostatnia Wieczerza. Niewiele osób jednak wie, że pisał też poezję. Trzymając w dłoni tomik wierszy mistrza zatytułowany „Bajki”, które to utwory zebrał i przełożył Leopold Staff, tak, ten Staff, od razu odniosłem wrażenie, mam przed sobą coś bardzo wyjątkowego. Instytut Wydawniczy Erica wznowił je z dużym smakiem, doskonale oddając klimat renesansowy. Przekładając kolejne kartki, czułem się, jakbym obcował z odręcznymi zapiskami Leonarda, okraszonymi stonowanymi grafikami. Duże brawa. Natomiast sama treść. Od razu zaznaczam, że poezja nie jest moją domeną, z wykształcenia jestem filozofem, a jednak musze przyznać, że Staff swoim talentem dokonał wielkiej rzeczy. Nie banalizując myśli filozoficznej, przetłumaczył wiersze Leonarda w taki sposób, że błyszczą wyjątkową i ciekawą linią melodyczną, a przy tym głębią, którą nadał im autor. Z pozoru wdają się błahe i mówią o prostych, codziennych sprawach. O potoku, który naniósł do swojego koryta tak wiele ziemi i głazów, że musiał je zmienić, o Lilii unoszącej się na powierzchni wody albo o Figowcu, który cierpiał, że go ludzie nie zauważają, a gdy wydał owoce, połamali mu gałęzie. Jednak każdy z tych utworów ma drugie dno i odniesienia do życia ludzkiego. Figowiec to metafora człowieka niczym się nie wyróżniającego, który cierpi na brak uznania, ale gdy zdobywa jakieś osiągnięcia, musi obawiać się zazdrości innych i uważać, by nie zostać skrzywdzonym, a jego owoce ukradzionymi. Piękne, prawda? A na koniec, mam nadzieje, że wydawca się nie obrazi, przytoczę w całości mój ulubiony utwór: Zwierciadło Królowej Zwierciadło się pyszniło raz, że odbijało Królowe. Gdy odeszła nic w nim nie zostało. I taka to właśnie poezja, głęboko humanistyczna, smutna i wzruszająca. PM „Jedz, módl się, kochaj”, Elizabeth Gilbert Książkę dostałam w prezencie mikołajkowym od koleżanki z klasy, z którą żyłam w dość dobrych stosunkach i która to wiedziała o mojej ogólnej miłości do podróżowania. Stąd zapewne ten wybór. I choć nie potrafiłam już podejść do niej tak całkiem obiektywnie po zekranizowaniu owej lektury (jako melodramatu) oraz fakcie, iż znalazła się na liście bestsellerów, to jednak zdecydowałam, że wszystkie uczucia wyższe odłożę na bok i zabrałam się za czytanie. Generalnie rzecz biorąc, jest to historia kobiety nie- wieka nieco zagubionego w dzisiejszej szarej rzeczyco niestabilnej emocjonalnie, która przeżywa bodajże wistości – nadzieję, że jak się chce, to można coś kryzys wieku średniego, rozstaje się ze swoim cudow- w swoim życiu zmienić, trochę poradnika na temat nym mężem (który wcale się jej taki cudowny nie wy- takich właśnie problemów egzystencjalnych, trochę dawał) i wyrusza w świat, szukając szczęścia w krajach przewodnika po krajach, które bohaterka zaszczyca zaczynających się na literę „i” (Italia, Indie, Indone- swoją obecnością… Trzy w jednym! zja). W pierwszym z nich znajduPo czwarte: trzeba przyznać, je uciechę dla podniebienia – że w czasie czytania raczej nie Panowie raczej nie włoskie jedzenie zdecydowanie można się nudzić znajdą w niej ciekawej jej smakuje, co próbuje nam udo(polemizowałabym tylko przy wodnić, przyznając się, że nie lektury, nie zamyślą się nad Indiach, kiedy narzekanie na może już zapiąć się w spodnie, tym, czy aby nie powinni Shivę wychodziło mi już boktóre przed trzema miesiącami p r z e j ś ć n a d i e t ę kiem), bo styl jest jednym, nakładała bez większego wysiłku. w czasie biadolenia bohaterki wielkim znakiem zapytania – W Indiach znajduje ukojenie dla na temat utycia po włoskim raz nienaturalnie podniosły, raz duszy – i mimo początkowych jedzeniu, nie z r o z u m i e j ą całkowicie potoczny. problemów ze skupieniem się ideologii religii buddyjA co, chyba, najważniejsze oraz powtarzaniem do znudzenia skiej i odzyskiwania w zyskaniu etykiety bestselleru dziwnej mantry, udaje jej się opa„wewnętrznego spokoju du(zatem po piąte!): książka ma nować sztukę medytacji. W trzecha” ani nie będą mieli szczęśliwe zakończenie, czyli cim z kolei kraju, Indonezji, znajochoty szukać miłości na druto, co lubimy najbardziej. duje ukojenie dla serca – nową gim końcu ś w i a ta. A już na polską, ciemną oraz miłość. szarą zimę to w ogóle jest alPo przeczytaniu nie zdziwiło ternatywą idealną. mnie już, dlaczego książka zyskała taką popularność. Gorzej, wydaje mi się, jest z męskiego punktu wiPo pierwsze: jest w niej wszystko, dosłownie dzenia. Panowie raczej nie znajdą w niej ciekawej lekWSZYSTKO, czego pragnie masowe społeczeństwo, tury, nie zamyślą się nad tym, czy aby nie powinni czyli drobna dawka humoru, trochę mądrości życio- przejść na dietę w czasie biadolenia bohaterki na temat wych oraz, oczywiście, rodzące się uczucie między utycia po włoskim jedzeniu, nie zrozumieją ideologii główną bohaterką a przystojnym amantem. No, i szczę- religii buddyjskiej i odzyskiwania „wewnętrznego spośliwe zakończenie. koju ducha” ani nie będą mieli ochoty szukać miłości Po drugie: główna bohaterka jest również autorką na drugim końcu świata. A już na pewno nie spodoba książki, zatem można powiedzieć, że historia jest cał- im się na wstępie postawa kobiety, która – będąc kowicie „autorska”. A skoro jakaś tam Amerykanka w związku jak marzenie, mając idealną pracę i życie może sobie zrobić rok przerwy w pracy, żeby podróżo- bez problemów – zażąda rozwodu praktycznie bez wać po całym świecie i nie robić nic ambitniejszego przyczyny, uskarżając się na brak nutki „adrenaliny” niż jedzenie czy modlenie się, to dlaczego taki zwykły, i płacząc po nocach w łazience, próbując rozmawiać z Bogiem. Głośno. przeciętny czytelnik nie może? Po trzecie: zawiera wszystko (jak już wspominałam), co może zawierać przeciętna książka dla czło- Jest to więc lektura zdecydowanie dla kobiet. Mało wymagających kobiet. IIJ - 21 - „Zimowy monarcha” Bernarda Cornwella Do „Zimowego monarchy” Bernarda Cornwella od początku miałam entuzjastyczne nastawienie – grube, ładnie wydane tomiszcze o czasach arturiańskich już samym wyglądem sugerowało zapewnienie rozrywki na długie, zimowe wieczory; do tego autor odznaczony przez samą królową brytyjską! Czy jednak lektura nie okaże się zbyt ciężka? Prędko zabrałam się do czytania pierwszej części try- czytam powieść, a zamiast tego pomyśleć, że oto jestem logii – i tak, już na samym początku, spotkało mnie świadkiem relacji z pierwszej ręki. Szczególne brawa pierwsze pozytywne zaskoczenie. Nie będąc miłośnicz- należą się moim zdaniem za postać Merlina, który jest ką powieści historycznych, przygotowałam się na cięż- chyba najbardziej nieprzewidywalną z postaci kawy styl autora, przesycony archaizmami język i przy- w „Zimowym monarsze” i wniósł do akcji nieco szaleńtłaczającą ilość nazw* do zapamiętania, jednak nic stwa i humoru. („Sądzę, że bogowie nie znoszą nudy, z tych rzeczy. Pierwsze zdania powieści wciągnęły więc robię, co mogę, żeby ich zabawić”). mnie w jej świat, ponieważ czytanie nie męczy dzięki Wartym podkreślenia jest również fakt, że choć druprzyjaznemu językowi. Z początku wydawał mi się on idów i przeróżnych rytuałów jest w powieści mnogość, nawet zbyt potoczny – nie uświadczy się naszczególnie wziąwszy głych przemian wropod uwagę, że narratogów w ślimaki ani wyjW a r t y m podkreślenia jest również , rem jest stary mnich mowania Excalibura ze że choć druidów i przeróżnych rytuałów j e s t wspominający swoją skały, a Pani Jeziora , nie uświadczy się w powieści młodość spędzoną na nie wynurzy się, by służbie u boku Artura – wręczyć Arturowi nagłych przemian wrogów w ślimaki ani wyjszybko jednak przywywspomniany miecz. mowania E x c a l i b u r a ze skały, a Pani kłam do tego stylu, Fanów jedynie fantasy Jeziora nie wynurzy się, by wręczyć Arturowi skupiając się przede odsyłam do legend (ich wspomniany miecz. Fanów jedynie fantasy wszystkim na samej strata), natomiast o d s y ł a m do l e g e n d ( ), opowieści. A było co wszystkich pozostałych opowiadać. zachęcam do śledzenia natomiast w s z y s t k i c h pozostałych Powieść została napirealistycznego ujęcia zachęcam do śledzenia realistycznego u j ę c i a sana z rozmachem, któświata średniowieczświata ś r e d n i o w i e c z n y c h Brytów. nych Brytów. ry przywiódł mi na Żeby nie było tak do myśl tolkienowską trylogię. Nie zabrakło w niej miejsca ani na wciągające końca różowo – poważne zastrzeżenie mam do korekty opisy scen batalistycznych, ani na przybliżenie losów książki, ponieważ regularnie w trakcie lektury zaskakiposzczególnych bohaterów – zarówno zachodzących wały mnie literówki i nadprogramowe znaki interpunkmiędzy nimi konfliktów na tle politycznym, jak i zupeł- cyjne. Coś takiego zdarzać się nie powinno, jednak nie prywatnych sympatii czy romansów. Może się wy- mam nadzieję, że w następnym wydaniu nie będzie już dawać, że na temat wielokrotnie opiewanych losów Ar- tego problemu i kolejne pokolenia czytelników będą tura wiele ciekawego już się wymyślić nie da, czytelni- mogły cieszyć się lekturą bez niepotrzebnych zakłóceń. ków spotka jednak na pewno sporo niespodzianek. Po przeczytaniu książki czułam pewien niedosyt – jak Losy poszczególnych postaci śledziłam z prawdzi- zawsze, gdy kończy się coś dobrego, a chce się więcej – wym zainteresowaniem – jeśli niektórzy z głównych mimo że sama opowieść nie urywa się w połowie wątbohaterów nie wzbudzali sympatii, to na pewno przy- ku, a raczej zgrabnie zamyka pewien etap historii o Arnajmniej zaciekawienie. Mimo że autor nie poświęcił turze. Co cierpliwsi mogą więc odłożyć przyjemność się kreowaniu ich portretów psychologicznych, kontynuowania lektury na później, sądzę jednak, a (zgodnie z założeniem) skupił się na snuciu epickiej że znajdzie się wiele osób, dla których „Zimowy monaropowieści, to jednak przewijające się postacie są z krwi cha” może stać się ledwie wstępem do wielkiej przygoi kości, wzbudzają prawdziwe emocje. dy z historią Celtów, do czego gorąco namawiam. Mamy więc Artura – oś całej trylogii, wspaniałego wodza, potrafiącego pociągnąć za sobą tłumy, który Anna Pakieła jednak ma również pewne romantyczne słabości, co czyni go bardziej ludzkim, a powieść wzbogaca o zwroty akcji. Realizmu opowieści przydaje osoba Derfla, * Jest ich, owszem, wiele, ale wszelkie problemy z rozeznadzielnego wojownika Artura będącego jednocześnie niem się rozwiązuje poręczny spis postaci i miejsc, oraz czynarratorem – jego uwagi pozwoliły mi zapomnieć, że telna mapka, zamieszczone na początku książki. fakt mnogość ich strata - 22 - „Zgred” Rafała A. Ziemkiewicza O książce można było przeczytać jedynie na blogu samego autora oraz w dwóch gazetach, które nie boją się publikować opozycyjnych artykułów, a mimo to była najlepiej sprzedającą się polską książką w maju tego roku. Fakt ten jest nie lada sukcesem pokazującym, że ludzie jednak chcą przetrzeć medialne mydło ze swoich zmęczonych oczu i zobaczyć nasze społeczeństwo oczami „Zgreda”. Powieść jest napisana w formie dziennika prowa- jest zakryte i niedostępne. Sam autor na łamach Rzeczdzonego przez, bliźniaczo podobnego do autora, dzien- pospolitej napisał: „Ta powieść, którą ja państwu pronikarza Rafalskiego. Chociaż Ziemkiewicz bardzo ponuję, nie jest przeznaczona dla tzw. elit. Jest przeupiera się przy tym, by nie iść na skróty i nie odczyty- znaczona dla »starszych, gorzej wykształconych wać książki jako osobistego dziennika, mimo wszystko i z mniejszych ośrodków«. Bez względu, oczywiście, nie można się oprzeć wrażeniu, że czyta się zapiski na ich wiek, posiadane papiery i miejsce zamieszkaprawdziwego człowieka z krwi i kości, a nie fikcji lite- nia”. Dobitnie pokazuje, jak na nas patrzą „elity” sporackiej. Bo przecież w naszym kraju żyje wiele ludzi łeczne, mówi o zaniku tożsamości narodowej i postz podobnymi problemami i poglądami, co wieczór niewolnictwie. „krzyczącymi na telewizor”. Ale nie tylko. Pomiędzy wzburzeniami, na czym to Akcja powieści toczy się między piętnastym lutego ten świat stoi i walką z chorobą, jest wielka część – bo a piętnastym kwietnia dwa tysiące dziesiątego roku, niby jak mogłoby jej nie być? – o rodzinie. Nawet jeśli kończąc się kilka dni po tragedii Tupolewa, po której autor zamierzał napisać powieść tylko po to, by pokadziennikarz Rafalski stwierdza bezcelowości prowa- zać w którym miejscu w hierarchii wartości ona stoi, dzenia dalszych zapisków. Zaczyna się w momencie, a reszta komentarzy to jedynie „zapychacze”, to warto kiedy główny bohater dowiaduje się o swojej chorobie takie książki pisać i czytać. Wspaniała młoda żona, i musi trochę zmienić swoje życie. Razem z dziennika- która jest solidnym wsparciem, a jednocześnie czarorzem Rafalskim obserwujemy bieżące medialne wyda- dziejką posiadającą tajemnicę nie do odgadnięcia. rzenia, często razem z ich kulisami. Czytamy niekiedy I dzieci, konkretniej dwie córeczki, które są po prostu odkrycia lub powszechnie znane wśród elit fakty, bezbłędne – ich „teksty”, kłótnie, pytania i spostrzeżeo których jednak nie może napisać, w obawie o swoją nia, pełne mądrości i wnikliwości, rzadko spotykanych przyszłość. Dla mnie, młodej osoby, jest to również nawet u dorosłych. Dzieci, przyszłe pokolenia, które, inne spojrzenia na najnowszą historię Polski, o której widząc nasze działania, przemyślane czy też nie, wskawłaściwie mówi się niewiele, mimo że dla rządzących zują, o czym „zapomniał” ktoś, kto tworzył zachodni nie są to wcale takie odległe czasy. Rozbrajane jest konsumpcyjny styl życia. Dla wspaniałej rodziny możrównież działanie na by wszystko, choćgłównych mediów by i stawić czoło całetrzymających władzę, mu światu. A samot„Sam autor na łamach sposób przedstawienie? nia jednych faktów, Głównym przesłaRzeczpospolitej napisał: przemilczanie lub niem powieści wydają stawianie w zupełnie się być słowa świętej innym świetle dru- „Ta powieść, którą ja państwu proponuję, pamięci ojca Rafalgich. Bardzo ciekawe skiego: „trzeba orać.” było to również dla takiego ignoranta tele- J e s t p r z e z n a c z o n a d l a » starych, Bardzo motywujące wizyjnego jak ja, któi stawiające życiowe i z mniejszych ry jest w gruncie rzewyzwanie, które nie czy świadomy takich oczywiście, pozwala stać w miejdziałań, chociaż wca- ośrodków«. scu z założonymi ręle ich nie obserwuje. p o s i a d a n e p a p iery kami i jedynie narzeJaki jest cel tej książki? Najprawdo- i m i e j s c e zamieszkania”. kać na obecną sytuację, tylko zakasać podobniej próba rękawy i… „orać”. uświadomienia czegoś, co na co dzień JAZ nie jest przeznaczona dla tzw. elit. gorzej wykształconych Bez względu, na ich wiek, - 23 -