PProcesy artystyczne

Transkrypt

PProcesy artystyczne
PProcesy
artystyczne
Marek Sołtysik
MOTYW INTYMNY (cz. 2)
Chwytał życie garściami, chwycił za mocno
Polska 1933. Ludzie, zwłaszcza ci, którzy
gorączkowo i z konieczności chaotycznie,
w rezultacie bezładnie szukali swojego miejsca
w czynnym życiu, niezabezpieczeni materialnie, mając za cały majątek młodość oraz zdolności, których niestety nie da się wykorzystać,
czuli się osamotnieni w całkiem niedawno odzyskanym, coraz słabszym państwie – swoim
raczej wyłącznie z nazwy. Ich bezradność podkreślał niemożliwy do przygaszenia kontrast
z beztrosko wystawnym życiem sanacyjnych
panów i władców, „byczych chłopów”, ich
rodzin, totumfackich, ich „koryntianek”1…
A dodatkowo zza zachodniej granicy odzwierciedlona w oczach pierwszych fal uciekinie-
rów z państwa Hitlera groza nazizmu, z jego
antysemityzmem podniesionym do godności
oficjalnego programu politycznego, z utworzonym przez hitlerowców obozem koncentracyjnym w Dachau, czyli faszyzm w dawkach
uderzeniowych, który – pod znakiem krwawego topora – ciął wolną myśl, spopielał mądre
i piękne książki.
Nie bez sugestii Emilii Korczyńskiej, która
przy Salinarnej nie mogła Bolesława odwiedzać, a kino, cukiernia i cyrk, gdzie mogli być
blisko i pod dachem, przecież kosztowały,
20 czerwca Olejniczak wyprowadził się od
pani Królowej i przez dziewięć dni mieszkał
w Bursie księdza Kuznowicza2. Spakował się
Tak w prasie, głównie konserwatywnej, określano wówczas kobiety uprawiające nierząd.
Ksiądz Mieczysław Kuznowicz (1874–1945), jezuita, działacz społeczny, w 1906 założył Związek Młodzieży
Przemysłowej i Rękodzielniczej. Inicjator budowy siedziby Związku przy ulicy Skarbowej w Krakowie i założyciel
Parku Sportowego „Juvenia” u krańca krakowskich Błoń, organizował wśród młodzieży kampanie antyalkoholowe
i antynikotynowe.
Bursa księdza Kuznowicza… W 1930 w pierzei ulic Krupniczej i Skarbowej w Krakowie otwarto wznoszoną przez
sześć lat nową siedzibę Związku: czteropiętrowy gmach (projektu architekta Wacława Krzyżanowskiego), którego
budowę, ze składek społecznych z całej Polski, współfinansowała Polonia amerykańska, zaludniało 480 chłopców
oraz wychowawcy. Sala teatralna, sala muzyczna, sala gimnastyczna i osobna sala zebrań, czytelnia, biblioteka, kaplica
i redakcja pisma „Związkowiec” – wszystko było do dyspozycji młodych ludzi, którzy akceptując życie religijne oraz
model wychowania poprzez sport, muzykę i teatr, znaleźli tam schronienie i pomoc.
W czasie okupacji w sali teatralnej „Bursy księdza Kuznowicza”, korzystając z gościny istniejącego jeszcze Związku, działał podziemny Teatr Rapsodyczny Mieczysława Kotlarczyka, w którym jednym z aktorów był Karol Wojtyła.
1
2
216
3–4/2015
z zamiarem wyjazdu na wakacje do rodziców
w Brzeżanach, ale Emilia potrafiła go od tego
odwieść. Mimo że na jej uporczywe napomykania o ślubie, nakłaniany, niezmiennie odpowiadał: – Nic z tego nie będzie! – zaprosiła go
do mieszkania rodziców. Był tam przez dwa
tygodnie. Zostawił u Korczyńskich rzeczy
i 5 lipca wreszcie wyjechał do Brzeżan.
Jak było potem? Po wakacjach powrócił (podobno, ale czy na pewno z Brzeżan?) do Krakowa, „i zajechał wprost do nas – wspomina Mila
– zamieszkał”. Mówi, że ukochany miał aż do
Bożego Narodzenia mieszkanie i utrzymanie za
darmo. Śniadania, kolacje w domu. Raz tylko,
we wrześniu, pamiętają to wszyscy, dał 15 zł.
A z Bożym Narodzeniem było tak (co wyszło na jaw dopiero podczas procesu): przed
świętami opuścił gościnny dom Korczyńskich,
tłumacząc, że jedzie w Poznańskie do staruszka dziadunia, który przecież nie powinien
świąt spędzać samotnie. Ma się rozumieć.
Skłamał, ponieważ pojechał prosto na Brzesko,
a stamtąd do szkoły w Wojakowej, do panny
Anny Muszanki, u której zamieszkał. Muszanka – poznana poprzez anons matrymonialny
– prosiła go, żeby jej nie wydał przed kolegami
nauczycielami, boć to krępujące zawierać w ten
sposób znajomość. Oczywiście, co to dla niego; bez trudu koloryzował, relacjonując im, że
w Krakowie spotkali się w gronie wspólnych
kolegów i w ten sposób zawarli znajomość.
Już po wszystkim Muszanka powie w sądzie,
że żartowała wówczas, przedstawiając go jako
narzeczonego. Że to żart jednak, nikt nie potrafił potwierdzić. A Bolesław? Cóż, świetnie
się wywiązywał i w towarzystwie, i w alkowie
z roli jedynego najdroższego.
Motyw intymny
Do Krakowa wrócił z początkiem stycznia
1932 w towarzystwie Muszanki (trwały jeszcze
ferie, ona, nauczycielka, miała wolne), pożyczyła mu, a raczej dała 185 zł, żeby mógł sobie
wykupić indeks. Zdaje się, że ta suma była równowartością jej półtoramiesięcznych poborów
w szkole. Zamieszkał u pana Szkwarka przy
ul. Dietlowskiej3. Pan Szkwarek, który miał
piękny, nowy rower i trzymał go w oficynie,
w swojej zamykanej na kłódkę komórce, zachęcił Olejniczaka do poszukania sublokatora;
wtedy czynsz będzie o wiele niższy. Dobrze.
Był taki zwyczaj, że na tablicy ogłoszeń w holu
Collegium Novum Uniwersytetu Jagiellońskiego umieszczało się karteczki z ogłoszeniami.
Chętny podpisywał się na wiszącej karteczce.
Na karteczce od Olejniczaka podpisał się student Lechowicz i można powiedzieć, że w tej
samej chwili podpisał na siebie wyrok śmierci.
Ot, los. Los i mordercze instynkty nieprzewidywalnych jednostek. 15 lutego Lechowicz
wprowadził się do Olejniczaka w mieszkaniu
Szkwarka, który właśnie ubolewał, że ktoś
ukradł mu rower.
Lechowicz żył więcej niż skromnie. Jadł
suchy chleb, popijał ciepłym lub dla odmiany
zsiadłym mlekiem, nie wiadomo, czy chodził
na tanie obiady dla niezamożnych do sióstr
Felicjanek4, minutkę pieszo od UJ, z których
korzystali ubożsi studenci. Olejniczak, sam,
jak wiemy, stołujący się rankami i wieczorami
w Hotelu Francuskim, jako świetny korepetytor latorośli dzierżawcy hotelowej restauracji,
gorąco te posiłki Lechowiczowi polecał jako pożywne i wysoko kaloryczne, sam bowiem nie
mógł się obejść bez głównego posiłku, którego
nie było w umowie z restauratorem. W tamtych
3
Wzdłuż szerokiej ulicy Dietlowskiej (dziś ul. Józefa Dietla) ciągnął się pośrodku przez kilka kilometrów imponujący pas zieleni o nazwie Planty Dietlowskie, i było to miejsce spacerów okolicznych mieszkańców, zwłaszcza Żydów
z Kazimierza, do którego z jednej strony ulica ta przylegała. Dziś środkiem ul. Dietla, przecinając owe w szczątkowej
formie planty, pomykają tramwaje.
4
Kuchnia SS Felicjanek mieściła się w jednej z licznych sal budynków Zgromadzenia Felicjanek na rogu ulic Straszewskiego i Smoleńsk. Do dziś w sąsiednim gmachu, także należącym do Zgromadzenia, na rogu ul. Straszewskiego
i ul. Zwierzynieckiej, jest siedziba i sala Filharmonii Krakowskiej. Pamiętam tamże seanse w prosperującym jeszcze
na przełomie lat 60. i 70. XX w. maleńkim kinie „Melodia”, usadowionym na ostatnim piętrze. Okna korytarzyka wychodziły na Planty i Pałac Biskupi, a gdy się spojrzało w prawo, lekko wychylając głowę, na nieodległym horyzoncie
pojawiały się wieże Wawelu.
217
Marek Sołtysik
latach, kiedy widmo nieuleczalnej gruźlicy krążyło nad światem, dobre odżywianie to była
podstawa. Można jednak mieć pewność, że
Lechowicz nie zaglądał nawet do najtańszych
garkuchni; Helena Ćwikiewiczowa, u której
kiedyś tam podnajmował on pokój w dobrym
punkcie, przy ul. Czystej, zezna przed sądem,
że ten niezwykle porządny człowiek w porze
obiadowej zadowalał się surowymi warzywami. Nie mogąc zboleć, że student chrupie marchewkę i kapustę, podsuwała mu coś z obiadu.
Podobnie Olejniczak dzielił się z nim lepszym
jedzeniem. Ale do rzeczy: Lechowicz wstawał
o godzinie szóstej, szedł na Uniwersytet, w godzinach wolnych od zajęć wchodził do jednego
z tych kościołów, w których akurat organista
ćwiczył gamy i pasaże albo improwizował na
kanwie wielkiej a spetryfikowanej przez maluczkich Toccaty i Fugi d-mol Jana Sebastiana
Bacha, przemycając Césara Francka, niekiedy
się wdrapywał na chór, stawał obok organisty,
a gdy po sakramentalnym pytaniu wirtuoza:
„Czy pan także gra?”, znajdywał bratnią duszę lub choćby porozumienie, zasiadał przy instrumencie i grał fragmenty preludiów Bacha,
z lubością przechodził do improwizacji (krótko
próbował pracy w charakterze sekretarza-asystenta u nauczyciela tańca Feliksa Wodeckiego,
ale nie mógł zrozumieć, jaka ma być jego rola),
z Olejniczakiem spotykał się dopiero wieczorami. Sam skryty, z chciwością wchłaniał opowieści Olejniczaka, który mówił o sobie oraz
o aktualnym narzeczeństwie z Korczyńską.
Lechowicz mieszkał sam w pokoju, z którego 3 marca wyprowadził się Olejniczak.
I w tym miejscu kontakt kolegów mógłby się
urwać – jak się niebawem okaże, dla dobra ich
dwojga – ale, jak się zdaje, los niekiedy potrafi
się upominać o swoje prawa. Mógłby się urwać,
bo Olejniczak wyprowadził się ponownie na
prawą stronę Wisły, na Dębniki, gdzie w domu
przy ul. Konfederackiej 27 wynajął u pani Gery
Fingerowej pokój, i zamieszkał tam wspólnie z Emilią Korczyńską, którą u właścicielki
mieszkania zgłosił jako swą żonę. Mijały tygodnie, coraz częściej zjawiała się u młodych
matka Emilii. – Panie Bolciu, Mila nie pyta, ale
218
PALESTRA
ja muszę: to kiedyż ślub? – Jak tylko skończę
studia! No bo teraz jak? – wywracał kieszenie
na nice, robił pyszne miny, jak w filmie, i było
przynajmniej trochę śmiechu.
24 kwietnia matka zabrała Milę do domu.
Z rzeczami. Córka bowiem była w siódmym
miesiącu ciąży, a Bolesławowi, ojcu przyszłego
dziecka, nie starczało teraz nawet na opłacenie
pokoju. I dlatego pewnie los znowu tam przywiódł Lechowicza. Żeby było taniej, zamieszkali razem w sublokatorskim pokoju. Olejniczak
zachwalał przed Fingerową tego sublokatora:
– Pani pyta, czy Lechowicz porządny? Przy
nim złoto można by wysypać, wyjść, zostawić
go samego w mieszkaniu, a on nie ruszy!
Zdaniem gospodyni panowie żyli godnie,
skromnie, cicho, oddając się nauce. Z uznaniem, a niekiedy z nieskrywanym podziwem,
starozakonna wsłuchiwała się w mistrzowskie
kadencje wypowiadanych przez nich kwestii
podczas wieczornych rozmów o sprawach
boskich i dyskusji o jakichś dziwnych ludziach
z Uniwersytetu.
Choć jednak co drugi dzień Olejniczak
odwiedzał brzemienną Milę w mieszkaniu jej
rodziców, w tym samym czasie oświadczył się
Annie Muszance w mieszkaniu jej brata w Podgórzu. Pierścionek zaręczynowy, który dostał
od panny, wkrótce zastawił w lombardzie,
żeby pokryć opłaty uniwersyteckie. Okaże się
potem, że Muszanka – aczkolwiek słowem nie
wspominała o tym Olejniczakowi – skądś wiedziała o stosunkach łączących narzeczonego
z Korczyńską. Nad wyraz bezpośrednia, już
po kilku godzinach intensywnej zażyłości zyskała pewność, że Olejniczak, który byle blichtr
bierze chętnie na połysk autentycznego kruszcu, jest snobem. Możliwe nawet, że były celem
samym w sobie jego usilne dążenia dotarcia do
tak zwanych sfer, bliskich elitom. Na każdym
kroku było widać, że mu na tym zależy i przeto Muszanka wodziła go mirażami wejścia na
salony, w których od czasu do czasu bywała.
Dlaczego tak jej zależało na tym, aby wierzył
w jej ubierane w ładne słówka fantazje? Przecież robiła to chyba nie tylko dla zabawy?
Lechowicz osłupiał, gdy Olejniczak bez
3–4/2015
wstępów zdradził mu swój tajny plan ożenku
z Muszanką. To było zaraz po tym, jak Mila Korczyńska, która zresztą od czasu do czasu jeszcze
przychodziła na Konfederacką, zapukała w czasie, kiedy Olejniczak, coraz bardziej chimeryczny, jakoś nie zamierzał jej przyjąć. – Idź, ja cię
proszę po przyjacielsku, i powiedz pannie Mili,
że mnie nie ma – szepnął do Lechowicza. Ten
automatycznie spełnił coś, co było raczej poleceniem niż prośbą, ale Korczyńska miała zbyt
dużo do stracenia i nie zamierzała ustępować.
Lechowicz nie śmiał jej powstrzymywać. Przecisnęła się, mimo ciąży wciąż zwinna, między
nim a ościeżnicą drzwi głównych, wtargnęła
do mieszkania, robiła narzeczonemu gorzkie
wymówki – przy świadku. Odeszła wzburzona. – Ulżyło jej trochę przynajmniej – mruknął
Olejniczak. Wtedy Lechowicz, prawy i czysty,
rzucił się na niego z pretensjami. Olejniczak,
początkowo chmurny i skory do tłumaczeń,
parsknął śmiechem, gdy się zorientował, że
Lechowiczowi wcale nie chodzi o Korczyńską:
– Z powodu twojego „widzimisię” mój honor
ucierpiał! – usłyszał bowiem jęk przyjaciela.
– Eee, wielkie słowa, po prostu zrobiłem z ciebie
szmatę! – zakpił Olejniczak. – Tu już przesadziłeś – szepnął pobladły Lechowicz – powinienem
wyzwać cię na pojedynek. – Ty, taki gołodupiec?! – No, no, mój ojciec jest emerytowanym
kierownikiem szkoły, oprócz mieszkania w Limanowej ma domek letniskowy w Makowie
Podhalańskim… – No, tu już Olejniczak spojrzał na Lechowicza z szacunkiem, ale zarazem
jakoś niespodziewanie żarłocznie. I wtedy to
powiedział: – Tak, to jest sfera, do której miło
mi aspirować. Fach nauczyciela zawsze mi się
zdawał więcej niż powołaniem. Nauczyciel to
inteligent czystej wody. Bez przymieszek pretensjonalności, rozrośniętej ambicji i hucpy.
Moją przyszłość widzę pośród inteligencji.
I właśnie dlatego, żebyś sobie wiedział, Staśku,
niebawem poślubię nauczycielkę. Nazywa się,
powtarzam, Anka Muszanka, jestem z nią zaręczony. A ta, hafciarka, córka maszynisty, co ona
może? – nic nie może. Mogłaby mnie najwyżej
wciągnąć w romanse z jej siostrą, z matką…
nuda, kolego, nuda! Tego rodzaju nuda pośród
Motyw intymny
biedy jest gorsza niż choroba. Bo z choroby, rozumiesz, można wyjść…
Spojrzał na Lechowicza i dostrzegł w jego
oczach obrzydzenie.
Jeden z kolejnych dni rozpraw. Wejście Muszanki.
Pewna siebie, jeśli ma jakieś kompleksy,
to je dobrze maskuje. Niska, otyła, w jasnym
kostiumie, wchodzi na salę pewnym krokiem.
Z jej twarzy nie schodzi lekki uśmiech, gdy po
zaprzysiężeniu mówi swobodnie, szkolonym
głosem, z nienaganna dykcją.
– Tak, poznałam Bolesława z końcem listopada. Jak? Poprzez anons, który zamieściłam
w prasie. Nie rozgłaszałam, że poznaliśmy się
w ten trochę sztuczny sposób. Bolesław przyjechał do mnie, do Wojakowej, zabawił kilka tygodni. Tak, w charakterze narzeczonego. Chodził
do kościoła. Był nawet u spowiedzi i przystąpił
do komunii świętej. Nie, za utrzymanie nie
płacił. Ja traktowałam jego pobyt u mnie jako
gościnę. Na znajomych zrobił świetne wrażenie. Wszyscy go polubili, zabiegali, żeby przyszedł do tego, do owego, z wizytą, zapraszali
na wyprzódki. Pan kierownik szkoły, zresztą
z zamiłowania psycholog i znawca fizjonomii,
zapraszał Bolesława na całe najbliższe wakacje,
żeby prowadził konwersację niemiecką z jego
synem. Wiem, że panu kierownikowi bardzo
na tym zależało. Nie muszę sobie przypominać,
ponieważ zachowałam bilet kolejowy: do Krakowa wyjechaliśmy ode mnie razem 5 stycznia
1933 i stanęłam u mojego brata. Przedstawiłam
Bolesława jako narzeczonego. Potem Bolesław
wrócił do siebie, wiedziałam tylko, że mieszka
przy rodzinie, mogłam się tylko domyślać, że
była to rodzina osoby, z którą Bolesław zamierza zerwać, tylko nie bardzo wie, jak to zrobić,
subtelny. Szczegóły nie były mi znane. Powiedziałabym, że były mi obce. Tak. Codziennie
przychodził do mieszkania brata, wychodziliśmy na spacer. I to właśnie w tamtych dniach,
między 6 a 13 stycznia (14 stycznia rano wyjechałam), szłam z Bolesławem, pod rękę, ulicą
Świętej Gertrudy. Przy kinie „Wanda” jakaś
pani go przeprosiła. Rozmawiali. Nie wiem,
219
Marek Sołtysik
o czym, ponieważ zrobiłam kilka kroków naprzód, stanęłam przed oświetloną witryną
i czytałam afisze. Po kilku minutach Bolesław
wrócił. Twarzy tej pani nie zaobserwowałam.
W marcu 1932 Olejniczak oświadczył się
rodzicom Emilii Korczyńskiej i ukląkł, prosząc
o jej rękę, a w czasie Świąt Wielkanocnych tego
samego roku – przypadających 27 i 28 marca
– odbyły się zaręczyny Bolesława Olejniczaka
z Anną Muszanką. Ona dała mu pierścionek
z rubinem, on dał jej pierścionek z brylancikiem i dwoma szmaragdami.
Emilia Korczyńska zezna przed sądem, że
poczuła się dziwnie, kiedy po kilku zaledwie
dniach wspólnego życia w pokoju przy Konfederackiej jej narzeczony, Bolek Olejniczak,
wyszedł z mieszkania o świcie i wrócił dopiero
późno w nocy. Stało się to w tak ważny, drugi
dzień Świąt Wielkanocnych. No, to teraz już
wie: pojechał na Podgórze do brata Anny Muszanki, żeby się z Muszanką zaręczyć!
I czaruś był z niego, i niby człek zagubiony,
a w rzeczy samej okrutnik. Gdy się oświadczał
Mili, jej zaniepokojeni rodzice wyrażali obawę
o kształt i przyszłość tego związku, bo córka
przecie bez posagu i bez wykształcenia. – Bóg
już tak zrządza, że łączy biednego z bogatym
– uspokoił wszystkich w domu.
Nie mieli pieniędzy na pierścionki. Liczyło
się dane słowo i na tym poprzestali. Ślub miał
się odbyć wiosną 1934.
Tak, tak. A dla Muszanki musiał jakoś ten
pierścionek kupić. (Choć w świetle sprawek,
które już później wyszły na jaw, istnieje możliwość, że cacko z brylancikami zdobył innym,
nielegalnym sposobem.) Tymczasem Korczyńska zapewnia, że Olejniczak miał bardzo mało
pieniędzy. Pamięta wyjątek, kiedy zrobiła coś,
żeby go sprawdzić… czy wypróbować? Powiedziała mu, że jej brakuje pieniędzy i poprosiła,
żeby jej pożyczył 20 zł. Zrobił to chętnie. I miał
przy sobie banknoty. – Za te pieniądze kupiłam
sobie sukienkę…
Nie znosił siebie takiego, jakim był przecież,
kiedy kradł. Czy sam siebie tłumaczył wówczas
220
PALESTRA
z pozoru prosto: „ja to ktoś inny”? Gdy pani
Buczkowa, u której wcześniej wynajmował pokój przy ul. Wielickiej, złapała go na placu Wolnica, kiedy już mieszkał gdzie indziej, godnie
kroczącego w płaszczu jej syna, żeby uniknąć
kompromitacji na mieście pozwolił się Buczkowej doprowadzić do kamienicy, gdzie zjawił się
jako świadek sąsiad, pan Mastalski. Gdy przyszło do tłumaczeń, Olejniczak powiedział: – Ja
sobie tylko wziąłem [w sensie: „pożyczyłem”]
ten płaszcz. – Bardzo ładnie – dosolił mu wtedy
Mastalski – na teologię pan chodzi, a robi pan
na lewo!
W sądzie rozwścieczony Olejniczak warknie na Mastalskiego: – Czy ja wtedy z panem
w ogóle rozmawiałem? – Ależ tak – odparł
niezbity z tropu Mastalski. – Chciał mnie pan
nawet w rękę pocałować, żeby dać spokój.
No tak, świadkowie potwierdzają, że oddał
płaszcz, przeprosił Buczkową i wprost błagał,
żeby nie dawać znać na policję.
Kiedy w czwartym dniu procesu prokurator
Boryczko, omawiając przygody oskarżonego
związane z „zabieraniem” różnych cudzych
rzeczy, wspomniał o nowym rowerze, który
wyparował z komórki pana Szkwarka, właściciela mieszkania przy ul. Dietla, gdzie wynajmował akurat pokój Olejniczak, Olejniczak
zerwał się z ławy, wrzasnął: – Czy pan mnie
dzisiaj podejrzewa o ten rower?! – i rzucił się
na prokuratora. Eskortujący posterunkowi
z trudem obezwładnili Olejniczaka (nazajutrz
wzmocniono eskortę), a ten, nie przestając się
rzucać, kierował ku dr. Kazimierzowi Boryczce
nieartykułowane słowa, w zamyśle obraźliwe.
Kradł, ale nie tolerował złodzieja. Ukradzione
rzeczy nosił lub je spieniężał, ale brzydził się
tym, co wówczas wyprawiał. Złodziej zdawał
się być jego cieniem.
Bardzo lubił pieniądze. Nie tylko wtedy, gdy
ich potrzebował, ponieważ był głodny, ponieważ nie miał gdzie mieszkać, ponieważ trudno
mu było opłacić czesne. Ileż to narozpowiadał
o czekającym nań majątku! Zamożny krawiec
z Podgórza, pan Magiera, miał mu dawać 15 tysięcy złotych jako posag córki. Nawet w mieszkaniu państwa Korczyńskch, gdzie mieszkał
3–4/2015
i jadał za frajer właściwie prawem kaduka, miał
czelność tym się chwalić przed matką Emilii. Ta
pełna uroku osobistego kobieta nie zapomni,
jak stojąc w drzwiach kuchni, wsparł się pod
boki, a ona, robiąc ciasto, uzbrojona w wałek,
popatrzyła nań tyleż groźnie, ile urzekająco,
a wtedy Olejniczak, jak przystało na pożeracza
serc, wyznał, że obietnice krawca guzik go obchodzą, a także jego tysiące, bo on, Olejniczak,
ma milion. Milion czyli Milę, którą kocha.
O co poszło?
I dlaczego Lechowiczowi tak bardzo zależało na wspólnej wycieczce za Kraków? Czy
celem wędrówki miało być nabożeństwo
i koncert muzyki religijnej w zabytkowym
kościele w Mogile? I folklor odpustowy? Dlaczego i w czasie śledztwa, i podczas rozprawy
wymykały się motywy zbrodni? Olejniczak,
który natychmiast przyznał się do zabójstwa,
od początku policyjnego śledztwa do końca
postępowania sądowego podkreślał, że zbrodni nie popełnił z premedytacją. Nie zaplanował
jej. A więc w afekcie? Co się stało? Czy wystarczy dosyć naiwne tłumaczenie zabójcy, jakoby
złe uniesienie było wynikiem różnic zdań na
tematy religijne, światopoglądowe i erotyczne?
No dobrze, a jeśli nawet, to oczekujemy szczegółów… Zaciśnięte usta mordercy.
Najprawdopodobniej między dwoma młodymi mężczyznami wydarzyło się coś, o czym
Olejniczak nie mógłby mówić bez poczucia
przeraźliwego wstydu.
Pozostaje jeszcze rola Janiny Pragnącej i jej
obecność w okolicy miejsca zbrodni, a może
i podczas masakry. Co chciał zaznaczyć Olejniczak, gdy mówił: „Tam jeszcze musiał ktoś
być”? Czy czuł, że ktoś był, czy może o tym
wiedział? Trasę – dość nietypową – wybrał, wedle zeznań jego samego – Olejniczak. Czy on
potem pytał małą pasterkę o drogę do dworu,
czy raczej pytał Lechowicz? Czy w zabudowaniach, które nazwali dworem, miała czekać
Pragnąca? Skoro Olejniczak Pragnącej w ogóle
nie znał – a jakoś i tu trudno nie wierzyć jego
słowom – a Pragnąca tak wiele o nim wiedziała, to czy tej wiedzy nie posiadła dzięki infor-
Motyw intymny
macjom Lechowicza, człowieka z jednej strony
chorobliwie zafascynowanego ciemną stroną
duszy przyjaciela, z drugiej – usiłującego go
wyrwać ze szponów zepsucia?
Co, a może także i kogo, krył Olejniczak?
Tego się nie dowiemy.
Próbowano zrekonstruować fragmenty ich
ostatniej rozmowy. Popróbujmy dzisiaj i my.
Siedzą na wale nad Wisłą, jeden z rozmówców pije wodę z blaszanego kubka.
To Lechowicz naprowadził rozmowę na tak
drażliwy dla nich temat: na kobiety.
Olejniczak: O, przecież wiesz, jakie one potrafią być!
Lechowicz: Skąd ci w ogóle przyszło do głowy, że ja miałem do czynienia z kobietami?
Olejniczak: Tak się składa, że nie od dziś
mieszkamy razem i ty nie od dziś mówisz przez
sen. Przez sen rozmawiasz z kobietą.
Lechowicz: Czemu nie powiedziałeś mi
o tym wcześniej?
Olejniczak: Byłem ciekaw… Nie martw się,
prowadzisz z nią przez sen rozmowy salonowe.
Lechowicz: Bo jeśli nawet już miałem z kobietą do czynienia, to z porządną! Nie z taką
zdzirą jak ta twoja K.!
Olejniczak: Mógłbyś się liczyć ze słowami?
Lechowicz: W stosunku do ciebie, do niej,
do tych tam? Czego ty sobie życzysz, człowieku? Szacunku dla kurwiarza?
Olejniczak: Czy ty naprawdę zwracasz się
do mnie?
Lechowicz: Do ciebie mówię! Ty jesteś kurwiarz!
Olejniczak: Uspokój się, Stasiek. W tej kwestii jesteś niesprawiedliwy. Ale to tylko dlatego, żeś prawiczek. Ty jeszcze nie miałeś nic
z kobietą?
Lechowicz: Nie twoja rzecz!
Olejniczak: Oprzytomnij!
L echowicz : Brudy, eh, brudy, brudy!
A wiesz, Bolu, rozdzielmy się na razie, rozejdźmy się, dobrze, nie powinniśmy być tak
na noże w świętym dniu. Trochę nam przejdzie, albo nie przejdzie, zobaczymy, kiedy się
o godzinie dziesiątej spotkamy pod kościołem
w Mogile.
221
Marek Sołtysik
Olejniczak czuł się urażony i miał poczucie, że Lechowicz go wciąż każdym zwykłym
słowem obraża. Nawet tym ostatnim pojednawczym zdaniem. Pewnie dlatego – może
niekoniecznie ze złą myślą, ale na pewno niemile zaaferowany – dobiegł do odchodzącego
skwapliwie. Widocznie fakt, że Lechowicz
znacznie przyśpieszył kroku, zdał się Olejniczakowi podejrzany, możliwe również, że i te
ruchy za obrazę uważał, dość że przyskoczył
i nie odstępował kolegi, niemal „szyjąc mu
buty”. A znowuż Lechowicz sprawiał teraz
wrażenie człowieka, który ma plan. I wolałby
w szczegóły nikogo nie wtajemniczać. I jest
zły, gdy mu ktoś przeszkadza w realizacji, gdy
wchodzi w drogę.
Na pytanie Olejniczaka, zadane ochrypłym
głosem: – Czy podtrzymujesz swoje zdanie? –
Lechowicz odparł: – Ona jest zdzira, ponieważ
zadaje się z kurwiarzem, którym ty jesteś!
– A ty – krzyknął Olejniczak – ty się samisz!
Tego Lechowicz się nie spodziewał. Otworzył usta, ale nie mógł mówić. Jego twarz,
w pierwszej chwili czerwona jak cegła wskutek
doznanej urazy, zrobiła się biała, kiedy sięgnął
do kieszeni, wyciągnął, nie wiadomo za bardzo, po co, srebrzysty scyzoryk i upuścił go na
murawę, nie otwierając ostrza, i w tej samej
chwili rzucił się na Olejniczaka z pięściami.
Potem krew, trawa, błoto, udawanie, że nie
ma Boga.
PALESTRA
Podczas procesu:
– Lechowicz miał w ręku nóż. Ja mu ten nóż
wyrwałem. Zrobiłem to w pierwszej chwili
w odruchu samoobrony…
– W śledztwie policyjnym w Wieliczce –
przerywa prokurator – zeznawał pan inaczej.
O nożu nic nie było!
– Policja się domagała, żebym tak zeznał.
Ja… ja wtedy odpowiadałem „tak” albo kiwnięciem głowy. Na policji wmawiano we mnie,
jakobym wykonywał różne szczegółowe czynności, w pewnym momencie, kompletnie wyczerpany, przestałem oponować, widząc bezsens… i w końcu fałszywe szczegóły znalazły
się w protokole zeznań.
– W śledztwie kilkakrotnie pan utrzymywał,
że miał pan ze sobą w teczce zabrany przezornie przed wyprawą kawał naostrzonego żelaza, który pan kupił raz niby na Grodzkiej, raz
w składzie żelastwa na Kazimierzu, potem zmienił pan zdanie, mówiąc, że to był tasak, siekacz
kuchenny, zabrany z kuchni od Finderowej.
– Ta masa ran na ciele – mówi przewodniczący – może świadczyć o tym, że Lechowicz
dobrze i długo się bronił, zwłaszcza że i ręce
miał poranione do tego stopnia, że palce były
niemal poodcinane.
– Tam ktoś inny jeszcze musiał być – mówi
z przekonaniem Olejniczak.
Żeby przynajmniej pokosztować prawdy,
trzeba wdrożyć wypróbowaną przez beletrystów metodę obserwacji z kilku stron naraz…
Cdn.
222

Podobne dokumenty