Zwycięska praca
Transkrypt
Zwycięska praca
„Był chyba maj, park na Grochowie…” Tak, to na pewno był maj, lecz nie Grochowska, a Wadowice, niezwykle urokliwy skrawek świata w porównaniu z pobliskim, zatłoczonym Krakowem. Deszcz pewnie wówczas też nie padał. Wtedy to Ojcze przyszedłeś na świat. Karol, Karolek, Lolek… Tak Cię nazywano. Nikim wielkim nie byłeś, prawda? Zwyczajny dzieciak, z radością poznający tajemnice, jakie skrywa to całe „nieznane”, choć nie brakowało Ci wielu talentów. A może się mylę? Może już wtedy nakreślono na Tobie niewidzialnym piórem „Ty będziesz papieżem”? Może Bóg dostrzegał w Tobie to, czego nie widział nikt inny, uśmiechał się, gdy nieświadomie spełniałeś jego oczekiwania i uczyłeś się odróżniać dobro od zła. Zbyt wcześnie poznałeś, co to śmierć, co to ból i tęsknota za najbliższymi, którzy odeszli za szybko. Już wtedy zostałeś uświadomiony, że nawet najpiękniejszy płomień tylko pozornie może być silny. Tak naprawdę daje się z siebie ostatki sił, chce żyć jednocześnie dla siebie i innych. By pewniej nocy cichutko zgasnąć, tak jak słońce beznamiętnie dzień w dzień znika za horyzontem. Ale życie toczy się dalej, ślepe na nasze tragedie, więc i Ty musiałeś iść naprzód. Skończyłeś szkołę. Mówią, że wyróżniała Cię ogromna wiara. Nieśmiało wnioskuję więc, że naprawdę musiała być ona wyjątkowa, bo noszona w sercu potrafiła jeszcze się uzewnętrzniać w Twojej osobie. Dziś to byłoby pewnie coś niezauważalnego. W zabieganym, wiecznie spóźnionym świecie, pośród pędzących słów, kół i butów nie ma miejsca na coś takiego, jak wiara. Właściwie, to nie ma miejsca na znacznie więcej. Na miłość, na przyjaźń, na empatię. W ludzkich sercach jest nicość, pustka. Ta pustka... Nie da się jej opisać. Tylko jej następstwa. Uczepienie się swojego kretyńskiego życia. Bezsilność. Pragnienie przeszłości. Zacząć wszystko od nowa, uniknąć błędów… jakich błędów? Skazani na pustkę? To chyba jest nam pisane. Przeznaczenie. I wszystkie te bzdury. Najmniejszy ruch jest trudny. Oczy wbite w ziemię. Obojętność na wszystko. Dla mnie prawdziwymi ludźmi są szaleńcy ogarnięci szałem życia, szałem rozmowy, chęcią zbawienia, pragnący wszystkiego naraz. Ci, co nigdy nie ziewają, nie plotą banałów, ale płoną, płoną, płoną, jak bajeczne race eksplodujące niczym fontanny na tle gwiazd. A wystarczy przyjrzeć się ludziom na ulicy. Szklanka wody ma więcej życia niż oni. Prawie wszyscy tacy sami, czasem tylko jakiś dziwak, cieszący się z życia, jakby jutro miało nie nadejść. Swoją drogą, od razu bym go polubiła. Zastanawiasz się pewnie, Ojcze, po co tak odbiegam od tematu i o tym mówię. Albo się nie zastanawiasz, bo już wiesz. Tak, Ty na pewno byłeś tym dziwakiem, z taką różnicą, że wtedy pewnie większość ludzi to byli właśnie ci dziwacy. Zaś odnośnie tej wiary… jest ona ważna. Kimkolwiek jesteśmy, mężczyzną czy kobietą, osobą silną czy słabą, zdrową czy chorą... Wszystkie te rzeczy liczą się mniej niż to, co mamy w sercu. Jeśli mamy duszę wojownika, jesteśmy wojownikami. Te inne rzeczy to szkło, które otacza lampę, a my jesteśmy światłem w środku. Ja wierzę właśnie w to. To też wiara, prawda? Lecz Twoja była inna. Silna, ufna, pełna nadziei, bez najmniejszych wątpliwości serca, czysta. Na studiach jeszcze bardziej się umacniała, pogłębiała, poszerzałeś swoją wiedzę. Zmarł wtedy także Twój ojciec. Wielu ludzi by się tu załamało, pozostając bez rodziny, bez środków do życia. Ale Ty nie byłeś jak wielu, Ty brnąłeś wciąż naprzód. Kluczyłeś, drążyłeś, zakradałeś się w zakamarki życia i w końcu wybrano właśnie Ciebie. Uznano za godnego. Zostałeś papieżem. Papieżem Polakiem. Nie masz, Ojcze, pojęcia, jak wielki powód do dumy przysporzyłeś swoim rodakom. Jak wiele łez szczęścia zaszkliło się na taflach ludzkich oczu, jak wiele serc biło mocno z radości niczym furkoczące na wietrze flagi. Omijam jednocześnie tak wiele lat Twojego życia. Czy słusznie? Nie wiem. Pewnie tak wiele tamtych sekund, godzin i dni przypominało siebie nawzajem, choć każde z nich było odrębnym skarbem. Ale dopiero jako Jana Pawła II poznał Cię cały świat, wszyscy ludzie. Jednocześnie szybko się przekonali, jak wspaniałym, wartościowym, dobrym człowiekiem jesteś. Czy to nie jest dziwne? Na świecie przecież nie brak dobrych ludzi. Ale o nich nie wie nikt. Trzeba dopiero wspiąć się na jakiś szczyt, by zostać zauważonym. Tobie zapewne na tym nie zależało. Ciebie dostrzegał Bóg i to wystarczało. Będąc już tym znanym, mogłeś na ludzi wpływać, nauczać ich, a oni wierzyli we wszystkie Twoje słowa. Z dnia na dzień coraz bardziej. Więc uczyłeś. Wychowywałeś. Pokazywałeś, jak żyć. Jak być dobrym człowiekiem. Otwierałeś oczy na tak wiele spraw, których dotychczas nie zauważaliśmy. Jak ślepcy na pustyni. Naiwni, że wszystko i wszyscy są tacy sami. A okazało się, że wielu potrzebowało pomocy, wyciągniętej dłoni, ciepłego uśmiechu czy miłego gestu. Wciąż potrzebuje. Sam niosłeś pomoc, jakiej nigdy nie otrzymałeś. Dawałeś nadzieję tym, którzy ją utracili, przywracałeś odwagę do życia największym tchórzom, wzniecałeś ogień wiary w sercach, w których on zgasł, bądź nie miał wystarczająco tlenu, by zapłonąć. „Dziś człowiek tak często nie wie, co nosi w sobie, w głębi swej duszy, swego serca. Jak często jest niepewny sensu swego życia na tej ziemi. Ogarnia go zwątpienie, które przeradza się w rozpacz.” Tak, to Twoje słowa. Więc sam już miałeś okazję poznać ”ten” świat, pełen niepewności jutra, niepewności niczego. Dla Ciebie ważne było dziś, teraz. Zupełnie jak wyznawanie zasady Carpe Diem. Przecież nie wiemy, kiedy nasza egzystencja się skończy. Czy to będzie za godzinę, za miesiąc czy za pięć lat. Ale im więcej będziemy nad tym rozmyślać i bać się, czy obudzimy się i ujrzymy kolejny wschód słońca, tym bardziej będziemy żałować, gdy jednak ten dzień nie będzie miał następcy. Żałować, że przeżyliśmy tych chwil prawdziwie, a na bezsensownym myśleniu. Oczywiście, o śmierci myśleć należy, bo jest to niezwykle intrygujący temat. Ale nieznane pozostanie nieznanym, tajemnicą, zagadką, której żadne, nawet najbardziej genialne pokolenie nie rozwiążę. Więc pozostańmy przy wysnutych domysłach i żyjmy! Kazałeś też wymagać od siebie, choćby inni od nas nie wymagali. To jeden z moich ulubionych cytatów Twojego autorstwa. Często zastanawiam się, jak skomentowałbyś zachowanie tych pełnych samouwielbienia współczesnych ludzi. Spojrzałbyś pobłażliwie, skrytykowałbyś, a może po prostu się za nich pomodlił? Modlitwa z Twoich ust potrafiła zdziałać cuda. Było to spowodowane tym, że ludzie dzięki Tobie wierzyli i ta wiara niemożliwe czyniła możliwym. Można urządzać sobie kpiny z wszelkiego rodzaju cudów, dopóki jesteśmy zdrowi i silni, dopóki cieszymy się szczęściem, ale jeśli życie tak się skomplikuje, że tylko cud nas może uratować, to zaczynamy wierzyć w ten jedyny, ten wyjątkowy cud, nieprawdaż? Ale nic nie trwa wiecznie - w końcu odszedłeś. Tak wielu ludzi wciąż potrzebowało Twojego dobrego słowa, zapewnienia. Człowiek bez Ciebie był jak lalka, bał się oddychać, bał się żyć. Ale tak miało być. Nadszedł czas żyć samodzielnie, z sercem napełnionym Twoimi radami. Nauczyliśmy się, że nie ma takich przeszkód, których nie można pokonać. Że nie ma zadań zbyt wymagających, by im sprostać. I wciąż, tak jak Ty, pozostawaliśmy po prostu ludźmi. Ludźmi, którzy kochali, bo wiedzieli, co kochać i jak kochać. Nieważne, że nie dało się tego logicznie opisać. Dopóki miłość pozostaje niemożliwa do opisania, dopóty jesteśmy ludźmi, a nie tylko mieszaniną kodu genetycznego, fizjologii, skoków adrenaliny i Bóg wie czego jeszcze. I to nas czyni prawdziwymi i niepowtarzalnymi. Takimi właśnie mamy być, takich ludzi potrzebuje świat. Nas określają nasze czyny. To, co wybieramy. To, czemu stawiamy opór. To, za co gotowi jesteśmy umrzeć. Za niespełna dwa miesiące będziesz święty. Ojcze, czy kiedykolwiek przeszło Ci na przez myśl, że pośmiertnie doświadczysz czegoś takiego? Osobiście nie sądzę, by coś takiego miało miejsce. Nigdy nie popadałeś w samouwielbienie i, choć Cię nie znałam, przypuszczam, że nie miałeś w zwyczaju gdybać. Dla Ciebie bowiem istniał dzień dzisiejszy i tylko on się liczył. Był teraźniejszością i jednocześnie zapowiedzią przyszłości. „Przyszłość zaczyna się dzisiaj, nie jutro.” W każdym bądź razie, to będzie piękny i niezapomniany dzień. Nawet drzewa i ptaki na moment wstrzymają oddech, żeby nie przerywać jego najważniejszej chwili. Ojcze, dziękuję Ci. Za to, że uczyniłeś nas lepszymi ludźmi. Za to, że dla tak wielu stałeś się autorytetem, niedoścignionym wzorem. Za to, że po prostu byłeś i na zawsze będziesz. Magda Flasza kl. IIIa