bratnie dusze
Transkrypt
bratnie dusze
84-86 felieton grabska_2:Layout 1 2009-08-20 11:26 Page 84 felieton / literatura Justyna Grabska KSIĄŻKI SĄ JEJ PASJĄ, KTÓREJ POŚWIĘCA SIĘ OD WIELU LAT. CZYTA, RECENZUJE, PRZEPROWADZA WYWIADY Z PISARZAMI. JEJ KOLEJNĄ NAMIĘTNOŚCIĄ SĄ PODRÓŻE, A PRZEDE WSZYSTKIM NURKOWANIE. WŁAŚCICIELKA SOPOCKIEJ BOOKARNI – ULUBIONEGO MIEJSCA TRÓJMIEJSKICH MIŁOŚNIKÓW KSIĄŻEK I DOSKONAŁEJ KAWY. Czasem, kiedy jestem w Bookarni, siadam przy swoim stoliku i obserwuję ludzi, którzy buszują między naszymi półkami z książkami. Na ich twarzach maluje się ten jedyny i niepowtarzalny wyraz zamyślenia i uwagi jednocześnie. Szukają, czasem oczy im się rozjaśniają, a ręka szybkim gestem sięga na półkę, bo oto udało się wygrzebać jakiś skarb. Potem podchodzą do lady, przyciskając książkę do piersi jak coś naprawdę bardzo cennego. Co takiego czyni książkę przedmiotem pożądania? Wiele razy się nad tym zastanawiałam i dochodzę do wniosku, że najważniejszą rzeczą, którą niesie dla nas nowa książka, jest Tajemnica. Za chwilę, gdy zaczniemy ją czytać, rozpocznie się nasza przygoda. Przygoda z cudzymi 84 WITTCHEN losami, z przemyśleniami kogoś, kto żyje tu i teraz lub żył bardzo dawno temu, gdzieś daleko stąd, może na drugim końcu świata, ale wciąż, za sprawą fenomenu literatury, mówi do nas i porusza w nas różne struny. Jak można nie kochać książek? Jak można nie kochać innych ludzi? Pewnego dnia wzięłam książkę, o której nic nie wiedziałam. Przeczytałam. Urzekła mnie. Urzekła historia życia jej głównych bohaterów. Książkę napisała żona o mężu. Przeżyli razem 47 lat. Były to lata pełne szczęśliwych chwil, rozterek, zachwiań i sukcesów. Na okładce piękna para. Ona wpatrzona w niego, przytulająca twarz do jego twarzy, on – zapatrzony w świat. Spod bujnej czupryny patrzą oczy zdobywcy. Dziewczyna to piękna Fot. Paweł Sypniewski, Bookarnia BRATNIE DUSZE 84-86 felieton grabska_2:Layout 1 2009-08-14 12:44 Strona 85 i młodziutka przyszła wielka aktorka Anna Milewska. Chłopak, ten o zawadiackim spojrzeniu, to Andrzej Zawada. Taternik, alpinista, a w przyszłości kierownik najbardziej znanej polskiej wyprawy w Himalaje – pierwszego zimowego wejścia na Mount Everest w 1980 roku. We wstępie Tomasz Łubieński, redaktor naczelny miesięcznika „Nowe Książki”, napisał: „Jakim sposobem ci znani, atrakcyjni, niezależni ludzie, wybitna aktorka i sławny himalaista, przetrwali razem tyle lat, pozostanie ich ścisłą tajemnicą. Chyba istotne, że bez rutyny, doświadczali kolejnych form, etapów, wspólnego życia. Od emocjonującego, niezbyt poprawnego według wcześniej przyjętych norm romansu. Poprzez wytrwałe narzeczeń stwo. Wreszcie małżeństwo, aż do śmierci, jak głosi przysięga. Śmierci Andrzeja Zawady”. Książkę napisała Anna Milewska. To ona, jakby w zastępstwie zmarłego męża, podjęła trud przywołania wspólnych przeżyć. Oddała także w ręce czytelników dziesiątki zdjęć pokazujących wszystkie ich radości, wielkie chwile, triumfy, a także smutki i obawy. Podróże, przyjaciół, jego wyprawy, jej spektakle, ważne i najważniejsze przeżycia od najwcześniejszych lat przez całe wspólne życie. Niezwykle barwnie autorka opisuje czasy, w których oboje żyli, nawet komuna przez pryzmat ich szalonego życia wydaje się jakby trochę bardziej kolorowa. On nieustannie w podróży, ona wśród ludzi sztuki, kultury, na przyjęciach, premierach, na scenie. Pisali do siebie mnóstwo listów, w które możemy się zapuścić bez poczucia winy, skoro pani Anna nas do tego zaprosiła. Z tych listów wyziera nie tylko wielka miłość, ale także przeżycia, którymi starali się dzielić mimo dzielącej ich ogromnej nieraz odległości. Autorka nie boi się opisywać również bardzo intymnych relacji w tym dziwnym związku, pokazuje nam prawie wszystko, bez wstydu, a właściwie tak pięknie, że czytelnik nie czuje się podglądaczem, ale kimś obdarowanym przez dopuszczenie do tajemnicy. Wzruszenie nieraz zamgli oczy przy tej lekturze, nieraz czytelnik będzie kręcił z zadziwieniem głową. Oni żyli w tak bardzo różnych światach, a jednak swoją miłością wypracowali cudowną harmonię dwojga bratnich dusz, którym dane było wspólnie przejść tak długą drogę. „Życie z Zawadą” jest książką, od której nie sposób się oderwać. Jest gotowym scenariuszem na film, w którym dzieje się tak dużo, że czasem przyprawia to wręcz o zawrót głowy. Poznamy dzięki niej piękne i egzotyczne miejsca, będziemy mogli wczuć się w klimat wielu wypraw w Himalaje i inne góry świata, przyjrzymy się atmosferze festiwalu w Cannes w 1968 roku, gdy członkom polskiej ekipy wolno było mieć przy sobie przydział dewiz w wysokości 10 dolarów! A przede wszystkim prześledzimy historię niezwykłej, pięknej i mądrej, choć nieraz bardzo trudnej miłości. „Życie z Zawadą” Anny Milewskiej to naprawdę cudowna książka. Mówi się, że miłość jest wieczna. Pewnie każdy z nas choć raz w życiu usłyszał albo powiedział: „Zawsze będę cię kochać”. Brzmi pięknie, ale czy ktokolwiek z nas traktuje to wyznanie dosłownie? Chyba nie! Powieść, którą Państwu polecam, także opowiada o miłości wiecznej jak czas, silniejszej niż śmierć. Zaczyna się tak: pewien mężczyzna po trzydziestce, przystojny, dość bogaty, dość pewny siebie, dość zadowolony z życia i do tego kompletnie naćpany, jedzie samochodem, popijając z butelki bourbona. No cóż, jak zwykle w takiej sytuacji bywa, kończy się to dla niego tragicznie. Ulega wypadkowi, w trakcie którego samochód się zapala, a człowiek w nim zakleszczony zostaje straszliwie poparzony, co na zawsze rujnuje mu karierę wziętego aktora filmów pornograficznych. Kiedy po wielu miesiącach męczarni na oddziale oparzeniowym może już bardziej trzeźwo przyjrzeć się swojej sytuacji, zdaje sobie sprawę, że jego życie w zasadzie się skończyło. Kiepsko, biorąc pod uwagę młody wiek faceta. Wraz z procesem gojenia się zdeformowanego ciała bohater rozlicza się z dotychczasowym, niezbyt ciekawym życiem i postanawia przy pierwszej nadarzającej się okazji skończyć ze sobą. Pewnego dnia odwiedza go w jego szpitalnym pokoju młoda kobieta o płomiennorudych włosach, która jest pacjentką oddziału psychiatrycznego. Pewnie cierpi na schizofrenię, jak bowiem inaczej można by wytłumaczyć to, że spędza całe dnie, opowiadając naszemu poparzonemu bohaterowi o swoim życiu w... średniowiecznym niemieckim klasztorze sławnym z mistycznych objawień żyjących tam zakonnic. Kobieta zajmuje się rzeźbieniem WITTCHEN 85 84-86 felieton grabska_2:Layout 1 2009-08-20 11:28 Page 86 kamiennych gargulców, którym, jak twierdzi, nadaje kształt nie swoją pracą, ale z nakazu i jakby pod dyktando Boga. Nasz bohater, leżąc w łóżku całe dnie, z braku lepszego zajęcia spędza z tajemniczą nieznajomą coraz więcej czasu, pod jej wpływem zaczyna postrzegać świat inaczej niż dotąd, a przede wszystkim zastanawia się, dlaczego nieznajoma tak się zachowuje, jakby znała go już od bardzo dawna, przynajmniej od… 700 lat. Andrew Davidson zbierał materiały do swojej debiutanckiej powieści „Gargulec” przez siedem lat. Może temu zawdzięcza jej wielki sukces. Książka jest naprawdę świetna i tym, którzy po nią sięgną, radziłabym założyć, że wszystkie inne ważne życiowe zajęcia spadną na dalszy plan, bo naprawdę ciężko od czytania tej powieści się oderwać. Wraz z opowieściami Marianny, szalonej rzeźbiarki, poznajemy średniowieczną Europę, codzienne życie mniszek w klasztorze, dowiadujemy się, jak wyglądała praca w skryptorium, poznajemy nieznane przekłady Biblii i „Boskiej komedii” Dantego. Równolegle współcześnie towarzyszymy bohaterowi w potwornie trudnym procesie zmagania się ze skutkami tak ciężkiego poparzenia, widzimy jego walkę o powrót do w miarę normalnego życia, współczujemy mu i przeżywamy wszystkie wzloty i upadki mężczyzny. Poznajemy przedziwny personel szpitala, na który składa się cała plejada sympatycznych dziwadeł, na przykład japońska fizjoterapeutka, która uczy swojego pacjenta, czym jest buddyjska cierpliwość w dążeniu do celu, czy psychiatra z nadwagą i całą masą kompleksów, który zamiast leczyć, zaprzyjaźnia się ze swoim pacjentem. No i mamy do rozwiązania zagadkę tego, kim naprawdę jest Marianna, która gdy rzeźbi swoje kamienne maszkarony, przestaje mieć kontakt z realnym światem, a zamienia się w poddanego działaniu boskiego procesu twórczego, niezwykle pięknego 86 WITTCHEN demona... Pikanterii dodaje fakt, że podczas wydobywania z kamiennego bloku kolejnego gargulca kobieta całkowicie odsłania ciało pokryte dosłownie od stóp do głów tajemniczymi tatuażami. Piękna i wzruszająca historia należąca do tych książek, które czytelnik wprost pożera, a gdy książka się kończy, zostawia niedosyt! Oby jak najwięcej takich książek w naszym życiu. I jak najwięcej spełnionych marzeń. Bookarnia jest moim spełnionym marzeniem, które wciąż trwa, wymaga pracy i poświęcenia. Powstało z pasji i miłości – do książek i do kawy. Ale też przede wszystkim do ludzi. Bo tutaj, w tej niewielkiej kawiarni w bocznej uliczce, niedaleko sławnego sopockiego deptaka popularnie zwanego Monciakiem, ludzie otoczeni dobrą literaturą i cudownym zapachem wyśmienitej kawy przychodzą i bardzo często rozmawiają z nami, którzy tu pracujemy. Opowiadają o książkach, które przeczytali, i o tych, które chcieliby przeczytać. Mówią także o sobie, o tym, co się dzieje w ich życiu, zagadują na każdy temat, czasem taka rozmowa się przeciąga, przestaje być tylko miłym zagajeniem, a zaczyna – poważną wymianą myśli, doświadczeń, rad. Pisarze, którzy przyjeżdżają do nas na spotkania autorskie, też często odsłaniają nam siebie i nawiązują bliską relację z czytelnikami przychodzącymi, by ich posłuchać. Jest coś takiego w tym miejscu, co sprawia, że ci, którzy się w nim znajdą, czują się jak w domu. Mogą spędzić tu wiele czasu, rozmawiając, czytając, a czasem milcząc, delektując się kawą, dobrą herbatą czy pysznym ciastem. A mnie nieustannie zachwyca, że możemy ich gościć u siebie, i mam nadzieję, że ten zachwyt nigdy nie minie! Ani nam, ani naszym bywalcom. Bookarnia to także, jak książki, wciąż piękna przygoda. Bookarnia, ul. J.J. Haffnera 7/9, Sopot Fot. Bookarnia felieton / literatura