Aleks. Blondyn poderwał głowę znad książki w tęczowo mieniącej

Transkrypt

Aleks. Blondyn poderwał głowę znad książki w tęczowo mieniącej
­ Aleks. Blondyn poderwał głowę znad książki w tęczowo mieniącej się okładce. Głos jak z zaświatów. Rozejrzał się wokół, przebijając się wzrokiem przez kolorowy tłum i Tęczową Bryzę. Kiedy czytał był niemal nieprzytomny. Mogliby mu przyznać Akces i nawet nie miałby pojęcia, że wygrał życie. Fantastyka pochłaniała go, pożerała, ale zdarzały sie momenty, że wysrywała go do rzeczywistego świata. Właśnie teraz. ­ Aleks, czy ty mógłbyś odłożyć tą książkę ? Żyjesz jak w innym świecie, a Marzenia cię omijają. Nie mógłbyś raz, jak normalny chłopak żyć w realnym świecie ? Matka oparła władczo ręce na biodrach, potrząsając gniewnie seledynowymi włosami i rozsypując iskry wokół. Aleksander nie rozumiał nigdy jej upodobań. Prawdę mówiąc nie rozumiał swoich rodziców, siostry, ani nawet psa ­ różowego, puchatego pudla. Wracając do matki ­ seledynowe włosy to była jej duma. Sypiące się z nich iskry wypalały dziury w obrusach, zasłonach, dywanach i innych tekstylnych elementach dekoracyjnych, ale było to niemal nie zauważalnym dla ich rodziny faktem. Ot, naturalne, że rodzicielka sypie zielonymi iskrami i prawie spala chatę raz w tygodniu, kiedy sprząta i krząta się po całym domu. Fantastycznym jak lukrowana chatka Baby Jagi. Ze słodkimi ścianami i bukietami słodyczy w wazonach. Istny raj dla słodyczolubów. Ale to nie koniec, bo niestety na matce sie nie kończyło. Siostra błagała, skomlała, groziła i symulowała próby samobójcze... Aż w końcu matka poświęciła swoje trzy Dni Marzeń na Akces dla Zośki. I się zaczęło... Zośka najpierw dostała różowego pudla, potem figurę jednorożca z fioletowego plastiku (naturalnej wielkości), a potem było już tylko gorzej. Aktualnie Zosia miała połyskujące jak mgiełka wodna skrzydełka rusałki i niebieskie włosy ze wstążek. I cieszyła się jakby jej kto w kieszeń nasrał. I cholera to też jeszcze nie był koniec... Ojciec co prawda nie miał włosów z żelek, ani nawet różowego makaronu (prawdę mówiąc był łysy jak kolano), ale jego szafę wypełniała okrągła kopa pastelowych, opalizujących garniturów i dopełniających kompozycję neonowych krawatów. Z dumą nosił je każdego dnia, wsiadając do swojego wozu w kolorze dojrzałej moreli i nawet wyklinając na zajeżdżających drogę jeźdźców na różnobarwnych ważkach, z uwielbieniem głaskał połyskujące mankiety, jakby uspokajał swoje cudo. Jakby mogło się zdenerwować. Normalna rodzina Miasteczka Snów. A wieczorem siadali przed telebimem na Rynku i oglądali Marzenia. Każdy, kto miał Akces dostawał coś. Aleksander nie miał Akcesu. Nie przyszło mu do głowy nawet czy chciałby go mieć. Nie był pewien. Chciał mieć Marzenia, ale takie bardziej odpowiednie dla niego, nie narzucone. I dlatego był czarną owcą w rodzinie. Nawet pies patrzył z oburzeniem na jego ubrania i pokój. Zwykłe. Szarobure, bez udziwnień. Dużo książek. Uwielbiał je. Czasami miał wrażenie, że i fioletowy jednorożec Zośki patrzy z pogardą przez okno w jego pokoju. ­ ALEKS ! Matka wydarła się na niego, bo nie odpowiedział. Zamyślił się. ­ Tak, mamo? ­ Czy ty chcesz żyć, młody człowieku? ­ Jak powiem nie to mnie zabijesz ? Poczerwieniała ze złości, co nijak nie pasowało do upudrowanych na różowo policzków. Fałsz w doskonałej, pastelowej symfonii. Zamknął książkę i schował ją za sobą na wszelki wypadek. Nadchodził atak furii. ­ Sam sie zabijesz w końcu ! Jak będziesz tkwił w tych swoich bzdurach, to ci mózg okiem wypłynie i Pani Funia zliże go z podłogi ! ­ Pani Funia wolałaby zjeść twój pudrowo wiśniowy bukiet, mamusiu. ­ Do pokoju. Odłożyć książkę. Za pięć minut idziemy na Rynek. Marsz. Gruba amunicja posypała się z brzękiem na godność Aleksandra. Westchnął i podreptał smętnie do siebie. Korytarz, w kolorze baby blue z cytrynowymi kropkami kończył się dębowymi drzwiami i jego przystanią. Wszedł do środka i z niejakim żalem odłożył książkę na półkę. Żegnajcie mroczne ostępy i świszcząca zjawo z Oak Creek. Musicie przez chwilę postraszyć kogoś innego, bo wasz czytelnik musi odbębnić lukrowane show. Podszedł do szafy z lustrem. U niego wszystko było proste. Meble były dębowe i pomazane rysunkami upiorów, tajemniczym pismem elfów. Smoki i trupy ścieliły się gęsto. Ubrania też miał proste. Dżinsy, podkoszulek, pasek, zwykłe trampki. Włosy TEŻ miał proste. Spojrzał w lustro, żeby się upewnić, co do ich zwyczajności. Blond, ciemny i pospolity. Oczy miał zielone. Matka wypaliła mu dziury w podkoszulku. Westchnął zrezygnowany i zaśmiał się w duchu, zwycięsko. Bała się stacji benzynowych. Wysiadała pięć kilometrów przed i czekała aż jej Morelowy Tatusiek wróci po nią już zatankowanym Morelowozem. Drzwi uchyliły się i usłyszał najsłodsze z najsłodszych na świecie warknięć najsłodszej księżniczki pudli. Pani Funia stała w progu i szczerzyła różowe ząbki, przeciskając puchaty łeb przez szparę w drzwiach. Właśnie zmienił podkoszulek. Miał ochotę kopnąć kundla, żeby zszedł mu z drogi, ale niestety nie zdążył. Drzwi otworzyły się na oścież. Kataklizm. ­ ALEKKKKKKSSSSSANNNNDERRR. Mam niespodziankę. Zośka. Damn, sparkliła na odległość aż musiał przymrużyć oczy. Wstążki splotła w warkoczyki, skrzydełka posypała jadowicie zielonym brokatem. Ale nie to bylo najgorsze. Najgorsza była ociekająca złotem suknia, zajmująca chyba caly dwudziestometrowy korytarz. ­ Dzisiaj jest Dzień Marzeń ! ­ Wow, dzisiaj też? A jutro? Kiedy jeszcze będzie ? ­ oczywiście, że był zainteresowany odpowiedziami na retoryczne pytania. Dzień Marzeń był codzień. ­ Tak. I jutro też, pojutrze też, popojutrze i popopojutrze... Aleks. ­ zatrzymała się w pierwszej fazie swojej dramatycznej wyliczanki, to był wyczyn. Albo przypadek. ­ Jednorożka Pani Mgieł powiedziała mi na ucho, że dostaniesz od rodzicow Akcesssss.. ­ A jednak przypadek. Zaraz. Aleksander zachłysnął sie powietrzem. ­ Co? ­ Kolorowe Jajco. Dostaniesz Akces. Na dwudzieste urodziny. ­ Więc musiałaś mi rozjaśnić mroki tajemnicy urodzinowego prezentu, żeby już nigdy nie był niespodzianką ? Dzięki. Jesteś cudowną siostrą. Zejdź mi z drogi, Królewno Brokatu. ­ EJ. Chciałam być miła, barani móżdżku. ­ Ptasi. Przeskoczył przez obfity tren Zośki i kopnął niechcący Panią Funię. Poczuł rozlewającą się po trzewiach satysfakcję słysząc dojmujący pisk landrynkowatego zwierzątka. Szybko zmył się z korytarza zanim jego siostra obróciła się z tą całą złocistą suknią. Nie miał ochoty wysłuchiwać lamentów. Zbiegł po schodach, przeskakując przez ostatni zakręt malinowej poręczy i lądując popisowo w kuchni na pistacjowych kafelkach w białe gwiazdki. ­ Przybywam, syn pierworodny. ­ rzucił z umiarkowanym entuzjazmem. ­ Odłożyłem "Tebzdurę" i jestem gotów na ten­jakże­fascynujący­wieczór. ­ dodał ociekającym ironią tonem. Nieco "normalniał", kiedy nie czytał. Jednak "nieco" to było za mało. Królowa Seledynowa posypała iskrami na boki, przypalając cały rząd ozdobnych serwetek pod szklankami na kontuarze w kuchni. Obrzuciła go krytycznym spojrzeniem. ­ Może być. Mateusz ! Zbierajmy się. Musisz jeszcze zatankować, a to zajmuje cholernie dużo czasu. ­ Aleks zaśmiał się w duchu, w końcu nie zajmowałoby, gdyby nie wysiadała 5 km od stacji i nie kazała po siebie wracać. ­ Już, rybciu. Blondyn wysunął język w ostentacyjnym geście obrzydzenia. Morelowy Tatuś wyszedł z łazienki i spojrzał na syna, jakby pierwszy raz w życiu widział coś mniej kolorowego od neonowo­pastelowej tęczy odziezowej. ­ Nie masz innych ubrań? ­ Mam. ­ To dlaczego ich nie założysz? ­ A zauważyłbyś różnicę, tato? Rodzic zamrugał tępo i udał, że nie usłyszał odpowiedzi i nie prowadził dialogu. Aleksander przewrócił oczami. Dzień w dzień to samo. Kolejny dzień i kolejny powód by cały swój wolny czas poświęcić książkom. *** Przemierzał bibliotekę publiczną numer 1 i tylko jeden. Nie była zbyt wielka, ale wciąż zaspokajała jego głód czytelniczy. Tutaj było też spokojniej. Półki miały naturalny kolor, podłoga była oklejona eleganckimi panelami sosnowymi, a działy oznaczone zielonymi plakietkami ze zwykłym białym napisem. Przeszedł się do swojego ulubionego ­ fantasy i horrory. Bibliotekarka była nieco ekscentryczna, ale raczej według miasteczkowej normy niż jego własnej. Rozumieli się. Uzupełniała dla niego dział z horrorami. Niewiele osób się interesowało tego typu powieściami. Aleks przykucnął przy półce, szukając wspomnianych przez Rozalię pozycji. Niedługo był w stanie się skupić w pełni na tym zadaniu. Zastanawiał się nad jedną z ostatnich sytuacji. Kilka dni przed urodzinami tata wręczył mu uroczyście panel Akcesu. Podziękował mu, udał że się cieszy, ale tak naprawdę nie wiedział. Dzięki Bogu, nie zmusili go do odpalenia od razu tego ustrojstwa. Kazali mu poczekać do urodzin, które były jutro. Jednak nie ta sytuacja go zastanawiała. Myslał raczej o dziwnym zjawisku, ktore zauważył, gdy wracali do domu i z matką musiał czekać na tatę, wracającego po nich ze stacji benzynowej. Seledynowowłosa kobieta, zwana zwyczajowo mamą, rozłożyła swój pomarańczowy leżak w kotki i wygodnie ułożyła się na nim, poprawiając pukle zielonkawych włosów. Nie zwracała na syna specjalnie uwagi, więc w spokoju mógł się oddalić o kilkanaście metrów i zająć sobą. Wpatrywał się w horyzont, kolorowe mgły zmierzchającego nieba. Kilkadziesiąt metrów przed sobą zauważył coś jak zjawę, którą opisywali w jego książkach. Mglistą postać, jasną jak gwiazdy. Udało mu się zobaczyć, że to mężczyzna, chociaż miał długie srebrzyste włosy. A może każda zjawa była srebrzysta? Spojrzał mu prosto w oczy. I nagle Aleksander poczuł, jakby coś wciskało mu się do umysłu. Natarczywie, ale spokojnie. Odepchnął to mentalnie, przestraszony. Zacisnął powieki w odruchu, a kiedy je uchylił ­ srebrzysta ułuda już uleciała. Matka nic nie zauważyła. Aleks otrząsnął się z zamyślenia, bo zauważył róg jakiejś książki wystającej spomiędzy półek. Była wepchnięta bezładnie, podniszczona i brudna. Poczuł dreszcz ekscytacji, jak każdy szanujący sie miłośnik powieści grozy. Znalazł coś odstajacego od normy. Z nadzieją i zapartym tchem wyciagnął ją i dotknął okładki. Nie miała tytułu. Jego zainteresowanie rosło, więc otworzył książkę, ostrożnie jakby mogła się rozsypać w popiół. Jego oczom ukazały się pożółkłe strony zapisane czarnym atramentem. Obcy język. Oczy otworzyły mu się ze zdumienia. Serce prawie wyskakiwało z klatki piersiowej. Zamknął książkę i szybko schował ją do plecaka. Potem pożałuje swojego wystepku przeciwko Pani Rozalce. Niemal pobiegł do domu. O wszystkim już zapomniał. O Akcesie, o zjawie, o rozgoryczeniu... Wreszcie znalazł coś. Nie wiedział co, ale jednak. 

Podobne dokumenty