Uzdrowienie i egzorcyzm. Jak rozeznawać

Transkrypt

Uzdrowienie i egzorcyzm. Jak rozeznawać
Uzdrowienie i egzorcyzm. Jak rozeznawać
Philippe Madre
FRAGMET
PRZEDMOWA Św. Jan od Krzyża mówi nam: „Podwójną pracę ma ptak, który usiadł na
lepkim sidle, to jest musi uwolnić się od niego i nóżki z lepu oczyścić”. Starania, by „uwolnić
się od lepu”, oraz zabiegi, by uzdrowić się, „oczyścić się z lepu”, zwykle idą w parze.
Wyzwolenie to otwarcie się na wezwanie Ducha dzisiaj. Uzdrowienie oznacza w istocie nasze
przylgnięcie z dziecięcą ufnością do woli Ojca. Dzisiaj bardziej niż kiedykolwiek wielkie jest
społeczne zapotrzebowanie w dziedzinie uwolnienia i uzdrowienia. Osoby cierpiące na ciele i
duszy często z wielkim trudem znajdują ludzi, którzy by je wysłuchały nie podejrzewając o
złudzenia czy zaburzenia umysłowe. Jest to pewna forma ubóstwa, stanowiąca jeden z
priorytetów w działaniu duszpasterskim. Jednak ludziom podejmującym się takiego, jakże
trudnego podejścia, grozi osamotnienie, pozostawienie ich bez wsparcia i bez odpowiedniej
formacji. I tutaj właśnie nowa książka Philippe’a Madre może wiele wyjaśnić. Jest to książka
dobrze udokumentowana, ukazuje zbadane przypadki, wskazuje sposoby modlitwy, podaje
jasną i szczegółowo opracowaną wiedzę o możliwościach drogi uzdrowienia w naszym
nawróceniu do Jezusa Chrystusa, jedynego Zbawcy. A oto parę punktów odniesienia, które
pomogą zgłębić lekturę tej książki. Przede wszystkim uwolnienie z więzów duchowych jest
owocem pojednania z Bogiem poprzez chrzest i sakrament pokuty. Dzieło Bożego
uzdrowienia w nas stanowi znak i owoc naszego osobistego przylgnięcia do Jezusa w
tajemnicy Jego ożywiającego Krzyża. Wydaje się, iż nowy rytuał egzorcyzmów, mimo iż
zastrzega praktykę egzorcyzmu dla kapłana wskazanego przez biskupa, pozostawia miejsce
na modlitwy o uwolnienie zanoszone przez księży i wiernych świeckich w celu dopomożenia
danej osobie w ponownym wyborze przyrzeczenia jej chrztu i wyznaniu wiary w świętość
Ojca. Pełnienie tej posługi wymaga ścisłej współpracy z biskupem, stanowiącym odniesienie i
oparcie dla braterskiej więzi wspólnoty Magisterium Kościoła nie zajmuje się podziałem na
kategorie rozmaitych rodzajów złych duchów ani analizowaniem sposobu ich działania.
Teologom pozostawiono szeroką swobodę w próbach choćby niewielkiego rozjaśniania tego,
co wiąże się z walką i ciemnościami w naszym chrześcijańskim życiu. Zatem książkę
Philippe’a Madre możemy odczytywać jako bilans owych poszukiwań, wieńczący trzydzieści
lat doświadczenia. Jean-Claude Sagne OP WSTĘP Oficjalnie założenie Wspólnoty
Błogosławieństw dokonało się w roku 1975 w Cordes-sur-Ciel, w starym, zniszczonym
klasztorze, który rychło stał się jej domem macierzystym. Razem z moją żoną Evelyne
zebraliśmy pierwszą grupę braci i sióstr Wspólnoty i kierowaliśmy domem w Cordes przez
prawie dwadzieścia pięć lat. Oczywiście na początku warunki życia na wzór Chrystusa nie
były łatwe, ale każdego dnia przekonywaliśmy się, że dzięki głębokiej i wiernej modlitwie
oraz odrobinie ufności w opatrznościową miłość Boga, który powołał nas do swego rodzaju
„ewangelicznego szaleństwa”, wszystko staje się możliwe... Bóg zaspokajał wszystkie nasze
duchowe i materialne potrzeby. Nasze i wszystkich członków (których liczba wzrastała)
Wspólnoty, a także wszystkich mężczyzn i kobiet tu przebywających, często obarczonych
ciężkimi brzemionami. Od początku przyjmowanie osób w trudnej sytuacji stało się
priorytetem życia wspólnotowego, choć nie staraliśmy się o to, ani nie byliśmy do tego
dobrze przygotowani. Ja byłem świeżo upieczonym lekarzem, miałem dyplom państwowy...
ale czy to wystarczyłoby, żeby stawić czoło temu wszystkiemu, z czym mieliśmy się
zmierzyć? Oczywiście odbyłem długie staże formacyjne w środowiskach psychiatrycznych
(zwłaszcza wśród chorych na ciężką postać schizofrenii), ale czy to przygotowało mnie na
poznanie siły i trudu modlitwy o uzdrowienie? Mnóstwo osób zranionych życiem przybywało
szukać nowej nadziei, nowego rozwiązania swojej złej sytuacji życiowej. My mogliśmy im
zaproponować tylko jedno imię: Jezus, i dzielić się z nimi tylko jednym doświadczeniem.
Doświadczeniem Jego miłosiernej miłości. Rychło przekonaliśmy się, że życie wspólnotowe
samo w sobie niesie uzdrowienie, zwłaszcza głębokich zranień psychicznych. Nie było
jeszcze mowy o towarzyszeniu terapeutycznym ani o posłudze uzdrawiania czy – tym
bardziej – uwalniania, choć wszystko to istniało już w zarodku w jakości łączących nas więzi
braterskiej wspólnoty. Sądzę, że mogę szczerze zaświadczyć, iż Bóg obficie błogosławił
wszystkim, którzy – w ten lub inny sposób pokiereszowani przez życie – trafili do nas i
przebywali wśród nas dzień, tydzień, miesiąc, rok... W ten sposób Chrystus przygotowywał
to, co w Cordes... i gdzie indziej przerodziło się w posługę „wewnętrznego uzdrawiania”! Tak
naprawdę nie byliśmy otwarci na konkretną rzeczywistość sił Zła i na ich możliwe
niszczycielskie skutki burzące ludzką równowagę. Wszystko zmieniło się, kiedy niespełna w
rok po założeniu Cordes przybyła Cathy. Cathy miała wówczas prawie dziewiętnaście lat.
Przyjęta do innej, powstającej dopiero wspólnoty, sprawiała w niej tyle przykrych
problemów, że błagano nas, abyśmy się nią zajęli. Jej zaburzone, niekiedy krańcowo
agresywne zachowanie sprawiało, że nikt nie mógł z nią wytrzymać. Psychiatrzy bardzo
wcześnie rozważali jej przypadek, lecz opuszczali bezradnie ręce. Rozjuszona objawiała
niekiedy niesłychaną gwałtowność, zarówno słowną, jak i fizyczną, zaatakowała już wiele
osób dorosłych, które z tego starcia zawsze wychodziły poturbowane. Kiedy indziej jej
zachowanie było wręcz anielskie, nacechowane łagodnością i życzliwością. Będąc rodowitą
paryżanką, przyłączyła się do groźnego gangu działającego w newralgicznej dzielnicy,
wyróżniając się w nim aktami niszczycielskimi, a nawet o cechach samozniszczenia.
Zatrzymana przez policję za podłożenie ognia w czteropiętrowym budynku (była wtedy
nieletnia), została objęta nadzorem sądowym, pomimo to wspólnota zgodziła się nią
zaopiekować... Jej pierwsze dni w Cordes były szokujące i okropne: trwała w uporczywym
milczeniu, które przerywała jedynie po to, by bluźnić lub rzucać groźbami. W czasie krótkiej
modlitwy, w której uczestniczyła „z oddali”, zwijała się z bólu. Jej głos zmieniał się
nabierając grobowych tonów, gdy wyrzucała z siebie potworne bluźnierstwa. Ubrana zawsze
na czarno, lubowała się w znieważaniu krucyfiksu słowami pełnymi nienawiści. Raz, kiedy
spała, jeden z braci ze wspólnoty pokropił kilkoma kroplami wody święconej jej plecy.
Zerwała się z nieopisanym wyciem, a jednocześnie wydawała jakiś szczególny dźwięk, jakby
ktoś lał wodę na rozpalony metal. Innym razem, zamknąwszy się w łazience, wycięła sobie
głęboko na przedramieniu słowo: „przeklęta”, a potem wlała sobie w rany tusz chiński, żeby
litery nie uległy zatarciu. Dokonując tego aktu w ogóle nie czuła bólu. Wiele godzin zabrało
mi zakładanie szwów na te zaczernione cięte rany. Powiedziano mi, że to ciężki przypadek
schizofrenii, lecz szczerze w to wątpiłem. Przyglądałem się z bliska wielu obliczom
schizofrenii. Tutaj jednakże zupełnie coś innego motywowało to zachowanie się Cathy, coś,
czego nie tłumaczyło żadne racjonalne wyjaśnienie... Oto żywo doświadczaliśmy, w sposób
bezpośredni, już nie tylko na płaszczyźnie wiary Kościoła, ohydnej, agresywnej
rzeczywistości tajemnicy Zła. Wtedy wspólnie z naszym biskupem, człowiekiem głębokiej
wiary i rzetelnej umiejętności rozeznawania teologicznego, dopuściliśmy możliwość opętania
przez diabła i modliliśmy się za Cathy według ówczesnego rytuału. Czyniliśmy to
wielokrotnie. O tej historii egzorcyzmowania, pełnej nawrotów, można by napisać książkę,
ale ja wolę pozostać przy świadectwie o wielkiej mocy chrześcijańskiej modlitwy, o
obecności świętych z nieba w czasie całej drogi wzrastania w godności tej młodej, z całą
pewnością opętanej, kobiety, o porażającym zwycięstwie Jezusa Chrystusa nad siłami Zła, o
prawdziwości pozaracjonalnego pochodzenia niektórych zaburzeń, pozbawiających człowieka
zdrowia i godności, o jedynej nadziei, jaką najgłębiej zranionym przynosi miłosierdzie
Chrystusa. Cathy uwolniona (lub uzdrowiona) w ciągu kilku miesięcy od swego diabelskiego
udręczenia, stała się w pewnym sensie dla mojej żony i dla mnie kimś w rodzaju
„adoptowanej córki”. Jej krótkie „wcześniejsze” życie, na początku zniekształcone przez
instynkt ślepego niszczenia, w widomy sposób zmieniło się w życie skierowane całkowicie ku
Bogu, w ścisłej wewnętrznej więzi ze św. Teresą. Tak więc, przygotowanie do posługi
uzdrawiania „wzbogaciło się” o pojęcie uwalniania i egzorcyzmu, a Pan jeszcze wiele razy
stawiał nas w różnych innych sytuacjach, kiedy należało rozważyć i zaproponować drogę
uwolnienia od sił Zła i – prawdę mówiąc – droga ta okazywała się zawsze owocna dla
korzystających z niej osób. W 1979 r. zaproponowałem biskupowi Robertowi Coffy, że
napiszę „esej” na temat uwalniania. Odważnie poparł mój zamiar i w ten sposób w
wydawnictwie Pneumatèque ukazała się ta praca pod tytułem: Mais délivre-nous du Mal (Ale
nas zbaw ode Złego). Dwadzieścia lat później „początki z Cordes” rozprzestrzeniły się w
wielu miejscach we Francji i na świecie. Posługa uzdrawiania rozwinęła się i okrzepła. Wiele
osób z międzynarodowej Odnowy charyzmatycznej praktykuje modlitwę uzdrawiania, a także
uwalniania, która w dynamice nowej ewangelizacji wciąż się rozwija i przynosi owoc. Owoc,
który trwa. Jednakże w tej, jakże delikatnej i budzącej kontrowersje dziedzinie panuje
nagminnie zamieszanie. Istnieje ogromne zróżnicowanie perspektyw między tym czy innym
rozeznawaniem lub posługą, krajem czy kulturą. Cieszę się, że mam łaskę poznania tych
różnorakich „tendencji” w posłudze uzdrawiania, często dlatego, że jestem zapraszany w
różne miejsca, bym podzielił się swoją wiedzą na ten temat albo pomógł w tworzeniu
struktury towarzyszącej uzdrawianiu czy uwalnianiu. I to o tych ludziach przede wszystkim
myślałem pisząc tę książkę. Wiele osób zajmujących się posługą uzdrawiania przeżywa
pewne onieśmielenie, czując swoją bezradność w dziedzinie modlitwy uzdrawiającej, lecz już
sam fakt, że są, zasługuje na to, by ich wspierać i dodawać im odwagi. Różne są ich losy, a w
niektórych przypadkach ich poczynania, niestety, graniczą z antyświadectwem miłości
Chrystusa, ponieważ ich posłudze często brakuje solidnych podstaw teologicznej rzeczowości
czy eklezjalnego poszukiwania. Czy będę mógł im choć trochę pomóc? Tym bardziej, że
potrzeba kształcenia w tej dziedzinie jest tak bardzo aktualna, a ja mam tak często okazję
poznawać z bliska różnorodne formy posługi uzdrawiania... W każdym razie, właśnie tą
książką, która świadomie rezygnuje z przedstawiania spektakularnego aspektu zagadnienia,
postaram się odpowiedzieć na prośby wielu osób. I choć ukazałem powyżej niesłychaną
historię Ca- thy (zresztą tylko niewielki jej fragment), to uczyniłem to, by dać świadectwo
mówiące o miłującej mocy naszego Boga. Zresztą będzie to jedyny w tej książce konkretny
przykład egzorcyzmu (albo uzdrowienia), gdyż nie chcę opierać nauczania na danych zbyt
subiektywnych (historia demonicznego nękania zawsze zachowuje w sobie subiektywną część
interpretacyjną) lub zbyt ostentacyjnych. W tej książce starałem się ukazać szczególne
podejście pedagogiczne przede wszystkim po to, by dopomóc w autentycznym rozeznawaniu
rozległego zagadnienia uzdrawiania i egzorcyzmu. Od razu będę odwoływał się do
fundamentalnych podstaw lub słów-kluczy, pozornie znanych, lecz w istocie często tonących
w godnym pożałowania nieładzie. Spróbuję je wyjaśnić, stąd moja prośba do czytelnika, by
posuwał się w rytmie książki, zgodnie z następstwem rozdziałów, z których każdy dotyczy
jakiegoś fundamentalnego tematu. Chcąc działać skutecznie, zaczniemy nie od naszych
własnych doświadczeń uzdrawiania bądź uwalniania, lecz od samej osoby Chrystusa, by
następnie – strona po stronie – idąc za Nim i Jego mądrością Syna Bożego, starać się odnaleźć
nasze miejsce. A zresztą, czyż modląc się za chorych lub opętanych nie stawiamy się w
sytuacji uczniów Chrystusa? Czyż cechą ucznia nie jest wsłuchiwanie się w słowo i w
nauczanie Nauczyciela, nawet za cenę zakwestionowania rozmaitych aspektów naszej
wiedzy? (...) Tajemnica człowieczej wolności Wolność, rozumiana po chrześcijańsku,
polega na zdolności każdego człowieka do bycia sobą samym i do osiągnięcia swojej pełni.
Owa pełnia uważana jest za świętość; zakłada więc rezygnację z „dawnego człowieka” (Ef 4,
22-24). Osoba ludzka – dzięki swej wrodzonej skłonności do prawdy i dobra, dzięki swej
duchowej inteligencji (która nie może nie szukać prawdy, choć może brać fałsz za prawdę),
dzięki swej duchowej woli (która nie może nie chcieć dobra, choć może brać zło za dobro) –
zdolna jest dokonywać czynów odpowiedzialnych, które albo ją budują, albo niszczą.
Dynamizm wolności człowieka tkwi w łonie ludzkiego wymiaru duchowego, który jednak
może być „uwarunkowany” dobrem lub złem poprzez pewne wybory, pewne postawy lub
zachowania zależne bardziej od psychicznego niż duchowego funkcjonowania. A zatem
powiązanie „psycho-duchowe” w człowieku jest brzemienne w skutki. Zależy od niego
rozwój w wolności. Dobre czyny wzmacniają wolność, złe ją ranią. Tak więc czyny ludzkie
stanowią konsekwencję tej wolności (wolność umożliwia człowiekowi dokonywanie ich) oraz
jej warunek (im więcej człowiek dokonuje czynów dobrych, ukazujących ludzki wymiar
duchowy, tym bardziej staje się wolny). Grzech stanowi wielką próbę dla wolności: staje się
jej porażką. Wolność jest więc również zdolnością dokonywania wyboru między dobrem a
złem. Wolności nie należy rozumieć jako coś nabytego od urodzenia, lecz raczej jako
niewarunkową potencjalność. Nie rodzimy się (całkowicie) wolni, stajemy się osobami
wolnymi... w zależności od naszych czynów, ale w oparciu o dar wolności udzielany przez
Boga każdej ludzkiej istocie (dzięki jej duchowemu wymiarowi). W niektórych
dramatycznych przypadkach ciążenie środowiska, nacisk zdarzeń lub przejawów
patologicznych zagraża bardziej lub mniej rozwojowi wolności, nierozdzielnej z pojęciem
godności osoby ludzkiej, gdyż bierze początek ze stworzenia na obraz Boga. Wolność jest
zdolnością dynamiczną w człowieku: jej celem jest rozwijać się, aby człowiek żył coraz
bardziej zgodnie ze swoją godnością. Rozwój ten, osłabiony utratą pierworodnej
sprawiedliwości, jest pojmowany i przeżywany jako rodzaj stopniowego wyzwalania
wolności. Jako dzieło osobiste, wyzwolenie to popycha każdego człowieka do uwolnienia się
od instynktownych popędów oraz od zniewolenia nieopanowanymi namiętnościami. Jako
dzieło wspólnotowe, skłania do nieustannej walki z wszelkimi postaciami wyobcowania i
przemocy w niesprawiedliwych strukturach społecznych. Wreszcie, jako dzieło duchowe,
wynika ono z obecności w nas Ducha Świętego, który – włączając nas w Paschę Chrystusa –
przeprowadza nas przez ciemności i ucisk zła do wolności dzieci Bożych (Ga 4,8-9). Strategia
diabła jest więc jasna i rozciąga się, by tak rzec, na dwu płaszczyznach. Z jednej strony diabeł
kusi, wiedzie do grzechu w celu zahamowania lub skrzywienia (a więc zafałszowania)
rozwoju tej wolności, a poprzez to zniekształcenia tego obrazu Boga, jakim jest człowiek...
ponieważ nie może zniszczyć samego Boga. To zahamowanie lub to skrzywienie powstaje,
kiedy dobrowolnie przyjmujemy grzech i czynimy go. Z drugiej strony, diabeł z pomocą
swoich demonów (i ich zgubnego alienowania duchowego), nęka człowieka w jego godności,
usiłując zniszczyć jego równowagę duchową, psychiczną czy fizyczną, albo też powiązania
pomiędzy tymi trzema wymiarami ludzkiej natury. Dodajmy wreszcie, za bp. Bruguèsem, że
wolność ludzka nie jest absolutna. W istocie, to Bóg nas pierwszy umiłował: nie jesteśmy
wolni wobec tej miłości, która się daje (nie możemy bowiem zabronić Bogu dawania się); nie
jesteśmy wolni wobec przyciągania, jakie On, pod postacią Dobra, wywiera na każdą ludzką
istotę, ani wobec wezwania do szczęścia, jakim obdarza każdego z nas (nawet gdybyśmy
mogli uciec jak najdalej od Boga, i tak w niczym by to nie zmieniło tego przyciągania).
Podobnie nie jesteśmy wolni wobec naturalnych skłonności, gdyż poprzedzają one
rozbudzenie się naszej odpowiedzialności, ani wobec prawdy, ponieważ „prawda nas
wyzwala” (J 8,32) Za to jesteśmy zawsze wolni wobec podszeptów diabła czy wobec
rozmaitych demonicznych sposobów upodlenia nas, wyalienowania duchowego. Krótko
mówiąc, człowiek tylko wtedy stanie się „marionetką diabła”, jeśli chce tego wyraźnie i
dobrowolnie pragnie. Prawdziwa wolność polega na wybieraniu Boga, wybraniu Miłości we
wszystkich okolicznościach naszego życia. Prawdziwą stawką zgubnego wyalienowania
duchowego jest wolność i godność człowieka. Trzeba o tym zawsze pamiętać, kiedy
słuchamy osoby twierdzącej, że znajduje się pod wpływem złego ducha... a tym bardziej,
kiedy się za nią modlimy. (...) egatywne uzależnienie duchowe (UD) NUD odpowiada
pierwszemu stopniowi zgubnego wyalienowania duchowego, na pewno najmniej groźnemu,
ale być może najbardziej niedostrzeganemu, ponieważ skłonni jesteśmy mylić go z pokusą. W
Odnowie charyzmatycznej nazywane jest często „więzią” albo „więzią duchową”. Jest to
nazwa dwuznaczna. Może być stosowana do innych miejsc walki duchowej. Ja wolę
wyrażenie: negatywne uzależnienie duchowe (NUD), bo dla wielu niesie w sobie więcej
treści. Plusem tego określenia jest jasne wyrażenie, w trzech słowach-kluczach,
rzeczywistości pierwszego stopnia ZWD. Rozeznanie NUD jest sprawą podstawową, bowiem
przy okazji odkrywamy ZWD. Uwolnienie od NUD dokona się bez problemu i szybko dzięki
odpowiedniej modlitwie uwolnienia. Co więcej, NUD stanowi jedyny stopień zgubnego
wyalienowania duchowego, kiedy można samemu modlić się o własne skuteczne uwolnienie.
Pokusa Negatywne uzależnienie duchowe nie jest nigdy postacią pokusy. Myśląc w ten
sposób sądzilibyśmy, że sama pokusa stanowi stopień zgubnego wyalienowania duchowego,
co jest absolutną nieprawdą. Pokusa nie jest duchowym wyalienowaniem (przez złego ducha),
lecz podszeptem kusiciela, który nie dotyka naszej wolności (dopóki się na to nie zgodzimy).
Ulec podszeptowi znaczy popaść w grzech osobisty, który – jak powiedzieliśmy na początku
tej książki – gładzi nie egzorcyzm, lecz wybaczenie Boga (ujawniające się zwłaszcza w
sakramencie pojednania). Pokusa stanowi część naszego chrześcijańskiego życia i pomimo jej
niebezpiecznego charakteru można rzec, że nie tylko jest „normalna”, ale, co jeszcze bardziej
paradoksalne, jest „godna szacunku”. Takie stwierdzenie może szokować, a jednak...
Oczywiście, nie twierdzimy, jakoby pokusa była sama w sobie godna szacunku (bo jest to
forma nakłaniania do zła); lecz jest godna szacunku, bo może – dzięki łasce – stać się
elementem rozwoju duchowego i osobistego uświęcenia, jeżeli tylko potrafimy po
chrześcijańsku nią pokierować. To „kierowanie” stanowi podstawowy składnik „walki
duchowej”. Pokusa zwana zwodzeniem lub przewrotnością ma na celu doprowadzenie do
grzechu. Na różne sposoby wiedzie do złego. Pismo Święte mówi, że pokusa ma swe źródło
w Złym (diable, szatanie, Lucyferze itd.), który nieustannie krąży wokół nas, niczym „lew
szukający, kogo by pożreć” (1 P 5,8) za pomocą pokusy. „Poddany diabłu świat sam
zachowuje się jak kusiciel. Nie staje się zły sam w sobie, lecz po prostu kusi, bo pogrąża nas
w złudzeniu pozwalając wierzyć, że może zaspokoić wszystkie nasze pragnienia, a zwłaszcza
nasz głód miłości. Ten głód jednak nasyci tylko Ten, który stworzył nasze serce”. Jednak
zewnętrzna pokusa owładnie nami tylko wtedy, gdy napotka wewnętrzne wspólnictwo (zwane
klasycznie „pożądaniem” lub skłonnością do zła, stanowiącą następstwo grzechu
pierworodnego w wyniku utraty panowania nad namiętnościami oraz wrogości wobec naszej
duchowej świadomości). Tak więc pokusa przychodzi drogą z zewnątrz do wnętrza. Nie jest
grzechem, bo ten zaczyna się wraz ze zgodą, ale przywodzi do grzechu. W tym sensie stanowi
zachętę do walki duchowej, która może polegać na czujności, a nawet walce z
„sugestywnymi” myślami czy odczuciami. Ale Ewangelia mówi nam głównie o innych
duchowych broniach – uświęcających z samej swej natury: o modlitwie, jałmużnie,
miłosierdziu, poście, praktyce wiary... W tej perspektywie pojęcie towarzyszenia duchowego
(a nie psychologicznego) staje się dla współczesnego chrześcijanina sprawą niecierpiącą
zwłoki. Rozeznać „negatywne uzależnienie duchowe” Zrozumienie NUD odwołuje się do
jednego z elementów tego, co nazywamy duchowym poznaniem samego siebie. To
szczególne poznanie nie jest prostym efektem psychologicznej samoanalizy; jest ono również,
a może przede wszystkim, owocem wewnętrznego trudu nawracania się i oświecenia dzięki
łasce Bożej. Kiedy poznanie samego siebie pogłębia się przez działanie (uświęcające) łaski
Bożej, znaczy to, że równolegle przeżywamy inne duchowe poznanie: poznanie Boga. W ten
oto sposób przeżywamy w czasie (i poprzez walkę duchową) prawdziwą drogę wiodącą
śladami Chrystusa: to (stopniowe i nigdy nie kończące się) odkrywanie Boga oraz duchowe
poznawanie samego siebie. Wygląda to tak, jakby Pan Bóg chciał nas nauczyć prawdy o tym,
kim On jest, oraz prawdy o tym, kim jesteśmy my. Rzeczywiście, w prawdziwym związku
miłości jedno nie może obyć się bez drugiego... Jednym z kilku elementów, które odkrywamy
w procesie duchowego poznania siebie, to tak zwane złe skłonności. Należy przez to
rozumieć miejsca szczególnej wrażliwości moralnej, pola, gdzie jesteśmy bardziej skłonni do
wewnętrznego wspólnictwa, i to w sposób utajony, co wcale nie znaczy, że istnieje w nas
stała świadomość tego wspólnictwa. Chodzi o „wewnętrzną skłonność”, która sprawia, że
chętnie zwracamy się w stronę zła (grzechu), gdy tylko pojawia się sprzyjająca okoliczność
zewnętrzna. „Złe skłonności” są jakby miejscami szczególnej słabości woli, „wewnętrznymi
autostradami” szczególnie wrażliwymi na powab pewnego typu zła. O ile w codziennym
życiu mężczyzny czy kobiety pokusy bywają bardzo liczne i różnorodne (mimo iż często nie
przeżywa się ich w ten sposób), o tyle „złe skłonności” nie są tak liczne. Dobry kierownik
duchowy, obeznany w problemach duchowego poznania samego siebie, powiedziałby, że jest
w nas średnio od dwóch do czterech „złych skłonności”, bardzo różniących się zależnie od
osoby. Prawdę mówiąc, nawet z pomocą osoby towarzyszącej duchowo, jedynie ten, kogo to
dotyczy, może zidentyfikować (rozeznać) w prawdzie ukryte w nim złe skłonności. Zresztą
takie poznanie wymaga czasu, nawet jeśli dana osoba wyraźnie tego pragnie (co nieczęsto się
zdarza). Złe skłonności nie są ani grzechami, ani problemami psychopatologicznymi, ale
raczej „utajoną trampoliną” ku szczególnemu rodzajowi grzechu osobistego. Są liczne
przykłady złych skłonności; każda stanowi konstytutywną cechę psychiczną i moralną osoby,
zatem zawsze „obecną w minimalnej postaci”. Zła skłonność nie jest zatem elementem emocji
lub namiętności, który byłby odczuwany okazjonalnie, ujawniając się na różne sposoby. Złe
skłonności nie mają również związku z jakąś określoną osobą lub osobami z otoczenia. Nie
wyrażają się jakoś szczególnie w konkretnym związku osobowym. Stanowią jakby
dyspozycję psychiczną, oczywiście przykrą lub godną ubolewania (szczególnie gdy ją sobie
uświadamiamy), ale nie mają konkretnego wymiaru osobowego. Przy okazji ukażemy kilka
przykładów złych skłonności: Wyraźna skłonność do bycia pociąganym „prawie wbrew
sobie” przez sceny przemocy; Skłonność do pragnienia przywłaszczenia sobie (nawet pod
groźbą moralnego zła) czegoś, czego naszym zdaniem potrzebujemy; Wyraźna skłonność do
podglądactwa; Skłonność do kłamstwa z powodu głębokiego strachu; Skłonność do
zazdroszczenia tym, którzy cieszą się większym niż my uznaniem; Skłonność do całkowitego
unikania jakiegokolwiek konfliktu; Skłonność do fascynowania się sprawami chorobliwymi
lub śmiercionośnymi; Głęboko ukryta pożądliwość (lecz nie mająca źródła w patologii)
pożywienia lub stosunku płciowego lub nawet... cierpienia!; Wyraźna skłonność do
pogrążania się w rozgoryczeniu lub pragnieniu odwetu, lub..., oraz mnóstwo innych rodzajów
złych skłonności! Negatywne uzależnienie duchowe (NUD) jawi się jako złośliwa narośl –
lub karykatura – niezrównoważonej skłonności psychicznej. W przypadku zachowania
grożącego wyalienowaniem może się stopniowo rozwinąć na bazie istniejącej wcześniej złej
skłonności. Osoba w ten sposób „wyalienowana” duchowo w wyniku NUD, spostrzega, że ta
lub inna z jej złych skłonności (nad którymi wcześniej nie zastanawiała się) urasta do
niebywałych, a nawet niepokojących proporcji, rzutując na jej psychikę i relacje osobowe.
Taka osoba często odczuwa, czasem nawet w sposób dręczący, „wpływ NUD” postrzegany
jako brzemię, którego staje się niewolnikiem. Najczęściej nie dostrzega związku z
zachowaniami grożącymi wyalienowaniem. Jednak po zastanowieniu się (na przykład w
czasie otrzymywania duchowego wsparcia) uświadamia sobie, że jej zła skłonność
„zrakowaciała”, w momencie odkąd zaczęła uczestniczyć w zachowaniach grożących
wyalienowaniem. Wyjaśnijmy pierwszy z przytoczonych przykładów złych skłonności, mając
świadomość, że tego typu opis może dotyczyć również innych skłonności. Odczucie, że
pociągają nas (przyciągają naszą uwagę) sceny przemocy, jak gdyby gdzieś we mnie
znajdowały upodobanie, ukazuje złą skłonność, która będzie ujawniała się co pewien czas,
zawsze w tym samym kontekście (w sensie duchowym można by tu mówić o nawracającej
pokusie). Odczuwanie, że jesteśmy prawie nieustannie brukani pragnieniem asystowania przy
scenach przemocy, nawet jeśli cierpimy z powodu owego zbrukania (w gruncie rzeczy
pragnęlibyśmy uwolnić się od niego), wyraża raczej negatywne uzależnienie duchowe.
Należy je jednak potwierdzić poprzez duchowe rozeznanie oparte na zaistnieniu
wcześniejszego zachowania grożącego wyalienowaniem. Dopiero wtedy można rozważać
zastosowanie modlitwy uwolnienia. ękanie demoniczne Chodzi tu o drugi stopień
zgubnego wyalienowania duchowego, jaki można spotkać podczas posługi egzorcyzmu.
Nękanie może być skutkiem wejścia w zachowania o wysokim ryzyku wyalienowania, takim
jak układ z szatanem (widzieliśmy to na przykładzie Floriany, u której część opisanych
zjawisk brała się z diabelskiego nękania, a druga część z owładnięcia) albo praktykowanie
magii (zwłaszcza spirytyzmu). W takim przypadku nękanie demoniczne dotyczy osoby, która
podejmuje te ryzykowne zachowania. Zdarzają się wszakże nękania dotyczące osoby nie
mającej nic wspólnego z jakimkolwiek zachowaniem o wysokim ryzyku. Staje się ona
wówczas ofiarą złowróżbnego aktu magicznego wymierzonego specjalnie przeciwko niej.
Cały ten problem dotyczy ludzi będących celem takich praktyk jak rzucanie uroków, zaklęć
czy innej postaci czarnej magii. Owe demoniczne nękania przejawiają się w bezpośrednim
otoczeniu osoby, która w ten sposób zostaje duchowo wyalienowana. Zjawiska mają bardzo
różnorodne postacie: dziwne hałasy, przemieszczanie przedmiotów bez racjonalnej
przyczyny, odczucia obecności jakiejś istoty (osoba taka jakby odczuwa niewidoczny i ulotny
kontakt zewnętrzny), jakieś powtarzające się, drobne zdarzenia materialne, niewytłumaczalne
awarie techniczne, zaburzone zachowania zwierząt domowych, nagłe usychanie roślin,
więdnięcie kwiatów itd. Ktoś zahartowany w tego rodzaju pozornie zbzikowanej sytuacji,
gdyby usiłował przeprowadzić „śledztwo” w tej sprawie, mogłoby ono nawet odkryć w
jakimś ukrytym zakątku (w materacu, w poduszce, w kącie szuflady itd.) jakiś dziwny
przedmiot, zupełnie nieznany osobie nękanej, którego symboliczny kształt może wyrażać
zgubny akt magiczny. Taki przedmiot zasługuje wyłącznie na to, by go spalić podczas
modlitwy egzorcyzmu. Wydaje się, iż fenomeny nękania demonicznego są skutkiem wpływu
pewnych złych duchów na przedmioty zewnętrzne. Nigdy takie nękanie nie dotyka
bezpośrednio ludzkiego ciała czy psychiki. A zatem jest ono tylko pozornie zgubne. Jego
celem jest wywrzeć wrażenie na danej osobie, zaniepokoić ją, a nawet zepchnąć w sytuację
wyizolowania, upokorzenia lub rozpaczy. Modlitwa egzorcyzmu, wsparta właściwym
rozeznaniem (które bierze pod uwagę przyczynę, czyli zastosowaną praktykę magiczną, jeśli
jest to możliwe do rozpoznania) doprowadzi do szybkiego uwolnienia od nękania i
całkowitego ustania zjawisk, poprzez które ono się przejawia. Tak więc przerażająca
atmosfera lęku bezzwłocznie ustąpi, a w jej miejsce zapanuje pokój. To wszystko jednak
sprawdzi się tylko w odniesieniu do osób będących ofiarami demonicznego nękania
(zapoczątkowanego przez kogoś nieżyczliwego). Jeśli idzie o nękanie „otaczające” osobę,
która sama weszła w zachowania grożące wyalienowaniem, wówczas jej uwolnienie stanie się
możliwe tylko wtedy, kiedy modlitwę egzorcyzmu poprzedzą kroki pojednania i konkretne
nawrócenie. Odmowa bądź uchylanie się od takiego poprzedzającego postępowania sprawi,
że modlitwa egzorcyzmu stanie się nieużyteczna i nieskuteczna. Owładnięcie demoniczne
Nie należy go mylić z obsesją psychiczną, będącą bardzo konkretnym objawem spotykanym
w licznych postaciach psychopatologii (które nie mają w sobie nic demonicznego). Opętanie
duchowe przez złego ducha polega na tym, że zadomawia się on w jakimś określonym
miejscu ludzkiej psychiki, do którego może mieć dostęp jedynie w bardzo określonych,
rozpatrywanych wcześniej okolicznościach, i stamtąd dręczy swoją ofiarę. Owładnięcia
demonicznego nie nabywa się przez przypadek: żeby zaistniało, konieczne jest zachowanie
grożące ryzykiem wyalienowania. Myli się ten, kto sądzi, że jest obiektem owładnięcia
demonicznego, a komu takie zachowanie zawsze było obce. W przypadku, gdy objawy
owładnięcia zostaną istotnie potwierdzone, należy zbadać raczej psychikę danej osoby i tam
poszukać ich przyczyny, a być może i odpowiedniego środka terapeutycznego. Czym jest to
szczególne miejsce ludzkiej psychiki, dostępne obsesyjnemu działaniu jednego lub wielu
złych demonów? Chodzi konkretnie o trzy „psychiczne” władze, będące w kontakcie ze
światem zewnętrznym (opisanym w rozdziale V): uczuciowość, pamięć zmysłowa i
wyobraźnia. Owładnięcie celuje w te władze, dlatego też zwiemy je „dającymi się zepsuć
przez grzech” (z powodu ich związku ze światem zewnętrznym, który stanowi radykalne
przeciwieństwo władz zwanych duchowymi, całkowicie zwróconych „ku wnętrzu”
człowieka: inteligencji, woli, pamięci). Mogą więc stać się podłożem jakiegoś czynu
grzesznego (jak i jakiegoś czynu dobrego), ale z tego powodu nie należy obawiać się żadnego
owładnięcia. Jeśli jednak świadomie przyjmujemy zachowanie zagrażające wyalienowaniem i
praktykujemy je przez dłuższy czas, wówczas ta lub inna z owych władz (lub wszystkie trzy
razem!) mogą stać się celem powtarzanych, obsesyjnych ataków jakiegoś złego ducha. Zatem
owładnięcie demoniczne może mieć trzy rodzaje objawów (czasem przemieszanych u jednej
osoby): 1. Na płaszczyźnie wyobraźni: nagłe pojawianie się myśli niestosownych,
bluźnierczych, upodlających, obscenicznych, chorobliwych, niekiedy powtarzających się,
wybuchających salwami w najmniej oczekiwanych sytuacjach, takich jak: spotkania rodzinne
czy z przyjaciółmi, podczas pracy skupiającej całą uwagę albo w czasie duchowego skupienia
(w trakcie rozmowy na tematy religijne lub w czasie osobistej modlitwy, podczas Eucharystii,
lektury jakiejś książki z duchowości chrześcijańskiej czy w trakcie kontemplacji krzyża lub
nawiedzenia kościoła itd.). Pojawieniu się tych myśli często towarzyszy wewnętrzny
niepokój, poczucie czegoś dziwnego i nienormalnego, a nawet irracjonalny strach. 2. Na
płaszczyźnie pamięci psychicznej (zmysłowej): nagłe ożycie bolesnego lub przykrego
wspomnienia, związanego z wydarzeniem, które uznaliśmy za „zapomniane” czy załatwione,
a które powraca jakby na siłę, czasem wielokrotnie, seryjnie. Towarzyszy temu strach lub
poczucie winy, najczęściej irracjonalne, nie mające bezpośredniego związku z konkretną
okolicznością wskazującą na obiektywną winę. Ma to miejsce w sytuacjach wręcz
paradoksalnych, tak jakby te nękające wybuchy pamięci chciały zdyskontować, zepsuć lub
zbrukać każdą wyjątkową chwilę lub relację w życiu danej osoby. 3. Na płaszczyźnie
uczuciowości: nagłe i przedłużające się napady gwałtowności, a nawet zupełnie
nieproporcjonalnej czy bezpodstawnej nienawiści wobec osoby, o której wiemy, że nie
zasługuje na to, albo przynajmniej nie w takim stopniu. Na ogół ta osoba usiłuje „zrobić coś
dobrego”, okazać wsparcie czy wyrazić swoje pozytywne uczucia, a uruchamia reakcję
odwrotną (gwałtowność) i zupełnie nieoczekiwaną. Również słuchanie rozmów o tematyce
duchowej albo wypowiedzi na temat wiary czy prawd chrześcijańskich może stać się
okolicznością pojawienia się takich napadów nienawiści. Czasami te emocjonalne napady nie
wyrażają uczuć nienawiści, raczej rozpacz lub obsesje śmierci. Mogą się nawet pojawiać
mimowolne myśli samobójcze, zawsze trudne do odepchnięcia. Często łączy się z tym trwoga
spowijająca emocjonalne przeżywanie tego duchowego nękania w sferze uczuciowej.
Cokolwiek powiedzielibyśmy o powadze objawów owładnięcia demonicznego, istotne jest to,
że osoba nękana zachowuje całą swą wolność, która nie jest dostępna taktyce (na ogół
prostackiej) duchów nieczystych. Duchowa obsesja jest jak olbrzymi pasożyt na duszy
człowieka (którego postępowanie zagrożone jest wyalienowaniem), ale nie może ona
szkodzić wolności ludzkiej, chyba że ta pozwoli się zwyciężyć samemu nękaniu. W każdym
razie taka sytuacja wymaga niezwykle wyczerpującej duchowej walki, aby wolność została
zachowana dla dobra. Dlatego taka walka staje się czymś niezastąpionym w dziele
uwalniania. Kiedy stanie się możliwe rozeznanie przyczyny owładnięcia demonicznego,
wtedy – dzięki modlitwie egzorcyzmu – nastąpi uleczenie (uwolnienie) od objawów i
odzyskanie wewnętrznego pokoju. Jednak, aby uzyskać pełne, to znaczy stałe i długotrwałe
uzdrowienie, potrzebna jest aktywna współpraca danej osoby w celu nawrócenia, wybrania
światła i pogodzenia się z Bogiem. Opętanie diabelskie Jest to ostatni, najpoważniejszy i
najszkodliwszy stopień zgubnego wyalienowania duchowego. W tym przypadku działanie
jednego lub wielu złych duchów odbywa się na płaszczyźnie inteligencji i woli psychicznej,
jako że są one „przedłużeniem na zewnątrz” inteligencji i woli duchowej. Wygląda to tak,
jakby demon(y) chciały zawładnąć – pozornie – władzami duchowymi, lecz nie mogą tego
uczynić. Mogą natomiast przylgnąć do inteligencji i woli zmysłowej, upodabniając niekiedy
osobę ludzką do czegoś w rodzaju marionetki podczas tak zwanych „ataków opętania”.
Wydaje się, że w czasie tych ataków osoba opętana przez demona traci przejściowo własną
osobowość na rzecz osobowości typu demonicznego, objawiając odchylone od normy
zachowania, m.in. niespotykaną gwałtowność. Nazywano to mylnie „podwójną
osobowością”, gdyż w jednym ciele nie może być dwu różnych osobowości. Właśnie dlatego
schizofrenia, która jako przypadek ciężkiej psychopatii, może doprowadzić do rozbicia
osobowości (a więc do rozpadu psychicznego na wiele osobowości), nie ma nic wspólnego z
diabelskim opętaniem. W sytuacji opętania demonicznego osobowość opętanego człowieka
przejściowo znika pozostawiając miejsce karykaturalnym objawom: mogą to być jakieś
bezsensowne wypowiedzi, groteskowe lub zupełnie niezrozumiałe, albo zachowania nie
mieszczące się w możliwościach ludzkich umiejętności (np. mówienie wspak, stanowiące
prawdziwy wyczyn antyskładniowy). Jednak sama osobowość człowieka, mimo iż
przesłonięta tym wybuchem zdumiewających zjawisk i najczęściej degradujących ludzką
godność, pozostaje nienaruszona. W obliczu autentycznego ataku opętania psychiatrzy, którzy
rozpatrują takie zachowania tylko z punktu widzenia nauki, są zmuszeni w takich
przypadkach posługiwać się pojęciem delirium. Jednak diagnoza stwierdzająca delirium,
odnosi się tylko do głębokiego schorzenia psychiatrycznego, a nie do ataku opętania. Na ogół
osoba w stanie delirium wcale nie będzie pamiętać (albo będzie coś pamiętać, lecz niejasno),
co przeżywała podczas delirium, lub też błędnie odczyta to, czego doświadczyła. Tymczasem
osoba opętana w fazie ataku zachowuje w głębi pewną jasność oraz pamięć o tym krytycznym
epizodzie, jak i o tym, co – jak twierdzi – zmuszona była robić lub znosić. Niekiedy, podczas
ataku, próbuje „przywrócić do życia” własną osobowość, usiłując odzyskać psychiczną
kontrolę nad wydarzeniami. Czasem udaje się jej to... ale nigdy na dłużej, chyba że
uwolnienie okaże się skuteczne. Tak więc opętanie implikuje działanie demoniczne wewnątrz
samej woli zmysłowej i umysłu. Ale demon może zamieszkać wewnątrz obu tych władz
psychicznych tylko wtedy, gdy zaistniało zachowanie o wysokim stopniu wyalienowania,
czyli wyraźny lub domniemany pakt z diabłem. Układ z diabłem jest w rzeczywistości
jedynym zachowaniem, poprzez które człowiek może zaangażować swoją wolność – nie tylko
w zło, ale i w pragnienie zjednoczenia woli z samym diabłem. A to już zupełnie inna sprawa,
niezwykle poważna na płaszczyźnie moralnej i duchowej. Kiedy powstaje stan opętania,
demoniczna obecność w umyśle i woli zmysłowej jest „obecnością uśpioną”. Nie zawsze jest
zauważalna, czy to zewnętrznie, czy w świadomości samej opętanej osoby. Jednak owa
uśpiona obecność w pewnych okolicznościach (zwykle w wymienionych wyżej
paradoksalnych sytuacjach) budzi się nagle i „przechodzi do działania”. Wtedy następuje
gwałtowny atak opętania, podczas którego mogą mieć miejsce różnorakie objawy: Na
płaszczyźnie werbalnej: wycia, groteskowe odgłosy, obelgi, bluźnierstwa lub słowa pełne
niesłychanej nienawiści do Boga, do Chrystusa, świętych, Kościoła itd. Czasem można
zaobserwować zmianę tonu głosu, wypowiadanie słów od tyłu, pseudoobjawienia i inne,
niekiedy mające pozór wiarygodności usiłowania przekroczenia wiedzy zakazanej. Na
płaszczyźnie uczuciowej: wulgarna lub obsceniczna postawa uwodzicielska, nadmiernie
naładowana seksem, albo – przeciwnie – jakieś próby samookaleczenia. Na płaszczyźnie
fizycznej: zwielokrotniona siła mięśni, skrajne pobudzenie, zwiększona ruchomość stawów,
niewrażliwość na ból, niekontrolowana gwałtowność. Takie i inne jeszcze, równie
zadziwiające objawy są typowe dla ataku opętania. Lecz oznaki stanu opętania jako takiego są
o wiele bardziej dyskretne, a czasem, poza atakami, zupełnie niewidoczne. Zdarzają się też
przypadki opętania bez ataków (lub bywają one rzadkie i w bardzo dyskretnych
okolicznościach)... W jaki więc sposób – poza możliwymi atakami – wyraża się opętanie?
Odpowiedź jest prosta i niepokojąca: wyraża się ono poprzez przewrotne używanie
zmysłowej inteligencji lub woli. Osoba opętana, w niewielkim stopniu lub w ogóle nie nękana
atakami opętania, osadza stopniowo swoje życiowe wybory na fundamencie przewrotnej
inteligencji lub zdeprawowanej woli. W ten sposób mogą się rodzić zboczone myśli czy
plany, zawsze oparte na nienawiści wobec Miłości (owoce opętania inteligencji), albo
wstrętne i zawsze upodlające uczynki odnoszące się do sfery miłości lub życia (owoce woli
opętanej przez złego ducha). Obie te sfery zachowań są często ze sobą powiązane, ale bardzo
istotne jest, by umieć je rozróżniać, bowiem wtedy lepiej można zrozumieć, dlaczego
opętanie inteligencji zmysłowej nazywa się opętaniem lucyferycznym, zaś opętanie woli
zmysłowej – opętaniem szatańskim. Ataki opętania stanowią jedynie niepokojący epifenomen
diabelskiego opętania. W istocie, poza swym nikczemnym charakterem, pozwalają uderzyć na
alarm. Prawdziwe niebezpieczeństwo opętania jest o wiele subtelniejsze i to ono zagraża
osobie w okresie między atakami. Oczywiście posiada ona wciąż zdolność odzyskania swej
wolności skierowanej ku dobru, ale – poza czasem ataków – może nie być świadoma, że nie
tylko ulega wpływom, ale jest jeszcze mocniej opętana, a więc dyskretnie warunkowana na
płaszczyźnie swej inteligencji i woli. Opętanie diabelskie dotyka inteligencji i woli zmysłowej
(zwykle obu, ze zmienną przewagą opanowania jednej lub drugiej), ale może też „przelać się”
na trzy inne władze psychiczne i występować razem z dodatkowym owładnięciem
demonicznym. Wtedy spotykamy się jakby z dodatkowymi symptomami owładnięcia
rozważanymi powyżej. Co ciekawe, czasem owe symptomy owładnięcia pomagają odsłonić
głęboko ukryte opętanie demoniczne. W takim przypadku zawsze pozostają one na drugim
planie, nie wymagają bowiem tak pilnego działania, jak zapanowanie nad stanem opętania.

Podobne dokumenty