POLIS2 - polis_styczen_2009_small

Transkrypt

POLIS2 - polis_styczen_2009_small
2008 — dobiega końca rok Herberta, ale nie kończy się czas Pana Cogito. Twórczość i postawa „obywatela Poety” wyznaczyła pewien istotny paradygmat kulturowy, który, na
skromną miarę naszych możliwości, postanowiliśmy przejąć i rozwijać w ramach inicjatywy nazwanej POLIS. Projekt pojawił się na gruncie blogosfery, gdy okazało się, że oto
jest wiele osób, którym wizja poważnej przebudowy polskiej kultury wydaje się bliska,
a które odczuwają pustkę lub też poważny niedosyt w stosunku do tego, co oferują istniejące kulturalno-społeczne czasopisma.
Truizmem byłoby twierdzenie, że zmiany polityczne, jakie nastąpiły na przełomie lat 80.
i 90. (nie wchodząc w tej chwili w ich szerszą ocenę), nie przyniosły ze sobą takiego ożywienia w polskiej kulturze, jakiego oczekiwaliśmy. Być może ten brak przełomu w literaturze i debacie naukowej wynikał stąd, że owe zmiany poszły w niewłaściwym kierunku i wobec tego dość szybko przygasiły entuzjazm społeczny, a co więcej, zablokowały lub
wyciszyły głosy racjonalnej krytyki, które w obliczu ustrojowej dewolucji, w obszarze wolnej myśli (czy to artystycznej, czy akademickiej) mogły i powinny się pojawić.
Wydaje się jednak, że po 20 latach tzw. transformacji, czyli nieustannego i nie zawsze
sensownego politycznego i gospodarczego eksperymentowania na polskim społeczeństwie, dalsze czekanie na taki kulturowy przełom mija się z celem, tym bardziej, że coraz
więcej przesłanek przemawia za tym, że zatoczyliśmy błędne koło i zamiast konstrukcji nowego państwa wracamy do status quo, w którym siły komunistyczne, zamiast odchodzić
do ponurego lamusa historii, nadal są pełnoprawnym, jeśli nie uprzywilejowanym uczestnikiem przemian społecznych. Ten przełom muszą po prostu wypracować ludzie go pragnący. Jeśli mamy coraz mocniejsze przekonanie, że postkomunizm nabiera trwałości i nie
stanowi „etapu przejściowego” między ustrojem sowieckim a kapitalizmem, to potrzeba
ukonstytuowania szerokiego oraz aktywnego forum ludzi dobrej woli i zarazem ludzi poważnie myślących o Polsce, staje się o wiele pilniejsza, niż na początku „transformacji”.
W ramach POLIS staramy się zatem podjąć próby przebudowy polskiej kultury na
dwóch podstawowych i jak sądzimy, bliskich Herbertowi, fundamentach — antykomunizmu
i katolicyzmu. Do współpracy zachęcamy wszystkich, którym koncepcja, z jaką wiąże się
POLIS, wydaje się poważna, zobowiązująca i zarazem atrakcyjna. Projekt narodził się w blogosferze, lecz żywimy wielką nadzieję na to, że wciągnie też osoby spoza Sieci; zresztą do
współpracy w ramach POLIS już zaczynają się tacy ludzie zgłaszać, co znakomicie rokuje na
przyszłość. Postarajmy się działać tak, by dumny był z nas nie tylko Pan Cogito, ale też byśmy sami mieli poczucie dobrze spełnionego obowiązku. Polska kultura nie musi mieć wcale
takiego kształtu, jaki nadał jej postkomunizm — nadajmy jej więc zupełnie nową formę.
Proponujemy, by POLIS stało się miejscem szerokiej dysputy na tematy polskie, toczonej na wielu płaszczyznach — politologicznej, socjologicznej i filozoficznej; miejscem,
w którym obcują ze sobą pisarze, poeci, krytycy i w ogóle interesujący i intrygujący artyści; miejscem, w którym toczą się spory dotyczące zagadnień antropologicznych, etycznych czy filozoficzno-naukowych, ale też miejscem, w którym ożywa przeszłość, historia, wspomnienia oraz świadectwa.
POLIS niech będzie Miastem nie tylko Pana Cogito (i naszym), lecz także Miastem
tych, którzy już przechadzają się „po niebieskich łąkach”, Miastem, w którym kładą się
długie cienie naszych najznakomitszych poprzedników z Pierwszej i Drugiej Rzeczpospolitej oraz tych wszystkich wygnańców, którzy w chwili niemieckiego i rosyjskiego najazdu na Polskę we wrześniu 1939 r. utracili Ojczyznę na zawsze.
Obywatele POLIS
2
q styczeń 2009
Spis obywateli
Miasta Pana Cogito:
Tyran: Free Your Mind
Hetman Koronny: Rekontra
Sekretarz Stanu: Barbara Marek
Dekoratorzy Wnętrz i Fasad Budynków:
KaNo, Viilo, Mirek Tojza
Rada Miasta:
RadioBotswana, Rolex, Grzegorz Boratyn,
noblog, Malvina, Łażący Łazarz
Mistrzowie liternictwa:
Walentyna Tierieszkowa
Magda Figurska, Free Your Mind
Cyberbudowniczowie i Służby Oczyszczania Miasta:
Arek Balwierz (Jospin)
Dominik Strzałka (strzalka)
Obywatele posiadający prawo stałego pobytu:
Georgij Safronow, Andrzej Dąbrówka, Grudeq,
Budyń78, dzierzba, toyah, Jacek syn Alfreda,
unukalhai, Dorota Niżyńska, Pani Łyżeczka,
Sosenka, tad9, Sowiniec, Joanna MieszkoWiórkiewicz, Katrine, agga, Krzysztof Mazur,
Rafał Broda, Łukasz Łański, Jan Żaryn,
TLMaxwell, Grim Sfirkow, Foxx, jan.nowak1,
michael, Grudeq, Aleksander Ścios, Danz,
hrabia Pim de Pim, Leszek Żebrowski
Obywatele, którzy uzyskali wizę wjazdową:
Rybitzky, Kisiel, scorka, Jarocin, Gawrion, Eine,
Artur M. Nicpoń, Effendi, Grzegorz Klicki, KJWojtas, pawel1, Zeliaoe, MarkD, czaczmen, Rzepka,
Michał Skrzetlewski, natenczas, Karmaniola,
Mateusz S., jagna11, Freeman, 1.polityk,
rewident, Jacek Jarecki, Alga, kokos26, wiki3,
BloodCherry, AKar, zenek3, Mustrum, Artur P.,
(inny) Artur P., Grzegorz W., Castillon, stagaz1,
nazdar, wiesława, Pionek, Maryla, mechanical
trader, kazef, Bodo2, Ufka, laleczka, dzik,
psychodelicznykaczysta, kryska, Stef, piotr_,
Jaku, Diego, rugged, Alleluja, Jazzek, Błękitny
Ocean Istnieje, Jacek, taki jeden, vanity fare,
AdamH, Matsu, cameel, matylda101, Hobo,
ciekawski40, J@no, francesco, MGlinski, Beniek,
Romi, Onys, Barres, malta, Koteusz, łużyce,
bolek, Sleepless in Brooklyn, Marie, Kazek39,
menda, matterhorn, mnich zarazy, foopl, DoktorNo, Krzysztof Witkowski, Franek, Andrzej A.,
elGuapo, Wojciech Wybranowski, Łukasz
Warzecha, Tomasz Szymborski, Jacek Maziarski,
Zbigniew Łabędzki, Arkadiusz Gacparski, Paweł
Kiełbowicz, tede, ckwadrat, innewidoki...
to be continued :)
Panorama Miasta:
Słowo Tyrana - Free Your Mind t 4
Andrzej Dąbrówka „Jest już IPN
i to wystarczy” t 7
Barbara Marek Pustynia I, Pustynia II t 14
Rekontra Stefan Żółkiewski „Ale przecież to
wszystko się rozleci!” t 16
Wywiad z Georgijem Safronowem t 33
TLMaxwell Matka t 40
tad9 Sztafeta psychopatycznych intelektualistów
(na marginesie „Długiego marszu”
Rogera Kimballa) t 43
Free Your Mind Na czterdziestolecie Polski
Ludowej – intelektualiści PZPR-owscy
o literaturze t 49
Dorota Niżyńska Dolina Królów
(siedem howet) t 75
Budyń78 „Partia, kościół, solidarność”.
Krytyka III RP w tekstach rockowych
po 1990 roku t 79
toyah O Jurku, któremu zabrakło atomów… t 88
Pani Łyżeczka Dom na górze. Cz. 1 t 91
Foxx Satanizm współczesny (1) t 94
ankieta: Zabetonować IPN? [michael,
jannowak1, Rafał Broda, Budyń78,
unukalhai, Sowiniec, Łażący Łazarz,
dzierzba, Foxx] t 106
TLMaxwell Kreml i rynek t 130
Łukasz Łański Orientacja najprawdziwiej
główna t 131
Gemba Przemysław Gintrowski: TREN
do wierszy Zbigniewa Herberta t 185
Free Your Mind Medytacje nad
kłamstwem t 188
Paweł Kiełbowicz Raport ze słonecznego
miasta t 193
Joanna Mieszko-Wiórkiewicz Notatki
więzienne (fragmenty) t 195
Castillon Skanseny, skrytki, nisze (polemika
z Rolexem) t 209
Sosenka Opowieści Starych Bab. Cz. II:
O hipnotyzerze, duchach i rosyjskim
oficerze t 213
unukalhai Dlaczego Słońce? t 220
hrabia Pim de Pim Kilka refleksji
na temat IPN t 230
wywiad z „generałem Kiszczakiem”
(1986) t 235
Grudeq Komunizm i wykańczanie historii t 270
Tomasz Burek Gustaw Herling-Grudziński
i Stefan Żółkiewski. Zestawienie
i przeciwstawienie t 274
Free Your Mind Deza z bitą śmietaną t 290
styczeń 2009 q
3
Dzielnica Publicystów
Słowo Tyrana
Free Your Mind
Nie mam wątpliwości, że priorytetowymi sprawami Polaków AD 2009 powinno być
obok przebudowy kultury, twarde stanie na straży historii. Po 20 latach „transformacji” mamy poczucie rozczarowania, a nawet kręcenia się w kółko, jakbyśmy utknęli
w martwym punkcie. Nie jest to sytuacja, która wzięła się znikąd. Tak Bogiem
a prawdą bowiem, „transformacja” nie oznaczała li tylko „przekształcania ustroju komunistycznego” w system „przyjazny ludziom”, ale też bardzo kompleksowy projekt
rekonstrukcji świadomości polskiej, na którego kilka istotnych elementów warto
w tym miejscu zwrócić uwagę.
Po pierwsze, projekt ten zakładał, że „Polaków trzeba wychowywać do demokracji”. Innymi słowy, „naród puszczony samopas” po komunizmie, może się zagubić na
placu budowy powstałym w ramach wielkiego społecznego eksperymentu. W związku z tym — po drugie — projekt ten uwzględniał jakąś rolę edukacji historycznej
w kształtowaniu świadomości obywateli, lecz edukacji — by tak rzec — pod kontrolą
jakichś osób oświeconych i „bez przesady”. Ową przesadę stanowił zupełnie anachroniczny (z punktu widzenia nowoczesnego państwa, jakim Polska się stawała przynajmniej na łamach prasy i na antenach radiowo-telewizyjnych) kult rozmaitych ważnych wydarzeń czy postaci historycznych, czyli „nieszczęsna/nieznośna polska
martyrologia”. Warto zwrócić uwagę, że „polska martyrologia” była przedmiotem
wielu szyderstw w okresie „dyktatury proletariatu” nad Wisłą, zaś po „obaleniu komunizmu” ponownie stała się powodem do utyskiwań przeróżnych „intelektualistów”.
Skołowany naród bowiem, zamiast wziąć się do roboty na placu budowy, zaczął się
oglądać wstecz jak krnąbrna żona biblijnego Lota.
W tej sytuacji kontrola nad całym tym irracjonalnym, dewolucyjnym zachowaniem była wprost wskazana, a nie tylko naturalna. Po trzecie więc zaczęto ustalać,
jak należy się zajmować przeszłością, kto dokładnie ma to robić i co z tej przeszłości
jest do zbadania, a co już jest zdezaktualizowane. Po czwarte proces jakiegoś gruntownego rozliczenia przeszłości uległ całkowitemu rozmyciu, zaś jeśli nawet dokonywano jakichś dogłębnych analiz dziejów najnowszych, to albo dezawuowano samych
historyków, przypisując im „realizowanie politycznych zamówień”, albo analizy owe
dyskontowano „dzisiejszymi sukcesami” oraz planami modernizacyjnymi kraju.
Po piąte, u osób szczególnie dociekliwych w zajmowaniu się historią, zaczęto się
dopatrywać najniższych pobudek (nienawiść, mściwość, frustracja, chęć prymitywnego, łatwego błyśnięcia radykalizmem w czasach spokoju itd.) oraz stanów chorobowych (paranoja, mania prześladowcza itp.). Równocześnie zaczęto na nowo portretować ludzi związanych z komunistycznym systemem opresji (w zależności od
grupy wiekowej) — a to jako zniedołężniałych dziadków stojących już jedną nogą na
4
q styczeń 2009
Dzielnica Publicystów
cmentarzu, a to jako entuzjastycznych i prężnych budowniczych III RP i zwolenników
„państwa prawa” tudzież „wolnorynkowej gospodarki” (oczywiście, wolnej od kapitalistycznych wypaczeń). Ponurą konsekwencją tego stanu rzeczy było hasło „wybierzmy przyszłość”, które w ustach komunistów brzmiało jak wyjątkowe szyderstwo.
W rezultacie, co jeszcze ciekawsze, za niepowodzenia „reform”, za niedostatki „młodej demokracji” zaczęto z czasem obwiniać — z podziwu godną konsekwencją —
tych, którzy sprzeciwiali się utrwalaniu się tego rodzaju patologicznej sytuacji.
Z dzisiejszej perspektywy wszystkie te zjawiska są tak wyraziste, że nawet nie
trzeba ich szerzej opisywać. Problem jednak w tym, że można odnieść takie wrażenie, iż stajemy w obliczu jakiejś kolejnej poważnej (ostatecznej?) konfrontacji ludzi,
którzy nie chcą się godzić na wspomniane wyżej zjawiska — z tymi środowiskami,
które pragną doprowadzić do, by tak rzec, zatrzaśnięcia kart historii lub też powierzenia obowiązków jej opisu wyłącznie „sprawdzonym ludziom”. W tak zarysowanym
kontekście zajęcie się w Mieście Pana Cogito tematyką roli Instytutu Pamięci Narodowej we współczesnej Polsce wydaje się zupełnie oczywiste.
W związku z tym publikujemy wywiad z Janem Żarynem dyrektorem Biura Edukacji Publicznej (IPN), zaś w ankiecie „Zabetonować IPN? ” pojawiają się głosy Rafała Brody, michaela, jananowaka1, Budynia78, unukalhai’a, Sowińca, Łażącego Łazarza, dzierzby i Foxxa. Swoje trzy grosze na temat IPN-u wrzuca też
hrabia Pim de Pim. Niejako na marginesie całej tej dyskusji wypowiada się Andrzej Dąbrówka, który „problem IPN-u”,
czy szerzej, sposobu rozliczenia niedawnej
przeszłości, analizuje w odniesieniu do
funkcjonowania w latach 90. w Republice
Południowej Afryki słynnej Komisji Prawdy
i Pojednania (Truth and Reconciliation
Commission), zaś Grudeq zastanawia się
nad generalnym stosunkiem komunizmu
do historii. Gdyby tego było mało, to Rekontra ponownie inwentaryzuje wczesną
Polskę Ludową, zaś w Dzielnicy Dokumentalistów i Świadków przemawia sam „generał Kiszczak”, którego, podejrzewam,
mało znany wywiad z połowy lat 80. opublikowany „do użytku wewnątrzpartyjnego”, może być przyczynkiem do dalszej
dyskusji nad relacją między Bezpieką
a „opozycją demokratyczną” oraz nad głośnymi prasowymi oświadczeniami Kiszczaka z grudnia 2007 r.
5
Georgij Safronow
styczeń 2009 q
Dzielnica Publicystów
Oczywiście, mimo zdominowania styczniowej odsłony POLIS MPC przez problematykę historyczno-IPN-owską, pojawiają się też u nas zupełnie inne zagadnienia.
Foxx analizuje zjawisko satanizmu, tad9 pisze o amerykańskich intelektualistach „rewolucji kulturalnej” lat 60., a cep Free Your Mind o PZPR-owskich intelektualistach,
którzy w obliczu okrągłej, czterdziestej rocznicy powstania „Polski Ludowej”, pochylili
się w połowie lat 80. z całkiem zrozumiałą zadumą nad kondycją peerelowskiej literatury. Łukasz Łański z kolei pokazuje medialny obraz Antoniego Macierewicza w III RP,
natomiast Castillon polemizuje z Rolexem na temat rozmaitych uwarunkowań
współczesnej Polski. W Dzielnicy Krakowskiej natomiast Joanna Mieszko-Wiórkiewicz publikuje swoje intrygujące więzienne notatki z początku lat 80. z zaskakującą
puentą, a dodatkowo, z archiwaliów „Arcanów”, pojawia się sporządzone przez Tomasza Burka zestawienie Gustawa Herlinga-Grudzińskiego i Stefana Żółkiewskiego. ”
W Dzielnicy Krytyków Gemba dzieli się swoimi refleksjami na temat zupełnie
świeżej płyty Przemysława Gintrowskiego do tekstów Zbigniewa Herberta, zaś Budyń78 kontynuuje arcyciekawy wątek ideologicznego zaangażowania polskich rockmenów — tym razem chodzi o kwestię krytyki Polski po 1989 r. Toyah z kolei porusza
„sprawę Owsiaka” i WOŚP.
W Dzielnicy Artystów pojawiają się nie tylko teksty poetyckie i/lub prozatorskie
autorek prezentowanych już w ubiegłym numerze (Dorota Niżyńska, Barbara Marek,
Pani Łyżeczka czy Sosenka), są też nowe twarze (Paweł Kiełbowicz, TLMaxwell),
a ponadto prezentujemy wywiad z Goszą Safronowem, którego obecność w Mieście
Pana Cogito jest chyba nie do przecenienia. Ponadto w Dzielnicy Naukowców unukalhai zajmuje się Słońcem, zaś w Dzielnicy Niebieskich Pastwisk ktośtam pisze na
temat duchowej specyfiki kłamstwa.
Graficznie Miasto Pana Cogito przyozdabiają swoimi obrazami Krzysztof Mazur i agga, choć byłbym niesprawiedliwy, gdybym pominął koronkową robotę Viilo
(ponownie projekt okładki oraz foto-cykl „Manewry Dwudziestoletnie”; zaś za wydanie w PDF-ie znów odpowiada niezmordowany Mirek Tojza). Żyć nie umierać! Aż
chciałoby się już widzieć lutową odsłonę POLIS MPC:) A skoro słowo się rzekło, to
za miesiąc planujemy poważną debatę na tematy zainicjowane przez filozoficzno-polityczne pisma Ryszarda Legutki i krakowskiego OMP w kontekście zarówno dość zagadkowych podstaw ustrojowych współczesnego państwa polskiego, jak i nie mniej
zagadkowej, bliższej lub dalszej, jego kulturowej przyszłości.
Jak już może bywalcy POLIS MPC zauważyli, istnieje od pewnego czasu możliwość komentowania pojawiających się u nas głosów — żywimy nadzieję, że nie tylko uatrakcyjni to pobyt w Mieście, ale i skłoni PT. Wędrowców, tudzież Obywateli,
do stałego zaglądania w nasze strony. A zainteresowanych współpracą z nami proszę o to, by zaglądnęli do rubryki ‘Call for papers’ i nadsyłali swoje prace na adres
Miasto_Pana_Cogito@polis2008. pl.
Sursum corda!
6
q styczeń 2009
Dzielnica Publicystów
„Jest już IPN i to wystarczy”
Andrzej Dąbrówka
Komisja Prawdy i Pojednania nie jest w Polsce potrzebna,
„bo jest już IPN i to wystarczy”
Lech Wałęsa
W procesie politycznej transformacji Republiki Południowej Afryki istotną rolę odegrała
Komisja Prawdy i Pojednania (Truth and Reconciliation Commission, TRC, 1995-1998).1
Gdy załamał się system sowiecki, co zostało uwieńczone rozwiązaniem Związku
Sowieckiego (1991), w RPA został odgórnie zakwestionowany system apartheidu
(1990). 2 Prezydent F. W. De Klerk cofnął wtedy zakaz działalności organizacji walczących z apartheidem. Rozpoczęto serię wielopartyjnych konferencji konsultacyjnych,
które w latach 1991-93 wypracowały tymczasową konstytucję i kalendarz pokojowego i legalnego przejścia do demokracji. Po uchwaleniu Tymczasowej Konstytucji
(1993) 3 przeprowadzono demokratyczne wybory (1994), zaś nowy parlament realizując dyrektywy Konstytucji powołał państwową Komisję do wyjaśnienia i rozliczenia
apartheidu drogą inwentaryzacji naruszeń praw człowieka i dokładnego ustalenia
sprawców i motywów tych naruszeń, oraz wysłuchania ich ofiar.
Truth and Reconciliation Commission (TRC) miała dwa zasadnicze zadania: zadośćuczynienie ofiarom poprzedniego systemu oraz ukaranie sprawców przestępstw
lub ich amnestionowanie, jeśli wyznali okoliczności czynów popełnionych z motywów
politycznych w latach 1960-1995.
Instytucja miała charakter komisji śledczej i arbitrażowej, złożonej z osób zaufania publicznego reprezentujących różne grupy narodowościowe, i wyposażonej
w specjalny status organu państwowego Ustawą o Promowaniu Narodowej Jedności
i Pojednania (1995).4
Przedkładając w parlamencie ustawę minister sprawiedliwości wyjaśnił cele powołania i zasady jej działania. Wyróżnił dwie strony procesu pojednania: sprawców
krzywd i ich ofiary. Sprawcom Konstytucja przyznała prawo do amnestii, ofiarom zaś
prawo do poznania prawdy. „Tylko dążenie do prawdy stwarza klimat moralny,
w którym nastąpi pojednanie i pokój.”5
Oficjalna strona z raportami i archiwum: http://www.doj. gov.za/trc/trc_frameset.htm
Hennie P. P. Lötter, Injustice, Violence and Peace: The Case of South Africa, Amsterdam 1997; wspomina
o konferencjach w Kempton Park (Johannesburg) jako początku końca apartheidu również W. Malan, zob. przyp. 8.
3
Właściwą konstytucję uchwalono w 1997 r.
4
Promotion Of National Unity And Reconciliation Act http://www.doj.gov.za/trc/legal/act9534.htm
5
The Interim Constitution states that in order to advance reconciliation and reconstruction amnesty shall be
granted in respect of acts, omissions and offences associated with political objectives committed in the course of
the conflict of the past. But concern for perpetrators is not enough. There are many individuals, families and communities who have suffered deeply as a result of human rights violations. They deserve to know the truth as part
of the healing process. It is the search for truth which can create the moral climate in which reconciliation and peace will flourish. http://www.doj.gov.za/trc/legal/justice.htm
1
2
styczeń 2009 q
7
Dzielnica Publicystów
Do grona sprawców należeli nie tylko urzędnicy poprzedniego systemu, ale również działacze organizacji takich jak ANC, którzy dopuszczali się aktów przemocy
i terroru na ludności cywilnej i wobec członków własnych lub rywalizujących organizacji.6 Warto odnotować, że walki trwały jeszcze po wyborach, a liczba ofiar tych rzezi przekroczyła znacznie liczbę śmiertelnych ofiar spowodowanych przez aparat policyjny apartheidu.7
Sprowadzając szeroki mandat Komisji do wspólnego mianownika można rzec, że
służyła do rozładowania napięć poznawczych i emocjonalnych, elektryzujących mieszkańców RPA po likwidacji dawnego ustroju z jego niedemokratycznymi instytucjami,
rasowymi podziałami i politycznymi konfliktami — będącymi stanem wojny domowej.
Komisja zebrała korpus świadectw osobistych i instytucjonalnych (samooceny
4 partii politycznych co do ich roli w okresie apartheidu); część tych tekstów weszła
do publicznego obiegu, po czym stał się źródłem materiałów tematycznych dla utworów artystycznych (reportaże, powieści, dramaty. Reszta jest niedostępna.
Śledczy wymiar prac Komisji służył zgromadzeniu takiej liczby dowodów aby moralnie zdelegalizować apartheid, także w oczach jego byłych zwolenników. Natomiast
arbitrażowy wysiłek Komisji szedł tak daleko, że narzucał ofiarom zobowiązanie do
wybaczenia w imię narodowego pojednania i deklaracje przedkładania troski o dobro
wspólnoty ponad dochodzenie rekompensaty za własne krzywdy.
Był jeszcze trzeci aspekt, mniej tu nas interesujący, związany z etnicznym zróżnicowaniem RPA (obecnie jest 11 oficjalnych języków), wymagającym wypracowania
mechanizmów równościowych i budowy „jedności narodowej”, wymagającej przedefiniowania wielu tożsamości.
✽✽✽
Odebrano zeznania ponad 21.000 świadków, z których ok. 10% dopuszczono do publicznych przesłuchań z udziałem publiczności. Każdy miał zasadniczo pół godziny na
wystąpienie, mogąc mówić tylko o sprawach i osobach wymienionych w pisemnym
6
Mówił o tym jeden z posłów podczas debaty Zgromadzenia Narodowego nad przyjęciem Raportu TRC (fragment stenogramu posiedzenia 25.02.1999): Mr J W MAREE: Mr Chairman, from 1989 to 1994, the ANC killed
4 350 people in South Africa. [Interjections.] All this is listed in terms of the number of killings per year and the
perpetrating organisation at national level. Here is the name of the ANC, here is the graph, and here are the figures. From 1989 to 1994. 4 350 people were killed by the ANC. [Interjections.] During the same period, Inkatha
killed 950 people. That is the score: 4 350 on one side, 950 on the other side. [Interjections.] During the same
period, the police were responsible for 660 deaths only. Therefore, from 1989, the perpetrator was the ANC.
http://www.pmg.org.za/docs/2005/990225trcdebate.htm
7
But the real point is that in the war between the IFP and ANC far more black people were killed than were killed in the struggle between black and white. (tamże, cytat z wypowiedzi Butheleziego, 23.02.1999 w “Cape Argus”). Ogólnie krytycznie o negatywnym stosunku TRC do Butheleziego i jego partii IFP, tamże deputowany Pienaar: The IFP has said all along that this process will do more harm than good. The IFP and its leader today stand
vindicated in that viewpoint. Truth and reconciliation, the aims of the commission, have not been achieved nor served by this unfortunate process. The TRC, unfortunately, has failed dismally in bringing about reconciliation. Single-handedly, the leader of the IFP, Minister Buthelezi, has done more for reconciliation than the entire commission at its massive cost. [Interjections.] The man who has been vilified by this very commission, and made out to
be some scheming arch-villain, has done more for reconciliation than the commission. Let us examine the results
of the efforts by the TRC against those by the leader of the IFP. On the one hand, the TRC has polarised not only
black- white relations, but also black-black relations. The ANC has even criticised the TRC report for trying to damage IFP-ANC relations in KwaZulu-Natal.
8
q styczeń 2009
Dzielnica Publicystów
agga
zeznaniu-skardze, i kończąc prośbą pod adresem Komisji (o zadośćuczynienie). Zadbano o to, aby z przesłuchań wyłonił się najpełniejszy, wyrazisty, i wstrząsający obraz apartheidu. Osiągnięto cel dzięki ścisłemu zastosowaniu następującej procedury:
Selekcja uprawnionych do składania zeznań i nadanie statusu „ofiary aktów rażącego łamania praw człowieka”; zapis zeznań, ich redakcja, komisyjna kolaudacja, wybór kandydata do przesłuchania publicznego i właściwa prezentacja — poprzedzona
(1) selekcją pod względem odporności psychicznej zeznającego oraz wyrazistości jego opowieści w telewizji, i (2) pouczeniem jakich reguł ma przestrzegać.8
8
Annelies Verdoolaege, The Human Rights Violations Hearings of the South African TRC: a bridge between individual narratives of suffering and a contextualizing master-story of reconciliation, http://cas1.elis.rug.ac.
be/avrug/trc/02_08.htm
styczeń 2009 q
9
Dzielnica Publicystów
Ofiary przestępstw mogły składać podania o materialne odszkodowania (większość nie wypłacona z powodu braku funduszy), natomiast skruszeni sprawcy —
wnioski o amnestię.
Wiele ważnych osobistości zlekceważyło Komisję. Były prezydent P. W. Botha za
uchylanie się od wezwań miał nawet wytoczony proces karny. Przywódca Inkathy Buthelezi, zwalczany przez ANC, oceniał Komisję jako niemal policyjny organ ANC rozpętujący komunistyczne polowanie na czarownice.9 Cały korpus sędziowski odmówił
przesłuchania, zresztą symbolicznego, gdyż zbiorowego.
Jeden z dwu komisarzy Afrykanerów, Wynand Malan odmówił podpisania końcowego raportu, tak więc nie został on przyjęty jednomyślnie.10
✽✽✽
Swoją rolę Komisja spełniła kreując się na nową, jawną i demokratyczną formę działania opinii publicznej, która swobodnie funkcjonując dokonuje ciągłego samorozeznania społeczeństwa w jego wartościach. Muszą one być wciąż swobodnie opowiadane i dyskutowane, dlatego nie da się zrealizować takich zadań emancypacyjnych
i pedagogicznych bez udostojnienia prywatnych narracji, w czym nieodzowne są wolne pluralistyczne i otwarte media. Od ich rzetelności i suwerenności zależy upodmiotowienie polityczne i historyczne narodu.
TRC dostarczyła wiele dowodów na poparcie rezolucji ONZ uznającej apartheid za
zbrodnię przeciwko ludzkości. Przeprowadzone w 2001 roku badania wykazały, że
39% ludności RPA nadal oceniało ideę apartheidu jako słuszną, 55% uważało ją za
niesłuszną, a 7% nie miało zdania. Prawie identyczne zdanie jak to uśrednione mieli
koloredzi (38%: 55%), na skrajach od średniej byli Afrykanerzy (65: 29) i Xhosa
(18: 73), a pośrodku biali anglojęzyczni (36: 60) i Zulusi (25: 65).11
Po zakończeniu pracy Komisji Prawdy i Pojednania wielki moralny poskromiciel
apartheidu Desmond Tutu zaangażował się w akcję międzynarodowego potępiania
i izolowania Izraela jako państwa „antypalestyńskiego apartheidu”. Nie jest to odosobniony przypadek — wielu walczących z apartheidem ostro krytykowało Izrael,
m.in. poeta Breyten Breytenbach.
Część przesłania Komisji po jej rozwiązaniu kontynuuje państwowy Instytut Sprawiedliwości i Pojednania, założony w 2000 roku.12 Głównym celem jest ekspercka inżynieria społeczna: budowanie wieloetnicznego narodu zdolnego do życia w pokoju
społecznym w ramach demokracji konstytucyjnej. Jedną z form działalności są badania opinii publicznej, tzw. Barometr Pojednania.13 Z najnowszego (dane z kwietnia
9
Publiczność przesłuchań była w większości zwolennikami ANC. „Members of the ANC/UDF were applauded by
the audience, and whites or victims of violations by the ANC/UDF were booed. In some cases this might have prohibited the testifiers from expressing in a sincere and spontaneous way. This was not ideal for the general image
of the Commission, as it increased the impression that the TRC was biased in favour of the ANC. ” (tamże)
10
Jego votum separatum jest na końcu V tomu sprawozdania (s. 436-457) http://www.doj.gov.za/trc/report/finalreport/TRC%20VOLUME%205.pdf
11
Hermann Giliomee, The Afrikaners: Biography of a People, Capetown 2003, s. 655.
12
Institute for Justice and Reconciliation, http://www.ijr.org.za/
13
http://www. ijr. org. za/politicalanalysis/reconcbar/sarb-media-report-final.pdf
10
q styczeń 2009
Dzielnica Publicystów
2008) widać słabnące zaufanie do „szczęśliwej przyszłości wszystkich ras w RPA”.
W roku 2003 wyrażało je 94% Czarnych i 63% Białych, w 2008 — 65% i 47% (s. 14).
Z tych samych badań wynika drastyczny spadek w zakresie oceny swojej sytuacji
materialnej: we wszystkich grupach średnio 39% liczy na poprawę, ale wśród białych
tylko 20% (czarni 45%); dla porównania w 2006 r. było to odp. 50%, 39% i 60%.
Jeszcze drastyczniejsze są oceny perspektyw osobistego bezpieczeństwa (s. 11).
✽✽✽
TRC cieszyła się pewnym zainteresowaniem w Polsce. Jej obraz bywał manipulowany.
Najczęstszym uproszczeniem w relacjach było pomijanie aspektu dokumentacji naruszeń praw człowieka, koncentrowanie się natomiast na sprawie amnestii, i w związku
z tym utożsamianie mandatu TRC nawet nie z lustracją, ale z grubą kreską.14
Projektując próbowano nadać jej formę panelu historiozoficznego, oceniającego
mechanizmy rządzące czasami PRL (Jaruzelski), co skomentował Lech Wałęsa: „generałowi bardziej chodzi o wybielenie niż o pojednanie”; Komisja Prawdy i Pojednania nie jest w Polsce potrzebna, bo „jest już IPN i to wystarczy” („Gazeta Wyborcza”
6.05.2005). Józef Życiński wymarzył sobie w Komisji coś w rodzaju specjalnego konfesjonału dla skruszonych, którzy nie będą mieli okazji składać oświadczeń lustracyjnych. Ciekawe, kto by decydował, po której stronie kto będzie siedział?
Zobaczmy jeden przykład politycznych manipulacji medialnych wypowiedziami
na temat pomysłu polskiej komisji.
„Idea Komisji Prawdy i Sprawiedliwości zawarta była w programie Porozumienia Centrum z 1997 r.”15
(…) (J. Kurski) I teraz chce Pan nadrobić to zapóźnienie przy pomocy
Komisji Prawdy i Sprawiedliwości?
(J. Kaczyński) — Żeby było jasne — bo od razu pojawiły się krzyki, że proponujemy trybunał rewolucyjny — ta komisja w żadnej mierze nie przekroczy roli, jaką odgrywają komisje parlamentarne. Ma w sposób całkowicie przejrzysty
ustalić prawdę, a oskarżeniem i karą będzie zajmował się wymiar sprawiedliwości. Komisja ma mieć łatwy dostęp do wszelkich materiałów, ma stosować zaostrzone sankcje za składanie fałszywych zeznań, by zapobiec takim krętactwom, jakie miały miejsce przy aferze Rywina. Komisja powinna mieć własnych
prokuratorów, którzy będą nie tyle oskarżycielami, co pomocnikami komisji w dochodzeniu do prawdy. W komisji zasiadać będą przedstawiciele opozycji, a jej
prace uwolnią rząd od politycznych rozliczeń. Prace komisji będą transparentne.
Jednym z mechanizmów postkomunizmu jest niebywale rozbudowana sfera
14
„Za samo przyznanie się do winy i szczere wyznanie grzechów Komisja Prawdy powinna udzielać rozgrzeszenia zbrodniarzom, grubą kreską oddzielić przeszłość od dzisiaj i jutra” (Gazeta Wyborcza 29/01/97).
„W konflikcie między ideałami ‘prawdy’ i ‘pojednania’ skłaniają się ku pojednaniu. Idea ‘grubej kreski’ zdaje się
zwyciężać nad rygoryzmem bezkompromisowego rozliczania się z przeszłością” (Rzeczpospolita 13/07/1994).
15
J. Kaczyński, „Dajmy Polsce szansę”. „Metro”, 2004-11-19. http://serwisy.gazeta.pl/metroon/1,0,2402083.html
styczeń 2009 q
11
Dzielnica Publicystów
tajemnicy, która powoduje, że obywatel, który ma być podmiotem politycznym,
ma zgodnie z prawem nic nie wiedzieć. Tak być nie może.
(J. Kurski) Nie ma więc tu żadnej analogii z południowoafrykańską Komisją Prawdy i Pojednania. O ile w RPA chodziło o pojednanie, przebaczenie i abolicję, o tyle tu chodzi o oskarżenie, osądzenie i ukaranie.
Oto jak zostało przez fachowca streszczone zapewnienie przyszłego Premiera
o tym, że miałaby to być w pełnym sensie sejmowa komisja śledcza: ustalić prawdę
bez politycznych rozliczeń, oskarżenie i kara rzeczą wymiaru sprawiedliwości.
A oto jak jest ten wywiad zrelacjonowany w „Polityce” (tej od „Tusku, musisz”):
„Jarosław Kaczyński odżegnuje się też od wszelkich analogii z komisją Tutu: ‘O ile
w RPA chodziło o pojednanie, przebaczenie i abolicję, o tyle tu chodzi o oskarżenie, osądzenie i ukaranie’ ” („Polityka” 8.01.2005).
✽✽✽
Południowoafrykańska Komisja stawiana była w Polsce jako wzór nierozpamiętywania niczyich win i błędów — tymczasem udzieliła wprawdzie amnestii 1200 osobom,
ale pięciu tysiącom jej odmówiła, 16 zaś Desmond Tutu skierował do prokuratur listę
ponad 300 osób podejrzanych o dokonanie zbrodni w epoce apartheidu. Dziennikarz
wmawia Polakom: „w RPA chodziło o pojednanie, przebaczenie i abolicję”. 17
Jakoś też nie słychać, aby ten czy ów niemiecki moralista polityczny (z zapomnianym
przez 50 lat epizodem w SS) chciał ronić łzy nad okrucieństwem biskupa Tutu. Wtóruje mu inny życzliwy:
„Zupełnie inny charakter miała Komisja Prawdy i Pojednania w RPA, która świadomie zrezygnowała z karania sprawców na rzecz ujawniania możliwie największej liczby faktów dotyczących zbrodni apartheidu. W konflikcie między sprawiedliwością a dążeniem do prawdy komisja wybrała prawdę. ”18
Prawdę! Owszem, „ten i ów” groził za to Polsce izolacją,19 że Sejm uchwalił nową
ustawę lustracyjną (2006), która domaga się od osób publicznych wyznania tylko
prawdy o fakcie współpracy, bądź fakcie braku współpracy z tajnymi służbami totalitarnego państwa komunistycznego i nie grozi nikomu żadnymi sankcjami za taką
współpracę. Nie żąda też ujawniania żadnych konkretnych czynów, prócz nagiego
faktu współpracy (lub jego braku). Wbrew czarnej legendzie polskiej lustracji nie wią16
Ogólna liczba podań (7112) w rozbiciu na różne kategorie (jako granted podano liczbę 849, jako refused
5392): http://www.doj.gov.za/trc/amntrans/index.htm
17
J. Kurski w powyższym wywiadzie z J. Kaczyńskim.
18
Klaus Bachmann, http://wyborcza.pl/1,76842,4026673.html
19
„Günter Grass o polskim rządzie: Nieszczęście”, Dziennik 22.04.2007.
12
q styczeń 2009
Dzielnica Publicystów
zał się z nią żaden system państwowej oceny zachowania, szukania odpowiedzialnych i piętnowania winnych, ani tym bardziej „udowadniania swojej niewinności”
(Bachmann).
Tymczasem południowoafrykańscy „sprawcy” musieli wyznać wszystkie okoliczności, podać wszystkie fakty, nazwiska, wspólników, zleceniodawców, jeśli byli policjantami — opisać metody inwigilacji, przemocy, tortur. Dopiero gdy ich zeznania zostały potwierdzone przez innych świadków, zaś fakt działania w ramach struktur
politycznych został potwierdzony przez odpowiednie instancje partyjne lub państwowe, mogła nastąpić amnestia. 20
Były to zarazem zeznania nie w typowej sytuacji sądowej, ale dosłownie przed całym społeczeństwem, a nawet światem, gdyż były nagrywane i mogły być dowolnie
publikowane, a następnie natychmiast komentowane i weryfikowane. To zresztą dotyczy także osób poszkodowanych, które miały okazję „całemu światu” opowiedzieć
o swoich krzywdach, we własnym języku (a było ich kilkanaście21), we własnym środowisku (Komisja pracowała oddziałami w terenie), ale w pełni publicznie, przy
udziale mediów i wszystkich zainteresowanych.
Również chilijska komisja prawdy i pojednania działała w celu osiągnięcia pojednania opartego na prawdzie i sprawiedliwości.
Niemiecka ustawa lustracyjna była zarazem ustawą dekomunizacyjną — będąc
naukowcem zwolnionym z pracy w rozwiązanych ustawowo placówkach Akademii
Nauk, aby się dostać z powrotem trzeba (było) wypełniać wielostronicowy formularz,
z pytaniem o przynależność do SED i komunistycznych organizacji młodzieżowych
oraz o współpracę z tajnymi służbami, pobierane pieniądze itp. O ile wiem niemiecki
Trybunał Konstytucyjny nie miał zastrzeżeń do tak drakońskich rozwiązań.
A w Polsce? Pozbawieni wstydu kumple generałów cieszą się po 20 latach, że nie
tracili czasu na dochodzenie prawdy o tym, kim byli kolaboranci totalitarnego reżymu
jak Szczypiorski, których latami kreowali w swoich postubeckich i postkomunistycznych mediach na moralne wzorce. „Możemy być z siebie zadowoleni”, mówią sztukatorzy. Udało się wybić milionom Polaków zainteresowanie prawdą.
t
20
Waluś nie otrzymał amnestii, ponieważ nie ujawnił wszystkiego i nie udowodnił, że działał w ramach jakiejś
politycznej struktury.
21
W tym polski, gdyż jednym z przesłuchiwanych był Janusz Waluś, od 1988 obywatel RPA, który zastrzelił Ch.
Haniego.
styczeń 2009 q
13
Dzielnica Artystów
Pustynia I
Barbara Marek,
Nie chciałem iść na pustynię
korytem wyschniętych łez
ani upadać w piach
na widok świeżego chleba
oraz fałszywych ukłonów
gumowych linoskoczków
nie chciałem także przemawiać
do bielejących kości
poobgryzanych przez los
wówczas jeszcze nie znałem
Twojej niezwykłej wierności
Boże - milczący stróżu
moich kalekich modlitw
14
q styczeń 2009
Dzielnica Artystów
Pustynia II
Barbara Marek
Dziękuję ci Boże
za klęskę pustyni
na której usycha
to co karłowate
z korzenia ran wielu
rośnie drzewo mocne
wiary niezachwianej
agga
styczeń 2009 q
15
Dzielnica Publicystów
Stefan Żółkiewski:
„Ale to się wszystko rozleci!”
Rekontra
„A cóż jest powinnością intelektualisty, tak jak ja ją rozumiem: przede wszystkim
prawda, gdyż inaczej staje się on i niepewnym intelektualistą, i politykiem dość wątpliwym. Przypomina mi się coś: kiedy wróciłem z Paryża w roku 1970, wyjawiałem
pewne swoje zbuntowane myśli. Rozmawiałem też z Żółkiewskim. I kiedy postulowałem jakiś rozrachunek bezkompromisowy, Żółkiewski powiedział mi: — „Ale to
przecież wszystko się rozleci! ” — On zresztą tego swojego stanowiska sprzed piętnastu lat nie zmienił” — 16 września 1985, Jacek Trznadel, „Hańba domowa”1
I
„W Krakowie nie byłem nawet trzy dni. Ale pamiętam jeszcze, że mury były obwieszone odezwami. Na powitanie Czerwonej Armii i na Wyzwolenie. Rodacy! Nauczyciele demokraci. I socjaliści. I nawet patriotyczni katolicy. To były niemal te
same odezwy, jakie wypisywaliśmy z B. i Ż. w moim mieszkaniu na Słupeckiej
w dzień wybuchu powstania.
Trzeciego dnia w południe zawieziono mnie na wojskowe lotnisko. Miałem lecieć do Łodzi. Łódź i Warszawa były wyzwolone prawie tego samego dnia, co Kraków, dokładnie przed tygodniem. Ale ten tydzień wydawał się gęsty jak rok. Do
Krakowa już się przenosiło lubelskie „Odrodzenie”. Miało za zadanie pozyskać
wszystkich, którzy nie są przeciwko nam. Miało szeroko otworzyć swoje łamy dla
pisarzy, artystów, uczonych. A nasze pismo powstanie w robotniczej Łodzi. Bojowe. Partyjne. „Odrodzenie” niech się karmi przeszłością, nasze pismo będzie wykuwać przyszłość.
Nie wiem, czy tytuł dla pisma „Kuźnica” wybrany został w Lublinie czy dopiero w Łodzi. Jeżeli w Lublinie, to nazwę tę musiał poddać Władysław Bieńkowski,
który na jakobina kołłątajowskiego kreował się jeszcze w zamierzchłych latach
warszawskiego Koła Polonistów. „Kuźnicę” miał redagować Żółkiewski, którego
w tym samym dawnym Kole Polonistów nazywano zawsze „Hetmanem”. Ja miałem być jego zastępcą. Wtedy, w samolocie do Łodzi, wydawało mi się, że wszystko jest przed nami. Była to dwuosobowa awionetka, nazywana powszechnie „kukuruźnikiem” albo „maszyną do szycia”, bo przeraźliwie terkotała. Słychać ją było
1
Jacek Trznadel, Hańba domowa, rozmowy z pisarzami, Wydawnictwo Antyk-Marcin Dybowski, Warszawa
2006, s. 354.
16
q styczeń 2009
Dzielnica Publicystów
na kilometry. Latała nisko, ale pewnie. Pilotem był młody chłopak, urodził się pod
Uralem, na tej samej maszynie latał od Tomska. Kabina pilota w kukuruźniku jest
odkryta. „Urwie wam głowę, towarzyszu. Wy w redaktory — powiedział. — Będzie
wam jeszcze potrzebna”. I dał mi swoją pilotkę. (…)
W Łodzi zaraz po wyzwoleniu zajęto na przyszły dom literatów dużą kamienicę na ulicy Bandurskiego pod numerem ósmym tuż przy Piotrkowskiej. Kamienica była dość luksusowa i musieli w niej mieszkać chyba wyżsi urzędnicy miejscowego Arbeitsamtu. Cztery piętra, od frontu i od podwórza. Kiedy przyjechałem,
była prawie nie zamieszkana. Może się tam wprowadził już Pasternak, ale nie jestem tego pewien. Ważyka, Jastruna ani Rudnickiego jeszcze na pewno nie było.
Dozorca oprowadzał mnie po piętrach, żebym sobie wybrał, jakie tylko zechcę,
mieszkanie. Wybrałem trzypokojowe od frontu, na drugim piętrze.”2
Kim był Jan Kott? Co było powodem, że z wojskowego lotniska w Krakowie leciał
kukuruźnikiem do Łodzi, a w tydzień później autem z obstawą wracał? Dlaczego do
Łodzi? 18 stycznia 1945 r. do Krakowa wkroczyły wojska sowieckie, a 19 stycznia do
Łodzi — jeszcze trwają działania wojenne, a dla literatów w tempie ekspresowym „zajęto” luksusową kamienicę na ulicy Bandurskiego w Łodzi.
Dom szybko się zapełniał pisarzami. W „Lawinie i kamieniach” czytamy: „Kazimierz Brandys zamieszkał w łódzkim domu Związku Literatów na Bandurskiego 8,
odpowiedniku krakowskiego kołchozu literackiego na Krupniczej. Za sąsiadów miał
kolegów z „Kuźnicy”.
- Kiedy na Bandurskiego pojawił się Ważyk — opowiadał nam mieszkający
tam też wtedy Ryszard Matuszewski — zrobił Stanisławowi Jerzemu Lecowi karczemną awanturę o to, że tamten zajął większe mieszkanie. Lec nie chciał się dać
wyrzucić, krzyczał: „Byłem w partyzantce, spałem na ściółce i pod mostem! ”.
A Ważyk głośniej: „Mnie nie było lepiej. Przyszedłem tu z armią radziecką. Dlaczego ja mam mieć kawalerkę, a ty trzy pokoje?! ”. Ktoś próbował tłumaczyć, że
Lec jest z rodziną, ale Ważyk odpowiedział, że on też zaraz założy rodzinę. Przejrzał listę lokatorów i zauważył, że Marian Piechal ma przyznane trzy pokoje,
a jeszcze tam nie mieszka. Stała tam tylko jego walizeczka. Ważyk wyrzucił ją na
korytarz i wprowadził się.” 3
Najpierw był Lublin i „Odrodzenie”. Pierwsze pismo, które powstało na „wyzwolonych” ziemiach, reprezentowali m.in. Jerzy Borejsza, Mieczysław Jastrun, Jan Kott,
Julian Przyboś i Adam Ważyk. Punkt widzenia lubelskiego „Odrodzenia” najbliżej
określa wypowiedź Stefana Żółkiewskiego „W sprawie organizacji życia literackiego”:
„Odbudowa naszej kultury wymaga planowości. Ta zaś nie jest do pomyślenia bez
Jan Kott, Przyczynek do biografii, zawał serca, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1995, s. 184-185.
Anna Bikont, Joanna Szczęsna, Lawina i kamienie, Pisarze wobec komunizmu, Prószyński i S-ka, Warszawa
2006, s. 50.
2
3
styczeń 2009 q
17
Dzielnica Publicystów
agga
czynnika społecznej kontroli. Pisarz i jego działalność nie może być przedmiotem
chaotycznej, bezplanowej gospodarki kapitalistycznej w kulturze. Każdy talent musi
być wyzyskany celowo i zgodnie z potrzebą społeczną”.
1 września 1944 roku odbyło się pierwsze zebranie literatów polskich, na którym słowo wstępne wygłosił Wincenty Rzymowski — ówczesny kierownik resortu kultury i sztuki, a we Lwowie dziennikarz „Czerwonego Sztandaru”. Referaty zaprezentowali m.in. Karol Kuryluk i Adam Ważyk (o środowisku lwowskim), Mieczysław Jastrun (o podziemnym
życiu literackim Warszawy) i Jerzy Putrament (o zadaniach literatury). Wybrano tymczasowy zarząd, do którego weszli m.in. Jastrun, Przyboś, Putrament i Ważyk.4
Jak widać po zestawie nazwisk, Łódź to kolejny etap na drodze do Warszawy. Dlaczego nie zatrzymali się na dłużej w Krakowie? Dlaczego Kraków pustoszał? W liście do
Czesława Miłosza Tadeusz Breza pisał w następnym roku: „Kraków literacki, wystaw
sobie, pustoszeje. Na rzecz Łodzi. Środowisko „Kuźnicy” okazało się nie tylko bardzo
aktywne, ale i ambitne. Wszyscy oni są namiętnie do swej „Kuźnicy” przywiązani,
Szpilkowcy znów do „Szpilek”. Powoli zaczęli kaperować ludzi do siebie. Podjazdując
z lekka z „Odrodzeniem”. Wierszowe dają wyższe o 25%. Ceregieli z artykułami (pamiętasz!!!) takimi jak u Kuryluka nie znają. Biorą, co dajesz. Miejsca mają więcej. Cza4
Joanna Chłosta, Polskie życie literackie we Lwowie w latach 1939-1941 w świetle oficjalnej prasy polskojęzycznej, Wydawnictwo Uniwersytetu Warmińsko–Mazurskiego, Olsztyn 2000, s. 182. Cytat z wystąpienia Stefana
Żółkiewskiego pochodzi z nr 4-5 „Odrodzenia” z 1944 r.
18
q styczeń 2009
Dzielnica Publicystów
sem tylko wezmą nożyc, ale to tylko dlatego, żeby artykuł zmieścić. Na Łódź już się
zwrócili Brandys, Fijas, Dygat. Podostawali tam mieszkania czteropokojowe. Film Polski mają pod bokiem. Zresztą bez przesady, finansowo biorąc, jest tam życie dla piszących o wiele łatwiejsze. Ale nie ma bibliotek! No i stu innych rzeczy. Poza tym ja mimo
tych potwornych kołowań z Gliksmanem najpierw muszę te swoje tomy wypchnąć. Jeżeli zaś mam się trzymać „Czytelnika”, to mimo wszystko Kraków wygodniejszy.”5
W Łodzi zaczęto wydawać „Głos Ludu” — organ PPR, późniejsza Trybuna Ludu (w
„Głosie” zaczęła się kariera „literacka” Wiktora Woroszylskiego), „Rzeczpospolitą”,
„Kużnicę”, „Wieś”, a nawet „ Szpilki”. 24 maja 1945 roku Łódź otrzymała Uniwersytet
oraz Teatr Wojska Polskiego. Autorki „Kamieni i lawiny” Anna Bikont i Joanna Szczęsna piszą, że wszystko zaimplantowano w Łodzi. „Zmiana Krakowa na Łódź nie była
przypadkowym posunięciem władz. Kraków, miasto o żywych przedwojennych tradycjach inteligenckich, stawiał opór nowej władzy, robotnicza Łódź wydawała się komunistyczną ziemią obiecaną”.
Tadeusz Breza w kolejnym liście do Miłosza przebywającego na placówce dyplomatycznej w Nowym Jorku pisze: „Tak że to wszystko razem tak wygląda, że nas jeszcze zastaniecie w Krakowie. Ale już chyba mało kogo poza nami. Brandysowie, Dygatowie, Fijas już są w Łodzi. Jerzy Zawieyski już ma mieszkanie w Warszawie. Coś mi Otwinowscy
wyglądają, że też się pokierują na Łódź. Swinarski na stałe w Katowicach. Tylko Jerzy Andrzej[ewski] coraz bardziej się poszerza na Krupniczej. Po każdym nowym nakładzie
swojej Nocy przybiera na pokoju tam. Ma teraz ich cztery”. I w następnym liście pisze:
„Drogi Czesławie, znów przyślij takie zaświadczenie, jakie już raz przysłałeś. „Zaświadcza się, że Cz. M. pozostaje na terenie Ameryki Północnej (Nowy Jork) czasowo dla wypełnienia określonych czynności propagandowych, po czym wraca do
swego miejsca zamieszkania, to jest Kraków, ul. św. Tomasza 26, m. 11. Cz. Miłosz powróci do Polski z dniem nie później, niżeli 1 marca”.
Problem mieszkań jak widać był kluczowym, ale nie dla wszystkich. „Pryszczaty”
Wiktor Woroszylski do kwestii mieszkaniowych nie przywiązywał wagi. Podobno przyjaciele zapamiętali go jako człowieka, który nie pozwolił żonie zawiesić żyrandola
i firanek w oknach. W wierszu zadedykowanym Tadeuszowi Konwickiemu, pisał: „Bywa źle: obrastać mieszkaniem /trzecią skórą, światem drobiazgów (...) umiej oczu
dwukropka nie cofnąć / przed kieszonkowym plakatem partyjnej legitymacji”. Na pewno nie jest legendą, a faktem, że gdy pryszczaty Woroszylski zaatakował Kotta (oczywiście słownie) na walnym zjeździe Związku Literatów, to tenże zemdlał. U stalinistów
łatwo dochodziło do omdleń. Gdy Leszek Kołakowski z grupą kolegów i swoim mistrzem Tadeuszem Krońskim, pojechali do Moskwy na ideologiczne szkolenie, wysłuchali tam wykładu Kutasowa. Gdy ten rozpoczął swoje wystąpienie zdaniem „Gussierl
[Husserl] eto takoj burżuaznyj fiłosof”, Kroński przerażony poziomem, zemdlał.
5
Czesław Miłosz, Zaraz po wojnie, korespondencja z pisarzami 1945–1950, Znak, Kraków 1998, s. 470.
styczeń 2009 q
19
Dzielnica Publicystów
Z miasta Łodzi przenosimy się do stołecznej Warszawy. Minęło trochę lat, sytuacja
na odcinku „nadbudowy” została opanowana — i zaglądamy do spisu lokatorów warszawskiego domu literatów. Na stronie internetowej można przeczytać notkę o zawsze
eleganckiej ulicy i mieszkańcach domu w którym dominowała harmonia i piękno:
„W tym domu dominowały niespodzianka, harmonia, piękno. Zamieszkaliśmy przy
małej cichej ulicy, alei Róż, wychodzącej na Aleje Ujazdowskie i Ujazdowski
Ogród. Liczyła zaledwie kilka dopiero co odbudowanych domów. Mieszkanie było
ogromne, z jednej strony wychodziło na Dolinę Szwajcarską, z drugiej — na ulicę,
cichą wtedy, spokojną. W tym samym domu mieszkał druh z lat Kwadrygi Stanisław Ryszard Dobrowolski z żoną Celiną, Władysław Broniewski z kolejną żoną
Wandą, na IV piętrze zajmował duże mieszkanie Leon Kruczkowski, vis-a-vis nas
— wszechpotężny Jerzy Borejsza i prawie tak samo ważny — Stefan Żółkiewski.
Niedługo Broniewski przeniesie się do willi przy ulicy Dąbrowskiego, a do pustego
mieszkania przeprowadzi się z Wrocławia rodzina Jana Kotta. Jan Kott będzie tam
mieszkał do 1968 r., kiedy to na fali Marca jak wielu innych zmuszony był wyjechać z biletem w jedną stronę. Mieszkanie na parterze zajmował Antoni Słonimski.
Jak widać z tego pobieżnego wyliczenia, był to dom „literacki”, chociaż w sąsiednich przeważali politycy, ministrowie od premiera Cyrankiewicza poczynając…
Ojciec pokazując mały zachowany pałacyk przypomniał, że tu w roku 1909
zmarł ojciec Aleksandra Błoka, prawnik, że w innym domu w okresie międzywojnia miał swoje lokum Kornel Makuszyński i tuż przed śmiercią — Zbigniew Uniłowski. To zawsze była elegancka ulica…”6
Sąsiedzi z kamienicy stojącej przy eleganckiej ulicy Alei Róż — wszechpotężny
Borejsza, prawie tak samo ważny Żółkiewski i Kott. Ideolodzy komunizmu? Funkcjonariusze stalinowscy? Łowcy i nadzorcy „inżynierów dusz”? Inspiratorzy?
Czesław Madajczyk tak o nich pisze w książce „Klerk czy intelektualista zaangażowany? ” w rozdziale zatytułowanym „Intelektualiści ideologami komunizmu, socjalizmu”:
„Zaliczam do nich inspiratorów zmian w życiu kulturalnym i naukowym. Niektórzy z nich okazali się radykalnymi w działaniu stalinistami, inni przejawiali umiar
w poczynaniach i nie wykazali „opatentowanej niezłomności”. Należeli do nich —
poza J. Kottem, o którym piszę nieco dalej — przedwojenni komuniści: Jakub Berman, Karol Kuryluk, Borejsza, pozostający od dawna w konflikcie z Bermanem,
Żółkiewski oraz Władysław Bieńkowski. Pierwszy z nich, wpływowy członek Biura
Politycznego, „szara eminencja”, odpowiadał za „front ideologiczny”, w tym charakterze dyskredytował dorobek kultury okresu międzywojennego i narzucał stalinowski dogmatyzm. Był świetnym mówcą, udawało mu się „pieścić” i „zwariować” intelektualistów, kiedy indziej poddawać ich druzgocącej krytyce. Dwaj
20
6
Witryna poświęcona Konstantemu Ildefonsowi Gałczyńskiemu. http://kigalczynski.pl/alroz.html
q styczeń 2009
Dzielnica Publicystów
następni to wpływowi wydawcy. Borejsza był bez porównania ważniejszy.
W jakimś stopniu przypominał swą osobowością Łunaczarskiego, miał inklinację
„łowcy dusz” dla władzy, posługując się w tym celu koncernem wydawniczym
„Czytelnik”, którego był prezesem. Jemu, „królowi” prasy, zlecano misje szczególnie delikatne w środowisku kultury, odbywał wyprawy po przebywających na
emigracji pisarzy, zorganizował wrocławski kongres intelektualistów…” 7
Lwowscy inżynierowie dusz z „Czerwonego Kuriera”, łódzcy z „Kużnicy” porozrzucani zostali nie tylko po Warszawie, ale po całej Polsce.8 Wymienieni Jastrun, Ważyk,
Rudnicki, Kruczkowski, Gałczyński, Woroszylski, Brandys, Rudnicki, a także Bocheński, Andrzejewski, Konwicki i wielu innych. Ale, czy Broniewskiego można nazwać „inżynierem dusz”? Antoniego Słonimskiego? To bardziej skomplikowane przypadki,
tym bardziej, że jeszcze nie wiemy, czym taki inżynier dusz się zajmuje.
II
Komunizm nie krył swego prawdziwego oblicza i swych zamiarów. Trudno więc mówić o „oszukiwaniu” inteligencji, o zwodzeniu jej przez komunizm. W grudniu 1929 r.
K. Gottwald, wkrótce po tym, jak został I sekretarzem KP Czechosłowacji, przemówił
w parlamencie: „Jesteśmy awangardą proletariatu czeskiego i słowackiego, i nasza
kwatera główna znajduje się w Moskwie. Uczymy się od bolszewików, jak wam złamać kark. A jak wiecie, bolszewicy są mistrzami w tej dziedzinie”.
Jedno z pierwszych uderzeń komunizmu wymierzone było przeciw inteligencji.
W liście do Gorkiego z 15 IX 1919 r. Lenin, odpowiadając na jego interwencję w sprawie aresztowania inteligentów, napisał: „w istocie to nie mózg narodu, lecz jego łajno”. Innym zaś razem mówił Gorkiemu: „to jej (inteligencji) wina będzie, jeśli rozbijemy zbyt wiele garnków”. Myśląc o zamachu na swoje życie dokonanym przez Fannę
Kapłan, powiedział: „Kulę dostałem właśnie od inteligencji”.
Niedługo po rewolucji duże grupy inteligencji zaczęły podejmować współpracę
z nową władzą. W 1922 r. grupa artystów — realistów postanowiła zwrócić się do KC
Partii z oświadczeniem: „oddajemy się do dyspozycji rewolucji i niech KC RKP (b) wskaże nam, artystom, jak mamy pracować”. W 1925 r. do KC zwrócili się z prośbą o obronę najwybitniejsi pisarze, obiecując w zamian lojalnie służyć władzy radzieckiej.9
18 czerwca 1936 roku, umarł Maksym Gorki — radziecki pisarz numer jeden. Zaledwie kilka godzin później, wyciągnięto z jego czaszki obie półkule mózgu, ważące
Czesław Madajczyk, Klerk czy intelektualista zaangażowany?, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań, 1999, s. 430.
Lwowskich inżynierów dusz spotykamy na kartach książki Trznadla Kolaboranci, Tadeusz Boy-Żeleński i grupa komunistycznych pisarzy we Lwowie 1939-1941, Wydawnictwo Antyk-Marcin Dybowski, Komorów 1998. Najpełniejsze opracowanie to praca Bohdana Urbankowskiego, Czerwona Msza, czyli uśmiech Stalina, Alfa, Warszawa 1998.
9
Cytaty podaję za: Ks. Andrzej Zwoliński, Słowo o relacjach społecznych, Wydawnictwo WAM, 2003.
http://www.opoka.org.pl/biblioteka/I/IK/zwolinski-slowo-00.html
7
8
styczeń 2009 q
21
Dzielnica Publicystów
łącznie 1420 gramów i przekazano je nauce radzieckiej. Laborant w białym kitlu
natychmiast wykonał gipsowy odlew, a następnie plasterki mózgu zostały przebadane pod mikroskopem na ślady geniuszu.
Na osobisty rozkaz Stalina rezydencja Gorkiego na ulicy Mała Nikitska została
opieczętowana już w dniu śmierci pisarza; zgodnie z instrukcją wodza nie wolno było przestawić nawet stojaka na parasole.
Frank Westerman, autor „Inżynierów dusz” pisze w posłowiu: „Ze spotkania Stalina z czterdziestoma pisarzami w domu Gorkiego istnieje wiele relacji. W moim opisie wydarzeń zdałem się przede wszystkim na zapiski krytyka literatury Kornielija
Zielinskiego, który brał osobiście udział w spotkaniu. Jego notatki pod tytułem Rozmowa J. W. Stalina z pisarzami, 26 października 1932 można znaleźć w Rosyjskim
Archiwum Państwowym Literatury i Sztuki (RGALI), teczka 1604.”
26 października 1932 r. dziesiątki obecnych w Moskwie autorów zostało niespodziewanie zwołanych, by pojawić się wieczorem w domu pisarza narodowego Maksyma Gorkiego. Gospodarz witał gości na dole przy kamiennych schodach. Dopiero
kiedy wszyscy siedzą, drzwi otwierają się ponownie i wkracza Stalin. Gruzin jak zwykle ma na sobie ciemnozielony uniform i obuwie z cholewami po kolana. Przy odgłosie skrzypiących butów i szuraniu odsuwanych krzeseł pisarze i poeci podnoszą się.
Stalin daje znak, że nie trzeba. Osoby widzące generalissimusa na własne oczy po
raz pierwszy uderza jego umiejętność panowania nad otoczeniem. Przybyli z nim
członkowie Biura Politycznego, Mołotow, Woroszyłow i Kaganowicz, poruszają się sztywno jak lokaje.
Owego wieczoru roku 1932 stół ugina się od wina, wódki i zakąski. Fortepian bechstein, zajmujący spokojnie ćwierć pomieszczenia, stoi przysunięty do ściany. Wśród czterdziestu wybranych znajduje się późniejszy noblista” Michaił Szołochow (Zaorany
ugór, Cichy Don), a także lojaliści, jak Fiodor Gładkow (Cement) czy Walentin Katajew
(Czasie, naprzód!). Wymownymi nieobecnymi są: Borys Pasternak, Michaił Bułhakow,
Osip Mandelsztam, Anna Achmatowa i inne niepokorne dusze. Po pierwszej wódce Górki udziela głosu pisarzom. Następuje ciąg ostrożnych przemów, w których obecni podkreślają, że nie można się wycofywać do wież z kości słoniowej. Mówcy ważą słowa, nie
wiedzą, czego się od nich oczekuje. Wznosząc toasty, nie improwizują, ograniczają się
do utartych frazesów, piją za zdrowie i bezgraniczną mądrość swego wodza.
„Stalin, który do tej pory przysłuchiwał się, paląc fajkę, przejmuje po tym nieporadnym początku prowadzenie.
— Nasze czołgi nie są nic warte — zaczął — jeśli dusze, które mają je prowadzić, są z gliny. Dlatego powiadam: produkcja dusz jest ważniejsza od czołgów...
Stalin kontynuuje: — Dopiero co ktoś tu zauważył, że pisarze nie mogą bezczynnie siedzieć, że muszą wiedzieć, jak żyje się w ich kraju. Człowiek odnawia
się poprzez życie, a wy musicie dopomóc w odnowie jego duszy. I dlatego wznoszę kieliszek za was, pisarze, za inżynierów dusz.
22
q styczeń 2009
Dzielnica Publicystów
Georgij Safronow
Zawartość kryształowych kieliszków wypito jednym haustem i nagle zapanowały obezwładniający strach i napięcie. Jeden z pisarzy wykrzyknął: — Wypijmy
za zdrowie towarzysza Stalina! ”10
Czas na głównego bohatera pierwszej części rozważań o „stalinizmie” i „stalinistach”. Andrzej Mencwel w studium postaw polskich w XX wieku „Przedwiośnie czy
potop” zamieścił wspomnienie: „Stefan Żółkiewski — nauczyciel”:
„Marksistą w Polsce zostawało się podobnie, jak zostawało się w zeszłym wieku
pozytywistycznym realistą, w przytłaczającej większości, jak sądzę, przypadków
(wyjąwszy fanatyków stalinizmu i agentów Kominternu) chodziło o to, aby wyzyskać okoliczności historyczne i wykonać pracę w Polsce niezbędną. Mam na myśli
10
Frank Westerman, Inżynierowie dusz, Iskry, Warszawa, 2007, relacja s. 14, 33-34 oraz 235.
styczeń 2009 q
23
Dzielnica Publicystów
przede wszystkim pierwszy okres powojenny, w którym przeważają autentyczne
wybory ideowe, a nie polityczny i policyjny przymus.”
Żółkiewski redagując „Kużnicę” i pełniąc najrozmaitsze funkcje przez ćwierćwiecze
— najpierw z nadania PPR, a następnie PZPR, wyzyskiwał według własnego uznania
nadarzające się „okoliczności historyczne” — tą główną okolicznością była sowiecka
okupacja — i wykonywał gorliwie — zapewne według swojego uznania — „niezbędną
pracę”. Mencwel wymienia niektóre z tych funkcji: „Istnieje w tym względzie wyraźna
ciągłość jego działań — od konspiracyjnego „Poradnika oświatowego”, poprzez Instytut Badań Literackich PAN, Ministerstwo Szkolnictwa Wyższego owocując najlepszą
w tamtym reżymie ustawą, aż do seminariów lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Istnieje także wyraźna nić łącząca jego działalność redaktorską i publicystyczną
— od „Kuźnicy” poprzez „Politykę” i „Nową Kulturę” do „Kultury i Społeczeństwa””.
Mencwel pisze jeszcze: „Żółkiewski, jakim go znałem (a znałem go bliżej od początku lat sześćdziesiątych), był liberałem wyrozumiale odnoszącym się nie tylko do
poglądów konkurencyjnych, ale także do wszelkiej myślowej flory i fauny, jakiej nigdy nie brakowało w Przywiślanii”, a także zadaje pytanie i na nie odpowiada: „O co
mu chodziło? Chodziło mu o to, aby Polskę zacofaną przekształcić w Polskę nowoczesną, wydobyć ją z biedy i duchowego ubóstwa, podnieść cywilizacyjnie i uzdrowić
mentalnie. Jeśli czegoś miał tak dość, że porzucał maniery i podnosił głos, była to Polska feudalna i zaściankowa, wyniosła i ciemna zarazem. Nie był architektem ani budowniczym, ekonomistą ani menadżerem, wbrew rolom, jakie pełnił, nie był też politykiem ani ideologiem — był humanistą i miał naprawdę do dyspozycji tylko te
środki przekształceń, jakich dostarcza humanistyka”.
Mencwel pyta: „jakim był nauczycielem? Jak dzwon, chciałoby się odpowiedzieć,
skoro przylgnęła do niego również legenda dzwonnika. To Kazimierz Wyka kiedyś napisał, że Żółkiewski jak samotny, między Bugiem a Odrą, Tatrami i Bałtykiem, dzwonnik,
oznajmia kolejne powinności intelektualne. Zanim jeszcze wymyślono i upowszechniono niemądre zresztą hasło o „powrocie do Europy” (kto Europę opuścił — niech wraca),
Żółkiewski był tym, który o związek kultury polskiej z europejską dbał nieustannie. Także i wtedy, kiedy wprowadzał marksizm, wierzył, że jest to sposób na wyjście z lokalnego zaścianka. Dzwonił więc i dzwonił, czasem nawet huczał i grzmiał.”11
Mencwel pominął okres wojny, już wówczas Żółkiewski wprowadzał marksizm.
Ściśle współpracował z towarzyszem Tomaszem — Bolesławem Bierutem, a także
z Marianem Spychalskim i redagował pisma PPR — czasopismo „Literatura Walcząca”
oraz organ PPR „Przełom”12. Następnie do roku 1956 instancją nadrzędną, jeżeli chodzi o sprawy personalne oraz „redaktorskie” był Jakub Berman, szara eminencja reżimu komunistycznego, osoba numer 2 w państwie.
Andrzej Mencwel, Przedwiośnie czy potop, Czytelnik, Warszawa 1997, s. 384-495.
Stefan Żółkiewski, Przepowiednie i wspomnienia, PIW, Warszawa 1965, ”O pracy PPR wśród inteligencji w okresie okupacji”, s. 240-243. Żółkiewski wspomina o różnorodnych formach pracy, o propagandzie masowej, rozrzucaniu ulotek. Nigdzie nie natrafiłem na informację, czy Żółkiewski utrzymywał kontakty z redakcją pepeerowskiego
11
12
24
q styczeń 2009
Dzielnica Publicystów
W międzyczasie zachwiała się kariera Żółkiewskiego — musiał składać samokrytykę
się tłumaczyć. Sięgnijmy do opracowania Zbigniewa Błażyńskiego „Mówi Józef Światło”.
Błażyński pisze: „Żółkiewski jest dziś posłem do sejmu, jest szefem Wydziału Kultury i Nauki Komitetu Centralnego PZPR, jest profesorem Uniwersytetu Warszawskiego i członkiem Akademii Nauk, a więc dygnitarzem partyjnym i partyjnie wyszkolonym aktywistą naukowym. Ale jest na tej błyskotliwej karierze jedna ciemna
plama. We wrześniu 1948 r., w okresie rozgramiania gomułkowszczyzny, Żółkiewski
podpadł władzom partyjnym. Na plenum KC Bierut zaatakował go ostro za niewłaściwą linię polityczną w redagowanym przez niego tygodniku Kuźnica. Skrytykowany
Żółkiewski dokonał aktu pokajania, skruchy i samokrytyki. I odtąd począł iść w górę.
Na piersi zawisł komandorski krzyż Orderu Odrodzenia Polski z gwiazdą, do kieszeni
wpłynęła pokaźna literacka nagroda państwowa. Żółkiewski, jednym słowem, dobrze
i lojalnie wywiązał się z nałożonych nań obowiązków. Na czym te obowiązki polegały
i jak je wypełniał pan profesor? ”. Relacja Józefa Światły:
,,W czerwcowym (1955) numerze komunistycznych „Nowych Dróg” Stefan Żółkiewski rozpoczął serię swego rodzaju pokajań i samokrytyki. Zastanawia się on
nad tym, co hamowało rozwój sztuki polskiej oraz inicjatywę twórców w ubiegłym
dziesięcioleciu. Żółkiewski daje na to odpowiedź następującą: Największym błędem komunistycznej polityki kulturalnej było „wulgarne komenderowanie”. To
prawda. Było „komenderowanie” sztuką polską i to bardzo wulgarne. Żółkiewski
ukrywa jednak dalszym ciągu, kto komenderował. Chciałbym wobec tego dopomóc Żółkiewskiemu w jego samokrytyce...
Daleki jestem od tego, aby przypisać Bermanowi, Sokorskiemu, Żółkiewskiemu, Hoffmanowi i Putramentowi, że to oni zapoczątkowali wulgarne komenderowanie. Cały system komenderowania został zorganizowany na wzór i podobieństwo Moskwy. Politbiuro partii otrzymywało ścisłe polecenia z Moskwy. Pisarze
i artyści wykonywali zamówienia biura politycznego. Berman, Sokorski, Żółkiewski, Hoffman i Putrament pilnowali, aby to zamówienie było wykonane w myśl życzeń biura politycznego.
Ale to nie wszystko. Sama partia nie potrafiłaby wykonać skutecznie poleceń
Moskwy. Partia korzystała wobec tego szeroko ze swego zbrojnego ramienia,
z aparatu bezpieczeństwa publicznego. Jak podaje Żółkiewski w swoim artykule,
partia przypisywała wszystkie trudności działaniom wroga. „Nie dopuszczaliśmy —
pisze Żółkiewski — do zdrowej krytyki własnych błędów, którym my byliśmy winni — nie wróg”. Właśnie w tym punkcie bardzo skutecznie pomagał Żółkiewskiemu
aparat bezpieki. Przez skromność bolszewicką Żółkiewski nie wymienia „znanej literatki”, która z ramienia aparatu bezpieczeństwa ułatwiała Żółkiewskiemu wykrywanie działalności wroga. Literatką ową była towarzyszka Luna Brystygier,
„Głosu Warszawy”. 15 X 1943 roku, w nr 59 można było przeczytać opinię o Komendzie Głównej AK: „Jakże głęboko zżarte syfilisem zdrady muszą być serca i mózgi tych ludzi (…) Ohydni plugawcy, po stokroć nędzniejsi od tępych oprawców gestapo”.
styczeń 2009 q
25
Dzielnica Publicystów
Georgij Safronow
pułkownik bezpieki oraz dyrektor departamentu piątego w Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego. Otóż właśnie departament piąty bezpieczeństwa opiekuje
się, między innymi, światem literackim i artystycznym w Polsce. Przez skromność
bolszewicką Żółkiewski nie podaje nazwisk ludzi, którzy ucierpieli w swoim czasie, i to mocno ucierpieli, nie tylko na skutek wulgarnego komenderowania, ale na
skutek doszukiwania się tak zwanej „wrogiej działalności”. Lista ich jest bardzo
długa, ale dla przykładu... jest taki literat nazwiskiem Narbutt, dobrze znany Żółkiewskiemu, Putramentowi, Hoffmanowi i Sokorskiemu. Narbutt miał trzy nieszczęścia. Po pierwsze, spędził on okres wojny pod okupacją niemiecką, a nie
w Moskwie. Po drugie, był członkiem Armii Ludowej. Po trzecie, znał przed wojną
Mariana Spychalskiego”.13
13
Zbigniew Błażyński, Mówi Józef Światło, za kulisami bezpieki i partii, Polska Fundacja Kulturalna, Londyn
1986, s. 198-201.
26
q styczeń 2009
Dzielnica Publicystów
Pułkownik UB Józef Światło dość jednostronnie opisywał pracę Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, kładł nacisk na frakcyjne wewnątrzpartyjne rozgrywki,
wrócę do jego relacji w kolejnej części rozważań.
Berman kontrolował aparat bezpieczeństwa oraz kulturę, czyli kierował aparatem
terroru oraz ideologią partii komunistycznej. Po wyrzuceniu z partii w 1956 r. został
redaktorem wydawnictwa „Książka i Wiedza”. Jerzy Eisler pisze, że po odejściu z życia publicznego, przez wiele lat próbował niezależnie od zajmowanego niezbyt wysokiego stanowiska, pełnić rolę rozgrywającego, szarej eminencji.
Co/kto gwarantowało ciągłość działań Żółkiewskiego, o której pisze Mencwel?
Protokół z posiedzenia 7 stycznia 1957 r. Biura Politycznego PZPR — obecni Cyrankiewicz, Gomułka, Loga-Sowiński, Morawski, Ochab, Rapacki, Zambrowski, Zawadzki.
W punkcie siódmym porządku dziennego: „Biuro polityczne zaakceptowało wnioski
Sekretariatu w sprawie powołania pisma teoretycznego i zatwierdziło tow. Stefana
Żółkiewskiego na stanowisko redaktora naczelnego”14.
Kto powołał Stefana Żółkiewskiego na stanowisko redaktora naczelnego „Kużnicy” w 1945 r.? ”Pismo społeczno-polityczne” założone zostało z inicjatywy Borejszy,
który jako jeden z dwóch kuźniczan obok Andrzeja Stawara mógł się powołać na swoją przedwojenną przynależność do KPP. Jan Kott pisze o Borejszy tak: „Nie znałem go
przed wojną i nie poznałem go nawet we Lwowie. Wiedziałem tylko, że nazywali go
„unus defensor Mariae”, bo uchronił od usunięcia ołtarzyk z posążkiem Matki Boskiej
przed Ossolineum. Ossolineum było wtedy chyba pod jego zarządem. I był w redakcji „Nowych Widnokręgów”. Drugi po Wasilewskiej. Musiał mieć już wówczas jakieś
oparcie w Moskwie. Ale naprawdę usłyszałem o nim dopiero w Krakowie, kiedy dotarliśmy tam z L. po powstaniu. Mówiono, że zbiera pisarzy po wsiach i majątkach, gdzie
zapadli się uciekinierzy z Warszawy, i osiedla, i oczywiście karmi w Lublinie. Major
Borejsza. A potem już aż do końca tylko Prezes. Prezes Czytelnika!” 15
Major Borejsza posiadający oparcie w Moskwie — „drugi po Wasilewskiej” — zbiera pisarzy po wsiach. Czytamy, że „Czytelnik” Borejszy to było „państwo w państwie”
— zwłaszcza dla pisarzy.
Czesław Miłosz bardzo podobnie postrzega inicjatora „Kużnicy”: „Borejsza, wspomagany przez szczupłą jasnowłosą panienkę (jej siostra była zakonnicą), wdowę po naszym
Henryku Dembińskim, z niczego zbudował, poczynając od 1945 roku, swoje państwo
książki i prasy. „Czytelnik” i inne domy wydawnicze, gazety, tygodniki, wszystko od niego zależało — posady, przyjęcie książek do druku, honoraria. Byłem w jego stajni, wszyscyśmy byli. On wynalazł ruch w obronie pokoju, jeżeli nie sam, to myślę, że początek
w jego głowie. (…) Był wybitną postacią, zasługującą na to, żeby o nim pisać.”16
Miłosz przyznaje — „byłem w jego stajni”. W „Roku myśliwego” ujawnia, że do
Ameryki wyjechał za protekcją Putramenta i Borejszy17.
14
Dokumenty do dziejów PRL, Zeszyt 13, Protokoły posiedzeń kierownictwa PZPR Wybór z lat 1949 — 1970,
Warszawa 200, s. 252
15
Jan Kott, op. cit. s. 203.
16
Czesław Miłosz, Abecadło Miłosza, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1997, s. 69-70.
17
Czesław Miłosz, Rok myśliwego, Wydawnictwo Znak, Kraków 2001, s. 155.
styczeń 2009 q
27
Dzielnica Publicystów
Za „Ilustrowanym Przewodnikiem po Polsce Stalinowskiej” — dość dziwny zwrot
w tytule „Polska stalinowska” — podaję garść informacji w formie cytatów, które mogą pomóc w zrozumieniu słów Jana Kotta o Jerzym Borejszy: „Musiał mieć już wówczas jakieś oparcie w Moskwie”.
23 lipca 1944.
W Chełmie ukazuje się pierwszy numer „Rzeczpospolitej”, centralnego pisma
PKWN (od 4 VIII 1944 r. wydawanego już regularnie codziennie w Lublinie) pod
redakcją mjr. Jerzego Borejszy. Numer 100 pisma osiągnął nakład 100 tyś. egzemplarzy. Ze wspomnień zastępcy redaktora naczelnego kpt. Jerzego Putramenta: „W ogóle, podówczas, to nie były żarty, korekta. Dochodziło do tego, że
już po wszystkich czytaniach sprawdzano, czy pierwsze litery każdej kolumny
wierszy nie układały się przypadkiem w nieprzyjemne anagramy. [... ] Pamiętam,
ile świętego dreszczu przeżyłem, gdy [Jerzy Borejsza] mi zlecił kropnąć artykuł
wstępny. Były nie podpisane — to znaczy trzy razy bardziej odpowiedzialne.
Strasznie się pociłem, zanim wydukałem te kilkanaście zdań: musiały być zabezpieczone na wszystkie strony, to znaczy, w praktyce doskonale obojętne.
6 sierpnia 1944
Lublin. „Rzeczpospolita” (nr 5) przedrukowuje z moskiewskich „Nowych Widnokręgów” (l II 1944, nr 3) artykuł J. B., czyli Jerzego Borejszy, Tragiczna karta katyńska: „Między terminem, wybranym przez Goebbelsa dla prowokacji katyńskiej, a całą akcją klik reakcyjnych w Londynie istniała naprawdę co najmniej
dziwna zbieżność, która odtąd przejawia się stale”.
18 września 1944
Lublin. Zebranie założycielskie Spółdzielni Wydawniczej „Czytelnik” (prezesem zostaje mjr Jerzy Borejsza). Spółdzielnia przejmuje od 1 X wydawanie tygodnika
„Odrodzenie”, a od 2 X 1944 — także „Rzeczypospolitej”. Zgodnie z komunikatem,
zamieszczonym wówczas na łamach „Rzeczypospolitej”: „celem Spółdzielni jest
działalność wydawnicza i propagandowa, oparta na zasadach demokratycznych
i postępowych, dla podniesienia ogólnego poziomu wiedzy społeczno-politycznej
w Polsce oraz udostępnienie najszerszym masom obywateli Rzeczypospolitej korzystania z pism codziennych, periodycznych i wszelkiego rodzaju wydawnictw
o treści politycznej, społecznej, ekonomicznej, literacko-artystycznej i popularnonaukowej. Dla osiągnięcia tych celów Spółdzielnia będzie wydawać pisma codzienne i periodyczne, własne popularne wydawnictwa, organizować ich kolportaż,
otwierać kioski, księgarnie i biblioteki, zakładać drukarnie, organizować propagandę czytelnictwa, zaopatrywać członków w pomoce naukowe, organizować odczyty, koła samokształceniowe, kursy itp. ” („Rzeczpospolita”, 1 X 1944, nr 59).
28
q styczeń 2009
Dzielnica Publicystów
22.09.1944.
Moskwa. Rozmowa przedstawiciela PKWN w ZSRR Stefana Jędrychowskiego z ludowym komisarzem spraw zagranicznych ZSRR Wiaczesławem Mołotowem. „Mołotow zgodził się jednak ze mną — raportuje trzy dni później Jędrychowski — co
do konieczności unifikacji linii propagandy i co do konieczności wprowadzenia
obok momentów krytycznych również momentów pozytywnych w propagandzie
o Warszawie”).
30.09.1944.
Moskwa. Nakładem ZPP ukazuje się broszura Prawda o Katyniu, w przedmowie do
której czytamy: „Książka ta zawiera szereg artykułów, ogłoszonych w polskiej
i zagranicznej prasie na temat hitlerowskiego mordu masowego w Katyniu pod
Smoleńskiem, dokonanego jesienią 1941 roku na 11 tysiącach bezbronnych oficerów i żołnierzy polskich” (jeden z tekstów — Jerzego Borejszy — był drukowany wcześniej w Polsce Lubelskiej — 1 VIII 1944).
26.10.1944.
Lublin. Naczelny Dowódca LWP gen. broni Michał Rola-Żymierski wydaje rozkaz nr
79, zaliczający w poczet etatowych pracowników Głównego Zarządu Polityczno Wychowawczego oficerów tymczasowo odkomenderowanych do redakcji centralnego pisma PKWN „Rzeczypospolitej”: mjr. Jerzego Borejszę, mjr. Romana Zagórskiego, kpt. Jerzego Putramenta, kpt. Anatola Mikułko, por. Zofię Bystrzycką, por.
Czesława Kuleszę, por. Kazimierza Mliczewskiego, por. Stanisława Ziemka, por.
Adama Ważyka, ppor. Adama Panasiewicza, ppor. Józefa Cynowca, chór. Ignacego
Witza i st. szer. Aleksandra Tajtelbauma (Organizacja i działania bojowe Wojska
Polskiego, t. IV, s. 445-446).
23.06.1945.
Warszawa. Z artykułu wstępnego Po procesie szesnastu (18-21 VI 1945), zamieszczonego na łamach „Rzeczpospolitej” (nr 166): „Antypaństwowe i antynarodowe oblicze zbankrutowanej «elity» sanacyjnej, usadowionej w dowództwie
AK i w «rządzie» Raczkiewicza, zostało całkowicie obnażone”. W tym samym numerze w korespondencji z Moskwy Istota zwycięstwa Jerzy Borejsza pisze: „Na
procesie moskiewskim [... ] została dokonana druzgocąca likwidacja moralna londyńskiej kliki reakcji polskiej. Faktyczna jej likwidacja nastąpiła już u progu trzeciej niepodległości: wnet nastąpi i formalna likwidacja fikcji tzw. „rządu” Arciszewskiego”.
Można wywnioskować, że Jerzy Borejsza w hierarchii powojennej, był wyżej usytuowany niż sam Jerzy Putrament.
styczeń 2009 q
29
Dzielnica Publicystów
III
Na koniec części pierwszej rozważań trochę suchych liczb, które przybliżą (oddadzą)
„wysiłek” stalinistów przy instalowaniu władzy komunistycznej w Polsce. Dane są zaczerpnięte z artykułów i przemówień Stefana Żółkiewskiego z jego „Przepowiedni
i wspomnień”. Przypomnę, że w 1945 roku Polska liczyła około 23 milionów ludności,
a w 1959 około 29 milinów. Na tle tych liczb należy umieścić jednorazowe nakłady
gazet czy czasopism albo nakłady książek. Wydanie z 1949 roku Historii WKP (B)
miało nakład miliona egzemplarzy. To świadczy o skali komunistycznej indoktrynacji
jakiej poddano społeczeństwo.
„PPR świadomie rozwijała w swej publicystyce teorię i broniła w praktyce słuszności i owocności zasady ingerencji ideologicznej w życie kulturalne. Świadczą
o tym choćby liczne polemiki w tygodniku „Kuźnica”. (…) Szło to w parze z praktyczną i teoretyczną walką Partii z komercjalizacją kultury. Strona praktyczna tego zagadnienia znajdowała wyraz w eliminacji prywatnych przedsiębiorców, z konieczności goniących za zyskiem w działalności kulturalnej. I tak na przykład
udział wydawców prywatnych w produkcji ogólnej wynosił w 1945 — 55%, 1946
— 52%, 1947 — 48%, 1948 — 33%, 1949 — 23%, 1950 — 8%”.
„Szeroka popularyzacja tekstów marksistowskich wymagała przygotowań, toteż osiąga szczytowe wskaźniki produkcji — 146 tytułów w 1950 roku. Ale ta cyfra w następnych latach obniża się, gdyż nowych przekładów nie przybywa, bo przecież ilość
tekstów klasycznych jest skończona, a stosunkowo duże nakłady pozwalają nasycić
rynek na długo. Toteż od toku 1954 roczna ilość tytułów zbliża się do tej, którą mieliśmy w latach 1947-49, tj. poniżej 40, powyżej 20. Podobnie kształtowały się nakłady, poniżej 2 mln rocznie do 1949, ponad 9 min. w 1950, a już w 1952 z powrotem około 2 mln od 1954 zaś około 1/2 mln egz. rocznie. Łącznie w ramach, tej
produkcji dzieł Marksa, Engelsa i Lenina w latach 1945-47 wydano 21 książek w 335
tyś. egz., a w latach 1948-50 — 156 książek w 10 800 tyś. egz. Wskaźnik wzrostu
produkcji przekładów klasyków marksizmu w tych dwu okresach wynosi w stosunku do ilości książek — 743, w stosunku do wielkości nakładu — 3 600”.
„Partyjne szkolenie ideologiczne ogółem objęło na różnych poziomach prawie 150
tyś. ludzi w latach 1945-48. Już w 1944 roku w Lublinie powołana została do życia Centralna Szkoła Partyjna, przeniesiona po wyzwoleniu do Łodzi. Do roku
1948 wyszło z niej ponad 800 absolwentów. Początkowo jednoroczna, od 1949 do
1957 miała dwuletni kurs nauczania. I także wydała 730 absolwentów. W roku
1950 stworzony został Instytut Nauk Społecznych jako partyjna, marksistowska
szkoła wyższa. Wydał on do 1957 roku 280 absolwentów, w tym 46 obroniło tezy
doktorskie. Kadra wykształcona w tych instytucjach odegrała dużą rolę w rozwoju myśli marksistowskiej w Polsce”.
30
q styczeń 2009
Dzielnica Publicystów
Krzysztof Mazur
„W 1944 roku ukazywała się tylko 1 gazeta w jednorazowym nakładzie 55 tyś.
egz. i 1 czasopismo o takimż nakładzie. W 1945 było 18 gazet — 546 tyś. nakładu i 17 czasopism — 497 tyś. W 1946 mamy 28 gazet — 1371 tyś. nakładu oraz
21 czasopism — 993 tyś. Rok 1948 to 25 gazet i 3 224 tyś. nakładu oraz 28 czasopism — 2 993 tyś. Ale ilość tytułów będzie rosła nadal. W 1959 roku będzie ich
dwa razy więcej niż w 1948 i dwa razy większy będzie nakład (jednorazowy,
przekraczający 5 mln. egz. Te 5 mln egz. osiągnięte było już w 1952 roku przy
mniejszej ilości tytułów. Co świadczy, iż ruch informacyjny i publicystyczny rozwija się u nas stale. Ale osiągnęliśmy w ciągu ostatnich dziesięciu lat pewien dość
stabilny stan nasycenia czytelniczego w tym zakresie. Inna sprawa, że zdają się
nam przybywać miliony nowych czytelników nie nawykłych do codziennych gazet,
czytających czasopisma. Bo czasopisma osiągają w 1959 roku zawrotną ilość 883
tytułów i łączny nakład jednorazowy 16 465 500 egz. Rozwój zatem czasopism
dokonuje się w ciągu ostatnich dwunasta lat skokami. Osiągnięcia w roku 1948
stanowią w tym zakresie zaledwie 1/8 produkcji z roku 1959”.
Na koniec jeszcze jedna liczba. W październiku 1946 roku na wyższych uczelniach
w całej Polsce do PPR należało 50 osób (słownie — pięćdziesiąt osób).18
18
31
Krystyna Kersten, Narodziny systemu władzy Polska 1943–1948, Kantor Wydawniczy SAWW, Poznań 1990 s. 330.
styczeń 2009 q
Dzielnica Publicystów
Gdyby ktoś zachęcony wspomnieniami Andrzeja Mencwela o Stefanie Żółkiewskim zajrzał do wikipedii, by dowiedzieć się więcej, przeczyta:
Polski krytyk i historyk literatury, działacz państwowy. Współtwórca PPR, redaktor naczelny “Kuźnicy” (1945-1948) i “Polityki” (1957-1958), pierwszy dyrektor Instytutu Badań Literackich Polskiej Akademii Nauk, minister szkolnictwa
wyższego (1956-1959), profesor Uniwersytetu Warszawskiego. Był posłem do
Krajowej Rady Narodowej, na Sejm Ustawodawczy oraz na Sejm PRL (1943-1956
i 1958-1959).
Wygłosił słowa “Chcemy, aby literatura pomagała budować socjalizm w Polsce” na Zjeździe Literatów Polskich, w styczniu 1949 roku.
O pozostałych rolach Stefana Żółkiewskiego, a także o roli w realnym komunizmie
Zjazdów — nie tylko literatów, ale również chociażby Delegatów Kół Polonistycznych
— o losach Polskiej Akademii Umiejętności i powołaniu Polskiej Akademii Nauk, o Realizmie Socjalistycznym, o Instytucie Badań Literackich, a także, dlaczego Maria Janion powiedziała o Kotcie i Żółkiewskim w rozmowie z Jackiem Trznadlem: „Powiem
Panu szczerze, oni mnie zniszczyli, także Ważyk, oni zniszczyli mnie i parę osób z naszego środowiska w inny sposób niż pan sądzi” i jakie cele ataku wskazywał Stefan
Żółkiewski Tadeuszowi Borowskiemu, już w kolejnych wydaniach POLIS MPC.
Chyba jeszcze jedna rzecz tu wyszła bardzo wyraźnie, że nasycenie społeczeństwa, zwłaszcza młodego pokolenia, wiedzą faktyczną i ogólnie intelektualną, informacją rzetelną, jest czymś, co decyduje o chwili obecnej i decydować będzie prawdopodobnie o przyszłej świadomości i stanie tego narodu. Ale właśnie w skromnym
zakresie nad tym pracujemy. — Jacek Trznadel, „Hańba domowa”.19
t
19
Jacek Trznadel, op. cit. s. 355. Wcześniej Jan Józef Lipski mówi tak: — Bo z Żółkiewskim jest tak, że jemu
przeszkadza jedna rzecz, niezależnie od tego, co zawsze ludziom przeszkadza: ocenić epokę, okres, to, co się działo, to jest ocenić samego siebie, i to nie jest łatwo. Ale jemu przeszkadza coś jeszcze: gdyby w 1968 roku, kiedy on sobie pozwolił na bardzo dużo, na drastyczne stawianie sprawy i nawet drastyczne słoma, które rzucał publicznie, gdyby wtedy potraktowano go z całą bezwzględnością, na którą ten reżim jest stać, to wtedy mielibyśmy
jakąś szansę, że ten jego intelekt mógłby się uruchomić w tym kierunku. Ponieważ go tak nie potraktowano,
w związku z tym on jest ciągle uwikłany tu pewne sytuacje taktyczne, związane nawet z pewnym poczuciem odpowiedzialności za coś, co sam robił, a mam na myśli nie jego pracę na rzecz stalinizmu, tylko budowanie instytutu i pełnego typu pracy polonistycznej. Takie poczucie odpowiedzialności jest zresztą rzeczą, którą należy uszanować. Ale to uwikłanie w takie poczucie odpowiedzialności, i w związku z tym w grę taktyczną, której jak się
człowiek nauczył, to już nie będzie jej prowadził inaczej niż dotychczas, powoduje — i nie ma już na to rady — że
on jest zupełnie intelektualnie nieprzydatny do tego celu.
32
q styczeń 2009
Dzielnica Artystów
Rozmowa z Georgijem Safronowem
— artystą malarzem
i fotografikiem
[specjalnie dla Miasta Pana Cogito]
Cygnus — W 2008 roku upłynęło 30 lat odkąd na stałe zamieszkał
pan w Polsce. Za panem pozostał pełen ciepła, inteligencki dom
w Moskwie przy prospekcie Gorkiego, świeżo ukończone studia, na
które trudno się było dostać, skoro z całego ówczesnego ZSSR przyjęto zaledwie dwadzieścia osób; rodzina, przyjaciele. Przed panem
zaś — niewiadome...
Georgij Safronow — Emigracja jest
zjawiskiem znanym od zarania dziejów. Wyfruwamy z gniazda, zmieniamy ojczyznę w ucieczce przed wojną, kataklizmami, w poszukiwaniu
czegoś lepszego: świeżości, miłości, dostępu do dóbr, po które nie
możemy sięgnąć u siebie i równie
często z ciekawości — gnani nieprzepartą chęcią poznania... Każdy z tych elementów był dla mnie
argumentem na przyjazd do Polski,
ale najbardziej liczyło się to, że
była ona przedsionkiem do wolności. Ten kraj, dla twórców ze
Wschodu zawsze wyglądał świeżo.
Książki, filmy, muzyka, o których
w Rosji zaledwie się słyszało, były dostępne dla każdego. Polska jawiła mi się jako forum europejskiej sztuki ostatnich 60 lat XX wieku. Koniec lat 70 ubiegłego
stulecia był trudnym czasem do zmiany adresu, jednak świadomość,
styczeń 2009 q
33
Dzielnica Artystów
że będę wśród Słowian ułatwiała decyzję. Przyjechałem do Polski
nie tylko z jedną walizką, miałem w sobie równocześnie olbrzymi
bagaż rosyjskiej kultury: malarstwo Repina, literaturę Puszkina,
Tołstoja, Bułhakowa, Poezję Lermontowa, muzykę Czajkowskiego
oraz refleksyjnego Okudżawy i wojującego Wysokiego. Przesiąknięty byłem wartościami estetycznymi Bizancjum, które ukazywały
centra kultury i sztuki powstające w Europie Wschodniej. Tego nie
można było zostawić. Jest to we mnie do dzisiaj — choć czuję się
Polakiem. Tak samo jak jest we mnie warsztat malarski, który zdobyłem w Moskiewskim Instytucie Poligraficznym, jednej z najbardziej prestiżowych uczelni artystycznych Rosji.
Cygnus — Kto pana uczył?
G. S. — Wielkie nazwiska. Malarstwa — Zacharow, grafiki — Gonczarow. Postaci z podręczników, encyklopedii. Wyższa Szkoła Poligraficzna była w tamtym czasie prawdziwą wylęgarnią niepokornych i niespokojnych artystów. Nikt nas tam nie ograniczał ani
ideologicznie, ani estetycznie. Natomiast na innych uczelniach
panował niepodzielnie realizm. W podziw wprawiał mnie wówczas M.
Falk — wspaniały, mądry i niezależny artysta rosyjski, chociaż
zafascynowany francuską sztuką XIX i XX wieku. Kiedy Chruszczow
zobaczył jego obrazy na wystawie w Maneżu wściekał się, krzyczał
i tupał nogami. Nazajutrz gazety zachłystywały się wielkimi nagłówkami: „Ideologiczna walka o umysł człowieka radzieckiego”.
Więc dla mnie ten Falk od razu był kimś ważnym, intrygującym. Zacząłem się nim interesować: na ile jego poglądy na sztukę są do
przyjęcia, jakie drzwi otwierają? I — tak, to było to! On jest
podobny do Cezanne’a, uwielbiałem jego obraz Czerwone meble, też
wtedy, nie wiedzieć czemu, zakazany. Dzisiaj można go oglądać
w Galerii Trietiakowskiej.
Cygnus — Jaki jest pana stosunek do sporu pomiędzy malarstwem odwołującym się do konkretu, do rzeczywistości realnej — a abstrakcją, która czerpie z samej idei malarstwa?
G. S. — W tym sporze opowiadam się po stronie realizmu. Nie jestem, jak Kandinsky, filozofem. Świat zewnętrzny przemawia do
34
q styczeń 2009
Dzielnica Artystów
z koleksji Zenona Harasyma
mnie światłem, paletą kolorów, półcieni, ruchem czy statyczną bryłą. Mam do tego stosunek bardzo emocjonalny. Tak wiele chciałoby
się wyrazić poprzez obraz… Często są to rzeczy zupełnie nieuświadomione, które czają się gdzieś we wnętrzu, w podświadomości… I to
ciągłe odnawianie w sobie pokory: nawet teraz, po 40 latach pracy
twórczej, kiedy technika malarska nie stanowi dla mnie problemu,
zdarzają mi się chwile wielkiego zmagania, ale też i niemożności.
Dla malarza baza, z której wyrusza na spotkanie ze sztuką, (a
myślę, że dotyczy to i pozostałych jej dziedzin), czyli mistrzowsko opanowana technika, jest sprawą zupełnie podstawową i ta
technika to właśnie konkret, rysunek, studium szczegółu, stanowi wyjście do poszukiwań twórczych. Tak było w przypadku Kandińskiego, Malewicza, Mondriana, Bissiere’a i innych wielkich abstrakcjonistów. Trzeba pamiętać, że oni wszyscy wychodzili od
realizmu. Dopiero wówczas, gdy perfekcyjnie opanowali warsztat
techniczny, zaczynali wypowiadać się poprzez abstrakcję. Nie
chodzi mi tu o realizm w znaczeniu potocznym, to znaczy taki,
styczeń 2009 q
35
Dzielnica Artystów
kiedy ktoś wykrzykuje na widok portretu — ach, on tu wygląda jak
żywy! To dla malarza największa obelga. Wszelka dosłowność w malarskim oddawaniu rzeczywistości, porównana może być do grafomanii w literaturze. Najważniejsze jest bowiem przetworzenie we
własnym wnętrzu tego na CO patrzę i JAK patrzę. A ja dziś ze zgrozą się dowiaduję, że mojego ucznia, który się dostał na ASP do
Krakowa, już na pierwszym roku obowiązuje abstrakcja. To jakieś
nieporozumienie. Nie da się od „wlazł kotek na płotek” przejść do
komponowania symfonii. W ten sposób powstaje owa nowoczesna
szmira, której dziś pełno po tzw. „centrach sztuki”, a od której
gremialnie odwraca się publiczność. Wyczuwa się tu bowiem na kilometr tanie efekciarstwo, nie oparte o emocję wnętrza, o głębokie przeżycie, o ludzką prawdę, a przecież to właśnie one stanowią fundament każdego dzieła sztuki.
Mam bardzo tradycyjne podejście do sztuki, przepełnione szacunkiem do wielkich mistrzów za ich, jakże często wielkim cierpieniem okupiony wkład w to,
co stanowi dorobek kultury. Wartościowych efektów
nie sposób osiągnąć bez
mozolnego wysiłku, bez pogłębionych studiów. Nie da
się tu pójść na skróty.
Cygnus — Kiedy spogląda
pan retrospektywnie na
swoją twórczość, jakie są
pańskie refleksje na temat własnej tożsamości
artystycznej?
36
agga
q styczeń 2009
G. S. — Wierność kolorowi.
To coś, na czym mi zawsze
najbardziej zależało. Kolor, kolor i jeszcze raz
kolor. W malarstwie najważniejszy. Tak mnie uczyli w Moskwie Zacharow
Dzielnica Artystów
i Gonczarow, tak też to czuję dzisiaj. Rysunek jest zaledwie
cienką linią precyzyjną i jednoznaczną, natomiast kolor, plama,
która się rozlewa, przyjmuje różne formy, różnie brzmi. Ileż
w tym może być smaku, światła, nawet zapachów! Cezanne, Falk, też
Picasso albo w rosyjskiej tradycji Wróbel czy Lewitan. Jakże oni
kochali kolor! Dostrzegam też u siebie, w tym „bilansującym” nastroju nutę typowo rosyjskiego realizmu. To idzie od prawosławia,
od ikon, od tych przestrzeni naprawdę nie do ogarnięcia, od ich
spokoju.
Aktywne odbieranie rzeczywistości przy pomocy gęstych, kolorowych plam pozostających na płótnie, jak zapis otaczającej mnie
rzeczywistości.
Kolorowa
plama, to właśnie jest moje
malarstwo. Inaczej pracuję
z akwarelą — ona powinna być
lekka, niemal przeźroczysta,
przy czym zawsze jest ten element niepewności, zaskoczenia, nie sposób przewidzieć
końcowego rezultatu
Cygnus — Chciałbym zapytać
o specyfikę pańskich fotografii — są one tak bardzo „malarskie”, niektóre nich, jak
np. ta — słynna już — z rowerem, to swoiste fotograficzne
obrazy. Oprócz ukazania urody
jakiegoś fragmentu rzeczywistości wydobywa Pan coś, co
skrywa się przed pobieżnym
oglądem, coś tajemniczego,
jakąś poezję świata.
G. S. — W fotografii staram
się wyjść poza granicę rejestracji i uchwycić chwilę
niepowtarzalną. Kieruję się
agga
styczeń 2009 q
37
Dzielnica Artystów
Georgij Safronow
intuicją, wyławiam z otoczenia takie malarskie kadry zupełnie
niezamierzenie, to się dzieje samo z siebie. Oczywiście — sposób
postrzegania świata, to „oko malarza” na pewno mają tu swój
wpływ, ale proszę pamiętać, że ja do fotografii przyszedłem bez
fachowego przygotowania, to znaczy bez całego sztafażu wiedzy
o technikach, o operowaniu obiektywem itp. W dodatku jest to
dziedzina, gdzie o sukcesie w dużej mierze decyduje przypadek.
Jest taka fotografia wykonana przeze mnie w Pradze — na różowej
fasadzie budynku widać cień ptaka z rozłożonymi skrzydłami, który właśnie tamtędy przelatywał… Lubię za pomocą aparatu fotograficznego rejestrować pewien rytm w otoczeniu np. kolorystyczny czy
architektoniczny. Zazwyczaj nie zwracamy na niego uwagi, dopiero
uchwycony w kadrze cieszy oko swoją urodą nieomal muzyczną.
Cygnus — W trakcie swoich okazjonalnych wizyt w Moskwie zapewne
obserwuje pan zmiany społeczne, obyczajowe, polityczne — czy
w naszych czasach istnieje wciąż taka inteligencja rosyjska, jaką pan pamięta z pokolenia rodziców i dziadków, czy ktoś jeszcze
38
q styczeń 2009
Dzielnica Artystów
recytuje z pamięci liryki Tiutczewa, słucha Tariwerdijewa, jest
zawsze gotów do niekończących się sporów egzystencjalnych?
G. S. — Oczywiście, że istnieją takie kręgi — w Moskwie i w Petersburgu. Są one wprawdzie liczebnie zawężone i przypominają jakąś egzotyczna wyspę na morzu współczesnego barbarzyństwa, niemniej próbują przetrwać i przenieść w przyszłość wszystko to,
z czym odwiecznie walczono: wolnego, niezależnego ducha oraz wyposażoną w wiedzę i kulturę osobowość. Proszę pamiętać, iż na fali przemian ustrojowych i co za tym idzie — nagłego wzrostu zamożności, do Moskwy zjechał gromadnie bardzo specyficzny element.
Cygnus — Pan jednak, pomimo tamtejszych korzeni, czuje się Polakiem?
G. S. – Oczywiście. Nawet moja mama — kiedy ją odwiedzałem, gdy
jeszcze żyła — to zauważała. Pytania o tożsamość stawiane emigrantowi są trudne — Rosjanin w Polsce? Polak urodzony w Moskwie?
Taki artystyczny tygiel jest wynikiem mojej wędrówki z bagażem,
który owszem — bywał ciężarem, w którego wartość jednak nigdy nie
zwątpiłem!
Cygnus — Dziękuję za tę interesującą rozmowę, a jako że pytań
o sztukę i sprawy z nią związane nigdy nie za wiele, chciałbym —
o ile Pan pozwoli — powrócić do niej w przyszłości.
[styczeń 2009]
styczeń 2009 q
39
Dzielnica Artystów
Matka
TLMaxwell
(wg H. Ch. Andersena)
W małym pokoiku na poddaszu matka czuwała nad łóżeczkiem dziecka. Dziecko było bardzo chore i lekarze nie dawali mu żadnych
szans na przeżycie. Pomimo to matka miała nadzieję, że dziecko
wyzdrowieje i przeżyje.
Nagle rozległ się dzwonek do drzwi. Gdy matka otworzyła, ujrzała śmierć stojącą w progu.
— Przyszłam po dziecko — śmierć odezwała się swoim chrapliwym,
podobnym do krakania gawrona głosem.
Matka na te słowa rozpłakała się i płacząc zapytała:
— Czy naprawdę muszę oddać ci dziecko? Ono jest moje, ja je
tak kocham. Czy nie istnieje już dla niego żaden ratunek?
— Owszem, jest ratunek — powiedziała śmierć — Na krańcu świata jest studnia z wodą życia. Woda ta uratuje dziecku życie. Jest
tylko jeden warunek. Patrząc w studnię, ujrzysz przyszłość swego dziecka i będziesz musiała sama podjąć decyzję czy je ratować, czy nie.
W matce odżyła nadzieja. Tak, pójdzie po wodę życia i uratuje
dziecko! Śmierć powiedziała, że zajmie się maluchem do powrotu
matki.
— A nie zabijesz dziecka do czasu mego powrotu? — matka spytała niepewnie.
— Nie. Nie zabiję.
Matka wybiegła co tchu. Nie chciała tracić ani chwili. Ba,
tylko gdzie jest koniec świata?! Gdzie jest studnia z wodą życia?! Zapytała o to pierwszą napotkaną osobę, ale ta tylko wzruszyła ramionami i popukała się w czoło, myśląc, że ma do czynienia z wariatką. Podobnie reagowali i inni napotkani ludzie. Aż
w końcu pewna staruszka powiedziała:
— Wiem gdzie należy tego szukać i wskażę ci drogę, ale w zamian musisz mi oddać swoje piękne włosy. Dostaniesz ode mnie moje, siwe i przerzedzone, no ale jak chcesz odnaleźć studnię z wodą życia, to myślę, że nie będziesz miała nic przeciwko temu.
Matka zgodziła się na warunek staruszki i oddała jej swoje
włosy, a staruszka wskazała jej drogę. I biedna kobieta szła
wskazaną drogą, aż doszła do ogromnego morza. „Nie mam łodzi ani
40
q styczeń 2009
Dzielnica Artystów
nawet tratwy, więc nie wiem, co mam robić, bo tego ogromnego morza nie przepłynę” — pomyślała matka i rozpłakała się. A gdy tak
płakała, z morza wynurzyła się ogromna orka.
— Czemu płaczesz, dobra kobieto? — zapytała. I matka opowiedziała orce o tym, że poszukuje wody życia dla swojego dziecka.
— Pomogę ci przepłynąć morze — odpowiedziała orka, wzruszona
opowieścią matki — ale musisz mi oddać swoje zęby. Są tak piękne
jak perły. Dam ci w zamian kilka starych muszelek, które od biedy mogą zastąpić twoje piękne uzębienie.
Matka zgodziła się na warunek orki i oddała jej swoje zęby,
a orka pomogła jej przepłynąć morze. Po przepłynięciu morza kobieta znów ruszyła w dalszą drogę i idąc dotarła do nieprzebytych
gór. „Nie mam liny ani raków, aby wspiąć się w górę, nie wiem jak
pokonam te góry! ” — matka znów się załamała. Było to dla niej tym
bardziej bolesne, bo jak mówiła staruszka, która wskazała jej drogę, za tymi górami był ogród ze studnią, w której była woda życia.
I gdy matka rozpaczała, z nieba sfrunął ku niej ogromny orzeł.
— Czemu płaczesz, dobra kobieto? — zapytał. I matka opowiedziała orłowi o tym, że poszukuje wody życia dla swojego dziecka.
— Pomogę ci przebyć te góry — odpowiedział orzeł. — Ale musisz
mi oddać swoje oczy. Ja już jestem stary i moje oczy słabo widzą,
a twoje są młode i piękne. Patrząc nimi, będę mógł dostrzec nawet najmniejszą mysz.
I matka oddała swoje oczy orłowi, otrzymując od ptaka jego
stare oczy. I orzeł uniósł kobietę w powietrze i przeleciał z nią
agga
styczeń 2009 q
41
Dzielnica Artystów
ponad górami i wylądował przed bramą przepięknego ogrodu.
— To ten ogród, pośrodku którego jest studnia z wodą życia —
powiedział orzeł i odleciał z powrotem w góry.
I matka chciała do tego ogrodu wejść, ale drogę zagrodził jej
strażnik.
— Tu nie wolno wchodzić! — krzyknął. — Tu żaden obcy wejść nie
może!
— Proszę mnie wysłuchać dobry człowieku — szepnęła matka
i opowiedziała mu swoją historię.
Wzruszony opowieścią kobiety, strażnik po długiej chwili namysłu rzekł:
— Dobra kobieto, urzekła mnie twoja opowieść i wpuszczę cię
do środka. Z twojej opowieści wynika, że masz płomienne serce.
Sam chciałbym mieć takie i jeśli mi swoje serce oddasz, to wpuszczę cię do ogrodu.
I matka oddała swoje serce strażnikowi, a ten wpuścił ją do
ogrodu. I doszła biedna kobieta do studni z wodą życia. A przy
studni już czekała śmierć z jej dzieckiem.
— A więc doszłaś — odezwała się śmierć — Mało komu się to udaje. Niektórzy rezygnują już po kilku krokach, inni w połowie drogi, jeszcze inni tuż przed bramą ogrodu. Ty jesteś jedną z niewielu osób, które doszły aż do celu. A skoro doszłaś, to oddam ci
twoje włosy, zęby, oczy i serce.
— Nie zależy mi na moich włosach, zębach, oczach ani nawet na
moim sercu — powiedziała matka. — Chcę tylko, żebyś oddała mi moje dziecko.
— Nie tak prędko, kobieto, nie tak prędko... Mówiłam ci, że aby
zaczerpnąć wody życia, będziesz musiała zajrzeć w głąb studni,
gdzie ujrzysz życie tego dziecka. Jeśli tego chcesz, to proszę...
Matka spojrzała w głąb studni i nogi się pod nią ugięły, bo
zobaczyła przyszłość dziecka tak straszną i okrutną, że nie mogła dłużej znieść tego widoku.
— To niemożliwe, to niemożliwe... — kobieta nie mogła uwierzyć
w to, co zobaczyła.
A śmierć wówczas ją zapytała: — Czy nadal chcesz uratować
dziecku życie, czy chcesz oddać je mnie?
— Nie wiem, nie wiem... — powtarzała uporczywie matka.
I stała tak biedna kobieta szepcząc: „nie wiem, nie wiem, nie
wiem... ” I im dłużej tak mówiła, tym śmierć bardziej tuliła
t
dziecko do siebie.
42
q styczeń 2009
Dzielnica Publicystów
Sztafeta psychopatycznych
intelektualistów
(na marginesie „Długiego marszu”
Rogera Kimballa)
tad9
W minionym roku wypadła okrągła rocznica pamiętnego roku 1968, w związku
z czym mieliśmy mały wysyp książek związanych z tym tematem. „Frondzie” udało
się nieźle wypromować „Zabawę w komunizm” Betiny Röhl, „Władza i idealiści” Paula Bermana miały recenzje w dużych gazetach, o dziwo chyba gorzej powiodło się wydanemu przez „Krytykę Polityczną” zbiorkowi „Maj 68. Rewolta”, ale i ta książka jakoś zaistniała. Rezonansu nie wzbudził za to „Długi marsz. Jak rewolucja kulturalna
z lat 60. zmieniła Amerykę” Rogera Kimballa, redaktora naczelnego pisma „The
New Criterion”. Powód wydaje się prosty:
książkę wydało nie mające dużej siły przebicia wydawnictwo „Sprawy Polityczne”.
Tak więc „Długi marsz” przeszedł bez echa,
a szkoda, bo zasługuje na uwagę i to z wielu powodów. Ja — krzywdząc autora —
skupię się na jednym tylko aspekcie pracy
Kimballa, aspekcie, nazwijmy to, „psychologiczno — obyczajowym”.
Otóż, większą część „Długiego marszu”
wypełniają rysowane ostrą kreską portrety
ikon kontrkultury: filozofów, artystów i intelektualistów. Pod tym względem można
książkę porównać z głośnymi kilkanaście
lat temu „Intelektualistami” Paula Johnsona. To zestawienie ma głębszy podtekst.
Dziełka Johnsona i Kimballa, czytane razem, dają obraz czegoś na kształt „sztafety
* Roger Kimball, Długi marsz. Jak rewolucja kulturalna z lat 60. zmieniła Amerykę. Wydawnictwo Sprawy Polityczne 2008, s. 294.
styczeń 2009 q
43
Dzielnica Publicystów
intelektualistów”, której w ciągu dwóch stuleci udało się przemodelować gruntownie
kulturę Zachodu. Ostatecznie Rousseau, Marks, Brecht, Russell czy Sartre, o których
pisał Johnson prostowali ścieżki, po których poszli boharerowie Kimballa: Marcuse,
Mailer, Burroughs, Ginsberg, Sontag, i inni (w „Intelektualistach” brakuje, niestety
portretu Freuda, bez którego nie można się obejść, ale ten znajdziemy — chociażby
— w „Zmierzchu i upadku imperium Freuda” Eysencka Hansa).
Za „Intelektualistów” na Johnsona sypnęły się razy. Twierdzono, że pisze historię
z „perspektywy lokaja” zaglądając wielkim ludziom do szaf, łazienek i sypialni,
a przecież liczy się ich dzieło. Nie za to cenimy Rousseau, że oddał dzieci do przytuł-
44
Georgij Safronow
q styczeń 2009
Dzielnica Publicystów
agga
ku (co marnie korespondowało z jego „Emilem”), a Marks może i fałszował dane, ale
z tego jeszcze nie wynika, że cały „Kapitał” nadaje się do kosza — zdawano się mówić. Kimball pewnie uniknął podobnych ataków. Bo o ile bohaterowie Johnsona w życiu prywatnym byli często jak najdalsi od trzymania się zasad, które głosili publicznie, o tyle bohaterowie Kimballa są konsekwentni: to jak żyli jest najczęściej spójne
z tym, co głosili (ta „szczerość” też może być miarą zmian kulturowych, tym bardziej,
że dziś jesteśmy jeszcze dalej; ostatecznie amerykańscy bitnicy oburzali mocniej
i ryzykowali więcej niż ich współcześni epigoni). Odnotujmy jednak, że i u Kimballa
nie wszyscy bohaterowie są „spójni”. Na przykład Charls Reich, autor kontrkulturowego bestselleru „Zieleni się Ameryka” publicznie głosząc pochwałę spontaniczności
i obyczajowej swobody prywatnie był człowiekiem dość zahamowanym, skoro — jak
pisze Kimball — „zdobył swoje pierwsze doświadczenia seksualne w wieku czterdziestu trzech lat” (dodajmy, że były to doświadczenia płatne i homoseksualne).
Ale Reich to wyjątek. Reszta przewijających się przez „Długi marsz” ikon kontrkultury faktycznie była tak spontaniczna i swobodna obyczajowo jak głosiła w swoich
dziełach. Pod tym względem trudno ich uznać za hipokrytów równych tym, którzy zaludniają strony „Intelektualistów”. Intelektualiści Johnsona są za to lepszymi myślicielami. Wydaje się więc, że sztafeta postępu w miarę upływu czasu gubi poziom.
styczeń 2009 q
45
Dzielnica Publicystów
Marks — niechby i fałszując dane — waży więcej, niż Reich ze swoją „zieloną Ameryką”,
a Ibsen czy Brecht bronią się lepiej od Mailera i Ginsberga. Może więc rację miał Roger Scruton twierdząc, że średnie pokolenie intelektualistów „Nowej Lewicy” poziom
swojej myśli zawdzięcza studiom na uniwersytetach, których nie zdążyło jeszcze zreformować. Ci, którzy przyszli po nich już takiej szansy nie mieli, więc proces gubienia poziomu ciągle trwa i można doprawdy zatęsknić za Ginsbergiem widząc jego następców (tu uwadze ciekawych czytelników poświęcam najnowsze odmiany
reality-show, którymi program wypełnia MTV, bo — ostatecznie — tym, na dziś, skończyła się kontrkultura). Ale — nie odbiegajmy za daleko od tematu.
„Długi marsz” czyta się momentami jak podręcznik dla studentów psychiatrii.
Spora część bohaterów Kimballa wiodła bowiem życie rozchwianych psychicznie
mieszkańców kulturowego marginesu. Socjopatia, narkomania, wreszcie — dewiacje
seksualne. I nie chodzi tu jedynie o homoseksualizm, który w tym środowisku wydaje się być statystyczną normą, ale też o skłonność do pedofilii. Współcześni kapłani
postępu pewnie woleliby zapomnieć o tym, że Allen Ginsberg wspierał działalność
„The North American Man Boy Love Alliance” (NAMBLA) twierdząc, że nie bardzo wie,
jak określić, „czym jest nieletność” (choć, z drugiej strony, zaznaczał, że sam „nigdy
nie robił tego z nikim poniżej piętnastego roku życia”). O Williamie Burroughsie „New
York Times” pisał zaś, że „przez lata eksperymentował z narkotykami i seksem uprawianym z mężczyznami, kobietami i dziećmi” („The Village Voice” opisywał Burroughsa krócej, ale też barwnie jako „narkomana, zabójcę, pederastę”).
Inna ważna postać amerykańskiej kontrkultury Paul Goodman pisał, że „... żadne praktyki seksualne, o ile nie odbywają się w złej wierze ani nie są obciążone winą,
nie czynią krzywdy nikomu, w tym również dzieciom”. Uwadze feministek warto polecić fakt, że owej słabości do młodych ciał męskich często towarzyszyła ostra mizoginia. I tak, według Ginsberga, Burroughsowi zdarzało się twierdzić, że kobiety są
agentami z kosmosu w związku z czym „może należałoby je wszystkie powybijać, albo pozbyć się w taki czy inny sposób. Stworzyć jakiś rodzaj mężczyzn zdolnych do
rozmnażania przez partogenezę”. Przynajmniej jedną kobietę Borroughs zresztą faktycznie „wyeliminował” — przestrzelił własnej żonie czaszkę podczas zabawy w „Wilhelma Tella”. A skoro już zaszliśmy w takie rejony odnotujmy w tym miejscu, że inny
bohater „Długiego marszu”, Eldrige Cleaver z „Czarnych Panter” w książce Soul of
Ice” wywodził, iż gwałt jest „aktem powstańczym” depczącym „prawo ustanowione
przez białego człowieka”. Książka została przyjęta entuzjastycznie w „postępowych
kręgach”. Spodobała się — między innymi — Susan Sontag (również przez Kimballa
opisanej), co nie dziwi, zważywszy, że Sontag uważała wówczas „białą rasę” za toczącego świat „raka”. Co o „Soul of Ice” sądził także pojawiający się w „Długim marszu” Norman Mailer nie wiem, ale cóż mógł sądzić, skoro swoim czytelnikom zalecał
„rozwód ze społeczeństwem” i „obudzenie w sobie psychopaty”?
Nie będę rozwodził się na temat reszty kontrkulturowych znakomitości portretowanych przez Kimballa, choć byłoby o kim pisać (na uwagę zasługuje zwłaszcza „pro-
46
q styczeń 2009
Dzielnica Publicystów
Krzysztof Mazur
rok LSD” Timothy Leary, który kazał zamrozić swoją głowę, licząc, że medycyna osiągnie kiedyś poziom, który umożliwi jej wskrzeszenie). Odnotujmy jednak jeszcze
Wilhelma Reicha, stukniętego ucznia Freuda doszedł do wniosku, że źródłem wszelkiego rodzaju nerwic są zahamowania seksualne blokujące przepływ energii orgiastycznej w organizmie. Metody zalecane przez Reicha, takie jak edukacja seksualna
dzieci, masturbacja terapeutyczna i coś, co dziś nazwane zostałoby „wykorzystywaniem seksualnym pacjentek” sprawiły, że opuścił on Niemcy i udał się do Norwegii,
gdzie ogłosił odkrycie „źródła życia”, to jest cząsteczek nazwanych przez niego „bionami”, które emitować miały „energię orgonalną”.
Z czasem Reich wylądował w Ameryce, gdzie skonstruował „akumulator orgonowy” mający kumulować wspomnianą wyżej „energię orgonalną” i działać przez to cuda (William Burroughs twierdził, że korzystał z akumulatora Reicha i wyszło mu to na
zdrowie, ale Burroughs rzadko kiedy był trzeźwy). Reich zaczął wreszcie popadać
w stany mistyczne i opowiadać o „wojnie galaktycznej” jaka toczy się o „orgon”.
W końcu trafił do więzienia, gdzie zmarł. „Akumulator orgonowy” zaś skonfiskowano
i od tej pory słuch po nim zaginął. W związku z czym zwolennicy Reicha twierdzą po
dziś dzień, że rząd USA zagarnął akumulator i zniszczył niepublikowane prace ich mistyczeń 2009 q
47
Dzielnica Publicystów
strza, bojąc się konsekwencji upowszechnienia jego odkryć (Kimball nie pisze
o wszystkich tych sprawkach Reicha, ale o większości pisze). Co do mnie — uważam,
że odkryciem większym od reichowskiego „orgonu” jest „wyzwalająca tolerancja”
Herberta Marcuse oznaczająca „brak tolerancji wobec ruchów prawicowych i tolerancję wobec ruchów lewicowych”.
Tego rodzaju smakowitościami „Długi marsz” jest wprost naszpikowany. A przecież autor ledwie potrąca temat. Kimball skupia się na Stanach Zjednoczonych,
a i o europejskich gwiazdach i myślicielach kontrkultury dałoby się opowiedzieć mnóstwo interesujących anegdot, w rodzaju tej o Michaelu Foucault, który — chorując na
AIDS — odmawiał kuracji w przekonaniu, że „dyskursy medyczne” stworzono w celu
zniewalania ludzi (no, cóż — widać Foucault przynajmniej wierzył, w to, co głosił).
„Studiuję wciąż filozofię i utwierdzam się w przekonaniu, że to nie nauka, ale choroba umysłowa” — napisał kiedyś Stanisław Cat-Mackiewicz i pewnie coś jest na rzeczy.
Mackiewicz posunął się może za daleko, gdy idzie o ogół filozofii, ale wyraźna — nazwijmy to — nadreprezentacja psychicznych ekscentryków wśród prominentów kontrkultury daje do myślenia.
Ktoś wreszcie powinien napisać potężne dzieło „Zaburzenia psychiczne i resentymenty jako motor kultury nowoczesnej”. Pewnie najciekawszy rozdział tego dzieła
opisywałby mechanizmy, dzięki którym w stosunkowo krótkim czasie przedstawiciele intelektualno-społeczno-moralnego marginesu stali się „pasterzami dusz”. Książka
Rogera Kimballa jest dobrym punktem wyjścia do tego rodzaju rozważań.
t
48
Georgij Safronow
q styczeń 2009
Dzielnica Archeologów
Na czterdziestolecie Polski Ludowej
— intelektualiści PZPR-owscy
o literaturze
Free Your Mind
W połowie lutego 1985 r., a więc gdy Solidarność była już dawno rozgromiona, a komuniści swoje zwycięstwo nad kontrrewolucją przypieczętowali zabiciem ks. Jerzego
Popiełuszki, Wydział Kultury KC PZPR oraz Ogólnopolski Zespół Pisarzy Partyjnych
zorganizowały dwudniową konferencję, która, jak pisał we wstępie do księgi stanowiącej pokłosie tego ważnego spotkania, Jerzy Adamski, „miała za cel analizę i ocenę dorobku literatury w Polsce Ludowej”1. Konferencja ta spotkała się z wielkim zainteresowaniem, ponieważ, jak głosił dalej Adamski, organizatorów dosłownie
zasypano tekstami, a poza tym zjawili się „literaci, kibice, redaktorzy, urzędnicy, działacze i Bóg wie kto jeszcze”, musiało być więc ciekawie i faktycznie było, ponieważ,
„mieliśmy do czynienia (…) z prawdziwą kontrofensywą literatów przeciw uporczywym błędom polityki kulturalnej, przeciw miałkości ideowej literatury współczesnej,
przeciw nieprawościom tego świata i Korony
Polskiej, przeciw wszystkiemu, co doskwiera,
oburza, krzywdzi i uniemożliwia”.
Nic dziwnego, że konferencja takich kontestatorów rodem z PZPR znalazła natychmiast swój wyraz w postaci oficjalnie wydanej
książki, w której zebrano teksty esejów, referatów lub wystąpień Witolda Nawrockiego,
Andrzeja Wasilewskiego, Jana Kurowickiego,
Andrzeja K. Waśkiewicza, Zenony Macużanki,
Janusza Teriera, Zbigniewa Safjana, Ryszarda
Wojny, Aleksandra Minkowskiego, Władysława
Ogrodzińskiego, Michała Misiornego, Wiesława Rogowskiego, Józefa Ozgi-Michalskiego,
Jacka Kajtocha, Ryszarda Liskowackiego, Zygmunta Lichniaka, Jana Z. Prudnickiego, Macieja Chrzanowskiego, Stanisława Starucha,
Krzysztofa Gąsiorowskiego, Andrzeja Lama,
Leszka Żulińskiego, Mariana Stępnia, Marka
1
Literatura Polski Ludowej — oceny i prognozy. Materiały z konferencji pisarzy w lutym 1985 roku, red. Jerzy
Adamski, PIW, Warszawa 1986, s. 5. Wszystkie cytaty w niniejszym tekście pochodzą z tej właśnie książki —
przyp. F. Y. M.
styczeń 2009 q
49
Dzielnica Archeologów
Wawrzkiewicza, Haliny Janaszek-Ivanièkovej, Wacława Sadkowskiego, Jana Koprowskiego i Kazimierza Żygulskiego2.
Nawrocki w obszernym i przejmującym tekście „Krajobraz literatury w czterdziestoleciu” charakteryzował najpierw z należytą powagą trzy najważniejsze okresy
„rozwoju” tejże literatury: Lata 1944-1948: etap pluralistycznego rozwoju i budowy
programów (…). Lata 1949-1955: etap formowania realizmu socjalistycznego. (…) Lata 1955-1980: współczesność3, a potem pochylał się ze zrozumiałą troską nad „czteroleciem 1980-1984”. Wymieniał następujące zmiany: 1) „w obiektywnej sytuacji
społeczeństwa”, 2) „w pojmowaniu społecznej funkcji literatury oraz w jej środowisku
ideologicznym”, 3) „w stworzeniu nowych elementów w komunikacji literackiej”4.
Pierwsze z wymienionych zmian wyrażały się:
t
t
t
wzmożeniem się nastrojów antysocjalistycznych w różnych wariantach ideologicznych: nacjonalizm, anarchosyndykalizm, trockizm, renesans poglądów chadeckich, koncepcji piłsudczykowskich z ostro wysuwanym postulatem rewizji granic wschodnich i zachodnich, co wiązało się z połączeniem się antyjałtańskich
i antypoczdamskich dążeń w kręgach antysocjalistycznych w Polsce oraz rewizjonistycznych w Republice Federalnej Niemiec;
otwartym atakiem na partię, komunizm, sojusze decydujące o miejscu Polski
w obozie socjalistycznym oraz stanowiące o jego zwartości; po raz pierwszy od
czasów powojennych spotkaliśmy się z jawnym i agresywnym antykomunizmem,
którego język przenikał do publicystyki i literatury, do nauk społecznych i polityki uprawianej przez ekstremalne kręgi prawicy społecznej. Zakwestionowano dorobek Polski Ludowej, w tym również jej dokonania kulturalne (w tym kontekście
pojawiła się teza o „pustyni kulturalnej”, „bermudzkim trójkącie kultury”, zachwianiu tożsamości kulturalnej Polaków, „rusyfikacji” kultury polskiej, zagładzie
języka i upowszechnieniu się Orwellowskiej „nowo-mowy”) i społeczne;
wzrostem nastrojów religijnych i różnego rodzaju taktycznych związków z Kościołem: „Solidarnościowa” manipulacja symboliką religijną jako najbardziej funkcjonalną w organizowaniu strajkowej świadomości mas, konwertytyzm znacznej
części inteligencji polskiej i porzucenie przez nią dawnych liberalnych i lewicowych światopoglądów, liczne przejawy wręcz potrydenckiej gorliwości i histerii
religijnej w demonstrowaniu nowej przynależności wyznaniowej, szerzenia się
postaw nietolerancyjnych, represjonowania innych sposobów myślenia, tendencji do ograniczania wolności przekonań inaczej myślących i inaczej wierzących,
upowszechnianie stereotypu „Polak — katolik” i kwestionowanie polskości ateistów oraz innowierców, a szczególnie komunistów;
2
Niektórzy z tych intelektualistów są bohaterami książki Kryptonim „Liryka”. Bezpieka wobec literatów (Prószyński i S-ka, Warszawa 2008) Joanny Siedleckiej, niektórzy całkiem nieźle sobie radzili lub radzą w III RP i być
może już nie pamiętają swojego udziału w konferencji z 1985 r., a o niektórych, niestety, pies z kulawą nogą nie
pamięta, dlatego archeolodzy muszą się nimi zajmować.
3
Literatura…, s. 21-34.
4
j.w., s. 34-41.
50
q styczeń 2009
Dzielnica Archeologów
utrudnieniem procesu formowania i realizacji pozytywnego programu odnowy,
z jakim wystąpiła partia na IX Zjeździe w odniesieniu do całości życia społeczno-gospodarczego i dążeniem bez liczenia się ze skutkami do realizacji koncepcji
budowy alternatywnego społeczeństwa, w tym także alternatywnej kultury. Literatura w tym kontrrewolucyjnym programie miała spełnić funkcje ośrodka krystalizującego oraz dynamizującego antysocjalistyczną świadomość społeczną…5
t
Zmiany drugiego typu wyraziły się:
przyjęciem przez literaturę pozostającą w związku zgody z przeobrażeniami politycznymi i społecznymi, stanowiącymi wyraz celów programowych IX Nadzwyczajnego Zjazdu PZPR, tych funkcji społecznych, które polegają na wyrażaniu
ogólnospołecznych doświadczeń i przeżyć w taki sposób, aby czytelnikowi dostarczyć odpowiedni budulec moralny i intelektualny, niezbędny do rozumienia świata w sposób wolny od manipulacji ideologicznej, pozbawiony ograniczeń właściwych dla ideologii fałszywych posługujących się stereotypami poznawczymi (…) 6,
dokonaniem wyrazistego podziału środowiska pisarskiego na prosocjalistyczną
większość, skupioną w wieloświatopoglądowym nowym Związku Literatów Polskich, na nie zorganizowaną, ale akceptującą socjalistyczny model kultury mniej
liczną grupę oraz na zdecydowanie opozycyjną mniejszość, która po rozwiązaniu
dawnego ZLP oraz stworzeniu nowego znalazła się poza jego szeregami, nie mogąc
wyrazić zgody na artystyczno-zawodową formułę nowej organizacji literackiej (…)7,
zmianą pozycji pisarza w społeczeństwie oraz zmianą charakteru i stopnia jego
powiązań zawodowych i socjalnych. Jak nigdy przedtem wyraziste stało się takie
społeczne znaczenie pisarza, które nie wiąże się z jakością jego dorobku twórczego. Opozycyjni pisarze, którzy wydają w wątłym i pozbawionym społecznego rezonansu obiegu podziemnym, w niewielkim i także pozbawionym kontaktu społecznego z krajem obiegu zagranicznym (…), wielkim wysiłkiem propagandowym
zachodnich rozgłośni dywersyjnych i manipulowanej opinii publicznej w kraju.
Mało kto czytał „miesiące” Kazimierza Brandysa — tak niechętnie i krytycznie przyjęte na przykład przez krytykę angielską, mało kto czytał pisany na rozpaczliwym
poziomie artystycznym „Raport o stanie wojennym” czy niewiele lepsze (choć już
pozbawione brukowego zacięcia propagandowego) „Notatki z codzienności” Marka
Nowakowskiego, niewielu zna osobliwe w warstwie wywodów historiozoficznych,
sarmacko-kołtuńskie „Rozmowy polskie latem 1983 r.” Jarosława M. Rymkiewicza,
ale w świadomość wielu wpompowano już wiedzę o rzekomej „wybitności” autorów
i ich dzieł. Wedle tej reguły „wybitnymi” są i Andrzej Szczypiorski — jako autor
t
t
t
j.w., s. 35-36.
j.w. Nawrocki zwracał uwagę na to, że są autorzy, którzy jakoś wypełniają te funkcje społeczne i wymieniał
tu Romana Bratnego, Zbigniewa Kałuskiego, Halinę Auderską, Tadeusza Niejaka, Władysława L. Terleckiego, Wiesława Myśliwskiego, Jerzego Adamskiego i Jerzego Urbana.
7
j.w., s. 37.
5
6
styczeń 2009 q
51
Dzielnica Archeologów
publicystycznej książki „The Polish Ordeal” (Polska próba), i Adam Zagajewski —
jako autor antykomunistycznej i proniemieckiej książki „Polska — państwo w cieniu ZSRR”, i Agnieszka Holland, która swe bzdurne insynuacje pod adresem filmu
polskiego drukuje na łamach skądinąd poważnego pisma „Critique” (styczeń-luty
1984), czy mąż uczony ukrywający swe małe nazwisko polonistyczne pod pseudonimem Leopolity8, a będący autorem agitacyjno-politycznego tomu „Teksty cywilne”. Nikt prawie tego nie czytał, nikt nie kontrolował intelektualnej czystości
i spójności wywodu, nikt nie nazwał otwarcie, po imieniu antykomunistycznych
funkcji tej literatury publicystyki, wyrażających się nie tylko w sposobie myślenia,
ale również w doborze argumentów i języku; autorzy nominowani zostali wielkimi, odkrywczymi, wspaniałymi. Nazwano ich rycerzami wolności i sprawiedliwości w nadziei, iż nikt tego nigdy nie zechce weryfikować, nikt przecież i tak nie
przeczyta na przykład artykułu Marcina Króla „Dylematy liberalizmu” 9, by dowiedzieć się, o jaką wolność i dlaczego się walczy, atakując zgubny liberalizm, wiarę
w postęp, tolerancję, wszystko, co przeszkadza integrystycznym dążeniom kościelnej reakcji (…) w rzeczy samej Szczypiorscy, Leopolici, Zagajewscy, Rymkiewicze jako społeczne fakty — prócz może tylko wąskiego kręgu — nie istnieją.
I jest obrzydliwą manipulacją przeciwstawianie ich pisarzom miary Bohdana
Czeszki, Romana Bratnego, Haliny Auderskiej, Kazimierza Koźniewskiego, Teodora Parnickiego, a także Władysława Terleckiego (…) 10
związaniem literatury z celami i programami różnych ruchów społecznych (…),
stworzeniem nowego impaktu kulturalnego w obrębie wspólnoty socjalistycznej11.
t
t
Zmiany trzeciego rodzaju wyrażały się „konkurencją na rynku książki”, ochronną
działalnością „mecenatu państwowego, który zapewnia [literaturze — przyp. F. Y. M.]
nieskrępowane warunki rozwoju i eksperymentowania formalnego”, aktywizowaniem
krytyki literackiej przez „politykę kulturalną”, modą na nowe gatunki i formy literackie, nowymi tendencjami „stylotwórczymi”, pojawieniem się „literatury kontestacji
politycznej” oraz próbami asymilowania literatury emigracyjnej:
W rezultacie wszystkie wybitne dzieła literackie, które powstały na emigracji,
a nie były wymierzone przeciwko socjalistycznej Polsce, bądź już znalazły, bądź
znajdą drogę do polskiego czytelnika.
W swojej analizie Nawrocki prognozował utrwalenie się „podzielonych frontów
oraz wyposażenia literatury opozycyjnej w taki arsenał światopoglądowy i tak podporządkowany centrom antysocjalistycznej dyspozycji politycznej, iż niemożliwe okażą
się wszelkie rozwiązania kompromisowe”, aczkolwiek żywił przekonanie, iż „z tej gru8
9
10
Chodzi o Romana Zimanda (1926-1992) — przyp. F. Y. M.
„Aneks” 1984, nr 34.
Literatura..., s. 38-40.
j.w., s. 40.
52
11
q styczeń 2009
Dzielnica Archeologów
py nastąpi odpływ”, tzn. pisarze porzucą
„degradujące zamówienia polityczne” i odzyskają kontakt z „utraconymi czytelnikami”.
Ponadto przewidywał aktywizację autorów
spychających literaturę „na poziom komunikacyjny właściwy zbeletryzowanej propagandzie lub upolitycznionemu piśmiennictwu
beletryzującemu antysocjalistyczne homilie”, wymieniając tu nazwiska Kazimierza Orłosia, Nowakowskiego, Rymkiewicza oraz Janusza Andermana:
Sytuacje fabularne, konstruowane bądź
jak w powieści tendencyjnej, bądź najzupełniej znaczeniowo obojętne (jak u Jarosława M. Rymkiewicza), służą przede
wszystkim wypowiadaniu antykomunistycznych sądów o rzeczywistości polskiej na żenująco niskim poziomie histerycznej agresji i nienawiści12.
Sytuacja w kulturze nie nastrajała więc
optymistycznie — Nawrocki przypominał jednak że:
„Starając się wykazać, że jest tygrysem i to nie
papierowym nadał Głosowi Ameryki cechy
głosów dżungkli”. („New York Post o przemówieniu Dullesa)
rys. Władysław Daszewski
Partia nie pragnie — o czym mówił wielokrotnie I sekretarz KC PZPR Wojciech Jaruzelski — by wszyscy mówili jednym głosem, lecz walczy o to, by w wielogłosowym chórze nie śpiewano przeciwko rzeczywistemu dobru kraju13.
Snuł zresztą przewidywania, że pojawi się wnet powieść polityczna, uważnie analizująca „nasze doświadczenie polityczne z pierwszych lat osiemdziesiątych”.
Z kolei Wasilewski w rozprawie „Naród i państwo w dobie kryzysu”, kreślił historiozoficzny obraz powojennej Polski i jej „zapóźnień” po to, by zwrócić uwagę na
„przestępstwo dokonywane na polskiej świadomości”, tzn.:
sączenie w nią jadowitego przeświadczenia, że aktualne położenie Polski to kopia jej
położenia w wieku XIX, że zatem te sposoby narodowego życia, jakie wypracowane
zostały w okresie niewoli, powinny stać się polską normą także dzisiaj. Jest to przewodni motyw tej wściekłej obróbki, jakiej poddane zostało polskie społeczeństwo.
12
13
j.w., s. 45-46.
j.w., s. 46.
styczeń 2009 q
53
Dzielnica Archeologów
Wasilewski mówił tu o „gorączce psychotechnicznego inscenizowania”, chodziło
mu więc o to, że kontrrewolucja posługuje się całym zestawem teatralnych rekwizytów, które odwołują się do „wszystkich reminiscencji powstańczo-martyrologicznych
naraz, przekształcając każdy dzień w panoramiczny fresk ilustrujący zmagania narodu polskiego z niewolą”14. To jednak było pierwsze stadium przewrotności kontrrewolucyjnej inżynierii dusz, ponieważ:
Należało koniecznie połączyć w jedną całość zatarte urazy z okresu zaborów ze
świeżymi urazami z czasów okupacji, ale tak, aby z sumy tych reminiscencji zniknęły wszelkie ślady najeźdźcy z Zachodu15 — no bo przecież nikt ze Wschodu nas
w 1939 r. nie najechał, to chyba oczywiste. Jak jednak wyglądało to wyższe i wyjątkowo perfidne stadium przewrotności kontrrewolucyjnej teatralizacji życia?
Z kłopotem tym uporano się nad podziw gładko, przestawiając po prostu
w odwrotnym kierunku pamiętne symbole czasów okupacji. Znak Polski Walczącej z niemieckim okupantem stał się wezwaniem do walki przeciw „reżimowi”.
Wasilewskiemu przez usta nie mogło przejść sformułowanie z „rosyjskim okupantem”, zresztą, takowego przecież nie było. Użył więc, jak kiedyś Sławomir Mrożek
w swoim antyfaszystowskim opowiadaniu, słowa „reżim”16.
Symboliczne „V” koalicji antyhitlerowskiej podrzucone zostało niewiele wiedzącym nastolatkom, milicję obelżywie równano z gestapo, dając tym dowód znikczemnienia i głupoty.
Kto za tym wszystkim stał? Powoli zza ponurej dekoracji teatralnej, wyłaniał się
ciemny i tępy reżyser spektaklu zmierzającego do zafałszowania polskiej świadomości:
Zaduszkowe spotkania nad grobami poległych, okolicznościowe nabożeństwa narodowe, coraz bardziej przekształcają się w historyczne misteria, w których nad
rzeczywistą pamięcią historii bierze górę duch irracjonalnej męczeńskiej krucjaty. Owiani „kontrreformacyjnym” duchem kaznodzieje o głosach przepełnionych
tak nieziemską słodyczą, że zdają się samoczynnie unosić ich do nieba, dokonują interpretacyjnych cudów, odnajdując w tekstach Ewangelii fragmenty pisane
najwyraźniej o Polsce współczesnej, o szatańskich mocach, które ją niewolą,
i o krzyżowej drodze zmartwychwstania.
Mógłby ktoś powiedzieć, że jest to tylko konwencja językowa, służąca Kościołowi od stuleci i nie mająca na oku pragmatycznych celów. Tak jednak nie jest, bo
właśnie te parafialne nauki, wyrywające słowa z sakralnych kontekstów i rzucające je do aktualnych bojów w nie zawsze najbardziej świetlanych intencjach —
14
15
j.w., s. 59.
Jj.w., s. 60.
Por. „Rżyj, Satyry koniu! ” — Free Your Mind, POLIS Miasto Pana Cogito, odsłona premierowa.
54
16
q styczeń 2009
Dzielnica Archeologów
są kuźnią obiegających masy stereotypów, skrajnie uproszczonych i pełnych uprzedzeń, zamykających umysłom przez nie porażonym dostęp do bardziej złożonego pojmowania świata.17
Ten opis panoszenia się wstrętnego kleru nie brzmiał zachęcająco w 1985 r., po
40 latach budowy „socjalistycznego państwa”, toteż Wasilewski dodawał nieco dalej
jeszcze głośniej w kwestii „aparatury pojęciowej mas”:
To właśnie parafialny paradygmat, podniesiony w kontrreformacyjnej Polsce do
rangi panującej i jedynej nauki, zabił w umysłach polskich dociekliwość i pozbawił je na całe stulecia zdolności rozumienia zmian zachodzących w świecie. I oto
na mapie współczesnego świata stajemy się znowu egzotyczną strefą, w której
aparaturę pojęciową mas wyrabia się z tworzywa parafialnych nauk, adaptowanych do potrzeb bieżącej polityki.18
Oczywiście poza czarnosecinnym klerem jeszcze należało wskazać konkretnych
manipulatorów, czyli, jak to określił sam autor, „podrobionych spadkobierców” tudzież „misjonarzy romantycznej ewangelii” (tym razem chodziło o epokę literackiego
romantyzmu). Wasilewski podkreślał bowiem:
W rzeczywistości mamy bowiem do czynienia nie z żadnym tam strzeżeniem ojczystej „warowni”, ale z załganym pasożytowaniem na wciąż rentownych w Polsce dobrach romantyzmu.
W obliczu załganego pasożytowania Wasilewski nie był w stanie, co chyba naturalne, nawet przywołać personaliów pasożyta.
Jak może wyglądać to pasożytnictwo i do jakich moralnych wyników prowadzi,
niech świadczy pierwszy lepszy fragment produkcji piśmienniczej tego rodowodu.
Cytuję za „Kulturą” paryską, numer 6/84, pomijając z litości nazwisko autora. Jest
to fragment niewielkiego poematu zatytułowanego „Lekcja o literaturze polskiej”.19
Po przywołaniu z obrzydzeniem fragmentu utworu Jacka Trznadla, Wasilewski
przystąpił do jego wzorowej interpretacji:
Darujmy sobie uwagi na temat grafomanii, wiodącej patetyczny impet piszącego
do nie zamierzonych efektów komicznych. Stężenie grafomanii jest tu bowiem rezultatem karkołomnego wręcz wysiłku autora, by aktualny wizerunek Polski naciągnąć na martyrologiczny schemat z rekwizytami Polski zeszłowiecznej. Ciągle
17
18
19
Literatura…, s. 60.
j.w., s. 61.
j.w., s. 63. Cały poemat dostępny jest na: http://www.jacektrznadel.pl/p_darmowe1.php
styczeń 2009 q
55
Dzielnica Archeologów
rys. Tadeusz Paszkiewicz
niepewny wymowy analogii autor ładuje bez opamiętania w każdy centymetr linijki wierszowej Kordianów, Sowińskich, Trauguttów, na paru stronach niemal pełny rejestr romantycznego Panteonu.
Zaraz jednak uspokajał odbiorców i uczestników konferencji PZPR-owskich intelektualistów, że:
Falsyfikacja posunęła się tu jednak za daleko i nawet najbardziej zamroczony
umysł nie może przyjąć za dobrą monetę opowieści o bohaterach zakłuwanych
bagnetami oraz rozstrzeliwanych z maszynowej broni.
Uspokajał też, co do ówczesnego polskiego mesjanizmu, zapewniając o jego iluzoryczności i demaskując jego prawdziwe, prymitywne zgoła pochodzenie:
Pewnej nocy w czasie sierpniowego strajku w stoczni gdańskiej rozbiła się bania
z samorodną poezją wypuszczając na świat okolicznościowe wiersze, zaskakująco zbieżne w słownictwie i tonacji z poetycką spuścizną nurtu mesjanistycznego.
W kręgach znawców wywołało to ogromne poruszenie, które na pamiętnym Kongresie Kultury zaowocowało specjalnym referatem. Uruchomiony został arsenał
naukowych pojęć, z których pomocą udało się odkryć, ze pod bluzami robotników
polskich przechowują się niejako w stanie naturalnym mesjanistyczne archetypy
i toposy, że stoczniowcy gdańscy w chwilach uniesienia wypowiadają się w sposób przyrodzony językiem Konfederatów Barskich, „Ksiąg narodu i pielgrzymstwa
polskiego” i „Anhellich”. Byłoby to odkrycie na miarę Lelewela, gdyby nie pozostawiona w cieniu okoliczność, że w rozbijaniu poetyckiej bani czynni byli wysłan-
56
q styczeń 2009
Dzielnica Archeologów
nicy miejscowej katedry polonistycznej, specjalizującej się w mesjanizmie, skądinąd wychowankowie naukowej firmy, która przygotowała wspomniany referat.20
Kurowicki z kolei wracał do wciąż żywego w socjalistycznej kulturze, zagadnienia
realizmu, odwołując się do klasyków myśli marksistowskiej. Waśkiewicz wspominał
o „ruchu literackim młodych”. Macużanka przybliżała „myśl literacką i ideową Leona
Kruczkowskiego — łącznika dwu epok”, sięgała więc do czasów piekielnej, przedwojennej Polski. Termer przedstawiał intrygujące zagadnienie publikacji literackich
w czasopismach nieliterackich, a więc takich dzienników centralnych, jak „Express
Wieczorny”, „Rzeczpospolita”:), „Słowo Powszechne”, „Sztandar Młodych”, „Trybuna
Ludu”, „Żołnierz Wolności” i „Życie Warszawy”, uwzględniał też dzienniki regionalne,
tygodniki wojewódzkie i popularne tygodniki ilustrowane21, co obrazowało wielkość
skali rozrastania się kultury socjalistycznej w kraju węgla i stali.
Poważne problemy czterdziestoletniej „polityki kulturalnej” podejmował Safjan. Krzepiące było jego przekonanie dotyczące przełomu lat 70. i 80., że najgorsze już za nami:
Długotrwałe odchodzenie poważnego grona pisarzy polskich od lewicy jest procesem, który już minął swoje apogeum. Głębokie rozczarowanie „cofnięciem myślenia”, jałowością propozycji, przejmowaniem pałeczki przez koła najbardziej ekstremistyczne i klerykalne musi zaowocować powolną ewolucją postaw. A kierunki
ewolucji? Mogą być rozmaite. Należy przypuszczać, że krytycznej ocenie, dokonywanej zresztą z rozmaitych pozycji, zostaną poddane postawy z lat 1980/81,
a przede wszystkim powrót do anachronicznych koncepcji myślowych.22
Dopiero Wojna chwytał byka za rogi. Podobnie, jak wspomniany wcześniej Wasilewski, diagnozował teatralizację życia społecznego, czyniąc wyrzut „nam”, że „na Zaduszki” na cmentarzu wojskowym w Warszawie „próbuje się przeciwstawiać groby
żołnierzy AK z Powstania Warszawskiego grobom żołnierzy I Armii, którzy chcieli iść
im z pomocą. Groby obrońców ojczyzny z Września, grobom tych, którzy padli w obronie władzy ludowej. Tu położy się kwiatek, tam nie. Tu zamanifestuje się zapaleniem
świeczki, tam nie” — ale przez to chciał wskazać na wyjątkowo gorszące widowisko:
Na szczególne zagęszczenie oboleń i judzącego, jątrzącego rozkręcania spraw
tragicznych natrafiamy przy krzyżu stojącym na symbolicznej mogile ofiar Katynia. Jakby nie dość było konfliktów i przelanej krwi w ciągu pięciu wieków między
Polską a jej sąsiadem wschodnim, jak gdyby ostatnie czterdzieści lat nie pokazały, jak inne i dobroczynne dla obu stron może być — i stało się! — współżycie obu
j.w., s. 72.
Ówczesne (tj. w latach 80. nakłady) niektórych z tychże komunistycznych czasopism były imponujące: „Kobieta i Życie” — 695 tys., „Przekrój” — 538 tys., „Perspektywy” — 196 tys. egz. — przyp. F. Y. M. (dane za tekstem
Termera).
22
j.w., s. 213.
20
21
styczeń 2009 q
57
Dzielnica Archeologów
państw, chce się przedłużać niedobrą przeszłość i nią oddziaływać na przyszłość.
Kto chce? Wrogowie pokoju między naszymi narodami. Komu miałoby to służyć?
Na pewno nie Polsce!23
— dlatego Wojna dodawał z goryczą: „I tak chodzimy między tymi mogiłami jak w zaczadzonym plebiscycie”.
Minkowski wspominał swoje spotkanie z Aleksandrem Kiereńskim w 1970 r., który miał mu powiedzieć: „Śmieszą mnie frustracje intelektualistów, którzy by chcieli
wcisnąć politykę w kanon moralny. Bzdura!”24 Taka myśl starego rewolucjonisty nie
mogła nie posłużyć za fundament do dalszego wywodu na temat „starcia humanistów
z władzą”, choć miał oczywiście na myśli tych pseudohumanistów, tj. tych, których
już raz zdążył obśmiać Wasilewski w swoim wspaniałym eseju:
Wasilewski bada polskie przywary, wyprowadzając rodowód głupoty narodowej z mariażu kontrreformacji w Polsce z romantycznym irracjonalizmem. Najwsteczniejszy
klerykalizm i odmóżdżony romantyzm płodzą po dziś dzień wizje zadufanego
chciejstwa, nie bacząc na ład i skład współczesnego świata. Żerują skutecznie na
mitomańskich skłonnościach Polaków. Pociąg do mitomanii to także narodowy
specjał przez wieki opierający się racjom rozumowym: mitotwórcom ciągle nie
brak klienteli.25
Na szczęście sytuacja była opanowana. Kraj był przewietrzony, można powiedzieć:
Stan wojenny był operacją militarną: skasował wszystkie struktury i wytworzył przestrzeń. Nie wypełniono jej w porę treścią polityczną, ofertą ideową, propozycjami do
przyjęcia — choćby z oporami, z trudem, w bólach. I nie wojsko tu zawiniło…
Sytuacja jest wciąż plastyczna, podatna na formowania i korekty jak nigdy
w czterdziestoleciu. Nie uformował się ostatecznie nowy establishment. Partia nie
weszła w wysokie obroty. A czasu jest mało, coraz mniej, narkoza przestaje działać — niewiarygodne, że działała tak długo, ponad trzy lata — ludzie otrząsają
się z apatii, trzeba im pilnie zaproponować atrakcyjny stan aktywności.26
Referat Minkowskiego kończył się więc z nadzieją i wybiegał daleko w przyszłość:
Jesteśmy, wydaje się, w punkcie zwrotnym. Społeczeństwo zaczyna się budzić,
widać to na zegarze gospodarczym, który sygnalizuje ruch naprzód. Smutno się
robi, gdy pomyślę, że jak dobrze pójdzie, to w roku 1990 osiągniemy poziom
z końca ubiegłej dekady, ale na szczęście nie całkiem wierzę w takie prognozy.
23
24
25
j.w.,
j.w.,
j.w.,
j.w.,
58
26
s.
s.
s.
s.
216.
221.
222.
230.
q styczeń 2009
Dzielnica Archeologów
Optymizm mimo wszystko przeważa. (…) To istotne, że dziesięciolecia władzy ludowej wszczepiły ludziom nieodwracalnie głód kultury. W kulturze nauczyły znajdować radość życia, jego sens i cel. Byt określa świadomość, a świadomość decyduje o jakości bytu. W wyzwalaniu świadomości społecznej z narkotycznych
oparów bez nas, twórców, obejść się nie może.27
Ogrodziński zwracał uwagę na to, że 40-lecie „powrotu do macierzy naszych Ziem
Zachodnich i Północnych, mija bez euforii, w niełatwych okolicznościach dla ludzi
i kraju”28, Misiorny, nawiązując do referatu Stępnia (o czym za chwilę), zastanawiał
się, „ile jest literatur polskich” i przyglądał się ówczesnym „zabawnym badaniom „reorientacyjnym”” IBL-u dotyczącym „literatury „źle obecnej””, czyli np. prozie Józefa
Mackiewicza, Włodzimierza Odojewskiego czy Marka Nowakowskiego:
Instytut Badań Literackich, który w pięknej Sali Lelewelowskiej Instytutu Historii
PAN zorganizował swą „sesję naukową” [pisownia oryg. — przyp. F. Y. M.] na temat literatury „źle obecnej” (w końcu roku 1981), a następnie i „bez swej zgody”
(oraz z pominięciem tekstów Aleksandra Gieysztora i Jana Walca) opublikował jej
plon w Londynie (w roku 1984), nie był odosobniony w działaniach informacyjno-interpretacyjnych związanych z zagadnieniem literatury emigracyjnej (…) Jak
jednak wskazuje przykład sesji IBL-u, nie każde tego typu zainteresowanie podszyte było i jest rzetelnym zamiarem badawczym: sesja Janusza Sławińskiego
i Romana Zimanda zajęła się np. kanonizacją piśmiennictwa „źle obecnego”:
obecnego sporządzeniem katalogu inwektyw adresowanych do polityki kulturalnej władz Polski Ludowej.29
W tym kontekście zupełnie uzasadnione jest określanie przez Misiornego pseudobadaczy mianem „polityków zatrudnionych na etatach naukowych państwowego
IBL”30. Niezwykle ciekawie wypowiadał się też na temat zdrowej relacji między cenzurą a wolnością twórczą:
Jeden z naszych kolegów pisarzy, którego twórczość cenię, wypowiedział w specjalnej ankiecie miesięcznika „Więź” pogląd, że literatura polska ma dziś dwie kolebki; pierwsza stoi w zasięgu wpływów Głównego Urzędu Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk, druga — „w obojętnym świecie”. Pisarz wyraził w ten sposób
dosyć powszechne w środowisku literackim złudzenie, że istotnie istnieje jakiś
„obojętny świat”, w którym można pisać, co się chce (pisać, co się chce można
ostatecznie wszędzie), i w którym wszystko to, co się napisało, zostanie wydrukowane i znajdzie w dodatku drogę do mnogich czytelników. Otóż w rzeczywistości
27
28
29
30
j.w.,
j.w.,
j.w.,
j.w.,
s.
s.
s.
s.
230-231.
232.
239-240.
241.
styczeń 2009 q
59
Dzielnica Archeologów
jest dokładnie inaczej; tu, w kraju, możemy czasem mówić, że cena, jaką bywa
wpływ cenzury, wydaje się umiarkowana wobec perspektywy spotkania pisarza
z prawdziwym i bardzo licznym czytelnikiem. Nie głoszę, rzecz jasna, pochwały
cenzury, wyrażam natomiast ubolewanie z powodu enuncjacji tych pisarzy i uczonych polonistów, którym się wydaje, że mają jakąś wiedzę o realiach politycznych
tego „obojętnego świata”. Owszem, bywa on bezinteresowny, sfinansuje nawet
jakieś oderwane dzieło, ale tylko do momentu „wykupienia” autora, gdyż później
wprzęga się go do rygorystycznej służby. Kazimierz Brandy za luksus pisania kokieteryjnych i snobistycznych „Miesięcy” zmuszony został do odsłużenia należności w roli komentatora dywersyjnych rozgłośni. Nie inaczej zarabia na swą wolność twórczą piąty wieszcz, Odojewski, zatrudniony w RWE. Fakty takie nie mącą
samopoczucia specjalistów z IBL-u.31
Misiorny i tak jednak za najbardziej przegranych nie uważał samych zaplątanych
w polityczne zobowiązania pisarzy, ale „panie i panów z IBL-u”:
Ich subtelne dowodzenia, mające urealnić tezę o jedności literatury polskiej i „wyższości” literatury „źle obecnej”, są charakterystycznym wytworem owej „niszy ekologicznej”, jaką zagospodarowała nasza politykująca polonistyka i w której panuje
wolność od wszystkiego, a przede wszystkim wolność od obowiązku liczenia się z realiami współczesnego świata i wolność od obowiązku przytomności umysłowej.32
Rogowski natomiast wypominał niektórym pisarzom, że jeszcze niedawno stali po
innej stronie barykady:
Nigdy może bardziej niż obecnie — to znaczy mniej więcej od czterech lat po
dzień dzisiejszy — pewna część literatury polskiej nie była tak zaciekle polityczna
i kontestacyjna, tak bezpośrednio zaangażowana w bezpardonową walkę. Jest
paradoksem, a może i swoistą zemstą historii, że grupa tych literatów, którzy
przed trzydziestu pięciu laty na zjeździe szczecińskim i nieco później, za przywództwem partyjnych instancji, a zwłaszcza partyjnych urzędników, opowiedzieli się za realizmem socjalistycznym, najpierw wyrzekła się raptownie tych swoich
dawnych dramatycznych deklaracji i działań, a potem poddała się znów kierownictwu innych ogniw innej władzy politycznej, może mniej zinstytucjonalizowanej, ale przecież jednoznacznej i brutalnie wymagającej.33
Na czym polegała brutalność tej innej władzy politycznej? Ujawniała się ona
w szczególnie ordynarnym stosunku do robotniczo-chłopskiej kultury:
31
32
j.w., s. 243.
j.w., s. 244.
j.w., s. 246.
60
33
q styczeń 2009
Dzielnica Archeologów
Amerykańskie plany
remilitaryzacji Japonii
Ogródek Japoński
rys. Jerzy Ciszewski
Dość przypomnieć tu wystąpienia przedstawiciela Regionu Mazowsze NSZZ „Solidarność” na forum dawnego prosolidarnościowego ZLP, kiedy to wyraźnie
oświadczył, jaki rodzaj literatury i którzy pisarze będą popierani, a co pójdzie na
przemiał, aby uświadomić sobie i innym, że nowi samozwańczy pretendenci do
władzy w państwie polskim wcale nie byli liberalni ani też niezbyt ochoczo uznawali niezawisłość ideowo-artystyczną pisarza oraz jego prawo wyboru, a więc
prawo do wolności.
Rogowski słusznie wykpiwał hipokryzję tych krytyków, co zachwalają dzieła Brandysa, Stanisława Barańczaka, Nowakowskiego i Tadeusza Konwickiego, wskazując na
artystów mających prawdziwą klasę:
jakże pobłażliwe wobec tych utworków [pisownia oryg. — przyp. F. Y. M.] są opinie urabiane przez „warszawkę”, gdy idzie o książki antypaństwowe lub nad wyraz krytyczne wobec PRL, a jak głęboko milczy ona, niczym wskutek zmowy, gdy
ukażą się utwory o przeciwstawnym charakterze — krytyczne wobec opozycji czy
kontrrewolucji, co warto przypomnieć przy okazji wybrzydzań (oczywiście artystycznych), gdy to Roman Bratny napisał „Rok w trumnie”, a czytelnicy mimo to
wykupili cały ogromny nakład utworu. Podobny los i przemilczenie spotkało „Dno
oka”, subtelną i mądrą książkę Jerzego Adamskiego.34
34
j.w., s. 247.
styczeń 2009 q
61
Dzielnica Archeologów
Rozmaitym, nielicznym, dodajmy, „Brandysom, Najderom, Barańczakom”35 autor
dawał jasno do zrozumienia to, że są oni wykorzystywani przez ponure siły imperializmu i narażeni na dalszą alienację:
Nagłośnienie przez „Wolną Europę” tego czy owego „zasłużonego” jest działaniem
instrumentalnym, nie ma nic wspólnego z kulturą, za to wiele ze zużywaniem
miedziaka nazwisk, wartości, ideałów. Nie umacnia, lecz osłabia związki człowieka z krajem, do którego sam przecież zrywa pomosty.36
Rogowski ponadto nie miał wątpliwości, co do estetycznych walorów literatury
kontrrewolucyjnej:
W sumie funkcje literatury, jakie jej przypisywano w owych czasach i przez te
wszystkie ośrodki przypisuje się po dziś dzień, mają być ściśle polityczne, podobne są do „agitki”, tyle że antysocjalistycznej’ w każdym zaś razie literatura zmierzać ma do wypełnienia roli swoistego zapalnika intelektualnego, ideowego, politycznego, zwłaszcza wobec młodego pokolenia. Nie ma tu mowy o estetycznych
funkcjach literatury, o sztuce artystycznej, tylko o sztuce wyrażania i wypełniania
tych doraźnych zamówień. Celem zaś pisarstwa jest w tym ujęciu doprowadzenie
do tego, a by do zera osłabły więzi ideowe i społeczne, na których zasadza się ustrój socjalistyczny, zatem związki robotników z marksizmem, z partią, a także aby
pomniejszyć ich klasowe uprawnienia, zakres wpływów, możliwości działania.37
Dostrzegał też obok „mecenasa zachodniego”, który „dobrze płaci i wiele wymaga, nie interesuje się niczym innym prócz antykomunistycznych treści”38, kościelny
mecenat, zastrzegając od razu, że na tym polu także nic wartościowego nie powstaje, bo i nie może powstać. Szczególnie jednak dziwiło go, że obok katolików i konwertytów, występuje też „grupa inna, do dziś np. powiadająca się za ateizmem lub indyferentyzmem religijnym, wśród nich nawet garstka byłych pupilów władzy”39.
Zapewniał w związku z tym, że i tak „więcej doprawdy swobód było, jest i będzie po
naszej stronie niż tam, gdzie dogmat jest samą istotą i motywem działań”.
Ozga-Michalski, przypomniawszy o roli chłopów w kulturze socjalistycznej, piętnuje rolę „jednego z dynamitardów”, czyli artysty, który „dokłada dynamit do zburzenia tego domu”:
Bohaterowie wykreowani przez Marka Rymkiewicza Jałty i Poczdamu nie uznają,
woleliby już podział kraju przez obce mocarstwa, bo — cytuję: „Lepiej być we
35
36
37
38
j.w.,
j.w.,
j.w.,
j.w.,
j.w.,
62
39
s.
s.
s.
s.
s.
249.
251.
251-252.
254.
255.
q styczeń 2009
władaniu kilku potęg niż we władaniu jednej”. (…) A jeśliby, co nie daj Boże, socjalizm zwyciężył na kuli ziemskiej, to wtedy bohater „Rozmów Polaków” pomodli
się, aby Bóg zniszczył tę planetę. Ten wywód poety można nazwać chorobliwym
przejawem nienawiści i politycznej nieodpowiedzialności, duchowego szaleństwa.
(…) Zastraszająca jest to lekcja współczesnego „romantyzmu”, ten ogłupiały
w posłannictwie poetycko-nacjonalistycznym współczesny mesjanizm.40
Na tle dokonań kultury socjalistycznej, tysiącletnia historia polskiej kultury wykazywała swoją ewidentną miałkość, ponieważ „na paradoks zakrawa fakt, że w ostatnim czterdziestoleciu, ba, w ostatnim ćwierćwieczu wydaliśmy więcej książek niż
w całym tysiącleciu”41. Ozga-Michalski zachwalał też znakomity referat „kolegi Wasilewskiego”, jednakże stwierdzał, że sama „bardzo dobra analiza i bardzo dobre rozpoznanie obrazu prawdy w naszym kraju”, to za mało:
Należy wysunąć wnioski. Jak usunąć to określone zło, które wyrządza szkodę
o wadze najcięższej historycznej winy. W czasach wymagających od całej wspólnoty Polaków wyższego stopnia odpowiedzialności, gdy sama natura problemów,
wzmagania walki o pokój, wojna cicha, bez krwi i ognia, bez zburzonych miast,
która wprawdzie nie wybuchła, ale przecież stoczyła się w ciągu ostatnich trzech
lat na terytorium polskim, wydana między Wschodem i Zachodem, a kosztowała
nas milion miliardów złotych, nie licząc reaganowskich strat sanacyjnych w dolarach, a także tych w moralnym i duchowym rozdarciu, sama ta natura problemów, które odczuwamy wszyscy, wymaga przezwyciężenia wahań i przyjęcia postawy obronnej, ale także ofensywnej.42
40
41
42
j.w., s. 268-269.
j.w., s. 269-270.
j.w., s. 271.
styczeń 2009 q
63
Dzielnica Archeologów
Tę ofensywną postawę należało zająć nie tylko na poziomie artystycznym, lecz
i egzystencjalno-ideowym, tj.:
zarówno wobec tej siły dążącej do przeobrażenia naszej planety w jedno wielkie
nuklearium, o co modli się laureat „Tygodnika Powszechnego”, jak wobec konieczności wymagającej wyższego stopnia zorganizowania pracy i walki narodu,
aby mógł spełnić siebie przez swoje państwo.43
Kajtoch w swoich „Uwagach o aktualnej polityce kulturalnej” rozważał problem
pluralizmu w marksistowskiej kulturze. Akcentował wyjątkowość formacji ówczesnej
elity, ponieważ:
Dzisiejsze średnie pokolenie inteligenckie jest pierwszym i zarazem ostatnim,
które zapoznało się z całością myśli marksizmu-leninizmu, które czytało dzieła
wszystkie „wielkiej piątki”: Marksa, Engelsa, Lenina, Stalina i Mao Tse-Tunga.44
Dramatyczną sytuację kulturową w połowie lat 80. natomiast determinowały, jego zdaniem, takie czynniki:
Po pierwsze — agresywność i potęga Kościoła rzymskokatolickiego. W dotychczasowej historii naszego narodu Kościół katolicki nie był w tak dogodnej sytuacji jak
współcześnie. Nigdy nie dysponował podobnym potencjałem ludzkim, kadrą funkcjonariuszy dobrze wyszkolonych w technikach psychosocjologicznych, organizacji ruchów masowych itp., nie posiadał takiego majątku, nie miał rozgałęzionych
powiązań międzynarodowych. I najważniejsze: nie otaczała go tak liczna klientela inteligencka. (…) Po drugie i po trzecie — (…) — istnienie tzw. drugiego obiegu,
który w takich rozmiarach nie istniał w latach tuż powojennych, w okresie ograniczonej wojny domowej, a na pewno go nie było podczas przełomu październikowego. Wreszcie utrata kontroli nad środkami masowego przekazu. W różnych mediach niejednakowo się to przejawia, mnie chodzi o symptomy odejścia od
pryncypiów socjalistycznych w takich periodykach jak „Odra” czy „Literatura”. 45
Kajtoch pokazywał więc, jak powinien wyglądać pluralizm w kulturze. Chodziło o:
walkę z szowinizmem i klerykalizmem, z pogrobowcami sarmatyzmu, z polonocentryzmem, z narodowo-religijnym mesjanizmem. Walkę o należne miejsce we
współczesnej kulturze rodzimej i międzynarodowej myśli socjalistycznej, o tolerancję religijną, o świeckość oświaty.
43
44
j.w., s. 271-272.
j.w., s. 275.
j.w., s. 275-276.
64
45
q styczeń 2009
Dzielnica Archeologów
Postulował w tym względzie nie tylko, rzecz jasna, pięknoduchowskie zmagania
na forum kultury, lecz i odpowiednie „posunięcia administracyjne”, odwołując się do
świetnych myśli klasyków:
Anatol Łunaczarski w jednym ze swoich artykułów z aprobatą przytacza słowa
Blaquiego: „Skoro wyjęty będzie knebel z ust proletariatu, wetkniemy go natychmiast w usta kapitalistów.” kapitalistów dodaje już od siebie: „Socjaliści zmierzający ostatecznie do całkowitej wolności sztuki, jednocześnie zaś zmuszeni do walki z wrogą agitacją występującą w artystycznej formie, starają się z natury rzeczy
znaleźć złoty środek między pałkarską cenzurą a obojętnością estetów. Starają
się znaleźć złoty środek między pałkarską cenzurą, która wniosłaby ducha nienawiści i ucisku do literatury, kosząc razem z trującymi kwiatami wrogiej agitacji
także wiele dzieł neutralnych neutralnych względnie pożytecznych — a ową obojętnością estetów, dla których święte jest wszystko, co nosi znamię artyzmu,
choćby pod jego sztandarem przemycano najbardziej czarnosecinną kontrabandę.” Cenzura niczego nie załatwia, a na pewno — wszystkiego. Dlatego korzystniejszy jest stan kształtujący się od 13 grudnia 1981 roku.46
Kajtoch, mówiąc o korzyściach płynących dla kultury z wprowadzenia stanu wojennego, podkreślał, że wydano „Miazgę” i „Apelację” Jerzego Andrzejewskiego, „Wesele raz jeszcze” Marka Nowakowskiego, „Maść na szczury” Bogdana Madera oraz, że
„w wielotysięcznych nakładach udostępnia się dzieła Czesława Miłosza”, aczkolwiek
zaznaczał od razu, że:
Tak demokratyczna i polifoniczna polityka wydawnicza wymaga uporządkowania
przede wszystkim własnych szeregów, żeby łatwiej dokonywać manewru. Niebezpieczeństwo nie polega na tym, że wydawane są utwory neutralne wobec socjalizmu czy
nawet z nim polemizujące, ale na tym, że nie podejmuje się z nimi merytorycznej
dyskusji, że się je przechwala i przecenia, że ich autorom daje się z reguły wyższe nakłady, następnie przeróżne nagrody i wyróżnienia, choćby z góry było wiadomo, że
spektakularnie ich nie przyjmą. Nad wyraz niebezpieczne jest nieidentyfikowanie się
wielu pracowników państwowych wydawnictw i redakcji czasopism — nawet „prasowskich” — z celami socjalistycznej polityki kulturalnej. Tego tolerować nie wolno.47
Naturalne wydawało się przy takiej okazji odwołanie do uwag wodza rewolucji
bolszewickiej:
Osiemdziesiąt lat temu Lenin napisał słowa, które dzisiaj powinniśmy odczytywać ze
szczególną uwagą: „Każdy ma prawo pisać i mówić wszystko, co mu się podoba,
bez żadnych ograniczeń. Ale każde wolne zrzeszenie (a więc i partia) ma również
46
47
j.w., s. 277.
j.w., s. 278.
styczeń 2009 q
65
Dzielnica Archeologów
prawo przepędzić takich członków, którzy wykorzystują szyld partii do głoszenia
antypartyjnych poglądów. (…) ” Nie tylko odczytywać ze szczególną uwagą, ale
wyciągać z nich wnioski praktyczne, jeżeli chcemy zahamować proces dezintegracji współczesnej kultury. (…) Myślę, że jak najszybciej musimy powrócić do
początku marksizmu-leninizmu, zawsze żywej podstawy naszego myślenia i działania, abyśmy lepiej analizowali aktualną sytuację w kulturze i zaczęli odzyskiwać
utracone domeny (…) Trzeba zacząć np. od próby wyzwolenia refleksji teoretycznej z narzuconego jej imitatorstwa koncepcji zachodnioeuropejskich. (…) Imitatorstwo spowodowało dotkliwy upadek humanistyki, regres bez precedensu po
drugiej wojnie światowej.48
Wyjściem z impasu mogło być, zdaniem Kajtocha, „stworzenie w Polsce literackiego czasopisma marksistowskiego”. Ubolewał nad tym, że w pierwszej połowie lat
80. sytuacja na rynku prasowym stała się po prostu katastrofalna:
Od 1980 roku czasopisma katolickie mają pełną swobodę. „Tygodnikowi Powszechnemu” wielokroć powiększono nakład, wsparły go dobre pióra, choć renegackie
i budzące uzasadniony wstręt moralny. W 1982 roku powstało sporo nowych tytułów, obsługujących różne grupy katolików, deklarujących nierzadko lojalność
obywatelską, ale formułujących poglądy „endecko-oenerowskie”, jak np.
„Ład”. Mają swoje trybuny inne związki
wyznaniowe. Powołano czasopisma,
które podobno miały pozyskiwać środowiska twórcze, jak „Literatura” czy „Odra”, a w rzeczywistości zostały zdominowane przez pisarzy opozycyjnych.
Tylko twórcy marksistowscy nie mają
się gdzie wypowiadać…49
Miłość.
rys. Walerian Borowczyk
Co gorsza, wydany w 1984 r. przez
PWN pierwszy tom przewodnika encyklopedycznego „Literatura polska”50,
mimo że „władza ludowa sypnęła pieniędzmi”, przyniósł efekt, który „nie
jest proporcjonalny do nakładów”. Kajtoch zdumiewał się nie tylko listą pisarzy, ale i zawartością ich biogramów:
j.w., s. 278-279.
j.w., s. 280.
50
Por. Literatura polska. Przewodnik encyklopedyczny. Tom 1. A-M, PWN, Warszawa 1984 oraz Tom 2. N-Ż,
PWN, Warszawa 1985 — przyp. F. Y. M.
48
49
66
q styczeń 2009
Dzielnica Archeologów
dlaczego zamieszczono pochlebną biografię Eugeniusza Małaczewskiego? Kto dzisiaj coś wie o tym drugorzędnym poecie i chyba trzeciorzędnym prozaiku, endeckim publicyście? Kilka lat temu widziałem powielaczowe wznowienie w tzw. drugim obiegu jego jedynego zbioru opowiadań pt. „Koń na wzgórzu”, relacji z wojny
1920 roku w duchu prymitywnie antyradzieckim. (…)
Protesty budzą sformułowania krytyczne w niektórych hasłach. Np. w charakterystyce twórczości Tadeusza Konwickiego znajdujemy wzmiankę, że rozpoczynał
„utworami o aktualnej tendencji publicystycznej — (proza reportażowa „Przy budowie” 1950, powieść polityczna „Władza”, 1954).” Nic więcej! A przecież „Przy budowie” to jedno z pierwszych dzieł realizmu socjalistycznego, autor otrzymał nagrodę
państwową; „Władza” — jedna z najbardziej dwuznacznych moralnie powieści napisanych w ostatnich kilkudziesięciu latach, gloryfikująca Urząd Bezpieczeństwa Publicznego w czasie, kiedy już jasno widziano „błędy i wypaczenia”. Czy autor biogramu nie zna historii literatury? (…) Zdumiała mnie biografia Ferdynanda Goetla,
powieściopisarza i publicysty o orientacji faszystowskiej (zwolennik Mussoliniego),
przed drugą wojną światową prezesa PEN-Clubu Penklubu ZZLP. Czytam w niej, że
„oskarżony o kolaborację, wyjechał za granicę (od 1946 w Londynie) ”. A ja myślałem, że Goetel był kolaborantem, pisywał przecież w hitlerowskich gadzinówkach,
brał udział w hitlerowskich prowokacjach politycznych. A ja myślałem, że po prostu
zbiegł za granicę w obawie przed odpowiedzialnością przed polskim sądem…51
Wytykał błędy historyczne Tadeuszowi Mieszkowskiemu w jego powieści „Ja i reszta”
oraz Marii Nurowskiej w „Kontredansie”, jeśli chodzi o realia socjalizmu. W przypadku tej
ostatniej zwracał też uwagę, że autorka „nie zdystansowała się od swoich bohaterek,
z premedytacją stworzyła rzeczywistość jak u Orwella”, zaś w przypadku tej pierwszej
przypominał Leszkowi Bugajskiemu, który doradził Wydawnictwu Literackiemu wydanie
Mieszkowskiego, że „nie jest bowiem zwyczajnym współpracownikiem, tzw. luzakiem,
ale pracownikiem etatowym przedsiębiorstwa państwowego o charakterze socjalistycznym. Jego obowiązkiem, gdyż za to bierze od państwa pieniądze jako kierownik działu
krytyki w „Życiu Literackim”, jest pilnowanie interesu partii w podległym mu dziale, dbanie o rozwój literatury socjalistycznej. Umowę o pracę na kierowniczym stanowisku podpisał dobrowolnie, nie może więc być mowy o jakimkolwiek przymusie.”52
Liskowacki analizował sposób, w jaki „opozycja kreuje wielkości”, Lichniak zaś,
mimo że został zaproszony na „naradę pisarzy partyjnych”, zaznaczał, że podpisał
przy wejściu „listę bezpartyjnych”. Oznaczało to, jak się możemy domyślać i jak sugerował tytuł referatu „Trochę niezbędnej polemiki”:
Przemawiam z wewnątrz tej grupy ludzi, która się uważa za sojuszników partii
(…) Oczywiście to, że mówię to we własnym imieniu, nie zmienia faktu, nawet po
51
52
Literatura..., s. 282-283.
j.w., s. 288-289.
styczeń 2009 q
67
Dzielnica Archeologów
trosze wynika z faktu, że od czterdziestu lat jestem związany z ruchem znanym
pod nazwą PAX.53
Lichniak protestował przeciwko demonizowaniu Kościoła, bronił literatury katolickiej, a poza tym starał się stonować głosy Kajtocha i Rogowskiego zwłaszcza w kwestii „zawłaszczania przez Kościół tych dusz, które partia utraciła”:
Oni się pchają drzwiami oknami! Nikt nikogo tutaj nie zawłaszcza. Nikt tutaj nikogo nie kupuje. Jakie są tego mechanizmy? Psychosocjologia tego zjawiska może
to kiedyś wyjaśni. Problem, czy garną się oni pod dach Kościoła, czy pod parasol
jakiejś ochrony, jest sprawą, której nie będę rozwijał.54
Brudnicki koncentrował się na synchronii i diachronii literatury chłopskiej, Chrzanowski dokonywał kolejnej retrospektywy literatury wydawanej w Polsce Ludowej,
wskazując jednocześnie na twórcę, który może niedługo zbłądzić:
Autorzy tzw. spóźnionego czy powtórnego debiutu z połowy lat pięćdziesiątych
zajęli znacznie bardziej eksponowaną pozycję w układzie literackich dokonań czterdziestolecia — przykładami mogą tu być Miron Białoszewski, Tadeusz Nowak
czy Zbigniew Herbert. Niepokojące tendencje pojawiły się w twórczości tego ostatniego poety dopiero niedawno — jest to przecież liryka, której podporządkowanie bezpośrednio politycznym, instrumentalnym celom musi doprowadzić do
zubożenia, uproszczeń w widzeniu świata tak obcych wcześniej twórczości autora „Struny światła”.55
Stanuch zbierał „stracone szanse prozy polskiej w czterdziestoleciu”. Jedną z nich
był realizm:
gdybyśmy bardziej gorliwie zadbali o równoległy rozwój realizmu, dorobek minionego czterdziestolecia byłby znacznie pełniejszy, bardziej różnorodny. (…) Chociaż dla wielu zabrzmi to jak paradoks, trzeba jednak stwierdzić, że w drugiej połowie lat pięćdziesiątych zaczął się nasz odwrót. Jego apogeum, a raczej dnem,
stała się dominacja nastrojów klerykalno-reakcyjnych w latach osiemdziesiątych.
(…) Regres roku 1980 i następnych lat spowodował wybuch nihilistycznego sposobu myślenia o dorobku minionych czterdziestu lat oraz o oczekującej nas przyszłości. Ów nihilizm był zapewne lustrzanym odbiciem reakcji burżuazyjnego
świata na humanistyczne treści socjalizmu. Zachód, zdając sobie sprawę, iż kapitalizm nie jest w stanie zaproponować ludzkości — szarpanej sprzecznościami
53
54
j.w., s. 298.
j.w., s. 304.
j.w., s. 355.
68
55
q styczeń 2009
Dzielnica Archeologów
i konfliktami, podzielonej strefami głodu i niedostatku — żadnych rozwiązań, zaczął wyznawać zasadę sformułowaną, podobno, przed madame Pompadour: „Po
nas — choćby potop”.56
Autor piętnował szczególnie zjawisko „pisarskiego i ideowego kameleonizmu”,
które dla niego uosabiał K. Brandys57. Barwnie i przekonująco Stanuch portretował tę
przypadłość, która dotknęła niektórych artystów:
Ci, którzy niegdyś wydawali się tak czerwoni, że pojawienie się w ich bliskości
zwykłego śmiertelnika powodowało oparzenia najwyższego stopnia, w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych w kruchcie znaleźli azyl i z fioletowymi bądź
żółtymi sztandarami biegali z wiecu na wiec, z demonstracji na demonstrację,
z mszy — na nabożeństwo, wznosząc żarliwe modły za pomyślność św. Ronalda
i św. Pershinga w realizacji ich planów wobec Polski.58
Gąsiorowski wspominał rozmaitych poetów polskich z lat 1945-1980, przy czym
Lam, także poruszający zagadnienie poezji polskiej, zwracał uwagę na związek liryki
i karabinu:
kto mógłby przypuścić, że nadrealizujący przed wojną poeta dziwnych snów na
jawie Adam Ważyk stanie się autorem słów marszu I Korpusu Polskich Sił Zbrojnych w ZSRR „Spoza gór i rzek wyszliśmy na brzeg”, z sentymentalnymi „grającymi wierzbami” i „malowanymi polami” rodem z „Pana Tadeusza”? Przenikanie
się pieśni sytuacyjnej z poezją „wysoką” było w latach wojny tak ścisłe, że żaden
historyk poezji nie może przejść obok tego zjawiska obojętnie.59
Żuliński skupiał się wyłącznie na „młodej poezji po 1970 roku”60, zaznaczając
z niepokojem, że „po 1980 roku młoda poezja po raz kolejny nie potrafiła znaleźć narzędzi intelektualnych i artystycznych przystających do rzeczywistości (…) młodzi poeci en bloc po roku 1981, podobnie jak w minionej dekadzie, uwidoczniają przede
wszystkim totalną dezintegrację, bez prób przeciwstawienia jej alternatywnych kulturowych paradygmatów”61.
Stępień podejmował ważny dla polityki kulturalnej Polski Ludowej wątek „stanowiska wobec literatury emigracyjnej po 1939 roku”62. Przywoływał głosy Juliana Przybosia czy Aleksandra Janty, przeciwstawiające się dzieleniu literatury polskiej na emigracyjną i krajową, mając świadomość, że istnieją także „opinie skrajnie odmienne”:
56
57
58
59
60
61
62
j.w.,
j.w.,
j.w.,
j.w.,
j.w.,
j.w.,
j.w.,
s.
s.
s.
s.
s.
s.
s.
348.
359.
360.
398.
405.
420-421.
425.
styczeń 2009 q
69
Dzielnica Archeologów
U nas — że jest tylko jedna literatura polska, ta, która rozwija się w kraju, i tamtej, emigracyjnej nie powinno się poświęcać uwagi (…) Emigracyjnym odpowiednikiem takiego stanowiska był pogląd Józefa Mackiewicza, jednego z najbardziej
reakcyjnych pisarzy tworzących poza krajem. W książce „Zwycięstwo prowokacji”, wydanej w Monachium w 1962 roku, z wielką irytacją odnosił się do pojawiających się również na emigracji (i w Polsce) opinii o jedności polskiej literatury. Jego znów zdaniem jedynie autentyczna i wartościowa literatura polska to
tylko ta, która powstaje na emigracji. Ostatnio i w Polsce pojawili się rzecznicy takiego „oryginalnego” myślenia.63
Na szczęście, jak zauważał Stępień, na emigracji nie dominowało stanowisko reakcyjne i rozmaite środowiska dojrzewały do zrozumienia, że polska literatura jest
jedna. Na nieszczęście jednak, jeśli już chodzi o tematykę tekstów powstających poza granicami ludowej ojczyzny, historyk literatury dodawał: „pojawiają się w tych utworach także motywy, które mogą być dla nas powodem komplikacji. (…) Motywy te
można sprowadzić do czterech spraw: 17 września 1939, przeżycia Polaków aresztowanych na przełomie lat 1939-1940 przez władze radzieckie, Katyń, pewne okoliczności związane z Powstaniem Warszawskim.”64 Stępień nie precyzował, jakie to były
te „pewne okoliczności” z tymże powstaniem związane.
Ewolucja postaw środowisk emigracyjnych w pewnym momencie się jednak zatrzymała:
Zupełnie odmienna faza nastąpiła po grudniu 1981 roku. Wchodzą tu już w grę inne motywy, podyktowane albo uwikłaniem się pewnych autorów w działalność
opozycyjną, albo też coraz mniej sensowną chęcią manifestowania swej dezaprobaty dla decyzji z 13 grudnia 1981 roku i jej późniejszych konsekwencji; u źródeł
tej motywacji leży zupełne niezrozumienie realnych i bardzo niebezpiecznych zagrożeń, w których obliczu stała Polska w wyniku rozwoju wydarzeń między sierpniem a grudniem.
Istnieje również inna grupa motywów, bardzo wymiernych, materialnych.
Z jednej strony — do publikowania na Zachodzie zachęcają stypendia i honoraria
w wymienialnej walucie, z drugiej — zmuszają do tego szantaże i bezwzględne,
ciągle jeszcze liczące się presje środowiskowe, którym tylko najsilniejsi umieją
się przeciwstawić.65
Stępień odróżniał „sumienie niespokojne” od „sumienia złego”. To pierwsze może
spowodować powstanie arcydzieł literackich, to drugie — utworów fałszywych. Wymieniał tu „Moje kłopoty z historią” Mariana Brandysa, „Nierzeczywistość” i „Miesią63
64
65
j.w., s. 426-427.
j.w., s. 428.
j.w., s. 439.
70
q styczeń 2009
Dzielnica Archeologów
rys. Stanisław Ziarnkowski
ce” Kazimierza Brandysa, „Wschody i zachody Księżyca” Konwickiego oraz „Powrót do
kraju” Wiktora Woroszylskiego „i kłamliwy wstęp do tej książki Andrzeja Drawicza”66.
„Złym sumieniem” wykazać się miał zarówno K. Brandys, jak i Miłosz, czego dowodzić miał następujący fragment wywiadu z noblistą:
„Ewa Czarnecka: „Zniewolony umysł” był także przedmiotem ataku ze strony takich luminarzy jak Jarosław Iwaszkiewicz, Antoni Słonimski, Kazimierz Brandys…
Czesław Miłosz: Tak, zresztą tytuł opowiadania Brandysa jest bardzo dziwny:
„Nim będzie zapomniany”. „Obyś został zapomniany” — to jest przekleństwo żydowskie.
E. C.: A jak potem Brandys się z tego tłumaczył?
C. M.: Nie chciałem się z nim spotkać.
E. C.: Tak więc do rozmowy z nim nigdy nie doszło?
C. M.: Nie.”
Tyle Miłosz o swoim — dzisiaj — koledze emigrancie, przebywającym również
w Stanach Zjednoczonych. Za to w Polsce nie brak — pożal się Boże — nauczycieli i wychowawców, którzy wpajają młodzieży szacunek do tego rodzaju pisarzy.67
66
67
j.w., s. 440.
j.w., s. 440-441.
styczeń 2009 q
71
Dzielnica Archeologów
Podsumowując swoje rozważania, Stępień postulował:
My, to znaczy lewica polska, która po 1945 roku odpowiedzialna jest za całość
polskiej kultury, jesteśmy gospodarzami c a ł e g o obszaru literatury polskiej.
Musimy ją c a ł ą opisać i sklasyfikować. Powinność ta odnosi się również do tej
części literatury polskiej, która rozwija się za granicą.68
Wyjątkowo intrygujący problem „polsko-radzieckich kontaktów literackich” podejmował Wawrzkiewicz, choć od razu zastrzegał, że to zadanie, któremu jeden badacz
nie jest w stanie podołać:
Blisko czterdzieści lat polsko-radzieckiej wymiany literackiej to przecież historia.
Próba więc opisu historycznego tych bogatych kontaktów literackich, zobrazowanie ich byłoby zamiarem przekraczającym siły jednego człowieka — jest to raczej
temat na pracę zespołu specjalistów, pracę, która dałaby w rezultacie książkę
ważną i potrzebną.69
Rzeczywiście, do ogarnięcia skali tej współpracy potrzeba było tęgich umysłów,
skoro, jak podawał Wawrzkiewicz, nakłady „literatury radzieckiej” szacowano łącznie
na 18 mln. egz., a peerel „tradycyjnie plasował się” na „pierwszym miejscu wśród zagranicznych wydawców literatury radzieckiej”70. Oczywiście: „tej prawidłowości
w nieznacznym stopniu zaszkodziły burzliwe wydarzenia ostatnich lat i związana z nimi starannie organizowana fala antyradzieckości”.
Jak wymieniał autor:
Rosja i Związek Radziecki od dawna fascynowała wybitnych polskich pisarzy — Żeromskiego, Tuwima, Kruczkowskiego, Szenwalda, Putramenta, iwaszekiwicza,
Gałszyńskiego, Staffa, Broniewskiego, Słonimskiego, Przybosia, Żukrowskiego,
Załuskiego, Jasieńskiego. Historia Rosji, Rewolucja Październikowa, dzień dzisiejszy Kraju Rad stały się inspiracją nie tylko licznych reportaży i opowiadań, stały się
również tworzywem poetyckim dla Leona Pasternaka, Stanisława Ryszarda Dobrowolskiego, Włodzimierza Słobodnika, Stanisława Piętaka, Stanisława Jerzego Leca,
Leopolda Lewina, Jana Marii Gisgesa, Tadeusza Hołuja, Krzysztofa Gąsiorowskiego,
Jana Huszczy, Igora Sikiryckiego, Jana Koprowskiego, Józefa Ozgi-Michalskiego,
Tadeusza Chróścielewskiego, Tadeusza Rózewicza, Tadeusza Kubiaka, Stanisława
Grochowiaka, Tadeusza Śliwiaka i innych. Śld tej fascynacji pozostał także w wierszach wielu poetów, którzy w późniejszym czasie, z jawnie politycznych względów,
starali się nie wspominać o tym okresie. Zostały jednak w historii literatury współczesnej dojrzałe, przemyślane i szczere utwory Aleksandra Wata, Mieczysława Ja68
69
j.w., s. 441, podkr. — M. S. — przyp. F. Y. M.
j.w., s. 445.
j.w., s. 454.
72
70
q styczeń 2009
Dzielnica Archeologów
struna, Adama Ważyka, Mariana Piechala, Jerzego Zagórskiego, Wisławy Szymborskiej, których wspominam tu nie przez złośliwość, ale po prostu jako dowód na to,
że historia i życie ZSRR inspirowały wszystkich właściwie pisarzy polskich.71
W latach 1980-1981 coś się jednak popsuło na tym odcinku, niestety, zmalała
liczba wyjazdów, tłumaczeń etc., jednakże „nowy rozdział polsko-radzieckich kontaktów literackich otworzyło podpisanie umowy między związkami [literatów — przyp.
F. Y. M.] w początku 1984 roku (…) W bardzo krótkim okresie wróciliśmy do najwyższego pułapu współpracy między ZLP a Związkiem Pisarzy ZSRR”72.
Janaszek-Ivanièkowa badała wielopłaszczyznową kwestię „wymiany literackiej
polsko-czeskiej i polsko-słowackiej”, także podkreślając polepszającą się, ale wciąż
nielekką sytuację po „kryzysie Polski lat 1980-1981”:
Stan wojenny zapoczątkował zarówno w gospodarce, jak w życiu politycznym
i kulturalnym procesy porządkujące, dotychczas nie doprowadził jednak jeszcze
do całkowitej stabilizacji. Mimo ogromnego znaczenia, jakie miało, z jednej strony, utworzenie nowych związków twórczych (w tym przede wszystkim rozwiązanie starego i powołanie do życia nowego Związku Literatów Polskich), z drugiej
strony zaś ich akceptacja przez Związek Radziecki, Czechosłowację i inne kraje
socjalistyczne, mimo wizyt przyjaźni w obu krajach w ramach Dni Kultury Polskiej
za granicą w 1984 r., pozostało jeszcze dużo nieufności i obaw co do dalszego
rozwoju naszego kraju. Stwarza to sytuację dla percepcji polskiej literatury
współczesnej w Czechosłowacji (…) nader niekorzystną. Tak jak w swoim czasie,
na skutek szaleństw „Solidarności” utraciliśmy zbyt na rynkach zachodnich dla
naszych towarów przemysłowych, a nawet poszukiwanego wszędzie węgla, tak
samo utraciliśmy przejściowo niezwykle chłonny i wdzięczny rynek zbytu dla naszej myśli artystycznej, literackiej i naukowej w krajach socjalistycznych.73
Sadkowski zaś w eseju „Tożsamość dowiedziona otwartością” rozprawiał się m.in.
z małpowaniem zachodnich wzorców w kulturze socjalistycznej oraz instrumentalnego traktowania literatury w kontekście podziemnego tłumaczenia zagranicznych dzieł
na język polski, czemu sprzyjała „ogólna sytuacja intelektualnego i ideowego pata”.
W ten sposób, mimo że w kulturze socjalistycznej dbano przecież o rozmaite przekłady dzieł wydawanych za granicami Polski, to pojawiła się „tzw. alternatywna recepcja
literatury Zachodu”.
Swoisty paradoks sprawił, że i ona jednak (ilościowo nader uboga — rzecz sprowadzała się do nielegalnego rozkolportowania dwóch dawnych książek Orwella:
„Roku 1984” i „Zwierzęcej farmy”, zaniechano już nawet sięgania po drugiego
71
72
73
j.w., s. 454-455.
j.w., s. 456.
j.w., s. 463-464.
styczeń 2009 q
73
Dzielnica Archeologów
klasyka antykomunizmu — Koestlera — skupiono się natomiast na publicystyce
i eseistyce antykomunistycznej o pozaliterackim charakterze, a także na emigranckiej literaturze antyradzieckiej) podlega całkowitemu indyferentyzmowi
ideologicznemu. Bezkrytyczny kult Zachodu zaślepił wyznawców „alternatywnej”
opcji politycznej do tego stopnia, iż byli w stanie piać peany na cześć rzeczywistości, którą pisarze żyjący w tej rzeczywistości i uformowani przez nią krytykowali z pasją na wszelkie sposoby. Pewien badacz literatury radzieckiej ad usum
Orientis pomieścił w podziemnym kwartalniku „Zapis” hymn pochwalny sławiący
polityczną rzeczywistość Republiki Federalnej Niemiec równy w swej egzaltacji
temu, co wypisywano we wczesnych latach pięćdziesiątych o ZSRR — i rozmijający się dokładnie z tym wszystkim, co o swoim kraju piszą i pisali tacy autorzy
jak Grass, Böll, Lenz, Enzensberger i plejada innych.
Sadkowski wyjątkowo piętnował „prozachodnią opcję próbującą zinstrumentalizować literaturę”:
zmuszeni bywamy (w zastępstwie leniwych czy też scyniczałych katechetów) do
przypominania konwertytom katechizmu, z którym nie zdołali się na czas zapoznać. Nie przesadzam bynajmniej: niedawno pewien wytrawny i utalentowany
tłumacz Becketta usiłował sprowadzić jego totalną, już wręcz antyantropocentryczną rozpacz egzystencjalną do wyznawczych formuł ortodoksyjnej metafizyki katolickiej. Formuła „realizmu bez granic” zawędrowała tedy do kruchty, przekształcają się w „metafizykę bez granic”. Zaiste, żadnych upokorzeń ani zniewag
nie oszczędza się dzisiaj oświeconemu umysłowi.74
Tak w skrócie wyglądały diagnozy sytuacji czynione przez oświecone PZPR-owskie
umysły. Pominę może już kwestię recepcji polskiej literatury w NRD (Koprowski) czy
też mowy końcowe Adamskiego, Żygulskiego i Nawrockiego, który przyznawał
w chwili szczerości:
Niedawno czytałem jedną z powieści Józefa Mackiewicza i muszę powiedzieć, iż
musiałem dobrze po słownikach szukać, ażeby prawdziwy sens różnych nie znanych mi słów odnaleźć.75
I te słowa Nawrockiego stanowiły mimowolne podsumowanie całej konferencji
oraz wyraz mentalności, której istotę Herbert ujął kiedyś słynną frazą: „parę pojęć
jak cepy”. Na „czterdziestopięciolecie literatury Polski Ludowej” już nie zjechali się
żadni intelektualiści.
t
74
j.w., s. 488-489.
j.w., s. 527.
74
75
q styczeń 2009
Dzielnica Artystów
Dolina Królów (siedem howet)
Dorota Niżyńska
Howet pierwsza
Władałem Górnym i Dolnym Egiptem
a Ty Królowo władałaś moim sercem
i moimi lędźwiami
przeto kazałem wykuć napis
wysoko na skale
Lśnię z miłości do Ciebie
szukając ukojenia
przepłynąłem trzy razy długość basenu
od miedzianego słońca
do srebrnego księżyca
zbudowałem ten dom dla ciebie
nie mieszkał tu mój ojciec
i syn też nie będzie
Howet druga
nastał dzień smutniejszy
od dnia przegranej bitwy
odprowadziłem Cię Królowo
i oddałem w ręce balsamistów
drzwi Domu Śmierci
zatrzasnęły się za Tobą
dziś nie powiem
nic więcej
piłem kawę w kuchni
stała tam twoja ulubiona filiżanka w nasturcje
zasadziłaś w ogrodzie włochate ogóreczniki
nagietki rozmaryn i szałwię na różne bóle
ale najbardziej lubiłaś właśnie nasturcje
nie miałem odwagi wyrzucić wyschniętych fusów
styczeń 2009 q
75
Dzielnica Artystów
agga
Howet trzecia
osobiście nadzorowałem twoją wyprawę do
Nieznanego Kraju
hebanowe szkatułki klejnoty
wspaniałe peruki stroje i złote sandałki
nasiona ulubionych kwiatów
miód pszenica i ciastka
ale kiedy służka przyniosła
pachnidła i maści w alabastrowych słojach
zostałem pokonany
i musiałem odejść
76
q styczeń 2009
Dzielnica Artystów
srebrzysta poświata zamigotała w pokoju telewizyjnym
na ogromnym ekranie zostawiłem włączony
film z wycieczki do Egiptu
właśnie stałaś przed czarnym prostokątem wejścia
do jakiegoś grobowca w Dolinie Królów
pomachałaś do kamery
i zniknęłaś
to było trzy tysiące lat temu
Howet czwarta
W grobowcu kazałem sporządzić
twój portret i dałem napis
Dziedziczka czaru
słodyczy i miłości
moje łoże jest puste
tak mocno usnęłaś
w sypialni jeszcze leżą na twoim stoliku
skórki pomarańczy
zaczynają wysychać
marszczyć się i czernieć
Howet piąta
Przepłynęliśmy Nil do Miasta Umarłych
kapłani celebrowali obrzędy
Unieś głowę pozbieraj swoje kości, zbierz członki,
strząśnij ziemię ze swojego ciała
woda wyciekła z rozbitego dzbanka
przed drzwiami w hallu stały
niebieskie plastikowe worki
ubrania buty i drobiazgi
naszykowane do wyniesienia
już ich nie otwieram
wiem że zapach twoich perfum
mnie zabije
styczeń 2009 q
77
Dzielnica Artystów
Howet szósta
dowiedziałem się że pewien pisarz cmentarza
napisał pieśni dla swej zmarłej żony czy kochanki
kazałem go odszukać
chcę obejrzeć jego smutek
byłaś taka piękna
w kostnicy wszystko okazało się
bez znaczenia
musiałem poznać i znieść
nowy sens słowa ciało
na dużym palcu u nogi wisiała
kartka z twoim imieniem
i nazwiskiem
Howet siódma
trzy tygodnie minęły
słońce wschodzi nad Doliną Królów
jakby nie zauważyło
mojej straty
dziś kremacja
nie powiem już nic więcej
srebrzysta jak popiół poświata szemrze wokół ekranu
unosisz dłoń w geście pożegnania
zatrzymaj rozpalony tygiel słońca nad Doliną Królów
przewiń do początku
78
q styczeń 2009
Dzielnica Krytyków
Partia, kościół, Solidarność
Krytyka III RP w tekstach
rockowych po 1990 roku.
Krzysztof K. Karnkowski (Budyń78)
Partia kościół solidarność bracia łączmy się w głupocie
Obłuda drobnomieszczaństwo prowincjonalizm tu w modzie
Biegnąc drogą ku schamieniu mając na oczach przesłony
Przeciętny obywatelu ty ubezwłasnowolniony
Czasem wymienią uśmiechy podpiszą porozumienia
Pod płaszczyk kłamstwa schowani bo naród nie ma znaczenia
(Nauka O Gównie — „PKS”)
W moim poprzednim, pierwszym tekście dla Miasta Pana Cogito, zająłem się kwestią
wpływu wizji Polski prezentowanej przez „Gazetę Wyborczą” i pokrewne media na
teksty polskich muzyków rockowych. Drugi artykuł zamierzam poświęcić krytyce rzeczywistości polityczno — społecznej Trzeciej Rzeczypospolitej, która znalazła się
w wielu tekstach zespołów rockowych, zwłaszcza zaś — punkrockowych. Nie można
bowiem pozostawić wrażenia, że rockowi tekściarze byli wobec rzeczywistości po roku 1989 bezkrytyczni, dopóki nie dotykali kwestii kościoła, prawicy czy polskiej „zaściankowości”. Krytyka przemian i władz III RP w tekstach pojawiała się nie rzadziej,
niż teksty „politycznie poprawne”. Co więcej, jak sygnalizowałem w poprzednim materiale, utwory krytyczne zdarzały się nieraz tym samym twórcom, których inne teksty służyły opisaniu zjawiska wpływu „GW” na teksty rockowe.
Tekstów opisujących wyłącznie kwestie społeczne, zwłaszcza w punk rocku, było
wiele i nie sposób je wszystkie wymienić, stąd pisząc ten artykuł postanowiłem skupić się na tych, które odwołują się bezpośrednio do polityki i polityków. W zasadzie
pomijam też tym razem wątek Lecha Wałęsy, ponieważ został on poruszony wcześniej. Pomijam też teksty krytyczne wobec szeroko pojętego „systemu”, które mogłyby się odnosić do każdej politycznej rzeczywistości.
W pierwszych latach nowej rzeczywistości tematyka polityczna w tekstach rockowych to raczej poważne lub humorystyczne rozliczenie się z komunistyczną przeszłością, (pierwsze płyty Big Cyca i Proletaryatu) lub teksty bardziej uniwersalne, choć
w komunizmie jeszcze osadzone, (płyty „Wszyscy przeciwko wszystkim” Dezertera,
„45 — 89” i „Your eyes” Kultu). Wyjątkiem jest utwór Kolaborantów „Oczy”, niejako
przepowiadający rozczarowanie ludzi nową rzeczywistością, który ukazał się na dru-
styczeń 2009 q
79
Dzielnica Krytyków
giej płycie zespołu „Znów po stronie większości”. Na tej samej płycie znalazł się też
utwór, opisujący uzależnienie psychiczne byłego donosiciela od jego TW, choć oczywiście jeszcze nie pojawia się tam takie określenie („Kolaboranci”). Teksty, które dotyczą już konkretnie III RP pojawiają się trochę później, wraz ze wzrostem społecznych frustracji i rozczarowania. Z jednej strony są to głosy opisane wcześniej,
ostrzegające przed kolejnym ograniczaniem wolności, tym razem przez kościół/prawicę, z drugiej, co się nie wykluczało, a nieraz uzupełniało, opisujące najpierw złe
skutki polskiej transformacji, później zaś jej patologie.
Jeśli nawet nie pierwszym, to pierwszym tak donośnym — nadanym na żywo
przez TVP — protestem był występ zespołu Ga Ga (kontynuacji punkowego, słynnego w ostatnich latach PRL zespołu Zielone Żabki) na finałowym koncercie Jarocina
1992. Ga Ga nie grała typowych piosenek, utwory zespołu były to proste — nawet jak
na punkowe standardy — podkłady instrumentalne, stanowiące tło dla — w sporym
stopniu improwizowanych — przemówień lidera grupy — Smalca. Publiczność w Jarocinie a wraz z nią telewidzowie, mogli usłyszeć między innymi o małoletnich prostytutkach na ulicach wielkich miast i radości ze zbliżającej się wypłaty zasiłku, zaś
jeśli to jeszcze nie zrobiło na nikim wrażenia, wykrzyczane słowa: To kraj rządzony
przez świnie i pełne są koryta obojętnym już raczej zostawić nie mogły. Teksty trafiły chyba w oczekiwania publiczności, bo faktu wygrania przeglądu w Jarocinie i wielkiej popularności w następnych latach, mimo mało przebojowej formuły, nie da się
wytłumaczyć tylko wcześniejszą popularnością Zielonych Żabek.
W tym samym roku 1992 ukazała się też pierwsza, powstała całkowicie po upadku komunizmu, płyta Dezertera, na niej zaś znajdujemy dwa utwory dotyczące już
nowej rzeczywistości. Pierwszy to „Jeszcze nie zapomniałem”, w którym nowa władza
oskarżana jest o przejmowanie nawyków władzy poprzedniej (co jeszcze później ten
sam zespół trafnie ujmie w słowach Nowy system żre padlinę poprzedniego systemu), drugi to krytyka nowej Polski — „Masz wolność, więc płać”.
W tym samym czasie coraz większą popularnością wśród punkowej publiczności,
zwłaszcza z mniejszych miejscowości, zaczął cieszyć się zespół Nauka o Gównie, który, podobnie jak Ga Ga, skupił się na krytyce nowej Polski. Tym razem teksty szły
w parze z bardziej melodyjną muzyką, która kapeli przysporzyła tylu samo fanów, co
przeciwników. Nie miejsce to jednak, by wgłębiać się w sympatie i antypatie muzyczne polskich punków AD 1992, warto natomiast skupić się na tekstach NOG, które
najpierw pojawiały się na kasetach efemerycznego wydawnictwa „Fala”, by później,
w roku 1993, ukazać się na profesjonalnie wydanej taśmie „Teraz kurde my”. Na tej
kasecie mamy w zasadzie wszystko: antykomunizm, wyrażony bardzo emocjonalnym i porywającym wykonaniem „Ballady o Janku Wiśniewskim”, zawód Solidarnością widoczny w kawałku „To Solidarność sprzedaje nas”, krytykę początków polskiego PR, czyli wizyty Hanny Suchockiej u żołnierzy w Jugosławii, wreszcie atak na
wszystko i wszystkich w protest songu „Katolickie społeczeństwo”.
Nauka o Gównie zostawiła po sobie trzy oficjalne kasety; na obu późniejszych
również powraca rozczarowanie przemianami i poczucie oszukania. Dla elit może być
80
q styczeń 2009
Dzielnica Krytyków
agga
to „postawa roszczeniowa”, jednak warto posłuchać tego głosu młodych ludzi z niewielkiego miasta:
Jak wygląda dzisiaj mój kraj
W kilka lat po upadku komuny
Ludzie smutni i bez nadziei
Szósty rząd kolejny sejm
Dumny palant na tronie krzyczy
Że on nie chce on musi
I gdy spoglądam na ludzi
Po twarzy mej płynie łza
Komu szaraki są winne
Że tak ucieka im czas?
Jak wygląda dzisiaj mój kraj
W kilka lat po upadku komuny
Janek Wiśniewski zginął na darmo
Władza skorumpowana
Za kogo ginęli stoczniowcy
Ich własne dzieci są dzisiaj bez pracy
styczeń 2009 q
81
Dzielnica Krytyków
Jak wygląda dzisiaj mój kraj
W kilka lat po upadku komuny
Socjaliści w wygodnych fotelach
Na naszych plecach dopadli do koryt
Umacniają policję wojsko i UOP
Chcą nas omamić pseudowolnością
Nie trzeba być Jarosławem Kaczyńskim, by zobaczyć pewne rzeczy. Na swojej ostatniej płycie wydanej pod koniec lat 90-tych, NOG śpiewała:
(...) Kolorowe plakaty uśmiechają się do ciebie
Radio nadaje bzdurne reklamy
Biznesmeni złodzieje wspierają polityków
A oni w zamian przymykają oczy (...)
Takich głosów stopniowo było coraz więcej, nie tylko w punkowym podziemiu. Gdzieś
w połowie między undergroundem a mainstreamem zespół Hurt śpiewał piosenkę
„Kapitalizm”, która, choć powierzchownie, mogła być odbierana jako krytyka tego ustroju (kurwy, kurwy uber alles/kurwy, kurwy, kapitalizm), faktycznie, o czym mówił
jego lider w późniejszym wywiadzie dla „Tylko Rocka” traktowała o uwłaszczeniu partyjnych aparatczyków. Krytyce III RP praktycznie całą płytę poświęcił Big Cyc („Wojna plemników”) i choć głównie była to krytyka prawicy i kościoła, znalazł się tam
utwór powtarzający w zasadzie treść znaną już z piosenek Nauki. Solidarność, a raczej jej legenda gniła dzięki swoim elitom.
Oto stary jest kombatant
Co zasługi ma wspaniałe
Kiedyś z ludem był pod stocznią
Noce spędzał w styropianie
Teraz się urządził nieźle
I ma w dupie robotników
Co dzień kradnie ile wlezie
I nie znosi głośnych krzyków
Inny lider co niedawno
Światem pracy się przejmował
Teraz jedzie ładną Lancią
W bagażniku kurwę schował
82
Po pijaku wali prawdę
I przyznaje się otwarcie
q styczeń 2009
Dzielnica Krytyków
„Ja ich nigdy nie lubiłem
Za to kocham dobre żarcie”
ref. Wszystko gnije, wszystko gnije, wszystko gnije
Smród unosi się, unosi się i bije
Wszystko gnije, wszystko gnije, wszystko gnije
Smród unosi się, unosi się i bije
Trzeba było coś obiecać
Ludziom, żeby głosowali
Wolna Polska, raj na ziemi
Demokracja i pluralizm
Wszystko było takie proste
Większość w bajki uwierzyła
Chcieli mieć bogatą Polskę
Bóg gdzieś jest, lecz forsy ni ma
Już przestańcie protestować
Lepiej idźcie się pomodlić
Stulcie ryja i do pracy
Dajcie nam trochę porządzić
To elita polityczna
Kiedyś w sierpniu było fajnie
Teraz mówią na nich „oni”
Wszyscy siedzą równo w bagnie
Później, o czym warto pamiętać, gdy Big Cyc kojarzy się głównie z krytyką „moherowych beretów”, zespół ten sporo uwagi poświęcał lewicy, z naciskiem na małżeństwo
Kwaśniewskich, którego zdecydowanie nie darzył sympatią. Na przedostatniej płycie
pojawił się utwór o lustracji, który jest o wiele mniej znany, niż piosenki dotyczące
braci Kaczyńskich. A szkoda.
Kiedyś się przypadkiem dowiesz,
Że twój kumpel zdradził cię,
Że przez lata piłeś z kimś
Kto majorem był w SB
Ta dziewczyna, której twarz
Śniła się przez wiele lat
Opisała w swym raporcie
Twoich marzeń barwny świat
styczeń 2009 q
83
Dzielnica Krytyków
Nauczyciel który chciał
Słyszeć twój wolności krzyk
Po godzinach smutnym panom
Opowiadał to przez łzy
Konfidenci chodzą po ulicach
Bez wyrzutów, bo zaleczył wszystko czas
Konfidenci w otwartych przyłbicach
Pamiętajcie że agenci są wśród nas
Kto był ścierwem, zawsze będzie świnią
Kto się skurwił, zawsze będzie gnidą
To męczyło mnie przez lata
Skąd milicja dobrze wie,
Że u Ciebie w ciasnej kuchni
Skład bibuły mieścił się
Nowak, Olin, Zapalniczka
Politycy z pierwszych stron
Gdy komuny siła prysła
W europejski biją dzwon
Również na najnowszym krążku pojawia się ten temat, a w słowach: Pół świnia, pół
człowiek pije twoje zdrowie trudno doszukać się sympatii dla donosicieli.
Wróćmy do lat dziewięćdziesiątych. Na czołowego krytyka rzeczywistości wyrastać zaczął wówczas Kazik. Na drugiej solowej płycie „Spalaj się” nie tylko podpalał
zdemoralizowany sejm, ale i opisywał, choć bez nazwisk, mechanizm afery ART-B
(„Jeden przykład fortuny z rodzimego kraju”), zaś na nagranej nieco później płycie
Kultu „Muj wydafca”, żonglując hasłami z kampanii wyborczej 1992, deklarował: Nie
wierzę im kurwom, jak psom. Rok 1992 powrócił jeszcze w jego twórczości w popularnym utworze „Lewy czerwcowy”, inspirowanym filmem Jacka Kurskiego pod tym
samym tytułem, którego obszerne fragmenty wykorzystano w teledysku i który grany jest do dziś. Przemianę zaś Polski w państwo quasi mafijne Kazik opisywał w utworach „Nie ma litości” (płyta „Kazik na żywo”) i mniej znanym, późniejszym „Najbardziej chciany bandyta w Polsce” (na płycie Kultu „Salon Recreativo”):
84
Zjechał do miasta Marian Bączek
Najbardziej chciany bandyta w Polsce
Bezkarny mimo wszystkich zbrodni swych
35 lat stary ton mocy złych
q styczeń 2009
Dzielnica Krytyków
Na rękach jego krew i zbrodnie
Których się nie da udowodnić
W orszaku jego najgorsi barbarzyńcy
Jawią się niczem miłosierni dobroczyńcy
Ludzie kultury i ludzie sztuki
Posłowie i posłanki oraz ludzie nauki
Padają na kolana od wieczora do rana
Hańba taka nigdy nie zostanie zmazana
Pajęcze powiązania oplatają całe ciało
Czy możesz mi powiedzieć, że się stało za mało
Rak, rak, rak pożera całe stado
Brudne, zgniłe ciało pod wyjściowym mundurkiem
Co trzeci poseł jest u niego na pensji
To jedna z szacunkowych wersji
Był ponoć jeden co nie dał się przekupić
Człowiek sam nie może do życia się przywrócić
Gdy ktoś posłuszny, źródło tryska
Doradca w randze wiceministra
Eminem szary zasłania słońca cień
Za mordę cały rejon trzyma w nocy i w dzień
Najbardziej chciany bandyta w Polsce
Nic nie tak złe by nie mogło być gorsze
Potrafi w kostium dobroczyńcy też się wcielić
Dokładnie tak jak jego ideał z Medellin
I aby zadość stało się tradycji
Zabić polecił generała policji
Gdy tak się zastanowić to włos staje dęba
Ministra sportu kula na Wale dosięga
Tu już jesteśmy blisko chwilowego załamania systemu, które poprzedziły dwa inne
głośne protest songi — brutalny i pełen wyzwisk „Virus sLd” Piersi i „Kto Cię obroni
Polsko” KSU. Popularność tego drugiego w mediach była sygnałem pogarszających
się dość gwałtownie nastrojów (Wyssali z wielu życie/Zabrali godność nam/Stworzyli kraj żebraków/Twierdząc, że wszystko gra). Utwór Kukiza zaś, choć posądzano go
o koniunkturalność, gdyż atak ten przypuścił, gdy było to już raczej kopanie leżącego, również spotkał się z ciepłym przyjęciem. Kukiz zresztą i wcześniej nie uciekał od
opisywania patologii polskiej demokracji i kapitalizmu, na płycie „Powrót do raju”
skrytykował nawrócenia dawnych komunistów (Bolszewicy na mszy w pierwszych
styczeń 2009 q
85
Dzielnica Krytyków
rzędach siedzą) i opisał, tak samo ostro jak Kazik, przenikanie się struktur państwa
i mafii przy równoczesnym ubożeniu społeczeństwa („W tym kraju wszystko może się
zdarzyć”). Wyśmiewał również elektorat SLD, a później Samoobrony w satyrycznym
„Powróćże komuno”:
Powróćże Komuno w góry i nad morze
Znowuż będzie można z pola ukraść zboże
O, święty Józefie, zmiłuj się nad nami
Wróć do nas Komuno drzwiami i oknami (...)
Na powrót komuny zareagowali też Pudelsi nagrywając w 1995 roku „Czerwone tango”, zaczynające się od słów Znów powróciłaś stara dziwko. Utwór zrobił sporą karierę i pociągnął sprzedaż pierwszej płyty zespołu z autorskim materiałem. Do tematyki politycznej zespół ten wracał jeszcze w utworze „Wolność słowa”, jednak był to
raczej nieudany, choć popularny utwór satyryczny, wymierzony w całą klasę polityczną. O jego wartości merytorycznej świadczyć może fragmencik Niesiołowski Jerzy/w
Boga już nie wierzy. Nie wszystkie protest songi się naszym artystom udały.
Gdy tego typu teksty zespołów, zaliczanych do pierwszej ligi polskiego rocka, policzyć można było jednak na palcach obu rąk, polityką i jej krytyką cały czas żyła scena niezależna. Do chóru głosów rozprawiających się z polskim wariantem demokracji, dołączyły dość szybko takie zespoły jak Alians („Tałatajstwo z Wiejskiej”) czy
Włochaty. Ten drugi zespół, podobnie jak Alians zaliczany do nurtu anarchistycznego,
na swojej drugiej płycie nagrał prowokacyjny utwór „Trzecia Rzesza Pospolita”,
w swoim przekazie antypatriotyczny (autorzy tłumaczyli się, że miała być to prowokacja przeciw neonazistowskim skinheadom, nie atak na Polskę jako taką), równocześnie jednak nagrali piosenkę „Bank światowy”, której retoryki nie powstydziłby się
żaden zespół o profilu nacjonalistycznym:
Banku Światowy, Któryś Jest W Waszyngtonie
A Twa Potęga Mąci W Głowach Sprzedajnych Zdrajców Narodu Odpierdol Się Z „Pomocą” Dnia Codziennego
Od Wszystkich Ludów Ziemi
Przeklęte Imię Twoje Przez Cierpiących Ludzi I Narody Świata
Twa Kurewska Imperialna Chciwość Obraca W Niwecz Glob Ziemski
Pozostawiając Zgliszcza Tropiku, Płacz Umierających Dzieci I Matek
Cóż Ci Winne Indiańskie Plemię Kochające Matkę Ziemię?
Dlaczego Swe Bankierskie Oko Sycisz Jego Upodleniem?
Dlaczego Chleba Powszedniego Odmawiasz
Szalonemu Z Głodu Dziecku W Bieszczadach?
Bądź Przeklęty Teraz I W Każdej Godzinie Niedoli Naszej Zawinionej Twym Wszetecznym Plugawieniem Ze Złotym Cielcem
86
q styczeń 2009
Dzielnica Krytyków
Przełom XX i XXI wieku zespół, czasem korzystający z pomocy tekstowej związanego z „Naszością” Kuby Wichra, uczcił dwiema bardzo mocnymi tekstowo płytami,
„Zmowa” i „Dzień gniewu”. Okładkę drugiej z płyt zdobiło zdjęcie z pacyfikacji przez
policję demonstracji pielęgniarek, zaś w tekstach usłyszeć można było o koniu pociągowym Millera i czerwonych świniach krzyczących o wolności.
Zwalczający korupcję i komunistów Kukiz stał się jedną z twarzy kampanii wyborczej Platformy Obywatelskiej, wokalista Aliansu Kazi kandydował do sejmu w roku
2005 z ramienia demokratów. pl, zaś Paulus z Włochatego został dyrektorem Muzeum Oręża Polskiego z partyjnego klucza (faktycznie uchodzi za specjalistę w dziedzinie militariów). Na scenie niezależnej obecne są już nowe zespoły, takie jak Prawy
Prosty, Lumpex 75 czy The Junkers, które o wiele mniej od zespołów grających wcześniej przejmują się polityczną poprawnością, a mówiąc wprost — nie przejmują się
nią wcale. Można więc mieć nadzieję, że nie zabraknie tekstów, które zamiast głosić
miłość i zachwyt nad polską rzeczywistością (lub pochylać się tylko nad tymi problemami, które mieszczą się w politycznej poprawności, jak czyni to np. Muniek Staszczyk), gdy potrzeba będą ją krytykować. A gdy koniunktura się zmieni, może znów
usłyszymy protest songi artystów, którzy znani są szerzej, niż w punkowo-skinowskiej niszy.
Jeśli ktoś z czytelników chciałby poczytać więcej na ten temat, zapraszam do lektury tekstu „Punk a transformacja ustrojowa” autorstwa ~Guźca, zamieszczonego na
forum conservativepunk. net:
http://www.conservativepunk.net/forum/viewtopic. php?t=2633
t
fot. Georgij Safronow
styczeń 2009 q
87
Dzielnica Publicystów
O Jurku,
któremu zabrakło atomów...
toyah
Ukazanie się drugiej odsłony Miasta Pana Cogito niefortunnie zbiega się z doroczną
eksplozją absolutnie bezprecedensowego fałszu i zakłamania, funkcjonującego dziś
pod symboliczną już nazwą Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Piszę niefortunnie, bo — jak wiemy — dobre towarzystwo jest w cenie, a złe wręcz przeciwnie. Choć
z drugiej strony, można też na tę zbieżność popatrzeć jak na okazję, by powiedzieć
kilka słów prawdy. Również na tematy o wiele bardziej ogólne, niż sam nędzny geszeft Jerzego Owsiaka.
W ostatnich dniach pojawiło się kilka tekstów, w których autorzy starali się zdiagnozować to niezwykłe zjawisko (w tym parę mojego autorstwa); można więc pewnie
zaryzykować nawet opinię, że wszystko zostało już dokładnie powiedziane. Jednak ja
wciąż czuję, że materia, z którą przyszło nam mieć do czynienia, stawia nieustanny
opór i kiedy się wydaje, że sprawa jest ostatecznie załatwiona, odrastają kolejne łby
tego smoka i — co wydawałoby się niemożliwe — mają się one zupełnie dobrze.
Dziś moja córka — zawodnik naprawdę twardy — poinformowała mnie, że słyszała, że nie ma w Polsce szpitala, który nie funkcjonowałby bez choćby jednego bardzo
cennego urządzenia zakupionego przez WOŚP. I pyta mnie, jak mi się wydaje: czy
sytuacja, w której Owsiak z jakiegoś powodu przerywa swoją działalność, wyjeżdża
na te swoje ukochane Bahamy, a szpitale przestają otrzymywać to, co otrzymywały
dotychczas, to sytuacja zła czy dobra? Ona wszystko na temat Owsiaka wie. Nawet
nie ma jej co tłumaczyć, z kim mamy do czynienia, bo to, co trzeba, już dawno dobrze wie. Ona chce znać sytuację od strony czysto praktycznej.
Więc myślę, jak można opisać zjawisko, które na każdym poziomie — zamysłu,
organizacji i wykonania — stanowi czyste zło, a jednocześnie w jego wyniku otrzymujemy pojedyncze, jednostkowe, indywidualne dobro? Jak można pokazywać palcem
na to zło, kiedy każde nasze słowo natychmiast spotyka się z jak najbardziej realną
i, według wszelkich rozsądnych standardów, usprawiedliwioną kontrargumentacją?
Oczywiście, ja już to wszystko — zarówno w moich ostatnich tekstach, jak
i w dwóch wpisach sprzed kilku miesięcy — najlepiej jak mogłem wyjaśniłem. I wierzę głęboko, że dla każdego otwartego umysłu moje słowa powinny stanowić wystarczający powód do przynajmniej zastanowienia się nad faktyczną istotą działalności
charytatywnej, prowadzonej w taki sposób, jak to robi Owsiak. Ale i nie tylko Owsiak.
To, co on robi, jest znane od setek lat. W końcu można Owsiaka szanować, ale — bez
przesady — przecież on sam tego nie wymyślił. To, co on robi, to klasyka. Więc i też
to, co ja piszę, to też nic bardzo oryginalnego. Pomaganie bliźnim tak, by przy okazji
88
q styczeń 2009
Dzielnica Publicystów
agga
mieć z tego jak najwięcej (czy to przyjemności wymiernych, czy też zwykłej satysfakcji), zostało przeanalizowane skutecznie przez ludzi o wiele mądrzejszych od nas.
I poddane ocenie druzgocącej.
Czy ci klasyczni już krytycy dobroczynności prowadzonej poza Kościołem mieli łatwo? Czy na ich argumenty nie przybiegali natychmiast czwórkami świadkowie tego
dobra, które się właśnie urzeczywistniło? Czy nie pokazywali radosnych twarzy dzieci, które albo odzyskały zdrowie, albo po prostu zwykłe szczęście — właśnie dzięki
tym ‘dobrym Samarytanom’, ale przede wszystkim wbrew zrzędzeniu ‘niedzielnych
filozofów’? Czy nawet tak solidny, wydawałoby się, argument, jak ten najstarszy:
Kiedy więc dajesz jałmużnę, nie trąb przed sobą, jak obłudnicy czynią w synagogach
i na ulicach, aby ich ludzie chwalili. Zaprawdę, powiadam: ci otrzymali już swoją nagrodę. Kiedy zaś ty dajesz jałmużnę, niech nie wie lewa twoja ręka co czyni prawa,
aby twoja jałmużna pozostała w ukryciu. A Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odda
tobie. (Mt 6.3), nie spotykał się ze wzruszeniem ramion i niezmiennym pytaniem:
„I co z tego, skoro ktoś dostał życie?”
Obawiam się więc, że choćbyśmy dyskutowali do końca świata (albo nawet — jak
woli mówić ten przebiegły człowiek — jeszcze dłużej!), zawsze w końcu staniemy
przed ścianą utworzoną z czystej, niewzruszonej praktyki. Z — można by rzec —
prawdziwej, niepodważalnej fizyki. I właśnie to jest ten moment, żeby powiedzieć coś
styczeń 2009 q
89
Dzielnica Publicystów
na temat fizyki. I matematyki. A tym samym pokazać, że może warto było po raz kolejny próbować zaczepiać ten tak wyślizgujący się nam z rąk temat.
Roald Dahl w swoich wspomnieniach z lat szkolnych opowiada o zdziwaczałym
nauczycielu matematyki, który pewnego dnia dał swoim uczniom niezwykłą zagadkę.
Wyjął mianowicie papierową chusteczkę, pomachał nią i powiedział tak: Ta chusteczka ma grubość 1/100 cala. Składam ją na pół. Osiąga grubość 2/100 cala. Składam
ponownie — robi się gruba na 4/100 cala. Składam raz jeszcze i teraz ona ma grubość 8/100 cala. Zagadka brzmi następująco. Jak ona będzie gruba, kiedy złożę ją
pięćdziesiąt razy?
Oczywiście, żadne dziecko — mimo że to była bardzo dobra prywatna szkoła,
a dzieci angielskie i czasy bardzo przed-internetowe — nie umiało nawet się zbliżyć
do poprawnej odpowiedzi. Nie było nawet w stanie pojąć całej idei, kryjącej się za tą
zagadką. Otóż odpowiedź brzmiała — chusteczka osiągnie grubość jak stąd do księżyca… Więc tak. To jest właściwa odpowiedź. Jak ktoś ma dobry kalkulator, to niech
sobie sprawdzi.
Kiedy po raz pierwszy czytałem ten tekst Dahla, byłem zachwycony a jednocześnie oszołomiony i oczywiście nic nierozumiejący. Pewnego dnia jednak spotkałem
mojego znajomego, wybitnego fizyka, matematyka i w ogóle pod wieloma względami osobę szczególną. Od razu postanowiłem wykorzystać okazję i zwróciłem się do
niego z dahlowską zagadką. On spojrzał na mnie bez szczególnego zainteresowania,
wzruszył ramionami i odparł: Nie wolno mieszać fizyki z matematyką. W chusteczce
nie ma wystarczającej liczby atomów, żeby się tak dała rozciągnąć.
I to jest właśnie to, co mi się przypomniało, kiedy z jednej strony próbuję opisać
to, co widzę, gdy patrzę na owsiakowe szaleństwo, a z drugiej strony słyszę te niewzruszone argumenty i absolutnie rzeczowe dowody na to, jak bardzo moje pretensje są małe i bezsensowne. Sprawa Wielkiej Orkiestry, tych wszystkich serduszek,
puszek, tych Bahamów, tych fundacji, tego Woodstocku, tych rachunków — sprawdzonych i niesprawdzonych — w ogóle nie nadaje się do dyskusji. Nie ma żadnego sposobu, żeby ten problem rozstrzygnąć w sposób ostateczny. W Wielkiej Orkiestrze
Świątecznej Pomocy nie ma wystarczającej liczby atomów, żeby sięgnąć tego pierwszego punktu, w którym zaczyna się dobroczynność.
Nie można mieszać fizyki i matematyki. I na tym kończymy sprawę Owsiaka.
t
90
q styczeń 2009
Dzielnica Artystów
Dom na górze — część I
Pani Łyżeczka
Czas matur. Piękna, ciepła wiosna, która niosła ze sobą nadzieję, ale i niepewność. Czas, który miał zmienić historie pojedynczych osób.
Szarzało już, gdy biały Ford Transit zajechał przed dom. „Jaki on mały” — zdziwiłam się w duchu, patrząc na ciemne, nieruchome okna. To tu mieści się pięćdziesiąt osób jednocześnie? Nie
wiedziałam jeszcze, że nadejdą dni, gdy pomieści i trzy razy tyle. Że będziemy szczelnie wypełniać każdy skrawek podłogi, ciesząc się wzajemnym ciepłem. A potem, wieczorami, będę uciekać na
okoliczne drogi, by uspokoić oczy i serce i napawać się ciszą,
samotnością i smakiem dojrzałych jeżyn.
Pierwszą osobą, którą spotkałam w środku, była Matka Boska
w niebieskiej sukience. Stała naprzeciw drzwi i witała każdego
swymi ogromnymi, jakby zdziwionymi oczami. To nie była ta „właściwa”. Tamta nosiła zieloną sukienkę i mieszkała za drugimi
drzwiami po prawej. Tam będziemy zbierać się rano i wieczorem,
aby jej śpiewać psalmy. Tam będziemy wślizgiwać się pojedynczo,
by opowiadać o swoich bolączkach i nadziejach. A ona będzie patrzyła na nas mądrze i poważnie i będzie uczyła nas prostych
słów: dom, chleb, praca, człowiek.
Idąc na wprost, wpadłam w słabym świetle na piec kuchenny i zakurzone półki z kubkami. Ten kurz na półkach był jasnym znakiem,
że dom pozostawał niezamieszkany. Jeszcze trochę i to się zmieni. Za kilka lat będę patrzeć na te same kubki i dziwić się, że
nigdy kurz na nich nie zdąży osiąść. Za kolejnych kilka zostaną
wyniesione w lepsze miejsce, a dom stanie się muzeum. Ale jeszcze nie teraz. Teraz jest wczesny majowy wieczór i stoją w równych rzędach, odwrócone do góry dnem.
Za plecami miałam piec. Stał pootwierany i niemy, bo nikt
jeszcze w nim nie napalił. Jeszcze woda nie szumi na płycie,
jeszcze nie zdążyłam się nauczyć, w którym miejscu postawić garnek, by obiad dobrze się ugotował i nie przypalił. Patrząc na ten
cichy ciemny piec nie wiedziałam, że to on nauczy mnie, czym jest
styczeń 2009 q
91
Dzielnica Artystów
kuchnia w sercu domu. Kuchnia, w której gotuje się zaprawy na zimę. Do której zagląda każdy, kto szuka czyjejś obecności. I że
moim zadaniem będzie stać tam i czekać na zaglądających. Pewnego dnia podejdzie tam Uczony Człowiek i zapyta:
- Gdzie są ci wszyscy panowie? Gdzie oni mają oczy? Przecież
oni powinni tu się rządkiem ustawiać, gdy tak stoisz przy tym
piecu…
I jego słowa okażą się prorocze.
W pokoju po lewej już huczał ogień na kominku i płonęły świece. W ich blasku próbowałam dokładniej obejrzeć stare kufry
i portret Poety na ścianie. Tytułów książek, stojących równymi
rzędami na regałach, nie mogłam odczytać. Ale już podano do stołu, już ojciec pobłogosławił posiłek. A wieczorem sięgnął po jedną z książek. Czytał krótkie fragmenty i komentował. Taki miał
być każdy wieczór, spędzany przy wspólnej lekturze. Ta pierwsza
mówiła o Prometeuszu. O tym, że ukradł ogień, choć wystarczyło
o niego poprosić.
Głos ojca snuł się cicho, przynosząc kolejne obrazy. Zupełnie
tak samo, jak później, gdy przerywał wspólny śpiew opowiadaniem
92
agga
q styczeń 2009
Dzielnica Artystów
anegdot. Albo gdy prosił Ważnych Gości, by i oni zechcieli podzielić się swoim talentem. Ojciec Jan, sam będąc postacią barwną
i niezwykłą, miał talent do przyciągania innych, nietuzinkowych
osób. Na dodatek każdy, kto przekraczał próg, stawał się od razu
domownikiem, kimś bliskim, choć niepozbawionym aury wyjątkowości.
W ten sposób mogliśmy zupełnie naturalnie przebywać w towarzystwie
osób wybitnych, ucząc się od nich, że prawdziwą wielkość nosi się
w sercu i że nie traci się jej, pomagając młodszym.
Dziwny to był dom. Zbudowany jako szkoła, później stał się
ośrodkiem. Ale przez kilka lat był dla nas prawdziwą przystanią.
Jakby zawieszony między niebem a ziemią, stanowił jednocześnie
miejsce, gdzie można było cofnąć się do korzeni. Tutaj poznawaliśmy smak wody ze źródła i smak prawdziwej pracy, będącej zmaganiem się z nieubłaganą materią. Rąbiąc drzewo, krojąc cebulę
czy szorując drewniane podłogi, porządkowaliśmy własne wyobrażenia o tym, czym powinien być dom. Przynosząc swoje pokręcone losy przed obraz Matki w zielonej sukni, odnajdywaliśmy tutaj prostotę i prawdę. Tu wszystko było na swoim miejscu: ojciec, Matka,
ora et labora.
Jeżeli teraz mogę budować własny dom jako miejsce ciepłe
i bezpieczne, to dlatego, że w gorący czas matur znalazłam się na
Jamnej.
✽✽✽
t
styczeń 2009 q
93
Dzielnica Publicystów
Satanizm współczesny
Foxx
1.1. O co chodzi?
Przy roztrząsaniu problemu zła szczególnie ostro rysuje się różnica między motywacjami intelektualnymi i religijnymi. Impuls intelektualny zmierza ku relatywizacji zła. Stara się zdemaskować zło jako czysty pozór, a gdy mu się to udaje, zadowolony idzie dalej w przekonaniu, że usunął je ze świata, tzn. ze świata
prawdziwego bytu. Jednakże świadomość religijna domaga się rzeczywistego przezwyciężenia zła. Impuls religijny wychodzi od głębokiego przeświadczenia o rzeczywistej potędze zła. Nie może on zadowolić się choćby najbardziej finezyjnymi sztuczkami dialektycznymi maskującymi zło, jego realność jest dlań oczywista.
Gershom Scholem, „Mistycyzm żydowski”, Warszawa 1997, s. 292
Książka ta jest próbą odpowiedzi na pytanie, czym jest satanizm na przełomie
wieków XX i XXI. Powyższa kwestia wymaga spójnego systemu pojęć, który umożliwi
odróżnienie zjawisk satanistycznych od nie-satanistycznych. System taki powinien zawierać jasną definicję: czym/kim, zdaniem autora, jest Szatan. Brak rozstrzygnięcia
tego problemu jest zasadniczą przyczyną nieporozumień w ocenie różnych zjawisk
społecznych. Próby opisania satanizmu niepoparte precyzyjną definicją Szatana zwykle prowadzą do popełnienia któregoś z poniższych błędów (lub do wszystkich naraz):
t
do uznania za satanistyczne każdego zgromadzenia praktykującego
„białą”, „czarną”, względnie „demoniczną” magię. Podstawą takiej klasyfikacji jest chrześcijańskie założenie (prezentowane paradoksalnie również przez
badaczy o poglądach ateistycznych), że wszystkie praktyki magiczne niezwiązane z Ojcem, Synem i Duchem Świętym, są formą adoracji Złego. Nawet przyjmując takie — niepoparte dowodem założenie — wiemy, że nie implikuje ono praktykowania kultu Szatana. Jest to tylko jedna z możliwości, ale nie jedyna. Pewną
odmianą tego błędu jest nagminne obecnie uznanie za wyraz satanizmu każdego
przykładu posługiwania się symbolami okultystycznymi lub interpretowanymi jako takie. Doskonałego przykładu dostarcza sytuacja występująca w światowej
kulturze popularnej. Piosenkarka Madonna, pomimo całego erotycznego ekscentryzmu i dwuznacznych teledysków (np. Like a prayer — „Jak modlitwa” — gdzie
tematem jest jej seksualne pożądanie świętego posągu podczas modlitwy w kościele), nie jest oskarżana o sprzyjanie Szatanowi, gdyż kluczowym elementem
jej biżuterii jest krzyż. Muzycy heavymetalowi nie mieli takiego szczęścia. Niezależnie od wielkiego zróżnicowania gatunku, zawierającego paradoksalnie również
94
q styczeń 2009
Dzielnica Publicystów
t
t
chrześcijański nurt white (biały) metal oraz postaw samych muzyków, został ze
względu na swoją — opartą na symbolice okultystycznej — estetykę, trwale przyporządkowany do zjawisk satanistycznych;
do uznania za satanistyczny każdy kult zła. Podstawą tej klasyfikacji jest założenie, że fakt, iż Szatan jest w „kulturze Białego Człowieka” absolutem zła, upoważnia do przypisania mu każdego kultu „Ciemności” bez względu na szerokość
geograficzną oraz uwarunkowania kulturowe;
do uznania za satanistyczny każdy ruch u którego podstaw leży bunt
przeciw powszechnie uznanym wartościom społecznym. Podstawą takiej
klasyfikacji jest prawdopodobnie tzw. „mit lucyferyczny”, czyli interpretacja przekazów zawartych w tradycji judeochrześcijańskiej. Opowieści o wygnaniu Lucyfera z Raju są metaforą czy też inspiracją dla wszystkich, sprzeciwiających się zastanemu porządkowi.
Nawet w poważnych pracach naukowych zdarza się automatyczne przyporządkowanie takich zbuntowanych ruchów do satanizmu (piszę o tym szerzej dalej).
Należy więc odpowiedzieć na pytanie: co/kogo rozumiemy pod pojęciem: Szatan.
W tej publikacji mówiąc o nim, będę używał określenia „absolut zła kultury judeochrześcijańskiej”. Oczywiście nie chodzi o to, że forma absolutna została mu przypisana przez religie judeochrześcijańskie. Tak nie jest. Niemal w każdej z nich Szatana
uznaje się za byt marginalny, stworzony przez „dobrego Boga”, od którego woli zależy jego istnienie. Jednocześnie jednak uważa się Diabła za zwierzchnika demonów,
czyli stosuje się gradację złych bytów. W kulturze judeochrześcijańskiej ten drugi
aspekt zdecydowanie dominuje. Od czasów reformacji Szatan jest uosobieniem najgorszych rzeczy, jakie możemy sobie wyobrazić — inaczej zła absolutnego.
Pierwsze informacje o postaci znanej w naszej kulturze pod powyższym imieniem
czy występującej jako Lucyfer (czyli o „Upadłym Aniele”, który skusił Adama i Ewę owocem poznania), napotykamy w judaizmie. Dlatego poniżej przedstawię genezę tej istoty na podstawie tradycji żydowskiej. Tradycja satanistyczna opiera się na okultyzmie
w znacznej mierze nawiązującym do kabały1 żydowskiej — zaprezentuję więc utrwaloną w niej wizję powstania Szatana. Pozwoli to zrozumieć, jak na planie astralnym —
w rzeczywistości przyjętej przez okultystów — funkcjonuje absolut zła naszej kultury.
Istotna dla nas będzie również bardzo ważna postać żydowskiego okultyzmu. Postać Henocha, o którym ks. S. Mędala CM (Wprowadzenie do literatury międzytestamentalnej, Kraków 1994, s. 135) pisze: W literaturze starochrześcijańskiej postać
Henocha spełniała różne funkcje, jak: przeniesienie do nieba, pokuta, nieobrzezanie,
kapłan, odkrywca astrologii, pisarz sprawiedliwy, zwalczający Antychrysta. Z drugiej
strony na Henocha powołuje się autor obowiązującej doktryny Kościoła Szatana, Anton
1
Kabała (hebr. — qabala) — ustna tradycja Prawa Mojżeszowego oraz jego interpretacji obecna również wśród
chrześcijan i rozszerzona na całe Pismo Święte, która we wczesnym średniowieczu rozwinęła się w system mistyczny. System ten polega na ezoterycznej interpretacji Biblii opartej na założeniu, że każdy znak, litera i słowo
w niej zawarte posiada okultystyczne znaczenie (Kopaliński 1985).
styczeń 2009 q
95
Dzielnica Publicystów
S. La Vey, jako na twórcę języka henochiańskiego oraz autora inwokacji do największych
demonów Piekła. Inwokacje te pełnią w rytuałach magicznych La Veya równie istotną rolę jak Pater Noster w wersji łacińskiej w rytuałach rzymskokatolickich przed Soborem Watykańskim II.
W części poświęconej okresowi przed wiekiem dwudziestym przedstawiam najbardziej charakterystyczne instytucje i zjawiska społeczne, w których ludzie im współcześni odnajdywali „szatańskie piętno”. Może zaskakiwać fakt, że obok czarownic, magów,
katarów i wolnomularzy znalazło się też miejsce dla Kościoła rzymskokatolickiego. Ze
świadomości społecznej — zwłaszcza w Polsce — umknął jednak fakt, że był taki okres
w historii (średniowiecze), gdy znaczna część ludzi deklarujących się jako chrześcijanie uważała, że siedzibą Antychrysta jest Watykan. Przy próbach identyfikacji określonych zjawisk jako szatańskie (nie: satanistyczne, gdyż to pojęcie wtedy nie istniało),
niezbędnym kluczem była i jest Biblia jako źródło pojęć Chrystus i Szatan. Uważam, że
jest to uzasadniona postawa i zamierzam pozostać jej wierny.
W części poświęconej dwudziestemu wiekowi prezentuję ewolucję doktryny satanistycznej oraz jej obecność w muzyce rockowej, uważanej za najpoważniejsze medium satanizmu.
Podstawowe pytanie, na które staram się odpowiedzieć, brzmi: czy u progu dwudziestego pierwszego wieku mamy do czynienia z formacją religijną, której moglibyśmy nadać miano satanizmu?
1.2. Kim są sataniści?
Długie, przetłuszczone włosy, skórzana kurtka, odwrócony krzyż i pentagram. Zdemolowane cmentarze i bestialsko zabite zwierzęta. Zakapturzone postacie, loch, ołtarz z nagą kobietą w centrum. Krew noworodka w kielichu. Czarna msza. Taki obraz
satanizmu oferują nam media. Czy rzeczywiście u progu XXI w. możemy powiedzieć,
że istnieje kult adorujący istotę o imieniu Szatan?
Dnia 2.03.1999 w Rudzie Śląskiej w rytualnym mordzie zginęło dwoje dwudziestolatków. Zabójcy, ich rówieśnicy, planowali popełnienie później samobójstwa. Wydarzenie to po raz kolejny rozbudziło debatę nad zjawiskiem satanizmu. Znów jego
obraz został zdominowany przez wizję wyalienowanych społecznie nastolatków, którzy dewastują cmentarze, składają krwawe ofiary ze zwierząt, a w skrajnych wypadkach również z ludzi.
W debacie tej znikł głos Laury Callas z łódzkiego Ośrodka Informacji o Sektach
i Nowych Ruchach Religijnych (Łukasz Głowacki, Jak uciec z sieci łowców dusz, „Życie”, nr 62 [746] z 15.03.1999), przytaczającej wyniki badań Ośrodka, które wydają
się zaprzeczać stereotypom. W świetle tych badań średnia wieku polskich satanistów
wynosi 35 lat, a 30 % z nich ukończyło studia wyższe.
Jak jest naprawdę? Czy funkcjonujący w świadomości społecznej obraz satanisty
odpowiada rzeczywistości?
96
q styczeń 2009
Dzielnica Publicystów
Krzysztof Mazur
Używane powszechnie klasyfikacje, przypisujące różne występujące obecnie zjawiska społeczne do określonych form satanizmu, są w gruncie rzeczy podobne. Polscy policjanci na przykład, śladem swych zagranicznych kolegów, przyjęli następującą typologię satanizmu (M. Piotrowski, R. Pasztelański, Fascynacja złem, „Życie
Warszawy” nr 67 [20-21.03.1999] dodatek s. 1):
t
t
t
subkultura młodzieżowa — składająca się z nastolatków funkcjonujących
w świecie gier fantasy (odbywających się w fikcyjnej rzeczywistości w sztafażu
magicznym) i muzyki heavy metal;
tzw. dabblersi (ang. — dabblers — amatorzy, dyletanci) — osoby mieszające satanizm z różnymi, często przypadkowo dobranymi, rytuałami magicznymi;
tradycjonaliści — hermetyczne, zainteresowane filozofią środowisko, uznające
regułę i ryt Biblii Szatana A. S. La Veya.
Podobnie wygląda syntetyczny opis satanizmu na progu XXI wieku, który z punktu widzenia religioznawcy przedstawił Piotr Stawiński w swym artykule pt. Współczesny mit miejski... Uważa on, że traktowanie satanizmu jako adoracji Szatana, czy innej centralnej postaci demonologii chrześcijańskiej („Przegląd Religioznawczy” nr 4,
1997, s. 155) stanowi wystarczającą podstawę do określenia jakiegoś zjawiska jako
styczeń 2009 q
97
Dzielnica Publicystów
satanistyczne. Stawiński dodaje, że aby spełniać warunki niezbędne do uznania za
satanistę, należy stać intelektualnie i emocjonalnie w ostrej opozycji wobec chrześcijaństwa, jego wartości i cnót („Przegląd Religioznawczy” nr 4, 1997, s. 156). Postawa taka pozwoliła autorowi na zakwalifikowanie (wprawdzie „niektórych”, jak twierdzi) koncertów punkrockowych do zjawisk satanistycznych. Dodam, że ruch punk,
podobnie jak inne anglosaskie ruchy radykalnie lewicowe, deklaruje ateizm. Wyjątkiem są... zespoły chrześcijańskie (w Polsce — „Armia”). Nie może być więc mowy
o adoracji „centralnej postaci”.
Stawiński proponuje następującą klasyfikację form satanizmu:2
satanizm zorganizowany — wszystkie funkcjonujące satanistyczne wspólnoty
z Kościołem Szatana na czele;
satanizm subkulturowy — m.in. muzycy punkrockowi i heavymetalowi wielbiciele gier i kreskówek osadzonych w sztafażu okultystycznym;
satanizm domniemanie zorganizowany — zjawiska opisane na podstawie
przekonań i przypuszczeń policjantów oraz — najczęściej rzekomych — ofiar, jednak niepoparte dowodami.
t
t
t
Jeszcze dalej poszedł Arkadiusz Sołtysiak, absolwent Zakładu Antropologii Historycznej Uniwersytetu Warszawskiego. Definiuje on satanizm [...] jako ideologię opartą na założeniu, że subiektywna motywacja jednostki jest jedyną siłą nadrzędną
w stosunku do obiektywnej rzeczywistości i po spełnieniu pewnych warunków,
przede wszystkim polegających na zanegowaniu norm społecznych ograniczających
zbiór dopuszczalnych działań, teoretycznie może mieć na rzeczywistość wpływ nieograniczony (A. Sołtysiak, Współczesne grupy i organizacje satanistyczne, „The Peculiarity of Man” vol. 3, Warszawa-Kielce 1998, s. 126).
Mamy więc do czynienia z definicją satanizmu, w której nie występuje pojęcie
Szatana. Jest to klasyczny przypadek popełnienia trzeciego z błędów wskazanych
przeze mnie na wstępie. Definicja ta prowadzi wprost do uznania za satanistyczny każdy ruch, u którego podstaw leży bunt przeciw powszechnie uznanym
wartościom społecznym. W swej klasyfikacji satanizmu (hedonistyczny, antyspołeczny i anarchistyczny) Sołtysiak ogranicza się wyłącznie do omówienia i zaszeregowania ze względu na ideologię tzw. „Zakonów satanistycznych”, czyli do form
zorganizowanych (mówiąc również o anarchistach). Inne formy (m.in. subkulturę
black metal) określa mianem „grup naśladowczych”. Założenia prezentowanej przez
niego definicji spełnia jednak o wiele więcej zjawisk społecznych, niż powyższe „Zakony” i „grupy naśladowcze”. Są to cechy niemal każdej z subkultur młodzieżowych.
Łatwo zauważyć, że kryteria kwalifikacji określonych zjawisk jako satanistyczne
nie są jasne do końca, skoro obok nastoletnich fanów rocka znajdujemy grupy, od-
98
2
Klasyfikację tę omówię szczegółowo w części: „Podsumowanie — co nazwiemy satanizmem na początku XXI w.”
q styczeń 2009
Dzielnica Publicystów
prawiające tajemne rytuały oraz miłośników La Veya, deklarującego hedonistyczny
materializm — przeciwieństwo duchowości religijnej w jakiejkolwiek postaci. Podobieństwo dwóch pierwszych klasyfikacji (policyjnej i religioznawczej), na które chciałbym zwrócić uwagę, leży w powszechnym postrzeganiu ww. subkultur oraz Kościoła Szatana, jako form satanizmu. Rozumiem, że o ile dywagacje na temat
subkultur intelektualnie możemy uznać za dopuszczalne, to polemika z twierdzeniem, że kościół La Veya praktykuje kult Szatana wydaje się być pozbawiona sensu.
W swej pracy postaram się wykazać, że jest ona niezbędna, jeżeli chcemy uzyskać
opis satanizmu zgodny z rzeczywistością. Uważam, że przyporządkowanie fanów heavy metalu czy np. namiętnych komputerowych graczy (preferujących gry osadzone
w symbolice okultystycznej) do form satanizmu, jest przykładem pierwszego z błędów przedstawionych przeze mnie na wstępie. Symbole okultystyczne czy — w skrajnych przypadkach (koncerty black metal) — krwawe orgie bywały i bywają (Di Nola
1997, Laurentin 1997, Hoffman 1991) — elementami obrzędów wyznawców Szatana. Jednak tylko wtedy, gdy pełnią funkcje religijne. Jeżeli ich nie pełnią — pozostają tylko formą rozrywki. Kwalifikacja Kościoła Szatana jako kultu, wydaje się łączyć błędy pierwszy i trzeci. Znajdujemy w nim symbolikę okultystyczną, takież
treści oraz bunt przeciwko wartościom uznawanym w kulturze anglosaskiej za fundamentalne. Na rodzące się pytanie, dlaczego — moim zdaniem — jest to za mało, by
mówić o satanizmie w pojęciu religijnym, odpowiem w rozdziale pt. „Humanizm satanistyczny A. S. La Veya”.
Przykładem drugiego błędu, czyli uznania za satanistyczny każdy kult zła,
jest wiele opisów (np. Di Nola 1997, Hoffman 1991) kultów „ciemności” jako form satanizmu (np. voodoo), których wyznawcom obca jest opozycja Jezus — Szatan.
Przed prezentacją zjawisk, które łączono z Szatanem, spróbujmy odpowiedzieć
na pytanie co/kto to jest?
1.3. Definicje Szatana — kilka cytatów
W potocznym języku zamiennie stosuje się określenia: Diabeł, Szatan i Lucyfer. Ks.
Rene Laurentin (ekspert Soboru Watykańskiego II, członek Papieskiej Akademii Teologicznej), wspomina w swej pracy pt. Szatan, mit czy rzeczywistość? (Warszawa
1997) o dyskusjach, na temat tożsamości bytu uznawanego za przeciwnika Boga, toczących się wśród egzorcystów. Nie osiągnęli oni porozumienia. Wysuwane są hipotezy dotyczące zwierzchności Lucyfera nad Szatanem lub odwrotnie. Generalnie katoliccy teologowie uważają, że Szatan czy Lucyfer panują nad wieloma diabłami,
które są uważane za istoty mniejszego formatu. Imię Lucyfer oznacza po łacinie ‘Niosący Światło’, w tradycji chrześcijańskiej należało ono do najwspanialszego anioła,
który zbuntował się przeciwko Bogu i w konsekwencji został strącony z Nieba. Słowo
satan po hebrajsku oznacza ‘sprzeciwiać się, oskarżać, stawać na przeszkodzie’, natomiast greckie diaballein oznacza ‘powodować zniszczenie, dzielić, rzucać oszczerstwa, oszukiwać’ (Laurentin 1997).
styczeń 2009 q
99
Dzielnica Publicystów
Krzysztof Mazur
Literaturoznawca specjalizujący się w analizie literatury okresu modernizmu, Wojciech Gutowski („Gnosis” nr 9, maj 1996, s. 46), wspomina o obecnej na przełomie
XIX i XX w. wśród modernistów aprobacie dla Lucyfera: [...]Dla pisarzy tej epoki Szatan rzadko symbolizował jednoznaczne zło, często uosabiał główną ontologiczną zasadę istnienia, dominującą w świecie, silniejszą od Boskich zasad moralnych (Stanisław Przybyszewski, Jan Kasprowicz) [...] [...]za CH. Baudelairem (‘Litania do
Szatana’) — uznawali Szatana za patrona i opiekuna wszystkich ‘wydziedziczonych’,
skłóconych z normami życia społecznego metafizycznych buntowników[...] Afirmacja
postaci Szatana, jako Lucyfera (‘Niosącego Światło’), wiązała się z odrzuceniem
przez modernistów koncepcji zła — braku dobra, była próbą dowartościowania twórczej roli zła[...].
Podejście to zwraca uwagę szczególnie w interpretacji poety Tadeusza Micińskiego: [...]Lucyfer (wg Micińskiego — Foxx) postuluje zniszczenie jako ekspresję osobowej wolności oraz świadome czynienie zła w odpowiedzi na okrucieństwa Natury,
ale zarazem dąży do spotkania i integracji ze swym boskim bratem Chrystusem[...]
Każda z tych symbolicznych postaci odsłaniała rzeczywistość niepełną: Lucyfer to energia życia pozbawiona planu wartości, Chrystus to wartości nie urzeczywistnione,
nie zakorzenione w świecie. („Gnosis” nr 9, maj 1996, s. 47)
Zdaniem Laurentina natomiast [...]Zło jest właściwie niczym, ponieważ ściśle
biorąc jest pozbawieniem czegoś, brakiem, niewydolnością bytu stworzonego przez
100
q styczeń 2009
Dzielnica Publicystów
Boga, który ze swej istoty jest dobrem. (Szatan, mit czy rzeczywistość?, s. 8), [...]Do
wyboru nieposłuszeństwa (wobec Boga — Foxx) skłonił naszych pierwszych rodziców
uwodzicielski głos przeciwstawiający się Bogu. Pismo Święte i Tradycja Kościoła widzą w tej istocie upadłego anioła, nazywanego szatanem, lub diabłem. Kościół naucza, że był on najpierw dobrym aniołem stworzonym przez Boga (Szatan, mit czy
rzeczywistość? s. 232).
Laurentin przytacza fragmenty encykliki Dominum et Vificantem wydanej przez
Jana Pawła II 18.05.1986: [...]Oto bowiem wbrew całemu świadectwu stworzenia
[...]‘duch ciemności’ potrafi ukazać Boga jako przeciwnika swego stworzenia,
a przede wszystkim przeciwnika człowieka, jako źródło niebezpieczeństwa i zagrożenia dla człowieka. W ten sposób zostaje zaszczepiony przez szatana w psychice człowieka bakcyl sprzeciwu wobec Tego, który ‘od początku’ ma być przeciwnikiem człowieka, a nie jego Ojcem. [...] (jak to wyraził św. Augustyn) Człowiek będzie skłonny
widzieć w Bogu dla siebie przede wszystkim ograniczenie, a nie źródło wyzwolenia
i pełnię dobra. Potwierdza się to w naszej nowożytnej epoce, kiedy ateistyczne ideologie dążą do wykorzenienia religii, utrzymując, że stanowi ona o podstawowej ‘alienacji’ człowieka... (Szatan, mit czy rzeczywistość?, s. 228).
Tak więc pojęcie spersonifikowanego absolutu zła zdradza dwa walory: destruktywny — opozycja dla Boga, zniszczenie oraz konstruktywny — deklaracja wolnej woli.
Dnia 15.08.1986 Jan Paweł II w Castel Gandolfo wygłosił homilię na temat wpływu Szatana na człowieka. Stwierdził w niej ponownie, że Diabeł prowadzi do oddalenia się człowieka od Boga. Papież przypomniał fragment Księgi Rodzaju (3,15) o walce kobiety (utożsamianej w chrześcijaństwie z Maryją Dziewicą) z Szatanem. Autor
Enciclopedia delle religioni (Encyklopedia religii), wykładowca antropologii i historii
religii na III Uniwersytecie w Rzymie Alfonso M. di Nola komentuje homilię tę w sposób następujący: Papieski diabeł jest — jako ideowa i mityczna nicość — czymś w rodzaju pudełka, które wszakże człowiek Kościoła oraz praktykujący, a reakcyjny katolik mogą od czasu do czasu napełniać swymi marginalizującymi fantazjami
i sadystyczną agresywnością. (Alfonso M. di Nola, Diabeł, Kraków 1997, s. 358).
Mamy tu do czynienia z instrumentalizacją pojęcia Szatan. Komentarz ten, pomimo że ukazał się w pracy naukowej, jest wygłaszany wyraźnie z pozycji ideologicznych, antyklerykalnych. Operowanie powyższym pojęciem występuje więc jednoznacznie w kontekście sporu światopoglądowego, który Laurentin charakteryzuje
tak: [...]nadmiar słów i zaprzeczeń pobudza obie strony. Ci, którzy wszędzie widzą
diabła, oburzają się na tych, którzy nie dostrzegają go nigdzie; a ci, co go nie widzą,
śmieją się z tych, którzy dostrzegają go wszędzie. Neutralizujące się nawzajem ścieranie tych przeciwstawnych opinii sprzyja agnostycyzmowi jako złotemu środkowi.
(Szatan, mit czy rzeczywistość?, s. 7).
Dodam, że moim zdaniem agnostycyzm ten zmierza ku naukowemu materializmowi, co stwarza możliwość pomieszania pojęć. Jest ono konsekwencją odrzucenia
dominującej roli źródła informacji, jakim jest tradycja judeochrześcijańska, w której
po raz pierwszy pojawiła się wizja postaci Szatana. Powszechnie przyjmuje się akstyczeń 2009 q
101
Dzielnica Publicystów
sjomat, że nie trzeba udowadniać materialistycznej wizji świata, jednak brak informacji w tej sferze dotyczy w równym stopniu ateistów i mistyków. W związku z tym
trudno traktować któreś z tych podejść jako empiryczne.
Problem satanizmu jest jedną z tych kwestii, w których fakt, że zdecydowana większość badaczy prezentuje którąś z dwóch powyższych postaw, powoduje szereg nieporozumień. Di Nola na początku swej pracy — w sposób charakterystyczny dla wielu
(materialistycznych) naukowców — wywodzi genezę pojęcia Diabeł, opisując całą demonologię ludzkości, zakładając z góry, że przedstawia jakiś „ogólnoludzki” mit. Możemy poznać perskiego Arymana czy Tezatlipocę — demona Azteków. Przedstawiane są
obrzędy voodoo czy etruski władca piekła — Vetis. Jest to niezrozumiały tok myślenia.
Gdyby naszym celem było opisanie wyznawców Boga (w ujęciu chrześcijańskim) — nie
prezentowalibyśmy przecież wszystkich kultów bóstw miłosierdzia i przebaczenia, jakie tylko powstały na Ziemi. Antropolog może wyprowadzać genezę bóstwa, nawiązując do wcześniejszych wierzeń, jakie występowały na terenach, gdzie powstał kult oraz
terenach sąsiednich. Nie wynika z tego jednak wcale, że określenia: Baal, Dionizos,
Pan czy Vetis muszą dotyczyć tej samej postaci, którą określa się mianem Szatana.
Pozwalam więc sobie sformułować definicję satanizmu, która będzie dla nas wiążąca przy omawianiu tego tematu.
Sektę, ruch lub kult możemy uznać za satanistyczne, gdy spełniają trzy
warunki. Pierwszy: wychodzą z założenia, że istnieją dwie przeciwstawne
sobie, absolutne, spersonifikowane siły: dobro i zło. Drugi: druga z nich, rozumiana jako byt występujący w Starym Testamencie3, jest obiektem uwagi i afirmacji, wyrażanych w formie zorganizowanej. Trzeci: nie należą ani
nie są częścią innej sekty, ani kultu (np. afirmujących złe demony, które
jednak nie mają cech absolutu — będąc istotami „niższymi”).
Po określeniu, jaki byt/pojęcie wyczerpuje definicję Szatana oraz definicję satanizmu, proponuję następującą typizację tego zjawiska:
t
t
satanizm klasyczny — pojęcie funkcjonujące w literaturze tematu (np. Hoffman
1991, Stawiński 1997), czyli wszystkie zjawiska związane ze średniowiecznym
kultem Szatana: sabaty czarownic, czarne msze z poświęcaniem dzieci w ofierze
Szatanowi;
satanizm ezoteryczny — grupy okultystów inspirowane hermetyczno4 — demonicznymi dokonaniami Aleistera Crowleya, które opierały się w równym stopniu
3
Pierwszy raz: Księga Rodzaju, 3, 1-24, Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu, „Biblia Tysiąclecia”, Poznań 1990, s. 26.
4
W połowie XI wieku Michael Constantin Psellos (1018-1078) odkrył Corpus Hermeticum — zbiór pism gnostyckich i alchemicznych. Nie określono dokładnie z jakiego okresu pochodzi ten zbiór. Osiemnaście traktatów zawiera rzekome przesłanie Hermesa — Pana Ciemnej i Jasnej Mocy dotyczące powstania świata i zbawienia ludzkich dusz. Po znalezieniu dokumentów Psellos podjął w Konstantynopolu badania nad neoplatonizmem i gnozą
(Suliga 1997).
102
q styczeń 2009
Dzielnica Publicystów
Krzysztof Mazur
t
t
t
na mitologii starożytnego Egiptu i Grecji oraz na kabale żydowskiej. Najbardziej
znaną taką organizacją jest Ordo Templi Orientis (Zakon Świątyni Wschodu);
satanizm neoklasyczny — współczesne zgromadzenia i ugrupowania nawiązujące do satanizmu ezoterycznego, jednak najczęściej bardzo powierzchownie.
Odprawiają czarne msze oraz wszystkie krwawe obrzędy charakterystyczne dla
satanizmu klasycznego. Wśród organizacji satanistów neoklasycznych znajdują
się również neonaziści (np. The Order of Nine Angels — Zakon Dziewięciu Aniołów), ich ugrupowania określam mianem satanazizmu. Grupy neoklasyczne często mają charakter przestępczy. Najbardziej znanym przedstawicielem tego nurtu satanizmu jest Charles Manson;
humanizm satanistyczny — hedonistyczna filozofia oparta na naturalizmie,
której twórcą jest autor Biblii Szatana — Satanic Bible (poprawne tłumaczenie tytułu powinno brzmieć: ‘Biblia Satanistyczna’) Anton S. La Vey. Głosi on materializm
osadzony w postmodernistycznym relatywizmie pojęć dobra i zła. Ze względu na
inspiracje demoniczną symboliką, mającą pełnić rolę radykalnego bodźca oddziałującego na świadomość, filozofia zawarta w Biblii Szatana jest klasyfikowana jako
satanizm. La Vey stworzył Kościół Szatana uznawany za największą organizację satanistyczną. Jego członkowie jednak deklarują zarówno brak wiary w Boga, jak
w Szatana, a swoje rytuały traktują jako rodzaj „oczyszczającej” psychodramy;
okultyzm komercyjny — zestaw postaw obejmujących zarówno zachowania
siedemnastowiecznej europejskiej (głównie francuskiej) arystokracji, jak i części
styczeń 2009 q
103
Dzielnica Publicystów
współczesnych muzyków heavymetalowych które cechuje zamiłowanie do krwawych orgii w sztafażu symboli okultystycznych. Przedstawiciele okultyzmu komercyjnego często inspirują się dokonaniami Crowleya lub La Veya. Celem ich obrzędów jest jednak głównie satysfakcja seksualna, a nie przeżycie religijne.
Literatura:
Amorth Gabriele, Nowe wyznania egzorcysty, Edycja św. Pawła, Częstochowa 1998.
Amorth Gabriele, Wyznania egzorcysty, Edycja św. Pawła, Częstochowa 1997.
Antosiewicz Kamil, Strategia szoku ekstremalnego, „Brum” nr 7/8 (69/70), lipiec-sierpień 1999.
Baigent Michael, Leigh Richard Inkwizycja, wyd. Amber, Warszawa 2002.
Bainton Roland, Tak oto stoję-Marcin Luter, Wydawnictwo Aeropag, Katowice 1995.
Bubel Daniel M., Rozwój myśli różokrzyżowej oraz jej wpływ na życie społeczne od XVII do XX wieku, praca magisterska w Instytucie Stosowanych Nauk Społecznych UW, Warszawa 1998.
Cegielski Tadeusz, Sekrety masonów, Agencja Omnipress, Warszawa 1992.
Crowley Aleister, Magija w teorii i praktyce, Wydawnictwo EJB, Kraków 1999.
Cuomo Franco, Wielkie proroctwa, wyd. UNIVERSITAS, Kraków 1999.
Dziadul Jan, Diabły śląskie, „Polityka” nr 36 (2209), 4 września 1999.
Dziadul Jan, Druga strona życia — Ruda Śląska: Śmierć w domu szatana, „Polityka” nr 11 (2184),
13 marca 1999.
Elwood Roger, Sataniści, Oficyna Wydawnicza Vocatio, Warszawa 1996.
McGinn Bernard, Antychryst; Dwa tysiące lat fascynacji człowieka złem, Wydawnictwo Da Capo,
Warszawa 1998.
Głowacki Łukasz, Jak uciec z sieci łowców dusz, „Życie” nr 62 [746].
Gutowski Wojciech, Tadeusza Micińskiego wiara widząca, „Gnosis” nr 9, maj 1996.
Hoffman Beata, Satanizm polski — mit czy rzeczywistość, Uniwersytet Warszawski, Warszawa
1991.
Holroyd Stuart i Powell Neil, Sekrety magii, wyd. Penta, Warszawa 1993.
Internet:
– http://users. aol.com/boysatan/ptp/cos.htm — oficjalna strona The Church of Satan.
– http://satanist.virtualave.net — oficjalna strona The Order of the White Wolf.
– http://agnen.mud.org.pl/oww/index.html — oficjalna strona polskiej sekcji The Order of the
White Wolf.
– http://www. societyofsin.net/arcanum/tos/22oshuti.html — oficjalna strona The Order of Left
Hand Path.
– http://ww.oa-bsa. org/ — oficjalna strona National Order of the Arrow.
– http: //okonet.compl/tyldafutrzak/satan.htm — prywatna strona polskiego sympatyka Ordo
Templi Satanis.
– http://www.ids.bielsko.pl/oboz97/users/niki/satanism.html — prywatna strona zawierająca
tłumaczenie Biblii Szatana A. S. La Veya.
– http://www.impulsedata.net/~leved/play.htm — strona informacyjna na temat okultyzmu.
– http://www.cs.purdue.edu/coast/satan.html — strona informacyjna o Szatanie.
Jarco Magdalena, Prowincja Szatana, „Wprost” 21 marca 1999.
Jonas Hans, Religia Gnozy, Wydawnictwo PLATAN, Kraków 1994.
„Fronda” nr 15/16, Warszawa 1999.
Kopaliński Władysław, Słownik mitów i tradycji kultury, PIW, Warszawa 1995.
104
q styczeń 2009
Dzielnica Publicystów
Kos Bohdan, Kilka podstawowych pojęć kabały i mistycyzmu żydowskiego, „Gnosis” nr 10, październik 1998.
Księga Jecirach, rękopis Watykan 299, wyd. PICO, Warszawa 1994.
Wkładka do albumu Laibach — Jesus Christ Superstar, Mute, Londyn 1996.
Laurentin Rene, Szatan — mit, czy rzeczywistość, Instytut Wydawniczy PAX, Warszawa 1997.
La Vey Anton S., Biblia Szatana, wyd. Mania, Wrocław 1996.
Lukas, Ucieczka z piekła, wyd. Interart, Warszawa 1996.
Łukasiewicz Dariusz, Zakładnicy Szatana, „Wprost” 14 lutego 1999.
Mędala Stanisław CM, Wprowadzenie do literatury międzytestamentalnej, wyd. The Enigma
Press, Kraków 1994.
Minois George, Historia Piekła, PIW, Warszawa 1996.
Muller Daniela, Katarowie, Heretycy, red. Adolf Holl, wyd. Uraeus, Gdynia 1997.
Nelli Rene, Katarskie odczytanie Ewangelii wg świętego Jana, „Gnosis” nr 9, maj 1996.
Nietzsche Fryderyk, Antychryst, wyd. Jakóba Mortkowicza, Warszawa 1987.
Nietzsche Fryderyk, Ecce Homo, wyd. Baran i Suszyński, Kraków 1996.
Nietzsche Fryderyk, Ludzkie, arcyludzkie, tom 1, wyd. Jakóba Mortkowicza, Warszawa 1987.
Nietzsche Fryderyk, Wyrazy europejskiego dekadentyzmu — chrześcijanizm, Wydawnictwo Sternik, Warszawa 1996.
di Nola Alfonso M., Diabeł, wyd. UNIVERSITAS, Kraków 1997.
Nowicki Światosław F., Czy Consolamentum dawało zbawienie? Szkic z liturgii katarskiej, „Gnosis”
nr 11, czerwiec 1999.
Nowicki Światosław F., Horoskop Lucyfera, „Gnosis” nr 9, maj 1996.
Picknett Lynn, Prince Clive, Templariusze, Wydawnictwo Da Capo, Warszawa 1999.
Piotrowski Michał i Pasztelański Rafał, Fascynacja złem, „Życie Warszawy” nr 67, 20-21.03.1999.
Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu, „Biblia Tysiąclecia”, Poznań 1990.
Posacki Aleksander SJ, Okultyzm, magia, demonologia, Wydawnictwo M., Kraków 1998.
Prokopiuk Jerzy, Labirynty herezji, Wydawnictwo Literackie Muza S. A., Warszawa 1999.
Prokopiuk Jerzy, Poimandres, „Gnosis” nr 9, maj 1996.
Prokopiuk Jerzy i Nowicki Światosław F., Steinerowska demonozofia, „Gnosis” nr 7, maj 1995.
Robinson John J., Zrodzeni z krwi. Zapomniane tajemnice masonerii, Wydawnictwo al. fine, Warszawa 1995.
Sielecka Ewa, Czarna religia, „Gazeta Wyborcza” 8 kwietnia 1999.
Sołtysiak Arkadiusz, Współczesne grupy i organizacje satanistyczne, „The Pecularity of Man”
vol. 3, materiały z konferencji „Cywilizacja współczesna. Trendy pozytywne i negatywne. ”
Warszawa-Kielce 1998.
Stawiński Piotr, Współczesny mit miejski. Uwagi na temat kształtowania się i społecznego funkcjonowania stereotypu satanisty, „Przegląd Religioznawczy” nr 4 (186) /1997.
Stefanowicz Igor, Tylko Marilyn Manson — Wigilia u Czeczeńców, „Tylko Rock” nr 2/1999.
Steiner Rudolf, Wpływ rozwoju ezoterycznego na człowieka, Wydawnictwo GENESIS, Gdynia 1998.
Suliga Jan W., Wielcy magowie świata; Dzieje ezoterycznej tradycji Zachodu, tom 1. „Historia
Przymierzy”, Wydawnictwo Sic!, Warszawa 1997.
„Thrash’em All”, nr 12/1996.
„Tylko Rock” nr 2/1999.
„Vox Mortis”, nr 3/1998.
Weiss Wiesław, Rock Encyklopedia, wyd. ISKRY, Warszawa 1991.
Weiss Wiesław, Rock Encyklopedia 2, wyd. ISKRY, Warszawa 1994.
Wilczak Dariusz, Ludzie Szatana, „Gentelman”, maj 1999.
Wrześniowski Maciej, Hermetyzm starożytny i renesansowy, „Gnosis” nr 11, czerwiec 1999.
styczeń 2009 q
105
Dzielnica Publicystów
Ankieta „Zabetonować IPN?”
1) Czy uważacie Państwo, że IPN jest instytucją zagrożoną (likwidacją lub też
poważnym ograniczeniem działalności)? Jeśli tak, to z jakich powodów?
2) Dlaczego, Państwa zdaniem, doszło w ostatnich latach do gwałtownej
krytyki działań i niektórych publikacji IPN-u?
3) Czy archiwa IPN-owskie dotyczące najnowszej, powojennej historii Polski powinny być ogólnie dostępne (np. w postaci publikacji elektronicznych), czy też przeznaczone wyłącznie do badań naukowych lub wglądu
dziennikarzy zajmujących się historią?
4) Jakie są pozytywne rezultaty działalności IPN-u (nie tylko w sferze dokumentowania historii czy prowadzenia dochodzeń śledczych, ale np.
w edukacji)?
michael
Mój motyw: zoologiczny antykomunizm.
Ad 1:
Tak, IPN jest instytucją poważnie zagrożoną. Likwidacja nie jest prawdopodobna, istotnym niebezpieczeństwem jest permanentne ograniczanie działalności, wywołane
zastanawiająco skutecznym splotem okoliczności.
Charakterystyka tego splotu, sama z siebie jest interesującym zagadnieniem
poznawczym. Spróbuję jej dokonać.
Splot niekoniecznie jest węzłem, ale z pewnością składa się z wielu nici, z których
każda ma spore znaczenie, żadna nie możne obejść się bez innych, każda z nich albo współpracuje, albo jest w korelacji z pozostałymi. Uświadomienie sobie istnienia
tych nici, nazwanie ich i próba określenia ich oddziaływań, to istota tego zadania poznawczego. Jak to w ankiecie, nie jestem w stanie zrobić tego w całości, ale zaproponuję choć sugestie do sposobu dalszego działania.
Nić pierwsza — strategiczne kłamstwo historyczne — jest wątkiem, dookoła
którego oplatają się pozostałe nitki tego splotu. Osnową tego kłamstwa jest całkowicie
nieprawdziwe zdanie orzekające jakoby „w latach 1989 — 1990 nastąpił w Polsce
kres komunizmu, zwyciężyła polska opozycja antykomunistyczna, która
przejęła w Polsce władzę polityczną i przystąpiła do budowania polskiej wolnorynkowej gospodarki kapitalistycznej”. To zdanie jest fałszywe jako całość oraz
od początku do końca w każdej swej części składowej z osobna. To nie jest tylko pro-
106
q styczeń 2009
Dzielnica Publicystów
blem fałszywości oceny przemiany lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Błędne
oceny rzeczywistości zdarzają się przecież, historia niekiedy wydaje się być wręcz zbiorem mitów, powszechnie uznanych za historyczną prawdę. Nie i jeszcze raz nie.
Problem nie polega na fałszywości tego zdania, ale na tym, że to zdanie jest świadomym i celowym kłamstwem, które forsowane jest jako jedyny i bezkrytycznie
przyjmowany wyznacznik poprawności politycznej. Gdy kłamstwo staje się obowiązującym wyznaniem wiary, wszelka praca zmierzająca do poznania „prawdziwej”
prawdy, staje się działaniem wywrotowym, ograniczanym i zwalczanym pod każdym
z możliwych pozorów i na każdy możliwy sposób. A IPN został powołany akurat do
badania polskiej historii najnowszej, celem jego powołania było przywrócenie polskiemu Narodowi pamięci prawdziwej historii. Wprost z definicji, działalność IPN musi być ograniczana, by kłamstwo stając się kanonem poprawności politycznej, przerodziło się w mit, powszechnie uznany za prawdę historyczna. Dlatego IPN nie może
być zlikwidowany, jego działalność ma być ograniczana, tak, aby już nie mógł służyć
prawdzie, wtedy można go będzie wykorzystać w służbie kłamstwa. I o to chodzi.
Jest tylko taka wątpliwość, czy moja opinia o kłamliwości tego zdania jest prawdziwa?
Odpowiadając na pytanie ankiety, trudno przeprowadzać dowód tak skomplikowanej tezy. Ja uznaję ją za udowodnioną, a pokazanie tych dowodów nie jest problemem. Pokażę jednak, jako mój ulubiony test, dwie sylwetki: Wojciecha Ziembińskiego i Adama Michnika. Obaj to członkowie założyciele słynnego Komitetu Obrony
Robotników. Ziembiński to wręcz wzorowa historia życia i działalności człowieka
wychowanego w duchu polskiego, antykomunistycznego patriotyzmu. Piękna historia niezłomnej postawy, wzór konstruktywnego działania pro publico bono. Ziembiński, według mojego prywatnego przekonania, jest prawdziwym, wręcz symbolicznym
przykładem antykomunistycznej opozycji. Osobista i rodowa historia wychowania,
tradycji i działania Michnika jest zaprzeczeniem historii Ziembińskiego.
Ale według wyznania wiary salonu poprawności politycznej, właśnie Michnik jest uosobieniem antykomunistycznej opozycji, symbolizującym zwycięstwo nad
komunizmem. A Ziembiński został wywalony z opozycji przy pomocy sprytnego przejścia od KOR, w którym jeszcze był, do KSS KOR, do którego już się nie zakwalifikował. Porównajmy dwa biogramy, zastanówmy się chwile, który z tych dwóch panów,
to antykomunistyczna opozycja.
Wniosek z tego testu jest prosty — to opozycja komunistyczna pozbyła się
prawdziwie antykomunistycznej i patriotycznej opozycji. Zabawne i straszne jest,
gdy po dwudziestu latach ta oczywista i bolesna prawda, dociera nagle do weterana
Solidarności. Słyszę wręcz skrzypienie otwierających się oczu, zdziwienie i niedowierzanie. Proponuję zajrzeć do blogu senatora PO. Naprawdę robi wrażenie, gdy ktoś
nagle uświadamia sobie tą antyopozycyjną czystkę w opozycji. Doświadczył tego na sobie, ale przez lata nie pamiętał.
Nić druga — ograniczenie IPN poprzez zawężające fałszowanie zakresu
jego badań. IPN w wyniku tego oszukańczego manewru jawi się opinii publicznej
styczeń 2009 q
107
Dzielnica Publicystów
jako organ lustracyjny, czyli archiwum historii SB i jej agentury. Jest to klasyczny komunistyczny chwyt, polegający na wmawianiu w zdrowego choroby, by ją później
bezskutecznie leczyć.
IPN w rzeczywistości został powołany po to, aby przywracać Polakom pamięć historyczna, by szukać prawdy o naszej historii, aby moc ja skuteczne pokazywać.
Chodzi o całą prawdę — o całej historii. A historia to nie tylko kronika walki i męczeństwa, nie tylko historia walki z komunizmem. Nie tylko, ponieważ historia narodu składa się z historii jego kultury i to nie tylko kultury tej kulturalnej, ale i kultury
technicznej Historia zawiera wiele innych ważnych nurtów, składających się na prawdziwy obraz historycznej rzeczywistości. Nie tylko historia polskiego oręża, ale i historia polskiego przemysłu, handlu, teatru, języka i polskiej nauki. Historia narodu
ma w sobie także jego historię gospodarczą. Tu jest akurat ważny moment:
Posłużę się współczesną definicją komunizmu:
WSPÓŁCZESNA DEFINICJA KOMUNIZMU
Komunizm jest grupą wpływu, złożoną z ludzi interesu, świadomie i celowo realizujących plan zniszczenia systemów etycznych i społeczno-politycznych w państwach, aż
do wrogiego przejęcia władzy politycznej, w stopniu umożliwiającym trwałą degenerację prawa państwowego, w sposób zapewniający tej grupie przejęcie kontroli nad
gospodarką, w celu długotrwałej pasożytniczej eksploatacji jej zasobów materialnych
i ludzkich, pod ochroną prawa państwowego i międzynarodowego. Cel w niej opisany
może być osiągany wszelkimi, dostępnymi środkami.(–)
Koniec definicji. (Uzupełnienie w.s_media.)
Skupiając chwilę uwagi na tak zdefiniowanym obrazem komunizmu, wydaje się,
że jego prawdziwa historia to historia gospodarcza, to historia przemocy ekonomicznej, realizowana środkami inwazji aksjologicznej.
Jest bardzo ważne pytanie: Jak naprawdę działa komunizm, jak obezwładnia narody? Chyba warto to wiedzieć, aby umieć, w naszej narodowej praktyce, odpowiadając na to pytanie. Aby nie dać się codziennie zjadać w kaszy, aby mieć tyle
kompetencji, by dać sobie z komunizmem skutecznie radę.
Mówiąc w telegraficznym skrócie, we WSPÓŁCZESNEJ DEFINICJI KOMUNIZMU
widać gołym okiem zagadnienia, które powinny być badane.
Widać zagadnienie agresji aksjologicznej komunizmu, wyrażającej się
w niszczeniu ideowych korzeni atakowanej cywilizacji. To jest podkładanie miny pod
wiarę, nadzieję i miłość. To jest atak na ciągłość tradycji narodowej, na religię, na patriotyzm, na wartości etyczne.
Widać zagadnienie systemów prawa, problem pozytywizmu prawa, który
jest fundamentem i treścią każdego systemu totalitarnego. Dlaczego polskie prawo
stało się narzędziem opresji, zamiast opoką bezpieczeństwa polskiego systemu
prawnego?
108
q styczeń 2009
Dzielnica Publicystów
To jest historia państwa i prawa. Historia transformacji polskiego Państwa i prawa oraz poszukiwanie profesjonalnej odpowiedzi na pytanie:
-
Czy transformacja ustrojowa w systemach polskiego prawa w ogóle nastąpiła?
-
Czy przypadkiem nie jest tak, że transformacja polskiego systemu prawnego nie
przybrała odwrotnego kierunku?
Czy nie jest tak, że pozytywizm prawny krzepnie i rośnie w sił i dostatek, tak jak
za dobrych gierkowskich czasów?
I bardziej paskudne pytania:
-
Historia pana Mirosława Ciełuszeckiego i Marka Karpa sugerują, że mamy do czynienia z postsocjalistyczna kontynuacją komunizmu. Ta sprawa stała się ostatnimi
dniami znana. TVN pokazał ją całej Polsce w „Superwizjerze”. Ale nieznanych żołnierzy polskiej gospodarki, którzy polegli w majestacie prawa jest więcej. Historie typowego, nieznanego przedsiębiorcy poległego pojedynku z polskim systemem „sprawiedliwości” proponuję w tekście „Silbersztajn dwa”. Tu nie ma żadnej wielkiej polityki.
Tu widać już tylko trywialne skutki pozytywizmu prawnego, pozwalającego krzywdzić
ludzi w majestacie prawa. Dura lex, sed lex.
Innym problemem koniecznym do zbadania, przeanalizowania i wyciagnięcia
praktycznych wniosków, bardzo ważnych do oceny geostrategicznej siły Polski jako
podmiotu prawa międzynarodowego, jest zagadnienie ciągłości prawnej Państwa Polskiego. Czy Polska kontynuuje swoją historię, która wyłoniła się w czasach
Mieszka I i Bolesława Chrobrego, czy też zachowuje ciągłość Państwa i Prawa utworzonego przez PKWN 22 lipca 1944 r.?
Czy jesteśmy Polską, czy PRL-bis?
Widać zagadnienie transformacji ekonomicznej, utożsamianej z reformą
Balcerowicza. Co się naprawdę wtedy stało?
Napisałem swego czasu tekst, „O demoralizujących cechach ustroju gospodarczego PRL” — Cz I i Cz II. Jest tam publicystyczny zapis stanu polskiej gospodarki
przed transformacją. Jeśli mogę w tak skróconej formie coś odpowiadać, to mogę
wskazać na takie podsumowanie:
Ekonomiści wtedy i dzisiaj wiedzieli, że komunizm polegał na kłamstwie ekonomicznym, uniemożliwiającym prowadzenie realnego rachunku ekonomicznego. Nikt
nie wiedział nic, co jest ile warte, bo pieniądz stracił walor narzędzia do pomiaru wartości czegokolwiek.
Podobno Leszek Balcerowicz przeprowadził reformę monetarną, zlikwidował papierowe bilety i wprowadził polski pieniądz. Tak się mówi.
Ale ta reforma sprawiła znacznie więcej. Balcerowicz dyktując reformę monetarną, podyktował wtedy warunki początkowe polskiego bilansu narodowego,
w którym, określając ilość pieniądza w gospodarce, musiał ustalić także i inne pozycje aktywów tego bilansu. Skoro aktywa polskiego gospodarstwa narodowego były
oszukańczo niemierzalne, wcale to nie znaczy, że były warte nic, czyli zero!
styczeń 2009 q
109
Dzielnica Publicystów
Georgij Safronow
Przeciwnie, gospodarka polska była wtedy bardzo produktywna, widać to w tym
publicystycznym zapisie. Gdy masa towarów, produkowanych w Polsce, ni z tego, ni
z owego zniknęła z sowieckiego rynku i pozostała w Polsce, dosłownie z dnia na dzień
zapełniły się półki sklepowe. Jeszcze wczoraj gołe dechy i ocet, a następnego dnia pojawiło się mięso, jajka i sery, nawet masło i czekolada. Pojawiły się w mig i traktory
i telewizory, banany i rodzynki. Namacalne pojęcie inflacji strąciło sens. Odwrotnie.
Towarów zaczęło nagle być więcej niż pieniędzy. Taka była prawda namacalna. Balcerowiczowa prawda była jednak inna. Inflacja trwała nadal. Dlaczego? Bo w jego kalkulacjach wartość tych aktywów była jednak ZERO! Co się stało? Mnóstwo ciekawych rzeczy, bardzo ciekawych.
To jest prawdziwa HISTORIA polskiej transformacji.
Dlatego polska postkomunistyczna lewica od SLD poczynając, a na PO kończąc,
woła o ograniczenie działalności IPN, twierdząc, że sprawa lustracji staje się już tylko
110
q styczeń 2009
Dzielnica Publicystów
mało interesującym przyczynkiem niemożliwej do rozwikłania historii agentury SB.
A tak naprawdę, ograniczając nakłady budżetu na lustrację, wkręca się opinii publicznej prawdziwy zamiar ograniczenia obszaru działania IPN tylko do lustracji.
Czyli chodzi o zamknięcie dostępu pamięci narodowej do wszelkich istotnych
procesów transformacji lat dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia. Chodzi
o zamknięcie dostępu polskiej pamięci narodowej do prawdy o naszej historii najnowszej. Kluczem zamykającym polską pamięć historyczną na kłódkę jest
ograniczenie rozumienia IPN do przekonania, że jest on tylko organem lustracyjnym,
że jego zawartość to tylko archiwum starej agentury dawno nieistniejącego SB.
IPN to jednak Instytut Pamięci Narodowej, a nie INLN, czyli Instytut
Nieudanej Lustracji Narodowej, tak jak chcieliby to widzieć panowie Czuma,
Chlebowski ze Szmajdzińskim na czele, bo to chodzi nie tylko o historię kapusiów, ale także o historię naszych pieniędzy i o nasze polskie perspektywy geostrategiczne. O przyszłość, a nie o przeszłość.
Komentarz końcowy:
Nici składających się na omawiany splot widzę chyba kilkadziesiąt. Budowa drugiej
zaprezentowanej nici już pokazuje, że są one złożone z wielu włókien. Ale jak obiecałem, w tej ankiecie pokazuję tylko kierunek dalszego działania, nie jestem w stanie wyczerpać tematu.
Ad 2:
Jest teraz kolejne modne określenie, programowanie neurolingwistyczne (NLP), czyli sztuka manipulowania opinią publiczną. Prawda jest taka: po II wojnie światowej, w latach
40. ubiegłego stulecia, konkretna grupa ludzi, namaszczona przez sowieckiego protektora zagrabiła cały polski majątek narodowy, pod bezprawnie zawłaszczoną firmą „Państwa Polskiego”. Zagrabiono wszystko, cały pozostały po wojnie majątek narodowy, razem z zasobami pracy ludzkiej. Wszystko stało się państwowe, niekoniecznie w wyniku
nacjonalizacji. Proszę zwrócić uwagę: III RP jest wprost następcą prawnym Państwa,
które dokonało tej grabieży. Razem z zachowaniem ciągłości prawa i zobowiązań.
A na czym polegała prywatyzacja w III RP?
Państwo sprzedawało zawłaszczony majątek narodowy, a wpływy ze sprzedaży
stawały się dochodem budżetu, czyli była to prywatyzacja budżetowa. Ukradziony
kiedyś przez obce nam państwo nasz majątek narodowy, stał się nagle majątkiem
państwowym, który ochoczo był sprzedawany przez państwo, nadal rządzone przez
dziedzicznych następców pierwszych grabieżców. Oczywistym jest, dlaczego tej władzy i temu Państwu z reprywatyzacją jest wyjątkowo nie po drodze.
Generał Wojciech Jaruzelski wjechał w 1944 r. do Polski, razem z ekipą pierwszych właścicieli i do ostatniego dnia dbał o interes utrzymania tej władzy, gotów
strzelać do nas, w obronie jego socjalistycznej władzy nad naszą Ojczyzną. Czy
była to prywatyzacja, czy paserstwo?
styczeń 2009 q
111
Dzielnica Publicystów
Czym była transformacja lat dziewięćdziesiątych i na czym polegała?
Kim są sukcesorzy władzy, po latach komunistycznej dyktatury, i czy są to sukcesorzy, czy tylko dziedziczni spadkobiercy?
Odpowiedź na to pytanie nie ma prawa być odkryta.
Tu chodzi o ogromne pieniądze. Tu chodzi o tajemnicę ekonomiczną dzisiejszych
sukcesorów powszechnej nacjonalizacji lat czterdziestych ubiegłego wieku. Sprawny
i skuteczny IPN stwarza zagrożenie polegające na możliwości ujawnienia mechanizmów rzeczywistego przebiegu transformacji ustrojowej ostatniego dwudziestolecia
XX wieku. Tu jest ból i przyczyna, a konflikt o lustrację jest niestety tyko przykrywką,
jest manipulacją. A IPN w swojej codziennej rzeczywistości zajmuje się przecież nie
tylko archiwizowaniem teczek byłej agentury, ale powoli i systematycznie zajmuje się
jednak całą polską historią najnowszą, bada i analizuje. Nie tylko profesjonalnie poszukuje prawdy, ale na dokładkę i na postkomunistyczną zgrozę, zajmuje się działalnością wydawniczą, publikuje i udostępnia pamięci narodowej wyniki swoich prac.
A po odejściu Leona Kieresa IPN stał się instytucją nieprzewidywalną. Tylko Kieres miał takie pomysły, aby np. wydać „niemieckim partnerom” możliwie największy
zasób dokumentacji źródłowej z archiwum IPN — bez żadnego zabezpieczenia — na
wieczne nieoddanie.
Ad 3:
Pytanie retoryczne — tak, archiwa powinny być ogólnie dostępne, z ewentualnymi
zastrzeżeniami wynikającymi z ogólnych wymagań prawa i poszanowania dóbr i praw
wynikających z prawa ogólnego.
Np. gdy chodzi o dochowanie tajemnicy bankowej, państwowej, o prawo do
ochrony danych osobowych itp. Nie jest to łatwe do pogodzenia wiem, ale im mniej
tu tajemnicy tym lepiej dla prawdy.
Ad 4:
Nieustanny atak na IPN i fałszowanie opinii na temat jego rzeczywistej działalności
polega między innymi na zacieraniu wiedzy i informacji na temat rzeczywistej działalności Instytutu. Jako remedium proponuję zajrzeć na stronę http://www.ipn.
gov.pl/ To będzie na pewno lepsze od każdej mojej opowieści. Z pierwszego kontaktu z tą stroną wygląda na to, że głównym przejawem działalności IPN jest jego działalność edukacyjna i popularyzatorska.
I tyle — pozdrawiam serdecznie obywateli POLIS.
Życzę wszystkiego, co najlepsze.
Załączniki:
1) http://michael.arch.salon24.pl/34501, index. html „O demoralizujących cechach
ustroju gospodarczego PRL” Cz. I
112
q styczeń 2009
Dzielnica Publicystów
2) http://michael.arch.salon24. pl/34502,index.html „O demoralizujących cechach
ustroju gospodarczego PRL” Cz. II
3) http://michael.arch.salon24. pl/27062,index.html „Współczesna definicja komunizmu”
4) Mirosław Ciełuszecki i Marek Karp
5) http://abakus.salon24.pl/377437.html „Silbersztajn dwa”
6) http://sidorowicz.blog.onet.pl/2,ID358039218,index.html Blog Władysława Sidorowicza, senatora RP.
7) http://www.ipn.gov.pl/ Strona główna portalu IPN
8) Wojciech Ziembiński Wzorowy przykład człowieka należącego do opozycji antykomunistycznej.
jan. nowak1
1)
IPN jest instytucją zagrożoną obecnie chyba najbardziej poprzez możliwość poważnego ograniczenia zakresu jej działań i zawężenie jej aktywności wyłącznie do tzw.
„bezpiecznych tematów” albo wręcz poprzez zajmowanie się tematami całkiem niewiązanymi z do ustawowych założeń, jak i marginalizację/ukrywanie wyników istotniejszych badań i najważniejszych ustaleń. Niestety wpływ na to mają nie tylko czynniki zewnętrzne, ale wynika to też z postawy niektórych byłych i obecnych
pracowników IPN.
✽✽✽
Wysoka szkodliwość ich poczynań widoczna była (i jest) szczególnie przy sprawie Jedwabnego, kiedy to z niezrozumiałych względów (w imię poprawności politycznej?)
doszło do przerwania (i to na samym wstępie) czynności ekshumacyjnych i zaniechania właściwego wyjaśnienia przebiegu i skali tych wydarzeń, weryfikacji różnych, często skrajnie sprzecznych z sobą relacji, a przede wszystkim ustalenia faktycznej liczby ofiar, lecz mimo to — choć eksperci z ekipy archeologiczno-antropologicznej
wskazali, że przerwanie prac w momencie ujawnienia pierwszych kości w układzie
anatomicznym, sprawia iż nie sposób ustalić tej liczby — ogłoszono komunikat o zabójstwie tam co najmniej 340 osób. Z tym że ta wielkość nie ma żadnego pokrycia
w jakichkolwiek dowodach (są zeznania mówiące iż ofiar było znacznie mniej — rzędu 100). Bo, choć według komunikatu IPN z 9 lipca 2003 r. jeden z załączników do
postanowienia prokuratora, „zawiera listę nazwisk żydowskich ofiar, które zginęły
w dniu 10 lipca 1941 r. w Jedwabnem”, w istocie na tej liście umieszczonych jest szereg nazwisk osób, które jedynie pochodziły z Jedwabnego, a o których tylko przypuszczano, że zginęły w czasie II wojny światowej i jako takie zostały zanotowane
styczeń 2009 q
113
Dzielnica Publicystów
w Arkuszach Zgłoszenia Zaginięcia[!] w Instytucie Yad Vashem, a także osoby o których wiadomo zginęły w innych miejscowościach (np. w Szczuczynie — Mosze Adamski) i w innym czasie, a nawet osoby o których stwierdzono że żyły po tej dacie, jak
np. Rubin Kosacki czy Gronowicz których Niemcy wywieźli do getta w Łomży utworzonego dopiero 12 sierpnia 1941 r.
Na liście tej znalazły się też takie osoby, jak Perec Frumowski, o którym niezależnie od siebie trzech świadków zeznało w 1950 r., że spotykało się z nim kilka dni po
tych wydarzeniach, a jedynie bliżej nieznana „zagraniczna” osoba stwierdziła w 2001
r., że został on zabity w Jedwabnem. Do „ofiar Jedwabnego” IPN zaliczył wówczas nie
tylko Basię Binszatajn z dzieckiem, która popełniła samobójstwo topiąc się w stawie
w Jedwabnem 25 czerwca 1941 r., czy Honka Goldberga z synem, których zastrzelił
niemiecki żandarm w Przestrzelach lub Jedwabnem w dniu wkroczenia tam Niemców,
albo Chanę i Hersza Szternów, którzy ukryli się 10 lipca 1941 r., a tydzień później zostali rozstrzelani przez gestapo w lesie w Kossakach, ale nawet Lejba Guzowskiego,
enkawudzistę z Jedwabnego, mimo że zastrzelony został w czerwcu 1940 r., co nawet dokumentuje nekrolog zamieszczony w ówczesnej prasie 22 czerwca 1940 r.,
a więc na ponad rok przed wydarzeniami w Jedwabnem.
✽✽✽
Niestety także i obecnie, mimo zmiany prezesa IPN i odejścia niektórych osób związanych z ową jak widać powyżej, bardzo nierzetelną działalnością, ma miejsce niekiedy wyraźne zaburzenie hierachii w realizowaniu celów dla których został powołany ten Instytut. Bardzo widocznym tego przykładem jest „solidne” ukrycie — w głębi
portalu IPN, i to za bardzo enigmatycznym linkiem „Lista represjonowanych” [sic!] —
dostępu do bazy „Lista osób skazanych na karę śmierci przez Wojskowe Sądy Rejonowe (1946–1955)”, czy też zestawienia „Wykaz miejsc grzebania ofiar zbrodniczej
działalności aparatu terroru w Polsce w latach 1944 -1956”, przy równoczesnym eksponowaniu na stronie głównej portalu IPN tematów nie wynikających z zapisów
ustawowych jak np. bazy danych: „Żydzi polscy i Żydzi w Polsce. Katalog materiałów
archiwalnych z zasobu Instytutu Pamięci Narodowej”.
A przypomnijmy, że zgodnie z preambułą ustawy o IPN, powołując ten Instytut
miano na względzie przede wszystkim „zachowanie pamięci o ogromie ofiar, strat
i szkód poniesionych przez Naród Polski w latach II wojny światowej i po jej zakończeniu”, a także „czyny obywateli dokonywane na rzecz niepodległego bytu Państwa
Polskiego i w obronie wolności oraz godności ludzkiej” i „powinność zadośćuczynienia
przez nasze państwo wszystkim pokrzywdzonym przez państwo łamiące prawa człowieka”. A któż właśnie, jak nie przede wszystkim ci Polscy walczący o Polskę niepodległą i z tego powodu zamordowani z wyroku sądów zasługują na miano ofiar i na naszą pamięć? Czy to nie oni powinni być najbardziej wyeksponowani? Jeśli nie czyni
tego IPN, to kto to zrobi? Przecież to właśnie w tym celu został powołany IPN i jest to
jedyna instytucja badawcza zajmująca się tym problemem, w przeciwieństwie do tematyki żydowskiej, w której specjalizuje się cały szereg różnych instytucji, począwszy od Żydowskiego Instytutu Historycznego.
114
q styczeń 2009
Dzielnica Publicystów
Dodajmy przy tym, że na owej stronie głównej portalu IPN (dostęp 5.01.2009 r.)
gdzie nie znalazło się miejsce dla linków do tych zestawień zawierających dane o najtragiczniejszych polskich losach, zalinkowanych jest (po lewej stronie) aż 13 pozycji,
znacznie niższej rangi. Obok czterech jednostek IPN-u, Biuletynu IPN-u i zbioru wydawnictw „Twarze bezpieki”, są tam podłączone „Komunikat w sprawie nazw ulic, placów oraz patronów i imion instytucji publicznych, będących formą okazywania czci
i szacunku dla ideologii nazistowskiej i komunistycznej”, „Klub Historyczny im. Stefana Roweckiego Grota”, „Kustosz Pamięci Narodowej”, „Biuletyn Informacji Publicznej”,
a także 3 zbiory baz danych: „Bibliografia Historii Polskiej”, katalogi: „Kierownicze stanowiska partyjne i państwowe b. PRL”, „Funkcjonariusze organów bezpieczeństwa
PRL”, „Osoby publiczne” i „Osoby rozpracowywane przez organy bezpieczeństwa PRL”
oraz wspomniany już katalog „Żydzi polscy i Żydzi w Polsce”.
Należy też zwrócić uwagę na to, iż na stronie głównej IPN nie znalazło się też
miejsce dla linku do bazy następnej, pod względem skali
doznanych krzywd, grupy osób,
to jest do katalogu osób, które za swoją działalność zostały aresztowane i uwięzione.
Zaskakuje przy tym, że o ile
dla wszystkich wspomnianych
wcześniej baz i stron znalazło
się, jak widać bez problemu,
miejsce na „macierzystej”,
rządowej domenie IPN, tak
„inwentarz archiwalny, zawierający informacje o aktach
spraw karnych z okresu stanu
wojennego”, czyli katalog osób
faktycznie represjonowanych
w stanie wojennym (mających status podejrzanych lub
oskarżonych) oraz występujących w tych sprawach sędziów
i prokuratorów, „wyprowadzony” został poza główny
portal IPN, całkiem poza domenę „oficjalną” (ipn.gov.pl).
Znajduje się on bowiem pod
jak najbardziej „prywatnym”
adresem, a to „www.13grudnia81.pl”.
Georgij Safronow
styczeń 2009 q
115
Dzielnica Publicystów
✽✽✽
Zaburzenie hierarchii ważności spraw i wykonywanie na szeroką skalę prac dalekich
od założeń ustawowych IPN, widoczne jest szczególnie w przypadku działalności pionu archiwalnego tego instytutu. Gdy poszkodowani w stanie wojennym latami czekają na — obiecane przez ustawę — udostępnienie im archiwaliów (a niektórzy nawet
nie doczekali się tego), a jak do niego dochodzi, to otrzymują nierzadko ledwie namiastkę tego, co zawierają na ich temat archiwa IPN, gdy dla jak najbardziej ustawowych działań, jak np. tworzenia bazy osób rozpracowywanych przez organy bezpieczeństwa, wprowadza się odgórnie bardzo ograniczony limit rozpatrywanych spraw
i gotowe wnioski muszą leżeć przez wiele miesięcy w szufladach poszczególnych oddziałów IPN nim pozwoli nadać się im bieg, to równocześnie od wielu miesięcy archiwiści IPN zaangażowani są w prowadzone na szeroką skalę w tych archiwach wyszukiwanie wszystkich dokumentów dotyczących ludności żydowskiej. I jak informuje
IPN, to co zaprezentowano we wspomnianym wykazie „Żydzi polscy i Żydzi w Polsce”,
to dopiero „początek pracy, która będzie kontynuowana w najbliższych miesiącach.
Jej efektem ma być kompletny katalog materiałów archiwalnych zachowanych
w zasobie Instytutu Pamięci Narodowej dotyczących Żydów i ich historii na terenie
Polski w latach 1939-1989”. Dodajmy, że katalog ten wyróżniony jest też na pierwszej stronie Biura Udostępniania i Archiwizacji Dokumentów Instytutu Pamięci Narodowej” (http: //www1. ipn. gov. pl/portal/pl/5/2261/), jako dział równorzędny całości zasobów archiwalnych IPN. Równocześnie warto wiedzieć, że na stronach IPN nie
znajdujemy informacji o tym, iż stworzone zostały katalogi materiałów archiwalnych
np. dotyczących wywózek i zsyłki Polaków do obozów pracy na Syberii, czy też ludobójstwa ludności polskiej na Kresach Wschodnich. Dlaczego? Bo ich po prostu nie ma.
A przecież, zgodnie z tym, co deklaruje wspomniane Biuro, „zgodnie z ustawą z dnia
18 grudnia 1998 r. o Instytucie Pamięci Narodowej–Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu (Dz. U. z 2007 r. Nr 63, poz. 424 z późn. zm.) pion archiwalny Instytutu zajmuje się ewidencjonowaniem, gromadzeniem, przechowywaniem, opracowywaniem, zabezpieczeniem, udostępnianiem i publikowaniem
dokumentów organów bezpieczeństwa państwa, wytworzonych oraz gromadzonych
od 22 lipca 1944 r. do 31 lipca 1990 r., a także organów bezpieczeństwa Trzeciej Rzeszy Niemieckiej i Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich, dotyczących
[podkr. — jn1] przede wszystkim:
t
t
zbrodni nazistowskich, zbrodni komunistycznych oraz innych przestępstw
stanowiących zbrodnie przeciwko pokojowi, ludzkości lub zbrodnie wojenne popełnionych na osobach narodowości polskiej lub obywatelach polskich innych narodowości w okresie od 1 września 1939 r. do 31 lipca 1990 r.;
innych represji z motywów politycznych, jakich dopuścili się funkcjonariusze
polskich organów ścigania lub wymiaru sprawiedliwości albo osoby działające na
ich zlecenie”.
116
q styczeń 2009
Dzielnica Publicystów
✽✽✽
Pewnym zagrożeniem dla IPN, wobec istniejącej w Polsce sytuacji politycznej, jest
też nieudolne lub wręcz świadomie nieprzyjazne Instytutowi działanie niektórych jego pracowników. Dowodzą tego m.in. mniej lub bardziej świadome „przecieki” z IPN
o planowanych publikacjach, jak np. ostatnio wypłynięcie do prasy informacji o przygotowywanym do wydania opracowaniu kontaktów arcybiskupa Sawy z SB, co dało
przeciwnikom lustracji możliwość osłabienia (“rozbrojenia”) wymowy tego materiału,
poprzez wyprzedzające wydrukowanie wywiadu z tym dostojnikiem kościoła prawosławnego, gdzie wspomniano o takich kontaktach i zostały one przedstawiona jako
„gra z bezpieką o życie Cerkwi”.
✽✽✽
Efektem takiej szkodliwej dla Instytutu działalności były perturbacje towarzyszące
niedawnemu polsko-słowackiemu seminarium naukowemu poświęconemu wzajemnym stosunkom w latach 1938–1948, a zorganizowanego w wyniku „wspólnych uzgodnień konsulatu generalnego Słowacji w Krakowie oraz krakowskiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej”. Odbyło się ono 25 listopada 2008 r. w Nowym Targu.
W jego trakcie doszło do „przepychanek” między przedstawicielami IPN a przybyłym
na to spotkanie Ludomirem Molitorisem, działaczem Towarzystwa Słowaków w Polsce, znanym — jak stwierdza późniejszy komunikat IPN — „z wystąpień o charakterze politycznych prowokacji”. Miał on zamiar nie tylko wziąć udział w tym seminarium, ale i wygłosić na nim referat. Nie chcieli się na to zgodzić przedstawiciele IPN,
uznając, iż jest to próba upolitycznienia konferencji i twierdząc, że jest to wbrew
wcześniejszym ustaleniom, według których, na prośbę strony słowackiej, „obrady zaplanowano jako spotkanie zamknięte”, a miało w nich uczestniczyć po 5 historyków
z obu stron. Ostatecznie, jak informuje IPN, „ze względu na osobiste naciski konsula
[Generalnego Republiki Słowacji w Krakowie] w drodze wyjątku zgodzono się, by L.
Molitoris został dopuszczony do ostatniej części spotkania, którą był szczególnie zainteresowany”.
Jak twierdzi IPN, konsul I. Horsky oficjalnie zaprzeczył, „jakoby był inicjatorem
przybycia L. Molitorisa na seminarium”. Jednakże wydarzenia te, które przyniosły serię artykułów prasowych bardzo agresywnie atakujących IPN zarówno w prasie polskiej jak i słowackiej, przez stronę słowacką przedstawiane są zasadniczo odmiennie.
W odpowiedzi na wspomniany komunikat L. Molitoris informując, że na spotkanie to
został zaproszony pisemnie przez wspomnianego konsula, twierdzi, że zaproszenie to
zostało w dodatku zaakceptowane przez Marka Lasotę, dyrektora krakowskiego oddziału IPN. Przedstawił równocześnie oświadczenie przedstawiciela słowackich uczestników wspomnianego seminarium, dr hab. Slavomira Michałka, dyrektora Instytutu
Historii Słowackiej Akademii Nauk, który stwierdził, że żadnego komunikatu nie uzgadniał, że żadna inicjatywa dotycząca ‘zamkniętego spotkania’ z jego strony nie wyszła, że żadnych żądań o zamknięte rozmowy ze strony słowackiej nie było.
styczeń 2009 q
117
Dzielnica Publicystów
W relacjach prasowych była mowa nawet o tym, iż konsul I. Horsky był wzburzony tą sytuacją i czuł się tak przerażony, iż na wicepremiera Słowacji, który miał gościnnie przybyć na to seminiarium, czekał poza salą obrad. A do winnych zamieszania zalicza się prezesa IPN, Janusza Kurtykę, twierdząc, iż Molitoris został usunięty
z listy zaproszonych po jego telefonie.
Cała ta „zadyma” wokół nowotarskiej konferencji stawia IPN w nienajlepszym
świetle, bo doszło do niej albo w wyniku jakiejś kreciej roboty, albo była efektem nieudolności przedstawicieli Instytutu. A powinni oni przecież szczególnie starannie
przygotować to spotkanie, by można było się spodziewać tego, co się stało, mając za
sobą już wcześniejsze doświadczenie (na konferencji w 2007 r.) scysji z L. Molitorisem i „specyficznego” zachowania się na niej też konsula słowackiego.
Zabrakło też chyba ze strony przedstawicieli IPN natychmiastowych i odpowiednich
wyjaśnień, które mogłyby ograniczyć „pole ataku” przybyłbym na tę konferencję dziennikarzom, wyraźnie niechętnym Instytutowi, czego dowiedli później w swoich napastliwych wobec niego publikacjach. Także oficjalny komunikat IPN o tej konferencji pojawił się zbyt późno, bo dopiero trzy dni po niej, kiedy już prasa sobie ostro poużywała.
Zabrakło też oświadczenia ze strony Marka Lasoty (nawiasem mówiąc, byłego posła
PO) zaprzeczającego akceptacji zaproszenia dla L. Molitorisa, bo tak odnosi się wrażenie, że to jednak Molitoris ma rację. Podobnie też niezbyt udolne jest tłumaczenie dr
Macieja Korkucia z IPN, że „mieliśmy tu do czynienia z próbą wprowadzenia przez
współorganizatora, czyli konsula Horskiego „tylnymi drzwiami” innych osób”, jako że,
wbrew jego oświadczeniu, że iż „zgodnie ze wspólnymi ustaleniami miało być po 5 historyków”, jednym z referentów ze strony słowackiej był — znany z antypolskich publikacji i w dodatku wieloletni współpracownik czechosłowackiej Służby Bezpieczeństwa
— Matej Andráš, były komunistyczny działacz i konsul Czechosłowacji w Katowicach.
Zdarzenia na tym seminarium dały doskonały pretekst L. Molitorisowi do zaatakowania IPN. Uznał bowiem, że potraktowano go — jak twierdzi w oficjalnym komunikacie — „w sposób wybitnie arogancki i ksenofobiczny” i z tego powodu nie tylko żąda od
Instytutu Pamięci Narodowej publicznych przeprosin, ale i domaga „podjęcia publicznej
debaty na temat zasadności finansowania ze środków publicznych działań niezgodnych
z prawdą historyczną, stanem dokumentów archiwalnych oraz nieuzasadnionego lansowania i gloryfikowania postaci Józefa Kurasia „Ognia” z Waksmunda, odpowiedzialnego
w latach 1945-47 za śmierć setek osób narodowości polskiej, słowackiej, żydowskiej
i rusińskiej”. Stwierdził następnie, że „zachowanie przedstawicieli krakowskiego IPN
spowodowało naruszenie artykułu 35 Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej, artykułu 10
Konwencji o ochronie praw człowieka i podstawowych wolności, artykułu 6 i 7 Konwencji ramowej o ochronie mniejszości narodowych, art. 6 ustawy o mniejszościach narodowych i etnicznych oraz artykułu 13 dyrektywy Rady Europy 2000/43/WE wprowadzającej w życie zasadę równego traktowania osób bez względu na pochodzenie rasowe
i etniczne, co obliguje mnie do podjęcia stosownych czynności prawnych”.
Molitoris został usunięty z listy zaproszonych po telefonie przewodniczącego IPN
Janusza Kurtki.
118
q styczeń 2009
Dzielnica Publicystów
2)
Wyjaśnienie jest proste. Ponieważ po zmianie na stanowisku prezesa IPN, czyli po
odejściu Leona Kieresa i niektórych osób prezentujących — eufemistycznie mówiąc
— „specyficzny” styl uprawiania historii, zgodny z zasadą „fakty są inne, to tym gorzej dla faktów” (czego dobrym przykładem była przywołana wcześniej sprawa „listy
nazwisk” ofiar z Jedwabnego), zaczęły się ukazywać publikacje naruszające tematy
wcześniej będące „tabu”, wśród których najgłośniejszą jest sprawa „Bolka”. Autorzy
tej krytyki lub tylko jej inspiratorzy boją się, że na „światło dzienne” mogą wyjść ich
związki np. z SB, jak i wiedza o faktycznym przebiegu wydarzeń, dzięki którym chodzą oni „w glorii i chwale”, czyli jakie są rzeczywiście podwaliny tzw. III RP i kto był
inspiratorem tych zmian.
Taka gwałtowna krytyka ma więc na celu zastraszenie potencjalnych autorów
i zniechęcenie ich do podejmowania „nieprawomyślnych” tematów i przed zajmowaniem się biografiami postaci ze środowiska przede wszystkim „około gazetowego”.
Ma też uświadomić ewentualnie niezorientowanym dziennikarzom, że nie warto poruszać takich tematów, nawet gdyby była to tylko prezentacja wyników badań ogłoszonych przez IPN, w sposób inny, niż je dezawuujący lub wręcz ośmieszający. Dodajmy, że taka gwałtowna krytyka działań IPN i towarzyszący jej „szum informacyjny”
potrafią zawrócić w głowie nawet osobom kojarzonym z obozem niepodległościowym. Przykładem tego może być jeden z autorów prawicowych (Jerzy Bukowski),
Krzysztof Mazur
styczeń 2009 q
119
Dzielnica Publicystów
który opisując wspomnianą wyżej konferencję w Nowym Targu przedstawił ją jako
„Polsko-słowackie animozje” i przyjął za prawdziwy (i pełny) obraz przedstawiony
przez prasę, na której się opierał przy pisaniu i nawet nie zweryfikował podanych
przez nią informacji w IPNie. I dlatego czytamy u niego, że np. Molitoris „miał wygłosić referat” (choć nawet sam Molitoris mówi, że tylko „chciał” taki referat wygłosić),
ale nie doszło do tego, bo Molitoris „znany jest ze swego jednoznacznie negatywnego stosunku do działalności Józefa Kurasia „Ognia”, któremu zarzuca napady i zabójstwa ludności słowackiej. [a] Jak się okazuje, skrajnie przeciwne stanowisko prezentują historycy IPN, więc Słowaka z polskim obywatelstwem wyrzucili z sali [sic!]”.
Warto więc przypomnieć, że Molitoris znany jest nie z owego „negatywnego” stosunku do działalności „Ognia”, ale przede wszystkim z przedstawiania fałszywych informacji na ten temat, często w dodatku zaczerpniętych z komunistycznych „fałszywek” i czyni to w sposób skrajnie dyletancki, co — tym bardziej że jest on jedynie
działaczem społecznym a nie badaczem — dyskredytuje go jako uczestnika dyskursu naukowego, a takim miało być to seminarium. Natomiast historycy IPN swój pogląd na ten temat opierają na wiedzy uzyskanej w wyniku wieloletnich i wszechstronnych badaniach naukowych. Dlatego zadziwia, że wspomniany autor, zwłaszcza że
sam jest pracownikiem naukowym, ustawia te osoby na jednej szali. I przykład tego
autora pokazuje to dobitnie, jakie skutki może wywołać „dobrze” przeprowadzona
akcja krytyki działań IPN — że może zmącić w głowie nawet osobom myślącym.
3)
A). Pytanie jest w części postawione błędnie, gdyż obecnie ograniczenia w dostępie
do archiwów IPN-owskich są znacznie większe niż by z tego zapytania wynikało, bo
teraz nawet po to, by korzystać z tych zbiorów w celu prowadzania badań naukowych
lub publikacji materiału prasowego, trzeba — zgodnie z artykułem 36, ustęp 1, punkty (odpowiednio) 2 i 3 ustawy z dnia 18 grudnia 1998 r. o Instytucie Pamięci Narodowej — Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu (Dz. U. z 2007 r. Nr
63, poz. 424 z późniejszymi zmianami) — starać się o specjalną zgodę na udostępnienie tych materiałów.
Trzeba przy tym nie tylko określić dokładnie temat badań naukowych czy materiału prasowego, ale przede wszystkim dysponować odpowiednimi rekomendacjami.
W pierwszym przypadku pracownika naukowego uprawnionego do prowadzenia badań naukowych w dyscyplinach nauk humanistycznych, społecznych, gospodarki lub
prawa (albo być takim pracownikiem, to jest w praktyce być albo profesorem albo
doktorem habilitowanym i to wyłączenie we wskazanym zakresie), a w drugim upoważnienia redakcji albo wydawcy. A to przecież formalnie (i w praktyce) wyklucza
znaczne grono osób zainteresowanych prowadzeniem badań naukowych czy publikacją materiałów prasowych, bo ogranicza (a nawet wręcz uniemożliwia) dostęp całej
rzeszy potencjalnych badaczy i autorów, którzy mogą nie uzyskać takich rekomendacji, bo w pierwszym przypadku zostają zdani na łaskę samodzielnych pracowników
120
q styczeń 2009
Dzielnica Publicystów
naukowych, którzy nierzadko nie będą chcieli — z różnych powodów i pod różnymi
pretekstami — udzielić takiej rekomendacji.
Zaś w drugim przypadku zainteresowany autor, gdy np. nie jest formalnie związany z jakąś redakcją (a takich jest coraz więcej), najpierw musi znaleźć instytucję,
która będzie zainteresowana tematem który chciałby opracować, co nie jest łatwe, bo
przecież nie znając zawartości materiałów znajdujących się w IPN, nie wiadomo jaka
będzie wymowa takiego opracowania, a wiele redakcji nie chce zamawiać materiału
„w ciemno”. Tak więc najpierw należałoby zastanowić się nad pełnym otwarciem tych
archiwów dla zwykłych badaczy (tj. nie tak rygorystycznie rozumianych jak w ustawie) i autorów.
B). A odpowiadając na zasadnicze pytanie, właśnie m.in. po to by nie było takich, jak
wspomniane wyżej, ograniczeń i utrudnień w dostępie, archiwa IPN-owskie winny być
ogólnie dostępne i w jak największym stopniu udostępnione w Internecie w postaci
skanów. Nie tylko umożliwiłoby to korzystanie z nich całej rzeszy dziś „wykluczonych”
różnej maści badaczy i autorów (także takich, dla których informacje zawarte w archiwach IPN-u nie są, więc odpuszczają z prób docierania do nich, by nie tracić niewspółmiernie wielkiej — w stosunku do możliwych do uzyskania w IPN wiadomości — ilości
czasu), ale i ułatwiło pracę także tym „wyróżnionym”, którzy już dziś mają dostęp do
tych zasobów. Choćby dlatego, że nie musieliby traciliby czasu na dojazd do siedziby
archiwów i mogliby pracować w dowolnej porze dnia oraz nocy. I w ten sposób też
zniknąłby problem związany z „wąskim gardłem” przepustowości czytelni w archiwach
IPN, gdzie niekiedy na miejsce (a tym samym na możliwość skorzystania z akt IPN,
do których uzyskało się już dostęp) czeka się nawet miesiącami.
Z całą pewnością takie rozwiązanie, czyli stopniowe wprowadzenia do Internetu
skanów z archiwów IPN, przyczyniłoby się do zwiększenia liczby publikacji opartych
na zasobach IPN-owskich, a także poprawy ich jakości (dzięki znacznie większej łatwości w dostępie do archiwaliów i zasadniczo mniejszej ilości czasu potrzebnego na
przeprowadzenie kwerendy), jak i przyśpieszenia tempa ich przygotowywania. Już
samo ogłoszenie — jak to uczynił słowacki odpowiednik IPN (zob. np. http://www.
upn.gov.sk/ak/; http://www.upn.gov.sk/regpro/) — różnych kartotek (ogólnoinformacyjnych, operacyjnych, pomocniczych itp.), znacznie ułatwiłoby pracę badaczom
i zmniejszyło zbędne obciążenie IPN-u. Dałoby możliwość ustalenia „z miejsca” czy
interesująca osoba w nich występuje i w jakim charakterze itp.
Rafał Broda
1) Tak, IPN jest instytucją zagrożoną poważnym ograniczeniem działalności, a nawet likwidacją, gdy to się nie powiedzie. Powodem jest to, że po okresie prezesury L. Kieresa, gdy IPN spełniał funkcje zgodnie z oczekiwaniami decydentów III
RP, J. Kurtyka poważnie potraktował zadania Instytutu określone jego nazwą
i statutem, a ludzie III RP prawdy nie znoszą.
styczeń 2009 q
121
Dzielnica Publicystów
Krzysztof Mazur
2) Gwałtowna krytyka działań i niektórych publikacji IPN wynika z dostrzeżenia podstawowego zagrożenia dla fundamentów III RP. Wyjaśnianie prawdziwych faktów
z najnowszej historii odsłoni prawdę o przemianach, które stworzyły III RP. Polskę określaną jako III RP zbudowano na totalnym kłamstwie — jego ujawnienie
zagrozi pozycji i interesom potężnych grup nieuprawnionych beneficjentów przemian. Krytyka IPN jest walką o te interesy.
3) Archiwa powinny być w większości dostępne dla wszystkich. Mam natomiast poważne wątpliwości czy archiwa SB powinny być w pełni otwarte. Moje wątpliwości wynikają z obawy, że to otwarcie zostało wcześniej wkomponowane w scenariusz zaprogramowanej lustracji. Ostatnim etapem tego scenariusza byłoby
całkowite wymieszanie agentury i ofiar w procesie dezinformacji po otwarciu archiwów. Media byłyby podstawowym narzędziem, by tej ostatecznej manipulacji
dokonać. W dzisiejszej sytuacji monopolu mediów prawda nie przebije się do masowego odbiorcy.
122
q styczeń 2009
Dzielnica Publicystów
4) Jest wiele pozytywnych aspektów, które są warte wsparcia zwiększeniem budżetu IPN. Wiążą się one z tymi sprawami, które zawarte są w odpowiedziach na poprzednie punkty ankiety. Na szczęście zanikająca część negatywnej działalności
wiąże się z aktywnością osób pozostałych w spadku po L. Kieresie (np. Frischke,
Kulesza), ale do niektórych spraw, jak Jedwabne, prowokacja Kielecka, zabójstwo
ks. Jerzego etc. trzeba powracać. Najbardziej pozytywnym aspektem działań IPN
pod kierownictwem prezesa Kurtyki, jest pojawienie się wielu młodych, kompetentnych i pracowitych historyków, którym zależy na dojściu do prawdy i na ukazaniu jej wyzwalającej mocy.
Budyń 78
1) Te powody są oczywiste. Psychologia wpływu dowodzi, że ludzie potrafią akceptować najbardziej bzdurne tezy i polecenia, jeśli wypowiadane są przez osoby
uważane za autorytet i to niezależnie od tego czy wypowiada się ona w sprawach, w których pierwotnie uchodziła za autorytet, czy też na inne tematy. Elita/władza, która nie ma żadnego uzasadnienia w postaci predyspozycji, kompetencji czy też wybitnych osiągnięć praktycznych, musi uwiarygodnić się w inny
sposób — między innymi poprzez autorytety. Te zaś nieraz same budowały swoją pozycję na działaniach moralnie dwuznacznych. IPN swoją działalnością podważa mandat autorytetów, co uderza zarówno w same autorytety, jak i w głoszoną przez nich wizję świata, a co za tym idzie, we władzę, którą legitymizowały.
Obecna ekipa, wybitnie zainteresowana jest w utrzymaniu elit w stanie samozadowolenia, stąd dążyć będzie do ograniczenia działalności Instytutu i jego udziału w debacie publicznej.
2) Polskie elity polityczne długo odsuwały od siebie problem lustracji, jednak stopniowo okazywało się, że nie można całkowicie od niego uciec. Stworzono więc
prawo, które miało „cywilizować” lustrację. Początkowo niektórym z prawodawców mogło wydawać się, że IPN będzie instytucją nie tyle dochodzącą do prawdy
(to może dziać się w przypadku osób spoza świecznika), a wydającą świadectwa
moralności wraz z sądami lustracyjnymi, i tak się przez czas jakiś działo. Jednak
w miarę zmiany społecznego klimatu, IPN zaczął atakować świętości, na których
początkowo oparta była III RP, później zaś — krytyka IV. Dla elit oznaczało to
w dużym stopniu spełnienie się „czarnego snu o lustracji”. IPN uderzał w kolejne
symbole, a powstrzymanie tego procesu dla zwolenników starego porządku jest
sprawą „być albo nie być”.
3) Wszelkie ograniczenia dają pole do nadużyć, dlatego należy je znieść, względnie
ograniczyć do tzw. „danych wrażliwych”. Niestety, mimo różnych zapowiedzi, nie
zamierza tego dokonać żadna siła polityczna w Polsce.
styczeń 2009 q
123
Dzielnica Publicystów
4) Dzięki IPN-owi zbrodnie komunizmu pozostają w świadomości przynajmniej części ludzi, pozostają też obecne w debacie publicznej. Oczywiście i bez Instytutu
byłyby osoby niepozwalające na całkowite zapomnienie spraw z przeszłości, jednak IPN daje im ogromne wsparcie, zarówno moralne (swym istnieniem w systemie prawnym i społecznej świadomości), jak i czysto namacalnym — udostępniając dokumenty. Pomyślmy, jak wiele draństwa ujrzało dzięki tej instytucji światło
dzienne. Ile osób (przynajmniej czasowo) straciło możliwość tresowania nas z pozycji autorytetów moralnych. To proces, który z jednej strony doprowadził do wściekłości elit i napaści na instytucję, z drugiej jednak poszerzył dyskurs i dał stronie nazywanej przez wrogów „lobby lustracyjnym” wiele argumentów.
unukalhai
Odpowiedź na pytanie 1 i 2 zawiera się w jednym uzasadnieniu. IPN będzie sekowany przez rekonkwistadorów na służbie III RP dopóty, dopóki jego gremia kierownicze
nie zostaną wymieniona na „słuszne” z punktu widzenia celów rekonkwisty. Czyli,
moim zdaniem, IPN nie ulegnie likwidacji, tylko będzie traktowany paralizatorem do
momentu wymiany jego władz i obsadzenia ich „właściwymi” kadrami. Podobnie jak
ABW czy, w dalszej kolejności, CBA. I podobnie jak postępuje się z mediami publicznymi i każdą inną instytucją publiczną, która jest postrzegana jako ta, która wybiła
się na niezależność od Ubekistanu i Balcerii. To jest główny powód krytyki i deprecjonowania działalności IPN, gdyż wymienione wcześniej środowiska utraciły monopol
na dozowanie „prawdy” i granie teczkami, jaki miały do wyborów w 2005 r. Kontrola
nad teczkami dawała im możliwość nieograniczonego szantażu każdego środowiska
oraz każdej poszczególnej osoby znanej publicznie. I to oni decydowali, na kogo i jaka padnie infamia. Skoro stało się tak, że ten instrument został im odebrany i mógł
być użyty wobec osób, które były otaczane parasolem ochronnym ww. środowisk, to
należało oczekiwać, iż reakcją będzie deprecjonowanie działania IPN-u, a zwłaszcza
motywów leżących u działania poszczególnych autorów publikacji IPN-owskich, następnie kwalifikacji tychże autorów, itd., itp. I takie reakcje oraz działania nastąpiły
i są kontynuowane.
Odnośnie do trzeciego pytania.
Nie uważam, że archiwa powinny być otwarte dla każdego, a zwłaszcza dla każdego
tzw. dziennikarza. Zainteresowane redakcje powinny wyznaczyć i zobowiązać znanych z nazwiska dziennikarzy do kontaktu z aktami IPN, i to pod ostrymi warunkami,
których złamanie pociągałoby obligatoryjne sankcje. Problematyka akt IPN-owskich
jest nieprzejrzysta dla osób profesjonalnie nieprzygotowanych do ich analizowania,
co stwarzałoby, przy szerokim dostępie do akt, pole do nieograniczonych manipulacji, których nikt by nie nadążył prostować i wyjaśniać. Armia najmitów w mediach tylko czeka na taki moment, aby zrobić z tego szum i jazgot, który skompromituje kwestię lustracji.
124
q styczeń 2009
Dzielnica Publicystów
Odnośnie do 4. pytania to, moim zdaniem, najważniejszym efektem działania IPNu jest przełamanie tematów tabu, wystraszenie stada świętych krów i odebranie stadu monopolu na wiarygodność oraz przełamanie monopolu na „prawdę historyczną”
środowiska Gazety Wyborczej. Co prawda, wymienione środowiska prowadza kontratak, ale nie może on być wystarczająco skuteczny, ze względu na wymienione wcześniej zmiany, które mają przełożenie na tzw. odbiór społeczny i świadomość społeczną.
125
agga
styczeń 2009 q
Dzielnica Publicystów
Sowiniec
1) Nie sądzę, aby IPN był zagrożony likwidacją, trzeba się natomiast liczyć z próbami ograniczenia jego działalności w pionie lustracyjnym. Wielu polityków wszystkich partii wolałoby bowiem zabetonować zgromadzone tam akta byłej SB przynajmniej na 50 lat.
2) Z powodu, wyjaśnionego w poprzednim zdaniu.
3) Jestem za jak najszerszym otwarciem archiwów IPN.
4) Ogromne. Liczba poważnych publikacji naukowych jest imponująca, chociaż do
opinii publicznej przebijają się jedynie informacje o najgłośniejszych (z uwagi na
opisanych w nich ludzi) książkach.
Łazący_Łazarz
Ad. 1) Pozycja IPN w miarę spychania środowisk patriotycznych do defensywy
i przejmowania kontroli nad mediami publicznymi staje się coraz bardziej zagrożona.
Nie musi być to likwidacja, wystarczy, że doprowadzi się Instytut do zakazu ujawniania swoich największych osiągnięć w analizowaniu historii najnowszej i skanalizuje
pion śledczy tylko na te kierunki, które dotyczą czasów z przed 50 lat. Przy tym media są konieczne do psucia reputacji IPNowi (to już się udało w dużej części społeczeństwa) oraz do wprowadzenia „cenzury” na publikacje i ujawnianie tych wyników
badań, które są najbardziej istotne dla oceny dzisiejszej sceny politycznej, gospodarki, systemu prawnego i osób wpływowych.
Ad. 2) Od czasu powstania Instytutu Pamięci Narodowej spotyka on się z ostrymi
atakami ze strony kręgów dziennikarzy, polityków, artystów i akademików wiodących
prym w tzw. debacie publicznej. Z raczej zrozumiałych względów. Układ okrągłostołowy wykreował na elity i autorytety przede wszystkim osoby umoczone jawną lub
tajną współpracą z Komunistami i wrogami Polski. Ludzie Ci swoje parcie na świecznik oparli na swoistej gwarancji ochrony ich interesów bieżących i przyszłych przez
Swoje Państwo, a także utajnienia (na zawsze) ich renegackiej przeszłości. Obywatele III RP mieli się nigdy nie dowiedzieć, jaką rolę pełniły te osoby i w jakiej sieci niejasnych lub kompromitujących powiązań mogą oni funkcjonować. IPN był złamaniem
tego hmm „kontraktu”. IPN zajmuje się ujawnianiem prawdy, a więc pełni rolę o wektorze przeciwnym niż była rola mediów i władz III RP. To są sprawy o tyle istotne, że
dotyczą nie tylko aspiracji osobistych ludzi wpływowych, ich wizerunku oraz samopoczucia, ale także mogą prowadzić do ujawnienia agentury bieżącej, tej promoskiewskiej lub związanej z interesami innych państw, ujawnienia źródeł przestępstw gospodarczych, które jeszcze się nie przedawniły a nawet doprowadzić do ścigania i skazania
za przestępstwa kryminalne jeszcze z czasów PRL lub niewiele późniejszych. Stąd ta
126
q styczeń 2009
Dzielnica Publicystów
krytyka i ataki. Nie ma to nic wspólnego z tzw. głośnymi sprawami Wałęsy — Bolka, Niezabitowskiej, Gilowskiej czy Wielgusa. To są tylko preteksty. Preteksty znakomicie wykorzystywane jako alibi medialne dla działań ludzi, którzy do niedawna byli spokojni
(myślę, że dzięki kwerendzie akt dokonanej przez tzw. Komisję Michnika) a dziś znowu czują się zagrożeni. Te ataki nie ustaną do póty, do póki IPN będzie wypełniał
w sposób właściwy swoją rolę. Jeśli natomiast uda się skompromitować totalnie wizerunek IPNu, osłabić jego siłę śledczą (Np. poprzez ograniczenie jej do czasów stalinowskich) lub zamknąć usta tajemnicą państwową to takiej atrapie pozwoli się funkcjonować. Oczywiście ograniczając mu środki z roku na rok z powodu hehe tzw.
„braku sukcesów” i „osiągnięć”.
Ad 3) Jedynym wyjściem z tej sytuacji jest tzw. ucieczka do przodu, tzn. doprowadzenie do jawności wszystkich zasobów archiwalnych. Tych dotyczących działań SB
i MSW po 1983 roku też. A nawet zwłaszcza. To można było zrobić za czasów PiS
a nawet było trzeba. Nie ukrywam, że do dziś nie potrafię sobie inaczej wytłumaczyć
zmarnowania tej szansy przez Jarosława i Lecha Kaczyńskich inaczej niż działaniami
silnych agentów wpływu w ich bliskim otoczeniu lub zadziwiającą małostkowością, co
do własnych osób. O oczyszczającym działaniu JAWNOŚCI mogliśmy się przekonać
przy okazji tzw. Listy Wildsteina. A przecież była to tylko namiastka. Tylko ujawnienie zasobów, całkowite (z informacjami osobistymi też — trudno) będzie chemioterapią, ostrą, ale ratującą życie IPN-owi oraz polskiej substancji narodowej. Wiedza nigdy nie zabija ludzi wartościowych, ona ich wzmacnia a osłabia ich wrogów:
szumowiny. I szumowiny o tym wiedzą. Póki co, to Internet powinien być głównym
(choć nie jedynym) miejscem ogólnodostępnej publikacji wszystkich artykułów historycznych — uzasadnienie krótkie w nastepnym punkcie.
Ad. 4) Nie widzę, żadnych negatywnych działań IPN od czasu, gdy szefuje mu Kurtyka. Jest szereg negatywnych działań pracowników IPN, ale one wynikają tylko z koniunkturalizmu ludzkiego i próby obrony tego co już IPN wywalczył. Wielkie dzięki za
Żołnierzy Wyklętych, za traktat o „Bolku”, za historię Pileckiego i innych osób zakatowanych w piwnicach UB. Za współpracę z Teatrem Faktu, TVP Historia i Gazetą Polską. Liczę na ujawnienie kulis sprawy mordu na Popiełuszce, na zbadanie spraw „Matrioszek”, na rozwój aktywności IPN w blogosferze. Tą ostatnią drogą, bowiem można
dotrzeć do każdego, na całym świecie. I są to informacje łatwe do powielenia, analizowania, komentowania oraz trudne do cenzurowania i likwidacji. Liczę też na odkłamywanie Filmoteki Narodowej. Marzy mi się np. film „Popiół i Diament” z komentarzem historyków z IPN.
dzierzba
1) IPN jest przede wszystkim zagrożony marginalizacją. Mam tutaj na myśli takie
przedstawianie w mediach tej instytucji, że wyda się ona przeciętnemu obywatelowi nie tylko niepotrzebną, ale wręcz szkodliwą. Takie działania prowadzone są
styczeń 2009 q
127
Dzielnica Publicystów
zresztą od dawna i moje bardzo subiektywne odczucie jest takie, że statystycznemu Polakowi IPN jawi się jako „nie wiadomo co od teczek” i tym samym efekty jego pracy już teraz mało kogo interesują. Zwłaszcza, że docierają tylko do
garstki interesujących się historią „fanatyków”. Sądzę, że ta tendencja będzie się
tylko pogłębiać, bo politycy nie są zainteresowani rozgrzebywaniem historii —
szczególnie tej najnowszej, która (co doskonale pokazał przykład Wałęsy) może
być dla nich bardzo niewygodna. Tak więc podsumowując — IPN zagrożony jest
w tym sensie, że może zostać sprowadzony do roli instytucjonalnego Radia Maryja — to znaczy wstydliwego dla każdego interpretującego świat przez Szkło Kontaktowe „inteligenta” fetyszu prawicowych oszołomów, dzikich lustratorów i moherów.
2) Skoro IPN powołany został jako wyraz przekonania, że żadne bezprawne działania państwa przeciwko obywatelom nie mogą być chronione tajemnicą ani nie
mogą ulec zapomnieniu, to wykonując sumiennie swoją misję w kraju rządzonym
nadal w znacznym stopniu przez byłych członków Polskiej Zjednoczonej Partii
Robotniczej musiał zagrozić ich interesom. Ludzie ci dostali przecież obietnicę, że
przeszłość odkreślamy grubą linią, więc wszelkie próby jej przekraczania niezmi-
128
agga
q styczeń 2009
Dzielnica Publicystów
ennie wiązać się muszą z ich ostrą reakcją. Gdy dodatkowo weźmiemy pod uwagę, że skupiająca postkomunistów lewica jest stałym i równoprawnym partnerem
koalicyjnym, jasnym się staje, że również nominalni opozycjoniści z tamtych lat
mogą nie chcieć, by ktoś do ich sojuszników się dobierał. Szczególnie, że przecież
sami mają różne z internowań znajomości i wspomnienia…
3) Napiszę tak: Nie wiem, jak od strony technicznej powinien wyglądać dostęp do
tych archiwów i jakie dane powinny być reglamentowane tylko dla bezpośrednio
zainteresowanych lub wręcz zupełnie zakryte, ale uważam, że dostęp jest konieczny. Uciąłby on wreszcie „grę teczkami”, bo chociaż ta zależnie od prezentowanej
opcji politycznej jednych cieszy, a innych drażni, to generalnie nie jest to ani zdrowe, ani uczciwe, a już na pewno dobre dla Polski. Rzecz jasna moim zdaniem.
4) Nie czuję się na siłach, by pisać o rezultatach działań IPN w sferze dokumentowania historii czy prowadzenia dochodzeń śledczych. Zapewne zrobiono sporo,
ale nie sądzę, że można to w kilku zdaniach podsumować czy ocenić. Zupełnie
szczerze uważam natomiast, że w sferze docierania do obywateli IPN poległ na
całej linii. Oczywiście słyszałem o jakichś inicjatywach związanych z rozprowadzaniem w szkołach napisanych przystępnym językiem historycznych publikacji,
niemniej jednak z punktu widzenia zblazowanego konsumenta massmediów
(czyli mojego punktu widzenia) efektów misji edukacyjnej IPN nie widać. Jak już
pisałem w odpowiedzi na pierwsze pytanie — moim bardzo skromnym zdaniem
IPN w świadomości przeciętnego Polaka albo nie istnieje, albo jest tym złym —
zbiorowiskiem nienawistnych Macierewiczów od teczek, co tylko jątrzą, zamiast
robić coś pożytecznego. Gdzie dopatrywałbym się przyczyn tego stanu rzeczy,
napisałem pobieżnie wcześniej. Czy można to zmienić? Pewnie tak, ale wymaga
to na pewno solidnego przemyślenia tematu, szczególnie pod kątem sensownego
i konsekwentnego planu PR.
Foxx
1) Nie uważam, że IPN grozi likwidacja, natomiast istotne ograniczenie działalności
byłoby jednym z efektów sformalizowania koalicji PO z SLD, jako jeden z elementów handlu. PO nie ma determinacji do rewolucji systemowych, a ataki na IPN są
dobrym tematem zastępczym.
2) A cóż to za pytanie? J Ze względu na ujawnianie niewygodnych faktów oczywiście.
3) Zdecydowanie powinny być ogólnie dostępne.
4) Ależ dokumentowanie historii ma niewątpliwy walor edukacyjny. Należy zwrócić
uwagę z jednej strony na bardzo szeroki zakres projektów historycznych, a z drugiej na atrakcyjną formę np. wystaw „Twarze bezpieki”.
styczeń 2009 q
129
Dzielnica Artystów
Kreml i rynek
TLMaxwell
W starym świecie różnicą oddzielającą miasta Wschodu od miast Zachodu były kreml i rynek. Miasta Wschodu w swoich starodawnych
centrach posiadają obronną twierdzę otoczoną wysokim murem
i strzelistymi wieżami, zwaną kremlem. Miasta Zachodu posiadają
natomiast w swoim centrum pustą przestrzeń, zwaną rynkiem.
Kreml jest oznaką siły. Grube mury i wysokie wieże budzą podziw i strach. Rynek jest oznaką wolności. Pusta przestrzeń aż
skłania do wykrzyczenia tego, co się myśli.
Kreml to tajemnica, bo nikt nie wie, co się wewnątrz kremla dzieje. Rynek to jawność, na pustej przestrzeni nie da się nic ukryć.
Kreml wymusza dyscyplinę. Grube, wysokie mury skutecznie udaremnią zamiary tych, którzy chcą zobaczyć, co dzieje się wewnątrz
kremla. Rynek wymusza samodyscyplinę. Wszyscy widzą, co kto robi w danym momencie na rynku. Nie możesz nikogo zgorszyć ani obrazić. Wszyscy cię widzą i wszyscy cię słyszą. Wewnątrz kremla
możesz nawet biegać nago cały dzień, bo nikt postronny cię nie
dojrzy, ale spróbuj coś takiego zrobić na rynku! Wszyscy cię zobaczą i potępią lub będą zgorszeni!
Kreml utrudnia komunikację w mieście. Chcąc przejść z jednego
krańca miasta na drugi, musisz ominąć kreml i nadłożyć drogi. Rynek ułatwia komunikację. Rynek możesz przejść wszerz, wzdłuż, na
ukos, w poprzek, jak chcesz. Pusta przestrzeń umożliwi ci przejście tak, jak chcesz.
Kreml rodzi legendy. Tajemnicze mury rodzą legendy o tym, co
kryje się w ich wnętrzu. Rynek rodzi idee. Każdy może mówić to,
co chce i porywać tym słuchaczy.
Kreml przyciąga siłą. Rynek przyciąga wolnością.
130
q styczeń 2009
Dzielnica Publicystów
Orientacja najprawdziwiej główna
Łukasz Łański
Nie masz na ziemi, pod ziemią i na niebie środka, którego
nie godzi się użyć narodowi polskiemu dla pognębienia
dumy carów moskiewskich.
Maurycy Mochnacki
1. Mity wokół osoby.
Już samo nazwisko bywało od wielu lat przedmiotem przeinaczeń. Zarówno przyjaciołom jak i nieprzyjaciołom Antoniego Macierewicza (tym drugim jednak częściej)
zdarzało się pisać o nim per „Maciarewicz”. Tak bywało np. 30 lat temu i tak bywa
nadal, zwłaszcza jednak we wpisach anonimowych internautów, wypowiadających się
z jaskrawą niechęcią o Antonim Macierewiczu.
Właśnie: niechęcią. Nie od tak dawna jednak kampania robienia wokół Antoniego
Macierewicza atmosfery nieprzyjaznej, przedstawiania go jako człowieka, który jest
jakoby owładnięty nienawiścią albo jakimiś innymi przykrymi wadami, ma swoją historię. Gdy podczas prac nad tworzeniem rządu mecenasa Olszewskiego, jesienią
1991 r., poseł Antoni Macierewicz był przesłuchiwany przez komisję sejmową jako
kandydat na ministra spraw wewnętrznych, rozpowszechniano informację, że jego
oczy odznaczały się czymś szczególnym. Mówiąc najprościej — źle mu z oczu patrzyło. To oczywiście miało świadczyć o nienawiści albo innej podobnie grzesznej wadzie
charakteru, dyskwalifikującej tego polityka do uczestnictwa w życiu publicznym
w ogóle, a już w szczególności — do roli ministra spraw wewnętrznych. Śladem1 tego mogą być następujące, dowcipne słowa: Korzystając z faktu, że ten numer Głosu
jeszcze nie będzie wydrukowany jako oficjalny organ Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, pragnąłbym zwrócić uwagę nowego ministra, że wkopał się jak rzadko który
kandydat do parlamentu. Hasłem wyborczym Antoniego Macierewicza było — jak pamiętam — zawołanie »Bezpieczna rodzina w bezpiecznej Polsce«. Pod tym hasłem
mógłby Antoni startować w wyborach na szeryfa, gdyby w Polsce, wzorem USA, taka funkcja z wyboru istniała. Ponieważ został ministrem od policji i jej podobnych zjawisk, będzie bardzo łatwo rozliczyć go ze spełnienia wyborczych obietnic. Na ucho
powiem ministrowi, że podczas uroczystości zaprzysiężenia nowych sędziów Trybunału Stanu jeden z nich z błyskiem w oku rzekł do drugiego »żebyśmy tak mogli sądzić Macierewicza! « Lubią Antoniego! Szczególnie gorąco wita go na stanowisku Gazeta Wyborcza. W Gazecie, która jest pismem światłej inteligencji, argumenty
1
„Podziomek” (właśc. Piotr Zakrzewski), Pogłoski, „Głos. Niezależne pismo społeczno-polityczne” nr 5
(76-77) wrzesień/grudzień 1991 r., s. 122; podkreślenie moje — Ł. Ł.
styczeń 2009 q
131
Dzielnica Publicystów
przeciwko Antoniemu są — rzecz jasna — niezwykle racjonalne, a nawet odznaczają
się pewną intelektualną błyskotliwością. Analitycy i wyrafinowane mózgi Gazetowe
zarzucają Antoniemu Macierewiczowi, że ma coś w oczach. Głównie fanatyzm i nienawiść. Innym poważnym argumentem jest jego miłość do Che Guevary, co widać
choćby po brodzie. Postawiono także swego czasu odważną hipotezę, że Macierewicz
jest inkarnacją Feliksa Edmundowicza Dzierżyńskiego, Joanna Szczęsna podobno już
zaczęła się ukrywać. O Joanno nieszczęsna! Siepacze okrutnego Macierewicza wytropią cię wszędzie! Tak, lubią Antoniego! Wróg czyha wszędzie (Kuroń twierdzi, że Macierewicz jest paranoik.)
Legenda o „oczach Macierewicza” istniała i była lansowana już wtedy, nie zaś dopiero w związku z lustracją na przełomie maja i czerwca następnego (1992) roku, a więc
nie była zemstą za lustrację, lecz miała raczej charakter prewencyjny. Nawiązał2 do niej
mimochodem (pisząc głównie o b. premierze Olszewskim nazwiska min. Macierewicza
nawet nie wymieniając) inny felietonista już po odejściu Macierewicza z MSW: Jednym
z ewenementów polskiego życia publicznego jest to, że panująca opinia o kolejnych
premierach tworzona jest nie z perspektywy czasu, na podstawie oceny ich poczynań —
ale z góry, w momencie obejmowania urzędu. Nasi dziennikarze są w swej masie niezwykle jednomyślni, którą to jednomyślność groźba środowiskowego ostracyzmu okazała się gwarantować skuteczniej, niż wszystkie sankcje, jakimi ongiś dysponowała
cenzura i wydział prasy KC. (…) już na pierwszym spotkaniu z dziennikarzami Jana Olszewskiego dawało się wyczuć niemal fizyczną agresję sali. Głośne parsknięcia, demonstracyjne wzruszanie ramionami i szydercze chichoty, rzucane teatralnym szeptem
uwagi w rodzaju »po co nagrywasz, co on niby może mądrze powiedzieć? « — ta atmosfera, przypominająca zachowanie złośliwych i, co tu kryć, bardzo źle wychowanych
dzieci podczas lekcji nielubianego nauczyciela, od pierwszej chwili nie pozostawiała wątpliwości co do tonu przyszłych komentarzy. (…) Przyzwyczailiśmy się już, że ocenie
podlegają nie konkretne poczynania polityków, ale na przykład ich oczy.
Ten sam felietonista wiosną 1994 r. powrócił3 jeszcze do owego wątku, skupiając
uwagę jednak nie na jesieni 1991, lecz na wiośnie 1992 roku, już po obaleniu rządu
Olszewskiego: Minister Macierewicz oczywiście — dla udeków to niemal aksjomat —
sfałszował archiwa MSW. (...) Grube oskarżenie! Gdzie dowody, a choćby przesłanki? Nie ma. Po co dowody? Kuroń mówi! Wiadomo — skoro Macierewicz jest spoza
UD, no to musi być kanalią. Nie to, co pan Milczanowski, o nie, ten jest »swój«, na
pewno nic nie sfałszuje. Pan Szeremietiew nie nadawał się na ministra obrony (...)
Dlaczego? Dlatego. Onyszkiewicz się nadaje (...) jest »swój«, więc nie ma gadania.
By już nie mnożyć przykładów — oto w telewizji wyskakuje jak diabeł z pudełka pan
Kuroń i oznajmia, że Olszewski jest człowiekiem »chorym z nienawiści«. Nigdy nie
widziałem, by mecenas Olszewski, czerwony z wściekłości, wrzeszczał do mikrofonu,
2
Rafał A. Ziemkiewicz, Hormony premiera, „Najwyższy Czas! ” nr 34 (125) z 22 sierpnia 1992 r., s. XII;
podkreślenie moje — Ł. Ł.
3
Rafał Ziemkiewicz, Kali zabrać krowy, cyt. wg Rafał Ziemkiewicz, Zero zdziwień, P. W. H. NEPO, Warszawa
1995, s. 118-119; podkreślenia moje — Ł. Ł.
132
q styczeń 2009
Dzielnica Publicystów
zapluwając się, że ten a ten jest kłamcą, oszustem i facetem, który niszczy Polskę,
natomiast Kuronia pokazywano w takiej sytuacji raptem kilka dni wcześniej. No, ale
jemu wolno pluć i wrzeszczeć. To nie to, co jakiś Macierewicz, który ma oczy »pełne
nienawiści«. To swój chłop, on zawsze jest dobry i jeśli mówi, że ON »nie wierzy«, no
to ma rację! (…) Jeśli Pan Bóg dotąd gromem z jasnego nieba tych bezczelnych obłudników nie strzelił, to widocznie ma jakiś cel, którego chrześcijaninowi dochodzić
się nie godzi. Ale cóż — bezczelność i hipokryzja stały się w Polsce normą, a nieszczęsny naród, przywalony wrzaskiem mass-mediów nawet już nie zwraca na to uwagi.
Jak Kali dorwać stołek, być dobrze; jak kto inny, być źle — oto i cała wykładnia europejskości. Kiedy Wałęsa zabiera udecji posady — jest ciemnym, ksenofobicznym
dyktatorem. Gdy daje — wyraża mu się wdzięczność za »uratowanie demokracji«.
Jeśli nawet owa legenda nie mogła zapobiec objęciu przez Macierewicza stanowiska
szefa MSW, miała sprzyjać postrzeganiu go jako człowieka niezbyt wiarygodnego, niepoczytalnego z powodu przypisywanej mu nienawiści i fanatyzmu. To zdaje się wskazywać
na obecność w anty-Macierewiczowej kampanii czegoś w rodzaju „syndromu Tertulliana-Anzelma”: CREDO UT INTELLIGAM, QUIA [ID] ABSURDUM EST. Widocznie pewni ludzie od dawna wiedzieli, że Macierewicz jest nieprzekupny i stąd cały ten raban….
Zauważmy, że opowieść o oczach Antoniego Macierewicza często towarzyszyła ludziom, którzy mają się za szlachetną elitę, za środowisko owładnięte „etosem” i wolne
od wszelakich brzydkich przywar. W szczególności owa elita przy wielu okazjach podkreśla, jak bardzo obcy jej jest rasizm. A czymże jest rasizm? Jest wyprowadzaniem wniosków o człowieku na podstawie jego wyglądu. Kolor skóry, kolor włosów, rozstaw kości policzkowych, nachylenie oczu, obecność albo nieobecność zarostu
na twarzy — to właśnie są owe cechy wyglądu, z których chce się wywodzić wnioski
o cechach charakteru. Dość szeroko znanym stereotypem tego rodzaju jest powiedzonko „rudzi są fałszywi”. Jest to tak samo rasistowskie zdanie, jak twierdzenie, że
Murzyni są leniwi i zbyt nieopanowani seksualnie, że czerwonoskórzy Indianie i skośnoocy Azjaci są podstępni, itp. stereotypy. Tę samą regułę należałoby odnieść do legendy oczu Macierewicza, ale tu jakoś dziwnie szlachetność i postępowość etosiarzy,
ich wstręt do rasizmu zatrzymuje się, staje dęba i nijak nie chce ruszyć do przodu.
Niejednokrotnie (chociaż znacznie rzadziej) można było napotkać informację, że
Antoni Macierewicz był iberystą. Nieporozumienie (jeśli to naprawdę jest nieporozumienie) bierze się stąd, że Antoni Macierewicz istotnie pracował przez pewien czas
w Katedrze Iberystyki Uniwersytetu Warszawskiego, jednak jako historyk, którym jest
z wykształcenia, a nie jako iberysta. W związku z tym Antoniemu Macierewiczowi
przypisywano4 fascynację lewackimi ruchami terrorystycznymi w Ameryce Łacińskiej:
4
Antoni Macierewicz, Jesteśmy skazani na drogę sprzeciwu... z Antonim Macierewiczem rozmawia
Piotr R. Bączek. Rozmowa pierwsza (lipiec 1991), „Antyk” nr 9/10/11/12 z 1993 r., s. 27. Przywołane tu
słowa są cytatem z innego wywiadu, a mianowicie — z Adamem Michnikiem, opublikowanego w „Polityce Polskiej” nr 18 z 1990 r. Anagram MIR to skrót hiszpańskiej nazwy „Movimiento de la Izquierda Revolucionaria” czyli „Ruch Lewicy Rewolucyjnej”. „Che Guevara” to nieprawidłowa nazwa osobowa południowoamerykańskiego rewolucjonisty szeroko znanego pod pseudonimem „Che”, którym był Ernesto Rafael Guevara de la Serna (1928 —
1967), Argentyńczyk, z wykształcenia lekarz.
styczeń 2009 q
133
Dzielnica Publicystów
Antka Macierewicza znałem wcześniej i zapamiętałem, że piętnował mnie jako dosyć
zgniłego oportunistę. Był entuzjastą MIR-u, skrajnie lewackiej organizacji chilijskiej,
która atakowała Allende z lewa. Był wielbicielem Che Guevary. Pamiętam jego zachwyty nad akcją terrorystyczną Czarnego Września podczas Olimpiady w Monachium
w roku 1972. Pamiętam też jego akcję zbierania podpisów przeciwko wizycie Nixona
w Polsce — dlatego, że to łajdak, który napada na Wietnam. Macierewicz odpowiadając na to pytanie Piotra Bączka udzielił obszernego wyjaśnienia,5 mówiąc między
innymi: Trudno mi jest ustosunkować się do tej wypowiedzi Michnika, gdyż po prostu kłamie. Nie byłem »cheguarystą« [powinno być: »guevarystą« ewentualnie:
»che-guevarystą« — dopow. Ł. Ł.], choć jest prawdą, że zajmowałem się analizą działań terrorystycznych zbrojnych grup w krajach III świata, głównie w Ameryce Łacińskiej. (…) W trakcie Marca poczyniłem pewne spostrzeżenia. Zauważyłem mianowicie, że względnie niewielkie środowisko, ale świadome swoich celów, zgrane, ideowo
tożsame, jest w stanie kierować dużymi masami zaktywizowanymi na podstawie
ogólnikowych haseł. Interesowało mnie to, w jaki sposób ten ogólny potencjał radykalizmu społecznego przetwarzany jest w strukturę organizacyjną. (…) Natomiast
wzmianka, że byłem zachwycony akcją »Czarnego Września« z 1972 roku jest dowodem kompleksu samego Michnika. Była rzeczywiście między nami rozmowa o tym
zamachu, dyskutowaliśmy też o możliwościach walki zbrojnej. Ale traktowałem to jako zwykłą wymianę zdań, nie myślałem, że o tej rozmowie będzie pamiętał przez tyle lat i w dodatku tak interpretował, wyciągając wnioski, że popierałem »Czarny
Wrzesień«. Widocznie musiał to być dla Michnika bardzo zasadniczy problem. W trakcie tej samej rozmowy Michnik sformułował bardzo ciekawą zasadę, mianowicie
stwierdził, że punktem odniesienia kwalifikacji ruchu niepodległościowego jest odpowiedź na pytanie, czy uzna [w oryginale: uznana] on granice Izraela, czy też nie (…)
dosyć dziwne,6 zwłaszcza, że Polska nie graniczy z państwem izraelskim. Wydawało5
Antoni Macierewicz, Jesteśmy skazani na drogę sprzeciwu... z Antonim Macierewiczem rozmawia
Piotr R. Bączek. Rozmowa pierwsza (lipiec 1991), „Antyk” nr 9/10/11/12 z 1993 r., s. 27 i 28.
6
Jeszcze w czasach KOR-owskich interesująco zwrócił na to uwagę prof. Grzegorczyk: Powstaje tu np. problem
inteligencji żydowskiej, który trzeba opisać sine ira et studio. Inteligencja żydowska (czyli prawie 100% populacji żydowskiej powojennej, bo biedota żydowska została wymordowana w czasie wojny, a przetrwała tylko część inteligencji) — stanęła na usługach nowej komunistycznej władzy i procent jej w stalinowskim aparacie ucisku był
niemały. Tworzyła przy tym dobrze popierającą się wspólnotę interesów i dzięki temu stanowiła coś w rodzaju klasy dyskretnie uprzywilejowanej. [...] Sprawa konfliktu Izraela z Arabami wywoływała w środowisku Znakowym
w owym czasie mocne emocje. [...] O Izraelu nie można było w tym środowisku wypowiadać się równie swobodnie
i bez oporów jak o Chile, Portugalii, Tanzanii lub Kanadzie. Nie chcę twierdzić, jakoby konflikt żydowski był podstawą wszystkich podziałów. [...] Jednakże uważam, że element konfliktu etnicznego przy okazji mówienia o lewicy laickiej [...] powinien być wzięty pod uwagę. [...] Uważam, że najlepszym lekarstwem na niejasności i napięcia
w sprawie żydowskiej nie jest urąganie na antysemityzm, tylko rzeczowy opis historycznych identyfikacji i konfliktów interesów. (Andrzej Grzegorczyk, Kilka myśli na marginesie książki A. Michnika: »Kościół, lewica dialog«, „Spotkania” nr 5-6 [reedycja paryska], s. 339. Niebanalne rozjaśnienie kwestii... Andrzej Grzegorczyk to jednak (wtedy — najpóźniej w 1978 r.) zaledwie profesor doktor habilitowany. Natomiast po kilkunastu latach doctor honoris
causa Lech Wałęsa dokonał właściwego (zaznaczam: właściwego!) „skrótu myślowego”. Oto relacja z wiecu w Łodzi w dniu 22 lutego 1989 r., w którym uczestniczył Lech Wałęsa: Dlaczego ostatnio otaczasz się ekspertami z lewicy laickiej? — pytano. »W Polsce jak ktoś mądry, to zaraz mówią, że Żyd — odpowiadał Lech Wałęsa. — Dziś nie
ma problemu Żydów, jest Polska, kto idzie z Polską, ten brat. « (P. H. [Paweł Hofer, właśc. Helena Łuczywo] Będę
rozmawiał i z szatanem. Lech Wałęsa w Łodzi, „Tygodnik Mazowsze” nr 283 z 22 lutego 1989 r., s. 4). Naprawdę,
rzecz jasna, było tak, że i w PZPR osoby narodowości żydowskiej znajdowały się nie tylko we „frakcji puławskiej”
(tzw. „Żydy”), ale również we „frakcji natolińskiej” (tzw. „Chamy”), a także — i zwłaszcza to warto tu podkreślić —
134
q styczeń 2009
Dzielnica Publicystów
by się, że przynajmniej od tego czasu wszystko powinno być jasne, ale mit Macierewicza-lewaka pokutuje do dzisiaj...
Prawdopodobnie u źródeł tego mitu leży także wyolbrzymienie, dokonywane tym
chętniej, że adresowane do prawicowego elektoratu, na którego pogłoski o fascynacji
Guevarą mogą zrobić przykre wrażenie (w przeciwieństwie rzecz jasna do elektoratu
lewicowego, który z założenia nie brzydzi się postaciami zaangażowanymi w komunizm
na etapie KPP a potem „utrwalania władzy ludowej”). Rzeczywiście, istnieją ślady ewolucji poglądów Antoniego Macierewicza z lewa na prawo. Założony przezeń miesięcznik
Głos, u swych początków starał się licytować w lewicowości, co widać w spostrzeżeniu7
Jarosława Kaczyńskiego: Jesienią 1979 roku (...) Głos już (...) wyraźnie ewoluował
w prawo. Wcześniej Głos spierał się o to, kto jest bardziej autentycznie lewicowy...
Kiedy tam przyszedłem, Głos zrezygnował już z tych polemik i określał się jako nielewicowy; określenie »chrześcijańsko-narodowy« padło dużo później.
Owszem, przynajmniej jeden ślad tego „licytowania się” (z 1978 r.) widnieje8 na
kartach owego miesięcznika: Szermowanie obecnie terminami »prawica«, »lewica«
aby rzucić odium na przeciwników utrwala sztywne linie podziału na swoich i obcych
wewnątrz opozycji i w żaden sposób nie przyczynia się do krystalizacji autentycznych
różnic ideowych. Gdyby zaś nawiązać do tradycji sprzed 70 lat, trzeba by powiedzieć,
że prawicę tworzą ci, którym w utrzymywaniu obecnego ustroju społecznego i gospodarczego (...) im bliżej PZPR, tym cechy związane z postawą prawicową są częstsze.
Czymże bowiem innym jest dziś ta partia, jak nie gwarantem przywilejów gospodarczych, politycznych, społecznych? Prawica jest więc konserwatywna, chodzi jej jednak nie o konserwowanie wartości, lecz sytuacji. Lewicę widziałbym zaś wśród grup
wysuwających program odzyskania niepodległości, kładących nacisk na podmiotowość społeczeństwa, rewindykacje polityczne i społeczno-gospodarcze (...) Jeśli myśl
lewicowa ma się dziś w Polsce odrodzić, musi te hasła podjąć na nowo.
Jak widać, tutaj do lewicowości przyłożono znak PLUS a do prawicowości znak
MINUS. Kryterium podziału ideowego jest tak ustawione, że biegnie w poprzek linii
demarkacyjnej między lewicą a prawicą, rozumianymi obiegowo. Po stronie PLUS
znaleźlibyśmy jednak w myśl tego kryterium prawicowca (nacjonalistę) Adolfa NOWACZYŃSKIEGO i lewicowca (socjalistę) Kazimierza PUŻAKA — obaj stracili życie
w ubeckich katowniach, po stronie MINUS umieścilibyśmy natomiast prawicowca
(nacjonalistę) Bolesława PIASECKIEGO i lewicowca (socjalistę) Józefa CYRANKIEWICZA — obaj cieszyli się wieloletnia pomyślną karierą sowieckich kolaborantów na
bardzo wysokich stanowiskach w PRL.
w środowiskach opozycyjnych podział ideologiczny krzyżował (a nie pokrywał) się z narodowościowym: wśród lewicy laickiej były także osoby nie-żydowskiego pochodzenia (jak np. Jan Józef Lipski i Jacek Kuroń), a wśród jej ówczesnych i późniejszych krytyków można było spotkać Żydów (np. Ludwika Dorna albo Antoniego Zambrowskiego).
7
Odwrotna strona medalu. Z Jarosławem Kaczyńskim rozmawia Teresa Bochwic, Oficyna Wydawnicza MOST, Wydawnictwo VERBA, Warszawa 1991, s. 9.
8
Antoni Macierewicz, Tradycje polityczne w PRL, „Głos. Niezależny miesięcznik społeczno-polityczny” nr 4, wg: Głos. Niezależny miesięcznik społeczno-polityczny. Dokumenty. Biblioteka Kultury tom 315, Instytut Literacki Paryż 1980, s. 30/31.
styczeń 2009 q
135
Dzielnica Publicystów
2. Jak to z KOR-em było
Zanim powstał miesięcznik Głos, istniał Komitet Obrony Robotników, przekształcony
następnie w Komitet Samoobrony Społecznej KOR. I również tutaj, mocą swoistej
bezwładności, dosięga Antoniego Macierewicza nieprzychylna legenda, jakoby zasługi związane z powstaniem i działalnością KOR-u to zasługi Jacka Kuronia i jego przyjaciół, zaś on sam był tam „piątym kołem u wozu”, nielubianym i zasługującym na
nielubienie. Tymczasem w rzeczywistości było tak, że środowisko Antoniego Macierewicza powołując Komitet najpierw zaprosiło do współpracy działaczy RUCH-u, dopiero po odmowie z tamtej strony zwróciło się do tak wtedy zwanej „lewicy laickiej”.
Większą skłonność ku temu przejawiał Jacek Kuroń aniżeli np. Adam Michnik — także Kuroń prowadził rozmowy z dwoma przyszłymi współzałożycielami Ruchu Obrony
Praw Człowieka i Obywatela: Andrzejem Czumą i Leszkiem Moczulskim.
Macierewicz sam o tym opowiadał9 następująco: Wpadliśmy na pomysł, żeby odwołać się do ludzi ogólnie znanych, mających społeczną popularność. Pierwsze kroki
skierowaliśmy do ludzi z grupy »RUCH«, których uważaliśmy za przedstawicieli środowiska katolickiego, niepodległościowego, prawicowego. Niestety, uznali oni jawną
akcję za błąd. Obawiali się, że jest to prowokacja, która doprowadzi do ujawnienia
zakonspirowanych elit społecznych i ponowną likwidację najlepszych jednostek. Trwały długie spory i ostatecznie do niczego to nie doprowadziło. Jedynym środowiskiem, które gotowe się było włączyć, była grupa skupiona wokół Jacka Kuronia.
Niedługo później Antoni Macierewicz relacjonował10 ponownie: KOR powstał dzięki środowiskom katolicko-niepodległościowym. Najpierw zwróciliśmy się do ludzi
dawnego »Ruchu« Andrzeja Czumy. Oni jednak przestrzegali przed jawną działalnością. Wtedy naszą propozycję przyjęło środowisko rewizjonistyczne. Z czasem lewica laicka zdominowała KOR i w świadomości społecznej zawłaszczyła jego dorobek.
Trochę dokładniej przedstawił11 początki KOR-u Piotr Naimski: Po wydarzeniach
w czerwcu 1976 i rozkręceniu akcji pomocy w Ursusie i Radomiu, postanowiliśmy powołać jawny komitet. Szukaliśmy z Mirkiem Chojeckim znanych, cieszących się wówczas publicznym zaufaniem ludzi, którzy zechcieliby do niego wejść. Nazwę Komitet
Obrony Robotników wymyślił Macierewicz. (…) Po pewnym czasie doszliśmy z Wojtkiem Onyszkiewiczem i Antkiem Macierewiczem do wniosku, że mamy dość zabiegów
i negocjacji, że powołamy KOR — choćby w trzy osoby. (…) Jacek Kuroń był wtedy
w wojsku i czasami wypuszczano go na przepustkę. Spotkaliśmy się z nim w mieszkaniu Antka Libery. Był jeszcze Jan Józef Lipski. (…) Wtedy zakomunikowaliśmy Kuroniowi i Lipskiemu, że powstaje KOR. A oni stwierdzili, iż w tej sytuacji przyłączają
się. Uzgodniliśmy więc, że Wojtek Onyszkiewicz będzie wyłączony — by naraz wszys9
Antoni Macierewicz, Jesteśmy skazani na drogę sprzeciwu... z Antonim Macierewiczem rozmawia
Piotr R. Bączek. Rozmowa pierwsza (lipiec 1991), „Antyk” nr 9/10/11/12 z 1993 r., s. 30.
10
A[nita] G[argas], T[omasz] S[akiewicz], P[iotr] W[ierzbicki], Wybieramy prezydenta prawej strony,
„Gazeta Polska” nr 38 (62) z 22 września 1994 r., s. 5.
11
Anita Gargas, O »Czarnej Jedynce«, KOR-ze i warszawskich intelektualistach, „Gazeta Polska” nr
20 (200) z 14 maja 1997 r., s. 12; podkreślenie moje — Ł. Ł.
136
q styczeń 2009
Dzielnica Publicystów
tkich nie zamknięto. (…) Daliśmy sobie jeden dzień na dotarcie do innych osób. To
była nowa sytuacja, już nie występowaliśmy z propozycją tworzenia komitetu, ale
z propozycją przyłączenia się do istniejącego Komitetu. Tak: to założyciele KOR-u
przyjmowali Jacka Kuronia i Jana Józefa Lipskiego w skład Komitetu.
W grudniu 1976 r. Antoni Macierewicz, Jan Józef Lipski i Jacek Kuroń rozmawiali
z Leszkiem Moczulskim na temat przystąpienia jego i jego środowiska do KOR-u. Macierewicz tak to przedstawił12 po latach: Nie wiem, czy fakty, które przytaczał Moczulski, dotyczące jego kontaktów z aparatem władzy[,] były prawdziwe, czy nie, jednak
spowodowały, że stałem się ostrożniejszy w tych rozmowach i podchodziłem do nich
z dystansem. (...) Bardzo ważną, wręcz strategiczną kwestią był nasz stosunek —
w walce politycznej — do ówczesnej struktury władzy i PZPR. (...) czy działalność niezależna ma mieć na celu wymuszenie na reżymie udziału opozycji we władzy, czy ma
to być sojusz z liberalnym bądź z narodowym skrzydłem partii, władzy. (...) wszelki
kontakt i gra z frakcjami partyjnymi przez środowisko Głosu było pryncypialnie, zarówno ze względów strategicznych jak i moralnych, odrzucane. Z tego powodu między nami a środowiskiem rewizjonistycznym istniał nieustanny spór. Również z tych
względów byłem zaniepokojony rozmowami z Moczulskim i nie pragnąłem dalszego
ich kontynuowania. (...) późną jesienią ‘76 roku ukazał się tekst zatytułowany Memoriał. Moczulski zawarł w nim bardzo wiele trafnych i interesujących spostrzeżeń
o sytuacji politycznej w Polsce, dynamice i strukturze opozycji, perspektywach na najbliższe lata. (...) W tym bardzo interesującym tekście znalazły się również rozważania o stosunku opozycji do Związku Radzieckiego, do rozgrywek frakcyjnych w partii
i dalszych możliwościach. Była tam, krótko mówiąc[,] propozycja koordynowania
tych działań z władzą, albo jej częścią, a Moczulski poinformował nas, iż przekazał
tam ten memoriał, i to za bardzo szczególnym pośrednictwem. (...) Jeżeli uznamy
opis ówczesnego układu za oddający rzeczywistość, tzn. podział partii na frakcję nacjonalistyczną [i] liberałów, czy istnienie lewicowej grupy rewizjonistycznej i nacjonalistycznej, moczarowskiej, to w KOR, zwolennicy gry frakcyjnej orientowali się na
liberałów. (…) W publicystyce opozycyjnej trwała głośna dyskusja o możliwościach
współpracy z frakcjami partyjnymi. I koledzy rewizjoniści tak jak dzisiaj wypierają się
lewicowości, tak wtedy wypierali się swych związków z frakcjami.
Zbliżenie Leszka Moczulskiego i Jacka Kuronia — dwóch polityków nastawionych
na prowadzenie gry z frakcjami w obozie rządzących komunistów — być może nastąpiłoby już pod koniec 1976 roku (!) i być może tylko upór Macierewicza sprawił, iż
tamci dwaj byli członkowie PZPR przez kilkanaście następnych lat byli postrzegani jako nosiciele dwóch wzajemnie konkurencyjnych ideologii...
Interesująco w tym kontekście brzmi spostrzeżenie13 dotyczące posługiwania się
„spiskową teorią historii” po tej stronie, z której najczęściej można usłyszeć wołania
12
Antoni Macierewicz, Jesteśmy skazani na drogę sprzeciwu... z Antonim Macierewiczem rozmawia
Piotr R. Bączek. Rozmowa pierwsza (lipiec 1991), „Antyk” nr 9/10/11/12 z 1993 r., s. 31-32.
13
Elżbieta Morawiec, KOR i inni w: Małe lustra albo długi cień PRL-u, wydawnictwo Arcana, Kraków 1999, s.
95-96.
styczeń 2009 q
137
Dzielnica Publicystów
przed taką teorią przestrzegające: Notabene mało kto dziś pamięta, o czym przypomina w Dzienniku Brandys, że to właśnie Macierewicz, podówczas student iberysta,14
był rzeczywistym15 twórcą koncepcji KOR-owskiej. Dziennik mimo zdecydowanie lewicowej filozofii autora (a może właśnie dlatego?) pozwala dostrzec, jak z czasem
przesunęły się akcenty, kogo późniejsza legenda wykreowała na »ojców założycieli«
KOR-u. Dla Mariana Brandysa już wówczas przywódcą nr 1 był Jacek Kuroń (...)
Brandys (...) ma świadomość, jak dalece niepopularny jest w społeczeństwie »lewicowy« (tj. post-PZPR-owski) rodowód, mimo to wszystkie dążności prawicowego
odłamu KOR-u do politycznego samookreślenia kwituje stereotypami spod znaku, niestety, partyjnej propagandy. Wojciech Ziembiński czy znacznie od niego młodsi bracia Czumowie to w Dzienniku symbole »ciemnych sił nacjonalizmu«, inspirowanych,
oczywista, przez bezpiekę i PZPR-owski nacjonalizm Moczara. Smutny to dowód na
to, że spiskowa teoria historii nie jest bynajmniej, jak nam się dzisiaj wmawia, wynalazkiem prawicy. Także i »lewica« złapała się w tę komunistyczną sieć.
U przywołanego przez Elżbietę Morawiec autora znajduje się interesująca, (tym
bardziej szczera, że pisana bez myśli o druku) relacja16 na ten temat, pochodząca
niejako z drugiej strony: Jacek Kuroń opowiadał o swoich usiłowaniach zmierzających do pogodzenia z sobą wszystkich odłamów opozycji. Platformą porozumienia
ma się stać Liga17 Obrony Praw Człowieka i Obywatela [!], której deklaracja konstytucyjna jest od dawna przygotowana przez komisję prawną KOR-u w osobach mecenas Anieli Steinsbergowej i doktora Józefa Rybickiego. Kuroń od dłuższego czasu prowadzi rozmowy z przywódcami organizacji niepodległościowej »Ruch«, braćmi
Andrzejem i Hubertem Czumami, (…) to trochę jakby próby godzenia ognia z wodą.
Czumowie — przy całej swej nieposzlakowanej uczciwości i żarliwym patriotyzmie —
dali się już poznać jako fanatyczni nacjonaliści, tymczasem Kuroń (…) pozostał lewicowcem do szpiku kości i nadal jest wierny tym wszystkim pięknym lewicowym zasa14
Macierewicz w 1976 r. już nie był studentem, zaś iberystą nie był nigdy w życiu; również wbrew słowom cytowanej autorki filozofia (Mariana Brandysa albo jakakolwiek inna) z zasady nie może być „lewicowa”, podobnie
jak nie może być na przykład „owalna”, „fioletowa”, „siedmiowymiarowa” ani „egzoenergetyczna”. Jednak cóż dziwnego w tym, że Elżbieta Morawiec uległa sugestii, skoro mąż Haliny Mikołajskiej, należącej do KOR-u od września 1976 r. pamiętał, że Aniela Steinsbergowa była adwokatem i broniła przed wojną Ozjasza Szechtera (ojca Adama Michnika), gdy był sądzony za działalność w KPP, ale nie był zorientowany, pisząc: […] młody uczony iberysta
Antoni Macierewicz […] młodemu historykowi Piotrowi Naimskiemu (Marian Brandys, Dziennik 1976-1977,
Iskry, Warszawa 1996, s. 77-78, zapis z dnia 14 stycznia 1977). Tymczasem Macierewicz jest historykiem, a Naimski Ż biochemikiem. Świadczy to o tym, że owe dwa środowiska (lewica i prawica KOR-u) bardzo słabo kontaktowały się ze sobą na gruncie prywatnym, toteż niezbyt znały siebie nawzajem.
15
Jacek Kuroń kiedyś wypowiedział się w sposób ostrożnie dający do zrozumienia, że pierwszeństwo w utworzeniu KOR-u należy do Macierewicza: Tak prawdę mówiąc, dwóch ludzi to sobie uświadomiło równocześnie i niezależnie od siebie — ja i Antek Macierewicz. […] No i, ja napisałem to szybciej, i powstały »Myśli o programie
działania«. Napisałem — on nie napisał. I zawsze pamiętam, że to on wymyślił, że ma się to nazywać Komitet
Obrony Robotników. Zwykle mnie to się przypisuje. Trochę się tego wstydzę. (Ewa Górska, Żeby dać świadectwo prawdzie. Z Jackiem Kuroniem rozmawia Ewa Górska, „Samorządność. Tygodnik Społeczno-Polityczny” nr 3 (179) z 14 grudnia 1981 r., s. 8).
16
Marian Brandys, Dziennik 1976-1977, Iskry, Warszawa 1996, s. 146-147, zapis z dnia 14 marca 1977 r.;
podkreślenia moje — Ł. Ł.
17
Czyżby to była tzw. „Freudowska pomyłka” (przywołująca lewicową organizację z lat 1921-37 rozwiązaną
przez sanacyjne władze)? Być może jednak pierwotnie nazwa miała być taka właśnie, a zamiana słowa „Liga” na
„Ruch” nastąpiła wskutek zerwania negocjacji zjednoczeniowych z grupą Kuronia?
138
q styczeń 2009
Dzielnica Publicystów
Georgij Safronow
dom (…) Kuroń nie może zapomnieć, że w ciemnych latach 19681969, kiedy on za
swe przekonania siedział w więzieniu, Moczulski był jednym z naczelnych publicystów
tygodnika Stolica, uchodzącego za organ frakcji policyjnej generała Moczara.
Widać tu18 nieskrywaną obawę przed utratą przez środowisko lewicowe kierowniczej roli w opozycji: Grupa Leszka Moczulskiego, grupa »Ruchu« oraz paru malkontentów z KOR-u (Ziembiński, Kaczorowski i stumanieni przez nich ks. Zieja i Pajdak)
— korzystając z nieobecności Kuronia — odbyli konferencję prasową z korespondentami zagranicznymi, na której oficjalnie podano do wiadomości, że powstał nowy Komitet Obrony Praw Człowieka i Obywatela [!], mający za rzeczników Leszka Moczulskiego i Andrzeja Czumę. Cała rzecz została przeprowadzona tak podstępnie
18
Marian Brandys, Dziennik 1976-1977, Iskry, Warszawa 1996, s. 159 (zapis z dnia 26 marca 1977 r.); s. 160
(zapis z dnia 28 marca 1977 r.); s. 223 (zapis z dnia 10 maja 1977 r.); s. 247 (zapis z dnia 19 maja 1977 r.);
s. 287 (zapis z dnia 8 czerwca 1977 r.); s. 291 (zapis z dnia 10 czerwca 1977 r.)
styczeń 2009 q
139
Dzielnica Publicystów
i nielojalnie wobec KOR-u, że wielu dopatruje się w tym prowokacji ciemnych sił. (…)
paru »ruchowców« pozostało w KOR-ze w charakterze konia trojańskiego (…) Adam
[Michnik — dopisek Ł. Ł.] natomiast widzi w Ruchu Obrony Praw przede wszystkim
wykładnik nacjonalizmu polskiego. (…) Po faktycznej likwidacji KOR-u nastąpi drugi
akt: przejęcie walki o prawa człowieka przez właśnie na tę ewentualność przygotowany i o wiele łatwiejszy do strawienia dla władz (bo nie występujący z pozycji socjalistycznych) ROPCiO (…) my już wtedy liczyć się nie będziemy (…) wszystko to razem wzięte upoważnia do przypuszczeń, że ROPCiO (…) korzysta z opieki jakiejś
frakcji partyjnej jest popierany jako konkurencja i ewentualna namiastka KOR-u. (…)
KOR działa całkowicie jawnie i wyraźnie konkretyzuje swe cele, ograniczając się na
razie do obrony praworządności. ROPCiO ma dość mętną koncepcję nacjonalistycznoniepodległościową i stara się utworzyć coś w rodzaju tajnej organizacji wojskowej.
(…) ROPCiO, który powstał po to, aby z czasem przejąć schedę po KOR-ze, stara się
z nim utożsamiać w oczach opinii publicznej, (…) KOR musi się przed tym niebezpiecznym utożsamieniem bronić. Nazwa Komitet Obrony Praw Człowieka i Obywatela to zapewne kontaminacja nazw KOR-u i ROPCiO. Występować „z pozycji socjalistycznych” jest OK, a tylko korzystać z poparcia jednej (pewnie właśnie tej jednej,
a nie innej) spośród frakcji partyjnych — bynajmniej nie…
Nowa lewica na Wschodzie i Zachodzie kontynentu miała wspólnie działać przeciwko hegemonii dwóch supermocarstw nad Starym Kontynentem i doprowadzić do jego zjednoczenia pod swoim (tj. lewicowym) sztandarem. W debacie ze znanym polskim pisarzem emigracyjnym odbywający (na zaproszenie prof. Jeana Paula
Sartre’a) „podróż studialną” po Europie Zachodniej (po powrocie z niej na początku
maja 1977 r. Michnik został członkiem KOR) proklamator nazwy lewica laicka tak oto
wypowiadał się19 na „modny” wówczas temat: Po XX Zjeździe KPZR rozpoczął się —
tezą Togliattiego o policentryzmie — proces destalinizacji i desatelizacji w międzynarodowym ruchu komunistycznym. Zjawisko »eurokomunizmu« jest fazą tego procesu. Odrzucam »spiskową« teorię historii, która głosi, iż jest to wynik tajemnych planów Kremla. Jest ona równie absurdalna jak teza, że ruch opozycyjny w Europie
Wschodniej jest dziełem schizofreników bądź imperialistycznych służb wywiadowczych. (...) Pytanie zasadnicze: kto na Zachodzie jest sojusznikiem ludzi walczących
w Europie Wschodniej o prawa człowieka? Na ocenę Cartera jeszcze za wcześnie, ale
— moim zdaniem — nie jest tym sojusznikiem polityka amerykańska w swoim wariancie kissingerowsko-sommenfeldtowskim. 20 Tę politykę — przepraszam za niemodne sformułowanie — uważam za cyniczną i imperialistyczną. Jej istotą jest dążenie do
utrwalenia podziału świata między supermocarstwa, do stabilizacji status quo w Europie Wschodniej i Europie Zachodniej. (...) Doktryna Sonnenfeldta,21 której funda19
Gustaw Herling-Grudziński i Adam Michnik Dwugłos o eurokomunizmie, w: S. Carillo, G. Herling-Grudziński, K. S. Karol, H. Kissinger, B. Kreisky, L. Kołakowski, A. Michnik, L. Moczulski, Eurokomunizm, Niezależna Oficyna Wydawnicza, Warszawa 1977, s. 41 i 44/45; podkreślenia moje — Ł. Ł.
20
Powinno być raczej sonnenfeldtowskim.
21
Doktryna Sonnenfeldta, zwana także „doktryną Sonnenfeldta-Kisingera”, została wypracowana przez dwóch
polityków amerykańskich: Henry’ego Kissingera (sekretarza stanu) i Helmuta Sonnenfeldta (jego głównego
140
q styczeń 2009
Dzielnica Publicystów
mentalnym założeniem było zamrożenie status quo, spotkała się z jednoznaczną
krytyką zachodniej lewicy i wschodnioeuropejskich »dysydentów«. Niestety, obie
strony nie do końca zdawały i zdają sobie sprawę z wspólnoty swych interesów. Dlatego trzeba tę wspólnotę tłumaczyć jednym i drugim. Akcja dysydentów w Europie
Wschodniej potrzebna jest lewicy — także eurokomunistycznej — tylko bowiem przez
przezwyciężenie Świętego Przymierza supermocarstw możliwa jest realizacja projektu »socjalizmu w wolności« na terenie Europy Zachodniej. Akcja lewicy zachodniej
jest nam potrzebna, jest ona bowiem czynnikiem destabilizującym Święte Przymierze, jest tym czynnikiem presji na rządy, który może przeobrazić détente w autentyczne odprężenie oparte na respektowaniu praw człowieka w całej Europie. Myślę
przeto, że to lewica jest naszym sojusznikiem. (...) Wreszcie doświadczenie hiszpańskie. Przecież to doskonały i zasługujący na szczegółowe studium model walki z totalitarną dyktaturą. Model ewolucyjnego wychodzenia z tej dyktatury ku formom demokratycznym. Hiszpański eurokomunizm może być dla ludzi lewicy z Europy
Wschodniej ważną lekcją budowania wspólnego frontu z inaczej myślącymi, lekcją
otwartości i lojalnego współdziałania z Kościołem Katolickim, lekcją — wreszcie — budowania niezależnego ruchu robotniczego w warunkach totalitarnej opresji. Myślę tu
oczywiście o słynnych »komisjach robotniczych«, niezrównanym instrumencie walki
o robotnicze prawa i interesy. Do implementacji w Europie Wschodniej nadaje się
zresztą zasadniczy zrąb programu deklarowanego przez eurokomunistów. (...) Niczego innego nie pragnę dla Polski.
Cóż za szybki refleks! Rozmowa Michnika z Herlingiem-Grudzińskim odbyła się
7 marca 1977 r., a więc zaledwie parę dni po madryckim spotkaniu22 (2 i 3 marca)
przywódców trzech partii komunistycznych: Enrico Berlinguera z Włoch, Georges’a
Marchais’go z Francji i Santiago Carillo z Hiszpanii, co stanowiło jedno z wydarzeń
w tym nurcie ruchu komunistycznego, który wtedy właśnie nazywano eurokomuniwspółpracownika) w latach 70. ubiegłego wieku, zakładała celowość podtrzymywania podziału świata (a przynajmniej Europy) na strefy wpływów Stanów Zjednoczonych i Związku Sowieckiego gwoli zapobieżenia III wojnie
światowej. W grudniu 1975 r. Sonnenfeldt miał zakomunikować tę doktrynę amerykańskim ambasadorom na tajnej naradzie w Londynie. Pisali o tym Rowland Evans i Robert Novak w artykule zatytułowanym Doktryna Sonnenfeldta w „Herald Tribune” z 22 marca 1976 r. (zob. także np. niepodpisany artykuł Doktryna Sonnenfeldta, „Kultura” nr 5 (344) z maja 1976 r., s. 48-59).
22
Powstała niemal równocześnie (ale nieprzeznaczona wtedy do publikacji) refleksja gorliwego zwolennika lewicy KORowskiej była mniej optymistyczna niż zdanie przyszłego członka KOR, Michnika: Spotkanie szefów partii
eurokomunistycznych w Madrycie okazało się niewypałem. Przynajmniej dla ruchu obrońców praw człowieka
w Europie Wschodniej. Podobno Moskwa przesłała po cichu Berlinguerowi i Marchais’mu ostrzeżenie, że publiczne
oświadczenia w sprawie obrony praw człowieka uzna za wtrącanie się w swoje interesy wewnętrzne. I wystarczyło. Eurokomuniści, do niedawna tak niezależni, nabrali wody w usta. Być może, iż Moskwa przypomniała, że to ona
dysponuje wspólną kasą. Dla Kuronia, który na eurokomunistów liczy, musi to być cios. (Marian Brandys, Dziennik 1976-1977, Iskry, Warszawa 1996, s. 133-134, zapis z dnia 5 marca 1977). Za to bardzo optymistycznie
brzmi u tegoż autora ocena roli podróży studialnej Michnika: O, to było z ich strony lekkomyślne posuniecie, to danie mu paszportu. […] Jego blisko roczny pobyt we Francji, Anglii, Włoszech i Niemczech stał się dla postępowej
opinii publicznej wolnego świata wielką lekcją na temat prawdziwej sytuacji w Polsce. Ludzie, którzy przyjeżdżają
z zagranicy, nawet różniący się od Adama światopoglądem, przyznają, że już dawno nikt nie zrobił tyle dla dobrego imienia Polski, co on. A teraz powraca, otoczony ogólnoeuropejskim rozgłosem i szacunkiem; […] Oj, nie udał
się ten perfidny pomysł z »wypuszczeniem« Adama. Na pewno ktoś wyleci za to z posady. (Marian Brandys, Dziennik 1976-1977, Iskry, Warszawa 1996, s. 130, zapis z dnia 2 marca 1977 r.; Michnik naprawdę wrócił do kraju dopiero o dwa miesiące później).
styczeń 2009 q
141
Dzielnica Publicystów
zmem, polegającym m.in. na zbliżeniu partii komunistycznych na Zachodzie do tamtejszych partii socjaldemokratycznych (które swego czasu Józef Stalin zdyskredytował był epitetem socjalfaszyści).
Zwięźle, lecz niebywale przewidująco przedstawił23 znaczenie eurokomunizmu
długoletni publicysta PZPR, Leszek Moczulski: Jest tylko jedna sytuacja szczególna,
w której eurokomunizm ponownie miałby szansę w Europie Wschodniej. Tę sytuację
stworzyć może zakończona powodzeniem rewolucja demokratyczna w ZSRR. Oczywiście, gdyby Związek Radziecki stał się rzeczywiście demokratycznym, opartym o zasady pluralizmu państwem, to nawet przy utrzymywaniu w stanie zależności krajów
socjalistycznych — możliwe byłyby identyczne czy podobne przeobrażenia w państwach obozu. Otwarłoby to drogę do eurokomunizmu. Sytuacja opisana w tej wypowiedzi Moczulskiego z kilkunastoletnim wyprzedzeniem odpowiada rokowi 1990.
Gdy jesienią 1977 r. powstał miesięcznik Głos, początkowo był wspólnym pismem KSS KOR, jednakże24 Adam Michnik już (...) w październiku 1977 r. miał ostry
konflikt z Antonim Macierewiczem, który w piśmie GŁOS nie chciał opublikować jego
artykułu pt. Potrzeba reform, postulującego potrzebę dogadania się z liberałami
z PZPR. Tymczasem przed zaistnieniem tego konfliktu lewica KOR-owska nie w Macierewiczu ani w jego grupie upatrywała swojego przeciwnika. Świadczy o tym choćby ten fakt, że — mogąc nie powściągać swych emocji — Brandys pisał25 o Macierewiczu i jego grupie bardzo oględnie, (gdy krytykował: W komitecie zaznaczają się
coraz wyraźniej wewnętrzne konflikty. Z jednej strony antysocjalistyczna opozycja
staruszków, z drugiej — młodzi radykałowie: Macierewicz, Naimski, Chojecki, Onyszkiewicz. Kuroń zajmuje stanowisko środkowe i najmądrzejsze. Dlatego atakują go
z obu stron. Starzy oskarżają go o »wysługiwanie się komunizmowi i masonerii«,
młodzi o »nastawienie zbyt pojednawcze«), albo ze współczuciem26 (wobec niego jako obiektu reżymowych szykan: Jeszcze ostrzej i podlej atakowany jest członek KOR-u (…) Antoni Macierewicz (...) władza najbardziej obawia się autorytetów moralnych. Dlatego usiłuje je brukać rynsztokowymi sposobami: posądzeniami
o złodziejstwo i o zboczenia seksualne.) Początkowo „chłopcem do bicia” był tam27
Wojciech Ziembiński (a poniekąd i czterej inni członkowie KOR-u) (…) można się spodziewać kwasów na prawym skrzydle. Trzeba pamiętać, że jeszcze ciągle jest członkiem KOR-u jeden z naczelnych działaczy ROPCiO, Wojciech Ziembiński, który konsekwentnie intryguje wśród korowskich staruszków, niezbyt dobrze orientujących się
w sytuacji. Pomimo parokrotnych wezwań doktora Józefa Rybickiego, otwarcie stawiającego pod znakiem zapytania lojalność Ziembińskiego, ów trzyma się kurczowo
KOR-u (…) Sprawa ta komplikuje się coraz bardziej i większość członków KOR-u zde23
Leszek Moczulski Spojrzenie z boku, w S. Carillo, G. Herling-Grudziński, K. S. Karol, H. Kissinger, B. Kreisky,
L. Kołakowski, A. Michnik, L. Moczulski, Eurokomunizm, Niezależna Oficyna Wydawnicza, Warszawa 1977, s. 35.
24
Antoni Lenkiewicz, Typy i typki postkomunizmu, Wydawnictwo — Biuro Tłumaczeń, Wrocław 1997, s. 87.
25
Marian Brandys, Dziennik 1976-1977, Iskry, Warszawa 1996, s. 118/119, zapis z dn. 21 lutego 1977 r.
26
Marian Brandys, Dziennik 1976-1977, Iskry, Warszawa 1996, s. 77/78, zapis z dn. 14 stycznia 1977 r.
27
Marian Brandys, Dziennik 1976-1977, Warszawa Iskry 1996, s. 291/292 (zapis z dn. 10 czerwca 1977 r.);
s. 308 (zapis z dn. 23 czerwca 1977 r.)
142
q styczeń 2009
Dzielnica Publicystów
cydowana jest na usunięcie ze swego grona człowieka Moczulskiego, Wojciecha
Ziembińskiego, który zachowuje się rażąco nielojalnie. Owymi „staruszkami” 28 są
ponadto: Stefan Kaczorowski, Emil Morgiewicz, Wojciech Ziembiński, Antoni Pajdak,
wszyscy podejrzani o to, że stanowią „ludzi Moczulskiego” w KOR-ze, ten zaś urasta
wg Brandysa do zupełnie diabolicznej roli eksponenta narodowo-komunistycznej
frakcji gen. Mieczysława Moczara... Obrzydzenie lewicy KOR-owskiej do obozu władzy było — jak widać — stopniowalne, zależnie od tego, o której frakcji myślano. Generalnie (poza pewnymi wyjątkami) obowiązywała zasada „nie ma wroga na lewicy”.
Już do środowisk opozycji późnych lat siedemdziesiątych reżym adresował (okrężną drogą, aby nie stwarzać wrażenia, jakoby uznawał opozycję lub nawet tylko jakiś
jej fragment za partnera godnego rozmów) pewne sygnały. Jeden z takich sygnałów
został wychwycony przez niecenzurowany miesięcznik Głos — był to wywiad z ówczesnym redaktorem naczelnym Polityki Mieczysławem Franciszkiem Rakowskim, który
przetłumaczono z języka włoskiego. Oto fragmenty29 tej interesującej (jak na tamte
czasy) wypowiedzi: (...) musimy pogodzić się z istnieniem grup, które wyznają idee
różne od naszych (...) np. sympatii dla eurokomunizmu lub wzrastającej roli socjaldemokracji. Orientacje polityczne opozycjonistów rozciągają się od skrajnej lewicy do
skrajnej prawicy. (...) Niektóre osoby, w oparciu o przepisy prawne, mogłyby zostać
zaaresztowane, ale taktyka partii jest słusznie przeciwna więzieniu i sądzeniu dysydentów. (...) Często w swoich publikacjach wykorzystują to, co opublikowała oficjalna
prasa, atakują niektóre zjawiska, które ja też atakuję. Oczywiście, wiosną 1979 roku
miesięcznik wydawany przez środowisko Antoniego Macierewicza był nie nadawcą,
lecz przekazicielem owego sygnału ku krajowej opinii publicznej.
W tym samym bowiem czasie, gdy we Włoszech wydrukowano wspomniany wywiad M. F. Rakowskiego, w Polsce ukazał się interesujący artykuł30 J. Kuronia, w którym czytamy: Zasadniczą przesłanką tych rozważań jest obawa, że grozi nam eksplozja społecznego gniewu na skalę większą niż czerwiec 56, grudzień 70[,] czerwiec
76 i marzec 68 roku razem wzięte. (...) Postawmy sprawę jasno, zainicjowany przez
nas ruch nacisku staje się (...) społeczną siłą tego ugrupowania w kierownictwie partii, którego program najpełniej realizuje żądania społeczne. (...) Problem, czy tego
typu działanie stanowi udział w grze frakcji partyjnych, nie jest nowy, ale za to naiwny. (...) Jeśli chcemy uzyskać ustępstwo władz, to liczymy na to, że zorganizowany
przez nas nacisk społeczny jakieś ugrupowanie w kierownictwie zechce wykorzystać
do własnych celów. (...) Odrzucać programowo wszelkie działania, które wspierają
28
Marian Brandys, Dziennik 1976-1977, Iskry, Warszawa 1996, s. 134 (zapis z dn. 5 marca 1977 r.); s. 159
(zapis z dn. 26 marca 1977 r.)
29
Zob. Dlaczego Polska toleruje dysydentów? Wywiad Mieczysława F. Rakowskiego, udzielony »Corierre della Sera« i opublikowany 5 marca 1979 roku, przedruk: „Głos. Niezależny miesięcznik społeczno-polityczny” nr 2 (14) z 1979 r., s. 22-23. Tytuł »Corierre della Sera« można by przetłumaczyć na polski jako: „Posłaniec Światła”; czyżby ten znamiennie brzmiący tytuł nawiązywał do powiedzenia Ex oriente lux?
W każdym razie była to gazeta chyba ulubiona (bo niejednokrotnie wykorzystywana) przez komunistów moskiewskiej „obediencji” jako tuba ich półoficjalnej propagandy.
30
Jacek Kuroń, Sytuacja kraju a program opozycji, „Biuletyn Informacyjny” nr 3 (29) marzec 1979 r., s.
15 i 17-18; podkreślenia moje — Ł. Ł.
styczeń 2009 q
143
Dzielnica Publicystów
jakieś ugrupowanie w kierownictwie można tylko wówczas, gdy dąży się już teraz do
obalenia systemu lub też przyjmuje się, że eksplozja nie nastąpi, a im jest gorzej
w kraju, tym lepiej dla przeciwników systemu (...) W przypadku, gdy zasygnalizowany tu program minimum opozycji stałby się programem ruchu rewindykacji, ruch ten
miałby większą kontrolę nad frakcją, która zechciałaby zyskać jego poparcie i większe szanse na usamodzielnienie się. Punkt drugi tego samego tekstu zawiera (na str.
16) m.in. takie oto zdanie: Dążenie do obalenia systemu już teraz — jeśli nie zostaniemy do tego zmuszeni (patrz p. 7 niniejszych notatek) — uważam za awanturnictwo. Można dyskutować słuszność poglądu wyrażonego w tym zdaniu, ale nie o to tutaj chodzi; punkt siódmy (i ew. dalsze) nie31 ukazał[y] się w druku, a co było jego (lub
ich) treścią, pozostało tajemnicą autora i kilkorga redaktorów BI. Cenzurować Kuronia?! I to w miesięczniku, który de facto przecież był „jego” pismem? Horribile dictu! A jednak tak się stało...
Podobne do Kuroniowych poglądy wyrażali jego najbliżsi polityczni przyjaciele,
z tegoż lewicowego skrzydła KSS KOR — na przykład tymi32 oto słowami: Kuroń
słusznie polemizuje z argumentacją, która odwołując się do jakichś mniemanych
walk frakcyjnych — proponuje rezygnację z aktywności. (...) Jedynym sensownym
poparciem dla frakcji »liberalno-reformatorskiej« jest nacisk na władze jako całość.
(...) Bywało, że władza — czy pewne jej ośrodki — próbowała odwoływać się do społeczeństwa. Byłoby absurdem sądzić, że opozycja w takim momencie może uchylić
się od zajęcia stanowiska politycznego. (...) Albowiem uznając, że spór o reformę
państwa jest po prostu oszukańczą kłótnią między komunistami, opozycja ryzykowałaby samoizolację. (...) To nieprawda, że żadne zmiany inspirowane przez grupy
w partii nie mogą być dla społeczeństwa korzystne. (...) Nie jest obojętne (...) jakie
koncepcje obrony monopolu władzy wezmą górę w tej partii i na jakie reformy będzie
musiała się zdecydować pod naciskiem społeczeństwa. Skala możliwości jest ogromna. W każdej sytuacji opozycja będzie musiała strzec swej tożsamości — lecz nie może założyć, że pod żadnym warunkiem nie podejmie dialogu na konkretny temat
wówczas[,] gdy otworzą się szanse poszerzenia swobód obywatelskich w Polsce.
Kolejny numer tego KORowskiego miesięcznika przyniósł deklarację33 jeszcze
bardziej (by tak rzec) oficjalną: Opozycja demokratyczna występuje w imię niepodległości, demokracji, sprawiedliwości społecznej — takie są racje jej istnienia. Nie
może się wyrzec wizji przyszłej Polski opartej na tych wartościach, bowiem nie może
zaprzeczyć samej sobie. Ale nie może poprzestać na deklamowaniu tych haseł, bo
wtedy będą pustymi frazesami. Musi szukać sposobów walki o te cele już dzisiaj,
w konkretnej rzeczywistości, musi tłumaczyć te hasła na język codziennego doświad31
Zamiast punktu siódmego, i zapewne ostatniego, redakcja zamieściła krótką notatkę pt. Rocznica Konstytucji 3 maja, wypełniającą — w górnej części s. 19 tego wydania „BI” — tylko około połowy miejsca, zaoszczędzonego na opuszczeniu punktu siódmego artykułu J. Kuronia. Na tym polegało ocenzurowanie Kuronia: bez pozostawienia samej tylko białej plamy.
32
Jan Józef Lipski, Adam Michnik, Uwagi o opozycji i sytuacji w kraju, „Biuletyn Informacyjny” nr 7 (33)
październik 1979 r., s. 39-41; podkreślenia moje — Ł. Ł.
33
por. ZESPÓŁ REDAKCYJNY BIULETYNU INFORMACYJNEGO, Po czterech latach, „Biuletyn Informacyjny”
nr 8 (34) listopad-grudzień 1979 r., s. 4; podkreślenie moje — Ł. Ł.
144
q styczeń 2009
Dzielnica Publicystów
czenia. Musi konkretyzować program zmian, możliwy do realizacji, a zarazem w pełni zrozumiały dla polskiego społeczeństwa. Program taki musi zawierać co najmniej
postulat autentycznej reprezentacji34 społeczeństwa, praworządności, musi proponować uzdrowienie sytuacji rynkowej, musi żądać zaniechania fałszywej polityki wobec
wsi, która opiera się na niszczeniu indywidualnych gospodarstw rodzinnych i wiedzie
logicznie ku kolektywizacji. Program taki musi społeczeństwo wywalczyć własnym
naciskiem, który może być kosztowny, ale który jest niezbędny, jeśli w polskie życie
publiczne ma być wpisana na powrót zasada »nic o nas bez nas«.
Na tym ów artykuł się kończy, ale wcześniej zawiera fragment35 jeszcze bardziej
interesujący, zajmujący aż ponad 25% objętości całego artykułu. Zdumiewające, że
w podsumowaniu czterech lat opozycji aż tyle przeznaczono na odniesienie się do
jednego tylko dnia, stosunkowo bardzo niedawnego: Odpowiedzialności społeczeństwo oczekuje nie tylko od władz. Również od opozycji. Słusznie sformułowano to
w Komunikacie Konferencji Episkopatu Polski z grudnia br. »W kraju naszym muszą
istnieć takie warunki bezpieczeństwa i ochrony prawnej dla wszystkich, którzy wypowiadają swoją troskę o wspólne dobro, wychodząc z różnych motywacji. Każdy jednak podejmując działanie musi kierować się roztropnością i poczuciem odpowiedzialności za naród, uwzględniając okoliczności miejsca i czasu. «. Przypominamy te
słowa Biskupów Polskich w związku z faktem, który wydarzył się w czasie niedawnych
obchodów dziewiątej rocznicy wydarzeń grudniowych. Do obchodów tych wezwał
KSS »KOR« zapowiadając msze żałobne w Warszawie, Gdańsku, Kaliszu, Krakowie
i Wrocławiu i apelując do społeczeństwa innych miejscowości o uczczenie w podobny
sposób pamięci ofiar Grudnia. Po zakończeniu Mszy św. w kościele O. O. Kapucynów
w Warszawie młody człowiek poinformował obecnych, iż planowana była manifestacja i złożenie wieńców pod pomnikiem Kilińskiego, jednak ze względu na liczne zatrzymania o obawę prowokacji, organizatorzy odstąpili od tego zamiaru. Następnie
odczytał tekst podpisany przez 10 osób (B[ronisław] Komorowski, M[arian] Piłka,
L[udwik] Dorn, U[rszula] Doroszewska, A[ntoni] Macierewicz, P[iotr] Naimski,
A[ndrzej] Czuma, K[azimierz] Janusz, E[mil] Morgiewicz, W[ojciech] Ziembiński),
który miał być wygłoszony pod pomnikiem Kilińskiego. Wydaje się nam, że podejmowanie działań polegających na odwołaniu się do demonstracji ulicznych wymaga głębokiego namysłu i precyzyjnej odpowiedzi na pytanie, jakim to celom — konkretnym,
34
Po 6 latach jeden z działaczy tego środowiska skonkretyzował: Niezbędny — choć moim zdaniem nieprawdopodobny — jest wariant kompromisu z ekipą Jaruzelskiego; niezbędny jest też projekt kompromisu z tej ekipy następcami. Niezbędna wreszcie jest praca nad wariantami porozumienia polsko-rosyjskiego. [...] »Solidarność« powinna odrzucić filozofię »wszystko albo nic«. Dotyczy to zarówno stosunku do ZSRR jak do polskich komunistów
[...] Wyjściem mogłoby być rozwiązanie umożliwiające społeczeństwu autentyczny wybór do Sejmu choćby 30
procent spośród deputowanych. (Adam Michnik, Takie czasy... Rzecz o kompromisie, wydawnictwo ANEKS,
Londyn 1985, s. 99 i 138).
35
por. ZESPÓŁ REDAKCYJNY BIULETYNU INFORMACYJNEGO, Po czterech latach, „Biuletyn Informacyjny”
nr 8 (34) listopad-grudzień 1979 r., s. 3-4. Podobne obawy już o dwa i pół roku wcześniej, w dyskrecji swojego
Dziennika, wyrażał mąż Haliny Mikołajskiej (zresztą w ślad za nią): Powodem zmartwień Haliny są »młodzi radykałowie« Wojtka Onyszkiewicza, marzącego nieustannie o gwałtownych, efektownych demonstracjach, przy zupełnym nieliczeniu się z wymogami aktualnej sytuacji ogólnej. (Marian Brandys, Dziennik 1976-1977, Iskry,
Warszawa 1996, s. 292, zapis z dn. 10 czerwca 1977 r.); podkreślenia moje — Ł. Ł.
styczeń 2009 q
145
Dzielnica Publicystów
obywatelskim, politycznym — taka demonstracja ma służyć. I nie wystarczy tu odpowiedź, że jest to wyraz szacunku dla symbolów. Jeśli bowiem podejmuje się takie działania ze znaczną częstotliwością, to należy poddać publicznej — w miarę możności
— dyskusji cele polityczne pełnego cyklu takich poczynań. Są to bowiem sprawy zbyt
poważne, by uznać za normę pełną spontaniczność inicjatyw i działania nieprzemyślane. Szukanie każdej okazji do ulicznej demonstracji, do wzmagania napięcia za
wszelka cenę, może świadczyć o braku odpowiedzialności, który może społeczeństwo
polskie wiele kosztować. I jeszcze jedno: warunkiem koniecznym przy organizowaniu
ulicznej manifestacji jest uczciwe uprzedzenie o tym fakcie jej ewentualnych uczestników. Zaskakiwanie demonstracją uliczną ludzi, którzy udali się np. na mszę św. do
kościoła, jest postępowaniem nieuczciwym. Jest marnotrawieniem zaufania, które
środowiska opozycji demokratycznej uzyskały w społeczeństwie dzięki swej prawdomówności, zaufania, które trudno zdobyć, ale łatwo utracić. Wypowiadamy te słowa
z goryczą, zwielokrotnia naszą gorycz fakt, że w trakcie warszawskich obchodów rocznicy masakry grudniowej nadużyto zaufania Kościoła. Jesteśmy najgłębiej przeświadczeni — i wierzymy, że wypowiadamy tu pogląd przytłaczającej większości środowisk
opozycyjnych — iż dzisiaj, tak jak od wielu lat, kościół jest miejscem, gdzie wyrażają
się religijne, narodowe i obywatelskie aspiracje Polaków. Wszelako teren kościoła nie
może być według naszej opinii wykorzystywany do żadnych poczynań, na które władze kościelne nie wyrażają zgody. W tym przedmiocie winna obowiązywać środowiska
opozycyjne niezmienna konsekwencja i żelazna lojalność. W przeciwnym razie my, ludzie demokratycznej opozycji, ryzykować będziemy uzasadnioną nieufność ze strony
największego autorytetu moralnego w Polsce.
Nie jest jasne czy zdaniem autorów owego tekstu nieuczciwym zaskoczeniem
uczestników mszy w kościele oo. kapucynów było samo zaplanowanie demonstracji,
mającej rozpocząć się po mszy, czy raczej wystąpienie młodego człowieka odwołującego tę manifestację właśnie w trosce o fizyczne bezpieczeństwo ludzi. Zaskoczeniem
jest także sam styl owego fragmentu, mógłby znaleźć się on niemal w całości
w liście pasterskim biskupów, już poczynając od zastosowanej ortografii.
Można by odnieść wrażenie, że to jakiś katolicki odłam opozycji upomina swoich oddalonych od Kościoła kolegów opozycjonistów, aby nie traktowali Kościoła instrumentalnie w imię jakiejś hurra-opozycyjności. (Rzeczywiście, w tamtych czasach oskarżanie o instrumentalne traktowanie Kościoła bywało adresowane
pomiędzy lewicą laicką a opozycją tradycjonalistyczną w obydwu kierunkach …)
W następnym numerze ukazała się polemika z tą ostatnią wypowiedzią. Autor polemiki (współpracownik KSS KOR) sprzeciwił się dzieleniu opozycji na złą i dobrą, rozwiązaniu pośredniemu pomiędzy dyktaturą PZPR a demokracją parlamentarną oraz
przeciwstawianiu demokracji i niepodległości. Pisał36 m.in.: Artykuł Po czterech latach został podpisany przez »zespół redakcyjny« — a więc zbiorowość szerszą niż
»komitet« — co sugeruje, że wyrażone w nim opinie są podzielane w pełni przez gru36
Ludwik Dorn, Interesujący bilans, „Biuletyn Informacyjny” nr 1 (35) styczeń 1980 r., s. 41-44; podkreślenia moje — Ł. Ł.
146
q styczeń 2009
Dzielnica Publicystów
pę osób, która się wokół pisma skupia, z nim współpracuje i współtworzy jego linię
polityczną. Jest to pierwszy przypadek wystąpienia grupy BI jako odrębnej politycznie zbiorowości. Dotychczas artykuły wyrażające stanowisko komitetu redakcyjnego
były sygnowane podpisem »Redaktor«. Pozwala to przypuszczać, że zespół BI postarał się w dyskusji nad tekstem wykluczyć takie sformułowania, które dopuszczałyby
do interpretacji sprzecznych z intencjami autorów. (...) Lektura takich akapitów rodzi wątpliwości, do kogo właściwie są one kierowane. (...) Opozycja niejednokrotnie
dawała do zrozumienia, że nie jest zainteresowana w paleniu komitetów, ale z zupełnie innych przyczyn niż władze. Konstrukcja wypowiedzi zespołu BI nie wyklucza
jednak wniosku, że z owej wspólnoty interesów wynikać może jakaś płaszczyzna porozumienia — także w działaniu. (...) czytelnik czuje się przestraszony perspektywą
nieokreślonej »katastrofy« albo odnosi wrażenie, że autorom zależy na tym, by kogoś przestraszyć. Raz jeden sprecyzowano, czym ma być »katastrofa«: wtedy, gdy
wspomniano o »płonących komitetach partyjnych«, co sugeruje, że straszy się władze. Inne fragmenty mówią natomiast o »skłonności do działań desperackich« (...)
Dotychczas monopol na straszenie miała PZPR: straszono nas, że jeśli nie będziemy
posłuszni, to wjadą rosyjskie czołgi. (…) Najczęściej bodaj używanym w artykule słowem jest »odpowiedzialność«. (...) Opozycję demokratyczną w ogólności za odpowiedzialność pochwalono, ale z pewnym wyjątkiem: 10 osobom zarzucono »szukanie
każdej okazji do (...) wzmagania napięcia za wszelką cenę«, a więc działania (lub
chęci) zwykle określane jako nieodpowiedzialne. To rozdawnictwo pochwał i nagan
odczytać można jako sugestię do podziału37 opozycji na odpowiedzialną i nieodpowiedzialną jej część. Autorzy piszą także o kręgach umiarkowanych i radykalizujących
się bądź takich, które mogą się zradykalizować. Odnosi się wrażenie, że podziały te
nie krzyżują się, lecz nakładają na siebie, to znaczy, że istnieją obecnie w opozycji
umiarkowani-odpowiedzialni i nieumiarkowani-nieodpowiedzialni, których działania,
a co najmniej skłonności »mogą społeczeństwo polskie wiele kosztować«. (...) Autorzy konstruują (...) antynomię między demokracją i niepodległością, jako hasłami
szczytnymi wprawdzie, ale nierealnymi a ponadto podatnymi na degenerację we frazes, [a] codziennymi potrzebami społeczeństwa. Zabieg ten stosowany jest konsekwentnie; po jednej stronie występują określenia »frazesy«, »deklamowanie haseł«,
»puste frazesy«, »wizja«, po drugiej: »codzienny, konkretny wymiar«, »konkretna
rzeczywistość«, »codzienne doświadczenie«, »w pełni zrozumiałe«. (...) Demokratycznie wybierany parlament jest właśnie »autentyczną reprezentacją« całego społeczeństwa (...) Domyślam się, że autorzy BI podzielają ten pogląd, ale widzą jakieś, możliwe do zrealizowania już dziś, rozwiązanie pośrednie38 między fikcją peerelowskiego
37
Ten podział powrócił po 10 latach, kiedy opozycję dzielono na „konstruktywną” i „niekonstruktywną”, tj. akceptującą i nieakceptującą porozumienie z komunistami, zawierane przy okrągłym stole. „Lewica laicka” zaliczała się w 1979
r. do opozycji „odpowiedzialnej” a w 1989 r. (w zmienionym nazewnictwie) do „konstruktywnej” ma się rozumieć.
38
Takim „pośrednim rozwiązaniem” okazała się IX kadencja Sejmu PRL (1989-91), w którym posłami zostali
między innymi Jacek Kuroń i Adam Michnik; fragment Sejmu poddany w czerwcu 1989 r. wyborowi okazał się nawet o 5 punktów procentowych większy, niż to proponował kilka lat wcześniej (przebywając w areszcie śledczym
MSW przy ul. Rakowieckiej w Warszawie) Adam Michnik, bo stanowił aż 35% całości izby.
styczeń 2009 q
147
Dzielnica Publicystów
Sejmu a demokratycznym parlamentem; rozwiązanie, które, choć niepełne i ułomne,
byłoby dla społeczeństwa korzystniejsze niż obecny stan rzeczy. Temu właśnie rozwiązaniu nadali, jeśli dobrze się domyślam, miano »autentycznej reprezentacji«. Tak
zatem wyglądał kontekst wypowiedzi Macierewicza o tym, że on i jego grupa z zasady odrzucali uczestnictwo we wzajemnych oddziaływaniach z (którymikolwiek!) frakcjami w kierownictwie PZPR.
W rok po powstaniu Solidarności KSS KOR dokonał samorozwiązania. Ten fakt
stał się bodźcem, aby jego czołowych działaczy poprosić o podsumowanie pięcioletniej działalności. J. Kuroń, J. J. Lipski i A. Macierewicz udzielili wywiadu gdańskiemu
tygodnikowi Samorządność. Z wywiadów udzielonych przez tych trzech działaczy
wynika łącznie, że Kuroń był wtedy zwolennikiem „dogadywania się” i to już nie z liberalną frakcją w PZPR, ale bezpośrednio z Kremlem, kosztem i ponad głowami polskiej kompartii. Opowiadając się za tą ideą J. Kuroń odżegnał się39 od swojego udziału w jej realizowaniu: Uważam, że czas powiedzieć: nie PZPR jest gwarantem
sojuszu. I ja to mówię. Tylko istnieje taki sposób czytania, że skoro ja to mówię, to
ja chcę się dogadywać. To jest oczywiste nieporozumienie. Nawet, jeśli można by się
z nimi dogadać, to musieliby to być ludzie, którzy są dla nich do przyjęcia. Ja jestem
ostatnim, który mógłby to zrobić. (...) Nawet gdybym chciał... A nie chcę. Zdystansował się od podejrzeń, jakoby on sam był skłonny (a przynajmniej gotowy) stawać na
czele rządu w Warszawie, który miałby ewentualnie zostać wyłoniony w wyniku takiego, polsko-sowieckiego porozumienia, eliminującego PZPR z jej dotychczasowej roli.
Red. Ewa Górska pytała Macierewicza nie tylko na ten sam temat. Oto większość40
tego wywiadu:
PYTANIE: Ze środowiska KOR wyodrębnia się określoną grupę ludzi związanych z Panem i szerzej, redakcją Głosu. Jaką rolę miał odgrywać miesięcznik Głos?
ODPOWIEDŹ: Głos powstał jako pismo komitetu. Taka była jego pierwotna
idea. Jednak już pierwsze numery Głosu potwierdziły odmienność naszych poglądów politycznych. Koledzy związani z myślą lewicową lepiej czuli się w redakcji Biuletynu Informacyjnego a później Krytyki. Konsekwencją tych różnic było wykrystalizowanie się grupy politycznej skupionej wokół Głosu, wywodzącej
się ze starszoharcerskiej »Gromady Włóczęgów«. (…) Byli to np. P[iotr] Naimski,
L[udwik] Dorn, W[ojciech] Onyszkiewicz U[rszula] Doroszewska.
PYTANIE: Czy zgadza się Pan z zasadnością podziału środowiska korowskiego na orientację niepodległościową i lewicę laicką?
ODPOWIEDŹ: Tak. Mam głębokie przekonanie, iż podział ten faktycznie
funkcjonuje do dziś. Ostatnio niektórzy koledzy — dotąd utożsamiający się z ter39
Ewa Górska, Żeby dać świadectwo prawdzie. Z Jackiem Kuroniem rozmawia Ewa Górska, „Samorządność. Tygodnik Społeczno-Polityczny” nr 3 (179) z 14 grudnia 1981 r., s. 8 i 10. Wbrew dacie, wymienione wydanie tego tygodnika zdążyło ukazać się tuż przed ogłoszeniem stanu wojennego.
40
Ewa Górska, Realizm i radykalizm, Rozmowa z Antonim Macierewiczem, „Samorządność. Tygodnik
Społeczno-Polityczny” nr 3 (179) z 14 grudnia 1981 r., s. 9 i 10; podkreślenia moje — Ł. Ł.
148
q styczeń 2009
Dzielnica Publicystów
minem »lewica laicka« — traktują go jako obelgę. Wydaje mi się to najzwyklejszym nieporozumieniem, gdyż termin ten41 narodził się w ich własnym środowisku i był pozytywnie wartościowany.
PYTANIE: Zatem wokół jakich problemów ogniskował się ten spór?
ODPOWIEDŹ: W KOR, jak i właściwie w całym środowisku opozycyjnym, konflikt ten przebiegał na kilku płaszczyznach. Dotyczył on przede wszystkim stosunku do tradycji niepodległościowej i socjalistycznej, marksizmu, genezy Polski Ludowej, jej przemian i sposobów, w jaki się one dokonywały. Niemnie jednak,
problemy ideowe — tak sądzę — były bardzo słabo uzewnętrzniane i formułowane.
Funkcjonowały one raczej jako nie werbalizowane podłoże różnic środowiskowych.
Istniały natomiast spory stricte polityczne co do wyboru taktyki, metod działania,
konkretnych posunięć. Były one znacznie ostrzejsze i wyraźniej artykułowane.
PYTANIE: W numerze styczniowo-lutowym (1980) Głosu, w artykule redakcyjnym pod tytułem Manifestacje i odpowiedzialność, czytamy: »Mimo podkreślonych przez nas różnic z poglądami redakcji Biuletynu Informacyjnego
uważamy, że nie przeszkadza to nam we wspólnej działalności. Kierujemy się tu
zasadą: współpraca w tym, co nas łączy, tolerancja w tym, co dzieli, solidarność
ze wszystkimi walczącymi o demokrację i [tu redakcja zaznaczyła ingerencję państwowej cenzury, kontekst pozwala zgadnąć, że wycięto słowo „niepodległość”,
które wówczas miałoby wydźwięk antysowiecki — dopow. Ł. Ł.] A to, co nas łączy,
jest ważniejsze od tego, co nas dzieli. « Jakiego konfliktu dotyczyły te słowa?
ODPOWIEDŹ: Artykuł ten powstał w bardzo dramatycznym momencie.
W rocznicę wydarzeń grudniowych w 1979 r. redakcja Głosu była współorganizatorem manifestacji w Warszawie. Redakcja BI oskarżyła42 nas wówczas
o awanturnictwo polityczne, działalność godzącą w realia itd. Przypominając ten
fakt chciałbym podkreślić zasadniczą różnicę dzieląca wówczas nasze środowiska.
Najpełniej wyraża je dylemat: radykalizm — realizm. Innymi słowy, kwestie polityczne różniły nas tak samo albo nie mniej, niż te do końca nie zwerbalizowane
różnice środowiskowe.
41
Bardzo emocjonalnie sprzeciwił się temu poglądowi doc. Jan Józef Lipski, co można przeczytać tuż obok, na
tej samej stronicy: Absolutnie się z tym nie zgadzam! […] uważam, że nadużyty jest termin »lewica laicka«. Adam
Michnik sformułował ten termin w swej książce »Kościół, lewica, dialog« dla określenia problematyki światopoglądowej. Co prawda, słowo lewica wskazuje na jej sens polityczny, niemniej jednak, było to określenie pewnej
generalnej postawy. […] Na przykład Henryk Wujec, działacz KIK, katolik, na pewno nie jest gorszy od Antka Macierewicza. Nie wiem, dlaczego zresztą mieliby pod tym względem konkurować ze sobą? Więc przepraszam bardzo, czy Henryk Wujec to jakaś »lewica laicka«? Już w czasach istnienia Klubu Krzywego Koła ja i moi przyjaciele
jasno sformułowaliśmy pogląd, że łączy nas stosunek do sprawy niepodległości i suwerenności Polski, do dyktatury partii. Natomiast nigdy nas nie dzielił stosunek do Boga, bez względu na to, czy ktoś wierzył czy nie. […] Mnie,
żołnierzowi AK, który nigdy nie zmienił poglądu, iż Polska winna być niepodległa czy to od Niemiec, czy to od ZSRR,
powiedzieć, że nie jestem w nurcie niepodległościowym tylko dlatego, że nie jestem z Macierewiczem, jest oburzające. […] nie znam ani jednego człowieka w KOR, którego poglądy nie byłyby niepodległościowe. (Ewa Górska,
Lewica: laicka czy niepodległościowa? Rozmowa z Janem Józefem Lipskim, „Samorządność. Tygodnik
Społeczno-Polityczny” nr 3 (179) z 14 grudnia 1981 r., s. 10).
42
Mowa o materiale sygnowanym przez ZESPÓŁ REDAKCYJNY BIULETYNU INFORMACYJNEGO, pt. Po czterech
latach, opublikowanym w „Biuletynie Informacyjnym” nr 8 (34) z listopada-grudnia 1979 r. Można tam (na s. 3)
przeczytać m. in.: Odpowiedzialności społeczeństwo oczekuje nie tylko od władz. Również od opozycji. Słusznie sformułowano to w Komunikacie Konferencji Episkopatu Polski z grudnia br. (słowa wyżej cytowane wraz z kontekstem).
styczeń 2009 q
149
Dzielnica Publicystów
Georgij Safronow
PYTANIE: Wydarzenia ostatnich tygodni uczyniły nadal aktualnym ten konflikt. Ma on jednak znacznie poważniejszy wymiar. Myślę o koncepcji Komitetu
Ocalenia Narodowego, Frontu Porozumienia Narodowego etc. Pisał Pan w jednym
z numerów Głosu Wolnego: »Koncepcja sformułowana przez J. Kuronia i podjęta w Sejmie przez R. Reiffa nasuwa obawy, iż jej skutki znaczyć będą powrót do
smutnych czasów z końca XVIII w., kiedy to poszczególne koterie polityczne ubiegały się w rosyjskiej ambasadzie o mandat sprawowania władzy w Polsce. «
ODPOWIEDŹ: Lata sześćdziesiąte przyniosły pewną kontynuację koncepcji
działania politycznego w Polsce realizowanej chyba najpełniej przez ludzi, którzy
po 56 r. mniej lub bardziej zerwali z partią komunistyczną. Koncepcji, której działania społeczno-polityczne nakierowane były na zmianę centrum partii, na jej demokratyzację. W ramach tej koncepcji zakładano, iż wśród aparatu partyjnego
i elity przywódczej toczy się walka między liberałami a dogmatykami, w której
150
q styczeń 2009
Dzielnica Publicystów
należy poprzeć tych pierwszych. Upatrywano w tym rękojmię pozytywnych
zmian. Otóż powstanie KOR było zaprzeczeniem tego typu myślenia politycznego. Nasza działalność nakierowana była na społeczeństwo, na tworzenie niezależnych instytucji społecznych, a nie na ewolucje partii komunistycznej. W tej
sprawie, w samym KOR, były bardzo daleko idące spory które przede wszystkim
uzewnętrzniały się w stosunku do kwestii manifestacji, wolnych związków zawodowych, bojkotu wyborów. Kulminacją tego sporu był rok 1979, kiedy to Kuroń
opublikował w BI artykuł43 traktujący o sytuacji opozycji. Sformułował w nim tezę, iż program organizowania społeczeństwa wokół niezależnych instytucji poniósł klęskę, oraz twierdził, że należy zacząć się liczyć z możliwością współpracy
z ta frakcja partyjną, która przeciwstawi się ówczesnemu centrum. To nas zawsze
różniło i myślę, że różni nas nadal. W koncepcji KON [Komitetu Ocalenia Narodowego — dopow. Ł. Ł.] osobiście widzę kontynuację tego myślenia. Nie chcę przypisywać złych intencji Jackowi Kuroniowi, sądzę jednak, że nie docenia on diabła,
którego można wypuścić z butelki. Myślę, że jest to po prostu nierozsądne. Cóż,
być może jest to spór miedzy myślą lewicową a myślą niepodległościową, czy też
między realizmem a radykalizmem...
Również inna inicjatywa J. Kuronia z jesieni 1981 r. świadczy o pewnej podobnej
kalkulacji politycznej. W dniu 16 listopada 1981 roku w Łodzi, w obecności piszącego
te słowa, rozmawiali dwaj tamtejsi działacze lewego skrzydła opozycji post-korowskiej. Jeden z nich, Tomasz Filipczak, objaśniał swojemu rozmówcy celowość inicjatywy44 Kuronia, która doprowadziła niewiele później (22 listopada 1981 r.) do powołania Klubów Rzeczypospolitej Samorządnej „Wolność — Sprawiedliwość —
Niepodległość”. Otóż, według wiadomości posiadanych wtedy przez J. Kuronia — tak
mówił Filipczak do drugiego łodzianina — istniał już wówczas projekt przekształcenia
PZPR w partię o nazwie45 „Polska Socjalistyczna Partia Robotnicza” (analogicznie do nazwy Magyar Szocialista Munkáspárt — Węgierska Socjalistyczna Partia Robotnicza dla
kompartii na Węgrzech po zainstalowaniu tam kolaboranckiej ekipy Kádára przez Armię
Czerwoną w 1956 r.), której przywódcą miałby zostać np. Tadeusz Fiszbach46 (a w każdym razie ktoś uchodzący powszechnie w ówczesnej Polsce za nie- skompromitowanego
43
Macierewicz najprawdopodobniej miał na myśli artykuł Jacka Kuronia pt. Sytuacja kraju a program opozycji, opublikowany w „Biuletynie Informacyjnym” nr 3 (29) z marca 1979 r. s. 15-19.
44
Oto, co (m. in.) po latach napisał o „rewizjonistach” jeden z działaczy pierwszego NZS: Nurt rewizjonistyczny unika wyodrębnienia się w ugrupowania o charakterze partii politycznej. Jedyną taką próbą były Komitety Samorządnej Rzeczypospolitej, istniejące krótko przed stanem wojennym. (Wojciech Bogaczyk, Dwa nurty, „Głos.
Niezależne pismo społeczno-polityczne” nr 1 (56/57) styczeń-luty 1990 r., s. 78).
45
Taka nazwa została użyta po raz pierwszy podobno właśnie w... Łodzi. Red. Dariusz Fikus w książce Foksal
80 mianowicie tak m. in. pisał o Stefanie Bratkowskim: Brnął w nią [tj. w politykę — dopow. Ł. Ł.] [...] popierając pomysł robotniczych zespołów partyjnych w Łodzi o zmianie nazwy partii na Polską Socjalistyczną Partię Robotniczą [...] (Dariusz Fikus, Lato’80 — polityka — SDP, „Vacat” nr 19/20, lato 1984 r., s. 81; podkreślenie moje — Ł. Ł.). Wbrew trochę późniejszemu hasłu propagandy PZPR (partia ta sama, choć nie taka sama —
głoszonemu z okazji 40-lecia PPR w 1982 r.) była[by] to realizacja hasła partia taka sama, choć nie ta sama. Czyżby spiritus lodzensis = genius loci?...
46
Tadeusz Fiszbach rzeczywiście został (ale mniej więcej o dekadę później) przywódcą partii tego rodzaju —
Polskiej Unii Socjaldemokratycznej, ale i on, i cała PUS poszły wkrótce w zapomnienie.
styczeń 2009 q
151
Dzielnica Publicystów
działacza PZPR). Filipczak wtrącił przy tym, że „nasi koledzy z prawicy” różnią się tym
od „nas” (ma się rozumieć: niekorzystnie), że nie chcieliby mieć w ogóle żadnych
kontaktów ze wschodnim supermocarstwem. Filipczak prawdopodobnie bezwiednie
ulegał stereotypowi propagandowemu PRL, w myśl którego niechęć do Związku Sowieckiego jest nieodłączna od prawicowości; być może, że miał na myśli głównie lub
tylko taką „prawicę” jak KPN. Zdaniem Filipczaka, Kuroniowi w zamyśle chodziło o to,
aby ubiec (oficjalnych) komunistów, niedopuszczając ich do monopolu ani nawet do
pierwszeństwa w tworzeniu socjaldemokracji.
Co podczas tej samej jesieni robił Macierewicz i jego środowisko? Zainicjował
m.in. z Wojciechem Ziembińskim i z Aleksandrem Hallem powstały 28 września 1981
r. Klub Służby Niepodległości47. Daleko — zarówno od potencjalnej PSPR, jak też
od realnie powstałych o dwa miesiące później KRS WSN.
3. Orientacje w polskiej polityce
We wspomnianym już wywiadzie48 udzielonym włoskiej gazecie, Rakowski poruszył
także międzynarodowy aspekt istnienia opozycji w Polsce: Uważam wszakże, iż wiele ich propozycji ma charakter awanturniczy, zwłaszcza te, które dotyczą roli Polski
w tej części [chyba brakuje słowa: „Europy” — dopow. Ł. Ł.] i naszych stosunków
z ZSRR. (...) Ktoś już podniósł49 problem finlandyzacji Polski. Nieprzyjazne stosunki
z Rosją kosztowały nas ogromne ofiary i dlatego powtarzam, że uważam za swojego
zasadniczego przeciwnika politycznego każdego, kto chciałby poddać stosunki z Rosją pod dyskusję. Jesienią 1979 r. tenże Rakowski, bardziej skąpym językiem, ale za
to w Polsce i po polsku, na łamach swojej gazety skrytykował50 obecne wśród odradzającej się opozycji tendencje antysowieckie: Jest to wielki sukces tego pokolenia,
które jeszcze w okresie drugiej wojny światowej obrało orientację realistyczną i płodną dla polityki przyszłej, niepodległej Polski. Jej autorami byli przedstawiciele obozu
radykalnej lewicy z Polska Partią Robotniczą na czele. (...) Istotą zwycięskiej orientacji (...) było założenie, że Polska (...) powinna raz na zawsze odejść od tradycyjnej
polskiej polityki antyrosyjskiej i przystąpić do ustanowienia przyjaznych stosunków
z narodami tworzącymi Związek Radziecki. (...) Naszym naturalnym sojusznikiem na
47
Istniejący jesienią 1981 roku Klub Służby Niepodległości był próbą skupienia wszystkich, poza KPN-em, organizacji nurtu tradycjonalistycznego, w tym również wywodzącej się z Komitetu Obrony Robotników Grupy
»Głosu«. O ile bowiem ROPCiO [Ruch Obrony Praw Człowieka i Obywatela — dopow. Ł. Ł.] był organizacją w całości tradycjonalistyczną, o tyle KOR skupiał środowiska wywodzące się z obu nurtów. Przy czym tradycjonalistyczne, kierowane przez Antoniego Macierewicza, harcerskie środowisko, występujące później pod nazwą Grupa
»Głosu«, odegrało zasadniczą rolę w utworzeniu i pierwszym okresie działalności Komitetu. (Wojciech Bogaczyk,
Dwa nurty, „Głos. Niezależne pismo społeczno-polityczne” nr 1 (56/57) styczeń-luty 1990 r., s. 75).
48
Zob. Dlaczego Polska toleruje dysydentów? Wywiad Mieczysława F. Rakowskiego, udzielony »Corierre della Sera« i opublikowany 5 marca 1979 roku, przedruk: „Głos. Niezależny miesięcznik społeczno-polityczny” nr 2 (14) z 1979 r., s. 22-23.
49
Dla przypomnienia: postulat „finlandyzacji Polski” został sformułowany w listopadzie 1976 r. w artykule Jacka Kuronia pt. Myśli o programie działania („Aneks” nr 13-14 z 1977 r., s. 32). Upodobnienie Polski do Finlandii miałoby polegać na zastąpieniu aktualnego ustroju PRL przez demokrację parlamentarną ograniczoną w polityce zagranicznej i wewnętrznej o tyle, o ile dotyczy to wyraźnie sformułowanych interesów Związku Radzieckiego.
50
Mieczysław Franciszek Rakowski, Orientacja główna, „Polityka” nr 45 (1184) z 10 listopada 1979 r., s. 3.
152
q styczeń 2009
Dzielnica Publicystów
dziś, jutro i pojutrze może być jedynie Związek Radziecki, narody zamieszkujące ten
olbrzymi kraj, a zwłaszcza Rosjanie, Ukraińcy i Białorusini. (...) Nie przeraża mnie,
ale zdumiewa i niepokoi, iż są wśród nas ludzie, którzy lekceważąc podstawowe interesy narodowe próbują ożywić skompromitowany kierunek antyradziecki.
Środowisko lewicy laickiej zareagowało51 następująco: W Polityce z dnia 10 XI
1979 ukazał się artykuł naczelnego jej redaktora Mieczysława Franciszka Rakowskiego pt. Orientacja Główna. Autor pisze o niebezpieczeństwie postaw antyradzieckich w Polsce, o »głupocie« tych, którzy rzekomo te nastroje podniecają. Sprawa ma
istotne znaczenie i nie można tego wystąpienia Polityki pozostawić bez odpowiedzi.
(...) Artykuł mówi o »polskiej racji stanu«, o konieczności sojuszu i przyjaźni ze
Związkiem Radzieckim wobec ewentualnego zagrożenia Polski ze strony Niemiec. Sojusz ze Związkiem Radzieckim w imię stabilizacji Polski, dla zabezpieczenia się przeciw terytorialnym roszczeniom niemieckim! (Niestety eskalacji tych roszczeń nie
można nie doceniać, jak o tym świadczą wypadki ostatnie, spotęgują się one na pewno po dojściu do władzy Straussa). Zapewne sojusz ten jest na pewno usprawiedliwiony obecnym układem sił w Europie. Przyszłości nikt z nas nie może przewidzieć.
(...) Rakowski usiłuje budzić nastroje antyzachodnie. (...) Już tu prof. Lipiński mimochodem wzmacnia propagandę PRL, nakłaniającą Polaków do pogodzenia się z zależnością od Moskwy strachem przed zachodnioniemieckimi odwetowcami, dybiącymi
na nasze Ziemie Odzyskane.
Ale czytajmy52 dalej: Polityka ubolewa i grozi moralnym i politycznym potępieniem ludziom, którzy »z własnej głupoty bądź też z poduszczenia działają na rzecz
ożywienia wspomnianej orientacji« (to jest — antyradzieckiej). Zapewniamy, że ludzi takich nie ma, (...) nie słyszeliśmy53 o istnieniu grup politycznych w Polsce, które
by nie stały na stanowisku, że sojusz z Rosją stanowi konieczność historyczną. Ale
jest poza tym jasne, że Polska stanowi część Zachodu i musi się bronić przeciw temu
ze wszystkich sił, ponieważ wierzymy w wolność, w sprzeczności, w swobodę myśli,
w kreatywną moc ducha ludzkiego, który kwitnie tylko w atmosferze wolności. Duch
»Wschodu« przynosi nam zniewolenie umysłu, ubezwłasnowolnienie człowieka i narodu. (...) uważamy, że zmuszenie Polski do utożsamienia się z systemem i polityką
Rosji jest największym nieszczęściem, jakie nasz naród mogło w historii spotkać.
Sam jestem socjalistą, ale ten typ »socjalizmu«, jaki istnieje w ZSRR[,] z socjalizmem nie ma nic wspólnego. (...) Jesteśmy dobrymi katolikami, gotowi jesteśmy Rosji wiele wybaczyć i mieć z nią nie tylko sojusz, ale nawet żywić uczucie przyjaźni,
pod warunkiem, że stworzona zostanie odpowiednia atmosfera tej przyjaźni. (...)
Tu już można po prostu się dziwić. Artykuł prof. Lipińskiego na pierwszy rzut
oka (począwszy od tytułu) sprawia wrażenie, że stanowi jakąś bardzo zasadniczą polemikę z artykułem red. Rakowskiego, ale potem okazuje się, że
Edward Lipiński, Orientacja prawdziwie główna, „Krytyka” nr 5, 1979 r., s. 124.
Edward Lipiński, Orientacja prawdziwie główna, „Krytyka”, s. 125.
53
Czyżby prof. Lipiński pod koniec 1979 r. naprawdę nie wiedział o istnieniu KPN, której proklamowanie nastąpiło 1 września tegoż roku? Nie sposób uwierzyć! Może kierował się zasadą swoich bolszewickich adwersarzy,
w myśl której to, o czym się nie mówi, nie istnieje?
51
52
styczeń 2009 q
153
Dzielnica Publicystów
to tylko wrażenie. Zdaniem Lipińskiego, chociaż nasz kraj może mieć bardzo poważne pretensje do Sowietów (włącznie z tym, że w 1945 r. podbiły nas zamiast wyzwolić), to uznaje sojusz z tym mocarstwem nie tylko za konieczny, ale także możliwy, ba! dodaje, że za możliwą uważa nawet przyjaźń. Deklaruje socjalizm (chociaż nie
taki, jak w Sowietach), deklaruje katolicyzm (w cudzym imieniu, sam wtedy nie wyznawał tej wiary, powrócił do katolicyzmu dopiero na łożu śmierci), ale możliwość i celowość zastąpienia wymuszonego sojuszu z Moskwą przez sojusz dobrowolny (i to
motywowany podobnie jak w propagandzie PRL, czyli obawami przed zagrożeniem
niemieckim) to coś, co mógłby powiedzieć ktoś z całkiem przeciwnego krańca polskiego spektrum politycznego, np. prof. Maciej Giertych54 albo podobny mu narodowiec.
Jest to w gruncie rzeczy propozycja zamiany jednej orientacji moskiewskiej na inną orientację moskiewską, a zatem jeszcze mniejszy wybór, niż zamiana orientacji moskiewskiej na berlińską (albo odwrotnie). Od czasów, kiedy pomiędzy zaborcami Polski w XIX wieku nasilały się przejawy współzawodnictwa, kolejne
pokolenia polityków polskich dzieliły się na różne tzw. orientacje, nad czym ubolewało55 środowisko Macierewicza: Ponieważ (...) jakąś »orientację« poważny polityk polski mieć powinien, pojawiła się, ze znacznym nasileniem w końcu lat siedemdziesiątych, »orientacja moskiewska«, program reformowania ustroju w Polsce w oparciu
o Sowiety, ich przyzwolenie i zgodę. Rzecz w tym jednak, że program reformowania
ustroju dzięki poparciu Kremla skutecznie od lat blisko czterdziestu realizuje PZPR,
więc w naszych warunkach »orientacja moskiewska« sprowadza się do prób wyślizgania tej organizacji z roli funkcji namiestniczych. Wyślizgiwanie za pomocą perswazji oznacza przekonanie Kremla, że PZPR nie sprawdza się w powierzonej jej roli; wyślizgiwanie za pomocą siły to pomysł groźniejszy: polega na stwarzaniu przez
praktyczną działalność polityczną takich sytuacji, w których PZPR rzeczywiście się nie
sprawdza, co jeszcze nie jest niczym złym. Liczy się przy tym na to, że Moskwa nie
chcąc lub nie mogąc interweniować zgodzi się na przekazanie władzy w niekomunistyczne, ale mniej pewne ręce. Elementy takiego pomysłu zawierał opublikowany już
po 13 grudnia w prasie podziemnej tekst, który zalecał Polakom uderzenie siłą w centra władzy przy jednoczesnym sformułowaniu programu i ekipy kompromisowo nastawionej wobec ZSRR, która dzięki mobilizacji, poparciu społecznemu i zgodzie Moskwy przejmie z rąk PZPR i WRON-y władzę nad krajem.
54
Prof. Maciej Giertych rzeczywiście powiedział 11 lat później coś bardzo podobnego w wywiadzie dla włoskiej
„La Stampy”: Największe zagrożenie dla nas zawsze przychodziło z Niemiec, toteż jest w interesie Warszawy, by
pozostać w sprzężeniu z Moskwą, nie opuszczać Układu Warszawskiego ani RWPG […] (Antoni Lenkiewicz, Typy
i typki postkomunizmu, cz. IV, Wydawnictwo — Biuro Tłumaczeń, Wrocław 2004, s. 36). Zbieżność (dziwna,
a może wcale nie?) zachodzi z przykładem pochodzącym z całkiem przeciwnego (zdawałoby się) krańca politycznego spektrum. Oto bowiem dr Janusz Onyszkiewicz (nie mylić z Wojciechem Onyszkiewiczem!) ściśle związany
z kręgami „lewicy laickiej”, jako wiceminister obrony w rządzie Tadeusza Mazowieckiego […] bronił Układu Warszawskiego. Sprzeciwiał się również działaniom zmierzającym do wycofania z Polski wojsk ZSRR. Potem, jako minister obrony w rządzie Hanny Suchockiej, twierdził na łamach tygodnika Wprost, że Domaganie się wejścia do
NATO jest także sprzeczne z naszą polityką zagraniczną wobec wschodniego sąsiada […] (Antoni Lenkiewicz, Typy i typki postkomunizmu, cz. II, Wydawnictwo Biuro Tłumaczeń, Wrocław 2002, s. 89).
55
Zespół „Głosu”, Chrześcijaństwo i geopolityka, „Głos. Niezależny miesięcznik społeczno-polityczny”
nr 2 (43) maj-czerwiec 1983 r., s. 23.
154
q styczeń 2009
Dzielnica Publicystów
W dziewięć lat później, przy okazji komentowania postawy mec. Władysława Siły-Nowickiego, Macierewicz nawiązał do dwóch apeli J. Kuronia opublikowanych
w podziemnej prasie. Mowa o dwóch wypowiedziach internowanego w Białołęce pod
Warszawą działacza. Pierwszy apel zawierał56 m.in. słowa: (...) kierownictwo ruchu
oporu musi jednocześnie przygotowywać społeczeństwo polskie do nawet najdalej
idących ustępstw w kompromisie z władzą i do zlikwidowania okupacji w zbiorowym,
zorganizowanym wystąpieniu. Sądzę, że wystąpienie takie może polegać na równoczesnym uderzeniu na wszystkie ośrodki władzy i informacji w całym kraju. (...) trzeba już dziś robić wszystko, co można, aby uświadomić kierownictwu ZSRR, że przy
odrobinie dobrej woli z ich strony porozumienie narodowe Polaków — nawet bez
udziału obecnych władz PRL — nie naruszy ich militarnych interesów, a dla ekonomicznych będzie niezwykle korzystne. (...) Przez wiele lat swojej opozycyjnej działalności głosiłem zasadę unikania wszelkiej przemocy. Poczuwam się więc do obowiązku zabrania głosu, aby oświadczyć, że obecnie przygotowywanie obalenia okupacji
w zbiorowym wystąpieniu uważam za zło najmniejsze.
W drugim57 apelu Kuroń dopowiedział: Trzeba przyjąć założenie, że przemoc
ustępuje tylko wobec przemocy, i zapowiedzieć wyraźnie, że ruch nie cofnie się przed
użyciem siły. (...) Jeśli (...) nie zapewnimy sobie współdziałania zdecydowanej większości żołnierzy i milicjantów, to strajk należałoby połączyć z uderzeniem na wybrane ośrodki władzy i informacji (...). Jest to jawne wezwanie do rewolty o to, aby potem móc z carem negocjować przestrzeganie konstytucji Priwiślańskiego Kraju
przysłanie lepszego namiestnika w miejsce dotychczasowego, jak tego domagano się
w 1830 roku.
Otóż komentarz Macierewicza do tego wezwania brzmi58 tak: Obserwowaliśmy
postawę Siły-Nowickiego w czasie majowego strajku w 1988 roku w Stoczni Gdańskiej, gdzie jak polityczny dement dawał się zwodzić enigmatycznym telefonom od
Kiszczaka. Tamta uległość Siły-Nowickiego była ceną nieporównanie mniejszą niż ta,
którą płacilibyśmy za politykę Jacka Kuronia w rodzaju apelu, by uderzyć w centra
władzy w roku 82., kierowane do polskiej młodzieży z gołymi rękoma.
Na słowa jednego z dziennikarzy (sporządzających ten wywiad-rzekę): Niech pan
to powie Kornelowi Morawieckiemu, który będąc w podziemiu tworzył »Solidarność
Walczącą« i nie wyrzekał się działalności terrorystycznej, A. Macierewicz w odpowiedzi
przypomniał, że w owych apelach J. Kuronia są dwa elementy: jeden odnosi się do komunistów rządzących w Moskwie jako do faktycznego suwerena w imperium sowieckim, a drugi do komunistów w Warszawie, czyli do ekipy sowieckich namiestników: Tyle, że Kornel Morawiecki nie pisał później tekstu, w którym stwierdzałby, że gdyby się
nie udało i przegralibyśmy w tym starciu, to tak czy inaczej zrobimy z komunistami
Jacek Kuroń, Tezy o wyjściu z sytuacji bez wyjścia, „Tygodnik Mazowsze” nr 8 z 31 marca 1982 r.
Jacek Kuroń, Macie teraz złoty róg. List otwarty do Zbigniewa Bujaka, Wiktora Kulerskiego i innych
działaczy ruchu oporu, „Tygodnik Mazowsze” nr 13 z 15 maja 1982 r.
58
Wszystkie cytaty w niniejszym akapicie za: Antoni Macierewicz, Gdy politykom brak odwagi, następne pokolenie płaci krwią. Rozmowa z Antonim Macierewiczem w: Jacek Kurski, Piotr Semka, „Lewy czerwcowy. Mówią:
Kaczyński, Macierewicz, Parys, Glapiński, Kostrzewa-Zorbas”, Editions Spotkania, Warszawa 1992, s. 198.
56
57
styczeń 2009 q
155
Dzielnica Publicystów
kompromis. Przeczytajcie panowie oba teksty Kuronia. Pierwszy z lutego ‘82, o uderzeniu w centra władzy, drugi z marca ‘82: jak się nie uda, to się wtedy dogadamy.
Zbrojna walka w nadziei na wynegocjowanie z Moskwą lepszego namiestnictwa
w Warszawie niż istniejące, byłaby po półtorawieczu zaryzykowaniem powtórki błędu
Powstania Listopadowego, które w pierwszych dwóch miesiącach toczyło się jeszcze
nie o niepodległość, lecz tylko o wymuszenie na Rosji przestrzegania autonomii tzw.
Królestwa Polskiego i jej ewentualne rozszerzenie na pozostały obszar zaboru rosyjskiego. A przecież to było jedyne z polskich powstań antyrosyjskich, gdzie po naszej
stronie uczestniczyło regularne, nominalnie polskie wojsko, dzięki czemu powstanie
miało jakąś szansę na sukces...
Zaraz po fragmencie mówiącym o „wyślizgiwaniu” PZPR z roli namiestniczki Moskwy, w wypowiedzi59 zespołu Głosu dostrzegamy następujące, zasadnicze stanowisko: Podsumowując może nieco brutalnie: »orientacja moskiewska« to program
stworzenia nowej, niemarksistowskiej, autentycznie i szczerze polskiej Targowicy.
»Orientacja moskiewska« rozkwitła w polskiej publicystce niezależnej w drugiej połowie lat siedemdziesiątych, ale jej początki są daleko wcześniejsze. W tej dziedzinie
należy uznać i docenić prekursorską rolę Bolesława Piaseckiego. Stworzona przez
niego organizacja PAX miała być niemarksistowską, katolicko-postępową, alternatywną wobec PZPR bazą rządów radzieckich w Polsce. (…) W 1981 roku nie tylko Kania, Jaruzelski, Siwak jeździli do Moskwy. Jeździł tam też, i co dziwniejsze, publicznie
w mowie i piśmie tym się chwalił, Stefan Bratkowski. Częścią jego zabiegów był tak
zwany »list 35«, w którym przekonywano Sowiety, że PZPR nie powinna mieć monopolu na urzędowe wdrażanie przyjaznych uczuć wobec ZSRR. (...) Trzeba powiedzieć
jasno, że w tej sprawie nie powinno być najmniejszych wątpliwości: »orientacja moskiewska« musi być z polskiego myślenia i działania wykreślona. Przemawiają za tym
wszelkie możliwe powody: moralne, narodowe, polityczne. Wysiłki Bratkowskiego
miały przybliżać sukces w Moskwie bez potrzeby odbywania zbrojnego starcia z reżymem PRL-owskim.
Środowisko Antoniego Macierewicza zdecydowanie zdystansowało się od pomysłów na orientację prorosyjską. Zdaniem60 zespołu Głosu należy odstąpić od nieszczęsnego w polskich dziejach oscylowania pomiędzy różnymi tzw. „orientacjami”
w każdym razie zaś — pomiędzy orientacjami związanymi z państwami zaborczymi:
Polska myśl polityczna ma od dawna to do siebie, że czuje się w obowiązku posiadania jakiejś »orientacji«, czyli programu oparcia polskich wysiłków narodowych na jakiejś zewnętrznej sile. Przed 1918 rokiem było to nawet dosyć łatwe: zaborców było
trzech i — stosownie do tego — istniały w polityce polskiej trzy orientacje: rosyjska,
niemiecka i austriacka. Po Jałcie zaborca był jeden, a zaboru dokonał za wiedzą i zgodą Potęg Sprzymierzonych. (...) Skoro odrzuca się »orientację moskiewską«, to czy
59
Zespół „Głosu”, Chrześcijaństwo i geopolityka, „Głos. Niezależny miesięcznik społeczno-polityczny”
nr 2 (43) maj-czerwiec 1983 r., s. 23.
60
Zespół Głosu, Chrześcijaństwo i geopolityka, „Głos. Niezależny miesięcznik społeczno-polityczny”
nr 2 (43) maj-czerwiec 1983 r., s. 23 i 24.
156
q styczeń 2009
Dzielnica Publicystów
można zarysować inne, realne rozwiązanie »kwestii radzieckiej«? Nazwijmy je »orientacją polską«. Zwiększenia niezależności Polski od ZSRR nie uzyska się drogą rozmów, konkurencji z PZPR czy WRON-ą, zabiegania o łaski Kremla. Wzrost niezależności Polski można uzyskać jedynie drogą faktów dokonanych, przez podejmowanie
decyzji o najistotniejszych dla kraju sprawach niezależnie od woli Kremla. Aby móc
postawić Moskwę wobec faktów dokonanych[,] naród musi dysponować wszystkimi
elementami swojej siły; tu świadomość narodowa, poczucie moralnej racji i sprawiedliwości nie wystarczy, tu potrzebna jest siła wręcz fizycznie określona — a więc potrzebne jest wojsko. Porozumienie narodowe[,] jeśli się w Polsce dokona, to niezależnie od Kremla i przeciw niemu, choć nie musi prowadzić do bezpośredniej walki
zbrojnej. Ale warunkiem powodzenia takiej operacji jest udział w niej armii. Dlatego
z porozumienia narodowego nikt[,] kto nie staje na pozycji Targowicy[,] nie może
być wyłączony. Nawet ludzie, których dziś nienawidzimy. Może ktoś zapytać, czy tak
się godzi. Godzi się! »Nie masz na ziemi, pod ziemią i na niebie — pisał wielki ideolog
niepodległości, Maurycy Mochnacki61 — środka, którego nie godzi się użyć narodowi
polskiemu dla pognębienia dumy carów moskiewskich«.
Antoni Macierewicz i jego współpracownicy odrzucali zatem koncepcję rywalizowania z komunistami o inwestyturę udzielaną przez Kreml, nie zamierzali (przynajmniej w swych deklaracjach) przelicytować polskich komunistów w zabieganiu o względy Sowietów ani (w szczególności) zastępować PZPR w roli siły pełniącej rolę
namiestnika centrum imperium sowieckiego we władaniu Polską. Tak więc ów projekt
sojuszu (podziemnej) Solidarności z [Ludowym] Wojskiem Polskim miał na celu coś
innego, niż zastąpienie PZPR przez LWP w roli struktury sprawującej kontrolę nad naszym krajem. Czy taki pomysł był realny, to osobna kwestia. Najcenniejsze w tej
wypowiedzi jest właśnie stwierdzenie, że jedyną dopuszczalną dla Polaków
powinna być orientacja polska.
Jeszcze w Polsce stacjonowały liczne oddziały Armii Czerwonej, a już Głos — jako jeden z nielicznych środków przekazu — uwrażliwiał62 Polaków na aktualność tego, co trochę dawniej63 nazywano teorią dwóch wrogów: Konflikt bliskowschodni
uczynił Niemcy niemal hegemonem Europy. I Związek Sowiecki[,] i USA musiały podwyższyć cenę[,] jaką gotowe są zapłacić za związanie z sobą nowego mocarstwa.
Stąd przyspieszona, bowiem wyznaczona już na 3 października — data zjednoczenia
Niemiec (a faktycznie wchłonięcia NRD do RFN). Stąd też sowiecka propozycja (wciąż
O Maurycym Mochnackim jeszcze będzie tu (w dalszym ciągu) mowa.
Antoni Macierewicz, Komentarz polityczny, „Głos. Niezależne pismo społeczno-polityczne” nr 4
(62/63) lipiec sierpień 1990 r., s. 3. „Konflikt bliskowschodni” tam wspomniany, to skutek podboju Kuwejtu przez
Irak, dokonanego latem 1990 roku.
63
Stefan Żeromski w usta komisarza Rządu Narodowego Huberta Olbromskiego w rozdz. VIII powieści Wierna
rzeka. Klechda domowa włożył słowa o tym, że Polskie plemię popadło między dwa młyńskie koła zagłady —
między Niemców i Moskwę. Musi się stać samo młyńskim kamieniem albo będzie zmielone na pokarm Niemcom
i Moskwie. Nie ma wyboru. Zbyteczne jest wszelkie o tym słowo. W propagandzie komunistycznej teoria dwóch
wrogów to oczywiście epitet złośliwy, mający deprecjonować zwolenników owej teorii jako ludzi pozbawionych poczucia realizmu, a Polskę chcących jakoby pozbawić „opieki” moskiewskiej (to intensywnie wmawiano nam w PRL,
ale wmawia się nadal na łamach Urbanowego tygodnika „Nie”, zob. niżej)
61
62
styczeń 2009 q
157
Dzielnica Publicystów
jeszcze nieoficjalna) [,] by Niemcy stały się członkiem Rady Bezpieczeństwa ONZ. Ta
propozycja ma oczywiście przede wszystkim wymiar praktyczny — Niemcy stają się
w ten sposób mocarstwem współrządzącym światem. Ale jest w tym także bardzo charakterystyczny moment symboliczny — po 45 latach od zakończenia II wojny światowej państwo niemieckie staje na czele organizacji międzynarodowej, która powstała
z wojennego aliansu skierowanego przeciwko Niemcom. Dominacja Niemiec w Europie
i sojusz Moskwa-Berlin nastąpiły szybciej[,] niż ktokolwiek tego się spodziewał.
W rok później ten sam autor, choć nie w tym samym miejscu, alarmował64 ponownie: Niewątpliwie mamy do czynienia ze zmianą narzędzi sowieckiego dążenia do dominacji nad Europą Środkowowschodnią, a w szczególności nad Polską. Nie powinno
bowiem być cienia wątpliwości co do tego, że Polska jest w Europie Centralnej punktem zasadniczym, czy to dla przyszłych władz imperium sowieckiego, czy dla konstrukcji Europy niepodległych narodów. (...) Otóż, jak sądzę, polityka sowiecka podjęła rzeczywiście w ciągu ostatnich trzech miesięcy (...) próbę rekonstrukcji
imperium czy też długofalowy plan, na razie dyplomatyczny, takiej rekonstrukcji.
Wyraża się to w próbie zastąpienia Paktu Warszawskiego strukturą wzajemnych porozumień i umów, które stworzyłyby z Europy Środkowowschodniej strefę sfinlandyzowaną. (...) Naprawdę fundamentalnym zagrożeniem, jakie przed nami stoi, jest
perspektywa porozumienia niemiecko-sowieckiego. Trzeba zdać sobie sprawę z tego,
że proces ten został już zapoczątkowany — jego zasadniczym przejawem jest sposób, w jaki dokonało się zjednoczenie Niemiec. Dokonało się ono przez porozumienie
z Sowietami, przez zawarcie do dziś niejasnych układów, na mocy których państwo
niemieckie, nie wiadomo w jakim stopniu, złożyło przyrzecznie co do swej neutralności. W związku z tym, nie wiadomo, czy i na ile grozi nam wycofanie się USA na linię
Renu. Jest bardzo prawdopodobne, że w ciągu najbliższych lat staniemy w obliczu
faktycznego sojuszu niemiecko-sowieckiego. Jest to dla nas zagrożenie, ale otwiera
też przed nami perspektywę, pewną nadzieję refleksji ze strony USA nad niebezpieczeństwem zdominowania całej Europy przez sojusz niemieckorosyjski.
Oba te alarmy na szczęście chybiły, gdy chodzi o ich sens dosłowny, zjednoczone
Niemcy nie weszły do grona członków Rady Bezpieczeństwa ONZ ani nie stały się
państwem neutralnym występując z NATO. Jednak współdziałanie niemiecko-rosyjskie, zwłaszcza w dziedzinie zaopatrywania krajów europejskich w rosyjski gaz
ziemny, od lat trwa, nabiera rozmachu i kto wie, jakie jeszcze skutki wywoła.
Zjednoczenie Niemiec na sowieckich warunkach? W 1981 r. Amerykanin Paul Erdman w powieści65 Ostatnie dni Ameryki opisał historię, kiedy to zachodnioniemiecki
kanclerz Franz Joseph Strauss w 1987 r. w wyniku skomplikowanego ciągu intryg zawiera z Sowietami sojusz zbrojny, nazywany dla niepoznaki paktem o nieagresji, po czym
następuje wystąpienie obu republik niemieckich z dotychczasowych koalicji zbrojnych
64
Zob. O polityce, gospodarce i prawicy polskiej. Z Antonim Macierewiczem [...] rozmawia Jacek Laskowski, „Orientacja na Prawo. Konserwatywny miesięcznik polityczny” nr 7-8 (77/78) lipiec-sierpień
1991 r., s. 6.
65
Paul E. Erdman, Ostatnie dni Ameryki, C & T Editions — CRIME and THRILLER, Toruń 1994.
158
q styczeń 2009
Dzielnica Publicystów
oraz szybka (dwumiesięczna!) ewakuacja wojsk obu supermocarstw z Niemiec Wschodnich i Zachodnich. W intrygach mieści się zarówno nuklearny szantaż zbrojeniowy Bonn
wobec Moskwy, jak też — będąca po myśli Kremla — „finlandyzacja” całych Niemiec,
a efektem jest powrót USA w bardzo znacznej mierze do polityki izolacjonistycznej.
Współdziałanie Niemiec i Rosji związane z gazociągiem jamalskim? W powieści66
Larry’ego Bonda pt. Kocioł, której akcja toczy się w latach 1997-98, (powieść z roku 1993) jest mowa o konflikcie — najpierw politycznym a potem zbrojnym — między dwoma głównymi państwami Unii Europejskiej (w powieści nazywającej się „Konfederacją Europejską”), tj. Francją i Niemcami a państwami tzw. Czworokąta
Wyszehradzkiego (z powodu ich niechęci do przystąpienia do KE). Kanclerzem Niemiec jest niejaki Schraeder (w rzeczywistym świecie niedługo później kanclerzem
Niemiec został ktoś o bardzo podobnym nazwisku: Schroeder). Początkowo (tj. zanim CIA udaje się zrobić w Moskwie zamach stanu obalający nacjonalistyczną wielkoruską dyktaturę) Niemcom i Francji sprzyja Rosja, wywierając nacisk na Polskę poprzez wstrzymanie dopływu gazu w świeżo zbudowanym rurociągu „Przyjaźń-2”
(powieściowy odpowiednik rzeczywistej gaz-rury Jamał — Europa). W tej powieści
jest happy end: zbrojna pomoc amerykańsko-brytyjska szybko kończy wojnę, ratując napadniętą Polskę i całą środkową Europę.
Można oczywiście łatwo dyskwalifikować polityków czerpiących swoje pomysły
z powieści należących do gatunku political fiction. Niemniej jednak może właśnie
politycy zawodowi, wykształceni w rozmaitych Harvardach i innych uznanych uczelniach mają wyobraźnię wtłoczoną w koleiny takiej albo innej odmiany political correcteness? Może właśnie im jest trudniej dostrzec to, co widzą pisarze?
4. Wyszydzić, aby naśladować?
W czasie, gdy papież Jan Paweł II po raz drugi przebywał w Polsce, pojawiła się
propozycja zespołu Głosu. Najpierw autor[zy] porusza[ją] kwestię pomysłu na ułożenie się Solidarności i PZPR, który pochodził sprzed 2,5 roku — mianowicie oferty
red. Jerzego Urbana (jej istota zawiera się w następującym67 zdaniu: Chodzi o zawarcie czegoś w rodzaju wewnątrzpolskiego układu jałtańskiego) i rychłej odpowiedzi
Stefana Kawalca (był nią jeden z referatów68 wygłoszonych w lutym 1981 r. we Wrocławiu na ogólnopolskiej sesji na temat realizacji umów społecznych; istota odpowiedzi zawiera się w następującym69 zdaniu: Konieczne jest zawarcie porozumienia,
o którym pisał Jerzy Urban w Polityce z 31.01.81 r.), udzielonej zapewne nie tylko
Larry Bond, Kocioł, Wydawnictwo Adamski i Bieliński, Warszawa 1997.
67
Jerzy Urban, Porozumienie globalne, „Polityka” nr 5 (1248) z 31 stycznia 1981 r., s. 3.
68
Stefan Kawalec, Warunki realizacji porozumień, „Głos. Niezależny miesięcznik społeczno-polityczny”
nr 2 (35) z lutego 1981 r. s. 18-23; zob. także: Ludwik Dorn, Krótki zarys historii wyborów do Rad Narodowych. II, „Głos. Niezależne pismo społeczno-polityczne” nr 3 (60/61) z maja-czerwca 1990 roku, s. 77.
69
Stefan Kawalec, Warunki realizacji porozumień, „Głos. Niezależny miesięcznik społeczno-polityczny”
nr 2 (35) z lutego 1981 r. s. 20.
66
styczeń 2009 q
159
Dzielnica Publicystów
we własnym imieniu zwraca bowiem uwagę użycie liczby mnogiej i odwołanie się do
instytucji. Można tam70 przeczytać: Przedstawiamy tutaj zarys projektu (...) zawiera
rozważania i propozycje dyskutowane uprzednio przez Radę Programową Ośrodka
Badań Społecznych NSZZ »Solidarność« — Region Mazowsze.
Dalsze rozumowanie zespołu Głosu przebiega71 następująco: Z koncepcji umowy
społecznej zrezygnowano jeszcze przed wprowadzeniem stanu wojennego. Rozważana
pod koniec 1981 roku koncepcja tak zwanego Frontu Porozumienia Narodowego, sygnalizowana spotkaniami Wielkiej Trójki (Glemp, Wałęsa, Jaruzelski), wykraczała daleko poza konstrukcje polityczne oparte na pomyśle umowy społecznej. 13 grudnia zlikwidował
problem umowy społecznej. (...) Nie chodzi o to, żeby zmusić władzę do porozumienia,
bo nie z władzą jako ogólną kategorią rządzących może być zawarte. Rzeczywiste porozumienie dotyczyć może jedynie realnych, zakorzenionych w życiu narodowym i niezbędnych Polsce instytucji: Kościoła katolickiego, »Solidarności« i wojska. (...) W kategoriach najogólniejszych sprowadzałoby się to do wysoce uprzywilejowanej roli wojska
w rządzie i administracji państwowej, uznania decydującego dla życia duchowego i ideowego Polaków znaczenia Kościoła katolickiego i przez to eksponowanej roli związanego
z hierarchią laikatu (skupionego w Prymasowskiej i Biskupich Radach Społecznych)
w cywilnym życiu politycznym oraz zagwarantowania podmiotowego charakteru społeczeństwa przez samorządy terytorialne, stowarzyszenia społeczne i przede wszystkim
silny ruch pracowniczy (związki zawodowe) jako jeden z podstawowych składników nowej konstrukcji politycznej. Cały powyższy wywód (...) można nie bez racji uznać za palcem na wodzie pisany. (...) Jednakże program porozumienia mimo wszystko formułować trzeba, nawet jeśli się wie, że szanse jego realizacji są niewielkie, liczą się na parę
procent lub promili. Po 13 grudnia 1981 kwestia państwa jest dla Polaków zadaniem
pierwszorzędnym, życiowej wagi, a rozwiązać je można tylko przez porozumienie. Oczywiście do porozumienia może nie dojść (...) O porozumienie ciągle trzeba walczyć i żaden środek, poza wojną domową, nie może być z tej walki wyłączony.
Nie trzeba było długo czekać na to, aby ten pomysł wykpiono. Oto jeden z pierwszych przykładów72 takiego szydzenia: Ci z nas, którzy dali się ogłupić bądź tym importowanym spekulacjom, bądź staropolskiemu sentymentowi do munduru, roili już
o »trzeciej sile« albo o sprowadzającym partię do zera sojuszu wojska, Kościoła
i »Solidarności«. No i co widzimy w Polsce po trzech bez mała latach generalskiego
reżimu? Góra rozbudzonych nadziei urodziła dobrze nam znaną, wyliniałą mysz partyjnego, ideologicznego realsocjalizmu.
W tym samym artykule autor wyraził73 też niewiarę w szansę na porozumienie
z obozem władzy (a przynajmniej z ekipą Jaruzelskiego), gdy pisał: Jednym z naj70
Stefan Kawalec, Warunki realizacji porozumień, „Głos. Niezależny miesięcznik społeczno-polityczny”
nr 2 (35) z lutego 1981 r. s. 20 i 23.
71
Zespół „Głosu”, Chrześcijaństwo i geopolityka, „Głos. Niezależny miesięcznik społeczno-polityczny”
nr 2 (43), maj-czerwiec 1983 r., str. 25-26.
72
Krzysztof Jerzewski (właśc. Jerzy Surdykowski), Idą gorsi?, „Vacat” nr 19/20 z lata 1984 r., s. 73; podkreślenie moje — Ł. Ł.
73
Krzysztof Jerzewski (właśc. Jerzy Surdykowski), Idą gorsi?, „Vacat” nr 19/20 z lata 1984 r., s. 74-75.
160
q styczeń 2009
Dzielnica Publicystów
agga
świętszych polskich mitów ostatnich lat jest nadzieja, że jednak »jak Polak z Polakiem«, że jednak wcześniej czy później ktoś z kimś siądzie do stołu i przy tym mitycznym meblu narodzi się lepsza Polska. Niestety, »cudu nad stołem« nie będzie,
w każdym razie nie będzie w obrębie linii i ekipy dziś w Polsce dominującej. (...) Mój
pesymizm w tej kwestii płynie nie tylko z obecności Czernienki na Kremlu, co wybitnie utrudnia przyzwolenie dla opcji reformatorskiej i porozumieniowej, gdyby taka
dobiła się do głosu w Warszawie po Jaruzelskim. (...) Istotnie, Konstantin Czernienko, jako wódz całego obozu komunistycznego, uchodził za kontynuatora polityki Leonida Breżniewa, czyli tzw. stagnacji… Od jesieni 1978 r. spodziewano się, że zostanie bezpośrednim następcą Breżniewa, tym jednak okazał się Jurij Władimirowicz
Andropow, dawniej długoletni szef sowieckiej bezpieki.
Otóż za kadencji Andropowa jako sekretarza generalnego KC KPZS, tenże autor
był bardziej optymistycznie nastawiony i napisał74 to pod własnym nazwiskiem. Być
może to ten właśnie autor, Jerzy Surdykowski, jako pierwszy publicznie zaproponował okrągły stół jako formę dogadania się dwóch odłamów lewicy
w Polsce — aktualnej elity PZPR i byłych działaczy tej partii: Do 13 grudnia 1981 roku przy ewentualnym »okrągłym stole« narodowego porozumienia zasiąść mogli
trzej partnerzy: (…) partia (…), »Solidarność« i wreszcie Kościół. (…) Stan wojenny
74
Jerzy Surdykowski, Między porozumieniem a »świętym przymierzem«, „Vacat” nr 10 z października
1983 r., s. 4044; podkreślenia moje — Ł. Ł.
styczeń 2009 q
161
Dzielnica Publicystów
przyniósł burzliwą przebudowę tego trójbiegunowego (…) układu na dwubiegunowy
(...) Wydawać by się mogło, że właśnie polska lewica i jej różne odcienie powinny być
naturalnym zapleczem sojuszniczym dla partii komunistycznej, (…) nader często różne grupy lewicy niekomunistycznej sprowadzane były do roli wrogów, podczas gdy
na Zachodzie, gdzie komuniści nie sprawują władzy, właśnie takie ugrupowania są
bazą do budowy szerszych sojuszy lewicy. (...) Małe porozumienie [między Kościołem a PZPR — dopow. Ł. Ł.] byłoby otwarciem drogi do takiego »świętego przymierza«, substytutem »wielkiego porozumienia« [trójbiegunowego — dopow. Ł. Ł.] (…)
»Wielkie porozumienie«, wciąż przecież możliwe (…) nie może się obyć zarówno bez
Kościoła, jak i bez tak rozumianej niekomunistycznej lewicy politycznej.
Wtedy jednak Surdykowski75 nie uznał za potrzebne odnieść się (a w szczególności — odnieść się życzliwiej) do propozycji Głosu. Tak samo potem (gdy już trwały przygotowania do okrągłego stołu), nie dezawuował swojego pesymizmu z 1984 r.
co do szans dogadania się z ekipą Jaruzelskiego. Natomiast zgon Konstatntina Ustinowicza Czernienki w dniu 10 marca 1984 r. i zastąpienie go nazajutrz przez Michaiła Siergiejewicza Gorbaczowa zostały jednak bardzo szybko zrozumiane76 jako zdarzenia istotne: Można sobie wyobrazić, że (...) jedna z grup walczących o władzę
w Związku Radzieckim rzeczywiście postawi na rozbrojenie i reformy (...) może się
okazać, że jedyna droga do rozbrojenia, na którym zależy przywódcom sowieckim,
wiedzie przez neutralizację i demilitaryzację środkowej Europy. Czyżby już wtedy powszechnie wiedziano, że tak jak Czernienko był protegowanym Breżniewa, tak Gorbaczow — Andropowa?
Jak się okazuje,77 rozkaz wykpiwania pomysłu Macierewicza sprzed
ćwierćwiecza nie został w pewnych środowiskach odwołany nawet w XXI
stuleciu: Macierewicz próbował przekonać do swojego pomysłu Bogdana Borusewicza. Ten stukał się w głowę. Koncepcję Macierewicza wyśmiała cała opozycja. Tomasz Wołek w podziemnej Polityce Polskiej z 1984 roku pisał, że jest to karykatura Realpolitik. »Ludowe Wojsko Polskie jest strukturą skrajnie ideologizowaną,
upolitycznioną i upartyjnioną. Upatrywanie w nim zdrowych sił, jakichś czynników
‘narodowo-patriotycznych’ jest absurdem i mrzonką«. Po latach Wołek na łamach
Gazety zastanawiał się: »dlaczego Macierewicz, forsując tak niebezpieczną, pełną
tylu pułapek strategię w 1983 roku, odrzucił o wiele dla Polski korzystniejszą (choć
też niewolną od ryzyka i pozbawioną gwarancji sukcesu) ideę Okrągłego Stołu? Czyżby wierzył w 1983 roku, że to on jako orędownik ‘narodowego porozumienia’ odegra
75
Jerzy Surdykowski do 12 grudnia 1981 r. należał do PZPR i był dziennikarzem „Gazety Krakowskiej”, organu
KW PZPR w Krakowie. Latem 1990 r. inż. Jerzy Surdykowski został konsulem Rzeczypospolitej Polskiej w Nowym
Jorku, co spotkało się z nieżyczliwym przyjęciem ze strony bardziej tradycjonalistycznej części polonii amerykańskiej i skłoniło amb. Kazimierza Dziewanowskiego do obrony tej nominacji (Janusz Dobrzański, Kontrowersyjny
konsul w Nowym Jorku, „Głos. Niezależne pismo społeczno-polityczne” nr 5 (64/65/66) z września-listopada 1990 r., s. 142-143).
76
Jacek Kuroń, Jałta — i co teraz?, „Tygodnik Mazowsze” nr 121 z 14 marca 1985 r., s. 3; w tym samym
numerze na s. 2 jest wiadomość o owej zmianie personalnej dokonanej na Kremlu.
77
Mikołaj Lizut, Likwidator, „Duży Format” z 25 lipca 2006 r.
162
q styczeń 2009
Dzielnica Publicystów
w nim poczesną rolę? Lecz przecież wtedy to on musiałby ściskać, choćby i bez wylewności, generalskie dłonie Jaruzelskiego, Kiszczaka, Baryły, Pożogi. Wtedy byłoby
to stosowne? A w 1989 roku już nie? «
Obrzydzenie moralne wobec (potencjalnej) wymiany uścisków dłoni z wodzami
PRL-owskiej soldateski byłoby może niezłym argumentem przeciwko Macierewiczowi,
gdyby nie wyszło ze strony środowiska, które tego obrzydzenia nie doznawało; akceptowało bowiem nie tylko okrągły stół (i towarzyszącą mu wymianę uprzejmości),
ale również późniejszą publiczną, daleko idącą (!) fraternizację Adama Michnika z generałami Czesławem Kiszczakiem i Wojciechem Jaruzelskim.
Jak powiedział w wywiadzie78 mec. Olszewski: Bodaj w 1983 czy w 1984 roku grupa Głosu wysunęła pomysł przełamania impasu politycznego w Polsce poprzez porozumienie trzech liczących się w kraju sił: »Solidarności«, Kościoła i wojska. Pomysł był
przez niektóre kręgi opozycji wyśmiany, przez większość przemilczany. W 1989 r. został w istocie zrealizowany w postaci umowy »okrągłego stołu«. Po stronie »Solidarności« jego największymi entuzjastami okazali się ci, którzy najgłośniej poprzednio
z niego szydzili. Była to jednak jedyna realna forma paktu antykryzysowego.
Nominalnie tym trzecim biegunem była reaktywowana Solidarność (albo raczej:
neo-Solidarność), w istocie pod jej szyldem funkcjonowała niekomunistyczna lewica,
jak nazwał ją Surdykowski. Uprzednie szydzenie z wykorzystanego pomysłu
nastąpiło tylko po to, aby to właśnie „niekomunistyczna lewica” (a nie środowisko narodowo-katolickie) miała monopol na dzierżenie trzeciego bieguna. Z kolei „komunistyczna lewica” to w znacznej mierze armia, uosabiana przez
generałów Kiszczaka, Jaruzelskiego i Siwickiego, więc i w tym szczególe skorzystano
z pomysłu rzuconego w 1983 r. przez grupę Macierewicza.
Jeden z pierwszych przejawów przesterowywania się ku realizacji takiego właśnie pomysłu można dostrzec w następujących79 słowach: Wypuszczenie wszystkich więźniów
politycznych jest — i warto to podkreślić — ruchem w pewnym sensie swobodnym, nie
wymuszonym bezpośrednio przez żadne siły zewnętrzne. (…) wypuszczanie odbyło się
jak gdyby bocznymi drzwiami, a w całej sprawie najważniejszą rolę odgrywa policja. Dlaczego to policja robi amnestię? Dlaczego nie Sejm czy Jaruzelski? (…) Oto okazało się, że
czołową siłą polityczną w kraju jest policja. Przesłuchania w więzieniach i aresztach, rozmowy z gen. Kiszczakiem i jego podwładnymi nie były tym, za co je braliśmy — rutynowymi działaniami policyjnymi, lecz przeciwnie — negocjacjami politycznymi. (…) Nie
wiem, co to oznacza, ale być może rola policji okaże się ważniejsza, niż wojska po 13 XII.
W artykule mowa o wypuszczeniu z inicjatywy ministra spraw wewnętrznych
Kiszczaka pozostałych więźniów politycznych w dniu 11 września 1986 r., których nie
obejmowała uchwalona w lipcu tegoż roku „ustawa abolicyjna.” Niedługo później Jacek
78
Zob.: Z mecenasem JANEM OLSZEWSKIM obrońcą w procesach politycznych rozmawia JERZY PAPUGA, „Konfrontacje. Forum obywatelskie” nr 2 (25) za okres 25 lutego — 24 marca 1990 r., s. 7; podkreślenie moje — Ł. Ł; zob. także: Marcin Gugulski Czy wojsko jest nasze?, „Głos. Niezależne pismo społeczno-polityczne” nr 3 (60/61), maj-czerwiec 1990 r., s. 11.
79
Jan Lityński, W nowym układzie politycznym, „Tygodnik Mazowsze” nr 181 z 24 września 1986, s. 1;
podkreślenie moje — Ł. Ł.
styczeń 2009 q
163
Dzielnica Publicystów
Kuroń rozwinął80 tę myśl Lityńskiego: Oparta na zmianie ustaw polityka unikania sądowej represji karnej stwarza możliwość działania na znacznie szerszą skalę niż
przed 11 września, zwłaszcza działania jawnego. Okazuje się, że 11 września 1986
roku jest w polskiej polityce wewnętrznej doniosłą cezurą, bowiem autor kilkakrotnie powtórzył81 tę datę: (...) do 11 września władza rzeczywiście była niewrażliwa na nacisk społeczny i tym samym nasz ruch nie mógł bezpośrednio wpływać na
jej politykę. (…) Po 11 września wołanie o program stało się naprawdę dramatyczne.
(...) władze stają się wrażliwe na nacisk społeczny — tych, z którymi chcą współpracować. Niewykluczone też, że działają pod wpływem ZSRR, który dla wiarygodności
swojej ofensywy pokojowej potrzebuje spokoju w Polsce. To tak, jak gdyby do
wielokrotnych proklamacji gen. Jaruzelskiego, że nie ma powrotu ani przed
31 sierpnia 1980 roku, ani przed 13 grudnia 1981 roku, Kuroń dodał, że również przed 11 września 1986 roku powrotu nie będzie.
Po latach można było przeczytać: W wywiadzie telewizyjnym w 1993 roku gen.
Jaruzelski określił to tak: »już w 1986 roku partia doszła do wniosku, że należy zmienić ekipę«. Jest to stwierdzenie być może dosadne, ale jakże prawdziwe. (...) potwierdza ono, że już w pierwszej połowie lat 80-tych komuniści przygotowali plan dla
Polski w oparciu o tzw. rewolucję bez rewolucji — czyli okrągły stół, ale przede wszystkim dlatego, że potwierdza ono z najbardziej wiarygodnego źródła, że chodziło tylko o zmianę ekipy — a nie o zmianę systemu.
Zatem nieoczekiwanie potwierdzenie82 nadeszło ze strony przeciwnej i to od osoby najbardziej autorytatywnej.
5. PRL-owski plan Balcerowicza
Jeden z młodych wtedy, a zarazem zdolnych polityków z tzw. drużyny Wałęsy, otwarcie83 napisał, że: (...) logika sytuacji wieść może nas tylko w jedną stronę: w stronę
rzeczywistej wielkiej koalicji politycznej części PZPR i »dotychczasowej demokratycznej opozycji«. Wkrótce potem dość mocno zaprzeczano temu. Za współuczestników starań, które doprowadziły do utworzenia rządu Mazowieckiego uchodzą Lech
i Jarosław Kaczyńscy. Nic dziwnego, że starali się84 uzasadnić swój wysiłek dążeniem
80
Jacek Kuroń, Upór i cierpliwość nie wystarczą, „Tygodnik Mazowsze” nr 191 z 10 grudnia 1986 r., s. 1;
podkreślenie moje — Ł. Ł.
81
Jacek Kuroń, Upór i cierpliwość nie wystarczą, „Tygodnik Mazowsze” nr 191 z 10 grudnia 1986 r., s. 2;
podkreślenia moje — Ł. Ł.
82
Paweł Wyszkowski, Peerelowski plan Balcerowicza (I), „Głos. Poniedziałki, środy, piątki” nr 17 (94)
z 23-24 października 1995 r., s. 4; podkreślenia moje — Ł. Ł.
83
Jan Rokita, Nowa umowa? Rząd; nie ICH, nie NASZ, ale koalicyjny, „Gazeta Wyborcza” nr 68 z 11
sierpnia 1989 r.; podkreślenie moje — Ł. Ł; o pięć i pół tygodnia wcześniej w pamiętnym artykule sugerowano:
[...] porozumienie, na mocy którego prezydentem wybrany zostanie kandydat z PZPR, a teka premiera i misja
sformowania rządu powierzona zostanie kandydatowi »Solidarności«. [...] Tylko taki układ władzy może zrealizować w praktyce postulat »wielkiej koalicji« [...] (Adam Michnik, Wasz prezydent nasz premier, „Gazeta Wyborcza” nr 40 z 4 lipca 1989 r., s. 1).
84
Jarosław Kaczyński, Jak to było naprawdę? [wywiad] „Głos. Niezależne pismo społeczno-polityczne”
nr 2 (55), listopad 1989 r., s. 24.
164
q styczeń 2009
Dzielnica Publicystów
do urzeczywistnienia ewentualności lepszej aniżeli inna, również wtedy prawdopodobna: Jedni chcieli rządu w koalicji z PZPR, z — jak to mówili — reformatorami tej
partii... a druga koncepcja oznaczałaby oparcie rządu na trzech siłach, tzn. dwu
stronnictwach i »Solidarności«. Właściwie Leszek [Lech Kaczyński, brat Jarosława]
i ja w tym kierunku myśleliśmy. W ślad za sen. J. Kaczyńskim powtórzył85 (to może
również nie zaskakuje…) po kilkunastu miesiącach tę samą ocenę red. P. Wierzbicki:
(...) latem 1989 roku, gdy Lech Wałęsa tworzył swą koalicję, z której wyrósł rząd Mazowieckiego, pan Geremek wraz ze swoją kompanią umawiali się skrycie na całkiem
inną polityczną koalicję: lewica »Solidarności« — reformatorzy z PZPR.
Niemniej jednak w tym samym numerze co Jarosław Kaczyński, wypowiedział
86
się redaktor naczelny: W ten sposób powstał rząd Mazowieckiego, który jest niespodziewaną wersją »wielkiej koalicji«, jakiej domagał się przed wyborami gen. Jaruzelski. Wtedy taką samą interpretację faktów wyraził87 tam jeszcze inny autor: Dlatego mówienie o koalicji OKP, ZSL i SD jest mylące, gdyż sugeruje, że jest to koalicja
bez PZPR, a tymczasem jest to nieco zmodyfikowana wersja wielkiej koalicji z zachowaniem istotnej roli dla partii. Może zbieżność z redaktorem naczelnym tłumaczy się
tym, że mniej więcej właśnie wtedy obaj — Antoni Macierewicz i Stefan Myszkiewicz-Niesiołowski — zaczęli być kolegami partyjnymi (w ZCh-N), a przy tym ten pierwszy
był wtedy w kierownictwie tej partii.
Swój stosunek do ciągu przemian politycznych w Polsce, zapoczątkowanych uzgodnieniami z Magdalenki w 1988 r. i obradami konferencji okrągłego stołu w 1989
r., Antoni Macierewicz coraz bardziej zasadniczo wyrażał w kolejnych komentarzach.
Początkowo ostrożnie, jak gdyby tylko potwierdzając88 ziszczanie się projektu Urbana ze stycznia 1981 roku, że odium z komunistów będzie przechodzić na zaproszonych do współrządzenia katolików, symbolizowanych przez premiera-katolika: Ale
rząd Mazowieckiego[,] choć tak różny89 od projektowanej koalicji[,] nie mógł przekroczyć zasad umowy »okrągłego stołu«. (...) przyjął na siebie mordercze warunki
przeprowadzenia rynkowej reformy gospodarczej przy zachowaniu nomenklatury
(...) reforma jak dotąd — poza deklaracjami — sprowadza się do horrendalnych podwyżek cen i heroicznych wysiłków uzyskania pożyczek zachodnich. Na Mazowieckiego ma więc spaść odium za pauperyzację społeczeństwa, co więcej[,] z biegiem czasu coraz bardziej będzie ujawniać się prawda, że realna władza leży poza gabinetem
URM i jest niepodzielnie skoncentrowana w rękach generała-prezydenta.
85
Piotr Wierzbicki, Traktat o post-gnidach, „Głos. Niezależne pismo społeczno-polityczne” nr 2 (7071), marzec-kwiecień 1991 r., s. 79.
86
Antoni Macierewicz, Alternatywa?, „Głos. Niezależne pismo społeczno-polityczne” nr 2 (55), listopad
1989 r., s. 11; podkreślenie moje — Ł. Ł.
87
Stefan Niesiołowski, Władzy spragnionym uczyń, by władza im poszła w smak, „Głos. Niezależne pismo społeczno-polityczne” nr 2 (55), listopad 1989 r., s. 18; podkreślenie moje — Ł. Ł
88
Antoni Macierewicz, Alternatywa?, „Głos. Niezależne pismo społeczno-polityczne” nr 2 (55) z listopada 1989 r., s. 13-14; podkreślenie moje — Ł. Ł.
89
Nie tak bardzo różnej! Wszak ten sam autor w tymże felietonie nieco wcześniej (str. 11) napisał o zapleczu
politycznym rządu Mazowieckiego jako o niespodziewanej wersji »wielkiej koalicji« uprzednio postulowanej przez
gen. Jaruzelskiego.
styczeń 2009 q
165
Dzielnica Publicystów
Rychło jednakże Macierewicz przyspieszył90 owo demaskowanie: Skład nowych
partii socjaldemokratycznych na razie nie jest odmienny od ich komunistycznych poprzedniczek — to w swej masie ci sami ludzie (...) Dominującą rolę w tych formacjach
odgrywają środowiska lewicowe i »postępowe«, które wcześniej z partii komunistycznej na poszczególnych etapach bywały wyrzucane lub same ją opuszczały. (...)
Nomenklatura jako taka ma zostać rozbita: jej wojskowo-policyjna część rządzi zasłonięta przez lewicowo-dysydenckie »ogólnonarodowe« fronty, jej część gospodarcza przejmuje na własność zakłady i aktywa stając się klasą nowych kapitalistów.
Tak, to przecież tego domagał się Surdykowski w 1983 roku: dopuszczenia z powrotem w krąg „świateł rampy” byłych towarzyszy, którzy z PZPR wystąpili albo zostali skreśleni z listy jej członków! Ale to i tak miał być tylko ten lewicowo-dysydencki front, który w Polsce chciano powołać w grudniu 1989 r., podczas sympozjum, 91
bardzo wtedy nagłośnionego, który stanowiłby zasłonę dymną dla Tego, Co Tygrysy
Lubią Najbardziej.
Szczególnie dobitnie jednak to Macierewiczowe demaskowanie zabrzmiało92
w następującym tekście: Zlikwidowano partię komunistyczną i powstały formacje socjaldemokratyczne. Przeprowadzono »prawie wolne« wybory a Front Jedności i PRON
próbowano zastąpić Komitetami Obywatelskimi, w których lewica miała odgrywać
decydującą rolę. (...) Powstał w ten sposób pseudodemokratyczny system polityczny, który w majestacie prawa i głosami posłów wyrosłych z dawnej opozycji umacnia
w przyspieszonym tempie siłę aparatu policyjnego i przekształca dawną nomenklaturę w warstwę pseudokapitalistyczną. W operacji tej kluczową rolę odgrywają środowiska lewicowe niegdyś działające w opozycji i w »Solidarności« a wywodzące się
z ruchu komunistycznego i dziś doń wracające. Wybitni przywódcy tego ruchu — Bronisław Geremek, Adam Michnik i Jacek Kuroń zarówno w latach 70-tych jak i 80-tych
mimo całej antykomunistycznej frazeologii podtrzymywali tezę o konieczności sojuszu z liberalnym skrzydłem w PZPR. Charakterystyczna też była ich najpierw antyniepodległościowa a później »antynacjonalistyczna« kampania ideowa utożsamiająca polskie narodowe katolickie tradycje oraz wartości z szowinizmem, ksenofobią
i antysemityzmem. (...) Frazeologia demokratyczna szła w parze z pogardą dla systemu demokracji parlamentarnej opartego na jasnych podziałach ideowych, partiach
politycznych i szacunku dla woli większości. Ta właśnie formacja przejęła na siebie
rolę reformatora systemu komunistycznego. Zasadniczym punktem tej reformy był
plan Balcerowicza.
90
Antoni Macierewicz, Plan gry, „Głos. Niezależne pismo społeczno-polityczne” nr 1 (56/57) ze stycznia-lutego 1990 r., s. 7; podkreślenie moje — Ł. Ł.
91
Mowa o sympozjum Ruchu Obywatelskiego Solidarność, poświęconym (jak deklarowano) etosowi »Solidarności«, podczas którego na bazie Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego i Komitetów Obywatelskich usiłowano
powołać do istnienia wielka lewicową partię polityczną pod kierownictwem Bronisława Geremka i jego politycznych
przyjaciół (Wojciech Bogaczyk, Dwa nurty, „Głos. Niezależne pismo społeczno-polityczne” nr 1 (56/57) ze
stycznia-lutego 1990 r., s. 79).
92
Antoni Macierewicz, Drugi etap, „Głos. Niezależne pismo społeczno-polityczne” nr 2 (58/59), marzec/kwiecień 1990 r., s. 5; podkreślenia moje — Ł. Ł.
166
q styczeń 2009
Dzielnica Publicystów
Nieco dalej93 ten sam komentator dodał: Balcerowicz wymagał wyrzeczeń, choć
zbyt dokładnie ich nie precyzował. Obiecywał likwidację inflacji i szybkie przekształcenie gospodarki komunistycznej w kapitalistyczną. W Parlamencie programu dokładnie nie analizowano i zatwierdzono olbrzymią większością głosów. Nie chciano
przyjmować do wiadomości ostrzeżeń (...) Nie jest (...) prawdą, że program Balcerowicza został przyjęty przez całe społeczeństwo i że nie formułowano innych rozwiązań. Lecz program ten był integralną częścią polityczno-gospodarczej pod nazwą
»okrągły stół« i siły dominujące na polskiej scenie politycznej uniemożliwiły jakąkolwiek poważną nad nim dyskusję. (...) Na pierwszy plan wysuwają się (...) korzyści
dla władz i dla zachodnich wierzycieli. Władze rękoma dotychczasowej opozycji utożsamianej z »Solidarnością« obniżyły poziom życia społeczeństwa o ponad 30%, zachód uzyskał kontynuację spłaty obsługi długów. (...) Spektakularnie zahamowana
inflacja zaczęła znowu rosnąć w marcu i w maju osiągnęła ponad 8% tzn. ponad
150% w skali rocznej, (...) recesja wielokrotnie przekroczyła zakładane 5% i w maju
osiągnęła ponad 30%. Wszystko to oznacza załamanie się programu Balcerowicza
(...) U źródeł politycznej filozofii, która stała się programem Balcerowicza[,] legło
przyjęcie za dobrą monetę obietnic politycznej lewicy. Jej polityczne przesłanie z lat
70-tych i 80-tych brzmiało: dajcie nam władzę, a my już zaciśniemy pas na brzuchach społeczeństwa. (...) chłopi milczeli, robotnicy nie strajkowali[,] a część inteligencji i kleru nawet czynnie zaangażowały się na rzecz umowy okrągłego stołu. (...)
lewica wykazała zdolności polityczne i organizacyjne. (...) zdyscyplinowano posłów
i senatorów OKP[,] a oponentów zepchnięto na margines, część elit b. opozycji
wchłonięta przez aparat państwowy została zneutralizowana, prasę i telewizję zdominowała propaganda wolności i sukcesu. (...) blok z Magdalenki stoi w obliczu przegranej. Stało się tak dlatego, że sojusz lewicowy doprowadził do konfliktu na zbyt
wielu polach równocześnie i ukazał się społeczeństwu jako zliberalizowana i unowocześniona wersja systemu komunistycznego. (...) Było jasne, że spadnie stopa życiowa — nie spodziewano się jednak, że nowa władza będzie z tak jawną determinacją
ochraniała i wspierała uwłaszczenia się dawnej nomenklatury, a prominentom komunistycznym zagwarantuje szczególne przywileje.
Trzeba przyznać, że to mocne słowa. Wreszcie znajdujemy tam94 wniosek następujący: Wałęsa ponosi odpowiedzialność za układ z Magdalenki, powinien więc też
wziąć na siebie ciężar jego zmiany, świadczący o tym, że być może Antoni Macierewicz liczył wtedy jeszcze na realizację przedwyborczego rozliczeniowego
programu Lecha Wałęsy.
Plan Balcerowicza widziany oczami tego komentatora95 to projekt zachowania możliwie jak najdogodniejszych warunków dla dalszych karier ludzi z aparatu partyjnego
93
Antoni Macierewicz, Drugi etap, „Głos. Niezależne pismo społeczno-polityczne” nr 2 (58/59), marzec/kwiecień 1990 r., str. s. 6-7; podkreślenia moje — Ł. Ł.
94
Antoni Macierewicz, Drugi etap, „Głos. Niezależne pismo społeczno-polityczne” nr 2 (58/59), marzec/kwiecień 1990 r., s. 8.
95
Antoni Macierewicz, Nowy układ sił?, „Głos. Niezależne pismo społeczno-polityczne” nr 3 (60/61) z maja/czerwca 1990 r., s. 3-5; podkreślenia moje — Ł. Ł.
styczeń 2009 q
167
Dzielnica Publicystów
i aparatu przemocy — chodzi tu zwłaszcza o przywileje ekonomiczne: A jednak środowiska lewicowe nie zrezygnowały ze swych dążeń, lecz próbują odbudować — nawet
za cenę działań pozornych — całościowy obóz polityczny mieszczący lewicową lewicę,
lewicowe centrum i lewicową prawicę. (...) Co dziś łączy nowa lewicę? Z pewnością istotne znaczenie ma wspólnota poglądów ideowych. (...) Ale tym[,] co naprawdę spaja i czyni z tych grup jednolitą siłę polityczną[,] jest przede wszystkim udział we władzy i zdecydowane poparcie dla systemu politycznego wywodzącego się z umowy
»okrągłego stołu«. Chodzi też o kontynuację planu Balcerowicza (...) Kilka słów o teorii i praktyce tego bloku. Teoria to tzw. filozofia96 rządu Mazowieckiego. Filozofię tę
streszcza najlepiej powiedzenie97 premiera »odkreślamy przeszłość grubą kreską«.
(...) Gruba kreska robi się coraz dłuższa i grubsza, a w miejsce jawności działań, dialogu ze społeczeństwem i otwartości mamy ukrywanie danych, zaskakujące decyzje,
uparte dążenie do monopolizacji środków masowego przekazu. (...) Dwie decyzje odsłoniły niedawno na mgnienie oka prawdziwą filozofię obecnego systemu władzy. Pierwsza to rewizja98 u p. Fredro Bonieckiego[,] podczas której zarekwirowano wszelkie
materiały (w tym maszynopis książki) dotyczących śmierci ks. Popiełuszki. Druga to
decyzja sejmu i senatu przyznająca zwalnianym w ramach weryfikacji z urzędów centralnych (w tym oczywiście z MSW) prawo do 6 miesięcznego [!] okresu pobierania
pensji w trakcie poszukiwania pracy. (Przypomnijmy, że pracownicy innych resortów
zwalniani z pracy z winy zakładu pracy mają otrzymywać półtora miesięczne [!] odprawy). Obie te sprawy łączy to, że chodzi przede wszystkim o interesy Służby Bezpieczeństwa. W obu wypadkach filozofia grubej kreski podtrzymuje ich bezkarność
i chroni ich interesy materialne. (...) Oto sejm i senat zaakceptowały ten projekt[,]
choć rząd nie poinformował izb — ani oczywiście opinii publicznej — jakie będą koszty tej operacji. (...) W czasach »trudnego pieniądza« wypadałoby to wiedzieć. (...)
Dodajmy, że prezydent Jaruzelski już przedtem zablokował99 decyzję odebrania byłym prominentom komunistycznym rent specjalnych. Są one więc nadal wypłacane!
Po upływie niespełna roku niewiele zostało100 do dodania: (...) proces, zwany
»uwłaszczeniem nomenklatury«, zyskał nawet sankcję ideologiczno-polityczną. Na96
Podczas istnienia rządu Tadeusza Mazowieckiego, jego zwolennicy intensywnie i na serio lansowali w propagandzie, mającej wspierać ten rząd, owo heroikomiczne niby-pojęcie; w rzeczywistości nie istnieje nic takiego jak
„filozofia rządu” (jakiegokolwiek!), zaś związek tego akurat rządu z filozofią był tylko taki, że z chwilą, gdy Czesława Kiszczaka na stanowisku ministra spraw wewnętrznych zastąpił Krzysztof Kozłowski, w składzie rządu znalazł
się człowiek z wykształcenia będący filozofem.
97
W dniu 24 sierpnia 1989 r., tuż po powołaniu na stanowisko premiera, w swoim exposé Tadeusz Mazowiecki
powiedział dosłownie: Przeszłość odkreślamy grubą linią.
98
W lipcu 1990 r. dokonano przeszukania mieszkania Tadeusza Fredro-Bonieckiego (zabierając m. in. maszynopis jego książki Zwycięstwo księdza Jerzego. Rozmowy z Grzegorzem Piotrowskim), a jego samego
przesłuchano w Prokuraturze Generalnej; dziwnym (a może nie dziwnym?) trafem wiosną 2008 r. Wojciechowi
Sumlińskiemu podczas przeszukania zabrano (deklarując poszukiwanie czegoś innego!) również materiały dotyczące… sprawy zamordowania ks. Popiełuszki!
99
Jego dwaj następcy zachowali się podobnie: w styczniu 1993 r. prezydent Lech Wałęsa zawetował ustawę
o emeryturach odbierającą esbekom przywileje; po mniej więcej 5 latach ustawę, zmieniającą zasady waloryzacji
emerytur mundurowych zawetował prezydent Aleksander Kwaśniewski.
100
Antoni Macierewicz, Partie, wybory i sojusznicy, „Głos. Niezależne pismo społeczno-polityczne” nr 2
(70/71) z marca-kwietnia 1991 r., s. 4; podkreślenia moje — Ł. Ł.
168
q styczeń 2009
Dzielnica Publicystów
wróceni na liberalizm eks-komuniści przekonują, że to właśnie była nomenklatura
mająca, wraz z zachodnim kapitałem, wytworzyć w Polsce konieczną warstwę posiadaczy uruchamiających mechanizmy wolnego rynku. Taki jest społeczno-polityczny
sens planu p. Balcerowicza. (...)
Czyż można zatem dziwić się temu, że Antoni Macierewicz wzbudził kampanię
niechęci do siebie przez sam fakt kandydowania na ministra spraw wewnętrznych po
wyborach na jesieni 1991 roku? Nie była to wszak (bo nie mogła być) zemsta za lustrację z przełomu maja i czerwca 1992 r., bo na to było za wcześnie. Była to zemsta
za owe demaskatorskie komentarze pokazujące, że prawdziwymi beneficjentami planu Balcerowicza są komuniści (zwani socjaldemokratami) i ich
bezpieczniacy (zwani fachowcami). Jednak nie było (i nadal nie jest) zręcznie ludziom ancien régime´u jawnie powiedzieć, że o to im chodzi, stąd legenda o nienawistnych oczach „oszołoma”.
Aby jednak dowiedzieć się, że reformy firmowane nazwiskiem Balcerowicza
to kontynuacja a nie przełom, nie potrzeba skupiać się na lekturze tekstów napisanych przez ludzi znanych z posługiwania się argumentacją radykalnie antykomunistyczną. Wystarczy ograniczyć się nawet tylko do pewnych wypowiedzi komunistów
albo — oględniej ich nazywając — osób, które były zaangażowane w służbę PRL-owskiemu reżymowi na bardzo wysokich szczeblach. I tak na przykład Marcin Nurowski, minister rynku wewnętrznego w rządzie Mieczysława F. Rakowskiego, przyznał101
wprost i bez owijania w bawełnę: Przecież tzw. plan Balcerowicza w zasadniczych
swych punktach jest zbieżny z tym, co chciał zrobić nasz rząd, ale przecież (...) realizacja takiego programu gospodarczego w naszym wykonaniu doprowadziłaby do gigantycznej awantury w kraju. (...)
Potwierdzili to jego koledzy z tego samego rządu, którzy na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych XX wieku uchodzili za żywe symbole PZPRowskiego
„kapitalizmu”. Oto, co powiedział102 Mieczysław Wilczek, minister przemysłu: Myśmy
zainicjowali to, co obecny rząd robi. Nam nie pozwolono dokończyć. Z kolei103 Ireneusz
Sekuła, b. wicepremier: (...) stosunki z premierem Balcerowiczem uważam za bardzo dobre. Powiedziałem już, że w warstwie celów nasze programy są identyczne.
Mam więc dzisiaj osobistą satysfakcję, że nowy rząd wywodzący się z innej siły politycznej chce osiągnąć te same cele (...). Nawet J. Urban (minister — rzecznik prasowy w rządach Jaruzelskiego, Messnera i Rakowskiego) z zastanawiająca szczerością104
wyznał: Osobiście wierzę w sukces gospodarczy programu Balcerowicza, który mi
imponuje radykalizmem i śmiałością. Ja w każdym razie jestem »za« (...) gospodarka
101
Iwona Jurczenko, Nikt nie przegrał, „Prawo i Życie” nr 10 (1314) z 10 marca 1990 r., s. 6; podkreślenie
moje — Ł. Ł.
102
Helena Kowalik, Chichot Daszyńskiego. Ustalanie winy byłego rządu skończyło się na dwóch zarzutach, „Prawo i Życie” nr 30 (1334) z 28 lipca 1990 r., s. 6; podkreślenie moje — Ł. Ł.
103
Cytat wg: Jerzy Robert Nowak, Czarny leksykon. I, Wydawnictwo von Borowiecky, Warszawa 1998, s. 15;
podkreślenia moje — Ł. Ł.
104
Zob.: »Nie byłem Wallenrodem«. Z Jerzym Urbanem, byłym rzecznikiem prasowym rządu, dyrektorem Krajowej Agencji Robotniczej, rozmawia Janusz Michalak, „Wprost” nr 6 (377) z 11 lutego 1990 r.,
s. 6; podkreślenie moje — Ł. Ł.
styczeń 2009 q
169
Dzielnica Publicystów
Georgij Safronow
wymagała radykalnego, bolesnego cięcia. (...) Wiem świetnie, że akurat ten rząd
[Mazowieckiego — dopow. Ł. Ł.] jest dla kraju darem o tyle szczęśliwym, że my tego
rodzaju głębokich reform [tzw. programu Balcerowicza — dopow. Ł. Ł.] przeprowadzić byśmy nie mogli. Rakowski próbował, ale wówczas było to niemożliwe, bo wymagało takiego poparcia społecznego, jakiego nikt o barwie czerwonej na pewno by
nie uzyskał”.
Potwierdził105 te opinie także najbliższy współpracownik Leszka Balcerowicza jako
ministra (wiceminister finansów i pierwszy zastępca) Marek Dąbrowski: Myślę, że można — i słusznie — poszukać wielu podobieństw między programem wicepremiera Balcerowicza, a programem, który przygotował w połowie tego roku p. Wróblewski (minister
finansów w ekipie Rakowskiego). W przytoczonych wypowiedziach [podkreślenia w nich
pochodzą ode mnie — dopow. Ł. Ł.] jest powiedziane wprost, że niepopularne reformy zostały przekazane do wykonania ekipie, która nie kojarzyła się wyborcom
z „kolorem czerwonym” (tylko: „nie kojarzyła się” wcale nie znaczy, że nie miała komunistycznego rodowodu). Jednak to Macierewiczowi przyprawiono gębę oszołoma, tamci politycy o PZPR-owskim rodowodzie — chociaż również mówili, że to
kontynuacja zamiast przełomu — takiego dyskomfortu nie doznali.
105
Piotr Bączek, Jak Balcerowicz rynek budował, „Głos. Tygodnik Katolicko-Narodowy” nr 2 (860), z 13
stycznia 2001 r., s. 14.
170
q styczeń 2009
Dzielnica Publicystów
Stosunek lidera prawego skrzydła dawnego KSS KOR do reform kojarzonych
z min. Balcerowiczem pozostawał niezmienny, choć niekiedy106 wyrażany bardziej lapidarnie: To jest po prostu niedopuszczalne! To nie prowadzi nas ani w kierunku wolnego rynku, ani nie kreuje warstwy średniej. To prowadzi nas wprost do Boliwii.
A przykrywane jest to wszystko Sachsowsko-Balcerowiczowskim hasłem wolnego
rynku, liberalizmu itd. Po paru latach inny autor, ale w piśmie wydawanym przez Antoniego Macierewicza i jego środowisko, podobnie przyrównał107 osławiony plan Balcerowicza do wcześniejszych osiągnięć socjalizmu w polskiej gospodarce: (...) plan
ten utrzymał w mocy sowiecki, komunistyczny system płac (...) przewidział zastąpienie tzw. państwowej siatki płac przez ustawę o popiwku, która jest równoważna
z ustawowym zakazem wolnego rynku pracy[,] co również eliminuje gospodarkę rynkową. (...) dywidenda, która niestety w Polsce jest obecnie pseudodywidendą, a to
dlatego, że nie jest ona — tak jak to ma miejsce w gospodarce rynkowej — ustalana
przez firmę, która fundusze wypracowała (...) tzw. zadłużenia przemysłu z tytułu popiwku i dywidendy nie są wcale zadłużeniami rzeczywistymi. Są to tylko zadłużenia
pozorne i konwencjonalne. (...) polski pracownik produktywny opodatkowany jest
globalnie około 90 proc. W następnym numerze tenże108 autor dodał: To dlatego wielu Polakom wydaje się, że za czasów socjalistycznych było lepiej. Bo było lepiej! Właśnie dlatego, że było lepiej, partia zmieniła ekipę! A zmieniają ją po to, aby partii było lepiej! No cóż, znakomitej większości Polaków jest dziś gorzej! A partia już nigdy
nie powróci do czasów, kiedy było jej gorzej! Tak, zamiast rewolucji bez rewolucji jest
kapitalizm bez kapitalizmu…
6. Za Międzymorzem, przeciwko Osi
Jeszcze w czasach działalności rządu Tadeusza Mazowieckiego można było w piśmie
redagowanym przez Macierewicza znaleźć następującą109 przestrogę: (...) w Moskwie
doszedł do władzy zespół ludzi, który zdecydował o podjęciu (...) powtórzenia leninowskiej rewolucji (...) Z tego wyrósł Gorbaczowowski program demokratycznego
socjalizmu i wspólnego europejskiego domu. (...) Czyż nie taki jest prawdziwy sens
hasła »wspólny europejski dom« czyż nie taki jest cel gry kartą niemiecką, gry,
w której niewątpliwie inicjatywa należy do ZSRR?
Przestrzeganie Polaków przed Niemcami i Rosją zarazem, głoszenie (przez
cały okres PRL wykpiwanej w propagandzie i oświacie!) teorii dwóch wrogów, to nie
jest straszenie wydumanym niebezpieczeństwem. Niemniej jednak mało
106
Zob.: O polityce, gospodarce i prawicy polskiej z Antonim Macierewiczem [...] rozmawia Jacek Laskowski, „Orientacja na Prawo. Konserwatywny miesięcznik polityczny” nr 7/8 (77/78), lipiec-sierpień
1991 r., s. 5; podkreślenia moje — Ł. Ł.
107
Paweł Wyszkowski, Peerelowski plan Balcerowicza (I), „Głos. Poniedziałki, środy, piątki” nr 17 (94)
z 23-24 października 1995 r., s. 4; podkreślenia moje — Ł. Ł.
108
Paweł Wyszkowski, Peerelowski plan Balcerowicza (II), „Głos. Poniedziałki, środy, piątki” nr 18 (95)
z 25/26 października 1995 r., s. 4; podkreślenie moje — Ł. Ł.
109
Antoni Macierewicz, Plan gry, „Głos. Niezależne pismo społeczno-polityczne” nr 1 (56/57) ze stycznia-lutego 1990 r., s. 6 i 8.
styczeń 2009 q
171
Dzielnica Publicystów
kto zdobywa się na to. Zwykle piętnując jednego z owych dwu wrogów, przemilcza
się pozostałego, jak gdyby polskie myślenie geopolityczne było skazane na wahanie się
między orientacją niemiecką i rosyjską, jak na wybór pomiędzy Scyllą a Charybdą. Antoni Macierewicz przeciwstawił się konieczności posiadaniu jakiejś tego rodzaju orientacji już w pamiętnym materiale przygotowanym przez zespół Głosu w 1983 roku.
Tymczasem istnieją, może zwłaszcza w Rosji, wpływowe kręgi dążące do tego,
aby niemiecko-rosyjskie (a nawet szersze) współdziałanie (między innymi na niekorzyść Polski) było realizowane w praktyce. W otoczeniu Władimira Putina (najpierw
premiera Rosji, potem przez dwie kadencje jej prezydenta, teraz ponownie premiera) od lat jest obecny ideolog eurazjatyzmu, Aleksander Heliowicz Dugin, który powiada110 tak: Idea osi Moskwa-Berlin-Paryż, o której mówił niedawno Jelcyn, jest
wprost zaczerpnięta z moich pism. (...) Trzeba organizować zamachy, zajmować się
sabotażem, podpalać, wysadzać w powietrze mosty. (...) Dlatego tak bliska jest mi
Nowa Lewica, Czerwone Brygady, Rote Armee Fraktion. Tak naprawdę geopolitycznym szatanem jest dla nacjonal-bolszewizmu (inna nazwa Duginowskiego eurazjatyzmu) nie tyle Zachód jako całość, ile raczej111 Stany Zjednoczone Ameryki Północnej:
Dugin nie uważa Europy Zachodniej za wroga Rosji, (...) Stany Zjednoczone (...) są
jedynym prawdziwym wrogiem — geopolitycznym Antychrystem. (...) Zdaniem Dugina, (...) Problemem w realizacji tych planów może być Polska (...) oraz Ukraina,
o której Dugin pisze następująco: »Fakt istnienia niepodległej Ukrainy jest na płaszczyźnie geopolitycznej wypowiedzeniem Rosji geopolitycznej wojny«. A zarazem protestantyzm, prawosławie, także buddyzm i masoneria nie wadzą narodowemu bolszewizmowi. Katolicyzm wadzi jak najbardziej. Dugin dopatruje się mentalnego
pokrewieństwa112 między Rosją a Niemcami: Rosyjscy »eurazjaci« powtarzają, że
Niemcy staną się ich naturalnym sojusznikiem, jeśli skłaniający się ku Wschodowi
duch protestanckich Prus zwycięży w nich nad duchem ciążącej ku Zachodowi katolickiej Bawarii. Warto w tym miejscu przypomnieć myśl Feliksa Konecznego, który
w swym monumentalnym dziele, wraz z Rosją, do »cywilizacji bizantyjskiej« zaliczył
również Prusy. Do tej pory tylko dwie siły miały szansę, by pokonać »społeczeństwo
otwarte«: faszyzm i komunizm. Dugin ubolewa, że nie doszło do trwałego sojuszu
tych sił (nie licząc epizodu z lat 1939-41), (...) Dugin wierzy jednak w realizację takiego sojuszu w przyszłości. (...) widzi już koniec historii, którym będzie jednak nie
demokracja liberalna, lecz Królestwo Nacjonal-Bolszewizmu — »doskonała realizacja
największej Rewolucji historii, kontynentalnej i uniwersalnej«. Na sztandarze owego
Imperium Końca widnieć będą: krzyż, sierp i młot oraz swastyka.
110
Grzegorz Górny, Czekam na Iwana Groźnego. Rozmowa z Aleksandrem Duginem, „FRONDA — pismo poświęcone” nr 11/12, lato 1998 r., s. 145-146; podkreślenie moje — Ł. Ł.
111
Estera Lobkowicz, Rasputin Putina, „FRONDA — pismo poświęcone” nr 23/24, jesień 2001 r., s. 147-148
i 152.
112
Estera Lobkowicz, O metafizyce nacjonal-bolszewizmu, „FRONDA — pismo poświęcone” nr 23/24, lato 1998 r., s. 126-127; podkreślenia moje — Ł. Ł.
172
q styczeń 2009
Dzielnica Publicystów
Aleksander Dugin dla wzmocnienia swojej ideologii odwołał się113 nawet do… przepowiedni: (...) z wielką nadzieją powitałem objęcie władzy przez Władimira Władimirowicza Putina. Stawiam na Putina. Jest to stawka historyczna, geopolityczna i metafizyczna. (...) Nie mogę powiedzieć, czy stanie się on nowym Iwanem Groźnym czy
nie, ale z pewnością jego rządy są krokiem w dobrym kierunku. (...) Chciałbym zwrócić uwagę na pewien fakt. — Putin zaczął pełnić obowiązki premiera 9 sierpnia 1999
roku, w dniu, kiedy wszyscy oczekiwali zaćmienia słońca. Zgodnie z przepowiedniami
Nostradamusa, 114 tego dnia powinien objąć rządy wielki i straszny władca (...) myślę,
że nieprzypadkowo Putin zjawił się w tym właśnie przejściowym okresie naszej historii. Na nim powinny spełnić się określone proroctwa dotyczące losów ziemi i świata.
Eurazjatyzm nie brzydzi się przepowiedniami (na co jednak komunizm nie mógł
sobie pozwolić), ale… komunizmem (przynajmniej rosyjskim) również115 się nie brzydzi: Przez cały rok 1999 gęstniała atmosfera: (...) jawne pogróżki wobec Zachodu
i Stanów Zjednoczonych, zacieśnienie stosunków z Chinami. Po raz kolejny Zachód
zostaje zaskoczony: kim jest Putin? Czekista, szpieg, mistrz judo, człowiek z nikąd
nagle zostaje prawą ręką Jelcyna i jego następcą. Nie zapomina o kolegach, nie odcina korzeni, ani jednego złego słowa o Związku Sowieckim i komunizmie. Budowanie konstelacji euroazjatyckich może Polakom kojarzyć się jak najgorzej: Przypomnieć116 należy, ponieważ w Polsce mało ludzi pamięta, że w latach 30-tych
zorganizowano Oś Rzym-Berlin-Moskwa-Tokio. Przypomnieć należy również, że to
właśnie Polska była we wrześniu 1939 r. jedną z ofiar tej Osi, bowiem miała nieszczęście znaleźć się między Berlinem a Moskwą. Tak, podczas obowiązywania paktu Hitler-Stalin, także Związek Sowiecki należał do Osi.
Nieco odmiennego geograficznie wariantu złowrogiej osi dopatruje się117 inny publicysta tej samej gazety (wtedy partią rządzącą w Niemczech była SPD, a więc — socjaliści): Ocieplenie na linii Moskwa-Berlin może świadczyć, że Niemcy dokonały już wyboru (...) W momencie utworzenia trwalszej osi Berlin-Moskwa-Pekin-Phenian Rosja
mogłaby wygrać rywalizację ze Stanami Zjednoczonymi i odzyskać utraconą pozycję
supermocarstwa, (...) Polska zajmuje w Eurazji bardzo ważne miejsce (...) opanowanie Europy środkowo-wschodniej prowadzi do władania całą Europą, kto zaś opanuje
113
Grzegorz Górny, Czy Putin jest awatarem? Rozmowa z Aleksandrem Duginem, „FRONDA — pismo
poświęcone” nr 23/24, jesień 2001 r., s. 159-160.
114
Dugin nawiązał do fragmentu XVI-wiecznej przepowiedni Michała Nostradamusa, a konkretnie do czterowiersza 72 w centurii X a także do pamiętnego zaćmienia Słońca z 11 sierpnia 1999 r.; pierwszy werset tego czterowiersza o treści niepokojącej, choć niejasnej, tj. L’an mil neuf cens nonante neuf sept mois, może oznaczać siódmy miesiąc roku 1999 (dni 9 i 11 sierpnia 1999 r. mieszczą się w lipcu według kalendarza juliańskiego, używanego
w czasach powstania przepowiedni); oczywiście, mowa o tym, jak ppłk KGB Władimir Władimirowicz Putin po raz
pierwszy zaczął być premierem.
115
Dariusz Rohnka, Fatalna fikcja. Nowe oblicze bolszewizmu — stary wzór, nakładem autora, Poznań
2001, s. 98; podkreślenie moje — Ł. Ł.
116
Paweł Wyszkowski, Obóz oparty na Osi, „Głos. Tygodnik Katolicko-Narodowy” nr 26 (884) z 30 czerwca 2001 r., s. 7.
117
Piotr Bączek, Polski klucz do Eurazji, „Głos. Tygodnik Katolicko-Narodowy” nr 34 (892) z 25 sierpnia
2001 r., s. 13 i 17; podkreślenia moje — Ł. Ł.
styczeń 2009 q
173
Dzielnica Publicystów
Eurazję... ten będzie miał otwartą drogę do zawładnięcia całym światem. Z Paryżem
a bez Phenianu czy odwrotnie — tak czy owak (biorąc pod uwagę to, które partie były
u władzy wówczas w Niemczech i we Francji), eurazjatycka oś byłaby socjalistyczna.
Nieustanną aktualność teorii dwóch wrogów potwierdził118 sam A. Macierewicz na
łamach swojego tygodnika w dwa lata później: (...) ani Niemcy, ani Rosja nigdy nie
traktowały Polski jako partnera i sojusznika. Stanowiliśmy tylko przeszkodę na drodze do europejskiej lub eurazjatyckiej ekspansji. (...) naszym sprzymierzeńcem jest
każdy, kto sprzeciwiać się będzie zdominowaniu Europy przez Rosję lub przez Niemcy. (...) Finalizację tych zamiarów przewiduje się na początek drugiej dekady XXI
wieku. (...) Rosja wejdzie do Unii Europejskiej już za dziesięć lat. (...) Jest tylko jeden kraj na świecie, dla którego taka perspektywa jest nie do przyjęcia. (...) Tym
krajem są Stany Zjednoczone Ameryki Północnej. Dla Polski porozumienie Niemiec
i Rosji oznaczało zawsze rozbiory, likwidację naszej podmiotowości politycznej i groźbę dla bytu Narodu. Dla USA sojusz euroazjatycki to perspektywa katastrofy geopolitycznej. (…) Czy w tej sytuacji należy się dziwić, że komisarz Verheugen żegnając
się w Warszawie z p. Millerem powiedział »spasiba« [po rosyjsku „dziękuję” — dopow. Ł. Ł.]? Rzeczywiście Niemcy i Rosjanie mają za co dziękować Millerowi i SLD:
czyni bowiem z Polski korytarz łączący oba kraje i umożliwia powstanie eurazjatyckiego superpaństwa, (...) Nie jest przypadkiem, że są to przeważnie ludzie wyrośli
z tradycji komunistycznej, którzy w przeszłości nie widzieli alternatywy wobec sowietów, potem wobec »okrągłego stołu«, a następnie wobec polityki Balcerowicza.
Wszystkie te rozwiązania były dla Polski katastrofalne, choć korzystne dla grupy
spadkobierców sowieckich najeźdźców. Uderz w stół, a nożyce się odezwą...
Zbieżność interesu Polski i USA w tworzeniu środkowoeuropejskiego bufora rozdzielającego Niemcy i Rosję oraz bodaj największa na obszarze kontynentalnej części Europy proamerykańskość Polaków to właśnie jest to, co nie podoba się nie tylko A. Duginowi, ale również J. Urbanowi. Urban sprzyjałby119 prorosyjskiej
polityce zagranicznej Polski: Styl, w jakim pisze Nie o polskiej polityce zagranicznej,
nie jest jednak ślepym atakiem. Daje się tu wyraźnie wyczuć pewną linię zbieżną
z poglądami twardogłowej — i jak się wydaje, przeważającej — części naszych postkomunistów. (...) Czasem gorliwość redaktorów Nie posuwa się nawet dalej niż propagandowe argumenty władz rosyjskich, (...) Pismo Urbana nie ukrywa, że uważa za
błąd odsunięcie się Polski od Wschodu w kierunku NATO i Unii Europejskiej, sugerując (...) że w interesie naszego kraju leży związanie go sojuszem gospodarczym
i obronnym ze Wspólnotą Niepodległych Państw. Sprzyjałby także120 proniemieckiej
polityce Polski: Wspieranie przez Polskę linii Busha wpisuje się w długą tradycję polskiej polityki idiotycznej i samobójczej polegającej na równoczesnym drażnieniu Nie118
Antoni Macierewicz, Geopolityka polska XXI w., „Głos. Tygodnik Katolicko-Narodowy” nr 2 (964) z 11
stycznia 2003 r., s. 7; podkreślenia moje — Ł. Ł.
119
Jacek Borkowicz, W tym świństwie jest metoda, „Więź” nr 2 (460) z lutego 1997 r., s. 32-33; podkreślenie moje — Ł. Ł.
120
Jerzy Urban, Niemiec już nie pluje nam w twarz. Nie ma w co spluwać. Niech dzieci nam germani, „Nie. Dziennik cotygodniowy” nr 7 (646) z 7 lutego 2003, s. 3; podkreślenie moje — Ł. Ł.
174
q styczeń 2009
Dzielnica Publicystów
miec i Rosji. Nazwę ją polityką imienia Powstania Warszawskiego. (...) Sukcesy dziewiętnastowiecznych powstań Polaków i polityki rządu londyńskiego z okresu drugiej
wojny światowej są tego przykładami. Jeszcze nie weszliśmy do Unii Europejskiej,
a już wspieramy polityczne w niej rozłamy. Odwracamy się do niej tyłkiem to kupując nieeuropejski samolot, to profilując się na proamerykańską enklawę w Europie.
(...) jednostronnie proamerykańska orientacja Polski idąca na przekór interesom
Niemiec i wzniecająca lęki Rosji nie zabezpiecza przyszłości naszego kraju dlatego
między innymi, że według zgodnych prognoz dominacja Stanów Zjednoczonych nad
światem wkrótce zacznie słabnąć. Jeśli federacja europejska nie stanie się mocarstwowym równoważnikiem federacji północnoamerykańskiej, władztwo Ameryki nad
światem zbalansują w pojedynkę Chiny. (...) premier zapewne pojedzie do Pekinu,
by załatwić chińskie bazy wojskowe w Polsce, które wzmocnią nasze państwo buforowe porzucone przez amerykańskiego sojusznika.
Warto pamiętać, że ten Urbanowy defetyzm pro-moskiewski, a może także
(albo — zwłaszcza?) pro-pekiński, przejawił się w czasie, kiedy prezydentem
i premierem Polski nie byli bynajmniej bracia Kaczyńscy, lecz… dwaj towarzysze Urbana z PZPR: Kwaśniewski i Miller, którym wszak J. Urban spektakularnie, przed kamerami telewizyjnymi, gratulował ich sukcesów wyborczych w latach
1995 i 2001. To im, post-PRL-owskim politykom, swoim współtowarzyszom zarzucał
— niemiłe dla Moskwy i Berlina — podporządkowanie Polski Stanom Zjednoczonym!
Sojusznikiem w takich poczynaniach mógłby dla J. Urbana być Andrzej Lepper jako rzecznik121 związania Polski z Rosją: (...) delegacja Samoobrony (...) uczestniczyła w Międzynarodowym Spotkaniu Słowiańskich Partii i Organizacji Społecznych »Słowianie w warunkach globalizacji«. (...) rosyjskie środowiska panslawistyczne widzą
w Samoobronie nie tylko partnera do rozmów, ale także ideowego sprzymierzeńca.
Tymczasem odradzająca się w Rosji idea utworzenia słowiańskiego imperium, obejmującego kraje dawnego Układu Warszawskiego, posiada zdecydowanie cechy antypolskie i antykatolickie. (...) Jednym z głównych rosyjskich guru tego nurtu jest
Aleksander Dugin (...) pomysłem, mającym ukształtować elitę rosyjską jest »długi
marsz przez instytucje«. Jego zwolennicy powinni wchodzić do instytucji politycznych, finansowych oraz mediów (...) Dugin głosił, że (...) potrzebne jest antyamerykańskie porozumienie euroazjatyckich stolic. Twierdził, że tylko współpraca Tokio,
Pekinu, Delhi, Teheranu, Berlina, Paryża oraz Moskwy uwolni Eurazję od obcej kulturowo dominacji. (...) poglądy Dugina stały się także popularne w Polsce w radykalnych organizacjach młodzieżowych, odwołujących się do tradycji narodowych. Ostatnio prasa informowała, że część działaczy z tych środowisk zasiliła Samoobronę.
Przypadek czy zaplanowany scenariusz? Widać122 w tym konsekwencję Samoobrony: Do pierwszego spotkania Andrzeja Leppera i szefa Jednej Rosji Borysa Gryzkowa
121
Piotr Bączek, Antyzachodni szczyt eurazjatycki? Słowiańska tożsamość Samoobrony, „Głos. Tygodnik Katolicko-Narodowy” nr 23 (1037) z 5 czerwca 2004 r., s. 9; podkreślenia moje — Ł. Ł.
122
Michał Krzymowski, Lepper zawiera sojusz z Putinem. Największa rosyjska partia będzie strategicznym partnerem Samoobrony, „Życie Warszawy” nr 250 z 25 października 2006 r., s. 1
styczeń 2009 q
175
Dzielnica Publicystów
doszło podczas ubiegłotygodniowej konferencji Rady Europy, która odbyła się w Moskwie. (...) obaj politycy uzgadniali tam zasady współpracy pomiędzy Samoobroną
a Jedną Rosją. Trzeba pamiętać, że partia Jedna Rosja to de facto partia rządząca123
w Rosji: Jedna Rosja to w tej chwili największa partia w kraju. (...) Należą do niej niemal wszyscy pracownicy aparatu państwowego. (...) Jedną Rosję otwarcie popiera
sam Putin. Ta zresztą nie pozostaje mu dłużna.
W polityce lidera Samoobrony widać także pro-pekiński124 składnik: (...) Andrzej
Lepper stworzył nawet koncepcje zwaną Czworokątem Eurazjatyckim, w skład którego miałyby wejść Polska, Niemcy, Francja i właśnie Rosja. (...) Partia kierowana
przez Andrzeja Leppera utrzymuje (...) bardzo zażyłe stosunki z Chinami. Ta współpraca polega przede wszystkim na prowadzeniu wymiany młodzieży z Chińską Partią
Komunistyczną. Inny, bardziej jawnie postkomunistyczny fragment polskiego spektrum politycznego, czyli SLD, odważył się realizować podobne zbliżenie z najbardziej
komunistycznym państwem w dziejach: Koreańską Republiką Ludowo-Demokratyczną, o czym pisano125 już wcześniej: Polska może zostać poproszona o złożenie wyjaśnień w tej sprawie. Korea Północna obok Iranu, Iraku, Chin i Rosji znalazła się na
amerykańskiej liście państw tworzących tzw. »oś zła«. »Komunistycznym partiom
trudno ukryć prawdziwe oblicze« — skomentował incydent (...) emerytowany weteran wojny koreańskiej, generał Clyde F. Autio. Dodał, że nie powinno się tej podróży
traktować jako inicjatywy pojedynczego polityka. Mowa o jednym z tych państw, których polityka bywa wymieniana jako uzasadnienie dla planowanego obecnie tworzenia tzw. tarczy antyrakietowej!
Koniec hegemonii USA w świecie i zastąpienie jej przez euroazjatycką oś Niemiec,
Rosji i Chin to jest to, na co postkomuniści tacy jak Urban liczą, a czego obawia się126
środowisko Macierewiczowego Głosu: (…) Przebieg wojny w Iraku i jej skutki międzynarodowe dla Stanów Zjednoczonych przy uwzględnieniu innych światowych
czynników, jak dynamiczny rozwój Chin, wskazują, że za 15-20 lat skończy się rola
hegemona USA. Ten fakt uwzględniają rosyjscy analitycy, przygotowując perspektywicznie warunki do odzyskania wpływów rosyjskich jako nie tylko mocarstwa europejskiego, ale i światowego. (...) Iran jest wspierany przez Rosję i Chiny za to, że jest
krajem antyamerykańskim. Obok Iranu mamy inne kraje, jak Syria i Sudan, które
zagrażają światu, wspomagając ruchy terrorystyczne. (...) w przeszłości Niemcy
i Rosja realizowały swe cele ekspansjonistyczne bez względu na liczbę ofiar. (...) Postawa UE jest zdeterminowana przez Niemcy i Francję. Polityka rządów określają firmy tych krajów, które szukają partnerów w Rosji. (...) Wizyta potwierdziła niemiec123
Michał Krzymowski, Moskiewskie spotkanie szefa Samoobrony z liderami Jednej Rosji, „Życie Warszawy” nr 250 z 25 października 2006 r., s. 3.
124
Zob.: Czworokąt Eurazjatycki i wymiana młodzieży z Chińczykami. Główne założenia polityki zagranicznej Samoobrony, „Życie Warszawy” nr 250 z 25 października 2006 r., s. 3; podkreślenie moje — Ł. Ł.
125
T[omasz] P[ompowski], SLD u koreańskich towarzyszy, „Głos. Tygodnik Katolicko-Narodowy” nr 28
(938) z 13 lipca 2002 r., s. 5.
126
Zob.: Antyeuropejska oś Moskwa — Berlin, „Głos. Tygodnik Katolicko-Narodowy” nr 21-22 (11401141) z 27 maja-3 czerwca 2006 r., s. 18-19.
176
q styczeń 2009
Dzielnica Publicystów
kie dążenie do zbudowania rosyjsko-niemieckiego partnerstwa strategicznego. (...)
Rosji odpowiada taka sytuacja, żeby UE była zbiorem konkurencyjnych państw, a forsując oś Paryż — Berlin — Moskwa osłabi NATO. Widać zatem, że między grupą Głosu a postkomunistami zachodzi konflikt nie tylko ideologiczny (prawica — lewica), ale
również geopolityczny (atlantyzm — eurazjatyzm).
Grupa Głosu od lat konsekwentnie wskazuje na to, że obszar międzymorza
bałtycko-czarnomorskiego powinien rozdzielać Niemcy i Rosję, nienależąc
do strefy wpływów żadnego z tych mocarstw. Dla Polski jest to kwestia być
albo nie być.
Nie tylko dla Polski! Także dla Ukrainy, Litwy, Łotwy, Białorusi, Estonii, Słowacji, Czech… To dlatego samodzielność Ukrainy bardzo irytuje Dugina, niemal tak
samo jak istnienie USA! Przecież ewentualny rurociąg Odessa — Brody — Gdańsk
przebiegałby (dosłownie i w przenośni) w poprzek rosyjskich interesów. Oś Warszawa — Kijów podobnie czyniłaby wbrew osi Berlin — Moskwa… Dlatego też Antoni Macierewicz doceniał127 — cząstkowe i nieodznaczające się dużą trwałością sukcesy polityki zagranicznej rządów Mazowieckiego i Bieleckiego, do których miał przecież
bardzo krytyczny stosunek: Uważam, że polska polityka zagraniczna była nie tylko
kreatorem idei »trójkąta«, lecz także z ogromnym trudem przebiła się przez trudności tworzone z wielu stron (sowieckiej, niemieckiej), a wreszcie doprowadziła do pozyskania na rzecz tej opcji opiniotwórczych środowisk polityki amerykańskiej. W tym
miejscu należy oddać hołd p. Brzezińskiemu, który włożył wiele wysiłku w to, by koncepcja ta mogła zaistnieć i zyskać przychylność Amerykanów. Mowa tu rzecz jasna
o konstruowaniu Grupy Wyszehradzkiej, co poniekąd było inspirowane także sugestiami prof. Zbigniewa Brzezińskiego na temat ewentualnej konfederacji polsko-czechosłowackiej. Rzeczywiście, istotna rola w tego rodzaju konstelacjach przypada USA.
Dla Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej jest to kwestia zapobieżenia powstaniu osi, sięgającej przez całą Eurazję od Atlantyku po Pacyfik. Ugruntowanie jej
byłoby przedostatnim etapem przed sięgnięciem przez ową eurazjatycką oś po hegemonię na całej planecie. Zatem, chociaż w trochę odleglejszej perspektywie, również dla Amerykanów to jest kwestia być albo nie być. Na tym zasadza się
zbieżność interesów między USA a Polską. I to jest bardzo wyraźna, stała cecha
tego, co A. Macierewicz i jego środowisko głoszą w ostatnich latach.
7. Hajże na Mochnackiego!?
Nieodparcie nasuwa się porównanie niektórych postaci życia publicznego najnowszych dziejów Polski do Maurycego Mochnackiego. Jedną z nich jest właśnie bohater
tych rozważań, Antoni Macierewicz. Gdy w latach 1990 i 1991 co miesiąc lub rzadziej,
w późnych godzinach wieczornych Telewizja Polska udostępniała Macierewiczowi kilka
127
O polityce, gospodarce i prawicy polskiej z Antonim Macierewiczem [...] rozmawia Jacek Laskowski,
„Orientacja na Prawo. Konserwatywny miesięcznik polityczny” nr 7/8 (77/78), lipiec-sierpień 1991 r., s. 8.
styczeń 2009 q
177
Dzielnica Publicystów
minut na wygłaszanie komentarzy, mało kto zapewne je słyszał. Nie był to wszak żaden z programów reprezentujących punkt widzenia okrągłostołowej elity, które zwykle nadawano w paśmie wysokiej oglądalności. Komentarze tego autora identyczne
(przynajmniej co do ogólnego wydźwięku) z komentarzami drukowanymi przezeń
w niskonakładowym miesięczniku Głos, miewały charakter kasandryczny. Przestrzegał, że zachwyty nad sukcesem odniesionym w 1989 roku i spodziewanym ich dalszym ciągiem są bardzo słabo uzasadnione.
Jakże to przypomina początki128 powstania listopadowego: Patrząc na przebieg
pierwszych dni powstania Mochnacki widział grożący mu upadek. Utworzony w miejsce Rady Rząd Tymczasowy wciąż łudził się, że można pertraktować z Rosją. (...) Nie
chciał przyjąć do wiadomości, że rewolucja oznacza zerwanie i że nie może się już
cofnąć — chyba w niewolę. Powołany na dyktatora Chłopicki nie chce walczyć, a tylko układać się z carem. Jego wyobraźnia polityczna nie sięga niepodległości. Nie brak
oczywiście kontrakcji. Sugeruje się nieuczciwość Macierewicza (tak jak niegdyś
Mochnackiego) głosząc, że udaje prawicowca, tradycjonalistę, a naprawdę to jakiś lewak, wielbiciel Guevary albo jeszcze gorzej.
Autor, którego nie sposób posądzać o intencje sprzyjania Macierewiczowi (ale
także nie o posługiwanie się argumentami wywodzonymi z niechęci do Żydów) sygnalizuje,129 że niektórzy w kampanii wrogości do tego polityka posługiwali się twierdzeniami, jakoby Macierewicz nie jest Polakiem, katolikiem zaś tylko na pokaz, przyjął bowiem chrzest dopiero w ośrodku odosobnienia dla internowanych w Łupkowie
w 1982 roku: Z prawdziwą furią zazdrości o. Rydzyka zaatakował Macierewicza jego
dawny polityczny wychowanek, szef »S« z Ursusa Zygmunt Wrzodak. Wytoczył charakterystyczne dla siebie działa, te najbardziej raniące, w Radiu Maryja sugerując, że
Macierewicz to przechrzta, KOR-owiec i »piąta kolumna«. Owszem, pojawiają się informacje, że Antoni Macierewicz nie jest Polakiem lecz Żydem nazywającym się jakoby Izaak Singer. Można o tym przeczytać zwykle na „listach” domniemanych i prawdziwych Żydów, (kolportowanych od dość dawna na papierze a ostatnio również
w Internecie) obfitujących często w epitety bardzo nieprzyjazne wobec wymienianych tam osób. Intencją autorów tych „list” jest przypisanie żydowskiego pochodzenia komu tylko się da, bez względu na rzeczywistość.
Na tych samych „listach” wymieniano osoby będące Żydami albo Polakami żydowskiego pochodzenia, jak też inne, niemające z pochodzeniem żydowskim nic
wspólnego. W niektórych wypadkach wskazywano autentyczne wcześniejsze nazwiska, w innych zaś zupełnie zmyślone. Np. warszawskiemu matematykowi Stanisławowi Krajewskiemu, (który jest Żydem w znaczeniu narodowościowym i żydem
w znaczeniu wyznaniowym) jako prawdziwe nazwisko przypisano pseudonim „Abel
Kainer”, pod którym publikował w podziemnej prasie podczas stanu wojennego. Tymczasem poprzednikiem nazwiska „Krajewski” jest w wypadku tej rodziny nazwisko
128
Bohdan Urbankowski, Myśl romantyczna, Krajowa Agencja Wydawnicza RSW „Prasa-Książka-Ruch”, Warszawa 1979, s. 154.
129
Mikołaj Lizut, Likwidator, „Duży Format” z 25 lipca 2006 r.
178
q styczeń 2009
Dzielnica Publicystów
Georgij Safronow
„Stein”, jakie nosił jego dziadek („Krajewski” to jego pseudonim konspiracyjny jako
działacza Komunistycznej Partii Polski).
Janowi Lityńskiemu owe „listy” prawdziwych i nieprawdziwych Żydów przypisują
zwykle nazwisko „Jakub Leman”, podczas gdy jego nazwisko naprawdę brzmi „Perl”
(ojciec Jana Lityńskiego nazywał się Ryszard Perl-Lityński, zaś bratem owego Ryszarda był słynny działacz PPS Feliks Perl). Interesująco pisze130 o tym Antoni Zambrowski. Autorzy owych „list Żydów” próbują osiągać dwojaki cel: osoby tam wymienione
mają zostać skompromitowane w oczach czytelników, podatnych na argumenty
wzniecające niechęć do Żydów, ukazywanych jako źródło wszelkiego społecznego
zła; zarazem ludzie kolportujący te „listy”, kompromitują siebie samych wobec tych,
130
Antoni Zawada (właśc. Antoni Zambrowski), Nieuki w roli specjalistów. Autorzy tzw. listy Żydów
w bardzo niewielu miejscach ocierają się o prawdę, „Nasza Polska” nr 1 (584) z 2 stycznia 2007 r., s. 16.
styczeń 2009 q
179
Dzielnica Publicystów
którzy nie przyjmowali aż tak prostackiej wizji świata. To zjawisko oczywiście sprzyja stereotypowi Polaków jako narodu nieprzyjaznego Żydom. W ten sposób pomieszanie prawdy i kłamstwa znakomicie pomaga uwiarygodniać kłamstwo, a przy tym
i prawda, i kłamstwo jednocześnie służą niegodziwym (chociaż odmiennym) celom.
Głosi się, że Macierewicz jest oszołomem, człowiekiem niebezpiecznym, niespełna rozumu (który leczył się psychiatrycznie), owładniętym nienawiścią a przynajmniej manią prześladowczą. Zarzucano mu nawet zamiar dokonania zbrojnego przewrotu w celu usunięcia prezydenta Wałęsy (mec. Olszewski miał zostać wtedy
prezydentem, a Macierewicz premierem).
Znowu podobnie jak z kampanią zaszczuwania131 Mochnackiego: Okrzykują go wichrzycielem, wyciągają, że kiedyś pracował w cenzurze, że siedząc w więzieniu napisał
wiernopoddańczy memoriał. 132 (...) Maurycy (...) 3 grudnia przemawia: »Mija czas
kosztowny (...) Nie ufajmy imionom historycznym. Generał Chłopicki zdradza rewolucję
— idźmy wszyscy razem z bronią w ręku i postanówmy rząd rewolucyjny«. W tym miejscu przerywają mu okrzyki: Precz! Zebrani zarzucają mu zdradę, jakobinizm, świętokradztwo narodowe. Referendarz Albert Grzymała zabiera głos i tłumaczy, że wypuszczenie Konstantego przyniesie Polsce korzyści, bo zliberalizuje Rosjan i zjedna nam tam
stronników. Adwokat Wojciech Wołowski (...) potępia (...) śmiałość młodego i nieznanego człowieka, który »ośmiela się siać nieufność do najlepszych mężów narodu«. Wezwany na świadka przyjaciel Mochnackiego, Bronikowski (...) załamuje się i »dla dobra
narodu« oświadcza, że »rząd działa rewolucyjnie«. Przeciwko Mochnackiemu wyciągają się pistolety; jest oszczercą, zdrajcą narodu. Wymyka się ścigany przekleństwami,
ktoś go goni, ktoś ciska kamienie, ktoś tylko spluwa. Mochnacki nie daje za wygraną. 4.
grudnia (...) tłumaczy oficerom i żołnierzom[,] czym grozi zwłoka w walce. Wojskowi[,]
wierząc jednak w dyktatora, przepędzają go tak samo jak wczorajsi patrioci. (...) Mochnacki zostaje sam. (...) Nie wie, że tłum, który wybiegł na ulice[,] właśnie jego szuka,
że szubienice, które na placach stawiają — stawiają dla niego. (...) Przeciwko samodzielnie myślącemu od razu podnoszą się głosy: »To wichrzyciel! burzyciel! Mówi i pisze
za pruskie talary, za ruble moskiewskie«. (...) Na kilka godzin przed upadkiem powstania Mochnacki czekał na ratuszu na śmierć z rąk rodaków. Aż tak źle nie było, rozgorączkowany tłum szubienicy dla Macierewicza nie stawiał.
Niemniej jednak grożenie śmiercią nastąpiło, jak twierdzi133 sam zainteresowany
w tym samym wywiadzie-rzece. Najpierw grożenie śmiercią fizyczną, a zaraz potem
śmiercią tzw. cywilną.
131
Bohdan Urbankowski, Myśl romantyczna, Krajowa Agencja Wydawnicza RSW „Prasa-Książka-Ruch”, Warszawa 1979, str. 155-158.
132
Te przykre zdarzenia w życiu Mochnackiego rzeczywiście nastąpiły. Pod względem szargania dobrego imienia
traktowanie Macierewicza momentami bywało gorsze, przypisywano mu zupełnie nieprawdziwe zachowania.
W maju 1992 r. Zbigniew Bujak i Władysław Frasyniuk twierdzili, że ukrywający się po ucieczce z ośrodka odosobnienia dla internowanych Antoni Macierewicz wyszedł z podziemia dzięki porozumieniu z ministrem spraw wewnętrznych gen. Czesławem Kiszczakiem (Piotr Gontarczyk, Sławomir Cenckiewicz, Stracona szansa Lecha
Wałęsy, „Nasz Czas” z 19 czerwca 2008 r.).
133
Antoni Macierewicz, Gdy politykom brak odwagi, następne pokolenie płaci krwią. Rozmowa z Antonim Macierewiczem; w: Jacek Kurski, Piotr Semka, Lewy czerwcowy. Mówią: Kaczyński, Macierewicz, Parys, Glapiński, Kostrzewa-Zorbas, Editions Spotkania, Warszawa 1992, s. 239-240.
180
q styczeń 2009
Dzielnica Publicystów
PYTANIE: Kiedy nastąpił gest poderżnięcia gardła?
ODPOWIEDŹ: Podczas drugiej rozmowy, gdy byliśmy sami. (...)
PYTANIE: Jaki tekst towarzyszył »poderżnięciu« gardła?
ODPOWIEDŹ: Pierwsza kwestia dotyczyła Chmielnickiego. Pan Wachowski
stwierdził, że jeśliby coś w sprawie Pana Prezydenta zostało przekazane, to, jak
oświadczył, Chmielnicki to przy nim betka. Takie słowa padły — »Chmielnicki to
przy mnie betka« i temu towarzyszył ten gest.
PYTANIE: Jeśli Pan ujawni Wałęsę?
ODPOWIEDŹ: Jeśli »chociaż cień padnie na imię wodza«.
PYTANIE: Czym jeszcze groził Wachowski?
ODPOWIEDŹ: Sprawą mojej rodziny. Sugerował, że jestem tajnym współpracownikiem, ponieważ Macierewicz to takie rzadkie nazwisko, a on się z nim zapoznał w archiwum. Tam rzeczywiście tkwi nazwisko jednego z moich krewnych
jako kandydata na tajnego współpracownika To prawda, on sam o tym nie wiedział. (To się zdarzało, jak wiadomo.) Odpowiedziałem Wachowskiemu, że może
sobie z moim krewnym porozmawiać na równej stopie.
Nie dziwota, że Antoni Macierewicz w gorących dniach na przełomie maja i czerwca 1992 r. korzystał jako minister ze wzmocnionej ochrony osobistej. Już wtedy —
a w związku z weryfikacją żołnierzy WSI ponownie — kierowano przeciw niemu zarzuty o działanie na korzyść obcych państw poprzez rzekome narażanie na zemstę
(ze strony tych państw) ludzi działających na rzecz polskich służb wywiadowczych.
W zestawieniu z tym zarzut, że Macierewicz ośmiela się siać nieufność do najlepszych
mężów narodu jest stosunkowo mniejszego kalibru…
Na szczęście nie sprawdził się dalszy ciąg134 podobieństwa do losów Maurycego Mochnackiego: W pewnym momencie, gdy brak mu pieniędzy na papier, Mochnacki zwraca się po pomoc do władz emigracyjnych. (...) Dawni przeciwnicy polityczni Mochnackiego nie odmawiają sobie okazji, by go poniżyć i opluć. Niektórzy
dochodzą do wniosku, że jego jakobinizm był przyczyną upadku powstania. Prasa
emigracyjna zamieszcza ataki przedstawiające Mochnackiego jako wichrzyciela
i zdrajcę. Nawet exprzyjaciel Ostrowski nazywa go »człowiekiem oplutym i wyrzuconym za drzwi przez wszystkie stronnictwa, odartym ze czci moralnie i politycznie«.
(...) Mochnacki (...) umiera 20 grudnia 1834 roku. 23 grudnia ukazuje się ostatni
atak — zbiorowy list kilku biednych jak i on emigrantów. Nie wiedząc jeszcze nic o jego śmierci protestowali oni przeciwko pismom Mochnackiego, jego samego przeklinając jako politycznego kuglarza i zdrajcę bez czci i wiary.
Mochnacki przeżył tylko trzydzieści jeden lat, zmarł na emigracji we Francji na
gruźlicę. Zapewne do jego bardzo przedwczesnej śmierci przyczynił się trudny los wygnańca, dodatkowo znacznie utrudniony dalszym ciągiem kampanii nienawiści ze strony rodaków współwygnańców, nadal tam prowadzonej przeciwko niemu. Opatrzność
134
Bohdan Urbankowski, Myśl romantyczna, Krajowa Agencja Wydawnicza RSW „Prasa-Książka-Ruch”, Warszawa 1979, s. 164.
styczeń 2009 q
181
Dzielnica Publicystów
pozwoliła, że w pierwszą niedzielę sierpnia 2008 r. Antoni Macierewicz ukończył lat
sześćdziesiąt i nie jest wykluczone, że jeszcze niemało lat a także dokonań jest przed
nim. Ad multos annos — daj mu, Boże!
Przywołany tu wcześniej obszerny materiał Anity Gargas, Tomasza Sakiewicza
i Piotra Wierzbickiego z Gazety Polskiej to ankieta rozpisana wśród czytelników tego tygodnika z pytaniem, kto ich zdaniem byłby najlepszym prawicowym rywalem
Aleksandra Kwaśniewskiego w wyborach, mających nastąpić w rok później. Owa ankieta (przez tych troje dziennikarzy nazwana „prawyborami”), objęła osiem postaci
życia publicznego — w kolejności alfabetycznej: Alicję Grześkowiak, Lecha Kaczyńskiego, Edmunda Krasowskiego, Antoniego Macierewicza, Jana Olszewskiego, Jana
Parysa, Zbigniewa Romaszewskiego i Adama Strzembosza. Każdej z tych osób redakcja poświęciła jednostronicowe omówienie życia i dorobku, a także wskazała punkty
słabe i punkty mocne.
Opis wad Antoniego Macierewicza jest tam135 następujący: Zamknięty w sobie,
spięty, chorobliwie niemal nieufny. Jako polityk wykazywał zawsze specyficzną skłonność do zamykania się w kilkuosobowym kółku najwierniejszych współpracowników
i niezdolność do poszerzania ich kręgu. Antytalent w dziedzinie zjednywania sobie ludzi. Niepowodzenia w budowie większego politycznego zaplecza próbuje bezskutecznie
zneutralizować chwytliwym (krytyka kapitalizmu) programem ekonomiczno-społecznym. Nie zna się na gospodarce. Jego sposób bycia przed kamerą ułatwił przedstawienie go szerszej opinii publicznej jako osobnika, którego trzeba się wystrzegać.
Zalety jako kandydata na prezydenta natomiast według tejże prezentacji136 to:
Piękna karta walki z komunistycznym systemem. Samodzielność. Zacięcie wodzowskie. Będąc członkiem KOR nie podporządkował się Kuroniowi i Michnikowi i stał się
jednym z pionierów pluralizmu politycznego w szeregach opozycji. Okazał się znakomitym ministrem spraw wewnętrznych. Rozpoczął akcję lustracyjną z rozmachem,
odwagą, brawurą i choćby tylko za to zapewnił sobie miejsce137 w historii Polski. Udowodnił, że jest człowiekiem zdolnym do szybkiego decydowania i działania w skrajnie
trudnych warunkach. Byłby zapewne prezydentem twardym, trudnym do wyprowadzenia w pole przez wrogów Polski.
Co do sposobu bycia przed kamerą — dość powszechnie już wiadomo, jak niewiele zależy od pokazywanej osoby a jak wiele właśnie — od pokazujących. Można przecież manipulować dość łatwo nawet wzrostem polityka, którego się pokazuje, oddziałując przy tym rozmaitymi skojarzeniami na podświadomość telewidzów… Czy
natomiast kilkuosobowe kółko najwierniejszych współpracowników to nie jest raczej
135
A[nita] G[argas], T[omasz] S[akiewicz], P[iotr] W[ierzbicki], Wybieramy prezydenta prawej strony,
„Gazeta Polska” nr 38 (62) z 22 września 1994 r., s. 5.
136
A[nita] G[argas], T[omasz] S[akiewicz], P[iotr] W[ierzbicki], Wybieramy prezydenta prawej strony,
„Gazeta Polska” nr 38 (62) z 22 września 1994 r., s. 5.
137
Oto znamienna — w tym kontekście — wypowiedź o rządzie mec. Jana Olszewskiego: Oczywiście nie można
pozytywnie ocenić jego działalności gospodarczej, ale za to jedno, że uwolnili nas od spisku zdrady, i tak zasłużyli sobie moim zdaniem na pomniki. (Andrzej Gwiazda, Nie mam wątpliwości, Wałęsę obciąża jego zachowanie, „Poza Układem. Miesięcznik społeczno-polityczny” nr 7 (35) z lipca 1992 r., s. 2).
182
q styczeń 2009
Dzielnica Publicystów
niewielka garstka, nieliczna, ruchoma, przenośna rzeczpospolita nieustraszonych,
którzy własny pożytek, pokój i wygodę nigdy na równej szali nie kładli z czcią narodu i korzyścią ogółu, jak napisał138 kiedyś Maurycy Mochnacki?
Własnego pożytku, pokoju i wygody nie kładł nigdy wysoko. Domu mieszkalnego,
należącego do rodziny Macierewiczów (a przed wojną zajmowanego przez nią) rodzina ta nie odzyskała do tej pory — nawet w tych czasach, kiedy Antoni Macierewicz
pełnił bardzo wysokie funkcje państwowe: szefa MSW i później szefa SKW. Nadal
mieszka w niewielkim (56 metrów kwadratowych) lokalu w bloku mieszkalnym na
warszawskim Marymoncie, tak jak w czasach, gdy był członkiem KSS KOR. Dom rodziny Macierewiczów na Saskiej Kępie zaraz po II wojnie światowej zajął pewien oficer bezpieki (który dziś już nie żyje, jednak został skazany za niezwykle okrutne
zbrodnie komunistyczne) i rodzina tego „wybitnego” bolszewika nadal go zajmuje …
Sam Antoni Macierewicz nigdy nie poznał swojego ojca, żołnierza AK; będąc bardzo małym dzieckiem stracił go, zapewne wskutek morderstwa popełnionego przez
bezpiekę. I to kogoś takiego jego nieprzyjaciele usiłują przedstawiać opinii publicznej
jako człowieka ogarniętego mściwością i nienawiścią…
Odwaga jest oczywiście zaletą i to taką, której Antoniemu Macierewiczowi nie
sposób odmówić. (Także odwaga przyznawania się przy okazji udzielania różnych wywiadów do odczuwania strachu i opowiadania o przezwyciężaniu go.) Natomiast brawura nie bardzo pasuje do zalet, to chyba raczej odwaga nadmierna, lekkomyślna,
której trudno dopatrzeć się u Macierewicza. Interesującą ilustracją do ostatniego
zdania, zawartego w opisie zalet Macierewicza, może być następujący fakt. W dniu
11 września 2001 r. (pamiętnym poprzez słynny zamach terrorystyczny na World
Trade Center w Nowym Jorku; (nawiasem była to także 124. rocznica urodzin tow.
Feliksa Edmundowicza Dzierżyńskiego) po południu Telewizja Polska zaprosiła kilka
osób, aby na gorąco komentowały atak terrorystyczny, dokonany kilka godzin wcześniej w USA. Wśród zaproszonych byli m.in. gen. Gromosław Czempiński i gen. Czesław Petelicki, był w tym gronie także A. Macierewicz, który (o ile wiem) jest co najwyżej szeregowcem. Tamci dwaj generałowie o PRL-owskim rodowodzie w tajnych
służbach (tzw. fachowcy!) powinni byli łatwiej sformułować jakieś hipotezy na temat
sprawstwa kierowniczego owej nowojorskiej tragedii. Lecz to nie oni, zawodowi bezpieczniacy, a historyk Antoni Macierewicz zdobył się na wyrażenie takiej hipotezy. Powiedział, że za zamachem stoi Moskwa albo Pekin, „ze wskazaniem” na Pekin.
Zważmy, że aby sformułować i jakoś uzasadnić139 prawie dokładnie taką samą hipotezę, dość znany amerykański autor potrzebował jednak co najmniej kilku tygodni,
a nie — kilku minut. Tym razem to nie amerykański pisarz (Paul Erdman albo Larry
Bond) mógł służyć Antoniemu Macierewiczowi jako ew. źródło inspiracji. Kto wie,
czy w przypadku Gordona Thomasa nie było właśnie odwrotnie?
138
Bohdan Urbankowski, Myśl romantyczna, Krajowa Agencja Wydawnicza RSW „Prasa-Książka-Ruch”, Warszawa 1979, str. 163.
139
Gordon Thomas, Zarzewie ognia. Chiny i kulisy ataku na Amerykę, Wydawnictwo Magnum 2002.
styczeń 2009 q
183
Dzielnica Publicystów
Powróćmy do owej ankiety. Po kilku tygodniach jej trwania można było przeczytać,140 że A. Macierewicz zajął wśród owej ósemki czwarte miejsce. Wyprzedził
w ówczesnych „prawyborach” tego, który — co prawda nie rok, a dopiero jedenaście lat później — na prezydenta Polski kandydował i to z sukcesem, tj.
Lecha Kaczyńskiego! Dokładniej wyniki są takie: Jan Olszewski — 4639 głosów
(25,8%), Adam Strzembosz — 3380 głosów (18,8%), Alicja Grześkowiak — 2966
głosów (16,5%), Antoni Macierewicz — 1708 głosów (9,5%), Lech Kaczyński —
1549 głosów (8,6%), Jan Parys — 1466 głosów (8,2%), Zbigniew Romaszewski —
1402 głosy (7,8%) i Edmund Krasowski — 850 głosów (4,7%). Cyfry wymowne. Oby
dały do myślenia…
Taki polityk jest Polsce potrzebny, aby dalej wytrwale uświadamiał rodakom, co
leży w naszym narodowym interesie. I taki lider jest potrzebny, aby w myśl tej koncepcji współtworzył politykę państwa polskiego, realizując orientację polską — naszą
orientację najprawdziwiej główną.
t
140
ANKIETA PREZYDENCKA Ż wyniki szczegółowe, „Gazeta Polska” nr 44 (67) z 3 listopada 1994 r., s. 12.
184
Georgij Safronow
q styczeń 2009
Dzielnica Krytyków
Przemysław Gintrowski: TREN
do wierszy Zbigniewa Herberta
Maciej Dębowski GEMBA
Lepszego zwieńczenia Roku Herbertowskiego nie
można było sobie wyobrazić. Po ośmiu latach nieobecności powraca Przemysław Gintrowski z płytą
Tren, zawierającą premierowe kompozycje do
wierszy Zbigniewa Herberta. Płytę wydało Polskie
Radio. Muzykowi towarzyszą: Polska Orkiestra Sinfonia Iuventus, Tadeusz Domanowski i Wojciech
Świętoński na fortepianach, Michał Salamon na
syntezatorach, Filip Sojka na gitarze basowej. Premiera materiału zamieszczonego na płycie miała
miejsce 12 grudnia 2008 r. w Studiu Koncertowym
Polskiego Radia im. Witolda Lutosławskiego w Warszawie.
Przemysław Gintrowski to (obok Jacka Kaczmarskiego i Zbigniewa Łapińskiego)
— jeden z trzech legendarnych pieśniarzy „Solidarności”. Pieśń Mury śpiewana przez
tych trzech artystów na zakończenie powstałego w 1979 roku programu artystycznego pod tym samym tytułem, stała się nieoficjalnym, kultowym hymnem Solidarności,
wbrew oczywistej wymowie tekstu, napisanego przez Jacka Kaczmarskiego, który
w większym stopniu opisuje to, co zaszło w Polsce po 1989 roku, niż to co działo się
w latach 1980-1981.
Tekst: Mury pieśń: http://www. youtube.com/watch? v=ba6mH4W0J-Y
Innym, kultowym utworem Gintrowskiego, jest pieśń A my nie chcemy uciekać
stąd, skomponowana do wiersza Jacka Kaczmarskiego. Poeta składa hołd ofiarom
tragicznego pożaru szpitala psychiatrycznego w Górnej Grupie, który miał miejsce
w 1980 roku. Ale wielu słuchaczy odczytywało wiersz Kaczmarskiego w zdecydowanie szerszym kontekście: jako alegorię Polski po wprowadzeniu stanu wojennego
w grudniu 1981 roku.
Tekst: A my nie chcemy uciekać stąd Pieśń: http://www.youtube. com/watch?
v=BPjW2iBNoIs
Pierwszą płytą, na której Przemysław Gintrowski śpiewał wyłącznie poezję Zbigniewa Herberta, była Odpowiedź wydana w 2000 roku. Płyta zawiera 16 utworów
i jest — jak twierdzi autor — jego odpowiedzią na otaczającą rzeczywistość i na płytką rozrywkową ofertę telewizji. W jednym z wywiadów po nagraniu płyty mówił, że
styczeń 2009 q
185
Dzielnica Krytyków
na Odpowiedzi nie skończą się jego związki z poezją Herberta. Wskazał na Tren Fortynbrasa jako cudowny wiersz, który bardzo chcę zaśpiewać, tylko że jeszcze nie
znalazłem do niego muzyki. Ale twierdzę, że każda poezja ma swoją muzykę, którą
trzeba złapać za ogon z powietrza…
Przemysław Gintrowski na płycie Tren udowodnił, że potrafi „łapać za ogon” muzykę do poezji Zbigniewa Herberta jak nikt inny. Wydawnictwo zawiera 14 premierowych kompozycji, oprócz Prologu, którego skróconą wersję muzyk wykonywał już
wcześniej. Kolejność utworów nie jest przypadkowa. Kompozytor zebrał je w trzy
grupy tematyczne. Pierwsza, patriotyczo-martyrologiczna, obejmuje utwory 1-5,
druga „antyczna” utwory 6-9, wreszcie trzecia, filozoficzno-rozliczeniowa, pozostałe.
Taka kompozycja utworów na płycie zdecydowanie ułatwia słuchaczowi ich odbiór.
Poniżej lista utworów (każdy tytuł jest odsyłaczem do tekstu wiersza, zamieszczonego na oficjalnej stronie Przemysława Gintrowskiego):
http: //www. gintrowski. art. pl/
1.
2.
3.
4.
5.
6.
7.
8.
9.
10.
11.
12.
13.
14.
15.
Wstęp
17 IX
Guziki
Wilki
Prolog [Z. H. ]
Achilles. Pentezylea
Kaligula
Nike która się waha
Apollo i Marsjasz
Pan Cogito o cnocie
Kamyk
Małe serce
Brewiarz
Pieśń o bębnie
Tren Fortynbrasa
Tworząc materiał na poprzednią, Herbertowską płytę, kompozytor zdecydowanie poszerzał
i zagęszczał „fakturę” swoich utworów o symfoniczne brzmienia
instrumentów klawiszowych. Niektórzy krytycy uczynili z tego zarzut twierdząc, że klawisze nie
pasują do poezji Herberta. Przemysław Gintrowski zarzuty te
186
q styczeń 2009
Georgij Safronow
Dzielnica Krytyków
odpierał wyznając, że lubi symfoniczne brzmienia i jego marzeniem jest zagranie
z orkiestrą symfoniczną. Na Trenie Przemysław Gintrowski wreszcie zrealizował swoje marzenie. Skomponowane utwory mógł aranżować na orkiestrę symfoniczną, dwa
fortepiany, syntezatory, no i oczywiście gitarę. Ponieważ realizując swoje marzenie
można przesadzić, dlatego obawiałem się, czy czasem „głównym bohaterem” Trenu
nie będzie symfoniczne brzmienie orkiestry. Nic z tych rzeczy. Na pierwszym planie
jest poezja Herberta, śpiewana lub melorecytowana przez Gintrowskiego głosem
bardziej dojrzałym, niż na poprzednich wydawnictwach. Muzyka czasem jest nieco
podniosła i przestrzenna, jednak nie natrętna, umiejętnie podkreślająca wymowę
wierszy wielkiego poety. Na uwagę zasługuje znakomita praca obu pianistów. Wielbicielom wspomnianego wyżej tria łezka się w oku zakręci, bo znajdą na płycie klimat,
jaki tworzył swą grą Zbigniew Łapiński.
Zbigniew Herbert długo nie mógł zaakceptować śpiewania swojej poezji. W końcu jednak przekonał się, że muzyka, komponowana przez Gintrowskiego z wielkim
wyczuciem, podkreśla wymowę jego wierszy, które poprzez muzykę właśnie docierają do większej liczby odbiorców, niż słowo drukowane. Zaczął bywać na koncertach
muzyka. Gdy złożony chorobą nie mógł przyjść na jeden z nich, przesłał przez żonę
kartkę z usprawiedliwieniem, którą podpisał „Zbigniew Herbert tekściarz Pana Gintrowskiego”. Muzyk potraktował to jako najwyższe wyróżnienie. Płytą Tren udowodnił, że na to wyróżnienie w pełni zasługuje. Tren to uczta i dla melomanów, i dla wielbicieli poezji. Gorąco polecam.
Na zakończenie smutna refleksja. Zbigniew Herbert nie miał łatwego życia w III
RP. Bywał przemilczany lub atakowany za swą niezłomną antykomunistyczną postawę. Mimo tego dla wielu krytyków i miłośników poezji był twórcą światowego formatu i moralnym laureatem literackiej nagrody Nobla w 1996 roku. Nie dla włodarzy III
RP. Trzeba było dopiero zmiany władzy w 2005 roku, aby ten wielki poeta został doceniony i uhonorowany uchwałą Sejmu Rzeczypospolitej Polskiej z 10 lipca 2007 roku ogłaszającą rok 2008 — Rokiem Zbigniewa Herberta. Władza się zmieniła. Wrócili włodarze III RP i to oni organizowali obchody roku Herbertowskiego. Złośliwie
napiszę, że kulminacją tych obchodów była gdańska feta rocznicowa ku czci innego
„człowieka światowego formatu”, noblisty rzeczywistego.
t
styczeń 2009 q
187
Dzielnica Pastwisk Niebieskich
Medytacje nad kłamstwem
Free Your Mind
Poważne problemy człowieka zaczynają się właściwie od kłamstwa — usłyszanego i powiedzianego (Rdz 3, 1-12). Człowiek, jako istota zupełnie wolna i miłowana przez Boga,
wychodzi naprzeciw kłamstwu wypowiadanemu przez Szatana, a następnie, po przeciwstawieniu się Bożemu nakazowi — ucieka przed Stwórcą i chowa się za wypowiadanym
przez siebie kłamstwem (Usłyszałem Twój głos w ogrodzie, przestraszyłem się).
Można zadać sobie pytanie, co kieruje człowiekiem, że nasłuchuje on tego, co ma
do powiedzenia Szatan, „ojciec kłamstwa”? Może nuda? Może pustka? A może myśl,
że życie z Bogiem nie obfituje w żadne niespodzianki? A może pragnienie władzy?
Wydaje się, że wolność otrzymana od Stwórcy do tego stopnia „ośmiela” człowieka swoją dynamiką i potencjałem, że myśli on coś w stylu: „czemu nie miałbym być
jak Bóg”? Szatan wobec tego przychodzi do człowieka przebrany w maskę wyzwoliciela i kogoś, kto „otwiera oczy” na „prawdziwą wolność” i na „wszechwiedzę” („będziecie jak Bóg”), a człowiek z kolei zaczyna myśleć: „może on rzeczywiście ma rację? Może Bóg się pomylił? Przeliczył? Może jest słaby? ” W ten sposób jedno
kłamstwo zaczyna niemal natychmiast się multiplikować, pączkować i rozprzestrzeniać za pomocą coraz to nowych (także rozgałęziających się kłamstw). Przypomina to
trujący bluszcz, który owija jakąś inną roślinę lub po prostu węża, który okręca się
wokół ofiary i stopniowo coraz mocniej zaciska.
Kłamstwo wobec tego ma w sobie coś paraliżującego. Nieraz mówi się o „jadzie
kłamstwa”. Coś w tym jest. Człowiek w pewnej mierze zostaje obezwładniony
kłamstwem, ponieważ potrafi ono „zatrzymać” działanie i umysłu, i woli. Można porównać działanie kłamstwa do chwilowego zaćmienia (co nawet jest zrozumiałe, biorąc pod uwagę to, że Szatan jest księciem ciemności) lub też do zaprószenia spojrzenia. W sytuacji, gdy siedzimy wieczorem nad książkami czy innymi obowiązkami
i nagle jest awaria prądu i zapada całkowity mrok, ogarnia nas poczucie chwilowej
dezorientacji. Kiedy idziemy ulicą i naraz przejeżdżająca ciężarówka wzbija tuman
kurzu, który dostaje się do naszych oczu, przystajemy, próbując odzyskać sprawność
widzenia, przecierając powieki lub starając się „wypłakać” pył. Kłamstwo jakoś więc
zakrywa przed nami „resztę świata” i każe skupić całą uwagę na sobie.
Powiedzieliśmy jednak jak dotąd o „zewnętrznym kłamstwie”, tj. takim, które
przychodzi do nas i któremu możemy ulec (i czasami ulegamy), ale nie musimy. Istnieje też przecież kłamstwo, które sami dobrowolnie potrafimy skonstruować, po to, by obezwładniać innych lub też, by wytworzyć zasłonę jakiejś iluzji między nami a Bogiem. Można z dużą dozą prawdopodobieństwa powiedzieć, że
kłamstwo, którego my jesteśmy twórcami, kłamstwo z wnętrza nas, jest czymś, cze-
188
q styczeń 2009
Dzielnica Pastwisk Niebieskich
go musimy się wcześniej „nauczyć”. Pierwotne jest kłamstwo zewnętrzne. Umiemy kłamać dopiero, gdy podpatrzymy, jak inni to robią, gdy dostrzeżemy, że inni potrafią mówić co innego, a robić co innego lub potrafią nadawać jakiś przewrotny sens
słowom, które wcześniej wydawały się nam proste. Gdy zaś dostrzeżemy, że wypowiedziane przez nas kłamstwo „działa”, to już wiemy, „jak to jest okłamywać kogoś
innego” (lub okłamywać samego siebie). Nie znaczy to, naturalnie, że inni odpowiadają za nasze kłamstwa, tylko, że inni nam „wskazują drogę”, a mówiąc ściślej, prezentują metodę.
Kłamstwo wewnętrzne wydaje się wtórne wobec zewnętrznego także z tego powodu, że człowiek musi najpierw „ulec urokowi kłamstwa”, by móc osobiście okłamywać innych. Ja muszę dostrzec, że kłamstwo „wciąga”, że jakoś magnetyzuje, by
chcieć później samemu „zadziałać na kogoś” kłamstwem. Każdy z nas zna z własnego doświadczenia zjawisko przyzwyczajania się wzroku do ciemności. Gdy odpowiednio długo odstoimy w zamkniętym pomieszczeniu, na naszej siatkówce zaczną się aktywizować receptory odpowiadające za „wykrywanie” konturów, różnicujące
rozmaite odcienie szarości, co w niedługim czasie prowadzi do „wyłonienia się”
z ciemności obrazu otaczających nas przedmiotów. Nie są one tak wyraziste jak
w świetle dnia czy mocnej żarówki, ale zaczynamy je rozpoznawać i mniej więcej wiemy, jak się poruszać, by się nie przewrócić lub by czegoś nie strącić.
Kłamstwo generuje podobne zjawisko, przy czym, aby zmusić nasze duchowe spojrzenie do „przyzwyczajania się do ciemności” musi ono opalizować jakimiś dodatkowymi „blaskami”, musi nas czymś zaciekawić, czymś zachęcić. Być może jest to jakieś
zaskakujące poczucie bezpieczeństwa. Oczywiście poczucie to jest złudne, ponieważ
wynika raczej z naszej gotowości do rezygnacji z naszego duchowego bezpieczeństwa. Ta gotowość z kolei wynika z beztroski przypominającej dziecięcą niefrasobliwość. Mama mówi: „nie dotykaj żelazka, bo się sparzysz” — dziecko jednak, mimo wyraźnych ostrzeżeń, pcha rękę i dopiero uczucie bólu (bardziej wyraziste od matczynych
ostrzeżeń) dostarcza właściwych przesłanek do wnioskowania o potencjalnych zagrożeniach. Dziecko bowiem czasami myśli, że ktoś je „tylko straszy”, a czasami myśli
ono, że może mama nie ma racji, a czasami po prostu: „a co mi się może stać? ”
Co mi się może stać, gdy chwilę postoję w ciemności? Poza tym, że stopniowo ogarnie mnie ciemność, to „właściwie nic”. Z czasem zresztą, jak wiemy, oczy przyzwyczają się do mroku.
Kłamstwo przychodzi w bardzo bogatym przebraniu. Nie pojawia się jak spłukany
krewny czy kumpel, co od razu domaga się udzielania pomocy. Przeciwnie. Kłamstwo
przychodzi obwieszone świecidełkami, drogocennymi kamieniami, pojawia się niemal
jak zupełnie nieoczekiwana wygrana na loterii. Co więcej, zjawia się, jak jakaś arcyciekawa opowieść, pełna tajemnic i wywołujących emocjonalny dreszcz, wątków.
A zaczyna swoją barwną opowieść od pytania: „skąd ty wiesz, mój drogi przyjacielu, co to jest kłamstwo? ” W momencie, w którym popadamy w zadumę i zatroskanie
styczeń 2009 q
189
Dzielnica Pastwisk Niebieskich
Georgij Safronow
nad naszą niewiedzą związaną z rozróżnieniem między prawdą a kłamstwem, tracimy twardy grunt pod nogami, Szatana to jednak, oczywiście, wcale nie interesuje.
Im głębiej wejdziemy w ciemność, tym lepiej, przecież.
Pogrążamy się zatem w rozmyślaniach typu: czy kłamstwo to zwyczajna nieprawda, czy może coś więcej — ale jeśli coś więcej, to co? O co chodzi? Jeśli powiem: „Deszcz pada”, a ktoś po krótkim nasłuchiwaniu powie: „Nieprawda, zdawało
ci się”, to przecież w mojej wypowiedzi nie ma kłamstwa, a jedynie niewłaściwa ocena sytuacji. Może więc i kłamstwo jest takim „niewłaściwym osądem”, czymś „powiedzianym na wyrost”, a tak w rzeczywistości nieszkodliwym. Mało tego, kłamstwo może być kojące. Nieraz przecież jakaś pani mówi z czułością o kimś: „on tak słodko
kłamie” (czyli np. powtarza jej, że jest najpiękniejsza na świecie i wciąż taka młoda,
choć nie znajduje to, oględnie rzecz biorąc, potwierdzenia w faktach) i wyraża w ten
sposób radość z tego, co słyszy z ust adoratora. W tym ostatnim jednak przypadku
może lepiej byłoby mówić o oszustwie, aniżeli o kłamstwie (chyba że ktoś prawi
komplementy komuś wyłącznie po to, by go potem przedmiotowo potraktować).
Kłamstwo wszak wydaje się czymś dużo więcej aniżeli nieprawdą czy oszustwem,
choć może zawierać istotne elementy i nieprawdy, i oszustwa. Kłamstwo przede
wszystkim jest jak pułapka zastawiona przez kłusownika na swobodnie spacerującą
po lesie sarnę. Kłamstwo to wnyki, które zatrzaskują się, gdy się w nie wdepnie i któ-
190
q styczeń 2009
Dzielnica Pastwisk Niebieskich
re ranią tak, że ofiara nieruchomieje, ponieważ jakikolwiek ruch powoduje coraz
większe krwawienie i coraz ostrzejsze bóle. Ofiara leży i czeka na oprawcę, który niejednokrotnie obserwuje ją z oddali, upewniając się, czy traci ona siły, czy też nadal
jest zdolna do walki.
Kłamstwo więc przede wszystkim opiera się na przemocy, na osaczeniu człowieka, na zadaniu (zrazu niewidocznego) ciosu. Szatan dokonujący wkłucia, iniekcji
kłamstwa w naszą duszę, mówi łagodnie, jak pielęgniarka: „to nie będzie bolało”,
czyli wciąż i wciąż kłamie.
Można powiedzieć wobec tego jeszcze inaczej: nie tyle przychodzi do nas jedno,
jakieś wypreparowane, posklejane z jakichś drobin nieprawdy, kłamstwo, ale raczej
Szatan zarzuca od razu na nas całą sieć kłamstw. Za zdawałoby się jednym
„niewinnym kłamstwem” skrywają się skomplikowane, zagadkowe pytania, które
prowadzą nasz umysł na rozmaite bezdroża, a wędrówka taka równocześnie usypia
naszą czujność, osłabia naszą wolę.
Szatan nie stawia tylko jednej kwestii — on zasypuje Ewę pytaniami. Pyta: 1)
„czy rzeczywiście? ”, czyli, „czy naprawdę”/”czy na pewno? ”; 2) „czy rzeczywiście
Bóg? ” — „czy na pewno o Boga chodzi? /czy On sam? ”; 3) „czy rzeczywiście Bóg powiedział? ” — „czy na pewno powiedział? a może ci się zdawało? a może wymyśliłaś
to sobie? a może okłamujesz się, mówiąc, że powiedział? ”; 4) „czy rzeczywiście Bóg
powiedział: Nie jedzcie owoców…? ” — „a może powiedział co innego? /może chodziło mu o niejedzenie czegoś innego? /może mówił o jedzeniu, a nie o niejedzeniu? ”;
5) „czy rzeczywiście Bóg powiedział: Nie jedzcie owoców ze wszystkich drzew tego
ogrodu? ” W tym 5) pytaniu już jest zawarte szczególne kłamstwo, ponieważ Szatan
wie doskonale, że takiego zakazu ze strony Stwórcy nie było.
A wąż był bardziej przebiegły niż wszystkie zwierzęta lądowe…, powiada Pismo,
zaś przebiegłość Szatana idzie w parze z przewrotnością jego myśli, która ma człowieka okłamać. Skołowana Ewa zaczyna „tłumaczyć” Szatanowi, „o co chodziło Bogu”, co Szatan wykorzystuje natychmiast przeciwko niej. Wyjaśnienia Ewy, że chodziło wyłącznie o jedno drzewo, nie o wszystkie i że chodziło o śmiertelne zagrożenie,
Szatan kwituje ostrym, krótkim: „nie”, choć wyraża ów sprzeciw w nieco zawoalowany sposób, tzn. posypuje, doprawia (jak wytrawny kucharz) następnymi kłamstwami: 1) „Na pewno nie umrzecie! ” (Bóg mówi: „Umrzecie, jeśli złamiecie zakaz”, Szatan mówi: „Nie umrzecie”), 2) „Ale wie Bóg” (Szatan wie lepiej od człowieka, co wie
Bóg i „prawdziwie” informuje o tym człowieka, poucza go, co wie Bóg) „…że gdy spożyjecie owoc z tego drzewa” (innymi słowy, Bóg i tak ma świadomość, że człowiek
przekroczy zakaz, tylko tak człowieka nastraszył „dla sportu”, a tak naprawdę czeka,
kiedy człowiek zrobi to, co ma zrobić) „…otworzą się wam oczy” (czyli „teraz jeszcze”
człowiek jest ślepy, niewiele widzi — przyczyną takiego stanu rzeczy jest Bóg, który
woli człowieka trzymać niewidomego, aniżeli pozwolić mu nacieszyć się pełnymi widokiem świata) „…i tak jak Bóg” (czyli można być „takim, jak Bóg”, tylko że Bóg nie
godzi się na to i zazdrośnie strzeże swoich tajemnic — „na szczęście” Szatan wie, jak
styczeń 2009 q
191
Dzielnica Pastwisk Niebieskich
sprawić, by „zaklęcie przestało działać”) „…będziecie znali dobro i zło” (czyli człowiek
posiądzie wiedzę, o jakiej mu się nie śniło — wiedzę samego Boga).
Zauważmy, że Szatan opisuje tę Bożą wiedzę, jako znajomość dobra i zła, co jest
kolejnym wyrafinowanym kłamstwem, ponieważ człowiek zna w głębi swojego serca
rozróżnienie dobra i zła. Czym innym jednak jest wiedza, że złem jest to a to (np.
przekroczenie Bożego przykazania, sprzeniewierzenie się Bożej Miłości), czym innym
zaś, wiedza, jak to jest czynić zło. Tej ostatniej wiedzy człowiek nie ma, dopóki nie
ulegnie kłamstwu oferowanemu przez Szatana i nie zacznie świadomie grzeszyć.
Czyn Ewy jest świadomym odejściem od wierności Bogu — wprawdzie Ewa mówi potem Bogu (nieco usprawiedliwiająco), że wąż ją zwiódł (podobnie Adam mówi coś
w stylu: „to nie ja, to ona”), ale nie chce pamiętać, że wąż „tylko zwodził”, zaś złego
czynu dokonała ona samowolnie i po dość długim namyśle.
Ciekawe jest to, że ostatnie słowo rajskiej „obietnicy Szatana” odsłania jednak jakiś rąbek tajemnicy. Ewa zaś nie zatrzymuje się na tym słowie; poniekąd pomija je,
nie przyjmuje go do wiadomości, tak jakby ono nie było istotą całej wielowątkowej
wypowiedzi Szatana. Człowiek stający wobec kłamstwa i ulegający jego urokowi także jakoś nie jest w stanie przytomnie dostrzec, że po prostu chodzi tu o zło.
Jak wspomniałem Szatan działa z zaskoczenia, zakłada sidła. Jak lew ryczący krąży, by pożreć. I nie żartuje. Niemniej człowiek nie może porównywać się do sarny,
która nie ma bladego pojęcia o kręcącym się po lesie kłusowniku, która nawet nie
przeczuwa czającej się w paprociach zasadzki, zatrzaskującej się nagle i nieodwołalnie. Każdy z nas, dokładnie tak, jak Ewa, posiada precyzyjną wiedzę o tym, że istnieje zło i że należy trzymać się od niego z daleka.
Uleganie kłamstwu tłumaczymy sobie już jednak niedoskonałością ludzkiej natury,
tym, że „nie jesteśmy świętymi”, tym, że „i tak musimy upaść, by potem się podnieść”.
Okłamujemy się tak, jakby cała nasza droga życiowa usłana była sidłami. Bóg mówi:
„Świętymi bądźcie”, zaś Szatan podpowiada natychmiast: „nie” (a dokładniej: „żaden
człowiek nie może być święty”/”to niemożliwe”/”to się wam nie uda/”absolutnie!”).
Co to znaczy „być świętym”? To po pierwsze: nie ulegać kłamstwu, czyli nie kłamać. Wszystkie nasze problemy przecież zaczęły się od kłamstwa i kto wie, czy do
niego się w ostateczności nie sprowadzają.
t
192
q styczeń 2009
Dzielnica Artystów
Raport ze słonecznego miasta
Paweł Kiełbowicz
Siedemnasty marca
imieniny Zbigniewa
Na pamiątkę obchodów
Dni Zbigniewa Herberta we Lwowie
Lwów, 17 marca 2002
Skromny orszak gości
oficjele przyjaciele
najbliżsi
Docieramy do miasta
o zatrzaśniętej bramie
którą widział co dnia
gdy tylko przymknął powieki
Lwów jak zwykle słoneczny
roześmiany secesyjną jesienią kamienic
gubiących tynk
jak pożółkłe liście
Łyczaków dał koncert tramwajów
przeplatany żebraczą trąbką
nucącą znane melodie
Wiem że On był z nami
Czułem to nie tylko ja
Unosił się lekko nad brukiem swej ulicy
stawał na balkonie z ironią patrząc
na tablicę Jemu poświęconą
„Nie przykuwajcie mnie do Lwowa”
rzekł właściwym sobie grymasem
styczeń 2009 q
193
Dzielnica Artystów
…ale czyż nie był szczęśliwy?
Wdzięczny za modlitwę
zadumał się patrząc w ołtarz
przed którym Go ochrzczono
Kardynał święcił tablice
perłami łez cisnących się
mimo woli
Przepychały się wstęgi
biało-czerwona
niebiesko-żółta
plotąc warkocz
trudnego braterstwa
Wiersze Mistrza
oprawione w barwy miasta
tętniły cyrylicą
Herbert dość miał już tej powagi
więc poszedł z nami do knajpy
w ogrodach pod uniwerkiem
Piliśmy Jego zdrowie
rozprawiając o siedemnastym marca
Bo to Jego imieniny
a też święto urodzin Armii Krajowej
i kolejna rocznica przeniesienia stolicy
do Warszawy
Potem wracaliśmy do Polski
odprowadzani Jego przejrzystym spojrzeniem
Lwów szepnął nam za plecami
„Polska jest tutaj…”
194
q styczeń 2009
Dzielnica Krakowska
Notatki więzienne (Fragmenty)
Joanna Mieszko
Patrz, żyję. Z czego? Ani dzieciństwo ni przyszłość
nie tracą nic z siebie... Byt niezmierzony
wytryska z mojego serca.
(R. M. Rilke)
Zacząć wreszcie. Wyrzucić to z siebie. Od telefonu? Raczej od sznurowadeł. Jacek Dobiszewski, były kolega z liceum spotkany nagle na schodach, jego zdumiona twarz,
jego cześć i co ty tu robisz z jednoczesnym fachowym rzutem oka na moje stopy —
buty bez sznurówek, strach w jego oczach, strach o siebie. Zabawny moment. Jacek
miał w sobie coś z komara pod wieczór, mało widoczny, niepozorny, gubiący się w niedopowiedzeniach, przyfruwający tylko po to, by ukłuć i odlatujący, by przygotować
się do następnego ukłucia. Miał wieczne problemy z ojcem, domowym despotą. O ojcu wspominał, że był jakimś dygnitarzem i że po maturze załatwił mu pracę fotografa. Kogo Jacek fotografował i gdzie najwidoczniej dygnitarzował znienawidzony ojciec
— okazało się po latach, na schodach w komendzie głównej w mieście B.
✽
Dystans. Siedzę w kinie i oglądam na trójwymiarowym ekranie film, którego nikt nie
nakręci — szczupła, krótko ostrzyżona dziewczyna w niebieskim pulowerze i granatowych sztruksowych wranglerach idzie w dół i w górę i po niekończących się korytarzach, szurając niebieskimi zamszowymi półbutami, które jej się zsuwają z pięt, bo
w pokoju przesłuchań zabrano jej sznurowadła, żeby nie uciekła. Pół kroku za nią esbek o posturze monstrum, wykreowanego przez doktora Frankensteina. Przed nimi
i za nimi szczęk kolejnych otwieranych i zamykanych żelaznych drzwi. Ten film potrwa może dwadzieścia cztery godziny, góra czterdzieści osiem. Zacisnąć zęby i wytrwać. Nie dać się sprowokować. Otwierać szeroko oczy. Jak najwięcej zapamiętać.
Uśmiechać się. Relax & enjoy. Nowe sznurówki dwadzieścia minut później w celi.
W półmroku ledwie rozjarzonym 15-watową, umocowaną w żelaznym kagańcu nad
drzwiami żarówką, tłoczy się pięć kobiet w różnym wieku. Jedna z nich, najbardziej
doświadczona i najwidoczniej obyta z tego rodzaju establishment bez pytania wyciąga kawałek żyletki i odcina mi ze starych rajstop dwa paski. Sznuruję buty i w ten
magiczny sposób natychmiast odzyskuję godność.
✽
Strach. Opisać twarze ogarnięte strachem. Uciekliśmy im — ja i mój sześcioletni syn.
To właściwie on podjął decyzję. Po ostrzegawczym telefonie z mojej radiowej rozdzielni wyszliśmy z bloku drugim wyjściem, żartując i śmiejąc się, podczas gdy oni
styczeń 2009 q
195
Dzielnica Krakowska
czekali na mnie przy pierwszym. Wszystko jak w slapsticku. Telefon zastał mnie
w wannie. Naciąganie dżinsów na mokre ciało. Chaplin by tego lepiej nie wymyślił. To
wtedy zaczął się film i nie wiedziałam jak się potoczy, a przecież współtworzyłam scenariusz. Pierwszy problem: dokąd uciec, kiedy wszyscy się boją? Sztywnieją
w drzwiach. Proszą, żebym wyszła. Trzęsą się na myśl, że ktoś mnie zobaczy wychodzącą. Tę myśl mają wypisaną na czole. Mówi się o lepkim strachu. Postaci oblepione klajstrem strachu, który wykrzywia rysy; spocone dłonie, przyklejony uśmiech.
Niewspółmierność tego strachu do jego przyczyn. Ryszard, kiedy się boi, przybiera
najniewinniejszy uśmiech pięcioletniego chłopca, pochyla się lekkim skosem do przodu, wysuwając przed siebie prawe ramię i obracając coś na wysokości brzucha w palcach obu dłoni, najlepiej jakiś długopis, jakby chciał odwrócić uwagę od swojej twarzy. Stopy ustawia czubkami do siebie, zginając lekko nogi w kolanach, jakby chciał
się pochylić w niezgrabnym ukłonie. Głos mu mięknie i drży ulegle. Cała jego sylwetka nabiera miękkości, a oczy lśnią zrozumieniem i oddaniem. Opisać jego strach —
zasłużony i nieporównywalny z niczyim innym strachem. Opisać jego żenującą rozmowę z posterunkowym, którą przekazała mi Mama. Jego rozwolnienie ze strachu.
Natychmiastową ucieczkę najbliższym pociągiem z B.
✽
Rozczarowanie — przedrostek roz- przyklejony do słowa czarowanie. Czarowanie —
tworzenie zwodniczej iluzji, kurtyny, mającej zasłonić rzeczywistość. Jaka jest ta rzeczywistość, wobec której jestem ROZ-czarowana? Czym o-czarowali mnie przedtem
ci ludzie, którzy mnie teraz tak roz-czarowali? Dlaczego pozwoliłam się za-czarować?
A przede wszystkim dlaczego czuję niesmak w ustach, kiedy o nich myślę? Przecież
roz-czarowanie to akt uzdrawiający. Od-czarowanie przychodzi z zewnątrz. Śpiąca
królewna musiała czekać aż sto lat w szklanej trumnie na księcia, który by ją od-czarował. Tymczasem roz-czarowałam się o własnych siłach. Właśnie. Chyba o siły tu
głównie chodzi. Rozczarowanie to akt, który pochłania niesłychane kwantum energii
życiowej. Przynajmniej to moje — teraz — rozczarowanie. Jest mi gorzko i czuję ból
w okolicy splotu słonecznego, ale z godziny na godzinę będzie lepiej.
✽
Obrzydzenie. Opisać kapitana Urbańskiego. (W następstwie awansował do rangi majora, poprawiło mu to emeryturę, za co niewątpliwie byłby mi/nam po latach wdzięczny, gdyby tak szybko nie umarł). 190 cm wzrostu, włosy postawione na jeża, jak
u Kiereńskiego, czerwona prosta gęba, która pod wpływem złości nabiera koloru buraka (nadciśnienie?). Źle się komponuje w zestawieniu z garniturem koloru musztardy. Kiedy mi wierci dziurę w brzuchu, zastanawiam się, co opowiada w domu przy
stole o swojej pracy. Zastanawiam się nad jego dziećmi. Muszą być dorosłe. Co kupują z jego opowieści? Na pewno ma syna i córkę i oboje pracują w SB. Córka w administracji albo w księgowości. Pewnie zamężna i mąż pewnie też w branży. U nich to
przeważnie rodzinne. Popłatne, a i wścibskości ludzkiej się unika. Więc pewnie nie
196
q styczeń 2009
Dzielnica Krakowska
opowiada w domu wiele, bo ich to nudzi. Opisać aresztowanie. Opisać, jak odmawiano mi pomocy. Opisać, jak wróciliśmy z małym z żonkilami do domu. Żonkile były dla
Mamy. Na pożegnanie. Sześciu policjantów. Wywrócone mieszkanie. Spokojnie przebieram się i pakuję. Zabieram Biblię, bo może pozwolą chociaż to czytać?
✽
Odgrodzenie. Utrata nadziei — przecięcie pępowiny ze światem zewnętrznym.
Śmiech mnie ogarnia, kiedy mi prokuratorzy wojskowi przedstawiają oskarżenie.
Zdrada stanu? Stworzenie organizacji podziemnej? Składam się ze śmiechu. Prokurator — kpt. Giełżecki patrzy na mnie ze współczuciem. Współczuje mi chyba naiwności. A może mi się tylko tak wydawało? Ma może grać tego „dobrego” według nowoczesnych zasad psychologii? Jego młodszy kolega przynosi mi kawę. Patrzymy
sobie poważnie w oczy. Ten chyba nie udaje.
✽
Rzeczywistość. Jestem we władzy absurdu, kłamstwa, zła i hipokryzji. Nie mogę nic
zrobić. Razem z głodem opuszczają mnie siły fizyczne, ale paradoksalnie tym bardziej rosną duchowe. „Zwycięża, kto nie walczy” — to zdanie Sun Tsy od lat tkwi mi
w głowie i nie mogę go do końca pojąć. Nie walczy, czyli nie prowokuje przeciwnika?
Czyżby cokolwiek zależało ode mnie? A jeśli prawie nic?
✽
Szaleństwo? Nie od razu dociera do moich uszu, nie, do mojej głowy, przez mur myśli, ta melodia wygrywana przez kogoś tam na dole na działkach. Ktoś powiedział, że
od strony podwórka znajdują się ogródki działkowe. Jakiś emeryt, wygrywający w cieplejsze dni na akordeonie tę jedną, jedyną melodię. Zsuwam się po tym dźwięku jak
po nitce pajęczyny w niedawną przeszłość. Odwiedzam myśli ludzi, których znam —
rodziny, przyjaciół i wrogów. Choć jeszcze nie całkiem, ale pojmuję chyba szóstym
zmysłem, co się stało i kto ile zawinił. To zdumiewające, jak fizyczne odgrodzenie
i przymusowa głodówka pozwalają mi się wślizgiwać do ogrodów ludzkich myśli; ogrodów zapuszczonych i zaniedbanych, gdzie jednak co i rusz odkrywam jakiś niespotykany owoc. „Jestem wolna” — powtarzam w myślach słowa Woody Allena z nowelki
o śmierci Sokratesa — „jestem wolna, bo mój umysł jest wolny! ” „Czyżby? Jeśli tak,
to w takim razie wyjdź z tej celi” — odpowiada mi słowami nowelki zgryźliwy Kriton.
✽
Bezsenność. Po dwóch nocach spędzonych na drewnianym katafalku zwanym szumnie pryczą, boli każdy centymetr ciała. Odgniecenia nawet na głowie. Zdrętwiały
kark. Guma tak zwanego materaca okropnie chłodzi. W półśnie pocieszenia Babci:
„Wszystko co nas spotyka jest do czegoś potrzebne. ” — „Nie wszystko, Babciu, jest
potrzebne, ale może być pożyteczne” — precyzuję i nie jestem pewna, czy nie mówię
tego na głos. Nad drzwiami zapala się na chwilę żarówka i w judaszu coś się poruszyło. Oko. Ta myśl nie daje mi zasnąć i prześladuje we wszelkich możliwych aktorskich
styczeń 2009 q
197
Dzielnica Krakowska
Georgij Safronow
kreacjach: „Czemu to służy? Komu to służy? ” — pytają w mojej głowie, stojąc samotnie na tonącej w półmroku scenie, Łomnicki i Hanuszkiewicz, Kucówna i Hanka
Bielicka, Holoubek, Himmilsbach, Młynarski i Stefania Woytowicz. Do odpowiedzi
z trzaskiem obcasów wyłaniają się całe szeregi pospolitych, przymilnie wykrzywiających się w uśmiechu twarzy. Gogol nabija tabaką fajkę i uśmiecha się ironicznie. Czuję teatralność własnego położenia, ale nikt nie napisał mi roli. Jeżeli to tutaj teraz ma
być jakoś dobre dla mnie, to pewnie dlatego, że tam, na zewnątrz, musiałoby być mi
gorzej. I to pomimo puchowej poduszki i śnieżnobiałej pościeli — pocieszam się.
✽
Zwycięstwo. Musiało ich to bawić, że ktoś może się czegoś takiego w takim miejscu
domagać, ale oddali mi moje kosmetyki. Odtąd codziennie make-up. Zwycięska walka o ubrania. Na moją prośbę Mama dostarcza mi moje białe wełny, buty na obca-
198
q styczeń 2009
Dzielnica Krakowska
sach (bez sznurowadeł), rajstopy, najlepszą bieliznę i... peniuar z koronkami. Peniuar! Elegancja-Francja w śmierdzącej dziurze, znajdującej się na poddaszu komendy
wojewódzkiej MO w mieście B. I raz niebieskie, raz piwne oko w judaszu. Chodzą
w tenisówkach, żeby ich nie było słychać. Pod okulary podkładam czarną okładkę Biblii — jedynej książki Michniku Adamie, którą mi wolno mieć! — i tak powstaje quasi-lusterko. Wystarczy, żeby się starannie umalować. O każdej porze dnia i nocy jestem
gotowa na przesłuchanie. Idę z gracją za człapiącym w przydeptanych tenisówkach
klawiszem, jakbym szła na randkę. Conrad — do walki z żywiołem ogolić się, założyć
najlepszą koszulę i starannie zawiązać krawat.
✽
Tęsknota. Straszna tęsknota za dzieckiem, straszny, aż do bólu głód, straszne zwątpienie i nagle w tym strasznym, śmierdzącym miejscu o pomalowanych olejno na
brązowo ścianach — niezapominajki. Paczka od Mamy. W załamaniu papieru dwa słowa. Świat kręci się we właściwym kierunku. Szukam jakiegoś znaku od niego, ale nie
ma nic, prócz zagranicznej pasty do zębów. Luksus! Dzielę się z moimi morderczyniami, złodziejkami, donosicielkami. Smak ciasta, smak wędliny. Na drugi dzień każą się pakować, zostawiam resztki paczki. Lodowate jabłko strachu w krtani — wywożą mnie. Okazuje się — cztery cele dalej — na koniec korytarza. Pod wieczór
dostaję nową współmieszkankę. Maria, nazwiska nie podała, mała, korpulentna,
o powolnych ruchach krowy, pracowała na poczcie w okolicznym miasteczku. Kiedy
cenzor, który prześwietlał listy, kończył pracę, ona zaczynała swoją — zabierała listy,
w których były pieniądze. Zabawne, że takie czyny też podlegają pod jurysdykcję sądu wojskowego.
✽
Zatrzymanie (tak to się przecież dosłownie nazywa — zatrzymanie), wyrwanie
z tkanki życia, zniszczenie egzystencji, odebranie dziecku matki oraz poczucia podstawowego bezpieczeństwa jest zbrodnią, która zaciąży nad moim życiem i życiem
wszystkich moich najbliższych, ale zbrodniarzom ujdzie płazem. Rozkazodawcy będą
się kreowali na zbawców ojczyzny. Czyjej? Przeklinam ich i ich potomstwo do siódmego pokolenia. Przeklinam donosicieli, informatorów, kłamców, służalców i przestraszonych. Przeklinam tych, co zamykają oczy i uszy. Przeklinam fałszywych i wrednych. Przeklinam „zatroskanych ojców narodu” w wojskowych uniformach, przeklinam
sługusów obcych mocarstw, przeklinam ich haniebne czyny, które wołają o pomstę do
nieba. Jest pełnia. W ogródkach działkowych płaczą ludzkim głosem koty.
✽
Oko w oko. Zapowiadana konfrontacja z moim kolegą redakcyjnym Michałem Jagodzińskim, aresztowanym dwa tygodnie przede mną. Ja w moich białych wełnach,
w czółenkach, umalowana, on wymięty, w swetrze oblepionym jakimś śmieciem, włosy rozwichrzone, zarośnięty, w zimowych butach bez sznurowadeł. Staje jak wryty
w progu. W pierwszej chwili odczuwam radość — w końcu kolega, znamy się tyle lat.
styczeń 2009 q
199
Dzielnica Krakowska
Pracowaliśmy nieomal biurko w biurko. Nie patrzy na mnie. Jest zmieszany. Kapitan
Urbański odczytuje jego zeznania. Nie ukrywam rozbawienia. Urbański każe mu je
potwierdzić. Michał wyciąga papierosa z pogniecionej paczki: „Zapałeczki można? ”
— pyta najprzymilniejszym głosem, na jaki go stać. Dziękuje wylewnie. Potwierdza
i podpisuje. Nikt go nie bił, nie torturował, nie wyrywał mu paznokci. Wyprowadzają
go. Śmieję się szczerze. Każdy z nas pozostał sobą.
✽
Głód. Opisać procedurę pisania listów. Raz na dwa tygodnie. Jedna kartka papieru.
Dostajęmoje pióro. Rozkosz trzymania pióra. Rozkosz pisania. Piszę maczkiem. Dwa
tygodniepóźniej dostaję jeszcze mniejszy kawałek papieru i tylko piętnaście minut
czasu. Listy, których nawet po dwudziestu latach nie jestem w stanie dotknąć. Opisać moje głody. Co wiedział Knut Hamsun o głodzie? Niewiele. Opisać potworny głód
czytania. Większy chyba od głodu płynącego z żołądka. Wolno mi czasem kupić gazetę. „Żołnierza Wolności” albo milicyjną. Kupuję obie. Czytam między linijkami, choć
niewiele tam treści.
✽
Zabijanie czasu. Ze współwięźniarką Marią gramy w bierki zapałkami. O wiele trudniej jest grać w bierki zapałkami, niż prawdziwymi bierkami. To jedyne, co mamy.
Gramy godzinami. Śpiewam. Wszystko. Szła dzieweczka, poszła Karolinka, rascwietały, podmoskownyje, czerwona róża, lulajże, jabłuszko pełne snu i zapomniałam
twoje ręce. Z wolna przypominają mi się słowa szlagierów, które wycinała mała
dziewczynka z ostatniej strony tygodnika „Nowa Wieś” i wklejała do pękatego zeszytu. Kupowało się ten tygodnik tylko w tym jednym, jedynym celu. Śpiewam szczególnie wtedy, gdy moją towarzyszkę z celi zabierają na przesłuchania. Przesłuchują ją co
drugi dzień. Muszą się od niej jak najwięcej o mnie dowiedzieć. Opowiadam jej zatem, co o nich myślę i co myślę o polityce sprzedawczyków wyniszczających naród.
Spaceruję po celi. Można zrobić cztery kroki od zamalowanego brązową farbą okna
do drzwi. I cztery z powrotem. Nie wypuszczają mnie na spacernik znajdujący się na
dachu. Maria opowiada mi o więzieniu w Fordonie, do którego przeniesieniem grozi
mi kapitan Urbański, a gdzie ją na pierwsze czterdzieści osiem godzin umieszczono.
Dowiaduję się, że w celach są tam łóżka na sprężynach, pościel, prawdziwa muszla
klozetowa za zasłonką i że można mieć długopis i papier. Podobno jest też biblioteka.
✽
Spisek. Metoda małych kroków. Postanawiam przenieść się do Fordonu. W tym celu
należy rozsierdzić kapitana, ale tak, aby nie posunął się do rękoczynów. Ani przez
chwilę nie daję mu zapomnieć, że należę do intelektualnej elity w tym mieście. Domagam się spotkania z prokuratorem wojskowym. „Czy obiecuje pani, że będzie pani
mówić? ” Prokurator przybywa dokładnie jak wyliczyłam — trzy dni później, koło dziesiątej wieczorem. Jestem gotowa. Białe wełny — sweter, spódnica, rajstopy, czółenka,
make-up. Opowiadam prokuratorowi o warunkach higienicznych aresztu urągających
200
q styczeń 2009
Dzielnica Krakowska
podstawowym ludzkim potrzebom. Mówię o głodowych dziennych racjach. O braku
wody do picia. O półsurowym chlebie, który powoduje skręt kiszek. Opowiadam o szykanach, o niewypuszczaniu do toalety, na świeże powietrze, o braku kąpieli. O karaluchach. Proponuję, żeby sam obejrzał areszt. Domagam się protokołowania tego, co
mówię. Domagam się spotkania z adwokatem, przedstawicielem Międzynarodowego
Czerwonego Krzyża. Domagam się wizyty u lekarza. Prokurator jest rozczarowany.
Nie zapisuje niczego. „A co może pani powiedzieć do sprawy? ” „Do jakiej sprawy? Pan
przecież wie, że nie ma żadnej sprawy. Wszystko to skandal i humbug”. Prokurator
wściekły, że dał się tak nabrać w sobotę o dziesiątej wieczór. Podziałało. Kapitan Urbański osobiście wiezie mnie w poniedziałek do Fordonu. Całą drogę wściekle monologując, obiecuje zemstę. Nie odzywam się ani słowem. W Fordonie urządzam dramatyczną scenę — kapitan zapomniał zabrać z aresztu moje lekarstwa na serce.
✽
Ponura budowla. Kobiece więzienie w Fordonie, obok którego wciąż się przejeżdżało
w drodze do miasta T. Wysoki mur, żelazna, wielka brama. W najczarniejszych snach
do głowy by mi nie przyszło, że mogę tu trafić. Znowu wszystko odebrane: zegarek,
medalik. Ale zostawiają Parkera — floating ball — długopis na atrament, który mi Ryszard przywiózł ze Stanów i który tak zachwycił kierownika aresztu w komendzie.
Dziwne, że oddali. Poniemiecki neoklasycyzm — lśniące czystością korytarze. Cela —
okno, zakratowane, ale otwarte, z widokiem na więzienny plac i dalej — na łęgi nad
Wisłą, jasne ściany, dwa trzypiętrowe łóżka. Materace. Muszla klozetowa i umywalka
za tekstylną zasłonką, jak opisywała Maria. Więzienny Hilton. (Cele w areszcie komendy w mieście B. — brud, brązowe ściany, ciemność, zakratowane okienko zamalowane brązową farbą, nastanie dnia markowane zapaleniem żarówki nad drzwiami,
nastanie nocy markowane wygaszeniem żarówki nad drzwiami, drewniane, pomalowane brudnoszarą farbą prycze jak katafalki, gumowany, cienki na centymetr materac, śmierdząca szmata starego dziurawego wojskowego koca. Przerdzewiały, zarośnięty grzybem i strawiony amoniakiem kubeł na odchody. Podniesienie klapy
wywoływało niezmiennie odruch wymiotny. Tylko raz dziennie, o siódmej rano wychodzenie do prymitywnej łazienki. Dziewczyny nie pozwalały mi dotknąć kubła).
✽
Panika. Nigdy przedtem i nigdy potem ani w życiu, ani w filmie, nie widziałam u nikogo czegoś podobnego. Od pierwszego dnia, od trzynastego grudnia, kiedy o szóstej
rano jechaliśmy z Ryszardem na Dworzec Centralny, z którego miałam pociąg do B.
i widzieliśmy po drodze, co się dzieje. Bał się o siebie. Wiedział dlaczego. Potwornie
się bał. Oni nie rozgrzeszają. Od pierwszego dnia stawał na głowie, żeby wyjechać do
Stanów i żeby nie wyglądało to na ucieczkę. Chciał tylko przeczekać. Wiedział, że nie
ma takiego miejsca, gdzie mógłby się schować. Stany — to by mu dawało od czasu
do czasu poczucie bezpieczeństwa, o którym marzył, a którego nie zazna do śmierci,
odkąd zaprzedał duszę diabłu. Nie dziwiłam się więc, że na dobrą sprawę nie ma żadnej
wieści od niego. Nic się nie dzieje. Musiałby przejść samego siebie. Czy zdoła? Mnie
styczeń 2009 q
201
Dzielnica Krakowska
pozostało tylko czekać. Opisać to nieopisane uczucie, które wypełniło mnie w chwili,
gdy minęło czterdzieści osiem godzin w tej szczurzej norze: kogel-mogel zdumienia,
wściekłości, rozpaczy, bezsiły, ale też piołun zrezygnowanej satysfakcji. W końcu to
naprawdę nie o niego chodzi, ale taka myśl na myśl by mu nie przyszła. (I to może
być ratunek — kombinowałam — z lęku o siebie będzie próbował mnie stąd wyciągnąć...) Czułam każdym fibrem jego strach i zdawałam sobie sprawę, o ile jestem
mocniejsza. Moja dusza należy tylko do mnie. Poczucie bezpieczeństwa — czy można się czuć gdziekolwiek bezpieczniej aniżeli za kratkami? Żartuję, oczywiście, że
żartuję... Znowu ten czarny humor...
✽
Po pierwsze — żyć. Lśniące korytarze kobiecych więzień jak klasztorów. Czyszczenie,
pranie, polerowanie — żeńska forma medytacji. Ale także ersatz seksu. Cały świat
jest zbrukany i one nic na to nie mogą poradzić. Te korytarze, w których je los uwięził jak niegdyś w brzuchu matki –lśnią czystością. To ich dzieło. Dwa razy wysłano
mnie z ciężkim kotłem zupy na górne piętra, do tych, którym nie wolno za jakieś
przewinienie (kara w karze) wyjść na spacer dookoła podwórka. Ich cele — wychuchane, wypieszczone gniazdka, żelazne piętrowe łóżka obszyte falbankami, jakby
były przeznaczone dla niemowląt. Kokardki. Serduszka. Kwiatuszki. Ile miesięcy, ile
lat pracowały po powrocie z szychty w fordońskiej fabryce dżemów i przetworów warzywnych nad tymi serduszkami i falbankami? Zrealizowały tutaj w mikroskali marzenie, którego nie udało im się zrealizować w normalnym życiu. Nawet miłość spotkały. Nic dziwnego, że wiele z nich nie chce wyjść na wolność. Do czego?
✽
Quae nocent, docent? „Uważaj, u ciebie jest kapusta! ” szepnęła mi przez ramię podczas mijania się w korytarzu Irenka (raz taszczyłyśmy wspólnie kocioł z zupą). „Co za
kapusta? ” zdumiewałam się w duchu, póki mnie nie oświeciło, że chodzi o kapusia.
Każda z nich mogła być do tego celu używana. Jedna siedziała za współudział w bestialskim mordzie na kochanku, druga była notoryczną złodziejką, a trzecia, rozmemłana i płaczliwa, nie wyglądała na nic i nic o niej nie wiedziałam. Czwarta była wspólniczką pierwszej i dlaczego były w jednej celi, było jasne jak słońce. Każdej mogło
zależeć na złagodzeniu kary. Irenka swoją sympatię do mnie przypłaciła kilka dni
później bardzo drogo. Rzuciła mi przez kraty w oknie prezent w takich miejscach drogocenny — dużą, zdrową cebulę. Została za to pobita przez najokrutniejszego strażnika (było w Fordonie kilku mężczyzn do takich właśnie specjalnych poruczeń) tak
dotkliwie, że trafiła do więziennego szpitala i nigdy więcej jej nie zobaczyłam. Cebuli, ku zdumieniu i radości moich współmieszkanek, jeść nie chciałam.
✽
Legendowanie. Opisać kapustę Mariannę, którą zgodnie z regułami ich gry przywieźli z miasta T. właśnie do B. Opisać jej partyzancką, hunwejbińską bojowość, jej plakatową wierność związkowym ideałom, jej rzeczowość, męski sposób chodzenia, jej
202
q styczeń 2009
Dzielnica Krakowska
chłoporobotniczą przaśność i ludową przebiegłość. Umiała się przypodobać bez podlizywania się, potrafiła pokazać respekt a nawet czołobitność bez zginania karku, ale
jednak w kąciku ust i w ciągle odwracanym od rozmówcy spojrzeniu czaił się przewrotny uśmieszek: „Jestem sprytniejsza niż wy, to ja tutaj rozdaję karty” — mówiła
jej twarz. Często wywoływano ją na przesłuchania. Musiała przecież opowiadać moje niezliczone opowieści. Ciekawe, jak streściła bajkę o Czerwonym Kapturku i pani
Thatcher? Albo odczytaną scenicznie Pieśń nad Pieśniami w wersji erotycznej z wzdychaniami? (potem, po wyjściu z więzienia przestrzegałam przed Marianną, bo wysłano ją w nagrodę na emigrację do Francji. Jak się później dowiedziałam — z całym szeregiem zadań).
✽
Małe zadania. Przeczytawszy w areszcie w komendzie wojewódzkiej calusieńką Biblię, którą przytomnie wzięłam z domu, przeniosłam się z pustyń na morze. Z premedytacją zabrałam się w Fordonie za Conrada, którego na szczęście nie brakowało
w więziennej bibliotece (prócz niego głównie produkcyjniaki z lat 50. oraz pełne wydanie Lenina, nie to, co na Mokotowie).
Czasu będzie pewnie dużo. Trzeba planowo robić coś z mózgiem. Tak więc wolny człowiek Sokratesa wyrusza na morze: rozległy horyzont, perspektywa i medytacja.
Georgij Safronow
styczeń 2009 q
203
Dzielnica Krakowska
Szum fal — to łagodny, to gwałtowny w jednakowym rytmie, poruszający je księżyc
i zapach bryzy. Morze — pra-kobiecość, żeńska połowa Boga i do tego świat mężczyzn, w ich łupinkach statków próbujący dopasować się do tej kobiecości, do jej reguł, do jej rytmu, do jej fal. Czytam Conrada — od wschodu słońca do zmierzchu, kiedy już tylko można domyślać się liter.
✽
Luksusy. Tak, jak przypuszczałam, tu byłam bezpieczniejsza. Żeby wyciągnąć mnie
stąd na przesłuchanie, trzeba było dokonać sporej papierkowej roboty, poza tym ruszyć tłuste cztery litery i przywieźć mnie z Fordonu do B. Już się nie dało według własnego widzimisię ściągać mnie o północy z aresztu na strychu. Zrobić mi coś złego też
byłoby nieco trudniej, bo więcej świadków. No i dieta przyszła na czas. Kiedy pierwszego dnia zobaczył mnie doktor P. sprawujący funkcję lekarza więziennego, nie mógł
ukryć poruszenia. Znałam go. Był kierownikiem przychodni reumatycznej w B. tuż
obok naszej rozgłośni. Przyjaźnił się ze Zbyszkiem Kuczyńskim, dlatego i mnie znał,
jak większość nas, redaktorów. Etat lekarza więziennego to była jego tajemna fucha.
Na moje szczęście. Byłam bardzo słaba. Myślałam, że to tylko (tylko!) brak ruchu
i powietrza. Nie doceniłam głodu i obciążenia psychicznego, stałego napięcia, bezsenności. Doktor P. zarządził dietę. To oznaczało cieniusieńki płatek mięsa dwa razy
w tygodniu z kiszoną kapustą albo utartymi burakami. Do tego dziewczyny po wyroku, które pracowały w PGR-ze, przynosiły codziennie mleko. Mleko było z porannego
udoju, przeważnie lekko fermentowało. Co wieczór przed kontrolą dostawałyśmy aluminiową miskę. Dziewczyny w mojej celi przeważnie nie chciały tego pić. Wszystkie
były ze wsi. Obrzydło im. Wolały czarną jak smoła herbatę. Świeżo zsiadłe mleko miałam na śniadanie. Kromka chleba. Czasem ugniatałam je dłońmi na masło. Czasem
zalewałam wrzątkiem i robił się twaróg. Mleczny McGiver.
✽
Spacernik. Nie puszczają mnie na podwórko, gdzie w dwóch turach krążą nierównymi dwuszeregami więźniarki, jak niegdyś uczniowie podczas długiej pauzy w naszym
liceum. Wtedy, gdy nie zostaję wysłana do kuchni po kotły z zupą albo kartoflami, obserwuję je przez kraty okna. Widok jak z Felliniego: ubrane różnie. Te po wyroku
w spranych, bawełnianych, więziennych spódnicach i koszulach; te przed wyrokiem
tak, jak je zastało to zrządzenie losu. Jedna jest nawet w długiej błękitno-srebrnej
balowej sukni. Młode. Niektóre trzymają się czule za ręce. Jest kilka starszych, które
wyglądają na główne księgowe. Młode dokazują jak pensjonarki, starsze są zatopione w sobie.
✽
Napięcie w powietrzu. Ptaki wirujące nad wiślanymi łęgami. Byłam podenerwowana,
jak przed burzą. Myśli łopotały w głowie, jak prześcieradła na wietrze, które widziałam w oddali. Nie zmrużyłam oka przez całą noc. Leżałam bez ruchu. Czułam, że nastąpi jakaś zmiana. To z jednej strony dobrze, bo jedna z wartowniczek, Krwawa Ma-
204
q styczeń 2009
Dzielnica Krakowska
ry z włosami jak anioł z bożonarodzeniowych wydmuszek (kiedyś były takie w paczuszkach z Ovomaltiną — kolorowe główki aniołków z wyrastającymi im z karku
skrzydełkami; wystarczyło je nakleić na wydmuszkę i powiesić na choince), otóż Mary zapowiedziała, że się ze mną niebawem policzy. Za co i jak — tego nie wiedziałam.
„Mam na ciebie oko! ” syczała, stając w progu naszej celi podczas wieczornego apelu. Było we mnie widocznie coś, co głęboko irytowało Mary i czekała tylko na dogodną okazję, by wybuchnąć jak Etna. Czułam, jak zbiera w sobie troskliwie swoją złość
na mnie, jak liliowy dzwoneczek na łące zbiera rosę, by utopić w niej muszkę. Bogu
dzięki, ujdę na czas. Z drugiej strony stracę doktora P., którego łagodne promieniowanie czułam ciągle w pobliżu. I zsiadłe mleko, które także ratowało mi życie.
Dziś nie kazali mi taszczyć kotła z zupą. Przyszła Mary z informacją, że mam pięć minut na spakowanie. Wraca faktycznie za pięć minut. Sprawdza celę. Dziwi się, że zostawiam moją amerykańską pastę do zębów współtowarzyszkom celi, które w tym
czasie zażywają kwadransu na spacerniku. „A po co takim to?! ”
Nakładam znowu granatowe sztruksy i niebieski pulower, niebieskie, zamszowe półbuty związane strzępkami nylonowych rajstop. Mary patrzy na moje sznurowadła
i uśmiecha się jadowicie: „U mnie by to ci na sucho nie przeszło. ” Dziwię się w duchu, że teraz mi to przechodzi, dziwię się wszystkiemu, bo przecież niedziela. Co to
za transfery w niedzielę? Idziemy w kierunku wyjścia. Za mną więźniarki wchodzą
z hałasem i szuraniem do budynku. Pauza między lekcjami kończy się. Odwracam
głowę. „Nie odwracaj się! ” — rzuca Mary nerwowo. Zdumiewam się — jakbym stała
się dla niej nagle człowiekiem. „Chcesz tu wrócić? ” Nie chcę. Nie wrócę.
✽
Uwolnienie. Oddają mi sprawnie wszystko, co przedtem zabrali. Tylko moje notatki
rekwirują (tak, tak, Michniku Adamie!). I miłosny list jakiejś nieznanej mi dziewczyny do innej dziewczyny, który znalazłam pomiędzy kartkami „Jądra ciemności”. Przed
bramą Mama. Poeta Kazimierz Hoffman ze swoim „maluchem” — wzruszająca niespodzianka. On jeden zachowuje się tak naturalnie, jakby chodziło o oczywistość, nie
więcej niż o odwiezienie chodnika do pralni. Najzwyczajniej. Przynajmniej tak mi się
wydaje. Jestem mu za to wdzięczna. „Inni się bali” — szepcze mi Mama. Prawdziwi
poeci nie znają tego rodzaju strachów. W domu czekają już inne kwiaty, także bukiet
przyniesiony już na trzy godziny przed moim uwolnieniem przez Judaszy — Annę Sucharską w towarzystwie męża. Wyrzucam go zamaszystym łukiem przez balkon, bo
spowija go czarna aura i cuchnie, jak pewna brazylijska orchidea.
P. S. Do głowy by mi nie przyszło, że po latach, po lekturze powyższych słów poeta
Hoffman obrazi się na mnie. Za co? Za to, że nie dość patetycznie opisałam jego bohaterstwo?
✽
Wolność. Absolutna bezsenność. Kolejne noce nie mogę w ogóle zasnąć. Łóżko jest za
miękkie i za czyste. Kładę się na podłodze. Kładę się śmiertelnie zmęczona. Po kwadransie bezwładności znowu czuję jakiś dziwny rodzaj energii, który wypełnia tylko
styczeń 2009 q
205
Dzielnica Krakowska
mózg. Rzeczywistość miesza się z nierzeczywistością. Myśli łopoczą jak żagle na wietrze. Wirują jak galaktyki. Płoszą sen. Nie mogę zasnąć. A może właśnie teraz śnię?
✽
Ryszard na Dworcu Centralnym. Moje dziecko trzyma mnie kurczowo za rękę. Nie
chce puścić ani na chwilę. Ryszard opowiada o cudzie mojego oswobodzenia — o rzekomych staraniach Rakowskiego, wicemarszałek Haliny Skibniewskiej, Jana Józefa
Szczepańskiego, o Amnesty International — wszyscy razem i podobno nie wiadomo,
kto najbardziej — pomogli (potem, po paru latach dowiaduję się, że to Szczepański
i Amnesty. Szczepański pojechał z Krakowa w mojej i Grzegorza Musiała sprawie do
„samego” Kiszczaka). Ryszard zabiera nas do Ogrodu Zoologicznego. Udajemy spacer rodzinny. Próbuję czuć się szczęśliwa. Idziemy w tłumie ludzi wzdłuż klatek. Kraty z lewa i prawa. Na czole zimny pot. Jestem w środku czy na zewnątrz? Kręci mi się
w głowie od tej nagłej wolności. Ktoś gra na akordeonie znajome dźwięki. Ślepy grajek przy bramie. Wreszcie wiem, co to takiego. To „La colomba”.
✽
Ryszard zabiera mnie do swojego przyjaciela Romana Samsela, kilka ulic dalej. Samsel wrócił właśnie z placówki w Meksyku i przywiózł zapas tequili. Witając się, czuję
lepką od potu dłoń. Prawie wszyscy znajomi Ryszarda, którzy dłużej przebywali za
granica, bardzo się pocą. Ryszard pokazuje mnie Samselowi, jakbym była Koniem,
Który Mówi. Mam zaświadczyć. W stolicy taka karta w życiorysie jest prawie tak samo ważna jak Visa Platinum. Ale karta nie jest ważna dla mnie. Ona ma uwiarygodniać jego. Niestety, Koń najwidoczniej specjalnie się nie popisuje opowieścią, a Samsel najwidoczniej nie jest tematem specjalnie zainteresowany i Ryszard jest
dotknięty. Uśmiecha się tajemniczo, tęczówki mu żółkną, oczy zwężają się i rzuca mi
przeszywające spojrzenia. Im bardziej ognista woda Azteków zbliża Ryszarda i Romana do siebie, tym bardziej ja się oddalam. Jakby była w tym jakaś fizyczno-magiczna odwrotna zależność, której nie zdążył zbadać Einstein. Im bardziej zwężają
się jego oczy, tym bardziej otwierają się moje.
✽
Wchodzę do rozgłośni. Wtedy, 14 grudnia 1981, w poniedziałek rano, dwóch żołnierzy przed wejściem skrzyżowało mi przed nosem bagnety. Teraz nikt mi nie przeszkadza wejść; odwrotnie, kilku spotkanych kolegów schodzi mi z drogi, jakby zobaczyli
ducha. To naprawdę zabawne, grać mimo woli rolę ojca Hamleta.
Naczelnemu, Zdzisławowi Urbankowi, pokazuję wypis z więzienia. Inaczej by nie
uwierzył. Jest zdezorientowany. Tłumaczę mu, że jestem wolnym człowiekiem. Ale
czy w mieście B. ktoś, kto przeszedł przez więzienie, może być tak naprawdę zupełnie wolny? Jest już na zawsze skażony. To gorsze, niż syfilis. Na wszelki wypadek nie
dostaję żadnych odcinków antenowych. Żadnych komentarzy, żadnych reportaży.
Nic. Mam prawo być, mogę oddychać, ale nie mam prawa pracować. Co oznacza
206
q styczeń 2009
Dzielnica Krakowska
śmierć głodową. Siedzę, robię na drutach, grzebię w taśmotece i w bibliotece. I piję
herbatę. Nikt mnie o nic nie pyta i o nic nie zagaduje. Ojciec Hamleta. Radioaktywny
trup w szafie.
✽
Bezustanne rady Ryszarda: „Uważaj na siebie! Nie dotykaj gazetek podziemnych, nie
przechodź ulicy na czerwonym świetle! Pamiętaj, że jesteś odpowiedzialna za dziecko!
” Ma rację, ale dla siebie. Ja mam swoje własne racje. Właśnie dlatego, że jestem odpowiedzialna. I to nie tylko za wychowanie mojego dziecka. Mam obowiązek wobec własnego sumienia. Rośnie we mnie wściekłość. Czerwone światło działa na mnie aktywizująco. No pasaran, kapitanowie Urbańscy i mocodawcy! Uważajcie, bo przechodzę!
✽
Przepyszna dulszczyzna miasta B. Antyczny genius loci, który unosi się przemieszany
ze smogiem w wąskich traktach ulic, pomiędzy starymi kamienicami, poczynając od
mostu Królowej Jadwigi, a kończąc na wielkopłytowych blokowiskach Kapuścisk,
i udziela się ludziom. A może odwrotnie? Może to określony gatunek człowieka ze
szczególną częstotliwością rodzi się lub zagnieżdża w tym mieście i z wydychanymi
w ciągu swego życia kubikami dwutlenku węgla tworzy tę specyficzną atmosferę, która mroziła wszystkich w naszej przybyłej tu rodzinie swoją obcością? Na przykład Jurek Sulima, nieodrodny syn tego miasta, czerwieni się i przyspiesza kroku za każdym
razem, kiedy mnie spotyka na korytarzu „Litości! ”– zdają się wołać jego rozwiane, siwe loki. Lituję się. Nie zatrzymuję. Natomiast Zosia Turwid przeciwnie, wykazuje niesłychaną odwagę osobistą, proponując mi pisanie do jej mini-miesięcznika. Mój pierwszy tekst znajduję podpisany śmiesznym pseudonimem. Prosi, żeby ją zrozumieć.
Rozumiem. Nawet odbierając skromniutkie honorarium podpisuję się pseudonimem.
Michał Filek (podobno teraz znowu w Australii?) podczas mojej nieobecności wręcza
Mamie paczkę z Komitetu Prymasowskiego. Cuda. Pasta do zębów, herbaty owocowe
i wielki kawał najpiękniejszego na świecie schabu od pomorskich chłopów. Mama płacze ze wzruszenia. To jest dopiero solidarność. Paczka jest pierwsza i ostatnia. Pustka robi się nagle jeszcze bardziej pusta. Moja przyjaciółka Eleonora nagle nie ma dla
mnie czasu. Po wielu tygodniach Jurek Sulimierski mówi mi w wielkim zaufaniu, dlaczego. Otóż Antoni Tokarczuk rozpowiada na mieście, że jestem na liście płac SB. On
wie to od swojej dobrej znajomej stamtąd. A że oprócz tego ma wujka biskupa, więc
mu wierzą. Żeby być wiarygodnym w mieście B. trzeba mieć dobre koneksje. I tu, i tu.
Przyjaciele w Warszawie tłumaczą mi, że to jest teraz taka choroba wirusowa. Nazywa się szeptanka. Lekarstwa na to nie ma. Trzeba się samemu uodpornić.
✽
Jaki z tego doświadczenia płynąć ma pożytek — zastanawiam się i ogarnąć nie mogę.
Pożytek musi być ogromny, bo doświadczenie jest potężne. „Doświadczenie to grzebień
dla łysych” powiedział ktoś efektownie i na pozór miał rację. Kiedy układam bilans tych
wydarzeń, staram się jak najwięcej zapisać po stronie „ma”. Niezależnie od wydarzeń
styczeń 2009 q
207
Dzielnica Krakowska
polityczno-historycznych, które tyle zmieniły w życiu każdego pojedynczego człowieka
w tym kraju, ja sama zostałam nagrodzona w specjalny sposób. Mój „Oskar”: wiedza
o ludziach — od siebie samej począwszy. To waży najwięcej dla pisarza. Był to jakiś kosmiczny filtr, który nie tylko przesiał skutecznie szeregi naokoło mnie, ale wyposażył
także w wewnętrzną różdżkę, która pozwala mi odróżnić wrogów od przyjaciół. Co
mnie z jednymi dzieli? Myśli i drogi. Co mnie łączy z drugimi? Myśli i drogi.
Joanna Mieszko Bydgoszcz-Fordon-Berlin
1982-2002
Post Scriptum: Dopiero rok później oddają mi zarekwirowaną maszynę do pisania —
narzędzie zbrodni oraz zarekwirowane wiersze i dzienniki — produkty zbrodniczego
umysłu. Nie mogą mi darować, że się im wtedy wymknęłam. Mój naczelny z rozgłośni pozbawia mnie na wszelki wypadek pracy. Żebym nie przeszkodziła mu w karierze. Zawsze chciał zostać korespondentem we Wschodnim Berlinie i nawet mu się to
w ostatnich miesiącach istnienia NRD — niestety, na bardzo krótko — udało. Pech.
Mur diabli wzięli, a z nim i całe NRD. Mój syn też się do tego aktywnie, z młotkiem
w dłoni, przyczynił. Oni ze swojej strony dbali przez długi czas o to, żebym nie miała
żadnej pracy. Najmniejszej. Co mnie urząd pracy gdzieś skierował, to zaraz na drugi
dzień dowiadywałam się, że już ktoś był i zakazał. Zemsta nietoperza. Tylko Kaziu
Jułga z BWA się nie przestraszył. Jesienią 1988 roku w obozie dla azylantów w Berlinie (zwanym w fachowym żargonie „Etap pierwszy — Spandau”) spotykam dwóch
oficerów SB, którzy sześć lat wcześniej przewrócili mi dom na głowę i w kajdankach
zawieźli do więzienia. Poprosili o azyl jako prześladowani za poglądy polityczne i azyl
ów im po „Okrągłym Stole” przyznano (co oznaczało prawa obywatelskie i ekonomiczne udogodnienia niedostępne dla większości emigrantów). Pozostałym negatywnym bohaterom tych wydarzeń także wiedzie się po dziś dzień nienajgorzej. Wcale
nie dlatego, że nie ma na tym świecie Sprawiedliwości, a dlatego, że droga do Piekła
jest szeroka i wygodna. Tak, jak przedstawił ją już 500 lat temu Michał Anioł na sklepieniu Kaplicy Sykstyńskiej.
JM
t
208
q styczeń 2009
Dzielnica Polemistów
Skanseny, skrytki, nisze
Castillon
Opisywanie III RP jest w pewnym sensie zajęciem prostym — gdy człek powie sobie na początku pracy, że owa RP to taka forma neosocjalizmu, której
żaden rozsądny lubić nie może, ponieważ popełniałby samobójstwo na raty.
I skomplikowanym — gdy pojmiemy, jak wielką różnorodność form przetrwalnikowych oglądamy, diagnozujemy i chcemy właściwie nazwać.
W odsłonie premierowej Miasta Pana Cogito Rolex opisywał stan, w którym na początku magdalenkowego podstępu wcielonego w życie — poprzez zaniechanie „władzy” rozkwitła ludzka przedsiębiorczość i inicjatywa. Władza
tak okrutnie zajęta była sobą, że
nie zdążyła docisnąć „obywatelskiego gada”. Ze swojego punktu
widzenia potwierdzam diagnozę. Obserwowałem, jak sąsiedzi
każdy wolny kąt przerabiają na
punkty składowe wszelkich towarów, jak wymyślają nową modę dla Ukrainy, tę sporządzoną
ze ściereczek do kurzu i wszelkich innych dostępnych materiałów. Jak zaczynają nieśmiało podróżować po Europie i wracając
opowiadać, iż nieprawdą jest, by
w każdej wodzie pływały tam
szczególnie zębate rekiny. Już raczej złote rybki, kompletnie obojętne na zaloty polskich globtroterów… Prawdziwe rekiny czekały
na miejscu. W urzędach certyfikujących wszelką ludzką działalność, w izbach skarbowych, na
posterunkach celnych. I wkrótce
ożyły…
Nie opisał natomiast Rolex
(czego nie poczytuję za wadę jego tekstu — po prostu nie da się
agga
styczeń 2009 q
209
Dzielnica Polemistów
opisać wszystkiego), iż szeregowe komuszki, komuszki odrzucone przez drapieżniejszych kolegów i komuszki z piachem w rękawach (totalna niechęć nawet do dźwigania
listu na pocztę), również starały się znaleźć w nowej rzeczywistości. Od razu dodam:
skutecznie. To nie tylko wydawnictwa promujące coś, czego kompletnie naonczas nie
rozumiano (Unia Europejska), przejmowanie podupadających tytułów, na które niewielu miało ochotę (ponad stuletnia „Gazeta Rolnicza”) — najlepiej z należącymi do
nich budynkami czy lokalami. To również wchodzenie w role, które rychło przyniosły
„tfurcom” dostęp do złotonośnych strumyków — samorządów zawodowych.
Czym są te twory i czemu służą? Oczywiście ochronie interesów osób, które są
członkami organizacji. Ich — i tylko ich, wszystko jedno jak szczytne cele wypisane
są w statucie założycielskim i jak często mowa w nich o dobru klientów, usługobiorców czy ogólnie zamawiających. Najbardziej jaskrawym przykładem niechaj będzie
tu samorząd zawodowy prawników. Napisano ostatnio na ten temat tyle słów, że nie
ma nawet sensu ich powtarzać. Rzekoma dbałość o jakość świadczonych usług,
wszystko jedno czy adwokatów, czy sędziów, czy radców prawnych, rychło doprowadziła do jawnego zaprzeczenie celom, dla których stworzono te zawody i funkcje.
Jeden z respondentów Salonu24, Marcin Gomoła, w obszernym i bardzo jasno
wyłożonym tekście („Czy samorządy zawodowe mogą skutecznie chronić interes pu-
210
agga
q styczeń 2009
Dzielnica Polemistów
bliczny? ”) precyzyjnie nazwał chorobę, do której doprowadziło istnienie tej właśnie
korporacji zawodowej. Ilość Tajnych Współpracowników i wszelkiej maści postkomuszych agentów jawnych i dwupłciowych jest tu raz oczywista, dwa zastraszająco wielka, bez względu na pokolenie. Okazało się oto, że starsi niezmiernie szybko wprowadzają do zawodu swych potomków i pociotków — myślących, jeśli nie co najmniej tak
samo, to nawet bardziej zjadliwie i fundamentalistycznie. …Niewiarygodnie brzmi
twierdzenie, że adwokaci i radcy prawni płacą składki członkowskie, utrzymują administrację swych organizacji — a więc między innymi opłacają swych kolegów po fachu działających we władzach samorządu — przeprowadzają egzaminy, poświęcają
swój czas i organizują swe działania po to, by chronić interesy klientów. Ciężary te
członkowie samorządu ponoszą dla ochrony własnych interesów, ponieważ korzyści
czerpane z tych działań znacznie przekraczają ponoszone przez nich koszty…
Ale czy tylko prawnicy grzeszą w opisany sposób? Okazuje się, że absolutnie NIE!
Że to przypadłość także lekarzy, architektów, inżynierów budowlanych, ba, nawet
niegdysiejszych łobuzów, dzisiaj przebranych za ochroniarzy mienia wszelakiego.
Wystarczy na dzień dobry daną umiejętność ochrzcić mianem „zawodu zaufania publicznego”. Czy znajdzie się odważny, który odmówi tego miana lekarzom? Sędziom
i adwokatom? Budowniczym walących się czasem hal wystawowych?
Samorządność tych grup zawodowych polega w skrócie na tym, iż dowódcy samorządowi niektórych „cechów” celowo i świadomie ograniczają liczebność grupy zawodowej, w innych zaś ustalają ceny minimalne usług, certyfikują umiejętności już
raz przeegzaminowane, pobierając od swych członków stałe, wysokie myto. Całość
tych działań nie służy trosce o jakość wykonywania zawodu — choć samorządowe gęby pełne są podobnych frazesów. Lekarzom, jak wiadomo, zdarza się szkodzić pacjentom, sędziowie wydają kiepskie wyroki, adwokaci zajmują się coraz częściej przenoszeniem grypsów swych klientów. Stropy hal targowych walą się na głowy
niewinnych ludzi, zabijając wielu z nich. I niezmiernie rzadko opinia publiczna może
dowiedzieć się o sprawcach. Jeszcze rzadziej o karach dla nich. Takie są te zawodowe standardy etyczne, że po pierwsze nie karze się „swojego”…
Wracając wszakże do „namacalnych konkretów”: we wszystkich gremiach zarządczych korporacji zawodowych nieodmiennie spotkać można „starych, dobrych
znajomych”. W prasie rolniczej (od niej zaczynałem wymienianie grzesznych), królują jak za dawnych lat funkcjonariusze albo etatystycznego PSL-u, albo agenciaki
i przekręciarze wprost. Wśród lekarzy nowe już raczej kadry — w końcu trudno znaleźć chirurga praktykującego w wieku lat osiemdziesięciu i więcej — ale jako się rzekło, to nic nie znaczy, ta rzekomo nowa kadra jest w pełni autorskim wyrobem starej. Z tym samym myśleniem, nawykami i skłonnością do zabawy w Pana Boga.
Nie inaczej u inżynierów budowlanych, to akurat zjawisko ciekawe, bo mało znane. Jak w środowisku wiadomo, nieopłacenie myta dla stowarzyszenia typu Izby Inżynierów skutkuje niemożnością wykonywania zawodu. A zanim się go samodzielnie
podejmie i opłaci coroczną składką — jeszcze stosowna praktyka i takoż płatny egzamin. Całości korporacyjnych interesów strzegą tu panowie dobrze po siedemdziesiątce,
styczeń 2009 q
211
Dzielnica Polemistów
widać stały kontakt z tynkiem i farbą (w opisach, proszę Państwa, tylko w opisach!)
konserwuje lepiej, niż cokolwiek innego. Gęby pełne frazesów o tym, jakoby Polski by
nie było, gdyby nie oni, dzielni bracia amerykańskiego Bobby’ego Budowniczego. Inżynierów budowlanych cechuje tak nieprawdopodobna pewność siebie, że próżno by jej
szukać w innych zawodach. I jeszcze stanowczość w wyrażaniu poglądów tudzież głębokie przekonanie, że o byłej pracy dla późniejszego terrorysty Kadafiego czy samego
Saddama Husseina nikt już nie pamięta, ergo to się nie liczy… A właśnie stamtąd pochodzą dolarowe czy ogólniej dewizowe zasoby wymienionych panów. Dzisiaj rzecz jasna już „prawidłowo” myślących, uładzonych i grzecznych — choć jakoś nikt nigdy im
nie wytłumaczył, że do granatowego garnituru nie zakłada się brązowych butów.
Mania certyfikacji w środowisku budowlanym osiągnęła pod koniec 2008 roku
apogeum: otóż postanowiono zająć się płatną certyfikacją programów komputerowych, służących do projektowania dróg, szlaków kolejowych i budynków użyteczności publicznej. Ktoś gdzieś komuś powiedział, że obliczenia komputerowe mogą być
w pewnym aspekcie niedokładne, ponieważ nie uwzględniają czynnika ludzkiego,
omylnego z natury. Tezę potwierdziło kilku praktyków, dodając zresztą, że o owej wadzie wiedzą wszyscy zainteresowani, ergo wadą to z tej przyczyny nie jest. No i ruszyła kampania: domagamy się certyfikacji, bo bez niej będzie klapa! Wskazywano
nawet na centra, które łaskawie mogłyby się zająć takimi certyfikacyjnymi czynnościami. I poetycznie powiadając, twórca diabolicznego planu już był w ogródku, już
witał się z gąską… — gdy gruchnęła informacja, że główni apologeci certyfikacji nie
potrafią nawet włączyć komputera! A co dopiero mówić o dalszych na komputerze
wyczynach… Na razie przycichło. Ale to środowisko tak łatwo nie odpuści. Przecież
Certyfikator brzmi tak dumnie…
Idiotów ani nie usunięto z pracy, ani nie pozbawiono wpływu na to, na co wpływ
mieli przedtem. Powód najprostszy pod słońcem: jeśli w środowisku na kluczowych
stołeczkach nadal siedzą mali komuszkowie-indolenci, to któż lepiej dogada się z nimi, jak nie im podobni?
Skanseny, skrytki i nisze — jak widać, nie takie znów tajne czy ukryte. Kogo uwierają? Nie — odpowiedź, że nikogo — nie jest właściwa. Uwierają nas wszystkich —
wszyscy gdzieś mieszkamy, używamy dróg i środków komunikacji, czasem udajemy
się do sądów, leczymy i wyrabiamy sobie pogląd na podstawie dostarczonych danych.
Jeśli to wszystko jest fałszywe czy oparte na fałszywych postkomuszych przesłankach — to jest źle. Ktoś robi nam wodę z mózgu…
t
212
q styczeń 2009
Dzielnica Artystów
Opowieści Starych Bab.
Cz. II: „O hipnotyzerze, duchach
i rosyjskim oficerze”
Sosenka
W czterdziestym trzecim oświadczył jej się tatarski buddysta.
W czterdziestym piątym sowiecki porucznik obiecał małżeństwo
w Moskwie. A do polskiego narzeczonego szła, patrząc w lufę
rosyjskiego czołgu. Te historie przydarzyły się dwudziestoletniej częstochowiance z blond warkoczem, gdy miasto było zasypane szkłem, a w ogrodach leżały trupy.
Okupacja to był czas wędrówek i spotkań z niezwykłymi ludźmi.
W tych warunkach nawiązywanie głębszych relacji było niełatwe.
Co skłaniało ówczesnych kawalerów do poszukiwania żony sposobami konspiracyjnymi. Wspomnianą panną z warkoczem była pani Ania.
Dziś emerytka o różowej cerze z zawadiacką czuprynką „mleczny
blond” liczy sobie osiemdziesiąt pięć wiosen i mieszka we Wrocławiu. Jako była nauczycielka jest ciągle zajęta pracą społeczną. — Żeby usiąść i zebrać te wspomnienia, musiałabym pójść na
emeryturę z emerytury — chichoce.
Pod opieką gestapo
Była dzieckiem adoptowanym, a i tych przybranych rodziców zgubiła na początku okupacji. Miała wtedy szesnaście lat. Tatę zastrzelili we wrześniu Niemcy, a mama zmarła w rok później, po ciężkiej
chorobie. Ówczesna administracja zapewniła Ani opiekę w osobie kochanki gestapowca. Przyszywani krewni za bardzo nie protestowali,
bo podobał im się ładny dom i opuszczone gospodarstwo. Żeby majątek nie wymknął się łatwo z rąk, zakazali dziewczynie kontaktów
z prawdziwą rodziną. A na koniec po prostu wyrzucili ją z domu.
Swojemu nauczycielowi sprzed wojny (zastrzelonemu potem przez
styczeń 2009 q
213
Dzielnica Artystów
owego gestapowca) oraz kilku innym pedagogom i zakonnicom zawdzięcza to, że wojnę skończyła z maturą i dyplomem nauczycielskim.
Sześć lat sama torowała sobie drogę między łapankami a wnykami,
zastawianymi przez podejrzane indywidua, chętne do zaopiekowania
się dobrą jak anioł dziewczyną o silnym charakterze i bardzo niebieskich oczach.
Towarzysz arystokrata
Unikając łapanek dzięki arbeitskarcie i własnej zimnej krwi,
Ania pracowała w fabryce ceramiki u Bednarskiego. Popołudniami
uczestniczyła w zajęciach tajnych kompletów, przygotowując się
do egzaminów tajnego Pedagogium Ziem Zachodnich. Okazało się
jednak, że komplety to za mało i koleżanki poleciły jej indywidualne lekcje u pewnego korepetytora. Miał to być człowiek mądry
i o wyjątkowym charakterze. Wszystkie do niego wzdychały, wszystkie były w nim zadurzone.
— To była cała historia w moim życiu z tym człowiekiem — kręci głową.
Okazało się, że to był Rosjanin, pochodzący z rodu jakichś tatarskich chanów krymskich. Nazywał się Borys Demianow, a z tatarska Denisow.
— I ja poszłam do niego, bo chciałam sprawdzić, czy jestem dość
przygotowana z matematyki, fizyki i chemii.
Pan Borys zdawał sobie sprawę ze swego uroku i trzymał uczennice na dystans, a gdy tylko zauważył, że któraś panna ma ochotę z nim
flirtować, szedł do rodziców i mówił wprost: „Proszę państwa, ja
przyszedłem na lekcję, a nie na flirt”. I dziękował za współpracę.
— To był wspaniały człowiek, taki szlachetny — mówi z przekonaniem starsza pani.
Sama jednak w pewnym momencie zauważyła, że nauczyciel zaczął
się w niej durzyć, aż wystąpił z nieoczekiwaną deklaracją: „Aniu,
chcę zostawić po sobie syna, a tylko ciebie widzę jako kandydatkę na żonę i matkę dziecka. Ja będę żył jeszcze tylko dwa lata”
— usłyszała zdumiona dziewczyna.
— Ja też byłam nim olśniona i zauroczona — wspomina pani Ania.
I co się okazało? „Wiem, że jesteś katoliczką. Ja na katolicyzm nie przejdę, jestem buddystą, ale jeśli chcesz ślubu w ko-
214
q styczeń 2009
Dzielnica Artystów
agga
ściele katolickim — to owszem, pójdę”. I wyliczał dalej: „Ja mogę cię utrzymywać, załatwię mieszkanie gdzie indziej, będę cię
kształcił…”. O takich warunkach życia mogła pomarzyć niejedna
żona, nawet w wolnej Polsce, ale….
— Ja tak się zastanowiłam, co nas łączy? Sympatia tylko. A tak
zwane życie…? — opowiada starsza pani.
Odpowiedziała więc Borysowi, że musi się zastanowić i da mu
odpowiedź następnego dnia rano. Tymczasem przyśnił jej się jeszcze tej samej nocy, a sen był koszmarny. Borys miał w nim oczy
pewnej zjawy, którą widziała w dzieciństwie.
Czarna dama i jej rycerz
Kiedy w 1919 roku przybrani rodzice pani Ani wrócili z emigracji
zarobkowej w Stanach, zamieszkali w małym, parterowym domku niedaleko stacji Stradom. Właśnie w tym starym domku wydarzyły się
trzy rodzinne morderstwa. Dwa pierwsze z tych małżeństw były im
znane, z tym że o pierwszym dramacie w ogóle by się nie dowiedzieli, gdyby nie dziwna scena, której świadkiem była mała Ania.
Był jasny, letni wieczór. Czteroletnia dziewczynka leżała już
w łóżku, w swojej sypialni.
— Zanim zasnęłam — wspomina pani Ania — przez kuchenne drzwi
weszła jakaś kobieta w czarnym szalu i czarnej sukni. Przeszła
obok mnie, wzięła krzesło od stołu, postawiła pod niezasłoniętym
styczeń 2009 q
215
Dzielnica Artystów
oknem, stanęła i zapatrzyła się w dal. Ja myślałam: „Co ta pani
tu robi?? Co to za pani? ”. Po chwili do pokoju wszedł mężczyzna
w skórzanej kurtce, pumpach i wysokich butach oficerskich. Na
głowie miał czapkę motocyklisty. Wszedł, stanął w nogach łóżka
i zaczął patrzeć na mnie, skamieniałą z przerażenia… Nigdy w życiu nikt na mnie nie patrzył takimi złymi oczami. Bo wyobraźnia
też opiera się na faktach, a ja takich oczu nigdy u nikogo nie
widziałam — tłumaczy. — A on patrzył z taką nienawiścią, jakby
chciał mnie zamordować...
Kiedy mała wreszcie wydobyła z siebie głos, z kuchni przybiegła zaniepokojona matka:
— Co ci jest? — przestraszyła się.
— Mamo, zabierz tego pana!
— Tu nie ma żadnego pana!
— Tu stoi, patrzy na mnie...
— To ci się tylko wydaje.
— Mnie się tylko w y d a j e? — chlipnęło dziecko.
Potem czarna dama i motocyklista zniknęli. Ale następnego wieczoru wszystko się powtórzyło: ona jeszcze nie zdążyła usnąć, oni
już byli.
— Na trzeci dzień było to samo i na czwarty... Nikt mi nie
chciał wierzyć! A ja się bałam się iść do łóżka!
Trudno określić, jak długo to trwało: może tydzień, może dwa.
Któregoś razu mała nakryła się kołdrą i zaczęła po dziecinnemu,
jak umiała, modlić się tak, jak modliła się matka. — Wyjrzałam
ostrożnie spod kołdry, nie było nikogo i zjawy więcej się nie pokazały. Po latach opowiedziałam to zaprzyjaźnionej staruszce, pani Kuśmierskiej: „Haniu, w tym mieszkaniu, co wyście mieszkali,
mąż zamordował żonę! Właśnie tak chodził ubrany!”. — uslyszałam.
To oczy tej właśnie, zapamiętanej z dzieciństwa zjawy „ostrzegły” ją przed uroczym adoratorem.
— Więc kiedy Borys przyszedł rano po odpowiedź, powiedziałam
mu, że nie.
Powrócili do poprzednich, oficjalnych relacji, a Borys Demianow vel Denisow niebawem skierował się z uczuciami ku innej pani i doczekał się od niej syna. Po wojnie, jako komunista z przekonań, dostał się do rady miejskiej i tam pracował. Po godzinach
zaś chodził na obiady do znajomej nauczycielki na ulicę Jasno-
216
q styczeń 2009
Dzielnica Artystów
górską i raz, gdy tak właśnie szedł, ktoś go w bramie zastrzelił.
Było to dwa lata po pamiętnej rozmowie i oświadczynach — dokładnie tak, jak przepowiedział.
Siedzimy przy herbacie, za oknem czarna noc styczniowa, a ja
już czuję na plecach zimny dreszcz.
— Ki diabeł, ten syn Wschodu? — marszczę brwi ze zdumieniem.
— Hipnotyzer — słyszę w odpowiedzi. — On umiał hipnotyzować
wzrokiem. Ale w moim przypadku mu się nie udało — odpowiada z humorem starsza pani.
Zabiorę cię do Moskwy, będziesz moja
Z przyszłym mężem poznali się w konspiracyjnym kółku literackim,
którego spotkania odbywały się co tydzień w jej mieszkaniu. Gdy
w styczniu 1945 do Częstochowy wchodzili Rosjanie, Ania była zaręczona z Tadeuszem.
— Ruscy wchodzili, Niemcy uciekali — relacjonuje starsza pani. — W życiu nie widziałam, żeby ktoś w takiej panice uciekał
jak Niemcy. Jeden drugiego zrzucał z furmanki, porywali konie
woźnicom, żeby tylko uciec z miasta… A wokół spadały bomby i latały pociski, aż wszystkie szyby powypadały na chodnik. Myślę sobie — jak ginąć, to z narzeczonym.
Ania wybiegła od sióstr zmartwychwstanek (gdzie miała tajne
lekcje) i skierowała się do domu Tadeusza na ulicę św. Barbary.
Na wprost niej biegli Niemcy, uciekający od strony Jasnej Góry.
Ona szła pod prąd.
— Czy ty wiesz, co to znaczy tak iść po szkle? — pyta drżącym
głosem, jakby sama nie dowierzała, że tak szła. — Idę ulicą św.
Kazimierza i jestem już na rogu, Niemcy biegną w moją stronę,
a za nimi od strony mojego domu nadjeżdża radziecki czołg. Wszyscy padają, czołg jedzie i strzela. A ja stoję jak słup, stoję
i czekam aż na mnie najedzie — mówi powoli. — A on, rozumiesz,
ominął mnie, potem wystrzelił i pojechał dalej.
Pani Ania mogłaby wymienić więcej, o wiele więcej momentów,
gdy jej życie zależało od cudu i ten cud się wydarzył. Pojawiał
się cień, pojawiała niewidzialna ręka, to znów jakiś człowiek...
W ciągu kilku sekund ważyły się jej losy i zawsze przeważała szala życia. Widocznie tak chciał Pan.
styczeń 2009 q
217
Dzielnica Artystów
Georgij Safronow
Razem z Tadeuszem i innymi mieszkańcami domu trzy dni spędzili w piwnicy. Po trzech dniach Ania postanowiła wrócić do swojego mieszkania na Pułaskiego. Bała się iść ulicą, wybrała drogę
przez park, przez pola, po śniegu.
— Idę i widzę, że w moim ogrodzie stoi czołg. To Ruscy strzelają do Niemców. Mogą mnie wziąć za Niemkę, a jak zacznę uciekać,
będą strzelać i do mnie. Widzę już przed sobą dwa trupy, kobiety
i mężczyzny, muszę po nich przejść. Idę śmiało, oni patrzą, co
będzie, a ja idę prosto do nich. ”Kuda idiosz? ” Mówię, że do swojego domu. Idę dalej, a jeden z Ruskich za mną i mówi, że porucznicy mają tutaj kwaterę. Rozejrzał się wokół, zobaczył zegar ścienny, spodobał mu się widocznie, bo go sobie zabrał.
— Rosjanie wyzwalali ze wszystkiego — wtrącam słowa salezjanina z oświęcimskiego klasztoru, a pani Ania podejmuje opowieść.
— W czasie tych pierwszych tygodni przychodził mnie odwiedzać
ruski oficer z sąsiedniego mieszkania, opowiadał o sobie, śpiewał… No i potem zaczął mnie adorować. Nie podobały mu się wizyty
Tadeusza. „Kto to? ” — zapytał w końcu. „To jest mój narzeczony”
218
q styczeń 2009
Dzielnica Artystów
— powiedziałam. „Ty m o j ą będziesz narzeczoną! My teraz tylko
idziemy na Berlin, jak ja tu wrócę, to ciebie zabiorę do Moskwy”.
— A pani marzyła o Moskwie? — pytam żartobliwie.
— Taa… — wzrusza ramionami.
I rzeczywiście, pewnego letniego dnia zobaczyła, że pod dom
zajeżdża wojskowy samochód.
— Porucznik specjalnie odłączył się od swoich, żeby tylko mnie
porwać. Ja się skryłam w piwnicy, on wpadł ze swoim sierżantem,
cały dom przeszukał: strych, piwnicę też, ale mnie nie zauważył,
bo ja się dobrze schowałam — drwi sobie z pechowego mołojca starsza pani.
Jestem ciekawa, czy to może jakaś historyczna postać zaszczyciła uczuciem moją sąsiadkę.
— Kak jewo zwali? — zagaduję więc tym razem po rosyjsku.
— Nie wiem — przyznaje. — W końcu dał spokój i wybiegł z mojego mieszkania. A klął na czym świat stoi! Odjechał pędem i więcej już go nie widziałam.
To też była okupacja
Pani Ania jest od sześćdziesięciu lat nauczycielką. Jest także mamą, babcią i prababcią, a do tego „ciocią” dla niezliczonych przyszywanych krewnych (w tym i dla mnie). Bez cienia patosu czy dumy wspomina, jak w czasie wojny uratowała od śmierci
polskiego partyzanta i rodzinę nauczyciela. Opowiada, jak jej
serdeczny przyjaciel zginął podczas Marszu Śmierci z Gross Rosen. I nie zbywa moich pytań tak, jak wiele pań w jej wieku, które rzucają na odczepne: „Kochana, wojna to były straszne czasy,
daj mi spokój”. Wspomina, jak szły z mamą za trumną ojca między
dwoma szpalerami niemieckich wojsk pancernych... Po tym przejmującym opisie głos więźnie mi w gardle. A pani Ania już po chwili
przywołuje na pamięć spotkania i ucieczki, ludzi tak tajemniczych i sceny tak barwne, a czasem i absurdalne, że trudno w nie
uwierzyć i zachować powagę.
— Ależ dziecko, TO też była okupacja — mówi po prostu, uśmiechając się do siebie i do wciąż żywych wspomnień.
t
styczeń 2009 q
219
Dzielnica Naukowców
CYKL: KOINCYDENCJE (2)
Dlaczego Słońce?
unukalhai
500 sekund. Tyle czasu potrzebuje foton, aby dotrzeć do powierzchni Ziemi, od momentu wyemitowania go z fotosfery słonecznej najbliższej nam gwiazdy. Odległość
do obserwatora na Ziemi od kolejnej najbliższej gwiazdy foton przelatuje przez 4,22
roku, czyli przez czas dłuższy ponad 266 tysięcy razy. To tylko cyfry, które dosyć
trudno sobie wyobrazić. Jeśli byśmy chcieli zobrazować powyższą różnicę w odległości, to załóżmy, że odległość Ziemi od Słońca wynosi jeden centymetr. Wówczas odległość do najbliższej gwiazdy będzie wynosiła 2,7 km. Ale ta następna najbliższa
gwiazda (Proxima w konstelacji Centaura) ma wydajność produkcji fotonów ponad
18 tysięcy razy mniejszą od słonecznej.
Oznacza to, że Słońce przez jedną dobę wytwarza i emituje tyle energii, ile Proxima w ciągu 50 lat. To niezbyt masywny, chłodny czerwony karzeł, który świecąc tak
słabo, nie jest dostrzegalny gołym okiem. Ani nawet przez sporą lunetę. Po to żeby zarejestrować jego widmo potrzeba profesjonalnego teleskopu. A nie jest wcale Proxima najsłabszą ze znanych gwiazd w okolicy Słońca (przyjmijmy, że „okolicą” jest odległość nie większa niż 12 lat świetlnych). Oznacza to tyle, że nie wszystkie gwiazdy
są takie same. Oczywiście, nie dotyczy taka różnorodność tylko gwiazd, dostrzegamy
ją wśród planet, a także ich księżyców, dotyczy ona również skupisk gwiazd, w tym
galaktyk. Podziały morfologiczne każdego rodzaju obiektów kosmicznych stają się coraz bardziej rozbudowane, w miarę jak rosną strumienie danych astrofizycznych,
zwłaszcza tych rejestrowanych przez instrumenty wynoszone w przestrzeń okołoziemską lub międzyplanetarną w ramach misji satelitarnych. Poznajemy coraz dokładniej ogromne wprost zróżnicowanie obiektów w otaczającym nas wszechświecie.
500 sekund potrzebuje foton na przebycie 150 milionów kilometrów dzielących
naszą planetę od słonecznej fotosfery. Do Ziemi docierają tylko dwa z każdego miliarda fotonów emitowanych przez Słońce. Z tego trzecia ich część odbija się od powierzchni planety (chmur w atmosferze lub powierzchni oceanów) i nie oddaje swojej energii na rzecz biosfery ziemskiej. Pomimo to, fotony dostarczają energii cieplnej
w ilości wystarczającej dla utrzymywania na naszej planecie wody stale w stanie ciekłym, co jest niezbędnym warunkiem dla rozwoju i podtrzymania życia biologicznego. I co bardzo istotne, są to fotony o zakresie długości fali elektromagnetycznej
(częstotliwości) znajdującym się pomiędzy podczerwienią a ultrafioletem. Gdyby ich
proporcje widma były inne, nie inicjowałyby procesu fotosyntezy. Tak się jednak składa, że zdecydowana większość fotonów emitowanych przez Słońce ma charakterystykę widma promieniowania w zakresie widzialnym dla ludzkiego oka. Żeby chociaż
220
q styczeń 2009
Dzielnica Naukowców
Georgij Safronow
w przybliżeniu uzmysłowić sobie wydajność maszyny energetycznej jaką stanowi
Słońce, wyobraźmy sobie, że ilość energii którą Słońce uwalnia (emituje) w przestrzeń w ciągu jednej sekundy wystarczyła by na pokrycie wielkości obecnego zapotrzebowania na energię, takiego kraju jak USA, przez milion lat.
Proporcja poszczególnych rodzajów wyemitowanego promieniowania, wedle ich
zakresów częstotliwości, zależy od temperatury fotosfery gwiazdy, ta zaś z kolei zależna jest od typu ewolucyjnego gwiazdy i jej masy. Jaką zatem gwiazdą jest nasze
Słońce, czy przeciętną, taką samą jak dziesiątki, a nawet setki miliardów innych
gwiazd w naszej Galaktyce, czy też może jest jakąś szczególną, niezbyt często spotykaną? W tym miejscu warto uświadomić sobie, że wiedza o tym, jaki mechanizm
odpowiada za to, że gwiazdy świecą, liczy zaledwie około 70 lat. Ale skoro poznaliśmy taki mechanizm, mogliśmy w oparciu o niego zbudować modele dróg ewolucyjnych dla poszczególnych typów gwiazd występujących we Wszechświecie, w tym także dla Słońca.
Oczywiście, oprócz owego mechanizmu, poznaliśmy już dotychczas miliony widm
najróżniejszych gwiazd, co pozwoliło na grupowanie i klasyfikację gwiazd, według ich
najważniejszych cech. Rzecz jasna klasyfikacja taka nie mogła powstać z dnia na
dzień, ale była rezultatem pracy kilku pokoleń astronomów. W tym przypadku dwudziestowiecznych. Od początku XX wieku do jego lat dwudziestych rozwijała się systematyzacja widm poszczególnych typów gwiazd w oparciu o tzw. system harwardzstyczeń 2009 q
221
Dzielnica Naukowców
ki, sporządzana wysiłkiem uczonych z Harvard College Observatory (Cambridge — Illinois, USA), którzy przeanalizowali widma około 200 tysięcy gwiazd. Wysiłki te zsyntetyzował diagram typów widmowych gwiazd sporządzony przez Hertzprunga i Russela. Rozwinięciem wymienionej klasyfikacji było wykonanie w latach 1943-1953,
tzw. klasyfikacji MKK przez astronomów obserwatorium Yerkes’a w Williams Bay nad
jeziorem Geneva (Wisconsin, USA), czyli Morgana, Keenana i Kellmana, w oparciu
o bardziej rozbudowaną bazę danych. Ta właśnie klasyfikacja, z koniecznymi modyfikacjami, obowiązuje współcześnie. Oczywiście nie miejsce tutaj na rozwijanie nadzwyczaj fascynującej opowieści o historii poznawania całego spektrum typów
gwiezdnych, o podejmowanych próbach ich klasyfikacji, bo to jest temat na oddzielny tekst. Spróbuję natomiast odpowiedzieć, czy takie gwiazdy jak Słońce stanowią
we Wszechświecie regułę, czy raczej wyjątek.
Z góry chcę zaznaczyć, iż odpowiedź na takie pytanie, według dzisiejszego stanu
wiedzy astrofizycznej, nie będzie ani łatwa, ani jednoznaczna. Najpierw przedstawię
coś w rodzaju PESEL Słońca, czyli najważniejsze parametry z jego charakterystyki.
Słońce jest tzw. żółtym karłem (yellow dwarf) o typie spektralnym G2V, jasności widomej(1) minus 28,74 magnitudo(2) oraz jasności absolutnej(3) plus 4,83 magnitudo.
Słońce posiada masę około 330 tysiące razy większą od Ziemi. Od najbardziej masywnej planety Układu Słonecznego, czyli Jowisza, masa Słońca jest około 1050 razy
większa. Reasumując, masa Słońca stanowi ca 99,9% łącznej masy Układu Słonecznego. To jest już świat naprawdę „astronomicznych” wielkości (2*10^27 ton). Ale jak
(1)
Jasność widoma — (pozorna lub obserwowalna) moc promieniowania gwiazdy lub innego obiektu, która jest widzialna przez obserwatora ziemskiego (natężenie promieniowania w świetle widzialnym dla ludzkiego
oka). Zakres mocy promieniowania widma najjaśniejszych obiektów na ziemskim niebie, mierzonych jasnością widoma zawiera się w nw. wielkościach magnitudo:
Słońce:
Księżyc (w pełni):
Wenus (max.):
Mars (max.)
Jowisz
Merkury (max.)
Syriusz
-26,74
-12,70
-4,70
-2,70
-2,50
-1,80
-1,46
Teoretyczna granica widzialności dla ludzkiego oka wynosi +6,0 lub +6,5 magnitudo.
Na ziemskim niebie jest nieco ponad 9.000 obiektów (głównie gwiazd) do wielkości +6,5 m,
Z czego około 50,0% zawiera się w miedzy +6,0 a +6,5 magnitudo.
(2)
magnitudo: w skrócie „m” — jednostka miary natężenia odbieranego światła gwiazdy.
Różnica 1 stopnia wielkości „m” to różnica jasności mierzona mnożnikiem
w wymiarze: 2,512.
Im niższy miernik magnitudo, tym większe jest natężenie swiatła docierające od takiego obiektu. Dlatego jasność magnitudo dla takich obiektów przyjmuje wartości ujemne.
Np. dla Słońca różnica miedzy jasnością widoma a jasnością absolutną wynosi 31,67 magnitudo, co oznacza
różnicę w jasności o wielkości ponad 4 biliony razy. Gdyby Słońce znajdowało się w odległości 32,6 roku świetlnego od Ziemi, to jego jasność obserwowana wyrażałaby się wielkością ponad 4 biliony razy mniejszą od obserwowanej obecnie. Gdyby Słońce (ub gwiazda o zbliżonej mocy promieniowania w zakresie światła widzialnego) byłoby oddalone o odległość rzędu 80 lat światła lub większą, nie byłoby widoczne dla ludzkiego oka.
(3)
Jasność absolutna oznacza taką wielkość jasności ( zakresie światła widzialnego) dla danej gwiazdy, jaka
była by zmierzona przez obserwatora z odległości dziesięciu parseków, tj. ok. 32,6 lat świetlnych. Przykładowo dla
Słońca wielkość ta wynosi: +4,86. Jasność absolutna najjaśniejszych znanych gwiazd przekracza -13 magnitudo.
222
q styczeń 2009
Dzielnica Naukowców
na gwiazdę to taka masa jest duża czy mała? I znowu musimy uczynić małą dygresję, aby umiejscowić taki parametr Słońca na tle innych gwiazd. Szacunki udziału ilościowego poszczególnych typów gwiazd, w rozpoznanym dotychczas zakresie, oparte są na bazach danych dotyczących naszej galaktyki, reprezentującej klasę
olbrzymich galaktyk spiralnych. Naszą galaktykę będę pisał z dużej litery (Galaktyka)
i wówczas nie będę musiał dodawać, że chodzi właśnie o tę naszą.
Szacuje się, że około 3,0% gwiazd w Galaktyce posiada masy wyższe od Słońca,
około 4,0% ma masy zbliżone do słonecznej, cała reszta gwiazd posiada masy niższe,
a co najmniej 70,0% gwiazd ma masy znacznie niższe. Górny limit masy gwiazdy to
około 100 mas Słońca, chociaż zdarzają się sporadycznie monstra o masach przekraczających 100, a nawet osiągających 130 mas słonecznych. Im bardziej masywne,
tym mniejszy stanowią odsetek w całym spektrum gwiezdnym. W zakresie masy
gwiazd występuje zależność odwrotnej proporcji, bowiem z kolei im są one lżejsze,
tym ich jest więcej. Dolna granica masy gwiazdy to ca 0,08 masy Słońca, czyli 12 razy lżejsza gwiazda ma jeszcze masę (a z tym związane temperaturę i ciśnienie w jądrze) pozwalającą na zainicjowanie procesu nukleosyntezy (zapalenie wodoru i spalanie go, w wyniku czego, oprócz emisji energii w postaci fotonów, powstaje hel).
Parametr rozmiarów liniowych nie jest zbyt istotny, więc tylko informacyjnie podam, że średnica Słońca jest, w dobrym przybliżeniu, 110 razy większa od średnicy
Ziemi. I znowu, jest to dużo czy mało? Ten parametr zmienia się w czasie drogi ewolucyjnej gwiazdy. Gwiazdy o masie podobnej do słonecznej oraz kilkakrotnie wyższej
(w zakresie 0, 8 — 8 mas Słońca), pod koniec swojej ewolucji na tzw. ciągu głównym,
czyli po upływie kilku mld lat, gdy spalą cały wodór w swym jądrze i zaczną spalać
hel, rozszerzają stopniowo swoją gazową atmosferę, stając się czerwonymi olbrzymami, świecącymi setki, a nawet tysiące razy jaśniej, a ich średnice także powiększają się w podobnym stopniu. Gdy Słońce osiągnie ono fazę czerwonego olbrzyma,
Ziemia znajdzie się wówczas wewnątrz jego atmosfery.
Tyle wynika z modelu ewolucyjnego takich gwiazd. Na pewno jacykolwiek mieszkańcy naszej planety nie będą świadkami takiego zdarzenia, chociaż nastąpi ono za,
mniej więcej, 5,0 mld lat. Znacznie wcześniej odparują ziemskie oceany i zostanie
zdmuchnięta warstwa ziemskiej atmosfery, bo proces ewolucji Słońca do fazy czerwonego olbrzyma trwał będzie około 100 mln lat. Inne gwiazdy (bardziej masywne)
mogą wyewoluować z ciągu głównego (na ciągu głównym znajdują się wówczas, gdy
spalają swój wodór) do formy supergigantów lub hipergigantów, wówczas rozmiary
ich średnicy mogą być nawet kilka tysięcy razy większe, niż obecna średnica Słońca.
Ale ich masy w tym stadium ewolucji nie wzrastają, wzrasta natomiast wielokrotnie
stopień rozrzedzenia gwiezdnych atmosfer.
Natomiast najbardziej istotnym parametrem jest gwiazdy jest jej temperatura
efektywna. Chodzi o temperaturę zewnętrznej warstwy atmosfery gwiazdy, która
emituje fotony, czyli fotosfery. W przypadku Słońca temperatura ta wynosi ca 5780 K
(stopni Kelvina). W oparciu o tzw. stała słoneczna wyliczono, iż każdy cm2 powierzchni fotosfery Słońca emituje 6340 watów, inaczej mówiąc świeci jak 63 żarówki 100styczeń 2009 q
223
Dzielnica Naukowców
watowe (czyli metr kwadratowy tej powierzchni wysyła tyle energii, ile 630.000 żarówek 100-watowych). I znowu, dużo to w przypadku gwiazdy, czy mało?
Otóż im bardziej masywna gwiazda (ciągu głównego), tym szybciej i gwałtowniej
spala swój wodór. W skrajnych przypadkach czas ten może wynosić około miliona lat,
nieco mniej masywne gwiazdy spalają wodór w ciągu kilku lub kilkunastu milionów
lat, i tak stopniowo coraz mniej masywne spalają go w okresach liczonych dziesiątki
i setki milionów lat. Dla pewnej klasy gwiazd takie interwały liczone są w miliardach
lat. W przypadku Słońca jest to ca 10 mld lat, z czego około połowy tego czasu Słońce ma już za sobą.
224
Georgij Safronow
q styczeń 2009
Dzielnica Naukowców
Jak już wspomniałem, tych masywnych i bardzo gorących gwiazd, ale o krótkim
okresie życia na ewolucyjnym ciągu głównym, jest bardzo nikły odsetek wśród całości
populacji gwiezdnej. Najgorętsze temperatury ich fotosfer przekraczają 30.000 K, sięgając 60.000 K. Jasność ich w świetle widzialnym jest dziesiątki i setki tysięcy razy
większa od słonecznej, a w przypadku najcięższych monstrów (LBV — light blue variable) miliony razy większa, świecą one na niebiesko, bo gros energii (90,0%) wypromieniowują w paśmie nadfioletu, natomiast stanowią jedynie 0,00003% ogółu wszystkich gwiazd. Inaczej mówiąc, bardzo gorąca jasna gwiazda klasy „O”, to jedna
gwiazda na 3 miliony. Ich masy przekraczają 16-krotność masy Słońca. Wszystkie one
kończą swój stosunkowo krótki żywot w tytanicznych eksplozjach, znanych jako supernowa. A po eksplozji ich resztówki tworzą zdegenerowane i sprasowane szczątki
centralnych partii gwiazdy (jej jądra), jako gwiazdy neutronowe lub „czarne dziury”.
Pozostałością po eksplozji tak masywnej gwiazdy może być zatem albo mikroskopijnych rozmiarów degenerat gwiezdny o średnicy rzadko przekraczającej 20 km,
w którym ściśnięta została materia o wielkości 3-4 mas słonecznych, albo black hole, o niewiadomym horyzoncie zdarzeń, gdyż będącym funkcją wielkości masy, która
nie została rozprzestrzeniona eksplozją w przestrzeni międzygwiezdnej, natomiast
podległa kolapsowi grawitacyjnemu. Przykładowo, gdyby Słońce przy obecnej masie
mogło zostać kiedyś czarną dziurą, jej horyzont zdarzeń wynosiłby ca 3,0 km. Ale, by
skończyć w takim gwiezdnym fajerwerku, Słońce jest na to, co najmniej 40 razy, za
mało masywne.
Z kolei temperatury fotosfery w zakresie od 10.000 do 30.000 K są charakterystyczne dla jasnych olbrzymów (light giant), ich masy grupują się w przedziale 3 —
8 mas słonecznych, świecą, mniej więcej, od 30 do 30.000 razy jaśniej od Słońca
w zakresie widma widzialnego. Ich decydująca barwa widmowa to kolor niebieskobiały, a im są chłodniejsze tym mniejszy jest udział w ich widmie koloru niebieskiego, aż do całkowitego zaniku tej barwy. Odsetek ich w populacji gwiezdnej szacowany jest na 0,13%, czyli jedna gwiazda klasy „B”, namniej więcej 800, to właśnie jasny
olbrzym. Klasę Słońca poprzedzają jeszcze gwiazdy z zakresu mas od 1 do 3 słonecznych, temperaturach fotosfery z przedziału 10.000 — 6.000 K oraz barwach od białej do biało-żółtej, zaklasyfikowane w klasach „A” i „F”. Świecą one w zakresie od 1,
5 do 30 razy jaśniej od Słońca. Są to najczęściej olbrzymy (te normalne) i podolbrzymy, a ich liczebność to ca 3, 5-4,0% ogółu gwiazd.
I wreszcie klasa Słońca, czyli gwiazdy typu „G”, o barwie żółtej, a masach w granicach 0,8 -1,1 masy Słońca oraz temperaturach fotosfery z zakresu 6.000 — 5.200
K i jasności z zakresu 0,6 -1,5 słonecznej. Największą ich część stanowią karły, a ich
częstość występowania to około 7,0 % ogółu populacji gwiezdnej. Schodząc po skali
temperatury i jasności klasyfikujemy jeszcze podkarły (barwa pomarańczowa) oraz
czerwone karły, czyli najczęściej gwiazdy klas K oraz M, z czego czerwone karły to ca
70,0% ogółu gwiazd. Ponadto typ „M” musiał zostać uzupełniony o obiekty gwiezdne
wykryte przez nowoczesne systemy penetracji kosmosu, mianowicie — dla najbardziej chłodnych gwiazd z klasy czerwonych karłów wyodrębniono typ L, zaś dla tzw.
styczeń 2009 q
225
Dzielnica Naukowców
karłów metanowych (albo brązowych karłów), czyli obiektów, w których wnętrzu nie
może zostać zainicjowana nukleosynteza i świecą wyłącznie pod wpływem prądów
konwekcyjnych wytwarzanych wyłącznie przez energię grawitacyjną, zarezerwowano
litery „T” oraz „Y”.
Już zupełnie na zakończenie tego reviev dodam, iż jeszcze istnieje klasa „N” dla
obiektów, które trudno zakwalifikować do którejś z dotychczas wymienionych klas. Odrębna klasyfikacja jest objęta kategoria tzw. białych karłów (white dwarf), czyli końcowego etapu ewolucji gwiazd w typie Słońca (G) oraz typów K, A i F, jak również częściowo typu B oraz dla największych czerwonych karłów typu M, gdy po odstrzeleniu
atmosfery przez czerwonego olbrzyma pozostaje martwe, chociaż bardzo gorące, wypalone jądro gwiazdy, czyli biały karzeł. Stygnąc, stopniowo staje się on coraz mniej
gorący i coraz mniej biały, i kończy jako zimna i czarna kula np żelaza, o średnicy
20.000 — 30.000 km i masie maksymalnie do 1,4 masy słonecznej. Ta forma agonii
gwiazdy zaczyna się jako biały, zaś kończy jako czarny karzeł. Dla określenia tej kategorii zarezerwowano literę „D”. Oczywiście, w przypadku Słońca masa takiej pozostałości stanowiłaby zapewne około połowy masy pierwotnej naszej gwiazdy. Szacuje się,
iż białe karły to ok. 10,0 % populacji gwiazd. Natomiast łącznie wymienione typy
gwiezdne w klasach K, M i D stanowią prawie 90,0% wszystkich gwiazd w Galaktyce.
Jak już wspomniałem Słońce jest gwiazdą typu spektralnego G2V, czyli żółtym
karłem. Arabskie cyfry wskazują na temperaturę fotosfery oznaczaną w sekwencji
malejącej od 0 do 9, w przedziale określonym dla danego typu (klasy) gwiazd. Cyfra
2 oznacza w przypadku gwiazdy typu „G”, iż ma ona temperaturę bliską 6.000 K (górna wartość przedziału). Rzymskie cyfry oznaczają odpowiednio: I — nadolbrzymy, II
— jasne olbrzymy, III — olbrzymy, IV — podolbrzymy, V — karły, VI — podkarły, VII
— białe karły. Zatem oznaczenie gwiazdy np symbolem G5II oznacza żółtego, jasnego olbrzyma, chłodniejszego od Słońca, ale kilkakrotnie od niego bardziej masywnego i posiadającego wielokrotnie większą średnicę, zatem świecącego nawet tysiąc lub
dwa tysiące razy jaśniej.
Mimo powyższych wyjaśnień, nadal nie sposób odpowiedzieć na postawione poprzednio pytanie, czy Słońce jest typową gwiazdą. Owszem, jest ona dosyć typowa,
ale dla swojego typu. Jednak uwzględniając wymodelowane graniczne wartości, między którymi powinna się mieścić energia fotonu, aby umożliwić fotosyntezę (a może
to być maksymalnie plus — minus 10 procent wielkości obecnej), widzimy, że nawet
w zakresie typu widmowego „G”, daleko mniej gwiazd mieści się w takim przedziale.
Dokonane oszacowania wskazują, iż ilość gwiazd w Galaktyce spełniających owe wartości graniczne nie przekracza 3 — 4 procent. I w oparciu o podobne kryteria postaram się oszacować liczebność gwiazd, które mają długi okres stabilnego trwania i są
wystarczająco wydajne energetycznie, jak również posiadają odpowiednie proporcje
emisji promieniowania.
Ale w ramach wyselekcjonowanych trzech czy czterech procent, gwiazd podobnych do Słońca, przywołam kolejne parametry, które ich zbiór różnicują, zwłaszcza
226
q styczeń 2009
Dzielnica Naukowców
pod względem hipotetycznych warunków do rozwoju życia biologicznego. Wskażę
jeszcze kilka najbardziej istotnych.
Pierwszy z nich to usytuowanie gwiazdy w Galaktyce. Galaktyka, w której znajduje się Układ Słoneczny, należy do klasy galaktyk spiralnych, i tak się składa, że zalicza się do grupy największych znanych galaktyk tego rodzaju. Jej średnica szacowana jest na około 130 tysięcy lat świetlnych. To olbrzymie skupisko gwiazd, którego
masa jest szacowana na minimum bilion mas słonecznych, zaś ilość gwiazd zawiera
się najprawdopodobniej w przedziale od 100 do 200 miliardów. W jej centrum znajduje się masywna „czarna dziura” o masie około 3 milionów Słońc.
Szacuje się również, że w sferze o promieniu 5.000 lat światła od centrum Galaktyki skupionych jest trzy czwarte ogółu gwiazd. To tzw. zgrubienie centralne i jego bezpośrednia okolica, o których w temacie warunków dogodnych dla rozwoju życia biologicznego możemy zapomnieć. Jest tam gęsto od gwiazd, średni dystans między nimi jest
nawet dziesięciokrotnie mniejszy niż w okolicach Słońca, co musi powodować silne zakłócenia stabilności ich orbit. Jest tam także gęsto od pyłów, obłoków i szczątków umierających gwiazd oraz wielokrotnie większe natężenie twardego promieniowania korpuskularnego, zabójczego dla wszelkich odmian życia. Pozostała jedna czwarta gwiazd
rozlokowana jest w ramionach galaktycznych i pomiędzy nimi oraz w tzw. galaktycznym
„halo”. Ale wszystkie gwiazdy obiegają wokół centrum galaktyki. Te znajdujące się blisko
centrum obiegają je najszybciej, a im dalej, tym wolniej. Ale czym są owe ramiona galaktyczne? Możemy to ocenić oglądając i analizując zdjęcia innych galaktyk spiralnych.
Zatem ramiona spiralne to skupiska złożone z gwiazd, obłoków gazu (głównie wodoru) i pyłów, które z kolei podświetlane są (rozgrzewane i jonizowane) przez jasne,
gorące nadolbrzymy i olbrzymy. Ramiona galaktyczne są jakby głównymi arteriami
miasta rozświetlanymi przez silne lampy uliczne, dlatego widocznymi z daleka. Natomiast słabsze gwiazdy to jakby lampy w oknach mieszkalnych, które z dalszej odległości zlewają się w jednolitą świetlną poświatę, a z jeszcze dalszej są w ogóle niewidoczne. Skład i kształt ramion w bardzo długich interwałach czasowych ulega
zmianie, gdyż część gwiazd rotuje wokół centrum szybciej, część wolniej, mają one
różny kąt nachylenia swojej orbity do płaszczyzny dysku galaktycznego, i z wielu
jeszcze innych powodów ich prędkości nie są takie same. Ale jest pewna odległość od
centrum galaktyki, przy której gwiazdy obiegają centrum z prędkością taką, jaką posiada fragment ramienia galaktycznego, którego są lokatorami.
Odległość ta nazywamy promieniem korotacji. Gwiazda znajdująca się w odległości od centrum galaktyki równej takiemu promieniowi, rotuje z taką samą szybkością, jak ramię w jej okolicach. Czyli, w swoim pasażu wokół centrum galaktycznego,
gwiazda nie przechodzi przez to ramię, ani też ramię nie „mija” takiej gwiazdy w jej
wędrówce galaktycznej. Tego rodzaju ekskuzywne usytuowanie pozwala gwieździe
na długotrwałą stabilną podróż wokół środka galaktyki. Akurat tak się dzieje w przypadku Słońca. Słońce znajduje się w odległości minimum 27.000 i maksimum 30.000
lat światła od galaktycznego centrum.
styczeń 2009 q
227
Dzielnica Naukowców
Natomiast arytmetyczny promień korotacji dla rozkładu mas w Galaktyce szacowany jest na 28-29 tys. lat światła. Jeśli uwzględnimy grubość ramienia galaktycznego w okolicach Słońca rzędu kilku tys. lat światła, wówczas okaże się, że orbita
Słońca wraz z jego układem planetarnym pokrywa się w praktyce z obwodem korotacji, określonym przez teoretycznie wyliczoną długość promienia korotacyjnego.
I znowu, można szacować, iż ilość gwiazd znajdujących się w granicach takiego obwodu stanowi kilka procent wszystkich gwiazd w Galaktyce. Dla naszych potrzeb
przyjmijmy, iż jest to wskaźnik w granicach minimum 1, a maksimum 10 procent. Niestety, nie wiemy czy średnia częstość występowania gwiazd w poszczególnych typach widmowych, oszacowana dla całości Galaktyki, jest reprezentatywna dla gwiazd
znajdujących się w ramach takiego okręgu.
Tak czy siak, jeśli spróbujemy z grubsza określić liczebność interesującego nas
przypadku w Galaktyce, wówczas — przyjmując dolne granice oszacowań — mamy
100 mld gwiazd pomnożone przez 3 % z tytułu selekcji typu widmowego i pomnożone przez 1 % z tytułu usytuowania wynikającego z parametrów pasa korotacyjnego.
Przemnażając przyjęte częstości, ze 100 mld gwiazd pozostaje nadal jeszcze 30 milionów, wciąż bardzo dużo, ale przecież na tym nie zakończyliśmy procesu filtrowania
interesującej nas puli gwiazd.
Drugim kryterium jest wiek gwiazdy w odniesieniu do tempa ewolucji życia biologicznego, takiego, jakie znamy. Oznacza to, iż gwiazda nie może być ani zbyt młoda,
ani zbyt stara z punktu widzenia naszych szacunków. Przyjmuje się najczęściej, iż jej
wiek powinien zawierać się w przedziale od 3,5 do 7,0 mld lat. Nie znamy rozkładu
populacji gwiezdnych wg wieku ich składników, zatem zastosujemy najbardziej uproszczony miernik w postaci 1/3 dotychczas oszacowanej ilości gwiazd. Wskaźnik ten
zmniejsza interesującą nas pulę do 10 milionów gwiazd.
Trzecia okoliczność jest taka, że najbardziej stabilnymi obiektami zapewniającymi długotrwałe okresy ewolucji są gwiazdy pojedyncze. Obserwacje wskazują, że
znaczącą większość gwiazd występuje w układach bądź podwójnych lub wielokrotnych, z reguły silnie związanych grawitacyjnie. Dosyć często odkrywamy prawdziwe
multipleksy gwiezdne, których poszczególne składniki ujawniane są w wyniku zastosowania coraz lepszych instrumentów i programów filtrujących. Co oznacza, że jeszcze np. 20 lub 10 lat temu jakiś system gwiezdny był uważany za obiekt pojedynczy,
ale rozwój technik obserwacyjnych pozwolił na odkrycie jej innych, nieznanych dotychczas, składników. Wskaźnik szacunkowej oceny częstości układów podwójnych
i wielokrotnych dla układów gwiezdnych w Galaktyce wzrósł w ciągu ostatnich trzech
dekad z 25,0% do ca 75,0%. Jeśli pominiemy układy wielokrotne, pozostanie nam
w puli 2,5 miliona gwiazd.
Kolejny czynnik, któremu arbitralnie przypiszę jakiś wskaźnik prawdopodobieństwa, związany jest z dosyć luksusowym miejscem Słońca w relacji do pobliskich
obiektów kosmicznych, z którego to sąsiedztwa wynikają zazwyczaj kłopoty. Otóż coraz więcej opinii astrofizyków skłania się do poglądu, ze Słońce i okoliczne gwiazdy
228
q styczeń 2009
Dzielnica Naukowców
znajdują się w worku rozciągającym się na odległość 100 — 150 lat świetlnych od
Słońca, pozbawionym obłoków gazowych, pyłów i innych elementów związanych
z narodzinami lub śmiercią gwiazd. Co powoduje, że okolice Słońca nie znajdują się
w warunkach „frontowych” takich procesów.
Zakłada się, że taki worek, ze względu na jego rozmiary, został wydmuchany dosyć dawno temu w wyniku eksplozji bardzo masywnej gwiazdy (hipernova). Średnia
częstość eksplozji supernowych w całej Galaktyce to, mniej więcej, jedna na kilkaset
lat, zatem gdyby uwzględnić takie kryterium, prawdopodobieństwo istnienia takich
worków w pasie okręgu korotacji nie mogłoby przekraczać 0,1 procenta. Uwzględniając ten wskaźnik pula „naszych” gwiazd w Galaktyce liczyłaby 2,5 tysiąca obiektów.
Jaki to stanowi procent do założonej ilości gwiazd ogółem? Nie chce mi się nawet liczyć, ile to będzie miejsc po przecinku. W takim właśnie stopniu typowe jest Słońce.
Na zakończenie wskażę jeszcze jeden istotny czynnik, który, w tego rodzaju szacunkach, powinno się uwzględnić. Jest to tzw. wskaźnik metaliczności gwiazdy.
W astronomii wszystkie pierwiastki występujące w widmach gwiazd, poza wodorem
i helem, określa się mianem metali. Dotyczy to zwłaszcza zawartości żelaza, a także
innych pierwiastków w rodzaju tlenu, neonu, węgla, azotu, krzemu, chromu, siarki,
manganu etc. Zatem wskaźnik metaliczności wskazuje, w jakim stopniu obłok międzygwiezdny, z którego powstała gwiazda, miał w wystarczającej ilości budulec na
uformowanie systemu planetarnego wokół niej. Na pewno nie będzie nadmierną
przesadą, jeśli taki wskaźnik określimy na 20 procent pozostających w naszej puli
przypadków. Pozostało nam w wyniku tak przeprowadzonej filtracji 500 gwiazd. Obwód korotacyjny, przy arytmetycznej długości jego promienia w wymiarze 29.000 lat
światła (dwa pi er), wynosi dla Galaktyki ca 180.000 lat świetlnych, a Słońce przebywa jego trasę w ciągu ca 230-240 mln lat ziemskich. Jeśli uwzględnimy grubość promienia ramienia spiralnego (kilka tysięcy lat światła), to rozkład tych 500 potencjalnych Słońc w tak obliczonej przestrzeni spowoduje, że średnia odległość między nimi
będzie liczona w tysiącach lat świetlnych. Nawet, jeśli szacunek jest zaniżony, np.
o rząd wielkości z powodu skumulowanych efektów przeszacowania poszczególnych
uwarunkowań, to interesująca nas ilość gwiazd zawierałaby się wówczas między liczbami 500 a 5.000. Reasumując, nawet w olbrzymiej galaktyce wcale niełatwo jest
znaleźć gwiazdę o parametrach zbliżonych do Słońca.
t
styczeń 2009 q
229
Dzielnica Publicystów
Kilka refleksji na temat IPN
hrabia Pim de Pim
I wezmę sobie prawo za miarę, a sprawiedliwość za pion.
(Iz 28: 17, Biblia Tysiąclecia)
Młyny boże mielą powoli, ale dokładnie.
(przysłowie niemieckie)
Nie jest przypadkiem, że upadkowi zbrodniczych systemów totalitarnych XX wieku
towarzyszyło każdorazowo pojawienie się instytucji, mających na celu udokumentowanie represji i zbrodni popełnionych w imię ideologii, fanatyzmu, nienawiści rasowej
czy klasowej, a także uczczenie i upamiętnienie niezliczonych ofiar oraz przekazanie
przyszłym pokoleniom wiedzy o tym co się wydarzyło.
Tam gdzie to było możliwe prace dokumentacyjne prowadzone były na bieżąco
i wykorzystywane jako narzędzie polityczne. Przykładem takiego podejścia była aktywność Rządu Polskiego na Wychodźstwie, który szczegółowo udokumentowane informacje o sytuacji w okupowanej Polsce przekazywał rządom innych państw już od
1941. Tylko swoisty pragmatyzm sojuszników Polski sprawił, że dostarczone dane nie
były wykorzystane stosownie do ich wartości.
Po II wojnie światowej zwycięscy alianci przeprowadzili nie tylko proces norymberski, szczegółowo badając i osądzając zbrodnie nazistowskie popełnione w imieniu
państwa niemieckiego, ale powołano specjalną Komisję Narodów Zjednoczonych do
Spraw Zbrodni Wojennych /UNWCC/. Niestety sprawa zbrodni komunistycznych
ZSSR, nawet tych popełnionych na obywatelach innych państw, nie mogła być w ówczesnych realiach politycznych skutecznie podniesiona na forum międzynarodowym.
W kraju, ze względu na uwarunkowania polityczne, prowadzone były niemal wyłącznie badania i śledztwa dotyczące najcięższych zbrodni niemieckich. W roku 1945 powstała specjalna komisja państwowa, znana od 1949 roku pod nazwą Głównej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce i działająca nieprzerwanie do roku 1991.
Podobne, choć niekoniecznie państwowe instytucje powstały w innych krajach.
W Izraelu, na mocy Ustawy o pamięci powstał w roku 1953 słynny Instytut Yad Vashem (Instytut Pamięci Męczenników i Bohaterów Holocaustu), dający „miejsce
i imię” ofiarom męczeństwa Żydów i ich wybawcom. Dopiero w roku 1987 Rosjanie
mogli założyć działające do dziś niezależne od władz państwowych Stowarzyszenie
Memoriał, które rozwinęło bardzo szeroką działalność obejmującą dokumentowanie
i badanie zbrodni popełnionych w czasach ZSSR, w tym zbrodni na Polakach.
Powstanie w Polsce obecnego Instytutu Pamięci Narodowej zawdzięczamy poszerzeniu się przestrzeni wolności po roku 1989. Jest paradoksem historii, że komuniści
niechcący przyłożyli rękę do powstania Instytutu w jego obecnej formie. Jeszcze
230
q styczeń 2009
Dzielnica Publicystów
w kwietniu 1984, gdy niepodzielną władzę w Polsce sprawował Wojciech Jaruzelski,
sejm PRL rozszerzył nazwę Głównej Komisji dodając do niej człon „Instytut Pamięci
Narodowej” (!). W roku 1998 uchwalona została ustawa powołująca do życia nową
instytucję ścigającą wymienione enumeratywnie zbrodnie przeciwko Narodowi Polskiemu, w tym zbrodnie funkcjonariuszy partyjnych i państwowych popełnione
w okresie PRL. Ustawy nie zablokowały ugrupowania postkomunistyczne, z zasady
broniące interesów byłych funkcjonariuszy systemu komunistycznego. Dzięki działalności pionu śledczego IPN wysocy funkcjonariusze PRL zmuszeni są stawać przed sądami RP. Czy zawierając za plecami społeczeństwa kontrakt Okrągłego Stołu wierzyli, że starannie dobrani kontrahenci tej umowy będą w stanie zagwarantować im
dożywotnią nietykalność?
Już jesienią 1980 roku pojawiło się hasło przypisywane, jeśli dobrze pamiętam,
Andrzejowi Gwieździe: „Nie chcemy transfuzji krwi w starym organizmie — chcemy
Georgij Safronow
styczeń 2009 q
231
Dzielnica Publicystów
nowego organizmu”. Niestety organizm państwowy, w jakim przyszło nam żyć jest
ciągle hybrydą zbudowaną z elementów starego komunistycznego systemu, takich
jak sądownictwo, i nielicznych nowostworzonych instytucji w rodzaju IPN czy CBA,
stanowiących przejaw instynktu państwowotwórczego Polaków.
Instytut powstał od podstaw. Jego mocną stroną jest niewątpliwie klarowna
struktura organizacyjna obejmująca cztery piony i jedenaście oddziałów terenowych.
Nie do przecenienia są kadry Instytutu kompletowane starannie z ludzi nieuwikłanych
w system komunistyczny, reprezentujących różne profesje i często mających za sobą działalność opozycyjną w latach 80. Wielu młodych historyków i archiwistów z pasją pogłębia tam swoje kwalifikacje i benedyktyńską pracą odsłania prawdę o przeszłości. Chciałoby się sparafrazować słowa poety z roku 1950: „… Historyk pamięta.
Możesz go zabić — narodzi się nowy. Spisane będą czyny i rozmowy.” 1 Wadą ustawy o IPN jest polityczny charakter wyboru każdorazowego prezesa IPN przez aktualną większość parlamentarną, co w sposób nieunikniony powoduje nie zawsze czystą
walkę pomiędzy kandydatami i rzutuje na polityczną interpretację działań podejmowanych przez Instytut.
Wyniki badań historyków IPN udostępnia i popularyzuje Biuro Edukacji Publicznej
poprzez organizowanie konferencji naukowych, spotkań z młodzieżą szkolną i wykładów, a także regularne wydawanie Biuletynu IPN, materiałów konferencyjnych i książek. Zapełniają się liczne białe plamy w historii Polski, znikają tematy tabu. Z wypiekami na twarzy czytałem artykuły o powstańcach śląskich wspierających polską
obronę Śląska we wrześniu 1939 roku, losach Górnoślązaków przymusowo wcielonych do Wehrmachtu, niemieckich wysiedleniach Polaków z Gdyni i Łodzi jesienią
1939 czy akcji AB na Lubelszczyźnie na początku wojny, a także przedstawiające sylwetki żołnierzy wyklętych walczących do końca z instalowanym w Polsce obcym systemem, antypolskie akcje OUN-UPA, młodzieżową opozycję wobec porozumienia
Okrągłego Stołu, relacje Lecha Wałęsy z SB itp. Dodatek specjalny IPN gości co miesiąc w Niezależnej Gazecie Polskiej. Tam właśnie na przykładzie inwigilacji profesora
Stefana Węgrzyna zostały opisane perfidne metody osaczania wybitnych naukowców
przez SB2. Pożyteczną akcję edukacyjną prowadzi wspólnie z IPN jedyna gazeta regionalna, która pozostała w polskich rękach, czyli wydawany w Krakowie Dziennik
Polski. Prace historyków IPN rewidujące naszą wiedzę nt. najnowszej historii Polski
ukazują się regularnie na łamach dwumiesięcznika Arcana. Pomimo tak owocnej działalności aktywność BEP miała również pewne cienie. W środowiskach patriotycznych
kontrowersje budziła obecność przedstawicieli IPN na konferencjach z udziałem weteranów OUN-UPA, czy też przyjmowanie przez niektórych wykładowców IPN optyki
środowisk żydowskich czy ukraińskich nacjonalistów.
Już u progu działalności pojawiły się głosy, że Instytut zamiast prowadzić badania dotyczące zbrodni na Polakach podejmuje się poszukiwań zbrodni popełnionych
przez Polaków. Przy okazji śledztwa prowadzonego w Jedwabnym okazało się, że nie1
Czesław Miłosz, Który skrzywdziłeś, Waszyngton 1950.
Mirosław Sikora, Kuszenie „pięknego umysłu”, Niezależna Gazeta Polska 6 (28) z dn. 6.06.2008.
232
2
q styczeń 2009
Dzielnica Publicystów
którzy prokuratorzy IPN, jego ówczesny prezes Leon Kieres oraz minister sprawiedliwości Lech Kaczyński są do tego stopnia podatni na wpływy zagranicznych środowisk
żydowskich, że pod ich presją przerwali prowadzoną w majestacie prawa ekshumację ofiar tragedii. Sam Kieres oraz prezydent Aleksander Kwaśniewski przedwcześnie
uznali winę Polaków za udowodnioną3. Ekshumację przerwano w roku 2001 w momencie, gdy jej częściowe wyniki zaczęły podważać główne tezy zawarte w książce
Sąsiedzi4 autorstwa propagandysty „przemysłu Holokaustu”5 — Jana Tomasza Grossa, która była głównym impulsem do podjęcia przez IPN śledztwa. List do ministra
sprawiedliwości domagający się wznowienia ekshumacji pod kierunkiem prof. Moora-Jankowskiego6, byłego więźnia KL Warschau, pozostał bez odpowiedzi. Ten izraelski
kryminolog, zakwestionował motywacje religijne stanowiące alibi dla zablokowania
ekshumacji, skoro w Izraelu w uzasadnionych przypadkach można je przeprowadzić.
Andrzej Reyman — redaktor Najjaśniejszej Rzeczypospolitej — wystosował z kolei do
Rektora Uniwersytetu Wrocławskiego wniosek o ściganie dyscyplinarne7 Leona Kieresa uzasadniony jego postawą w sprawie Jedwabnego.
Pewne światło na ten temat rzuca późniejsza aprobująca postawa Prezydenta RP
wobec reaktywacji loży żydowskiej B’nai B’rith w Warszawie, oraz wyróżnienie profesora Kieresa Medalem Św. Jerzego8 (Tygodnik Powszechny, grudzień 2002) i Medalu
Lumen Mundi podczas VII Dni Judaizmu w Lublinie9 (JE abp Życiński, styczeń 2004).
Trudno dociec za jakie zasługi Leon Kieres został odznaczony Krzyżem Zasługi Pierwszej Klasy Orderu Zasługi Republiki Federalnej Niemiec10 (marzec 2008). Jakby tego
było mało, bliskie Tygodnikowi Powszechnemu wydawnictwo Znak wzięło udział
w kolejnej prowokacji J. T. Grossa promując w roku 2008 antypolski paszkwil pt.
Strach11. Tym razem społeczeństwo polskie okazało się bardziej świadome stanu rzeczy i zareagowało adekwatnie do sytuacji.
Kolejny temat to postępujący stopniowo, ale „po wybojach” proces lustracji. Nikt
nie poniósł dotąd odpowiedzialności za niszczenie z premedytacją archiwów partyjnych i państwowych, zacieranie śladów i sabotaż w czasie, gdy resorty siłowe w rządzie Mazowieckiego były w rękach komunistycznych generałów. Część interesujących
ich materiałów zniszczyli sami zainteresowani (vide Lech Wałęsa) lub ich patroni. To,
co w archiwach pozostało tylko z pewnym przybliżeniem pozwala na odtworzenie
prawdy historycznej. Opór przeciwko lustracji zaistniał we wszystkich środowiskach,
nawet w Kościele Katolickim, który skądinąd zapisał piękną kartę opozycyjną. Swoistą „odwagą” popisała się część środowisk naukowych i uniwersyteckich, występując
Henryk Pająk, Jedwabne geszefty, Wydawnictwo Retro, Lublin 2001.
Jan T. Gross, Sąsiedzi, Wydawnictwo Pogranicze 2000.
5
Norman Finkelstein, Przedsiębiorstwo Holokaust, Oficyna Wydawnicza Volumen, Warszawa 2001.
6
Jan M. Chodakiewicz, Dystyngowany starszy pan, za http://www.glaukopis.pl/pdf/dspJMJ.pdf oraz Najwyższy Czas! 40 (802) z dn. 1.10.2005
7
Za http://www. naszawitryna.pl/jedwabne_182.html oraz Najjaśniejsza Rzeczypospolita z dn. 28.02.2001
8
Za http://pl.wikipedia.org/Wiki/Leon_Kieres
9
ibid.
10
Strona WWW Leona Kieresa: http://www.leonkieres. pl
3
4
styczeń 2009 q
233
Dzielnica Publicystów
otwarcie przeciwko lustracji na uczelniach. Ich akcja napotkała na reakcję tej części
społeczności akademickiej, która uznała lustrację za niezbędny element procesu
oczyszczenia państwa i życia publicznego z agentury12. Problem jest poważny o tyle,
że Trybunał Konstytucyjny z łatwością zneutralizował zapisy nowej ustawy lustracyjnej „udoskonalonej” przez prezydenta Kaczyńskiego, doprowadzając tym samym do
pata. Nie ustaje jednak proces ujawniania kolejnych naukowców uwikłanych w związki ze służbami PRL (profesorowie Miodek i Wolszczan). Na szczęście światło ujrzała
tzw. lista Wildsteina i pewnych nazwisk nie da sie już schować pod korcem. Prace lustracyjne w IPN są kontynuowane, ukazują się aktualizacje list funkcjonariuszy aparatu bezpieczeństwa, poszkodowanych itp.
Nie ma takich inwektyw i obelg, których „giganci moralni”, będący na ogół w czułych związkach z Gazetą Wyborczą i jej satelitami w rodzaju Tygodnika Powszechnego, nieświętej pamięci Unią Wolności, Fundacją Batorego itp., nie użyliby, aby pognębić i zdezawuować w opinii publicznej niewygodnych historyków IPN badających
„niesłuszne” akta i niezależnych publicystów walczących o jawność życia publicznego
i usunięcie z niego strojących się w fałszywe piórka „etosiarzy”. Z tekstów jednego
tylko autora — Stanisława Michalkiewicza — zebrała się cała antologia poświęcona
sprawom lustracji13.
Z innych kontrowersji, którym poświęcona jest w Wikipedii oddzielna (!) strona14
, najczęściej wymienia się rzekomo nieetyczny sposób działania i niewłaściwą „politykę historyczną” Instytutu, sprawy o. Hejmo i abpa Wielgusa, wybór Janusza Kurtyki na prezesa IPN, sprawę „listy 500” czy wydanie pod patronatem IPN wzorowej
pod względem warsztatowym książki SB a Lech Wałęsa15 Sławomira Cenckiewicza
i Piotra Gontarczyka, która wywołała ostre spory wewnątrz samego Instytutu.
Wymienione kontrowersje są zwykle przejawem reakcji obronnych wpływowych
środowisk broniących swoich interesów, „elit zastępczych” nie mogących pogodzić się
z utratą wpływów, pozycji ekonomicznej i medialnej, monopolu na interpretację historii i odczuwających zagrożenie ze strony odtwarzających się rzeczywistych elit narodu, których zrąb powoli wyłania się z mgły spowijającej las Birnam. Tego widoku boją się najbardziej.
t
11
J. T Gross, Strach. Antysemityzm w Polsce tuż po wojnie. Historia moralnej zapaści, Wydawnictwo Znak, Kraków 2008.
12
Za http://www.rzeczpospolita.pl/tematy/listy/uw.html
13
Stanisław Michalkiewicz, Protector Traditorum, Wydawnictwo von borowiecky, 2007.
14
Za http://pl.wikipedia.org/wiki/Kontrowersje_wokół_IPN
15
Sławomir Cenckiewicz i Piotr Gontarczyk, SB a Lech Wałęsa. Przyczynek do biografii, Warszawa 2008.
234
q styczeń 2009
Dzielnica Dokumentalistów i Świadków
Wydział Informacji KC PZPR
Zeszyty Dokumentacji Politycznej
73
[do użytku wewnątrzpartyjnego]
Przede wszystkim bezpieczeństwo
socjalistycznego państwa, ograniczenie
przestępczości i osobiste bezpieczeństwo
wszystkich obywateli
Z generałem Czesławem Kiszczakiem ministrem spraw wewnętrznych rozmawiają
Andrzej Kępiński i Zbigniew Kilar, Książka i Wiedza, Warszawa 19861.
Panie Ministrze, jak powszechnie wiadomo, podstawową zasadą funkcjonowania podległego Panu resortu jest praworządność. Co Pan czyni, aby ta zasada była w pełni przestrzegana?
Jedną z gwarancji praworządności działań funkcjonariuszy resortu spraw wewnętrznych, obok starannego doboru kadry, jest wysoki poziom kwalifikacji zawodowych,
w tym gruntowana znajomość przepisów prawa. Każdy oficer Milicji Obywatelskiej
1
Pytania „dziennikarzy” są podane kursywą i z wytłuszczeniami, odpowiedzi „generała Kiszczaka” normalnym
drukiem — przyp. F. Y. M. Tekst publikowany jest bez jakichkolwiek zmian korektorskich oraz wtrąceń redakcyjnych, jedynie z podkreśleniami uczynionymi przeze mnie — wszystkie skróty pochodzą z oryg. wydawnictwa. Warto jednak sięgnąć do tego wywiadu nie tylko w kontekście ubiegłorocznych, grudniowych prasowych oświadczeń
„generała Kiszczaka”, z których wynikało, że Bezpieka tak naprawdę to tworzyła fikcyjne dokumenty poza czyjąkolwiek kontrolą i nie tylko w obliczu szykujących się „obchodów 20-lecia III RP” — ale też w kontekście historycznym, tj. połowy lat 80. (a więc niedługo po bestialskim zamordowaniu ks. J. Popiełuszki), gdy ani Kiszczakowi, ani jego rozmówcom nie śniło się, że zmieni się status quo — innymi słowy, kiedy polskie państwo policyjne
było w rozkwicie. Rozmowa ta jest więc prowadzona „otwartym, sowieckim tekstem”, tzn. zawiera taką obniżoną
(w przeciwieństwie do rozmów „oficjalnych”) dozę dezinformacji, jaka była przewidziana na wewnątrzpartyjne warunki (nakład 30 tys. egz.) do dalszego rozpowszechniania choćby w ramach szeptanek. Pojawia się tu m. in. wątek podległości Bezpieki partii komunistycznej, „wydarzeń bydgoskich”, ataków na milicjantów w Otwocku, „prób
samospalenia” niejakiego Z. Kozioła chcącego zaprotestować przeciwko „Solidarności”, strajku w Wyższej Oficerskiej Szkole Pożarniczej, logistyki stanu wojennego, działalności płk. Ryszarda Kuklińskiego i CIA, funkcjonowaniu
WRON-u i 2149 „komisarzy wojskowych”, śmierci ks. Popiełuszki, „liczebności tzw. podziemia”, o ZOMO, ORMO
i ROMO oraz niespokojnych snach „Spasowskich i Rurarzy”. Omawiane są też nieco lżejszego kalibru zagadnienia:
„zmiany stereotypu milicjanta”, przepracowania przez „komisarzy wojskowych” 11 milionów „roboczodni”, honorowego oddania przez żołnierzy w okresie stanu wojennego 100 tys. litrów krwi etc.
Wyjątkowo ciekawie prezentuje się jednak wątek esbeckiej ochrony Wałęsy, o której Kiszczak mówi wprost: Wiadomo wszystkim, że Wałęsa kilkakrotnie już składał do organów ścigania zawiadomienie o podejmowanych próbach zamachów na jego życie. Jak twierdzi, były takie próby m. in. w czasie jego wyjazdu na Zachód w latach
1980-1981. O niektórych pisała nasza prasa, były one nieprawdziwe. Wałęsę, za jego zgodą, Służba Bezpieczeństwa ochraniała jeszcze przed wprowadzeniem stanu wojennego. Powinien dobrze pamiętać rozmowę na ten temat z generałem K., która miała miejsce w apartamencie jednego z hoteli w Gdańsku tuż przed zjazdem NSZZ
styczeń 2009 q
235
Dzielnica Dokumentalistów i Świadków
i Służby Bezpieczeństwa musi legitymizować się ukończeniem szkoły oficerskiej lub zdaniem egzaminów,
wśród których szczególne miejsce zajmują właśnie sprawdziany z różnych
gałęzi prawa. Od kilku lat obowiązuje
system szkolenia zawodowego zapewniający aktualizację i doskonalenie
między innymi właśnie wiedzy prawniczej wszystkich funkcjonariuszy, niezależnie od posiadanego przez nich
stopnia. Sprawdzianem posiadanych
kwalifikacji są coroczne egzaminy.
Ale wiedza to nie wszystko.
Tak, ważną przesłanką praworządności
działania jest także właściwa postawa
polityczna i moralna. W ostatnim czasie opracowane zostały zasady etyki
funkcjonariusza MO i SB, a ich znajomość i przestrzeganie, to podstawowy
element oceny w dokonywanych corocznie przeglądach kadrowych.
Swego czasu zgłoszono postulaty
objęcia MO i SB „społeczną kontrolą”. Czy uważa Pan, że taki system kontroli powinien istnieć?
Mamy świadomość służebności naszych organów. Taki system powinien więc istnieć
i istnieje w praktyce. Jest on przewidziany w obowiązującym systemie prawa. Bezpośrednio nadzoruje codzienną pracę resortu prezes Rady Ministrów PRL. Zwyczajem
stało się składanie przez ministra spraw wewnętrznych sprawozdań na forum Sejmu.
Komisja Spraw Wewnętrznych i Wymiaru Sprawiedliwości Sejmu VIII kadencji systematycznie kontrolowała i oceniała nasz resort, w tym także jego szkolnictwo. Rozliczamy się także z naszych działań przed Komisją Administracji, Spraw Wewnętrznych
i Wymiaru Sprawiedliwości Sejmu IX kadencji. Ustawa o urzędzie ministra spraw wewnętrznych i zakresie działania podległych mu organów zobowiązała szefów i komendantów jednostek terenowych do składania, na żądanie właściwych rad narodowych
„Solidarność”. W Polsce mieszkają osoby, które zagrażały jego karierze i pozostają nadal rywalami Wałęsy. Dawały
one nieraz nawet publicznie upust swoim niechętnym uczuciom wobec niego (…) nie możemy wykluczyć ewentualności dokonania wobec Lecha Wałęsy próby prowokacji, która, co z góry wiadomo, byłaby przez przeciwnika politycznego przypisana władzy, ściślej — MSW. Najgłośniej pewnie krzyczeliby ci, którzy coś by na tym zyskali. Dlatego zorganizowano ochronę jego osoby. Mogę powiedzieć, że współpraca Wałęsy z moimi podwładnymi w Gdańsku
przebiega harmonijnie i chyba ku zadowoleniu obu stron (podkr. F. Y. M.). Cały fragment pod koniec wywiadu.
236
q styczeń 2009
Dzielnica Dokumentalistów i Świadków
lub ich organów, sprawozdań i informacji dotyczących stanu porządku publicznego na
terenie ich działania. Ustawa z 20 lipca 1983 r. o systemie rad narodowych i samorządu terytorialnego przewidziała też kontrolę jednostek MO i ORMO w zakresie zapewniania przez nie spokoju, porządku i bezpieczeństwa publicznego. Kontrolę tę
sprawują terenowe organa administracji państwowej o własności ogólnej, to znaczy:
wojewodowie, prezydenci, naczelnicy.
Chciałbym też przypomnieć, że zgodnie z obowiązującym prawem czynności wykonywane w ramach postępowań przygotowawczych, śledztw i inne działania prawne jednostek resortu objęte są ścisłym bieżącym nadzorem ze strony prokuratury.
Resort podlega też specjalistycznej kontroli NIK. Tak więc system społecznej i państwowej kontroli naszego resortu istnieje i działa. Prowadzony jest zwłaszcza przez
przedstawicielskie organa władzy, a więc reprezentantów społeczeństwa. Ci, którzy
proponowali jakiś inny, „amatorski supernadzór”, mieli na celu raczej paraliżowanie
działań resortu, a nie ich usprawnienie.
Polityczną kontrolę nad działalnością MSW sprawuje partia. I tak, przykładowo,
6 maja 1986 r. Biuro Polityczne KC PZPR zapoznało się z informacją o wynikach kontroli realizacji uchwały XVII Plenum KC PZPR w części dotyczącej resortu spraw wewnętrznych. Kontrolę tę prowadziły w marcu 1986 r. zespoły Centralnej Komisji Rewizyjnej PZPR. Kontrola wykazała, iż realizacja uchwały przyczyniła się do dalszego
umocnienia kultury i etyki pracy w spełnianiu przez funkcjonariuszy i żołnierzy resortu służebnej funkcji wobec socjalistycznego państwa i społeczeństwa. Pozytywną
ocenę pracy partyjnej i polityczno-wychowawczej potwierdza systematyczny rozwój
szeregów partii, postawa ideowa oraz aktywność w pracy jej członków. Biuro Polityczne KC PZPR zaakceptowało wnioski i propozycje doskonalenia działalności ideowo-wychowawczej i służbowej MSW. Wynikają one z leninowskich zasad, według
których organa bezpieczeństwa i porządku publicznego, będąc specjalistycznym ogniwem władzy ludowej, kierują się ideowopolityczną inspiracją partii, a podstawą ich
siły jest więź z ludźmi pracy oraz ścisłe przestrzeganie praworządności.
Swego czasu, po jednym z Pańskich wystąpień sejmowych, Radio „Wolna
Europa” kpiło ze stwierdzenia, że „nie oczekujecie, aby was kochano”. Mówili tam, że takie oczekiwanie byłoby naiwne.
Widocznie nie mieli nic więcej do powiedzenia. Chwytanie za słowa, zwłaszcza kłamliwe interpretowanie, to znana metoda RWE. Rzeczywiście, nie oczekujemy miłości,
zwłaszcza na wyrost i na kredyt. Nie wymagamy też od nikogo okazywania pozorów
sympatii. Wymagamy jedynie respektowania prawa i tego prawa w interesie państwa
i ludzi pracy będziemy zawsze bronić. Staramy się zasłużyć na aprobatę i szacunek swą
codzienną służbą dla całego społeczeństwa. Oczekujemy przede wszystkim obiektywizmu, trzeźwości i rozsądku w ocenie zarzutów i kalumni, które dość często są na nas
rzucane przez zewnętrznych i wewnętrznych przeciwników. Pragnęlibyśmy, aby także
dziennikarze skuteczniej pomagali w przezwyciężaniu atmosfery taniej sensacji wokół
niektórych naszych działań, żeby lepiej i głębiej wyjaśniali ich intencje i zasady ogólne.
styczeń 2009 q
237
Dzielnica Dokumentalistów i Świadków
Społeczeństwo uważnie obserwuje wysiłki resortu dla zlikwidowania przypadków niepraworządności i lekceważenia zasad służby. W sprawozdaniach
sejmowych podaje Pan przykłady łamania dyscypliny. Informuje Pan też
o weryfikacji kadr w MSW. Istnieją jednak opinie, że działalność ta powinna
być energiczniejsza społeczeństwo jeszcze szerzej winno być o niej informowane. Co Pan na to?
Problemom dyscypliny funkcjonariuszy resortu spraw wewnętrznych poświęca się
wiele uwagi. Każdy sygnał świadczący o naruszaniu dyscypliny rozpatrywany jest
przez przełożonych służbowych, organizacje partyjne, ogniwa służby polityczno-wychowawczej, a także sądy honorowe.
W przypadku potwierdzenia zarzutów wnioski są w zależności od charakteru i stopnia zawinienia surowe i jednoznaczne. Ponadto odpowiednio reagują kolektywy służbowe, potępiając i piętnując niewłaściwe postawy i czyny. Wyraża się w tym głęboka
troska o dobre imię jednostki, służby i całego resortu. Do wszelkich sygnałów o łamaniu dyscypliny funkcjonariuszy musimy jednak podchodzić bardzo wnikliwie, gdyż ze
względu na charakter służby pewna część skarg na działalność SB i MO to informacje
wyssane z palca bądź wręcz prowokacje. Na przykład ktoś, kto usiłuje uniknąć odpowiedzialności, stara się przekonać sąd, że zeznania w śledztwie odeń wymuszono.
Szybkość reakcji na każde naruszenie dyscypliny przez funkcjonariuszy, zwłaszcza podczas wykonywania czynności objętych tajemnicą państwową lub służbową,
obiektywnie uniemożliwia obligatoryjne rozpatrywanie tych spraw przez czynniki pozaresortowe.
A więc znowu tylko kontrola wewnętrzna?
Nie. Nie tylko. Odrębnym bowiem zagadnieniem jest sprawa naruszania przez funkcjonariuszy przepisów prawa. W takich przypadkach postępowanie prowadzi prokurator,
a sprawa podlega rozpatrzeniu przez właściwy sąd powszechny lub wojskowy. Społeczny wgląd w problematykę praworządności działania i sprawy dyscypliny funkcjonariuszy jest rozległy, różnorodny i głęboki. Spora część skarg na ich postępowanie trafia do
KC PZPR, Sejmu PRL, Rady Ministrów, PRON, środków masowego przekazu oraz wielu
innych instytucji, uruchamiając w ten sposób pozaresortowe, w tym społeczne, ingerencje. Poziom dyscypliny oraz stan moralno-polityczny w organach MSW rozpatruje
okresowo Biuro Polityczne KC PZPR, Sejm, Sejmowa Komisja Administracji, Spraw Wewnętrznych i Wymiaru Sprawiedliwości, w której skład wchodzą posłowie będący
członkami PZPR, ZSL i SD oraz stowarzyszeń PAX i ChSS, a także posłowie bezpartyjni, nie stowarzyszeni. Zatem kontrola jest wielopłaszczyznowa. Jeśli już o tym mowa,
to jestem za imiennym wskazywaniem wszystkich tych, którzy naruszają dyscyplinę,
niezależnie od tego, z jakich środowisk zawodowych się wywodzą. Reasumując, podkreślam, że w MSW nie toleruje się przestępców, nie toleruje się faktów naruszania
dyscypliny. Nie jest też prawdą, że w środkach masowego przekazu nie publikujemy
nazwisk ukaranych funkcjonariuszy SB i MO. We wszystkich uzasadnionych przypadkach robimy to. Nie obawiamy się, iż rzuci to cień na uczciwą większość.
238
q styczeń 2009
Dzielnica Dokumentalistów i Świadków
Czy wie Pan, że plotka
głosiła, iż pracownicy SB
prowokowali strajki
w Polsce w 1980 r.?
A jakie są na to dowody poza
plotkami? Takich dowodów po
prostu nie ma. Te posądzenia
mogły się zrodzić jedynie
w umysłach ludzi przeżartych
nienawiścią do ustroju, i to prymitywną nienawiścią, która
uniemożliwia racjonalne rozumowanie. Nie ulega wątpliwości, że pierwsze strajki w Lubelskiem, a potem na Wybrzeżu
i w innych rejonach kraju wybuchały na tle ekonomicznym.
Jednakże od samego początku
słuszne i uzasadnione niezado- Cykl - Manewry Dwudziestoletnie
wolenie klasy robotniczej sta- Stefan Jarmuła niekwestionowany autorytet moralny na porannym
spacerze z psami
fot. Viilo
rali się wykorzystywać zawodowi kontrrewolucjoniści, między innymi spod znaku KSS-KOR, Ruchu Młodej Polski czy też
tzw. Wolnych Związków Zawodowych, którzy penetrowali różne środowiska, inspirując
i organizując kolejne strajki dezorganizujące gospodarkę i życie w kraju.
Szersze dane na ten temat można znaleźć w wielu publikacjach. Warto przytoczyć
na przykład relację Jacka Kuronia zamieszczoną w tygodniku „Der Spiegel” z 8 września 1980 r. w której z całą otwartością, choć nie bez megalomanii, stwierdza on, że
„ (…) strajk w Stoczni im. Lenina troskliwie przygotowali tamtejsi członkowie i poplecznicy KOR-u. (…) Początkowo zgromadzili zapasy artykułów żywnościowych, lekarstw i papieru, nawiązali łączność z zakładami na całym Wybrzeżu.
W Gdańsku ludzie z KOR-u znaleźli również owego robotnika, który został symboliczną figurką strajku. Wałęsa był porucznikiem w okopach, lecz na pewno nie sztabem generalnym frontu strajkowego. Tam zasiadł trust mózgów z KOR-u, który
w każdej sytuacji radził komitetowi strajkowemu i szlifował, z punktu widzenia prawa, teksty służące do pertraktacji z rządem (…) ”
Spotkałem się ze stwierdzeniem, że wydarzenia bydgoskie w marcu 1981 r.
były prowokacją zorganizowaną przez funkcjonariuszy MSW — tym bardziej, iż niektórzy sądzą, że nie zostały one do końca wyjaśnione.
Dziś można z całym przekonaniem powiedzieć, że tzw. wydarzenia bydgoskie były
z góry zamierzoną prowokacją ze strony ekstremistycznych działaczy byłej „Solidarności”. Jedną z wielu. Proszę pamiętać, że w tym czasie w Bydgoszczy w budynku WK
styczeń 2009 q
239
Dzielnica Dokumentalistów i Świadków
ZSL trwał strajk okupacyjny, zorganizowany
przez samozwańczy tzw. Ogólnopolski Komitet Strajkowy NSZZ RI „Solidarność” z Michałem Bartoszcze na czele i z tego powodu sytuacja w mieście była bardzo napięta.
Organizatorzy już kilka dni wcześniej wezwali pracowników bydgoskich zakładów do zgromadzenia się pod siedzibą WRN dla wywarcia
na jej obrady „wiecowego nacisku”, informując ich kłamliwie, że porządek dzienny sesji
przewiduje „ocenę sytuacji społeczno-prawnej gospodarki rolnej indywidualnych rolników i wyżywienia narodu w świetle aktualnej sytuacji w kraju”. W rzeczywistości w ramach jednego z punktów porządku dziennego, stosownie do wcześniejszych uzgodnień, przedstawiciel miejscowej „Solidarności” miał wypowiedzieć się w sprawach
nurtujących związek. „Solidarność” otrzymała 6 zaproszeń. Faktycznie na posiedzenie
przybyło, nie pytając o zgodę, 27 osób na czele z Janem Rulewskim. Fakty dowodzą,
że przybyli oni z wcześniej powziętym zamiarem okupowania budynku WRN. W tym
samym czasie przed budynkiem gromadził się tłum. Władze wojewódzkie, skłonne do
jakiegoś kompromisu, który rozładowałby sytuację, zostały potraktowane lekceważąco, wręcz obraźliwie.
Bezprawia nie można było tolerować.
Po wielokrotnych bezskutecznych wezwaniach pod adresem działaczy „Solidarności”, by dobrowolnie opuścili budynek, a także wielu zabiegach ze strony radnych, by
zapobiec konieczności interwencji, awanturników trzeba było usunąć siłą. Sprawie tej
ówczesne kierownictwo „Solidarności” nadało olbrzymi rozgłos propagandowy, rzucając oskarżenie na MO o pobicie trzech uczestników zajścia oraz głosząc na tym tle
tezę o rzekomym bezprawiu narastającym w kraju. Stało się to także pretekstem do
próby zorganizowania strajku generalnego.
Bezprawie rzeczywiście więc narastało, lecz to właśnie polityczni awanturnicy działający pod szyldem „Solidarności” deptali i lekceważyli prawo.
W toku prac komisji rządowej i resortowej, po wnikliwym dochodzeniu i śledztwie
prowadzonym przez prokuraturę, wykluczono prawdopodobieństwo, aby obrażenia
odniesione m. in. przez J. Rulewskiego i M. Bartoszcze powstały w wyniku celowego
pobicia. Mogły być natomiast skutkiem przepychania, tumultu i zamętu w wyniku
oporu stawianego przez zdeterminowaną grupę pod wodzą Rulewskiego, awanturującą się i wyraźnie prowokującą interwencję funkcjonariuszy.
A może nieco bardziej wyjaśniłoby sprawę przypomnienie sylwetki „głównego bohatera” tych wydarzeń — Jana Rulewskiego?
To rzeczywiście specyficzna postać. Niesubordynowany i lekceważący dyscyplinę słuchacz Wojskowej Akademii Technicznej, mierny w nauce i arogancki wobec przełożonych, został usunięty z uczelni i skierowany do jednostki wojskowej w celu odbycia
służby zasadniczej. Ponieważ służba wojskowa nie odpowiadała jego fałszywym me-
240
q styczeń 2009
Dzielnica Dokumentalistów i Świadków
galomańskim ambicjom, zdezerterował i usiłował nielegalnie przedostać się do RFN.
Zatrzymany na terenie CSRS i „zawrócony” do kraju, został skazany za dezercję, sfałszowanie dokumentów i nielegalne przekroczenie granicy na 4 lata więzienia. Jan Rulewski miał po prostu i osobiste powody do niechęci, i prywatne porachunki z władzą.
Przygotowując prowokację bydgoską, sądził pewnie, że nadeszła jego „wielka chwila”.
Takie fakty, jak „sprawa bydgoska” mogły się pojawić chyba tylko w ówczesnej,
celowo stwarzanej, negatywnej dla organów SB i MO atmosferze społecznej?
Oczywiście. Tylko w tym szczególnym klimacie nagonki na resort były możliwe wydarzenia w Otwocku, gdzie podburzony tłum wystąpił przeciw milicjantom, którzy zatrzymali chuliganów zagrażających spokojnym mieszkańcom2. W wyniku tej napaści
spalono posterunek dworcowy. Podobne ekscesy miały miejsce w Kuźnicy Białostockiej czy Radogoszczy. Ale to nie wszystko, były próby linczu milicjantów interweniujących w obronie ładu i porządku publicznego (Wałbrzych, Chojnów), kolejna próba
podpalenia komisariatu (Raciąż), uwolnienie przestępców kryminalnych, osadzonych
w aresztach milicyjnych (Piaseczno, Strzegom), zajścia w Koninie, bunty i grupowe
ucieczki kryminalistów z zakładów karnych (Bydgoszcz, Potulice, Kamińsk, Załęż) czy
wreszcie zabójstwo we Wrocławiu młodego człowieka, ucznia jeszcze, na oczach tłumu, który uniemożliwił ekipie śledczej wykonanie niezbędnych i ujęcie sprawców.
Zdarzały się również liczne przypadki pobić milicjantów, obrzucania ich kamieniami,
podpalania drzwi ich mieszkań, listy i telefony z pogróżkami oraz przejawy zastraszania i psychicznego terroru. Oznaczano także drzwi mieszkań funkcjonariuszy SB
i MO oraz działaczy partyjnych i państwowych, a także sojuszniczych stronnictw politycznych, stwarzając psychozę zagrożenia dla rodzin tych osób, kobiet i dzieci.
27 marca 1981 roku w Jaśle usiłował popełnić samobójstwo przez samospalenie
Zdzisław Kozioł, emeryt, były pracownik kopalni naftowej. W listach, które zostawił
przed tym dramatycznym krokiem, pisał pełen rozpaczy do Krajowej Komisji Porozumiewawczej „Solidarności”, do Lecha Wałęsy i do wszystkich przywódców NSZZ „Solidarność”: „Rodacy, zwracam się do was z prośbą, błagam was, zaklinam was, zrozumcie nareszcie, jaką szkodę wyrządzacie własnej ojczyźnie — Polsce Ludowej. Czy
jesteście już tak ślepi, że nie widzicie, że swoim postępowaniem prowadzicie do katastrofy narodowej. Dwieście lat temu możni doprowadzili do utraty wolności, dziś
nasi wrogowie robią to ręcami całego narodu3, kraju, ludzi z mojego pokolenia. Jeżeli uważacie, że to, co się stało w Bydgoszczy, to wina władzy, to ja przyjmuję winę na
siebie i surowo się karzę. Ale wiedzcie o tym, że moja śmierć was obciąża”.
Pan Zdzisław Kozioł na szczęście przeżył próbę samobójstwa. Tekst przypominam
dziś w oryginalnej pisowni i stylistyce, obrazuje on bowiem poglądy wielu ludzi, którzy czuli bezradność i rozpacz w obliczu narastającego chaosu i złej woli politycznych
— krajowych i zagranicznych — manipulatorów.
2
3
07 maja 1981 — przyp. F. Y. M.
Pisownia oryg. — przyp. F. Y. M.
styczeń 2009 q
241
Dzielnica Dokumentalistów i Świadków
Mniej więcej w tym samym czasie ukazał się artykuł pt.: „Horror ręcznie sterowany, albo — trzeba widzieć kogo ścigają”. Jak Pan ocenia jego treść?
Był on bardzo znamienny dla charakteru nagonki wszczętej przeciwko resortowi spraw
wewnętrznych w latach 1980-1981. Główna teza autora, to rzekome bezprawie utrzymywane i sankcjonowane przez resort spraw wewnętrznych. Wbrew oczywistym faktom opisuje on wyimaginowaną kampanię zastraszenia społeczeństwa „rzekomo narastającą falą przestępczości”. To, ponoć wydumane zagrożenie dało legitymację SB
i MO do „bezprawnych” działań wobec społeczeństwa. W istocie chodziło o osłabienie,
obezwładnienie sił, które się przeciwstawiały anarchii. Kampania dyskredytacji resortu była jednym z najważniejszy elementów demontażu socjalistycznego państwa. Była to celowa i przemyślana kampania.
Jak pamiętamy, latem 1981 r. „Solidarność” z każdym dniem przejawiała
coraz większą agresywność, lekceważenie prawa i władzy, a anarchia życia
społeczno-politycznego i rozprzężenie stawały się coraz bardziej widoczne.
Czy mógłby Pan Generał wskazać, kiedy rząd po raz pierwszy zdecydowanie
i skutecznie wystąpił przeciw temu?
Władze starały się zapobiegać deprawacji i chaosowi. Polityczne środki stawały się
jednak coraz mniej skuteczne. Pierwsze „nie” powiedziano w Bydgoszczy. Kolejne
zdecydowane „nie” powiedziały władze państwowe w związku z zorganizowaną
3 sierpnia 1981 r. w Warszawie prowokacyjną demonstracją części pracowników
miejskich środków transportu i zablokowaniem ronda na skrzyżowaniu ulic Marszałkowskiej i Alei Jerozolimskich.
Jak pamiętamy, w tę akcję paraliżującą ruch w centrum stolicy zaangażowali się osobiście Wałęsa, Bujak, Michnik i inni czołowi działacze „Solidarności”.
…a biorących udział w akcji zagrzewali „do boju” Jacek Federowicz i niektórzy inni
kontestatorzy z kręgów artystycznych oraz muzyczne zespoły młodzieżowe. „Piknik
na rondzie” jednak się nie udał. Stanowcza postawa władz w tej pozornie drobnej
sprawie miała istotne znaczenie prestiżowe, a także polityczno-społeczne.
Podobnym przykładem było przerwanie strajku w Wyższej Oficerskiej Szkole Pożarniczej?
Tak. Inne stanowcze „nie” było związane ze znaną prowokacją zorganizowaną przez
przywódców „Solidarności” na terenie podległej MSW Wyższej Oficerskiej Szkoły Pożarniczej w Warszawie na przełomie listopada i grudnia 1981 r.
Pretekst był błahy — dyscyplinarne ukaranie przez komendanta WOSP kilku nieregulaminowo zachowujących się podchorążych. Wykorzystała to uczelniania „Solidarność”, której przyszli w sukurs przedstawiciele Regionu „Mazowsze” na czele z Sewerynem Jaworskim, który przejął kierownictwo ta prowokacyjną akcją strajkową.
242
q styczeń 2009
Dzielnica Dokumentalistów i Świadków
O strajku wiedziała wkrótce za sprawą „Solidarności” cała Polska. Czy nie
starał się Pan załagodzić sytuacji?
Trzeba podkreślić, że rozgłos nadany tej sprawie miał na celu uczynienie z niej faktu
polityczno-propagandowego o ogólnopolskiej skali. Była to wyraźna próba dezorganizowania resortu spraw wewnętrznych „od środka”. Nie zaniedbałem żadnej szansy
umiarkowanego rozwiązania. 1 grudnia, w związku z wyrażoną przez prezesa PAN,
prof. Aleksandra Gieysztora, chęcią mediacji, zwróciłem się do niego o podjęcie się
tej misji. Zgodził się i rozmawiał ze strajkującymi w towarzystwie innych znanych
osób. Niestety, sytuacja w WOSP nie zmieniła się. Nadzieja na rozwiązanie konfliktu,
którą wiązałem z osobami mediatorów, z ich autorytetem i pozycją, rozwiała się zupełnie. Długo rozmawialiśmy z profesorem A. Gieysztorem o sytuacji w uczelni,
o możliwych rozwiązaniach oraz ich potencjalnych skutkach. Sytuacja wymagała jednak szybkiej decyzji. Z jednej bowiem strony nie wszyscy podchorążowie strajkowali, część z nich stopniowo wycofywała się, rozumiejąc sens prowokacji, a równocześnie na terenie uczelni gromadziło się coraz więcej osób niepowołanych. Tam
natomiast znajdowała się m. in. podręczny magazyn broni, środków wybuchowych
i dymnych oraz innych niebezpiecznych narzędzi.
Kto i kiedy podjął decyzję o przerwaniu strajku?
Decyzję podjąłem osobiście 2 grudnia. O godzinie 10.00 do akcji przystąpiła specjalna jednostka MO. Dokonała ona desantu w kilku punktach. Kilkanaście minut później
obiekt został opanowany, a inspiratorzy strajku zatrzymani. Zaskoczenie było wielkie. Nikt z uczestników strajku nie odniósł najmniejszych obrażeń. Przypadkowi
świadkowie zgromadzeni wokół szkoły skwitowali akcję brawami. W następnych dniach pod adresem MSW zaczęły napływać listy, w których zupełnie przypadkowi ludzie
z różnych krańców Polski, wyrażając swą ocenę, pisali np. tak: (…) „najwyższy czas
było skończyć z tym bałaganem i bezczelnością ludzi nie liczących się z niczym, z rozsądkiem, prawdą, uczciwością ani prawem (…) ”.
Było to tuż przed wprowadzeniem stanu wojennego. Przejdźmy do pytań
związanych z tą sprawą, która wciąż wzbudza tyle emocji.
Stan wojenny jest już dziś faktem historycznym. Na jego temat powiedziano już i napisano bardzo wiele. Nie chciałbym wracać do ocen i wniosków, które dostatecznie mocno utrwaliły się w świadomości zdecydowanej większości Polaków. Istnieje przecież od
dawna powszechne zrozumienie konieczności podjęcia takiej ostatecznej decyzji w sytuacji zanarchizowania i chaosu, ruiny gospodarczej i skrajnego zagrożenia bezpieczeństwa państwa i narodu, która coraz wyraźniej kształtowała się przy końcu 1981 r.
Dziś, jak sądzę, wszyscy zdają sobie sprawę z tego, że podjęcie decyzji o wprowadzeniu stanu wojennego nie było rzeczą łatwą. Decyzja ta była obciążona wielkim
brzemieniem odpowiedzialności — przed narodem i historią. Przed jej podjęciem musiało zaistnieć i zaistniało mocne przekonanie, że innego wyjścia nie ma.
styczeń 2009 q
243
Dzielnica Dokumentalistów i Świadków
Niektórzy czynią zarzuty, że władza od początku dążyła do „rozwiązania siłowego”.
To nieprawda. Przez cały okres od sierpnia 1980 r. do grudnia 1981 r. władze czyniły
wszelkie możliwe wysiłki dla osiągnięcia porozumienia z powstającym, a następnie
rozbudowującym się ruchem „Solidarności”, traktując go jako związek zawodowy.
Istnieją na to dowody i świadczą o tym oczywiste fakty, niezależnie od jakichkolwiek
prób ich przekłamania. Najbardziej dobitnie świadczy o tym fakt, iż do „Solidarności”
należało wielu członków partii, w tym również z najwyższych jej instancji.
Co więcej, nie muszę chyba przypominać, że ówczesne stanowisko władz bywało
przez wielu ludzi krytykowane za „ustępliwość”. „Jednego błędu nie popełniliśmy na
pewno — błędu arogancji — stwierdził I sekretarz KC PZPR, towarzysz Wojciech Jaruzelski, w referacie na VII Plenum w lutym 1982 r. — Nikt nie może zarzucić partii
i rządowi, że nie wykazały dobrej woli, cierpliwości. Wierzyliśmy i wierzymy niezmiennie w instynkt polityczny klasy robotniczej, w poczucie odpowiedzialności narodu.
Wytrwale wyciągaliśmy dłoń do porozumienia. To nasza moralna legitymacja. Znają
ją dobrze i ci, którzy dziś gorszą się stanem wojennym, ale nie zrobili nic, lub prawie
nic, aby można go było uniknąć. Nawet gdy kraj rozpadał się z dnia na dzień, a rząd
wniósł do Sejmu projekt ograniczonej przecież ustawy o przejściowym, tylko na
okres zimowy, zakazie strajków — „Solidarność” odpowiedziała groźbą strajku generalnego, a różne autorytety zapłonęły oburzeniem, protestem. Zatriumfował duch „liberum veto”, wróciły czasy sobiepaństwa.
Wielokrotnie jawnie i donośnie ostrzegaliśmy przed niebezpieczeństwem. Władze
zapowiadały, że nie cofną się przed użyciem konstytucyjnych środków obrony państwa, jeśli okaże się to nieuniknione. Mówiliśmy o tym po wielokroć, podczas negocjacji i z sejmowej trybuny, mówiliśmy w uchwałach IV i wreszcie VI Plenum. Nie czailiśmy się w ukryciu”.
Dodam jeszcze, że rugowani i eliminowani z kierowniczych struktur związku byli
ludzie odpowiedzialni, przeciwstawiający się manipulacji i politycznej agresywności
antykomunistycznych grup penetrujących „Solidarność”. Najbardziej znanym przykładem jest sprawa Jarosława Sienkiewicza, sygnatariusza porozumień w Jastrzębiu4, ale podobne przypadki zdarzały się i w innych ośrodkach, np. w Lublinie, gdzie
z funkcji przewodniczącego zakładowego ogniwa „Solidarności” w „Agromecie” usunięto Kazimierza Chrzanowskiego, a innego aktywistę, Bolesława Ćwikłę wyrzucono
z NSZZ „Solidarność” za krytykę awanturniczych poczynań jej władz. W Szczecinie
trzej członkowie Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego, a potem Międzyzakładowej Komisji Robotniczej: Marian Juszczuk, Jarosłąw Mroczek i Andrzej Jacek Zieliński, zrezygnowali z funkcji w prezydium tej komisji, gdyż uznali, że Jurczyk i Wądołowski przejawiają agresywną postawę polityczną oraz zdradzają dyktatorskie
zapędy, łamiąc zasady demokracji związkowej.
4
Por. http://www.encyklopedia-solidarnosci.pl/wiki/index.php? title=Jaros%C5%82aw_Sienkiewicz — przyp.
F. Y. M.
244
q styczeń 2009
Dzielnica Dokumentalistów i Świadków
Co robiły władze w miarę zaostrzania się sytuacji wewnętrznej?
Coraz wyraźniej zdawaliśmy sobie sprawę z faktu, iż zwycięstwo realistycznego, robotniczego nurtu w szeregach „Solidarności” staje się z dnia na dzień mniej realne.
Natomiast obserwowaliśmy bardzo szybką i coraz niebezpieczniejszą radykalizację
jej ekstremalnych przywódczych grup, które, manipulując masami związkowymi, popychały je do otwartej konfrontacji. W sumie wszystko zmierzało do destabilizacji
państwa, do konfliktu bratobójczego.
Rozmowy przedstawicieli władz pod kierownictwem ówczesnego wicepremiera Mieczysława F. Rakowskiego z przywódcami „Solidarności” zostały przez tych ostatnich
bezceremonialnie zerwane. Przypomnę jeszcze tylko, że spotkanie z udziałem generała Wojciecha Jaruzelskiego, kardynała Józefa Glempa i Lecha Wałęsy w dniu 4 listopada 1981 r. nie wpłynęło na uśmierzenie konfrontacyjnych tendencji w łonie „Solidarności”. Nie dały też zadowalającego efektu rozmowy, które prowadzono w Ministerstwie
Spraw Wewnętrznych z niektórymi trzeźwiej myślącymi liderami „Solidarności”. W tej
sytuacji podjęte więc zostały przygotowania do działań bardziej radykalnych.
Było to, jak rozumiem, objęte ścisłą tajemnicą?
Sprawy organizacyjne i techniczne były objęte ścisła tajemnicą, natomiast przemieszczenia sił porządkowych, akcje w rejonie Alei Jerozolimskich i Marszałkowskiej
oraz w Wyższej Oficerskiej Szkole Pożarniczej traktowaliśmy jako ostrzeżenie, jak
wiadro zimnej wody na głowy tych, którzy w swym politycznym zaślepieniu mówili
o „władzy leżącej na ulicy” i świadomie popychali masy związkowe do awantury, która musiałaby się skończyć krwawą konfrontacją. Liczyliśmy także na to, że masy
związkowe zreflektują się i odrzucą, potępią awanturników.
A więc przeciwnicy państwa powinni domyślać się, że władze są gotowe do tego,
aby siłą zapobiec przygotowywanemu
przewrotowi?
Tak. Jak już mówiłem, władze nie robiły z tego
tajemnicy. Wiedzieliśmy też, że wszelkie nasze
działania są bardzo pilnie obserwowane przez
przeciwnika zewnętrznego. W nocy z 6 na 7,
lub z 7 na 8 listopada 1981 r., wywiad amerykański ewakuował z naszego kraju swego nie
zagrożonego, wartościowego agenta, byłego
pułkownika Ryszarda Kuklińskiego wraz z całą
rodziną. Z racji zajmowanego stanowiska
w Sztabie Generalnym Wojska Polskiego znał
on aktualny stan przygotowań do ewentualnego wprowadzenia stanu wojennego. W chwili,
gdy zorientowaliśmy się, co się stało, podjęta
styczeń 2009 q
245
Dzielnica Dokumentalistów i Świadków
została głęboka analiza rzeczywistych motywów tej nagłej operacji. Analiza doprowadziła do wniosku, że Zachód prowadzi zbrodniczą wręcz grę.
Człowiek, o którym mowa, dotarł do swej centrali szpiegowskiej?
Dotarł i jego mocodawcy w Waszyngtonie mieli od 8 listopada 1981 r. nieograniczone możliwości ostrzeżenia swoich polskich politycznych agentów i współpracowników, a także kierownictwa „Solidarności” i Kościoła. Jednak nie zrobili tego Zachowali najściślejszą tajemnicę.
Dlaczego?
No właśnie, tu tkwi sedno problemu. W wyniku wycofania tak dobrze uplasowanego
agenta CIA liczyła na zdezorganizowanie naszych przygotowań. Jednocześnie ukrywano starannie fakt jego ewakuacji, aby nie osłabić pewności siebie i determinacji
ekstremistów z „Solidarności”. Być może ostrzeżenie wpłynęłoby na otrzeźwienie
i wzrost ostrożności u zwolenników „ostatecznej konfrontacji” Zapewne na pamiętnej
naradzie radomskiej KK NSZZ „Solidarność”, 3 grudnia 1981 r., nie padłyby z ust kierowniczych działaczy słowa o „targaniu po szczękach”, „bój to będzie ich ostatni”, „konfrontacja nieunikniona”. Może też nie zagroziliby oni strajkiem generalnym w reakcji na
wniesiony do Sejmu PRL projekt ustawy zakazującej strajków na okres trzech zimowych miesięcy. Może tak daleko nie sięgnęłaby ich pycha i pewność siebie, jeśliby widzieli, że władze mogą zastosować środki nadzwyczajne.
Do tego właśnie wrogowie Polski nie chcieli dopuścić. Liczyli oni wyraźnie na to, że
wprowadzenie stanu wojennego w tej sytuacji się nie powiedzie, że nie zdołamy sprawnie i w pełni sparaliżować kontrrewolucji, że dojdzie do krwawej konfrontacji. Liczyli
więc na swego rodzaju „libanizację” Polski. Marzyła im się zapewne sojusznicza interwencja państw Układu Warszawskiego ze wszystkimi tego konsekwencjami. Siły imperializmu na Zachodzie były więc zainteresowane „wariantem radykalnym” — rozlewem
krwi w Polsce. Równocześnie zachodni mocodawcy, kolejny raz zresztą, oszukali i całkowicie zignorowali swych polskich zwolenników, traktując ich jako „surowiec historii”,
narzędzie do realizacji swej globalnej rozgrywki przeciw socjalizmowi. Nie docenili tym
samym ich zaprzedania i bezwzględnego posłuszeństwa. Obrzydzenie bierze, kiedy
dziś dowiaduję się, że ludzie ci niczego się nie nauczyli i nadal uważają za zaszczyt „bywać” w niektórych zachodnich ambasadach, przyjmować tanie pochlebstwa i tendencyjnie informować przy tym swoich „gospodarzy” o obecnej sytuacji w kraju.
Dopiero po wprowadzeniu stanu wojennego sekretarz stanu A. Haig dał do zrozumienia, że Waszyngton „uzyskał pewien zasób informacji na temat nadchodzącego
kryzysu”. Sformułowanie to zaczerpnąłem z artykułu opublikowanego w tygodniku
„Newsweek” z 20 grudnia 1982 r. A więc dopiero ponad rok po wprowadzeniu stanu
wojennego prasa amerykańska została zainspirowana do ograniczonego ujawnienia
szpiegowskiej akcji CIA. W cytowanym artykule pełno jest kłamstw i niedomówień,
które mają służyć usprawiedliwieniu się wobec oszukanych i zlekceważonych ekstremistów „Solidarności” i całej reszty „sympatyków” amerykańskiej polityki dywersji.
246
q styczeń 2009
Dzielnica Dokumentalistów i Świadków
Wzmiankowany artykuł kończy się takim oto spektakularnym wnioskiem: (…) według
jednej z legend II wojny światowej Churchill postanowił nie chronić katedry w Coventry przed nalotem niemieckim, aby nie dopuścić do utraty tajemnicy o złamaniu niemieckiego szyfru. Być może „Solidarność” wystąpiła w roli katedry w Coventry w zimnej wojnie lat osiemdziesiątych”. Fałszywy to wniosek! To naród polski miał wystąpić
w tej tragicznej roli w imię krucjaty antykomunistycznej i amerykańskiego globalizmu.
Znam ten artykuł. Usiłowano w nim przekonać czytelników, że nie wolno było ujawniać żadnych informacji zdobytych przez agenta, aby go nie zdekonspirować i nie narażać. Stwierdzono też, że w „Solidarności” było pełno konfidentów.
Wysoki funkcjonariusz rządu USA jeszcze raz zakpił sobie z kierownictwa byłej „Solidarności” i swojej klienteli w Polsce. Przypominam, że wspomniany agent wywiadu
amerykańskiego już 8 listopada 1981 r. był absolutnie bezpieczny, wraz ze swą rodziną przebywając na Zachodzie.
Amerykanie wcale nie musieli ukrywać faktu, że Kukliński był ich agentem, wówczas przecież nic mu nie groziło. Był on u nich, w Stanach Zjednoczonych, i Amerykanie wiedzieli, że jest on w Polsce całkowicie „spalony” i że polskie władze mają pełną świadomość tego, co się stało.
Co zrobiono po przeanalizowaniu sprawy ucieczki agenta, o którym Pan mówił?
W tej sytuacji istniejące już plany i przygotowania zostały jeszcze raz dokładnie
sprawdzone, zaktualizowane i odpowiednio zmienione. Nie pozwoliliśmy się zdezorientować i sparaliżować. Wszelkie warianty działań specjalnych były od początku obwarowane podstawowym zastrzeżeniem: trzeba postępować tak, aby nie rozlała się
ani jedna kropla polskiej krwi. Koszty społeczne i moralne koniecznej operacji stanu
wojennego musiały być sprowadzone do minimum. Trzeba jednak rozumieć, że czym
innym są przygotowania, które umożliwiłyby wprowadzenie stanu wojennego, gdyby
zapadła taka decyzja, a czym innym podjęcie samej decyzji. (Przygotowanie planów
nie jest bowiem sprzeczne z tą prawdą, że decyzja o wprowadzeniu stanu wojennego zapadła w ostatniej chwili, po wyczerpaniu wszelkich możliwości jej uniknięcia.
Plany te sporządzano na wypadek, gdyby dążenia władz do porozumienia okazały się
daremne, a kierownictwo „Solidarności” mimo perswazji i ostrzeżeń najwyższych
czynników w państwie nadal nasilało kurs konfrontacyjny. Wiedział o tym doskonale
także i agent Kukliński, że gdyby w wyniku niekorzystnego rozwoju sytuacji decyzja
o wprowadzeniu stanu wojennego musiała być podjęta, to z różnych powodów zapaść ona powinna przed dniem 15 grudnia 1981 roku.) Do ostatniej chwili władze
polityczne, ostrzegając, nawołując do opamiętania starały się uniknąć ostateczności.
Kiedy więc i w jakich okolicznościach podjęta została ostateczna decyzja?
Co przeważyło szalę?
W końcu listopada 1981 r., a zwłaszcza po wspomnianej już naradzie KK NSZZ „Solidarność” w Radomiu 3 grudnia stawało się rzeczą coraz bardziej oczywistą, że bez rastyczeń 2009 q
247
Dzielnica Dokumentalistów i Świadków
dykalnych rozwiązań sytuacja w kraju grozi już nie tylko katastrofą gospodarczą, rozkładem państwa, ale i wojną domową, rozlewem krwi. Mnożyły się prowokacje, narastał chaos. Strajki, pogotowie strajkowe stawały się czymś normalniejszym niż praca. Strajkowano nawet w uczelniach, w szkołach wykorzystywany był każdy pretekst
do „protestu”, a ciąg dalszy wymykał się niejednokrotnie z rąk nawet jego inspiratorom z kręgu ekstremy związkowej. Pojawiło się też okupowanie niektórych budynków, zwykle siedzib lokalnych organów władzy lub miejscowych organizacji.
Na naradzie w Radomiu Grzegorz Palka i Zbigniew Bujak zaproponowali utworzenie „milicji robotniczej” wyposażonej w kable i kaski, która, jak stwierdzono, miałaby
„chronić strajkujących i demonstrujących przed interwencją sił porządkowych”. Taką
właśnie „milicję” usiłował tworzyć m. in. Seweryn Jaworski w hucie „Warszawa”.
Podjęta wreszcie została decyzja o zorganizowaniu masowej demonstracji 17
grudnia 1981 r. w Warszawie. Miała stać się ona zapłonem do konfrontacyjnych
działań.
Każdy, kto uczciwie przeanalizuje tamte dni, musi dojść do wniosku, że katastrofa była bardzo blisko.
Podczas narady KK NSZZ „Solidarność” w Gdańsku w Stoczni im. Lenina 12 grudnia 1981 r. działo się już bardzo źle, o czym Służba Bezpieczeństwa MSW była na bieżąco informowana. Nastrój był wyraźnie konfrontacyjny. Szaleńców nie mógł powstrzymać rozsądnymi radami nawet mecenas Władysław Siła-Nowicki, którego
trudno przecież nazwać zwolennikiem komunizmu. Nie mogło też ich powstrzymać
i kierownictwo Kościoła, prymas J. Glemp, który 9 grudnia 1981 r. przyjął przywódców „Solidarności” wraz z Wałęsą i niektórymi doradcami.
Wiem o tym z późniejszej rozmowy z jednym z uczestników tego spotkania. Łatwo zrozumieć, dlaczego Lech Wałęsa i jego doradcy milczą do dziś o tym spotkaniu
i rozmowie z kierownictwem Kościoła. Kościół przestał być w tym momencie dla ekstremy „Solidarności” autorytetem. Jaskrawo narzuca się tu pewna analogia: podobnie przecież element awanturniczy i kontrrewolucyjny działający wśród strajkujących
załóg odniósł się do słynnego kazania kardynała Stefana Wyszyńskiego, wygłoszonego w sierpniu 1980 r. na Jasnej Górze, nawołującego do pracy i pokoju. Padły wówczas okrzyki: „Wyrzucić Wyszyńskiego do kanału portowego. ”
Kto był inicjatorem wprowadzenia stanu wojennego?
Można powiedzieć, że inspirację stanowiła dramatycznie zaostrzająca się sytuacja
kraju. Zwracały na to uwagę Biuro Polityczne, Komitet Centralny na swych plenarnych posiedzeniach, rząd, różne inne organizacje na szczeblu centralnym oraz terenowym. Tysiące obywateli pisało listy, zwracało się z błaganiem, by ocalić kraj przed
tragedią, w tym także przed głodem, ewentualnie skutkami nadciągającej zimy. Podobne impulsy oraz głosy pełne obaw i troski słyszało się na forum Sejmu.
W tej sytuacji wniosek o wprowadzenie stanu wojennego przedłożony przez prezesa Rady Ministrów, generała armii Wojciecha Jaruzelskiego, przewodniczącemu Rady Państwa, prof. Henryka Jabłońskiemu, spotkał się z jego pełnym zrozumieniem. Rada Pań-
248
q styczeń 2009
Dzielnica Dokumentalistów i Świadków
stwa formalnie, w drodze
głosowania, przyjęła zgodnie z konstytucyjną zasadą
i na mocy swych konstytucyjnych prerogatyw uchwałę o wprowadzeniu stanu
wojennego na terytorium
Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej z dniem 13 grudnia
1981 roku. Również w nocy
z 12 na 13 grudnia ukonstytuowała się Wojskowa Rada
Ocalenia Narodowego pod
przewodnictwem gen. armii
Wojciecha Jaruzelskiego.
Wiem, że o tych zamierzeniach generał Wojciech Jaruzelski poinformował w stosownym momencie przedstawicieli kierownictwa partii, stronnictw sojuszniczych i rządu.
Kto bezpośrednio przygotowywał ogólną koncepcję wprowadzenia stanu
wojennego? Czy członkowie Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego piastowali przed wprowadzeniem stanu wojennego szczególne funkcje?
Plany powstały w ścisłym gronie: generał armii Wojciech Jaruzelski — I sekretarz KC
PZPR, prezes Rady Ministrów i minister obrony narodowej, generał broni Florian Siwicki — szef sztabu generalnego, wiceminister obrony narodowej, generał dywizji
Czesław Kiszczak — minister spraw wewnętrznych.
Plany wykorzystania sił zbrojnych opracowywali oficerowie Sztabu Generalnego
Wojska Polskiego i innych instytucji MON. Odpowiednimi pracownikami w Urzędzie
Rady Ministrów kierował jego szef, generał brygady Michał Janiszewski.
Natomiast w resorcie spraw wewnętrznych przygotowywano przede wszystkim
plany zabezpieczenia najważniejszych obiektów przemysłowych, izolacji ekstremalnych aktywistów „Solidarności”, a także profilaktycznie niektórych innych osób. Resort spraw wewnętrznych przygotowywał też plany zapewnienia spokoju, ładu i porządku w miejscach publicznych oraz radykalnego ograniczenia przestępczości
pospolitej i ochrony bezpieczeństwa obywateli.
Zadania wypełniane przez późniejszych członków Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego sprowadzały się do wykonywania przez nich podstawowych obowiązków,
wynikających z zajmowanych stanowisk służbowych, trudno jest więc mówić o szczególnych funkcjach. W skład Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego weszło 22 generałów i oficerów. Rada, jako organ tymczasowy, funkcjonowała do chwili unormowania się sytuacji. Nie zastąpiła ona konstytucyjnych organów władzy i nie przejęła
obowiązków żadnego z jej ogniw.
styczeń 2009 q
249
Dzielnica Dokumentalistów i Świadków
Główne zadania realizowane przez Wojskową Radę Ocalenia Narodowego w okresie stanu wojennego zostały sformułowane przez przewodniczącego Rady w przemówieniu wygłoszonym 13 grudnia 1981 r. oraz zawarte w odpowiedniej proklamacji.
Jaką rolę wobec organów państwa i władz politycznych spełniała Wojskowa
Rada Ocalenia Narodowego?
Wojskowa Rada Narodowego była koordynatorem i egzekutorem stanu wojennego.
Był to organ tymczasowy, nie zdejmujący obowiązków z żadnego ogniwa władzy ludowej. Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego stanowiła wojskowo-polityczną instytucję niezależną od organów państwowych i politycznych, lecz wzmacniającą struktury administracji państwowej, inspirującą jej różne działania na wszystkich
szczeblach. Czuwała także nad przestrzeganiem praw stanu wojennego, inicjowała
i zapewniała skuteczną realizację zadań służących stabilizacji społeczno-politycznej
i normalizacji życia kraju. Cała działalność Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego była podporządkowywana nadrzędnym interesom narodu i państwa, tj. położeniu kresu anarchii, pokrzyżowaniu kontrrewolucyjnych planów wywołania konfliktu bratobójczego, stworzeniu warunków socjalistycznej odnowy i wyjścia kraju z kryzysu.
Zgodnie z tym na swoich posiedzeniach Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego m.
in. czternastokrotnie omawiała aktualne problemy sytuacji w kraju, a w szczególności sprawy bezpieczeństwa, ładu i porządku publicznego i związane z tym zagadnienia dotyczące władz administracyjnych. Pięciokrotnie podejmowała problemy walki
z przestępczością i różnorodnymi zjawiskami patologii społecznej. Siedmiokrotnie
rozpatrywała zagadnienia dotyczące funkcjonowania gospodarki narodowej,
a w szczególności jej usprawnienia w ramach wdrażanej reformy.
Istotnymi punktami posiedzeń Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego były także
kwestie odrodzenia ruchu związkowego na socjalistycznej podstawie, polityka kadrowa pomoc i opieka socjalna nad różnymi grupami społecznymi, szczególnie dotkniętymi kryzysem i restrykcjami zachodnimi.
Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego działała przez komisarzy wojskowych —
pełnomocników Komitetu Obrony Kraju. Części z nich podporządkowane były wojskowe grupy operacyjne.
Gdzie działali komisarze wojskowi?
Komisarze działali w ministerstwach i urzędach centralnych, w województwach, w miastach, dzielnicach, w gminach oraz w zakładach pracy. Ogółem na terenie całego kraju
w okresie od 13 grudnia 1981 r. do końca maja 1982 r. działało 2149 komisarzy wojskowych — pełnomocników Komitetu Obrony Kraju oraz podporządkowanych im w ramach
grup operacyjnych kilka tysięcy żołnierzy zawodowych i służby zasadniczej. Zasięgiem
działania komisarzy i grup operacyjnych objęto 225 miast i 1105 zakładów pracy.
Warto przy tej okazji przypomnieć wielce pożyteczną dla funkcjonowania kraju
działalność wojskowych grup operacyjnych jesienią 1981 r.
250
q styczeń 2009
Dzielnica Dokumentalistów i Świadków
Komisarze wojskowi sprawowali nadzór nad realizacją zadań określonych przez
Wojskową Radę Ocalenia Narodowego i naczelne organa władzy i administracji państwowej, udzielali wszechstronnej pomocy organom, przy których zostali powołani,
podejmowali czynności koordynacyjne w zakresie współdziałania i współpracy międzyinstytucjonalnej.
Szczególną domeną ich działalności było aktywne uczestnictwo w zapewnieniu
funkcjonowania systemów komunikacji, łączności, energetyki oraz rurociągów i gazociągów, a także sprawowanie nadzoru nad militaryzacją określonych dekretem Rady Państwa dziedzin gospodarki narodowej.
Istotną rolę odegrała wówczas również Inspekcja Sił Zbrojnych prowadząca działania kontrolne w sferze funkcjonowania administracji i gospodarki kraju.
Czy mógłby Pan podzielić się refleksjami i ocenami na temat efektów działania Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego?
Działalność Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego i jej ogniw wykonawczych zyskała
szeroką społeczną akceptację. Położony został kres anarchii, zahamowano proces rozkładu gospodarki, powstała realna wizja wyprowadzenia Polski z najtrudniejszej w powojennym okresie sytuacji. Swoimi decyzjami i działaniami Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego przyczyniła się do tego, że w okresie stanu wojennego powstały warunki do
oddolnego tworzenia Obywatelskich Komitetów Ocalenia Narodowego, a następnie ukształtowania platformy porozumienia narodowego na gruncie nadrzędnych interesów socjalistycznego państwa. Wydana została również ostra walka przestępczości, pasożytnictwu, korupcji, niegospodarności, klikowości i niekompetencji. Tylko w ciągu jednego roku
stanu wojennego dokonano 809 zmian personalnych na stanowiskach kierowniczych.
Stan wojenny, który trwał 585 dni (w tym jako zawieszony 221 dni), był okresem
o przełomowym znaczeniu dla Polski. Wprowadzony w imię ocalenia narodowego, zapobiegł jednocześnie procesom niebezpiecznym dla pokoju Europy i świata. Doniosłą, historyczną rolę odegrała działalność Sił Zbrojnych PRL. Wojsko nasze do spełnienia takiej roli miało szczególną legitymację. Cieszyło się ono zawsze i cieszy nadal
wielkim autorytetem i sympatią w społeczeństwie, ukształtowanymi przez liczne pokolenia żołnierskie w walce o wyzwolenie narodowe i urzeczywistnienie rewolucyjnych przemian społecznych w kraju.
W jakim zakresie Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego i desygnowani
przez nią komisarze działali na rzecz poprawy stanu gospodarki narodowej?
Równolegle z zadaniami obronnymi, porządkującymi, ideowo-wychowawczymi żołnierze działali na rzecz gospodarki narodowej i społeczeństwa. Ogółem na rzecz przemysłu, rolnictwa, gospodarki komunalnej i wodnej, energetyki, budownictwa i komunikacji przepracowali ponad 11 milionów roboczodni.
Jednostki kolejowe i drogowe tylko w 1982 r. zbudowały kilkadziesiąt obiektów inżynieryjnych oraz kilka tysięcy rozjazdów kolejowych. Jednostki Obrony Terytorialnej
styczeń 2009 q
251
Dzielnica Dokumentalistów i Świadków
Ludwik Paczyński.
Karnawał militarystów
dokonały remontu i modernizacji torów kolejowych na kilkunastu głównych węzłach komunikacyjnych. Uczestniczyły w budowaniu i rozbudowie niektórych elektrociepłowni
oraz w rozbudowie zakładów, a także na stanowiskach produkcyjnych, m. in.: w Zakładach Mechanicznych „Ursus”, hucie im. Włodzimierza Lenina, hucie „Katowice” i innych.
Wojska operacyjne uczestniczyły masowo w akcjach żniwnych i wykopkowych
(304 987 roboczodni), przeprowadziły operację „Żuławy”, w ramach której m. in.
zdrenowano kilkaset hektarów gruntów.
Na szczególne podkreślenie zasługuje udział wojska w zwalczaniu klęsk żywiołowych, ratowaniu życia i mienia obywateli, zwłaszcza w akcji przeciwpowodziowej
w okolicach Płocka i Włocławka.
Znaczne też były świadczenia wojska na rzecz ochrony zdrowia ludności. W okresie stanu wojennego żołnierze oddali honorowo ponad 100 tys. litrów krwi.
Kiedy i w jakich okolicznościach zapadła decyzja o rozpoczęciu działań w ramach stanu wojennego przez resort spraw wewnętrznych?
Przysłowiowa kropka nad i została postawiona przez generała armii Wojciecha Jaruzelskiego w rozmowie ze mną 12 grudnia 1981 r. około godziny 14.20. Jak mi wiadomo, podobna rozmowa odbyła się z generałem broni Florianem Siwickiem. Chodziło
o ostateczne przygotowanie do rozpoczęcia działań. W kilka minut po mojej rozmowie z generałem Jaruzelskim zakodowany sygnał przekazano ówczesnym komendantom wojewódzkim MO, którym pozostało niewiele czasu na zgrupowanie sił i środków
na postawienie właściwym dowódcom niższego szczebla szczegółowych zadań.
Wszystkie działania prowadziliśmy przy ścisłej koordynacji i w uzgodnieniu z kierownictwem MON.
252
q styczeń 2009
Dzielnica Dokumentalistów i Świadków
W wystąpieniach sejmowych mówił Pan również o działaniach resortu
spraw wewnętrznych w okresie stanu wojennego. Jak z dzisiejszej perspektywy można byłoby scharakteryzować specyfikę tych działań w tak szczególnej sytuacji?
Resort spraw wewnętrznych wypełniał w okresie stanu wojennego przede wszystkim
swe podstawowe, ustawowe zadania i funkcje na rzecz wewnętrznego bezpieczeństwa państwa, utrzymywania ładu i porządku publicznego, zwalczania przestępczości
oraz ochrony osobistego bezpieczeństwa obywateli. Specyfika tych działań nie polegała więc na jakimś specjalnym ich charakterze, natomiast w warunkach stanu wojennego zyskiwały one jednak jeszcze większą niż zazwyczaj wagę i zakres.
Spotykałem się dość często z poglądem, iż resort, uzyskawszy w warunkach
stanu wojennego większe niż w normalnej sytuacji uprawnienia represyjne —
nad wyraz chętnie z nich korzystał. Czy nie jest to pogląd zbyt uproszczony?
To nie jest kwestia „uproszczenia” — to pogląd zasadniczo mylny. Wypełniając zadania stawiane przez partię, władze państwowe oraz Wojskową Radę Ocalenia Narodowego, nasz resort spełniał służebną rolę wobec społeczeństwa.
Pragnę podkreślić, że nasze przedsięwzięcia prowadzone były w taki sposób, aby
obostrzenia obowiązujące zgodnie z przepisami prawa stanu wojennego w możliwie
najmniejszym stopniu odbijały się na rytmie życia społecznego, aby obywatele, których zdecydowana większość nie ponosiła przecież winy za doprowadzenie do tak
groźnej sytuacji wewnętrznej, a podlegała powszechnym ograniczeniom i rygorom,
ponieśli jak najmniejszy uszczerbek. Z inicjatywy naszego resortu szereg uciążliwości związanych z obowiązującym prawem stanu wojennego było cofanych tak wcześnie, jak tylko stawało się to możliwe. Wielu możliwości, które stwarzały przepisy
prawa stanu wojennego, celowo nie wykorzystywano, jeżeli nie zmuszała do tego
obiektywna sytuacja.
Jeśli tak, to co czyniono dla uniknięcia zbędnych represji?
Jedyne wyjście w takim przypadku to dostatecznie szeroka, skuteczna profilaktyka.
Oto przykład: tylko w ciągu pierwszych czterech i pół miesiąca stanu wojennego przedstawiciele resortu spraw wewnętrznych przeprowadzili ponad sto tysięcy rozmów profilaktyczno-ostrzegawczych, dzięki którym udało się powstrzymać od negatywnych
działań i zaangażowania wielu ludzi. Uniknęli więc oni konsekwencji, które groziłyby im
w przypadku złamania prawa. Warto przypomnieć, że był to okres, gdy przeciwnik wewnętrzny, a przede wszystkim dywersyjne rozgłośnie zachodnie otwarcie podburzały
i prowokowały do agresywnych wystąpień przeciw władzy, a nawet w nie skrywany
sposób instruowały swych słuchaczy, podpowiadając im terminy i formy antypaństwowych akcji „protestacyjnych”. W tej sytuacji wielu ludzi znajdowało się w stanie wewnętrznego zagubienia i dezorientacji, tym bardziej że utrzymywały się jeszcze w dużym stopniu negatywne skutki antypaństwowej indoktrynacji, w tak bezwzględny
i zmasowany sposób prowadzonej w okresie poprzedzającym stan wojenny.
styczeń 2009 q
253
Dzielnica Dokumentalistów i Świadków
Profilaktyczne działania resortu prowadzone były zgodnie z politycznym założeniem „walki i porozumienia”, w myśl stałej troski partii i władzy ludowej o realizację
idei porozumienia narodowego.
A oto inny przekonywający — jak sądzę — przykład: kilkadziesiąt nielegalnych
grup i struktur, zwłaszcza takich, które zawiązały się i usiłowały działać w środowisku
robotniczym, zostało zlikwidowanych bez represji karnych czy administracyjnych,
lecz właśnie dzięki elastycznym działaniom profilaktyczno-ostrzegawczym, dzięki argumentacji i przekonywaniu w toku wielu rozmów i innych zabiegów o nierepresyjnym charakterze.
Jako przykład restrykcji stanu wojennego przytacza się często fakt szczelnego zamknięcia granic państwa i całkowitego prawie ograniczenia możliwości wyjazdów zagranicznych.
Nie jest to prawdą. To jeszcze jedna obiegowa nieobiektywna opinia. Mimo oczywistych obostrzeń, których wymagał w tym okresie interes państwa, resort spraw wewnętrznych prowadził elastyczną politykę paszportową. W roku 1982 otrzymało
paszporty i wyjechało z kraju 1 019 436 osób, w tym 339 697 do krajów kapitalistycznych. Zarazem już od pierwszych dni stanu wojennego wydawano paszporty,
uwzględniając przypadki losowe, natomiast po kilku tygodniach można było otrzymać dokumenty wyjazdowe na zaproszenie od najbliższej rodziny przebywającej za
granicą oraz w celu uczestnictwa w zorganizowanych wyjazdach turystycznych.
Stan wojenny dawał szczególną okazję do zaostrzenia działań wobec zastraszająco narastającej zwłaszcza w 1981 r. przestępczości pospolitej oraz
różnym przejawom patologii społecznej. Co udało się zdziałać resortowi
spraw wewnętrznych w tym okresie.
Rzeczywiście, sytuacja w zakresie przestępczości, a zwłaszcza tak groźnych społecznie jej przejawów, jak przestępstwa przeciwko zdrowiu i życiu, była niepokojąca.
O stanie przestępczości przed wprowadzeniem stanu wojennego decydował specyficzny zespół warunków i okoliczności. Oprócz wcześniej, już od lat, występujących
czynników kryminogennych, takich, jak alkoholizm, pasożytnictwo, demoralizacja
i społeczne nieprzystosowanie młodzieży, dało znać o sobie także głębokie zanarchizowanie życia społecznego, wyrażające się między innymi w rosnącym nieposzanowaniu prawa i norm współżycia społecznego, a także skutki kryzysu gospodarczego
przejawiające się w postaci niedostatku dóbr konsumpcyjnych. Zarazem jednak obserwowaliśmy podstawowe niedomagania w sferze ochrony mienia społecznego
i prywatnego, a nawet wyraźną beztroskę i niedbałość w tym zakresie. Zdecydowało
to o ogromnym wzroście liczby przestępstw przeciwko mieni, a więc rozbojów, włamań i kradzieży, a w obliczu dezorganizacji i załamania się rynku doprowadziło też do
prawdziwej eksplozji spekulacji.
Ten splot czynników kryminogennych oraz okoliczności ułatwiających, a niekiedy
wręcz sprzyjających popełnianiu przestępstw wywołał tak silne tendencje wzrostowe
254
q styczeń 2009
Dzielnica Dokumentalistów i Świadków
w zakresie przestępczości, że pomimo wzmożonych i szczególnie aktywnych przeciwdziałań utrzymywały się one aż do 1984 r. Sytuacja pod tym względem nie była dobra i napawała kierownictwo partii i rządu ogromną troską. Problemowi temu poświęcał wówczas, tak zresztą, jak i obecnie, wiele uwagi towarzysz Wojciech Jaruzelski.
Na jego polecenie przeprowadzono szereg zdecydowanych akcji o zasięgu ogólnopolskim, wymierzonych przeciwko przestępczości, mających ochraniać obywateli, strzec
ich spokojnej, bezpiecznej pracy i odpoczynku. Inicjatywy te zostały jeszcze bardziej
nasilone, gdy na polecenie generała armii Wojciecha Jaruzelskiego 2 grudnia 1983 r.
powstał Komitet Rady Ministrów do spraw Przestrzegania Prawa, Porządku Publicznego i Dyscypliny Społecznej. Koordynował on działania organów ścigania i wymiaru
sprawiedliwości, łączył wysiłki w zwalczaniu zła.
Kiedy te wysiłki dały pierwsze wyraźne efekty?
O osiągnięciu pewnego punktu zwrotnego i zatrzymaniu wzrostu przestępczości można mówić dopiero w 1984 r. Natomiast w 1985 r. skumulowane skutki przeciwdziałań
spowodowały po raz pierwszy spadek przestępczości przeciwko mieniu oraz wyraźny
wzrost skuteczności zwalczania przestępstw gospodarczych.
Poprawiła się też wykrywalność sprawców przestępstw.
W początkowym okresie stanu wojennego, w 1982 r., skoncentrowano uwagę
przede wszystkim na przywracaniu ładu i spokoju w miejscach publicznych oraz skutecznym przeciwdziałaniu czynom o charakterze chuligańskim. Do służby prewencyjnej kierowano wtedy oprócz funkcjonariuszy MO także i członków ROMO, ORMO oraz
żołnierzy wojsk podporządkowanych MSW.
Zwiększono znacznie liczbę kontroli obiektów gospodarki narodowej, sprawdzając stan ich zabezpieczenia fizycznego oraz technicznego. Takich kontroli przeprowadzano rocznie około 100 tysięcy.
Nasilono kontrole środków transportu, aby zapobiegać faktom ich wykorzystywania do przewozu skradzionego mienia oraz towarów będących przedmiotem spekulacji.
Corocznie sporządzano ponad 30 tysięcy wniosków i informacji kierowanych do
organów administracji państwowej i gospodarczej dla spowodowania poprawy ochrony mienia oraz usunięcia uchybień utwierdzonych w tym zakresie.
Zwiększono liczbę konwojów ochraniających przewóz wartościowych przedmiotów i walorów pieniężnych. Tego rodzaju konwojów organizowano corocznie ponad
15 tysięcy.
Równocześnie i szeroko informowaliśmy społeczeństwo o zagrożeniu przestępczością — zarówno poprzez środki masowego przekazu, jak i w trakcie tysięcy spotkań w różnych środowiskach, które odbywali funkcjonariusze MO. Miało to na celu
wywołanie u obywateli większej troski o ochronę mienia osobistego i społecznego,
a także zainspirowanie ich do aktywniejszej pomocy milicji. Zdawaliśmy sobie bowiem sprawę, że skuteczne postawienie zapory fali przestępczości zależy w olbrzymim stopniu od aktywizacji sił społecznych i ich poparcia dla naszych działań.
styczeń 2009 q
255
Dzielnica Dokumentalistów i Świadków
Czy działania resortu spraw wewnętrznych w okresie stanu wojennego obejmowały również likwidację czynników kryminogennych? Jeśli tak, to jakie
przedsięwzięcia można byłoby tu wymienić?
Uwagę skupiliśmy też na podstawowych czynnikach kryminogennych, starając się
zdecydowanie ograniczyć ich zasięg.
Kompleksowe działania skierowano przeciw pladze opilstwa i bimbrownictwa. Alkoholizm jest jednym z głównych czynników kryminogennych, a zarazem jednym
z najgroźniejszych przejawów patologii społecznej.
Co czwarte przestępstwo w kraju popełniane jest przez osobę pozostającą pod
wpływem alkoholu, w takim stanie działa 7 na 10 uczestników bójek, sprawców pobić i uszkodzeń ciała i 8 na 10 sprawców gwałtu. W 1982 r. ujawniono ponad 14 tysięcy faktów nielegalnej produkcji i sprzedaży alkoholu, podczas gdy w 1981 r., co
wynikło z ogólnego rozprzężenia, ujawniono ich zaledwie około 1400. Te wzrost był
więc skutkiem rosnącej aktywności i skuteczności działania milicji. Zdecydowane
i ostre przeciwdziałania wymierzono przeciw groźnym wykroczeniom w ruchu drogowym popełnianym pod wpływem alkoholu. Służby patrolowe zatrzymywały na ulicach
miast i w innych miejscach publicznych rocznie prawie 600 tysięcy osób pijanych, nie
tylko zapobiegając w ten sposób zakłócaniu przez nie ładu i porządku, lecz poprzez
kierowanie do izb wytrzeźwień, a nawet odprowadzanie do miejsc zamieszkania
chroniono je przed możliwością stania się ofiarą przestępstw lub wykroczeń. Kampania na rzecz trzeźwości pracowniczej przyniosła zdecydowaną poprawę w tym zakresie, zwłaszcza w dużych zakładach pracy, gdzie czasami sytuacja stawała się wręcz
krytyczna. Dodatkowe efekty przynosiły działania na rzecz ograniczenia dostępności
alkoholu — kontrole czasu sprzedaży, likwidacja melin i nielegalnych miejsc handlu
wódką, a nawet systematyczne, rygorystyczne kontrole trzeźwości kibiców na stadionach sportowych.
Część omawianych działań profilaktycznych skierowana była też, jak sądzę,
na zapobieganie przejawom patologii i deprawacji młodzieży?
Wtedy to właśnie odnotowaliśmy skokowy wzrost zagrożenia narkomanią, a najniebezpieczniejszym jego przejawem było to, iż w absolutnej większości dotyczyło ono
ludzi młodych, w tym nieletnich. Trzeba podkreślić, że to właśnie resort spraw wewnętrznych już od połowy lat siedemdziesiątych systematycznie zwracał uwagę na
rosnącą skalę narkomanii wśród młodzieży. Stan wojenny umożliwił wnikliwszą, głębszą kontrolę i rozpoznanie tego zjawiska. Wyniki tego rozpoznania systematycznie
przekazywano służbie zdrowia, czynnikom wychowawczym i władzom oświatowym
oraz podejmowano inne stosowne kroki. Działania w tej sprawie są i obecnie kontynuowane, przy czym uważam za niezwykle cenny społeczny udział w tej działalności,
zwłaszcza ruchu „Monar”.
Ważną rolę dla ochrony młodzieży przed demoralizacją, przejawami patologii oraz
przekraczaniem bariery konfliktu z prawem spełniały i spełniają milicyjne izby dziecka. Zatrzymywano tam rocznie ponad 9000 młodych ludzi, zwłaszcza zbiegłych z za-
256
q styczeń 2009
Dzielnica Dokumentalistów i Świadków
kładów wychowawczych i poprawczych, a także domów rodzinnych. Zatrzymania te mają charakter opiekuńczy i nie wiążą się z represją karną czy
administracyjną. Przy współudziale
różnych służb resortu ujawnia się
rocznie około 18 000 nieletnich pozbawionych opieki lub zagrożonych
demoralizacją. W takich przypadkach
współdziałamy ściśle z sądami rodzinnymi, władzami oświatowymi, służbą
zdrowia, rodzinami i opiekunami
prawnymi nieletnich. Rocznie kierowano do wymienionych instytucji i osób
ponad 35 000 różnorakich wniosków,
dotyczących nieletnich zagrożonych
deprawacją i demoralizacją.
Swego czasu szeroko prezentowano, m. in. w środkach masowego przekazu, takie akcje milicyjSABAT CZAROWNIC
ne, jak: „Posesja”, „Bezpieczne
Zjazd „Cór Rewolucji”, reakcujnej amerykańskiej
tory” i inne. Czy były to też działaorganizacji kobiecej, zaprotestował przeciwko wykorzystaniu energii atomowej dla celów pokojowych.
nia związane z zadaniami resortu
realizowanymi w ramach stanu
wojennego?
Operacja „Posesja” została zainicjowana dopiero w 1983 r. Wcześniej jednak, już
w 1982 r., przeprowadzono wielką operację „Aglomeracja”. Obejmowała ona wzmożone działania prewencyjne, przede wszystkim dla przywrócenia ładu i spokoju
w miejscach publicznych oraz ograniczenia rozpasania elementu przestępczego
i chuligańskiego w większych miastach.
Pragnę ponadto zwrócić uwagę na inną znaną operację — „Rynek”, która wymierzona była przeciw rozpasanej spekulacji, uderzającej zwłaszcza w uboższe grupy
ludności.
Muszę przyznać, że to, co Pan przed chwilą powiedział, zmienia stereotypowy i uproszczony obraz milicjanta z pałką i bloczkiem mandatów w ręku…
Najwyższy czas, aby ten bzdurny stereotyp obalić. Resort dokłada dziś starań, aby
przedstawiać społeczeństwu wierniej i pełniej charakter swych zadań i działań. Będziemy te starania kontynuować.
Pragnę w tym miejscu jeszcze raz podkreślić wielkie zaangażowanie, ofiarność, wytrwałość i rozwagę polityczną, która cechowała absolutną większość funkcjonariuszy
styczeń 2009 q
257
Dzielnica Dokumentalistów i Świadków
Służby Bezpieczeństwa i Milicji Obywatelskiej przy realizacji ich odpowiedzialnych
i trudnych zadań zarówno w okresie stanu wojennego, jak i po jego zniesieniu.
W sposób widoczny wzrosła wśród nich dyscyplina, sumienność oraz gotowość do
wypełniania zadań służbowych bez oglądania się na czas pracy, rozliczne uciążliwości
z tym związane, komplikacje i obciążenia, które są udziałem ich samych i ich bliskich.
Wiem, że w ramach resortu spraw wewnętrznych funkcjonują wydzielone
jednostki wojskowe, które są spadkobiercami dawnego KBW. Czy żołnierze
tych jednostek wypełniali w trakcie stanu wojennego jakieś specyficzne
funkcje przynależne zwykle służbom resortu spraw wewnętrznych?
Gdy zachodziła taka potrzeba, żołnierze Nadwiślańskich Jednostek MSW, bo o nich tu
mowa, a także Wojsk Ochrony Pogranicza spełniali też niektóre funkcje porządkowe
w miejscach publicznych. W dalszym ciągu można zresztą spotkać żołnierzy z granatowymi otokami w patrolach ochraniających bezpieczeństwo podróżnych na kolei, strzegących przed złodziejami towarów przewożonych pociągami, w trakcie akcji, takich jak
„Posesja” i w wielu innych sytuacjach wymagających wsparcia Milicji Obywatelskiej.
Służba dla społeczeństwa nie kończy się jednak w momencie zejścia z patrolu.
Żołnierze wojsk podległych MSW brali udział w wielu pracach na rzecz gospodarki narodowej, a zwłaszcza leśnictwa, w akcjach żniwnych i innych. W najtrudniejszym
okresie, gdy nie osiągnięto jeszcze zadowalającej stabilizacji rynku żywnościowego,
prace rolno-hodowlane wykonywane przez żołnierzy naszego resortu przyniosły efekt
w postaci dostarczenia do skupu prawie 5 tysięcy ton żywca — czyli ilości odpowiadającej rocznemu zapotrzebowaniu zgodnie z przydziałami kartkowymi stutysięcznego miasta. Nie muszę tłumaczyć, jak istotna to była pomoc w trudnej sytuacji,
zwłaszcza pierwszych miesięcy stanu wojennego.
Wróćmy jeszcze, jeśli Pan pozwoli, do pierwszych chwil stanu wojennego.
Kiedy i w jaki sposób o decyzji wprowadzenia stanu wojennego dowiedział
się prymas Polski, kardynał Józef Glemp?
W nocy 13 grudnia 1981 roku prymas przyjął współprzewodniczącego Komisji Wspólnej Rządu i Episkopatu, Kaziemierza Barcikowskiego, ministra Jerzego Kuberskiego
oraz generała brygady dr. Mariana Rybę. Poinformowali oni prymasa o fakcie podjęcia decyzji o wprowadzeniu stanu wojennego, a także przekazali argumentację, która legła u podstaw takiej decyzji. (…)
Co utkwiło Panu w pamięci z pierwszych godzin stanu wojennego?
Pamiętam przede wszystkim niezwykłe napięcie. Mijały minuty i kwadranse po godzinie 24.00 12 grudnia 1981 r., a posiedzenie Komisji Krajowej „Solidarności” w Gdańsku przedłużało się. W całym kraju realizowano już działania w ramach stanu wojennego. Jedne oddziały wojskowe przegrupowywały się, inne obsadzały już główne
obiekty administracyjno-państwowe i główne szlaki komunikacyjne. Łączność, radio,
telewizja i niektóre inne ważniejsze obiekty zabezpieczone zostały przez mieszane
258
q styczeń 2009
Dzielnica Dokumentalistów i Świadków
grupy wojskowo-milicyjne. Powstał problem, czy wkroczyć do budynku, w którym
odbywało się posiedzenie Komisji Krajowej i zatrzymać jej uczestników, czy też nie
ryzykować? Postanowiono nie wkraczać.
Co spowodowało, że nie opanowano wtedy budynku obrad?
Mieliśmy wystarczające siły i środki do tej akcji. Była ona przygotowana w szczegółach. Jednakże za aprobatą gen. W. Jaruzelskiego poleciłem komendantowi wojewódzkiemu MO w Gdańsku, generałowi Jerzemu Andrzejewskiemu zatrzymać specjalną kolumnę Zmotoryzowanych Odwodów Milicji Obywatelskiej, zdążającą
z Wejherowa w kierunku Stoczni im. Lenina w Gdańsku, gdzie odbywały się obrady
kierownictwa „Solidarności”. Kolumną zatrzymano około półtora kilometra od stoczni. Komisja Krajowa obradowała pod ochroną specjalnych bojówek. Pojawiłaby się
więc konieczność użycia siły, a w związku z tym istniało realne niebezpieczeństwo rozlewu krwi. Nie chcieliśmy do tego dopuścić i sądzę, że postąpiliśmy słusznie.
Jednakże członkowie Komisji Krajowej zostali zatrzymani…
Do internowania członków Komisji Krajowej przystąpiono ponad półtorej godziny
później. Czekano do momentu, kiedy zaczną się oni rozchodzić do miejsc zakwaterowania. W przypadku powzięcia decyzji o wejściu do budynku stoczni w czasie trwających obrad nikt z obecnych nie uniknąłby zatrzymania. Nie byłoby więc na wolności
nikogo z tych, którzy po paru miesiącach w kwietniu 1982 r., wystąpili z inicjatywą
powołania TKK. Niemniej jesteśmy przekonani, że ówczesna powściągliwość i rozwaga była słuszna i uzasadniona.
Czy nie było obawy, że operacja wprowadzenia stanu wojennego się nie powiedzie? Przecież liderzy „Solidarności” twierdzili, że popiera ich 10 milionów ludzi.
Zdawaliśmy sobie doskonale sprawę z tego, w jaki sposób i na jakich zasadach odbywał się częstokroć nabór do ogniw „Solidarności”. Sądzę, że wszyscy znali też mechanizmy politycznej i psychologicznej manipulacji ludźmi, którzy złożyli akces do
związku. Mechanizmy te m. in. ukazuje film Romana Wilczka pt.: „Godność”. Wywiera on głębokie wrażenie dzięki przekonywającemu zobrazowaniu rozterek i nawet
tragedii wewnątrz rodzin, które zostały w pewnym momencie rozdarte sporami i kłótniami wywołanymi przez działalność manipulatorów.
Sądzę, że warto też zwrócić uwagę na taki ważny fakt: przed wprowadzeniem stanu
wojennego do jednostek Rezerwowych Odwodów Milicji Obywatelskiej powołano tysiące osób, w większości robotników. Stawiło się w błyskawicznym tempie prawie 100
procent wezwanych. Liczba nie usprawiedliwionych była niewielka. Jednostki te odegrały ważną rolę, między innymi przy internowaniu, ochronie porządku w zakładach
pracy, likwidacji prób strajków, zapewnianiu ładu i porządku w miejscach publicznych. Nie zanotowano przypadków odmowy wykonania rozmazu. Działania były zdecydowane i skuteczne. A przecież wśród tych tysięcy ludzi większość stanowili członstyczeń 2009 q
259
Dzielnica Dokumentalistów i Świadków
kowie „Solidarności”. Czyż nie świadczy
to o tym, kto i przeciw komu wprowadził stan wojenny?
Była to w najpełniejszym sensie tego słowa samoobrona narodu przed
próbą zamachu na jego najżywotniejsze
interesy. To zdecydowana większość
społeczeństwa opowiedziała się w praktyce i w działaniu na rzecz ładu, spokoju i bezpieczeństwa Polski. To właśnie
taka postawa umożliwiła wprowadzenie
stanu wojennego przy — chociaż bolesnych — to jednak bardzo niewielkich
stratach.
Istnieje natomiast uzasadnione
przypuszczenie, że zwłaszcza administracja waszyngtońska oraz inni niechętni nam zachodni „obserwatorzy:
sytuacji w Polsce nie wierzyli w to, że
Wojsko Polskie i organa władzy wspomagane przez patriotyczne siły społeczne zdołają uzyskać zrozumienie dla
tej decyzji ze strony odpowiedzialnej
większości społeczeństwa polskiego,
W Niemczech Zachodnich sprzedawane są płyty z naa w tym licznych członków „Solidarnograniami przemówień Hitlera i z j ego fotografiami
ści”, i że potrafią własnymi siłami opa— O panie, usłysz mój głos!
Radosław Szaybo
nować sytuację. Ta ich niewiara w rozsądek polityczny i patriotyzm Polaków
okazała się kompromitującym błędem politycznym i zrodziła znany, przesycony irytacją i rozczarowaniem stosunek do Polski w okresie stanu wojennego.
Sprawy związane z internowaniem są wciąż jeszcze przypominane. Powtarza się czasami sensacyjne i bulwersujące informacje o „tysiącach osób
przetrzymywanych na mrozie, pod gołym niebem, na stadionach, polewaniu
wodą…
Kiedyś te brednie były głośne. Obecnie na ich głoszenie nie pozwala sobie nawet
RWE. Mówili to nasi wrogowie, dywersyjne rozgłośnie, ziejące nienawiścią nielegalne
pisemka i ulotki. Nikt nie zdobył się na to, by te kłamstwa odwołać. Natomiast istotnie, na mrozie, pod gołym niebem, z oddaniem i przekonaniem pełnili służbę żołnierze oraz funkcjonariusze. Internowani zaś przebywali w solidnych, dostatecznie
ogrzanych i wyposażonych pomieszczeniach, mając zapewnione podstawowe, humanitarne warunki życia. Były to najczęściej specjalnie przygotowane i wydzielone po-
260
q styczeń 2009
Dzielnica Dokumentalistów i Świadków
mieszczenia więzienne, o bardzo złagodzonym, specjalnym regulaminie. Nie był to
więc komfort ani luksus, ale też nie to, co głosiła wroga propaganda. Oprócz zakładów karnych jako ośrodki internowania wykorzystano niektóre domy wypoczynkowe
i ośrodki wczasowe, np. w Gołdapi i Jaworze, a także ośrodek górniczy w Kokotku.
Przeciętny standard był więc w pełni zadowalający, a niektórzy, np. Lech Wałęsa, nie
mogą w żadnym przypadku mieć powodów do narzekania na warunki pobytu w odosobnieniu — były one wręcz komfortowe.
A jakie warunki miała reszta internowanych?
W kraju, gdzie akurat wtedy szalał najgłębszy kryzys, gdzie trudno było kupić zapałki i mydło, internowani znaleźli się w pewnym momencie w sytuacji wręcz uprzywilejowanej. Zorganizowana bowiem została wielka akcja charytatywna. Nie przeszkadzaliśmy jej w najmniejszym stopniu, wręcz przeciwnie — ułatwialiśmy i samą akcję,
i zapoznanie się z warunkami pobytu internowanych na przykład, ze strony Polskiego i Międzynarodowego Czerwonego Krzyża. Nie mam zamiaru nikogo przekonywać,
że odizolowanie, zwłaszcza od rodziny, jest okolicznością przyjemną, a internowani
mają powód do chwalenia władzy. Niemniej jednak wszelkie demagogiczne zarzuty,
oskarżenia i posądzenia o maltretowanie internowanych są absolutnie kłamliwe. 16
lutego 1982 r. w „Trybunie Ludu” ukazała się notatka pt.: „Głusi na prawdę, otwarci
na fałsz”, w której pisano między innymi: „ponieważ internowany Adam Michnik cierpi (od dawna nie od 13 grudnia, by nie było wątpliwości) na dolegliwości gastryczne,
w jednym z domów zakonnych codziennie przygotowuje się dla niego specjalny
obiad, który jest następnie dostarczany do ośrodka internowania”.
Jednym słowem — zachodnia prasa dopuszczała się celowych kłamstw?
Nie ma co do tego żadnych wątpliwości. To na jej łamach pojawiły się sensacje i horror, te „tysiące na stadionach w czasie mrozów polewane wodą…”
Rekord głupoty kłamstwa, nie waham się tak tego określić, pobity został przez
uważany przecież za poważny „Le Monde”. Opublikował on w numerze z 22 grudnia
1981 roku następującą wiadomość: „Śmierć Tadeusza Mazowieckiego. Robotnicy, intelektualiści razem walczyli i razem umierają w kopalniach, na ulicach miast, w obozach koncentracyjnych generała Jaruzelskiego. (…) w takim właśnie obozie zmarł Tadeusz Mazowiecki. (…) Osierocił trzech synów. (…) Pamięć o nim pozostanie o nim
pozostanie w polskiej historii. Krzysztof Pomian”
Nie muszę chyba dodawać, że ani „Le Monde”, ani Krysztof Pomian nigdy tych
bzdur nie sprostowali5. Nie miał na ten temat nic do powiedzenia także i „nieboszczyk” pan Mazowiecki.
Chciałbym podkreślić, że akcja internowania miała potknięcia, których trudno było uniknąć przy operacji o tej skali i w takiej społeczno-politycznej temperaturze. Pomyłki szybko naprawiano, zwalniając niektórych internowanych prawie natychmiast.
5
Prośba do osób znających francuski i mających dostęp do archiwalnego „Le Monda” o sprawdzenie, czy rzeczywiście się taki tekst wtedy ukazał, czy też Kiszczak nawet to zmyśla — przyp. F. Y. M.
styczeń 2009 q
261
Dzielnica Dokumentalistów i Świadków
Zresztą wszyscy pamiętamy stałą praktykę polegającą na zwalnianiu pojedynczo
i całymi grupami osób internowanych, gdy tylko okoliczności i ogólna sytuacja społeczna na to pozwalały.
Czy biorąc pod uwagę skuteczność, sprawność i niekwestionowaną konieczność wprowadzenia stanu wojennego, na podstawie doświadczeń z niego
płynących, określiłby się Pan dziś jako zwolennik rozwiązań siłowych?
Nie, absolutnie nie jestem zwolennikiem takich rozwiązań. Uważam, że problemy polityczne powinny być rozwiązywane środkami politycznymi. Represja to ostateczność. Powinniśmy prowadzić dialog, rozmawiać i porozumiewać się z każdym, kto nie
działa świadomie i rozmyślnie na szkodę socjalistycznej Polski i jej pozycji w świecie.
Nikomu nie zamykamy drogi do współuczestnictwa w tworzeniu jutra naszej ojczyzny. Jak stwierdził generał Wojciech Jaruzelski, nie pytaliśmy, skąd kto przychodzi
i tym bardziej nie będziemy pytać o to dziś. Liczą się czyste i szczere intencje, oczywiście intencje wyrażane czynem.
W swoim wywiadzie dla „Trybuny Ludu” użył Pan określenia „leżącego nie
kopię”. Czy określenie to odnosi się dziś do tak zwanej opozycji?
Określenie to nawiązywało przede wszystkim do lat 1981-1983. Zgodnie z ustawodawstwem stanu wojennego, działając według dyrektyw partii, rządu, Sejmu i w zgodzie z oczekiwaniem większości społeczeństwa, podjęliśmy wtedy akcję izolowania
przeciwników politycznych oraz likwidacji ich wpływów na środowiska i grupy społeczno-zawodowe, w których działali. Nigdy jednak nie kierowała nami chęć „rewanżu”. Cierpliwości nigdy nam nie zabrakło.
Pojawiają się na tym tle zarzuty, że przeciwnicy socjalizmu „są tolerowani”.
Walczymy z przeciwnikiem tak długo, jak długo prowadzi wrogą działalność, ale gdy
przestaje walczyć, jesteśmy wyrozumiali, staramy się zapomnieć winy. Wielokrotnie
osobiście przyjmowałem członków rodzin internowanych bądź aresztowanych, starając się zawsze im pomóc, kiedy to tylko było możliwe, zrozumieć ludzkie dylematy
i tragedie. Wystarczy tu podać przykład Jana Józefa Lipskiego, członka byłego KSSKOR, od lat znanego ze swej antykomunistycznej działalności, nieprzejednanego
w swej wrogości do ustroju, władzy, partii. Pomimo iż zebrane w jego sprawie dowody w pełni usprawiedliwiały izolację, został zwolniony ze względów zdrowotnych, przy
naszej pomocy otrzymał paszport i mógł swobodnie wyjechać do Londynu na leczenie. Nawiasem mówiąc stan zdrowia nie przeszkadza mu w aktywnym angażowaniu
się w wyjątkowo wyczerpującą działalność opozycyjną. I nie tylko
Były też, niestety, takie przypadki, gdy nasza wyrozumiałość i gotowość pomocy
była lekceważona, gdy po prostu nas oszukiwano. Weźmy choćby Jana Lityńskiego,
wyjątkowo aktywnego członka byłego KSS-KOR. Na prośbę jego matki, którą przyjąłem roztrzęsioną i płaczącą, otrzymał on przepustkę z więzienia, by móc wziąć udział
w pierwszej komunii swojej córki. Miało to mieć dla niej ozdrowieńczy skutek w cięż-
262
q styczeń 2009
Dzielnica Dokumentalistów i Świadków
kim schorzeniu. Zwróciłem się osobiście o tę przepustkę do właściwych organów,
w których dyspozycji przebywał. Niestety, Lityński nie powrócił do zakładu karnego
i wykorzystując tę okazję zszedł do „podziemia”. Ukrywa się do dziś, prowadząc działalność sprzeczną z prawem. Inaczej zachował się Jacek Kuroń, którego urlopowano z więzienia na dłużej ze względu na tragedię rodzinną. Nadal trwa na wrogich, obcych nam pozycjach, pomimo że życie przekreśliło wszystkie jego rachuby i plany.
Wiem, że zdaje on sobie z tego sprawę coraz lepiej.
Czy to znaczy, że „opozycja” już nie istnieje i nie jest groźna? Co to jest
w ogóle „opozycja” w naszych warunkach?
Przedstawienie pełnego obrazu tak zwanej opozycji w Polsce po drugiej wojnie światowej jest niemożliwe w tak krótkiej wypowiedzi. Z dotychczasowych obserwacji wynika jeden podstawowy wniosek — że teoretyczne koncepcje działalności antysocjalistycznej w Polsce w zasadzie nigdy nie powstawały w naszym kraju, a co ważniejsze
— były aktywnie wspierane z zewnątrz. Pojęcie „opozycja” w ustach naszych przeciwników przybiera więc treść zgoła karykaturalną. Czy można nazywać opozycją tych,
którzy celowo rujnowali gospodarkę, podkopują podstawy bytu państwowego, de
facto są sprzymierzeńcami kół rewizjonistycznych, biorą pełnymi garściami obce pieniądze za swe usługi, a w końcu na przykład uciekają z kraju, aby zaczepić się na posadzie w ośrodkach dywersji? Czy to jest w jakimkolwiek politycznym sensie „opozycja”, czy też po prostu wroga polityczna agentura? Pozostawiam to pytanie jako
retoryczne. Jednak spora cześć osób, które angażowały się lub jeszcze dziś się angażują w negatywną działalność polityczną, nie uświadamiając sobie do końca jej natury i sensu, musi być traktowana jako „ludzie do odzyskania”. Ci, którzy działali źle,
lecz w dobrej wierze, zawsze w końcu zawracają z błędnej drogi. Trzeba im tylko pomóc, i takiej pomocy mają prawo zawsze oczekiwać. Nie zwalczamy niczyich poglądów — choćby były bardzo różne od naszych — natomiast zapobiegamy, ograniczamy i likwidujemy działania szkodzące Polsce, państwu, narodowi.
Czy dziś „opozycję” należy więc uznać za wrogą ekspozyturę?
Nie ma wątpliwości, że ci, którzy biorą za swe usługi pieniądze z Zachodu, to po prostu polityczni agenci antykomunizmu. Czy może Pan sobie wyobrazić opozycyjnego
działacza w USA, Wielkiej Brytanii czy Francji, który depcze interes swego kraju, godzi się na rujnowanie jego gospodarki, z radością wita restrykcje wymierzone we własny naród, przekazuje np. polskiej ambasadzie informacje polityczne i gospodarcze,
pozwalające nam konkurować skutecznie na rynkach światowych, szkodząc rodzimemu handlowi zagranicznemu.
Panie ministrze, kilkakrotnie w swoich wypowiedziach użył Pan stwierdzenia, że funkcjonujące na Zachodzie grupy byłej „Solidarności” w swoich działaniach stosują metody agenturalne. Czyżby rzeczywiście ludzie głoszący,
że reprezentują ruch związkowy, parali się szpiegostwem?
styczeń 2009 q
263
Dzielnica Dokumentalistów i Świadków
Nie jest to może klasyczne szpiegostwo, ale nikt mnie nie przekona, że dane na temat lokalizacji jednostek wojskowych, rodzajów produkcji niektórych fabryk, stanu
zatrudnienia itp. służą prowadzeniu działalności związkowej. A takie właśnie cenne
informacje kupuje za przysłowiowe psie grosze Pentagon i CIA od rzekomych związkowców. Cała współpraca między resztkami krajowego tak zwanego podziemia a antypolskimi grupami na Zachodzie oparta jest zresztą na metodach agenturalnych:
szyfry, tajnopisy, najnowocześniejsza elektronika. Zresztą na Zachodzie nie robi się
z tego tajemnicy, a liderzy opozycji i postsolidarnościowego podziemia są w pełni
świadomi, od kogo i za co biorą pieniądze.
Jaka jest skala finansowej pomocy dla „opozycji” w Polsce ze strony Zachodu?
Publicznie ujawniane liczby to tylko kamuflaż i wierzchołek góry lodowej, a przecież
w oficjalnych raportach różnych zachodnich fundacji figurują miliony dolarów na „pomoc walczących o demokrację” w Polsce. O skali „pomocy” finansowej dla zawodowców opozycji świadczy dość wymownie m. in. „peweksowski” tryb życia wielu z nich
oraz długotrwały wstręt do podjęcia uczciwej pracy.
Na ile Pan ocenia liczebność tzw. podziemia?
Aktualne dane dotyczące tzw. podziemia podawałem zazwyczaj w swych wystąpieniach sejmowych. Są to oczywiście liczby zmienne. Podziemie systematycznie kurczy
się i zamiera. Wpływa na to nie tylko nasza działalność zapobiegawcza, lecz także
ogólne przewartościowania w postawach i ocenach społecznych wielu tych ludzi, którzy jeszcze dziś usiłują się angażować w nielegalną działalność. Narasta wśród nich
poczucie jałowości, bezsensowności i zniechęcenia. Mniej lub bardziej aktywnych
prowodyrów „podziemia” znamy dość dobrze.
Dlaczego więc nie likwiduje się podziemia? Jakie ma ono dziś możliwości
działania?
Stosujemy elastyczną politykę karną, oczywiście w granicach istniejącego prawa.
Wiemy, że zewnętrznym przeciwnikom Polski zależy na czarnym obrazie naszego
kraju jako państwa terroru i dlatego właśnie cieszy ich każdy przypadek aresztu i wyroku wobec osoby popełniającej przestępstwo czy wykroczenie z tzw. politycznych
pobudek. Interesuje ich zresztą każda okazja, aby takie pobudki sugerować, nawet
wtedy, gdy mamy do czynienia z przestępstwem czysto kryminalnym.
Z drugiej strony, każdy człowiek, który uległ manipulacji, dał się wplątać w nielegalną działalność, ma przecież rodzinę: matkę, ojca, brata, siostrę, dzieci, uczy się,
pracuje i tak dalej.
Nie chcemy produkować urazów i uprzedzeń. Nie chcemy likwidować tej negatywnej działalności wyłącznie drogą represji, lecz głównie środkami politycznymi. Represje
stosujemy tylko wtedy, gdy nie ma innego wyjścia, gdy jakakolwiek pobłażliwość kłóciłaby się jaskrawo ze społecznym poczuciem sprawiedliwości. Traktujemy te ostateczne
decyzje jako przestrogę dla innych. Możliwości i siłę podziemia możecie panowie ocenić
sami. Wystarczy porównać szereg buńczucznych zapowiedzi i apeli z ich praktycznym
fiaskiem. Konspiratorom niewiele się udaje. Niemniej jednak starają się oni przypomi-
264
q styczeń 2009
Dzielnica Dokumentalistów i Świadków
nać od czasu do czasu o swej obecności. Inaczej nie będzie dolarów. Szeroki i coraz głębiej
zakorzeniony proces normalizacji społeczno-politycznej wypiera ich na margines i o podtrzymywanie takiej tendencji właśnie nam chodzi.
Rozmawiał Pan z emisariuszami podziemia. Jak wyglądają takie rozmowy? Jaka
jest ich treść?
Jak już wspomniałem, polskie władze w swej
polityce wewnętrznej przyjęły zasadę politycznego rozwiązywania kryzysu społeczno-gospodarczego, a więc siłą argumentów,
a nie argumentem siły. Dlatego też rozmawiałem z wieloma, jak Pan określił, emisariuszami podziemia i nie uchylam się od dalszych
rozmów. Będę rozmawiał z każdym, jeśli to
przyniesie korzyść Polsce i sprawie, której służę. Z uwagi na przyjęte obopólnie reguły, warunkujące dojście do skutku każdego spotkania, nie mogę ujawnić żadnych szczegółów tych rozmów. Mogę tylko wyrazić
zdziwienie, że aczkolwiek niektórzy rozmówcy przyznawali rację wielu moim argumentom i sugestiom, to jednak później nie chcieli albo nie potrafili ich zrealizować
w praktyce. Być może nawet po prostu im na to nie pozwolono, chociaż już sam fakt
nieskrępowanego opuszczenia miejsca spotkania powinien im dać wiele do myślenia.
W rozmowie z prof. Henrykiem Jabłońskim posłużyliśmy się przykładem losów Azefa, wielkiego prowokatora pracującego dla carskiej policji. Przypominam o tym, gdyż jest to jedna ze starych i sprawdzonych metod aparatu
przemocy, choć, jak wszystkie, nieskuteczna w obliczu rewolucji. Czy Panu
wiadomo, że w kraju jest rozpowszechniona plotka, według której Lech Wałęsa został dostarczony w kontenerze do Stoczni Gdańskiej 15 sierpnia 1980
r. przez funkcjonariuszy SB?
Ma Pan rację stwierdzając, że lewica społeczna zawsze odrzucała metodą prowokacji
jako kompromitującą i nieskuteczną wobec nadrzędnego celu — rewolucji społecznej. Resort spraw wewnętrznych w swoich działaniach zdecydowanie wyklucza stosowanie prowokacji. Natomiast prawdą jest, że realizując ustawowe zadania, zbieramy
interesujące nas wiadomości, korzystając między innymi z poufnych źródeł informacji. Z oczywistych względów wszystko to, co dotyczy tych osób, stanowi ścisła tajemnicę i dlatego też nie mam nic więcej do powiedzenia w tej sprawie.
A tak przy okazji, ile MSW wydaje pieniędzy na ochronę życia Wałęsy? Wiosną 1983 r. Wałęsa wziął mnie na przejażdżkę po Trójmieście — odniosłem
styczeń 2009 q
265
Dzielnica Dokumentalistów i Świadków
wrażenie, iż zależy mu na osobistym bezpieczeństwie i w tym zakresie
współpracuje z Pańskimi podwładnymi.
Wiadomo wszystkim, że Wałęsa kilkakrotnie już składał do organów ścigania zawiadomienie o podejmowanych próbach zamachów na jego życie. Jak twierdzi, były takie próby m. in. w czasie jego wyjazdu na Zachód w latach 1980-1981. O niektórych
pisała nasza prasa, były one nieprawdziwe. Wałęsę, za jego zgodą, Służba Bezpieczeństwa ochraniała jeszcze przed wprowadzeniem stanu wojennego. Powinien dobrze pamiętać rozmowę na ten temat z generałem K., która miała miejsce w apartamencie jednego z hoteli w Gdańsku tuż przed zjazdem NSZZ „Solidarność”.
W Polsce mieszkają osoby, które zagrażały jego karierze i pozostają nadal rywalami Wałęsy. Dawały one nieraz nawet publicznie upust swoim niechętnym uczuciom
wobec niego. Tylko w Trójmieście mieszka dwóch, trzech „pretendentów”. Nie chodzi
tu zresztą o stanowisko, lecz o duże pieniądze z tym związane, szczególnie te w zielonym kolorze. Jeszcze inni mają swoje powody, by nie kochać Wałęsy, np. Anna Walentynowicz. W tej sytuacji nie możemy wykluczyć ewentualności dokonania wobec
Lecha Wałęsy próby prowokacji, która, co z góry wiadomo, byłaby przez przeciwnika
politycznego przypisana władzy, ściślej MSW. Najgłośniej pewnie krzyczeliby ci, którzy coś by na tym zyskali. Dlatego zorganizowano ochronę jego osoby. Mogę powiedzieć, że współpraca Wałęsy z moimi podwładnymi w Gdańsku przebiega harmonijnie i chyba ku zadowoleniu obu stron.
Informacja to rzeczywiście podstawa w pracach wywiadowczych. O tym, że
w szeregach „Solidarności” SB miała swoich współpracowników, wiemy,
choćby z transmisji radiowych w grudniu 1981 r. z posiedzenia KPP w Radomiu i narady przywódców podziemia po wprowadzeniu stanu wojennego.
Kim byli ci ludzie?
Nie ukrywam, że Służba Bezpieczeństwa dokonała dość gruntownego rozpoznania
podziemia w kraju i jego ekspozytur zagranicznych. Główna rola na tym odcinku
przypadła ludziom kontrwywiadu i wywiadu, tkwiącym w krajowych i zagranicznych
strukturach. Są tam naturalnie głęboko zakonspirowani.
Czy dowiemy się kiedyś ich nazwisk?
Ujawnienie pewnych nazwisk byłoby szokujące. Ze zrozumiałych względów tego nie
uczynimy. Jeśli jednak w ocenie kierownictwa państwowego zajdzie taka potrzeba, to
wówczas ujawnimy społeczeństwu nie osoby, lecz niektóre materiały przez nie posiadane.
A czego one dotyczą?
Mogę tylko powiedzieć, że ukazałyby w pełnym świetle faktycznie antynarodowy charakter podziemia i opozycji, powiązania z obcymi wywiadami, małoduszność i moralny upadek liderów i sympatyków „opozycji demokratycznej”, jak to się bałamutnie
w tamtym środowisku nazywa.
266
q styczeń 2009
Dzielnica Dokumentalistów i Świadków
Czy mógłby Pan podać przykłady wykonania wyroków na zdrajcach, którzy
uciekali za granicę? Kiedy zostaną wykonane wyroki śmierci na Rurarzu
i Spasowskim?
Nie mogę podać Panom takich przykładów, gdyż ich po prostu nie ma. W odróżnieniu
od praktyki niektórych tzw. demokratycznych państw kapitalistycznych socjalistyczne państwo polskie nie ucieka się do takich metod, jak ściganie i egzekwowanie „na
własną rękę” najwyższego wymiaru kary wobec zdrajców ojczyzny poza granicami
Polski. Z technicznego punktu widzenia nie byłoby żadnych trudności ze znalezieniem
„w demokratycznym” świecie płatnych morderców. Spasowscy i Rurarze są zresztą
ochraniani tylko w pierwszym okresie, kiedy jeszcze mają „pełne głowy”. Później
głów tych się już nie pilnuje, bo i po co. Niech się sami o nie martwią. Mogę Panów
zapewnić, że nie mają oni spokojnych snów.
A zatem mogą się oni dziś obawiać tylko wyrzutów swego sumienia?
Nie żartujmy. Zdrajca nie ma ojczyzny, zdrajca nie ma też i sumienia.
Słyszy się wiele opinii o Pana bliskich kontaktach z przedstawicielami hierarchii kościelnej. Jak to się ma do rzeczywistości? Czego te kontakty dotyczą?
Pierwsze oficjalne kontakty z przedstawicielami hierarchii w interesującym Panów zakresie miały miejsce wkrótce po wprowadzeniu stanu wojennego. Spotkałem się
wówczas z kardynałem Franciszkiem Macharskim, metropolita krakowskim, człowiekiem pełnym godności i rozwagi. Najbardziej ożywione kontakty łączą mnie jednak
z księdzem arcybiskupem Bronisławem Dąbrowskim, sekretarzem Episkopatu Polski,
którego kulturę polityczną i otwartość na argumentację bardzo sobie cenię. Omawialiśmy i omawiamy wspólnie wiele spraw oraz indywidualnych problemów, szukając
możliwości ich pozytywnego rozwiązania. Rozmowy niejednokrotnie są trudne, a stanowiska kontrowersyjne. Zdecydowaną większość dyskutowanych kwestii udało się
pomyślnie załatwić, zwłaszcza dzięki elastyczności i wspólnej woli poszukiwania sensownego kompromisu.
Zawsze powtarzam, że polityka jest sztuką kompromisu.
Duży wpływ na stosunki państwo-Kościół miało niewątpliwie zabójstwo
księdza Jerzego Popiełuszki. Czy dziś można coś dodać do wielokrotnie oficjalnie prezentowanych ocen tego faktu?
Myślę, że dodać można niewiele. Zabójstwo księdza Popiełuszki, niezależnie od subiektywnych intencji sprawców tego czynu, obiektywnie miało cechy prowokacji politycznej, wymierzonej przeciwko polityce partii i rządu. Było również ciosem dla resortu spraw wewnętrznych, z których wywodzili się sprawcy.
Jak fakt zabójstwa przyjęty i oceniony został w resorcie? Co sądzą o tym
funkcjonariusze MO i SB?
Czyn ten spotkał się z natychmiastowym i pełnym potępieniem. Dały temu m. in. wyraz organizacje partyjne i poszczególne kolektywy.
styczeń 2009 q
267
Dzielnica Dokumentalistów i Świadków
Cykl - Manewry Dwudziestoletnie
Frontem do kapitalizmu, frontem do cywiliziacji
fot. Viilo
Czy uważa Pan, że zabójstwo księdza Popiełuszki posłużyło poważnemu
osłabieniu aparatu MSW?
Niewątpliwie ujawnienie faktu dokonania poważnego przestępstwa przez pracowników jakiejś instytucji wpływa ujemnie na opinię o tej instytucji, o jej funkcjonowaniu,
a autorytet samej instytucji narażony jest na poważny uszczerbek. W tym przypadku jednak nie można nie dostrzec specyfiki tego wydarzenia.
Zabójstwa dokonują pracownicy Służby Bezpieczeństwa, a służba ta właśnie
stoi na straży bezpieczeństwa, ona chroni konstytucyjne zasady, prawa i obowiązki
z nich wynikające. Jest więc przez to bardziej niż inne służby narażona na ataki
przeciwników politycznych, wrogów Polski Ludowej, którzy chcą zmienić ten konstytucyjny porządek.
A popatrzmy, co w sytuacji porwania czy zaginięcia księdza Popiełuszki, bo takie
były pierwsze znane fakty, robi resort, co robi ta służba? Podejmuje natychmiast szerokie ogólnokrajowe działania poszukiwawcze. Ujawnia w bardzo krótkim czasie
sprawców, mimo że byli to jej funkcjonariusze. Ujawnia wspólnie z prokuraturą
wszystkie szczegóły ich działań, wszystkie okoliczności zabójstwa. Każdy człowiek,
którego stać na obiektywną ocenę, musi stwierdzić, że takie działania resortu wykluczają obciążenie go winą za ten czyn, a samo wydarzenie nie może popsuć jego opinii, oceny funkcjonowania i obniżyć jego społecznego prestiżu.
Uważam, że takie właśnie działania resortu, choć jest to pewien paradoks, wręcz
go uwiarygodniają w oczach społeczeństwa. Dają bowiem również dowód, że czyny,
które próbuje się niekiedy przypisać resortowi, nie mogły mieć miejsca, bo byłyby
natychmiast ujawnione i zdemaskowane w podobnym trybie.
268
q styczeń 2009
Dzielnica Dokumentalistów i Świadków
A czy nie nastąpiło osłabienie aparatu?
Może zamiast odpowiedzi wprost, podzielę się niektórymi spostrzeżeniami i odczuciami z tamtego okresu.
Odczułem mianowicie zwiększenie dyscypliny, powszechne przekonanie o potrzebie uzyskiwania lepszych wyników pracy, lepszego służenia społeczeństwo.
Nie spotkałem się też z chęcią zwalniania się, odchodzenia z resortu, nie było
również zahamowania w naborze nowych kadr. Tak więc, jeżeli ktoś przypuszczał, że
zabójstwo księdza Popiełuszki i towarzyszące mu następstwa osłabią aparat MSW, to
musiał się rozczarować. W każdym środowisku zdarzają się różne drastyczne zjawiska, jednak nie mogą one stanowić podstawy do daleko idących uogólnień.
Takie uogólnienia jednak niekiedy czyniono i czyni się je jeszcze do dziś.
Wiemy o tym. Mogę Pana zapewnić, że władze stanowczo unikały pochopnych uogólnień, chociaż preteksty można by przecież znaleźć, np. w fakcie, że zabójstwa milicjanta st. Sierż. Zdzisława Karosa, ojca dwojga małych dzieci, dokonano przy pomocy księdza, Sylwestra Zycha oraz współudziale Stanisława Matejczuka, studenta
Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego.
Zbrodnia, zwłaszcza morderstwo, to fakt poruszający opinię publiczną. Ostatnio olbrzymim wstrząsem dla świata było zabójstwo Olafa Palmego.
W wielu artykułach na Zachodzie krytykuje się nieudolność policji szwedzkiej, zrówno jeśli chodzi o ochronę premiera rządu jak i sam przebieg śledztwa. W jednej z publikacji zachodnich wyczytałem, że prokurator nadzorujący śledztwo złożył dymisję, gdyż „spotkał się z przeszkodami ze strony
tych, którzy winni mu raczej pomagać”. Co Pan, jako zwierzchnik m. in.
służb kryminalnych, sądzi o tej sprawie — czy to rzeczywiście nieudolność,
czy też może… waham się powiedzieć?
Nie czuję się kompetentny do formułowania kategorycznych ocen. Gdybym jednak
miał profesjonalnie wyjaśniać zagadkę śmierci wielkiego szwedzkiego polityka, to na
początku rozważałbym wszelkie hipotezy robocze, a także zadałbym typowe dla
śledztwa pytanie: cui bono — czyli, kto odniósł korzyść z faktu iż Olof Palme, rzecznik rozsądku, umiaru, odprężenia i współpracy w Europie, został wyeliminowany
z europejskiej sceny politycznej.
Co stanowi dziś przedmiot Pana szczególnej troski jako działacza partyjnego i ministra spraw wewnętrznych?
Przede wszystkim bezpieczeństwo socjalistycznego państwa, ograniczenie przestępczości
i osobiste bezpieczeństwo wszystkich obywateli. Czuję się za to odpowiedzialny nie tylko
jako szef resortu, ale także moralnie. Wynika to ze zrozumienia istoty służby dla społeczeństwa, które dziś jeszcze boryka się z tyloma codziennymi problemami. Nasze troski
są wspólne: walka z marnotrawstwem, niekompetencją, pasożytnictwem i wieloma innymi plagami społecznymi, takimi jak alkoholizm, narkomania, deprawacja nieletnich. Wierzę, że uda nam się wspólnie zjawiska te skutecznie ograniczyć i przezwyciężyć.
t
✽✽✽
[podanie do druku — F. Y. M. ]
styczeń 2009 q
269
Dzielnica Publicystów
Komunizm i wykańczanie historii
Grudeq
Gdy patrzymy na historię zawsze powinniśmy patrzeć jak najprościej. My żyjemy tu
i dziś. Polska dla nas sięga od Odry po Bug. Nasi dziadkowie żyli w Polsce, która sięgała od Zbąszynia po rzekę Zbrucz. Dziadkowie naszych Dziadków żyli w Polsce, której nie było, i sprawy swoje urzędowe jeździli załatwiać do Petersburga, Wiednia
i Berlina a nie do Warszawy. Dziadkowie dziadków naszych dziadków z kolei żyli
w upadającej Polsce sięgającej od Poznania po Pińsk i entuzjazmowali się obradami
Sejmu Wielkiego. Idziemy cały czas dalej. Ich dziadkowie, czyli dziadkowie dziadków
dziadków naszych dziadków żyli w Polsce Saskiej. Wspominali z rozrzewnieniem niedawne czasy Króla Jana Sobieskiego i jednocześnie nie chcieli, aby Sascy Królowie
mieszali Polskę w jakiekolwiek wojny. Ich dziadkowie z kolei żyli jakieś 70 lat wcześniej i przeżywali mający lada chwila wybuchnąć konflikt na Ukrainie.. i tak dalej, dalej, przez Wazów, Batorego, Jagiellonów, Andegawenów, Piastów do Mieszka I…
Każde z pokoleń tych naszych „dziadków” czy „dziadków naszych dziadków” uważa swoje czasy za najlepsze, najdoskonalsze, najbardziej wyjątkowe. Jednocześnie
nikomu nie przychodzi do głowy myśl, że oto ich czasy są końcem historii. Doskonale rozumieją najlepiej oddający dzieje ludzkości mit o Syzyfie. Ludzkość to właśnie
ciągle takie wtaczanie głazu na szczyt. I kiedy wydaje się, że o to wtoczenie go na
szczyt jest już takie bliskie, że oto nastąpi ten koniec historii, że teraz będziemy żyć
już tylko w pokoju i wzajemnym szczęściu. Następuje w historii zwrot: boleśnie przekonali się o tym Rzymianie z IV i V wieku naszej ery, kiedy to do wiecznego miasta co
rusz wkraczali jacyś barbarzyńcy dowódcy, czy też nasi pradziadowie z belle epoque
XIX i XX wieku kiedy usłyszeli strzały w Sarajewie. Kamień stacza się na dół i trzeba
znów wciągać go na górę.
Komunizm wychodził z trochę innego założenia. Historia dla komunistów to nie
przeszła teraźniejszość, nieskoordynowany ciąg zdarzeń, scena, po której przewija
się mnóstwo postaci historycznych z tak odmiennymi psychikami i osobowościami.
Historia dla komunistów to marsz ku komunizmowi. Mieszko I zakłada swoje państwo: dla komunistów zakłada tak państwo, że kieruje je przeciwko Niemcom — największemu wrogowi Polaków. Kazimierz Wielki przeprowadza swoje reformy — socjalistycznie myśli o poprawie warunków życia warstwa najuboższych. Polska
Jagiellonów, nasz złoty wiek: przede wszystkim trzeba pokazać walkę klas, jak magnateria wykorzystywała chłopów, a w polityce zagranicznej na wschodzie toczymy
wojny z Turkami, Tatarami, Szwedami, Siedmiogrodem, Mołdawią… nigdy z Rosją.
Polska zostaje wykreślona z map świata — wina pasożytniczej magnaterii i warcholczej szlachty, która wykorzystywała niższe klasy społeczne. Zasadniczym motywem
wszystkich powstań wolnościowych: dążenie do poprawy warunków socjalnych.
I wreszcie, kiedy następuje komunizm, następuje kres historii. Teraz będzie już tylko
270
q styczeń 2009
Dzielnica Publicystów
dobrze. Teraz będziemy się już tylko rozwijać. Podwaliny pod otępienie Polaków teorią Fukuyamy doskonale położyli komunistyczni ideolodzy.
I aby pokazać jak to będziemy się tylko rozwijać i jak to komunizm jest najnowocześniejszym stadium dziejów ludzkich w komunistycznych książkach historycznych:
tabelki z pogłowiem bydła rogatego w I Rzeczypospolitej, w czasie zaborów i w PRL,
z którego jasno wynika, że w PRL jest najwięcej. Szkoda, że zapomniano złotej myśli Bismarcka — jest prawda, półprawda i statystyka. Jak mapki w komunistycznej
książce historycznej to kontury Polski Ludowej zawsze porównywane są z Polską piastowską — tą za Mieszka I i Bolesława Chrobrego oraz Kazimierza Wielkiego. Bardzo rzadko przystawia się mapkę z Polską Jagiellonów czy Polską za panowania Władysława IV. Jak obrazki miast, to zawsze fotografia z 1945 roku i obok fotografia
z odbudowanym tym samym miejscem przez PRL. Nie przewiduje się możliwości porównania z wyglądem przedwojennym. I wreszcie treść takiej komunistycznej książki: Król widząc.. przewidując… chcąc.. pragnąc.. aby budować… nieśmiertelne idee..
wrogowie.. przeszkadzali. Wszystko naukowym trybem. Wszystko dokładnie wyjaśnione. Wszystko mające tylko jedną przyczynę i jeden skutek. Tak żeby nie była
możliwa jakakolwiek inna interpretacja.
Proszę spojrzeć na prawdziwe, książki historyczne, takich autorów jak: Jasienica,
ks. Kalinka, Łojek, Cat-Mackiewicz, bracia Bocheńscy, Kutrzeba, Zbyszewski. Każdy
z nich przedstawia historię ze swojej strony. Łojek atakuje Stanisława Augusta
271
Georgij Safronow
styczeń 2009 q
Dzielnica Publicystów
Poniatowskiego. Bocheński Króla Stasia broni. W sukurs Łojkowi przychodzi Zbyszewski. Jest dyskusja, jest debata. Można poznać argumenty dwóch przeciwnych
stron. W tym zderzeniu racji szukać można swojej własnej opinii, własnego poglądu.
Jest radość autorów, kiedy ktoś podejmuje z nimi polemikę. Bo to zmusza ich do myślenia, do szukania kolejnych argumentów na obronę swoich tez.
Historyczna książka komunistyczna. Początek, zamiast akapitu o tym, z kim to
jest polemika, to inwokacja do Tow. Stalina, czy do nieśmiertelnych zasad marksizmu
leninizmu. Że to one przyświecały pracy nad książką, że gdy autor nie wiedział dalej,
co pisać to one wskazywały drogę. Zaczyna się książka. Wszystko od A do Z podane.
Było tak a tak. Powody były takie a takie. Skutki takie a takie. Błędy popełniali oni.
My od samego początku mieliśmy dobry plan. Książka idealna do wkucia na pamięć.
Przy jej lekturze nie trzeba absolutnie myśleć. Wszystko jest wyjaśnione.
W historii najpiękniejsze jest szukanie źródeł. Praca na dokumentach źródłowych.
Prawdziwa pasja historyczna rodzi się, gdy w czytelni jest stawiane przed Tobą zakurzone tomisko ze starymi gazetami. Otwiera się i wtedy wyrusza się na prawdziwą historyczną wyprawę. Gazeta pisze o jakimś wydarzeniu na pierwszej stronie, że to najważniejsze wydarzenie, epokowe i przełomowe, że doprowadzi one do tego a tego.
A my już z historii wiemy, że to całkiem inaczej się skończyło, często całkowicie przeciwnie od nadziei, jakie temu wydarzeniu towarzyszyło na początku. I czasem, gdzieś
na boku wzmianka o jakimś wydarzeniu, pisana petitem jest dla ludzkich dziejów
272
Georgij Safronow
q styczeń 2009
Dzielnica Publicystów
o wiele ważniejsze, o skutkach nieporównanie większych niż to, co wykrzyczane jest
na pierwszej stronie. Praca na źródłach uczy, że niczym w swych pragnieniach nie
różnimy się od naszych przodków. Każde z pokoleń chciało żyć w pokoju, w wolności.
Każdy z naszych przodków chciał przeżyć wielką miłość i żyć w miarę dostatnią.
Wgłębiając się w historię dobrze, zauważamy, że przymiotniki określające ludzi nic na
przestrzeni dziejów się nie zmieniły. Zawsze byli ludzie uczciwi i nieuczciwi. Dobrzy
i źli. Rzetelni i nierzetelni. Przekładający własny interes nad społeczny i ci, dla których ogół był ważniejszy niż własne ja. Tacy sami ludzie jak my, tylko żyjący w trochę innych czasach.
Komunizm z wiadomych przyczyn bał się źródeł. Komunizm jak to słusznie określił Stanisław Cat Mackiewicz był „Myślą w obcęgach”. Tylko po jednym szlaku nauka,
myśli mogły chodzić. Oczywiście po szlaku wyznaczonym przez Marksa, Engelsa i Lenina. Nie można było wpuścić na dowolne ścieżki historii badaczy, bo jeszcze okryliby, że wcale w tej burżuazyjnej Anglii robotnikom nie żyło się tak źle. Zobaczyliby, że
wiele pomysłów komunizmu było już wcześniej wprowadzanych w życie i kończyły się
one katastrofami, by wspomnieć chociażby Roberta Owena. Tak swobodnie operujący historycy mogliby zakwestionować ideologię, że wszystkie drogi prowadzą do komunizmu, i stwierdzić, że dzieje ludzkości, jej przeszłość i przyszłość zawsze będą
zagadkami. Zagadkami może nawet bez rozwiązania?
Dlatego też komunizm sprawę badań historycznych załatwił w sposób na siebie
najprostszy. Po prostu do każdej epoki pisał jakąś wielką, socjalistyczną pracę. I później na podstawie takiej socjalistycznej, jedynie słusznej pracy były pisane inne
książki. Jak to sprawdzić najprościej: porównać bibliografię przedwojennych książek,
książek wydawanych na zachodzie z książkami komunistycznymi. Przede wszystkim
te pierwsze są znacznie rozleglejsze. Zawierają nazwy wielu miast z wielu krajów.
Dość liczną grupę stanowią: pamiętniki i dokumenty źródłowe, czego praktycznie nie
ma w książkach komunistycznych. Proszę zauważyć, jak mało jest polityków komunistycznych, którzy pisaliby własne pamiętniki, jakieś diariusze swojego urzędowania. Czy ktoś widział pamiętniki Bieruta, zapiski sekretarza Stalina? Brak tego wątku
osobistego powodują tą bezduszność, bezosobowość i olbrzymią „naukowość” książek historycznych. Tym samym jest to absolutne wypaczanie historii.
Wypaczenie, które jest kontynuowane do dziś. Bo historię w Polsce chce się badać, opisywać na podstawię książek, napisanych w okresie komunizmu, a nie na podstawie dokumentów. Patrząc na reakcję naszej nauki na opublikowanie książki Cenckiewicza i Gontarczyka w całości opartej na dokumentach, a nie na pracach,
komentarzach o powstaniu Solidarności jasno widać, jaki jest jej stosunek do materiałów źródłowych. Dzięki temu wszystkiemu mamy tak olbrzymią przepaść teraźniejszości i przeszłości. Przepaść, która nie pozwala na wyciąganie błędów z przeszłości. Przepaść, którą trzeba jak najszybciej zacząć zasypywać.
t
styczeń 2009 q
273
Dzielnica Krakowska
274
q styczeń 2009
Dzielnica Krakowska
styczeń 2009 q
275
Dzielnica Krakowska
276
q styczeń 2009
Dzielnica Krakowska
styczeń 2009 q
277
Dzielnica Krakowska
278
q styczeń 2009
Dzielnica Krakowska
styczeń 2009 q
279
Dzielnica Krakowska
280
q styczeń 2009
Dzielnica Krakowska
styczeń 2009 q
281
Dzielnica Krakowska
282
q styczeń 2009
Dzielnica Krakowska
styczeń 2009 q
283
Dzielnica Krakowska
284
q styczeń 2009
Dzielnica Krakowska
styczeń 2009 q
285
Dzielnica Krakowska
286
q styczeń 2009
Dzielnica Krakowska
styczeń 2009 q
287
Dzielnica Krakowska
288
q styczeń 2009
Dzielnica Krakowska
styczeń 2009 q
289
Dzielnica Artystów
Deza z bitą śmietaną
Free Your Mind
słowo musi być jak światło dzienne
w zimowy poranek
oni wiedzą że jesteś
tu. tam
mają cię na kliszy w rzucie cienia
twojej sylwetki
w obrysie białolinijnym
jak na chodniku nieboszczyka
co spadł a sądził że wzleci
więc gdzie pójdziesz
teraz już litery z liczbami możesz mieszać
a znaki przestankowe z drogowymi
nakazu z zakazu
i wszystko to gwiazdkami rozstrzeliwać
jak poufny numer
tylko do wglądu
maszyny cyfrowej
która segreguje takich jak ty
pośród innych
takich jak ty
możesz zdania przycinać jak szantażysta skrawki gazety
gdy układa anonim z pogróżkami śmiertelnymi
gdzie. pytam dokąd
mają numery silnika i nadwozia
co jeszcze mają?
daty twoje wszystkie
wróble ćwierkają o tobie
chińskie wróble
290
q styczeń 2009
Dzielnica Artystów
co powiesz
na jakiej podsuniętej uprzejmie
kartce kancelaryjnej się zaparafujesz
jakim słownikiem się podeprzesz
nie ma zrozum nie ma
takiego ciągu wyrażeń
który nie zawierałby sensu
operacyjnego
agga
styczeń 2009 q
291
Dzielnica Artystów
a ponieważ każdy dźwięk
nie tylko
da się spreparować wydłubać z ciszy magnetycznej
ale i z innym skleić zbić jak dechy suche
to wszystko
co rozdzielisz na tej ziemi ostatkiem sił
może zostać przez kogoś nad tobą pochylonego dyskretnie
połączone. włączone ad acta
możesz zeznawać fałszywie owszem
możesz nieustannie
uporczywie
zza kamiennej twarzy
wystawiać sztukę całkowitą nieprawdę
możesz publikować
kłamstwa
dementować się i odkłamywać
łgając na coraz to nowe
sposoby i strony.
nigdy nie osiągniesz perfekcji
takiej jak oni
śpij słodko złotko
w tej pianie
i się pień
nim cię spłuczą
292
q styczeń 2009
POLIS Miasto Pana Cogito
Call for papers
PT. Autorów prosimy o nadsyłanie swoich prac (wyłącznie w wersji elektronicznej) w następujący sposób:
1) teksty publicystyczne i naukowe (czcionka Verdana (rozmiar 10), interlinia 1,5, wyjustowanie obustronne; przypisy Verdana (rozmiar 9) także
obustronnie wyjustowane),
2) teksty literackie (czcionka Courier New (rozmiar 10), interlinia 1,5, wyjustowanie obustronne (o ile nie jest to tekst poetycki),
3) prosimy zatytułować załącznik tak: nick/pseudonim/imię i nazwisko Autora + nazwa Dzielnicy POLIS, do której dana praca miałaby trafić, czyli
np.: Wódz Złamane Kolano — Dzielnica Archeologów — ułatwi to nam bowiem preselekcję napływających utworów (prosimy wyraźnie zaznaczyć,
czy dzieło ma być oznaczone pseudonimem, nickiem czy imieniem i nazwiskiem),
4) w przypadku nadsyłanych dokumentów prosimy o dokładne, wyraźne ich
skany,
5) grafiki, zdjęcia itd. prace wizualne powinny być zmniejszone pod
względem objętości (by nie były to np. JPG-i wielkości paru MB).
Aktualny adres do korespondencji:
[email protected]
styczeń 2009 q
293

Podobne dokumenty