Lipiec-Sierpień 2012

Transkrypt

Lipiec-Sierpień 2012
Rok
Młodokaszubów
CENA 5,00 ZŁ (w tym 5% VAT)
NR 7–8 (456) LIPIEC–SIERPIEŃ 2012
MIESIĘCZNIK SPOŁECZNO-KULTURALNY
ROK ZAŁOŻENIA 1963
www.miesiecznikpomerania.pl
KASZUBSKI s. 35
SOPOT
Jubileusze prof. Tredera s. 12
Fiesta w Gniewinie s. 26
Numer wydano dzięki dotacji
Ministerstwa Administracji i Cyfryzacji
oraz Samorządu Województwa Pomorskiego.
W NUMERZE:
57 MORSKIE HISTORIE
2
Od redaktora
3
Listy
3
Z dwutygodnika „Kaszëbë”
4
WSPÓLNOTA KASZUBSKA JEST JEDNA
6
UWAGI DO GŁOSU ARTURA JABŁOŃSKIEGO
8
ZACHĘTA DO MYŚLENIA
Artur Jabłoński
Cezary Obracht-Prondzyński
Dušan-Vladislav Paždjerski
10 Z drugiej ręki
12 ŻËCÉ CHÙTKÒ NËKÔ…
Z prof. Jerzim Trédrã gôdô Dariusz Majkòwsczi
16 NA DZIŚ TO MAKSIMUM
Z Lechem Parellem rozmawia Dariusz Majkowski
17 CUD NAD BOŻĄ ZATOKĄ
Andrzej Busler
21 KAMIENIE I JARZĘBINA (CZĘŚĆ 2)
Jacek Borkowicz
23 POTRAFIĄ ŚMIAĆ SIĘ Z SIEBIE
Bożena Perszowska
26 ¡BIENVENIDOS A GNIEWINO!
Pioter Lessnaù, Patrik Mùdlaw
29 WEJHEROWO KOŁO GNIEWINA
Martyna Zienkiewicz
30 KAMË, CZIS, PIÔSK I NEN BIÔŁI PICH
Łukôsz Zołtkòwsczi
Marta Szagżdowicz
Jadwiga Bogdan
58 SIKORZYŃSKI WEHIKUŁ CZASU
59 KRÓTKA HISTORIA KRZYŻA W WOJTALU
Ks. Zbigniew Straszewski
60 PIEKŁO KÒL STALINGRADU
Z Léónã Fòrmelą gôdôł Eùgeniusz Prëczkòwsczi
63 O KASZUBACH U FRANCISZKANÓW
A.A.
64 DALEKO DO STOLICY
Kazimierz Ostrowski
65 DALEK DO STOLËCË
Tłom. Danuta Pioch
66 ÙCZBA DLÔ LETNIKÓW. W KASZËBSCZI KRÔJNIE
Róman Drzéżdżón, Danuta Pioch
68 ZAMANÓWSZI USIÓŃDŹTA SE W CICHACZU…
Maria Pająkowska-Kensik
69 DO BORU NA GRZIBI!
Zyta Wejer
69 KEPKI ŻYCIOWE
Maria Block
70 Lektury
73 DZEJANIÉ I NÔÙKA
Arkadiusz Gòlińsczi
75 ÙCZBA, KÔRBIÓNKA I PISANIÉ…
32 STOLËCA GÔDÔ PÒ KASZËBSKÙ
33 JANÓW DWÙCH (DZÉL 1)
78 Klëka
Tatiana Slowi
Róman Jan Drzéżdżón
35 KASZUBI W SOPOCIE
Janusz Pawelczyk
37 OKRUCHY URODZINOWEGO TORTU
Halina Słojewska-Kołodziej
42 ŻUŁAWSKIE WYPISKI Z PAMIĘCI
Marek Adamkowicz
45 Z KOTWICĄ W HERBIE
Jerzy Samp
47 DOGONIĆ BEATĘ…
Maya Gielniak
51 KOMANDOR TYSIĄCLECIA
Edmund Szczesiak
53 KÒMANDOR TËSĄCLECÉGÒ
Tłom. Bòżena Ùgòwskô
55 Z KOCIEWIA I DLA KOCIEWIA
Krzysztof Korda
D.M.
76 WIÉRZTË. LATOWÔ PÒRA
85 FENOMEN ZBIGNIEW GACH
Tomasz Żuroch-Piechowski
87 ODSZEDŁ POKORNY PASTERZ
Jerzy Nacel
88 W DRODZE DO MEKLEMBURGII
Tomasz Żuroch-Piechowski
89 JIC SZLACHÃ NIEMCÓW?
Słôwk Klôsa
90 KÙŃC SZTRIDÓW Ò LABIALIZACJÃ?
Red.
90 STÔRODÔWNY DRZEWIANY „MAIL”
rd
90 Działo się w lipcu i sierpniu
91 PIERSË GÓRĄ!
Tómk Fópka
92 GDUŃSCZI BÓWKA
Rómk Drzéżdżónk
pomerania lipiec – sierpień 2012
pomerania_lipiec_sierpien_2012.indd 1
2012-07-02 14:55:10
Od redaktora
Sopòt môłi, Zjôzd je wiôldżi
Tu sã dzeją szpòrtë wszelczé
Tak w swojej specjalnej zjazdowej wersji „Kaszëbsczich
nót” napisał Roman Drzeżdżon. Niektórzy mówią, że Zjazdy
Kaszubów są zbyt ludyczne, że ich formuła się już „przejadła”, że szkoda na nie pieniędzy… A przecież co roku na tę
imprezę przyjeżdżają tysiące Kaszubów, frekwencja nie spada, a wielu ludzi nie wyobraża sobie lata bez tej rozegracji.
Zapewne w tym roku w Sopocie, w sobotę 7 lipca, też nie
zabraknie zjazdowiczów, a wśród nich Czytelników „Pomeranii”.
Dla wszystkich uczestników tego święta przygotowaliśmy specjalny dodatek,
w którym obok programu Zjazdu i ciekawostek z nim związanych, prezentujemy kilka artykułów podkreślających kaszubskość Sopotu. Nie wszyscy bowiem
zdają sobie sprawę z tego, że w tym mieście mieszkali i działali znani Kaszubi,
np. Aleksander Majkowski, który założył tu w lipcu 1913 r. Muzeum Kaszubsko-Pomorskie, Antoni Abraham, ks. Franciszek Grucza czy Marian Mokwa.
„Kaszubska mapa Sopotu”, którą znajdziecie Państwo w naszym dodatku,
udowadnia, że miejsce tegorocznego Zjazdu nie jest przypadkowe.
Zapraszamy do lektury całego numeru, szczególnie zaś polecamy wywiad
z prof. Jerzym Trederem, który w tym roku obchodził 70. urodziny, a 30 września
uroczyście zakończy pracę na Uniwersytecie Gdańskim. Na szczęście zapewnia,
że pracę dla kaszubszczyzny będzie kontynuował i już wkrótce jego kolejne dzieła
pojawią się w księgarniach. Panie Profesorze, trzymamy za słowo, dziękujemy
i życzymy „wszëtczégò bëlnégò”.
Dariusz Majkowski
ADRES REDAKCJI
80-837 Gdańsk
ul. Straganiarska 20–23
tel. 58 301 90 16, 58 301 27 31
e-mail: [email protected]
REDAKTOR NACZELNY
Dariusz Majkowski
ZASTĘPCZYNI RED. NACZ.
Bogumiła Cirocka
ZESPÓŁ REDAKCYJNY
(WSPÓŁPRACOWNICY)
Danuta Pioch (Najô Ùczba)
Karolina Serkowska (Klëka)
Maciej Stanke (redaktor techniczny)
KOLEGIUM REDAKCYJNE
Edmund Szczesiak
(przewodniczący kolegium)
Andrzej Busler
Roman Drzeżdżon
Piotr Dziekanowski
Aleksander Gosk
Wiktor Pepliński
Tomasz Żuroch-Piechowski
TŁUMACZENIA
NA JĘZYK KASZUBSKI
Danuta Pioch
Karolina Serkowska
Bożena Ugowska
PROJEKT OKŁADKI
Zaprenumeruj „Pomeranię”!
Prenumeratę można zacząć od dowolnego numeru bieżącego lub przyszłego,
z tym że minimalny okres prenumeraty
to 3 miesiące.
Cena miesięcznika w roku 2012 wynosi:
1 egz. – 5 zł.
Prenumerata krajowa:
cały rok – 55 zł.
Prenumerata zagraniczna:
cały rok – 150 zł.
Wszystkie podane ceny są cenami brutto i uwzględniają 5% VAT.
wiającej), dokładny adres oraz miesiąc
rozpoczęcia prenumeraty.
Konto dla przelewów zagranicznych:
IBAN PL 28 1020 1811 0000 0302 0129
3513 Kod BIC (SWIFT): BPKOPLPW
• zamówić w Biurze ZG ZKP,
telefon: 58 301 27 31,
e-mail: [email protected]
Aby zamówić prenumeratę, należy:
• dokonać wpłaty na konto: ZG ZKP, ul.
Straganiarska 20–23, 80-837 Gdańsk,
PKO BP S.A., nr r-ku: 28 1020 1811
0000 0302 0129 3513, podając imię
i nazwisko (lub nazwę jednostki zama-
Numery archiwalne w cenie 4 zł do nabycia w Biurze ZG ZKP.
2
pomerania_lipiec_sierpien_2012.indd 2
„Pomeranię” można zaprenumerować
na poczcie, a także na stronie internetowej: www.poczta.lublin.pl/gazety.
Wszelkie informacje podane w cenniku nie stanowią oferty w rozumieniu Kodeksu cywilnego.
Maciej Stanke
ZDJĘCIE NA OKŁADCE
Piotr Januszewski
WYDAWCA
Zarząd Główny
Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego
80-837 Gdańsk
ul. Straganiarska 20–23
DRUK
Grupa Plus Sp. z o.o.
Redakcja zastrzega sobie prawo
skracania artykułów oraz zmiany tytułów.
Za pisownię w tekstach w języku kaszubskim,
zgodną z obowiązującymi zasadami,
odpowiadają autorzy i tłumacze.
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności
za treść ogłoszeń i reklam.
Wszystkie materiały objęte są
prawem autorskim.
pomerania lëpińc – zélnik 2012
2012-07-02 14:55:10
Z dwutygodnika
(z rubryki Kronika)
Na czeskich Powązkach
W kwietniu br. blisko 50-osobowa
grupa Kaszubów z Oddziału Gdańskiego Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego
oraz sympatyków ZKP odbyła wycieczkę autokarową do Pragi, miasta
Kutná Hora i innych ciekawych miejsc
Republiki Czeskiej.
Naszym pilotem i przewodnikiem
był Łukasz Tomczyk, nauczyciel akademicki w zakresie nauk społecznych
i technicznych, pochodzący z Bielska-Białej. Podczas jednej z wielu rozmów
spytałem go, czy jest mu znane nazwisko Floriana Ceynowy. Bez chwili
wahania odpowiedział: XIX-wieczny
etnograf pomorski. Kiedy opowiedziałem mu o naszym budzicielu Kaszubów, który jako student medycyny we
Wrocławiu w latach 1841–1843 działał
również w Towarzystwie Literacko-Słowiańskim, nasz przewodnik wymienił inne nazwisko: Jan Ewangelista
Purkyně.
To postać, którą warto przypomnieć czytelnikom „Pomeranii”. Otóż
Jan Ewangelista Purkyně.
Miesiąc dobrej herbaty
Grób Jana Ewangelisty Purkyně.
J.E. Purkyně, wybitny lekarz i profesor
fizjologii (m.in. jako pierwszy zaproponował zastosowanie badania odcisków palców do identyfikacji ludzi),
był również znanym lingwistą, jednym
z przedstawicieli czeskiego odrodzenia
narodowego oraz założycielem wspomnianego Towarzystwa Literacko-Słowiańskiego we Wrocławiu. Jako kurator Towarzystwa nakłonił Floriana
Ceynowę do ogłoszenia w „Jutrzence”
(w 1843 roku) swoich pierwszych kaszubskich tekstów etnograficzno-językowych.
Oprócz obejrzenia wielu wspaniałych zabytków złotej Pragi zwiedziliśmy wzgórze wyszehradzkie, a na nim
przylegający do kościoła św. św. Piotra
i Pawła cmentarz, będący dla Czechów
tym, czym Powązki dla Polaków.
Wśród wielu najwybitniejszych synów czeskiej ziemi, takich jak Antonín Dvořák, Bedřich Smetana, Alfons
Mucha czy Franz Kaf ka, został tam
pochowany również Jan Ewangelista
Purkině. Piękny neoklasycystyczny
nagrobek na miejscu wiecznego spoczynku wielkiego Czecha jest bardzo
zadbany. Warto dodać, że imię tego
uczonego nosi dziś czeska Wojskowa
Akademia Medyczna w mieście Hradec Králové, uniwersytet w Ústí nad
Łabą, a także jedna z wrocławskich
ulic.
(ao.)
Kaszëbë, 1960, nr 22, s. 5
Pierwsi i ostatni
Tak zwane Gochy – najuboższa
część powiatu chojnickiego – najsolidniej wywiązały się ze zbiórki na
Społeczny Fundusz Budowy Szkół.
W wielu wioskach, jak: Lipnica, Borzyszkowy ilość zebranych pieniędzy
wynosi więcej niż 100 proc. zadeklarowanych sum. Najbardziej opieszałe są
najbogatsze wioski, m.in. Brusy.
(sep)
Kaszëbë, 1960, nr 23, s. 6
Trzynastka nie feralna
W Gdańsku młodzież ZMS budować będzie (w ramach zobowiązań)
przedłużenie linii tramwajowej nr 13.
ZMS-owcy ze Stoczni Komuny Paryskiej w Gdyni przyjęli patronat nad
budową 13 trawlerów.
Nie każda 13-tka jest feralna.
(d)
Kaszëbë, 1961, nr 6, s. 5
Jerzy Nacel
pomerania lipiec – sierpień 2012
pomerania_lipiec_sierpien_2012.indd 3
Ogłoszony w całym kraju „Miesiąc
dobrej herbaty” wyrugować ma podawanie w licznych kawiarniach lury
nieokreślonego koloru, przypominającej jedynie z cennika herbatę.
Miesiąc sięgnął również do powiatów. W barze turystycznym w Kartuzach podaje się obecnie herbatę w porcelanowym imbryczku, a gość sam sobie nalewa ją do szklanki. Szkoda tylko, że nie zmieniono receptury ilościowej, gdyż herbata jest w dalszym ciągu
słabiutka.
3
2012-07-02 14:55:11
polemika
Wspólnota kaszubska
jest jedna
Uradowałem się, gdy przeczytałem w kwietniowej „Pomeranii” słowa Cezarego Obracht-Prondzyńskiego: „Sytuacja, w której funkcjonujemy, zmieniła się znacząco”.
ARTUR JABŁOŃSKI
Autor tekstu wygłoszonego na konferencji w Wieżycy (w „Pomeranii” podzielonego na trzy części, część 2. ukazała się w maju, a 3. w czerwcu br.)
próbuje opisać zmiany w „świecie pomorskim, kaszubskim, czy też w samym
ruchu kaszubsko-pomorskim”. Zastrzega też od razu, że „nie chodzi o ostatnie miesiące, gdy głośne stały się nowe
przedsięwzięcia, choćby te związane
z narodem kaszubskim, ale raczej o perspektywę lat – tego, co przyniosły nam
minione dwa dziesięciolecia”.
Wreszcie mam sojusznika – pomyślałem – który dostrzegł to, o czym pisałem w „Pomeranii” przed dwoma
– trzema laty i o czym, w tym samym
mniej więcej czasie, próbowałem jako
ówczesny prezes Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego rozmawiać ze środowiskami kaszubskimi (także tymi,
w których działa prof. C. Obracht-Prondzyński) w ramach przygotowań
do III Kongresu Kaszubskiego. Takich
spotkań odbyło się kilka – w Wejherowie, gdzie partnerem ZKP była Wyższa
Szkoła Kaszubsko-Pomorska, w Bytowie, gdzie do organizacji włączyła się
Akademia Pomorska w Słupsku, czy
w Kościerzynie we współpracy z Kaszubskim Instytutem Rozwoju. To właśnie na tych spotkaniach stawialiśmy
sobie pytania o cele, jakie stoją przed
naszą społecznością. Jednocześnie
w „Pomeranii” trwała dyskusja o kaszubskich symbolach.
Przerwany rachunek sumienia?
W tamtym czasie nikt z obecnie zabierających głos, na czele z prof. C. Ob4
pomerania_lipiec_sierpien_2012.indd 4
Artur Jabłoński (pierwszy z lewej). Fot. D.M.
rachtem-Prondzyńskim, nie wziął
udziału w toczącej się dyskusji. Robiono
wszystko, by „wewnętrznego rachunku
sumienia” nie kontynuować. Rada Naczelna ZKP uchwaliła deklarację o przystąpieniu do organizacji III Kongresu
Kaszubskiego, ale pod wpływem opinii
polityków nie określiła terminu, w którym miałby się on odbyć. Najczęstszym
wtedy argumentem przeciw zwołaniu
Kongresu rozumianego jako najwyższy
organ kolegialny Kaszubów – mający
faktyczną legitymację do reprezentowania całej wspólnoty ‒ było twierdzenie,
że przecież nic nadzwyczajnego nie wydarzyło się od 1992, kiedy to obradował
II Kongres Kaszubski.
Zarejestrowanie i działalność Kaszëbsczi Jednotë (Wspólnoty Kaszubskiej – a nie Kaszubskiej Jedności, jak
tłumaczy profesor) jest jedynie konsekwencją zmian, które zaszły w ostatnim dwudziestoleciu, a których dwoma podstawowymi wyróżnikami są:
upodmiotowienie obywatelskie i etniczne Kaszubów, wskazane także przez
C. Obracht-Prondzyńskiego. Przez dwie
dekady staliśmy się pełnoprawnymi
obywatelami i co równie ważne, zaczęliśmy dostrzegać naszą wspólnotę już nie
tylko przez pryzmat więzów krwi, ale
także jako „wspólnotę woli”. My chcemy
być Kaszubami. Dowodem na to są wyniki ostatniego spisu powszechnego.
pomerania lëpińc – zélnik 2012
2012-07-02 14:55:11
polemika
Kłopoty z etnicznością
Wspólnota kaszubska jest jedna.
Własne terytorium, odrębność językowa, historia i obyczaje czynią z niej naród i to nie od dziś. Jak w każdym narodzie: ktoś bardziej, a ktoś mniej czuje
się odpowiedzialny za zbiorowość, do
której należy. Nie jest przez to ani gorszym, ani lepszym. Indywidualne wybory są prawem każdego, może on
„konstruować swoją tożsamość” pod
wpływem „czynników sytuacyjnych”
czy chwilowych impulsów” (cytaty
z artykułu C. Obracht-Prondzyńskiego). Może codziennie „swoją tożsamość
wybierać”. Własne wybory kogokolwiek w żadnej mierze nie przeczą istnieniu narodu kaszubskiego. Podkreślę to jeszcze raz: wspólnota kaszubska
jest jedna.
W Zrzeszeniu Kaszubsko-Pomorskim mamy kłopot z własną etnicznością nie od dziś. Organizacja ta była
„zjednoczona w idei”, że nawiążę do
tytułu pracy poświęconej ZKP autorstwa C. Obracht-Prondzyńskiego, gdy
chodziło o wszechstronny rozwój Kaszub i Pomorza, co jest od początku jej
pierwszorzędnym celem.
Na przestrzeni ponad półwiecza
gorzej było na przykład z jednością
w sprawie języka kaszubskiego, no
i w kwestiach etniczności. Wśród liderów Zrzeszenia niejeden przeciwny był
językowemu statusowi kaszubszczyzny. Dyskusję nad własnym etnosem
zaś niemal dławiono w zarodku, najczęściej pozbywając się z szeregów lub
marginalizując tych, co próbowali głosić własne poglądy, jak choćby A. Labudę, J. Rompskiego, czy J. Trepczyka. Tak
było w latach 60. i 70., a już w demokratycznej Polsce, w latach dziewięćdziesiątych i później, najczęściej przyjmowano metodę, którą można by nazwać
metodą ograniczania własnej odrębności. Język – tak, korzystanie z przywilejów należnych mniejszościom narodowym i etnicznym w edukacji i mediach
– tak, objęcie ustawą regulującą przynależność do mniejszości narodowych
i etnicznych – nie! Status mniejszości
etnicznej – nie!
Kompromis czy manipulacja?
Oficjalnie, w nomenklaturze administracyjno-prawnej, jesteśmy więc
„społecznością posługującą się językiem regionalnym”. Sam uwierzyłem,
że to dobry kompromis. Tymczasem to
zwykła polityczna manipulacja, której
efekty szkodzą Kaszubom. Większość
nas pragnęła przecież uznania kaszubskiego za jeden z języków w wielkiej rodzinie słowiańskiej. Chcieliśmy
mu dać „w pałac przińc”. A zyskaliśmy tyle, że słowo „dialekt” używane
wcześniej na określenie naszego etnolektu, zastąpione zostało bardziej unijnie brzmiącym frazeologizmem „język
regionalny”. Wsłuchajmy się w samych
siebie. Jak często mówimy, że używamy na co dzień „języka regionalnego”? Gdybyśmy trzymali się pierwotnych założeń przedyskutowanych
przecież w ramach Zarządu Głównego
Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego
i przekonali wówczas polityków, jako
mniejszość etniczna mówilibyśmy po
kaszubsku. Tak, jak Łemkowie mówią
po łemkowsku, choć i w tym przypadku ich język długo nie mógł się pozbyć
garbu „dialektu”.
Potrzebujemy współpracy
Nie rozumiem obaw liderów ZKP
czy związanego ze Zrzeszeniem środowiska uniwersyteckiego, polityków
wszelkiej maści, a nawet szeregowych
członków Zrzeszenia. Powrót do postulatów sprzed 10 lat – zmiany statusu Kaszubów na mniejszość etniczną,
co podnosi obecnie Kaszëbskô Jednota
– może jedynie polepszyć naszą sytuację. Chyba że chodzi o święty spokój.
Smutne jest odwoływanie się do
„polityki strachu”, jeśli można to zjawisko tak nazwać. Mam na myśli np.
wystąpienie prezesa Łukasza Grzędzickiego na kwietniowej konferencji dla
nauczycieli w Słupsku, na której dzielił
się z zebranymi swoją obawą, że państwo polskie może odebrać Kaszubom
środki na nauczanie kaszubskiego, co
może spowodować, że nauczyciele stracą etaty.
Warto dodać, że dzieje się to w tym
samym czasie, gdy minister edukacji informuje Sejmową Komisję ds.
mniejszości narodowych i etnicznych o wzroście środków na edukację mniejszości oraz „społeczności posługującej się językiem regionalnym”
w 2012 r., a przewodniczący tej Komisji, poseł reprezentujący mniejszość
ukraińską w parlamencie RP, składa
w Kościerzynie deklarację w podobnym tonie, co minister.
pomerania lipiec – sierpień 2012
pomerania_lipiec_sierpien_2012.indd 5
Podobnie smutkiem napawa mnie
porównywanie przez prof. Cezarego
Obracht-Prondzyńskiego (w pierwszej
części swojego tekstu publikowanego w „Pomeranii”) etnocentryzmu kaszubskiego z fundamentalizmem islamskim. Obawiam się bowiem, że i on
odwołuje się w ten sposób do „polityki strachu”.
A przecież wzajemne straszenie się
do niczego nie prowadzi. Potrzebujemy
współpracy. Żadna z naszych organizacji z osobna nie może już dzisiaj twierdzić, że reprezentuje Kaszubów. Co
najwyżej reprezentuje swoich członków i ewentualnie tę część naszej
wspólnoty narodowej, która wyraża
podobne do naszych poglądy. Dlaczego
nie mielibyśmy uzupełniać wzajemnie
naszej oferty ideowej, jak inne mniejszości w Europie?
Żeby coś po nas zostało
Proponuję, byśmy zaczęli traktować instytucję Kongresu Kaszubskiego
jako najwyższy organ kolegialny Kaszubów. Prawo do udziału w nim przysługiwałoby każdemu, kto deklaruje
kaszubską tożsamość. Pomiędzy kolejnymi Kongresami działałaby Rada,
której zadaniem byłaby koordynacja
prac na rzecz ochrony i rozwoju tożsamości Kaszubów, i która stanowiłaby
stałą reprezentację wspólnoty kaszubskiej. O powołaniu Rady zadecydowałoby w drodze uchwał co najmniej
sześć organizacji (stowarzyszeń i fundacji) kaszubskich działających na terytorium Rzeczpospolitej Polskiej, jak
również na całym świecie.
Współpraca gwarantuje aprobatę społeczną. Kaszëbskô Jednota jest
otwarta na kompromisy. Pokazała to
już w trakcie konsultacji przedstawiciela społeczności kaszubskiej w Komisji Wspólnej Rządu i Mniejszości Narodowych i Etnicznych, gdy odstąpiła
od poparcia dla piszącego te słowa. To
dowód na to, że w tym stowarzyszeniu nie myśli się kategoriami celów politycznych, czy też biograficznych, co
także próbowano uczynić zarzutem
wobec Kaszëbsczi Jednotë.
Skoro nie chodzi o pieniądze, plany polityczne i przyczynek do czyjejś
biografii, no to o co idzie? Odpowiedzią niech będą słowa Margaret Thatcher: „nie chodzi o to, żeby kimś być,
ale żeby coś po nas zostało”.
5
2012-07-02 14:55:11
polemika
Uwagi do głosu
Artura Jabłońskiego
Przyznać muszę, że z dużym oporem przystępuję do polemiki z tekstem A. Jabłońskiego.
Jest bowiem jego wypowiedź taką formą „nie-polemiki” – w dość luźny i nader wybiórczy
sposób nawiązuje do tekstu, z którym rzekomo ma polemizować.
CEZARY
OBRACHT-PRONDZYŃSKI
Wsadzanie szpilki
Są tu choćby nawiązania do dawnych debat nad III Kongresem Kaszubskim czy też do głosu prezesa Łukasza
Grzędzickiego w Słupsku, którego
zresztą – o ile mi wiadomo – Artur Jabłoński nie słuchał, bo na konferencji
nie był obecny (a więc jest to taka dyskusja „z trzeciej ręki”…). Ma to bardzo
luźny związek z moim tekstem i przywołane zostało chyba tylko po to, aby
móc Prezesowi wsadzić przysłowiową
szpilkę. A przy okazji również mnie,
za to, że nie zechciałem uczestniczyć
w zainicjowanej przez A. Jabłońskiego debacie kongresowej. Co więcej,
z jego tekstu wynika, że znalazłem się
w szeregu tych, którzy robili wszystko, aby naszego kaszubskiego rachunku sumienia nie kontynuować i debatę
przedkongresową wyciszyć… I co tu
odpowiedzieć na tak absurdalny zarzut? Nie będę się przecież tłumaczył,
dlaczego czegoś nie napisałem albo nie
powiedziałem! Na marginesie jednak
powiem – jeśli już zostałem wywołany
do tablicy – że pomysł III Kongresu Kaszubskiego moim zdaniem był nietrafiony nie z powodu tego, że niewiele się
zmieniło w społeczności kaszubskiej
(bo się zmieniło). Ale dlatego, że wiele
rzeczy, o których mówiliśmy w czasie
II Kongresu, nie zostało wykonanych.
A wyznaję zasadę, że najpierw trzeba
zrobić to, co sobie zaplanowaliśmy i do
czego się zobowiązaliśmy, po czym
trzeba się z tego rozliczyć. I dopiero później można planować, co dalej.
6
pomerania_lipiec_sierpien_2012.indd 6
Zdaje się jednak, że niektórym łatwiej
idzie gadanie o planach niż realizowanie konkretnych prac…
Kuriozalna wizja
kaszubskiego świata
Pora jednak przejść do twierdzeń,
które A. Jabłoński formułuje, polemizując z moim tekstem lub też rozwijając swoje idee w luźnym z tym tekstem
związku.
Po pierwsze, nigdzie nie tłumaczyłem Kaszëbsczi Jednotë jako Kaszubskiej Jedności. Nie wiem, skąd
taki pomysł… Napisałem tylko, że im
więcej „Jednoty”, tym mniej jedności.
Co zresztą A. Jabłoński potwierdza,
mimo że zaklina się, iż wspólnota kaszubska jest jedna. Bo zaraz w następnych zdaniach pisze, że terytorium,
odrębność językowa, historia i obyczaje tworzą z niej naród, dodając: „Jak
w każdym narodzie: ktoś bardziej,
a ktoś mniej czuje się odpowiedzialny
za zbiorowość, do której należy”. No
tak – najbardziej odpowiedzialni czują
się ci, którzy deklarują się jako naród.
A ta reszta (te drobne 212 tysięcy…) to
tacy nie do końca i nie w pełni odpowiedzialni za wspólnotę Kaszubi…
Piękna mi jedność! Gdyby A. Jabłoński uważniej przeczytał mój tekst, to
zauważyłby, że takie właśnie wykluczające postawy są jedną z najniebezpieczniejszych i najbardziej przykrych
konsekwencji podziałów tożsamościowych. Oto bowiem pojawiają się ci
prawdziwi Kaszubi, którzy deklarują
jedność wspólnoty, pod warunkiem
wszak, że wszyscy staną się na ich
obraz i podobieństwo. A jeśli nie, to
zostaną obarczeni winą za „mniejszą
Prof. Cezary Obracht-Prondzyński.
Fot. Kazimierz Rolbiecki
odpowiedzialność”. Co więcej – choćby nawet prawie wszyscy wybrali
inną opcję tożsamościową, jednak nie
zmieni to rzeczywistości kreowanej
przez A. Jabłońskiego i jego zwolenników. Bo przecież „Własne wybory kogokolwiek w żadnej mierze nie przeczą istnieniu narodu kaszubskiego”.
Trudno o czytelniejszą manifestację
zideologizowanego obrazu rzeczywistości. Choćbyście Kaszubi twierdzili,
że jest tak, a nie inaczej, jednak nie
zmieni to faktu, że naród istnieje. Koniec i kropka. Musicie więc dorosnąć,
dojrzeć, w pełni się rozwinąć, abyście
stali się prawdziwie narodem. A póki
co, to jesteście tacy nie do końca…,
tacy nie w pełni uświadomieni…, tacy
jeszcze nieukształtowani… Ba, tacy
przejęci strachem przed samymi sobą.
Strach ten zresztą obejmuje i liderów
pomerania lëpińc – zélnik 2012
2012-07-02 14:55:11
polemika
ZKP, i środowiska uniwersyteckie,
i „polityków wszelkiej maści”, a nawet
szeregowych członków Zrzeszenia (no
i mnie oczywiście też)… No więc my
wszyscy siedzimy cicho pod miedzą
z podkulonymi uszami, a jedynymi,
którzy wznoszą sztandar kaszubskiego
interesu bez lęków i obaw, są działacze
Wspólnoty Kaszubskiej. Przyznaję, że
to jakaś kuriozalna wizja kaszubskiego
świata.
Ustawianie sobie przeciwnika
Po drugie – A. Jabłoński twierdzi
autorytatywnie, że w ZKP „mamy kłopot z własną etnicznością”. Hm… To
chyba należymy do różnych organizacji! Na tyle, na ile znam środowisko
zrzeszeniowe i na ile poznałem jego
przeszłość, mogę stwierdzić, że Kaszubi skupieni w ZKP nie mieli i nie mają
problemu ze swoją kaszubskością. Że
ją różnie rozumieją, interpretują, oceniają i doceniają… to wszystko prawda
i zawsze był to element wewnętrznego
pluralizmu, który także w swoim tekście podkreślałem.
Jednak nie mogę pozostawić bez
komentarza tej martyrologicznej nuty,
która pobrzmiewa w głosie A. Jabłońskiego. Rozumiem, że dzisiaj dobrze
sprzedaje się cierpienie, prześladowanie, szykany… Ale jak czytam o tym,
jak to „dyskusję nad własnym etnosem niemal dławiono w zarodku, najczęściej pozbywając się z szeregów lub
marginalizując tych, co próbowali głosić własne poglądy”, albo jak to posługiwano się już w demokracji „metodą
ograniczania własnej odrębności”, to
dochodzę do wniosku, że byliśmy jakąś
autorytarną organizacją prześladującą
dysydentów… Trudno spokojnie przyjmować tak dyskredytujące nas samych
opinie formułowane przez byłego prezesa Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego! Tym bardziej że sam dwukrotnie
– opierając się na szerokich badaniach
archiwalnych, wspomnieniach, rozmowach etc. – opisałem okoliczności,
w jakich doszło do nałożenia kar organizacyjnych na niektórych spośród
grona Zrzeszyńców na początku lat
60. I jakie były następstwa tych wydarzeń oraz okoliczności ich pełnej
rehabilitacji już na początku lat 70.! A.
Jabłoński jako historyk powinien wiedzieć, że rzeczywistość była wówczas
znacznie bardziej skomplikowana, niż
się to dzisiaj wydaje. Że okoliczności
i konteksty tej sprawy były bardzo
złożone, a decyzje ówczesnych władz
Zrzeszenia motywowane były chęcią
zachowania i przetrwania organizacji.
Że wreszcie nie wszyscy byli wówczas
bohaterami, i to po każdej ze stron.
Przywoływanie tej konkretnej sytuacji po to, aby dzisiaj szermować nią
jako argumentem ideologicznym, jeszcze w dodatku „podłączając” pod nią
kwestie sporów ideowych z lat 90., ma
wszelkie znamiona manipulacji i ustawiania sobie przeciwnika. Po to, aby
wskazać, że Jednota jest kontynuatorem heroicznych, prawdziwie kaszubskich i narodowych tradycji, dawniej
prześladowanych i cierpiących, a „druga strona” to tylko tłumiła, ograniczała, prześladowała, a dziś blokuje możliwość artykulacji interesu kaszubskiego
(uznania za mniejszość etniczną). Mnie
taki styl „dyskusji” po prostu żenuje…
Ideologiczne myślenie
Po trzecie – A. Jabłoński stwierdza,
że uznanie języka kaszubskiego za język regionalny jest efektem politycznej
manipulacji, której efekty dziś szkodzą
Kaszubom. Że sama ta nazwa to jakaś
europejska nowomowa… I oczywiście
stan ten jest efektem bezwolności i słabości Zrzeszenia oraz oporu polityków.
No cóż – cechą ideologicznego myślenia jest odrzucanie kompromisów.
Tymczasem przyznanie językowi kaszubskiemu statusu języka regionalnego i wpisanie go do ustawy o mniejszościach w ówczesnych realiach było
wielkim sukcesem! Sukcesem, którego
owoce zbieramy do dziś, choć oczywiście czasami irytują nas interpretacje,
urzędnicze praktyki czy też… nieznajomość prawa. Ale dyskredytowanie
tych rozwiązań prawnych i twierdzenie, że są one wręcz szkodliwe, to już
dowód na daleko posunięte ignorowanie rzeczywistości.
Kto może reprezentować
Kaszubów
Po czwarte – pisałem w swoim
tekście o pluralizacji i problemie z reprezentacją. I oto A. Jabłoński wprost
potwierdza to, o czym mówiłem: zdaniem Jednoty Zrzeszenie nie ma prawa
do reprezentowania Kaszubów. I czyni
to były – przez dwie kadencje – prezes
ZKP! Zrównuje tym samym wszystkie
pomerania lipiec – sierpień 2012
pomerania_lipiec_sierpien_2012.indd 7
organizacje kaszubskie ze sobą, podsuwając pomysł organizacji Kongresu
Kaszubskiego, który miałby być w przyszłości taką „stałą reprezentacją wspólnoty kaszubskiej”. Między kolejnymi
Kongresami działałaby Rada, o której
powołaniu decydowałoby co najmniej
sześć organizacji… Myślę, że tu – na
sam koniec – A. Jabłoński expressis
verbis wyłożył to, co nie było wypowiedzianym założeniem idei III Kongresu
Kaszubskiego: w zamierzeniu miał się
on bowiem stać jednym z najistotniejszych elementów delegitymizowania
ZKP w roli reprezentanta społeczności
kaszubskiej. Część środowiska ZKP
właściwie jednak odczytała tę intencję
i stąd opór przed jego organizacją. Nie
twierdzę przy tym, że nie warto myśleć
nad problemem reprezentowania Kaszubów, ale formuła, którą proponuje A.
Jabłoński jest kuriozalna, zważywszy
na potencjał, dorobek, znaczenie i społeczne oddziaływanie poszczególnych
organizacji. Można by powiedzieć: znaj
proporcje, mocium Panie.
Gdzie jest zagrożenie?
I ostatnia sprawa, która jest jednak
dość symptomatyczna dla sposobu
prowadzenia polemiki przez A. Jabłońskiego. Zarzuca mi on mianowicie porównanie etnocentryzmu kaszubskiego z fundamentalizmem islamskim…
Pomyślałem, że może napisałem coś
nieświadomie lub może nie pamiętam, co napisałem. Więc jeszcze raz
czytam… Nic takiego nie znalazłem!
Pewnie się A. Jabłońskiemu skojarzyło,
że jak przywołuję libańskiego autora,
musi to być o islamskich fundamentalistach… Rzecz dotyczy jednak zjawiska znacznie szerszego i znacznie
powszechniejszego. Które i nas dotyka. Dlatego zachęcam, aby jeszcze raz
przynajmniej ten fragment przeczytać,
zwłaszcza zaś to, że „jednym z elementów »zabójczości« jest np. wykluczanie
z naszej wspólnoty tych, którzy są »nie
do końca« Kaszubami: nie do końca
uświadomionymi, nie do końca prawdziwymi, nie do końca autentycznymi,
nie do końca myślącymi poprawnie,
nie do końca dbającymi o kaszubski interes…”. Polemika A. Jabłońskiego jest
nader czytelną i wymowną egzemplifikacją takich właśnie zagrożeń…
Śródtytuły pochodzą od redakcji.
7
2012-07-02 14:55:11
polemika
Zachęta do myślenia
Lektura tekstu „Ùdmùrckô biôtka ò jãzëk”*, który bodajże premierowo informuje czytelników polskiej prasy o tym odległym narodzie oraz wspomina o wielu podobieństwach
sytuacji językowej i etnicznej Kaszubów i Udmurtów, dla mnie jako osoby znającej się co
nieco na problematyce mniejszościowej w różnych regionach Europy, otwiera wiele nowych
pytań. To dobrze, bo marna jest lektura, która nie wywołuje żadnej reakcji i nie zachęca
czytelnika do myślenia.
D U ŠA N -V L AD ISL AV
PA Ž D J E RSKI
Na s. 31 autor (autorzy?) pisze (piszą): „W XIX stalatim Ùdmùrtóm òstało narzëconé prawòsławie”. Po pierwsze, chętnie bym się dowiedział czegoś
więcej na ten temat: w jaki sposób zostało ono narzucone, czy to był program misyjny, czy też władze zmuszały
mieszkańców do przyjęcia wyznania
prawosławnego, czy wymuszano to
przejście innymi metodami pośrednimi (naciskami). Dalej, można by zadać
pytanie, jaką inną odmianę chrześcijaństwa Udmurtowie mogliby w tym
czasie i w tych warunkach przyjąć (katolicyzm, protestantyzm)? Czy w ogóle chrześcijaństwo w innych zakątkach
świata było w tym okresie przyjmowane dobrowolnie (pod tym rozumiem, że
dawano np. tubylcom możliwość pozostania przy swoich wierzeniach i traktowano ich na równi z innymi obywatelami)? Czy, z punktu widzenia
XIX-wiecznego chrześcijanina, można
mówić o pozostawaniu w pogaństwie
jakiegoś narodu jako o czymś pozytywnym?
Sytuację narodu Udmurtów przedstawiono (prawidłowo) w ciemnych
barwach, ale za jej winowajców uznano między innymi dwóch przedstawicieli władz lokalnych (s. 30): „Władze
repùbliczi zamëkają te szkòłë [m.in.
jedyną w stolicy Republiki]. Tłomaczą
sã tim, że starszi chcą, żebë jich dzecë
bëłë ùczoné pò ruskù. Równak przëczëna je gwës jinô [podkr. DVP]. Prezydent kraju Aleksander Wołkow jak
téż premiéra Jurij Pietkiewicz są Ru-
8
pomerania_lipiec_sierpien_2012.indd 8
skama, jaczi zamieszkalë w Ùdmùrcje
w 70. latach. Nijak nie zanôlégô jima
na rozwiju kùltùrë ë jãzëka Ùdmùrtów”. Pomijając fakt, że nazwisko premiera brzmi dosyć polsko, oczekiwałbym przy takich wyjaśnieniach nieco
więcej dowodów. W jakiż to oni konkretnie sposób wpływają negatywnie
na rozwój kultury lokalnej, czy w rządzie i władzach niższych szczebli nie
ma rdzennych Udmurtów, jakie jest
ustawodawstwo Republiki i czy ono
również w jakimś stopniu przyczynia
się negatywnie do rozwoju Udmurtów? Twierdzenie, że wspomniane
osoby osiedliły się w Udmurcji w latach 70. (w ogóle podkreślanie tego
faktu) i że to ma jakiś wpływ na ich
uwsteczniającą rolę, jest chyba trochę
na wyrost (sam się osiedliłem na Kaszubach w r. 2000, a jestem, jako nie-Kaszuba, Kaszubom bardzo przychylny), chyba że jest to związane z tym,
że są Rosjanami.
pomerania lëpińc – zélnik 2012
2012-07-02 14:55:12
polemika
Te czarne stwierdzenia o smutnej
rzeczywistości w Udmurcji nieco burzą inne fakty przytoczone przez autora (autorów?), które dla Kaszubów
raczej mogą przypominać reportaż
z rajskiej krainy. W nawiasach przedstawiam możliwy odpowiednik „kaszubski”, trochę podkreślający absurdalność całego porównania.
1. (s. 31): Istnieje element Federacji Rosyjskiej, który nazywa się Republika Udmurcka (nie istnieje Federacja
Polska, jak również jej element pod
nazwą Republika Kaszubska).
2. (s. 30): W Udmurcji jest mniej niż 300
„nôrodnëch” szkół, w których uczy
się języka udmurckiego (na Kaszubach nie ma mniej niż 300 „nôrodnëch” szkół, w których uczy się języka kaszubskiego. Ile ich jest? 0?).
3. (s. 30): Władze Udmurcji zamykają jedyną szkołę w stolicy Jiżewsku, gdzie można się uczyć języka udmurckiego (Kaszubi nie mają
swojej stolicy, a zamiast szkół mają
tylko pojedyncze klasy).
4. (s. 30): W Udmurcji jest producent
5.
6.
7.
8.
9.
tworzący filmy udmurckie; komedię
romantyczną (nie słyszałem o takim zjawisku na Kaszubach).
(s. 30): Udmurcki film został przetłumaczony na estoński, francuski,
hiszpański i rosyjski (czy można
znaleźć coś podobnego na Kaszubach?).
(s. 30): Na Uniwersytecie Jiżewskim
istnieje Wydział Filologii Udmurckiej (tego już za wiele! Czy ci Udmurtowie nie mają tego dość?! Tak, na
Kaszubach nie istnieje Wydział Filologii Kaszubskiej! A nawet instytut,
katedra lub zakład z taką nazwą!).
(s. 30): Na w w. uczelni młodzi
Udmurtowie mogą się stać tłumaczami z fińskiego lub węgierskiego
(na Kaszubach nie mamy takiej specjalizacji).
(s. 31): Nowe zjawisko w Udmurcji
to Udmurt Party (czy jest coś podobnego na Kaszubach?).
(s. 31): Udmurtowie mieli przedstawicieli na Konkursie Piosenki Eurowizji,
którzy śpiewali piosenkę po udmurcku, chociaż w Rosji istnieją dużo liczniejsze mniejszości (czy kiedyś jakiś
Kaszuba wystąpi jako przedstawiciel
Polski na tym konkursie?).
10.(s. 31): O Udmurcji mało kto na Kaszubach i w Polsce słyszał (o Kaszubach w Polsce pewnie ludzie słyszeli,
ale z ręką na sercu, o Kaszubach nie
wiedzą nic lub bardzo mało!).
11.(s. 31): „Za zarobioné dëtczi białczi
chcą òdbùdowac cerczew we wsë”
(z tego zdania nie wynika, że udmurckie babuszki mają negatywny stosunek do prawosławia, ale trzeba zadać
tu inne pytanie: czy jakikolwiek twór
kultury kaszubskiej pozwala komukolwiek na Kaszubach zarobić tyle,
żeby odnowił jakiś kościół?).
Proszę nie zrozumieć mojego komentarza jako chęci czczego skrytykowania
tekstu lub wykazania nieporozumień,
które z jego lektury mogłyby wyniknąć,
lecz jako inicjatywę do podjęcia jeszcze
jednej dyskusji o stanie kultury kaszubskiej i warunkach funkcjonowania Kaszubów i ich języka.
*
R. Drzéżdżón, Ùdmùrckô biôtka ò jãzëk,
„Pomerania”, nr 5 (454), maj 2012 r., s. 29–31.
www.miesiecznikpomerania.pl/audio
ARTYKUŁY W WERSJI AUDIO ZOSTAŁY OZNACZONE ZNAKIEM:
pomerania lipiec – sierpień 2012
pomerania_lipiec_sierpien_2012.indd 9
9
2012-07-02 14:55:12
Òbezdrzóne
– W Òstrzódkù w Sobieńczëcach to
trzecy bielik, chtërny pò rozmajitëch
przëtrôfkach trafił tu. (...) Ti, chtërny sã
nim òpiekòwelë, deklarëją, że ptôch jiwrów nie robił.
[PK] Był lekko osłabiony, ale po
schwytaniu dobrze się zaaklimatyzował w naszym ośrodku, bez problemu pobierał pokarm, i dziś jest w bardzo dobrej kondycji. (...)
[H-PS] Ptak jest w superkondycji. Jestem bardzo zadowolony, że znalazł się
tutaj. (...)
Twoja Telewizja Morska, Klëka, 27.05.2012
Akcjô Òrzeł
– Bielik, chtëren òstôł nalazły na
gòłobrzegù w Wiôldżi Wsë, trafił do
swòjégò włôscëcela, pò dwùch tidzeniach nalezlë gò w Niemczech. Z sobieńczëcczégò Òstrzódka Rehabilitacëji Ptôchów wrócëlë do swòji chëczë.
Dokładno 11 maja błądzył nad Wiôlgą
Wsą.
[Dariusz Dyla, komendant Straży
Miejskiej we Władysławowie] Prawdopodobnie jest chory. Prawdopodobnie
to jest orzeł bielik, ale to będziemy wiedzieć, jak nadleśniczy przyjedzie.
– Chòc trafił do Òstrzódka Rehabilitacëji Ptôchów Drapieżnëch, chòri nie
béł, ale prôwdą bëło to, że bielikem je.
[Karol Kaleta, Ośrodek Rehabilitacji Ptaków Drapieżnych, Nadleśnictwo
Wejherowo] Ten ptak musiał być przez
kogoś układany. Jak widzimy, ma obrączkę. Najprawdopodobniej po obrączce znajdzie się właściciel.
– Akcjô Òrzeł zakùńczëła sã sukcesem, ale ò tim zakùńczenim gadac
mòżemë dopiére terô.
[Piotr Karbownik, Nadleśnictwo
Wejherowo] Wszczęliśmy procedurę, poprzez Ministerstwo Środowiska, ustalenia właściciela tego ptaka.
I dzięki ministerstwu naszemu w kontakcie z ministerstwem odpowiednim
w Niemczech udało się ustalić, że właścicielem tego ptaka jest Hans-Peter
Schaaf, który dzisiaj do nas przyjechał
i będzie mógł tego ptaka odebrać. (...)
[H-PS] Ptak jest młody, ma dopiero
rok. Przebył tysiąc kilometrów. W jego
instynkcie jest powrót na Kamczatkę,
dlatego bałem się, że go już nie odnajdę.
Stąd moja radość, że udało się go złapać,
przetrzymać, a ja mogę dzisiaj go odebrać. Jest to ptak bardzo rzadki, dlatego
tak dla mnie cenny.
10
pomerania_lipiec_sierpien_2012.indd 10
Telewizja Teletronik, Spiéwné Ùczbë,
1.06.2012
Swiat na Kaszëbë sprowadzony
– W nen czas, czedë wiele ò dzecach
mëslimë, gôdómë z Grzegòrzã Skrzëpkòwsczim, chtëren je gòspòdarzã,
włôscëcelã tegò Kaszëbsczégò Parkù
Miniatur, tu w Strëszi Bùdze, kòle Swiónowa i Mirôchòwa. Pierszé, co bë sã
pòmëslôł: skądka takô mësla sã wzãła,
żebë założëc cos taczégò? Pierszé na Kaszëbach chëba...
[GS] Tak je. Pierszé na Kaszëbach.
Jô sã kąsk smiejã, że më mómë tu Kaszëbë, mómë swiat i mómë Pòlskã. Mòja
białka nie lôtô fligrama, tej jô sprowadzył ji swiat tuwò, na Kaszëbë. (...) to
mô bëc takô nasza mapa, kąsk jinô niż
takô normalnô, mapa, na jaczi mòże dotknąc te nasze nôlepszé, fëjné rzeczë, co
më mòżemë sã jima tu przezdrzec. Në
a Pòlskã téż mùszi docenic i przez to są
tu taczé trzë elementë.
– Më jesmë, wiadomò, że żëjemë
i mieszkòmë na Kaszëbach, ale gdze më
terô jesmë tu, w tim placu?
[GS] Tu, w tim placu më jesmë na
Kaszëbach. Tuwò Wigòda, bòkem stoji
nôwiãkszi kòscół gduńsczi, Mariacczi,
z tëłu zómk w Bëtowie. Téż są Serakòjce, sw. Môrcën, tak jak wëzdrzôł dwa
lata temù. Je kolegiata kartëskô, je wiele
taczich naszich perełków kaszëbsczich.
– A ten swiat, co taczégò nôwiãkszégò, nôwspanialszégò mòże tuwò widzec?
[GS] (...) je i Krzëwô Wieża w Pizie,
i wiôldżi sfinks, i wiôldżi mùr chińsczi, są rozmajitoscë. A w tim rokù
bãdze i niespodzianka, bò stôwiómë
(je wëkònëwónô) maketã Wieżë Eiffla.
W ti naszi skalë – bò wszëtczé maketë
są w jedny skalë: 1:25, czëlë dwadzesce
piãc razy mniészi – maketa Wieżë Eiffla
bãdze miała aż 12 métrów. (...)
– Niechtërny sã pewno dzëwùją:
wejle, czë to tak wëdrzi? (...)
[GS] Są rozmajité reakcje. Są taczi,
co mają bëté w tëch placach i gôdają:
fakticzno, tak to wëzdrzało. Abò: tam
jesz mùszã jachac, bò pò prôwdze, ten
bùdink czë ten zómk je nôprôwdã fëjn.
Tak że to wëzdrzi tak, jak w òriginalë,
le je kąsk mniészé.
– Jak to sã rozwijô? (...)
[GS] Jidze do przódkù i mùszã gadac, że jesmë doceniwóny przez turystów, przez naszich lëdzy, jaczi tuwò
przejéżdżiwają. Jak më zaczinãlë, më
mielë 18 maketów, w ti chwilë mòmë 46!
A do te jesz doszła bôjkòwô krajina, gabinet smiéchù, rozmajitoscë taczé, żebë
téż ti nômiészi mielë tu co robic ù nas
w parkù. (...) Całi czas bãdzemë sã rozwijalë, më chcemë tak, żebë ten, co do
nas przejedze, żebë przejachôł za pół
rokù abò za rok, i znôù widzôł cos nowégò (...). Dërch, co miesąc prakticzno,
jedna maketa ù nas dochôdô.
– I to je wôżné téż, że òn je na Kaszëbach i òn tchnie tuwò kaszëbizną,
nié blós temù, że tu są kaszëbsczé miniaturë, ale téż i trochã szerzi.
[GS] Szerzi, szerzi, bò më tu chcemë taczi ton nadac kaszëbiznë, chcemë promòwac przede wszëtczim kaszëbiznã. (...)
Twoja Telewizja Morska, Klëka, 3.06.2012
Nowé lëzyńsczé miónczi
– 245 sztëk zawòdników wzãło
ùdzél w pierszi edicëji Kaszëbsczi Piãtnôstczi – biegù na distansu 15 kilométrów. W minioną sobòtã (26.05) szasëje Lëzëna zmieniłë sã w bieżniã, na
chtërny swòje mòżlëwòscë sprôwdzalë
amatorowie i méstrowie. Metã pierszi
przekrocził hònorowi gòsc, mieszkańc
Wejrowa, reprezentant Pòlsczi na olimpijskich igrzyskach w Londynie.
49 minut i 51 sekùnd – tëli Marcin
Chabowski pòtrzebòwôł, żebë przebiec
15 kilométrów. (...) Mieszkańc Wejrowa terô rëchtëje sã do olimpiadë, chtërna òdbãdze sã w zélnikù w Londynie.
Pòlskã reprezentowac bãdze w biegù
maratońsczim. (...) Z Marcinem biegało cos kòl 200 sztëk lëdzy. I chòc biôtka z méstrem ju na pòczątkù wëdôwała sã przegrónô, dlô tëch lëdzy liczëła sã
przede wszëtczim dobrô zôbawa.
pomerania lëpińc – zélnik 2012
2012-07-02 14:55:12
z drugiej ręki
[Łukasz Gurfinkiel, zajął II miejsce
w zawodach] Moim ulubionym dystansem jest półmaraton. Dlatego 15 km...
tylko że tu jest ciężka trasa po tych Kaszubach: góra – dół. Ciężko się biegło.
Ale lubię takie dystanse.
– Lëdze biegalë przez 12 szasëjów.
Chòc frekwencja dopisała, to ùczestnicë
ju pò przekroczenim metë zgódno przeznôwelë, że nimò wiôldżégò doswiôdczeniô trasa nie bëła prostô.
[Piotr Klecha, dyr. GOSRiT w Luzinie] Ja chyba bym się nie chciał zmobilizować na nią. Różny teren. Piaszczysty.
Kamienie. Droga. Kostka. Plus pogoda.
Tutaj od wielu, wielu tygodni nie padało. Na pewno było nieprzyjemnie biec.
I teraz trzeba podziwiać tych biegaczy, którzy tę trasę pokonali. Zwłaszcza
tych, którzy nie są zawodowcami.
[Marian Hildebrandt, kierownik zawodów] Zawody zorganizowała grupa
maratończyków z Luzina, która od 2005
roku tak się skrzyknęła. Jeździliśmy na
biegi i cały czas nam po głowie chodziło: my też przecież musimy coś u siebie
zrobić. No i dojrzewało, dojrzewało. I po
7 latach dojrzało.
– Pamiątkòwé medale dostelë wszëscë ùczestnicë zawòdów. Jich zdanim,
nimò że zawòdë ni mają swòji tradicji,
òkôzałë sã „strzałem w dziesątkę“.
Twoja Telewizja Morska, Tu je nasza zemia (Na
gòscënie), 14.06.2012
XVII Wojewódzki Konkurs Haft
Kaszubski – Linia 2012
[Edmund Szymikowski] (...) W tym
roku komisja, która oceniała prace,
uznała za stosowne wprowadzenie nowej kategorii nagradzania: wykorzystanie wzorów kaszubskich w przedmiotach użytkowych, bo po raz pierwszy
pojawiły się torebki piękne damskie
wieczorowe – ze złotym haftem, i torebki z haftem kaszubskim na co dzień. Pojawiły się stuły, piękne czepce, tradycyjnie również chusty, ale to przecież także
przedmiot użytkowy. (...)
Jeżeli się bywa na różnych spotkaniach, wystawach nie tylko sztuki kaszubskiej, obserwuje się wykorzystanie elementów wzorów kaszubskich
w ubiorze, niekoniecznie w stroju ludowym czy w stroju świetlicowym
kaszubskim, ale normalnie – tak jak
ja [mam] krawat (...). Spotyka się coraz więcej pań chodzących w bluzkach
z haftem kaszubskim. (...)
W tym roku jest o 40 uczestników
więcej niż w roku ubiegłym, jest ich 158,
a prac również około 50 więcej, bo nadesłano 358. Cieszy nas, organizatorów,
też to, że w tym roku (w porównaniu do
ubiegłego) o 100% wzrosła liczba uczniów
gimnazjów biorących udział, i jednocześnie bardzo wielka liczba, bo ponad 50
uczniów szkół podstawowych, klas od 0
do 6 w konkursie uczestniczy. (...)
[Łukasz Jabłoński, wójt Gminy Linia] Euromania ogarnęła wszystkich,
także hafciarki, stąd proporce związane
z maskotkami Euro, stąd inne elementy
związane z mistrzostwami Europy. Widać, że hafciarki nie tylko osadzone są
ściśle w tradycji, ale również odpowiadają na to, co dzieje się wokoło.
[Marianna Wailandt, hafciarka
z Tucholi, laureatka I miejsca; pokazuje proporczyk] Tak właśnie wyglądają
Slawek i Slawko. I został nawet wynik
przewidziany, który jest wyhaftowany na dole: 1:1. (...) Te prace wykonały
właśnie te trzy panie, które brały udział
w konkursie, ze Środowiskowego Domu
Samopomocy (...).
[Jan Trofimowicz, dyrektor GOK
w Lini] Bardzo miłe zaskoczenie, że
jedna z pań, pani Danuta Niechwiadowicz z Gdańska, wpadła na pomysł,
aby właśnie w Euro wkomponować czy
Euro wkomponować w haft kaszubski
w swojej pracy. Ta praca została oceniona na drugie miejsce, chociaż mało
jest związana tematycznie, powiedziałbym, z klasycznymi wzorami haftu kaszubskiego, natomiast sam pomysł był
zaakceptowany przez komisję bardzo
wysoko (...)
Ùczëté
Radio Gdańsk, Na bôtach i w bòrach
(Magazyn kaszubski), 3.06.2012
Religijnô mùzyka w Stãżëcë
– W mòjim miesce nick sã nie dzeje. W mòji wsë ni mô niżódnëch rozegracjów. Gmina ni mô dëtków na kùlturã – są młodi, chtërny na nen ôrt
narzékają, a są téż taczi, jaczi chcą cos
pomerania lipiec – sierpień 2012
pomerania_lipiec_sierpien_2012.indd 11
z tim zrobic, na przëmiôr czile młodëch knôpów ze Stãżëcë. W ùszłim
weekendze (25–26.05) w swòji wsë zòrganizowelë drëdżi ju Stãżëcczi Festiwal Chrzescëjańsczi Mùzyczi. Na binie
ùlokòwóny nad jezorã wëstąpiło czilenôsce karnów. Kamil Brzesczi, jaczi
je ùdbòdôwcą festiwalu, wëmieniwô
m.jin New Gold, Schola Canticorum,
Agape czë Śmig.
[KB] Cztery zespoły z Kaszub, z naszych rejonów. A ponadto możemy poszczycić się zespołami z wyższej półki.
Przede wszystkim zespół Deus Meus,
to pierwsza liga muzyki chrześcijańskiej w obecnym czasie.
– Mateùsz Brzesczi a Błażej Głodowsczi, jaczi pòmôgelë w òrganizacji festiwalu, gôdają, że dotëchczas felowało taczégò festiwalu na Kaszëbach.
[MB, BG] Ten festiwal sã òdbiwô
dlôte, żebë młodi lëdze na Kaszëbach
mielë òkazjã czëc religijną mùzykã
w dobrim wëkònanim. To je pòtrzébné.
Më òbzérómë dërch wiele, wiele
taczich festinów czë taczich chałturniczich imprez. I brakuje nama tu ù nas
taczégò festiwalu z prôwdzëwégò zdarzeniô. A że w Stãżëcë atmosfera je dobrô dlô tegò i są lëdze, chtërny chcelë
to robic (...).
– Wôrt je zaùważëc, że na festiwalu òkróm mùzyczi bëło téż wiele tuńca. Òdbëło sã téż chrzescëjańsczé jam
session.
[KB] (...) w tym roku taki eksperyment, czyli jam session chrześcijańskie, które wypaliło w piątek. I takim
nowym doświadczeniem była nauka
tańców integracyjnych między występami zespołów, co również cieszyło się
ogromnym zainteresowaniem. Kawałek jam session prowadził zespół Agape z Żukowa, kawałek – stężyccy muzycy. Jam session polegało na graniu
szlagierowych piosenek chrześcijańskich i na takiej właśnie... spontaniczności. Niektórzy spoza Stężycy przynieśli swoje instrumenty i włączali się
we wspólne granie. Ale też w niektórych momentach można było usłyszeć
spontaniczne oklaski. Wspólne klaskanie, wspólne śpiewanie, a nawet niektóre dziewczyny pokusiły się o krótki taniec uwielbieniowy.
(...) Òb czas dwùch dni festiwalu przewinãło sã przez niegò czileset
lëdzy. To dlô òrganizatorów nôwikszô
satisfakcjô.
11
2012-07-02 14:55:12
naji ùczałi
Żëcé chùtkò nëkô…
Z profesorã Jerzim Trédrã gôdómë ò jegò kaszëbsczi i nôùkòwi drodze, Radzëznie Kaszëbsczégò Jãzëka, a téż ò tim, za co dostôł pasã òd tatka.
Latos Profesor mô baro „roczëznowi” rok. 70 lat òd ùrodzeniô, 20
òd òstaniô nadzwëkòwim, a 10
zwëczajnym profesorã. Swiãtëjece
to jakòs òsoblëwie?
Prof. Jerzi Tréder: Żëcé tak chùtkò nëkô wprzódk, że człowiek zabiwô ò taczich sprawach. Nawetka jem
nie pamiãtôł ò tëch nôùkòwëch roczëznach.
Ale 70. gebùrstach gwës je wôżny?
To prôwda. Chòcle dlôte, że to òznôczô
przeńdzenié na emeriturã. 30 séwnika
kùńczã swòjã robòtã na ùczbòwni.
Niejedny mają strach, że to bãdze
téż kùńc Waszi robòtë dlô kaszëbiznë…
Nié. Tuwò jesz baro wiele móm do zrobieniô i wierzã, że Òpatrznosc dô mie
jesz përznã czasu na dokùńczenié czile rzeczi. Nôwôżniészą dlô mie sprawą
je słowôrz kaszëbsczi frazeòlogii. To je
pewno spóznioné ju ò 40 lat, ale Kaszëbi baro gò brëkùją. Materiałë są ju
dôwno zebróné, terô mùszã je wpisac
do kòmpùtra wedle leksykògraficznëch
zasadów.
Béł taczi òsoblëwi mòment, taczi
dzéń, òd jaczégò Wë bë mòglë rechòwac swòjã kaszëbską drogã?
Taczégò jednégò dnia nie bëło. Jem na
pewno Kaszëbą òd ùrodzeniô – z tatka Władégò z Bùkòwa i mëmczi Stazji z Młińsczich z Parczewa, rodzonëch
w 1898 r. i ùrosłëch w parafii Serakòjce. Na pòczątkù lat trzëdzestëch
XX wiekù, szëkającë robòtë w Gdini,
12
pomerania_lipiec_sierpien_2012.indd 12
mòji starszi z familią przecygnãlë do
Biôłi Rzéczi (dzys dzél Rëmi). I tu jem
sã ùrodzył, na samim pôłniowim kraju tzw. Mòstowëch Błotów, jakno nômłodszi w wieledzecny rodzëznie samëch knôpów. Bëło to w czasu, czej ju
prawie rok tërwała wòjna Niemców ze
Sowietama. Nôstarszé mòje wspòminkòwé òbrôzczi tikają ny wòjnë, jak ju
Ruscë gnelë Niemców z Gdini, Rëmi,
Biôłi Rzéczi i Rédë na zôpôd. Gôdelë
mie pózni, że przë naszi chëczë, zbùdowóny na błotach, stojałë wiôldżé kanónë: jak strzélnãlë z jedny, tej chałpa sã
zapôda na jednã stronã, jak walnãlë
z drëdżi, tej òna sã prostowa.
Jaczim dzeckã béł Jerzi Tréder?
Chëba nôgòrszi jem nie béł. Jô béł nômłodszi…
Tej gwës rozpùszczony?
Nié. Przódë na kaszëbsczich wsach nie
bëło za baro rozpùszczaniô. Starszi bëlë
òbiektiwny, bez taczégò òkazywaniô
emòcjów, jak to je dzysô: moje kochanie, mój nosku, moja żabko...
A pasã czasã dało?
Jo. Pamiãtóm, że rôz dało téż niesprawiedlëwie. Tatk, jak przëszło co do
czegò, to specjalno nie badôł sytuacji. Chtos nas òskarżił, że jesmë bëlë
na pachce, chòc to nie bëła prôwda,
ale tatk wiele nie zdrzôł, le rżnął… Ale
ò tim më chùtkò zabôcziwelë. Tak pò
prôwdze doma nie bëło za wiele fizycznégò kôraniô.
W co bawilë sã knôpi w tim czasu?
pomerania lëpińc – zélnik 2012
2012-07-02 14:55:13
naji ùczałi
Nôwicy bëło graniô w balã. Pamiãtóm, że wiele jem lôtôł pò lasach czë
łąkach ze swòjima drëchama, m.jin.
më lubilë jic na miónczi z tzw. kùlrama, tj. pòpichającë zakrzëwionym drutã cãżką òbrączã òd kòła cãżôrowégò
aùta. Nôwicy naszich rozmajitëch grów
knôpiczich òdbiwało sã w Rëmi na lotniskù (dzys je tam wiôldżé òsedlé),
gdze wiele dzecy i młodzëznë z całégò
òkòlégò pasło krowë, òwce i kòzë. Tam
téż bëłë bónkrë, i më w nich i w zemi
nalôżelë patrónë i proch. Tej to bëła
„zôbawa”! Na szczescé nikòmù sã nic
pòwôżniészégò nie stało.
Doma gôdało sã pò kaszëbskù?
Jo. Na pewno do czasu jidzeniô do
szkòłë gôdôł jem le pò kaszëbskù,
chòc pòlsczi jem mùszôł gwësno czëc
w kòscele i òd starszich bracy, jak òni
sã ùczëlë czëtac i recytowac. Radia
doma nie bëło, bò dopiérze na pòczątkù
50. lat naszã ùlicã zelektrifikòwelë. Pamiãtóm z młodoscë i czasów studiów,
że mëmka gôda barżi pò kartëskù, czej
tatk „dopasowôł” swòjã kaszëbiznã do
nordowi, rëmsczi. Pòlsczi béł dlô mie
cëzym jãzëkã.
Nikòmù ta Waju kaszëbizna wnenczas nie zawôdzała? Wezmë na to,
w szkòle?
Nie pamiãtóm, żebëm miôł z ti przëczënë jaczé problemë czë przikroscë,
a më mielë rozmajitëch szkólnëch, téż
Laureat „Czerwonej Róży”, 1966.
nié-Kaszëbów. Nicht mie nie bił, nie
òbrôżôł, ale szkólny do nas nie gôdelë
pò kaszëbskù ani ò kaszëbsczich sprawach. Dzysô to mie dzëwùje, bò doch
taczi np. Hùbert Góra, bëlny pòlonista
w liceùm, chtërnémù wiele zawdzãcziwóm, na pewno rozmiôł gadac pò kaszëbskù. Abò Bòlesłôw Bieszk – z ti
familii, gdze bëlë téż Ferdinand i Stefón. Mało tegò – Paweł Szefka, rodã ze
Strzebielëna, znóny mùzyk (griwôł na
wiele instrumentach), fòlklorista, etnograf i pisôrz, béł wëchòwawcą mòji
klasë przez 4 lata, a ò kaszëbsczich
sprawach më jesmë nie gôdelë (òkróm
grónëch Gwiżdżów). Pò taczich szkólnëch mógłbë sã spòdzewac, że cos
nama ò Kaszëbach rzeką.
Gdze tej zbùdzëła sã ù Was kaszëbskô swiąda?
Zaczekawienié Kaszëbama, nôwicy
lëteraturą i jãzëkã, przëszło dopiérze
w 1959 r., czej jem òbezdrzôł w wejrowsczim Pòwiatowim Domù Kùlturë
wëstawã dokazów kaszëbsczi lëteraturë. Na ny wëstawie kùpił jem so Lecha
Bądkòwsczégò Zarys historii literatury
kaszubskiej i òd razu przeczëtôł. Kąsk
pózni, w 1962 r., bratowô, wejrowskô
biblotekarka, namówiła mie do ùdzélu
w kònkùrsu „Czytamy książki pisarzy
Wybrzeża”. Napisôł jem rozprôwkã na
témã: Scharakteryzuj wybraną postać
powieściową ze środowiska kaszubskiego na podstawie przeczytanej lektury;
nade wszëtkò bëło w ni ò ksążce Hanesk Jana Piepczi. Dostôł jem za to nôdgrodã.
Béł to ju czas, czej jem pò maturze rok
robił jakno szkólny pòlsczégò jãzëka
w Cechòcënie (dzys Réda) i szëkòwôł
sã na studia na Wëższi Szkòle Pedagògiczny we Gduńskù, chtërne jem zaczął w rujanie 1962 r. Na trzecym rokù
napisôł jem articzel Gwara kaszubska
w utworach Augustyna Necla, wëgłoszony w 1965 r. w Lublënie na òglowòpòlsczim zjezdze młodëch lingwistów. Rok
pózni na pòdobnym spòtkanim miôł
jem referat Nazwy miejscowości powiatu wejherowskiego. Z ny drëdżi robòtë
„ùlãgła sã” mòja magisterskô prôca
Toponimia powiatu wejherowskiego
(1967), chtërnã jem przerobił, ùlepsził
i wëdrëkòwôł 30 lat pózni. W 1973 r.
jem òbronił doktorską prôcã Toponimia
byłego powiatu puckiego (drëk: 1977).
pomerania lipiec – sierpień 2012
pomerania_lipiec_sierpien_2012.indd 13
Jesce bëlë „rozriwkòwim” sztudérą?
Nié. Jô nie mieszkôł w akademikù
i blós czasã jem òstôwôł na jaczé imprezë. Tej më szlë do Żaka, a nôwiãkszé przestãpstwò to bëło, czej më za
naje skrómné pieniãdze wëpilë w karnie bùdlã jaczégòs rieslinga. To bëło
taczé tóné, ale dobré wino. Kąsk imprezów miało plac w akademikù, ale
jô mało brôł w tim ùdzél. Jem wiãcy
czasu pòswiãcywôł wnenczas na harcerstwò. Më mielë wiele czekawëch
zbiórków, òbòzów, akcjów. Dopiérze
w òsmëdzesątëch latach jô so dôł z tim
pòkù, czej zôs zaczãło mòcno wchadac
„czerwòné” harcerstwò.
A chùdzy nie bëło czerwòné?
Téż kąsk bëło, ale jakno dzeckò jem
na to nie zdrzôł, a pózni, jak jô béł instruktorã, to më mëslelë, jak zrobic
dzecóm a sobie zôbawã, a nié pòlitikòwac. Harcerstwò to bëło mòje drëdżé
żëcé. W nim jô téż pòznôł swòjã białkã.
Jak to sã stało, że jesce warkòwò zajimnãlë sã kaszëbizną?
Czedë w 1973 r. jô òbronił doktorską
prôcã, jesz nick nie wskazywało na to,
że w wikszoscë bãdã badérowôł kaszëbsczi jãzëk. Ja kno młodi doktor nôùk hùmanisticznëch, zajimający sã jãzëkòwiadnyma problemama,
w tim pòlsczima dialektama i kaszëbizną, przërôczony jem òstôł w 1974 r.
do kòmisji szëkùjący nowi kaszëbsczi
13
2012-07-02 14:55:13
naji ùczałi
kôł jem ju dobri témë rozprawë habilitacyjny i dosc chùtkò jem zdecydowôł,
że bãdze nią kaszëbskô frazeòlogiô szerok widzónô, bò ùjimónô na spòdlim
pòlsczi frazeòlogii lëteracczi i dialektalny, a téż zôpadnosłowiańsczi.
Na zôczątkù swòji nôùkòwi robòtë
piszece ò kaszëbsczim dialekce. To
skùtk cenzurë czë dopiérze pò latach jesce doprzëszlë do te, że je to
jãzëk?
pisënk. Ùdba takô wëszła òd piszącëch
pò kaszëbskù, czej pôrã z nich (np.
A. Nôdżel, J. Piepka, L. Roppel) òstało
przënôleżnikama Związkù Lëteratów
Pòlsczich, a mielë wspiarcé w òsobie
L. Bądkòwsczégò, tej prezesa partu lëteratów we Gduńskù. Kaszëbsczi pisôrze bëlë w ti sprawie mòcno
pòdzelony: jedny trzimelë sã przedwòjnowégò pisënkù Roppla, jiny
„cygnãlë” za pisënkã „Zrzeszë Kaszëbsczi”, jesz jiny szlë za pòprawionym przez Stefana Bieszka pi-
sënkã „Zrzeszë”, a bëlë jesz czësto
w tim pògùbiony, piszący na wszelejaczi ôrt. Nowi pisënk òstôł ùchwôlony ju w kùńcu 1974 r. i je òbrzészkòwi do dzys, bo zmianë z 1996 r.
(lëtrë „ò”, „ù” i „ã”) są, mòże tak rzec,
czësto kòsmeticzné.
Robòta przë normòwanim kaszëbsczi òrtografii, a tej pózni prowadzoné mnodżé robòtë przë tzw. werifikacji rozmajitëch kaszëbsczich ksążk (np.
A. Łajming, J. Drzéżdżona, A. Browarczik, J. Ceynowë, K. Mùzë, S. Fikùsa,
P. Szefczi, J. Walkùsza) przesądzëłë
gwësno ò tim, że jô òstôł kaszëbistą.
W nen czas doznôł jem so, że na niwie
rodny kaszëbsczi mòwë je baro wiele
do zrobieniô i że to je robòta baro czekawô i wëmôgającô głãbòczich òglowëch studiów. Chto to mô zrobic, jak
nié ùczałi Kaszëbi?! W nen czas szu-
Na obozie harcerskim, 1961.
14
pomerania_lipiec_sierpien_2012.indd 14
To wëchôdało òglowò z pòzdrzatkù,
jaczi dominowôł tej w pòlsczi nôùce.
Czej jem dzejôł w kòmisji zajimający
sã pisënkã, tej wszëtcë ùczałi w Pòlsce
piselë, że je to dialekt, nôbarżi apartny,
ale równak dialekt. Skòrno mòje aùtoritetë tak pòdôwałë, tej i jô stojôł jem
jesz na taczim stanowiszczu.
A skądka sã wzãło taczé mëslenié
ùczałëch?
Béł to i je stôri pòzdrzatk, wëgłoszony ju w 1875 r. przez profesora Akademii Krakòwsczi Lucjana Malinowsczégò, pózni pòwtórzony – gwësno
le dlô pòlsczi „racji stanu” – przez jegò
ùcznia, wiôldżégò lingwistã Kazmierza
Nitscha, chtëren w 1901 r. badôł mòwã
Lëzëna, dali przez slawistã Zdzysława Stiebera i karno Atlasu językowego
kaszubszczyzny i dialektów sąsiednich
(t. I–XV, 1964–1978). Nowô òbgôdka
ò tim zaczãła sã òd zdaniô Alfreda Majewicza z 1986 r., chtëren wprowadzył
do ti diskùsji termin etnolekt. Kòżdi etnolekt je òsóbnym ôrtã dogôdiwaniô sã
w spòlëznie. Nen termin dowôł leżnosc
òminąc stôrą i – polityczną! – spiérkã:
Wśród piszących po kaszubsku.
pomerania lëpińc – zélnik 2012
2012-07-02 14:55:13
naji ùczałi
jãzëk czë dialekt, widzóną blós w kriteriach lingwisticznëch.
Tej mòżemë na sprawã jãzëkòwégò
statusu kaszëbiznë zdrzec nié leno
lingwisticzno?
Chcemë pamiãtac, że w naszi tradicji,
czej rozsądzywómë, czë jakąs mòwã
ùznac za dialekt czë jãzëk, nie decydëją blós lingwisticzné kriteria. Je jesz
chòcle pòlitika – jak je nôród, to je
jãzëk, a jak gò ni ma, tej dali mùszimë
szëkac kriteriów, np. kùlturowëch: a je
Bibliô przetłomaczonô na ten jãzëk?
A czë je òn ùczony w szkòłach? Kaszëbsczi ni miôł wnenczas ani Biblii,
ani nie béł ùczony w szkòłach, ni miôł
gramaticzi, słowôrzów normatiwnëch.
Nie bëło dodôwkòwëch argùmentów,
chtërne sã parłãczą z terminã jãzëk.
Dzysdnia to wszëtkò je, a w 2005 r. nawetka Sejm ùznôł w ùstawie, że kaszëbizna je regionalnym jãzëkã.
Jak widzyce przińdnotã tegò jãzëka?
Ten fòrmalno nowi status kaszëbiznë
òtmikô przed nią wiôldżé perspektiwë,
ale wcale nie przesądzywô ò ji przetërwaniu w nowëch i drãdżich czasach.
Widzy mie sã pòzdrzatk wëpòwiedzóny przez bëlnégò pòlsczégò lingwistã
Stanisława Ùrbańczika: „Przyszłość pokaże, czy naród tak mało liczny może
na stałe ponosić wielki ciężar związany z utrzymywaniem i pielęgnacją literackiego języka, który będzie przydatny i wystarczający w małym kręgu
ludzi i spraw”. Ùpôdł przekôz rodny
Spotkanie pisarzy kaszubskich w Łączyńskiej Hucie, 1990.
mòwë w familiach i mie sã wëdôwô,
że nie ùdô sã gò òdbùdowac, chëba że
dzecë ze szkòłë przińdą i zaczną ùczëc
swòjich starszich kaszëbsczégò. To je
równak baro wątplëwé.
Je tej jaczi retënk?
Jak nôszerzi edukòwac w szkòłach. Jeżlë bãdze to robioné w taczim stãpniu
jak dzys, to ni ma retënkù dlô kaszëbiznë. Tu mùszi bëc tegò wicy. Czej bãdze
sã ùczëc kaszëbsczégò 30–40% dzecy, to
je nôdzeja. Szkólnëch aktiwnëch mómë
kòl 300. To téż je za mało. Jakbë jich
bëło 3 tësące, to wnenczas sami szkólny mògą „cygnąc” kaszëbsczi jãzëk.
Co mëslice ò Radzëznie Kaszëbsczégò Jãzëka (RKJ)? Je òna nama
brëkòwnô?
Skòrno Sejm ùchwôlił, że kaszëbizna
je regionalnym jãzëkã, to baro dobrze,
że za tim szło pòwòłanié RKJ. Skòrno
państwò wzãło na se jaczés òbòwiązczi
wedle kaszëbiznë, to mùszi bëc chtos,
chto to òbzérô i pòprôwiô. Tej dobrze,
że pòwsta RKJ.
Wë bëlë do ni rôczony. Dlôcze tej
nie jesce ji nôleżnikã?
Bò nicht mie nie rzekł, jak ta radzëzna
mdze fùnkcjonowa. Co òna bãdze mia
do gôdaniô, chto ji mdze słëchôł, kògò
pomerania lipiec – sierpień 2012
pomerania_lipiec_sierpien_2012.indd 15
òna mdze słëchała, a téż jaczé karno
rôczimë do wespółdzejaniô.
Chto tej miôłbë wchadac do RKJ?
W radzëznie mùszą bëc przédno ùczałi,
w pierszim dzélu lingwiscë, ale mùszi
téż bëc szerszé karno – ti, co sã zajimają edukacją, kùlturą. Równak decydëjący głos miôłbë bëc przë specjalistach. Jô jem zabédowôł, że nie bãdącë
nôleżnikã, mògã wëstãpòwac jakò ekspert, ale dopiérze w òstatnym czasu pierszi rôz RKJ zgłosëła sã do mie
z prosbą ò ekspertizã w sprawie zapisywaniô labializacji.
Decyzje radzëznë ni mùszą bëc pòdjimóné òb czas tidzenia czë miesąca, ale
mùszą bëc przemëslóné. Równak za
wiele nie chcã kritikòwac. RKJ je młodô, ji nôleżnicë ni mają jesz pasownégò doswiôdczeniô, ale pòmalë jidze
do lepszégò.
Tej co jima doradzywôce?
Wicy słëchac, wicy przemëslëwac
i òstróżno pòdjimac decyzje. Jeżlë nie
mdze chùtkò pòdjãtô decyzjô kùńcowô w jaczis sprawie, to kaszëbizna na
tim tak zarô nie stracy. Òsoblëwie jeżlë jidze ò słowiznã, to lepi je jaczis czas
pòczekac, co dobãdze, a nié dekretowac
tegò z górë.
Gôdôł Dariusz Majkòwsczi
Òdjimczi z archiwùm J. Trédra
15
2012-07-02 14:55:14
kaszubszczyzna w mediach
Na dziś to maksimum…
Z Lechem Parellem, prezesem zarządu i redaktorem naczelnym Radia Gdańsk rozmawiamy
o kaszubskich audycjach i o „sile Warszawy”.
Jaką pozycję ma dzisiaj kaszubszczyzna w Radiu Gdańsk?
Lech Parell: Jest jej coraz więcej.
Obecnie emitujemy w każdą niedzielę o godz. 8.05 magazyn kaszubski.
Oprócz tego codziennie można wysłuchać Klëkę o godz. 22.40 oraz zapowiedź
tej audycji około 17.50.
Czy jednak więcej oznacza wystarczająco dużo dla paruset tysięcy
Kaszubów?
Jest to tyle, ile na dzisiaj może być w takiej rozgłośni, jak nasza. Oczywiście
zawsze można formułować propozycje
i oczekiwania maksymalistyczne. Przypomnę jednak, że jeśli chodzi o media
publiczne, to jesteśmy jedynymi, którzy
emitują programy kaszubskojęzyczne.
W dodatku, podkreślam to, udział tych
programów w naszej ofercie wzrósł.
A co z godzinami emisji? W niedzielę o ósmej rano jedni jeszcze śpią,
a inni są w kościele... A Klëka jest
nadawana właściwie już w nocy.
Godzina jest tradycyjna. Została wypromowana przez wiele lat nadawania.
Wszyscy, którzy są zainteresowani tego typu tematyką, tę godzinę znają.
Tego powinniśmy się trzymać. Gdybyśmy dzisiaj zaczęli porę nadawania
zmieniać, mogłoby się okazać, że wiele
osób zaczęłoby pytać, dlaczego te programy zniknęły z anteny.
Może rozwiązaniem byłyby powtórki?
Programów kaszubskich jest w Radiu
Gdańsk więcej niż było, i to w sytuacji,
kiedy w innych mediach one znikają…
Czy to jednak rzeczywiście maksimum tego, czego mamy prawo
oczekiwać?
16
pomerania_lipiec_sierpien_2012.indd 16
Uważam, że wszystkie postulaty należy formułować w sposób umiarkowany
i rozsądny. Jeżeli czas programów jest
dłuższy i ich jakość wzrasta, to warto
ten fakt też zauważać.
Pytam, czy to jest maksimum tego,
co należy się Kaszubom.
Nasze programy informacyjne czy publicystyczne prezentują kaszubski punkt
widzenia, na równi z każdym innym. Jesteśmy stąd i mówimy w każdej chwili
o tym, co jest ważne dla tutejszych, m.in.
dla Kaszubów. Ale szukając głębszej odpowiedzi na Pańskie pytanie, warto
zauważyć, że wszyscy funkcjonujemy
w pewnych realiach. Przecież Kaszubi
słuchają i oglądają nie tylko kaszubskie
programy i audycje. Interesuje ich też „M
jak Miłość”, „Taniec z Gwiazdami”, filmy
z Jamesem Bondem itp. Istniała np. telewizja kaszubska, ale dzisiaj już jej nie
ma. Nie była w stanie się utrzymać na
rynku. Szkoda, ale takie są realia.
Ale Radio Kaszëbë ciągle ma się dobrze i zdobywa nowych słuchaczy.
I bardzo się z tego powodu cieszymy.
Życzymy mu powodzenia. My także
chcemy poprawić naszą ofertę programów kaszubskich, choć z Radiem
Kaszëbë konkurować nie zamierzamy. Mamy natomiast kilka nowych
pomysłów, nowych rozwiązań; tylko
potrzeba czasu.
Podczas posiedzenia Sejmowej Komisji ds. Mniejszości Narodowych
i Etnicznych we Wieżycy wspominał
pan posłom o „sile Warszawy”, o tym,
że Warszawa przejmuje większość
środków przeznaczonych na media
publiczne. Nie obawia się pan, że ta
siła stolicy, przy jednoczesnym spadku pieniędzy z abonamentu, będzie
oznaczać stopniowy upadek takich
ośrodków regionalnych, jak gdański?
Lech Parell
Obawiam się, że pieniądze z abonamentu będą dzielone w ten sposób,
że ośrodki regionalne zostaną jeszcze bardziej niedowartościowane. Jeśli
tak rzeczywiście się stanie, będzie to
wielki błąd. Abonament powinien być
przeznaczany przede wszystkim właśnie na ośrodki regionalne.
Parlamentarzystom wspominał pan
też o planach utworzenia kaszubskiego radia internetowego. Może
pan nam przybliżyć ten projekt?
Chcemy uruchomić kanał internetowy, przede wszystkim opierając się na
naszych zasobach. Na archiwum programów, zarówno tych z ostatnich lat
czy miesięcy, jak i archiwum materiałów dziennikarskich, które powstały
wiele lat temu. Chodzi nam o wywiady
z dawnymi działaczami kaszubskimi
czy relacje z ważnych dla Kaszubów
wydarzeń. Te materiały są i po polsku,
i po kaszubsku. Obecnie trwa wielka praca związana z przygotowaniem
tych materiałów.
Rozmawiał Dariusz Majkowski
pomerania lëpińc – zélnik 2012
2012-07-02 14:55:14
90 lat gdyńskiego portu
CUD
nad Bożą Zatoką
ANDRZEJ BUSLER
23 września minie 90. rocznica przyjęcia przez Sejm Rzeczypospolitej ustawy w sprawie
budowy portu morskiego w Gdyni. W początkach II Rzeczypospolitej, w ciągu kilkunastu
lat, powstał jeden z największych portów bałtyckich. Obok Centralnego Okręgu Przemysłowego była to największa inwestycja w międzywojniu.
Dworzec Morski i cumujący
przy Nabrzeżu Francuskim
transatlantyk Piłsudski.
pomerania_lipiec_sierpien_2012.indd 17
pomerania lipiec – sierpień 2012
17
2012-07-02 14:55:15
90 lat gdyńskiego portu
Idea powstania portu
W 1920 roku Polska uzyskała zaledwie 140-kilometrowy dostęp do morza
z dwoma niewielkimi portami rybackimi – Puckiem i Helem. Największą bolączkę stanowił brak portu morskiego
i odpowiedniej bazy dla tworzącej się
Marynarki Wojennej. Polski handel zagraniczny był skazany na korzystanie
z usług niemieckich portów i pośredników. Postanowieniami traktatu wersalskiego pobliski Gdańsk w 1920 roku został wyłączony z obszaru Polski, stając
się Wolnym Miastem, kontrolowanym
w ogromnym stopniu przez Niemców.
Początkowo władze polskie wysunęły koncepcję wykorzystania Gdańska
jako głównego portu odrodzonego państwa. Najbliższe lata pokazały jednak,
że polityka władz gdańskich, popieranych przez Rzeszę Niemiecką, uniemożliwi realizację takich wizji.
W latach 1919–1920 wysunięto wiele propozycji zlokalizowania przyszłego
portu morskiego, m.in.: na Jeziorze Żarnowieckim z wejściem do portu przewidzianym od strony Morza Bałtyckiego,
w Zatoce Puckiej z dwoma wejściami do
portu – i od Wielkiej Wsi, i od otwartego morza, w Zatoce Puckiej z przecięciem Helu i wejściem z otwartego morza, w Pucku – z wejściem od strony
Zatoki Puckiej, w Rewie – z wejściem
zlokalizowanym od Zatoki Puckiej, na
końcu Mierzei Helskiej, w Tczewskich
Łąkach – na Wiśle (powyżej granicy
polsko-gdańskiej), oraz w Gdyni. Dwoma najlepszymi wariantami, które ze
sobą rywalizowały, były dwa ostatnie
– tczewski oraz gdyński.
6 maja 1920 roku minister spraw
wojskowych delegował inż. Tadeusza
Wendę na Pomorze. Celem tej podróży było ustalenie najodpowiedniejszego miejsca na budowę portu morskiego.
Dwutygodniowe badania określiły, że
najbardziej optymalnym obszarem
będą okolice wsi Gdynia. Przemawiało za tym wiele argumentów: dogodna
konfiguracja linii brzegowej, korzystne
warunki nawigacyjne na redzie gdyńskiej, zamarzanie zatoki w okolicy Gdyni tylko podczas niezwykle mroźnych
zim oraz położenie komunikacyjne wsi.
Sporym walorem była też ochronna rola
Mierzei Helskiej, będącej naturalnym
falochronem, który chroniłby gdyński
port i redę przed nadmiernym falowaniem od strony otwartego morza. Z tego
18
pomerania_lipiec_sierpien_2012.indd 18
względu wody w okolicach Gdyni były
zazwyczaj spokojne. Kaszubi określali
je mianem Bożej Zatoki.
30 sierpnia 1920 roku zatwierdzono projekt inż. Wendy dotyczący rozpoczęcia budowy niewielkiego portu
wojennego, przeznaczonego do rozładunku materiałów wojskowych. Na tę
decyzję w znaczącym stopniu wpłynęła trwająca wojna polsko-bolszewicka,
w wyniku której konieczne stały się
systematyczne dostawy zakupionego na zachodzie sprzętu wojskowego.
W jej najtrudniejszym dla Polski okresie, na skutek strajku robotników portowych w Gdańsku, wstrzymano załadunek amunicji dla polskiej armii.
W 1921 roku w Gdyni rozpoczęto budowę Tymczasowego Portu Wojennego i Schroniska dla Rybaków. Dwa lata
później jego uroczystego otwarcia dokonał prezydent RP Stanisław Wojciechowski. W sierpniu tego roku do
molo gdyńskiego portu przybił pierwszy zagraniczny statek – Kentucky,
pływający pod francuską banderą.
Tymczasowy port nie zaspokajał ambicji i potrzeb państwa polskiego. Konieczne było podjęcie dalszych działań
zmierzających do budowy dużego portu morskiego.
Ustawa w Sejmie – budujemy port
12 maja 1921 roku grupa posłów
zgłosiła wniosek, aby Sejm RP zobowiązał rząd do przedłożenia ustawy umożliwiającej rozpoczęcie budowy w Gdyni
portu morskiego. 23 września 1922 roku
Sejm uchwalił ustawę o budowie portu morskiego „przy Gdyni na Pomorzu”.
Była ona kluczowa dla dalszych działań
związanych z powstaniem portowej inwestycji. Stwarzała podstawę prawną
dla rządu do prowadzenia prac portowych i, co najważniejsze, pozwalała na
zainicjowanie przez Polskę programu
morskiego.
Aby rozpocząć tak skomplikowane przedsięwzięcie, jak budowa nowoczesnego portu morskiego, należało
znaleźć odpowiednie, specjalistyczne
przedsiębiorstwo, które mogłoby się
tym zająć. Departament Marynarki
Handlowej w Ministerstwie Przemysłu i Handlu nie miał zatem łatwego
zadania, szczególnie jeśli chodzi o pozyskanie środków finansowych na planowaną inwestycję. Pomocne w tym
wypadku okazały się powiązania woj-
Nowoczesna łuszczarnia ryżu krótko po wybudowaniu.
skowe Polski z Francją, która rywalizowała z Wielką Brytanią o wpływy
na Morzu Bałtyckim. W marcu 1924
roku podpisano umowę z Konsorcjum
Francusko-Polskim dla Budowy Portu w Gdyni. W skład konsorcjum weszli: Société Anonyme Hersent, Société
de Construction des Batignolles, M.M.
Schneider et Compagne, Polski Bank
Przemysłowy oraz inż. Władysław
Rummel i inż. Teodozy Nosowicz. 4 lipca 1924 roku podpisano pierwszą umowę na budowę portu w Gdyni. Niecały
miesiąc później, 30 lipca, wbito pierwsze pale, zapoczątkowując budowę
mola północnego od strony Oksywia.
Ze względu na ogrom i skomplikowanie prac, podzielono je na kilka etapów,
które miały zostać wykonane w latach
1924–1930 oraz 1930–1934 i 1934–1936.
Z biegiem czasu wraz z nabrzeżami powstawała cała infrastruktura portowa
– różnego typu magazyny, specjalistyczny sprzęt do rozładunku itp.
W 1926 roku oddano do użytku pierwszy element nowoczesnego portu. Było
to nabrzeże do przeładunku węgla (Nabrzeże Szwedzkie), które w późniejszym czasie wzbogacono o specjalistyczne urządzenia do przeładunku
węgla. Dlatego też za matkę gdyńskiego
portu uznano węgiel, który w następnych latach stanowił główną grupę towarową. W 1933 roku przeładunki tego
surowca wyniosły 6,1 mln ton i zdystansowały port gdański. Rok później
Gdynia z wynikiem 7,2 mln ton stała
się numerem jeden w basenie Morza
Bałtyckiego.
pomerania lëpińc – zélnik 2012
2012-07-02 14:55:15
90 lat gdyńskiego portu
8 grudnia 1933 roku z okazji 15-lecia odzyskania niepodległości i ukończenia zasadniczych prac związanych
z rozbudową Gdyni odbyła się uroczystość poświęcenia portu gdyńskiego. Uświetniło ją oddanie kolejnych
elementów wyposażenia portowego – Dworca Morskiego, magazynów
Aukcji Owocowych, Pantarei i Cukroportu w strefie wolnocłowej. W 1937
roku port w swej podstawowej wersji był gotowy. W nadchodzących latach planowano dalsze prace związane
z jego przystosowaniem do wzrastających obrotów, unowocześnienie urządzeń przeładunkowych, adaptację portowej sieci kolejowej oraz pogłębienie
nabrzeży.
Stan inwestycji w porcie gdyńskim
w 1938 roku przedstawiał się następująco: nabrzeża i falochrony – 16 700 mb;
powierzchnia państwowych magazynów portowych – 97 835 m², prywatnych
magazynów – 132 566 m², budynków
mieszkalnych, biurowych itp. – 8787 m²;
drogi – 198 590 m², wiadukty – 5 sztuk,
długość torów kolejowych – 170 000 mb;
sieć wodociągowa – 28 800 mb, sieć kanalizacji sanitarnej – 1650 mb; urządzenia przeładunkowe: dźwigi – 66 sztuk;
sieć elektryczna – 40 000 mb, telefoniczna – 12 900 mb.
Budowa portu w Gdyni nie byłaby
możliwa bez odpowiedniego grona orędowników polskiej myśli morskiej –
wiceadmirała Kazimierza Porębskiego,
projektanta i wieloletniego naczelnika
budowy portu inż. Tadeusza Wendy,
wicepremiera Eugeniusza Kwiatkowskiego, Juliana Rummla z Ligi Żeglugi
Morskiej, Gabriela Szczęsnego-Chrzanowskiego – pierwszego dyrektora Departamentu Marynarki Handlowej Ministerstwa Przemysłu i Handlu, oraz
wielu innych.
W ciągu kilkunastu lat powstał
jeden z najnowocześniejszych europejskich portów morskich. Było to
wydarzenie bez precedensu. Ogrom
wykonanych plac ilustrują liczby. Budowa portu, urządzenia hydrotechniczne i podstawowe wyposażenie
kosztowały polski skarb państwa w latach 1924–1937 sumę 207 740 092 zł, co
w tamtym czasie stanowiło ogromną
kwotę. Wydatki globalne portu gdyńskiego wyniosły około 271 261 911 zł
(bez spłaty zobowiązań w okresie późniejszym).
Gdyńska plaża, w tle tworzący się tymczasowy port.
Początki budowy portu gdyńskiego.
Wywrotnica służąca do rozładunku węgla.
pomerania lipiec – sierpień 2012
pomerania_lipiec_sierpien_2012.indd 19
19
2012-07-02 14:55:15
90 lat gdyńskiego portu
Wizja zwolenników polskiej gospodarki morskiej stała się rzeczywistością.
Wraz z portem powstawała nowoczesna
Gdynia. To miasto wyrosłe na kaszubskim pniu stało się miejscem pionierów,
ludzi odważnych, którzy oddali Polsce
swój talent i swą pracę.
Obroty towarowe w porcie systematycznie wzrastały. W 1924 roku wyniosły 10 000 ton, w 1933 roku – 6 106 000
ton, a w 1938 roku 9 173 438 ton. Udział
portu gdyńskiego w obrotach handlu
zagranicznego Polski w latach 1929–
1938 wzrósł z 10,03% do 46,08%. Ten
piękny rozwój przerwał wybuch II wojny światowej i zniszczenia w 1945 roku.
Niemiecki okupant część portu przezna-
czył na bazę remontowo-postojowo-zaopatrzeniową Kriegsmarine oraz ośrodek budowy u-bootów. Z tego względu
port gdyński stał się częstym celem nalotów alianckich, przez co uległ znacznym uszkodzeniom. Największych
zniszczeń dokonali jednak niemieccy
saperzy, wysadzając w 1945 roku część
infrastruktury portowej. Ogrom zniszczeń był znaczny – falochrony zniszczone były w 90%, z 87 urządzeń portowych ocalało zaledwie 7, nabrzeża wraz
z instalacjami w 50%, natomiast połowa
magazynów portowych przestała istnieć. Dodatkowo wejścia do portu zatarasowano 27 wrakami statków i okrętów, a redę zaminowano.
Widok z Kamiennej Góry na powstający port.
Wraz z portem powstawało nowoczesne miasto. Obchody Święta Morza w 1934 roku – ul. 10 Lutego.
20
pomerania_lipiec_sierpien_2012.indd 20
Po 1945 roku
Po zakończeniu wojny ogromny
wysiłek skierowano na uruchomienie
portu. Już 16 lipca 1945 roku do portu
gdyńskiego wpłynął pierwszy statek,
fiński Suomen Neito. Rozpoczęto kilkuletnią odbudowę portu. Gdynia stała
się portem drobnicowym. Przedwojenny rekord przeładunków pobito dopiero
w 1968 roku. W kolejnych latach gdyński port wzbogacił się o bazę kontenerową oraz stałe połączenia promowe ze
Skandynawią.
Większość czołowych postaci związanych z budową portu gdyńskiego
uhonorowano, nazywając ich imieniem
gdyńskie ulice. Jeśli chodzi o dwóch
najważniejszych ludzi, zwanych ojcami Gdyni – Eugeniusza Kwiatkowskiego i inż. Tadeusza Wendę, to pierwszego
z nich upamiętniono pomnikiem przy
ul. 10 Lutego, natomiast w sprawie budowy pomnika inż. Tadeusza Wendy
Rada Miasta Gdyni podjęła uchwałę
w maju br. Pomnik ma stanąć na ostrodze wychodzącej z Nabrzeża Kutrowego
(Molo Rybackie) ku południu w głąb Basenu Prezydenta.
Po 1989 roku rozpoczął się proces
prywatyzacji portu. Stopniowo na znaczeniu zaczęły tracić drobnicowce na
rzecz transportu kontenerowego, co
znalazło i znajduje odbicie w rozwoju gdyńskiego portu. Mimo potężnego kryzysu gospodarki morskiej w Polsce w ostatniej dekadzie, port w Gdyni
notuje systematyczny wzrost przeładunków. W znaczący sposób polepszono jego skomunikowanie z obwodnicą
trójmiejską, poprzez budowę kolejnego odcinka Estakady Kwiatkowskiego.
Zmodernizowana została także ul. Polska. Obecnie strategicznym celem jest
doprowadzenie do tego, by Gdynia stała się portem głębokowodnym. Umożliwi to obsługę większych jednostek –
kontenerowców. Planowane działania
mogą się przyczynić nie tylko do dalszego rozkwitu gdyńskiego portu, ale
i wpłynąć na rozwój Korytarza Transportowego Północ – Południe oraz
zwiększyć atrakcyjność Polski dla zagranicznych inwestorów. Rozwój portu gdyńskiego jeszcze się nie zakończył.
Ten proces trwa.
Prezentowane pocztówki pochodzą ze
zbiorów kolekcjonerów Mirosława Skibniewskiego i Marka Seydy.
pomerania lëpińc – zélnik 2012
2012-07-02 14:55:15
fenomen pomorskości
Kamienie
i jarzębina
(część 2)
J A C E K B O R KO W I C Z
Czy pierwsi Pomorzanie mówili po fińsku?
Mogą wskazywać na to stare nadbałtyckie nazwy i najstarsze kaszubskie mity.
W poprzednim odcinku mówiłem
o uniwersalnej specyfice „pomorskości”, w której zawiera się jednocześnie
konserwatyzm i chłonność nowych
idei. Ten paradoks tłumaczy się geograficznym położeniem każdego „pomorza”. Przez wieki bywały one awangardą, jeśli chodzi o pierwszeństwo
w odbieraniu zamorskich nowinek, ale
także peryferią – względem obszarów
położonych w głębi lądu i korzystających z cywilizacyjnych dobrodziejstw
bliskości wielkich lądowych szlaków
komunikacji, handlu i wymiany informacji.
Żywe skanseny
To samo położenie decydowało
o jeszcze jednym, niezmiernie ważnym dla tożsamości „pomorzan” zjawisku. Wspomnianymi szlakami lądowymi poruszali się nie tylko kupcy,
ale także najeźdźcy. W historii Europy,
począwszy od najdawniejszych czasów,
przeważająca część wojen zaborczych,
tępienia i usuwania słabszych plemion
i ludów, odbywała się na położonych
z dala od morza równinach, na południowym wschodzie kontynentu przechodzących w stepy. W porównaniu
z tymi prehistorycznymi lub historycznymi czystkami etnicznymi, w wyniku których zmieniała właściciela ziemia położona na głębokim lądowym
zapleczu, morskie desanty, kończące
się stałym zasiedleniem przez zdobywców zajętych przez nich przybrzeżnych
terenów – jak francuskiej Normandii
przez Wikingów – były czymś o wiele rzadszym. Dlatego europejskie „pomorza” bywały z reguły schronieniem,
azylem dla ludów usuwanych z innych
terytoriów.
Dodajmy jeszcze, że „pomorzanie”,
z racji specyfiki ich życia codziennego,
zawsze byli mało podatni na asymilację. Trzymający się morza rybacy nie
byli zainteresowani tym, by przekwalifikować się na rolników lub pasterzy, a i ci ostatni, nawet jeśli panowali
nad skrawkami wybrzeża, pozostawiali jego rdzennym mieszkańcom możli-
pomerania lipiec – sierpień 2012
pomerania_lipiec_sierpien_2012.indd 21
wość kontynuowania ich tradycyjnego
sposobu egzystencji. A co za tym idzie
– ich etnicznej kultury.
Wniosek wydaje się oczywisty:
„pomorza” Europy to z reguły żywe
skanseny pradawnych ludów i prastarych obyczajów, nieistniejących już od
dawna w innych regionach kontynentu. Tutaj wiatr historii nie dmuchał
z taką siłą i skutecznością, jak na szerokich równinach, z których – bywało – co dwa, trzy pokolenia regularnie
przepędzano kolejne zastępy różnojęzycznych osiedleńców. Tutaj ludzie
trzymają się ziemi.
Refugia
Myślę o tym, idąc królewską aleją lip w kierunku pałacu w Rzucewie.
Jestem na Kępie Puckiej, a nasze pomorskie kępy, kiedyś będące wyspami, musiały stanowić znakomity teren
schronienia ludzi, dla których nie było
już miejsca na dużym lądzie po drugiej stronie wody. Łacińskie słowo refugium, łączące w sobie miejsce ucieczki
21
2012-07-02 14:55:16
fenomen pomorskości
i schronienia, idealnie opisuje podobne zakątki.
Rzucewo jest miejscem archeologicznych znalezisk, od którego wzięła nazwę neolityczna kultura rzucewska. Czy ci łowcy fok sprzed czterech
tysięcy lat zniknęli bez reszty z powierzchni ziemi – dumam – czy też
ślad po nich pozostał w genach obecnych mieszkańców wioski? Archeologia raczej nie wypowiada się na temat etnicznej tożsamości badanych
nieboszczyków. Zdecydowanie więcej
wolno publicyście, który może popuścić wodze wyobraźni.
Na pytanie, kim byli pradawni
mieszkańcy Kępy Puckiej – nie pierwsi ludzie na tym terenie, ale być może
pierwsi Pomorzanie – odpowiem,
wskazując na kilka zbieżności.
Wielu historyków, z profesorem
Henrykiem Łowmiańskim na czele, doszło do wniosku, że ludność fińska, najdawniejsi znani nam gospodarze północnej części Europy, jeszcze we
wczesnym średniowieczu zamieszkiwała nizinne tereny położone między
ujściami Wisły i Niemna. Tajemniczy
Estiowie, wspomniani po raz pierwszy
przez Tacyta, którzy wcześniej uchodzili za lud bałtyjski, w rzeczywistości należeli do fińskiej gałęzi narodów.
Zbieżność ich nazwy ze współczesnymi Estończykami nie jest przypadkowa. Morze Estyjskie, opisywane tysiąc
lat temu przez Wulfstana, to nie jakieś
egzotyczne strony, lecz Zalew Wiślany.
Czyli bezpośrednie sąsiedztwo obecnego Pomorza. Niewiele dalej leżąca Sambia (także swoista kępa, tylko trochę
większa) nazwę swą wzięła prawdopodobnie od zamieszkującego ją ludu Samów. Dzisiaj Saami to nazwa własna
Lapończyków, archaicznej populacji
północnych kresów kontynentu.
Idźmy dalej. Jeżeli owi Prafinowie należeli tu do najwcześniejszych
warstw osadniczych, to prawie pewne jest – zważywszy procesy, o których wspomniałem powyżej – że byli
ludem, który w ciągu wieków raczej
stopniowo tracił swoje terytoria, niż
zyskiwał nowe. Inaczej mówiąc, im
wcześniejszy okres rozpatrujemy, tym
dalszy był ich zasięg. Jeżeli więc świeża pamięć o Estiach czy innych Prafinach przetrwała w czasach Wulfstana
gdzieś nad Nogatem, to nie będzie zuchwałością przypuszczać, że ich krew22
pomerania_lipiec_sierpien_2012.indd 22
niacy mogli znacznie wcześniej mieszkać również na zachód od ujścia Wisły.
... i archetypy
Tam, gdzie brak źródeł pisanych,
warto uważnie badać miejscowe baśnie i mity. Wszyscy znamy stolema,
kaszubskiego cyklopa, przenoszącego wielkie kamienie podobnie jak jego
śródziemnomorski krewniak. A czy
słyszeli państwo o stolo, lapońskim demonie, bardzo podobnym do naszego
wielkoluda? Zbieżność nazw naprawdę intryguje.
Potomkowie owych Prafinów znani
byli ongiś nad Bałtykiem jako specjaliści od magii. Postać fińskiego szamana,
czarownika wkładającego rogatą maskę na głowę podczas rytualnego tańca
(stąd ragana, litewska nazwa czarownicy), znana była w Prusach, na Żmudzi
i w łotewskiej Kuronii jeszcze długo po
oficjalnym przyjęciu chrześcijaństwa
przez tamtejsze ludy. W jednej z kaszubskich baśni Jarzębiny, czarownice
z Kępy Redłowskiej, wróżyły z sita, po-
piołu i wody. Jarzębina była dla pogańskich Finów świętym drzewem, wspomina o niej epos Kalevala.
„Długie dnie i tygodnie lata pasałem
bydło pod lasem. Jednego dnia wpadła
mi w oko jarzębina rosnąca po tej stronie rowu granicznego. Dziwnego była
kształtu, bo pod rozczochranym czubkiem miała gładki pień, a naokoło pnia
oplatały się cienkie gałązki. Pod słońce
wyglądało to, jakby drzewo miało koronę na szyi”. (tłum. Lech Bądkowski)
To oczywiście zdania wyjęte z powieści Żëcé i przigòdë Remùsa. Tytułowy bohater tej książki właśnie pod
owocującą jarzębiną doznał mistycznej
przemiany, która zadecydowała o jego
późniejszych losach. Aleksander Majkowski, twórca postaci Remusa, z genialną intuicją odwołał się tu do najstarszych archetypów, przechowanych
w kaszubskiej kulturze. A porównując
w jednym z wierszy swoich ziomków
do omszałych głazów, poruszył równie
stary, „stolemiczny” wątek pomorskiej
tożsamości.
-
zakupach bez wychodzenia z domu.
w godzinach od 9.00 do 15.00 pod adresem e-mail:
[email protected]
pomerania lëpińc – zélnik 2012
2012-07-02 14:55:17
figle gnieżdżewskich gburów
Potrafią śmiać się
z siebie
BOŻENA PERSZOWSKA
(…) gnieżdżewianom każdy zazdrości.
– Czego? – spytacie. Ano: mądrości.
Bo w tym Gnieżdżewie mieszkają sami
sławetni mędrcy ponad mędrcami.
Tu młynarz Białek w zeszłą niedzielę
spalił młyn i dziś językiem miele.
Tu kowal Narloch we wtorek z rana
wilkowi kazał pasać barana.
Tu krawiec Bocian w deszczową środę
wlazł (by nie zmoknąć) po szyję w wodę.
Tu Skorc – ogrodnik w czwartek o wschodzie
dwa worki cukru zasiał w ogrodzie,
potem zaś grządki podlewał jeszcze,
spieszył się, no i zdążył… przed deszczem.
Tutaj w sobotę szewc – majster Pyta
rzekł do swej Białki: „Pilnuj kopyta”,
a sam jął pisać ogromne dzieło:
„Skąd na księżycu życie się wzięło”.
Któż by tych wszystkich mędrców spamiętał…
F. Fenikowski, Gburzy z Gnieżdżewa
pomerania lipiec – sierpień 2012
pomerania_lipiec_sierpien_2012.indd 23
23
2012-07-02 14:55:17
figle gnieżdżewskich gburów
Trudno też spamiętać wszystkie anegdoty, jakie o Gnieżdżewie opowiadają Kaszubi. Taka już dola tej wsi i jej
mieszkańców, którzy podobno „od jednego z tych trzech
mędrców pochodzą. Naumyślnie za głupców się
przedstawiają, bo gdyby swoją mądrość pokazali, wtedy
by ich cały świat o rady szturmował”.
O Gnieżdżewie słów kilka…
To duża, zamożna wieś kaszubska,
położona na południowo-wschodnim
krańcu Kępy Swarzewskiej, w odległości
jednego kilometra od Wiku, jak nazywają rybacy Zalew Pucki, czyli północno-zachodnią część Zatoki Puckiej. Przez
wieś przebiega droga z Pucka (do którego
jest stąd ok. 3,5 km) do Władysławowa
(oddalonego o 5 km). Mniej więcej kilometr na południe od wsi rozciąga się
podmokła Pradolina Płutnicy – przecina
ją w poprzek droga, a także linia kolejowa, biegnące tuż obok Zatoki Puckiej,
z drogi zaś roztacza się piękny widok na
Puck, wody Wiku i Mierzeję Helską.
Dlaczego gburzy?
Słowo „gbur” na styku polsko-kaszubskim niemal zawsze było (i wciąż
jest) przedmiotem poważnych nieporozumień. Dzieje się tak z powodu zasadniczej różnicy znaczeń tego słowa
w języku polskim i kaszubskim. W polszczyźnie bowiem oznacza ono człowieka nieokrzesanego, prostaka, chama,
w kaszubszczyźnie natomiast chłopa
posiadającego własną zagrodę i ziemię,
gospodarza, rolnika. Co więcej, w kulturze kaszubskiej gbura kojarzy się z osobą
mającą wysokie poczucie własnej godności, wierną ojcowiźnie i wartościom,
broniącą rodzinnej mowy oraz ziemi.
O niezłomności, sile i uporze chłopa
kaszubskiego mówi do dziś żywe przysłowie: „Gbùr to mùr, dzys mù gapa òczë
wëdzobie, a witro òn dali zdrzi”.
Tradycja gburska w Gnieżdżewie
nikogo nie dziwi. Do dnia dzisiejszego
we wsi jest około piętnastu prawdziwych gburów. Posiadają oni co najmniej
24
pomerania_lipiec_sierpien_2012.indd 24
20 ha ziemi własnej i drugie tyle dzierżawią pod uprawy. Kolejnych piętnastu
gospodarzy, pretendujących do miana
gburów, także ma ziemię, ale oprócz
tego pracuje jeszcze w mieście.
Literackie początki
Gad ki o gnieżdżewskich gburach pierwszy zebrał w całość i wydał
w Gdańsku w 1920 roku Jan Jakub Patock, znany przede wszystkim jako pisarz kaszubski (używał pseudonimów:
Jan Sas, Wuj Wrek i Anastazja Górska).
O jego życiu niewiele wiemy. Nawet
jego syn Adam przyznaje, że sporo pytań co do życia ojca pozostaje bez odpowiedzi.
Jan Jakub Patock urodził się 10 listopada 1886 roku w Strzelnie koło Pucka.
Od 1908 roku pracował jako nauczyciel
w różnych miejscowościach na Kaszubach, m.in. w Gnieżdżewie, gdzie był
także przedstawicielem Towarzystwa
Czytelni Ludowych. W trakcie pracy nauczycielskiej zainteresował się kaszubską ustną literaturą ludową, w związku
z czym zaczął zapisywać i gromadzić
pieśni, opowieści, baśnie, legendy, podania i przysłowia. W ten sposób powstał
również zbiór facecji pt. Fjigle gnieżdżewskjich gburów – Patock spisał w nim
różne ośmieszające gnieżdżewian historie, wymyślane przez mieszkańców
Strzelna, swojej rodzinnej wsi, która
rywalizowała z Gnieżdżewem. Książka
ta wzbudziła szerokie zainteresowanie
nie tylko wśród Kaszubów, ale również
w kręgach pomorskiej inteligencji.
Warto też wspomnieć, że na tej
pracy zasłużonego zbieracza oparł się
znany gdański pisarz, Franciszek Feni-
kowski, pisząc swoją poetycką opowieść
dla dzieci pt. Gburzy z Gnieżdżewa. Te
same facecje opracował w formie żartu
scenicznego – widowiska zwanego szołobułką – Klemens Derc. Zatytułował
je, oczywiście, „Figle gnieżdżewskich
gburów” (maszynopis tego utworu,
z którego pochodzą cytowane we wstępie zdania o pochodzeniu i mądrości
gnieżdżewian, jest przechowywany
w Muzeum Piśmiennictwa i Muzyki
Kaszubsko-Pomorskiej w Wejherowie).
Gadki o gnieżdżewianach
Po dziś dzień opowiada się o gnieżdżewianach, jak to nogi w rzece im się
pomieszały, jak to zabili księżyc, bo
im wypijał wodę ze studni, czy jak dla
oszczędności zasiali sól w ogrodzie i zamiast soli pokrzywę zbierali…
Gnieżdżewo słynęło ponadto z odwiecznego sporu z pobliskim Puckiem.
Wszystkiego mu zazdrościło, a najwięcej śledzi. Gnieżdżewianie bardzo lubili
śledzie, śpiewali nawet: „Całi tidzeń bùlwë z mlékem, bùlwë z mlékem, a w niedzelã sledza…” Ale za śledzia musieli
płacić. Za radą trzech miejscowych mędrców postanowili je zatem hodować
u siebie, bo mieli w pobliżu jezioro. Kupili beczkę solonych śledzi i wrzucili do
jeziora, na rozpłodek.
Kiedy minął rok, a wszelkie próby
złowienia choćby jednego śledzia zawiodły, gnieżdżewianie spuścili wodę
z jeziora. Znaleźli w nim jednak tylko
ości i wielkiego, tłustego węgorza. Ta
bestia zjadła im wszystkie śledzie! Ich
oburzenie i gniew nie miały granic.
Urządzili wielką naradę, jak tę bestię
ukarać, i po długich debatach postano-
pomerania lëpińc – zélnik 2012
2012-07-02 14:55:18
figle gnieżdżewskich gburów
wili skazać węgorza na najstraszniejszą
śmierć… przez utopienie. Przykuli go
zatem do łańcucha i utopili pod Puckiem, skąd go jeszcze nikt nie wydobył.
Łańcuch zostawili na pamiątkę.
Pucczanie wszystkiemu się przyglądali, a burmistrzowi prawie nie pękł
brzuch ze śmiechu. Powiedział: „My
tych z Gnieżdżewa oszukamy. Od dzisiaj w naszym herbie obok lwa będzie
węgorz na łańcuchu”. I do dziś wisi ten
herb na ratuszu.
Gburzy gnieżdżewscy dzisiaj
Gnieżdżewianie dawniej wcale nie
byli zadowoleni z tych powiastek, ponieważ ich ośmieszały. Nie doceniali
ich wartości literackich, widzieli tylko
siebie i swoje niedoskonałości. Jednak
teraz są dumni ze swoich tradycji i obyczajów. Od kilku lat odbywa się we wsi
festyn pod hasłem „Figle gnieżdżewskich gburów”. Co roku impreza ma
inny podtytuł i przygotowywane jest
nowe przedstawienie, a scenariusze na
podstawie gadek Patocka pisze, w języku kaszubskim, mieszkanka Gnieżdżewa Dorota Maschotta.
Udział w widowisku biorą gnieżdżewianie, którzy sami dbają o stroje,
dekoracje, rekwizyty i są, podobnie jak
grane postacie, wykonawcami różnych
zawodów (radny, rolnik, dekarz, mechanik samochodowy, rozwoziciel gazu,
pracownik Energi, itp.).
Adam Kołacz, gbur grający kowala, z dzieciństwa i z młodości pamięta,
jak ubrany był dawniej kowal, dlatego skompletował sobie strój: fartuch
z prawdziwej skóry, ciężki i sztywny,
pasy, kapelusz, dziurawe skarpety
i buty (które chciałby zamienić na wystrugane w drewnie), a nawet siekierę,
której ostrze ma mniej więcej centymetr
grubości. Kiedy koledzy z zespołu powiedzieli mi, że mam taki stary kapelusz i że
powinienem go zamienić na coś nowszego,
odpowiedziałem, że właśnie taki ma być
– spracowany, znoszony – opowiada pan
Kołacz i dodaje: Podpatrywałem pracę
kowala i przeniosłem to na swoją postać,
chciałem wyglądać tak jak on.
Festyn odbywa się zawsze w pierwszą sobotę sierpnia i ma stały schemat
– najpierw przedstawienie przy stawie,
następnie wielkie świętowanie. Pochód
mieszkańców i gości, z orkiestrą dętą na
czele, udaje się na polanę, gdzie jedzą
i piją tradycyjne wyroby kaszubskie,
a także (a może przede wszystkim) bawią
się do białego rana. Rokrocznie uczestniczy w tej imprezie ponad tysiąc osób.
Początkowo część gnieżdżewian miała
nam za złe, że wracamy do tematu, ponieważ dawniej, gdy gburzy z naszej wsi
jechali na półwysep z ziemniakami, to
śmiano się z nich, bo żarty Patocka były
znane – zaznacza Maria Szefka, sołtys
wsi i pomysłodawczyni festynu. Jednak
w ostatnich latach ludność na półwyspie
wymieszała się z Polakami i zapomniano
o tych powiastkach. Mieszkańcy bali się,
że teraz znów do tego wrócą.
Obawy gnieżdżewian pamięta również Jan Ellwart, radny grający sołtysa.
Z początku ludzie nie byli zadowoleni,
mówili: „Co wy robicie! Już wszyscy zapomnieli o tych gburach, a wy chcecie
to przypomnieć? Żeby znowu się z nas
śmiali?!”. Ale jak obejrzeli i zobaczyli, że
to naprawdę zabawne, to ci sami ludzie,
którzy byli wcześniej przeciwni, przychodzili i chwalili.
W 2009 roku powstał nawet film pt.
Topienie węgorza, oparty na rozbudowanej scence z pierwszego festynu „Jak
gnieżdżewsczi gbùrzë sledze chòwalë”.
Na pomysł jego nagrania wpadł Józef
Roszman, który grał wówczas młynarza, a przedsięwzięcie sfinansował
Ośrodek Kultury, Sportu i Turystyki
w Gminie Puck i częściowo sam zespół.
Film trwa pół godziny (płyta zawiera
także kulisy jego powstania), kręcono
go w różnych miejscach, np. w samym
Gnieżdżewie, gdzie utrudnieniem dla
operatora kamery była farma wiatraków w tle, w skansenie w Nadolu
i w Domatowie, gdzie jest jezioro Bielawa ze skarpą. W filmie jako aktorzy
wystąpili mieszkańcy Gnieżdżewa.
pomerania lipiec – sierpień 2012
pomerania_lipiec_sierpien_2012.indd 25
Atut czy powód
do wstydu?
Festyn w Gnieżdżewie przyciąga
co roku wielu gości i stał się już niemalże wizytówką wsi. Warto jednak
wspomnieć, że tutejszy zespół teatralny występuje nie tylko w widowisku
o gnieżdżewskich gburach, ale również
jako Kabaret Belok przedstawia inne
scenki, z którymi jeździ po Kaszubach.
Gnieżdżewscy aktorzy brali udział
m.in. w Kaszubskiej Nocy Kabaretowej w Ostrzycach, występowali na
Zjeździe Kaszubów w Pucku, na Dniu
Gęsi w Dębogórzu czy festynie wiejskim w Glińczu. Z pewnością jednak
to „Figle gnieżdżewskich gburów” są
najbardziej znanym przedsięwzięciem
zespołu.
Adam Patock, który co roku uczestniczy w festynie w Gnieżdżewie i dobrze się na nim bawi, jest zaskoczony, że
w jego organizowanie angażuje się cała
wieś. Nie zawsze jest to zgodne z treścią
tekstu ojca i opowiastki są pomieszane,
ale cieszę się, że „Gbury” żyją własnym
życiem, że są opowiadane po swojemu.
Widzę, że to się podoba.
Z pewnością aktorom-amatorom
nie jest łatwo występować przed dużą
publicznością, zwłaszcza w sytuacji, gdy
w prześmiewczy sposób traktuje się samych siebie. Jan Ellwart przyznaje: Kiedy przedstawialiśmy naszych „Gburów”
w Gdańsku, na zaproszenie „Pomeranii”,
to nie widziałem publiczności, a siedziała
metr od nas.
Na pytanie, czy historyjki o gnieżdżewskich gburach to coś wartościowego, czy raczej powód do wstydu, bez
wahania odpowiada: Zdecydowanie atut
i świetna reklama dla Gnieżdżewa.
25
2012-07-02 14:55:18
EÙRO na Kaszëbach
¡Bienvenidos
a Gniewino!
Szpanijczicë – méstrowie swiata i Eùropë. Mòglë wëbrac kòżdi plac na Ùkrajinie abò w Pòlsce, a zamieszkelë w kaszëbsczim Gniewinie. Jak przeżiwają to mieszkańcowie? I jak wëzdrzi jich wies pôrã dni przed EÙRO?
P I O T E R L E S S N A Ù , PAT R I K M Ù D L AW
26
pomerania lëpińc – zélnik 2012
fot. Maciej Stanke
pomerania_lipiec_sierpien_2012.indd 26
2012-07-02 14:55:18
EÙRO na Kaszëbach
Taczé pitania zadôwómë so, sedzącë w Starbieninie, gdze prawie warają
warkòwnie dlô piszącëch pò kaszëbskù.
A że do Gniewina mómë czësto krótkò, tej jedzemë szukac òdpòwiesców
na placu. Sadómë w aùto i nëkómë. Je
2 czerwińca 2012 rokù. 6 dni do EÙRO.
***
Òb drogã przejéżdżómë nôprzódka przez Nôdolé. To ju gmina Gniewino
i widzymë to co 50 métrów – tëli prawie
je òd jedny do drëdżi szpańsczi stanicë, wiszący na co trzecy, a môlama co
drëdżi lãpie. Na aùtach z jedny stronë biôło-czerwòné, a z drëdżi czerwòno-żółto
-czerwòné farwë. Równak czej gôdómë
z mieszkańcama, czëjemë, że jesz je ùbëtno, że ta bënowô hëc przed mésterstwama ni mô jich jesz rozpôloné.
Wszëtcë tu wiedzą, że w Gniewinie mdą Szpanijczicë, le dlô mieszkańców Nôdolô nie je to òrądz do pòzmianë żëcô ani nawetka do klaprowaniô.
Tuwò sã nick nie dzeje wedle EÙRO.
Nicht w ny sprawie do naju nie zazérô.
Mëszlã, że tuwò wszëtkò bãdze tak, jak je
terô – rzekła nama jedna białka w nôdolsczim krómie.
Ni mómë do przedaniô niżódnëch pamiątków sparłãczonëch z EÙRO. Wszëtkò leno je sparłãczone z Kaszëbama –
klarëje nama wastnô Kristina, chtërna
przedôwô bilietë i pamiątczi w skansenie w Nôdolim. Le bãdą prowadniczi
pò szpańskù dlô turistów – zagwësniwô
naju pò sztóce.
***
W nôwikszi turisticzny atrakcji
gminë, to je Kaszëbsczim Òkù na górce
przed Gniewinã, zarô kòl brómczi do
widokòwi wieżë pòtikómë karno lëdzy
z Katowic. Wëstrzód zwiedzającëch je
wasta Andrzéj – górnik.
Je widzec EÙRO w Gniewinie? – pitómë sã gòsca ze Szląska, chtëren prawie
òbzérôł turisticzny prowadnik.
Tuwò? Nié – krący głową, kąsk zaskòczony.
Në a pòlsczé fanë, szpańsczé, ÙEFA?
Gniewino je placã, gdze zamieszkô reprezentacjô Szpanie na EÙRO – tłomaczimë.
Më prawie przëjachelë aùtobùsã.
Zeza rutë nie bëło nick widzec – gôdô.
Nie chcelë jesmë w to ùwierzëc, le
za sztót wszëtkò ju bëło klôr. Szlązôcë
przëjachelë drogą òd Czimanowa, jakô
òd szlachów EÙRO je pò prôwdze wòl-
nô. Czësto jinaczi je z drëdżi stronë,
czej wjéżdżómë do Gniewina òd Wejrowa przez Ribno (wkół ti wsë przed
mésterstwama òsta nawetka zbùdowónô òbkrãżnica).
***
Òd Kaszëbsczégò Òka do stolëcë
gminë jedzemë przez rondo m. Kazmierza Górsczégò – to pòsobny dzél balowégò barchù, chtëren òbjimnął ten
dzélëk kaszëbsczi zemi. Droga òd Czimanowa do Gniewina mô nas òczarzoné farwama. Wszëtkò je tu pasowné, na swòjim môlu. Kwiatë, klombë,
łôwczi, bëlno przëcãtô trôwa. Në i jistno jak w Nôdolim na kòżdi jedny lãpie
wedle drodżi flatrëją fanë, nôwicy ÙEFA
i Szpanie.
Pòwiedzelë jesmë, że na kòżdi jedny lãpie? Terô widzymë, że nié – na
niechtërnëch ògniôrze z OSP Nôdolé
jesz je wieszają.
***
Në, jesmë. Gniewino witô naju billbòrdã, na chtërnym mieszkańcowie
gôdają Szpanijczikóm „dobri dzéń”
w jich jãzëkù: ¡Bienvenidos a Gniewino! Kąsk dali wiôldżi zédżer rechùje dni, gòdzënë, minutë i sekùndë
do EÙRO. Pò pôrãset métrach je widzec zachtny króm. Przed nim kamienie pòfarwòwóné na biôło z czôrnyma
plachcama. Wëzdrzą jak bale.
Bëne ni mómë wątplëwòtów, że
mésterstwa sã tu nôwôżniészą témą.
Wczora w Saragosse bëło 35 gradów cepła. Jak przëjadą do naju, mòże bëc jima
përznã zëmno – czëjemë gôdkã dwùch
białków.
Bãdze jima cepło. Atmòsfera mdze
gòrącô – dodôł jaczis chłop w ancugù,
chtëren przechòdzył kòl nich.
Pitómë sã krómòwi, gdze nalezc szôłtësa. Tłomaczi drogã i jedzemë we wies.
***
Ju niewiele robòtë òstało do kùńca – gôdô szôłtës Jón Przepióra. To
ju je kùnôszk. I to sami mieszkańcë,
a przënômni wiele z nich, sami sã wzãlë
do robòtë. Sprzątelë wkół bùdinków, malowelë, ùprôwielë płotë. To bëło wiôldżé
spòlëznowé rëszenié. Ni mùszôł jem do
nikògò chòdzëc, nikògò prosëc. Sami to
widzelë i chcelë pòmagac. Kòżdi sã wzął
za swòje pòdwòrzé i to mie sã widzy
– klarëje nama.
pomerania lipiec – sierpień 2012
pomerania_lipiec_sierpien_2012.indd 27
Ògniôrze z Nôdolô wieszają fanë. Òdj. Maciej Stanke
Sami ze se zaczãlë? Nie bëło cëchi
„perswazji”? – pitómë.
Nick taczégò nie bëło brëkòwné. Lëdze
sami czëlë, że mùszą cos zrobic, żebësmë
dobrze pòkôzelë sã Eùropie. Je wiedzec,
że bëłë wiejsczé zéńdzenia, gôdało sã na
nich ò EÙRO, le nicht nikòmù nick nie
kôzôł – òdpòwiôdô szôłtës wërazno
rozgòrzony taczim pitanim.
Ale trôwë nie malëjeta na zelono?
– nie dajemë mù pòkù.
Në nié – smieje sã wasta Jón.
A bë sã przëdało, bò dôwno nie padało
– do gôdczi włącziła sã jedna z białków,
co krótkò nas wiesza banerë na przëwitanié szpańsczich balôrzów i gazétników.
A czej EÙRO sã skùńczi i Szpanijczicë pòjadą dodóm, tej cëż mdze? – pitómë.
A cëż mô bëc? Bãdze reklama dlô
gminë – klarëje szôłtës.
Do kôrbionczi dołącziwô jesz wasta
Pioter, chtëren prawie wieszôł baner ze
„stôrokaszëbsczim” nôdpisã „Gniewino
Welcomes You”.
Wicy turistów przëjedze, wiele wicy.
Dzãka EÙRO wszëtcë terôzka wiedzą
ò Gniewinie. Bãdze wiele lepi – kùńczi.
***
Òb czas ti gôdczi zdrzimë na hòtel
Mistral. To prawie tuwò mają mieszkac
szpańsczi balôrze. Stoji na môłi górce,
krótkò Gminnégò Òstrzódka Turisticzi i Spòrtu. Bez tegò bùdinkù Gniewino nijak ni mògło miec starë ò to, żebë
gòscëc ù se jednégò z finalistów balowëch mésterstwów Eùropë.
27
2012-07-02 14:55:19
EÙRO na Kaszëbach
Czedë widzymë przed sobą „Mistral”, mëslë same jidą do jinégò hòtelu
w ti gminie – Nadole. W 80. latach òb
czas bùdowë Jądrowi Elektrowni Żarnowiec mieszkelë w nim jinżinierowie,
co robilë wkół atomówczi. Na zôczątkù 2011 rokù – do czësta znikwiony
i rozkradłi – òstôł rozebróny. Chùdzy
kòrzistelë z niegò barżi òdwôżny lubòtnicë paintballa. Dzys pò tim wiôldżim
bùdinkù cãżkò nalezc nawetka szlach.
Czedë jesmë sã rëchtowelë do tegò
wëjazdu, na jinternetowi starnie www.
forum.eksploracja.pl jesmë nalezlë taczé kòmentôrz:
„(…) Ktoś kupił ten hotel i wyprał
tam gigantyczną kasę oraz go zostawił ze wszystkim. Jak byłem tam kilka lat temu, było wszystko. Telewizory
w pokojach, sala kinowa itp. Pojawili się
również nielegalni mieszkańcy, którzy
to najpierw zajęli dwa piętra w jednym
skrzydle i sukcesywnie okradali budynek z mienia. (…) Obserwowałem agonię
tego miejsca praktycznie od początku”.
Robił jem tam – rzekł nama szôłtës,
czej jesmë spitelë gò ò hòtel Nadole.
Òstôł jem zwòlniony w 1992 rokù... Mistral równak nie skùńczi jak no Nadole
– zarô dodôwô. Tu je całé karno lëdzy.
Reklama, promòcjô. Nigle przejachelë
Szpanijczicë, bëło tu ju wiele lëdzy. Kònferencje, turiscë. Bãdze dobrze – klarëje.
A co na to gôdają lëdze w Gniewinie?
– jesz pitômë.
Wiele bëło procëm, jistno jak przë
jinszich jinwesticjach – wieża, basen,
krãgelniô. A dzysô wëchòdzy na to, że jak
je lëché wiodro, tej letnicë z òkòlégò jadą
prawie do nas. Wedle mie wiele lëdzy
A te wszëtczé przërëchtowania dlô 23 balôrzów w tim aùtokarze. Òdj. DM
zrozmieje to wszëtkò, co sã terô dzeje, dopiérze pò EÙRO – kùńczi wasta Jan.
***
Leno co jesmë rëgnãlë w stronã stadionu, czej pòkôzôł sã przed nama zelony SUV Gminny Strażë, chtëren prawie
stamtądka wrôcôł. Jesmë zarô zatrzimelë jich aùto i pòprosylë ò pôrã zdaniów
kòmendanta. Zygmùnt Tréder béł baro
rôd i witôł nas z ùsmiéchã na lëpach.
Dobri dzéń. Mieszkańcë Gniewina
są gwës rozgòrzony na wszëtczé zmianë
w drogòwi rësznoce we wsë? – zaczinómë òbgôdkã.
Mëszlã, że nié. Dlô nich to je cos nowégò. Na zôczątkù dało sã czëc: „Bãdą
robic szlabanë, wszãdze mdą brómë!”.
Lëdze słëchają rozmajitëch klapów, le
prôwda je jinô. Na wiejsczich zéńdzeniach bëło gôdóné ò òrganizacje ruchu
na EÙRO, tej lëdze mają ju swiądã, co
Pò lewi szpańskô fana, pò prawi pòlskô. Tak wëzdrzało wiele aùtów w gminie Gniewino. Òdj. Maciej Stanke
28
pomerania_lipiec_sierpien_2012.indd 28
na nich czekô. Mëszlã, że pòdchôdają do
tegò dosc żëczno. Na dzys dzéń je to taczé
żdanié za tim – cëż bãdze? Wiele lëdzy
wënajãło gòscóm jizbë, tej-sej całé bùdinczi. Wszëtcë wierzimë, że dzãka EÙRO
ùdô sã cos zarobic, krómë zaczną lepi
przedawac… – pòwiôdô kòmendant.
Pitómë sã przë leżnoscë ò całé centrum, gdze zamieszkają Szpanijczicë. Na
dzysô je to jeden z nôbëlniészich òbiektów
w kraju, bò wszëtkò mómë na jednym placu. Nigdze nie mùszą jachac. Hòtel, stadion – wszëtkò je krótkò se – pòdczorchiwô z bùchą kòmendant Gminny Strażë.
Czë Gniewino dali mdze sã rozwijało tak jak dzysô? Ùzdrzimë. Żebë le
za pôrã lat nicht nie grôł w paintball
w jizbach Mistrala…
***
Wrôcającë do Starbienina, wjéżdżómë jesz na gniewińską plebaniã. Witô
nas znóny na Kaszëbach ks. probòszcz
Marión Miotk. EÙRO? Je wiedzec, że czekóm na nie jak wszëtcë. Ju terô widzã, że
wiele turistów chòdzy pòd kòscołã, òbzérają, mòdlą sã. Òb czas mésterstwów
bãdze jich gwës wiãcy. Na wszelejaczi
przëtrôfk móm przërëchtowóné fòrmùlarze
mszë swiãti pò szpańskù. Jak bãdze takô
pòtrzéba, òdprôwiã – gôdô z ùsmiéchã.
Pò prôwdze wszëtkò w Gniewinie
je ju fardich – gôdómë do se w aùce.
EÙRO jesz sã nie zaczãło, a ju sã nama
zdôwô, że bierzemë ùdzél w czims wiôldżim. Wrócymë krótkò pò mésterstwach i sprôwdzymë, co z tëch nôdzejów òstało – òbiecywómë so, robiącë
òstatné òdjimczi szpańsczich fanów
w Gniewinie.
pomerania lëpińc – zélnik 2012
2012-07-02 14:55:19
EURO na Kaszubach
Wejherowo
koło Gniewina...
To określenie dość często pojawiało się w ostatnich tygodniach w hiszpańskich mediach.
Gniewino jest dziś w Hiszpanii jedną z najbardziej znanych polskich miejscowości. W Madrycie czy Barcelonie wiedzą, że leży na Pomorzu, niektórzy też zaczęli sobie uświadamiać,
że na Kaszubach.
MARTYNA ZIENKIEWICZ*
Euro 2012 na pewno zmieniło Polskę. Nie tylko dlatego, że to wydarzenie sportowe, które komentuje się na
całym świecie, ale też dlatego, że my,
Polacy, stanęliśmy na wysokości zadania i pokazaliśmy się z jak najlepszej
strony. Wydaje się, że Kaszuby zyskały
jeszcze więcej niż reszta kraju, choćby
dlatego, że tutaj podczas mistrzostw
zamieszkały aż trzy reprezentacje:
Hiszpanii, Irlandii i Niemiec.
Mieszkając przez dwa lata w Katalonii, miałam okazję rozmawiać z wieloma Hiszpanami, którzy zapytani
o miejsca kojarzące się z Polską, powtarzali jak mantrę nazwy dwóch
polskich miast – Cracovia i Varsovia.
O Gdańsku wiedział mało kto, być
może ze względu na trudną wymowę.
Teraz do hiszpańskiej wiedzy o Polsce
doszedł nowy element: nowe słówko,
nowe miejsce – Gniewino.
Centrum pobytowe w tej wsi jest
zachwalane zarówno przez piłkarzy
reprezentacji Hiszpanii, jak i przez
dziennikarzy, którzy podczas licznych
konferencji prasowych niejednokrotnie stwierdzali: to najlepsza sala konferencyjna, jaką widziałem. Gerard Piqué, gwiazda FC Barcelony, zapytany
o warunki, jakie oferuje się reprezentacji na Kaszubach, powiedział: Dla
mnie to miejsce jest fenomenalne, można się zrelaksować. Trenujemy tu z dużą
przyjemnością i mamy wszystko, czego
potrzebujemy. Inny hiszpański piłkarz
Juan Mata dodał: Nigdy wcześniej nie
mieliśmy tak dobrych warunków, nawet
na mistrzostwach świata czy olimpiadach.
O relacjach między Polską a Hiszpanią Francisco Fernando Fabregas,
ambasador Hiszpanii w Polsce mówi
tak: Polska to kraj bardzo bliski Hiszpanii, mimo że oddalony o wiele setek kilometrów. Ten sentyment jest widoczny
na przykład w gdańskiej strefie kibica.
Podczas meczy Hiszpanii widać było
wyraźne wsparcie ze strony mieszkańców. Nie mówiąc już o samym Gniewinie, gdzie hiszpańskich flag jest chyba
więcej niż w Madrycie. Podobieństwa
między dwiema nacjami widzi też David Benito, który od roku studiuje na
gdańskiej ASP: Hiszpanie i Polacy są do
siebie podobni, no może wy jesteście bardziej nieśmiali, ale widzę między nami
więcej wspólnego niż na przykład naszych podobieństw z Niemcami.
W Hiszpanii mówi się czterema językami, jednak o istnieniu języka kaszubskiego piłkarze reprezentacji oraz
hiszpańscy dziennikarze na początku
niewiele wiedzieli. Zainteresowanie
zagranicznych mediów tematem Kaszub i ich kultury rozpoczęło się, kiedy
Gerardowi Piqué na konferencji prasowej zadano pytanie, czy słyszał o tym,
że na Pomorzu mówi się w języku kaszubskim. Nie bez powodu zapytano
o to właśnie gracza FC Barcelona, klubu, który wspiera inicjatywy związane
z językiem katalońskim. Piqué wyraźnie zainteresowany tą wiadomością,
dopytywał, co to za język, o którym
wcześniej nie słyszał.
Po konferencji wielu dziennikarzy
podchodziło do mnie i pytało o Kaszuby, m.in. Ruth Vilar, dziennikarka
z Katalonii, która tak wytłumaczyła
swoje zainteresowanie: My Katalończycy mamy wyostrzoną wrażliwość
na tematy dotyczące kultur mniejszości,
pomerania lipiec – sierpień 2012
pomerania_lipiec_sierpien_2012.indd 29
Na reprezentację Hiszpanii czekały setki kibiców.
For. Dariusz Majkowski
szczególnie tych, które żyją obok bardzo
mocnych narodów. To bardzo ciekawy
temat.
Komentarze o Pomorzu i o Kaszubach, które wygłaszają Hiszpanie, są
pokrzepiające. Zachwala się m.in. różnorodność jedzenia i gościnność mieszkańców. Nasze kultury różni za to na
pewno fakt, że Hiszpania jest krajem,
w którym większość życia spędza się
poza domem, do barów nie chodzi się
tam od święta, są codziennym miejscem spotkań. Dlatego w grupie ponad
200 hiszpańskich dziennikarzy, mieszkających m.in. we Władysławowie czy
w Redzie, byli też tacy, którzy wyrażali
niezadowolenie z tego, że podczas tak
dużej imprezy, jak EURO właściwie nie
było gdzie wyjść. Jednak te głosy nikną przy gradzie komplementów, jakie
padają ze strony zagranicznych gości
i przy echach w hiszpańskiej prasie.
* Absolwentka filologii hiszpańskiej oraz
dziennikarstwa na Uniwersytecie Barcelońskim. Pracowała w dzienniku „El País” w Barcelonie. Obecnie współpracuje z Radiem Kaszëbë i uczy języka hiszpańskiego.
29
2012-07-02 14:55:20
Gôchë w repòrtażach
Kamë, czis, piôsk
i nen biôłi pich
Gôdają na to gôsczé złoto, doch równo jak òno żôłté. Prôwdac nie je jaż tak drodżé, në przecã sygnie, żebë dac chléb niejedny familie wkół Bòrëszk.
Ł U KÔ S Z Z O ŁT KÒ W S C Z I
Glësno, nié Bòrëszczi…
Wòjewódzczim szaséjem Bëtowò
– Chònicë co sztërk nëkô cãżôrówka
z kastą fùl piôskù. Gnają do Trzëgardu,
Słëpska, Chònic, tam gdze jidą bùdacje,
gdze pòtrzébny betón a jaczé pòdsëpanié, zasztopanié dzurë. Cãżczé aùta
jakbë rodzëłë sã w lasu midze Wòjskã
a Lëpińcama. To prawie tam tarabanią
sã na asfalt z piôszczësti drodżi. Lesny
szlach prowadzy do serca Gôchów, do
Bòrëszk, në pierwi dosygô jednégò òd
nôwiãkszich pòmòrsczich czerpisk. Wedle drodżi, czej przez dłëgszi czas blónë
nie spùszczą deszczu jak prawie dzysô,
chòjnë, krzë a trôwa swòją zeleniznã
mają ùtaconé pòd cenką wiôrszteczką
biôłégò pichù. Lepi brac sã stąd chùtkò,
żebë kùrzatwë, jaką skacą cãżôrówczi,
nie pòbielëłë téż naszégò aùta.
Z lasa do czerpiska leno dobri kilométer. Żebë je òbezdrzec, nôlepi wtrekac sã na ùrzmã, niedalek drodżi do
Bòrëszk. Në, nôlégô òpasowac, ò czim
przëbôcziwô zelono-biôłô tôblëca
– mòżna sã ùtopic. Tec niżi letkò wpadnąc do wòdë z płukaniô piôskù abò òd
deszczu, jakô zbierô sã we wiôldżim
plëcëszczu. Z drëdżi stronë widzec
stolemné kòparczi i rozmajité dwiżniczi, jaczima nëkô weczerpnioné
gôsczé złoto. To czerpiskò Glësno. Jo,
Glësno, chòc jesmë nié dali jak kilométer òd Bòrëszk, a do Glësna mómë
jaż szterë. Pòzwa czerpiska wzãła sã òd
nazwë geòlogicznégò czerpniczégò rëmù,
a ten zapiselë jakno Glësno. Tak richtich
30
pomerania_lipiec_sierpien_2012.indd 30
mómë Glësno I, II ë III – dolmaczi nama
Bògùsłôw Rutkòwsczi, czerownik zakładów w Òstretim (pòl. Ostrowite)
i Glësnie. Do grëpë to 220 ha czerpisków, z tegò prawie robią na 15–16 ha.
Francësczi stolëm
Blëżi, za płotã, dosc dużi plac z wiôldżima grzëpama kamów. Krótkò maszinë. Pò prôwdze, chòc grużdżą głazë,
jaż tak baro to trzôskòwaniô nie daje,
a wëchòdzy z tegò czis (żwir). Czerpiskò słëchô francësczémù Lafarge. Firma, ùsadzonô w 1833 r., nôpierwi robiła
blós kalk. Pózni zajãlë sã téż cementã.
W latach 30. XX w. Lafarge bëło ju
nôwiãkszim jegò producentã we Francji, a w 1981 r. téż w Nordowi Americe.
Sekcjô czerpisków i betonu dzejô w 29
krajach. W Pòlsce, òkróm Gôchów,
czisowé czerpiska mô jesz w 6 jinszich
môlach. Do te wëbiérô dolomitë, piôskòwcë, bazaltë i jinszé. Z Òstretégò
a Glësna, gdze razã robi 60 lëdzy, dzéń
w dzéń wëwòżą 7 tës. ton ùczerpanégò.
Piôsczi a żwirë trôfiają nôwiãcy do
rozmajitëch placów w wòjewództwie
pòmòrsczim. Na bùdowë, do betoniarniów. Kamienie z Gôchów wzãlë téż do
stawianiô PGE Arenë we Gduńskù.
Francësczi stolëm na zôpadné Kaszëbë przëszedł w 90. latach. Kùpił
czerpiskò, ò jaczégò zaczątkù òpòwiôdô nama Rajmùnd Maliszewsczi. W 70.
latach Bëdgòsczé Zakładë Eksploatacje
Krusziwa zrobiłë geòlogiczné badérowanié. Tej wëszło, że mómë tuwò wiele kamów – zaczinô kôrbic R. Maliszewsczi.
pomerania lëpińc – zélnik 2012
2012-07-02 14:55:20
Gôchë w repòrtażach
W 1972 r. to rëgnãło. Na bùdacji czerpiska brëkòwelë wiele lëdzy. Miestny,
chòc donëchczas żëlë nôbarżi z gbùrzeniô, chãtno szlë robic w nowim. Tec
czej w chëczë bëła fóra dzëcy, a le jeden
dostôwôł gòspòdarstwò, reszta mùszała
szëkac jinszégò zôróbkù. W òkòlim nie
bëło jinszi robòtë. A chto miôł aùto, żebë
gdzes dali jachac! Z nëch lëchëch piôskôw
wiôldżégò wzątkù nie dało. A wnetka
wszëtcë w Bòrëszkach żëlë z zemi. Tej nie
dzyw, że sã szlë zgòdzëc – wëjasniwô
Maliszewsczi. Na zaczątkù òkróm młodëch czerpnikama òstôwelë starszi. Tej
jak chtos przerobił piãc lat i béł dosc tëli
stari, dostôł emeriturã – cygnie dali. Na
żwirową firmã nie narzékô: Przódë jezdzył jem do Chònic, a tuwò robòta bëła na
placu, dëtczi téż nié lëché.
Spôloné òpònë
R. Maliszewsczémù widzało sã jesz
cos. Bëło baro czekawò. Wiedno jesma
bùdowelë cos jinszégò, a do te w rozmajitëch zakładach – wëjasniwô naji rozmòwnik. Robilë nié le za czerpników,
òsoblëwie òb zemã. Tedë nicht nie kòpôł
piôskù. Wdarzóm so, to bëło w Rëbôkach,
mùszelësma nôpierwi zwrócëc 20-métrowi słup, a tej zalôc fùndamentë pòd
nowi. Czej ju wszetkò stojało, dopiérkù
tej przëszłë planë, jak to nôlégô zrobic.
Ale prawie tedë mielë më jinszi jiwer. Jak
przërëchtowac fùndamentë, czej je mróz?
Na to téż nalezlë radã. Zebrelë òpònë
i przez całi czas je pôlëlë. Tak mie sã
mekcy, że bëło jich dwa, mòże trzë tësące! Dzysô to bë z tegò dało trzôsk. Ale beton strzimôł – kùńczi òpòwiesc R. Maliszewsczi. To bëłë czësto jinszé czasë.
W gôsczim zakładze robił jem do grëpë
32 lata... ‒ gôdô jakbë do se.
Na kùńc najégò kôrbieniô R. Maliszewsczi òpòwiedzôł nama jesz, jak
dzãka czerpiskù pòtkôł swòjã białkã. Nie nalôzł ji przë kòpanim ani
bùdowanim. Z Łączégò, dze jem przódë mieszkôł, do Bòrëszk jezdzył jem na
mòtórze. Tej pò robòce, czej mie sã tak
dodóm nie spieszëło, zachôdôł jem czasã
do geesowsczégò klubù. Pierwi lëdze baro
chãtno tam zazérelë. Kòl kawë mòżna
bëło pògadac, òbezdrzec cos w teleòbzérnikù. W bòrëszkòwsczim klubie robiła
Ùrszula. Tak jem zachòdzył corôzka wiãcy a wiãcy. Terôzka Ùla je mòją slëbną –
smieje sã Rajmùnd.
Kò przë czerpiskòwi ròbòce dô nalezc jesz cos. Na przëmiar bùrsztin. Le to
sã z trudna czej trafi. W robòce ni ma czasu, żebë przezerac wszëtczé kamiszczi. Wiele wiãcy mómë do ùczinkù z niewëbùchama jesz z II swiatowi wòjnë. Le kąsk przódë jem òbôcził na pòlu mòzdzerzowi granat. Pózni saperzë, chtërny przëjachelë gò
wząc, nalezlë jesz dwa – gôdô czerownik
Rutkòwsczi.
Aùtostrada za płotã
Tec czerpiskòwé òdjinaczenié bòrëszkòwsczich strón nie wszëtczim sã
widzało, doch òkróm czerpników òstelë
gbùrze a ti, co robilë czësto gdze jindze.
Przitczim szaséjem, chtëren nëkô do
zakładu, schòdzymë w dół. Pò prôwdze
wiãcy w nim dzur jak asfaltu, w naddôwkù czôrnô wiôrszta je skrëtô pòd
légą piôchù. Na òstrim zakrãce, le czile
métrów òd drodżi, stoji chëcz. Mieszkô
tu rodzëzna Schuetzów. Terôzka je ju
lepi. Nié to, co pierwi – zaczinô Francëszk
Schuetza. Tej dopitiwóm, jak to przódë
bëło. Na zaczątkù wëzbëlë nas z naji zemi.
Mielë swòjã cenã i tëli delë. Më ni mielë
nick do gôdaniô – na to wspòmnienié
nasz òpòwiôdôcz jesz dzysô sã jiscy. Pózni równak sã pòprôwiało. Na piôszczëstą
drogã chilnãlë asfalt i przez pôrãnôsce
lat bëło do strzimaniô. Tedë aùta wòzëłë
le pò 6–8 ton. Tec czej zaczãłë jezdzëc te
pò pôrãdzesąt, w drodze zrobiłë sã dzurë
– klarëje Francëszk. Jesz gòrzi, że dzurë
miast asfaltã sztopalë... piôskã. I tej sã
zaczãło. Òd tegò pichù całé pòdwòrzé biôłé. Ò wëwieszenim bielëznë më mùszelë
pomerania lipiec – sierpień 2012
pomerania_lipiec_sierpien_2012.indd 31
zabôczëc. Jedno aùto przejachało i òkna
trzeba bëło znôwù mëc. Tak më so ju
z tim delë pòkù. Równak strach bëło dzecë bùten òstawic. Doch za płotã më mielë
wnet aùtostradã – F. Schuetza rechùje, co
jich bòlało. Wierã nôgòrszé bëłë pùsté
aùta. Czej taczi zjachôł z gòrë, tej na tëch
dzurach to tak rëmòtało, że całô chałupa
sã trzãsła. Tej-sej òni òd piąti reno jezdzëlë
– dolmaczi wasta Francëszk.
Jesmë przënãcony…
Tec w òstatnym czasu wiele sã
zmieniło. Òdemklë drogã przez las,
tak że aùta ju nie jeżdzą przez wse. Òd
tegò czasu mómë pòkù. Prôwdac czasã
cos przejedze, ale to jidze strzimac – na
kùńc rzecze nóm Francëszk Schuetza.
Widzec przez 40 lat, bò doch tëli
bawiło do dzysô òd zaczątkù bùdowaniô czerpiska, lëdze w Òstretim
a Bòrëszkach ju sã do negò przënãcëlë.
Trzôskòwanié czerpiska, jak gôdają, ju
jim nie wadzy. Czejbë jesz pò wsë ju
nie tarabaniłë sã niżódné cãżôrówczi...
W Bòrëszkach òb noc robi sã cëchò. Czej chtos na sztërk so stanie midzë snôżim kòscołã z 1724 r. a lëpama,
jaczé krótkò niegò roscą, niżi na tôflë
jezora i dali na widnikù òbôczi dzywné widë, je jich wiele. To ani ÙFO
ani miasto, chòc szlachùją za jednym
i drëdżim. Letkò, jakbë bez zwãkòwą
dôkã, czëc je cëché trzôskòwanié kamów i charakteristiczny zwãk kòparczi, biiip, biiip.
31
2012-07-02 14:55:20
we Gduńsku
Stolëca gôdô pò kaszëbskù
Zaczãło sã òd witôczów na rogatkach Gduńska, terôzkù kaszëbizna z ùbrzegów gardu wanożi do jegò ceńtra. Miast z górë nadôwac so miono stolëcë Kaszëb, gard nad Mòtławą mô
ùdbóné so na nen titel zasłużëc, pòdsztrichiwając sparłãczenié z Kaszëbama w pùbliczny
òbéńdze – w tramwajach, aùtobùsach i na priwatnëch aùtołach.
TAT I A N A S L O W I
Kaszëbizna na bilietach…
Òd pierszégò czerwińca kòżden,
chto miôł leżnotã zwëskac z gardowi
kòmùnikacji we Gduńskù, a przez to
kùpic mùszôł pasowny biliet, mògł
pòczëc sã mileczno zaskòkniony.
Na rewersu cédelka przeczëtac jidze
krótëchny kòmùnikat po kaszëbskù:
,,Kasowac òd razu pò wéńdzenim do
pòjazdu”. To leno czile słowów, równak ceszą òkò. Pò prôwdze kaszëbsczé
tłomaczenié nie je jedurné, ale to, że
nalazło sã òno midzë wersją niemiecką, anielską a ruską, pòdsztrichiwô
jazëkòwi status rodny mòwë.
Jak pòinfòrmòwa Alicjô Kraska,
zastãpiôczka direktora Zarządzënë
Gardowégò Transpòrtu (Zarząd Transportu Miejskiego, ZTM) we Gduńskù,
pòdwëżka prizów za przejôzd gardową
kòmùnikacją sprôwia, że mùszebné bëło
wëdrëkòwanié nowëch bilietów z aktualnyma cenama. ZTM pòstanowił tej
wëzwëskac nã leżnotã i ùmiescëc na rewersu nowëch egzemplarzów kòmùnikat w rozmajitëch jãzëkach. Taczich
,,kaszëbsczich bilietów” wëszło piãc
milionów, le jak zagwësniwô ZTM, je
szansa, że czedës bãdze jich wicy.
Wôrtné dlô kaszëbsczi spòlëznë je
to, że wëjątkòwé bilietë pòkôzałë są
w sztóce, czej do gardu przëjeżdżiwô
nôwicy turistów. Gduńsk je tej parłãczony jakò gard kaszëbsczi i na Kaszëbach nié leno przez mieszkańców, le
téż przez tëch, co są z bùtna.
zadbało Bióro Prezydenta ds. Promòcji
Gardu, jaczé wëpùscëło na rënk 5 tesąców pòdkłôdków pòd rejestracyjné
tôblëce z hasłã: ,,Jô jem z Gduńska”. Bògdan Pòdosczi z Ùrządu Gardu Gduńsk
dôwô wiédzã, że ,,kaszëbsczé rejestracje” ceszą są wiôldżim pòwòdzenim.
Jednyma z jich pierszich ,,wòzëcelów”
òstele... robòtnicë Ùrzãdu. Inicjatorã
wëpùszczeniô pòdkłôdków z hasłã ,,Jô
jem z Gduńska” je Kaszëbskò-Pòmòrsczé Zrzeszenié, jaczé pòmògło téż
w rozdónim darmòwëch ,,rejestracjów”.
Kaszëbi pitóny przeze mie ò wrażenia, jaczé wëwòłiwô w nich takô
promòcjô kaszëbiznë, bëlë baro rôd
z tëch ùdbów. Westrzód mieszkańców Gduńska, jaczi Kaszëbama nie są,
zdania bëłë pòdzeloné, le nawetka òni
rzadëchno wëpòwiôdelë negatiwné
òpinie.
Wôrt je w nym placu przëbôczëc,
jaczé wszeczëca wëwòłałë kaszëbsczé witôcze, chtërne wnetka pòłtora
rokù dowsladë stanãłë na gduńsczich
rogatkach. Tôblëce z hasłã ,,Gduńsk
stolëca Kaszëb” miałë rëszoné lawinã
kòmeńtôrzów. Fòrumòwicze jednégò
z pòpùlarnëch w Trzëgardze internetowëch pòrtalów w òbrazlëwëch
słowach nawòłiwelë do eksmisji Kaszëbów do Kartuz, Kòscérznë cze Wejrowa, a nieznóny do dzysdnia sprôwcë zamalowelë hasło ,,stolëca Kaszëb”
na witôczach.
„Kaszëbsczé” pòdkłôdczi pòd rejestracyjné tôfle i bilietë w rodny mòwie
są ju przëjimóné wiele lepi. Mòże
dlôte, że gard nad Mòtławą pòkôzôł, że
,,stolëca” to nié leno słowò. Wëszëznë
Gduńska zrozmiałë, że titel stolëcë dobiwô sã nié pateńtã, le dzejanim.
…i na aùtółach
Ti Kaszëbi, jaczi nie zwëskiwają z gardowi kòmùnikacji, téż mògą
pòczëc, że Gduńsk gôdô jich jãzëkã.
Sygnie, że mają swòje aùto. Ò szoférów
32
pomerania_lipiec_sierpien_2012.indd 32
pomerania lëpińc – zélnik 2012
2012-07-02 14:55:20
na nordze
Janów dwùch (dzél 1)
– Jô jem Jan, të jes Jan. Jô jem Drzéżdżón, të téż jes Drzéżdżón… le chtëren ne ksążczi pisze?
– pòdkôrbiôł so Jan z Jana. Drzéżdżón z Drzéżdżóna. Kaszëba z Kaszëbë.
RÓMAN JAN DRZÉŻDŻÓN
Dscheschtschon z Drezna?
Drzéżdżónów za wiele na swiece
ni ma. Starna moikrewni.pl pòdôwô,
że cos wicy jak 350 sztëk lëdzy tak sã
mianëje. Do te wrechòwac mùszi nié
le nëch, jaczi w ùrzãdowëch cedlach
zapisóny są jakò Drzeżdżon, ale téż:
Drzeżdzion, Drzeźdżon, Drzeźdzon,
Drzezdzon, Drzeżdzion, Drzeżdzon
a Drezdzon. Wersjów wiele, jak wiele bëło nëch ksãdzów a ùrzãdników,
chtërny w rozmajitëch ksãgach a papiórach mùszelë je zapisowac. Jak widzec, zapisowelë je rozmajice.
– Wieeee? – 100 a wicy lat temù
pewno dzëwòwôł sã niejeden prësczi
szkólny ë ùrzãdnik, chtëren w papiórach chcôł miec ordnung. Czej pòlsczi
òrtografie nie znôł, tej w niemiecczim
pisënkù tintã òstôwiôł céchùnk czasu:
Dscheschtschon…
– Jaaak? – na gwës pitóno sã przed
wòjną na gminie.
– Jak to się pisze? – pitelë sã Drzéżdżónów pò wòjnie.
– Po „d” ma być „rz” czy „z” z kropką…? – kłopòt z pòprôwnym pisënkã
lëdze mają do dzysô. Móm w szuflôdze
schòwóné pôrã wizytówków a kònferencjowëch plaketków z rozmajitima
drzéżdżónowima wariacjama, chòcbë:
Dżerzdzon, Djezdżon.
Na pierszé wezdrzenié nôzwëskò
Drzéżdżón kòjarzi sã z pòzwą miasta…
Drezno. Cos w tim je, kò w górnołëżëcczi gôdce Drezno zwie sã Drježdźany,
co wedle Wikipedie òznôczô: mieszkańcowie błot.
Kò mòże nôzwëskò pòchôdô òd
drzeszczón – starëszk, mòże òd drziszcz,
driszcz – ùnuzel, knôpela, abò słowińsczégò drzeżdżëc – łómac w gnôtach, czë
zabëtégò ju słowa drzéżdżëc – dniec,
switac? Prof. Édwôrd Bréza wiąże je
ze słowã drzôzga, jaczé szlachùje za
słowiańsczim drzęzga, od czegò wëszła
pòstac Drzeżdżany – dosłowno: mieszkańcowie lasu.
Żlë rechùjemë globalno, dzysdnia
Drzéżdżónów je tëli, co kòt napłakôł, ale
ju sznëkrëjącë za nima pò nordowëch
Kaszëbach, òsoblëwie w pùcczim a wejrowsczim pòwiece, je jich jak psów…
Pamiãtajã z dzecnëch lat, jak niejednô szkólnô, co zaczinała robòtã w starzińsczi szkòle, wëczëtiwała Drzéżdżónów z dzénnika:
– Drzeżdżon Beata, Drzeżdżon Bogumiła, Drzeżdżon Katarzyna, Drzeżdżon Roman, Drzeżdżon Wioleta,
Drzeżdżon Zbigniew…
– Uffff, zadyszki można przez was
dostać – wzdichała.
Na pòczątkù rokù szkólnô wëczëtiwała wszëtczich za régą, z nôzwëska
a miona, nierôz łómiącë so kòl tegò
jãzëk, pòtemù wòłała le pò mionie abò
òglowò:
– Drzeżdżony są?
Nieznóny a znóny
Sztëczk drodżi za Wierzchùcënã,
jak sã jedze na Chòczewò, kòle stôrégò
smãtôrza, stoji pòmnik zdżinionëch
w I swiatowi wòjnie. Na kąsk zniszczony przez czas tôflë ùtczony są niemiecczi żôłnérze… ò kaszëbsczich
nôzwëskach: Kohnke, Selonke, Labudda, Laddach, Pilath. Westrzód nich je
August Drzezdzon.
– Je to przódk? – pitajã rogòwnika
Jana Drzéżdżóna ze Starzëna.
– Chto wié. Mòże jo.
– Skądkaż Drzéżdżónowie przëszlë,
skąd są, skąd taczé nôzwëskò? – dopitëjã.
– Nie wiém… – wzdichô Jan.
– Wa doma nic ò tim nie gôdalë? –
dzëwùjã sã.
pomerania lipiec – sierpień 2012
pomerania_lipiec_sierpien_2012.indd 33
Jan Drzéżdżón – pisôrz z Domôtowa.
– Ale dze… doch bëlë jiné sprawë.
– Tatk nick nie gôdôl? Abò ópa? –
dopitiwóm dali.
– Ópa, téż Jan… to bél ópa! Më,
dzecë, mielë do niegò szacënk. To nie
bëlo tak jak terô. To so ò taczich rzeczach nie gôdalo – dolmaczi Jan. – Ópa
miôl jesz wiele bracynów. Jich a jich
wszëtczich dzecy më nawetka nie znalë. Më mieszkalë w Redeszewie, a ti rozeszlë sã pò swiece. Drzéżdżónów mòże
nalezc w Parszkòwie, Lebczu, Strzelnie, Pùckù, Wejrowie, Wiôldżi Wsë
a dze jesz nie wiém. Wszëtczich krewnoscy jô nie znajã, za wiele jich bëlo…
W Starzënie Janów Drzéżdżónów bëlo
dwùch. Nen drëdżi, to bëla nawetka
krewnosc, jaczis dalszi półkùzyn. Czasã smiészno bëlo, jak przëchôdalë lëstë
z gminë. Òn bél Jan Drzéżdżón I, a jô II.
Sznëkrëjã w jinternece. Pòwiôt
pùcczi a wejrowsczi na kôrce starnë
moikrewni.pl nacéchòwóné są czerwòną farwą: Pùck 206 Drzéżdżónów,
Wejro-wò 72, Gdiniô 18 sztëk… Szëkajã
dali. W sécë „chwôtóm” pòstãpné môle:
33
2012-07-02 14:55:21
na nordze
Derszewò, Kòszalëno, Pòznań, Wałbrzich, Katowice, Berlëno, Amerika,
Aùstraliô…
Z nëch znónëch Drzéżdżónów wëskakùją w Googlach: dr Wòjcech Drzéżdżón, jaczi mieszkô w Derszewie, aùtor
dwùch ksążków ò swòji rodny wsë
– Starzënie. Dzes głãbòk w wirtualnym
swiece skrëti je, ale nié tëli, żebë nie
dało sã jegò nalezc, młodszi bracyna
Wòjcecha, ks. Sławòmir Drzéżdżón
– wikari w Strzebielënie, pierszi ksądz,
jaczi ùczi kaszëbsczégò jãzëka w szkòle.
Slédnym czasã, mòże spòkójno rzec,
wëkrzëcza swòje jistnienié Marzena
Drzéżdżón z Gdinie. Je wòkalistką karna Empire, „grołlëje”, to je spiéwô taczim niezwëczajno zachrëpiałim głosã…
a na codzéń robi jakno kasjérka w krómie. Równak pierszi plac na wirtualny
lësce zajimô Jan Drzéżdżón – pisôrz,
pòéta, ùczałi, rodã z Domôtowa.
Jak Jan z Janã…
Jan Drzéżdżón – pisôrz, w nym môlu chcemë gò pòzwac starszim, ùrodzył
sã w Domôtowie. Mógłbë rzec: wsë
zatacony w Darzlëbsczich Lasach. Kò
tak gôdają mieszkańcowie Starzëna,
dlô jaczich ti z Domôtowa pò prôwdze
„sedzą w lese”. Domôtowò òd Starzëna
dzeli Wëszczëgóra, bòkadny w grzëbë
las a piãc kilométrów drodżi. Bez nen
las w sztërdzestëch latach wnetka codzéń kraczôł Jank, jidącë do starzińsczi
szkòłë.
W ni òn ni mógł pòtkac swòjégò jimiennika Jana Drzéżdżóna, chtërnégò
tuwò mùsz je pòzwac młodszim. Domôtowsczi Jan rodzony béł dwa lata
przed wòjną, nen drëdżi trzë lata pò ni.
Czej pierszi miôł ju szkòłã skùńczoné,
drëdżi Jan dopiérze zaczinôł wanogã
do starzińsczi szkòlny ławë.
Pewno dlô nëch dwùch Janów Starzëno, wies z kòscołã, gòspòdą, widza-
34
pomerania_lipiec_sierpien_2012.indd 34
łą, wëbùdowóną jesz przed wòjną wiôlgą szkòłą, bëło nym pierszim wiôldżim
swiatã, jaczi pòznawalë.
Pózni starszi Jan wëwãdrowôł dali
– sztudérowôł, badérowôł, rézowôł, pisôł, ùcził…
Dlô młodszégò Jana Starzëno òstało
całim żëcym. Tuwò sã òżenił z Jireną
z dodomù Ùstarbòwską, wëbùdowôł
chëcz, wëchòwôł trzech knôpów…
A czedë przeszedł na emeriturã, zaczął robic różczi do tobaczi. Robi je ju
wicy jak dzesãc lat, dochôdając w tim
kùńszce do mésterstwa.
– Jô jem czekawi, czë pisôrz Drzéżdżón bë zażił z drzéżdżónowégò różka?
– pitóm pòétã Jerzégò Łiska, z chtërnym pòwiôdómë so w pùcczim mùzeùm.
– Jô nie pamiãtajã, żebë Drzéżdżón
tobakã lubił. Pewno nié. Òn baro dbôł
ò zdrowié. Jezdzył na kòle, płiwôł, wanożił pò górach, nie pił, nie pôlił. Czedë
jem robił we Wiôldżi Wsë, Jan czãsto
rôcził mie do se dodóm na kawã. Pitôł
sã, co jô bë chcôł wëpic: „Kawa czë arbata?”. Prosył jem ò kôwkã, a nen mie
wiedno przënôszôł… miãtową arbatã.
„Kawa nie je zdrów”– dolmacził.
Dwaji Janowie spòtkalë sã w òsmëdzesątëch latach. Czej starszi bùdowôł
dodóm we Wiôldżi Wsë, przëjéżdżôł do
Starzëna kùpòwac déle a balczi. Wnenczas czerownikã tartakù béł młodszi.
– Ò czim wa dwaji gôdalë, jak wa
sã spòtkalë?
– Ò wszëtczim a niczim. A co më
mielë gadac? – dzëwùje sã Jan. Kò dlô
niegò to je normalné, że Drzéżdżón
z Drzéżdżónã, Jan z Janã, Kaszëba
z Kaszëbą, so ò wszëtczim a niczim
pògôdają.
– Nie szëkalë wa krewnoscë? – dopitëjã.
– Jo, më szëka lë kòrzen iów…
w czwiôrtim pòkòlenim – smieje sã.
– Jô jem Jan, të jes Jan. Jô jem
Drzéżdżón, të téż jes Drzéżdżón… le
chtëren ne ksążczi pisze? – pòdkôrbiôł
so Jan z Jana. Drzéżdżón z Drzéżdżóna.
Kaszëba z Kaszëbë.
Robòcy jak Kaszëbi
W ksążce napisóny przez Wòjcecha
Czedrowsczégò nalôzł jem taczi sztëczk:
„Był pisarzem o niesamowitym reżimie wewnętrznym, o nieznanym mi –
w takim wymiarze – u innych literatów
sprawczym planowaniu. (…) Gdy po napisaniu książki czy większego artykułu
zaplanował wypoczynek, to wypoczywał. W tym okresie odmawiał napisania nawet recenzji. Był czas wytężonej
pracy. I czas wypoczynku”*.
Jistné widzenié swiata mô młodszi
Jan, chtëren czãsto, chòc prostszima
słowama, gôdô:
– Jak robic, to robic. Jak sã bawic,
to sã bawic!
Temù, chòc ju dwanôsce lat je na
emeriturze, a nicht jegò do robòtë nie
nëkô, równak różczi robi planowò:
– Òsmë gòdzyn w sklepie, bò norma mùszi bëc wërobionô.
Jan Drzéżdżón z Domôtowa znóny je ze swòji prozë: Leśna Dąbrowa,
Twarz Boga, Twarz Smętka, Karamoro
– to le czile titlów z pôradzesąt napisónëch przez niegò ksążków. Są òne
fùlné dëchów, zjawów, symbòlów,
niedopòwiedzeniów, môlów zataconëch dzes w chòjnach, w Dąbrowie, na
pùstkach…
Jan Drzéżdżón ze Starzëna znóny je
z różków a tobaczi. Bëlôczi równo dobrze jak Jan z Domôtowa. Chòc pisac
nie pisze, równak dôwô natchnienié.
Tec „tobaka dôwô mòc”…
* Kiedrowski W., Paciorki Jana Drzeżdżona,
Gdańsk 1998
pomerania lëpińc – zélnik 2012
2012-07-02 14:55:21
z historii trójmiejskiego kurortu
Kaszubi w Sopocie
Niektórzy ze zdziwieniem pytają: dlaczego Zjazd Kaszubów organizujemy w tym roku
w Sopocie? Tymczasem Kaszubi mieszkali tutaj od zawsze. Świadczą o tym m.in. nazwiska
zapisane w księgach parafialnych. Przed I wojną światową, za sprawą takich działaczy, jak
Antoni Abraham czy Aleksander Majkowski, Sopot stał się jednym z najważniejszych centrów ruchu kaszubskiego.
J A N U S Z PAW E L C Z Y K
Arendt, Nagel, Gisk…
Po zagarnięciu Pomorza Gdańskiego przez Krzyżaków w latach 1308–
1309 na te ziemie zaczęli napływać
osadnicy niemieccy sprowadzani przez
braci zakonnych. Nie zachowały się
żadne budowle mieszkalne ani gospodarcze ludności żyjącej w Sopocie od
XIV do XVI wieku, dlatego też trudno
jednoznacznie stwierdzić, jaki w tym
okresie był tu stosunek ilości ludności kaszubskiej do napływowej. Można spróbować to uczynić na podstawie
nazwisk mieszkańców wsi Sopot, ale
jest to bardzo trudne. Nazwiska osób
szlachetnie urodzonych wywodzą się
z czasów średniowiecza, natomiast na
niektórych obszarach Pomorza Gdańskiego nazwiska osób pochodzenia
nieszlacheckiego zaczęły powstawać
prawdopodobnie pod koniec XVI i na
początku XVII wieku.
Z zachowanych ksiąg parafialnych
(przechowywanych w Archiwum Archidiecezjalnym w Gdańsku) możemy
się dowiedzieć, że wsie Sopot, Karlikowo i Brodwino pod koniec XVI wieku
należały do parafii katolickiej pw. św.
Jakuba w Oliwie. Tamtejsze księgi parafialne datują się od 1591 roku i są jednymi z najstarszych z terenu dzisiejszej
Archidiecezji Gdańskiej. W księgach
ślubów dane przyszłych małżonków
są notowane od 1597 roku. Trudno
dziś jednoznacznie stwierdzić, czy nazwiska mieszkających w Sopocie panów młodych lub panien młodych, które zostały zapisane w tej księdze, były
Strona z księgi chrztów, ślubów i zgonów z lat 1814–1827 z parafii św. Jakuba w Oliwie, księga nr APG 1436/1
(ze zbiorów Archiwum Państwowego w Gdańsku).
pochodzenia polskiego, kaszubskiego
czy niemieckiego. W najstarszej księdze małżeństw (1597–1626) zanotowano następujące: Folmer, Wolson, Drefke, Jarder, Santke, Singer, Modlom,
Dobrassen, Zigler, Janiski, Schlawkamen, Kabel, Moltz, Arendt, Bochanke,
Brun, Schulz, Feisen, Enrit, Schnitz,
Ratnow, Kloy, Penkaw, Kropla, Tartara, Jon, Zimerman, Namloss, Tiabant,
Wolf, Romski, Hoffmann, Lembk, Gisk,
Bred, Shnitzka, Schwink, Felden, Konobloch, Teme, Betcher, Schwiark, Klotz,
Nagel, Rotman, Culie, Rotnau. Podob-
pomerania lipiec – sierpień 2012
pomerania_lipiec_sierpien_2012.indd 35
nie ma się sprawa z najstarszą księgą
chrztów, w której z kolei występują takie nazwiska: Bresske, Arendt, Barte,
Banke, Horn, Schmidt, Szuch.
Czasy zaboru pruskiego
W roku 1831 kościół św. Jakuba został przekazany ewangelikom, a klasztor cystersów – katolikom. Oliwa stała się częścią Gdańska dopiero w 1926
roku, a miastem została wcześniej, bo
już w roku 1874. Parafia oliwska była
bardzo rozległa, należały do niej m.in.
zarówno Wrzeszcz, Nowy Port, Brzeź35
2012-07-02 14:55:21
z historii trójmiejskiego kurortu
no, Polanki, Reniszewo, Brętowo, jak
i Sopot oraz Karlikowo.
Pierwszy obiekt sakralny w Sopocie to kaplica pw. św. Andrzeja Boboli,
powstała już ok. 1870 roku. Pierwszy
kościół wyznania rzymsko-katolickiego zbudowano natomiast dopiero
w roku 1898 dla parafii pw. Najświętszej Marii Panny Gwiazdy Morza (mieści się obecnie przy ul. Kościuszki 19).
Sopot, poza okresem międzywojennym, kiedy należał do Wolnego Miasta
Gdańska, nie był związany terytorialnie z Gdańskiem, chociaż już w XVI
wieku powstały w nim dwory będące
miejscem wypoczynku dla gdańskich
patrycjuszy. Historia Sopotu jako kurortu zaczyna się w roku 1823, kiedy to
Jean George Haffner utworzył w nim
Zakład Kąpielowy, będący miejscem
wypoczynku tak dla gdańszczan, jak
i dla letników z innych części państwa
pruskiego.
W okresie zaboru pruskiego Sopot
był zamieszkiwany w równej części
przez ludność pochodzenia polskiego
i niemieckiego. Żywioł niemiecki w Sopocie zaczął przeważać dopiero w okresie międzywojennym, kiedy miejscowi Kaszubi stawali się coraz bardziej
zniemczeni, a miasto zostało zasiedlone osadnikami z głębi Rzeszy. Proces
germanizacji ludności Sopotu zaczął
się jednak dużo wcześniej, w czasach
Fryderyka II, a nasilił się w okresie rządów kanclerza Ottona von Bismarcka
i działań Hakaty.
Kaszubscy rybacy i działacze
Z ksiąg parafii św. Jakuba możemy się dowiedzieć, że na początku XIX
wieku Sopot zamieszkiwało wielu Kaszubów. Znajdziemy tu bowiem następujące nazwiska: Abraham, Abram,
Pozański, Kurowski, Zyman, Kreft,
Jankowski, Scipior (Szczypior), Gruba,
Drawcz, Zielke, Zieike, Krause, Ewald,
Labuda, Jeszke. Byli to głównie rybacy.
O Kaszubach w Sopocie w 1858
roku tak pisze Deotyma: „Lud kaszubski jest w ogóle bardzo urodziwy; w domu przez nas zamieszkałym
usługiwało dziewczątko wiejskie śliczne z lica i które (...) cały dzień śpiewało (...)”. Piosenki śpiewane przez tę kaszubską dziewczynę – jak się później
okazało, Mariannę Kąkolównę – Deotyma zapisała i wydrukowała.
(Deotyma, czyli Jadwiga Łuszczew36
pomerania_lipiec_sierpien_2012.indd 36
ska, była poetką i powieściopisarką
epoki romantyzmu, m.in. opublikowała
książkę dla młodzieży Panienka z okienka, której akcja toczy się w Gdańsku
w czasach Jana Heweliusza).
Ważną postacią w historii Sopotu był Aleksander Majkowski, który
w budynku przy ul. Morskiej 28 otworzył Muzeum Kaszubsko-Pomorskie.
Placówka ta z uwagi na kaszubsko-polski charakter eksponatów była „solą
w oku” miejscowych władz pruskich,
które wszelkimi siłami starały się,
aby właściciel kamienicy przy Morskiej, gdańszczanin Hermann Dinklage wypowiedział muzeum umowę najmu. Aleksander Majkowski zamierzał
znaleźć nową lokalizację dla zbiorów
Muzeum. Myślał o pewnym budynku z początku XVIII wieku noszącym
obecnie nazwę Dworek Sierakowskich.
Plany przeniesienia Muzeum do nowej
siedziby ostatecznie pokrzyżował wybuch I wojny światowej.
Bardzo znanym kaszubskim sopocianinem był także Antoni Abraham
– król Kaszubów mieszkający w Sopocie w latach 1891–1908. Wspierał ducha
polskości wśród Kaszubów mieszkających w Wejherowie i okolicznych wioskach: Kielnie, Chwaszczynie, Chyloni,
Gdyni i Redzie. W roku 1919 był delegatem na konferencję wersalską, na
której decydowały się losy ziemi kaszubskiej.
Inną ważną sopocką postacią z początku XX wieku był Alfons Chmielewski – wybitny działacz społeczny
i obrońca polskości mieszkający w latach 1904–1918 właśnie w Sopocie. Był
on twórcą Towarzystwa Śpiewaczego
Lutnia, odrodził Towarzystwo Ludowe,
założył też Bank Ludowy.
W Wolnym Mieście Gdańsku
W latach międzywojennych, jak
wspomniano wyżej, Sopot należał do
Wolnego Miasta Gdańska. Organizacje polonijne działające w WMG w tym
okresie często ze sobą konkurowały.
W Sopocie było wówczas pięć stowarzyszeń utworzonych przez Polonię: Towarzystwo Polek, Towarzystwo Gimnastyczne Sokół, Towarzystwo Śpiewacze
Lutnia, Towarzystwo Ludowe i Zjednoczenie Zawodowe Polski. Polonia sopocka często odcinała się od działań organów zarządczych w Gdańsku. Powołała
nawet własny Komitet Towarzystw Pol-
skich, w którego skład weszły ww. organizacje, była zatem silna. Mimo to
w roku 1927 przegrała wybory do
Volkstagu – na listę polską w Sopocie
głosowało zaledwie 480 mieszkańców.
(Dla porównania, w roku 1919 głosowało na nią 1219 osób). Prawdopodobnie było to spowodowane rozczarowaniem Kaszubów do władz polskich
nie tylko w Wolnym Mieście Gdańsku
oraz sporami w łonie polonijnych organizacji.
W okresie międzywojennym Kaszubi nie mieli w Sopocie własnej organizacji, jednak czynnie włączali się
w pracę istniejących stowarzyszeń
polonijnych. Wybitnymi Kaszubami
mieszkającymi w tym czasie w Sopocie
byli m.in. Józef Miotk, Jan Pioch, Jan
Rzeppa, Ignacy Litwin, Jakub Drawc,
Maksymilian i Paweł Budziszowie
oraz Józef Uller. Ten ostatni urodził się
w roku 1889 w Mrzezinie pod Puckiem
i w okresie międzywojennym był prezesem wielu organizacji polonijnych,
m.in. powstałej w 1937 roku Gminy
Polskiej Związek Polaków, jednoczącej
Polonię w WMG.
Ostatnim chyba akcentem kaszubskim w przedwojennym Sopocie było
wystawienie w lutym 1939 roku kaszubskojęzycznego dramatu ks. Bernarda Sychty „Spiące uejskue”.
Bibliografia:
1. Franciszek Mamuszka, Kronika życia polskiego w Sopocie na przestrzeni wieków,
Gdańsk 1990
2. Gera rd Labuda, Historia Kaszubów
w dziejach Pomorza. Tom I. Czasy średniowieczne, Instytut Kaszubski, PTTK, Region. Prac. Krajozn. w Gdańsku, Gdańsk
2006
3. Odpisy sądowe akt metrykalnych parafii katolickiej Oliwa, zespół 1436/0, przechowywane w Archiwum Państwowym
w Gdańsku
4. Gabriela Danielewicz, Polskie rody w Sopocie, Wydawnictwo Granit, [b.m] 1996
5. Indeksy ze strony Pomorskiego Towarzystwa Genealogicznego,
http://www.ptg.gda.pl
6. Indeksy ze strony Polskiego Towarzystwa Genealogicznego,
http://www.genealodzy.pl
pomerania lëpińc – zélnik 2012
2012-07-02 14:55:21
wspomnienia
Okruchy
urodzinowego tortu
Ten zachwyt! Ten zaparty dech! Ach, gdzie to jest? Gdzie to było!? Co sprawia, że słowo
Kaszuby odzywało się w nas echem uniesienia pełnego wspomnień? Zapachów, migotań
jeziornych wód? To jak z magdalenką u Prousta. Wystarczy jeden sygnał, a już wszystko
wraca.
HA L INA
S ŁO J EW S K A-KOŁODZ IEJ
Kto nas do tego zachęcił? Czy była
to Róża Ostrowska z Bedekerem kaszubskim i owianą miłosną tajemnicą
Wyspą? Czy egzotycznie brzmiące nazwy kaszubskich wsi? Jakieś Węsiory,
Babi Dół, Stare Polaszki czy trudny do
wymówienia Strzepcz, jakieś Szatarpy, które Marian uparcie przemieniał
na Szantrapy, a Szadółki na Szkatułki?
A może pojawiające się co rusz wieści o skarbach dzieł sztuki ukrytych
w kaszubskich kościółkach? Trudno
przypomnieć jeden główny impuls.
Wszystko przysypał złoty kurz odkładających się wzruszeń. Zaczęliśmy jeździć w każdy poniedziałek, a czasem
w wolną od przedstawienia niedzielę.
Oczywiście PKS-em, unoszącym nas
z szaloną szybkością 60 km/h. Wysiadaliśmy na pierwszym lepszym przystanku – na chybił trafił, tak oddalonym od Gdańska, aby powrót, który
zawsze planowaliśmy pieszo, zapewniał niespodzianki.
Otwierała się
kaszubska przestrzeń
Czy pierwszy był ołtarz w Żukowie?
Chyba tak. Stanęliśmy w zachwycie
w małej kaplicy. Z niedowierzaniem
studiowaliśmy cudownie wyraziste
a tajemnicze twarze apostołów, świętych – całą misterną kompozycję or-
Marian Kołodziej i Halina Słojewska-Kołodziej (stoją pierwsi z prawej) wśród twórców ludowych – wykonawców figur do ołtarza papieskiego w Sopocie w 1999 r. Zdjęcie zrobione podczas organizacyjnego spotkania w zabytkowej chëczy Borzyszkowskich.
szaków otaczających Najświętszą Panienkę. Swoisty wdzięk ołtarza, uroda
zapatrzonych w siebie wzajemnie postaci. Słodka intymność Zwiastowania,
harmonia układu fałd szat. Kto wie,
czy to nie wtedy zakiełkowała w nas
myśl, że tutaj powinien się odbyć nasz
ślub? Ale to będzie odległa przyszłość.
Depczemy Kaszuby wzdłuż i wszerz.
Taką mamy zasadę, że gdzie tylko można, chodzimy pieszo. W Zaduszki jedziemy do Zaworów, tajemniczej miejscowości za Chmielnem. Idziemy polami i lasem. O zmierzchu nagle dostrzegamy gdzieś daleko, w zamgleniu, mru-
pomerania lipiec – sierpień 2012
pomerania_lipiec_sierpien_2012.indd 37
gające niespokojnie światełko. Podchodzimy bliżej, a pomiędzy miedzami
wśród zżętych pól stoi Boża Męka. U jej
stóp ktoś zapalił świeczkę dla zmarłych. Obok stawiamy przywieziony
z Gdańska znicz i odmawiamy pacierz
za dusze naszych bliskich, którzy odeszli, a przecież są z nami.
Kiedy po wyjeździe z Gdańska zostawialiśmy za sobą Jasień, otwierała
się dla nas, na lewo i prawo, kaszubska
przestrzeń. Witaliśmy się z nią, oddychając głęboko i całując szczęśliwymi
oczami. Po jakimś czasie rozpoznawaliśmy poszczególne drzewa, zagrody
37
2012-07-02 14:55:22
wspomnienia
i pagórki. Uczyliśmy się Kaszub na
pamięć. Na łąkach i w przydrożnych
rowach zrywaliśmy kwiaty i zioła, i to
były pierwsze suche bukiety w naszym
domu.
Wszystko miało swój urok
Kartuzy. Najpierw do słynnego kościoła z dachem w kształcie trumny.
Anioł śmierci na zegarze macha kosą.
Wchodzimy na palcach, bo wnętrze wydaje się pełne tajemnic. Długo obchodzimy wnętrze – kontemplujemy. Już
mamy wychodzić, ale spostrzegamy
jeszcze boczne drzwi, naciskamy klamkę i… oczarowanie właściwie rzuca nas
na kolana. TRYPTYK! Pełny XV-wieczny świat królującego Boga i Matki Bożej w otoczeniu świętych z ich atrybutami. Pełen napięcia święty Jerzy walczy
z potwornym smokiem. Harmonia całej
kompozycji, wysmakowana polichromia sprawiają, że zapadamy w biblijną
tajemnicę, chłoniemy piękno i kunszt
twórcy ołtarza, doznając niemal metafizycznego wzruszenia. Na chwilę zapominamy o XX wieku, oddychamy
nabożnym skupieniem, i myślimy, że
kiedyś świat był o takie doznania bogatszy i dawał, choćby chwilowe, poczucie wewnętrznej harmonii.
Babi Dół. Dawno kusiło nas zboczenie z głównej drogi ku tej dziwnej
nazwie. Babi Dół to prawdziwy dziki
jar, długi, z bardzo stromymi brzegami, z płynącym środkiem rwącym potokiem. Jest wspaniale niebezpiecznie! Musimy przejść na drugą stronę
wody. Ale jak? Znajdujemy przerzucony z brzegu na brzeg pień drzewa. Ja
pierwsza próbuję się przeprawić i nieźle mi to idzie. Nagle spadam do wody!
Ani chybi utopię się. A Kołodziej przestraszony biega wzdłuż brzegu i woła
z wyrzutem: Halutki, co ty robisz! Zamiast mnie ratować! Na szczęście woda
nie jest głęboka, i sama wydobywam
się na brzeg w mokrych spodniach. Jestem pełna żalu do Kołodzieja za to, że
jeżeli mnie nie ratował, to mógł chociaż zrobić dramatyczne zdjęcie.
Z Jasienia wiosennym słońcem docieramy do Kiełpina. Łąki pachną, jaskry kwitną, trawa gęsta. Schodzimy
w dół nad jezioro, widzimy wylegującą się krowę. Jest to czas, kiedy chodzimy z aparatem fotograficznym i coś
tam próbujemy utrwalić, przeważnie
na tzw. slajdach.
38
pomerania_lipiec_sierpien_2012.indd 38
Kładę się na trawie, żeby być na wysokości krowich oczu. Mam w ręku
garść zieleniny, żeby ją poczęstować.
Czołgam się wolniutko, krowa wstaje
na moje powitanie i nagle widzę, że to
nie krowa, ale byk! A ja ze wszystkich
zwierząt najbardziej boję się byków.
Jak umknęłam przed niebezpieczeństwem – Bóg raczy wiedzieć. Ale tym
razem Marian zdążył zrobić zdjęcie.
Dramatycznie zapoznaliśmy się ze
wsią Stare Czaple. Wędrując zapyloną
drogą wzdłuż z rzadka rozrzuconych
zagród, zawsze gadaliśmy z wyglądającymi zza płotów psami. Pewnego razu
nie spodobaliśmy się któremuś Burkowi, bo wypadł na drogę, groźnie warcząc. Wzięliśmy nogi za pas, ale Burek
dopadł z tyłu Mariana i kłapnął zębami – ni mniej, ni więcej w siedzenie.
My przestraszeni, pies szczeka, z chaty wybiega gospodyni, też przerażona,
oderwany kawałek spodni obnaża bolesne miejsce, gospodyni zaklina się, że
pies jest zdrowy i ciągnie nas do chaty, gdzie proponuje wodę kolońską dla
dezynfekcji wstydliwego miejsca. To
wszystko miało swój urok!
Przystanie w Hutach
Dotknęliśmy Kaszub także za sprawą naszego przyjaciela Antka Faca.
Jego poezja otwierała okienko na intymność urody kaszubskiej ziemi. Ten
potężny, silny mężczyzna-poeta okazywał liryczną delikatność, gdy odkrywał nam i przybliżał wzruszenia obcowania z pięknem Kaszub. W jakiś czas
potem Antek zbudował swoją chatę
– przystań w Starej Hucie. Tam zaznaliśmy radości pomieszkiwania na skraju lasu. Akurat nie było pogody, więc
dużo czasu spędziliśmy w chacie, gdzie
na strychu znalazło się miejsce dla nas.
Deszcz pięknie stukał o dach, dom był,
jak to u poety, pełen książek, więc czytaliśmy godzinami z przerwą na kaszubskie jedzenie, które wspaniale
przyrządzała Majka, żona Antka. Niepogoda trwała długo, tak że Kołodziej
zapuścił brodę, bo był za leniwy, żeby
schodzić ze strychu na golenie. I ta broda została mu już na dalsze 20 lat.
Kiedyś w rozmowie padła nazwa Łączyńska Huta. Tam ponoć Facowie, nie mając jeszcze swojej chaty, zamieszkiwali u zaprzyjaźnionych
Kaszubów. I pomału ta Huta objawiała nam swoją urodę, swoje tajemnice
i rytm codziennego bytowania. Z biegiem lat lgnęliśmy do tej enklawy starych drzew, wyniosłych pagórków
i prawie bezkresnej wody. Tam przecież było kaszubskie morze, czyli Jezioro Raduńskie, które ciągnie się na
przestrzeni 16 ha, a bywa głębokie do
40 m. W to morze wcina się półwysep
Paszk, prywatna przestrzeń i własność
gospodarzy, z którymi wkrótce nawiązaliśmy serdeczną zażyłość. Na czubku
pagórka stał sobie zbity z desek mały
stolik z ławeczką. I tam ja – opalająca
się w ciszy i słonecznym wietrze, i Kołodziej – rysujący piękne suknie i kostiumy dla mnie do kolejnej premiery.
Na półwyspie poza nami nie było
nikogo. Czuliśmy się posiadaczami
pachnącej przestrzeni, niezadeptanej
trawy i ciszy – wspaniałej ciszy z dochodzącym z dołu szumem fal jeziora
bijących o brzeg. I tylko czasem przelotny ptak muskał powietrze. Wszystkie troski, cały pośpiech zawodowego
teatralnego życia pozostawał daleko
– wszystko wydawało się łagodne i łatwe – wszystkie marzenia mogły się
zrealizować – a my przylgnięci do siebie patrzyliśmy na obłoki dające gwarancję spełnienia.
Ślady trwają
Chmielno często stanowiło punkt
startu do kolejnej włóczęgi. Ale zawsze
zaczynaliśmy od pacierza zmówionego
przed piękną XVI-wieczną Pietą w kościele chmieleńskim. Potem kupowaliśmy bułki i serki na drogę w słynnej
piekarni i RUSZAMY!
Mirachowo, Jezioro Turzycowe, Miłoszewo, Strzepcz, Będargowo, Młynek, Miechucino i zaskakująca ilość
Hut: Szklana, Stara, Starkowa, Klukowa, Borzestowska. A jak słodko brzmi
nazwa Rutki!
No i wreszcie któregoś dnia Węsiory! Dlaczego tak długo zwlekaliśmy,
żeby zbadać stare cmentarzysko, kręgi kamienne i kurhany. Tutaj spotyka nas ciemność. W lesie nad Jeziorem
Długim jest tajemniczo i przejmująco. Stoimy zamyśleni nad tymi wiekami, które przeminęły od czasów rzymskich. Ślady trwają. Układ kamiennych
kręgów, jak się dobrze rozejrzeć, stanowi o jakimś planie rytualnym.
Długo kusiła nas tajemniczość Diabelskiego Kamienia nad Jeziorem Kamiennym. Ale tam dotrzeć, to cała
pomerania lëpińc – zélnik 2012
2012-07-02 14:55:22
wspomnienia
ogromna wyprawa. Wybieramy się
wcześniutko rano do Kamienicy Królewskiej. Jakoś docieramy, solidnie zmęczeni, do Jeziora Kamiennego i zapadamy w lasy trochę bagienne, bez wyraźnych ścieżek. Nareszcie docieramy do
Diabelskiego Kamienia. Jacy malutcy
jesteśmy przy nim. Głęboka szczelina
przepoławia kamień. To podobno sam
diabeł ciągnął go na łańcuchu – została głęboka rysa, szpara. Wkładamy do
niej ręce i chyba coś sobie przyrzekamy – na zawsze – na wieczność…
Wielekroć witamy wysoką wieżę kościoła w Miechucinie, gdzieś
w małym sklepiku koło przystanku
PKS-u kupujemy zawsze 30 dkg cukierków kapitańskich. Dzisiaj mały sklepik
przypomina supermarket, ale kapitańskich cukierków nie uświadczysz...
U Borzyszków
Wędrujemy między pustymi jeziorami, przez Borzestowo, gdzie jest
poczta i można telefonować aparatem na korbkę. Kiedy zamieszkamy latem w Łączyńskiej Hucie, będę szła na
pocztę polnymi drogami, przez pastwiska i karłowaty lasek i czasem uda mi
się zatelefonować nawet do Warszawy.
Z drugiej strony Borzestowa była
Wygoda. Tam był nasz przystanek
PKS-u, wysiadaliśmy i wstępowaliśmy
do kościoła. Zawsze był otwarty. I zawsze nam się wydawało, że chodzi po
nim jakiś duch. Bo drzwi kościoła niespodziewanie się zatrzaskiwały i stare
ławki trzeszczały.
A któregoś dnia – olśnienie. Chałupa Borzyszków, czyli Hani i Józka
Borzyszkowskich! Chałupa drewniana, oryginalna. Miłośnie wypieszczona przez gospodarzy – pełna świątków,
obrazów, rzeźb i haftów, z ciepło płonącym kominkiem. Z zawieszonymi nad
głową bukietami kwiatów i suszonych
ziół. Nagrzane słońcem deski chałupy
krytej strzechą – wszystko to stanowiło duszę domu. Jak bardzo boleliśmy,
kiedy pożar naruszył te skarby! Ale
Borzyszki zaparły się i przywróciły
chacie dawną świetność. Bo Borzyszki są nietuzinkowi. Wchłonęli w siebie
wszystko, co dobre i piękne w kaszubskiej ziemi. Otwarci dla gości zapraszają do swego raju! Od razu czujemy się,
jakbyśmy tam mieszkali już parę lat.
Nad stołem stara lampa rzuca kojący
krąg złotego światła. Przez okna zaglą-
dają ogromne malwy. On: Józek – patriarcha, rządzi całym domem i swoim
wspaniałym babińcem. Hania – Haneczka i trzy piękne, wysmukłe córki. Wszyscy otaczają gościa szczególną
opieką, podsuwają smakołyki. W stosownym czasie pojawiają się u boku
dziewcząt młodzi zalotnicy – wszystkich wciąga szczególny klimat dworu
Borzyszków. Potem kolejno przychodzą
na świat wnuki i równowaga płci zostaje wyrównana.
Dziewczynki mają oryginalne imiona też pachnące kaszubszczyzną: Miłosława, Sławina i Wisienka.
Ks. Józef Tischner w Łączyńskiej Hucie na obrazie Mariana Kołodzieja.
pomerania lipiec – sierpień 2012
pomerania_lipiec_sierpien_2012.indd 39
A kiedy pojawią się wnuki, też dostaną dziwne imiona: Miron, Barnim
i wreszcie Roch.
W tej chacie zdarzały się nie tylko
sielskie, leniwe dni. Bywały zasadnicze dyskusje i pogwarki. Zawsze z ciekawymi ludźmi, którzy ten dom nawiedzali. Bywała pani Anna Łajming,
zaprzyjaźnieni proboszczowie-nauczyciele, działacze kultury, ludowi artyści. Wspaniałą przygodą było spotkanie z ks. Tischnerem, który wakacje
spędzał w chałupie stojącej najbliżej
Borzyszków. Któregoś roku dał się namówić na odprawienie pod kapliczką
39
2012-07-02 14:55:22
wspomnienia
Marian i Halina Kołodziejowie w Łączyńskiej Hucie – A.D. 1994. Obok nich gospodarz
– Józef Borzyszkowski z córką Wisią (i szczeniaczkiem), wnukiem Mironem i pieskiem Rózią.
św. Franciszka mszy świętej. Nabożeństwo miało się odbyć wczesnym wieczorem. Ale niespodziewanie, jak to
bywa na Kaszubach, nadciągnęła burza. Przewalała się po niebie z odgłosem grzmotów i błyskawicami. Zgrom ad zi ło się sporo m iesz k a ńców
Łączyńskiej Huty, przygotowałyśmy
stół przykryty kaszubskim obrusem.
I zaczęła się liturgia. Ale odgłosy burzy
nas nie opuściły. Błyskawice dopełniały blasku świec na ołtarzu. Po Ewangelii ks. Tischner rozpoczął homilię.
Z góralska po kaszubsku. Jak to robił,
że wszyscy wiejscy i miastowi zrozumieli? Potem pobłogosławił nas. Kto
wtedy wiedział, że w tym miejscu pod
kapliczką ze świętym Franciszkiem
stanie wielki kamień? Głaz z inskrypcją upamiętniającą dwóch uczestników tamtej mszy, których już nie ma
między nami… Księdza Józefa Tischnera i Mariana Kołodzieja. To był piękny,
wzruszający gest Józka Borzyszkowskiego. I tak Kołodziej zamiast kaszubskiej chaty ma swój kaszubski głaz.
Dzięki Ci, Józku.
I tak go pamiętam...
Przystanki w naszych wyprawach
znaczyły kapliczki i przydrożne Boże
Męki. Emanowały wieloletnią zadumą. Czasem przekazywały przesłania.
To zauroczenie ludowymi kapliczkami wróci do nas po wielu, wielu latach.
Kiedy będzie rodziła się koncepcja drugiego Ołtarza Papieskiego w Sopocie.
40
pomerania_lipiec_sierpien_2012.indd 40
Z naszych spacerów przynosiliśmy
bukiety polnych kwiatów. Rwaliśmy
je w zachwycie, tak były różnorodne,
oryginalne i pełne wdzięku. Były i trawy, i włochate kłosy, jęczmień i proso. A także jarzębina i głóg. Wracając
do Gdańska, zawsze mieliśmy przypięty do plecaka, zawinięty w gazety ogromny wiecheć ziół, rumianków,
ostów i traw. W domu rozwijaliśmy go
i suszyli. Dom pachniał Kaszubami.
W niedzielę rano była wyprawa do
kościoła w Wygodzie. Jego wieża prowadziła nas przez 2 km. Odświętnie
ubrani wyruszaliśmy szparko. Nie wolno się spóźnić. Kościół pełen. Wszyscy
śpiewają. Przekazujemy sobie znak pokoju. Pomału zaczynam się czuć obywatelką Huty. Wracamy z kościoła,
jakby radośniejsi, wyśpiewując hymn
zachwytu nad światem. W połowie drogi, prostującej się za zakrętem, z daleka widzę kuśtykającego Mariana, który macha do mnie kulą. W drugiej ręce
trzyma bukiecik zerwanych po drodze
w rowie kwiatków. Biegnę do niego.
I tak go pamiętam...
Jak wielu gospodarzy nas zna! A od
czasów Ołtarza Papieskiego witają poufale i serdecznie.
Na drodze z Borzestowskiej Huty
znaleźliśmy kamień. Nasz kamień.
Wiele było kamieni wzdłuż szosy, ale
ten jeden przemówił do nas. W połowie ukryty w trawach, wychynął ku
nam, kiedy zbieraliśmy kwiaty. Był dostatecznie duży, tak że we dwoje wy-
godnie na nim zasiedliśmy. I odtąd stał
się punktem określającym nasze plany spacerowe. Siadaliśmy na nim o zachodzie słońca. Po całodziennym nasłonecznieniu kamień stawał się ciepły
– jeszcze bardziej przyjazny. Zasiadaliśmy jak król i królowa, przywołując
w pamięci kamienne rzeźby Moora,
które widzieliśmy wystawione na
szmaragdowej murawie we Francji.
Tylko tam każda figura kamienna stała osobno i pewno było im z tego powodu smutno. A my siedzieliśmy razem. Zawsze razem…
Wielkie wzruszenie ogarnęło nas,
kiedy długo z daleka obserwowaliśmy
na łące dwa konie. Dropiaty i kasztan. Długo stały, patrząc sobie w oczy.
Potem wolniutko zbliżyły się do siebie i jedno drugiemu położyło łeb na
szyi. Stały tak, pieszcząc się wzajemnie. Było to jak uścisk zakochanej pary
pełnej wzajemnej czułości.
Nasza symfonia kaszubska
Niebo nad Kaszubami też jest jedyne. Wyjątkowe. Niepodobne do innych.
Pierwsze zauważyliśmy obłoki. Czy
w ogóle można opisać obłoki? Było też
niebo ze wschodzącym z jeziora księżycem. Czasem zupełnie żółto-złotym
albo purpurowym. A nocne niebo? Nasz
gospodarz Ali nauczył nas je obserwować. Wychodziliśmy późnym wieczorem uzbrojeni w lornetkę, i to właśnie
Ali pokazał nam Wielką i Małą Niedźwiedzicę, Drogę Mleczną, Gwiazdę Polarną, konstelację Psa. Były na wyciągnięcie ręki. Jesienne niebo było bardzo
wysokie. Gwiazdy mrugały, czasem
któraś spadała. Wtedy myśleliśmy życzenie – żeby się spełniło. Trzymaliśmy
się za ręce, powtarzając zawsze to samo:
„żeby to szczęście trwało”…
A jak jesień, to stukot spadających
kasztanów – szczególny dźwięk, jakby
kroki odchodzącego lata.
Wszystko to składało się na wielką
symfonię kaszubską. Coraz bardziej bliską, swoją, z czasem zakodowaną na zawsze. Wracając z kaszubskich dróg, siedząc znużeni w chyboczącym PKS-ie,
czuliśmy, jak rozsadza nas szczęście.
Czy można opisać czas, który przesypuje się ciepłymi falami przez palce? Czas nasycony, gęsty od koloru
zbóż dojrzewających niepostrzeżenie
– czas wczesnych letnich wschodów
słońca oświetlających rosę na szmarag-
pomerania lëpińc – zélnik 2012
2012-07-02 14:55:22
wspomnienia
dowej trawie – czas klekotu bocianów,
wieczornych błyskawic zwiastujących
pogodę, czas obserwacji motyli, które
ulubiły sobie zakątek usypiska kamieni porosłego krzakami dzikich malin,
czas wieczornej procesji krów zmierzających na udój. Czas biedronki wędrującej po ramie okiennej i liczenie jej
kropek. Czas szelestu spadających liści
i szumu wiatru w szpalerze topól. Czas
błogi, wygrzany słońcem, pozwalający wierzyć, że piękno i smak przyrody
zostaną w nas na zawsze, nawarstwione jak palimpset pozwalający odczytać
czułe przesłanie.
Smak Kaszub pod stopami
I jak zawsze widzę nas wędrujących
piechotą. To był cały smak Kaszub dotykanych stopami. Wkrótce okoliczni
mieszkańcy wiedzieli, że te dwa typy,
które można spotkać na nieprzewidywalnych dróżkach, to gdańscy Kołodzieje. A więc chodziliśmy, i to żwawo. Utwierdzało to w przekonaniu, że
nic nie jest dla nas za trudne. Dopie-
Fot. ze zbiorów H. Słojewskiej-Kołodziej
ro potem, po kilku (martwych) latach
Kołodziej musiał się uczyć chodzić na
nowo. I to „przy kiju”. Codziennie rano
po wschodzie słońca, kiedy był jeszcze raźny chłód, szliśmy szosą – codziennie dalej, czasem do kapliczki,
czasem do naszego kamienia. W prawej
ręce kula, w lewej moja pomocna dłoń.
I było coraz lepiej. Upór i ćwiczenia parę
razy dziennie przyniosły rezultaty.
Wracaliśmy do domu, tam w świetlicy był przygotowany stół pingpongowy, żeby Kołodziej mógł rysować
swoje wielkie Klisze Pamięci. A przez
duże okna zaglądały Kaszuby. Tak powstawały z trudem i samozaparciem
wieloczłonowe rysunki, które potem
zrolowane przewoziliśmy do Gdańska. I które potem, potem znalazły się
na wystawach.
W godzinach tworzenia Kołodziej
zapominał o całym świecie, tylko stawiał dramatyczne kreski. Wtedy zostawiałam go na pastwę wizji i sama wyruszałam w drogę. Szłam gdzie oczy
poniosą – pierwszą lepszą dróżką, niesiona ciepłym wiatrem, szumem lasu,
czasem porykiwaniem krów. Był sobie pagórek z sosnowym lasem, potem
gęste zarośla, jeszcze jeden pagórek
i nagle objawiał się charakterystycznym szumem spadającej wody – stary młyn. Opuszczone domostwo, ale
pomerania lipiec – sierpień 2012
pomerania_lipiec_sierpien_2012.indd 41
zaludnione tym szumem, tak że oglądałam się co chwila, myśląc, że zaraz
zjawi się jakaś żywa dusza. Koło wody
przy młynie niezapominajki, więc zrywam garstkę, żeby zanieść Kołodziejowi. Znowu jeden pagórek i drugi. Na
horyzoncie wysmukła wieża kościoła.
Południe. Bije zegar. Jest zacisznie, ciepło i cicho. Czasem tylko trzmiel lub
ważka muśnie błękitnym skrzydłem.
Nogi niosą same… oddycham. Na następnej miedzy napotykam ogromny
kamień. Kładę się koło niego i dotykam policzkiem. Jest ciepły i przyjazny. „Trwaj, chwilo, trwaj, jesteś taka
piękna… dziś tylko głupcy śpią…”
I wtedy właśnie, wpółleżąc na tym kamieniu, popełniłam swój akt strzelisty
– ot, taka grafomania…
Ta chwila jedyna
którą dzielę z Tobą i kamieniem
jest ciepły – jak Twoje serce
na nim utrwalam moje szczęście
w cieniu kościelnej wieży
zapatrzona w zieloną łąkę
liczę obłoki
stęskniona by Ci to wszystko
opowiedzieć
już biegnę…
Zdjęcia ze zbiorów
prof. Józefa Borzyszkowskiego.
41
2012-07-02 14:55:23
wspomnienia
Żuławskie wypiski z pamięci
Mieszkańcy Żuław chcą pamiętać, gdzie są ich korzenie. Próbują też zdobyć wiedzę o ludziach, którzy żyli tu przed nimi. Dlatego zbierają wspomnienia, chcą dokumentować przeszłość.
M A R E K A D A M KO W I C Z
Utrwalanie pamięci
Wspomnienia, które udało się zarejestrować, układają się w mozaikę
ludzkich doświadczeń. Jest w niej
miejsce dla Niemców, Polaków, Żydów, protestantów i katolików. Żeby
się o tym przekonać, wystarczy wejść
np. na stronę internetową Gminnej
Biblioteki Publicznej w Suchym Dębie
(www.biblioteka.suchy-dab.pl). Zamieszczono tu relacje mieszkańców
Grabin-Zameczku, Koźlin, Krzywego Koła, Osic, Ostrowitego, Suchego
Dębu, Steblewa oraz Wróblewa, które
zebrano w latach 2007–2008 w ramach
projektu realizowanego przez Lokalną
Grupę Działania. Te opowieści pozwalają lepiej poznać sąsiadów. Nie jest już
więc tajemnicą, który z nich jest Niemcem, kto kresowiakiem, a kto pochodzi
z Polski centralnej czy z Kaszub.
Spisywaniem wspomnień zajęto się
także w innej gminie powiatu gdańskiego, w Cedrach Wielkich. Przez
kilka miesięcy nastoletni członkowie
działającego w Trutnowach Klubu
Młodych Stowarzyszenia „Żuławy
Gdańskie” odwiedzili (z opiekunami)
blisko 30 żuławskich wsi i wysłuchali opowieści 50 osób, które zaraz po
wojnie szukały na Żuławach swojej
życiowej szansy. W wielu wspomnieniach pojawiają się strach i niepewność,
jakie towarzyszyły przejmowaniu poniemieckich gospodarstw, a jednocześnie zachwyt nad bujną roślinnością
i niezwykle żyznymi glebami – zauważa
Elżbieta Skirmuntt-Kufel, prezes Stowarzyszenia „Żuławy Gdańskie”. Młodzież zdumiała serdeczność i otwartość seniorów. Słuchanie opowieści
i oglądanie fotografii trwało niekiedy
42
pomerania_lipiec_sierpien_2012.indd 42
Rodzinne wędzenie kiełbas. Fot. ze zbiorów Wawrzyńca Rozenberga
wiele godzin. Było to jednak doświadczenie bezcenne, zwłaszcza że kilkoro
rozmówców przekazało wspomnienia
po raz ostatni. Pozostał po nich ślad
w książce W przeszłość dla przyszłości,
która ukazała się w 2007 roku jako pokłosie akcji „wspominkowej” i zawiera
33 opowieści oraz liczne archiwalne
zdjęcia.
Zbieranie wspomnień to również
istotny element działalności Klubu
Nowodworskiego – Stowarzyszenia
Miłośników Nowego Dworskiego. Pozyskane przez jego członków relacje są
udostępniane na stronie internetowej
www.klubnowodworski.pl, ale wykorzystano je również przy kręceniu filmu
dokumentalnego o Żuławach. Jak mówią klubowicze, kontakty z dawnymi
mieszkańcami regionu często wykraczają poza oficjalne ramy. Tak było
np. z Heinrichem Korellim. Mężczyzna opuścił wraz z matką Nowy Dwór
w 1945 roku, przeżył storpedowanie
„Wilhelma Gustloffa”. W zeszłym roku
wrócił do miasta, by przekazać Muzeum Żuławskiemu klucze od rodzinnego domu.
Hołd dla ojca
O ile nie brakuje w regionie przykładów działań społecznych, o tyle
szczególnym przypadkiem utrwalania
pamięci jest spisywanie historii rodzinnej. Tak właśnie zrobili Rozenbergowie z Gnojewa pod Malborkiem, którzy wydali zbiór wspomnień. Przybrał
on wprawdzie kształt książki, jednak
jest ona przeznaczona dla zamkniętego
kręgu odbiorców.
Książka stanowi hołd dla naszego
ojca Bronisława, który w tym roku skoń-
pomerania lëpińc – zélnik 2012
2012-07-02 14:55:23
wspomnienia
czyłby sto lat – wyjaśnia Wawrzyniec
Rozenberg, pomysłodawca publikacji.
Saga Rozenbergów jest cennym
świadectwem antropologicznym. Można się z niej dowiedzieć, jak wyglądało po wojnie życie na Żuławach, jakie
panowały zwyczaje, a nawet co wówczas jadano. Fragment tych zapisków
publikujemy za zgodą Wawrzyńca Rozenberga.
Saga Rozenbergów
Opowiada Zofia Rozenberg,
żona Bronisława
Bronisław Rozenberg urodził się we
wsi Dylążki 12 kwietnia 1912 r. jako
poddany cara Mikołaja II. Ojciec Bronka, Jan Marek Rozenberg, wrócił późną
wiosną poprzedniego roku ze Stanów
Zjednoczonych, gdzie pracował w Chicago jako rzeźnik. (...) Matka Bronka,
Michalina, nie jeździła z mężem do
Ameryki. Zajmowała się domem, wychowywała dzieci i tęskniła. W 1911 r.
doczekała się męża, a Jan Marek zrealizował od razu dwa zamierzenia: kupił
gospodarstwo rolne we wsi Dylążki,
które okazało się bardzo marne, piaszczyste – była to kopalina po wyciętym
lesie, sprawił też, że Michalina zaszła
w ciążę i wkrótce urodził się mały Bronek.
Kochane moje dziecko miłości – mawiała pieszczotliwie mama do małego
Bronka.
Szczęście nie trwało jednak długo.
Gdy Bronek miał pięć lat, mama umarła. Mimo że miał trzyletniego brata Jana
i roczną siostrzyczkę Gienię, mama bardzo go kochała i wyróżniała. Pamiętał
i ze wzruszeniem opowiadał, jak krótko
przed śmiercią głaskała go po czarnych
włosach i płacząc, mówiła: Co z tobą teraz będzie, gołąbku kochany?
W trzy lata po pochowaniu żony
ojciec Bronka ożenił się powtórnie
z wdową Gołofit. Sprzedał gospodarstwo i przeprowadził się do niej, do
wsi Wzgórze (obecnie dzielnica Bełżyc
na Lubelszczyźnie). Gołofitka wychowywała dwóch swoich wnuków i jako
macocha nie była dobra dla małego
Bronka i jego rodzeństwa. Pomimo to
szanował ją Bronek. Do końca życia,
zawsze gdy tylko pojechał w rodzinne
strony, z ciepłym słowem na ustach odwiedzał macochę. (…)
Wawrzyniec Rozenberg podczas spotkania z Lechem Wałęsą, 1988 r. Fot. ze zbiorów Wawrzyńca Rozenberga
***
Bronek dostał mobilizację na czwartek, ostatni dzień pokoju przed wybuchem II wojny światowej. Miał stawić
się do Chełma. Teść odwiózł go na stację
kolejową w Motyczu. Zmobilizowany
obrońca ojczyzny był chory. Przeziębił
się na manewrach rok wcześniej, które
odbywały się w lasach i błotach w okolicach Pińska. Panowały tam bardzo
surowe warunki. Rezerwiści nie jedli
po kilka dni. Spali w mokrych i zabłoconych mundurach. Od tego czasu
owrzodział i czyraki nie chciały się
goić przez cały rok. Jadąc na wojnę, miał
duży wrzód na kolanie i grubą, spuchniętą nogę. Wojskowy lekarz stwierdził
próchnicę kości i odesłał Bronka do
domu. (...). Bronek bał się wojny, choć
starał się tego nie okazywać. Wrzody
mazały się jeszcze pół roku i w końcu
ustąpiły pod wpływem medycyny ludowej. Nie bez znaczenia była też zapewne
moja troskliwa opieka.
***
24 lipca przyszły do nas Ruski. Nikogo nie zabiły. Nikogo nie zgwałciły.
U nas nic nie ukradli, ale u sąsiadów
zdarzało się. Pod koniec roku stacjonował u nas duży oddział i każdy dom
musiał przyjąć armistów. U nas mieszkały dwie sympatyczne i bardzo zawszone żołnierki. Jedna była komunistką, komsomołką. Druga nie. Ta
pomerania lipiec – sierpień 2012
pomerania_lipiec_sierpien_2012.indd 43
druga właśnie opowiadała nam o życiu
w ZSRR, ale tylko wtedy, jak nie było
przy niej komunistki. Nauczyliśmy ją
niszczyć wszy. Daliśmy jej spódnicę
i poduszkę jaśka. Chętnie jadła razem
z nami i chwaliła, że wszystko smaczne i dużo. W połowie stycznia poszły
dalej na Berlin.
Koledzy namawiali Bronka, żeby
sprzedał tę małą gospodarkę i przeniósł się na ziemie odzyskane. Na ojcowiźnie nie było żadnych perspektyw. W lutym 1947 r. pojechał Bronek
na zwiady, a w marcu pakowaliśmy
dobytek do wyjazdu. 16 kwietnia wyjechaliśmy. Wzięliśmy jedną dużą świnię, trzy warchlaki, krowę Graniastą,
ziemniaki, zboże siewne i do jedzenia. Zabraliśmy nawet piecyk żelazny
i pół beczki kiszonej kapusty. Każdy
osadnik otrzymywał bezpłatnie jeden
wagon na przeprowadzkę. Zrobiliśmy
spółkę ze Zmarzlakami, naszymi przyjaciółmi. Nasze krowy i świnie jechały
jednym wagonem, a my drugim. Podróż trwała 10 dni. I tak w niezłej kondycji, po wielu przygodach, dotarliśmy
do Malborka i dalej do Gnojewa w wynajętym ciężarowym samochodzie.
***
Zamieszkaliśmy w ośmioraku. (...)
W Gnojewie była Rolnicza Spółdzielnia
Produkcyjna zwana „kołchozem” i każdy osadnik otrzymywał osiem hektarów
43
2012-07-02 14:55:23
wspomnienia
ziemi i członkostwo w kołchozie. Był
tam stary poniemiecki traktor, zdychająca kobyła i nic więcej. Od dwóch
krów, naszej i Zmarzlaków, dzielono
mleko dla wszystkich. Nadzieja duża,
ale bieda większa. Mieliśmy swoje zboże i mąki nam nie brakowało. Bronek
lubił poratować biednych. Na ziemiach
odzyskanych najbiedniejsze były
Niemki. Ich mężowie i dorośli synowie
walczyli dzielnie za Hitlera. Ginęli,
uciekali, trafiali do niewoli na Sybir,
a kobiety z małymi dziećmi zostały.
Zwycięzcy przybyli do Gnojewa i gardzili Szwabkami. Nie gardzili tylko
ich mieniem. Grabiono je i gwałcono.
Bronek podchodził do nich po ludzku,
a nawet po chrześcijańsku. Dawał im
nieraz chleba i mąki, a przede wszystkim traktował ich jak ludzi. Jak leżałam po urodzeniu Wawrzka, to zaraz
po porodzie przyszła jedna stara Niemka i posprzątała wszystko po porodzie
i jeszcze później pomagała przy dzieciach. Przyjemna była ta ich życzliwość i chęć odwdzięczenia się.
a Pająensik]
***
Rok 1947 przeszedł w zgodzie.
W lipcu Bronek sprzedał swoją morgę
na Wzgórzu. Kupił za to klacz Durę
i pół krowy. Drugą połówkę krowy
kupił Zmarzlak. Pierwsza poważna
sprzeczka w kołchozie miała miejsce
w 1948 r. Kto miał świnie, hodował je
we własnym zakresie. Przewodniczący spółdzielni Grabowski i świniarz
Lubelski karmili swoje trzy sztuki
przy trzech wieprzach spółdzielczych.
Konflikt narastał. Zaczęły się kłótnie
i chęć oddzielenia części spółdzielców.
Bronek uważał kiedyś, że można gospodarować wspólnie i uczciwie. Rok
pracy w Spółdzielni Produkcyjnej
w Gnojewie przekonał go o mijaniu
się teorii z praktyką. 13 lutego 1948
doszło do walnego zebrania spółdzielni, na którym wybrano Bronka
prezesem. Był nim przez jeden dzień.
Zwołał następne zebranie, na którym
nastąpił rozpad spółdzielni. Siedmiu spółdzielców odeszło na swoje,
a dziewięciu zostało dalej w kołchozie. Trwało tak do jesieni. Występowanie ze spółdzielni i krytykowanie
uspołecznionego rolnictwa było najcięższym grzechem przeciw Polsce
i Związkowi Radzieckiemu, a nawet
przeciw Chinom Ludowym. W sobot44
pomerania_lipiec_sierpien_2012.indd 44
nie wrześniowe południe pięcioletnie
dzieci spółdzielców podpaliły stodołę.
Nam spaliło się siano i słoma. Lekko
przypiekł się źrebak Nary, zanim zdążył uciec. Przyjechali funkcjonariusze
Urzędu Bezpieczeństwa z Malborka
i zamknęli dużo ludzi. Moją siostrzenicę Helenę Paździor za to, że pierwsza spostrzegła pożar i zrobiła alarm,
sołtysa, sąsiadów, Zmarzlaka, bo jego
świnie upiekły się w pożarze, i oczywiście Bronka. (...) Bronek siedział
dwa tygodnie i był chyba przeznaczony na odstrzał. Bili go okropnie, żądając, żeby się przyznał do podpalenia
stodoły na zlecenie amerykańskiego
wywiadu. (...) Któregoś dnia zamknięto w tej samej celi kolegę Bronka.
Prosił on, żeby w razie przesłuchania
przechował mu Bronek 10 dolarów.
Mój mąż był uczynnym człowiekiem
i znaleziono przy nim tę dziesiątkę.
Koleś był podstawionym gnojem. Było
bardzo niedobrze, a może jeszcze gorzej.
***
Pod koniec roku nakazano wszystkim, którzy wystąpili z kołchozu,
opuszczenie Gnojewa i zaproponowano kilka miejsc w okolicy. Bronek
wybrał ruderę w Bystrzu. Gmina zbudowała piec z cegły, wstawiła okna
i drzwi i tak 26 lutego 1950 roku wprowadziliśmy się. (...).
Byliśmy w Bystrzu „wrogami ludu”.
Na całej frontowej ścianie domu były
rysunki, karykatury potępiające naszą
gospodarkę. Wyzywano nas tam od
kułaków i miano za złe, że się bogacimy. (…) Bronek nie zmazywał napisu
i nie pozwalał go zmazywać jako świadectwa totalnej władzy i równie totalnej głupoty. (…)
Opowiada Wawrzyniec Rozenberg,
syn Bronisława
***
– Idę do kościoła! – to brzmiało jak
komenda.
Tata rozbierał się do pasa i przystępował do mycia.
– Podaj czysty ręcznik!
– Przynieś pstrą koszulę!
To zadanie trudno było wykonać.
Nikt nie wiedział, jaki to jest właściwie
kolor. Mogła być brązowa albo chodziło o niebieską.
Bronisław Rozenberg z żoną Zofią, ok. 1960 r.
Fot. ze zbiorów Wawrzyńca Rozenberga
– Przeczyść ubranie i podaj szybko!
(ubranie znaczyło garnitur)
– Podaj skarpety!
– Przynieś buty! Nie widzisz, że
trzeba je wyczyścić!
– Jeszcze krawata nie zawiązałeś!?
Wszyscy biegali koło ojca. On
moczył jeszcze włosy, czesał je metalowym grzebieniem, którego nie
wolno było ruszać, i obficie kropił się,
a właściwie polewał pachnidłem. Był
już gotowy do wyjścia. Chodził ojciec
do kościoła w każdą niedzielę i ważniejsze święta wypadające w zwykły
dzień pracy. Nie lubił przychodzić
na ostatnią chwilę. Gdy byłem jeszcze mały, brał mnie na ramę roweru
i tak podróżowaliśmy do Kończewic.
Parafię mieliśmy w Mątwach Wielkich, ale prawie wszyscy mieszkańcy
Bystrza chodzili do Kończewic. Droga
była lepsza, brukowana, a do Mątw
polna z potężnymi kałużami. Przed
mszą zostawiał rower u Zmarzlaków,
swoich starych przyjaciół sprzed wojny, i wstępował do nich na chwilę.
Miał w kościele wykupione miejsce
drugie od prawej strony, w drugiej
ławce dla dorosłych po prawicy księdza odwróconego w stronę wiernych.
Kobiety zajmowały wtedy miejsca po
lewicy. Mama siedziała w czwartym
rzędzie. Dla chłopców były dwie ławki bez oparcia po prawicy, czyli pod
amboną, a dla dziewczynek po lewicy,
przy ołtarzu Matki Boskiej. (...) Czasem podczas kazania ksiądz zagubił
się w wywodach i tata wtedy łapał
krótką drzemkę. Ocknął się zawsze,
jak tylko rozpoczynały się modły.
W kościele dawał ojciec próbki swych
wokalnych możliwości. Nie chodził na
chór, chociaż zawsze zbierali się tam
śpiewacy. Bo i po co. Jak był w formie,
sam zastępował cały ten chór razem
z organistą i organami.
pomerania lëpińc – zélnik 2012
2012-07-02 14:55:24
morskie opowieści
Z kotwicą w herbie
JERZY SAMP
Na początku była nawa. A „nawa”
znaczyło kiedyś tyle, co „okręt”. Ten
zaś widnieje już na najstarszych pieczęciach Gdańska. Nie byłoby jednak okrętu, gdyby nie miał on przynajmniej jednej kotwicy. Kotwica zaś,
choć podobno odwrócona i bardziej lilię przypominająca, widnieje już na
sygnecie pieczętnym tutejszego księcia Świętopełka Wielkiego. Ten był
panem Gdańska i władcą pomorskiej
ziemi, zanim jeszcze Krzyżacy nadali
miastu w jego godle dwa ze swych licznych krzyży. Stało się to już po tym,
gdy zamknął na wieki swoje oczy prawowity syn Świętopełka ‒ Mestwin II
zwany też Mściwojem. Obaj spoczywają od wieków w oliwskiej swej nekropolii, której ściany prezbiterium zdobią
od wieków portrety ojca i syna.
Jakiegokolwiek by była kształtu
i wielkości, to kotwica dawała żeglującym po bezmiarach wód poczucie
bezpieczeństwa i ją właśnie kojarzono z przysłowiową ostatnią deską ratunku. Nic dziwnego, że niemalże od
początku jej istnienia ludzie uczynili
z niej symbol nadziei. Łączyła przecież
podczas sztormów dwa jakże odmienne żywioły; to mianowicie, co znajdowało się na wodzie, z podwodnym tajemniczym światem, który dla wielu
stawał się grobem.
Nawigowanie wymagało nie tylko ogromnej wiedzy, ale i doświadczenia. Niezbędne były do tego celu rozmaite urządzenia i kompasy, nocą zaś
przynajmniej rozgwieżdżone niebo.
Lecz niekiedy wszystko to okazywało się zawodne, i tak jak rozpędzonemu rumakowi na lądzie, tak na morzu
pędzącemu w sztormie okrętowi trzeba było dać odpocząć. I temu właśnie
służyło, nie jak chcą tego fantastyczne
opowieści – wylewanie na wzburzone
fale beczek oliwy, ale roztropne zanurzanie kotwicy przez otwór umieszczony w części dziobowej statku. Należało to uczynić w odpowiednim miejscu
i zgodnie ze sztuką żeglowania. Zawsze przecież mogło się zdarzyć, że
lina lub łańcuch trzymający kotwicę
okazywały się zbyt krótkie, lub też dno
było z tak ostrej skały, iż owa ostatnia
deska ratunku, oderwana od reszty,
pozostawała sama na dnie, statek zaś
ku rozpaczy załogi mknął dalej na zatracenie.
Staropolski autor Kasper Miaskowski doskonale wiedział, co pisze, dzieląc mieszkańców swojego kraju na lądowych, utrzymujących się z pracy
na roli, i na tych znad samego morza,
„co nad słonym Neptunem od pieluch
mieszkają”. To im właśnie przypisał
„maszt, żagiel i kotew krzywą”. Przypomniał mi zarazem pewną nikomu nie znaną już dziś przygodę, która
pomerania lipiec – sierpień 2012
pomerania_lipiec_sierpien_2012.indd 45
spotkała jednego z gdańszczan, gdy ten
był jeszcze małym chłopcem.
Przyszło mu żyć w czasach, gdy nikomu jeszcze nie śniła się maszyna parowa a obie gdańskie stocznie, ta bliżej
ujścia Kanału Raduni i ta przy nadmotławskiej Lastadii pracowały jeszcze na
pełnych obrotach. Zanim jednak wymienię jego imię, dopowiem, że łacińskie słowo „ancora”, znaczące tyle, co
kotwica, nieprzypadkowo pobrzmiewało wówczas, a także parę jeszcze
wieków później w niemieckiej nazwie jednej z najważniejszych uliczek
Gdańska. Jest to ostatni z traktów biegnących prostopadle do Długiego Targu i jako przedłużenie Powroźniczej
ciągnął się wzdłuż Motławy aż do nieistniejącej już obecnie Bramy Kotwiczników.
Dawna a zarazem i obecna nazwa
tej uliczki oznacza, że to tu właśnie
znajdowały się niegdyś warsztaty
45
2012-07-02 14:55:24
morskie opowieści
kowali kotwicznych. Ich wyroby trafiały za pomocą specjalnych „kranów”,
czyli dźwigów wprost na podpływające do nadmotławskiej przystani gotowe już okręty. Cały ten rytm powtarzał się co jakiś czas i miał swój wpływ
nie tylko na obowiązki zawodowe pracujących tu od świtu po zmierzch ludzi, ale i na rodzinne życie tych, których domostwa znajdowały się właśnie
przy owej ulicy – Kotwiczników.
Kostek był właśnie jednym z tych,
którym przyszło tu żyć, jak to napisał
Miaskowski „od pieluch” aż do późnej
starości. Jego ojciec zatrudniał w przylegającym do mieszkania warsztacie
kilku silnych mężczyzn. O dziwo na
syna nigdy nie powiedział ani Konstantyn, ani też zdrobniale – Kostek.
Mówił do niego Kotek, a gdy podrósł,
po prostu Kot. Dodajmy, że w tym
domu używało się tylko polskiego,
choć – jak przystało na gdańszczan
– wszyscy dorośli znali również inne
języki, a nawet gwary.
Zbliżały się właśnie święta Wielkiej Nocy, gdy do Gdańska dotarła
smutna wieść, że jeden ze zbudowanych na Lastadii żaglowców trafił na
sztormową pogodę w rejonie wyspy
Rugii. W nierównej zwykle walce ludzi z żywiołem stracił maszty, żagle
a nawet obie kotwice. Zginęli wszyscy. Jedną z ofiar był kapitan statku,
który widział w małym Kostku swego
następcę. Tym razem zatem nie przywiózł mu z okazji świąt tradycyjnego
koszyka z marcepanowymi jajeczkami.
Chłopiec długo tłamsił w sobie ból
i żal do okrutnego losu. W końcu nie
wytrzymał i podczas wielkanocnego
dzielenia się święconką z oczyma pełnymi łez wykrztusił na widok szyldu
z motywem kotwicy zdobiącego ścianę domu:
– Może to prawda, że jest ona symbolem nadziei, ale stare przysłowie powiada też, że nadzieja to matka głupich. Już nie chcę zostać ani szyprem
na statku, ani nawet kotwicznikiem.
Żarłoczne morze, to największy zdrajca, nie będę więc jemu służył.
– Zbluźniłeś Kotku – usłyszał od
ojca w odpowiedzi. – Morze jest jak
Bóg: daje i zabiera. Pozwala się radować, ale i każe smucić, gdy trzeba.
Niech słowa, które rzekłeś, będą ci wybaczone! Jeszcze nikt nie wygrał z żywiołem i nigdy się tak nie stanie. Choć46
pomerania_lipiec_sierpien_2012.indd 46
by ludzie nawet drwili sobie z nadziei,
tak jak ty to uczyniłeś przed chwilą,
ona jedna okaże się najtrwalsza, a jej
matkę zostaw w spokoju, nie godzi się
bowiem uwłaczać czci którejkolwiek
z matek... nawet tej od kociąt.
Po tych słowach kotwicznik, zazwyczaj małomówny i zamknięty
w sobie, przemówił raz jeszcze, a wszyscy słuchali z zapartym tchem o tym,
co poruszony do żywego prawił.
– Zdarzyło się pewnego razu na
gdańskim grodzisku, że młodziutki
książę Mestwin wniósł potajemnie do
komnaty kotka. Lękał się, że jego ojciec, książę Świętopełk nie pozwoli
zwierzątku mieszkać razem z rodziną.
Gdy jednak ono nie ustępowało dorosłym w dobrych manierach, a na dodatek wytępiło wszystkie myszy w obejściu, Świętopełk zgodził się i na ten
kaprys umiłowanego synka. Ten godzinami potrafił zabawiać się z kotem,
który podrzucany w górę zawsze spadał na cztery łapki, a czegokolwiek się
chwycił, tego już tak łatwo nie dał sobie wydrzeć z pazurków.
W książęcym pałacu była wielka,
namalowana farbami na płótnie mapa
Bałtyku z jego wybrzeżami i wyspami.
Właśnie na jedną z nich – Bornholm
– udał się pewnego razu przyjaciel
księcia. Morze było tak bardzo wzburzone tego dnia, że jego spienione fale
przypominały wielkie, walczące ze
sobą Stolemy. Podczas tamtego sztormu na nic zdały się wszelkie dodatkowe zapezpieczenia. Nikt nie wiedział
dokładnie, gdzie szukać statku i dokąd
płynąć na ratunek jego załodze. I wówczas ktoś z obecnych zauważył, że kot
młodego księcia wbił niespodziewanie
swoje ostre pazury w płócienną mapę
rozłożoną na posadzce komnaty tak
mocno, że trudno było go oderwać. Na
mapie zostały głębokie ślady nieopodal miejsca, gdzie zaznaczona była zielonym kolorem wyspa Bornholm. To
tam właśnie doszło do tragedii, tam
wraz z załogą i statkiem utonął przyjaciel księcia Świętopełka.
Lekcja nie poszła jednak na marne.
Mądry książę przyjrzał się dokładniej
kocim pazurom, po czym kazał zmienić kształt wykonywanych dotąd kotwic, wyginając je w określonych miejscach i kończąc ostrymi hakami. To,
co powstało, nazwał zaś „kotką”, skąd
wzięła się z czasem nasza „kotwica”.
O wiele skuteczniejsza od swoich poprzedniczek, uratowała życie niejednemu odtąd marynarzowi, chociaż ostatnie słowo i tak należeć będzie zawsze
do morza. Książę cenił ją tak bardzo,
że umieścił jej wizerunek nawet na
własnym sygnecie. Poczciwy kot, który spotkania z wodą najchętniej unika, przesądził więc o nazwie naszego
fachu. Czasem jakaś zerwana kotwica
zaplącze się w rybackie sieci i wraca na
stały ląd. Nawet więc ona nie traci nadziei, a cóż dopiero człowiek.
Kostek słyszał tę opowieść po
raz pierwszy w życiu. Zapomniał już
o swej nienawiści do morza i chęci porzucenia na zawsze zawodu dziedziczonego po przodkach. Już wiedział,
że nadzieja umiera ostatnia, i pojął
wreszcie, dlaczego ojciec nazywał go
kotkiem.
Utwór pochodzi z przygotowywanej
do druku w Wydawnictwie „Marpress”
książki „Gdańsk w baśniowej szacie”.
KASZUBSKI PORTAL EDUKACYJNY
SKARBNICA
KASZUBSKA
www.skarbnicakaszubska.pl
pomerania lëpińc – zélnik 2012
2012-07-02 14:55:24
niezwykli zwykli ludzie
Dogonić Beatę...
W 1993 roku zamieszkali w Starkowej Hucie. Planowali wspaniałe, beztroskie życie. Nie
uwierzyliby, gdyby ktoś im wówczas powiedział, że zajmą się rehabilitacją niepełnosprawnych dzieci. Że Wiesia w 2007 roku otrzyma tytuł Niezwykłej Polki. Że wydadzą dwie książki. Wiesława i Piotr Góreccy. Zwyczajni ludzie.
M AYA G I E L N I A K
Raj koło Egiertowa
Gdy Góreccy przeprowadzali się
z Gdańska-Oliwy do wymarzonego
domu w Starkowej Hucie mieli mnóstwo planów. Hodowla koni, agroturystyka, ekologiczne gospodarstwo,
wspólnie prowadzona firma. Zamieszkali w pięknym miejscu, daleko od szosy. Wkoło malownicze pagórki, pola,
łąki, lasy... Raj na ziemi. Dzieci szybko zaaklimatyzowały się w nowym
środowisku. Zakupili koniki polskie
z samego Popielna. Wszystko układało
się tak, jak sobie zaplanowali. Prawie
wszystko. Ale nigdy nie przyszła im do
głowy myśl, że urodzenie się trzeciego
dziecka, Beaty, odwróci ich życie o 180
stopni.
To nie może być prawda!
Co czują rodzice, gdy się dowiadują,
że ich dziecko nie jest w pełni sprawne? Pierwsza reakcja – to nie może być
prawda! Potem bunt i rozżalenie: Dlaczego właśnie mnie to spotkało? Dlaczego moje dziecko?! Poczucie winy – przekonanie, że jest to kara za coś. Strach:
Co teraz będzie? Jak sobie poradzimy?
Dotychczasowe życie zmienia się, plany, przyszłość, wszystko w gruzach...
Bunt – ja tego nie chcę! Depresja... Potem przychodzi opamiętanie, powoli
wszystko wraca do normy. Do nowej
normy. Trzeba dostosować życie do nowej, trudnej sytuacji. Trzeba wziąć się
w garść i żyć dalej. Zmienia się wszystko. Przez brak wolnego czasu traci się
znajomych, odwracają się przyjaciele.
Jest ciężko. Lekarze, specjaliści, rehabilitacja... to wokół tych spraw kręci się
Wiesława Górecka z Beatą.
teraz życie. Często małżonkowie oddalają się od siebie, zdarza się, że ojciec
dziecka nie wytrzymuje psychicznie
i odchodzi.
Razem wszystko da się zrobić
Wiesława i Piotr Góreccy od początku małżeństwa wszystko robili
razem. Razem prowadzili firmę, razem
podejmowali wszystkie decyzje, razem
wychowywali dzieci, razem wyjeżdżali, razem spędzali każdą wolną chwilę.
Rozumieli się bez słów. Postanowili
działać. I tak jak zawsze, razem wzięli
się do roboty. Pozwolili, by Beatka pokierowała ich życiem. Nie tracili wiary,
że ich walka ma sens.
Nigdy nie wiadomo, jaki duch
uwięziony jest w niesprawnym ciele.
Osoby z niepełną sprawnością fizyczną równie często jak ludzie w pełni
sprawni bywają niezwykle inteligent-
pomerania lipiec – sierpień 2012
pomerania_lipiec_sierpien_2012.indd 47
ne. Kończą studia, piszą książki, malują. Góreccy podjęli się wykonania
trudnej misji, w której pojawiały się
kolejne, coraz to nowe elementy. Coraz
większe i trudniejsze wyzwania. Robili
wszystko, by dogonić Beatę.
Na początku trzeba było...
Poznać i oswoić wroga
Rozpoznać nieprzyjaciela, czyli dowiedzieć się, co właściwie Beatce jest.
Jakiego rodzaju niepełnosprawność
dotknęła ich córkę. Od lekarza do lekarza. Co specjalista, to inna diagnoza.
Dopiero po półtora roku rzecz została
nazwana – mózgowe porażenie dziecięce. Trzeba Beatkę rehabilitować.
Ale na czym to polega? Wcześniej nie
znali osób z ograniczoną sprawnością.
Nic nie wiedzieli na ten temat. Trzeba
było wszystkiego się nauczyć, aby niepełnosprawność córeczki oswoić.
47
2012-07-02 14:55:24
niezwykli zwykli ludzie
Hipoterapia. Przy koniu hipoterapeutka Agata, na koniu – Natalka. Obie z Kościerzyny.
Silna psychika i osobowość Wiesławy, mamy Beaty, oraz jej optymizm
porwały całą rodzinę. Pod jej wpływem zaczęto wierzyć, że wszystko
będzie dobrze, że się jakoś ułoży, tylko
trzeba włożyć maksimum pracy i wysiłku.
Najpierw lektury, artykuły, podręczniki. Trzeba było dużo czytać, dużo
się uczyć, a jednocześnie ćwiczyć i ćwiczyć z Beatką. Liczył się każdy dzień,
każda godzina w wyścigu z chorobą.
Początkowo jeździli na rehabilitację do Gdańska. To była całodniowa,
męcząca wyprawa. Często tylko po to,
by rehabilitant po dziesięciu minutach
strasznego płaczu Beatki rezygnował
z zajęć: Tu się nic nie da zrobić... Cały
dzień stracony...
Beatka najwyraźniej życzyła sobie, by wzięli sprawę we własne ręce.
Posłuchali. Widocznie nie było innej
drogi. Trzeba było zostać zawodowymi
rehabilitantami...
co mam bardzo blisko! Tylko trzeba się
na tym znać. Potrzebny kurs. Gdzie się
taki kurs robi? Telefon do przyjaciela, oddzwonił: „Jest taki kurs, w Krakowie, ale
chyba się nie zdecydujecie, bo to się za
dwa dni zaczyna”.
Nie docenił charakteru Wiesi Góreckiej. Pół roku później była już licencjonowaną hipoterapeutką.
W stodole urządzili niewielką krytą ujeżdżalnię i się zaczęło. Skoro już
mają konie, miejsce i uprawnienia, to
przecież mogą pomóc nie tylko własnej
córce, ale i innym dzieciom!
Do ich gospodarstwa zaczęły przyjeżdżać niepełnosprawne dzieci z całej
okolicy. Okazało się, że jest ich bardzo
wiele! Hipoterapia rozwijała się, przybywało wolontariuszy, hipoterapeutów, pracowano nawet na trzy konie...
Tak to Beatka zanim jeszcze skończyła dwa lata, doprowadziła do powstania Ośrodka Hipoterapii i Rehabilitacji w Starkowej Hucie.
Koniki polskie i hipoterapia
Gdy urodziła się Beatka – mówi
Piotr Górecki – zaczęliśmy chodzić na
różne kursy i między innymi trafiłem na
wykład o hipoterapii. Nie miałem zielonego pojęcia, dlaczego akurat koń, a nie pies
albo kot... Trochę mi ten referat rozjaśnił,
a gdy wykładowca pokazał zdjęcia, to
własnym oczom nie wierzyłem! Przecież
to takie same koniki, jakie mam w domu!
Lekarstwo dla Beatki stoi u mnie w stajni!
I po co po szerokim szukać świecie tego,
Kursy w Toruniu
i studia w Warszawie
Beata Górecka miała prawie trzy
lata, gdy zaczęła jeździć z mamą do
Torunia, do Instytutu Domana. Tam
Wiesia poznała nowe podejście do rehabilitacji, podejście kompleksowe. Nazywało się to wieloprofilowe usprawnianie. Skorzystała z wszystkich
kursów i szkoleń, które organizowano
w Toruniu dla rodziców oraz ze szkoleń dla specjalistów prowadzonych
48
pomerania_lipiec_sierpien_2012.indd 48
przez terapeutów ze Stanów Zjednoczonych. Początkowo była przerażona
ilością pracy, jaką należy z dzieckiem
wykonać.
Przez pierwsze trzy dni po powrocie płakałam. Długo nie mogłam sobie
wyobrazić, jak my będziemy w stanie
zrealizować ten program – wspomina
Wiesława. Potem usiedliśmy z mężem
i zadaliśmy sobie pytanie: „Skaczemy
w tę głęboką wodę?” „Skaczemy! A jak
już skakać, to z fasonem!”
Nie mieli pojęcia, jak głęboka okaże
się ta woda i ile jeszcze będą musieli się
nauczyć, zanim zaczną w niej pływać.
Skoro się powiedziało „a”, trzeba powiedzieć i „b”. Poza tym Wiesia Górecka łatwo się nie poddaje. Parła naprzód jak
taran, pokonując wszelkie przeszkody,
zawsze pogodna, zawsze uśmiechnięta.
Siły dodawała jej córka – wymowne
spojrzenie, uśmiech... i łzy Beatki.
W pewnym momencie przyszła jej
do głowy myśl, by skończyć specjalistyczne studia. A może to córka ją namówiła? Kto wie... Na studia pojechała
już bez Beaty. Do Warszawy.
Dotarło do mnie, że mam dziecko
ze sprzężoną niepełnosprawnością. I że
wszystko, co robimy z Beatką, to nic innego, jak działanie wieloprofilowe. I że najlepsze, co mogę zrobić dla córki, to pójść
na studia, które nazywają się „wieloprofilowe usprawnianie dzieci ze sprzężoną
niepełnosprawnością”.
Jak w takim nawale zajęć można
jeszcze znaleźć czas na studia, to wie
tylko Wiesia Górecka. „A jeżeli jednego można pokonać, to we dwóch można się ostać, a sznur potrójny nie tak
szybko się zerwie” – to cytat z biblijnej
Księgi Koheleta. Rodzina Góreckich
jest jak ten sznur. Potrójny, a nawet
poczwórny. A wraz z licznymi przyjaciółmi tworzą okrętową linę! Razem
walczą o lepsze jutro dla Beatki i wielu innych niepełnosprawnych dzieci.
Razem stawiają czoło coraz to nowym
wyzwaniom.
Podarować trochę słońca
Ośrodek hipoterapii działał pełną
parą, przybywało dzieci. Przydałyby
się zatem samochody do ich przywożenia i wiele innych rzeczy. Potrzebne
były pieniądze. Ale są przecież dotacje,
dofinansowania. Wiadomo, że organizacji łatwiej jest pozyskiwać fundusze, należałoby więc założyć fundację.
pomerania lëpińc – zélnik 2012
2012-07-02 14:55:25
niezwykli zwykli ludzie
Ale jak to ugryźć? Góreccy uczyli się
od podstaw, jak założyć fundację, jak
i skąd pozyskiwać środki na działalność statutową, jak wypełnia się formularze wniosków.
W 1997 roku wraz z najaktywniejszymi rodzicami założyli Kaszubską
Fundację Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych „Podaruj trochę słońca”,
która pozyskała fundusze na zajęcia
rehabilitacyjne. Rodziny dzieci niepełnosprawnych odetchnęły z ulgą.
Na początku praca w fundacji nie
była łatwa. Trzeba było wszystkiego
się nauczyć: tworzenia projektów, tak
by spełniały wymagania instytucji finansujących, wypełniania wniosków,
planowania terminów, realizowania
projektów, sposobów rozliczania, składania działań w całość. Nasz dzień wypełniony był intensywnymi ćwiczeniami
z Beatką, zgodnie z wytycznymi z Instytutu Domana, prowadzeniem hipoterapii,
która była naszą pracą zawodową, obowiązkami rodzicielskimi wobec dwójki
starszych dzieci, spotkaniami z rodzicami naszych podopiecznych. Noce, jako że
i tak czuwaliśmy przy Beatce, wykorzystywaliśmy na pisanie wniosków. Przyznam, że byliśmy trochę zmęczeni.
Gdy tak ślęczeli nad projektami
i w bólach tworzyli pierwsze wnioski,
nie spodziewali się, że ta skromna fundacja po 12 latach rozwinie się w sprawnie działające przedsiębiorstwo zatrudniające około trzydziestu osób!
Podarujmy dzieciom szkołę
Skoro hipoterapia tak dobrze działa
na dzieci, że je uspokaja i rozluźnia ich
spastyczne mięśnie, warto to wykorzystać i pójść kawałek dalej – wykonywać ćwiczenia na sali! Potrzebna sala?
No to trzeba zbudować. Przydałby
się też hydromasaż. Dziesięć lat temu
wanna do hydromasażu była prawie
nieosiągalna. A jednak w Starkowej
Hucie taka wanna się pojawiła. Powstała tam też sauna, dla wzmacniania
odporności.
Dzięki Fundacji coraz więcej dzieci
korzystało z rehabilitacji prowadzonej
przez Góreckich. Pojawiły się mikrobusy dowożące na zajęcia. Bardzo to odciążyło rodziców. Ośrodek w Starkowej
Hucie był wówczas jednym z najlepszych na Pomorzu!
Kolejne wyzwanie przyszło, gdy Beata skończyła 8 lat. Objął ją obowiązek
Beata Górecka komunikuje się za pomoca komputera.
szkolny. Wizja tak zwanego „indywidualnego nauczania”, czyli 6 godzin nauki
w tygodniu, i to wówczas, gdy dziecko
potrzebuje najwięcej wsparcia, podziałała na Góreckich jak ostroga. To było
nie do pomyślenia. Alternatywą było
utworzenie własnej szkoły!
Jak dotąd wszystko – ośrodek hipoterapii, rehabilitacja i fundacja – działało w granicach ich gospodarstwa. Zaczynało się robić ciasno. Przyszedł czas,
by wypłynąć na szersze wody.
Pojawiło się pytanie, jak otworzyć
szkołę i gdzie ma powstać. Szukali, pytali, nigdzie nie było odpowiedniego budynku. A zbudowanie czegoś nowego za
długo by trwało. Nikt nie wierzył, że nam
się uda – wspomina Wiesława Górecka.
Cud?
„Proście a będzie wam dane”, jak
mówi Pismo.
Pewnego dnia zadzwonił telefon...
Wójt gminy Stężyca nieżyjący już Czesław Witkowski słyszał, że Góreccy
poszukują budynku na szkołę dla niepełnosprawnych dzieci. Ma taki budynek i chętnie go Fundacji przekaże
w użytkowanie. To był cud!
Budynek znajdował się w Pierszczewie koło Gołubia. Miał prawie sto lat,
był bardzo piękny i tak samo bardzo
zniszczony. Nie był też dostosowany dla
osób na wózku. Wymagał kapitalnego
remontu. Przejęliśmy go w maju. Byliśmy
pełni entuzjazmu. Wydawało nam się, że
skrzykniemy przyjaciół, młodzież, rodzi-
pomerania lipiec – sierpień 2012
pomerania_lipiec_sierpien_2012.indd 49
nę, weźmiemy pędzle, farby i wspólnie go
odmalujemy, odremontujemy, co trzeba,
przebudujemy. I tak się złożyło, że podczas
jakiegoś spotkania w powiecie opowiedzieliśmy pani kierownik Urzędu Pracy o tym
budynku, o naszych planach, o tym, że
we wrześniu chcemy wpuścić tam dzieci,
i o tym, że nie mamy żadnych pieniędzy,
więc remont wykonamy sami... Kobieta
pokręciła głową i zapytała: „A jak wy sobie to wyobrażacie?”. No to powiedziałam
jej o tych znajomych, młodzieży, o tych
pędzlach... Ona tylko pokręciła głową
z niedowierzaniem: „To wam nie wyjdzie.
Ale mogę wam pomóc”. Zapytała jeszcze,
co tam jest do zrobienia. Pomysł miała
taki, że skieruje do nas pięciu bezrobotnych fachowców – murarza, hydraulika,
dekarza, elektryka i malarza.A my musimy tylko zdobyć materiały. Pomyślałam
sobie wtedy: „Boże, pięciu chłopa, co oni
tam będą robić przez te cztery miesiące!?”.
Tych pięciu fachowców ledwo się wyrobiło, pracując bardzo intensywnie. Kiedy
pan wójt przekazał nam jeszcze budynek
w Sikorzynie, to daliśmy sobie na remont
dwa lata.
Piotr Górecki musiał poznać mnóstwo przepisów, nauczyć się nomenklatury prawa budowlanego, dowiedzieć się, czego wymagają instytucje
odbierające obiekt. Poza tym robić remont z pieniędzmi, a remontować, niemając pieniędzy, to dwa różne światy.
Materiały też trzeba było wyprosić
u ludzi i firm – wspomina Górecki. Ktoś
dał nam drewno na okna, rodzic – stolarz
49
2012-07-02 14:55:25
niezwykli zwykli ludzie
– je zrobił, inna firma sprezentowała
i wstawiła szyby, tak że w pewnym momencie jeździłem z tymi oknami po całym
powiecie tam i z powrotem! I podobnie
było ze wszystkim. I z cementem, i z farbami, i z armaturą, i z elektryką. Dzięki
Bożej i ludzkiej pomocy we wrześniu 2002
roku udało nam się ruszyć.
Posłaniec Boży i święta Beata
Pewnego razu przyszedł do nas, bardzo zafrasowany, proboszcz z Gołubia,
ksiądz Grzeszczuk. Miał problem, czekał
na wizytację biskupa i nie bardzo wiedział, co mu pokazać. „A może ja bym
mu tę waszą szkołę pokazał?” – zapytał.
„Bardzo dobrze, możemy nawet wtedy
otwarcie zrobić!”– ucieszyłam się. „ O!
To by było dobrze! Ale musicie jeszcze
zdecydować, jakiego świętego patrona
będzie miała ta szkoła”. Tu nie mieliśmy
żadnych wątpliwości. Patronem szkoły
została święta Beata.
Uroczyste otwarcie Ośrodka Rehabilitacyjno-Edukacyjno-Wychowawczego w Pierszczewie było wielkim wydarzeniem. Przyjechał biskup Jan Bernard
Szlaga, poświęcił szkołę, byli obecni
przedstawiciele lokalnych władz, mieszkańcy okolicznych wiosek i rodzice niepełnosprawnych dzieci, które miały do
tej szkoły uczęszczać. Przyjechała też
telewizja gdańska i prasa.
Jeden pan redaktor nie mógł się
nadziwić – wspomina Piotr Górecki
– „Jak wyście to zrobili, że sam biskup
do was przyjechał? Wy to musicie mieć
znajomości”.
Tak. Mieli wsparcie u samego Pana
Boga. Przecież bez Jego pomocy nie
spotkaliby tylu życzliwych i ofiarnych
ludzi. W świecie nastawionym na opłacalność i zysk zrobienie takiego remontu bez żadnych własnych środków, to
prawdziwy cud.
Oddział wczesnego wspomagania
Mamy taki oddział w naszym ośrodku – opowiada Wiesia Górecka. Wspomagamy rozwój dzieciaków od momentu
stwierdzenia jakichkolwiek zaburzeń
w rozwoju, czy nawet podejrzeń, że takie zaburzenia mogą wystąpić. Teraz na
przykład czekamy na wcześniaka, który
jeszcze jest w inkubatorze w szpitalu.
W grudniu „wyjdzie na wolność” i od
razu trafi w ręce fizjoterapeuty. Rehabilitacja małych dzieci jest bardzo ważna. Im wcześniej się zacznie, tym więcej
50
pomerania_lipiec_sierpien_2012.indd 50
można osiągnąć. Liczy się każdy dzień.
I nie chodzi o to, by zaraz zacząć ćwiczyć
rączki i nóżki, tylko by odpowiednio wykonywać czynności pielęgnacyjne – tak
by wspomagać obciążony układ nerwowy. Fizjoterapeuta uczy rodziców, jak odpowiednio dziecko układać, przekładać,
jak je podnosić, jak prawidłowo kąpać.
Niezwykle ważne są nawet takie drobiazgi, jak sposób ustawienia łóżeczka czy
zawieszania nad nim zabawek. Mamy
specjalny samochód do tych celów i to
rehabilitant przyjeżdża do domów i uczy
rodziców, jak wspomagać rozwój dziecka. Dziś mamy pod opieką dwanaścioro
maluszków.
Niezwykła Polka
Rok 2007 był czasem wielkiego osobistego sukcesu Wiesławy Góreckiej.
Najpierw została kandydatką do tytułu Niezwykłej Polki. Nie dość na tym,
okazała się najlepsza w województwie.
Pojechała do Warszawy. I tam, spośród 16 kobiet z całej Polski (po jednej
z każdego województwa), właśnie ona
została wyróżniona nagrodą i tytułem
NIEZWYKŁEJ POLKI.
O swoim sukcesie mówi bardzo
skromnie: To nie jest tylko moje osiągnięcie. Tę nagrodę wypracował cały
nasz zespół.
Ale prawda jest taka, że pani dyrektor Wiesława Górecka obdarzona
jest charyzmą. I to ona zaraża wszystkich swym entuzjazmem, optymizmem, niespożytą energią i dobrym
humorem. Porywa wszystkich, mobilizuje do działań i starań, zarówno terapeutów, jak i dzieci. Bywa surowa, ale
sprawiedliwa. I jest przepełniona miłością. Traktuje swoich podopiecznych
i wszystkich pracowników jak własną
rodzinę. Cieszy się najdrobniejszym
sukcesem każdego powierzonego jej
dziecka, a najmniejsze niepowodzenie
odczuwa bardzo osobiście. To wszystko razem sprawia, że jej szkoły działają
tak sprawnie, a dzieci w rękach wciąż
szkolącej się i poszukującej nowych
rozwiązań kadry zaczynają jeść, chodzić, mówić, są coraz bardziej samodzielne.
Nasza pani dyrektor jest zaangażowana i oddana tym dzieciom i tej szkole
do granic możliwości. Dba o nas, o zespół
terapeutów. Umożliwia nam poszerzanie
wiedzy i mobilizuje nas do tego, organizuje tu różne szkolenia i kursy. Taki
dyrektor to prawdziwy dar. Zasłużyła
w pełni na tytuł Niezwykłej Polki, gdyż
w rzeczy samej jest niezwykła – mówi
Żaneta Mielewczyk pracująca w szkole
jako logopeda.
Zagranica
Zanim Wiesia i Piotr Góreccy otworzyli szkołę, parę razy jeździli zobaczyć,
jak to robią inni. Oglądali placówki tego
typu w kraju i za granicą. Byli w Niemczech, Szwajcarii, Danii, w Szwecji. Pytali, rozmawiali, uczyli się. Teraz zagranica do nich przyjeżdża.
Przyjechali do nas młodzi ludzie
z Niemiec, terapeuci zajęciowi – wspomina Wiesia Górecka.
Ucieszyliśmy się, że nam coś nowego powiedzą, pokażą, coś podpowiedzą.
A oni, gdy zobaczyli nasz ośrodek, ze
zdumieniem stwierdzili, że to oni powinni do nas przywieźć ludzi, by ci czegoś
się nauczyli...
Nagrody, wyróżnienia i książki
Gdy siedemnaście lat temu, zmobilizowani przez Beatkę, Wiesława
i Piotr Góreccy rozpoczynali swą nową
drogę, gdy przekwalifikowywali się
na rehabilitantów, otwierali ośrodek
hipoterapii, zakładali fundację, organizowali szkoły, nie myśleli nawet, że
ich działanie odniesie taki sukces. Że
zostaną docenieni, że otrzymają nagrody: Nagrodę Starosty Kartuskiego
„Perła Kaszub”, Nagrodę Marszałka
i Wojewody Pomorskiego „Bursztynowy Mieczyk” oraz Medal im. Matki
Teresy z Kalkuty.
Nie sądzili, że wydadzą dwie książki o rehabilitacji dzieci niepełnosprawnych.
Oni chcieli tylko dogonić Beatę.
A Beata? Nadal nie chodzi, nadal
nie mówi. Robi postępy, ale powoli.
Każdy jej drobny sukces jest powodem
do wielkiej radości opiekunów. Ostatnio, za pomocą komputera i specjalnego programu, zaczęła się komunikować. Odpowiada „tak” lub „nie” na
zadawane pytania. Potrafi też dokonać
wyboru tego, co chce robić. A po jej
oczach i uśmiechu widać, że ma poczucie bezpieczeństwa i wie, że jest kochana. No i dokonała wielkiego dzieła.
Dzięki niej wielu niepełnosprawnym
dzieciom poprawiła się jakość życia.
Dała im szczęście i nadzieję.
Nazywają ją teraz „świętą Beatą”...
pomerania lëpińc – zélnik 2012
2012-07-02 14:55:25
Skra Ormuzdowa 2011
Komandor tysiąclecia
Przewodził wielu spływom kajakowym – krajowym i zagranicznym. Ale jeden był szczególnie ważny w jego turystycznym życiorysie. Ten zorganizowany z okazji milenium Gdańska.
Andrzej Michalczyk, pomysłodawca i główny organizator tego spływu, dosłużył się wówczas
wyjątkowego tytułu…
EDMUND SZCZESIAK
Przygotowania trwały dwa lata.
Ale też była to skomplikowana impreza. Postanowiono bowiem uczcić
1000-lecie Gdańska spływem Wisłą.
I to gwiaździstym. Uczestnicy rozpoczynali wodną wędrówkę w rozmaitych miejscach, docierając do królowej
rzek polskich licznymi dopływami.
Mimo wyjątkowo niesprzyjającej aury
(katastrofalna powódź w lipcu tego
roku, zapowiedzi wysokiej fali na
Wiśle) do mety tego Ogólnopolskiego
Gwiaździstego Spływu Kajakowego Wisłą i Dopływami na 1000-lecie
Gdańska (tak brzmiała oficjalna nazwa) dotarło 230 osób, w tym kajakarze z Kanady, Luksemburga, Niemiec,
Portugalii, Słowacji i Stanów Zjednoczonych.
W wielkiej paradzie na Motławie
26 lipca 1997 roku wzięło udział ponad sto kajaków, pomysłowo i pięknie
udekorowanych, ze świtą króla mórz
Neptuna na czele. Meldunek władzom
Gdańska złożył komandor Andrzej
Michalczyk. A że był to spływ z okazji
milenium, obwołano Michalczyka komandorem tysiąclecia.
Pierwsze spływy
Urodził się w Radomiu, wychowywał
w Kielcach, a następnie w Wilnie, gdzie
jego ojciec, urzędnik państwowy, został
przeniesiony służbowo w 1938 roku.
Mieszkaliśmy nad Wilią. Łowiliśmy
z kolegami ryby, kąpaliśmy się. Tak
więc z rzeką byłem za pan brat od lat
Andrzej Michalczyk (na pierwszym planie) podczas spływu upamiętniającego milenium Gdańska.
chłopięcych – tłumaczy późniejsze zamiłowanie do turystyki wodnej. Wilią
odbył, jako harcerz, pierwszy w życiu
spływ – z letniskowej miejscowości
Werki do odległego od niej o 8 kilometrów Wilna. Dla jedenastolatka było
to niezapomniane przeżycie.
Drugim spływem, w którym uczestniczył – także z harcerzami – była
przeprawa przez pobliskie Jezioro Sałackie przed samym wybuchem wojny. Na następny wybrał się dopiero
pomerania lipiec – sierpień 2012
pomerania_lipiec_sierpien_2012.indd 51
po szesnastu latach. Popularne były
wtedy wędrowne wczasy kajakowe,
organizowane przez FWP (Fundusz
Wczasów Pracowniczych) i PTTK. Poleciła mu je znajoma. Namówił pięciu
kolegów z Centralnego Biura Konstrukcji Okrętowych w Gdańsku,
w którym wówczas pracował (ukończył Wydział Mechaniczny Państwowej Szkoły Morskiej w Gdyni), aby
zapisali się na dwutygodniowy turnus
takich wczasów.
51
2012-07-02 14:55:26
Skra Ormuzdowa 2011
Zauroczenie Mazurami
Pojechaliśmy pociągiem do Olsztyna,
stamtąd autobusem do Sorkwit. W bazie
PTTK dostaliśmy kajaki – drewniane
„syrenki”, bardzo ciężkie, ale za to pakowne, a woziło się wtedy cały dobytek
z sobą – i popłynęliśmy szlakiem Krutyni
i jezior mazurskich. Cudowne krajobrazy,
które przypominały mi Wileńszczyznę.
Bogata, nieskażona jeszcze przyroda. Na
dodatek piękna pogoda. No i Mazurzy:
ostatki rdzennej ludności. Bardzo nieufni,
ale gdy okazało się zrozumienie dla tego,
co przeszli, odpłacali serdecznością.
Mazury go zauroczyły. Zresztą nie
tylko jego. Zapanowała moda na tę
krainę.
Można było spotkać bratnie dusze
z różnych zakątków kraju. Życie wodniackie toczyło się wówczas głównie na
Mazurach – wspomina.
Michalczyk po pierwszym spływie
zapisał się do PTTK i – jako człowiek
obdarzony talentem organizacyjnym
– szybko stał się działaczem tej organizacji turystycznej. Wracał potem na
Mazury jako przewodnik grup. Prowadził turnusy wczasów wędrownych
i szkółki kajakowe.
Odkrywanie Kaszub
Ale na Mazury, czy tym bardziej
na Suwalszczyznę, na którą również
się wyprawiał, było daleko. Poza tym
tam zaczęło być tłumnie. Kiedy więc
założyli w CBKO koło kajakowe PTTK,
postanowili pływać także bliżej: Motławą, Martwą Wisłą, Nogatem… Powiedzieliśmy sobie: mamy tyle rzek w pobliżu, a jeździmy tak daleko…
Kolega z pracy Olgierd Christa wybrał się nad jezioro Wdzydze. Wrócił
zauroczony. W tym czasie CBKO poszukiwało terenu pod własny ośrodek
wczasowy na Kaszubach. Zaoferowali
pomoc i pojechali nyską do Wdzydz.
Gdy zajechaliśmy nad jezioro, to
mnie dosłownie zatkało. Innych też. Nam
się chciało śpiewać, gdy je zobaczyliśmy.
W Lipie rozmawialiśmy o dzierżawie
gruntu z gospodarzem, panem Lipskim,
który mówił wspaniale po kaszubsku,
słuchałem z zapartym tchem.
To był początek głębszych zainteresowań Kaszubami i kaszubszczyzną,
ugruntowanych potem przez spływy o nazwie Złote Liście (odbywały
się pod koniec września). Michalczyk
podczas pierwszego z tych spływów
52
pomerania_lipiec_sierpien_2012.indd 52
w roku 1970 pełnił funkcję sekretarza organizacyjnego. Opracował regulamin i zaprojektował pamiątkowy
proporzec. Okazał się znakomitym organizatorem, więc w następnym roku
powierzono mu funkcję wicekomandora, a w kolejnym – i to na wiele lat – komandora tej wielkiej imprezy.
Pierwsze dwa spływy odbyły się
na jeziorze Wdzydze i Wdzie. Trzeci – z inicjatywy nowego komandora
Michalczyka – przeniesiono na Kółko
Raduńskie, gdyż w Wieżycy był duży
ośrodek wczasowy ówczesnej Stoczni
im. Komuny Paryskiej w Gdyni, odpowiedni dla dużego spływu (zaczęło się
od 200 osób, w apogeum było ich 531).
Michalczyk od początku starał się
uświadamiać uczestnikom, w jakim
szczególnym miejscu się znajdują,
zapoznać ich z historią, zabytkami,
folklorem. W regulaminie spływu
umieścił rys historyczny i przedstawił
sylwetki wybitnych Kaszubów. Był
autorem licznych pamiątek spływowych, poprzez które popularyzował
sztukę ludową Kaszub. Zaprojektował
i doprowadził do wykonania haftowanych ręcznie na lnie pamiątkowych
proporczyków z kaszubską ornamentyką. Wprowadził też – od III spływu
– zwyczaj zapraszania na uroczyste
zakończenie spływu w Wieżycy kaszubskich zespołów. Jako pierwszy wystąpił Regionalny Zespół Pieśni i Tańca
Kaszuby z Kartuz, który – jak można
przeczytać w kronice spływu – „tak
się spodobał i był tak gorąco przyjmowany, że bisom nie było końca i trudno nam się było rozstać. Jak na pożegnanie powiedział kierownik zespołu
Franek Kwidziński: tak gorąco, mile
i serdecznie chyba nas nikt jeszcze
nie przyjmował. Opuszczający salę zespół żegnaliśmy ich własną piosenką:
czinda, czinda, czinda. Pan Franciszek
wraz z zespołem byli tak zadowoleni
i wzruszeni, że obiecali wystąpić także
w następnym roku”. Słowa dotrzymali
z naddatkiem i wystąpili jeszcze kilka razy. Goszczono również zespoły
z Koleczkowa, Sierakowic, Hopowa
i Chmielna.
Raj dla kajakarzy
Na spływach niemal nie rozstawał
się z aparatem fotograficznym. Dokumentował przebieg imprez, ale i rejestrował obiektywem piękno przyro-
dy Kaszub i Kociewia Na jego bogaty
zbiór zdjęć składa się m.in. ponad 5
tysięcy kolorowych przezroczy. Artystyczne zdjęcia prezentował na wielu autorskich wystawach: „Kaszuby
w obiektywie Andrzeja Michalczyka”,
„Kociewie i Kaszuby – raj dla kajakarzy”, „Kaszubskie impresje fotograficzne Andrzeja Michalczyka”, „Kaszuby
– piękna kraina jezior, rzek i lasów”.
Można je było oglądać m.in. w Gdańsku, Gniewinie, Kartuzach, Kościerzynie, Luzinie, Tczewie i Wejherowie.
Fotogramy Michalczyka towarzyszyły
także ekspozycji pt. „Dzieje kajaka
i kajakarstwa” w Centralnym Muzeum
Morskim w Gdańsku.
Przez lata zajmował się również
gromadzeniem dawnego sprzętu wodniackiego, a eksponaty przekazywał do
muzeum.
Po przejściu w 1991 roku na emeryturę zajął się dokumentowaniem
wydarzeń kajakarskich na Pomorzu.
Korzystając z archiwów, ale głównie
ze zgromadzonych przez siebie w ciągu lat materiałów i dokumentów, stworzył liczącą 7 wielkich tomów „Kronikę
działalności Komisji Turystyki Kajakowej Ziemi Gdańskiej” (tej komisji
PTTK przewodniczył przez ćwierć wieku). Pracował nad tymi tomami przez
cztery lata, a potem – od 1995 roku
– prowadził na bieżąco. Przygotował
też i wydał liczącą 700 stron książkę
Dzieje turystycznego kajakarstwa Ziemi
Gdańskiej 1947–1997. A swoje przygody
wodniackie opisał ze swadą w zbiorze opowieści Kajakiem po jeziorach
i rzekach Polski. Jak obliczył – przebył
„na wiosłach” 10 tysięcy kilometrów,
zwiedził 67 rzek i 123 jeziora ojczyste,
pływał także na Węgrzech, Ukrainie,
w Mołdawii, Niemczech, Luksemburgu, Norwegii, Finlandii. Wielokrotnie
uczestniczył w Kaszubskim Spływie
Kajakowym Śladami Remusa, który
zrodził się w redakcji „Pomeranii”.
W mieszkaniu Michalczyka na
gdańskiej Morenie, w pokoiku, o którym mówi „moja kajuta”, półki i ściany
wypełniają medale, dyplomy i pamiątki z dziesięcioleci kajakowania. Jest
tu także specjalny kącik z pamiątkami z Kaszub, o których napisał przed
laty w regulaminie: „Kto raz poznał
tę krainę, zawsze będzie starał się tu
powrócić”.
Zdania nie zmienił.
pomerania lëpińc – zélnik 2012
2012-07-02 14:55:26
Skra Òrmùzdowô 2011
Kòmandor tësąclecégò
Béł prowadnikã wielnëch kajakòwëch spłëniãców – tak w kraju jak i za grańcą. Równak
jeden z nich òsoblëwie sã wëapartniwô w jegò wanożnym żëcopisu. Nen òrganizowóny z leżnoscë milenium Gduńska. Andrzéj Michalczik, chtërnégò naszła dba tegò spłënieniô i wzął
na se starã ò jegò zòrganizowanié, wësłużił so wnenczas òsoblëwą gòdnosc...
ÉDMÙND SZCZESÔK
Przërëchtowania cygnãłë sã dwa
lata. Ale téż rozegracjô do prostëch
nie nôleżała. Ùdba pòlégała na ùczestnienim 1000-lecégò Gduńska spłënienim Wisłą. I to gwiôzdnym. Bëtnicë
spłëniącô wòdną wanogã rozpòczinelë
w rozmajitëch môlach, docygającë do
królewi pòlsczich rzéków wielnyma
dopłiwama. I chòc wiodrowé jeleżnoscë bëłë baro nieżëczné (katastrofalné
zalenié Pòlsczi w lëpińcu tegòż rokù,
przepòwiôdóné wësoczé wałë na Wisle), do metë negò Òglowòpòlsczégò
Gwiôzdnégò Kajakòwégò Spłëniãcô
Wisłą i Dopłiwama na 1000-lecé Gduńska (tak brzëmiała òficjalnô pòzwa) docygło 230 sztëk lëdzy, w tim kajakarze
z Kanadë, Luksembùrga, Niemców,
Pòrtugalii, Słowacji i Stanów Americzi. 26 lëpińca 1997 rokù na wiôldżi
paradze pò Mòtławie płënãło wiãcy jak
sto szëkòwno i przemëslno ùstrojonëch
kajaków, z dwòrã króla mòrzów Neptuna na przódkù. Meldënk gòspòdarzóm
Gduńska złożił kòmandor Andrzéj Michalczik. Jakno że spłëniãcé òdbëło sã
z leżnoscë milenium, Michalczik òstôł
ògłoszony kòmandorã tësąclecégò.
Pierszé spłëniãca
Ùrodzył sã w Radomiu, wëchòwiwôł w Kelcach, a pòtemù we Wilnie,
dze jegò òjc, państwòwi ùrzãdnik,
òstôł w 1938 rokù służbòwò przeniosłi.
Më mieszkelë nad Wilią. Z drëchama
më łowilë rëbë, kąpelë sã. Stądka ju òd
dzecynnëch lat jô béł òswòjony z rzéką
Kòmandor tësąclecégò w swòji „kajuce” wëfùlowóny spłëniãcowima nôdgrodama i pamiątkama.
– wëjasniwô swòje pózniészé ùlubienié
turisticzi na wòdze. Na Wilii, bãdącë
harcerzã, òdbéł swòje pierszé w żëcym
spłëniãcé – z Werków (znónégò môla
dlô letników) do Wilna, leżącégò kòl 8
kilométrów òd nich. Dlô jedenôscelatnégò knôpa bëło to przeżëcé wdôrzóné
przez wszëtczé lata. Pòstãpnym spłëniãcym, w jaczim brôł ùdzél krótkò
przed rozpòczãcym II swiatowi wòjnë
– téż z harcerzama – bëła przeprawa
przez pòblëżné Jezoro Sałacczé. Szesnôsce lat minãło, nim zôs wsôdł na
kajak. W nym czasu dosc zawòłóné
bëłë wanożné wczasë kajakòwé, òrganizowóné przez Fùndusz Wczasów
dlô Robiącëch (Fundusz Wczasów Pra-
pomerania lipiec – sierpień 2012
pomerania_lipiec_sierpien_2012.indd 53
cowniczych) i PTTK. Zabédowa mù
je drëszka. Òn nagôdôł piãc drëchów
z Centralnégò Bióra Òkrãtowëch Kònstrukcjów (CBÒK) ze Gduńska, dze
wnenczas robił (skùńcził Mechaniczny Wëdzél Państwòwi Szkòłë Mòrsczi
w Gdini), cobë téż sã zapiselë na turnus
taczich dwatidzéniowëch wczasów.
Òczarzenié Mazurami
Më wëjachelë do Òlsztina cugã,
a tamstądka aùtobùsã do Sorkwitów.
W sedzbie PTTK më dostelë kajaczi –
drewniané „syrenczi”, baro cãżczé, ale za
to pòjemné, a w nëch czasach całi dobëtk
wiozłi béł ze sobą – i rëszëlë më szlachã
Krutini i mazursczich jezorów. Cëdowné
53
2012-07-02 14:55:26
Skra Òrmùzdowô 2011
krôjmalënczi przëbôcziwałë mie Wileńszczëznã. Bòkadnô, jesz nie zniszczonô nôtëra. Na dodôwk dobré wiodro. Në
i Mazurowie: resztczi zaòstałégò môlecznégò lëdztwa. Baro niedowiérny, ale jak
le wëkôzało sã zrozmienié dlô te, przez co
przeszlë, òdwdzãcziwelë sã serdecznoscą.
Mazurë òczarzëłë gò. Kò zresztą nié
le jegò. Nastała prôwdzëwô móda na tã
krôjnã.
Spòtkac mòżna bëło bratné dëszë
z rozmajitëch ùstrónków kraju. Wòdniacczé żëcé wnenczas przecygłé bëło prawie
w całoscë na Mazurë – wdôrziwô.
Pò tim pierszim pò latach spłëniãcym Michalczik zapisôł sã do PTTK, a że
béł człowiekã òbdarzonym òrganizacyjnym talentã, chùtkò stôł sã dzejarzã ti
turisticzny òrganizacji. Pózni wrôcôł na
Mazurë jakno prowadnik karnów. Czerowôł turnusama wanożnëch wczasów
i kajakòwima szkółkama.
Òdkriwanié Kaszëb
Równak Mazurë, a tim barżi Suwalszczëzna, dokądka téż sã wëprôwiôł, bëłë dosc dalek. Do te cygnãła
tam takô ùrma lëdztwa, że zrobiło sã
gãsto. Czej założëlë w CBÒK kajakòwé
kòło PTTK, ùdbelë so, żebë płëwac
blëżi: Mòtławą, Martwą Wisłą, Nogatã... Më so rzeklë: mómë tu bliskò tëli
rzéków, a jezdzymë tak dalek...
Drëch z robòtë Òlgerd Christa
wëjachôł nad wdzydzczé jezoro. Nazôd przëjachôł ùrzekłi. W nym czasu
CBÒK szukało placu pòd włôsny wczasowi òstrzódk na Kaszëbach. Zabédowelë sã z pòmòcą i nyską wëjachelë do
Wdzydzów.
Czedë më zajachelë nad jezoro, tej
mie dosłowno zatkało. Jinëch téż. Chcało
sã nama spiewac, jak le më je ùzdrzelë.
W Lëpie më rozprôwielë ò wëpachtowanim gruńtu z gbùrã, wastą Lipsczim,
chtëren gôdôł czëstą kaszëbizną. Jô
słëchôł, prawie nie òddichającë.
Tak sã rozpòczãłë głãbszé zainteresowania Kaszëbama i kaszëbizną,
ùmòcnioné pózni przez spłëniãca
zwóné Złoté Lëstë (òdbiwałë sã w kùńcu séwnika). Michalczik òb czas pierszégò z nëch spłëniãców w 1970 rokù
piastowôł fùnkcjã òrganizacyjnégò
sekretérë. Przërëchtowôł regùlamin
i zaprojektowôł pamiątkòwi propòrc.
Dôł sã pòznac jakno nadzwëkòwny
òrganizator, stądka ju rok pózni òtrzimôł stanowiszcze wicekòmandora,
54
pomerania_lipiec_sierpien_2012.indd 54
a w pòstãpnym rokù – na wiele lat –
kòmandora ti wiôldżi pòdjimiznë.
Dwa pierszé spłëniãca òdbëłë sã
na jezorze Wdzydze i na Wdze. Trzecé
– z ùdbë nowégò kòmandora Michalczika – bëło przeniosłé na Kółkò Raduńsczé, a przëczinkã do tegò béł
wiôldżi wczasowi òstrzódk tejczasny
Stoczni miona Kòmùnë Parisczi we
Wieżëcë, pasowny dlô spłëniãcégò tëli
lëdztwa (zaczãło sã òd 200 sztëk lëdzy,
a w latach nôwiãkszégò rozkòlibù bëło
jich nawetka 531).
Michalczik òd pòczątkù dbôł, bë
ùczãstnicë mielë swiądã, w jak òsoblëwi krôjnie sã nalôżają, bë pòznelë
ji historiã, starodôwnotë, pamiątczi
i fòlklor. W regùlamin spłëniãcégò
wpisôł historiczné dzeje i òpisôł pòstacje ùznónëch Kaszëbów. Béł aùtorã
wielnëch wspòminkòwëch òzdobów
z kajakòwëch wanogów, chtërnyma
rozkòscérziwôł lëdowi kùńszt Kaszëb.
Sóm zrëchtowôł mòdło i òpasowôł na
wëkònanié rãczno na lnie wësziwónëch pamiątkòwëch propòrców z kaszëbską òrnamentiką. Béł téż inicjatorã
– òd III spłëniãcégò – zwëkù przërôcziwaniô do Wieżëcë kaszëbsczich karnów na ùroczësté zakùńczenié wòdnëch wanogów. Pierszim karnã, jaczé
wëstąpiło, béł Regionalny Zespół Pieśni i Tańca Kaszuby z Kartuz. W kronice spłëniãcégò mòże przeczëtac, że „tak
sã ùwidzôł i tak béł gòrąco pòdjimóny,
że bisë warałë bez kùńca i cãżkò bëło
nama sã rozéńc. A na òddzãkòwanié
czerownik karna Franek Kwidzyńsczi
pòwiedzôł: tak cepło, miło i serdeczno
to nas gwësno jesz nicht nie przëjimôł. Wëchôdającé z paradnicë karno
më żegnelë spiéwóną rëchli przez nie
frantówką: czinda, czinda, czinda. Wasta Francëszk razã z karnã tak bëlë
ùredóny i wzrëszony, że przërzeklë na
drëdżi rok téż wëstąpic”. Dóné słowò
w naddôwkù dotrzimelë i jesz pôrã
razy wëstãpòwelë. Ùgòszcziwóné bëłë
nadto karna z Kòleczkòwa, Serakòjc,
Hòpòwa i Chmielna.
Rôj dla kajakarzów
Na kajakòwëch spłëniãcach prawie
nie wëpùszcziwôł z rãków aparatu do
òdjimków. Dokùmeńtowôł rozegracjowé wëdarzenia, ale téż òbiektiwã rejestrowôł snôżotã nôtërë Kaszëb i Kòcewiégò. Jegò bòkadny zbiérk òdjimków
twòrzi m.jin. przeszło 5 tësący farw-
nëch diapòzytiwów. Artisticzné ùjãca
prezentowôł na wielnëch aùtorsczich
wëstôwkach: „Kaszëbë w òbiektiwie
Andrzeja Michalczika”, „Kòcewié i Kaszëbë – rôj dlô kajakarzów”, „Kaszëbsczé òdjimkòwé impresje Andrzeja
Michalczika”, „Kaszëbë – snôżô krôjna
jezór, rzék i lasów”. Bëłë prezentowóné
m.jin. we Gduńskù, Gniewinie, Kartuzach, Kòscérznie, Lëzënie, Tczewie
i Wejrowie. Fòtogramë Michalczika
nalazłë sã téż na ekspòzycji pt. „Dzeje
kajaka i kajakòwaniô” w Centralnym
Mùzeùm Mòrsczim we Gduńskù.
Latama zajimôł sã téż zbiéranim
dôwnégò wòdniacczégò wëkùstrzeniô,
a ekspònatë òddôwôł do mùzeùm.
Czedë przeszedł na emeriturã,
wzął sã za dokùmentowanié kajakarsczich wëdarzeniów na Pòmòrzim.
Wëzwëskùjącë archiwa, ale nade
wszëtkò samémù bez lata zebróné materiałë i dokùmeńtë, stwòrził wiôlgą,
7-tomòwą „Kronikã dzejnotë Kòmisji
Kajakòwi Turisticzi Zemi Gduńsczi”
(ti prawie kòmisji PTTK béł bez wiertel
wiekù przédnikã). Nad tima tomama robił bez sztërë lata, bë pòtemù – òd 1995
rokù – zapisëwac wszëtkò na swiéżo.
Zrëchtowôł nadto i wëdôł liczącą 700
stronów ksążkã Dzieje turystycznego
kajakarstwa Ziemi Gdańskiej 1947–1997.
Pòdzelił sã jesz swòjima przigòdama
na wòdze letczim piórã spisónyma
w zbiérkù òpòwiesców Kajakiem po jeziorach i rzekach Polski. Jak zrechòwôł
– „na wiosłach” przecygnął bez mała 10
tësący kilométrów, zwiedzył 67 rzéków
i 123 jezora naszégò kraju, a płiwôł téż
na Wãgrach, Ùkrainie, w Mòłdawii,
Niemcach, Luksembùrgù, Norwegii
i Finlandii. Wielenôsce razy brôł ùdzél
w Kaszëbsczim Kajakòwim Spłëniãcym
Szlachama Remùsa, ùdbie zrodzony
w redakcji cządnika „Pomerania”.
W mieszkanim Michalczika na
gduńsczi Mòrenie, w jizdebce, jaką
pòzéwô „mòja kajuta”, na pòlecach
i scanach skòpicą nastôwióné je medalów, diplomów i pamiątków z dzesãcleców kajakowégò wanożeniô. Je tu jesz
òsóbny nórcëk pamiątków z Kaszëb,
ò jaczich w regùlaminie wiele lat temù
napisôł: „Chto rôz pòznôł tã krôjnã,
wiedno mdze miôł pragniączkã, bë tu
pòwrócëc”.
Słowa nie copnął.
Tłomaczenié Bòżena Ùgòwskô
pomerania lëpińc – zélnik 2012
2012-07-02 14:55:26
Skra Ormuzdowa 2011
Z Kociewia i dla Kociewia
Nieobce są mu sprawy kaszubskie – w końcu jest autorem książki o Kaszubach w Kanadzie.
Przede wszystkim jednak pokochał Kociewie, a zwłaszcza Tczew, któremu poświęcił liczne
publikacje. Przez wiele lat był tutaj nauczycielem i dwukrotnie został uznany za Tczewianina Roku.
K R Z Y S Z T O F KO R DA
Kazimierz Ickiewicz urodził się
w 1955 roku w Starogardzie Gdańskim. Pierwsze trzy lata życia spędził
w Skarszewach, kolejne – w Tczewie.
Tu chodził do szkoły podstawowej,
a następnie do Technikum Mechanicznego.
W trakcie studiów historycznych
na Uniwersytecie Gdańskim, za namową swojego nauczyciela akademickiego Józefa Borzyszkowskiego, wówczas doktora w Instytucie Historii UG,
wstąpił do Klubu Studenckiego Pomorania. Jego członkami byli wówczas
Feliks Borzyszkowski, Jerzy Kaiser,
Stanisław Janke, Witold Bobrowski,
Halina Polonis, Felicja Borzyszkowska,
Halina Bargańska, Krystyna Maciaś,
Hanna Grabowska, Tomasz Szymański, Kazimierz Kleina, Stefan Rambiert,
Kazimierz Klawiter i wielu innych.
Znawca historii Pomorza
To w klubie Pomorania poznał Lecha Bądkowskiego, który wywarł duży
wpływ na kolejne lata jego życia. Pod
okiem Bądkowskiego Kazimierz Ickiewicz poznawał tajniki sztuki dziennikarskiej. Jako student współtworzył
bowiem czasopismo „Przednik” wydawane przez Oddział Gdański ZKP.
Już po ukończeniu studiów, w 1979
roku, poznał Władysława Kirsteina.
Kilka lat później poświęcił mu jedną ze
swoich publikacji pt. Władysław Kirstein
i jego muzyczny świat.
Kiedy poznał kociewskiego historyka Józefa Milewskiego, eksperta od
dziejów Starogardu Gdańskiego, powziął postanowienie, że i „Tczew będzie miał swojego Milewskiego”. I ma!
Kazimierz Ickiewicz to nasza tczewska, kociewsko-kaszubska Skra Ormuzdowa. Ma w swoim dorobku wiele
prac o grodzie Sambora. Do najważniejszych z nich należą: Druga wojna
światowa wybuchła w Tczewie, Morskie
tradycje Tczewa, Z kart historii Tczewa
okresu międzywojennego, Powrót Tczewa
do Polski w 1920 roku.
Od wielu lat przewodzi Radzie
Programowej Kociewskiego Kantoru
Edytorskiego oraz pisze artykuły do
kwartalnika „Kociewski Magazyn Regionalny” i rocznika „Teki Kociewskie”.
Przed laty promował Kociewie również
na łamach „Pomeranii”.
Napisał kilkadziesiąt artykułów naukowych i popularnonaukowych dotyczących historii Pomorza Gdańskiego,
pomerania lipiec – sierpień 2012
pomerania_lipiec_sierpien_2012.indd 55
Kaszub, Kociewia i Tczewa zamieszczonych na łamach takich czasopism,
jak „Studia Polonijne”, „Wiadomości
Historyczne”, „Pomorze”, „Jantarowe
Szlaki”, oraz około 300 publicystycznych (wydrukowanych w prasie ogólnopolskiej, lokalnej i w internecie).
Autor kaszubskiej monografii
W jego dorobku znajdują się również prace poświęcone Kaszubom.
W 1981 roku w oficynie Zrzeszenia
Kaszubsko-Pomorskiego wydana została pierwsza jego książka, zatytułowana Kaszubi w Kanadzie – pionierska w literaturze polskiej monografia
poświęcona kanadyjskim Kaszubom,
nagrodzona w II Konkursie im. Floriana Znanieckiego, zorganizowanym
55
2012-07-02 14:55:27
Skra Ormuzdowa 2011
przez Komitet Badania Polonii Polskiej
Akademii Nauk i Towarzystwo Łączności z Polonią Zagraniczną „Polonia”
w Warszawie. W 2008 roku z okazji
150-rocznicy osadnictwa kaszubskiego
w Kanadzie ukazało się drugie, poszerzone wydanie tej książki. Promocja
tego wydania miała miejsce w Senacie RP, w Ratuszu Głównomiejskim
w Gdańsku podczas X Zjazdu Kaszubów oraz w Kanadzie (czerwiec – sierpień 2008).
Prekursor
edukacji regionalnej w Tczewie
Po ukończeniu studiów Kazimierz
Ickiewicz rozpoczął pracę w tczewskim
Technikum Kolejowym. Utworzył
w tej szkole Studium Wiedzy o Regionie, w ramach którego odbywały się
spotkania z interesującymi ludźmi:
pracownikami naukowymi wyższych
uczelni, dziennikarzami, pisarzami,
twórcami ludowymi i działaczami
społecznymi regionu, m.in. z prof. Józefem Borzyszkowskim, prof. Marią
Pająkowską, prof. Jerzym Sampem,
red. Tadeuszem Bolduanem, red. Stanisławem Pestką, Stanisławem Janke,
Jerzym Kiedrowskim, Zygmuntem Bukowskim. Jego uczniowie wielokrotnie
brali udział w Konkursie Wiedzy o Pomorzu. Kilku zdobyło w nim czołowe
miejsca, a jeden został jego laureatem.
Jest współorganizatorem sesji popularno-naukowych dla młodzieży
szkolnej na tematy historyczne oraz
współautorem kilku książek poświęconych placówkom oświatowym.
Przyczynił się do zorganizowania
czterech Kongresów Kociewskich, w latach 1995, 2000, 2005 i 2010.
Rada Miejska w Tczewie przyznała
Kazimierzowi Ickiewiczowi za działalność regionalną i promowanie miasta
medal Pro Domo Trsoviensi (2008),
a Prezydent Miasta dwukrotnie wyróżnił go tytułem Tczewianin Roku
(2001, 2007).
Nagradzany pedagog
Kazimierz Ickiewicz jest nauczycielem od 33 lat. W latach 1995–2004 był
dyrektorem Zespołu Szkół Kolejowych
w Tczewie, a przez kolejne siedem lat
kierował Zespołem Szkół Technicznych w Tczewie. Obecnie jest na emeryturze, ale nadal pracuje jako nauczyciel historii i wiedzy o społeczeństwie
56
pomerania_lipiec_sierpien_2012.indd 56
Na spotkaniu literatów kaszubskich w 1979 roku w Łączyńskiej Hucie u Józefa i Anny Borzyszkowskich
– Kazimierz Ickiewicz stoi w trzecim rzędzie. Zdj. ze zbiorów K. Ickiewicza
w Centrum Kształcenia Zawodowego
Nauka w Tczewie oraz przysposobienia obronnego w Collegium Marianum
w Pelplinie.
Jego dorobek pedagogiczny został
doceniony, otrzymał zań nagrody Ministra Transportu i Gospodarki Morskiej
(1998), Ministra Edukacji Narodowej
(2003), Pomorskiego Kuratora Oświaty
(2009), Starosty Tczewskiego (1999, 2006,
2010) oraz odznaczenia: Medal Komisji
Edukacji Narodowej (2002), Złoty Krzyż
Zasługi (2000) i Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski (2011).
W roku 2011 został wyróżniony
przez Ministra Edukacji Narodowej tytułem honorowym Profesora Oświaty.
Działacz samorządowy
Kazimierz Ickiewicz sprawuje mandat radnego Rady Miejskiej w Tczewie
już piątą kadencję i nieprzerwanie od
1994 roku. Szczególnie bliska jest mu
tematyka edukacyjna i promocja miasta, a efekt tej działalności stanowi
wiele publikacji, m.in. Tczew. Historia
– zabytki – ludzie (2008), X-lecie samorządności lokalnej na terenie powiatu
tczewskiego (2000), Tczew – Witten. Partner in Europa (1999), Alma Mater Marinensis (1995).
Autorytet, inspirator i lider
Kazimierz Ickiewicz od 35 lat należy do Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego i był jednym z inicjatorów
powołania Oddziału ZKP w Tczewie.
Nieprzerwanie od lat inspiruje oddziałowe działania i kieruje nimi, za co
otrzymał Medal 50-lecia ZKP.
Moim zdaniem przede wszystkim
jest wychowawcą pokoleń młodzieży,
szczególnie historyków, których zaraził miłością do regionu i chęcią podejmowania pracy na jego rzecz. Wielu
z nich obecnie zajmuje się kultywowaniem regionalizmu na Kociewiu.
Podobnego zdania są również jego
uczniowie i wychowankowie. Zacytuję
jedną z uczennic, która wypowiedziała
się o Skrze 2011 na tczewskim portalu
tcz.pl. Napisała tam: Moje gratulacje PANIE PROFESORZE. Często się mówi, że
młodzież nie ma wzorców, autorytetów,
a tu proszę – wzorzec i autorytet, takich
nam trzeba ludzi, którzy w ciszy, pokorni
wobec losu pracują na swoje dobre imię.
Znam pana PROFESORA, gdy zaczął
nauczać w szkole kolejowej, byłam jego
uczennicą, obserwowałam jego dobroć,
cierpliwość wobec uczniów, a także spokój
wewnętrzny, jakim zarażał innych; nie
sposób było tego człowieka wyprowadzić
z równowagi. Uczył mojego syna i córkę, oni również podzielają moje zdanie.
(Nick: BASIA.CZAS.ALTERNATYWA..
FRU_gość).
I ja podzielam tę opinię o panu Kazimierzu Ickiewiczu. To przede wszystkim dobry człowiek. Otwarty na ludzi
i ich problemy, jest wręcz uosobieniem
dobroci i spokoju. Wybitny historyk,
regionalista, nauczyciel i wychowawca. Także mój.
pomerania lëpińc – zélnik 2012
2012-07-02 14:55:27
Gdańsk mniej znany
Morskie historie
Dzisiejsza wędrówka zaprowadzi nas do Nowego Portu. Spotkamy tu Gdańskiego Latarnika
oraz przespacerujemy się nabrzeżem imienia wielkiego Polaka – Tadeusza Ziółkowskiego.
M A RTA S Z A G Ż D O W I C Z
Gdański Babel
Nowy Port to dzielnica, która została założona pod koniec XVIII wieku.
Po I rozbiorze Prusacy chcieli zdławić
port nad Motławą, który pozostawał
w rękach polskich. Statki musiały zatrzymywać się i płacić cło już tutaj.
Gdy Gdańsk także znalazł się w granicach Prus, porty przestały z sobą
konkurować. Nowy Port był nowocześniejszy, mógł przyjmować większe
jednostki, dlatego jego rola wzrosła.
Atmosferę dzielnicy w XIX stuleciu
opisał gdańszczanin Wilhelm Ferdinand Zernecke: „Dominują tu ludzie
morza. Szyprowie i marynarze wszystkich nacji wypełniają karczmy, pięć do
sześciu języków brzmi jeden przez drugi, a marynarz, który w końcu schodzi
na ląd, szybko przepuszcza uzyskany
w trudzie zarobek, by wkrótce ponownie podjąć uciążliwą podróż, a może
i znaleźć daleki, mokry grób”*. Dziś, by
wczuć się w morski klimat dzielnicy,
najlepiej udać się nad Kanał Portowy.
Wielka miłość latarnika
Historię ze szczęśliwym zakończeniem poznamy, idąc w kierunku latarni
morskiej. Wiele lat popadała w ruinę,
a dziś zachwyca urodą. Można powiedzieć, że rozkwitła, bo znalazła swego
adoratora. Zakochał się w niej Stefan
Jacek Michalak – inżynier, fizyk, marynarz, podróżnik. Kupił obiekt i postanowił zrobić wszystko, by został wyremontowany. Dopiął swego. Od 2004
roku turyści wdrapują się na 27-metrową latarnię. Kilka lat później została
odnowiona kula czasu znajdująca się na
jej szczycie. Codziennie o godzinach 12,
14, 16 i 18 można obserwować, jak unosi
się i opada, wskazując czas z dokładnością jednej sekundy błędu na 200 000
lat. Ten instrument nawigacyjny służył w dawnych czasach do dokładnego
ustawiania chronometrów. Kula czasu
z Nowego Portu jest jedyną taką nad
Bałtykiem. Uroku dodaje jej wyjątkowa ażurowa konstrukcja, jakiej nie ma
żadna podobna kula na świecie. Stefan
Jacek Michalak mieszka w Kanadzie,
ale od czasu zakupu latarni wiele czasu spędza w Nowym Porcie. Zwany jest
Gdańskim Latarnikiem.
Za ocalenie obiektu został odznaczony Złotym Krzyżem Zasługi. Latarnie są jego pasją, bo jak mówi – symbolizują to, co w człowieku najlepsze
– chęć niesienia pomocy i ratowania
życia.
Pierwszy Żeglarz
Rzeczypospolitej
Wizytę w Nowym Porcie możemy
zakończyć przy nabrzeżu. Stoi tu obelisk upamiętniający Kapitana Żeglugi Wielkiej Tadeusza Ziółkowskiego.
Przed II wojną światową był on komandorem Urzędu Pilotów Portowych.
W sierpniu 1939 roku nie zgodził się, by
do Gdańska wpłynął pancernik Schleswig-Holstein. Zapłacił za to najwyższą cenę – rozstrzelano go w 1940 roku
w Stutthofie. O patriotyzmie Ziółkowskiego świadczyło całe jego życie. Nie
byłby sobą, gdyby w tamto pamiętne
lato nie wyraził sprzeciwu. Komandor
miał wtedy 53 lata i bagaż doświadczeń. Podczas I wojny światowej został
wcielony do niemieckiej marynarki
wojennej. Okręt, na którym służył,
dostał się do amerykańskiej niewoli.
W 1919 roku Ziółkowski powrócił do
odradzającej się Polski. Był pierwszym
komendantem żaglowca Lwów – statku szkoleniowego Państwowej Szkoły
pomerania lipiec – sierpień 2012
pomerania_lipiec_sierpien_2012.indd 57
Morskiej. W 1923 roku przepłynął równik, za co został odznaczony Krzyżem
Oficerskim Orderu Polonia Restituta.
Kolejne lata spędził, pracując w Wolnym Mieście Gdańsku. Miłość do żeglowania wpajał szczególnie młodym
Polakom. Gdy wybuchła wojna, dostał
propozycję pracy dla Kriegsmarine.
Niemcom szkoda było takiego talentu.
Jemu jednak nie szkoda było własnego
życia i wybrał wierność Polsce, czyli
śmierć.
*Cytat pochodzi z książki: Cały
Gdańsk za dwadzieścia srebrnych groszy. Najnowszy przewodnik po Gdańsku
i jego okolicy. Alfabetycznie ułożony opis
wszystkiego, co w Gdańsku i okolicy jest
godne uwagi lub w jakikolwiek sposób
interesujące. Wraz z dodatkiem: Trzy dni
w Gdańsku i okolicy. 1843, napisał W. F.
Zernecke; przeł. i wyjaśnieniami opatrzyli A. M. Masłowski i R. M. Kowald,
Gdańsk 2010.
57
2012-07-02 14:55:27
warto obejrzeć
Sikorzyński wehikuł czasu
Kilkanaście lat temu jego ruiny zachwyciły pewnego gdańszczanina, dziś odrestaurowany
zachwyca licznych zwiedzających. Kto raz trafi do Dworku Wybickich w Sikorzynie, będzie
tutaj wracał. Przekroczenie bramy posiadłości jest niczym podróż w czasie i gościna u jej
XIX-wiecznych gospodarzy.
JADWIGA BOGDAN
Druga połowa lat dziewięćdziesiątych, wczesna wiosna. W trójmiejskiej
prasie kolejny raz pojawiło się ogłoszenie o sprzedaży dworku, gdzieś na
Kaszubach. Informacja zwróciła uwagę Leszka Zakrzewskiego, gdańskiego
konserwatora zabytków, który postanowił poznać ową tajemniczą posiadłość.
Na miejscu zastaje zrujnowany budynek, otoczony zarośniętym parkiem,
nad którym dominuje przykuwający
uwagę trzystuletni dąb. Zobaczyłem, trochę się zachwyciłem, mocno przeraziłem
stanem, ale dla mnie, konserwatora sztuki,
nigdy nie jest za późno – tak wspomina
dziś swoje pierwsze spotkanie z dworkiem Leszek Zakrzewski, który postanowił nabyć i ratować ruiny.
Przez następne dziesięć lat stopniowo przywracał blask posiadłości.
Z punktu widzenia współczesnego inwestora, który robi rachunki ekonomiczne,
to by się nie opłacało, natomiast opłaca
się osobie, która docenia historię, naszą
kulturę, tożsamość – opowiada.
Gniazdo rodowe Wybickich
Historia posiadłości i wsi, w której
się znajduje, jest rzeczywiście niezwykle ciekawa. Sama nazwa Sikorzyno
wiąże się z zamieszkującym te tereny
już od XIII wieku rodem Sikorskich.
W 1609 roku, kiedy jeden z przodków
Józefa Wybickiego poślubił jedyną córkę Sikorskich, ziemie te na ponad 200
lat przeszły w ręce Wybickich herbu
Rogala. Dwór w Sikorzynie nazywany
jest gniazdem rodowym Wybickich,
gdyż tutaj przychodzili na świat przodkowie oraz starsze rodzeństwo twórcy
Hymnu Narodowego. On sam urodził
się w niedalekim Będominie, w posia58
pomerania_lipiec_sierpien_2012.indd 58
dłości dokupionej do ogromnego majątku Wybickich i przez nich wówczas zamieszkiwanej. Od 2005 roku
Sikorzyno i Będomin, poza związkiem
z rodem autora słów polskiego hymnu, łączy również organizacja corocznej imprezy plenerowej nazwanej Majówką z generałem Wybickim.
Podróż do XIX wieku
Dla zwiedzających posiadłość została otwarta w 2008 roku. Dziś wyprawa do dworku w Sikorzynie to swoista
podróż w czasie. Każdy przybysz trafia pod opiekę jednej z pań przewodniczek, które ubrane w strój z epoki,
oprowadzają po części muzealnej dworu, opowiadając historię posiadłości
i jej dawnych mieszkańców. Atmosfera, jaką przy tym tworzą, w połączeniu
z widoczną na każdym kroku dbałością o autentyczność wystroju wnętrz,
znacznie bardziej przypomina tę panującą w prawdziwym, żyjącym domu niż
w statycznym muzeum.
Wnętrza zostały wyposażone w XIXi XX-wieczne meble, głównie pomorskie,
w większości zakupione przez właściciela, lub też podarowane przez zachwyconych tym miejscem zwiedzających.
Z niewielu oryginalnych elementów
wyposażenia zachowały się przepiękne
XIX-wieczne piece kaflowe, niektóre
podłogi oraz drzwi. Każdy, kto ma ochotę przedłużyć sobie pobyt w dworku,
może skorzystać z przygotowanych
na poddaszu pokoi gościnnych, bądź
też wypić filiżankę kawy lub herbaty
w klimatycznej herbaciarni, urządzonej
w jego XIX-wiecznej części.
Krokiet, labirynt
i świątynia dumania
Równie niezwykłe jak dworek jest
jego otoczenie. Już przy wejściu zoba-
Część gabinetu z XIX-wiecznym piecem kaflowym.
czyć można wspomniany 300-letni dąb
uznany za pomnik przyrody. Pozostałą część zabytkowego drzewostanu stanowi przepiękna lipowa aleja założona
ok. 150 lat temu jako aleja spacerowa,
zakończona nieco młodszą lipową altaną – świątynią dumania.
Leszek Zakrzewski w parku, w bukszpanowych kwaterach, urządził warzywnik przypominający te, które dawniej znajdowały się przy dworach lub
klasztorach.
Największą duma właściciela jest
jednak założony przez niego labirynt
roślinny. Obecnie to jedyny tego typu
obiekt na Pomorzu. Nawiązuje do bogatej XVII- i XVIII-wiecznej tradycji
licznych labiryntów znajdujących się
w tym regionie.
Sikorzyński błędnik cieszy się popularnością zwłaszcza wśród najmłodszych zwiedzających. Zarówno oni, jak
i nieco starsi goście mogą spróbować
swoich sił w organizowanych w parku turniejach XIX-wiecznego krokieta.
pomerania lëpińc – zélnik 2012
2012-07-02 14:55:28
ślady przeszłości
Krótka historia krzyża
w Wojtalu
Wędrując po ziemi kaszubskiej, poszukujemy reliktów przeszłości, często pomijając te, które znajdują się obok nas. Owymi zabytkami są m.in. kapliczki i krzyże przydrożne, które
mają swoją niepisaną historię. Przechodzimy obok nich obojętnie, gdyż najczęściej niczym
się nie wyróżniają.
KS. ZBIGNIEW STRASZEWSKI
Taki niepozorny krzyż stoi naprzeciw szkoły w Wojtalu, wsi należącej
do parafii Odry, na skraju Borów Tucholskich. W 1819 r. niedaleko karczmy, która swoimi korzeniami sięgała
czasów krzyżackich, Prusacy postawili
drewnianą szkołę. Wprawdzie miała ona charakter wyznaniowy ewangelicki, ale uczęszczały do niej dzieci
z rodzin polskich i katolickich. Mimo
że nie znajdujemy potwierdzenia w dokumentach, jednak można przypuszczać, że krzyż postawiono w 1820 r.,
kiedy szkoła spłonęła. Prawdopodobnie mieszkańcy chcieli w ten sposób
uchronić budynek od kolejnego pożaru. Obrona była dosyć skuteczna, gdyż
ogień strawił budynek dopiero w 1883 r.
Cztery lata później wybudowano nowoczesną szkołę murowaną, która zachowała się do chwili obecnej1.
Schowany w stodole
Krzyże zniszczone zębem czasu
zastępowano nowymi, ale zawsze stawiano je na tym samym miejscu. Najstarsi mieszkańcy Wojtala, m.in. Marta Żywicka, która w tym roku będzie
obchodziła setne urodziny, pamiętają,
że krzyż stał zawsze naprzeciw szkoły2.
Pierwsza pisemna wzmianka o wojtalskim krzyżu pochodzi z 1938 r. W kronice szkolnej odnotowano, że mieszkańcy postanowili postawić nowy
krzyż na miejscu starego, za pieniądze
z dobrowolnych składek i dzierżawy
z polowania3.
Inicjatorem tego przedsięwzięcia
był miejscowy nauczyciel, Stanisław
Fabiś, który do Wojtala przybył z Garczyna k. Kościerzyny4. Ponieważ nikt
nie zainteresował się zniszczonym
krzyżem, zaproponował mieszkańcom
urządzenie na ten cel społecznej zbiórki. Za zebrane pieniądze (55 zł) zakupiono w miejscowym tartaku u Leona
Gwizdały drewno, z którego Roman
Lica wykonał krzyż. Zniszczoną pasyjkę odnowił Lipski z Czerska. Krzyż
został poświęcony 30 lipca 1939 r. 5,
przez proboszcza, ks. Juliana Zawadzińskiego.
na postawienie krzyża, postarał się
o mapę topograficzną z jednostki lotniczej w Borsku. Zależało mu na sprawdzeniu, czy krzyż jest zaznaczony na
mapie wojskowej. Kiedy okazało się, że
stanowi punkt orientacyjny, S. Zbylicki poprosił Franciszka Bolę o zrobienie
krzyża, a sam wykonał pasyjkę. Gdy
w 1971 r. nowy krzyż postawiono na
dawnym miejscu, u Zbylickiego pojawili się funkcjonariusze SB i zagrozili
mu poważnymi konsekwencjami za łamanie prawa. Zmienili jednak ton rozmowy, gdy zobaczyli wojskową mapę
z zaznaczonym krzyżem.
Uratowała go… mapa
W listopadzie 1939 r. czterech miejscowych Niemców przeprowadziło akcję niszczenia wszystkich krzyży i kapliczek na terenie parafii, zaczynając
od figury Chrystusa Króla w Odrach.
Zanim naziści doszli do Wojtala, sołtys
Joachim Kamiński, Augustyn Ponitka
i J. Zieliński wykopali krzyż i ukryli
w stodole sołtysa6.
Po wyzwoleniu postawiono go na
dawnym miejscu, gdzie doczekał początku lat siedemdziesiątych XX w.
Mieszkańcy, w obawie przed bezpieką,
nie wymieniali go na nowy. Jedynym
odważnym był emerytowany kierownik szkoły, Stefan Zbylicki, który miał
liczne kontakty w kołach wojskowych,
gdyż przed wojną był długoletnim prezesem Zarządu Powiatowego Związku
Powstańców i Wojaków, komendantem Ligi Obrony Powietrznej Państwa,
członkiem Rady Miejskiej oraz Rady
Powiatowej. Zanim zdecydował się
Nowy krzyż
„Krzyż Zbylickiego” przetrwał do
1998 r. Zniszczony zębem czasu i trafiony piorunem stracił ramiona. Ponieważ nie było już szkoły ani nauczyciela, wymianą krzyża zajęła się Wanda
Cieślak, która zebrała pieniądze na
drewno i nową pasyjkę. Pieniędzy nie
wystarczyło na wszystko, ale drewno
ofiarował leśniczy Gwidon Ćwikliński,
a pracę wykonał za darmo Augustyn
Ostrowski. Dzięki temu 17 lipca 1999 r.
w Wojtalu został poświęcony nowy
krzyż.
pomerania lipiec – sierpień 2012
pomerania_lipiec_sierpien_2012.indd 59
1. Krüger, Kronika Szkoły Podstawowej w Wojtalu,
1890–1939, s. 1–2 (w zbiorach Archiwum Parafii
Odry).
2. Relacja M. Żywickiej z Wojtala, 5.01.1999.
3. S. Fabiś, Kronika Szkoły Podstawowej w Wojtalu,
1890–1939, s. 139.
4. Ibidem, s. 109.
5. Ibidem, s. 146.
6. Relacja M. Żywickiej.
59
2012-07-02 14:55:28
wòjnowi Kaszëbi
Piekło kòl Stalingradu
Pòchòdzył z Gôrcza w kartësczim krézu. Òb czas wòjnë biôtkòwôł sã m.jin. na rusczim fronce. Ùretôł żëcé, ale wrócył z martwą rãką. Léón Fòrmela (1923–2012) krótkò przed smiercą
ò swòjich cãżczich wòjnowëch przeżëcach òpòwiedzôł Eùgeniuszowi Prëczkòwsczémù.
Co pamiãtôce z pierszich dni wòjnë?
Zarô jak nen Hitler wstąpił, béł strach,
baro wiôldżi strach. Òni brelë do Stutthofù abò na robòtë. Jô z sostrą béł
wëwiozłi na Żuławë. Tam gbùr, ù jaczégò më robilë, pòwiedzôł: „Chto chce
jachac dodóm na gwiôzdkã, ten mòże”.
Tej jô jachôł, a wiãcy na Żuławë nie
wrócył. Mòja sostra tam òstała.
Tata z mëmą mielë gòspòdarstwò.
Tatk z warkù béł krôwcã. Òni sã mielë wpisac na lëstã Eingedeutsch, ale
sã mòcno òpiérelë, jaż tatowi wzãlë
kònia, brikã, trzë krowë i miôł jic do
dwòru w Gôrczu na szarwark. To ju
bëłë lata sztërdzesté. Tedë w Chmielnie béł pòdzemny gminny pòlsczi
rząd. Òni gôdelë, żebë sã nie dac wpisac na lëstã. Ti, co ni mielë dzecy,
delë sã zarô w 1940 rokù zapisac. Ti,
co mielë blós dzéwczãta – téż. A ti, co
mielë knôpów, sã òpiérelë, żebë jich
dzecë ni mùszałë jic do wòjska. Niemcë rozmajice zmùszelë. Tace wzãlë
krawiecką maszinã, a òn nie béł do
robòtë na gbùrstwie. Òn sã nie znôł
ani na kòniach, ani na pòlu, ale miôł
dzesãc hektarów zemi, ùrobioné òd
dzesãc lat. Terô òn béł czësto òd sebie. Tedë w 1941 rokù, na zymkù, czej
bëłë masowé zôpisë, przëjął III grëpã.
Òn jachôł do Chmielna ze swòją białką. A jô gôdôł: „Jak nen Hitler nama
wzął Pòmòrzé, a pòtemù Kòngresówkã, a nas wëgnôł na wãdrówkã, tej jô
wërwiã”. Òn mie òdrzekł: „Nié, synkù,
të nigdze ni mòżesz jic, mùszisz òstac
doma. Tu je sétmë sztëk môłëch dzecy,
a jak të bë ùcekł, tej òne bãdą wszëtczé gnãbioné”. Tej jô òstôł, në i w 1942
rokù na zymkù jô dostôł pòbór. Jô
mógł dosc dobrze pò niemieckù, bò
przed wòjną jô sã ùcził. 5 czerwińca
60
pomerania_lipiec_sierpien_2012.indd 60
më wëjachelë, z wiôlgą pómpą, baną
z Kartuz na Lãbòrg. Rozmajité pòlsczé piesnie bëłë spiéwóné, a nicht nie
gôdôł pò niemieckù.
Tam bëło wiele knôpów z tëch
strón? Wë jich znelë?
Jo, sami Kaszëbi. Z Kartuz, Prokòwa,
z Gôrcza, z Miechùcëna, Serakòjc. Ze
mną òni zajachelë jaż do Neusterlitz, to
je sto piãcdzesąt kilométrów przed Berlinã. Jô mùszôł szituz czëszczëc. A jak
bëła przësãga, tej òni pòkazywelë, jak
niemiecczi żołniérze mògą biegac. Jô
i Hallman z Czaplów, chtëren sã przed
wòjną ùcził w Górny Grëpie, më sã zgłosëlë i pòkazelë, jak Kaszëbi mògą bie-
gac. W kòszarach bëło kòle piãcset Kaszëbów, w tim ewangelisze spòd Pùcka.
Wa midzë sobą dërch pò kaszëbskù
gôda?
Jo. Jô miôł nawetka rozprawã przez
to, ale ò tim jô pòwiém pózni. Jak jô
przed wòjną chòdzył do szkòłë, tej bëłë
zawòdë midzë szkòłama: z Kòscérzną, z Gdinią. Jô béł wiedno pierszi.
A tu, w wòjskù tak samo bëło, le jô
béł drëdżi za jednym Niemcã. Hallman béł trzecy, a tej ta reszta Niemców. Më dostelë dwie niedzele ùrlopù,
ale drëdżégò dnia më mùszelë jachac
do Francëji i bëło pò ùrlopie. Më nawetka dodóm nie dojachelë.
pomerania lëpińc – zélnik 2012
2012-07-02 14:55:28
wòjnowi Kaszëbi
A gdze Wë bëlë we Francëji?
To bëło miasto Dieppe. Tam bëła plaża
i taczé betonowé mòlo. Na nim Niemcë
mielë zamòntowóné francësczé pancerë.
Më bëlë w sódmy kómpanii. Nôprzód,
kòle miesądza, òni nas przëùcziwelë,
bò niechterny nie rozmielë pò niemieckù, le blós pò pòlskù, kaszëbskù. Nawetka nie wiedzelë, jak sã kłóniac pò
niemieckù. Béł taczi Drążk – kùczer,
chtëren przed wòjną w sztërë kònie jezdzył ù pana w Sulminie kòl Żukòwa. Òn
mógł co do centimétra zajachac przed
pańsczi dwór. Pózni òn zdżinął w Rusji. A tuwò nick òn ni mógł. Òficéra niemiecczi rëczôł na niegò jak wilk „Auf
den baum!”, to je „Na drzewò!”. Tej Hallman gôdôł: „Diable, të sóm wëskòcz na
drzewò, a jesz spadnij. A tej bãdzesz
rëczôł”. Më z tima ewangeliszama z Pùcka pòdeszlë do niegò, wpół chwôcëlë,
związelë, wzãlë bróń i pas. Tej gò wzãlë
na pùczel, zanioslë i zameldowelë, jak to
bëło. Ten zdżinął...
Ten Niemc?
Jo, òn béł wzãti précz do jinszi kómpanii, i dali gnãbił jinëch.
A we Francëji béł profesor jãzëka pòlsczégò. Jô miôł do niegò gadac. Jô tak
rzekł: „Pòj le tu”. A òn tegò nie rozmiôł.
Òni sã pitelë, czë to je słowińskô
mòwa. Ti wëższi wiedzelë cos ò słowińsczi mòwie. Jô rzekł, że to je kòle
Lãbòrga, Łebë, a më jesmë Kaszëbi
z pòwiatu kartësczégò, kòscérsczégò
i wejrowsczégò. Jô nie gôdôł pò pòlskù, le pò kaszëbskù.
Wë pamiãtôce tëch Kaszëbów, co
tam z wama bëlë?
Jo. Ò Drążkù i Hallmanie jô ju gôdôł.
Bëlë téż sztërzej òd Pùcka. Ten jeden
mógł piãkno malowac. Òn ce wëmalowôł, tak jak të stojôł. Òni ni mòglë niemiecczégò. Jô jem rozmiôł gadac i to
wiedno mie pòmôgało.
Rôz, czej bëłë lekcje jãzëka niemiecczégò, przëszedł profesor i wëwòłôł
mòje nôzwëskò: Léón Fòrmela. Jô
sã zameldowôł a òn rzekł, że dobrze
gôdóm i bãdã jegò bùrszã. I jô ù niegò robił. Do pôłnia mùszôł mù frisztëk dac, jizbã wëczëszczëc. Rôz òn dostôł wiadomòsc, że w Berlinie jegò
dzélnica bëła bómbardowónô. Pòja-
chôł tam, a jak wrócył nazôd, gôdôł ze
mną pò pòlskù. Òn tam nie nalôzł ani
białczi, ani dwòje sztëk dzecy. Ùrząd
mù ni mógł nic wëtłómaczëc. W Berlinie bałagan, wszëtkò zniszczoné.
To nie szło pòznac miasta. Tej òn sã
pòwiesył. Kapelan dôł mie niemiecką
ksążkã i rzekł, że jô móm prowadzëc
nôbòżeństwò. Më gò pòchòwelë sami
– piãcdzesąt Kaszëbów, chtërnëch òn
ùcził niemiecczégò. Òn je pòchòwóny w Dieppe, w górze, sto métrów
òd mòrza. Na òstatkù më zaspiéwelë „Wieczny òdpòczink”. Jaczis kònfident tam mùszôł bëc przëszłi, jak më
gò chòwelë. Në i tej wnet bëła zrobionô selekcjô. Całi rësztąg na plecë. Karabin, plecaczi, deczi, wszëtkò, co më
mielë, i më maszérowelë przë trzech
òrkestrach, chtërne grałë na zmianã. Më zrobilë piãcdzesąt kilométrów
w szescdzesąt chłopa.
Tej më dostelë nôkôz wëjachac na
Afrikã. Dwie niedzelë më czekelë,
a gen. Rommel ju tam béł fligrã przëjachóny. Równak Hitler gò zdegradowôł
i më przëjachelë do kómpanii nazôd,
bò bëła zmiana rozkazu i òna mia jic
na Rusjã. To ju bëło w pazdzerznikù
1942 rokù.
Co pamiãtôce z wòjnowégò czasu
na wschòdnym fronce?
Më bëlë na biôło òbùti, mùszelë jeden
abò dwa numrë bótë wiãkszé wząc.
A pòłowa niemiecczégò wòjska tegò
nie zrobiła. Jak më przëjachelë na Rusjã, to mùszelë nożama rozrzënac
skòrznie, bò nodżi bëłë òdmrożoné.
Wëżi Stalingradu bëło miasteczkò Kamińsk. Tam nas wëwalëlë, a tej znôwù
szukelë, chto rozmiôł na nartach jachac. Dwadzesce piãc z nas òstało wëbrónëch. Całi stëcznik i pół gromicznika më jezdzëlë. Na rówiznie
sniég miôł zrobioné smiotë, métrowé,
dwamétrowé górë. Pancerë, artileria
niemieckô i ruskô bëła całô zakùrzonô. Òni to szprengòwelë, a më w lëft
pùszczelë. Tam leżałë tësące ùmarłëch.
Jô nie chcã òpòwiadac, jak to wëzdrzało. Cos strasznégò! I rusczi, i niemiecczi
żôłniérze – wszëtcë bëlë pòzamiarzłé.
To bëła Ùkrajina, a tam ò przëpôłnié
bëło piãtnôsce stãpieni mrozu. Na tim
sniegù, na wiérzchu, to sadzało lód.
Biada, jak jaczi żôłniérz tam wpôdł,
w nen dwamétrowi smiot. Ten ju sã nie
pomerania lipiec – sierpień 2012
pomerania_lipiec_sierpien_2012.indd 61
wëdostôł na wiérzch i tam zamiôrzł.
Më dërch jachelë na nartach, bo jakbë
szlë piechti, tej më bë bëlë w tim sniegù
òstelë. Ti Niemcë nie chcelë tam walczëc. Òficérka ni mògła zabôczëc, jak
òni sã mielë dobrze we Francëji.
Ù nas béł czësti szermëcél. Kòle trzësta Szlązôków przeszło na ruską stronã. Òni gôdelë: „Më nie jesmë eingedeutsche. Nas wzãlë do wòjska jakò
Pòlôchów i më jidzemë lóz. Më jidzemë do pòlsczégò wòjska do Rusji”. I tak Niemc òstôł òsłabiony, a to
wëkòrzëstôł Stalin. Tam, dze bëło nôlżi zdobëc, tam òn wëwalił i na dwadzesce, trzëdzescë kilométrów wprôł,
a Niemcë sã copelë.
Co sã dzejało, jak waji òbkrążëlë?
Më ùceklë z kòcła. Kómpania szła
dwa dni wprzódk, a më trzimelë front
i płoszëlë Rusków. Ale terô më rwelë flot na Eùropã. Më bëlë jakò drëdżi
front. W tim czasu më bëlë ju na Dnieprze, dze Ruscë zbùdowelë mòst pòntonowi. Tam béł szëlp, witczi, strzëna,
diabelstwò! Na ti wòjnie nicht nic
tam nie czëszcził. Tam bëła masa żôłniérza przeprowôdzónô. Më ùstawilë karabin maszinowi, seriã delë. Jednym razã nasz dowódca dostôł taczi
strzał, że gò wërzucëło do górë nogama. Terô – co më zrobimë? Më òstawilë maszinówkã, a mielë pistoletë. Jak
më biegelë, tej jô z prawi stronë dostôł
strzał. Pòd pôchą mie przestrzélëło
i tu wëszło przódkã. A za chwilã kòlega dostôł, przez rãkã mù przestrzélëło.
Jô nie wiém, czë òn mógł pózni palcama rëchac. Jô gôdôł: „Mie są dzywné
te strzałë, pewno to są niemiecczé!”.
Tej më mielë doch nabòje rozpòznôwczé i më pùscëlë w lëft. Tej òni skùńczëlë strzelac.
Më naszémù dowódcë wzãlë papiórë,
a òstawilë pół medalika, a téż zégarczi i to, co òn miôł. Dwa dni më rézowelë, a jô sã robił corôz słabszi, a drëch
Aùstrëjôk mie prowadzył pòd pôchą
i më tak czurpelë. Jô strzimôł dwa dni,
jaż më dostelë przez te bagna i błota niemiecczégò żôłniérza. W szpitalu
òni òpatrzëlë jegò rãkã. Òn tam òstôł,
a jô dostôł gips włożony i béł wësłóny do Ùlmù. Tam béł ban sanitarny,
chtëren jachôł z nama do Lublina. Tam
nen gips zjãlë, bò to bëła sama wsza,
i założëlë nowi. Dali jô przëszedł do
61
2012-07-02 14:55:28
wòjnowi Kaszëbi
Luksembùrga. Rena sã ò półtora miesądza zagòjiła.
Ale rãka òstała martwô?
Jo, rãka òstała cenkô, jak òna bëła,
czej jô miôł òsmënôscë lat. Në i pòtemù më przëszlë do Straslądu, kòl
Szczecëna, w piãcdzesąt chłopa. Béł
tam majątk pana jaż òd Straslądu do
Szczecëna. Ten miôł swój ban, sëtmë mléczarniów, dzesãc flészarniów,
trzëdzescë browarów. Tam më żëlë dobrze.
Wë bëlë ju jakò inwalida zakwalifikòwóny?
Jo. Tam më mielë wachòwac, ale më sã
nie zgòdzëlë. Tej òni z nama wëszorowelë do Jenë. Më dostelë kòpalniã torfù
i pilowelë tam robòtników. Pòtemù nas
wëwiozlë wëżi, do Helzberga, do szpitala. Tedë më przeszlë do cywila.
Czedë wa w kùńcu dojachelë na Kaszëbë?
Na Gwiôzdkã 1945 rokù.
62
pomerania_lipiec_sierpien_2012.indd 62
O Kaszubach
u franciszkanów
W zabytkowym wnętrzu prezbiterium franciszkańskiego
kościoła pw. Świętej Trójcy w Gdańsku 30 maja br. odbyła
się prezentacja albumu Kaszubi w biblijnej krainie.
Książka stanowi dokumentację pielgrzymki Kaszubów do Ziemi Świętej
i Jordanii w dziesiątą rocznicę odsłonięcia w kościele Pater Noster w Jerozolimie
tablicy z Modlitwą Pańską w języku kaszubskim. Publikacja zawiera informacje o odwiedzanych miejscach, reportaż
z podróży Arkadiusza Golińskiego oraz
zapis kazań wygłoszonych podczas pielgrzymki w języku kaszubskim przez ks.
dziekana Mariana Miotka. Spotkanie, w którym wzięli udział
pielgrzymi oraz członkowie i sympatycy Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego,
stało się doskonałą okazją do refleksji
związanych z przedstawioną w promowanej książce jubileuszową pielgrzymką. Jej organizacją w roku 2010
zajmował się Zarząd Główny ZKP przy
wsparciu franciszkańskich instytucji:
Domu Pojednania i Spotkań im. św.
Maksymiliana M. Kolbego (DMK) oraz
Franciszkańskiego Biura Pielgrzymkowego Patron-Travel. W pielgrzymce
wzięła udział blisko setka kaszubskich
pątników duchowo wspieranych przez
abp. seniora Tadeusza Gocłowskiego
oraz prof. Brunona Synaka.
Uroczystość w kościele pw. Świętej
Trójcy rozpoczęła się odmówieniem
modlitwy „Ojcze nasz” w języku kaszubskim. Gości przywitał dyrektor
DMK o. Roman Zioła OFM Conv.
Podczas spotkania okolicznościowy
wykład na temat języka kaszubskiego
w kaznodziejstwie i pielgrzymowaniu
wygłosiła prof. Jadwiga Zieniukowa
z Instytutu Slawistyki PAN. Jak każdy
mały język – mówiła – język kaszubski
narażony jest na zatracenie, na ryzyko
wchłonięcia przez język polski, co w czasach dzisiejszej globalizacji wydaje się
zrozumiałe. Ale swój kryzys, dzięki Bogu,
język kaszubski ma już za sobą. Obserwując dzisiejszy potencjał językowy i ludzki,
mogę wyrokować, że kaszubszczyzna będzie nadal rozwijać się i kwitnąć.
Kolejnym mówcą był ks. dziekan
Marian Miotk, który zwrócił uwagę
na rolę opiekuna duchowego oraz właściwe przygotowanie i głoszenie Słowa
Bożego w rodnej mowie. Zachęcał też
do wysłuchania swoich kaszubskojęzycznych kazań i komentarzy do
Ewangelii, które publikowane są na
stronie www.parafia-gniewino.pl.
W czasie uroczystości głos zabrał także
o. Leszek Łuczkanin, sekretarz gdańskiej prowincji franciszkanów. Mówił
m.in. o swoim powołaniu, które dojrzewało na Kaszubach. Zwrócił też uwagę
na osobisty wymiar pielgrzymowania
i jego znaczenie dla duchowości.
Serdeczne podziękowania pielgrzymom, a zarazem mecenasom prezentowanego albumu złożył jego redaktor
Arkadiusz Goliński, który wymienił
m.in. Bożenę i Bolesława Prondzińskich
z Piaszna, Elżbietę i Antoniego Szrederów ze Słupska oraz franciszkańskie
biuro Patron-Travel. Publikacja nie tylko
jest dokumentacją tego wydarzenia, ale
również stanowi zachętę do pielgrzymowania w podwójnym wymiarze – religijnym i etnicznym, wzmacniającym wspólnotę Kaszubów – podkreślał Goliński.
Wa żny m elementem majowej
uroczystości było również wręczenie
stypendium z Funduszu Stypendialnego im. Izabelli Trojanowskiej młodej
dziennikarce kaszubskiej – Marlenie
Nadolskiej z Twojej Telewizji Morskiej. Tegoroczna laureatka otrzymała
to wyróżnienie z rąk Ewy Górskiej,
przewodniczącej Kapituły Funduszu,
i prezesa ZKP Łukasza Grzędzickiego.
A.A.
Autorem zdjęć na następnej stronie jest
O. Mateusz Stachowski
pomerania lëpińc – zélnik 2012
2012-07-02 14:55:29
w biblijnej krainie
Album Kaszubi w biblijnej krainie można
nabyć w Wydawnictwie Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego w Gdańsku oraz w zrzeszeniowej księgarni internetowej na stronie
www.kaszubskaksiazka.pl.
Na pierwszym planie współautor albumu
Arkadiusz Goliński.
Promocja albumu wzbudziła zainteresowanie pomorskich mediów.
Współautor albumu ks. Marian Miotk.
Prof. Jadwiga Zieniukowa wygłosiła podczas promocji
wykład pt. „Język kaszubski w kaznodziejstwie
i pielgrzymowaniu”.
pomerania lipiec – sierpień 2012
pomerania_lipiec_sierpien_2012.indd 63
63
2012-07-02 14:55:30
z południa
FELIETON
Daleko do stolicy
KAZIMIERZ OSTROWSKI
Gdzie się zaczynają, a gdzie kończą
się Kaszuby? Oto jest pytanie, na które
niełatwo odpowiedzieć. Przypomnijmy dwie książki Józefa Borzyszkowskiego o Karsinie – tytuł pierwszej
Tam gdze Kaszëb kuńc nie przypadł
do gustu mieszkańcom, toteż drugą,
po blisko trzydziestu latach, zatytułował Tam gdze Kaszëb pòczątk. Podobny
problem mają także inni, na przykład
Gdańsk, któremu wielu odmawia nie
tylko prawa do miana stolicy kraju
kaszubskiego, lecz w ogóle neguje jego
historyczny (i współczesny) związek
z Kaszubami. Takim poglądom trzeba
dać zdecydowany odpór, jak to uczynił
Jacek Borkowicz w majowym numerze
„Pomeranii”.
A Chojnice – czy są na początku,
czy na końcu, a może w ogóle poza
Kaszubami? Zdarzało mi się niejeden
raz usłyszeć, np. z ust warszawiaków,
zdziwienie wobec faktu, że Chojnice
przynależą do Kaszub, a chojniczanie
w dużej części identyfikują się z kulturą kaszubską. Oczywiście przypisywałem to niedostatkom wiedzy, geograficznej w szczególności. Czasem jednak
wydaje się, że nie tylko z wysokości
Warszawy trudno rozpoznać regiony,
lecz także ze znacznie bliższego sercu
Gdańska. Wciąż bowiem słychać przechwałki, że projektowana i budowana
z entuzjazmem Pomorska Kolej Metropolitalna dotrze na Kaszuby, najpierw
do Kartuz, potem nawet do Kościerzyny! No, dalej już wzrok nie sięga.
Kulturowa łączność Chojnic z regionem była rzeczą bezsporną dla Jana
Karnowskiego, co znalazło wyraz w tytule i w treści pisma „Zabory”. Jednym
ze współpracowników przedwojennego miesięcznika był Julian Rydzkowski
(1891–1978), twórca chojnickiego muzeum, który przylgnął do kaszubskiej
kultury i był jej orędownikiem, za co
studenci z klubu Pomorania nagrodzili
go Medalem Stolema. Mimo upływu lat
pamięć o zasługach Rydzkowskiego jest
w Chojnicach wciąż żywa. Ma szkołę
swego imienia i ulicę, wkrótce ma zostać także patronem muzeum. Ostatnio
zaś spotkał go zaszczyt, jakiego nikt
przed nim nie dostąpił – w brązowym
odlewie usiadł na kamiennej parkowej
ławce. W swym charakterystycznym,
baskijskim berecie wygląda jak żywy
i każdy może spocząć obok niego. Udaną rzeźbę wykonał artysta Jerzy Bokrzycki z Dolnego Śląska. Miejsce też
jest nieprzypadkowe, ponieważ poło-
Dalek do stolëcë
Gdze sã zaczinają, a gdze kùńczą sã
Kaszëbë? To je hewò pëtanié, na jaczé
nie je letkò òdpòwiedzec. Przëbôczmë
dwie ksążczi Józefa Bòrzëszkòwsczégò
ò Kôrsënie – titel pierszi Tam gdze Kaszëb kuńc nie widzôł sã mieszkańcóm, tedë drëgą, pò bezmała trzëdzescë latach, nazwôł Tam gdze Kaszëb
pòczątk. Juwerny tôczel mają téż jinszi,
na przëmiar Gduńsk, jaczémù wielny
nie dôwają prawa nié leno do miona
stolëcë kaszëbsczégò kraju, ale téż w całoscë przékùją jegò dzejowi (i dzysdniowi) parłãczë z Kaszëbama. Taczim pòzdrzatkóm je mùsz sã dzyrzkò procëmstawic, jak to zrobił Jack Bòrkòwicz
w majowim numrze cządnika „Pomerania”.
A Chònice – czë są na zôczątkù, czë
na kùńcu, a mòże na ògle bùten Kaszëb? Zdarzało mie sã niejeden rôz ù64
pomerania_lipiec_sierpien_2012.indd 64
czëc, np. òd warszawiaków, zadzëwòwanié nad tim, że Chònice przënôleżą do Kaszëb, a chòniczanie we wiôldżim dzélu czëją parłãcz z kaszëbską
kùlturą. Jakno przédną przëczënã widzôł jem w tim niedostatk wiédzë, geògrafny òsoblëwie. Czasã równak mie
sã zdôwô, że nié tëlkò z wiżë Warszawë
je drãgò rozpòznac regionë, ale i z wiele blëższégò sercu Gduńska. Dërchã bò
je czëc chwalbë, że ùdbónô i bùdowónô z entuzjazmã Pòmòrskô Przédnogardowô Kòlej dotrze na Kaszëbë, nôpierwi
do Kartuz, potemù nawetka do Kòscérznë! Në, dali ju zdrok nie sygô.
Kùlturowô łączba Chòniców z regionã bëła sprawą bezògôdkòwą dlô
Jana Karnowsczégò, co je widzec w titelu i zamkłoscë pismiona „Zabory”. Jednym z wespółrobòtników przedwòjnowégò cządnika béł Julión Ridzkòwsczi
(1891–1978), ùsôdzca chònicczégò mùzeùm, chtëren przëlnął do kaszëbsczi kùlturë i béł ji zastôwcą, za co sztudérowie
z karna Pòmòraniô wëapartnilë gò Medalã Stolëma. Chòc mijają lata, równak
wdôr ò zôwdzãkach Ridzkòwsczégò je
w Chònicach wiedno żëwi. Mô szkòłã
swòjégò miona i ùlicã, niezadługò mô
téż òstac patronã mùzeùm. Niedôwno
dostąpił wiôldżi érë, jaczi nicht przed
nim sã nie dożdôł – w òdléwkù z brązu ùsôdł na kamiany ławie w parkù.
W swòjim apartnym, baskijsczim berece wëzdrzi jak żëwi i kòżdi mòże kòl
niegò przësadnąc. Ùdałą żłobinã zrëchtowôł kùńsztôrz Jerzi Bòkrzicczi z Dólnégò Sląska. Môl téż nie je przëtrôfkã, bò pòłożony we westrzodkù miasta
Park Tësąclecégò, ò jaczégò szëkowanié Ridzkòwsczi z nôdbą i skùtkòwno
zabiégôł, przeszedł w slédnëch trzech
pomerania lëpińc – zélnik 2012
2012-07-02 14:55:30
z pôłnia
FELIETÓN
żony w centrum miasta Park Tysiąclecia, o którego urządzenie Rydzkowski
z uporem i skutecznie zabiegał, przeszedł w ostatnich trzech latach gruntowną (i kosztowną) przebudowę, dzięki
unijnej pomocy. Park już zmienił się nie
do poznania, a za kilka lat będzie takim,
o jakim marzył Rydzkowski.
Wypiękniał nie tylko park, wciąż
korzystnie zmienia się całe miasto, co
zauważają i doceniają zarówno sami
mieszkańcy, jak i turyści. W jednym
z programów TVP zaprezentowano
kilkuminutowe spoty o pięciu miastach, wytypowanych przez jury spośród wielu. Ideą konkursu była promocja miast z najlepiej zagospodarowaną
przestrzenią publiczną. Konkurs podsumowano w pałacu w Wilanowie;
w głosowaniu internetowym zdecydowanie zwyciężyły Chojnice, zdobywając trzykroć więcej głosów aniżeli
pozostałe cztery miasta razem wzięte,
wśród nich zabytkowe Chełmno.
To wszystko cieszy, lecz zarazem nasuwa smutną refleksję, że tak jak uroda
nie świadczy o wartości człowieka, tak
i zewnętrzny wizerunek miasta nie decyduje o jego rozwoju. A miało być inaczej, w strategii rozwoju województwa,
latach gruńtowną (i kòsztowną) przebùdowã, dzãka ùnijny pòmòcë. Park ju
sã zmienił nié do pòznaniô, a za czile
lat bãdze taczim, jaczégò chcôł Ridzkòwsczi.
Wëmùstrowóny je nié blós park,
wcyg na lepszé zmieniwô sa całé miasto, co widzą i mają we wiôldżim ùwôżanim tak sami mieszkańcë, jak i wanożnicë. W jednym z programów TVP
szłë czileminutowé spòtë ò piãc miastach, wëbrónëch przez òbsądzëcelów
z wiele jinszich. Deją kònkùrsu bëła
promòcjô miastów z nôlepi zagòspòdarzoną pùbliczną rëmią. Pòdczorchniãcé
kònkùrsu òdbëło sã w pałacu we Wilanowie; w internetowim głosowanim
bezògôdkòwò dobëłë Chònice, chtërne miałë trzë razë wicy głosów niżle
pòòstałé sztërë miasta do grëpë wzãté,
westrzód nich zabëtkòwé Chełmno.
To wszëtkò redëje, ale téż dôwô smùtné refleksje, że tak jak ùroda nie je miérnikã wôrtnotë człowieka, tak i bùtnowi wëzdrzatk miasta nie rozsądzywô
ò jegò rozwicym. A miało bëc jinaczi,
Rzeźba przedstawiająca Juliana Rydzkowskiego w chojnickim parku. Fot. Maciej Stanke
której przyświeca hasło „zrównoważonego rozwoju”, Chojnicom wyznaczono
rolę silnego ośrodka społeczno-gospodarczego w południowej części Pomorza. Na razie nic nie wskazuje na to,
że tak się stanie. Obrzeża regionu wyludniają się i więdną, rośnie natomiast
i rozwija się metropolia. Miała być pełna integracja, lecz jak tu się integrować,
jadąc dziurawymi drogami (np. nr 22
Odnawiany Park Tysiąclecia staje się głównym miejscem wypoczynku chojniczan. Fot. Maciej Stanke
w strategii rozwiju wòjewództwa, jaczi
przëswiécô hasło „wërównónégò rozwiju”, Chònicóm wëznaczëlë rolã mòcnégò òstrzódka spòlëznowò-gòspòdarczégò w pôłniowim dzélu Pòmòrzégò.
W tim cządze nick nie swiôdczi ò tim,
że tak sã stónie. Ùbrzedżi regionu robią
sã pùsté i wiãdną, za to rosce i sã rozwijô przédny gard. Miała bëc fùlnô integracjô, le jak tu sã integrowac, jadącë
durowatima drogama (np. nr 22 – òsła-
pomerania lipiec – sierpień 2012
pomerania_lipiec_sierpien_2012.indd 65
– sławetną „berlinką”) do naszej nadmorskiej stolicy. Tak więc czasem pojawiają się wątpliwości, czy Chojnice są
jeszcze miastem na Kaszubach, a nawet
czy są na Pomorzu? Podobno w dobie
internetu wszędzie jest blisko, a jednak
bez dróg, bez dostępu do ośrodków życia gospodarczego i centrów kultury
wciąż będziemy na marginesie cywilizacji.
wionô „berlinka”) do naszi nadmòrsczi
stolëcë. Tak tej czasã rodzą sã wątplëwòtë, czë Chònice są jesz miastã na
Kaszëbach, a nawetka czë są w Pòmòrsce? W cządze internetu bòdôj wszãdze
je bliskò, równak bez drogów, bez przistãpù do òstrzódków gòspòdarczégò
żëcô i centrów kùlturë, dërchã bãdzemë na ùbrzegù cywilizacji.
Tłomaczenié Danuta Pioch
65
2012-07-02 14:55:31
kaszëbsczi dlô wszëtczich
ÙCZBA 12
Ùczba dlô letników. W kaszëbsczi krôjnie
RÓMAN DRZÉŻDŻÓN, DANUTA PIOCH
Cwiczënk 1
Głosno przeczëtôj, pòwtórzë czile razy. (Przeczytaj na głos, powtarzaj kilkakrotnie).
Spróbùj przeczëtac gôdkã. (Spróbuj przeczytać
rozmowę).
W kaszëbsczim mùzeùm
– Dzień dobry.
– Witóm baro serdeczno w najim mùzeùm. Widzã, że wë
przëjachelë do nas kòłã.
– O! Mógłby pan przetłumaczyć, co pan powiedział?
– Kò pewno, że jo… Bardzo serdecznie witam w naszym muzeum. Widzę, że przyjechał pan do nas na rowerze.
– Jaki to język? Niczego nie można zrozumieć…
– Jô gôdóm pò kaszëbskù.
– To zrozumiałem!
– Kò kaszëbsczi nie je tak drãdżi, jak to sã mësli.
– Tego już nie rozumiem.
– Tej mòżece sã w najim mùzeùm kaszëbsczégò kąsk naùczëc.
Bédëjã zwiédzanié z prowadnikã, jaczi gôdô pò kaszëbskù.
– Co to prowadnik?
– To je pò pòlskù przewodnik.
– Co można w waszym muzeum obejrzeć?
– Mòżece òbezdrzec rozmajité wëstawë, jaczé pòkazëją,
jak żëło sã na Kaszëbach 100 a wicy lat temù. Òkróm tegò
pòznôce dzeje Kaszëbów a naùczice sã czilenôsce a mòże nawetka cziledzesąt kaszëbsczich słów.
– Jakby pan mówił wolniej, to bym więcej zrozumiał.
– Kò dobrze. Mdã gôdôł pòmalni.
– Jakie są ceny biletów?
– Zwëkłi biliet kòsztô piãc złotëch, ùlgòwi dlô dzecy trzë złoté.
– To znaczy pięć i trzy złote, tak?
– Jo, prôwda.
– A za prowadnika ile trzeba zapłacić?
– Za prowadnika leno 10 złotëch.
– Dziesięć złotych, jo?
– Wejle, ju gôdôce jo.
– Hmm, nie bardzo rozumiem, ale poproszę bilet normalny
i prowadnika.
– Tuwò wezce biliet, kòło òstawce bùten a pòjce za mną
bënë. Czej òbéńdzemë całé mùzeùm mdzece mòglë òbjachac całé Kaszëbë, a wszãdze sã dogôdôce!
Cwiczënk 2
Nôprzódka mùszimë sã naùczëc przëwitaniów a òddzãkòwaniów. (Najpierw musimy się nauczyć powitań i pożegnań).
66
pomerania_lipiec_sierpien_2012.indd 66
witac – witać
witóm – witam (odpowiedź: Bóg zapłac lub dziękuję)
witôjce – witam (do osoby starszej)
witôjtaż – witajcie (do kilku osób)
dobri dzéń – dzień dobry
dobri wieczór – dobry wieczór
niech bãdze pòchwôlony Jezës Christus – niech będzie pochwalony Jezus Chrystus
òddzãkòwac sã – pożegnać się
do ùzdrzeniô – do widzenia/zobaczenia
òstanita z Panã Bògã – zostańcie z Panem Bogiem
do ùczëcô – do usłyszenia
timczasã – tymczasem
trzëmi sã, trzim sã – trzymaj się
• Witôj sã i żegnôj z prowadnikã, wëbiérôj do te pasowné
zwrotë abò wërażenia. (Witaj się i żegnaj z przewodnikiem,
wybieraj do tego odpowiednie zwroty lub wyrażenia).
Cwiczënk 3
Terôzka përznã ò Kaszëbach i jich jãzëkù. (Teraz trochę o Kaszubach i ich języku).
• Kaszëbi zajimają plac na nordze Pòlsczi, mieszkają
w òbeńdze 6 pòwiatów i kòl 50 gminów. Jich wielënã szacëje sã na 550 tësący lëdzy. Są wpisóny do ùstawù ò nôrodnëch miészëznach. (Kaszubi zajmują tereny na północy Polski, mieszkają w 6 powiatach, w obrębie około 50 gmin.
Ich liczbę szacuje się na 550 tysięcy. Są wpisani do ustawy
o mniejszościach narodowych).
• Pòsługùją sã swòjim jãzëkã, chtëren je ùczony w szkòłach.
Latos nôùkã kaszëbsczégò pòbiérô 13,5 tësąca ùczniów.
(Posługują się własnym językiem, którego uczy się w szkołach. W bieżącym roku naukę języka kaszubskiego pobiera
13,5 tysiąca uczniów).
• W kaszëbsczim alfabéce je 6 apartnëch lëtrów: ã, é, ë, ò, ô,
ù. Òkróm nich czile zwãków wëmôwiô sã jinaczi jak w pòlaszëznie, tzn. mitkò: sz, ż, cz, dż jakno [ś, ź, ć, dź]. (W alfabecie kaszubskim jest 6 specyficznych liter: ã, é, ë, ò, ô, ù.
pomerania lëpińc – zélnik 2012
2012-07-02 14:55:31
kaszëbsczi dlô wszëtczich
Oprócz nich kilka głosek wymawia się inaczej niż w języku
polskim, tzn. miękko: sz, ż, cz, dż jako [ś, ź, ć, dź]).
• Apartné kaszëbsczé zwãczi wëmôwiómë tak (tak wymawiamy kaszubskie głoski):
ã – nosówka, wymawiana jak a nosowe
é – wymawiane pomiędzy e i y/i
ë – wymawiane pomiędzy e i a
ô – dźwięk pośredni między o i e; wym. jako ö
ò – dyftong, wym. jako łe
ù – dyftong, wym. jako łu
Przeczëtôj wëbróny tekst z ti ùczbë, ale òpasuj na pòznóné przed sztótã wskôzë wëmôwianiô zwãków. (Przeczytaj wybrany tekst z tej lekcji,
zwracając baczną uwagę na poznane przed chwilą wskazówki dotyczące wymowy głosek).
bacznik wërôbiô tobakã wedle swòji receptë, tedë ni ma
dwùch taczich samëch na Kaszëbach. Sëpiącë czôrny proszk
z rogù, gôdają przë tim „Chcemë le so zażëc”. (Kaszubi mają
bogate zwyczaje i tradycje, np. tradycyjnym zajęciem mężczyzn jest wytwarzanie i zażywanie tabaki. Każdy „tabacznik” produkuje tabakę według własnej receptury, zatem nie
ma dwóch takich samych na Kaszubach. Sypiąc czarny proszek z rogu, mówi się „Chcemë le so zażëc”).
Do wërobù tobaczi mùszimë miec: mielôk, dënicã
i sëtkò. Do trzimaniô – różk. Rozpòznôj te rzeczë
na malënkach. (Do wyrobu tabaki musimy mieć:
drewnianą pałkę, glinianą misę i sitko. Do przechowywania
– rożek. Rozpoznaj te rzeczy na rysunkach).
Cwiczënk 4
Kaszëbi, chòc nie są ùznôwóny za nôród, mają swòje – regionalné – znanczi: céch, fanã, himn i stolëcã. (Kaszubi,
choć nie są uważani za naród, mają swoje – regionalne –
symbole: herb, flagę, hymn i stolicę).
Zdrzë na céch, jaczim je grif. (Popatrz na herb, jakim jest gryf).
Cwiczënk 6
Słowôrzk: czôrny – czarny, sznobel – dziób, jãzëk - język, srąb
– tułów, skrzidła – skrzydła, krale – szpony, ògón – ogon,
nodżi – nogi, lew – lew, òrzeł – orzeł.
• Fana mô czôrno-żôłté farwë. A ò himnie i stolëcë to je
gôdka na jinszé zéńdzenié. (Flaga ma czarno-żółte barwy.
A hymn i stolica to temat na osobną rozmowę).
Cwiczënk 5
Kaszëbi mają bòkadné zwëczi i tradicje, np. tradicyjnym zajãcym chłopów je wërôbianié i zażiwanié tobaczi. Kòżdi to-
• Wez kartã Kaszëb i nalézë na ni: wikszé jezora, rzéczi,
grzëpë, lasë. Starôj sã je òdwiedzec. (Weź mapę Kaszub
i znajdź na niej: większe jeziora, rzeki, wzniesienia, lasy. Staraj się je zwiedzić).
Żëczã wszëtczégò bëlnégò i do ùzdrzeniô. (Życzę wszystkiego dobrego i do zobaczenia).
SŁOWÔRZK
• Òpòwiédz ò wëzdrzatkù grifa, zwëskùjącë ze słowarzka.
(Opowiedz o wyglądzie gryfa, korzystając ze słowniczka).
Na Kaszëbach je wiele wòdów – jezorów i rzéków, grzëpów,
wądołów, lasów. Wikszosc tëch snôżich elemeńtów je na
strzédnëch Kaszëbach. Dlô piãknégò krôjmalënkù nazéwô
sã te stronë Kaszëbską Szwajcarëją. (Na Kaszubach jest wiele wód – jezior i rzek, wzniesień, wąwozów, lasów. Większość tych pięknych elementów znajduje się na środkowych
Kaszubach. Ze względu na piękny krajobraz nazywa się te
tereny Szwajcarią Kaszubską).
bédëjã – proponuję, bënë – w środku, biliet – bilet, bùten – na
zewnątrz, drãdżi – trudny, kąsk – trochę, kò – ale, ależ, kò pewno – ależ tak, kòło – rower, kòsztô – kosztuje, leno – tylko, òbezdrzec – obejrzeć, pòmalni – wolniej, prowadnik – przewodnik,
prôwda – prawda, racja, widzã – widzę.
pomerania lipiec – sierpień 2012
pomerania_lipiec_sierpien_2012.indd 67
67
2012-07-02 14:55:31
z Kociewia
Zamanówszi usióńdźta se
w cichaczu…
To moje życzenie na wakacje, które niech będą też kolorowe jak polne kwiaty, z muzyką
świerszczy i echem lasów, chłodem kociewskich jezior…
MARIA
PA J Ą KO W S K A - K E N S I K
Żeby jednak usłyszeć głos Boga
(od niego wszystko warto zaczynać),
trzeba się wyciszyć, zatrzymać… Też
na dłuższą, nie zdawkową rozmowę
z bliskimi warto siąść w cichaczu i nie
patrzeć na zegarek. Kiedy tak być powinno? No, właśnie zamanówszi, czyli od czasu do czasu. Kryje się w tym
słowie wielokrotność. Dobrze, by to, co
miłe i ważne, nie było przypadkowe,
jednorazowe. Miarą udanych wakacji
może być liczba chwil, które pragniemy zatrzymać. Trwaj chwilo – byśmy
jak najczęściej tak mogli pragnąć, tego
życzę moim Kociewiakom i bliskim mi
Kaszubom. Tu pomyślałam – jak to jest
po kaszubsku „trwaj chwilo”?
Zamanówszi wracam do naszych
zadomowionych relacji (tylko te dobre
warto pamiętać) i planuję razem z naszym bydgoskim oddziałem ZKP radosne spotkanie w Sopocie u progu lata
(w październiku będziemy świętować
jubileusz), potem Jarmark Wdzydzki,
Jarmark Dominikański… Oczywiście
Lato na Kociewiu – musi być jeszcze
ważniejsze, ze świętem pomorskiego
folkloru w Piasecznie, z Festiwalem
Smaku w Grucznie…
Właśnie w Grucznie! Tyle razy
już przypominałam, że w okolicach
Gruczna zaczyna się Kociewie (i dalej,
wzdłuż lewego brzegu Wisły, i w bok,
ku Borom Tucholskim); nie tylko
dlatego trzeba o Grucznie wiedzieć
i w Grucznie być. Wszyscy tu wiedzą
o działaniach Towarzystwa Przyjaciół
Dolnej Wisły, którego siedziba mieści
się w zabytkowym młynie. Obecnie
prezesem towarzystwa jest nauczycielka, która w miejscowej szkole prowadzi bardzo pomysłowo i wytrwale
koło regionalne.
W tym miejscu muszę wtrącić, że
właśnie w Grucznie (poza szkołą) realizowany jest projekt „Kociewie, moja
mała ojczyzna”. Trafiłam na wystawę
odbitek wykonanych z szablonów
z motywami haftu kociewskiego pod
znamiennym tytułem „Ludowo na
nowo”.
Niedawno kolejny raz z przyjemnością gościłam w Grucznie u młodych regionalistów. Tym razem poprosiłam uczniów, by ze Słownika
kociewskiego każdy wybrał 10 słów,
które mu się podobają. Wybór należało uzasadnić. Otrzymałam 18 ciekawych wypowiedzi (serce rośnie!).
Warto przytoczyć wybrane. Paulina
napisała: „Lubię słowo bala (piłka), bo
lubię grać w piłkę nożną i lubię mojego pana od wychowania fizycznego”. Agata: „Lubię słowo pujek (kot),
bo uwielbiam koty!”. Daria: „Myszak
(siwy koń) – kocham konie i wszystko, co z nimi jest związane”. Darek
podał słowo ajntop: „Słowo ajntop
jest najlepsze, bo lubię zupy”. Zdziwić
może samokrytyka Wiktora: „Często
coś psuję, robię źle, dlatego wybrałem
słowo czwarzyć”. Wzruszyć może wybór Dawida: „Moim ulubionym słowem jest chruchlać, bo moja prababcia
(która nie żyje) tak mówiła”. Podobnie
wypowiedź Sylwii: „Fajfka przypomina mi zmarłego dziadka”.
Na koniec zdanie Sebastiana: „Najlepsze jest słowo jo, bo używa się go
w moim domu”. Chciałoby się tu powiedzieć: „Jo, tak to je nie tylko na
Kaszubach”…
Jak widać różne gwaryzmy żyją
jeszcze w rodzinnej tradycji. Obiecująca jest pamięć o nich. Żałuję, że wcześniej podczas licznych spotkań w szkołach nie pytałam uczniów o to, co dla
nich ważne. Wypowiedzi z Gruczna
będą dobrym materiałem do opracowania i wstępem do dalszych badań…
ale już po wakacjach, które – oby były
owocne i bogate w różne, najlepiej
szczęśliwe, przeżycia.
Costerina 2012
Biblioteka Miejska im. Konstantego Damrota
w Kościerzynie już po raz trzynasty zaprasza na
Kościerskie Targi Książki Kaszubskiej i Pomorskiej.
Tegoroczne Targi, czyli Costerina 2012, rozpoczynają się 13 lipca o godz. 13, jak zwykle na kościerskim rynku. Będą trwały do godz. 17.
Podczas targów, których celem jest „promocja autorów i wydawnictw literatury kaszubskiej
68
pomerania_lipiec_sierpien_2012.indd 68
i pomorskiej; nawiązywanie nowych kontaktów
i współpracy; tworzenie forum dla zawierania
umów [oraz] bezpośrednia sprzedaż”, zostaną
rozstrzygnięte dwa konkursy: Wydawnictw Literatury Kaszubskiej o nagrodę Remusowej Kary
oraz Wydawnictw Literatury Pomorskiej o nagrodę
Remusowej Kary. Publikacje ocenia powołane przez
organizatora jury.
W Costerinie 2012 weźmie udział ok. 30 wystawców. Do towarzyszących Targom konkursów
zgłoszono 100 książek.
Podczas imprezy wystąpią: Wioletta Piasecka
i zespół Wãdzëbôczi.
Organizatorami Targów są Burmistrz i Rada
Miasta Kościerzyna oraz kościerska biblioteka.
pomerania lëpińc – zélnik 2012
2012-07-02 14:55:32
opowiadania kociewskie
Do boru na grzibi!
Z Y TA W E J E R
Wew naszym boru było fest jagodóf
ji grzibóf. Jak żam szła zez kankó na jagodi, to podle drogi zahaczałóm o bujafka na landach, kele Baczińskych. A jak
wisok szmyrgałóm timi golaniami pot
samniytke gałanzie brzóski, co mniała chyba wjanci niysz 7–8 mytróf wew
góra. Asz dzif bjerze, że żam sia niy
skańtowałóm ji niy jezdóm połómana!
Zbjyrać jagodi było równak cianszko,
a podle drogi półowa była wiżerta. Tedi
na grzibi sia szło chantni. Najbardzi szafowało wew chojnach Brónci Szinwelski.
To był richtich zaczarowani las. Grzibi
tam rosłi jak po deszczu, jak to dawni ji
tera tysz mówjó. Jano niy kożdygo roku,
choc łóni, to wnetki kożdygo.
Ja chodza latosiygo roku ji miśla: „Na
nu – czi żam je wew krajinie baśni?”. Co
nie spojrza – grzib. Niy mogłóm nadóżyć
jych halać spot kszakoróf, a najgorsi, że
niy mniałóm jych chdzie kłaść! Za koszula tkałóm, bo mniałóm dużi wichajster, wew kaszanie łot szorcfala, ji byłóm
dicht baf. Stoja ji riczyć mniy sia chce!
Bo jak ostawjyć tyle grzibóf? Tedi jak
tak stojałóm, żam łobaczyła jakaś dziura
ji stari dekel. Na nu – miśla sobje, co to
je Panie Dzieju? Chto tu nurował? Ji tedi
mnie sia zrobjyło mniantko wew szpytach, bo sia kapnyłóm, że to je bónker po
partyzantach.
Nó ludzie kochane, mnieliśta wjidziyć, co sia tedi działo! Jak ja wirwałóm ji dałóm drapaka, ji zgalałóm jak
tan siódmowi (lo godz. 7 rano jechała
bana ji ludziska gadeli, jak chto szet
chwatko, że jidzie jak tan siódmowi
cuk). Para razi sia pszewaliłóm ji wnetki do cna wszitke grzibi mnie wipedli.
Ale ja dali pyrgałóm, nogi mnie jak bala
potskakiweli. Jak żam była łusz wew
Liberowych Chojnach, to ździepko żam
odetchła, bo Liberowe chojni, to byli
chojni mojego dziatka Jula, nie mylta
zez Lełónam, bo Lełón to był Sztórma.
Jak żam pszipyrgała dodóm, to
mniałóm wew kipce 2 grzibi, jak na
wiśmniychowjisko lucke. Jak żam łusz
łurosła duża, to durcham chodziyłóm
wew Brónci chojni ji szukałóm tego
bónkra, ale za żiwi Bóg nie mogłóm go
nalyźć! Pot ziamnia sia zapat snać. Grzibóf łusz tysz było wjele mni!
Jak chceta, to wjerzta, a jak niy, to
niy! Jak to mówjó ruske: „Toczka, toczka zapjataja, eto mordeczka takaja”.
A mi gadami: „Kropka, kropka, bómba, chto niy wjerzi, tan trómba!”. Tedi
wjerzta Rózaliji, bo łóna nie łże! Jano
jidzie prawdó!!!
Tedi do łusłiszania!
Wasza Rózalija
Kepki życiowe
Ja to móm tak, że jak coś nié lézie
jak trza, to ja nié deliberuja za dużo,
nié łycam jak gzub, co mu grabnéli
bómbóna, ino zara na to sia gapsie zéz
boku i se robja kepki. No i mówja wóm,
zara sia to zdaje śmnieszne i nié take
cianżke, jak na poczóntku!
Na tan przykład, żam se zamówiła
kedyś u krawcowy, co by mnie poprawjiła trocha fraketa. Na pióntek mniała
być rychtych, leze tamoj, ale nié mniała.
No to na poniédziałek. Dóma sia pokazało, że plóntaja żam odebrała jak nic –
dwa guziki wciéło, plama jakaś po lewéj
strónie i kieszań rozpruta! Ale żam czasu nié mniała léźć tamoj i bolechować.
To żam zaprosiła raz psiapsióły na bal
heksów i tak béło zgadane, że najgorsze łachy trza obuć. I sia fraketa nadała,
a eszcze furora zrobjiła!
Inszym razam żam se halała zéz
supermarketa panczak radysków. Take
psiankne, okróngłe, aż sia rzechotkali
tak mniéło do mnie jak muńki czandów. Dóma sia pokazało, że w każdéj
siedzi opiekły pyrón, walny jak łancina! Aż mnie sia licho zrobjiło, ale
ruk-cug i żam wjédziała, co zrobjić:
wołam mojégo knapka i gadam jak
szkólny: ,,zobacz, synku, jaka ciekewa
gadzina: żywji sia radyskami i w obecnym stadijum rozwoju nazywamy to
larwó”. A on robji krzywa gamba, bo
mu sia to stadijum rozwoju srodze nié
wjidziało. Ale co tam, uczba zéz biologiji téż je ważna!
A znówki raz to zéz ogródka tan
mój synek sia przytarabanił i wyjrzał,
jak nié wjém jaki lańcusznik. Cały
SŁOWNICZEK
MARIA BLOCK
bómbón – cukierek; buksy – spodnie; deliberować – zastanawiać się; eltki – tu: owoce z zaniedbanych drzew;
fraketa – tu: marynarka; gadzina – zwierzęta; glajowaty – niechlujny; halać – przynieść; kepki – żarty; lulek
– dziadek; łancina – łodyga; łycać – płakać; Mniemce – Niemcy; plóntaja – rzecz źle uszyta; pyrón – duży
robak; radyski – rzodkiewki; rzechotać – śmiać się; sap – gliniasta ziemia; szkólny – nauczyciel; świantojónki
– porzeczki; tepiś – dywan; toboczyć – zażywać tabakę; tutek – szczeniak; uczba – nauka; walny – duży;
zagłówek – poduszka; zylc – galareta.
pomerania lipiec – sierpień 2012
pomerania_lipiec_sierpien_2012.indd 69
glajowaty, buksy od gliniatéj ziamni,
munia wéw glupkach (bo tan to je głodak istny na te eltki różne!), cwetr wéw
sapie jakimś albo wéw rzadocie ufyfrane, ale za to zamby wyszczerzone, bo
uśmniéch jak po toboczeniu u mojégo
wujka. Rence mnie opadli, bo już pyrcki tégo gnoju mam na nowym tepisiu
zéz Mniemców i na zagłówku po lulku.
I tak sia gapsie na tégo mojégo gzuba
spokojnie, jak bym se kurczóny wołała
na jeście: ,,Synku, toć ja wjidze, że ty by
nié byłeś sobó, jakbyś tégo świata nié
badał po swojamu”. A on cały szczanśliwy, bo już wyniuchał jak tutek zylc
świantojónkowy zéz kuchni i mnie sia
tamoj karuje.
69
2012-07-02 14:55:32
Opisanie czasów zarazy
Książka Dżuma, ospa, cholera to zbiór
materiałów z ogólnopolskiej konferencji
naukowej, która odbyła się w Gdańsku
w 2009 r. W tego rodzaju wydawnictwach
często nie dba się o przemyślany dobór
referatów, co sprawia, że czytelnik otrzymuje chaotyczny czy wręcz zniekształcony
obraz zjawiska, któremu dane seminarium
było poświęcone. Publikacji o gdańskich
epidemiach taki zarzut na szczęście nie
grozi. Temat zarazy został tu potraktowany kompleksowo; omówiono go zarówno
w układzie chronologicznym, jak i problemowym. Dzięki temu możemy się dowiedzieć, jakie choroby nawiedzały miasto
od czasów średniowiecza aż po wiek XIX
(referaty Beaty Możejko i Edmunda Kizika), a także spojrzeć na nie w kontekście
całej Rzeczypospolitej (Andrzej Karpiński,
Tadeusz Srogosz, Piotr Paluchowski).
Punktem odniesienia w tych „epidemiologicznych” rozważaniach jest dżuma,
która dotknęła Gdańsk w roku 1709. Przedstawiono jej wpływ na funkcjonowanie
portu (Jerzy Trzoska) i klasztoru w Oliwie
(Dominika Pietkiewicz), pokazano reminiscencje zarazy w muzyce (Piotr Kocium-
bas) oraz w działalności kaznodziejów (Liliana Górska).
Przebieg epidemii w Gdańsku porównano także z tym, co działo się w innych
miastach, które ona dotknęła, tj. w Elblągu (Edmund Kizik), Toruniu (Katarzyna
Pękacka-Falkowska) i Chełmnie (Marek
G. Zieliński), a także w Prusach Brandenburskich (Jacek Wijaczka). Żałować tylko
należy, że w książce zabrakło referatu Edmunda Kotarskiego, który na wspomnianej sesji sprzed trzech lat miał wystąpienie
o średniowiecznych tańcach śmierci.
Dopełnieniem artykułów naukowców
jest faksymile poradnika, który ukazał się
w 1708 roku w związku ze spodziewanym
nadejściem moru. To dzieło zasługuje na
uwagę jako świadectwo ówczesnej wiedzy
medycznej, ale też ze względu na zakres
zaleceń dietetycznych i specyfików aptecznych używanych do walki z chorobą.
Wydawać by się mogło, że problem
masowych zachorowań to sprawa już przebrzmiała. Redaktor tomu prof. Edmund Kizik
zwraca jednak uwagę, że „zarazy” wcale nie
są domeną przeszłości. Wystarczy wspomnieć o przypadkach tzw. świńskiej grypy czy zarażeniach pałeczkami okrężnicy
(E. coli), z którymi mieliśmy do czynienia
w ubiegłym roku. Możliwość skonfrontowania własnych zachowań w obliczu tych
chorób z reakcjami naszych przodków z początku XVIII w., to jeszcze jeden powód, dla
którego warto sięgnąć po omawianą książkę.
Marek Adamkowicz
Dżuma, ospa, cholera. W trzechsetną
rocznicę wielkiej epidemii w Gdańsku i na
ziemiach Rzeczypospolitej w latach 1708–1711.
Materiały z konferencji naukowej zorganizowanej przez Muzeum Historyczne
Miasta Gdańska i Instytut Historii PAN
w dniach 21–22 maja 2009 roku, pod red.
Edmunda Kizika, Gdańsk 2012
Przëbôczenié i ùtczenié zasłużonëch
Ùkôzôł sã Leksykon Ziemi Żukowskiej,
chtërnégò pòwstanié zainspirowa latosô
òkrãgłô roczëzna 800-lecégò Żukòwa. Dzeje i „dëch” tegò môla òd samégò pòczątkù
sã sparłãczoné z mòdlëtwą i dzejanim sostrów norbertanków a téż wielnëch mieszkańców ti òsadë na rzecz lokalny spòlecznoscë. A wspòmniónô roczëzna je skrą dlô
jesz jedny (midzë wiele jinszima) dobri
i szlachetny inicjatiwë.
70
pomerania_lipiec_sierpien_2012.indd 70
Jubileùsz – jakno taczi – inspirëje nié
leno wspòmnienia, ale téż dôwô dobrą
leżnosc do przëbôcziwaniô ùszłëch lat historie i wëdobiwaniô z ne skôrbca dzejów
i kùlturë tegò, co dobré. Leksykon Ziemi
Żukowskiej dobrze przëbôcziwô to, co nas
stanowi, ale i przëbôcziwô tëch, co stanowilë ò ti zemi. Dlô nas, wespółczasnëch,
to nie je leno òrądz do wspòminaniô
i zachwôlaniô ùszłégò dobra, ale téż niebagatelné zadanié – zachòwaniô cągłoscë
historiczny, jãzëkòwi i kùlturowi. To je
jedurnô gwarancjô zachòwaniô jawernotë
– tożsamòsce. To nakłôdô na nasze remiona swégò zortu òbòwiązk pamiãcë, ùtczeniô kùlturë, chtërną twòrzëlë ti, co bëlë
przed nama.
Nowi dokôz ò żukòwsczi zemi to je
kómpendium ò bògatim zasobie biografii
lëdzy, chtërny przëczënilë sã do twòrzeniô dzejów, kùlturë dëchòwi i materialny
òkòlégò Żukòwa. W ti ksążce nalazłë sã
biogramë bëlno zapisónëch dlô tëch strón
pòstacjów żëcô pòliticznégò, spòlecznégò,
nôùczi, kùlturë dëchòwi i materialny,
dëchòwnëch, ùtwórców kùńsztu – lëdowégò i wësoczégò.
Leksykon Ziemi Żukowskiej nie je pioniersczim dokazã ò historie i mieszkańcach Żukòwa i òkòlégò. Rëchli ò tim piselë
w ksążkach nôùkòwëch i pòpùlarizatorsczich ks. Jakùb Fankidejsczi – Klasztory żeńskie w diecezji chełmińskiej (Pelplin
1883), prof. Antoni Czacharowsczi – Uposażenie i organizacja klasztoru norbertanek
w Żukowie od XIII do połowy XV wieku (Toruń 1963) i Antoni Grzãdzëcczi – Żukowo
(Gdańsk 1989). Nemù tematowi bëła téż
pòswiãconô Kronika Gminy Żukowo z 2006
rokù. Latos ùkôza sã bëlnô prôca Józefa
Belgraùa Norbertańskie dzieje Żukowa, napisónô na pòpùlarizatorsczi ôrt, ale chtërna rzetelno meritoriczno i w piãkny spòsob
przëbliżiwô nama dzeje i snôżota ti zemi.
Wespółczasné dokazë stricte badawczé òtmikô monografiô Dzieje Żukowa
(wëd. w Żukòwie w 2003 r.), pòd redakcją
prof. Błażeja Slëwińsczégò i prof. Andrzeja
Grotha. Pòtemù, w 2009 roku, ùkôzałë sã
w Baninie dwie ksążczi: Siła Żukowa Eùgeniusza Prëczkòwsczégò i Święci z Kaszub.
Błogosławieni, słudzy Boży oraz świątobliwie
zmarli Kaszubi i inni związani z Kaszubami
– z biogramama czilenôsce swiãtoblëwëch
żukòwianów. A rok pózni, w Żukòwie,
Dzieje klasztorów norbertańskich w Żukowie
ks. Francëszka Ksawerégò Òkroya – edicjô
prôcë magistersczi, jaką òbrónił na Ùniwersytece Mikołaja Kòpernika w Toruniu.
Nônowszim nôùkòwim brzadã dzejaniów
pomerania lëpińc – zélnik 2012
2012-07-02 14:55:32
lektury
Kwiat przekwita
Kaszëbskò-Pòmòrsczégò Zrzeszeniô w Baninie w wespółprôcë z „Siłą Kaszub” bëła
kònferencjô w Żukòwie (2010) i pùblikacjô
wëgłoszonëch na ni badawczich referatów:
Norbertańska siła Kaszub (Banino 2011).
Równak Leksykon Ziemi Żukowskiej
je baro wożny, bò zbiérô do grëpë wiédzã
ò żukòwianach, donądka wplotłą w narracjã nôùkòwą wspòmniónëch wëżi dokazów. Walorã tegò òprôcowaniô je włączenié
do nie biogramów lëdzy żëjącëch, chtërny
są baro zasłużony dlô zemi żukòwsczi. Są
òpisóny w leksykonie i ti, chtërny tu są ùrodzony, a dzys w swiece są ambasadorama
„tatczëznë ùrodzeniô” i weniosłëch z nądka
wôrtnotów – przez bëlną prôcã nôùkòwą
i spòleczną dlô „tatczëznë z wëbraniô”.
Nowô ksążka ò żukòwsczi zemi òdznôcziwô sã wësoką niwizną meritoryczną
i fòrmalną.
Żukòwsczi Leksykon przësłużi sã nié
leno do ùretaniô òd zabëcô ùszłëch dzejów
i pòstacjów, ale pòzwòli Czëtińcóm òdkrëc bògactwò kùlturë ti zemi, szlachetné
wzorë i pòstawë patrioticzné i mòralné,
pòmòże doznac pòczëcô łącznoscë historiczny i kùlturowi z minionyma pòkòleniama żukòwianów i – dôj Bòże – skłóni
do kùltiwòwaniô tegò, co dobré i szlachetné, z mëslą i starą, bë „dobro ti zemi
i ti spòlecznoscë żukòwsczi dërchało, chòc
zmieniwô sã i mdze sã zmieniwôł swiat”.
Zbigniew Joskowski
Eugeniusz Pryczkowski, Leksykon Ziemi Żukowskiej, Banino 2012
W ostatnich tygodniach 2011 roku
ukazał się dziewiąty numer antologii tekstów kaszubskich grupy literackiej Zymk.
Literaturę tworzoną przez autorów publikujących w almanachu, którego tytułem
jest nazwa grupy, można traktować jako
pewien gest artystyczny, może nawet wyraz poetyki. Warto przypomnieć to, co
zymkowcy deklarowali we wcześniejszych
numerach antologii: że piszą w natchnieniu i z pasją odkrywania tego, co młode,
świeże i wiosenne. Jednak taka deklaracja
programowa nie może stale tłumaczyć treści i formy publikowanych utworów. Po
dziesięciu latach działalności niektórzy
z zamieszczających swoje teksty w Zymku
już nie są tacy młodzi…
Jeśli już akceptacyjnie trzymać się
formuły „wiosenności” publikowanych
utworów, to kwalifikują się do niej próbki
twórczości czterech autorów, którzy debiutują w omawianym numerze almanachu
(choć są już znani dzięki stronom internetowym). Macéj Dojczman daje nam dawkę
dwu poetyk: sentymentalno-wspomnieniowej (Mój môl) oraz erotyczno-refleksyjnej. Zbyt skromne to przykłady liryki, aby
dokonywać tutaj wiążącej oceny. Sławòmir
Jankòwsczi zaproponował dwa zgoła różne
liryki. Pierwszy („…;?;!”) to rodzaj poetyckiej
wizji, w której nie do końca wiadomo, czy
autor przedstawia nam fragment serio traktowanego horroru, czy może raczej alkoholowej wizji (zapis z dnia św. Patryka, kiedy
piwo barwi się na zielono?). Drugi liryk (Jinkantacëjô) jest bardziej określony i dotyczy
prób nazwania przedchrześcijańskiej rzeczywistości duchowej. Mateùsz Titës Meyer
opublikował w antologii tylko jeden utwór
(Propagańda), który jest aktem literackiej
gry, dokładnie zaś akrostychem. Szkoda,
że zdecydował się jedynie na druk autoreklamy, gdyż jego poezje warte są dłuższego obcowania. I wreszcie: ostatni z autorów pierwszy raz publikujących w Zymku
– Tomôsz Ùrbańsczi. W jego lirykach jednocześnie widać siłę i słabość młodej poezji.
Siłę, ponieważ Całownota jest przejmująco subtelna, Jiscënk Arimana zaciekawia
niebanalnym spojrzeniem na uosobienie
ciemności. Słabość, ponieważ Kamùszczi są
tak zawile zmatematyzowane (dwoje oczu
= trzy kamienie?), że trudno rozszyfrować
użyte w nich metafory, a w prozatorskim
fragmencie Jinszô pòwiôstka ò zôczątkù nie
bardzo wiadomo, dlaczego Remus pyta
przedstawicieli akurat trzech narodowości
o to, czy podejmą się trudu niesienia światła
pomerania lipiec – sierpień 2012
pomerania_lipiec_sierpien_2012.indd 71
przyszłym pokoleniom. To, że kieruje pytanie do Niemców i Polaków, wydaje się oczywiste. Ale dlaczego również do społeczności
żydowskiej?
W drugiej grupie autorów tomu Zymk.
Zsziwk 9 umiejscowić można tych, którzy
piszą od wielu lat i mają spore doświadczenia oraz osiągnięcia w postaci własnych
tomów. Część tych twórców stosunkowo
dobrze opanowała warsztat literacki. Czy
jednak wejście na wyższy poziom pisania nie wiąże się ze stałą koniecznością
odświeżania stylu, krytycyzmem czy
estetyczną otwartością? Czy można bezpiecznie pozostawać w obrębie ulubionego
tematu czy techniki pisania, nie patrząc
na siebie z dystansu? Czy wreszcie Parnas
zdobywa się jednokrotnie i na zawsze? Te
pytania można kierować do kilku autorów.
Zgodnie z kolejnością almanachu pierwszy
pojawia się tutaj Róman Drzéżdżón. Zaproponował zwarty, zabawny i socjologicznie
aktualny żart sceniczny pt. Kòpikùlka. Ten
autor kolejny raz udowadnia, że ma talent
do tworzenia teatralnych skeczy i potrafi
wydobywać z pism swych artystycznych
mistrzów Alojzego Budzisza i Aleksandry
Labudy inspirujące wątki. Kolejny raz jednak trzeba się zadowolić tak małym fragmentem, nie zaś np. trzyaktową sztuką
teatralną. Drugim z doświadczonych twórców jest Tomôsz Fópka, który w dziewiątym Zymku publikuje sześć liryków o różnych formach i treściach. Z jednej strony to
zróżnicowanie można by uznać za ukazanie
możliwości artystycznych autora, z drugiej
jednak za brak konsekwencji w pogłębianiu przyjętej poetyki. Mamy tutaj bowiem
motyw patriotyczny, moralistykę, poetycką
anegdotę, osobistą refleksję, publicystyczną opowiastkę o Nipkowie a nawet haiku.
Gdzie w tym wszystkim jakiś porządek estetyczny? Za dużo tutaj chyba formalnego
rzemiosła, a za mało artystycznej swobody…
Następnym twórcą z omawianej grupy jest
brat Zbigôrz Joskòwsczi. Pięć liryków, które
proponuje czytelnikom, to poezja kontemplacyjna, wyciszona, obrazująca relacje między człowiekiem a naturą, a także między
człowiekiem a Absolutem. Wśród tych molowych tonacji jeden akord brzmi szczególnie irytująco (Z rozchmùrzoną twarzą), tak
jakby autor pomylił poezję z moralistyką.
Do wyszczególnionej grupy zaliczyłbym też
prozaika, który podpisuje się Jón Natrzecy.
Jego opowiadanie Na frisztëk dodóm czyta
się dobrze, swobodnie, a gładki styl ułatwia
wejście w projektowany świat przyszłości
Kaszub. Ale w zakończeniu utworu wyraźnie brakuje emocjonalnej pointy; coś się tu
71
2012-07-02 14:55:32
lektury
tylko zapowiada, pozostawiając czytelnika
w zawieszeniu. Doświadczoną autorką jest
również Ana Różk (wcześniej Bartkowska), która tym razem proponuje trzy liryki
o erotycznej, zmysłowej aurze. To być może
zaczątki większego cyklu. Ostatnią twórczynią, którą zaliczam do omawianej grupy, jest Ala Scziba. W lirykach wydaje się
niezdecydowana; wiersz Zakrãconô opiera
się tylko na dźwiękonaśladowczym koncepcie, w utworze Niebò odnajdziemy rozmyte
poczucie smutku. W prozie nie jest jasne,
dlaczego opowiadanie (reportaż) o dawnej
Jugosławii miałoby być ważnym aktem wyrazu artystycznego autorki. Trochę egzotyki, nieco obserwacji obyczajowości nie daje
tutaj czytelniczego zadowolenia.
Autorami najważniejszych wypowiedzi
w najnowszym almanachu grupy Zymk są
moim zdaniem Adóm Hébel, Hana Makùrôt
i Grégòr J. Schramke.
Smãtkòwô spiéwa, pierwszego z wyżej
wymienionych twórców, to niewielkich
rozmiarów dramat (szkic dramaturgiczny),
który swoją programowością, ideowym
naznaczeniem i specyficzną formą najmocniej przykuwa uwagę w omawianym tomie.
Rzecz została napisana jako przegląd najważniejszych wydarzeń historii Kaszub, rozgrywający się w świadomości współczesnego,
młodego dziennikarza, który pod wpływem
opowieści o nich przechodzi przemianę. Prezentowane w tym utworze sceny i postaci
wymagają komentarza, ponieważ można
w nich dostrzec tendencyjność, konfabulację
i anachronizm. Oto dwa przykłady. Pierwszy: Gùslôrz, opowiadając dziennikarzowi
o sytuacji w XIV wieku, mówi, że decyzją
książąt i narodu Kaszuby od Roztoku do
Gdańska tworzą wspólne państwo z Polską.
W rzeczywistości nigdy nie było takiego
państwa, a poczucie narodowe wykształciło
się w Europie dopiero w XIX wieku. Drugi: z dramatu dowiadujemy się, że Świętopełk broni kraju przed piastowskim psem,
krzyżackim zdrajcą i niewiernymi braćmi
(szkoda, że w tak programowym upozowaniu Świętopełka nie zwrócił autor uwagi na
liczne niekonsekwentne działania księcia
w polityce zewnętrznej i wewnętrznej). Takich przemilczeń, przeinaczeń, aktów myślenia życzeniowego, mitów i stereotypów oraz
ideowych i artystycznych samookaleczeń
72
pomerania_lipiec_sierpien_2012.indd 72
w omawianym szkicu dramaturgicznym
jest mnóstwo.
W snuciu zafałszowanej przeszłości Kaszub dochodzi się w tym utworze do współczesności i tutaj przykładem żywotności
kultury kaszubskiej stają się lekcje języka
kaszubskiego w szkołach i płyta Damrockersów. To znaczące sygnały, które może
wbrew autorowi informują czytelnika, jaki
jest cel tworzenia dramatów typu Smãtkòwô
spiéwa. Po pierwsze są kierowane do odbiorcy szkolnego, któremu często daje się jedynie wycinkową wiedzę, zinstrumentalizowane informacje, mające wytworzyć jasny,
jednolity obraz rzeczywistości. Z dramatu
wynika więc m.in., że Kaszubi w średniowieczu panowali na Pomorzu od Gdańska
aż do Berlina i Roztoki (mniejsza, że nie
stworzyli własnego państwa i byli zależni
od innych rządów), że zawarli pokój z Duńczykami (mniejsza, że nie potwierdza tego
żaden dokument), że Świętopełk miał wizję
jednolitego państwa (mniejsza, że stale była
zmieniana), że od śmierci Mestwina do Jana
III Sobieskiego Krzyżacy i Polacy plądrowali Kaszuby (mniejsza, że Krzyżacy w XVII
wieku już nie istnieli), że zrzeszeńcy odegrali najważniejszą rolę w międzywojennym regionalizmie kaszubskim (mniejsza,
że były też inne ugrupowania, które mogą
się poszczycić imponującym dorobkiem),
że w 1970 środkowoeuropejska wolność
od komunizmu narodziła się na Kaszubach
(mniejsza, że nie tylko Kaszubi ją tworzyli).
Druga kwestia wynikająca z dramatu
Smãtkòwô spiéwa wiąże się z Damrockersami. Myślę o formie utworu, który swoją
prostotą i nachalną ideologią przypomina
poetykę piosenki rockowej. Z tego porównania obronną ręką wychodzi twórczość
muzyczna jako bardziej bezpośrednia,
a przez to mniej pretensjonalna. Natomiast
w dramacie widoczny jest cierpiętniczy
kompleks pokrzywdzenia przez Polaków
i Niemców oraz poczucie misji w głoszeniu
piękna Kaszub. Cierpienia Kaszubom dzieje
nie oszczędziły, lecz czy w takich okolicznościach, jak zostało to opisane w opublikowanym w almanachu dramacie, jest
sprawą sporną. Kaszuby wydają się piękne
ich mieszkańcom, lecz to, jak atrakcyjnie
i świeżo przedstawić tę cechę, pozostaje
problemem wciąż otwartym…
Hana Makùrôt w najnowszym Zymku
prezentuje utwory poetyckie, które zachowują ten sam wysoki poziom, co wiersze
publikowane w autorskich tomikach. Labirintë czy Eùfòria gloria to liryka intelektualna, nieco męcząco gadatliwa w lekturze,
z wieloma tropami literackimi, nasycona
dodatkowo naturalistycznymi obrazami.
Właśnie ta ostatnia cecha jest widoczna
mocniej aniżeli we wcześniejszych wierszach tej autorki. Wychodzi to na dobre
emocjonalności poezji, jeszcze bardziej
stają się widoczne bieguny tej twórczości:
intelektualizm i biologiczność. Szczególnie
ciekawie prezentują się liryki Patroszenié
kùrë i Chlewizna egzotizna, które wyrastają na artystyczne samookreślenia i wyrazy
estetycznej konfesji, w których autorka rozprawia się niejako z modelem sentymentalnego wyrażania emocji i romantyczną manierą przewodnictwa dusz. Jak silne są to
sposoby tworzenia poezji, może świadczyć
fakt, że Hana Makùrôt, zwalczając je w sobie, wpada w swoisty „lęk przed wpływem”
i tworzy literaturę, która w nagromadzeniu
partii intelektualnych i formalistycznych
konceptów w istocie wciąż nie potrafi wyjść
poza postromantyczne, rozhisteryzowane
i egotyczne „ja”. Widoczne jest to szczególnie w wierszach Nienasycenié i Wëmiarë
jawernotë, momentami publicystycznych
i martwych w katalogowej erudycji, które
próbują zamazać romantyczny podmiot.
pomerania lëpińc – zélnik 2012
2012-07-02 14:55:33
50 lat Klubù Sztudérów Pomorania
Za najmocniejszy prozatorski akcent
w najnowszej antologii grupy Zymk można by uznać opowiadanie Szmùgler, którego
autorem jest Grégòr J. Schramke. Świetnie
skomponowane, z dynamiką i wzrastającym napięciem, z dobitną pointą w finale.
Najcenniejszą cechę tego utworu stanowi
współczesna tematyka, poruszanie problemów, z jakimi zmagają się emigranci z Europy Środkowej (w tym także Kaszubi). Nie
ma tutaj wydumanych problemów i sztucznych konstrukcji, bohaterowie są zbudowani przekonywająco, a realia zaobserwowane
wnikliwie. Obyczajowość polskiej i kaszubskiej emigracji została oddana bez groteskowego wyolbrzymienia. Bliżej tej prozie
do Janusza Głowackiego niż do Edwarda
Redlińskiego czy Janusza Rudnickiego, co
może przynieść pozytywne konsekwencje,
gdyby Schramke chciał zbudować większą
opowieść. Wątpliwości co do opowiadania,
a właściwie jego zakończenia mogą mieć
zwolennicy prozy amerykańskiej, w której
wszelkiej maści kombinatorzy wygrywają
w starciu z publicznym porządkiem. Autor
nie hołduje „czarnej literaturze” i pozwala
swojemu bohaterowi zrozumieć, na czym
polegał jego życiowy błąd.
W podsumowaniu trzeba zaznaczyć,
że Zymk. Zsziwk 9 przynosi ciekawą lekturę. Autorzy debiutujący skromnie próbują
swych sił, a doświadczeni ugruntowują
swoją pozycję lub wciąż skrywają się za
krótkimi formami wypowiedzi. Największe oczekiwania można mieć wobec Romana Drzeżdżona, Grzegorza Schramkego i Hanny Makurat. O ile jednak poetka
konsekwentnie uzewnętrznia swoją drogę
twórczą w kolejnych tomikach, o tyle autorzy się wyraźnie krygują. Zaskakująco
wygląda wśród pozostałych utworów almanachu dramat Hebla. Czy traktować go
jako młodzieńczą prowokację? Jako niedomyślaną propozycję ideową? Jako wstawki
stylistyczne w zakresie teatru szkolnego
i publicystycznego? Czy może jako sekwencje scenicznej propagandy i populistycznego gestu o środowiskowo-politycznym wymiarze?
Zymk z kwiecia przekształca się w owoce. Oby jak najszybciej dojrzały…
Daniel Kalinowski
Zymk – Zéńdzenié Młodëch Ùtwórców
Kaszëbsczich. Zsziwk 9, Wëdôwizna Region w kòedicje z Mùzeùm Pismieniznë
ë Mùzyczi Kaszëbskò-Pòmòrsczi w Wejrowie, Gdiniô – Wejrowò 2011
Dzejanié i nôùka
Kòżdô roczëzna zachãcywô do wspòminków czasów, co są ju
za nama. Pòmòraniô w tim rokù mia swòje 50 lat. A w mòjim
przëtrôfkù minãło ju 20 lat, jak jô trafiôł do klubù.
Wilëjô Pòmòrańców 1992–1993.
ARKADIUSZ GÒLIŃSCZI
Tedë prawie, a béł to rok 1992, jô
zaczął swòjã nôùkã w Sopòcczi Bankòwi Szkòle. Szczeslëwie czësto fëjn
sã ùłożëło, że w akademikù w jedny
jizbie z mòjima drëchnama z liceùm,
co sztudérowałë na pòlonistice, zamieszka Béjata Pòbłockô (dzysô w Genewie), rodã z Wãsorów. Dzéwczã kòżdégò dnia rëchtowało sã do ùczbów
kaszëbsczégò jãzëka, jaczé pierszi rôz
bëłë nagriwóné dlô Gduńsczi Telewizje
jakò dodôwk do kaszëbsczégò magazynu Rodnô Zemia.
Në i sã zaczãło
Béjata, jak zmiarkòwa, że lëdzëska,
co spòtikają sã w ji jizbie, są Kaszëbama, zarôzka rôcza na zéndzenié klubù
sztudérów Kaszëbów, jaczégò przédnikã
w nen czas béł Genk Prëczkòwsczi. Na
pierszé klubòwé zéndzenié przëszła ma
na Szewską. Prowadzył Genk. Pòmôgôł
mù w dirigòwanim, z tegò, co pamiãtóm, Jerkò Kùcharsczi. Gòsza Etmańskô zaprôsza, jakò gòspòdëni do chëczë,
Czepcza (Jola Cërockô ze Strzépcza) za-
pomerania lipiec – sierpień 2012
pomerania_lipiec_sierpien_2012.indd 73
gwësniwa ò fëjn atmòsferze ë zabawie,
co naju bãdze czeka. Në i sã zaczãło.
Na pòczątkù przëpadła mie robòta
w noszenim kaszëbsczich ksążków na
hańdel òb czas zrzeszeniowëch akcji.
W tim jedny z nëch nôwikszich – II
Kaszëbsczégò Kòngresu, w jaczim jô
ùczãstnicził z perspektiwë Pòmòrańca,
chtërnémù przëszło przedawac ksążczi,
je zachwalac, chòc jem jesz nie zdążił
jich za wiele przeczëtac. Ale szło dobrze, chòc Tadéùsz Gleinert (w nen
czas generalny sekretéra) cziwôł głową, że cos mù sã w naju robòce nie
widzało.
Z tegò, co pamiãtóm, jedną z pierszich klubòwëch wôżnëch inicjatiwów,
w jaczich wzął jem ùdzél, bëło prawie
przërëchtowanié balu Pòmòrańców na
30-lecé. Ale z tamtëch czasów òkróm
zôbawë na balu, nie felowało téż bëlny robòtë. Òd ti przë remònce chëczë
w Łączińsczi Hëce, kòpaniô tam stëdnie (do dzysdnia je w ni wòda), przez
samòsztôłcenié – kurs pisaniégò pò
kaszëbskù (prowadzył Genk z Béjatą –
telewizyjną Lénką) ë òrganizacjã Kònkùrsu Wiédzë ò Pòmòrzim. Nie mdã
tu wëmieniwac wszëtczich ritualnëch
73
2012-07-02 14:55:33
50 lat Klubù Sztudérów Pomorania
akcjów – wagónów, Stolemów, wilëjów
w chëczë, adaptacyjnëch pòtkaniów
etc. I mòżna rzec, że bëło naju w klubie
dichtich.
Z kòżdim tidzeniã, miesącã, semestrã corôz mòcni jô sã włącziwôł w wespółdzejanié. Człowiek przemikôł atmòsferą tamtëch dniów. To bëło wiôldżé
wëzwanié. Nie bëło mòbilków, ksero…
aùtołów, etc. Z dzysdniowi perspektiwë
cãżkò je to sobie nawetka wëòbrażëc.
Żebë dozwònic sã do przédnika, a pózni przekazac co jinszim Pòmòrańcóm,
trzeba bëło zwònic z bùdczi TP SA na
kartã do akademika, trafic na dobré
piãtro ë tam pòprosëc ò wëwòłanié do
telefónu. Wiele czasu mùszôł człowiek
na to stracec? Ale trzeba bëło sã ceszëc,
że telefónë dzejałë.
Wilëjô Pòmòrańców 1992–1993.
Òd spòleznowi do warkòwi robòtë
Nôwożniészé równak bëło dlô
naju wszëtczich wiôldżé doswiôdczenié, jaczé ma mògła wëniesc z naszi
spòlëznowi robòtë. W mòjim przëpôdkù doprowadzëło to do przëjãcô warkòwi òdpòwiedzalnoscë ë òbjãcô fùnkcje direktora biòra Òglowégò Zarządu
Kaszëbskò-Pòmòrsczégò Zrzeszeniô
(1994–2003), chòc planu taczégò jô
ni miôł na samim zôczątkù. Czësti
przëpôdk to sprôwił. Tegò dnia, co jô
przëjachôł do pòmòcë, białka z wiôldżim doswiôdczenim nie zgòdza sã na
tã robòta…, ë jô òstôł sóm.
Wôżné równak bëło dzejanié ë nôùkã, jaką gôrzcama bëło trzeba f lot
chwëtac. Dlô mie pierszim szkólnym
béł prof. Józef Bòrzeszkòwsczi, Cezari
Òbracht-Prondzyńsczi (dzysô téż profesor), Tadéùsz Gleinert, Stanisłôw Pestka, dr Aleksander Klemp, pòsélc Jan
Wërowińsczi czë w òstatnëch latach
prof. Bruno Synôk ë wiele jinszich.
Ale gwës mògã rzec, że czejbë nié
Pòmòraniô i pózniészô robòta w Zrzeszenim, nie pòznôłbëm mòji białczi
Jirinë, jakô przëjacha z Ùniwersytetu
w Tartu (Estonia) na swój kaszëbsczi
staż na Gduńsczim Ùniwersytece.
Òd razu zapisa sã do klubù, wërësza
na naje wanodżi…, a pózni wspólnô
robòta przë tłomaczenim ze stôrokaszëbsczégò na jãzek rusczi òpòwiôstków Aleksandra Hilferdinga ë tak ju
jesma 16 lat pò slëbie. A terô lata, co
le wprzódk jidą, mògã blós pòznawac
pò najich dzecach – Sergiuszu (13 l.),
Ksenie (10 l.) ë Gabrielu (8,5 l.)
74
pomerania_lipiec_sierpien_2012.indd 74
Wanoga Brzezno Szlachecczé – Bòrzëszczi 1993.
Zéńdzenié KS Pòmòraniô w strëmiannikù 1996.
pomerania lëpińc – zélnik 2012
2012-07-02 14:55:35
kaszëbsczé pòtkania
Ùczba, kôrbiónka i pisanié…
20 lëdzy, co chcą sã czegò naùczëc, snôżi òstrzódk Kaszëbsczégò Lëdowégò Ùniwersytetu
w Starbieninie i gazétnicë, chtërny dzelą sã swòjim doswiôdczenim z młodszima drëchama
pò fachù – tak krótkò mòżemë òpisac czerwińcowé warkòwnie dlô piszącëch pò kaszëbskù.
Òsoblëwim brzadã tegò zeńdzeniô bãdą repòrtaże z Nordë, bò prawie
ten dzél Kaszëb òbjachelë ùczãstnicë
warkòwniów. 2 i 3 czerwińca òbzérelë farwné môle, gôdelë z czekawima
lëdzama i próbòwelë wszëtkò przelac
na papiór (a tak pò prôwdze na kòmpùtrë).
Ju w tim numrze najégò cządnika
bédëjemë pierszi z tekstów, jaczi pòwstôł òb czas starbienińsczich warkòwniów. To artikel Piotra Lessnaùa i Patrika Mùdlawa ò przërëchtowaniach
do EÙRO w Gniewinie. Pòstãpné ju
niedługò.
Mest nôwôżniészim célã pòtkaniô
piszącëch pò kaszëbskù bëło zachãcenié jich do pisaniô w rodny mòwie, żebësmë w „Pomeranii”, „Stegnie” i jinëch najich mediach mielë jak nôwicy
tekstów pisónëch dorazu w kaszëbiznie, a nié tłomaczonëch. Przë leżnoscë
òrganizatorzë (Òglowi Zarząd Kaszëbskò-Pòmòrsczégò Zrzeszeniô i miesãcznik „Pomerania) chcelë stwòrzëc
swójné òkrãżé gazétników, pisôrzów
i pòétów, chtërny chcelëbë w przińdnoce razã twòrzëc rozmajité kaszëbsczé dokôzë.
Pòmòcą w zjiscenim tëch célów
bëłë referatë przërëchtowóné przez
kąsk barżi doswiôdczonëch gazétników, m.jin. Piotra Dzekanowsczégò
– wielelatnégò przédnégò redaktora cządnika „Kurier Bytowski”, aùtora kaszëbskòjãzëkòwëch ksążków –
i Bògùmiłã Cërocką, zastąpiôczkã
przédnégò redaktora „Pomeranii”.
Pioter Dzek a nowsczi òb czas
swòjégò wëstąpieniô zadôł słëchińcóm
pitanié ò to, jak miałabë wëzdrzec medialnô kaszëbizna, pòkôzôł rozmajité fele, chtërne trôfiają sã gazétnikóm
i zaczął diskùsjã, òsoblëwie ò zdrzódłach, w jaczich mòżemë szëkac mòdła
bëlny lëteracczi kaszëbiznë. Bògùmiła
Fot. Maciej Stanke
Cërockô dała młodim gazétnikóm czile wôżnëch wskôzów sparłãczonëch
z pisanim repòrtażów i zabédowała
gôrzc lekturów, òd chtërnëch wôrt bë
bëło zacząc ùczbã twòrzeniégò tekstów
przënôleżącëch do tegò ôrtu gazétnégò
kùńsztu.
Òb czas diskùsji ùczãstnicë warkòwniów pòprosëlë znónégò kaszëbsczégò felietonistã Rómana Drzéżdżona ò prakticzné doradë i òdpòwiesce na
taczé pitania, jak: gdze szukac témów?
Òd czegò zacząc rëchtowanié sã do
pisaniô? Czë lepi pisac najadłim czë
głodnym? Czëtińcóm „Pomeranii”, co
nie bëlë na warkòwniach, a chcą pisac pò kaszëbskù, pòdôwómë jednã
nôwôżniészą Rómkòwą doradã: jeżlë
chcesz napisac jedną starnã, nôprzódka przeczëtôj sto.
Do Starbienina przëjachôł téż dr
Duszan Pażdżersczi. Na spòdlim serbsczich doswiôdczeniów kôrbił òn
ò tim, jak dokôz napisóny w mało znónym i ùżiwónym jãzëkù mòże trafic do
ksążniców w całi Eùropie.
Dlô mie nôwiãkszą wôrtnotą tëch
warkòwniów bëła mòżlëwòsc pòznaniô jinëch piszącëch pò kaszëbskù. Znajã tëch
pomerania lipiec – sierpień 2012
pomerania_lipiec_sierpien_2012.indd 75
z mòjich strón, z nordë, ale òsoblëwie tëch
z Gôchòw abò òd Kòscérznë widzã pierszi rôz. Jich zdrzenié na pisanié pò kaszëbskù je përznã jinszé, kòżdi téż jinaczi próbùje òstawic na papiorze swòje
mëslë. Pôrã jich doswiôdczeniów spróbùjã
wëkòrzëstac w swòjich tekstach – gôdô
Mateùsz Bùllmann ze Starzëna. Jakno
gazétnik Radia Gduńsk wiele razy nagriwóm òbgôdczi z Kaszëbama, ale próba zebraniô materiałów do repòrtażu, to
dlô mie czësto nowé doswiôdczenié. Móm
nôdzejã, że to, co napiszã do „Pomeranii”, bãdze chòc w dzélu òddôwało to, co
rzeklë mie lëdze òb czas rézë do Wejrowa i Bólszewa – pòdczorchiwô Adóm
Hébel, jaczi wzął sã za pisanié na témã
kaszëbsczégò wënalôzcë gromòchronów Jana Kòtłowsczégò.
Pòstãpné warkòwnie dlô piszącëch
pò kaszëbskù są planowóné na jeséń. Je
wiedzec, że pòd patronatã „Pomeranii”,
chtërna wiedno żdaje na dobré tekstë
napisóné w rodny mòwie.
D.M.
Zéńdzenié dlô piszącëch pò kaszëbskù òstało zrealizowóné dzãka dotacji Minystra Administracji i Cyfrizacji.
75
2012-07-02 14:55:36
wiérztë
Latowô pòra
Lato to bëlny czas – òsoblëwie dlô dzecy. Słuńce, zabawë i wòlné òd szkòłë… Prawie dlô nich
w tim numrze najégò cządnika bédëjemë gôrzc wiérztów z ksążczi Mësla dzecka (przër. E.E.
Prëczkòwscë, Banino 2001)
Stanisłôw Janke
Bala
Jigrë
Latowô pòra
Kòpią knôpi balã dërno
lica zmòkłé gãbë czôrné
krzik do nieba jaż sã niese
ptôczi są ùrzasłé w lese
mëmka wòłô na wieczerzã
leno balë nicht nie bierze
tej na widnik sã skùlała
i tak słuńcã sã òstała
Knôpi latawc wëpùszczëlë
wiôlgą jigrã z tegò mielë
wiater jima dërno pchôł
téż ùcechã baro miôł
latawc dwigô sã wësokò
dzecë smieją sã i skôczą
le nie wiedzą jak to przëszło
że niebò na sznurkù zawisło
Skòczk
Na zybówce
Tej sej chtos grô na łące
abò gdzes dalek w lese
nad błotkã spiéwającë
głosë krëjamczé niese
acha to të naj Skòczkù
tak pëszno mùzykùjesz
ju cë mómë na òczkù
të skôczesz wcyg i krajesz
Jak to pëszno skôkac jidze
letëchno le proszã widzec
na czerwòną płôchtã makù
z łôwczi wësok na dakù
z lasu do psy bùdë
z chójczi w piôsczi chùdé
i jesz wëżi jaż na blónë
na zybówce rozzybóny
Ju wzeszło słuńce
chłopi klepią kòsë
pòrénk kładze na łące
kòraliczi z rosë
kùrón za òknã wòłô
– Òbùdzë sã Jónkù trzeba wstac
– Kò nie jidã dzys do szkòłë
je lato tej mògã jesz spac
76
pomerania_lipiec_sierpien_2012.indd 76
pomerania lëpińc – zélnik 2012
2012-07-02 14:55:36
wiérztë
Agniészka Browarczik
Jaromira Labùdda
Wczasë
Cządë rokù
Hej w górë, hej za lasë
Jitro jedzemë na wczasë
Mdze sã dobrze żëło
Bò nas słunuszkò zaprosëło
A rôz na rok,
Czej przińdze czas,
Zeblôkô sã
Lëscati las.
Ò ruchna tej
Je wiôldżi sztrid,
Bò kòżdi chce
Lëscati kléd.
Dobëtnikã
Je znôw Òmańc,
Co tuńcëje
Lëscati walc.
Rëgnãlë,
Tuńcëją,
Lëstë dzys
Szôleją.
Trzë kroczi,
Szesc kroków,
Pôrã wkół
Òbrotów.
W dôlëznã
Chôdają,
Znôwù tu
Wrôcają.
Rôz, dwa, trzë,
Wezmë kòsze i wãdczi
Na te slësczi ribczi
Nazbierzemë jagód
Bądze wiele przigód
Sadniemë przë strużce
– Miono mô Kaszëbka
Mdzemë wësziwałë
Z gwiôzdków mòdła brałë
Z naj kaszëbsczich gór
Ùplecemë kòszik jôj
Naòkòło brzózków krôj
Wëzdrzec mdze jak bòsczi rôj
Bò naj zemia kaszëbskô
W słunuszkù i w gwiôzdach grô
Do wszëtczich sã ùsmiéchô
Kòżdémù òdpòczink dô
Lëdzëska
Wzerôjta
Terôzka.
W lëfce sã
Szturają,
Miónkùją,
Zwrôcają.
Chcałëbë
Przësadnąc,
Kąsk sobie
pomerania lipiec – sierpień 2012
pomerania_lipiec_sierpien_2012.indd 77
Odpòcząc.
Ni mògą
Òprzestac
Wcyg mùszą
Tuńcowac.
Krącą sã,
Kùlają,
Rézëją,
Spôdają.
Dzëwią sã
Lëscëska,
Wzérają
Lëdzëska.
Mëri duch
Òmanów
Òstawił
Tuńcôrzów.
Lëstë zdrzą
Kùńca
Pësznégò
Tuńca.
Do se chcą
Przińc.
Òmanów
Kùńc.
A rôz na rok,
Czej przińdze czas,
Òblôkô sã
Sniegòwi las.
Ò ruchna tej
Je wiôldżi sztrid,
Bò kòżdi chce
Sniegòwi kléd.
Dobëtnikã
Je znôw Òmańc,
Co tuńcëje
Sniegòwi walc...
77
2012-07-02 14:55:36
Niezwykła wystawa w Bytowie
Karolina Szyman-Piórkowska i Grzegorz Gałązka
na tle obrazów przedstawiających Jana Pawła II.
W siódmą rocznicę śmierci bł. Jana
Pawła II w Muzeum Zachodnio-Kaszubskim w Bytowie odbył się bardzo
ciekawy wernisaż. Malarka Karolina
Szyman-Piórkowska pokazała kilkanaście rysunków oraz 45 portretów
olejnych, których bohaterem jest papież pochodzący z Polski. Większość
obrazów została namalowana na podstawie zdjęć wykonanych przez Grzegorza Gałązkę. Ten znany fotograf na
bytowskiej wystawie także zaprezentował swoje prace – 26 fotogramów.
Na rysunkach Szyman-Piórkowskiej można prześledzić drogę Karola
Wojtyły od dzieciństwa do czasu, gdy
został papieżem. Obrazy zaś przedstawiają Jana Pawła II w różnych momentach sprawowania przez niego
najwyższego kościelnego urzędu. Grzegorz Gałązka, od 28 lat mieszkający we
Włoszech, towarzyszył Ojcu Świętemu
z obiektywem aparatu fotograficznego
zarówno podczas oficjalnych uroczystości i pielgrzymek, jak i podczas
odpoczynku, w sytuacjach prywatnych. Dzięki tym fotografiom można
podziwiać cały kunszt Karoliny Szyman-Piórkowskiej, która w swoim
malarstwie niezwykle wiernie oddaje
zarówno rysy, jak i charakter portretowanej osoby. Z jej dzieł spogląda na
78
pomerania_lipiec_sierpien_2012.indd 78
nas Jan Paweł II uśmiechnięty, zamyślony, rozmodlony, cierpiący. Uchwycić
to podobieństwo, wyraz twarzy, układ
rąk, nie jest rzeczą prostą. Obraz na
podstawie słynnego zdjęcia z Wadowic, ukazującego papieża, który opowiada o kremówkach jadanych w młodości, malowała artystka cztery razy,
zanim osiągnęła zamierzony efekt.
Na pytanie, dlaczego namalowała
tyle portretów Jana Pawła II, autorka
odpowiedziała: Mogłabym namalować
trzy razy tyle. Ojciec Święty miał piękną,
uduchowioną twarz, o niezwykłym wyrazie. Kochałam Go i podziwiałam jako
człowieka, miał fantastyczną osobowość.
Grzegorz Gałązka powiedział z kolei, że
spełniło się jego marzenie, z którego dotąd nie się zwierzał. Cieszę się, że mogłem
współuczestniczyć w tym przedsięwzięciu.
Marzyłem o tym, żeby kiedyś moje zdjęcia
znalazły się na wystawie z malowanymi
portretami papieża. Obrazy wiernie oddają to, co było na fotografiach, a poza tym
malarka wykazała wiele własnej inwencji. Wydaje mi się, że obrazy i fotografie
dobrze się komponują, uzupełniają się
– wyznał.
Podczas wernisażu można było posłuchać tekstów Karola Wojtyły czytanych przez Aldonę Gostomską i Miłosza
Morawskiego. Zebrani wysłuchali też
nagrania fragmentu homilii papieża
o dziesięciu przykazaniach wygłoszonej w Koszalinie podczas pielgrzymki
do Polski.
Wystawę w Muzeum Zachodnio-Kaszubskim w Bytowie można oglądać do 25 lipca tego roku.
Dãbògòrzé zwëskało, piszącë wniosczi
ò ùnijną pòmòc. Pierszim béł program
Òdnowa i rozwij wsë, drëdżim – Regionalny Òperacyjny Program dlô Pòmòrsczégò Wòjewództwa na lata 2007–2013.
Dzãka pòzwëskónym dëtkóm i swòjémù
wkłôdowi nôleżnicë dãbògòrsczégò
Zrzeszeniô mòglë zjiscëc swòje ambitné
ùdbë i tak wiele zdzejac.
W ùroczëstim òtemkniãcym nordowòkaszëbsczi Chëczë wzãło ùdzél
wiele lëdzy. Przecãcégò blewiązczi
dokònelë wójt gminë Kòsôkòwò Jerzi
Włudzyk, ksądz Jón Grzelak, przédnik
Môlowégò Karna Dzejaniô Môłé Mòrze
[Lokalnej Grupy Działania Małe Morze] Arkadiusz Gawrich, pùcczi starosta Wòjcech Dettlaff, wójt gminë Pùck
Tadéùsz Pùszkarczuk, przédnik KPZ
Łukôsz Grzãdzëcczi, Tomôsz Kraùse,
a téż Danuta Tocke. Nastãpno ksądz
Grzelak pòswiãcył bùdink i krziż, jaczi òstôł pòwieszony na scanie wëżi
òbrazu patrona Chëczë Nordowëch
Kaszëbów, słëdżi bòżégò biskùpa Kònstantina Dominika. Obrôz namalowôł
i pòdarowôł dãbògòrzanóm Leszk Kilkòwsczi.
Pò òficjalnym dzélu pòtkania béł
czas na gratulacje, jaczé przédnictwù
KPZ skłôdelë gòsce. Pòtemù kòsôkòwiónie razã ze zrzeszeniowim karnã zaprezentowelë lëdowé spiéwë.
Òd séwnika w Chëczë mają rëszëc,
jak òbiecôł przédnik Môlowégò Karna
Dzejaniô Môłé Mòrze, ùczba kaszëbsczégò jãzëka i warkòwnie wësziwkù
zòrganizowóné przez KPZ.
Danuta Tocke, tłom. KS
Joanna Gil-Śleboda
Nowi kaszëbsczi dodóm
25 maja w Kòsôkòwie òsta òtemkłô
Chëcz Nordowëch Kaszëbów. Całô inwesticjô bëła dokònónô z pòmòcą
dwùch programów, z chtërnëch Kaszëbskò-Pòmòrsczé Zrzeszenié part
Naje gwiôzdeczczi westrzód jinëch
Na kònińsczi binie zaspiéwało piãc dzéwczãt
z żukòwsczégò gimnazjum.
Młodi artiscë, chtërny dostôwają
naznaczenié do ùdzélu w festiwalowim kònkùrsu, są ju nôlepszima z nôlepszich – taczé mëslë towarzą wszët-
pomerania lëpińc – zélnik 2012
2012-07-02 14:55:38
klëka
czim dobiwcóm wòjewódzczich szczeblów, chtërny dostelë sã do finału Midzënôrodnégò Dzecnégò Festiwalu
Spiéwë i Tuńca w Kòninie. Westrzód
nich nalazłë sã dzéwczãta ùczącé sã
w Gimnazjum nr 2 w Żukòwie: karno
To i owo, w zestôwkù: Béjata Mielewczik, Aleksandra Òkrój, Marta Òkrój,
Wérónika Prëczkòwskô i Ana Wësockô,
a téż jindiwidualno awansowałë solistczi tegò karna, Wérónika i Ana.
To je wiôldżi dobiwk. Rówizna tegò
festiwalu bëła niesamòwitô. W naszi kategòrii wëstąpiło pò dzesãc karnów z Pòlsczi, Niemców, Lëtwë, Mòłdawie, Ùkrajinë, Rosje i Słowacje – gôdała Elżbiéta
Cupiał, mùzycznô jinstruktorka karna.
Prestiżu wëstãpóm dodôwa téż Konin
Band Orchestra, akómpaniującô solistóm.
Jury pòdczorchiwało wiôlgą wiżawã
aranżacji i wëkònaniô dokôzów przez òrkestrã òbchòdzącą latos jubileùsz 5-lecô.
Przédnikã jurorów béł mùzyk i kómpòzytór Janusz Tilman. Westrzód òbsądzëcelów bëlë téż m.jin. znóny pòlsczi spiéwôcz
Mieczësłôw Szczesniôk, a téż bëlny dirigent Zbigórz Górny.
Soliscë biorący ùdzél òd 30 maja do 2
czerwińca br. w 33. midzënôrodnym festiwalu, to fardich materiôł na gwiôzdë
– są dbë jurorzë. Nôsłabszi solista kònińsczégò festiwalu mógłbë wëstąpic, i to
z pòmëslnoscą, na nôwiãkszich mùzycznëch jimprezach òrganizowónëch w kraju
– dodôwô Janusz Tilman. A Mieczësłôw
Szczesniôk pòdczorchiwôł, że dzysô
młodim lëdzóm ni ma chto pòmagac.
Przëwtarzała jemù Joana Stefańskô-Matraszek, pòdług chtërny je mùsz dokònac zmianów na nôwëższim stãpniu
w sztôłtowónim mùzycznëch gùstów
i szukanim talentów.
Mùzycznô edukacjô dzecy kùńczi sã
w 5 klase spòdleczny szkòłë. Pózni ò jich
rozwij mùszą zadbac ju blós jich starszi.
Tak prawie je z żukòwsczima artistkama, chtërne òkróm zajãców z kùńsztu
òdbëwają dodôwkòwé regùlarné próbë
spiéwù. Téż żëczlëwô pòstawa direktora
gimnazjum Józefa Belgraùa mia wiôldżé
znaczenié w dobiwkach karna. Òb czas
slédnëch trzech lat pôrã razy „To i owo”
zwëskało pierszi plac na wôżnëch festiwalach wòjewódzczi szarżë.
Téż w Kòninie żukòwscy artiscë
bëlno wëstąpilë. Bëlë bliskò placów
premiowónëch nôdgrodama.
Jón Dosz, tłom. KS
Historicznô i familiowô
rozegracjô w Łubianie
Òb czas promòcji ksążczi ksãdza Lészka Jażdżewsczégò
béł téż part KPZ we Gduńskù. Òdj. Léna Piekarek
W Łubianie mają terô swój kaszëbsczi dëtk.
27 maja w centrum wsë Łubianô òdbëła sã jimpreza zòrganizowónô przez
Kaszëbskò-Pòmòrsczé Zrzeszenié part
w Łubianie, a téż harcersczé karno
Remùsowô Kara Łubianë. Całosc sparłãczonô bëła z òbchòdama Dnia Dzecka.
Swiãto zaczãło sã òd mszë swiãti
i złożeniô kwiatów pòd pòmnikã ùpamiãtniającym biôtkã pòd Łubianą przë
parafialnym kòscele. Nastãpno bëtnicë
òdbëlë piechtną wanogã (rajd) pò Trakce Biôtczi pòd Łubianą i Remùsowëch
Dołów. Pòtemù zaczął sã festin dlô
dzecy z towarzącyma jima familiama.
Rozegrónëch òstało wiele kònkùrsów,
m.jin. biedżi w miechach, „Zgòdni,
zgòdiwôczu!”, miónczi w szmërganim
jôjkã na òdległosc, quiz ò Łubianie i rozmajité familiowé kònkùrencje. Strażacë
z OSP w Łubianie przërëchtowelë pòkôz
retownictwa. Przédnym wëdarzenim
festinu bëło òdtwòrzenié przez harcerzów z Łubianë biôtczi ò Łubianã. Czas
dzecóm, a téż mieszkańcóm ùfarwniła
kaszëbskô kapela z Kòscérznë.
Dzãka staróm harcerzów òb czas
jimprezë bëła promòcjô tzw. ¾ grosza
łubiańsczégò z wizerënkã Remùsa, zaprojektowónégò przez Mariusza Marszewsczégò. Wszëtcë biwôczë kònkùrsów òstelë nôdgrodzony dzãka pòmòcë
wiele darczińców i lëdzy dobri wòlë.
Przédnyma wespółòrganizatorama rozegracje bëłë Ùrząd Gminë Kòscérzna,
Łubiańsczé Sołectwò, Nadlesnictwò
Kòscérzna, Lëpùsz, a téż WIRT .
Redosc, a téż ùsmiéch mieszkańców i jich dzecy bëłë nôwiãkszim
pòdzãkòwónim za trud włożony w òrganizacjã ti jimprezë
Kòòrdinatór Pioter Kwidzyńsczi, tłom. KS
„Byłem i jestem z wami”
W wilëjã strzébrznégò jubileùszu
bëtnoscë Jana Pawła II na gduńsczi Zaspie Kaszëbi ze stanicą gduńsczégò par-
pomerania lipiec – sierpień 2012
pomerania_lipiec_sierpien_2012.indd 79
tu Kaszëbskò-Pòmòrsczégò Zrzeszeniô
ùroczëstą mszą sw. z kaszëbską liturgią
słowa utczëlë pamiãc tegò wëdarzenia.
Mszã sw. sprawòwôł kaszëbsczi kapelón ks. Lészk Jażdżewsczi. Lektorama
bëlë Sztefaniô Zemiańskô, chtërna pierszi rôz w żëcym czëtała pò kaszëbskù
i, co cekawé, nie zabôcza jãzëka nimò
37-latny niebëtnoscë na Kaszëbach, a téż
Jerzi Nacel. W procesji darów przekôzóny òstôł ks. Lészkòwi szkaplérz wëszëti
przez K. Witosławã Wolf z Rëmi.
Pò mszë sw. òdbëła sã promòcjô slédny ksążczi ksãdza doktora Lészka Jażdżewsczégò Byłem i jestem z wami – 25 lat
obecności Jana Pawła II na Zaspie.
Pò lekturze tegò dokôzu drãgò sã
òprzec mëslë, jak baro ks. Lészk ùlubił Jana Pawła II, biskùpa Dominika,
swòje kapłaństwò i Kaszëbów. Miôł tej
starã, żebë pòdczorchnąc kaszëbsczé
akcentë w pòtkaniach i hòmiliach Òjca
sw. i ùswiądnic, że „Kaszëbi mają za co
dzãkòwac Janowi Pawłowi II”.
Biwôczë pòtkania mielë téż leżnosc zwiedzeniô, z gòspòdôrzã parafii
ks. prałatã Kazmierzã Wòjcechòwsczim, kaplëcë Nôswiãtszi Adoracji
– w przededniu ji pòswiãceniô przez
sekretarza stanu Stolëcë Apòstolsczi
kardinała Tarcisio Bertone.
Całą dëchòwą i swiecką ùroczëznã
wzbògacył chór Harmonia z Wejrowa.
A pòkrzésny pòczestënk w kaszëbsczim
stilu na 150 sztëk lëdzy przërëchtowa
Zaspiańskô Parafialnô Wspólnota.
Teréza Juńskô-Subòcz, tłom. KS
Rekòrd w Lëni
22 łżëkwiata sódmy ju rôz òdbéł sã
w Lëni Wòjewódzczi Kaszëbsczi Przełajowi Bieg Terenama Kaszëbsczégò
Krôjòbrazowégò Parkù.
Tã sztandarową letkòatleticzną
jimprezã w gminie Lëniô zòrganizowelë môlowi Ùrząd Gminë, GS LZS
i Gminny Dodóm Kùlturë. Partnerama
79
2012-07-02 14:55:38
klëka
Òrganizatorzë wërazëlë redosc
z prôwdë, że z leżnoscë jimprezë do Lëni
przëjachelë ùtitlowóny biegacze z całégò
Pòmòrzô.
XI edicjô Jantarowégò Bôta
Paùlëna Bigùs (GOK w Lëni), tłom. KS
Nôdgroda dlô gòspòdënie
ze Zgòrzałégò
Bëtnikóm Przezéru Piesni ò Mòrzu
towarzëła redosnô atmòsfera.
Biegôcze, chtërny w òsóbnëch wiekòwëch kategòriach
stanãlë na pòdium, dostelë pamiątkòwé pùcharë.
Òdj. z archiwùm GDK w Lëni.
w òrganizacji miónków bëlë Pòmòrsczé Zrzeszenié LZS, Marszałkòwsczi
Ùrząd, a téż Rzesznoscowi Bank (Bank
Spółdzielczy) w Serakòjcach. Przërëchtowónié i zabezpieczenié stegnë, techniczné sprawë, a téż mediczną òpiekã
zagwësnilë ògniôrze z OSP w Lëni.
Ùroczëstégò òtemkniãcô miónków
dokònôł wójt gminë Lëniô Łukôsz Jabłońsczi. Techniczné sprawë zeszłim
lëdzóm przedstawilë przédny òrganizatór zawòdów Jón Trofimòwicz,
a téż sãdza Pòlsczégò Związkù Letczi
Atleticzi Henrik Fiedorowicz.
Latos zgłosëła sã rekòrdowô wielena biegôczów, bò jaż 584 òsobë. Nôstarszą zawòdniczką bëła Grażina Witt
z Sopòtu, a westrzód chłopów nestorã
béł Józef Majszak z Gdini. Nôlepszim
z reprezentantów gminë Lëniô òkôzôł
sã Môrcën Pòlejowsczi. Nad sprawnym przebiegã zawòdów czuwôł Riszard Mazersczi ze Sztumù, chtëren
zagwësnił téż fachòwą kònferansjerską òbsługã. A z kòncertã dedikòwónym wszëtczim bëtnikóm biegù w Lëni
wëstąpiła Gminnô Dãtô Òrkestra
z Lëni pòd batutą Éwë Studzyńsczi.
Ùroczëstégò wëstrojeniégò zawòdników dokònelë Bernatka Blechacz – wielelatnô mésterka Pòlsczi
w cëskanim piką, òlimpijka z Mòskwë,
Sylwester Maliszewsczi – wielelatny
medalista mésterstwów Pòlsczi w kategòrii masters w kònkùrencjach rzutowëch, a téż wëszëznë gminë Lëniô
i sekretôrz Pòmòrsczégò Zrzeszeniô
LZS Wiesłôw Szczodrowsczi.
W lëzyńsczich miónkach wzãło ùdzél jaż 584 zawòdników.
Òdj. z archiwùm GDK w Lëni.
80
pomerania_lipiec_sierpien_2012.indd 80
Na ùroczëstoscë mòżna bëło spróbòwac m.jin.
tradicyjnëch kaszëbsczich wëpiekłosców.
Zyta Górnô, prezeska Stowôrë
Białków Zgòrzałégò zajãła drëdżi plac
w kònkùrsu Nasze Kulinarne Dziedzictwo – Pomorskie Smaki w kategòrii
„produkt regionalny pochodzenia roślinnego” – za kònfiturã z kaszëbsczi
malënë. Przédnô „Zgòrzałka” dostała
jesz nôdgrodã Marszałka Pòmòrsczégò
Wòjewództwa „Bursztynowy Laur”,
a téż nominacjã do ùdzélu w pòznańsczich targach Smaki Regionów.
Białczi ze Stowôrë brałë ùdzél w VI
Pòmòrsczim Swiãce Tradicyjnégò Produktu, chtërno òdbëło sã 27 maja we
Gduńskù-Òléwie. Na jimprezã zjachalë wërôbiôrze regionalnégò jestkù
z całégò Pòmòrzô. Tegò dnia mòżna
bëło próbòwac smaczków swójsczi
kùchni Kaszëb, Kòcewia i Żuławów.
Przësmaczi robioné bëłë tradicyjnyma
metodama. Producencë prezentowelë
sã téż pòza kònkùrsowima biôtkama.
W alejce wzdłuż òléwsczi katédrë rozstawioné bëłë stojiszcza ze smacznyma
wërobama. Òkróm tegò mòżna bëło
pòznac krëjamnoscë przëszëkòwaniégò regionalnëch pòtrawów òb czas
kùcharsczich warkòwniów w edukacyjny zôgrodze. Swòje dokôze bédowelë téż lëdowi artiscë. Zeszłim gòscóm
przëgriwałë fòlkloristiczné karna.
Òb czas tegò swiãta tradicyjnégò
jestkù ùroczëstégò nôdgrodzeniô
wëprzédnionëch w kònkùrsu Nasze
Kulinarne Dziedzictwo – Pomorskie
Smaki dokònôł Direktór Departamentu Strzodowiska i Gbùrzëznë Pòmòrsczégò Marszałkòwsczégò Ùrzãdu, Kazmiérz Sumisławsczi. Stowarzyszenie Kobiet Zgorzałego, tłom. KS
6 czerwińca w Kòsôkòwie miôł
plac XI Przezér Piesni ò Mòrzu Jantarowi Bôt, zòrganizowóny przez Kaszëbskò-Pòmòrsczé Zrzeszenié part
w Dãbògòrzu. Wzãłë w nim ùdzél tak
karna, jak téż soliscë.
Wëstãpùjący ta ksowóny bëlë
przez fachòwé jury, w zestôwk jaczégò
wchòdzëlë profesór Mùzyczny Akademii we Gduńskù Kristina Gòrzelniôk-Pëszkòwskô, teatralny kritik Karól
Detlaff, wójt gminë Kòsôkòwò Jerzi
Włudzyk, finalistka Miss Pòlsczi z 2007
rokù, Ana Padée-Kruszczak, a téż nôleżniczka chùru Morzanie Alicjô Kraùse.
W kategòrii karnów pierszi môl
zwëskałë Nasze stronë z Wiérzchùcëna
i Kosakowianie z Kòsôkòwa. Drëgą nôdgrodã dostałë Jantarki z Mòstów, a trzecą Dębogórskie Kwiatki z Dãbògòrzô.
W kategòrii solistów pierszô lokata
przëpadła Wérónice Sydow i Sarze
Mùżë, a drëdżi plac trafił do Darii Kriger. Trzecy môl w ti kategòrii nie béł
przëznóny. Jury przewidzało téż specjalné nôdgrodë – dlô Tadéùsza Kòrthalsa za grã na akòrdionie i dlô Dawida Sanecczégò za grã na diabelsczich
skrzëpicach.
W przerwie, òb czas òbradów jury,
jinszi lëdze szlë na przërëchtowóny
pòczestënk. Na zakùńczenié, pò ògłoszenim wëników i wrãczenim nôdgrodów, czëli sztaturków „Jantarowi Bôt”
wëkònónëch ze strzébra i bùrsztinu,
a téż dëtków, wszëtcë ùczãstnicë przezéru parłãczno zaspiéwelë spiéwã pòd
titlã „Jedze rëbôk”. Danuta Tocke (przédnik KPZ w Dãbògórzu),
tłom. KS
Wejrowskô ksążnica méstrã!
10 maja w Pałacu Kùlturë i Nôùczi
w Warszawie òstałë òtemkłé III Warszawsczé Tôrdżi Ksążczi, òb czas chtër-
pomerania lëpińc – zélnik 2012
2012-07-02 14:55:44
klëka
wiôldżégò karna. Dostónié trzecégò placu
w kraju je dlô nich wiôldżim wëprzédnienim i zachãtą do dalszi robòtë.
Éwelina Magdziarczik-Plebanek, tłom. KS
Stolem Marión Mòkwa
Robòtnicë bibloteczi òbiecëją, że bãdą miec starã,
żebë ùtrzëmac rówiznã swòji dzejnotë.
Òdj. Instytut Książki Mak+
nëch dôwóné bëłë nôdgrodë w kònkùrsu Mistrz Promocji Czytelnictwa
2011, zòrganizowónym przez Stowôrã
Pòlsczich Biblotekarzów [Stowarzyszenie Bibliotekarzy Polskich] w wespółrobòce z Institutã Ksążczi. Pòwiatowô
i Miejskô Pùblicznô Bibloteka w Wejrowie zajãła w nim trzecy plac.
Biblotecznym delegacjóm nôdgrodë przekôzałë Elżbiéta Stefańczik,
przédniczka Stowôrë Pòlsczich Biblotekarzów, i Sylwiô Czub-Kiełczewskô,
przedstôwca MAK+, czëli stwòrzonégò
i rozwijanégò przez Institut Ksążczi
elektronicznégò, zintegrowónégò biblotecznégò systemù, chtëren służi do
zarządzaniégò bibloteką i ji zbiérama.
Kònkùrs miôł na célu wëbrónié
nôbarżi rësznëch bibloteków, jaczé
swòją dzejnotą pòmògałë w rozwijanim czëtnictwa. Na zôczątkù ùroczëznë Elżbiéta Stefańczik pòdczorchn ã ła , że t aczé kòn k ù rsë dôwają
bôczenié na bibloteczi i jich wiôldżé
znaczenié w procesu zwiãkszëwaniô
zaczekawieniô ksążką i rozpòwszédnianiô wiédzë. Przëbôcza równoczasno, że w całim kraju je przeszło 8 tës.
pùblicznëch bibloteków.
W ùdokaznienim swòjégò rozsądzënkù jury kònkùrsu napisało, że
Pòwiatowô i Miejskô Pùblicznô Bibloteka w Wejrowie m.jin. òd lat w atrakcyjny spòsób promùje czëtnictwò, a òsoblëwie
historiã i kùlturã regionu, a téż kaszëbsczi
jãzëk. Òkróm zwëkòwëch dlô bibloteków
czëtelniczich akcji kaszëbską ksążnicã
wëprzédniwô wielena kònkùrsów. (…)
Zjiscywónëch je wiele projektów pòpùlarizëjącëch kaszëbską kùlturã: np. Cyfrowe
Kaszuby, Cyfrowa Nutka Pomorza, Kaszubska e-Kapsuła Pamięci, Wejherowska
Biblioteka Cyfrowa, wëdanié audiobooka
w kaszëbsczim jãzëkù w parce z projektã
„Nowé wezdrzenié na stôré słowa”.
Robòtnikóm wejrowsczi bibloteczi
je baro miło, że òsta òna wëbrónô z tak
Slédné pòtkanié nôleżników i lubòtników Kaszëbskò-Pòmòrsczégò
Zrzeszeniô w Chònicach, chtërno òdbëło sã 23 maja, bëło w przédnym
dzélu pòswiãconé nadzwëczajnémù
malarzowi Marianowi Mòkwie.
Kôrbiónkã ò jegò dłudżim i farwnym żëcym, artisticznëch rézach, lëdzach, z chtërnyma wespółrobił i sã
drësził, ò inspiracjach i twórczich spełnieniach, żëcowëch dobiwkach i niezdarzeniach, roztocził przed słëchińcama dr Rómùald Tadéùsz Bławat, aùtor
ksążczi Stolem z morza i Kaszub. Biografia Mariana Mokwy. Òpòwiedzôł téż
ò pôrãlatny robòcë nad tą ksążką, ò penetrowónim archiwów i jidzenim szlachama wiôldżégò Kaszëbë, m.jin. do
Turcji i na Bałkanë.
Słëchińców zaczekawił téż familiowi wątk. Białką artistë, jak je wiedzec,
bëła pianistka Sztefaniô Łukòwiczównô, a gniôzdã zasłëżony pòmòrsczi familii Sirwind-Łukòwiczów béł zemsczi
majątk Niwë (Blumfelde) kòl Chòniców. Direktorama bòlëcë w Chònicach
bëlë krewny Sztefanii: nôpierwi Jón
Karól (strij), pòtemù Jón Paweł (półbrat) Łukòwiczowie.
Prelekcjã dr. Bławata pòprzedzëło
wëstąpienié Kadzmierza Jaruszewsczégò, chtëren promòwôł jegò ksążkã
ò wiôldżim artisce, ùrodzonym w Malarach kòl Wiela. Na kùńc do stolika
aùtora ùstawiła sã réga pò dedikacje.
W òrganizacyjnym dzélu zéńdzeniégò Janina Kòsedowskô w miono
Przédnictwa KPZ dała legitimacje nowim nôleżnikóm chònicczégò partu,
Mariannie Majer, a téż Kadzmierzowi
i Anie Zygmańsczim.
(ko), tłom. KS
Pijany szerszeń na słodko
VII Powiatowy Konkurs Kulinarny „Niebo w gębie, czyli przysmaki
powiatu gdańskiego”, który rokrocznie odbywa się w Trutnowach (w gm.
Cedry Wielkie), tradycyjnie ściągnął
pomerania lipiec – sierpień 2012
pomerania_lipiec_sierpien_2012.indd 81
Organizatorzy konkursu przywitali gości
w dawnych strojach żuławskich. wielu uczestników i tych, którzy tylko – już po ocenie jury – smakowali
przygotwane przez nich potrawy. Były
wśród nich dania żuławskie, mięsne,
z owoców i warzyw oraz inne, a także wypieki i nalewki. Laureaci pierwszych miejsc oprócz nagród rzeczowych otrzymali statuetki: za potrawy
i wypieki – ludowe rzeźby w drewnie
z podobizną kucharza, a za nalewki
– browarnika z kuflem i beczką piwa.
W tym roku zgłoszono 59 potraw,
ale ostatecznie dotarły do nas 54 – informuje Elżbieta Skirmuntt-Kufel, prezes Stowarzyszenia Żuławy Gdańskie,
organizatora konkursu. Z dań jury
przypadły do gustu m.in. dziki śledź,
zupa rybna z rakami, faszerowane pałki
kurczaka na puchu oraz kapusta babci
Krysi. Za najlepsze ciasto uznało ono „pijanego szerszenia”, a podczas degustacji
nalewek niemal jednogłośnie jako „prymuskę” wskazano miętówkę.
Przepisy na wszystkie konkursowe dania, ciasta i nalewki znajdą się
w kolejnej części książki kucharskiej
pt. Niebo w gębie…, która ukaże się po
następnej edycji konkursu. Wydajemy ją
bowiem co dwa lata – wyjaśnia pani Ela.
Dotychczas ukazały się trzy części i kalendarz. Ich wydrukowanie możliwe jest
dzięki wsparciu Starostwa Powiatowego
w Pruszczu Gdańskim oraz sponsorów.
Bez ich pomocy, a niosą ją podczas każdej
edycji konkursu, nie byłoby to możliwe.
Urozmaiceniem konkursu był pokaz
gotowania w wykonaniu Marcina Popielarza z żuławskiego Przemysławia –
zdobywcy tytułu Kulinarnego Talentu
2012. Kucharz ten, na co dzień pracujący
w sopockim Sheratonie, przygotowuje
potrawy według własnego pomysłu.
Pan Marcin wykorzystuje dary żuławskich
pól i łąk, m.in. tatarak, lebiodę, szczaw,
dziką marchew, pokrzywę, mniszek lekarski i… kwiaty – z podziwem mówi
prezeska „Żuław Gdańskich”. Proszę
sobie wyobrazić, że twierdzi on, iż wszystkie kwiaty są jadalne!
81
2012-07-02 14:55:46
klëka
łączyć to, co zostało pocięte – przyznaje
student. Najpierw jednak musiałaby się
poprawić opieka nad gdańskimi zabytkami – dodaje.
(MA)
Poza strawą dla ciała, była też strawa dla ducha. Organizatorzy przygotowali wystawę obrazów Moniki Grygier, artystki z Hiszpanii, a melomani
mogli wysłuchać koncertu zespołu
Zagan Acoustic.
Zwycięzcy konkursu
Dania żuławskie
Zupa rybna z rakami – KGW Grabinianki (Grabiny-Zameczek)
Dania mięsne
Faszerowane pałki kurczaka na puchu
– Ewelina Purzycka (Cedry Wielkie)
Nalewki
Miętówka – Izabela Suska (Grabiny-Zameczek)
Dania z owoców i warzyw
Kapusta babci Krysi – Krystyna Matusz
(Krzywe Koło)
Dania różne
Pierogi z podrobami i kapustą – Danuta Czerwińska (Rokitnica)
Wypieki
Pijany szerszeń – Ewa Myszka (Pszczółki)
(A.I.)
Laureaci oprócz nagród rzeczowych otrzymali statuetki.
Pociął Memlinga
w obronie zabytków
Happening Piotra Tołkina spotkał się ze sporym
zainteresowaniem przechodniów.
82
pomerania_lipiec_sierpien_2012.indd 82
Język kaszubski w Odrach
Mieszkańcy Gdańska podejmują
coraz więcej działań, żeby ratować zabytkowe obiekty, zarówno te wpisane
do rejestru konserwatora, jak i nieobjęte ochroną prawną. Powodów do aktywności w tym względzie, niestety,
im nie brakuje.
W ostatnich latach ofiarą zaniedbań bądź świadomych zniszczeń
padły m.in. zakłady mięsne przy Angielskiej Grobli w Gdańsku, dawna zajezdnia tramwajów konnych w Oliwie,
latarnia w Nowym Porcie, a także willa przy ul. Orzeszkowej we Wrzeszczu,
będąca przed wojną wizytówką Polski
w Wolnym Mieście.
Wyrazem sprzeciwu wobec degradacji historycznej substancji miasta
była akcja „Tnij! Czyli Memling po
gdańsku”, którą 2 czerwca na Długim
Targu zorganizował Piotr Tołkin, student Akademii Sztuk Pięknych. Happening polegał na zniszczeniu ciosami
miecza reprodukcji „Sądu Ostatecznego”. Jak tłumaczy Tołkin, zamach
na arcydzieło miał pokazać, że tracąc
zabytki architektoniczne, ponosimy
równie wielką stratę, jak w przypadku
obrazów czy innych dzieł sztuki, tyle
że te drugie spoczywają bezpiecznie
w muzeach i nikomu nie przyjdzie do
głowy, żeby pozostawić je własnemu
losowi.
Niety powa a kcja tr wała krótko, niespełna dwadzieścia minut, ale
zwróciła uwagę sporej grupy przechodniów. Nie tylko przyglądali się
oni temu, co się dzieje, lecz także zadawali ciosy Memlingowi. Wśród widzów było sporo cudzoziemców. Ci
nie omieszkali zapytać, gdzie można
zobaczyć ruiny, o których opowiadał
Tołkin.
Chciałbym w przyszłości zorganizować happening „Szyj Memlinga!” i po-
Uczeń Szkoły Podstawowej w Odrach Jakub Molin
z dyplomem za udział w IX Zaborskim Konkursie
Kolędy Kaszubskiej w Brusach.
W Polsce jest kilkadziesiąt szkół,
w których dzieci uczą się kaszubskiego,
a od 2005 roku można zdawać z niego egzamin maturalny. Także w Szkole Podstawowej w Odrach (w gminie Czersk)
od września 2011 r. wprowadzono nauczanie języka kaszubskiego i kaszubskiej kultury. Nauczycielem prowadzącym zajęcia jest Ewelina Styp Rekowska
– wykwalifikowany nauczyciel języka
kaszubskiego. Lekcje prowadzone są
w dwóch grupach wiekowych w wymiarze trzech godzin w tygodniu w każdej
z grup. Nauką języka kaszubskiego objęte są wszystkie dzieci uczęszczające do
szkoły w Odrach.
Mimo że w domach rodzinnych
uczniów nie mówi się po kaszubsku,
jednak ich zainteresowanie tym językiem jest duże. Chętnie uczestniczą
w zajęciach, przyswoili już spory zasób
słownictwa, a także chętnie wypowiadają się po kaszubsku podczas lekcji.
Choć uczą się języka kaszubskiego dopiero od września, to już uczestniczą
w konkursach o tematyce kaszubskiej:
w Zaborskim Przeglądzie Kolędy Kaszubskiej w Brusach, w którym w kategorii klas 1–3 wszystkie nagradzane
miejsca zdobyły uczennice z Odrów,
w konkursie czytelniczym „Czytanie
Remusa” w Brusach, w eliminacjach
powiatowych Konkursu Recytatorskiego Prozy i Poezji Kaszubskiej „Rodnô
Mòwa”, podczas którego jedna z uczennic SP w Odrach zdobyła wyróżnienie.
pomerania lëpińc – zélnik 2012
2012-07-02 14:55:48
klëka
Na każdego ucznia, który w szkole
podejmie naukę języka kaszubskiego,
jest przekazywana subwencja pod warunkiem, że naukę języka prowadzi się
w wymiarze trzech godzin tygodniowo – tak jak w Odrach. W odrzańskiej
placówce nie brakuje zatem środków
na pomoce naukowe, książki, czasopisma o tematyce regionalnej, wyjazdy
dla dzieci w ramach zajęć, na wynajem
autokaru, czy też na zakup biletów
wstępu do instytucji kulturalnych,
oświatowych itp.
Szkoła Podstawowa w Odrach jest
małą szkołą, prowadzoną przez Stowarzyszenie na rzecz Szkoły w Odrach
i Rozwoju Lokalnego. Ma ona jednak
wyjątkowy klimat, który tworzy m.in.
to, że słychać w niej dzieci wypowiadające się w języku kaszubskim.
Ewelina Styp Rekowska
Pòmòrskòznôwczô wanoga
chòniczanów
Òdnąd wanożnicë dojachelë do Warcëna. Òd strzédnowiecza bëło òno lenną wsą Zitzewitzów, w kùńcu XVII w.
kùpił je Kaspar v. Massow, a òd 1727 r.
bëło w rãkach rodu v. Podewils. W 1867 r.
majątk kùpił (bòdôj nieùtcëwie) O. v. Bismarck – bëła to jegò ùlubionô latnô rezydencjô. Do pòtomków kanclerza Warcëno nôleżało do 1945 r. W 1946 r. pałacowi kómpleks stôł sã sedzbą lesnégò
technikùm; wcyg je tam Zespół Lesnëch Szkòłów miona S. Sokòłowsczégò.
Nôstarszi dzél kómpleksu je przistãpny
do zwiedzaniégò, bënë ùchòwało sã
wiele z dôwnégò wëpòsażeniô i uméblowóniô – nôcekawszô je tzw. kòminkòwô jizba, przédny hall z jachtarsczima dobëtnotama, a téż jizba „żelôznégò
kanclerza”, chtëren, jak je wiedzec, do
drëchów Pòlôków nie nôleżôł. Pòdzyw
bùdzy bëlno ùtrzëmóny i wëfùlowóny
rozmajitą roscënizną park òtaczający
pałac. A w pòdwòzarkù òtemkniãté je
Centrum Regionalny Edukacji – w tim
dosc òbjimné nôtërné mùzeùm.
Slédny etap krajowiédny rézë prowadzył do wòdny elektrowni Żëdowò
w gminie Pòlanów. Szpacéra wzdłuż
kanału, a téż widzënk z górë na ùrządzenia elektrowni, dolinã rzéczi Radwi
i jezoro Kwieckò dôwałë zwiedzającym
niezabôczoné wrażenia.
(ko), tłom. KS
Òb czas rézë przëszedł téż czas na òdpòczink
i pieczenié czełbasków. Òdj. Józef Kòsedowsczi
Kaszëbskò-Pòmòrsczé Zrzeszenié part w Chònicach kòżdégò rokù
òrganizëje przënômni jedną rézã na
Kaszëbë abò w dalszé òkòlé Pòmòrzô
dlô swòjich nôleżników i jich familiów.
Przédnym célã latosy wanodżi, chtërna przeprowadzonô òsta 24 maja, bëło
zwiedzenié Warcëna w gminie Kãpice.
Pò drodze chòniczanie zwiedzalë
téż jiné cekawé môle. Minąwszë Bëtowò, aùtokar zatrzëmôł sã kòl kòscoła
w Bòrzëtëchómiu, gdze na turistów
żdôł ksądz probòszcz Jón Cołek. Pòdôł
jima do wiédzë garsc historicznëch
cekawòstków ò wsë i dwastalatnym
kòscele, chtëren béł do 1945 r. protestancczim zbòrã.
Nastãpny przëstank to Kôłczëgłowë
w słëpsczim krézu z piãkno wëniesonym na rzmie na westrzódkù wsë szachùlcowim kòscołã z 1821 r.
Malënobrónié 2012
Impreza zaczãła sã òd wëstãpù dzecy z regionalnëch karnów.
Òdj. Karolëna Serkòwskô
Nataliô Kleina, tłom. KS
Òrganizatorzë Malënobróniégò
[Truskawkobranie] ju trzëdzesti sódmy rôz zagwësnilë mieszkańcóm kartësczégò krézu wiele zabawë i atrakcji.
Òb czas dwadniowi imprezë mòżna
bëło òbezdrzec artisticzné wëstãpë,
a téż spróbòwac kaszëbsczi malënë,
chtërna òbchòdzëła swòje swiãto.
Malënobrónié tradicyjno òstało
zòrganizowóné na Złoti Górze w Gór-
Na kùńc Malënobróniégò zaspiéwała Doda.
Òdj. Karolëna Serkòwskô
pomerania lipiec – sierpień 2012
pomerania_lipiec_sierpien_2012.indd 83
ny Brodnicë kòl Kartuz. Ta rozegracjô
służi przede wszëtczim promòcji Kaszëb.
Pierszégò dnia òbzérnicë ju òd gòdzënë
2 pò pôłnim pòdzywialë wëstãpë karnów Słunôszka i Kartësczé Zwónczi.
W programie namienionym dlô nômłodszich nalôzł sã téż teater ART-RE z Krakòwa. Pózni zaprezentowała
sã młodô spiéwôczka Ana Brzeskô, a pò
ni Orły, Orliki i Skòwrónczi z Dzerzążna, karno Tropico, Opium i Burn, a gwiôzdą wieczoru bëła Hònorata Skarbek,
znónô jakno Honey. Nimò ùlewë, nôwiérniészi fani do kùńca wëstãpù nie
òpùscëlë placów na widowni.
Drëdżégò dnia plenerową imprezã prowadzył Konjo. Zaprezentowôł
sã jesz rôz teater ART-RE, a pòtemù
Regionalny Zespół Pieśni i Tańca Kaszuby, rockòwé karno Cookie Monster, Euforia, Tuok, Young and Zgreds,
Aleksandra Lepa, karno Trzy Korony,
a téż Skaner. Na zakùńczenié zaspiéwała Dorota Rabczewskô (DODA). Pò
kòncerce fani dostelë òd ni aùtografë.
Kòżdi, bez pòzdrzatkù na wiek i mùzyczny gùst, na gwës nalôzł na Malënobrónim cos dlô se. Nawetka òdżin z prądotwórczégò agregatu nie przeszkòdzył
w kòntinuacji pòkôzków. Òstôł chùtkò
ùgaszony i nikòmù nick sã nie stało.
Òkróm wëstãpów dlô gòscy przërëchtowónëch bëło wiele kònkùrsów,
m.jin. na malënową fraszkã i nôsmaczniészi malënowi kùch. Rozdóné bëłë
nôdgrodë za ùdzél w wãdzbarsczich
zawòdach i miónkach czôłnów. Przedôwôczë na kòl 50 stojiszczach zachãcywelë do kùpieniô dokôzów lëdowégò
kùńsztu, a téż malënów w rozmajiti
fòrmie. Dlô dzecy przëszëkòwóné òstało wiesołé miasteczkò.
Nimò zmienny pògòdë, zaczekawienié mieszkańców i turistów taczim
zortã rozriwczi kòżdégò rokù je baro
wiôldżé.
83
2012-07-02 14:55:49
klëka
„Tu nasze miejsce, tu nasz kraj!”
Podczas sesji uczniowie szkoły w Suchym Dębie
prezentowali swoje prace.
Pod takim hasłem mieszkańcy gminy Suchy Dąb i uczniowie z jej terenu
uczcili 221. rocznicę uchwalenia Konstytucji 3 Maja. Słowem i piosenką
przypomniano o pierwszej w Europie
i drugiej na świecie ustawie zasadniczej, jaką była konstytucja z 1791 roku.
Uroczystość odbyła się przy Zespole Szkół w Suchym Dębie. Wszyscy jej
uczestnicy wspólnie odśpiewali „Mazurka Dąbrowskiego”. Przypomniano,
że to właśnie 85 lat temu, z woli Ministerstwa Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego, pieśń Legionów Polskich we Włoszech, napisana w roku
1797 przez Józefa Wybickiego, została
zatwierdzona jako hymn państwowy
Rzeczypospolitej Polskiej. Ponieważ
wszyscy jesteśmy związani z naszą Ojczyzną i nasze serca biją dla niej, dlatego
istnieje potrzeba manifestowania naszego
nowoczesnego patriotyzmu w taki sposób
– powiedziała Beata Traczyk, zastępca
dyrektora ZS w Suchym Dębie.
Zebrani utworzyli również f lagę
narodową z biało-czerwonych kartek,
a wydarzenie to zostało uwiecznione na
fotografii wykonanej z przelatującego
samolotu – dodała Dorota Morajka, nauczycielka języka polskiego w gimnazjum w Suchym Dębie.
Dużo wcześniej w Zespole Szkół
w Suchym Dębie odbyła się II Sesja
Popularnonaukowa o tematyce żuławskiej. Uczestnicy mogli obejrzeć prezentację szkoły przygotowaną przez
Tomasza Urbana z klasy 2a oraz wysłuchać referatów poświęconych Żuławom i ich dziejom. Następnie krótki
przerywnik muzyczny zaprezentowali
Karol Milewczyk i Grzegorz Wróbel.
Głos zabrały także Mirosława Pola84
pomerania_lipiec_sierpien_2012.indd 84
nowska z Żuławskiego Ośrodka Kultury i Sportu, która przybliżyła zebranym wystawę „Cedry Wielkie – kadry
czasu”, oraz Barbara Jankowska, która zaprezentowała obrazy własne
i uczniów Zespołu Szkół w Suchym
Dębie. Obie wystawy można było oglądać na szkolnych korytarzach.
Po przerwie zebrani udali się do Wróblewa, gdzie uczestnicy sesji zwiedzili
miejscowy kościół, poznając jego historię
oraz zgromadzone w nim zbiory.
To spotkanie miłośników i pasjonatów historii Żuław Gdańskich już na
stałe wpisało się do kalendarza wydarzeń w naszej placówce – powiedziała
Aleksandra Lewandowska, dyrektor
ZS w Suchym Dębie.
Tomasz Jagielski
Rocznica uchwalenia Konstytucji 3 Maja świętowana była w Suchym Dębie bardzo uroczyście.
W Wielkim Kacku
kania osądzona za Euro
Już po raz czwarty członkowie Gdyńskiego Klubu Oddziału Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego w Wielkim Kacku
przygotowali w noc świętojańską wido-
Fot. Mariusz Pająk
wisko „Ścinanie kani”. W sobotnie popołudnie (23 czerwca br.) mieszkańcy Wielkiego Kacka, a także okolicznych dzielnic oraz Sopotu, Żukowa i Chwaszczyna
zebrali się na placu przy parafii pw. św.
Wawrzyńca w Gdyni, aby wysłuchać, jakie szkody poczyniła w tym roku kania.
Podczas widowiska oczywiście nie
zabra k ło elementów związa nych
z Euro 2012: jeden ze świadków oskarżających kanię mówił: Pòsobnô sprawa,
ti, co òbzérëlë EÙRO, to wiedzą, to przez
kaniã naszi terô doma sedzą!!! Swòjim
wòłanim deszcz przëcygnãła, a naszim
piłkarzóm dryg do balë i mòc òdebrała.
Chòc do bramczi nierôz felowôł włos.
A żebë w cebie, kanio, piorën trzasł!
A sędzia, zanim wydał wyrok, uspokoił zebranych słowami wypisanymi
na specjalnej dużej planszy: „roko
koko euro spoko”, czyli kania ścięta
będzie.
Po przedstawieniu na licznie zebranych gości czekała zabawa przy ognisku i akompaniamencie kaszubskiego
zespołu.
L.R.
pomerania lëpińc – zélnik 2012
2012-07-02 14:55:50
wspomnienie
Fenomen Zbigniew Gach
Do napisania o Zbyszku zabieram się od dnia jego śmierci, która nadeszła niespodziewanie 26 lutego tego roku. Wciąż mam w pamięci telefon od przyjaciela, który przez ściśnięte
gardło wydusił: „Piechu, Zbyszek Gach nie żyje”. Oniemiałem i tkwię w tym stanie po dziś
dzień. Wciąż widzę Zbyszka żywego i roześmianego. Spotkaliśmy się zaledwie kilka razy,
ale kiedy go poznałem, nie był dla mnie obcym człowiekiem.
TOMASZ
ŻUROCH-PIECHOWSKI
Rozpoznałem swoją ziemię
Mając kilkanaście lat, kupiłem
książkę Jeden z Wiela, wydaną przez
oficynę Arkun. Nazwisko jej autora – Zbigniew Gach – niewiele mi
wówczas mówiło, ale ta książeczka
(88 stron w formacie dzienniczka
ucznia) była dla mnie, co dostrzegam
dopiero po latach, jednym z olśnień,
które sprawiły, że rozpoznałem w Kaszubach swoją ziemię, swój lud i swoją historię. Takich publikacji było
więcej, choćby Myśleć samemu Lecha Bądkowskiego, ale ta była jedną
z pierwszych. Przeczytałem ją od deski do deski, bo nieprzeciętny talent
narracyjny autora sprawił, że czyta
się ją jak kryminał – z pokusą podglądnięcia, jaka tajemnica kryje się na
następnej stronie.
Drugie „spotkanie” z Gachem było
przedziwne. Pewnego dnia Krzysztof
Grynder (człowiek, który większość
książek czyta, zanim jeszcze zostaną
wydrukowane) przytaszczył do Maszoperii Literackiej potężny album
Mozaika pomorska wydany przez Nadbałtyckie Centrum Kultury i zapytał:
„Piechu, dlaczego się nie pochwaliłeś, że jest tu twój tekst?”. Cóż… Nie
miałem pojęcia, że Zbigniew Gach,
bo właśnie on dobierał stosowne
fragmenty, zauważył opowiadanie,
w którym opisałem m.in. śmiertelną
(dosłownie) miłość mojego dziadka,
czyli palenie „cygaretów”. Sprawiło mi
to frajdę tym większą, że nie mogło
Ewa i Zbigniew Gachowie z synem Jarkiem. Fot. ze zbiorów Ewy Gach.
tu być mowy o względach osobistych,
a więc sympatii do autora tekstu.
Zbyszek był inny
Potem było pierwsze spotkanie robocze w Maszoperii Literackiej, na którym
wraz z Grynderem pracowaliśmy nad redagowaną przez Gacha książką Mój syn
Przemko Jadwigi Gosiewskiej. Bodaj na
drugiej naradzie w tej sprawie Zbigniew
Gach zaproponował mi, abyśmy mówili
sobie po imieniu. Dziwiłem się wówczas
tematyce książki, bo jej bohater nie budził we mnie sympatii, ale okazało się,
że wielu działaczy gdańskiej opozycji zapamiętało Gosiewskiego jako człowieka
uczciwego i wartościowego. Prawda okazała się więc inna niż tzw. prawda (tele-
pomerania lipiec – sierpień 2012
pomerania_lipiec_sierpien_2012.indd 85
wizyjnego) ekranu. To ważna lekcja. Po
jakimś czasie Zbyszek zaproponował
mi, żebym przejął od niego temat na
kolejną książkę, ponieważ ze względu
na inne projekty, już realizowane, nie
chciał rozpoczynać następnego. Opowiadam tę historię tylko po to, żeby
pokazać pewną istotną cechę charakteru Zbyszka, a była nią wielkoduszność. Każdy z ludzi pióra zapewne
spotkał na swojej drodze zawodowej
twórców, tak literatów, jak naukowców, którzy zazdrośnie strzegą „własnych” tematów, „swoich” terytoriów.
Zbyszek był inny. Dostrzegam to tym
wyraźniej, że nie miałem przyjemności zaliczać się do (jakże licznego!)
grona jego długoletnich przyjaciół.
85
2012-07-02 14:55:50
wspomnienie
Obdarzony zostałem kredytem zaufania i bezinteresowną sympatią,
ale pisanie o przyjaźni byłoby pewnie
z mojej strony nadużyciem. Żałuję
ogromnie, że nie da się już powrócić
do naszych rozmów o warsztacie pracy dziennikarza oraz na inne, równie
zajmujące tematy.
Widziałem się ze Zbyszkiem w Kartuzach na pogrzebie Wojciecha Kiedrowskiego, ponadto wspólnie uczestniczyliśmy w spotkaniu „Teatru gotowania według Güntera Grassa”
(prowadzonym przez Macieja Kraińskiego). To mógł być początek pięknej
przyjaźni – powtórzę, parafrazując
Humphreya Bogarta z „Casablanki”.
Szkoda, że los zrządził inaczej.
Rzeczy nieskończone
Pozostały niedokończone projekty Zbyszka. Tu warto wymienić zbiór
reportaży o Polakach z Kazachstanu,
którzy po 1989 r. „powrócili” do Starego Kraju, do Gdańska. Słowo „powrócili” piszę w cudzysłowie, bo to
powrót symboliczny – ci Polacy, dla
których Gdańsk stał się nowy domem,
urodzili się przecież w Kazachstanie
i w innych stronach dawnego sowieckiego imperium. Mogiły ich dziadków,
którzy jeszcze mogli Polskę pamiętać,
pozostały gdzieś nad Morzem Aral-
skim czy Syr-Darią… Materiał na tę
publikację jest w zasadzie kompletny
i można mieć nadzieję, że w krótkim
czasie trafi ona do czytelników. Podobnie z książką o gdańskim bursztynniku
Mariuszu Drapikowskim. Nie powstanie za to praca o jazzmanie Przemysławie Dyakowskim (kilka rozmów
Zbyszka z tymże ukazało się w gdyńskiej „Blizie”).
Proszę o wybaczenie tych czytelników, którym może nie odpowiadać
osobisty ton niniejszego artykułu,
ale mocowałem się z tym tematem
od kilku miesięcy, aż wreszcie zrozumiałem, że nie mogę napisać inaczej.
Rozmawiałem o Zbyszku m.in. z jego
żoną Ewą Gach, która udostępniła mi
wszystkie teksty znajdujące się na jego
komputerze (to lektura na co najmniej
kilka miesięcy!), z Maciejem Łopińskim – współautorem (obok Mariusza
Wilka i Marcina Moskita, czyli Zbyszka Gacha) Konspiry i innymi osobami.
Im więcej dyskutowałem i im więcej
czytałem, do rozmów się przygotowując, tym bardziej docierało do mnie, że
nie potrafię się zmieścić w założonej
przez redakcję objętości – tak fascynującą przygodą stało się poznawanie życia i twórczości Zbyszka, ścieżek, które
niegdyś przemierzył. Bo jak zmieścić
na kilku stronach opowieść o autorze
kilkunastu świetnych książek, dziesiątków artykułów, ale także twórcy tekstów kabaretowych, piosenek
i wierszy żartobliwych, które moim
(i nie tylko moim) zdaniem śmiało
mogą konkurować z tekstami Hemara
czy Kabaretu Starszych Panów?
Moskita moc
Zbyszek zasługuje nie tylko na artykuł w Encyklopedii Solidarności, gdzie
pojawiła się informacja o jego śmierci,
nie tylko na ulotne wzmianki prasowe,
ale także na książkę, w której spróbuje się uchwycić jego fenomen. Jest też
sprawą oczywistą, że świetne teksty
z „Nie kabaretu” nie powinny długo
pozostawać w rozproszeniu, póki żyją
ci, którzy mają ich kopie lub potrafią
odtworzyć je z pamięci. Tym bardziej,
że żyjemy w epoce upadku sztuki kabaretowej, która obecnie koncentruje się wokół czynności związanych
z wydalaniem, wydawaniem różnych
dźwięków bądź „dowalaniem” opozycji, bo nikt nie ma odwagi gryźć władzy – ręki pana, który karmi.
Gdybym miał wymienić cechy
Zbyszka, które najbardziej mnie fascynują, to przede wszystkim musiałbym wspomnieć o jego wierności
powołaniu dziennikarskiemu. Zbyszek miał łagodny charakter, ale bia-
Zbigniew Gach Polksdojcz*
Wszyscy w podwórkowej gromadzie wiedzieliśmy, że Georg Jarzembeck wkrótce po
maturze wyprowadzi się z rodzicami do Niemiec. Śmialiśmy się, że w Gdańsku mogłaby
go zatrzymać jedynie polska dziewczyna, której zrobiłby dziecko. A traf chciał, że późną
wiosną sprowadziła się na naszą ulicę rodzina z piękną panną. Głową tej rodziny był pan
Urban, adwokat słynący z mów obrończych. Natomiast pani Urbanowa zajmowała się
domem i wychowywaniem osiemnastoletniej córki Niny.
Pewnego dnia, idąc grupowo z Georgiem na piwo, zobaczyliśmy jasnowłosą Ninę
nieopodal targowiska. W jednej ręce niosła koszyk pełen warzyw i nabiału, drugą przeczesywała loki. Kiedy podeszła bliżej w powiewającej na wietrze sukience, Georg nagle
przystanął i zaśpiewał: „Ninon, ach, uśmiechnij się, widok twoich ust oczarował mnieee!”.
Tydzień później zaczęli ze sobą kręcić, a podczas wakacji wyjechali na wspólny rekonesans do południowej Bawarii. Dopiero wtedy Jolka Pędziołówna zdradziła nam sekret,
że Nina obiecała sobie pójść w ramiona tego chłopaka, który jako pierwszy zaśpiewa jej
właśnie: „Ninon”.
– Żebym ja to wiedział – westchnął głupawy Henio Maroń. – Przecież mój ojciec ma
wszystkie płyty z nagraniami tenora Kiepury.
Nina wróciła do Gdańska dopiero latem następnego roku, za to w zaawansowanej
ciąży. Kiedy nadszedł czas rozwiązania, państwo Urbanowie zawezwali akuszerkę Poleszukową, dzięki czemu poród przebiegł bez komplikacji.
– To chłopczyk rasy półczarnej – stwierdziła akuszerka Poleszukowa. – Oryginalny
Polksdojcz.
Jedno z opowiadań z książki: Kwaśna bomboniera, Wydawnictwo L&L, Gdańsk 2006.
86
pomerania_lipiec_sierpien_2012.indd 86
pomerania lëpińc – zélnik 2012
2012-07-02 14:55:50
pożegnania
da tym, którzy próbowali majstrować
przy jego tekstach lub barbaryzowali
rzemiosło dziennikarskie! Tu nieznany był mu kompromis, a w słusznym
gniewie przypominał starotestamentowych proroków. Kolejną jego fascynującą cechą jest niewątpliwie poczucie
humoru, a raczej różne jego oblicza,
z ogromnym dystansem do samego
siebie. Bo któż inny powiedziałby o sobie per Korpulent?! Nie zapominajmy
też o genezie jego pseudonimu Marcin
Moskit, jako współautora Konspiry.
Maciej Łopiński zaśmiał się głośno,
gdy o to zapytałem, i potwierdził moje
przypuszczenie. Otóż moskit to owad
– niewielki, niepozorny, ale za to wielce… kąśliwy. Taki, który potrafi krwi
utoczyć. Zbyszek, który za pomocą
pióra walczył z komuną, postrzegał się
więc jako drobny trybik w opozycyjnej
machinie, nie próbując dodawać sobie
splendoru jako na przykład Jurand,
Kmicic czy Wallenrod. A tego rodzaju
megalomańskich pseudonimów pośród
działaczy opozycji wielu można się doszukać.
Kogo utraciliśmy
Hrabalowsko-Haszkowskie oblicze Zbyszka odkrywamy przy lekturze Kwaśnej bomboniery (2006), książki
chyba niedostrzeżonej i nie dość docenionej. Jest to zbiór humoresek, do
którego autor dorobił historyjkę uwiarygodniającą ich rzekomą autentyczność. Nie będę nikomu psuł lektury,
zdradzając fabułę tej, jakże uroczej,
mistyfikacji. Mało jest w polskiej literaturze dzieł, które ludzkie słabostki potrafią podnieść do rangi cnoty.
Wszelkie skojarzenia z sąsiadami
z południa są więc jak najbardziej na
miejscu.
O tym, kogo utraciliśmy w mroźny lutowy poranek, świadczy koncert
poświęcony pamięci Zbyszka, który
odbył się 31 maja tego roku w Nadbałtyckim Centrum Kultury w Gdańsku.
Wystąpiło na nim bez mała 40 osób
– profesjonalistów i amatorów, program trwał ponad trzy godziny, a przysłuchiwało się mu około 150 osób,
które zebrały się po to, by dać wyraz
swojej pamięci. Uważam, że nie jest,
a w każdym razie nie powinna to być
jedyna i ostatnia forma upamiętnienia
fenomenu, który nazywał się Zbigniew
Gach.
Odszedł pokorny
pasterz
Umarł dobry człowiek, był kapłanem wielkiego formatu – tak
wspomina księdza kanonika Mikołaja Sampa jego przyjaciel i kolega z czasów studiów w gdańskim Biskupim Seminarium Duchownym ksiądz prałat Franciszek Cybula, kapelan Prezydenta RP Lecha Wałęsy.
JERZY NACEL
Mikołaj Samp urodził się w Gdańsku 1 października 1942 roku. Pochodził ze starej kaszubsko-gdańskiej
rodziny. Jego ojciec Paweł pracował
w Parowozowni PKP w Gdańsku-Zaspie, matka Helena (z domu Zielke) zajmowała się wychowywaniem czterech
synów. Jak wspomina ks. Cybula, był
to dom na wskroś kaszubski, wypełniony katolicką wiarą.
Po ukończeniu liceum ogólnokształcącego w Gdańsku-Oruni Mikołaj wstąpił do seminarium. Święcenia
kapłańskie przyjął z rąk biskupa Edmunda Nowickiego 11 czerwca 1967
roku w bazylice Mariackiej w Gdańsku. Jako kapłan Diecezji Gdańskiej,
a od 1992 roku Archidiecezji Gdańskiej
pełnił wiele funkcji duszpasterskich
w Sopocie, w Gdańsku-Przymorzu
oraz w kościele pw. św. Elżbiety w Lubiszewie. Do dziś jeszcze parafianie
lubiszewscy wspominają księdza Mikołaja jako „dobrego i kochanego” proboszcza.
W 1981 roku został proboszczem
parafii pw. Najświętszego Serca Jezusowego w Gdańsku-Wrzeszczu przy ul.
ks. Józefa Zator-Przytockiego (dawna
Czarna), a w 1982 roku otrzymał godność Kanonika Honorowego Kapituły
Archikatedralnej Gdańskiej. Dwadzieścia lat później, 22 czerwca 2001
roku cieszył się z podniesienia biskupim dekretem rangi świątyni, którą
administrował, do godności kolegiaty.
Został Prałatem Prepozytem Kapituły
Kolegiackiej Gdańskiej. W 2003 roku
otrzymał tytuł Prałata Honorowego
Jego Świątobliwości.
pomerania lipiec – sierpień 2012
pomerania_lipiec_sierpien_2012.indd 87
Wśród wielu funkcji kościelnych,
jakie sprawował ks. Mikołaj Samp,
należy wymienić przynajmniej dwie:
Diecezjalnego Dyrektora Papieskich
Dzieł Misyjnych oraz Dziekana Dekanatu Gdańsk-Wrzeszcz (2001–2009).
Ksiądz prałat Mikołaj Samp zmarł
20 kwietnia 2012 roku. Został pochowany 23 kwietnia na Cmentarzu Łostowickim w rodzinnym grobowcu.
Uroczystościom pogrzebowym wraz
z jutrznią przewodził Arcybiskup Metropolita Gdański Sławoj Leszek Głódz.
Żegnał go Kościół gdański, a szczególnie parafianie NSJ we Wrzeszczu.
Ksiądz Mikołaj był człowiekiem
wielkiego serca, obdarzonym licznymi
talentami, pracowitym, o nieprzeciętnej
inteligencji i życiowej mądrości, delikatnym, wrażliwym, z poczuciem humoru, dbającym o piękno swojej świątyni,
której był proboszczem przez 31 lat.
Dbał również o rozwój życia kulturalno-oświatowego społeczności
wrzeszczańskiej (i nie tylko). Wszyscy
pamiętamy prowadzone od 15 lat słynne comiesięczne „spotkania przy świecach”.
Gdańscy Kaszubi dziękują dziś
księdzu Mikołajowi za to, że przez
wiele lat udostępniał im pomieszczenia parafialne, gdzie odbywały się
coroczne spotkania opłatkowe, w których również uczestniczył. Cieszył się
bardzo z obrazu Matki Boskiej Sianowskiej, który od nas otrzymał. W tym
roku odprawił mszę świętą opłatkową,
było to jego ostatnie spotkanie z gdańskimi Kaszubami.
Ksiądz Mikołaj Samp służył Bogu
i ludziom. Odszedł pełen pokory, dobry
człowiek.
87
2012-07-02 14:55:50
zapiski renegata
FELIETON
W drodze do Meklemburgii
TOMASZ
ŻUROCH-PIECHOWSKI
Wracam na łamy „Pomeranii ”
jako felietonista po wielu miesiącach
nieobecności. Zdążyłem w tym czasie
przeczekać kilku redaktorów naczelnych (płci jednej i drugiej), kilka koalicji rządowych i przeżyć kilku przyjaciół.
Najbardziej będzie mi brakowało
Wojciecha Kiedrowskiego, który dla
mojego pokolenia był legendą. Miałem
w nim życzliwego czytelnika, w pół
słowa wyłapującego wszelkie aluzje,
rzeczy pisane między wierszami i między spacjami nawet. Gdzież ja teraz
znajdę w Kraju Kaszubów tyle wręcz
angielskiego poczucia humoru, dystansu do świata, do innych i do siebie samego przede wszystkim? Gdzież
znajdę kogoś, kto tak jak Ty będzie
cenił towarzystwo ludzi, którzy mają
odmienny pogląd na rzeczywistość
i rzeczy gnuśność? Nie masz Cię, Wojciechu – i tej pustki nie da się wypełnić żadnym polepszaczem. Może teraz
bardziej czuję, kim byłeś, niż wtedy,
gdy wieczorne toczyliśmy rozmowy?
Jeżdżę ostatnio sporo po świecie,
tym najbliższym – kaszubsko-pomorskim, dostrzegam wiele zmian na lepsze. Zniknęły prowizoryczne szamba
i towarzyszący im fetor. Pomorska
wieś się bogaci. Jeśli gdzieś jeszcze stoi
drewniany toi-toi, swojsko zwany szituzem albo sławojką, to pewnie niedługo będzie takim samym zabytkiem, jak
mercedes G4, którym onegdaj jeździł
pan Hitler. Teraz za pojazd ów trzeba
88
pomerania_lipiec_sierpien_2012.indd 88
zapłacić grubo ponad 3 miliony dolarów, choć gdybym miał jeździć bryczką
po Adolfie, wolałbym mimo wszystko
zapach szamba. Na jedno zresztą wychodzi.
Z przestrzeni publicznej znikają nie
tylko drewniane szalety. Oglądając fotografie – nie mam bynajmniej na myśli przedwojennych pocztówek, tylko
zdjęcia z lat sześćdziesiątych, a nawet
osiemdziesiątych ubiegłego wieku
– odnoszę wrażenie, że podróżuję
w czasie. Że nie ma żadnego przełożenia tamtego krajobrazu, pięknego dyskretną elegancją, na dzisiejszą rzeczywistość. Jeśli do czegoś przyrównać
przestrzeń widoczną za szybą samochodu, to do twardego dysku komputera, na którym ułożone są pofragmentowane dane. Na wykresie przypominają
one bezładnie rozsypaną mozaikę złożoną z różnokolorowych kwadracików.
Pofragmentowany dysk pracuje wolniej, a w skrajnym przypadku odmawia współpracy.
Krajobraz współpracy odmówić nie
może. Przestrzeń poddaje się działalności człowieka, nawet jeśli jest to dzia-
łalność bezmyślna. Na naszych oczach
z centrów miast znikają secesyjne kamienice, rzeźbiona stolarka okienna,
zazwyczaj zastępowana syntetycznym
bezguściem. Gdzie się podziały mosiężne klamki z główką w kształcie lwa?
Gdzie zniknęły żuławskie wiatraki?
Spieszmy się fotografować domy podcieniowe, tak szybko odchodzą.
Tam, gdzie siła nabywcza obywateli jest mniejsza, widać mniej zniszczeń. Ot, paradoks. Ale pewnie i tam
dotrze postęp. Polska jest psuta od morza do Tatr – wszędzie pojawiają się
pseudoszlacheckie dworki. Koniecznie
z kolumienkami w stylu... doryckim?
jońskim? Mnie kojarzą się jedynie z armaturą kanalizacyjną.
Jest lepiej, a wygląda gorzej. Na naszych oczach zacierają się regionalne
różnice w krajobrazie. Wszystko stało
się większe, bogatsze i bardziej nijakie. Boję się, że za kilka lat, gdy będę
chciał pokazać dzieciom dom z pruskiego muru, trzeba będzie jechać do
Meklemburgii. Premier Prus Otton von
Bismarck powiadał, że tam wszelkie
zmiany następują sto lat później.
pomerania lëpińc – zélnik 2012
2012-07-02 14:55:51
FELIETÓN
swòjim òkã
Jic szlachã Niemców?
SŁÔWK KLÔSA
Ze Sztrategie Rozwiju Wòjewództwa Pòmòrsczégò 2020 mòże sã człowiek
doznac, że jedną z zôwadów ùdałégò
gòspòdarczégò rozwicô Pòmòrzô je wësoczé bezrobòcé. Zwikszëwanié sã wielenë lëdzy, jaczi ni mają robòtë, nie je
apartną znanką naszégò regionu, ale
prosto wëchôdô z òglowò złégò stanu
gòspòdarczi nié blós w Pòlsce. Zmianë na rënkù robòtë bãdą miałë mòcny,
dërżéniowi cësk na przińdny rozwij naszégò òkòlégò. Temù téż bez zmëslnëch
zmianów na rënkù robòtë nie ùdô sã
nama òdwrócëc negò żochù i nie dobãdzemë nad roscącym bezrobòcym.
Mającë tã swiądã, ùrzãdnicë mùszą
szukac mòżlëwòtë zlepszaniô mechanizmów lżészégò ùdostawaniô robòtë. Za
dobri przikłôd do szlachòwaniô pòdôwô
sã naszich zôpôdnëch sąsadów – Niemców, ù jaczich w slédnëch latach widzec
je stolëmné zmianë. Ale czë niemiecczé
zwënédżi bãdą dobëcym lëdzy robòtë?
To sã dopiérze òkôże.
Rówizna bezrobòcégò w 2005 rokù
pòdniosła sã za Òdrą do niewidzóny
grańcë 12%, co pòdskôcało Niemców
do narządzeniô cygu òstrëch, doskórzëwnëch zmianów. Niedługò pò tim,
òb czas Swiatowégò Fòrum Ekònomistów, nôtejszi kanclerz Gerhard
Schroeder bùsznił sã, że Niemce mają
nôlepi ùsadzony part stanowiszczów
prôcë z nisczima zaróbkama. Ò skùtkach negò ùsôdzaniô mòżna sã bëło
przekònac w pòsobnëch latach, czej
zwiksziwanié sã zatrudnieniô w parce małopłatny robòtë bëło òsoblëwé,
a dzejało sã tak za sprawą deregulacje i bédowaniô łãdżich, tónëch ë ùdëtkòwiónëch przez państwò tpzw. minietatów. Pò 7 latach bezrobòcé ù naszich
sąsadów spadło do 6% i je nôniższé
w Eùropejsczi Ùnie.
W tim czasu Pòlskô téż mia starã
cos zmienic. Ale czë wëszło to nama
na dobré? Na skùtk zletczaniô prawa
robòtë w cządze slédnëch 10 lat wielëna całoetatowëch robòtników zmniészëła sã ò 20%. Òznôczô to, że corôz
wicy lëdzy robi na ùmòwã zleceniô abò
ùmòwã na dokôz, z pòlska zwóną „umową o dzieło”. Ùmòwë te są ùgôdënkama
ò ògrańczonëch swiôdczeniach, a służą òbchôdaniu reglów prawa i zmniészëwaniu kòsztów robòtodôwôcza. Tej
nie dzywmë sã, że òstałë przëzwóné
smiecowima, bò le w smiecëchù je jich
plac. Rozmieje sã, że niejedny chwôlą
nen ôrt ùgôdënkù, równak są òni
w mniészoscë. Procëm taczémù dzejaniu, krziwdzącémù prostégò robòtnika,
corôz głosni procëmstôwiają sã warkòwé stowôrë. Zó to w minysterstwie
pomerania lipiec – sierpień 2012
pomerania_lipiec_sierpien_2012.indd 89
robòtë nie widzą òrãdzë zmieniwac terôczasnëch reglów tikającëch sã zleceniów czë ùgôdënków na dokôz.
A jaczi je kòszt zwënédzi na rënkù robòtë ù naszich zôpôdnëch sąsadów? Òbniżenié bezrobòcégò do nôniższi rówiznë òd 20 lat òstało òkùpioné
niższą żëcową stopą niemiecczégò robòtnika. Jakno że w cządze òstatnëch
7 lat part niskòpłatnëch môlów robòtë
rósł trzë razë flotni òd pòòstałëch, znajôrze gòspòdarczi przestrzégają, że jeżlë w nôblëższim czasu nie duńdze do
zmianów, to nen part stanowiszczów
niebezpieczno sã ùmòcni, co na dłëgszi czas doprowadzy do gòrszi stojiznë
zwëczajnégò prôcobiorcë. Warkòwé stowôrë w Niemcach téż sã procëmstôwiają zlëszeniô warënków żëcô robòtników,
pòdczorchiwającë, że nowô jawernota je
przédnym òrãdzã niegwësnotë lëdzy robòtë. A prôcodôwôcze procëmno – gôdają, że z nowëch mòżlëwòtów w wikszoscë zwëskùją białczi ë sztudérowie, jaczi
chcą dorobic czile dëtków, a téż lëdze
ò môłëch rozmiałoscach.
Planëjącë pòsobné zmianë, wôrt je
pamiãtac ò tim, że robòtodôwôcz, jaczi
mòże zatrudniac na minietace abò na
smiecowëch ùmòwach, colemało nie
mdze zajinteresowóny przëjimanim
lëdzy na całi etat, co jesz barżi poszerzi
part niskòpłatnëch robòtów. W przińdnoscë jistnieje zagróżba głãbòczich
pòzmianów, jaczé doprowadzëc mògą
do całownégò rozpadu całoetatowëch
môlów robòtë. Czë tak mô wëzdrzec
nowi pòrządk?
89
2012-07-02 14:55:51
jeden język kaszubski / zachë
Kùńc sztridów ò labializacjã?
Szkólny kaszëbsczégò jãzëka, gazétnicë i ùczałi wiele w òstatnym czasu gôdelë ò pisënkù lëtrów „ò” i „ù”. Ùchwôlënk Radzëznë Kaszëbsczégò Jãzëka (RKJ) z 2009 rokù wprowadzył
pòzmianë, chtërne nie widzałë sã wiele ùżëtkòwnikóm kaszëbiznë.
20 łżëkwiata 2012 rokù w Kaszëbsczim Lëdowim Ùniwersytece we Wieżëcë òdbëło sã zéńdzenié RKJ prawie
w ti sprawie. Bë miec szeroczé rozeznanié, Radzëzna wëstąpiła do ekspertów – aùtoritetów jãzëkòznôwstwa. Pò
zapòznanim sã z jich stanowiszczama
i òpiniama, a téż pò gòrący tematiczny
diskùsji pòdjãti òstôł ùchwôlënk w sprawie kònsekwentnégò stosowaniô labializowónëch zwãków o i u (ò i ù) w pisónëch tekstach kaszëbsczich. Ùchwôlënk
ten regùlëje wszëtczé donëchczasowé
spiérné aspektë sparłãczoné z labializacją i òbrzesziwô do stosowaniô sã do
przëjãtëch rozstrzëgnieniów.
Red.
Ùchwôlënk nr 2/RKJ/12 z dnia 20.04.2012 r. w sprawie zaznacziwaniô labializacji
w kaszëbskòjãzëkòwëch tekstach pisónëch
Radzëzna Kaszëbsczégò Jãzëka przëjimô pòstãpné zasadë stosowaniô labializacji w kaszëbskòjãzëkòwëch tekstach
pisónëch:
I. Labializacjã zaznacziwómë:
• na pòczątkù wërazów i pò spółzwãkach dwùlëpnëch, jak téż lëpno-zãbòwëch cwiardëch: p, b, m, w, f, nadto
pò spółzwãkach slédnojãzëkòwëch cwiardëch: k, g, ch (h),
• w diftongach (dwùzwãkach) aù, eù,
• pò samòzwãkach: a, e, ë, o, ô, ò, ù, np. aòrta, aùto, geòlogiô, geògrafiô, liceùm, mùzeùm, apògeùm, wëòbrazëc,
wëùczëc, zoòlogiô, nôòbszcządni, nôùka, zôùsznik, kòòperacjô, pòùczëc, ùòglowic.
II. Bôczënk! Labializacjô nie zanikô pò dodanim przedrostka do wërazu pòdstawòwégò np. wëòrac, wòrac, zòrac,
zaòrac, pòòrac, pòdòrac, przeòrac, przëòrac, doòrac, ùòrac, nadòrac, òbòrac.
III. Tracą mòc donëchczasowé ùchwôlënczi w sprawie stosowaniô labializacji, tj. Ùchwôlënk nr 7/RKJ/07
z dn. 8.12.2007 r. i Ùchwôlënk nr 7/RKJ/09 z dn. 10.10.2009 r.
Stôrodôwny drzewiany „mail”
Kò tam-sam na Kaszëbach, òsoblëwie w môłëch wsach, jesz dzysdnia szôłtës wësélô do mieszkańców cedel z wiadłã ò wôżnëch dlô nich sprawach. Dzysô
je to le sóm cedel, a przódë béł òn zatkłi
w rësënã grëbégò, krzëwégò czija. Nen
czij zwôł sã rozmajice: klëka, kluka abò
kòzel. Béł krzëwi, bë mógł jegò za płotã
zawieszëc.
Terôczas klëka je synonimã krótczégò wiadła. Pòzwã ną mòże pòtkac
w kaszëbsczich biuletinach, gazétach
a radio. „Klëka” – tak téż nazéwôł sã
kaszëbsczi cządnik, jaczi w latach 1937–
1939 wëchôdôł w Wejrowie.
Krótkò mòże rzec, że klëka to taczi stôrodôwny drzewiany „mail” do
przësélaniô wiadłów, chòcbë taczich:
„pòdatczi do płaceniô, z psama do szcze90
pomerania_lipiec_sierpien_2012.indd 90
pieniô, a òbòwiązk stawieniô sã na wiesczim zéńdzenim”.
W wielu wsach na Kaszëbach klëka
bëła jesz ùżiwónô w latach 70. XX stalatégò, a w Nôdolim nad Żarnowsczim
Jezorã w kùńcu 90. lat.
Klëka, chtërna je w zbiorach Mùzeùm Pùcczi Zemi, je 150 lat stôrô a ùżiwónô bëła w Lubkòwie.
rd
DZIAŁO SIĘ
w lipcu i sierpniu
• 11 VII 1982 – w Jagliach, przysiółku Brus, otwarto domowe muzeum
twórcy ludowego Józefa Chełmowskiego.
• 22 VII 1902 – w Chłapowie urodził
się Augustyn Necel, rybak, pisarz, autor wielu powieści marynistycznych,
np. Kutry o czerwonych żaglach, Saga
o szwedzkiej checzy, laureat wielu nagród i odznaczeń, m.in. Medalu Stolema. Jako pierwszy Kaszuba otrzymał najwyższe odznaczenie papieskie: Komandorię I Klasy Orderu św.
Grzegorza Wielkiego. Zmarł 29 października 1976 we Władysławowie.
• 25 VII 1982 – ze Swarzewa, od Królowej Polskiego Morza do Sanktuarium
Królowej Polski w Częstochowie, pod
hasłem „600 km na 600-lecie” wyruszyła I Pielgrzymka Kaszubska. Jej inicjatorem był ks. Zygmunt Trella, proboszcz z Mechowa.
• 5 VIII 1852 – w pobliżu Wyspy Spichrzów, w rejonie dzisiejszej ul. Toruńskiej został uroczyście otwarty pierwszy dworzec kolejowy w Gdańsku.
Otwarcia dokonał król pruski Wilhelm IV.
• 5 VIII 1932 – w Chojnicach otwarto
Muzeum Regionalne.
• 9 VIII 1902 – w Mirachowie urodził
się Aleksander Labuda, ps. Gùczów
Mack, nauczyciel, publicysta, poeta,
felietonista, współtwórca Zrzeszenia
Regionalnego w Kartuzach, laureat
Medalu Stolema, autor m.in. słownika polsko-kaszubskiego i kaszubsko-polskiego. Zmarł 24 października 1981 w Wejherowie, pochowany został na cmentarzu parafialnym
w Strzepczu.
• 22 VIII 1912 – w Gdańsku powołano
Towarzystwo Młodokaszubów. Jego
przewodniczącym został ks. Ignacy
Cyra, sekretarzem dr Aleksander Majkowski, a skarbnikiem dr Franciszek
Kręcki.
Źródło: Feliks Sikora,
Kalendarium kaszubsko-pomorskie
pomerania lëpińc – zélnik 2012
2012-07-02 14:55:52
FELIETÓN
sëchim pãkã ùszłé
Piersë górą!
TÓMK FÓPKA
30 maja béł Midzënôrodnym Dniã
Gòłëch Piersów, bez slë, sztëcë i sztelôżów. Chłopi! Widza Wa czejs tak
cos?! Ten dzéń, bò piersë gwës! Jaż jem
wcësnął „lubiã to” na tã leżnosc pòd
smacznym òdjimkã pôrzëstëch, piãknëch, niezwieszonëch, bùszno-sztopòrczącëch...
W „Bôłtiszecajtungù” pòdelë, że
„wpatrywanie się w zadbany kobiecy
biust służy zdrowiu i przedłuża życie.
Cieszenie oka ponętnymi krągłościami obniża ciśnienie krwi, a co za tym
idzie, ryzyko zapadnięcia na chorobę
wieńcową znacznie się obniża”...
I co Wa na to? Mie to sã widzy.
Bédëjã, cobë nen dzéń rozcygnąc na
całi rok! A swiat niech sã krący wkół
białczënëch nëch cëdów. Białczi mają
jich wicy, nëch cëdów, jakno w całoscë cëdowné stwòrzenia, równak NO
ò sztôłce kùglë nôbarżi pasëje. Tej?
Pòzwë miesądzów mùszi mieniac. Stëcznik – Susajk. Gromicznik –
Mlécznik. Strëmiannik – mòże òstac.
Łżëkwiat – Wëzérajk. Môj – Mójtitk.
Czerwińc – Kùglińc. Lëpińc – Sromajk.
Zélnik – Psomùńk. Séwnik – Psoùszk.
Rujan – mòże òstac. Smùtan – Maklón. Gòdnik – Zgòdnik. Matczi-Bòsczi
-Miesãczné sã nie òbrażą, bò téż piersë
miałë i môłégò Jezëska swiãtim mlékã
pòjiłë. A Józefòwie, karna pasturzów
i trzech Królów leno slënã pòłikelë...
Ò bidlątkach niemëch nie wspòmnã...
Białczi z wikszima piersoma mùszi
zwòlnic òd pòdatkù i dac kwit na comiesãczné masowanié krziża. Te
z môłima mùszałëbë płacëc tzw. „piersowé”. Jak òbsądzëc, jaczé są môłé, a jaczé ju wikszé? Dôjta le mie tã robòtã...
Mògã bëc Przédnym Krajewim Maklôczã. (Białka mie gôdô, przez remiã
zdrzącë, że i bez te móm dosc robòtë...)
Mùszi promòwac piersaté białczi,
bò jak pisze dr Sëchta: „piersatô białka lepi sã widzy chłopóm jak takô
deskòwatô”. Jak sã widzy, tej mòże
Pòlôchów mdze wiãcy òprzez nã „piersatosc”. Tej bãdze miôł chto na nasze
emeriturë robic...
I dac sã dzecëskoma nasusac, le
tak jak stôri lëdze gôdelë: knôpów òdstôwiac òd piersë, czej òdbiérô miesąc,
żebë nie lôtelë za dzéwczãtami; dzéwczãta – czej wisznie robią sã czerwòné,
żebë miałë czerwòné lica i regùlarno
dostôwałë swój czas.
A nié hùmanë, bebiczi i jiné marimbë!
Tedë je nót założëc partiã, np.
„Pierskô Pòlskô”. Ji przédniczka noszała bë tituł: Wasza Piersowatosc. Pòwstóną nowé „piersowé” òrganizacëje:
lewicowô „Ùnia Zëmnëch Piersów”,
prawicowô „Kòngres Prawi Piersë”, feministicznô „Piersë przódkã!” czë zelonô „Pò piersë – Pòlskô!”.
Wrócą mléczné barë, a kùchniowim szlagrã mdą piersniczi z ananasoma.
Weńdą piersë do szkòłë. Pòwstóną specjalné dokôzë. Dlô katechétów:
„Òd Jewiny piersë do Jadamòwégò
Raju”. Matematik dostnie òbrzészkòwi
„Zestôwk cwierdzeniów Piersogòrasa” a do lëczbë π dodadzą -ers. Chemik mdze ùżiwôł Toblëcã Piersoleje-
pomerania lipiec – sierpień 2012
pomerania_lipiec_sierpien_2012.indd 91
wa z pierswiastkòma. Lekturą bãdze
„Chłopi z piersama” Piersmonta. „Pón
Tadeùsz” zacznie jinwòkacjô: „Piersë!
Òkrãgłé mòje!”. Mało. Òbrôz „Móna
Liza” bądze topless. Do robòtë mdze
zagrzéwa piesniô „Na prawò piers, na
lewò piers...” a òb czas Dnia Samòstójnotë 11 Lëstopadnika dô sã czëc „Mi,
piersa brigada...”.
Spòrt sã na piersë przestawi. Biég
z piersama. Gimnastika z piersoma.
Zëmòwé pùrgòwé skòczi z piersą i slalóm z piersoma.
Robiącë òdjimk do ùrzãdowëch
dokùmeńtów mdze mùszôł òdsłónic
lewą piers. W autołach dorobią extra
schówk na piersë.
Ti, co jima nôtëra piersów nie da,
mdą mòglë je wëpòżëczëc. Pasowné wiôlgòscë, zortë miseczk i sztôłtë.
Białogłowsczé i chłopsczé. Do te mdze
w promòcji pómpka, cobë dopómpòwac zanôleżno òd leżnoscë...
Towarzëstwa Susków mdą robic
mlékòpitné séanse, dze mòżna mdze
darmôk so pòsusac mlékò 1, 2 i 3,2%,
a do te piwkò i lemòniadã. Z tzw.
„CPP”, to je „cepłëch piersów do picô”,
pòlecy dlô spragłëch kawa i arbata,
a czasã żurk i gùrkòwô zupa.
Zabrónioné mdze słowò „cëc” –
jakno pòliticzno niepòprawné, a swiãtô
Cecylia nie mdze ju patrónką kòscelnëch spiéwów.
Zakôzóné mdą silikónë a bòtoksë.
Pùmeksë i wazelinë. Pendolino i peweksë. Seksë do béksë. Téksë i teksasë. Asë i basë a jiné, cëzé „Ace of Base”.
Mdze gôdóné, że „Pòlskô piersama
stoji” – a chto nie wierzi, niech sã legnie i... leżi!
Chwaszczëno, 5 czerwińca, 23.05
91
2012-07-02 14:55:52
z bùtna
FELIETÓN
Gduńsczi bówka
RÓMK DRZÉŻDŻÓNK
Slédnym czasã jô mùszôł dosc wiele z negò mòjégò Pëlckòwa do naju stolëcë SKM-baną rézowac. W banie rozmajitëch lëdzy jô pòtikôł: zaczëtónëch
lubòtników letczi a nieletczi lëteraturë, przekłôdającëch z grëpczi na grëpkã
skserowóné notatczi sztudérów, czëtińców gazétów kòmeńtejącëch nônowszé
wiadła, biliet nerwés scëskającëch, dërchã grającëch na I-padach, wcyg plestającëch przez mòbilkã, bez òprzestónkù feflotającëch ze sobą, cëchëch,
zazdrzónëch w miesczi krôjòbrôz ùcékający za òknã, trzézwò rozmëszlającëch ò bëcym a niebëcym, a filozofów
w bùdlach cwëkù żëcégò szukającëch…
SKM-bana to jeden z nëch môlów,
w jaczich mòże sã nazdrzec, nasłëchac,
pòsmiôc, czasã nawetka w gãbã dostac,
a téż natchnienié mòże na człowieka
spłënąc. Kò rézowanié sztôłcy. Hewò,
pòczëtôjta, co mie sã rôz czedës zdarzëło.
Jadącë òb wieczór dodóm, pòtkôł
jem mòjã sąsôdkã. Tak më so w scëskù
stojącë jachalë. Sąsôdka wiele młod-
szô òd mie nie je, ale colemało wëzdrzi, jakbë dopiérze gimnazjum skùńczëła. Rozprôwialë më so ò tim a nym,
czej w przedzél wlazło dwùch napitëch
bówków. Jednémù gãba sã nie zamikała, zôs drëdżi miôł pewno përznã wicy
wëżarté, bò „lewitowôł”, cziwiącë sã donąd a nazôd. Wtim nen rozgôdóny wezdrzôł na mòją snôżą sąsôdkã a rzekł:
– Aaaa… tyyy dokąd jedziesz?
Na, kąsk wërzasłô, spùszcza òczë
a òdrzekła:
– Do domu…
Nen pôlcã wskôzôł na mie:
– A czemu z tatą?
– To nie jest mój tata.
– Jak to nie? Mnie tak lekko nie
oszukasz! Ja jestem dobry psycholog.
Przecież widzę, że macie takie same
oczy. To na pewno twój ojciec!
Zarô, zarô… Pòrechòwôł jem chùtkò
w mëslach, kò czej òna sã rodza, jô ju
miôł 9 lat… W tëch latach to bë bëło
ju mòżlëwé? Ë, nié…
Zdrzącë na bówkã, pòkrãcył jem
banią.
– Nieładnie, tata, się wypierać.
Przecież dobrze widzę, a jak widzę, to
wiem na pewno – żlë nen bówka bez
procentową dôkã dozdrzôł nają blëską
krewnosc, to jô dôł pòkù a sąsôdkã na
czas rézë adoptowôł.
– Bo wie pan, ja też jestem ojcem,
ale moja córa nie jeździ ze mną pociągiem do domu…
– Czemù to? – spitôł jem w naju
gôdce.
Bówka szerok sã ùsmiôł a zawòłôł:
– Jooooo! Od razu wiedziałem, że
pan nasz! Gdańsk, Sopot, Gdinia! Puck,
Kartuzë, Koscerzina! Joł! Ja też jestem
stąd! Ze stolicy. A kto powie, że Gdańsk
nie stolica… to… – nie dokùńcził, leno
grozno rozezdrzôł sã wkół se.
– To sã ceszã – ùscësnął jem jegò
rãkã.
– Jo też godóm… Bo wy wiece –
òdwrócył sã do lëdzy: – Chto nen jãzëk
znaje, ten òbjedze wszëtczé kraje…
– …i wsje bukwy po pariadku bez
aszybki nazywajet – òdeckł nen „lewitujący”, tej pòcygnął szluk z bùdlë, a zatacył sã nazôd w swòjim swiece.
– Tato, to ja pójdę usiąść – sąsôdka
dozdrzała plac do sadnieniô.
– Dobrze, córeczko, idź – ja k
kòmédiô, to kòmédiô.
– A dlaczego tata nie mówi do córki
w naszym języku, co??? Jaaaczie! Trzeba dbać o swoją kulturę! Ja się tu w stolicy języka nie wstydzę! Trzeba gadać.
Tata, no co ty? Zwariowałeś? Taczi
z ciebie patriota? To je krótczé, to je dłudżé, to są chòjnë, widłë gnojné! Każde dziecko powinno to znać. Naucz ją
tego!
– Joooo! I spik tu englisz! – òdezwôł sã zôs nen drëdżi.
Pëlckòwiôk z Gduńska wëzdrzôł na
swòjégò drëcha, a rozgòrzony rzekł:
– Wiesz co! Wstyd mi za ciebie! Już
nigdy więcej nie będę z tobą w pociągu
cudzych ojców poznawał!
Tej chwôcył jegò za remiã, a wëskòklë dwaji na przëstónkù w Gdinie.
Mòrałów z ti przigòdë je czile. Jaczé? Kò wa sami mùszita do tegò doprzińc!
www.miesiecznikpomerania.pl/audio
92
pomerania_lipiec_sierpien_2012.indd 92
pomerania lëpińc – zélnik 2012
2012-07-02 14:55:52
Z NAMI WYPRZEDZISZ
KONKURENCJĘ
oraz wygodnych i bezpiecznych zakupach
bez wychodzenia z domu.
w dni powszednie, w godzinach od 9.00 do 15.00
pod adresem e-mail:
[email protected].
REKLAMA W POMERANII
TEL. 58 301 90 16 / 697 001 422
Gwarantujemy naszym Klientom

Podobne dokumenty

Jesiań, Wszitke Śłante ji Zaduszki

Jesiań, Wszitke Śłante ji Zaduszki • zamówić w Biurze ZG ZKP, tel. 58 301 90 16, 58 301 27 31, e-mail: red.pomerania@ wp.pl

Bardziej szczegółowo

I Kaszëbsczi Ňdpůst w Pňlanowie s. 3–5

I Kaszëbsczi Ňdpůst w Pňlanowie s. 3–5 ul. Straganiarska 20–23, 80-837 Gdańsk, podając imię i nazwisko (lub nazwę jednostki zamawiającej) oraz dokładny adres • zamówić w Biurze ZG ZKP, tel. 58 301 90 16, 58 301 27 31, e-mail: red.pomer...

Bardziej szczegółowo

Lipiec-Sierpień 2013

Lipiec-Sierpień 2013 • zamówić w Biurze ZG ZKP, tel. 58  301 27 31, e-mail: [email protected]

Bardziej szczegółowo