Pobierz plik

Transkrypt

Pobierz plik
Bezpokoleniowcy
i egotycy?
Agnieszka Urbanowska
N
ie tylko nie mieliśmy żadnej rewolucji ani żadnej wojny, nie mieliśmy nawet, tak naprawdę, okazji
bycia tłamszonym przez raczkujący polski
kapitalizm” – pisze Agnieszka Staszczak
(2012), rocznik 1988. To stwierdzenie, przy
„
Muszę odbudować świat i do
tego potrzebny mi jest ślub
całej jego ironii, pozostaje symptomatyczne dla wielu osób urodzonych w latach
osiemdziesiątych ze względu na pobrzmiewającą w nim mglistą tęsknotę. Tęsknotę
za byciem świadkiem wielkiej historii, za
przełomowym i wyrazistym wydarzeniem
pokoleniowym.
Tęsknota za wielką historią
W Boidudzie Jakuba Lubelskiego wspomniane zostają dwa historyczne wydarzenia: pierwsze to wybory czerwcowe z 1989
roku, oglądane przez kilkuletniego bohatera z ramion matki, drugie to wybory z 2005
roku, mające być końcem pewnej epoki. Na
tym koniec. W 1989 roku Jacek Daniel jest
zbyt mały, by cokolwiek z dziejących się rze-
190
Pressje 2012, teka 29
czy zrozumieć, wydarzenie drugie, zajmujące dość marginalne miejsce, wypada nad
wyraz blado, czysto deklaratywnie.
Mimo braku wydarzenia pokoleniowego
– a może właśnie z tego powodu – żywe są
wśród młodych bohaterów Boidudy marzenia o przekrojowej powieści pokoleniowej.
Nie bez celności podsumowują oni złośliwie
literaturę współczesną: „Ile razy można czytać […], że […] ojciec pobił, […] że korporacje
są bezduszne i do dupy wyrzynają człowieka, ile razy mogę czytać, jak Pilch pisze, że o
Jezu, jestem luteraninem i że bym se jakąś
dupę wydupcył, jak se wypiję. Mi chodzi o
to, żeby było wreszcie o tym, jak tu jest. No
gdzie tu jest opis polskiej współczesności!?”
(Lubelski 2012: 132−133).
Mały Jacek, oglądając telewizję, zadaje
matce znamienne pytanie: kiedy „źli” pójdą
wreszcie siedzieć? Usilnie próbuje też zrozumieć drogę ideową, którą przeszła jego
rodzicielka: od członkini Partii, przez działaczkę opozycyjną, po wierną wyznawczynię linii ideowej „Gazety Wyborczej”. Można
w tych pytaniach widzieć tylko dziecięcy radykalizm i naiwną potrzebę czarno-białego
widzenia świata. Należy jednak sobie uświadomić, że transformacja ustrojowa nie jest
dla roczników osiemdziesiątych wyłącznie
czymś, co przebiegło poza obszarem ich
świadomego doświadczenia, lecz i czymś,
co wciąż pełne jest niewyjaśnionych lub nierozliczonych spraw, nieczytelnych motywów
i kontrowersyjnych epizodów. Stąd poczucie
dezorientacji i braku: braku uporządkowania historyczno-politycznej rzeczywistości,
braku stabilnego zaplecza, jakie tworzyłaby
spójna, przejrzysta opowieść o początkach
III RP. Rozmowa o rządzie Mazowieckiego,
którą toczy Jacek z kolegą, kończy się wybuchem emocji i niemal bójką. Sytuacja we
współczesnej Polsce nie tak rzadka.
I jeszcze jedno. Choć trudno ocenić, na
ile globalne są cechy tak zwanej generacji
Y, interesujące mogłoby się okazać pewne
przeprowadzone w USA badanie. Pytanie:
„czy jesteś ważną osobą?” zadano tam ludziom urodzonym przed 1980 rokiem i po
nim. Twierdząco odpowiedziało 12 proc.
osób z pierwszej grupy i aż 82 proc. z drugiej (Zawadzki 2011).
Co ma zatem począć ważna osoba
funkcjonująca w niezbyt ważnych czasach?
Mityzuje własną biografię, tworzy porządkującą, nieco terapeutyczną autonarrację,
eksploatuje konflikt pokoleniowy. Tak też
jest w powieści Lubelskiego. Zaskakującą
rangę (momentu formacyjnego?) uzyskuje
tu mało w gruncie rzeczy ciekawa mononukleoza, kłótnia o buty do ślubu czy licealna afera z gazetką szkolną. Dodatkowo
autor włącza do powieści luźno powiązane
z, i tak już luźną, fabułą eseistyczno-publicystyczne przemyślenia na różne tematy.
Na to wszystko zwracała już uwagę Alicja
Legutko-Dybowska (2012). Wypadnie się
zgodzić z zarzutem braku rozmachu: nie
ma w Boidudzie wyrazistego ukazania przełomu ideowego, wspólnoty doświadczenia
innego niż beemiksy i Tsubasa, wydarzeń
śmielej wykraczających poza prywatne mity, pogłębionych postaci drugopla-
nowych. Marta Kwaśnicka (2012) używa
wręcz w odniesieniu do książki określenia
„jackocentryczna”.
Turgieniew czy Mrożek?
Porównywano Boidudę do Ojców i dzieci
Turgieniewa (Rojek 2012c). Tymczasem powieść Lubelskiego zdradza podobieństwo
do utworu nie tak odległego pod względem
czasu i języka. Mam na myśli Tango Sławomira Mrożka, tekst, z którym zmierzyć się
musi każdy konserwatysta. Głównych bohaterów dramatu i powieści łączy nie tylko
wiek i studia nad filozofią. Obaj czują się
oszukani przez pokolenie rodziców, które
stworzyło im świat pełen przypadkowości, bylejakości, nieuporządkowania. Obaj
chcą się określić – w opozycji do starszego pokolenia; łatwiej im czasem zrozumieć
dziadków niż rodziców. (Notabene, Eleonora
wspominająca, jak w ciąży biegała nago po
lesie, śpiewając Bacha, na pewno znalazłaby wspólny język z przytulającą się do drzew
profesor Salaterską).
Niechlujstwo, brak granic i anarchia
przeszkadza Arturowi i Jackowi, zwłaszcza,
jeśli chodzi o podejście do związków męsko-damskich. „Jest tylko jedna zasada: nie
krępować się i robić to, na co ma się ochotę.
Każdy ma prawo do własnego szczęścia” –
deklaruje ojciec Artura (Mrożek 2006: 50).
Odpowiedzią syna są słowa skierowane
do narzeczonej: „Chcę, żebyś zrozumiała,
jaka to ważna sprawa […]. Żadne nielegalne
związki, żadne życie ułatwione. […] Muszę
odbudować świat i do tego potrzebny mi jest
ślub” (tamże: 78, 100–103). Jego pełne determinacji próby nadania sensu sakramentowi małżeństwa są niezmiernie podobne
do wysiłków Jacka Daniela. Bohater Boidudy
odrobił lekcję Mrożka i wie, że upragnionego porządku nie przywróci światu forma.
Weselna, babeczkowo-bezowa konwencja
Bezpokoleniowcy i egotycy?
191
wzbudza w nim niechęć i zażenowanie.
Szybciej chyba niż Artur przystępuje więc
do szukania idei, nadającej charakteru nijakiemu i pozbawionemu wartości światu.
Wydarzeniem przełomowym jest w Tangu śmierć Babci. Artur odnajduje swoją ideę
– władzę, panowanie nad życiem i śmiercią
innych. Podczas gdy bohater Mrożka ponosi
klęskę, Boiduda kończy się bardziej optymistycznie. Umiera co prawda matka Jacka
Daniela, bohater czeka jednak na narodziny
dziecka, publikuje książkę. Czy uzbrojony we
władzę, jaką jest literatura – władzę tworzenia na nowo – uporządkuje rzeczywistość?
Bodaj najważniejszym tematem powieści jest dorastanie bez ojca. „Zawsze miałem
ogromną nadzieję, że […] nastąpi coś ważnego, coś, co raz – ale to raz na zawsze – absolutnie wyjaśni, uprości, rozwiąże cały trud
naszej sytuacji” – mówi bohater (Lubelski
2012: 82). Poczucie dezorganizacji i braku
obejmuje więc nie tylko kondycję pokoleniową i umiejscowienie w czasie historycznym,
ale i jego sytuację rodzinną. Stwierdza: „Dobry wzór literacki ojca to ojciec potwór albo
ojciec, który odszedł. Mojego po prostu nie
było” (tamże: 73). Nie otrzymawszy bezpośredniego wzorca, Jacek Daniel szuka dla
siebie formuły męskości: takiej, która obejmuje uczciwość bez frajerstwa, sprzeciw
wyrażony we właściwym momencie i bunt
bez krzywdzenia innych, mężne przyjmowanie życiowych ciosów, wreszcie dojrzałość do bycia ojcem. Szuka także relacji zastępczych, jak choćby te, dalekie od banału,
z nauczycielem muzyki Leonem Pepperem
czy ojcem Augustynem.
Język odnaleziony
Jakkolwiek rozmach Pawła Rojka, dla
którego nieobecność ojca w Boidudzie to nieobecność „norm, ideałów i wartości” (2012:
18) wydaje się przesadny, sygnalizowana
192
Agnieszka Urbanowska
przezeń możliwość związku pierwiastka
ojcowskiego ze słowem to interesujący kierunek. Sytuacja braku dotyczyłaby tu języka
adekwatnego do mówienia o wierze i religii.
Sferę tę w świecie powieści ujmuje się najczęściej na trzy sposoby.
Pierwszy to posługiwanie się skostniałymi, utartymi, nieprecyzyjnymi frazami, owocującymi banałem, bełkotliwością,
a czasem wręcz kiczem, takimi jak „my się
tu uświęcamy” czy „horyzont dobra” (Lubel-
Kulminacyjnym momentem staje się fragment o lectio divina
ski 2012: 156). Liczyć się będzie także stopień świadomości i uważność mówiącego –
Jacek Daniel przyznaje, że słowa przysięgi
małżeńskiej w pierwszej chwili wydają się
skonwencjonalizowaną, nic nieznaczącą
formułką.
Model drugi to redukcja: język, który
sferę życia religijnego zawęża do jednego
aspektu, co często prowadzi do degradacji lub szyderstwa. To biorąca wiarę w cudzysłów rozmowa o rozwodzie tocząca się
w katolickiej redakcji i słowa pana prowadzącego nauki przedślubne.
Zbliżony do niego jest model trzeci: język pokolenia rodziców, w którym przejrzyście odbija się jego lekki, „jakoś intelektualny i jakoś kulturowy”, stosunek do religii. To
życzenia „swobodnych świąt” (tamże: 76),
podsumowujące małżeństwo „się nie układało” (tamże: 87), konwencjonalne wzruszenia komunią dziecka. Według Jacka Daniela
pozbawiony on jest – tak jak zresztą oba
poprzednie modele – „zmagania, duchowej
roboty” (tamże: 76). Bohater zauważa: „Katolickość Polski ogromnie zwodzi katolików
[…]. A tu nic nie jest jasne i wyraźne” (tamże:
114). Stąd kulminacyjnym, niemal tryumfalnym momentem staje się intelektualny,
eseistyczny fragment o lectio divina. To od-
nalezienie języka i, pośrednio, pierwiastka
ojcowskiego: w Bogu i Ojcach Kościoła.
Ostatni rozdział Boidudy nosi tytuł „Niedosyt” i jest to dobre podsumowanie powieści,
która, będąc zapisem zmagania z brakiem,
sama od braku nie jest wolna. Celne spo-
strzeżenia, parę barwnych epizodów i ciekawych wątków sprawiają, że na pewno pozostaje ona czymś więcej niż środowiskową
plotką urozmaicającą rozmowy pracowników
Wydziału Polonistyki, każą jednak żałować
nie do końca wykorzystanego potencjału.
Co dalej?
A teraz zapraszamy do lektury wierszy Tomasza Talaczyńskiego.
193