2006.09.22 komitet niep0korncyh

Transkrypt

2006.09.22 komitet niep0korncyh
Tytuł:
Autor:
Miejsce publikacji:
Data publikacji:
Informacje o Artykule
KOMITET NIEPOKORNYCH
BOGUSŁAW SONIK
DZIENNIKI POLSKI
2006.08.30
Przy okazji okrągłej rocznicy powstania Komitetu Obrony Robotników warto przypomnieć, jak
rodził się bunt społeczny, na którego czele stanęli ludzie z KOR-u. Moje środowisko włączyło
się natychmiast w działania, które kilkanaście lat później doprowadziły do wolnej Polski.
Z końcem września minie 30 lat, od kiedy zacząłem współpracę z KOR-em. Podobny szmat
czasu upływał od wybuchu powstania warszawskiego, którego żołnierze byli dla mnie
niekwestionowanymi bohaterami. Jednak bohaterami z innej epoki, z zamierzchłej
przeszłości. Zastanawiam się, jak dzisiaj pisać o tamtym doświadczeniu, by nie zanudzić
tych, którzy wiedzą na ten temat niemal wszystko i tych, którzy nie wiedzą nic, bo urodzili się
grubo później. Niech będzie to opowieść o tym, jak przełamaliśmy barierę strachu i podjęli
wyzwanie konfrontacji z aparatem represji...
Dwa słowa naznaczyły opozycję demokratyczną tych lat. Pierwszym było - obecne w nazwie
KOR-u i ROPCiO - słowo "obrona". Drugim, bardziej dynamicznym, było pojęcie
"solidarność", które pojawiło się w przestrzeni publicznej po 15 maja 1977 r., gdy po śmierci
Staszka Pyjasa pod murami Wawelu ogłosiliśmy powstanie Studenckiego Komitetu
Solidarności. Kilka lat później słowo to podbiło świat. W maju 1977 r. solidarność oznaczała
dla nas nic innego, jak zasadę "jeden za wszystkich, wszyscy za jednego", wedle Bułata
Okudżawy, który śpiewał: "weźmy się przyjaciele za ręce, żeby nie ginąć pojedynczo..."
Wcześniej, w połowie lat 70., bardzo ważne było jeszcze inne słowo. Za sprawą książki
Bohdana Cywińskiego "Rodowody Niepokornych" do języka młodych zaangażowanych
katolików weszło słowo "niepokorni".
Ówcześni dwudziestolatkowie odnajdujemy się w tym pojęciu: nie chcemy dać się stłamsić
peerelowskiej obłudzie, pozwolić sobie złamać charaktery, iść na kompromisy, kuszące
karierami rodem z Gogola, za które płaciło się co najmniej zgodą na przyjęcie legitymacji
jedynej słusznej partii i wiecznym puszczaniem oka.
Obserwowałem to u siebie na roku. Na Wydziale Prawa presja była większa niż gdzie indziej
i koledzy, nawet ci, których poglądy z ideologią PZPR nie miały nic wspólnego, kończąc
studia, wyciągali rękę po życiodajną legitymację.
Wpływ tradycji rodzinnej, Kościoła, Radia Wolna Europa i wielkiej literatury (bardzo ważny
był "Pan Cogito" Herberta) - to najczęściej wymieniane źródła pozytywnej energii,
pozwalającej zachować postawę wyprostowaną. Było jeszcze doświadczenie nagiej
przemocy i cynizmu władzy. Rok 1968 pamiętaliśmy mgliście, ale już wypadki 1970 r. nasi
rówieśnicy i przyjaciele z Trójmiasta oglądali naocznie i świadomie. Kilka lat później stworzą
Ruch Młodej Polski.
Byliśmy pokoleniem wyżu demograficznego. Kontakty z Zachodem po dojściu do władzy
Gierka stały się nieco łatwiejsze. Zachodnie mody kulturalne docierały nad Wisłę. Kulturowy
bunt znalazł również tutaj swoich zwolenników. Wokół Stanisława Pyjasa i Bronisława
Wildsteina gromadziła się grupa studentów, którzy rozczytywali się w amerykańskiej lekturze
kontestacji, marząc o tym, by wydawać własne pismo poświęcone literaturze, filmowi i
filozofii. Czytali też Sołżenicyna i zamierzali nawiązać kontakt ze Stanisławem
Barańczakiem.
W grupie tej znajdowali się jeszcze Bronisław Maj, Adam Szostkiewicz, Bogdan Rudnicki i
Lesław Maleszka. SB oczywiście obserwowała dokładnie to środowisko i przygotowywała
skomplikowaną intrygę w celu pozyskania w nim współpracowników. Do akcji wprowadzony
został student prawa UJ, TW "Mietek", tajny współpracownik IV wydziału SB, który ze
względu na swą wyjątkową wartość został wypożyczony do wykonania specjalnego zadania.
"Mietkowi" udało się nawiązać bliski kontakt z rozdyskutowaną grupą z polonistyki:
obiecywał, że ułatwi założenie wymarzonego pisma, zapraszał do mieszkania, miał dostęp
do egzemplarzy paryskiej "Kultury". Maskarada trwała około trzech miesięcy. Odbyło się kilka
spotkań, z których bezpieka miała szczegółowe sprawozdania. W końcu sprawa "dojrzała"
do wkroczenia SB. Zatrzymano wszystkich z wyjątkiem "Mietka". Nastąpiły klasyczne
przesłuchania, padały groźby wyrzucenia ze studiów...
Jako "najsłabsze ogniwo" do zwerbowania wytypowany został Maleszka. Tak narodził się
"Ketman". TW "Mietek" zniknął ze sceny.
Jest rok 1976. Miesiąc po zatrzymaniu grupy Pyjasa - jak bezpieka określa nękanych
studentów - wybuchnie protest robotników Radomia i Ursusa.
W tym samym mniej więcej czasie w Gorcach spotyka się podobnie rozdyskutowana grupa
studentów, działających w duszpasterstwie akademickim "Beczka", przy klasztorze Ojców
Dominikanów. Ani jedni, ani drudzy jeszcze nie wiedzą, że za kilka miesięcy staną się wspólnie - trzonem krakowskich współpracowników Komitetu Obrony Robotników. Jeszcze
się nie znają, ale łączy ich intelektualna ciekawość świata, mierzi komunistyczne kłamstwo,
szarość i beznadziejność małej stabilizacji, której symbolem uczyniono małego fiata.
Grupę "beczkowiczów", wśród których byłem i ja, wiadomość o buncie robotników z Radomia
i Ursusa zastaje w Ochotnicy. Dni spędzamy na wędrówkach po gorczańskich szlakach,
wieczory na dyskusjach, jak zmienić Polskę, jak zachować kręgosłup, gdy po studiach
wyjdziemy z duszpasterstwa akademickiego - enklawy życia bez cenzury. Prawdopodobnie
fakt, że nasze debaty toczyły się pod ochronnym parasolem Kościoła, uchronił nas przed
uderzeniem, jakie spotkało grupę Pyjasa i Wildsteina. My też czytamy emigracyjne
wydawnictwa, mamy dostęp do "Kultury". Największe emocje budzi tekst Sołżenicyna "Żyć
bez kłamstwa" oraz Leszka Kołakowskiego "Tezy o nadziei i beznadziejności". Wyrzucenie
ze studiów Jacka Smykały, który wykazał się nieprawomyślnością w prywatnym liście, budzi
oburzenie i uzmysławia stopień zniewolenia.
Tym bardziej oburzają brutalne represje wobec robotników w Radomiu i w Ursusie.
Obrzydzają też zwoływane przez partię masówki potępiające "warchołów" i "przestępców".
Byliśmy zakorzenieni w ewangelicznym przesłaniu wolności, sprawiedliwości, męstwa i
prawdy. Kiedy na początku października dowiadujemy się z Wolnej Europy, a potem za
pośrednictwem dominikanów, że powstał Komitet Obrony Robotników, jesteśmy gotowi
włączyć się w zbiórkę pieniędzy dla prześladowanych i w kolportaż komunikatów KOR.
KOR zaproponował formułę opozycji, która była długo oczekiwaną odpowiedzią na nasze
pytanie o sposób życia zaangażowanego. Już wiosną 1976 r. odwiedziliśmy naszego
metropolitę kardynała Karola Wojtyłę, by przedstawić mu ideę powołania studenckiej
organizacji katolickiej. Chcieliśmy robić coś, co poszerzałoby sferę niezależności w życiu
społecznym. KOR był gotową ofertą.
Apel o pomoc represjonowanym robotnikom mobilizuje: zbieramy pieniądze wśród przyjaciół,
na uczelni, w duszpasterstwie, w kawiarni. Wygrzebujemy zabytkowe maszyny do pisania,
na których przepisujemy KOR-owskie komunikaty. Władze najpierw nie zauważają
powstania KOR-u, a potem uruchamiają machinę kłamliwej, jazgotliwej propagandy.
Jesienią 1976 r. wydarzenia nabierają tempa. Nasza aktywność nie mogła pozostać
niezauważona, zresztą nie kryliśmy zaangażowania w akcje KOR-u; chodziło również o to,
by przełamać strach, na którym opierała swoje rządy PZPR.
18 października dostałem wezwanie na SB. Małgosię Gątkiewicz wezwano z matką.
Nastąpiła rozmowa ostrzegawcza, nagrywana na magnetofon: ostrzegamy przed
podejmowaniem działalności antypaństwowej, będą konsekwencje, na przykład wyrzucenie z
uczelni, etc. Groteskowo brzmiał adres siedziby SB w Krakowie - plac Wolności.
Od tej chwili nastąpiła permanentna inwigilacja: dzień i noc, krok w krok, esbek czekał przed
salą wykładową na uczelni, zmieniały się samochody, którymi jeździli. Uruchomiono
gigantyczny arsenał środków, by nas zniechęcić do działań na rzecz KOR-u. Mieliśmy
zrozumieć, że bezpieka wie o nas wszystko. Nie przypominam sobie jednak, by zastraszanie
odniosło skutek. W duszpasterstwie mówiliśmy i słyszeliśmy, że trzeba umieć odczytywać
znaki czasów. Czymże innym jak nie znakiem czasów było niesienie pomocy potrzebującym
i przełamywanie w sobie strachu. KOR-owskie przesłanie pozwalało żyć w pozycji
wyprostowanej, pozwalało oddychać swobodniej.
Spotkaliśmy się z Haliną Mikołajską i Sewerynem Blumsztajnem, ustaliliśmy kanały łączności
z Warszawą. Najpierw naszym łącznikiem był Wojtek Fałkowski, potem Paweł Bąkowski dyskretny, przyjacielski i niebywale sprawny w organizowaniu kolportażu nielegalnych
wydawnictw. Bezpieka, która chciała nas podzielić, scementowała nasze środowisko.
26 listopada 1976 r., z inicjatywy Ryszarda Terleckiego, doszło do spotkania z Bronkiem
Wildsteinem i Staszkiem Pyjasem. Chodziło o wspólną obronę Bronka, zagrożonego
usunięciem z uczelni. Omawiamy szczegóły tej akcji i ustalamy, że ich grupa włączy się w
aktywność na rzecz KOR-u. W zachowanej ubeckiej notatce czytam: "Padła propozycja
rozpoczęcia akcji zbiórki pieniędzy na rzecz tzw. Komitetu Obrony Robotników. W efekcie
tego Wildstein, Pyjas Stanisław - wyrazili chęć rozpoczęcia zbiórki pieniędzy po 1 XII".
Nie wiedzieliśmy wtedy, jak ważne dla nas wszystkich miało się okazać to spotkanie.
Cieszyliśmy się głównie z tego, że mieszkający w "Żaczku" Staszek i popularny tam Bronek
mieli kontakty wśród studentów mieszkających w akademikach.
W styczniu zaczynamy zbierać podpisy pod listem do Sejmu, domagającym się uwolnienia
przetrzymywanych w więzieniach robotników Radomia i Ursusa. Staszek Pyjas chodził
metodycznie po akademikach. Od pokoju do pokoju. Głównie dzięki niemu i jego kolegom z
Miasteczka Studenckiego udało się nam zebrać ponad 500 podpisów. To najwięcej w
Polsce. Jesteśmy dumni. Mniej dumna jest bezpieka: następują rewizje, przesłuchania,
wezwania do dziekanów...
Kilka miesięcy pracy dla KOR-u owocuje niezwykle silnymi więzami, jakie łączą wszystkich
"nielegalnych". Odkrywamy smak życia w alternatywnej wspólnocie, nasze działanie nie jest
już pojedynczym odruchem samotnego kontestatora. Żyjemy jak ludzie wolni.
Na 1 maja 1977 r. planujemy w Gorcach sekretne spotkanie całej krakowskiej grupy z KORowcami. Paweł Bąkowski wyszukuje jakąś leśniczówkę. Bezpieka postanawia uderzyć
mocniej. Rozsyłane są anonimy wzywające do rozprawienia się z Pyjasem, sugerujące, że
jest agentem SB. Reagujemy na to zgodnie z KOR-owską zasadą wykorzystania wszelkich
oficjalnych możliwości prawnych, jakbyśmy nie przyjmowali do wiadomości oczywistego
faktu, że wszystkie instytucje, sądy i prokuratury są kontrolowane przez SB. Składamy do
prokuratury doniesienie o przestępstwie, czyli namawianiu do zbrodni.
Wracamy z Gorców po spotkaniu z tzw. młodym KOR-em (Antoni Macierewicz, Andrzej
Celiński, Wojtek Ostrowski) pełni energii i planów. Kilka dni później, w nocy z 6 na 7 maja,
SB zabija Staszka Pyjasa. Za pośrednictwem KOR-u wiadomość idzie w świat. Nie możemy
pozwolić na zatuszowanie tej zbrodni. Podejmujemy decyzję o bojkocie juwenaliów. Koledzy
z KOR-u wydają komunikat o śmierci Pyjasa. Niektórzy, mimo milicyjnych blokad, dojeżdżają
do Krakowa i wspierają nas we wszystkim. Na pozostałych członków KOR-u SB organizuje
obławę. Idą do więzienia za próbę okazania solidarności z nami. Odpowiadamy utworzeniem
Studenckiego Komitetu Solidarności.
Od pierwszego dnia naszej działalności domagamy się uwolnienia aresztowanych członków
KOR-u. Na uczelniach organizujemy wiece informacyjne. Przez miesiąc bezpieka nie
odważa się nas nękać, żyjemy jak w wolnej republice krakowskiej. Fala rewizji i zatrzymań
zaczęła się dopiero pod koniec czerwca. Jednak już nic nie może zatrzymać dynamiki ruchu,
który wzmocniony rok później wyborem Karola Wojtyły na Stolicę Apostolską i jego
pielgrzymką do kraju doprowadzi do utworzenia "Solidarności". Na pierwszym zjeździe
"Solidarności" profesor Edward Lipiński ogłosił rozwiązanie się KOR-u.
Dziś czuję ogromną wdzięczność do "nielegalnych" ludzi KOR-u. Znaleźli formułę
porywającą do działania i w dużej mierze dzięki temu mogliśmy przeżyć nasz wspólny
"gwiezdny czas".
Odpowiadał nam społecznikowski model działania KOR-u. Zainteresowanie było kierowane
na konkretnego człowieka, na konkretną sprawę, która najczęściej okazywała się krzywdą
wyrządzaną przez aparat państwowy czy lokalny jakiemuś bezbronnemu obywatelowi.
Dlatego tak istotną rolę odgrywało Biuro Interwencji. Ceniłem sobie też pewien umiar w korowskiej retoryce. Nie było wątpliwości, że zależy nam na Polsce niepodległej, ale słowo to
było używane w środowisku KOR-u oszczędnie. Dlaczego? Tak na to pytanie odpowiada Jan
Józef Lipski: "Nikt w KOR-ze nie przypuszczał, by perspektywa odzyskania niepodległości
była bliska... Chodziło o to natomiast, by przechować w narodzie, szczególnie wśród
młodzieży, wolę ťwybicia się na niepodległośćŤ i zarazem nie rozhuśtywać nastrojów i
nadziei z tym związanych ze względu na bezpieczeństwo kraju".
Nasza działalność była szkołą życia, odwagi i konsekwencji, choć jakakolwiek patetyczność
była głęboko ukrywana. Poznawaliśmy ludzi o innych od naszych biografiach i innym
spojrzeniu na świat, uczyliśmy się szacunku i przyjaźni. Oczywiście, już wtedy toczył się spór
polityczny, powstał Ruch Młodej Polski, KPN, ROPCiO, Wolne Związki, przebudziła się
opinia publiczna. KOR uchylił wieko szczelnego systemu, pokazał, że wolność i niezależność
trzeba sobie wywalczyć. Kto chciał, mógł podjąć wyzwanie, a dzięki KOR-owi nie pozostawał
sam, mógł liczyć na wsparcie.