P. Pietrzak, Nasza Troska (41) kwiecień 2013
Transkrypt
P. Pietrzak, Nasza Troska (41) kwiecień 2013
Rozmowa z ... Piotr Pietrzak Żyję jeszcze pełniej... Zawsze był okazem zdrowia, rzadko zapadał nawet na drobne infekcje. I zawsze, jak pamięta, był w ciągłym ruchu. Zresztą, jego zawód – a jest muzykiem, perkusistą – wymagał częstego przemieszczania się z miejsca na miejsce, częstych podróży. Dlatego być może przegapił ten pierwszy moment, kiedy z jego organizmem zaczęło się dziać coś złego. – Kilka lat temu pojawiły się problemy z układem pokarmowym i biegunki tak silne, tak gwałtowne, że po prostu ścinały mnie z nóg – mówi Piotr Pietrzak. – Bywało, że ledwo zdążałem do toalety. Chudłem w oczach, w ciągu dwóch miesięcy „spadłem” prawie 20 kg! I słabłem z dnia na dzień. Oczywiście chodziłem do lekarzy, ale żaden nie potrafił postawić diagnozy. Pan Piotr męczył się tak przez trzy lata. Wreszcie przypadkiem dowiedział się o pewnej lekarce z Łodzi cieszącej się sławą znakomitego specjalisty, który potrafi dać sobie radę z różnymi, nawet rzadkimi chorobami. I kiedy tylko spojrzała na wyniki dotychczasowych badań pacjenta, od razu orzekła: – To przecież choroba Leśniowskiego-Crohna! Operacja w stanie krytycznym Lekarze sugerowali, że wskazana byłaby operacja, ale wstrzymywali się z ostateczną decyzją z uwagi na niezbyt dobre wyniki badań ogólnych. – Miałem wyniki takie bardziej dziewczęce niż męskie – żartuje pan Piotr. – I niestety, z samopoczuciem też nie było lepiej. Coraz częściej miałem biegunki, w ogóle nie mogłem utrzymać stolca. To naprawdę był cud, że wciąż grałem. Lekarze mówili, że to jakiś ewenement. Dwa lata temu podczas koncertu poczuł się tak źle, że syn musiał zabrać go do domu. Trafił do szpitala, ale lekarze nie zdecydowali się na przeprowadzenie operacji. – W szpitalu trochę mnie podratowali, podkarmili pozajelitowo i zalecili farmakoterapię. Za jakiś czas ponownie trafiłem do szpitala, prawie w stanie krytycznym. Sytuacja się powtórzyła fot. archiwum bohatera Niełatwo umówić się z nim na spotkanie. Kiedy zadzwoniłam po raz pierwszy, właśnie szykował się do próby. Kiedy dzwoniłam po raz drugi, próba jeszcze się nie skończyła. A potem był koncert, kolejna próba i tak wciąż. Wreszcie się udało – i przekonałam się, że warto było czekać. Bo Piotr Pietrzak to osoba niezwykła, obdarzona tak wielką pozytywną energią, tak wielkim apetytem na życie, że aż trudno sobie wyobrazić, co przeszedł ten niespełna 50-letni mężczyzna. – znów leżałem trochę pod kroplówką, zapisano mi leki. Po trzech tygodniach trafiłem po raz kolejny do szpitala i... obudziłem się po operacji. Pierwszy szok – Kiedy zdałem sobie sprawę, co się stało, byłem pewny, że wszystko się dla mnie skończyło, że teraz pozostanie mi tylko siedzieć w fotelu i gnuśnieć. W dodatku tuż po operacji straciłem czucie od kolana po stopę. Byłem załamany. To, że zachował dobry nastrój, zawdzięcza swojej woli życia, miłości rodziny i doskonałej opiece lekarzy i pielęgniarek. – Żona przychodziła do mnie do szpitala 2-3 razy dziennie, synowie wciąż dopytywali, co mogą dla mnie zrobić. Pielęgniarki starały się jak najlepiej przygotować mnie do samodzielności. Dzięki wsparciu, które otrzymałem, szybko zdałem sobie sprawę z tego, że dostałem drugie życie, że to dar od Boga i powinienem się cieszyć, a nie zamartwiać. Życie od nowa Dziś pan Piotr żyje nieco spokojniej, ale wcale nie ze względu na ograniczenia związane ze stomią. – Po latach koncertowania stwierdziłem, że więcej czasu powinienem spędzać z rodziną. Choć z krótkich tras starałem się wracać do domu jak najszybciej, zdarzało się, że w Warszawie, która jest przecież blisko, musiałem zostać kilka dni. Jestem oczywiście dumny, że grałem podczas takich spektakli jak „Upiór w Operze” czy „Les Miserables”, ale moja choroba i operacja uświadomiły mi, że są sprawy, którym warto poświęcać więcej czasu i uwagi niż graniu. Wciąż jednak aktywnie koncertuje, ale już tylko w Łodzi. – Nie mogę zapomnieć o muzyce, 8 to bardzo ważny aspekt mojego życia, ale zwolniłem tempo i gram rzadziej. W rodzinie pana Piotra wszyscy są muzykami. Żona Bożena jest skrzypaczką, starszy syn Jacek, absolwent Akademii Muzycznej – trębaczem i gra na pianinie, a młodszy Maciek, który jeszcze studiuje, gra na klarnecie i z zamiłowania jest basistą. Często wspólnie grają muzykę gospel w kościele. – To takie nasze rodzinne koncertowanie. Wszyscy je bardzo lubimy – wyjaśnia pan Piotr. Można pomóc Kiedy nie gra, nie uczestniczy w próbie i nie koncertuje, szuka pomysłów na życie. Ostatnio chodzi mu po głowie jakaś akcja, którą można powiązać z pomocą dla stomików. – Niedawno odwiedziliśmy z żoną pewne starsze małżeństwo. Pani była zrozpaczona, bo jej mąż przeszedł właśnie operację i wyłoniono mu stomię. Niestety, załamał się. Spotkaliśmy się we dwóch kilka razy i porozmawialiśmy sobie tak od serca i wydaje mi się, że już nabrał chęci do życia – wspomina pan Piotr. – Po tym zdarzeniu pomyślałem sobie, że spotkania i rozmowy mogą bardzo pomóc tym, którzy nie radzą sobie ze stomią. Rozważam organizowanie spotkań muzycznych, podczas których można sobie porozmawiać i wymienić doświadczenia. Chętnie bym poznał więcej takich osób, jak ja. Mógłbym nawet zabierać laptop z nagranymi fragmentami ze swojego życia, na przykład z koncertów, i pokazywać, że ze stomią można prawie normalnie funkcjonować. Może uda się komuś pomóc, bo przecież życie jest piękne – nawet z workiem stomijnym.