Lisowczycy - selmac youshondar
Transkrypt
Lisowczycy - selmac youshondar
Czesław Magnowski LISOWCZYCY W obszernej sklepionej piwnicy, przy masywnych stołach, paru niemłodych ludzi liczyło pieniądze. Klasyfikowali je na różne sposoby: od „próby zębów” po nacinanie, ważenie, porównywanie. Między pracującymi przechadzało się dwóch dostojnych, rosłych mężczyzn. Jeden z nich, bogato ubrany w złotogłów, był tu panem. To się czuło w pewności kroku, podniesionej hardo głowie, w geście. Drugi, barczysty, skromniej ubrany, ale też bogato, szedł pół kroku z tyłu, z czujnie pochyloną głową i zwojem papierów pod pachą. ! Więc powiadasz, panie podczaszy, że więcej gotowizny nie będzie. ! Wybacz, wasza książęca mość, ale to wszystko. ! Ha, trudno. To ile tego jest? Podkomorzy przejrzał parę rulonów, w końcu trafił na właściwy. - Szesnaście tysięcy sześć złotych w dobrej monecie i trzydzieści pięć tysięcy sześćset w gorszej: w tynfach, półtynfach rublach. - Ciężko, ciężko – mruczał książę i zasiadł przy stole na podwyższeniu. Obok stanął podkomorzy. ! Każ, waść, pakować do sapetów – rozkazał książę. Podkomorzy podszedł do jednego ze stołów. Coś cicho szepnął jednemu z rachmistrzów. Ten skinął na dwóch dalszych i we trzech wyszli przez ciężko okute drzwi. Po chwili weszli z okutym kufrem i zaczęli pakować monety. Podkomorzy wrócił do księcia. ! Wszyscy zapłacili? – spytał książę. ! Prawie wszyscy – niepewnie odpowiedział podkomorzy. ! Co znaczy prawie? – słodko dopytywał książę. Podkomorzy wystraszył się. - Wasza książęca mość, po panu Korsaku wdowa, po Adamowskich Krysiński wydawał córki za mąż. Oni wszyscy mówili, że prosili księcia pana i otrzymali łaskawe odroczenie. Tak mówili. ! No dobrze, może tak było. Nie pamiętam. I to wszyscy? 1 - Nie – ponuro odpowiedział podkomorzy. – Jeszcze ten Wańkowicz z Niepohoryły, ale on nie płaci już od lat. ! I waść nie może sobie dać rady z hardym szlachetką? Waść może zmęczony funkcją? – spytał książę. - Wasza książęca mość przecież wie. Niehoryła leży na samej granicy. A on, jak posyłam do niego, to mówi, że on nie Wańkowicz, a Wańko, i on jest poddany kniazia wołyńskiego. ! A Dołgorukiemu płaci? - spytał książę. - Ba, w tym sęk, że też nie. Jak posyła po podatek Dołgoruki, to on mówi, że on nie Wańko, a Wańkowicz i jest poddany króla polskiego. ! A to szołdra. A wykurzyć się go nie da? – pytał książę. - Trudno. Wkopał się w ziemię. Postawił siedzibę w miejscu z gruntu obronnym i trzyma kilkadziesiąt zbrojnych. Trzeba by chyba z armatami iść na niego, a wtedy huk wśród szlachty by poszedł, a i Moskwa by się wtrąciła. ! Toć mądrze zrobił, panie podkomorzy, żeś siłą nie zadziałał. Trzeba coś obmyślić. Jeden z rachmistrzów podszedł do stołu i nisko się ukłonił. ! A co tam? – spytał podkomorzy. - Pierwszy kufer załadowany. Oto karta – odpowiedział rachmistrz i podał kawałek pergaminu. Podkomorzy przeczytał, podał księciu panu. Ten też uważnie przeczytał. ! Podpiszcie waszmościowie – rozkazał. Podpisali: pierwszy rachmistrz, potem podkomorzy. Odcisnęli sygnety na wosku. Rachunek włożyli do kufra z pieniędzmi, zamknęli opieczętowali. W czasie tych czynności książę siedział przy stole i czytał papiery. Przyniesiono drugi kufer i zaczęto pakować monety. Podkomorzy wrócił do ksi.ęcia. - Z czego ten Wańka czy Wańkowicz tych zbrojnych trzyma? Tu wynika, że Niehoryła tysiąc złotych daje. Podkomorzy poczerwieniał i wybuchnął. - A co tam! Niech wasza książęca mość wybaczy, ale powiem całą prawdę. Łupi lasy na całego. Pędzi dziegieć, wańczos, pinkę, węgiel, miody syci. Trzebi zwierzynę na futra. Wszystkie niedźwiedzie wybił. I całkiem dobrą stadninkę trzyma na polanach. Handluje z Rygą, Dyneburgiem, Moskwą... - No, tak – przerwał książę. – Do Moskwy ma blisko, ale trzeba ten pryszcz wycisnąć z mojej dupy, bo innym zły przykład daje. Przynieś waść coś na ząb i weź sobie zydel. 2 Podkomorzy podszedł do drugiego rachmistrza, poszeptał z nim. Rachmistrz wyszedł, a on, z zydlem, wrócił do stołu księcia. Postawił zydel i stanął obok stołu. ! Siadaj, waść! – rozkazał książę. ! Dziękuję, Wasza Książęca Mość – odpowiedział podkomorzy i stał dalej. ! No, siadaj! - rozkazał książę. ! Wedle rozkazu – odpowiedział podkomorzy i usiadł. ! A chorągwie gdzie stoją? - spytał książę. - Obóz założyli podle Mińska, według rozkazu, patrolują granicę i watahy luźne znoszą wzdłuż granicy małymi oddziałami, ale teraz pokój , to część się rozjechała. ! A dużo im się należy? – spytał książę. Podkomorzy sięgnął do papierów. ! Circa czterdzieści tysięcy trzysta dwa złote. ! Owariuję – rozeźlił się książę – owariuję. A skąd tego aż tyle? Podkomorzy zerknął w papiery. - Niektórym za trzy lata pieniądze się należą. Może by cześcią popłacić, a część rozpuścić. Wrócił rachmistrz z ogromnym koszem i w milczeniu się skłonił. ! Wasza Książęca Mość. Można podawać? – spytał podkomorzy. ! A coście tam przygotowali? Dawaj! Podkomorzy własnoręcznie wyjął talerz, kielich, nóż podwójny, ogromny widelec, półmiski, na których zaczął układać mięsiwa. Na koniec ustawił gąsiory. Książę czekał z uśmiechem. ! Daj drugi kielich! Podkomorzy skłonił się i postawił drugi, mało ozdobny kielich. Powtórzyła się ceremonia. Trzykrotnie podkomorzy podziękował i na rozkaz usiadł, i zaczęli biesiadować. Jedli niespiesznie, ze smakiem. - Widzisz, panie podkomorzy, chorągwi rozpuścić nie możemy, bo, primo, wojna nie skończona, a z takim nieprzyjacielem, jak Moskwa, trzeba broń trzymać w ręce i w czasie pokoju, a voto, król też nie jest od wojny. Królewicza by widział w Moskwie na tronie, a panowie nasi rozsiedliby się też na ziemi moskiewskiej, a tam ziemi w bród, a ludzi mało. W Rzeczypospolitej czas spokojny, dostatni. Szlachcie w synach obrodziło, szczególnie w Koronie, a na czym gospodarzyć za bardzo nie ma. Dlatego szukają oddechu, tak że na tym sejmie stronnictwo wojny może wygrać. Zapakuj mi trochę tego ozora na drogę. 3 - Wielki to zaszczyt dla mnie, że Waszej Książęcej Mości smakuje. No to wojnę będziem mieli. ! Albo będziem mieli, albo nie – odpowiedział książę. ! A czemuż? Król chce, szlachta chce, panowie chcą, to i będzie wojna. ! Ha ha ha – roześmiał się książę. – Wszyscy chcą wojny, ale nie chcą płacić podatków. Rzeczypospolita nie ma pieniędzy. Pusto w skarbie i co gorsza, nie ma skąd wziąć. Dlatego tak potrzebna będzie gotowizna. Rzeczypospolita pożyczy, nie przymierzając, ode mnie mi innych panów i potem odda. Ile mamy zapłacić do skarbu? - To mam w rozumie. Osiemnaście tysięcy dwieście – skwapliwie odpowiedział podkomorzy. Przy stole znowu stanął rachmistrz. Powtórzyły się czynności kasowe. Książę samotnie delektował się jadłem i przeglądał leżące na stole papiery. Podkomorzy wrócił do stołu. ! Słuchaj no, waćpan, Kto to jest ten Lisowski? Wpadł ci w oko? Podkomorzy nie zdziwił się. - Chorąży w chorągwi lekkiej. Służy w trzy konie. Pochodzi z Prus Królewskich. Dość zamożny dom. Do tańca i różańca. Zdolny do wszystkiego, ale kawaler prawy. Komenda sama pcha mu się w ręce. Książę spojrzał bystro ! Znajomy waćpana? Kuzyn, rodzina? - Wasza Książęca Mość, gdzież by tam. Ot, wszyscy go znają i lubią. Zresztą książę też o niego pyta. Książę uśmiechnął się. ! Pytam, bo jemu najwięcej się należy. O, prawie dwieście sześćdziesiąt złotych. Książę podniósł palec i spojrzał w górę. Dłuższą chwilę trwała cisza ! Gdzie ten Lisowski kwateruje? ! Dwa dni stąd – odpowiedział podkomorzy. - Na, pojadłem, popiłem, idę legnąć, a ty, kochasiu, pchnij pilnego z rozkazem do Lisowskiego, niech co tchu tu przybędzie. I dopilnuj rachunków. Złoto osobno pakuj, i podeślij jakąś kokoszkę, bo noce chłodne. - Sługa Waszej Książęcej Mości – odpowiedział podkomorzy i odprowadził księcia pana do drzwi a sam zasiadł na miejscu księcia za stołem i zagłębił się w czytaniu papierów. 4 W obszernej sypialni książę się rozbierał przy pomocy dwóch szatnych. Następnych dwóch ścieliło ogromne łoże. ! Przynieście wody, mył się będę! Jeden ze służących wybiegł z sypialni i po chwili wpadła gromada ludzi. W mig przynieśli ogromny cebrzyk i zaczęli napełniać go wodą z wiader kolejno biegiem wnoszonych przez pachołków. Niektóre wiadra parowały. Kiedy cebrzyk był prawie pełen, książę, tylko w szarawarach, zanurzył w wodzie rękę. - Ubrać i dolać dwa wiadra wrzątku! Było co? – spytał. Przybył goniec z Warszawy. Przywiózł listy. Książę zanurzył się w wodzie. - Och – wydał jęk rozkoszy. – Potem przejrzę. A mówił co? – spytał. - Mówił, że z Warszawy ma jechać poselstwo od nuncjusza do Moskwy. W dwie niedziel po nim wyjechali. Ale nuncjusz wolno ciągnie i minęli go gońcy kole Trok. ! Idźcie już! – rozkazał książę. Słudzy, w ukłonach, wyszli. Książę został sam. Przeciągnął się i zaklaskał w dłonie. Na klaskanie otworzyły się niewidoczne dotąd małe drzwiczki w bocznej ścianie i do sypialni weszła hoża dziewczyna w samej koszuli. Do siedzącego za stołem podkomorzego podszedł starszy rachmistrz. ! Skończone – oznajmił. Podkomorzy wstał. ! Proszę do stołu – zaprosił wszystkich rachmistrzów. – Jedzcie, należy się wam. W mig znikły z półmisków mięsiwa. Podkomorzy nalał w kielich trunku. W wasze ręce! – podał najstarszemu rachmistrzowi. Pili kolejno do dna i podawali następnemu. ! Weźcie naczynia i odpadki! – rozkazał podkomorzy. Najmłodsi błyskawicznie posprzątali stół i wszyscy wyszli przez okute, mocne drzwi. Podkomorzy został sam ze skarbem. Zamknął drzwi kluczem. Pozasuwał zasuwy i zaczął gasić świece. W końcu został tylko z jedną latarnią w ręce. Podszedł do kąta i coś tam pogrzebał przy filarze. Otworzyły się maleńkie, niewidoczne drzwi. Podkomorzy wcisnął się w otwór. Znalazł się w wąskim tunelu. Zamknął drzwi za sobą i ruszył w ciemność, świecąc sobie latarnią. 5 W komnacie, w której nie było nikogo, otworzyła się ogromna szafa i wyszedł z niej podkomorzy z latarnią w ręku. Zamknął szafę, podszedł do drzwi i odsunął masywne zasuwy. Zaklaskał i zaczął się rozbierać. Był już tylko w samej koszuli i hajdawarach, kiedy wściekły skoczył do drzwi, otworzył je i wrzasnął. -Czuma! Czuma! Do pokoju wpadł niewysoki, niemłody już i wyraźnie zaspany dworzanin. ! Slugam, jegomości! ! Czuma, ty durniu, już siły nie mam, by cię bić w mordę. Ściągaj buty! Przed solidnie zbudowanym szałasem siedziało przy stole paru młodych mężczyzn. Przed nimi, po wygonie, uganiało się na koniach kilku jeźdźców z bronią w ręku. Ćwiczyli. - Już nie mogę pić tej śmierdziuchy moskiewskiej – powiedział jeden z siedzących, po wypiciu z kubka, i splunął. – Oluś, nie masz pożyczyć jakiegoś numizmata, to miodu by może kupił, co? - Numizmata to może i mam, ale skąd tu miodu? – odpowiedział nieprzesadnie wysoki, dobrze zbudowany młodzieniec. - Oluś da, Jasiu przywiezie. - Dam, dam, ale na wieczór, a teraz może postrzelamy o tego numizmata. Prochy nowe przyszły, to stary wystrzelać, a nowy wypróbować trzeba. - Zgoda! – wykrzyknęli wesoło siedzący przy stole i rozbiegli się. Po chwili wrócili z bronią. Zaczęli nabijać pistolety, bandolety, rusznice, rozżarzać lonty. ! Król wygrywa dwa złote! – wykrzyknął Oleś. - Wiwat Oleś! Wiwat Aleksander! Wiwat chorąży! – koledzy wznieśli okrzyki na cześć fundatora. ! A w co będziemy strzelać? - A, w chałupę! – krzyknął Janek – W kapotę na chałupie! – i pobiegł do ściany budynku za altaną, po drodze zrywając suszącą się koszulę. Po chwili koszula bieliła się na ścianie chaty. Jasiu wrócił. ! Kto zaczyna? – spytał. – Może chorąży? Aleksander wystąpił przed szereg. W ręku miał pistolet, ale inny niż wszyscy. Nie miał lontu. 6 - Nie, nie. Chorąży z tego pistoletu strzelać nie może. On niech strzela tak jak my. Z takich pistoletów jak nasze, na lont! – darli się zawodnicy. ! Waszmościowie, uciszcie się! – krzyknął pan Aleksander. ! W jednej chwili zapadła cisza. - Przecież to moja broń do walki. Każdy ćwiczy, jak może, nie? Trzeba, by wszyscy starali się o taką broń. A poza tym i tak dwa złote moje. – Mówiąc to strzelił. Okryła go chmura dymu. Po chwili dym się rozwiał. Na koszuli pojawiła się dziura. ! Wiwat chorąży! – wrzasnęli. ! Jasiu się boi, bo on nie trafi nawet w chałupę! – krzyknął jeden z żołnierzy. ! Nie trafię, boję się, co? – oburzył się Jasiu. Podszedł na linię i palnął ze swego pistoletu. - Do strzelców podjechało galopem dwóch jeźdźców. Osadzili konie, zeskoczyli. Jeden z nich podbiegł do chorążego. ! Goniec do waćpana. Przestali strzelać. Chorąży podszedł do stojącego przy koniach gońca. ! Od kogo? ! Piśmo wid kniazia do pana Lisowskoho. - Kozak wyjął spod czapki płachetek listu. Lisowski odszedł, złamał pieczęcie i zaczął czytać. Po chwili spytał. ! Kiedyś wyjechał? ! Wczera na nicu. ! Wracasz z nami. ! Kiń ne pójde. My dwa dni w dorodzi. Wid dychnut treba – odpowiedział kozak. - Weź go acan ze sobą, daj miejsce w stajni dla konia. Nakarm i niech odpoczną, ile trzeba – rozkazał żołnierzowi, który przyprowadził gońca, a sam podszedł do kolegów. Stali w milczeniu. - Kniaź pisze, bym przybył niechybnie. Panie Janie, przy waści ostawiam komendę. Jadę z moimi ludźmi. Chodźmy się szykować do drogi. Książę leżał w łożu. W komnacie kręciło się paru służących. ! Wołać podkomorzego – rozkazał książę. ! Podkomorzy już czeka – odpowiedział jeden ze służby ! To go wprowadź. 7 Służący wyszedł i po chwili wrócił z podkomorzym. ! Witaj, waćpan! – odezwał się książę. – Ranny ptaszek z waści. - Przy takim gościu gdzieżbym mógł spać, a Wasza książęca Mość, dzięki Bogu, dobrze spałeś. ! U ciebie w gościnie zawsze dobrze śpię – roześmiał się książę, który wstał i poszedł za parawan, zza którego wystawała głowa: po prostu książę sikał. ! Szlachty dużo czeka? – spytał książę. - Już i miejsca na zamku nie ma, by ich pomieścić. Po chałupach nocują – odpowiedział podkomorzy. Głowa księcia znikła i zza przepierzenia doszło stękanie. - Oni by tylko patrzyli, żeby co wyprosić, ale to dobrze, dobrze. Niech waść sam i niech każe dworzanom agitować za wojną – prawił książę, przerywając rozmowę stękaniem. ! To dziś bal urządzić? – spytał podkomorzy. - E nie. Dziś zrób obiad. Bal przygotuj za trzy niedziele. Dostałem wiadomość, że poseł od nuncjusza do Moskwy jedzie, tedy go tu dopadnę, bo innej drogi nie ma. Książę roześmiał się. ! Chciał mnie ominąć, a ja go cabas przed Smoleńskiem. - Ba, ale książę jest znanym wszystkim głowaczem, niełatwo księcia pana oszukać. Czegoż wszelako chce nuncjusz od Moskwy? Przecież jeśli chodzi o wojnę z Moskwą, toż na rękę Rzymowi wojna ze schizmą. Książę pan wyszedł zza parawanu, zdjął koszulę i stanął nagi do mycia. Służebni nacierali go mokrymi ręcznikami. - Waści tu nie za ciasno? Waść się do Warszawy nadajesz. Głowa polityczna, tylko wiedzieć musisz, że Rzym i papieże głupną, jak o Moskwę chodzi. Jak im Moskwa burknie, iż może pomyśli o Rzymie, to każdy papież jakby mu oczy wybrano, jak ślepe szczenię idzie na ten lep. Gotowi przyjaciół wiernych odstąpić, na zgubę wystawić, byle Moskwę w kościele katolickim widzieć. Szatni zaczęli księcia ubierać. - Panie podkomorzy, sługo mój i wierny przyjacielu, wyświadcz mi, proszę, przysługę. Podkomorzy pokraśniał i z uniesieniem wykrzyknął. ! Ja niczego i krwi bym dla mego pana nie żałował. Książę zadowolony podszedł do podkomorzego i oparł ręce na jego ramionach. Podkomorzy padł do kolan pańskich. Książę zaczął go podnosić. 8 - Nie trzeba, miły przyjacielu, nie trzeba krwi, nie trzeba. Ot, zrękowiny zrób i wydaj za mąż dwórkę swą za jakiego grzecznego kawalera. Podkomorzy wstał z kolan z wyraźną ulgą i wtedy wkroczył do sypialni dostojny sługa. - Wybacz, Wasza Książęca Mość, ale dobija się do was chorąży Lisowski i mówi, że ma pilny ordynans. ! Lisowski? – zdumiał się książę i zmarszczył brwi. ! Trzymałeś go tu gdzieś pod bokiem? – spytał podkomorzego. - Bóg mi świadkiem, nie – przeraził się podkomorzy. – Poza wczora wysłałem gońca do niego. ! To diabli go tu przynieśli czy co? - warknął książę. – Wołaj chorążego. Po chwili do komnaty wkroczył Lisowski, odświętnie ubrany, przy szabli. Zdjął czapkę, ukłonił się nisko, nie za nisko, zawiesił czapkę na rękojeści szabli i stanął wyprostowany. ! Chorąży Lisowski na rozkaz – powiedział. Książę usiadł na krześle i bystro patrząc to na podkomorzego to na chorążego pytał. ! Kiedyś dostał rozkaz? ! Poza wczora – odpowiedział Lisowski. ! Kto przyniósł? – pytał książę. ! Kozak podkomorzego. ! Gdzieś stał? ! W Pohrebyszczu. ! To na czym przyjechałeś? Na diable, żeś nie skurzony nawet? Lisowski uśmiechnął się nieznacznie. ! Na koniu, my tego zwyczajni. A nieskurzonym, bom szaty zmienił, by nie stanąć przed taką dostojną osobą niegodnie. Książę aż sapnął. ! Wóz ciągnąłeś? ! Nie, Wasza Książęca Mość, w jukach szaty do zmiany przywiozłem. ! Muszę takich ludzi na takich koniach obaczyć – wykrzyknął książę. ! Oni stoją na dziedzińcu, z okna widać – wtrącił się Lisowski. Książę podszedł do okna, za nim stanął podkomorzy i Lisowski. Na dziedzińcu stali przy koniach czterej żołnierze i sześć koni. Dwa konie niosły juki. 9 - Muszę ich osobiście dotknąć! = wykrzyknął książę i ruszył do drzwi. Za nim szli podkomorzy i Lisowski, a także coraz większa liczba dworzan. Otoczony wianuszkiem widzów książę fachowo oglądał konie. Kazał zdjąć siodła, badał grzbiety, był wyraźnie zadowolony. ! A co to za ludzie? – spytał. - Mój poczet. Wszyscy godna szlachta, choć uboga – odpowiedział dziarsko Lisowski, nie kryjąc dumy. ! A to nie odmówicie mi, zostaniecie na obiedzie – śmiał się książę. - Z wdzięcznością przyjmujemy taki zaszczyt – skłonił się Lisowski i jego ludzie. – Tylko my chudopachołcy – wskazał dyskretnie na ubiory. - Przechera z waści, panie chorąży. Już to mój szatny jakoś zaradzi temu. Marcjanie, oblecz ich waść jakoś przyzwoicie, a pan, panie podkomorzy i waść, panie Lisowski, chodźcie ze mną, mamy do pogadania. W komnacie, nad rozłożoną na stole mapą, pochylali się książę, podkomorzy i Lisowski. - Otóż widzisz, Lisowski, Niehoryła ma dwa takie kopce graniczne u góry i u dołu, a w traktacie Rzeczpospolitej z Moskwą pisze, że granica biegnie przez kopiec graniczny Niehoryły. I tak, albo Wańkowicz jest Wańkowicz i Niehoryła z tymi dwoma kawałami puszczy nasza, albo on Wańko i Niehoryła moskiewska.Tedy mówię waści – wyciśnij ten pryszcz z dupy i wyżeń z Niehoryły Wańkowicza, a ja ci ją puszczę na dwadzieścia lat w tej cenie, co Wańkowiczowi., po tysiąc za rok. No? Podkomorzy utkwił w księciu czujny wzrok. Lisowski spuścił wzrok i milczał długą chwilę. - Wasza Książęca Mość – mówił wolno i cicho – skąd mnie, chudopachołkowi, takie pieniądze? Ja na żołd czekam... - Wiem – przerwał książę – wiem, trzy lata. Oto twój żołd. – Otworzył szufladę, wyjął sakiewkę i położył na stole. – Dwieście sześćdziesiąt złotych, tyle ci się należy. ! Dziękuję, pokornie dziękuję – szepnął. ! No, no, pomożesz księciu żołnierzu? - Ja całym życiem jestem księciu gotów księciu się wywdzięczyć, ale dalej daleko mi do tysiąca. 10 - Lisowski, nie głupiś. Trzy lata daruję za dzierżawę – powiedział książę i wyciągnął rękę do Lisowskiego. - Dziękuję Waszej Książęcej Mości – odrzekł Lisowski i ucałował księcia w rękę – ale i tak brakuje mi broni, szczególnie strzelby, takiej, jaką widziałem u husarzy Księcia Pana. Takiej z kołowymi zamkami. A to koszta. Książę spojrzał na podkomorzego. - Ten chłopak daleko zajdzie – powiedział. – Targuje się jak Mangelbaum na Długim Targu. Zgoda, dostaniesz co trzeba z mojej zbrojowni. ! Sługam Księcia Pana – skłonił się Lisowski. ! I niech tam. Cow Niehoryle, to twoje. - Dobroć Księcia Pana z nóg mnie zwala . – Lisowski objął księcia pod kolana. Książę położył rękę na głowie Lisowskiego. ! Kiedy? ! Do miesiąca będzie po wszystkim – odpowiedział Lisowski. - A nic się nie bój, jakby tam ktoś wypadkiem ubił Wańkowicza, to przecież w zajazdach się zdarza. A ty nowy dzierżawca jesteś, w prawie. Ot, rugujesz siłą. - Ulissesem ciebie, Książęca Mość, nie darmo nazywają, a ja papier na wioskę mieć muszę – odpowiedział Lisowski. Książę podniósł go z kolan. Patrząc mu w oczy, trzymając za barki mówił. - Udałeś mi się kawalerze. Dopilnuję, byś miał papiery przed wyjazdem, a teraz idź i koniecznie bądź na obiedzie. Lisowski skłonił się do ziemi. ! Jeszcze raz dziękuję – powiedział i wyszedł. Książę zwrócił się do podkomorzego. - Udał mi się ten młodzik Za to, żeś go wynalazł, panie podkomorzy, nagroda cię nie minie. A i wydać trzeba mą kureczkę miluśką. Podkomorzy nie wyglądał na zdziwionego. ! Pilne to? – spytał. - Można cichutko ożenić. - Zrękowiny i zapowiedzi w tym tygodniu jeszcze. A hucznie ma być, turkaweczka miła mi wielce. Posag dam. Przykucie w dożywocie dam jej i za wesele ci oddam. Miłyś mi wielce, panie bracie. Książę objął ramieniem podkomorzego. 11 -A teraz chodźmy z bracią szlachtą się weselić. Tfu, co za męka, ale mus. Za wojną trzeba durniów namawiać. Panowie bracia, tfu, tfu. Car moskiewski, król francuski czy inny monarcha rady wielkich panów się słucha, albo i nie, i wojnę czy pokój kiedy chce robi. U nas sejm, podatki, zaciągi, tfu, tfu... No dość, idziemy! Książę wypuścił z objęć podkomorzego, wyprostował się, przybrał wyraz twarzy dobrotliwy, arcypański. Podkomorzy otworzył drzwi i krzyknął donośnym, dźwięcznym głosem ! Książę Pan! Pełna wystrojonych szlachcianek i szlachty komnata zamilkła, zwracając się w stronę drzwi. W drzwiach ukazał się dostojny książę. Stłoczeni goście pochylili się w kornym ukłonie. W dużej sklepione sali w oczy rzucał się widok okropny. Stoły, ławy i podłoga zawalone resztkami jedzenia, bajorami trunków i rzygowinami, a na tym pobojowisku spali leżąc wszędzie, gdzie ich pijacki sen dopadł, goście. Byli jednak i tacy, co szukali chwiejnymi krokami picia, wychylali niedopite kielichy i trąbili z gąsiorów, po czym znowu padali w ten chlew. ! Z tego kąta zacznijcie! – rozkazała pani . Służące i rośli służący zaczęli zgarniać do koszy zastawę, wynosić spitych do nieprzytomności gości i myć podłogę. Pani energicznie zarządzała sprzątaniem. Podszedł do niej podkomorzy. ! Dzień dobry, duszko. - A, wstałeś waść. Dziw, że tak wcześnie. Książę śpi? – przywitała pani podkomorzyna męża. - Nie. Wstał już i pracuje z papierami.- odpowiedział podkomorzy. – I podagry nie dostał z przepicia. Wesół jest, mówię ci., udała nam się uczta. - A, nie powiem, udała – odpowiedziała pani. - Dwóch nie żyje z przepicia i jeszcze dwóch dogorywa, że ran i rozbitych łbów nie liczę. Podkomorzy nie krył zadowolenia. - No i dobrze. Nie będą mówić, że u Turkułła kapcański obiad. Ale, ale. Pódź ze mną do letnika i każ co dać do picia, bo coś mi na żołądku stanęło. Pani skinęła na jedną ze służby 12 ! Przynieście do letnika gorącego żuru z kiełbasą i gąsiorek. Zasiedli w cieniu altanki ! Co waść ma mi do powiedzenia? - Widzisz, duszko, ty taka delikatna, taka dobra i z głową najtęższym politykom równa... Musisz za mąż wydać dwórkę... ! Kawecką – przerwała pani. ! Skąd wiesz? – zdziwił się mąż. ! Trzeba być ślepym albo mężczyzną, by się nie domyślić. Ile książę daje posagu? Zdziwiony mąż odezwał się. - Nie, doprawdy. W każdą rocznicę dnia, w którym się z tobą ożeniłem, winienem pościć, dziękując Bogu za takiego przyjaciela. Pani uśmiechnęła się z politowaniem Służba wniosła wazę z żurem i gąsiorek z napojem, położyła łyżkę i kielich. Pani nalała kielich do pełna i podała mężowi. ! Na zdrowie! – powiedziała. Mąż ucałował jej ręce, wyjął kielich i wypił, krztusząc się. ! Jedz, waść, panie mężu kochany. Zaraz ci przejdzie. Podkomorzy posłusznie przełknął parę łyżek, zamknął oczy i chwilę trwał w bezruchu. Nagle zerwał się i wybiegł z altany. Słychać było, że wymiotuje. Wrócił. Pani podała po raz drugi kielich. ! Pij, teraz przejdzie! Podkomorzy posłuchał i wypił, i znowu zastygł z zamkniętymi oczami, ale teraz nie zerwał się od stołu, ale spojrzał przytomniej. ! Czarodziejko, pomogło. Zaczął jeść. - Za kogo chcesz, mój mężu, wydać Kawecką? Szkoda mi jej. Mądra, zdolna do każdej roboty... Roześmiała się. ! Za kogo? Za Czumę – odpowiedział mąż. – Chłop w latach... -Boga w sercu nie masz! Za Czumę? Taką dziewczynę? Ładną, robotną, niebiedną... Za tego durnia! Nigdy nie pozwolę! Dziwię się tobie, że ty go trzymasz tyle lat. Z niego żaden pożytek. Za co się weźmie, to zepsuje. 13 - Ależ ty go nie lubisz, duszko. Dureń ci on, ale osobliwy, bo bardzo mowny i w każdą bajkę wierzy, którą mu się powie. Dlatego szlachta chętnie słucha jego dyrdymał i głosuje, jak ja chcę. Ale może masz rację. No to może Janikowski? ! No już lepszy. - To zgoda, Janikowski. Będę z nimi gadać. Dziękuję ci moja przyjaciółko najmilsza. A spisz się, bo książę zrękowin na dniach czeka, chce być przy tym. ! A teraz spokojnie zjedz i wypij. Wszystko w moich rękach. Do jedzących przy dużym stole w sadzie żołnierzy podszedł ni to pątnik, ni żebrak. -Pomyłujte pany łycari. Ja w dorozi, chołodnyj, i tjażko meny staromu. Dajte oddychnuć i szczo jisty, a ja wam skażu dobru skazku – zajęczał chachłackim językiem, ni polskim, ni rusińskim ! Straż! – krzyknął Lisowski. Nadbiegł żołnierz. ! Jakeś go przepuścił? Żołnierz aż zatoczył się ze śmiechu. ! Waść nie poznajesz? – krztusząc się ze śmiechu odpowiedział strażnik. Lisowski groźnie spojrzał na żołnierza. ! Pijanyś? Żołnierz spoważniał. - Przecież to pan Byszewski. Pątnik zdjął czapę. ! No, nie poznajesz? - Aleś, pan, siurpryzę wyciął – uśmiechnął się Lisowski i skoczył witać przybysza. Zerwali się też siedzący przy stole i otoczyli ciasnym kołem pątnika. ! Ale sztukę wyciął! Istny kuglarz. ! Ba, pątnik świątobliwy. ! Siadaj z nami, towarzyszu miły – prowadzili do stołu. ! Dajcie mi pić, bo w gębie mi zaschło od tej mordęgi i spiekoty. Podali mu gąsiorek. Pił z namaszczeniem. ! Dobry miodek. Wyjął nóż, ukroił kawał mięsiwa, jeść począł. ! Byłeś, waść, w Niehoryle? – spytał lisowski. 14 - Coś waść, panie Aleksandrze, taka gorączka. Byłem, byłem. Dajcie chociaż zjeść – odpowiedział pątnik. Wziął w rękę gąsior, znowu się napił, nie żałując sobie, w końcu odstawił pusty gąsior. Wziął kawał kości z mięsiwem i wstał. ! Pierw pójdę szatki zmienić, bo te mi obrzydły, i zdam relację. ! A uwiń się waść, bo mi słyszeć wieści pilno – polecił Lisowski. Towarzystwo zajęło się biesiadą. Wrócił były pątnik., j, przy szabli.akże odmieniony -Powiadają, że nie szata zdobi człowieka. A teraz waść pan żołnierz, nie szołdra jakaś – odezwał się Lisowski. ! I nawet stąpa inaczej – dodał pan Jan. ! Praw, coś widział – ponaglał Lisowski. -Com widział, czegom nie dokonał, Homerowe pióro tylko godne to opisać, ale do rzeczy. Pojechałem tedy do Niehoryły. Myślę sobie, czy to diabeł tam siedzi, czy co? Nie zje mnie przecie. W swojej chacie każdy prawy szlachcic gościa chętnie przyjmie. Upewniłem się, że sam doma, tedy jadę. A to bisurman jakiś. Przed groblą, bo muszę waściom powiedzieć, że sadyba wśród wody leży i tylko jedną groblą można się tam dostać. Tedy jadę, a przed groblą wartownia tęga stoi, a w niej czterech opryszków. Pytają, gdzie. Mówię, że do jegomości. Pytają, kto i w jakiej sprawie? A cóż do tego. Mam sprawę do pana, nie sługi, gadam. Tedy jeden skoczył na koń i pojechał. Jest tej grobli ze trzy stajania. Czekam, czekam. Wraca. Mówi, że pana nie ma, a wiem, że jest. No to jakby nic zawróciłem. ! Nie bądź pan Homerem – przerwał Lisowski. – Jak się dostałeś? - Widzę, że nie chcecie słuchać, tedy odpowiadam. Zdybałem pątnika i odarłem go z szatek, bo mus rozkaz wykonać, i tak wlazłem do środka. Warta nie poznali. Brama mocna, budynki na ruską modę w ziemi siedzą głęboko, a dachy darnią kryte. Ogień nie weźmie. Ludzi zbrojnych taka kupa, jak i nas, nie przymierzając, ale połowa na noc pilnować stad wyrusza. ! Skąd wiesz? – dopytywał Lisowski. - Bo trafunkiem koń ukochany Wańkowicza zakulał i jam mu krew puścił i odratowałem, tedy mnie trzy dni trzymali. ! Nie ma sposobu, by jakoś nagle uderzyć? – spytał pan Jan. - Żadnego – odpowiedział zwiadowca. – Straż ostrzeże, bramę zamkną, z wałów wystrzelają. Aha. Jakem wracał, to zdybałem poselstwo nuncjusza do Moskwy. Dziwowisko, 15 mówię wam, wozów ci, karet bez liku. Mówią, żę dwie niedziele będą odpoczywać. Zjadą się z księciem - Toś chwacko się spisał, waćpan – pochwalił Lisowski. – Ty, ty i ty chodźcie ze mną waszmościowie. Reszta niech się zabawi, jak chce, byle nie za dużo. Jutro na noc ruszamy. ! W gości czy na wojnę? – spytał ktoś niegłośno. ! W gości, ale jak na wojnę – tajemniczo odpowiedział Lisowski. Czterech tęgich pachołków niosło księcia przez dziedziniec na krześle z drągami. Obok szedł podkomorzy. Otaczał ich orszak z kilku pochodniami. - Ależ mnie ta noga boli. Czasem myślę, panie podkomorzy, żeby ją odrąbać – narzekał książę. – I jeszcze ten włoski opryszek. Mówię waści, to nie nuncjusz, a opryszek. Wypisz wymaluj, taki sam jak on, kropla w kroplę podobny, w Pawie, jakem był na studiach, sakiewkę mi skradł i uciekł. Tak zwodzi, że nic od niego nie wyciągnąłem. Taki głupi jakem był, taki jestem. Ostrożnie! ! W Bogu nadzieja, że księciu panu niedługo minie. ! Minie, no pewno, że minie, ale kiedy? Oo, nie strzymam! Było co? - Nic ważnego nie było. Tylko sekretarz nuncjusza skarżył się, że mu karetę z końmi i jakieś szatki skradli. Prosił szukać. - A trza było mu powiedzieć – śmiał się książę – żeby pilnował. Ludzi mają dość, albo lepiej niech świętego Antoniego proszą. On jest od rzeczy zagubionych. Roześmiali się. ! Raduję się, że humor Księciu Panu wrócił. Groblą jechało dwóch zbrojnych, za nimi kareta w sześć koni z drągiem zamiast koła. W środku siedziało trzech mnichów. Naprzeciw jechało kilkunastu zbrojnych jeźdźców. W końcu spotkali się, chwilę stali, a potem, z braku miejsca, jeźdźcy pojedynczo mijali karetę, zdejmując czapki, i jechali dalej. Do strażnicy zbliżała się kareta z drągiem zamiast koła. Zza ostrokołu wyszedł zbrojny człek z rusznicą w ręku. Rusznica miała zapalony lont, gotowa do strzału. - Kto i dokąd? – spytał strażnik. Jezdni stanęli. Jeden z nich odpowiedział. 16 - Jestem towarzyszem w chorągwi podkomorzego Jasztołta. Wiozę poselstwo nuncjusza apostolskiego do Moskwy. Koło się złamało w karecie trzeciego pisarza nuncjusza i pomocy szukam. ! A ci w karecie, to kto? – dopytywał się strażnik. - Pisarz i jego towarzysze, ale to nie twoja sprawa. Ruszaj, chłopie, zawiadomić pana. - Aleś waść hardy – odpowiedział strażnik – a nie chłop jestem. Chudopachołek, ale szlachcic, może lepszy od ciebie. ! Nie pora wywodzić paralele na gościńcu. Wybacz waść i zawiadom pana. Wartownik chwilę stał milcząc, podkreślając swą władzę, po czym rozkazał. ! Stańcie tu i czekajcie! Z wozu wychylił się jeden z mnichów i spytał o coś po łacinie. Odpowiedział mu coś po łacinie towarzysz spod chorągwi Jasztołta. Uspokojony strażnik wrzasnął. ! Iwany, dawaj łoszaka! Zza częstokołu wypadł drugi strażnik i przyprowadził osiodłanego konia. Był też uzbrojony w gotową do strzału rusznicę, przy szabli i stanął gapiąc się na karetę. Pierwszy strażnik skoczył na konia i odjechał galopem. Z karety dobiegły łacińskie modły. Strażnik zdjął czapkę. Dołączyło do niego jeszcze dwóch. Z karety dobiegł śpiew: śpiewali litanię do wszystkich świętych. Strażnicy poklękali. Goniec wrócił. ! Możecie jechać. Pan prosi. W bramę wjechali dwaj zbrojni, za nimi jechała kareta z mnichami, ale niezdarni woźnice tak jechali, że złamał się drąg przywiązany zamiast koła i świątobliwi mało nie wypadli na ziemię. Gramolili się niezdarnie. Dwóch eskortujących zeskoczyło z koni, by pomagać, podnosić, otrzepywać habity Przed największą ziemianką stał okazały olbrzym, z ogromną brodą, w długiej wzorzystej, bogatej szacie do ziemi., bogatą szablą przy boku, w spiczastej czapce zdobnej perłami i kamieniami szlachetnymi – istny bojar moskiewski - widocznie pan Wańkowicz. Otaczała go grupa mężczyzn, też przy szablach, ale już nie tak okazale ubranych. Wszyscy śmiali się, patrząc na wyczyny przybyszów, którym towarzyszyły śmieszne wrzaski po włosku i łacinie. 17 W końcu goście oporządzili się i ruszyli z rękoma wsuniętymi w obszerne rękawy i skrzyżowanymi na piersiach, z kapturami na głowach. Szli wolno. Parę kroków dzieliło ich od Wańkowicza, kiedy stanęli i skłonili się kornie. Wańkowicz wystąpił naprzód. - Witam w mym skromnym domku tak dostojnych gości – zaczął donośnym głosem, kiedy stała się rzecz straszna. Z obszernych rękawów wyskoczyły pistolety. Huknęły strzały. Dwóch zbrojnych wyjęło z hajdawarów łuki i zaczęło zabijać strażników nad bramą i szyć w kupę przed domem, a mnisi , po wystrzeleniu pistoletów, wzięli się do szabli. Kareta blikująca bramę ruszyła do przodu, a w bramie pojawili się zbrojni jeźdźcy. Była to reszta towarzyszy Lisowskiego. Sam Lisowski, już bez kaptura na głowie, przekroczył przez trupa gospodarza, wpadł do sieni oświetlonej mimo dnia pochodniami. Za nim cisnęli się towarzysze i wszyscy stanęli oniemiali. ! Mater Dei! – wyrwało się Lisowskiemu. Oczom ich ukazała się przepyszna, bajkowa, złocona, zda się pałacowa komnata. 18