Ce, Ce , CeWu CeWuKaaaaaeeeeeeS [podpis] Paweł

Transkrypt

Ce, Ce , CeWu CeWuKaaaaaeeeeeeS [podpis] Paweł
Ce, Ce , CeWu CeWuKaaaaaeeeeeeS
[podpis] Paweł KWAŚNIEWSKI; Fot. Kuba Atys
Gazeta Wyborcza nr 233, wydanie z dnia 05/10/1993 , str. 10
Do ostatniej chwili wahamy się, czy jechać. W końcu, wlokąc jednego opornego, wskakujemy do
wagonu. Przez otwarte okna wywieszamy piłkarskie szaliki. Powiewają kolory Legii:
Zielony, biały, czerwony
Przystojna blondyna nie ma ochoty podróżować w takim towarzystwie. 28 lat pracuje z młodzieżą,
więc wie, co to jest kultura. Prosi konduktora o zmianę miejsca. Siedem przedziałów w ekspresie do
Poznania należy teraz wyłącznie do nas, najwierniejszych kibiców warszawskiej Legii.
Wagony nabierają prędkości. Biznesmen na peronie pokazuje znak V. Nikt nie ma wątpliwości, że
nasi idole - Dziekanowski, Jałocha, Kowalski - wygrają ten mecz. Dziś przeciwnikiem jest
pierwszoligowy beniaminek - Warta-Poznań.
- Zadym nie będzie - prorokuje Bogdan. - Warta jeszcze nie ma szalikowców.
Szalikowcy to tacy, jak my: kuse kurteczki, wygolone głowy, klubowe flagi w kieszeniach, barwne
szaliki w dłoniach.
Kutno pełne Widzewa
Bogdan jako jedyny ma bilet - darmowy, bo jego żona jest pielęgniarką w kolejowym szpitalu.
Żona nie rozumie duszy kibica, dlatego Bogdan skłamał, że ma dzisiaj treningowe strzelanie. Bo
Bogdan jest ochroniarzem w banku.
- Mało nas - trzydzieści kilka osób - mówi. - W Kutnie musimy uważać.
Kutno jest pełne fanów Widzewa, którzy mogą nas przywitać kamieniami. Podobno nie raz już tak
było. Bogdan tłumaczy geografię piłkarskiej Polski: w Poznaniu Legia ma wojnę z Lechem, PogońSzczecin to też wróg, z GKS-em Katowice na bij-zabij.
W Kutnie spokojnie. Śpiewamy o naszej miłości do Legii, ale energia szybko gaśnie. Większość
leży pokotem, bo wczoraj balowała, a dziś od rana był browar.
Problem z konduktorem - czepia się, że nie mamy biletów. "Cygan" bierze inicjatywę w swoje ręce.
Na boku ustala z kierownikiem pociągu, że wszyscy zrobimy zrzutkę i za milion dojedziemy do
samego celu. Niestety, nie zebrał nawet stu tysięcy.
Prawdziwy kibic dojedzie
Konduktor robi się zły: pieniędzy nie dostał, na podłodze jakaś żółta ciecz, bo któryś z małolatów
miał torsje. Jeśli się nie uspokoimy, w Koninie wezwie policję.
Słowa dotrzymuje.
Oddział policji wspomagają SOK-iści. Wchodzą z obu stron wagonu. Wygarniają tych, którzy nie
mają dokumentów, pieniędzy, śpiewają za głośno lub są pijani - czyli prawie wszystkich. Zostajemy
w kilka osób. Nas nie ruszają - mamy kwity, że jeszcze w Warszawie zgłosiliśmy brak biletu.
- Przyjadą następnym pociągiem - mówi Misiek. - Prawdziwy kibic zawsze dotrze na mecz, bo
kocha swój klub i nienawidzi rywala.
Misiek w 1984 r. jako 13-latek uciekł z domu i pojechał za drużyną. Kumple z Pragi go namówili.
Jest prawdziwym fanem - musiał się rozwieść, bo żona nie puszczała go na mecze.
Czterech nieletnich wraca do wagonu. Wykołowali policjantów - obeszli pociąg dookoła i wsiedli z
drugiej strony.
Wioletta rozumie sport
Wiesiek ma wytatułowaną kropkę pod okiem, na nadgarstku napis LOVE. Regularnie podrzuca
krótką, na blond ufarbowaną grzywką. Pijemy tanie wino - mocniejszych trunków nie może, bo jest
na antybiotykach.
- W 70. latach jak wiara, tysiąc chłopa, jechała, to było się czego bać. Jak ktoś na mecz nie
pojechał, to dostawał wp.... Teraz trudno sto osób zebrać, a i to same małolaty. Zadymy tylko
szukają. Nawet nie zawsze wiedzą, kto z kim gra. A ja kocham piłkę - zapewnia - i dwie kobiety:
żonę i ją - wskazuje na przytuloną dziewczynę.
Gdy Wiesiek zaczął jeździć z Legią, Wioletta kończyła rok. Dziś Wioletta ma 17 lat. Cnotę straciła
z kumplem Wieśka. Wioletta mówi, że rozumie mężczyzn i sport.
Znowu kłopoty. Konduktor nie chce wziąć w łapę, bo od Konina chodzi razem z rewizorem, który
każe wypisywać bilety. Po 178 tys. od łba. W sąsiednim przedziale rewizor wlepia małolatom karę trzy stówy plus cena biletu. Nie są zbytnio przejęci.
- A bo to pierwszy raz? - mówi jeden. - Przyślą ponaglenie, potem przyjdzie komornik, a w końcu
zapomną. Albo ojciec się wścieknie - po ryju wytrzaska, ale zapłaci.
Wiesiek przekonuje konduktora, że warto zaryzykować - jak wypisze karę, to nic mu do kieszeni
nie wpadnie, a tak zarobi na gorzałę. Konduktor się łamie. Od każdego bierze po sześć dych.
Poznań. Chowamy szaliki pod kurtki. Za mało nas, by stoczyć bój z fanami przeciwnika.
- Mendy są - mówi Wiesiek. - Rozróby nie będzie.
Seniorowi stuknęła czternastka
Na peronie wita nas ustawiona w szereg kompania policji w rynsztunku bojowym. Śpiewamy im
frywolną piosenkę o psach.
Sierżant kręci na wideo nasze wyjście.
Wioletta i reszta udają normalnych podróżnych - mieszają się z tłumem. Mnie i małolatów
policjanci zgarniają do nyski.
- Żebyście nie dymili po drodze na stadion - ostrzegają nasi konwojenci i dodają, że zawiozą nas
bezpłatnie aż pod sam sektor.
Po drodze spisują dane. Okazuje się, że najstarszemu z młodych stuknęło już 14 lat.
- To mój 16. wyjazd - mówi z dumą.
To ważne, bo kibice liczą wyjazdy. Niektórzy mają grubo ponad setkę.
14-latek patrzy na mnie z pogardą (to mój pierwszy wyjazd) zmieszaną z podziwem ("w tym
wieku?"), jakbym stracił dziewictwo na emeryturze.
- Rodzicom powiedziałem, że idę na giełdę komputerową - chwali się. - Spóźnię się ponad dziesięć
godzin. Muszę jakiś bajer wymyślić.
Paweł - 13-latek, brak górnej jedynki, obtarty policzek: - Ja miałem tylko raz problem ze zgredami.
Zobaczyli mnie w telewizji, jak wracaliśmy z meczu z GKS-em w Katowicach. Matka była
przekonana, że w tym czasie siedziałem u kolegi.
Nyska podjeżdża pod bramę sektora dla gości.
- Wpuście ich za darmo - szeregowiec rozkazuje stadionowym ochroniarzom. - Przecież nie
będziemy ich pilnować, aż uda im się zebrać kasę na bilety.
Ochroniarze marudzą, ale wpuszczają.
Prezes w klatce
Stadion Warty podzielono na dwie części. Miejscowi fani wypełniają siedem sektorów. Rozpięli
transparent z klepsydrą: "Ś+P Legia". My siedzimy naprzeciw. Po bokach stoi służba porządkowa i
nie dopuszcza, by kibice się zmieszali.
Nasz sektor jest ogrodzony metalową siatką. Drewniane ławki zdjęto, z betonowych słupków
sterczą zardzewiałe śruby. Dwudziestu paru kibiców Legii wepchnięto jak do klatki. Otacza nas
kilkudziesięciu policjantów. Ale warszawiaków na pewno będzie więcej - chodzą słuchy, że jadą
dwa autokary.
- To skandal! - krzyczy do szefa mundurowych elegancki mężczyzna, którego razem z nami
wepchnięto do sektora. - Świnie przed ubojem mają lepsze warunki. Nawet nie ma gdzie usiąść.
- Oni nie chcą siedzieć, chcą stać - mówi dowódca.
Odmawia podania nazwiska, numeru służbowego i stopnia. Mówi, że jego dane zna rzecznik
prasowy policji. - Jakbyś się w szkole uczył, to byś wiedział, co oznaczają dwie belki i gwiazdka dodaje.
Elegancki pan jest wstrząśnięty: - Przyjechałem na Targi. Jakie szczęście, że mojego niemieckiego
partnera zatrzymały interesy i nie zdążył na mecz. Ale byłby wstyd! Za 50 tys. muszę stać jak
zwierzę. W operze za 30 tys. miałem fotel na parterze. Może pan podać w "Gazecie" moje nazwisko
- rzuca do mnie.
Podaję: Sławomir Bąkowski - prezes przedstawicielstwa Mitsubishi w Warszawie.
Sędzia gwiżdże początek meczu.
Legia gra z Wartą, ale warszawiacy w piosenkach obrzucają wyzwiskami fanów Lecha. Widać
stolica nie lubi Lecha.
Przerwa.
Zero - zero.
Rurka, flaszka i petarda
- Którzy są nasi? - pyta zdezorientowany kibic.
- W zielonych koszulkach - objaśniam. Kibic jest zupełnie nieprzytomny. Przed chwilą dojechał
pierwszym autobusem. Drugi zatrzymała policja, bo ekipa zdemolowała przydrożny zajazd, w
którym się zatrzymali.
Ze śpiewem na ustach wchodzą do klatki ci, których policja wygarnęła z pociągu w Koninie. Ręce
do góry - i ochroniarze wyciągają niebezpieczne sprzęty - rurki, scyzoryki.
Krzysiek ma patent. Mówimy policjantom, że idziemy się odlać i schodzimy pod parkan. Tam
Krzyś przed meczem przerzucił paczuszkę. Rozwija - w środku flaszka i gumowa rurka.
- Ch... z meczem, trzeba jakoś poznaniakom wpier... Nie po to taki kawał drogi jadę.
Słynny wśród legionistów "Petarda" też dotarł na stadion. Ustawiamy się tak, by mundurowi nie
widzieli, że to on odpala wybuchy. Co chwilę słychać detonacje. Sierżant kręci wideo.
Krótkim skandowaniem: "Sę-dzia kon-dom, sę-dzia kon-dom" wyrażamy stosunek do arbitra.
Zdzieramy gardła, bo piłkarze coś niemrawi. Pięć minut przed końcem spotkania pojawia się ekipa
z drugiego autobusu. Koledzy ledwo się trzymają na nogach. Kilkunastu zostaje w fotelach - nie
mają sił, by wyjść. Nam sił nie brak, więc ostatni raz: - Ce, Ce, CeWu, CeWuKaaaaaeeeeeeS!
Nic to nie daje.
- Wstyd do domu bez gola wracać - mówi Wiesiek.
Koniec meczu.
Zero - zero.
Rządowo, jak Wałęsa!
Zwijamy flagi. Policjanci wyjmują pały, spuszczają na twarze maski z pleksi. Zwartym kordonem
otaczają grupę i wypychają nas z klatki. Pierwsi wychodzą ci, którzy wracają koleją.
Okazuje się, że są wolne miejsca w autokarze, kierowca za 50 tys. weźmie mnie do Warszawy.
Policjanci prowadzą nas na parking. Poznańscy kibice pokazują "fakę" - dłoń zwinięta w pięść,
środkowy palec wyprostowany do góry. Nie jesteśmy dłużni - śpiewamy nieskomplikowane wersy
o ich matkach.
Na nic Krzysiowi gumowa rurka. Nie ma szans nawet na solową akcję. Policjanci nie dopuszczają
do starcia.
Autokar rusza. Przed nami radiowóz z włączonym kogutem. Żadne czerwone światła nas nie
dotyczą. Wszystkie samochody zjeżdżają z drogi.
- Rządowo, jak Wałęsa - komentują zadowoleni kibice.
Jesteśmy trochę zawiedzeni, bo policja nie pozwala zatrzymać się przy żadnym zajeździe - nie
popijemy. Radiowozy przekazują nas sobie na granicy województw. Dopiero przed Kołem nasz
kierowca wykorzystuje chwilę nieuwagi. Radiowóz i pierwszy autobus skręcają na stację
benzynową, a my - gaz do dechy!
Właściwie rozróby w zajeździe nie było. My weszliśmy, konsumenci wyszli, ktoś dostał w czoło.
Policja dogoniła nas dopiero przed Sochaczewem.
Jutro o dziesiątej
W autobusie cisza. Odpoczywamy. Muszę wytrzeć torbę, bo sąsiad poczuł się gorzej. Bełkoce: Nieźle było.
O meczu ani słowa.
Warszawa. Umawiamy się na jutro, na dziesiątą pod Metropolem. Przyjeżdża Lech na spotkanie z
Polonią. Dzisiaj nie wyszło, ale jutro damy im popalić.
Paweł KWAŚNIEWSKI; Fot. Kuba Atys
RP-DGW
Tekst pochodzi z Internetowego Archiwum Gazety Wyborczej. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Kopiowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez odrębnej zgody Wydawcy zabronione.
© Archiwum GW 1998,2002,2004

Podobne dokumenty