Ze wspomnien Aniola Stroza o... - spotkanie 16 dla
Transkrypt
Ze wspomnien Aniola Stroza o... - spotkanie 16 dla
Ze wspomnień Anioła Stróża o bł. Janie Beyzymie… Nagle zerwał się straszny wiatr, a w chacie zrobiło się tak głośno, jakby w dach uderzał ktoś kamieniami. Dawno nie było tak wielkiej ulewy. Deszcz dudnił po lichym dachu. Wszystko drżało od wichru i huku, grzmoty sprawiały wrażenie, że niebo wali się na głowę, a błyskawice raz po raz rozświetlały niebo. Już myślałem, że zaraz będę musiał pomóc mu wydostać się spod gruzów zawalonej chaty, ale… póki co ujrzałem, jak Jan klęczy przed obrazem Częstochowskiej Pani. Deszcz wlewał się do środka przez uszkodzony dach. Zobaczyłem jednak spokój na jego twarzy i poczułem pewność: ten dom nie runie. Nawałnica ustała. On zaś, nie zważając na to, że jeszcze pada, z latarką w ręku pobiegł do swoich chorych. Taki właśnie był – nie myślał o sobie, ale zawsze o innych. Nie martwił się o własne zdrowie, życie – cały był dla nich… Gdy więc chodził tak od drzwi do drzwi, by dodać im otuchy – oni krzyczeli, wołali do niego: „Mój Ojciec, niech idzie do mnie, gdzie mam spać, powie mnie”. Krzyczeli, że im burza wszystko zabrała, że są głodni, że im zimno… W izbach było pełno wody, ciemno, bo przecież biedacy nie mieli skąd wziąć pieniędzy na świecę… Cali pokryci ranami, siedzący w błocie, trzęsący się z zimna liczyli tylko na jego pomoc, na jego dobre słowo. Podtrzymywałem go pod ramię i czułem, jak drżał – ale nie z zimna… Drżał, bo mu się łzy cisnęły do oczu, a dla swoich chorych musiał mieć uśmiech i jakiś dobry żart – bo i co mógł im dać w chwilach, gdy poczucie beznadziejnej sytuacji przygniatało ich niczym największy ciężar. Jan połykał łzy i robił wszystko, co mógł, by oni mniej cierpieli, mniej płakali, by im jakoś ulżyć. I działał. Niósł im swój uśmiech, swój czas, swoje poświęcenie, niósł im Chrystusa. Walczył o ich życie - o prawdziwe życie… Ze wspomnień Anioła Stróża o św. Joannie Molla… Wiedziałem, że Joanna nie zostawi go takiego płaczącego. Byłem nawet w stanie założyć się o to z Aniołem Stróżem małego… Nie zrobiłem tego jednak, bo przecież nie wypada. Otóż Perluigi zaczął „wyć” tak mocno, gdy zobaczył mamę wychodzącą z domu, że nie była w stanie odejść i zostawić go. Zabrała więc chłopca ze sobą do żłóbka. Tamtego dnia dzieciak był z nią cały czas. Zabawa z maluchami bardzo mu się podobała, nowe zabawki również. W pewnym momencie Joanna usłyszała jednak, jak ją woła, więc zaprowadziła go do ambulatorium. I wtedy się zaczęło. Tak ja, jak i anielski opiekun małego natrudziliśmy się sporo, bo chłopczyk zobaczył maminy fartuch lekarski i… zaczął płakać tak mocno, że nie byliśmy w stanie go uspokoić. Jednak Joanna była w tym lepsza niż my dwoje razem wzięci i przytuliwszy Perluigiego szepnęła mu coś do uszka. Wkrótce zrozumiał, że mamusia musi chodzić tak ubrana. Kłopot pojawił się jednak znów wtedy, gdy pani doktor odwiedzała różne dzieci i one płakały. W oczach malucha znów pojawiały się łzy. Joanna bardzo to przeżywała – smutek dziecka zawsze głęboko ją poruszał, chciała przecież zawsze, by jej dzieci były szczęśliwe… Na dodatek tak przejmowała się brakiem apetytu czy innymi dolegliwościami, które dotykały dzieci... Perluigi tak często wymiotował i był taki bledziutki… Joanna była jednak zawsze tak dzielną i silną kobietą! Całą siebie oddała rodzinie: ukochanemu mężowi, dzieciom… Poświęciła im wszystko. Patrząc każdego dnia na to jej oddanie – nie zdziwiło mnie później, gdy oddała swoje życie, by ratować najmłodsze dziecko.