ukryty epilog
Transkrypt
ukryty epilog
UKRYTY EPILOG Solitudincor. Samotne serce pośrodku puszczy. Arnold Hart czuł, że pasuje do tego miejsca, gdy wkroczył do ogromnej jaskini, usłanej białymi drzewami o kryształowych liściach. Konary wyrastały z kamiennego gruntu, emanując delikatnym światłem. Teraz, gdy wiedział jaki jest sens istnienia tego miejsca, od razu wyczuł pulsowanie energii do złudzenia przypominające bicie serca. Zamknął na chwilę oczy, wsłuchując się w ten utęskniony rytm. Jakże przerażające i cudowne było to miejsce. Tak samo jak ludzkie serce. Pozwolił sobie na kilka sekund trwania w przytłaczającej ciszy, aż w końcu zagłębił się w las, pozbawiony wszelkich kolorów. Nie żeby mu to szczególnie przeszkadzało. Ostatecznie nie widział teraz żadnych barw, chociaż widział je we wspomnieniach. Odkąd zobaczył na swoich plecach oswobodzonego kruka, wróciły wszystkie wspomnienia i teraz płynęły w jego żyłach jak dodatkowa substancja. Łańcuchy więżące jego przeszłość zostały przerwane, ogniwa spalone. Teraz widział swój cel tak jasno jak nigdy. I wiedział dlaczego to co było, zostało mu odebrane. Jakim niespotykanie rzadkim stworzeniem był Arnold Hart. Prawdopodobnie sam nie zdawał sobie sprawy ze swojej wyjątkowości. Wiedział jedynie, że ma misję do spełnienia. Został wysłany na wojnę od momentu narodzin i wszystko wskazywało na to, że stanie się generałem armii. Konflikt był nieunikniony. Jedyne co mógł zrobić to się przygotować. Siły o wiele potężniejsze niż on sam, szeptuchy czy czarownicy, zaplanowały ten spór i nie było ucieczki. Nie chciał i nie mógł zostać dezerterem. Pokonywał kolejne metry Solitudincor, mijając wzgórze, na którym stał zniszczony, kamienny krąg. Zignorował go zupełnie. Wiedział, że jest bezużyteczny. Tak naprawdę wiedział to już wtedy, gdy szedł tędy razem z Emmą i Januarym, ale zablokowane wspomnienia nie pozwalały mu skorzystać z tej wiedzy. To było niesamowite. Czuł się jakby mógł latać i jednocześnie jakby ktoś mu skradł skrzydła. Brzemię wspomnień było przekleństwem i błogosławieństwem. Szedł na wojnę, ale bitwa już trwała w jego sercu i umyśle. Co było lepsze – wspomnienia czy ich brak? Z uśmiechem na ustach wrócił do niedawnych wydarzeń, gdy pędził autem razem z Emmą i Januarym. Tak beztroskie dni mogły już nie wrócić. Ale przynajmniej będzie mógł jakoś ochronić tamtą dwójkę, chociaż czuł, że nie będzie to łatwe. Przeszedł przez pierwszą część lasu i dotarł do kilku małych jeziorek, o wodzie tak czystej, że widział kamienne dno, usłane kryształami. I podobnie jak do ostatniej wizyty, przy jednym z brzegów stał biały jeleń, raczący się chłodną wodą. W jego oczach dostrzegł nocne niebo, usłane gwiazdami. Ruszył dalej, a jeleń obserwował go uważnie, jakby czekał na jakiś gwałtowniejszy ruch. Jednak nie poruszył się, czuwając nad brzegiem. Arnold Hart jeszcze długo czuł na sobie gwiezdne spojrzenie zwierzęcia, choć sam nie był pewien czy to było prawdziwe zwierze. Bezpieczniej było je określić jako stworzenie. Arnold dotarł do leniwie płynącej Rzeki Życia. Dalej nie potrafił zrozumieć jak przypominająca mgłę substancja mogła brzmieć podobnie do szumu wody. Jednak to wychodziło poza zdolności Arnolda do interpretacji świata. Po prostu tak było. Tak chciała natura. Z naturą się nie walczy. Uśmiechnął się, ale tym razem z nutą ironii, raczej do siebie niż do świata wokół. Czego pragnęła natura Arnolda? Bardzo chciał, aby wspomnienie o Januarym śpiącym w jego pokoju nad warsztatem było jedynie działaniem Rzeki Życia, a nie czymś innym. A potem zapragnął, aby nie pomyślał o naprawdę pięknych, zielonych oczach szeptuna, gdy już pozwolił mu zobaczyć swoją aurę i gdy samemu sobie pozwolił na dłuższe spojrzenie. I w końcu zapragnął, aby uczucie ulgi, gdy go zobaczył we własnych myślach, było jedynie iluzją. Natura Arnolda pragnęła rzeczy, których nie mogła mieć. Natura Arnolda pragnęła osób, których nie mógł mieć. Natura Arnold bardzo denerwowała samego Arnolda. Arnold Hart nie miał teraz czasu na jakiekolwiek uczucia. Najwidoczniej uczucia nie brały zdania i czasu Arnolda pod uwagę. Opuścił własne rozmyślania, gdy Rzeka Życia zdążyła przepłynąć kolejne metry swojego niekończącego się nurtu. Wciskając swoje własne marzenia głęboko w zakątki umysłu, ruszył wzdłuż brzegu. Musiał przedostać się na drugą stronę. Mógłby zaryzykować skok, ale przeciwległy brzeg znajdował się, według jego oceny, za daleko. Miałby jedną próbę i niepowodzenie skończyłoby się tym, że wpadłby znów do strumienia wspomnień i marzeń. Właśnie… Już raz tam był, ale dlaczego nie pamiętał jak tam się znalazł? Może zaległe wspomnienia wyparły te najświeższe? Z nieznanego powodu poczuł ukłucie żalu i smutku w sercu. Tak nagłe i obce, że przyłożył dłoń do piersi. Do czego lub do kogo tak nagle zatęsknił? Czyjś obraz wynurzył się z głębin umysłu, tylko po to, aby zatonął w ułamku sekundy. Arnold miał już naprawdę dość jakichkolwiek zagadek. Zignorował kolejne uczucie tęsknoty i kroczył dalej przed siebie. Krajobraz się nie zmieniał. Po jednej i po drugiej stronie rzeki rozciągał się bezkolorowy las. Żadnego mostu. Żadnej kładki. Musiał dostać się na drugą stronę. Naprawdę zaczął rozważać skok, gdy zorientował się, że kilkanaście metrów za nim znajduje się biały jeleń. Szedł tak cicho, że nie dało się go usłyszeć i najwidoczniej towarzyszył mu od samego początku. Stworzenie zatrzymało się w tym samym momencie co Arnold, wlepiając w niego swoje kosmiczne spojrzenie. Arnold wlepił swoje. Bez gwiazd. Jedynie smutek. Normalnie by nie odezwał się do stworzenia, gdyby wiedział, że ktoś go obserwuje. Arnold Hart tak naprawdę lubił zwierzęta. Mówienie do nich go uspokajało. Jednak musiał być sam. A w samym sercu puszczy, setki metrów pod ziemią istniała mała szansa, że ktoś go podsłucha. – Darz bór – bąknął cicho, a jeleń poruszył łbem, zaintrygowany. – Czemu za mną idziesz? Zwierze nie poruszyło się i nie wyglądało na specjalnie gadatliwe. Przyglądali się tak sobie przez chwile – niezwykłe stworzenie, niezwykłemu stworzeniu. – Potrzebuję się dostać na drugą stronę. – Arnold wskazał równoległy brzeg. Zwierzę powiodło wzrokiem za jego dłonią. – Wiesz jak? Jeleń skłonił się i zbliżył do Arnolda i stanął tuż obok niego. Niecierpliwie poruszył porożem, gdy chłopak stał bez jakiegokolwiek ruchu. Serce przyspieszyło, gdy zrozumiał co miał zrobić. Z nie lada problemem wdrapał się na grzbiet, chwytając się mocno białej, ciepłej sierści. Gdy już dosiadł białego jelenia, poczuł pulsującą z niego energię w takt spokojnego bicia serca. To było niesamowite wrażenie. Jeleń obrócił się w stronę Rzeki Życia i zaczął ku niej iść. Arnold wstrzymał oddech, gotowy rzucić się z powrotem na brzeg. A jeżeli on miał zamiar go utopić? Dlaczego Arnold tak szybko zaufał nieznanemu? Jeleń wkroczył powoli do rzeki, nie wydając przy tym żadnego odgłosu. Arnold nabrał powietrza, gdy zwierze się zatapiało spokojnym, prawie wyuczonym krokiem. Nie raz musiało przechodzić przez tę rzekę. Arnold zadrżał w momencie, gdy jego buty zetknęły się z mgłą. Chwilę później rzeka pochłonęła już połowę zwierzęcia i docierała Arnoldowi nieco powyżej kolan. Czuł jak mgła przepływa wokół nóg. Zrobiło mu się zimno. Próbował patrzeć przed siebie, ale nie mógł powstrzymać się od wrażenia, że widzi coś wśród fałd mgły. Jakby jakaś postać stała na dnie rzeki, ciemny kształt, który się mu przypatruje. Spacer przez rzekę trwał krócej niż Arnoldowi mogło się wydawać. Jeleń zaczął się wynurzać i nie minęła minuta, aż znaleźli się po drugiej stronie. Arnold stwierdził, że jego spodnie i buty są przemoczone, chociaż nie czuł tego, gdy był zanurzony. Czym była ta mgła? Arnold zeskoczył z jelenia, gdy tylko ten się zatrzymał. Czując nieprzyjemny chlupot w butach, zrobił kilka kroków i pokręcił głową. Pogłaskał zwierzę po łbie, chcąc wyrazić swoją wdzięczność. – Dziękuję – powiedział. Jeleń skłonił się ponownie i podszedł do kolejnej sadzawki. Wystawił język i zaczął pić, co Arnold uznał za nieme pożegnanie. Poprawił plecak na swoich ramionach i wkroczył do kolejnej części lasu. Tutaj również przeciągnięte były błękitne linie, emanujące światłem. Arnold nie miał pojęcia czym są, ale pamiętał, że widział je już wcześniej. Powoli tracił poczucie czasu, gdy przemierzał kolejne kilometry lasu. Tak jak się spodziewał, nie odczuwał zmęczenia, napędzany sztucznie przez energię wokół. Oznaczało to jednak, że jak tylko opuści Solitudincor będzie potrzebował odpoczywać przez dłuższy czas. W końcu dotarł do miejsca, którego szukał od samego początku swojej wyprawy. Serce podeszło mu do gardła, ale nie wiedział czy z powodu strachu czy ekscytacji. Oto przed nim rozciągało się lustrzane podłoże, które odbijało to niezrozumiałe, nocne niebo u góry jaskini. Nieskończoność rozciągająca się u stóp i nad głową była czymś przytłaczającym. Arnold Hart stanął na brzegu lustra, zaciskając dłoń na swoim plecaku. Ściągnął go z pleców silnym ruchem i rzucił pod jedno z drzew. Zrzucił z siebie ubranie, pozostając nagi w kompletnej ciszy, setki metrów pod ziemią. Arnold Hart był wyjątkowym stworzeniem. Białym krukiem wśród ludzi. Arnold Hart był żołnierzem. I gotów był zapłacić najwyższą cenę. Arnold Hart wolałby teraz nic nie czuć i za nikim nie tęsknić. Zrobił krok do przodu i zamiast zatrzymać się na gładkiej tafli lustra, wsiąkł w nią, czując okropne zimno. Dostał gęsiej skórki, ale nie mógł się zatrzymać. Jeżeli miał to zrobić, musiał zrobić to szybko. Chłód rozlewał się po jego ciele z każdym krokiem. Znikał w lustrze, widząc swoje delikatnie zamazane odbicie. Zatrzymał się, gdy lustro lub woda lub nieznana mu materia sięgała mu do pasa. Spojrzał w górę, na rozgwieżdżone niebo, na którym nie rozpoznał żadnej konstelacji. To było obce niebo. Zamknął oczy, otaczając się ciemnością i ciszą. Próbował zignorować myśli, które zaczynały toczyć ze sobą wojnę. Od urodzenia był szykowany do tego co miało nastąpić, ale teraz gdy wśród jego wspomnień pojawili się January i Emma, którzy niebezpiecznie wkraczali w sferę marzeń, nie wiedział czy chce poświęcać wszystko. Nie. Dość. Był żołnierzem. Musiał być posłuszny rozkazom. Ojciec tak powiedział. W końcu będzie z niego dumny, gdy wykona tę misje. Zrobi to. Wróci do domu z tarczą, a nie na tarczy. Usłyszał cichy szum i zacisnął mocniej powieki. Rzeka Życia się zbliżała. Wybiła Godzina Duchów. Zaraz czarna mgła wypełni jaskinię, a on sam, o ile przeżyje, wykona misje. Pomyślał o Ksantypie, która się nim opiekowała przez kilka miesięcy. Potem o panu Ziółko, który go przyjął jak syna, ofiarował stare auto bez klimatyzacji i pozwolił mieszkać nad warsztatem. A wszystko dzięki rekomendacji starej zielarki z Puszczy Białowieskiej. January, Emma… January… Gdy uchylił oczy, mgła była już na tafli lustra. Nie bał się. Był gotowy. Mgła była coraz bliżej. Rzeka wspomnień i marzeń. Nie bał się. Bał się. Na sekundę przed zderzeniem z mgłą, otworzył usta i zachłysnął się zimnym powietrzem. Kacper. Otworzył szeroko oczy, chcąc go zawołać. Pamiętał! Przypomniał sobie! Mgła go pochłonęła. Zanurzył się w lustrze. *** Tak jak się tego spodziewał, gdy opuścił Solitudincor, czuł się jakby ktoś wyssał z niego wszystkie siły. Niechlujnie ubrany, przemoczony, zataczając się od drzewa do drzewa, nie pamiętał jak opuszczał jaskinię. Zwymiotował w puszczy, tuż za granicą białego lasu. Kilkanaście metrów później, przewrócił się na mech i zemdlał. Gdy się obudził, panował wieczór. Odczekał jeszcze kilka minut, wdychając mokry zapach gleby i mchu, czekając aż przestanie mu się kręcić w głowie. Dźwignął się z ziemi na drżących dłoniach. Dopiero po chwili zorientował się, że jest w innym miejscu niż wtedy, gdy tracił przytomność. Głównie dlatego, że zaraz obok znajdowała się jego biała toyota. Przez moment wpatrywał się w swoje auto otępiały. Jakim cudem…? Ktoś musiał go przenieść przez taki kawał drogi. Rozejrzał się, ale nikogo nie widział. Arnold otworzył drzwi do samochodu, wrzucił na tylnie siedzenie swój plecak, a potem samemu się tam ułożył. Zamknął drzwi, zablokował je i skulił się. Nie było wygodnie, a plecak nie był najlepszą poduszką, ale było cieplej i czuł się bezpieczniej. Nim się zorientował, zasnął. Obudził się dzień lub dwa później, umierając z głodu. Żołądek wydawał z siebie głośne, ssące odgłosy, domagając się jakiegokolwiek posiłku. Przesiadł się na przód samochodu i zasiadł na miejscu kierowcy. Poczuł jak wracając mu siły, gdy wrócił do swojego królestwa silnika, sprzęgła i biegów. Odpalił auto i ruszył do przodu, obiecując sobie, że zatrzyma się na najbliższej stacji benzynowej, zje kilka hot-dogów, zapije kawą, a potem pewnie to wszystko zwymiotuje. Jednak to nie była najważniejsza myśl. Mógł cierpieć z głodu. Wykonał misję. Przeżył. Wracał do domu, licząc na to, że ojciec będzie z niego dumny.