„Pani Rysia. Historia wygnańca ze Lwowa”

Transkrypt

„Pani Rysia. Historia wygnańca ze Lwowa”
ak Panią Henrykę Jaźwiecką
nazywali przyjaciele i znajomi.
Urodziła się 14 lipca 1923 roku
we
Lwowie,
tu
została
ochrzczona
w
kościele
O.O.
Bernardynów, w kościele Jezuitów p.w.
Piotra i Pawła przyjęła sakrament
bierzmowania,
tu
spędziła
16
najpiękniejszych młodzieńczych lat.
T
Oto jej wspomnienia z
zamieszczanych przez nią
parafialnej gazetce.
artykułów
w naszej
„Z wczesnego dzieciństwa niewiele
pamiętam... kościółek św. Wojciecha i nasz
własny dom przy tej samej ulicy,...dom
został sprzedany po śmierci ojca, gdy
miałam siedem lat, a gdy miałam ich
dziesięć przeprowadziliśmy się do własnego
nowego domu w dzielnicy zwanej Nowym
Światem. „NK 122/98 - „Kajzerwald
i kajzerki”.
„Pierwszych lekcji historii, zanim posiadłam
sztukę pisania i czytania, pobierałam w
domu patrząc na rząd obrazów w prostych
drewnianych czarnych - na znak żałoby
narodowej - ramkach. Obrazy te kupowane
były w celu zasilenia funduszy na pomoc
rodzinom poległych powstańców. Mój
pradziadek,
uczestnik
powstania
styczniowego został na własne życzenie
pochowany w czamarze i konfederatce
i spoczywa na cmentarzu Łyczakowskim we
Lwowie” - „NK” 23/94 – „Moje
przedszkolne lekcje historii”
Była wyczulona na tragedię polskiego
niegdyś miasta Lwowa. Polacy tam
mieszkający,
wszyscy
chłopcy
i dziewczęta, kobiety i mężczyźni bronili
tego miasta w listopadzie 1918r. Nie mieli
broni, zdobywali ją w walce, obronili swoje
miasto. Poległych obrońców wdzięczni
mieszkańcy Lwowa uczcili Pomnikiem
Chwały na cmentarzu Orląt. „Jakże trudno
w tych paru słowach opisać bohaterstwo
Orląt.
Pośród
wichrów i
zamieci
(wyjątkowo śnieżny i mroźny listopad)
broniły i ginęły na ulicach, parkach
i cmentarzach lwowskie dzieci za polski
Lwów, dzięki którym mogłam się urodzić
i spędzić szczęśliwe, szczenięce lat w tym
właśnie mieście” - „NK” 44/94 - „Dzieje
jednego cmentarza”
Wybuch II wojny światowej 1 września
1939 roku zatrzymał ją razem z siostrą w
Pustkowie, gdy przyjechała do dziadków na
wakacje. „Pierwsza wojenna wigilia w 1939
roku, bardzo smutna, w rozłące z mamą
i siostrami, bez wiadomości o ich losie...
Nie było karpia, łakoci, nawet cukru nie
było. Jedząc więcej niż skromną wieczerzę,
w tę pierwsza okupacyjną wigilię, łykaliśmy
łzy” - „NK” 21/93 –„Moje wigilie”.
„Wyjeżdżając ze Lwowa w 1939 roku na
ostatnie wakacje powróciłam do mego
Miasta po przeszło dwuletniej rozłące
z rodziną (tylko na chwilę na ślub siostry po otrzymaniu przepustki): dzieliła nas
przecież granica. Nie był to Lwów
przedwojenny... Obce żołdactwo na ulicach,
obce nazwy ulic, wywieszone swastyki,
portrety niezwyciężonego wodza. Radość
połączenia z matką i siostrą po długiej
rozłące przesłaniały łzy na widok jakże
odmienionego miasta. A kościoły? - nosiły
razem z wiernymi rany i blizny po przebytej
ciężkiej, bezbożnej okupacji.” Niebiański
obrońca Lwowa” jak nazywali lwowianie
Jana z Dukli, tym razem nie uchronił swego
Miasta przed wrześniową klęską. Jego
wspaniały posąg, dzieło sztuki barokowej
strącili z kolumny i rozbili sowieccy
barbarzyńcy już w czasie pierwszej
okupacji. - „NK” 110/97 - „Z niebios nad
Lwowem”.
W tej sytuacji mama z pozostałymi
siostrami opuściły Lwów i przyjechały do
dziadków do Pustkowa Wsi. „Od czasu do
czasu przychodziła po prośbie do dziadków
mieszkanka któregoś z przysiółków
Pustkowa, niemłoda już, zawsze owinięta
w chustę, bosa kobieta - karliczka.
Wzrostem równa kilkuletniemu dziecku.
Witała nas dzieci i patrzyła z wielką
natarczywością na nasze pantofelki, chyba
nigdy w życiu nie miała obuwia. Stopy
miała
szerokie
i
zniszczone,
i przypuszczalnie nie mogłaby założyć na
nogi naszych sandałków, zresztą w lecie na
wsi wszyscy chodzili na bosaka. Może
nawet nie pisałabym o niej w moich
wspomnieniach,
gdyby
nie
książka
Stanisława Zabierowskiego pt. „Pustków Hitlerowskie obozy wyniszczeń w służbie
poligonu SS”. Tam zostało umieszczone
zdjęcie „naszej Gajtyski” (tak ją nazywano)
z dwoma niemieckimi żołnierzami SS. Nie
sięgała im nawet do pasa. Kto
przypuszczałby
wtedy,
że
zdjęcie
bezdomnej, bosonogiej Gajtyski utrwalone
zostanie w książce”. - „NK” nr 156 „Wspomnień o Pustkowie - i nie tylko - ciąg
dalszy”
„Wojna trwała już 3 lata: należało gdzieś
pracować, by po pierwsze nie wyjechać na
przymusowe roboty do Niemiec... po drugie
- zarobić na jakie takie odzienie... stare,
przedwojenne raczej szkolne ubrania,
zwłaszcza obuwie były już nie do
noszenia”.
Henryka
pracowała
w komendanturze - cywilnym zarządzie
obozem, jej praca początkowo polegała na
maszynopisaniu, potem po przeniesieniu do
biura meldunkowego polegała na rejestracji
meldunków
Polaków
zamieszkałych
w obrębie całego poligonu. „Nasze biura
mieściły się w baraku usytuowanym tuż
przy
tylnym
wyjściu
z
budynku
administracyjnego, po prawej stronie bramy
wejściowej... mieściły się tu biura
zatrudnienia, zaopatrzenia, meldunkowego,
rachuby...
Ponieważ
nasi
szefowie
wyjeżdżali w teren bardzo odległy, ja mając
pod opieką potrzebną do dowodów
osobistych i innych dokumentów okrągłą
pieczęć pozwalałam sobie na podrabianie
podpisu wyższego rangą oficera SS. Nie
wiem jak skończyłaby się dla mnie ta
„zabawa” gdyby odkryto podrobiony
podpis... Dojeżdżałam z Pustkowa Wsi...
moim wysłużonym rowerem... przez półtora
roku do pracy. Pewnego czerwcowego dnia
1944 r. zaczęli się „nasi” panowie
w pośpiechu pakować, zacierając ślady
swoich zbrodni i wyjeżdżać w popłochu.
Przestałam pracować, był front i wojska
radzieckie, które po swojemu zaczęły
gospodarować na opuszczonym poligonie,
w czym „dzielnie pomagała” tutejsza
ludność, szabrując i „kupując” za butelkę
samogonu od żołnierzy radzieckich co się
dało.
„Patrzyliśmy jak wożono meble, dywany,
pościel itd. Niemcy przecież sprowadzali
swoje rodziny, które tu żyły w luksusie
i spokojnie jak u Pana Boga za piecem
z nadzieją, że na stałe. Ale, jak wiadomo, na
tym świecie niczego stałego nie ma, to i my
musiałyśmy się pożegnać z nadzieją
powrotu do polskiego Lwowa. - „NK”
150/99 - „Moje wojenne lata”.
„Żegnajcie strony rodzinne, jary podolskie,
wiekowe świątynie i kościółki wiejskie,
zamki, dwory i dworki, niemi świadkowie
tylu historycznych wydarzeń i wy chaty
wiejskie i cmentarze
z
mogiłami
najbliższych i najdroższych..., żegnajcie...,
lecz czy na zawsze? „Cytując te słowa, choć
minęło już tyle lat, i mnie dziś smutno
i tęskno za moją utraconą ojczyzną miastem rodzinnym, gdzie został nasz dom,
rodzina i ojciec spoczywający na dalekim
cmentarzu Łyczakowskim - tam we
Lwowie”. - „NK” nr 129 - z 5.07.1998 r.
„Ostatni
akt
dramatu
archidiecezji
lwowskiej”.
„Moja towarzyszko powrotów ze szkoły
(koleżanka - Rita Theman) - czy ocalałaś
z pogromu Żydów z rąk siepaczy?”. „NK”
119/98
-”Katedra
Łacińska”
„Po
zakończeniu
wojny
zamieszkaliśmy
wszyscy w osiedlu w Pustkowie, gdzie ja
i moi
szwagrowie
rozpoczęli
pracę
w uruchomionym tuż po wyzwoleniu
zakładzie. Ja z Mamą i 2 siostrami dostałam
mieszkanie w bloku 36, natomiast zamężne
siostry
wraz
z
rodzinami
zajęły
dwurodzinną willę na starym osiedlu. Mimo
ciężkich czasów, a może właśnie dlatego,
trzeba było sobie radzić jak się dało. Całe
okolice poza osiedlem były wyludnione
przez wysiedlenie. Nie było sklepów, dzieci
nie miały mleka, chodziło się początkowo
do Pustkowa wsi lub Brzeźnicy po nabiał,
albo trzeba było zaopatrzyć się w krowy
lub... kozy. Wszyscy je hodowali,
począwszy od dyrektora, skończywszy na
tzw. szaraczkach. Moja Mama również
miała kozę, bardzo złośliwą zresztą, bo stale
gdzieś uciekała, trzeba było ją paść
i pilnować bo wszędzie było pełno
zarośniętych i pokrytych rzęsą wodną dołów
kloacznych po rozebranych barakach
niemieckich.” - „NK” 156/2001 „Wspomnień o Pustkowie - i nie tylko - ciąg
dalszy”
„Udało mi się znaleźć pracę w Ropczycach,
w szkole ogrodniczej, jako sekretarka,
z noclegiem w internacie tej szkoły...
miałam przecież półtoraroczną praktykę
w zarządzie obozu” - „NK” 162/2003 „ Ach
te wspomnienia - po wojnie...”.
Po jakimś czasie Henryka pożegnała się
z Ropczycami
i
rozpoczęła
pracę
w Zakładach w Pustkowie. Pracowała tam
do roku 1978, odeszła na emeryturę
i opiekowała się swoją mamą, która zmarła
w wieku prawie 100 lat - zabrakło jej tylko
3 m-ce (NK 156/2001).
Henrykę pamiętają jeszcze Pustkowianie,
którzy z nią pracowali w dziale Inwestycji,
a także sąsiedzi z osiedla i przyjaciele. To
właśnie oni wspomagali ją, gdy zaczęła
chorować. Ona bardzo to sobie ceniła. Po
jednym z powrotów ze szpitala w 2008 roku
napisała: „przywitał mnie syn nieżyjącej już
mojej siostry, który odwiedzał mnie
w szpitalu, grono przyjaciół powiększyło się
w międzyczasie, spełniając wszystkie
usługi,
jakie
konieczne
były
dla
rekonwalescentki: gotowanie, karmienie,
kąpiele, mycie głowy, obcinanie włosów...
przyjaciółki przynosiły obiady, ciasta,
kompoty”. Pomagali sąsiedzi Państwo
Szczepankowie, gdy kolejny raz trafiała do
szpitala, także na co dzień dyskretnie, gdy
tego wymagała sytuacja. Pomagała nasza
służba
zdrowia,
a
także
lekarze
i pielęgniarki ze szpitala w Dębicy.
„Zastanawiam się tylko, czym się
zasłużyłam i komu, aby mieć takich
przyjaciół, a zwłaszcza sąsiadów pp.
Szczepanków, którzy nie tylko w czasie
chorób, ale i obecnie bezinteresownie
gotowi
są
do
pomocy
starszemu
człowiekowi i czynią to na co dzień - nie
znajduję odpowiedzi... Przypominam sobie,
że jak twierdziła moja mama, urodziłam się
w czepku, a więc - szczęście mam”. – „NK”
2/2009/191 –„Chwała, cześć i pokój spotkać
każdego czyniącego dobro.”
Pani Rysia zmarła 19 listopada 2013 r.
Przeżyła 90 lat. Pożegnaliśmy ją
pochmurny, deszczowy dzień najpierw
Mszą Świętą w naszym parafialnym
kościele,
a
potem
na
cmentarzu
w Brzeźnicy, gdzie spoczęła w grobowcu
rodzinnym obok swojej mamy i kuzynów.
Jakże bogate, a zarazem trudne było jej
życie.
Wielokrotnie
dzieliła
się
swoimi
przeżyciami na łamach „Naszego Kościoła”.
W latach od 1993 do 2009 napisała 72
artykuły do „NK”, w których opisywała
życie przedwojennej wsi Pustków, zwyczaje
i problemy ludzi zamieszkałych na naszym
terenie, wędrowała po ukochanym Lwowie,
przywoływała historie związane ze swoim
dzieciństwem, a także trudne lata okupacji
i okresu powojennego.
Czyniła to pięknym językiem, który
sprawiał, że jej wspomnienia zachwycały.
Pozostanie w naszych sercach, jako
człowiek życzliwy dla każdego, wrażliwy na
okruchy dobra i piękna zawartego
w ludziach i wszystkich dziełach Stwórcy.