WSZYSTKO na POKAZ

Transkrypt

WSZYSTKO na POKAZ
WSZYSTKO na POKAZ
Lesław Czapliński
„Wszystko na pokaz”
Krakowski Festiwal Filmowy, najstarszy tego rodzaju
przegląd konkursowy w Polsce, dawno już zatracił
swoją wyrazistą niegdyś formułę na równi z czołówką,
przedstawiającą w przeszłości smoka przy wstępnych
dźwiękach
Uwertury
uroczystej
Dmitrija
Szostakowicza. Kiedyś kryterium doboru filmów był
ich krótki metraż, obejmujący głównie kino
dokumentalne oraz animacje, a z rzadka tylko
opowieści fabularne, realizowane bądź przez nikomu
nieznanych debiutantów, lub przeciwnie, uznanych
autorów, dla których stanowiły rodzaj studiów
przygotowawczych do większych form. Jednocześnie
konieczność zmierzenia się z określoną tematyką i
problematyką przy tak rygorystycznie zakreślonych
ramach czasowych wymuszała daleko posuniętą
dyscyplinę wypowiedzi.
Obecnie, odkąd zrezygnowano z tego wymogu, panuje w
tym względzie pewne pomieszanie. Pełnometrażowe
dokumenty skupiają się przede wszystkim na warstwie
opisowej, rezygnując w znacznej mierze z selekcji
materiału oraz bezpośrednio wysnuwanych konkluzji,
pozostawianych widzowi, o ile wcześniej same nie
zniechęcą go do wytrwałego śledzenia ich przebiegu.
Do takich należała beznamiętna, pozbawiona
komentarza rejestracja funkcjonowania sceny operowej
na przykładzie warszawskiego Teatru Wielkiego w
okresie
wznowienia
inscenizacji
Mariusza
Trelińskiego „Madame Butterfly” („Wielki teatr” w
reż. Sławomira Batyry). Podobnymi regułami rządzi
się „21 x Nowy Jork” (w reż. Piotra Stasika), w
którym ta metropolia oglądana jest głównie z pozycji
pasażerów tamtejszego metra, dostarczającego
głównego wątku, podczas gdy w charakterze epizodów
występują ujęcia z ulic, parków i plaż, przy czym
wieczny mrok podziemnej kolejki znajduje odpowiednik
w materiale rozgrywającym się na powierzchni, lecz
nakręconym na ogół w nocy.
Zacznę jednak od fabularnego apokryfu, mającego
sprawiać wrażenie reportażu z prowokacyjnej
manifestacji artystycznej. To nagrodzone „Otwarcie”
w reż. Piotra Adamskiego, choć bardziej adekwatnym
tytułem byłby „Wernisaż”. Mamy w nim do czynienia z
transgresyjnym performensem, w którym sławny artysta
udostępnia publiczności własną agonię, a na miejsce
pokazu wybiera galerię, w której wcześniej
wystawiane były jego prace. „Ciała” użycza mu
performer Zbigniew Libera, znany z nie mniej
kontrowersyjnych
wystąpień
(instalacja
przedstawiająca zbudowany z klocków lego obóz
koncentracyjny). W nie cofającą się przed niczym,
bezwzględną właścicielkę galerii, wciela się z kolei
niezawodna Małgorzata Hajewska – Krzysztofik. W
filmie tym wygrywa się przede wszystkim zderzenie
rutynowych prac przygotowawczych do wystawy oraz
zwyczajowych zachowań uczestników tego rodzaju
imprez z aktem umierania, kiedyś traktowanym jako
misterium, a teraz odartym z wszelkiego majestatu i
tabu na rzecz stania się jeszcze jedną, krótkotrwałą
„atrakcją” towarzyską, albowiem w opisanym przez Guy
Deborda społeczeństwie spektaklu wszystko może
okazać się tworzywem dla widowiska.
Swego czasu skandal wywołała zapowiedź sfilmowania
przez Marcina Koszałkę ostatnich chwil życia
krakowskiego aktora Jerzego Nowaka, który po śmierci
zapisał swe ciało theatrum anatomicum. Ostatecznie
skończyło się na wywiadach z bohaterem filmu
„Istnienie” na temat jego zapatrywań filozoficznych,
dotyczących spraw ostatecznych. Ale dużo wcześniej
powstał amerykański dokument telewizyjny Michaela
Roemera „Umieranie”, w którym kamera nie odstępowała
nieuleczalnie chorych bohaterów, rejestrując ich
ostatnie chwile, a jego sfabularyzowanym wariantem
była „Śmierć na żywo” Bertranda Taverniera, z kamerą
wszczepioną w oko, dzięki czemu niezauważenie dla
niej samej można było obserwować śmiertelnie chorą
kobietę. Konkluzją dla tego rodzaju znaków
nowoczesności i ponowoczesności mógłby być tytuł
innego filmu sprzed lat – „Wszystko na sprzedaż”
Andrzeja Wajdy.
Innemu przykładowi konfrontacji ze śmiercią
poświęcona została autorska nowela Tomasza
Protokowicza „Dawno temu na Śląsku”. Jest to
historia osieroconego polskiego rodzeństwa,
rozdzielonego i oddanego do adopcji różnym
niemieckim rodzinom. W czasie wojny, jeden z nich,
należący do podziemia, wykonać ma wyrok na
policjancie, który, w rozstrzygającej o wszystkim
sekundzie, okazuje się jego bratem. Krótkometrażowa
forma wyostrza jeszcze sytuacyjny tragizm i związaną
z nim ironię.
Spotkanie po latach, choć tylko na odległość, za
pośrednictwem telefonu, przywołuje opowieść Lecha
Majewskiego „Cuba libre”. Kobieta i mężczyzna, w
wyniku przypadkowego połączenia, a mający za sobą
przegrane życie, w trakcie rozmowy uświadamiają
sobie, że swego czasu los ich zetknął na krótko
pewnego ranka na plaży w Hawanie i była to szansa,
która mogła wszystko odmienić, a z której nie
potrafili skorzystać. Być może pomysł, zaczerpnięty
z pierwowzoru literackiego Cyrusa Frischa,
przyniósłby interesujące rezultaty, gdyby nadać mu
pogłębioną formę, tu jednak został zaledwie
naszkicowany.
„Dzień babci” w reż. Miłosza Sakowskiego przywołuje
zjawisko oszukiwanie starszych kobiet „na wnuczka”,
przy czym osią tego filmu jest odwrócenie sytuacji,
kiedy niedoszła ofiara postanawia wykorzystać
młodocianego oszusta, za cenę jego bezkarności, w
swych rozgrywkach z opieką społeczną. Dużym jego
atutem stało się obsadzenie w tytułowej roli Anny
Dymnej, potrafiącej wydobyć z odtwarzanej postaci
całą jej przewrotność i niejednoznaczność, a to
dzięki grze na dwóch planach: wcielenia się w nią, a
zarazem własnego komentarza.
Gatunkiem pośrednim jest dokument inscenizowany.
Reprezentowało go „Dotknięcie Anioła” w reż. Marka
Tomasza Pawłowskiego. Aktorzy odtwarzają okupacyjne
przeżycia Henryka Schönkera z Oświęcimia, potomka
miejscowych fabrykantów, i jego rodziny, ale nie w
postaci filmu, ale szybko następujących po sobie
serii nieruchomych zdjęć, co przydaje im cech
materiału archiwalnego. Schönker występuje w roli
świadka – narratora, z którego relacji wyłaniają się
interesujące, nieznane dotąd fakty, że po wybuchu
wojny Eichmann planował częściową emigrację Żydów z
terenów włączonych do Rzeszy do Palestyny i w tym
celu zwołał do Berlina przewodniczących judenratów.
Potem akcja miała być powtórnie przeprowadzona po
likwidacji znacznej części gett, w związku z czym
rodzina bohatera wywieziona została do obozu w
Belsen Bergen, gdzie oczekiwała na negocjacje z
zagranicą, ale znowu żadne z państw nie zdecydowało
się na przyjęcie żydowskich uchodźców. Kluczowym dla
niego doświadczeniem okazało się spotkanie z
nieznanym Polakiem, tytułowym aniołem, który tak
pokierował losami jego rodziny, że przeżyła. Na
długo zapada w pamięć zakończenie filmu, kiedy
Schönker, łamiącym się głosem, mówi: „ten Żyd, który
uratował się podczas wojny, nie uratowałby się,
gdyby gdzieś, kiedyś, w jakiejś sytuacji Polak mu
nie pomógł. Jesteśmy tym ludziom, którzy nas
ratowali, nie tylko wdzięczni do grobowej deski, ale
ci ludzie to światło ludzkości, to byli cisi
bohaterowie tej wojny”.
Konieczność ułożenia na nowo życia występowała w
dwóch filmach dokumentalnych w pełnym tego słowa
znaczeniu. Pierwszy – „Wariacje na wiolonczelę solo”
w reż. Aleksandry Rek – dotyczy grającego na tym
instrumencie
Dominika
Połońskiego,
którego
obiecującą karierę wirtuoza przerwała ciężka
choroba, wskutek czego muzyk utracił władzę w lewej
ręce. Mimo to usiłował powrócić do występów – Olga
Hans specjalnie dla niego skomponowała Koncert na
prawą rękę (przypomina to powstałe na potrzeby
Wittgensteina, brata , który na froncie pierwszej
wojny światowej stracił prawicę, koncerty na lewą
rękę Ravela i Prokofiewa).
„Kto mnie teraz pokocha?” w reż. Tomera i Baraka
Heymannów, to z kolei historia izraelskiego
mężołóżcy, którego wyrzekła się rodzina i kibucowa
wspólnota, zmuszając do emigracji do Wielkiej
Brytanii, a który po upływie lat usiłuje odbudować z
nimi relacje.
„Walka z szatanem” w reż. Konrada Szołajskiego to
studium obskurantyzmu, traktujące o działalności
współczesnych egzorcystów. Zastanawiać może, iż
zaburzenia osobowości i psychopatie o podłożu
histeryczno-mitomańskim, opisane chociażby w związku
z głośnymi niegdyś wypadkami w Loudun, diagnozuje
się jako demoniczne opętania i poddaje praktykom
rodem ze Średniowiecza miast zastosować metody
terapii medycznej, co może prowadzić do pogłębienia
stanów chorobowych, a nawet całkowitej destrukcji
osobowości. A za swoiste kuriozum uznać można
traktowanie homoseksualizmu jako satanicznego
zniewolenia, co ma miejsce w lubelskim ośrodku
„Odwaga”, do którego trafia jedna z bohaterek. Czy
też nadrealistycznej techniki automatycznego zapisu
jako przejawu demonicznych podszeptów. Musi budzić
niepokój, że w tym procederze uczestniczy część
psychiatrów, na przykład Dominika Skrok – Wolska.
Swoje zastrzeżenia zgłasza prof. Aleksandrowicz, ale
godnym odnotowania jest fakt, iż najbardziej
krytyczny głos wyszedł z kręgów kościelnych, a
mianowicie ksiądz Stanisław Radoń, nie rozstrzygając
definitywnie kwestii realności samych opętań,
ukazane w filmie przypadki uznał za kwalifikujące
się wyłącznie do leczenia psychiatrycznego! W celu
ukazania tego zjawiska w całej jego złożoności ,
sięgnięto również po podobne praktyki, występujące w
kościołach
neoprotestanckich,
a
mianowicie
Zielonoświątkowców, przybierające jeszcze bardziej
spektakularną i drastyczną postać i wydające się
wręcz sztucznie prowokowane.
Do pewnego stopnia odzwierciedleniem zjawiska
powstawania i szerzenia się w skali społecznej
irracjonalnych lęków jest „Czarna Wołga” w reż.
Marty Wiktorowicz, śledząca mechanizmy rodzenia się
pogłoski, tyle że przedstawia problem we właściwej
dla kreskówek skrótowej formie i ze znaczną dozą
czarnego humoru, kiedy na koniec okazuje się, iż
kierowcą złowrogiego samochodu jest jeden z
domowników, wśród których się o tym rozprawia.
Obcowaliśmy z różnymi technikami animacji:
tradycyjną rysunkową, oraz fotograficzną, w
połączeniu z nawiązaniem do ręcznego barwienia
kadrów, uzyskiwanego obecnie zapewne metodą
komputerową – „Sylwan” w reż. Tomasza Głodka o
zawieszeniu polskiej flagi na maszcie kopca na
Sowińcu w okresie okupacji niemieckiej – czy też
plastelinową w „Seksie dla opornych” w reż. Izabeli
Plucińskiej.
Twórczość animowana stanowi na festiwalowych
ekranach uzupełnienie przywołanych wyżej nurtów,
wszelako w zestawieniu z nimi zachwiane są proporcje
w zakresie tak rozmiarów, jak i rangi. Trudno je
zatem porównywać, albowiem wymagają odrębnych
narzędzi opisowych i analitycznych.