Zbiór Bajek Wizytówka
Transkrypt
Zbiór Bajek Wizytówka
Autor: Maksymilian Zienkiewicz Spis treści Króliczek Kłamczuszek ..........................................................................................................................1 Kuliczek w poszukiwaniu domu ............................................................................................................3 Wielki Ślizg Małego Pingwinka .............................................................................................................5 Marzenia o Wielkim Świecie .................................................................................................................6 Nietutejsza .............................................................................................................................................10 Króliczek Kłamczuszek Za górami, za lasami, tam gdzie nie można dojechać autobusem, chciałoby się powiedzieć daleko, znajdowało się miasteczko niezwykłe. Nie mieszkali w nim ludzie, tylko zwierzęta, które postanowiły pójść w ślady człowieka i wybudować wieżowce oraz drogi, po których jeździły samochodami, ale nie na benzynę, gdyż troszczyły się o naszą matkę Ziemię. Budynki sięgały nieba, na piętrach biurowców w pocie czoła pracowały króliczki, aby kupić marchew, zrobić z niej przeciery i soki, które później zostaną sprzedane innym króliczkom. Na ulicach panował ruch, zwierzątka przeciskały się wąskimi ulicami pędząc w przeróżnych kierunkach zapominając dokąd idą. Gdzieniegdzie można było zauważyć lisa, który sprzedawał gazety napisane przez redaktorów wróbli, pracujących w redakcji zwierzęcej gazety codziennej pod tytułem ‘Gniazdko’. W całym tym zgiełku samotny biały wilk przemierzał ulice w poszukiwaniu ofiary którą chciał okraść. Odkąd zwierzątka przenosiły się do miasta przestały się nawzajem zjadać, lecz drapieżniki stały się złodziejami i łobuzami, którzy żyli kosztem innych, pracowitych mieszkańców miasteczka. Mały króliczek wracał zatłoczoną ulicą do domku za szkoły. Tego dnia dostał złą ocenę i był bardzo smutny. Kiedy dotarł do domu z buzią na kwintę, mama od razu zapytała czy coś się stało w szkole, czy nikt mu nie dokuczał, przecież był tylko malutkim króliczkiem. Mama nie otrzymała odpowiedzi, a króliczek powędrował w milczeniu do swojego pokoju, który znajdował się na piętrze domku. Zmartwiona mama zadzwoniła do taty, żeby ten wrócił szybciej z pracy, bo ktoś musiał porozmawiać z małym króliczkiem. Smutny tata wsiadł w samochód i wrócił jeszcze przed obiadem. Przywitał się z mamą i poszedł zobaczyć co z małym króliczkiem. Ale króliczek wcale nie chciał nikomu mówić o złej ocenie, bo to na pewno oznaczałoby karę. Kiedy tata pytał czy nikt mu nie dokucza w szkole, króliczek postanowił skłamać i oskarżyć małego misia o kradzież drugiego śniadania. Kiedy tylko tata się o tym dowiedział przytulił mocno synka i poszedł opowiedzieć wszystko mamie, mama zadzwoniła do mamy misia, a mama misia powiedziała o wszystkim tacie misia. Wieczorem rodzice małego króliczka zrobili mu jego ulubioną kolację, pizzę marchewkową. Mały króliczek wcale nie poweselał, gdyż wiedział, że nie powinno się go nagradzać za złą ocenę i kłamstwo, ale mimo wszystko zjadł kolację i poszedł spać. Jak zawsze na dobranoc mama przeczytała króliczkowi bajkę, żeby łatwiej mu było zasnąć, lecz tym razem mały króliczek nie mógł spać. Coś go w środku gryzło, nie pozwalało mu usnąć. Mama zauważyła problem z zaśnięciem i poszła porozmawiać o tym z tatą, ponieważ wydawało się jej, że synek może być chory. Następnego dnia rano króliczek wstał z łóżka lewą łapką. Nie zdążył jeszcze wygrzebać się z pościeli, kiedy w jego pokoju pojawiła się już mama z termometrem. Mały króliczek zarzekał się, że nie jest chory, ale chciał czy nie chciał mama dopięła swego i zmierzyła mu temperaturę. Okazało się, że króliczek wcale nie miał temperatury. Pobrano ze strony www.basnienadobranoc.blog.pl 1 Autor: Maksymilian Zienkiewicz Zmartwiona mama nie wiedziała już co ma zrobić, żeby jej synek wreszcie poczuł się lepiej. Po śniadaniu tata pojechał do pracy przy okazji odwożąc króliczka do szkoły. W drodze samochodem poprosił on synka, żeby powiedział pani albo rodzicom, jeżeli ktokolwiek będzie mu dokuczał. W szkole mały króliczek zauważył, że miś siedzi bardzo przygnębiony. Na przerwie obiadowej, kiedy wszyscy jedli drugie śniadanie misiowi tylko burczało w brzuszku, gdyż nie dostał nic do jedzenia z domu. Małemu króliczkowi zrobiło się bardzo smutno. Chciał podzielić się swoim posiłkiem z poszkodowanym misiem, ale przecież misie nie jedzą marchewek. Kolejny raz mały króliczek wracał zasmucony do domu. W domu czekała na niego zmartwiona mama. Okazało się, że dzwoniła do niej pani nauczycielka. Mały króliczek przestraszył się, gdyż obawiał się, że jego kłamstewka wyjdą na jaw. Nauczycielka dzwoniła, aby poinformować mamę króliczka, że jej syn nie może skupić się na lekcji, ma problemy z odnalezieniem się w klasie i cały czas chodzi smutny. Mama pytała dlaczego tak się dzieje, ale jej synek tylko mamrotał, że to dlatego, ponieważ wstał lewą łapką. I tej nocy mały króliczek nie mógł zasnąć. Myślał o głodnym misiu, zmartwionej mamie, smutnym tacie i problemach w szkole. Króliczek chciał się do wszystkiego przyznać, ale było tego tak dużo. Teraz na pewno czekała go porządna kara. Zamiast powiedzieć o wszystkim rodzicom króliczek poprosił mamę o kieszonkowe. Chciał za nie kupić misiowi garnuszek miodku w szkolnym sklepiku. Zmartwiona mama zgodziła się dać małemu króliczkowi pieniążki w nadziei, że to go rozweseli. Następnego dnia mały króliczek poszedł sam do szkoły. Pierwsze co chciał zrobić to kupić miodek misiowi, nie chciał żeby głodował on przez jego kłamstwa. Kiedy króliczek wszedł do szkoły zza rogu wyszedł miś. Podszedł do króliczka, złapał go za uszy, podniósł do góry i kazał oddać mu pieniążki. Miś nie wiedział, że to przez króliczka nie miał co jeść, ani że chciał on mu kupić miodek. Pieniążki trafiły do misia, a mały króliczek wrócił zapłakany do domu. Kiedy mama zapytała co się stało, odpowiedział, że stracił całe kieszonkowe. Zmartwiona mama obiecała synkowi, że jutro dostanie kolejne pieniążki, tylko niech nie płacze, bo tacie pęknie serduszko ze smutku. Mały króliczek tym razem nie powiedział nic o misiu, bo przecież ostatnim razem gdy to zrobił nie skończyło się to zbyt dobrze. Zrobił wszystko jak chciała mama, nic nie powiedział tacie, przestał płakać, a następnego dnia dostał kolejne kieszonkowe. Mały króliczek niechętnie powędrował do szkoły, gdzie już czekał na niego miś. Tym razem znów zażądał kieszonkowych od małego króliczka, ale nie dostał ich tak łatwo. Kiedy króliczek się sprzeciwił, miś go uderzył i zabrał mu pieniążki. Całe zajście widziała pani nauczycielka, która od razu zadzwoniła po mamę króliczka i mamę misia. Wtem wszyscy pojawili się w klasie pani nauczycielki, która opowiedziała o tym, jak miś uderzył i okradł króliczka. Wszyscy zaczęli krzyczeć na misia, który siedział ze spuszczoną głową. Nikt nie pozwolił mu się nawet odezwać, obydwie mamy groziły misiowi karami, szlabanami, a pani nauczycielka zajęciami w kozie. Wreszcie mały króliczek się odezwał. Nie mógł dalej ciągnąć tego wszystkiego. Opowiedział o tym jak dostał złą ocenę, o której nie chciał powiedzieć, o swoim kłamstwie o kradzieży śniadania, o burczącym brzuszku misia, o tym jak chciał kupić misiowi miodek i nareszcie o tym jak miś go uderzył i okradł. Mały króliczek chciał żeby wreszcie się to skończyło, nie ważne jaką karę miałby dostać. Dopiero wtedy wszyscy zrozumieli, że miś od początku był niewinny, a to że okradł króliczka z pieniążków było spowodowane niesprawiedliwością jaka go spotkała. Mama króliczka zdenerwowała się z początku, ale z drugiej strony była szczęśliwa, że od teraz wszystko będzie dobrze. Powiedziała, że nie będzie karać króliczka za złą ocenę, ani za to, że chciał kupić misiowi miodek, ale nie może on już nigdy więcej kłamać. Najlepszą nauczkę dał mu miś, okradając go z pieniążków i bijąc go, chociaż jeszcze wtedy nie wiedział, że to właśnie króliczkowi należało się najbardziej. Mama misia przeprosiła go za to, że oskarżyła go o kradzież, a mama króliczka zaprosiła wszystkich do restauracji na obiadek, aby mogli oni zapomnieć o tych niemiłych wydarzeniach… Pobrano ze strony www.basnienadobranoc.blog.pl 2 Autor: Maksymilian Zienkiewicz Kuliczek w poszukiwaniu domu Dawno, dawno temu, gdzie czas nie sięga pamięcią, jakieś kilka miesięcy temu, na skraju lasu żyła rodzina króliczków. Szczęśliwi rodzice mieli trzech synków, króliczka, królisia i kuliczka, który nie umiał wymawiać literki R, dlatego też tak go przezywano. Króliczek był niezwykle szybki i zwinny, kicał najszybciej w rodzinie. Natomiast króliś był najmądrzejszym z rodzeństwa, umiał najlepiej liczyć marchewki i najszybciej rozwiązywał zagadki. A kuliczek nie był ani szybki, ani silny, ani mądry, no i jeszcze miał problemy z wymawianiem literki R. Pewnego dnia cała rodzina wybrała się na piknik. Mama przyszykowała jedzenia na calutki dzień na słońcu, tata wziął piknikowy koszyk, parasol do ochrony przed słońcem i kocyk, na którym można było się wylegiwać do woli. Po obiedzie urządzono szarady. Wyścig wygrał oczywiście króliczek, a najwięcej łamigłówek rozwiązał króliś. Tylko biedny kuliczek nie mógł sobie poradzić. Po wszystkich grach i zabawach to właśnie on przegrał ze wszystkimi co bardzo go smuciło. Miał się już rozpłakać, kiedy podkicali w jego stronę bracia. Kuliczek miał nadzieję, że go pocieszą albo dadzą mu szansę na rewanż, oni jednak żartowali z niego i kazali mu mówić wyrazy, w których było dużo literek R, z którymi miał taki wielki problem. Zapłakany kuliczek pokicał do domu, czuł się odepchnięty i niekochany. Wydawało mu się, że rodzice wolą jego zdolnych braci od niego i nikt nie poświęca mu uwagi, ponieważ nie jest ani szybki, ani zwinny, ani mądry, gdyż jest tylko kuliczkiem. W przypływie złości spakował do worka pęczek marchewek, ulubiony kocyk i chusteczkę do nosa, tak na wszelki wypadek, gdyby jeszcze zachciało mu się płakać. Wziął swoje rzeczy i pokicał w świat. Miał już dosyć swojego domu, swojej rodziny, swoich braci i wszystkiego co go otaczało. Młody króliczek kicał po lesie, aż cała złość z niego uleciała. Trzeba wiedzieć, że to całe kicanie jest bardzo wyczerpujące, a kuliczek nie dojadł obiadu, bo chciał dorównać swoim braciom w szaradach. Nie oglądając się za siebie mały króliczek rozsiadł się na mchu i wyjął swój pęczek marchewki, który schrupał jedną marchewkę za drugą. Wtem cały pęczek znalazł się w jego brzuszku i nie zostało już nic do jedzenia na później. Kuliczek wstał z ziemi, podniósł swój tobołek, w którym został mu jeszcze kocyk i chusteczka i pokicał dalej. Niedaleko, na jego drodze mały króliczek zauważył oczko wodne. Pokicał w tym kierunku, bo po jedzeniu zawsze chciało mu się pić. Wtem z wody wyskoczyła żaba, wielka, zielona ropucha w brązowe plamy. - Powiedz młody króliczku, co ty tutaj robisz? – zapytała żaba. - Uciekłem z domu, bo tam nikt mnie nie chciał i teraz szukam nowego domu. – odpowiedział kuliczek, pijąc wodę z oczka. - Hmm… Jesteś taki mały i milutki. Jeżeli chcesz, to możesz zostać ze mną. – zaproponowała żabka. Króliczek zgodził się na propozycję żaby i usiadł obok niej. Minęło trochę czasu, a w brzuszku kuliczka zaczęło burczeć. W tobołku nie było już marchewek, gdyż wszystkie zjadł wcześniej. Głodny króliczek zapytał żabę, co ona je i czy mogłaby się z nim podzielić. Lecz kiedy dowiedział się, że ona żywi się robakami, z grzecznością podziękował za gościnę i stwierdził, że to nie jest dom dla niego. Przecież króliczki nie jedzą robaków. W brzuszku kuliczka burczało, a słoneczko powoli zachodziło. Z nadejściem wieczora w lesie pojawił się porywisty, chłodny wiatr. Młody króliczek musiał znaleźć sobie jakieś miejsce do spania. Wtem z drzewa sfrunęła jaskółka i przysiadła nieopodal króliczka. - Co tutaj robisz młody króliczku? Zbliża się noc, a ty samotnie wędrujesz przez las? – zapytała jaskółka. - Szukam nowego domu jaskółko, bo w moim poprzednim nikt mnie nie chciał. Trafiłem na miłą żabkę, ale nie mogłem z nią zostać, bo króliczki nie jedzą robaków. – odpowiedział kuliczek. - Hmm… My, jaskółki jemy ziarenka i owoce. Jeżeli chcesz to zostań z nami. – zaproponowała jaskółka. Króliczek z chęcią przystał na propozycję i zjadł kilka ziarenek i owoców na kolację. Kiedy Pobrano ze strony www.basnienadobranoc.blog.pl 3 Autor: Maksymilian Zienkiewicz już zaszło słonko kuliczek zaczął wdrapywać się do gniazda na drzewie. Było to bardzo trudne zadanie dla małego króliczka, ale z pomocą jaskółki udało mu się dostać do góry. Tam, na szczycie drzewa wiatr był o wiele bardziej odczuwalny. Całe drzewo kołysało się i chwiało. Kuliczek ułożył się do snu obok młodych jaskółek, które z zainteresowaniem przyglądały się nowemu gościowi. Jednakże króliczek nie mógł zasnąć. Zimny wiatr nie pozwalał mu zmrużyć oka. Ale i na to miał sposób młody króliczek. Wyjął kocyk z tobołka, opatulił się nim i usnął. Kuliczkowi śniło się jego przytulne i ciepłe łóżeczko w domku. Odkąd odszedł z domu nie mógł już liczyć na podobne wygody. Od teraz musiał opatulać się kocykiem, żeby było mu ciepło. Brakowało mu mamusi i tatusia, którzy opatulali go do snu. W jego domku nigdy nie było tak ciemno jak tutaj, zawsze paliło się jakieś światełko, na które tak często narzekali jego bracia. Wtem silny wiatr wyrwał kocyk z łapek kuliczka. Nad ranem króliczek obudził się przemarznięty w gnieździe bez swojego ulubionego kocyka. Był bardzo smutny i zły. Jaskółka obleciała okolicę, żeby sprawdzić, czy gdzieś go nie ma, lecz nie udało się jej go odnaleźć. Wtedy kuliczek zrozumiał, że króliczki nie żyją na drzewach. Powoli zszedł on z gniazda i podziękował za nocleg jaskółce. Ta jednak nalegała, żeby króliczek został jeszcze na śniadaniu i nakarmiła go owocami. Kuliczek zaraz po śniadaniu pożegnał się ze wszystkimi jaskółkami, chwycił swój tobołek, w którym pozostała tylko chusteczka i ruszył w drogę. Przez długi czas młody króliczek kicał samotnie po lesie. Wreszcie zaczęło mu burczeć w brzuszku, lecz nie miał już nic do zjedzenia. Z każdą chwilą było coraz gorzej. Kuliczek miał już dosyć, chciał wracać do domu, nawet jeżeli wszyscy byli na niego źli za to, że uciekł. Ale nie znał drogi. Zaszedł już tak daleko, że nie wiedział gdzie jest. Młody króliczke usiadł na kłodzie i zaczął płakać w chusteczkę, którą zabrał ze sobą. Łzy ciekły mu po policzkach, lecz nie koiły smutku. Nagle zza drzew wyłonił się żółw. Powolnym krokiem podszedł do kuliczka taszcząc na grzbiecie swoją skorupę. - Młody króliczku, dlaczego płaczesz? – zapytał żółw. - Płaczę, bo uciekłem z domu, szukałem nowego domu, ale wszędzie było mi źle. – odpowiedział kuliczek. - Rozumiem. – odparł żółw. - Żółwiu, a może ja zostanę z tobą? Powiedz mi, co jedzą żółwie? – dopytywał się króliczek. - Jemy liście, sałatę i inną zieleninę. Tak samo jak króliczki. – grzecznie kontynuował rozmowę żółw. - A gdzie mieszkacie? - Mieszkamy tam, gdzie akurat zastanie nas noc. Nasze domy nosimy na plecach. – wyjaśnił żółw. - Hmm… Ja nie mam mojego domu na plecach, ale z chęcią tobie potowarzyszę. – powiedział kuliczek. - Dobrze. Przez następne godziny młody króliczek wędrował żółwim tempem po lesie, robiąc co jakiś czas przerwy na jedzenie. Żółw przyglądał się bacznie nowemu przyjacielowi. Spokojnie maszerował, w stronę z której przybył kuliczek. - Powiedz mi króliczku, a dlaczego ty nie wrócisz do domu? - Bo tam wszyscy są na mnie źli bo uciekłem. A wcześniej i tak się ze mnie naśmiewali. – odpowiedział kuliczek. - Wydaje mi się, że oni bardzo się o ciebie martwią. Z pewnością nie chcieli cię obrazić. Nie myślałeś czy do nich nie wrócić? – zapytał żółw. - Chciałem znaleźć sobie nowy dom. Spotkałem miłą żabę, ale ona je robaki. Potem spałem w gnieździe jaskółek, gdzie wiatr porwał mi mój kocyk. A teraz już nie mam nawet mojej chusteczki. Najchętniej zostałbym z tobą żółwiu. – wyjaśnił króliczek. - Ależ przyjacielu, ty nie masz domu na plechach, nie jesteś żółwiem. Powiedz mi, gdzie będziesz spał w nocy? W mojej skorupie niestety nie ma dla ciebie miejsca. – powiedział żółw. - Wiem żółwiu. Chyba masz rację. Powinienem wracać do domu. - Kiedy ciebie znalazłem byłeś zapłakany i chciałeś wracać do domu. Dlaczego tego nie zrobisz? – kontynuował żółw. Pobrano ze strony www.basnienadobranoc.blog.pl 4 Autor: Maksymilian Zienkiewicz - Widzisz przyjacielu, nie zapamiętałem drogi. Ale gdyby mnie ktoś zaprowadził… - W takim razie chodźmy, może i jestem żółwiem to jednak znam drogę. – żółw wyszedł ze swojej skorupy, wziął ją w rękę i szybkim krokiem ruszył w stronę domu kuliczka. Zaszokowany króliczek pokicał zaraz za żółwiem ledwo dotrzymując mu kroku. Nie minęło dużo czasu, a żółw pożegnał się z młodym króliczkiem zostawiając go nieopodal domu. Kuliczek już bez tobołka wrócił do domu, gdzie spotkał zapłakaną mamę, zmartwionego tatę i zawstydzonych braci. Wszyscy przeprosili kuliczka za złe traktowanie, wyściskali go i obiecali, że kupią mu drugi kocyk. Młody króliczek wrócił do domu, pogodził się braćmi, a wieczorem znów znalazł się w swoim łóżeczku wspominając swoje przygody i nowych przyjaciół. Zieloną żabę, która żyła w oczku wodnym, jaskółki w gnieździe i żółwia w skorupie. Każdy z nich miał przytulny domek, lecz kuliczek i tak czuł się najlepiej we własnym łóżku. Bo wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej. Wielki Ślizg Małego Pingwinka Za górami, za lasami, tam gdzie śniegi nigdy nie topnieją, na wielkim lodowcu żył mały pingwinek z rodzicami i ciocią pingwinową, która miała własne igloo. Mały pingwinek miał wielu kolegów, uwielbiał bawić się na śniegu, rzucać się śnieżkami i lepić bałwany. Lecz najbardziej lubił zjeżdżać z górek na brzuszku. Pewnego razu mały pingwinek chciał pójść pozjeżdżać z górki trochę dalej za domem niż zwykle, która była wyjątkowo wysoka. Jednakże, gdy dowiedziała się o tym jego mama zabroniła mu z niej zjeżdżać, a nawet się na nią wdrapywać. Pingwinek posłuchał się mamy, nie wdrapał się na górkę, lecz cały czas marzył o tej jeździe. Czas płynął, a z każdym dniem pingwinek pragnął tego coraz bardziej. Przez wiele dni zastanawiał się jakby to było zjechać z takiej wysokości. Mimo wszystko mały pingwinek nigdy nic nie powiedział o tym mamie, gdyż znał jej podejście do tego tematu. Mama była zdecydowanie na nie i nie można było dojść z nią do porozumienia w takich sprawach. Przez długi czas mały pingwinek tylko marzył o tej jeździe, lecz wtem pojawiła się okazja. Jego rodzice wybierali się na imieniny sąsiadów, a pingwinek miał zostać pod opieką cioci pingwinowej. To właśnie wtedy pingwinek mógł pójść zjechać z wymarzonej górki, gdyż nie będzie mamy, która by go powstrzymała. Młody pingwinek wyczekiwał imienin sąsiadki, aby mógł wykorzystać nieobecność mamy, by wdrapać się na sam szczyt i zjechać z górki na brzuszku. Kiedy wreszcie nadszedł odpowiedni czas mama pożegnała się z synkiem, zostawiając go pod opieką cioci. Na do widzenia przykazała pingwinkowi, żeby był grzeczny i słuchał się starszych. Po wyjeździe rodziców mały pingwinek postanowił wyjść pobawi się na dworze. Zapytał ciocię czy może, a ona zgodziła się, prosząc by wrócił do domu przed zmierzchem. Pingwinek szybkim krokiem ruszył w stronę wysokiej górki, podążając jej łagodnym zboczem. Powoli się wdrapywał na sam szczyt, zastanawiając się dlaczego mama tak bardzo mu zakazywała tutaj wchodzić. Nie rozumiał czemu, przecież to tylko jedna jazda. Tylko jedna… Wtem mały pingwinek stanął na samym szczycie górki. Pod jego płetwami znajdował się jego dom, igloo cioci i okoliczne domki, w tym też igloo sąsiadów, do których pojechali rodzice. Z tej strony jazda na brzuszku byłaby ciężka i niewygodna, gdyż stok był płaski, nieodpowiedni do jazdy. Pingwinek odwrócił się, stając na krawędzi drugiego, ostrzejszego zbocza góry, które idealnie nadawało się do ślizgu. Ta strona góry była stroma, a pingwinek nie mógł się już doczekać jazdy. W oddali, u podnóża góry widać było lodowe skały, o które można było zahaczyć. Jednakże pingwinek był pewien, że jazda skończy się przed dotarciem do tych skał, wydawałoby się, że były poza zasięgiem jazdy. Przed skokiem zastanowił się nad zakazem mamy, po czym stwierdził, że przecież nic mu nie będzie. Pobrano ze strony www.basnienadobranoc.blog.pl 5 Autor: Maksymilian Zienkiewicz Mały pingwinek powiedział „Hop”, a zanim dodał „Siup” był już w powietrzu. Jego wymarzona jazda wreszcie stała się rzeczywistością, a stromy stok góry lodowej dodawał mu prędkości. Pędząc na brzuszku pingwinek wykonywał różne akrobacje, skakał, turlał się i wyginał z radości. Ślizgał się z okrzykiem na ustach, zmieniał kierunek jazdy i slalomem omijał przeszkody, jakie napotkał na drodze. Niesamowita jazda była nieziemska, a prędkość olbrzymia dla małego pingwinka. Nagle góra zaczęła się kończyć, stok górski zamienił się w płaską, śnieżną równinę, lecz mały pingwinek nadal jechał na brzuszku z olbrzymią prędkością. Wyminął on miejsce, w którym wydawało mu się, że skończy i ślizgał się dalej, w stronę lodowych skał. Z rosnącym niepokojem obserwował zbliżające się coraz większe i większe skały. Mały pingwinek życzył sobie, żeby ta jazda dobiegła końca. W obawie przed spotkaniem z nimi zaczął się miotać i wirować, co wcale nie przyniosło oczekiwanego efektu, jakim było zatrzymanie się. Tym razem mały pingwinek znów zaczął krzyczeć, lecz tym razem ze strachu tak głośno, że ciocia po drugiej stornie górki słyszała jego wrzaski. Ale to nie był jeszcze koniec jego jazdy. Mały pingwinek dobrze rozumiał, że jego jedyną szansą było ominięcie wszystkich przeszkód. Kiedy już dotarł do skał zaczął je wymijać. Pierwszą ominął z lewej strony, potem szybko odbił w prawo, żeby nie uderzyć w drugą. Jego wysiłki były godne podziwu, ale nie uchroniły go przed zderzeniem się z trzecią skałą na jego drodze. Życzenie małego pingwinka wreszcie się spełniło, zatrzymał się, a jego jazda skończyła się na dobre. Mały pingwinek wstał cały obolały ze śniegu i poczuł olbrzymi ból w prawym skrzydle, które było dziwnie wykręcone. Najwidoczniej musiało pęknąć po uderzeniu w skałę. Z płaczem i krzykiem mały pingwinek poleciał do domu, gdzie już czekała na niego ciocia. Kiedy tylko go zobaczyła zrozumiała co się stało. Niedługo później do domu wrócili rodzice, a pani pingwinowa o wszystkim opowiedziała mamie. Mama zadzwoniła po pingwina doktora i wytłumaczyła synkowi, że nie zakazała mu zjeżdżać z górki dla samej siebie, tylko dla niego. Nie chciała żeby coś mu się stało i w obawie o jego zdrowie postanowiła mu zabronić zjeżdżania z tej wielkiej góry. Mały pingwinek wreszcie zrozumiał dlaczego mama tak powiedziała i dotarło do niego, że mógł tego wszystkiego uniknąć, całego strachu, bólu i łez. Na szczęście wszystko dobrze się skończyło, a mały pingwinek nauczył się na własnej skórze, że warto słuchać starszych. Morał z tego taki, że wcale nie trzeba się oparzyć, żeby nie wkładać rąk do ognia. Wystarczy posłuchać mamy. Marzenia o Wielkim Świecie W pobliżu ciszy, gdzie się nie krzyczy, z dala od zgiełku, mieszkał króliczek Marcel z tatą. Żyli oni na farmie marchewek, czym zajmowała się ich rodzina od pokoleń. Dzień za dniem wstawali rano, pracowali w polu do zmierzchu i szli spać. Pokolenie za pokoleniem króliczki uprawiały marchew. Żyjąc w spokoju, znając każdy kolejny dzień swojego życia wszyscy cieszyli się wiosennymi roztopami, letnim słońcem, jesiennymi barwami liści i zimowym odpoczynkiem. Każdy z nich odnajdywał w tym wszystkim własne szczęście i nigdy nie narzekał na swój los. Proste i bezproblemowe lata odpowiadały króliczkom. Jednakże nie wszystkim. Marcel był inny od ogółu. Wiosną pragnął latać niczym ptaki, latem pływać jak ryby, jesienią wylegiwać się na słońcu jak jaszczurka, a zimą spać jak niedźwiedzie. Mozolna i nudna praca na polu marchewek nie za bardzo mu odpowiadała. Wykorzystywał więc każdą okazję, aby oderwać się od codziennego życia, by wzlecieć ponad niebo i marzyć o dalekim świecie zza horyzontu. Pory roku mijały, a mały Marcel rósł. Jego marzenia o wielkim świecie zaczęły nabierać coraz większej mocy, a inni zaczęli zauważać plany króliczka co do podróży za horyzont. Również tata Marcela, Kacper dostrzegł pragnienia synka. Wiedział on, że świat jest niebezpieczny i okrutny, a mały Marcel nie powinien wędrować samotnie, dlatego przygotował się do wspólnej wyprawy już rok wcześniej, nie mówiąc nic synowi. Pobrano ze strony www.basnienadobranoc.blog.pl 6 Autor: Maksymilian Zienkiewicz Kiedy nadeszły letnie zbiory, wszystkie marchewki zostały zebrane, a cała praca na polu skończona, nadszedł czas wyprawy. Jak zawsze o zmierzchu Marcel powędrował na pobliską górkę wpatrywać się w horyzont. Tata Kacper wrócił do domu, wziął dwa spakowane plecaki, zamknął dom na cztery spusty i pokicał po Marcela. Króliczek jak zawsze wylegiwał się w trawie i marzył o wielkiej wyprawie swojego życia. Wtem usłyszał, że ktoś się zbliża. Jak się okazało był to jego tata Kacper. - Coś się stało tato? – zapytał Marcel. - Widzisz synu, wyruszam w daleką podróż, za horyzont, który stąd widać. Jest już po zbiorach, więc nie mamy tu zbyt wiele do zrobienia w najbliższym czasie. Zamierzam wrócić przed zimą. – powiedział Kacper podając synowi drugi plecak z wyposażeniem podróżnym. – I jeżeli chcesz, to możesz iść ze mną. - Oczywiście, że chcę! – wykrzyczał z radością Marcel, chwytając tatę w objęcia. Dwa króliczki ruszyły w stronę zachodzącego słońca, w kierunku dalekiego świata z marzeń Marcela. Po spędzonej nocy w namiotach, nastał nowy dzień. Marcel znalazł się dalej poza domem niż kiedykolwiek wcześniej. We dwóch z tatą spakowali swoje rzeczy i ruszyli naprzód. Ale na ich drodze pojawiła się rzeka. Na szczęście Kacper wiedział, że niedaleko był most, więc ruszyli wzdłuż rzeczki w poszukiwaniu kładki. Po krótki marszu spostrzegli wypatrywany most, a na nim wóz, który najwidoczniej zaklinował się na moście. Kiedy tylko króliczki zbliżyły się do kładki, w ich stronę podbiegł koziołek, właściciel wozu z węglem. Był bardzo przestraszony i podenerwowany. Najwidoczniej już od dłuższego czasu nie mógł ruszyć dalej. - Króliczki, króliczki! Z nieba mi spadacie! – powiedział koziołek. - Spokojnie, spokojnie! Co się stało? – zapytał Kacper. - Nazywam się Karol, a to mój wóz z węglem. Jechałem do domu, żeby mieć czym palić w piecu na zimę, ale koło zaklinowało się między deskami, i teraz chyba przezimuję tutaj. – odparł zasmucony koziołek. - Nie smuć się przyjacielu. Pomożemy ci przepchnąć wóz na drugą stronę. – jak powiedział tak zrobili. Kacper i Marcel zaczęli pchać wóz, a Karol ciągnął go z drugiej strony. Nie minęła chwila, gdy znów znaleźli się na stałym gruncie, a Karol fikał koziołki ze szczęścia. Króliczki usiadły na wozie, razem z kozłem, który zaproponował im podwózkę do wioski, w której mieszkał. Propozycja był bardzo miła, z czego też ojciec z synem skorzystali. W czasie drogi Karol opowiadał im o swojej wyprawie po węgiel na zimę, o swoich dzieciach i żonie oraz dziękował im za pomoc. Bez króliczków zostałby na tym moście do wiosny. Wszyscy razem dotarli do wioski w porze obiadowej. Nie była ona zbyt duża, mieszkały tu koziołki z rodzinami, a w centrum znajdowała się gospoda. Króliczki zeskoczyły z wozu, a Karol podszedł do nich z propozycją. - Kacprze, a może zostaniecie na obiad? Pójdziemy razem do karczmy, oczywiście ja płacę. Wreszcie wy mi tak pomogliście z tym wozem. Powinienem się wam odwdzięczyć. –powiedział koziołek. - Co ty na to tato? To dobry pomysł. Ja to już głodny jestem od tej całej podróży. – powiedział Marcel w nadziei, że dzisiaj zjedzą porządny obiad w gospodzie. - Nie mój drogi przyjacielu, nie wydawaj na nas ciężko zarobionych pieniędzy. Dobrze wiesz, że nie zarobiłeś tego dla nas tylko dla twojej rodziny. My sobie poradzimy, a twoja żona na pewno już się o ciebie martwi. I tak już straciłeś tyle casu na tym moście, że będziesz musiał jej wszystko opowiedzieć. Dziękujemy za propozycję Karolu, ale z niej nie skorzystamy. Króliczki pożegnały się z koziołkiem i ruszyły w dalszą drogę. Marcel był trochę zły na tatę, bo w rzeczywistości miał wielką ochotę na ten obiad. Z drugiej strony Kacper na pewno wiedział co robił. Króliczki opuściły wioskę, a następną noc znów spędziły w namiotach, które miały w plecakach. Rano Marcel był cały przemarznięty. Dobrze wiedział, że tak by nie było, gdyby jednak zostali z Karolem w gospodzie. Lecz króliczek nie narzekał, przecież był na swojej wymarzonej wyprawie, a jeden incydent nie mógł zepsuć całej wycieczki. Pobrano ze strony www.basnienadobranoc.blog.pl 7 Autor: Maksymilian Zienkiewicz Kacper pomógł zwinąć namiot synowi, po czym króliczki ruszyły dalej. Droga prowadziła w mroczny las, gdzie cały dzień panował cień. Tata uprzedził Marcela, że mogą się tutaj czaić niebezpieczeństwa, a mały Marcel powinien się trzymać blisko niego. Las wydawał wiele nieznanych króliczkom dźwięków, które przyprawił Marcela o dreszcze, lecz na całe szczęście nie był on sam. Z każdym krokiem droga stawała się coraz mniej widoczna, a ścieżka węższa i bardziej kręta. Tata wiedział, że jeszcze przed zmrokiem muszą opuścić to paskudne, zapomniane przez słońce miejsce. Nocowanie tutaj było z pewnością złym pomysłem. Nagle do uszu króliczków doszedł cichy jęk w krzakach. Kacper zatrzymał się w bezpiecznej odległości i przykazał synowi uciekać, jeżeli zaraz nie wróci. Następnie skierował się w krzaki, w których coś wydawało te dźwięki. Gdy Kacper przedarł się przez krzaki wpadł wprost na rannego zajączka, który został dotkliwie pogryziony. Bez chwili zwłoki tata zaczął opatrywać zajączka, gdyż nie był on w najlepszym stanie. Chwilę później wszyscy troje siedzieli w krzakach. - Powiedz mi przyjacielu, jak się nazywasz i co się stało. – powiedział Kacper. - Nazywam się Artur i napadły mnie złe wilki. Ukradły mi wszystko co tylko miałem. – wytłumaczył zajączek. – Gdyby nie wy to już chyba nigdy bym się nie wydostał z tych krzaczków. Tak strasznie mnie pogryzły, że nie jestem w stanie sam dojść do domu. Wiem, że zrobiliście już dla mnie dużo, ale czy nie dalibyście rady jeszcze odprowadzić mnie do domu? – zapytał Artur. - Nie ma problemu. – odparł tata. – O ile powiesz nam gdzie mieszkasz Arturze. Jak się okazało zajączek mieszkał w dużym mieście, do którego zaprowadziły go króliczki. Było ono wielkie, ulicami biegały zajączki, wokół miasta znajdowały się pola i uprawy, a w samym centrum mieścił się królewski pałac, w którym mieszkał władca zajączków. Marcel pierwszy raz w życiu zobaczył tak olbrzymie miasto, te zapachy, widoki, dźwięki… Wszystko to pochłonęło króliczka. Gdyby nie to, że był z tatą, najpewniej zdążyłby się już zgubić w krętych uliczkach. Ile razy miał zatrzymać się na gotowaną marchewkę albo marchewkowy soczek. Miasto obfitowało we wszystko czego mógł tylko zapragnąć młody króliczek, jednakże nic tego wszystkiego nie było za darmo, przez co Kacper musiał wielokrotnie pouczać syna, że nie należy wydawać pieniążków na niepotrzebne rzeczy. Gdy słońce już zaszło wszyscy troje dotarli do domu Artura, który znajdował się nad wyschniętą rzeczką w pobliżu centrum. Zajączek zaoferował króliczkom gościnę, co nie było problemem, gdyż nie miał ani żony ani dzieci, a jego dom był dość spory. Króliczki skorzystały z gościny i położyły gospodarza do łóżka, gdzie mógł on spokojnie dojść do siebie po przygodach z wilkami. W całym domu było pełno malarskich farb, sztalug i pędzli. Artur był uznanym malarzem na królewski dworze. Według wielu znawców sztuki miał on talent do malowania, a każdy kogo namalował zyskiwał sławę. Krążyły nawet opowieści, że jego pędzel był czarodziejski. Następnego dnia rano, wszyscy wstali skoro świt. Tej nocy nikt nie zmarzł, wszystkim spało się wygodnie i przyjemnie, jednakże poranek oznaczał dalszą, pełną niewygód podróż. Niekoniecznie tak wygodną i miłą jak nocleg u Artura. - Zaczekajcie króliczki. – powiedział Artur. – Jestem malarzem, znanym artystą, a ten kogo tylko namaluję staje się sławny. Zostańcie chociaż jeden dzień, a namaluję was, dzięki czemu wszyscy będą was wielbić. - Co ty na to tato? – zapytał Marcel. – Odmówiliśmy koziołkowi Karolowi, to może przystaniemy na propozycję zajączka Artura? Zawsze chciałem być sławny. - Nie mój drogi przyjacielu, najpierw wydobrzej, a potem namaluj to co cię zainspiruje. Twoje zdrowie jest o wiele ważniejsze od sławy i malowania. Ugościłeś nas w swoim domu, to już wystarczająco dużo. - odpowiedział Kacper. Marcel od razu posmutniał, już drugi raz zrobił coś dobrego i miał otrzymać nagrodę, lecz tata odmówił podarunku. - Hmm… Masz rację Kacprze, żeby malować muszę dojść do siebie, lecz nawet w tym stanie mogę was przedstawić na dworze królewskim. – powiedział Artur. Nie słuchając sprzeciwów zaprowadził króliczki do wielkiego zamku, pełnego pięknych dam dworu i walecznych rycerzy. Pobrano ze strony www.basnienadobranoc.blog.pl 8 Autor: Maksymilian Zienkiewicz Marcel wcale nie był zły na tatę, znalazł się w cudownym zamku, gdzie wszystko było takie piękne i ciekawe. Artur szedł powoli kuśtykając na tylną łapkę, co pozwoliło małemu króliczkowi przyjrzeć się wszystkiemu z bliska i nacieszyć oczy barwnymi widokami. Wreszcie króliczki dotarły do sali tronowej, w której znajdował się złoty tron, na którym siedział zajączek w złotej koronie z marchewkowymi klejnotami. Wszędzie dookoła gromadziły się nadworne zajączki szepcząc na temat gości. Artur skłonił się przed królem. - Przed wami król Samuel Pierwszy. – powiedział Artur, tym samym nakazując króliczkom ukłon. Kacper wraz z synem skłonili się ładnie. – Mój królu! Oto te dwa dzielne króliczki, Kacper i Marcel uratowały mi życie. Zostałem napadnięty i dotkliwie raniony przez wilki w mrocznym lesie, a oni opatrzyli moje rany i odprowadzili mnie do domu. Co więcej, bardziej interesowało ich moje zdrowie niż zapłata jaką im oferowałem, którą na samym końcu odrzucili. - Pięknie postąpiliście moje małe króliczki. – pochwalił ich król. – Cieszy mnie bardzo, że jest na tym świecie jeszcze ktoś kogo interesuje los drugiej osoby. Jednakże w tym zacnym dniu muszę zwrócić się do was o pomoc. Jak na pewno zauważyliście rzeczka w naszym mieście wyschła, przez co nasze plony na polach umierają. Czy moglibyście wyświadczyć mi przysługę i ocalić nasze miasto przed suszą? Jeżeli woda nie wróci to całe nasze miasto wymrze. Mieszkańcy odejdą albo umrą z głodu i pragnienia. – zapytał Samuel. - Na taką prośbę nie wolno mi odmówić królu. Obiecuję, że zrobię co tylko w mojej mocy, aby woda powróciła. – powiedział Kacper. Króliczki pożegnały się z królem i Arturem, grzecznie ukłoniły się wszystkim i ruszyły w poszukiwaniu wody. Aby rzeka znów zaczęła płynąć należało wyruszyć do źródła, skąd wypływała woda. Tak też zrobiły króliczki, kicając w stronę, z której płynęła rzeczka. Szukały one powodu, dla którego woda postanowiła nie płynąć w stronę, w którą zawsze płynęła. Mogła być to jakaś blokada, przeszkoda lub źródło mogło wyschnąć. Rzeczka wypływała z wielkiej góry, do której dotarł Kacper z synem. Małe potoki zlewały się u podnóża góry w jeden wartki strumień, tworzący rzeczkę, jaka przepływała miastem zajączków. Chlupot wody zagłuszał najgłośniejsze myśli Marcela, który nigdy jeszcze nie widział tak olbrzymiej góry. Jak się okazało, źródło wcale nie wyschło. Problem leżał gdzie indziej. U podnóża góry mieszkały bobry, które zbudowały tamę na rzece, zatrzymując naturalny bieg wody. Króliczki zbliżyły się do zgromadzenia bobrów. Marcel pierwszy raz widział tamę i nie do końca rozumiał po co się je buduje. Chciał, żeby bory zwyczajnie ją zburzyły, gdyż wolał spędzić więcej czasu w mieście niż w dzikich ostępach. Kacper natomiast podszedł do grupy bobrów. - Przepraszam was przyjaciele, czy mógłbym porozmawiać z inżynierem, który wybudował tą tamę? – grzecznie zapytał starszy króliczek. - Ależ oczywiście. Nazywam się Beniamin, czy coś się stało? – zapytał bóbr. - Widzisz Beniaminie, odkąd wybudowaliście tamę na rzeczce zajączki głodują, bo ich plony wysychają. Czy byłaby możliwość, abyście przywrócili wodę? – powiedział Kacper. - Przykro mi króliczku, ale nie mogę tego zrobić. Ta tama jest naszym domem, poświęciliśmy wiele pracy, aby ją zbudować. Sam rozumiesz, że nie możemy jej teraz zburzyć. – wytłumaczył Beniamin. - Przyjacielu, przecież jesteś świetnym inżynierem. Na pewno jest jakaś możliwość, żeby rzeczka dalej płynęła, nie burząc przy tym waszej tamy. Jestem pewien, że jesteś w stanie znaleźć rozwiązanie. – zasugerował króliczek. Nie chciał, aby bory niszczyły swój dom, tak samo jakby nie chciał niszczyć własnego. Beniamin dumał dłuższą chwilę, aż wreszcie wpadł na pomysł. - Właściwie to moglibyśmy wykopać dodatkowe koryto, którym płynęłaby woda do miasta zajączków. Jeżeli teraz zaczniemy, to jeszcze przed zachodem słońca woda powróci. – powiedział bóbr. - Dziękuję ci przyjacielu. Ratujesz życie zajączkom. Gdyby nie ty i twoja mądrość miasto zostałoby zniszczone przez susze. – powiedział Kacper, po czym pożegnał się z nowym przyjacielem. Kacper wraz z Marcelem powędrowali z powrotem do miasteczka, aby oznajmić dobrą nowinę królowi. Króliczki kicały szybko, aby zdążyć jeszcze przed zachodem. Kiedy tylko przekroczyli bramy zamku woda wezbrała, rzeka znów popłynęła, a plony na polach odżyły. W sali Pobrano ze strony www.basnienadobranoc.blog.pl 9 Autor: Maksymilian Zienkiewicz tronowej wszyscy stłoczyli się przy oknach obserwując odradzającą się rzeczkę. Księżniczka Cecylia o mało co nie wypadła za okno! Tylko stary już król zauważył pojawienie się gości. - Czy to wasza zasługa króliczki, że woda znów płynie? – zapytał Samuel. - Owszem królu. W górze rzeki bobry zbudowały tamę, która zatrzymała rzeczkę. Na naszą prośbę wykopano drugie koryto rzeki, dzięki czemu ani wam ani im nie zabraknie wody. – opowiedział Kacper. - Jestem z was dumny króliczki. – pochwalił ich król. – Widzisz Kacprze, gdybyś był młodszy, zaproponowałbym ci rękę mojej córki Cecylii. Ale i na to znajdę radę. W nagrodę oddaję na żonę moją ukochaną księżniczkę twojemu synowi Marcelowi. – oznajmił Samuel. - Teraz rozumiem! – powiedział Marcel. – Od początku chciałeś, żebym poślubił księżniczkę. Dlatego odmówiłeś najpierw koziołkowi Karolowi, a potem artyście Arturowi. Wszystko po to, żebym został księciem! – ucieszył się króliczek. - Wybacz królu, jeżeli cię urażę, ale najważniejsze jest to, że woda powróciła. A jeżeli chodzi o rękę twojej córki Cecylii, to nie możemy przyjąć od ciebie tego daru. – powiedział Kacper. – Pozwól jej poślubić tego, kogo pokocha, gdyż to miłość jest najważniejsza. – Te słowa bardzo zasmuciły Marcela, który poczuł się oszukany. Razem z tatą pomógł tylu osobom, przepychał przez most wóz z węglem, opatrywał rany i rozwiązywał sprawę wyschniętej rzeki, a teraz po tym wszystkim nie dostanie niczego. - Uszanuję twoją wolę króliczku, gdyż przemawiasz z mądrością. – powiedział Samuel. – Wiedz jednak, że jesteś tu zawsze mile widziany. Króliczki ukłoniły się głęboko i odeszły z miasta zajączków. Na dworze wiał zimowy wiatr, wieszczący zbliżające się śniegi. Był to najwyższy czas wracać do domu. Kacper wraz synem skierowali się w drogę powrotną. Przez kilka dni kicali po mrocznym lesie, wiosce, przebyli most, aby wreszcie powrócić na znajome tereny. Przez całą drogę Marcel był ponury i przygnębiony. Nie mówił zbyt wiele, ale kiedy znaleźli się tak blisko domu jego usta wreszcie się otworzyły. - Tato, jak mogłeś odmówić tych wszystkich nagród? Przez ciebie nie jedliśmy obiadu w karczmie z koziołkiem Karolem, zajączek Artur nas nie namalował, a ja nie poślubiłem księżniczki Cecylii! Jak mogłeś mi to zrobić! Przecież ja tak bardzo chciałem przeżyć wielką przygodę, a od teraz chyba znienawidzę wyprawy! – wyżalił się Marcel. - Ależ Marcelu, to nie pieniądze, nie sława i nie księżniczki są najważniejsze w podróżach. Liczą się nasze wspomnienia, doświadczanie i co najważniejsze nowi przyjaciele jakich przyszło nam spotkać na naszej drodze. – powiedział Kacper. Wtedy właśnie przed króliczkami wyłonił się ich dom, przed którym zorganizowano wielką ucztę. Przy wielkim stole siedział koziołek Karol z żoną i dziećmi, królewska służba krzątała się znosząc kolejne potrawy, a Artur właśnie tańczył z księżniczką Cecylią do muzyki bobrów, które jak się okazało, w wolnym czasie dorabiały jako zespół. Król Samuel wraz ze swoją świtą wyszedł na spotkanie króliczkom, aby ich powitać z powrotem w domu. - Bo widzisz synku, to właśnie przyjaźń jest bezcenna. – rzekł Kacper. Nietutejsza Ola Nie dzisiaj i nie wczoraj, a jakiś czas temu, Ola wraz z rodzicami i bratem wybrała się na leśny piknik. Przygotowania trwały cały tydzień, aż wreszcie nadszedł wyczekiwany dzień. Wszystko było gotowe, mama przygotowała pełny kosz smakołyków, kocyk piknikowy pachniał świeżością, tata naprawił duży parasol do ochrony przed słońcem, a braciszek wyznaczył misia, aby ten przypilnował w domu zabawek, co by im do głowy nie przyszło robić przyjęcia pod nieobecność domowników. Cała rodzina jeszcze przed jedenastą dotarła na miejsce. Polana w lesie była cudowna, słońce cieplutko uśmiechało się do Oli, a mama z tatą rozłożyli już parasol. Dzieci poszły rozejrzeć się dookoła, a rodzice rozścielili kocyk. Na polanie było tak miło, że wszyscy razem postanowili, iż przed jedzeniem zagrają w jakąś grę. Możliwości było wiele. Mogli pobawić się w berka albo w podchody. Pobrano ze strony www.basnienadobranoc.blog.pl 10 Autor: Maksymilian Zienkiewicz Jednakże Ola wyszła z pomysłem gry w chowanego. To była jej ulubiona i trzeba powiedzieć, że była w tym najlepsza. Wszyscy razem stanęli w kręgu i wyznaczyli tatę na pierwszego do szukania. Gdy zaczął on liczyć do stu wszyscy wraz z mamą na czele rozbiegli się po lesie. Ola przegoniła swojego braciszka i poleciał daleko, daleko za polanę, aby ukryć się w gąszczu niskich drzew. Kiedy wreszcie tam dotarła, tata musiał już skończyć odliczanie. Ale Ola stwierdziła, że jest zbyt widoczna w tej kryjówce. Z tego też powodu postanowiła iść głębiej w las. Młode drzewka zamieniły się w stare, rozłożyste dęby. Tyle, że tutaj było ją widać jeszcze lepiej niż pośród niskich, młodych drzewek. Ola postanowiła iść dalej. Dreptając spokojnie dotarła ona wreszcie do zagłębienia, w którym rosły krzewy. Kiedy znalazła się pośród nich cały świat zniknął. Ola nareszcie była ukryta. Po cichutku siedziała w krzakach ciesząc się słonkiem. Taty nie było ani śladu, a kryjówka była cudna. Dziewczynka była pewna, że nikt jej tu nie znajdzie. Czas mijał, a tata się nie zjawiał. Kryjówka Oli okazała się zbyt dobra, a gra została na pewno już przez nią dawno wygrana. Powoli wyszła z krzaków i… Nie wiedziała z której strony przyszła. Wszędzie dookoła były drzewa i pagórki. No kto by pomyślał, że wszystkie będą takie same. Ola zaczęła się martwić. Postanowiła pójść w jednym kierunku i rozglądać się za rodziną. Z każdym krokiem w oczach Oli wzbierały łezki. Rodziców nie było ani śladu, a las stawał się coraz ciemniejszy i straszniejszy. W pewnym momencie pierwsze łzy pociekły po policzku Oli, a ona zapłakana usiadła na ziemi. Biedna dziewczynka zgubiła się w środku lasu, całkiem samiuteńka. Była tak dobra w chowanego, że schowała się aż za dobrze. Dziewczynka siedziała i płakała, a odpowiadało jej tylko głuche, leśne echo. Nieopodal kicał mały króliczek, który usłyszał z daleka płacz. Było to dla niego coś nowego, gdyż nigdy jeszcze nie słyszał jak ktoś płacze. Zaintrygowany postanowił zbadać ową sprawę. Powoli zbliżył się do dziwnego stworzenia, które płakało. Obkicał Olę dookoła, zobaczył czy przypadkiem nie ma ona pazurów albo kłów, a gdy już stwierdził, że nie jest ona drapieżnikiem zbliżył się do niej. Ola przedstawiła się króliczkowi i opowiedział mu swoją historię nie przestając ronić łez z oczu. Małemu króliczkowi zrobiło się bardzo smutno. To straszne tak zgubić się samemu w nieznanym miejscu, gdzie nikogo się nie zna. Nie wiedział on jak zaprowadzić Olę do jej mamy, ale wiedział jak zaprowadzić dziewczynkę do jego mamy. A przecież ona na pewno będzie wiedziała jak pomóc. Jak wymyślił tak zrobił. Mały króliczek powędrował wraz z Olą jeszcze głębiej w las, do norki króliczków. Przez całą drogę Ola dalej płakała, nie przestając szukać między drzewami swojej rodziny. Kiedy we dwoje dotarli wreszcie do domku małego króliczka jego mama siedziała na zewnątrz i obierała marchewki. Gdy tylko ujrzała dziewczynkę przestraszyła się i aż podskoczyła. Ola nie miała futerka, ani wąsików przy nosku. Według mamy króliczka była ona jakaś dziwna i za duża. A do tego wszystkiego nie miała ogonka. A to, że nie miała ona ogonka musiało znaczyć, że najpewniej jest chora. A jak ktoś jest chory to może pozarażać. Mama kazała swojemu synkowi odsunąć się od dziewczynki, która nie miała ani futerka, ani wąsików, ani ogonka. Króliczek postanowił wyjaśnić mamie całe zajście, lecz słowa synka nie dotarły do mamy. Przerażona mama postanowiła, że wszyscy razem udadzą się do sowy, ona na pewno będzie wiedziała czy Ola nie jest przypadkiem chora. Kazała ona iść dziewczynce kilka kroków za nimi, tak na wszelki wypadek, żeby się niczym nie zarazić, bo bardzo nie chciała, aby jej ogonek też odpadł. Króliczek nie rozumiał dlaczego mama tak traktuje Olę, ale nic nie powiedział, bo to wreszcie jego mama. Po krótkim marszu wszyscy we trójkę dotarli do dziupli sowy. Kiedy tylko zobaczyła ona Olę, obleciała ją dokoła. Zobaczyła, że Ola nie ma futerka, ani piór, ani dzióbka, ani ogonka, nic z tych rzeczy. Sowa odsunęła się od dziewczynki i kazała się jej trzymać z daleka. Była ona inna i nietutejsza, niepodobna do któregokolwiek z mieszkańców lasu. Sowa postanowiła trzymać się od niej z daleka i zaradziła udać się do niedźwiedzia, gdyż sama nie chciała nawet dotknąć Oli. Mały króliczek obserwował, jak dziewczynka płacze coraz mocniej, jak Sowa odpycha ją od siebie, a mama trzyma się od niej z daleka, jakby była ona chora na straszną chorobę. Wszyscy we Pobrano ze strony www.basnienadobranoc.blog.pl 11 Autor: Maksymilian Zienkiewicz czwórkę udali się do nieopodal mieszkającego niedźwiedzia. Sowa poleciała go obudzić, i zasugerować, żeby zostawić Olę tam, gdzie ją znaleziono. Niedźwiedź natomiast wcale nie miał ochoty wstawać. Nie znał żadnej Oli i wcale go ona nie obchodziła. Kazał on dać mu spokój i załatwić całą tą sprawę z jeleniem. Sam natomiast obrócił się na drugi bok i spał dalej, bardziej od czyjejś niedoli interesowała go jego własna drzemka. Po spotkaniu z niedźwiedziem nie pozostało inne wyjście jak porozmawiać z jeleniem. Gdy tylko wszyscy razem dotarli na polanę, jeleń zainteresował się gośćmi i zapytał o co chodzi. Jak się szybko wyjaśniło dla jelenia problemem było pojawienie się Oli na jego terytorium. Zezłościł się on strasznie, gdyż nikomu nie wolno było wchodzić na jego teren bez pozwolenia. Sowa zasugerowała, żeby zostawić ją tam gdzie się ją znalazło, kiedy jeleń chciał ją jakoś ukarać za złamania praw lasu. Mama króliczka nie mówiła nic, chciała tylko, żeby nie było więcej nikogo takiego jak dziewczynki bez ogonków, gdyż mogło to się dla wszystkich źle skończyć. Tylko mały króliczek stał niezauważony i nie rozumiał, dlaczego wszyscy tak źle traktują Olę, przecież to wszystko było jednym wielkim nieporozumieniem. Wtem na polanie pojawił się żółw. Powolnym krokiem wszedł między zgromadzone zwierzęta. Kiedy wszyscy go spostrzegli umilkli i dali mu dojść do słowa. Żółw zwrócił uwagę na ich naganne zachowanie wobec Oli. Zamiast pomyśleć jak rozwiązać problem, oni zwyczajnie się kłócą. Nikt nie pomyślał o dziewczynce, o jej kłopotach i smutku. Nikogo nie interesowały łzy i płacz, wszyscy myśleli tylko o sobie. A to wszystko dlatego, że Ola nie pochodziła z lasu. Wreszcie żółw zapytał, a co jeśli to jeleń albo sowa zgubiliby się w nieznanym miejscu? Co wtedy? Wszyscy spuścili wzrok wstydząc się swojego, egoistycznego zachowania. Żółw na koniec pogroził im jeszcze palcem i poprosił małego króliczka, aby ten powiedział wszystkim jak pomóc Oli wrócić do domu. Króliczek przedstawił wszystkim swój plan odprowadzenia dziewczynki na polanę, gdzie jej rodzina zorganizowała piknik. Zwierzątka całą gromadką udały się w to miejsce, prowadząc Olę z powrotem do rodziców. Kiedy cała gromadka dotarła na polanę Ola od razu pobiegła w ramiona zapłakanej mamy. Rodzice bardzo martwili się o córeczkę. Tata pojechał już do miasta po pomoc, braciszek szukał siostrzyczki już wszędzie, nawet pod kocykiem, a mama została na miejscu pikniku w nadziei, że dziewczynka wróci sama. Kiedy dziewczynka opowiedziała mamie całą historię, ta nagrodziła małego króliczka jedzeniem piknikowym, którego nikt jeszcze nie ruszył. Do tej pory nie było czasu jeść, gdyż wszyscy szukali Oli. Gdy tylko wrócił tata wszyscy razem usiedli do jedzenia razem z sową, jeleniem i króliczkami. Dziewczynka wreszcie przestała płakać, a zwierzątka pałaszowały jedzonko, aż im się uszy trzęsły. Wszystko skończyło się dobrze, dzięki żółwiowi, który spóźnił się na cały piknik, gdyż musiał ze sobą targać ciężką skorupę. No… ale najważniejsze, że Ola się znalazła. Pobrano ze strony www.basnienadobranoc.blog.pl 12