Str. 21 - PoloniaSF.org

Transkrypt

Str. 21 - PoloniaSF.org
Str. 21
Wiadomości Polonijne Pasadena, CA Styczeń 2010
Makowski - Kryzys ze str. 20
W Polsce jest praca ze str. 19
Tyle że kiedy nowy prezydent Barack
Obama, idąc tu śladami Busha, prosił
Kongres o akceptację kolejnych
miliardów dolarów w ramach tzw. pakietu
stymulacyjnego, kierownictwo AIG –
mimo że firmie wciąż groziło bankructwo
– przyznało dla swej kadry menedżerskiej
218 mln dolarów nagrody. To nie
odosobniony przypadek. Analogicznie
zachowali
się
menedżerowie
z londyńskiego City.
Znane amerykańskie przysłowie mówi:
„Jeśli ty jesteś winien komuś 1000
dolarów, to jest to twój problem. Jeśli
jesteś winien bankowi 100 tys. dolarów,
to też jest twój problem. Jeśli jednak
winien jesteś bankowi 100 milionów
dolarów, to jest to problem banku”. A
jeśli duży bank zaczyna mieć problemy,
to jest to też problem państwa – czyli nas
wszystkich. Tym bardziej, jeśli
znajdujemy się w epicentrum stanu
wyjątkowego. Mając jednak przystawiony
tak fikcyjny nóż do gardła w postaci
krachu światowej gospodarki, ludzie bez
mrugnięcia okiem zgodzili się na
rozwiązania, które miały niby ratować ich
skórę.
I ostatnia sprawa: kto na kryzysie
zyskał, a kto stracił? Mówi się, że kryzys
uderzył w klasę zarządzającą finansami.
Nic bardziej błędnego. To oni są
beneficjanci tej zapaści. Zgoda, że tylko
w tym roku w samych USA upadło już
115 banków. Ale co niektórzy koledzy
bankowcy z nieskrywaną szczerością
wyznają, że to selekcja naturalna, która i
tak – wcześniej czy później – była
n i e o d zo wn a . S e k t o r f i n a n s o wy
przypominał bowiem zatłoczoną kolejkę,
więc przewietrzenie wyszło mu tylko na
zdrowie.
Ponadto faceci z Wall Street dostali to,
czego chcieli – czyli publiczne pieniądze.
Dlatego dziś, w chwili, kiedy położyli już
łapę na publicznej kasie, mogą ogłaszać
z poczuciem dobrze spełnionego
obowiązku, że recesja się zakończyła, a
stan wyjątkowy zostaje odwołany. Uff,
znów wszystko będzie jak dawniej.
Paradoksalnie, przegranymi tego kryzysu
nie są także ludzie biedni, wykluczeni,
pozbawieni pracy. Sytuacja maluczkich
w większości przypadków sprowadzająca
się do wegetacji była tak samo zła przed
ogłoszeniem kryzysu, jak zła jest teraz,
kiedy obwieszczany jest jego koniec.
Jednak największym paradoksem
obecnego kryzysu jest to, że to wdowi
grosz uratował sektor bankowy. Gdy
rządy mają ratować zagrożone upadkiem
zakłady pracy, a tysiące ludzi trafiają na
bruk, rządy mówią, że nie będą dotować
nierentownych zakładów. Kiedy trzeba
było wyłożyć kasę na ratowanie
upadających banków, nikt nie zadawał
kłopotliwych pytań.
Neoliberałowie przekonali nas, że
ludziom nie można dawać ryby na talerzu,
ale wędkę, by sami mogli łowić. Dziś
jednak widać, że sami łowić muszą tylko
biedni.
Rekinom
finansjery
demokratycznie wybrany rząd daje za
darmo nie tylko wędkę, ale także
przygotowuje zarybione jezioro, by mogli
łowić w spokoju, popalając w tym czasie
kubańskie cygara. Czy możemy się więc
dziwić, że kryzys został właśnie
odwołany, a stan wyjątkowy zawieszony?
Czy powinno nas zdumiewać, że takie
banki jak Goldman Sachs, które uciekły
ponoć spod gilotyny mającej zakończyć
ich żywot, osiągną od dawna nienotowane
zyski, a kadra zarządzająca już przyznaje
sobie niebotyczne premie, gdyż bank
oddaje zaciągnięte od państwa pieniądze?
Pierwszy raz wygłaszany dziś bon mot, że
znów będzie jak dawniej, brzmi naprawdę
złowieszczo. ❒
Zajmuje
się
sprowadzaniem
cudzoziemców do pracy w Polsce.
Przerzuca ich do klasycznych obozów
pracy.
Ludzie
pracują
tam
w skandalicznych warunkach, takich,
które jeszcze niedawno pokazywaliśmy na
p r z yk ł ad z ie n as z yc h o b y wa te li
pracujących w różnych krajach Europy.
Dziś mamy to samo zjawisko, tylko
w Polsce, gdzie przybysze ze wschodu
traktowani są tak samo jak nasi
pracownicy np. we Włoszech - mówi
Tadeusz Zając, główny inspektor pracy.
Pracuj, choćbyś umarł
Na włoskie obozy pracy zapatrzył się
właściciel pól z sadzonkami kwiatów
w niewielkiej miejscowości pod Opolem.
Potrzebował rąk do pracy, sporo, bo
ponad sześćdziesiąt osób. Płacić za dużo
nie chciał, więc sprowadził pracowników
z Ukrainy, a nawet Tajlandii.
Cudzoziemiec i mniej chce zarobić, i nie
poskarży się tak od razu na złe
traktowanie, bo nie zna języka. A skarżyć
było się na co. Praca przy kwiatach,
okazała się śmierdzącą robotą.
Pracować trzeba było na okrągło.
Siedem dni w tygodniu. Bez
ubezpieczenia, bez opieki socjalnej.
Czasami na polu, czasami „na zapleczu”
w nieczynnym elewatorze zbożowym.
Zawsze długo. Normą było kilkanaście
godzin dziennie, ale nikogo nie dziwiła
praca nawet po dwadzieścia godzin na
dobę - od świtu do
późnej nocy.
Odpocząć nie sposób, tym bardziej, że
"hotel" to ten sam stary elewator
zbożowy. Wilgoć i grzyb na ścianach,
toalet nie ma, w kątach worki i połamane
płyty eternitowe z rakotwórczym
azbestem. Żyć się nie da. Ale człowiek
ponoć się szybko przyzwyczaja. Choćby
gonił już resztką sił.
- Podczas naszej kontroli jedna
z pracujących Ukrainek dosłownie
słaniała się na nogach. Wezwaliśmy
pogotowie. Karetka natychmiast zabrała
ją do szpitala. Przez kilka dni kobieta była
nieprzytomna, lekarze podejrzewali
nawet, że ma wirusa tzw. świńskiej grypy.
Okazało się, że miała obrzęk płuc. Nawet
w takim stanie pracowała przy kwiatach opowiada Łukasz Śmierciak, rzecznik
prasowy opolskiej delegatury Państwowej
Inspekcji Pracy.
Inspektorzy pracy na podmiejską
plantacje kwiatów weszli pierwszy raz
w październiku. Zostali tam do dziś.
Firmę sprawdzają też strażacy,
inspektorzy budowlani, sanepid, Straż
Graniczna. Cudzoziemcy przebywali
w Polsce legalnie, mieli nawet pozwolenia
na pracę. Szkopuł w tym, że mieli
pracować w zupełnie innych miastach,
w różnych firmach. Jak to się stało, że
wylądowali w obozie pracy pod Opolem
wyjaśnią kolejne kontrole. Niektórzy nie
czekają na jej rozstrzygnięcie. Część
obcokrajowców wróciła do swoich
krajów. Inni zostali w Polsce. Nadal
wierzy w swoją szczęśliwą gwiazdę.
Musi to być mocna wiara, ponieważ
warunki pracy w Polsce są dla
obcokrajowców coraz gorsze. Państwowa
Inspekcja Pracy policzyła, że przepisy
łamie już co czwarta firma zatrudniająca
cudzoziemców. Tylko w ciągu
kończącego się właśnie roku dwukrotnie
wzrosła liczba osób pracujących na
c z a r n o . N a j wi ę c e j U k r a i ń c ó w,
Chińczyków, Białorusinów, Hindusów.
Ale nie tylko.
__________
Chorujesz, płać karę....
Ostatnio
głośno
było
o
wykorzystywanych do niewolniczej pracy
Filipinkach. Kobiety przyjechały do
Polski zbierać pieczarki dla jednej z firm
na Podlasiu. Obietnice mogły skusić.
Praca osiem godzin dziennie, przez pięć
dni w tygodniu. Do tego pieniądze za
nadgodziny, ekwiwalent za wyżywienie,
opieka medyczna. Bajka, zwłaszcza, że
obiecana pensja, 560 dolarów
miesięcznie, to dwa razy więcej niż
czteroosobowa rodzina zarabia na
Filipinach. Ale w Polsce nie było już
mowy o lekarzu, wolnych dniach,
dolarach. Był zabójczy akord - sto
kilogramów pieczarek dziennie. Praca od
świtu do nocy, bez wolnych dni,
z pięciominutową przerwą na posiłek. Do
tego żałosne pieniądze - 180 złotych za
dwa tygodnie pracy.
- Szef powiedział nam, że jak któraś
będzie chora, to niech idzie do lekarza, ale
zapłaci z własnych pieniędzy. Jeżeli
będzie miała zaświadczenie, że jest chora,
to może nie przyjść do pracy. W innym
przypadku zapłaci karę za nieobecność.
Co z tego, że będzie miała wolne za
chorobę, jak potem musi potem zrywać
dziennie nawet po dwieście kilogramów
pieczarek, żeby nadrobić dni choroby. To
fizycznie niemożliwe - skarżyły się
Filipinki dziennikarzom „Sło wa
Podlasia”, którzy jako pierwsi opisali ich
dramat.
Kobietom pomogli mieszkańcy
Parczewa, gdzie Filipinki mieszkają.
Ksiądz zarządził zbiórkę ubrań, żeby
kobiety nie chodziły w mroźne wieczory
w letnich klapkach i cienkich swetrach.
Część z nich jednak już uciekła
z polskiego piekła. Miały dość kieratu.
Inne zostały. Mają do spłacenia długi,
które zaciągnęły na przyjazd do Europy.
Średnio po cztery tysiące dolarów. Teraz
liczą na pomoc prokuratorów, którzy
zajęli się sprawą obozu pracy, w którym
pracowały.
- To właśnie materiał dla prokuratora.
Trudno osoby, które wykorzystują i
zmuszają do wręcz niewolniczej pracy,
nazywać pracodawcami. To zwykli
przestępcy i tak powinni być traktowani mówi ostro Henryk Michałowicz, ekspert
rynku pracy Konfederacji Pracodawców
Polskich.
Kiedyś PGR, dziś obóz pracy...
Problem w tym, że nie wszystkie
przypadki wyzysku wychodzą na światło
dzienne. Najgorzej pod tym względem
jest na dawnych popegeerowskich wsiach.
- To druga, czarna Polska, której zupełnie
nie znamy. Tam bieda aż piszczy, kto ma
pracę jest szczęściarzem, o umowę nawet
nie pyta. Zresztą na wsiach w ogóle nie
istnieje zwyczaj zawierania umów o
pracę, przestrzegania jakiś norm. Kwitnie
wyzysk - uważa Lech Obara, mecenas
znany m.in. z reprezentowania byłych
pracowników sieci Biedronka, w głośnej
aferze dotyczącej wyzysku pracowników
przez dyskont.
Lech Obara przypomina sobie sprawę
sprzed kilku lat. Na jednej wsi na Warmii
działała chlewnia. Dawała utrzymanie
całej wsi. - Wszyscy pracowali w niej na
czarno. Kobiety, nawet dzieci. Były
przypadki, że za swoją pracę nie
dostawały pieniędzy, tylko mięso na
obiad. Godziły się na to. Życie zmusiło je
do tego - mówi mecenas Obara.
W miastach wcale nie jest lepiej.
Łodzianka Wioletta Zelek o możliwości
pracy w nadmorskim barze w Darłowie
dowiedziała się od znajomych. Firma
opłacała przejazd nad morze, wyżywienie,
nocleg i dniówkę – sto złotych na rękę.
Skończyło się na obietnicach.
- Pracowaliśmy bez umowy, od ósmej
rano do pierwszej w nocy, nie było mowy
o dniu wolnym. Nawet na wyjście do
toalety patrzyli krzywym okiem. Spać
musieliśmy w namiotach, a szefowie
karmić chcieli nas zielonym już mięsem.
Gdy się zbuntowałyśmy, kazali nam się
pakować. Zapłacili tylko połowę
obiecanej stawki. O zwrocie kosztów
podróży nawet nie chcieli słyszeć opowiada nam Wioletta.
Wystarczy przejrzeć fora internetowe,
żeby przekonać się, że przypadek
łodzianki nie jest odosobniony. W sieci aż
roi się od utyskiwań pracowników dużych
firm rozsianych po całym kraju i małych,
rodzinnych biznesów, zatrudniających
tzw. pracowników sezonowych. Niektóre
opisy firmowej rzeczywistości mrożą
krew w żyłach.
-Sprzątanie w firmie jest surowo
zakazane, choć trzeba im przyznać, że
ostatnio z szatni wywieźli trzy pełne
taczki śmieci. Gniły już. Dla szefów liczy
się tylko produkcja. Pracowników traktują
jak podgatunek. Nie mamy stołówki.
Jemy posiłki na hali produkcyjnej,
w oparach steryny i acetonu. Smród
chemikaliów roznosi się wszędzie.
Wszędzie pył. Ludzie piją go w herbacie i
jedzą w kanapkach - napisał na swoim
blogu jeden z internautów.
Oczy ze zdumienia przecierali też
inspektorzy pracy z Bydgoszczy, kiedy
przyszli skontrolować jedną z kwiaciarni
w centrum miasta. Obok kwiaciarni był
właz do piwnicy, w której rozgrywał się
dramat kwiaciarek. W przenikliwym
zimnie, kobiety przygotowywały
wiązanki. Robiły to niemal po ciemku,
ponieważ w piwnicy nie było okien. Nie
było też ciepłej wody, a ubikacja urągała
cywilizowanym normom. Panie musiały
chodzić po „firmie” skulone, bo sufit był
tak niski, że nie pozwalał na
wyprostowanie sylwetki.
- Nakazaliśmy właścicielce kwiaciarni
zamknięcie firmy. Trwają kontrolę czy
zastosowała się do naszych postanowień –
mówi nam Katarzyna Pietraszak,
rzeczniczka prasowa okręgowego
inspektora pracy w Bydgoszczy.
Interes musiał też zwinąć „biznesmen”
spod Opola, do którego kontrolerzy
zapukali w sierpniu tego roku.
W naprędce skleconej stodole bez drzwi i
otynko wanych ścian mężczyzna
prowadził zakład stolarki. Zatrudniał
dwóch pomocników. Oczywiście na
czarno.
Inspektorzy przyznają jednak, że
wykrywane przez nich patologie, to tylko
wierzchołek problemu. I na każdym kroku
podkreślają, że coraz częściej zamiast
z domorosłymi biznesmenami, mają do
czynienia z dobrze zorganizowanymi
gangami. Bezwzględnymi. ❒
__________
Pogonowski - Gniew Islamu ze str. 17
Wszelkie oferty pokoju ze strony rządu
w Islamabad, al-Qaeda uważa za fałszywe
i podsuwane przez Amerykanów. Zima
pomaga powstańcom, zwłaszcza
w górach. Nim śniegi stopnieją
wojownicy al-Qaedy przygotowują ataki
na wojsko Pakistanu w regionie Tora
Bora.
Pro-amerykańska koalicja w Islamabad
traci kontrolę też z powodu opozycji sądu
najwyższego i wielu wojskowych. Sąd
najwyższy unieważnił układy prezydenta
Muszarraf’a z USA z 2007 roku, oraz tak
zwany „porządek dla zgody ogólnonarodowej” w ramach, którego wyroki za
korupcję miały być unieważnione,
zwłaszcza przeciwko obecnemu
prezydentowi Asie Ali Zardari i
biurokratom oskarżonym o korupcje i
sprzeniewierzanie funduszów społecznych
jak też stosowanie terroru przeciwko
muzułmanom. Jest wznawiana sprawa
w Szwajcarii o odzyskanie pieniędzy
skarbowych ukradzionych przez Zardari i
jego żonę Benazir Bhutto.
Tymczasem al-Qaeda finansuje napady
piratów koło Somalii oraz działa
w Jemenie gdzie jest organizowany ruch
oporu „Synów Ziemi” – „Ibnul Balad”
w tradycji wcześniejszych ataków na
marynarkę i obiekty w USA, w Kenii i
w Saudi Arabii. Według szefa Asia Times
w Pakistanie, Syed’a Saleem’a
Szahazad’a al-Qaed’a osiąga przewagę
w Pakistanie po pięciu latach starań.
Pesymistyczny obraz sytuacji w Azji
Środkowej może ulec zmianie tylko
w wypadku otwartego poparcia USA dla
muzułmanów w obronie praw Arabów
w Jerozolimie i w Palestynie.
W przeciwnym razie spełnią się nadzieje
przywództwa al-Qeady, które ocenia, że
jej działania w Jemenie i w Somalii będą
zwycięskie w znacznie szybszym czasie
niż w Pakistanie, dzięki szerzeniu się
gniewu Islamu na oś USA-Izrael. ❒
__________