W numerze: • Listy misjonarzy
Transkrypt
W numerze: • Listy misjonarzy
Nr 8 (2/08) maj – wrzesień 2008 W numerze: • Artykuł O. Błażeja Kurowskiego na temat działalności misyjnej Prowincji św. Jadwigi • Listy misjonarzy • Papieskie Intencje Misyjne Artykuły otrzymał na Górze św. Anny habit św. Franciszka i imię zakonne Władysław. Po wybuchu Kulturkampfu w czerwcu 1875 roku udał się najpierw do Holandii, a potem dalej do Stanów Zjednoczonych Ameryki. W czasie pobytu w Stanach otrzymuje od Generała Zakonu polecenie udania się do Ziemi Świętej. W czasie swojego pobytu na Bliskim Wschodzie dzięki pomocy Kolońskiego Towarzystwa Grobu Świętego zakupił działki budowlane w okolicach Emaus i Jerozolimy. Już w 1877 roku rozpoczął budowę hospicjum dla pielgrzymów w Jerozolimie. W dniu 30 lipca 1884 roku sprowadził do Aleksandrii Siostry Boromeuszki, dla których wybudował klasztor. W roku 1886 powstają dwa następne domy Sióstr w Jerozolimie i Hajfie. W tym czasie też niestrudzenie oprowadzał pielgrzymów po miejscach świętych. W roku 1887 wrócił z powrotem do ojczyzny, który miał być krótkim urlopem. Jako 74-letni starzec wyruszył po raz kolejny do Ziemi Świętej. Początkowo był w Egipcie, a Boże Narodzenie spędził w Jerozolimie. W marcu tegoż roku wrócił na Górę św. Anny. W klasztorze zorganizował muzeum Ziemi Świętej. Godnym następcą ojca Władysława na misjach w Ziemi Świętej był brat zakonny Godehard Wojaczek. Podobnie jak jego poprzednik pochodził ze Śląska. Urodził się w Trzebini (Kunzendorf) pod Prudnikiem 20 grudnia 1872 roku. Do klasztoru przyszedł jako wyuczony szewc. Po otrzymaniu habitu tercjarskiego 28 sierpnia 1894 roku władze prowincji skierowały go dalszej nauki. Został wykwalifikowanym sanitariuszem. We Wrocławiu Karłowicach urządził stację dla chorych współbraci. Kilkakrotnie zwracał się z prośbą do władz prowincji o pozwolenie na wyjazd do Ziemi Świętej. Pozwolenie kustosza otrzymał w 1906 roku. Jeszcze w tym roku dotarł przez Rzym do Jerozolimy. Początkowo pracował w Jerozolimie jako zakrystianin. Potem był przewodnikiem pielgrzymów. W 1912 roku kustosz Ziemi Świętej skierował go do pracy w Turcji. Wkrótce po wybuchu I wojny światowej w 1915 roku wciągnięto go siłą do armii tureckiej jako sanitariusza. Dopiero w 1919 roku po wyjściu z niewoli angielskiej, do której się dostał w 1918 roku, mógł kontynuować swoje powołanie misyjne. Przebywając w niewoli angielskiej, poznał lepiej język angielski, który później wykorzystywał w czasie oprowadzania pielgrzymów. W latach 1905-1913 przebywał również w Ziemi Św. inny zakonnik ojciec – Albert Rittner. Ze względu na znajomość kilku języków trudnił się oprowadzaniem pielgrzymów. W czasie I wojny światowej przebywał w Ziemi św. O. Józef Kiera. Przez krótki czas w celach naukowych zatrzymał się w Kustodii Ziemi św. O. Bertrand Zimmolong, profesor egzegezy Pisma św. W okresie międzywojennym zainteresowania misyjne prowincji, a przede wszystkim potrzeby skierowane były na Azję, zwłaszcza Chiny oraz Amerykę Południową. Po II wojnie światowej kiedy na Śląsku pozostało niewielu zakonników, plany misyjne wielu braci upadły. Następną przyczyną na pewno stały się szykany władz komunistycznych, które odmawiały wydawania paszportów na wyjazdy zagraniczne. Rozpoczęło się życie za żelazną kurtyną. o. Błażej Kurowski OFM Franciszkanie prowincji św. Jadwigi w służbie misyjnej W dziejach franciszkanów prowincji św. Jadwigi misje zagraniczne odegrały bardzo ważną rolę. Można powiedzieć, że jest to prowincja misyjna. Co prawda nie można jej porównywać z prowincjami włoskimi, hiszpańskimi, prowincją holenderską lub prowincjami Północnej Ameryki. Ale jest to historia prowincji młodej, bo nie mającej jeszcze 100 lat. W historii Zakonu, ale również w powstającej na Śląsku prowincji św. Jadwigi najważniejszą placówką misyjną Zakonu była niewątpliwie Ziemia Święta. Prawodawstwo franciszkańskie bardzo jasno się wypowiada, że na misje może wyjechać każdy zakonnik, który otrzymał zgodę swojego ministra prowincjalnego. Ziemia Święta w Zakonie franciszkańskim uchodziła i uchodzi za perłę wszystkich misji. W czasie powstania prowincji w 1911 roku, Zakon posiadał na wszystkich kontynentach 63 tereny misyjne, na których pracowało 2061 zakonników. Franciszkanie ze Śląska chętnie podejmowali się pracy apostolskiej na terenie Ziemi Świętej i państw ościennych. Zresztą sięgając do literatury prowincjalnej, można zauważyć ożywione zainteresowanie zakonników tą tematyką. Ojciec Bertrand Zimmolong przebywając na studiach w Jerozolimie, szukał w archiwach klasztornych śladów śląskich pielgrzymek i śląskich franciszkanów. Swoje ciekawsze odkrycia opublikował drukiem. Wynika z tego, że zakonnicy ze Śląska zarówno w średniowieczu, jak i w czasach nowożytnych dość licznie zamieszkiwali klasztory na tych terenach. Pierwszym zakonnikiem, który podjął się pracy w Ziemi Świętej był ojciec Władysław Schneider. Urodził się 3 lutego 1833 roku w Rozkochowie (Roßwiede) niedaleko Głogówka. Na chrzcie św. otrzymał imię Edward. Był synem inspektora folwarcznego. W miejscowej szkole nauczyciel uczył dzieci tylko po polsku. Dlatego rodzice postarali się, by ich syn prywatnie uczył się języka niemieckiego. Dzięki znajomości tegoż języka mógł kontynuować naukę, najpierw w Otmuchowie, a potem dzięki protekcji miejscowego proboszcza w Nysie. W nyskim gimnazjum w 1851 roku zdał maturę i rozpoczął studia teologiczne na Uniwersytecie Wrocławskim. W czasie studiów gościł również na uniwersytetach holenderskich, belgijskich i nadreńskich. Jako 21-letni młodzieniec zgłosił się do alumnatu wrocławskiego, by przygotować się do kapłaństwa. Ze względu na brak wieku kanonicznego musiał czekać na święcenia kapłańskie. W tym czasie chętnie odwiedzał klasztor alkantarynów w Prudniku. Tam też po raz pierwszy zetknął się z życiem franciszkańskim. Arcybiskup wrocławski Henryk Förster udzielił mu 31 stycznia 1857 roku święceń kapłańskich. Pracował jako wikariusz w Koźlu i Piekarach Śląskich. Tam też zasłynął jako organizator pielgrzymek. W roku 1859 zetknął się po raz drugi z franciszkanami na Górze św. Anny w czasie jednej z pielgrzymek. Wiosną 1860 roku udał się do Wrocławia, by prosić swojego biskupa o zgodę na wstąpienie do Zakonu Braci Mniejszych. Biskup wyraził swoją zgodę. Przed wstąpieniem do nowicjatu ks. Schneider odbył jeszcze pielgrzymkę do Ziemi Świętej. W dniu 13 września 1860 2 Wiadomości z misji Misjonarze piszą… Z działalności Ośrodka Misyjnego Drodzy Przyjaciele Misji Franciszkańskich! Wręczenie o. Kacprowi Nowakowskiemu krzyża misyjnego Początek roku 2008 pozostanie w pamięci Kenijczyków na długo, o ile nie na zawsze. To, co się działo tutaj wstrząsnęło nami wszystkimi. Działy się straszne rzeczy, także w Nairobi, zwłaszcza w dzielnicach biedy, tzw. slumsach. Aż dziw, że w ludziach może być tyle nienawiści i złości. Ta nienawiść i złość zostały skierowane przeciw ludziom z innych plemion, zwłaszcza tych, które głosowały na obecnego prezydenta, a nie na opozycję. Oczywiście, ta nienawiść narastała przez długie lata, bo pewne plemiona były uprzywilejowane w Kenii i korzystały z jej bogactw więcej, niż inni. Niestety, ci, którzy najbardziej ucierpieli, to prości ludzie, którzy z polityką nie mieli wiele do czynienia. Do dzisiaj prawie pół miliona ludzi mieszka w obozach dla uchodźców. Są uchodźcami w swoim własnym kraju. Warunki w tych obozach są nieludzkie, a liderzy zamiast coś z tym zrobić, to walczą o stołki. Każdy chciałby siedzieć jak najwyżej i brać za to wielkie pieniądze. Wydaje się, że jest to jedyny motyw, dla którego ludzie chcą być w parlamencie czy rządzie. O służeniu tym, którzy na nich głosowali, rzadko się słyszy. Nie jest to jednak przypadek odosobniony. Tak dzieje się też gdzie indziej, nie tylko w Kenii. My, Franciszkanie, nie ucierpieliśmy w tych zamieszkach. Być może byłoby inaczej, gdybyśmy byli wszyscy Kenijczykami, ale tak nie jest. W trzech domach, jakie mamy w Kenii, jest nas prawie 30-stu, ale tylko jeden jest rodowitym Kenijczykiem. W naszej parafii, 250 km od Nairobi, było trochę gorąco. Tam jest mieszanka plemion. Warto dodać, że tylko tam, gdzie istniała taka mieszanka, dochodziło do zamieszek. Nikt, na szczęście, nie zginął w naszej parafii, ale kilkanaście domów poszło z dymem. Moi współbracia pracujący w tej parafii przyczynili się też do tego, że było tam w miarę spokojnie. Razem z liderami wiosek organizowali zebrania mające na celu utrzymanie pokoju wśród mieszkańców, śpieszyli tam, gdzie były jakieś trudne sytuacje, byli z tymi ludźmi w dzień i w nocy. W Nairobi, oprócz wspomnianych już slumsów, było raczej spokojnie. W samym centrum toczyło się normalne życie, jak zwykle. Ja byłem trochę poza tym wszystkim, ponieważ odwiedzałem moich współbraci w Burundi, Ruandzie, Ugandzie i Tanzanii. W tak rozleglej prowincji, jak nasza, do której należy 9 państw, trudno jest się skupić na jednym państwie. Byłem jednak cały czas w kontakcie z moimi współbraćmi tutaj, w Kenii. Wiedziałem, co się tutaj dzieje. W czasie uroczystości ku czci św. Wojciecha w Gnieźnie, 27 IV, krzyż misyjny z rąk nuncjusza apostolskiego ks. abp. Józefa Kowalczyka otrzymał m.in. o. Kacper Mariusz Nowakowski, OFM. Tradycja wręczania krzyży misyjnych kapłanom, braciom i siostrom zakonnym oraz misjonarzom świeckim trwa w Gnieźnie od roku 1979. Wtedy po raz pierwszy poświęcił je i wręczał papież Jan Paweł II. O. Kacper Mariusz Nowakowski odbył roczny kurs misyjny w "Centrum Formacji Misyjnej" w Warszawie. Wyjeżdża z posługą misyjną do Boliwii. Zasili on grupę franciszkanów polskich z Katowic, Poznania i Wrocławia, którzy od lat włączeni są do Prowincji Misyjnej św. Antoniego. Będzie wspomagał również swoją pracą misję ks. bp. Antoniego Bonifacego Reimanna, OFM, w Wikariacie Apostolskim Ñuflo de Chávez, pochodzącego z Prowincji św. Jadwigi. W uroczystości wręczenia krzyży misyjnych wzięli udział o. Wacław Stanisław Chomik, minister prowincjalny, i o. Cherubin Krystian Żyłka, gwardian klasztoru w Borkach Wielkich. VI Ogólnopolska Pielgrzymka Przyjaciół Misji Franciszkańskich i Ziemi Świętej odbędzie się na Górze św. Anny w dniach 14-15 czerwca tego roku. W tym roku uczestnicy pielgrzymki będą rozważać słowa Bądźmy uczniami Chrystusa. Tradycją tych pielgrzymek jest już nabożeństwo Dróżek Maryjnych odprawiane na Kalwarii, po którym zostanie odprawiona Msza św. w kościele w Porębie. W sobotę wieczorem odmówimy Różaniec w intencji misji Kościoła powszechnego i misji franciszkańskich. W spotkaniu wezmą udział sekretarze ds. misji oraz misjonarze przebywający na urlopach w Polsce. Zgłoszenia uczestnictwa w pielgrzymce i rezerwacji noclegów prosimy dokonywać bezpośrednio w Domu Pielgrzyma: Dom Pielgrzyma tel.: (0-77) 404-83-60 al. Jana Pawła II 7 fax.: (0-77) 462-53-20 47-154 Góra św. Anny email: [email protected] 3 W Burundi mieliśmy spotkanie z włoskimi Franciszkanami z Genui. Mają oni tam, w Burundi, dużą misję, z wieloma różnymi projektami socjalnymi. Nie mogą dłużej obsługiwać sami tej misji, bo nie mają powołań, dlatego też poprosili o naszą pomoc. Od ponad roku pomaga im w tej pracy O. Nikodem, Burundyjczyk, należący do naszej prowincji. Rozmawialiśmy o tym, w jaki sposób wzmocnić tę naszą obecność oraz jak i kiedy przejąć od nich całkowicie tę misję. Nie jest to takie łatwe, bo nam też brakuje ludzi do pracy. Jakoś to jednak załatwimy, z Bożą pomocą. W Ruandzie brałem udział w obchodach 10-tej rocznicy śmierci naszego współbrata O. Vjeko, zamordowanego 31 stycznia 1998 roku. O. Vjeko, Chorwat z Bośni, był świadkiem tego, co działo się w Ruandzie w 1994 roku. Nie opuścił tego kraju w tym trudnym czasie, ale bardzo ofiarnie pomagał ludziom, narażając przy tym swoje życie. Zginął od kul nieznanego sprawcy przed katedrą w Kabgayi. Był w tym czasie proboszczem naszej parafii w Kivumu oraz ekonomem diecezji Kabgayi. Uratował życie wielu ludziom, którzy do dzisiaj o tym pamiętają. W Tanzanii, w mieście Mwanza, gdzie mamy parafię i postulat, odbyło się zebranie zarządu prowincji. Zanim tam jednak dotarłem, odwiedziłem współbraci w Kasherero, małej wiosce leżącej po przeciwnej od Mwanza stronie Jeziora Wiktoria. Tam dopadła mnie malaria, po 12-stu latach przerwy. Czułem się fatalnie przez dwa dni, ale po zażyciu lekarstwa wszystko wróciło do normy. Trzeciego dnia miałem już dość siły, żeby razem z moim współbratem Peterem odwiedzać parafian w jednej z wiosek. Wróciłem do Nairobi pod koniec lutego, dzień po podpisaniu przez prezydenta i lidera opozycji umowy o współpracy i o utworzeniu rządu koalicyjnego. Załatwiałem bieżące sprawy i czekałem na przyjazd O. Krystiana z Góry św. Anny. Niestety, nie doczekałem się jego przyjazdu, bo zachorował i musiał odwołać tę wizytę. Najbardziej chyba ucieszyli się z tego moi współbracia w Malawi, bo postanowiłem spędzić święta wielkanocne razem z nimi. Jest ich tylko dwóch, dlatego każde odwiedziny to dla nich wielkie wydarzenie. Nie byłem tam jednak tylko po to, żeby z nimi być. Pomagałem im w pracy duszpasterskiej od Wielkiego Czwartku do 1-go kwietnia, kiedy to wróciłem do Nairobi. Każdy mój wyjazd do Malawi, to jakby powrót do domu, bo jednak spędziłem tam 12 lat. Podobnie jest, gdy odwiedzam parafię Subukia tutaj, w Kenii, chociaż tam spędziłem tylko 5 lat. Byłem tam w ubiegłym tygodniu. Miałem w tym czasie możliwość odwiedzić chorych i starszych parafian w jednej ze stacji misyjnych. Towarzyszyłem mojemu współbratu, O. Josephowi, który spędził wiele lat w tej parafii. Przez 5 lat pracowaliśmy tam razem. Dobrze było znów iść przez bezdroża, przez pola i łąki, do domów chorych i starszych parafian, spocić się przy tym trochę i zabrudzić, poczuć bolące nogi, a także wypić tradycyjną herbatę z mlekiem. Dobrze było też spotkać „starych” znajomych. W ubiegłą niedzielę wybraliśmy się z O. Josephem do stacji, która się nazywa Kiribot. Część drogi przejechaliśmy na motocyklu, a część przeszliśmy na nogach. Po 1,5 godzinie marszu, po górach i dolinach, potykając się o kamienie, których jest tam za dużo, dotarliśmy do szkoły podstawowej, która w niedziele służy też jako kościół. Na Mszy św. było 20 osób. Prawdziwe misje, co? Będąc w Subukii, lubiłem tam odprawiać Msze św., pomimo tego, iż wiedziałem, że po męczącym marszu spotkam tylko parę osób. Po tej niedzielnej Mszy i po przywitaniu się ze wszystkimi zostaliśmy zaproszeni do lokalnej „restauracji”, gdzie poczęstowano nas herbatą z mlekiem. Potem powoli wracaliśmy z O. Josephem do miejsca, gdzie zostawiliśmy motocykl. Było gorąco, zanosiło się na deszcz, nogi bolały coraz bardziej, ale trzeba było dojść do tego motocykla. I doszliśmy, chociaż ostatnie dwa kilometry były bardzo trudne. Wchodząc na jedną z górek, po stromym zboczu, robiliśmy częste przerwy, żeby... podziwiać krajobraz. Wróciliśmy do naszego domu i dopiero wtedy zaczął padać deszcz. Należy jeszcze dodać, że w sobotę, 19. kwietnia, byliśmy wszyscy w Nairobi, żeby tutaj świętować Srebrny Jubileusz przybycia Franciszkanów (Braci Mniejszych) do Kenii. Dokładnie tego dnia, 25 lat temu, 9-ciu współbraci przybyło do Kenii, żeby założyć tutaj nową misję. Jeden z nich jest z nami do dzisiaj, O. Hermann Borg. Świętowaliśmy to wydarzenie razem z braćmi i siostrami z różnych zgromadzeń franciszkańskich. Uroczystej Mszy św. przewodniczył emerytowany Arcybiskup Nairobi, który jest członkiem III Zakonu św. Franciszka. Radosne, franciszkańskie świętowanie trwało do późnego popołudnia. Życzę Wam wszystkim pokoju i dobra i radości na każdy dzien. Szczęść Boże. O. Sebastian (…) „Spieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą” – Spieszę w posłudze szczególnie tym, którzy są pozostawieni swemu losowi. Myślę o więźniach. Idę do nich w codziennej modlitwie i w konkretnej wizycie, odwiedzinach, z pomocą materialną. Tutaj to nie łatwe. Mam problemy ze wszystkich stron. Tak marokańskiej jak i wspólnotowej. Cierpliwość i jeszcze raz MIŁOŚĆ przynosi owoce... Zbyszek wyszedł już na wolność, obecnie robimy wszystko, aby pomóc Andrzejowi. Dwa tygodnie temu urodziła się mu córeczka. A on, jako jej Tata siedzi w więzieniu. Człowiek płaci za swoje błędy i ciągle się uczy i uczy. Ufam, że do czerwca Andrzej ucieszy swoją rodzinę i doczeka się ekstradycji do Polski. 4 MAROKO – jako kraj muzułmański jest na drodze ku lepszemu. Ta ewolucja jest powolna, ale brnie do przodu. Marokański „Gorbaczow”, król Mohammed VI, wypośrodkowuje swoje decyzje. Islam tradycyjny i ortodoksyjny nie zawsze akceptuje jego myśli i działania. Życie jednak jest silniejsze i domaga się ludzkich rozwiązań. Od 4 lat wchodzi w życie Nowy Kodeks Rodzinny, gdzie miejsce kobiety jest niemalże na równi z mężczyzną. To ona decyduje o wyborze męża, musi mieć 18 lat, ma prawo do dzieci i do rozwodu. Nie ma jeszcze równości w podziale majątku. Ale są już pierwsze pokolenia wprowadzające w życie „NOWĄ MUDAŁANĘ”. Od miesiąca uczestniczę w życiu dzieci specjalnej troski. Ich byt jest bardzo trudny. Zostali porzuceni przez rodziców. Fundacja Madame ZNIBER opiekuje się nimi i zabezpiecza codzienne potrzeby. Państwo jest głuche i nie uznaje ich egzystencji. Jestem, wsłuchuję się w ich życie, pomagam, jak mogę... Dzisiejsza misja w kraju muzułmańskim jest próbą wytrwałości dla uczniów Chrystusa. Istnieje wielka pokusa porzucenia jej, bo owoców nie można się doczekać. To sytuacja Apostoła Pawła, ignorowanego na Areopagu („Posłuchamy cię innym razem”), czy Karola de Focouald’a poszukującego naśladowców życia i reguły w sercu islamu, czy też ostatnich męczenników miłości w Algierii (Krystiana de Cherge i jego 6 współbraci trapistów), którzy poszli na całego, kochając bez granic. Jestem, w przepięknym Maroku, w sercu islamu, świadkiem Miłości Zmartwychwstałej, że warto żyć i oddać swoje życie dla drugich. Jestem i zapraszam do przygody. Jak powiadał jeden z naszych współpracowników francuskich: „La vie c’est une aventure” („życie jest przygodą” – przyp.red.). NAPRAWDĘ WARTO ŻYĆ KOCHAJĄC... fr. Simeon Stachera brat mniejszy ofm z Maroka W końcu razem z bratem Markiem zdecydowaliśmy się zaryzykować. Może też dlatego że po raz pierwszy mieliśmy się udać w te stronny, więc trochę też byliśmy ciekawi drogi, okolic itd. No i dobrze, że się zdecydowaliśmy. Droga asfaltowa, można powiedzieć najlepsza, jaką dotąd jechałem w Boliwii. No i im dalej na południe od Santa Cruz, tym tereny piękniejsze. Lasy, rzeki, góry, piękne kompozycje skalne sprawiały czasem, że wydawało mi się, że jestem w terenach wyjętych z jakiegoś westernu. I wszystko by było z drogą dobrze, gdyby... nie krowy i bydło. Ciągle trzeba było zwalniać, hamować. Ale Bogu dzięki żadna krowa nie padła, a samochód też nie ma żadnego wgięcia. Zaskoczyło mnie też gdy po 300 km dojechaliśmy do Camiri ok. trzydziestopięciotysięcznego miasteczka położonego pięknie w dolinie między górami. Myślałem, że to mała miejscowość... a tymczasem – okazało się, że to całkiem sympatyczne miasteczko. Przez wiele lat te okolice misjonowane były przez franciszkanów włoskich. Do dziś na czele Wikariatu Apostolskiego Camiri stoi franciszkański biskup – Włoch. Katedra znajduje się w centrum miasteczka, natomiast konwent Matki Boskiej Anielskiej znajduje się na wzgórzu, wysoko nad miastem. Przyjęli nas tam życzliwie współbracia Włosi. A w drodze powrotnej przygotowali nam prawdziwie włoski super obiad. Z Camiri do Machiareti mieliśmy jeszcze ponad 100 km, więc dojechaliśmy już o zmroku. Dopiero następnego dnia mogłem podziwiać położenie tego starego franciszkańskiego konwentu. Trzech franciszkanów – 1 z Włoch i 2 Boliwijczyków – pracuje obecnie w tym miejscu. Samych braci zjechało się na spotkanie dziesięciu, ale prawie z całej Boliwii. Od Copacabany i Potosi w wysokich górach, po Concepción w naszym tropiku boliwijskim. Ale było sympatycznie. Szczególnie brat Lorenzo (Słowak) ciągle coś „mieszał” i zabawiał całe towarzystwo. W dniu naszych „obrad” dowiedzieliśmy się... że droga jest zablokowana. W dniu powrotu była otwarta. Następnego dnia po powrocie do Santa Cruz... znów zablokowana. Ogólnie więc, mieliśmy szczęście. Wymieniliśmy się naszymi doświadczeniami, sprawami. Po południu odwiedziliśmy dom i rodziców jednego z naszych współbraci pochodzących z tych stron. Dojechaliśmy aż do Villamontes, miejsca gdzie do niedawna pracowali jeszcze franciszkanie. Tam (…) Ale nieco wcześniej, w poprzednim tygodniu udało mi się wyjechać na trzy dni z Santa Cruz. Dlaczego udało...? Z powodu blokad i strajków. Akurat droga w kierunku granicy z Argentyną w ostatnim czasie ciągle jest blokowana, zamykana itd. Już rok wcześniej ustalony został termin spotkania braci franciszkańskich w Machiareti w Kordylierach Boliwijskich – ok. 400 km drogi od Santa Cruz. I tak do końca nie było wiadomo – będzie to spotkanie, albo nie. 5 odwiedziliśmy siostry klaryski, które z nieoczekiwanej wizyty bardzo były zadowolone. Zbyt mało czasu było, by dojechać już do granicy z Argentyną, choć brakowało nam zaledwie ok. 100 km, co na tutejsze odległości to naprawdę niewiele. Ale może jeszcze będzie kiedyś okazja. Ogólnie same tereny są pokryte lasami i w zasadzie niewiele widać wiosek po drodze i jak wszędzie, tak i tu wioski bardzo biedne ale... z uśmiechniętymi buziami dzieciaków. obowiązków. Przyjaciołom się nie odmawia, ale inni muszą radzić sobie sami. Przez długi czas panowało zresztą przekonanie, że brudna woda nikogo jeszcze nie zabiła. Bardzo ważną rzeczą w Afryce jest umiejętność odnalezienia właściwego miejsca w lokalnej społeczności. Szacunek okazywany innym jest gwarantem szacunku dla samego siebie. Drobne gesty bezinteresownej życzliwości są tego żywym przejawem. Pewnego razu, jeden z moich starych znajomych zwierzył mi się ze swoich problemów. W całkiem naturalny sposób udzieliłem mu kilku rad, które miały uchronić go przed pogorszeniem się sytuacji, w jakiej się nieszczęśliwie znalazł. Z nieukrywaną wdzięcznością powiedział wtedy: „Człowiek który spotka przyjaciela nad brzegiem rzeki, nie będzie musiał pić brudnej wody”. Papieskie Intencje Misyjne 2008 Czerwiec: Aby Międzynarodowy Kongres Eucharystyczny w Quebeku w Kanadzie pomógł coraz lepiej rozumieć, że Eucharystia jest sercem Kościoła i źródłem ewangelizacji. Z listu Br. Tarsycjusza z 20.04.2008 Lipiec: Aby dzięki Światowemu Dniowi Młodzieży w Sydney w Australii w młodych ludziach rozpalił się płomień Bożej miłości i by stali się oni siewcami nadziei na nową ludzkość. Z mądrości narodów A DɔNN GII BE BɔNŊ N NINŊ, A KAN NYU NYUNBIID Sierpień: Aby cały Lud Boży był zachęcany do odpowiedzi na powszechne powołanie do świętości i do misji, z uważnym rozeznaniem charyzmatów i troską o stałą formację duchową i kulturalną. Z TWOIM PRZYJACIELEM NAD RZEKĄ, NIE BĘDZIESZ PIŁ BRUDNEJ WODY W Togo mniej niż 30% ludności ma dostęp do wody pitnej. Pozostali, to znaczy zdecydowana większość, zwłaszcza w regionie sawanny na północy kraju, muszą iść po wodę do najbliższej rzeki. Są to najczęściej koryta, w których woda pojawia się okresowo, przez kilka miesięcy w roku, podczas pory deszczowej. Z nadejściem pory suchej utrzymuje się ona jedynie w nielicznych, bagnistych zagłębieniach, albo zupełnie wysycha. Nigdy jednak, nawet wtedy kiedy jest jej pod dostatkiem, nie jest czysta, ale mętna i brunatnoczerwona. W jaki sposób zatem zdobyć wodę czystą, zdatną do picia? Należy w tym celu wykopać, w piaszczystym brzegu, dołek o głębokości mniej więcej pół metra i cierpliwie czekać. Na dnie zacznie wkrótce pojawiać się czysta, przefiltrowana przez piasek woda. Z naszego punktu widzenia nie jest ona jeszcze zupełnie zdatna do picia. Oczyszczona jest już jednak z większych zabrudzeń i niektórych, groźnych pasożytów, jak na przykład larw robaka gwinejskiego. Jeśli ktoś jest bardzo spragniony, nie będzie tracił czasu, ale napije się bezpośrednio z rzeki. Chyba że szczęśliwie spotka nad brzegiem znajomą kobietę, która życzliwie odstąpi mu parę łyków zebranej przez nią, czystej już wody. Kobieta nie może jednak częstować wszystkich. W przeciwnym razie napełnienie jednej miski zajęłoby jej cały dzień, a czeka na nią przecież jeszcze wiele innych Wrzesień: Aby każda rodzina chrześcijańska, dochowując wierności sakramentowi małżeństwa, pielęgnowała wartość miłości jako mała wspólnota ewangelizacyjna, otwarta i wrażliwa na materialne i duchowe potrzeby braci. Redakcja: Franciszkański Ośrodek Misyjny ul. Klasztorna 6 47-154 Góra św. Anny tel. (0-77) 463-09-26 faks (0-77) 463-09-27 www.osrmis.ofm.pl e-mail: [email protected] 6