Untitled - "Konjo" Konnak
Transkrypt
Untitled - "Konjo" Konnak
Postulat: odrzucić autozadławienie, odrzucić zawory i dławiki po czym patrzeć jak pęd ekspresji ukształtuje otwory. Zbigniew Sajnóg „Raport w sprawie grupy Serdel i w sprawie wycia.” 23 kwietnia 1986 roku o godzinie 17.30, w murach Uniwersytetu Gdańskiego, explodowało wydarzenie postartystyczne pod kryptonimem Miasto-Masa-Masarnia. Jego spiritus movens, Zbigniew Sajnóg, pisał – Kraj żył wtedy zanurzony w meandrach permanentnego końca. Ludzie pili, wyjeżdżali, wariowali, ten i ów się powiesił. Zewsząd wiało potrzebą terapii… Wkrótce potem uczestnicy tego radykalnego przedsięwzięcia podjęli decyzję o wstąpieniu na drogę Masarskiego miecza. Ruszyli przed siebie, dokonując w niełatwym kontekście schyłkowego PRL czynów wielkich i pięknych. Tak ukształtowała się łaskami słynąca Tranzytoryjna Formacja Totart. Niektórzy krytycy tzw. sztuki współczesnej utrzymują, iż od tego momentu Kultura Narodowa weszła na estetyczną równię pochyłą. Inni wręcz przeciwnie – twierdzą, że akcje Totartu były najistotniejszym wydarzeniem od czasu rajdów futurystów w II RP. Dyskurs ten Poeta ujął w błyskotliwie złotej myśli – Jeden uważa tak, drugi uważa inaczej, większość nie uważa w ogóle… Byłem jednym z ojców – założycieli tego fascynującego zjawiska. Choć są złośliwcy którzy utrzymują, że jednak bardziej matką. Do dnia dzisiejszego zrealizowałem z Tranzytorium Totartu kilkaset akcji o charakterze metafizyczno – społecznym. 1 Konjo walczy na scenie w towarzystwie grupy Karcer – Słupsk , kwiecień 86. Pełnię, odpowiedzialną przed Historią i archiwistami IPN, funkcję kustosza Muzeum Objazdowego Totartu. Chciałbym z mojej Koniczej perspektywy opisać Ci podróż naszej załogi ku Nieśmiertelności i Wolności. Zapnij więc pasy i przygotuj się do postabsurdalnego lotu… Moja droga do Totartu nie była prosta jak lufa czołgu Rudy 102. Żyłem jak każdy w miarę normalny chłopiec, zanim generał Jaruzelski nie rozpętał techno party o nazwie stan wojenny. Od 13 grudnia roku 81 popadałem w coraz większą dekadencję. Bardzo szybko przekształciła się ona w szczery punkowy nihilizm. Od 1982 roku zacząłem pisać wiersze. I ogólnie mój rozwój duchowy zaczął lawirować w dziwnych rejestrach. Tak zazwyczaj bywa, gdy pod twoim domem defilują czołgi. Usiłowałem zbudować swoją barykadę w walce z wszechogarniającą bylejakością. Nawiązywałem kontakty z istotnymi przedstawicielami muzycznego undergroundu. Korespondowałem m.in. z zespołem Corpus X ze Szczecina, WC z Miastka, Dezerterem z Warszawy czy Śmiercią Kliniczną z Gliwic. Przesyłali mi nagrania na rozklekotanych kasetach i konspiracyjny pałer walczący z socjalistyczną degrengoladą. Dlatego dwa tygodnie przed maturą, w Orwellowskim 1984 roku, zorganizowałem mój pierwszy koncert punkowy w gdańskim klubie stoczniowca Akwen. Nazywał się Party Młodzieży Wegetującej i zagrały na nim: szczecińskie bandy alternatywne Corpus X i Zwolnienie Warunkowe; Moskwa z Łodzi; gdańską scenę reprezentowały – street punkowe DDT, nowofalowy Klimat (późna mutacja Deadlocka) oraz awangardowe Kredki. 2 Zadebiutowałem wtedy w roli niezależnego organizatora oraz punkowego konferansjera. W antraktach pomiędzy produkcjami kapel czytałem moje boleścią namaszczone wiersze. Potem stało się to tradycją na kolejnych koncertach, które organizowałem lub na które byłem zapraszany jako niepokorny poeta (jak np. na szczecińską serię Garaży, nakręcanych przez Dzidka Jodko, wokalistę Corpus X). Tegoż 84 roku zdałem na filologię polską w Uniwersytecie Gdańskim. Nie zmieniło to mojego depresyjnego usposobienia. UG lat tamtych nie był specjalnie przesiąknięty atmosferą intelektualnej refleksji czy rewolucyjnej namiętności. Dlatego dalej strzelałem serią koncertów, realizowanych m.in. pod hasłem Podziemna Wysepka. Grały tam legendy pankroka błotnistej epoki stanu wojennego – Dezerter, Abaddon, Rejestracja, Karcer, Dzieci Kapitana Klossa, Konwent A i Stan Zvezda. W roku 1985 nawiązałem kontakt z Zygzakiem, frontmanem nihilistycznego bendu TZN Xenna. Oprócz zdzierania gardła w tej zasłużonej kapeli, charyzmatyczny młodzian wydawał pismo Fortran. Zaprosił mnie na łamy tego zacnego przejawu printerskiego, gdzie zadebiutowałem jako autor no future poetry. Ta owocna kooperacja dała mi takiego kopa, iż niebawem zacząłem wydawać własny magazyn podglebny. Nazywał się barokowo: Gangrena – Tadży Pao Młodzieży Wegetującej. Do czasu przełomu totartowego, czyli do wiosny roku 86, wydałem pięć numerów Gangreny. W ostatnim stosunek textów punkowych do manifestów Zbigniewa zawierał się w proporcjach 5:3. Bo wtedy czułem już że punk rock przestał mi wystarczać. Byłem sfrustrowany betonową stagnacją gnicia w PRL. Ale też nie zachwycało mnie kostnienie formy wśród twórców alternatywnych. Moja publiczność była pogrążona w marazmie. Wypruwając flaki organizowałem koncerty, a wokół nic się nie zmieniało. Ogarnął mnie kompleks wynikania, dość rozpaczliwy w sytuacji, którą zmienić mogło jedynie kilka dywizji amerykańskich marines. Masa krytyczna Koniczej niezgody na świat dochodziła do punktu zasadniczego wkurwienia. Czekałem na wielki wybuch w kosmosie… Pierwszy numer magazynu Gangrena. Pierwszym fanem Gangreny został Jany Waluszko, przez Skibę czule nazywany Papieżem Anarchizmu Polskiego. Jany był już wtedy niemalże ikoną wśród radykalnych fighterów podziemia politycznego. Uczestniczył we wszystkich możliwych i niemożliwych zadymach ulicznych. Jako Ruch Społeczeństwa Alternatywnego wydawał pismo Homek, które dilował m.in. na moich punkowych koncertach. A ksywę Jany to ja mu nadałem. Wzięła się z lektury nowofalowej gazetki Papier Białych Wulkanów, ujawnianej w okolicach roku 80-tego, przez załogę związaną z kultową kapelą Deadlock. Papier… to nie był typowy fanzin – anonimowi autorzy drukowali tam swoje zakręcone liryki i absurdalne opowiadania. W jednym z nich bohaterem był niejaki Jany Elżbieta Dugda. Jego losy tak mnie wzruszyły, iż takie właśnie pseudo konspiracyjne nadałem Janowi Pawłowi Waluszko. Jak wiemy, chociażby z lektury akt SB, pseudo przyjęło się w środowisku i z powodzeniem funkcjonuje do dnia dzisiejszego. A dzięki Janemu poznałem jesienią roku 85 Skibę. Miało to miejsce w romantycznych okolicznościach. Byłem w komitecie witającym Krzyśka po wyjściu na wolność z aresztu. Spędził w kaliskim więzieniu kilka miesięcy, po zaatakowaniu ulotkami antyMON jednego z koncertów Festiwalu Muzyków Rockowych w Jarocinie. Skiba przebywał przez czas jakiś w celi z kontrowersyjnym współlokatorem. Był nim wampir z Krotoszyna, który utrzymywał, że własnoręcznie zgwałcił i udusił 5 kobiet. Krzysiek Skiba przechodzi w piąty wymiar! 4 Wampira powiesili a Skiba wrócił na bojowe łono RSA. Oraz do generowania akcji okołoartystycznych, dzięki którym już niebawem wspomóc miał Totart w wielokrotnie istotny sposób. A tymczasem, jak pisał Poeta, bylejakość ogarniała elity i masy. W marcu roku 86 w Uniwersytecie Gdańskim odbył się wieczór grupy poetyckiej W Zatoce. Było to dość schyłkowe widowisko, brodzące w popłuczynach po zaangażowanej liryce końca lat 60-tych. Jedna z gwiazd Zatoki, z całkowitą powagą, deklamowała np. wiersz pt. To jest strajk dziewczyno. Ten stopień nieadekwatności literackiej doprowadził do ujawnienia się pierwszych nieświadomych totartowców. Podczas wieczoru Zbigniew Sajnóg co chwila wstawał, strzelał z korkowca i krzyczał: Chcę ogłosić komunikat! Do końca nie wyjaśnił jednak, co ten message miałby zawierać. Po nim wstawały spontanicznie inne akademickie dziwolągi i wygłaszały różne zadziwiające kwestie. Ja wyłem Dajcie nam Barabasza! a Kudłaty zawodził Loha! Loha!. Chaos pogłębiał się i doszło do werbalnych przepychanek na linii publika – panowie poeci, plus pani poetka sztuk eins. Jeden z urażonych literatów zabrał swoje zabawki i oznajmił – Nie wiem jakiej jakości są nasze perły, ale domniemam, iż zostały rzucone przed prawdziwe wieprze! Zbiliśmy mu brawko. Widać było, że jest na uniwersytecie grupa ludzi, która się na taką kulturę nie zgadza. Wkrótce potem na terenie UG zawisły tajemnicze maski w kolorze wściekle różowym. Zwiastowały happening (?!) poetycki Zbyszka Sajnóga pt. Miasto-Masa-Masarnia. Sam autor od dłuższego czasu pojawiał się w hallu Wydziału Humanistycznego, pełniącego funkcję volkstribune, przybierając coraz bardziej fantazyjny image. Odziany był w długi gumowy płaszcz z francuskiego demobilu. Włos rozwiany niczym u demiurga z pogańskich mitologii. Przez ramię przerzucona wielka torba hydraulika, w której przechowywał rękopisy swoich wierszy. Oraz bagnet którym oganiał się od przedstawicieli społeczeństwa, nie akceptujących na polskich ulicach ludzi, wyglądających tak jak Sajnóg. Zapoznał nas ze sobą Artur Kudłaty Kozdrowski. Kudłaty pochodził ze Słupska. Lewitował w orbicie punkowego combo Karcer i też bez przekonania studiował filologię polską. Sfraternizowaliśmy się z Arturem gdy zaprosiłem Karcer na Party Młodzieży Wegetującej vol.3, które zorganizowałem w gdańskim Domu Harcerza jesienią 85. Kudlatz był już wtedy autorem tomików poezji wydawanych bezdebitowo, o tak barwnych tytułach jak Prosimy do tańca / Riego Kurwa czy powieści Samotny saturator. On też oświecił mnie, iż w Słupsku spalono na stosie ostatnią europejską czarownicę. Nazywała się Trina Papisten. Do dziś stoi in Stolp baszta Jej imienia. Moment poznania ze Zbyszkiem zapamiętałem dokładnie. Staliśmy razem w kolejce do akademickiego baru, słodko nazywanego Chlewem. Podawali tam najtańszą w Trójmieście herbatę. I to była dla mnie jedna z niewie- lu motywacji aby, oprócz ucieczki od wojska, w roku 86 w ogóle na Uniwersytet przychodzić. W smutnej kolejce po lurę, a’ 30 groszy per kubek, kwitliśmy – Kudłaty, Sajnóg i na końcu ja. W pewnej chwili Kudłaty odwrócił się i powiedział – Poznajcie się. To jest kolega Zbigniew, który organizuje happening. Może byś się Konik podłączył? Mnie niesamowicie rozbawiło to określenie kolega Zbigniew, wziąwszy pod uwagę odmienność estetyczną, którą kolega Zbigniew emanował. Zgodziłem się i umówiłem na spotkanie organizacyjne. Nawiedziłem wtedy po raz pierwszy mieszkanie Zbyszka, które na lat wiele miało stać się centralą Tranzytorium. Tudzież schroniskiem dla wielu zbłąkanych dusz. Oraz okiem cyklonu, w którym kreowano idejki rewolucji permanentnie idealnej. W spotkaniu inicjacyjnym uczestniczył najbliższy wtedy kumpel Sajgona, malarz i performer Bogdan Kubat. Od kilku lat uprawiali wspólnie dziwne aktywności z pogranicza sztuki i polityki. M.in. w 82 roku założyli grupę Serdel, grającą muzykę końca z textami w stylu – Walę głową o podłogę / już nie mogę / już nie mogę! Wśród instrumentów Serdla, używanych do preparowania nagrań, znajdowały się np. wadliwa perkusja elektronicznie modyfikująca i przyrząd do krojenia jajek. Malarz Kubat tworzył też turpistyczne reliefy, których tematem była patologiczna rozrodczość. Mój nowy kolega Z. S. wyświetlił autobiograficzną traumę podziemnych eksperiencji. Świat od zawsze pozostawał obojętnym na istotne przejawy artowe obywatela Sajnóga, więc ten metodą samizdatu produkował coraz bardziej przekroczone zjawiska literackie. W ten sposób upublicznił: tom pt. Xięstwo. (Poema agrarne, poema komunalne) z lat 1979–82; Niemożność – projekt książki bez początku i końca 1982–83 oraz Dwanaście sonetów równowagi z roku niedawnego 1985. A także półpowieść pt. Jajko. Wizjoner z Alei Leningradzkiej otworzył się przed punkersem z Brzeźna (urokliwej gdańskiej dzielnicy nędzy) – Wolność 1980 roku zastała mnie nieco zbyt wcześnie. Moje literacko – poetyckie koncepcje zarysowywały się co prawda od około 1978/1979 roku, ale w roku 80 nie byłem jeszcze gotowy, w tym sensie, że nie miałem jeszcze odpowiedniej ilości odpowiedniej marki utworów, a tych, które miałem, nie byłem pewien. Niewątpliwie był to ciągle etap ładowania akumulatorów. Zresztą tyle rzeczy się działo, trzeba było być… Więc pozytywnie nastawiony Zbigniew starał się być w jak najbardziej energetycznym, racjonalnym, tudzież w opozycyjnie obywatelskim wymiarze. 5 Poeta naiwny Kudłaty. Zbyszek Sajnóg. Gdańsk, zima 86. Gdańsk, kwiecień 87 – koncert Ariergardy 1, Konjo i Zbyszek. Już pod koniec lat 70-tych usiłował założyć niezależny klub artystyczny. W 1981 roku reaktywował w Uniwersytecie Gdańskim Zeszyty Koła Naukowego Polonistów „Litteraria”. Na początku stanu wojennego brał udział w brawurowym przechwyceniu, skazanego na zmielenie przez komunistów, nakładu książki pt. Wałęsa. No a dalej było standardowo: trochę ulotek, kamienie, czołgi… Poniesiony ogólnym uniesieniem napisałem wtedy pęczek patriotycznych wierszy. Były rzecz jasna różne od tego, co pisałem przy innych okazjach i, jak sądzę, z punktu widzenia poetyckiego standardu, były całkiem nie najgorsze, korzystające ze sprytnych odniesień do Norwida etc. Żadne z „walczących” pisemek nie było jednak zainteresowane drukowaniem zaangażowanych strof Sajnóga. To jeszcze był w stanie przetrawić. Ale napisał też nowatorską rozprawę na temat manipulacji propagandą pozytywistyczną, uprawianą w stanie wojennym przez rzecznika junty Urbana i jego ponurych socjotechników. Krytykowałem neopozytywizm socjalistyczny i dziwiło mnie, że nie znalazłem w pismach podziemnych ani jednego rzeczowego rozbioru i krytyki tego ewidentnego nadużycia. Mój artykuł nie został opublikowany. Odrzucono go, motywując, że „robotnik tego nie zrozumie”. Było to nieco zniechęcające doświadczenie… Zwiększająca się ilość zniechęcających doświadczeń przekonała boleśnie Zbigniewa, że jest bytem „inakszym niż inni”. Nie czuł tożsamości ani z totalitarnym społeczeństwem, ani z coraz bardziej kuriozalnymi wybroczynami opozycji. Napisał więc – Schorowana sytuacja budzi potrzebę terapii. Terapia kulturowa to, między innymi, przełamywanie osamotnienia, jakościowa kontrola wartości, odmyślakowywanie rzeczywistości, by ujawniać jaką jest i wreszcie uzupełnianie wspólnej negacji o wspólną kreację, 6 a terapeutyczna kreacja, to oczywiście nie artystyczny wyścig zbrojeń, ale też nie, akurat wtedy władające umysłami, zatapianie się w mroku legend i tradycyjnych wzorów… Słuchałem tego coraz bardziej przekonany, że należymy do jednego plemienia. Zbyszek przerwał na chwilę, pociągnął łyk kawy zbożowej bez cukru i po katalogu klęsk egzystencjalnych postawił dobitny wykrzyknik – W każdym razie zapamiętałem dobrze wtedy i na całe życie, że okazje należy wykorzystywać skrupulatnie i szybko tak, jak się da. Postanowiłem do następnego okresu wolności przygotować się jak nikt inny. I w tym momencie do tego przygotowania zostałem serdecznie zaproszony… Zbigniew poinformował mnie, że istotą akcji Miasto-Masa-Masarnia jest bunt przeciwko organizacji świata w ogóle. Powołuje kategorię anarchizmu metafizycznego – to droga ku zniszczeniu wizji wegetatywnych, wywiedzionych w oparciu o schemat egzystencji ciepłodupecznej. Nasze działanie to wszechogarniająca dowolność. Mam się wymyśleć. I pląsać energicznie bądź pasywnie. To nieistotne. Istotne jest aby być. W tym intensywnym tu i teraz. Mogę przynieść jakiś transparent. Powiesić go bądź zerwać. Powiedzieć wierszyk. Zaśpiewać piosenkę. Atakować lub ukryć się w jakimś kącie. Po co? Po nic. To nie jest happening – nikt tu nikogo nie zaskakuje ani nie generuje estetycznych drżeń – to wykład. To nie jest FLUXUS bo powiedzieć: życie jest sztuką znaczy dzielić co jest w istocie swej niepodzielne – powiedzenie życie jest sztuką nic nie mówi o słowie „jest” a za to w pełni je oddaje nasza tu obecność… („Stanowczy manifest negatywny w sprawie tego, co się tu odbywa”). Razem ze mną będzie jeszcze kilku partyzantów – może pięciu, może dziesięciu… Zbig pisał – Bardziej niż anachroniczne i eksterminalne uprawianie sztuki, zajmuje nas generowanie brei semantycznej, zlewanie się w jedno wspólne rozlewisko. Znając skomplikowaną psyche innych uczestników, wiedziałem – tu nikt nie będzie krył się w kącie. Idziemy na wojnę! I mogą być ofiary! Podczas tego niepokojącego meetingu miły gospodarz przeczytał mi kilka prymarnych manifestów. Najbardziej wstrząsające z nich to – Natychmiastowy manifest w sprawie zniesienia medycyny, Prodrom bezwzględnego manifestu w sprawie prozy poszukującej oraz „Manifest psychourynalny pamięci Rafała Wojaczka” – Ta cholerna świnia Zbigniew Sajnóg zazwyczaj w nocy odlewa się do umywalki zresztą z przyczyn nie ustalonych. Na deser odbył się mały poranek poetycki i w autorskim wykonaniu naświetlono moje komórki m.in. słynnym wierszem pt. „Syra tajemna” – O, syry żeś się przeląkł / że taka infantylna / a ja mówię: tajemna… Zaciekawiło mnie, że Dwanaście sonetów równowagi posiada motta z Talking Heads i Siekiery. Jesteśmy na drodze donikąd… To było niepowszednie. I niepokojące. Gdy opuszczałem skromne M-2, które już za moment miało przeżyć cudowną metamorfozę w świątynię metafizyki społecznej, przeczytałem napis nad drzwiami: Nie jestem socjopatą – tylko społeczeństwo jest antropopatyczne! – totart jest adekwatny czyli nie ma zasady – totart jest brzytwą której się chwytamy Zbigniew Sajnóg „Prowizoryczny manifest pozytywny w sprawie tego, co się tu odbywa.” Szał bojowy objawiał się wzmożoną siłą, niewrażliwością na obrażenia, wyciem, gryzieniem brzegu tarczy, częstym zrzucaniem odzienia i walką nago – jako znak poświęcenia się Odynowi, pokazaniem siły i płodności wojownika. Najprawdopodobniej spowodowany był transem autosugestywnym… W chrześcijańskich społecznościach Anglosasów czy Franków, choć z pochodzenia germańskich, takie zachowania budziły grozę i obrzydzenie. Jakub Ostromęcki „Okazja czyni Wikinga.” Na Masarnię przygotowałem kilka sztandarów z gazet uczynionych. Na jednym z nich po raz pierwszy ujawniłem hasło Miłość niszczy osobowość. Przytargałem kasety z przebojami idola mojej mamy, szansonisty Połomskiego Jerzego. Wspaniały hit pt. Nie zapomnisz nigdy doskonale w realiach scenicznych mixował się z mało pacyfistycznym przekazem grupy Serdel o nazwie Trupen machen. W ten sposób pan Jerzy został nieuświadomionym członkiem Masarni i przeszedł później z nami cały szlak bojowy. Od Gdańska do Murmańska! Wymyśliłem też tonus finalis, czyli obrzucanie publiczności bombami z mokrych gazet. Ten element bardzo się wszystkim masarzystom spodobał. I już do końca działań 9 Miasto-Masa-Masarnia: od lewej Kudłaty, Konjo i DJ Łysy. Totartu był konsekwentnie mocnym akcentem, którym żegnaliśmy naszą zdezorientowaną widownię. Ku Masarni dotarli i w związku z tym do Historii przechodzą – Zbig i Bogdan Kubat, czyli kierownictwo artystyczne (he he). Studenci filologii polskiej – poeta Kudłaty, tczewski freak Łysy, Dwa Grześki – Bral i Adamczyk (ten pierwszy założy później awangardowy teatr Pieśń Kozła), fan nowej fali Maciej August (wsławi się niebawem połknięciem widelca, coby szybciej opuścić szeregi LWP). Był z nami hipis Pan Tomek, konsekwentnie udający studenta historii. Oraz Para Z Napadami Histerii. Męską częścią Pary okazał się Leon Dziemaszkiewicz. Za lat parę rozpocznie występy w nieortodoksyjnie heterosexualnym teatrze tańca Patrz Mi Na Usta. Und ja. Czyli poważnie zagubiony we Wszechświecie Konik Konjo Konikovsky… 23 kwietnia 1986 roku aula 037 Uniwersytetu Gdańskiego wyglądała jak sen paranoika. Przed wejściem wisiał wielki różowy transparent z napisem Wielki Sajnóg. W środku witał równie imponujący sztrajf z napisem Wielki dureń. Na tzw. rusztowaniu warszawskim stała złota perkusja, z dumnym napisem Serdel na kotle. Cała aula obwieszona była gipsowymi maskami Zbigniewa. I moimi gazetami. Z rozklekotanych Eltronów made in NRD leciały rzęchliwe dźwięki inkryminowanego Serdla feat. Jerzy Połomski. 3…2…1…zaczęło się. Od tej pory świat miał już wyglądać inaczej. Ubrany w gacie z jedną tylko nogawką, Zbigniew wstąpił na zardzewiały święty szczyt i począł grać na perkusji. 10 Jednocześnie recytował w niezwykle intensywny sposób swój poemat Europa (wprowadzenie) – otrząśnij się stara zdziro – dopowiedział Juras / babie obszczanej co leżała w rowie… Gdy odczytał go po raz trzeci, aula 037 zawrzała. W tym samym czasie Kudłaty i ja też próbowaliśmy zaprezentować któryś ze swoich wierszy. Symultan wytworzył, długo oczekiwaną i jakże dla nas charakterystyczną, breję semantyczną. Szybko odpuściłem regularne odczytywanie z kartki na rzecz spontanicznego strumienia świadomości dla ubogich, w stylu Kasia chodź na kutasia czy Generał Kiszczak jest androidem. Dwa Grześki i Pan Tomek krążyli po auli ubrani w czarne mundury brytyjskiego pogotowia ratunkowego. Skojarzenia budzili jednoznaczne. Byli ruchomym elementem scenografii do filmu pt. Nie trzeba organizować obozów koncentracyjnych – ludzie sobie doskonale z tym radzą we własnym zakresie… Co chwila wpadała Para Z Napadami Histerii. Wyła Faflachata!!!, wypadała oknem, wracała z powrotem i tak w kółko. Łysy robił za „niby – DJ”. Teoretycznie miał puszczać Serdla. Jednak głównie mylił taśmy i puszczał krzepiące przemówienia Aleksandra Kwaśniewskiego, który był w tamtych czasach ministrem do spraw młodzieży. Istniało coś takiego – słowo! Maciej August dał się ponieść skrajnym emocjom i zażądał, abym go ostrzygł tępymi nożyczkami. Uczyniłem to z radością! Atmosfera zrobiła się już zupełnie gęsta w momencie, gdy Zbigniew odczytał swój Prodrom manifestu daremnego Miasto-Masa-Masarnia. w sprawie zaprzestania rozmnażania. Eltrony rzęziły – Przerwijmy koło reinkarnacji: nie będzie innego wyjścia niż zostać doskonałym – albo przynajmniej wcielić się w zwierzę na uwolnionej od człowieka ziemi – jakaż ulga w porównaniu ze stanem aktualnym… Zapadła cisza. A autor wyjął z kieszeni gówno i je ceremonialnie połknął. Sztuczne gówno, zrobione z serków i kakao. Pomyślałem, że czas kończyć ten spektakl. Włączyłem kawałek Konsument, mało wtedy popularnej grupy Kult. I rozpoczęliśmy regularną bitwę na piguły z mokrych gazet. Publiczność uciekła a ja odleciałem w profuzyjny Kosmos. Kilka dni po masarskim ujawnieniu ponownie nawiedziłem mieszkanie Zbigniewa. Było odjechane tak samo jak jego właściciel. Przypominało salę terapii plastycznej w jakimś zagubionym psychiatryku. Clou stanowił kibel, gdzie goście śmiało i szczerze kreowali swoje wizje na ścianach. Np. koleżanka Izolka pozostawiła tam wiekopomną refleksję – Moja łechtaczka jest do dupy! Piliśmy kawę zbożową. Miły gospodarz uważał ten napój za najbardziej ekologiczny. Zbigniew znów się otworzył i opowiadał o swoich młodzieńczych eksperiencjach artowych – W drugiej połowie lat siedemdziesiątych ławy klubu Carillon {w którym usiłował organizować progresywne imprezy} były niczem prokrustowe łoże do cierpień z niedookreślenia. Rzeczywistość była gumowo – waciana, pętająca, co by się nie zrobiło – ciekło po zwieszonej mordzie, ja już nie wiem jak to nazwać. Poszukiwanie czegoś po knajpach, w zagłębieniach, nagłe łypanie zza rogu, że może się uchwyci, przyłapie twardy rdzeń tego wszystkiego. Wyflaczanie, rozwarstwianie, darcie zakurzoną pazurą – tak bywało. Ten stan niemożności rozpoznania można oczywiście sklasyfikować jako przejaw nudy metafizycznej. Można, jasne, sklasyfikować sobie wszystko, ale co dupala opiecze, to opiecze. („Jak Violetka drogą szła i co miętosiła”. Wstęp do zbioru poetyckiego „Parnas zimowy”). Kolega S. zaprezentował kolejny już Manifest w sprawie ostatecznego rozwiązania problemów fikcyjności i realizmu w literaturze i podstawowego problemu filozofii w ogóle czyli ogólny manifest n-tego stopnia w sprawie tego co istnieje w ogóle a szczególnie w wyobraźni. 11 Pierwszy komunikat postmasarski. Zrewanżowałem się opowieściami o moich punkrockowych lękach egzystencjalnych. Doszliśmy do wniosku, że Masarnia była wybitnym dziełem w bagnie akademickiej demencji. I że warto jej dziedzictwo ponieść gdzieś dalej. Gdziekolwiek. Byle wyrwać się z coraz bardziej toksycznego kraju końca permanentnego. Bo PRL roku 86, nawet jak na degenerę życia w komunie, to był twór wyjątkowo żałosny. Wszystko jakby zamarło w dusznej katatonii. Czerwoni okopali się w koszarach i tylko raz na jakiś czas jebnęli kogoś pałą przez łeb. Opozycja, wyczerpana stanem wojennym, wysyłała coraz słabsze sygnały do zmęczonego społeczeństwa. Które, wynędzniałe przez lata kryzysu gospodarczego, rzucało się sobie do gardeł nawzajem. A najbardziej obywatele nienawidzili nie dozorców z PZPR, tylko tych, którzy jakoś się jeszcze z tej błotnistej masy wyróżniali. Zbigniew pisał w „Manifeście asystemowym”: – to nie system tu nic system – to ludzie wymyślili sobie świat i siłą bierności wciągają kolejnych miażdżą i mielą w bezkształtną nieszczęsną magmę / – to wy dręczycie się nawzajem codziennie: bezczelne kreatury owładnięte obsesją akceptacji… Na początek zaprowadziłem Zbigniewa do absolwentki filozofii Iwony Bender, wtedy instruktorki kulturalno – oświatowej w gdańskim Pałacu Młodzieży. Szybko rozpoczęliśmy kooperację. Iwona w tajemnicy przed swoją dyrekcją udostępniła nam powielacz, na którym odbiliśmy ulotkę i dwa fundamentalne komunikaty. Ulotka zawierała jedno tylko słowo – DUPA. A pozostałe brutalistyczne druki ujawniały m.in. wspomniany już manifest Zbyszkowy w sprawie zaprzestania rozmnażania. Oraz zlewne liryki, takie jak np. „tragedia geokulinarna” – siedzi góral na oscypku / mówi zjadłbym sobie rybków. Tudzież refleksyjne hasła w rodzaju dupą jebać… Iwona otworzyła przed nami także magazyn jakiegoś martwego teatrzyku dziecięcego. Bez większych wyrzutów sumienia gwizdnęliśmy stamtąd stroje Pana Ryby, Sandokana i Świętego Mikołaja na kwasie. Oraz 8 metrowej długości transparent Niech żyje 1 maja. Podczas pierwszej action painting przemalowaliśmy go na siejące popłoch dzieło Miesiączkuje woźna / Będzie zima mroźna. Te zacne rekwizyty wzbogacały odtąd wszelkie experiencje Totaru. A Pana Rybę aresztowała SB w roku 87. Wypożyczył go Wojtek Jacob Jankowski, fighter WiP, na kolejny sitting przeciw obowiązkowej służbie wojskowej i elektrowni jądrowej w Żarnowcu. SB zgarnęła Jacoba przebranego za Pana Rybę i już nie oddała. Pana Rybę, nie Jacoba na szczęście… Maj przebiegał nam na organizowaniu zaplecza technicznego i na głębokich dysputach mistycznych. Nazywało się to sympozjonem znachorów duszy publicznej. Pojawiła się wtedy taka złota masarska myśl – Istnieje świat duszy – niebyt, oraz świat dupy – odbyt. Dbaj o jego higienę!. Dbaliśmy? A gdzie tam! Łapaliśmy doła niebożątka, mniej lub bardziej kolektywnego. Ale czuliśmy, że Wielkie Nieznane dokonało inwazji! I byliśmy gotowi do konfrontacji. Nie tylko ze śmietnikiem PRL, ale z całym gnojem wszechświata! Zbigniew pisał – Oto długo oczekiwane tworzenie w adekwatności, czyli zgodnie z rozpoznawanymi właściwościami sytuacji – nie udając, że jej nie ma, a drążąc ją, wchodząc z nią w istotną interakcję – a tylko stąd może wieść droga ku jej kształtowaniu. W tym rozumieniu adekwatność nie wykłada się jako kompromisowość – przeciwnie, jako działanie bezkompromisowe, w odwadze stawania wobec rzeczywistości jaką jest, w zwarciu, bez ambicjonalnej ucieczki w wyścig środków i derby produkcji. Tak rozumiana adekwatność jest wykroczeniem poza szkolną opozycję tradycji i awangardy. Usuwa pozamerytoryczną kategorię nowości jako wyróżnik wartości dzieła. Podkreśla i daje istotną siłę trafiania w sedno z jednoczesnym wykraczaniem poza warunkowaniem dzieła jego położeniem w czasie, który przecież, jak uczą metafizycy, nie istnieje. („Totart Container – Adekwatność”). Gotowa do wylania swoich radykalnych wizji była też inna extatyczna socjeta. I wtedy szczęśliwie okazało się, że nie jesteśmy sami z naszym progresem estetycznym. 13 Gdynia, jesień 85 – Pan Tomek bębni, Konjo czyta wiersze przed koncertem Abaddonu. Kristoff Skarbek wśród arcydzieł Nowej Ekspresji. Praffdata na sopockim molo – Dudi, Guła, Sylwian i Jakubek. 6 czerwca w sopockim BWA odbył się wernisaż wystawy Ekspresja lat 80. Był to najazd dzikich malarzy i wściekłych akcjonistów, zorganizowany przez czujnego kuratora Ryszarda Ziarkiewicza. Radykalizm ich prac uświadamiał, że gdzieś na tej bolszewickiej pustyni toczy się desperacka walka o przetrwanie. Nowi dzicy swój sprzeciw artykułowali głośnym, z flaków walącym – negativ nein! Po raz pierwszy zetknęliśmy się z projekcjami gdańskiej Galerii Wyspa, z Jackiem „Dread Objects” Staniszewskim, z desantem wrocławskim w osobach multimedialnego Kristoffa Skarbka i soc-pop-artową grupą Luxus (urokliwe graffiti Jeśli nie masz własnego mieszkania, uprawiaj sex we własnym samochodzie). Strzałem w tył głowy był obraz Włodka Pawlaka pt. Adolf Hitler. Cały wernisaż miał mocno konspiracyjny charakter. Na tzw. mieście nie było plakatów, media tradycyjnie ignorowały (a potem tym zajadlej szarpały) tego rodzaju wydarzenia. Dlatego uczestnictwo w tym obiegu było aktem wtajemniczenia w rytuały jakiegoś obłąkanego plemienia. Okazało się, że intuicyjnie w tym 86 roku, explodowało naraz kilka istotnie przekroczonych zjawisk – dzicy malarze, Pomarańczowa Alternatywa, no i, nieskromnie dodam, metafizycy społeczni. Czyli my. Dzień po wernisażu, 7 czerwca, w sobotę rano na sopockim molo odbył się malarski aktion direkt warszawskiej grupy multimedialnej Praffdata. To była nasza pierwsza randka. I miłość od pierwszego rzężenia. Zbyszek i ja spontanicznie zaingerowaliśmy w ten performans, wędrując z trąbką i Serdlowym bębnem pod tarasami, na których nasi przyszli towarzysze broni realizowali transowe wylewy okołoekologiczne. A nawet w akcie serdecznej agresji obrzuciliśmy muzykantów kępami nadmorskiej trawy. Nazwijmy te końskie zaloty grą wstępną osobników dysfunkcyjnych… Faustyn Chełmecki i Maciek Wilski, frakcja plastyczna Praffdaty, malowali Obraz poświęcony morzu. Prawdopodobnie chodziło im o polskie morze, które znajdowało się w anemicznej kondycji (kiedyś w Gangrenie spreparowałem poster pt. Nie jestem podmyta-Zatoka). Dzieło było intensywne, w finale doprowadzone do błotnistego monochromu, na nim artyści z dumą wymalowali trzy anarchie. Wtedy już pojawiła się milicja, która Praffdatę i nas przepędziła, prawdopodobnie na skutek donosu zniecierpliwionych hałasem sopockich spacerowiczów. W ten sposób mieszkańcy modnego kurortu zaznaczyli swój wkład w kreowanie istotnych przejawów sztuki współczesnej. Alleluja! 15 Następna bitwa masarska rozegrała się w bardzo nieoczywistym kontekście. Zadzwonił ku mnie organizator imprezy o nazwie Święto Twojej Muzyki. Jak się okazało, siwiutki hipis z Chodzieży. Dostał mój telefon od którejś z punkowych kapel, której koncerty w Gdańsku animowałem. Na jego Święcie grały same legendy panka i rege czasu tamtego. Pan hipis słyszał, że „robię w alternatywie”, i chciał abym z tą robotą 13 czerwca do Chodzieży przybywał. Ja na to, że i owszem, z paroma kolegami nakręcamy pewne progresywne wydarzenie. I z chęcią z tym wydarzeniem na Święto Twojej Muzyki przyjedziemy. No to przyjeżdżajcie! Kudłaty i Zigniew – czujni przed akcją w Chodzieży. No to jedziemy! Tylko z czym? Tylko z kim? Pytania elementarne i w tamtym okresie boleśnie istotne. Bo załoga z pierwszej Masarni w większości gdzieś zaniknęła. Był pałer na akcję – ale nie było jej uwielaczy. Tudzież scenariusza, ale to drobiazg zupełnie nieistotny… Ogłosiliśmy spontaniczny nabór na chodzieską wyprawę. Na prostej zasadzie – zapraszamy wszystkich psycholi, a kto dotrze na dworzec, ten jedzie na wojnę. (Psychol – to słowo, które wielką potem zrobiło karierę. Jam je, nie chwaląc się, w ów czas wymyślił…) Na dworzec ze starej ekipy dotarli Kudłaty i młody hipis Pan Tomek. Oraz Iwona, trzy wojownicze szesnastki, Dorota Dołęga, ówczesna dziewczyna Sajgona i stary hipis Maryś. Maryś był jedynym znanym mi wtedy hipisem pracującym w Stoczni Gdańskiej. Dilował tam bibułę RSA. Znałem go jeszcze z czasów Party Młodzieży Wegetującej. I całe to ześwirowane komando wyruszyło po zwycięstwo do gwiazd. Idylla skończyła się bardzo szybko. Gdy tylko hipis z Chodzieży zobaczył psycholi z Gdańska, zrozumiał, że nic nie rozumie. W ogólnej dziwności artystów, których na Święto zaprosił, my wydaliśmy mu się zbyt jeszcze dziwni. A ponieważ przyjechaliśmy z miasta, które jednoznacznie się wtedy kojarzyło, to wydaliśmy mu się też podejrzani. Pytał – co? A my – to! Pytał – ku czemu? A my – że po nic! Przeglądał Zbyszkowe manifesty i był coraz bardziej zasmucony. Nie wierzył nam, to pewne. Coś knuliśmy, tylko co? No to decyzja odmowna. Dlaczego – naiwnie pytamy? Bo nie ma cenzury textów – on na to. One są bezpieczne – łże Zbigniew. Nie są – hipis idzie w zaparte. I cytuje – „bajeczka żarnowiecka” – stoi na stacji lokomotywa / jasno świecąca i po niej spływa / 16 ciężka woda. Ja wiem co to jest, szepcze. To polityka. Sybir. Rozstrzelanie. Byliśmy namierzeni. Po kolejnych dwóch godzinach negocjacji poszedł na kompromis. Możemy wystąpić z przedstawieniem teatralnym (?!) Miasto-Masa-Masarnia, ale pod warunkiem, że dokleimy się do jakiejś kapeli, której texty są już przez SB przejrzane. Nie ma sprawy – pomyślałem i ruszyłem do zespołów, z których znałem wszystkie, jako wieloletni społecznik w ruchu pankowym. Nazw tych kapel z litości nie wymienię, ale jeżeli, drogi Czytelniku, jesteś szanującym się old dirty punx, to masz ich płyty w swojej kolekcji. I gdy słuchasz tych nagrań, to płaczesz… I tu kolejne zdziwienie – żaden z moich alternatywnych kolegów nie wyraził ochoty na sceniczną integrację. Poczułem się dziwnie, bo w powietrzu wisiało aż nadto oczywiste przesłanie – jesteśmy poważnymi muzykami z podziemia, a osobnik w piżamie (tak się wtedy ubierałem) to niby kto? Cytując znany ustęp z powieści „Noce i dnie” – do krowów i świniów wam, a nie na salony! Po wielogodzinnej batalii wróciliśmy do punktu wyjścia, czyli byliśmy nigdzie. Nasza trasa nie wyglądała optymistycznie, jeżeli takie były jej początki. I to czynione w teoretycznie bratnim środowisku. To co będzie dalej, jak z prawdziwymi ludźmi, z homo sovieticus przyjdzie się konfrontować. Jest dobrze – mantrował Zbigniew. Tak, pomyślałem, jest kulwa dobźe. Nagle na ławeczce pod chodzieskim domem kultury ujrzałem twarz znajomą. Kojarzyłem człowieka z pionierskich dla Ruchu zinów – Post i Zjadacz Radia. Bohun nie śpiewał już z KSU. Przywiózł za to na Święto skład jakiś tajemniczy z Łańcuta. Chłopcy z Hieny od razu przyjęli nas pod swoje opiekuńcze skrzydła. Porozumieliśmy się błyskawicznie i jasne było, że należymy do jednego plemienia. Hiena na Święto przyjechała trochę na kwitach takich jak my z Masarnią. Czyli kultowy lider i anonimowa ekipa. Ich hipis też się chyba trochę bał, bo wyznaczył im występ na godzinę 2 w nocy. Mieliśmy więc dużo czasu i postanowiliśmy pouczestniczyć w atrakcjach tej coraz bardziej egzotycznej imprezy. Bo np. okazało się, że tego dnia ma tu swój wieczór autorski słynny już wtedy pisarz Piotr Bratkowski. Bardzo Bohun z Hieny – Warszawa, festiwal Poza Kontrolą, lato 85. go lubiłem (i do dziś zresztą lubię) jako autora powieści W stanie wolnym, opisującej zakręty życiowe młodego poety w stolicy końca lat 70-tych. Udaliśmy się na spotkanie całym taborem. Oprócz Bratkowskiego był jeszcze jeden bohater wieczoru, jakiś przyczajony autochtoniczny literat. Zaczęło się normalnie. Naszym zdaniem, nawet zbyt normalnie, jak na format gwiazdy „wieczoru”. Postanowiliśmy więc wejść w twórczy dyskurs. Gdy Zbigniew przedstawił kilka swoich teorii na temat sztuki w ogóle, do rozmowy włączył się autochton. Nie był miły. Widać było, że go wkurwiamy. Że nie takich deklaracji ideowych oczekuje od uczestników „alternatywnego festiwalu”. Gdy ujawnił swoje tezy programowe, zrozumieliśmy, że mamy przed sobą XIX wieczną skamielinę. Wyskrobaną z macicy mateczki Orzeszkowej. I się zaczęło. Zbigniew rozpętał ideologicznego ping ponga z autochtonem. Ja oskarżyłem Piotra Bratkowskiego o zdradę młodzieńczych ideałów. Chodziło mi o to, że był wtedy felietonistą pisma Literatura, którego naczelny jawił się dość mroczną postacią. Niejaki Putrament przybył do PRL na radzieckich bagnetach i nijak mi się to nie kleiło z wolnościowym backgroundem Piotra B. Nie mogłem się nadziwić, jak ktoś tak wrażliwy i zdolny i w ogóle, może pracować u oficera NKWD. Na to Bratkowski broni się dzielnie – pracuje tam, bo dzięki temu może wspomóc finansowo Antoniego Pawlaka, poetę zaangażowanego z Gdańska. Który dość często lądował wtedy w więzieniu za antysocjalistyczną robotę. Na to ja zacząłem wymachiwać niczym sztandarem cytatami z powieści P.B. Powtarzał tam zwrot to nie jest 17 mój świat… Widać było, że jestem przygotowany do lekcji. Książkę W stanie wolnym znałem prawie na pamięć. Jednym ze słuchaczy, w tej coraz mniej platońskiej akademii, był Grabaż. Wtedy lider formacji nowofalowej Ręce Do Góry. Kilka miesięcy wcześniej gdański hipis – opozycjonista Docent, wydał w podziemiu kasetę z nagraniami Kultu, Róż Europy i właśnie grupy Ręce Do Góry. Była to rejestracja live z I Festiwalu Nowa Scena, którą menago Waldek Rudziecki zaczął wtedy nakręcać w Gdyni. Więc ja wstałem i byłem niemalże jak sędzia Trybunału Norymberskiego. Jedną rękę oskarżycielsko wycelowałem w P. Bratkowskiego i grzmiałem – Jesteś kolaborantem Piotrze B., bo pracujesz dla Putramenta! A ten tu kolega – i drugą rękę wycelowałem w Grabaża – ten tu kolega z zespołu falowego Ręce Do Góry, wydaje swoją muzykę w obiegu niezależnym! Powinieneś kreować własne pismo a nie konfraternię czynić z komunistami! Pan Piotr i autochton byli załamani. 1:0 dla nas! Oczywiście dziś wiem, że byłem dość niesprawiedliwy. Wszyscy żyliśmy wtedy za pieniądze rodziców i obce nam były, w jakiś szczególny sposób, ekonomiczne koszmarki wegetacji w totalu. Ale autochton bluznął w naszą stronę prawdziwie szczerym jadem. Zapoznał się z naszą twórczością i był na tyle rozgarnięty że pojął, iż ma przed sobą absolutnie nową jakość. Której nie rozumie i która go niepokoi. Był nieprzyjemny i był jakby protoplastą całej dywizji nieprzyjemnych typków, których spotykaliśmy i których właściwie po dziś dzień spotykamy na naszych ujawnieniach. A z Piotrkiem Bratkowskim szczerze się potem polubiliśmy i przesyłaliśmy sobie co pewien czas metafizyczno – społeczne serdeczności… Po tej zadymie kulturalnych ludzi dość naiwnie myśleliśmy, że zbliżamy się do szczęśliwego finału pobytu na chodzieskim Święcie Twojej Muzyki. Zrobimy progresywną Masarnię z naszymi nowymi kolegami z Hieny i jakoś wrócimy na rodzinne Kaszuby. Jah miał jednak w stosunku do nas zgoła odmienne plany. Gdy zagrały już wszystkie tuzy pankroka, wybiła nasza godzina, czyli 2 w nocy. Jesteśmy czujni. Na scenę wchodzą mnisi z Hieny i zaczynają swój postpsychiczny rytuał. Pierwsza krucjata idziemy do grobu Jezusa / każdy niesie bagnet każdy niesie krzyż / niektórzy idą zabijać / niektórzy idą żyć… Właściwie nie mają instrumentów. Tylko rozklekotana wibracja perkusji i wnerwiające pasterskie dzwoneczki. Cała chodzieska noc jest już przebita tymi pasterskimi dzwoneczkami. Słucham tego i mi pończochy opadają z zachwytu. Bo tak byłem wtedy przyodzian. Ale nie jestem tu od podziwiania, jestem od działania. Więc działamy. 18 Zaczynamy od mojego anty-striptizu. Biegam po scenie w rajcownych kabaretkach i ubieram w porozrzucane części futurystycznej Koniczej garderoby. Poeci jadą symultanem. Nasze panie rozwieszają jakieś transparenty. Na jednym jest memento – Czymże jest ból istnienia wobec swędzenia… Ruszam w widownię aby fejs tu fejs wykrzyczeć mój nowy, specjalnie na Święto przygotowany poemat pt. Do dupy ze szczęściem. Poematy wykrzyczane to był mój nowy patent na generowanie breji semantycznej. Stary hipis Maryś i młody hipis Pan Tomek tarzają się po scenie, demolując po drodze to i owo. Nasze panie wyją – Janko Muzykant okazał się skończoną świnią! Zbigniew czyta Pierwszy wykład anarchizmu metafizycznego. Kudłaty rusza ku mnie i wspólnie rzucamy się na zdezorientowana publikę. Panki uciekają. Jest kilku nowofalowców. Niby wtajemniczeni, ale chyba też zniesmaczeni. To dobrze. Nie jesteśmy tu po to, aby było miło. Jedyne zdjęcie Hieny z koncertu w Chodzieży – Max, Urizel i Bohun. Ulotki, krzyczę! Fruwają w powietrzu. Ocalała kontrkultura chwyta, czyta i nie pojmuje. Nie musi. Na ulotce pomnożony stukrotnie widnieje tylko jeden komunikat – DUPA. Panie popiskują – Ojcze matko koniec z nami / Już Mengele jest za drzwiami. Hiena szczytuje w somnambulicznym zatraceniu. Grają kalekie rege pt. Murzyni. A Zbig i szesnastki rozwijają transparent Miesiączkuje woźna / Będzie zima mroźna. O nie! Tak ludzie nie żyją! Wynocha! Pojawiają się dziwni ludzie z wąsami. Biegają koło konsolety, wyłączają nam prąd, mają pretensje do organizatora. On ma pretensje do nas. Idźcie stąd! Nikt was tu nie chce! Co to ma w ogóle do chuja być?! Zbieramy graty, już jest po wszystkim. Zanim nas zdjęli byliśmy na scenie całe 15 minut. I tak nieźle. Idę negocjować z hipisem jakiś nocleg. Był obiecany, ale go nie ma. Nie dostaniemy też zwrotów kosztów podróży. Bo nie. Bo nie zasłużyliśmy. Bo go i panów z bezpieki zdenerwowaliśmy. Jednak naciskam. Wszystkie gwiazdorskie kapele śpią w hotelach, druga pankowa liga w akademikach, trzecia w szatni ośrodka sportowego. My jesteśmy poza klasyfikacją. Więc w niezwykłym akcie łaski organizator wysyła nas w inny wymiar. Do starej restauracji nad jeziorem. Jest nieczynna od wojny trzydziestoletniej. Jedynie 10 lat temu odbył się tu ślub córki szefa lokalnej straży pożarnej. Wśród ruin zmysłowej niegdyś tancbudy wiszą zdechłe girlandy. I jakiś sztandar wbity w żyrandol. Schulz byłby zachwycony. My też jesteśmy zachwyceni. Świta. Pełna psychodelia. 19 Kładziemy się gdzie kto jak może. A nagle niespodzianka! Mamy gości. Panowie z wąsami. Chodzieskie SB przyszło z wizytą do skromnych Masarzystów z Gdańska. Zaczynają rewizję i znajdują jeszcze kilka zagubionych ulotek. – Co to jest? – pytają ponuro – To jest dupa – odpowiadam. – Nie bądź taki mądry, student, bo dostaniesz w ryja – wąsaty sprowadza dyskurs na właściwy poziom. Jaka dupa, czyja dupa, dlaczego dupa? Są wnikliwymi badaczami sztuki współczesnej (to z Barańczaka). Kulturalnie tłumaczymy, że prawdopodobnie jest to anonimowa dupa, czyli może należeć do każdego, nawet do nich. Nie są zadowoleni. Nie chcą aby na naszej ulotce była ich służbowa dupa. Położenie Masarzystów pogarsza fakt, iż wyczytali z dokumentów, że jesteśmy z Gdańska. A Gdańsk wiadomo – stocznia, strajki, elementy antysocjalistyczne. Dupa jest z Gdańska, więc pewnie też jest anty. Idziemy w zaparte, że dupa jest neutralna. Twierdzą, że trwa walka klas. Chwilę temu Kapo Spawacz zawiesił stan wojenny. Ale nikt tu nie jest neutralny. Nawet dupa. Było już jasno, gdy wyczerpał im się trip analityczny. Ten z największym wąsem proponuje, abyśmy wypierdalali stąd pierwszym pociągiem, bo nikt nas tu nie polubił. Znam go – to starszy brat mojego znajomego z podstawówki. Chciał robić karierę w milicji na Wybrzeżu, a jak widać realizuje się zawodowo w SB w Wielkopolsce (jak dobrze postawić akcent, to nawet się rymuje!). Wtedy pojąłem, że świat jest mały… 20 Gdy powróciliśmy do Wolnego Miasta wiedzieliśmy już, że to, co rozpoczęliśmy, jest istotne nie tylko dla nas. Że wchodzenie w radykalną interakcję z otoczeniem może wygenerować całkiem nową jakość, która już niebawem zdefiniowana zostanie jako metafizyka społeczna. Pojawiło się w rozmowach hasło totart, dość głupkowata zbitka ze słów total art. Taki żart (czyli dowcip, jak mawiał Krzysiek z Dezertera) z niby – koneserów niby – sztuki totalnej. Sajgon pisał w „Prowizorycznym manifeście pozytywnym w sprawie tego, co się tu odbywa”: – totart jest adekwatny czyli wciąż przybywa i ubywa ale nie rozwija się i nie dąży czyli nie ma początku i końca: trwa nieustannie zmieniając jedynie stopień świadomego upublicznienia / – totart jest adekwatny czyli działa z użyciem środków aktualnie dostępnych… Tymczasem trwał dziwny czerwiec i w Zbyszkowej centrali knuliśmy plany podboju Wszechświata, chwilowo zredukowanego do kilku ulic i przeczuć, telepiących się nam pod coraz bardziej rozgrzanymi czaszkami. W miejscu gdzie kiedyś, być może, znajdował się nasz mózg. Wydałem dwa finalne numery Gangreny. Zawierały m.in. mój poemat Blok śmierci (nie czułem się dobrze). A także kilka fragmentów z Kazimierza Ratonia – słucham głosu waszego świata który jest dla mnie śmierdzącym śmietnikiem gdzie nie wchodzi nawet najbardziej głodne zwierzę… Oraz mix textów Zbigniewa pt. hej kto polak myć szalety / każdy czyni to na co zasłużył. Spiko i ja podjęliśmy decyzję, iż z masarską bojówką trzeba uderzyć w jakiś wakacyjny festiwal quasi kulturalny. Pierwsza z brzegu napatoczyła się FAMA, czyli, rozszyfrowując ten exterminalny balon, Festiwal Artystyczny Młodzieży Akademickiej. Cała nomenklatura tej nazwy, jak i jej poszczególne składniki, wywoływały w nas odruchy wymiotne. Mieliśmy przeczucie, iż jest to zlot pseudoartystów, półidiotów i nylonowych fanatyków piosenki turystycznej. Którym przyda się nasza pigułka progresji. Gdy niebawem desant protototartalny przybył do Świnoujścia, przeczucia zmaterializowały nam się w bezwzględne 200%. Wykonałem desperacki telefon do warszawskiego klubu Hybrydy. Jah kocha waryatów, więc w tej chwili przy aparacie czuwał młody kaowiec Krzysiek Gogol. Ów zacny zsypowiec organizował serię dziwnych imprez, mało mających wspólnego z tzw. oficjalną kulturą studencką. Owa „kultura” irytowała go wtedy tak dogłębnie, iż postanowił zrealizować alternatywną wersję FAMY. Wymyślił sobie, że zgromadzi grupę niepokornych twórców, którzy autobusem przemierzać będą bezdroża PRL, występując w przeróżnych leśnych siołach, niosąc tę zakręconą studencką energię prostemu ludowi. Plan ambitny, ale… Gangrena w pełnym rozkładzie. Kudłaty i Paulus na akcji ulicznej. Świnoujście, lipiec 86. Uznane gwiazdy studenckiej estrady odmówiły Krzyśkowi udziału, gdyż nie pasował im socjal przez niego oferowany. Bo nagle ładny autobus okazał się ciężarówką z demobilu PKS, która wieźć gwiazdorskie tyłki była niegodna. Tak więc 3 dni przed wyjazdem kolega Gogol nerwowo poszukiwał personelu do obsługi swojej wizji. Ja, z moim dziwnym telefonem, spadłem mu jak manna z artowego nieba. Więc zapewne dlatego, bez zbędnych negocjacji, zgodził się na nasz udział w tygodniowej trasie koncertowej pod kryptonimem FAMA W Drodze. Nienerwowo zapytał jeno, czym się zajmujemy? Enigmatycznie przedstawiłem Masarnię jako „experymentalną wspólnotę z Gdańska oferującą niezapomniane przeżycia mistyczne”. Udział w tych „mistycznych przeżyciach” miał być dla Krzyśka Gogola traumatycznym doświadczeniem. Skoro trąbka do boju ponownie odegrała na koń wsiadanego, tradycyjnie przystąpiliśmy do poboru ekipy, która spacyfikuje FAMĘ W Drodze. Przypominało to łapankę podobną do poprzednich realizacji. Tym razem, oprócz weteranów, w pole wymiany energetycznej wkroczył przebojowo uczeń liceum plastycznego w Nałęczowie – Paulus! 22 Paweł Paulus Mazur był młodszym bratem mojego brzeźnieńskiego kolegi Piotra. Zakumplowaliśmy się podczas moich punkrockowych drgawek roku 84. Wtedy Paulus jako pierwszy przywoził na Kaszuby wieści z obozu puławskiego komanda śmierci o nazwie Siekiera. Rysował też jawnym obłędem podszyte grafiki, z dominującym motywem fallusa, po wielokroć uwydatnionego. Stąd zdrobniała ksywa Paulusa brzmiała – Phalli! Umieszczałem w Gangrenie owe pindole, którymi przyozdabiał swoich Predatorów. Napotkany przeze mnie na czerwcowej ulicy Paulus bez większego oporu przyjął inwitację do masarskiej familii. Dnia 1 lipca 1986 roku w klubie Hybrydy zjawił się podejrzany kolektyw indywiduów, udających „artystów studenckich” – Zbigniew który świeżo przyjął nickname Mesjago (zbitka od słów: mesjasz i menago), Paulus, Kudłaty, DJ (?!) Łysy, Piotrek Bartczak, słupski funfel Kudłatego, ponoć poeta. I dalej – akcjonistka Iwona oraz nowa postać Mariola Białołęcka aus Elbląg. Także akcjonistka. Podłączyły się też dwie anonimowe damy, które jednak nie wytrzymały ciśnienia i zniknęły po pierwszych strzałach… Und ja – ha ha. Ekipę FAMY W Drodze dopełniali – folkowy grajek Wojtek oraz grafik Słoś ze Szczecina, prawdopodobnie ofiary Gogolowej obławy na idealistów. Słoś zasłynął kilka dni później przedstawieniem nas osłupiałym turystom z DDR. Na zadane w języku Goethego i Honeckera pytanie – Kim oni są?, zawył na świnoujskiej ulicy – Das ist Totart!!! Die grosse polnische theater!!! Tymczasem theater zapakował się do rozklekotanej ciężarówki i podążył w stronę wielkiego niewiadomego. 2 lipca doszło do pierwszego starcia z trudną peerelowską biomasą. Zajechaliśmy do Pieczyska, sympatycznej miejscowości rekreacyjnej pod Bydgoszczą, która gościła na wywczasie wyjątkowo niesympatyczną subkulturę. Bo przez przypadek wbiliśmy się w ośrodek wypoczynkowy MO i SB, z którym sąsiadował kemping Miejskiego Przedsiębiorstwa Wodociągów i Kanalizacji. Tak więc na naszym inicjalnym ujawnieniu gościliśmy niczego nie przeczuwających urlopowiczów – tajniaków i hydraulików wraz z rodzinami. To co zobaczyli wprawiło ich najpierw w stan ogłupienia, a następnie intensywnego obrzydzenia. Zrozumieli, że ktoś z nich okrutnie zażartował, zapraszając na „popołudnie z kulturą studencką”. W mniejszym stopniu, ale jednak, ich lęki podzielał kolega Gogol i jego dzielna ekipa księgowych. W jakimś sensie odtworzyliśmy scenariusz chodzieski, łącznie z wystąpieniem masy krytycznej tuż po rozwinięciu transparentu z Miesiączkującą woźną… Rytuał ten dopełniała podniosła histeria Walkirii, autorstwa Ryszarda Wagnera. Rozebrani do kąpielówek esbecy i hydraulicy zaczęli protestować i podjęli nieudaną próbę wypędzenia nas z kurortu. Ale dla nas plażujący tajniacy nie byli poważnymi tajniakami, więc chwacko kontynuowaliśmy masarskie rytuały. Zanim przyjechali ubrani już milicjanci, Kudłaty zdążył jeszcze zaprezentować swój najnowszy manifest pt. „Słowo Loha i jego znaczenie w życiu jednostki” – Loha nie posiada w ogóle znaczenia czyli może oznaczać wszystko. A czym jest wszystko nie wiemy.... Ja wykrzyczałem poemat Chcę wszystko, wanna + video. W jego rytmie i pod zarzutem niekontrolowanego oddawania moczu i kału (sztuka milicji) zostaliśmy stamtąd wywaleni a Gogol obdarowany pamiątkowym mandatem. Wspólne męczeństwo w obliczu obnażonych sił represji zintegrowało naszą załogę. Kolega Gogol, po pierwszej fali nieufności, zapałał do nas szczerą sympatią. Mesjago zaprosił go na panel dyskusyjny, gdzie przedstawił „Instruktaż wobec dezorientacji bredzenia nieuwagi nieświadomości tępactwa i wrodzonej niechęci” – Totart FAMA W Drodze, lipiec 86. Konjo i Kudłaty, lipiec 86. istnieje bez względu na światopoglądy i oglądy zarówno obserwatorów jak i uczestników czyli istnieje prawdziwie a prawda pozostaje poza ocenami czyli totartu nie należy oceniać a tylko wystarczy z nim współistnieć lub nie czyli wyjść ewentualnie oddalić się. I pan kierownik Krzysiek G. został w ten sposób prezesem naszego fan klubu na najbliższe 3 tygodnie. A potem jeszcze na kilka obłąkanych akcji. Kolejna konfrontacja nastąpiła dwa dni później w Świętoujściu pod Świnoujściem. Oczywiście na kempingu, którego cieć wskazał nam szambo, jako miejsce wymarzone (wg niego) do naszych prezentacji. Było intensywnie – ale, o dziwo, tym razem licznie przybyli wczasowicze przyjęli nasze profuzje z dużą sympatią. Tu Paulus raz pierwszy bodajże odśpiewał słynny song Marycho, stanowiący już jawne preludium zlewu, ku któremu nieuchronnie dojrzewaliśmy – Marycho Marycho / ja rozpalę ognicho / a w ognichu a w ognichu / będziemy jeść kiełbafy… To istotna uwaga ku interpretacji Paulusowego arcydzieła – f, nie s. Kiełbafy… 23 Szalet Naszym Schronem – Kudlatz, Pauli, Zbig i Świntuch. I wreszcie dojechaliśmy do naszej problematycznej ultima thule, czyli do Świnoujścia. Dyrekcja FAMY ustaliła z Gogolem, że jego konwój będzie oficjalnie inaugurował start tej edycji. Atakowaliśmy w samo południe, 6 lipca na Placu Słowiańskim. Jak zawsze w tamtych czasach, na takich placach znajdował się raczej koszmarny pomnik przyjaźni polsko – radzieckiej. Ten pomnik i licznie przybyli turyści byli świadkami bezkompromisowej jazdy totartalnej. W finale, przy sympatycznych dźwiękach Walkirii, taranowałem tabuny obywateli PRL, coraz bardziej przerażonych naszą obecnością. 24 To uczucie udzieliło się też organizatorom, którzy z narastającym niepokojem śledzili masarskie poczynania. Oraz władzom Świnoujścia, które stwierdziły, iż mój antystriptiz w obliczu pomnika obraził kombatantów armii czerwonej. Więc na wszelki wypadek, gdyby ktoś chciał Masarnię tu powtórzyć, zażądały wycofania Placu Słowiańskiego z pola rażenia uczestników FAMY. Znów 1:0 dla nas! Na polu namiotowym zakolegowaliśmy się z młodą kapelą Milion Bułgarów z Rzeszowa. Innowacją w ich składzie był automat perkusyjny, zastępujący żywego muzyka. Bułgarzy grali cieplejszą odmianę zimnej fali. I już niebawem na listach przebojów zatańczył ich kawałek o Czerwonych krzakach które dają kobiecie… Wspólnie z nimi i z Gogolem knuliśmy wizję kolejnego ujawnienienia pod hasłem Szalet naszym schronem. W centrum Świnoujścia było rondo a na nim stał miejski kibel. Wypucowaliśmy go i ozdobiliśmy kwiatami, które nasze panie wręczały petentom usiłującym z niego skorzystać. Na dachu kibla zainstalowaliśmy się z Bułgarami i ze świeżo przybyłym gdyńskim freakiem Świntuchem, kumplem z UG. Przebranym za czołg Rudy 102. 8 lipca, jak w westernie W samo południe, zaatakowaliśmy miasto po raz kolejny. Było wesoło. Kapela grała skocznego pankroka. Ja śpiewałem podglebnego hita toruńskiej Rejestracji Przedpoborowych z roku 81 pt. „Jestem zerem” – Zera nic nie znaczą / Numery nic nie znaczą… Sypały się ulotki, manifesty i zlewne poezje. Wystąpiła próba recytacji Europy. Wznosiliśmy rewolucyjne okrzyki, w stylu Najpierw sracze – potem dacze! Ten dziwny spektakl obwąchiwali nieufni turyści i zdegustowana dyrekcja FAMY. Gdy puściliśmy Walkirię i rozwinęliśmy na rondzie Woźną…, przerażeni wyłączyli nam prąd. Ale nas już nie mogli zatrzymać. Bułgarzy wykonali transowy unplugged na bębnach i przeszkadzajkach. Kudłaty i Paulus weszli w lud i zaczęli wrzeszczeć co bardziej przekroczone wierszye. Ludność uciekała, dyrekcja szalała. A ja w akcie despery zrobiłem regularnego stripa w nieczynnej fontannie na środku ronda. Gdy pozostałem jeno w perwersyjnych kabaretkach, przyjechała milicja i wszystkich wywaliła z miejsca straceń. Ta akcja bezpośrednia miała kilka poważnych konsekwencji. At first – zabroniono nam w ogóle występować na ulicach. Mając więc dużo wolnego czasu, rozpoczęliśmy regularną miejską partyzantkę. Wciskaliśmy się na wszystkie famowe przedstawienia, złośliwie ingerowaliśmy i ogólnie barbarzyńsko sialiśmy zgrozę wśród zidiociałej studenckiej „wiary artystycznej”. Uzbrojeni w mazaki, wszędzie dopisywaliśmy obelżywe złote myśli na oficjalnych plakatach FAMY. Leitmotivem były oczywiście zaklęcia takie jak faflachata, cyce i metafizyka społeczna. W konsekwencji, at second – po raz pierwszy dostrzegły nas media. I doczekaliśmy się prasowego linczu. Oto kilka prób zanalizowania sytuacji: Negacja, agresja, prowokacja, wywoływanie obrzydzenia – tyle zrozumiałam z ich ideologii – „Od zadumy do zadymy”, Radar. W kanał pseudoluzu i pseudostudenckości dawali się wpuszczać debiutanci, gotowi do największych wyrzeczeń, byle ich ludzie zauważyli. Klinicznym przykładem była tu grupa studentów Uniwersytetu Gdańskiego, mieniąca się Totart – „FAMA znana i nieznana”, Wieczór Wybrzeża. Totart to mała, wypięta dupa FAMY, nie, to nawet nie dupa, to tylko dupeczka, kontestacja na poziomie zdejmowania majtek, to dno! – „Z drogi, FAMA 1986”, ITD. Obraz tegorocznego Festiwalu Artystycznego Młodzieży Akademickiej nie przedstawia się najciekawiej. Jego poziom dodatkowo obniżają jeszcze uliczne wygłupy pseudokontestatorów z Gdańska, wulgarne w słowie i treści, prymitywne i niechciane przez samych famowiczów – Kurier Szczeciński. Po trzecie, jak widać, właśnie w Świnoujściu zaczęto nazywać nas Totartem. Sprawa zaczęła się od księgowych FAMY, którzy jakoś musieli rozliczyć naszą podróż ciężarówką, noclegi na polu namiotowym i kartki na laksogenną paszę w barze mlecznym Relax. O honorariach nikt z nas wtedy nawet nie marzył. I tak miało być jeszcze, a’ propos apanaży, przez wiele długich lat. Księgowi mówili, że muszą coś wpisać w rubryce „zespół”, a my nawet nie mieliśmy wtedy nazwy. No więc jakiś księgowy wyczytał, że w którymś z naszych manifestów powtarza się słowo totart. I rzekł – to 25 Finał akcji Szalet Naszym Schronem. Kudłaty i Konjo dekonstruują wieczorek poetycki w kawiarni Muszelka. napiszę, że nazywacie się Totart i w ten sposób rozwiążemy kwestie fiskalno-nomenklaturowe. Nam było obojętne jak nas nazywają, bo w ramach negacji wszystkiego w ogóle i kwestię nazwy wysyłaliśmy na śmietnik historii. Nie oprotestowaliśmy więc wniosku księgowego jakoś zbyt intensywnie. Zbig mówił – Genezę totartu da się również wyprowadzić z perspektywy socjologiczno – politycznej: nie ma zjawisk izolowanych; tot-ustrój totalizuje społeczeństwo, tot-społeczeństwo produkuje tot-sztukę. I tak już jako Totart (zwany też wtedy Totart Po Nic) kontynuowaliśmy na FAMIE niełatwą walkę ducha z materią. Ponieważ byliśmy nad wyraz expansywni, wierchuszka tej imprezy od początku nie pałała ku nam specjalną sympatią. Zorientowaliśmy się też, iż głównym zajęciem jury FAMY jest zalewanie pały w klubie festiwalowym. Sponsorowanym zresztą przez Towarzystwo Trzeźwości Krokus ha ha ha. Nie podobało nam się, że nasze działania ma oceniać wiecznie nawalony komitet bubli genetycznych. Więc, po kilku subtelnych dyskusjach, postanowiliśmy prostszymi środkami poinformować ich o naszym zdaniu. Pewnego wieczoru po prostu weszliśmy do klubu, wyłączyliśmy korki i w kompletnej ciemności obrzuciliśmy tzw. jury tradycyjnymi bombami z mokrych gazet. Wywołało to panikę, ucieczkę co bardziej upodlonych „jurorów” w nieznanym kierunku oraz napadowe stany lękowe na dźwięk słowa Totart. Reakcja dyrekcji była błyskawiczna. Skandaliści z Gdańska (grupy kontestujące Totart) doczekali się: otrzymali zakaz wstępu nawet do klubu FAMY – życzliwie donosił Kurier Szczeciński. 26 Otrzymaliśmy też zakaz występów na FAMIE w ogóle. Część zbombardowanej dyrekcji żądała usunięcia Totartu ze Świnoujścia a nawet z pasa przygranicznego. Ale Gogol poczciwy jakimś fortelem ich przekonał, że Totart będzie mu jeszcze potrzebny na zakończeniu FAMY, więc nasze wypędzenie niweczy jego koncepcję artystyczną. Od tej pory byliśmy objęci stałym dozorem Wojewódzkiego Urzędu Spraw Wewnętrznych. Obok naszego siedliska rozbili swój namiot dwaj opaleni agenci, udający wczasowiczów. Pstrykali nam fotki i założyli podsłuch w namiocie (sztuka milicji). Inni uczestnicy FAMY ogłosili bojkot Totartu. Nie przeszkadzało nam to, wręcz przeciwnie, mobilizowało do dalszych niesfornie zaczepnych interakcji. Zajęliśmy się pląsami towarzyskimi i udoskonalaniem spontanicznie kreowanej poetyki zlewu. Na poletku pierwszym integrowaliśmy się z Piotrkiem Bratkowskim, jedynym jurorem, który kumał coś z tego „kulturalnie akademickiego lupanaru”. Krytyk Bratkowski zachwycił się hasłem Miłość niszczy osobowość, które niebawem poddał penetracji w eseju pt. Miłość w stanie podejrzenia. Zacieśnialiśmy też więzy braterskie ze świeżo przybyłą Hieną, która zagrała dreszczogennie plażowy koncert dla rybek. Zbig wspominał – Hiena… zupełnie osobne zjawisko. Pamietam jak po przyjeździe (słynnym pociągiem relacji Przemyśl – Szczecin, kto tego nie przeżył, ten nie wie) z Rzeszowa do Świnoujścia, pokiwali głowami i zamurzyli się z instrumentami w morzu, by zagrać koncert dla podwodnych żyjątek. („Psychologia świata montowanego i inne pisma zawiłe”). Zaznajomiliśmy też pełną fantazji ślązaczkę Beatkę, która przez długie miesiące była wierną towarzyszką totartalnych peregrynacji. Kudłaty, podczas zajazdu na wieczór poetycki w kawiarni Muszelka, poznał młodą literatkę Agnieszkę Walczak, córkę Grzegorza. Jej tato napisał libretto pierwszej polskiej rock opery pt. Naga. W czas zajazdu młodzi adepci pióra się w sobie zakochali. Żyli długo i szczęśliwie póki się nie rozstali. Nasza akcja w Muszelce była chyba jedyną, na którą media spojrzały łaskawszym okiem. Odbywały się tam dość żenujące prelekcje ogólnofilologiczne – TOTART przedstawił własnego poetę naiwnego {Kudłaty}. Jego nadworny krytyk {Konjo} przedstawiał twórcę w pełnych kompetencji słowach, jednocześnie w zupełnie absurdalny i pseudonaukowy sposób. Zamierzony bełkot krytyczny w doskonały sposób wyśmiał podobny bełkot naszej humanistyki i krytyki literackiej (tyle tylko, że pisanej zupełnie poważnie). („Student”). Dzidek Jodko – pocztówka hand made z roku 1984. Ze Szczecina przybył z braterską wizytą Dzidek Jodko, animator kultury alternatywnej na Ziemiach Odzyskanych, mój druh serdeczny z juwenilnych aktiviti punkrockowych. Już niebawem jego magazyn Garaż, jako pierwszy chyba spośród pism muzycznie podziemnych, opublikuje kilka naszych postmasarskich manifestów. Zainspirowały one pewnego krotochwilnego artystę ze szczecińskiej grupy poetyckiej Skafander. Niesiony lekturą Sajgonowych teoryj podesłał nam ufnie swój elaborat pt. Jakie śniadanie takie jebanie. Zbyszek coraz bardziej nakręcał nas ideą zlewu. Z wielkim entuzjazmem podchwycili tą metodę wszyscy udziałowcy Tranzytorium. Na poletku zlewnym ujawniało się intuicyjne zaangażowanie Paulusa. Ów profuzyjny kamikaze przywiózł taśmy z porażającą muzą grupy SPK. Zbigniew dobił nas berlińskim koncertem Throbbing Gristle (zmasakrowane Strangers in the night Sinatry!). Umieraliśmy w ich rzęchach i od tej pory rozpoczęliśmy badania nad światem radykalnie wyzwolonych dźwięków. Phalli zaczął także nagrywać urywające jaja mózgozlewiny, o nazwie Kabaret Paulusa Paulusa Paulusa. Tworzyliśmy coraz bardziej obłąkane imprzejawniki (czyli indywidualne przejawy twórcze, bo słowo sztuka zbrzydło nam doszczętnie). Wszystko w myśl przesłania Zbigniewa – Rób to, czego cię nikt nigdy nie uczył to, do czego nie masz uzdolnień ani 28 predyspozycji – w tych punktach twoje zanieczyszczenie jest najmniejsze. Chodziło, off korrs, o toksyny kulturowe… Tak hartował się zlew. Był on połączeniem rozmów o duszy z głupkowatą fascynacją czystą formą kawałów kolonijnych. Wylanie, zlewność. Najogólniej: wyswobodzone spod kontroli racjonalnego umysłu, uwalniane z reżimu logicznych wynikań, sytuacyjnych uwarunkowań i innych blokad, wyrzucanie napięć i wyrażanie serdeczności z wykorzystaniem kanału głosowego, z tendencją do całkowitego uplastycznienia tworzywa podług własnego widzi mi się… Z czasem owa momentalność wylewowo przeradza się w niemal epickie ciągi artykulacyj, mocno wtedy przypominające poezje zaumne, ale jakże istotnie od nich różne, bo nie udające normalnych struktur mowy i nie wtłaczane w odwieczny kanon literackości i poezji… Z czasem uwalnianiu kanału głosowego zaczyna towarzyszyć coraz swobodniejsza mimika, gestykulacja i ogólnie dynamika ciała – jakby ekspresja zaczynała rozchodzić się po kościach. Rozchodzi się również w terenie, chętnie przenosząc się z osobnika na osobnika. (Zbyszek Sajnóg – „Vademecum konesera Totartu”). Metoda tak spontanicznie wykreowana ulegała przez lata wzbogaceniu, za sprawą nieokiełznanej fantazji totartalnych uwielaczy. I często przybierała formy, które zadziwiały nawet kombatantów profuzyjnej poetyki… Zbliżał się finał świnoujskiej ruchawki. Gogol zaplanował nasz udział w uroczystej akademii z okazji 70 urodzin dadaizmu. Przygotowaliśmy się rzetelnie, realizując m.in. street-erotyczną sesję fotograficzną. Oraz malując serię zlewnych obrazów pt. Młodzi poeci na mydło. Operacja sceniczna była gęsta w formie i treści. Mesjago ujawnił swoje brutalne curriculum vitae – Moi rodzice byli najwyraźniej łagodnymi optymistami także i wtedy gdy pijany i obrzygany udając nagłą chorobę wróciłem ze szkoły, zresztą podstawowej… Ja wykrzyczałem poemat pt. Życie jest to kurwa na której łapie się nieuleczalnego syfa. Byliśmy odziani w jedno ubranie, czyli każdy z nas miał na sobie jego połówkę. Tak więc Zbyszek świecił przyrodzeniem a ja tyłkiem przed zacną widownią. Zanim nas ostatni już raz z tej imprezy wypędzono, zdążyliśmy jeszcze odśpiewać z Hieną ich sowizdrzalską pieśń Pijcie jabczany, pijcie kutasy… Jury wykazało się finalnym brakiem zrozumienia i w swoim werdykcie potępiło zdecydowanie pojawiające się tu i ówdzie próby wprowadzenia obszczymurstwa do kultury studenckiej. Zbigniew skwitował to liryczną refleksją – Taki morał z tego / że ciężkie życie inakszego / ale i tak lepsze niż durnego / bo onego ciężkie i durne / a inakszego zawsze to inaksze… Dada aktion w kolażu z Metafizyki Społecznej. Po powrocie na łono Kaszub usiłowaliśmy jakoś przetrwać burą komunistyczną kanikułę. Na chwil parę pojechaliśmy do Śliwic w Borach Tucholskich, najeżdżając zaprzyjaźnione gospodarstwo Maroszków. Za rok mieliśmy tam powrócić jako postartystyczna wspólnota Kanibale Kultury. Pod wpływem tych progresywnych idejek Andrzej Maroszek, już w wolnej Polsce, został współudziałowcem Tymonowego, okołojassowego Biodro Records. W gdańskim Pałacu Młodzieży Kudłaty i Paulus wylali się podczas sesji muzycznej pt. To są kredki różowej facetki. Jednym z jej mięsopustnych hitów była suita o nazwie Nie będę synoptykiem bo mam w dupie pogodę! Ja wydałem premierowy numer magazynu nowin totartalnych Futurfoto. Tytuł zaczerpnąłem z nagłej iluminacji szczegółem scenograficznym, ujawnionym w filmie Felliniego Rzym. Oraz z irracjonalnego przekonania o jego (tzn. szczegółu) adekwatności w obliczu spraw, które działy się wtedy w gronie obrzyganych ministrantów permanentnego końca. Numer eins zawierał – inkryminowane już w tej opowieści cv Mesjago; fotocollage masarski pt. Mięskowołowinkakotlecikkiełbaskaserdelek; i mój strumień profuzyjnej świadomości Piszę aby zabić czas a tym-czasem zabijam siebie. And pierwszą część eposu ludowego o panu Domańskim z Oławy, któremu objawiła się Najświętsza Panienka podczas kopania ziemniaków na działce – Ratuj cały naród ochraniaj łaskawie / wspieraj nas Maryjo w kraju i w Oławie. W związku z widzeniami pana Domańskiego, 1 stycznia 1986 roku na tejże działce kilkadziesiąt tysięcy wiernych czekało na zwiastowanie Królowej Polski. Volksmetafizik made in PRL miał się doskonale… Hajt Park Tot Crew – stoją od lewej: Świntuch, Gruby, Konjo, Mesjago , Kudlatz, na dole 4 od lewej Jany. 30 Krzysiek Skiba był pomysłodawcą Lewatywy kulturalnej Hyde Park (czyt. Hajt Park). Czyli wakacyjnego zlotu anarchistów. Odezwa tego hiperaktywnego komandosa RSA grzmiała – Ludzie!!! Jest to impreza międzynarodowa, a także ogólnopolska. Wszystko jest za darmo, wystarczy tylko wziąć namiot i przyjechać z własnym wyżywieniem i dziewczyną, później samemu wystąpić, zaśpiewać i zatańczyć i pojechać do diabła. Zlot był całkowicie nielegalny i w założeniu trwać miał aż do nalotu milicji. Pierwszy taki anarchistyczny jamboree odbył się pod Złotą Górą near Kartuzy latem 85. Akta Służby Bezpieczeństwa definiują Hajt Park jako imprezę rozrywkowo – szkoleniową o zdecydowanie wrogiej wymowie ideologicznej. W sierpniu roku 86 RSA wyznaczyło okolice jeziora Wyspowo pod Wejherowem na Hajt Park vol. 2. Totart zjawił się tam rączo, omijając łapanki SB, zgarniającej co bardziej kolorowych hajtparkowiczów już w okolicach dworca PKP w Wejherowie. Na miejscu oczekiwali partyzanci RSA oraz świeżo konstytuującego się WiP. Czyli pacyfistycznego kolektywu Wolność i Pokój. Gościem specjalnym był Jacob Jankowski, pierwszy polski obdżektor, który w intencji Hajt Parku wykonał samowolkę z ośrodka penitencjarnego. Przybyło około 200 sympatyków RSA z całego PRL. Zorganizowano perwersyjną wystawę wielkiego żarcia, pod postacią fotek z zachodnich magazynów dla gospodyń domowych. Któryś z gdańskich anarcholi wywiesił flagę z solidarycą wydrapanym słowem DUPA. O ten transparent wkrótce rozpoczęły się boje pomiędzy stronnictwem ugodowym a frakcją radykałów. Wizualizowało to dość jasno ówczesny stosunek młodzieży wegetującej do miejsca, w którym zakopała się Solidarność… W nocy Totart zrealizował nihilistyczne ujawnienie poetyckie, połączone z paleniem wierszy „żeby było jaśniej i cieplej”. Anarchiści trzymali się dzielnie, ale gdy Zbigniew po raz piąty odczytał poemat Europa, to tu i ówdzie doszło do gniewnego pomruku. Na zgodę zaproponowałem zlewną wiązankę moich katastroficznych liryk pt. Zawsze można jeszcze popełnić zbiorowe samobójstwo lub zostać turystą. Wyrozumiałe brawa popłynęły wzdłuż uśpionego jeziora… Rankiem dnia wtórego odbyła się burzliwa dyskusja przy ognisku na tematy światopoglądowe. Libertariański realpolitik generował sądy w rodzaju armia polska nie strzelała tylko wtedy do swoich obywateli, gdy jej nie było. Kolportowano bibułę, nawiązywano istotne kontakty, nie wykluczone iż dochodziło do aktów spontanicznego spełnienia w wymiarze libidalnym. Futurfoto. Gdańsk 85, Szelest Spadających Papierków – Ozi, NN i Siwy. Po południu anarchistyczną enklawę nawiedzili nieproszeni, aczkolwiek spodziewani goście z ZOMO i SB. Jacob uciekł w ostatniej chwili przez gościnne kaszubskie bagna. Wszystkich nas zapisano w milicyjnym pamiętniku a kilku, co bardziej opornych, zaliczyło cios pałą w plecy. M.in. przez tamto spisanie miałem potem esbecką blokadę na paszport. Za który w końcu moja kochana mama musiała dać łapówkę jakiemuś ubekowi. Tak zarabiali na trzeci filar ludzie honoru… Kilka dni później doszło do spotkania z człowiekiem, którego zadziwiające kreacje wzbogacić miały wszechświat aktywności Tranzytorium. Sławek Ozi Żamojda był jednym z twórców socjety muzycznej o nazwie Gdańska Scena Alternatywna. Jako Paryskie Trąbki czy Zajęcia Praktyczno–Techniczne działał w Ruchu już od 82 roku. Pisał zgrzytliwie transowe liryki, 32 malował nieudalistyczne obrazy, ujawniał wydawnictwa pojedyncze: Nova Liderska Parta, 65 Produktów czy Nowe Reklamy. Aktualnie był mózgiem formacji Szelest Spadających Papierków, której otwarta formuła generowała niezwykłe przekroczenia okołomuzyczne i personalne. SSP wsławił się np. tym, iż istniejąc lat prawie 30 nigdy nie zagrał próby. Stawiali na totalną improwizację, jako twórcy współczesnego folku industrialnego. Z dzisiejszej perspektywy wiemy, że wieloaspektowa obecność Oziego była zapowiedzią boomu yassowego. Partnerem Oziego w koncercie, który miał zagrać SSP w ramach II Nadmorskiego Festiwalu Wyłączności Nowa Scena, był freakujący muzyk Darek Chomik Michalak. Chomika poznałem jeszcze w latach punkowych, gdy w gdańskim klubie Akwen organizowałem moje pierwsze Party Młodzieży Wegetującej. Teraz Chomik namówił Oziego do realizacji wielkiego show postbroadwayowskiego. I do tego, oprócz 10 muzyków wyrwanych z przeróżnych kapel, potrzebny był im Totart. W słynnym mateczniku GSA, czyli w klubie Burdel, combo dźwiękonaśladowcze i nasza bojówka wspierająca rozpoczęło kąsanie tej fascynującej zadymy. W pole wymiany energetycznej Tranzytorium wstąpił wtedy Robert Gruby Jurkowski, przyszły inżynier projektu o nazwie CUKT (Centralny Urząd Kultury Technicznej). Gdy cała ekipa zjawiła się 28 sierpnia w sopockim Teatrze Letnim, panowała tam nieco senna atmosfera. Zapowiedzeni przez radiowych prezenterów Bożenę Sitek i Pawła Sito, ruszyliśmy do profuzyjnego tańca. Atak tym razem przyjęty został przez publiczność z niezwykłym entuzjazmem. Teatr Letni oszalał na nasz widok! W Kosmos leciały największe kilery efuzyjne. Doszło do katarktycznych pląsów scenicznych, zakończonych, oczywiście, bitwą na granaty z mokrych gazet. Podnieceni fani alternatywy domagali się bisów i ustawiali pod garderobą w kolejce po autografy! Po raz pierwszy (i na wiele lat ostatni) poczuliśmy się jak gwiazdy, ha ha ha! Wieczór Wybrzeża, w artykule pt. Co dobrego w Nowej Scenie?, pisał – Do największego wydarzenia artystycznego, które zaistniało na scenie Teatru Letniego w Sopocie, zaliczyłbym bez wątpienia występ zespołu Szelest Spadających Papierków. Trudno oceniać ich produkcje wyłącznie w kategoriach muzycznych. Znacznie łatwiej określić widowisko, którym uraczyło nas SSP, mianem spontanicznego happeningu muzycznego. 33 Akcja Totart + SSP w Teatrze Letnim Sopot. Kolaż z Metafizyki Społecznej. Teatr Letni – Paulus, Konnix i Beatka. Jedno z niewielu zdjęć dokumentujących akcję Totartu na Poza Kontrolą 86. Ogromny „luz”, dobry podkład muzyczny, nie zaprogramowany ruch, nawiązany kontakt z młodą widownią a przede wszystkim ważkie treści działające na podświadomość, to główne atuty Szelestu Spadających Papierków. Autor tej sympatycznej laurki, gdański dziennikarz Jerzy Piskorzyński, za 16 miesięcy przygarnie Imprzejawnikowy Solanarchistyczny Kabaret Profuzyjny Zlew Polski, w gościnne progi klubu Rudy Kot… A rejestrację audio radośnie wylanego koncertu upubliczniłem rok później na pierwszej kasecie mojej onomatopeicznej wytwórni Fonografia Zlew Polski, o nazwie – SSP & Totart presents: The Anti – Third Reich’n‘Roll. Tymczasem… już następnego dnia wszystko powróciło do bolesnej normy w relacjach Totart – konsumenci profuzji. Nie opadł jeszcze kurz z sopockiej zawieruchy a my ruszyliśmy na Warszawę. 29 sierpnia Hiena miała zakontraktowany występ na festiwalu Poza Kontrolą, realizowanym w klubie Remont. Zaprosili nas do uczestnictwa w swoich tajemnie psychodelicznych rytuałach. Nie było już wtedy z nimi Bohuna. Zaginął na lat wiele wśród bieszczadzkich stepów. Jego rolę przejął niezwykły Rudi, który wprowadził Hienę do świątyni extazy i szaleństwa. Mordercze gusła rozpoczęły się w okolicach północy. I było to twarde, heroiczne misterium. Rudi rzęził swoje eschatologiczne wizje, do dźwięków fetyszystycznie przesterowanej gitary – Tysiące obłąkanych spojrzeń / głosy podnieconych spowiedników / dzikie pustynne plemię odprawia ofiarę / na ołtarzu wykutym przez samego Lenina / stoi olbrzymia suka hiena… 34 Byliśmy godnymi udziałowcami tej krystalicznej agonii. Nie jest łatwo, Czytelniku, umierać w taką sierpniową noc. Wypędzono nas ze sceny po dwóch, trwających wieki, godzinach. Zbigniew wspominał później – Daliśmy mocny, ekspresjonistyczny występ i punkowa publiczność choć nic nie załapała, nie pozostała obojętna. „Patałachy do domu”, „pedały” krzyczeli, a w końcu zdecydowali się chyba nam zwyczajnie wpierdolić i musieliśmy się wycofać. Pragnę wierzyć, iż jedynie przez niefrasobliwe niedopatrzenie, a nie przez absmak wywołany operacją sceniczną, organizatorzy nie zapewnili nam zwrotów kosztów podróży i noclegów. Więc o trzeciej nad ranem snuliśmy się po stolicy, aby gdzieś złożyć obolałe ciała i krwawiące dusze. Ktoś wypatrzył kubistyczne monstrum o nazwie akademik na placu Narutowicza. Wbiliśmy się przez piorunochron na drugie piętro tej zadziwiającej konstrukcji. I tam rezydowaliśmy na nielegalu przez trzy finalne dni naszej letniej odyseji. Pobyt Totartu na festiwalu Poza Kontrolą zaowocował kolejnymi zlewnymi fascynacjami. Obejrzeliśmy bardzo dziwny koncert krakowskiej grupy Wahehe Divagazione Uniwersale. Na wokalu szalał około czterdziestoletni demiurg Kapitan Bifhart – Ciotka patrzyła stanowczo przed siebie / rozchylając nogi w czarnych pończochach / zaczęła zdejmować mi mój mundur / Hitler Jugend… Wył to w taki sposób iż w Remoncie skwierczała terakota. W perkusję walił Gogo Szulc, mój stary kumpel z czasów gdy był pałkerem TZN Xenna. Odfruwałem w takt gitarowej solówki, którą poćwiartował publikę góral o ksywie Ojciec. Bas z godnością zamordował Franz Ulotka Wahehe. Rozkrock. Hiena & Totart. Dreadhunter. Mimochodem robiący też (wtedy!) za sidemana estradowego koszmarka Bajm… Trafiłem także na ekshibicjonistyczny wykon trupy Rozkrock, z Kożuchowa pod Nową Solą. Po scenie biegał anorektyczny pacjent w piżamie. Do brzdęków – dźwięków z plastikowych dziecięcych gitarek, popiskujący texty w rodzaju – Niedaleko od Krakowa / leży miasto Częstochowa / tam za dychę lub za piątkę / kupisz chamie se pamiątkę! Profuzyjnym szansonistą okazał się przybysz spoza Układu Słonecznego – Ziggy Stardust. A literacka próbka to fragment większej ideologicznej całości, którą był anarchosexualizm! To nasz człowiek – pomyślałem od razu… 36 Ziggy w publikacji „Rozkrock Attack” tak opisuje ten moment intensywny – Oczom Konika ukazał się obraz jakby żywcem ze snu paranoika wyjęty. Po scenie miotali się jacyś kelnerzy, onanizujący się faceci w pidżamach, punkowcy i menele. Właśnie śpiewano piosenkę Leonarda Cohena pt. „Dance me to the end of love” w wersji, przy której interpretacja Polskich Orłów, gwiazdy wesel odprawianych hucznie w wiejskich remizach, uchodzić by mogła za uwerturę opery. – O kurwa – jęknął Konik. – To wariaci! Konik miał wielką słabość do wariatów wszelkiej maści. Zwłaszcza jeśli swoje szaleństwo demonstrują publicznie. Zaliczyliśmy też sympatyczną fotkę w Magazynie Muzycznym. Jego redaktor trafił na Paulusa, który, zapytany o skład grupy rockowej Hiena – Tot Art (?!), z kamienną twarzą poinformował: Adam – vocal, Baśka – flet, Młody Grzelak – nagrywanie, Andrzej (kilogram) – dusza, Urizel – serce… Pozdrawiam tych nieświadomych udziałowców pozakontrolowanej nocy! Po burzliwie inicjacyjnym lecie nadszedł melancholijnie depresyjny wrzesień. W wakacje w mieszkaniu Zbigniewa nocowało czasem i po 30 osób. A teraz powróciła Wielka Pustka. Totart nam zawisł pod sufitem i dyndał oczekująco, niczym figury z Rozstrzelania Wróblewskiego. Coś z tym trzeba było zrobić, coś się musiało wydarzyć… Mesjago pisał kolejne manifesty i cierpliwie objaśniał: Totart jako poszukiwanie punktu oparcia drogą rozpraszania nadbudowań, przerostów: oderwanego od naturalnych uwarunkowań i stąd wywołującego dysonans estetyzmu i hybrydalnego kultu specjalizacji i umiejętności – wszystkiego, co dehumanizuje współczesny świat i doprowadza ludzi do rozpaczy, której przyczyn najczęściej nie umieją już nawet wskazać… Wniosek był następujący – Dowolność jest najtrudniejsza – jesteśmy więźniami samych siebie, łatwego podporządkowania się przyzwyczajeniu. No to ja wydawałem kolejne numery Futurfoto. Moim dzielnym kooperantem został Jany, known as Czarny Piotr Naszych Dni. Głosił na łamach zlewnej bibuły swoje rewolucyjne odezwy – Walka pokoleń nie istnieje. To co nazywa się „walką pokoleń” to w rzeczy samej walka społeczeństwa przeciw władzy. Najczęściej jest to walka młodych przeciw starym, bo starzy są już znormalizowani, system przetrącił im kręgosłupy więc są grzeczni: niektórzy dorwali Magazyn nowin totartalnych Futurfoto. się do koryta. Młodzi – nie zgwałceni jeszcze przez kulturę – buntują się, żądają wolności, pokoju i chleba. I jeszcze – Aby uwierzyć w siebie (bo nikt nam nic nie da, jeśli sami sobie tego nie weźmiemy) musimy stracić wiarę w kościół, zachód, ludzką twarz socjalizmu, oj-czy-znę… by nie odwracały naszej uwagi od meritum, tj. NIErządu, od faktu, że nasze świnie nie są lepsze od czerwonych i że nie mamy, w odróżnieniu od nich, do stracenia nic prócz kajdan. Wyprodukowałem ulotki ze sztandarem anarchizmu metafizycznego i przesłaniem Maxa Stirnera, którego idejki w ów czas kręciły mnie coraz bardziej – rewolucja skończyła się reakcją i to wskazuje czym jest w rzeczywistości rewolucja niewola u ludzkości nie jest warta więcej niż służba bogu w dni powszednie bracia stają się niewolnikami istnieje tylko jedna wolność moja potęga i jedna prawda wspaniały egoizm gwiazd na tej pustyni wszystko rozkwita na nowo wspaniały sens krzyku radości za którym nie kryje się myśl nie może być zrozumiany dopóty dopóki trwa długa noc myśli i wiary… Przygotowałem edytorsko Jacobizmy, czyli wspomnienia Jacoba Jankowskiego z psychuszki. Weteran RSA, wkomponowany w gościnne mury szpitala psychiatrycznego, snuł eschatologiczne przypowieści – Jezus z Galilei, pseudonim Chrystus, był synem Marii i Józefa. Jako Wielka Indywidualność szybko dostrzegł Prawdę, ale – aby przyciągnąć do siebie wierzących ślepo w Jahwe ludzi – podał się za Mesjasza, na którego czekał cały Izrael. Za Chrystusa – Zbawiciela, syna Jahwe. Było to z jego strony wielką chytrością: przyciągnęło masy, ale masy te składały się w większości z konformistów. I masy te przekształciły naukę Jezusa w totalitarną religię… Na nieszczęście dla gatunku ludzkiego, matryce tego wydawnictwa, w rodzicielskim szale zaprzepaściła moja niesamowita mama. 37 Ów nihilistyczny september zaowocował także niezwykłą kontrabandą liryczną, uzupełniającą pojemny skarbiec Narodowej Kultury. Zbigniew napisał zbiór sonetów totalnych pt. „Reisepsychose”. Chcę uderzyć w samo sedno. Jeżeli kultura zachodnia chlubi się wspaniałością swojej poezji a z kolei miarą wielkości w tej tradycji jest umiejętność zapanowania nad, uchodzącą za najkunsztowniejszą, formą sonetu, to jeżeli się rozprawić z tą kulturą artystycznie to chyba właśnie najskuteczniej kompromitując jej najszczytniejsze dokonania, w tym przypadku sonet. Tak myślę i przypierdalam na zmianę kubłami rozpaczy i rozkoszy – pisał autor w Wywiadzie z samym z sobą. Perłami w koronie tego wiekopomnego dzieła są imprzejawniki – Znikąd donikąd sontot monolityczny czerwonego światełka, Jebanego kurwa sontotu w pizdu oraz Internacjonalnie o pokoju na świecie postsontotem półmonolitycznym wolnym emocyjnym numerycznym azdaniowym. Brzmi ładnie i ciekawie nam się przygoda z Reisepsychose zaniebawem potoczyła… Sni Sredstwom Za Uklanianie – Merta, Tymon i Córek. Gdy 1 października powróciłem ku dydaktycznej klaustrofobii Uniwersytetu Gdańskiego, na korytarzu powitał mnie fircykowato przyodziany anglista-pierwszoklasista. Był to Ryszard Tymański, który jednak z jakiegoś powo- 38 du nie akceptował swojego imienia i prosił, by nazywać go Tymonem. Kolega Tymański nie akceptował także mnie oraz wszystkich tych, którzy nie podzielali jego fascynacji twórczością dość świeżego samobójcy Iana Curtisa. I ogólnie nie zachwycali się tzw. zimną falą, która wtedy świeciła triumfy w peerelowskim undergroundzie muzycznym. Tymona poznałem jesienią roku 85. Jako zbuntowany student realizowałem w ów czas cykl koncertów, pod hasłem Podziemna Wysepka. W, jakżeby inaczej, gdańskim klubie Wysepka. Tymon miał tam próby ze swoim bendem Sni Sredstwom Za Uklanianie. Olaf Deriglasoff, wtedy lider Dzieci Kapitana Klossa, z pewną taką uszczypliwością określał ich muzę mianem wesołego Joy Division. Jako początkujący artyści, aby odpokutować za salę do ćwiczeń, Sni musieli odrobić pewną ilość godzin w ramach tzw. prac społecznych. A że jedną z niewielu aktywności, którą oprócz dyskotek Wysepka uprawiała, były moje koncerty, Tymon i jego licealni muzycy – gitarzysta Piotrek Merta i bębniarz Bartek Córek Szmit, zostali przymuszeni do malowania plakatów na Konnixa imprezy. Całe trio szczerze gardziło mną i punk rockiem, dlatego poniewczasie na swoich posterach odkrywałem małe, złośliwe dopiski w stylu – Rejestracja żałość, Punk to brednie, Konik to kutas… Jakoś mnie to bawiło i nawiązała się pomiędzy nami dość specyficzna nić sympatii. Tymon miał już świadomość istnienia Totartu, gdyż kumplował się z Włodkiem Urbanowiczem, kuzynem Zbigniewa. Dopowiedziałem historyi parę o naszych wakacyjnych rajdach i zaprosiłem do spontanicznego udziału w kolejnym ujawnieniu. Tym razem „luką w rzeczywistości” okazał się gdański szpital dla psychicznie i nerwowo chorych na Srebrzysku. Oprócz konwencjonalnych pacjentów przebywali w nim partyzanci z RSA, WiP i ogólnie „ludzie z Ruchu”, którzy poprzez symulowanie choroby pragnęli uzyskać tzw. żółte Reisepsychose – Ada, Ozi, Autor i Tymon. papiery, zwalniające od zaszczytnej służby w szeregach Ludowego Wojska Polskiego. Jako że symulanci nawiązali przyjazne relacje z niższym personelem technicznym, powstała okazja do desantu na teren szpitala. Akcja miała odbyć się pod nieobecność administratorów, gdy ośrodkiem zarządzał ów niższy personel, który potajemnie miał dopuścić nas i nasze ujawnienie przed oblicze pacjentów. 12 października zjawiliśmy się w silnym składzie pod bramą tej tajemniczej placówki. Totart wzmocniony został przez Tymona, którego przyprowadził kuzyn Włodek, pragnący jednocześnie podczas akcji wyświetlić na taśmie 8mm swój przejmujący film pt. Spider fucker. Za artystę z ludzką twarzą robić miał dla niepoznaki Jerry Szokin Ziętek, folkowy trubadur z Kaszub. Bramę otwierał anarchista Gall Galiński, stały bywalec srebrzańskich salonów. Niestety zbyt szybko włączyliśmy turbo emocje, które zaskutkowały paniką wśród kuracjuszy. Po krótkim koncercie Szokina ruszyliśmy do odczyniania totartalnych rytuałów. Tymon dał się ponieść euforii i na oczach licznie zgromadzonych wariatów dokonał słynnego aktu kopulacji z godłem PRL. Wiele lat później, już jako formacja Tymon & the Transistors, nagrał o tym piosenkę pt. Dymać orła białego. Nasza miła widownia wpadła jednak na ten widok w histerię i musieliśmy pospiesznie szpital na Srebrzysku opuścić. No, nie każda terapia się udaje – ze stoickim spokojem podsumował operację Mesjago. Na FAMIE zakolegowaliśmy się z energetycznym fotografem, Jurkiem Czarnym Radziewiczem. Czarny od początku był entuzjastą naszych nawet najbardziej skrajnych działań. 19 października zaprosił Totart do stołecznego klubu Park, gdzie mieliśmy być „kulturalnym dodatkiem” do typowej studenckiej dyskoteki. Jako Tot-Orkiestra wybrali się z nami na podbój stolicy także Chomik z Tymonem. Nową wunderwaffe Obrzyganych Ministrantów Permanentnego Końca były hektolitry wody kolońskiej Rywal, perfidnie wylewanej na ogłupiałą młodzież akademicką. Wszystko odbywało się podczas ujawnienia zgodnie z taktyką „uderz, zniszcz i spierdalaj”. Brać studencka od początku nie była zachwycona iż ktoś ingeruje w jej dancing. Prawdopodobnie dlatego, że nikt z nas nie przypominał ich ówczesnych idoli, Limahla i Kajagoogoo. Ale już zupełnie nerewki puściły żakom na widok Tymona, oporządzającego nieszczęsnego orła białego. Poczuli się dotknięci faktem, że ktoś na ich oczach bezcześci godło PRL. Doszło do zasadniczej awantury i niemalże pobicia naszego nowego zagończyka przez spragnionych kulturalnej rozrywki warszawskich studentów. Wypędzono nas po pół godzinie. 39 Ponieważ przez kilka październikowych dni nic specjalnego się nie wydarzyło, zaingerowałem solo w spektakl teatralny odgrywany w gdańskim klubie Kwadratowa. Gdyż pojęcia: sztuka, dzieło, artysta etc, są tak zdezaktualizowane, iż ich używania dopuszcza się jedynie w formie stylizacji na staropolszczyznę lub staropolszczyzny sensu stricto (manifest pt. PRĄD). Moja akcja tak zirytowała uduchowionych aktorów, że na kopach usunęli Konika ze swojego teatrzyka. Nie zaniedbywaliśmy bynajmniej aktywności koncepcyjnych. Zbigniew np. przez jeden dzień, w poczuciu skrzywdzenia przez kanarów w tramwaju, napisał chwacki tom poetycki pt. Repolucja. Dzieło niestety prawdopodobnie zaginione bezpowrotnie, na fali późniejszego odlotu niebiańskiego autora. Słynna grafika by Paulus. Paulus powróciwszy na nauki do liceum plastycznego w Nałęczowie, dzielnie ujawniał kolejne numery magazynu Pierdol. Tworzył też przezlewne liryki, które za czas jakiś wejść miały do kanonu operacyjnego Grupy Poetyckiej Zlali Mi Się Do Środka: Mój kolega – Cezary Baliszewski stracił podczas / odbywania służby woskowej – nogę! Chodzi teraz / z protezą i cieszy się głupek z byle czego!!! („Prawda o płciach”). A w towarzystwie Artura Hornika i Roberta Grubego Jurkowskiego koncertował jako intuicyjna 40 formacja Po Schodach (słynny przebój Jest klawo / dziś szkielety biją brawo.) Niezwykłe poziomy erupcji totartalnych idejek zaliczyli też pp. Kudłaty i Tymański. Pierwszy upublicznił serię traktatów pt. Problemat literatury immanentnej koegzystencji w świetle idei jedni prymarnej i nie tylko (zarys). Wybitny obywatel Słupska objaśniał – LIK… jest tym, co nam zapewni spokojne sumienie i da szansę osiągnięcia czegoś, czego nie znamy i dlatego poznać chcemy. Likość przejawia się w pewnym wyczuwalnym kontraście, sprzeczności, jawnym zgrzycie między czymś, a czymś w którymś z elementów imprzejawnika lub w relacji pomiędzy nim. Wg autora doskonałą ilustracją przedstawianych teorii był jego własny utwór pt. „Dupa Świntucha i inności – wiersz”: Prabuty zamilkły bestialsko… wyrżnięte jak gnój co chujem się zwie… w kieracie krotochwil w kratach krabami zaśmierdło… bo latem tak róże cukrowo dojrzają… Inną perłą LIK-u był, napisany wspólnie z Don Mario Starym Łagrowcem, Dramat w aktach strzech (osłowacji) tragedia podsceniczna z zachowaną jednością miejsca i czasu pod tytułem Od Uzdy Do Pizdy. Osoby – Chorus Ułanów (siedemnastu ułanów), Pizda (jedna goła) i Szczapa (wyalienowany). Kudłaty napisał także z Tymonem „Traktat o wszystkim” – Nie rozumiem dlaczego np. wiersz „Śmierciosny” jest gorszy od „Ody do młodości”? Dlatego, że „Odę do młodości” czytały miliony Polaków a „Śmierciosny” dwanaście osób? Patrząc przecież na sprawę diachronicznie wszyscy i wszystko kiedyś będzie odebrane, było odbierane i jest odbierane i kwestia odbioru imprzejawnika nie może być kryterium jego wartościowania. Już niebawem w/w dzieło opublikuję w moim profuzyjnym wydawnictwie Księgozbiór Zlew Polski. A dekadent Tymon był w owe dni na etapie młodziankowej kontestacji naszych poczynań i często wdawał się w dysputy ideologiczne ze Spikńeffem i ze mną, jako strażnikami metafizyki społecznej. Której nocy wykonał nawet malarski performens i pozostawił w kiblu kierownika Mesjago złośliwy napis – Już dziś trudno Zbigniewowi brzemię intelektu na sterany latami akademickiego ślęczenia grzbiet windować. Sajgon pisał – Uczestnicy włączali się w pracę tranzytorium i odchodzili w zależności od swej woli. Oczywiście nie oznacza to jakiegoś permanentnego stanu idealnej harmonii – nie obywało się bez silnych konfliktów w gronie realizujących i często to właśnie one były motorami działania, dynamizując napięcia kierunkowe. („Przed drzwiami trawierni. Vademecum konesera Totartu”). Z tych sporów kolega Tymański wyłonił późną jesienią roku 86 fascynująco manieryczny, a i do dziś nie opublikowany (ile tego jeszcze?) zbiór pt. „Poezyje” – Zamachowcy Okładka legendarnego dzieła Kudłatego. Darek Brzóska Brzóskiewicz nadchodzi! z czarnym jedwabiem po / dziurki od nosa / przystanęli u względnego końca… / W Rewolucji Permanentnie Idealnej / społeczeństwo rozpadnie się na / świadome siebie i swej twórczej mocy / jednostki, pomne tęsknoty za / zamierzchłą jednością. W mieszkaniu Zbyszka które funkcjonowało już na pełnym etacie jako centrala Totartu, odbywały się całonocne burze mózgów, często z udziałem Skiby, Janego i innych aktywistów RSA. Konsekwencje można było znaleźć m.in. na łamach mojego Futurfoto. Jany pisał – Gdy panowała natura w sztuce dominowała treść. Używano jej do komunikacji i oddziaływania na rzeczywistość. Była magią, propagitem i odbiciem rzekomego ładu świata. Z niej powstała kultura i zniewoliła nas. W sztuce najważniejsza stała się piękna forma parawanu zasłaniającego istotę rzeczy. W spadku po obu tych fazach człowiek odziedziczył wiele słów, mitów, wartości itp. gówna. Wywołują one chaos w umyśle; paraliżują rozum, nie dając mu dojść do głosu… Stworzono trzecią fazę sztuki – jest ona publicznym konfesjonałem i kanapką psychoanalityka, śmietnikiem myśli, idei, rzeczy, słów, obrazów, symboli… Sztuka ta wspomaga funkcje wydalnicze snu, stąd ich wzajemne podobieństwo, podobnie jak artysty i szaleńca. Niech więc sztuka uwolni się od rzemiosła (ale i od kapłaństwa) i stanie się ogólnie dostępnym lekiem na stresy współczesności. Pisz, maluj, śpiewaj, rzeźb, tańcz i rysuj a potem niszcz to!. Doszło też do małego nieporozumienia z liderami konstytuującej się wtedy Galerii Wyspa. Rzeźbiarz Klaman wpierw zaprosił nas na akcję podczas wernisażu swoich prac w sopockiej Galerii D, a następnie operację Totartu, z przyczyn niejasnych, przyblokował. Mętnie tłumaczył to później lękiem o niepoczytalność eskalacji naszych działań, na i tak burzliwym upublicznieniu swoich dzikich dzieł. Opóźniło to naszą owocną kooperację o kilka miesięcy, ale potem nadrobiliśmy w 400% ów zgrzyt merytoryczny. A Galerię D zamknięto niedługo potem, po radośnie pankrokowej wystawie Jacka „Jack the Ripper” Staniszewskiego pod kryptonimem Dread objects. Mechanizm zamknięcia odwoływał się do tradycji hitlerowskiej entartete 42 kunst i socrealistycznej rywalizacji o jednowymiarowy obraz świata. Za to od razu po całości w pole wymiany energetycznej wkroczył Darek Brzóska Brzoskiewicz. Pojawił się na korytarzach UG jesienią 86 jako desant toruński. Szła za nim fama poety alternatywnego, autora m.in. słynnych protest songów wyśpiewywanych przez grupę Rejestracja. Któregoś mrocznego poranka na uniwerek przyfrunął usmażony Tymon, z którym Brzóska usiłował odbyć przyjazną pogawędkę. Działanie THC spowodowało w mentalu Tymona karkołomne przekonanie, że jednak rozmawia z psem. Na lat wiele został więc Dariusz – Człowiekiem Zwanym Psem. I już niebawem zaczął generować wylane liryki o nazwie Złote myśli Psa. Takie jak – Potrawa – flaki po Cześku czy Kapo do nowo przybyłych – proszę zdejmować buty, bo idziemy do szewca. A potem Pies zamienił się w Brzóskę, lidera swingującej formacji muzycznej Awoda Zara 55 oraz autora brawurowych Haiku. I jego zlewiny zostaną światu udostępnione za kilka miesięcy, przez wydawnictwo Księgozbiór Zlew Polski. 29 października odbył się wtóry nalot Totartu na gnijące mury Uniwersytetu Gdańskiego. Akcję poprzedziło wywieszenie w okolicach rektoratu wielkiego plakatu gołej baby z podpisem „Goła baba”. Następnie przyatakowaliśmy ulotkami ze znaną skądinąd DUPĄ oraz Arcydzielnym manifestem przeciwbolączkowym. Swoją bibułę dorzucili kamraci z RSA, więc atmosfera przed ujawnieniem zrobiła się rewolucyjna. Co bardziej ezoteryczni przedstawiciele akademickiej bohemy miewali widzenia bytów ukrytych przed oczami profanów. Poetka Lidia biegała po korytarzach filologii polskiej wyśpiewując – Ach jaką cipa może kobiecie przyjemność sprawić! Podczas akcji bezpośredniej prawdopodobnie zszargaliśmy wszelkie możliwe autorytety. Od świata bolszewii, przez oficjalne mniej lub bardziej podziemie, po wszystkich świętych zamulających zbiorową wyobraźnię. Nie wyłączając topowego konsumenta wadowickich kremówek. Profeci triumfowali. Gdy opuszczaliśmy pole walki, rozmarzona Lidia pocieszała – Ciotce też kiedyś odpierdoliło i oczy jej się odwróciły od tego kurestwa… Strzał był celny, gdyż o naszym ataku ze zgrozą mówiono nawet na plenum archidiecezji gdańskiej. Dostrzegła nas także uczelniana sekta narodowców. W jakiejś quasi bezdebitowej publikacji ukazał się donos potępiający totartalne bluźnierstwa. Autor ubolewał nad naszym upadkiem moralnym, grzmiał, iż tego rodzaju wystąpienia są dowodem niedojrzałości obywatelskiej środowiska akademickiego. Sugerował też, że jesteśmy z pewnością sterowani przez SB, o ile sam Totart nie jest zakamuflowaną filią wieczorowego uniwersytetu marksistowsko – leninowskiego. Zbyszek odpowiadał trumnom z resztkami Dmowskiego – Ciągłe powtarzanie legend i domaganie się tego samego od młodych, w imię narodowych wartości jest błędem logicznym. Ani młodość, ani twórczość, ani niesforność nie mogą być traktowane jako grzech, czy wręcz zbrodnia przeciwko narodowi, bo bez nich nastąpi homogenizacja i zdebilenie. Jest to oczywistość tak jasna, że tradycyjnie zaślepiająca. A jeśli powoływać się na tradycję, to najlepiej na tę dawną, przedkontrreformacyjną tradycję tolerancji – to dopiero byłby wielki narodowy program. Kogo dziś na to stać? Pochlebiam sobie, że trafiliśmy istotnie w problematykę i czas – w przeciwnym razie skąd by się wzięły owe wyszczerzania się stróżów i nieuprzejmości kelenerów, ha, ha – udało się nam. („Parnas zimowy. Automityzacja – Automatyzacja – Atomizacja”). Ale pojawiły się też głosy zgoła odmienne od płaczu wszechpolaków. W A’ Cappelli autor, ukrywający się pod pseudonimem Żak, pisał – „To, co się dzieje na naszych uczelniach, to już nie kryzys, to upadek! Jego symptomy są wielorakie. „W wyższych uczelniach, szczególnie prowincjonalnych… praktycz- 43 Energetyczny element scenografii Totartu. Teatr Letni Sopot – Konjo dzierży historyczną flagę Totartu. nie zamarła nie tylko niezależna działalność studencka, ale nawet żywszy ruch umysłowy. Na niektórych uniwersytetach z trudem można zebrać parę dziesiątek młodzieży, która próbuje cokolwiek robić dla utrzymania statusu ludzi myślących, a pomniejsze uczelnie techniczne czy pedagogiczne stanowią kompletną pustynię. Bardzo wielu żeni się już na drugim czy trzecim roku, klepie biedę i rodzi dzieci, bo = trzeba przecież mieć coś własnego =. Ogół zamyka się w wąskich grupach koleżeńskich i odwraca od wszelkiej aktywności.” (Vacat nr 27). Do tego dochodzi nasz tradycyjny już alkoholizm oraz narodowo – katolickie zaczadzenie, gdzie słowa zastępują czyny, a patriotyczne slogany – myślenie. Jedynym – potencjalnie ciekawym – zjawiskiem na gdańskich uczelniach jest TOTART. Widzę już reakcje niektórych czytelników – wściekłą, ale (na szczęście dla mnie) bierną. I od razu odpowiadam: TOTART jest adekwatny – adekwatny nie tylko do widza poszczególnego spektaklu, ale także do czasu i miejsca, w którym przyszło mu zaistnieć. A tutaj i teraz jest dno kryzysu, bezruch w myśli, słowie i uczynku. Aby go przełamać TOTART usiłuje sprowokować jakąś reakcję. Robi to w sposób typowy dla skrajnych środowisk intelektualnych (ekspresjonizm, futuryzm, dadaizm, surrealizm…), czyli przez obrażanie świętości, którym hołduje nasza zaściankowa inteligencja, takich jak samozadowolenie, święty spokój, naród, Kościół i ona sama oraz organizacja świata jako taka… I inteligencja obraża się, nie dostrzegając, że TOTART to szansa. Szansa dla „aktora” i „widza” (piszę to w cudzysłowiu, bo podział ten jest nieadekwatny – uczestnikami TOTARTU, a więc i jego twórcami są wszyscy). A szansą tą jest bezkarność, możliwość mówienia i robienia pod pozorem sztuki wszystkiego, co normalnie jest niedozwolone (nie tylko przez władze, ale i przez „środowisko”, przez „autorytety” społeczne itp.). Szansą, jeśli nie stworzenia czegoś, to przynajmniej wyrzucenia z siebie tego, co nas męczy i żyć nie daje (taka publiczna spowiedź i psychoanaliza), szansą przewietrzenia niezdrowej atmosfery narodowego grobowca i totalnej niemocy. („Dlaczego chore dzieci muszą jeść banany?”). 44 Profuzyjna socjeta rozrastała się. Na upublicznienie w UG przyszła silna ekipa studentów gdańskiej PWSSP. Byli naładowani progresywną energią, estetycznie przekroczeni, wkurwieni na cały świat i oczywiście pozbawieni szans na prezentację swoich mocno politycznych prac. Nie istniały wtedy prywatne galerie, Wyspa dopiero rozkręcała się do neoekspresjonistycznego walca a kuratora Rysia Ziarkiewicza eksmitowano właśnie z sopockiej BWA. Przyszli więc do nas i zaproponowali akcjonistyczną integrację. Najmłodsze pokolenie buntowników szkoły plastycznej stanowili Joanna Kabala, Andrzej Awsiej, Jacek Zdybel, Natalia Szpetman i Krystian Rasmus. Pierwszy duet przyciągnął też do Totartu prawnika – mistyka, Maćka Rucińskiego. Ta radykalna trójca wkrótce założyła grupę kolorową Yo Als Jetzt, która dzielnie wspierała wszelkie wcielenia Tranzytorium swoim niewątpliwym geniuszem kreacyjnym. W pole wymiany energetycznej wkroczył obywatel Bydgoszczy o ksywie Wasyl, w cywilu gitarzysta poszukującej formacji muzycznej Henryk Brodaty. Innym załogantem tej kuriozalnej kamandy jawił się Tomek Gwizdek Gwinciński, późniejszy współuwielacz Miłości i Maestro Trytony. Znałem ich jeszcze z czasów punkowych, gdy grali na moim Party Młodzieży Wegetującej vol. 2 w maju 85 na dziedzińcu UG. Wasyl odtworzył kilka bootlegowych kaset z psychodelicznymi oberkami Henryka B. Kolektywnie uznaliśmy, że dobry Bóg odebrał im rozum i wtrącił w szaleństwo. Z otwartymi ramionami przyjęliśmy Brodatego do rodziny. A tymczasem… Na kulturoznawstwo w Uniwersytecie Łódzkim wrócił, po penitencjarnym epizodzie, Krzysiek Skiba. Wtedy już przejął klub Balbina, mieszczący się w akademiku na osiedlu Lumumbowo (jego hasło wyborcze brzmiało – Zrobię z Balbiny najlepszy tingel tangel Europy!). Zaprosił Totart na akcję bezpośrednią, ale… Będąc geniuszem marketingu wiedział, że zmuzułmaniona studencka masa niespecjalnie jest zainteresowana popisami anonimowej formacji postartowej z Gdańska. Wykonał więc Skiba brawurowy rajd propagandowy. W akademiku, w którym zgrupowała się młodzież nastawiona patriotycznie, wywiesił plakat zapowiadający iż 6 listopada w klubie Balbina odbędzie się spotkanie z przewodniczącym KPN Leszkiem Moczulskim. W innym akademiku, zasiedlonym przez studentów filologii klasycznej, umieścił poster zapraszający na wykład profesora Krawczuka, który opowiadał będzie o co bardziej obłąkanych włodarzach antycznego Rzymu. Na lumpenproletariackim osiedlu Bałuty Skiba naklejał plakaty, inwitujące na darmową dyskotekę z darmowym piwem. O godzinie „0” tłumy waliły do Balbiny drzwiami i oknami, ale już po moim antystriptizie i symultanie ci ludzie wiedzieli, że nie po to przyszli do klubu. Doszło do zasadniczych nieporozumień. Kibole z Bałut skopali Jacoba Jankowskiego, który świeżo opuściwszy więzienie przybył z Totartem na wojenkę do Łodzi. Mieli do niego pretensje iż nie jest DJ i nie puszcza przebojów popularnej wtedy grupy Modern Talking. Mnie dusiła patriotycznie nastawiona studentka która twierdziła, że projekcja oldskulowego niemieckiego pornola, pod jakieś prawosławne czy lewoskrętne kolędy, obraża jej uczucia religijne. Jednak kilku studentów, opanowanych przez satyriasis, stało pod ekranem i krzyczało ku mnie duszonemu – Ostrość! Wygnano nas ostatecznie dopiero po godzinie, co uznaliśmy za nasze wielkie osiągnięcie strategiczne! Zbigniew odbijał dydaktyczną piłeczkę ku naszym, coraz bardziej agresywnym, interlokutorom: Ponieważ totart jest adekwatny więc każdy otrzymuje zeń to na co sobie zasłużył i wszelkie swoje: podobało mi się czy nie podobało może spokojnie odnieść do siebie a uczciwość owych odniesień w najmniejszym stopniu nas nie interesuje jako nieodmiennie przekonanych o trafności (a nie ładności czy nieładności) naszego istnienia bo bez względu na sądy innych istniejemy równie osobniczo a wręcz w skazaniu na 45 Andrzej Awsiej i Joanna Kabala. Totart w Łodzi, klub Balbina: Tymon, Zbigniew i Jacob. samych siebie i na panujące na ziemi czy w ogóle w tym miłym wszechświecie warunki objawy i metody istnienia jak niegdyś w przedszkolu a potem w różnych szkołach tak teraz w totarcie tyle że tu w sposób możliwie najbliższy własnym pragnieniom bo będący wypadkową ich i oponujących im uwarunkowań czyli ogólnie adekwatny akurat jedynie możliwy do zaakceptowania skoro się zrezygnowało z urżnięcia sobie niezadowolonej głowy. („Instruktaż wobec dezorientacji bredzenia nieuwagi nieświadomości tępactwa i wrodzonej niechęci”). 13 listopada Totart zaprezentował swój pomysł na życie szerokiej gdańskiej publiczności. Ujawnienie w klubie Rudy Kot przyciągnęło, o dziwo, tłumy wabione naszą rodzącą się podziemną legendą. I to pomimo sabotowania działań promocyjnych – SB ukradła nam dwa wspaniałe sztrajfy informacyjne. Towarzyszyli nam zadymiarze z RSA. Prócz tradycyjnego dilowania antyMONowej bibuły, Jany głosił antyfeministyczne manifesty – Nadchodzą czasy matriarchatu. 46 Świat zniewieściał – kolejka robi z nas masę. Masa jest jak kobieta – lubi być gwałcona. Dziś przez szkoły, sądy i szpitale psychiatryczne, te zdominowane przez kobiety urzędy delikatnej przemocy! Czy to koniec…? Przybył harcownik Tymon ze swoim Sni Sredstwom Za Uklanianie. Kapela heroicznie, w narastającym chaosie, usiłowała odegrać choć część swojego młodzieńczego repertuaru. Widzowie i my systematycznie sabotowaliśmy te linearne zapędy, doprowadzając lidera do stanu wrzenia. Zdesperowany Tymon opuścił bezpieczną przystań sceny i ruszył z basówką w lud siejąc popłoch i zniszczenie. Zbigniew zaprezentował swój premierowy sonet totalny pt. Nad jeziorem Titicaca Niemiec jebał raz Polaka. Uznałem że to dobry moment, na moje symboliczne z pankrokiem żegnanie. I dokonałem brutalnego katharsis, rzucając w lud pogardliwie wszelkie rękopisy, przez lata cierpiętniczo uwielanych poezji. Zebrało się tego z dziesięć opasłych brulionów rozpaczy w czystej postaci… Lat wiele później opisałem tę traumę w lirycznej wylewce – kiedyś w geście absolutnej rozpaczy / i w nie do końca naiwnej wierze / w możliwość odcięcia się / od desperackiej beznadziei własnej wegetacji / zniszczyłem rękopisy dokumenty i ślady zbrodni / na samym sobie narodzie polskim i gatunku ludzkim… („Sztuka restauracji”). Kudłaty i ćwierć Konja. Andrzej Awsiej i Maciek Ruciński eksponowali Militaryzm dziecięcy. Kudłaty i ja wymachiwaliśmy podrobami oraz kiełbasami zawieszonymi na wędkach. W końcu musiało dojść do strzelania mięsem. Profuzyjna apokalipsa miała kwaśny zapach wody kwiatowej Przemysławka, hojnie rozlewanej wzdłuż progów gościnnego klubu. Nikt z nas nie oszczędzał się w mnożeniu extremów, co spotkało się z entuzjastycznym przyjęciem przez spragnioną krwi widownię. Nawet bitwa na gazetowe piguły nie osłabiła afirmatywnych uczuć naszych krajan. Włączyliśmy więc Walkirię. I przy pomocy Ryszarda Wagnera abortowaliśmy wyzwiskami pierwszych kaszubskich fanów. Skoro ujawniła się subkultura wielbicieli zlewnych form kreacji, postanowiliśmy wyjść jej naprzeciw w formie dydaktycznej ściągawki. Kudłaty napisał manifest pt. „Próba racjonalnej eksplikacji dlaczego tak a nie inaczej” – Nikt z nas właściwie nie wie co może się wydarzyć a tym bardziej dlaczego i po co. Rodzi się podejrzenie, że nawet my jesteśmy tylko środkami czy narzędziami w rękach nieograniczonego i nieokreślonego TOTARTU. I bardzo dobrze. Zbigniew też wygenerował swój autorski „Manifest racjonalny” – Kiedy jednak odrzucimy wszystko, co nadbudowane, zostaje obraz kilku ludzi usiłujących skomunikować się z innymi – przełamać barierę informacyjną – co jest właściwie niemożliwe (oni nie są polifoniczni, bo ich głos jest właściwie jednym stojącym dźwiękiem) ale czego dokonują niejako mimo swych usiłowań, nie zauważając tego: trwają razem w wysokim potencjale energii, przez te ileś minut wyczuwają się nawzajem w silnym napięciu, bez względu na gesty i słowa. Byłby więc totart ową wszystkich dotyczącą, pierwotną strukturą czy siłą niezbędną elementarnej komunikacji – wspólnemu trwaniu, a właściwie totart byłby sztuką docierania do tej energii, oczyszczania jej z werbalizmu i stąd stosowanie środków z ich jednoczesną destrukcją, wzajemnym rozpraszaniem. 47 Centrala Totartu – Konjo i Mesjago piszą manifest. Jakoś czuliśmy że Totart powoli, ale konsekwentnie, dobija ku swojemu dziwnemu przeznaczeniu. Zbigniew, Tymon i Konjo piszą więc referat wykładający ideę „Prądu” – PRĄD – nazwa opaczna, głupia i drażniąca, użyta jednak właśnie na przekór tego, co robimy… Otóż Prąd ma być jak najdalszy jakimkolwiek formom ruchu umysłowego, artystycznego czy może filozoficznego… Ma istnieć na poziomie kontaktu elementarnego w oparciu o breję semantyczną i z dążeniem ku ukształtowaniu czegoś (?!), co by dawało jednię ogólnie i bezpośrednio, czyli coś koło swobodnych pływów energii tu głupkowato kojarzonej z „prądem”… Ten i kilka innych napisanych w tym niełatwym czasie manifestów, konstytuował już wizję Ariergardy. Za chwile opiszę, jak magazyn RSA Homek ujawnił nasz text o imprezie Rock dla pokoju, nie przyjęty do druku przez nieregularnik WiP A’ Cappella. Jak widać, familijny power game nie oszczędzał nawet ludzi marginesu… W międzyczasie do Gdańska wpadła brytyjska formacja awangardowa (?!) Attitude of Gratitude. Poproszono abyśmy pomogli im zorganizować koncert. Udałem się na stare pankowe śmieci i wyżebrałem dla nich sztukę w studenckim klubie Wysepka. 5 grudnia przyszło nawet sporo ludzi, ciekawych nowinek artowych z wielkiego świata. Jednak muzycy z Europy dostali apopleksji na widok azjatyckiego sprzętu przygotowanego dla nich do grania, i nadąsani odmówili występu. Szczęśliwie jak zawsze byli z nami Sni Sredstwom Za Uklanianie, i nie-nadąsani nie odmówili. Zagrali bardzo energetyczną sztukę z elementami profuzyjnymi. Tymon charczał jadem przesiąknięte słowa legendarnie podziemnego hita „Berlin” – Chowają wstydliwie swastyki panowie w czerni / już na rogatki miasta wdarł się bolszewizm / 48 opuścił chyba i Bóg-dezerter Berlin / zasnuty mgłą przyszłej krwi i spalenizn. My nakręcaliśmy działania okołosceniczne. Dilowałem moją hand made gazetkę pt. A im bardziej się myję tym bardziej śmierdzę. Adaś Pacześniak jako groupie SSZU straszył mundurem księdza. Te intensywne pląsy wzbudziły moralniaka u angielskich gości i w końcu zaprezentowali jakiś schyłkowy industrial show. Zapamiętałem z tego preparowane przez nich filmy, gdzie obóz w Auschwitz mixował się z popisami scenicznymi Czesława Niemena. Aby odreagować kwaśny kontakt z artystami „z cywilizacji”, Zbigniew jeszcze długo potem mazał na sztandarach – Panslawizm! Panslawizm! 6 grudnia roku pańskiego 86 miały miejsce dwa sympatyczne wydarzenia oraz jedno wydarzenie całkiem niesympatyczne. Najpierw good news – gazeta ITD, piórem Tomka Janowskiego, opublikowała pierwszy w miarę sensowny artykuł o Totarcie pt. Ariergarda. Autor zwierzał się ze swoich rozterek dotyczących oceny naszych działań – Brak reakcji u publiczności, a nawet brak publiczności w trakcie akcji zupełnie im nie przeszkadza… Na występie w klubie Park uwagę rozpraszał Paweł pełzając na plecach po podłodze i wpychając sobie do ust sobotnio – niedzielne wydanie „Dziennika Bałtyckiego”… W takich warunkach zrozumienie czegokolwiek jest praktycznie niemożliwe. Jest to tzw. działanie symultaniczne z użyciem środków rozpraszających uwagę i blokujących percepcję, co oczywiście, jak wszystko co robi Totart, ma głębokie filozoficzne i estetyczne uzasadnienie. Pół roku później Tomek napisze reportaż z wystawy plastycznej organizowanej przez ZBOWiD pt. Obozy koncentracyjne w oczach dziecka. Tego też dnia odbył się zajazd totartalnej bojówki na Galerię EL w Elblągu. Mieściła się ona w murach starej dominikańskiej katedry. Ogromną przestrzeń wypełnili nasi nowi towarzysze niedoli z gdańskiej PWSSP. Przywieźli tony extremalnie zlewnych prac, które rozstrzelały mistyczką przesiąknięte wnętrza tej nobliwej instytucji. Przybył też zdziesiątkowany zespół Sni Sredstwom Za Uklanianie. Ten ansambl prześladowały notoryczne absencje, gdyż często matka któregoś z muzyków zabraniała mu jechać na trasę, bo np. musiał odrobić lekcje lub przygotować się do kolokwium. Zdesperowany Tymon chciał jednak grać, a ponieważ w takich warunkach nie był w stanie odtworzyć regularnego repertuaru w stylu cold wave, to siłą rzeczy musiał improwizować. W końcu ta metoda twórcza tak weszła mu w krew że zaczął eksperymentować z dodekafonią, aby jakiś czas później w pełni zaangażować się w poszukiwania jassowe. Atak na Galerię EL zakończył się tradycyjnymi nieporozumieniami. Pretekstem do wypędzenia Totartu był mój rajd taczką, wypełnioną perkusistą Córkiem. W wyniku rajdu przejechaliśmy jakieś dwa drogie mikrofony, co zrujnowało budżet tej poczciwej instytucji do końca XX wieku… Tego też dnia nasi kumple z WiP, m.in. Gall i Jacob, wzięli udział w pikiecie pod Gdańską halą Olivia. Odbywał się tam koncert pod żałośnie propagandowym hasłem Rock dla pokoju. Pacyfiści z WiP i RSA rozwinęli na placu przed halą kontrapunktujące transparenty, na których głosili m.in. – Rock dla pokoju – 2/3 lata w woju! i Domagamy się służby zastępczej – bez koszar, musztry i karabinów! Było to elementem prowadzonej od dłuższego czasu akcji, zmierzającej do wywalczenia prawa poborowych do decydowania o swoich życiowych wyborach. Stąd cała seria sabotujących obowiązkową służbę wojskową działań, jak głodówki, strikingi, sittingi, happeningi czy operacja odsyłania książeczek wojskowych. Komuniści rozumieli powagę sytuacji, gdyż na utrzymaniu niewolniczej armii opierali strategię swojego panowania. Więc ich odpowiedź była gwałtowna i natychmiastowa – cały czas w więzieniach siedzieli działacze ruchów wolnościowych, zatrzymania przez SB, inwigilacja i drakońskie kolegia stanowiły ponury rytuał powszedniego chleba kontestatorów. Gdy aktywiści WiP byli pałowani i zgarniani przez ZOMO pod halą Olivia, w środku z błogim spokojem koncertowała m.in. gdyńska grupa Pancerne Rowery. Oczywiście w żaden sposób muzycy „alternatywnej” formacji nie zareagowali na masakrę pod halą, choć przecież i o ich prawa upominali się nasi koledzy. Jako Totart, a ja osobiście od czasu moich punkowych bojów, byliśmy zniesmaczeni, deklarowaną przez zespoły Gdańskiej Sceny Alternatywnej, infantylnie apolityczną postawą. A występ gwiazdy GSA podczas Rocku dla pokoju przelał w tym temacie naszą czarę goryczy. Akcjoniści anarchiści otrzymali niebotyczne kary pieniężne na kolegiach, a Zbigniew i Konjo napisali ostry artykuł pt. Alternatywna koprofagia, który niebawem opublikował Homek. Myślę, że sprawa jest na tyle istotna, iż zacytuję nasze stanowisko w całości – Taki to już podły czas, gdzie alternatywa jest kilka razy w miesiącu, a awangarda codziennie. Żenującym przykładem undergroundowego awangardysty, któremu metafizyczna baza oderwała się od materialnej nadbudowy, są ostatnie działania gdyńskiej grupy rockowej Pancerne Rowery, przez niektórych uważanej za sztandarową formację tzw. Gdańskiej Sceny Alternatywnej. Swój stosunek z absolutem grupa przerwała występem w otoczonej policyjnym kordonem hali Olivii podczas imprezy „Rock dla pokoju”. Nie mamy pretensji o wystąpienie Pancernych Rowerów w sali otoczonej policją, bo manifestacje uliczne też odbywały się w jej obecności, co na tej szerokości geograficznej jest zjawiskiem naturalnym, ale uważamy, że identyfikowanie się z absurdalną, w wyda- 49 Konjo i pół Zbigniewa, lipiec 86. Konjo i Zbigniew. niu policyjnym, formą idei krzewienia pokoju jest chłodnym mezaliansem cynizmu z głupotą. Jeżeli koledzy muzycy mogą szczycić się posiadaniem świadectwa ukończenia ósmej klasy, to wypadałoby aby swój stan posiadania uzupełnili jeszcze o świadomość czym jest alternatywa (konieczność wyboru jednej z dwóch wykluczających się nawzajem możliwości), bo łącząc swą nominalną alternatywność z komunistyczną propagandą sprowadzili się do roli łagrowej orkiestry. Reszty gówna występującego na wyżej wspomnianej imprezie nie zaszczycamy nawet swoimi pretensjami, bo gówno z natury musi śmierdzieć dopóki nie spłynie do ścieku. Pod spodem znalazł się jeszcze dopisek od redakcji: To smutne i coraz częstsze w tym środowisku. Tym bardziej smutne, że grzech powszechny staje się cnotą. Nie dziwi nas to jednak, bo w polskiej kontrkulturze forma wyparła treść. Na otarcie łez Konjo wykonał techniką hand made 20 znaczków Totartu. Następnych tego typu gadżetów Tranzytorium dorobi się po 24 burzliwych latach. Kontrowersyjna recepcja totartalnego półrocza powodowała coraz większy paraliż organizacyjny. Nigdy animatorzy tzw. kultury nie pałali ku nam zbytnią sympatią, a w grudniu 86 waliliśmy już głową w mur. Nie było miło i ślady tej beznadziei widać w pismach klasyków tego obsranego czasu. Zbigniew – Totart powstał w wyniku sytuacji niemożności tworzenia z powodu braku środków, tu: w rozumieniu wąskim, często elementarnych, do realizowania koncepcji… Szczególnie przykra dla artysty jest świadomość tego faktu zwłaszcza, iż nie jest to kwestia popularności, czy właściwej oceny, ale właśnie świadomość, że w tworzeniu tutaj jest się skazanym na relatywny margines, na drugoliniowość w dobijaniu się metafizycznego jądra, jest się niejako na zapleczu frontu, oczywiście niekoniecznie faktycznie, ale taki efekt „świadomościowy” daje fakt ograniczenia możliwości wyboru. Jest to kompleks późnego startu, niskiego pochodzenia, wrażenie odsunięcia od pulsującej linii zetknięcia tajemnicy z najsubtelniejszymi środkami służącymi jej poznawaniu. („Menarche w ogóle. Rzut pierwszy”). Jany – Bo nie masz już w Kościelech cnoty żadnej – dobryś, choćbyś był cham, pijak, złodziej a obywatelska świnia – byle swoja, byle polska a katolicka. Toż samo i w Rzeczy Pospolitej, bo ów kompromis (jak to zawsze bywa, tak i teraz) nieszczery był, każden jeno czekał okazji, co by drugiego słabość wyzyskać a pobić, tyle że po cichu niby nożem w plecy… Kościoła i dusz ludzkich bronić trzeba – wołano – a jeśli zginie ojczyzna doczesna, przy wiecznej się ostoim. Tak i Rzeczy Pospolita upadła a Kościół nasz w potęgę urósł. Ale nie masz w nim Boga – jeno grób a szopkę ojczyzny, orła 50 z koroną na krzyżu. Cierpi przez owo życie zastępcze i naród i poszczególny człowiek, o którego wolności a szczęściu zapomniano… („Jeszcze Polskość nie zginęła”). Konjo – Znam cenę pokoju. Chcę wojny! (Futurfoto). Despera powodowała niespokojną mobilizację w rejestrach konceptualnych. Mesjago pisze „43 fikoły czyli roboczy autoreferat inicjalny Totartu Drugiej Generacji” – Czyli nie teatr, nie spektakl, nie koncert, nie sakralne miejsce, nie reżyser, nie wykładalny i interpretowalny przekaz, ale i nie totart już i ani język umnyj i zaumnyj, a w ogóle bez języka ale i z nim – chodzi o to by nie tworzyć z nich zasad, bo każda zasada konstytuuje język, chodzi o wymieszanie wszystkiego, co narosło w nas, by z ogólnej brei – wyrównanej – spróbować dojrzeć istotne sygnały prymarnej jedni. Tymon – Pozostaje kwestia ostateczna / jak zlikwidować / co zlikwidować / i co gdzie ile. („Poezyje”). Andrzej Awsiej, Joanna Kabala, Krystian Rasmus i Jacek Zdybel malowali, chlapali, rozszarpywali płótna na strzępy. Totart szykował się na swoją ostatnią bitwę. Wtedy było już tak źle, że zaproponowałem, abyśmy popełnili zbiorowe samobójstwo na scenie. Alternatywą miał być zbrojny (!!!) atak na koszary ZOMO na Biskupiej Górce w Gdańsku. Długo o tym rozmawialiśmy i w końcu Zbyszek przekonał mnie, że atak zakończy się naszą rychłą dekapitacją. A samobój ułatwi jedynie życie komunistom oraz tym wszystkim, którzy uważają nas za bandę degeneratów. Zaplanowaliśmy więc skrajne w formie i treści wydarzenie, które przeszło do historii jako Rzeźnia Rzeszowska. Przed akcją w Rzeszowie atmosfera w Totarcie, od wielu miesięcy i tak rewolucyjna, sięgnęła temperatury szaleństwa i agonii. Po burzliwych dyskusjach Iwona, uznając ją jednak za zbyt mało radykalną, wycofała się z udziału w tej operacji. Reszta udziałowców przekuwała lemiesze na miecze. Plastycy przygotowali siedem wspaniałych sztandarów. Tymon i niedobitki Sni Sredstwom (w osobie Bartka Córka Szmita) skomponował extremalny set protojassowy o kryptonimie Powielanie siatek rzeczywistych. Kudłaty tworzył LIKowe wierszye w ilościach stachanowskich, na czele z melancholijnym przejawem „Ryszard” – A może by tak skręcić / zamilknąć w trwaniu / nie ginąć nie gnoić / a strugać… Konjo wydał specjalny numer finalny Futurfoto. Paulus nie dojechał. Do Rzeszowa zaprosili nas załoganci poznani na FAMIE – Jadzia Ryba, Fazi Opioła i Andrzej Paulukiewicz. Wymyślili imprezę teatralną Przedstart 1, a my mieliśmy na niej zrealizować tzw. pokaz warsztatowy. Chyba nikt jednak nie spodziewał się, że dokonamy sensacyjnie extremalnego ujawnienia koprofagicznego i ogólnie misterium psychourynalnego. Po latach Zbyszek pisał – Rzyg. Gówno – mazać się gównem, wrócić do ciepłej kryjówki, do oazy utaplania, gdzież indziej można znaleźć równie lepkie przywiązanie, równie silny, istotny kontakt, czym skuteczniej można zalepić swoją rozpacz, czym wyłożyć niemoc wobec uślizgujących się punktów oparcia… Organizatorzy przekazali nam salę gimnastyczną, którą zamieniliśmy w świątynię metafizyki społecznej. Plastycy zaaranżowali dla każdego z nas osobną przestrzeń, nasyconą wściekłymi grafikami. Była tam więc Świątynia Zbigniewa, Świątynia Sni Sredstwom Za Uklanianie, Świątynia Kudłatego, Świątynia Poezji Ulicznej, Świątynia Konika. W każdej z nich gromadzili się ludzie izolowani od symultanicznych aktywności, rozgrywających się w innych sanktuariach profuzji. Jak się okazało, połączyć publiczność miała dopiero wspólna ucieczka. Był piątek 12 grudnia roku 86, godzina 17.30. Rozpoczął Mesjago. W swojej literackiej enklawie odczytał wspomniany tasiemiec o 43 fikołach… Trwało to 25 minut. Gdy zakończył wykład słowami od tej pory ludzkość ma przejebane, frakcja plastyczna zaczęła realizować nieinwazyjne action painting. Z głośników defilowało kazanie jakiegoś faszyzującego proboszcza. Z pamiętnym cytatem – To już dobranoc Św. Piotr. Za ścianą z przecudnie wylanych płócien, wymalowany w barwy wojenne, Tymon katował wyuzdane dźwięki. Dzielnie wspierał lidera Córek, nawalając w użyczoną przez Milion Bułgarów perkusję, o złociście klezmerskich barwach. Kudłaty recytował poetry LIKowe i chyba zdążył nawet zaprezentować wiersz pt. Skrajność paluszków. Jednocześnie wyjmował z rozporka serdelki, które inny desperado oporządzał w maszynce do mielenia mięsa. A ja wjechałem w to jądro zlewności na wielkich śmietnikach, atakując zużytymi podpaskami, pracowicie zbieranymi po damskich kibelkach. I wtedy nastąpił, po wielokroć nam później to wypominany to przeklinany to uwielbiany akt koprofagiczny, połączony z demonstracją urynalną oraz perwerem nudystycznym. Gdy publika zobaczyła to co zobaczyła, rzuciła się ku panicznej ewakuacji. Pokaz warsztatowy był skończony, a my martwi i spełnieni. Dzień później ujawniło się po raz pierwszy Muzeum Objazdowe Totartu. (Nieśmiale sądzę, iż tę ideę zerżnęła od nas jakiś czas później Łódź Kaliska, ha ha). Obecny podczas dyskusji Marcin Kęszycki, aktor Teatru Ósmego Dnia, był nami zachwycony. Niestety, na nim lista fanów totartalnej Metody urywa się brutalnie. Zaplanowane upublicznienie w Teatrze Witkacego w Zakopanem i wyrafinowany totart w pierwszy dzień Bożego Narodzenia w gdańskiej Wysepce, nie odbyły się, z powodu ponurej sławy pokazu rzeszowskiego. Usłyszeliśmy tylko – Gównojadom dziękujemy. Totart II Generacji rozwiązał się 31 grudnia 1986 roku. 51 Jesteśmy ariergardą narodowej kultury – pilnujemy by nikt nie wyrżnął jej w dupę. Zbigniew Sajnóg już dawno nauczyłem się żyć z moją poczciwą rozpaczą wiem że nadchodzi triumfalny pochód korozji i wielki karnawał dekonstrukcji… Paweł Konjo Konnak – „Sztuka restauracji” Profuzyjna familia stanęła w obliczu kolejnego zakrętu egzystencjalnego. Atmosfera końca permanentnego gęstniała z prędkością małego fiata. Ogarnęła mnie wręcz obsesja eskapistyczna i marzyłem już tylko, aby uciec z ojczyzny generała Jaruzelskiego i jego czarnych akolitów. Promowałem wtedy hasło – Zamienię najbliższą przyszłość na wizę do Bangladeszu! Jednak zapisanie w milicyjnych aktach skutecznie oddalało wizję otrzymania upragnionego paszportu. Podziemne tańce wpisały moją skromną osobę na długą listę więźniów granic. Pomyślałem więc – jak wy tak ze mną bydlaki, to jeszcze trochę sobie pohasamy! I zobaczycie śmierdziele, kto w tym krzesanym pierwszy zedrze skarpety! Zwyciężymy, to pewne! (Ten ostatni wykrzyknik tak serdecznie rozbawił Zbigniewa, że cytował go w swoich pismach, ku uciesze gawiedzi…) 53 Totartalna epopeja zmobilizowała nas do następnych desperackich aktywności. Sajgon i ja (plus jego telefon) powołaliśmy agencję Ariergarda 1 (full name – Anti-Alternative Ariergarda 1). Miała się ona zajmować m.in. upublicznianiem w perspektywie społecznej istotnych podmiotów zlewnych, poznanych wśród pomasarskich peregrynacji. Nazwę Zbyszek tłumaczył z właściwym sobie wdziękiem – Były w Polsce dwie Awangardy, no więc, gdy powstanie jakaś druga ariergarda – co u nas jest bardzo prawdopodobne – chcemy, żeby było wiadomo, że byliśmy pierwsi. Tymon pisał – Serca przepełniały nam prócz goryczy udręka i troska o losy wszystkich pierdolniętych, którym umilać postanowiliśmy monotonne życie… Próbowaliśmy zająć się opiekuńczo nie tylko spirytualnymi niedojdami, ale także ich poronionymi idejkami, które ku jarmarcznej uciesze tych pierwszych wprowadzaliśmy gładko w życie. Oprócz sprawnie zawiązanej sieci ogólnokrajowych kooperacyj, czy też pokaźnej liczby tzw. ujawnień, łaskawie a kordialnie podejmowaliśmy się publikacji wierszy, manifestów oraz innych programatywnych efuzji naiwnych, zapoznanych i nieszczęśliwych poetów... („Prąd – ot i co.”) Gdyż równolegle, nieco meta-konspiracyjnie, funkcjonował wraz z Ariergardą 1 głęboko konceptualny PRĄD, rozumiany jako Permanentny Ruch Atologicznie nieDefiniowalny. Postery Ariergardy. Inni udziałowcy też nie wywiesili białej flagi przeciw wszechogarniającej beznadziei. Joanna, Andrzej i Maciek powołali grupę kolorową Yo Als Jetzt. Ich magiczna aktywność przejawiała się między innymi w szablonach Poezji Ulicznej, słowno-plastycznego działania bez celu na rzecz społeczeństwa otwartego. Widzieli to tak – Coś umarło, poezja uliczna szaleje i wszystko jest możliwe. Aby nie zamykać się w tomikach z czystą poezją, które już w momencie wydania są jej archiwum… W ówczesnym naszym stanie koczującym otrzymaliśmy formę dającą szybko się wymyśleć, w każdym miejscu stworzyć, wykonać i wszędzie z tym dotrzeć… Als – miałem ochotę przyczynić się do charakteru otoczenia. („Jedność ikonolingwistyczna”). Paulus koncertował w nałęczowskim kinie Cisy – najpierw jako PAP, później jako Kościotrup i ponownie jako Po Schodach. 54 Nawet Tymon, niesiony dekadencką falą, skomponował romantyczny (?!) utwór pt. „Jutro” – Jutro, jutro już mnie nie będzie / cicho nic nie mów / położyłem ci palec na ustach / jego smak jest dobry… Zawsze prosiłem, aby Sni Sredstwom grali go na bisa. Tymon mówił że zagrają, jeżeli potwierdzę przed światem, iż SSZU to jazzowo – dodekafoniczno – kakofoniczna grupa na wielce profesjonalnym poziomie. Kilku naszych fanów – anarchistów ponownie aresztowano. Za akcję odsyłania do Wojewódzkiej Komendy Uzupełnień książeczek wojskowych… W jednodniówce Maderfaker ze stycznia 87, kolega Zbigniew wieścił – O dupa dupa zakrzyknęli szczęśliwi nieszczęśliwcy tyle wieków tyle trudów tyle poświęceń ostatecznych i wszystko w próżnię w nic obrócić a przecież nie w nic tylko we wszystko razem i całe. („Wara mnie tu gruche młócić”). Jednodniówkę przejściowo firmowaliśmy jako Neopostsocrealistyczna Edycja Im. Majerowej (od nazwiska klawiszki, dręczącej przedwojenne komunistki). Jak zwykle czujny Skiba zgłosił możliwość zrealizowania w Łodzi dużego festiwalu multimedialnego. Zachwyceni tą propozycją ostro ruszyliśmy do nadorganizacji. W styczniu wielokrotnie wyruszaliśmy w Polskę, coby pozyskać udziałowców pionierskiego w tej skali wydarzenia. Knuliśmy także wizje ekspansji na własnym, trójmiejskim poletku. Agencja Ariergarda 1 zainaugurowała swoją działalność w pięknym stylu, tzw. Wielkim Tygodniem Zlewu. 8 lutego roku 87 w gdańskim klubie Kwadratowa zorganizowaliśmy koncert pt. The Anti-Third Reich ‘n’ Roll. Konjo – więzień granic. Gdańsk, wrzesień 86. Reisepsychose – Wasyl i Tymon. Udział wzięli wypróbowani lisowszczycy profuzji – Szelest Spadających Papierków, Sni Sredstwom Za Uklanianie, Henryk Brodaty oraz Sajnóg & Konjo & Yo Als Jetzt jako Prąd (edycja dwóch posterów). Był to rodzaj dyskursu z odbywającą się wówczas w Gdyni 3 edycją festiwalu Nowa Scena, pod hasłem Zlot młodych miłośników rock and rolla. Zbigniew mówił – Kultura rocka została włączona w znormalizowany porządek, wobec którego miała stanowić alternatywę. Ów stan zinterioryzowania, wchłonięcia, upodrzędnienia kultury rocka czyni z niej narzędzie manipulacji. Tym niebezpieczniejsze, że stwarzające pozory odrębności, niezależności, opozycyjności, dające poczucie nie tylko uczestniczenia w kulturze, którą się wybrało i konsumuje, ale którą się współtworzy, jeśli nie bezpośrednio, to już choć- 56 by wyraźnym sygnalizowaniem własnej obecności przez styl życia, sposób bycia, ubiór itd. Tymczasem niestety najczęściej są to już złudzenia i to nie tylko z racji ograniczeń politycznych, zależności finansowej, czy ogólnej społecznej niechęci, ale także za przyczyną samych twórców – uczestników, w przykry sposób ograniczających się do kilku rytmów i podskoków. („Kij i marchewka”). W czas ów na sam dźwięk standardowego gitarowego grania, profuzyjnie kolektywne jelito wypadało nam z obrzydzenia. Z powodu nieadekwatności energetycznej. Od dłuższego czasu słuchaliśmy Throbbing Gristle, SPK, Nurse With Wound, Current 93, White House, Kranioklast, Residents, Hirsche Nicht Aus Sofa, Faust, Pere Ubu, Psychic TV, Cabaret Voltaire… Z muzy linearnej akceptowaliśmy beatnikowski Blurt. Czyż muszę dodawać, że zdo- bycie ich płyt w betonie peerelowskiej izolacji, graniczyło niemalże z cudem? Muzyka ekspresji, muzyka improwizacji, muzyka przekroczenia, muzyka wylania, muzyka pełnej obecności, muzyka koncepcji i konstrukcji… Nas przede wszystkim zajmuje terapia, zatem w sferze zainteresowań muzycznych afirmujemy nade wszystko ludzi, którym nie zależy na mitotwórczej produkcji gwiazd i sprytnej schematyzacji zbiorowej wyobraźni, a raczej stawiają na bezpośredni kontakt, współtwórcze bycie razem, drążenie metafizycznych zakamarków trwania. (Zbigniew Sajnóg, Paweł Konnak – „Ujawnienie totemów”). Tuż przed Reich ‘n’ Rollem… komando propagandowe Ariergardy 1 przeniknęło do gdyńskiego klubu Kolejarz, w którym odbywały się nieadekwatne koncerty Nowej Sceny. Podczas rozrzucania ulotek inwitujących na nasze ujawnienie, byliśmy świadkami uderzenia naziolskiej frondy na punkową publiczność. Młodzi hitlerowcy dokonali regularnej egzekucji na fanach nie-patriotycznej muzyki. Ten przygnębiający obrazek na wiele lat niestety miał wpisać się w pejzaż niezależnych akcji okołomuzycznych. Po jakimś czasie, gdy agresja skrajnej prawicy przeciw środowiskom alternatywnym przybrała rozmiar pandemonium, pojawiła się dość dobrze udokumentowana teza, iż łysi wspierani są przez mecenasów z SB. W spektakl pt. Czasy końca permanentnego zaingerowali nowi, ponurzy statyści… A my drążenie metafizycznych zakamarków trwania, podczas fonicznego ujawnienia w Kwadratowej, rozpoczęliśmy Prądową akcją pod kryptonimem Piosenka o miłości. Przy zdekonstruowanych dźwiękach dinozaurów tzw. Muzyki Młodej Generacji obrzucaliśmy fanów regresyjnymi winylami. Jeden z widzów wspominał, jak otrzymał cios w głowę poszukiwanym przez siebie od dłuższego czasu albumem pt. Fala. Szelest Spadających Papierków – Siwy i Ozi. Reisepsychose – Beatka, Andrzej i Gwizdek. Po wywaleniu całej swojej młodzieńczej kolekcji płyt, uwielacz Konjo zawył – W trzeciej rzeszy rock and rolla dobrowolnie wstępujemy do armii!!! Sami puszczamy sobie w domach z głośników gaz!!! Tymon odrobił totartową lekcję i przygotował dość dziwny, jak na swoje zimnofalowe fascynacje, zestaw utworów Sni Sredstwom Za Uklanianie. Przy jednym, nadmiernie obficie dobywającym się z uwielających mostów psychofizycznych, majstrował przez dwa tygodnie. Utwór trwał 24 sekundy! Brawo! Co pewien czas lider Tymański przerywał granie i uroczyście anonsował – A teraz mój perkusista przeczyta mój wiersz pod tytułem „Improwizacja jako terapia”. Bartek wychodził zza zdezelowanych bębnów i recytował – A jakże: / By wyrazić się w pełni, nie trzeba bynajmniej / za dużo roztrząsać / Traciliśmy zbyt wiele przez / zapominanie się w obrzędzie / powtarzanym aż do wystąpienia sensacyj / jakie odczuwać musi womitujący / I tym podobne… Jeden utwór gościnnie wyjęczał ze Sni intuicyjny szansonista Paulus. Gdańsko – nałęczowski profuzyk znajdował się w dni owe burzliwe w szczytowej formie zlewnej. Płakał ten kawałek, wyszydzał i wił na deskach sceny przepięknie. Ubrany w wyjściowy garnitur swojego taty. Model „późny Gomułka”… Ozi i jego Szelest Spadających Papierków spreparował klimatycznie wylany spektakl o nazwie NIE. Oczywiście ze składu „lato 86” pozostał już tylko charyzmatyczny dyrygent. I sklejona przez niego tajemnicza maszyna generująca nieoczywiste dźwięki, wzbudzająca niepokój wśród co bardziej konserwatywnych fanów „sceny młodzieżowej”. Niezwykle w ów czas pobudzony Ozjasz wydał także specjalnie przygotowany na to wydarzenie magazyn Nova Liderska Parta – ascetyczny w formie ale bardzo osobisty w treści. Zaistniał tam istotnie konceptualny text Zbigniewa. Tym razem Ozi dobrał sobie wspólników z grona outsiderów gdańskiego świata muzycznego. Zjawiskowi byli zwłaszcza Medyk na trąbce i saksofonista Siwy, o których ładnie Brzóska napisał – grali jakąś nierzeczywistą muzykę swojego serca. Ten koncert to epitafium Siwego, bo za kilka lat znajdą go martwego w jakimś zupełnie podłym miejscu… Henryk Brodaty wjechał przesterowanym utworem pt. Jezioro, czym od razu wrzucił widzów na głębokie wody kujawskiego, absolutnie niekontrolowanego odlotu. Odegrali jakiś postgitarowy kabaret, swobodnie uwolniony z reżimu przygotowań, założeń i świadomych ukonstruowań. Na koniec wykonali słuchowisko pt. Czy zajadałaś się ciasteczkiem pistacjowym dziewczynko? W antraktach poeci, z Grupy Znanej Niegdyś Jako Totart, prezentowali swoje liryczne profuzje. Od tej pory rytuał ten na stałe wkomponował się w taktykę scenicznych rajdów Tranzytorium i praktykowany jest po dziś dzień, stanowiąc znak firmowy energetycznych upublicznień naszej familii. Całość akcji dopełniała świeżo wykreowania scenografia by Yo Als Jetzt (m.in. potężny zielonkawy transparent Metafizika społeczna). Nasi wspaniali udziałowcy zaatakowali też dzikim szablonem „Nietzsche wraca” – Nietzsche wraca / z braku przewodników / jest potrzebny i wraca / lada moment dorwą go / ludzie którzy nie wiedzą / że walczyć trzeba z każdym / dogmatem. Godnie rozpoczęliśmy ariergardową jazdę. Fragmenty koncertu wydałem jesienią 87 w mojej nowej faktorii onomatopeicznej Fonografia Zlew Polski. Reprint w 2009 dokonał jakiś poczciwiec, na 3 płytowym box CD pt. Szelest Spadających Papierków – Trójmiejski wiatr (www.myspace.com/impulsystetoskopu). 12 lutego roku 87, w tejże gdańskiej Kwadratowej, Ariergarda 1 zrealizowała upublicznienie pt. Reisepsychose. Była to imponująca akcja paraliteracka z potężnym ładunkiem paranoi i extazy. Oddajmy głos Autorowi tego wspaniałego dzieła – Sonety totalne mają poza trwaniem na papierze swoje drugie życie. Mianowicie inscenizowaliśmy je, choć prawdę powiedziawszy sam tekst stawał się raczej elementem drugoplanowym, czy wręcz tłem akcji. Sam jej szkielet konstrukcyjny był prosty, archetypiczny. Najpierw w centralnym punkcie terenu akcji wznosiliśmy konstrukcję z elementów rusztowania warszawskiego, a potem przy dźwiękach muzyki i kilkugłosowym odczytywaniu sonetów, krążyliśmy wokół konstrukcji wyposażeni w różne rekwizyty… Kiedy przygotowywaliśmy realizację w klubie Kwadratowa w Gdańsku, Urząd Kontroli Prasy i Wydawnictw 59 Reisepsychose – Kudłaty, Wasyl i Tymon. Dezerter Robal. nie wyraził zgody na druk plakatu i reklamowanie imprezy, w związku z czym wydrukowaliśmy kompletnie debilny i od rzeczy plakat informujący o występie grupy Prąd z dopiskiem: Pop music alternative. Konstrukcja w Kwadratowej była wysoka, trzypoziomowa, tekst Reisepsychose pieściły cztery demoniczne kobiety, grali muzycy Henryka Brodatego i Sni Sredstwom Za Uklanianie – resztą przyjaciół krążyliśmy wokół instalacji na wrotkach, sankach i dziecinnych rowerkach. Do tego były slajdy, duże formy malarskie i action painting. (Zbigniew Sajnóg – „Reisepsychose. Uwagi po latach”). Podkreślmy ten cytat ujawnieniem fragmentu wspaniałego wiersza pt. „Odtąd dotąd sontot”: Nie kurwać nie za co przecież mnie kurwa nie chuje zbydlał / o mnie zesrało 60 obesranym leżeć hańba trwa zmydlany ko / niec mój początek wrażenie zupełnie niedostateczne końca n / ie odtąd dotąd a permanentnego chuj go jebał… Mocne i adekwatne do ducha czasów. Pierwsze ujawnienie Reisepsychose było nad wyraz przekroczoną manifestacją witalności profuzyjnej ekipy. Trwało około dwóch godzin i, o dziwo, zostało nagrodzone brawkami. 15 lutego agencja Ariergarda 1 (once again in Kwadratowa) zorganizowała postmodernistyczny w formie koncert grup Dezerter i Rozkrock. Chodziło nam o twórczą konfrontację dwóch punk rockowych estetyk. „Akademicki” Dezerter spotkał się ze zlewnym przedszkolem Ziggy’ego Stardust’a. Rozkrock używał wtedy w realiach scenicznych plastikowych instrumentów dla dzieci. I to takich mniej rozgarniętych. Dzięki naszej zakręconej inwencji odbył się pojedynek podziemnych hitów. Czyli Szwindel, Nie ma zagrożenia, Szara rzeczywistość i Spytaj milicjanta versus Pierdolnięty walczyk, Przerywaj – nie bądź głupia, Przygoda nekrofila i „Sopot – miasto śmierci”: Ślepy Leoś – znasz go / Ma pod sobą trzy strzelnice / I salon gier / Gdy się narazisz to / Jego zbiry dopadną cię / Sopot – miasto śmierci / Nie gaś nocą światła, nie… Na naszych oczach generowała się nowa jakość sarmackiego undergroundu. W swoim booklecie pt. Rozkrock w drodze do pieniędzy, kobiet i sławy, Ziggy tak wspomina ariergardowe pląsy: Ludzie zamilkli. Wstali z czarno malowanych ław. Podeszli pod scenę by lepiej słyszeć i widzieć. Część gawiedzi spontanicznie przyłączyła się, wkraczając na arenę współczesnych gladiatorów zwaną sceną i przysysając się do mikrofonów by wykrzyczeć swoje racje. Był to wszak Gdańsk – kolebka Solidarności, kolebiącej się dziś jak alkoholik po wszytym esperalu. By the way koledzy z Dezertera wydali wtedy bardzo zlewną w treści książkę pt. Książka, która podbiła naszą zbiorową wyobraźnię. Zachwycony Kudłaty dostrzegł w niej elementy literatury immanentnej koegzystencji. To sympatyczne dzieło kończyło się słowami – Więc jesteś debilkiem, drogi czytelniku co zostało już udowodnione, a teraz spływaj. Poszedł won ty tępy bawole. (Leżąc bykiem wypadło mi). Książkę firmowało Wydawnictwo Polarne „Pingwin”. Dodajmy iż przekroczkę dizajnerską tego niezwykłego mixu dopełniała ascetyczna scenografia klubowa, pozostała po obchodach wietnamskiego Nowego Roku. A teraz troszku o subtelnościach subkultury księgowych będzie. Czasy były takie, że jeżeli artysta nie posiadał tzw. weryfikacji z ministerstwa kultury, to nie można mu było wypłacić apanaży. I czy np. na koncert Dezertera przyszło 10 czy 10 tysięcy osób, to i tak muzycy dostawali przydziałową stówę na głowę (100 zł PRL = jakieś 5 dolarów) i już. Bo nie było takiej rubryki w rozdzielniku pani księgowej, aby w miarę uczciwe pieniądze tzw. amatorom wypłacić. „Amator” to eufemistyczne określenie na twórcę, działającego poza komunistycznym systemem estradowych koncesji i przywilejów socjalnych dla konformistów ze świata tzw. rozrywki. A przywilejem była np. pieczątka w dowodzie osobistym potwierdzająca zatrudnienie, bo pracować wtedy ku chwale ojczyzny musieli wszyscy, czy mieli na to ochotę, czy nie. Bez takiej pieczątki zgarnąć mógł cię każdy patrol ZOMO na ulicy i , jak miałeś pecha, spuścić wpierdol na komisariacie (sztuka milicji). No to ja ze Zbyszkiem pytamy panią księgową z gdańskiego klubu Kwadratowa – jeżeli nie możemy Dezerterowi i Rozkrockowi zapłacić normalnej kasy za występ, to czy możemy w ramach rekompensaty, załatwić im nocleg w najlepszym hotelu w Trójmieście? Pani księgowa sprawdza swoje magiczne rubryki i mówi, że możemy. Więc prosimy o kwaterunek dla chłopaków w najbardziej wypasionym, sopockim Grand Hotelu. Wtedy korzystali z jego usług głównie artyści z krajów bloku sowieckiego, przyjeżdżający na festiwal Sopot Interwizja. Możliwe więc że Dezerter spał w tych samych apartamentach, co caryca Ałła Pugaczowa i pupil melomanów z Układu Warszawskiego – Karel Gott. Bo jak już, to po całości – zażądaliśmy apartamentów! Innym folklorem nawiedzającym sopocki Grand Hotel a.d. 1987 byli: palestyńscy terroryści na wywczasie, córy Koryntu polujące na dewizowych gości i na bramce emerytowani funkcjonariusze UB. A czynni funkcjonariusze SB przebywali tam zazwyczaj w podróży służbowej. Powinieneś tego doświadczyć, drogi Czytelniku! Widok twarzy starego ubeka, który nie chce, ale musi wpuścić w wylaszczone progi Grandu, ubranych w wyćwiekowane ramoneski załogantów – bezcenny. Ależ nas kręcił bezsilny gniew pracownika służb, który obsługiwać musi ludzi w niczym nie przypominających towarzyszy z Czerwonych Brygad lub Hamasu. Aby odreagować stres związany z nalotem barbarzyńców, tajniacy dokonali rutynowej rewizji w pokojach. Czuwaj! Ciekawą hipotetycznie konsekwencją tego koncertu było też spotkanie załogi Dezertera z Tymonem. Panowie muzycy z Mazowsza i Kaszub polubili się niezmiernie. I gdy za jakiś czas legenda pankroka zaliczała kolejny zakręt personalny, Dezerter zaproponował Tymonowi objęcie posady basisty w tej zasłużonej orkiestrze. Ale nasz kolega Ryszard zanurzył się już na maxa w penetracjach jassowego księstwa. I grzecznie odmówił. Kto wie jak potoczyłyby się losy sarmackiego andergrandu muzycznego, gdyby jednak na początku lat 90-tych RTT podjął inną decyzję... Zawsze posiadaliśmy rozwinięty instynkt stadny. Dzięki totartalnym rajdom roku 86 poznaliśmy wielu fantastycznych uwielaczy. I podobnie jak my, lewitowali oni w jakichś przegniłych piwnicach. Gdy więc Krzysiek Skiba raz kolejny błysnął geniuszem organizacyjnym i zaproponował zorganizowanie w Łodzi „czegoś wielkiego”, plan ariergardowej expansji był już gotowy. Przy wsparciu Skiby i sympatycznej ekipy Ośrodka Działań Twórczych Domu Kultury Łódź – Bałuty, agencja Ariergarda 1 zorganizowała ogólnopolski festiwal metafizyki społecznej. Istotne to wydarzenie pod nazwą Audiowizja Działań Nieprzyswajanych PRĄD odbyło się w dniach 19–21 lutego 87 roku. 61 „Książka” autorstwa Krzyśka i Robala z Dezertera. Wahehe Divagazione Universale. Zbyszka i moja akcja integracyjna zaowocowała namierzeniem i zaproszeniem najbardziej radykalnych twórców tamtej heroicznej epoki. Cały styczeń podróżowaliśmy, aby spotkać naszych godnych udziałowców i dopiąć w Łodzi szczegóły logistyczne. W święcie Ariergardy wzięli więc udział weterani masarskiego szlaku bojowego – Szelest Spadających Papierków (plus Roman Malarz Kobiet jako profuzyjny paparazzi), Hiena i Henryk Brodaty. Ze stolicy przybyła hipisowsko – artystowsko – anarchistyczna – multimedialna Praffdata. Z Wrocławia zajechała grupa Luxus, której kreacji pasjonatami byliśmy od czasów pamiętnie sopockiej Ekspresji Lat 80. Paweł Jarodzki & co. przywieźli nam muzyczną niespodziankę – Krzyśka Kamana Kłosowicza, barda podziemnego, onegdaj frontmana ostro politycznej rege kapeli Miki Mausoleum (słynny kiler – ZOMO na Legnickiej). Jak tego słuchałem, to koktajle Mołotowa same wylatywały z głośników… Z tejże festung Breslau przyjechał industrialny kolektyw Kormorany – Orkiestra Raj. Dochodziły nas słuchy o tajemniczym komandzie wrocławskich eksplorerów muzycznych, anektujących bunkry, wieże ciśnień czy poniemieckie ruiny do odprawiania fonicznych rytuałów. Nagłośniliśmy szesnastopiętrowy blok przez szyb windy, dzięki czemu zyskaliśmy sposobność do urządzenia party muzycznego na klatce komisariatu. Na wokalu wił się spazmatycznie Romek Rega. A np. saksofon obsługiwał kolega Ponton, poważna postać undergroundu Ziem Odzyskanych. Jacek Ponton Jankowski był autorem słynnego graffiti Red culture oraz ikon murales z peerelowskiego totalu – Soc lobotomia czy Czas stanął i dymią kominy – moloch skowytu swych trzewi nie słucha. Jak na Orkiestrę przystało, nawiedzili Audiowizję siłą kilkunastu, opakowanych na czarno, pracowników onomatopeicznego metropolis. Wciąż mieliśmy w pamięci masakryczny koncert Wahehe na Poza Kontrolą. Przez wiele miesięcy usiłowaliśmy zdobyć namiary do Kapitana Bifharta i jego psylocybowej rodziny. Dochodziły nas wieści, że grupa uległa dekonstrukcji a demoniczny tenor oddalił się w niewiadomym kierunku. Po długich poszukiwaniach zaprosiliśmy tajemniczych osobników, którzy przedstawiali się przez telefon jako spadkobiercy Wahehe, grupa Układ Spalony. Ale i oni nie dojechali do stolicy polskiego włókna na festiwal PRĄD… Dojechał za to z Krakowa ich wspólnik – Piotruś Kalinowski, jednoosobowy instytut dźwiękowy o nazwie Mc Marian. Piotruś własnoręcznie skonstruował wielką maszynę do produkcji technoidalnej muzy. Ponieważ maszyna wypełniała cały pokój, w bloku kompozytora na ulicy 62 Komandosów, przemyślny Piotruś preparował transowe słuchowiska na kasetach i odtwarzał je podczas progresywnych upublicznień. Tworzył do tego monochromatyczną diaporamę i konceptualnie estetyzowane wydawnictwa pojedyncze. Z Kożuchowa najechała sowizdrzalska ekipa punkujących absolwentów tamtejszego Liceum Rolniczego, czyli znany nam już Rozkrock. Wspólnikiem rewolty Ziggy‘ego był wtedy pracownik zakładów mięsnych w Przylepie pod Zieloną Górą, goth poeta Jacek Katos Katarzyński. Niebawem Katos miał usamodzielnić swoje artowe wizje pod postacią ruchu literackiego Dada Rzyje. A lat potem wiele współtworzył niezależny trust filmowy Sky Piastowskie… Nie przybyli kamraci świnoujskich pojedynków, czyli Milion Bułgarów jako Dynastia Felixxa. To miał być ich rzęchowy projekt, kompatybilny ponoć do poszukiwań Hieny. No ale rzeszowska kapela znalazła się na kolejnym zakręcie życiowym i stąd nie była w stanie uczestniczyć w tym niezwykłym, profuzyjnym maratonie. Z zupełnie innych powodów nie uczestniczył w Audiowizji (aczkolwiek obecny na plakacie) inny godny podmiot zlewny, czyli autochtoniczna brygada Łódź Kaliska. Byliśmy fanami ich postdadaistycznych operacji przeprowadzanych bez znieczulenia na chorym ciele społeczeństwa PRL. Wyobraźnię rozpalały nam bahanaliczne spędy na Strychu, Festiwal Filmu Prywatnego Nieme Kino i printerski happening o nazwie Tango, z krzepiącym mottem Bóg zazdrości nam pomyłek. Czyli elementy większej kontestacyjnej całości o nazwie Kultura Zrzuty. Niestety, wybitni watażkowie z Łodzi Kaliskiej wybrali tańce z horyłką i przez trzy dni rozrabiali niczym dzieci specjalnej troski. Pod sztandarem Ariergardy 1 przybyła czujna dywizja, na posterze ujawniona jako Muzeum Objazdowe Totartu i Reisepsychose. W jej skład wchodzili: grupa kolorowa Yo Wnętrze cudownej maszyny Mc Mariana. Poezja uliczna by Yo Als Jetzt. Ulotka „Totart Ostrzegał!”. Als Jetzt, niedawni partycypanci Masarni oraz swobodnie poetyckie elektrony, krążące niesfornie w zlewnej orbicie Tranzytorium. Poza rozkładem jazdy przyjechał Tymon i jego tradycyjnie niepełne SSZU. Tradycyjnie też zapomnieli zabrać z domu instrumentów i, mimo trzydniowych usiłowań, do końca nie udało im się znaleźć sceny. Cała Audiowizja była radykalnie przekroczoną ucztą duchową dla naszych wygłodniałych zmysłów. Yo Als Jetzt spreparowali wspaniałą scenografię oraz akcję szablonową pod nazwą Wszyscy jesteśmy bogami. bóg. Jak głosili w swoim manifeście – Wychodząc z założenia, że pretendująca do absolutności, zamknięta w galeriach sztuka jest martwa, Poezja Uliczna wyszła na ulice, weszła do szaletów, na sale koncertowe i wszędzie, stając się nietrwałym elementem otoczenia. Joanna i Andrzej zaprojektowali także hermetycznie nostalgiczny w swojej estetyce poster festiwalu, z hasłem przewodnim – miano: ariergarda prócz wykładni ideowo – ironiczno – humorystycznej niesie sobą zamiar uczynienia aktu elementarnej równowagi w obliczu rozprzestrzenienia się a przez to uwiądu zużycia spospolitowania i naturalnej agonii awangardy. Yo Als Jetzt przygotowali matryce hardkorowo zlewnego w formie katalogu Audiowizji, nasyconego krótkimi manifestami w stylu: Jednostka przestała być źródłem a stała się przetwarzaczem miazmatów, Metafizyczne esperanto 64 – język w którym jeszcze nikt do nikogo nie strzelał, Jestem sam dla siebie lunetą do poznawania świata. Zaistniał tam liryczny imprzejawnik Tymona pt. „Ładunek transcendentem podszyty” – Obłąkani szalbierze metafizycy społeczni / Zinstytucjonalizowani mistycy / Szermierze idejek buńczucznych / Piewcy sermonij zatrważających a redundantnych / Znachorzy duszy publicznej… Katalogu, jak zwykle, nie udało się wydać. Uczyniłem to dopiero jakiś czas później w sentymentalnym reprincie Księgozbioru Zlew Polski. Przygotowałem za to i doprowadziłem do cudownego rozmnożenia słynną ulotkę Totart ostrzegał!, która dzielnie towarzyszyła nam jeszcze przez wiele lat experiencji – Precz z postulatem nowości… obcowanie z nieadekwatnymi przejawami twórczymi jest szkodliwe… zlej się w PRĄD! Kolega Kudłaty obwieścił Permanentnie Despotyczny Wieczorek Poetycki i zamierzał, non stop przez trzy dni, czytać swoje wiersze z akompaniamentem fortepianu. Łódź płonęła a on dumnie recytował przaśne strofy dramatu „Od uzdy do pizdy”: Kto piździe bruździ / ten nie ma mózgu / Kto uzdać ją zechce / tego pizda łechce… Nie unikał też bardziej subtelnych form lirycznych, zawartych w nowym tomie pt. Z mrocznego składzika dziejów. Poeta słupski pisał we wstępie – Historia należy do każdego, z tym, że do kogoś bardziej, do innego mniej bardziej – to jedno z jej praw. Katalog „Audiowizja Działań Nieprzyswajanych – PRĄD”. Poeta Kudłaty udziela interview. Biuro Prasowe Praffdaty a w nim Ela Mielczarek. Kudlatz rzucił na kolana fanów LIKu, wystrzeliwując strofy wiersza „Ciemny loch w 966 roku” – nie ma nadziei, bo Światowid sczezł / a książę nasz innemu się kłania / i żebym cię zdradził szybciej, Boże mój / Mieszko mi kazał wybić zęby / a sam z Dąbrówką pieprzy się – po chrześcija / ńsku. Szelest Spadających Papierków zaprezentował się w szczytowej formie ostrego, kaszubskiego zlewu. Brzóska wspominał – Tworzyli na oczach wszystkich autentyczną improwizację, która z czasem została podporządkowana jednemu podstawowemu motywowi przewodniemu, wokół którego krążyły ściany dźwięków. Hiena ponownie zabrała nas w podróż do swojej tajemniczej, postpsychicznej krainy – Oni przeżyli już wiele / w swych życiach byli bici / okłamywani aresztowani teraz zostały / im puste ulice na których co rano rodzą się / na nowo żyjemy w obozach nienawiści… Jak napisali w swoim magazynie WM – Religijno – muzyczne misterium, pełna asceza w użyciu środków, formie i nastroju. Ofiarę celebrował Max… Atmosferę industrialnego wylewu Kormoranów opisuje Ponton – Właściwości miejsca zawsze wchodziły integralnie w zdarzenia, wykorzystywaliśmy sprzęty, które tam istniały i całą jego aurę. Muzyka… nie jest jakby najważniejsza, w tym działaniu chodzi o zdarzenia. Do pewnego momentu są to zdarzenia psychodeliczne, na tyle nie z tej rzeczywistości, żeby mogły coś niespodziewanego objawić. („Kwiat nędzy”). Henryk Brodaty wytańczył jakiś hendriksowsko – zappowo – protomadafaka – dupa cyce – freak revival. W finale wraz ze Zbigniewem odśpiewali piękny hymn pt. Nie umierajcie przyjaciele. Ciekawi niezwykle byliśmy, co takiego pokaże Kaman, jeden z bardziej wstrząsających egzemplarzy muzyka w naszym kraju, jak reklamowała go ekipa Luxusu. Jako 66 szanująca się grupa wsparcia, rozwiesili przed jego koncertem plakaty z propagandowym hasłem a’la americana Popieraj Kamana. Wrocławski rybałt padł jednak ofiarą własnej empatii, gdyż pożyczył swoją gitarę jakiemuś niezorganizowanemu muzykowi z innej kapeli. Muzyk ten w artystycznym szale zatracił bezcenny w tamtych czasach instrument i zachodziło podejrzenie, że pozbawiony wiosła Krzysiek nie będzie w stanie zrealizować misji scenicznej. Szczęśliwie tak się nie stało. Jak wspomina Paweł Jarodzki – Przed wyjazdem Kaman ostrzygł się odpowiednio u naszej koleżanki fryzjerki… jak wojownik przed walką. Przed Kamanem wystąpił jakiś zespół i publiczność została doprowadzona do takiego stanu, że rzucała krzesłami w zespół, a zespół w publiczność… I wychodzi Kaman ubrany w prochowiec, podłącza automat perkusyjny i zaczyna recytować swoje teksty. Tylko kolega Goły podgrywał mu trochę na drumli. I na sali cisza, kompletna cisza, ludzie stoją i patrzą. I dopiero na koniec, jak Kaman charakterystycznym gestem bohaterskiego rockendrolowca wyrwał kable z automatu perkusyjnego i nerwowym ruchem wszystko zwinął, to wtedy z tego tłumu stojących w milczeniu punów odezwał się jakiś nieśmiały głosik: Słuchaj, zaśpiewaj coś jeszcze. („Rzeczywistość się penetruje”). Mc Marian zaprosił na dyskotekę wesołych mutantów. Jako chory DJ nasz nowy kolega Piotruś sprawdził się, jak mawiają Niemcy, perfekt machts Gut! Właśnie tak wyobrażaliśmy sobie potańcówkę na trzy dni przed końcem świata… O skali akcji Praffdaty niech zaświadczy zamówienie, jakie złożyli w centrali Ariergardy: 2 zestawy perkusyjne, 4 wokale, 2 wzmacniacze gitarowe (+1), 1 wzmacniacz basowy, 2 kotły symfoniczne plus harfa, 40 sztuk brystolu lub kartonu, 30 kartonów (pudełek np. po telewizorze, jak Luxus popiera Kamana. Ziggy Stardust & Rozkrock. największych), 40 tubek farb plakatowych w kolorach czerwonym, czarnym, niebieskim, żółtym, 2 litry emulsji białej, 1 kilometr lub szpulka sznurka sizolowego, 10 kg makulatury gazetowej, magnetowid… Mieliśmy to załatwić w PRL, w którym zdobycie rolki papieru toaletowego i kostki szarego mydła graniczyło z cudem. Ale, oczywiście, panowie Sajnóg i Konnak zorganizowali ten wspaniały park technologiczny. I byliśmy świadkami dwóch dreszczogennych akcji pt. Dlaczego w Afryce jest tyle słońca a tutaj nie? Kilkunastu grajków ludowych z wielkiego miasta wiło się po scenie. Faustyn Chełmecki przygotował futurystyczne stroje. Razem z demiurgicznym magistrem sztuki Maćkiem Wilskim tworzyli obrazy przestrzenne, ułożone w coraz to bardziej ekspresjonistyczne warstwy. 68 Następnego dnia spreparowali wspaniale acidowe Biuro Prasowe. Zbigniew mówił – Zawsze kiedy przyglądaliśmy się ich pracy, myślę, że ten styl aktywności był chyba największą wartością Praffdaty. Zresztą pomijając aspekt estetyczny, który w tym momencie wydał mi się drugorzędny, zawsze podobało mi się to, że pracowali w Praffdacie ludzie nie mający tylko celów zewnętrznych przed sobą postawionych… Sposób rozwiązywania problemów w grupie, który tak sobie podglądałem na boczku, bardzo mi imponował. A Konjo dodawał – Chodzi też o to, odnoszę takie wrażenie, że wszyscy uczestnicy Praffdaty byli zainteresowani w tworzeniu tego dziwnego i specyficznego nastroju wspólnej pracy – nie trzeba było ich stymulować ani zmuszać do akcji. Było to bardzo spontaniczne i higieniczne. (Magazyn „Higiena”). Show swojej drużyny tak opisuje Ziggy – Rozkrock – awangarda komercji i komercja awangardy. Odpoczynek dla umysłów i wszystkich narządów zmysłów. Wymiotło ludzi z korytarzy i kibli. Umysł bowiem zbyt długo po labiryncie sztuki się błąkający… złapie się czego bądź co jasne jest i zrozumiałe, choćby to i gówno było. Mistrz ceremonii, odziany w perwersyjne szaty prowincjonalnego transwestyty, raczył fanów ariergardy glamowymi zwierzeniami – Jestem seksualnym fetyszem / Jestem miłosną gumą do żucia / Mrugnij do mnie, uśmiechnij się / Zrób ze mnie balona i wypluj mnie. Konferansjerkę czyniła dyrekcja agencji Ariergarda 1. Zbigniew w antraktach prezentował m. in. Dwanaście sonetów równowagi. A Konjo zlewał się, w krojących co bardziej wrażliwe serca poematach wykrzyczanych. Nieokiełznany rajdowiec Skiba, przyodziany w megafon i hełm sowieckiego żołdaka, przelatywał na wózku inwalidzkim gościnne przestrzenie Ośrodka Działań Twórczych, rozrzucając antywojskową bibułę RSA i zaangażowane złote myśli w rodzaju Armia radziecka z tobą od dziecka! Pod sceną i w jej satelickich obszarach uczciwie szyła dyplom ekipa dynamicznych studentów łódzkiej filmówki, w składzie Jacek Januszyk i Adam Sikora. Nakręcili bardzo emocjonalny w formie materiał, którego większa część niestety gdzieś przepadła. Ale to co ocalało, pięciominutowa etiuda pt. Ariergarda, do dziś robi wrażenie apokaliptycznym landszaftem i powoduje postkoitalne swędzenie plazmy. Na wagarach przebywała za to autochtoniczna horda konsekwentnie udająca artystów, czyli Łódź Kaliska. Marek Janiak i jego niesforni koledzy nie dali nam szansy na meeting z ludzka twarzą. Ich pijackie fikołki doprowadziły do sformułowania przez nas groźby powiązania i uwięzienia tej wędrownej izby wytrzeźwień. I umieszczenia całego towarzystwa, jako instalacji, w sali opanowanej przez desant gdański. Groźba poskutkowała, ale tylko na chwilę… Co nie zmienia faktu, że kaliscy birbanci stanowili ciekawy element ariergardowej flory i fauny, w myśl starego totartalnego manifestu – Z ogólnej, chociaż męczącej radości płynącej ze szczególnej sytuacji spotkania (czyli tu: sytuacji spotkań) wyciągam wniosek i postulat budujące nieopuszczalną płaszczyznę: po pierwsze: spotykać się, po drugie: konfrontować się, po trzecie: nie obrażać się. Przy tym wszystkim gorąca prośba o odrzucenie agresji lub jej stosowanie nie czyniące krzywdy. („Co z tego, że {manifest} ale manifest”). Ostatniego dnia święta Ariergardy, 21 lutego roku 87, odbyła się poranna konferencja środowiska metafizyków społecznych. Rozpoczął Zbyszek i przedstawił ideowy background Tranzytorium Totartu. Następnie przybliżył założenia PRĄDu, pod którego sztandarami przez trzy łódzkie dni walczyliśmy – Niezbędna jest odpowiedzialność wszystkich za adekwatność (dawniej w tym miejscu mówiono o kreacji, co było dowodem tyleż staropolskiej leksyki, co i takiegoż stylu myślenia), za skupienie energii tak jak wszyscy jesteśmy odpowiedzialni za gnój, w którym żyjemy. Następnie kolega Konjo, w ramach Muzeum Objazdowego Totartu, opowiedział kilka zdarzeń z niedalekiej przeszłości roku 86, generowanych przez obrzyganych ministrantów permanentnego końca. Jak zawsze krnąbrny basówkarz Tymański, kontrapunktował Konicze narracje, upubliczniając wiersz pt. „Krytyka pojęć permanentnego końca i permanentnej ariergardy” – Bo jak permanentny koniec, / To proszę, cholera, konsekwentnie / Permanentny początek / I permanentna średnia / PO PROSTU WSZYSTKO JEST. Jak widzimy, Totart zawsze był demokracją tyranów – tu każdy miał równe prawo do tyranizowania pozostałych! Paweł Jarodzki, w imieniu grupy Luxus, złożył kurtuazyjne oświadczenie – Totart to w ogóle bardzo fajni chłopcy… Chłopcy są świetni. Lubię jak na przykład Konik opowiada: Tutaj masturbować… tam chuja w dupę i coś tam. Jest to zabawne, posłuchać kogoś, kto tak mówi… Po czym wyznał samokrytycznie – …jakkolwiek ja nie wiem, o co Totartowi chodzi (śmiech). Nie wiem, słowo honoru. Szczerze mówię, że nie wiem, jakkolwiek mnie to bawi. Być może, tak się domyślam, że chodzi tu o to, żeby zrobić taką zadymę, która przekracza wszelkie granice… Więc oddaliśmy się kontemplacji legendarnego magazynu psychoaktywnego (Luxus idzie na wojnę! Trza zabrać 69 Muzeum Objazdowe Totartu: FAMA W Drodze – Paulus i Konjo. Grafika by Kormorany. granat!). Jeden z numerów zawierał rozczulający dopisek – Uwzględniamy chamskie uwagi czytelników. Z magnetofonu leciały rebelianckie hity Miki Mausoleum a Kaman się zwierzał ze swojej recepcji Luxusu – Zawsze lubię sytuację, kiedy jest grupa ludzi, która z kawałków gazet, śmieci, wszystkiego, co ich otacza, potrafi stworzyć przedmioty, wykpiwa estetykę sztuki, estetykę kultury, szybko coś robi… Swój set załoga Luxusu wdzięcznie sfinalizowała recytacją textu programowego pt. Kulturalny człowiek który chce zabić. Nieśmiale dodam, iż dyskusji przysłuchiwał się Maciek Chmiel, ówczesny menago Dezertera. Tak zachwyciły go prace Luxusu, że zaprosił tę ekipę do uczynienia scenografii, na współorganizowanym przez siebie festiwalu muzyki alternatywnej Róbrege in Warsaw. Dzięki tej owocnej współpracy, w roku 1987 był to najwspanialej opakowany plastycznie spęd muzyczny w krajach bloku sowieckiego! 70 Inny kolektyw z Ziem Odzyskanych, Kormorany – Orkiestra Raj, zaproponował dyskusję o undergroundzie mistycznym. Ponton opowiadał – Kiedyś nafaszerowano mnie grzybami. To było dość dawno. I to był taki… bardzo poważny młot. Są lochy koło Zielonej Góry. W swoim czasie była moda na to miejsce. Różni ludzie tam jeździli i robili to, co lubili robić: palili jointy, grali muzykę. A mi akurat przyszło do głowy, żeby zjeść tam grzyby… Widzisz, ja nie potrafię jakoś nieemocjonalnie do tego podchodzić, ale… spróbuję coś powiedzieć na ten temat. Rzeczywistość objawiła mi się bardzo dziwacznie. W pewnym momencie odczułem jakiś taki przeraźliwy skowyt, skowyt wielu milionów istnień zagłodzonych, zhańbionych. To było bardzo przemożne przeżycie. A później zaczęły się dziać rzeczy… dość obrzydliwe. Faktura betonowa zmieniła się w taka cielistą, mazistą, mnóstwo jakichś lepkich cieczy i jakieś takie właśnie… osoby. Czułem w sobie zło i czułem na zewnątrz. Zauważyłem nędzę swojej osoby, jakąś katastrofalną nędzę… mnie jako człowieka. („Kwiat nędzy”, z Pontonem rozmawia Wojtek Bockenheim, bruLion). Przedstawiciel Stowarzyszenia Twórców Kultury Praffdata, kierownik Jarek Guła, snuł oniryczne wizje przyszłych realizacji – Chcemy, żeby w wielu miastach w Polsce, na całym świecie, powstały Praffdaty, żeby działały na zasadzie pełnej wolności. Któregoś dnia można by zrobić festiwal Praffdat, nie musiałyby być to tylko grupy artystyczne, muzyczne – mogłyby to być np. fabryki produkujące cukierki. Duży aplauz wywołało pojawienie się, trzeźwiejących heroicznie, performerów pod wezwaniem Marka Janiaka. Guru rehabilitował się referatem pt. Łódź Kaliska jest umykającą szansą każdego artysty. Jak twierdził udostępnienie szerokiemu społeczeństwu zjawiska, które na owo społeczeństwo patrzy z pogardą i życzy mu samych niepowodzeń jest zadaniem dowcipnym. Choć nie oczekiwaliśmy rekompensaty za straty moralne, wynikające z brutalnych ingerencji kolegów z Łodzi Kaliskiej, pan Marek godnie ripostował – Kultura Zrzuty nie była znowu taka święta i krystaliczna, a niekonsekwencje i gwałtowne zwroty należały do podstawowego arsenału jej środków rażenia. Prezentował słynny magazyn Tango, zrywający z nawykami kulturowymi etyczno – kurtuazyjno – socjologicznymi. Cieszyło motto Arystokraci wszystkich krajów łączcie się, trawestujące znany cytat z pewnej komunistycznej gadzinówki. Z uznaniem pochylano się nad obrazkiem Matki Boskiej Częstochowskiej z dorysowanymi wąsami, autorstwa Adama Rzepeckiego. Anonimowa, niestety, przedstawiciel- Sopot, Ekspresja Lat 80. Maciek i Faustyn z Praffdaty malują „Obraz poświęcony morzu”. ka Sztuki Żenującej, wyrecytowała poemat pt. Duże cycki wiszą, małe cycki stoją, kulturyści się nie boją. Awangardysta Wielogórski, pseudonim organizacyjny Makary, samokrytycznie wyznał że nie rozumie, o co Ariergardzie chodzi ze zlewaniem się w prąd. Ale zgodnie Łódź Kaliska oznajmiła, że kocha wszystkich uczestników Audiowizji i zaproponowała, abyśmy wysyłali sobie kartki z życzeniami na Dzień Kobiet lub Barbórkę. Niestety, ten idylliczny przekaz już za parę godzin zabrzmieć miał jak puszczenie bąka w zatłoczonym tramwaju… Swój konceptualny wkład w dyskusję nad środowiskiem metafizyków społecznych wniósł niespodziewanie Ziggy Stardust. Do tej pory kreujący się na punkowego głupka wioskowego, ujawnił samizdatową publikację Rozkrock – problemy i zagadnienia by Manufaktura Swoboda. Kożuchowski kosmita pisał – Jajo bez idei jest jajem bezpłodnym. To żart, który przemija wraz ze śmiechem, ale nie jest to chroniczna paranoja, schizofrenia rozrastająca się i obejmująca coraz to nowe tereny dziewicze. Praca Ziggy ego omawia po kolei tak istotne zagadnienia jak Życie, Religia, Rock, Rozkrock, Anarchoseksualizm i jego logiczne zakontynuowanie czyli „Stardyzm” – Jako narcyz i zakompleksiony ekshibicjonista doskonale nadaję się do roli nowego bóstwa, gwiazdy rocka, idola i wyroczni! – przekonywał. Widać było, że nowe bożyszcze tłumów nie ceni produktów tzw. kultury wysokiej – Przyczyną zła jest muzyka poważna. Snobistyczni filharmonicy czytający Prousta i oglądający bezpłciowe filmy Zanussiego gardzą resztą ludzkości. Pojawiły się elementy krytyki społecznej – To oni {fani Zanussiego!} wyzyskują klasę robotniczą by kupić dwusetną płytę z symfonią Beethovena – tym razem w wykonaniu orkiestry z Honolulu!!! Punkowy mistyk z Kożuchowa wykazał sporą kumację w tematach historiozoficznych – Hitler co roku jeździł na Festiwale Wagnerowskie – i co z tego wynikło?! Zapytajcie Dżyngis-chana, zapytajcie Mussoliniego, zapytajcie Gorbaczowa czy lubią SEX PISTOLSÓW? Odpowiedzą wam jedno – NIE! Po słowach miłego prelegenta – Byle dożyć do śmierci, poproszono o bis. Ziggy i Katos wykonali a cappella utwór z repertuaru Ewy Demarczyk pod tytułem Pierdolnięty walczyk. 71 Reisepsychose – Konjo w okularach i apaszce swojej mamy. Panowie Sajnóg i Konnak podziękowali wszystkim uwielaczom za wspólne, intensywne, trzydniowe generowanie progresywnej energii. Invitowali ku przyjaznej wymianie myśli w kuluarach oraz na wieczorne działanie paraliterackie gdańskiej załogi. Ariergardowe misterium finalizowała akcja Reisepsychose. Każda realizacja była inna, każda przenosiła inny ładunek, wypełniała inną przestrzeń, miała inne zakończenie i rzecz jasna w każdej z nich uczestniczyli inni ludzie i za każdym razem inną mieli publiczność. W Łodzi konstrukcja była dosyć niska, jednopoziomowa, zaś sama akcja była wzbogaconą o drugi punkt stały – scenę gdzie skoncentrowali się muzycy (Szelest Spadających Papierków) i gdzie dziwne pląsy pod folią wyczyniali Paulus z Joanną. (Z. Sajnóg – „Reisepsychose. Uwagi po latach”). Autorem dość gwałtownego zakończenia, i akcji i festiwalu, była ekipa Łodzi Kaliskiej, która po porannym wytrzeźwieniu, nocą pojawiła się w stanie plemiennego delirium. Jeden z łódzkich awangardystów odpalił w stronę ujawniających sonety totalne strumień z gaśnicy proszkowej, czym intensywnie i definitywnie dopełnił radykalną treść operacji. Proszek sparaliżował pracę sprzętu nagłaśniającego i personelu technicznego, więc Audiowizję Działań Nieprzyswajanych PRĄD uznaliśmy za zakończoną. Komix Oziego – Arbeit und rytmus, 87. 72 Ciekawie i symptomatycznie potoczyły się losy Ośrodka Działań Twórczych, który życzliwie przygarnął nas w te istotne, zimowe dni ariergardowych experiencji. Kierownictwo ODT zaprosiło Praffdatę, aby przygotowała profuzyjne wesołe miasteczko z okazji Dnia Dziecka 87. Warszawscy akcjoniści zorganizowali wspaniały plac zabaw dla najmłodszych, pełen niezwykle przyjaznych atrakcji. Ale, jak wspomina Guła – dzieci ze słynnej dzielnicy Bałuty znalazły gdzieś tekturowe rury i tymi rurami dokładnie wszystko zdemolowały, nie zostawiły nic, dokładnie nic, nawet kawałka czegokolwiek, co stanowiłoby jakąś całość. Niszczyły z niezwykłą zaciętością krzycząc Heil Hitler, bijąc po głowach jeszcze mniejsze dzieci… („Praffdata interview”, Higiena). Wkrótce potem Ośrodek Działań Twórczych rozwiązano. Poczta zgubiła matryce przygotowanego przez nas do druku przepięknego katalogu Audiowizji. Nigdy już świat nie ujrzy razem skompilowanych prac, a były tam m.in. – set Skiby pt. Kicz wiecznie żywy, poster Popieraj Kamana, zlewiny Konicze mocno cierpiętnicze oraz legendarny komix Oziego Czarny wojownik czarna kobieta… W Łódzkim Domu Kultury ostała się jeno sekcja kulturystyczna. Spełniało się proroctwo Poety – Pozostanie tylko kartka płaska i pusta niczym mózg partyjnego pisarza… W pociągu powrotnym relacji Łódź – Gdańsk obchodziłem swoje 21 urodziny. Andrzej Awsiej zrobił mi wtedy, przesiąknięty modernistycznym smutkiem, portret. Wyglądałem na nim jak Miss Prosektorium. I tak też się czułem. Od dłuższego czasu chciałem wyemigrować z PRL. Nic mi się tu nie podobało. Słowa–klucze, które definiują mój Konjo by Andrzej Awsiej. światopogląd tamtego periodu nihilistycznego, to: wściekłość, beznadzieja, rozpacz, pustka, nic… W marcu po raz trzeci złożyłem podanie o paszport i ponownie otrzymałem, jak to określał ubecki żargon, Postanowienie o zastrzeżeniu wyjazdu za granicę. Do dzieła przystąpiła więc moja wspaniała mama i za jakąś niebotyczną garść dolarów wykupiła ten nieosiągalny dokument od jakiegoś ziomala generała Jaruzelskiego. Zanim go wreszcie dostałem, musiało upłynąć sporo czasu. Postanowiłem więc jeszcze trochę pomachać zlewną szabelką, w myśl hasła Małego Rycerza – żywcem mnie nie wezmą… W tymże marcu 87 Ariergarda 1 zawitała do Łodzi ponownie, znów na zaproszenie Krzyśka Skiby. Ponownie wystąpiliśmy też w klubie Balbina (niczym w przyzwoitym kryminale – przestępca powraca na miejsce zbrodni). Krzysiek nakręcał w niej Galerię Działań Maniakalnych, która tym razem ujawniła się pod postacią koncertu grup Kaman i Big Bit oraz Rozkrock (jak widać Skiba też od zawsze miał dobrą rękę w doborze swoich ześwirowanych uwielaczy). Nowa formacja Kamana to oldskulowa śmietanka undergroundu. Grała w niej m.in. na trąbce Irenka Jagiełka (Holy Toy, grupa Andrzeja Nebb Dziubka) i drummer Jasiu Rołt Grzmot (Brygada Kryzys, Praffdata, Armia, Janerka). Gdy w finale wykonali Taniec wojenny, prąd przeszedł po moich kaszubskich zwłokach! Ziggy nie zawiódł, bo i nie mógł. Wystąpił w maximum perversum image i widać było, że wytargał go z szafy swojej matki. Był wolnym człowiekiem w bolszewickim gnoju. Jego wolność polegała na tym, że nie zamierzał ukrywać swoich dewiacji. Podczas ekshibicjonistycznego show ogłosił powołanie Ligi Antyrockowej Rozkrock. Zwierzał się także iż jedyne w co wierzy, to sex, muzyka i nieśmiertelność uzyskana dzięki genetyce bądź cyborgizacji organizmu ludzkiego. Na bis wykonał nowy utwór pt. „Tryptyk z medalikiem” – Ja jestem najbardziej niezwykłym chłopakiem / Mam matkę Żydówkę a ojciec jest ptakiem / Z tym cieślą Józefem żyć dłużej nie mogę / Więc zdrowie Kalwarii i uczniów i w drogę… Czyniąc konferansjerkę, Zbyszek und herr Konnack, ujawniali perły poetyckich zlewności. Sajgon dał się ponieść przedwiosennej nostalgii i wyrecytował sontot z otoczonego już podglebnym kultem tomu „Reisepsychose”: Problemy niezbędnie wymagające rozpatrzenia to zjawisko końca pe / rmanentnego zagadnienie uzdatniania 74 zamierzenie nieustannej obwo / dowej styczności oralno analnej w celu odczucia pełni przez labi / openetrację oraz higienizację jelita grubego… Obywatel Konjo upublicznił subtelny przejaw Kudłatego pt. „Niemieckiemu rewizjonizmowi polskie nie” – Flaga nasza zamokła w Bałtyku / ruiny Kołobrzegu dymiły w dali / a w twarzach tych co wrócili / jak przez kalejdoskop oblicza Piastów / wyzierały… / Po wiekach niewoli te ziemie znów nasze / a kości Krzyżaków na dnie grzechoczą / i krzyże SS, czapki Prusaków / już nigdy nie będą nam w oczy się śmiać („Z mrocznego składzika dziejów”). Pan K. wystąpił też w niecodziennej dla siebie roli profuzyjnego DJ, recytację mixując z dźwiękami transowej kapeli Blurt (wspaniały imprzejawnik Dog save my sole.) Trwało suchotnicze przedwiośnie… Szukając bratnich dusz nawiedzamy m.in. wernisaż malarki Kasi Myśliwskiej w gdańskiej galerii Strzelnica. Podczas wernisażu gra Sni Sredstwom Za Uklanianie a kolega Konik odczynia działanie dydaktyczne pt. Nie pal kochanie bo mi nie stanie. Peregrynując za Zbyszkiem po kraju, zajechaliśmy na „międzynarodowy festiwal muzyki alternatywnej Marchewka” w Warszawie. Zaprosił nas poczciwy mazowiecki światowiec Maciek Chmiel. Refleksje z tego wydarzenia dobrze obrazują nasz ówczesny stosunek do wielu smutnych praktyk, zauważanych w tzw. andergrandzie – Uważam, że dopiero formacje zdecydowanie wykraczające poza: a/ kontrolowane i sterowane środki – obszary funkcjonowania rocka (radio, TV, płyty, wydawnictwa, masowe koncerty), b/ artystyczny kanon rockowości – można określać alternatywnymi… Myślę o The Ex. Ich casus wymagałby dużo szerszego, osobnego omówienia, tu ograniczę się do zarzutów elementarnych a pozaartystycznych – oni sami zresztą uważają swoja grę jedynie za narzędzie służące wzmocnieniu przekazu idei. Jak uczy historia druty kolczaste i wieżyczki strażnicze rosną najszybciej tam, gdzie ochoczo wprowadza się w życie idee mające jak najkrótszą drogą doprowadzić ludzkość do stanu powszechnej szczęśliwości. I dlatego nie godzę się z przyjętym przez grupę obowiązkiem bycia alternatywnym, a przede wszystkim wynikającym stąd iście totalitarnym podziałem świata na przeciwstawne sobie istoty, formy i zajęcia: alternatywne i niealternatywne, przy czym, jak wynika z rozmów z nimi, alternatywnym jest np. oglądanie telewizji. Reisepsychose – Konjo i pół Wujka Karwy. Lopez Mauzere Superstar. Grand Hotel Sopot, konferencja prasowa – Tomas, Indi, Magda, Chris, Konjo i Jany. W ogóle alternatywizm w ich wydaniu ma charakter działania samoniszczącego, bo walczą z państwem o przydzielenie mieszkań i pracy alternatywistom, a już zupełnie najzabawniejsze, że walczą z państwem za państwowe pieniądze (z zasiłków). Można powiedzieć, że nieźle się urządzili, gdyby nie fakt, iż tak naprawdę wygląda na to, że państwo sprytnie robi ich w chuja, kanalizując ich energię w wygodnych sobie kierunkach. Nie, doprawdy anarchizm kolektywistyczny finansowany przez rząd jest żenująco śmieszną dziecinadą. W świetle tych rozważań już nie powinno dziwić, że członkowie grupy nie mają zupełnie zrozumienia dla ludzi, którzy chcą wyjechać z Polski na stałe – po prostu u Exów w ogóle kiepsko z rozumieniem. (Z. Sajnóg – „Kij i marchewka”). Ten text dość jasno wizualizuje nasz stosunek także do niektórych przedstawicieli rodzimej sceny alternatywnej. 76 Jednak miłym akcentem pobytu na tej imprezie było, wreszcie!, niespodziewane spotkanie Kapitana Bifharta z krakowskiego Wahehe. Oraz post-intelektualnych aktywistów wrocławskiej Galerii Pojęcie Galeria Jest Nieodpowiednie. Zarejestrowaliśmy, iż po hali biega rozgorączkowany duet, rozrzucający ulotki propagujące rewolucyjnie zakręcone idejki – Suprasztuka jest polem teoretyczno – praktycznych aktywności, w ramach których zbuntowany wobec rzeczywistości kulturowej podmiot podejmuje indywidualne wysiłki: 1. samookreślenia; 2. badania warunków swego spełnienia; 3. ustanowienia własnej rzeczywistości kulturowej… Duetem okazali się Ela Eldy Dyda i Jacek Alexander Sikora, którzy potem, przez wiele lat niszczenia schematów kulturowych, wymieniali się energią i koncepcjami z działaniami Tranzytorium. Za kilka miesięcy znów spotkamy się w dość zadziwiającym kontekście… W marcu w pole wymiany energetycznej, wkroczył w wielkim stylu Lopez Mauzere. Do tej pory był jednym z satelitów Tymona, dzieląc z nim szkolne dole i częstsze jednak niedole. W ów czas heroicznie próbował po raz trzeci zdać maturę. Licealne schizy wywołały w nim niezwykłą erupcję talentu lirycznego i błyskawicznie napisał ponad 100 przezlewnych wierszy – Borowski napisał / 180 wierszy / pisał przez 10 lat / o oborze koncentracyjnej / ja pisałem / przez dwa miesiące / i napisałem / 100. Pojawienie się Lopeza sformalizowało frakcję literacką Tranzytorium, która przyjęła dumną nazwę Grupa Poetycka Zlali Mi Się Do Środka. Nomenklaturę przytargał nieświadomie Tymon. Opowiadał, jak onegdaj z innymi muzykami Sni Sredstwom Za Uklanianie, udał się do pracy na budowę. Harowali tam w towarzystwie nieskomplikowanych przedstawicieli klasy robotniczej. Owi „prawdziwi ludzie” każdy dzień rozpoczynali od snucia brutalnych narracji ze swojego bogatego życia towarzyskiego. Kultowa pieczątka by Yo Als Jetzt. Razu pewnego zwierzyli opowieść o chorej psychicznie kobiecie, którą zwabili do hotelu robotniczego i przymusili do odbycia serii stosunków płciowych. Gdy dama zorientowała się w końcu, iż znajduje się w mało komfortowej dla siebie sytuacji, swój żal do świata zawarła w przejmującym okrzyku – Jezus Maria, zlali mi się do środka! Będę miała dziecko! Hard core Grupy stanowili – Zbigniew, Lopez, Tymon, Paulus, Kudłaty, Brzóska i Yo Als Jetzt ze swoją neoekspresjonistyczną Poezją Uliczną. Ja zostałem nadwornym konferansjerem moich uzdolnionych literacko kolegów. Jakiś czas później w konstelację zlanego środka wkomponowali się też: Krzysiek Siemak (ex – Joanna Deadlock, Szelest Spadających Papierków), Antek Kozłowski (najstarszy gdański hipis), Roman Malarz Kobiet (wybitny Nieudalista), Mikołaj Silnicki (naiwny brutalista), Tomasz Betris (mistycznie naznaczony i zatracony) oraz namiętna interpretatorka naszych zlewnych projekcji Izabela Jakul. Pomimo szczerych chęci nie udało się niestety do Grupy zaprosić Don Mario Starego Łagrowca, dekadenckiego indywidualisty akademickiego. Wtedy Mario był już głównie zajęty paleniem swoich fantastycznych efuzyj, ku żalowi nieutulonemu Narodowej Kultury. Zbigniew notował skrzętnie – Pisanie dręczy prawie wszystkich spośród nas. Chyba już się nie uda przed grobem zrzucić pęt tego nałogu. Biblioteka tranzytorium liczy wiele setek stron poezyj, teoryj, esejów, artykułów i powieści nawet. Ale niestety dotkliwa niemożność publikowania wyrywa żywe rany, bo często nawet najbliżsi sobie autorzy nie mogą się nawzajem obczytać w swoich istotnościach, wiele rzeczy ginie itd. („Vademecum konesera Totartu”). A teraz hier ein spass (jak mawiał docent Data, wykładający na UG literaturę okresu pozytywizmu). Wiersz artysty Lopeza Mauzere pt. „Posesja 87” – Zburzyli babci / szopę / bo papież / przyjeżdża”. Dziękuję za uwagę i idziemy dalej… 12 kwietnia raz kolejny zaatakowała Ariergarda 1. W ramach gry wstępnej wystąpiła edycja plakatu agencji, by Yo Als Jetzt, ze znanym hasłem – Jesteśmy ariergardą narodowej kultury pilnujemy by nikt nie wyrżnął jej w dupę! Bój o niego z cenzurą stoczyła zwycięsko nasza nowa koleżanka Izuś Izolka Brzozowska. Aby zmylić czujność funkcjonariusza Urzędu Kontroli Publikacji i Widowisk, weszła na tzw. etap rdzenia. I podczas kolaudacji plakatu w biurze agenta SB ubrała spodenki tak obcisłe, że zarys punktu G widać było z 50 metrów. To skutecznie zmyliło czujność potomka dr Goebbelsa i podpisał zezwolenie na powielenie naszej printerskiej perełki. Personell akcji multimedialnej tym razem stanowili: weterani Audiowizji – Praffdata i Mc Marian, oraz świeżo namierzone Wahehe i Człowiek Zwany Psem czyli Brzóska. Powtórzyliśmy zabawę w alternatywny socjal i udało się załatwić naszym załogantom nocleg w sopockim Grand Hotelu. Warujący tam ubecy znów przechodzili katusze na widok barwnego taboru wariatów, przenikających do ich wypindrzonego matecznika. W takim to kontekście, na zupełnym bezczelu, 11 kwietnia agencja Ariergarda 1 przeprowadziła w Grandzie in Zoppott, w apartamencie Marleny Dietrich, konferencję prasową na tematy anarchistyczne, ekologiczne i metafizyczno-społeczne. Za prasę robił Jany, jako redaktor podziemnego Homka, oraz Zbyszek i Konjo jako wnikliwi uwielacze pism trzeciego obiegu. Nowym fighterem Tranzytorium został Arek Drewa, szalony gdański fotograf, od tej pory dzielnie dokumentujący nasze wszelakie zlewności. Zwieńczeniem konferencji było wspólne udanie się na sopocką plażę i zapalenie 200 świeczek, przy etno dźwiękach saksofonu kolegi Fify aus Praffdata… Ten swoiście 77 Grand Hotel Sopot, konferencja prasowa – Maciek Wilski, Zbigniew, Guła, Fifa i Sylwian z Praffdaty. Legendarny poster na wiekopomny koncert. Piotruś z Mc Marian. profuzyjny land art stanowił miły prolog, do czekających świat dnia następnego ariergardowych przekroczeń. Ujawnienie foniczne w Kwadratowej rozpoczął Brzóska. Opakowany w look a’ la Schulz deklamował autobiograficzny Monolog o tatusiu. Dźwiękowo uzupełniali go Ozi z SSP i Wasyl z Henryka Brodatego. Kilka nut dorzucił przechodzący obok Tymon. Na bis wystąpiły „Złote myśli Psa” – Jak zarzuciłem na księdza robaka (powieść) oraz Już mi ręce odpadają od tej roboty (zwierza się misjonarz w ośrodku dla trędowatych w Afryce). Mc Marian spreparował nowy program with special edition anormal films by Piotruś. Rakieta wypełniona lokatorami zakładu dla uśmiechniętych frunęła nad łąką, na której pasły się cybernetyczne kozy. Wahehe Divagazione Universale, z Kapitanem Bifhartem na froncie, przenicowali Wszechświat transowym setem rzęchliwego techno – pop o kryptonimie Love! Peace! Industry! Był to solidny kawałek muzyki immanentnej koegzystencji. Oprócz apokaliptycznej Matki destrukcji, poprzez skoczny Hot dog is a good drug, dochodzili do głupkowato płaczliwej pościelówy dla konsumentów psylocybów pt. Robert i Eliza. Ten ostatni kawałek szczególnie długo przeżywał pacyfista Gall Galiński. Utrzymywał, że takiego szitu nie puszczali nawet w więziennym radiowęźle, gdy odsiadywał swój kolejny wyrok za antyMON. Prawdopodobnie o takie reakcje kosmonautom z Galicji chodziło. Poważna sprawa – podsumował sceniczną karbonarę gitarzysta Albrecht von Knutke. 78 W antraktach Zbigniew i Konjo proponowali surfing po lirycznych falach Grupy Poetyckiej Zlali Mi Się Do Środka. Już wtedy nasi wyrafinowani fani domagali się wyzji Lopeza Mauzere, wschodzącej gwiazdy kaszubskiego andergrandu. Wtedy egzystującego w stadium generalnych przesileń ducha, płonącego szaleństwem i niemocą. Oto i jego wiersz pt. „Martwiłem się” – Mama powiedziała / ciesz się, że nie / jesteś w komorze / gazowej / Moja mama / umie mnie odpowiednio / natchnąć / A tato powiedział, / chyba że to by była / komora z gazem / rozweselającym / myślę że moi / rodzice mają / duży wpływ / na moją twórczość. Uczciwie trzeba jednak przyznać, że nie wszyscy uczestnicy koncertu zrozumieli emocje zawarte w tym przekazie… Praffdata na deser przygotowała wspaniale malowany freestyle pt. Traktor czy reaktor. Działanie było kompatybilne z nasilającymi się protestami niezależnych ekologów, przeciw budowie elektrowni jądrowej w pobliskim Żarnowcu. Wszyscy żyliśmy wtedy echami katastrofy w Czarnobylu, więc i temat jawił się boleśnie aktualnym. Siłą kilkunastu partyzantów, jak to mieli w zwyczaju, dokonali rozbudowanej inscenizacji tudzież zlewnej improwizacji. Na intro wypuścili z projektora eksperymentalną drapankę pana Antoniszczaka pt. Jak zbudowany jest jamniczek? Gdy sekcja rytmiczna zapodała histeryczny motyw, Faustyn i Maciek budowali mur otaczający atomowe megapolis. Praffdata oniryczna. Wahehe – Kapitan Bifhart. Balet Archidiecezjalny w swoich platynowych dniach – Karolinka i Schiz. Wszyscy wymieniali się instrumentami, więc nawet trudno powiedzieć konkretnie, kto w Praffdacie na czym grał. Koledzy Tyc i Sylwian, odpowiednio przystrojeni w traktor i reaktor, stoczyli regularny pojedynek na udeptanej ziemi. Ekspresyjne action painting wywołało niezwykły entuzjazm wśród ariergardowej publiczności, która spontanicznie podłączyła się w dzieło dekonstrukcji reaktora. Po raz kolejny traktory zdobyły wiosnę, mogliśmy na finał powiedzieć cytując socrealistycznego pariasa. Życie w kaleki, ale jednak sposób, toczyło się dalej. Lopez zapoznał Zbyszka z Elą Bumbul, która została partnerką życiową naszego kierownika artystycznego (staropolskie). Paulus wylał, z jednego ze swoich sześciu mózgów, rozkosznie głupkowaty cykl grafik pod tytułem Okłamanie. Konjo pisał coraz bardziej nihilistyczne wiersze. A pod koniec kwietnia Sni Sredstwom Za Uklanianie i Grupa Poetycka Zlali Mi Się Do Środka zostały zaproszone na koncert do Zielonej Góry, który odbył się w lochach jakiegoś zabiedzonego akademika. To wydarzenie nakręcała nasza nowa koleżanka Karolinka Dąbrowska, niesamowita projektantka zakręconych ciuchów, obywatelka Raculi. Sama wyglądała jak chodzące dzieło ariergardowej anty-sztuki. W dziedzinie dizajnu użytkowego wyprzedziła ludzkość o jakieś dwie dekady. 80 To co szyła Karolinka w 87, świat oglądał na wybiegach u co bardziej jebniętych dyktatorów mody dopiero w pierwszych latach XXI wieku! PRL, jako kraj powszechnego niedoboru wszystkiego (oprócz ZOMO, LWP i SB), oferował swoim niewolnikom jedynie jakieś turpistyczne szmaty udające ubrania, które zbliżały nas w masie do ideału chińskiego mundurka. Totart cenił sobie indywidualizm także w obszarach tekstylnych, więc w miarę osobniczej fantazji nakładaliśmy na siebie jakieś rozpaczliwie fikuśne elementy garderoby. Tymon miał prywatnego krawca, który upodabniał lidera SSZU do sznytu walijskiego bonvivanta. Paulusa obszywała jego pełna poświęcenia matka. Któregoś dnia, gdy w sklepach z materiałami krawieckimi nie było już nic oprócz jakichś bułgarskich kocy, pani Maria spreparowała z nich ciepłe kurtki jesienne dla swoich pociech. Dopiero dziesięć lat później na ten sam pomysł wpadli promotorzy stylu grunge… Moja mama przyniosła mi bawarski anzug ze zrzutów protestanckiej humany. Generalnie nosiło się buty po bracie i gacie po tacie, więc w kupie wyglądaliśmy jak obywatele Rumunii na gościnnych występach pod dworcem PKP w Żyrardowie (nie obrażając oczywiście rodaków Ionesco i Ceaucescu). A Karolinka potrafiła defilować po ulicach realnego socjalizmu w sukience uszytej z tysiąca sznurowadeł, przystrojona w biżuterię z puszek po paście do butów. Często nawiedzała alternatywne festiwale, w towarzystwie równie jak ona futurystycznie opakowanego fircyka, o ksywie Schiz. Paweł Schiz Caban ze Skierniewic, niekonwencjonalny muszkieter mody, miał w dowód osobisty wpisaną, jako znaki szczególne, mnogą kolekcję kolczyków swobodnie przekłuwających nos, usta i uszy (wtedy!). Dlatego zdezorientowane patrole milicji puszczały Schiza w miarę wolno, napierdalając go jeno symbolicznie, za ten niezgodny z linią partii wygląd (no bo w końcu taki dowód to jednak dokument urzędowo potwierdzony…) Mniej wyrozumiałości dla kolorowej pary mieli niemundurowi przedstawiciele polskiego społeczeństwa. Na ich widok od Bugu do Odry odzywał się przerażony okrzyk Jezus Maria! I dlatego Karolinka i Schiz występowali na arenie życia jako Balet Archidiecezjalny. Koncert w Zielonej Górze był nad wyraz udany, pomimo tradycyjnego braku sprzętu do grania oraz miejsc do spania. Karolinka zorganizowała sympatyczne ognisko u Dżonego, saxofonisty Kormoranów z Dżonkowa. A w drodze powrotnej Kudeł i Tymon zaczęli pisać w pociągu kolejną książkę Szklarskich o przygodach Tomka Wilmowskiego. Za kilka miesięcy Kudłaty, jako pionier subskrypcji, wyda tę perłę LIK-u pod nomenklaturą: Alfredzi Szklarscy presents Tomek wzdłuż lutych lodowczyków Grenlandii. Taki oto prolog dzieło posiadało – W roku 1987 nasz młody bohater osiągnął granicę wieku, której przedtem przekroczyć nie potrafił, choćby i chciał i bardzo się starał… Książka zachowywała poetykę oryginału, prezentując m.in. liczne przypisy o charakterze dydaktycznym. Np.: Stary Wilmowski pielił pieczołowicie rabat ziemniaków… i zlewny komentarz panów Szklarskich – Ziemniak (kartofel, Solanum Tuberosum) – bylina z rodzaju psiankowatych pochodząca z Ameryki Płd. wedle przypisów podręcznika pt. „Melioracje przeciwerozyjne” pamiętnego Stefana Ziemnickiego. St. Ziemnicki (1911–1979), hydrotechnik, meliorant, gleboznawca. Profesor Akademii Rolniczej w Lublinie. Aczkolwiek wielkiego serca człowiek, twierdzi się czasem nieopatrznie, iż był kapo w Treblince. To ponoć łgarstwo wierutne… Dni kilka później ten bojowy duet uzupełnił spektakl Ubu król, w gdańskim Teatrze Wybrzeże, rozrzuceniem ulotek Totart ostrzegał! Los, który i tak boleśnie nawalał nas po totartalnych nerkach, wyraźnie przestał nam sprzyjać. Na 1 maja Ariergarda 1 wraz ze Skibą przygotowywała dużą imprezę pt. Żółty zapach dynamitu. Tu i ówdzie rozlepiliśmy wojownicze plakaty i widocznie milicja odebrała to jako wyzwanie. W trakcie organizowania akcji SB aresztowała Andrzeja Awsieja i przeprowadziła rewizję w jego mieszkaniu. Ujawnienia nie udało się zrealizować… Także tego dnia WiP zorganizował operację rozbicia komunistycznego pochodu pierwszomajowego w Sopocie. SB zgarnęło kilku naszych kumpli, w tym entuzjastę działań Totartu – Krzyśka Gryndera. Po tej akcji został pobity na komisariacie przez zomowca o ksywie Wałęsa, zwanego 81 Okładka powieści Alfredów Szklarskich. Protest, Gdańsk – Lopez Mauzere i Zbigniew. tak z racji obnoszenia oldskulowych wąsów, upodabniających go do przywódcy wiadomego związku zawodowego. Potem było już tylko gorzej. Na początku maja Ariergarda 1 przygotowuje duży plenerowy koncert i akcję, na dziedzińcu Wydziału Humanistycznego UG. Chcemy zaprosić m.in. Kormorany, Rozkrock, Szelest Spadających Papierków, Sni Sredstwom Za Uklanianie, Wahehe i inne gwiazdy sceny profuzyjnej. Wykonałem ze Zbigniewem kawał solidnej roboty logistycznej na tę intencję, ale… Na dwa dni przed imprezą studenci-komuniści ukradli pieniądze, przeznaczone na naszą realizację. Gdy błagałem o tę kasę księgowego ZSP dostałem odruchów wymiotnych. Pertraktacje nic nie dały. Próbując ratować sytuację, Agencja zorganizowała wieczorek protestacyjny na placu w miasteczku akademickim na gdańskich Polankach, z udziałem miejscowych wykonawców (Sni Sredstwom Za Uklanianie, Lopez Mauzere jako Pan Ryba i reszta Grupy Poetyckiej Zlali Mi Się Do Środka oraz Pani Ania). Plus action painting Yo Als Jetzt. Ta sama sytuacja powtarza się podczas kooperacji Ariergardy 1 z organizatorami juwenaliów Politechniki Gdańskiej. Po wielotygodniowych negocjacjach udało nam się wzbogacić program dni uczelni o koncerty Szelestu, Sni Sredstwom i Kamana, kabaret Skiby, wernisaż Luxusu i Jacka „Jack the Ripper” Staniszewskiego, Reisepsychose i inne efuzyjne atrakcje. 82 Dosłownie w ostatniej chwili, półidioci udający animatorów kultury studenckiej, wywalili nas na śmietnik. To nie system tu nic system… To nigdy nie było zabawne, ale teraz po prostu walimy głową w mur. Gdzie się nie udamy ze Zbigniewem i usiłujemy zorganizować jakieś upublicznienie, wszędzie pamiętają nam Totart i boją się powtórki z Rzeszowskiej Rzeźni. Odwołują nam kolejne imprezy. Jedynie czujny Skiba zaprasza Ariergardę 1 do Łodzi, na akcję w klubie Olimp. I tam po raz pierwszy ujawnia się frakcja dźwiękonaśladowcza Tranzytorium – pod tajemniczą nazwą Der Dancinger Arsambl (DDA). Arsambl to pokrętna zbitka słów „art” i „ansambl”. Słowo sztuka tak nam śmierdziało, że powstał taki profuzyjny neologizm. Powołaniu DDA towarzyszył, oczywiście, odpowiedni manifest – Po przerobieniu rytmicznej lekcji od form najprymitywniejszych przez Bacha, Beethovena, Chopina i przez atakowanie by Cage położonej na scenie blachy wiertarką, czas wędrować w inne obszary, gdzie struktury rytmiczne są bardziej złożone, irregularne lub usunięte. Na ten etap ciągle w naszym kraju nie mogą zdecydować się ani dziennikarze, ani muzycy. W przeważającej większości wciąż pozostają na etapie konfekcjonowania fuzji chopinowskich harmonii z rytmiką pierwotnego bluesmana. Mówi się, że doskonałość parzystych rytmów jest doskonałością rytmów natury, jest pulsacją miłości. Dalibóg, mikrosekundowy perfekcjonizm parzystej rypanki bardziej Juwenalia w Łodzi: united jam session – Gumola z Moskwy, Córek, Zbig i Tymon. Akcja Ariergardy 1 – Juwenalia w Łodzi. kojarzy nam się z przerażającym usztywnieniem katatonii niż z dynamiką namiętności. Czy ktokolwiek jest w stanie zaakceptować, albo w ogóle wyobrazić sobie tak uorganizowany stosunek seksualny? System, aby istniał, aby był twórczy, aby porywał i oczyszczał, powinien być rozwijany, przekraczany i przekraczający sam siebie. Symetria natury jest zwodnicza, bo niedokładna, niepełna, zaledwie przybliżona. Warto wreszcie wyciągnąć jakąś korzyść z nauki biologii. (Paweł Konnak, Zbigniew Sajnóg – Ujawnienie totemów). Do Łodzi pojechała także Poezja Uliczna, Szelest Spadających Papierków i Sni Sredstwom. Formacja Tymona miała jednak w tamtym czasie pecha do ujawnień w stolicy polskiego włókna. Artyści tradycyjnie zapomnieli zabrać z domu instrumentów i tradycyjnie jednak nie wystąpili. Mimo sabotażu ze strony nawalonych akustyków, udało się w szczątkowej formie wystąpić Oziemu, który był na etapie disco dla samobójców. Czego dowodem pokręcone frazy jego hita pt. Czarny wojownik. Oraz my – czyli DDA w składzie Zbig & Konjo. Zagraliśmy nasz pierwszy koncert o trzeciej nad ranem. Mesjago ubrał fartuch rzeźnika i recytował masarskie manifesty. Ja waliłem jednostajny rytm na gitarze basowej, obsługując jednocześnie wypożyczony od Oziego generator dźwięków. Było mocno depresyjnie i melancholijnie. Widownia, w składzie Skiba i dwóch ujaranych studentów, biła nam kulturalne brawa. Zachęceni życzliwym przyjęciem dzień później wykonaliśmy upublicznienie open air, wspomagani przez Chrisa, mojego kumpla z uniwersyteckiej grupy dydaktycznej. Chris był kuzynem Tomka Lipińskiego z Tiltu. Dzielnie sekundował bojom Tranzytorium, a widząc nasze rozpaczliwe działania przed łódzkimi żakami podsumował owe pląsy słowami Filozofa – Każdy na swój ubytek a Bóg przeciwko wszystkim… Podczas Toruńskiego Maja Poetyckiego odbył się najazd dzielnej Poezji Ulicznej. Załoga wykonała operację pt. Wolna myśl przetrwała w szaletach / stąd wyruszą legiony. Doszło tam do starcia z tzw. estetyką sprzątaczek. Lirycznie ten moment podsumował Maciek Als Ruciński – naszym miastem / o czym wiedzą nieliczni / rządzą sprzątaczki kelnerzy i portierzy / zamknięci w szarych pałacach / chaosu niepotrzebnych czynności. Jedynym sympatycznym sygnałem w owe dni ostatnie, był artykuł Dzidka Jodko pt. Prowokatorzy, opublikowany w tygodniku Politechnik – Wzbudzali strach wśród 83 Warszawa, finał działań Agencji Ariergarda 1 – Konnix, Maciek Chmiel i Sajgon. Warszawa, maj 87 – Konjo i Lopez Pan Ryba Mauzere. animatorów życia kulturalnego, szczególnie tych, którzy nigdy występu To tartu nie widzieli… Ale czuliśmy już, że wraz z Wahehe możemy wyrzęzić ich podziemnego kilera – Ramiona nasze, uroczysty koniec, pożoga! Zbyszek pisał – Wykonujemy wysoko specjalizowaną pracę / a ponieważ wysokie frakcje przez swoją delikatność niszczeją najprędzej / więc często w naszym transcendentalnym związku / wytrysk następuje na trzy dni przed stosunkiem. I to nieprawda, że żądamy nagród / mam w dupie Nobla i wszystkie inne / ale potrzeba nam możliwości – / teraz, tutaj. Ja się nie żalę, ja żądam. („Teraz chcę Nobla { sonet po prostu tradycyjnie daremny }”). Podjęliśmy decyzję o zakończeniu działalności Ariergardy 1. Piszemy Manifest rozwiązły, pięknie otulony w plastyczne efuzje Yo Als Jetzt, pod nazwą Jestem wewnętrznie dynamiczny / i chciałbym być zewnętrznie sprzeczny ale nie. Druga część otuliny nosiła tytuł przewrotny Przez nieumiejętność do sztuki czy fragment rzeczywistości w stadium doskonałym. Text rozpoczynał się przesłaniem – Stojąc w obliczu totalnej przemiany rzeczywistości w muzeum… nie zamierzamy zdychać w pustce zalanej formaliną… nie interesuje nas konceptualizm wykastrowany z aktu konfrontacji z mięsem bytu… nie interesuje nas wasze zdanie – trudno polemizować z bełkotem żywych trupów… Wydałem jeszcze jednodniówkę Ekstrawertyzm, Introwertyzm. Mama załatwiła paszport. Byłem ruiną człowieka. Chciałem uciec z tego cmentarza i nigdy tu nie wrócić. Ariergarda 1, prawem pól kontrastowych, w widowiskowy sposób pożegnała się ze światem. Stary kumpel, fotograf Jurek Czarny Radziewicz, zorganizował nam operację w stołecznym klubie Park. 31 maja zrealizowaliśmy tam 12 godzinne działanie ekologiczne i metafizyczno-społeczne. Przybyli na nie Ziggy Stardust, 84 Mc Marian, DDA, Grupa Poetycka Zlali Mi Się Do Środka w osobach Paulusa i Lopeza Mauzere. W drodze do Warszawy Lopez, wspierany przez dyrekcję Ariergardy, dokonuje nieprawdopodobnych poezokoncertów w pociągu i na stacjach, gdzie dochodzi do pozytywnych zgromadzeń i wybuchu aplauzu. Gdy pewien oburzony obywatel PRL ostro zareagował na spontaniczny wylew słowami – Z pracy rąk się utrzymuj chamie jeden!, elokwentnie odparował mu Lopez – A co to ja – dupą piszę ?! W Parku wszyscy godnie wypełniliśmy swoją misję w przyrodzie. Ziggy Stardust przebywał na zwolnieniu z wojska, po napisaniu podania o zmianę płci. Prawdopodobnie snuł wizję światowej kariery, gdyż tym razem zaprezentował w wersji anglojęzycznej, nowy przebój pt. „Sex machine” – You looked me in pornofilm / You onanising Okładka jednodniówki Ekstrawertyzm / Introwertyzm. before the screen / I’ m sex manekeen / Hey girl! / Give me two dolars / And I go in motion. Lopez ujawnił wzruszający wiersz „Na pożegnanie Pawła Konnaka” – Niemki mają / brudne nogi. / Kochankowie / Cyce jak / całe / Niemcy. Paulus też pozostawał w klimatach kosmopolitycznych, czego dowodem wiersz pt. „Dziadek” – Mój dziadek walczył pod Monte Cassino / Nie walczył po stronie Polaków / Nie walczył po stronie Niemców / Walczył po stronie orzechów. W słusznej sprawie wylewaliśmy hektolitry farb. Mc Marian nakręcał dźwięki z profuzyjnego czyśćca. Ziggy obnażył się rytualnie. Kończyła się pewna epoka…. Agencja Ariergarda 1 rozwiązała się w dniu 31 maja 1987 roku. Umlauty straszą z transparentów stacji kolejowych. Lopez Mauzere – „Niemcy” może zdarzy się kolejny cud i po powrocie wszystko będzie lepsze i pełne słońca tyle dziwnych chwil w moim życiu więc to także jest możliwe dżungla w dahlem dorf ożyje i wchłonie mnie przypływ laguny żółty wagon przepłynie nad trannenpalast… Paweł Konjo Konnak – „Sztuka restauracji” Zacytuję teraz fragment wywiadu – rzeki, który opublikował magazyn Lampa (Nike z Biedronki, nr 7–8, lipiec – sierpień 2009) – Było już tak źle, że nie widziałem dla siebie miejsca w tym syfie i w czerwcu 1987 wyemigrowałem do Niemiec, z poczuciem, że to już nawet nie jest bal na gruzach, tylko nastąpił zapowiadany przez Zbyszka koniec, że wszystko skończone, że nigdy tu nie wrócę. Jednak podczas tych dwóch miesięcy, w heimie w Berlinie Zachodnim, przeżyłem coś w rodzaju apokaliptycznej medytacji. Z jednej strony poczułem tam absolutny luksus. Mam pełen szacunek dla Niemców, którzy przygotowali dla nas, dla spätaussiedler, późnych przesiedleńców, idealny Disneyland, który po gehennie realnego socjalizmu mógł wprawić w długotrwałe osłupienie. Ktoś taki jak ja, student, który męczy się w udającym Polskę nowotworze zwanym PRL, rzyga nim, rzyga akademickim gównem, przeżywa całą żałość swojego położenia 87 – nagle rozmawia z niemieckim urzędnikiem, który mówi – „Cieszymy się, panie Konnak, że pan do nas przyjechał. Jakie są pańskie plany rozwojowe? Czy chce pan studiować w Goethe Institut gdzieś w RPA, czy w Miami na Florydzie? Chce pan pojechać na Grenlandię, czy może chce pan polecieć w kosmos?” – Patrzyłem na faceta, jakby to on był kosmitą. Wyjeżdżasz z tego bagna i naraz przez trzy godziny dostajesz tyle pieniędzy, ile tam w życiu nie widziałeś. „Czy ma pan ochotę zamieszkać w dzielnicy artystów Kreuzberg i dostać mieszkanie trzypokojowe, czy może ma pan wstręt do komunizmu i pobliski mur, a za nim NRD, nie wpłyną dobrze na pana samopoczucie, rozumiemy, że przeżył pan w ustroju komunistycznym w swojej ojczyźnie nieprzyjemne chwile, to może Hamburg, miasto kosmopolityczne?” Po dwóch dniach mogłem sobie kupić najpiękniejszy samochód świata. Nie rozumiałem, co się dzieje. Jednak z drugiej strony wpadłem tam w taką paranoję, że Polska przy niej, to było ciastko z kremem. Miałem wszystko, za czym tęskniłem, miałem środki, by się realizować, ale okazało się, że jestem absolutnie sam ze swoim bólem. Świadomość mojej drogi była radykalnym Wszechświatem, niemożliwym do wytłumaczenia. Berlińska ubanówka z zaznaczonym murem – 1987. 88 Obłąkany z nieszczęścia i samotności snułem się wzdłuż muru. Całymi dniami jeździłem s-bahnem, odbijając się od jednego pola minowego ku drugiej pustyni ziemi niczyjej. Pod tłustym niebem germańskiego lata zamieniałem się w oszalałego z rozpaczy jamochłona. Usiłowałem utożsamić się z czymkolwiek, co miało być moim nowym życiem. Ale to, co tu się działo, nie dotyczyło mnie. Dla siebie nie mogłem znaleźć formy a dla innych nie było treści, w której mógłbym się realizować. Jak pisał Poeta Totartu – Nie czułem związku z tym co mnie wypełnia i z tym co mnie otacza. Bo nikogo nie interesowało to, co ze sobą przywiozłem. Po prostu byłem normalnym członkiem normalnego społeczeństwa, tak właśnie wyglądał normalny świat. Po dwóch miesiącach zrozumiałem, że co mi po tej kasie, co mi po studiach w RPA, co mi po mieszkaniach i samochodach, skoro nie ma w tym żadnej cząstki mnie. I nie mam się ani z kim tym podzielić, ani dla kogo z kimkolwiek cokolwiek robić. Szybko nacieszyłem się sokami w sklepach, tonami gadżetów i milionem kanałów w telewizji. Punk rock a potem życie z Totartem w Polsce uważałem za protezę, za bolesne udawanie życia, tymczasem zobaczyłem, że to właśnie było No more! moje skrajnie autentyczne doświadczenie. Moje jedyne, niepowtarzalne życie. Szczęśliwie przemyślenia te zajęły mi dwa miesiące, a nie, jak innym, dwadzieścia lat, więc grzecznie podziękowałem moim niemieckim opiekunom, spakowałem jedyną koszulę i wróciłem do Polski z takim totalnie radosnym nihilistycznym przekonaniem, że wracam tam, gdzie powinienem być, do mojego miejsca na ziemi i że moim przeznaczeniem są profuzyjne przekroczenia. Że w Polsce są ludzie, z którymi chcę żyć, tańczyć i walczyć. że komuna nie jest istotna, niech mnie napierdalają, niech zabraniają, niech zamkną przede mną wszystkie kluby, że tych wszystkich, którzy nas wyzywali od gównojadów i naszych przeciwników, z takiej czy innej opozycji, mam gdzieś. Naprawdę, gdy to zrozumiałem, poczułem się bardzo szczęśliwy. Byłem przygotowany, że na pojałtańskim śmietniku spędzę resztę życia, ale wiedziałem, że to będzie wspaniała experiencja i niezwykła podróż. Podczas internacjonalistycznie zrozpaczonych rajdów wzdłuż berlińskiego wirtschaftswunder, napisałem cykl narracyj pt. Niemcy. Był to cierpiętniczy strumień świadomości, w którym rozliczałem się z moim dotychczasowym życiem. Tudzież z jego, domniemanym, brakiem – ja wrócę chris okno pociągu brudne jak wszystkie okna wszystkich pociągów między granicami na której teraz stoimy jak wrócisz na koniec lata pojedziemy w góry i będziemy razem co będzie jedynym możliwym zwycięstwem tylko tak zniszczymy czas i przestrzeń uwolnimy od barier wstąpimy w każdy nowy początek i może nie będziemy musieli oczekiwać końca więc biegnę ulicą pod jedynym możliwym niebem na jedynej możliwej ziemi wyobrażam sobie wściekłość rozpacz twarzy które nadchodzą i jestem po raz pierwszy od tak dawna szczęśliwy i gotów ponieść wszystkie możliwe konsekwencje nic nie jest proste i oczywiste to świetnie… Rzecz wydał Jany, w niskonakładowej publikacji zbiorowej Gdańska alternatywa, w roku bodajże 1991. Ubek który zabierał po powrocie mój paszport, patrzył z niedowierzaniem na „człowieka z tamtąd” i urzędowo wycedził – Wiecie, obywatelu Konnak, że już nigdy stąd nie wyjedziecie? Spojrzałem na tego „wnuka Aurory” z wyrozumiałością i pomyślałem – Pierdol się, kwiatuszku. Nigdzie się nie wybieram, bo znalazłem nareszcie swój kawałek Kosmosu. Jestem w domu… 89 Życzymy Wam orgazmu permanentnego! Yo Als Jetzt Gdy powróciłem, jak ładnie napisał Poeta, na kamienne łono ojczyzny, niby nic się wokół nie zmieniło, a jednak dla mnie to był już całkiem inny świat. Perspektywa rozwinęła mi się rozkosznie na odwyrtkę i raz kolejny ujrzałem uniwersum do góry nogami. Tak jak kiedyś wszystko doprowadzało mnie do agonalnej wręcz negacji, tak teraz zachwycały Konika nawet najbardziej prymarne odcienie egzystencji. Obnoszenie się z afirmacją wręcz głuptacko entuzjastyczną spowodowało, iż niektórzy towarzysze totartalnej niedoli doszli do przekonania, że dopiero teraz na serio mi odpierdoliło Upiory doczesności czuwały jednak, aby narodzony na nowo obywatel K. powrócił do właściwego wymiaru. Znów szykowały kubły pomyj, które bardzo szybko zostały wylane na naszą kolektywną, posttotartalną głowicę nuklearną. Ale tym razem mieliśmy to serdecznie w dupie. 91 Zaraz po powrocie pojechałem, raz wtóry, do Śliwic, urokliwej osady w Borach Tucholskich. Odbywało się tam dwutygodniowe, integracyjne zgrupowanie metafizyków społecznych. Przyjęła nas gościnna familia Maroszków, co zakończyło się dla niej brutalnie wiejskim ostracyzmem. Meeting nosił kryptonim Kanibale Kultury. A trupa kultury konsumowali: Yo Als Jetzt, Galeria Pojęcie Galeria Jest Nieodpowiednie (GnG), RSA, Kormorany, Lopez Mauzere, dwie Izy i dwie Karoliny. Oraz posttotartalna załoga, chwilowo egzystująca bez nazwy. W upojne letnie dni gorąco debatowaliśmy – co zrobić w sytuacji, w której nic już nie można zrobić? Każdy dokładał swoją energetyczną cegiełkę do nowego oblicza profuzyjnej świątyni. GnG pisali w „Zaproszeniu” – Przyjedźcie wszyscy, których pożeranie zmalaryzowanego ciała kultury – systemu nie przeraża; którzy nie macie skłonności do emezji, ale którzy również macie nadzieję i ochotę spróbować wydrzeć z siebie nowy supraświadomościowospołecznokulturowy porządek. Wydzieraliśmy więc na wszelkie znane i nieznane sposoby. Organizując nowy świat od spraw elementarnych, takich jak np. budowa umywalni, rekapitulacja klozetu, zbieranie i rąbanie drew na ogień po metaspotkania w grupach problemowych. GnG ogłosili powstanie Supratowarzystwa Poszukiwań Nowych Rodzajów Aktywności – Pożerajmy zabsurdaProtestujemy w Gdańsku – Konjo i Lopez Pan Ryba, maj 87. 92 lizowaną prosystemową sztukę… póki jakiś domorosły Robespierre nie wprowadzi terroru kulturowego!!! Lopez ujawnił wiekopomny poemat „Never ending story” – Dzisiejszego ranka / obudziłem się / i umarłem / wpadając / do herbaty / cukier oblepił trzy pary / moich nóg (tu autor porównuje się do muszki owocowej Drosophila Melanogaster…) Poezja Uliczna urządziła warsztaty szablonu, wprowadzając do otoczenia pierwiastek nowy, bezcelowy i niekonwencjonalny. Efektem był Kopertas Bory 87 Chcemy Coś. Każdy wkomponował weń swoje osobnicze zlewności – np. Kormorany uczyniły graffiti Złammy monopol państwa na terror, para Zbig i Ela sporządziła uroczą wycinankę pt. Słyszałeś jak chlasnęło pindolem? a Yo Als Jetzt wygenerowali przejaw Cywilizacja może skończyć się lada moment. GnG wylała finezyjny obraz Szaleństwo które opanuje masy będzie zwiastunem nowej cywilizacji. Paulus i Konjo obwieścili powołanie swojego prywatnego nurtu w antysztuce o nazwie Voyeryzm-Apopart. Z naczelnym hasłem – Po piąte: podglądaj! Paulus objaśniał – Voyeryzm czyli osiąganie radości z podglądania rzeczywistości i procesów w niej utajonych. Apopart czyli sztuka popularna przekręcona w odwrotną stronę. Coby każdy wypełnił swoją misję w przyrodzie, anarchista Jany gromił pięknoduchów – By móc rzygać trzeba się przejeść / gdy rzyga głodny jest mi źle i niedobrze / Voyeryści presents! Zbigniew w masarskim stroju walczy referatem. najsłuszniejsza idea nie zmieni faktu / owoce są jesienią / przedtem praca lata / dziś artychy są jak chłop / co dzień siejący od nowa / zły że nic nie urosło od wczoraj / nie czekający jutra. Było familijnie i rewolucyjnie, ale… Nasza obecność wywołała jakąś irracjonalną panikę wśród borowieckich autochtonów. Już po kilku dniach lokalna społeczność reagowała agresją na pojawienie się Kanibali w miasteczku. W końcu odmówiono nam nawet sprzedaży chleba i złożono donos na milicję. Ta szybko zjawiła się w towarzystwie SB i dokonała wielokrotnych rewizji w namiotach (sztuka milicji). Interwencje nie ustały, mimo kanibalistycznej akcji dydaktycznej w sali Gminnego Ośrodka Kultury, gdzie każdy z nas przygotował progresywne upublicznienie słowno-muzyczne. Powtarzające się naloty milicji i tubylców doprowadziły w końcu do rozwiązania wspólnoty Kanibali i opuszczenia tej ksenofobicznej miejscowości. Jakiś czas później wydrukowaliśmy ulotkę podsumowującą tamten socjal clash – Realizacja arkadii oczywiście rzadko kiedy może się udać. Nie udaje się nigdy. Słodka tu refleksja o położeniu między młotem systemu i jego funkcjonariuszy rozładowujących na oślep swoje kompleksy, a kowadłem biernej tępoty ludu w oczach którego człowiek wychodzący nieco poza spanie, żarcie, jebanie i robienie forsy uchodzi nieodmiennie za debila lub potwora czyli np. za hippisa lub satanistę (niewoląca moda szeregowania ludzi sprytnie manipulowana z użyciem środków masowego przekazu). A i tak czułem moc wielką. Sierpień był cudowny, jaskrawy i magiczny. Powołałem do istnienia moje kolejne prywatne wydawnictwo podziemne o nazwie Księgozbiór Zlew Polski Preedycja. Zajmować chciałem się utrwalaniem dorobku co bardziej stukniętych kolegów, z grona piszących metafizyków społecznych. Zacytuję ponownie samego siebie – Kiedy zrozumieliśmy, że nie możemy liczyć na normalną, cywilizowaną publikację swoich dzieł, na sytuację, że poeta ma swoją książkę, plastyk ma swój album, muzyk ma swoją płytę, to postanowiliśmy, że skoro chcemy dla siebie samych wydawać nasze albumy, nasze kasety, nasze książki, to niech będą one osobnymi dziełami sztuki. Jeżeli nie możemy sobie wydrukować na offsecie stu czy tysiąca egzemplarzy katalogu wystawy Yo Als Jetzt, to zrobimy 20, ale każdy będzie skrajną, indywidualną perełką printerską. Stąd różnorodność faktur, niezwykłe nasycenie takimi wysublimowanymi środkami plastycznymi jak pieczątki, szablony, jak ręczne dopiski, jak numeracja. Metodę posunęliśmy do skrajności. Bo to pokazywało, że mamy w dupie świat oficjalnych wydawnictw, niech ktoś inny się męczy i błaga na kolanach cenzurę, by pozwoliła 94 mu wydać książkę, gdzie od aktu napisania do publikacji minęło z 10 lat. A my mamy własny Wszechświat. To była pieczęć i sztandar naszej wolności. Nie będziemy was błagali o maszyny drukarskie: ani władzy, ani oficjalnego podziemia, uważającego nas za hordę barbarzyńców. Realizowaliśmy nasz mikrokosmos wydawnictw pojedynczych. Wokół nas zgromadziło się całe środowisko wydawców pojedynczych, naspidowaliśmy naszą pasją wielu fantastycznych ludzi…” (Paweł Konjo Konnak – Nike z Biedronki). Jako pierwszy autor Księgozbioru Zlew Polski ukazał się światu Lopez Mauzere. Z tomem o barokowej nomenklaturze – AIDS szwedzki obóz koncentracyjny falowce na Orunii albo inflagranti w domu Laskowskiego lepiąc domek (bombę). Inside znajdowały się m.in. legendarne już wtedy imprzejawniki liryczne: Auschwitz exactly, Ząb Mahlkego, Wysokogatunkowa prostytutka regatowa albo Pan Struś, Problem reinkarnacji i zbrodni und wiele innych. Radośnie zlewne grafiki uczynił w tym dziele Paulus. Już w latach 90-tych ukazał się reprint perełki Mauzerego w Witten, in BRD. A wybór profuzji Lopeza z AIDS… udostępniła też wtedy Biblioteka bruLionu, w tzw. kolorowej serii. Okładka tomu poetyckiego Lopeza. Szablon party – Zbigniew wałkuje. W trakcie prac nad wydaniem AIDS… miły autor doznał jednak jakiegoś przykrego objawienia. Podczas pobytu na wakacyjnym session buddyjskim zapoznał pewnego nieboraka, świeżo wypuszczonego z ubeckich kazamatów. Więzienne opowieści wywołały u Lopeza epidemię instynktu samozachowawczego i postanowił rozluźnić kontakty z kłopotliwym andergrandem. Do tej pory niezwykle dynamiczny udziałowiec wszelakich totartalnych przekroczeń, skromnie począł dawkować swoją istotną obecność. Gdy nalegaliśmy jednak na udostępnienie do publikacji jego szalonych wierszy, zgodził się – pod warunkiem użycia konspiracyjnego pseudonimu. I od tej pory, przez wiele lat, Lopez Mauzere funkcjonował w trzecim obiegu jako Gertruda Jarząbek, typ nieco męski, ale przecież kobieco liryczny. Tegoż lata tajemnego Yo Als Jetzt czynili pierwsze poematy permanentne. I wydawali je metodą „chińskiego powielacza”, czyli przepisując text przez kalkę na maszynie. A następnie przenikając go zlewnymi szablonami. Jakże cieszyły zmysły strofy przenikliwe – johny grzechotka większość energii zużywał na oddychanie. jego umysł był całkowicie pomijalny. johny widział tylko przedmioty poruszające się w jego kierunku. mniejsze omijał, od równych uciekał, a z mniejszymi kopulował. Za czas jakiś, gdy już nam socjeta podglebnych printerów okrzepła w mnogich bojach, ogłosiliśmy Manifest wydawców pojedyńczych. Oto jego intro – Aczkolwiek w wymiarze metafizycznym istniejemy pojedynczo, tym niemniej w wymiarze społecznym posiadamy rozwinięty instynkt trybalny i stwierdziliśmy, iż nadszedł czas odpowiedzi na elementarne pytania. Jestem pojedynczy bo nie mam offsetu, czy też podoba mi się kontrolowanie druku od pierwszego wybuchu do skupionego dziełka? Leżący u źródeł zjawiska protest przeciwko bezsilności twórcy (wobec całkowitego odcięcia od środków i bazy technicznej), wyewoluował w różne dziwne obszary – w sytuacji permanentnej niemożności wygenerowano zupełnie nieznany poziom komunikacji i kreacji. Trudno uniknąć elitarności gdy wchodzi się na tak wysublimowane poletko. Ej! Wy japońskie rączki! Tekstylni krytykoliteraturoznawcy! Wzrost nakładu nie oznacza wzrostu ekspresji subtelnej energii! (Paweł Konnak, Zbigniew Sajnóg – Konferencja Wydawnictw Pojedyńczych, Gdańsk 23.IV.1991). 96 W moich brzeźnieńskich latyfundiach zrealizowaliśmy serię „szablon party”. Każdy aktualnie zainteresowany taką formą expresji uwielacz, mógł Konja nawiedzić i uczynić swoje graffiti. Ja np. wyprodukowałem tony ikonografii z hasłami: Wahehe – Modern love modern copulation oraz cytatem z Andrzeja Struga – Połowa zdechnie ale reszta będzie żyć szczęśliwa. Na specjalne życzenie Dezertera powstało dzieło Ziemia jest płaska, które za moment uzupełniło naszą wspólną akcję na festiwalu Róbrege. Rozpoczęliśmy z Krzyśkiem Gogolem i klubem Hybrydy negocjacje w sprawie zrealizowania kolejnej wielkiej operacji scenicznej. Pertraktacje trwały rok. Ale przyniosły owoc stukrotny, co okazać się miało latem roku następnego. Znacznie krócej trwał dyskurs z Dezerterem. Po finalnej jeździe Ariergardy w stołecznym Parku, 1 czerwca 87 odprowadziliśmy złotych chłopaków do studia, gdzie rozpoczęli nagrywanie swojej pierwszej, krajowej płyty. Były to wzruszające i epokowe chwile dla sarmackiego podziemia. Przed moim emigracyjnym wylotem Krzysiek Grabowski, Robal Matera i Maciek Chmiel wysłali krzepiące List Konja do Gogola – Pindol Monster by Pauli. Dezerter – Krzysiek Grabowski. telegramy pożegnalne – Jak kochasz to wrócisz, Trupa matki nie godzi się opluwać renegacie, Lalki z Cepelii nie idą. Bierz kryształy i kupuj tylko u marynarzy. Był to piękny gest wsparcia. I teraz mogłem uczynić profuzyjne Święto Dziękczynienia, udziałem w pankrokowo multimedialnym działaniu okołokoncertowym. Uzbrojeni w mnogą bibułę anarchistyczną, prace Poezji Ulicznej i diaporamę Yo Als Jetzt, przybyliśmy na teren cyrku Intersalto. Róbrege latem 87, oprócz energetycznej wysepki wolności, było też obiektem ataków coraz bardziej agresywnych bojówek brunatnych łysoli. Podczas koncertu Kamana i Big Bit doszło do regularnej walki na noże. Na wiele lat do repertuaru alternatywnych koncertów wszedł krwiożerczy okrzyk Zabić skina skurwysyna! Ponownie zniewoleni zostaliśmy do brutalnej interwencji. Atmosfera jest mało pacyfistyczna. Na scenę wkracza Dezerter i rączy ideowy ambulans Totartu. Jednak sześć tysięcy punów nie widzi nas, gdyż odgrodziliśmy się od zła świata tego symbolicznym Murem Berlińskim. Panki nie są szczęśliwe a my jednak tak. Przygotowaliśmy profuzyjny montaż atrakcji. Zespołu jeszcze nie widać na scenie, ale wnętrze Intersalta zaczyna wibrować coraz bardziej intensywną kakofonią. To DJ Konjo odpalił specjalnie na tę okazję spreparowaną taśmę. Wśród publiczności pojawia się totartalna 98 grupa uderzeniowa. Rozrzucamy ulotki z życzeniami orgazmu permanentnego. Tudzież inne produkty z sesji Kanibali Kultury. Panki czytają i stopień zdezorientowania przypomina niemalże pierwsze akcje Masarni. Na stejdżu Yo Als Jetzt rozkręca psychodeliczną diaporamę. Niczym w azjatyckim teatrze cieni pojawiają się znachorzy duszy publicznej. Zbigniew głosi totartalne manifesty a Paulus maluje na murze pochód mongoloidów. Wyprułem się z wszystkich ulotek, stoję za konsoletą wśród publiczności i podłączam się pod symultan. Dezerter już odpalił instrumenty i razem z nami generuje ścianę dźwięków. Histeria opanowała przestrzeń. To był bardzo energetyczny występ i wspaniały united wszelkich barw alternatywy. Na pamiątkę pobytu na Róbrege pozostała mi jeszcze sympatyczna fotka w piśmie muzycznym Non Stop. Jestem w towarzystwie Dezertera i radzieckiej kamandy pankowej Vabank, która jako pierwsza niezależna grupa z CCCP nawiedziła bratnie PRL. I jestem szczęśliwy. Warto przypomnieć iż akcja Totartu nie była jedynym przejawem aktywności metafizyków społecznych podczas tego zacnego, muzycznego meetingu podziemnego. W roku 87 o oprawę plastyczną Róbrege zadbali nasi przekroczeni towarzysze ariergardowych rajdów z grupy Luxus, promowani przez Maćka Chmiela. Wrocławscy akcjoniści – ironiści przyozdobili wnętrze cyrku Intersalto dziesiątkami tekturowych postaci „ludzi z Ruchu”, wyciętych w manierze neue wilde. Nad sceną pływała łódź podwodna, lawirując pomiędzy rzędem palm powieszonych do góry nogami. Pełna psychodelia! Na przełomie września i października zrealizowaliśmy serię action painting pt. Dach. Ela, która miała praktyki w Operze Bałtyckiej, zorganizowała cztery piętnastometrowej długości płótna i setki litrów farb. Czyli towar wtedy smutnie deficytowy. Któregoś poranka wdrapaliśmy się na dach bloku Zbigniewa i spontanicznie nasyciliśmy te sztandary naszymi malarskimi zakrętami. Cała operacja przebiegała w miarę spokojnie do momentu, gdy podłączył się ku nam basówkarz Tymański. Blyskawicznie rozpoczął profuzyjną interakcję z Paulusem, wylewając na siebie kaskadę farb i przekroczonych dialogów. W stylu – Nogo mojaż nogo, ależ mi się przeinaczasz. Lub – Wszystko to detal / gorzej gdy się łbem trafi na metal. Powstało wtedy słynne video pt. Dach. Zbig instruował jego odbiorców – Dach posiada wszelkie cechy zapisu roboczego, co wyraża się w ogólnej meandrycznej rozlewności i w pewnym migotaniu koncepcyjnym, czyli niejakim niezdecydowaniu i niedopełnionej klarowności. Jest to zgodne z podstawowymi kategoriami wyróżnionymi przez Formację – przede wszystkim ze zwracaniem się przeciwko psychologii świata montowanego, czyli przeciwko ekspansji montażu powodującego frustrujące zmiany w percepcji świata (umysł dostosowuje swoją percepcję do przyspieszenia i dynamizowania świata montowanego, co stawia Ulotka Dezerter by Voyeryści. Action painting na dachu – Tymon, Paulus i pół Zbigniewa. Serce rosło patrząc na ekspansję naszej postabsurdalnej załogi! Wyjaśnijmy może wreszcie, dlaczego właściwie postabsurdalnej? Zbyszek pisał – Czasy absurdu skończyły się bezpowrotnie – absurd jest czytelny i potocznie śmieszny, spauperyzował się. Sądzę, że tu zjawia się coś jakby już postabsurdalnego – trudno mi jeszcze to przekroczenie wychwycić pojęciowo, ale wyraźnie widzę i odczuwam nawias, w który absurd tu wzięto. Sztuka absurdalna już się zdezaktualizowała, więc chyba czas na jakiś postabsurdalizm. („Parnas zimowy. Tezy i komentarze praktyczne”). Nadeszła rumiana jesień a nowa jakość totartalnej obecności wisiała już gdzieś w Kosmosie. I nabierała właściwego kształtu. 99 go w konflikcie z rytmem życia i właściwymi mu relacjami między elementami). Film Dach przez lata pokazywaliśmy na przeróżnych festiwalach kina progresywnego. Zajechał nawet do byłej Jugosławii, gdzie otrzymał wyróżnienie na przeglądzie niezależnej X Muzy w Belgradzie. W październiku, za resztkę przywiezionych z Berlina Zachodniego dewiz, uruchomiłem moją kolejną podglebną faktorię. Była to Fonografia Zlew Polski. Ta zacna instytucja trzeciego obiegu miała dokumentować istotne poszukiwania profuzyjnego podziemia dźwiękonaśladowczego. Pierwszym wydawnictwem była kaseta C-60 pod kryptonimem The Anti – Third Reich ‘n’ Roll. Zawierała nagrania Szelestu Spadających Papierków z legendarnych koncertów: w sopockim Teatrze Letnim w sierpniu 86 oraz z akcji Ariergardy 1, pod tym samym tytułem co kaseta, zrealizowanej w gdańskim klubie Kwadratowa, w lutym 87. Eksperymenty z hałasem ekipy Oziego uzupełnione zostały spontaniczną ingerencją totartalnego komanda. Pod voyerystycznym pseudo Pop Anhalter Bahnhofff uczyniłem zlewną okładkę pt. Samobójstwo przez kulturalność. Niestety większa część nakładu tej, jak i następnej kasety Fonografii Zlew Polski, została aresztowana przez SB – w październiku roku 1988, podczas pierwszego zjazdu Międzymiastówki Anarchistycznej… Dodam nieskromnie, a temat rozwinę niebawem, iż do końca wojny polsko – Jaruzelskiej upubliczniłem jeszcze w Fonografii: kolejne tytuły SSP oraz nigdzie do dziś nie opublikowane nagrania Miłości, Mc Mariana i Totart DDA. Wczesna jesień zaowocowała energetycznymi ruchami w obszarach konceptualnych. Dojrzewaliśmy do kolejnej radykalnej metamorfozy. Konjo i Zbyszko piszą text Menarche w ogóle, zlewnie wkomponowany w tropikalny booklet by Yo Als Jetzt (wyd. Księgozbiór Zlew Polski) – Skoro doskwiera nam schizofreniczny rozszczep, skoro tak zgubnym jest akt wiedzy – świadomość rozdzielenia na dobre i na złe – najlepszy więc czas by zacierpieć na ujednienie jaźni. Oczywiście, jako że wszystko jest jednym, ujednienie można zastąpić upublicznieniem. Tym niemniej fakt że wszystko jest jednym, nie oznacza, że jest wszystko jedno. Powyższe twierdzenia są mocno podejrzane, ale wydaje nam się, że o jedność byłoby dużo łatwiej, gdyby każdy z osobników żyjących na naszej planecie posiadał inną płeć. Organizatorzy zbiorowej wyobraźni, którym aktualnie zależałoby na osiągnięciu takiego stanu połączenia, zmuszeni byliby zgromadzić cała ludzkość w jednym miejscu. 100 Najdrobniejszy przejaw rewizjonizmu indywidualistycznego urastałby do rangi niezwykłego problemu, jako że osobnika takiego, z uwagi na jego niezbędność, nie można by nawet zabić… Słodkie, nieprawdaż? Żeby jednak nie było za słodko… Kamraci z RSA i WiP rozkręcali akcję antyMON oraz anty-Żarnowiec. Jesień 1987 roku zamieniła się w regularne pole bitwy – anarchistów z ludźmi honoru od generała Kiszczaka. Nie było tygodnia aby gdzieś nie explodował sitting, striking czy głodówka na rzecz uwolnienia więźniów sumienia. I jedną z ofiar tej wojny został poczciwy weteran totartalnych konspiracyj, bohater podziemnych pląsów – Pan Ryba! 16 października 87 gdański WiP zorganizował kolejną protestacyjną akcję uliczną. Brali w niej udział stali bywalcy więzień, kolegiów i milicyjnych inwigilacji. Straceńcy postanowili więc wprowadzić element postabsurdalny do operacji. I wystąpić w nieoczywistych na tę okazję kostiumach. W tej intencji Jacob Jankowski wypożyczył od Totartu strój Pana Ryby i udał się na miejsce egzekucji… Akta SB pod nazwą – Sprawa Operacyjnego Rozpracowania kryptonim Alternatywa, w telegramie nr 10696/87, od Miejskiego Urzędu Spraw Wewnętrznych w Gdańsku do Wojewódzkiego Urzędu Spraw Wewnętrznych w Gdańsku, tak opisują ostatnią drogę Pana Ryby: Melduję że załoga radiowozu MUSW w trakcie służby patrolowej przejeżdżając ul. Grunwaldzką zauważyła grupowanie się osób na chodnikach w obrębie budynku oznaczonego nr 32. Następnie stwierdzili, że na przybudówce budynku na wysokości pierwszego piętra stoi czterech młodych mężczyzn ubranych w stroje teatralne przedstawiające postacie zwierząt. Za stojącymi przebierańcami na ścianie budynku były rozwieszone dwa transparenty: „Nie chcemy elektrowni w Żarnowcu i Klempiczu – NSZZ Solidarność, Ruch Wolność i Pokój” oraz „Wolność i Pokój”. Na miejsce zdarzenia udali się f-sze operacyjni MUSW w Gdańsku, jak również pododdział f-szy ZOMO. Po długotrwałych negocjacjach zwierzaczki zostały zakute w kajdany i przewiezione do aresztu. A stamtąd dnia następnego prosto na salę kolegium d/s wykroczeń. Gdzie wystawiono im taką laurkę – Z pobudek chuligańskich naruszyli porządek publiczny w ten sposób, że przebrani w stroje maskaradowe weszli na gzyms budynku i umieścili dwa transparenty z tendencyjnymi hasłami powodując zakłócenie porządku na ruchliwym skrzyżowaniu miasta. Tajny szyfrogram do naczelnika Wydziału Inspekcji Biura Śledczego MSW w Warszawie meldował o wymierzeniu kary – Zasądza się przepadek dowodów rzeczowych Okładka kasety „The Anti-Third Reich'n'Roll” by Konjo. Booklet pt. „Menarche w ogóle”. FAMA W Drodze – Paulus Święty Mikołaj, Mesjago Sandokan i Konjo Pan Ryba. i wymierzenie kary zasadniczej w postaci 50 tys. złotych grzywny i nawiązki w wysokości 30 tys. oraz kary dodatkowej w postaci podania orzeczenia do publicznej wiadomości na koszt obwinionego. Średnia miesięczna pensja w roku 1987 wynosiła 20 tysięcy złotych… Na kolejnym posiedzeniu kolegium karę uprawomocnił odpowiedni paragraf. Sędzia zanotował rozczarowany – Obwiniony Wojciech Jankowski nie przyznał się do zarzucanego mu wykroczenia i odmówił składania wyjaśnień. Złożył jedynie oświadczenie, iż każdy obywatel ma prawo i obowiązek ochrony środowiska. Pan Ryba odchodził w pięknym stylu. Mimo amnestii roku 89 nigdy go już nie spotkaliśmy… Tymczasem na innym froncie… Specjalnie dla Księgozbioru Zlew Polski Jany Waluszko pisze rozległą pracę monograficzną pt. Rzecz o Sarmacyi, o ukształtowaniu, miejscu w Europie i szansach jej rozwoju przez powrót do korzeni, szkic w punktach 53 prozą. Było to energetyczne rozwinięcie tez ujawnionych w Futurfoto. Autor pisał o sobie – Wrodzone lenistwo i sprzeciw przeciw organizacji świata w ogóle oraz fakt, że do 20ego roku życia wychowywałem się! na ulicy, gazetach, komiksach i kabarecie, studenckim teatrze i dyskusyjnych klubach – skutkiem czego nie umiem pisać literatury pięknej – są przyczynami dla których nie jest to traktat jakiś lecz kilka uwag rzuconych luzem do dyskusji, zresztą w publicystyce nie liczy się forma, lecz treść bo to nie propaganda i „być może ktoś z nas stanie w obliczu śmierci fizycznej, straci pracę znajdzie się w zakładzie psychiatrycznym na zesłaniu nazwą podżegaczem, agitatorem z nalepką „szczególnie niebezpieczny” – (roztrojenie jaźni – natura, kultura i wola) – ale dążenie do prawdy i wolności ZWYCIĘŻY WRÓG LUDU! Papież Anarchizmu Polskiego ujawniał – Podobnie jak w stosunkach międzynarodowych, tak i wewnętrznych panowała w Polsce zasada, że nawracać można tylko słowem i przykładem. Zachowanie pokoju religijnego było dla nas sprawą podstawową. 102 Już przed unią z Litwą Polska była krajem wieloetnicznym i wielowyznaniowym. Od wczesnego średniowiecza na nasze ziemie przybywają prześladowani na Zachodzie Żydzi. O dawnej Polsce mówiono, że jest rajem dla Żydów, a jej żydowska nazwa w dosłownym tłumaczeniu oznacza „tu spocznij”. W tym samym czasie na kresach wschodnich pojawiają się koloniści ruscy, wyznawcy prawosławia. Ich liczba wzrasta po przyłączeniu przez Kazimierza Wielkiego Rusi Czerwonej w wieku XIV. Wtedy też pojawiają się w Polsce Ormianie, a po unii z Litwą – tamtejsi poganie na Żmudzi, muzułmanie i karaimowie oraz nowe rzesze prawosławnych (ówczesna Litwa była bardziej ruska niż litewska – kulturze ruskiej uległa cała niemal elita władzy, ruskie były masy chłopskie i bojarzy). W XIII w. następuje masowo kolonizacja niemiecka (zwłaszcza w miastach), a od początku XV w. na polskich drogach pojawiają się tabory Cyganów. Znasz – li ten kraj…? Nadchodząca ponoć pieriestrojka zapukała w dziwny sposób do drzwi dusznego baraku zwanego PRL. W listopadzie zaproszono Formację do Gdańskiego Kantoru Sztuki, aby upubliczniła się na Wernisażu Radzieckiej Transawangardy Malarskiej. Udział wzięli także Yo Als Jetzt z Poezją Uliczną. Obecni są goście z konsulatu ZSRR. Podziwiali prace artystów, których połowa siedziała wtedy w gułagu bądź w psychuszce. Filmowy materiał dokumentalny ujrzy światło dzienne wiele lat później, z powodu drastycznej wymowy akcji. Iwona po tym wieczorze opuszcza Formację, powracając do studiów filozoficznych. Pierwsza strona eseju Janego. Poster by Jacek „Jack the Ripper” Staniszewski. Autochtoniczni nowi dzicy szturmowali ponownie i czuło się, że chwytają rzeczywistość żylastą łapą za gardziel. W Gdyni atakowali wystawą Moby Dick, a w Warszawie dużą manifestacją pt. Co słychać. Paweł Jarodzki z Luxusu wręczył mi donos ze stołecznego wydarzenia, napisany przez jakiegoś wstrząśniętego obywatela – Co słychać? Słychać tętent racic szatana żydowskiego i wycie obłąkanych czarownic. A co widać? Widać śmierć, podłość, zwyrodnialstwo, bluźnierstwa, dekadencję i kult szatana, bełkot i wszelkie zboczenia intelektualne chorych ludzi, obłąkanych, którzy sprzedali się świadomie szatanowi. Głos ludu był sygnałem, że energia nowej ekspresji kąsała boleśnie… Owego novembra Księgozbiór Zlew Polski zrealizował edycję pocztówek voyerystycznych o tematyce religijno – pornograficznej. Za moment Konjo wydał też reprint pracy naukowej docenta Jerzego Trębickiego z UG pt. Max Stirner w konstelacji anarchizmu i egzystencjalizmu. W ramach promocji tego dzieła Pawełek ujawnił serię ulotek ze złotymi myślami klasyka anarchizmu indywidualistycznego. Pisał później brzeźnieński extazer – lat temu wiele gdy nikogo nie byłem w stanie kochać / ciebie pokochałem pierwszą niewinną miłością… / nosiłem ze sobą twoje dwa cytaty / i krzyczałem na każdym rogu ulicy… / gdy wszystko zalewało triumfujące błoto / trzeba się było czegoś trzymać / więc trzymałem się ciebie („Sztuka restauracji”). 104 Pierwsze pęknięcia w żelaznej kurtynie powodowały powolny napływ emisariuszy tajemnych idei z innego świata. Przez kumpli z WiP nawiązaliśmy kontakt z Transnacjonalną Partią Radykalną. Dla większości Polaków, jeżeli w ogóle z czymkolwiek kojarzy się nazwa: Partia Radykalna, to jedynie z postacią Ciccioliny, gwiazdy porno – show, autorki wielu skandali, do niedawna deputowanej do parlamentu włoskiego. Radykałowie byli i są nieustannym źródłem politycznego fermentu we Włoszech, określają swoje dążenia jako walkę o odnowę cywilną, polityczną, kulturalną i moralną. Pierwsze inicjatywy i pierwsze organizacje walczące o ochronę środowiska, wyzwolenie kobiet, wolność seksualną, o prawo człowieka do odmowy służby wojskowej, odpowiedzialność cywilną sędziów, o wprowadzenie prawa o wolności radiowej a przez to powstanie prywatnych stacji RTV, o zniesienie pozostałych po okresie faszystowskim przepisów, praw i konkordatu – wszystkie one zrodziły się w gronie radykałów. (Z. Sajnóg – „Partia Radykalna – partia ponadnarodowa. Nowe zjawisko we współczesnej myśli politycznej”. Higiena.) Niestety ugodzony strzałą Amora kolega Kudłaty opuścił Gdańsk, udając się w poszukiwaniu uczuć i nowych wyzwań do stolicy naszego mocarstwa. Porzucił filologię polską i zdał na dość abstrakcyjną bohemistykę. Szybko zebrał grupę waryatów, z którymi założył konceptualno – chimeryczny twór o nazwie Agencja Naleśnicy. Graffiti by Konjo. Pocztówka Voyerystyczna, 87. Okładka tomiku Kudłatego. Pisał Kudlatz – To nazwa ubrdana spontanicznie, bez uwikłań ideowych, nie określająca niczego, świadomie drażniąca, pusta semantycznie, celowo płytka i patologicznie głuptacka a zarazem przekorna… Tak więc wychodząc z założenia że wszystko jest warte – nie dzieląc, nie wartościując, nie oceniając – mamy zamiar prezentować przejawy twórcze merytorycznie, formalnie i ideowo ze sobą sprzeczne, pasujące do siebie jak to się aforystycznie mawia – jak pięść do nosa. Pierwszym sygnałem akcji dyskretny uśmiech żenady był powołany do istnienia overprofessional band W Stronę Prawdy. Wydany w grudniu Homek obwieszczał – Nasze pismo staje się wolną trybuną RSA. Jesteśmy zwolennikami czynu świadomego a nie ograniczonego przez tę czy inną ideologię. Na łamy bratniego pisma wdarł się więc Zbigniew i spreparował totartalną stronę pełną cytatów, m.in. z poetki akademickiej Lidii, w stylu Mąż to niech się nie mądrzy bo mi potrzebny do lizania cipy, do intymnej miłości, taką jak mi ojciec daje. A zakończył Sajgon stronę naszą buńczucznie – Jak masz coś do powiedzenia, to pisz bydlaku. Voyeryści czuli, że mają coś do pokazania. Więc Paulus i Konjo przygotowali kolejną serię jawnie obłąkanych pocztówek. Z serii Tennis is my life oraz Święta zarazy. Mój radosny nihilizm udzielił się pozostałym udziałowcom Tranzytorium. Po extremalnych brutalizmach odczuwaliśmy potrzebę ponownego wywieszenia pirackiej flagi. Ale inne już wiatry targały naszym błękitnym pancernikiem. 106 Podczas licznych narad sztabowych Zbigniew i Konjo ukonstytuowali ideę Imprzejawnikowego Solanarchistycznego Kabaretu Profuzyjnego Zlew Polski – Każda zasada prędzej czy później staje się podejrzaną. Zatem przychodzi czas zastąpienia brudu wrzasku i ataku – higienizacją łagodnym objaśnianiem i grą. Negacja jest w takim samym stopniu zakontynuowaniem jak aktywne uczestnictwo czy bierność. A nawet bardziej niż bierność która zaledwie przyzwala kiedy negacja ożywia pływy energii paradoksalnie przydaje życia sprawie przeciwko której się zwraca mimowolnie ją usensawia. Powyższa konstatacja nie jest podstawą diametralnej zmiany opcji a raczej powodem odrzucenia każdej z nich z osobna jako wyłącznych metod i stanowisk. Więc w takim samym stopniu nie podobają się nam: negacja akceptacja i bierność – każdy wybór spomiędzy tych możliwości jest podstawieniem części za całość metaforą pars pro toto. Stąd zacznijmy wieloelementową grę – kabaret. W grze kryją się równe szanse progresu regresu procesualności i adekwatności. Kabaret dorzuca nastawienie na ciepło na dawanie – funkcję bezpośrednią. Transcendencja jest niewymierną bieżącą bezcenną – nie ośmielaliśmy się jej rejestrować ani pobierać opłat za jej przez przejawy twórcze uobecnianie – trudno zresztą inaczej. Kabaret jest wchodzeniem w stan gry z rzeczywistością czyli wręcz implikuje rejestrację wieloraką wymianę – także finansową – pozostaje kwestią uczciwości przyjęcie zasad postępowania w tej dziedzinie. W naszym przypadku przejście od heroizmu do uczciwości wyraża się wprowadzeniem opłaty za wstęp ale skalkulowanej na poziomie minimum niezbędnego dla pokrycia kosztów produkcji – bo trudno nawet inne wartości wycenić – skala finansowa kończy się o kilka wymiarów wcześniej niż zaczyna ciepło i istotny przekaz – choć przecież wszystko jest warte. Oto zatem: imprzejawnikowy – budowany z wielu współejektowanych indywidualnych przejawów twórczych solanarchistyczny – w świecie ufundowanym na cierpieniu cóż może być anarchią jak nie radosne ciepło i jasność słońca… (Zbyszek Sajnóg – „Zarys generaliów Imprzejawnikowego Solanarchistycznego Kabaretu Profuzyjnego Zlew Polski”). Postanowiliśmy być perwersyjnie radośni, głupkowato optymistyczni i naiwnie przyjaźni. Gdy świat poznał nasze nowe oblicze, było to równie wielkim wstrząsem jak rzeszowska koprofagia. Tym razem przygarnął nas zakręcony duet poczciwców – dziennikarz Jurek Piskorzyński i śpiewający poeta Waldek Chyliński. Czyli ówcześni administratorzy słynnego niegdyś gdańskiego klubu Rudy Kot. Słynnego m.in. dlatego, iż tu w roku 1959 odbył się pierwszy koncert polskiej kapeli rockowej. A teraz posttotartalna familia miała w tych zacnych murach dokonać kolejnych, tym razem afirmatywnych przekroczeń. Andrzej Awsiej i Joasia Kabala, with a little help of Konnix, spreparowali wspaniały poster i odbite techniką szablonową ulotki. Plakat był rozkosznie nasycony profuzyjnymi hasłami – Życzymy Wam orgazmu permanentnego, Love! Peace! Industry!, Chwyciłem pana Boga za cyce, Generujmy ciepłe zimowe pola kontrastowe… Nie obyło się też bez odrobiny teorii – Pierwsze prawo Prądu – Gdy jest mikrokosmos człowieka i makrokosmos wszystkiego, tak i musi istnieć kosmos łączenia ich w całość. Pierwszy wieczór Kabaretu Zlew Polski explodował 5 grudnia. Wydaliśmy sami sobie przykazanie, aby przyjść ubranym ładnie i uśmiechać się do wszystkich. Wielu totartowców założyło wtedy po raz pierwszy, od czasów pogrzebu, białą koszulę. A w tamtych czasach, gdy turpizm był obowiązującą powszechnie estetyką, ta biała koszula to był sztandar (jak mawiał Roman Malarz Kobiet). Od tygodnia miałem 40 stopni gorączki i czułem się wyśmienicie. Umierałem z rozkoszy nakręcając zlewności naszych kultowych przyjaciół. Cały Rudy Kot obwieszony był pracami Poezji Ulicznej, Kanibali Kultury i owocami wakacyjnej sesji graffiti w mojej hacjendzie. Paulus i Konikovsky, jako Pop Anhalter Bahnhofff, ujawnili Pierwszy Światowy Wernisaż Voyerystów – Apopart. Ku naszemu wielkiemu zdziwieniu przybyły dzikie tłumy a drugie tyle luda walczyło na zewnątrz, aby dostać się do zlanego środka. Totartowe ziarno zaczynało powoli przynosić plony… Nowy rozdział naszej zlewnej odyseji rozpoczęliśmy od sympatycznego powitania przez pp. Konja i Sajgona. Objaśniliśmy sytuację całą i czule inwitowaliśmy na show naszej pierwszej gwiazdy. Było to, oczywiście, Sni Sredstwom Za Uklanianie, ale jakże już odmienione. Tymon znajdował się 5 minut przed przełomem jassowym i tym koncertem chciał w symboliczny sposób pożegnać się z zimnofalowymi, młodzieńczymi fascynacjami. Po raz ostatni w dziejach Narodowej Kultury na scenie zabrzmiały nuty juwenilnych przebojów SSZU – Berlin i Jutro. Aby podkreślić szczególny charakter tej metamorfozy, basówkarz Tymański ogolił się na łyso. Jak twierdził, na znak pokory… Bo wtedy zaczął już też duchową przygodę z buddyzmem. Joanna, Andrzej i Marek Piętaszek Rogulski wymalowali muzyków Sni Sredstwom w barwy rodem z efuzyjnego raju psycholi. Tym upublicznieniem rozpoczął Tymon maraton swojej przedzierzgni, gdyż Sni wystąpić miało w Kabarecie jeszcze dwukrotnie, za każdym razem inną pokazując twarz. Punktem zaś dojścia miał być zespół Miłość… Wahehe – Kapitan Bifhart i Albrecht von Knutke. Tymon i Sni Sredstwom Za Uklanianie. 107 Kabaret, grudzień 87 – Franz Dreadhunter walczy w Wahehe. Kabaret – Roman Malarz Kobiet. Kuglarze grubiańscy kramarze natchnieni z Grupy Poetyckiej Zlali Mi Się Do Środka recytowali swoje najlepsze wiersze. Zbigniew wyśpiewał „Wielką operę magna (partia wiadra z wodą)” – Wodoż moja wodoż / cóżeś ty za pani / czy ciebie wypili / czy ciebie wyszczali. Paulus wybroczył imprzejawnik pt. „Moje miasto” – Gdańsk bombardowali Rosjanie / ja – nie! Brzóska bohatersko usiłował wyrecytować poemat Kominy dymiące, ale mu się to raczej nie udało. Konjo dobił wykrzyczanym tasiemcem lirycznym, pod przyjaznym kryptonimem Zostań dupą swoich marzeń. Rudy Kot płonął, gdy na scenę wkroczyło Wahehe. Improwizowali odważnie, a jakże, pod taśmę. Pulsujący rytm basu podawał tym razem Franz Dreadhunter. Kapitan Bifhart wył i płakał. Albrecht von Knutke zarzynał wiosłem jakiegoś zafiksowanego obertasa. Ktoś usiłował przy tym nawet tańczyć, co przy panującym ścisku przypominało kolektywne dygotki świętego Wita. Pełnia szaleństwa, pełnia extazy, pełnia zaangażowania. Na dobranoc zagrali rozdzierającą jaźń sonatę pt. Pocałunki. To był już ostatni koncert legendy galicyjskiego andergrandu. Zdążyliśmy ich pokochać w najpiękniejszym momencie. Tak umierali nieśmiertelni… 108 A chwaccy prestigitatorzy metafizyki społecznej Kabaretem Zlew Polski godnie rozpoczęli jazdę na nowej drodze życia! Miłym akcentem finalizującym ten tajemniczo transgresyjny rok 1987 było ujawnienie kolejnego wiekopomnego wydawnictwa Księgozbioru Zlew Polski. Niestrudzony w roli wylanego dizajnera Andrzej Awsiej przygotował edytorsko Literaturę Immanentnej Koegzystencji. Łapki na szybie Kudłatego. 15 stycznia 1988 roku szarżował już wieczór drugi Imprzejawnikowego Solanarchistycznego Kabaretu Profuzyjnego Zlew Polski. Tym razem udało nam się doprowadzić do profesjonalnego druku ulotki by Yo Als Jetzt. W tamtych realiach było to wydarzenie na miarę wynalezienia koła! Motto upublicznienia – Jeżeli fragment wszechświata określany mianem istnienia ludzkiego jawi się jako skończona liczba możliwych rytuałów stanowi to jedynie dowód mentalnego kompleksu prawiczka. (Moje…) Przybyło jeszcze więcej widzów i jeszcze więcej na Kabaret wejść nie zdołało. Od zatłoczonych drzwi odbił się nawet legendarny zespół Bielizna. W czasach powszechnej soc-biedy, gdy wydarzenia artowe realizowane były na ascetycznie wytanionym minimalu, Zlew Polski przekornie kipiał blaskiem, nadmiarem i tłustą radością progresywnej energii. Dlatego witał przybyłych Wernisaż Nieuczciwej Grupy Folklorystycznej, przyozdobiony egzotycznymi dźwiękami gamelanu sundajskiego. Za Nieuczciwych Folklorystów robił kolektyw przedziwnych outsiderów. Kolega Baczkin był cierpiętniczym kumplem Tymona. Jego hobby to zamykanie się na wiele godzin w ciemnym pokoju i snucie dekadenckich Grafika Oziego. wizji. Podpartych oczywiście madchesterskimi dźwiękami z Factory Records. Ponure obrazy doskonale wizualizowały świat baczkinowskich depresji. Kolejnym Folklorystą był, znany nam już z rozlicznych talentów, Ozi Żamojda. Lider SSP malował nasycone schyłkowym klimatem miniatury oraz tworzył grafiki ze scenkami knajpiano – ogólnoschizofrenicznymi. No i trzecia gwiazda wernisażu, poważny indywidualista niegdyś nieudalista, który przybrał perwersyjne pseudo Roman Malarz Kobiet. Artysta Grabowiecki, jako jedyny w tym kolektywie, posiadał wykształcenie plastyczne. Od zawsze w podziemiu, od zawsze w pojedynkę, od zawsze na nie wobec świata przedstawionego. Tworzył żółte monochromy, przedstawiające pole minowe relacji damsko – męskich. A czasami damsko – damskich. Do tego rzeźbił w fotografii, a i słowem pisanym gdy trzeba nie pogardził. Czego dowód da już za chwilę… Jako intro dyrekcja Kabaretu zaprosiła na scenę Człowieka Zwanego Psem Brzóskę. Który podjął drugą już próbę wyrecytowania swojego nowego poematu o dymiących kominach. I niestety, ponownie nie była to próba udana… Za gwiazdę postmuzyczną robił przybyły z Krakowa Mc Marian. Przywiózł kilometry taśmy z nowymi projekcjami, wyrwanymi z wnętrza magicznej maszyny. Całość uzupełnił ruchomą i nieruchomą wizją anormalnych filmów. W doskonałej formie zaprezentował się Szelest Spadających Papierków. Raz kolejny okazali wybitny przykład użycia improwizacji, jako zasady i metody istnienia oraz sposobu pracy. Ciągle zmienny skład zespołu ustalany był niemal tuż przed koncertem. Tym razem np. za bębnami zasiadł Badżi aus Pancerne Rowery. A pozostały skład uzupełniało kilku zaciętych gitarzystów. I generator, doprowadzający co bardziej wrażliwą część publiczności do stanu Szelest Spadających Papierków – Medyk i Ozi. 109 Kabaret – Ela Bumbul. rozstrojenia nerwowego. Jako intro gitarowego łoskotu zajawiła się miss okopów drugiej wojny Lili Marlene… Nie mogło zabraknąć w Kabarecie Sni Sredstwom Za Uklanianie. W zupełnie nowym, niemalże protojassowym repertuarze. Stare utwory odważnie mixowano z wyrafinowanymi coraz bardziej aranżacjami. Kolega Tymański dojrzewał do wielkiego przełomu. I wszyscy czuliśmy, że rodzi się nowa jakość muzycznego podziemia. Tymon jest genetyczną zemstą undergroundu – powiedział potem Afa Brylewski. Oczywiście Pawełek i Zbyszek nie byliby sobą, gdyby na tym wyczerpywał się zlewny montaż atrakcji. Pierwszy z dyrektorów Kabaretu upublicznil w realiach scenicznych znany już wykład pt. Max Stirner w konstelacji anarchizmu i egzystencjalizmu. Prelegent grzmiał słowami Alberta Camus – Wszyscy jesteśmy doskonali. Skoro każde ja jest, samo w sobie, z gruntu zbrodnicze wobec Państwa i ludu, uznajmy wreszcie, że żyć, to naruszać prawa! Jakiś podniecony osobnik usiłował mu nawet przerwać recytację, krzycząc – Bluźnisz! Ale niewzruszony Konikovsky doprowadził ujawnienie do merytorycznego happy endu. 110 Drugi pan dyrektor, Zbig ze swoją partnerką Elą, postanowił w altruistyczny sposób wykorzystać swoje pięć minut sławy. Para przygotowała, zilustrowała i przeprowadziła praktyczny Krótki kurs leczenia bioemanacyjnym sprzężeniem z mózgiem. W czasach paraliżu publicznej służby zdrowia był to piękny akt obywatelskiej solidarności. Jak na bogato, to już po całości! I poeta Konnix zadebiutował w roli pioniera wolnego rynku, uruchamiając Boutique Zlew Polski. Po przystępnej cenie oferowaliśmy kasety Fonografii i knigi Księgozbioru Zlew Polski. Tudzież dzieła Wydawnictwa Kubańskie Cycki. Oraz spontanicznie podrzucane prace zaprzyjaźnionych uwielaczy, których roszczenia do genialności pobłażliwie uznawaliśmy w dobroci ducha. Niech żyje anarchizm kapitalistyczny! Przyatakowała Grupa Poetycka Zlali Mi Się Do Środka. Wybitny mieszkaniec Brzeźna (urokliwej gdańskiej dzielnicy nędzy), zaprezentował Kabaret Paulusa Paulusa Paulusa. Yo Als Jetzt jako Zu Als Jetzt dopełnili estetycznie diaporamą ujawnienie Maćka Rucińskiego pt. Teologia Orgazmu Permanentnego. Kabaret – Dyrektor Konjo i poeta Pucel. Poster Kabaretu by Yo Als Jetzt. To istotne dla duchowego rozwoju Tranzytorium dzieło pojawiało się już w hasłach, a teraz zaczynało żyć swoją własną legendą. Rozpoczynało się przenikliwie – Istota orgazmu permanentnego wynika z jego nazwy. W hierarchii wartości, o ile zostanie uświadomiony, jest pierwszy i jedyny. Potem pojawiały się zgrzyty egzystencjalne – Obrzydł mi widok ludzi męczących się w ciągu dnia, aby zasłużyć na przyjemność: wieczorem, w niedzielę, na wakacjach, czy na emeryturze tym bardziej, że ich przyjemność nie może być pełna. Doświadczamy perełek autorefleksji – Życie podzielone na część lepszą i gorszą, przy czym może być tak, że ta lepsza ma wystąpić po śmierci lub za życia przyszłych pokoleń, ma tyle samo sensu, ile nada mu jakaś powiedzmy NSDAP. Zakończenie było zdecydowane i rymowane – Orgazm to znaczenie ma / nie ma dobra ani zła. Do Grupy akces złożył też Roman Malarz Kobiet. Wdzięcznie odczytał kilka form literackich dłuższych, oraz kilka niedłuższych – Idź bracie, zawiadom / że w twoim domu jest / myśl / wywrotowa / że / wywraca ci ściany i rzeczy patrzenie… Na deser Zbigniew poinformował fanów Zlewu Polskiego, iż rozpoczął pracę nad nowym arcydziełem poetyckim pt. Parnas zimowy. Tego wieczora wyrecytował kilka imprzejawników, które wzbudziły zachwyt powszechny: Wojna domowa, Bajka psychotroniczna czy frywolny – Kici kici nie poznajesz swojej pici? / Poznaje poznaje tylko mi nie staje – te wiersze na stałe wejść miały do kanonu koncertowego Grupy Poetyckiej. Tym wspaniałym widowiskiem szamani w eklektyzmie ugrzęźli odnieśli kolejny, wiekopomny sukces! Energia kabaretowego uwielenia Tranzytorium zmobilizowała do gwałtownych interakcji także innych udziałowców Formacji. 19 stycznia w Toruniu, w ramach Sceny Anarchizmu Metafizycznego, odbył się bezkompromisowy koncert Sni 111 Okładka dzieła Brzóski – rysunek Joanna Kabala. Grafika by Ozi Żamojda. (Po prawej stronie). Sredstwom Za Uklanianie, z udziałem Yo Als Jetzt. Grupa kolorowa wzbogaciła nowy przekaz kapeli Tymona psychodelicznie wylaną diaporamą. Kolega Brzóska ujawnia Złote myśli Psa – powstaje książeczka opracowana przez Zbyszka, z rysunkami Joasi Kabali. Zacytujmy ku pokrzepieniu serc dwie z „Myśli…” – Stawiam dwóję, a reszta twarzą do ziemi (krzyczy nauczyciel w klasie) oraz Idź babie na rękę to cię w nogę ugryzie (przysłowie). Dzieło latem roku 88 wyda mój Księgozbiór Zlew Polski. A czerpać będzie z niego już w latach 90-tych m.in. Biblioteka bruLionu. Radośnie szliśmy dalej, niczym Naród Wybrany z ziemi egipskiej z domu niewoli, ku naszej wylanej ziemi obiecanej. 28 lutego zatańczył w naszym kochanym Gdańsku wieczór trzeci Imprzejawnikowego Solanarchistycznego Kabaretu Profuzyjnego Zlew Polski. Profesjonalnie wydrukowaną ulotkę spreparował tym razem dyrektor Konikovsky. A mega poster szablonowy pracowicie wykroili Yo Als Jetzt. 112 Nadmiar energetyczny stał się naszym znakiem firmowym. Gdzie zresztą, jak nie pod opiekuńczymi skrzydłami Kabaretu, te wszystkie poczciwe świry mogły ujawnić swoje rozczulające wizje. Ekipa Kabaretu liczyła 67 osób. Plus, jako mecenat duchowy, wpisany został Pan Bóg. Więc jeszcze więcej przybyłej publiczności ukazał się na wejściu Czarno – Biały Wernisaż Kolorowy. Całe wnętrze klubu wypełnione zostało ciepłymi obrazami „ludzi z Ruchu” – zadbali o nasze frakcje estetyczne Tomek Wróblewski, Piotrek Borys (robił bardzo ładne broszki), Dziki – kolega Baczkina, oraz sam Baczkin i Ozi once again. I Torek. Torek Kasim to było nad wyraz ciekawe indywiduum, w konstelacji innych ciekawych indywiduów. Przybył z Węgier aby studiować filologię polską na UG, co samo w sobie w roku 88 było dość kuriozalnym happeningiem dydaktycznym. Uczynił to, aby uniknąć poboru do węgierskiej armii ludowo – wyzwoleńczej. Po trzech latach nauki dalej pozostawał na pierwszym roku, ale ani jemu ani uczelni specjalnie to nie przeszkadzało. Don Mario zlewał się serdecznie w jego intencji – Do moich największych sukcesów salonowych należy bezprzykładna demaskacja niejakiego Torka, który podawał się za węgierskiego anarchistę, cichego powiernika Imre Nagy‘a. Brzóska, lider trustu Awoda Zara 55. (Po lewej stronie). Tymon Sni w drodze do Miłości. Dzięki czujności, przenikliwej lustracji Don Maria, pokazał się jako palestyński agent, szpieg gorliwy a nikczemny w swej nikczemności. Terrorysta i pizdosriedowatiel. Dla kamuflażu Hłaską zaczytany… Torek wystawił serię obrazów pod nazwą I’m the Best! Jeden z nich podarował po akcji Sajgonowi. Wisiał pięknie w legendarnej łazience kierownika artystycznego (strp), zanim nie spłonął wraz z całą spuścizną Zbyszkową w ponury dzień styczniowy roku 93. Po raz pierwszy i ostatni w dziejach Narodowej Kultury, udało nam się do Kabaretu sprowadzić Ślicznego Don Mario Starego Łagrowca. Konjo pisał o tym wybitnym przedstawicielu kaszubskiego andergrandu – Napomknąć warto, iż zamierza zostać cesarzem Ottonem XII. Następnie zmieni narodowość na chińską, a nazwisko na Rosenkrantz. Zostanie wtedy pierwszym na świecie chińczykiem o nazwisku Rosenkrantz. Ale rozpocząć miał, niejako tradycyjnie, Człowiek Zwany Psem Brzóska. Darek podjął trzecią, ponownie nie do końca udaną, próbę ujawnienia poematu o kominach dymiących… Gdyby tym razem mu się udało, stracilibyśmy do niego zaufanie! Muzyczny koktajl rozpoczęla grupa Brigitte Bardot, dowodzona przez niezwykle wtedy ożywionego Baczkina. Znów powróci do Kabaretu, rozgorączkowany, za miesiąc. Kolega B. tak nagle wylał się w energetycznie wszelakich obszarach, że potem zamilkł gwałtownie. I nigdy go już nie spotkaliśmy. Nie zamilkł (i nigdy zapewne nie zamilknie) artysta Tymański. Trzecia odsłona Sni Sredstwom Za Uklanianie to już był zupełnie inny świat. Grali skrzyżowanie dodekafonii, kakofonii i harmolodic, w sumie coś na kształt free rocka. Coraz bardziej komplikowali aby za moment, znacząco i z pewnym namaszczeniem, przemianować się na Miłość. Towarzyszyli im dzielnie Yo Als Jetzt – z wiadrami kolorów wylewanych by diaporama i anormal films. Tymon czuł wolę mocy i chciał walczyć. Gdzie jak nie tu? Kiedy jeśli nie teraz? Powołaliśmy więc specjalnie dla niego Tymański Klub Dyskusyjny. Gorliwie recytował w nim „Manifest skromny względnie ostatniego rządu, który raczej nierządem nazwać lza” – Rewolucyja jest ekstremalnie indywidualną / Więc czyńcie co chcecie / Likwidujcie język (ale każdy niech na własną odpowiedzialność) / twórzcie nowy… 113 Don Mario Stary Łagrowiec. The last photo... Reportaż i Heniu Palczewski. Na tym nie wyczerpywał się fenomem obecności Ryszarda w Kabarecie i na profuzyjnym świecie. Wraz z Kudłatym prezentował codziennie powieść w wydaniu dźwiękowym. Czyli odczytywali fragmenty metaantypowieści sensacyjnej pt. Tomek wzdłuż lutych lodowczyków Grenlandii. Jako podkład włączyliśmy autorom hebrajskie melodie na Sabat i Wielkie Święta. Nie byli to jedyni tego wieczoru odczytywacze. Ich kontrolowany brak głębi znalazł istotne dopełnienie w lirycznym performansie Paulusa. Uczeń nałęczowskiego liceum plastycznego w klasie mebla artystycznego, zaprezentował hardkorowy set swoich mózgozlewin. Do tańca zaprosił świeżo wtedy objawionego saksofonistę Mikołaja Trzaskę. I duo psychotico emitowało zabawę bez reguł, w rytmie stych przepełnionych umną i zaumną świeżością, jak np.: Polański trzymał z Polakami / Holland z Holendrami / Tatarkiewicz z Tatarami / Słodowy / ma trzy życzenia / do spełnienia / do widzenia. („Trzymają się”). Ponieważ ideolo pól kontrastowych zobowiązuje, zaprosiliśmy formację Hocki Klocki – z widowiskiem teatralnym dla dzieci. W fikuśnych rajtuzach na scenie biegali… zakręcony Chomik i Jurek Mazzoll Mazolewski oraz sympatyczna panna Żena. Mazzoll, późniejszy Bóg Yassu, Pupil Mózgu i Kazika, Słynny Brat Swojego Jeszcze Słynniejszego Brata Wojtka, 114 wyśpiewywał radosne strofy o Zosi Samosi. Zrobiło się nam alternatywne domowe przedszkole… Mówił Konjo – Chcę trafić do księgi rekordów Guinnessa, jako człowiek, który miał najdłuższe dzieciństwo w kosmosie! Tu w antrakt Zbyszek wplótł, tradycyjnie już o tej porze roku, krótki kurs samoleczenia metodą pressopunktury. A potem Konnix zaprosił na scenę Don Maria. Anonsował jego przybycie niczym herold królewski orszak – Czas nastąpił mu na nogę i dlatego częstokroć bywa złożony myślami w swej pościeli w krasnoludki i serduszka. Pytacie kiedy dymał ostatni raz? On nigdy nie dyma ostatni raz! Każda następna jest piersią jego humbuga karmiona. Lubi bose dziwki, nienatrętnych chłopców i biedronki… Don Mario, w stroju a’ la vonnegutowski czarny fuhrer Harlemu, z patosem i tragedyją wielką recytował słodkie strofy poematu Romuald Videlec i cztery gazele. Z podpieśnią Cztery gazele o Romualdzie Videlcu. Tłumy spijały jego liryczne soki żywotne – Romuald Videlec spadł za stołu operacyjnego… koza go na kamień nie wysrała… lepiej z mądrym zgubić niż z głupim znaleźć. Po czym wybiegł z Kabaretu w zimną gdańską noc. I spalił wszystkie swoje wiersze. Jak potem zeznał – bo mu zimno było, było, było… Ale życie toczyło się dalej. Na scenę wchodzi gwiazda wieczoru – poznańska grupa Reportaż. Byli to podopieczni zjawiskowego obywatela Piły, Henryka Palczewskiego, posiadacza największej w tamtych czasach kolekcji progresywnych płyt. Propagatora nowej muzyki. Bezcennej encyklopedii wiedzy o nieznanych dźwiękowych światach. Reportaż grał ciepłą odmianę zlewu akademickiego, inspirowaną dokonaniami kapel z kręgu Recommended Records. Lubiliśmy ich, i owszem, a nawet ot i co. Mimo że nas akurat rajcowały rzęchy z Industrial Records, czyli okolice pomazańca niebożego Genesisa P’ Orridge’a. Artyści byli sprawni zarówno na scenie jak i w zmaganiach z trudną bolszewicką materią. Gdyż stosunkowo szybko Reportaż dorobił się regularnego wydawnictwa płytowego. W Kabarecie zagrali urokliwie dekadencki set. Wyjechali. I rozpadli się. W Kabarecie – Mgr. Łuczaj, Tymon, Konjo, Merta, Paulus i Zbigniew. Ten wieczór Zbigniew sfinalizował deklamacją legendarnego liryka – Pipka i pindolek są wspaniałą złączką / niekoniecznie trzeba łączyć się obrączką. Trójmiejską zimę przeniknęła standing ovation! Było już tak miło, że rozpieszczać zaczęły nas nawet media. Gdański Wieczór Wybrzeża pisał – Oczkiem w głowie nowego kierownictwa klubu Rudy Kot jest prowadzona od niedawna działalność grupy osób, które swoją aktywność twórczą ukrywają pod wdzięczną nazwą: Imprzejawnikowy Solanarchistyczny Kabaret Profuzyjny Zlew Polski. A ich działalność jest po prostu niczym innym, jak najbardziej radykalnym odłamem awangardowej, lub nawet postawangardowej, młodej sztuki polskiej, zawierającej w sobie interdyscyplinarne akcje muzyczne, plastyczne, malarskie, aktorskie i poetyckie. Podczas trzech, prawie czterogodzinnych wieczorów, występowali przy absolutnych rekordach frekwencji… Czuliśmy się jak kreatorzy jakiegoś metafizyczno – społecznego Las Vegas! I dlatego w duchu przekory wygenerowaliśmy brutalny żart, którym był wieczór czwarty i ostatni Kabaretu Zlew Polski… Formacja nie byłaby sobą, gdyby w nieokiełznanym szaleństwie swoim nie dotknęła kolejnego extremum. Tym razem za graniczne doświadczenie estetyczne robił show pt. Dziwny świat współczesnych prymitywów. Ponieważ poprzednie ujawnienia Kabaretu przesycone były wysublimowanymi produktami postartystycznymi, teraz postanowiliśmy sięgnąć artowego dna. Z perwersyjną radością zaprosiliśmy twórców, którzy dzielnie pomogli nam zgwałcić samozadowolony gust powszechny… Zaplanowaliśmy niezwykły set terapeutyczny, gdyż w przejawach tej ekipy czaił się, kojący subtelne zmysły, ładunek katarktycznych doznań. Zawiadiaccy charyzmatycy ruszyli do sfatygowanego wesołego miasteczka o nazwie Zlew Polski. Profesjonalnie spreparowana przez Konnixa ulotka przedstawiała oryginalną fotkę z gdańskiej przetwórni tanich win owocowych. Jako motto posłużył list ku mnie, napisany przez zawiedzionego rewolucjonistę – Snobistyczny kabaret dla małolatów pozujących na zbuntowanych intelektualistów… I dalej w tym stylu. Z tego co wiem, autor listu skończył jako równie zawiedziony w miłości do ludzkości trockista. Flyers zawierał istotny message dla spragnionych kontaktu z metafizyką społeczną widzów – Jeżeli chodzi o cenę, to uczciwy człowiek nie wymaga za dużo od drugiego uczciwego człowieka. 19 marca 1988 roku witał małolatów kolejny wernisaż niestrudzonych Zu Als Jetzt (Zu – od zupa). Joanna, Andrzej i Maciek pracowicie przez cztery godziny wylewali też diaporamę i zjawiskowe anormal films. DJ Zbigniew mixował w antraktach Tot Top legend prymitywu. Czyli urokliwą muzę grupy Kołchoźnik, w której w latach 79–84 grał multimedialny Andrzej Awsiej. Oraz znane nam już utwory formacji Serdel z lat 82–83, w której grał pan kierownik Z. S. Rozpoczęło kolejne wcielenie naszego neurotycznie nakręconego kolegi, które na plakacie dość złośliwie zapisaliśmy jako Baczkin’s Joy Division. Kontemplując rozpaczliwe ruchy sceniczne tej załogi nietrudno było o podej- 115 Natchnione W Stronę Prawdy. rzenie, iż ci artyści widzą swoje instrumenty pierwszy raz ever. Lider usiłował zapanować nad radosnym chaosem melorecytując coś, co bezkrytycznie uważał za piosenki. Każdy fałsz wydobywany z rozstrojonych gitar witaliśmy entuzjastycznymi brawami. Po pół godzinie chałupnicza wersja Joy Division dała za wygraną. Żegnał ją przyjazny koncert życzeń – Do Opola! Nach Zoppot! Na Warszawską Jesień! Przy mikrofonach zasiadł duet Alfredów Szklarskich. Panowie Kudłaty i Tymański ujawnili drugi set Tomka wzdłuż lutych lodowczyków Grenlandii, pisany na cztery ręce i recytowany na dwa głosy. Licznie przybyli studenci wydziału humanistycznego UG co akapit wołali jednomyślnie – Hańba! Do Kudłatego dołączyła wkrótce dzielna zgraja muzykantów z kapeli W Stronę Prawdy. Byli świeżo po skomponowaniu debiutanckiego materiału pt. Mrożonki wojenne. Tłumaczyli prostodusznie – Dążymy do osiągnięcia pełnej wypowiedzi twórczej za pomocą niewyszukanych środków, dostępnych praktycznie każdemu, i każdym swym utworem udowadniamy, że jest to możliwe, ponieważ nie odczuwamy potrzeby wyrażania się w innej, bardziej skomplikowanej formie. Jak wnikliwie zauważył Zbigniew – piekielnie przebiegłym posunięciem jest na koncertach odgrywanie tego wszystkiego z playbacku. Publiczność zrozumiała ten dowcip i udawała, że doskonale się przy tych kawałkach bawi. Przypomnijmy tytuły – Świat otoczony śledzionami, Na oślep wywlec, Arsenał gumowych pastylek mądrości. Jakiś trefniś domagał się nawet nieszczerze bisu… Jeżeli ktoś myślał, że popisami W Stronę Prawdy Kabaret Zlew Polski sięgnął dna, szybko musiał zweryfikować 116 swoją optymistyczną ocenę sytuacji. Do dna było jeszcze bardzo, bardzo daleko… Konjo zaprosił ku kontemplacji pereł voyeryzmu, czyli na występy brzeźnieńskich minstreli ex – jedni. Duet Kinia & Wujek Karwa wystąpił z odważną interpretacją nylonowej sieczki patriotycznej, a’ la niegdysiejsza wieczornica grupy W Zatoce. Inny minstrel, gitarzysta Łata Łatyszew, ujawnił wiązankę z aktualnej listy przebojów poprawczaków i milicyjnych izb dziecka. Zapamiętano, śpiewany na melodię popularnego kotleta nawiedzonego włoskiego hydraulika Drupiego, kawałek – Gdy strzelałem 64 numer / w telewizji właśnie dziennik kończył się… Co bardziej wrażliwi zaczęli uchodzić z profuzyjnego pobojowiska… A w Kabarecie rozkręcała się w najlepsze kaszubska masakra piłą łańcuchową. Oto instaluje się na stejdżu Intuicyjny Zespół Ludowy Volks. To był mój projekt – chwilowy, ale jakże zmysłowy. Powołałem go do istnienia na ten jeden słodki wieczór. Ekipę tworzył sowizdrzalski kolektyw akademickich freaków, z uroczą panną Tatianą, obywatelką Czarnej Wody na wokalu. Pozbieraliśmy instrumenty, które na scenie porzucili Joy Division i ruszyliśmy na Berlin! Ja podłączyłem się z akordeonem (!?) i bez zbędnych obciążeń kulturowych zagraliśmy trzy utwory. Połączone właściwie w jedną suitę pt. Mariolka chodź na pindolka! Używając nomenklatury badaczy folkloru „in da Oskar Kolberg style”, był to bezrefleksyjny urokliwy zaśpiew. Zakończony wspaniałym kakofonicznym hymnem autorstwa muzykanta, który został potem przewodniczącym gminy żydowskiej w Trójmieście. Apologia dedykowana była Don Mario Staremu Łagrowcowi – Jeden w kącie rysia struga / Drugi smętnie kopci szluga / Trzeci grzebie palcem w dupie / Brak Don Maria jest w tej grupie… W Kabarecie zrobiło się jaśniej, przestrzenniej jakoś i wiatr począł hulać między pustostanami. Na to Zbyszek podnosi iloraz inteligencji tego kontrowersyjnego upublicznienia. Informuje, iż ma pełną świadomość, że jego wiersze z pisanego właśnie tomu Parnas zimowy z pewnością trafią do kanonu lektur szkolnych. I aby ulżyć uczniowskiej niedoli na oblepionych nudą lekcjach polskiego, wysmażył imprzejawnikową ściągawkę pt. Heja. Brzmiała ona następująco – Heja heja heja heja / Heja heja heja heja / Heja heja heja heja / Heja heja heja heja. Uczciwie dodajmy, że zaraz po recytacji Zbyszek ponowił altruistyczną akcję wyręczania tradycyjnie nieczynnej służby zdrowia. I zrealizował błyskawiczny kurs samoleczenia, tym razem za pomocą tzw. metody Polarity. Intuicyjny Zespół Ludowy Volks – Michaś, Tatiana i Konjo. A potem twardziele, którzy jeszcze się w Kabarecie ostali, wystawieni zostali na ostateczną próbę. Czyli na konfrontację perceptorów z jednym z sześciu mózgów naszego gargantuicznego kolegi Paulusa. Oto na scenę pakuje się dzielna trupa nałęczowsko-gdańskiego Po Schodach. Dyplomatycznie zapodał sytuację Spiko Mesjagowicz – Abstrakcyjny, zaumny i zlewny, tyleż intensywny jako literatura, co jako sposób podania – a jedynie sensowny w istnieniu całościowym… Porzućmy kaprys definicji. Wszechświat opanowały siła, piękno i wdzięk. Zacięte twarze muzyków, protokwaśne bity i szczera lustracja fonicznego wodogłowia… Jak mawiał w podobnych sytuacjach cesarz francuzów – Żadnych złudzeń panowie! Te trzy kwadranse zlewu zmieniły oblicze andergrandu. Wielu przez lata nie mogło otrząsnąć się z traumy staczającej się Po Schodach psychodramy. Wielu przenicowało swoją tożsamość. Najbliższe parabole do kreacji Paulusa to bez wątpienia szlagiery: Amadamio amoremio, Tornero, Tragedy, Ramaja, V symfonia Dymitra Szostakowicza. I oczywiście chór Aleksandrowa – najściślej Pierwsza brygada w wykonaniu w/w chóru… Niedobitki które wytrwały otrzymały w bonusie zadziwiający prezent foniczny. Tym razem „za gwiazdę” miała robić zasłużona kapela Szczepana Szprady, czyli wyrodne syny Gdańskiej Sceny Alternatywnej, pankowcy z Po Prostu. Ale lider przeżywał kolejny incydent psychotyczny i zespół nie zjawił się w gościnnych progach Kabaretu, ku rozczarowaniu wielu. Dodam iż w latach następnych artyści z Po Prostu, mimo deklaratywnych chęci, konsekwentnie utrwalali tradycję nie przychodzenia na nasze wspólne koncerty. Dziękujemy, chłopaki! Przyszedł natomiast, doskonale tym razem przygotowany do zajęć estradowych, kolega Brzóska. Zamiast czwartej próby odczytania poematu o kominach dymiących, przyprowadził swój nowy pomysł na sceniczne życie. Nazywał się tajemniczo Awoda Zara 55. Jak pisał Człowiek Zwany Psem w manifeście założycielskim – Cechą awodazaryzmu jest odrzucenie przez niego kryterium jakim jest wartość literacka dzieła stosowana przez krytyków sztuki wraz z ich patrymonialnym i autokratycznym sądem ostatecznym. Kult wolności któremu hołduje awodazaryzm, jest w jego wydaniu kultem wolności słowa, które samo w sobie jako pojęcie filozoficzne i religijne jest dla niego święte, i nie zasługuje na to by zakładać mu kaganiec w imię jakichkolwiek racji. Brzóska powołał do istnienia regularną supergrupę. Grali w niej – Ania Miądowicz z Oczu Cziornych na flecie oraz Szymon (bas) i Medyk (trąbka) z Szelestu SP. Na wokalu histeryzował partnerski duet Iza i Darek, który wkrótce połączy się szczęśliwym węzłem małżeńskim. Awoda Zara 55 to był piękny trust, swingująca muzyka, uprawianie fikcyjnych i groteskowych sytuacji poetyckich. Do dziś z nostalgią wspominany jest w pomorskim podglebiu ich premierowy pochód do kalekich gwiazd pt. Ja jestem Ezechiel. I ta wycieczka w asemantyczne regiony zamknęła przepiękny rozdział dziejów wszechświata o nazwie Imprzejawnikowy Solanarchistyczny Kabaret Profuzyjny Zlew Polski. Dyrektorzy Zbigniew i Konjo spacerowali gdańskim przedwiośniem, śpiewając serceszczypatielny song Paulusa – Byłem sklepie byłem sklepie / nic nie było do sprzedania / nic nie było do kupienia / do widzenia do widzenia… 117 Muszę kontynuować wsadzanie sobie pytona i całą resztę… Ilona Cicciolina Staller idę sobie spiko może to i lepiej że wszystkiego nie da się opowiedzieć przeczuwam dziwne energie które pojawiają się nie wiadomo skąd które pomogły nam przetrwać w miesiącach i latach mniej zabawnych niż obecne… Paweł Konjo Konnak – „Sztuka restauracji” Dlaczego właściwie rozwiązaliśmy Kabaret Zlew Polski? To pytanie do dziś nurtuje wielu badaczy metafizyki społecznej… Po raz pierwszy pozwoliliśmy sobie na taką ekstrawagancję. Do tej pory to nas wyrzucano, nam czegoś zakazywano i wręczano wilczy bilet. A teraz postanowiliśmy raz kolejny zadziwić świat tą z pozoru irracjonalną decyzją. Dlaczego zrezygnowaliśmy w momencie, gdy po raz pierwszy Tranzytoryjna Formacja Totart została uznana, zaakceptowana i odniosła widowiskowy sukces? Rozwiązując Kabaret zbuntowaliśmy się przeciw tzw. „psychologii przeboju” – Tranzytorium totartu jest dążeniem również nieco odmiennym od podobnych mu, bo „przedstawiających” praktyk – mianowicie oderwanym od zwyczaju lansowania, czy wielokrotnego przedstawiania, co 119 Okładka biblii Totartu I i II Generacji by Paulus. było wyrazem nieustannego dążenia nastawienia na dynamikę zmian i nie ulegania psychologii przeboju. Psychologia przeboju – coś, co się udało w sensie zewnętrznym, czyli co spotkało się z uznaniem odbiorców, staje się celem świadomych lub nieuświadamianych nawiązań artystycznych w dalszej drodze, lub wręcz zatrzymania na etapie owej estetyki, która spotyka się z aplauzem… Gdyby wobec Kabaretu Zlew Polski zastosować praktykę wielokrotnych prezentacji i objazdów po kraju, można by spokojnie od widowiska odcinać tradycyjne kupony. A my, głuptaski, podążając za głosem swoich intuicji, nurzaliśmy się w permanencji adekwatyzacyj. (Zbigniew Sajnóg – „Vademecum konesera Totartu”). Więc ja już od lutego roku 88 postanowiłem zanurzyć się w naszej nieodległej, heroicznej prehistorii. I przystąpiłem do kreowania biblii Totartu 1 i 2 Generacji pod nazwą Metafizyka społeczna. To rozległe dzieło było pierwszym projektem Księgozbioru Zlew Polski mającym na celu usystematyzowanie coraz bogatszego dorobku Tranzytoryjnej załogi. Planowałem dokładnie udokumentować każde z naszych wcieleń. Czyli po Metafizyce społecznej ukazać miała się odpowiednio: Księga Ariergardy 1, Kabaretu Zlew Polski i innych przewidywanych inkarnacji Totartu. 120 Metafizyka… była śmiało wylanym, ponad stustronicowym happeningiem edytorskim. Hard core stanowiły manifesty Zbigniewa, Janego, Tymona i Kudłatego. Przenikane materiałem foto i klimatycznymi grafikami udziałowców Formacji – Yo Als Jetzt, Paulusa i moimi. Z grubsza ujmując są to płody naszych podjazdów terapeutycznych, którymi żeśmy przeciągali przez grzęzawisko epoki końca permanentnego, ów period społecznej awitaminozy i obstrukcji. (Z. Sajnóg – „Lira korbowa. 3 lata zmagań ze szkorbutem – klitoralną boleźnią edytorów.”) Dochodziły do tego perełki voyeryzmu, przyswojone pośród bojów tamtych niełatwych miesięcy. Wśród nich np. wspominany już ludowy epos o nawiedzeniach pana Domańskiego, działkowca z Oławy. Oraz antynikotynowa krucjata protoplasty redemptorysty z Torunia – Człowiek normalny chce żyć, prowadzi się moralnie, zgodnie z etyką katolicką. Palacz to samobójca, ateista, który nie wierzy w Boga… Palacz posiada dziury w mózgu, a to stanowi debilizm, brak mądrości politycznej. Debil staje się parobkiem masonerii. Zdradzi rodzinę i Ojczyznę… Rzeźbiłem nad Metafizyką… okrągłych dwanaście miesięcy. Do dziś nie udało się dzieła udostępnić w godnym nakładzie. Jedynie w czerwcu roku 91 koledzy Wojtek Kozłowski i Leszek Krutulski – Krechowicz, prowadzący w Zielonej Górze zasłużoną Galerię Po, upublicznili pracę w ilości sztuk 25. Ujawnianie pozostałych segmentów biografii Totartu chwilowo przerwał brutalny odlot Zbigniewa, w nieszczęsnym styczniu roku 93. Ale przecież podróż trwa… Gdy rozwiązaliśmy Kabaret Zlew Polski, mieliśmy już dokładny plan dalszej ekspansji. Nowe idejki nam się rwały do foxtrota i za chwil parę świat poznać miał nasze kolejne, profuzyjne wcielenie! W międzyczasie klinem w Kosmos uderzył kolega Tymański, który opuścił swojski kokon zimnofalowy Sni Sredstwom Za Uklanianie, coby rozpocząć burzliwą przygodę jassową. W połowie kwietnia 1988 roku, w gdańskim klubie Pinezka, poprowadziłem pierwszy koncert jego nowej formacji Miłość. Tymon objaśniał – Konwencja muzyki tworzonej przez grupę, holistycznie korzysta ze wszystkich dokonań, nastrojów i form jassu, począwszy od nowoorleańskiej radosnej kolektywnej improwizacji, witalności i werwy swingu z szorstkimi frazami bluesa i słodkimi chorusami musicalowej piosenki, refleksyjności cool jazzu i żywiołowej motoryki hard bopu po free-jassową ekstatyczność i wolumen… Diaporamę tradycyjnie obsługiwali Yo Als Jetzt. Publiczność zadziwiona przeczuwała, iż bierze udział w jakimś wyjątkowo prymarnym rytuale. Za moment okaże Miłość – Leszek Możdżer, Tymon Tymański, Mikołaj Trzaska i Jacek Olter. się, że energia Miłości powoła do istnienia kolejne nieokiełznane byty muzyczne Ryszarda. W Totarcie noszącego czasami pseudonim organizacyjny Pepsodent Smile. Oprócz obsługiwania diaporamy na koncertach Miłości, Andrzej Awsiej i Maciek Ruciński pisali kolejne poematy permanentne. Tegoż kwietnia wykreowali zmysłowe wydawnictwo pojedyncze pt. ”myślenie zaczyna się od najprostszych dwuelementowych systemów” – zgodnie z dialektyką marksistowską ilość przechodzi w jakość. palenie opali obala tę tezę: duża ilość spalonych opali jest identycznie do dupy jak mała ilość spalonych opali. Yo Als Jetzt wydali też piękną, szablonem uczynioną pocztówkę, z okazji drugich urodzin Tranzytoryjnej Formacji Totart. Potem stało się to miłą, familijną tradycją i co roku dostawaliśmy od grupy kolorowej taki sympatyczny prezent Podczas konceptualnej burzy mózgów w centrali Tranzytorium, obywatele – Paweł Konjo Konnak i Zbigniew Zbigniew Sajnóg, podjęli decyzję o inauguracji kolejnego wcielenia tej zasłużonej jednostki bojowej. Bez fałszywej skromności i w przeczuciu czekających nas kolejnych, wiekopomnych realizacji, ogłosiliśmy powstanie Koncernu Metafizyczno-Rozrywkowego. Nadaliśmy mu irytującą nazwę własną – Pigułka Progresji! Zbig pisał – Tranzytoryjność rozumiana jest jako ciągła metamorfoza nazw i kształtów i jako ciągła wymiana uczestniczących w działaniach podmiotów… Stosując podobny klucz używaliśmy sobie na różnych formach kanonicznych od festiwalu przez widowisko teatralne, teatrzyk lalkowy, koncert rockowy, wieczór poezji, kabaret, recital, wystawę, prelekcję, pomoc chorym i staruszkom, dokarmianie zwierząt, demonstrację, manifestację, dyskusję, procesję, muzeum, bojówkę, seans filmowy, pokaz filmowy, pokaz diaporam, happening, subtelne wzruszenia, publiczne praktyki koprofagiczne, striking, pisanie wierszy, powieści, 121 Big Cyc w drodze na barykady rokędrola. publicystyki, traktatów teoretycznych, głoszenie manifestów, performance aż po rzucanie ulotek, kolportaż wydawnictw, druk szablonowy, symultan i profuzję a wszystko to w pełnej skali od intymnej kameralności i nudy, po odczytywanie wierszy wobec sześciotysięcznej publiczności rockowego festiwalu, od szczegółowo, koncepcyjnie przygotowanych i dramaturgicznie opracowanych akcji, aż po ad hoc imprototy (improtot – totalna improwizacja). („Vademecum konesera Totartu”). Cobyśmy jednak nie poczuli się za dobrze, Koncern rozpoczął działalność od widowiskowego falstartu. Na kwiecień planowaliśmy przeprowadzenie poważnego ujawnienia w gdańskim Teatrze Wybrzeże, z udziałem zaprzyjaźnionych harcowników profuzji. Oprócz znanych, lubianych i pogardzanych weteranów takich jak Praffdata, Szelest Spadających Papierków i Reportaż, wystąpić miała Miłość oraz, świeżo powołany do istnienia przez Krzyśka Skibę, projekt o nazwie Big Cyc. Cycki to miał być jednorazowy żart pomarańczowy. Kpina z bufoniastych gwiazd rocka, także tego alternatywnego. Wykreowany na intencję Uroczystej Akademii Z Okazji 70 Lecia Wynalezienia Damskiego Biustonosza. Big Cyc zagrał tam krotochwilnie zaangażowany koncert pod hasłem Gołe cycki to więcej niż chleb i demokracja! Od razu podbił serca co bardziej pierdolniętych fanów mocnego uderzenia. I zatrybił jako frakcja pankrokowa Galerii Działań Maniakalnych, czyli stworzonej przez Skibę diecezji łódzkiej Pomarańczowej Alternatywy. 122 Ale pierwsza randka z Big Cycem & resztą bad company pozostała jednak nie skonsumowana, z powodu tzw. złożonych perturbacji wynikłych podczas organizacji Nocy W Teatrze. Tak się dyplomatycznie mówi, gdy ktoś na żywca robi cię w chuja. I toczy żałosną grę pozorów aby napompować swoje smutne ego. Upublicznienia nie udało się zorganizować. A dyrekcja Koncernu wyciągnęła z tego przykrego incydentu wnioski i następnych kooperantów poszukała w bardziej sympatycznym miejscu. Udało nam się jednak wziąć udział w innej postabsurdalnej sytuacji, nakręcanej przez element antysocjalistyczny, znany służbom jako Skiba. Ponieważ Krzysiek był nieposkromionym sytuacjonistą, 4 kwietnia zorganizował w łódzkiej Balbinie wielki happening o nazwie International Mail Art Show czyli Total Anarchistic Evening! Poster do tego rozkosznego zlotu wariatów, z dyplomami i bez akademii plastycznych, uczynili Yo Als Jetzt. Grupa kolorowa zaprezentowała także diaporamę a Zbig i Ela przesłali set perwersyjnych fotek. Konjo robił za ambasadora marki Grupa Poetycka Zlali Mi Się Do Środka. Pod nieobecność pozostającego w głębokim ukryciu Lopeza, jako jego pierwszy wydawca, recytowałem strofy młodzieńcze z „AIDS…” – Od KC w górę / zaczyna się / metafizyka… Koledzy anarchiści raz kolejny wsparli Tranzytorium w wymiarze emocjonalnym i printerskim. Krzysiek Gall Galiński zaprosił nas na łamy WiPowskiej A’ Cappelli. Zaproszenie skonsumowała nasza nowa frakcja. Zbig głosił – W długich okresach istotnej działalności nie Poster „International Mail Art Show” by Yo Als Jetzt. Ta grafika to prezent Paulusa dla Zbyszka, Gdańsk 86. Ulotka RSA. mieliśmy zupełnie czasu na reklamę. Teraz postanowiliśmy dokonać przełomu i , „na czas jakiś”, zajęliśmy się wyłącznie reklamą, wyciągając korzyść ze sprytnie opacznego zastosowania starej łacińskiej nauki: vasa inania plurimum sonant (puste naczynia robią najwięcej hałasu). M.in. w tym celu powołujemy Sekcję Publicystyczno Reklamową. Rzecz jasna nie jesteśmy na tyle brzydalami, żeby skupiać się wyłącznie na sobie. Przecież z rozkoszą spieszymy reklamować tych wszystkich, których kochamy, lubimy i cenimy. Wszystko w miarę możności – istoto istnienia wspomagaj!!! („Higiena”). Na okładce A’ Cappelli znalazł się więc rysunek Paulusa a w środku – texty teoretyczne Zbigniewa i, jak szaleć to szaleć, poster Totartu (?!). Zacytujmy Sajgona, opisującego złożoną problematykę naszej kolektywnie społecznej wegetacji A.D. 1988 – Myślę tu o specyficznym klimacie niby to normalnego, codziennego życia, myślę o przesyceniu wszystkiego wibrującym psychizmem, wywołanym mieszaniną sprzecznych odczuć: przemęczenia i determinacji, wściekłości i strachu, poczucia beznadziejności sytuacji i poczucia nieuchronności zmiany. Żyjąc tu doznaje się co krok iluzoryczności społecznego trwania, permanentnego zagrożenia rozpadem form trwających już jakby tylko siłą inercji (co to może znaczyć?). Przypomina ów stan opary demencji unoszące się w mroku prozy Schulza, ale o wyostrzonych, bezwzględnie realnych konturach zagrożeń… O ile do czegoś mogą się jeszcze przydać artyści, to jedynie do pełnienia roli terapeutów, renowatorów dusz. Sądzę też, a podpowiada mi to wieloletnie doświadczenie czynnego uczestnika tzw. życia kulturalnego, że podstawą, zasadniczą okolicznością, warunkiem bez którego mało szans na dopełnienie terapii, jest bezpośredni kontakt, sytuacja spotkania. Tylko wtedy pojawia się specyficzny rodzaj napięć i przebiegów sił, umożliwiające istotną więź i jej lecznicze wykorzystanie. Myślę, że stąd wypływa ciągle rosnąca w kraju popularność akcji pokrewnych happeningowi i performansowi. Mnożą się działania zarówno o charakterze politycznym, jak i czysto artystyczne, chociaż najczęściej mamy do czynienia z silnym przemieszaniem jednocześnie obu tendencji. Aby wczuć się w klimat tajemniczej primavery przypomnę, iż w Święto Wiosny, 21 marca 88 roku, RSA zorganizowało w Sopocie happening połączony z topieniem tradycyjnej Marzanny. Za kukłę robił w tym przypadku generał Jaruzelski. Ulotki zapraszały – Kto za – przychodzi w czarnych okularach. Baw się razem z nami! Trójmiejskie SB nie znało się jednak na tego typu żartach. Zmasowane siły ZOMO zaatakowały kolorową młodzież, bawiącą się na sopockim Monciaku. Doszło do regularnej masakry w wyniku której aresztowano kilkunastu 124 przebierańców a kilku, ciężko pobitych, trafiło do szpitala ze wstrząsem mózgu. Inicjatorzy Święta otrzymali kolegia po 50 tysięcy a’ men. I między innymi dlatego nie podzielam dziś zachwytów tej części społeczeństwa która uważa, że były to zabawne czasy… Wróćmy do A’ Cappelli i prześledźmy spis treści tego numeru magazynu anarchopacyfistycznego – Walka ruchu WiP o służbę zastępczą poborowych, Powstaje biblioteczka anarchistyczna, Czarne z czerwonym jedzie na zielonym, List otwarty albo zamknięty do generała Jaruzelskiego, Mój kraj jest moim gettem!, Narodna Wola czyli rosyjscy terroryści, Siedzą za MON… Zauważę też nieśmiale iż z ostatnio ujawnionych akt wynika, że latem miało dojść do ostatecznej inwazji armii Układu Warszawskiego na kraje Europy Zachodniej. Np. z gdańskiej plaży, w lipcu roku 88, Ludowe Wojsko Polskie uderzyć miało na Danię i Norwegię. Polskim lotnikom przypadłoby w udziale bombardowanie Oslo i Kopenhagi. Co oznaczało m.in. że gdy we wrześniu Koncern szalał w Warszawie, to w drodze oczywistego rewanżu spadałyby nam na głowy pershingi NATO. Wszyscy tańczyliśmy na wulkanie… Poster Muzeum Objazdowego by Yo Als jetzt. Nieskromnie podkreślę, iż zawsze Formacja była prymusem w alternatywnej szkole przetrwania. Szczególnie podczas fakultetów, na których uskutecznialiśmy tzw. wciskanie się w luki rzeczywistości. Wykorzystywaliśmy każdą okazję, nawet brak okazji, nawet cień okazji, nie mówiąc o cieniu braku cienia – aby zaistnieć z naszymi wizjami. Dlatego przystąpiliśmy do perfidnego projektu, jakim było nakręcane przez RSA Duszpasterstwo Anarchistyczne. Ponieważ w tamtych czasach nie mieliśmy żadnej szansy na zorganizowanie własnego, niezależnego klubu, Jany & company zasiedlili na chwilę gdańską plebanię kościoła Św. Brygidy. Gwiazdą matecznika Solidarności był wtedy excentryczny duszpasterz, prałat Jankowski. Ten słynny polityk i biznesmen snuł się po swoim królestwie, odziany w szyte na miarę mundury galowe nieistniejących armii. Obwieszony kapiącymi złotem medalami które, jak głosiła miejska legenda, sam sobie przyznawał za udział w widmowych kampaniach. Wyglądał właściwie jak nieświadomy uczestnik pląsów Totartu I Generacji. Prałat na moment stracił czujność i wpuścił niesforną gromadkę dzieci Bakunina i Kropotkina, która obiecała mu wskrzeszenie cotygodniowych rekolekcji młodzieży akademickiej. 126 Jednak zamiast uduchowionych studentów, 3 czerwca roku pańskiego 88 na plebanii zainaugurowaliśmy działalność konspiracyjnego happeningu o nazwie Duszpasterstwo Anarchistyczne. Inauguracji dokonało Muzeum Objazdowe Totartu. Gdy w Rzeszowie pokrywałem cierpiące Konicze zwłoki ekskrementami, wyobrażałem sobie to i owo, ale z pewnością nie sytuację w której snujemy wykłady o tym intensywnym wydarzeniu w kontekście tak schizofrenicznym. Święta Brygida opanowana była w tamtym czasie przez mało rozrywkową ekipę wąsatego Noblisty. Który, jak każda superstar, nie lubił konkurencji w drodze do sławy i pieniędzy… Muzeum było godne dydaktycznie. Ujawniliśmy archiwalne video, oral history oraz wystawę zasłużonych posterów Totartu i diaporamę Yo Als Jetzt. Zbig objaśniał młódź anarcholską – Nasza tranzytoryjność rozumiana jest jako ciągła metamorfoza nazw i kształtów i jako ciągła wymiana uczestniczących w działaniach podmiotów. Najogólniej totart definiowany jest jako seria wspólnych, możliwie najbardziej dowolnych aktywności osób bieżąco zainteresowanych udziałem w ich realizacji. Nazwa, świadomie pretensjonalna, wykładana jest przeważnie jako sztuka totalna i jako martwy zwyczaj (z niemieckiego). W następnym już tysiącleciu ideę Muzeum Objazdowego wzbogacą badania niezależnych naukowców. Małgorzata Kraszewska, wnikliwa penetratorka Totartalnej Metody, w pracy pt. „Performance, happening, fluxus czy nowa forma wyrazu. Analiza wystąpień grupy Totart Pierwszej Generacji”, napisze – Totart poprzez łączenie elementów zanegowanych przy okazji Masarni, tworzy swój sposób na realizowanie jednego z podstawowych zadań jakie stawia sobie sztuka, czyli terapii. Sajnóg odwołuje się także do działań Artauda – „pojęcie sztuki totalnej ma wiele wykładni, nam bliski jest Artaud, ale to do niczego nie obliguje, ani tem bardziej niczego nie wyjaśnia”. Wydaję się, że autorowi chodzić mogło o artaudowskie pojęcie metafizyki jako sobowtóra teatru oraz zatarcie granicy pomiędzy teatrem a rzeczywistością, a wręcz zanegowanie istnienia tej granicy (teatr jest rzeczywistością, tak samo jak rzeczywistość jest teatrem). Myśl ta koresponduje z definiowaniem przez Sajnóga pojęcia sztuki w kontekście pojęcia życia. Według tego porównania do koncepcji Artauda, wnioskować można, że wystąpienia Totartu nie miały charakteru kreacji scenicznej, przedstawienia, były ciągłością wydarzeń codziennego życia, które w okoliczności (anty)teatralnej nabierały charakteru sztuki (jako terapii) i wyrażały się w takiej formie wyrazu, na jaką „odgrywający” mieli ochotę (lub potrzebę). Wydarzenia grudnia 1986 były przełomowym momentem dla Totartu. W tym momencie kończy swoją działalność tzw. Totart Pierwszej Generacji. Na potrzeby tej pracy bardzo ważny jest napisany przez Sajnóga poemat „43 fikoły czyli roboczy autoreferat inicjalny Totartu Drugiej Generacji”, w którym pisze on „czyli nie teatr, nie spektakl, nie koncert, nie sakralne miejsce, nie reżyser, nie wykładalny i interpretowalny przekaz, ale i nie totart już i ani język umnyj i zaumnyj, a w ogóle bez języka ale i z nim – chodzi o to by nie tworzyć z nich zasad, bo każda zasada konstytuuje język, chodzi o wymieszanie wszystkiego, co narosło w nas, by z ogólnej brei – wyrównanej – spróbować dojrzeć istotne sygnały prymarnej jedni”. Breja semantyczna i jednia to jedne z podstawowych problemów rozważanych przez Totart. Breja semantyczna to hasło wymyślone przez Sajnóga. Stanem breji semantycznej określano występy, na których uczestnicy recytowali swoje wiersze („zlewy”), najczęściej wymyślane spontanicznie. Analizując przytoczony wyżej cytat, można wywnioskować, że autorowi chodziło o to, aby każdy ujawnił swoje potrzeby, lęki, uczucia, emocje – to co czuł w konkretnym momencie, licząc, że taka symultaniczna recytacja zbliży do siebie jej uczestników. Przypuszczalnie każdy zaproszony był do tego aktu, aby wyrównać poziom niezrozumienia. Dla- 127 Muzeum Objazdowe Totartu – gablota z bezcennymi relikwiami. Muzeum Objazdowe Totartu – godło, mundur i czapka krakowska w gablocie. Andrzej Awsiej w Miejsko Bieżącej Galerii im. Bani Doktora Lipka. tego też niepotrzebny był reżyser, dlatego nie był to spektakl ani performance, nie happening, fluxus, ani nie antyteatr. To już prawie rytuał, chociaż według przytoczonych słów to też nie jest żadne sacrum. Autor zaprzecza każdej jednostce, do której można byłoby odnieść działania Totartu, wskazując tym samym na miejsce początku, czegoś pierwotnego. Cała przygoda z DA okazała się być krótka ale, jak wszystko co czyniliśmy, istotna i intensywna. Zanim patrioci z hukiem wielkim wyrzucili nas z tego świętego miejsca, zdążyliśmy jeszcze odbyć konstruktywnie radykalny dyskurs z redaktorami pisma ojców michalitów Powściągliwość i praca: Antonim poetą Pawlakiem i dr Ireneuszem socjologiem Krzemińskim. Ukazał się z tego merytoryczny artykuł pt. „Jutro jest jutrem, więc jutra nie będzie – dyskusja w gdańskim duszpasterstwie anarchistycznym” (PiP, nr 12 [459]). Oto fragment rozmowy: „Konjo – Zbiera się tutaj, o dziwo, ekstrema wielu ruchów, zarówno społecznych jak i paraspołecznych… W pewnym momencie doszliśmy do wniosku, że w gmatwaninie idei, programów i dróg pozornie bez wyjścia nadszedł czas, aby ludzie do tej pory kłócący się, naparzający się bezsensownie w imię idei, spotkali się i porozmawiali, by znaleźć wreszcie drogę wyjścia z paranoi… Jany – Mówię o totalnej niewiedzy opozycji na temat kontrkultury i odwrotnie, gdzie jedni uważają drugich za wariatów, a ci z kolei tamtych za świnie. To jedna z moich obsesji, którą chciałbym zrealizować – spotkać punków z politykami, a polityków z punkami. Na ogół te dwa środowiska żyją w gettach, są odizolowane nie tylko od siebie, ale również i od społeczeństwa. Dlaczego tak jest? Powiem tylko o jednej tego przyczynie: kontrkultura nie chce wyjść poza formę, bo boi się treści, bo sądzi, że przekazując je zostanie wtłoczona w dziedzinę polityki. Leszek – Chodzi nam głównie o uaktywnienie ludzi. Dam przykład strajku (maj 88). W Gdańsku większość studentów strajkowała dlatego, że był to strajk absencyjny. Można było pójść do domu albo na zieloną trawkę, bo akurat pogoda była ładna. Naprawdę tych, którzy traktowali strajk poważnie, była garstka. Jany – Tak żenującej chały, jaka była w maju w Gdańsku, jeszcze nigdy nie widziałem… Konjo – Dla większości studia polegają na tym: cztery lata się pije a potem zakłada rodzinę. Gdy zorientowałem się, w jakie bagno wpadłem, próbuję stworzyć kluby tak zwanych metafizyków społecznych. PiP – Do kogo masz pretensję? Być może ludzie w większości mają taki model życia. Czy też twoja pretensja dotyczy pewnych uwarunkowań, które skłaniają ludzi do wyrzeczenia się niejako siebie samych, do rezygnacji z powodów prozaicznie egzystencjalnych. 128 Konjo – Ja nie mam pretensji do ludzi, którzy zrezygnowali z godnego życia. A za godne życie uważam takie, w którym człowiek może decydować o sobie i kiedy zawsze ma możliwość wyboru. Ja nie mam pretensji do ludzi, którzy zdradzają siebie, własną tożsamość, nie biorą swojego losu w swoje ręce i bez szemrania poddają się różnym instytucjom, które im organizują zbiorową wyobraźnię. Myślę natomiast o tych, którzy nie dość, że mają żal do całego świata za to, że im spieprzył życie, to jeszcze siłą bezwładu wciągają innych w ten zamknięty krąg polskiego piekła. Jany – Mój program minimum, żebym mógł robić swoje i żeby nikt mi nie przeszkadzał. [---] { Ustawa z dn. 31 VIII 81 r. o kontroli publikacji i widowisk, art. 2, p. 6 (Dz. U. nr 20; poz. 99; zm.: 1983 Dz. U. nr 44, poz. 204)}. Po tym spotkaniu zostaliśmy ostatecznie wypędzeni z plebanii Św. Brygidy. Jeden z ultrapatriotów rezydujących w tej parafii stwierdził na do widzenia, że jesteśmy winni zabicia trzech tysięcy księży w Hiszpanii w 1936 roku (sztuka kościoła). Telewizja austriacka kręci próbę Sni Sredstwom w garażu w GdańskuWrzeszczu – Zbig, Córek, Fredi i Tymon. Skoro nie istniały w Trójmieście, oprócz Galerii Wyspa, niezależne miejsca promocji malarskiej sztuki najnowszej, to Zbigniew założył w domu swoim Miejsko Bieżącą Galerię Momentalną im. Bani Doktora Lipka. Obwieszczał radośnie światu całemu – Fakt tak prosty: chwycić byle co – byle nie uciekło i nie protestowało – przygiąć, schlupać byle błotem i zamieścić w miejscu byle najwidoczniejszym, a potem wernisaż mieć śmieszny co się ktoś uczepi. Dystans bezpieczny skutecznie ochroni od sławy, przyczyni zabawy, kto robi te sprawy. Jeśli spodoba się komu to urwie zabierze, a jeśli nie, to niech se to MPO zabierze. A jeśli nie to niech to wisi – leży – stoi: ruszajmy się błagają o tę elementarną wentylację nasze śmierdzące body-mind problems. („Żenujący bolak radosnej transcendencji stwardnienia rozsianego po załomach miasta i kiszkach mieszkańców”). Jako pierwsi wystawiają się Joasia Kabala i Andrzej Awsiej – malarstwo i rysunek. Wydawnictwo Kubańskie Cycki ujawnia katalog tego idealnie zsynchronizowanego i uzdolnionego duetu. W manifeście założycielskim WKC czytamy – Wydawnictwo Kubańskie Cycki, założone w 1988 r. przez Andrzeja Awsieja, Joannę Kabalę i Macieja Rucińskiego, jest konsekwencją założeń estetycznych Poezji Ulicznej Yo Als Jetzt, to jest poszerzenie komunikacji pozawerbalnej i pozapojęciowej. Wydawnictwo zajmuje się wydawaniem niskonakładowych druków: ulotnych, tomików poetyckich, plakatów, katalogów wystaw, okładek kaset, książek unikatowych etc. W druku posługujemy się powielaczem, kserografem, szablonem, pieczątką, nie unikając składu i offsetu byleby proces był kontrolowany przez autorów i nie prowadził do przekłamań i bezwładności charakterystycznej dla dużej poligrafii, gdzie autor z trudnością i niechęcią może przyznać się do efektu końcowego przedsięwzięcia. Ostatnio preferujemy wydawanie rękopisów co znacznie poszerza przekaz… Nie chciały z nami rozmawiać oficjalne media – zrobiliśmy więc radykalną, dwugodzinna audycję w studenckim Radio Medyk w Gdańsku. Ponieważ pp. Sajgon i Konnix nieco się rozpięli obyczajowo, skończyło się na komisyjnym kasowaniu taśm z nasłuchu „dla dobra rozgłośni”. Ale za to współpracujemy przy produkcji, realizowanego przez telewizję austriacką, obrazu filmowego poświęconego ugrupowaniom alternatywnym w PRL. Reżyseruje Fryderyk Schwarz, który wiele lat później dilować będzie newsy spod piwnicy Josefa Fritzla. 129 Zbigniew i Konjo kręcą film na dachu. Zbigniew i ekipa Frediego kręcą film „o alternatywie”. Gdy poczciwy Fredi nakręcił już zeznania szerokiego spektrum osobowości z kontrkultury, od anarchistów przez totartystów i nudystów po faszystów, wpadł na nieroztropny pomysł aby przed kamerę zaprosić Lecha Wałęsę. Poprosił mnie, abym załatwił mu audiencję u przywódcy Solidarności. Poszedłem do Św. Brygidy, skąd całkiem niedawno nas usuwano za pomocą kalumni i straży maryjnej. I umówiłem naszego reżysera na interview z legendą Sierpnia 80. Wywiad kleił się jako tako do momentu, gdy filmowiec z Austrii zasugerował elektrykowi z Polski, iż część młodej opozycji nie darzy go specjalnym szacunkiem i zaufaniem. Laureat pokojowej nagrody Nobla wpadł w szał, zawył coś o prowokacji i braku kompetencji herr Schwarza do rozmów z poważnymi ludźmi. Po czym wszystkich nas, raz kolejny i już ostateczny, z tego specyficznego lokum eksmitowano na nagi gdański bruk. Za to my przeprowadziliśmy z austriackim gościem pogawędkę całkiem sympatyczną. Z myślą o wydaniu magazynu zawierającego same rozmowy, dokumentujące stan mentalu homo sapiens w roku 88: Fredi – Mój kolejny film o Polsce chciałbym nakręcić o tym, dlaczego nie funkcjonuje tu ekonomia. Jakie mechanizmy powodują, że nie ma papieru toaletowego. Jest to kraj, który potrafi budować statki długości 200 metrów a nie stać go na produkcję papieru toaletowego. Gdyby analizować takie absurdy aż do końca, systematycznie, można dojść do bardzo ciekawych wniosków. Zbigniew – Ja widzę to w taki sposób, że to, co przy spojrzeniu zewnętrznym wydaje się być absurdem, przy pewnym przyjrzeniu się, zbadaniu mechanizmów, okazuje się po prostu metodą. A wtedy, jeśli absurd jest metodą, to nie jest absurdem. Jest to tylko figura użyta po to właśnie, aby ucinać wszelkie próby analizy czy próby szukania jakichś dróg dla rozwiązania tej sytuacji. Konjo – W jaką formę aktywności zewnętrznej nie zainwestowałbyś? Fredi – Nie chciałbym mieć nic do czynienia z Kościołem, ponieważ Kościół jest dla mnie taką regresywną, autorytarną organizacją. Wydaje mi się, że gdy komuniści mają władzę, wtedy Kościół zawsze chce przebywać z ludźmi, ale gdy tylko sytuacja się zmienia, Kościół zajmuje miejsce komunistów; wtedy jego panowanie nie różni się od poprzedników. Np. w Austrii Kościół miał władzę przed wojną i doprowadził do powstania zjawiska austro-faszyzmu, klerykalnego faszyzmu. Po prostu wprowadził dyktaturę… Ponoć film cieszył się sporą popularnością i często emitowały go różne europejskie stacje telewizyjne. Wielu załogantów którzy wtedy zdecydowali się na emigrację, opowiadało, iż oglądali go leżąc na pryczy w obozie przesiedleńców na Marienfelde w Berlinie West lub w Wiedniu. I ronili łzy wzruszenia, widząc scenę wyrzucania Frediego 130 Okładka Higieny. i dyrekcji Koncernu Metafizyczno-Rozrywkowego Pigułka Progresji, sprzed nadąsanego oblicza Lecha W. My z udziału w tym przedsięwzięciu mieliśmy satysfakcję jeno estetyczną, ale kolega Schiz ze Skierniewic, spontanicznie uczestniczący w zdjęciach, załapał się na austriacką wizę. I dzięki Osterreich Television opuścił niegościnne PRL. Mówiono potem, iż zaciągnął się do jakiejś wędrownej trupy sado – maso, z którą zjechał najlepsze gejowskie kluby całej Europy Zachodniej. Uroczy chłopiec… A do całkiem pobliskiego Karlina, tam gdzie jednak nie powstał socjalistyczny Kuwejt, pojechał Andrzej Awsiej na letni obóz wyższych szkół plastycznych. Ujawnił tam serię klimatycznych realizacji pt. Tomaten aus Cuba, Matriarchat aby androgyna lub bisexualizm oraz Multi Vitamin. Na saksofonie wspierał go muzyk Miłości, Mikołaj Trzaska. Lipiec był wielkim miesiącem Sekcji Publicystyczno Reklamowej Koncernu Metafizyczno-Rozrywkowego Pigułka Progresji. Dzięki pomocy niestrudzonego WiPowca Krzyśka Galla Galińskiego i Partii Radykalnej, wydajemy perłę prasy podziemnej czyli Przegląd Archeologiczny Metafizyki Społecznej Higiena! Była to bez wątpienia nowa jakość w sarmackim undergroundzie. Poczynając od niepowszednich treści, opisujących najbardziej progresywne zjawiska trzeciego obiegu. I związanej z tą treścią kompletnie pojechanej, profuzyjnej formy magazynu. Istotę tytułu nieco dziwnego może wyjaśnić taka refleksja redaktora Sajgona – Higienizacja oznacza ujawnianie, odwęźlanie i wyszczerzanie, czyli szczere wyczyszczanie. Higienizacja dostarcza łagodnej pogody ducha, nawet gdy nie ma powodów do optymizmu. Jawnie nepotycznie Higienę otwierał esej Zbyszkowy pod kryptonimem „Przed drzwiami trawierni. Vademecum konesera Totartu” – Wiadomo że obfita strawa wymaga spokojnego trawienia – stąd wywiodła się idea napisania tego Vademecum i oddania go w ręce rasowych trawierów. Naści zatem. Poszczególne rozdziały pracy nosiły tytuły – Totart, Tranzytorium, Terapia, Wylanie, zlewność, Terapia nieudana, Psychologia przeboju, Psychologia świata montowanego, Adekwatność, Pisanie, Polityka… Ale także: „Wysiłek” – Nie do uwierzenia, jak drobne szczegóły rozrastają się w naszych warunkach w nieprzebyte 132 pułapki i przeszkody. Od tak prostego faktu, że kaseta video kosztuje ponad pół pensji, a często tak elementarne materiały jak slajdy, pigmenty czy farby są całkowicie nieosiągalne… Jeśli zważyć jeszcze, że społeczna świadomość istotności i wagi podobnych działań jest najzupełniej znikoma a stosunek do ich uczestników najczęściej wrogi (wg zasady: przy polskim kotle diabeł nie stoi), to okaże się, że energia człowieka, który ma zamiar coś tu zrobić, musi być rzędu paru tuzinów elektrowni czarnobylskich; inaczej nie ma po co zaczynać. Esej kończył się stoicką konstatacją – Wyrzucanie Totartu z przeróżnych imprez to podobno margines istotnego wymiaru działania. Nieistotnymi wymiarami nie ma się co onanizować. Niestrudzony Spiko wykreował także artykuł o naszych nowych kolegach z Partii Radykalnej – Radykałowie określają się ultrademokratami, nigdy nie wiązali się z Partią Komunistyczną ani z grupami lewicy leninowskiej czy maoistycznej, i w ogóle z nikim, kto wprowadzałby w czyn „gwałtowność rewolucyjną”. Głęboko humanistyczni, inspirowani filozofią i działalnością Mahatmy Gandhiego, jako jedyną formę walki uznają i stosują walkę bez użycia przemocy – non violence, ciągle rozwijając i wzbogacając jej formy (np.: o metodę programowego zgłaszania w wyborach sensacyjnych kandydatur – przykładem najgłośniejszym, ale nie jedynym, jest sprawa Ciccioliny). („Partia Radykalna – partia ponadnarodowa. Nowe zjawisko we współczesnej myśli politycznej”.) Duży set poświęciliśmy analizie rodzimego fenomenu polityczno – artystycznego, czyli świeżo explodującej Pomarańczowej Alternatywie. Byliśmy umówieni na wywiad z Majorem Fydrychem, ale zanim dojechaliśmy do Wrocławia, przywódca PPR ponownie został aresztowany przez SB. Ujawniliśmy więc jego prace teoretyczne, czyli np. „Manifest surrealizmu socjalistycznego” – Jedyne rozwiązanie na przyszłość i dzisiaj to surrealizm. Świat wtedy nie będzie mówił o kryzysie. Już pojedynczy milicjant na ulicy to dzieło sztuki… Reprintowaliśmy ulotki z kultowych akcji ulicznych pomarańczowych zadymiarzy: słynny happening rozdawania papieru toaletowego zawierał m.in. „Instrukcję dla Wojewódzkiego Urzędu Spraw Wewnętrznych”: o 16.00 – przystępujemy do legitymowania Andrzej Awsiej i dzieła Poezji Ulicznej. o 16.03 – zapraszamy do nysek o 16.05 – zatrzymujemy osoby z ogonem i wysłuchujemy śpiewu „Sto lat”. 1 marzec 88 ogłoszony został przez Majora „Międzynarodowym Dniem Tajniaka” – Ubierz się stosownie w czarne okulary, kapelusz, płaszcz prochowiec lub skórę bądź pelerynę. Weź sprzęt do podsłuchu, lejek lub mikrofon. Zachowuj się swobodnie, legitymuj przechodniów. Jeśli zostaniesz zaproszony do wozu – wchodź! Jest to twoje naturalne miejsce. Generując metafizyczno – społeczne pola kontrastowe, Zbyszek napisał „Artykuł niby o neoekspresjonizmie” – Że wyróżnikiem naszego neue wilde jest tworzenie w sytuacji braku środków, ma ono zupełnie inny wymiar niż działania tego nurtu na Zachodzie. U nas jest to eksplozja wreszcie długo oczekiwanego tworzenia w adekwatności: w zgodzie z sytuacją, to znaczy, nie udając, że jej nie ma, a drążąc ją, wchodząc z nią w istotną interakcję, a tylko stąd może wieść droga ku jej kształtowaniu. W tym rozumieniu adekwatność nie wykłada się jako kompromisowość, ale właśnie wręcz przeciwnie: jako działanie bezkompromisowe, w odwadze stawania wobec rzeczywistości jaką jest – bez ucieczki w aluzje, usprawiedliwienia, narzekania – w zwarciu. Całość niezawodnie, prześlicznie i energetycznie opakowali plastycznie Yo Als Jetzt. Ów efuzyjny kolektyw był też autorem poematu permanentnego: coraz mniej spraw 133 ważnych / i coraz mniej czasu na zastanowienie / pomiędzy jednym a drugim / oddechem. Uwaga dla przyszłych pokoleń! Jeżeli dopadniecie oryginalny egzemplarz Higieny z roku 88, pamiętajcie, aby czytać poemat odwrotnie – czyli od końca do początku! Gdyż niefrasobliwie text tak właśnie „się wydrukował”, ha ha ha… Na otarcie łez zacytujmy fragment tego wspaniałego imprzejawnika – utwór będący próbą zbudowania najprostszej formy typu A B A ‘ / dźwięki skalarne i wektorowe / a czy to można zagrać od tyłu / owszem można, brzmi jak fisharmonia / totalna improwizacja na szumy z konsolety / realizacja ciągnęła się dwa lata / utwór trwa 15 minut. Swój korner istotny znalazła też Poezja Uliczna – inspiracje stanowiły konkretne nasze twory, zastosowanie techniki szablonu, miejsca i metody korespondencji / umysłowo intymny kontakt następuje mimo iż często nie znamy naszych odbiorców a zarazem nadawców odpowiedzi, a jedynie samą odpowiedź. Krąg hermeneutyczny zostaje zamknięty / zapewne wiele odpowiedzi do nas nie dotarło ale nie zamierzamy z tego powodu płakać. Zaistniał w Higienie manifest Janego z RSA pt. „Garść chaotycznych uwag o wyjściu z sytuacji bez wyjścia” – Niniejszym postuluję Permanentną Rewolucję Na Rzecz Świętego Spokoju, tj. życia lekkiego, łatwego i przyjemnego. To tylko pozorny paradoks: bez walki (i to co dzień od nowa) nic się nie osiągnie, a jedyne o co warto walczyć to zwykłe szczęście. Wszelkie wizje zbawienia ludzkości są gówno warte i źle się kończą! 134 Subtelnie przypomnijmy, iż słowa te pisał antykomunistyczny wróg publiczny numer jeden! W ramach reklamowania tych wszystkich, których kochamy, lubimy i cenimy, przeprowadzili Zbyszek i Pawełek istotny dyskurs z Jarkiem Gułą aus Praffdata. Dynamiczny młodzieniec podziemny zeznawał – Ktoś mi powiedział, że w Poznaniu organizuje się Festiwal Muzyki Nowej { 1985 r.}. Zadzwoniłem tam, przedstawiłem się, opisałem w paru zdaniach to co robimy – od razu nas przyjęli. Pojechaliśmy i ponieważ nie dostawaliśmy za koncerty pieniędzy, jeździliśmy przeważnie bez biletów – więc po drodze jakieś komisariaty, kary, ale było miło, zawsze jeździło z nami jeszcze parę osób, pomagało nam. Na tym koncercie odnieśliśmy sukces, mieliśmy pełną salę. Michał się rozebrał i czytał biblię a znajoma panienka onanizowała go ustami… Zajęliśmy trzecie miejsce. Instynkt stadny Koncernu powołał na śmiałe łamy Higieny supraaktywistów wrocławskiej Galerii Pojęcie Galeria Jest Nieodpowiednie. Ujawnili geometryczne kolaże i kolejną garść rewolucyjnych odezw – Zajmujemy się post-sztuką, post-filozofią, post-teorią społeczeństwa i kultury. We wszystkich dziedzinach odkrywamy nowe, nieznane lądy: – wyzwalamy dźwięki w muzyce – WSZYSTKO JEST MUZYKĄ, omniokoncert foniczny – uznajemy całość rzeczywistości wizualnej za artystyczną – WYSTAWA METAMALARSTWA – próbujemy opanować wszelkie możliwości naszego aparatu głosowego – w mowie, śpiewie i bełkocie – OMNIOSFERA MOWY… Kolejna odsłona GNG kończyła się ujawnieniem „Dokumentu 10” – System najogólniej zwany kulturą: maszynka zacina się, bryzgając niedomielonymi resztkami mięsa – sensu po wystraszonych naszych twarzach! A na deser Zbigniew, w totartalnie błyskotliwym stylu, przedstawił meta – czytelnikom Higieny naszą niesforną liryczną gromadkę, czyli text: „Zjawisko grup poetyckich przejmuje do głębi – Grupa Poetycka Zlali Mi Się Do Środka”– Mimo wielokrotnych kulawików doniosłość tego wszystkiego jest przeogromna i dalekosiężna. Oto Kudłaty – wzięty czechista i autor opowiadań drukowanych za dolary w serbskim piśmie „Rzeź lasu”… A oto teraz: Paulus – karta w dziejach narodowej literatury tym cenniejsza, że nie skażona żadną lekturą i żadnym wpływem. W przypadku utraty kontroli nad wylewem Realizacja Warszawska – AwodaZara 55. twórczym śmiało i szczerze popadający w skrajną żenadę tudzież kreację bliską poetyce rymowanek dla dziewcząt. Teraz weźmy: Śliczny Don Mario, postać sama w sobie, choć nie pozbawiona wrzodów dwunastnicy, Mario słynący z niezwykłej długości języka, recytator rzucający tłumy do stóp… Mario słynie też jako nieoceniony zagubiciel wierszy (zgubił wszystkie), co w powiązaniu z faktem całkowitego zarzucenia produkcji nowych, zdaje się strącać ów kruchy talent ze szczytów zapoznania w przepaście zapomnienia. O konsekwentnie ukrywającym swój odlot przed światem i Koncernem Lopezie Mauzere, dyrektor Sajnóg napisał – Oto następna, wciąż jeszcze niezapomniana poetka Gertruda Jarząbek, słynna z dworcowo – pociągowych poezokoncertów, pupilka publiczności, którą niewoli mocą swojego przekazu. A oto jakość przekraczająca samą siebie, indywidualność o mocy wyładowań ośmiu pierwiastków z czterech, Ryszard Tymon Tymański, pepsodent smile, basówkarz, kontrabasówkarz i basetlarz, śpiewak, muzyk i profuzyk… Oto on: dręcząco – męczący manieryk. Nie sposób też nie paść do stóp Joannie i Andrzejowi (Yo Als Jetzt) z racji nieustającej pomocy graficznej, malarskiej i ogólnie – vizualnej (in action), nie sposób nie smakować poematów permanentnych Macieja… A jeszcze przecież Paweł Konik, zwany też Apollem, niespożyty organizator i spider całej grupy, edytor i nieza- stąpiony głosiciel zagajeń i wprowadzeń, prześladowca najdrobniejszych nieaktywności. O „sobie samym dla potomności” Zbyszek napisał tak – Wreszcie ja, skromny autor rozległego dzieła poetyckiego i dzieła w ogóle. Ja, o którym własna dziewczyna twierdzi, że wyglądam jak karzeł i zboczeniec, bo mam kobiecą sylwetkę, co, przysięgam, w niczym nie ujmuje doniosłości moich lirycznych konstrukcji i wybroczyn… Przez zapomnienie zapomniałem, że przecież pracuje jeszcze z nami Człowiek Zwany Psem, zwany też Brzóską, biegły i celny aforysta. Tak oto zamyka się wyliczenie społecznych metafizyków, zamyka się, choć przecież jego wrota szeroko odemknione dla każdego, kto chciałby nęcić powszechny smak i powszechną nieortodoksję. Reszty dowiedzą się Państwo z nekrologów. I potem następował odważny set zlanych liryczności, autorstwa w/w głosicieli solilokwiów nikczemnych. My zacytujmy, pochodzący z Parnasu zimowego, wiersz Zbigniewa Sajnoga pt. „Wszystko jedno” – zapewne / nie mogę być głupszym od tego co piszę / a zresztą / wszystko jest mi jedno. 135 Powielenie Higieny firmowała, świeżo przez WiP powołana, konspiracyjna Kooperatywa Wydawnicza Margines. Na ostatniej stronie podaliśmy, panowie Zbig i Konjo, swoje adresy. Aby raz jeszcze dobitnie zaakcentować, że jesteśmy, kurwa, wolnymi ludźmi. Czy to się komuś podoba, czy nie… Losy Przeglądu Archeologicznego Metafizyki Społecznej Higiena, były losami swojego niemiłego czasu. Krótko po wydrukowaniu duża część nakładu skonfiskowana została przez SB podczas jesiennego, pierwszego zjazdu Międzymiastówki Anarchistycznej w Gdańsku. Ale to, co poszło w świat, rezonans wzbudziło godny. I np. wiosną roku następnego 89, Higiena została laureatem konkursu ogłoszonego przez Fundusz Prasowy Solidarności. Chciałbym jeszcze w imieniu Tranzytorium podziękować naszej gdańskiej koleżance Monice Mucek, która dzielnie przepisała tony totartalnych teoryj, na użytek kochanej naszej Higieny. Trwała oniryczna kanikuła roku 88, ale Koncern nie odpuszcza. Powstaje w jego profuzyjnym łonie konceptualne Towarzystwo Badania Pętelki. A na zaproszenie Praffdaty Zbyszek i Konjo pojechali do Warszawy aby uczestniczyć w konwersatorium na temat Pedagogiki wyzwolenia, organizowanym przez środowiska opozycji. Zaczęła się nam ta przygoda od, tradycyjnej już nieomal, kłótni „młodych totartowych gniewnych” z „uznanymi autorytetami”. Tym razem nerwy poniosły kolegę Konnaka, który wdał się w burzliwy dyskurs z poczciwym Jackiem Kuroniem. Panie Jacku – po latach sorry przeogromne! Jeżeli gdzieś tam w niebiesiech rozdajesz zupę kolejnym wykluczonym, wybacz, któremu mózg się wylał… Ale później nasza wymiana energetyczna nasyciła się treściwie. I Zbigniew, realizując idejkę mixowania podglebia artowego z politycznym, napisał wnikliwy konspekt pt. Kontrkultura w Polsce – walka, terapia i kreacja. Z tego bogatego koncepcyjnie dokumentu przybliżmy punkt 3. – „Sposoby działania”. Arsenał metod i możliwości jest niewielki, nie robi zbyt wielkiego wrażenia, ale wsparty zaangażowaniem i pracą – daje efekty. – przezwyciężanie drobnych przeciwności (np. choćby smarowanie mydłem znaczków pocztowych – po ich poślinieniu i potarciu palcem znika pieczęć datownika i odbiorca 136 listu może przekleić znaczek na swoją przesyłkę, także przed wysłaniem smarując znaczek mydłem) – akcjonizm (tu szersze omówienie przyczyn) – obieg informacji (korespondencja, mail art., Międzymiastówka Anarchistyczna) – własna prasa etc. – gra (kompromis kontrolowany – np. dawanie zarobić działaczom organizacji młodzieżowych, po to by zrobić koncert) – przyjaźń jako ideał, gwarant współdziałania i współtworzenia – spotkania. Niestety lub stety, okrągły stół przerwał niebawem prace konserwatorium… W sierpniu dyrekcja Koncernu zamieniła się w rasowych proletariuszy. Mój kochany tato załatwił miesięczny kontrakt na pracę w NRD. Może miał poczciwiec nadzieję, iż w ten sposób wreszcie zresocjalizuje swoją niesforną latorośl. Zbigniew i Konjo pojechali więc na roboty do fabryki urządzeń oświetleniowych, w urokliwym górskim miasteczku Lengefeld pod Pockau. Jadąc na Karl – Marx Stadt skręcić przy wiosce Flöha. Pracowaliśmy tam uczciwie, wyrabiając 150 % normy na stanzerei. Naszymi towarzyszami było 40 Kaszubów, 200 obywateli Mozambiku i kilku chorych psychicznie Niemców. Gdyż wszyscy w miarę normalni krajanie Honeckera już dawno stamtąd uciekli. Jak napisałem w jakimś wierszu – gdy spędza się życie z samymi świrami, tych kilka chwil z subkulturą normalsów to całkiem ciekawe doświadczenie. A Poeta Sajnóg poświęcił naszemu robotniczemu sezonowi ciekawy przejaw liryczny – kiedy o 5 rano wchodzę na maszynę / to tylko mi taka myśl przychodzi do głowy: / jeżeli ja potrafię być przeciętnym robotnikiem / a przeciętny robotnik małe ma szanse żeby zostać mną / czyli na przykład organizować to co ja / czy pisać czy co tam jeszcze / to czemu gruba baba się strzępi / kiedy czytamy na ulicy wiersze / albo czemu gruba baba w Łodzi / wrzeszczy na Skibę: robotnicy na was / harują a wam się we łbach przewraca / pały na was trzeba darmozjady… Takie refleksje w enerdowskiej fabryce snuł mój wspaniały kompan, co dość jasno też pozycjonuje rolę artysty podziemnego w społeczeństwie made in PRL. Trochę to dziwi a trochę i nie; jeżeli sobie uświadomimy, że nawet Ozi i Konjo w pociągu – na drodze ku przeznaczeniu. w pierwszej dekadzie XXI wieku jakaś połowa naszych rodaków uważa, iż generał Jaruzelski był kul, dżezi i trendy… A wiersz taką się kończy sekwencją – krzywda się nikomu nie robi od tego że ktoś pokrzyczy na ulicy / niech się wygłupia do woli jeśli mu tego trzeba. / Komunę to by każdy zniósł chętnie i od zaraz / co znaczy – teraz ja będę dusić i reszta precz. („O 5 rano na suwnicy”, z tomu „Parnas zimowy”). Żegnamy realizm socjalistyczny a’ la DDR i powracamy do kreowania ładunku wręcz fizykalnego / a jednak osobliwie transcendentem podszytego, jak ładnie zapisał onegdaj Tymon. Od wielu miesięcy Zbigniew i Konjo planowali przeprowadzenie dużej akcji multimedialnej w stolicy. Pierwotna idea rozrastała się z prędkością światła i w finale przybrała poważne oblicze (Ponownego) Wielkiego Tygodnia Zlewu, produkowanego przez Koncern Metafizyczno – Rozrywkowy Pigułka Progresji. Tydzień obejmował dwie, niezwykle widowiskowe realizacje. At first – Grzesiek Boa Brzozowicz, dziennikarz muzyczny i aktywista studencki, zaprosił Koncern na znany nam skądinąd, warszawski festiwal muzy poszukującej Poza Kontrolą. Przygotowaliśmy więc nocny maraton profuzji scenicznych pod, także już ostrzelanym w boju, kryptonimem Love! Peace! Industry! Było to jakby echo naszych estetycznych poszukiwań w Kabarecie Zlew Polski. Zbyszek objaśniał – Planowana impreza stanowi próbę przeniesienia kameralnego, klubowego spotkania w niejako inny wymiar czasowy i przestrzenny, przez wydłużenie czasu realizacji programu i rozszerzenie działań zarówno przestrzennie (symultaniczne programy w różnych miejscach Remontu) jak i przez wprowadzenie mnogości mediów (projekcje filmów, projekcja techniką video, diaporama ruchoma, diaporama, ekspozycja dynamiczna, ekspozycja itd.). Wystawiliśmy aktywiście Brzozowiczowi kwit, w którym ujawniamy nasze skromne oczekiwania techniczne – Noclegi dla 40 osób, druk plakatu i książeczki, 100 tubek farb plakatowych, folia 8 x 1,5 x 2,20, ekrany z białego płótna 2 x 2 x 5, 100 arkuszy kartonu, materiał podszewkowy w kilku kolorach, projektory filmowe, 11 lampionów z wyłącznikiem, 20 litrów emulsji, pasta pigmentowa, młotki, gwoździe, obcęgi, piła, drut, pędzle, klej do papieru, kilka rowerów (najlepiej składaki), fotel inwalidzki na kółkach, mogą być też inne dziwne środki lokomocji, 2 megafony (działające), wanna… 137 Praffdata – Faustyn Chełmecki. Na jesieni 87 koszt sprowadzenia ekipy Koncernu wynosił 80 tysięcy złotych PRL. Na wiosnę 88, z powodu inflacji, suma ta ulegała podwojeniu… 3 września 1988 o godzinie 22 odpaliliśmy w sali kinowej klubu Riviera – Remont siedmiogodzinną opowieść o nieznanych przestrzeniach muzycznych i mistycznych. Rozpoczęło nowe wcielenie Tymona, poszukująca własnego głosu formacja Miłość. Już wtedy artysta Tymański przeczuwał, iż w jednej kapeli nie zmieści całego uczucia, które wyrwie nas z piekła bezduszności. Wpadł więc na koncepcję dwóch Miłości. Ta pierwsza, nazwijmy ją na razie free rockowa, posiadała na składzie debiut pod postacią klarnecisty Mazzolla. I podczas nocy na Poza Kontrolą odegrali przepięknie odprężonego energetycznie seta. Praffdata jak zwykle wylewała oceany farby na swoje poczciwe organizmy. Nowością w tym kolektywie byli: Jasiu Rołt, zapamiętany z Brygady Kryzys i grupy Kamana, oraz stary hipis, malarz tudzież wyczynowiec & wywrotowiec – Jurek Czuraj, obywatel Suskowoli pod Pionkami. I jeszcze Kasia, która za kilka lat zabłyśnie w punk folkowej kapeli Jak Wolność To Wolność. Mc Marian wyrwał tym razem z bebechów swojej magicznej maszyny matematyczne połamańce, wprowadzające jakby klimat nieudanej love parade. Ciemność, dźwiękowe kulawiki, pokręcone filmy – Piotruś ponownie zdo- 138 był odznakę „Wzorowego Ucznia” w profuzyjnej szkole przetrwania. A teraz na scenę wchodzi najnowsze odkrycie Koncernu czyli poeta Brzóska w towarzystwie grupy Awoda Zara 55. Swingowe rytmy przenikane są recytacją coraz bardziej słynnych haiku – Skończona Frania / Skończony Rysiek / A do jednej klasy chodzili. Długie, niemilknące brawa… Grupa Poetycka Zlali Mi Się Do Środka cały czas i wieloaspektowo uczestniczyła w nocnych podchodach partyzantów efuzji. Tymon basówką wywijając stawiał pytania ostateczne a przewrotne – Czy podobna, by tak sromotnie wygwałcona rzeczywistość być miała / monizmem tylko, dualizmem jedynie, czy wreszcie pluralną zarazą / wyłącznie? („Czy podobna”). Wsparciem edytorskim nocy Koncernu był druk książeczki Maćka Rucińskiego z traktatem Teologia orgazmu permanentnego. Nasycony graficzną florą i fauną Joasi Kabali booklet rozwijał intuicje, ujawnione podczas zimowych experiencji Kabaretu Zlew Polski – Kto miał usta pełne czekolady wie czym jest nasilenie wrażeń do ostateczności. Stan ten trwa tak długo jak długo samonapędzająca się chęć utrzyma odpowiednio duże natężenie. Potem w jej miejsce przychodzą inne, jeśli są równie silne, aktywność utrzyma poziom orgazmu. Ten sam mechanizm sprzężenia zwrotnego, który spycha z uniesienia w rozpacz, by utrzymać stan nijakości, będzie chronił orgazm i niwelował drobne przeszkody. Natężenie uwagi pozwala odkryć podniecające strony wszystkich rzeczy a chęć powstaje wraz z tym. Rozkoszą może być smarowanie chleba lub krojenie cebuli. Orgazm staje się permanentny. Liryczne projekcje zlanego środka zaistniały tej nocy jeszcze w wielorako przewrotny sposób. Raz kolejny ujawniła się frakcja dźwiękonaśladowcza Tranzytorium, pod postacią grupy Totart DDA. Zbyszek i Konjo zaprezentowali premierowy repertuar pt. Przyroda to też dziwka, niechbym tylko zasłabła i sama została w domu, jakby drzwi zaczęły lutować, te znaki, symbole, wiesz, z tym trzeba uważać. Tytuł zaczerpnęliśmy ze zwierzeń akademickiej poetki Lidki. Nowym członkiem DDA został chałupniczo skonstruowany generator, wypożyczony od Oziego z SSP. Jak pisał Sajgon – Istotną rolę w działaniach formacji odgrywa improwizacja, potoczysta profuzja wspierająca katarktyczny, terapeutyczny aspekt aktywności. Potrzeba improwizacji ma swoje uzasadnienie w filozoficznym programie krytykującym pojmowanie twórczej aktywności człowieka jako wyścigu środków… stąd traktowanie kategorii nowości dzieła jako narzędzia klasyfikacji, hierarchizacji działa sztuki. Improwizowaliśmy więc w Totart DDA śmiało i szczerze z, nieskromnie powiem, doskonale energetycznym skutkiem. Na finał naszego segmentu kolega Konjo wyrapował (!?) fragment wiersza swojego wylanego pupila, Lopeza Mauzere – Autobus jak wieloryb / połknął mnie / porwał / w otchłań świata / jadę do Oliwy / może mnie / zabiją / jak jesiotra / na ikrę… Mocnym epilogiem spektaklu Love! Peace! Industry! było trzecie ujawnienie sonetów totalnych Reisepsychose. Tym razem dookoła rusztowania warszawskiego, wbitego w środek sceny Remontu, krążyli wszyscy udziałowcy tej wspaniałej realizacji. Na rowerkach, łyżwach, wrotkach i saneczkach sunęli radośnie i Tymon z Miłością, i Guła „Teologia orgazmu permanentnego”. Grafika – Yo. Reisepsychose – Zbigniew i Tymon. 139 Love! Peace! Industry! Zbig, Pauli i Konjo. Remont, wrzesień 88. z Praffdatą, i Mc Marian, i Brzóska z Izą, i dyrektor Konnack. I oczywiście Autor, kolega Sajnóg. Panie Karolinka z Raculi i Kasia z Warszawy (aus Praffdata) raz ostatni posyłały w Kosmos mocne strofy arcydzieła profuzji – Pali się a my uciekamy szybką / pomarańczową łódką bydło dług / im kutasem współżyje na wyspi / e zawracamy nie. („W trzech czwartych monolityczny ćwierćsontot w sprawie katastrof ”). Od tego stołecznego świtu ludzkość nigdy już nie miała przyjemności bądź nieprzyjemności spotkania z tym niezwykłym imprzejawnikiem. Poniekąd było to związane z owym słynnym nieuleganiem psychologii przeboju. A zapewne też i dlatego, że wydarzyć miało się w naszym wspólnym istnieniu jeszcze wiele zadziwiających sytuacji… Parę następnych dni siedzieliśmy w Warszawie, przygotowując kolejną akcję i korzystając z kulturalnych atrakcji, 140 przygotowanych przez Boa Brzozowicza. Obejrzeliśmy m.in. kilka unikalnych filmów Andy Warhola, w tym słynne Ciało i Śmieć. Gdyż, at second, na 10 i 11 września roku 88, Koncern Metafizyczno – Rozrywkowy Pigułka Progresji przygotował dwudniowego kilera pod kryptonimem Realizacja Warszawska. W tym wielkim i pięknym przedsięwzięciu wzięli udział wytrawni uwielacze – jedni nakierowani na konieczną śmiałość indywidualizacji, drudzy na ideę czystej charyzmy, a inni jeszcze gdzie indziej. Na scenie, pod sceną, nad sceną i w okolicach sceny wystąpili – Miłość, Praffdata, Totart DDA, Grupa 80 Teatru Pstrąg, Szelest Spadających Papierków, Awoda Zara 55, Po Schodach oraz Grupa Poetycka Zlali Mi Się Do Środka. Ze specjalnym wykładem Maćka Als Rucińskiego, ponownie w temacie subtelnych iluminacji orgazmu permanentnego. Mimo obecności na plakacie, jednak nie dojechali Wahehe i Balet Archidiecezjalny Karolinki i Schiza. Męska część Baletu zakochała się w pociągu relacji Skierniewice – Warszawa w przystojnym żołnierzu i wybrała czułe pląsy, zamiast scenicznych ejakulacji. Warszawy nie znaleźli także kaszubscy bardowie, których poznaliśmy podczas nocy prymitywów w Kabarecie. „Wykład nadorganizacji” – booklet by Zbig i Yo Als Jetzt. Realizacja Warszawska, wrzesień 88. Drugi dzień to multimedialny popis duetu Mc Marian – Yo Jetzt, którzy przygotowali widowisko pt. Symfonia na 12 rzutników i cztery źródła dźwięku. Jak widać dobitnie, znów przemówił nasz radosny instynkt stadny. Dyrektor Konjo podkreślał – Cenimy higieniczność obranego stanowiska i chętnie wyciągamy ręce do przyjaciół skorych zabawy. Nie ma zresztą innego wyjścia dla ludzi wyzwalających się z rozumienia życia jako konkursu i wyścigu środków. Ponieważ jednak lata walki pozwoliły nam dość wnikliwie rozpoznać skomplikowaną psyche naszych profuzyjnych kolegów i koleżanek, sporządziliśmy i dla naszych gwiazd instrukcję obsługi tego wydarzenia. Każdy uczestnik otrzymał list, w którym życzliwie informowaliśmy – Dyrekcja Koncernu solennie prosi o odpowiedzialność, samoorganizację, wzajemną pomoc i dojrzałość. Pamiętaj gdzie żyjesz – nie zapomnij zabrać ze sobą narzędzi pracy – nie licz na to, że otrzymasz je na miejscu. Zbyszek szczegółowo wyłożył koncepcję tego upublicznienia w rozległym „Wykładzie nadorganizacji” – Projektowana akcja jest wyrazem zamiaru ustanowienia realnej metafory stanu jedni, a jednocześnie w takim samym stopniu jest ową jednią jak i czymś jej przeciwnym. Gdyby nie fakty 1/ konstytucyjnego (w czasoprzestrzeni) rozsunięcia faz: punktującej i kontrapunktującej, oraz 2/ teoretycznego i praktycznego przygotowania całości – akcja ta mogłaby prawdopodobnie realizować jednię doraźną. Skądinąd wszystko jedno, że tak właśnie się dzieje. Tu następuje zawilec ideologiczny w kształcie solidnej podkładki teoretycznej, objaśniającej specyfikę Realizacji. Epilogiem był poemat permanentny pt. „Odczytanie historii Nevonów” – życie można stracić w blasku światła / w ciemności traci się twarz. Dzieło miało być wydrukowane w ilości tysiąca egzemplarzy i rozdawane naszej publiczności. Ale tradycyjne niedocieczenia logistyczne spowodowały powielenie książeczki, plastycznie opracowanej przez Yo Als Jetzt, w nakładzie jeno 50 białokruczych sztuk (Księgozbiór Zlew Polski). Akcja była czasoprzestrzennym rozwinięciem symbolu TAO. Do Realizacji przygotowaliśmy się pedantycznie przez tych kilka miesięcy, na przełomie 87 i 88 roku. Wydrukowaliśmy na powielaczu ulotki z info i ideolo tego wspaniałego wydarzenia, na czele z wezwaniem – Zupełne porzucenie społecznej wymiany kulturalnej i innych 141 Aby podkreślić trybalny charakter najazdu metafizyków społecznych napomknę, iż przyjechało z nami trzech mistrzów podziemnej fotografii – Arek Drewa, Maciek Kostecki i Roman Malarz Kobiet. Oraz nasze najnowsze odkrycie – Tomek Szumski, obywatel Baboszewa. Leżącego pod Nasielskiem. Potentat płytowy – udostępniał nam swoją wspaniałą kolekcję progresywnie unikalnych nagrań. Do dziś dociec nie mogę, skąd on te foniczne delikatesy wydobywał? Realizacja Koncernu była satelitą legendarnego festiwalu muzyki alternatywnej Róbrege. Dyrektorował tam wtedy stary kumpel z czasów świnoujskiej paranoi czyli Krzysiek Gogol. By the way napomknę bo warto, iż zarówno Koncern jak i np. Maciek Chmiel, wtedy jeden z animatorów festiwalu, walczyli nad tą imprezą niemalże for free. To była zresztą peerelowska codzienność dla ludzi andergrandu. Maciek opowiadał, iż po trzech miesiącach organizacyjnej harówy przy Róbrege, mógł sobie w Pewexie kupić wymarzoną jeansową kurtkę za 20 dolarów… A wypłatą dla załogi Koncernu Pigułka Progresji było to, że w ogóle mogliśmy ten festiwal zorganizować. Ulotka z ideolo Realizacji Warszawskiej. Koncern na rusztowaniu. aktywności obojętnie w imię jakich racji dokonywane prowadzi nieodmiennie do stricte samobójczego aktu całkowitej demencji! Inny druk ulotny godnie objaśniał – Głęboko literacka linia rozwoju naszego tranzytorium ujawnia się w pogłoskach i meandrach zaprzeszłych lutowanij, lebieszka maciąż za mi za. Wstąpmy w propozycji ewidentnych sedno… A druk jeszcze inakszy zawierał prozę dziwną pt. „Krążenie” – Krążymy. Zawsze w trójkę. Jak za pierwszym razem. Rzadko wykraczamy poza orbitę naszej trasy i tylko czasami któreś z nas odłącza się od pozostałych, zawsze z ważnego powodu. O ile kartoteka mnie nie zawodzi, autorką tej miniaturki była pewna stała bywalczyni gdańskiego szpitala psychiatrycznego. Dochodził do tej propagandowej kanonady wspaniały poster Realizacji, poświęcony figurze nieodżałowanego Pana Ryby. Prodotto di Yo Als Jetzt; ale to tak oczywiste, że tego przez szacunek dla inteligencji Czytelnika nie napiszę. 142 Realizacja Warszawska – Totart DDA mixuje! Na miejsce naszej akcji wskazano nam placyk, mieszczący się nieopodal cyrku Intersalto. Na rogu ulic Towarowa i Chłodna. Pod do dziś istniejącym, potężnym napisem: „Mleko – zdrowie”. Ponieważ był to koncert open air, grać mieliśmy fonicznie dość neutralnie, w stronę cyrkowego namiotu. Ale w dniu imprezy okazało się, że tuż przy scenie wbity jest jakiś martyrologiczny monument. Ludzie Gogola wpadli w panikę, iż ktoś z alternatywnej widowni w koncertowym szale nie uszanuje symbolu męczeństwa. I w ostatniej chwili kazano nam grać w stronę przeciwną. Prosto na gęsto zabudowane osiedle mieszkaniowe z wielkiej płyty. W sobotni poranek 10 września roku 88 o godzinie 11 rano, konferansjerzy Zbigniew i Konjo, przyodziani w pomasarskie mundury, zaprosili więc połowę stolicy ku swoim profuzyjnym szaleństwom. I rozpoczęli masakrę miejskiej przestrzeni jako duet Totart DDA. Przygotowaliśmy radykalne śniadanie na trawie pod kryptonimem All that zlew. Mottem naszej dźwiękowej manifestacji było przesłanie – Po upływie pewnego czasu od momentu swojego urodzenia, każdy człowiek ma szansę zorientować się, że kultura, w którą się go wprowadza jest tyleż darem, co niewolą. Niektórzy z tych, co zauważają ów fakt, znajdują w sobie wolę, by się od uwięzienia w narzuconej kulturze uwolnić. Nieliczni mają tyle siły, czy determinacji, by tę wolę realizować… Rzęziliśmy na wszelkie możliwe i niemożliwe sposoby, katując naszym zlewnym wymiotem leniwy warszawski poranek. Już po kwadransie przyjechał pierwszy patrol milicji, wezwany przez przerażonych autochtonów. Ale tym razem kolega Gogol dysponował mocnymi kwitami, które bez większych przeszkód pozwoliły na zakontynuowanie tej fantastycznej podróży. Akcję foniczną dopełniliśmy rozrzuceniem ulotek, zawierających „Tezy podstawowe orgazmu permanentnego” – 1.Bóg jest Orgazmem Permanentnym i odwrotnie 2. Orgazm Permanentny jest dla stworzenia wartością jedyną 3. Oznacza przekroczenie się i inkorporację nowego systemu a zarazem rozbicie syfu opartego na wartościach fałszywych 4. Orgazm odzwierciedla maksymalne możliwe przetwarzanie energii 5. Orgazm Permanentny jest możliwy… Na scenę wdrapał się prozaik Kudłaty i rozpoczął godną recytację kolejnych fragmentów swojego Tomka… Słuchała go już spora grupka bezdomnych punków, przybyłych z prowincji na swoje muzyczne bachanalia. Co bardziej głupkowate fragmenty meta-textu nagradzane były skacowanymi brawami. Gdy rozpoczęła się mistyczka Szelestu Spadających Papierków, pozostali udziałowcy Koncernu rozpoczęli 143 Szelest Spadających Papierków – Ozi, Siemak i Szymon. Miłość – Piotrek Dudziński, Mikołaj Trzaska i Tymon. 144 budowę tajemniczej konstrukcji. Jak pisal Zbyszek – Wydaje się, że zarówno punkt, jak i kontrapunkt tej akcji, są dopisywaniem konsekwencji do elukubracji Antonina Artauda na temat widowiska totalnego. Ale to nie jest pewne. Pauli i Konnix doklejali do konstrukcji to i owo, więc z czystym sumieniem nazwali te pląsy Piątym światowym wernisażem Voyerystów – Apopart by Angel Apollo Atelier!. Jak pisał Zbigniew – Ożywienie konstrukcji jest jakby wbiciem w rzeczywistość promieniotwórczej igły… Planowaliśmy iż u szczytu szypuły krzątać się będzie ciężarna, jako zdarzenie symbolicznie bliskie jedni, a przy tym przykład żywej liczby podwójnej. Dobrze by było, gdyby się np. rozebrała, bo to zawsze doda trochę życia. No ale niestety, takiej desperatki wtedy nie znaleźliśmy… Za to do ekipy Oziego dołączył już Krzysiek Siemak, weteran gdańskiego podziemia muzycznego. Krzysiek grał onegdaj na gitarze w grupie Joanna Deadlock. Niebawem ujawni także swój przenikliwy talent poetycki. Oraz pasję z obszarów progresywnego home recording. Nowy Szelest to była walka na atomy dźwięków, sączonych powoli z bebechów muzykantów ku wieczności. Mówi Ozi – Wykorzystując unikatowy przetwornik do produkcji różnych dźwięków doprowadzaliśmy publiczność do ekstazy nerwowej… Było to wcielenie trudne, niepokojące i pozwalające z ufnością patrzeć na ewolucję naszych obłąkanych kolegów. Coby nieco ocieplić atmosferę, poeta Sajnóg począł odczytywać utwory z Parnasu zimowego. Zaistniały utwory tak istotne, jak Wojna zastała nas w cukierni, No more PKP czy perseweracja perforacji kudłacji. Tu także miało miejsce premierowe upublicznienie, owianego już wkrótce dwuznaczną sławą (albo i trójznaczną), miłosnego wyznania pt. Flupy z pizdy. Nim coraz liczniejsze audytorium ochłonęło z wrażenia, na scenie zainstalowała się Praffdata. Wykonali performens transowy pt. Dowód osobisty, którego podmiot liryczny pojawił się na scenie w formie wielokrotnie powiększonej i anarchistycznie zniekształconej. Zbig wspominał potem – Praffdata… chyba najpracowitsze improwizacje jakie widziałem, nakierowane na intensywne przeżywanie wspólnoty, świetnie zorganizowane działanie grupowe, które przy przejściu z etapu przygotowań w etap występu przeradza się w żywioł polimedialnej improwizacji. Cała jazda była tradycyjnie ciepła w swojej barwności i intensywności. Był to też, niestety, jeden z ostatnich koncertów Jasia Rołta, który jakiś czas później przegrał walkę ze swoimi okrutnymi demonami… A na stejdżu Konjo, w roli etatowego promotora Grupy Poetyckiej Zlali Mi Się Do Środka, naświetla komórki alternatywnej młodzieży lirycznymi projekcjami Gertrudy Jarząbek. Znanej niegdyś jako Lopez Mauzere – A może Poznań / Izajaszu Mojżeszu / proroku tato / mój tata jest lotnikiem / mój tata jest kasjerem / mój tata gra w totarcie / mój tata jest w Poznaniu / a ty co się tak gapisz / mój tata jest dyrektorem / mój tata jest najsilniejszy / kocham mojego tatę. Lejdis end dżentelmen, oto pojawia się grupa Miłość. W rytmie reggae (?!) Tymon wita publikę – Jeszcze do niedawna nazywaliśmy się Sni Sredstwom Za Uklanianie. W jednym z pd – słowiańskich języków znaczy to tyle, sni – środkiem do usuwania. Ale oto po latach skwapliwego usuwania nadszedł czas natchnionej, dobitnej afirmacji. Nazwaliśmy się więc Miłość, by dać świadectwo. Tak naprawdę, wszystko się dopiero zaczyna. Prawdopodobnie na scenie ujawniała się jassowa wersja projektu Tymona. Gdyż w jej składzie grał już Mikołaj Trzaska, gitarę obsługiwał niegdysiejszy Brodaty Gwizdek aus Bydgoszcz. A na perkusji przelotnie bębnił w ten piękny poranek Piotrek Dudziński, pracownik naukowy ze Słupska. Zaistniały ostre zlewności nie tylko muzyczne, ale także werbalne. Lider Tymański wpadł w podprogowy szał uniesień i wieścił natchnione elaboraty – Abla taba ta ta! Lado! Puto! Mazgaje szydzące ze schabu! Nekrolatie solennie namaszczone! Masoneria nienawistnego starosty! Siła pipy! Warszawo, odbudowana przez faszystów… Znów nie wszyscy zrozumieli ten message przenikliwy. Przenosimy się na łąkę, gdzie załoga Skiby zaprezentowała spektakl pt. Sami swoi. Grupa 80 Teatru Pstrąg to ostrzelani w ulicznych bojach zawodnicy. Opanowali też podstawy marketingu bezpośredniego. Krzysiek wali w potężny bęben i zachęca osłupiałych panków – Po występach w Bułgarii, NRD, Czechosłowacji i Albanii – znowu w Polsce!, Pół godziny metafizyki w waszym życiu!, Kasa nie zwraca pieniędzy za bilety! Za bilety zwraca kolej! Kolej zwraca uwagę że nie zwraca!. Aktion direkt łódzkich performerów dopełniony został rozrzuceniem ulotek. Przy czym spontanicznie rzucały dwie niezależne drużyny. Warszawscy WiPowcy wzywali do zaprzestania eksperymentów atomowych w Świerku. A Koncern promował w swoich drukach m.in. poezyje jassmena Tymona – naskrobałbym manifest jaki / ale nie 145 Grupa 80 Teatru Pstrąg. wiem, jakiej kwestii ma się tyczyć / naskrobałbym jaki manifest / tak mi buta rozpiera dupa / ale o czym wiedzieć niełatwo. („Złośliwy bywam”). Awoda Zara 55 rozpoczęła klimatycznym utworem pt. Rudolf Valentino. W ten sposób praktycznie realizowano postulat ekipy Brzóski otwarcia na wszelkie prądy literackie, nie pomijając kiczu… Gościnnie na gitarze swingował Krzysiek Siemak. Kombatant podziemia pozostał na scenie, opanowanej tymczasem przez gwiazdę prymitywu, grupę Po Schodach. Która prawdopodobnie przygotowała show o kryptonimie Fucking gówno. Frontman Paulus obdarowany został za moment także towarzystwem Tymona, Sajgona, Kudłatego i Jurka Czuraja z Praffdaty. Powstało z tego profuzyjne jam session. Orkiestra wpadła w extazę, wykonując utwór pt. Jest to opowieść o jednostce ludzkiej, która żyjąc nie zauważyła, że żyje dla innych. Paulus pierdział w trąbkę i zawodził w delirium – Ścianą w oczy / ścianą w ciało / gżegżółka ekshumacja… Dyrekcja Koncernu grzecznie podziękowała za udział i kontemplację tego wspaniałego, siedmiogodzinnego widowiska. I zaprosiła na jutrzejszą operację kontrapunktującą. 146 W niedzielę 11 września roku 88 o godzinie 23, studnię akademika przy Placu Narutowicza wypełniły fluidy extazy i przekroczenia. Zrealizowaliśmy Symfonię na 12 rzutników i cztery źródła dźwięku. Odpowiedzialni za visuale Yo Jetzt rozdali 12 operatorom swoje diapozytywy. Rozstawieni co trzy piętra wyświetlaliśmy je na przeciwległe ściany. W ten sposób cała monstrualna przestrzeń budowli opanowana została przez plastyczne wylewy. Ja np. operowałem z moim rzutnikiem na piętrze dziewiątym. Piotruś Kalinowski z Mc Marian miał oddać w swojej pokręconej muzie postulat Zbigniewa – Akcja kojarzy przeciwieństwa na poziomie przedmiotowym… Ów rytmiczny, kosmiczny akt łączącego wypełnienia, jego płynna równowaga, strukturalnie bliska jest aktu płciowego… Jednocześnie akcja kojarzy przeciwieństwa również na poziomie podmiotowym przez łączenie silnej strukturalizacji z równie silnie sprofuzowaną realizacją, których dynamiczna wypadkowa współistniejąc z pasywnością obserwatorów może dopiero ustanowić realną metaforę jedni. („Wykład nadorganizacji”). Mc Marian skomponował cztery osobne utwory, które symultanicznie emitował z magnetofonów rozstawionych także co trzy piętra. To połączenie trzasków, plasków, wycia, pulsacji Piotrusiowych kaset z diaporamą Yo Jetzt było mistycznym rzygiem profuzyjnego Kosmosu. Patrzyłem, słuchałem, odpalałem do wnętrza urbanistycznego potwo- ra kolejne klatki diapozytywów. I byłem najszczęśliwszym człowiekiem na tej planecie. Kilka pięter nade mną to samo czynił Zbyszek. I Andrzej. I Joanna. I Paulus. I Maciek. I Tymon. I Brzóska. I Arek. I pewnie czuli to samo… Nie podłączyli się do naszej nirwany rezydenci akademika. Wbrew przewidywaniom z Wykładu… nie pozostali pasywni bynajmniej. Już po kilku minutach obrzucali nas ciężkimi słowami i jeszcze cięższymi meblami. Wylatywały przez pijane okna wersalki, krzesła, gaśnice i świetlówki. Lot szafy z wysokości 12 piętra dopełnił integrację metafizyków ze swoim społeczeństwem. I podsumować możemy ten element dziejów Wszechświata jeszcze jednym cytatem z poematu permanentnego Yo Als Jetzt – w wyniku przedłużającej się bezksiężycowej nocy Nevoni utracili człowieczeństwo i zamienili się w mrówki. Po powrocie do domu Zbyszek zanotował – Ze spokojnym utwierdzeniem w zgodności procesu myślowego z ujawniającymi się przejawami procesów jakichś w ogóle, konstatuję antycypujący i prognostyczny charakter wylewki. Teraz, kiedy różni współtworzący rozjeżdżają się ze swoimi aktywnościami w różne strony… Warszawską epopeję obserwował pewien czujny dziennikarz. I jakiś czas później opublikował w tajemniczej gazecie swoje refleksje na temat upublicznienia dnia pierwszego Realizacji. Oto opis koncertu Totart DDA – Rusza muzyka. Kaskada trzasków i wycia, zniekształconych przez kamery pogłosowe. Siła dźwięku jest tak duża, że zagłusza jadące tramwaje i rumor samochodów, niczym huk startującego odrzutowca. Dźwięki początkowo chaotyczne, anarchiczne stapiają się powoli w całość, stopniowo porządkuje je rytm, coraz mocniej wybijany przez automatycznego perkusistę. Odpychające, ostre, jednostajne brzmienie naśladujące industrialne odgłosy. Olśnienie: ten paroksyzm to nic innego niż karykatura dźwiękowego tła miejskiego. Jazgotu miasta w normalnej postaci – mimo jego rzeczywistego koszmaru – już nie słyszymy, tak wrósł w codzienność dla uszu. Potrzeba zagłuszającej parodii, aby uświadomić sobie jego paranoiczność. Do mikrofonów przytykają magnetofony. W kakofonię sztucznej muzyki wybijają się kolejne hałasy. Tym razem to ponagrywane w „pętle dźwiękowe” rozmaite głosy, instrumenty, pourywane, ochrypłe, jak w krzywym zwierciadle. Rytm głosów zestraja się z rytmem dźwięków. Pokraczne, ułomne powitanie… W dawnej wsi nie zaglądało się do głębokiej studni, żeby nie zobaczyć tam diabła. Człowiek nie powinien zgłębiać siebie zbyt głęboko, grozi mu to samo. Totartowcy porzucają magnetofony i chwytają dzwonki. Dzwonią długo, poza granicę zmęczenia i znudzenia. Ceremoniał. Chwila metafizyki w centrum wielkiego miasta, w samo południe, słoneczne i leniwe. (Krzysztof Kotkowski – „Maszyna do produkcji chaosu”). Podczas (Ponownego) Wielkiego Tygodnia Zlewu poznaliśmy m.in. dwóch sympatycznych niemieckich lewaków, Daniela i Andreasa Bastianów z Bremy. Zabawną specyfikę naszych kontaktów opisałem później w jednym z wierszy w tomie „Król festynów” – przez lata dbali 147 Awoda Zara 55 – Ania, Brzóska i Siemko. Artykuł z Bremer Blatt. o nasze bojowe morale / i utrzymanie dobrosąsiedzkich stosunków / przysyłali tony trockistowskiej bibuły / walczącej o wolną palestynę z izraelskim najeźdźcą / nawet paulus zbywał ten message taktownym milczeniem… Junge leute aus BRD zachwycili się środowiskiem metafizyków społecznych. I w listopadowym numerze prestiżowego magazynu Bremer Blatt ukazał się artykuł herr Daniela pt. „Subkultur in Polen” – Twórcy Totartu są zwolennikami akcji ulicznych i kabaretu z intelektualnymi pretensjami. Sądzą, że wiadomości przez nich przekazywane, powinny na stałe zagnieździć się w zwietrzałych mózgach publiczności. Ich własne przedstawienia, plakaty i ulotki wyglądają, jakby w ich tworzeniu brali udział dadaiści lat 20-tych. Postawą inspiratorów Totartu wobec załamującego się systemu jest międzynarodowe fuck off! Próbując zdefiniować osobliwą treść naszych ujawnień, autor użył jakże adekwatnego określenia Spassguerilla. Czyli partyzantka śmiechu. Bardzo się to nam spodobało. I w tym duchu zacytujmy once again Daniela Bastiana, wg którego przeciętny Niemiec odbiera PRL przez pryzmat streikende Arbeiter, Lech Walesa, Solidarnosc, lange Schlangen vor leeren Schaufensterauslagen und das alles beherrschende Gesicht von General Jaruzelski hinter den abgedunketten Brillenglasern… 148 Ale są przecież jeszcze w tym kraju einen Untergrunt aus intellektuellen Querdenkern, Rockern, Punx und Hippies, eine Gegenkultur, die radikal, kreativ, anarchistisch und mutig ist… Towarzysze z Bremy zachwyceni Totartalną Metodą, chcieli nas zaprosić na koncerty do cywilizowanej części Europy. Ale po intensywnym lecie zaliczyliśmy łagodną entropię logistyczną. I zamiast Koncernu na swoje pierwsze niepolskie tournee wyruszyli za czas jakiś koledzy z Dezertera. Opowiadali potem, że ich inauguracyjna sztuka w Berlinie Zachodnim organizowana była przez fan klub peruwiańskich partyzantów z organizacji El Centero Luminoso. Czyli po naszemu – maoistowskich terrorystów z komanda Świetlisty Szlak. A pani Niemka która ich serdecznie ugościła, była fanatyczną komunistką. Jej dwóch synków miało na imię odpowiednio – Fidel i Lenin. Herzlich wilkommen in freie welt! Poeta Konjo poświęcił tym chwilom czuły przejaw liryczny – sympatyczni młodzieńcy bez świadomości przestrzennej / lustrują tobołki dezerterów przekraczających granicę friedrichstrasse / zauważają z troską i matczynym zdziwieniem / gdy pierwszy raz jechali do usa / mieli ze sobą tylko dwa t-shirty i kartę kredytową… („Król festynów”). Tymczasem w Gdańsku zintensyfikowała swoje peregrynacje neoekspresjonistyczne załoga Galerii Wyspa. Pomiędzy 7 a 9 października, pośród ruin spichlerzy nad Motławą, odbyła się wystawa pt. Teraz jest teraz. Do tej pory ekipa Wyspy słynęła z dzikich, nihilistycznych wernisaży. Organizowanych wojowniczo w barakach na ulicy Chmielnej, w zapomnianej przez Stwórcę i milicję części Wolnego Miasta. Już pierwsze pokazy zimą roku 85 kończyły się rytualnym paleniem obrazów. Transgresyjny savoir vivre nakazywał też rozbijanie rzeźb na głowach zdezorientowanej publiczności. Do tego dochodziło biczowanie artystów, rzężenie audio sprzętem wszelakim, wystawianie elementów człowieczej anatomii na widok publiczny – i tym podobny montaż atrakcji. Galernicy ogłaszali – Pierwsze pokazy i realizacje odbywały się nielegalnie i spontanicznie w wybranych miejscach miasta. Aranżacje wykonywane z nietrwałych materiałów i ulegające degradacji i zniszczeniu (sztuka poza Światem Sztuki), niszczenie i rozpad zostały zaakceptowane i włączone w proces artystyczny jako nieodłączny narzucający się fakt rzeczywistości. (Grzegorz Klaman, Robert Rumas – „Teraz jest teraz”). Teraz zaproponowano odlot w ciepłe, zadziwiająco afirmatywne regiony. Oczywiście w ramach ustalonej taktyki bojowej… Fanów sarmackiej odmiany neue wilde witały jassowe dźwięki formacji Miłość. Na plakatach anonsowanej jako grupa weselno – pogrzebowa. Wzdłóż instalacji land artowych rozłożono ciasteczka, serdelki i chłodne napoje. Piękne panie mogły kontemplować pracę Poezji Ulicznej pt. Pierdolony konkret. Oraz profuzyjną X Muzę, upersonifikowaną w filmie Dach. Dach, Gdańsk 87 – Paulus, Konjo i fotograf Jacek Bydło Piotrowski. 149 W takiej konstelacji nawet naturalizmy Zbyszka Libery (Obrzędy intymne) oraz Koryto Grześka Klamana (rzeźba z drewna, blachy cynkowej, nieświeżego mięsa i książek) przechodziły w zupełnie inny, klinicznie ironiczny wymiar. A dyrektor Konjo po raz pierwszy spotkał na Wyspie Yacha Paszkiewicza, późniejszego twórcę polskiej szkoły video clipu. Zakolegowaliśmy się i serdeczna pamięć tego meetingu ożyła dwa lata później, gdy wspólnie kręciliśmy nasz pierwszy telewizyjny show muzyczny. Naklejki na kasety Fonografii Zlew Polski. Podjęliśmy nieudaną współpracę z magazynem muzycznym Non Stop. Było to jedno z dwóch ukazujących się w PRL pism, poruszających tzw. tematykę popkulturową. Jego dziennikarz zamówił w Sekcji Publicystyczno – Reklamowej, serię artykułów o nowych zjawiskach w muzycznym undergroundzie ariergardowym. Przeczuwając możliwe perturbacje, dyrektorzy Konnak i Sajnóg zaznaczyli w liście do redakcji – Mogące się wydawać nieco niezrozumiałymi i dziwacznymi terminologia i stylistyka naszego artykułu, są jednak użyte świadomie i celowo. Ewentualnych skrótów i zmian prosimy nie dokonywać bez wiedzy i zgody autorów. Wysłaliśmy artykuł pt. Psychologia świata montowanego i inne pisma zawiłe. Redaktorzy nie zadali sobie trudu aby zgłębić przesłanie w nim zawarte. I po prostu połowę z niego wycięli, dość otwarcie pisząc we wstępniaku – Pierwsza część artykułu była tak zawiła, że wykruszyło się na niej trzech naszych Redaktorów… Panowie pochlebiali sobie stanowczo tą dużą literą. No to po latach przeczytaj to, czego nie zrozumieli redaktorzy Non Stopu – Pisanie o muzyce nie powinno się ograniczać tylko do problemów jakości strun i dostępności płyt. Tą masochistyczną autokastracją niedostatki środków rymuje się z pokracznym skarleniem refleksji. 150 A przecież powinno być odwrotnie: spiętrzone przeszkody winny stymulować umysły do czujności, do poszukiwania rozwiązań, punktów oparcia. Jest to naturalna, standardowa reakcja organizmu. Za to doskonale rozwijała się nam wymiana energetyczna z kolegami anarchistami i pacyfistami. Ponieważ w naszych dyskusjach ciągle powracał dylemat co zrobić gdy już nic nie można zrobić, przemówił nasz tradycyjnie rozwinięty instynkt stadny. Pismo RSA z jesieni 88 dumnie ogłaszało – W czerwcu gdańskie środowisko anarchistyczne (Ruch Społeczeństwa Alternatywnego, Ruch „Wolność i Pokój”, formacja tranzytoryjna TotArt) utworzyły Międzymiastówkę Anarchistyczną. Celem M. A. jest integracja osób i grup identyfikujących się z anarchizmem w Polsce, pomoc wzajemna w organizowaniu różnych działań – demonstracji, koncertów, manifestacji, wystaw, dyskusji, happeningów… Parafrazując raz kolejny znany bolszewicki slogan, udziałowcy tego niezwykłego wydarzenia integracyjnego wzywali – Anarchiści wszystkich miast – łączcie się. Zapadła decyzja o zorganizowaniu zjazdu założycielskiego Międzymiastówki w Gdańsku. Postanowiliśmy przedtem przeprowadzić szeroką akcję uświadamiającą. Komunikat Numer 1 nosił tytuł – M. A. – wyjdź z getta zbiorowej nostalgii. Sygnatariusze dokumentu – Jany Waluszko, Krzysiek Gall Galiński i Paweł Konjo Konnak, objaśniali – Przeciwko państwu można walczyć myślą, mową, uczynkiem i zaniedbaniem (bojkot). Można walczyć samemu, ale lepiej robić to z innymi… Wiemy, że jest nas wielu, na ogół pozostajemy jednak w izolacji – od społeczeństwa, dla którego jesteśmy wariatami i prowokatorami, i od siebie nawzajem, skutkiem czego są odjazdy i utopie, którym często ulegamy. Komunikat następny nosił zdecydowany tytuł – Ruch anarchistyczny – TAK!!! Zbigniew i Jany pisali – Anarchię można rozumieć jako nieskończoną możliwość spotkań indywidualności (jest to dalekie w stosunku do tego, co było pierwotnie, ale trzeba to tak zapisać). Można to rozumieć jako szereg postaw indywidualnych, ale też – jako próbę nowego ułożenia życia społeczności, jako rzeczpospolitą przyjaciół. W związku z tym – za Edwardem Abramowskim – zapraszamy do zmowy powszechnej przeciwko państwu i – za nim również – stwierdzamy, że jedyny istotnie wartościowy składnik rozwoju, to rozwój przyjaźni, tylko nim mierzy się wyższość rozwoju społecznego. Tak samo rozwój indywidualny – wartość człowieka, to jego uzdolnienie do przyjaźni. Pierwsza ulotka Międzymiastówki Anarchistycznej. Jany – Papież Anarchizmu Polskiego. Jest to jedyna rzecz, gdzie dobro społeczne utożsamia się z indywidualnym… Zamiast być spychanym na coraz skrajniejsze pozycje – rozszerzmy margines naszego funkcjonowania w społeczeństwie. Rozszerzanie miał podkreślić dobitnie zjazd M. A., zwołany na dzień 30 października 1988 roku. Miejsca udzielił wybitny fighter RSA, Wojtek Mazur – ksywa Hryń. Obiektem akcji był domek w stanie surowym, zlokalizowany na rogatkach Gdańska. Pięknie wewnątrz przyozdobiony przez załogę Koncernu Metafizyczno – Rozrywkowego Pigułka Progresji. Pośród budowlanych konstrukcji umieściliśmy sztandary, stanowiące owoc action painting na pamiętnym dachu Zbigniewa. Yo Als Jetzt w centralnym punkcie eksponowało pracę pt. Wilczy bilet, specjalnie namalowaną na tę intensywną okazję. Pośrodku dumnie powiewała 152 historycznie błękitna flaga Totartu, wykonana jeszcze latem roku 86 w Świnoujściu. Kolega Konik rozłożył swój small biznes czyli Boutique Zlew Polski. Apel zjednoczonych sił andergrandowych spotkał się z intensywnym odzewem i na zjazd przybyło ponad stu aktywistów. Oprócz rezydentów miast wojewódzkich, miłym zaskoczeniem byli reprezentanci metropolii takich jak Pasłęk, Gniewino, Sławowice, Haliny, Krośniewice, Bolesławiec czy Kożuchów (oczywiście Ziggy!). Pojawił się tradycyjnie Jarek Guła z Praffdaty. Oraz Mirek Maken Dzięciołowski, punkowy rebeliant ze Zgorzelca. Atmosfera była skupiona i bojowa. Z akt Wydziału III WUSW – W czasie trwania spotkania M.A. Andrzej Tokarski, z zawodu rolnik, rozprowadzał wśród uczestników sygnowane ps. Ziggy Stardust wydawnictwo pt. „Szajba” nr. 2. Oraz ulotki o treści „Feminizm to seksualny faszyzm” i „ORMO czuwa”. Powyższe przesyłam w celu służbowego wykorzystania. Zdążyliśmy jeszcze poddać dyskusji następujący punkt manifestu założycielskiego – Ruch anarchistyczny nie powinien być jakąś organizacją posiadającą określoną strukturę i kierującą działaniem poszczególnych grup, lecz dążeniem ludzi do wyparcia państwa z wszelkich dziedzin życia społeczeństwa i jednostki oraz zastąpienia go przez dobrowolną współpracę tychże. W działaniach możemy współpracować z każdym, bez względu na jego przynależność. Musimy mieć jednak świadomość, że współpraca skończy się z chwilą, gdy druga strona oddolną inicjatywę przekształci w nowy system. I tu dramatycznie skończył się ten etap zjazdu. Gdyż otoczeni i zaatakowani zostaliśmy przez kompanię IX PcP ZOMO oraz brygadę antyterrorystyczną i bojówkę SB. Która na wejściu wepchnęła do środka jakąś dziwną damę w wieku poklimakteryjnym. Dama w imieniu urzędu miejskiego wygłosiła formułkę o nielegalności naszego zgromadzenia. SB pod osłoną karabinów antyterrorystów rozpoczęła likwidację zjazdu. Aresztowano Janego i jeszcze kilka prominentnych postaci z Ruchu. Wszystkich spisano i zarekwirowano całą totartalną scenografię. Oraz Boutique Konika a z nim liczne egzemplarze Higieny. I kasety Fonografii i wydawnictwa Ksiegozbioru Zlew Polski. Jakiś ubek rozpaczliwie usiłował przebić się przez strofy tomu Lopeza Mauzere „AIDS…” – Lubię myśleć / że nie pozostanie / po nas / nawet / smród / buty / czy teczka / z twórczością / NIC, mamrotał… Napaść ZOMO spowodowała także kompletne wystygnięcie 50 kilogramów bigosu, troskliwie ugotowanego przez Zbyszka na tę niezwykłą okazję. Kulinarna operacja trwała kilka dni w kuchni dyrektora S. i serce wygłodniałe się krajało na widok wegetariańskiego zatracenia… Ocaleli z pogromu udali się na pobliska łąkę, gdzie otoczeni przez watahy zomowców spontanicznie wygenerowaliśmy międzymiastowy piknik. Na saksofonie zagrał dla nas nowoorleański dżezik kolega Disney z Roztocza. Klimatyczną fotkę z tego specyficznego after party zamieścił niebawem nawet magazyn amerykańskich anarcholi o nazwie Torch. W dziale News from Soviet Bloc. Po przeniesieniu w progi jakiejś neutralnej kruchty kontynuowaliśmy zaciekłe obrady. Ustalono, że w szczególności chodzi nam o popieranie wszelkich działań na rzecz praw człowieka, skierowanych przeciwko militaryzmowi, wyzyskowi pracujących, cenzurze i kłamstwom mass mediów, a także o popieranie działań ekologicznych, oddolnych inicjatyw gospodarczych oraz pozainstytucjonalnych przejawów twórczych. Rozstaliśmy się wznosząc pełne otuchy hasła – Współpracuj! Twórz wolne komórki anarchistyczne! Idź w lud!. Ten fascynujący dzień zakończyłem w objęciach pewnej bojowo nastawionej aktywistki, która walczyła z systemem uprawiając wolną miłość. Kontakt z jej punktem G stanowił ideologiczne dopełnienie tego radykalnego happeningu społecznikowskiego… Dla Hrynia karą za gościnę było kolegium – w standardowej wysokości 50 tysięcy złotych. I zapisanie do coraz większego klubu więźnia granic. Po licznych postanowieniach o zastrzeżeniu wyjazdu za granicę, bojownik RSA przystąpił ku akcji bezpośredniej. 7 kwietnia 1989 roku Hryń przykuł się do krat gmachu Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Gdańsku. Jak wynika z akt Sprawy Operacyjnego Rozpracowania kryptonim Anarchiści, uczynił to w celu wywołania niepokoju 153 Artykuł w magazynie Torch – Konjo i Disney po rozbiciu zjazdu MA. Alfonsa Łosowskiego. Taty lidera i klawiszowca zespołu Kombi. Po aresztowaniu na zjeździe Międzymiastówki Anarchistycznej, Misza jakimś fortelem opuścił więzienie i ponad rok ukrywał się po zaprzyjaźnionych lokalach przed nagonką SB. Przez całe lata 90 mieszkał i malował w Sopocie. Na upragniony Zachód wyjechał dopiero na początku XXI wieku. W legendarnym sopockim Spatifie do dziś wisi pod sufitem jego futurystyczny rower, którym przemierzał bezdroża odzyskanej ojczyzny… Ciekawie potoczyły się też losy aresztowanej scenografii tudzież wydawnictw Totartu. Rok później, po czerwcowych wyborach 89, Solidarność na mocy porozumień z komunistami wezwała opozycjonistów którym zarekwirowano podglebny dorobek, aby zgłaszali się po niego do magazynów SB. Gdy i my naiwnie upomnieliśmy się o nasze zlewiny, panowie z Solidarności kulturalnie nas poinformowali, iż nigdy nie byliśmy żadnym podziemiem więc mamy spierdalać. I nic Sekcji Publicystyczno – Reklamowej Koncernu Metafizyczno-Rozrywkowego Pigułka Progresji się nie należy. Dopiero interwencja u naszego kumpla z władz NSZZ Soli-dada-rność, starego fana Totartu, spowodowała uwolnienie z piwnic Wojewódzkiego Urzędu Spraw Wewnętrznych: historycznej flagi, elementów scenografii i nieco egzemplarzy Higieny. Nie odzyskałem tylko kaset Fonogra- Misza Kowalski i jego słynny bicykl. Legendarny sztandar Grupy Poetyckiej Zlali Mi Się Do Środka. publicznego. Żądał paszportu. Otrzymał go dopiero wraz z nastaniem wolnej Polski. SB domagało się pacyfikacji Janego, poprzez przymusowe wcielenie Papieża w szeregi Ludowego Wojska Polskiego. Tym razem uratowały go lekarskie kwity – pamiątka po niegdysiejszych rajdach w szpitalu dla nerwowo chorych, gdzieś tam w Polszcze doświadczanych. Heroicznie dzień zjazdu odcisnął się na życiorysie innego naszego kolegi. Kilka tygodni wcześniej poznaliśmy rosyjskiego malarza Miszę Kowalskiego. Był energetycznym udziałowcem działań odeskiej bohemy. Jakoś przebił się do PRL, przemycając archiwum tamtejszego środowiska andergrandu artystycznego. Misza miał misję wywieźć ów sentymentalny skarb bezcenny, w celu opublikowania go gdzieś w wolnej Europie. Wielu autorów tych prac strzeliło w desperacji samobója, wielu oszalało, kilku siedziało w łagrach. Ot, codzienność ludzi niepokornych w ojczyźnie światowego proletariatu. Malarz Kowalski rozpaczliwie usiłował przekonać administrację peerelowską, iż posiadając polskie korzenie, godny jest otrzymać z powrotem nasze obywatelstwo. Walczył o nie zaciekle, korzystając z gościny gdańskiego rzeźbiarza 154 fii Zlew Polski. Widocznie dzieci ubeków nagrały sobie na nich sympatyczne przeboje Modern Talking… (Zatracone kasety Szelestu Spadających Papierków i Totart DDA błądziły po głowinie mojej popkulturowej, gdy latem 2008 roku prowadziłem koncert wysmażonego w solarium Thomasa Andersa, na Festiwalu Muzyki Tanecznej w Ostródzie…) Sztandary, te namalowane na Zbyszkowym dachu, po uwolnieniu z kazamatów SB służyły nam dzielnie jeszcze przez wiele postabsurdalnych akcji. Utonęły dopiero w mojej piwnicy podczas wielkiej powodzi, która nawiedziła Gdańsk latem 1997 roku. Prawdopodobnie nie tylko dlatego, iż nie posiadały karty pływackiej… Po zjedźcie Międzymiastówki Anarchistycznej Zbyszek i Konjo energicznie zabrali się do nakręcania swojego nowego wcielenia. Plany mieliśmy, jak zawsze, buńczuczne oraz rozległe. I codzienną orką na ugorze kruszyliśmy opór materii. Dlatego zapewne 10 listopada 1988 roku SB najechała centralę Koncernu, czyli zasłużone mieszkanie Sajgona. Dokonali rewizji, jak twierdzili, w poszukiwaniu ukrytej tam bomby (sztuka SB). Aresztowano naszego kierownika, zakutego w dyby przewieziono do siedziby WUSW i poddano wielogodzinnym przesłuchaniom. Zbig pisał potem – A zatem wojna umowna, ale z trupami i z perwersyjnymi formami presji. Podziały ekstremalne i społecznie rozległe tak, że aż stopniowo zatraciły kontury i wyrazistość, wszyscy po cywilnemu, a niektórzy w mundurach to „swoi”. Dopóki cie nie uderzy, nie jesteś pewien. Zatem wróg jest niedookreślony, oczywiście istnieją wyraziste punkty orientacyjne, lampy zapalane i gaszone, ale w planie ogólnym linia zwarcia jest nierozpoznawalna, strony w swojej masie mieszają się w tramwajach, sklepach, domach, co wbrew teoriom „bolesnych linii podziałów” raczej sprzyja abstrahowaniu wrogości, wzajemnej agresji… Nieprawdziwi komuniści, bo któż w tajnej policji jest komunistą, nawykowo przenikają demonstracje antykomunistyczne, a w pochody nieprawdziwych komunistów zaczęli się wplatać antykomuniści, z których duża ilość okazała się prawdziwie lewicowa. Rewolucja mutuje w kontrrewolucję, a kontrrewolucja w rewolucję. Obie strony nawzajem rozkładają się od środka. Ci zaś, co między stronami mediują, najlepiej czują się w sytuacji Zbyszek Sajnóg – Realizacja Warszawska, wrzesień 88. jaka jest. Mediatorom nie idzie o zmianę, bo wtedy przestają być ważni. A od czasu do czasu: trup. („Jak Violetka droga szła i co miętosiła. Wstęp do zbioru poetyckiego „Parnas zimowy”). To nie był koniec złych wiadomości. W tajemniczy sposób Zbyszek podupadał na zdrowiu. Zacytuję ponownie siebie samego – Niestety, pod koniec lat 80 zaczął chorować, miał nawet taką ksywę Nerka, którą nadał mu Maciek Chmiel, wtedy menadżer zespołu Dezerter, ponieważ Spiko wciąż narzekał, że boli go nerka i potrafił cztery dni leżeć bez ruchu w łóżku, tak go ta choroba paraliżowała. Kilku naszych fanów studiowało medycynę i dzięki ich znajomościom poddaliśmy Zbyszka kompleksowym badaniom na terenie akademii medycznej. Badania te nic nie wykazały Nasz kumpel Medyk, wtedy muzyk legendarnej podziemnej formacji Szelest Spadających Papierków powiedział, że ten problem ma naturę psychiczną, że psyche Zbigniewa projektuje jakiś dramat na jego ciało, które odmawia udziału w tej naszej artowej podróży. Medyk się nie mylił… („Nike z Biedronki”, Lampa). Ale póki co, Zbyszek Sajnóg walczył ze swoją niemocą i z całym światem. I ciągle jeszcze wygrywał. 155 Świadectwem tych nierównych zmagań są m.in. wiersze z tamtego okresu, z do dziś nie wydanego, wizjonerskiego tomu pt. „Parnas zimowy” – żałuję odrzuconych fetyszy / i przerwanych praktyk / widzę wijącego się w trawie szczupaka / jego chłodne wnętrzności kobiety / mrących same puste bezładne / na ce na nice na guzy / na krasawice na radosne sosy / tak jakby czemukolwiek można było zapobiec / tak jakby czemukolwiek nie można było zapobiec. („Zapobieżenie”). Na te wszystkie paranoje postanowiliśmy nawiedzić z naszymi projekcjami miejsce jakieś niepowszednie. W myśl starego hasła – Zamiast brać pigułkę, wylej się drobinkę! Po akcjach z Międzymiastówką Anarchistyczną zaliczyliśmy kolejny zakaz występów w trójmiejskich klubach. Dnia 12 grudnia 1988 roku Wydział „C” KWMO w Gdańsku zarejestrował Sprawę Operacyjnego Rozpracowania kryptonim Anarchiści, pod numerem 58824. Zbigniew Spiko Sajnóg i Paweł Konjo Konnak objęci zostali stałą inwigilacją SB. 156 Więc 16 grudnia Koncern Metafizyczno – Rozrywkowy zawitał tam, gdzie jeszcze nie bali się nas zaprosić. Czyli w progi Internatu Specjalnego Ośrodka Szkolno – Wychowawczego Dla Dziewcząt w Sopocie. Te działanie opisywał nawet magazyn „Pet w maśle – biuletyn wewnętrzny Międzymiastówki Anarchistycznej” – Przyjęcie entuzjastyczne, gorąca atmosfera, szczególnie podczas tej części imprezy, którą symbolicznie możemy określić jako permanentne ujawnienie z cyklu DYSKRETNY UŚMIECH ŻENADY… Przygotowaliśmy mix profuzyjnych atrakcji pt. Świat jest piękny, ludzie są dobrzy! Kilkadziesiąt pensjonariuszek podziwiało pląsy formacji Miłość, Totart DDA, Grupę Poetycką Zlali Mi Się Do Środka oraz Yo Als Jetzt z niezawodną diaporamą. Panny były zachwycone zarówno całością realizacji, jak i pojedynczymi jej podmiotami. Trudna młodzież płci żeńskiej chłonęła każdy atom prezentacji „z wolności”. Byliśmy dla nich aniołami z innego świata. Także tego jak najbardziej namacalnego, sensualnie niebezpiecznego. Pobyt tylu ładnych (ha), młodych (ha ha) i aktywnych (ha ha ha) chłopców w ich przytulnym więzieniu musiał zakończyć się gwałtownym wyładowaniem. Krnąbrne niewiasty dzielnie wytrzymały jeszcze moją recytację dzieła Lopeza pt. „Never Ending Story” – Dzisiejszego / ranka / pomyślałem / dlaczego / tak dużo / gadałem / bo się za dużo / filmów / naoglądałem / i chciałem / być przynajmniej / amantem / i umarłem… Ale gdy grać zaczęliśmy ze Zbyszkiem jako Totart DDA feat. Miłość (bo w tym chaosie psycho jam na spontanie wybroczył się nam niesamowity), panny wtargnęły na scenę ogarnięte nieposkromioną chucią. Szarpały na nas ubrania, kąsały, drapały i macały, byle dorwać choć fragment zakazanego męskiego ciała. Coby jasne było – nie mam nic przeciwko zbiorowym doznaniom erotycznym, ale tam mogliśmy zostać rozerwani, w tej namiętności wielkiej, na strzępki. Porzuciliśmy na scenie Tymona, który samotnie odpierał nimfomańskie adoracje. A my ucieczką salwowaliśmy się, unosząc na plecach nasze zasłużone rekwizyty tudzież instrumenty. Byliśmy tak oszołomieni walką płci, iż w drodze powrotnej, w kolejce SKM relacji Sopot – Gdańsk Politechnika, zaginęło nam 300 zasłużonych diapozytywów made by Yo Als Jetzt. Nie odnalezionych niestety, pomimo szeroko zakrojonej akcji poszukiwawczo – uświadamiającej. (Wszystko przez tych babów, panie – jak mawiał pewien znający życie hydraulik-egzystencjalista). Cześć ich pamięci! Niech spoczywają w pokoju! Ale za to na ręce dyrekcji Koncernu przyszło, po raz pierwszy, oficjalne pismo z podziękowaniem – Impreza była bardzo udana. Wykonawcy umieli nawiązać kontakt z widownią składająca się z sześćdziesięciu dziewcząt upośledzonych umysłowo w stopniu lekkim, uczennic ZSZ Specjalnej, pochodzących najczęściej z rodzin o niskim poziomie kulturalnym, często sierot społecznych. Dziewczęta były szczęśliwe i dotąd mile wspominają występ. Ważne jest to, że odtrącane przez zdrowych rówieśników, spotkały się z życzliwością i przyjaźnią. Podpisane – Kierownik Internatu Grażyna Zimna. Za dni kilka, na andergrandową zabawę Sylwestrową, zaprosił nas Jarek Guła z Praffdaty. Postanowiliśmy połączyć przyjemne z pożytecznym. I zmixowaliśmy tańce z pierwszym zebraniem aktywistów polskiego oddziału Partii Radykalnej. Meeting odbył się w domu Jurka Czuraja w Suskowoli, byłe województwo radomskie. Uczestniczyli w nim ludzie WiPu, niezależni artyści i ekolodzy oraz Koncern Metafizyczno – Rozrywkowy Pigułka Progresji. Jak to się ładnie pisze w protokołach dyplomatycznych – rozmowy przebiegały w miłej, konstruktywnej atmosferze. Zbigniew rozwinął tezy ze swojego konspektu Kontrkultura w Polsce. Walka, terapia i kreacja. Analizował w dyskusji punkt „Etapy bycia w kontrkulturze”: bycie w kontrkulturze jako etap. Coś, czemu się poświęcamy, staje się dla nas cenne, rzeczy cennej tym chętniej się poświęcamy, Praffdata – Sylwian i Jurek Czuraj. Realizacja Warszawska, wrzesień 88. 158 aż owo poświęcenie przekracza wytrzymałość czy odporność, albo tak przekracza wartość dla której się poświęcamy, że następuje kryzys. Stąd wchodzenie w kontrkulturową aktywność stawia grupę, czy jednostkę przed trzema perspektywami: a/ radykalizacja: – w ramach swojego poglądu (od konsekwencji do ortodoksji) – z diametralną zmianą opcji, najczęściej (ostatnio) od pacyfizmu do faszyzmu; faszyzm (skins) jako rozpacz usystematyzowana, dramatyzm i waga problemu b/ komercjalizacja lub rozpad (odejście – w wymiarze jednostki), przy czym komercjalizacja zupełna jest prawie niemożliwa w naszych warunkach, stąd powstają jakieś karykaturalne pośrednie formy komercji c/ droga środka – grupy po okresie wahań (między „a” a „b”) często przechodzą na działalność „w rytmie życia”, tzn. już spokojniejszą, bardziej stonowaną, realizowanie założonych zamierzeń, czyli grę z użyciem figury „kompromis kontrolowany”. (W prowadzonej z systemem grze kompromis staje się jednym z chwytów stosowanych świadomie, instrumentalnie jako środek prowadzący do realizacji planów, lecz nie wg zasady: cel uświęca środki, a z każdorazowym wyważeniem stopnia ewentualnej szkody, jaką może przy- Maciek Chmiel w gronie bywalców klubu Hybrydy, Warszawa. nieść kompromis, z ewentualnych korzyści jakie w tej sferze może przynieść realizacja założona). Po partyjnej burzy mózgów rozpoczął się pankrokowy dancing. A na party sylwestrowe zjechała śmietanka podziemia muzycznego. Pląsaliśmy z załogantami Deutera, Sstil i Dezertera. Były to radośnie dionizyjskie chwile… I w ten sympatycznie familijny sposób zakończyliśmy ostatni, nielegalny rok bojów w bolszewickiej niewoli. Ale że jest on, ten 1988, rokiem łagrowym ostatnim rzeczywiście, tego nikt z nas nie przeczuwał – nawet w snach bezczelnie najśmielszych. Styczeń 1989 roku rozpoczął się ciekawą serią meetingów. Pojechałem ze Zbyszkiem do stolicy, coby jak to mówią moi równolegli rodacy, „viel leute treffen”. Planowaliśmy wydanie drugiego numeru Przeglądu Archeologicznego Metafizyki Społecznej. Tym razem nazywać miał się Spassguerilla. I składać z samych wywiadów. Aby oddać stan umysłów naszego środowiska w tym przełomowym czasie. Pismo z takich, a nawet ze zgoła innych przyczyn, nie ukazało się niestety. Ale zacytujmy urywki przeprowadzonych na tę zacną intencję rozmów. Naszym drugim interlokutorem (gdyż pierwszym była wspominana już ofiara Lecha Wałęsy, austriacki dziennikarz Fryderyk Schwarz), był Maciek Chmiel: Konjo – Mówisz o nadorganizacji ideologicznej jaką jest obarczona działalność alternatywna w Polsce… Maciek Chmiel – Nie wiem co nazywasz działalnością alternatywną. Myślałem, że kiedyś zostało to już ustalone, iż nie ma takich działań. Ja przynajmniej w muzyce rockowej nie znajduje tego… K. – Czujesz się sfrustrowany? M. Ch. – No.. tak… K. – Zespół Dezerter też jest sfrustrowany? M. Ch. – Myślę że wszystko przychodzi trochę za późno. To znaczy gdyby przyszło parę lat temu i gdyby były takie możliwości wtedy, gdy rzeczywiście zespół był na fali i każdy jakoś inaczej na to patrzył, to byłoby trochę inaczej… Warto przypomnieć, iż ten dyskurs przyjazny toczył się w mało przyjaznym politycznie kontekście. Doszło wtedy do brutalnej eskalacji przemocy na koncertach, nakręcanej przez coraz agresywniejszych faszystów. Aby zaprotestować przeciw tej ponurej sytuacji, Dezerter na około dwa lata zaprzestał w ogóle występów w PRL. Ponieważ nikt nie chciał przeprowadzić z nami wywiadu, postanowiliśmy wyręczyć mało czujnych żurnalistów. I przeprowadziliśmy wywiady sami ze sobą. Oto fragment rozmowy Zbigniewa ze Zbigniewem: Zbigniew – Atakuje pan wszystkich, którzy myślą inaczej niż Pan, a podob- 159 Spassguerilla – przygotowana do druku matryca Wywiadu Konja z Konjem. ne cechy obserwowane u innych uczestników społeczeństwa nazywa Pan totalitaryzmem. Zbigniew. – Ja przyjąłem w założeniu generalną i bezwyjątkową zasadę nie czynienia krzywdy. Wszystkie moje ataki, jak je Pan nazywa, są jedynie wymianą zdań, dyskusją, raz wprost z użyciem pojęć, a kiedy indziej tzw. środkami artystycznymi (przejawy twórcze), czy często życiowymi sytuacjami. Z. – Czy obrzucanie breją z mokrych gazet jest również takim subtelnym i niewinnym środkiem? Z. – Jest przede wszystkim zabawą. Seksuolodzy nawet polecają złym na siebie, albo gnuśnym kochankom, by się rzucali poduszkami celem rozładowania napięcia, lub rozbudzenia namiętności. Widzę to jako coś zupełnie innego od walenia po mordzie, kopania w brzuch, czy rzucania kamieniami etc. Swoją wspaniałą postać postanowił przybliżyć światu także artysta Paulus. Już za moment zainspiruje pozostałych udziałowców Tranzytorium do powołania Instytutu Nadbadań Nad Perfidią Mózgu Paulusa. Ale póki co porozmawiał szczerze sam ze sobą na łamach, widmowej niestety, „Spassguerilli”: Paulus – Słyszałem że byłeś w szpitalu psychiatrycznym. Jakie stamtąd wyniosłeś wrażenia? 160 Paulus – To dosyć specyficzne miejsce. Zawsze marzyłem o tym żeby się tam znaleźć, no i znalazłem się (ha, ha). Kto nie był w takim miejscu nie jest w stanie wyobrazić sobie pewnych rzeczy. Ot takiej chociaż jak zdarzenie w stołówce gdzie jeden z chorych zaczął sikać sobie do zupy i zanim siostra wyrwała mu talerz wypił duszkiem połowę jego zawartości. Inny chory twierdził cały czas że goni go pociąg. Czasem wybiegał z sali telewizyjnej i biegł przez korytarz szlochając. Ten sam chory regularnie podlewał łóżka innym chorym… A teraz fragment wywiadu, który kolega Konjo przeprowadził z kolegą Konjem: Konjo – Kręcenie filmów, wydawanie magazynów, kontakty z alternatywami tu i tam, grupa poetycka, frakcja muzyczna, akcje zlewne, kabarety, kluby dyskusyjne, fonografia immanentnej koegzystencji, biblioteka klasyków Totartu – po co to wszystko najsłodszy? Konjo – Po nic. Jestem zakochany w wielości bytów. Poza tym określenie „po nic” jest dla mnie pięknym przykładem czystej formy, w ekstatycznej i pełnej pogardy peregrynacji, o której Als pisał – „Wybierając się do Itaki należy pamiętać / że najważniejsza jest podróż / bo Itaka / Itaka może cię rozczarować”. To wspaniała próba nabrania dystansu do siebie samego i własnego życia. Uważam się za jednostkę wybitną. Nietzsche zwykł był mawiać w podobnej sytuacji – „Cóż jest pieczęcią uzyskanej wolności? Przestać wstydzić się samego siebie! Także na początku stycznia Izolka i Konjo zorganizowali zabawę karnawałową w Sopocie, dla dość specyficznych party people. Naszymi gośćmi byli podopieczni Koła Pomocy Dzieciom Specjalnej Troski. Jak wynika z podania, które musieliśmy złożyć w odpowiednim urzędzie, jest to dyskoteka dla osób upośledzonych umysłowo w stopniu umiarkowanym i znacznym. Wspomagał mnie w tej przygodzie słynny aktor gdańskiego Teatru Wybrzeże, Florian Staniewski. Socjeta Uśmiechniętych, jak ich umownie nazywaliśmy, przyjęła nas jak swoich starych kumpli. W odróżnieniu od neurotycznego świata normalsów, panowała wśród nich miła, rodzinna atmosfera. Czego byśmy z Florianem nie robili podczas zabawy, uśmiechniętych interesowała jeno odpowiedź na pytanie – Kiedy pojedziemy na kolonie? Nieodmiennie odpowiadaliśmy – Już wkrótce, szanowne koleżanki i koledzy! O naszych kolejnych upublicznieniach, tego stycznia jakże przenikliwego, informował „Pet w maśle – biuletyn wewnętrzny Międzymiastówki Anarchistycznej” – 14.I.89 Der Danziger Arsambl zlewał się fonicznie podczas wernisażu swej serdecznej przyjaciółki i stałej współmarzycielki Joasi Kabali w kawiarni Lotu. A 21 stycznia życiowi higieniści z Koncernu Pigułka Progresji nawiedzili porzucony przez anioły szpital psychiatryczny w Gdańsku – Srebrzysku. Na oddziale 20B odbył się perfekcyjnie zorganizowany wieczór grupy poetyckiej ZLALI MI SIĘ DO ŚRODKA z towarzyszeniem grupy kolorowej Yo Als Jetzt. Upublicznienie zapercepowane zostało w sposób adekwatny przez ludność zasiedlającą ten element dziejów wszechświata. Psychic Tour over Gdańsk trwa! Redaktorzy anarchole nie byliby sobą, gdyby po newsach nie zamieścili złośliwego dopisku – Od redakcji – z Lotu nas wyrzucono a w wariatkowie mieliśmy problem z wyczajeniem, kto tu jest pacjentem. Sprawa się wyjaśniła, gdy ci w piżamach poszli sobie; „Czemu nikt nie śpiewa?! Ja myślałam, że to będzie impreza towarzyska z herbatką, a to taka terapia pani doktor”. Nie polemizując z tymi serdecznościami dodam tylko, iż zarówno w Locie (a właściwie w Galerii Wlot) jak i w psychiatryku, użyliśmy egzotycznego instrumentu o nazwie szałamaja. Ku uciesze wielu, nas samych oczywiście nie wyłączając. Za wypożyczenie tych trąb jerychońskich i dziś dzięxy wielkie niech przyjmie pan Andrzej Starzec, guru gdańskiego Domu Harcerza. 161 Poster z psychuszki. Szpital psychiatryczny w Gdańsku – Pauli, Zbig i szałamaja. Realizacja Warszawska – Sylwian i Kasia, Praffdata. Oprócz krotochwilnych uwag na temat aktywności Koncernu, Pet w maśle zawierał także praktyczny poradnik Janego O zachowaniu się przy stole. Weteran aresztowań, kolegiów i wykroczeń instruował świeżych adeptów niełatwej sztuki knucia – 1. Z policją nie należy rozmawiać. 2. Absolutnie należy odmówić zeznań. 3. Niczego nie podpisuj, do niczego się nie przyznawaj! 4 lutego Sekcja Publicystyczno – Reklamowa, tym razem w osobach Zbigniewa i Janego, przeprowadziła wywiad z legendą Wolnych Związków Zawodowych, Andrzejem Gwiazdą. Rozmowę opublikowało austriackie pismo Profil. Los uśmiechnął się niespodziewanie do skromnego kolektywu metafizyków społecznych. Za wstawiennictwem Praffdaty otrzymujemy dotację w wysokości 200 000 złotych. Pierwsze w dziejach Tranzytorium wsparcie finansowe dostaliśmy od warszawskiego Funduszu Kultury Niezależnej. Kupiliśmy za nie farby, materiały do małej poligrafii oraz kasety audio i video w Pewexie. Przypomnijmy, iż jedna kaseta VHS kosztowała zimą roku 89 jakąś połowę pensji inteligenta pracującego. Za swoje stypendium Praffdata zrealizowała konspiracyjny happening w Berlinie Wschodnim. Wzbudzili swoją, tradycyjnie transową i malowaną akcją, przerażenie 162 u tzw. enerdowskiej opozycji. Wschodni Niemcy błagali Gułę i pozostałych fighterów aus Polen, aby w hauptstadt der DDR nie używali określenia Mur Berliński. W ten sposób kultura trabanta świeciła swój triumf wśród zbuntowanych rodaków Erosa Honeckera Którzy zresztą za parę miesięcy rozpoczną masowy exodus ze swojej komunistycznej ojczyzny do wolnego świata – czyli do Polski, na Węgry i do Czechosłowacji!!! Ich szlak znaczyć będą porzucone wartburgi. Tak walczyli o niepodległość banana deutsche… preparowanej wiolonczeli (!?). Yo Jetzt przedstawili instalację pt. Hezok, składającą się z mistycznie zlewnego malarstwa i diaporamy. Ten niezwykle kreatywny duet, wspólnie z dyrekcją Koncernu, zrealizował na terenie Trójmiasta serię przedwiosennych akcji ulicznych. Darząc niechęcią znormalizowane kanały korespondencji poezja uliczna zastosowała metody elastyczne i różnorodne i podjęła próbę nawiązania kontaktu autentycznego poprzez wyeliminowanie przymusu choćby tylko obyczajowego. Graffiti nosiło tytuł Cycki pipki. Jak pisali Yo Als Jetzt – Nasze doświadczenia szablonowe przekazaliśmy Totartowi, RSA, od RSA przejął je WiP. Potem szablon wykorzystywali już wszyscy… Magazyn Muzyczny opublikował artykuł Arka Pragłowskiego pt. Wiatr od morza. Opisując gdańskie środowisko muzyczne, autor w sympatyczny sposób przedstawił dokonania Tranzytorium – Totart, jak twierdzą znawcy tematu, miał dwa zasadnicze okresy: fekalny i salonowy. Obywatele miasta Rzeszowa do tej pory wspominają, jak w szczytowym nasileniu fekalnej ortodoksji Totartowcy nas…li przy dźwiękach dzikiej muzyki na scenę, lepili z ekskrementów kulki i rzucali w publiczność namawiając do wspólnej zabawy… A teraz? – spokojna, elektroniczna muzyka, wyświetlanie diaporam i kulturalni młodzi ludzie czytający poezję… Aż trudno uwierzyć. Jeden z tych kulturalnych młodych ludzi, czyli intuicyjny artysta Paulus, używając piłkarskiego żargonu – dokonał transferu spod totartalnych sztandarów ku barwom Szelestu Spadających Papierków. Pauli zrealizował z ekipą Oziego, wtedy znajdującą się w ostrym stadium hard rockowym (!?), mnogość koncertów na terenie całego kraju. Jak pisał redaktor Pragłowski – Ten zespół ewoluuje dosłownie z koncertu na koncert. W jakim kierunku? Tego nie wie pewnie sam Ozzy. A inni, przeżywający cudowną metamorfozę udziałowcy Koncernu, Joanna Kabala i Andrzej Awsiej, 24 lutego wzięli udział w Przeglądzie, organizowanym w murach ich nobliwej gdańskiej PWSSP. Gdzieś w satelickich obszarach tej akademii Tymon wycinał frytowe hołubce na specjalnie W marcu Koncern udał się do urokliwej wsi Bałąg, leżącej ździebko pod Olsztynem. W gminie Jonkowo. Nieopodal Pupek. Całkiem niedaleko od Wołowna. To miejsce wybrała Praffdata na realizację projektu wyniesienia się z industrialnego Babilonu stolicy. I ogólnie postanowili, kumple nasi serdeczni, odciąć się od wszelkich kontaktów z socjalistycznym społeczeństwem. Czas pokazał, że nie było to takie proste… Jako pierwsi swoje chaty zasiedlili Guła i Sylwian. Wstrząsnęli autochtonami, czule zwanymi denaturowcami, już na samym wejściu. Obchodzili latyfundia ze świnią u nogi, odziedziczoną po poprzednim gospodarzu. Jako zadeklarowani wege oswoili prosiaczka i nadali mu swojskie imię Marusia. Potem indiańską osadę postawił radykalny malarz Faustyn. Z wolna zjeżdżały się inne niespokojne duchy, szukające wytchnienia wśród mazurskich pól i lasów. Ta ekscentryczna ekipa obdarowała swoją nową biosferę m.in. ideą legendarnych Światowych Zawodów W Rzucie 163 Magazyn Pierdol by Paulus. Młotkiem Do Telewizora. Oraz Klubem Wiejskim Gotki, gdzie za lat kilka odbędą się jedne z pierwszych w III RP rave party. Których gwiazdą będzie nowy skład Afy Brylewskiego, czyli techno terror Max i Kelner. A za trance DJ robił tam świętej pamięci Skandal, niegdysiejszy wokalista Dezertera… A tymczasem zaprezentowaliśmy w odwilżowym Bałągu Totart w pigułce, przy pomocy familijnych narracji, mixu poetyckiego oraz ujawnienia Yo Als Jetzt. I po wielokroć mieliśmy tam jeszcze powracać. Do Warszawy przeniosła się za to już cała nowa załoga Kudłatego. Czyli Agencja Naleśnicy i jej satelity. Jak pisał ojciec-założyciel Kudlatz: Nazwa ta zaczęła pojawiać się na jednoegzemplarzowych tomikach, powieściach, esejach, chałupniczo wyprodukowanych kasetach… Ale nie tylko w andergrandzie andergrandu imprzejawiał się post-artysta Kudłaty. Gdyż w lutowym numerze pisma ITD ukazał się pokaźny wybór wierszy ex-słupskiego skryby. Najściślej wkomponowany został we wkładkę pt. Lumpenteligent, redagowaną przez zasłużonego fana Totartu, Tomka Janowskiego. Wiekopomny tomik Kudłatego. (Po lewej). Okładka kasety grupy W Stronę Prawdy (Po prawej). 164 Redaktor Lumpenteligenta stawiał dramatyczne pytanie – Czy są jeszcze poeci, którzy narodową historię potrafią w strofy przekuć? I z ulgą sam sobie odpowiadał – Na szczęście mamy młodzież. Autora – Kudłatego, nie musimy znawcom przedstawiać. Dyletantom nie będziemy podsuwać gotowych interpretacji… I tu następował bogaty wybór LIKości poety Kudlatza, zaczerpnięty ze słynnego tomu „Z mrocznego składzika dziejów” – To chyba krakowiacy, bo pióra na wietrze / migają, a kosy w dłoniach / szeptem o rzezi gadają… („Syndrom maciejowicki”). A w marcu orkiestra w/w mistyka, znana z ujawnień w Kabarecie Zlew Polski kamanda W Stronę Prawdy, uroczyście wkroczyła do nowego stołecznego Kokos Studio. I zarejestrowała, do tej pory ujawniany w wersji quasi-live, materiał na kasetę pt. Mrożonki wojenne. Muza była głuptacko godna, ale, jak przyznawał sam lider – Poprzez bezpośredni, osobisty, możliwie najbliższy kontakt z twórcą można dopiero poznać w bardziej zadawalającym stopniu jego produkt (tekst, obraz, muzyka), i dzięki niemu, tj. produktowi wejść, w nazwijmy to – intersubiektywną nieważkość. Kwiecień roku 89 był niezwykle obfitującym we wszelakie przekroczenia periodem. Na początku tego ześwirowanego aprila Koncern Metafizyczno – Rozrywkowy Pigułka Progresji wyruszył na podbój Ziem Odzyskanych. W dniach 3–8.IV Galeria Pojęcie Galeria Jest Nieodpowiednie zorganizowała we Wrocławiu Festiwal Supraliteratury – Literakcje. Było to imponujące przedsięwzięcie, które radośnie rozlało się na całe miasto. GNG ogłaszali dobrą nowinę urbi et orbi – Koniec obecnej kultury – świat stał się textem którego nie potrafimy już odczytać!!!. Nową kulturę reprezentowały ujawnienia radykalnych twórców podglebia. Explodowały więc – wystawa poezji konkretnej, prestival pt. Dekonstrukcyjna magia supraliteracka, ujawnienie literatury urzędowej mail artu, performował Narodowy Alians Orgiastyczny oraz grupa Połykacze Pereł, która muzycznie komentowała aranżację przestrzeni wykreowaną przez Pawła Jarodzkiego i Krzyśka Skarbka. Naczelny ideolog GNG, Jacek Alexander Sikora, co i rusz ogłaszał kolejne wystąpienia meta-teoretyczne, jak np. wykład pt. Semiotyzacja przestrzeni – konceptualna panzmysłowość. Frakcja muzyczna GNG dokonywała prezentacji dźwiękowo – głosowych experymentów. Dzielni akcjoniści ujawnili też postmodernistyczny przejaw printerski pod postacią magazynu Xuxem. Na przystankach tramwajowych, w pustych sklepach mięsnych i na komisariatach podrzucano ulotki – Stop! Dzieło supra-sztuki! Propaguj supra-sztukę; tylko ona we współczesnym świecie walczy o dekonstrukcję znaków naszego bezwolnego szaleństwa (kulturowego) i możliwość konstruowania alternatywnych światów znaczeniowych. (Przez każdego na własny użytek). W trakcie festiwalu odbywały się jeszcze: światowa inauguracja telefon-art, wystawa kolarstwa Karolinki z Raculi oraz sztuka gazet czyli umieszczanie suprainformacji w działach ogłoszeń drobnych wrocławskich popołudniówek. I wiele innych ujawnień, gdyż jak pisali GNG – festiwal nigdy się nie kończy. Koncern godnie wkomponował się w przestrzeń supramiejską. Szalała Poezja Uliczna by Yo Als Jetzt. Silny skład wystawiła Grupa Poetycka Zlali Mi Się Do Środka – walczyli Zbigniew, Tymon, Brzóska, Paulus i konferansjer Konjo. To i owo upublicznił też artysta Ozi. Podczas działań nocnych Grupy Poetyckiej, Zbyszek objaśniał ideolo Tranzytorium – Krytykując wyścig awangard jako frustrujący i degenerujący istotne funkcje twórczości uczestnicy formacji przeszli przez oczyszczający okres świadomego wstecznictwa, (ariergarda), by dojść do uznania równowartości stosowanych chwytów, form, środków, swobodnych zapożyczeń etc., bez względu na subiektywne i obiektywne oceny stopnia ich oryginalności czy świeżości. Emitował też wiersze z tomu Parnas zimowy. Tu też pomruk zdziwienia towarzyszył ujawnieniu odważnego erotyka pt. Flupy z pizdy. Czujny autor objaśniał cierpliwie – Znów pewną drażliwość wzbudzić może problem wulgaryzmów. I cóż poradzić można na to? Najlepiej by było urównouprawnić wszystkie słowa i zniknąłby problem. Zniknęłyby językowe wykroczenia i grzechy. W końcu to tylko słowa, jeśli nikogo nie mierzą, zostawmy je ich własnym życiom. Zresztą tutaj, w Parnasie, zdaje się przestały one nawet pełnić funkcję intensyfikatorów. Unormalniły się, wyrównały, jak sądzę. Wrocław, akcja GNG – NN i Alexander w akcji. Magazyn Xuxem. 165 Flupy… okazały się być bombą z opóźnionym zapłonem. Explodowały w następnej już dekadzie, na życzliwych wtedy łamach bruLionu… Dyrektor Konjo, uniesiony supra-natchnieniem, wyrecytował u bram festiwalowego świtu swój nowy poemat pt. „Lubię…” – Lubię się zlewać, głupczyć w każdym miejscu i każdym czasie, i tych co gdzieś peregrynują do swoich rajów utraconych, panienki o których mówi mój aforyzm – „miła jest, przyjdzie, uśmiechnie się, dupy da, zrobi herbatę”, czekoladę z orzechami, olejek patchouli, unikać dyskusji z Janym na temat nieuchronnie nadchodzącego strajku generalnego, podprowadzać płótna mojej mamie, i ściemniać papier na bibułę Totartu, włamywać się z magistrem Łuczajem do pomieszczenia xero, Drezno o poranku, oglądać wylew z okna Jacka na Zaspie popijając herbatę jaśminową do dźwięków Cranioklast, alternatywną plażę nudystów na Kreuzbergu, dzierżyć mistrzostwo gry wstępnej, planować założenie po rewolucji sieci wydawniczej debiles united, kochać się w wannie, konsumować paczki z Niemiec, chodzić na zrzuty, myśleć… Z tym ostatnim to już pewnie przesadziłem… 166 Po powrocie do domu czekała nas miła wiadomość. Niezależny Tygodnik Mazowsze (nr. 288, 5 IV 1989) ogłosił, iż Higiena została laureatem konkursu ogłoszonego przez Fundusz Prasowy Solidarności. Wyróżnienia otrzymał też bruLion i Qqryq Pietii Wierzbickiego. Miło jest tańczyć w takim towarzystwie… Dla rozjaśnienia realiów geopolitycznych, zacytuję garść tytułów z tego numeru legendarnej bibuły – Zakończenie obrad okrągłego stołu, Radujmy się ostrożnie, Prezydent czy dyktator?, Niby nic, a jednak… W te dni tajemne ożywił się artowo Krzysiek Siemak, udziałowiec działań Szelestu Spadających Papierków. Najpierw opublikował własnoręcznie nagraną w domowym studio kasetę pt. Wielkanoc. Potem tom poetycki z nowofalowymi lirykami pt. Nowy proletariat. A w końcu,wraz z Paulusem, koncertami w Gdańsku rozpoczął realizację projektu dźwiękowego o nazwie Nowy Lewy Proletariat. Jako ambasador marki Grupa Poetycka Zlali Mi Się Do Środka, częstokroć ujawniałem w realiach scenicznych wiersze nestora gdańskiej alternatywy – wszystko jest w porządku / dopóki jeżdżą tramwaje / nowy proletariat / nadlatuje jak szarańcza…/ nowy mesjasz poznał już smak kobiety / nie pozwoli się ukrzyżować / będzie nauczał w czasie przerw śniadaniowych / i mnożył tanie papierosy. Pod koniec kwietnia doszło do kolejnego niespodziewanego przekroczenia. Koncern Metafizyczno – Rozrywkowy Pigułka Progresji wyruszył na swoje pierwsze zagraniczne tournee! W dniach 22–26 IV w Budapeszcie odbywał się 35 kongres Transnacjonalnej Partii Radykalnej. Organizatorzy z Włoch dokonali cudów logistycznych, aby ściągnąć ku węgierskiej stolicy także aktywistów z PRL. Autokarem z Krakowa wyruszyła mocna ekipa reprezentująca wszelakie barwy podziemia. Oprócz Koncernu przejawili się kumple z Praffdaty, WiP, Pomarańczowej Alternatywy, niezależni muzycy, ekolodzy i różnej maści świry, które wykazały się na tyle kumacją, aby wbić się w tę kosmopolityczną wycieczkę. Pogranicznicy z bratniej CSRS omal nie dostali palpitacji urzędowych gdy rewidowali nasz radykalny wehikuł. Strzelali rentgena wszystkim razem i każdemu z osobna. I w końcu po kilku godzinach puścili nas dalej, ku swojemu wielkiemu nieukontentowaniu. Mieli szczerą ochotę przypierdolić tej kolorowej hołocie ale widać już było, że szła w bolszewię jakaś zadziwiająca odwilż… Rozlokowano nas po prywatnych kwaterach w suburbiach Budapesztu. Zbyszek i Konjo mieszkali na przykład na antycznej Gulbaba Utca. Nasz pobyt na kongresie rozpoczął się jak w filmie mistrza Hitchcocka – czyli od trzęsienia ziemi. Pierwszego dnia, od razu z biegu i w południe, zaproszono nas do wzięcia udziału w manifestacji na rzecz ochrony ozonu w atmosferze. Wtedy dowiedziałem się zresztą, że coś takiego jak ozon w ogóle istnieje… Wręczono nam proekologiczne transparenty, które w języku włoskim i węgierskim domagały się jakichś słusznych praw dla udręczonej Matki Ziemi. Staliśmy dumnie z naszymi internacjonalistycznymi hasłami, w sercu ładnie zabytkowego placu, otoczeni licznymi Noblistami i telewizjami z całego świata. Dla mediów był to pierwszy taki przypadek aby komunistyczny kraj zgodził się gościć, na tego typu imprezie, polityków z Europy Zachodniej. Tudzież ich sympatyków, z ciągle jeszcze okupowanej przez Armię Radziecką, Europy boleśnie Wschodniej. Eufemistycznie określanej też jako Azja Zachodnia. Dlatego obrady kongresu nazywano symbolicznym zniesieniem żelaznej kurtyny. Atmosfera na placu zrobiła się prawdziwie gorąca gdy wkroczyła legendarna deputowana Partii Radykalnej, pani Ilona Staller. Bardziej znana wielbicielom kina oralnego niepokoju jako porno star Cicciolina! Tyrmand napisałby o niej, że mimo słusznego wieku zachowała kolosalne ślady dawnej urody. Na głowie miała niewinny wianuszek, a w ręku gotowy tekst poprawnego ideologicznie przemówienia. Media nie były jednak specjalnie zainteresowane poglądami politycznymi pani Ilony. Ich interesowała głównie jako Cicciolina, ze wszystkimi swoimi kuszącymi krągłościami i różowościami. Już po chwili żurnaliści, 167 Tom poezji Krzyśka Siemaka. Budapeszt płonie – Cicciolina i Konjo na manifestacji. a szczególnie włoscy paparazzi, stracili cierpliwość. Przerywali pani zaangażowaną recytację i krzyczeli – Mamy w dupie dziurę ozonową! Skończ z tym Cicci i pokaż cycki! Jako niewinna słowiańska młódź mało jeszcze wiedzieliśmy o nieskomplikowanych prawach, jakimi rządził się świat kolorowych magazynów i światowej popkultury. Byliśmy poruszeni pankrokową szczerością przedstawicieli mediów z wolnego świata. Ale Cicciolina znała reguły tej gry i spokojnie oświadczyła, iż pokaże co ma najlepszego, lecz jedynie w słusznej sprawie i we właściwym, partyjnym kontekście. Nagle okazało się, że jedynym „partyjnym kontekstem” była ekipa Koncernu, trzymająca jakieś dziwne transparenty. Cicci podeszła do nas i teatralnym gestem wystawiła na wspaniałe węgierskie słońce swojego radykalnego cyca. Przyznaję, poniosło mnie. Gdyż bezcenny element anatomii pani deputowanej znalazł się na Koniczej linii strzału; totartalna krew zawrzała i w szale chwyciłem cyca w podnieconą młodzieńczą dłoń. Krzyczeliśmy już wtedy 168 wszyscy – Cicciolina – kochamy cię! Jesteśmy z Totartu! Czyli z Polski! I też walczymy z dziurą ozonową! Cicci była po matczynemu wyrozumiała. Uśmiechała się i gładziła nas po kaszubskich głowinach. Dygnął mi. Byłem w transnacjonalnie metafizyczno – społecznym niebie! Pani deputowana bardzo poważnie traktowała swoje polityczne zaangażowanie. Po manifestacji rzetelnie uczestniczyła w obradach i popierała liberalne odezwy organizatorów kongresu. Promocyjnie udzielała mediom swojego entuzjastycznie wolnościowego seksapilu. A trzeciego dnia obrad wszystkie telewizje świata pokazały, jak jadąc odkrytym różowym kabrioletem Cicciolina żegna pierwsze oddziały armii czerwonej. Opuszczające Węgry i udające się gdzieś za Ural. Po prostu do domu. Sołdaci wtłoczeni w bydlęce wagony patrzyli z niedowierzaniem, jak wzdłóż ich eszelonu podąża półnaga piękność. Rzuca pluszowymi misiami, przesyła pocałunki niegdysiejszym okupantom i krzyczy – Kocham was chłopcy! Wracajcie szczęśliwie do mamy i taty! Każdemu z was zrobię loda, tylko nie strzelajcie do nas więcej! To się nazywa walka o pokój! Cicci nie była jedyną siła szybkiego reagowania spośród kadr Transnacjonalnej Partii Radykalnej. Okazało się, że wraz z gwiazdą pikantnej serii przybyły tabuny psycholi, którzy swój jawny odlot połączyli ze szczerą pasją społecznikowską. Najbardziej aktywne były przedstawicielki Ligii Transseksualnej. Te piękne kobiety, które jeszcze chwilę temu były niepozornymi panami, też chciały zaangażować się w powstanie lepszej, wspólnej Europy. Brylowała pośród nich wrażliwa pani adwokat, broniąca słusznych praw transseksualnych prostytutek. Którą zresztą, jak szczerze przyznawała, sama bywała „po godzinach”. Trudno nie zauważyć ławic rozpolitykowanych gejów. Ci wspaniali mężczyźni doskonale czuli się w partyjnym żywiole. Przewodził im miss solarium Feliks Cossolo, który wydawał w Mediolanie magazyn Babilonia. Feliks wyglądał jak młody bóg i zawsze witał nas czułym ciao bambini from Polonia! Wiem, że dziś niełatwo w to uwierzyć, ale zapałał ku mnie niewinnym uczuciem. I zaproponował Konikowi rozbieraną sesję w swoim walecznym periodyku… Za dzielnymi mężami podążąli ujarani aktywiści Ligii Antyprohibicyjnej. Domagali się, oczywiście, legalizacji marihuany. Przodowali wśród nich Jugosłowianie z Mariboru. Smażyli skręta za skrętem ale utrzymywali, że nie są uzależnieni, tylko wchłaniając THC demonstrują swoje przywiązanie do idei ponadnarodowej wolności. Mieli też chyba mały odjazd agrarny. Do swoich zaangażowanych pism dodawali nasiona marychy. Zachęcali do ekologicznych upraw wymierzonych w opresyjne społeczeństwo. Zjawiskową załogę tworzyły dziewczyny z niemieckiej organizacji Sexowny Pokój. Na co dzień były to Kongresowa ulotka Tranzytorium. zrównoważone emocjonalnie pracownice naukowe jakiegoś germańskiego uniwersytetu. Ich pasją była jednak promocja idei wszechogarniającego pacyfizmu, a’ la permanentne lato miłości. Panny doszły do wniosku, że gdyby wszyscy ludzie pukali się non stop ze sobą, to nie mieliby już czasu na prowadzenie wojen. Wcielały więc w życie te zacne przekonania, nie pozostając jeno na poziomie teoretycznym. Zapraszały Koncern na sympozjon pacyfistyczno – erotyczny do Niemiec. Wykłady na temat mistyczno – libidalnego szczęścia jednostek i mas przeplatały się tam z regularnymi orgiami. Poza nimi na Kongres przyjechał cały wielki świat europejskiej polityki. Od prawa do lewa i z powrotem. Byli ekolodzy, weganie i topowi producenci kiełbasy wyborczej. Przedstawiciele Banku Światowego oraz przeciwnicy przedstawicieli Banku Światowego. Nobliści i cykliści. Związkowcy i syndykaliści. Silna reprezentacja bezrobotnych, jak zawsze odprężonych i przyjaźnie nastawionych do świata. Amnesty International upominające się o świeżo ponownie aresztowanego Waclava Havla. I piewcy praw Tybetu, który jakiś entuzjasta chciał przyłączyć do Portugalii. Muzycy. Poeci. Wróżbici. Plus jeden admirał z NATO. Do akcji ruszyła Sekcja Publicystyczno – Reklamowa. Przeprowadziliśmy pierwszy w dziejach polskich mediów wywiad z Ciccioliną. Co więcej, po powrocie do ogarniętej 169 Autograf Ciccioliny dla Totartu! Niepolska wersja plakatu Miłości. gwałtownymi przemianami ojczyzny, udało nam się go wyemitować w publicznym radio! Wtedy zresztą innych rozgłośni jeszcze nie było… Nagraliśmy też istotne rozmowy z przedstawicielami inakszych, wyżej wymienionych, ekscentrycznie kongresowych subkultur. Kilka miesięcy później nasze interview’s stanowiły clou niezależnej audycji radiowej pt. Zadzwońcie po milicję. Panowała wspaniała, radosna, integracyjna atmosfera. Kilku kolegów dało się namówić na warsztaty terapeutyczne u aktywistek Sex Peace. Brzóska i Zbigniew wygłosili gorąco przyjęte referaty, postulując m.in. założenie radykalnych: Obozów Pracy (nie mylić z gułagiem ha ha ha), Biura Podróży, Biura Wymiany Artystycznej i Biura Matrymonialnego, wzywając do masowego wstąpienia w związki małżeńskie wszystkich ze wszystkimi, określając ów akt najprostszym, najmniej konfliktowym i najprzyjemniejszym sposobem zjednoczenia Europy. Ponadto w Budapeszcie spotkaliśmy się z Autonomią – niezależną grupa skupiającą akcjonistów anarchistycznych. I odbywaliśmy nocne rajdy nad pięknym, modrym Dunajem. Jak śpiewała popularna artystka rewiowa z lat 70-tych – to były piękne dni… 1 maja Agencja Naleśnicy zorganizowała w stołecznym klubie Stodoła wzorcowe upublicznienie pt. Imperium kontratakuje. Wystąpili – W Stronę Prawdy, Mądruś and His Magic Mądrale, Der Kanzerpankwagen i Miłość. Ujawniono też: profesjonalny striptiz divy z restauracji Praha, pojedynek na miecze świetlne, pokaz dymów, teatr chińskich cieni oraz czytanie Tomka… przy blasku świec z akompaniamentem czarnookiej Any Kara-Pesić (piano). Ana, melancholijne dziewczę z Bałkanów, była ówczesną faworytą Tymona. Niebawem zorganizuje pierwszy koncert Miłości na festiwalu jazzowym w Jugosławii. Występ jassowców z Polski odbywał się pod gradem pierwszych, spadających na ten ciekawy kraj, chrześcijańsko – prawosławno-muzułmańskich bomb. A na Imperium… Kudłaty ujawnił swój nowy projekt foniczny, grupę Mądruś and His Magic Mądrale. Kolega Kudlatz objaśniał – Mądrusie to mozaikowa formacja, 170 prezentująca program pt. „Upiory”, będący poetycko – muzyczną historią Boga, świata i człowieka potraktowana z głupawym przymrużeniem oka. Naleśnicy konsekwentnie prezentowali też w antraktach utwory poetyckie. Charakteryzował je przede wszystkim dystans, cudzysłów, kpina, zakręcone poziomy semantyczne i żenada. Koniec z krzykiem duszy, uczuciowym ekshibicjonizmem, liryzmem – to powinno być realizowane przede wszystkim w życiu – w kontaktach z ludźmi, a nie z kartką papieru. Dyrekcja Koncernu nie dojechała do Warszawy, gdyż ponownie udała się za chlebem, nach arbeit, do fabryki urządzeń oświetleniowych w Lengefeld. Tam Zbigniew, natchniony pięknem niemieckich gór i lasów, wiersz romantyczny wybroczył – Na Judensteinu skale / widok mi się ukazał niezły wcale / i kolega, co był Kaszubą, zapytał z wysoka: / – czy wiesz co po kaszubsku znaczy piordafloka? („Sonet NRDowski”). Ale ten proletariacki sezon zainspirował też robotnika Sajnóga do nieoczywiście pogłębionych refleksji – Przez cały czas mojego dzieciństwa i mojej młodości usiłowano c o ś ze mnie wytępić, c o ś mi wyperswadować, a t o wypływało jak tłuszcz na wodzie. I teraz już jestem tylko t y m, właśnie tą wypływającą z potopu substancją. Przez całe dzieciństwo i młodość przeklinano moją niechęć do pracy, wyzywając mnie gnojkiem, być może inteligentnym ale śmierdzącym i ohydnie leniwym. Tak mi to wprasowano w łeb, że dopiero gdzieś około 25 roku życia skapnąłem się, że jestem pracowity. Azali pod dwoma warunkami: że pozwala mi się pracować z godnie z moimi, let’s say: zainteresowaniami, a mówiąc po ludzku: kiedy dozwala mi się realizować w swoim pochodzie ku transcendencji, a nie zmusza do czynności mnie dysharmonizujących, i nie zmusza w ogóle do czegokolwiek czyli, po drugie, pozwala mi się pracować zgodnie z moim własnym rytmem, bez dyktowania tempa i okresów. Zresztą nawet czasem przy niespełnieniu tych warunków, ale już przy dużej samoświadomości, np. w okolicznościach pracy w niewielkiej niemieckiej fabryce zdarza mi się mieć świetne wyniki. Tak to usiłowano przymusem wytępić ze mnie niechęć do pracy, która to niechęć tak naprawdę była alergią na przymus. („Parnas zimowy. Jak Violetka drogą szła i co miętosiła. Wypracowanie.”). Po powrocie rzuciliśmy się w wir niespodziewanie radosnych przemian politycznych. Właściwie już codziennie w Gdańsku dochodziło do demonstracji czy happeningów, organizowanych przez różnorodne młodzieżowe grupy kontestacyjne. Zbig pisał – Przy okazji tych akcji coraz częściej ich uczestnicy zaczęli odczuwać swoją „bezdomność”, brak miejsca w którym mogliby się spotykać, dyskutować, przygotowywać akcje i ewoluować ku coraz bardziej dojrzalszym formom aktywności. Z tych potrzeb narodziła się Grupa X Pawilon. W jej skład weszli ludzie z różnych istniejących już grup (RSA, Ruch, WiP, Solidarność Walcząca, Twe Twa, Federacja Młodzieży Walczącej, KPN, Totart) oraz spora grupa „bezpartyjnych”, a za zadanie postawili sobie doprowadzenie do przejęcia lokalu na klub, placu na Hyde Park i doprowadzenia do uznania faktu istnienia grup nieformalnych, czyli odstąpienia od ich prześladowania. 9 czerwca 89 roku Koncern wsparł sitting gdańskich grup nieformalnych Twe Twa pod siedzibą Komitetu Wojewódzkiego PZPR. Jak zapisano w aktach Sprawy Operacyjnego Rozpracowania kryptonim „Federacja”: Na schodach wywieszono transparent „I Dywizja Rozrywkowa Twe Twa”, „Żądamy własnego konta” oraz „Żądamy Hayd Parku dla niezależnego klubu” Strajkujący oświadczyli, że nie identyfikują się z jakąkolwiek grupą polityczną, chociaż przyznali, że są wśród nich członkowie Solidarności Walczącej, ugrupowań 171 Totart DDA – Realizacja Warszawska, wrzesień 88. Joasia Kabala – pierwszy magister w Totarcie! anarchistycznych i pacyfistycznych. Stwierdzili ponadto, że nie ma to żadnego znaczenia i nie opowiadają się za żadną opcją polityczną. Mówi Konjo – Nazwa Twe Twa wzięła się stąd, że młodzież anarchistyczna była wtedy coraz bardziej zirytowana podziemiem narodowo – katolickim, którego jedyną aktywnością było śpiewanie na mszach za ojczyznę takiego przeboju ze słowami: „Ojczyzno ma, tyle razy we krwi skąpana / ach jak wielka jest dziś twoja rana / jakże wielkie cierpienie twe trwa”. A ponieważ śpiewały to takie dziadki, brzmiało to jak „twe twa”. Taka nazwę wzięła sobie młodzież na złość dziadkom, które walczyły z komuną, wymachując różańcami na mszach u księdza Jankowskiego. („Nike z Biedronki”). Pisze Zbyszek – O dziwo, władze wycofały SB i ZOMO, a po mediacji podjętej w imieniu Solidarności przez Borusewicza, zdecydowały się na rozpoczęcie rozmów… Prezydent Miasta Gdańska zobowiązał się na piśmie do przedłożenia kilku propozycji zlokalizowania miejsca dla zorganizowania imprez na świeżym powietrzu, oraz kilku propozycji lokalowych z przeznaczeniem na klub. Właśnie od tego momentu zaczęła się mozolna praca organizacyjna, konferowanie, wybieranie miejsca, odbywanie wizji lokalnych, targowanie się o wyposażenie placu, manewrowanie wśród prawnych kruczków umowy. Wreszcie wybór padł na mało używany, choć położony w centrum miasta, parking, dawniej Plac 1 Maja, aktualnie: Plac Wymiany Pozytywnej. Za miesiąc Plac rozpocznie swoją krótką, ale burzliwą jazdę. Natomiast walka o własne lokum ciągnęła się jeszcze przez ponad rok. Po dramatycznych negocjacjach z udziałem Tranzytorium Totartu, 15 grudnia 1990 roku zainaugurowaliśmy działalność pierwszego po wojnie na terenach Pomorza i Kaszub, niezależnego ośrodka interdyscyplinarnego. Nosił poważną nazwę Klub Inicjatyw Społecznych C14 i wygenerowano w nim wiele bezkompromisowych akcji – do lata roku 93. Kiedy to niemalże spłonął po ataku faszystowskiej bojówki. Ale o tym opowiem w innej już księdze… Jak powszechnie wiadomo z początkiem czerwca uroczyście ogłoszono upadek komunizmu w Polsce. Sytuacja rozwijała się w kierunku, który jeszcze na przedwiośniu roku 89 uważalibyśmy za wizję z gatunku science fiction. Silni, zwarci i gotowi ruszyliśmy w ten nowy, nieznany ląd, który za chwilę miał uzyskać dumne miano III Rzeczpospolitej! Życie metafizyków społecznych toczyło się w swoim własnym, profuzyjnie intensywnym rytmie. 15 czerwca Joasia Kabala obroniła dyplom malarski na gdańskiej PWSSP, 172 zdobywając w ten sposób zaszczytny tytuł pierwszego magistra w Totarcie. Wydawnictwo Kubańskie Cycki uczciło ten niezwykły moment dydaktyczny upublicznieniem wspaniałego, ręcznie malowanego katalogu Yo, w nakładzie 30 unikalnych egzemplarzy. Mój ma numer 19 i zawiera m.in. prace o tytułach – Król w podróży przerwanej przez spadającą kurę o trzech nogach, Słoń morski opowiada swoja historię małemu królowi i Duży połykacz małych połykaczy. Konjo w drodze na Nową Scenę. Nowe zapukało do drzwi Koncernu pod postacią Waldka Rudzieckiego. Nosił ów mąż też dość kontrowersyjne pseudo Dolar, którym obarczyli go jego niesforni podopieczni. Menago Gdańskiej Sceny Alternatywnej zaprosił nas na ósmą edycję, znanego już nam skądinąd, festiwalu Nowa Scena. Jak niebawem miało się okazać, inwitacja ta dla mnie osobiście miała dalekosiężnie poważne konsekwencje. Włączyliśmy się w organizację Nowej Sceny wieloaspektowo. Zbig i Konjo nagrali bardzo przebojową reklamówkę radiową, utrzymaną w niespotykanym wtedy w betonowych peerelowskich mediach, pop artowym stylu. Reklamówkę nagrywaliśmy w gdyńskim studio, należącym do weterana perwersyjnej formacji Dr. Hackenbush, poważnie zakręconego muzyka o ksywie Zmora. Jakiś czas później nasz odjechany jingiel dostał nawet wyróżnienie, na jakimś świeżo powołanym festiwalu reklamy (!?). Do udziału w Nowej Scenie Koncern oddelegował największe gwiazdy Grupy Poetyckiej Zlali Mi Się Do Środka. 23 czerwca w gdańskim klubie Kwadratowa ujawnialiśmy swoje liryki w antraktach występów m.in. Szelestu Spadających Papierków i uroczych dziewcząt z grupy Oczi Cziorne. Silną reprezentację speed metalu tworzył holenderski wymiatacz Kadaverbak i autochtoniczny Hektor. Który za moment odciśnie swoje piętno na mojej raczkującej, estradowej karierze. W klubie panowała atmosfera muzycznego pikniku, ale na zewnątrz szalały hordy nazioli, dźgające nożami i bejsbolami fanów subkultur wszelakich. Przybyłe anemiczne patrole milicji nie reagowały na ten swoisty brunatny parteitag. 24 czerwca Zbyszek i Konjo prowadzili koncert galowy Nowej Sceny w sopockiej Operze Leśnej. Pozostałymi konferansjerami byli wtedy Hirek Wrona i Grzegorz Miecugow, redaktorzy bodajże radiowej Trójki. Na scenie rokendrolowe hołubce wycinały m.in. Pancerne Rowery, Apteka i Moskwa. Pamietam iż zdziwił mnie image tego wcielenia moich pankujących kolegów. Z młodzieńczego składu Moskwy, zaproszonego na mój pierwszy koncert w 1984 roku w gdańskim Akwenie, pozostał jeno frontman Guma. Jego aktualni muzycy wyglądali jak podróby wyrobników pudel rocka. Wszystko się zmienia… prorokowała onegdaj Brygada Kryzys. Za gwiazdę tej edycji robił jawnie stuknięty starszy pan, z bratniej już coraz bardziej Ameryki, wizjoner o swojskiej ksywie Copernicus. Chyba nawet piratował moje wczesne 173 Realizacja Warszawska – Zbigniew i Kudłaty. dokonania totartalne, gdyż zagrał kawałek pt. Generał Jaruzelski jest biorobotem. Likowiec Kudłaty był dziadkiem zachwycony. A publiczność zauroczył folkowy image Zbigniewa. Nasz kierownik przybrał chłopską sukmanę i krakowską czapkę z pawimi piórami! Tak opakowany recytował słynne strofy z „Parnasu zimowego” – hopa hopa hopa / miała baba chłopa / miała baba ciotę / zniszczyła kapotę. Dyrektor Konjo wystąpił w tradycyjnej dla siebie roli strażnika pamięci, po wciąż nieobecnym w perspektywie scenicznej Lopezie Mauzere. Z czułością i namiętnością recytował w antraktach jego szalone strofy – Piszę jak Żyd / liryczny i buńczuczny / ja się temu światu / nie poddam nie / zakokietuję się / koniec z aliansem. / A oni krzyknęli / krnąbrny, kabotyn / i Krzyżak. W kuluarach pojawił się legendarny Jacek Luter Lenartowicz, jeden z ojców chrzestnych sarmackiego pankroka. Muzyk pierwszego składu Deadlocka i Tiltu. 174 Tuż przed stanem wojennym emigrował do Holandii via Berlin Zachodni. Teraz przyjechał, aby rozejrzeć się w nowych realiach porzuconej ojczyzny. Ucieliśmy sobie przyjazną pogawędkę. A za kilka miesięcy Sekcja Publicystyczno – Reklamowa spotka się z Lutrem na łamach nowego magazynu muzycznego, nakręcanego przez niestrudzonego Waldka Rudzieckiego, o nazwie OOfy!! Music Pub. Zintegrowałem się także z inną poważną osobą. Magda Kunicka już od jakiegoś czasu zajmowała się managmentem najmłodszej generacji gdańskich kapel rockowych. Organizowała ich koncerty promocyjne w słynnym klubie Burdel. Jako osoba niezwykle dynamiczna snuła dalekosiężne plany ekspansji medialnej. To, co wtedy wydawało się sympatyczną iluzją z katalogu pobożnych bądź szatańskich życzeń, za czas jakiś Madzia dzielnie wcieliła w życie. I zaprosiła Konika do pierwszego lokalnego zakręconego programu rozrywkowego pt. Telewizja Neptuna. W ten sympatyczny sposób zo- Kudłaty, umęczony szlachetnym aktem honorowego krwiodawstwa, zasypia w pociągu relacji Słupsk – Gdynia, przez co zostaje okradziony z bagażu. A tam spoczywał rękopis drugiego Tomka… – nigdy już nie odnaleziony ku rozpaczy Narodowej Kultury. W roku 1993 nową wersję Tomka.., pod meta-tytułem Tomek w poszukiwaniu Tomka na piętach Smugi, wyda Biblioteka bruLionu w swojej białej serii. Sequel metaantypowieści sensacyjno-metafizycznej zaczyna się obiecująco „Introdukcją”: Rozmiary wnętrza nie wystarczały. Niektórzy zmuszeni byli do częściowej, lub też zgoła całkowitej nieobecności… I jeszcze a’ propos sukcesu Grupy Poetyckiej Zlali Mi Się Do Środka na festiwalu Nowa Scena… Zbyszek zapisał – Pewien typ tych wierszy ma niezłe powodzenie na przeróżnych masówkach… Są to utworki często przymilne wpadające w ucho, dające się lubić, popularne, potoczne i rozkoszne, za czym nieco dziwkarskie, czy skłaniające ku dziwczeniu się. Czasami wydaje się, że chętnie trawi je powszechna podświadomość. Potem jest luka i inne rodzaje świadomości. Luka nie trawi, jak sądzę. („Parnas zimowy. Tezy i komentarze praktyczne”.) Alegoria poetyckich bojów Konnixa by Faustyn. Okładka powieści Kudłatego by Biblioteka bruLionu. stanie niebawem Pawełek, jak to ładnie powiedział Skiba, telewizyjną mega star Pomorza i Kaszub. Tymczasem… Wymachiwaliśmy na deskach Opery Leśnej naszymi najlepszymi wierszami do godziny piątej nad ranem. Często wbijając dziryt krotochwilnych aluzji ku pupilom socrealistycznej popkultury, tu właśnie najczęściej swe piania upubliczniających. Staliśmy wszak po raz pierwszy w tym samym miejscu, co Petko Petkow artysta bułgarski czy Helena Vondraćkova i Jiżi Korn. Których rodak Waclav Havel siedział wciąż jeszcze, wtedy, w więzieniu. O czym Koncern ze sceny nie omieszkał fanów poinformować. Młodzież i Waldek byli zachwyceni a topór wojenny między Totartem a Gdańską Sceną Alternatywną uroczyście zakopany. Za moment kolega Rudziecki zadzwonił ku nam z niezwykle interesującą propozycją… A fan psychodelicznego oldboya, multi-profuzjonista Kudłaty, pod koniec tego historycznego czerwca rozpoczął kreację nowej powieści pt. Tomek na piętach Smugi. Jednocześnie błysnął talentem managerskim i przeprowadził subskrypcyjną edycję Tomka wzdłuż lutych lodowczyków Grenlandii. Wyprzedzając nieco bieg wydarzeń; napomknę, iż losy tej wspaniałej pracy podzielą niestety los wielu epokowych dokumentów Tranzytorium. W styczniu roku 1991 175 Równolegle do aktywności protoestrtadowych, rozkwitała znajomość Koncernu z naszymi nowymi kolegami – reprezentantami tzw. mniejszości ukraińskiej. Jak wspominałem, w trzecim obiegu uczestniczyli wszyscy ci przedstawiciele opozycji, którzy nie znaleźli dla siebie miejsca w strukturach solidarnościowych i jej satelitach. Do nich należała ekipa Związku Niezależnej Młodzieży Ukraińskiej. Ich sytuacja była równie skomplikowana jak nasza. Nie akceptowała ich tradycyjna, narodowa opozycja, i to zarówno Polska jak i Ukraińska. „Nasi” dlatego, że zapewne uważali ich za wnuków Stiepana Bandery i odmawiali im politycznej racji bytu. Nestorzy ich własnego, ukraińskiego środowiska opozycyjnego, niechętnie patrzyli na zbliżenie młodzieży do opozycji polskiej. I tak kręciła się ta karuzela toksycznych resentymentów, sprytnie podkręcana przez ideologów z SB oraz pogrobowców ultrapatriotów z takiego czy innego grajdoła narodowego. Więc uzdolniona artystycznie i walcząca z exterminalnymi stereotypami ukraińska młodzież, integrowała się z Koncernem oraz wszelakiej maści andergrandem. Piotrkowie Pawliszcze i Tyma (ksywa: Hans) wystąpili z propozycją zorganizowania dużego koncertu, stanowiącego dobitną deklarację porozumienia ponad podziałami. 1 lipca w gdańskim klubie Żak odbył się wielki show podziemia polsko – ukraińskiego pod kryptonimem Ukraińskie noce. Jakimś cudem przedarły się w gościnne żakowskie progi niezależne kapele z ojczyzny Petlury – Brati Gadjukni (Lwów) oraz We – We i Koleżskij Asesor z Kijowa. Jako przedstawiciele mniejszości wystąpił ukraiński Teatr Kontakt z Gdańska. Już niedługo wystawić mieli psychodeliczną wersję sceniczną kultowego poematu Never Ending Story naszego poczciwego eskapisty Lopeza Mauzere. Załogę polską reprezentowali – Szelest Spadających Papierków, Pancerne Rowery jako Pancerne Tryzuby, Totart DDA oraz Grupa Poetycka Zlali Mi Się Do Środka. Poster wygenerował dyrektor Konjo, który także wspólnie z Hansem czynił konferansjerkę podczas sympatycznie integracyjnego maratonu. Jedną z bezpośrednich konsekwencji tej nowokulturowej akcji było przyłączenie się ukraińskiej załogi do walki o przyznanie niezależnego klubu. Dzięki ich szczeremu zaangażowaniu, przez kilka następnych lat, Tranzytorium i dzieci akcji Wisła dokonaliśmy wielu energetycznie progresywnych działań. W dniach 14–17 lipca odbył się ostatni już Hajt Park, wkomponowany w urokliwe tereny miejscowości Zatoń koło Drawska Pomorskiego nad Jeziorem Luboszewskim. Koncern udał się tam w reprezentacyjnym składzie, niesiony jak zawsze pragnieniem dzielenia się z alternatywistami swoimi przekroczonymi idejkami. Notatka Wydziału III WUSW – Gdańskie środowisko Ruchu WiP odmówiło wzięcia udziału w przygotowaniach organizacyjnych tej imprezy. Udziałem są natomiast zainteresowane osoby, które łączą z nią perspektywę spotkań towarzyskich i alkoholowych. Faktem było, iż udostępnienie Hajt Parku tzw. ogółowi, przyciągnęło ku tej zacnej sytuacji nieco proto-jabol-pankowego elementu. Ale za moment będzie to także problem festiwalu w Jarocinie i innych muzycznych imprez masowych. Żadna zresztą masa nie jest specjalnie wysublimowanym organizmem. Co tu zresztą czepiać się nieuświadomionej młodzieży, skoro jej liderzy błysnęli demencją znacznie wykraczającą poza pochłanianie denaturatu i wąchanie kleju. Na Hajt Parku w mnożeniu ideologicznych paranoi przodowali lubelscy anarchole, na czele z późniejszym, całkiem niezłym zresztą, literatem. Podczas sympozjonu libertariańskiego ze śmiertelną (?!) powagą zaproponowali wzniecenie ogólnopolskiego powstania. Wyliczali ilość zakopanej w leśnych kryjówkach broni białej i jej pochodnych. Jak płomiennie przekonywał przyszły literat, zorganizował już oddziały „proli-samobójców”, którzy z dużą radością wystąpią w roli „nawozu historii”. Na drugim biegunie schizolni pląsały wynurzenia gości z Zachodu. Tu przodowali towarzysze z Holandii, którzy urządzili pogadankę na temat funkcjonowania alternatywnej socjety w ich policyjnym państwie. Mi to przypominało nieco bełkot liderów grupy The Ex sprzed dwóch lat, poznanych przez Ariergardę na nieszczęsnym festiwalu Marchewka. Gdy już wyświetlili slajdy ze skłotu, na którym mieli basen, saunę i strzeżony garaż dla swoich samochodów, Zbyszek obrócił się ku mnie i z wyrozumiałością podsumował – Tak oto kolego Konik dowiedzieliśmy się, jak przetrwać w skrajnie totalitarnych warunkach! Trzeba przyznać iż nasi alternatywni koledzy z Zachodu ogólnie nie wykazywali się jakąś błyskotliwą kumacją w temacie tzw. geopolityki. Np. w 88 roku poszliśmy ze Zbigniewem na pierwsze chyba spotkanie z wysłannikami Greenpeace, obywatelami Anglii bodajże. Gdy nawiedzeni obrońcy Matki Ziemi utrzymywali, że ich tanie sztuczki 177 mają wpływ na politykę militarną Związku Sowieckiego, zrozumieliśmy, iż kontrkulturowi przedstawiciele wolnego świata to dzieci bawiące się w mgle naiwnych życzeń. Ale nie do końca było tak, jak raportował potem kapuś SB – Impreza w zamyśle organizatorów nie spełniła swojego zadania. Młodzież zamiast dyskutować wolała pić alkohol, brać środki odurzające, słuchać koncertów grup młodzieżowych oraz włóczyć się po okolicy. Gdyż Koncern nawiązał wtedy wiele istotnych kontaktów, między innymi z załogą pisma bruLion. Po konstruktywnych dysputach Robert Tekieli zachwycił się dorobkiem Tranzytorium Totartu. I od tej pory systematycznie publikował nasze metafizyczno – społeczne materiały. Już na jesieni (nr. 11–12), w artykule pt. Fuckty, redaktor Tekieli napisze – Ciężar gatunkowy działalności i dokonań intelektualnych tego środowiska wykracza w sposób nieskończony poza ramy tej faktograficznej noty. W kolejnych numerach swojego kultowego magazynu, zaprezentował nie tylko pisma teoretyczne klasyków Totartu, ale także fighterów Grupy Poetyckiej Zlali Mi Się Do Środka. Oraz grafiki Poezji Ulicznej. Niebawem w fioletowej, kolorowej i białej serii Biblioteki bruLionu, ukażą się godne strofy Lopeza, Brzóski i Kudłatego. Wspólnymi siłami zrealizujemy przekroczony program Brulion TV Dzyndzylyndzy oraz Alternativi. A i mięsopustne Flupy z pizdy będą miały swój niemały wkład w formułowaniu estetycznego oblicza tego zasłużonego, kontrkulturowego happeningu wydawniczego, którym na przełomie lat 80 i 90 był bruLion. 178 A jeszcze potem redaktor T. odkryje, iż Harry Potter był jednak sterowany telepatycznie przez martwego psa Stachursky’ego. Odleci w eschatologiczny kosmos i tak zakończy się ta urokliwie integracyjna bajka. Gdy wyjeżdżaliśmy z Hajt Parku, żegnał nas koncert regałowej kapeli, ad hoc założonej na polu namiotowym m.in. przez aktywistów wrocławskiej Pomarańczowej Alternatywy. Wokalista zawodził w stronę pobliskiego poligonu – Przejebane przejebane / pora łączyć się z szatanem… 29 lipca, po udziale w technicznych przygotowaniach i tradycyjnie przedłużających się pertraktacjach z władzami miejskimi, Koncern Metafizyczno – Rozrywkowy Pigułka Progresji organizuje koncert, inaugurujący działalność naszego wymarzonego Placu Wymiany Pozytywnej w Gdańsku. Oprócz merytoryki scenicznej przygotowałem sobie na tę wspaniała okazję niezwykle indywidualistyczne wdzianko. Udałem się do Joanny i Andrzeja, którzy swoimi radosnymi szablonami przystroili moje, przywiezione z NRD, tekstylia. Gdyż peerelowskie sklepy od wielu już lat oferowały jeno ocet i towarową nicość… Z tej sesji designerskiej uzyskałem oryginalne koszulki, przyozdobione w lupomarki, wychuchole i smoki, stanowiące znak firmowy faktorii Yo Als Jetzt. Oryginalnie pstrokate ubranka towarzyszyły mi podczas wielu jeszcze radośnie artowych podróży. Zbig notował na gorąco – Plac wyposażony został w 3 duże ekrany, będące polem wyładowywania malarskiej ekspresji, ponadto zainstalowano pełniące funkcję sceny podwyższenie i dwa barakowozy. Jedynie prąd załączony został zaledwie na trzy kwadranse przed inauguracją, co odebrało muzykom możliwość zrobienia próby. Było ciepłe, letnie, sobotnie popołudnie… Po uroczystym odczytaniu regulaminu Placu zagrały gdańskie poszukujące zespoły muzyczne: Miłość, Szelest Spadających Papierków, Nowy Proletariat i Totart DDA oraz grupa Usta z Torunia. Z powodu wynikłego nieporozumienia nie zagrała grupa Brudne Dzieci Sida. W antraktach czytali wiersze uczestnicy Grupy Poetyckiej Zlali Mi Się Do Środka. Barwną i rozległą scenografię przygotował TOTART i plastycy z grupy Yo Als Jetzt. W czasie trwania koncertu na placu sprzedawano niezależne wydawnictwa, między innymi gdańskie: A’ Capellę, Homka, Twe-Twę oraz ślaską Tfurczość. Plac zaistniał, ekrany pokryły się rysunkami i warstwami napisów. („Plac Wymiany Pozytywnej”). Swoje spostrzeżenia zapisali redaktorzy Homka – Wystąpili także przedstawiciele Związku Ukraińskiej Młodzieży Niezależnej, którzy odczytali apel o wprowadzenie nauki języka ukraińskiego w radio i telewizji. 300 tysięczna społeczność ukraińska w Polsce – rozproszona w wyniku akcji Szelest Spadających Papierków – Krzysiek Siemak. Wisła w 1947 roku – jest pozbawiona swego szkolnictwa, co utrudnia naukę języka oraz rozwijania kultury i świadomości narodowej. Za scenografię tej panslawistycznej operacji robiły m.in., uwolnione z aresztu po pamiętnym zjeździe Międzymiastówki Anarchistycznej, elementy historycznego totartalnego wyposażenia scenicznego. Atmosfera podczas działań była niezwykle energetyczna, ezoteryczna i optymistyczna. Wkrótce moja Fonografia Zlew Polski wyda kasetę, dokumentującą ten historyczny moment w dziejach sarmackiej alternatywy. Booklet nosił nazwę – Totart DDA i Szelest Spadających Papierków presents: Plac Wymiany Pozytywnej. Wspaniałą, ręcznie preparowaną okładkę, wykonali nieocenieni Yo Als Jetzt. Muza na tym wydawnictwie zawarta była tak niesamowita, iż później jeszcze przez wiele lat objeżdżałem przeróżne festiwale andergrandowe, prezentując ją z towarzyszeniem naszej pojechanej diaporamy. Trza przyznać nieskromnie, iż obydwa podmioty wykonawcze były w dni owe w swojej szczytowej formie koncertowej. Czego dowodem dźwięki, na załączonej do naszej książki, unikalnej płycie DVD. Życzymy wam orgazmu permanentnego! Mediom poluzowano już trochę kagańca, dostrzegła więc naszą akcję także bystra reporterka lokalnego „Głosu Wybrzeża” – Paweł Konnak – student IV roku Uniwersytetu 180 Gdańskiego z grupy „Totart” za chwilę wejdzie na scenę. Mówi – „My jesteśmy ludzie w innym wymiarze. Proponujemy zalążek rozkosznego przeczucia innego bytu…” Krótkie czarne spodnie, czarna koszulka, na twarzy obowiązkowy kilkudniowy zarost. Niektórych z tych młodych ludzi jest mi żal wyraźnie, jeszcze nie znają siebie i nie znaleźli swego miejsca. Ktoś chce im pomóc. To dobrze. Obrazoburczość kontrolowana, wolność uświadomiona. („Na Placu Wymiany Pozytywnej”). Polska wolność rozkręcała się orgiastycznie i internacjonalistycznie. Zbyszek czujnie notował – 13 sierpnia 1989 roku w Gdańsku na ulicy Długiej Ruch Społeczeństwa Alternatywnego i Międzymiastówka Anarchistyczna – Sieć Wymiany Pozytywnej zorganizowały happening i manifestację w rocznicę rozpoczęcia budowy muru berlińskiego Oprócz organizatorów w akcji uczestniczyli reprezentanci wielu ugrupowań, min. Ruchu „Twe-twa”, WiPu, Partii Radykalnej, a także goście z zagranicy: Czesi, Niemcy, Ukraińcy i Anglik. Polityczny happening rozpoczęło przegrodzenie ulicy przez ludzi obwieszonych kartonami symbolizującymi mur. Po obu stronach zaciągnęli warty strażnicy w hełmach. Rozlegały się strzały i komunikaty ostrzegawcze. Śmiałkowie usiłujący przedostać się na drugą stronę padali „od kul”. Wreszcie szturm bojowników wolności zniósł mur. Ludzie dotąd rozdzieleni wymieszali się ze sobą. Przechodnie dopytywali się, czy aby na pewno wygrał Zachód. Potem manifestanci przeszli ulicami miasta rozdając ulotki i nawołując do znoszenia barier między ludźmi, domagając się zniesienia cenzury, powstrzymania podwyżek i władzy… Tego samego dnia, w porozumieniu z Międzymiastówką Anarchistyczną, węgierskie FIDESZ i Autonomia zorganizowały siostrzaną akcję w Budapeszcie. Także tam uczestniczyli w niej Czesi i licznie przybyła grupa Niemców z NRD. Jak dziś już wiemy, był to najskuteczniejszy happening od czasu wybuchu drugiej wojny światowej, gdyż opus magnum towarzyszy Ulbrichta i Honeckera wreszcie rozsypie się za miesięcy parę. Ale ponieważ czasy były dziwne a obywatele często spięci, Zbig tłumaczył wytrwale – Gdańska akcja spotkała się z dezaprobatą ludzi obawiających się perspektywy zjednoczenia Niemiec… Trzynastego w Gdańsku i Budapeszcie sprzeciwiano się podziałowi Europy na wrogie bloki militarne i polityczne, bowiem powoduje on zniewalanie społeczeństw i jednostek, grozi totalnym konfliktem. („Najskuteczniejsza demonstracja półwiecza”). Dodatek redaktora Sajgona był koniecznym, gdyż gwałtowny powiew wolności obudził nie tylko wielkie nadzieje, ale także prastare demony. Nie wszyscy rodacy poddali się urokowi tej niespodziewanej niepodległości. Jedni podejrzewali spisek KGB i oczekiwali rychłego pojawienia się Armii Radzieckiej na rogatkach Sochaczewa. Inni nie wierzyli, iż na ich oczach dzieje się to, co się dzieje. Oskarżali wywiad niemiecki o wygenerowanie jakiejś geopolitycznej rzeczywistości wirtualnej. Odpowiednio do sympatii miała to być dywersja albo wywiadu NRD albo RFN. Kręgi endeckie dopuszczały też ingerencję wywiadu somalijskiego. Każdy otrzymał do ręki paszport. Zlikwidowano Centralny Urząd Kontroli Publikacji i Widowisk. Wychodziły pierwsze oficjalne, niezależne od PZPR gazety. Major Fydrych wystartował w wyborach do senatu pod hasłem Lepszy Pomarańczowy Major niż czerwony generał. Zniesiono kartki na mydło i mięso. Ale wielu sądziło, iż to też jest elementem spisku przeciw substancji Chrystusa Narodów. Ulice polskich miast i wsi zalał azjatycki mistycyzm. Na każdym rogu tabuny proroków wieściły nadejście długo oczekiwanego Armageddonu. W telewizji Jaruzelskiego, Rakowskiego i Urbana zastąpił ich ziomal Kaszpirowski. Pionierzy wolnego rynku ruszyli z jajkami, smalcem i gorącymi słowiańskimi cipkami na flohmarkt do Berlina Zachodniego. A Grupa Poetycka Zlali Mi Się Do Środka wyruszyć miała na legendarny festiwal do Jarocina. Zaprosił nas Waldek Rudziecki, wdzięczny za niedawną victorię podczas koncertów na Nowej Scenie. Mieliśmy naszymi profuzjami zakręcić występy jego podopiecznych. Gdyż Gdańska Scena Alternatywna otrzymała swój autonomiczny dzień podczas Festiwalu Muzyków Rockowych. Inny koncert tej edycji objęła patronatem grupa Armia. Bardzo się na tę okoliczność rajcowaliśmy, ale… Na pociąg relacji Gdańsk – Jarocin przybył jeno dyrektor Konjo. Jak to subtelnie napisali pp. Sajnóg i Konnak – Przyczyną nieobecności tych zacnych mężów jest: utrata kontaktu z rzeczywistością zatrata na nieznanej drodze oraz czasowa niedyspozycyjność a także skomplikowany charakter twórców chaotyczność neurotyczność uzależnienie permanentny somnambulizm skrajne stany psychopatyczne delikatna melancholia eklektyzm synkretyzm hermetyzm zagubienie brak wiary instynktowność brak rozwiniętego instynktu stadnego kultywowanie skrajnych form indywidualizmu utrata perspektywy metafizycznej… Ale dodawaliśmy też wyrozumiale – Niech czytelnik zrozumie, że na tym polega urok tej barwnej socjety… Po przybyciu do „stolicy polskiego rocka” profuzjonista Konjo zakwaterowany został, wraz z pozostałymi trójmiejskimi kapelami, w lokalnej szkole podstawowej. Jarocin poddany był surowym prawom prohibicji, ale sprytni muzycy skorumpowali szkolnego woźnego, który donosił spragnionej młodzieży wodę ognistą. Podczas spontanicznej nocnej balanżki, dyrektor Koncernu urządził poetyckie before party i prezentował gwiazdom Gdańskiej Sceny rozkoszne perełki lirycznego zlewu. Co bardziej upodleni muzycy tańczyli do tych recytacji a pewna dama puściła nawet niespodziewaną tęczę. Podniecona Koniczym upublicznieniem załoga metalowej kapeli Hektor włamała się do sali od biologii, skąd podprowadziła sugestywnego kościotrupa. Kopytni muzykanci szli w zaparte, iż ten osobnik także jest fanem Grupy Poetyckiej Zlali Mi Się Do Środka i ma prawo do uczestnictwa w imprezie. Tak kolega Konjo powoli, ale konsekwentnie, wciągał się w rock and rollowe życie… Sierpniowy dzień należący do Gdańskiej Sceny nie był najgorętszym periodem tego lata. Padało od świtu, więc grupki fanów rocka tułały się po bagnistym stadionie. Czuło się, że najlepsze lata festiwal ma chyba za sobą. W niczym mi to nie przypominało „wysepki wolności”, którą po raz pierwszy nawiedziłem młodym pankiem będąc, latem roku 1985. Śmiało wbiłem się na kultową scenę. W stupor jarocińskiego popołudnia wkroczyłem rześko, z postabsurdalna narracją i jurnymi poezyjami. Moja gra wstępna ze 181 Konjo w Jarocinie. Okładka pierwszej antologii Grupy Poetyckiej Zlali Mi Się Do Środka. światem show biznesu to jednak nie było ciastko z kremem. Na koncertowy początek wystąpili laureaci tej edycji, wśród nich trash metalowy, śląski Magnus. Wokalista wyglądał jak jeżozwierz, tak był ponakłuwany różnego rodzaju gwoździami i innymi piekielnymi akcesoriami. Przypominał mi japońskiego aktora Toshiro Mifune, konającego w ostatniej scenie filmu Tron we krwi. Pozostali członkowie tej lucyferycznej ekipy też wybrali look a’ la pracownicy jakiegoś radykalnego złomowiska. To podnieciło pasywnych do tej pory fanów metalu, którzy pod sceną rozpoczęli odprawę infernalnych jasełek. Pozwolili mi jeszcze zapowiedzieć koncert pierwszej kapeli z gdańskiego kontyngentu, gdyż był to stylistycznie pokrewny Hektor. Ale im nie dano już zejść ze sceny i musieli trzy razy bisować. Gdy usiłowałem zaanonsować występ kolejnej grupy, nieśmiałych dziewcząt z Oczi Cziorne, metalowcy solidarnie zawyli wypierdalaj!!! siłą tysiąca gardeł. I obrzucili mnie świeżym jarocińskim błotem! A tu trafiła śląska kosa na kaszubski kamień, gdyż zaciąłem się w mojej ekstrawagancji i recytowałem nasze wiersze pod gradem błotnistych piguł. Rozwścieczeni adepci czarnych mszy wyrywali całe kępy trawy, kręcili z nich fantazyjne bomby i ciskali we wrażliwego gdańskiego poetę. Aż dziw, że żaden z tej lawiny kamieni nie rozpłatał mojej rozpalonej i zadziornej totartalnie łepetyny… Oni urządzili sobie polowanie z nagonką, praca sceny była sparaliżowana, gdyż nikt nie ośmielił się grać przed tą fanatyczną biomasą, a ja wyświniony batalistycznym wielkopolskim czarnoziemem, jak jaka żaba błotna czy inny padalec, siekłem efuzjami z precyzją karabinu maszynowego – wojna światowa, wojna domowa / co by nie było warto się schować / lecz gdzie się schować smętna istoto / na lubelszczyznę, w kieleckie błoto… I po pół godzinie takiej wojny nerwów – pokonałem ich! Krwawe metalowe komando uległo przed nieugiętym recytatorem i poszło szukać rozrywki w suburbalne obszary festiwalu. Pod estradą zaciągnęli straż przedstawiciele mniej wojowniczych subkultur i już bez przeszkód poprowadziłem siedmiogodzinny maraton Gdańskiej Sceny Alternatywnej. Ta część publiczności, świadek moich niedawnych zmagań z wyznawcami rockowego szatana, spijała strofy jak wiosenny miodzik i gromkimi nagradzała Konika brawami. Po koncercie Pancernych Rowerów, gdy ostatecznie zaczarowałem jarocińską publikę wierszem Lopeza pt. Problem reinkarnacji i zbrodni, otrzymałem długą standing ovation i prośbę o literackie bisy. Śpiewałem te nasze zasłużone poezje i tańczyłem je jak jakiś obłąkany w zatraceniu derwisz. Między mną a publicznością wytworzył się fantazyjny obieg energetyczny. Reagowaliśmy na siebie organicznie a w końcu zaprosiłem 182 młodzież do wspólnej poetyckiej zabawy i postawiłem na wymianę interaktywną. Fani podsyłali mi na kartkach spontanicznie napisane fraszki o różnym poziomie subtelności i refleksji. Były wiersze dydaktyczne – Lepsza rączka niż rzeżączka / Jak mawiał papież od rączki nic nie złapiesz oraz poema meteorologiczno-krzepiące – Chowajcie parasole od jutra upał / Dziś pies jak srał to tupał. Potem rozszerzyłem aktywności integracyjne o egzotyczne festiwalowe biuro matrymonialne. Fani przysyłali oferty miłosnego spełnienia, które zrealizować miało się najczęściej w stadionowym kiblu. Szła wolność, to pewne! Podczas koncertu podszedł do mnie legendarny guru FMR, Walter Chełstowski. Pogratulował sukcesu negocjacyjnego oraz artowego i osobiście ścierał błoto z radośnie utrudzonej twarzy Konikovskiego. Specjalnie na ten występ pożyczyłem od mojego kochanego taty jedyną koszulę, która jakoś nadawała się do noszenia „wśród ludziów”. Koszula bohatersko poległa, zamieniona w widowiskową szmatę. A Walter zakochał się w naszych wierszach i zaprosił mnie do swojego warszawskiego biura – na negocjacje w sprawie ich książkowego wydania. Książkę wydał co prawda dopiero Księgozbiór Zlew Polski, ale ścieżki moje i dyrektora Chełstowskiego przeciąć się miały jeszcze w po wielokroć istotnych okolicznościach… Gdy nad ranem żegnałem jarocińską widownię optymistycznym wierszem –Moja mama mówi / dzieci mi się udały / jeden artysta / a drugi z trudem zdał maturę, kontrakt na kolejny show miałem już w kieszeni! Tam także znalazłem pierwszą w mojej zadziwiającej karierze wypłatę. Zarobiłem na jarocińskiej wojence pensję równą miesięcznym poborom taty, dyrektora PGR Wejherowo – Słuszewo, w stanie upadłości… Mój sukces sceniczny zarejestrował nawet wysłannik gdańskiej prasy – Nasi muzycy zaprezentowali się wspaniale i wcale nie twierdzę tego przez lokalny patriotyzm. Lecz dla mnie cichym bohaterem wieczoru był Paweł Konnak, syn Kazimierza, który jako konferansjer i artysta prezentujący skromne okruchy z przebogatego dorobku grupy poetyckiej „Zlali mi się do środka”, przebojem zdobył sobie sympatię całego stadionu. Chciałoby się zakończyć ten materiał słowami „Szkoda że państwo tego nie widzieli…” (Wieczór Wybrzeża – „Jarocińskie granie”). Kłamstwo, nie dość, że nie prowadzi, to jeszcze miesza i myli drogi. Rzeczywistość jest nasiąknięta miłością i złością, gdzie na przecięciu ich wypadkowych wyroiły się wulgaryzmy. Kultura powinna być w stałym związku z rzeczywistością. Uważam taki związek za jej rację bytu – i jest to raczej obserwacja niż postulat. Bo kultura j e s t w stałym związku z rzeczywistością – inny stan jest nawet niemożliwy. Oczywiście bawię się tu jedynie ludyczną i wycinkową analizą, jest wiele innych relacji kultury z rzeczywistością. Ale mi wolno. („Parnas zimowy. Tezy i komentarze praktyczne”). Day after zaprosiłem całą załogę do najbardziej wtedy wypasionej stołecznej knajpy, czyli do kawiarni Hortexu. Przez szczęśliwy przypadek spotkaliśmy tam także wokalistę Zygzaka z małżonką Kasią. I wszystkich invitowałem na dionizyjskie bachanalia. Postanowiłem w ten sposób uczcić pierwsze zarobione „w estradzie” pieniądze. Rozpływaliśmy się w tonach przepysznych marcepanów i tortów, oraz egzotycznych a niedostępnych śmiertelnikom owoców. Żeby było zabawniej nie wierzyłem wtedy, że jeszcze kiedykolwiek jakąkolwiek monetę na mojej sztuce zarobię. Rzeczywistość i w tym wydaniu, za czas jakiś odległy co prawda, uśmiechnęła się do Pawełka rumianą gębą… TZN Xenna – Falconetti i Zygzak. Garaż, Szczecin 1985. Następnego dnia pojechałem do Warszawy. Czekali tam już na mnie Zbyszek i Paulus. Wspólnie nawiedziliśmy babilońską enklawę, którą do tej pory było publiczne radio. Ale po czerwcowych wyborach dokonywała się i tam powolna wymiana ekipy. I wbili się na fale eteru nasi starzy kumple Boa Brzozowicz & menago Chmiel. Zaprosili Sekcję Publicystyczno – Reklamową Koncernu Metafizyczno – Rozrywkowego Pigułka Progresji do udziału w swojej nowej audycji pt. Radio Clash. Podczas nocnej wylewki edukowaliśmy społeczeństwo w temacie aktywności Tranzytorium, tudzież naszych zaprzyjaźnionych, progresywnych kolegów. Zdaliśmy relację z kongresu w Budapeszcie, z Placu Wymiany Pozytywnej i festiwalu w Jarocinie. Czytaliśmy nawet pikantne wiersze a Sajgon objaśniał abonamentów PR – Decydując się na użycie wulgaryzmów dokonałem niejako wyboru między zbluźnieniem a zakłamaniem. Gdybym ich nie użył przekłamałbym rzeczywistość więc i kulturę. Sądzę, że lepiej powiedzieć prawdę, nawet straszną, bo to przynajmniej może do czegoś prowadzić, np. do przepracowania problemu. Pod koniec sierpnia Galeria Bieżąco-Momentalna im. Bani Doktora Lipka ponownie ujawniła show naszego wspaniałego duetu kolorowego – Joanna Kabala zaprezentowała malarstwo a Andrzej Awsiej rysunek. Nadeszła wczesna, niepodległa jesień. Uczestnicy działań Tranzytorium powoli rozchodzili się ku kreacjom w swoich prywatnych kosmosach. Tymon i inni muzycy Miłości założyli w gdańskiej dzielnicy Osowa buddyjską komunę. W te dni zagrali też w Koniczym dystrykcie Brzeźno wspaniały tzw. koncert podwodny, który wydała Fonografia Zlew Polski. 183 Lopez Mauzere w drodze do Germanii! Ela, dziewczyna Zbigniewa, wyjechała do Berlina Zachodniego. Niebawem zaprosi Koncern na serię profuzyjnych realizacji do już zjednoczonego miasta. Wkrótce do Zagłębia Ruhry wyjedzie także legenda Grupy Poetyckiej – Wojtek Stamm alias Gertruda Jarząbek alias Lopez Mauzere. Traumę związaną z odcięciem od kaszubskich korzeni opisze już w XXI wieku. W nominowanej do literackiej Nagrody Nike eksperymentalnej powieści pt. Czarna matka. Zacytujmy fragment tego wspaniałego dzieła, opisujący pierwsze emigracyjne chwile naszego niezwykłego przyjaciela – Wujek i ciotka, delikatnie rzecz ujmując, nie byli zadowoleni z mojej wizyty. Wujek pokazał mi kontener, w którym mieszkali studenci. – Jutro jedziesz do obozu – zdecydował, bał się, że będę mieszkał w kontenerze albo, co gorsza, że mnie zakwaterują u niego. Obóz… Wsadzą mnie teraz do obozu, ogolą głowę, dadzą pasiak, zmaltretują i zagazują, tak zawsze wyobrażałem sobie swój koniec w Niemczech. Aż dreszcz przebiegł mi po plecach… Był to obóz Indian, Tatarów, obóz – castrum – Rzymian, nie obóz uchodźców; tam, jak we wszystkich obozach, stawał się człowiek numerem, przypadkiem. 184 W ogóle był wtedy taki czas, iż momentami miałem wrażenie, że więcej kolegów mam w Berlinie niż w Gdańsku. Nie wszyscy wierzyli w Polski cud gospodarczy… Część totartowców, aby przeczekać pierwszą zawieruchę transformacji, powróciła na studia i udawała że pracuje nad magisterką. Ja na piątym roku byłem cztery lata, w tym rok na studiach zaocznych, co uświadomiłem sobie dopiero po wywaleniu z uniwersytetu… Mimo pogarszającego się stanu zdrowia, Zbyszek dynamicznie zaangażował się w kreowanie naszych wymarzonych placówek – utrzymanie Placu Wymiany Pozytywnej i powstanie niezależnego ośrodka kulturalnego. Pisał – Dyskutując prawne możliwości i niebezpieczeństwa związane z planowanym przejęciem klubu przez X Pawilon, uczestnicy grupy zdecydowali się założyć w tym celu stowarzyszenie. Powołanie stowarzyszenia ma nie tylko ugruntować prawną sytuację klubu. Ma przynieść także możliwość prowadzenia działalności gospodarczej, a przez to dostarczyć środków na działalność np. wydawniczą. Po zważeniu ewentualnych plusów i minusów członkowie grupy wystąpili o rejestrację Stowarzyszenia Kultury Alternatywnej. Można się spodziewać, że jeśli pozytywne zmiany polityczne w Polsce będą postępowały, to z czasem dojdzie do powstania ogólnokrajowego SKA. Zapewne przed niezależnymi, nowokulturowymi ruchami otworzyłoby to zacne a nieznane dotąd możliwości. Tymczasem nie wszyscy udziałowcy SKA wykazali się czujnością i instynktem samozachowawczym. Część anarcholskiej młodzieży chyba nie do końca zdawała sobie sprawę, że wolność to także ciężka praca i wspólne, mało widowiskowe obowiązki. Po kolejnym, październikowym koncercie, na Placu Wymiany Pozytywnej płoną barakowozy. Zbigniew wezwany zostaje do siedziby straży miejskiej i obdarowany mandatem. Komentując działalność niektórych naszych mało rozgarniętych kooperantów, gorzko zanotował w wierszu – Jedynie z anarchizmu lubię taką biopsję / że się, często podświadomie i przedpojęciowo / zajmuje podstawowym problemem społecznym w ogóle / czyli konfliktem dążenia do wolności i do bezpieczeństwa, / który niezdrowo / produkuje męczeństwa i jest przyczyną, że się rżniemy czule / zamiast sadzić bulwy i uśmiechać do słońca. No to ten problem żywo mnie obchodzi / bo szczególnie nie lubię / nieidealnym ludziom / stwarzać idealne warunki / do robienia gnoju. („Nic na siłę”). Między innymi dlatego niebawem utracimy Plac Wymiany Pozytywnej. I z powodów tożsamych, po serii wspaniałych realizacji, w 1993 roku zakończy swoją działalność Klub Inicjatyw Społecznych C14. Ale temu poświęcę inakszą już narrację… A do mnie zadzwonił Walter Chełstowski i, mając w pamięci jarocińską batalię, zaprosił na niecodzienną imprezę. Miałem czytać wiersze i prowadzić konferansjerkę podczas 26 godzinnego koncertu rockowego, który organizował na warszawskim Torwarze. Ten imponujący maraton nosił jakże adekwatną nazwę Zadyma. Moim partnerem miała być wschodząca gwiazda estrady oraz filantropii – Jurek Owsiak. 13 października zjawiłem się na polu walki o lepsze jutro i lepsze futro ha ha ha. Koncert-stonoga zaczynał o godzinie 20 zespół The Suchy Experyment a kończył o godzinie 22 dnia następnego zespół Dżem. W środku produkowali się między innymi muzykanci znanych i lubianych kapel: 20.40 – Kolaboranci, 21.20 – Voo Voo, 22.20 – Tilt, 24.15 – De Mono, 1.35 – Paff, 2.15 – Proletariat, 3.35 – Closterkeller, 5.00 – Moskwa, 8.55 – Wawel Underground, 10.45 – Farben Lehre, 14.00 – Baakszysz, 15.10 – T.Love, 16.15 – Daab, 18.10 – Ziyo, 19.25 – Aya RL. W sumie szarpało druty 36 formacji. Miałem więc okazję, aby za jednym zamachem poznać większość gwiazd popularnej muzyki młodzieżowej tamtego czasu. I moich przyszłych kolegów z rock and rollowych szaleństw, czekających mnie w latach 90-tych. Koncert rozpocząłem w pięknym, postabsurdalnym stylu. Publiczność była przyjazna tak mniej więcej do godziny 3 nad ranem. Potem straciła cierpliwość i pojawił się, znany skądinąd, chóralny zaśpiew wypierdalaj!!!. Gdy u bram świtu skanduje to naraz 6 tysięcy wielbicieli „muzyki miłej, łatwej i przyjemnej”, jaką dla totartalnego weterana był wtedy rock, to miałem prawo czuć uzasadnioną dumę. Zmęczyła się moja nowa publiczność okrzykami nieprzyjaznymi około południa. I potem już w miarę konwencjonalnie konferansjerka z Jurkiem Owsiakiem była odczyniana. Oprócz niechęci ku upublicznieniu perełek Grupy Poetyckiej, zarejestrowałem ciekawy incydent sceniczny. O godzinie 6.30 na zmęczoną już scenę weszła szczecińska grupa Kafel. Wykonywali muzę industrialną a na wokalu cichutko popiskiwała nieśmiała panna, opakowana w sukienkę od pierwszej komunii. Panna była mocno zestresowana i uciekła z estrady nie dokończywszy utworu drugiego. Potem okazało się, że był to dziewiczy występ sceniczny Kasi Nosowskiej. Jak już dziś wiemy, niebawem pójdzie jej znacznie lepiej… A mój nowy kolega Jurek wystosował do mediów list z okazji swojej Zadymy, zaczynający się od słów – Nazywam się Jerzy Owsiak. Jestem właścicielem dobrze prosperującego zakładu wytwarzającego lampy witrażowe, jednego z większych zajmujących się tego rodzaju produkcją. Tymczasem w Homku (nr.44) ukazała się zlewna wkładka autorstwa Yo Als Jetzt. Zawierała m.in. urokliwy poemat permanentny pt. „Plan zdobycia kamery video” – sprzedamy majątek / dwie złote monety po dziadku i dwie złote spinki / 250 tys. / książki ok. 300 tys. / ja mam 100 dol. / może od rodziny wyciągniemy dalsze 300 / to razem 950 / zamienimy wszystko co mamy na kamerę video / przysłowie wschodnie – mądrze robi ten co zamienia / wiele małych klejnotów na jeden duży… Nie wszyscy się ujawnili i wyszli z podziemia. Pod koniec października Galeria Działań Maniakalnych, nakręcana w Łodzi przez niestrudzonego Skibę, zorganizowała Wystawę Prasy Zajebistej – Jeżeli nie mieścisz się ani w pierwszym ani w drugim obiegu, wydajesz własnymi siłami prywatne pismo, gazetę, fanzin, magazyn poetycki czy jakiekolwiek inne druki, które można uznać za prasę alternatywną czuj się zaproszony… Serdeczne fuck off dla wszystkich, którzy pomogą nam i przedrukują te info w swoich Zinach. Koncern Metafizyczno – Rozrywkowy Pigułka Progresji wysłał na Wystawę świeżo uwolnioną z aresztu Higienę oraz bibliotekę klasyków Totartu, ujawnioną przez Księgozbiór Zlew Polski. 185 Poeta Konjo na estradzie! Futurfoto – gwiazda Wystawy Prasy Zajebistej. Na Torwarze namierzyła mnie rozrywkowa ekipa ze Śląska, organizująca w katowickim Spodku potężny festiwal Odjazdy. Zaprosili skromnego dyrektora Koncernu do poprowadzenia czwartej edycji ich mocarnego spędu rockowego. 6 grudnia ujawniłem dokonania Grupy Poetyckiej Zlali Mi Się Do Środka przed 10 tysiącami widzów tego intensywnego maratonu. Odniosłem sukces już w pierwszej rundzie. Przez osiem godzin publiczność, z tradycyjną śląską uprzejmością, percepowała moje liryczne wynurzenia. Dopiero przed koncertem De Mono usłyszałem jakże znajomą laurkę – Jesteś genialny ale już spierdalaj! Brawurowe recytacje przed niełatwą widownią okazały się niebawem przepustką do kolejnych upublicznień, na największych festiwalach rockowych końca XX i początku XXI wieku. Moi mecenasi byli pod wrażeniem nierównej, ale zwycięskiej walki kaszubskiego poety ze śląskimi fanatykami mocnego uderzenia. Zaprosili Konika na after party, podczas którego doszło do pierwszych, w mojej raczkującej showbizowej karierze, przekroczek obyczajowych. Rano pamiętałem w zdemolowanym pokoju hotelowym jeno scenę, gdy wraz z księgowym Odjazdów usuwamy grający telewizor za okno… Tak wychodziłem nieśmiało z podziemia w światła estrady. W domu Zbyszek finalizował pisanie legendarnego tomu Parnas zimowy. Zawarł we wstępie przenikliwą analizę swojej metafizyczno – społecznej drogi – Rocznikowi 50 przydarzyła się gleja, pewna dysplastyczność czasu historycznego – takiego jakim był odczuwany. Pokój – niepokój, wolność – nie-wolność. Pokój który był podszyty napięciem, podświadomością jego umowności, zawisłości od nie naszych kaprysów. Ani to wolność, ani niewola, chociaż: niewola jako praprzyczyna tego stanu zawieszenia? Zatem budyń, budyń smętny, od czasu do czasu urealniony krewką, a trafiały się w nim takie niespodziane szpileczki, trudne do przełknięcia: ktoś się powiesił, otruł gazem. Z lepszego świata dobiegały nas mlaskania, a czasem dolatywały okruchy pod postacią sympatycznych przedmiotów Zbig i Konjo – Łódź, maj 87. zawierających w środku jakieś kółka, druciki i inne okrzyczane doskonałości, z czasem, po skruszeniu skorupek wysypujące się, po czym długo analizowane, a jeszcze dłużej przechowywane i wspominane. Jedna z bardziej starannych realizacji kultury delectare. Ostatecznie dzieło ukończy w 1991 roku. Do dziś Parnas zimowy wydany nie został. A tymczasem w profuzyjnej rodzinie szykowaliśmy się do finału tego brzemiennego, 1989 roku. 20 grudnia Andrzej i Joanna, na zaproszenie Eli, wykonują scenografię alternatywnej berlińskiej knajpy Cafe Anfall. I zdążyli jeszcze 31 grudnia, jako Wydawnictwo Kubańskie Cycki, ujawnić dzieło poetyckie Maćka Rucińskiego pt. Do widzenia Vincent. Wiersze, o czym informowała gustowna pieczątka, pochodziły z lat 1986 – 1988. Obrazki prześliczne, jak i ręcznie malowaną okładkę, uczyniła Joasia Kabala. Mój egzemplarz nosi numer 8/100: Nie armie były ich siłą / myśli wódz stepowy najeźdźca / w stolicy podbitego kraju / i śle szpiegów / gdzie ukrywa się moc imperium / podczas objazdu prowincji / wzrok chana odkrył dachy pagody / i zaraz przypomniał sobie / delikatne obrazy z cesarskiego pałacu / zrozumiał / rozkaz niszczenia 187 Konjo na planie filmu „Dezerter – nie ma zagrożenia”. nie opuścił / jego ust / zdumieni słudzy usłyszeli poemat / na cześć wiosny. Jutro obudzimy się w 1990 roku. Niedługo Zbyszek i Tymon rozpoczną pisanie powieści Chłopi. Niedługo Konjo wystąpi w roli postabsurdalnego VJ w swoim pierwszym programie rozrywkowym Telewizja Neptuna. Niedługo zainaugurujemy działalność naszego wyśnionego Klubu Inicjatyw Społecznych C14. Joanna, Andrzej i Marek Rogulski założą tam progresywną Galerię C14. Niedługo odbędzie się wspaniały festiwal 5 Lat Totartu i Konferencja Wydawnictw Pojedyńczych. Niedługo Zbigniew i Robert Tekieli rozpoczną wydawanie Tygodnika Literackiego. Oraz kreowanie magazynu Brulion TV Dzyndzylyndzy. Niedługo Konjo, Skiba i ekipa Yach Film nakręcą pierwszy odcinek rockowego kabaretu tv Lalamido. Niedługo przystąpimy, wraz z Galerią C14 i Galerią Wyspa, do projektu Otwarte Atelier, z którego wyewoluuje gdańskie Centrum Sztuki Współczesnej Łaźnia. Niedługo Darek nakręci pierwszy odcinek swojego autorskiego magazynu pt. Brzóska Show. A Konjo zostanie VJ experymentalnego happeningu telewizyjnego pt. Art Noc. Niedługo Tymon i grupa Miłość rozkręcą scenę jassową. I założy Ricardo waleczne Biodro Records. Niedługo Konjo nakręci swój pierwszy film pt. Swędzenie plazmy, podczas wielkiego festiwalu Gdańskie Dni Niezależnych. A potem wyreżyseruje jeszcze filmy Dezerter – nie ma zagrożenia, Exodus – Robert Brylewski, Totart nad miastem i wiele innych zlewnych audiowizuali. Niedługo Joanna i Andrzej obwieszczą Chałupniczą rzeczywistość wirtualną. Wspaniale też wykreują dizajnerską oprawę Lalamido. Niedługo Paulus ujawni serię komiksów Pure Sure i Twins. Eksportowy poster Miłości. 188 Niedługo Skiba zaprosi Konja na wielką trasę koncertową Big Cyc w szponach Lalamido. I tak zostaniemy gwiazdami estrady. Niedługo Tymon z formacją Kury nagra legendarną płytę P.O.L.O.V.I.R.U.S. A potem powoła grupy Masło, Dyliżans, Księgowi, Poganie, Trupy, Czan i Transistors. Niedługo Lopez Mauzere zorganizuje z kolegami Klub Polskich Nieudaczników w Berlinie. A potem opisze swoje zadziwiające życie w powieści Czarna Matka. Niedługo Konjo upubliczni swój tom poetycki pt. Sztuka restauracji. I jeszcze kolejne – Randka z mutantem, Król festynów & Nikt nie odda się za zupę... Niedługo Zbyszek gwałtownie transponuje na inny obszar komunikacji z wszechświatem. Niektórzy wyjadą. A niektórzy wrócą… „Do widzenia Vincent” – grafika Joanna Kabala, wiersz Maciek Ruciński. przeszła taka dziwna tropikalna burza wszystko dookoła parowało ciepłym zmierzchem jutro jechaliśmy dalej siedziałem nad zatoką meksykańską i to co przede mną to uczucie krystalicznej rozkoszy a gdzieś z tyłu głowy spływała otchłań trwaliśmy tak w trójkę ja ta rozkosz i otchłań ta rozkosz ta otchłań Paweł Konjo Konnak – „Król festynów" Była późna jesień roku 1986. Świtało. Leżeliśmy na podłodze jakiegoś zbombardowanego akademika. Przed chwilą Totart zakończył kolejną akcję. W jeszcze jednym, zapomnianym przez ludzkość piekle. Tego miejsca nie było na żadnej mapie. Nas już też w gruncie rzeczy nie było. Otuleni w śmierdzące koce, zalegaliśmy niczym larwy na dnie dołu z gnojówką. Deszcz kroił wybitą szybę, wtłaczając toksyny z pobliskiego molocha chemicznego. Odłażąca ze ścian farba, malowana chyba krótko po zakończeniu drugiej wojny, wyglądała jak zapis agonii w nieczynnym prosektorium. Nie mogę nawet powiedzieć, że czułem się niedobrze. Bo od wielu lat nic już nie czułem. Właściwie nie pamiętam nawet, kiedy umarłem. Funkcjonowałem siłą jakiejś irracjonalnej przekory. Która powoli, ale nieubłaganie, popychała moje zwłoki w kierunku coraz większego zatracenia. 191 Obok mnie leżał Zbyszek. Też nie mógł zasnąć i jak zawsze zapisywał strumień świadomości na jakiejś poszarpanej kartce – Już nie wiem ani co to z estetycznych drżeń mrowienie po kręgosłupie, ani co to strzykanie we łbie. Znam za to tępy desperacki upór i wycie, ale takie pierśne, trzewne, wypompowujące wszystko ze środka. Żyć daje się tu tylko gdy w głowie pozostaje ciężki monolit i można na chwilę biernie zwalić się na pysk w pustym domu, czuć tylko ostatnie ślady niepokoju w dygocącym sercu. Tak wygląda totart, jeśli komuś to wydaje się przygłupie albo zabawne, czy ładne albo cenne, albo interesujące, albo dreszczogenne, albo jeszcze jakieś. To jest takie, bo nic innego nie miałoby siły pchać do ciągle nowego dźwigania ciężarów w niedospaniu, tłuczenia się w wielogodzinnym smrodzie pociągów, lepienia plakatów w mróz, laksogennych posiłków, ciągle skrzywionych, otępiałych mord przed sobą i tych zdziczałych z nieszczęścia, którym się podoba owa „sztuka”. Jest zimno. Moje ciało to martwy ocean rozpaczy. Nasunąłem koc na siną ze zmęczenia twarz. Przegniła szmata śmierdzi trupem. Brudny parkiet też śmierdzi trupem. I blada żarówka jedyna działająca. I chore poranne powietrze. Wydawało się, że za tym więzieniem, w którym teraz gniliśmy, za tym oknem wybitym, jest tylko pustka. Zanurzona w jeszcze większym więzieniu. Które tonie w jeszcze bardziej monstrualnej pustce. Otoczeni przez kordon dozorców, z których oślizgłych dłoni kapała na zamarzniętą ziemię nienawiść i krew. A w środku my. Wypełnieni atawistycznym szaleństwem, które pozwalało przetrwać jeszcze jeden dzień. Mój przyjaciel odłożył ołówek. Zerknął na brzask rozlewający się niczym wymioty schizoidalnego wampira. Promień lizał rozkładające się na parapecie, już od niepamiętnych stuleci, szczątki jakiegoś ptaka. I nagle Zbyszek powiedział coś, co wydawało się herezją największą, bluźnierstwem ostatecznym, kpiną z naszego kolektywnego nieszczęścia. Westchnął serdecznie z czułą ironią, tak jak to on potrafił. Po raz pierwszy od wielu godzin uśmiechnął się i spojrzał w moje oczy samobójcy: – A wiesz, Konjo, że kiedyś to będzie naprawdę piękny kraj?! Miałeś rację, Zbigniew. Paweł Konjo Konnak Gdańsk, wrzesień 2009 – maj 2010 Szanowni koneserzy sztuki nie takiej, ale i osobliwie, o dziwo, nie innej także! Spraw technicznych parę… W cytatach zachowałem pisownię oryginału. Stąd np. te wszystkie TotArt, To tart, przecinki w dziwnych miejscach, brak przecinków i tym podobne zawijasy. Kto chciał to pisał i bardzo dobrze i zmieniać po latach nic nikomu nie będę. Serdeczne dzięxy wspaniałym autorom grafik i zdjęć za istotnie życzliwe ich udostępnienie. Gdy piszę iż jakieś dzieło uczyniła ekipa Yo Als Jetzt, to mam na myśli Joannę Kabalę, Andrzeja Awsieja i Maćka Rucińskiego. Zbyszek Sajnóg występuje w tekście także jako Sajgon, Mesjago lub Spiko. Paweł Konnak występuje w tekście także jako Konik, Konnix, Konjo lub Konikovsky. Na exkluzywnym DVD dołączyliśmy trzy filmy. Dwa z nich są mojego autorstwa. W 1992 roku zostałem zaproszony do współpracy przez gdańską Agencję Filmową Profilm. Ta zacna firma dowodzona była przez legendy podziemia politycznego – Maćka Grzywaczewskiego i Arama Rybickiego. Wspaniały duet zasłynął onegdaj m.in. brawurowym udziałem w sierpniowym strajku, w stoczni gdańskiej roku 1980. To własnie oni wygenerowali słynną tablicę, na którą przepisali 21 robotniczych postulatów. Tablica, ukrywana w latach stanu wojennego, trafiła na honorową listę światowego dziedzictwa kulturowego UNESCO. Profilm wyprodukował przez lata 90-te około dwieście odcinków naszego kabaretu tv Lalamido. Oraz kilka moich filmów, opisujących istotne przekroczenia w sarmackim undergroundzie. Jednym z takich obrazów jest Totart czyli przemyślność domokrążcy, który nakręciłem zimą roku 93. Jak widać, to arcydzieło intuicyjnej X Muzy składa się ze swobodnego wylewu dokumentalnego. Opartego o cudem ocalałe z pogromu materiały video 193 Tranzytoryjnej Formacji Totart. A i uwagę zwrócić warto na unikalną muzę, kreowaną przez orkiestry z naszej profuzyjnej ekipy (dźwięki upubliczniła Fonografia Zlew Polski). Post faktum dodam, iż wspaniały kolega Aram Rybicki zginął pełniąc funkcję posła na sejm RP, wraz z nieszczęsnym samolotem w kwietniu 2010 w smoleńskim lesie… Mój film kolejny to Riff – Tymon Tymański. Invitowali Konnixa do jego realizacji producenci Maciek Chmiel i Darek Dikti, odważnie anektujący w połowie lat 90-tych medialne przestrzenie, komunistycznie zawłaszczone przez dziesięciolecia. Odcinek o Tymonie nakręciłem wiosną roku 96. Nasz utalentowany kolega, jako ostatni z totartalnej gromadki, wychodził właśnie z podziemia. Miało to miejsce w energetycznie sympatycznych okolicznościach. Heroicznie trwający w artowym podglebiu zespół Miłość wyruszył wtedy na triumfalne tournee all around III RP, w towarzystwie legendarnego trębacza Lestera Bowie. Ta owocna kooperacja była jednocześnie momentem objawienia się światu w pełnym wymiarze sceny jassowej. I ten period intensywny opisuję w impresji filmowej o Tymonie. Podłączyłem też do naszej książki reprint pięciu historycznych posterów Tranzytorium. Chronologicznie są to: – Audiowizja Działań Nieprzyswajanych PRĄD – Łódź, luty 1987. Autorzy Joanna Kabala i Andrzej Awsiej – Ariergarda 1 – marzec 1987, autorstwa Joanny Kabali i Andrzeja Awsieja – Imprzejawnikowy Solanarchistyczny Kabaret Profuzyjny Zlew Polski – grudzień 1987, autorstwa Joanny Kabali i Andrzeja Awsieja (z małym dodatkiem graficznym kolegi Konika) – Realizacja Warszawska – wrzesień 1988, autorstwa Joanny Kabali i Andrzeja Awsieja (dzieło poświęcone pamięci Pana Ryby) – Plac Wymiany Pozytywnej – lipiec 1989, autor Konjo Radośnie napotkanym w drodze życzę tradycyjnie orgazmu permanentnego. Do zobaczenia gdzieś w Kosmosie! Paweł Konjo Konnak