Untitled
Transkrypt
Untitled
Witamy w piątym numerze naszego czasopisma. Za niedługo w kinach zobaczymy „Green Lantern – Zielona Latarnia”. Jest to film na podstawie komiksu. W związku z tym przybliżymy Wam tę postać. Do tego zapoznamy Was z opowiadaniami wyróżnionymi w konkursie na opowiadanie. Przypominamy również, że do współpracy zapraszamy każdego, kto chciałby zamieścić u nas swoje opowiadanie lub komiks o tematyce fantastycznej. Wystarczy tylko przesłać dzieło na nasz adres e-mail: [email protected] Redakcja Spis treści: OPOWIADANIA Str. 3 Cień Wawrzocha Krzysztof Palka Str. 4 Przygody Kowala Młoteczka: Cytryny z Byczyny Miron Markowski Str. 5 - 6 True Blond Weronika Spyra Str. 7 – 8 Szczepionka Anita Gomoliszewska Str. 9 Obcy i bliski Zuzanna Wójcik PUBLICYSTYKA Str. 10 W najczarniejszą noc… RECENZJE Str. 11 Soul Eater Str. 11 Człowiek bez Szyi 1 – 2 CZERWCOWE PREMIERY: Rakietowe szlaki #2 Wiedźmin: Racja stanu cz.2 M. Gałek, A. Klimek Pieśni Umierającej Krwawy Król Ziemi G.Z. Martin Trolle z Troy Wyprawa dookoła Galii R. Goscinny, A. Uderzo Suma wszystkich strachów T. Clancy Fantasty Komiks 11 Czyste intencje C. Harris Torpedo 5 POLECANKI Nie wiesz, od jakiej mangi zacząć swoją przygodę z fantastyką? Chciałbyś przeczytać „Naruto”, „Bleacha” lub „One Piece’a”? I to całkiem za darmo? Wejdź na Manga Library i znajdź coś dla siebie! I miejsce w konkursie na opowiadanie fantastyczne autor: Krzysztof Palka To był dziwny dzień. Już od rana nic mi się nie udawało. Najpierw wylałem przy śniadaniu kakao robiąc na białym obrusie paskudną plamę, potem uciekł mi autobus, przez co spóźniłem się do szkoły. A po powrocie do domu w plecaku znalazłem kanapkę z serem z tygodniową historią. Bleee. Plecak nadawał się tylko do prania. Miałem już wszystkiego dosyć i postanowiłem wyskoczyć na chwilę na rower. Gdy wjechałem do lasu niebo zasnuły ciemne chmury. - Tylko nie to – jęknąłem. Cały dzień do kitu, teraz jeszcze deszcz. Zeskoczyłem z roweru i wbiegłem pod rozłożysty dąb. W tej chwili usłyszałem grzmot i niebo przecięła błyskawica. Jeszcze zdążyłem pomyśleć, że taka kryjówka w czasie burzy to nie jest najlepszy pomysł, gdy w dąb uderzyła jasna kula światła. Zasłoniłem oczy upadając na ziemię. Kiedy się ocknąłem było zimno i mokro. Między gałęziami prześwitywało rozgwieżdżone niebo. Stwierdziłem, że już mam dosyć wrażeń jak na jeden dzień i rozglądnąłem się w poszukiwaniu roweru. Zdziwiłem się trochę nie mogąc go nigdzie znaleźć, a jeszcze bardziej, gdy w pobliżu usłyszałem ciche rżenie konia. - Dziwna pora na końskie przejażdżki – pomyślałem, – ale może ten ktoś pomoże mi wrócić do domu. Poszedłem w kierunku, z którego usłyszałem odgłos rżenia i na polanie ujrzałem czarnego jak heban rumaka. Nigdzie jednak nie było widać jeźdźca. Koń skubał spokojnie trawę, ale jak tylko mnie zobaczył podbiegł i zarżał radośnie. Tak to przynajmniej brzmiało. – Hej, gdzie twój właściciel?– zagadałem podchodząc niepewnie do zwierzęcia. – Żarty sobie stroisz – usłyszałem w odpowiedzi. Rozejrzałem się gwałtownie szukając tego, kto to powiedział, ale nikogo nie zobaczyłem. - Długo będziemy tu tak sterczeć? Zimno jest, za chwilę wawrzochy wyjdą na polowanie i będziemy się mieli z pyszna – doleciało do mnie z miejsca, w którym stał… koń. – Nie, to niemożliwe – pomyślałem – mam omamy po uderzeniu pioruna i upadku. Nagle z głębi lasu dobiegło upiorne wycie. Włosy zjeżył mi się na głowie od tego dźwięku. - Doigrałeś się. Wawrzochy się przebudziły. Jak poczują nasz zapach, nie uciekniemy im. Są zajadłe i wygłodniałe. Wskakuj na mnie i ruszajmy. Pospiesz się! – te ostatnie słowa wypowiedział z przerażeniem w głosie. W tej chwili za plecami usłyszałem tupot wielu łap. Nie zastanawiając się dłuższej wskoczyłem na konia i pognaliśmy. - Au. Nie wbijaj mi pięt w boki i nie szarp mnie za grzywę. To boli. – powiedział z wyrzutem. - Przepraszam – odparłem zawstydzony – nigdy nie jeździłem konno i boję się, że spadnę. - No, już dobrze. Trzymaj się mocno, ale nie szarp. Pędziliśmy w zawrotnym tempie. Kluczyliśmy między drzewami robiąc nagłe zwroty, przeskakiwaliśmy przez wykroty. Z trudem utrzymywałem się na grzbiecie. Jednak wciąż za nami i z boku słyszałem odgłosy biegnących stworzeń. Nagle jakaś szara skudlona postać pojawiła się przed nami. Ujrzałem świecące dziko oczy, rozwartą szeroko paszczę z ostrymi jak sztylety zębami. Wydobywający się z tej paszczy ryk przyprawiał o zawał serca. Stwór sprężył się do skoku. - No to już po nas – mruknął koń i gwałtownie zahamował. Spadając zderzyłem się z szarym stworem i próbując złapać równowagę chwyciłem go wyrywając mu kępkę śmierdzącej sierści. A później zapadła ciemność. - Obudź się i wstawaj – usłyszałem – jest zimno i mokro, przeziębisz się. - Daj spokój, koniu – jęknąłem. - Może nie jestem wyjątkowo przystojny, ale konia na pewno nie przypominam – ktoś zaśmiał się cicho. – Mam nadzieję, że nic ci się nie stało, bo chyba spadłeś z roweru i uderzyłeś się w głowę. Przede mną stał mężczyzna w szarym płaszczu i trzymał za kierownicę mój pojazd. - Dzięki, wszystko w porządku – mruknąłem trochę zdezorientowany – lepiej wrócę już do domu. Wskoczyłem na rower i pognałem ile sił w nogach. Obejrzałem się jeszcze wyjeżdżając z lasu, ale na ścieżce nikogo nie było. Koło domu otrzepałem z rąk wilgotną szarą sierść. KONIEC Miron Markowski Wasza Królewska Mość! Spieszę donieść o wypadkach z miasta powiatowego Chrzanowa, które wydarzyły się w dniach od 1 czerwca do 1 września Anno Domini 1528. Otóż, mój Królu, biedacy z rzeczonego grodu, kryjąc się po starych piwnicach przed palącym słońcem, które nawiedziło nasze ziemie, znaleźli błyszczącą kulę. Uradowani postanowili zanieść ją do złotnika, a zysk między siebie rozdzielić. Ukazał się jednakowoż problem pewien, bowiem przedmiot ów gorący jak diabli był. Niezrażeni próbowali wziąć go przez szmatę, ale i ten plan zawiódł. Udali się tedy do królewskiego maga, mając nadzieję, iż od niego radę lub zapłatę za kulę ową otrzymają. Gdy czarodziej ujrzał przedmiot sprawy, uciekł z krzykiem w kierunku wschodnim. Nigdy go już potem nie widziano, choć na Rusi gadali, że jakiś podobny do owego maga szalony starzec mieszka w pustelni, żywi się korzonkami i głosi koniec świata z powodu smoka jakiego. Wracając do meritum, mój Królu, znalazcy przedmiotu nie wiedzieli, cóż począć, udali się tedy do księdza po radę, mieli bowiem podejrzenie, że kula od samego Szatana pochodzić może. Kapłan wziął ze sobą wodę święconą i mężnie egzorcyzmował domniemane diabelskie nasienie, polewając je obficie. Dzięki temu wywiedzieli się, że było to jajo, gdyż rozpękło się, a ze środka stwór dziwaczny wyszedł – ni to jaszczurka, ni nietoperz. Gadzi wygląd miało jednakowoż a skrzydła błoniaste do grzbietu przyrośnięte posiadało. <decyzja 8> Gdy jeden z biedaków chciał nibyjaszczurkę do ręki wziąć, paluch odgryzła mu i zżarła z ukontentowaniem. Wszyscy, którzy w piwnicy przebywali podówczas z trwogą wielką czmychnęli i udali się na komendę straży. Wyjaśnili ceklarzom o co chodziło, lecz ci uwierzyć w to nie mogli. Po długich namowach strażnicy poszli na miejsce zdarzenia. Odnaleźli tam okruchy jaja, lecz stwora nie odnaleźli. Zeźleni powrócili na komendę, a cała sprawa ucichła. Niestety, mój Panie, nie na długo. W pierwszych dniach sierpnia w okolicach wsi Pogorzyce na ziemi zauważono cień ogromny, niczym od chmury i słyszano ryk donośny, który trwogę wielką wzbudził, tęgi stwór bowiem wydać go musiał. Niebawem w Chrzanowie na rynku gad wielki niczym ratuszowa wieża a straszniejszy niźli najgorszy z koszmarów zasiadł, a był to czwartek, dzień targowy, i ludzie z przerażeniem opuszczali stragany, by chować się przed niechybnym świata końcem. Stwór przypominał tego znalezionego w piwnicy w czerwcu, ale sroższy i potężniejszy znacznie. Ogniem ku niebu plunął, a rykiem swym błony i szyby z okien pozrywał i porozbijał. Lud z przestrachem przyglądał się monstrum. Ku zdziwieniu ogółu gad przemówił ludzkim głosem a w polskim języku. 2 tygodnie czasu dał na przyniesienie mu 20 kg cytryn najprzedniejszych, w kolorze #ff0000 (żółty w kodzie szesnastkowym – przyp. Autora), a jeśli ich nie otrzyma, dziewice jeść zacznie bądź owce porywać. Zasępili się na takie dictum chrzanowianie, bowiem jednych ni drugich wiele nie mieli. Cytryn takoż. Sam burmistrz wyszedł, aby z potworem porozmawiać, nie odniosło to skutku żadnego. Jak wiesz, Królu klimat nasz nie pozwala cytrynom normalnym rosnąć, a sztukę, jak je tu hodować poznali mieszkańcy dzikiej a niezbadanej krainy, Byczyną zwanej. Leży ona przy trakcie głównym ze stolicy do Śląska, wszyscy boją się tam jednak zapuszczać, lecz wyboru chrzanowianie nie mieli. Burmistrz wziął dwóch największych śmiałków i wyruszył z nimi na przygodę niebezpieczną. Po dniach dwóch drogi przez las, którą normalny nikt by nie szedł, dotarli do niewielkiej osady. Na jednym drzewie tablica przybita stała, a napis na niej głosił „Byczyna” a na konarze tuż obok takaż sama ze słowami „Byczyny koniec”. Zdziwieni chrzanowianie postanowili udać się do budynku najbliższego, jakim kuźnia była. Zastali tam kowala, któremu Młoteczek na imię było. Opowiedzieli mu o problemie ze stworem wielkim a strasznym. Kowal przyznał, że ma na zapleczu cytryn kilo nawet i 30, ale co mu po pomaganiu nieznajomym. Po zastanowieniu burmistrz zaoferował mu w zamian 3 kilo cukru, którego niewiele mieli, w Byczynie jednak towarem bardzo deficytowym był on. Kowalowi jeno oczy się zaświeciły na słowo „cukier”. Był tak uradowany, że zaproponował nawet możliwość zgładzenia potwora. Otóż mogli nadziać cytryny żelastwem, co by smok niestrawności srogiej dostał. Plan to zaiste był miodny, więc wszyscy uradowani wracali. Ale, mój Panie, sytuacja w Chrzanowie zbyt ciekawie nie wyglądała. Gad apetyt miał wielki i zapasy się już kończyły, pomimo że czas zbiorów był to. Na szczęście wybawcy z kilogramów cytryn 10, acz nadziane tyle samo ważącym metalem przybyli w glorii. Stwór, który siedział na rynku, najwyraźniej uradowany, spożył całe cytryny za jednym kłapnięciem wielkiej paszczy. Siedział kontent, aż nagle zaryczał i błony z okien znów zostały zerwane. Jak zamierzał kowal Młoteczek, stwór dostał tęgiej niestrawności. Poleciał nad rzeczkę Luszówkę, aby uspokoić swój żołądek wodą z niej, nie przewidział jednak tak wielkiego stężenia zanieczyszczeń. Jakiś alchemik powiesił na drzewie obok strumyczka tablicę z napisem „ciecz alkaliczna – nie pić”, ale nikt nie rozumiał, cóż „alkaliczna” znaczyć może. Wszyscy jednak bali się pić jej, a teraz wiedzieli, czemu. Potwór jeno oczami wywrócił i padł nieżywy. Magowie, którzy potem przybyli go zobaczyć mówili, że wątroba mu nie wytrzymała. Pożytku ze „smoka”, jak nazwali stwora owi czarodzieje było tyle, że zatamował rzeczkę i w kotlince utworzyło się jezioro, które Chechło nazwano na cześć dźwięku, jaki wydał kowal Młoteczek, gdy dowiedział się, co stało się ze smokiem(hehehehłohłohło). Tutaj, Królu, kończy się me sprawozdanie. Składam pokłon, Wasz sługa i podnóżek. Wyróżnienie w konkursie na fantastyczne, autor: Weronika Spyra opowiadanie Coś poruszyło się za drzewami. Zbyt szybko aby mógł to być człowiek lub zwierze. Zbyt duże na cień. Nie miałam czasu zastanawiać się co to, bo nagle go zobaczyłam .Wyłonił się zza drzewa. Był daleko, ale blask księżyca oświetlał jego twarz. Uśmiechnął się obnażając białe kły. Chciałam biec, ale strach mnie paraliżował . Nie mogłam się ruszyć. Byłam przerażona. Lecz to nie było jedynym powodem dla którego nie uciekałam. Było w nim coś co mnie do niego przyciągało, jak magnez. Był piękny a zarazem przerażający. Nawet gdybym zaczęła uciekać ,to nie miałam gdzie. Zastanawiałam się co teraz kiedy on się odwrócił i popatrzył prosto na mnie. Było już za późno. Jego nienaturalnie czerwone oczy zabłysły. Zaczął iść w moim kierunku. Najpierw powoli, później przyspieszył , aż biegł. Nie miałam pojęcia co robić. Krzyk dobiegający z miejsca obok zmusił mnie, abym odwróciła wzrok od ekranu. Zobaczyłam tam zwiniętą ze strachu moją najlepszą przyjaciółkę, Violet. Ściskała pudełko z popcornem tak mocno jakby mogło ją to obronić przed potworami. Nigdy nie lubiła horrorów, ale tym razem się dla mnie poświęciła. Ja też nigdy za nimi nie przepadałam, ale w kinie tego wieczoru nie puszczali nic innego, a Violet bardzo chciała wyciągnąć mnie dziś z domu. Wampiry to strasznie oklepany temat w filmach i książkach. Niestety...w moim życiu również. Kiedy wychodziłyśmy z kina był wieczór i powoli robiło się ciemno. W mojej sytuacji to nie był najlepszy pomysł szwendać się nocą po mieście. Ale niby jak miałam to wytłumaczyć mojej najlepszej przyjaciółce? ,, Wiesz, pochodzę z rodu, który ma nadzwyczajną krew , której pragną wampiry. Te nieśmiertelne bestie ścigają mnie i moją rodzinę , żeby wyssać z nas krew. Więc chodzenie z tobą nocą po mieście jest niebezpieczne zarówno dla mnie jak i dla ciebie. Chcesz coś do picia?” Nie. To odpada, więc postanowiłam nic nie mówić i słuchać jak Violet nawija o tym jaki ten film był straszny. Postanowiłyśmy po drodze wpaść na shake’i. Szłyśmy ulicą, a latarnie powoli się zapalały. Niby wszystko było w porządku , ale nie dla mnie. Ja musiałam być czujna. Rozglądałam się szukając czegoś podejrzanego. Powoli zaczynałam żałować dzisiejszego wyjścia. Serce podskakiwało mi do gardła ,kiedy coś usłyszałam lub zobaczyłam jakiś cień. - Czemu nic nie mówisz? Żałujesz, że się dziś wybrałyśmy, co ? -zapytała Violet. Jak zwykle potrafiła mnie rozgryźć jak nikt. - Nie. Oczywiście, że nie. Tak tylko myślę o ... przerwał mi nagły trzask dobiegający z ciemnej uliczki po lewej. Światła latarni tam nie docierały, więc nic nie widziałyśmy. Violet odruchowo się do mnie przysunęła. Myślałam, że to już koniec. W ciemnościach coś się poruszyło. Zaczęło się do nas zbliżać. Byłam pewna, że już po mnie. Zastanawiałam się tylko jak ocalić przyjaciółkę. I nagle go zobaczyłam. Moje przerażenie zmalało, ale nie do końca. Był wysoki i szczupły, ale od zawsze było w nim coś dziwnego. Kiedy stanął w świetle byłam już pewna. Tak , to był on. - Witaj, Liz. Dawno się nie widzieliśmy - powiedział z aroganckim uśmieszkiem. - Cześć, Irial - odpowiedziałam bez przekonania. Nigdy go nie lubiłam, ani mu nie ufałam , ale co poradzić, rodziny się nie wybiera. Violet posłała mi pytające spojrzenie. Nie chciałam żeby miała z nim coś wspólnego, ale co złego mogło się stać. - Violet to mój kuzyn , Irial. Irial , to moja przyjaciółka, Violet.- przedstawiłam ich sobie bo doszłam do wniosku, że byłoby podejrzane tego nie zrobić. - Miło cię poznać - powiedział Irial wyciągając rękę. - Mnie również - odparła moja przyjaciółka. Co tutaj robisz?- przerwałam cisze. - Odwiedzam stare śmieci - rzucił, rozglądając się.- A poza tym wyczułem, że jesteś w pobliżu, więc postanowiłem się przywitać. Dawno się nie widzieliśmy, prawda? Spojrzałam na Violet, ale ona już nawet nas nie słuchała(Całe szczęście).Błądziłam myślami rozglądając się. Znów utkwiłam wzrok w Irialu. - Właśnie wybierałem się na imprezę. Może macie ochotę iść?- zapytał. - Nie, dzięki. Właśnie wracałyśmy do domurzekłam.- Robi się ciemno i to niebezpieczne. dodałam ściszonym głosem. - Nie dla mnie. Jestem już dorosły. - Jak tam chcesz.- nie żeby specjalnie mi zależało na jego osobie. - To jak. Idziecie?- ponaglał. Jakby gdzieś mu się spieszyło. - Nie- nagle poczułam się niepewnie, a Violet posłała mi naglące spojrzenie- Musimy już iść. To do zobaczenia - rzuciłam. Właśnie się odwracałam i chciałam dołączyć do przyjaciółki stojącej już dosyć daleko, kiedy poczułam, że on łapie mnie za rękę i przyciąga do siebie. -Albo ty pójdziesz ze mną, albo twoja przyjaciółka szepnął mi prosto do ucha - Wybieraj- rozkazał. Próbowałam się wyszarpnąć, ale był zbyt silny. Spanikowałam. Nie wiedziałam co zrobić, ale nie mogłam narazić jej na niebezpieczeństwo. Odpowiedź sama przyszła i o dziwo było mi się łatwiej z nią pogodzić niż myślałam. - Dobra - odpowiedziałam drżącym głosem - Pójdę z tobą, ale Violet zostaw w spokoju. Ledwo to wymówiłam, kiedy ona się odwróciła. Irial rozluźnił uścisk, ale nadal nie mogłam się ruszyć. Przyjaciółka posłała mi kolejne pytające spojrzenie. Zdobyłam się na najbardziej wiarygodny uśmiech na jaki było mnie w tej chwili stać i powiedziałam: - Możesz już iść. Ja cię dogonię. Muszę jeszcze chwilę pogadać z Irialem. Violet skinęła głową i odeszła. Staliśmy tak, aż skręciła za róg i wtedy on wykręcił mi rękę na plecach. Chciałam krzyczeć, ale zasłonił mi usta dłonią. - Tylko spróbuj - ostrzegł. Pchnął mnie w stronę czarnego samochodu stojącego przy krawężniku. Wepchnął mnie do bagażnika. Związał mi ręce i zakneblował usta. Zatrzasnął drzwi zostawiając mnie samą i przerażoną. Słyszałam jak drzwi od strony kierowcy otwierają się i zamykają. Samochód ruszył. Zaczęłam się szarpać z węzłami, ale ani drgnęły. W końcu dałam sobie spokój. Pytania kłębiły się w mojej głowie. Co teraz będzie? Dlaczego on to robi? Co mnie czeka? Dlaczego ja? Czego ode mnie chce? Nawet nie zauważyłam, że płaczę, dopóki słone łzy nie napłynęły mi do ust. Trochę się uspokoiłam. Nie mam pojęcia ile jechaliśmy, ale kiedy auto stanęło, serce znowu zaczęło mi szybciej bić. Drzwi od bagażnika się otworzyły. Wypchnął mnie na mokrą ziemie. Zaczęłam się rozglądać i doszło do mnie, że jesteśmy w lesie. W oddali majaczył ciemny kontur budynku. Podniósł mnie z ziemi i pchnął w jego kierunku. - Dlaczego to robisz?- wyszeptałam, bo na nic innego nie było mnie stać. Roześmiał się, a jego śmiech odbił się od drzew. - Dlaczego? Naprawdę nie wiesz?- znów się roześmiał -Myślałem, że to oczywiste-powiedział i rzucił mi gniewne spojrzenie -Mam do was żal. Do mojej „rodziny”. Zawsze traktowaliście mnie jak gorszego. Według was nie byłem godny nosić rodowego nazwiska. Nie chcieliście się do mnie przyznać. Dlatego wyjechaliśmy. Moim rodzicom to nie przeszkadza, ale mnie tak. Nigdy nie zapomniałem co zrobiliście. I nagle to do mnie doszło. Irial był zazdrosny. Robi to z zawiści. Jego matka pochodzi z naszego rodu, ale ojciec już nie. Irial ma „skażoną krew”. Zawsze mu to przeszkadzało, ale nie miałam pojęcia, że jego i jego rodzinę wygnano. Czasem się widywaliśmy, ale bardzo rzadko dłużej. A teraz wszystko rozumiem. Jak oni mogli im to zrobić? Zaczynałam mu nawet współczuć, ale to wszystko nie dawało mu prawa do porywania mnie. - Nie miałam pojęcia. Przykro mi .-to jedyne co mogłam powiedzieć. - Dzięki, ale nie myślisz, że już trochę za późno? Nie mogę zmienić przeszłości, ale mogę sprawić, że pożałują swojej decyzji.- dodał. Już miałam mu odpowiedzieć kiedy rozpoznałam budynek, do którego się zbliżaliśmy. Znieruchomiałam. Nie, on tego nie zrobi. Nie może tego zrobić, prawda? - Nie możesz tego zrobić! Ty taki nie jesteś. Nie wierzę w to- wykrzyczałam. Ten budynek, przed którym staliśmy, to siedziba naszych największych wrogów-wampirów. Możecie zapytać „po co na nas polują?”. Nasza krew daje im nieśmiertelność. Niby żywią się krwią zwykłych ludzi, ale to nasza przedłuża im życie. Dlatego jest dla nich taka cenna. - Wybacz, ale muszę to zrobić. Oni mnie szantażują. A ty to jednak mała cena za bezpieczeństwo moich najbliższych.- powiedział i popchnął mnie w stronę domu- Nie mam innego wyjścia. A poza tym w naszej rodzinie każdy martwi się o siebie, prawda? Wiedziałam, że cokolwiek, powiem to i tak go nie odciągnę od tego pomysłu. Postanowiłam być cicho, oszczędzać siły i nie dawać mu i im tej satysfakcji. Miałam nadzieję, że coś wymyślę. Stanęliśmy przed drzwiami. On otworzył je kopnięciem. W środku było ciemno. Weszliśmy. Irial szepnął mi do ucha „przepraszam”, pchnął mnie na środek pokoju i wyszedł do innego pomieszczenia. Zaczęłam się rozglądać, ale nic nie widziałam. Miałam już nadzieję, że się myliłam, kiedy mnie okrążyli. Naliczyłam ich aż pięciu, ale nie jestem pewna czy nie było ich więcej. Czerwone oczy lśniły i były przesycone pragnieniem. Jeden z nich się na mnie rzucił. Ja odruchowo wyrzuciłam ręce przed siebie gotowa na atak. Zacisnęłam powieki najmocniej jak potrafiłam. Usłyszałam głośny trzask. Otworzyłam oczy i zobaczyłam mojego napastnika osuwającego się po ścianie. Nie miałam pojęcia co się stało, ale zapanował chaos. Korzystając z zamętu wymknęłam się na dwór. Było strasznie ciemno. Zaczęłam biec w stronę lasu. Gałęzie raniły mi ręce i nogi. Biegłam najszybciej jak mogłam. Zobaczyłam jakiś cień poruszający się za drzewem. Stanęłam jak wryta. Brakowało mi tchu. I nagle ktoś wyszedł z za drzew. Patrzył prosto na mnie. To było jak deja vu. Nie rozpoznałam w nim żadnego z tych w domu, ale jego czerwone oczy świadczyły, że był wampirem. Uśmiechnął się tak jakby na tę chwilę czekał całe życie. Zaczął zmierzać w moim kierunku. Wiedziałam, że nie mam szans. Stałam i czekałam na to co nadejdzie. Nagle wampir się zatrzymał i otworzył szeroko oczy. Złapał się za piersi i upadł na kolana. Dopiero wtedy zauważyłam, że w jego sercu tkwi drewniany kołek. Zaczęłam się rozglądać za napastnikiem (wybawicielem) kiedy poczułam, że tracę panowanie nad ciałem i opadam bezwładnie na ziemię. Przed całkowitym straceniem przytomności zdążyłam zarejestrować, że wcale nie jestem ranna. Ocknęłam się w szpitalu. Moi rodzice siedzieli obok. Ja leżałam na łóżku przypięta do jakiejś aparatury. Kiedy otworzyłam oczy mama natychmiast do mnie podbiegła. Nareszcie się ocknęłaśpowiedziała. - Co ja tu robię? Co się stało?- zapytałam. - Violet znalazła cię nieprzytomną na ulicy-oznajmiła. - Na ulicy? - „Co ja robiłam na ulicy?” - Zaatakowały was - dodała ściszonym głosem. - Nas?- to znaczy kogo? Zamarłam spodziewając się, że Violet jest ranna. Przeze mnie. - Ciebie i Iriala. Violet mówiła, że rozmawialiście. - Co z nim?- nie byłam pewna co chcę usłyszeć. Mama odwróciła wzrok. Już wiedziałam co się stało. Zabiły go, bo nie mogły dopaść mnie. Mama wyszła, bąkając pod nosem ,że da mi chwilę spokoju. Zostałam sama z własnymi myślami. Co dokładnie stało się w lesie? Kto zabił tego wampira? Jak znalazłam się z powrotem w mieście? Jakim cudem przeżyłam? Nie znałam odpowiedzi na żadne z tych pytań. Nie miałam siły teraz o tym myśleć. Jedyne co wiedziałam na pewno to to, że to jeszcze nie koniec. KONIEC wyróżnienie w konkursie na opowiadanie fantastyczne, autor: Anita Gomoliszewska Ochroniarz prowadzi mnie zbyt delikatnie, jak na mój gust. Nie mam nic przeciwko temu, ale w końcu włamałam się do bazy Glorianu. To tak tu się traktuje przestępców ? W odpowiedzi słyszę w swojej głowie : „nie. Chętnie bym cię zastrzelił, ale nie takie są rozkazy. Szkoda…” Odskakuję od ochroniarza automatycznie, co przypłacam siniakiem pod okiem. „ Bądź grzeczna” słyszę „ powiedzieli mi tylko żebym cię tam doprowadził. Nie mówili w jakim stanie”. Mam ochotę spytać, co robi w mojej głowie, ale powstrzymuję się. Nie chcę mieć kolejnej ozdoby na twarzy. Zamiast tego zajmuję się rozmyślaniem na temat Lumina. Tak wiele mi nie powiedział. Wybierając się na misję, byłam przekonana, że wiem o wrogach wszystko. Gdyby złapali mnie do niewoli, powinnam być górą. A tymczasem nie miałam nawet cienia przewagi nad strażnikami Glorianu. Lumin nie wspomniał o czytaniu w myślach i laserach wypalających dziury w skórze. Nie powiedział o zawalającej się podłodze, a już na pewno nie powiadomił mnie o tym, że strażnicy mogą porozumiewać się myślami. Dlaczego ? Gdybym była na to przygotowana, miałabym jakieś szanse. Coś mi mówi, że Lumin wiedział doskonale o technikach Glorianu. Nie wierzę jednak, żeby zataił przede mną tak ważne informacje. Czy to możliwe, żeby zdradził ? Nie. Lumin to jeden z naszych najlepszych wojowników. Jest prawie na samym szczycie hierarchii. Nie zdradziłby. Na pewno nie mnie. Przecież jest moim przyjacielem. Nie wysłałby mnie na misję tylko z takimi informacjami, gdyby nie wierzył, że w ten sposób mi pomoże … Tymczasem wystrój korytarza zmienia się. Nieskazitelnie białe ściany zastępują te dotychczasowe, srebrne. Posadzka zmienia się na taką, która tłumi moje stukające buty. Oświetlenie zaś, staje się strasznie jasne, prawie nie do zniesienia, co sprawia że muszę zamknąć oczy. To błąd, ponieważ tracę orientację. Na szczęście nie na długo. Ochroniarz otwiera drzwi i wprowadza mnie do środka. Tutaj światło jest w sam raz. Otwieram oczy i widzę salę urządzoną bardzo skromnie, ale również nowocześnie. Uśmiecham się. Na reszcie wiem na czym stoję. To główna komnata Termila, przywódcy Glorianu. - Witamy naszą bohaterkę. Mój największy wróg wypowiada te słowa z wręcz nieopisanym sarkazmem. Nie odpowiadam nawet skinieniem głowy. - Widzę, że tam, w Avalon nie dbacie o kulturę. – Mówi Termil, a ja tym razem odpowiadam - Nie szanujemy wrogów. - Cóż. W takim razie szkoda. Jak zapewne domyślasz się, nie jesteś w dobrej sytuacji. Czyż nie warto byłoby nieco zmienić swoje przekonania ? - Nie. – Termil irytuje mnie coraz bardziej. Mam ochotę ozdobić jego twarz siniakiem podobnym do mojego, albo większym. – Czemu mnie nie zabijesz ? - Dlaczego miałbym to robić ? -Bo włamałam się do twoich danych. Znam twoje tajemnice. Mogę być niebezpieczna. -Skarbie. Chyba Lumin nie uznał za stosowne poinformować cię o pewnej istotnej sprawie. Dane, na których mi zależy, są tak dobrze chronione, że nikt nie jest w stanie do nich dotrzeć. Nawet ja. - Nie rozumiem. – Czemu to powiedziałam? Podstawowa zasada : nie mów wrogowi prawdy! – To znaczy, nie obchodzi mnie to. To co wiem, jest ważne. - Tylko dla Avalon kochanie. Dla Glorianu to bezużyteczne bajki, które możesz podarować naszym dzieciom. - Nadal nie wiem dlaczego mnie nie zabijesz. – Czas zmienić temat. W tamtym przegrywam … Zrobiłbyś to, gdybyś mnie spotkał na ulicy, a co dopiero teraz … - To prawda.– Jego oczy nagle stają się wąskie jak ślepia węża. – Jednak ja nigdy nie robię rzeczy, z których nie miałbym pożytku … Milczę. Moje kolana zaczynają drżeć, ale ignoruję je. Nie mogę dać się złamać. Boję się śmiertelnie co teraz usłyszę, ale zachowuję zimną krew. - Nie powiedziałem, że te dane nie były dobrze strzeżone. Przeszłaś przez wszystkie bariery i odczytałaś je. Jak ? Tego naprawdę nie wiem. Nie mniej jednak zrobiłaś to. Jak myślisz, czy osoba która potrafi przebić się do takiej bazy, może być cenna dla mnie? – Otwieram usta, żeby odpowiedzieć, ale Termil ucisza mnie jednym skinieniem ręki – Ja myślę, że tak. Możesz być cenna. Zarówno dla Glorianu, jak i Avalonu . Jeśli nie zgodzisz się wykonywać zadań dla mnie, z pewnością coś za ciebie dostanę … - Nic! – odpowiadam zbyt szybko, ale już za późno, żeby to cofnąć. – Nie dostaniesz za mnie niczego! - Nie byłbym tego taki pewien, moja panno. Wyjść! Dopiero po chwili orientuję się, że ostatnie słowo skierowane jest do mojego strażnika, a zarazem do mnie. - Nie! – Krzyczę i szarpię się, aby tylko opóźnić wyjście – Nie możesz! - Zapewniam cię, że mogę. – Odpowiada. Zaraz po tym wychodzi. Nie ma już sensu protestować, więc milknę. Strażnik prowadzi mnie tymi samymi korytarzami, co wcześniej, ale nie odzywa się ani słowem. Kiedy trafiam do celi nie mam siły na nic. Rzucam się na pryczę i krzyczę w poduszkę. Zastanawiam się tylko, jak to możliwe, że podczas pięciominutowej rozmowy popełniłam tyle podstawowych błędów. Czy to możliwe, żeby mogli kierować też moim zachowaniem ? Ta myśl krąży mi po głowie kiedy nareszcie zasypiam. Rano nie budzi mnie pianie koguta jak to miało miejsce w moim domu. Zamiast zwierząt słyszę głos dochodzący z głośników: „Pierwsze zajęcie czeka, bohaterko. Za 15 minut przyjdzie po ciebie ochroniarz”. Jęczę i staram się zasnąć ponownie, choć wiem, że nie dam rady. Mam wrażenie, że strażnik wchodzi za 5 minut, ale to nie ma wielkiego znaczenia. Wstaję i zbieram się do „pracy”. Korytarze, którymi idziemy są zupełnie inne, niż te które widziałam do tej pory. Bardziej przestrzenne, sprawiają wrażenie prawie przytulnych. To jednak tylko chwilowy efekt. Po paru minutach szybkiego marszu docieramy do sterylnych, białych i strasznie wąskich korytarzy, które prowadzą do wielkiego laboratorium. Na środku znajduje się podest, na którym widzę Termila. Na jego widok zaciskam dłonie w pięści i z całych sił powstrzymuję się przed ruszeniem w jego stronę. Okazuje się, że nie muszę. Termil kieruje się ku mnie, z tym podłym wyrazem twarzy. - Witam. – Tym razem odpowiadam skinieniem głowy. Zauważa moje starania – Lepiej, choć nie idealnie. Chodź mój bratanek oprowadzi cię. Wzdycham i podążam za nim. Nie mam wyjścia. Bratanek okazuje się dość przystojny. Ma te same kości policzkowe, co Lumin. Jego włosy pozostawione są w nieładzie, a czasy świetności fartucha dawno przeminęły. Mimo to, nie da się nie zauważyć podobieństwa pomiędzy nim a moim wiecznie doskonale ubranym przyjacielem. - Przedstawiam ci Toskana. To nasz najlepszy naukowiec i główny wykonawca obecnego projektu. - Obecnego ? – Nie podoba mi się to słowo. - Tego, nad którym pracujemy. – Tym razem Toskan przemawia, a ja przeżywam szok. Odnoszę wrażenie, że rozmawiam Luminem. Nie mogę też nie zauważyć satysfakcji, która maluje się na twarzy Termila, od momentu mojej reakcji na głos naukowca. – To przełomowe odkrycie. Chodź, sama wszystko zobaczysz. - Zostawiam was samych. – Termil wygląda na zadowolonego. Nie ukrywam, że to mnie niepokoi – Pracuj pilnie bohaterko. Puszcza do mnie oko i odchodzi. - Nie bój się go. Nie jest taki zły przy bliskim poznaniu. – Toskan chyba nie wie co mówi. - Żartujesz. – Odpowiadam i wyprzedzam go. Toskan jest naprawdę miły, co sprawia, że zaczynam się zastanawiać, co on tu robi. W dodatku większość pracujących tu ludzi jest całkiem znośna. Mój świat podzielony na dobro, czyli Avalon i zło co znaczy tyle co Glorian, zaczyna się walić. - Toskan, – zwracam na siebie jego uwagę, a on odpowiada mi pytającym spojrzeniem – co to za projekt ? Do tej pory jedyne co widziałam to plany laboratorium i miejsca gdzie prowadzone są poszczególne badania. - Szukamy szczepionki. Mamy już opracowane plany i większość pracy za nami, ale czegoś jeszcze brakuje. - Domyślam się, że chodzi o coś co sprawi, że szczepionka zadziała. - Tak. Twojego DNA. - Nic nie rozumiem. Mojego DNA ? Po co ? - Szczepionka przekazuje wirusy i bakterie chorób, przed którymi chroni, na inne DNA. – Zamieram . Już wiem co usłyszę. – Jesteś jednym z mieszkańców Avalon, a wy macie szczególny kod zawarty w genach. Szczepionka chroniłaby wszystkich ludzi na Ziemi, przekazując ich choroby na twoich rodaków. Możesz ocalić twoich znajomych ze szkoły, podwórka, ale w ten sposób wydasz wyrok śmierci na członków klanu Avalon … Reszta słów do mnie nie dociera. Przed oczami mam tylko ciemność. Tracę przytomność. KONIEC wyróżnienie w konkursie na opowiadanie fantastyczne, autor: Zuzanna Wójcik Siedząc przy biurku i patrząc przez okno, Ania rozmyślała o jutrzejszym dniu. Nie wiedziała co może sama robić w tak małym miasteczku, gdzie jedynym miejscem spotkań ze znajomymi był plac zabaw, który właśnie zostaje likwidowany. Nie tylko to jest powodem nudy dziewczyny, gdyż przyjaciół zawsze można zaprosić do domu, ale wszyscy wyjechali na wakacje i Ania jest teraz sama. Kiedyś rodzice zabierali ją nad morze, jednak w tym roku musieli zostać, ponieważ mama miała problemy w pracy. Gdy dziewczyna stwierdziła, że nie ma sensu siedzieć cały dzień w domu, wstała z krzesła i wyszła. Będąc koło lasu, gdzie lubiła chodzić, by przemyśleć jakąś sprawę, postanowiła usiąść na trawie i zadzwonić do koleżanki. Wzięła telefon do ręki i zdziwiła się, że nie ma zasięgu. Potrząsała aparatem z góry na dół i pomyślała, że chyba jest zepsuty, bowiem zawsze w tym miejscu mogła skontaktować się z innymi. W pewnym momencie Ania poczuła silny ból głowy. Zorientowała się, że nie może otworzyć oczu. Godzinę później usłyszała głosy, które niosło echo. Przestraszyła się, bo uznała, że nie może być w lesie. Gdy nabrała odwagi aby popatrzeć, co dookoła niej się dzieje, wykrzyknęła: - O mój Boże! Gdzie ja jestem ? Nagle zapanowała cisza. Dwumetrowe stwory pogrążone w chaosie uspokoiły się i zwróciły swoje kwadratowe głowy z wielkimi, fioletowymi oczami na leżącą w kącie przerażoną Anię. Dziewczyna pomyślała, że obcy nie są zadowoleni z przerwanej pracy, gdyż wyraźnie byli zajęci. Miała rację. - Wynieść ją do izby! – jeden z nich krzyknął zachrypniętym głosem i zaraz potem, kiedy zorientował się, że nikt nie wykonuje tego polecenia, sam złapał Anię za rękę i wywlókł po ziemi do ciemnego i zimnego pomieszczenia. - Co ja zrobiłam? – pytała wystraszona dziewczyna – Gdzie ja jestem? - Pracujemy nad dotarciem do planety Ziemi – odpowiedział – a ty śmiałaś przerwać nasze działania. Zabiłbym cię, ale nie mogę, bo jesteś nam potrzebna. - Przepraszam bardzo, ale nie chciałam przeszkodzić. Muszę wracać do domu, bo rodzice pewnie się o mnie martwią – powiedziała zdziwiona Ania – Jestem z Ziemi, mogłabym pomóc, jednak muszę się dowiedzieć czegoś więcej o waszym życiu i projektach. - Znajdujesz się na nieznanej planecie. Aby uniknąć jej zniszczenia, konieczne jest nawiązanie kontaktu z Ziemią. Znaleźliśmy ciebie, co jest ogromnym postępem tym bardziej, że mówisz w naszym języku. Pozwolę ci wrócić do domu pod jednym warunkiem. Zabierzesz mnie ze sobą. Ania miała mieszane uczucia. Potwór wydawał się sympatyczny, ale nie wiedziała jak ukryć tak wielkiego stwora przed rodzicami. Mieszkaniec tej planety wyczuł zwątpienie dziewczyny, nacisnął czerwony guzik na swoim ciele i w mgnieniu oka zmniejszył się do rozmiarów ludzkiej dłoni, wskoczył do kieszeni płaszcza Ziemianki i przeniósł ich do lasu, skąd Anię wcześniej porwał. Stworek zaniemówił, był zachwycony zielenią i pięknem Ziemi. Z dziewczyną rozmawiał na wiele tematów. Polubili się bardzo pomimo tego, że pochodzą z innych światów. Rocky, bo tak Ania nazwała swojego nowego przyjaciela, potrafił zrozumieć problemy nastolatki, która również odwzajemniała uprzejmość w stosunku do nowego kolegi. Świetnie się dogadywali i jeździli razem do kina, na lody czy pizzę. Po jakimś czasie Anię zaczął niepokoić fakt, że niedługo zaczyna się rok szkolny, a Rocky nadal jest na Ziemi. Lubiła towarzystwo przybysza, ale nie wyobrażała sobie, żeby mogła zabierać go na lekcje czy zostawiać w domu bez opieki. Przemilczała ten problem w tajemnicy przed przyjacielem z innej planety. Nadszedł początek września. Pierwsza lekcja z małym stworem w kieszeni minęła szybko. Na przerwie Ania przywitała się ze znajomymi i rozmawiała o wakacjach. Nie wspomniała nic o nowym przyjacielu, wysłuchiwała opowieści innych. Siedzącemu w kieszeni Rockiemu zrobiło się przykro. Pomyślał, że przez niego Ania nie miała tak wspaniałych wakacji jak jej przyjaciele. Przez następne dni próbował z nią o tym porozmawiać, ale Ania wydawała się nieobecna. Miał wrażenie, że zapomniała o nim i dla dziewczyny liczyli się już tylko szkolni znajomi. Ona z kolei miała dość noszenia w kieszeni kłopotliwego stwora. Rocky miał jeszcze jeden problem. Nie miał dokąd wracać. Dowiedział się, że jego planeta została zniszczona. Potwór poczuł się bezsilny i samotny. Po jakimś czasie, kiedy Ania już w ogóle nie zwracała na niego uwagi, znienawidził tę planetę. Stwierdził, że musi ją zniszczyć, jednak nie był wystarczająco silny, aby pokonać ludzi na tak wielkiej przestrzeni. Bezradny uciekł z domu Ani, gdy ona pojechała ze znajomymi na wycieczkę rowerową. Stworek był załamany i zapomniał o swoim małym rozmiarze oraz o tym, że znajduje się na środku ulicy. W tym czasie Ania wracała do domu. Gdy była niedaleko ogrodzenia, usłyszała dźwięk wydobywający się spod koła roweru i straciła równowagę. Zatrzymała się. Płakała, usiadła na krawężniku. Nie mogła uwierzyć, że zabiła kochanego przyjaciela, który był najbardziej uczciwy ze wszystkich i spędził z nią całe wakacje. Po tym zdarzeniu Ania pochowała potworka w lesie. Będzie go pamiętać przez całe życie, ponieważ jest pewna, że taka przygoda zdarza się w życiu tylko raz. Ciągle wspomina ich wspólne przeżycia, czasem płacze i żałuje, że nie poświęcała mu wystarczająco dużo uwagi i czasu. Teraz jest pewna, że po utracie bliskiej osoby, potrafi docenić przyjaźń, jaką inni ją darzą. „W najjaśniejszy dzień, w najczarniejszą noc, Wszelkie zło wytropi mój wzrok Niech tych, co wierzą w potęgę zła, Zielonej latarni dosięgnie blask!” standardowy hymn latarników Już 17.06. do kin trafi „Green Lantern”, film oparty na komiksie o tym samym tytule. Główny bohater obok Supermana i Barmana należy do najbardziej rozpoznawalnych na świecie postaci wypromowanych przez wydawnictwo DC. Przyjrzyjmy się więc bliżej jego biografii. Hal Jordan był jednym z najlepszych pilotów w USA. Zaczął pracę w Ferris Aircraft, gdzie poznał i związał się z Carol Ferris – włąścicielką kompanii. Siedzibą firmy było Coast City. Podczas jednego z testów samolotu, Hal stracił kontrolę nad maszyną i doszło do wypadku. Na szczęście wyszedł z tego cało. Po wydostaniu się z wraku samolotu natrafił na Abina Sura. To właśnie on spowodował niefortunne zdarzenie. Jak się okazało Abin był bliski śmierci. Ściągnął do siebie Hala, by ten przejął po nim obowiązki Zielonego Latarnika. Jordan odznaczał się bowiem wielką odwagą i siłą woli. Gdy ubrał pierścień latarnika otrzymał całą wiedzę na temat Korpusu Zielonych Latarni. Tym samym stał się następcą Abina, który zmarł. Wykorzystując nabytą wiedzę Hal odnalazł bazę Korpusu znajdującą się na Oa. Spotkał się tam z Strażnikami Wszechświata, którzy wysłali go na szkolenie do Kilowaga – jednego z lepszych latarników. Następnie Jordan został pomocnikiem Sinestra. Jak się jednak okazało nowy nauczyciel wprowadził reżim w swym sektorze, o czym Hal niezwłocznie powiadomił Strażników. Tym samym Sinestro stracił swą moc. Konsekwencją tego było zdobycie przez niego żółtego pierścienia i jako Żółty Latarnik niszczenie Zielonego Korpusu. Sinestro nie był jednak jedynym problemem Hala. Zmagał się on również z m.in. Hektorem Hammondem i Gold Facem. W międzyczasie dołączył również do Ligi Sprawiedliwych. Tymczasem związek Hala z Carol przestał się układać. Po pewnym czasie okazało się że była ona pod kontrolą Star Sapphire i od tej pory została jednym z najbardziej zagorzałych wrogów Jordana (oczywiście na krótki czas odzyskiwała zmysły i mogła żyć u boku Hala). Nasz Latarnik podczas swych przygód dorobił się kilku pomocników. Należeli do nich m.in. Guy Gardner i John Stewart. Obaj zostali latarnikami. Nie wiele później powrócił Sinestro. Walka z nim doprowadziła do umieszczenia go w Baterii Mocy, co poskutkowało jej wybuchem. Tym samym większość latarników, za wyjątkiem Hala, Guya i Appy, utraciło moc. Zmęczony Jordan porzuci rolę strażnika, jednak po pewnym czasie musiał znów wrócić do roli wybawcy. Tym razem wrogie okazał się Appa, który oszalał. Po powstrzymaniu przyjaciela postanowiono odbudować Korpus. Z mniej liczną liczbą członków stał się międzygalaktyczną policją. Nie pomogło to jednak w powstrzymaniu ataku na Coast City. Zginęło 7 mln ludzi, a Hal się załamał. Nie mógł zrozumieć, dlaczego nie zapobiegł katastrofie i postanowił wszystko naprawić. Za pomocą pierścienia stworzył własne Coast City. Oszalały zabił wszystkich, za wyjątkiem jednego, latarników. Ocalały strażnik wyznaczył nowego herosa – Kyle’a Raynera. Tymczasem Jordan stał się Parallaxem – nieskończoną potęgą. Tworzył świat na swoje podobieństwo, podobieństwo Coast City. Doszło do wielu starć między nim, a Kylem i Ligą Sprawiedliwych. W końcu Rayner wytłumaczył Jordanowi, że nie ma powrotu do przeszłości. Hal, który zdołał się opamiętać, musiał zmierzyć się nowym niebezpieczeństwem – Sun Eaterem. By go zniszczyć musiał zabić również siebie, co bez zastanowienia uczynił. Po swej śmierci został wybrany na nowego hosta Spectre – Ducha Zemsty. Pomógł w tym czasie zwalczyć wiele zła, a także przywrócić życie wielu superbohaterom. Po wielu przygodach wrócił do roli Zielonego Latarnika. Jak się okazało, to co uczynił po zniszczeniu Coast City nie było jego dziełem, a Parallaxa – pradawnego ducha. To on opętując Hala doprowadził do wielu śmierci. Tym samym grzechy zostały Halowi odpuszczone. Przez kolejne lata Hal zmagał się z kolejnymi wrogami. Powrócili również starzy adwersarze. Niedawno brał udział w tytułowej Najczarniejszej Nocy. Ale o tym może innym razem… Opracował Wojtek Rozmus Niedawno postanowiłem sięgnąć po mangę, która przypominałaby Fairy Tail (recenzowana w 1 numerze naszego pisma). Takim oto sposobem natrafiłem na Soul Eater. Bohaterami mangi są uczniowie Shibusen – szkoły założonej przez boga śmierci zwanego Shinigami. Szkoleni oni są tam na mistrzów broni, a ich głównym celem jest niszczenie dusz, które zeszły na złą drogę. By dokonać takiego czynu potrzebna jest broń. W „Soul Eater” są nią ludzie. Dokładniej mówiąc chodzi o takich z nich, którzy potrafią się zamieniać w dany typ oręża. Każdy z ludzi - broni, który pokona 99 dusz ludzkich i jedną wiedzmy staje się Kosą Śmierci. Jest to najpotężniejszy typ oręża. Udaje się to jednak tylko najlepszym. Wracając do głównych bohaterów, są nimi dziewczyna imieniem Maka i jej broń Soul Eater. Ich celem, jak każdego innego ucznia, jest osiągnięcie poziomu Kosy Śmierci. Maka to pracowita i ambitna dziewczyna, a Soul to buntowniczy i leniwy chłopak. Razem tworzą, a raczej starają się tworzyć zgrany duet. Oprócz nich możemy napotkać inną parę: Black Stara i Tsubaki. Ten pierwszy jest lubiącym się popisywać energicznym wojownikiem, a druga to zupełne przeciwieństwo swego partnera – jest cicha i skromna. Mimo tego rozumieją się bardzo dobrze, co sprawdza się na polu bitwy. Kolejnymi bohaterami jest trio. W jego skład wchodzi syn Shinigamiego Death the Kid i siostry Thompson. Chłopak jest silny i inteligentny, ma jednak pewien problem – ma obsesję na punkcie symetrii. Jeśli w otaczającym go świecie zostanie ona zaburzona, popada w depresję. Jego bronie, siostry Thompson, zamieniają się w pistolet. Są sympatyczne i dobrze współgrają ze swym partnerem. „Soul Eater” to ciekawa manga. Jest oryginalna pod względem scenariusza, jak i rysunku. Pełna humoru, posiada ciekawie pokazane walki toczone najczęściej przez uczniów szkoły, albo między sobą, albo z ich adwersarzami. Warto sięgnąć po tę mangę. Będzie ona ciekawą odskocznią od „Naruto” i „Bleacha”. Kilka miesięcy temu jeden z twórców komiksowych podał na swoim blogu informację o pracy nad jakimś tajnym projektem. Później po woli on i kilku innych twórców odsłaniali całą tajemnicę. Tak oto narodził się „Człowiek bez szyi”. Komiks został wydany w dwóch częściach i każda z nich zawiera historie z udziałem tytułowego bohatera. Jako pierwszą możemy poznać „włókna grozy”. Nasz Człowiek bez szyi staje do walki ze Scarf Facem – złoczyńcą, który w wyniku wypadku dostał dar władania szalikami. Takim sposobem stworzył gigantycznego potwora, którego nie da się zniszczyć. Jest jednak jeden ratunek... Kolejna historia „Angielska robota” przenosi nas do Londynu, gdzie Kapitan Dusiciel próbuje doprowadzić do wojny między Wielką Brytanią, a USA. Pomaga mu w tym szalony Doktor Żyro. CBS (czyt. Człowiek bez szyi) jest bezsilny. Wszystko zmierza do III wojny światowej... W drugiej części zapoznać możemy się z „Duszną sprawą”. Powraca w niej Kapitan Dusiciel, którego głównym celem jest rozprawienie się z byłymi przełożonymi z Wietnamu . Tym razem, by plan się udał, stawia on Człowiekowi BS ultimatum: jeżeli mi przeszkodzisz zginie całe miasto. Nasz bohater staje przed trudnym wyborem. Do tego jedyna osoba, która może udaremnić masowy mord, nie ma czystego sumienia... „Człowiek bez szyi” jest ciekawą inicjatywą. Autorzy starają się oddać ducha komiksów wydawnictwa TM – Semic i można przyznać, że im się udaje. W projekt zaangażowanych jest wielu zdolnych artystów młodego, polskiego pokolenia i każdy, kto poznał już ich twórczość na pewno się nie zawiedzie na tym komiksie. Razić może jedynie zbyt wielki nacisk na parodie w niektórych fragmentach komiksu. Mam nadzieję, że kolejny (o ile powstanie) numer „CBS” będzie dobrą lekturą. Jeżeli ktoś nadal nie jest przekonany, to niech sprawdzi sam, na pewno się nie zawiedzie. Soul Eater Człowiek bez szyi, cz. 1 – 2, R. Kołsut, A. Czernatowicz, J, Kuziemski, T. Kwiecień, K. Wykurz, B. Ba, I. Wolski, Dolna Półka 2011