Untitled

Transkrypt

Untitled
Witamy w piątym numerze naszego
czasopisma. Za niedługo w kinach zobaczymy
„Green Lantern – Zielona Latarnia”. Jest to film
na podstawie komiksu. W związku z tym
przybliżymy Wam tę postać. Do tego zapoznamy
Was z opowiadaniami wyróżnionymi w konkursie
na opowiadanie.
Przypominamy również, że do współpracy
zapraszamy każdego, kto chciałby zamieścić u nas
swoje opowiadanie lub komiks o tematyce
fantastycznej. Wystarczy tylko przesłać dzieło na
nasz adres e-mail: [email protected]
Redakcja
Spis treści:
OPOWIADANIA
Str. 3 Cień Wawrzocha Krzysztof Palka
Str. 4 Przygody Kowala Młoteczka: Cytryny z
Byczyny Miron Markowski
Str. 5 - 6 True Blond Weronika Spyra
Str. 7 – 8 Szczepionka Anita Gomoliszewska
Str. 9 Obcy i bliski Zuzanna Wójcik
PUBLICYSTYKA
Str. 10 W najczarniejszą noc…
RECENZJE
Str. 11 Soul Eater
Str. 11 Człowiek bez Szyi 1 – 2
CZERWCOWE PREMIERY:
Rakietowe szlaki #2
Wiedźmin: Racja stanu
cz.2 M. Gałek, A. Klimek
Pieśni Umierającej Krwawy Król
Ziemi
G.Z. Martin
Trolle z Troy
Wyprawa dookoła Galii
R. Goscinny, A. Uderzo
Suma wszystkich
strachów T. Clancy
Fantasty Komiks 11
Czyste intencje
C. Harris
Torpedo 5
POLECANKI
Nie wiesz, od jakiej mangi zacząć swoją przygodę z fantastyką? Chciałbyś przeczytać „Naruto”,
„Bleacha” lub „One Piece’a”? I to całkiem za darmo? Wejdź na Manga Library i znajdź coś dla siebie!
I miejsce w konkursie na opowiadanie fantastyczne
autor: Krzysztof Palka
To był dziwny dzień. Już od rana nic mi
się nie udawało. Najpierw wylałem przy śniadaniu
kakao robiąc na białym obrusie paskudną plamę,
potem uciekł mi autobus, przez co spóźniłem się do
szkoły. A po powrocie do domu w plecaku
znalazłem kanapkę z serem z tygodniową historią.
Bleee. Plecak nadawał się tylko do prania. Miałem
już wszystkiego dosyć i postanowiłem wyskoczyć
na chwilę na rower.
Gdy wjechałem do lasu niebo zasnuły
ciemne chmury.
- Tylko nie to – jęknąłem. Cały dzień do
kitu, teraz jeszcze deszcz. Zeskoczyłem z roweru i
wbiegłem pod rozłożysty dąb. W tej chwili
usłyszałem grzmot i niebo przecięła błyskawica.
Jeszcze zdążyłem pomyśleć, że taka kryjówka w
czasie burzy to nie jest najlepszy pomysł, gdy w
dąb uderzyła jasna kula światła. Zasłoniłem oczy
upadając na ziemię. Kiedy się ocknąłem było zimno
i mokro. Między gałęziami prześwitywało
rozgwieżdżone niebo. Stwierdziłem, że już mam
dosyć wrażeń jak na jeden dzień i rozglądnąłem się
w poszukiwaniu roweru. Zdziwiłem się trochę nie
mogąc go nigdzie znaleźć, a jeszcze bardziej, gdy w
pobliżu usłyszałem ciche rżenie konia.
- Dziwna pora na końskie przejażdżki –
pomyślałem, – ale może ten ktoś pomoże mi wrócić
do domu. Poszedłem w kierunku, z którego
usłyszałem odgłos rżenia i na polanie ujrzałem
czarnego jak heban rumaka. Nigdzie jednak nie
było widać jeźdźca. Koń skubał spokojnie trawę,
ale jak tylko mnie zobaczył podbiegł i zarżał
radośnie. Tak to przynajmniej brzmiało.
– Hej, gdzie twój właściciel?– zagadałem
podchodząc niepewnie do zwierzęcia.
– Żarty sobie stroisz – usłyszałem w
odpowiedzi. Rozejrzałem się gwałtownie szukając
tego, kto to powiedział, ale nikogo nie zobaczyłem.
- Długo będziemy tu tak sterczeć? Zimno
jest, za chwilę wawrzochy wyjdą na polowanie i
będziemy się mieli z pyszna – doleciało do mnie z
miejsca, w którym stał… koń.
– Nie, to niemożliwe – pomyślałem – mam
omamy po uderzeniu pioruna i upadku.
Nagle z głębi lasu dobiegło upiorne wycie. Włosy
zjeżył mi się na głowie od tego dźwięku.
- Doigrałeś się. Wawrzochy się
przebudziły. Jak poczują nasz zapach, nie
uciekniemy im. Są zajadłe i wygłodniałe. Wskakuj
na mnie i ruszajmy. Pospiesz się! – te ostatnie
słowa wypowiedział z przerażeniem w głosie.
W tej chwili za plecami usłyszałem tupot
wielu łap. Nie zastanawiając się dłuższej
wskoczyłem na konia i pognaliśmy.
- Au. Nie wbijaj mi pięt w boki i nie szarp
mnie za grzywę. To boli. – powiedział z wyrzutem.
- Przepraszam – odparłem zawstydzony –
nigdy nie jeździłem konno i boję się, że spadnę.
- No, już dobrze. Trzymaj się mocno, ale
nie szarp.
Pędziliśmy
w
zawrotnym
tempie.
Kluczyliśmy między drzewami robiąc nagłe
zwroty, przeskakiwaliśmy przez wykroty. Z trudem
utrzymywałem się na grzbiecie.
Jednak wciąż za nami i z boku słyszałem odgłosy
biegnących stworzeń. Nagle jakaś szara skudlona
postać pojawiła się przed nami. Ujrzałem świecące
dziko oczy, rozwartą szeroko paszczę z ostrymi jak
sztylety zębami. Wydobywający się z tej paszczy
ryk przyprawiał o zawał serca. Stwór sprężył się do
skoku.
- No to już po nas – mruknął koń i
gwałtownie zahamował.
Spadając zderzyłem się z szarym stworem i
próbując złapać równowagę chwyciłem go
wyrywając mu kępkę śmierdzącej sierści.
A później zapadła ciemność.
- Obudź się i wstawaj – usłyszałem – jest
zimno i mokro, przeziębisz się.
- Daj spokój, koniu – jęknąłem.
- Może nie jestem wyjątkowo przystojny,
ale konia na pewno nie przypominam – ktoś
zaśmiał się cicho. – Mam nadzieję, że nic ci się nie
stało, bo chyba spadłeś z roweru i uderzyłeś się w
głowę.
Przede mną stał mężczyzna w szarym płaszczu i
trzymał za kierownicę mój pojazd.
- Dzięki, wszystko w porządku –
mruknąłem trochę zdezorientowany – lepiej wrócę
już do domu.
Wskoczyłem na rower i pognałem ile sił w nogach.
Obejrzałem się jeszcze wyjeżdżając z lasu, ale na
ścieżce nikogo nie było. Koło domu otrzepałem z
rąk wilgotną szarą sierść.
KONIEC
Miron Markowski
Wasza Królewska Mość! Spieszę donieść
o wypadkach z miasta powiatowego Chrzanowa,
które wydarzyły się w dniach od 1 czerwca do 1
września Anno Domini 1528.
Otóż, mój Królu, biedacy z rzeczonego
grodu, kryjąc się po starych piwnicach przed
palącym słońcem, które nawiedziło nasze ziemie,
znaleźli błyszczącą kulę. Uradowani postanowili
zanieść ją do złotnika, a zysk między siebie
rozdzielić. Ukazał się jednakowoż problem pewien,
bowiem przedmiot ów gorący jak diabli był.
Niezrażeni próbowali wziąć go przez szmatę, ale
i ten plan zawiódł. Udali się tedy do królewskiego
maga, mając nadzieję, iż od niego radę lub zapłatę
za kulę ową otrzymają. Gdy czarodziej ujrzał
przedmiot sprawy, uciekł z krzykiem w kierunku
wschodnim. Nigdy go już potem nie widziano, choć
na Rusi gadali, że jakiś podobny do owego maga
szalony starzec mieszka w pustelni, żywi się
korzonkami i głosi koniec świata z powodu smoka
jakiego. Wracając do meritum, mój Królu, znalazcy
przedmiotu nie wiedzieli, cóż począć, udali się tedy
do księdza po radę, mieli bowiem podejrzenie, że
kula od samego Szatana pochodzić może. Kapłan
wziął ze sobą wodę święconą i mężnie
egzorcyzmował domniemane diabelskie nasienie,
polewając je obficie. Dzięki temu wywiedzieli się,
że było to jajo, gdyż rozpękło się, a ze środka stwór
dziwaczny wyszedł – ni to jaszczurka, ni nietoperz.
Gadzi wygląd miało jednakowoż a skrzydła
błoniaste do grzbietu przyrośnięte posiadało.
<decyzja 8> Gdy jeden z biedaków chciał nibyjaszczurkę do ręki wziąć, paluch odgryzła mu
i zżarła z ukontentowaniem. Wszyscy, którzy
w piwnicy przebywali podówczas z trwogą wielką
czmychnęli i udali się na komendę straży. Wyjaśnili
ceklarzom o co chodziło, lecz ci uwierzyć w to nie
mogli. Po długich namowach strażnicy poszli na
miejsce zdarzenia. Odnaleźli tam okruchy jaja, lecz
stwora nie odnaleźli. Zeźleni powrócili na
komendę, a cała sprawa ucichła. Niestety, mój
Panie, nie na długo. W pierwszych dniach sierpnia
w okolicach wsi Pogorzyce na ziemi zauważono
cień ogromny, niczym od chmury i słyszano ryk
donośny, który trwogę wielką wzbudził, tęgi stwór
bowiem
wydać
go
musiał.
Niebawem
w Chrzanowie na rynku gad wielki niczym
ratuszowa wieża a straszniejszy niźli najgorszy
z koszmarów zasiadł, a był to czwartek, dzień
targowy, i ludzie z przerażeniem opuszczali
stragany, by chować się przed niechybnym świata
końcem. Stwór przypominał tego znalezionego w
piwnicy w czerwcu, ale sroższy i potężniejszy
znacznie. Ogniem ku niebu plunął, a rykiem swym
błony i szyby z okien pozrywał i porozbijał. Lud
z przestrachem przyglądał się monstrum. Ku
zdziwieniu ogółu gad przemówił ludzkim głosem
a w polskim języku. 2 tygodnie czasu dał na
przyniesienie mu 20 kg cytryn najprzedniejszych,
w kolorze #ff0000 (żółty w kodzie szesnastkowym
– przyp. Autora), a jeśli ich nie otrzyma, dziewice
jeść zacznie bądź owce porywać. Zasępili się na
takie dictum chrzanowianie, bowiem jednych ni
drugich wiele nie mieli. Cytryn takoż. Sam
burmistrz wyszedł, aby z potworem porozmawiać,
nie odniosło to skutku żadnego. Jak wiesz, Królu
klimat nasz nie pozwala cytrynom normalnym
rosnąć, a sztukę, jak je tu hodować poznali
mieszkańcy dzikiej a niezbadanej krainy, Byczyną
zwanej. Leży ona przy trakcie głównym ze stolicy
do Śląska, wszyscy boją się tam jednak zapuszczać,
lecz wyboru chrzanowianie nie mieli. Burmistrz
wziął dwóch największych śmiałków i wyruszył
z nimi na przygodę niebezpieczną.
Po dniach dwóch drogi przez las, którą
normalny nikt by nie szedł, dotarli do niewielkiej
osady. Na jednym drzewie tablica przybita stała,
a napis na niej głosił „Byczyna” a na konarze tuż
obok takaż sama ze słowami „Byczyny koniec”.
Zdziwieni chrzanowianie postanowili udać się do
budynku najbliższego, jakim kuźnia była. Zastali
tam kowala, któremu Młoteczek na imię było.
Opowiedzieli mu o problemie ze stworem wielkim
a strasznym. Kowal przyznał, że ma na zapleczu
cytryn kilo nawet i 30, ale co mu po pomaganiu
nieznajomym.
Po zastanowieniu
burmistrz
zaoferował mu w zamian 3 kilo cukru, którego
niewiele mieli, w Byczynie jednak towarem bardzo
deficytowym był on. Kowalowi jeno oczy się
zaświeciły na słowo „cukier”. Był tak uradowany,
że zaproponował nawet możliwość zgładzenia
potwora. Otóż mogli nadziać cytryny żelastwem, co
by smok niestrawności srogiej dostał. Plan to zaiste
był miodny, więc wszyscy uradowani wracali.
Ale, mój Panie, sytuacja w Chrzanowie
zbyt ciekawie nie wyglądała. Gad apetyt miał
wielki i zapasy się już kończyły, pomimo że czas
zbiorów był to. Na szczęście wybawcy
z kilogramów cytryn 10, acz nadziane tyle samo
ważącym metalem przybyli w glorii. Stwór, który
siedział na rynku, najwyraźniej uradowany, spożył
całe cytryny za jednym kłapnięciem wielkiej
paszczy. Siedział kontent, aż nagle zaryczał i błony
z okien znów zostały zerwane. Jak zamierzał kowal
Młoteczek, stwór dostał tęgiej niestrawności.
Poleciał nad rzeczkę Luszówkę, aby uspokoić swój
żołądek wodą z niej, nie przewidział jednak tak
wielkiego stężenia zanieczyszczeń. Jakiś alchemik
powiesił na drzewie obok strumyczka tablicę
z napisem „ciecz alkaliczna – nie pić”, ale nikt nie
rozumiał, cóż „alkaliczna” znaczyć może. Wszyscy
jednak bali się pić jej, a teraz wiedzieli, czemu.
Potwór jeno oczami wywrócił i padł nieżywy.
Magowie, którzy potem przybyli go zobaczyć
mówili, że wątroba mu nie wytrzymała. Pożytku ze
„smoka”, jak nazwali stwora owi czarodzieje było
tyle, że zatamował rzeczkę i w kotlince utworzyło
się jezioro, które Chechło nazwano na cześć
dźwięku, jaki wydał kowal Młoteczek, gdy
dowiedział
się,
co
stało
się
ze
smokiem(hehehehłohłohło).
Tutaj, Królu, kończy się me sprawozdanie.
Składam pokłon, Wasz sługa i podnóżek.
Wyróżnienie
w
konkursie
na
fantastyczne, autor: Weronika Spyra
opowiadanie
Coś poruszyło się za drzewami. Zbyt szybko
aby mógł to być człowiek lub zwierze. Zbyt duże na
cień. Nie miałam czasu zastanawiać się co to, bo nagle
go zobaczyłam .Wyłonił się zza drzewa. Był daleko,
ale blask księżyca oświetlał jego twarz. Uśmiechnął
się obnażając białe kły. Chciałam biec, ale strach mnie
paraliżował . Nie mogłam się ruszyć. Byłam
przerażona. Lecz to nie było jedynym powodem dla
którego nie uciekałam. Było w nim coś co mnie do
niego przyciągało, jak magnez. Był piękny a zarazem
przerażający. Nawet gdybym zaczęła uciekać ,to nie
miałam gdzie. Zastanawiałam się co teraz kiedy on się
odwrócił i popatrzył prosto na mnie. Było już za
późno. Jego nienaturalnie czerwone oczy zabłysły.
Zaczął iść w moim kierunku. Najpierw powoli,
później przyspieszył , aż biegł. Nie miałam pojęcia co
robić.
Krzyk dobiegający z miejsca obok zmusił
mnie, abym odwróciła wzrok od ekranu. Zobaczyłam
tam zwiniętą ze strachu moją najlepszą przyjaciółkę,
Violet. Ściskała pudełko z popcornem tak mocno
jakby mogło ją to obronić przed potworami. Nigdy nie
lubiła horrorów, ale tym razem się dla mnie
poświęciła. Ja też nigdy za nimi nie przepadałam, ale
w kinie tego wieczoru nie puszczali nic innego, a
Violet bardzo chciała wyciągnąć mnie dziś z domu.
Wampiry to strasznie oklepany temat w
filmach i książkach. Niestety...w moim życiu również.
Kiedy wychodziłyśmy z kina był wieczór i
powoli robiło się ciemno. W mojej sytuacji to nie był
najlepszy pomysł szwendać się nocą po mieście. Ale
niby jak miałam to wytłumaczyć mojej najlepszej
przyjaciółce? ,, Wiesz, pochodzę z rodu, który ma
nadzwyczajną krew , której pragną wampiry. Te
nieśmiertelne bestie ścigają mnie i moją rodzinę , żeby
wyssać z nas krew. Więc chodzenie z tobą nocą po
mieście jest niebezpieczne zarówno dla mnie jak i dla
ciebie. Chcesz coś do picia?” Nie. To odpada, więc
postanowiłam nic nie mówić i słuchać jak Violet
nawija o tym jaki ten film był straszny.
Postanowiłyśmy po drodze wpaść na shake’i. Szłyśmy
ulicą, a latarnie powoli się zapalały. Niby wszystko
było w porządku , ale nie dla mnie. Ja musiałam być
czujna.
Rozglądałam
się
szukając
czegoś
podejrzanego.
Powoli
zaczynałam
żałować
dzisiejszego wyjścia. Serce podskakiwało mi do
gardła ,kiedy coś usłyszałam lub zobaczyłam jakiś
cień.
- Czemu nic nie mówisz? Żałujesz, że się dziś
wybrałyśmy, co ? -zapytała Violet. Jak zwykle
potrafiła mnie rozgryźć jak nikt.
- Nie. Oczywiście, że nie. Tak tylko myślę o ... przerwał mi nagły trzask dobiegający z ciemnej
uliczki po lewej. Światła latarni tam nie docierały,
więc nic nie widziałyśmy.
Violet odruchowo się do mnie przysunęła. Myślałam,
że to już koniec. W ciemnościach coś się poruszyło.
Zaczęło się do nas zbliżać. Byłam pewna, że już po
mnie. Zastanawiałam się tylko jak ocalić przyjaciółkę.
I nagle go zobaczyłam. Moje przerażenie
zmalało, ale nie do końca. Był wysoki i szczupły, ale
od zawsze było w nim coś dziwnego. Kiedy stanął w
świetle byłam już pewna. Tak , to był on.
- Witaj, Liz. Dawno się nie widzieliśmy - powiedział z
aroganckim uśmieszkiem.
- Cześć, Irial - odpowiedziałam bez przekonania.
Nigdy go nie lubiłam, ani mu nie ufałam , ale co
poradzić, rodziny się nie wybiera.
Violet posłała mi pytające spojrzenie. Nie chciałam
żeby miała z nim coś wspólnego, ale co złego mogło
się stać.
- Violet to mój kuzyn , Irial. Irial , to moja
przyjaciółka, Violet.- przedstawiłam ich sobie bo
doszłam do wniosku, że byłoby podejrzane tego nie
zrobić.
- Miło cię poznać - powiedział Irial wyciągając rękę.
- Mnie również - odparła moja przyjaciółka. Co
tutaj robisz?- przerwałam cisze.
- Odwiedzam stare śmieci - rzucił, rozglądając się.- A
poza tym wyczułem, że jesteś w pobliżu, więc
postanowiłem się przywitać. Dawno się nie
widzieliśmy, prawda?
Spojrzałam na Violet, ale ona już nawet nas
nie słuchała(Całe szczęście).Błądziłam myślami
rozglądając się. Znów utkwiłam wzrok w Irialu.
- Właśnie wybierałem się na imprezę. Może macie
ochotę iść?- zapytał.
- Nie, dzięki. Właśnie wracałyśmy do domurzekłam.- Robi się ciemno i to niebezpieczne. dodałam ściszonym głosem.
- Nie dla mnie. Jestem już dorosły.
- Jak tam chcesz.- nie żeby specjalnie mi zależało na
jego osobie.
- To jak. Idziecie?- ponaglał. Jakby gdzieś mu się
spieszyło.
- Nie- nagle poczułam się niepewnie, a Violet posłała
mi naglące spojrzenie- Musimy już iść. To do
zobaczenia - rzuciłam. Właśnie się odwracałam i
chciałam dołączyć do przyjaciółki stojącej już dosyć
daleko, kiedy poczułam, że on łapie mnie za rękę i
przyciąga do siebie.
-Albo ty pójdziesz ze mną, albo twoja przyjaciółka szepnął mi prosto do ucha - Wybieraj- rozkazał.
Próbowałam się wyszarpnąć, ale był zbyt
silny. Spanikowałam. Nie wiedziałam co zrobić, ale
nie mogłam narazić jej na niebezpieczeństwo.
Odpowiedź sama przyszła i o dziwo było mi się
łatwiej z nią pogodzić niż myślałam.
- Dobra - odpowiedziałam drżącym głosem - Pójdę z
tobą,
ale
Violet
zostaw
w
spokoju.
Ledwo to wymówiłam, kiedy ona się
odwróciła. Irial rozluźnił uścisk, ale nadal nie mogłam
się ruszyć. Przyjaciółka posłała mi kolejne pytające
spojrzenie. Zdobyłam się na najbardziej wiarygodny
uśmiech na jaki było mnie w tej chwili stać i
powiedziałam:
- Możesz już iść. Ja cię dogonię. Muszę jeszcze chwilę
pogadać z Irialem.
Violet skinęła głową i odeszła. Staliśmy tak,
aż skręciła za róg i wtedy on wykręcił mi rękę na
plecach. Chciałam krzyczeć, ale zasłonił mi usta
dłonią.
- Tylko spróbuj - ostrzegł.
Pchnął mnie w stronę czarnego samochodu
stojącego przy krawężniku. Wepchnął mnie do
bagażnika. Związał mi ręce i zakneblował usta.
Zatrzasnął drzwi zostawiając mnie samą i przerażoną.
Słyszałam jak drzwi od strony kierowcy otwierają się i
zamykają.
Samochód
ruszył.
Zaczęłam się szarpać z węzłami, ale ani
drgnęły. W końcu dałam sobie spokój. Pytania kłębiły
się w mojej głowie. Co teraz będzie? Dlaczego on to
robi? Co mnie czeka? Dlaczego ja? Czego ode mnie
chce? Nawet nie zauważyłam, że płaczę, dopóki słone
łzy nie napłynęły mi do ust. Trochę się uspokoiłam.
Nie mam pojęcia ile jechaliśmy, ale kiedy auto
stanęło, serce znowu zaczęło mi szybciej bić. Drzwi
od bagażnika się otworzyły. Wypchnął mnie na mokrą
ziemie. Zaczęłam się rozglądać i doszło do mnie, że
jesteśmy w lesie. W oddali majaczył ciemny kontur
budynku. Podniósł mnie z ziemi i pchnął w jego
kierunku.
- Dlaczego to robisz?- wyszeptałam, bo na
nic innego nie było mnie stać. Roześmiał się, a jego
śmiech odbił się od drzew.
- Dlaczego? Naprawdę nie wiesz?- znów się
roześmiał -Myślałem, że to oczywiste-powiedział i
rzucił mi gniewne spojrzenie -Mam do was żal. Do
mojej „rodziny”. Zawsze traktowaliście mnie jak
gorszego. Według was nie byłem godny nosić
rodowego nazwiska. Nie chcieliście się do mnie
przyznać. Dlatego wyjechaliśmy. Moim rodzicom to
nie przeszkadza, ale mnie tak. Nigdy nie zapomniałem
co zrobiliście.
I nagle to do mnie doszło. Irial był zazdrosny. Robi to
z zawiści. Jego matka pochodzi z naszego rodu, ale
ojciec już nie. Irial ma „skażoną krew”. Zawsze mu to
przeszkadzało, ale nie miałam pojęcia, że jego i jego
rodzinę wygnano. Czasem się widywaliśmy, ale
bardzo rzadko dłużej. A teraz wszystko rozumiem. Jak
oni mogli im to zrobić? Zaczynałam mu nawet
współczuć, ale to wszystko nie dawało mu prawa do
porywania mnie.
- Nie miałam pojęcia. Przykro mi .-to jedyne
co mogłam powiedzieć.
- Dzięki, ale nie myślisz, że już trochę za
późno? Nie mogę zmienić przeszłości, ale mogę
sprawić, że pożałują swojej decyzji.- dodał.
Już miałam mu odpowiedzieć kiedy
rozpoznałam budynek, do którego się zbliżaliśmy.
Znieruchomiałam. Nie, on tego nie zrobi. Nie może
tego zrobić, prawda?
- Nie możesz tego zrobić! Ty taki nie jesteś.
Nie wierzę w to- wykrzyczałam.
Ten budynek, przed którym staliśmy, to
siedziba naszych największych wrogów-wampirów.
Możecie zapytać „po co na nas polują?”. Nasza krew
daje im nieśmiertelność. Niby żywią się krwią
zwykłych ludzi, ale to nasza przedłuża im życie.
Dlatego jest dla nich taka cenna.
- Wybacz, ale muszę to zrobić. Oni mnie
szantażują. A ty to jednak mała cena za
bezpieczeństwo moich najbliższych.- powiedział i
popchnął mnie w stronę domu- Nie mam innego
wyjścia. A poza tym w naszej rodzinie każdy martwi
się o siebie, prawda?
Wiedziałam, że cokolwiek, powiem to i tak
go nie odciągnę od tego pomysłu. Postanowiłam być
cicho, oszczędzać siły i nie dawać mu i im tej
satysfakcji. Miałam nadzieję, że coś wymyślę.
Stanęliśmy przed drzwiami. On otworzył je
kopnięciem. W środku było ciemno. Weszliśmy. Irial
szepnął mi do ucha „przepraszam”, pchnął mnie na
środek pokoju i wyszedł do innego pomieszczenia.
Zaczęłam się rozglądać, ale nic nie widziałam.
Miałam już nadzieję, że się myliłam, kiedy mnie
okrążyli. Naliczyłam ich aż pięciu, ale nie jestem
pewna czy nie było ich więcej. Czerwone oczy lśniły i
były przesycone pragnieniem. Jeden z nich się na
mnie rzucił. Ja odruchowo wyrzuciłam ręce przed
siebie gotowa na atak. Zacisnęłam powieki najmocniej
jak potrafiłam. Usłyszałam głośny trzask. Otworzyłam
oczy i zobaczyłam mojego napastnika osuwającego się
po ścianie. Nie miałam pojęcia co się stało, ale
zapanował chaos. Korzystając z zamętu wymknęłam
się na dwór. Było strasznie ciemno. Zaczęłam biec w
stronę lasu. Gałęzie raniły mi ręce i nogi. Biegłam
najszybciej jak mogłam. Zobaczyłam jakiś cień
poruszający się za drzewem. Stanęłam jak wryta.
Brakowało mi tchu. I nagle ktoś wyszedł z za drzew.
Patrzył prosto na mnie. To było jak deja vu. Nie
rozpoznałam w nim żadnego z tych w domu, ale jego
czerwone oczy świadczyły, że był wampirem.
Uśmiechnął się tak jakby na tę chwilę czekał całe
życie. Zaczął zmierzać w moim kierunku.
Wiedziałam, że nie mam szans. Stałam i czekałam na
to co nadejdzie.
Nagle wampir się zatrzymał i otworzył
szeroko oczy. Złapał się za piersi i upadł na kolana.
Dopiero wtedy zauważyłam, że w jego sercu tkwi
drewniany kołek. Zaczęłam się rozglądać za
napastnikiem (wybawicielem) kiedy poczułam, że
tracę panowanie nad ciałem i opadam bezwładnie na
ziemię. Przed całkowitym straceniem przytomności
zdążyłam zarejestrować, że wcale nie jestem ranna.
Ocknęłam się w szpitalu. Moi rodzice
siedzieli obok. Ja leżałam na łóżku przypięta do
jakiejś aparatury. Kiedy otworzyłam oczy mama
natychmiast do mnie podbiegła.
Nareszcie
się
ocknęłaśpowiedziała.
- Co ja tu robię? Co się stało?- zapytałam.
- Violet
znalazła cię nieprzytomną na ulicy-oznajmiła.
- Na ulicy? - „Co ja robiłam na ulicy?” - Zaatakowały
was - dodała ściszonym głosem.
- Nas?- to znaczy kogo? Zamarłam spodziewając się,
że Violet jest ranna. Przeze mnie.
- Ciebie i Iriala.
Violet mówiła, że rozmawialiście.
- Co z nim?- nie byłam pewna co chcę usłyszeć.
Mama odwróciła wzrok. Już wiedziałam co się stało.
Zabiły go, bo nie mogły dopaść mnie. Mama wyszła,
bąkając pod nosem ,że da mi chwilę spokoju.
Zostałam sama z własnymi myślami. Co
dokładnie stało się w lesie? Kto zabił tego wampira?
Jak znalazłam się z powrotem w mieście? Jakim
cudem przeżyłam? Nie znałam odpowiedzi na żadne z
tych pytań. Nie miałam siły teraz o tym myśleć.
Jedyne co wiedziałam na pewno to to, że to jeszcze
nie koniec.
KONIEC
wyróżnienie w konkursie na opowiadanie
fantastyczne, autor: Anita Gomoliszewska
Ochroniarz prowadzi mnie zbyt delikatnie,
jak na mój gust. Nie mam nic przeciwko temu, ale
w końcu włamałam się do bazy Glorianu. To tak tu
się traktuje przestępców ? W odpowiedzi słyszę w
swojej głowie : „nie. Chętnie bym cię zastrzelił, ale
nie takie są rozkazy. Szkoda…” Odskakuję od
ochroniarza automatycznie, co przypłacam
siniakiem pod okiem. „ Bądź grzeczna” słyszę
„ powiedzieli mi tylko żebym cię tam doprowadził.
Nie mówili w jakim stanie”. Mam ochotę spytać, co
robi w mojej głowie, ale powstrzymuję się. Nie
chcę mieć kolejnej ozdoby na twarzy. Zamiast tego
zajmuję się rozmyślaniem na temat Lumina. Tak
wiele mi nie powiedział. Wybierając się na misję,
byłam przekonana, że wiem o wrogach wszystko.
Gdyby złapali mnie do niewoli, powinnam być
górą. A tymczasem nie miałam nawet cienia
przewagi nad strażnikami Glorianu. Lumin nie
wspomniał o czytaniu w myślach i laserach
wypalających dziury w skórze. Nie powiedział o
zawalającej się podłodze, a już na pewno nie
powiadomił mnie o tym, że strażnicy mogą
porozumiewać się myślami. Dlaczego ? Gdybym
była na to przygotowana, miałabym jakieś szanse.
Coś mi mówi, że Lumin wiedział doskonale o
technikach Glorianu. Nie wierzę jednak, żeby zataił
przede mną tak ważne informacje. Czy to możliwe,
żeby zdradził ? Nie. Lumin to jeden z naszych
najlepszych wojowników. Jest prawie na samym
szczycie hierarchii. Nie zdradziłby. Na pewno nie
mnie. Przecież jest moim przyjacielem.
Nie
wysłałby mnie na misję tylko z takimi
informacjami, gdyby nie wierzył, że w ten sposób
mi pomoże …
Tymczasem wystrój korytarza zmienia się.
Nieskazitelnie białe ściany
zastępują te
dotychczasowe, srebrne. Posadzka zmienia się na
taką, która tłumi moje stukające buty. Oświetlenie
zaś, staje się strasznie jasne, prawie nie do
zniesienia, co sprawia że muszę zamknąć oczy. To
błąd, ponieważ tracę orientację. Na szczęście nie na
długo. Ochroniarz otwiera drzwi i wprowadza mnie
do środka.
Tutaj światło jest w sam raz. Otwieram oczy i
widzę salę urządzoną bardzo skromnie, ale również
nowocześnie. Uśmiecham się. Na reszcie wiem na
czym stoję. To główna komnata Termila,
przywódcy Glorianu.
- Witamy naszą bohaterkę.
Mój największy wróg wypowiada te słowa z wręcz
nieopisanym sarkazmem. Nie odpowiadam nawet
skinieniem głowy.
- Widzę, że tam, w Avalon nie dbacie o kulturę. –
Mówi Termil, a ja tym razem odpowiadam
- Nie szanujemy wrogów.
- Cóż. W takim razie szkoda. Jak zapewne
domyślasz się, nie jesteś w dobrej sytuacji. Czyż
nie warto byłoby nieco zmienić swoje przekonania
?
- Nie. – Termil irytuje mnie coraz bardziej. Mam
ochotę ozdobić jego twarz siniakiem podobnym do
mojego, albo większym. – Czemu mnie nie zabijesz
?
- Dlaczego miałbym to robić ?
-Bo włamałam się do twoich danych. Znam twoje
tajemnice. Mogę być niebezpieczna.
-Skarbie. Chyba Lumin nie uznał za stosowne
poinformować cię o pewnej istotnej sprawie. Dane,
na których mi zależy, są tak dobrze chronione, że
nikt nie jest w stanie do nich dotrzeć. Nawet ja.
- Nie rozumiem. – Czemu to powiedziałam?
Podstawowa zasada : nie mów wrogowi prawdy! –
To znaczy, nie obchodzi mnie to. To co wiem, jest
ważne.
- Tylko dla Avalon kochanie. Dla Glorianu to
bezużyteczne bajki, które możesz podarować
naszym dzieciom.
- Nadal nie wiem dlaczego mnie nie zabijesz. –
Czas zmienić temat. W tamtym przegrywam … Zrobiłbyś to, gdybyś mnie spotkał na ulicy, a co
dopiero teraz …
- To prawda.– Jego oczy nagle stają się wąskie jak
ślepia węża. – Jednak ja nigdy nie robię rzeczy, z
których nie miałbym pożytku …
Milczę. Moje kolana zaczynają drżeć, ale ignoruję
je. Nie mogę dać się złamać. Boję się śmiertelnie co
teraz usłyszę, ale zachowuję zimną krew.
- Nie powiedziałem, że te dane nie były dobrze
strzeżone. Przeszłaś przez wszystkie bariery i
odczytałaś je. Jak ? Tego naprawdę nie wiem. Nie
mniej jednak zrobiłaś to. Jak myślisz, czy osoba
która potrafi przebić się do takiej bazy, może być
cenna dla mnie? – Otwieram usta, żeby
odpowiedzieć, ale Termil ucisza mnie jednym
skinieniem ręki – Ja myślę, że tak. Możesz być
cenna. Zarówno dla Glorianu, jak i Avalonu . Jeśli
nie zgodzisz się wykonywać zadań dla mnie, z
pewnością coś za ciebie dostanę …
- Nic! – odpowiadam zbyt szybko, ale już za późno,
żeby to cofnąć. – Nie dostaniesz za mnie niczego!
- Nie byłbym tego taki pewien, moja panno. Wyjść!
Dopiero po chwili orientuję się, że ostatnie słowo
skierowane jest do mojego strażnika, a zarazem do
mnie.
- Nie! – Krzyczę i szarpię się, aby tylko opóźnić
wyjście – Nie możesz!
- Zapewniam cię, że mogę. – Odpowiada. Zaraz po
tym wychodzi.
Nie ma już sensu protestować, więc milknę.
Strażnik prowadzi mnie tymi samymi korytarzami,
co wcześniej, ale nie odzywa się ani słowem. Kiedy
trafiam do celi nie mam siły na nic. Rzucam się na
pryczę i krzyczę w poduszkę. Zastanawiam się
tylko, jak to możliwe, że podczas pięciominutowej
rozmowy popełniłam tyle podstawowych błędów.
Czy to możliwe, żeby mogli kierować też moim
zachowaniem ? Ta myśl krąży mi po głowie kiedy
nareszcie zasypiam.
Rano nie budzi mnie pianie koguta jak to miało
miejsce w moim domu. Zamiast zwierząt słyszę
głos dochodzący z głośników: „Pierwsze zajęcie
czeka, bohaterko. Za 15 minut przyjdzie po ciebie
ochroniarz”. Jęczę i staram się zasnąć ponownie,
choć wiem, że nie dam rady. Mam wrażenie, że
strażnik wchodzi za 5 minut, ale to nie ma
wielkiego znaczenia. Wstaję i zbieram się do
„pracy”.
Korytarze, którymi idziemy są zupełnie inne, niż te
które widziałam do tej pory. Bardziej przestrzenne,
sprawiają wrażenie prawie przytulnych. To jednak
tylko chwilowy efekt. Po paru minutach szybkiego
marszu docieramy do sterylnych, białych i strasznie
wąskich korytarzy, które prowadzą do wielkiego
laboratorium. Na środku znajduje się podest, na
którym widzę Termila. Na jego widok zaciskam
dłonie w pięści i z całych sił powstrzymuję się
przed ruszeniem w jego stronę. Okazuje się, że nie
muszę. Termil kieruje się ku mnie, z tym podłym
wyrazem twarzy.
- Witam. – Tym razem odpowiadam skinieniem
głowy. Zauważa moje starania – Lepiej, choć nie
idealnie. Chodź mój bratanek oprowadzi cię.
Wzdycham i podążam za nim. Nie mam wyjścia.
Bratanek okazuje się dość przystojny. Ma te same
kości policzkowe, co Lumin. Jego włosy
pozostawione są w nieładzie, a czasy świetności
fartucha dawno przeminęły. Mimo to, nie da się nie
zauważyć podobieństwa pomiędzy nim a moim
wiecznie doskonale ubranym przyjacielem.
- Przedstawiam ci Toskana. To nasz najlepszy
naukowiec i główny wykonawca obecnego
projektu.
- Obecnego ? – Nie podoba mi się to słowo.
- Tego, nad którym pracujemy. – Tym razem
Toskan przemawia, a ja przeżywam szok. Odnoszę
wrażenie, że rozmawiam Luminem. Nie mogę też
nie zauważyć satysfakcji, która maluje się na
twarzy Termila, od momentu mojej reakcji na głos
naukowca. – To przełomowe odkrycie. Chodź,
sama wszystko zobaczysz.
- Zostawiam was samych. – Termil wygląda na
zadowolonego. Nie ukrywam, że to mnie niepokoi
– Pracuj pilnie bohaterko.
Puszcza do mnie oko i odchodzi.
- Nie bój się go. Nie jest taki zły przy bliskim
poznaniu. – Toskan chyba nie wie co mówi.
- Żartujesz. – Odpowiadam i wyprzedzam go.
Toskan jest naprawdę miły, co sprawia, że
zaczynam się zastanawiać, co on tu robi. W
dodatku większość pracujących tu ludzi jest
całkiem znośna. Mój świat podzielony na dobro,
czyli Avalon i zło co znaczy tyle co Glorian,
zaczyna się walić.
- Toskan, – zwracam na siebie jego uwagę, a on
odpowiada mi pytającym spojrzeniem – co to za
projekt ?
Do tej pory jedyne co widziałam to plany
laboratorium i miejsca gdzie prowadzone są
poszczególne badania.
- Szukamy szczepionki. Mamy już opracowane
plany i większość pracy za nami, ale czegoś jeszcze
brakuje.
- Domyślam się, że chodzi o coś co sprawi, że
szczepionka zadziała.
- Tak. Twojego DNA.
- Nic nie rozumiem. Mojego DNA ? Po co ?
- Szczepionka przekazuje wirusy i bakterie chorób,
przed którymi chroni, na inne DNA. – Zamieram .
Już wiem co usłyszę. – Jesteś jednym z
mieszkańców Avalon, a wy macie szczególny kod
zawarty w genach. Szczepionka chroniłaby
wszystkich ludzi na Ziemi, przekazując ich choroby
na twoich rodaków. Możesz ocalić twoich
znajomych ze szkoły, podwórka, ale w ten sposób
wydasz wyrok śmierci na członków klanu Avalon
…
Reszta słów do mnie nie dociera. Przed oczami
mam tylko ciemność. Tracę przytomność.
KONIEC
wyróżnienie w konkursie na opowiadanie
fantastyczne, autor: Zuzanna Wójcik
Siedząc przy biurku i patrząc przez okno,
Ania rozmyślała o jutrzejszym dniu. Nie wiedziała
co może sama robić w tak małym miasteczku, gdzie
jedynym miejscem spotkań ze znajomymi był plac
zabaw, który właśnie zostaje likwidowany. Nie
tylko to jest powodem nudy dziewczyny, gdyż
przyjaciół zawsze można zaprosić do domu, ale
wszyscy wyjechali na wakacje i Ania jest teraz
sama. Kiedyś rodzice zabierali ją nad morze, jednak
w tym roku musieli zostać, ponieważ mama miała
problemy w pracy.
Gdy dziewczyna stwierdziła, że nie ma
sensu siedzieć cały dzień w domu, wstała z krzesła i
wyszła. Będąc koło lasu, gdzie lubiła chodzić, by
przemyśleć jakąś sprawę, postanowiła usiąść na
trawie i zadzwonić do koleżanki. Wzięła telefon do
ręki i zdziwiła się, że nie ma zasięgu. Potrząsała
aparatem z góry na dół i pomyślała, że chyba jest
zepsuty, bowiem zawsze w tym miejscu mogła
skontaktować się z innymi. W pewnym momencie
Ania poczuła silny ból głowy. Zorientowała się, że
nie może otworzyć oczu.
Godzinę później usłyszała głosy, które
niosło echo. Przestraszyła się, bo uznała, że nie
może być w lesie. Gdy nabrała odwagi aby
popatrzeć, co dookoła niej się dzieje, wykrzyknęła:
- O mój Boże! Gdzie ja jestem ?
Nagle zapanowała cisza. Dwumetrowe stwory
pogrążone w chaosie uspokoiły się i zwróciły swoje
kwadratowe głowy z wielkimi, fioletowymi oczami
na leżącą w kącie przerażoną Anię.
Dziewczyna pomyślała, że obcy nie są
zadowoleni z przerwanej pracy, gdyż wyraźnie byli
zajęci. Miała rację.
- Wynieść ją do izby! – jeden z nich
krzyknął zachrypniętym głosem i zaraz potem,
kiedy zorientował się, że nikt nie wykonuje tego
polecenia, sam złapał Anię za rękę i wywlókł po
ziemi do ciemnego i zimnego pomieszczenia.
- Co ja zrobiłam? – pytała wystraszona
dziewczyna – Gdzie ja jestem?
- Pracujemy nad dotarciem do planety
Ziemi – odpowiedział – a ty śmiałaś przerwać
nasze działania. Zabiłbym cię, ale nie mogę, bo
jesteś nam potrzebna.
- Przepraszam bardzo, ale nie chciałam
przeszkodzić. Muszę wracać do domu, bo rodzice
pewnie się o mnie martwią – powiedziała
zdziwiona Ania – Jestem z Ziemi, mogłabym
pomóc, jednak muszę się dowiedzieć czegoś
więcej o waszym życiu i projektach.
- Znajdujesz się na nieznanej planecie.
Aby uniknąć jej zniszczenia, konieczne jest
nawiązanie kontaktu z Ziemią. Znaleźliśmy ciebie,
co jest ogromnym postępem tym bardziej, że
mówisz w naszym języku. Pozwolę ci wrócić do
domu pod jednym warunkiem. Zabierzesz mnie ze
sobą.
Ania miała mieszane uczucia. Potwór
wydawał się sympatyczny, ale nie wiedziała jak
ukryć tak wielkiego stwora przed rodzicami.
Mieszkaniec tej planety wyczuł zwątpienie
dziewczyny, nacisnął czerwony guzik na swoim
ciele i w mgnieniu oka zmniejszył się do
rozmiarów ludzkiej dłoni, wskoczył do kieszeni
płaszcza Ziemianki i przeniósł ich do lasu, skąd
Anię wcześniej porwał.
Stworek zaniemówił, był zachwycony
zielenią i pięknem Ziemi. Z dziewczyną rozmawiał
na wiele tematów. Polubili się bardzo pomimo
tego, że pochodzą z innych światów. Rocky, bo tak
Ania nazwała swojego nowego przyjaciela,
potrafił zrozumieć problemy nastolatki, która
również odwzajemniała uprzejmość w stosunku do
nowego kolegi. Świetnie się dogadywali i jeździli
razem do kina, na lody czy pizzę.
Po jakimś czasie Anię zaczął niepokoić
fakt, że niedługo zaczyna się rok szkolny, a Rocky
nadal jest na Ziemi. Lubiła towarzystwo
przybysza, ale nie wyobrażała sobie, żeby mogła
zabierać go na lekcje czy zostawiać w domu bez
opieki. Przemilczała ten problem w tajemnicy
przed przyjacielem z innej planety.
Nadszedł początek września. Pierwsza
lekcja z małym stworem w kieszeni minęła
szybko. Na przerwie Ania przywitała się ze
znajomymi i rozmawiała o wakacjach. Nie
wspomniała
nic
o
nowym
przyjacielu,
wysłuchiwała opowieści innych. Siedzącemu w
kieszeni Rockiemu zrobiło się przykro. Pomyślał,
że przez niego Ania nie miała tak wspaniałych
wakacji jak jej przyjaciele. Przez następne dni
próbował z nią o tym porozmawiać, ale Ania
wydawała się nieobecna. Miał wrażenie, że
zapomniała o nim i dla dziewczyny liczyli się już
tylko szkolni znajomi. Ona z kolei miała dość
noszenia w kieszeni kłopotliwego stwora.
Rocky miał jeszcze jeden problem. Nie
miał dokąd wracać. Dowiedział się, że jego planeta
została zniszczona. Potwór poczuł się bezsilny i
samotny. Po jakimś czasie, kiedy Ania już w ogóle
nie zwracała na niego uwagi, znienawidził tę
planetę. Stwierdził, że musi ją zniszczyć, jednak nie
był wystarczająco silny, aby pokonać ludzi na tak
wielkiej przestrzeni. Bezradny uciekł z domu Ani,
gdy ona pojechała ze znajomymi na wycieczkę
rowerową. Stworek był załamany i zapomniał o
swoim małym rozmiarze oraz o tym, że znajduje się
na środku ulicy.
W tym czasie Ania wracała do domu. Gdy
była niedaleko ogrodzenia, usłyszała dźwięk
wydobywający się spod koła roweru i straciła
równowagę. Zatrzymała się. Płakała, usiadła na
krawężniku. Nie mogła uwierzyć, że zabiła
kochanego przyjaciela, który był najbardziej
uczciwy ze wszystkich i spędził z nią całe wakacje.
Po tym zdarzeniu Ania pochowała potworka w
lesie. Będzie go pamiętać przez całe życie,
ponieważ jest pewna, że taka przygoda zdarza się w
życiu tylko raz. Ciągle wspomina ich wspólne
przeżycia, czasem płacze i żałuje, że nie poświęcała
mu wystarczająco dużo uwagi i czasu. Teraz jest
pewna, że po utracie bliskiej osoby, potrafi docenić
przyjaźń, jaką inni ją darzą.
„W najjaśniejszy dzień, w najczarniejszą noc,
Wszelkie
zło
wytropi
mój
wzrok
Niech tych, co wierzą w potęgę zła,
Zielonej
latarni
dosięgnie
blask!”
standardowy hymn latarników
Już 17.06. do kin trafi „Green Lantern”,
film oparty na komiksie o tym samym tytule.
Główny bohater obok Supermana i Barmana należy
do najbardziej rozpoznawalnych na świecie postaci
wypromowanych
przez
wydawnictwo DC.
Przyjrzyjmy się więc bliżej jego biografii.
Hal Jordan był jednym z najlepszych
pilotów w USA. Zaczął pracę w Ferris Aircraft,
gdzie poznał i związał się z Carol Ferris –
włąścicielką kompanii. Siedzibą firmy było Coast
City. Podczas jednego z testów samolotu, Hal
stracił kontrolę nad maszyną i doszło do wypadku.
Na szczęście wyszedł z tego cało. Po wydostaniu
się z wraku samolotu natrafił na Abina Sura. To
właśnie on spowodował niefortunne zdarzenie. Jak
się okazało Abin był bliski śmierci. Ściągnął do
siebie Hala, by ten przejął po nim obowiązki
Zielonego Latarnika. Jordan odznaczał się bowiem
wielką odwagą i siłą woli. Gdy ubrał pierścień
latarnika otrzymał całą wiedzę na temat Korpusu
Zielonych Latarni. Tym samym stał się następcą
Abina, który zmarł. Wykorzystując nabytą wiedzę
Hal odnalazł bazę Korpusu znajdującą się na Oa.
Spotkał się tam z Strażnikami Wszechświata,
którzy wysłali go na szkolenie do Kilowaga –
jednego z lepszych latarników. Następnie Jordan
został pomocnikiem Sinestra. Jak się jednak
okazało nowy nauczyciel wprowadził reżim w
swym sektorze, o czym Hal niezwłocznie
powiadomił Strażników. Tym samym Sinestro
stracił
swą
moc.
Konsekwencją tego było
zdobycie przez niego
żółtego pierścienia i jako
Żółty
Latarnik
niszczenie
Zielonego
Korpusu. Sinestro nie
był jednak jedynym
problemem
Hala.
Zmagał się on również z
m.in.
Hektorem
Hammondem i Gold
Facem. W międzyczasie
dołączył również do Ligi
Sprawiedliwych.
Tymczasem
związek
Hala z Carol przestał się
układać. Po pewnym
czasie okazało się że była ona pod kontrolą Star
Sapphire i od tej pory została jednym z najbardziej
zagorzałych wrogów Jordana (oczywiście na krótki
czas odzyskiwała zmysły i mogła żyć u boku Hala).
Nasz Latarnik podczas swych przygód dorobił się
kilku pomocników. Należeli do nich m.in. Guy
Gardner i John Stewart. Obaj zostali latarnikami.
Nie wiele później powrócił Sinestro. Walka z nim
doprowadziła do umieszczenia go w Baterii Mocy,
co poskutkowało jej
wybuchem. Tym samym
większość latarników, za
wyjątkiem Hala, Guya i
Appy,
utraciło moc.
Zmęczony Jordan porzuci
rolę strażnika, jednak po
pewnym czasie musiał
znów wrócić do roli
wybawcy. Tym razem
wrogie okazał się Appa,
który
oszalał.
Po
powstrzymaniu
przyjaciela postanowiono
odbudować Korpus. Z
mniej
liczną
liczbą
członków
stał
się
międzygalaktyczną policją. Nie pomogło to jednak
w powstrzymaniu ataku na Coast City. Zginęło 7
mln ludzi, a Hal się załamał. Nie mógł zrozumieć,
dlaczego nie zapobiegł katastrofie i postanowił
wszystko naprawić. Za pomocą pierścienia stworzył
własne Coast City. Oszalały zabił wszystkich, za
wyjątkiem jednego, latarników. Ocalały strażnik
wyznaczył nowego herosa – Kyle’a Raynera.
Tymczasem Jordan stał się Parallaxem –
nieskończoną potęgą. Tworzył świat na swoje
podobieństwo, podobieństwo Coast City. Doszło do
wielu starć między nim, a Kylem i Ligą
Sprawiedliwych. W końcu Rayner wytłumaczył
Jordanowi, że nie ma powrotu do przeszłości. Hal,
który zdołał się opamiętać, musiał zmierzyć się
nowym niebezpieczeństwem – Sun Eaterem. By go
zniszczyć musiał zabić również siebie, co bez
zastanowienia uczynił. Po swej śmierci został
wybrany na nowego hosta Spectre – Ducha Zemsty.
Pomógł w tym czasie zwalczyć wiele zła, a także
przywrócić życie wielu superbohaterom. Po wielu
przygodach wrócił do roli Zielonego Latarnika. Jak
się okazało, to co uczynił po zniszczeniu Coast City
nie było jego dziełem, a Parallaxa – pradawnego
ducha. To on opętując Hala doprowadził do wielu
śmierci. Tym samym grzechy zostały Halowi
odpuszczone. Przez kolejne lata Hal zmagał się z
kolejnymi wrogami. Powrócili również starzy
adwersarze. Niedawno brał udział w tytułowej
Najczarniejszej Nocy. Ale o tym może innym
razem…
Opracował Wojtek Rozmus
Niedawno postanowiłem sięgnąć po
mangę, która przypominałaby Fairy Tail
(recenzowana w 1 numerze naszego pisma). Takim
oto sposobem natrafiłem na Soul Eater.
Bohaterami mangi są uczniowie Shibusen
– szkoły założonej przez boga śmierci zwanego
Shinigami. Szkoleni oni są tam na mistrzów broni,
a ich głównym celem jest niszczenie dusz, które
zeszły na złą drogę. By dokonać takiego czynu
potrzebna jest broń. W „Soul Eater” są nią ludzie.
Dokładniej mówiąc chodzi o takich z nich, którzy
potrafią się zamieniać w dany typ oręża. Każdy z
ludzi - broni, który pokona 99 dusz ludzkich i jedną
wiedzmy staje się Kosą Śmierci. Jest to
najpotężniejszy typ oręża. Udaje się to jednak tylko
najlepszym. Wracając do głównych bohaterów, są
nimi dziewczyna imieniem Maka i jej broń Soul
Eater. Ich celem, jak każdego innego ucznia, jest
osiągnięcie poziomu Kosy Śmierci. Maka to
pracowita i ambitna dziewczyna, a Soul to
buntowniczy i leniwy chłopak. Razem tworzą, a
raczej starają się tworzyć zgrany duet. Oprócz nich
możemy napotkać inną parę: Black Stara i Tsubaki.
Ten pierwszy jest lubiącym się popisywać
energicznym wojownikiem, a druga to zupełne
przeciwieństwo swego partnera – jest cicha i
skromna. Mimo tego rozumieją się bardzo dobrze,
co sprawdza się na polu bitwy. Kolejnymi
bohaterami jest trio. W jego skład wchodzi syn
Shinigamiego Death the Kid i siostry Thompson.
Chłopak jest silny i inteligentny, ma jednak pewien
problem – ma obsesję na punkcie symetrii. Jeśli w
otaczającym go świecie zostanie ona zaburzona,
popada w depresję. Jego bronie, siostry Thompson,
zamieniają się w pistolet. Są sympatyczne i dobrze
współgrają ze swym partnerem.
„Soul Eater” to ciekawa manga. Jest
oryginalna pod względem scenariusza, jak i
rysunku. Pełna humoru, posiada ciekawie pokazane
walki toczone najczęściej przez uczniów szkoły,
albo między sobą, albo z ich adwersarzami.
Warto sięgnąć po tę mangę. Będzie ona
ciekawą odskocznią od „Naruto” i „Bleacha”.
Kilka miesięcy temu jeden z twórców
komiksowych podał na swoim blogu informację o
pracy nad jakimś tajnym projektem. Później po
woli on i kilku innych twórców odsłaniali całą
tajemnicę. Tak oto narodził się „Człowiek bez
szyi”.
Komiks został wydany w dwóch częściach
i każda z nich zawiera historie z udziałem
tytułowego bohatera. Jako pierwszą możemy
poznać „włókna grozy”. Nasz Człowiek bez szyi
staje do walki ze Scarf Facem – złoczyńcą, który w
wyniku wypadku dostał dar władania szalikami.
Takim sposobem stworzył gigantycznego potwora,
którego nie da się zniszczyć. Jest jednak jeden
ratunek... Kolejna historia „Angielska robota”
przenosi nas do Londynu, gdzie Kapitan Dusiciel
próbuje doprowadzić do wojny między Wielką
Brytanią, a USA. Pomaga mu w tym szalony
Doktor Żyro. CBS (czyt. Człowiek bez szyi) jest
bezsilny. Wszystko zmierza do III wojny
światowej...
W drugiej części zapoznać możemy się z
„Duszną sprawą”. Powraca w niej Kapitan Dusiciel,
którego głównym celem jest rozprawienie się z
byłymi przełożonymi z Wietnamu . Tym razem, by
plan się udał, stawia on Człowiekowi BS
ultimatum: jeżeli mi przeszkodzisz zginie całe
miasto. Nasz bohater staje przed trudnym wyborem.
Do tego jedyna osoba, która może udaremnić
masowy mord, nie ma czystego sumienia...
„Człowiek bez szyi” jest ciekawą
inicjatywą. Autorzy starają się oddać ducha
komiksów wydawnictwa TM – Semic i można
przyznać, że im się udaje. W projekt
zaangażowanych jest wielu zdolnych artystów
młodego, polskiego pokolenia i każdy, kto poznał
już ich twórczość na pewno się nie zawiedzie na
tym komiksie. Razić może jedynie zbyt wielki
nacisk na parodie w niektórych fragmentach
komiksu. Mam nadzieję, że kolejny (o ile
powstanie) numer „CBS” będzie dobrą lekturą.
Jeżeli ktoś nadal nie jest przekonany, to niech
sprawdzi sam, na pewno się nie zawiedzie.
Soul Eater
Człowiek bez szyi, cz. 1 – 2, R. Kołsut, A.
Czernatowicz, J, Kuziemski, T. Kwiecień, K.
Wykurz, B. Ba, I. Wolski, Dolna Półka 2011

Podobne dokumenty